Akzseinga - Dziwny przypadek Lucjusza nocną porą
Nie było zimno.
Było cholernie zimno. Słońce całkowicie skryło się za chmurami, jakby na złość, jakby mszcząc się na biednych ludziach. Tak się jednak składa, że nasz bohater nie lubił, ani słońca, ani ludzi, można więc stwierdzić, że był w swoim żywiole. Gdyby jeszcze ci brudni, niedomyci, niewykształceni mugole nie ocierali się o jego nowy płaszcz, gdyby wiatr nie targał jego długich, blond włosów, a głowy nie zaprzątały myśli samobójcze, można by było zaryzykować stwierdzenie, że ów osobnik był szczęśliwy. Ale Lucjusz Malfoy szczęśliwy to całkowity paradoks, antyteza, sprzeczność i oksymoron.
Lucjusz Malfoy był starym, zgorzkniałym arystokratą z uprzedzeniami, wyładowującym swoje frustracje na innych. Miał się za pana świata, gdyż podobno egzystował jako najczarniejszy z czarnych charakterów, najgroźniejszy z najgroźniejszych i nikt nie śmiał mu się przeciwstawić.
Był odważny. Nieustraszony. Podziwiany.
I lubił sobie wmawiać różne rzeczy.
Lucjusz Malfoy przemierzał brudne londyńskie ulice, unikając jakiegokolwiek kontaktu z mugolami i szlamami, czy to wzrokowego, czy fizycznego. Za nim, przed nim i obok niego dreptały myśli, uciążliwe i nachalne. Myśli, należy dodać, nazbyt pesymistyczne. Dostał właśnie zlecenie od innych Śmierciożerców, które musiał wykonać, bo przecież oni są na to za głupi. Obowiązek. Istniał tylko mały drobny szkopuł - Malfoy nie miał zbytniej ochoty tego obowiązku spełniać.
- Musisz - powiedział do siebie stanowczo i zacisnął dłonie w pięści. - Musisz.
- Nic nie muszę - usłyszał opryskliwą odpowiedź. Na wilgotnym chodniku siedziała obłożona gazetami starowinka. Twarz zorana zmarszczkami świadczyła o wielu przebytych, niekoniecznie wesołych, perypetiach. Brudne, poszarpane w paru miejscach ubranie i dziurawe rękawiczki nie pozostawiały wątpliwości, że bezdomnej przydałoby się coś do ogrzania. - Nic nie muszę, ty łachudro! Myślisz, że jak masz pieniądze, to możesz mi rozkazywać?
Bogaty arystokrata tak właśnie myślał, ale uznał, że nie będzie się niepotrzebnie męczył na wydobycie z siebie jednego zdania i odszedł bez słowa. Jeszcze długo ciągnęły się za nim obelżywe, zupełnie nie nadające się do druku wrzaski żebraczki, które ściągnęły na niego zaciekawione spojrzenia przechodniów.
Właściwie to dlaczego jej nie zabił?
- Za dużo świadków - wmawiał sam sobie i dla ukojenia nerwów zapalił papierosa.
Miał zlecenie i wykonanie go było jego obowiązkiem. Cholernym obowiązkiem. Bał się jedynie, że kiedy już je wykona, w mgnieniu oka znajdzie się po drugiej stronie i będzie wąchał kwiatki od spodu. Przecież nikt nie wytrzymałby takich wyrzutów sumienia i prędzej, czy później pozbawiłby się życia! Z drugiej strony, gdyby zadania nie wykonał, skończyłby równie tragicznie, o ile nie gorzej. Zamknięty w zimnych, obskurnych lochach, bez wody i chleba, o pieczonym kurczaku nie wspominając, torturowany przez towarzyszy, którzy nie pozwalali by mu umyć włosów. Sam nie wiedział, co gorsze.
Jeszcze nigdy nie odczuwał wyrzutów sumienia. Oczywiście, każdego innego, normalnego, dobrego człowieka na jego miejscu już dawno te by zjadły, bo na swoim koncie miał wiele, nazwijmy to, ekscesów. Ale Lucjusz Malfoy nie był normalny, nie był dobry i naprawdę NIGDY nie miał wyrzutów sumienia.
I nie chciał tego zmieniać. Teraz natomiast czuł, że gdyby zrobił to, co nakazała mu "góra", doznałby czegoś, co od biedy mogłoby przypominać te cholerne wyrzuty tego cholernego sumienia!
- Niech to szlag trafi - zaklął cicho i wyrzucił papierosa. Musiał przyznać, że właśnie skrócił sobie, jakże cenne, życie i w dodatku w ogóle się nie uspokoił. - Papierosy to gówno - podsumował niezbyt wesoło i skierował swoje dostojne kroki w prawo.
Po kilku minutach odmrażał sobie nos w jednej z wielu londyńskich knajpek. Wypełnionej mugolami i przytulnej, o zgrozo! Czy wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu? Za jakie grzechy?
Spiorunował wzrokiem swoje odbicie w lustrze naprzeciwko wejścia.
- Już ty wiesz, za jakie.
- Za jakie co, proszę pana? - raptownie zatrzymał się, wolny akurat, kelner.
- Za jakie pieniądze dostanę tutaj dobrą kawę? - zgrabnie wyszedł z opresji Lucjusz, przeklinając w myślach wszystkich, którzy muszą się wtrącać w jego monologi. Szczególnie, jeśli są to mugole.
- Tanio, tanio - zakrzyknął natychmiast kelner. - Proszę za mną, tędy.
Ruszyli przez zatłoczoną knajpkę podrzędnego gatunku. Lucjusz zdążył napomknąć, że życzy sobie miejsce oddalone od innych, na uboczu, najlepiej żeby nie widział, nie czuł i nie słyszał innych osób. Podczas, gdy kelner starał się spełnić wygórowane życzenie klienta, Lucjusz wodził wzrokiem po twarzach innych gości. Bynajmniej nie robił tego z przyjemnością, musiał po prostu zorientować się, czy on już przyszedł. Nigdzie jednak nie ujrzał przetłuszczonych włosów i haczykowatego nosa.
Malfoy usiadł przy stoliku znajdującym się (na szczęście) w miejscu dość ustronnym. Chwilę później stała przed nim kawa, a on ponownie sięgnął po papierosa. Doprawdy... nie potrafił się opanować. Krytycznym spojrzeniem obrzucił pomieszczenie i, niestety, musiał w duchu przyznać, że nie wygląda tak strasznie. Nawet mugole, widziani zza dymu papierosowego, nie wyglądali tak okropnie. Co prawda nadal byli brudni, niechlujni, biedni..., ale jakby w mniejszym stopniu.
Nagle do jego głowy, zaprzątniętej myślami o beznadziejności swojego położenia, dotarł hałas. Hałas ów przypominał szarpaninę przerywaną co chwila wdzięcznym: "Przestań kopać stara wariatko!", albo "Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, nie ręczę za siebie". Lucjuszowi te słowa się spodobały, zwłaszcza, że nie były skierowane do niego. Były chamskie, gburowate i takie... snape'owate.
Zaraz. Chwila. Moment.
Snape?!
Malfoy szybko zgasił papierosa i starał się przybrać swoją tradycyjną pozę. Usiadł niedbale na krześle, wysunął jedną nogę do przodu, prawą rękę oparł łokciem o stół, opuścił nieco głowę i z pogardą zaczął się przyglądać mugolskiemu kelnerowi. Jeszcze tego brakowało, żeby Severus zauważył go palącego papierosa, w dodatku podziwiającego ciekawy wystrój wnętrza. Toż to nie przystoi czystokrwistemu arystokracie.
Jego oczom ukazał się widok niecodzienny. Snape sam w sobie, ze swoimi tłustymi włosami i czarnymi ubraniami, nie jest widokiem normalnym, ale to przekraczało wszelkie granice prawidłowości. Severus prowadził przed sobą wyrywającą mu się i poruszającą ustami żebraczkę, tę samą, która wyzwała go na ulicy od "zadufanych w sobie bubków" i "bogatych lalusiów".
- Severusie, co TO jest? - wykrzyknął oburzony.
- TO cię szpiegowało.
- Nie żartuj sobie ze mnie - prychnął. - Ta... ta istota miałaby mnie szpiegować?
- Tak. Z różdżką w rękawie.
- Przecież to mugol. W dodatku bezdomny, brudny i śmierdzący! Mugole. Nie. Mają. Różdżek. - wycedził.
- Skoro tak twierdzisz, Lucjuszu - powiedział, po czym zaczął bawić się czerwoną różdżką (Malfoy właśnie po kolorze poznał, że nie należy ona do Mistrza Eliksirów).
Severus spojrzał sugestywnie, a w Lucjuszu wezbrała zimna furia. Był tak pogrążony w pesymistycznych rozmyślaniach, że nie zauważył, jak ta żebraczka zaczęła go śledzić. Porażka. Dno. Pozostaje mu już tylko emerytura.
- ...i wtedy rzuciłem na nią zaklęcie uciszające.
- Hmm? Aha! Tak, tak - ocknął się Malfoy. - Mogłeś od razu rzucić petryfikujące albo chociaż wiążące. To zadrapanie na ręce będziesz musiał odkazić.
Snape spojrzał ze wstrętem na rany na przedramieniu.
- Racja. Ale gdybym trzymał w rękach spetryfikowaną kobietę, byłoby to zbyt podejrzane. Ci wszyscy mugole, których mijałem...
- Myślisz, że teraz nie jest podejrzane? - zapytał wyniośle Lucjusz. - Zaraz ktoś się doczepi.
Jakby na potwierdzenie tych słów do stolika, przy którym siedział Malfoy, stał Snape i wyrywała się bezdomna, podszedł kelner.
- Przepraszam pana - zwrócił się do Severusa. - Ale, czy mógłby pan stąd wynieść tę kobietę? - spojrzał z odrazą w wiadomo jakim kierunku.
- Nie mógłbym - odpowiedział po chwili Snape i posłał kelnerowi na wskroś snape'owate spojrzenie czarnych oczu. Kelner przełknął ślinę i poprawił muszkę, bo poczuł, że dziwnie go ciśnie. - Wrr... - Snape zawarczał, ukazując pożółkłe kły. Kelner uciekł.
- Uwielbiam te twoja subtelne metody - Lucjusz aż zaklaskał. - A ta sztuczka na wampira jest wprost genialna. Aż dziw, że to nie ja ją wymyśliłem - uśmiechnął się krzywo.
- Lucjuszu, przyjacielu - zaczął Severus. - Przestań tak suszyć te zęby, bo nabawisz się zmarszczek mimicznych na starość.
Zmarszczki mimiczne. Coś, czego Lucjusz starał się za wszelką cenę uniknąć. Dlatego tak rzadko się uśmiechał. Nawet, kiedy mrużył oczy, starał się to robić, tak by nie powstały zmarszczki. Jego maska
śmierciożercy była wykładana specjalnym materiałem, by nie drażniła delikatnej skóry. Czasem podbierał żonie kremy przeciwzmarszczkowe, nawilżające, pielęgnujące i jakie tam jeszcze są. Oczywiście nikt nie mógł się o tym dowiedzieć! To by zrujnowało jego wizerunek. Dobrze, że Snape zwrócił mu uwagę. Prawdziwy, oddany przyjaciel. I jak on mógłby zrobić mu krzywdę? Jak on teraz wykona rozkaz, kiedy jego serce przepełnia wdzięczność względem Mistrza Eliksirów? Z rozmyślań wyrwał go potężny ból
lewej nogi.
- Auu! Ty stara wiedźmo! Jeszcze raz mnie kopniesz... W ogóle mnie nie dotykaj, ja chcę żyć!
- Uspokój się, Lucjuszu. Złość piękności szkodzi.
Znowu. Kochany Severus. Nie dość, że się o niego troszczy, to na dodatek uważa go za pięknego. Nie, naprawdę. Nie mógłby zrobić mu krzywdy.
- Snape, zdejmij z niej zaklęcie. Trzeba ją przesłuchać.
Severus najdyskretniej, jak umiał wyciągnął różdżkę. Kiedy już zdjął zaklęcie...
- JAK ŚMIESZ MNIE TAK TRAKTOWAĆ, TY PRZEROŚNITY, MANIAKALNY NIETOPERZU!!!
- Jak mnie nazwałaś? - Severus zmrużył oczy.
- Ty idioto! Ty pseudomistrzu pseudoeliksirów! Ty śmierciojadzie od siedmiu boleści!
Lucjusz, Severus i reszta ludzi znajdujących się w knajpie zgodnie zaniemówili i wybałuszyli oczy.
- Ty idioto! Niedorobiony wampirze! Uratowałeś tego zdrajcę, który chciał... tfu! CHCE cię zabić!
- CO TY GAD... ZAMKNIJ SI! BREDZISZ! - krzyknął Luc. - Silencio!
Mugole, przyglądający się całej akcji, otworzyli z niedowierzania usta.
- Co ty wyprawiasz, Malfoy?! Zwariowałeś?! - krzyknął Snape. - Przestań bawić się tą zabawką, jeszcze zrobisz komuś krzywdę - Snape zgrabnie wyszedł z opresji. Ludzie się uspokoili. Kiedy zauważył, że już nikt ich nie obserwuje, zdjął ze staruszki zaklęcie wyciszające.
- Co mówiłaś? - zwrócił się do żebraczki.
- Że uratowałeś zadek tego śmierciojada, który ma cię sprzątnąć!
- Nie drzyj się! - syknął Severus, posłał przenikliwe spojrzenie koledze i znowu odwrócił się w stronę kobiety. Przybliżył swoją twarz do jej twarzy.
- Kim jesteś?
Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Najpierw staruszka odparła wojowniczo:
- Pocałuj żabkę w łapkę!
...A potem zamachnęła się i wytrąciła tacę idącej z tyłu kelnerce. Snape poczuł dziwny niepokój.
- Ni... Nim... Nimfadora? - wyjąkał.
Lucjusz przełknął gulę, która nagle stanęła mu w gardle.
- Ni...Ni...Nimfadora. Tak! Nimfadora! - Tonks była zdenerwowana. Właściwie zdenerwowana to mało powiedziane. Była wściekła. Wściekła do tego stopnia, że zaczęła przedrzeźniać Snape'a, czego ten, oczywiście, nie mógł tolerować.
- Przestań natychmiast.
- Zepsułeś całą akcję!
- Jaką akcję, do cholery? Czemu ja o niczym nie wiem?
- Jakbyś wiedział, to pewnie byś coś spieprzył jeszcze bardziej, niż obecnie.
- I kto to mówi... - oburzył się Severus.
- Coś sugerujesz?
- Nic nie sugeruję. Nie śmiałbym... Mów lepiej, o co chodzi z tą akcją.
- Teraz to i tak nie ma znaczenia.
- Mów! - wysyczał wściekle, siląc się na opanowanie.
- Twój ukochany przyjaciel, tak, ten co wygląda jak kobieta, Lucjusz Malfoy, chciał cię zabić. Dotarło?
- Bredzisz - prychnął Severus, ale w jego oczach pojawiło się zwątpienie.
- Pewnie, oczywiście. Bredzę. Zawsze bredzę. Jakże ja mogłabym nie bredzić? - uniosła się, teraz już zupełnie nie panując nad swoim zachowaniem. - Idź do Albusa, o wielka wyrocznio skupiająca w sobie całą mądrość i przenikliwość świata. Idźże, skoro mi nie wierzysz. Jego się zapytaj. Tylko przygotuj się najpierw na zawód, jaki wymaluje się na jego twarzy, kiedy się dowie, że wszystko zepsułeś.
- Uspokój się, Tonks - Snape poczuł się dotknięty. - Dlaczego Lucjusz miałby mnie zabijać?
- Bo jest śmierciożercą?
Miczenie.
- Bo jesteś sojusznikiem Dumbledore'a? - ponowiła próbę Tonks.
- Wydało się?
- Brawo - odparła Tonks. - Jesteś bystrzejszy niż wyglądasz.
W odpowiedzi Snape posłał jej tylko mordercze spojrzenie, po czym spuścił głowę i zmarszczył brwi. Był bardzo zamyślony.
- I co teraz zrobimy? - zapytała po chwili Tonks, już nieco spokojniejsza. - Masz jakiś plan?
- Sadzę, że należałoby się rozmówić z moim rzekomym przyjacielem, który rzekomo wygląda jak kobieta.
- Masz co do tego jakieś wątpliwości? - zapytała Tonks, uśmiechając się lekko, po czym oboje obrócili się w stronę Lucjusza. W rzekomą stronę rzekomego Lucjusza.
- Gdzie on się podział? - zapytała nerwowo Tonks. Usłyszeli dźwięk deportacji, który dochodził od strony wejścia. Drzwi właśnie się domykały.
* * *
Lucjusz Malfoy słuchał przerażony rozmowy między Severusem a tą starszą panią... znaczy między Severusem a Tonks. Przecież ona jest metamorfomagiem! Jakiż on głupi, jakiż nieroztropny, że też nie pomyślał o tym wcześniej! A teraz? Teraz wszystko się wydało. Już nawet nie miał czasu myśleć, czy rzeczywiście byłby zdolny do zabicia Severusa. Teraz to nie miało żadnego znaczenia. Przecież wszyscy byli przekonani, że byłby zdolny do tego morderstwa. I to jest jedyna dobra strona całego zajścia - zachował reputację. Co prawda zadania nie wykonał i Czarnemu Panu nie wystarczy wyjaśnienie, że to nie z jego winy. Kary nie uniknie. Ach! W jakże strasznym był położeniu! Na dodatek ta cała Tonks powiedziała, że on, Lucjusz Malfoy, wygląda jak kobieta! Nikt nigdy nie obraził go w ten sposób. Poprzysiągł zemstę. Przedtem jednak postanowił uciec. Wykorzystał moment gorącej wymiany zdań między wrogami i skierował się do drzwi. Nie zważając, na to, że stoi na mugolskiej, londyńskiej ulicy, w otoczeniu londyńskich mugoli, deportował się tam, gdzie ani Severus, ani Tonks, ani nawet Czarny Pan, przez najbliższy czas go nie znajdą. Do najbardziej obskurnego miejsca na całych Brytyjskich Wyspach.
* * *
Gospoda "Pod świńskim łbem" była dzisiaj wyjątkowo zatłoczona. Już na zewnątrz słyszał krzyki dochodzące z wnętrza knajpy i czuł wydobywający się stamtąd smród. Przemógł całe obrzydzenie, jakie go ogarnęło, nałożył kaptur na głowę i wszedł do środka. Przy okrągłych i brudnych stołach siedziało towarzystwo z marginesu całej Szkocji. Lucjusz nigdy dotąd nie mógł zrozumieć, dlaczego te typy spod ciemnej gwiazdy zbierają się właśnie tutaj. Teraz już wiedział. Mogli się tu porządnie upić, nie narażając się przy tym na to, że wśród sobie podobnych desperatów, szaleńców i ludzi w depresji będą się komuś nadmiernie rzucać w oczy. Teraz był jednym z nich. I, tak jak oni, mógł się upić bez żadnych wyrzutów sumienia.
Malfoy ze spuszczoną głową podszedł do baru i zamówił najmocniejszy alkohol, jaki podają. Szybko osiągnął upragniony cel. Już po chwili miał duże problemy z utrzymaniem równowagi i ledwo trzymał się na stołku. Nie zniechęcony tymi faktami (które prawdopodobnie w ogóle do niego nie dotarły) pił dalej. Minęło dziesięć minut, a Lucjusz doszedł do takiego stanu, że gdyby teraz wpadł tu Czarny Pan i zaczął go torturować, on nic by nie poczuł. Był całkowicie otępiały. Nawet nie zareagował, kiedy podszedł do niego podpity (jak wszyscy tutaj, nie wyłączając lekko podchmielonego barmana) jegomość. Poklepał Lucjusza po ramieniu i usiadł na stołku obok. Nieznajomy, bekając od czasu do czasu, przyglądał się Malfoyowi we względnej ciszy (przerywanej li tylko rzeczonymi beknięciami). Oddychał przy tym ciężko i wyglądał, jakby nad czymś myślał. Zmęczył się tym najwidoczniej, bo w końcu powiedział:
- Wyglądasz zna... yup!... omo. Kim jesteś?
- Lucjus Malfoy - wybełkotał. Naprawdę był BARDZO otępiały.
- Hmm... To nie bzmi zbyt dobze. A cym się... yup!... zajmujes?
- Jestem... śmieciojadem - Lucjusz był BARDZO, BARDZO otępiały i BARDZO, BARDZO szczery. Był głupi.
- Śmieciojadem? - nieznajomy beknął siarczyście. - Zawód z pzysłością - zauważył uprzejmie.
- No. I przesłością - bąknął Malfoy cicho i wychylił następny kieliszek Ognistej Whisky pomieszanej z Krwawą Marry. - A ty, przyjacielu? Kim jesteś?
- Mów mi Fletcher. Mund... Mundu... Mundungundus... Motyla noga, jakie ja mam tludne imię! Niech bedze Dung.
- Dung, przyjacielu! Brzmisz znajomo, wies? - seplenił dalej. - Czym se zajmujesz?
- Piciem... yup! - odparł Fletcher po chwili głębokiego namysłu.
- Zawodowo. Czym se zajmujesz zawodowo?
- No, psecies piję zawodowo.
- Twój zawód, Dung.
- Jestem... czekaj, no... tym... aulolem!
- Aurolem? Taki pijak?
- Wcale ne jestes lepsy, śmieciojadzie.
- Ale ja mam powód.
- Ja też.
Lucjusz spojrzał nieprzytomnie przed siebie, po czym bez ostrzeżenia, zupełnie nieoczekiwanie, uderzył głową o blat.
- Zyjesz? - zapytał Fletcher, zbliżając swoją twarz do blatu, aby zrównać się poziomem z Lucjuszem.
- Zyję - odparł Malfoy, nie podnosząc głowy. - Ale zdaje mi se, ze wytworzyły się między nami niezdrowe stosunki.
- W życiu nigdy! - wykrzyknął Mundugus przerażony, jak gdyby odzyskał nagle świadomość. Nawet nie seplenił, nie czkał i nie bekał. Malfoy był jednak w stanie, w którym absolutnie nic nie wzbudza w człowieku podejrzeń. Podniósł głowę.
- A no tak! Bo skoro ty jestes aulolem, a ja śmieciojadem, to powinniśmy ze sobą walcyć, a ne gadać psy baze.
Mundugus potrząsnął głową i z ledwie wyczuwalną nutką ulgi w głosie powiedział, już z "normalnym" seplenieniem i innymi dodatkami:
- Ale ja ne chce s tobą walcyć! Ty fajny facet jesteś!
- Tylko ne fajny, co? Jestem zimnym draniem.
- Jestes fajny, lubię cię.
- Jestem Lucjus Malfoy! Jestem śmieciojadem! - wykrzyknął z mocą i podniósł zaciśniętą pięść do góry. - Miałem zabić Severusa Snape'a! Zabiłem setki mugoli! Ne jestem fajny, jasne?
Ludzie w barze, ci nieco bardziej przytomni lub raczej mniej podchmieleni, spojrzeli z zaciekawieniem na Malfoya. Fletcher uśmiechnął się pod nosem, już całkiem przytomnie. Wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki mugolski dyktafon i tryumfująco oznajmił:
- Ha! Mam cię!
Czy była to zasługa świeżego powietrza, które dostało się do gospody wraz z przybyciem nowego gościa i otworzeniem drzwi, czy łaska Kogoś na górze, dość, że Lucjusz odzyskał na chwilę świadomość. Zeskoczył z krzesła, omal się nie przewracając i biegiem ruszył do drzwi. Mundugus zareagował błyskawicznie. Biegli, przewracając po drodze wszystkie stołki. Przewracał je głównie Lucjusz, odurzony jeszcze alkoholem. Gdyby Fletcher zrzucił kilka kilo i poćwiczył trochę, szybko dogoniłby Malfoya. Pod względem kondycji znaczną przewagę miał jednak uciekający śmierciożerca. Dlatego też już po chwili był na zewnątrz. Deportował się czym prędzej.
***
Bolała go głowa i chciało mu się pić, w dodatku zupełnie nie pamiętał, gdzie wylądował po deportacji. Spodziewał się prawie wszystkiego po otworzeniu oczu. Pierwotnie chciał oczywiście przenieść się w okolice swojego dworu, bo to jedyne, co wówczas przyszło mu na myśl, ale zbyt dobrze wiedział, że pijani w sztok Malfoyowie nigdy nie deportują się do wyznaczonego celu, aby spodziewać się ujrzenia ukochanych czterech ścian.
Tak więc spodziewał się wszystkiego, oprócz swojego domu. Śmietnika obok, nawet wysypiska śmieci, bezludnej wyspy, posiedzeń mugolskiego sejmu. Spodziewał się pięknego, romantycznego nieba i jeszcze piękniejszego i bardziej romantycznego księżyca w pełni, a może nawet dodatku w postaci wilkołaka charczącego tuż nad nim.
Spodziewał się wszystkiego, na co pozwalała mu wyobraźnia. Ale to, co ujrzał po otworzeniu oczu, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Ujrzał twarz dziewczynki. I ta twarz się uśmiechała. Cała twarz, nie tylko usta, ale i oczy. I ta twarz była bardzo śliczna, słodka i niewinna. Jak twarz aniołka. A za nią, obok niej i wszędzie wokoło mnóstwo świętych, gdzieś z boku dojrzał nawet krzyż. Na samej górze jakieś aniołki z trąbami i sam Bóg, z siwą brodą i wyciągniętą w jego stronę ręką.
Lucjusz krzyknął głośne „AAA!” i zamknął oczy z powrotem.
- Umarłem!
Po tym stwierdzeniu otworzył oczy raz jeszcze. Twarz dziewczynki nadal nad nim wisiała, podobnie jak wszystkie Stworzenia, których istnienie do tej pory podawał w wątpliwość.
- Umarłem! Jestem w niebie - wydedukował, po czym zmarszczył brwi. - To niedorzeczne. Ja i niebo?
- Dlaczego pan myśli, ze jest pan w niebie? - zapytała cicho dziewczynka.
- Nie powiesz mi teraz, że tak teraz wygląda piekło. A skoro nie w piekle jestem, to w niebie. No i tak przecież wyglądają anioły.
- Jak, psze pana?
- Tak jak ty! Tak właśnie wyglądają anioły - Lucjusz nadal był nieco nieprzytomny. - I ci wszyscy ludzie i sam Jezus! Jestem w niebie.
Dziewczyna zmarszczyła słodko brwi wydęła dzióbek. Podrapała się po czole.
- Ale żeby być w niebie, trzeba umrzeć - powiedziała i uśmiechnęła się z zadowoleniem na myśl o swojej dedukcji, bardzo logicznej zresztą. - A pan żyje.
Teraz z kolei Lucjusz zmarszczył brwi.
- Żyję? To kim ty jesteś? I co to za miejsce?
- Może mi pan mówić Dziewczyna z Zapałkami. A to jest kościół - powiedziała, ogarniając rękę otoczenie.
Lucjusz wykrzywił się w dziwnym grymasie na dźwięk słowa „kościół”. Chwilę później zauważył, że dziecko trzymało w dłoniach kilka pudełek zapałek, co chwilę wyjmowało dwie i zapalało je, gdy poprzednie się wypaliły, co wywołało następny grymas na twarzy Malfoya.
- Po co to robisz? Po co zapalasz dwie zapałki?
- Jak to po co? - Zdziwiła się szczerze. - Jedna jest dla mnie, a druga dla pana.
W tym właśnie momencie, gdyby Lucjusz odczuwał coś takiego, jak wzruszenie, to wzruszyłby się na pewno. Ale nie odczuwał, mało tego, dziwna dbałość o innych, jaką wykazywała dziewczynka, była mu zupełnie obca, więc zupełnie zbity z tropu, zapytał inteligentnie:
- Ale po co?
- Żeby nie było panu zimno.
- Mi nie jest zimno - prychnął Malfoy.
- O, to ma pan szczęście, psze pana.
Lucjusz nigdy nie był zbyt spostrzegawczy. Teraz też dopiero co zauważył, że dziewczynce NIE może być ciepło w podartym, cienkim, pocerowanym gdzieniegdzie ubraniu i jakiejś szarej szmacie w miejscu porządnej kurtki. Gdyby odczuwał cos takiego, jak litość, pewnie by się ulitował i użyczył dziecku swego płaszcza. Ale nie odczuwał.
Spojrzał więc tylko w innym kierunku, aby nie musieć dłużej patrzeć na obraz nędzy i rozpaczy. Jeszcze zacząłby odczuwać coś takiego jak współczucie i zaczęłyby gryźć go wyrzuty sumienia, a to by było zdecydowanie zbyt wiele przeżyć jak na jeden dzień. Najlepiej było udawać, że na świecie nie ma zła, niesprawiedliwości i cierpienia. To znaczy, innego zła, innej niesprawiedliwości i innego cierpienia od tego, jakie on sam często wyrządzał. Rozejrzał się.
Kościół urządzony był skromnie, bez zbędnego przepychu. Ławy wykonane z sosnowego drewna tworzyły dwa długie rzędy wzdłuż ścian. Drewniane ściany obwieszone były różnorakimi obrazami przedstawiającymi świętych katolickich, którzy wcześniej, jeszcze kilka minut temu, byli tak bardzo realni. W całym kościele nie było nikogo prócz niego i Dziewczynki z Zapałkami. Dziwne uczucia ogarnęły Lucjusza w tym drewnianym kościółku. Spokój. Strach. Napięcie. Wszystkie razem tworzyły niespotykaną, osobliwą mieszankę, którą czułby teraz każdy człowiek znajdujący się wewnątrz. Nawet Lucjusz. I jeszcze ołtarz... Ołtarz, teraz spowity światłem księżyca wpadającym przez okno, stał na lekkim podwyższeniu i wyraźnie odznaczał się w całym pomieszczeniu.
Światło księżyca... Lucjusz sięgnął wzrokiem za okno. Zapadła noc. Księżyc świecił dzisiaj bardzo jasno, choć wcale nie było pełni. Nie było też widać prawie żadnych gwiazd. Zachęcony tym widokiem Malfoy wstał z podłogi, na której do tej pory leżał i, ignorując dziewczynkę, wyjrzał na zewnątrz. Ziemia przykryta była srebrzystym śniegiem. Gałęzie drzew uginały się pod przyjemnym ciężarem białego puchu. Nagle zaczęły bić dzwony, dodając jeszcze magii tej nocy. Bo to była magiczna noc. Gdyby dzwony przestały bić, byłoby słychać tylko ciszę. Ale dzwony biły nadal... Dziesięć... Jedenaście... Dwanaście. A więc wybiła północ. Cisza. Dziewczynka z Zapałkami podeszła do Lucjusza i uniosła głowę do góry, by przyjrzeć się jego twarzy. A jego twarz, mimo burzy, jaka miała miejsce w jego wnętrzu, pozostawała niewzruszona i nieodgadniona. Dziewczynka przybliżyła zapaloną zapałkę do dłoni Lucjusza, które drżały lekko, a ona wydedukowała natychmiast, że to z zimna, choć z całą pewnością tak nie było. Mężczyzna nie zauważył zainteresowania i troski jaką okazała mu ta mała osóbka, nadal patrzył dziwnym, zamglonym wzrokiem za okno na wirujące płatki śniegu. Nagle ocknął się, jakby z letargu.
- Psze pana, co się panu stało? - zapytała nieśmiało dziewczynka.
- Nic - odparł chłodno i odwrócił się od okna, potrząsnął głową. - Nie twoja sprawa, zostaw mnie w spokoju.
W kościele ponownie zapanowała cisza.
- Dlaczego jest pan dla mnie niemiły? - dziewczynce zaczął drżeć podbródek. - Co ja takiego panu zrobiłam, psze pana?
Lucjusz spojrzał na Dziewczynkę z Zapałkami, mimo że tak się przed tym wzbraniał. Jej widok dziwnie na niego wpływał. Tak też stało się i teraz. W jej oczach szkliły się łzy, usta drżały, a jemu nagle zrobiło się szalenie głupio.
- Nic nie zrobiłaś... Jak się tutaj znalazłaś? Co tutaj robisz? - starał się zmienić szybko temat i być w miarę miłym.
- Nie powiem panu - Dziewczynka z Zapałkami uniosła brodę do góry i skrzyżowała ręce.
- Dlaczego? - Lucjusz zaśmiał się w duchu na jej próbę obrażenia się. - To jakaś babska sprawa? - zapytał, siląc się na powagę.
- Nie. Ludzka.
Malfoya uderzyła dojrzałość tej wypowiedzi. I celność. Przecież jak to ludzka sprawa, to nie jego. Nie Lucjusza Malfoya, nie śmierciożercy, którego wzrusza jedynie, i w zasadzie nie wiadomo dlaczego, zimowa, bezgwiezdna noc, taka jak te.
Spuścił głowę i podszedł do jednej z ławek. Usiadł. Po chwili podeszło do niego to dziecko z zapałkami.
- Gniewa się pan na mnie?
- Nie - odpowiedział po chwili. - Jestem zmęczony.
- Chyba jednak mogę panu powiedzieć, co tutaj robię - powiedziała i uśmiechnęła się niepewnie, spoglądając na Lucjusza. - Ale najpierw pan powie, jak się pan nazywa, psze pana - uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Lucjusz Malfoy - odpowiedział niechętnie i jakby z żalem.
- Niedobrze.
- Już drugi raz to dzisiaj słyszę - uśmiechnął się smutno. - Ale masz rację. Niedobrze.
Dziewczynka gestem nakazała Lucjuszowi posunąć się w głąb ławki i usiadła obok niego. Ponownie zapaliła dwie zapałki i spróbowała nimi ogrzać siebie i Lucjusza. A on ponownie spojrzał na jej ubranie i zziębnięte dłonie. Powoli kiełkowało w nim uczucie, które zmusiło go do czynu, o który nigdy by siebie nie podejrzewał. Zdjął swój czarny płaszcz i podał go jakby od niechcenia dziewczynce.
- Masz - nie patrzył na nią, gdy to mówił. Starał się, aby jego głos brzmiał oschle, ale był zupełnie nieprzekonywujący. - Mi nie jest zimno.
Dziecko uśmiechnęło się, podskoczyło kilka razy na ławce i przykryło się płaszczem jak kołdrą. Zmarszczyła brwi. Po chwili namysłu przykryła tez płaszczem Lucjusza.
- Już ci mówiłem, że nie jest mi zimno! - wykrzyknął śmierciożerca. - Przestań się nade mną litować. Nikt się nigdy nade mną nie litował i nie będzie litował! I przestań być dla mnie miła!
W oczach dziewczynki znowu zaszkliły się łzy, a usta ponownie zaczęły drżeć.
- Oh! - jęknął Malfoy. - Tylko nie płacz. Bo ci zabiorę płaszcz.
Lucjusz nie miał ręki do dzieci. Jego poczucie humoru też najczęściej nie trafiało w gust dzieciaków. Dziewczynce wypłynęła na zewnątrz pojedyncza łza, którą natychmiast otarło wierzchem dłoni.
- Ja nie płaczę - odparła urażona. - Dziękuję za płaszcz, psze pana.
- Nie ma za co - odetchnął z ulgą. - To jak się tu znalazłaś?
- Ksiądz pozwala mi tu nocować. Na zewnątrz zamarzłabym. A pan? Kiedy tu przyszłam, pan już leżał na podłodze. Przecież to niezdrowe... leżeć na podłodze, znaczy się - dodała szybko. - Czy pana też wpuścił tutaj ksiądz?
- Tak - wymruczał Malfoy. - Wpuścił mnie tu ksiądz.
- I pan też nie ma domu?
- Domu? Niee... ja mam dom. A co ma znaczyć to „też”? - zapytał prawie z ciekawością.
- Bo ja nie mam domu.
Lucjusz zamilkł. Czekał aż dziewczynka sama zacznie opowiadać swoją historię.
- Moich rodziców zabili jacyś ludzie w czarnych szatach i ohydnych, białych maskach na twarzach, psze pana - głos zaczął jej niewyraźnie drżeć, Lucjusza ukłuło coś na wysokości klatki piersiowej. - I spalili dom - dziewczynka pociągnęła nosem i zacisnęła powieki. Przecież jak się rozpłacze, to ten pan zabierze jej płaszcz, pod którym było jej tak ciepło.
- Gdzie to się stało? Kiedy? - zapytał cicho Lucjusz.
- Tutaj. W Ashford. Miesiąc temu... - powiedziała niewyraźnie, tłumiąc napływające do oczu łzy.
Kłucie stało się silniejsze. Lucjusza zaczęły atakować wspomnienia. Ashford. Miesiąc temu. Atak śmierciożerców na mugolską dzielnicę. Śmierć mnóstwa niewinnych ludzi. I ten kościołek. Tak, ten drewniany kościołek mieli spalić, ale nie zdążyli, bo w okolicy pojawili się aurorzy. Nie, zdecydowanie. Tego było dla Lucjusza za dużo jak na jeden dzień. Poczuł, że to wszystko zaczęło go przerastać.
- Czemu pan płacze, psze pana?
Malfoy zakrył twarz dłońmi, odetchnął kilka razy głęboko, po czym odparł:
- Ja nie płaczę. Tylko oczy mi się pocą.
Zupełnie nieoczekiwanie Dziewczynka z Zapałkami przytuliła się do mężczyzny.
- Niech pan nie kłamie. Pan jest dobry, ale nie wolno...
- Nie jestem dobry - odparł, siląc się na spokój.
- Znowu pan kłamie, psze pana. Każdy człowiek jest dobry.
- Ci, którzy tak cię skrzywdzili też? - zapytał niedelikatnie, mało grzecznie i z gryzącą ironią.
- Oni też. Oni tylko tak długo udawali i kłamali, że nie są dobrzy, że sami w to uwierzyli. Nie wolno pozwolić im dłużej kłamać - powiedziała cicho i ziewnęła. Po chwili zasnęła, oparta o niego i przykryta jego płaszczem.
A Lucjusz dopóty siedział w zupełnej ciszy, patrząc na oświetlony poświatą księżycową ołtarz, czując z boku przyjemny ciężar, rozmyślając o tym wszystkim, o czym do tej pory nie chciał rozmyślać za nic w świecie, dopóki sam nie znalazł się w objęciach Morfeusza.
***
- Tonks, wiesz może, dlaczego Lucjusz deportował się do kościoła?
- Może się nawrócił, Severusie?
- I poszedł do spowiedzi?
- Całkiem możliwe. Może nawet nie zabił spowiednika, hmm?
Severus i Nimfadora stali osłupiali nad śpiącym Lucjuszem. Jego twarz miała niespotykany dotychczas u niego spokojny i szczęśliwy wyraz.
- Wygląda teraz jak aniołek - stwierdziła Tonks po bliższym przyjrzeniu się Malfoyowi. - Jak kobieta-aniołek. Jak anielica.
- Sądzisz, że powinniśmy go obudzić?
- Sądzę, że nie ma takiej potrzeby. Sam się budzi.
Tonks naszykowała różdżkę. Po chwili Severus poszedł w jej ślady. Gdy Lucjusz otworzył oczy, ujrzał stojących w pozycjach bojowych ludzi uzbrojonych w różdżki. Po dłuższym przyjrzeniu, kiedy już sen odszedł zupełnie, a świat nie był tak bardzo zamglony, rozpoznał w tej dwójce Snape'a i Tonks. Szybko zerknął na bok, potem rozejrzał się wokół, po całym kościele. Na jego twarzy zamiast spokoju i szczęścia zagościło przerażenie.
- Co zrobiliście z Dziewczyną z Zapałkami?
Tonks i Snape spojrzeli na siebie zgodnie. Snape podniósł brew, a Tonks starała się powstrzymać głośny wybuch śmiechu - sytuacja była przecież poważna, nie wypadało się śmiać, to zupełnie zepsułoby klimat.
- O ile wiem - zaczął sucho Snape - Dziewczyna z Zapałkami nie żyje.
- CO?!
- Zamarzła - wytłumaczył Severus.
- Andersen powinien się leczyć - dodała Tonks, siląc się na powagę i prawie krztusząc się własnym tłumionym śmiechem.
- Jaki Andersen? - zaczął Lucjusz, tracąc opanowanie. - Jeśli zrobił jej coś złego, to przysięgam, że go...
- Nie wydurniaj się, Malfoy - wycedził Snape groźnie.
- Nie wydurniam się, Snape! - krzyknął Lucjusz. - Gdzie Dziewczynka z Zapałkami?
- Jeśli nie zamarzła, to pewnie porwała ją Królowa Śniegu - Tonks bawiła się coraz lepiej, cały czas pamiętała jednak, aby nie wybuchnąć głośnym śmiechem w najmniej odpowiednim momencie. Tymczasem Lucjusz drogą dedukcji doszedł do wniosku, że stał się obiektem drwin Tonks. Postanowił przerwać tę błazenadę jak najszybciej. Odetchnął głęboko, policzył od dziesięciu do zera, tak jak uczyła go mama, aby postępował w trudnych chwilach, po czym powiedział:
- Co zrobiliście z dziewczynką, która spała obok mnie?
Snape i Tonks spojrzeli na siebie ponownie.
- Nie było tu żadnej dziewczynki - powiedziała Nimfadora, tym razem zupełnie poważnie. - Coś ci się przyśniło, Malfoy.
- Czyżby? Co ty możesz wiedzieć, różowowłosa kobieto? Dziewczynka z Zapałkami tutaj była, przecież ją widziałem. Przecież... była tutaj. Była...! Była?
- Nie, Malfoy. Nie było tutaj żadnej dziewczynki - Snape zaczął się niecierpliwić. Niecierpliwość ta wzięła górę nad zdziwieniem, które również odczuł, widząc Malfoya wypytującego o jakąś dziewczynkę, a tym bardziej Malfoya zmartwionego jej nieobecnością.
- Przecież spała obok mnie! Była oparta o tutaj... tutaj - wskazał na swoje ramię. - Spała. Przykryłem ją moim płaszczem.
- Malfoy. Żadna, powtarzam, ŻADNA kobieta tudzież dziewczynka nie spałaby oparta o twój bok - powiedziała Tonks z obrzydzeniem. - A fuj! - wzdrygnęła się.
- I nikogo nie przykryłbyś swoim płaszczem, Malfoy - dorzucił Snape.
- A niby dlaczego?
- Poczekaj, niech no pomyślę... - Severus udał głębokie zamyślenie. - Bo jesteś najbardziej egoistycznym człowiekiem, jaki kiedykolwiek chodził po świecie?
- No wiesz, Snape?! Czuję się urażony. Naprawdę dałem jej ten płaszcz. Spójrzcie! Nie mam go na sobie. Jestem nim przykryty, ale go zdjąłem. Po co miałbym go zdejmować, gdybym nie miał kogo przykrywać?
- Nie wiem, Malfoy i obchodzi mnie to tyle, co sflaczały gumochłon. Nie obchodzą mnie twoje omamy i przywidzenia, twoje sny, nie wnikam nawet o jakim podłożu, skoro śnią ci się dziewczynki. Idziesz z nami. Będziesz mógł pomyśleć o Dziewczynce z Zapałkami w Azkabanie. Kupię ci nawet „Baśnie” Andersena. Znaj moje dobre serce, Malfoy.
- Nie denerwuj mnie, Snape! - Malfoy ponownie stracił nad sobą panowanie, wstał z ławki. - Kto to ten cały Andersen? Gdzie jest ta dziewczynka?! Co z nią zrobiliście, do stu tysięcy galopujących gargulców!
- To ty mnie nie denerwuj, Malfoy! Nikogo tu nie było - Snape rzucił zaklęcie wiążące nadgarstki Lucjusza. - Liczę, że będziesz grzeczny i nie będę musiał cię unieruchamiać. Idziemy - popchnął go do przodu.
Wyszli z kościółka. Malfoy szedł na przedzie, ze związanymi z tyłu rękoma. Za nim kroczyli Tonks i Severus. Słońce stało wysoko na niebie i rozświetlało biały śnieg tak, że skrzył się malowniczo. Lucjusz nawet nie zwrócił na to uwagi. Szedł, pogrążony w ponurych myślach, które skutecznie zamykały oczy na piękno tego ranka. Noce były mu zdecydowanie bliższe, niż dnie. Przede wszystkim dlatego, że były ciemne, tylko niekiedy i gdzieniegdzie rozświetlone gwiazdami czy księżycem. Zupełnie jak on. Tak, z nocami się utożsamiał. Przez krótką chwilę pomyślał, że dzięki Dziewczynce z Zapałkami, dzień mógłby stać mu się bliższy. Ale Dziewczynki teraz nie było obok niego. Może nie było jej w ogóle. Może Tonks i Snape mieli rację - może ta dziewczynka to tylko sen? Myśl o tym bolała, a jednak nie mógł się od niej odpędzić. Miała jednak jedną drobną zaletę - broniła dostępu do jego umysłu myślom o Azkabanie, na który był przecież teraz skazany. Nie chciał się bronić, zresztą nie miał żadnych szans. Tonks i Snape zabrali mu różdżkę, we dwójkę mieli znaczną przewagę. Ale o tym nie myślał. Liczyło się tylko to, gdzie jest Dziewczynka z Zapałkami i czy w ogóle istnieje. Czy była tej nocy z nim, czy był to tylko piękny, aczkolwiek ulotny sen? Niespodziewanie jego rozmyślania przerwał sam Severus.
- Nie jesteś ciekawy, jak cię znaleźliśmy, Malfoy?
- Nie.
- Cóż, my i tak nie omieszkamy się o tym poinformować - wtrąciła się Tonks.
- Skoro tak wam zależy - odparł Lucjusz obojętnie.
- Dostaliśmy cynk od Fletchera - zaczęła Tonks beztrosko - że deportowałeś się spod Świńskiego Łba. Przy okazji - ale tam naodwalałeś, Malfoy - zaśmiała się Tonks. - No, no. Dałeś się podejść jak dziecko! - tym razem nie powstrzymywała głośnego wybuchu śmiechu.
- Bardzo śmieszne.
- W każdym razie udało nam się poinformować naszych agentów, szczególnie zaś tych w okolicach Londynu. Przez całą noc nie dostaliśmy nic, zero, kompletna pustka. Traciliśmy nadzieję. Aż tu nagle, zupełnie niespodziewanie, rano jeden z nich powiedział nam, że proboszcz w Ashford wzniósł tumult, bo znalazł w kościele jakiegoś mężczyznę. No, a kościół był zamknięty na noc, oczywiście. Z początku to zbagatelizowaliśmy, pomyśleliśmy, że jakiś włóczęga pewnie. Ale moja kobieca intuicja mówiła, że to możesz być ty, Malfoy. No i proszę! Po raz kolejny kobieta uratowała świat!
- Nie przesadzasz trochę, Tonks? - zapytał lekceważąco Snape.
- Snape, ty szowinistyczna świnio, nawet nie próbuj podważyć mojego wkładu w ten projekt. Nic byś beze mnie nie zrobił.
W tym momencie Sev spektakularnie prychnął, zaraz potem zawtórował mu Lucjusz.
- A wiesz, dlaczego nic byś nie zrobił? - drążyła sprawę coraz bardziej wściekła Tonks. - Bo jesteś mężczyzną. Mężczyzna to zakała społeczeństwa!
Panowie prychnęli ponownie.
- Ja jestem kobietą wyzwoloną, doskonale wiem, że wy, mężczyźni, jesteście tylko po to, aby zaspokajać żądze kobiet i pomagać w rozroście ludzkości. Nic więcej, powtarzam, nic więcej z was nie ma - tutaj zrobiła efektowną pauzę. - Taki Malfoy na przykład. Spłodził Dracona, który mógłby być całkiem przyzwoitym człowiekiem, gdyby odebrał inne wychowanie. Ale nie! Ojczulek postanowił zrobić z niego śmierciożercę. Naprawdę jestem ciekawa, czy twoja żona, Malfoy, chciała tego samego. Wszystko, co złe na świecie, to wina mężczyzn - dokończyła dobitnie.
Lucjusz spuścił głowę, nie mógł przecież pozwolić, aby ktoś ujrzał jego rumieńce wstydu na twarzy.
- A Snape - zaczęła Tonks ponownie. Sev obrzucił ją morderczym spojrzeniem, które, niestety, nic nie wskórało. - Snape to typowy mężczyzna. Nawet szamponu użyć nie potrafi.
Lucjusz zachichotał cicho, zapominając o przytyku, jaki Tonks skierowała w jego kierunku.
- I czego się cieszysz? - zapytał Severus chłodno. - Zachowaj lepiej resztki dobrego humoru, żebyś zbyt szybko nie zamienił się w roślinkę w tym Azkabanie.
Lucjusz przestał się śmiać, znowu zaczął się rumienić z bliżej nieokreślonego powodu.
- I jeszcze jedno - dodał Sev. - Używam szamponu. Ziołowego. *
* Uśmiech w stronę Magd, już niektórzy wiedzą czemu.
* * *
Lucjusz Malfoy siedział w ciemnym, obskurnym pokoju jakiegoś równie ciemnego i równie obskurnego domostwa. Podejrzewał, że to kwatera jakiegoś stowarzyszenia aurorów czy przeciwników Czarnego Pana. Nie wiedział tego dokładnie, gdyż zanim dotarli do tego domu, Snape i Tonks zawiązali mu oczy czarną apaszką. Niezawodny, mugolski sposób zmylenia orientacji w terenie. Niemniej jednak był gdzieś w Londynie. W ciemnym, obskurnym pokoju ciemnego, obskurnego domostwa. I był sam. Czekał teraz na grupkę aurorów, którzy odprowadzą go na proces. Czekał, aż zostanie oskarżony o najgorsze zbrodnie i osadzony w Azkabanie. I kiedy tak czekał, zaczął myśleć, jakkolwiek trudne było to zajęcie. Myślał o Dziewczynce z kościoła... Czyli to wszystko, co przeżył zeszłej nocy, to sen. Szkoda. A już prawie się zmienił. Już prawie postanowił z tym wszystkim skończyć, z tym całym Czarnym Panem i Mrocznymi Znakami. Już postanowił oddzielić grubą linią swoją przeszłość i przestać udawać, że jest zły. Już prawie uwierzył, że może być dobry. Że jest dobry.
I wszystko to, równie nagle jak przyszło, poszło w cholerę.
Nagle ciszę, która boleśnie raniła uszy, przerwało skrzypienie drzwi. W nich to po chwili ukazała się Tonks. Różowy kolor jej włosów podrażnił jego zmysł estetyczny, ale był świadom, że nic nie wpłynie na zmianę fryzury tej „wyzwolonej” kobiety. A zresztą... nic go to nie obchodziło.
- Malfoy, nie znoszę cię...
- To bardzo miłe, Tonks. Dziękuję.
- Nie przerywaj mi, mężczyzno. Nie znoszę cię, ale sądzę, że powinieneś o tym wiedzieć... Kiedy wchodziliśmy do kościoła, to jest ja i Sev, zauważyłam kątem oka, jakąś mała postać wymykającą się z kościoła bocznym wejściem. Pomyślałam, że to może twoja Dziewczynka z Zapałkami.
Usta Lucjusza otworzyły się samowolnie, a oczy stały się dwukrotnie większe, niż zazwyczaj. Po chwili wydukał:
- I... I.... I dopiero teraz mi to mówisz?
- Przecież gdybym zrobiła to przy Snapie, zostałabym wyśmiana. Nie bądź naiwny, Malfoy. Zresztą... w ogóle nie musiałam ci tego mówić. To moja dobra wola.
- Tonks, ja też cię nie znoszę...
- To bar...
- ALE TERAZ CIĘ CHYBA OZŁOCĘ!
To mówiąc, skoczył na nieświadomą niebezpieczeństwa Nimfadorę, uśmiechając się niczym szaleniec. Objął ją w pasie, podniósł do góry i zaczął kręcić się w kółko. Nimfadora, wielce zadowolona z tej praktyki, zaczęła okładać go pięściami.
- Puść mnie, zboczeńcu! Puszczaj, kretynie!
- Jesteś wariatką - powiedział Lucjusz, gdy już spełnił jej „prośbę”. - Ja tu dobra wolą i wdzięcznością chcę się wykazać, a ta mi od kretynów.
- Bo jesteś kretynem.
- A ty jesteś wariatką.
- Kretyn!
- Wariatka!
- MĘŻCZYZNA! - wykrzyknęła Tonks dobitnie, uznała rozmowę za zakończoną i wyszła z pokoju.
Lucjusz ponownie został sam, tym razem jednak w zupełnie innym nastroju. Cisza już nie była bolesna.
* * *
Nieuchronnie zbliżała się TA godzina. Lucjusz przeżywał właśnie ostatnie chwile na wolności i, o ironio losu, zaczął żałować tego, co robił w swoim życiu. Przyszedł czas na rachunek sumienia. A wszystko przez małą, niepozorną dziewczynkę, osieroconą właśnie z winy Malfoy'a i jemu podobnych. I żal mu było przyjaźni z Severusem. On naprawdę lubił tego gościa (mimo że Snape zupełnie nie dbał o siebie) i naprawdę miał opory przed zabiciem go. Teraz, wiedział to na pewno, nie mógłby go zabić, nie po zmianie, jaka w nim zaszła. Co prawda teraz i tak za późno, a zresztą, przecież nie powie tego wszystkiego Severusowi. Zepsułby sobie reputację.
Towarzyszyły mu więc w tych chwilach różnorodne uczucia i przemyślenia. A jednocześnie, co było najdziwniejsze, był szczęśliwy. Bo Dziewczynka istniała naprawdę. Czyli wszyscy ludzie są dobrzy...
Machnął ręką na wizję Azkabanu, on i tak był mu pisany od dzieciństwa. Podobno jego babcia, kiedy tylko zobaczyła go jako dzidziusia, wykrzyknęła strwożona: „Ciemność widzę, widzę ciemność!”
A teraz spędził już wystarczająco godzin w ciszy, żeby zdążyć się do niej przyzwyczaić. Nagle drzwi otworzyły się ponownie, a jego oczom ukazały się tłuste włosy i ziemista cera Mistrza Eliksirów.
- Severus?
- We własnej osobie.
- Czym zasłużyłem sobie na tę wizytę?
- Można rzec, że przyjaźnią, jaka kiedyś nas łączyła. Ale nie mam czasu na głupie rozmowy z tobą. Zbieraj się.
- Już czas? - zapytał słabo Lucjusz.
- Tak, już czas. Wynoś się.
- Co?!
- Po prostu się stąd wynoś, z tego miasta, kraju, kontynentu, jeśli możesz to nawet planety. Nie waż się wracać do Czarnego Pana i nie pokazuj mi się więcej na oczy.
- Severusie, co... o czym ty mówisz?
- Wiem, że chciałeś mnie zabić i jesteś bezduszną bestią, ale BYŁEŚ - Severus podkreślił to słowo bardzo mocno - moim przyjacielem. A poza tym Dumbledore chyba zaraził mnie wiarą w to, że ludzie się zmieniają i w to, że każdemu trzeba dać drugą szansę.
- Snape - wydukał po chwili Lucjusz - jesteś wielki. Jesteś prawdziwym przyjacielem. I chcę, żebyś wiedział... ja nie mógłbym cię zabić.
- Dobra, bez tych bredni, Malfoy.
- Mówię serio.
- Oczywiście, oczywiście. A teraz wynoś się stąd.
- A swoją drogą... Jak to wytłumaczysz innym? Co im powiesz? „Hm, wiecie, wypuściłem go, bo był moim przyjacielem...”
- Powiem, że się na mnie rzuciłeś i pobiłeś, wykorzystując chwilę mojej nieuwagi, po czym uciekłeś.
- Nie wyglądasz na pobitego - zauważył bystro Malfoy.
- Nie martw się tym! Idź stąd, do diabła, bo zmienię zdanie!
- W porządku, w porządku. Kocham cię, Snape, wiesz o tym?
- Tylko bez takich, hm? I od razu mówię, że jeśli kiedykolwiek zadasz się z Czarnym Panem...
- Nie zadam się. On mnie zabije, bo nie wykonałem zadania.
- Jeśli kiedykolwiek kogokolwiek zabijesz...
- Nie zabiję.
- Jeśli to zrobisz, znajdę cię i zabiję, przysięgam.
- Możesz mnie zabijać, ile razy zechcesz, ale ja i tak zabiję dopiero po moim trupie. A... czy dostanę moją różdżkę?
- Chyba kpisz, Malfoy. W aż taką zmianę ludzi nie wierzę. Masz dosyć pieniędzy na podróż metodą mugolską.
- Wyjadę do Włoch - rozmarzył się Lucjusz. - Zawsze chciałem tam pojechać. Uwielbiam włoską kuchnię: spaghetti, pizzę. I trochę się opalę, jestem strasznie blady...
- Nie obchodzi mnie, co będziesz robił, ani z kim...
- A właśnie, wezmę ze sobą Narcyzę. I Dracona. I znajdę Dziewczynkę z Zapałkami. Draco zawsze chciał mieć siostrzyczkę.
- Idź już, Lucjuszu - powiedział cicho Severus. - I zajmij się czymś... pożytecznym.
Panowie podali sobie dłonie i spojrzeli w oczy. Lucjusz uśmiechnął się, po chwili powiedział:
- Jasne. Będę uprawiał swój własny ogródek.
KONIEC