Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela
Rzecz o naprawie małżeństwa (odc. 1)
Słowo wstępu - rzut oka na sytuację rodzinną
Sytuacja rodziny nie jest dziś dobra. Zagrożony jest jednocześnie jej byt materialny i moralny, więzi psychiczne, jak i byt duchowy. Baczny obserwator zauważy, że zagrożenia te nie są wynikiem przypadku, lecz zorganizowanego ataku sił zła, żerujących na niedojrzałości człowieka oraz na nieładzie moralnym, zwłaszcza w dziedzinie seksualności. Siły te czerpią ze swych działań ogromne korzyści materialne, a ich skuteczność potęgują silne związki z lewicowymi przedstawicielami najwyższych władz państwowych.
Zmiany w prawodawstwie państwowym w ostatniej kadencji władz są zdecydowanie niekorzystne dla rodzin, zwłaszcza dla przygotowujących się na przyjęcie i wychowanie liczniejszego potomstwa. Jest to działanie zabójcze dla narodu i na przestrzeni pokoleń prowadzące do jego zagłady. Podobnie bolesne są zmiany w obyczajowości i obniżenie poziomu moralnego. Szczególnie niepokojący jest zmasowany atak na dzieci i młodzież poprzez wprowadzanie demoralizujących treści do szkolnych programów nauczania. Z wyjątkową zajadłością atakuje się tradycyjną rodzinę polską i przekazywane przez nią od wieków wartości moralne. W programach szkolnych słowo "rodzina" zastępowane jest "związkiem partnerskim". Całkowicie wyeliminowano takie pojęcia jak wierność, trwałość małżeństwa, uczciwość małżeńska, nie mówiąc już o wartościach wyższych: Bóg - Honor - Ojczyzna. Tradycyjny dla rodziny polskiej szacunek dla każdego poczętego życia zastępuje się enigmatyczną "wolnością wyboru". Jawnie reklamuje się wśród młodzieży antykoncepcję i aborcję. Próba choćby nazwania po imieniu zboczeń, dewiacji i wynaturzonych działań seksualnych napotyka na zdecydowany opór obrońców "nowej moralności", ukrywających swe niecne cele pod hasłami wolności, tolerancji i nowoczesności. Można by długo opisywać niekorzystne zjawiska i promujących je mocodawców, lecz nie to jest celem niniejszej wypowiedzi. Pragnąłbym pomóc konkretnym rodzinom przez opisanie najczęstszych źródeł zagrożeń i wskazać na sposoby ich przezwyciężenia. A wszystko zaczyna się od wspólnoty, jaką tworzy mąż i żona.
Uprawnia mnie do tego i daje ogląd sytuacji wieloletnia praktyka w poradni małżeńskiej oraz setki rozmów z poróżnionymi małżonkami. Być może, w szukaniu sposobu na poluźnione więzi, pomocnym okaże się nazwanie po imieniu najczęściej występujących problemów.
Bóg i małżeństwo
Przez ponad 20 lat praktyki w poradnictwie małżeńskim nie spotkałem małżeństwa, które oparłoby swe życie solidnie na Bogu i świecie wartości chrześcijańskich i doszłoby do sytuacji rozwodowej. Można powiedzieć, że jest to logiczne i zgodne z obietnicą Chrystusa, że dom zbudowany na skale nie runie. W innym miejscu czytamy, że "skałą jest Chrystus". Zauważmy, Jezus nie obiecał, że w dom zbudowany na skale-Chrystusie nie uderzą wichry i pioruny, lecz powiedział, iż dom taki się ostoi. Mamy więc prostą, czytelną i niezawodną receptę na udane małżeństwo: budować dom na Chrystusie i Jego zasadach. Recepta jest jasna, lecz wcale niełatwa do wprowadzenia w życie. Przeszkodą jest nasza ludzka słabość i grzeszność. Jednak kierunek naprawy małżeństwa dla chrześcijanina powinien być klarowny. Każda próba naprawy powinna się rozpoczynać od osobistego zgięcia kolan (i karku) przy kratkach konfesjonału - od sakramentalnej spowiedzi. Pomysł, że ja najpierw swoimi siłami sprawy uporządkuję i jak już będę "w porządku", to pójdę do spowiedzi "pochwalić się Panu Bogu", jest pomysłem szatana. Łaska sakramentalna jest właśnie po to, by wspierać nasze ludzkie, nawet nieudolne, starania. Nie rezygnujmy ze współdziałania z jej cudowną, nadprzyrodzoną mocą.
Spotykając się z młodymi przed ślubem, często przywołuję słowa św. Pawła: "niech słońce nie zachodzi nad zagniewaniem waszym". Rzeczywiście, gdyby małżonkowie nigdy nie poszli spać bez wcześniejszego pojednania, nie byłoby miejsca na narastanie poważniejszych problemów małżeńskich. Każdy dzień rozpoczynaliby z "czystym kontem" - byliby bezpieczni, co nie znaczy wolni od zagrożeń ("kto stoi, niech baczy, by nie upadł"). Mam praktyczną radę, pomagającą wypełnić słowa św. Pawła: zachęcam do codziennej wspólnej małżeńskiej modlitwy wieczornej. Już samo wypowiedzenie słów: "i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy" w Modlitwie Pańskiej zmusza do refleksji. Ufam, że elementarna przyzwoitość nie pozwoli nikomu wypowiedzieć na klęczkach tych stów w stanie nienawiści i pałania chęcią odwetu na współmałżonku. Nie chciałbym w tym miejscu być posądzonym o chęć sprowadzenia modlitwy jedynie do roli swoistego "ubezpieczyciela" trwałości małżeństwa, jednak nie umniejszam psychologicznego znaczenia sytuacji, która skłania, niemalże wymusza, konieczność wzajemnego wybaczenia sobie ewentualnych win, zadanych przykrości i ran. W ciągu jednego dnia praktycznie nie mogą wydarzyć się rzeczy nie do wybaczenia. Jednak, gdy nie wybaczone sprawy narastają tygodniami, miesiącami, czy nawet latami, wówczas dochodzi niejednokrotnie do sytuacji, w której po ludzku nie widać możliwości dobrego rozwiązania. Nawet wtedy pamiętajmy, że "u Boga nie ma nic niemożliwego"...
Myślę, że w tym miejscu warto uświadomić sobie na nowo, czym jest zawarcie sakramentalnego małżeństwa w Kościele katolickim. Człowiek wierzący wie, że nie jest on ani dawcą, ani panem życia. Jest natomiast współpracownikiem Stwórcy. Zatem chcąc oddać swe życie, zadysponować nim "na rzecz małżeństwa", chrześcijanin musi poprosić o zgodę na to swego Pana. Podobnie musi uczynić jego wierzący(a) narzeczony(a), późniejszy(a) współmałżonek(a). Ceremonia zawarcia małżeństwa w Kościele katolickim jest jakby potwierdzeniem zgody Boga na ten związek, więcej - jest gwarancją otrzymania od Boga "w prezencie ślubnym" łaski sakramentu małżeństwa. Czasem odnoszę wrażenie, że małżeństwa przychodzące do poradni, mimo upływu wielu lat od dnia ślubu, tego prezentu jeszcze "nie odpakowały". Wszystkie inne prezenty małżonkowie obejrzeli już na wszystkie strony i nacieszyli się nimi. A ten najwspanialszy prezent, źródło niewyczerpanych łask, źródło nadprzyrodzonej mocy, leży zakurzony w kącie. Trudno się dziwić, że małżeństwo się Jakoś" nie układa... Zauważmy, że Bóg nie uszczęśliwia nas na siłę, nie ingeruje swą nieskończoną mocą, gdy błądzimy. Szanując daną człowiekowi wolną wolę mówi: Masz w zasięgu ręki źródło mej nadprzyrodzonej mocy - łaskę sakramentu małżeństwa. Korzystaj z niej, jeśli chcesz...
Tak więc moja żona jest mi dana przez samego Boga (zresztą na jej i moje własne życzenie). Mój mąż jest mi dany i "zadany". Możemy się czasem po ludzku dziwić, dlaczego ten dar jest taki trudny, czy nawet denerwujący. Lecz skoro pochodzi od samego Boga, nie wolno nam zwątpić, że jest to dar dla mnie najlepszy, czyli najlepiej służący memu rozwojowi ku świętości. Bo przecież świętość, a nie wygoda, jest celem życia każdego chrześcijanina.
Jacek Pulikowski
Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela
Rzecz o naprawie małżeństwa (odc. 2)
Hasło - "miłość"
Zdefiniowanie pojęcia miłości jest konieczne, ponieważ powszechnie używa się tego określenia do czegoś, co tak naprawdę nic wspólnego z miłością nie ma, a nawet jest wprost jej zaprzeczeniem. Dzieje się tak w piosenkach, filmach, audycjach radiowych i telewizyjnych dyskusjach. Co gorsza, nawet w gabinetach "nowoczesnych" psychologów i psychiatrów: Pani musi być uczciwa względem siebie. Pani musi iść za głosem miłości, pani powinna w imię swej wielkiej nowo odkrytej miłości zostawić męża i dzieci i związać się z prawdziwym wybrankiem swego serca... Stek bzdur! Tak, ale jeśli ktoś na co dzień odżywia się tym "stekiem", to potem w życiu "stekiem mu się odbija". Tak więc miłość prawdziwa nie jest ani zauroczeniem, ani fascynacją, ani nawet silnym uczuciem, choć wszystkie te "zjawiska" mają swe, nawet ważne, miejsce w miłości. Miłość jest funkcją woli. Miłość małżeńska dojrzałego człowieka jest poprzedzona odpowiedzialną decyzją podjętą na całe życie.
Największym dobrem każdego człowieka jest jego własny wszechstronny rozwój, ku świętości. Rozwój prowadzący do zbawienia i szczęścia wiecznego. Tak więc miłość małżeńska wyraża się popartą czynami troską o dobro współmałżonka. Ślub miłości dozgonnej tego właśnie dotyczy. Nie można ślubować "dobrych uczuć", bo to nie do końca (a przynajmniej nie wprost) zależy od naszej woli. Zauważmy, że przy takiej definicji miłości można zrozumieć, a nawet wprowadzić w życie Chrystusowe zalecanie miłości nieprzyjaciół. Nie chodzi o to, by rzucać się im na szyję i pochwalać za świństwa, które nam wyrządzają. Chodzi o to, by nie życzyć nieprzyjaciołom, by ich "piekło pochłonęło", a życzyć im by, się nawrócili i przestali źle czynić. To-zalecenie jest możliwe do wypełnienia przez wierzącego człowieka. Tymczasem miłość najczęściej mylona jest z dobrymi uczuciami. Rzeczywiście, ważnym elementem miłosnej troski o dobro powinno być zadbanie o dobre uczucia. Bo gdy uczucia są dobre, łatwo jest kochać, to samo przychodzi. Znacznie trudniej kochać, czyli troszczyć się o dobro drugiego, gdy on zniszczył dobre uczucia, a wzbudza złe. A jednak jest to możliwe i konieczne do odbudowy dobrej relacji miłości.
Zagrożenie ze strony uczuć
Mylenie miłości z uczuciami jest śmiertelnie niebezpieczne. Ileż małżeństw zostało zawartych wyłącznie na fali rozpędzonych uczuć wywołanych najczęściej bliskością cielesną. Ona, skoncentrowana na własnych uczuciach i marzeniach, w ogóle nie interesuje się jego dobrem (najwyżej - dobra- mi), a tylko chce "mieć" męża, chce "urządzić sobie życie". Dla niego ona jest potrzebna tylko po to, by dostarczyć mu przyjemności i doznań seksualnych, do potwierdzenia przed sobą samym swojej "męskości". Ewentualnie jeszcze do pochwalenia się przed kolegami, jaką ma "laskę". Nie dziwmy się więc, że małżeństwa zbudowane na takich "podstawach" są kruche i nietrwałe.
Jakże często małżonkowie stawiają pochopną diagnozę o wypaleniu się miłości i podejmujądecyzję o rozwodzie jedynie na podstawie aktualnie złych uczuć. Uczucia z definicji są zmienne. Nawet najgorsze da się naprawić. Mam na to liczne przykłady z życia wielu mnie odwiedzających wzięte. Trzeba tylko o tej możliwej naprawie wiedzieć i jej chcieć, i zwyczajnie podjąć konkretny trud.
Wiele kobiet autentycznie kochających męża, co wyrażało się ogromną troską o jego dobro w codzienności (gotowały, prały, prasowały, niańczyły w chorobie itd.) mówiło w poradni: Ja już go nie kocham. Zamiast powiedzieć: Wypaliły się we mnie dobre uczucia, co zrobić, by je naprawić?
By zapamiętać, że miłość to nie same uczucia, anegdota. Pewien pan w 50. rocznicę ślubu, zapytany (przez wścibskich i szukających złej sensacji dziennikarzy): Czy nigdy nie myślał, by się rozwieść, odpowiedział: Rozwieść nigdy, ale zamordować żonę - bardzo często. Zauważmy, mimo nieraz bardzo złych uczuć nigdy nie myślał, by wycofać obietnicę miłości, czyli dozgonną troskę o dobro. Ponieważ rozwód jest ucieczką od obiecanej troski o dobro, ucieczką od odpowiedzialności za wypełnienie podjętych w dniu ślubu zobowiązań miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej.
Egoizm
Co jest zaprzeczeniem postawy miłości? Wcale nie nienawiść, która jest tylko wynikiem bardzo złych uczuć lub, jak kto woli, sama jest bardzo złym uczuciem. Zaprzeczeniem postawy miłości (czyli ukierunkowania na drugiego) jest postawa egoizmu (czyli ukierunkowanie na siebie).
Zauważmy, że postawa egoizmu może być w człowieku zakorzeniona poprzez takie a nie inne wychowanie. Wówczas człowiek nawet często nie zdaje sobie sprawy, że cały świat pragnie podporządkować sobie i swoim zachciankom. Często tak się dzieje z rozpieszczonymi jedynakami (na szczęście nie z każdymi) i z dziećmi, którym rodzice pragną "dać wszystko", niczego od nich nie wymagając.
Postawa egoizmu może być jednak wybrana świadomie. Skłania do tego np. ideologia skrajnego indywidualizmu (niektórzy mówią: hiperindywidualizmu). Wmawia ona człowiekowi, że skoro "człowiek jest najwyższą wartością", to on sam jest najwyższym dobrem. Ma zatem prawo wszystko i wszystkich sobie podporządkować. Jemu się wszystko za darmo należy. Bez względu na ważność powodu czy choćby kaprysu. Ma więc "prawo" zostawić męża i dzieci. Ma "prawo" zdradzać żonę. Ma wreszcie "prawo" do własnej moralności. Paradoksem jest, że ludzie o postawie egoistycznej żądają prawa do miłości, która im się oczywiście - jak wszystko - za darmo należy. Nie widzą wewnętrznej sprzeczności między postawą egoizmu i miłości. Wielokrotnie spotykałem się z małżonkami, którzy po latach przeżywali kryzys miłości i chcieli naprawiać małżeństwo. Ze zdumieniem niejednokrotnie stwierdzałem, że żadne nich nie jest zdolne do najmniejszego ustępstwa na rzecz drugiego. Przysłowiowego cukierka czy lizaka by nie oddali. Jak tu budować relację miłości, opartej na dawaniu, między ludźmi, którzy jedynie są gotowi do brania! Egoiści, co prawda, mogą zbudować w miarę trwałą relację bazującą na zasadzie wzajemnych usług i wzajemnej opłacalności, lecz daleko jej do "smaku" miłości. Niewyplenione pokłady egoizmu uniemożliwiające budowę prawdziwej relacji miłości można łatwo rozpoznać. Zapraszam każdego małżonka czytającego ten tekst do testu na samym sobie. Uwaga! Może boleć.
Wolność w miłości
Masz zapewne sposób na naprawę czy jeszcze lepsze funkcjonowanie Waszego małżeństwa. Czy sposób ten nie polega przypadkiem na tym, że to współmałżonek musiałby się zmienić w tym i tamtym?... Taka postawa zdradza niestety egoizm. Prawidłowo powinieneś chcieć naprawiać swoje małżeństwo przez zmianę siebie, zgłębiwszy to, co współmałżonek pragnąłby, by w Tobie się zmieniło, co mu przeszkadza lub wręcz, co Ci zarzuca. Ostrzegam, każda próba naprawy małżeństwa przez "wymuszenie" na współmałżonku zmiany funkcjonowania (choćby rzeczywiście w kierunku dobra) jest z góry skazana na przegraną. Taki sposób działania rodzi poczucie przymusu, ograniczenia wolności, wręcz zniewolenia, które wszyscy źle znosimy. Proponuję zatem inną "technikę" naprawy małżeństwa. W całkowitej wolności każdy ofiarowuje próbę zmiany siebie w kierunku, w którym wskazuje współmałżonek (rzecz jasna nie może to być kierunek ku złu moralnemu, bo wówczas nie wolno się zgodzić). Dobrowolna ofiara z siebie, w przeciwieństwie do ulegania przymusowi, niesie ze sobą radość dawania i tym samym poszerza miłość, której jest istotą. Namawiam do spróbowania. Ta inwestycja nie wymaga żadnych nakładów finansowych, a może istotnie odmienić jakość życia w małżeństwie. Na koniec jeszcze jedno. Gdy już podejmiecie dobrowolne zobowiązania na rzecz drugiego, to cieszcie się z każdego, choćby najmniejszego sukcesu i nie przejmujcie się zbytnio, że mimo umowy nie jest od razu idealnie. Pretensjami możecie zepsuć rozpoczęte dzieło. Każdy rozwój, w tym rozwój miłości, jest procesem, który zmierzając konsekwentnie (choćby powoli) w dobrą stronę, zbliża do pełnego sukcesu. Do pełni szczęścia w Miłości.
Jacek Pulikowski
|
Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela
Rzecz o naprawie małżeństwa (odc. 3)
Kobiecość i męskość
Drugą przyczyną kryzysów małżeńskich jest nieuświadamianie sobie, albo raczej nie wyciąganie praktycznych wniosków z faktu, że żona i mąż są kobietą i mężczyzną, a nie tą samą płcią. Jak mówi Ojciec Święty, Jan Paweł II, mamy dwa sposoby "bycia ciałem". Kobiecy powołany do matkowania i męski przeznaczony do ojcowania. Każda osoba jest inna (osobna), lecz inność kobiety i mężczyzny jest szczególna, bo celowa i daleko idąca. Wynika to z prostego faktu mądrości Stwórcy, który wyznaczył inne funkcje kobiecie, a inne mężczyźnie. Wyposażył Swoje stworzenia stosownie do zadań, jakie mają do spełnienia. Oczywisty i niekwestionowany jest podział zadań w dziedzinie przekazywania życia. To kobieta nosi w swym ciele, rodzi i karmi piersią, a mężczyzna (będący na zewnątrz układu matka-dziecko) otacza oboje opieką i, symbolicznie mówiąc, żywi i broni.
Jednak inność zadań nie wyczerpuje się na kwestii przekazywania życia, czy nawet wychowania dzieci w rodzinie. Również poza rodziną zadaniem kobiety w świecie jest "matkowanie", a mężczyzny "ojcowanie". Kobieta jest lepiej "wyposażona" do bezpośredniego kontaktu z człowiekiem (zwłaszcza bezbronnym, chorym, potrzebującym opieki lub pomocy), ma więc za zadanie szerzenie miłości w świecie, w relacjach międzyludzkich. Przepiękny przykład niestrudzonego wypełniania tej misji dała swym życiem Matka Teresa z Kalkuty.
Podkreślmy - zadaniem kobiety nie jest narzekanie na złe relacje, a aktywne kształtowanie dobrych. Trzeba w rym miejscu dodać, że właśnie kobieta ma ogromną moc oddziaływania na mężczyznę. W szczególności chodzi tu o wzajemne odniesienia. Mówiąc w skrócie, kobieta, która sama siebie szanuje, uczy tym samym mężczyzn szacunku dla kobiet i, co bardzo ważne, jest w efekcie przez mężczyzn szanowana. Dość powszechne spotykamy się z narzekaniem kobiet na coraz gorsze zachowania mężczyzn. Mimo niewątpliwej słuszności, postawa taka jest zupełnie "bezproduktywna" i nic z niej dobrego dla świata nie wynika. Czas, by kobiety, stosownie do swej ogromnej godności płynącej z misji macierzyństwa, zaczęły się naprawdę odpowiednio szanować i tym samym pomogły mężczyznom we właściwym odnoszeniu się do świata kobiet. Oczywiście, to nie zwalnia mężczyzn z osobistego wysiłku kształtowania właściwych relacji między nimi a kobietami.
W odróżnieniu od kobiety, której talenty skierowane są ku człowiekowi, predyspozycje mężczyzn ukierunkowane są na skuteczne zmagania się z materią oraz poznawanie i kierowanie procesami zachodzącymi w świecie. Jest on predysponowany do podejmowania walki z trudnościami, przeciwnościami losu, do brania odpowiedzialności za bieg wydarzeń. Mężczyzna powinien czuć się odpowiedzialny za losy swej rodziny, społeczności w której żyje, za losy świata. Tu piękny przykład niestrudzonej, niezłomnej ojcowskiej troski o losy świata daje Ojciec Święty Jan Paweł II. Ta troska jest zadaniem każdego mężczyzny, a szczególnie tego, który sprawuje jakąkolwiek władzę. Władzę, która powinna być służbą na rzecz dobra powierzonych sobie "podwładnych". Wielkim zagrożeniem współczesnych rodzin jest dość powszechne wśród mężczyzn zagubienie poczucia jednoosobowej odpowiedzialności za losy małżeństwa i rodziny. Wiele jest tego przyczyn, od źle rozumianej idei partnerstwa, przez niedojrzałość mężczyzn do brania na siebie ciężaru odpowiedzialności, aż do postawy samych kobiet walczących z władzą męża i żądających nieraz dla siebie samej pełni władzy w rodzinie. Trudny i bolesny to problem wart odrębnego opracowania.
Wróćmy do tematu różnic. Jesteśmy więc inni. Świat głosi jednak co innego. Głosi opacznie (by nie powiedzieć obłędnie) rozumianą równość kobiety i mężczyzny, mającą się wyrażać pełną wymiennością ról i identycznością zadań do spełnienia w świecie. Ustanawia się nawet prawa gwarantujące np. minimalny procent kobiet na stanowiskach obsadzanych na drodze wyborów. Dodajmy, że są to często stanowiska w polityce dotychczas "odwiecznie" męskie. Ileż było histerycznych wypowiedzi, dziwacznych propozycji, ba, nawet pretensji o to, że w języku polskim (podobnie zresztą jak w innych) terminy poseł, senator, polityk są rodzaju męskiego. Ciekawe, że nie ustala się (może tyko na razie) minimalnego procentu mężczyzn w zawodach odwiecznie kobiecych. Ot, choćby wśród przedszkolanek. Nawet nazwy na takiego mężczyznę nie ma (chyba, że przedszkolak...).
Słowem, świat błądzi w imię równości rozumianej jako - identyczność i pełna wymienność.,Tworzy się dość powszechny ogólny bałagan również w umysłach ludzkich. Rodzina przestaje być rozumiana jako wspólnota kobiety, mężczyzny i ich dzieci, w której w naturalny (czyli zgodny z naturą) sposób rozdzielone są funkcje, przywileje i zadania. Odchodzenie od naturalnego porządku rzeczy zawsze kończy się większym lub mniejszym fiaskiem. Tymczasem dziś dochodzi do zupełnego pomieszania. Oto na przykład krytykuje się podstawy programowe przedmiotu szkolnego, ponieważ rodzina jest tam ukazana tradycyjnie, jako trwały związek mężczyzny i kobiety podejmujących zadania rodzicielskie. W zamian proponuje się nowoczesne "związki partnerskie" bez mowy o ich dwupłciowości, wierności i wyłączności seksualnej i oczywiście ani słowa o żadnych dzieciach. Jeśli takie mają być znamiona nowoczesności, to ja już wolę być nienowoczesny, a za to normalny i szczęśliwy niż "nowoczesny" i nieszczęśliwy, bo przeciwny swej naturze - słowem - wynaturzony. Dzisiejszy, nafaszerowany hasłami o równości i identyczności płci, skołowany w efekcie człowiek może mieć i ma poważne kłopoty z akceptacją naturalnej inności kobiet i mężczyzn, a w konsekwencji inności należnych im praw i obowiązków. Czy ma to wpływ na kondycję małżeństw? Niestety, tak. I to wielki. Gdyby mnie spytano, jakie najczęściej pretensje zgłaszają przychodzący do poradni małżeńskiej, odpowiedziałbym bez wahania: żony o to, że ich mężowie czują, myślą, reagują, działają... jak chłopy. Mężowie zaś zgłaszają pretensje o kobiecość ich żon. Oczywiście inaczej to jest nazywane, ale w gruncie rzeczy do tego się sprowadza. Kobieta ubolewa nad niedopasowaniem, opisując jak to on robi wszystko źle - bo inaczej niż ona. Zawiedziona jest jego tragiczną niedomyślnością, czasem nawet komentując to słowami: jakby kochał, to by się domyślał, o co chodzi. Nie zdaje sobie sprawy, że jej oczekiwania są nie do spełnienia. Na przeszkodzie stoi wcale nie jego zła wola (o co jest często posądzany), a natura mężczyzny, której zmienić się nie da. Otóż właśnie w tej kwestii nauka jednoznacznie stwierdziła, że kobiety mają znacznie wyższy wrodzony poziom empatii niż mężczyźni. Empatia jest cechą umożliwiającą wczuwanie się w sprawy (zwłaszcza uczucia) drugiego człowieka. To, co dla kobiety może być w tej branży oczywistością osiąganą bez wysiłku, dla mężczyzny może być po prostu poza granicami możliwości, nieosiągalne. Zauważmy, że pretensje na tym polu nie tylko są nieuzasadnione, ale są wręcz krzywdzące. Tak jak niezasadne byłyby pretensje do kogoś, że nie ma np. 200 cm wzrostu. Ileż mniej byłoby kłopotów małżeńskich, gdyby kobiety i mężczyźni mieli rzetelną wiedzę na temat naturalnej inności i wynikających stąd konsekwencji dla życia małżeńskiego.
Pewnie do końca życia będę pamiętał mężczyznę z poradni, opuszczonego nagle - i dla niego samego niespodziewanie - przez żonę i dwójkę dzieci, po 17 latach małżeństwa. Pewnego dnia bez żadnej zapowiedzi żona z dziećmi wyprowadziła się po prostu do mamusi, nie zostawiając nawet listu pożegnalnego. Mężczyzna w poradni przedstawił długą listę win żony, które można by sprowadzić do jednego: Proszę pana, moja żona jest kobietą i wszystko robi po kobiecemu. Po kobiecemu myśli, czuje i działa, a to jest nie do wytrzymania. Po jego długiej i potoczystej relacji powiedziałem mu w kilku zdaniach o podstawowych różnicach pomiędzy mężczyzną i kobietą. Zrozumiał natychmiast. Był zresztą człowiekiem bystrym o wysokim statusie społecznym i wykształconym. Po moich wyjaśnieniach zapytał: Czy to znaczy, że ja przez 17 lat zadręczałem żonę pretensjami o to, że jest normalną kobietą? Usłyszał na to twarde, męskie: Niestety, tak! Po czym rozpłakał się jak dziecko i retorycznie zapytał: Dlaczego ja tego wszystkiego nie wiedziałem wcześniej?
To jest moja odpowiedź na pytanie o to, jaki sens ma przygotowywanie się do małżeństwa, mówienie czy pisanie do małżeństw już zawartych. Co prawda, sama świadomość i wiedza nikomu jeszcze nie naprawiła małżeństwa, ale jest potrzebna do mądrej, konstruktywnej i skutecznej przemiany życia.
Wszystkich pragnących polepszyć kondycję ich dialogu małżeńskiego odwołuję do Stowarzyszenia
"Spotkanie małżeńskie " www.spotkaniamalzenskie.pl
Jacek Pulikowski
"Wierny jest Pan" (2 Tes 3,3)
»Pan rzekł do mnie: Pokochaj jeszcze raz kobietę, która innego kocha, łamiąc wiarę małżeńską. Tak miłuje Pan synów Izraela, choć się do bogów obcych zwracają« (Oz 3, 1)
Te słowa nie są skierowane tylko i wyłącznie do Żydów. Jeżeli przez Chrystusa jesteśmy dziedzicami obietnicy danej Abrahamowi i przez wiarę jesteśmy jego potomkami, to również do nas prorok Ozeasz kieruje te słowa: "Bóg was kocha, a wy łamiecie przysięgę małżeńską". Oprócz bowiem innych wiarołomnych zachowań: horoskopów, zabobonów, uzależnień itp., obrażamy Boga, łamiąc wierność małżeńską i kwestionując nierozerwalność tego sakramentu.
Podkreślam: sakrament małżeństwa to nie jest wymysł księży. Ustanowił go sam Pan Jezus, mówiąc: "Co Bóg złączył, człowiek niechaj nie rozdziela" (Mt 19, 6). Jest absolutnie oczywiste, że małżonków łączy Bóg, który nigdy ich nie rozdziela. Jeżeli małżeństwo się rozpada, to dzieje się to wbrew woli Boga, który złączył kobietę i mężczyznę nierozerwalnym węzłem małżeńskim.
Największe wątpliwości budzi wśród ludzi kwestia tego, czy porzucony współmałżonek ma prawo ponownie wyjść za mąż (się ożenić). Według naszego ludzkiego rozumowania, skoro małżeństwo i tak się rozpadło, to znaczy, że jest nieważne. Skoro mąż (żona) mnie zdradza, tę znaczy, że jestem wolna (wolny). Ale to jest rozumowanie ludzkie, nie Boże.
Powróćmy do księgi proroka Ozeasza. Ten prorok miał niesłychanie dziwną misję: musiał poślubić prostytutkę i dochować jej wierności małżeńskiej, a dzieci zrodzone z nierządu uznać za własne dzieci (Oz 1, 2). Zachowanie Ozeasza względem jego żony miało ilustrować zachowanie Boga względem niewiernego ludu, który pomimo przymierza zawartego z Bogiem zajmował się bałwochwalstwem. Widzimy, że Bóg przez cały czas pozostawał wierny Izraelowi, tak jak Ozeasz pozostawał wierny swojej żonie nierządnicy.
Pojawia się w tej księdze kolejny ciekawy wątek. Mianowicie Ozeasz otrzymał rozkaz pokochać i poślubić jeszcze jedną nierządnicę. Wiedząc o jej przeszłości, nie podejmował z nią współżycia małżeńskiego (Oz 3, 3), mimo że po ślubie zamieszkali razem. Z tekstu księgi nie wynika, czy z pierwszą żoną Ozeasz w końcu się rozwiódł (prawo mojżeszowe dawało mu taką możliwość), czy też poślubił ją jako drugą żonę (to było również możliwe w ramach obyczajowości Bliskiego Wschodu). Wiemy tylko, że Ozeasz nie "skonsumował" tego drugiego małżeństwa, czyli nigdy nie współżył seksualnie z tą drugą żoną.
Oczywiście, życie proroka Ozeasza jest poniekąd wyjątkowe, gdyż służy do wyjaśnienia ludziom natury Boga. Bóg zachowuje wierność nawet wtedy, gdy ludzie są wiarołomni i zdradzają Go. Problem jednak tkwi w tym, że kiedy my łamiemy przymierze i nie dochowujemy wierności Bogu, On nie może być obecny w naszym życiu - jak to ujął św. Paweł: "Jeśli trwamy w cierpliwości, wespół z Nim też królować będziemy. Jeśli się będziemy Go zapierali, to i On nas się zaprze. Jeśli [w tym wszystkim] my odmawiamy [Mu] wierności, On [jednak względem nas] wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego" (2 Tm 2, 12-13). Nie można wymagać od Boga, by zaparł się samego siebie. Nie można wymagać od Jezusa, by przestał być Jezusem. Dlatego musimy się liczyć z tym, że zamykając dla Boga swoje życie, uniemożliwiamy doświadczenie Jego obecności i wsparcia, chociaż On nie przestaje nas kochać.
Na przykładzie proroka Ozeasza bardzo dobrze widzimy, że każdy człowiek jest narażony na zdradę. Zawierając związek małżeński, podejmujemy pewne ryzyko i liczymy się z tym, że nasz współmałżonek, będąc grzesznym człowiekiem, może nas zdradzić. Wspólne trwanie w Chrystusie, w łasce uświęcającej i w zachowywaniu czystości małżeńskiej daje gwarancję wytrwania w wierności i doznania związanego z tym szczęścia. Ale co wtedy, gdy zostaniemy zdradzeni przez współmałżonka?
Popatrzmy na Chrystusa. Od samego początku wiedział On, że jeden z Jego przyjaciół Go zdradzi. Nawet wiedział, kto. Mimo to dał mu szansę, wybierając go do grona apostołów, czyli osób sobie najbliższych. Cały czas Jezus liczył się z tym, że zostanie zdradzony, cały czas żył z tą świadomością, ale do samego końca pozostał wierny. Dlaczego? Dlatego, że nie mógł się zaprzeć samego siebie. On jest bowiem miłością, a miłość usuwa lęk. On jest miłością, a miłość nie szuka swego. On jest miłością, a miłość wszystkiego się spodziewa (zob. 1 Kor 13). Po prostu Jezus nie mógł odpowiedzieć Judaszowi inaczej jak miłością.
Nikt nie mówi, że to jest łatwe. Zachowanie wierności względem zdrajcy jest ogromnie trudne, ale jest wymagane od uczniów Chrystusa. Sam Chrystus obiecuje swoją pomoc każdemu, kto się zdecyduje na wierność pomimo cierpienia (Hbr 2, 18). W swoim pierwszym dokumencie św. Piotr postawił nam proste wymaganie:
"W całym postępowaniu stańcie się wy również świętymi na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: »Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty« (1 Pl, 15-16).
Jeżeli należymy do Kościoła Chrystusa i uważamy się za Jego uczniów, podlegamy władzy następców św. Piotra, powinniśmy dbać raczej o to, by dochować wierności Bogu, a nie o to, by znaleźć usprawiedliwienie typu: "skoro mnie zdradzono, to i ja mogę zdradzić". Powinniśmy zachować wierność osobie, z którą nas łączy sakrament małżeństwa, oraz Chrystusowi obecnemu w tym sakramencie i nie powinniśmy mieć żadnych kontaktów seksualnych z innymi osobami, czy to w trwałych związkach, czy w chwilowych. Powinniśmy zadbać o wierność Chrystusowi, a wówczas możemy liczyć na spełnienie obietnicy:
"Nauka to zasługująca na wiarę: »Jeżeliśmy bowiem z Nim współumarli, wespół z Nim i żyć będziemy. Jeśli trwamy w cierpliwości, wespół z Nim też królować będziemy«" (2 Tm 2, 11-12).
Mirosław Rucki
nr 3-2008
Dlaczego jest tak wiele nieudanych małżeństw
Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichiy i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony" (Mt 7, 24-25).
Czyż nie jest tak, że w wielu nieudanych małżeństwach pojawił się jakiś błąd konstrukcyjny? Ze zbudowano je według błędnego projektu?
Małżeństwa zbudowane na piasku
Liczba rozwodów ciągle rośnie, do tego stopnia, że w niektórych miejscach Europy prawie polowa ślubów kończy się rozwodem. Według raportu Rady Europy (Recent demographic developments in Europe, Strasbourg 1998) w latach 1970-1997 procent rozwodów wzrósł w w Holandii od 10% do 33%, we Francji od 12% do 38%, w Szwajcarii od 15% do 39%, w krajach skandynawskich od 15% do niemal 50%. Równie tragicznie wygląda sytuacja w krajach byłego ZSRR, gdzie procent rozwodów utrzymuje się od dawna na wysokim poziomie: Litwa 22-38%, Ukraina 29-40%, Estonia 50-51%, na Łotwie spadek z 50% do 30%: Korzystnie odcinają się od tej statystyki Włochy, gdzie w latach 1970-1997 procent rozwodów wzrósł od 5% do 10%. Także Polska wygląda na tym tle nie najgorzej z procentem rozwodów utrzymującym się na poziomie 14-16%. A jednak nawet ten relatywnie"niski" poziom oznacza, że średnio rozpada się co szóste, siódme małżeństwo.
Jednak jeśli spytać zainteresowanych, co skłoniło ich do zerwania małżeństwa, nie potrafią podać poważnych motywów, które usprawiedliwiałyby podobny krok, zważywszy, że ponad połowa rozpadających się małżeństw ma jedno lub więcej dzieci.
Oto najczęściej podawane powody rozwodów:
"Nie układało się nam".
"Nie rozumieliśmy się".
"Mój współmałżonek się zmienił".
"Nie pozostawiał(a) mi wolnej przestrzeni".
"Czułem (czułam), że się duszę".
"Jesteśmy zbyt różni od siebie".
"Małżeństwo jest dla mnie zbyt monotonne".
Kto tak mówi, nie potrafi dostrzec prawdziwych powodów swego małżeńskiego niepowodzenia, nie ma też o nich pojęcia, niemal jedna trzecia tych którzy, rozstają się w pierwszych latach małżeństwa. Należałoby tu jeszcze dodać znaczną liczbę małżonków, którzy nie rozwodząc się ani nie decydując na separację, żyją razem w nieustannych konfliktach lub we wzajemnej niewierności.
Naiwne byłoby usiłowanie określenia zasadniczego powodu obecnego kryzysu małżeństwa przez odwoływanie się do klasycznych już banałów, jak: nowoczesne życie, postęp, emancypacja kobiet itd. Upraszczając - można powiedzieć, że jedną z głównych przyczyn tego kryzysu jest nieodpowiedzialne zawieranie małżeństwa: bez odpowiedniego przygotowania, bez zatrzymania się i zastanowienia nad tym, co oznacza małżeństwo, a zatem bez autentycznej chęci zawarcia go. Oczywiście, cała wina nie leży po stronie małżonków. Wzrastali oni, mając przed oczami wzorce naszego społeczeństwa, które proponuje jedynie prawa do dobrobytu, do posiadania, do niezależności, a odrzuca jakiekolwiek wezwanie do obowiązku, do rezygnacji z siebie czy większego zaangażowania.
Tym, którzy rozstają się lub rozwodzą po prostu dlatego, że - jak im się wydaje - przestali się kochać, trzeba by przede wszystkim uświadomić, iż węzeł małżeński istnieje nawet wtedy, gdy w jakimś momencie zdaje się, że znikła miłość. Przyjrzyjmy się zatem nieco bliżej niektórym, najczęstszym powodom małżeńskich porażek.
1. Jednostronne poszukiwanie samorealizacji
Kto zawiera małżeństwo tylko w perspektywie swego ja, jako samorealizację, myli się już w punkcie wyjścia. Małżeństwo jest bowiem urzeczywistnieniem czegoś nowego, odmiennego i przeciwstawnego jakiejkolwiek formie egoizmu: to ukonstytuowanie pewnego my za sprawą wzajemnego daru małżonków.
Oczywiście nikt świadomie nie zamierza "wykorzystywać" współmałżonka do samorealizacji. Jednak jeśli taki właśnie jest motyw, który nawet nieświadomie nim kieruje, współmałżonek w końcu to odczuje i odrzuci podobne nadużycie. Także ten, kto podchodzi do małżeństwa z tą nieuświadomioną potrzebą, wkrótce poczuje się oszukany i zacznie postrzegać życie małżeńskie jako nową przeszkodę w obsesyjnie poszukiwanej samorealizacji.
Prawdopodobnie owa nadwrażliwość na siebie samego jest najczęstszą przyczyną rozwodów i zawsze obecna jest w tych przypadkach, w których bezpośrednie powody rozwodu wydają się odmienne dla każdej ze stron.
2. Brak autentycznego wzajemnego poznania
Osobom, które zawierają związek małżeński w młodym wieku lub po krótkim narzeczeństwie, często brakuje miłości wystarczająco zakorzenionej we wzajemnym poznaniu. Uczuciowość, sentyment lub tylko nić sympatii nie może zagwarantować stabilności w życiu małżeńskim. Zauroczenie nierzadko przyczynia się do ukształtowania wyretuszowanego i ocenzurowanego obrazu tej drugiej osoby, pokazuje w niej jedynie cechy pozytywne, biorąc w nawias te mniej korzystne.
Taka idealizacja, typowa dla wieku młodzieńczego, wzbogaca ukochaną lub ukochanego w zalety, które chciałoby się w nich widzieć, a jeśli jakaś wada jest ewidentna, uważa się ją w końcu za sympatyczną i interesującą. Gdy zaczyna się wspólne życie, tendencja do idealizacji drugiej osoby zmniejsza się nawet do osiągnięcia "realistycznego" poziomu krytyki. Anielski ideał okazuje się zwykłą, a niekiedy uciążliwą osobą; z zaletami, ale i z wadami, które coraz częściej zaczynają być postrzegane jako szczególnie nieprzyjemne, i niszczące, tak iż czujemy się oszukani i dotknięci. Niekiedy rodzące się w ten sposób rozczarowanie może wywołać odwrotną reakcję i ślepa miłość zamieni się w końcu w nienawiść... równie ślepą.
3. Przesadne oczekiwania
Źródłem wielu kryzysów małżeńskich są zbyt wygórowane oczekiwania w stosunku do małżeństwa, które powinno być postrzegane przede wszystkim jako dar składany z siebie. Samotność, która trapi dziś tak wiele osób, może sprawiać, że w małżeństwie widzi się sposób na rozwiązanie własnych problemów, pokłada w nim przesadzone i niezbyt realistyczne nadzieje.
Niektórzy wyobrażają sobie, że szczęście przeżytych w czasie narzeczeństwa chwil ma być automatycznie przedłużone w całym życiu małżeńskim, z tą samą spontanicznością i świeżością, bez żadnego wysiłku, tak jak to było w czasach poprzedzających ślub.
Inni chcieliby, aby współmałżonek był doskonały; po pierwszej poważnej sprzeczce, rozczarowanie prowadzi ich do przekonania, że istnieje między nimi niemożliwa do przezwyciężenia niezgodność charakterów.
Inni z kolei ufają, że wraz ze ślubem, bez trudu i samoistnie, znajdą rozwiązanie dla swych osobistych problemów: trudności z integracją w społeczeństwie, złego obrazu siebie samego, dysfunkcji seksualnych itp. Rozczarowanie przychodzi w chwili, gdy okazuje się, że małżeństwo nie tylko nie rozwiązało wspomnianych kwestii, ale dodało jeszcze nowych trudności, co wywołuje smutek i krytykę. Obiekcje przeciw instytucji małżeństwa i współmałżonkowi łatwo doprowadzają do zerwania.
Chrześcijanin wie, że w tym życiu - a zatem także w małżeństwie - może i powinien spotkać szczęście. Ale wie przy tym, że nigdy nie jest ono doskonałe i że pierwszym warunkiem do jego osiągnięcia jest rezygnacja z postawy obsesyjnego poszukiwania. Kto zawiera małżeństwo jedynie z owym wyolbrzymionym pragnieniem gratyfikacji, w nieunikniony sposób napotka rozczarowania. Pragnienie absolutnej szczęśliwości, które obecne jest w nas wszystkich, będzie mogło być zaspokojone dopiero w królestwie niebieskim.
4. Brak czasu na bycie razem
Życie w ciągłym pośpiechu, tak charakterystyczne dla naszych czasów, nie pozwala młodym małżonkom na spokojne bycie razem, na dialog, na słuchanie siebie. Jest to niedostatek pustoszący nasze życie, niszczący wszelkie głębokie relacje ludzkie, a w szczególny sposób relację małżeńską.
Michael Ende w sugestywny sposób opisał to w książce Momo. Mowa tam o mieście, w którym niezliczeni, ponurzy "szarzy ludzie" kradną czas. Postaci te symbolizują, być może, obsesję związaną z pracą, racjonalizacją, pieniędzmi. "Szarymi ludźmi", złodziejami czasu, może być: komputer, telewizja, sport, hobby, może nawet dbałość o czystość domu czy przesadne zajmowanie się dziećmi, że nie pozostawia się miejsca dla współmałżonka...
Rezultat jest zawsze taki sam: małżonkowie nie znajdują już czasu, okazji, niezbędnego spokoju, aby być razem, porozmawiać, okazać sobie uczucia i w ten sposób "karmić" miłość małżeńską. Żyją pod jednym dachem, ale są sobie jakby obcy, nie mają sobie nic do powiedzenia, każde z nich jest przecież zaabsorbowane swymi indywidualnymi sprawami.
5. Raczej syn lub córka niż współmałżonek
Na kształtowanie się relacji małżeńskiej pary w mniejszym lub większym stopniu wpływają rodzice małżonków. W gruncie rzeczy jest to logiczne i zrozumiałe. Problemy zaczynają się wtedy, gdy obecność teściów staje się autorytarna, narzucająca się i manipulacyjna. Jeśli dzieje się tak nadal po ślubie, wywołuje to napięcia, które poważnie podminowują małżeńską harmonię.
Ofiarą może być syn-mąż, któremu nie udało się uzyskać niezależności od matki (lub ojca), ale który nie chce utracić żony i stara się zadowolić obydwie strony. Niestety, w rezultacie wszyscy pozostają niezadowoleni: on sam, bo nieustannie znajduje się w przykrej sytuacji; matka, która, narzucając się, wejdzie w końcu w konflikt z synową; żona, ponieważ czuje się kontrolowana i osądzana przez teściową. Napięcia te nie znikną, póki nie zmieni się radykalnie rodzaj relacji. Syn będzie musiał uświadomić sobie, że małżeństwo oznacza "opuścić ojca swego i matkę swoją, i połączyć się ze swą żoną" (Rdz 2, 24). Małżonkowie będą musieli nauczyć się wzajemnie kochać swoich, rodziców, a rodzice - oboje dzieci.
Inne napięcia mogą rodzić się z powodu córki-żony, pozostającej w swym zachowaniu pod wpływem matki (lub ojca) o silnej osobowości. Mąż będzie wówczas odczuwał odsunięcie, frustrację, a nawet poniżenie. Aby przezwyciężyć tę daleką od harmonii sytuację, mąż musi pomóc swej żonie poczuć się pewną siebie, bardziej atrakcyjną i bardziej cenioną niż jej matka.
Arturo Cattaneo