UCZTA PLATONA
Osoby Dialogu
W Scenie Relacji
Apollodoros
Przyjaciel
W Scenie Relacji Wcześniejszej:
Glaukon
Apollodoros
W Scenie Uczty:
Arystodemos
Sokrates
Agaton
Pauzaniasz
Arystofanes
Eryksimachos
Fajdros
Alkibiades
W Scenie Opowiedzianej Podczas Uczty:
Sokrates
Diotyma
Utwór rozpoczyna stwierdzenie Apollodora, iż ma już „pewne przygotowanie do tego o co mnie pytacie”. Opowiada. Gdy wracał z Falerontu, pewien człowiek (Glaukon) zaczął go wołać. Pyta o zebranie jakie miało się odbyć u Agatona. Miał tam być Sokrates, Alkibiades i wielu innych. Jest ciekaw co zebrani mówili o miłości. Na to Apollodor stwierdza, iż ktoś musiał go wprowadzić w błąd, gdyż zebranie jeszcze się nie odbyło. Glaukon naciska Apollodora, by ten nie żartował, tylko powiedział, kiedy odbyło się to zebranie. Odpowiada, że jeszcze w dzieciństwie, kiedy Agaton otrzymał nagrodę za swoją pierwszą tragedię. Idą razem do miasta i po drodze Apollodor opowiada o zebraniu, o tym co usłyszał od Arystodemosa, który był na tej uczcie.
Przerywa opowieść. Zwierza się. Lubi rozmawiać o filozofii, słuchać, ma z tego wielki pożytek. Jednak, gdy mówi się o czym innym, np. o pieniądzach, interesach - to strata czasu. Mogą go uznać za „bzika”, jednak jest pewien tego co mówi. Rozmowy o takich sprawach niczego nie wnoszą „bo się wam wydaje tylko, że cos robicie”.
Przyjaciel. Mówi o Apollodorze, iż ten nigdy niczego dobrego o sobie i innych nie powie, wszystkich uważa za Ladaco (nicpoń, urwis) z wyjątkiem Sokratesa. Sam nie wie dlaczego uważają Apollodora za „wariata”, prawdopodobnie za jego mowę, na wszystkich coś znajdzie, tylko nie na Sokratesa.
Apollodor stwierdza, iż doskonale wie co mówi gdy „gada od rzeczy”.
Przyjaciel radzi by nie sprzeczać się teraz o to. Prosi by dokończył opowieść, którą przedtem zaczął.
Będzie opowiadał wszystko co usłyszał od Arystomodesa o uczcie u Agatona.
Arystomodes przypadkiem spotkał Sokratesa, czystego, z podeszwami na nogach - co rzadko się zdarzało. Arystodemes spytał Sokratesa dokąd idzie, a tamten, że na ucztę do Agatona ponieważ dzień wcześniej uciekł z przyjęcia, które Agaton urządził z okazji swojego zwycięstwa (chodziło tu o sukces z powodu sztuki). Sokrates bał się, że będzie tam dużo „hołoty”, ale obiecał, że przyjdzie. Pyta, czy nie zechciałby pójść razem z nim na ucztę bez zaproszenie, Arystomodes przystaje i stwierdza, iż wykona wszystkie jego rozkazy. Idą razem. Jednak ma obawy, uważa siebie za nędznego i niegodnego iść na zabawę do „światłej osobistości”. Prosi, by Sokrates jakoś go wytłumaczył, bo on nie przyzna się, że przyszedł niezaproszony. Prosi by powiedział, iż to on, sam Sokrates go zaprosił. Sokrates odpowiada, mówiąc, że w drodze na ucztę narodzą się, co będą mówić gdy któryś z nich będzie w kłopocie. Porozmawiali i poszli. Po drodze, Sokrates się zamyślił i został w tyle, a gdy Arystodemos czekał na niego, ten kazał mu iść, aż Arystodemos stanął przed drzwiami Agatona, drzwi były otwarte. Wyszedł jakiś chłopak i wprowadził go do sali, gdzie całe towarzystwo już się „ułożyło”. Zabierano się do jedzenia. Gdy zobaczył go Agaton, począł wołać, aby odłożył interesy na później. Powiada, iż szukał go wczoraj, gdyż chciał go zaprosić, jednak nie mógł znaleźć. Pyta czemu nie przyprowadził Sokratesa. Sam się dziwi, że jeszcze go nie ma. Szedł przecież cały czas za nim. Agaton rozkazuje chłopcu iść poszukać Sokratesa, a Arystodemosowi siąść obok Eryksimacha. Inny chłopiec umył mu nogi. W tym czasie wrócił z wieścią tamten, iż Sokrates poszedł w inną stronę i stoi w ganku u sąsiadów, kiedy go wołał on nie chciał przyjść. Agaton nie chciał wierzyć. Chłopiec radzi mu poczekać, mówi, iż Sokrates ma już taki zwyczaj, odchodzi czasem na bok, ale zaraz przyjdzie. Agaton przytaknął i zwrócił się do wszystkich „chłopców”, aby nie czuli się jak niewolnicy i służący, tylko traktowali zaproszonych jak gości. Zaczęto jeść. Nie ma Sokratesa. Po jakimś czasie przyszedł, trafił na połowę wieczerzy. Agaton wskazał mu miejsce obok siebie. Sokrates mówi o przepływaniu mądrości, jak woda po wełnie przepływa z pełniejszego kielicha do mnie pełnego, tak dobrze by było, żeby i mądrość tak płynęła. Mówi o swojej „lichej” mądrości, że może się wiele „nassać” od swojego sąsiada leżącego obok, czyli Agatona. Mówi o jego sukcesach. Na to Agaton odpowiada „Szelma jesteś Sokratesie” - co może być wyrazem żartobliwego uznania. Nakazuje mu jeść. Sokrates zaczyna spożywać i wychwalać Bogów (wedle zwyczaju), przystępuje do trunków. Zaczyna mówić Pauzaniusz. Wspomina wczorajsze pijaństwo. Nie jest mu z tym dobrze. Zastanawia się jakim sposobem można pić „lekko”. Zgadza się z nim Arystofanes, mu również „ciąży łeb” po wczorajszej libacji. Zastanawiają się, jak przynieść sobie ulgę. Pytają Agatona. Ten również się z nimi zgadza. Z zebranych tylko Sokrates potrafi tak pić, by nigdy nie czuć „ciężkiej głowy”. Jest mowa o szkodliwości pijaństwa. Wszyscy oświadczają, iż na ty zebraniu „wielkiej pijatyki” nie będzie. Postanawiają pić mniej, „tak by było przyjemnie”. Eryksimachos wyprasza flecistkę - dziś na uczcie będą się „zabawiać rozmową”. Proponuje temat rozmowy - EROS (ojcem pomysłu jest Fajdros). Oświadcza, że jeszcze żaden poeta nie „wzniósł godnego hymnu na cześć Erosa. Mówi o zaniedbaniu tego bóstwa. Nakazuje, by każdy po kolei, idąc w prawą stronę powiedział cos na pochwałę Erosa. Zaczyna Fajdros, jako ojciec tego pomysłu.
Apollodor stwierdza, iż Arystodemos dobrze wszystkiego nie pamiętał, jednak tych najważniejszych mówców, zapamiętanych, pragnie przytoczyć.
Fajdros. Zaczął od uznania Erosa za wielkiego i osobliwego boga, bodaj najbardziej z powodu pochodzenia. Zaszczytem jest być najstarszym z najstarszych, Eros nie ma rodziców, po chaosie powstała Ziemia i Eros. Daje nam największe dobro - miłość. Mówi o „miłośnikach i oblubieńcach”. Gdyby z nich stworzyć państwo lub wojsko, panowałby tam porządek społeczny, dobro. Człowiek kochający zrobi wszystko. Nie opuści szeregów, nie rzuci broni, woli zgiąć. Zrobi wszystko by uratować drugiego. Eros dodaje ducha tym, którzy kochają. Śmierć ponieść za bliźniego potrafi tylko ten co kocha, zarówno mężczyzna jaki kobieta. Bogowie najbardziej szanują zapał i dzielność na polu Erosa. Bóg ten jest najstarszy, najczcigodniejszy jeżeli chodzi o zdobywanie dzielności i szczęścia ludzkiego za życia, jak i po śmierci. Przytacza losy Alkestis (jako jedyna chciała umrzeć za swego męża), Orfeusza (nie miał odwagi umrzeć za żonę), Achillesa (umarł za Patrokla)
Pauzaniasz. Zauważa, iż temat rozmów nie jest zbyt dobrze określony, a to dlatego, że Erosów jest dwóch. „Trzeba naprzód tego zapowiedzieć, którego chce się chwalić”. Eros występuje razem a Afrodytą. Afrodyty są dwie, toteż dwóch musi być również Erosów. Jedna niebiańska, starsza, córka Nieba. Druga młodsza, córka Zeusa i Diony, zwana wszeteczną. Tak i Eros jeden jest niebiański, a drugi wszeteczny. Powinno się chwalić obu Bogów. Pauzaniusz charakteryzuje obu. Nie każdy Eros jest piękny i wart uwielbienia, lecz tylko ten „co piękny rozpłomienia żar”. Dobrze i pięknie zrobiona rzecz staje się dobrą, niedobrze zrobiona - złą. Przysięga w miłości nie obowiązuje. Rzeczą piękną jest kochać jawnie. Bogowie i ludzie pozwalają na wszystko temu co kocha. Rzeczą piękną jest kochanie i łączenie się węzłami przyjaźni z „miłośnikami”. Złą rzeczą jest folgować niegodziwcowi w sposób niegodziwy, a dobrą folgować uczciwemu człowiekowi i uczciwie. Niegodziwiec to „miłośnik wszeteczny”. Kocha więcej ciało niźli duszę. Taki nie wytrwa długo, nie dba o to co mówił i obiecywał, łotr. Jeżeli ktoś sobie upodoba w drugim charakterze i dzielnym duchu, ten zostanie przez całe życie i będzie trwał. Dwa rodzaje ludzi, należy ich wyróżnić i jednym folgować a od drugich stronić. Szpetną jest rzeczą dać się uwieść za pieniądze, albo dla kariery. To wszystko są rzeczy zmienne i niestałe. Na takim tle nawet przyjaźnie szczerej być nie może. Dobrowolna niewola, oddanie się drugiemu i przez to możliwość stania się lepszym i mądrzejszym. Taka niewola nie uwłacza nikomu. W takim wypadku oddawanie się oblubieńcowi jest rzeczą piękną, a w każdym innym - nie. Gdy ktoś jest gotów za pieniądze być na posługi dla innych to rzecz haniebna. Piękną rzeczą jest oddawać się dla dzielności. Erosa niebiańskiego powinni czcić państwa i ludzie zwyczajni, on zmusza do ustawicznej pracy na d sobą, samodoskonalenia. Wszelki inny Eros pochodzi od wszetecznicy.
Miał teraz zacząć mówić Arystofanes, jednak napadła go czkawka z przejedzenia, albo z innego powodu. Prosi by mówił Eryksimachos.
Eryksimachos. Zgadza się, będzie mówił. Daje wskazówki poprzednikowi, co zrobić by czkawka przeszła. Począł mówić Eryksimachos. Pauzaniusz zaczął pięknie swoją mowę, jednak się skończył jej tak jak należało. Postanawia dołożyć do jego mowy zakończenie. Przyznaje słuszność rozdzielenie Erosa na dwoje. Mówi o tym, że mieszka on nie tylko w duszach ludzi, lecz we wszystkich żywych stworzeniach, we wszystkim co tylko istnieje. Tego nauczyła go medycyna. Wielkim i cudownym bóstwem jest Eros. Jako, że jest lekarzem, poczyna mówić od rzeczy lekarskich. W naturze ludzkiej mieszka dwojaki Eros. Istnieją dwa różne kochania, dwaj niepodobne do siebie Erosy, jak zdrowie fizyczne i choroba. Temu co w ciele jest dobre, należy folgować, a wszystkim złym i chorobliwym popędom folgować jest hańbą. Nikt na to nie powinien pozwalać Nikt kto chce zostać mistrzem lekarskiej sztuki. Lekarz musi umieć pogodzić z sobą i węzłem miłości złączyć wszystkie wrogie pierwiastki w ciele ludzkim. Najbardziej wrogie są skrajne przeciwieństwa: zimno - gorąco, słodycz - gorycz, suchość - wilgoć, itd. Rzecz ma się podobnie z rolnictwem, gimnastyką, a nawet muzyką - nie można przecież stworzyć harmonii bez uprzedniego zharmonizowania. A harmonizacja ta polega na tchnięciu Erosa tam, gdzie istnieją różnice, niezgoda. Muzyka więc, polega na znajomości Erosów mieszkających w harmonii i rytmie. Jednak z Erosem trzeba się obchodzić delikatnie i ostrożnie, aby dał przyjemność, jaką dać może, a przez to nikogo nie zgorszył. We wszystkim należy uważać na jednego jak i drugiego Erosa, gdyż jest w nich i jeden, i drugi. Pory roku są dziełem Erosów. Bezbożność się rodzi stąd, iż ktoś nie folguje dobremu Erosowi, nie czci go i nie szanuje, tylko słucha drugiego. Religia powinna to leczyć. Eros posiada wszechmoc. Największą moc zyskuje ten co panuje nad sobą i czyni sprawiedliwie. Gdyby nie Eros, nie zaznalibyśmy szczęścia, nie byłoby stosunków międzyludzkich, przyjaźni, ani obcowania z bogami. Zwraca się teraz do Arystofanesa, by ten uzupełnił braki, które sam nieumyślnie pominął.
Arystofanes. Przeszła mu czkawka gdy kichnął, dziwi się, że dopiero to mu pomogło i harmonia ciała potrzebuje takich hałasów i wiercenia w nosie.
Eryksimachos. Zarzuca Arystofanesowi, ze ten robi sobie żarty i teraz będzie musiał uważać na to co on będzie mówił, czy czegoś śmiesznego nie powie.
Arystofanes. Roześmiał się, prosi by nie zostały mu policzone jego słowa.
Eryksimachos. Powiada, iż przebaczy mu, jeżeli uzna to za stosowne.
Arystofanes. Pragnie mówić inaczej niż jego poprzednicy. Zdaje mu się, iż ludzie w ogóle nie pojmują potęgi Erosa. Bo gdyby pojmowali jego potęgę, pobudowali by już dawno świątynie, ołtarze, jemu by składano największe ofiary. Dziś niczego podobnego nie ma, mimo, że się to przede wszystkim powinno dziać. Eros to największy przyjaciel ludzkości spomiędzy bogów, to patron i lekarz. Zapowiada, iż będzie próbował objawić jego potęgę. Zaznacza, że najpierw każdy powinien zaznajomić się z naturą człowieka i jej kolejami. Kiedyś natura człowieka była inna. Kiedyś były trzy płcie, dziś dwie. Ta trzecia to był zlepek z jednej i drugiej (męskiej i żeńskiej), dziś tylko pozostała nazwa, „obojnakowa płeć”. Imię jej złożone było z dwóch pierwiastków: męskiego i żeńskiego. Wygląd: postać okrągła, piersi i plecy naokoło, cztery ręce i nogi, dwie twarze, okrągła, walcowata szyja, twarze podobne, obie patrzące w przeciwne strony, czworo uszu, dwie „okolice wstydliwe i tam dalej”. Męski pochodził od Słońca, żeński od Ziemi, a zlepek z nich od księżyca. „Zlepki” były bardzo silne, lekkomyślne, napastliwe. Zeus wpadł na pomysł, by poprzecinać „zlepki” na pół, tak by osłabić istoty ludzkie i wówczas przestaną broić. A gdyby dalej miały szkodzić, to jeszcze na pół je poprzecinają, tak by każdy na jednej nodze skakał. Zeus porozcinał każdego na dwie połowy, kazał Apollinowi obrócić twarz w stronę rozcięcia, resztę kazał wygoić. Po takim rozcięciu naturalnych całości, tęsknić zaczęło każde za swoją drugą połową, poczęli się obejmować rękoma, chcieli się znów zrosnąć, ginęli z głodu i z zaniedbania wszelkiego, nic nie chciało żadne robić bez drugiego. Zeus się ulitował, sprawił, by „płodzili się wewnątrz”, to co męskie w pierwiastku niewieścim po to, aby w uściskach nowe życie stwarzali. Eros tkwi w naszej naturze od najdawniejszych czasów i chcę ludzi sprowadzić do dawnej postaci, jedności i w ten sposób leczyć naturę człowieka. Każdy dziś szuka swojej drugiej połowy. Kobiety odcięte od dawnej żeńskiej istoty nie dbają o mężczyzn, a więcej interesują się kobietami i stąd się wywodzą „trybadki”. I podobnie rzecz się ma z mężczyznami odciętymi od „męskiego pnia”, dziś gonią za mężczyznami (to są najwybitniejsze jednostki, najbardziej męskie natury, to nie bezczelność, tylko śmiałość, odwaga, poświęcają się karierze politycznej. Czuła przyjaźń z mężczyznami powstaje w nas na tle przywiązania do tego, co jest nam samym pokrewne). Gdy ktoś znajdzie swoją drugą połowę, wówczas jakiś czar ogarnia nasze ciało, jedno drugiemu zaczyna być miłe, bliskie, kochane, pragnie spędzić z nim całe życie. Dążą do stopienia się w jedno, w uściskach i ciał zespoleniu. A wszystko to pochodzi stąd, iż kiedyś z nas były „skończone całości”. Każdy powinien drugiego do pobożności zachęcać, w przeciwnym razie bogowie mogą znów nas poprzecinać i staniemy się jak „płaskorzeźby profilowane na pomnikach”. Gdy będziemy pobożni, wówczas może uda nam się odnaleźć drugą połowę w imię Erosa. Nie możemy się sprzeciwiać Erosowi, musimy być w przyjaźni z bogami, wtedy znajdziemy „ulubieńca od pary”, a to nie wszystkim dziś udaje się znaleźć. Należy czcić Erosa wielką pieśnią, nie obrażać bogów, i wówczas On przywróci nas do dawnego stanu rzeczy, uleczy nas i obdaruje szczęściem. Prosi teraz Eryksimachosa, by ten nie kpił z jego myśli, lecz by słuchał co inni jeszcze powiedzą, został już tylko Agaton i Sokrates.
Agaton wymienia zdania z Sokratesem. Wtrąca się Fajdros i radzi, by skupić się na temacie, a później będą mogli rozmawiać o czym tylko będą chcieli.
Agaton. Zgadza się z Fajdrosem. Najpierw pragnie powiedzieć jak będzie mówić, a dopiero później co. Zdaje mu się, że poprzednicy chwalili nie boga, ale tylko ludzi nazywali szczęśliwymi za dobrodziejstwa, które im Bóg wyświadcza. Nikt nie powiedział jaki jest sam ten „Dobroczyńca”. Eros jest najszczęśliwszym spomiędzy wszystkich bóstw, jest najpiękniejszym i najlepszym. Nienawidzi starości, ucieka przed nią, obcuje z młodymi. Nie zgadza się z Fajdrosem, uważa, ze Eros jest młodym bogiem. Przebywa w istotach najdelikatniejszych w świecie. Mieszka w serach i duszach bogów i ludzi. Lecz tylko na łagodnym gruncie, omija twarde serca. Nad wszelki wyraz delikatny. Najmłodszy i najdelikatniejszy, nieuchwytny w formach, ma harmonijne kształty. Jest w ciągłej wojnie z grubiaństwem. Ma piękną cerę, przebywa wśród kwiatów. Przechodzi teraz do opowiadania o dzielności Erosa. Nie czyni nikomu krzywdy. Sam też krzywdy nie doznaje. Nie znosi gwałtu. Wszystkich słucha, sprawiedliwy. Cechuje go ogromne umiarkowanie, panuje nad wszystkimi żądzami i rozkoszami. Męstwem nie dorówna mu nawet Ares. Wszech mądry. Mistrz w dziedzinie wszelkiej sztuki. Dzięki niemu wszystko rodzi i wyrasta z ziemi. U niego się wszyscy uczyli, Muzy -muzyki, Atena -tkactwa, Hefajstos - kowalstwa, itd. Odkąd w bogów wstąpił Eros, zapanował porządek. Eros nie ma w tym co szpetne i złe. Tam gdzie to bóstwo, tam zamiłowanie do piękna. Pomnaża łagodność, gwałtowność umarza, rozbudza przyjaźń, ostudza nieprzyjaźń. O dobrych dba, odtrąca złych. Ozdoba wszystkich.
Wymiana zdań między Eryksimachosem a Sokratesem. Sokrates chwali Agatona za piękną mowę. Mówi o swoim kłopocie (pół żartem), że sam nie wie co ma powiedzieć po tak pięknej mowie. Sokrates mówi, iż jest człowiekiem prostym i myślał, że gdy się cokolwiek chwali, trzeba powiedzieć o tym prawdę, i koniec. Wydaje mu się, że wszyscy nauczyli się odgrywać pochwały Erosa, a nie chwalić go naprawdę. Każdy przypina Erosowi wszystko co piękne, najlepsze. On takiej pochwały nie powie, jeżeli zebrani chcą, powie ją po swojemu. Wszyscy oczywiście się zgadzają i proszą by mówił. Sokrates zadaje szereg pytań Agatonowi. Chce, by ten zrozumiał o co mu chodzi. Kto pragnie tego, co jeszcze nie istnieje, czego jeszcze nie ma, czego nie posiada, pragnie być takim, jakim jeszcze nie jest, pragnie tego, czego mu brak; taki jest mniej więcej przedmiot każdego pragnienia, miłości. Gnębi pytania Agatona, zadaje wciąż pytania, Agaton zaczyna już się gubić, sam już nie pamięta co mówił, niczego nie jest już pewien. Sokrates daje mu spokój i poczyna mówić.
Słyszał o Erosie kiedyś od Diotymy z Mantinei. Powiada, iż ona znała się na tych sprawach. Sam Sokrates wszystkiego o tym bóstwie nauczył się od niej. Eros nie może być ani dobry, ani piękny, nie jest również ani szpetny, ani zły. Jest czymś pośrednim między jednym a drugim. Jest czymś pośrednim pomiędzy śmiertelnymi istotami a nieśmiertelnymi. Eros jest wielkim duchem. Jest tłumaczem pomiędzy ludźmi, od ludzi zanosi bogom modlitwy i ofiary, a od bogów śle ludziom rozkazy i łaski. Wypełnia przestrzeń pomiędzy nimi i sprawia, że to wszystko jakoś się trzyma. Kim są rodzice Erosa? Gdy urodziła się Afrodyta, wyprawili bogowie ucztę, między nimi był Dostatek, syn Rozwagi. Kiedy zjedli, przyszła Bieda, żeby coś wyżebrać Wszystkiego było w bród. Dostatek upił się nektarem, poszedł do ogrodu Zeusa i zasnął. Bieda zachciała mieć dziecko, położyła się koło Dostatku, poczęła Erosa. I dlatego Eros został towarzyszem i sługą Afrodyty, bo spłodzono go na jej urodzinach, a z natury jest już miłośnikiem tego, co piękne, bo i Afrodyta jest piękna. Przez to, że jest synem Dostatku i Biedy stał się wiecznym biedakiem, daleko mu od delikatności, niezgrabny, chodzi boso, bezdomny po ziemi się wala, sypia bez pościeli, nie ma dachu nad głową, po matce z biedą chodzi w parze. Po ojcu goni za tym co piękne i dobre, odważny, mądry, filozofuje, czarodziej. Jednego dnia rozkwita, drugiego umiera. Jest pomiędzy głupotą, a mądrością. Mądrość to rzecz niezaprzeczalnie piękna, a Eros to miłość tego, co piękne. Eros jest miłośnikiem mądrości, filozofem, a będąc filozofem jest między mądrością a głupotą. I temu też winne jest jego pochodzenie. Ojciec bogaty i mądry, a matka biedna i głupia. Jeżeli ktoś idzie w pewnym szczególnym kierunku i jest tylko jej pewnym rodzajem zajęty, wtedy się mówi, że to miłość, kochanie, miłośnik. Obala mit szukanie drugiej połowy. Człowiek niekoniecznie kocha to co jest „jego własne”, chyba, że to „jego” jest właśnie dobre, a inne złe. Ludzie kochają dobro i przedmiotem miłości jest wieczne posiadanie dobra. Kto nasienia i potęgi twórczej jest pełen, ten za pięknem goni. Miłość goni za płodzeniem, za tworzeniem w pięknie. W płodzeniu jest pierwiastek nieśmiertelny, wiekuisty. Natura śmiertelna szuka sobie wiekuistego bytu i nieśmiertelności, a znaleźć ją może tylko wtedy gdy na miejsce starej jednostki, stawia młodą. Płodząc dzieci, myślimy, że zdobędziemy nieśmiertelność, pamięć i szczęście. Są i tacy co pragną nieśmiertelność zyskać zapładniając dusze. Przelewając własne mądrości na innych. Zostawiając po sobie wielkie dzieła itd. Właściwy rozwój miłości - „już za młody chodzi człowiek za ładnymi ciałami i, jeśli go tylko dobrze przewodnik prowadzi, kocha jedno z tych ciał i tam płodzi myśli piękne; niedługo jednak spostrzega, że piękność jakiegokolwiek ciała i piękność innych ciał, to niby siostry rodzone, i jeżeli ma gonić za istotą piękną, to musi dobrze otworzyć oczy i widzieć, że we wszystkich ciałach jedna i ta sama piękność tkwi. A kiedy to zobaczysz, zaczyna wszystkie piękne ciała kochać; tamten gwałtowny żar ku jednemu ciału przygasać w nim zaczyna, wydaje mu się lichy i mały. A potem więcej zaczyna cenić piękność ukrytą w duszach niż tę, która w ciele mieszka' toteż jeśli w kim duszę zdrową znajdzie, choćby nawet jej ciało nieszczególnie kwitło, wystarcza mu to, i kochać zaczyna i troszczyć się […] ”, potem cenić zaczyna piękno ukryte w czynach i prawach, od czynów przejdzie do nauk, aż nie będzie ślepo kochał piękności jednego, i wówczas dopiero zobaczy to co piękne. Poznaje piękno wieczne, które nie ginie, ale i też nie rozwija się. Z jednej strony piękne, z drugiej szpetne. Dopiero na tym szczeblu piękna, życie zaczyna być coś warte, wtedy człowiek ogląda piękno samo w sobie. Tym pięknym nie będzie drugi człowiek, czyny, barwy itd. To piękno wieczne, samo w sobie. Zwraca się do Fajdrosa oznajmiając, iż tego właśnie nauczył się od Diotymy. Sam czci Erosa, innym również doradza, wielbi jego potęgę ze wszystkich sił.
Rozlega się pukanie do drzwi. Agaton każe chłopcom otworzyć. Wchodzi Alkibiades, jest pijany, prosi by przyjąć go do towarzystwa. Pragnie uhonorować Agatona za mądrość, przyczepiając mu wstążki do głowy. Zostaje zaproszony. Siada między Sokratesem a Agatonem. Najpierw nie widział, że to Sokrates, gdy go spostrzega, zaczyna mieć pretensje, iż usiadł koło najpiękniejszego w całym towarzystwie. Sokrates zwraca się do Agatona, by ten rozdzielił ich, bo może dojść do rękoczynów. Alkibiades się sprzeciwia, zawiązuje kilka wstążek na głowie Sokratesa, jako najbieglejszego w słowie, i pozostają na miejscach. Alkibiades ogłasza siebie królem pijaństwa, najpierw sam pije i podaje do Sokratesa mówiąc przy tym, że Sokrates może pić ile kto mu każe, a i tak nigdy nie będzie pijany. Pragnie zrobić wielką pijatykę.
Sprzeciwia się Eryksimachos, dochodzą do porozumienia, a ten opowiada o czym tu wcześniej miała miejsce dysputa. Proszą, by Alkibiades również powiedział coś o Erosie, ten stwierdza, że nie ma równych szans, gdyż jest całkiem pijany. Zapowiada jednak, że powie coś o Sokratesie, jak oznajmia: „wyliczy wszystkie jego dziwactwa”. Ma zamiar chwalić Sokratesa „obrazową metodą”. Od razu oświadcza, że to nie będą żarty. Według niego Sokrates podobny jest do satyra Marsiasza.. Jest szelmą, czaruje słowami, mowa jego porywa. Gdy słyszy ten głos „dusza się mu szarpie”. Jego jednego on się wstydzi, ucieka z miejsce gdzie przebywa Sokrates, boi się jego mowy, wie, że wówczas odkryje w sobie tyle braków, iż odechce mu się życia. Nie potrafi go „zbić”, nie potrafi wykazać, że nie należy tak czynić jak on nakazuje. Dopiero gdy odejdzie, wtedy unosi go ambicja. Sokratesowi nie zależy na pięknościach, gardzi majątkiem i wszystkimi dobrami, ma w sobie wielkie skarby, boskie, przecudne. Alkibiades opowiada o swojej znajomości z Sokratesem. Kiedyś zaprosił go na ucztę, byli sami w domu, rozmawiali długo i gdy Sokrates chciał już iść do siebie, Alkibiades mu zabronił, powiedział, iż jest już za późno i ma zostać, tak też zrobił, położył się na kanapie i usnął. Po jakimś czasie Alkibiades zwraca się do Sokratesa pytając czy śpi, ten odpowiada, że jeszcze nie. Wówczas Alkibiades zwierza się, że to właśnie on - Sokrates jest godny być jego miłośnikiem. Chce mu służyć, folgować. Na to odpowiada Sokrates (ironicznie), twierdząc, iż aby uważał bo on może być niczego nie wart. Alkibiades informuje, że powiedział już wszystko i aby Sokrates sam osądził co będzie najlepsze. Alkibiades położył się koło niego i przytulił. Całą noc tak przeleżał. Sokrates nim wzgardził, obśmiewał jego wdzięki. Alkibiades wstał rano i zdało mu się jakby leżał przy ojcu albo starszym bracie. Czuł poniżenie, ale czuł również jego moc. Sam nigdy nie przypuszczał, że spotka kiedykolwiek człowiek tak mądrego i z tak silną wolą. Sokrates potrafi znosić głód, mróz, nigdy się nie upija, na wojnie ocalił mu życie, nie uciekał z pola bitwy, jego mowa jest skarbem, człowiek odszuka w niej wszystko czego pragnie i potrzebuje. Kończy swoją pochwałę ostrzegając Agatona, by ten nie dał się wywieść w pole, tylko był ostrożny, aby nie był mądry, dopiero po szkodzie.
Sokrates począł mówić, iż skierowane słowa Alkibiadesa mają na celu poróżnić go z Agatonem. Uważa, że Alkibiades pragnąłby być jedynym kochanym przez niego, że jemu już nikogo innego kochać nie można. Następuje wymiana zdań. Sokrates pragnie teraz chwalić Agatona. W tym czasie wpadła do pomieszczenia gromada pijaków ponieważ ktoś nie zamknął drzwi. Nastał ogromny hałas i nieporządek. Wielu gości poszło do domu. Sokrates, Agaton i Arystofanes czuwali do rana, pijąc wino. Sokrates im dowodził, jako rzeczą jednego twórcy umieć napisać zarówno komedię jak i tragedię. Kto jest artystą w tragedii ten i komediopisarzem być potrafi. Zmorzył ich sen, zasnęli wszyscy prócz Sokratesa, wstał i wyszedł, a za nim Arystodemos. Sokrates cały dzień spędził tak samo jak zazwyczaj to czynił, a dopiero wieczorem poszedł do domu odpocząć.
KONIEC DIALOGU
Proponuje przeczytać wypowiedź Sokratesa http://www.pbi.edu.pl/book_reader.php?p=1897&s=1
Od 25 str. do 39 str. Dla tych co NET'a nie mają skopiuje to wszystko i zapiszę w innym pliku.
Od tłumacza: Władysława Witwickiego.
Forma dialogu:
Uczta jako apoteoza Sokratesa. Sokrates, nie mógł więc spełnić roli opowiadacza.
Cały dialog opowiada Apollodoros. Zapalony, dogmatyczny, prostoduszny, wielbiciel Sokratesa. Relacjonuje wszystko kilku inteligentnym Ateńczykom.
Apollodoros niedawno opowiadał niedawno wszystko Glaukonowi i dlatego później referuje tak płynnie, robi już to po raz drugi. Sam nie był na uczcie, słyszał o niej od Arystodema.
Częściowo Uczta jest historyczną prawdą.
Czas akcji:
Rozmowa wstępna Apollodora z przyjaciółmi toczy się około roku 400 p.n.e., a więc w ostatnich latach życia Sokratesa, a dotyczy zdarzeń, które miały miejsce przed piętnastu, szesnastu laty.
Treść:
Rozmowie wstępnej nadaje Platon zabarwienie uliczne, Apollodor mówi zrazu od niechcenia, stylem przekupki ateńskiej. Z czasem gdzieś on rozpływa i słyszymy figury zupełnie żywe: każda mówi swoim indywidualnym stylem, każda się rusza po swojemu.
Arystodemos spotyka się z Sokratesem. Obaj są oryginalni, Sokrates w tej scenie jawi się jako figura czynna, samodzielna, myśląca, chytra, ale w złym tego słowa znaczeniu, silna. Arystodemos słabnie, staje się komiczny.
Agaton najpierw (na tle Arystodemosa) jawi nam się jako uprzejmy, elegancki gospodarz domu, później zyskuje nowe rysy(na tle Sokratesa): pretensjonalnego i próżnego eleganta.
Agaton jest młodym tragikiem, w chwili uczty zaledwie po trzydziestce, piękny, zamożny, wykwintny, doskonale wychowany, lubi literatów i filozofów, subtelny w odczuwaniu uczuć, woli przenośnie od trzeźwego i logicznego roztrząsania, potrafi mówić, kocha czule i cieszy się wzajemnością sofisty Pauzaniasza, do tego czynią mu dyskretne aluzje Sokrates i Arystofanes. Lubi gdy się go chwali.
Potrzebny był w roli gospodarza właśnie Agaton, bo na tym tle mógl najwyraźniej wystąpić Sokrates.
Platon stale operuje kontrastami.
Wszystko następuje po sobie, jak w uwerturze muzycznej.
Osoby dialogu:
Pauzaniasz: sofista, zakochany w Agatonie, wykształcony mówca, pewny siebie, zajęty sprawami publicznymi i kwestiami społecznymim da w swojej mowie zbiór praw i przekonan etycznych na temat miłości skierowanej ku chłopcom, a rozbiór ten posłuży mu do powiązania jego osobistych poglądów na tę sprawę z poglądami ogólu.
Fajdros: ubogi i niezbyt genialny, wielbiciel krasomówstwa, ciekawy kwestii filozoficznych. Przekręca religijne mity, powtarza niekiedy jedne i te same zdania, jest właściwie wstępem do Pauzaniasza, tak samo jak Arystodemos był przedsmakiem Sokratesa.
Arystofanes: tradycyjny wesołek, przekomarza się Eryksimachosem, kpi ze współczesnych stosunków, żartuje, a później mówi podniośle w stylu platońskim, kończy znów żartem dla zatarcia krótkiej chwili stanu religijnego. Mowa jego jest bogata, bujna, pełna obrazów, wolna od sztuczności, przesady i pozy.
Eryksimachos: syn Aukmenosa, lekarz, znany z niezwykłej wstrzemięźliwości. Mówi sucho, zawile, nudzi. Przyjaźni się z Fajdrosem. Wielce oczytany. I Arystofanes i Eryksimachos to motywy komiczne, tylko, ze Arystofanes rozśmiesza świadomie, Eryksimachos się sam ośmiesz mimo woli, ile razy się z czymś odezwie.
Na tym kończy się uwertura. Następuje przejście do właściwego dramatu i krótki przegląd całego towarzystwa.
Podział dialogu:
Akt pierwszy to pięć pierwszych mów o Erosie, akt drugi to mowa Sokratesa, trzeci to opowiadanie Alkibiadesa o Sokratesie. Zakończenie - scena ostatnia.
Pomiędzy aktami znajdują się większe intermezza sceniczne.
Pierwszy akt zaczyna Fajdros, i on i następni powiedzą, każdy po swojemu, jak który z nich pojmuje miłość.
Fajdros po lekkim, żartobliwym nastroju, uderza w uroczyste tony prastarych pieśni orfickich. Robi poważny nastrój, przeskakuje na tematy z życia społecznego i rozpatruje miłość jako czynnik podnoszący społeczną sprawność i wartość człowieka.
Fajdros wierzy w to, co mówi. Kobiety były wykluczone z życia publicznego i towarzyskiego w Atenach. Dopiero w wiekach średnich kobieta zaczęła występować jako człowiek bliski, słabszy, ale subtelniejszy. Tę rolę kiedyś musieli objąć musieli wobec mężczyzn o żywszym temperamencie i subtelniejszym życiu uczuciowym chłopcy o znamionach niewieścich. Ta przyjaźń gorąca, w której pocałunek i uścisk staje się chwilami koniecznym i naturalnym symbolem, znakiem widomym dziwnego czaru, jaki dwoje czy dwóch ludzi osnuwa, ta przyjaźń jest i dziś rzeczą zrozumiałą. Dziś taki przyjaźnie trafiają się tu i ówdzie pomiędzy ludźmi młodymi i nikogo mądrego nie rażą - odrazę dziś budzi pederastia, jako ordynarne zboczenie popędu płciowego. Fajdros pojmuje pederastię szlachetnie. Mówi o niebie jako o nagrodzie za odwagę, moc, za siłę woli - nie za tęsknoty i cierpienia bierne.
Przekonuje Pauzanius, jednak przerywa mu Arystofanes, który dostał czkawki przy końcu uroczystych okresów Pauzaniasza.
Intermezzo I
Arystofanes dostaje czkawki, być może jest to kpina z pozy Pauzaniasza, a jeszcze ważniejszym, że tym jest skończona pierwsza para motywów aktu pierwszego.
Eros w świetle nauki
Zaczyna mówić Eryksimachos, intelektualista, badacz, widz, moralista. Zaczyna od słów szacunku dla swej szkoły naukowej, dla swej zawodowej wiedzy. Z pewnym przekąsem odzywa się o mowie swego poprzednika, a później poprawia myśli, do których tamten nie dorósł. Przejmuje podział od Pauzaniasza, jednak wchodzi na inny grunt. Obchodzi go kosmos, wszechświat, stosunki społeczne porusza dopiero w drugiej części mowy.
Intermezzo II
Znów nawiązanie do czkawki, żartobliwe.
Eros w sztuce mitu
Arystofanes. Jego mit bardzo barwny, plastyczny, wesoły, szczególnie po suchych morałach swojego poprzednika. Momentami subtelny, szlachetny, jasny, mówi stylem Platona.
Intermezzo III
Bardzo długie. Ma przyjść ostatnia scena aktu pierwszego - mowa Agatona. Ta mowa ma być już tylko tłem i kontrastem dla Sokratesa.
Popis retoryczny
Prowadzi rzecz swą Agaton, pieści Erosa, słodzi, okadza, chce zabawić towarzystwo i błysnąć kwiecistym dowcipem. Tak naprawdę to lanie wody. Robi koziołki logiczne, mówi płynnie, olśniewa, pozuje. Kończy wierszem i ustępem rytmicznej, wymowanej prozy, podniosłym finałem w tonie hymnu. Sens dla niego był na drugim planie, forma na pierwszym. Agaton był piękny, głos modulował misternie, przeszedł wszystkich poprzedników. Zyskał zupełnie towarzystwo, w którym „kult formy zewnętrznej” był we krwi.
Prostota maską
Sokrates zaczyna robić towarzystwu wymówki, że mówią rzeczy piękne bez względu naprawdę lub fałsz. Prowadzi formę dialogu z Agatonem, typowy, nielitościwy, koci dialog. Odsłania jego „maszynerię”, Agaton się gubi, daje się wciągnąć w inny grunt. Przyciska Agatona do muru, zarzuca go pytaniami i wykazuje mu co to za nonsens wynika z takiej gry słów jakich użył w swojej mowie. Podsuwa mu Erosa w znaczeniu czysto abstrakcyjnym . Agaton ma przyznać i musi przyznać, że Eros nie jest, ani dobry, ani piękny. Agaton jest u granic rozpaczy. Na wszystko się zgodzi, byle Sokrates dał mu już spokój. O to szło mu w gruncie rzeczy, by Agaton musiał się wstydzić, jednak nie pokazuje tego - przyodziewa „maskę”.
Platon mówi ustami Sokratesa
Rozwija swój wymyślony dialog z Diotymą. Teraz Ona mówi takim, delikatnym, pańskim tonem, jakby mówił Agaton, gdyby miał rozum Sokratesa, a Sokrates robi niedołężne, ciężkie kroki myślowe i stawia głupie pytania. Zachowuje się jak „kołek”. Diotyma podobnie nim kręci, jak on przed chwilą wywijał Agatonem. Są to przeprosiny dla gospodarza. Ów niewiasta spełnia jeszcze inne zadanie. Była potrzebna nie tylko Sokratesowi, ale również Platonowi. Chciał Platon przez usta Sokratesa odsłonić rąbek swej własnej „nauki” o ideach i o duchach nadziemskich.
Idea dobra zaczyna świecić
Dopiero teraz popęd wystąpi w jasnym, boskim świetle, jako nieświadome dążenie do nieśmiertelności, Pokaże, że istoty żywe dlatego tylko zapłodnienia pragną, że zapłodnienie uczestniczy jakoś w wielkiej idei „nieśmiertelnego dobra”.
Równocześnie w toku rozdziału, dobro zaczyna stale nazywać się „pięknem” i rozwija się przed nami obraz stosunku Sokratesa do Platona: stosunku między tym, który pełen nasienia twórczego szuka dusz młodych, aby je zapładniał, i tym pięknym młodzieńcem o pięknej duszy, który z nasienia mistrza rodzi nawet wtedy, „kiedy ich obu tylko pamięć wiąże”.
Gwarancja rysów
Alkibiades uważa Sokratesa za półboga i z szeregu wspomnień osobistych buduje mu spiżowy pomnik. Sokrates rośnie ponad głowy wszystkich.
Finale
Scena nowa, obce, nieznane, przykre, niskie, bezwładne elementy. Wpada gromad pijaków. Następuje powolne rozluźnienie towarzystwa. W dusznej atmosferze ogólnego upadku jeden Sokrates panuje niezwalczony.
Utwór obejmuje 39 rozdziałów, 5 intermezz.
Życie Sokratesa (nie wiem, ale może się przydać, różnie bywa)
Wróg sofistów.
Ojciec jego miał pracownię rzeźbiarską. Zbyt dobrze im się nie wiodło. Matka pomagała jako akuszerka.
Sokrates - duża głowa, wyłupiaste oczy, kopytkowaty nos, grube wargi, zdrowy, odporny na choroby. Od młodości zdolny, nad wiek mądry, nie dbał o pieniądze, nie dbał o szacunek. Nie pilnował interesu ojca. Włóczył się całymi dniami, rozmawiał z chłopakami. Ciągle gadał. Zawsze robił „durnia” ze starszych. Zadawał pytania udawał głupiego, a w ostateczności to sam ośmieszał. Obśmiewał sofistów, paniczyków. Nie biegał nigdy za dziewczynami. Królewska dusza w ciele ulicznika. Nic mu nie imponowało, nie zniósłby niczyjej przewagi moralnej. Potrzebował poczucia mocy. Panował nad sobą, odganiał wszystkie pragnienia. Nie słuchał świadomie uczuć, słuchał tylko rozumu. Nie był zależny od nikogo, nie chciał być walczył z tym. Uważał, ze rozum daje człowiekowi wyższość nad otoczeniem i nad sobą samym w chwili słabej. Sądził, iż racje zawsze ma ten, który zna i potrafi określić, ująć znaczenia słów. Wierzył, że ludzie nie są źli sami z siebie, to przez głupotę stają się źli przez głupotę. Przez całe życie dymny, patrzył z politowaniem na rozkwit życia ateńskiego.
Chodził ulicami, boso, rozczochrany, w towarzystwie młodych chłopców. Ciągle gadał o znaczeniach wyrazów i panowaniu nad sobą. Nikt nie wiedział, czy mówi serio, czy żartuje, nabiera tylko drugiego. Kompromitował starszych, uczonych. Poskramiał i opanowywał tych, którzy chcieli mu i innym imponować. Sława jego rosła. Przepadali i chodzili za nim młodzi. Wszyscy zaczęli, tak jak on gardzić doczesnością, nie pracowali, trawili noce i dnie na dysputach z Sokratesem. Teorie i definicje, tym poczęli się zajmować. Sokrates nauczył kpić z autorytetów. Obywatele widzieli w nim zgorszenie i trudno im się dziwić. Nie było dla niego świętości ani powagi, a robić mu się nie chciało. Sokrates był bardziej popularną i dostępną figurą niż uczeni sofiści, znaną na mieście i nienawidzoną przez poważne, pobożna, tępe koła obywateli.
Był niego obywatel prawy, kiedy było potrzeba szedł na wojną, zadziwiał odwagą i spokojem w chwilach popłochu. Jednak za mądry był, jak na pospolitego obywatela, i zbyt niepospolity, zbyt się codziennemu, instynktownemu zyciu przeciwstawiał, zbyt kochany i popularny u młodych - zadziobany być musiał.
W 399 r. p.n.e. oskarżono go o herezję, ateizm i psucie młodzieży. Przed śmiercią, w sądzie, jeszcze raz błysnął intelektualizmem, zaczął po swojemu pobłażliwe morały prawić a z oskarżycielami dialog prowadził, jak gdyby tu nie o jego śmierć szło, tylko o dyskusję na rynku.
Już za młodu powiedział, że będzie panem swego życia, aż do końca. Ne chciał umrzeć zmożony chorobą, w łóżku, prosić lekarzy. Skorzystał z sposobności skargi i procesu i wiedząć, ze tym sposobem popełnia samobójstwo, zaczął otwarcie drwić z sądu. Wiedział, że się w tych ludziach żółć wzburzy po takiej obronie. Wszyscy czekali jego łez i strachu, jego próśb, jako jedynej rekompensaty za swój własny wstyd. Wziął od nich to czego chciał: wyrok śmierci.
Kriton proponował mu ucieczkę z więzienia, odmówił. W ostatnią godzinę rozmawiał jeszcze z młodymi, trzymał się, stróż przyniósł mu truciznę, wypił cykutę w ciszy, żaden muskuł nie drgnął na jego twarzy. Wszyscy płakali, on ich za to ganił, i jeszcze ostatni żart powiedział :A nie zapomnijcie koguta ofiarować Asklepiosowi”, bo to w zwyczaju było, że tę ofiarę składał każdy, kto po długim cierpieniu przychodził w końcu do siebie. Skończył.
KONIEC i BOMBA