Zbetowane dzięki uprzejmości Liberi :)
XXXVII
- Pchnięcie, kontra, pchnięcie, kontra. - Monotonny głos Malfoya rozbrzmiewał w dużej sali, gdzie około dwudziestu uczniów stało w równym rzędzie, trzymając w dłoniach ćwiczebne rapiery, których ostrza zakończone były małymi, gumowymi kulkami. W zależności od padających instrukcji, wyciągali przed siebie dłonie z bronią bądź cofali się o krok. - Dobrze. - Draco skinął głową w zadowoleniu. - Dobierzcie się parami. - Najwyraźniej nie była to pierwsza lekcja, gdyż młodzież szybko się przegrupowała, dobierając sobie partnera według wzrostu. Mały, rudowłosy pierwszoklasista Luc Currey, zajął miejsce naprzeciw Samuela i ukłonił się lekko.
- Cięcie i pchnięcie. Nie chcę widzieć niczego innego. Ma być czysto i z szacunkiem dla przeciwnika. Do pana mówię, panie Wallner, nie życzę sobie żadnych przepychanek ani nieczystych zagrań. - Malfoy spojrzał surowo na ciemnowłosego trzecioklasistę. - I proszę spiąć włosy, próżność zgubiła Narcyza, nie chcielibyśmy tutaj kolejnej greckiej tragedii. - Wymownie potoczył ręką po ścianach ozdobionych ogromnymi lustrami. Uczniowie zachichotali cicho, zerkając na starszego kolegę, który wzruszył ramionami.
- Obawia się pan konkurencji, profesorze? Jakieś problemy z samooceną? A może z autorytetem? - Nastolatek wydął lekko usta, jednak posłusznie wyjął z kieszeni rzemyk, którym związał opadające na łopatki włosy.
- Nie wiedziałem, że odbywają się tutaj jakieś zawody. - Malfoy splótł ręce na piersi, opierając się o stół, na którym spoczywały przybory do konserwacji broni. - Dziesięć punktów od domu Aqua za niepoinformowanie mnie o tak ważnym wydarzeniu.
- Ufryzowałby pan włosy w loki? - Joe, spojrzał na niego z ironią, przyjmując odpowiednią postawę.
- I kolejne dziesięć za bezczelność. - Draco uniósł brew uśmiechając się lekko. - Zaczynam sądzić, że bardziej interesuje cię dyskusja o wdziękach i fryzurach niż trening.
- Założę się, że niektórym bezczelność uszłaby na sucho. Ciekawe, że w tej szkole są równi i równiejsi - mruknął cicho, posyłając niechętne spojrzenie w kierunku Samuela.
- Proponuję, żeby nie nadużywał pan mojej cierpliwości, panie Wallner. Proszę skupić się na walce albo wyjść. Koniec żartów. Zabierajcie się do roboty albo kolejne punkty znikną z tabel waszych domów! Najniższe partie lochów, wbrew pozorom, nadal czekają na uprzątnięcie. - Groźba szlabanu skutecznie uciszyła wszystkich. Już po chwili w sali można było usłyszeć tylko dźwięk krzyżujących się ze sobą ostrzy i ciche sapanie uczniów. Malfoy wolnym krokiem przechadzał się pomiędzy nimi, co jakiś czas przypominając o odpowiednim ustawieniu nóg, balansie ciała bądź ściągnięciu łopatek i rozluźnieniu mięśni ramion. Z satysfakcją obserwował walczącego Samuela, który z zapamiętaniem atakował starszego ucznia.
- Samuelu, jeżeli nie chcesz w przyszłości zostać niemową, radzę schować język. Pomijam już fakt, że wygląda to nader nieestetycznie, kiedy pan Currey zaatakuje ostrzej, możesz go sobie odgryźć. Plamy z krwi naprawdę trudno schodzą. - Chłopiec zacisnął usta i obrzucił brata gniewnym spojrzeniem, które Malfoy skwitował sarkastycznym uśmiechem. Miał nadzieję, że po miesiącu ćwiczeń z innymi uczniami Sam zdążył się już nauczyć, iż Draco w prywatnych pokojach a Draco w roli nauczyciela, to dwie zupełnie różne osoby. Nie miał najmniejszego zamiaru traktować go ulgowo. Pobłażanie ze względu na pokrewieństwo nie tylko sprawiłoby, że chłopiec straciłby motywację do ciężkiej pracy, ale też przysporzyłoby mu kłopotów wśród innych uczniów. Być może Sam jeszcze nie uczył się w tej szkole w pełnym wymiarze i uczęszczał tylko na szermierkę, jednak w niczym nie zmieniało to postanowienia Draco, aby traktować go jak każdego innego ucznia. Tym bardziej więc zirytowały go niesprawiedliwe insynuacje Wallnera. Nie faworyzował Sama! Jak ten chłopak mógł w ogóle zasugerować podobny nonsens?
Przez kolejne piętnaście minut pouczał i korygował błędy małych szermierzy, po czym uniósł rękę do góry i wystrzelił z różdżki bladoniebieskie iskry.
- Koniec na dziś. Rapiery proszę schować do pochew i umieścić w odpowiednich przegrodach. Widzimy się za tydzień o tej samej porze. - W jednym momencie cały ład i spokój towarzyszący ćwiczeniom zmienił się w całkowity chaos, kiedy uczniowie rzucili się do wyjścia. - Panie Wallner, pan zostanie. - Spojrzał twardo na wysokiego chłopca, który mrużąc oczy powoli zbliżył się do niego, obrzucając go nieufnym spojrzeniem.
- Tak, panie profesorze?
- No właśnie, panie Wallner… profesorze. - Draco usiadł na krześle, bawiąc się trzymaną w ręku różdżką. - Wydaje się pan ostatnio o tym fakcie zapominać. Nie wiem, w czym czuje się pan lepszy od innych uczniów, jednak nie będę tolerował bezczelności na moich lekcjach. Jeżeli coś takiego się powtórzy, straci pan miejsce w mojej klasie.
- Nie może mnie pan wyrzucić z lekcji zaklęć, są obowiązkowe. - Joe nie podniósł głosu, jednak jego zaciśnięte pięści świadczyły o wzburzeniu.
- Ja mogę wszystko. To ja decyduję o tym, kto może chodzić do tej szkoły, a kto będzie z niej wyrzucony, a pan, panie Wallner, jeżeli nie zaliczy podstawowego przedmiotu, wraz z końcem roku zostanie wydalony.
- To…
- Nieuczciwe? Życie jest nieuczciwe, a pan swoim tupetem nie od dziś gra mi na nerwach, czego bardzo nie lubię. Do tej pory milczałem, jednak dłużej nie będę temu pobłażać. - Draco schował różdżkę do kieszeni i spojrzał na chłopca uważnie. - Pańska sprawa, co pan z tym zrobi.
- No tak, nie jestem taki jak Malcolm Vendell, jemu pan pobłaża. - Joe skrzywił się lekko. - Ale ja nie mam ojca w ambasadzie, prawda?
- Koniec! - Malfoy wstał z krzesła i podszedł do rozgoryczonego nastolatka. - Pan Vendell, w przeciwieństwie do pana, jest… - Zacisnął usta, tłumiąc to, co chciał właśnie powiedzieć. - Jest pan inteligentnym młodym człowiekiem. Proszę się zastanowić, czym różni się pan od Malcolma Vendella i bynajmniej nie mówię tutaj o jego rodzinie. To pańskie zadanie na dziś. Może pan odejść. - Skończywszy, odwrócił się i spokojnie zaczął zdejmować swą wierzchnią szatę. Ciche, oddalające się kroki świadczyły o tym, że chłopiec posłuchał polecenia.
Z ulgą zrzucił profesorską togę i podwinąwszy mankiety białej koszuli, zbliżył się do osobnego schowka, który zabezpieczony został magią odpowiadającą na jego prywatną sygnaturę. Wyjął z niej rapier, który dostał od Harry'ego i przez chwilę stał w bezruchu, rozkoszując się przepływającą przez jego dłoń mocą. Otulała go niczym ciepły koc, pieszcząc jego wrażliwą skórę i powodując, że czuł się z nią naprawdę bezpieczny. Wykonał kilka podstawowych ruchów rozgrzewających, po czym stanął w pozycji przed jednym z luster.
- Mogę się przyłączyć? - Cichy głos rozbrzmiał od progu i po chwili w tafli odbiła się sylwetka Pottera.
- Znowu chcesz dostać baty? - Wbił wzrok w zwierciadło, odwzajemniając jego spojrzenie.
- Sam mówiłeś, że muszę się jeszcze wiele nauczyć. - Harry wzruszył ramionami i przewiesił swoją szatę przez oparcie krzesła. - Widziałem Wallnera, wypadł stąd jak burza. Coś się stało?
- Bezczelny mały gnojek. Nic, z czym bym sobie nie poradził. - Draco podszedł do szafki i wyjął z niej rapier o pięknie plecionym koszu. - Weź ten.
- Już nim nie ćwiczysz? To trzeci raz, gdy mi go pożyczasz. - Potter wziął z jego ręki lekką broń i zamachnął się nią, czując drgającą w rapierze magię należącą do Malfoya.
- Przyzwyczajam się do nowego. - Ślizgon odszedł kilka kroków i przyjął postawę, unosząc broń do czoła i kłaniając się lekko.
- Cieszę się. - Harry odwzajemnił gest i szybko ruszył do przodu, atakując. - Co więc zrobił Joe?
Draco zablokował go z łatwością, po czym przemieścił się kilka kroków w bok.
- Jest arogancki i impertynencki. - Wykonał pchnięcie i odskoczył zgrabnie, unosząc jedną rękę w górę. - Zarzucił mi faworyzowanie uczniów.
- Tobie? - Harry zachwiał się lekko, gdy Draco wyprowadził precyzyjny atak i trafił go końcem rapiera w ramię. - To śmieszne. O kogo chodziło?
- Scelta di tempo, pchnięcie i atak z zaskoczenia, uczyłem cię tego - zganił go Draco, odsuwając się i patrząc na niego krytycznie. - O młodego Vendella.
- Tego irytującego lizusa? Przecież ty go nie znosisz. - Potter obrzucił go zaskoczonym spojrzeniem. - Tak, wiem tempo i sekretne pchnięcie. - Rozmasował ramię i na powrót natarł na blondyna, który spokojnie skrzyżował z nim rapier, nie próbując nawet robić uniku. - Cholera.
- Jesteś zbyt przewidywalny. - Malfoy odepchnął go bokiem, po czym zrobił wypad, szybkim ruchem umieszczając koniec sztychu pomiędzy koszem, a dłonią Gryfona. Gdyby nie miękkie zakończenie, ręka Harry'ego zostałaby mocno zraniona. Zdumiony brunet powiódł wzrokiem za wytrąconym rapierem.
- To było nieuczciwe - mruknął, schylając się po broń leżącą na deskach, którymi wyłożona była sala.
- Walka nigdy nie jest uczciwa. Jeżeli chcesz wygrać, musisz stosować podstępy. Przeczytałeś książkę, którą ci dałem? - Draco przyglądał mu się w rozbawieniu. Mógł przypuszczać, że sparing z Harrym poprawi mu nastrój.
- Ślizgoni. - Potter prychnął i mocniej chwycił rękojeść, postanawiając nie dać się już więcej zaskoczyć. - Mówiłeś o Vendellu. - Przypomniał mu, okrążając go powoli.
- Malcolm to idiota, myśli, że jak ma ojca w ambasadzie, to wszystko mu wolno. - Draco prychnął z niesmakiem, obserwując przy tym uważnie poczynania Pottera. - Poniża inne dzieciaki i wytyka im pochodzenie. Niemniej jego ojciec ostatnio wyłożył na szkołę sporą sumkę, więc przymykam na to oko. Masz zamiar długo tak tańczyć dookoła mnie?
- Czekam na odpowiedni moment. - Harry prawie niezauważalnie wykonał dwa posuwiste kroki w przód, po czym sparował uderzenie Draco i uchylając się przed jego kontratakiem, przesunął nogę za jego piętę podbijając ją i sprawiając, że Malfoy się zachwiał. - Tempo contra tempo. - Wyszczerzył się, podtykając koniec sztychu pod żebra blondyna.
- To było…
- Podstępne? - Uśmiechnął się, przechylając głowę.
- Jak na Gryfona jesteś niewiarygodnym oszustem.
- Uczę się od mistrza. - Potter ukłonił się lekko, podchodząc do szafki i chowając do niej rapier. - Nie powinieneś pobłażać Vendellowi.
- Dopóki nikomu nie zrobi krzywdy i nie złamie żadnej zasady szkolnego regulaminu, nie mam podstaw do interwencji. Pieniądze jego ojca są nam potrzebne. - Draco westchnął i również schował broń. - Za dwa, trzy lata szkoła sama zacznie zarabiać, ale na razie musimy się podporządkować tej bandzie hipokrytów. Powinieneś być szczęśliwy, że nie ingerują w nasze metody nauczania. - Zamknął szafkę i oparł się o nią plecami. - Od przyszłego tygodnia zaczniemy używać sztyletów.
- Sztyletów?
- Tak, do drugiej ręki. - Spojrzał na niego zaczepnie. - Boisz się Gryfonku?
- Zapomnij, jeżeli chodzi o sztylety, czuję się o wiele pewniej. Przeszedłem gruntowne przeszkolenie w tym kierunku. - Harry potrząsnął głową.
- Pożyjemy, zobaczymy. - Malfoy skrzywił się lekko, rozcierając nadwyrężone mięśnie ramienia. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale z każdą kolejną walką coraz trudniej było mu utrzymać niewzruszony wyraz twarzy i pokonać Harry'ego. Mężczyzna miał naturalny talent do walki białą bronią i aurorzy musieli być durniami, że tego nie zauważyli i nie położyli nacisku na jego trening w tym kierunku. Czarodzieje czasami za bardzo polegali na różdżkach. Draco w swoim młodym życiu zdążył się już nauczyć, że czasami trzeba polegać na innych umiejętnościach, zwłaszcza wtedy, gdy człowiek zostaje rozbrojony.
- Co masz zamiar zrobić z Joe? - Głos męża przywrócił go do rzeczywistości.
- Nic. - Podszedł do krzesła i chwycił leżącą tam togę. - Postraszyłem go wyrzuceniem.
- Chyba tego nie zrobisz?! - Harry spojrzał na niego zaskoczony. - To naprawdę dobry uczeń.
- Oczywiście, że nie. - Malfoy pchnął drzwi i zamiast aportować się do ich komnat, powoli ruszył korytarzem. - Wallner to inteligentny chłopak, ma bardzo dobre stopnie, a w swojej grupie traktowany jest jak przywódca. Śmiem przypuszczać, że w przyszłym roku zostanie prefektem.
- Do tej pory nie było z nim kłopotów. - Potter zrównał z nim krok. Obydwaj nieśli nauczycielskie odzienia w dłoniach, nie kłopocząc się ich ubieraniem. Dochodziła osiemnasta i korytarze powoli pustoszały, gdyż zbliżała się pora kolacji.
- Mam wrażenie, że nie lubi Samuela. - Draco westchnął i odgarnął włosy do tyłu. - Merlinie, chłopak niedługo kończy czternaście lat, a patrzy na niego, jakby Sam zrobił mu jakąś krzywdę. Odkąd ujawniliśmy jego istnienie, Joe zaczął okazywać otwartą wrogość. Zupełnie nie wiem o co chodzi, ale nie zamierzam tolerować jego buntu.
- Myślę, że mu zazdrości. - Harry zatrzymał się pod ich komnatami, czekając aż obraz przesunie się i wpuści ich do środka. - Jego rodzice i brat zostali zabici przez śmierciożerców. On sam wychował się u babki, która cały czas wypominała mu, że to przez niego. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale… być może w tym ukryty jest jego problem.
- To powinien się z nim uporać, a nie przerzucać swoje frustracje na innych. - Draco opadł na fotel i przymknął powieki. - Samuel nie jest temu winien.
- Od początku obawialiśmy się różnych reakcji na pojawienie się Sama. - Potter usiadł naprzeciwko i przyjrzał się zmęczonej twarzy Malfoya. - Przypomnij sobie ten szum sprzed miesiąca. Chłopak nie mógł się nigdzie ruszyć, żeby nie towarzyszyły mu podejrzliwe spojrzenia i szepty. Teraz i tak jest lepiej, w końcu je posiłki wraz z wszystkimi i zarówno uczniowie, jak i nauczyciele przyzwyczaili się już do jego obecności.
- Media nadal na nim żerują. - Draco poruszył się niespokojnie. - Miałem ochotę pozwać Proroka za ich niewiarygodne spekulacje na jego temat.
- Witaj w moim świecie. - Gryfon prychnął cicho. - Pociesz się tym, że powoli sensacja, jaką był kilka tygodni temu, mija, a twoja matka wreszcie przestała przysyłać ci wyjce.
- Nawet mi o tym nie przypominaj. - Malfoy wzdrygnął się, wspominając wrzaski matki, która w listach zarzuciła mu zdradę, szarganie nazwiska i praktycznie się go wyrzekła, oskarżając o celowe poniżenie jej w oczach czarodziejskiej społeczności. Cóż, był na to przygotowany, ale mimo wszystko nie było to przyjemne. Najgorsze było to, że na jeden taki list trafił Samuel, który był przerażony jadem sączącym się z podniesionego głosu Narcyzy. Draco przeprowadził z nim potem długą rozmowę, zapoznając go z historią ich rodu i próbując wygładzić jej ostre krawędzie na tyle, aby nie pokaleczyć delikatnej psychiki ośmiolatka. Tym sposobem Sam wreszcie zyskał odpowiedzi na kilka swoich pytań, ale uświadomienie nie było przyjemne i Draco widział, że przez jakiś czas chłopiec chodził smutny i zamyślony.
- Ron był dzisiaj w ministerstwie. - Harry pochylił się do przodu, splatając ręce na kolanach.
- Dowiedzieli się czegoś? - Malfoy momentalnie powrócił do rzeczywistości i skupił swoją uwagę na Gryfonie.
- Ani śladu Lucjusza. Nie namierzono też żadnej innej aktywności jego magii. Jakby zupełnie zapadł się pod ziemię.
- Mogłem się domyślić. Kiedy zechce, chowa się tak, że nikt nie może go znaleźć. - Draco rozpiął guzik przy kołnierzyku koszuli i oparł głowę o zagłówek fotela. - To śmieszne, że chcą go zlokalizować za pomocą aktywności jego sygnatury. Niczego się nie nauczyli przez te lata. Gdyby to było takie proste, Voldemort nigdzie nie mógłby się ukryć, zwłaszcza z poziomem magii, jaki posiadał.
- Sam też niczego nie odkryłeś - przypomniał mu spokojnie Harry.
- To nie ja pozwoliłem mu uciec. - Draco spojrzał na niego ostro. - Ale niestety masz rację. Jak do tej pory nie wykryto żadnych podejrzanych ruchów. Dłużnicy Lucjusza nie wykazują oznak zdenerwowania, konta bankowe pozostały nienaruszone. Fundusze mojej matki również nie uległy zmianie. Oczekiwałem jakichś większych poruszeń w sprawach finansowych. Wybadałem też delikatnie znajomych ojca, żaden z nich nie wyglądał na zaznajomionego z obecną sytuacją. Wszyscy są przekonani, że ojciec nadal przebywa w szpitalu, w śpiączce. Niepokoi mnie ten spokój. Severus twierdzi, że gdyby był mądry, Lucjusz nigdy nie wychyliłby głowy z miejsca swego ukrycia. Jednak on nie jest stworzony do życia jako wygnaniec. Prędzej czy później wykona ruch.
- A jeżeli się mylisz? Nikt z nas nie wie, kim jest teraz, po pięciu latach wegetacji. Sam mówiłeś, że chociaż jego ciało zachowywało się, jakby był pod działaniem eliksiru żywej śmierci, to jego umysł cały czas był aktywny. Normalny człowiek oszalałby po pierwszym roku. - Harry miał wątpliwości co do poczytalności Malfoya. Nie sądził, aby można było pozostać niezmienionym po takich przejściach.
- To Malfoy. - Draco prychnął, machając przy tym dłonią. - Poza tym, gdyby był niepoczytalny, nie zdołałby uciec. Pomimo tego, co się stało, Cienie nie są aż takimi idiotami.
- Fakt. - Harry westchnął i podniósł się z kanapy. - To cholernie wkurzające, że nic nie możemy zrobić. On gdzieś tam jest, a my siedzimy tutaj i zastanawiamy się, czy zaatakuje. Chyba wolałbym już, żeby gnił gdzieś jako szaleniec, nie kontaktując się ze światem zewnętrznym.
- Twoje życzenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Możesz jednak się łudzić, chociaż naiwność też powinna mieć swoje granice. - Draco spojrzał na niego dziwnie i wstał z fotela. - Zejdźmy na kolację. Walka zawsze wzmaga mój apetyt.
***
Samuel stał na środku korytarza i rozglądał się niespokojnie. Na początku zagłębianie się w nieznane korytarze było nawet ciekawe i traktował je jak wielką przygodę. Wraz z upływem czasu przestało jednak być ekscytujące, a zaczęło go po prostu przerażać. Zejście do lochów i odwiedzenie przed kolacją wujka Severusa wydawało się być wyśmienitym pomysłem do momentu, gdy, chcąc wybrać krótszą drogę, po prostu zabłądził w labiryncie korytarzy poniżej parteru. Początkowo lochy były bardzo przyjazne: ładnie odmalowane ściany, pozdrawiające go z portretów postacie i śpieszące na kolację dzieci. Spacer był naprawdę przyjemny, a Samuel po miesiącu mieszkania w zamku był pewien, że zna go już całkiem dobrze. Niestety, w tej chwili znajdował się gdzieś, gdzie ściany były odrapane i nie zdobiło ich już zupełnie nic poza odpadającym tynkiem. Jęknął cicho i na powrót skierował się do lewego korytarza, którym, jak mu się wydawało, tutaj przyszedł. Im dalej jednak szedł, tym bardziej robiło się nieprzyjemnie.
- Wujku Severusie! - Przystanął i wrzasnął ile sił w płucach, odrzucając wstyd, który do tej pory skutecznie powstrzymywał go przed krzykiem. Echo przetoczyło się pomiędzy łukowatymi sklepieniami, sprawiając, że zadrżał ze strachu. - Draco? - pisnął o wiele ciszej. Niestety żadnej z nawoływanych osób nie było w pobliżu. Przerażenie sprawiło, że stanął w miejscu i szeroko otwartymi oczyma rozejrzał się dookoła. A co jeżeli pójdzie dalej i nigdy go nie znajdą? Wyobraźnia podsuwała mu obraz Draco i Harry'ego odnajdujących za późno jego martwe ciało. Czy umrze tak, jak jego mama?
Przetarł ręką oczy, do których zaczęły cisnąć się niechciane łzy. Nigdy w życiu nie zabłądził. Nie miał gdzie. Do tej pory mieszkał przecież w niedużym domu z przyległym ogrodem, a krótkie wycieczki odbywał wraz z Victorią. Jego jedyną przygodą było złamanie nogi, gdy wpadł do dziury w lesie. Nie było to zbyt szczęśliwe wspomnienie. Sapnął cicho i zawrócił w kierunku nowego korytarza. Ten przynajmniej wydawał się być bardziej zadbany, a tym samym sprawiał mniej ponure wrażenie. Mógł posłuchać Draco i wrócić prosto do swoich komnat. Teraz zupełnie już nie wiedział, po co chciał odwiedzać Severusa. To był bardzo głupi pomysł.
Zatrzymał się, gdy w korytarzu na powrót zaczęły pojawiać się obrazy. Jeden z nich przedstawiał wysokiego mężczyznę, ubranego w czarną pelerynę z kapturem naciągniętym głęboko na twarz. U jego stóp spoczywała mantikora. Odskoczył, gdy ogromny lew uniósł jedno ślepie, które łypnęło na niego płynnym złotem. Ogromne, błoniaste skrzydła zwierzęcia drgnęły lekko, a ogon, zakończony jadowitym jak u skorpiona kolcem, poruszył się w pobliżu jego szerokich łap. Straszny…
Szybkim krokiem oddalił się od przerażającego malowidła, usiłując wyrzucić z pamięci zarówno stwora, jak i mężczyznę, w jakiś sposób przypominającego mu zdjęcia śmierciożerców, które kiedyś miał okazję zobaczyć w jakiejś starej gazecie. Po tym, jak zasypał Draco pytaniami, dowiedział się wielu nieprzyjemnych rzeczy. On i brat mieli jednego ojca, który należał do tych złych, służących Czarnemu Panu. Mieli inne mamy, co było dla Samuela rzeczą dziwną i nie do końca zrozumiałą. Na początku zastanawiał się nawet, czy Narcyza nie chciałaby być i jego matką, jednak czuł, że nie powinien o to pytać, zwłaszcza że Draco opowiadał o niej niechętnie i Sam podświadomie wyczuwał, że kobieta nie jest zbyt miła. To była bardzo trudna rozmowa, po której przez długi czas miał mętlik w głowie. Na początku sprawiła, że nie bardzo wiedział jak się odnieść do kilku rzeczy, jednak niektóre dzieci były więcej niż skłonne do tłumaczenia i teraz wiedział już, jak wyglądała cała historia. W chwili obecnej nie przyszłoby mu nawet do głowy, aby myśleć o Narcyzie jako o kimś, kto mógłby być jego rodziną. Był dla niej zupełnie obcym dzieckiem, które sprawiło, że czuła wstyd po zdradzie męża, a przynajmniej tak powiedział mu Maksymilian. Nienawidziła go, a wyjec, który przysłała bratu, tylko to potwierdzał.
Jęknął cicho. Chciałby, aby Maks był teraz z nim. Chłopiec często go odwiedzał i powoli Samuel zaczął go traktować jak przyjaciela. Dużo rozmawiali i dzięki temu Sam czuł się o wiele mądrzejszy, niż był jeszcze niedawno.
Światło pochodni zamigotało jasno. Podniósł głowę i z ulgą zobaczył schody prowadzące na wyższe piętro. Uśmiechnął się radośnie i przyspieszył kroku. Był głodny i zmęczony. Pora kolacji na pewno już minęła, ale jeżeli poprosi Victorię, kobieta z pewnością coś mu zorganizuje.
Schody skończyły się, a przed nim pojawił się jasny, pomalowany na błękitno korytarz. Zacisnął zęby z frustracji. Kolejne nieznane miejsce. Czy naprawdę nie mógł wyjść gdzieś, gdzie nie czułby się tak zdezorientowany? Odgarnął grzywkę opadającą mu na oczy i pomimo zmęczenia puścił się biegiem w kierunku, w którym hol ostro skręcał w prawo.
Upadek był naprawdę bolesny. Osoba, z którą się zderzył, jęknęła głucho i zaklęła brzydko pod nosem. Sam potarł stłuczony łokieć, którym uderzył o ścianę i niezgrabnie podniósł się z podłogi. Teraz bolały go nie tylko nogi, ale i pupa. To naprawdę nie był jego dobry dzień.
- Uważaj, jak łazisz - warknął ktoś z irytacją.
Uniósł głowę i ze strachem zdał sobie sprawę, że stoi naprzeciwko jednego z tych uczniów, którzy z niewyjaśnionych dla niego przyczyn pałali do niego niechęcią.
- No proszę, braciszek dyra. - Joe uśmiechnął się wrednie. - Co robisz w tym skrzydle? Szpiegujesz?
- Ja… - zająknął się, nadal mimowolnie rozcierając pulsującą tępym bólem rękę.
- No ty. Pytałem cię o coś. - Chłopak podszedł bliżej i przyjrzał mu się uważnie. - Wyglądasz jak gówno. - Zaśmiał się złośliwie.
- Nieprawda! - zaperzył się i zacisnął pięści. - Po prostu się zgubiłem.
- Och, biedne dziecko, nie wie gdzie chodzi. Może powinno poprosić braciszka, żeby poprowadził je za rączkę? - Joe najwyraźniej świetnie się bawił jego zmieszaniem.
- Chciałbym wrócić do wieży. - Samuel odwrócił wzrok od dużo wyższego ucznia i zatrzymał go na powiewającym pod sufitem sztandarze, na którym migotała kropla wody. No tak, najwyraźniej jakimś sposobem zawędrował do skrzydła, w którym swoje dormitoria mieli uczniowie domu Aqua.
- A ja bym chciał gwiazdkę z nieba, a nie mam. Życie jest brutalne, mały. Spadaj stąd, synalku śmierciożerców. - Chłopak wyminął go, potrącając przy tym z czystą premedytacją. To wreszcie sprawiło, że Samuel na chwilę zapomniał o strachu i złość na Joego, która wzbierała w nim od tygodni, wzięła górę.
- Hej, zrobiłeś to specjalnie! - burknął, odwracając się i patrząc na niego z gniewem.
- A jeżeli tak, to co mi zrobisz? Polecisz do braciszka na skargę, synalku…
- Nie nazywaj mnie tak!
- Bo co? - Joe odwrócił się i spojrzał na niego z ironią. - Wyciągniesz swoją malusią różdżkę i rzucisz na mnie… Lumos? - Zaśmiał się pogardliwie. - Wątpię, abyś znał inne zaklęcia, szczeniaku. No… - Pochylił się w jego kierunku tak, że ich twarze prawie się stykały. - Chyba że starzy nauczyli cię rzucać niewybaczalne. No dalej, spróbuj, synalku śmierciożerców - powtórzył obelgę.
- Nie znałem ich. - Samuel cofnął się o krok, zwiększając dystans pomiędzy nimi.
- Niewybaczalnych? Jak mi przykro. - Chłopak wyprostował się, patrząc teraz na niego z góry.
- Moich rodziców. - Sam jakimś cudem wytrzymał jego wzrok.
- O… - Joe zamrugał i z westchnieniem irytacji wzniósł oczy do sufitu.
- Mieszkałem w przytułku. Ale ty to przecież wiesz, prawda?
- I co? Ma mi się zrobić ciebie żal? - Brunet odrzucił długie włosy na plecy i ponownie na niego spojrzał. - Przyszedł braciszek i cię stamtąd zabrał, nie masz co narzekać.
- Nic nie wiesz, nie musiałeś przez rok… - Prawie rzucił się w kierunku chłopaka z pięściami. Jak on nic nie rozumiał, nic nie wiedział, w ogóle go nie znał, a zachowywał się tak… tak… tak wstrętnie!
- Oj, biedaczku, mamusię zabrali i pieszczoty się skończyły? - Joe nie wyglądał na kogoś, kto byłby zdolny do współczucia. - Mieli rację - wysyczał. - Powinni byli zrobić to dużo wcześniej! Może wtedy tylu niewinnych ludzi nie straciłoby życia!
- Daj mi spokój! Mówiłem, że… że jej nie znałem. - W oczach dziecka pojawiły się łzy złości. Wiedział już, że jego matka nie była dobra, ale to… to było naprawdę straszne. - I nie było pieszczot… - zachlipał, nienawidząc siebie za to załamanie. Gdzieś w środku czuł, że powinien być silniejszy, że nie wolno pokazywać uczuć. - Nic nie było…
- Cholera. - Joe przetarł ręką twarz i szarpnął go za ramię, patrząc na niego dziwnie. - Idziemy.
- Dokąd? - Spojrzał na niego ze strachem.
- Do wieży. Niepotrzebny mi tutaj zaryczany gówniarz. - Z kieszeni wyjął chusteczkę i podał ją zaskoczonemu Samuelowi. - Wytrzyj nos, jesteś cały brudny. Gdzieś ty się włóczył? - Szybkim krokiem prowadził go przez pusty korytarz. - Szlag, nie pisałem się na niańkę mamin… - urwał i zaklął cicho. - Jesteś chodzącym nieszczęściem. Denerwujesz mnie. Po co się plączesz po nieznanych miejscach.
- Chciałem iść do wujka Severusa - mruknął niechętnie.
- Wujka… Merlinie! - Nagle chłopak zaczął się cicho śmiać.
- No, co?
- Nic, po prostu Snape w roli dobrego wujaszka… No, ale nawet Kaligula miał rodzinę.
- Kim jest Kaligula? - Sam spojrzał na niego z niezrozumieniem.
- Nieważne, młody. I tak byś nie zrozumiał - westchnął Joe, uśmiechając się pod nosem. W tej chwili już nie wydawał się być taki straszny, jak przez ostatni miesiąc.
- Nie jestem dzieckiem - obruszył się Samuel. - I nie jestem głupi.
- Jasne, młody, jasne. - Chłopak zerknął na niego z politowaniem. - Wyglądasz na naprawdę dorosłego i mądrego z tym zasmarkanym nosem i smugą brudu na czole.
- Umyje się. - Sam wzruszył ramionami. - Dlaczego mi pomagasz? - zapytał nagle z zaciekawieniem.
- Bo wzbudzasz litość.
- A dlaczego mnie nie lubisz?
- Merlinie, co ty, książkę piszesz? - Joe skręcił w stronę schodów prowadzących do wieży.
Samuel wreszcie wiedział gdzie jest, jednak z jakiegoś powodu nie chciał rozstawać się jeszcze z tym złośliwym chłopakiem. Pomimo wszystko czuł się z nim… bezpiecznie.
- A jakbym pisał? - Uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
- To musiałbyś zmienić fabułę. Nie lubię głupich pytań.
- Wcale nie było głupie. Przecież widzę, że mnie nie lubisz. - Sam przystanął na szczycie schodów, patrząc na starszego ucznia z ciekawością.
- Upierdliwy jesteś.
- Wcale, że nie!
- Wcale, że tak.
- Nie!
- Kurde, młody, weź na wstrzymanie, ta rozmowa do niczego nie prowadzi. - Joe pokręcił ze zdegustowaniem głową i chwycił go za ramię. - Idziemy.
- Ale powiedz. - Młodszy chłopiec kiedy chciał, potrafił być naprawdę uparty.
- Nic ci nie powiem, będziesz starszy, to może zrozumiesz.
- Kurde… jesteś taki… taki… - Samowi zabrakło słów na wyrażenie swojego oburzenia. - Chyba nie mogę cię polubić - zakończył żałośnie.
- Potnę się z żałości nożem do masła. - Joe jakoś nie wyglądał na zmartwionego tym oświadczeniem.
- Dupek.
- Co się tutaj dzieje? Samuel! - Łagodny, kobiecy głos przerwał ich pasjonującą rozmowę. - Gdzieś ty był?! Dyrektor i twój brat wszędzie cię szukali!
- O, Victoria. - Sam zatrzymał się, witając kobietę tym mało inteligentnym stwierdzeniem. Joe przewrócił oczami.
- Nie było cię na kolacji. - Draco wyłonił się zza pleców opiekunki. - Niepokoiliśmy się. - Twarz Malfoya była bardzo blada.
- Eee… - Chłopiec przestąpił z nogi na nogę, wbijając spojrzenie w marmurowe płytki. - Zgubiłem się.
- Kazałem ci wrócić do komnat. Jak można się zgubić, znając drogę? - Draco spojrzał na niego ostro. Nigdy by się nie przyznał, ale przez ostatnią godzinę naprawdę bardzo się martwił. Chłopiec nie pojawił się na wieczornym posiłku, nie było go też w komnatach. Malfoy nigdy nie poddawał się panice, ale kiedy chodziło o brata jego obiektywizm i racjonalizm trafiał przysłowiowy szlag i zaczynał widzieć wszystko w czarnych barwach.
- No, tak jakoś. - Chłopiec wzruszył ramionami.
- Jeżeli uważasz, że taka odpowiedź mnie zadowoli, jesteś w dużym błędzie.
- Chciał odwiedzić Mistrza Eliksirów i chyba trafił na najniższy poziom lochów. - Joe postanowił się wtrącić. Spojrzenie starszego Malfoya powędrowało do niego, a wtedy wzrok nauczyciela stał się jeszcze twardszy.
- Właściwie - wycedził - chciałbym wiedzieć, co pan tutaj robi, panie Wallner.
- Znalazłem go. - Chłopak nie odwrócił spojrzenia, patrząc Draco prosto w oczy.
- Znalazł go pan… A mogę wiedzieć, co pan robił w lochach?
- Nie w lochach, w skrzydle domu Aqua - mruknął Samuel, czując jakieś napięcie pomiędzy bratem a Joe. Nie, żeby martwił się o tego drugiego, ale… no, w końcu mu pomógł i przyprowadził go do wieży. - Po tym jak wyszedłem z podziemi, znalazłem się koło ich dormitoriów.
- I pan Wallner postanowił cię przyprowadzić. - Draco wreszcie trochę się rozluźnił.
- No. - Sam pokiwał głową. - I pożyczył mi chusteczkę. - Pokazał mocno pognieciony kawałek materiału.
- Z całą pewnością powinieneś mieć przy sobie własną. - Malfoy westchnął i odwrócił się do stojącej z tyłu kobiety. - Proszę przygotować mu kąpiel, potem niech zje kolację. - Ponownie spojrzał na brata. - Podziękuj panu Wallnerowi i idź z Victorią do swojego pokoju.
- Dzięki. - Samuel spojrzał na starszego chłopaka spod opadającej grzywki.
- Idź już, młody, i więcej się nie zgub. Nie zawsze będę na miejscu, żeby cię niańczyć.
- Dupek! - Sam tupnął nogą i uciekł do swoich komnat, pozostawiając chichoczącego chłopaka ze swoim bratem. Merlinie, jak on go złościł!
Joe patrzył za nim przez chwilę z rozbawionym wyrazem twarzy, po czym jakby oprzytomniał, gdy na powrót spojrzał na stojącego przed nim Malfoya, na którego obliczu gościła powaga i pewnego rodzaju ciekawość.
- Dzieci nie są winne grzechom swoich rodziców. - Draco patrzył na niego spokojnie.
- Wiem. - Rozbawienie opuściło Wallnera zupełnie.
- To dobrze. - Mężczyzna powoli skinął głową.
- Mogę już iść? - Chłopak poczuł się niezręcznie uważnym spojrzeniem profesora.
- Tak. - Malfoy odprowadził wzrokiem pospiesznie oddalającego się chłopca. - Trzydzieści punktów dla domu Aqua, za pokonanie własnych uprzedzeń - mruknął cicho, odwracając się w stronę swoich komnat. Musiał jeszcze znaleźć Harry'ego i poinformować go, że Samuel się znalazł i jest bezpieczny.