Naciągnięci na pracę
Monika to wykształcona ekonomistka z dużym doświadczeniem zawodowym, ale równie dużym zasobem naiwności. Podobnie jak tysiące szukających pracy przez Internet, dała się nabrać. Wysłała CV i dane osobowe. Teraz spłaca nie swoje raty za telewizor i lodówkę.
Kradzież tożsamości, handel danymi, fikcyjne oferty pracy - to tylko nieliczne sposoby żerowania na ludziach w trudnym położeniu. Oszuści prześcigają się w doskonaleniu metod naciągania i niestety wciąż mają świeży narybek.
„Biznes” na skradzionej tożsamości
Poszukiwanie pracy przez Internet to najprostszy sposób zdobycia nowej posady, a jednocześnie najbardziej niebezpieczny. - Pierwszy raz zdecydowałam się poszukać pracy w ten sposób. Nawet do głowy mi nie przyszło, że będą z tego same kłopoty - mówi z goryczą pani Monika. - Nic nie podejrzewałam nawet wtedy, gdy po wysłaniu dziesiątków maili nie dostałam żadnej odpowiedzi, a nawet potwierdzenia, że ktokolwiek zerknął na moje dokumenty - przyznaje.
Wątpliwości pojawiły się w momencie otrzymania monitu w sprawie zaległych rat. Było jednak za późno. Choć sprawę zgłosiła na policję, to nadal spłaca zobowiązania zaciągnięte na swoje nazwisko. Ktoś posłużył się jej danymi, kupił sprzęt, a dług zostawił. - Może kiedyś uda mi się poznać nazwisko oszusta i wówczas będę mogła wytoczyć mu sprawę cywilną - mówi z nadzieją w głosie, choć w oczach widać, że sama wątpi w taki scenariusz.
W policyjnych aktach aż roli się o tego typu historii. Pani Monika i tak miała szczęście. Oszust zadowolił się sprzętem. Nie wziął olbrzymiego kredytu, nie założył fikcyjnej firmy, która naciągała innych ludzi, nie założył sklepu internetowego i nie dokonywał zakupów za duże kwoty na serwisach aukcyjnych. Możliwości bowiem skorzystania z cudzego dowodu są niestety olbrzymie.
Skradziona tożsamość to coraz popularniejszy proceder w sieci. Pomimo licznych komunikatów policyjnych, wciąż pojawiają się nowi oszuści i wciąż nabierają kolejne grupy ludzi. Fałszywe ogłoszenia rekrutacyjne zalewają wirtualny świat. - Obawiam się, że to dopiero początek podobnych cyberprzestępstw. Internet wciąż przyciąga nowych, coraz sprytniejszych naciągaczy. W swojej pracy co chwilę spotykam się z podobnymi sytuacjami - mówi doradczyni zawodowa Luiza Jabłońska z Warszawy. - Najłatwiej im żerować na ludziach bezrobotnych, potrzebujących, bo ci właśnie są najbardziej zdesperowani i ich czujność zostaje uśpiona perspektywą otrzymania dobrej posady. W rezultacie jednak zamiast pracy wpadają w coraz większe kłopoty - podkreśla.
Każda „głowa” w cenie
Fałszywe ogłoszenia mają także na celu zebranie jak największej ilości CV, na podstawie których pseudo head-hunterzy lub agencje kompletują pokaźną bazę danych, którą następnie sprzedają firmom. Nie są to małe pieniądze. Natomiast bezrobotnego, który wpadł w ich sieci, ignorują, powołując się na formułkę: „skontaktujemy się tylko z wybranymi osobami”.
- Kilka miesięcy temu zacząłem szukać pracy. Odpowiedziałem na wiele ogłoszeń, jednak zamiast interesujących mnie ofert pracy, moja skrzynka mailowa zaczęła zapełniać się jakimiś dziwnymi ofertami kupna i usług z różnych firm. Na moją komórkę również przychodziły denerwujące wiadomości - opowiada 28-letni Marek. - Po pewnym czasie zmuszony byłem zlikwidować skrzynkę i zmienić numer telefonu, bo wszelkiego rodzaju blokady nie przyniosły rezultatu. Dopiero później wyczytałem o praktykach stosowanych przez firmy zbierające dane. A myślałem, że skoro nikt się nie odzywa to znaczy, że jestem kiepskim kandydatem do pracy, że moje doświadczenie jest słabe, że w ogóle jestem do kitu - przyznaje.
Gorzowska psycholożka Maria Domińska podkreśla, że tego typu sytuacje powodują dodatkowe niepotrzebne napięcie u szukających pracy. - Dużym stresem jest sam brak pracy. Dodatkowych zmartwień przysparza brak odpowiedzi na wysłane podanie. Wówczas taka osoba traci pewność siebie, jest coraz bardziej rozbita, apatyczna. Nierzadko kończy się to depresją. W umyśle bowiem zaczyna kiełkować myśl, że jestem marnym kandydatem, nikt mnie nie potrzebuje, moje doświadczenia zawodowe są mizerne i nie nadaję się do niczego - wyjaśnia.
Podkreśla, że trudno takim osobom wytłumaczyć, że to podstęp i nie miało to nic wspólnego z prawdziwą rekrutacją. - W takim przypadku podsuwam pomysł, by bezrobotny sam zamieścił ogłoszenie, opisując swoje doświadczenia zawodowe i określił rodzaj pracy, jaką chce wykonywać - podpowiada psycholożka. - Zazwyczaj taka metoda się sprawdza, bo pracodawca, który potrzebuje odpowiedniego fachowca, poda nazwę firmy, adres, a nawet swoje nazwisko. Ma bowiem czyste intencje - dodaje.
Manager vel domokrążca
Do kolejnej grupy ogłoszeń zaliczyć można takie, w których firmy pod przykrywką rekrutacji reklamują swój nowy produkt, inwestycje albo oferują obcobrzmiące stanowiska, atrakcyjne warunki i stabilne zatrudnienie, a w rzeczywistości proponują mało inspirujące zajęcie polegające na poszukiwaniu klientów w terenie.
- Szukałam pracy w marketingu. Po wielu wysłanych aplikacjach w końcu otrzymałam zaproszenie na rozmowę. Siedziba firmy zamiast w centrum miasta mieściła się w wiosce 5 km za miastem. Na miejscu okazało się, że jest to hurtownia materiałów biurowych. Budynek obskurny, biuro jeszcze bardziej. Dostałam paczkę z jakimiś bibelotami i starszy, niemiły pan warknął do mnie, że moim zadaniem jest znaleźć w mieście, albo gdzie mi się tylko podoba, sklepy, które to kupią. Takich osób jak ja, było jeszcze kilka. Oddałam pudło i odjechałam, inni ruszyli w teren - wspomina Dominika, absolwentka marketingu i zarządzania z doskonała znajomością dwóch języków.
- Sama byłam na siebie zła, że dałam się nabrać jak małe dziecko. Nigdy już nie powtórzyłam tego błędu. Nauczyłam się odszyfrowywać ogłoszenia i czytać między wierszami. Jako ciekawostkę mogę dodać, że chyba dwa lata później dostałam na skrzynkę autopowiadomienie z jakiejś innej firmy, że moje zgłoszenie w odpowiedzi na ofertę pracy zostało "nieprzeczytane”, co oznaczało, że ktoś robił porządki w poczcie i wrzucił wszystkie firmowe śmieci do kosza. Dobrze, że nie czekałam na odpowiedź z tej firmy - stwierdza z uśmiechem.
Doradcy zawodowi przyznają, że większość ogłoszeń nie zgadza się ze stanem faktycznym. To celowy zabieg. - Firmy tak konstruują ogłoszenia, żeby każdy zinterpretował je na swój sposób i wysłał CV albo zapamiętał nazwę firmy i oferowany przez nią produkt - podkreśla doradczyni Luiza Jabłońska.
- Wiadomo, że na mało popularne stanowisko przedstawiciela handlowego lub telemarketera zgłosi się kilku chętnych, a na stanowisko w marketingu chętnych będzie kilkuset. A nóż, kogoś da się namówić - wyjaśnia. Dodaje, że wśród ogłoszeń zdarzają się również ciekawe perełki typu: „poszukuję asystentki, oferuję wysokie zarobki, CV wraz ze zdjęciem w bikini proszę przesłać na edward60@...pl" - W tym przypadku nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć o jaki charakter pracy chodzi - podkreśla.
Research na wagę złota
Niedawno jedna z gazet w Krakowie przeprowadziła śledztwo i zbadała wszystkie ogłoszenia na jednym z ogólnopolskich portali ogłoszeniowych. Krąg „podejrzanych” zawęziła tylko do województwa małopolskiego. Ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że tylko 30 procent zamieszczonych w sieci ogłoszeń jest prawdziwa.
Niestety, ani policja, ani Inspekcja Pracy czy Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, ani nawet administratorzy portali ogłoszeniowych nie są w stanie uchronić nas przed cyberoszustami. Nic bowiem nie zastąpi zdrowego rozsądku i nuty podejrzliwości.
Jak twierdzi Agata Kostyk-Lewandowska z biura rzecznika prasowego Okręgowej Inspekcji Pracy we Wrocławiu, instytucja nie ingeruje w proces rekrutacji. - W tym zakresie nie mamy żadnych środków prawnych, z wyjątkiem ogłoszeń emitowanych przez agencje zatrudnienia - te „prześwietlamy" pod kątem dyskryminacji i wymogów określonych przez ustawę o instytucjach rynku pracy - wyjaśnia.
Dodaje jednak, że każdy przyszły pracownik może się zwrócić do Inspekcji, na zasadach dostępu do informacji publicznej, o udzielenie informacji o pracodawcy. Są to jednak informacje „przefiltrowane" - bez danych osobowych, bez informacji o nałożonych mandatach itd. - Wydaje mi się, że najlepszym sposobem na sprawdzenie potencjalnego pracodawcy jest własny „research" wśród znajomych czy na forach internetowych - radzi.
Podobnego zdania jest policja, psycholodzy i doradcy zawodowi. - Przede wszystkim nigdy, pod żadnym pozorem nie należy wysyłać nikomu naszych dokładnych danych i ksera dowodu. Nie należy także odpowiadać na ogłoszenia anonimowe, czyli takie, w których nie podaje się nazwy firmy i adresu. Gdy już zamierzamy wysłać swoją aplikację warto poszukać informacji na temat potencjalnego pracodawcy w Internecie. Każda szanująca się firma na pewno tam będzie. W pierwszej kolejności należy także sprawdzić jej stronę www lub zadzwonić z pytaniem o nabór - wylicza doradczyni.
Podkreśla także, że warto prześledzić fora internetowe. Tam można znaleźć nie tylko ostrzeżenia przed nieuczciwymi pracodawcami, ale także opinie o firmach, przeczytać, jak przebiega „proces rekrutacji”, co dana firma oferuje na konkretnym stanowisku i jaka panuje tam atmosfera. - Pamiętajmy jednak, że szukając pracy zawsze powinniśmy być czujni - przestrzega.
Autor: Agnieszka Pruszkowska-Jarosz
Źródło: Onet Biznes
6