Oddaje w wasze ręce ;D
Tytuł: Lost in Thoughts
Paring: Arthur/Merlin
Autorzy: Aleksandra Świderska/Krusz, Monika Więckowska/Luainn
Fandom: Merlin (BBC)
Spoilery: Bardzo ogólne - pierwszy sezon
Rating: NC-17
Ostrzeżenia: Dość sporo odważnych scen erotycznych, wulgarny język i inne ciekawe rzeczy tylko dla dorosłych :P (w innych rozdziałach - I mean ^^)
Chapter I
Łomotanie do drzwi wdarło się przemocą w jego sen. Odpędził je od siebie, naciągając okrycie na głowę. Pukanie powtórzyło się i Merlin na wpół świadomie machnął dłonią, mrucząc pod nosem przeciągłe „Szzzzzzz...”. Dźwięki ucichły od razu, ale zamiast wściekłego walenia, usłyszał syk bólu, niewyraźne przekleństwo i własne imię wykrzyczane znajomym tonem.
― Merlin! ― wołanie powtórzyło się zdecydowanie bliżej i chłopak otrzeźwiał natychmiast. Wyskoczył z łóżka jak oparzony, z impetem dopadając drzwi własnego pokoju.
Po drugiej stronie, Artur zatrzymał się równie gwałtownie, z dłonią zasłaniającą rosnącego na czole guza. Miał rozwścieczoną minę i już szykował się do następnej porcji obijania grubo heblowanych desek.
― Mój Panie? ― Merlin pierwszy odezwał się niewinnie, ale nie opanował potężnego ziewnięcia i ostatnie głoski rozwlekły się niemiłosiernie, niwecząc efekt. Artur zmarszczył brwi karcąco i zaplótł ręce na piersi. To była poza, którą zwykle przyjmował, gdy chciał komuś skopać tylną część ciała.
― Nawet tego nie próbuj. Nie uda ci się wykręcić ― ostrzegł twardo służącego. ― Polowanie, Merlinie, pamiętasz? ― pokręcił głową zniecierpliwiony i bezlitośnie pstryknął palcami w końcówki uszu swego sługi. ― Doprawdy, pomiędzy tymi odstającymi uszami jest chyba samo siano.
Brunet zrobił oburzoną minę, rozcierając bolące płatki.
― Nic nie mówiłeś o...
― Mówiłem. Dwa dni temu, na uczcie. Teraz wraca ci pamięć?
Merlin podparł się pod boki, a niewielka, pionowa zmarszczka przecięła czoło chłopaka w zamyśleniu.
― Wtedy twierdziłeś tylko, że się nudzisz.
― Dokładnie! ― żywiołowy uśmiech rozjaśnił przystojną twarz księcia.
Taksującym spojrzeniem ogarnął przykrótką nocną szatę swojego sługi i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Szczupłe, ale zgrabne nogi wystawały spod płóciennej koszuli, a gdy chłopak uniósł ręce, kapitulując i mierzwiąc swoje ciemne włosy, książę dostrzegł też zarys smukłych ud.
― Czy to znaczy, że teraz do moich obowiązków należy również czytanie w twoich myślach? ― jego lekko zniecierpliwiony głos przerwał Arturowi próby dostrzeżenia zarysu czegoś powyżej ud Merlina. Blondwłosy przywołał na twarz wyraz książęcej wyższości.
― Wszystko, co ma coś wspólnego ze mną, jest twoim obowiązkiem.
― Aha... ― Merlin mruknął, uśmiechając się przekornie, a w jego policzkach na chwilę ukazały się dołeczki. ― Ale czytanie w myślach to chyba byłaby już magia ― zaczął podstępnie, obserwując jak Artur szykuje się do szybkiej odpowiedzi, ale dłoń uniesiona dla lepszego efektu, opadła nagle bezładnie z braku argumentu. Blondyn ściągnął gniewnie brwi i oparł się o framugę, pochylając w stronę służącego.
― Konie, skórzany półpancerz, miecz i kusza. Byłoby też miło, gdybyśmy wyruszyli jeszcze dzisiaj, Merlinie.
Odwrócił się zamaszyście, a kaftan zakołysał się wokół jego sylwetki, gdy maszerował do wyjścia. Pchnął drzwi wejściowe, przyglądając się im podejrzliwie.
― I zróbcie z Gaiusem coś z tymi drzwiami. Odbiły się i otworzyły nie w tę stronę ― gniewnie potarł zaczerwienioną śliwę na czole. ― To może być niebezpieczne.
Wychodząc, nie zauważył już pełnego przewrotnej satysfakcji uśmiechu maga.
***
Tafla wody uspokajała się niespiesznie, ukazując dwie sylwetki. Kopyta koni stukały o bruk, gdy pośród cichego jeszcze miasta, jeźdźcy zmierzali do głównej bramy. Jasnowłosy śmiał się beztrosko, patrząc przez ramię i słuchając monologu towarzysza.
Kobieta musnęła palcem taflę wody, a obraz wzburzył się i oddalił, ukazując teraz miasto i zamek w całej okazałości. Od wschodu, tam gdzie powoli wstawał nowy dzień, biały kamień Camelotu przybierał barwę krwi. Maleńkie z tej perspektywy postacie jeźdźców ukazały się na moście fosy i nagle zerwały do dzikiego galopu. Dalekie echo swawolnych okrzyków niosło się nawet przez magiczne lustro. Błękitne oczy czarownicy zmrużyły się groźnie. Cicha inkantacja zaklęcia nabierała coraz większej mocy. Słowa rosły prawie aż do krzyku, a woda mętniała, wirując wokół pędzących w stronę lasu jeźdźców. Nagle zaklęcie urwało się i czarownica zawisła nad misą, wyrównując oddech. Krzywy, złowrogi uśmiech wykrzywił jej usta, gdy wodne zwierciadło wyostrzyło się znowu, ukazując siny pasek mgły, snującej się po łące. Siwa nitka zwinęła się jak żywa istota i wężowym ruchem pomknęła po śladach darni skopanej podkutymi kopytami.
***
Gdy wdarli się w głąb lasu, słońce górowało już na niebie, porażając wszystko swoim blaskiem. Zalewało zieleń drzew i rozjaśniało ją tak, że listki drżące na wietrze, wyglądały jakby były ożywione. To jednak spotykało tylko te, które znajdowały się najwyżej, bo dolne partie pozostawały prawie nieporuszone, odgrodzone od nieboskłonu warstwami swoich starszych braci. Runo leśne tylko gdzieniegdzie lśniło promieniami słonecznymi, gdy któryś z nich znalazł przejście w listowiu i wdarł się w głąb, zostawiając na podłożu złoty ślad. To w takich słupach światła unosiły się delikatnie pyłki kwiatów, wraz z ich zapachem, który napełniał powietrze słodyczą. Dzień więc był idealny na polowanie.
Dwóch młodych mężczyzn, prowadzonych tropami zwierzyny, stale sunęło głębiej w las.
Merlin niespecjalnie uważał na ich położenie i wielkość. Właściwe wlókł się za Arturem, starając się prowadzić konie jak najciszej poprzez nie do końca wydeptane ścieżki. Za każdym razem, gdy stąpnął na jakiś konar, łamiąc go z chrzęstem, książę odwracał się do niego z ganiącym spojrzeniem. Czarodziej nie przepadał za takimi wypadami, zwłaszcza, że nie popierał zabijania zwierząt dla zabawy czy zabicia nudy. Kiedy tylko mógł, używał chociaż odrobiny magii, by zatrzeć co bardziej znaczące ślady. Artur irytował się urywającym się tropem, a on ziewał i modlił o szybki powrót do domu z pustymi rękami. W pewnych sytuacjach miałby nawet z tego satysfakcję, jednak wczesne zrywanie się z łóżka nastrajało go do dnia dość marudnie i złowrogo. To jest ― wcześniejsze niż zazwyczaj, bo i tak zawsze zrywał się skoro świt, by przygotować odzienie dla swojego księcia.
Głośniejszy trzask znów poniósł się echem po lesie i tym razem Artur nie wytrzymał. Wyprostował się szybko, a wyraz niezadowolenia od razu wykwitł na jego skupionej dotąd twarzy.
― Każę zakuć cię w dyby na całą noc, jeśli jeszcze raz to zrobisz ― wysyczał przez zęby, doszczętnie zezłoszczony.
― Mój Panie, nie mam pojęcia, o czym mówisz ― odparł Merlin, uśmiechając się łagodnie i radośnie.
― Nie zgrywaj idioty, bo będę musiał cię zwolnić.
― Znowu? ― Merlin nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Nie powstrzymało go nawet rozzłoszczone oblicze księcia. Artur cofnął się i też złapał za lejce.
― Chyba nie chcesz, żebyśmy wrócili z pustymi rękami? Żeby książę Camelotu wrócił do zamku bez zdobyczy?
― Ten wypad to był twój pomysł. Co ja mam wspólnego z...
Dłoń Arthura powstrzymała kolejne słowa bruneta. Książę przyłożył palec do ust i wskazał na coś pomiędzy drzewami, po prawej. W głębokim cieniu, między chaszczami ledwo było widać smukłą sylwetkę sarny. Uniosła łeb, z niepokojem rozglądając się po okolicy. Dostrzegła ich za drugim spojrzeniem i nie czekając na reakcję, szybko pomknęła głębiej w las. Drzewa całkiem ukryły zwierzę i tylko widok długich nóg, migających na tle niższych zielonych krzaków, wskazał Arturowi kierunek.
― Pilnuj koni! ― rzucił, od razu zrywając się do biegu. Przebiegły uśmiech igrał na jego twarzy, gdy z imponującą zręcznością puścił się w pogoń za zwierzyną.
Merlin tylko westchnął głęboko, kręcąc z rezygnacja głową. Czuł, że tego zwierzęcia nie da się już uratować. Artur był zbyt narwany i zdecydowanie zbyt dumny, żeby pokazać się ojcu bez chociażby biednego królika. Mag za to był zbyt przewrażliwiony, żeby zostawić napuszonego księcia samego, zwłaszcza, że odkąd wyruszyli z domu towarzyszyło mu jakieś złe przeczucie.
Opuścił ręce, poddając się i popatrzył porozumiewawczo na konie.
― Wszyscy nie lubimy wygórowanych ambicji, prawda? ― spytał dereszowatego ogiera, który należał do dziedzica Camelotu, a ten prychnął jedynie w zgodzie z nim i trącił chrapami, popędzając chłopaka do przodu.
Czarodziej przedarł się, nie bez szwanku, przez chaszcze, zauważając, że w około nich zapada jakby coraz większa ciemność. Słońce skryło się za delikatnymi oparami i już nie dochodziło do nich strugami poprzez konary. Według jego obliczeń było dopiero późne popołudnie, a do zmierzchu zostało dobre kilka godzin. Merlin jednak, starając się nie poddawać złemu nastrojowi, zrzucił to szybko na karb pogarszającej się pogody i zgęstnieniu drzew w tej części lasu. Odchylił ostatnią gałąź, która dzieliła go od księcia. Czerwone szaty Artura majaczyły miedzy niższymi krzewami, gdy ten kucał, wciąż czając się na łanię. Merlin puścił gałąź, a ta z trzaskiem uderzyła o pień i spłoszyła konia czarodzieja, który zarżał głośno, niezadowolony. Zwolniona w tym samym momencie strzała księcia wbiła się w miękką, mokrą ziemię w miejscu, gdzie przed chwilą stała sarna. Zwierzę jednak popędziło już w knieje, w ostatnim momencie ratując skórę.
― Nie wierzę. Merlin! ― Artur podniósł się prężnie i z wściekłością cisnął kuszą o ziemię. Kopnął jakiś uschnięty konar na drodze, ledwo trzymając nerwy na wodzy.
― Doigrałeś się ― wyrwał brunetowi lejce z ręki. ― Do końca życia będziesz czyścił stajnie, skoro nie potrafisz być cicho nawet przez chwilę. Przez ciebie straciłem taką zdobycz!
― To nie ja ― odpowiedział spokojnie jego sługa, uśmiechając się miękko. ― To tylko konie. Są niespokojne, a i ja wolałbym wracać już do domu.
― Naprawdę? ― Artur zamarkował zmartwioną minę. ― Boisz się, że zmierzch zastanie nas w lesie?
― Nie, nie boję się ― odparł twardo Merlin, unosząc jedną brew dla potwierdzenia swoich słów i wziął się pod boki. ― Prędzej bałbym się, że te dzikie świnie zjedzą twój cenny, książęcy tyłek ― dodał z ledwo ukrywanym uśmiechem na ustach i wskazał mu brodą coś za jego plecami.
Artur spojrzał przez ramię i jego ręka odruchowo zjechała na rękojeść miecza. Chociaż na to stado dziczyzny nie poradziłby nawet dwuręczny topór. Tu trzeba było najlepiej kilkunastu ludzi z pikami, rogów i psów. Cztery samce, trzy samice i kilkoro młodych prychało właśnie na nich groźnie. Wysokie na cztery stopy odyńce stroszyły krótką sierść na karkach, a lochy co chwilę startowały kilka kroków w ich stronę, odstraszając ich od młodych.
Książę stanął ramię w ramię z Merlinem, obserwując pokaz sił z niepewną miną.
― Co powiesz na to, miłośniku fauny? ― wykonał oszczędny ruch dłonią w stronę stada ― Jakieś propozycje? Może ja przemknę się po kuszę, a ty w tym czasie spróbujesz zagadać je na śmierć?
― Na koń! ― szepnął Merlin, gdy pierwszy z dzików zaczął ryć kopytem ziemię.
Wizg przewodnika stada poniósł się po lesie, a reszta odyńców ruszyła za nim do ataku. Książę nie czekał dłużej. Jednym susem wskoczył na siodło, ciągnąc za sobą Merlina, który znalazł się za jego plecami, gdy deresz już spinał się do galopu. Luzak wysforował się do przodu, niknąc im z oczu i po chwili las wypełniały już tylko rżenie ich przestraszonego konia, i pokrzykiwania Artura.
― Są tam jeszcze? ― książę przekrzyczał pęd, usiłując chronić twarz przed gałązkami smagającymi jego policzki.
― Nie... mam... ― odkrzyknął mu Merlin, chowając głowę w ramionach i wciąż usiłując się skryć za plecami swojego pana ― ...pojęcia!
Książę gwałtownie skręcił ciało, spoglądając ponad sylwetką bruneta, tyle że w tym samym momencie rumak wziął kurs prosto na przeszkodę i gładko przeskoczył zwalony pniak drzewa. Artur odruchowo przytrzymał oplatające go w pasie ręce Merlina, ale koń potknął się, opadając na ściółkę. Blondyn nie fiknął koziołka przez szyję zwierzęcia tylko dlatego, że ciężar i szarpnięcie bruneta z tyłu ściągnęło go po boku rumaka. Obaj potoczyli się po pokrytej zeschłymi liśćmi trawie.
Ciężkie oddechy przez chwilę były jedynymi głośniejszymi dźwiękami. Artur uniósł głowę, zaglądając w szeroko otwarte oczy Merlina.
― Dzięki za miękkie lądowanie ― uśmiechnął się radośnie, unosząc na rękach nad swoim sługą.
Czarodziej przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa. Nie był pewien czy spowodował to ich upadek, czy bliski kontakt z ciałem jego władcy, ale definitywnie kręciło mu się w głowie. Zapach Artura był wszędzie, czuł go wyraźnie dookoła siebie. To była mieszanka delikatnej lawendy i cytryny, połączona z typowo ostrym zapachem skórzanego kaftana księcia. Był naturalny i tak bardzo kuszący, że Merlin po prostu zapatrzył się w błękitne tęczówki swojego pana, gorączkowo próbując wymyślić cokolwiek w odpowiedzi. Na domiar złego, mocne ciało przyszłego króla Camelotu przyciskało go do chłodnego podłoża i miło odpędzało zimno nadchodzącego wieczoru.
― Przepraszam... ― bąknął młody mag, uśmiechając się delikatnie z lekką obawą na reakcję Artura.
― Za co? ― zdziwienie zagrało w słowach blondyna. ― Jestem cały. Mam nadzieję... Ty chyba też ― Artur rzucił pobieżne spojrzenie za siebie i szybko wrócił do Merlina, zamierając na chwilę z wzrokiem utkwionym w twarz swojego sługi.
― Coś... coś nie tak? Mam coś na twarzy ― spytał, lekko się jąkając Merlin, jak zwykle, gdy był zdenerwowany.
― Wiesz, że jak się uśmiechasz, to w policzkach robią ci się takie... ― Artur chwilę szukał w pamięci odpowiedniego słowa ― ...dołeczki ― dokończył również z lekkim uśmiechem.
Zanim jednak mag zdążył cokolwiek odpowiedzieć, młody następca tronu dźwignął się szybko do góry. W skupieniu rozejrzał się dookoła, ale z każdą chwilą mina rzedła mu coraz bardziej. Polana, na którą wypadli z lasu musiała być rozległa i przyjazna, ale teraz, mało co było ją widać. Biała jak mleko mgła nie pozwalała dojrzeć niczego dalej niż kilka kroków przed siebie. Artur zasępił się, zaciskając usta.
― Nie wiem... ― zawahał się, rozglądając jeszcze raz, jakby następny rzut oka miał przynieść jakieś odpowiedzi. Niestety, nic się nie zmieniło. ― Nie wiem, w którą stronę pognały konie, gdy zaczęliśmy uciekać.
― To dziwne ― zaczął czarodziej, gramoląc się z ziemi. ― Dzień nie wydawał się zwiastować mgły, a my nie jesteśmy zbyt wysoko, żeby zastały nas mgły z gór ― zaznaczył, rozglądając się wyraźnie teraz niezadowolony.
Słońce nie przebijało się przez kłęby sinego oparu, więc młody książę dał za wygraną i zagwizdał przez palce. Dereszowaty rumak zarżał gdzieś blisko nich. Dźwięk był zduszony, ale przynajmniej jako tako można się było nakierować na jego źródło. Pchnął bruneta przodem.
― Przydałoby się znaleźć jakieś schronienie. Przynajmniej do czasu, aż mgła nie opadnie. I wolniej ― nakazał, przytrzymując Merlina za kaftan. ― Idziesz dwa kroki przede mną, a ledwo widzę twój zadek w tym mleku. Wolniej, bo zaraz się zgubisz i będę musiał gwizdać i na ciebie.
Jego sługa wykrzywił się w ironicznym uśmiechu i strącił dłoń Artura ze swojego ramienia.
― To nie patrz na mój zadek... ― warknął tylko i wyrwał mu się całkiem, widząc jaki ubaw ma książę z jego zawstydzenia.
Ruszył dziarsko do przodu, mamrocząc pod nosem coś o rozwydrzonych paniczykach i ich zachciankach. Sytuacja zaczynała się robić naprawdę nieciekawa. Już całym sobą wyczuwał, że coś jest nie tak, ale Artur jak zwykle wszystko bagatelizował. Jego brawura czasami aż porażała, nie tylko głupotą...
Wszystko w okół nich było wilgotne od tych białych nitek, które snuły się pomiędzy ich stopami i rękami. Brodzili w nich niczym w mlecznym morzu. Rosa delikatnie osiadała na ich ubraniu, włosach, a nawet rzęsach, znacząc je małymi klejnotami kropel. Merlin czuł, jak woda zaczyna dostawać mu się do ust. Jego oddech stawał się coraz cięższy. Słyszał, że również książę ciężko łapie powietrze.
Sam nie wiedział czy pojawienie się w gęstwinie drzew małego domku przyjął z ulgą, czy może niedowierzaniem. Stał tam jednak, pogrążony w ciemności, a koń Artura podgryzał korę sosen, z których sporządzono prowizoryczne ściany. Artur klasnął w dłonie i zaśmiał się krótko.
― Dzięki wielkie, Rodenie. W przeciwieństwie do niektórych, chociaż ty jesteś pożyteczny ― podszedł do konia i czule pogładził smukłą szyję zwierzęcia, rzucając spojrzenie na Merlina. Chłopak tylko skrzywił się nieprzychylnie i zaraz wrócił do oględzin chaty.
Była nie większa od zwykłej stodoły, pokrytą strzechą z powiązanych gałęzi i uszczelniona mchem. W ścianach ziało kilka dziur, ale całość ogólnie wyglądała lepiej niż mogli sobie w tej chwili wymarzyć. Dwa wąskie okna zamknięte były na głucho, tak samo jak i drzwi, gdy młody czarodziej szarpnął za klamkę.
― Odsuń się ― usłyszał za sobą, a ramiona Artura prawie odstawiły go na bok.
Książę odsunął się na dwa kroki i ruszył do przodu, barkiem celując w sam środek wejścia. Drzwi ustąpiły od razu, przyjmując cały impet młodego mężczyzny, aż blondyn ślizgiem wylądował na ubitym klepisku.
― Nie można było delikatniej? ― zagadnął go sługa, wyciągając pomocną dłoń.
― Ani słowa więcej ― książę podciągnął się ze skrzywioną miną i zaczął otrzepywać szaty. ― Przywiąż Rodena gdzieś na zewnątrz. Przydałoby się też drewno na opał i... Do kroćset! ― klepnął się w udo. ― Krzesiwo było w sakwach Emera.
― Taaa ― prychnął Merlin, tylko lekko uśmiechając się pod nosem ― Bo ono akurat jest nam najbardziej potrzebne ― mruknął do samego siebie i odwrócił się na pięcie, by wypełnić polecenie. ― Poduszka! To jest to, co by się nam przydało ― dodał już na zewnątrz, zostawiając Artura samego w chatce.
Ogień trzaskał głośno w małym kominku, roztaczając dokoła przyjemną aurę ciepła. Na zewnątrz mleczna pokrywa mgły zamieniała się już w niemal czarną, zwiastując powolne opadanie nocy. Las zasypiał i ożywiał się zarazem, wraz z całą mocą cudów i widziadeł, których tylko odgłosy dochodziły do środka małego domku. Wnętrze wydawało się być bezpieczne, przytulne mimo że nie standardy jakie w nim panowały daleko odbiegały od wygód zamku. Teraz jednak wydawały się dwóm młodzieńcom idealne. Obaj doskonale wiedzieli, że spędzenie nocy w sercu tego gąszczu czasami można było opłacić siwizną, a kiedy indziej już szaleństwem.
Koń na zewnątrz rżał cicho, od czasu do czasu wystraszony jakimś hałasem dobiegającym z kniei. Rozpalone przy nim ognisko, mogło odstraszyć dzikie zwierzęta. Merlin miał jednak nadzieje, że jego czarodziejsko wzniecone płomienie, nie przywołają do nich gorszych mar. Mgła mogła okazać się teraz dla nich również zbawieniem, kryjąc ich nocą od złego. Czuł jednak, że jeśli do rana nie cofnie się znów w góry, on będzie musiał zainteresować się nią nieco wnikliwiej.
Lustrując jeszcze podejrzliwie okolicę, stanął w półotwartych drzwiach. Czarne niebo i granica drzew nikły w szarości, a mimo to gdzieś w oddali, bardzo daleko dostrzegł niepokojące błyski. Wygadały niczym pioruny czające się na czubach Gór Mglistych i nie wróżyły niczego dobrego. Teraz jednak, póki zagrożenie było odległe i jeszcze nie do końca znane, nie mógł nic na nie poradzić. Musieli czekać.
Westchnął głęboko, dla uspokojenia i postarał się odpędzić złe myśli, przynajmniej na jakiś czas. Krytycznym okiem obrzucił wnętrze chatki, wracając spojrzeniem do Artura, który wygrzewał się przy kominku, zajmując całą powierzchnię niedźwiedzich skór, wcześniejszych derek pod siodło konia, teraz służących im za prowizoryczne posłanie. W pomieszczeniu nie było żadnych mebli, a o sienniku mogli jedynie pomarzyć. Słabo uszczelnione mchem ściany, nadal przepuszczały podmuchy wiatru, napełniając wnętrze przenikliwym zimnem. Nawet potajemnie wyczarowany ogień nie wiele tu pomagał.
Młody czarodziej usiadł ciężko obok swojego władcy, skubiąc z zastanowieniem kawałek futrzanego posłania. Jego czarne oczy wypełniły się blaskiem płomieni, mieniąc się jakby złotem, gdy spojrzał nagle na Artura, przyglądającego się mu wnikliwie od dobrych kilku minut.
- Coś cię trapi - stwierdził książę i podparł się na łokciach, wyczekując aż chłopak zacznie mówić. - Chyba nie obawiasz się gniewu króla? - ponaglił go z drwiącym uśmiechem.
- Gniewu? Za co?
- Już wcześniej niekiedy nie wracałem na noc z polowania - Artur kontynuował, jakby zupełnie nie usłyszał pytania Merlina.
Mówił, wpatrując się w miejsce, gdzie ciemne włosy jego sługi kończyły się, odsłaniając kark.
- Jutro rano, jak mgła opadnie, wrócimy do miasta i wytłumaczę naszą nieobecność. Teraz jednak... - przysunął się bliżej i musnął palcem miejsce, które tak go zafascynowało.
Oczy Merlin rozszerzyły się gwałtownie, gdy rzucił speszone spojrzenie w jego stronę.
- Zimny wiatr hula tutaj po kątach - książę wyjaśnił miękkim i uspokajającym tonem, nachylając się bliżej chłopaka, by dotknąć ustami jego ucha. - Przysuń się do mnie. Będzie cieplej.
- N-nie... nie powinienem - zająknął się Merlin, przymykając powoli oczy, jakby chciał odpędzić nagłe gorąco, które przeszyło jego ciało raptownym dreszczem.
Czuł jak przełykana przez niego ślina, pali jego gardło żywymi płomieniami. Usta nagle wyschły, gdy ciężej złapał powietrze, czując tą nagła pieszczotę.
- To nie jest dobry pomysł - wymówił z trudem.
- Wolisz marznąć, niż moje towarzystwo? - przez twarz blondyna przeszedł lekki skurcz zawodu. Chłopak odetchnął głębiej, cofając rękę, która gładziła delikatną skórę szyi młodego sługi.
- Myślałem, że ostatnio... Że... - zająknął się, zmieniając twarz w kamienną maskę i opadł z powrotem na plecy. - Nie chcesz, żeby twój książę był szczęśliwy? - dopytał jeszcze z przebiegłym grymasem, przekrzywiając głowę. Futro derki łaskotało go w policzek, a cienie płomieni ślizgały się po złotej skórze i włosach.
Zmarszczka niezrozumienia zaznaczyła się na czole czarodzieja. Wiedział bardzo dobrze, że to podstęp i że Arthur próbuje go przekonać w ten sposób już nie pierwszy raz. Wiedział też, że nie oprze mu się, jak ostatnio. Wiedział, że intensywne spojrzenie niebieskich tęczówek nie zelżeje, póki książę nie dostanie tego czego chce, a Merlin jak zwykle nie będzie się długo bronił.
Chłopak westchnął, już nie pierwszy raz tego wieczoru, tym razem z rezygnacją i delikatnie pochylił się nad swoim władcą, opierając się na wyciągniętych ramionach. Arthur z ogniem we włosach i twarzą rozjaśnioną subtelnym uśmiechem wyglądał tak pięknie... Tak pięknie, że czarodziejowi niemal pękało serce. Czuł praktycznie fizyczny ból... I coś jeszcze, gdzieś głębiej. Coś, co go tak bardzo przyciągało do Arthura, od zawsze. Przeznaczenie.
- Oczywiście, że chcę, żebyś był szczęśliwy - odpowiedział na wcześniejsze pytanie, jakby z wyraźną ulga. - Twój ojciec by mnie zabił, gdyby tylko wiedział...
- Ale mojego ojca tu nie ma - przerwał mu blondyn, pociągając kciukiem po wargach bruneta. - Ja za to jestem i zabiję, jeśli zaraz nie przestaniesz gadać!
Przyciągnął go niespodziewanie szybkim ruchem do siebie i przetoczył się nad nim, przygniatając swoim ciałem, jak po upadku z konia. Usta księcia spoczęły na wargach Merlina, najpierw delikatnie, a potem z coraz większą namiętnością wkładaną w pieszczotę. Przez powoli rodzącą się między nimi karmazynową mgłę przyjemności, Artur słyszał jak brunet zamruczał rozkosznie, gdy zszedł ustami niżej, do wgłębienia na szyi.
- A jeśli... - zaczął czarodziej, mrucząc już teraz głośniej i wplatając swoje długie palce we włosy władcy. Zwinny język blondyna schodziło coraz niżej, wraz za dłońmi, rozwiązującymi rzemyki koszuli maga. - A jeśli się w jakiś sposób dowie?
Blondyn zawisł nad nim, odgarniając ciemne kosmyki z czoła chłopaka. Zakłopotane oblicze Merlina było piękne w blasku płomieni, a ciało kusiło, drżąc lekko na skórach.
- Naprawdę chcesz teraz zaprzątać sobie tym głowę? - zapytał miękko, znów smakując ust młodego sługi. - Bo ja nie mam ochoty myśleć teraz o niczym innym, oprócz tego, jaką rozkosz potrafisz mi dać.
Usta maga rozciągnęły się w słodkim uśmiechu, gdy książę znów zaczął całować go z zapamiętaniem.
Rozkosz... Samo to słowo wywoływało na jego ciele dreszcze przyjemności. Pamiętał to uczucie doskonale z tych kilku nocy, jakie dane było im dzielić, z tych kilku chwil bezgranicznego szczęścia, w których Merlin wiedział, że jego władca akceptuje go takiego, jakim jest. W takich momentach młody czarodziej nie bał się niczego, nic nie zaprzątało mu głowy i czuł się wolny. Nie był ograniczony prawami dworu, swoją pozycją. Jedyne co Arthur od niego chciał, to pełne oddanie i przyjmowanie kolejnych pieszczot. Czarodziej śpieszył się by temu sprostać, oddając czułości w dwójnasób, tak umiejętnie, jak tylko potrafił.
Jego dłonie znów bezwiednie musnęły barki księcia, by zatopić się w słonecznych kosmykach i przyciągnąć młodego mężczyznę jak najbliżej. Mruknął coś niezrozumiale w jego usta i zręcznie oplatując nogami pas Arthura, przeturlał ich znowu, tym razem górując już nad księciem.
- W takim razie pozwól mi tym razem decydować - szepnął z figlarnym uśmiechem, rozlewającym się aż po jego czarne z pożądania oczy.
Książę roześmiał się nerwowo, ale pozwalając unieruchomić swoje nadgarstki.
- Mówiłeś, że zawsze mogę ci ufać - odezwał się wreszcie chrapliwym głosem. - Wierzę ci.
- Doprawdy? - szepnął mrukliwie Merlin, nachylając się nad swoim władcą i mrużąc podejrzliwe oczy. - Opowiadasz takie bajki każdej, która przewinie ci się przez łóżko?
Artur mruknął ostrzegawczo i zręcznie wyswobodził się z uścisku Merlina. Młody mag poleciał do tyłu, a jego płócienne spodnie, ściągnięte jednym płynnym ruchem, zostały ciśnięte za jego głowę. Własnego odzienia pozbył się jeszcze szybciej i przylgnął do gorącego ciała kochanka. Gładka, miękka skóra zapraszała do pieszczot, więc z cwanym uśmiechem wsunął dłonie pod koszulę chłopaka i ustami zaczął kreślić wilgotny ślad pocałunków. Spychał materiał do góry, aż już tylko głowa bruneta ginęła gdzieś pośród ubrania. Mag szarpnął się, ze uśmiechem próbując odsłonić oczy, ale Artur powstrzymał go i zamknął mu usta gorącym pocałunkiem. Wdarł się pomiędzy jego wargi, po raz kolejny dając się porwać słodkiemu smakowi Merlina.
Nagie, opalizujące w świetle ognia ciało jego sługi poddało mu się chętnie, gdy uwolnił go wreszcie unosząc się na rękach i stanowczo obrócił chłopaka na brzuch. Barki i plecy bruneta pokryły się gęsią skórką pod nową porcją pieszczot, a drżący jęk oczekiwania poniósł się po chacie, gdy ręce Artura spoczęły na jego biodrach. Tym razem Merlin schował twarz w miękkie futro wyścielające klepisko. Głęboki rumieniec nie pokrywał już tylko jego policzków, ale zszedł aż po ramiona, zdradzając księciu, jak bardzo czarodziej dosięga swoich limitów. Chciał go natychmiast i zaraz, ale równocześnie pragnął rozbudzić swojego młodego kochanka aż do granic jego świadomości, tak żeby znów, bez opamiętania krzyczał jego imię z uwielbieniem. Dlatego jego dłoń pomknęła w dół pleców, a druga przesunęła się ku przodowi, zaciskając się na nabrzmiałym i gotowym członku Merlina. W momencie, gdy palce Arthura zaczęły opieszale obciągać męskość magika, wola dłoń zagłębiła się miedzy zgrabne pośladki i szybko odnalazła czuły punkt łaknący zaspokojenia.
Merlin zagryzł wargi, gdy jeszcze głośniejszy pomruk wyrwał się z jego gardła. Przyjemność była tak wszechogarniająca, iż nie mógł panować nad swoimi reakcjami i poczuł jak pod zaciśniętymi powiekami, zaczynają się zbierać łzy rozkoszy.
- Mmm.. Tak.. Błagam, szybciej - wydyszał ciężko, w końcu łapiąc haust powietrza.
Ruchy dłoni księcia przyspieszyły w odpowiedzi, a młody władca z upodobaniem wsłuchiwał się w coraz bardziej zapamiętałe jęki kochanka. Sam drżał już na całym ciele, ledwo powstrzymując się przed wtargnięciem we wnętrza Merlina.
- Proszę... - Usłyszał szept naznaczony ciężkim oddechem, który wreszcie ściągnął go na ziemię, odrywając go od podziwiania doskonałej linii pleców jego sługi.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy brunet nie przestawał wykonywać zapraszających ruchów biodrami, mimo że jego palce przerwały pieszczoty. Uniósł się lekko, łaskocząc wrażliwą skórę Merlina swoimi rozczochranymi przez miłosne igraszki włosami i wszedł w niego powoli, czując każdy centymetr po centymetrze. Młody mag wygiął się pod nim, pozwalając mu sięgnąć jeszcze głębiej, a sam książę uniósł głowę do góry, wydając przeciągły pomruk aprobaty. Wstrzymał się tylko na chwilę, czekając aż ciało pod nim rozluźni się, a potem zaczął wybijać biodrami spokojny rytm. Fala gorąca zalała ich od nowa. Oddechy przyspieszyły natychmiast i z każdym ruchem Artura stawały się coraz to głośniejsze. Blondyn jeszcze się kontrolował, ale uderzenie przyjemności zabierało go coraz dalej w takt pulsowania ciasnego wnętrza jego kochanka.
Tym razem magik nie powstrzymał już żadnej swojej reakcji. Jego plecy wygięły się w łuk, by zbliżyć ich jeszcze bardziej. Dwie nagie sylwetki już ocierały się o siebie wcześniej, teraz jednak desperacko szukały jak największego kontaktu. Ich ruchy nabrały nagle bardziej zdecydowanego wymiaru. Z miękkich i płynnych, zmieniły się w bardziej drapieżne, pędzące ich do zaspokojenia tak bardzo płonącego w nich pożądania. Merlin czuł jak powoli wzbiera w nim to uczucie, jak kumuluje się w jego podbrzuszu z każdym, silniejszym uderzeniem bioder Arthura. Kolejny z ruchów księcia był coraz głębszy i zabierał mu coraz większe połacie duszy.
- Nie mogę... - wymruczał czarodziej, odwracając się w stronę swojego władcy w poszukiwaniu jego wzroku. - Nie mog... dłużej... - szepnął łamiącym się głosem, gdy usta blondyna dosięgnęły jego własnych.
Pocałunek zdusił też krzyk Merlina, gdy książę przylgnął mocno do jego pleców, a tempo pchnięć stało się prawie nie kontrolowane. Palce dłoni wbijały się w ciało maga, ale on nie czuł nic, poza nadchodzącą obezwładniającą rozkoszą. Spazm targnął Arthurem nagle, przebiegając dreszczem na ich złączonych sylwetkach i władca przerwał pocałunek, by jeszcze w ekstazie krzyknąć imię swojego sługi.
- Merlin... - wymruczał ponownie, wraz z szybkim oddechem, wprost w ciemne kosmyki czarodzieja, bez sił opadając na ciało kochanka.
Zostawił jeszcze słony pocałunek na karku młodzieńca i przetoczył się na bok. Chłodne powietrze połaskotało ich sylwetki i młody władca przyciągnął czarodzieja bliżej.
- Zapomnij, co mówiłem o sprzątaniu stajni - rzucił, spojrzeć z przekorą na bruneta i potrzeć zaróżowionymi ustami o rozgrzany policzek.
Uśmiech na twarzy Merlina znów uwidocznił dwa rozkoszne dołeczki w jego policzkach, gdy książę cały przylgnął do jego boku.
- Tylko nie myśl sobie, że zawsze tak będzie - zagroził poważnie Pendragon. - Następcy tronu nie można przekupić.
- Nie chce nic mówić - zaczął odważnie magik, a jego uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny. - Wydaję mi się, że to ty nalegałeś.
- Poważnie... - Artur zawiesił rozbawiony wzrok na twarzy Merlina i podparł głowę łokciem. - Chcesz się ze mną spierać?
- Po co? - prychnął jego sługa, przywołując na twarz poważną minę, która była świadectwem tego, że wie i widział już wszystko. - I tak nigdy nie masz racji - dodał zaraz, unosząc jedną brew znacząco.
Przyszły król Camelotu prychnął, dźgając stopą łydkę maga.
- Za takie słowa, mógłbym cię zamknąć w lochu! - syknął do jego ucha i położył dłoń na karku Merlina. - Ale wtedy, nie mógłbyś być ze mną.
- I wtedy byłabym w końcu szczęśliwy i wolny - zironizował czarodziej, pogłębiając złośliwy uśmiech.
Artur nabrał głęboko powietrza i skinął głową poważnie.
- Byłbyś... - przytaknął z jakimś smutkiem, opierając podbródek na ramieniu Merlina i znów zapatrzył się w ogień - a ja byłbym sam, nawet bez jednego powiewu świeżego powietrza, który za sobą niesiesz. Tylko obowiązek i przeznaczenie - wykrzywił się na chwilę, a potem przeniósł spojrzenie jasnych oczu na bruneta. - Obiecasz mi coś?
Merlin mruknął pytająco, niemal wstrzymując oddech i obrócił się w ramionach kochanka na wznak, lekko odgarniając z czoła księcia niesforne, blond kosmyki.
- Że zawsze będziesz gdzieś w pobliżu i cokolwiek by się nie działo, będę mógł na ciebie liczyć?
- Przecież wiesz, że zawsze możesz.
- Obiecujesz? - dopytał uparcie przyszły władca, zagarniając w swoją dłoń przystojną twarz młodzieńca.
Przez chwilę,w wyczekiwaniu podziwiał jej naturalne, ale bardzo klasyczne rysy, by po chwili potrzeć kciukiem kusząco opuchnięte po niedawnych pocałunkach usta czarodzieja.
- Zawsze będę przy tobie - odpowiedział melodyjnym szeptem Merlin, uśmiechając się delikatnie, czule.
Oczekiwany pocałunek księcia był tym razem nie tak desperacki, raczej kojący. I szybko ukołysał ich do spokojnego snu.
Noc spowiła las mrokiem. Mleczna do tej pory mgła oplatała gałęzie drzew i zdawała się szarzeć, nasiąkając ciemnością. Opar unosił się gęstym całunem nad polaną, coraz ciaśniej otaczając chatę pod lasem. Po ziemi, smugi snuły się ospale jak grube larwy motyli, zbliżając się pod sam próg domu.
Obserwowała ten ruch oczyma pokrytymi bielmem. Tafla wody magicznego zwierciadła drżała, jak popychana podmuchami wiatru, a fale rozchodziły się koliście, w rytmie wypowiadanej szeptem inkantacji. Wiedźma nachylała się nad wodą, szepcząc coraz szybciej, a końce jej długich włosów muskały wodę. Moc promieniowała z kobiety, spływając z palców kurczowo uczepionych brzegów misy. Teraz chatka wyglądała już jak kokon, oblepiony lepką pajęczyną. Wdzierała się przez szpary między deskami, z których zbite były ściany. Spowijała utwardzone klepisko, przykrywając je jak śnieżny puch w zimie. Przepływała nad uśpionymi spełnieniem sylwetkami, otulając ich postaci jak kołdrą z pierza.
Merlin odwrócił się we śnie, chowając twarz w zgięcie szyi Artura, ale niezwykły chłód skóry władcy gwałtownie rozbudził czarodzieja. Chłopak otworzył oczy, z przerażeniem spoglądając na zupełnie białą skórę przyszłego władcy. Chciał się ruszyć, ale jedyne co zdołał dojrzeć przylegając do piersi księcia, jak jego własna skóra na torsie pokrywa się białym, skrzącym nalotem. Zimno ścinało krew w jego żyłach, a gdy dotarło do podstawy karku, eksplodowało igiełkami bólu w skroniach.
- Ars'ak telse... - nie dał rady dokończyć zaklęcia, bo strzęp białej mgły wpełzł do jego ust, wypełniając gardło smakiem mrozu.
Oczy chłopaka zeszkliły się, pokrywając bladoniebieskim lodem, a czarownica urwała zaklęcie, opadając nisko na łokciach nad taflą wody. Jej twarz też miała barwę mgły, a usta w kolorze lodu rozciągnęły się w uśmiechu pełnym satysfakcji.
- Moja kolej - szepnęła do siebie i zanurzyła rękę w krystalicznej wodzie.
Chapter II
Obudził go ból. Ostry, promieniujący gdzieś od policzka do oczodołu i wyciskał łzy z kącika oka. Świadomość wracała powoli, opornie, jakby na siłę ktoś podważał mu powieki. Fonia też nie mogła się zdecydować - raz kilka głosów szeptało mu do jednego ucha, by zaraz w drugim zaświdrować krzykiem.
Dreszcz wstrząsnął jego ciałem i chłopak wreszcie otworzył oczy. W niewyraźnym obrazie ponad jego twarzą, ktoś machał nad nim ręką. Za to grupowe westchnienie ulgi rozpoznał bez pudła i pamięć wróciła mu nagle, jak na filmach.
Błysk i spadająca na nieosłoniętą część czaszki pięść odstawiła e jego pamięci mały replay. Jęknął ciężko, ignorując ból i podnosząc do policzka dłoń opatuloną w bokserską rękawicę, starając skupił się na wściekłości. Jak mógł się tak odsłonić? Opuścić ręce i jak ostatni kretyn dać się znokautować jakiemuś fajfusowi z drugiego roku.
- Kurwa! - warknął do siebie, nawet pod osłoną rękawicy czując jak policzek pulsuje i robi się gorący. Będzie miał limo wielkości melona.
- Dobra! Będzie żyć. Rozejść się. Dajcie chłopakowi odetchnąć - jakiś stanowczy głos zakomenderował z góry i nagle, światło przybrało na sile, znów całkiem go oślepiając.
Zasłonił oczy rękawicą i dał się poderwać do góry. Tylko przez chwilę jego nogi były jak z waty, a kolana sprężynowały, nie dając ustać normalnie. Zatoczył się na mężczyznę, a tamten ze stęknięciem posadził go na ławce.
- Aiden, na litość Boga! Co to było, do cholery? - mężczyzna pochylił się nad nim, z troską obmacując puchnącą twarz chłopaka i rozszerzając jego powieki. Źrenice reagowały odpowiednio, więc starszy oparł dłonie na biodrach i zacmokał z niezadowoleniem.
- Chryste, aleś się dał załatwić. I to komu? - odwrócił głowę za siebie, z niesmakiem obserwując niedawnego przeciwnika Aidena markującego swój perfekcyjny cios sprzed chwili. - Największemu bałwanowi z grupy - dokończył z niedowierzaniem.
Chłopak osunął się niżej na ławce, odchylając głowę do tyłu i machnął od niechcenia ręką.
- Niech się szczeniak cieszy... Przynajmniej będzie miał jakąś ciekawą anegdotę ze studiów do opowiadania wnukom - przymknął oczy, usiłując rozluźnić mięśnie twarzy. Nic z tego. Bolało jak skurwysyn, a do tego skóra już zaczynała ciągnąć się nieprzyjemnie na opuchliźnie.
Trener nachylił się nad nim.
- Nie musiałeś się aż tak poświęcać - rzucił z przekąsem, przykładając zmrożoną butelkę wody do twarzy chłopaka. - Co się stało?
- Nie wiem - Aiden poruszył mięśniami twarzy, układając usta w bezgłośne samogłoski i sycząc przy tym boleśnie. - Pamiętam walkę i to, jak usiłowałem go nie zabić, choć co chwilę perfidnie opuszczał gardę z lewej.
Starszy kiwnął głową na potwierdzenie.
- A potem, nagle, jedyne co mam, to jego rękawicę odbijającą mi mózg i pobudkę na ziemi - wzruszył ramionami, starając się wyglądać na mniej wkurzonego niż był w rzeczywistości. Pochylił się do przodu, jakby na podłodze mógł znaleźć odpowiedź na pytanie, co działo się w przeciągu jakiś dziesięciu sekund blackoutu, który zaowocował limem pod okiem? Jakieś strzępki, obrazy jak podarta kartka papieru, niekompletne i wkurzające, bo nie dość, że dał się pobić, to jeszcze nie mógł uchwycić, co dokładnie odwróciło jego uwagę.
- Straciłeś na chwilę przytomność - głos trenera wyrwał go z usilnych prób przypomnienia sobie zagadkowego „czegoś”. - Powinienem odwieźć cię do szpitala. Na wszelki wypadek.
Aiden mruknął z dezaprobatą. Wstał szybko, zbierając swoje rzeczy do torby i potrząsnął jasnymi włosami.
- Nic mi nie jest, trenerze. Pójdę do domu, wyśpię się i będzie po sprawie - uśmiechnął się słabo i zaraz skrzywił. - Tylko to zostanie na dłużej - dodał niemrawo, wskazując na nabierającą już ciekawych kolorów opuchliznę.
- Jesteś pewien? Przecież podwiózłbym cię na ostrzy dyżur. Możesz mieć wstrząs mózgu. Takich rzeczy się nie lekceważy, dzieciaku.
- To tylko limo, trenerze, nie pierwsze i nie ostatnie. Bywało gorzej - chłopak zarzucił torbę na ramię. - Poza tym, ma pan jeszcze zajęcia - wskazał podbródkiem na stado młodych chłopaków, którzy wtaczali się właśnie z rechotem między ćwiczebne ringi.
Aiden mrugnął zdrowym okiem do mężczyzny i obrócił się na pięcie. Trener patrzył za swoim championem i z rezygnacją schował dłonie w kieszenie spodni. Mało który z jego podopiecznych był tak uparty. Niewielu też miało zdolności, siły i wytrwałość Aidena, ale od niedawna coś go trapiło. Niemal widać było zbierające się nad nim chmury, jednak dopiero dziś, w tak oczywisty sposób dały o sobie znać.
W normalnych warunkach, ten chłopak nigdy nie pozwoliłby sobie na taki głupi błąd. Boks był jego pasją, sprawdzał się w tym sporcie i miał prawdziwy talent, który zapewniał mu spokojne studiowanie mniej ekstrawaganckiej dziedziny, zarządzania. Coś jednak odciągało jego myśli, a brak koncentracji na ringu mógł być bardzo niebezpieczny. Mężczyzna westchnął ciężko i pomaszerował do czekającej na niego grupy. I tak, dopóki Aiden nie postanowi mu się zwierzyć, niewiele był w stanie dla niego zrobić.
Jeszcze było jasno gdy wyszedł z budynku kampusu. Torba kołysała mu się na ramieniu z upchniętymi tam pospiesznie rzeczami. Nawet nie pofatygował się przebierać po treningu, tylko wyszedł na zewnątrz w tym samym szarym dresie z kapturem. Naciągnął go na głowę, mimo że popołudniowe, wiosenne słońce świeciło jeszcze dość przyjemnie. Kaptur chronił go jednak przed ciekawskimi spojrzeniami.
Czuł ja skroń puchnie, ale równie mało go to obchodziło, co nie przebrany dres. Głowę zaprzątało mu inne myśli, i to czego nadal nie potrafił uchwycić. Już prawie dotykał sedna pamięcią, ale naraz wyślizgiwał mu się wątek, równie nieporęczny co trzepocząca się ryba.
Zaczynało go to poważnie drażnić. Nie miał czasu na wyimaginowane traumy. Cała paleta żywych, barwnych i bardzo prawdziwych problemów czyhała na niego na każdym kroku. Nie potrzebował dzikich zajawek w głowie, które dodatkowo dekoncentrowały go na ringu.
Gdyby coś takiego stało się w Druid's Fight, miałby przerąbane na całej linii. Tam na pewno nie skończyłoby się tylko na podbitym oku, a dodatkowo nie miałby czym zapłacić Felixowi za mieszkanie.
Pisk hamulców metra na stacji Waterloo wyrwał go z ponurych rozmyślań. Dopiero teraz się zorientował, że nogi same go tu poniosły, niemal mechanicznie. Codziennie odbywał tą drogę, z mieszkania niedaleko Hyde Parku na Stamford Street i z powrotem. Piętnaście minut metrem, z jedną przesiadką na Oxford Circus i po ciężkim dniu, razem z tłumem obcych ludzi, mógł podążyć wzdłuż parku do domu.
Chociaż przekręcając klucz w zamku stwierdził, że nie ma jeszcze ochoty wracać i widzieć się ze swoimi współlokatorami. Był zbyt rozdrażniony na ich przesłuchania.
- Stary! Wyglądasz paskudnie!
Za późno. Aiden na sekundę oparł czoło o framugę.
- Dzięki wielkie, Ben.
- Ale serio! Kto ci zrobił taki makijaż?
- Mam nadzieję, że ten drugi wygląda dużo gorzej, bo stracę do ciebie cały szacunek - Felix pojawił się w przedsionku i swobodnie podparł ścianę plecami.
Uśmiechnął się przebiegle, gdy Aiden w odpowiedzi tylko poczęstował go środkowym palcem i wyminął ich obu, rzucając się na kanapę w małym salonie. Na ekranie telewizora jak zwykle wyświetlał się football, pierwsza i jedyna jak dotąd miłość Felixa.
- Ben zamawia pizzę. Chcesz też?
Na własny użytek przecząco pokręcił głową, gdy pytanie zakrzyknięte z kuchni dotarło do niego stłumione przez poduszkę przyciśniętą do twarzy.
- Może chcesz co innego? - rozległo się zdecydowanie bliżej i Aiden rzucił spojrzenie w bok.
Przez chwilę, jeden krótki błysk świadomości, twarz człowieka z którym dzielił trzypokojowe lokum na obrzeżach Notting Hill nabrała zupełnie innych rysów. Ciemne oczy i ciemne włosy mignęły mu w krótkim mirażu i zaraz zniknęły, zastąpione „zwykłym”, rudawym obliczem Felixa.
Chłopak wyciągnął ręce przed siebie.
- Piwo? - pomachał otwartą butelką. - Mrożony stek? - mięso zakołysało się Aidenowi przed nosem.
Chłopak prychnął lekceważąco, ale wyrwał kotlet z ręki współlokatora.
- To już nie za wiele pomoże - skwitował i z plaśnięciem przyłożył mrożone mięso do policzka.
Felix sam łyknął piwa z butelki i machnął głową w kierunku blondyna.
- Druid's? - dopytał domyślnie.
- Walki są jutro, Felix - blondyn przecedził przez zęby - a to... Co cię to właściwie obchodzi? - odbił pytanie, nagle rozdrażniony na nowo.
Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Wciąż był na siebie wściekły, a te pytania i komentarze irytowały go jeszcze bardziej. Poderwał się z kanapy i wymaszerował do drzwi, w przejściu rzucając stekiem w zaskoczonego Bena.
- Muszę pobiegać. Zostawcie dla mnie chociaż kawałek tej pizzy - rzucił jeszcze na odchodne, zatrzaskując za sobą drzwi.
Echo jego własnych kroków nagle zadźwięczało mu w głowie. A może to nie były już jego kroki? Ktoś był blisko, ale nie potrafił rozróżnić ani kształtów, ani kolorów dookoła siebie. Czerń rozlewała się przed jego oczyma pulsującymi okręgami, zwijając się w spirale, które wywoływały nudności. Czyjaś chłodna dłoń dotkała delikatnie jego policzków, czoła. Chciał coś odpowiedzieć, jednak suche usta odmówiły posłuszeństwa. Jakby w odpowiedzi na jego niemą prośbę, ktoś wlał mu płyn do ust. Woda… Zimna, życiodajna woda wtargnęła do jego wnętrza cucąc go powoli. Czuł jak odzyskuje oddech, a świadomość zaczęła pojawiać się w około niego, zabarwiona różnorodnymi odcieniami, zupełnie jakby wyłaniała się z ciemnej topieli. Zamrugał kilka razy, niepewnie powiekami, próbując wyostrzyć widoczność. Park widziany z perspektywy chodnika, nie wyglądał za ciekawie. Zimny asfalt, wbijał się boleśnie w jego plecy i tyłek, w głowę wgniatał się żwir alejki, a słońce powoli uciekające za horyzont, oślepiało go jeszcze swoim blaskiem, tak że zupełnie nie widział twarzy pary ludzi nad sobą.
- Chyba żyje - zawyrokował ktoś z góry, poklepując go jeszcze lekko po policzku.
Automatycznie odtrącił dłoń, mrużąc niezadowolony oczy. Z niemałym wysiłkiem spróbował się dźwignąć. Dopiero, kiedy w końcu usiadł, zobaczył dokładnie swoich rzekomych wybawców. Dójka smarkaczy nadal pochylała się nad nim, obserwując go z zaciekawianiem.
- Biegał pan… - zawyrokował jeden z nich, marszcząc piegowaty nos.
- I nagle upadł. Jak kłoda - wyjaśnił drugi, kiwając z wyrozumiałością głową.
Przy tych słowach czupryna chłopaka zafalowała na delikatnym, ale jeszcze chłodnym wietrze o zapachu wiosny. Jego powiew pomógł mu szybko zebrać myśli, a przynajmniej to co z nich zostało. Nie miał pojęcia co się z nim stało. To znaczy… Miał pojęcia, że zemdlał, ale za cholerę nie mógł znaleźć wyjaśnienia takiego stanu. Czuł się całkiem dobrze, gdy wychodził z domu na codzienną przebieżkę. Prawda, że przez cały dzień dokuczał mu ból głowy, ale zwalał to bardziej na smród formaliny, w którym ostatnio tak częstawo przebywał. Z tego co wiedział, ten preparat nie wywoływał skutków ubocznych w postaci omdleń, dlaczego więc jeszcze chwile temu czuł się jakby odpływał?
Rozejrzał się niedowierzająco dokoła. Nadal siedział na środku alejki, obserwowany przez zaciekawionych, i licznych o tej porze, spacerowiczów.
Zatopił dłonie w kruczoczarne kosmyki i pomacał skórę, chcąc sprawdzić czy jego czaszka jest nadal cała, a mózg sprawny. Wszystko wydawało się być w należytym porządku. Czuł się też normalnie, a wszystkie dolegliwości sprzed chwili, zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- To zapłaci nam pan czy nie? - głos chłopaka napełniony pretensjami wdarł się brutalnie w jego myśli.
- Słucham? - spytał niedowierzająco, szybciej mrugając powiekami. - Za co mam wam zapłacić? - Popatrzył od jednego do drugiego, szukając odpowiedzi w ich twarzach nie skażonych żadnym odczuciem.
- Za ratunek - odparł rudzielec, prostując się natychmiast. - Gdyby nie my, leżałby pan tutaj do końca.
- Do końca? - zaciekawił się młody mężczyzna, oceniając wiek knypka.
Miał może piętnaście lat, czyli był nie wiele starszy od niego. To ciągłe zwracanie się do niego na „pan” zaczynało go drażnić.
- Jakbyście chcieli wiedzieć jestem… - zawahał się na moment, szukając odpowiednich słów, a jednocześnie nie chcąc skłamać. - Prawie lekarzem i tylko udawałem. Nie potrzebowałem waszej pomocy, robiłem badania - dodał odkrywczo, dumny ze swojego usprawiedliwienia.
Prawda była taka, że nie miał przy sobie ani grosza. Zazwyczaj biegał w Hyde Parku albo Holland Parku, bo były blisko domu. Nie potrzebował zabierać ze sobą portfela, który niepotrzebnie obciążałby mu kieszenie. Okazało się, że nawet w takim miejscu, kasa była niezbędna.
- Lekarzem? - prychnął znów niedowierzająco rudzielec. - Taki młody?
Brunet przewrócił oczyma, wstając energicznym ruchem z chodnika, tak że teraz to on górował nad dzieciakami.
- Prawie lekarzem - podkreślił, unosząc zgrabny palec do góry i uśmiechnął się łagodnie, tak że w jego policzkach pokazały się dwa urocze dołeczki, a cała twarz rozjaśniła urodą.
- Patrzcie tam! - zagadnął jeszcze chłopaków, pokazując im kogoś w oddali. - To mój ojciec. Zapłaci wam - szepnął zachęcająco i nagle, korzystając z chwili nieuwagi małolatów, zerwał się do biegu w przeciwnym kierunku do ich wzroku.
Młody mężczyzna był szybki, a jego zgrabne, dość szczupłe ciało pozwalało mu zawsze osiągnąć dobre czasy. Pognał jak szalony, wzdłuż alejki, z trudem wymijając ludzi i co raz oglądając się za siebie, w obawie że smarkaczom mogłoby przyjść do głowy ściganie go. Jednak nie, tyły były czyste, mógł zwolnić i odetchnąć z ul…
Raptowne zderzenie wytrąciło go momentalnie z równowagi, tak że cofnął się do tyłu.
- Przepraszam, ja… - bąknął nieskładnie, ciężko łapiąc powietrze i wpatrując się z wyczekiwaniem na zakapturzoną postać.
- Uważaj jak leziesz łajzo! - Potrącony chłopak też odzyskał pion i aż zacisnął pięści ze złości. - Oczu nie masz?
- Nie... To znaczy… Mam - zaplątał uciekający, uśmiechając się delikatnie. - Wyluzuj, przecież przeprosiłem…
- Nic by mi to nie dało, gdybym sobie skręcił nogę na żwirze - odparował tamten, poprawiając zsuwający się kaptur. - Nie wiem, jak w twojej wsi, ale tutaj obowiązuje ruch lewostronny.
Jasne włosy wysunęły się trochę spod okrycia, więc nieznajomy odgarnął je nerwowym ruchem i otworzył usta, by kontynuować tyradę, ale zamarł. Dopiero teraz na prawdę spojrzał na chłopaka, który stał przed nim. Konsternacja trwała tylko kilka sekund, gdy obaj mierzyli się podejrzliwym wzrokiem, a w głowach obijała się jedna myśl - deja vu. I to cholernie silne.
Brunet drgnął, wreszcie reagując na coś innego, niż to uważne spojrzenie.
- Matt! - przebiło się przez wszystkie inne dźwięki miasta. - Matthiew! - głośniejsze wołanie zabrzmiało jeszcze raz, aż zainteresowało również Aidena.
Wołany odwrócił się gwałtownie, szukając wzrokiem znajomej sylwetki. Gdy w końcu dziewczęca postać wyłoniła się z pomiędzy innych spacerowiczów, na twarzy młodzieńca pojawił się szeroki uśmiech. Rzucił jeszcze tylko szybkie spojrzenie na potrąconego chłopaka, taksując jego limo pod okiem, które nie wyglądało za dobrze. Może gdyby miał czas, mógłby nawet je obejrzeć, teraz jednak uśmiechnął się tylko przepraszająco, kiwając głową w kierunku nadbiegającej dziewczyny.
- Na mnie czas. Nałóż na to lód - rzucił do nieznajomego na odchodne, wymijając go już bez dalszej zwłoki.
Gdy w końcu dobiegł do przyjaciółki, dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną. Stała z założonym ramionami, przy bramie wyjściowej z parku. Jej sylwetka co raz oświetlana światłami mijających ją samochodów jednej z głównych ulic Londynu, zastygła w wyczekującej pozie. Usta młodej kobiety, ściśnięte w wąską linię, nawet nie drgnęły, gdy rzucił do niej zdawkowe „cześć'.
- Nie oczarujesz mnie tym swoim uśmiechem - odpowiedziała mu na powitanie, groźnie mrużąc oczy. - Matt, jak mogłeś się znów spóźnić aż pół godziny?
Zapytany wzruszył tylko ramionami, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Gill, nie masz pojęcia co mi się przytrafiło! Biegłem do ciebie, kiedy straciłem przytomność i jakiś dwóch smar…. - zaczął z entuzjazmem, obficie gestykulując, jednak dziewczyna szybko weszła mu w słowo.
- To twoja najgrubsza wymówka, jaką kiedykolwiek słyszałam - oburzyła się, grożąc mu palcem, który nagle wbiła w pierś chłopaka. - Będziesz musiał mi to jakoś wynagrodzić.
- Ale… - zaooponował słabo.
- Nie ma żadnego „ale”!
- Tylko, że ja…
- Matthew, zawsze się spóźniasz i każesz mi tutaj sterczeć jak głupia - znów mu przerwała, tym razem kładąc ręce na biodrach.
Gdy po krótkich chwili ciszy, opuściła je ze zrezygnowaniem, śniada twarz dziewczyny nagle zaznaczyła się lekkim uśmiechem, który uniósł delikatnie kąciki jej pełnych ust.
- Kupisz mi kawę i opowiesz jak było na dzisiejszym egzaminie - dodała zaraz, nie mogąc powstrzymać dłużej swojej ekscytacji.
- Tam gdzie zwykle? - dopytał tylko dla formalności i wskazał jej szarmancko dłonią kierunek, przepuszczając miedzy wierzejami stalowej bramy.
Ulice pokryły się mrokiem i tylko światła bogatych witryn sklepowych oświetlał High Street Kensington. Różnokolorowe blaski sprawiały, że budynki i przechodnie śpieszący do domu, wyglądali niemal fantastycznie, jak nie z tego świata. Wszyscy na około biegli, by złapać metro lub taksówkę, a oni sunęli powoli do przodu nie śpiesząc się ani trochę. Zapadający wieczór uspokajał też okolicę. Ulica wyludniała się, przestawała być handlowym epicentrum i stawała się przyjemnym deptakiem, dla tych którzy chcieli zaznać odrobiny prywatności. Te części metropolii nie były oblegane nocą tak jak ścisłe centrum, a mimo to mogli poczuć tutaj odrobinę miejskiej anonimowości. Szli chodnikiem spokojnie, z gorącymi kubkami kawy miło grzejącymi ich dłonie. Mimo że dnie zdarzały się cieplejsze, londyńskie noce potrafiły być jeszcze chłodne, dlatego Gill za wszelką cenę próbowała opatulić się szczelniej swoją bluzą dresową, gdy chłopak postępował koło niej, całkowicie zamyślony, a wiatr rozwiewał poły jego sportowego okrycia. Matt przygryzał kciuka, jak zawsze, gdy coś trapiło jego myśli. Przez jego czoło przebiegało kilka poziomych zmarszczek, gdy wpatrywał się w kolejne bloki chodnika, uciekające leniwie pod ich stopami. Ciemna, rozczochrana grzywka włosów, rzucała cień na zasępioną twarz, po której ślizgały się błyski reflektorów aut.
- Myślisz, że nie zdałeś tego egzaminu? - zagadnęła go znów dziewczyna, przyglądając się przyjacielowi z troską.
- Zdałem - odparł krótko, krzywiąc się nagle na coś, co pojawiło się w jego myślach.
- To o co chodzi? Liczyłam na jakieś plotki…
- To limo wyglądało naprawdę paskudnie - odpowiedział jej brunet, nagle zwracając na Gill swoje zamyślone spojrzenie.
- Jakie limo? - szepnęła do siebie. - Czemu przejmujesz się jakimś limem, kiedy miałeś do zdania najtrudniejszy egzamin na całych studiach?
- Biochemia wcale nie jest taka trudna, a ja jestem dopiero na drugim roku. Nie rób ze mnie geniusza. Wystarczy, że moja matka tragizuje - roześmiał się szczerze jej przyjaciel, zatrzymując na chwilę.
Przez moment, stał skupiony wpatrując się w coś na wystawie sklepu z ubraniami. Śliska powierzchnia szkła odbijała wszystkie blaski, które rzucało na nią miasto. Stawała się niczym lustro i teraz ukazywała nawet ich sylwetki, lekko rozciągnięte złudzeniem. Kolejne pojazdy, które z szumem mijały ich szybko, tylko wyostrzały ten efekt, sprawiając że płaska powierzchnia falowała i właśnie z kolejnym samochodem, na błyszczącej tafli Matthew zobaczył coś jeszcze, czyją twarz... Pełne usta, wykrzywione w smutnym uśmiechu, płynne, błękitne oczy, blond kosmyki… Zamrugał kilka razy, chcąc upewnić się, że to co widzi nie jest jakąś halucynacją, ale obrazu już tam nie było.
- Co się stało? - dopytała jego koleżanka, też podążając wzrokiem za spojrzeniem chłopaka, ale nie uchwyciła na witrynie nic istotnego.
- Chyba jest coś ze mną nie tak - odpowiedział powoli Matt, przykładając drżącą dłoń do czoła.
Jego place zacisnęły się w kosmykach, gdy rozcierał skronie, pulsujące niemiłym bólem.
- Za dożo nauki? - podsunęła mu Gill, mrugając do niego zadziornie i klepnięciem w ramię, dała znać żeby ruszali.
- Możliwe - mruknął w odpowiedzi. - Może dlatego zemdlałem?
- Zemdlałeś?
Matt przewrócił z niecierpliwością oczyma, prychając krótkim śmiechem.
- Przecież ci mówiłem, że dlatego się spóźniłem. Po prostu upadłem w trakcie biegania i ocuciła mnie jakaś para knypków. Później im zwiałem, bo oczekiwali, że zapłacę im za ratunek - wymówił dokładnie, w powietrzu zaznaczając placami cudzysłów. - A później wpadłem na tego gbura z limem. Wyglądało jakby zderzył się ze ścianą przy prędkości światła.
Dziewczyna syknęła w odpowiedzi na opowiadanie przyjaciela, zdmuchując loka, który wymknął się z upięcia i łaskotał ją w policzek. Delikatnie, tak żeby się nie oparzyć pociągnęła łyk aromatycznej kawy, cmokając z dezaprobatą.
- Domyślam się, że teraz nie będziesz mógł usnąć, bo nie pomogłeś temu facetowi?
- Nie chciałem, żeby dłużej czekała - odpowiedział jej ze lekko złośliwym uśmiechem. - Po za tym gość zachowywał się jakby ścieżka w parku była jego własnością i mógł nią rozporządzać według własnego uznania. Nie napawał chęcią pomocy.
- I właśnie to jest dla ciebie dobra lekcja: nie wszyscy chcą pomocy. Zapamiętasz ją?
- Ta… Jasne. Już startuję. Nie po to poszedłem na medycynę, żeby teraz uczyć się od ciebie niechęci do ludzi, Gill.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, uśmiechając się przekornie. Nawet nie zauważyli kiedy, ale nogi same poniosły ich pod drzwi domów. Mieszkali na jednej ulicy i znali się odkąd sięgała ich pamięć. Teraz dzieliło ich tylko kilka schodków od zakończenia spaceru i kolejnego dnia. Rytuał został dopełniony.
Bez niepotrzebnych słów, odwrócili się i po chwili skryli w cieniu holów, by sekundy potem uśmiechnąć się do siebie przez okna, gdy w ich pokojach rozbłysnęło światło.
Matt machnął jej na pożegnanie, w odpowiedzi dostając wystawiony język.
Chapter III
Porządny kuksaniec z łokcia w bok, sprawił że chłopak nagle poderwał się gwałtownie do góry. Matt zaspanym wzrokiem rozejrzał się po sali pełnej jego kolegów z roku, nie do końca mając jeszcze świadomość co się stało. Przed chwilą śnił o lśniącej powierzchni turkusu morza opływającego Kornwalię, teraz znów był w dusznym audytorium, na wykładzie z niepotrzebnej mu ekonomii. Mruknął coś niepocieszony, chowając z przyjemnością twarz w ramiona, a jego oczy zamknęły się jakby same.
- Tylko znów nie waż się zasnąć - szepnęła mu do ucha Gill, nachylając się nad chłopakiem i łaskocząc go kosmykami włosów.
Matthew kichnął głośno, zwracając na uwagę paru osób wokół nich.
- Łatwo ci mówić… - zamarudził, wzdychając z ubolewaniem. - Ty lubisz ekonomie, chcesz jej poświęcić życie. Co lekarzowi przyjdzie z tych bzdurnych wyliczeń?
- Ciesz się przynajmniej ze wspólnych zajęć. Trzeba było nie wybierać tego dodatkowego fakultetu! - syknęła do niego cicho, prostując się automatycznie, gdy nagle ich wykładowca zamilkł, kierując na parę srogie spojrzenie.
- Czy mi się wydaje, czy tam na górze macie coś ciekawszego od moich całek? - spytał się dwójki, z wyczekiwaniem unosząc krzaczaste brwi, tak że jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej surowe.
Matt poderwał się nagle, szybko przygładzając swoje rozczochrane po wcześniejszym spaniu włosy i zrównał z koleżanką, która teraz otwierała i zamykała niepewnie usta. Profesor Davis był jednym z bardziej srogich prowadzących i nienawidził, gdy ktoś nie uważał na jego wykładach. Dla Matthew nie miało to żadnego znaczenia, od kiedy ekonomia była tylko dodatkową dziedziną, która wybrał sobie, jako uzupełnienie studiów. Gill jednak chodziła na nią regularnie i teraz jej kolega czuł, że wkopał ją w poważne kłopoty.
- My… To znaczy nie, panie profesorze. Nie mamy - odpowiedział szybko na zadanie pytanie, próbując wyratować ich z opresji.
- Dokładnie. Nie macie… - odparł gromko siwy mężczyzna, zsuwając z nosa okrągłe okulary do czytania. - Nie ma cie zielonego pojęcia o czym mówie.
- Dzięki - skwitowała to Gill, przeciskając słowa przez zaciśnięte usta.
Jej przyjaciel popatrzył na nią jedynie przepraszająco i już otwarł usta, żeby dodać kolejne wyjaśnienia, gdy profesor go ubiegł:
- Na egzaminie wasze prace w nagrodę za poświecenie się tematowi będą brane pod moją specjalną uwagę - dodał, odchrząkując znacząco i wrócił do swojego wykładu jak gdyby nigdy nic.
- Przepraszam… - szepnął jeszcze Matt, ale dziewczyna powstrzymała go gestem dłoni, nawet na niego nie patrząc.
Chłopak z jęknięciem uderzył czołem w drewno blatu przed sobą, czując jak ogarnia go rezygnacja. Ten dzień nie był zdecydowanie jego dniem. Nie spał całą noc i tak jak Gill zapowiedziała, rozmyślał o paskudnym limie nieznajomego, oraz o tym, że mu nie pomógł. Gdy w końcu zasnął, Sen był męczący i przerywany jakimiś dzikimi obrazami, których teraz nie pamiętał. Oczywiście zaspał, spóźnił się na metro, a jego kolejka utknęła w podziemnym korku. Kiedy wysiadł na zaledwie następnej stacji i zdecydował, że wraca po samochodu, okazało się że zapomniał zatankować. Stracił kilka godzin zajęć, a na następnych ledwo panował nad ciałem, które błagało go o sen. Gdy w końcu udało mu się przysnąć, na tych ostatnich, wieczornych kursach, musiał akurat przyczepić się do niego Davis. Beznadzieja, totalna beznadzieja… Zwłaszcza, że wiedział jak Gill weźmie to do siebie i nie będzie chciała się do niego odzywać.
Uderzył czołem jeszcze raz w przyjemnie chłodniejszy blask, gdy nagle coś uderzyło go w tył głowy. Rozejrzał się dokoła, by zobaczyć jak z przedostatniego rzędu, zaledwie kilka metrów od nich szczerzy się do niego Benjamin. Kolega z roku pokazał mu coś palcem w dół i gdy wzrok Matta podążył za jego kierunkiem, chłopak zobaczył małą, zwiniętą kartkę.
- „Stawiasz dziś w Druid's? Rex walczy.” - przeczytał szeptem, a jego brwi ciągnęły się nagle w wąską linię.
Nie miał pojęcia, że sezon walk w tym roku zaczynał się tak wcześnie, zresztą nigdy w tym nie gustował. Nie przepadał za patrzeniem na dwóch facetów, którzy prawie zabijali się pięściami, ani za galonami wylewajce podczas takich widowisk krwi. Nie musiał też obstawiać wyników, wystarczyła mu adrenalina jaką zapewniały egzaminy. Dlatego złożył kartkę i już odwracał się do kolegi, aby odrzucić jego propozycje zaprzeczającym gestem głowy, gdy nagle w jego myślach pojawił się obraz z wczorajszego wieczoru. To limo… Nie wyglądało jakby było wynikiem upadku. Upadki niestety powodowały, że fioletowe plamy wychodziły na bardziej płaskich powierzchniach, nie pod okiem. To musiał być wynik bójki albo… Albo walki na ringu.
Matt rozprostował szybko kartkę i nie zastanawiając się dłużej nagryzmolił na niej odpowiedz. Gdy Gill spojrzała na skrawek papieru przez ramię chłopaka, jej brwi uniosły się lekko ku górze ze zdziwienia, ale nie skomentowała tego nawet słowem, w obawie przed następną uwagą wykładowcy.
***
Aiden zarzucił kurtkę na plecy i nachylił się bliżej do lustra. W ostrym świetle gołej żarówki siniec wyglądał, jakby rozrósł się do rozmiarów arbuza, rozciągając się od skroni aż po kość policzkową. Kolorystyka też zdecydowanie przybrała na intensywności i musiał przyznać, że fiolet jednak nie był jego kolorem. Na próbę przymknął i otworzył oko, obserwując ruch powieki. Choć opuchnięta, działała i jak na razie, musiało mu to wystarczyć.
- Postawisz za mnie? - Ben zamachał mu nagle przed nosem królową angielską w błękicie.
Zwinął banknot w palcach i oparł się ramieniem o lustro.
- Dwadzieścia funtów? Serio? - blondyn przekrzywił głowę i zacisnął usta w powątpiewającym grymasie. - Tak mało masz we mnie wiary? - dopytał, chowając pieniądze do tylnej kieszeni spodni.
- Mało? Człowieku! To moja ostatnia kasa - Ben z namaszczeniem wyciągnął dłonie nad głowę współlokatora. - Idź i zwyciężaj! I odbierz dla mnie wygraną jeden do dziesięciu, abym mógł dożyć do końca tygodnia. Amen. - zakończył swoje błogosławieństwo i obaj parsknęli śmiechem.
Ben był ich domowym komikiem. Pajacował zawsze i bez skrępowania, co czasem było w tym samym stopniu irytujące, jak zabawne. Teraz jednak chłopak spoważniał szybko, odwracając twarz Aidena do siebie i przyjrzał się ciemnofioletowej śliwie.
- Jesteś pewien, że możesz z tym walczyć?
Blondyn warknął i strącił jego dłonie.
- Nie zaczynaj jeszcze ty! Wykład Felixa już mi starczy. Łaził za mną cały poranek, więc mam dość kazań.
- Miał trochę racji - współlokator zaczął ostrożnie, depcząc po piętach Aidenowi, który wysforował się do sypialni i kręcił teraz po niej, zbierając ostatnie rzeczy do torby.
- Oszczędź mi tego - blondyn rzucił taśmą ochraniającą kostki dłoni i ze zgrzytem zapiął zamek. - Wiem co robię. Nie jestem mazgajem, ani tchórzem - pomaszerował z powrotem do drzwi wyjściowych - nie będę się wycofywał tylko dlatego, że jakiś pajac miał trochę szczęścia i jego rękawica zdołała musnąć moją skroń.
- Jak on cię musnął, to co by było gdyb... - Ben z impetem wpadł na plecy Aidena i uśmiechnął się głupkowato.
- Nie chcesz kończyć tego zdania - blondyn wymówił powoli i obaj, w tym samym momencie, energicznie zaprzeczyli głowami. - Dobry wybór - brew Aidena podskoczyła do góry.
Chłopak nabrał głęboko powietrza i potarł palcem miejsce u nasady nosa. Zawsze tak robił, gdy zaczynał się denerwować, a teraz nerwy z poprzedniego dnia wracały do niego jak bumerang, im mniej czasu dzieliło go od kolejnego wieczoru w Druid's.
- Właściwie to czemu nie idziesz dziś oglądać walk? - złapał się pierwszego tematu, jaki przyszedł mu do głowy, by choć jeszcze na chwilę odegnać myśli.
Ben sposępniał od razu, cmokając teatralnie.
- Profesor Lizak, wiesz ta co ma usta tak w sam raz do... - chłopak ożywił się na chwilę, składając usta w ciup i ze znaczącym wyrazem twarzy, wykonał kilka niewybrednych gestów.
- Noo?
Ręce Bena opadły bezwładnie do boków.
- Powiedziała, że mnie obleje, jak na następne zajęcia nie oddam jej projektu - zakończył wywracając oczyma z politowaniem. - Pewnie wtedy byłyby nici również z... - powtórzył wcześniejszy gest, a Aiden roześmiał się wreszcie radośnie.
Wolną rękę ciężko położył na ramieniu współlokatora i ścisnął znacząco.
- Ben.
- Hmm?
- Marz dalej, przyjacielu.
- Dzięki, stary. Na twoją obiektywną opinię zawsze można liczyć - chłopak z uśmiechem oparł się otwarte drzwi do mieszkania i patrzył jak Aiden zeskakuje naraz po kilka stopni.
- I nie daj się dziś już nikomu musnąć! - dobiegło blondyna jeszcze u samego dołu schodów, nim wyszedł na ulicę, w wieczór wypełniony zapachem wiosennego deszczu.
Dwie przecznice dalej kaptur miał przemoczony do ostatniej nitki. Przez następne dwie kurtka ochroniła resztę ubrania, ale sama niestety wyglądała już jak śmieć. Wychodząc z domu oczywiście nawet nie spojrzał za okno, co przecież deszcz w Londynie był absolutną rzadkością... Sklął się w myślach za głupotę i przyspieszył kroku, chcąc ostatnią przecznicę pokonać jak najszybciej. Nie było sensu biegać, i tak był już cały mokry, ale nie cierpiał tego uczucia wilgoci i zimna na palcach, gdy woda po kropelce skapywała z końcówek rękawów. Strząsnął ją silniejszym ruchem i skręcił w najbliższy zaułek. Od razu zrobiło się ciemniej. Budynki miały ledwie po trzy piętra, ale przy zachmurzonym niebie i zmierzchającym już dniu, skutecznie ocieniały takie uliczki jak ta.
Aiden zbliżył się do ściany jednego z budynków i szybkim krokiem podążył za śladem ze śmieci i puszek po piwie. Zawsze go to zastanawiało, jakim cudem nikt jeszcze nie odnalazł tego miejsca. Wskazówki były aż nadto wyraźne, a wejście do nielegalnego klubu walk dokładnie tam, gdzie znajdowała się największa sterta odpadków. Służby porządkowe albo na prawdę zaliczały się do kategorii „idiotów” albo po prostu byli świetnie podpłaconymi idiotami.
Uchwycił się metalowej poręczy i odbił tuż przed pierwszym schodkiem, wykonując popisowy przeskok na sam dół, zatrzymując się na zamkniętych drzwiach do sutereny. Uderzenie o betonową posadzkę wstrząsnęło mięśniami chłopaka, kumulując się przy podbitym oku i przypomniało o sobie pulsującym bólem. Z ciężkim westchnieniem, pokręcił głową i zakukał charakterystycznie, czekając aż prowizoryczna ochrona rozpozna sygnał. Może jednak Felix miał rację? Może powinien darować sobie walki w tym tygodniu i poczekać aż będzie w pełni sprawny, a opuchlizna zejdzie? Teraz kątem oka naprawdę ledwo widział ochroniarza otwierającego mu drzwi. Facet pozdrowił go skinieniem głowy, ale nie zrobił żadnej uwagi, gdy Aiden przestąpił próg i ściągnął kaptur z głowy. Jeszcze niżej już dało się słyszeć poruszenie i gwar ludzi w głównej sali. Ogromną piwnicę na pewno wypełniał tłum gapiów, usadzonych na prowizorycznych, cyrkowych ławkach, sączących piwo z puszek dla rozrywki przed główną atrakcją wieczoru. To nie było zbyt eleganckie miejsce, ale jeśli ktoś potrafił się bić, mógł tutaj nieźle zarobić. Na przykład na to, by nie wisieć koledze za dwa czynsze wstecz.
Dopiero teraz ochroniarz popatrzył na niego z zaciekawieniem. Blondyn obudził się natychmiast i skręcił w prawo, a wąski korytarze poprowadził go do obskurnej szatni dla stałych chętnych do obijanie mordy. Spojrzenia zaczynały go drażnić nie na żarty, a do tego, gdy rzucał torbę na wąską ławkę, nie wiedzieć czemu, przypomniało mu się jeszcze jedno. To z poprzedniego wieczora. To, którym obdarzył go chłopak w parku, mało go nie przewracając na żwir ścieżki. Siedziało mu w głowie cały czas, ale do tej pory jakoś udawało mu się upchnąć je do najdalszych zakamarków świadomości. Wypłynęło dopiero teraz, na fali irytacji i stresu przed walkami. Uczucie deja vu wróciło, wywołując dziwną gęsią skórkę na całym ciele. Znał skądś tego chłopaka. Widział już kiedyś jego twarz, chociaż nie mógł uchwycić ani gdzie, ani kiedy. I tak naprawdę to mu nie dawało spać zeszłej nocy, a nie ekscytacja przed dzisiejszym wieczorem. Spojrzenie tamtego nie pozwalało mu zasnąć, wywołując równie dziwny ucisk w dołku.
Oczywiście… Jakby jeszcze miał mało problemów, musiał sobie to uświadomić właśnie teraz. Po powrocie do domu, z wygraną w kieszeni i uczuciem spokoju o przyszłość byłoby zbyt nudno. Jego mózg musiał wyciągnąć to teraz, właśnie w momencie, gdy ważyły się jego losy, czy będzie miał gdzie mieszkać, albo czy wyląduje pod pieprzonym London Bridge.
Blondyn przymknął oczy, nabierając kilka szybkich oddechów dla uspokojenia.
- Aiden, co tak późno?! Shipp chciał cię już dziś wykreślić z grafiku... O kurwa jego mać! - chudy rudzielec zabawnie wypowiedział ostatnie słowa jednym ciągiem, co od razu poprawiło Aidenowi nastrój.
Uśmiechnął się i spokojnie zamachał kilkoma banknotami przed nosem bukmachera.
- Postaw na trzy kolejne wygrane. Jak tam dziś stawki?
- Spoko, ale teraz.... - chłopak wciąż z rozdziawionymi komicznie ustami niepewnie przyjął pieniądze i jak w transie powiódł palcami po własnym policzku, obrysowując niewidoczne limo - chyba je podwyższę! Wyglądasz fatalnie, co się stało? Widzisz w ogóle coś przez to? Będziesz mógł się bić? Shipp pewnie jeszcze mógłby pozmieniać...
Aiden nawet nie słuchał tej gadaniny. Ze stoickim spokojem owijał dłoń taśmą a potem grubym bandażem. Bukmacher urwał w pół słowa, otwierając usta jeszcze pary razy jak ryba i na koniec wzruszył ramionami.
- W sumie, jak chcesz. Twoja broszka. Stawiam to na ciebie. Do zobaczenia na dole - oznajmił, skrupulatnie przeliczając kasę i zniknął za drzwiami szatni.
Blondyn został sam w pomieszczeniu. Reszta chłopaków, którzy mieli się dziś bić w głównej sali wyszła pooglądać pierwsze walki. Przez chwilę, z dołu dobiegały go śmiechy, przekrzykiwania i wiwaty publiczności, a potem z głośników gruchnęła muzyka. Dźwięki wypełniły piwnicę, pulsując w ścianach znajomym bitem. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie, gdy tłum zaskandował jego ksywkę razem z zapowiadającym.
- Rex! Rex! Rex! - usłyszał, schodząc kilka stopni w dół do głównej sali.
Żółte światło w pomieszczeniu przywodziło na myśl obrazki z filmów o nielegalnych walkach. Ciężko było nie wyczuć analogii. To ona właśnie przyciągała ludzi, i to chcieli tutaj znaleźć, prawdziwą krew i pot. Jak za czasów barbarzyńców, bohaterów i króli.
Stanął w swoim narożniku, obserwując miotającego się po przeciwnej stronie mężczyznę i prychnął z politowaniem. Tamten był zwalisty, a jeden cios potężnego łapska mógł zabić jakiegoś mikrego hindusa. Chłopak powoli rozpiął bluzę i rzucił ją na stołek, zostając w wygodnych, lekkich spodniach. Jego przeciwnik rzucał się nadal, łypiąc groźnie spod krzaczastych brwi neandertalczyka. Aiden potarł palcem miejsce u nasady nosa i pożegnał się z przytulnym, bądź co bądź, mieszkaniem przy Hyde Parku. Odgiął szyję raz w jedną, raz w drugą stronę, słuchając jak strzykają kręgi i stając w pozycji, podskoczył kilka razy, markując kilka ciosów. W jednej chwili, wszystkie myśli posłusznie skupiły się w jednym punkcie. Nim zgasły zupełnie, uwalniając jego głowę od problemów, przez chwilę wydawało mu się, że na trybunach zauważył kogoś znajomego. Ciemna czupryna, znane skądś spojrzenie, ale w następnej sekundzie już zgubił go w tłumie.
Nawet się uśmiechnął, gdy muzyka się zmieniła i w głośnikach usłyszał swój ulubiony kawałek, a potem utonęła w wiacie publiki, gdy sędzia zaczął pojedynek i dryblasowaty przeciwnik rzucił się do przodu zadać pierwszy cios.
Matt na oślep wymacał małe krzesełko pod sobą i usiadł chwiejnie, ciągle wpatrując się w ring. To miejsce przerosło wszystkie jego wyobrażenia i zaczynał się zastanawiać, co jego koledzy z roku w tym wszystkim uwielbiali. Piwnica śmierdziała potem męskich ciał, oddechami wypełnionymi alkoholem. Było tutaj duszno i odrażająco zwłaszcza, gdy mokre ciała wielkich facetów ocierały się o Matthew i zgniatały go na jego miejscu. Wszyscy głośno rozmawiali, przekrzykiwali muzykę w oczekiwaniu a główne atrakcje, podnosząc ogólny gwar. Światło chwiejnych lamp co raz wydobywało zmęczone i rozochocone twarze zebranych, które sprawiały, że chłopak poczuł jak przechodzi go niemiły dreszcz. Pomieszczenie oczywiście było obskurne. Wyglądało bardziej jak bunkier. Obdrapane ściany, pokryte krwawą rdzą odstręczały, a rzędy małych krzeseł ustawione dokoła profesjonalnego ringu, potęgowały wrażenie zamknięcia w puszce, albo gorzej - ostatniego kręgu piekieł. Najdziwniejsze było to, że absolutnie nikt, chyba oprócz niego, zdawał się nie zwracać na to uwagi. Ludzie tutaj szukali rozrywki. Pośród smrodu, potu i ciężkich oddechów oraz przelewanej krwi i częstych zgonów samych bokserów.
Myśl, że ktoś nawet dziś mógł umrzeć napełniła Matta nagłą i obezwładniająca odrazą. Nawet nie zauważył, kiedy tłum zaczął skandować imię czempiona. Gromkie „Rex” roznosiło całą salę, odbijając się od gołych ścian i rezonując ze zdwojoną siłą. Już wyciągał dłoń, by dać znać koledze, że wychodzi, gdy niespodziewanie muzyka gruchnęła z głośników, przewyższając w tonach publikę, a na ringu pojawili się oponenci. Jeden potężny mężczyzna, postawą i ekspresją bardziej przypominający byka i blond włosy chłopak, który właśnie ściągał bluzę, prezentując swoje doskonale wyrzeźbione mięśnie.
Mattt w tym samym momencie przysiadł znów, a wyraz jego twarzy przedstawiał niebotyczne zdziwienie. Powiedzieć, że był zaskoczony, byłoby za mało. Chłopak był oszołomiony. Przez rozchylone usta uleciało z niego ciężko powietrze, gdy zdał sobie sprawy, że ten głos siedzący w jego głowie i ciągle podpowiadający mu różne rozwiązania i myśli, miał kolejny raz rację. Jego przeczucie się sprawdziło. Potrącony przez niego chłopak w parku był tutejszym mistrzem. Na uczelni nazywano go Rex - z łaciny Król. Matthew musiał przyznać, że był prawdziwym królem ringu. Publiczność go uwielbiała, wręcz szalała za nim. Po za tym miał w sobie coś… Coś niezwykłego. Skupiał na sobie całą uwagę, a nawet jeszcze dobrze nie zaczął walczyć. Rozgrzewał się krótką chwilę i zanim stanął oko w oko z przeciwnikiem, popatrzył się po zebranych fanach. Ludzie znów ryknęli jego imię, ale oczy blondyna zatrzymały się nagle tylko w jednym punkcie, na osobie Matta.
Student zmarszczył brwi zaskoczony, zastanawiając się czy aby nie ma przewidzeń. Wrażenie to było jednak tak szybkie, że nie mógł tego ocenić. Jego umysł i tak skupił się już tylko na walce, która ruszyła z impetem, gdy osiłek bez ostrzeżenia rzucił się na jasnowłosego.
- On go zgniecie! - krzyknął Matthew do swojego kolegi, który ciągle zbierał zakłady od ludzi siedzących po sąsiedzku.
- Oszalałeś! Rex jest najlepszy. Zaraz zobaczysz! - odpowiedział mu Benjamin, śmiejąc się po lisiemu i złapał warz bruneta w dłonie, kierując go tak, by nie spuszył wzroku z ringu. - Obserwuj, mów mi co się dzieje, a ja będę liczył kasę.
Chłopak przytaknął tylko, zagryzając mocno wargi, gdy ich czempion nagle dostał prawego sierpowego i zatoczył się na macie, choć nadal twardo trzymał się na nogach. Limo wyglądało przerażająco, widział je nawet stąd. Przeciwnik Rexa musiał wykorzystywać ten słaby punkt, chyba że był idiotą, albo…
Matt niemal podskoczył na miejscu, gdy jasnowłosy zamiast skręcić do narożnika, zaraz przed odgwizdaniem czasu, nagle zaatakował ostro i salwami kolejnych uderzeń, przyparł osiłka do pandy. Rex był niespodziewanie szybki, zwinny czego jego oponentowi bardzo brakowało i nagle wielkolud padł nieprzytomnie na matę. Tak po prostu…
- Jest! - krzyknął Matt, całkiem wstając z miejsca razem z resztą ludzi.
- Chyba zaczynasz się w to wkręcać - zauważył Benjamin, mrugając do niego porozumiewawczo. - Stawiasz?
- Co? To jeszcze nie koniec? Myślałem… To nie jest jego jedyna walka?
Ben jedynie pokręcił głową, a na jego twarzy tym razem pojawił się jakby bardziej mroczny i chciwy uśmiech.
- O nie… To dopiero początek. Rex nigdy nie walczy w jednej walce, dziś ma ich trzy.
- Trzy! Przecież on… - zaczął znów spoglądając na ring, gdzie sędzia właśnie unosił rękę blondyna, aby ukazać jego zwycięstwo. - To limo, nie da z nim rady.
- Spoko loko! - Benjamin klepnął go uspakajająco po nodze, gdy Matt klapnął obojętnie na krzesło. - To ostateczna maszyna do zabijania. Poradzi sobie, a ja zarobię dziś krocie!
Na te słowa wzrok studenta, raptownie wrócił do zadowolonej twarzy kolegi, przyszpilając go spojrzeniem pełnym diametralnie różnych uczuć. Rozczarowania całym zepsuciem, jakie tutaj panowało, strachu o życie niewinnych osób, zaślepionych wizją sławy i bogactwa, a ponad wszystko obawą o jasnowłosego chłopaka, który jak najbardziej nie wiedział co mu grozi.
Padł na deski jak długi i ślizgiem wyfroterował ją plecami. Zatrzymał się dopiero na linach. Nie mógł zbyt długo zbierać myśli, bo przeciwnik leciał na niego niczym wrestler, szykujący się do skoku i ciosu w brzuch. To był cały urok walk ulicznych. Nigdy nie można było być pewnym, na kogo i na jaki styl walk się trafi, a Aiden nie przepadał za takimi niespodziankami. Zwłaszcza, gdy po głowie kołatał mu się huk jak na koncercie Rolling Stones. Przez podbite wcześniej oko widział jeszcze tylko, dlatego, że po pierwszym błędzie w początkowej walce, nie dał się już zaskoczyć i nie opuszczał zasłony nawet na chwilę.
W ostatnim momencie przetoczył się na bok, pozwalając tamtemu zatrzymać się na linach, a sam poderwał się na nogi i wymierzył potężny cios w nerki. Przeciwnik ryknął z bólu i wygiął się do tyłu, podkładając się idealnie. Aiden założył dźwignie i zacisnął ją z miażdżącą siłą. Tamtego momentalnie chwycił jego ręce, usiłując rozluźnić uchwyt, ale blondyn tylko wbił przedramię mocniej w krtań. Mężczyzna szarpał się jeszcze, charcząc dziko, ale słabł z każdym szarpnięciem. Upadli razem, a cały ciężar tracącego przytomność przeciwnika przyjął na siebie Aiden. Światło migotało mu przed oczyma, gdy strącił ledwo przytomnego przeciwnika z siebie i z największą godnością, na jaką było go stać, pozbierał się z podłogi. Widownia zawyła z rozkoszą, gdy sędzia odklepał w podłogę i blondyn rozrzucił ręce na boki, dysząc ciężko. Klub drżał w posadach, a dobre dwie setki ludzi w środku wybijały rytm klaszcząc, tupiąc i skandując jego imię. Aiden odgonił mroczki, zaciskając mocno powieki i potrząsną głową, a sędzia uniósł jego dłoń w geście zwycięstwa
Wygrał wszystkie trzy walki i euforia dodała mu sił. Uśmiechał się szeroko, przyjmując gratulacje od mijanych ludzi w tłumie. Ktoś uniósł go do góry, tak że przez chwilę, w dole widział tylko morze głów. Potem były ciemne schody do góry i maleńka szatnia, gdzie zwalił się na wąską ławkę, podsuwając sobie własną torbę pod głowę.
Chudy rudzielec od zakładów wpadł jak burza do pomieszczenia, wykrzykując coś niezrozumiale, ale blondyn nie słuchał go wcale tylko wstał mechanicznie, wyrywając swoją wygraną i ruszył do drzwi. Sen - tylko o tym myślał i tylko ta perspektywa sprawiała, że stał jeszcze w pionie.
- Powiedz... - chrząknął, bo głos miał zachrypnięty jakby pił nieprzerwanie przez tydzień. - Powiedz Shippowi, że po dolę przyjdę jutro.
Czupryna bukmachera wykonała energiczny potwierdzający ruch, i Aiden uznał, że jak na tą chwilę, to wystarczy mu za obietnicę. Przeszedł wzdłuż ściany, na wszelki wypadek przytrzymując sie na niej dłonią, coraz radośniej uśmiechając się do siebie. Ochroniarz otworzył przed nim drzwi, poklepując go jowialnie po ramieniu i powiedział coś niewyraźnie. Blondyn udał, że słucha i wciąż potakując mężczyźnie, przeszedł przez próg tyłem. Od razu wpadł na coś plecami i momentalnie runął wprost na schody, wpadając ewidentnie na jakąś przeszkodę.
- Sorry, sorry... Nie widziałem, że ktoś... - urwał bo para niebieskich oczu, które właśnie na niego patrzyły była nieznośnie znajoma. - To ty!
Chłopak, którego wyraz twarzy prześladował go od zeszłego wieczoru, patrzył na niego równie zaskoczony.
- Śledzisz mnie, czy jak?
- Nic ci nie jest? - brunet zignorował jego pytanie i nachylił się nad bokserem bez zastanowienia oglądając jego opuchnięta twarz. - Trzeba to opatrzyć.
- Nie gadaj! Naprawdę? - zironizował blondyn, usiłując zrobić jakiś złośliwy grymas.
Aiden wstał mimo bólu i przestąpił dwa stopnie, zanim stopa osunęła się z kolejnego i gwałtownie uchwycił się barierki, żeby nie upaść. Tylko dzięki szybkiej reakcji nieznajomego, który także podtrzymał jego ciało, całkiem nie osunął się na beton.
Blondyn syknął z bólu i zmroził ciemnowłosego spojrzeniem, a Matt od razu zabrał ręce. Uniósł je w geście poddania, zdobywając się nawet na nieśmiały uśmiech.
- Prawidłowo - Aiden skomentował sucho i prychnął, mierząc nieznajomego, który szybko wspiął się po schodach.
Usiłował nie przywiązywać za mocno wagi do dziwnie znajomego uśmiechu. Ładnego uśmiech. Cholernie ładny uśmiech...
Pierwsze krople ciężkiego deszczu skropiły twarz blondyna, wyrywając go z transu. Zaklął cicho pod nosem i zarzucając kaptur na głowę, pospieszył do wylotu z zaułka. Obejrzał się jeszcze na ciemnowłosego, zauważając jak szybko pakuje się za kierownicę ciemnego sedana.
- Farciarski gnojek... - mruknął, zły na siebie.
Euforia po wygranej i brak obawy o przyszłość tym razem nie działały jak zwykle. Nadal był niespokojny, a może raczej znów napadły opadły go dziwne myśli. Ten chłopak go intrygował. Było w nim coś znajomego, choć nie potrafił uchwycić tego wrażenie do końca.
Skręcił za załom muru, chowając twarz w mokry kaptur i strząsnął kropelki wody z nosa.
- Może potrzebujesz podwózki? - usłyszał poprzez szum wzmagającej się ulewy.
Ciemnowłosy wystawiał głowę przez wpół otwartą szybę, jadąc wolno wzdłuż chodnika.
- Nie potrzebuję niczyjej łaski - odkrzyknął Rex, przystając, a deszcz lał się na niego strumieniami. - Kim ty właściwie jesteś? Matką Teresą? Powinienem cię skądś pamiętać, czy po prostu łazisz za każdym, na którego wpadniesz w Hyde Parku?
Matt wzruszył ramionami wewnątrz pojazdu, spuścił wzrok na kierownicę i pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie wiedzieć, czemu, ale słowa i spojrzenie tego nieznajomego chłopaka sprawiały, że czuł się nieswojo. Jego butność była nie do zniesienia już ostatnio, ale jednocześnie nie potrafił się oprzeć przed chęcią niesienia mu pomocy. Teraz też walczył z samym sobą. Zatrzymał auto gwałtownie i obniżył szybę do końca.
- Przyszedłem do Driud's po to samo, co reszta - obejrzeć walkę - wyjaśnił tłumiąc rozdrażnienie. - Widziałem twoje limo, czułem że po walce nie będzie wyglądało lepiej i chciałem ci pomóc. Skoro jednak nie potrzebujesz tego, jadę do domu. Nie moja wina, że jesteś aroganckim dupkiem - dodał spokojniej, nawet lekko się uśmiechając, gdy w oczach jasnowłosego pojawił się błysk zaskoczenia.
- Aroganckim dupkiem? - powtórzył za nim z niedowierzaniem Aiden. - Zawsze tak szybko rzucasz osądami? Czy ty wiesz w ogóle z kim gadasz? - chłopak wyraźnie się wkurzył, odrzucając kaptur mimo ulewnego deszczu. - Może nie słyszałeś, jak skandowali moje imię w klubie? Ten arogancki dupek jest cholernym królem i nie potrzebuje, żebyś się nad nim litować - zakończył dobitnie.
- Ok, ok. Pan wybaczy, że się narzucam... - zironizował chłopak, odpalając silnik i zasunął szybę auta.
Nie wierzył, że ktoś mógł być, aż takim bucem. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na teraz już autentycznie zaskoczonego boksera i parsknął na widok jego miny.
Aiden stał chwilę, niezdecydowany. W butach miał już morze, a do domu zostały mu jeszcze cztery, długie przecznice. Plując sobie w brodę za własny niewyparzony język, wyskoczył przed maskę ciemnego sedana tuż przed tym, gdy koła auta drgnęły na śliskiej nawierzchni. Odetchnął dla uspokojenia, zbliżając się do drzwi pasażera i lekko zapukał w szybę.
- Nienormalny - mruknął do siebie Matthew, kręcąc ze zrezygnowaniem głową i otworzył okno.
Po twarzy boksera spływały strużki wody, gdy z wyraźnym oporem wycedził przez zęby.
- Przepraszam - pauza zdawała się trwać wieki, jakby musiał przeczyścić gardło po smaku tego słowa. - Mogę się jeszcze zabrać?
Matt westchnął i przytaknął głową, zastanawiając się krótko. Zbyt krótko, nawet jak na niego.
- Gdzie mieszkasz?
- Przy Hyde Parku, pierwsza w prawo od głównej. - Bokser zaczął tłumaczyć pokrętnie, pakując się do wnętrza pojazdu z ulgą i niespodziewanym uśmiechem.
- Od głównej? - dopytał ciemnowłosy jakby niedowierzająco - No jasne. Od głównej - powtórzył do siebie, potakując głową i próbując zrozumieć, jak może wybrać jakąkolwiek "prawą" skoro Hyde Park miał około czterysta akrów, oplątanych przez gęstą sieć głównych ulic metropolii. - Podałbyś mi ulice. Nazwę. Wiesz co to znaczy? Czy doszczętnie obili ci mózg? - zagadnął jeszcze, rznów odpalając silnik.
- Orme Court 11. Chryste, zawsze jesteś taki marudny? Jedźmy już, bo wyjdzie na to, że pieszo byłbym szybciej.
Matt popatrzył oburzony na swojego pasażera, chwile mrugając z niedowierzaniem. Jego zachowane nie było tylko niegrzeczne, było nie do zniesienia.
- Co? - zapytał blondyn, oddając taksujące spojrzenie. - Czekasz na magiczne słowo? Proszę. - wymówił bardzo wyraźnie i pogardliwe.
- Zanim tam dojedziemy, chce ci tylko powiedzieć, że nie jestem twoim służącym i jeśli jeszcze raz się tak do mnie zwrócisz, stanę i wysadzę cię chociażby pośrodku Hyde Parku, rozumiesz?
- Taaa... Mój obity mózg przyjął to do wiadomości.
- Oby, bo mówię poważnie - dodał chłopak, próbując skupić się na jeździe i nie patrzeć ciągle na swojego pasażera z takim zaciekawieniem.
- Ja też - rzucił bokser, potakując w stronę kierowcy. - I lepiej patrz na drogę, bo jeśli prowadzisz tak, jak biegasz, zaraz wylądujemy na jakimś drzewie - dodał.
Tym razem to on spoglądał na profil nieznajomego, z całych sił próbując sobie przypomnieć, gdzie widział go wcześniej, nawet przed spotkaniem w parku.
- Nie boksowałeś nigdy - zaczął jakby do siebie, obracając się bardziej w stronę ciemnowłosego. - Zapamiętałbym cię. Poza tym, straszne chuchro z ciebie... Spotkaliśmy się już kiedyś?
- Nie... - odparł od razu Matt, uśmiechając się lekko do siebie, na poprzednią uwagę, a gest ten znów rozświetlił jego głęboko niebieskie oczy. - Na pewno nie. Ciężko by było nie zapamiętać takiego pala... - zawahał się nagle, stopując swoje myśli. - Zapaleńca, jak ty.
- Zapaleńca? Ok... Udam, że nie słyszałem reszty - zaczął blondyn, unosząc brwi i sam uśmiechnął się wbrew sobie. - Masz jakieś imię, czy mam ci jakieś wymyśleć?
Chłopak prychnął do niego, kręcąc niedowierzająco głową, ale na jego ustach już gościł szeroki uśmiech.
- Matthew - rzucił, spoglądając szybko w kierunku swojego pasażera.
Ten wzruszył tylko ramionami.
- Nie. Nic mi to nie mówi - skwitował z przekorą i też uśmiechnął się lekko. - Aiden. Nie Rex, wbrew pozorom - wyjaśnił, rozsiadając się wygodniej.
Oparł głowę o podgłówek i spod półprzymkniętych powiek leniwie śledził ruchy kierowcy.
- Wyglądasz mi na... grzecznego chłopaka, Matt. Tacy, jak ty bywają w Druid's tylko z dwóch powodów, albo nie są tacy grzeczni, jak się wydają, albo... - Zaplótł ręce na piersi, podpierając brodę dłonią - ktoś ich zaciągnął siłą.
Uśmiechnął się szeroko i uniósł brew.
- Kto cię zaciągnął? Przegrałeś jakiś zakład?
- Nie. Może po prostu nie jestem taki, na jakiego wyglądam? Może też oceniasz mnie po pozorach?
Aiden mruknął z aprobatą i roześmiał się głośniej
- Nie wytrzymałbyś minuty na ringu. A ze mną trzydziestu sekund - zawyrokował.
- Uhum... A ty sekcji zwłok - mruknął tylko do siebie student.
- Czego? - blondyn skrzywił się, z niedowierzaniem spoglądając na Matta.
Chłopak wyglądał jakby pojaśniał cały, bo udało mu się coś ekstremalnie trudnego. W tym wypadku było to wywołanie wyrazu zgrozy na twarzy Aidena. Szeroki uśmiech Matta tworzył w policzkach chłopaka niewielkie dołeczki i blondyn szybko odwrócił wzrok od tego hipnotyzującego widoku. W samą porę, by instynktownie wbić plecy w oparcie i osłonić głowę rękami. Szkło przed nim rozprysło się nagle na drobne kawałki. Pomiędzy dłońmi mignęło mu coś trupio sinego i zaraz znikło w okrągłej dziurze na środku szyby. Matt krzyknął ostrzegawczo, ale bokser nie dosłyszał, bo głos tamtego rozpłynął się w kakofonii dźwięków. Pisk hamulców, trzask przedniej szyby i ten hieni skowyt, świdrujący w uszach na wysokich tonach.
Nie zdążył się w porę cofnąć i szara łapa zakończona zakrzywionymi szponami znów pokazała się w dziurze, wyszarpując go do przodu. Grzmotnął czołem w szybę, aż echo potoczyło się w małej przestrzeni auta. Paradoksalnie ten tępy ból przywrócił chłopakowi zmysły. Aiden złapał za zimne w dotyku, jakby oślizłe ramię i pociągnął mocno do siebie, a potem skręcił. Chrupnęło nieprzyjemnie i bezładnie zawisło wewnątrz samochodu. Właściciel ręki zaskowyczał wysoko, bezsilnie szarpiąc niewładną kończyną, a Matt w tym samym momencie gwałtownie skręcił kierownicę i auto z zawrotną prędkością obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Wpadło na krawężnik, z impetem uderzając tyłem w słupek. Siła skrętu rzuciła pasażerami, a szponiasta łapa, wyskoczyła z otworu w przedniej szybie. Stwór potoczył się po jezdni, lądując w snopie światła reflektorów. Deszcz zelżał, ukazując cielsko jaśniejsze od zalanego strugami wody asfaltu. Szare i ziemiste, upstrzone ciemniejszymi plamami, drgało targane konwulsjami.
W ciężkiej ciszy przerywanej tylko ich szaleńczym oddechem, obaj młodzi mężczyźni pochylili się w stronę szyby. Wycieraczki ruszyły tak nagle, że Aiden wzdrygnął się, klnąc pod nosem. To „coś” próbowało wstać, podpierając się szponiastą łapą wygiętą pod dziwnym kątem, na przemian skowycząc groźnie i płaczliwie. Blondyn zmarszczył brwi z niepokojem.
- Matt - odezwał się cicho, ale słowo i tak zabrzmiało dziwnie pośród grozy, jaka wypełniała auto. - Matt! - powtórzył głośniej, dopiero zwracając na siebie uwagę ciemnowłosego. - Gazu, przyjacielu. Przejedź to!
- Słucham? - chłopak zamrugał szybko powiekami, jakby dopiero się obudził.
- Przejedź to, póki jeszcze leży. Już! - ponaglił go Aiden, bo stwór zaczynał podnosić się i rozrastać do niewyobrażalnych wręcz rozmiarów.
Długi ogon stworzenia zwinął się na ziemi jak wąż, a gdzieś na wysokości łopatek, lśniąca kroplami deszczu, przytwierdzona była błoniasta tkanka. Matt z desperacją przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zarzęził słabo, ale nic się nie stało. Spróbował odpalić auto jeszcze kilka razy, wciąż bez efektu, aż chłopak prychnął w bezsilnej złości. Bokser nie czkał dłużej, tylko gorączkowo rozejrzał się za jakąś bronią, ale najwyraźniej Matthew nie woził ze sobą łomu na tylnym siedzeniu, tak „na wszelki wypadek”.
Za to w bocznym lusterku mignął mu podłużny kształt skoszonego przed chwilą słupka i chłopak zdecydowanie sięgnął do klamki. Tylko niespodziewanie silny uścisk na ramieniu powstrzymał go w ostatniej chwili.
- Nawet o tym nie myśl - Matt zatrzymał go i nie patrząc na blondyna machnął podbródkiem w kierunku ulicy.
Stwór był już na nogach. Po ptasiemu przekręcając łysą głowę, obserwował samochód z nienawiścią w wielkich czerwonych oczach. Powoli rozkładał ogromne błoniaste skrzydła zakończone ostrymi wypustkami, a złamaną kończynę przyciągnął ostrożnie do chudej piersi. Potężne nogi, od kolan pokryte łuską, rozorały asfalt pazurami, gdy nagle stworzenie zerwało się do ataku z szaleńczym rykiem. Skrzydła zmąciły powietrze nisko nad ziemią i wykrzywiona twarz potwora, z rzędem ostrych jak szpikulce zębów, stała się aż zbyt wyraźna.
Aiden ponownie szarpnął za klamkę, ale cofnął się szybko, bo auto uniosło się niespodziewanie w górę i uderzyło w stwora z całą siłą masywnego sedana. Wstrząs rozluźnił uchwyt chłopaka. Drzwiczki auta otworzyły się jak szerokie, przecinając błonę skrzydła potwora. Jasnowłosy rzucił się z powrotem na siedzenie i jedyne co zdołał jeszcze uchwycić, to pojedynczy, jasny błysk w oczach Matta, a potem auto runęło ciężko na ziemie, jakby nagle przestał działać niewidzialny magnes i stwór zniknął pod podwoziem, wydając ostatni, bolesny skowyt.
Silnik zamruczał miło, pozwalając bez problemu wprowadzić się na wyższe obroty i Matthew nie czekając na zachętę, ruszył przed siebie z piskiem opon, aż szary kurz wzbił się za nimi w nocne powietrze.
Cisza, jaka zapanowała wraz z konsternacją w samochodzie, była niemal namacalna. W takim milczeniu, tykanie trybików pracujących w ich głowach zdawało się być wprost wyczuwalne. Obaj wpatrywali się tępo w uciekające przed nimi pasy na jezdni. Matt starał się skupić na prowadzeniu pojazdu i na razie nie roztrząsać tego, co przed chwilą miało miejsce, jednak z każdym, szybkim obrotem koła samochodu, wprawiającego go w drżenie, zastanawiał się, kiedy w końcu Aiden wybuchnie i czego najpierw będzie dotyczył ten wybuch. Na jego szczęście deszcz i późna pora sprawiły, że droga była niemal pusta i mógł szybko przemierzyć odległość, jaka została im do pokonania. Deszcze bębnił już tylko delikatnie o karoserie pojazdu, gdy chłopak zaparkował pod wiktoriańską kamienicą z czerwonej cegły. Widniejąca na niej jedenastka upewniła go, że trafił pod właściwy adres. Zacieniony budzącą się do życia zielenią zaułek, był teraz pogrążony jedynie w nikłym świetle pomarańczowych latarni, które rzucały refleksy na śliską nawierzchnię asfaltu.
Wyłączył powoli silnik, pierwszy raz od kilku minut odwracając się w stronę Aidena. Przełknął ciężko, a jego suche usta poruszyły się nieznacznie.
- Jeste...
- Co to, do cholery, było?! - Aiden wreszcie się odezwał, ale tak nagle, że reszta słów utknęła Matthew w gardle.
Nie odpowiadał chwilę, przenosząc wzrok z twarzy blondyna na stłuczone szkło i z powrotem, aż chłopak energicznie pokiwał głową, wskazując na dziurę ziejącą w przedniej szybie auta.
- Tak to! Zrobiło ci w aucie dodatkowy wywietrznik. Co to było?! - Chłopak z niedowierzaniem przetarł szybko twarz, jakby chciał się obudzić ze złego snu. - Miała takie szpony - dobitnie odmierzył odległość między dłońmi.
- Dlaczego mnie o to pytasz? Wiem tyle samo co ty! - odpowiedział równie poruszony student.
- O nie! - Aiden zaprzeczył szybko i odwrócił się do chłopaka, splatając ręce na piersi. - Ty wiesz coś więcej. Widziałem... Co zrobiłeś? Jak?
Matthew zmarszczył momentalnie brwi, wpatrując się w twarz Aidena z lekkim oburzeniem.
- Nic nie zrobiłem - wycedził powoli przez zęby. - Nie mam pojęcia, co to było. Nie wiem skąd się wzięło, a już na pewno, czego od nas chciało.
- Teraz mówiłem o latającym samochodzie, a nie o wielkim, latającym szczurze. I nawet nie zaczynaj zaprzeczać! Nie uśmiechaj się też tak, na mnie to nie działa.
Gestem uciszył zbierającego się do odpowiedzi Matta, a uśmiech chłopaka rzeczywiście zgasł od razu, jak zdmuchnięty. Przez chwilę Aiden nawet pożałował, że cokolwiek powiedział. Odgonił jednak od siebie to wrażenie i zmrużył podejrzliwie oczy.
- Kim ty jesteś? Harrym Potterem? Widziałem, jak błysnęły ci oczy i samochód uniósł się do góry. To jest według ciebie „nic”?
Chłopak wzruszył ramionami, nagle odwracając wzrok na pobitą szybę.
- Musiałeś widzieć jakiś błysk światła. Nic nie zrobiłem - odparł twardo, mocno zaciskając szczęki.
- Błysk światła... Oczywiście - Aiden powtórzył, prychając. - A ja jestem król Artur. Czyli co proponujesz? Zapomnijmy o wszystkim, co się stało i żyjmy dalej, jak gdyby nigdy nic?
- Trzeba cię opatrzyć, a tak się składa, że jestem prawie lekarzem - odpowiedział całkiem trzeźwo ciemnowłosy, tym razem uśmiechając się lekko złośliwie.
- „Prawie” robi wielką różnicę - Aiden szarpnął za klamkę i wyskoczył z auta, a potem jakby z zastanowieniem nachylił się do wnętrza, mrużąc jasne oczy. - Mam się oddać w twoje ręce? A jak znowu zobaczę ten błysk światła w twoich oczach? Jaką mam gwarancję, że nie wypalisz mi dziury na pół twarzy?
Matt prychnął krótko, uśmiechając się pod nosem.
- Przynajmniej dobrze wiedzieć, że się mnie w jakiś sposób boisz i nie zaserwujesz mi jednego ze swoich perfekcyjnych, prawych sierpowych - wyjaśnił dobitnie, poszerzając swój uśmiech i wyjął kluczki ze stacyjki. - Masz w domu apteczkę?
- Oczywiście, że mam, ale... - Aiden zawahał się.
Jego metodyczny umysł cały czas pracował na najwyższych obrotach. To wszystko zwyczajnie nie mieściło mu się w głowie. Pamięć podsyłała żywe obrazy bestii, ale umysł żywo się buntował. Przecież coś takiego jak skrzydlate potwory nie istniało!? Na dokładkę miał jeszcze chłopaka, który z każdą chwilą robił się równie nieprawdopodobny, co przerośnięty i morderczy nietoperz sprzed chwili.
Matt wciąż czekał na odpowiedź, a jego spojrzenie po raz kolejny przyniosło jakieś mgliste skojarzenia i to dziwne, zupełnie obce Aidenowi, uczucie zaufania. Musiał naprawdę intensywnie się w niego wpatrywać, skoro Matt chrząknął nerwowo i na krótko spuścił wzrok na swoje dłonie. Aiden poddał się swojemu zaintrygowaniu i z westchnieniem machnął na chłopaka, podążając w stronę wejścia do kamienicy.
- Nie nazwałbym tego strachem - dopowiedział po chwili, gdy Matt zrównał się z nim na schodach. - Raczej zdrowym rozsądkiem. Poznałem cię pięć minut temu, a już samochód unosił się w powietrzu i chciało mnie zabić coś strasznie brzydkiego. Takie rzeczy wzmagają przezorność, nie sądzisz? Aaaa... - Przystanął w połowie schodów i odwrócił się, patrząc z góry na ciemnowłosego. - Zapomniałem torby. Skoczyłbyś po nią? Jest na tylnym siedzeniu tego, co zostało z twojego auta.
- Taaa - wycedził przez zęby Matt, zaciskając dłonie tak mocno, że jego kłykcie pobielały na zamykając się na ostrych krawędziach kluczyków. - Jasne - dodał jeszcze, odwracając się szybko, żeby znaleźć zgubę.
Aiden pokonał dwa piętra i zanim jego nowy znajomy pojawił się z torbą, drzwi do ciemnego mieszkania stały otworem. Wysoka sylwetka chłopaka skryła się w mroku przedpokoju i dopiero światło zapalone gdzieś w głębi pozwoliło Mattowi zobaczyć więcej szczegółów.
- Długo będziesz tak stał w drzwiach? - Aiden wychylił się nagle do przedpokoju, z naganą popatrując na ciemnowłosego, który dalej wahał się w progu - Potrzebujesz specjalnego zaproszenia? I rzuć torbę gdziekolwiek, tylko... - westchnął ciężko, gdy upadła na ziemię na środku małego holu. - Może tak, żebym się o nią potem nie zabił?
- Oczywiście - oparł tylko student, pchając stopą torbę pod ścianę, gdy jasnowłosy nagle schował się w swoim pokoju. - Gdzie masz tą apteczkę? - dopytał jeszcze, opierając się o próg małego pomieszczenia, w którym panował idealny porządek, o który Matt zupełnie nie podejrzewałby boksera.
- W łazience, drugie drzwi na lewo. Powinna być w szafce nad umywalką, chyba że współlokator zrobił z niej też pojemnik na gumki - dokończył Aiden beztrosko i podążył spojrzeniem za chłopakiem znikającym we wnętrzu ciemnego mieszkania.
Nie można mu było odmówić determinacji. Pewnie cokolwiek sobie postanowił, starał się to osiągnąć wytrwałością i ciężką pracą. Bokser znał ten typ - lekko naiwny i prostoduszny, ale gdy ktoś był w potrzebie, zawsze mógł służył pomocą. Chłopak uśmiechnął się do siebie i ściągnął z pleców wilgotną, szarą bluzę.
Łóżko skrzypnęło, gdy położył się na wznak, patrząc w ciemny sufit, po którym skakały zajączki z księżycowego światła. Na zewnątrz musiało przestać padać skoro księżyc tak mocno przeświecał przez okna jego sypialni. Powieki zamykały się mu już same. Adrenalina nie krążyła po jego organizmie jak do tej pory, napędzając ciało przy wszystkich tych niesamowitych zdarzeniach wieczoru. Zmęczenie zaczynało łupać w stawach, a mimo to, gdy tylko zamknął powieki, obrazy odżyły od razu. Szczególnie jeden. Złoty blask, niezwykły i ekscytujący, w niebieskich oczach nowego znajomego. A może jednak nie nowego? Skąd znał tą spokojną twarz o zapadającym w pamięć uśmiechu? Puls serca przyspieszył mu mimowolnie i Aiden otworzył oczy szeroko, akurat gdy lampka przy łóżku błysnęła ciepłym światłem. Źrenice Matta też znowu zdawały się płonąć tym niezwykłym blaskiem i przez chwilę, blondyn gapił się jak urzeczony, nie mogąc się zdecydować, co jest bardziej hipnotyzujące: to czy dołeczki, które tworzyły się w policzkach chłopaka, gdy się uśmiechał. Matt chrząknął cicho i bokser otrząsnął się szybko z wrażenia.
- Masz?
Student jedynie przytaknął mu głową, z uwagą nalewając przeźroczysty płyn na kilka przygotowanych gazików. Pochylając się nad Aidenem, nie patrząc w oczy jasnowłosego, zaczął delikatnie oglądać obite oko. Dotykając opuszkami policzka i skroni, czuł jak zraniona skóra pulsuje ciepłem i powoli płynąca pod nią krwią. Rana i opuchlizna wyglądały strasznie. Teraz przybrały na sile, jeszcze bardziej obrzękając, pod wpływem trzech kolejnych walk, w których to miejsce było wystawiane na ciągłe podrażnienia. Matt wiedział, że to nie będzie prosty zabieg. To co zamierzał zrobić wymagało sporych nakładów energii, ale było wykonalne i musiał spróbować, zwłaszcza jeśli była obawa wdarcia się zakażenia w drobne skaleczenia, którymi pokryte było obite miejsce.
Przyłożył lekko pierwszy gazik, z największą delikatnością odkażając skórę.
- Może na początku szczypać - szepnął miękko, nadal nie spoglądając w oczy boksera, a jedynie lustrując jego twarz, milimetr po milimetrze.
- Na początku zwykle boli - rzucił bokser, zanim ugryzł się w język, ale zawadiacki uśmiech i tak rozciągnął jego usta. - Zrób co możesz i nie przejmuj się mną. Nie zamierzam się tu mazać, a darmowa opieka prawie lekarska może się jeszcze przydać nie raz.
- Po prostu nie lubię sprawiać ludziom bólu - wyjaśnił mu Matthew, uśmiechając się lekko i wreszcie jego spojrzenie zwróciło się wprost na jasne tęczówki.
Ręka Matta zatrzymała się na chwilę, nawet jakby drgnęła, gdy przez moment w milczeniu mierzyli się tylko wzrokiem. Z tak bliskiej odległości ciemnowłosy widział każdy szczegół twarzy sportowca. Jego klasyczne i bardzo harmonijne rysy, które podkreślała jakaś wrodzona duma w spojrzeniu. Ono natomiast było tak dziwnie przyciągające. Stanowiło mieszankę głęboko skrywanego ciepła oraz nieustępliwości. Było prawie natarczywe, a jednocześnie miłe i pewnie dlatego Matthew powoli wypowiedział następne słowa:
- Zamknij oczy.
Aiden zamrugał niespokojnie i zmarszczył brwi.
- Co? Dlaczego? Co chcesz zrobić?
- Spokojnie... Zamknij je - szepnął jeszcze ciszej, podrażniając swoim gorącym oddechem kilka kosmyków, które opadło na czoło blondyna.
Skóra zamrowiła dziwnie, gdy tylko palce studenta znalazły się tuż nad policzkiem boksera. Chłopak zacisnął powieki desperacko, a wtedy gorąco liznęło ogniem opuchnięty policzek. Matt szepnął coś, a słowa zawibrowały w powietrzu. Skóra Aidena zamrowiła jeszcze mocniej i chłopak miał wrażenie, jakby skurczyła się nagle wracając do normalnego rozmiaru.
Opuszki palców Matta musnęły jeszcze powiekę boksera, a potem nagle wszystko ustało, pozostawiając szaleńcze bicie serca Aidena. Obawiał się, że było je słychać w tej bezgranicznej ciszy, gdy uniósł powieki delikatnie i z niepokojem pociągnął palcami po policzku.
- Chcesz lustro? - spytał chłopak, jakby zgadując jego myśli.
- Poradzę sobie - rzucił blondyn i poderwał się z miejsca.
Przedpokój zalała nagle łuna jaskrawego światła z łazienki. Aiden z niedowierzaniem spojrzał w prostokątne lustro i nachylił się jeszcze bliżej, ściskając mocniej rant umywalki. Matt uśmiechnął się do niego w szklanej powierzchni, gdy bokser zaklął pod nosem, obmacując miejsce, gdzie powinna być sina pamiątka po walkach, a zostało tylko niewielkie zaczerwienienie.
- Jak to zrobiłeś? Co zrobiłeś? - wykrztusił wreszcie z siebie chłopak. - Chyba mi nie powiesz, że to też „nic”?
- Mówiłem ci, że jestem prawie lekarzem, prawda? - odparł ciemnowłosy, stojąc w futrynie drzwi, dumnie wyprostowany. - I od razu odpowiem ci na pytania. Nie wiem jak to zrobiłem, nie wiem skąd to mam, wiem tylko że to nic strasznego. - Wzruszył ramionami, uśmiechając się teraz przewrotnie.
- Jasne, nic strasznego... - Ironia pobrzmiewała w słowach Aidena. - Tylko unosisz samochody i leczysz ludzi myślą - urwał, odwracając się od lustra.
Zaplótł dłonie na piersi, wbijając uważne spojrzenie w chłopaka.
- Bardziej by mnie interesowało, dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego mi pomogłeś i pokazałeś to swoje... hokus pokus - machnął dłonią dodając, gdy na twarzy Matta odbiło się niezrozumienie.
- Sam chciałbym to wiedzieć - odparł chłopak, krzywiąc się nieznacznie.
Bokser tylko mruknął coś do siebie i potarł dłonią podbródek. Niemal widać było, jak myśli przebiegają przez jego głowę, gdy waży wszystkie za i przeciw. Jego uporczywe spojrzenie przestało wiercić dziurę w studencie, gdy z zastanowieniem odbił się od umywalki.
- Na razie, to wszystko jest zbyt niewiarygodne, ale... - urwał i klepnął Matthew w ramię. - Należy ci się podziękowanie. Za to. - Wskazał na policzek i wywrócił oczyma zanim dokończył. - Ok, za latający samochód też.
Westchnął, gdy chłopak uśmiechnął się promiennie. Schował ręce w kieszenie spodni i wzruszył ramionami, rozglądając się niepewnie na boki.
- To co teraz? Mam zatrzymać twoją tajemnicę do grobu?
- Zrób z nią co chcesz - prychnął Matt krótkim śmiechem i wyszedł do przedpokoju. - I tak Ci nikt nie uwierzy - dodał zaraz, zgarniając swoją torbę z podłogi.
- Sam nie wierzę. Czekaj! Gdzie się wybierasz?
Student zatrzymał się w pół kroku do drzwi wyjściowych, ze zdziwieniem odwracając się w stronę boksera.
- A jak tych stworów jest więcej? Łóżka ci nie odstąpię, ale podłoga albo kanapa są wolne. Wróciłbyś do siebie rano, jak będzie już jasno i bezpiecznie.
- Nie mów, że się o mnie martwisz?
- Nie. Chciałem się tylko odwdzięczyć, ale jak nie to nie… - Aiden otworzył drzwi przed chłopakiem. - Jesteś albo głupszy, albo bardziej odważny niż wyglądasz. Uważaj na latające szczury.
Matt jeszcze tylko popatrzył w błękitne, bardzo intensywne tęczówki jasnowłosego, po czym zniknął szybko w mroku korytarza, zostawiając Aidena sam na sam z myślami.
Nic nie mógł poradzić, że jednak trochę się martwił, i chociaż bokser nie przyznałby się do tego pod najgorszymi torturami, niespokojnie omiótł spojrzeniem pustą ulicę w poszukiwaniu szarych, oślizłych cieni w mroku. Odciągnął mocniej roletę, prawie przyklejając nos do okna w sypialni. Matt właśnie zbiegał po schodach kamienicy na jezdnię i z marsową miną zatrzymał się przed maską auta. Z daleka, wszystko w nim było jeszcze bardziej znajome. Aiden czekał tylko, aż student rozejrzy się ostrożnie dookoła i wyciągnie rękę. Niemal się roześmiał, gdy dziura w szybie zasklepiła się bez śladu, a promieniste rysy zniknęły z przezroczystej powierzchni jak roztopione.
Magia. Jedyne wytłumaczenie, jakie przychodziło mu w głowy. Niedorzeczne, a co ważniejsze, niemożliwe, ale jednak widział to na własne oczy. Ten zwykły, niepozorny chłopak władał magią. Prawdziwą magią, bez odwołań do królików wyciąganych z kapeluszy.
- A myślałem, że w moim życiu nie zdarzy się nic dziwniejszego ponad Bena własnoręcznie robiącego pranie - mruknął jeszcze do siebie, gdy światła samochodu zapaliły się ciemny sedan zniknął za zakrętem.
***
Nagły podmuch poderwał do góry młode liście karłowatych drzew w przydomowych ogródkach. Szmer zdawał się brzmieć nerwowo i jakby z obawą, gdy skryta pod ciemną opończą postać bezgłośnie wyszła zza zakrętu. Szata unosiła z asfaltu kłęby drobnego kurzu, jedynej pozostałości po harpii. Pył wirował w powietrzu, opalizując w świetle latarni. Srebrne iskry przeskakiwały między cząsteczkami kurzu. Kobieta szła szybko, energicznie i z wyraźnie ledwo tłumioną wściekłością stawiając kroki. Żarówki ulicznych lamp migotały wściekle, gdy przechodziła obok i rozpryskiwały się gdy wskazywała na nie ręką.
- Na epelosium ak - szepnęła przez zaciśnięte zęby, a ostatnia z latarni wybuchła.
Ostre drobinki szkła opadły na ziemię razem z drobną mżawką.
- Merlin - domyśliła się i syknęła mściwie, a największa kupka sino brudnego pyłu jaki został z potwora syknęła nagle, zapalając się z trzaskiem podobnym do magnezji.
Płomienie buchnęły do góry niczym żywe węże. Wyciągnęły wrzecionowate głowy jak najwyżej, bezskutecznie usiłując kąsać, ale ich języki tylko lizały skórę kobiety. Jej dłoń powoli zacisnęła się w pięść, przyduszając ogień i zmieniając go w idealnie okrągłe, płonące jezioro. Powierzchnia tworu marszczyła się spokojnie, pchana niewidzialnym wiatrem.
- Aspesio eletrum a firie... - głos czarownicy wznosił się coraz wyżej i brzmiał coraz mocniej, bardziej złowieszczo. - Firie, firie, aye firie!
Ognista tafla zareagowała jak woda. Zmarszczyła się, a koliste fale rozpłynęły na boki, gdy kobieta przyklękła i dotknęła palcem w sam środek gorejącego zwierciadła. Obrazy najpierw były niewyraźne. Płomienie zniekształcały twarze dodając im upiornej poświaty, jednak gdy ciemnowłosy chłopak sam użył magii, kontury wyostrzyły się od razu. Potworna opuchlizna na twarzy boksera nikła w mgnieniu oka, a mag uśmiechał się coraz bardziej otwarcie, oglądając efekt swoich możliwości.
- Niemożliwe! Nie mogli się spotkać - prawie krzyknęła, uderzając w taflę ognia, a miraż z płomieni rozwiał się pozostawiając po sobie tylko snujący się po ziemi dym. - Skoro nie da się was rozłączyć... - uśmiechnęła się złowróżbnie. - Tym razem mieliście dużo szczęścia, ale ten świat...Ten świat jest dużo bardziej niebezpieczny niż Albion... - dodała po chwili, już spokojniej.
Smużka siwego dymu owinęła się wokół jej palca i od razu zaczęła piąć się w górę. Przesunęła się po nadgarstku, na wewnętrzną stronę ręki, wtapiając w skórę czarnym tatuażem. Rysunek bestii zamachał błoniastymi skrzydłami, wyszczerzył potwornie kły i zamarł, na powrót stając się tylko ornamentem.
- To dopiero początek - kobieta wstała i naciągnęła kaptur głębiej na twarz, chowając pięknie wykrojone usta, rozciągające się w groźnym uśmiechu, a potem, z następnym mrugnięciem oka, ulica była już pusta.
***
Matt padł na łóżko z westchnieniem ulgi, które rozpłynęło się szmerem jego oddechu w przestrzeni niewielkiego pomieszczenia. Szelest pościeli, w którą zanurzył się z przyjemnością, zmieszał się z bardzo niewyraźnymi odgłosami, dochodzącymi z pobliskiego pubu. Przeszkadzały mu tylko odrobinę, ale nie miał nawet ochoty ruszyć ręką, by zamknąć okno. Nie zasunął też rolet, dając ujście księżycowemu światłu. Srebrny blask rzucał figlarne refleksy na sufit i ściany pomieszczenia. Ścielił się po rozrzuconych rzeczach, całym tym bałaganie, jaki systematycznie rósł w pokoju chłopaka, po każdym sprzątaniu jego matki.
Nagle student uniósł dłoń do góry, rozpościerając palce, jakby chciał utworzyć z nich kielich dla księżycowej poświaty. Wraz z nowym pomysłem na jego twarzy pojawił się szeroki, lekko zmęczony uśmiech, oraz figlarny błysk w oku. Szepnął coś bardzo cicho, słowa zaszemrały niczym woda i natychmiast srebrne blaski na suficie poruszyły się ożywione. Przemieszczając się płynnie po białej powierzchni scaliły w jedno, tańcząc i układając się w nowe wzory, do czasu aż przyjęły odpowiednią pozycję do zaakceptowania dla młodego artysty, którego ręka nagle zamarła.
Matt popatrzył zadowolony na swoje działo, unosząc ze zdziwieniem brew, gdy twarz z jego tworu uśmiechnęła się do niego łobuzersko. Aiden tkwił na suficie, stworzony z wyobraźni młodego mężczyzny, a przywołany do życia czystą magią. Matthew żałował, że bokser uśmiechał się w ten sposób tak rzadko. Przypuszczał, że na twarzy sportowca częściej gościło niezadowolenie i marazm, pomieszane z butnością. Ten grymas był jak tarcza, chronił chłopaka przed wszystkimi osobami, które mogłyby się do niego zbliżyć i przez to go skrzywdzić. Przynajmniej Matt odniósł takie wrażenie, po tym krótkim, ale intensywnym czasie, jaki spędzili w swoim towarzystwie.
Mimo to Aiden tkwił w jego głowie. Żadna myśl, żaden niepokój, nie mógł go stamtąd wygnać. Matthew w zasadzie nawet nie chciał go przepędzać, bo czuł się z tym wszystkim bardzo spokojny. Nadzwyczaj spokojny… Nie martwił się, że pokazał komuś swoje zdolności. Ukrywał je przecież tak długo, że teraz nowa otwartość wobec obcego, była jak wyzwolenie. Czuł się z tym lekko i nie wiedzieć dlaczego w jego sercu zagościła niespotykana radość. Może spowodował to sam fakt wyjawienia sekretu, a może to, że mimo wszystko nie został odrzucony? Aiden wydawał się być zszokowany, ale nie potępił go, a sam Matt czuł się z tym naturalnie. Jakby tak miało po prostu być…
Chłopak opuścił w końcu dłoń i jego dzieło powoli rozmyło się, wróciło do dawnych kształtów. Student obrócił się na bok, układając do spania w cudownie miękkiej pościeli. Był wykończony całym napiętym dniem, a mimo to podekscytowanie nadal buzowało w jego żyłach, nie pozwalając jego głowie odpłynąć w senne krainy.
Zastanawiał się gorączkowo, co teraz mogło się stać. Czy będzie mu dane spotkać jeszcze niepokornego boksera? Dziwił się sobie, że tak bardzo jeszcze chce go zobaczyć, ale jednocześnie coś go pchało do tego spotkania. Może czysta ciekawość, która zawsze kierowała go do poznawania tego, co było najbardziej niedostępne, a może silniejsze siły? Siły dziwnych zakrętów losów, splatających ich ze sobą za pierwszym razem.
Oczy chłopaka zaczęły jednak powoli opadać, a on sam zanurzał się już w snach, które były przedłużeniem ich spotkania. O potworze, obiecywał sobie, że dowie się więcej dnia następnego, gdy tylko wszystko ułoży mu się w głowie.
Metro mknęło po torach, jak co rano. Jak zawsze też, nie zdążył na swój pociąg i musiał czekać na następny, bo zbyt późno wyszedł z kamienicy przy Orme Court. Spał zdecydowanie zbyt długo i jak zawsze nie zdążył nic zjeść przed wyjściem, bo nie było czasu na robienie sobie porządnego śniadania, a nawet gdy chodziło o jedzenie, nie lubił zadowalać się byle czym. Potem standardowo, do bólu biegł na stację zahaczając o ulubiony coffie shop. Jedyne, co było trochę mniej zwyczajne, to słoneczny poranek po deszczowej nocy. Niezwykłej nocy - poprawił się w myślach i oparł czoło o stalowy słupek wagonu, gdy kolejka zatrząsł się na podziemnych torach. Kawa skończyła się na poprzedniej stacji, a z braku zajęcia, ponownie zalała go fala obrazów z ostatniego wieczora. Jeśli miał być zupełnie szczery, od wczoraj nie myślał o niczym innym. Najpierw nie mógł zasnąć w ogóle, a gdy zmęczenie wreszcie go pokonało, resztę nocy spędził na snach o walkach na miecze z gigantycznymi nietoperzami, by na koniec, razem z Mattem, pocwałować konno w stronę imponującej, warownej budowli rodem ze średniowiecza. Już dawno, żaden z jego snów nie były aż tak żywy. Obudził się i wcale nie było lepiej. Wystarczyło, że spojrzał w lustro, a zupełnie wygojona twarz tylko potwierdzała, że nic z ostatnich wydarzeń nie było przywidzeniem.
Mechaniczny głos powtarzający nazwę stacji wyrwał go z zadumy w ostatnim momencie. Aiden wyskoczył z metra i pognał po schodach do góry, przeskakując po dwa stopnie naraz. Teren kampusu nie był bardzo oddalony od stacji, ale i tak nie miał już szans na wśliźnięcie się na zajęcia niezauważonym. W zasadzie nawet nie zamierzał próbować, bo wykładowca od ekonomii matematycznej, doktor Ellington, miał nieprzyjemny zwyczaj gnębienia spóźnialskich. Aiden zwolnił od razu, krzywiąc się na samą myśl o własnym nieprzygotowaniu i upokorzeniu, jakie nauczyciel mógłby zgotować mu na forum. Automatycznie skręcił w przeciwną alejką, głębiej między budynki kompusu, kierując się w stronę stołówki. Zarzucił torbę na ramię, wystawiając twarz do porannego słońca, a zarysy idealnych, złotych okręgów zagrały mu pod przymkniętymi powiekami, przypominając błysk w oczach Matta, gdy robił swoje „abrakadabra”. Magia… Przypomniał sobie po raz kolejny wniosek z ostatniej nocy i z niedowierzaniem pokręcił głową. Dziwił się sobie, że w ogóle udało mu się przyjąć wszystkie rewelacje ostatnich godzin tak spokojnie. To przez Matthew. Odpowiedź nasunęła się sama, gdy kolejny błysk mrugnął między młodą zielenią drzew. Od samego początku coś podpowiadało Aidenowi, że temu chłopakowi można zaufać. Z każdym kolejny wymienionym spojrzeniem, co raz bardziej wydawało mu się, że zna go na wylot. Nigdy wcześniej coś takiego mu się nie zdarzyło. Nigdy nie czuł, by coś kiedykolwiek pchało go tak do drugiej osoby. Nie czuł takiej więzi, nici porozumienia, czy cokolwiek to było...
Nagle coś co jeszcze mignęło mu miedzy gałęziami drzew przykuło jego uwagę. Napis nad wejściem do budynku zauważył tylko kątem oka. Biblioteka nie gościła go w swoich murach zbyt często, ale nagła myśl zatrzymała go w miejscu. Co, jeśli atak potwora nie był czymś przypadkowym? Matt był niezwykły i to nie ulegało wątpliwości, więc może to na niego polowała bestia, a oni nawet nie wiedzieli, kim był ten niespodziewany wróg? Bo że to był wróg, tego Aiden był pewien.
Zdecydowanie pchnął przeszklone drzwi i wszedł do przedsionka, skręcając w pierwsze wejście po lewej. Sala czytelni otworzyła się przed nim rzędami długich stołów z identycznymi lampkami przytwierdzonymi do blatów. O tak wczesnej porze niewiele miejsc było zajętych, ale ci którzy siedzieli na sali wyglądali na częstych bywalców tego przybytku. Przede wszystkim jednak, wiedzieli czego tu szukają, a bokser przez chwilę poczuł się przytłoczony. O co miał poprosić bibliotekarkę? O alfabetyczny spis bestii i monstrum w ilustracjach? Almanach magicznych stworzeń? Prychnął z ironią i odwrócił się do wyjścia, rzucając ostatnie spojrzenie na pochylone nad stołami głowy. Drgnął, zatrzymując się przy ostatniej, na końcu sali i ledwo się powstrzymał, by na głos nie wybuchnąć śmiechem.
Przy przedostatnim biurku, z głową ukrytą za ekranem laptopa siedział Matt. Stół uginał się od pootwieranych książek, jakby zamierzał czytać wszystkie naraz. Aiden uśmiechnął się z ulgą i ruszył śmiało przez salę. Głośno zrzucił torbę na rzeczy studenta, ignorując kilka oburzonych spojrzeń i przysiadł się z równym rozmachem, odwracając ekran monitora bardziej w swoją stronę.
Ilustracja zajmującą całą powierzchnię ekranu z detalami oddawała stworzenie, które zaatakowało samochód, aż Aiden mruknął z odrazą.
- Jednak miewasz dobre pomysły - skomentował tylko, obdarzając kompletnie zaskoczonego chłopaka uśmiechem i przewinął stronę, szukając podpisu pod szkicem. - Harpia - przeczytał, a zmarszczka przecięło jego czoło w namyśle. - To było to? Zaatakowała nas harpia?
- Chy.. Chyba... - zająknął się Matt, nieprzerwanie mrugając powiekami, jakby nie wierzył, że Aiden koło niego jest całkiem rzeczywisty. - Co ty tutaj robisz? - spytał powoli, oddając tym istotę swoich myśli i zaskoczenia.
- To samo, co ty. - Bokser pchnął laptop z powrotem w stronę studenta - szukam. Znalazłeś coś jeszcze?
Chłopak zaprzeczył jedynie gestem głowy, pomału i jakby z obawą zamykając jedną z książek, która trzymał do tej pory na kolanach.
- Nie wiele... - odparł ze wzruszeniem ramion i nagle zwrócił swoje ciemnogranatowe oczy na twarz blondyna. - Mówiłem Ci żebyś się o mnie nie martwił. Możesz przecież zapomnieć o tej sprawie.
- Tego paskudztwa nie da się zapomnieć. - Chłopak stuknął palcem w monitor - To jak się zabija harpie?
Student uniósł lekko brew, dziwiąc się tym żywym zainteresowaniem jasnowłosego jeszcze bardziej. Opadł na oparcie krzesła, z lekkim westchnięciem, zakładając ramiona na piersi, jakby w obronnym geście, nie do końca przekonany, co do motywów swojego nowego kolegi.
- Jeśli odnosić się do źródeł, które znalazłem, żeby zabić harpie potrzebny byłby nam Excalibur - odpowiedział powoli, ważąc każde słowo i obserwując jakie wrażenie wywiera na Aidenie.
- Excalibur? - Sportowiec powtórzył, unosząc brew z ironią. - Z tym będzie raczej ciężko. Dobrze, że zgniecenie pod samochodem też podziałało, bo mielibyśmy przechlapane.
- Z tym samochodem... - zaczął Matt, równie niepewnie, jednak ponaglające mruknięcie sportowca, lekko go zachęciło. - To nie do końca tak. Podobno harpia to stwór, który należy i do świata śmiertelnych i nieśmiertelnych, a zabić go można tylko bronią, która poczuła oddech Wielkiego Smoka. Czyli taka, która może zabijać nieśmiertelne istoty. Bardzo możliwe, że zdołaliśmy ją jedynie unieruchomić i kto wie, czy nie pozbierała się na nowo?
Tym razem to blondyn opadł oparcie krzesła z namysłem, spod brwi wpatrując się w monitor laptopa splótł ręce na piersi.
- Nie mówię, że wierzę w te bajki dla dzieci - zaczął ostrożnie, popatrując na studenta - Zastanawiałeś się, czemu to chciało nas dopaść? Bo jeśli to prawda, co mówisz i ten stwór żyje, może zaatakować znowu.
- Nie wiem czy to prawda - zaznaczył wyraźnie chłopak. - Powtórzyłem ci tylko to, co przeczytałem. Nie ma sensu wyciągać pochopnych wniosków z jakiś książek.
Dla poparcia swoich słów, rzucił od niechcenia na blat wolumin, który do tej pory spoczywał na jego kolanach. Księga uderzyła o drewno stołu, a echo jej upadku, poniosło się po ogromnej sali, aż po samo sklepienie i natychmiast zwróciło na nich oburzone spojrzenia personelu i odwiedzających.
Aiden spojrzał na okładkę, którą zdobiły złocone litery z ozdobnymi zawijasami, układające się w napis „Legendy Arturiańskie”. Sięgnął po wolumin, uśmiechając się pod nosem.
- Stąd ten Excalibur - skomentował z przekorą, wertując kartki. - Zastanawiałem się nad tym, czy ten potwór nie dybał na ciebie. Z powodu tych twoich umiejętności. - Sparodiował ruch dłoni Matta, wywołując niezadowolony grymas na twarzy chłopaka - Nie sądziłem tylko, że mierzysz tak wysoko. Może zacznę mówić na ciebie Merlin?
- Szukałem jakichkolwiek źródeł - odfuknął go student, wyrywając z rąk jasnowłosego opasłe tomisko. - Skoro jesteś taki mądry, sam poszukaj czegoś lepszego. I to nie są moje umiejętności. Taki się urodziłem. Nie chciałem tego - niemal warknął, a w jego oczach pojawił się dziwny błysk ni to rozdrażnienia, ni to smutku. - Nic na to nie poradzę - wycedził jeszcze na koniec, spuszczając oczy, na swoje lekko drżące dłonie.
Zaskoczony Aiden mrugnął dopiero na koniec tej tyrady, budząc się zaskoczenia. Musiał nadepnąć chłopakowi na odcisk, że ten zareagował tak gwałtownie. Z zakłopotaniem klepnął studenta przyjacielsko w ramię, chcąc go chociaż tak uspokoić.
- Bez nerwów, Matt. Żartowałem. Co nie zmienia faktu, że to jest solidna teoria. Myślałem nad tym pół nocy i posłuchaj! - zapalił się, zniżając głos konspiracyjnie. - Nikt nie wiedział, nawet ty, że będziesz mnie podwoził. Harpia zaatakowała samochód, w którym miałeś być. Logiczne, że byłeś celem - dokończył z promiennym uśmiechem, kompletnie ignorując kwaśną minę Matta.
- Pozostają więc jeszcze pytania, kto i dlaczego ją na ciebie nasłał?
- Zdarzały ci się kiedyś omdlenia? - zagadnął go nagle Matthew, patrząc na sportowca z nowym zainteresowaniem.
Aiden wyprostował się momentalnie jak struna, z wyższością mierząc chłopaka wzrokiem.
- Jestem świetnym bokserem i jeszcze nigdy nikomu nie udało się mnie z nokaut... - urwał, gdy wydarzenie sprzed dwóch dni znowu stanęło mu przed oczyma.
Zacisnął usta z gniewem.
- Raz. Ostatnio. Ale jak komuś o tym powiesz...
- Kiedy dokładnie?
- Dwa dni temu. Tego samego dnia, którego wpadłeś na mnie w Hyde Parku.
- Dziwne... - Matt zmrużył oczy, obserwując jasnowłosego spod półprzymkniętych powiek.
Słońce, które wyszło właśnie zza chmur, wlało się przez witrażowe i ogromne okna biblioteki na salę. Nagle rozświetliło złote kosmyki Aidena, wplatając w nie niesamowite, jaśniejsze refleksy. Student miał wrażenie, jakby nad głową sportowca roztoczyła się aureola, a to z kolei wywołało w nim dziwne bliskie mu uczucie, którego nie sposób było jednak zidentyfikować. Coś zamrowiło się go w dole brzucha i w gardle. Poczuł się niepewnie i znów spokojnie zarazem.
- Mam wrażenie jakbym znał cię od wieków - nagle wyszeptał, patrząc wprost w teraz blade tęczówki, również rozświetlone słonecznym blaskiem.
Bokser drgnął, jakby przeszedł go dreszcz. Wrażenie prysło od razu, ale Matt i tak zamarł na kilka długich sekund, gdy Aiden nachylił się bliżej, śledząc każdy, nawet najdelikatniejszy grymas twarzy studenta.
- Ja też... Chyba...
Student wstrzymał oddech, bojąc się ruszyć, bo blondyn wyciągnął rękę, jakby chciał pociągnąć palcem po jego półotwartych wargach. Krótki błysk mignął sportowcowi przed oczyma. Zupełnie jak wtedy, gdy koledzy podnosili go z maty na sali do ćwiczeń. Tym jednak razem zupełnie wyraźnie ukazując, czego wówczas nie uchwycił - uśmiechu i oczu wypełnionych złotym blaskiem. Aiden uzmysłowił sobie, że to właśnie wtedy widział twarz Matta.
Sportowiec w ostatniej chwili zwinął dłoń w pięść i cofnął gwałtownie do tyłu. Gniewna zmarszczka przecięła jego czoło, maskując prawdziwy mętlik w głowie jasnowłosego.
- Nie mam pojęcia, co tu się dzieje - zaczął, chrząkając by zwilżyć wyschnięte gardło. - Widziałem cię... Wtedy gdy zemdlałem, widziałem twoją twarz.
Na te słowa Matt jakby stężał i też się wyprostował, chcąc zebrać wszystkie swoje myśli i utrzymać je w ryzach. Chrząknął coś niewyraźnie, po czym spuścił wzrok, na swoje rzeczy, pakując je w zawrotnym tempie.
- Mam już zajęcia - wybąkał jeszcze, chwytając laptopa pod pachę i nie patrząc więcej w stronę sportowca po prostu wyszedł.
Po chwili już tylko jego szybkie kroki roznosiły się echem pod wysokim sklepieniem biblioteki. Aiden potrząsnął głową, pocierając palcem miejsce u nasady nosa. Miał wrażenie, że zrobił z siebie zupełnego idiotę. Do tego przeraził chłopaka swoim zachowaniem, którego sam nie bardzo rozumiał. Blondyn wstał powoli, rzucając ostatnie spojrzenie na ilustrację, na której otworzyła się odrzuca przez Matta książka.
Zakuta w zbroję sylwetka, z mieczem w dłoni, naprzeciw jakiegoś fantastycznie wyglądającego stworzenia. Chłopak prychnął cicho.
- Excalibur - mruknął z niedowierzaniem i jednym ruchem zamknął tom, kierując się w tym samym kierunku, gdzie zniknął Matt.
Chłopak zatrzymał się zaraz za zakrętem, w wąskiej alejki prowadzącej od biblioteki. Chłodny kamień ściany podziałał kojąco, gdy jego ciało przywarło do muru. Matt dotknął policzkiem czerwonych cegieł, pachnących mrozem, który czasami jeszcze ścinał wiosenne poranki. Słońce nie zaglądało do tego zaułka, tak jak i ludzie, którzy obojętnie mijali Matthew, próbującego uspokoić swoje szalejące serce. Nie miał pojęcia, dlaczego tak zareagował. Całe jego ciało nagle jakby spięło się i stężało na zachowanie Aidena. Salwował się szybka ucieczką, bo… Właściwe sam nie wiedział, z jakiego powodu tak bardzo się speszył. Spojrzenie sportowca było za intensywne, jego gest zbyt śmiały, czy może sprawiło to dziwne uczucie, które student poczuł nagle w głębi samego siebie? To było jakiś niezrozumiałe pragnienie zatracenia się w niebieskich, jasnych tęczówkach boksera. Matt czuł coś takiego pierwszy raz, w ogóle czuł do kogoś takie przyciąganie pierwszy raz. Zaczynało go to powoli przerażać, zwłaszcza, że wydawało mu się jakby mógł zgodzić się na wszystko i ze wszystkim, co ten butny sportowiec tylko wymyśli, a jednocześnie każde jego słowo drażniło młodego studenta do głębi.
Chłopak odetchnął parę razy starając się odzyskać wewnętrzną równowagę, która zawsze tak bardzo się szczycił. To jednak nie pomogło, bo nagły dopływ Świerzego powietrza, sprawił że jeszcze bardziej zakręciło mu się w głowie. A może to było tylko wspomnienie zapachu Aidena, który owionął go gdy jasnowłosy się do niego pochylił? Przyjemna woń przypominała mu również rześki powiew wiatru, który obmywał boksera, gdy biegł do biblioteki i rozwiewał mu włosy w tunelach metra. Skąd wiedział, że Aiden biegł? Tego Matthew nie miał pojęcia, ale był pewien właśnie takiego rozwiązania. W ogóle był pewien wielu rzeczy dotyczących sportowca. Na przykład tego, że nie jad śniadania, wypił kupna kawę i wstał zdecydowanie zapóźni. Skąd, jak i dlaczego miał takie informacje? Po prostu nie wiedział… Czuł je. Instynktownie…
Matt westchnął jeszcze głębiej, uderzając parę razy rozgrzanym czołem o chłodny kamień. Chciał na razie wybić sobie z głowy ten szalone, dziwne myśli. Miał przed sobą kilka godzin ciężkich zajęć i powinien skupić się właśnie na nich, a nie na cudownie niebieskich tęczówkach sportowca, czy jego długich palcach, które prawie dotknęły jego ust…
Matt dotknął własnymi opuszkami płatków swoich warg, markując ten dotyk. Zadrżał, gdy wyobraził sobie jakby to było czuć inne, ciepłe palce. W jednym momencie wszystkie myśli przestały zaprzątać jego głowę, wszystko też natychmiast przestało się liczyć, kiedy przymknął oczy, a w jego wyobraźni znów pojawił się obraz znajomej twarzy.
Zimno muru już nie pomagało złagodzić gorączki, jaka pojawiła się niechciana w jego całym ciele, przeszywając go z mieszanką bólu i dziwnej przyjemności. Nie miał pojęcia, co się z nim działo i nie wiedział jak to się stało, że stracił tak nad sobą kontrolę. Nie był już na terenie kampusu, był po prostu gdzieś, gdzie były tylko jakieś wspomnienia uczuć, obezwładniającą przyjemność i odległe szepty, wypowiadane wprost do jego ucha. To wszystko było mgliste i bardzo niewyraźne, ale tak doskonale mu znane, że niemal zachłysnął się, siłą tego wrażenia. Gdy nagle usłyszał jakiś szmer za sobą, nawet nie drgnął delektując się nowymi doznaniami.
- Wszystko… - doszło go niewyraźne i dopiero aksamitny głos oraz dotyk chłodnej dłoni na jego czole, wyrwał go z dziwnego widzenia. - Wszystko w porządku?
Chłopak zamrugał parę razy powiekami, otwierając powoli oczy, które poraziło światło. Popatrzył się dokoła niepewnie i bez orientacji. Nad nim pochylała się jakaś dziewczyna, której blond włosy, zwijające się w spirale podrażniane przez wiatr, przysłoniły mu część świata.
- Musiałeś zemdleć. Dobrze się czujesz? - zagadnęła go znowu, patrząc na niego intensywnie swoimi orzechowymi i dużymi oczami. - Zdarzało ci się to wcześniej?
Student otworzył szerzej oczy, próbując skupić się na jej słowach i zrozumieć swoją sytuacje. Zwlekając z odpowiedzią, podniósł się w końcu z chłodnej ziemi, macając swoją obolałą głowę.
- Nic mi nie jest - odpowiedział powoli. - I tak, zdarzało się.
- Powinieneś iść z tym do lekarza - zawyrokowała, wstając i wyciągając do chłopaka rękę.
Skorzystał z jej pomocy, otrzepując się powoli i rozglądając dokoła. Wszystko wyglądało normalnie, powietrze było nadal spokojne i nic nie wskazywało na to, że zadziałała na niego jakaś obca magia. Jednak czuł się nadal dziwnie i jakby nieobecnie.
Popatrzył na dziewczynę z lekką obawą, nawet podejrzliwie, gdy ta czekała na jakąś reakcje.
- Dziękuje za pomoc - odpowiedział powoli, wymuszając uśmiech. - To nic. Jestem po prostu przemęczony.
- Nie ma za co. Wyszłam za tobą z biblioteki i trafiłam na ciebie przez przypadek - odpowiedziała uśmiechając się lekko i zakładając za ucho jeden z łaskoczących ją blond loków.
Była od niego starsza i musiała być z wyższego roku. Nie sądził też, żeby studiowała na jego kierunku, a jedna również wydawała mu się dziwnie znajoma, chociaż co do niej nie miał tak spokojnych uczuć jak do Ardena. Raczej wzbudzała w nim coś na kształt obaw, pomieszanej z respektem ze względu na jej wiek.
- Dlaczego wyszłaś za mną? - spytał niepewnie, chwytając się ostatniej myśli jaka przyszła mu do głowy.
Młoda kobieta zaśmiała się dźwięcznie, zakrywając usta zgrabną i małą dłonią. Wygładzała przy tym uroczo i uczucie niepokoju na chwile zgasło w chłopaku.
- Rozszyfrowałeś mnie - zaczęła zaraz z uśmiechem, który już teraz nie schodził z jej twarzy. - Widziałam, że siedziałeś z tym bokserem, Rexem - wyjaśniła spokojnie, ale student jedynie zmarszczył brwi w niezrozumieniu. - Wybacz mi moją impertynencje, ale jestem jego wielka fanka i skoro znasz go trochę, może mógłbyś mnie jakoś mu przedstawić?
- Nie znam go dobrze - odpowiedział od razu, zmieszany student, wpatrując się w dziewczynę z niedowierzaniem.
- To może, chociaż masz jego numer? Albo wiesz gdzie mogę go spotkać? - zagadnęła znowu, ściszając odrobinę głos. - Moje koleżanki padną z wrażenia, gdyby udało mi się z nim umówić. - Mrugnęła porozumiewawczo, nie zwracając uwagi, że chłopak jakby spiął się jeszcze bardziej.
- Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc. Nie znam Rexa prawie wcale, po prostu mnie zagadał - wyjaśnił Matt, wyłamując sobie palce za plecami i starając się nie pokazać po sobie, jak kłamstwa go stresują.
Młoda kobieta wydała się być tym razem zawiedziona. Wzruszyła ramionami, poddając się całkowicie i westchnęła ostentacyjnie, odrzucając całkiem włosy na plecy.
- To może…
- Matt? - inny kobiecy głos nagle im przerwał i zwrócił uwagę.
Gill stała odrobinę dalej, już w promieniach słońca, które coraz bardziej wkradało się do ogarniętego cieniem zaułka.
- Nie masz teraz zajęć? - spytała zaskoczona, niepewnie lustrując nieznajomą.
- Tak, właśnie idę - przytaknął jej, poprawiając torbę na ramieniu i z ostatnim spojrzeniem wymijając kobietę, która przyglądała się mu wnikliwie, swoimi ogromnymi oczyma.
Uczucie niepokoju znów wróciło, gdy poczuł jak to natrętne spojrzenie śliska się po jego plecach, gdy pociągnął przyjaciółkę w kierunku swojego wydziału.
- Kto. To. Był! - syknęła konspiracyjnie Gill artykułując dokładnie każdy wyraz, gdy oddalili się na bezpieczną odległość.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział z udawanym spokojem jej kolega, otrzepując resztki kurzu ze swoich ubrań. - To jakaś zbzikowana fanka.
- Fanka? - Gill uniosła jedną brew, przypatrując się uważniej Matthew.
- Fanka Rexa - podsunął jej usłużnie odpowiedz i popatrzył na dziewczynę, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Rexa? Od kiedy masz coś wspólnego z Rexem i jego fankami? - zagadnęła, marszcząc się z niekrytą niechęcią.
Matt tylko popatrzył na nią przeciągle, pokręcił ze zrezygnowaniem głową i zagarniając koleżankę ramieniem, przyciągnął ją do siebie.
- Opowiem Ci wszystko przy lunchu. Masz ochotę?
Mulatka spojrzała na niego jeszcze bardziej niepewnie i uśmiechnęła się jakby bez przekonania.
- Chcesz mi kupić bezinteresownie lunch, czyli coś jest na rzeczy - zawyrokowała i dała się pociągnąć w kierunku uczelnianej stołówki.
***
Mechaniczne ostrzeżenie „Mind the gap” rozbrzmiało już po raz drugi, gdy Aiden wyłapał je pośród gwaru rozmów na schodach. Puścił się biegiem, lawirując między ludźmi, za wszelką cenę starając się nie połamać sobie nóg. Ten sprint od początku był straconą sprawą, ale jeszcze przez chwilę łudził się nadzieją, że wbiegnie jak na filmach, z daleka rzucając monetą w stronę bramki i wskoczy do kolejki między zamykające się już drzwi. Stracił równowagę gdzieś w połowie tej wizji i ledwo utrzymał się na nogach, potykając o aluminiową laskę stałego bywalca Waterloo.
Kolejka metra zdążyła z szumem schować się w tunelu i Aiden został sam na sam ze ślepym grajkiem, jego laską ułożoną na ziemi w najgłupszym z możliwych miejsc i własną irytacją, która zaczynała sięgać zenitu. Dobrze, że przynajmniej tym razem wieczorny trening obył się bez niespodzianek i jak zawsze, nie miał sobie równych. Taka normalność wcale mu nie przeszkadzała. Wyżył się i choć na chwilę udało mu się wyrzucić z głowy myśli dręczące go od samego rana oraz przez cały dzień wykładów.
Nie mógł się skupić na niczym, co do niego mówiono, bo oprócz twarzy Matta, przypomniało mu się jeszcze kilka rzeczy z tamtej chwili, gdy ocknął się z omdlenia na treningu dwa dni wcześniej. Wróciła wizja płomieni strzelających wysoko w palenisku i czyjś delikatny dotyk łaskoczący go po brzuchu. Wciąż mało z tego rozumiał, ale wrażenia robiły się tak samo niepokojące, co podniecające i tego chłopak obawiał się najbardziej. Do tej pory nigdy nie czuł czegoś podobnego, a mieszanka wybuchowa tajemnicy, ekscytacji i nie do końca określonej tęsknoty działała na niego jak płachta na byka. Dziwna chwila w bibliotece, po której Matt uciekł od niego co sił w nogach, tylko bardziej gmatwała sytuację, a jakby tego było mało, Aiden cały dzień miał wrażenie, że ktoś go obserwuje.
Nawet teraz, mrowienie spłynęło dreszczem po jego karku i dalej, między łopatkami chłopaka. Obrócił się, w poszukiwaniu źródła nieprzyjemnego uczucia, ale na peronie nic się nie zmieniło. O tej porze był prawie pusty i tylko kilka osób razem z nim oczekiwało następnego metra jak zbawienia. Peronowy grajek zaczął następną piosenkę, jak zawsze fałszując pierwsze nuty refrenu. Dziewczyna zajmująca ławkę tuż obok boksera mruknęła coś do siebie i westchnęła głośno, unosząc błagająco oczy ku sklepieniu. Aiden uśmiechnął się mimo woli, zerkając na resztę cierpiących podobne katusze, bezbronnych słuchaczy. Cała piątka wyglądała, jakby natychmiast miała ochotę odpuścić sobie czekanie. Niewidomy chłopak zabrzdąkał na gitarze dziwaczne przejście i zaczął wyć o oktawę wyżej, strasząc chyba też tunelowe szczury, bo coś zaszurało po prawej i zaskrzeczało przeciągle do wtóru, niosąc się z głębi ciemnej przestrzeni.
Ci, którzy byli bliżej schodów niepewnie ruszyli w stronę krawędzi peronu, popatrując na siebie z wahaniem. Pozostała trójka usłyszała dopiero drugi skrzek, znacznie bliższy, tuż na granicy mroku, a u wylotu tunelu cienie zafalowały w nagłym ruchu. Aiden podciągnął torbę wyżej na ramię i marszcząc brwi, obrócił się dopiero gdy krzyk brunetki z ławki zaświdrował w ograniczonej przestrzeni podziemnego metra. Dopiero co nabrany oddech uwiązł mu w płucach, gdy pod samym sklepieniem zalśniły dwa jadowicie zielone punkty, a potem cała głowa ukazała się w ostrym świetle peronowych lamp. Dziewczyna wrzasnęła jeszcze raz, popełniając największy błąd swojego życia. Aiden nie zdążył nawet drgnąć, gdy stwór wydał z siebie zgrzytliwy dźwięk i zamachnął się długim ogonem, bezbłędnie trafiając celu. Z głuchym jękiem brunetka uderzyła o ziemię, koziołkując po szarej posadzce, aż pod ścianę.
- Do tyłu! - Aiden nie zauważył, kiedy upuścił torbę na ziemię i wyrwał się do przodu. - Cofnąć się! - syknął ostrzegawczo, nie spuszczając oczu ze stworzenia.
Bestia wyszła z cienia, wystawiając resztę cielska na światło. Wydłużony tułów pokryty był zgniłozieloną łuską, a krótkie łapy wyglądały jak u jaszczurki. Gdyby nie ogon zakończony czymś, co przypominało żądło skorpiona i rozmiary małego samochodu, Aiden własnym ciałem osłaniałby teraz pięcioro ludzi przed słusznych rozmiarów gekonem.
Stwór przekrzywił wydłużony pysk, zasyczał ostrzegawczo i błyskawicznym ruchem przesunął się spod sufitu na ścianę, wyjątkowo zwinnie zeskakując na ziemię.
- A narzekałem na harpię... - bokser warknął pod nosem, zagłuszony przez jęk ludzi za jego plecami i kaszlący kwik gekona giganta.
Cofnął się o jeszcze jeden niewielki krok, czując, jak mięśnie potwora spinają się do skoku. Ktoś z tyłu też musiał to poczuć, bo nie wytrzymał, rzucając się do bezsensownej ucieczki.
- Nie! - bokser wrzasnął bezradnie, patrząc jak stwór kolejny raz daje popis swojej zwinności.
Obrócił się niemal w miejscu, smagając ogonem, aż ciało uciekiniera zawisło na skorpionim kolcu, przy wtórze szlochów reszty. Jaszczur potrząsnął odwłokiem, rzucając ofiarą jak szmacianą lalką. Wciąż syczał, gdy gwałtownie odwrócił się w stronę pozostałej grupki, wlepiając jadowicie zielone spojrzenie w blond sylwetkę na czele.
- Żadnych gwałtownych ruchów - Aiden nakazał, cedząc słowa przez zęby prawie bezgłośnie. - Na tory, na mój znak. Tera...
Rozkaz uwiązł mu w gardle, gdy jaszczur skoczył nagle do przodu. Godziny spędzone na treningach zaowocowały szybkim unikiem i bokser przetoczył się pod ścianą, wzdłuż cielska potwora. Stwór nie wyhamował w porę, wpadając na mur ucinający peron. Długi ogon świsnął tuż nad głowami ludzi, którzy zdążyli uskoczyć na tory, bezlitośnie strącając ostatniego mężczyznę z platformy, a aszcza wypełniona rzędem ostrych jak brzytwy zębów kłapnęła tuż przed ich wykrzywionymi strachem twarzami.
- Hej! Tutaj! - Aiden zwrócił na siebie uwagę stwora, podrywając się na równe nogi.
Aluminiowa laska niewidomego, którą machał na wszystkie strony, wyglądała żałośnie w porównaniu do wielkości zwierzęcia,. Jej właściciel za to zniknął gdzieś szybko, zapewne cudownie odzyskując wzrok.
- No chodź... - szepnął do siebie Aiden, stając pewniej na nogach i lekko uginając kolana. - Chodź tutaj, ty wielka... pokraczna... zimnokrwista... paskudo!
Rozdwojony język wysunął się z rozwartej paszczy zwierza, drgając jak u węża i stwór ruszył do przodu ze skrzekliwym jazgotem, akurat w chwili, gdy przez głowę boksera przemknęły nieśmiałe wątpliwości. Nie było jednak czasu na roztrząsanie i bokser odskoczył do tyłu, chowając się za ławkę. Poczwara nie zatrzymała się i miażdżąc metalowo - drewnianą konstrukcję na drodze, parła do przodu rozjuszona dźgnięciem w jedno z zielonych ślepi. Aiden zasłonił się laską, ale ta pękła na dwoje, jak zapałka smagnięta łbem potwora. Bokser przeturlał się nisko i schował za słupem, kryjąc głowę rękoma przed dużymi kawałkami betonu z nośnika. Kafle i beton rozprysły się pod szczękami jaszczura, o włos chybiając głowy chłopaka.
Bestia ponownie zaterkotała wściekle, ale odwróciła się niespodziewanie i rzucając na boki ogonem, gdy tuż za nią po ziemi potoczyła się pusta puszka. Chudy nastolatek, który ją rzucił, stał właśnie na krawędzi peronu z miną wyraźnie świadczącą, jak bardzo żałował swojego pochopnego bohaterstwa.
- Na tory! Wyjściem ewakuacyjnym! - Aiden krzyknął i nie czekając czy dzieciak wykona polecenie, nie wahał się ani chwili dłużej.
Podmuch powietrza z wnętrza tunelu zwiastował zbliżające się metro i bokser wyskoczył zza swojej osłony. Odbił się od cielska potwora, przeskakując nad jego sylwetką i przetoczył przez bark, lądując przy połamanej ławce. Pozbierał się bez chwili wytchnienia, dzierżąc w dłoniach najdłuższy ze stalowych elementów połamanej ławki. Ostro zakończoną rurką dźgnął w gardziel stwora, aż z niewielkiej rany wypłynęła gęsta, czarna posoka. Jaszczur ryknął z bólu i uniósł się do góry na tylne łapy, odsłaniając miękkie niepokryte łuską podbrzusze. Aiden sprawnym ruchem przełożył prowizoryczną lancę w dłoniach i pchnął z całej siły. Czarna krew buchnęła z wnętrza zwierza, sprawiając że chłopak zakrztusił się fetorem.
Metro musiało wjeżdżać już na ostatni zakręt przed stacją Waterloo, bo szyny dźwięczały rytmicznym stukotem kół, gdy Aiden pchnął jeszcze mocniej, wbijając metalowy pręt głębiej w potwora. Jaszczur zakwiczał i zatoczył się niepewnie na dwóch łapach, a jego cielsko przeważyło nagle i runął do tyłu na tory, wprost pod hamującą ostro kolejkę. Czarna maź chlusnęła na boksera, mimo że pęd powietrza odrzucił go głębiej na posadzkę.
Aiden przewrócił się na bok, dysząc ciężko i starł z twarzy cuchnącą posokę. Z włosów posypało się kilka wciąż wijących się robaków, co natychmiast otrzeźwiło chłopaka. Zerwał się, otrzepując z obrzydzeniem i mimo śmiertelnego zmęczenia odskoczył na bok. Z niedowierzaniem patrzył, jak kawałki tego, co kiedyś było przerośniętą jaszczurką, zmienia się w pełzające kupki robactwa.
Strząsnął z siebie resztki i spojrzał w stronę do wylotu tunelu, gdzie ludzie z peronu z powrotem wspinali się na platformę. Zdezorientowany maszynista pomagał wskrabać się starszej kobiecie, która prawie uwiesiła się na jego ramieniu.
- Koleś, to było zajebiste! - ten sam nastolatek wyskoczył Aidenowi naprzeciw, markując ruchy prowizorycznej lancy. - To było wielkie, a ty tak...! A potem tak... i wtedy „plask”!
Chłopak gestem zilustrował rozpad potwora, obchodząc szerokim łukiem jego wijące się resztki. Bokser uśmiechnął się już trochę raźniej, przyjmując resztę nadal roztrzęsionych, ale wdzięcznych spojrzeń.
- Wszyscy cali?
Ktoś wydusił się z siebie nieśmiałe „Prawie.”, a maszynista wciąż tylko ocierał chusteczką spocone czoło, raz po raz wzywając ochronę przez krótkofalówkę.
- Co to było, dzieciaku? - nie wytrzymał w końcu.
Aiden odpowiedział coś cicho starszej kobiecie, która kuliła się pod ścianą, wciąż wstrząsana spazmami strachu i wyprostował się, patrząc z góry na mężczyznę.
- Wiem tyle co pan. Duże, zwinne i wylazło stamtąd - wskazał na wylot tunelu przy schodach na powierzchnię. - Może ktoś inny mógłby powiedzieć coś więcej o fantastycznych stworach, ale on...
Urwał, bo skurcz strachu przebiegł po jego twarzy i chłopak niespokojnie spojrzał w górę schodów. Bez słowa porwał zroszoną czarną mazią torbę z ziemi i puścił się biegiem przez peron, roztrącając pędzącą w drugą stronę ochronę. Nawoływania nic nie dały. Aiden biegł przed siebie, nie zważając na nic innego, prócz lawiny własnych myśli. Ze strachem krzyczały imię chłopaka, który teraz mógł być w podobnym niebezpieczeństwie i to całkiem sam.
Matt.
Uniwersytet chłopaków i wyjście z biblioteki - czyli King's College of London
I epicka sceneria dla jeszcze bardziej epickiego opisu ;)
Niebo zalało się już granatem i srebrną poświatą wszystkich latarni kampusu, gdy w końcu opuścili mury szkoły. Mimo, że pora była już późna, teren uczelni ciągle był pełen od studentów śpieszących do domów i akademików albo na jakieś imprezy. Chłodne powietrze smagało policzki Matta chłodnym wiatrem, gdy powoli szedł w stronę swojego samochodu, towarzysząc rozmawiającej przez telefon Gill. Dziewczyna pertraktowała z ich znajomą warunki wieczornego wyjścia do pubu, który miał im pozwolić odprężyć się po całym, męczącym tygodniu. Piątkowe wieczory były miło leniwe i chłopak chciał też ustawić się na odpoczynek, jednak w jego głowie cały czas panował zamęt, po porannych wydarzeniach.
Wsadził ręce w kieszenie, jeszcze bardziej zwalniając kroku i niecierpliwe zaczął przygryzać dolna wargę, słysząc jak rozmowa przeciąga się nieznośnie.
- No! Jesteśmy umówieni! - Gill nagle zwróciła się w jego stronę i z trzaskiem zamknęła klapkę telefonu. - Wyrobisz się do dwudziestej pierwszej? - spytała, spoglądając ciekawie na swojego zamyślonego kolegę.
Westchnął przeciągle, unosząc wzrok do góry, jakby wśród gwiazd chciał szukać ratunku. Nie miał ochoty siedzieć wśród znajomych i przyklaskiwać im w ich głupich żartach, które ostatnio w ogóle go nie bawiły. Ostatnio czuł się jakby nie był już tym starym sobą, nie był Mattem, którego sam dobrze znał. Nawet jego dziwne zdolności nie wywoływały w nim takiego przerażenia i smutku. Nawet się z nich cieszył, zwłaszcza że mógł je komuś pokazać i się na coś przydać.
- Nie idę dzisiaj z wami - zdecydował nagle, gdy jeszcze jedna myśl zawitała do jego głowy. - Musze coś jeszcze sprawdzić.
- Jak to?
- Tak to - odpowiedział trochę niegrzecznie, na co Gill popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- To ja załatwiam wszystko. Stolik, ludzi i w ogólę…. A ty mi mówisz, że nie idziesz, bo chcesz jechać do jakiegoś boksera? - spytała z nie krytym oburzeniem.
- Kto powiedział, że chce jechać do jakiegoś boksera? - Obrzucił ją powątpiewającym spojrzeniem, które chyba nie wiele dało, bo dziewczyna tylko prychnęła, nie wierząc w ani jedno jego słowo.
- Ja mówię - odpowiedziała od razu. - Zbyt dobrze cię znam panie Matthew, żeby nie poznawać, że coś jest w tym wszystkim nie tak. Opowiedziałeś mi jak to pojechałeś na mecz bokserski, później odwiozłeś go do domu i razem spędziliście następny poranek w bibliotece. Gdyby to był ktoś inny, uważałabym to nawet za normalne… - zaznaczył unoszą wskazujący palec do góry, jakby ostrzegawczo.
- Dzięki - prychnął tym razem Matt, na jej słowa uśmiechając się gorzko. - Nie jestem normalny?
- Nie powiedziałam tego. Ale na litość boską! Matt! Ty i mecz bokserski? Nie znosisz bezsensownej przemocy. Ty odwożący obcych do domu, po nocy? I dzielący się z kimś miejscem w swojej ukochanej bibliotece? To jest…
- Normalne wśród młodych ludzi - podpowiedział jej usłużnie, skrzywiony słuchając wywodu przyjaciółki.
- Przecież ty nikomu nie potrafisz zaufać - wyjaśniła w końcu. - Teraz nagle przejmujesz się jakimś napuszonym, zepsutym gnojkiem, który nawet nie mówi dziękuje? - zakończyła tyradę, przystając i zatrzymując również Matta, tak by spojrzeć w jego ciemne, niemal granatowe oczy.
- Pora to zmienić - szepnął jej tylko w odpowiedzi i wyrywając się z uścisku jej drobnej ręki, ruszył w stronę samochodu, nie oglądając ani razu na zupełnie zaskoczoną Gillian.
Trzask zamykających się drzwi sedana, poniósł się po okolicy, zwracając uwagę kilku przechodniów. Silnik zawarczał prawie złowrogo, jakby współgrając z rozdrażnieniem Matta. Z zagryzionymi do bólu zębami i zaciśniętymi rękami na kierownicy, ruszył do przodu, dokładnie wiedząc, w jakim kierunku zmierza. Gill miała racje - jechał do Aidena, ale nie musiał tego ujawniać całemu światu. W ogóle, nic nie musiał ujawniać światu, bo ten świat nie dbał o niego.
Przez całe swoje życie był uczony, że powinien pomagać innym, dawać siebie wszystko i nie pytać o podziękowania. Dlatego też poszedł na medycynę za namową swojej matki. Ona była z niego dumna, a on miał wykorzystać swoje zdolności w niesieniu pomocy. Jednak na razie spędzał tylko dni na nauce i nie widział tego efektów, gdy kolejni profesorowie oblewali go na egzaminach i mieszali z błotem na ustnych. A przecież był jednym z lepszych studentów. Nie miał go kto pochwalić, nigdy nie usłyszał dobrego słowa. Nawet od swojego ojca. Ten ulotnił się któregoś dnia i Matt nie miał okazji go poznać, nie mówiąc już o jakimkolwiek ojcowskim uznaniu.
Aż nagle, całkiem niespodziewanie znalazła się osoba, przed którą Matthew się otworzył. Można powiedzieć, że zaakceptowała go i do tego była mu wdzięczna. Dlaczego wiec nie miał by do niej jechać? Dlaczego nie miał by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku? Zwłaszcza, że gdzieś w jego wnętrzu czaiło się niezaspokojenie. Chciał też porozmawiać z kim, kto widział wszystko na własne oczy i podzielić się paroma przemyśleniami, jakie naszły go podczas nudnych i dłużących się wykładów.
Nawet nie zauważył, gdy wjechał w już znajoma dzielnicę. Jego myśli wchłonęły go na długa chwilę, sprawiając że prowadził samochód tylko odruchowo. Staną pod tym samym drzewem, co wczoraj, kryjąc się w mroku ulicy Orme Court. Wiktoriańska kamienica z czerwonej cegły stała niewzruszenie, oblana blaskiem latarni. Wszystkie okna były jednak ciemne, wskazując na to, że mieszkańców nie było w jej wnętrzu.
Uśmiechnął się krzywo, lekko zawiedziony i w myślach złajał za własną głupotę. Jak mógł pomyśleć, że sławny sportowiec siedział w piątkowy wieczór w domu? Pewnie był rozchwytywany i teraz szalał w jakimś klubie, zapominając o wczorajszej przygodzie.
Student znów przekręcił kluczyk, na nowo odpalając silnik, gdy nagle znajoma, barczysta sylwetka wyłoniła się zza rogu. Aiden ukazał się nagle w jednym z okręgów latarni, wchodząc całkiem w słup światła. Szedł zdecydowanym, szybkim krokiem i wyrazem twarzy, który był co najmniej niepokojący.
Matt wyskoczył z auta natychmiast, nawołując sportowca ściszonym głosem.
- Aiden!
Chłopak uniósł głowę, rozglądając się z niepokojem po okolicy. Cichy głos wydawał się znajomy, ale Aiden po długiej drodze do domu już parę razy dał się zwieść omamom. Tym razem postać Matta była jak najbardziej prawdziwa.
Przez twarz boksera przemknęło nagłe uczucie ulgi. Tak silne, że mało nie podcięło mu kolan. Najgorsze myśli zdążyły go już dopaść milion razy i tyle samo pluł sobie w brodę, że jeszcze nie wziął numeru telefonu do Matta.
Uchwycił się mocno barierki u wejścia do budynku, chowając troskę i zdenerwowanie za swoją zwyczajową maską.
-Gdybym wiedział, że tu przyjedziesz, nie ganiałbym po wszystkich miejscach, które przyszły mi do głowy - zaczął, usiłując się nie krzywić, gdy udo po raz kolejny zapiekło bólem.
- Wszystko u ciebie w porządku?
Student obrzucił całą sylwetkę jasnowłosego spojrzeniem pełnym zaskoczenia i obawy.
- Dlaczego miałaby nie być?
- Miałem... - zaczął chłopak i skrzywił się tym razem wyraźnie.
Im dłużej stał, tym noga bardziej bolała. Dziwne, zwłaszcza że wcześniej nawet nie czuł, żeby oberwał w walce ze stworem.
- Miałem bliskie spotkanie ze zmutowaną jaszczurką - odpowiedział w końcu, dając za wygraną i przysiadł na schodach. - Zaatakowała jak czekałem na metro i myślałem, że ty też możesz mieć kłopoty.
Matt uśmiechnął się przez krótką chwilę, usłyszawszy wyjaśnienia, ale ten gest zblednął od razu, gdy doszedł do niego prawdziwy sens słów.
- Jesteś ranny - zauważył od razu, gdy jego wzrok trafił na dziurę w spodniach i poplamione krwią brzegi tkaniny.
Oprócz tego, ubranie sportowca było wysmarowane jakąś czarną, zaschniętą już mazią, tak jak i włosy, czy dłonie. Wyglądał na zmęczonego, szybko oddychając.
- Chodź do środka - zachęcił Matt, schylając się do niego i pomagając mu wstać.
- Windę byś wyczarował - Aiden żartem próbował zamaskować kolejne syknięcie.
Ciemnowłosy uśmiechnął się lekko i pchnął go przed siebie, asekurując pod drzwi mieszkania. Tym razem zamek był otwarty, a reszta lokatorów na pewno w domu, bo z salonu dobiegały odgłosy kibicowania.
- To tylko Felix, właściciel mieszkania - bokser wyjaśnił cicho, rzucając kurtkę na wieszak i bez słowa przywitania skierował się do swojego pokoju, ponaglając studenta za sobą.
Matt rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu i z ulgą stwierdził, że apteczka leżała na swoim miejscu, na szewca przy łóżku Aidena, czyli tam gdzie ją wczoraj zostawili. Gdyby znów musiał myszkować po czyimś domu, nie czułby się już tak swobodnie, zwłaszcza z właścicielem za plecami.
Zamknął za sobą cicho drzwi, jakby z obawą, że już sama jego obecności tutaj może być dziwnie nie na miejscu. Po tych wszystkich myślach, jakie naszły go z samego rana po spotkaniu ze sportowcem w bibliotece, czuł się dziwnie skrępowany. Uścisk w żołądku powrócił ze zdwojona siłą, gdy bokser zaczął szamotać się ze swoimi spodniami, chcąc je jak najszybciej ściągnąć z obolałego miejsca.
- Pewnie znów chciałabyś cudownego uzdrowienia? - rzucił drżącym głosem, podchodząc powoli do Aidena.
Bokser przysiadł na łóżku, z namaszczeniem oglądając ranę na udzie. Wąskie, podłużne rozcięcie wchodziło głęboko w ciało, kończąc się prawie pod samą pachwiną.
- Musiał mnie drasnąć, jak nad nim przeskakiwałem - zmarszczył brwi, zachodząc w głowę, jak mógł w ogóle tego nie poczuć. Skupienie na ratowaniu piątki ludzi, a potem niepokój o Matta, musiały działać lepiej niż niejeden środek przeciwbólowy.
Aiden potrząsnął głową, oddychając głębiej dla uspokojenia. Usiadł wygodniej i dopiero spojrzał uważniej na studenta.
- Zrób co możesz - odpowiedział na wcześniej zadane pytanie.
- Umm… Nie wiem czy jestem aż tak uzdolniony - zawahał się na chwile Matt, przystając naprzeciw Aidena i z jeszcze większym zmieszaniem uklęknął przy nim, między nogami sportowca. - Postaram się… - zaczął nieskładnie, za wszelką cenę starając się nie patrzeć na intymne miejsca. - Postaram się zrobić, co w mojej mocy. Opowiedz mi, co się tam stało - dodał zaraz, dla odwrócenia uwagi i zajął się bardzo skrupulatnym zwilżaniem gazików.
- Najpierw to napraw - bokser wymownie uniósł brew i uchwycił brodę Matta, nakierowując jego wzrok na ranę. - Nie wiem, czy zauważyłeś, ale trochę boli mnie udo, które rozharatała bestia rodem z fantastycznych opowieści. Zostawmy sobie gadanie na później, okej?
Słowa Aidena podziałały trochę jak zimny prysznic. Ręce studenta nie przestały drżeć całkiem, ale za to gwałtownie i z oburzeniem przycisnął nasączone wodą utlenioną gaziki do rany sportowca.
- Aaaaau!
- Zapomniałem powiedzieć, że może trochę szczypać. Przepraszam.
Satysfakcja i delikatny uśmiech Matta nie uszły uwadze boksera, gdy opadł niżej na posłanie, podpierając się łokciami.
- Pewnie. Jest ci strasznie przykro... - skomentował kwaśno, śledząc już delikatniejsze ruchy chłopaka.
- Przestań, taki ból jest niczym w porównaniu do tego, co mogło ci się stać - skarcił go bardziej ostrym tonem ciemnowłosy, podnosząc na niego wzrok. - Zamknij oczy - nakazał stanowczo, czując jak rozdrażnienie dodaje mu pewności.
- Nie ma mowy. Tym razem chcę zobaczyć, jak to robisz - Aiden uśmiechnął się krzywo. - Chyba nie stresuje cię publiczność?
Matt prychnął, mrucząc pod nosem niewyraźne „Bardzo zabawne” i odrzucił gaziki na bok z niezmienionym wyrazem twarzy. To była tylko poza, bo w jego głowie właśnie kołatały się miliony dzikich i sprzecznych refleksji. Gdy w krótkim momencie zganił się w myślach, zmusił się w końcu by dotknąć gorącej skóry sportowca. Nawet jeśli tylko opuszki palców stykały się z tą aksamitną powłoką, chłopak poczuł jak cały się rumieni. W tym samym czasie już powoli inkantował słowa, starając się ze wszystkich sił skupić na tej jedynej czynności.
- Esthen mert nah impei...
Aiden usłyszał zaklęcie i ledwo uchwycił moment, kiedy oczy Matta rozbłysły, bo wtedy mięsień uda spiął się nagle, a w głowie zahuczał mu przyspieszający tętent własnego serca. Rozdarte ciało splatało się nowymi nitkami tkanek w takim tempie, że ledwo wychwytywał ich ruch. Skóra zdawała się parzyć i już w następnej sekundzie, na udzie zostało tylko kilka cienkich stróżek krwi ucinających się tuż przy ledwo widocznej bliźnie.
Matt opadł na pięty, kucając całkiem na nogach, gdy poczuł jak jego ciało nagle robi się słabe i lekkie z wyczerpania. Nie sądził, że włożone w ten zabieg starania tak bardzo pozbawią go sił. Obserwował jak Aiden kciukiem potarł po niewielkim śladzie, oglądając go z niedowierzaniem.
- To było... ciekawe - szepnął jakby do siebie.
- Tylko ciekawe? - zagadnął go Matt, drżącą dłonią odgarniając włosy z czoła, na którym nagle pokazała się srebrna poświata potu, efekt nagłego wyczerpania i użycia chyba całej mocy jaką posiadał.
- Nie - przyznał spokojnie bokser, podnosząc wzrok na chłopaka, który aż zachwiał się do tyłu pod uważnym spojrzeniem sportowca.
Aidena przytrzymał go szybko za nadgarstek, dając chłopakowi potrzebną stabilizację.
- Było też całkiem imponujące. Dziękuję - dodał po chwili, nie spuszczając wzroku z ciemnowłosego.
Nie potrafił już oderwać od niego oczu. To nie było deja vu, tylko przemożna, prawie fizyczna tęsknota, której Aiden nie potrafił poskromić. Była jak głód. Głód czegoś do tej pory nieosiągalnego, co nagle stało się na wyciągnięcie ręki i nie mógł się powstrzymać, by tego nie wziąć. Nawet nie chciał tego ujarzmiać, bo w spojrzeniu Matta zdawał się dostrzegać dokładnie to samo. Fascynowali się nawzajem i to dodało mu pewności, gdy pochylił się jeszcze bardziej w stronę ciemnowłosego. Tym razem Aiden odważył się dotknąć wilgotnych warg chłopaka. Matt drgnął, ale nie cofnął się pod dotykiem. Bokser miał ochotę mocno przyciągnąć go do siebie, ale to uczucie walczyło z czułością, która choć obca, nagle wdarła się do jego duszy, razem z rozognionym spojrzeniem studenta. Czas zdawał się stać w miejscu, gdy usta Aidena wreszcie spoczęły na wargach Matta, smakując ich obezwładniającą słodycz.
Matthew wstrzymał na moment oddech wraz z tym gestem, lekko rozchylając usta, zaskoczony zachowaniem sportowca. Ciepły tchnienie Aidena od razu wtargnęło do jego wnętrza, pozwalając studentowi zasmakować gorących warg boksera. Wraz z dziwnie podniecającym uczuciem, całe ciało chłopaka także owinął cudowny zapach, przywodząc mu na myśl jakieś miłe wspomnienia i bardzo dalekie uczucia, które teraz uderzały w niego niczym fale.
Aiden przesunął dłoń na jego kark, wplatając palce między ciemne włosy chłopaka. Mógł przysięgnąć, że słyszał jak Matt mruknął nagle z przyjemnością, sprawiając że serce boksera zabiło gwałtowniej. Jeszcze przed chwilą bał się jego reakcji, ale teraz, gdy drugą dłonią powiódł po gładkiej linii szczęki studenta, wątpliwości prysły gdzieś, jak zły czar. Ostatni raz musnął wargami usta Matta i odsunął się kilka centymetrów. Ciemnowłosy był jak w transie, jakby nic ze świata zewnętrznego nie miało teraz do nich dostępu. Automatycznie wysunął się lekko do przodu, w poszukiwaniu nagle utraconego ciepła i pewnie dosięgnąłby upragnionych warg, gdyby nie nagłe pukanie, jakie rozległo się w małej przestrzeni pokoju.
Obaj chłopcy odskoczyli od siebie jak oparzeni, w niewyjaśniony sposób znajdując się nagle po przeciwnych stronach pokoju, gdy drzwi otworzyły się na oścież, ukazując rozemocjonowaną twarz Bena.
- Aiden! Kurde, jesteś w telewizji! Jaki czad!
Chłopak zniknął z pola widzenia tak szybko, jak się pojawił, nie zaszczycając najbardziej zainteresowanego nawet spojrzeniem. Pognał z powrotem do pokoju, a jęknięcie mebla, na który ciężko zwalił się przed telewizorem słychać było nawet w pokoju boksera.
Aiden rzucił krótkie spojrzenie spod brwi na Matta i z ledwo dostrzegalnym uśmiechem wciągnął spodnie.
- Aiden! Ouuuu... masakra! - rozległ się drugi wrzask, tym razem Felixa. - Co to w ogóle jest?! Człowieku... - dopadł do boksera, gdy ten tylko ukazał się w drzwiach do dużego pokoju, razem z Mattem depczącym mu po piętach.
Pociągnął go za rękaw bluzy, ustawiając na środku pokoju, tuż przed ekranem telewizora.
- To ty, prawda?
- To twoja torba! - Ben wskazał na mikroskopijny punkt na ekranie, który zaraz zniknął, zastąpiony smagającym w imponującym tempie ogonem jaszczura giganta z metra.
Ekran telewizora wypełniały dwa czerwone paski ze słowami „Z ostatnie chwili” majestatycznie płynącymi wzdłuż obrazu, a pośrodku odtwarzano nagranie z kamer metra. Zaśnieżone i niewyraźne, ale na tyle wiarygodne, by tą sensacją przerwać transmisję meczu.
Ben nie czekając na odpowiedź, doskoczył do pleców boksera i poklepując go po ramionach, podskakiwał komicznie za jego sylwetką.
- Jesteś cholerny bohaterem, stary!
- Dopiero teraz zauważyłeś? - odparował bokser z mieszaniną złości i dumy malującej się na twarzy.
Z przekornym uśmiechem strącił dłonie współlokatora, ignorując wiwaty i kolejne pół zrozumiałe przekrzykiwania się kolegów. Kiwnął głową na Matta, by chłopak podszedł bliżej i z niewinną miną wskazał dłońmi na ekran.
- Teraz nawet nie będę musiał opowiadać. Zobacz sam.
Felix i Ben oprzytomnieli nagle, urywając głośną wymianę zdań. Zastygli, obejmując się za szyje, ze wzrokiem utkwionym w Matta.
- O sorry...
- Nie zauważyliśmy cię.
- Matt, to są Ben i Felix, moi niedorozwinięci współlokatorzy. - Aiden dokonał krótkiej prezentacji nie patrząc w stronę kolegów tylko wciąż obserwując walkę na ekranie i syknął przeciągle. - Mogłem tu zejść niżej.
- Miło… mi - zawahał się na moment student, uśmiechając wymuszenie, gdy dwie pary oczu nie przestawały lustrować jego sylwetki. - Aiden? - zagadnął speszony boksera, klepiąc go w ramię dla zwrócenia na siebie uwagi. - Chyba będę się zbierał. Pogadamy jutro.
- Nie. Czekaj! - Aiden rzucił się do wyjścia za chłopakiem, zostawiając współlokatorów z ich rozemocjonowanymi pytaniami. - Idę z tobą.
Wypchnął Matta przez otwarte już drzwi wejściowe i wyjaśnił, zarzucając kurtkę na ramiona:
- Nie mam zamiaru potem ścigać cię po całej uczelni. Chyba mamy jeszcze trochę do... obgadania.
- Obgadania? - powtórzył student tym razem z pełnym uśmiechem, który nagle rozświetlił jego twarz, gdy chłopak zatrzymał się na schodach, kilka centymetrów niżej od Aidena. - Co najpierw chciałbyś obgadać?
Bokser uniósł brew, opierając się o poręcz. Uśmiechnął się lekko, spuszczając głowę i zrównał się z Mattem. Przez chwilę na klatce schodowej panowała absolutna cisza, gdy blondyn śledził wzrokiem rysy twarzy chłopaka, zatrzymując się na ustach, których smak wciąż czuł na swoich wargach.
Był znajomy, jak coś czego nie próbowało się od wieków, ale już z pierwszym kęsem przypomina się jak bardzo się za nim tęskniło.
Nachylił się bliżej, z uśmiechem wciąż czających się w kącikach oczu, ale drzwi na dole trzasnęły nagle, a po schodach poniósł się odgłos kroków. Aiden uniósł oczy ku sklepieniu, mamrocząc pod nosem obelgi pod adresem sąsiadów. Przygryzł tylko wargi, spiesząc za Mattem, który już mijał wchodzących do góry ludzi. Nocne powietrze owionęło ich, gładząc chłodnym powiewem po rozgorączkowanych głowach, gdy zeskoczyli z kilku schodków i prychnęli do siebie.
- I jak ci się podobało? - Bokser odezwał się pierwszy, przerywając milczenie.
- Co? - mina Matta zasługiwała na Oskara i Aiden nie mógł się powstrzymać by nie parsknąć śmiechem.
- Relacja w telewizji - wyjaśnił, podchodząc bliżej i dodał: - Potwór.
- Popisówka była ok, ale potwora nigdy w życiu nie widziałem - odparł spokojnie Matt z najbardziej poważnym wyrazem twarzy na jaki teraz było go stać.
- Ok? - Aiden prychnął z niedowierzaniem. - Uratowałem piątkę przypadkowych przechodniów kawałkiem ławki, którą wcześniej rozgniótł ten jaszczur. Jedną łapą! I według ciebie to było tylko „ok”?
Podparł się pod boki.
- Chyba powinienem zacząć się przyzwyczajać, że gadasz głupoty - skomentował z kwaśną miną. - Tak w ogóle, dlaczego tutaj przyjechałeś? Znalazłeś coś jeszcze o harpii?
Matt przewrócił ostentacyjnie oczami, uśmiechając się jeszcze szerzej. W jego policzkach od razu ukazały się dwa słodkie dołki, wydobywające z niego całe pokłady chłopięcości.
- Dobrze... To było całkiem... - zawahał się na moment i przybrał ton Aidena. - Imponujące - odpowiedział mu zaraz, zbliżając się do twarzy sportowca. - I nie dowiedziałem się czegoś więcej. Przyjechałem tutaj, bo... W zasadzie sam nie wiem - dodał jeszcze, wzruszając ramionami i tym razem rozciągając usta z przekorą, gdy zobaczył jak irytacja boksera powiększa się z każdą minutą.
- Czemu mnie to nie dziwi? - Aiden rozłożył ręce do boków i postąpił krok w stronę samochodu, pocierając brodę dłonią.
Oparł się o samochód, spoglądając z namysłem na studenta.
- Nie wydaje ci się to wszystko trochę dziwne? Najpierw harpia, teraz ten... cokolwiek to było - wzruszył ramionami i splótł ręce na piersi. - To nie może być przypadek. Coś zaatakowało ciebie, potem mnie, a teraz może się jeszcze zrobić głośno o potworach grasujących w Londynie, przez jakieś głupie nagranie z kamer ochrony. No i jeszcze my... - zawiesił głos, ignorując pytanie w oczach Matta. - Wydaje mi się, że powinniśmy się przygotować na to, że tych stworów może być więcej.
- Bardzo dziwne, że nachodzą cię te same myśli co mnie. Nie sądzisz? - spytał retorycznie ciemnowłosy, także chowając się w cień drzew, jaki zakrywał miejsce, w którym ustawił samochód. - Nie wiem jednak czy w tej materii możesz na mnie liczyć. Nie jestem ekspertem od tego typu rzeczy, ty wydajesz się radzić z nimi lepiej.
- Zalewasz! Myśl, Matt - Aiden obruszył się, i chowając dłonie do kieszeni kurtki, podszedł bliżej studenta. - Ty jesteś ekspertem od czary mary, a te stwory raczej nie pochodzą od matki natury.
- Wydaje mi się, że pochodzą bardziej niż myślisz - zaprzeczył student, zastanawiając się chwile - Gdy czytałem te wszystkie książki, zawsze była wzmianka o mocy pochodzącej z matki natury, przeznaczaniu i balansie. Może... - zawahał się na moment, niepewny jak wyrazić swoje myśli. Mrużąc oczy, zapatrzył się na chwilę w błękitne tęczówki Aidena, które obserwowały go tak wnikliwie. - Może to wszystko to nie przypadek? To, że się spotkaliśmy.
- Co chcesz powiedzieć? Nie przez przypadek wpadłeś na mnie w parku? To przeznaczenie, tak? - Aiden przytaknął z udawaną powagą, a potem uniósł do góry brew uśmiechając się krzywo. - Byłoby znacznie wiarygodniej, gdybyś miał jakiś pomysł, dlaczego akurat my?
- Szukając tych wiadomości, trafiłem przez przypa... - zatrzymał się na moment z przekornym uśmiechem i szybko poprawił. - Trafiłem na człowieka, który może wyjaśniłby nam parę spraw. Wykłada na naszej uczelni historie średniowiecza.
Bokser wywrócił oczyma.
- Historia średniowiecza? Chcesz się nauczyć, jak zakładać zbroję? - zapytał retorycznie, ale spojrzenie Matta sprawiło, że znów się uśmiechnął. - Ok. Od czegoś trzeba zacząć.
Odetchnął głęboko, spuszczając głowę. Przestąpił z nogi na nogę, popatrując na maga spod brwi.
- Naprawdę uważasz, że to było tylko „ok”? Bo myślałem, że ten filmik robi niezłe wrażenie - zagaił nagle z powagą.
Chłopak parsknął śmiechem, kręcąc z politowaniem głową.
- Naprawdę należy ci tylko na robieniu wrażenia i imponowaniu komuś?
Aiden żachnął się z oburzeniem.
- Nie. Ja tylko... - nie dokończył, bo nagła pustka w głowie i kompletny brak argumentów zirytował go do reszty.
Z otwartymi ustami, zapatrzył się na studenta, szukając lepszej riposty, ale tylko jedno kołatało mu się po głowie.
- Zamknij się, Matt. Dla własnego dobra, lepiej mnie nie denerwuj - chciał powiedzieć to groźniej, ale nie wyszło.
Coraz śmielszy uśmiech studenta wywiał z jego głowy cały gniew. Nie wiedział, jakim sposobem, ale ten chłopak potrafił go rozbroić jednym spojrzeniem. Wraz z tym jak się zbliżył i ostrożnie wyciągnął dłoń w stronę Matta, wspomnieniem pocałunku wróciło z całą mocą. Ten sam mętlik w duszy i burza myśli, przez którą na powierzchnię wypływała jedna myśl - magia.
To musiała być magia, jak inaczej mógłby wytłumaczyć, że tak bardzo pragnął znowu pocałować te wilgotne usta, że to aż bolało w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów, gdzieś w dole brzucha.
Sięgnął ciemnych kosmyków chłopaka, muskając przy tym ucho i policzek, ale tym razem Matt odsunął się. Drgnął ledwo wyczuwalnie, sprawiając że serce Aidena stanęło na kilka nieznośnie długich sekund.
- Matt, czy...? Wiem, że to dziwne, to co się stało na górze, ale... - bokser zaczął pokrętnie, nagle skrępowany spłoszonym wyrazem twarzy ciemnowłosego.
- Wydaje mi się... - zaczął równie niepewnie Matthew i szybko spojrzał na Aidena. - Wydaje mi się, że dla dobra sprawy byłoby dobrze, gdybyśmy o tym nie wspominali. To tylko... Impuls - przyznał twardo, jakby przekonywał do tego również siebie.
Ręka Aidena opadła bezładnie i chłopak szybko schował ją do kieszeni. Odsunął się, zaciskając usta.
- Impuls. Może i masz rację... Tym razem - dodał, siląc się na namiastkę uśmiechu. - To gdzie i o której się jutro spotykamy? W sprawie tego profesora - wyjaśnił szybko.
- Mam jutro wolne i jestem cały twój - odpowiedział automatycznie Matt, wracając do swojego uroczego uśmiechu.
- Mogę być na uczelni już na dziesiątą, jeśli tylko ten twój profesor będzie się kręcił po wydziale w sobotni poranek.
Student przytaknął mu szybko.
- Ma zajęcia z zaocznymi. Chociaż... - zatrzymał się na moment niepewny, lekko marszcząc nos z niezadowolenia. - Musimy tak wcześnie?
- Nie lubisz wcześnie wstawać? - Aiden parsknął śmiechem. - A myślałem, że jesteś typem pracowitej pszczółki.
- A ja myślałem, że jesteś zarozumiałym dupkiem - odciął się Matt, z bezczelnym uśmiechem i otworzył drzwi samochodu. - Jutro o dziesiątej, na głównym dziedzińcu - odpowiedział szybko, chcąc już skryć się w cieniu auta i tam znów poczuć się mniej skrępowanie.
- Matt - głos Aidena zatrzymał go zanim zdążył nawet drgnąć.
Ciemnowłosy zatrzymał się w pół ruchy, zwracając swoje intensywnie niebieskie oczy na skupioną twarz kolegi.
Bokser podszedł do niego szybko, wyciągając dłoń do twarzy studenta. Długie palce Aidena musnęły miękko gładki policzek chłopaka, by chwycić go za podbródek i stanowczym gestem przyciągnąć do siebie. Okalając twarz Matta miłym ciepłem dłoni, obrysował kciukiem wargi, jakby tym zdecydowanym gestem chciał nauczyć się ich kształtu na pamięć. Pochylił się równie niespodziewanie, na krótko przyciskając usta do ust zaskoczonego Matthew.
- Czasami naprawdę masz rację. To impuls - skwitował niewinnie, gdy ich wargi rozdzieliły się tak samo gwałtownie. - A jaki silny.
Matt zamrugał kilka razy powiekami, starając się zrozumieć, co właściwe się z nimi dzieje. Krwawy rumieniec natychmiast wypłynął na jego twarz, dodając mu jeszcze więcej uroku. Czuł jak gardło zaciśnięte zakłopotaniem, nie daje mu wydusić ani jednego dźwięku. Szybko, więc skrył się we wnętrzu samochodu, nawet nie patrząc w stronę sportowca odpalił silnik i ruszył ostro do przodu, starając się odgonić jakiekolwiek sprzeczne myśli.
Auto zniknęło za zakrętem, zostawiając Aidena wpatrzonego w rozwiewający się dym z rury wydechowej. Coś mu mówiło, że chyba jednak nie powinien był aż tak naciskać na Matta. Z daleka było widać, jak bardzo chłopak jest wrażliwy. Nawet delikatny, co zaczynało budzić w Aidenie uśpione dotąd pokłady czułości i troski.
Z drugiej strony jednak, nie mógł mieć pewności, czy student faktycznie nie miał trochę racji i cała ta sytuację między nimi nie była tylko zwykłym "impulsem". Nowością, która w połączeniu z tajemnicą i adrenaliną działała jak najlepszy afrodyzjak. Gdyby nie to dziwne uczucie, że znał Matta od podszewki i pewność, że chłopak czuł to samo, próbowałby się powstrzymać. Nie było jednak takiej potrzeby. Coś ciągnęło ich do siebie. Ciągnęło go do Matta i to na tyle silnego, że nie mógł przestać o nim myśleć i wygonić go z głowy. Musiał być blisko niego i musiał go mieć.
Siwy opar rozwiał się do końca, gdy Aiden wreszcie ocknął się z zamyślenia i potarł dłonią miejsce, które niedawno uleczył Matt. Wciąż było ciepłe, rozgrzane słowami zaklęcia lub dotykiem opuszków palców chłopaka. Bokser uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie i powoli ruszył z powrotem do mieszkania, wymyślając po drodze wyssane z palca odpowiedzi na powódź pytań, która na pewno czekała go na górze.
Nie zdążył nacisnąć na klamkę, a drzwi już stanęły otworem, oświetlając kawałek klatki schodowej łuną światła z przedpokoju.
- Co tak długo?! Czule się żegnaliście, czy jak? - Felix na siłę wciągnął Aidena do mieszkania, konspiracyjnie rozglądając się po ciemnem korytarzu.
Zatrzasnął za nim wejście i podpierając je plecami, z wymownym uśmiechem patrzył jak bokser wiesza kurtkę na wieszaku. Ben stał po drugiej stronie, wspierając ścianę ramieniem. Wyraz jego twarzy był podobny do Felixa i jakoś nieprzyjemnie kojarzył się Aidenowi z obliczem kota obserwującego bezbronną złotą rybkę.
Chłopak odetchnął głęboko, potarł nasadę nosa i odwrócił się, splatając ręce na piersi.
- Ok. Walcie - zachęcił.
Felix nabrał powietrza, ale Ben wyrzucił ręce do góry, nie pozwalając odezwać się chłopakowi. Rudzielec wywrócił oczyma, zatrzymując spojrzenie na suficie, a Ben nie czekając dłużej, podskoczył bliżej Aidena.
- Co to było? - wyartykułował bardzo powoli, jakby musiał się bardzo hamować, by znów nie zacząć podskakiwać z emocji.
- Potwór.
- Ale...
- Ben-idiota chciał zapytać, jak to się stało, że w metrze zaatakowało cię to... coś? - wtrącił Felix, odpychając kolegę.
- Wylazło z tunelu i na napadło na ludzi - wyjaśnił chłopak, uśmiechając się pod nosem i obserwując jak Felix w zamian otrzymuje kuksaniec w ramię.
Aiden zrobił niewielki krok w tył, dając chłopakom szansę na odbiegnięcie od tematu w swoją zwyczajową bójkę. Ich dziecinne zachowanie przynajmniej raz byłoby mu bardzo na rękę. Jak na złość, tym razem skończyło się na środkowych palcach i natrętnym spojrzeniu dwóch par oczu, które za żadne skarby nie chciały odpuścić, podążając za nim aż do kuchni.
Światło z lodówki na żółto zabarwiło sylwetkę boksera, gdy schylił się myszkując w poszukiwaniu czegoś konkretniejszego niż piwo, spleśniały ser czy pingwiny ślizgające się po pustych półkach. Westchnął po raz kolejny, słysząc niecierpliwe chrząknięcie i z rezygnacją sięgnął po piwo.
- Co? - rzucił niewinnie, pociągając łyk z butelki.
- Kłamstwa marnie ci idą.
- Powiem więcej - zaczął z urażoną miną Felix - po prostu pieprzysz.
Aiden prawie zakrztusił się płynem i parsknął salwą śmiechu.
- Zdarza mi się. Powinieneś kiedyś sam spróbować. Całkiem przyjemne.
- Nie bądź dupkiem... - zamarudził Ben, wyraźnie już rozczarowany. - Opowiadaj! Przecież to nie mogło być prawdziwe! Czemu nie powiedziałeś, że cię zatrudnili do jakiegoś filmu?
Bokser zakrztusił się po raz drugi, ale tym razem utrzymał powagę. Jeszcze u stóp schodów odrzucił pomysł z filmem, skreślając go jako najbardziej naiwny na świecie, ale właśnie potwierdzała się teza, że jego współlokatorzy nie mieli za grosz rozumu.
Wspaniale.
- No pewnie, że to film. Myślałeś, że coś takiego na prawdę łaziłoby po ulicach?
Dopiero teraz wyobraził sobie, jaką panikę mógłby wywołać jaszczur gigant na ulicach Londynu. Dreszcz, który przebiegł mu po plecach był ledwo widoczny w półmroku kuchni, tak jak i jego zacięty wyraz twarzy. Musieli się z Mattem dowiedzieć, o co chodzi inaczej jedna, miejmy nadzieję mało wiarygodna, relacja w telewizji mogła stać się ich najmniejszym problemem.
- Jestem tylko statystą, więc nie podniecajcie się za bardzo - dokończył szybko, starając się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie.
- Wiedziałem! - Ben wyrzucił ręce w górę, jak małpa zawisając na drążku zawieszonym w wejściu do kuchni.
Wyrzucił ciało do przodu, wpadając na Aidena przy lądowaniu.
- Błagam - uwiesił się na ręce chłopaka, prawie rozlewając piwo. - Powiedz, że tam gra Keira Knightley!
Aiden, palec po palcu, rozluźnił uchwyt kolegi i kręcąc z niedowierzaniem głową wyszedł z kuchni.
- Wiedziałbyś w ogóle, co zrobić z taką dziewczyną, Ben?
- Jak to, co? - chłopak uśmiechnął się od ucha do ucha, biorąc się za demonstrację.
- Chryste, człowieku! - Felix skrzywił się i usiadł ciężko obok boksera na sofie. - To było pytanie retoryczne. Bez detali, bo się porzygam.
Aiden roześmiał się, w duszy gratulując sobie doboru towarzystwa. Jakim cudem, mieszkając dwa lata z takimi pajacami, był jeszcze normalny? To chyba pozostanie tajemnicą nawet dla potomności. Przynajmniej Matt wydawał się normalniejszy, co będzie miłą odmianą. Z drugiej strony, nigdy też nie przyszło mu do głowy, żeby całować któregokolwiek z chłopaków przekrzykujących się teraz w kolejnej kłótni, więc może to on był tym nienormalnym?
-... On też gra w filmie? A jaki to tytuł?
Dotarło do niego jak przez mgłę, która na chwilę zalepiła mu uszy, pozostawiając tylko dźwięk strzelających płomieni i coś jakby spokojny oddech tuż koło ucha.
- Hmm? - mruknął, zwracając wciąż zamyślone spojrzenie na Bena.
- Tytuł filmu?
- Aaa... Excalibur - palnął, co pierwsze przyszło mu na myśl, zanim zdążył pomyśleć nad tym głębiej.
- To coś, jak to ze Schwarzeneggerem? Też dostaniesz taką wielką spluwę? - Ben rozpromienił się, jeszcze bardziej, a Felix ryknął śmiechem tak głośno, że słyszeli go chyba nawet na parterze.
- Nie zupełnie - skwitował bokser, pomiędzy salwami wesołości. - To ma być serial dla telewizji.
- Ale jakieś laski będziesz zdobywał? - dopytał chłopak, rzucając mordercze spojrzenia na właściciela mieszkania.
Aiden spoważniał od razu.
- O tak. Zamierzam zdobywać - dodał unosząc brew i uśmiechając się przekornie.
Zakłopotany wyraz twarzy Matta stanął mu przed oczyma jak żywy, poszerzając jeszcze jego uśmiech. Pociągnął łyk z butelki, wyłączając telewizor, gdy po raz kolejny na ekranie pokazała się powtórka jego wyczynu z metra.
- Nikt nie powiadomił metra, że będzie kręcona jakaś scena. Była tylko jedna, ręczna kamera bo chcieli naturalności - uprzedził kolejne pytanie, poprzedzone marszczącymi się w namyśle brwiami Felixa.
Sam nie wierzył w to, jakie bzdury gada, ale musiało mu iść nieźle, bo Ben gorliwie pokiwał głową.
- A ten Matt?
- Co z nim?
- On też tam gra? - Ben usiadł okrakiem na krzesełku przed nimi.
Bokser zawahał się chwilę, ale zaraz uśmiech rozlał się po jego twarzy.
- Właśnie załatwiam mu rolę.
Wyraz twarzy kolegów zrobił się nagle komicznie oburzony.
- Ale z ciebie buc. Załatwiasz fuchę jakiemuś przybłędzie, a nam nawet nie powiesz, że grasz z Keirą Knightley!
Tym razem Aiden nie wytrzymał. Roześmiał się na głos, wstając z kanapy.
- Jesteście nienormalni. Wstydziłbym się was wpuścić na plan, a do tego... - zawiesił głos, zatrzymując się jeszcze w przejściu. - Nawet was nie lubię.
- Zadufany w sobie palant! - usłyszał jeszcze, nim uchylił się przed lecącą w jego stronę zwiniętą gazetą i z uśmiechem schował się w azyl własnego pokoju.
Przekręcił klucz w zamku, zwalając się na łóżko z długim westchnieniem ulgi. Śmiech przyszedł odrobinę później, wstrząsając przeponą chłopaka. To był najbardziej emocjonujący dzień, jaki ostatnio mu się przydarzył. Spotkanie z Mattem, walka z prawdziwym zagrożeniem w metrze, pocałunek...
Nawet wieczory w Druid's nie dawały takiej adrenaliny i takiej satysfakcji. Wykorzystanie własnych umiejętności wreszcie w sensowny sposób, by pomóc ludziom, była czymś absolutnie niesamowitym. Lepszym niż wszystko inne.
No może oprócz jednej rzeczy, poprawił się w myślach, ściągając podkoszulek i wślizgując się pod okrycie łóżka. Materiał łaskotał nagą skórę, potęgując przyjemne uczucie satysfakcji, a pod powiekami do snu ukołysała go uśmiechnięta twarz z chłopięcymi dołeczkami w policzkach.
Chapter V
Okazało się, że problemy ze wstawaniem zaczęły stawać się codziennością. Matt obiecywał sobie, że tym razem nigdzie się nie spóźni, a już na pewno nie na spotkanie z Aidenem. Po wczorajszym powrocie do domu nawet nie myśląc o wieczornej toalecie po prostu zasnął, obiecując sobie, że to pomoże mu poderwać się skoro świt i pognać na umówione miejsce.
Coś jednak od rana uwzięło się na niego i chyba dodatkowo chciało mu powiedzieć, że punktualność nie była jego mocną stroną. Budzik zadzwonił tak jak go nastawił, dokładnie o dziewiątej, a jego przeraźliwy pisk poniósł się po mieszkaniu z mocą, która poderwałaby z grobu martwego. Matt jednak spał o wiele głębiej. Nie robiąc sobie niż z denerwującego sygnału po prostu przerzucił się na drugi bok, by już po dłuższej chwili raptownie usiąść na łóżko, z wciąż sklejonymi oczami przez głęboki sen. Macając na oślep, wreszcie trafił na telefon walający się po jego pościeli. Zerkając na wyświetlacz jednym okiem, opadł z powrotem na poduszki, lekko uspokojony. Miał jeszcze sporo czasu… A przynajmniej tyle, by dojść do siebie w miękkiej i ciepłej pościli, która była najlepszą rzeczą w sobotnie poranki. Tylko na próbę wystawił spod okrycia bosa stopę, przekonując się, że nawet perspektywa dnia spędzonego z Aidenem, nie potrafi go skłonić do wyjścia z tego stanu błogości. Zaraz jednak przypomniał sobie jak bardzo sportowiec potrafi być wkurzający z tymi swoimi docinkami i to przeważyło szalę i skłoniło go do opuszczenia łóżka.
Schodząc po schodach do kuchni wciąż wydawało mu się, że jest w świecie swoich snów, które czyniły go tak nieprzytomnym. I tym razem jego nocne wizje wypleniała jedna i ta sama twarz - Adiena. Mimo, że zaczynał się tego bać, zaczynał bać się samego siebie, nie potrafił powstrzymać rozmarzonego uśmiechu, gdy wróciły do niego wszystkie te miłe uczucia z poprzedniego dnia. Siadając przy zastawionym stole, padł na jego blat, chowając głowę w ramiona, tak by słońce wdzierające się do pomieszczenia nie raziło go w oczy. Uśmiech pogłębił się nagle, rozciągając jego wargi, gdy chłopak poczuł ponownie, jak gorąco rozlewa się po jego ciele wraz z wyobrażeniem długich palców Adiena wpełzających w jego włosy. Dreszcz przyjemności pojawił się raptem, obejmując jego ciało i Matt aż wzdrygnął się, gdy doszło do niego, że to tylko jego mama potarmosiła jego rozczochrane kosmyki.
- Co się stało, że zaszczyciłeś mnie swoja obecnością tak wcześnie? - zagadnęła go z promiennym uśmiechem, siadając naprzeciw chłopaka.
Matt mruknął tylko coś w odpowiedzi, podnosząc ciężką głowę. Jego oczy nieprzywykłe do światła, obserwowały kontury jego matki, która właśnie nalewała mu mleko. Kobieta o bardzo łagodnych rysach twarzy i jeszcze łagodniejszym usposobieniu, zachichotała wesoło, gdy jej syn powrotem uderzył czołem o blat, jęcząc coś o nie wyspaniu.
- To nie ja kazałam ci wracać tak późno - dodała jeszcze podsuwając mu miskę z płatkami i w tym samym momencie włączyła telewizor.
Małe pudełko od razu rozbłysnęło jaśniejsza łuna, ukazując im spikera wciśniętego w garnitur, który czytał przejętym głosem informacje.
- …Wciąż trwają poszukiwania bezimiennego bohatera, który uratował wczorajszego wieczoru piątkę ludzi, wałcząc mężnie z jaszczurką, która uciekła z miejskiego zo - W tak jak spiker wyrzucał z siebie słowa, pojawiały się kolejne sekwencje zdjęć z wczorajszego popisu Adiena.
Matthew automatycznie podniósł głowę, wydając się być teraz całkowicie obudzony. Wpatrywał się z przejęciem w ekran, śledzą każdy nawet najdrobniejszy ruch sportowca. Marszcząc ciemne brwi, przybliżył się nawet do odbiornika, próbując wyłapać cos ze złego obrazu kamer przemysłowych.
- Dobry jest… skubaniec - szepnął do siebie, a na jego ustach znów pojawił się błogi uśmiech, jakby dumy czy czegoś na kształt dalekiego uwielbienia.
- Co mówiłeś - zagadnęła jego matka z coraz większym sceptycyzmem obserwując jego dziwne zachowanie - Przestan oglądać te sensacje i zajmij się śniadaniem, bo zaraz się zpóż… - zaczęła znowu, ale tym razem gest ręki chłopka przerwał jej słowa.
Matt przygryzł aż dolna wargę, gdy nagle na ekranie pojawiło się coś jeszcze, coś bardzo małego, ale istotnego - szósta sylwetka. Dziwne… Zwłaszcza, ze wszyscy trąbili o pięciu uratowanych osobach, jednak za każdym ujęciem, gdy student liczył, wychodziło mu sześć. Postać w kapturze i w długim płaszczu była coraz bardziej wyraźna i już widział, że coś zdecydowanie jest nie w porządku. Sylwetka wydawała się nie poruszać, nie uciekać, co znaczyło, że potwór nie wywoływał z niej strachu. Jeśli nie wywoływał strachu, to znaczy, że była z nim powiązana, a jeśli była powiązana, to znaczy ze zagrażała im i to ona stała za tymi wszystkimi, dziwnymi zdarzeniami.
Chłopak nagle oderwał się od obrazu, zwracając swoje pociemniałe oczy na matkę. Kobieta spoglądała na niego z lekkim wzburzeniem wymalowanym na twarzy, już szykując się do jakiś nagany.
- Przepraszam… - zaczął, uśmiechając się delikatnie. - Nie chciałem ci przerywać. Co mówiłaś?
- Nie myśl, że nabierzesz mnie na ten swój uśmiech - zagroziła mu, marszcząc groźnie brwi, ale zaraz rozbawienie wróciło na jej oblicze. - Potrzebuje samochodu. Musze zaraz zjawić się w centrum. Poradzisz sobie bez niego?
- A mam inne wyjście? - podparł Matt, krzywiąc się lekko na perspektywę podróżowania metrem, gdy nagle uzmysłowił sobie, że w takim wypadku musi wyjść o wiele wcześniej.
Zanim zdążył się sprzeciwić i odzyskać kluczyki jego mam posyłał już mu całusa od drzwi ulatniając się najszybciej jak potrafiła, bojąc się że jej syn zmieni zdanie.
- Cholera… - jęknął pod nosem, gdy spojrzał na zegarek i uzmysłowił sobie, że zostało mu zaledwie pół godziny na doprowadzenie się do porządku, ubranie i sam dojazd.
Zerwał się niczym wichura, pędząc nieskładnie pod domu i nagle zaczynając robić kilka rzeczy na raz, czyli tak jak to miał w swoim zwyczaju. Sam nie wiedział, jakim cudem udało mu się zebrać w kilka minut i jako tako upodobnić do człowieka. Porwał tylko bluzę z wieszaka i pognał na najbliższy przystanek metra przy High Street Kensington.
Na szczęście wiosna w Londynie rozgościła się już na dobre, a powietrze tego dnia było lekkie i rześkie. Lawirując pomiędzy drzewami obsypanymi kwieciem i zdobiącymi chodniki, wpadł w końcu na zatłoczoną stacje, wbijając się jako ostatni do kolejki. Przytupując nieznośnie i denerwując innych pasażerów ostentacyjnymi westchnięciami, po kilkunastu przystankach i jeszcze większej ilości przekleństw, wreszcie wysiadł przy King's Cross Stadion. Całkowicie zmęczony wpadł na teren kampusu, szukając wzrokiem znajomej sylwetki.
Słońce wychylało się nieśmiało zza zabytkowego budynku głównej siedziby uniwersytetu, przyozdabiając swoim jasnym blaskiem nowonarodzoną zieleń i delikatne drzewa jabłoni. Białe, drobne płatki unosiły się w powietrzu i podrażnione ciepłem, roztaczały miły zapach słodyczy. W okolicy nie było żywego ducha i lekki wiatr snuł się spokojnie w zakątkach czerwonych murów. Matt już miał ruszyć na poszukiwania, gdy nagle stanął na chwilę wstrzymując oddech.
Aiden zajmował jedną z niedalekich ławek i wydawał się w ogóle nie zauważać studenta. Siedział rozparty, z głową lekko odchylona do tyłu i dwoma kubkami kawy jako towarzystwo. Jego oczy były przymknięte, pierś unosiła się jakby w rytm wiatru, w tym samym tempie, co przydługie kosmyki włosów rozsypywały się na wietrze. Smukłe, ale silne ciało wglądało teraz niezwykle kusząco. Zwłaszcza, że obcisła koszulka, ukazywała wszystkie zaokrąglenia mięśni i wgłębienia sylwetki sportowca. Długie, wyciągnięte nogi, okalały ciemne jeansy, podkreślające zmysłowość, jaka kryła się w bokserze. Cała butność i hardość zniknęła gdzieś bezpowrotnie i ten obraz wydawał się Mattowi jakiś niezwykle piękny. Tak dogłębnie idealny, że poczuł jak jego ciało znów przeszywa dziwny skurcz, on sam jakby natychmiast zapomniał o całym świecie, o wszystkich obietnicach, jakie dawał sobie zeszłego wieczora. Nie chciał znów wpaść w pułapkę tego mężczyzny, ale chyba nie miał już powrotu. Aiden fascynował go i Matthew nie potrafił się już temu oprzeć.
Podszedł do sportowca jak zaczarowany, zakrywając jego sylwetkę cieniem, gdy przeciął drogę promieni.
- Cześć - rzucił nieśmiało, dziwiąc się nadal jak coś tak pięknego i tak szlachetnego mogło się w ogóle pojawić na świecie, a w dodatku całowało go zeszłego wieczoru.
- Wiesz, że jak na zegarku ten duży patyczek wskazuję dwunastkę - zaczął chłopak, nie zmieniając pozycji - a ten mały dziesiątkę, to znaczy że już nie masz czasu, jesteś spóźniony i powinieneś popracować nad nauką teleportowania się?
Dopiero teraz się poruszył i unosząc brew, pociągnął łyk kawy.
Matt drgnął tylko, od razu cofając wszystkie myśli jakie nagle naszły go na temat Aidena. Jego brwi ściągnęły się w zastanowieniu, gdy próbował powstrzymać się przed jakąś równie niemiła odpowiedzią.
- Uważaj, żebym nie nauczył się przypalać tyłek zadufanym w sobie gwiazdą boksu - odpowiedział szybko, uświadamiając sobie, że jednak się nie potrzymał przed złośliwością.
- Miło słyszeć, że wreszcie się zrozumiałeś, że jestem gwiazdą - Aiden wstał i przeciągając się, wcisnął chłopakowi drugi kubek. - Jesteśmy umówieni z tym profesorem, czy zamierzasz po prostu przerwać mu wykłady.
Student wskazał brodą kierunek, ruszając powoli za Aidenem. To w jaki sposób różne cechy mieszały się w tym chłopaku było wręcz niespotykane. Najpierw zmieszał go słownie z błotem, po czym z troskę podarował mu kawę, dobrze wiedząc, że Matt nie zdążył jej wypić w domu.
- Myślałeś nad jakimiś pytaniami? - zagadnął przerywając krępująca ciszę.
Bokser poważnie skinął głową i szybko przełknął następny łyk.
- Nie bardzo wiem, czego właściwie mielibyśmy się u niego dowiedzieć, ale - mówił, przez ramię rzucając spojrzenia na Matta - może mógłby nam przynajmniej powiedzieć coś więcej o Excaliburze.
- Magiczny miecz króla Arthura... - odpowiedział z namysłem student. - Poważnie chcesz go ze mną szukać?
Aiden zatrzymał się z westchnieniem i z rozmachem wrzucił pusty już kubek do kosza, a potem chwycił Matta za podbródek.
- Nie widać, jak mocno jestem poważny? - dopytał z przekonaniem.
Klepnął chłopaka w ramię, uśmiechając się lekko.
- Sam nie wierzę, że to mówię, ale harpie i wielkie jaszczurki są tak samo nieprawdopodobne jak półlegendarny miecz, więc na wszelki wypadek, co szkodzi spróbować. Poza tym, ktoś musi pilnować twojego tyłka przed kolejnymi bestiami.
- O tak! - prychnął Matthew, uśmiechając się ironicznie. - Nie chce nic mówić, ale jak do tej pory, dwa razy to ja tobie uratowałem tyłek.
- Na prawdę?
- Może nie?
- A kiedy to według ciebie potrzebowałem ratunku? - Aiden aż się zatrzymał, przyjmując swoją charakterystyczną pozę.
- Na przykład wtedy, kiedy prawie straciłeś oko? - podpowiedział mu Matt. - Albo wtedy gdy zaatakowała nas wielka, oślizła harpia? Albo wtedy kiedy ledwo chodziłeś, przez ranę na nodze. Może powiesz mi, że czułeś się wtedy perfekcyjnie? - dodał z oburzeniem, także przystając i czując jak jego irytacja zaczyna sięgać zenitu.
Aiden spoglądał na studenta, z powątpiewaniem unosząc brwi. Skrzywił się i potarł brodę dłonią.
- Nie przypominam sobie, żebym wtedy specjalnie prosił o pomoc. Sam się zaoferowałeś - dodał, pochylając się w stronę Matta z cwanym uśmiechem.
- „Zrób z tym co możesz” - przypomniał mu student, naśladując ton jego głosu, gestykulacje i minę. - To nie była prośba? Rozumiem… - pokiwał z namysłem głową, udając pełną powagę. - Pan „Wielka Gwiazda” nie może przyznać, że tyłek uratował mu jakiś studencik medycyny, bo jego wybujałe ego mu na to nie pozwala?
Odpowiedziało mu pełne sceptycyzmu prychnięcie.
- Idiota. Nie mam wybujałego ego! - Chłopak zaprzeczył z oburzeniem, przypatrując się Mattowi.
Jakimś cudem, gdy się złościł był jeszcze bardziej pociągający, a jego oczy błyszczały, co najmniej jakby używał magii.
- Cokolwiek - odpowiedział mu tylko ciemnowłosy i wyminął ostentacyjnie wmurowanego w ziemię sportowca. - To ten budynek - wskazał dłonią, spoglądając na oburzonego Aidena z dystansu, a kiedy ten podszedł z gradową miną, Matt nie mógł się powstrzymać przed kolejną zgryźliwą uwagą. - Gwiazdy przodem. I tak nie pomieszczę się w przejściu z twoim ego.
Na usta studenta wpłynął jeszcze szerszy, łobuzerski uśmiech, który rozproszył uwagę Aidena. Uszczypliwa riposta nagle wyparowała mu z głowy i chłopak z niezadowoleniem pokręcił głową.
- Matt, zamknij się już - Aiden szarpnął za klamkę szklanych drzwi.
Przeszedł przez próg wydziału Historii Średniowiecznej. Budynek robił wrażenie już na zewnątrz. Trzy kondygnacje wzniesione z poszarzałego teraz kamienia, olbrzymie okna o łukowym kształcie i wieża nad głównym wejściem, miały gotycki charakter. Wieńczyły ją smukłe wieżyczki nadające lekkości budowli.
W środku, po mozaikowej podłodze niosły się kroki studentów spieszących na zajęcia. Aiden przystanął na środku holu, patrząc w górę na wysokie sklepienie.
Matt ulotnił się na chwile by upewnić się w portierni czy profesor jest u siebie. Mieli szczęście, bo ich ekspert właśnie miał przerwę w zajęciach. Student skinął głową na sportowca i ponaglił go by ruszył za nim.
Kręcone, masywne schody poprowadziły ich na drugie piętro. Ich majestatyczna konstrukcja lśniła ciemnym drewnem w słońcu i scalała się w jedno z mahoniową lamperią oraz czerwienią tapiserii, którymi były obite ściany. Hafty na materiale przedstawiały jakieś sceny bitew, króli w swoich tronach i rycerzy, na końskich grzbietach, ogarniętych ferworem walki z przedziwnymi stworzeniami. Kurz, który osiadał na tapiserii, tańczył w jasnym świetle strugami zalewającego wysoki korytarz. Wnętrze było dusze i pachniało starością, jakby skórą, która obito książki zamknięte za szkłem gablot ciągnących się wzdłuż korytarza.
Matt kichnął nagle, spoglądając na boksera, którego wzrok utkwiony był w złotej tabliczce wieńczącej potężne, dębowe odrzwia.
- Idziesz przodem? - zagadnął go student z nadzieją, że Aiden weźmie sprawę w swoje ręce.
- Profesor Gerard Harvel - bokser odczytał napis na tabliczce, jakby nie słyszał pytania Matta i skrzywił się nieznacznie na myśl o czekającej ich rozmowie. - Obyś miał racje, że on nam pomoże, bo jeśli przez ciebie i twoje brednie o legendach arturiańskich wyjdę zaraz na idiotę... Będziesz cierpiał.
- Bardziej niż teraz, słuchając twojego marudzenia? - odparował student zniżając głos do konspiracyjnego szeptu.
- Dużo bardziej. Jeszcze nie znasz moich możliwości.
Matt zrobił skrzywioną, zdegustowaniem minę. Jasnowłosy nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu i energicznie zapukał w masywne drewno. Dźwięk poniósł się echem po pustym holu, ale z gabinetu nie było żadnej odpowiedzi. Aiden zapukał ponownie, tym razem bardziej natarczywie, bo wyraźnie słyszał jakiś dźwięki z wewnątrz. Ktoś z pewnością był w środku, karząc im sterczeć pod drzwiami jak głupkom.
Bokser wywrócił oczyma i westchnął, mrucząc pod nosem coś mało przychylnego i nacisnął klamkę, nie dając Mattowi czasu na protest. Drzwi otworzyły się bezdźwięcznie ukazując przestronny gabinet, zastawiony książkami od podłogi aż po sam sufit. Ciężkie biurko stało na wprost nich, pod samym oknem, z którego sączyło się światło słoneczne ledwo przeciskające się przez zaciągniętą roletę. Półmrok dziwnie kontrastował z holem, który zalewał blask za ich plecami. Razem z nimi wdzierał się do gabinetu i tutaj też wydobywał tańczące drobinki kurzu oraz okalał przygarbioną sylwetkę za biurkiem. Mężczyzna stał do nich tyłem, przebiegając palcami sękatych dłoni po grzbietach książek, wyciągając, co którąś, by zaraz odstawić ją, ledwo przeglądnąwszy kilka kartek. Okładka kolejnej z woluminów klapnęła głośno, gdy profesor zamknął ją z rozdrażnieniem. Kurz uniósł się wysoko siwym kłębem, aż mężczyzna kichnął głośno, do wtóru z niemogącym się już dłużej powstrzymać Mattem. Staruszek odwrócił się z rozmachem, żywo reagując na hałas.
- Co to ma być! Wtargnięcie! - burknął do nich, odrzucając księgę na biurko i podchodząc niepewnie bliżej studentów.
- My tylko… - zaczął Matt, ale Aiden już mu przerywał.
- Profesor Harvel?
Mężczyzna zrobił minę, jakby miał zamiar się roześmiać.
- A kogo się spodziewałeś, chłopcze? Sir Lancelota? Oczywiście, że Profesor Harvel, a wy nadal jesteście intruzami - mężczyzna pogroził im palcem, obchodząc biurko dookoła.
Aiden chrząknął, tym razem wyraźnie zakłopotany i szybkim spojrzeniem poszukał pomocy u Matta. Ciemnowłosy jednak na niego nie patrzył. Błądził wzrokiem po tych z regałów, które za przeszkloną szybą ukazywały upakowane tam zbiory woluminów.
- My... - zaczął Aiden niepewnie, ale zaraz wyprostował się pod taksującym spojrzeniem starca i splótł dłonie z tyłu. - Pukałem profesorze. Dwa razy. Byliśmy na dziś umówieni. Właściwie, to kolega był omówiony - szturchnął Matta, brutalnie przywracając go do rzeczywistości.
- Bo... My my w sprawie tego Excalibura - odparł całkiem spłoszony ciemnowłosy, ściągając na sobie całą uwagę starca.
- Ah. Tak, racja - przypomniał sobie i tym razem zmrużył podejrzliwe oczy, a gdy nie mógł nic dojrzeć w półmroku jego skronie zaraz zwieńczyły okulary.
Podszedł jeszcze bliżej chłopaków, który instynktownie drgnęli by z obawa cofnąć się do tyłu. Przydługie włosy starca zafalowały, gdy pochylił się w stronę studenta medycyny i z niedowierzającym chrząknięciem zamrugał kilka razy powiekami, mrucząc coś nadal pod nosem.
- Merlin? - zapytał sam siebie, zdziwiony i tym razem przybliżył do zdumionej twarzy Matta szkło powiększające.
- Słucham? - wyszeptał student.
Kątem oka dostrzegł też, jak Aiden tuż za plecami profesora bezgłośnie powtarza imię za nim, gestem dając znać co myśli o stanie umysłu starca. Opuścił dłoń szybko, gdy ten odwrócił się do niego niespodziewanie, mierząc go podejrzliwym spojrzeniem.
- Jak przed chwilą wspomniał Matt - bokser odezwał się pewny głosem, zaznaczając ostatnie słowo - podobno jeśli chodzi o Legendy Arturiańskie jest pan wybitnym ekspertem.
- Nie wiem czy ekspertem, młody człowieku, ale co nieco wiem na ten temat - uśmiech wykrzywił usta profesora, od razu czyniąc jego oblicze mniej surowym. - Zależy, co dokładnie chcielibyście wiedzieć?
Obserwując ich przez ramię, wrócił do przerwanych ich wtargnięciem poszukiwań.
- Więc? - dopytał po chwili, zsuwając okulary niżej na nos.
Matt i Aiden wymienili spojrzenia, nim bokser się odezwał. Dla niego to była strata czasu. Mieli zadawać dziwne pytania człowiekowi, który może i był naukowcem, ale chyba odrobinę zbzikowanym. W głosie chłopaka wyraźnie zabrzmiała nutka zniecierpliwienia.
- Kolega twierdzi, że według legend, Excalibur był bronią, którą można było pokonać każdą bestię. Czy to prawda?
- W rzeczy samej. Kolega bardzo dobrze twierdzi - odpowiedział im naukowiec powoli po czym, z aprobującym pomrukiem wyjął jeden z woluminów. - Podejdźcie tutaj - kiwnął na nich palcem, rozkładając księgę na reszcie papierów, które zawalały biurko.
Matt, nadal ogarnięty zaskoczeniem ruszył za Aidenem, który już pochylał się nad pożółkłymi stronicami.
- Przypomina wam to coś? - spytał profesor, stukając palcem w pergamin zabarwiony na różne kolory, których plamy tworzyły jakieś malowidło. Blondyn pochylił się jeszcze niżej i zaintrygowanym spojrzeniem obrzucił profil Matta. Patrzył chwilę, jak oczy chłopaka robią się duże i okrągłe ze zdziwienia. Reprint malowidła nie był większy od kartki zeszytu. Barwy w książce przyblakły już nieco, pokrywając się jakby chorobliwymi plamami ze starości, ale sam portret nadal był wyraźny.
I całkiem podobny do Matta.
- Co to jest? - ciemnowłosy zapytał zduszonym głosem.
Aiden tylko cmoknął z lekceważeniem. Faktycznie, rycina z twarzą podobną do twarzy Matta w książce, która wyglądała na dość starą, była dziwna, ale bez przesady. Jakie to miało znaczenie?
- Jaki to ma związek z Excaliburem? - Aiden wszedł w słowo szykującemu się już do odpowiedzi profesorowi.
- Założę się, że jesteście jakimiś półmózgimi sportowcami - żachnął się z oburzeniem mężczyzna i obrzucił ich powątpiewającym, nawet lekko drwiącym spojrzeniem.
Pchnął tom w ich stronę, a sam spokojnie usiadł przy swoim biurku.
- Czytajcie podpis pod zdjęciem - nakazał bardziej stanowczo i wyraźnie, jak do małych dzieci.
- „Jedna z większych tajemnic i ciekawostek historii średniowiecza to rycina przedstawiająca prawdopodobnie oblicze młodego czarodzieja - Merlina, który przez szereg lat pomagał wiernie swojemu władcy, legendarnemu Królowi Arthurowi, by potem rozpłynąć się na kartach historii” - przeczytał płynnie Matthew, starając się nie pokazywać, jak bardzo jego głos drży przy każdym słowie.
Bokser splótł ramiona na piersi.
- Ciekawe, ale z całym szacunkiem, nie przyszliśmy oglądać obrazków w książkach, tylko z konkretnym problemem. Nawet jako sportowiec z połową mózgu - zironizował - wiem, że ryciny w starodrukach nie są zbyt wiarygodnym źródłem do... Właściwie nie wiem do czego, bo nie wiem, po co nam pan to pokazuje? Profesorze...
Aiden oparł dłonie o blat biurka, nachylając się w stronę mężczyzny nad wciąż otwartą księga.
- Gdyby, hipotetycznie, na mojej drodze stanęła harpia... - zamilkł na chwilę, czekając na reakcję profesora.
Harvel tylko uniósł siwą, krzaczastą brew.
- Excalibur dałby radę magicznemu potworowi? Niestety zdaje się, że jest raczej nieosiągalny. Czy legendy mówią o czymś innym, co zabiłoby taką bestię? - Aiden zakończył, dźgając palcem w małą ilustrację miecza tkwiącego ostrzem w skale.
- Według podań, miecz jest zaklęty oddechem smoka. To jedyny rodzaj zaklęcia, przez które od cięć ostrza giną i żywi i nieumarli - wytłumaczył mu powoli i z pełna cierpliwością starzec, nic nie robiąc sobie z tonu młodzieńca.
Matt wpatrywał się nadal w rycinę, nawet nie reagując na szturchnięcie sportowca, które miało mu nakazać oderwać się od obrazka. Dopiero następne słowa profesora sprawiły, że chłopak uniósł na niego jeszcze bardziej zaskoczone spojrzenie.
- Przyszliście przez ta jaszczurkę, prawda? To ty z nią walczyłeś w metrze? - dopytał starzec, uśmiechając się odrobinę, tak że jego twarz całkiem straciła wyraz surowości. - Harpia też była prawdziwa?
- Zaatakowała nas jakieś trzy dni temu - odparł ciemnowłosy, hipnotyzując spojrzeniem naukowca. - Może się okazać, że potrzebujemy tego miecza? - Chłopak wskazał palcem na wyobrażenie magicznej broni.
Profesor Harvel wstał i podparł się pięścią o blat.
- Może się okazać? - powtórzył. - Chłopcze, o ile nie pomyliłem was z kimś innym, Excalibur będzie wam niezbędny, jeśli macie poradzić sobie z tym, co na was czyha i dopełnić waszego przeznaczenia.
- Chwileczkę. Ta rozmowa zaczyna przypominać bajki na dobranoc. Przeznaczenie... - Aiden gestem powstrzymał obu od mówienia i pomasował skronie. - Nie chciałbym wyjść na drobiazgowego, ale zdaje się, że mówimy o półmitycznym mieczu, którego istnienia do końca nawet nie udowodniono. Poza tym, z kim miałby nas pan pomylić?
- Nadal nie macie pojęcia? - spytał z głębokim westchnieniem, spuszczając głowę, przyozdobiona siwizną. - W takim razie, radze wam zapoznać się z tą książką i odwiedzić mnie za kilka dni. Nie ma sensu prowadzić dyskusji, na tematy, o których nie macie pojęcia - dodał trochę bardziej gniewnie, podsuwając im jeszcze bardziej opasłe tomisko. - Chyba, że chcecie odleźć Excalibur? Dowiedzieć się jak bardzo różni się legenda od prawdy?
Aiden ukradkiem zrobił minę i przewrócił kilka kart księgi oprawionej w skórę.
- Po co mielibyśmy się tego dowiadywać? Te wydarzenia w ostatnich dniach, potwory, to pewnie czysty przypadek. Przynajmniej wiele na to wskazuje. Matt wymyślił Excalibur, więc tylko sprawdzam trop. Nie zaszkodzi, ale chyba nie sądzi pan, że na serio mamy szukać jakiegoś miecza? - bokser przewrócił jeszcze kilka kartek, zatrzymując wzrok na jednej z rycin.
Profesor Harvel uniósł kącik ust, rzucając spojrzenie na ilustrację.
- Myślę, że od teraz, czeka was wiele jeszcze bardziej niezwykłych wydarzeń, i że musicie być gotowi.
Aiden słyszał jego słowa jak przez wytłumiający ekran. Ledwo do niego docierały, poprzez szum krwi w jego głowie. Na policzki wstąpiły mu rumieńce, jak po ostrej walce, choć nie drgnął już od dobrej chwili. Nawet nie mrugnął, tylko nadal patrzył na czarno białą rycinę, która pokrywała całą stronę w księdze.
Jakieś ogromne stworzenie o ptasich skrzydłach pikowało na wojownika zakutego w zbroję. Długi płaszcz spływał mu z ramion, a w dłoni dzierżył miecz gotowy do zadania śmiertelnego ciosu. Nawet na takim szkicowym obrazku, widać było jak skoncentrowana jest twarz wojownika. Zaciśnięte usta, skupione spojrzenie. Jego spojrzenie! Wiele razy oglądał je w lustrze przed walkami w Druid's. Bez wątpliwości, na tej rycinie był on, a obrazek wieńczył opis „Król Artur pokonujący bestię”.
- Aiden? - zagadnął go Matt, już któryś raz z kolei szturchając w ramię, gdy profesor zamilkł nagle patrząc podejrzliwie na sportowca. - Aidden? Słyszałeś co mówił profesor? Mamy kierować się na zachód. Książka pokieruje nas w odpowiednie miejsce… Chcesz jechać? - dodał nieśmiało, zupełnie zbity z tropu, gdy oczy starszego spoczęły na jego twarz, lustrując ją jakby sportowiec widział Matthew pierwszy raz w życiu.
- Co? - chłopak ocknął się wreszcie, podnosząc pytający wzrok na profesora.
Ten przekrzywił tylko głowę, z nieprzeniknioną miną oddając spojrzenie i lekko skinął głową.
- Czy chcesz jechać? - powtórzył Matt, trochę bardziej niecierpliwie, ale tylko dlatego, że wzrok profesora Harvela zdawał się przewiercać ich na wylot, jakby wiedział dużo więcej, niż zamierzał im zdradzić.
Aiden machnął głową, bardzo powoli zamykając księgę, prawie z trudem odrywając wzrok od stronic zadrukowanych czarnym atramentem i szkicowymi rycinami.
- Im szybciej tym lepiej. Nie wiadomo, kiedy może być znowu potrzebny - dodał prawie normalnym głosem, zgarniając opasły tom ze stołu.
Matt szedł powoli ściskając w ramionach księgę, jakby była jego największym skarbem. Wpatrzony w ziemię, podążał za sportowcem, zaledwie krok za nim. Aiden milczał od czasu, kiedy opuścili gabinet Profesora. Jego skupiony wzrok, śledził kolejne witryny sklepowe, które mijali, gdy kierowali się w stronę Regenst's Park. Nogi właściwe prowadziły ich w tym kierunku same, bo żadne z nich nie uzgadniał tego z drugim. Sportowiec kopiąc kamyk, po prostu szedł przed siebie, wydając się zupełnie nieobecnym. Myśli, zagłuszane co raz przed pęd samochodów, hulały po głowie boksera jak szalone. Matthew za to, wydawał się niezwykle opanowany, a jego twarz przybrała obraz pełnej determinacji. Jedynie przygryziona warga, wskazywała na to, że nadal się denerwuje reakcją Aidena.
Już miał coś powiedzieć, przerwać tą duszącą ich cisze, gdy sportowiec nagle odwrócił się w jego stronę, z wyraźnym ożywieniem wymalowanym na twarzy.
- Śniadanie! - wykrzyknął nagle, unosząc dłonie do góry, jakby dziękując niebiosom za ten pomysł. - Zapomniałem, że nie jadłem śniadania. To pewnie przez to mam te dziwne zwidy!
- Jakie zwidy? - powtórzył student, marszcząc brwi i próbując zrozumieć kolegę.
- Chodź! - zdecydował bokser i nie dając zareagować Mattowi, pociągnął go w stronę małej kafejki. - Kupimy coś i pójdziemy do parku. Po jedzeniu myśli mi się znacznie lepiej.
Już po chwili Aiden wyszedł na ulice o wiele bardziej z siebie zadowolony, dzierżąc w dłoniach papierową torbę wypchaną praktycznie wszystkim, co tylko było w ofercie, łącznie z każdym rodzajem kanapek, jakie znalazł na półkach. Oczywiście za wszystko płacił Matt, wynagradzając się w ten sposób za spóźnienie i ratując Aidena, który nie miał przy sobie ani pensa po kupieniu dla nich kawy.
Udobruchany sportowiec wyłożył się na soczysto zielonej trawie. Regenst's Park emanował życiem i ścielił się kwieciem. Wszystkie drzewa owocowe, pieszczone przez ciepłe promienie i delikatny wiatr, rozwinęły swoje paki, wabiąc owady swoim słodkim zapachem. Matt czuł przyjemny dotyk źdźbeł na swoich dłoniach, gdy przysiadł obok sportowca, pochłaniającego kolejne porcje jedzenia.
- K…cesz jed…ą? - zagadnął go bokser, z wypchanymi ustami, proponując do połowy zjedzona kanapkę.
Chłopak jedynie pokręcił głową, podpierając brodę rękoma, gdy spokojnie śledził ruchy jasnowłosego. Wiatr rozwiewał jego przydługie włosy, słońce zarumieniło policzki, a krystaliczne czyste niebo, sprawiło że błękit oczu Aidena stał się jeszcze bardziej intensywny. Młody mężczyzna był w tym momencie tak piękny, że Matt poczuł niema fizyczny ból, a mimo to nie mógł się przestać na niego patrzeć.
- Ja ty to robisz? - powiedział nagle, zanim zdołał się powstrzymać.
- Co dokładnie?
Matt uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego oczy zaiskrzyły radością.
- Nic... Nie ważne.
Bokser przez chwilę zapatrzył się na studenta, próbując rozgryźć jego zachowanie. Wczoraj prawie od niego uciekł, a dziś uśmiechał się tak, że Aiden zapomniał na chwilę o niepokojących wydarzenia ze spotkania z profesorem. Bo i kto by się przejmował bohomazami w jakiejś starej książce, kiedy oryginał siedział tuż obok, kusząc uroczymi dołeczkami w policzkach?
Aiden chrząknął i wytarł dłonie o jeans na udach.
- Uporządkujmy to sobie - zaczął, mrużąc oczy przed ostrym wiosennym słońcem. - Profesor Harvel nie dość, że ma opinię starego dziwaka, jest nim na pewno. Nie wiem jak ty uważasz, ale moim zdaniem bez zdziwienia przyjął teorię o magicznych bestiach i dał swoje błogosławieństwo na poszukiwanie mitycznego miecza. - Chłopak zastygł na chwilę, w pół gestu, którym ubarwiał wypowiedź i krzywił się trochę, unosząc brew z powątpiewaniem. - Tylko mnie się wydaje, że to jest trochę naciągane?
- Naciągane? Nie... Nie sądzę. Dlaczego? Ty tak samo łatwo uwierzyłeś w moje zdolności.
- To była inna sytuacja - zaprzeczył bokser żywo. - Na własne oczy widziałem, co zrobiłeś, a on... Nie wiem… Może to głupie, ale mam wrażenie, że on nas bierze za kogoś innego.
- Bo może...
Chłopak zawahał się i nagle spuścił wzrok poważniejąc. Skubał palcami trawę, myśląc jak to wszystko wyjaśnić, jak zebrać swoje myśli i przedstawić je Aidenowi w najbardziej zrozumiały dla niego sposób. Czuł, że jest blisko rozwiązania, tylko jak zwykle brakowało mu pewności. Gdy jednak znów jego dłonie zagłębiły się w chłodne i miękkie źdźbła, odpowiedz jakby przyszła sama.
Zerwał jedną z małych stokrotek i uniósł ją tuż przed oczy sportowca.
- Pomyśl, co byś zrobił, gdyby przez całe życie ludzie powtarzali ci, że to jest niezapominajka i jest niebieska.
- Matt, ale to jest stokrotka. - Bokser wyjął mu kwiatka z ręki i obrócił w palcach, aż płatki rozpłynęły się i zlały w ruchu. - Do czego właściwie zmierzasz?
- Co byś zaczął myśleć, gdyby przekonywano cię, że jest inaczej? Cały czas. Uwierzyłbyś w końcu, że to jest niezapominajka, prawda? - nie dał za wygraną student i dokładnie wymówił ostatnie słowa.
- Pewnie tak. - Sportowiec przyznał niechętnie.
- W takim razie, jak byś reagował gdyby ktoś przez całe życie mówił ci, że nie ma magii na świecie, że to tylko bajka? - spytał, zapalając się całkiem swoim pomysłem - Przecież siedzę przed tobą i jestem realny? Co byś powiedział, gdyby ktoś zadbał o to, aby Arthura i Merlina uważano za legendę, kiedy ta legenda ma swoich następców?
Aiden siedział przez chwilę cicho, nawet nie mrugając powiekami, aż Matt w końcu poruszył się niespokojnie, cicho wymawiając imię boksera. Dopiero wtedy chłopak zareagował. Głównie dlatego, że przeszedł go miły dreszcz, gdy usłyszał własne imię z ust Matta. Ta podświadoma reakcja powinna była go zaniepokoić, ale jakoś nie potrafił wykrzesać z siebie żadnych negatywnych uczuć. Gdyby nie dziwna rozmowa, którą właśnie prowadzili i osobliwe wnioski, które przedstawiał mu student, poddałby się swojemu pragnieniu i pocałowałby go znowu.
- Myślę, że powiedziałbym, że... W życiu nie słyszałem gorszych głupot - skwitował z najbardziej obojętną miną, na jaką było go stać. - No może jeszcze przeszedłbym ja, jako potomek Arthura, Króla Camelotu… - zastanowił się chwilę i uśmiechnął przebiegle. - Nadawałbym się na króla, ale ty? Potomek Merlina?
- Ja przynajmniej mam na to jakiś dowód - obruszył się młody czarodziej, przestając momentalnie uśmiechać. - A ty? Jak potwierdziłbyś to, że jesteś spadkobiercą mężczyzny, który stworzył Anglię?
- Mój profil dobrze wyglądałby na monetach.
Matt prychnął lekceważąco, posyłając sportowcowi powątpiewające spojrzenie.
- Jakich monetach? Myślałabyś tylko o księżniczkach i turniejach, zaniedbując państwo, które w końcu popadłoby w ruinę.
- Twoje zaufanie we mnie jest niezłomne - mruknął Aiden, zasępiając się na chwilę.
Jakkolwiek niedorzeczna była ta rozmowa, chłopak poczuł jakby Matt uderzył w jego czułą strunę. Nie był ideałem, ale też nigdy by sobie nie darował, gdyby ciemnowłosy miał go tylko za zapatrzonego w siebie bubka. Nabrał powietrza, spod brwi patrząc na wciąż obrażonego Matta.
- Powiedzmy, że wierzę w tę twoją teorię o stokrotkach. Według ciebie, to wszystko co się dzieje, jest zamachem na nas? I pewnie jeszcze tylko my możemy to powstrzymać. Przeznaczenie... - dodał po krótkiej chwili milczenia.
Student jednak nadal na niego nie patrzył, od nowa zaczynając maltretować trawę. Chciał zaimponować bokserowi. Nawet podświadomie, chciał mu pokazać, że jest coś wart i jest przydatny. Teraz okazywało się, że to nie miało dla Aidena znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Ani on... Ani to, że się spotkali.
- Czy to źle, że los nas ze sobą połączył? - spytał jeszcze bardziej chardo, unosząc raptownie swoje pociemniałe oczy ku obliczu sportowca, tak że ten mógł zobaczyć jak nagle wypełnia je mgiełka łez.
- Nie! Nic takie nie powiedziałem, tylko... - głębokie westchnienie uleciało spomiędzy warg Aidena, gdy opuścił głowę, a potem nagłym ruchem sięgnął podbródka studenta. - Cieszę się, że los, czy cokolwiek innego, skrzyżowało nasze drogi. Nie wiem tylko, czy legendy Arturiańskie mówiły coś o tym?
Ścichł głos do szeptu, gdy nachylał się coraz głębiej, z delikatnym uśmiechem patrząc na coraz bliższe, lekko drżące wargi Matta. Chłopak oblizał je bezwiednym ruchem sprawiając, że Aiden sam zadrżał z oczekiwania.
- O! Mój! Boże! Nie wierzę! Rex! To naprawdę ty?! - dziewczęcy głos odezwał się bardzo blisko nich i obaj poderwali głowy do góry, dając się oślepić promieniom słońca.
Długonoga blondynka dosłowne padła na kolana tuż przed Aidanem, automatycznie łapiąc chłopaka za rękę.
- Marzyłam, żeby cię wreszcie spotkać gdzieś poza ringiem. Na marginesie, oglądałam ostatnią walkę… - Pochyliła się konspiracyjnie w stronę boksera, zaglądając mu głęboko w oczy. - Była niesamowita! To jak dołożyłeś temu ostatniemu gościowi... Aż mi się gorąco zrobiło! Ach przecież! - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, nie przerywając trajkotania. - Nawet się nie przedstawiłam. Jestem Anna i byłabym wniebowzięta, gdybyś dał się zaprosić dzisi...
Aiden oprzytomniał wreszcie z szoku i zatrzymał słowotok blondynki gestem dłoni.
- Zgubiłaś mnie gdzieś przy „niesamowita”. - Uśmiechnął się tylko z musu i błagalnym spojrzeniem obrzucił Matta.
Student jednak nawet nie patrzył w ich stronę. Jego wzrok padał gdzieś w dal, na białe sylwetki kamienic, które prześwitywały przez świeżą zieleń drzew i różowo blade kwiaty. Na policzki chłopaka wpłyną lekki rumieniec, spowodowany przypływem nagłego gorąca. Sam nie miał pojęcia dlaczego zachowanie dziewczyny wywołało w nim nagły sprzeciw i jednym na co miał ochotę była ucieczka. Blondynka uśmiechnęła się jeszcze milej, nie zwracając nawet uwagi na Matta i zachęcona ciszą, znów zwróciła się do Aidena.
- To jak będzie z dzisiejszym wieczorem?
- Co? A, wieczór. Racja... - zaczął bokser, z niepokojem obserwując jak ciemnowłosy podnosi się z ziemi i pokazując coś na migi, zmierza w stronę bramy parku.
Blondyn spojrzał szybko na dziewczynę. Była bardzo ładna. Długie blond włosy spływały na plecy kaskadą, uśmiech odsłaniał perłowo-białe zęby, a jej oczy były tylko trochę mniej niebieskie niż u...
- Słuchaj… - Aiden schwycił jej nadgarstek silnie i nakłonił ją by rozluźniła uścisk. - Może spotkamy się dziś wieczorem, pod Driud's. Są walki i zamierzam kilka wygrać, a potem jakoś się umówimy, ok? - Wstał nie czekając na odpowiedź, bo Matt znikał już za wysokim żywopłotem tuż przy granicy parku. - Miło cię było poznać!
Krzyknął jeszcze przez ramię i z przepraszającym uśmiechem, pognał za oddalającym się studentem. Już drugi raz ktoś im przeszkodził i tym razem nie miał zamiaru pozwolić chłopakowi tak po prostu uciec. Jeżeli połączyło ich przeznaczenie, zamierzał je przypieczętować.
- Matt, stój! - krzyknął za nim, ale tamten nie reagował, szedł uparcie do przodu, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
- Ogłuchłeś? - Bokser dopadł wreszcie chłopaka, odciągając go na bok, między wysokie żywopłoty usiane drobniutkimi, świeżymi plamkami zieleni.
Wyższe od nich, odgrodziły młodych mężczyzn od wścibskich spojrzeń, gdy Aiden przyparł ciemnowłosego do ściany z gałązek i zamknął usta pocałunkiem, nie dając zaprotestować. Bieg nie zostawił wiele oddechu na czułości i blondyn oderwał się od warg Matta, szukając reakcji w jego zamglonych oczach.
- Przez ciebie nakłamałem dziewczynie - szepnął na bezdechu i uśmiechnął się szeroko. - Warto było.
Matthew nadal patrzył na niego zaskoczony i zauroczony zarazem. Nie spodziewał się tego... To znaczy spodziewał, ale nie miał pojęcia, że Aiden pobiegnie za nim. Wydawało mu się, że dziewczyna, podziwiająca go fanka, będzie czymś ważniejszym, niż jakiś czepialski chłopak, który nawet nie potrafi docenić zalet boksera. Tyle, że Matt potrafił je docenić. Chyba aż za bardzo. Nie mógł odwrócić wzroku od hipnotyzujących go oczu sportowca, które patrzyły na niego dziwnie miękko. Delikatne usta Aidena, których zdążył już posmakować, nęciły go swoją miękkością, tak samo jak całe ciało starszego chłopaka, przyciskające go do żywopłotu, kusiło miłym ciepłem. Uczucie bezpieczeństwa, jakie poczuł w ramionach tego człowieka i obezwładniająca przyjemność, wzięły w końcu nad nim górę. Podał się... Mimo dawanych sobie obietnic, mimo wszystkim sprzecznym myśli. Nie mógł już trzymać swoich uczuć... I sam pocałował Aidena. Przywarł do jego ust niemal z desperacją, wyciągając dłonie ku twarzy boksera i przyciągając ją do siebie zaborczo.
Blondynowi to wystarczyło by objąć mocniej smukłe ciało studenta, pospiesznie poznając je dłońmi. Czuł, jak szczupłe kształty przepływają pod opuszkami. Nie miał pojęcia, skąd brało się w nim to pragnienie, by mieć chłopaka jak najbliżej siebie, ale uczucie było silniejsze od jego logicznych myśli.
Ostre gałązki żywopłotu delikatnie kuły go w wierzch dłoni, gdy niecierpliwe palce wśliznęły się pod koszulkę młodego czarodzieja, gdzieś na wysokości pośladków. Matthew spazmatycznie nabrał powietrza, porażony dotykiem, a język Aidena musnął wnętrze warg ciemnowłosego, próbując nowego doznania. Jeśli taki smak miało mieć jego przeznaczenie, był gotów wypełniać je codziennie. Pocałunek miały aromat czegoś, czego do tej pory nigdy nie dane mu było poczuć i dopiero teraz, uwalniało się gdy ich języki tańczyły wokół siebie z coraz większą namiętnością. Ostatnie resztki świadomości Matthew zgasły, zagubiły się gdzieś miedzy jednym dotykiem, a drugim, miedzy jednym spotkaniem ich ust, a następnym. Nie marnowali nawet czasu na oddechy, gdy Aiden zatopił się w studencie do reszty i zagarnął go jeszcze silniej w ramiona. Odpłynęli wśród szumu liści i dalekich odgłosów miasta, zasłuchani jedynie w swoje aprobujące mruknięcia. Matt zadrżał cały, czując że sportowiec przełamuje kolejne bariery, bierze w posiadanie, jak sam władca to co należy do niego i wsuwa dłonie śmiało jeszcze głębiej. Opuszki palców Aidena muskały delikatną skóra krągłych pośladków młodszego, by zaraz ścisnąć je władczo. Chłopak nie miał zamiaru przestać i jednym, silnym ruchem przyciągnął ciało, które tak pragnął.
- Ktoś... - szepnął desperacko Matt, wibrującym głosem, gdy nagle usta boksera opuścił jego wnętrze. - Ktoś nas zobaczy - jęknął rozdzierająco, nie mogąc powstrzymać wzbierającej rozkoszy.
Aiden całował teraz delikatnie jego szyję i linię szczeki, nakłaniając go, by odchylił głowę i dał mu więcej miejsca do pieszczot. Słowa dotarły do umysłu sportowca z niewielkim opóźnieniem. Jego gesty urwały się nagle i Matt aż jęknął z dezaprobatą. Aiden zapatrzył się w oczy studenta, powoli uśmiechając do ogarniętego przyjemnością oblicza.
- W tym momencie nie obchodzi mnie nikt więcej, poza tobą - szepnął przejęty, czując jak sam drży z tłumionego pragnienia i przyjemności, jaką przynosiło mu obdarowanie pieszczotami drugiej osoby.
Do tej pory, nigdy nie pragnął drugiego mężczyzny, dopóki na jego drodze nie stanął Matt. Od pierwszej chwili, gdy go zobaczył, czuł że połączyło ich coś więcej, niż zwykły przypadek. Znał go i to głębiej, niż kogokolwiek, nawet niż samego siebie i właściwie niepotrzebne były mu tłumaczenia pokroju przeznaczenia, czy legend. Wystarczyły mu ufność i pożądanie rodzące się w oczach Matta, utwierdzające boksera w przekonaniu, że nie wymyślił sobie tego i student czuje to samo.
Spojrzenia obu zsunęły się za dłonią boksera, która ześliznęła się pod koszulką Matthew, przez jego szczuły brzuch aż do paska spodni. Zatrzymały się na pospiesznie rozpinanych guzikach rozporka studenta i długich palcach Aidena, znikających pod bielizną młodego czarodzieja.
Matt nabrał szybko powietrza, wstrzymując je w płucach i z przerażeniem, czy może zawstydzeniem zaciskając oczy, gdy poczuł chłodną dłoń opieszale dotykającą jego intymnych miejsc.
- Aiden... Błagam cię. Nie tutaj - szepnął z przerażeniem, czując jak jego ciało całkowicie ulega doznaniom.
Zielona ściana ugięła się nieznacznie pod ciężarem ich ciał. Ciepły oddech Aidena załaskotał Matta w ucho, gdy chłopak skrył twarz w ciemne kosmyki. Sam nie bardzo wiedział, co czuje bo feeria doznań mąciła w jego zmysłach. To działo się tak szybko. Było nieprzyzwoite do granic, ale nabrzmiewającą męskość Matthew pod palcami sprawiała, że pragnienie by posiąść to ciało sprawiało niemal fizyczny ból. Wiedział, że potrafi sprawić mu przyjemność i to kierowała jego dłonią. Skąd to wiedział? Wyrzucił to pytanie na później, do najdalszych zakamarków umysłu, dając miejsca pożadaniu.
- Więc gdzie? - szepnął rozgorączkowanym głosem, jak przez mgłę uświadamiając sobie, że Matt coś mówił.
Jednak nie uzyskał odpowiedzi, bo w tym samym momencie poczuł mocne wibracje własnego telefonu i już po chwili aparat zadźwięczał w przestrzeni przeraźliwym piskiem. Całując jeszcze raz pośpiesznie Matthew w rozchylone z dezorientacji usta, wyjął telefon z kieszeni nagle przyciasnych jeansów. Gdy jego wzrok padł na wyświetlacz, chłopak nie mógł powstrzymać się przed kwaśną miną. Wydymając usta niczym mały chłopczyk, westchnął przeciągle niezadowolony.
- Ojciec - wyjaśnił ciemnowłosemu, który zamarł z oczekiwaniem, ciągle przypierany do żywopłotu mocnym ciałem boksera. - Zawsze ma bezbłędne wyczucie czasu.
Marudny ton Aidena i jego dłonie, niechętnie odrywające się od pieszczot przywróciły Mattowi resztki zdrowego rozsądku. Chrząknął, poprawiając ubranie i spod brwi przyglądał się jak bokser odbiera połączenie.
- Koledzy powiedzieli, że nie ma cię w mieszkaniu - ojciec Aidena zaczął bez zbędnych wstępów, mówiąc do słuchawki tak głośno, że przytłumione słowa docierały nawet do uszu studenta.
- Cześć tato. Miałem... - głos boksera zachwiał się lekko - dodatkowe zajęcia. Coś się stało?
Matt tylko uniósł brwi w komentarzu na to niezbyt zgrabne kłamstwo i uśmiechnął się lekko, nawet mimo jaskrawego rumieńca palącego jego policzki.
- Ktoś mi powiedział, że widział cię w ogólnokrajowej telewizji. Podobno walczyłeś z kimś w metrze? - Aiden nawet nie zdążył nabrać oddechu do odpowiedzi, gdy ojciec odezwał się znowu. - Nie wiem o co chodzi dokładnie, ale myślałem, że wyraziłem się dość jasno na temat walk. Miałeś odpuścić sobie boks i zająć się nauką. Masz obowiązki wobec rodziny i rodzinnego biznesu, jesteś dla nas zbyt cenny i nie po to studiujesz, żeby dawać sobie obijać twarz jakimś chłystkom. Zdaje się, że ustaliliśmy, że gdyby ci czegoś brakowało, będziesz zwracał się do mnie.
Aiden wywrócił oczyma, kilka razy usiłując wtrącić coś w monolog w słuchawce, ale nawet Matt słyszał, że nie miał nawet cienia szansy.
- Tato! - Udało mu się wreszcie wejść w słowo ojcu - ktoś się musiał pomylić. Nie walczyłem z nikim w metrze - powiedział wolno, ostrożnie dobierając słowa i spuścił wzrok z twarzy Matta na świeżą trawę pod stopami.
Nie cierpiał tych rozmów, tonu ojca i jego maniery, że wszystko musi być po jego myśli. Nie cierpiał też, że najczęściej nie potrafił się mu przeciwstawić, jawnie i z premedytacją, nawet gdy zasady które ustalał były ewidentnie bezsensowne. Teraz jednak najbardziej martwiła go świadomość, że Matt jest świadkiem tej chwili słabości i że nie będzie już potrafił patrzeć na niego bez tego pryzmatu złego wrażenia.
Odszedł kilka kroków w bok, odwracając się do chłopaka tyłem.
- Twoi koledzy mieli inne zdanie - głos ojca rozległ się ponownie, a Aiden podparł czoło dłonią, obiecując sobie przyłożyć swoim współlokatorom, gdy tylko dostanie ich w swoje ręce.
- Moi koledzy to idioci. Naprawdę chcesz wierzyć ich wygłupom?
- Nie. Co więcej, wolę się przekonać sam, dlatego jutro przyjeżdżam do Londynu. Mam kilka spraw do załatwienia, więc przy okazji zajrzę i do ciebie.
Aiden prawie jęknął, w ostatnim momencie gryząc się w język. Jeszcze tego mu tylko brakowało. Jakby nie miał dość problemów i całkowitego mętliku w głowie, teraz czekała go jeszcze kontrola rodzicielska.
Uniósł głowę do góry, wpatrując się w błękitne niebo i wolno sunące po nim strzępiaste chmurki. Jak na złość, odpowiedź nie objawiła się na żadnej z nich i chłopak desperacko rozejrzał się na boki, szukając czegokolwiek, czego mógłby się uczepić. Wyczekujące i trochę niepewne oblicze Matta wydało mu się nagle jeszcze piękniejsze niż kiedykolwiek, gdy olśnienie spadło na niego wraz ze spojrzeniem błyszczących błękitnych oczu.
- Jutro mnie nie będzie.
- Jak to? Jutro niedziela i...
- Tato? Tato coś przerywa! - Aiden udał nagłe zakłócenia na linii. - Nie mogę teraz rozmawiać. Jutro nie przyjeżdżaj, słyszysz mnie? Potem pogadamy - zakończył szybko, ignorując nawoływania rodzica w słuchawce.
- Wybacz - rzucił do wpatrzonego w niego ze zdumieniem Matta. - Przeznaczenie mi podpowiada, że muszę wyjechać z miasta. Co powiesz na początek wyprawy jutro?
- Ju...Jutro? - spytał z niedowarzeniem ciemnowłosy, ale widząc gorliwe potakiwania kolegi i jego szelmowski uśmiech, nie miał już nawet cienia wątpliwości. - Chyba mi pasuje. W razie gdybyśmy nie mieli przyjść na zajęcia, w poniedziałek i tak nie mam nic ważnego. Nie wiem tylko...
- Czyli uzgodnione - Aiden wpadł chłopakowi w słowo, zacierając ręce. - Wracamy? - dodał i nie czekając na odpowiedź, pchnął studenta przed sobą.