Narzeczeństwo - Dobre przygotowanie, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Narzeczeństwo


List do narzeczonych I

O recepcie na szczęśliwe życie małżenskie

     Cześć! Zamiast listu do dziewcząt albo chłopców postanowiłem tym razem napisać list do narzeczonych. Ostatnio bowiem Pan Bóg stawia na mojej drodze wiele par, które zamierzają w bliższej czy dalszej przyszłości zawrzeć związek małżeński. Poznaję ich oczekiwania, radości i troski. Ci młodzi ludzie są bardzo różni - bardziej wykształceni i mniej, bogaci i ubodzy, głębokiej wiary i letni. Łączy ich natomiast jedno - nadzieja, że we dwójkę, a potem z dziećmi będą szczęśliwsi, niż są teraz. Zawsze życzę im spełnienia tych pragnień.

Jak u Harry'ego Pottera

     Ale, niestety, nie wszyscy zawierający związek małżeński znajdą w przyszłości szczęście. Znaczna ich część za 5, 10 czy 15 lat nie będzie wcale z rozrzewnieniem oglądać filmów wideo z uroczystości ślubnych, urządzanych dzisiaj z taką pompą. Nie jestem czarnowidzem i nie chcę czytającym ten list zakłócać radości narzeczeństwa. Jestem po prostu realistą. Musimy być realistami. Popatrzmy mianowicie na statystyki. Jedna trzecia małżeństw się rozpada i wskaźnik ten ma tendencję do wzrostu. Szokująco dużo! Ściska mi się serce, kiedy pomyślę, że 30 procent - albo i więcej - tych radosnych, optymistycznie nastawionych do życia młodych ludzi, z którymi rozmawiam, przejdzie dramatyczne załamanie się ich związków, co odciśnie negatywne piętno na całym ich życiu. A na dodatek nie wszystkie przecież nieudane małżeństwa się rozchodzą.

     Od czego więc zależy ich przyszłe szczęście? Albo nieszczęście? Od czego zależy także Twoje szczęście? Musisz zadać to pytanie, poważnie zastanowić się nad nim, odpowiedzieć sobie na nie, a potem konsekwentnie realizować wnioski. Sensowne? Mam cel, muszę się więc zastanowić, jak go osiągnąć. To byłaby bardzo ważna część przygotowań do małżeństwa. Tych wewnętrznych, bo są oczywiście jeszcze zewnętrzne. Pierwsze nieporównywalnie ważniejsze niż drugie. Czy wielu je podejmuje? Obawiam się, że niezbyt. Popularna kultura, w której na nieszczęście żyjemy, odzwyczaja nas systematycznie i skutecznie od stawiania sobie ważnych pytań, refleksji i poszukiwania prawdy na poważnie.

     Co zamiast tego? Zamiast tego niektórzy na przykład wierzą mocno, że ich przyszłe szczęście zależy po prostu od tego, w którym miesiącu się pobiorą. Maj nie wróży nic dobrego. Lepiej żenić się (albo wychodzić za mąż) w czerwcu lub sierpniu. Myślisz, że żartuję? Ani trochę. Taka jest wiara niektórych ochrzczonych i bierzmowanych, potwierdzona konkretnymi uczynkami... Zapytaj Twojego proboszcza, ile ślubów zawiera się w maju (moim zdaniem najpiękniejszym miesiącu całego roku), a ile w czerwcu lub sierpniu.

     Osoby takie chyba się nawet nie spowiadają z tego, że w swoim postępowaniu kierują się zabobonami zamiast nauką Chrystusa. Kto wie, czy również samego ślubu kościelnego nie traktują podobnie, na zasadzie, że tak jak zawarcie małżeństwa w czerwcu lub sierpniu dobrze wróży związkowi, tak i ślub kościelny dobrze wróży... Istnieje wiele zabobonów związanych ze ślubem, które mają w sposób magiczny (czyli jak u Harry'e-go Pottera) zapewnić szczęście przyszłym małżonkom.

     Inni znowu wierzą niezachwianie, że ich szczęście małżeńskie zależy od tego, czy będą mieli własne mieszkanie, dobrą pracę i pieniądze. Reszta sama się ułoży - mówią. Zwłaszcza ważne są pieniądze: wierzy się dosyć powszechnie - zgodnie z dogmatami popkultury - iż są one szczęściodajne. Pieniądze są potrzebne do życia. Jasne! Ale czy dają szczęście? Czy są najważniejsze? Czy - w związku z tym - im człowiek jest bogatszy, tym szczęśliwszy? Znam wielu (na pewno część z nich pokazują w MTV), którym pieniądze zupełnie odebrały rozum i poprzestawiały w głowie. Mam wrażenie, że im głębsza wiara w szczęściodajną moc pieniądza, tym gorzej. Tak czytam w Piśmie św.: ...korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych przeszyli wielu boleściami (1 Tm 6, 10). Nic dodać, nic ująć - święta prawda.

Co mówią w Ameryce

     Na Uniwersytecie Michigan w USA przeprowadzono badania nad rozwodami. Ich duża liczba niepokoi władze. Zlecono więc wykonanie badań socjologicznych. Naukowcy szukali czynnika, który powoduje, że małżeństwa są trwałe i szczęśliwe. I znaleziono taki właśnie czynnik! W ogólnej populacji prawie co drugi związek małżeński kończy się rozwodem, natomiast jeżeli spełniony jest pewien warunek, małżeństwa właściwie się nie rozwodzą - co najwyżej jedno na pięćset. Ciekawe, prawda? Tam jedno na dwa, tu jedno na pięćset - czyli dwieście pięćdziesiąt razy rzadziej.

     Jak myślisz, jaki to czynnik?... Nie rozwodzą się ci. którzy mają milion dolarów lub więcej na koncie? Żona musi wygrać przynajmniej stanowy konkurs na miss piękności, a mąż być co najmniej dyrektorem? Żyli wcześniej na próbę? Są "dopasowani seksualnie"?... Otóż badania naukowe wykazały, że nic z tych rzeczy.

Boża recepta i pierwsza pokusa

     Zaraz podam, do jakich wniosków doszli amerykańscy socjologowie. Najpierw jednak zastanówmy się wspólnie, jaka jest Boża recepta na szczęśliwe życie małżeńskie. Skoro bowiem ktoś jest ochrzczony, bierzmowany i chce zawrzeć sakramentalny związek małżeński, powinien się zastanowić w ramach przygotowania do małżeństwa, co Pan Bóg mówi o tym, jak osiągnąć małżeńskie szczęście. Rozsądne? Uczciwe?

     Najpierw zapytajmy, czy Pana Boga interesuje nasze szczęście, szczęście narzeczonych, małżonków... Jak myślisz? Nic nie interesuje Pana Boga bardziej niż szczęście ludzi. Czy Pismo św., którego Autorem jest Pan Bóg, mówi coś o szczęściu? O tym, jak je osiągnąć również na ziemi, tu i teraz? Pismo św. zostało napisane jedynie z myślą o naszym szczęściu - każde jego zdanie, każde słowo płynie z miłości do człowieka i z pragnienia jego szczęścia.

     Równie ważne jest uświadomienie sobie tego, że Bóg jest samą prawdą i że Jego słowa nie mogą mylić. Zauważ, że zwątpienie w słowo Boga, w Jego prawdomówność i życzliwość, było przyczyną upadku pierwszych ludzi. Wielki sukces szatana! Do końca świata Zły będzie się wysilał, by doprowadzić chrześcijan do upadku w dokładnie ten sam sposób. I nadal, niestety, odnosi w tym wielkie sukcesy - chodzi mi mianowicie o to, że wielu chrześcijan bardziej Bożemu słowo wierzy zapewnieniom i wezwaniom różnych guru materializmu praktycznego, hedonizmu czy "harrypotteryzmu", których symbolicznie można by przedstawić w postaci węża na drzewie.

     Zacytuję teraz przypowieść Jezusa, którą często się czyta w czasie Mszy św. ślubnej: Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki (Mt 7, 24-27).

     Czy jest w tych słowach Jezusa zawarta jakaś recepta na szczęście małżeńskie? Oczywiście, że tak. Trzeba po prostu budować dom życia małżeńskiego na skale, czyli na solidnym fundamencie. A co jest tą skałą? Pan Bóg i wypełnianie Jego przykazań. Tak budowane małżeństwo oprze się wszelkim przeciwnościom zewnętrznym i wewnętrznym, które nieuchronnie przynosi życie. Egzystencja bez wypełniania Bożej nauki jest jak dom zbudowany na piasku. Wierzysz w to? Można wtedy być milionerem, mieć piękną żonę lub męża, znać wszystkie najnowsze podręczniki seksuologów, wakacje każdego roku spędzać na Hawajach lub w podobnych miejscach - a życie małżeńskie i tak runie.

     Jeżeli natomiast chodzi o materialną stronę życia, Pan Jezus daje nam taką obietnicę: Nie troszczcie się zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy sięprzyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane (Mt 6, 32-34).

     Budowanie królestwa Bożego - co czyni się, mówiąc najprościej, przez wypełnianie Bożych przykazań -jest najważniejsze. Pan Bóg musi być na pierwszym miejscu, a wtedy reszta się ułoży, gdyż On będzie błogosławił i wspierał. Reszta zaś się nie ułoży, jeżeli na pierwszym miejscu będą pieniądze, przyjemności, urządzanie się, robienie kariery itp., bo Bez Boga ani do proga - jak mówi słusznie stare przysłowie. Chodzi o priorytety.

     A teraz odpowiem na pytanie dotyczące badań socjologicznych w Ameryce. Jaki czynnik powoduje, że małżeństwa się nie rozwodzą, lecz przeciwnie - są trwałe i szczęśliwe? Otóż naukowcy amerykańscy stwierdzili, że tym czynnikiem jest poważne traktowanie Pana Boga, czyli konkretnie: codzienna wspólna modlitwa, lektura Pisma św. (popularna praktyka w Ameryce), korzystanie z sakramentów (dla katolików) oraz poszukiwanie Bożej woli i wypełnianie jej. Innymi słowy chodzi o budowanie domu małżeńskiego życia na skale... A więc istnieje nawet socjologiczny dowód na prawdę Bożego słowa dla tych, którzy wciąż powątpiewają.

Bóg jest miłością

     Ośmieliłbym się powiedzieć, że jest to również dowód na to, że Bóg jest miłością (1 J 4, 8). Zaraz to po kolei wyjaśnię.

     Małżeństwo trwa i rozwija się wtedy przede wszystkim, kiedy jest miłość w relacjach małżeńskich. Zgodzisz się? Miłość jest najważniejsza! Problemy rozpoczynają się wówczas, gdy zaczyna brakować miłości. I mówię tutaj o prawdziwej miłości, a nie takiej, jaką nam pokazują w telewizji ani o jakiej piszą kolorowe czasopisma dla kobiet czy dziewcząt. Nie mówię o emocjach, pożądaniu, zakochaniu, przywiązaniu itp. - wszystko to przemija. Opis prawdziwej Bożej miłości znajduję w Pierwszym Liście św. Pawła do Koryntian (13, 1-8). Oto fragment:

Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego...
Miłość nigdy nie ustaje
(1 Kor 13,4-8).

     Takiej właśnie miłości pragniesz. Nie jakichś namiastek! Zgadza się? A skąd ona się bierze w naszych sercach? Jakie jest jej źródło? MIŁOŚĆ JEST Z BOGA (1 J 4, 7), BÓG JEST MIŁOŚCIĄ (1 J 4, 8), Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego (Rz 5,5)... Trzeba więc żyć blisko Źródła Miłości - przez modlitwę, sakramenty, wypełnianie Dekalogu - aby z Niego czerpać. Eucharystię nazywa się Sakramentem Miłości. Jakże słuszna to nazwa! W Komunii św. przyjmujemy wszakże do naszych serc Tego, który jest Miłością. Jeżeli zatem pragniesz prawdziwej Miłości - pragniesz Boga. Stawiasz Boga na pierwszym miejscu - stawiasz Miłość na pierwszym miejscu. Odwracasz się od Boga - odwracasz się od Miłości.

Zagrożenia miłości

     Co zamyka człowieka na Boga, który jest Miłością? Co nie pozwala Duchowi Świętemu rozlewać Bożej Miłości w naszych sercach? Grzech! Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza: Grzech śmiertelny niszczy miłość w sercu człowieka... (KKK 1855). I w innym miejscu: Grzech śmiertelny jest (...) radykalną możliwością wolności ludzkiej. Pociąga on za sobą utratę miłości (...) (KKK 1861).

     Jakie grzechy najczęściej popełniają narzeczeni. czyli skąd płynie największe zagrożenie dla ich miłości? Być może właśnie jesteście w toku ostatnich przygotowań do małżeństwa i oto nachodzi was myśl: Czy nie moglibyśmy już teraz podjąć współżycia albo spróbować jakichś intymności zarezerwowanych dla małżonków? Termin ślubu ustalony, sala bankietowa zamówiona, nauki przedślubne w parafii zaliczone. Można wobec tego robić wszystko, na co przyjdzie ochota. Natchnienie Ducha Świętego czy diabelska pokusa?... Pokusa! To byłby ciężki grzech. I ten grzech zniszczyłby Waszą miłość.

     Zacytuję ponownie Katechizm: Narzeczeni są powołani do życia w czystości przez zachowywanie wstrzemięźliwości... Przejawy czułości właściwe miłości małżeńskiej powinni zachować na czas małżeństwa. Powinni pomagać sobie wzajemnie we wzrastaniu w czystości (KKK 2350). (Zwróć uwagę na ostatnie zdanie. Jest super! Myślę teraz o tych dziewczynach, które przychodzą na spotkania ze swoimi narzeczonymi w spodniach coraz bardziej opuszczonych w dół, no bo taka moda. I co? To ma być pomaganie sobie wzajemnie w zachowywaniu czystości? Jeszcze ręce wtłaczają do kieszeni, żeby choć jeden kolejny centymetr brzucha lub majtek pokazać światu... Rozumiem, że nie mogą doczekać się już nocy poślubnej, tylko dlaczego pokazują swoje ciało wszystkim facetom na ulicy, zamiast tylko i wyłącznie mężowi w noc poślubną?).

     Mówią ci, którzy ulegli pokusie: Ale my się przecież dalej kochamy. Jeszcze bardziej niż przedtem. Pomyłka! Iluzja! Grzech zniszczył miłość w waszych sercach. Pozostały tylko rozbudzone przez współżycie emocje, pożądanie, przywiązanie. Ale to nie jest prawdziwa miłość! Ją zabiliście przez grzech. Narzeczeni nie są jeszcze małżonkami. Wiadomo, że staną się nimi dopiero wówczas, kiedy wypowiedzą słowa przysięgi małżeńskiej wobec Boga, przedstawiciela Kościoła i świadków. Od tej dopiero chwili mogą korzystać z praw małżeńskich.

     Wyobraź sobie taką sytuację. Twój znajomy jest studentem seminarium duchownego. Do święceń kapłańskich pozostało mu dwa tygodnie. Przełożeni zgadzają się na święcenia, termin został już ustalony, rodzina przygotowała przyjęcie. Czy może ów student ubrać się w ornat i pójść odprawić Mszę św. albo usiąść w konfesjonale? Poszlibyście na taką Mszę św. albo do takiej spowiedzi? Każdy by powiedział: To jest nieuczciwe. On nie jest kapłanem. Racja! Mężczyzny nie czyni przecież kapłanem ukończenie przez niego studiów teologicznych ani zgoda biskupa na święcenia itp., ale tylko przyjęcie przezeń sakramentu kapłaństwa. Dopiero wtedy może on korzystać z praw przysługujących kapłanowi.

     Tym samym nieuczciwe jest życie na sposób małżeński przed zawarciem sakramentu małżeństwa. W przysiędze małżeńskiej ślubuje się m.in. "uczciwość małżeńską". Ile jednak będzie warte ślubowanie uczciwości małżeńskiej, jeżeli nie żyło się uczciwie przed małżeństwem? Trzeba po prostu twardo się trzymać zasad, zamiast wymyślać teorie usprawiedliwiające ich brak!

    Muszę już kończyć. Temat pozostaje jednak w początkowej fazie omówienia, dlatego będę go kontynuował przy następnej okazji. Na koniec jeszcze jedna tylko myśl z wywiadu, którego przed spotkaniem w Kolonii udzielił Benedykt XVI Radiu Watykańskiemu. Papież powiedział wtedy: Mądrość jest pojmowaniem tego, co ważne, dostrzeganiem tego, co istotne. Chodzi właśnie o to, byśmy byli tak mądrzy.

     Cześć!

Wasz brat, Jan Bilewicz



0x01 graphic

nr 4-2005

List do narzeczonych II

O recepcie na szczęśliwe życie małżenskie

     Cześć!

     Ostatnio nie udało mi się skończyć listu do Was, narzeczonych, więc chciałbym to uczynić dzisiaj. W związku z tym muszę krótko przypomnieć, o czym pisałem poprzednio. Zastanawialiśmy się mianowicie nad znalezieniem recepty albo - inaczej mówiąc - programu gwarantującego szczęśliwe życie małżeńskie. Wszyscy bez wyjątku narzeczem oczekują, że ich przyszła wspólna droga życia przyniesie im radość, satysfakcję, poczucie spełnienia. Niestety, zarówno potoczne obserwacje, jak i statystyki rozwodów pokazują, że nie wszyscy małżonkowie znajdują to, czego tak bardzo pragnęli. Dlaczego? Czy szczęście jednych, a nieszczęście innych zależy od ślepego przypadku? Bynajmniej! Zależy ono nie od przypadku, ale od drogi, którą wybiorą i którą zdecydują się iść.

Dwie drogi

     Chyba niewielu narzeczonych zastanawia się poważniej nad tym, jaka droga doprowadzi ich małżeństwo do sukcesu, a jaka do porażki. A czy jest coś ważniejszego? Dlaczego nie zrobić tego w ramach przygotowań do małżeństwa?

     Na ogół młodzi ludzie idą po linii najmniejszego oporu, akceptując bezkrytycznie reklamowane przez media (niektórzy mówią - "przekaziory") recepty na szczęście. Głoszą one, że błogosławieni, tzn. szczęśliwi, są ci, którzy dużo mają - pieniędzy, rzeczy, przyjemności, popularności itp. Pod wpływem takiego, bezustannie powtarzanego, przesłania, wielu z nich poświęca się całym sercem, całym umysłem i całą duszą zdobywaniu wymienionych dóbr. Wszystko inne schodzi na dalszy plan. Ich myśli, pragnienia, marzenia, rozmowy, w dzień i w nocy, siedem dni w tygodniu, koncentrują się na tym, by jak najszybciej i jak najwięcej mieć. Dlaczego wkładają w to tak wiele wysiłku? Skąd to heroiczne poświęcenie i samozaparcie? Bo uwierzyli, że w ten sposób osiągną szczęście.

     Tymczasem wśród błogosławieństw Pana Jezusa - w którego słowo jako ochrzczony i bierzmowany wierzę niezachwianie - nie znajduję, choćby w minimalnym stopniu, podobnego do reklamowanych przez "świat". Czy to znaczy, że istnieje jakaś inna "Dobra Nowina" o szczęśliwym życiu teraz i w wieczności? Nie, jest tylko jedna Dobra Nowina i nie ma innej! Pan Jezus mówi: (...) błogosławieni ci, którzy słuchają Słowa Bożego i zachowują je (Łk 11, 29). A więc trzeba przede wszystkim skoncentrować się na poznawaniu i wypełnianiu Bożych przykazań. Słowo Pańskie jest prawdziwym bogactwem człowieka, a wcielanie go w życie jest - mówiąc kolokwialnie - najlepszym sposobem "urządzania się" i gwarancją sukcesu. Takie powinny być nasze priorytety.

     Wiele razy Pan Jezus wyraża tę samą myśl innymi słowami. Powiedział np.: Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony (Mt 7, 24-25). Piękny obraz!... Każde małżeństwo buduje jakiś dom swego małżeńskiego życia (właściwie to budowanie rozpoczyna się - jak zobaczymy później - już w narzeczeństwie). Wy chcecie, aby był taki jak w podanym opisie: dający schronienie, poczucie bezpieczeństwa, odporny na przeciwności. Dlatego trzeba go budować na solidnym fundamencie - na skale. Co jest tą skałą? Poznawanie, a potem wypełnianie słowa Bożego, przede wszystkim dziesięciu przykazań. Oto Boża recepta na szczęśliwe życie małżeńskie.

     Co ciekawe, okazuje się, że nie ma innej drogi. Pan Jezus mówi w innym miejscu: Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. (...) I runął, a upadek jego był wielki (Mt 7, 26-27). Albo - albo. Albo się wypełnia słowo Boże, albo się go nie wypełnia - to są najważniejsze życiowe wybory. Od nich zależy wszystko... Teraz już wiesz, dlaczego tyle małżeństw się rozwodzi bądź też rozpada nawet bez formalnego rozwodu?

Źródło miłości

     Ciekawą myśl związaną z tematem dzisiejszego listu znalazłem w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Do jego lektury zachęcał Ojciec Święty Benedykt XVI na spotkaniu młodzieży w Kolonii. Wspomniał przy tej okazji swojego wielkiego Poprzednika: Papież Jan Paweł II dał nam to wspaniałe dzieło, w którym wiarę stuleci wyjaśniono w sposób syntetyczny. A więc katechizm JP2 dla pokolenia JP2!

     Znajduje się w nim (nawiasem mówiąc - znakomite) objaśnienie dziesięciu przykazań. Co byście powiedzieli na następującą propozycję: przez dziesięć kolejnych dni przeczytać z KKK rozdziały dotyczące poszczególnych przykazań jako przygotowanie do jednego z najważniejszych wydarzeń w życiu - zawarcia związku małżeńskiego?...

     A oto fragment, który pozwoli nam spojrzeć na temat szczęścia małżeńskiego z trochę innego punktu widzenia: (...) prawdziwe szczęście nie polega ani na bogactwie czy dobrobycie, na ludzkiej sławie czy władzy, ani na żadnym ludzkim dziele (...), ale znajduje się w samym Bogu, który jest źródłem wszelkiego dobra i wszelkiej miłości (KKK 1723).

     Spróbujmy z tej prawdy wyciągnąć kilka praktycznych wniosków. Prawdziwe szczęście związane jest z dobrem i miłością. Z niczym innym. Tam, gdzie dobro i miłość - tam szczęście. W małżeństwie najważniejsza jest miłość, zgodzisz się? Nic jej nie zastąpi. Bez niej wszystko się wali. Jeżeli małżonków wiąże miłość, są szczęśliwi, choćby nawet nie mieli wielkich bogactw, stanowisk, zaszczytów itp; wtedy potrafią pokonać nawet największe życiowe zawieruchy.

     Gdzie jest źródło wszelkiego dobra i prawdziwej miłości? Jak do niego dojść? (...) Bóg jest miłością (1 J 4, 8), (...) miłość jest z Boga (1 J 4, 7). Jeżeli więc chcemy kochać, musimy przyjść do Niego, żyć przy Nim, nigdy nie oddalając się, by móc stale czerpać dobro i miłość. Droga jest znana. Nie musimy błądzić! Wyznacza ją Dekalog. Aby iść tą trudną drogą i wytrwać na niej, potrzebne jest umacnianie się modlitwą i sakramentami.

     Co oddziela narzeczonych, małżonków - każdego - od Boga, który jest miłością? Jedna tylko rzecz - grzech! Grzech śmiertelny niszczy miłość w sercu człowieka (...), grzech powszedni pozwala trwać miłości, chociaż ją rani - mówi Katechizm JP2 (1855). Wierzysz, że ciężki grzech uśmierca miłość?... A może wierzysz odwrotnie - w to, co głosi świat: że przedmałżeńskie współżycie albo petting itp., czyli ciężki grzech, to jest właśnie "kochanie się"? Są dwie drogi, wiesz... Ta Boża jest jasno określona: Narzeczem są powołani do życia w czystości przez zachowanie wstrzemięźliwości. (...) Przejawy czułości, właściwe miłości małżeńskiej, powinni zachować na czas małżeństwa. Powinni pomagać sobie wzajemnie w zachowywaniu czystości (KKK 2350).

     Budowanie porządnego domu to czasami harówka. Zgadza się. Ale i wielka radość! Nie sądzisz?

Ryzykowna jazda

     A teraz malutka dygresja na temat grzechu nie przeciwko szóstemu, ale piątemu przykazaniu: Nie zabijaj.

     Wyobraź sobie następującą sytuację, która zresztą rzeczywiście miała miejsce. Ktoś na drodze z ograniczeniem szybkości do 40km/godz. jedzie samochodem 120 na godz. Ograniczenie spowodowane jest tym, że przy drodze znajduje się szkoła (chyba podstawowa, dokładnie nie pamiętam). Do wypadku - na szczęście - nie doszło. Pytanie: czy kierowca popełnił grzech?... Oczywiście, popełnił grzech przeciwko piątemu przykazaniu, narażając siebie i innych na poważny wypadek, nawet śmiertelny (policjant, wypisując mandat, też nie przyjmuje tłumaczenia: Ale przecież nic się stało!). Samo podjęcie ryzyka popełnienia ciężkiego grzechu już jest ciężkim grzechem, zgoda? Przypuszczam, że większość kierowców spowiada się z nich, ale jak informują wielkie billboardy przy drogach, "wariatów" wciąż nie brakuje (inne billboardy pokazują trumnę zbitą z desek, spuszczoną do grobu, i napis: Gaz do dechy?).

     Powiedz - czy spowiednik mógłby udzielić rozgrzeszenia, gdyby kierowca wyznał grzech ryzykownej jazdy, ale na pytanie, czy zamierza zmienić swój styl jeżdżenia, odpowiedział, że chyba nie, bo lubi szybką jazdę?... Wiadomo, że nie można w takim przypadku udzielić rozgrzeszenia, ponieważ nie ma postanowienia poprawy.

     A gdyby penitent na powyższe pytanie o zmianę postępowania odpowiedział, że nie zamierza zmieniać sposobu jeżdżenia, ale będzie uważał?... I tym razem rozgrzeszenie nie jest możliwe. Co to znaczy "będę uważał"? Trzeba radykalnie usunąć przyczyny zła, a nie igrać sobie z nim.

     I jeszcze jedno, ostatnie już, pytanie. Gdyby kierowca w powyższym wypadku trzykrotnego przekroczenia dozwolonej szybkości nie uważał tego, co zrobił, za grzech? Gdyby pomyślał sobie: ustanowili głupie przepisy, przecież umiem jeździć, nie ma się z czego spowiadać? Czy rzeczywiście oznaczałoby to, że nie popełnił grzechu i nie musi się spowiadać?... Popełnił grzech! Obiektywnie rzecz biorąc - żyje w grzechu. To, czy ktoś popełnił grzech czy nie, jest niezależne od subiektywnych odczuć. Obiektywnie rzecz biorąc, przepis ograniczający prędkość do 40 km/godz. w pobliżu szkoły jest słuszny. Dlatego po prostu, że wypadki zdarzają się wtedy rzadziej, niż kiedy przekracza się ten przepis. Niestety, wielu kierowców zbyt późno odzyskuje poczucie obiektywizmu i grzechu: dopiero po zderzeniu z drzewem, słupem, nadjeżdżającym tirem itp.

     Wszystko jasne. Przypomnieliśmy sobie trzy ważne sprawy: 1) świadome i dobrowolne narażanie siebie na ryzyko popełnienia grzechu ciężkiego już jest ciężkim grzechem i nie ma mówienia: będę uważał; 2) spowiadanie się z grzechów ciężkich bez postanowienia poprawy nic nie daje - grzechy i tak pozostają nieodpuszczone, choćby nawet kapłan wypowiedział formułkę rozgrzeszenia; 3) brak poczucia grzechu, czyli mówienie sobie: ja nie uważam tego za grzech albo wszyscy tak robią itp., nie oznacza, że się go nie popełniło; w sposób pewny na to, co jest dobre, a co złe, wskazują obiektywne normy moralne, z którymi należy się zapoznać, a nie subiektywne odczucia, które mogą mylić. (Do powyższych ustaleń zaraz powrócimy, dotyczą one bowiem nie tylko piątego przykazania, ale wszystkich).

W zoo

     Pośród wielu mód promowanych przez środki masowego przekazu pojawiła się w ostatnich latach moda na pomieszkiwanie razem mężczyzn i kobiet bez ślubu. Zjawisko to różnie się nazywa: życiem "na kocią łapę", "na kartę rowerową" "w sp. z o.o." - tzn. w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością. To ostatnie określenie wydaje mi się pod wieloma względami trafne. Zwierzątka bowiem - w zoo, w puszczy lub na sawannie - mają coraz to innych partnerów, a wierność jednemu należy wśród nich do ewenementów.

     Jeszcze do niedawna bez ślubu kościelnego lub cywilnego mieszkali prawie wyłącznie ludzie z marginesu społecznego: wiadomo, niezdolni do wzięcia odpowiedzialności za przyszłość swoją i swojego partnera (w grzechu). I tylko oni z aprobatą wypowiadali się o tego typu relacjach. Dzisiaj nazywa się je w mediach bardzo nobliwie "wolnymi związkami" i mówi jako o czymś równie dobrym jak małżeństwo, albo nawet lepszym. Wynika z tego bez wątpienia, że ów wyżej wspomniany margines znacznie się poszerzył w ostatnich latach i w znacznym stopniu obejmuje już tzw. elity telewizyjno-radiowo-prasowe. Ryba psuje się od głowy - mówi stare ludowe przysłowie. Znaczy to, że degeneracja społeczeństw zaczyna się od rozkładu elit. Proces ten już się toczy. Diabeł zbiera niestety żniwo wśród tych, na których mu najbardziej zależy - pośród młodych z pokolenia JP2.

     Co powiedziałby na temat "wolnych związków" Jan Paweł II? Określenie to jest zwodnicze: co może oznaczać związek, w którym osoby nie podejmują zobowiązań wobec siebie... (...). Wszystkie te sytuacje znieważają godność małżeństwa; niszczą samo pojęcie rodziny; osłabiają samo znaczenie wierności. Są one sprzeczne z prawem moralnym. Akt płciowy powinien mieć miejsce wyłącznie w małżeństwie; poza nim stanowi zawsze ciężki grzech i wyklucza z komunii sakramentalnej (KKK 2390). W innym miejscu czytam: Cudzołóstwo i rozwód, połigamia i wolny związek są - poważnymi wykroczeniami przeciwko godności małżeństwa (KKK 2400).

     Zło "życia na kocią łapę" nie polega więc wyłącznie na tym, że podejmuje się współżycie seksualne poza związkiem małżeńskim. Chodzi również o to, że w ten sposób poważnie "znieważa się godność małżeństwa", "niszczy pojęcie rodziny", "osłabia znaczenie wierności".

     Bardzo wiele z tego, co robimy i mówimy, wpływa na innych. Lepiej chyba nawet powiedzieć, że wszystko, co robimy i mówimy, w mniejszym lub większym stopniu, kształtuje innych. Nie żyjemy każdy osobno na bezludnej wyspie. Oddziałujemy na siebie - pozytywnie lub negatywnie. Czynimy innych lepszymi lub gorszymi. Dobry przykład albo dobre, budujące słowo sprawia, że ludzie w naszym otoczeniu stają się lepsi. Zły przykład, usprawiedliwianie zła lub zachęcanie do niego słowem sprawia, że inni stają się gorsi. Mówimy w związku z tym o "grzechu zgorszenia".

     Powołaniem każdego chrześcijanina jest przemienianie świata na lepszy, piękniejszy, szlachetniejszy, a przez to szczęśliwszy. Chrześcijanin jest solą dla ziemi (Mt 5,13) i światłem dla świata (Mt 5,14). Buduje wytrwale cywilizację miłości w świecie, który leży w mocy Złego (1 J 5,19). Dokładnie czymś odwrotnym jest płynięcie z prądem gorszących mód. Pan Jezus mówi wyjątkowo surowo o grzechu zgorszenia (np. Łk 17, 1-2). Chyba dlatego, że jest on zaprzeczeniem powołania ucznia Chrystusa - nie ewangelizowaniem, ale apostołowaniem na rzecz Złego. Oprócz tego niweczy cel, dla którego Chrystus przyszedł na ziemię. Nie, chrześcijanin nie może ani czynem, ani słowem znieważać małżeństwa i niszczyć rodziny!

Wesele na "Titanicu"

     Pokusie zamieszkania bez ślubu narzeczeni, niestety, dość łatwo ulegają. Diabeł podsuwa argument pozornie całkiem logiczny, a w rzeczywistości całkiem nielogiczny: Jesteśmy już prawie małżeństwem, miesiąc wcześniej, miesiąc później - jaka różnica? Nie ma się z czego spowiadać. Będą mieszkać ze sobą następne kilkadziesiąt lat, ale teraz nie mogą poczekać miesiąca?!

     "Prawie małżeństwem" nie oznacza małżeństwem, "prawie kapłanem" nie oznacza kapłanem, "prawie ochrzczonym" nie oznacza ochrzczonym. Jest kolosalna różnica między sytuacją osoby przed udzieleniem sakramentu i po jego udzieleniu. Gdyby jej nie było, nie potrzeba by w ogóle udzielać sakramentu. Ponieważ jednak jest, trzeba go udzielać. Są przed ślubem, a więc bez ślubu. Logiczne? Żyją bez ślubu, a więc "na kocią łapę"...

     Czasem przebudzenie przychodzi przy spowiedzi. Narzeczeni muszą dwukrotnie wyspowiadać się przed ślubem. A spowiednik - bywa, że zapyta, czy nie mieszkają razem. Zbawienne pytanie! Jeżeli bowiem się okaże, że mieszkają, kapłan nie może udzielić rozgrzeszenia. Nie udziela się po prostu rozgrzeszenia osobom żyjącym w "związkach niesakramentalnych", czyli bez ślubu. Przypuszczam, że po krótkiej nauce księdza narzeczeni uświadomią sobie, że pozwolili złapać się diabłu na haczyk i że muszą powrócić do swoich poprzednich miejsc zamieszkania, a następnie ponownie przyjść do spowiedzi.

     A czy nie wystarczyłoby powiedzieć sobie, że do niczego nie dojdzie i że będę uważać?... Po pierwsze ustaliliśmy, że świadome i dobrowolne narażanie się na popełnienie grzechu ciężkiego już jest ciężkim grzechem i nie ma mówienia będę uważał, tylko trzeba radykalnie usunąć zagrożenie - w tym wypadku życie pod jednym dachem.

     Po drugie - chodzi o grzech zgorszenia, tzn. o dawanie innym złego przykładu. Trzeba usunąć przyczynę tego grzechu, a następnie wyspowiadać się z niego.

     Gorzej natomiast, gdy spowiednik nie zapyta, czy narzeczeni nie zamieszkali już razem... Otrzymują wtedy - jak myślą - rozgrzeszenie i powracają do wspólnego mieszkania z poczuciem dobrze spełnionego chrześcijańskiego obowiązku, aby jeszcze tego samego wieczoru pójść do - wspólnego także - łóżka... Prawda, że realistyczne? Jasne jest, że zamieszkali razem nie po to, żeby mieć w pobliżu partnera do gry w szachy albo odmawiania różańca - wszyscy o tym wiedzą. Powód był zupełnie inny. Zaplanowali sobie mianowicie, że miesiąc miodowy, zamiast po ślubie, rozpocznąjeszcze przed nim.

     W rzeczywistości jednak - jak ustaliliśmy - rozgrzeszenia nie uzyskali, choć formułka została wypowiedziana: Droga powrotu do Boga (...) zakłada odwrócenie się od popełnionych grzechów oraz mocne postanowienie niegrzeszenia w przyszłości (KKK 1490).

     Co dzieje się potem? Potem zakochani w sobie na śmierć i życie (zakochanie i miłość oznaczają oczywiście dwie różne rzeczy) zawierają w grzechu ciężkim sakrament małżeństwa i w końcu w grzechu ciężkim przyjmują Eucharystię. Rozpoczynają więc swoje wspólne życie małżeńskie od świętokradczo przyjętych sakramentów. Jaki tryumf szatana!... Wszystko zaś tonie w błyskach fleszy aparatów fotograficznych, w obsypywaniu się ryżem i jednogroszówkami, pośród toastów i uczty weselnej... Przygotowania zewnętrzne do ślubu znacznie przewyższyły przygotowania wewnętrzne i teraz rzeczywiście wszystko tonie - jak "Titanic".

     Za jakiś czas małżonkowie ze zdziwieniem stwierdzą, że jakoś im się w małżeństwie nie układa. Nie wiadomo dlaczego. Bo przecież ślub odbył się nie w pechowym maju, ale w sierpniu, figurek słoni, przynoszących szczęście, dostali chyba z 10, mają mieszkanie, pracę, samochód, a i tak jest "piekło". Kto by pomyślał, że jego początki były takie romantyczne i przyjemne! Rozpoczęły się nawet jeszcze przed ślubem... A jak nie ma być piekła, skoro budowało się dom małżeński nie na Bogu, ale na diable?

     Czas kończyć. Chciałbym podsumować dzisiejszy list trzema myślami św. Jana Vianneya (ich zbiór czytam ostatnio oprócz Katechizmu JP2):

     Grzech jest katem Pana Boga i zabójcą duszy. Bracia moi, jak niewdzięczni jesteśmy. Pan Bóg chce nas uczynić szczęśliwymi, a my tego nie chcemy. Gdyby chodziło o naszą fortunę, czegóż byśmy nie zrobili! Lecz ponieważ chodzi o naszą duszę, niczego nie robimy.

     Bez grzechu wszyscy bylibyśmy szczęśliwi, nawet gdybyśmy mieli swój krzyt Ci biedni grzesznicy będą zawsze nieszczęśliwi na tym świecie i na tamtym.

     Bóg chce nas uczynić szczęśliwymi. Dał także małżonkom najpewniejszą receptę na szczęśliwe życie małżeńskie. Wszystko zależy od tego, czy zechcą ją realizować i - po drugie - jak będą ją realizować.

     To tyle na dziś. Do następnego razu. Cześć!

Wasz brat, Jan Bilewicz


0x01 graphic

nr 5-2005

Do małżeństwa trzeba się przygotować

     Nie jest łatwo młodym ludziom, żyjącym w obecnej dobie, z odwagą i nadzieją patrzeć na swoją przyszłość, marzyć o udanym życiu małżeńskim. Wielu młodych boi się małżeństwa. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest bardzo duża ilość rozwodów, rozpadów związków, bardzo często już w pierwszych latach ich istnienia. Trzeba więc zadawać pytania: jak dobrze przygotować się do małżeństwa, aby przeżyć je w upragnionym szczęściu, w miłości, z radością i zrozumieniem? Czy w ogóle istnieje recepta na udane małżeństwo?

     Z wielkim przekonaniem pragnę zapewnić młodych Czytelników, że możliwe jest dobre przygotowanie się do małżeństwa, nawet jeśli związek rodziców nie może stanowić pozytywnego przykładu. Istnieje też recepta mocno podnosząca prawdopodobieństwo sukcesu w małżeństwie. Jest to w zasadzie złota recepta gwarantująca szczęście w małżeństwie pod warunkiem, że będzie się konsekwentnym w jej realizacji.

     W przedstawionych rozważaniach postaram się odpowiedzieć na postawione pytania. Zapewne nie uda się to w jednej części, ale nie żałujmy miejsca i czasu, gdyż zamierzamy zmierzyć się z zagadnieniami dla nas wszystkich fundamentalnymi, warunkującymi wszystko, co w życiu robimy. Tak jest w rzeczywistości: od jakości małżeństwa zależy jakość każdego z nas, jakość rodziny, parafii i całego narodu!

     Jak dobrze przygotować się do małżeństwa?

     Najpierw potrzebne jest uświadomienie sobie, że konieczny jest konkretny trud i czas na zdobycie zasobu wiedzy, przyswojenie sobie pewnych treści merytorycznych. Jest rzeczą dziwną i smutną, że potrafimy bardzo dużo czasu i zaangażowania poświęcić na zdobycie umiejętności posługiwania się komputerem, językiem, pojazdem, na podnoszenie swoich kwalifikacji zawodowych, sprawności fizycznej, a niewiele konkretnego czasu angażujemy w przygotowanie się do zadania, które jest najważniejsze. Tak, wszystko, co robimy, zamierzamy robić, jest ważne i potrzebne, ale najważniejsze jest małżeństwo i trzeba się do niego bardzo dobrze przygotować. Bardzo często po głoszonych naukach dla małżonków słyszę słowa: gdybyśmy wiedzieli to wcześniej! Gdyby nam ktoś to wcześniej powiedział! Wybrzmiewa tu też pewien żal, że zapewne uniknęłoby się wielu trudnych, przykrych sytuacji, jeśli posiadałoby się konkretną wiedzę. Właśnie wiedzę. Niestety, wielu patrzy na małżeństwo, na miłość i szczęście z nastawieniem: jakoś to będzie. Nie! Szczęśliwe małżeństwo to nie dar, to nie przypadek, to sukces, wielokrotnie okupiony wielkim trudem, wysiłkiem, dziesiątkami wyrzeczeń.

     W pierwszej kolejności potrzebne jest więc uświadomienie sobie konieczności podjęcia systematycznej pracy kształceniowej i samokształceniowej, ułożenie planu rozwoju, można powiedzieć: w kierunku małżeństwa.

     A teraz konkretne treści do przyswojenia.

     1. Jednoznacznie odrzucić myślenie o życiu w jakiejkolwiek formie związku partnerskiego, która nie jest małżeństwem sakramentalnym. A więc żaden wolny związek, wspólne zamieszkanie "na próbę", związek z osobą po rozwodzie! Tylko małżeństwo sakramentalne gwarantuje pełny, optymalny rozwój miłości ku prawdziwemu, pełnemu szczęściu. Każdy inny sposób realizacji życia we dwoje jest gorszy, zakłamany i zmierzający ku zniszczeniu. Bardzo proszę dostrzec, że nie odnoszę się do istniejących związków niesakramentalnych, lecz proszę i przestrzegam młodych ludzi, bez doświadczeń w tej dziedzinie, będących dopiero na starcie wspólnej drogi życiowej, przed komplikowaniem sobie życia. Małżeństwo sakramentalne jest najpiękniejszą drogą życia mężczyzny i kobiety, gdyż opiera się na odniesieniu do Jezusa, umożliwia Jego stałą obecność. Taki stan rzeczy jest związany z nieograniczonymi możliwościami rozwoju wszelkich relacji miedzy żoną a mężem. Daje możliwość korzystania z wielkich dóbr duchowych, które zawsze przyczyniają się do udoskonalania ludzkich dążeń. Rozsądek podpowiada, że powinno wybierać się rozwiązania najlepsze. Stwórzmy hasło reklamowe: "Małżeństwo - wybierz, co najlepsze", albo: "Małżeństwo - nie dla idiotów", czy może: "Wolny związek - prawie małżeństwo. Prawie robi wielką różnicę".

     Ponieważ zajmujemy się tym zagadnieniem jako osoby wierzące w Chrystusa, uznające wielkość i wartość Kościoła katolickiego, przypomnijmy sobie, co na ten temat mówi nam Katechizm:

     "Wolny związek ma miejsce wówczas, gdy mężczyzna i kobieta odmawiają nadania formy prawnej i publicznej współżyciu zakładającemu intymność płciową" (KKK nr 1631).

     Określenie to jest zwodnicze: co może oznaczać związek, w którym ludzie nie podejmują zobowiązań wobec siebie i dają w ten sposób wyraz brakowi zaufania w odniesieniu do drugiej osoby, do samego siebie lub do przyszłości?

     Określenie "wolny związek" odnosi się do różnych sytuacji, takich jak: konkubinat, odmowa małżeństwa jako takiego, niezdolność do podjęcia trwałych i ostatecznych zobowiązań (por. Jan Paweł II, adhortacja apostolska "Familiaris consortio", 81). Wszystkie te sytuacje znieważają godność małżeństwa, niszczą samo pojęcie rodziny, osłabiają znaczenie wierności. Są one sprzeczne z prawem moralnym. "Akt płciowy powinien mieć miejsce wyłącznie w małżeństwie; poza nim stanowi zawsze grzech ciężki i wyklucza z Komunii sakramentalnej" (KKK nr 2390).

     Za wielką tragedię uznaję sytuację, kiedy wierzący młodzi ludzie, często regularnie praktykujący, podejmują decyzję o wspólnym zamieszkaniu, uzasadniając to wielorakimi korzyściami, zupełnie nie dostrzegając, że stoi to w sprzeczności z nauką Jezusa i Kościoła, że jest to trwanie w śmiertelnym grzechu. Często owo wspólne zamieszkiwanie bez ślubu dokonuje się za przyzwoleniem katolickich rodziców, również naiwnie mówiących: a cóż w tym złego, przecież to dzisiaj takie modne, wszyscy tak robią. Straszne słowa, potwierdzające brak odpowiedzialności rodziców za zbawienie swoich dzieci!

     2. Za nadrzędną wartość w okresie przed zawarciem małżeństwa należy uznać trwanie w czystości. Wiem, że wielu młodych ludzi ma alergię na słowa: czystość przedmałżeńska. Nie dziwię się: to wartość, na zniszczeniu której najbardziej zależy szatanowi, a nasze odczucia są efektem jego skutecznej propagandy, ośmieszającej ten stan. Prawie się to dzisiaj udało przeciwnikowi Boga. Zaproszenie do trwania w czystości do dnia ślubu, do uznania dziewictwa za największy dar, jaki małżonkowie mogą sobie złożyć na początku swojej wspólnej drogi, napotyka ogromny i niestety irracjonalny opór w świadomości młodzieży. Jakże często doznaję wręcz zdumienia, kiedy rozmawiając o tym z młodymi ludźmi, dostrzegam w nich narastanie oporu i emocji, zamykanie się na racjonalne, rzeczowe argumenty. Często jest to młodzież angażująca się w działalność różnych grup parafialnych, chodząca na pielgrzymki, często wyjeżdżająca na rekolekcje! Szatan zaciera ręce...

     Moje argumenty są bardzo konkretne. Po pierwsze: Dekalog, jego szóste przykazanie. Pamiętać trzeba, że cudzołóstwo to wszelki seks pozamałżeński. Często młodzi ludzie myślą, że łamanie tego przykazanie dokonuje się tylko przez zdrady małżeńskie, a podejmowanie współżycia przed ślubem, tym bardziej w narzeczeństwie, kiedy jest się już ze sobą bardzo blisko uczuciowo, nie jest cudzołóstwem. Często młodzi ludzie mówią: ponieważ się kochamy, to możemy. Konieczne jest też otwarcie się na prawdę, że Dekalog jest zbiorem praw naturalnych, których zaistnienie w społecznościach ludzkich gwarantowało najwłaściwsze relacje, chroniło i zabezpieczało przed wielorakimi konsekwencjami. Jest to zbiór praw dla dobra człowieka, a nie dla jego zniewolenia, ograniczenia. Prawa gwarantujące optymalny rozwój jednostki i wspólnoty. W Kazaniu na Górze Jezus nie znosi Dekalogu, a dopowiada słowa mające na celu ułatwienie nam realizacji i dostrzeżenia motywacji. W odniesieniu do tego przykazania Jezus mówi: "Słyszeliście, że powiedziano: 'Nie cudzołóż!' A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła" (Mt 5, 27-30). Nie są to słowa mające na celu pognębienie nas, utrudnienie życia, ale ułatwiające poruszanie się w zagmatwanej rzeczywistości. Po prostu unikanie wszystkiego, co potęguje pożądliwość, sztucznie pobudza zmysły, jest dla naszego dobra. Jakże aktualne są te słowa dzisiaj, kiedy źródeł pobudzania pożądliwości jest tak wiele. Nie ma lepszego znawcy ludzkiej natury od Chrystusa, dlatego nie dziwmy się, że są tu użyte tak stanowcze słowa. Chodzi o uchronienie nas przed strasznymi konsekwencjami. Wszyscy katoliccy księża egzorcyści potwierdzają, że obecnie ogromna większość zniewoleń i opętań młodych ludzi przez szatana swoją przyczynę ma w stałych wykroczeniach przeciwko czystości w postaci oglądania pornografii, samogwałtu, seksu przedmałżeńskiego. Jest to stałe trwanie w grzechu śmiertelnym, wielokrotnie z ukrywaniem takich zachowań w czasie spowiedzi.

     I znowu popatrzmy, co na ten temat mówi Katechizm:

     "Narzeczeni są powołani do życia w czystości przez zachowanie wstrzemięźliwości (1632). Poddani w ten sposób próbie, odkryją wzajemny szacunek, będą uczyć się wierności i nadziei na otrzymanie siebie nawzajem od Boga. Przejawy czułości właściwe miłości małżeńskiej powinni zachować na czas małżeństwa. Powinni pomagać sobie wzajemnie we wzrastaniu w czystości" (KKK nr 2350).

     Zachęcam także do przeczytania pozostałych punktów Katechizmu dotyczących tej dziedziny, szczególnie od 2351 do 2359.

     Pragnę bardzo mocno zachęcić do wytrwania w czystości wbrew lansowanym poglądom. Może warto właśnie tak podejść do tego zagadnienia: wytrwam w czystości, ponieważ do tego zachęca mnie Jezus, a wiem, że On pragnie mojego prawdziwego dobra. Ponieważ nie jest to łatwe, dlatego warto intensywnie wspierać się środkami nadprzyrodzonymi: regularna spowiedź, modlitwa w intencji wytrwania, jak najczęstszy pełny udział we Mszy św. W tej części już wystarczy. Jeszcze raz zachęcam do zaangażowania konkretnego trudu w dobre przygotowanie się do małżeństwa, pamiętając, że to właśnie ono jest dla każdego z nas najlepszą formą przeżycia ziemskiej wędrówki.

Mieczysław Guzewicz

0x01 graphic

Jacek Pulikowski

"Ewa czuje inaczej", jest to ciąg dalszy "Krokodyla dla ukochanej". Z tamtej dowiedzieliśmy się, że warto wspierać rozwój mężczyzny stawiając mu wysokie wymagania, z tej natomiast wyciągniemy wniosek, że warto zadbać o uczucia..

Do małżeństwa trzeba się przygotować cz. II

     Zauważalna obecnie niemała liczba kryzysów małżeńskich oraz rozpadów małżeństw najczęściej wynika z braku należytego przygotowania do dorosłego życia we dwoje. Najpierw więc musimy odrzucić myślenie o życiu w jakiejkolwiek formie, która nie jest małżeństwem

     W kolejnej części naszego "kursu" zachęcam do spojrzenia na treści wypływające ze starożytnego tekstu Księgi Rodzaju, zawierającej bardzo czytelną receptę na zbudowanie szczęśliwego małżeństwa: "Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem" (Rdz 2,24).

     Przytoczony powyżej werset zawiera warunki, których należy dotrzymać, aby małżeństwo mogło w ogóle zaistnieć, i które powinno się spełnić przed wejściem do kościoła. Mamy tu wymogi decydujące o zbudowaniu trwałego związku, które trzeba wypełnić, zanim się w ten związek wejdzie. Jedną z głównych przyczyn wzrastającej aktualnie ilości niepowodzeń w małżeństwach jest bez wątpienia lekceważenie właśnie tego wstępnego założenia.

Kolejność

     Pierwsza zasada zawarta w naszym wersecie to kolejność:

     1. Opuszczenie.
     2. Połączenie.
     3. Jedno ciało.

     Niezależnie od głębszych treści tych wyrażeń samo opisanie ich w takiej kolejności jest potwierdzeniem genialności natchnionego autora. Już wiele tysięcy lat temu zapisał on krótkie zdanie zawierające logiczne i zawsze aktualne przesłanie: udany związek mężczyzny i kobiety musi być budowany według tej kolejności. Najpierw trzeba oddzielić się od rodziców, następnie zawrzeć małżeństwo (formalnie, nie tylko wspólnie zamieszkując, ale realizując konkretną procedurę), a dopiero potem tworzy się pełne zjednoczenie duchowe i cielesne. Cielesne jest uzupełnieniem duchowego. Samo cielesne nie jest pełnym zjednoczeniem, ale i samo duchowe, uczuciowe i pobłogosławione nie powoduje jeszcze kompletnego przymierza - dopiero jego "skonsumowanie". Nie wnikając w treść poszczególnych sformułowań, na tym etapie naszej refleksji zatrzymamy się tylko na kolejności. Trwałość związku małżeńskiego jest bowiem uwarunkowana zachowaniem przedstawionego wyżej porządku.

     W otaczającej nas rzeczywistości bardzo często obserwujemy praktykę polegającą na odwracaniu przedstawionej kolejności z jednoczesnym lekceważeniem treści danego etapu. Młodzi ludzie najpierw "konsumują" małżeństwo (jeszcze nim nie będąc), korzystając z uciech cielesnych i tworząc jedno ciało - ale tylko na płaszczyźnie cielesnej, całkowicie spłycając i degradując wartość prawdziwej jedności. Następnie myślą o ślubie, co bardzo często jest wymuszone nieplanowaną ciążą. Dopiero w następstwie tych kroków zastanawiają się, gdzie zamieszkać, wielokrotnie nie będąc usamodzielnionymi nie tylko finansowo, ale i zawodowo, nie mając wykształcenia. To nie zostanie spełnione poprzez pozostanie w domu rodziców. A więc nie dość, że odwraca się kolejność, to jeszcze nie wypełnia się treści, nie przestrzega się warunków zawartych w przedstawionym sformułowaniu. Mamy więc tutaj do czynienia z dramatycznym paradoksem, który doprowadza do zniszczenia małżeństwa jeszcze przed jego powstaniem!

     Tekst natchniony wyraźnie nam wskazuje, że warunkiem zbudowania trwałego związku jest zachowanie tej kolejności, ale także zrealizowanie całej treści zawartej w poszczególnych zwrotach.

1. Opuszczenie

     Opuszczenie rodziców jest warunkiem szczęścia w małżeństwie. Tak jak niemowlę nie może dalej rosnąć i się rozwijać, dopóki nie opuści łona matki i póki nie zostanie odcięta pępowina łącząca je z nią, tak samo małżeństwo nie może się w pełni rozkwitnąć bez opuszczenia przez nowożeńców domu rodzinnego. I pomimo że opuszczenie ojca i matki wiąże się często z bólem, jest to niezbędne cierpienie, które trzeba znieść dla dobra swojego związku.

     W przytoczonym wersecie z Księgi Rodzaju jest mowa o mężczyźnie, jednak to oczywiste, że owo opuszczenie dotyczy obojga. Może tylko z tą uwagą, że prawie we wszystkich tradycjach i kulturach to mężczyzna był odpowiedzialny za zbudowanie domu i wprowadzenie do niego swojej wybranki.

     Aby w pełni zrealizować ten pierwszy etap, należy osiągnąć samodzielność zawodową - czyli zdobyć takie wykształcenie, które zagwarantuje znalezienie pracy pozwalającej na utrzymanie siebie i rodziny. Następnie trzeba uzyskać niezależność finansową, pozwalającą na wyprowadzenie się z domu rodzinnego. Element wyprowadzenia się jest tu prawie całkowicie konieczny - jest to techniczny sposób opuszczenia rodziców, oddzielenia się od nich, pozwalający na odczucie pełni samodzielności i niezależności. W tych treściach zawiera się także osiągnięcie samodzielności emocjonalnej i psychicznej, pozwalającej egzystować bez prowadzenia za rękę. Jest to umiejętność zatroszczenia się nawet o podstawowe elementy życia, jak na przykład załatwienie formalności w urzędzie czy zadbanie o własne zdrowie. Mowa tu również o podjęciu odpowiedzialności za siebie, za swoje czyny. Opuszczenie to także gotowość do podjęcia odpowiedzialności za inne osoby - za współmałżonka, za poczęte dziecko, to dojrzałość do pełnienia roli męża, żony, rodzica. To także świadomość gotowości do podjęcia ofiary za innych, do poświęcenia się, cierpienia, to znajomość podstawowych zasad moralnych, treści Dekalogu i katechizmu oraz rozumienie istoty sakramentalności małżeństwa.

     Często sami rodzice uniemożliwiają dziecku realizację tego kroku, zniewalając je psychicznie, uzależniając je od siebie emocjonalnie, a także ekonomicznie. Wielokrotnie budują duże domy, planując zamieszkanie w nich zamężnych i żonatych dzieci. Jest to wielkie nieporozumienie i krzywda wyrządzana dzieciom. W usamodzielnieniu się na wielu płaszczyznach pomaga wyjazd dziecka na studia do innego miasta. Myślę, że dla mężczyzn ważnym etapem wydoroślania może być służba wojskowa.

     W przeszłości łatwiej było realizować ten etap życia przedmałżeńskiego - ze względu na szybsze dojrzewanie psychiczne człowieka niż obecnie. Nawet warunki skrajne, np. wojna i jej konsekwencje, znacznie przyśpieszały wejście w dorosłość, często bardzo młodych ludzi. Dlatego też dawne rodziny wielopokoleniowe nie przeszkadzały w funkcjonowaniu małżeństwa bez wyprowadzenia się młodych z domu, gdyż zarówno rodzice, jak i młodzi małżonkowie byli kiedyś bardziej świadomi swoich ról życiowych. Istotne znaczenie miały zapewne wówczas także zależności ekonomiczne, majątkowe, dziedziczenie, konieczność pozostawania kobiet na utrzymaniu mężów, jak i silny patriarchat rodzin, uznanie autorytetu seniora, czasami też seniorki rodziny. U podstaw rodziny wielopokoleniowej był także bardzo wysoki poziom rozumienia istoty roli męża, ojca, żony, matki, ale i odpowiedzialności za szerszą społeczność, za naród.

     W obecnych warunkach, kiedy to zarówno poziom dojrzałości emocjonalnej, psychicznej, jak i odpowiedzialności za siebie oraz za innych zostaje daleko w tyle za dojrzałością fizyczną, wyprowadzenie się z domu rodzinnego, nawet kosztem przesunięcia w czasie momentu zawarcia związku małżeńskiego, staje się warunkiem fundamentalnym do zbudowania trwałego małżeństwa.

     Wyprowadzenie się z domu nie powoduje zerwania więzi z rodzicami, zatarcia odpowiedzialności dzieci za rodziców, szczególnie tych w podeszłym wieku. Stwarza to jednak dla obu stron płaszczyznę wyjściowego komfortu i ułatwia rozwijanie wzajemnego szacunku. Łatwiej jest się szanować na odległość, nie będąc od siebie zależnym. Zamieszkanie wspólne ma wprawdzie swoje korzyści, ale jest ich znacznie mniej niż strat i często dużych napięć wynikających z takich okoliczności. Jeżeli natomiast sytuacja taka staje się nieuniknioną koniecznością, wymaga to od obu stron ogromnej tolerancji, nieustannych kompromisów. Należy jednak podkreślić, że taki stan rzeczy powinien być potraktowany jako przejściowy, tymczasowy, ze stałą świadomością konieczności wyprowadzenia się.

     Opuszczenie domu rodzinnego staje się więc nieodzownym warunkiem zbudowania trwałego związku i osiągnięcia najwyższego stopnia człowieczeństwa, gdyż: "Dopiero oderwanie się od tej rzeczywistości wyjściowej i zdolność zawierzenia się komuś innemu, zdolność powierzenia swojego życia komuś innemu ukazuje to, co w człowieku jest specyficzne na obraz i podobieństwo Boga" (bp Z. Kiernikowski: Dwoje jednym ciałem w Chrystusie). Zewnętrzna (wyprowadzenie się) oraz wewnętrzna realizacja tego ideału wyraża się także w pełnym uznaniu, że od tej chwili małżonkowie stają się dla siebie najważniejsi. Opuszczenie rodziców jest więc również dojrzałością do uznania, że są oni nadal ważni, ale już nie najważniejsi, tak jak to było do tego momentu. Trzeba przyjąć, że na pierwszym miejscu sytuuje się współmałżonek, następnie dzieci będące owocem małżeństwa, a dopiero potem rodzice i rodzeństwo, znajomi itd. Także rodzice muszą uznać tę prawdę i nie oczekiwać od dzieci, aby traktowały ich jako kogoś ważniejszego od współmałżonka.

     W idei opuszczenia domu rodzinnego można także dostrzec konieczność, ale jednocześnie zdolność do powierzenia się komuś innemu. Jest to wielkie ryzyko, kiedy zrywając więzy z rodzicami i zależność od nich, robi się kolejny odważny krok - rzucenia się w ramiona innej osoby, z którą nie łączą mnie więzy krwi. To oddanie się współmałżonkowi jest już zupełnie czymś innym niż wcześniejsze relacje z rodzicami. Przy nich było się bardziej odbiorcą dobra, czynności opiekuńczych, było się tym, komu rodzice służyli, komu się poświęcali. Obecnie przyjmuje się postawę dawcy dobra. Jest to przejście z poziomu tego, któremu służono, na poziom tego, który służy. Odejście staje się więc przejściem na znacznie wyższy pułap wartości. Jest to niesłychanie trudne, ryzykowne i wręcz niewykonalne w pełni. W nowym, Chrystusowym wymiarze realizacja tego ideału staje się możliwa głównie poprzez Eucharystię, w czasie której niemożliwe (po ludzku) staje się możliwe. Może szczególnie na tym etapie wchodzenia w życie dorosłe, zarówno w wypadku odchodzących dzieci, jak i rodziców, którzy mają obowiązek zgodzić się na to odejście, ludzkie decyzje muszą być wspierane łaską Bożą.

Mieczysław Guzewicz

0x01 graphic

nr 3-2007

Beze Mnie nic nie możecie uczynić

     Dziwnie dla mnie brzmi temat: "Przygotowanie do małżeństwa" po dziewiętnastu latach naszego wspólnego życia małżeńskiego! Z perspektywy czasu zastanawiam się, co tak naprawdę jest w tym przygotowaniu najważniejsze. Znałam narzeczonych, którzy wielką wagę przywiązywali do materialnego dobrobytu. Wszystko już mieli, nawet stylowe meble. Jednak to nie gwarantuje szczęścia...

     Ważne jest poznanie różnic pomiędzy psychiką mężczyzny i kobiety. Ta wiedza wydaje się oczywista, ale kiedy obdarowaliśmy naszych rodziców (dziś już dziadków) płytką CD poświęconą temu tematowi, byli zachwyceni i twierdzili, że wiele błędów i konfliktów miało swoje źródło w nieznajomości tej problematyki. Jak się okazuje, trzeba się o tym od kogoś dowiedzieć.

     Niektórzy mówią, że do małżeństwa i rodzicielstwa przygotowujemy się od urodzenia. Jest w tym wiele prawdy. Rodzice mogą nam wiele przekazać przez przykład swojego życia, lecz nie zawsze tak się dzieje. Czytałam kiedyś pracę habilitacyjną na temat wpływu rodziny pochodzenia na losy przyszłego małżeństwa. Jej wyniki były pesymistyczne: dzieci z rozbitych rodzin praktycznie nie mają szans na szczęśliwe małżeństwo. Skóra mi ścierpła, bo sama z takiej rodziny pochodzę. Czy tak jest naprawdę? Znam wiele dobrych małżeństw, w których mąż lub żona pochodzili z rodzin rozbitych. Od czego więc zależy dobre małżeństwo?

     Chyba jednym z częściej spotykanych toksycznych czynników niszczących młode małżeństwo jest niemożliwość "odcięcia się" syna od własnej matki, niezdolność do bycia samodzielnym, odpowiedzialnym za innych mężczyzną. Wiele jest na tym tle tragedii. Aktualnie sami jesteśmy świadkami jednego z takich dramatów. Jaka to zadziwiająca ślepota, w imię której niszczy się własne małżeństwo i psychikę dzieci już u zarania ich życia. Warto zwrócić uwagę na to, jaki jest mój i mojego narzeczonego stosunek do własnych rodziców. "Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem" (Rdz 2, 24). To przecież nie oznacza zerwania kontaktu czy braku zainteresowania, ale odnalezienie własnej tożsamości, własnego powołania.

     Można zastanawiać się nad różnymi aspektami przygotowania się do małżeństwa, ale najważniejsze jest rozpatrywanie go w kategorii mojego stosunku do Pana Boga - mojej osobistej drogi do świętości, czyli do zjednoczenia się z Nim. Już sam wybór drogi nie może być tylko moim samowolnym "widzimisię", "tak mi się chce". Taka postawa zawsze prowadzi na manowce. Jeśli idę bez Niego, własnymi tylko siłami, to realizuję własny egoizm pod osłoną pozornie dobrych osiągnięć: "To ja!". Wciąż na nowo rozbrzmiewają te słowa: "Beze Mnie nic nie możecie uczynić!" Po co czekać na "trzęsienia ziemi"? Jak ważne jest, zanim jeszcze podejmę decyzję, powierzenie siebie Bogu. Spotkałam studentkę, która podzieliła się ze mną swoimi problemami, poszukiwaniem swojego powołania. Zadawała Bogu to pytanie do głębi szczerze i uczciwie, będąc gotowa na spełnienie Jego woli. Byłam tego świadkiem. To było wspaniałe! Czym jest czystość serca? To właśnie stawianie Boga, Jego woli, przykazań na pierwszym miejscu. Tylko takie czyste serce zdolne jest w sakramencie małżeństwa oddać się drugiemu w darze (stara się zrozumieć inność drugiego i ją uszanować, radować się darem płciowości, przyjmując etyczne metody regulacji poczęć, jest zdolne do ofiarności).

     Myślę, że nie da się wszystkiego nauczyć "na zapas". Trzeba szukać Boga w każdej decyzji, każdego dnia, w każdej chwili. Otworzyć się na Jego działanie przez systematyczny wysiłek codziennej, osobistej - wewnętrznej modlitwy, bo to On napełnia nas Miłością, której sami z siebie nie posiadamy. Jeśli powierzam Mu z ufnością siebie i swoją rodzinę, On czyni cuda! Jezus uczy nas ofiarności, przyjmowania z miłością krzyża naszej codzienności. "Kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swoje życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je" (Mt 8, 34-35). Nauczyć się od Niego tak kochać, żeby móc za swoich bliskich oddać i oddawać dzień po dniu własne życie. Praktykowana systematycznie spowiedź - najlepiej u jednego kapłana, daje światło - łaskę, dzięki której można zdystansować się do samych siebie, zobaczyć siebie w prawdzie. Pan Jezus chce, byśmy nasze najgłębsze problemy i zranienia Jemu powierzali, bo tylko On może je uzdrowić tak, byśmy mogli wciąż na nowo patrzeć na współmałżonka i dzieci. Można tu chyba mówić o odwadze, pewnej determinacji stawania w prawdzie o sobie. "Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują" (Mt 7,14).

     Jeśli powierzamy się Jezusowi, zapraszając również Jego Matkę do naszego życia, korzystamy z systematycznej spowiedzi, częstej - może nawet codziennej Eucharystii, dbając o czas na modlitwę osobistą, przyjmując z miłością krzyż codzienności - wtedy niezależnie od sytuacji rodziny, z której pochodzimy, możemy dobrze przygotować się do małżeństwa i osiągnąć jego cel - świętość.

Elżbieta Marek



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przygotowanie do zycia w malzenstwie i rodzinie Tezy
07 Przygoda?z miłości
Instrukcja Episkopatu Polski o przygotowaniu do zawarcia małżeństwa w kościele katolickim (1)
Powołanie - przygodą miłości, Teksty, Miłość
Miłość i wierność małżeńska
Przygotowanie do sakramentu małżeństwa
Czystość przedmałżeńska, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Czystość przedmałżeńska
Wartość małżeństwa, Miłość, narzeczestwo, małżeństwo itp
Postanowienia małżeńskie, Miłość i narzeczeństwo
ks. Dziewiecki - Formacja sfery cielesnej, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Miłość, narzeczeństwo
Seks a sakrament pokuty, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo
ks. Dziewiecki - Nieszczęsne mity o ludzkiej seksualności, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Miłoś
traktora do kliniki in vitro, Miłość, narzeczestwo, małżeństwo itp
List od Jezusa II, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo
Listy do dziewcząt od starszego brata, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Miłość, narzeczeństwo i m
ks. Dziewiecki - Nieczystość niszczy więzi, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Czystość przedmałżeń
Pocałunki, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo, Miłość, narzeczeństwo i małżeństwo
In vitro moralnie niegodziwe, Miłość, narzeczestwo, małżeństwo itp

więcej podobnych podstron