schulz, LEKTURY, 20-lecie międzywojenne


Bruno Schulz - Sklepy cynamonowe, Sanatorium pod Klepsydrą.

Wstęp - Jerzy Jarzębski

Zaznaczam, że wstęp był bardzo ogólny, gdyż pochodzi z tomu Opowiadania. Wybór esejów i listów i dotyczy ogólnej twórczości. Wybrałam z tego tylko to, co wydawało mi się w miarę ważne i związane ze Sklepami i Sanatorium. Ominęłam problemy, które znajdują się na liście zagadnień - nie widzę sensu pisać tego samego dwa razy.

Twórczość literacka

Na całą twórczość beletrystyczną Schulza składają się dwa tomy opowiadań + cztery opowieści drukowane osobno. Niektóre mają charakter fabularny (m. in. Sanatorium pod Klepsydrą), w innych nad fabułą góruje opis, czasem w narracji przeważają formy eseju lub traktatu. Miejscem akcji jest zazwyczaj miasteczko, w którym dopatrzeć się można idealnej wizji Drohobycza - miasta, w którym urodził się Schulz. Narratorem i bohaterem jest postać o cechach samego autora.

Co opisuje narrator? Można powiedzieć, że wszystko, zarówno tematy błahe jak i te najważniejsze, eschatologiczne. To bohater nadaje subiektywne znaczenie faktom, opowiada on nie o zdarzeniach samych w sobie, ale o własnej inicjacji. Bohater Schulza reaguje namiętnie na wszystko, co nowe i olśniewające w jego przeżyciach. Fabuły opowiadań nie zawsze pozwalają odróżnić fakty wobec świadomości bohatera zewnętrzne - i jego fantastyczne marzenia czy rojenia. Ponadto ponad historiami cząstkowymi zawartymi w poszczególnych utworach, prezentują jeszcze pewne fabuły o charakterze mitologicznym. W przypadku Sklepów cynamonowych elementy mitologiczne wypływają z mrocznej krainy wczesnych fantazji dziecięcych, przeczuć, lęków.

Centralną postacią Sklepów jest Ojciec. To jego podgląda młodziutki Józef zafascynowany „kacerską doktryną” i eksperymentami. W tym opowiadaniu Józef jest jeszcze dzieckiem, dla którego hieroglifem może być każda najprostsza rzecz i czynność - dlatego też świat chłopca jest bogaty w znaczenia i symbolikę. Zaś w Sanatorium pod Klepsydrą akcenty zostały nieco przesunięte: na plan pierwszy wysuwa się Józef jako bohater dramatu dojrzewania.

Język: stylistyka

Już pierwsi krytycy Sklepów cynamonowych podkreślali bogactwo i ekscentryczność słownictwa. Stylistyka Sklepów i Sanatorium od początku budziła namiętności, a obok głosów podziwu dla autora nie brakowało opinii negatywnych lub nawet skrajnie brzmiących głosów drwiny czy potępienia. Warte podkreślenia jest to, iż nie tyle bogactwo Schulzowskiego słownictwa jest ważne, ile sposób użycia wyrazów. Wyróżnić można pewne większe obszary metaforyczne, skupiające wokół siebie słownictwo z jakiejś określonej dziedziny, potem z tej materii słownej wytwarza się nowy obraz o metaforyce mieszanej, aż wreszcie stylistyczne obserwacje doprowadzają do przeniknięcia się sfer rzeczywistości. Bogactwo słownika, rozwinięte szeregi epitetów i przenośni nie są tylko wybujałym zdobnictwem - budują one siatkę słowną, która pozwala zdarzeniom opisywanym objawiać coraz to nowe oblicza.

Obrazowanie

Należałoby się zastanowić, co widzimy czytając Schulzowskie opowiadania. Czy jest to sen, fantazja, wytwór wyobraźni, mit? Otóż pierwszym ośrodkiem wokół którego układają się Schulzowskie obrazy jest rzeczywistość fizyczna. Drugim czynnikiem jest wyobraźnia narratora-bohatera. Ma ona pewne indywidualne, niezmienne cechy. Trzeba wspomnieć, że relacja: świadomość - świat nie ma u Schulzowskiego człowieka charakteru bezkonfliktowego, wręcz jest to walka między czynnikiem osobistym a zewnętrznym, rzeczywistość przedstawiona zawsze jest wypadkową dwu lub więcej żywiołów.

Obrazy u Schulza znajdują się „w stanie podejrzenia”, rzeczywistość jest traktowana

przez autora jako teren swoistej gry. U Schulza zauważyć można dwie odmienne tendencje: z jednej strony próbuje każdej idei, stanowi emocjonalnemu nadać walor obrazowy, często dynamiczny; z drugiej strony odnotować trzeba skłonność do montażu części składowych wizji na zasadzie intelektualnej. Poza tym obrazowość u tego autora odwołuje się do mechaniki marzeń sennych - ludzie i przedmioty przekształcają się swobodnie: ojcec w muchę, luneta w samochód.

Obrazy w Sklepach i Sanatorium porządkować można według logiki rzeczywistości potocznej, zdroworozsądkowej, lub według nastroju czy marzeń narratora-bohatera, można je też potraktować jako produkt aktu opowiadania. Logika obrazowania może też pochodzić z innego źródła, którym jest mitologia.

Obraz u Schulza nie jest bezpośrednią naocznością, możliwą do zrekonstruowania przez czytelnika, to znaczy nie jest tym, co najpierw wyobraził sobie autor i zakodował w literackim języku, a następnie odtworzył odbiorca. Jest to raczej pewna ujęta w kategoriach przestrzennych struktura prezentacji, którą można realizować, ucieleśniać.

Dom - Kosmos

Wariantami domu będą u Schulza wszelkie schronienia, miejsca o wytyczonych granicach, w których bohater może znaleźć przytułek przed atakującą go obcą zewnętrznością. Obrazy kosmiczne będą określone znacznie słabiej w sensie przestrzenno-formalnym. Kosmiczne żywioły mają charakter chaotycznego bezmiaru, zaś przestrzenie opiekuńcze budują hierarchię, w myśl której ochronne „łupiny” wchodzą w siebie jak warstwy cebuli. W samym centrum tej złożonej struktury znajduje się łóżko bohatera, dalej jego pokój, mieszkanie, dom, ogród, rynek, miasto i okolica - tak jak w rodzinnym Drohobyczu. Wydaje się, że przestrzenie zamknięte chronią mieszkańców, poza tym są one znane i uporządkowane dla bohatera. Życie tegoż bohatera to najpierw przygoda ekspansji: poszerza on jako młodzieniec przestrzeń, nad którą jego świadomość panuje i w której czuje się zadomowiona. Przykładem jest scena wyprawy chłopców przez płot do zdziczałego ogrodu na tyłach domu (jest to scena z rozdziału Pan ze Sklepów). Natomiast starzejący się bohater trafia do zamurowanego „pokoju z dzieciństwa”, gdzie wegetuje w opuszczeniu i samotności (jak w Samotności w Sanatorium). Natomiast w opowiadaniu Emeryt (również z Sanatorium) bohater zapisze się do szkoły, by - powróciwszy do krajobrazu z lat dzieciństwa - raz jeszcze przeżyć przygodę ekspansji. Eksperyment ten kończy się klęską: zredukowany na ciele i umyśle staruszek-dziecko porwany zostanie przez wichurę i utonie w bezmiarach chaotycznego żywiołu.

Czas

W zasadzie nie wiemy kiedy odbywają cię zdarzenia, które są nam opowiadane, ale przesłanki kulturowe i aluzje historyczne kazałyby umieścić akcję po prostu w dobie dzieciństwa i młodości pisarza. Najważniejszym wyznacznikiem czasu w tych opowiadaniach są pory roku. Mają one przypisane fazy wegetacji roślin, istnieją odpowiednie dla pory roku typy zachowań społecznych. Istnieją też właściwe dla poszczególnych faz cyklu sposoby wypowiadania się, gatunki literackie (np. wiosna kojarzy się z liryką). Łatwo zauważyć, że zima odgrywa w tym porządku rolę szczególną: jest „pustą”, pozbawioną wegetacji porą, ale też w niej te pozostałe odbijają się w postaci snów czy marzeń. Np. zimowa sceneria w Sklepach jest jednocześnie scenerią oniryczną i w jej obrębie pojawia się „ciepły śnieg”, zapach fioków.

Labirynt

Formę labiryntu przybiera miasto w nocy, czy gmach gimnazjum(w Sklepach). Dochodzi też do przeniknięcia obrazów domu i miasta, tworzących wspólną tkankę rozgałęziających się przesmyków i pomieszczeń (Emeryt - opowiadanie z Sanatorium). Labirynty rozgałęziają się daleko poza przestrzenie zamieszkane; obejmują niebo i gwiezdne firmamenty (Sklepy), wreszcie labirynt przenika wszystko - przestrzenie zamknięte i kosmos; miasto rozrasta się w noc - noc upodabnia się do miasta.

Obrazy labiryntowych przestrzeni zagarniają też człowieka, najpierw jego ciało, a następnie psychikę.

Księga

Tekst opowiadania Księga zdaje się z początku sugerować, że tytułowy foliał (księga wielkich rozmiarów) to po prostu stary kalendarz lub rocznik ilustrowanego czasopisma - źródło dziecięcych olśnień małego Józefa. Ale Księga to przecież także dziedzictwo duchowe po Ojcu, pochodzące z czasów, gdy „Matki jeszcze nie było”, a zatem pierwiastek fizyczny, żeński nie zakłócał rozmowy duchów i pierwotnego, najczystrzego zachwytu urodą świata. Nie chodzi o jednak jakiś fizycznie istniejący tom, ani nawet o tekst. Każdy przecież posiada gdzieś swoją „Księgę” - i każdy ma inną, a jednocześnie wszystkie one odsyłają do jednej, wspólnej idei. Jest to idea przedustawnego ładu wraz z ideą jedności świata i umysłu. Drukowany foliał staje się Księgą dopiero, gdy za jego pośrednictwem za jego pośrednictwem rzeczywistość objawi się jednostce jako pewien porządek.

Księga jako wartość najwyższa została uznana dopiero przez tradycję Judeo-chrześcijańską. Istnieje też przecież kult świętej księgi - Biblii jako dzieła równoważącego sobą bogactwo i złożoność uniwersum. Nie dziwne, że Biblię właśnie podsuwa Ojciec Józefowi domagającemu się Księgi - ten jednak odrzuca ojcowską propozycję. Dla Józefa Biblia to „skażony apokryf, tysięczna kopia, nieudolny falsyfikat. Widać, że to, co Józef chce odnaleźć, jest pewną jakością duchową, specyficznym „momentem iluminacji”, który u zarania życia zdeterminował jego widzenie świata, a także zdecydował o jego narodzinach jako artysty.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Treść

Sklepy cynamonowe - cykl opowiadań

Sierpień

W opowiadaniu tym zostajemy zapoznani ze wstępną charakterystyką rodzinnego miasta bohatera-narratora oraz jego najbliższych. Opowiadanie składa się z trzech części. Wiąże je tożsamość pierwszoosobowego narratora.

Część pierwsza to wspomnienie upalnego lata w mieście. Po wyjeździe ojca do uzdrowiska, bohater zostaje w domu z matką i starszym bratem oraz służącą Adelą, która zapatrywała dom w owoce i inne artykuły spożywcze. Bohater wspomina sobotnie popołudnia, które były porą spaceru. Zalany słońcem rynek świecił pustkami, tylko w rogu grupka obdartusów grała w guziki i monety. Podmiejskie domy tonęły w kwiatach.

Druga część jest formą relacji unaoczniającej. Jest to opis Tłui, opóźnionej w rozwoju dziewczyny, wegetującej w jednym z drohobyckich ogrodów, na dzikim wysypisku śmieci. Otoczona kłębowiskiem much Tłuja godzinami przesiaduje na swym łóżku, by raz na jakiś czas z wściekłością zerwać się z niego i rzucić na pobliskie krzaki. Jej matka, mała, żółta kobieta, wynajmuje się do szorowania podłóg u ubogich ludzi.

W trzeciej części opowiadający wspomina odwiedziny u ciotki żyjącej w jednym z małych domów z ogródkiem na przedmieściu. Ciotka Agata była gruba i piegowata, a jej mąż, wuj Marek, to mały, zgarbiony mężczyzna, który sprawia wrażenie człowieka zrezygnowanego, przegranego, pogodzonego z losem. Ich średnia córka Łucja to młoda osoba z twarzą ciągle oblaną rumieńcem, która wchodziła właśnie w okres dojrzewania. Najstarszy syn Emil miał twarz zwiędła i zmęczoną. Niegdyś wiódł życie burzliwe. Jednak teraz jego życie naznaczone karcianym nawykiem było ruiną i bankructwem. Opowiada on bohaterowi o egzotycznych krajach, z których powrócił, pokazuje fotografie nagich kobiet i młodzieńców.

Nawiedzenie

Na początku narrator przypomina, że już za czasów jego dzieciństwa miasto pogrążyło się w prowincjonalnej szarości. W tym świecie ciemnych, podobnych do siebie domów można się było gubić. Rodzinne mieszkanie opowiadającego było zaniedbane. Bohater mieszkał w kamienicy położonej przy miejskim rynku - w centrum. Na mieszkanie składało się wiele pokoi, z których część wynajmowano różnym lokatorom. Mieszkali tam także subiekci We wspomnieniach chłopca - bohatera, dom jawi się jako nieskończony labirynt, w którym część pokoi stoi zapomniana. Raz na jakiś czas otwierano przypadkiem jedną z takich nieużywanych izb, a wówczas okazywało się, że lokator już dawno się wyprowadził.

Dalsza część to opis ojca - Jakuba, który w tym czasie podupadł na zdrowiu. Całymi dniami nie wychodził on z łóżka, zażywając liczne lekarstwa i bezustannie wertując księgi handlowe, które przynoszono mu ze sklepowego biura. Sprzeczał się z matką powracającą wieczorem ze sklepu i zarzucał jej niedokładność. Raz rozgorączkowany, niespokojny, innym razem cichy i skupiony. Pojawiły się też pierwsze symptomy tajemniczej choroby - nocami domowników budził głos ojca rozmawiającego z Bogiem, krzyczącego na Stwórcę i zdającego się wzbraniać przed jakimiś nieznanymi żądaniami ze strony Boga. Wygłaszający długie, retoryczne wypowiedzi ojciec kojarzy się bohaterowi ze Starotestamentowym prorokiem, toczącym walkę z siłą znacznie od niego potężniejszą - miotał zaklęcia i wróżby.

W Końcu ojciec powoli wiądł w oczach. Pogrążony we własnych przeżyciach, potem spokojny i pogodny, malał jak orzech. Znikał na całe dnie w zakamarkach mieszkania, potem pojawiał się jeszcze chudszy i mizerniejszy. Stopniowo usuwał się z życia domu i rodziny.

Ptaki

Nadeszły nudne, zimowe dni. Ojciec nie wychodził już z domu. Przez jakiś czas, paląc w piecu, uporczywie wpatrywał się w ogień. Matka próbowała zainteresować go problemami sklepu, ale Jakub uciekał od rozmów na bieżące tematy, biegał w głąb mieszkania i tam, z uchem przyłożonym do szpary w podłodze nasłuchiwał. Wkrótce począł wykazywać szczególne zainteresowanie pracami wykonywanymi w górnych partiach mieszkania. Korzystał przy tym z drabiny po to, by mieć ptasią perspektywę patrzenia na otaczającą rzeczywistość. Na nikogo z domowników, oprócz Adeli, nie zwracał uwagi. Stosunek do niej miał podtekst erotyczny. Na widok Adeli i różnych jej gestów reagował impulsywnie. Dziewczyna miała nad ojcem władzę nieograniczoną

Z czasem ojciec zaczął interesować się ptakami. Najpierw sprowadził z Niemiec i Holandii ptasie jaja, które dawał do wylęgania kurom. Początkowe zainteresowanie wkrótce przerodził się w prawdziwą obsesję, na strychu założył Jakub ptasią hodowlę i zaczął tam spędzać całe dnie i tygodnie. Syn wspomina szczególnie jednego kondora, pełnego ptasiego dostojeństwa, który zafascynował ojca do tego stopnia, że zaczął się do niego upodabniać. Tę niezwykłą przygodę z ptakami brutalnie zakończyła Adela, wykorzystując okres generalnych porządków. Zdecydowanie przepędziła je z domu. Ojciec, uległy woli dziewczyny, przyjął to z pokorą.

Manekiny

Po brutalnym zakończeniu przez Adelę przygody z ptakami ojciec przygasł jeszcze bardziej, przestał uczestniczyć w życiu rodzinnym, usunął się na margines codziennych zdarzeń. Egzystował samotnie w pustym pokoju na końcu sieni, powoli zapominany przez wszystkich. Monotonny rytm dnia wyznaczała niepodzielnie rządząca w domu Adela. Rano sprzątała, potem podawała do łóżek kawę, wreszcie do swej pracy leniwie ruszali subiekci, a matka aż do południa mozoliła się z poranną toaletą. Gdy kończyła czesać włosy, na obiadową przerwę schodzili się subiekci. Obiad stawał się rytuałem, po którym dzień zdawał się właściwie już zakończony, do zmierzchu zostawało wszak parę godzin. Wieczorem młode dziewczyny Polda i Paulina, wykonywały w jadalni swoje zajęcia. Posługiwały się przy tym manekinem.

Któregoś dnia, pod nieobecność Adeli, widok tych pracujących dziewcząt ogromnie zafrapował ojca. Ujrzał je w perspektywie niezwykłości i kolorowości. Spotkanie to stało się początkiem nowej fascynacji ojca tymi młodymi dziewczynami jako formą piękna. Z czasem zaczął bywać w jadalni częściej, zyskując sympatię dziewcząt, bawionych przez niego żartami. I znowu ową fascynację zakończyła Adela. Klęczącemu w pozie uniesienia ojcu dała prztyczek w nos. Był to symboliczny sygnał powrotu do realności. Ojciec nie zrezygnował jednak z poszukiwań poezji w życiu. Począł wygłaszać oryginalne prelekcje będące twórczymi popisami improwizatorskimi. Zaprezentował w nich doktrynę na temat manekinów.

Traktat o manekinach albo Wtóra Księga Rodzaju

Szczególnym tematem, któremu ojciec poświęca uwagę, była materia. On materię wręcz gloryfikował. Twierdził, że nie ma materii martwej, wszędzie ukrywają się nieznane formy życia. Wygłaszając swoje teorie przybierał rozmaite pozy. Jego słuchaczki, panny do szycia, nieruchomo śledziły jego wywody. Ojciec porównywał proces tworzenia Demiurga i człowieka. Ludzie nie kładą nacisku na trwałość, ich wytwory są prowizoryczne. Demiurgos to mistrz i artysta. Zdaniem ojca człowiek będzie stworzony na obraz i podobieństwo manekina. W chwili, gdy ojciec wymawiał słowo „manekin”, Adela wysunęła się naprzód, uniosła spódnicę i wystawiła stopę opiętą w czarny jedwab. Pantofelek przypominał języczek węża. Ojciec - przed chwilą natchniony mówca - zmalał w sobie i osunął się na kolana.

Traktat o manekinach. Ciąg dalszy

Następnego wieczoru ojciec podjął znowu temat. Materia nie zna żartów. Formy, które człowiek nadaje dla żartu mogą ją ranić boleśnie. Manekin obdarzony jakimś wyrazem na zawsze jest w tym wyrazie uwięziony. Człowiek nadaje materii różne twarze i pozy. Nocą słychać wycie uwięzionych manekinów. Powagę tego wykładu burzy Adela.

Traktat manekinach. Dokończenie

Któregoś z następnych wieczorów ojciec ciągnął dalej swoją prelekcję. Budował przed słuchaczami obraz istot z pozoru tylko podobnych do żywych. Były to formy powtarzające się. Można je było wytwarzać wykorzystując roztwór soli kuchennej. Istoty te oddychały, zachodziła w nich przemiana materii, ale nie było białka i związków węgla.

W starych mieszkaniach można spotkać formy wyjątkowe. Ojciec opowiedział, jak w dawno nie odwiedzanym pokoju zobaczył fantastyczne rośliny oplatające sprzęty. Była to fatamorgana, która zniknęła nim zapadł wieczór. Potem opowiadał o starych plemionach balsamujących zwłoki. Ciała zmarłych ozdabiały ściany pomieszczeń. Jego brat zaś, na skutek długiej choroby, zamienił się w zwój kiszek gumowych, który kuzynka nosiła w poduszkach. Rozważania przerwała Polda prosząc, by Adela uciszyła ojca.

Nemrod

W sierpniu pojawił się w domu szczeniak. Niedołężny i piszczący, zawładnął sercem chłopca. Otrzymał imię Nemrod. Bohater na zabawach z psem spędził cały miesiąc, obserwując codzienne borykanie się pieska z otaczającym go, tajemniczym światem, na który został powołany. Nemrod poznawał dom, nowe zapachy, kształty, przedmioty i wrażenia, które atakowały jego zmysły. Kuchnia była jego królestwem, jedynie szorowanie podłogi wprawiało go w nerwowy nastrój, Każda nowa rzecz tak naprawdę nie była nowa, w jego pamięci tkwiła pamięć pokoleń.

Pan

Opowieść zaczyna się od dość dokładnego odtworzenia zapamiętanych obrazów otoczenia domu. W jego pobliżu znajdował się dziko zarośnięty ogród. Stanowił on przestrzeń umożliwiającą kontakt z naturą. Parkan oddzielał doskonale mu już znany i spenetrowany obszar podwórka od tajemniczego, zapuszczonego ogrodu. Jedna z desek ogrodzenia przegniła i z czasem obluzowała się, teraz wystarczyło ją tylko wyważyć i już droga do nowego i nieznanego świata była otwarta. Wędrówka po ogrodzie przypominała odkrywanie dzikiego, egzotycznego świta. Porastały go drzewa owocowe i cała rozmaitość traw i kwiatów. Biegając za motylem chłopiec zanurzył się w pole roślin. W takiej scenerii chłopiec spotkał mężczyznę, brudnego włóczęgę, kucającego i załatwiającego potrzebę fizjologiczną. Jego nabrzmiała z wysiłku twarz, na której w pewnym momencie pojawił się wyraz niewysłowionej ulgi, skojarzyła się bohaterowi z Panem, mitologicznym bóstwem pasterzy i stad, człowiekiem z kopytami, rogami i uszami kozła, wcieleniem czystej witalności i lubieżności.

Pan Karol

Sobota. Wuj Karol ma po południu odwiedzić żonę i dzieci wypoczywających na letnisku pod miastem. Wrócił do mieszkania późno. Od wyjazdu żony nie sprzątał, nie ścielił łóżka. Śpi długo, właściwie podróżuje po górach i oceanach pościeli. Po przebudzeniu liczy wydatki, marzy. Wsłuchuje się we własny oddech. Oddaje się dokładnej toalecie. Jego mieszkanie toleruje go tylko. Karol czuje się u siebie jak złodziej. Lustro jest jedynym żyjącym tu elementem. W nim odbija się ktoś odwrócony plecami, oddalający się w nieznany głąb zwierciadła, podczas gdy pan Karol w milczeniu opuszcza mieszkanie.

Sklepy cynamonowe

W krótkie, zimowe wieczory ojciec zatracał się w swoim świeci. Izolował się od rodziny, wchodził w porozumienie z kotem. Chcąc oderwać go od chorobliwych rozmyślań, matka zamierała go na wieczorne spacery, a raz nawet rodzina wybrała się do teatru. W trakcie oczekiwania na przedstawienie ojciec wyjawił, że zapomniał portfela z pieniędzmi i ważnymi dokumentami. Zaproponowano chłopcu, aby powrócił do domu i odnalazł zgubę. Szczególnie gwiaździsta noc powodowała, że miasto miało niecodzienny wygląd, ukazywały się podwójne ulice, złudne skróty. Chłopak postanowił odwiedzić jeden ze sklepów, które zwał cynamonowymi dla ich ciemnej barwy. Wnętrza ich pachniały aromatem dalekich krajów i rzadkich materiałów. Można w nich było dostać różne osobliwe i egzotyczne rzeczy, a także rzadkie ksiązki. Pragnienie odwiedzenia takiego sklepu zmusiło chłopca do zmiany drogi. Plątanina ulic podobnych do siebie wprowadziła zamęt w jego znajomości miasta. Wnet znalazł się w zupełnie nieoczekiwanym miejscu. Wszedł do budynku przypominającego gimnazjum. Przypomniał sobie lekcje rysunku odbywane późną porą. Nagle odkrył, że znajduje się w nieznanej części budynku. Wszedł do salonu, który nie miał jednej ściany i w tym miejscu łączył się z miejskim placem. Tam wsiadł do dorożki, którą woźnica po chwili opuścił zostawiając pasażera. Koń zawiózł chłopca na wzgórz, na których wędrowcy zbierali gwiazdy. Pieszo wrócił do miasta. Na rynku spotkał spacerujących ludzi oczarowanych widowiskiem tej nocy. Troska o portfel ojca opuściła go zupełnie. Wspólnie ze spotkanymi kolegami szkolnymi udał się na spacer.

Ulica Krokodyli

W biurku ojca znajdowała się stara i piękna mapa miasta. Zawieszona na ścianie, zajmowała przestrzeń prawie całego pokoju. Na tamtej mapie Ulica Krokodyli wyróżniała się spośród innych ulic. Zbudowana w sposób nowoczesny, była siedzibą magazynów, składów porcelany, zakładów fryzjerskich. Rdzenni mieszkańcy miasta unikali tej okolicy zamieszkanej przez podejrzany element. Czasami jednak pokusa była zbyt silna i niektórzy zapuszczali się w tę okolicę. Rzeczą znamienną był w niej brak barw, wszystko było szare. Lokale zamieniały swoje przeznaczenie np. pracownia krawiecka zmieniała się w antykwariat pełen wydawnictw, rycin i fotografii. Wszędzie widać rozwiązłość. Przechodziły też ubrane wyzywająco prostytutki. Dorożki jeździły bez woźniców pochłoniętych innymi sprawami, domy wyglądały jakby były z tektury. Wszędzie czuć było tymczasowość i tandetę. Nic nie dochodziło do skutku, była to tylko fermentacja pragnień. Po chwili okazywało się, że nic na tej ulicy nie jest podejrzane.

Karakony

Było to w okresie szarych dni. Ojca już nie było. Pokoje na górze wysprzątano i wynajęto pewnej telefonistce. Po „ptasiej epoce” w mieszkaniu został tylko wypchany kondor, mocno już zresztą zniszczony. Chłopiec miał żal do matki, że tak łatwo pogodziła się z utratą ojca. Postanowił z nią otwarcie porozmawiać. Leżała w pokoju wysprzątanym przez Adelę. Pokój lśnił czystością od czasu zniknięcia ojca. Wskazując na wypchanego kondora zapytał: „prawda, że to on?” Zarzucił jej, że rozsiewa kłamstwa o ojcu, które słyszał od Adeli. Zmieszana matka przypomina inwazję karakonów. Wszystkie szpary mieszkania pełne były czarnego robactwa. Szalejący ojciec nabijał je na włócznię i topił w wodzie. Żaden organizm nie jest jednak w stanie wytrzymać takiego strasznego napięcia, w jakim żył ojciec. Zaczął unikać rodziny, krył się po kątach i oglądał ręce, które zaczęły się pokrywać czarnymi plamami, jak łuski karakona. Objawy nasilały się nocą. Wtedy nagi ojciec leżał na podłodze i wykonywał ruchy karakona. Matka przekonywała syna, podejrzewającego, że ojciec i kondor to jedno, że ojciec podróżuje po kraju jako komiwojażer.

Wichura

Tej długiej zimy miasto opanowała ciemność. Długo nie sprzątano strychów, na których zgromadziły się garnki, baterie butelek. Pewnej nocy wezbrały te naczynia wielką, czarną falą i popłynęły na miasto. Ciemność wybuchła ogromną wichurą i szalała przez trzy dni i noce. Z powodu straszliwej wichury chłopiec nie poszedł do szkoły. Pokój zasnuty był dymem wydobywającym się z pieca. Opustoszały z ludzi rynek lśnił pustką. Wiatr hulał wokół domów. Po południu na przedmieściu wybuchł pożar. W domu nie było obiadu, bo nie można było rozpalić w piecu. Nadeszła noc, a wicher wzmógł się.

Od rana nie widziano ojca, podejrzewano, że wichura nie pozwoliła mu na powrót ze sklepu. Brat i starszy subiekt Teodor postanowili zanieść mu posiłek. Obciążywszy kieszenie żelastwem, wyszli na ulicę. Wkrótce wrócili, tłumacząc, że zgubili drogę i nie mogli dojść do sklepu. Matka podejrzewała, że kłamali. Wyglądali tak, jakby postali chwile pod oknem i wrócili. Coraz częściej otwierały się drzwi wpuszczające gości. Przyszła ciotka Perazja. Pomagała Adeli, która skubała koguta. Zapaliła w piecu. Opalony kogut zatrzepotał skrzydłami, zapiał i spłonął. Ogarnięta złością ciotka powoli się kurczyła. W kacie znalazła dwie drzazgi, na których poruszała się jak na szczudłach. Ciągle malejąc, sczerniałą, zwinęła się jak spalony papier.

Noc wielkiego sezonu

Ostatnie opowiadanie rozgrywa się w dziwnym czasie, nie mieszczącym się w tradycyjnym kalendarzu, w czasie wykreowanym przez wyobraźnie pisarza. Są to „nielegalne dzieje ojca”. Skończył się sierpień, ale jesień nie zaczęła się jeszcze, lato trwa, jakby natura zapomniała o koniecznych zmianach.

Nowe mieszkanie, pachnące farbami drżało od głosów. Ojciec siedział w tylnym kantorze sklepu pełnym papieru, listów i faktur. Subiekci układali nowe zapasy materiałów mieniące się wszystkimi kolorami jesieni. Przychodziła pora Wielkiego Sezonu. Późnym popołudniem miasto ożywało, ludzie wylegali na ulice. Ojciec z niepokojem nadsłuchiwał odgłosów miasta, słyszał nadciągających ludzi. Szukał subiektów, tych jednak nie było. Ojciec podejrzewał, że grzeszą gdzieś w domach. Widział jak skradali się do okna Adeli. Nagle tłumy zalały sklep. Ludzie żądali materiałów, drapowali je w miękkie fałdy. Sklep rozszerzył się na doliny wśród zboczy górskich.

Pewnego dnia o świcie do domu przyleciały ptaki, potomstwo niegdyś wygnanych przez Adelę. Niektóre z nich leciały na wznak, upierzone fantastycznie, niczym ptaki rajskie, inne zrobione były z papieru. Wszystkie były ślepe. Ojciec przywitał je z ogromnym wzruszenie, przyzywał zaklęciami, wabił. One jednak nie słyszały go ani nie widziały. W pewnym momencie bezmyślne dzieci zaczęły rzucać w ptaki kamieniami, postrącały je z nieba i pozabijały. Teraz u stóp ojca leżały martwe ptaki, gigantyczna kupa kolorowych piór wypchanych „byle jak starym ścierwem”.

Ojciec wrócił do pustego sklepu. Tymczasem ze snu budzili się subiekci, Adela przygotowywała poranną kawę. Dom budził się do życia.

Sanatorium pod Klepsydrą - cykl opowiadań

Księga

I

Na wstępie opowiadania narrator i główny bohater zarazem (Józef) tłumaczy, że Księgę nazywa „po prostu Księgą”, dlatego, że ani epitety, ani też inne określenia, nie są w stanie oddać jej niezwykłości, świetności, bezmierności. Wyraża nadzieję, że „czytelnik prawdziwy” zrozumie „recepcję głęboką” Księgi. Dalej opisuje wspomnienia z dzieciństwa. Z Księgą obcował zawsze w pokoju swojego ojca, który siedząc przy biurku kartkował ją powoli i z namaszczeniem. Bohater czasem, gdy ojciec wstawał od Księgi, zostawał z nią sam na sam, wtedy obserwował jak wiatr przewracał jej stronnice. Pokój, w którym razem z ojcem spędzał dni cały się błyszczał rozproszonymi kolorami prześwietlającymi przez „pryzmatyczne kryształki, zwisającej lampy”. Ojciec ponad to, by zabawić syna, puszczał bańki mydlane. Tę idyllę przerwało wkroczenie w życie chłopca matki.


II
Któregoś razu, zimą o ciemnym świcie, narrator przebudził się ze snu w dziwnych majakach. Chciał koniecznie zobaczyć starą, zaginioną Księgę. W nocnym ubraniu chodził po domu i dręczyłrodziców, by mu ją pokazali. Próbował opisać tajemniczy przedmiot, ale rodzice nie wiedzieli, o co mu chodzi, podawali tylko kolejne książki, a on je wzgardliwie odrzucał.

III
Po kilku tygodniach bohater trochę się uspokoił, któregoś dnia ojciec w przypływie odwagi podszedł do niego z tymi słowami: „W gruncie rzeczy istnieją tylko książki. Księga jest mitem, w który wierzymy w młodości, ale z biegiem lat przestaje się ją traktować poważnie.”
Jednak bohater nie podzielał zdania ojca, czuł się już posłannikiem, poza tym między czasie wszedł w posiadanie „żałosnych resztek” Księgi. A udało mu się to przypadkowo, kiedy zastawszy Adelę przy sprzątaniu, nachylił się przez jej ramię, „nie tyle z ciekawości, ile żeby znowu odurzyć się zapachem jej ciała” i wtedy dostrzegł rycinę, na której widniała podobizna Anny Csillang, kobiety o włosach do ziemi. Z tekstu zamieszczonego obok ryciny można się było dowiedzieć, że była to kobieta dotknięta „słabym porostem”, ale na skutek gorących modłów doznała objawienia, które pozwoliło jej sporządzić cudowny specyfik na porost włosów. Rozdając specyfik mieszkańcom miasteczka, „Anna Csillang stała się apostołką włochatości”. Kiedy bohater skończył czytać tę historię zrozumiał, że owa rycina jest częścią ostatnich stronnic księgi. Okazało się, że Adela codziennie pakuje w jedną ze stronnic księgi „mięso do jatek i na śniadanie dla ojca...”

IV
Bohater zabrawszy zdobyczny szpargał, pobiegł do swojego pokoju, by się mu przyjrzeć. Okazało się, że w szczątku pozostało tylko kilka nieistotnych stronnic, zawierających głównie opisy cudów podobnych do tego, jaki był udziałem Anny Csillang. Były też stronnice wypełnione „czystą poezją”, harfami, cytrami, harmoniami oraz wspaniałymi katarynkami, które wędrowały „na plecach niepokaźnych szarych staruszków”. Inne strony oferowały „prawdziwe kanarki harceńskie, klatki pełne szczygłów i szpaków, koszyki pełne śpiewaków i gadułów skrzydlatych”. Potem „skrypt żałosny” pogrążał się „coraz głębszy upadek” poprzez prezentacje mistrza czarnej magii Pana Bosco z Mediolanu, niewyraźnie wykładając jakieś brednie, ofiarowywał swoje usługi publiczności. Dalej jeszcze jakiś gentelman zachwalał „swoją niezawodną metodę, jak stać się energicznym i stanowczym w decyzjach”, natomiast na ostatniej stronie pani Magda Wang, kpiła sobie z „męskiej stanowczości i zasad”, twierdząc przy tym, że zna metody łamania najsilniejszych charakterów, a można o nich przeczytać w jej pamiętnikach pt. „Z purpurowych dni”.

V
Do nachylonego nad Księgą, zatopionego w jej treściach, narratora dotarło, że ma do czynienia z Autentykiem. Aby nikt jej nie znalazł, schował ją w najgłębszej szufladzie. Od tego czasu wszystkie inne książki mu zobojętniały. Bohater rozmyśla, jakim torem może iść „przyrost” jego świętego szpargału. Rozmyśla o mieście Anny Csillang, o gwardii pielgrzymów, którzy czasem pojawiają się „w drzwiach naszych kuchni”, prosząc o jałmużnę. Zastanawia się, jak rozmnaża się świat Księgi. Dalej Józef zapowiada kolejne opowiadanie, czyli kolejny rozdział jego życia, zwany „genialną epoką”. Szeptem i w sposób zawikłany próbuje przygotować i zaprosić czytelnika do wejścia w nową opowieść, o epoce, która, całkiem, do końca, nie mogła się zdarzyć.

Genialna epoka

I

Narrator ostrzega czytelnika, że wkracza on w czas równoległy. Prowadzi pełną pytań refleksje o czasie i jego konsekwencjach dla narracji. Zastanawia się, co zrobić w opowiadaniu ze zdarzeniem, które nie ma swojego miejsca w czasie. Oznajmia, że istnieje czas dwutorowy, a w nim różnego rodzaju „ boczne odnogi czasu, trochę nielegalne co prawda i problematyczne”, ale w tym wypadku nie wolno być wybrednym.

II
Koniec zimy. Pokój narratora. „Na dywanie leżał ukośny, pałający czworobok, falując blaskiem, i nie mógł oderwać się od podłogi.” Ten widok urzekł chłopca do głębi, ale również wprowadził w dziwny stan. Krzyczał, prosił o pomoc: „Śpieszcie się, nabierajcie pełne wiadra tej obfitości, gromadźcie zapasy!”. Co chwile ktoś przychodził, by popatrzeć na niego przez uchylone drzwi. Nikt nie reagował. Józef usiadł wśród papierów i zaczął na nich rysować „rysunki świetliste, wyrastające jak pod obca ręką”. Większość z tych dziwnych dzieł zostało zabrane przez sąsiadów. Bohater miał coraz więcej wizji. „Przychodziły dziwne maszkary, twory-pytania, twory-propozycje, i musiałem krzyczeć i odpędzać je rękami.” Kiedy wizje znikły, Józef wrócił do rysowania. Gdy nadeszły święta wielkanocne, rodzice wyjechali, a on został w domu z Adelą, która dbała o to by miał co jeść. Bohater wciąż siedział na ziemi w swoim pokoju i ilekroć brał do ręki kredkę nowego koloru, tylekroć miał nową wizję.

III
W same święta wielkanocne Józef zobaczył przez okno, jak Szloma, syn Tobiasza, wychodzi od fryzjera. Był to pierwszy dzień jego wolności po odsiadce w więzieniu. Mężczyzna kichną, płosząc wszystkie gołębie. Józef zaczepił Szlome, powiedział, że są na rynku sami, po czym zaprosił go do domu. Ten zapytawszy wcześniej, czy Adela jest w domu (nie było jej), przyjął zaproszenie.

IV
Józef pokazał Szlomie swoje rysunki, ten pełen zachwytu pochwalił je, zauważył, że przedstawiają one świat odnowiony. Wyznał, że gdyby świat nie był taki zużyty, to nie popełniłby tylu szaleństw. Józef na te słowa zdradził mu tajemnice rysunków. Wydawało mu się, że są one plagiatem, że za sprawą Autentyku zostały mu posunięte. Szloma początkowo zainteresował się tym, że chłopak posiada Autentyk, lecz zaraz rozproszył się widokiem pantofelków, sukni i korali Adeli, które Józef wyjął wraz z Autentykiem. Mężczyzna wygłosił jeszcze ostrzegawczą refleksję o kobiecych prowokacjach, porwał rzeczy Adeli i uciekł.

Wiosna

I

Będzie to historia pewnej wiosny, która jako jedyna nie sprzeniewierzyła się sobie, tylko „miała odwagę wytrwać, pozostać wierną, dotrzymać wszystkiego. Po tylu nieudałych próbach, wzlotach, inkantatach chciała się wreszcie naprawdę ukonstytuować, wybuchnąć na świat wiosną generalną i już ostateczną.”

II
W „noce przedwiosenne” ojciec zabierał Józefa na kolacje do restauracji ogrodowej. Bohater opisuje nocne niebo, „żwir gwiezdny”, ludzi gromadzących się pod latarniami, jak przy świetle lampy stołowej, restaurację, muzykantów i ich instrumenty oraz „przedwcześnie dorosłe i pełnoletnie” skrzypce, które nagle wśród ciszy same dumnie powstały. W pewnym momencie do stolika bohatera i jego ojca przysiadł się pan fotograf. Wszyscy trzej rozumieli, że:„To zaimprowizowane obozowisko restauracyjne pod auspicjami dalekich gwiazd bankrutowało bez ratunku, załamywało się nędznie, nie mogąc sprostać rosnącym bez miary pretensjom nocy.”

Wyszli z restauracji. Po drodze wstąpili do cukierni, wybierali ciastka, wtedy Józef po raz pierwszy zobaczył Biankę, jedzącą ciastko z kremem. Wracali „potem okrężną drogą przez odległe przedmieście”. Nagle przeszli z „nocy przedwiosennej” w „łagodną wiosnę”, szli dalej, aż znaleźli się na pustym polu. Ojciec położył już sennego Józefa „na rozpostartym płaszczu na ziemi”. Bohater olśniony oglądał gwiazdy, a fotograf robił zdjęcia „lśniącego horoskopu”.

III-VII
Początek wiosny, ferie wielkanocne. Józef ze szkolnymi kolegami błąkał się po mieście bez celu. „Była to wolność całkiem pusta, nieokreślona i bez zastosowania.” Przed kawiarniami siedziały przy stolikach kobiety. Chłopcy w tych dniach nawiedzani przez wilczy apetyt, kupowali na ulicy obwarzanki. „Nagle Rudolf mając usta zapchane obwarzankami wyjął z zanadrza markownik i rozwinął go przede mną.” Z tego albumu wyszła prawdziwa wiosna, która wcześniej była jakaś „pusta, wklęsła i zatchnięta”. Józef zapragnął jak Aleksander Macedoński „świata całego”, zaczął dziwny marsz przez kraje, stał się dowódcą armii, a Rudolf jego adiutantem. Wtedy Józef dostąpił objawiania. Świat, który dotąd wydawał mu się „objęty ze wszech stron Franciszkiem Józefem I i nie było wyjścia poza niego”, ukazał mu się jako „świat [...] nieprzeliczony”.

W tym czasie na świecie Franciszek Józef I był najwyższym autorytetem, jego wizerunek widniał na monetach, na markach pocztowych, na każdym stemplu. Józef zobaczył w markowniku Rudolfa wielki świat, pełen różnorodnych możliwości. W ten sposób Bóg, jak Józef to zrozumiał, pokazał ma Swoje bogactwa, pogrążając Franciszka Józefa „i jego ewangelię prozy.”

VIII, IX

Odtąd Józef stał się adeptem nowej ewangelii. Zaprzyjaźnił się z Rudolfem. Czuł jednak, że księga jest przeznaczona dla niego, a nie dla nowego przyjaciela. Nikt nie czuł się właścicielem księgi, nawet Rudolf, „który ją raczej obsługiwał”, to po twarzy Józefa „cichą gamą kolorów” wędrowały „refleksy dalekich światów”.


X
Któregoś dnia Józef zobaczył prestidigitatora, który za sprawą czarodziejskiej różdżki wydobywał z cylindra kilometrowe kolorowe wstążki. W pewnym momencie, gdy mag napełniał pokój kolorową „obfitością”, przyszło zrozumienie, że czerpie ją „nie z własnych zasobów”, ale nadziemskich.


XI
W tym rozdziale Józef opisuje paralelę między swoją osobą a Aleksandrem Wielkim. Otóż obaj przeczuwali niesłychane możliwości jakie niesie świat, byli natchnieni przez Boga, pełni przeczuć i domysłów. Obaj byli nienasyceni. Jednak Aleksander wziął „aluzje boskie zbyt dosłownie i mimo iż zdobył cały świat, umarł rozczarowany, zwątpiwszy o Bogu. Józef nazywa go „Franciszkiem Józefem swoich czasów”.


XII
Księga była niezwykła „manifestacją krajów”, „monstr-paradą” światów. Ogrom niezwykłości, jaki z niej płynął, oznajmiał, że „nie jest za Franciszkiem Józefem I, ale za kimś o wiele, o wiele większym”.

XIII-XVI
W końcu kwietnia świat pełen był ogłuszonych, ospałych ludzi, którzy ożywiali się około godziny jedenastej, zapełniali parkowe aleje, „śpiesząc się w różne strony”. Pełno wtedy kobiet i młodych dziewcząt, wystrojonych w szeleszczące suknie. Potem park znowu pustoszał.
Do tego parku, codziennie o tej samej godzinie, przychodziła Bianka ze swoją guwernantką. Raz podniosła oczy na Józefa i wtedy zrozumiał, że „nic nie jest jej tajne”. Od tej chwili bohater oddał się „jej do dyspozycji”.Gdy ponownie zagłębił się w markownik, okazało się, że wszystkie aluzje, odsyłacze, napomknięcia w nim zawarte „zbiegają się w Biance”. W parku w tym czasie co wieczór grała muzyka, młodzi ludzie w nowych wiosennych strojach przychodzą tańczyć, młodzieńcy zmieniają się tam w Don Juanów, a „dziewczętom pogłębiają się oczy”.

XVII-XVIII
„Co to jest zmierzch wiosenny?” To pytanie, na które nie ma ostatecznej odpowiedzi. Jednak narrator po raz kolejny podejmuje dociekania. „Gdy korzenie drzew chcą mówić, gdy pod darnią nabiera się wiele przeszłości, dawnych powieści, prastarych historyj, gdy nagromadzi się pod korzeniami zbyt wiele zdyszanego szeptu, nieartykułowanej miazgi i tego ciemnego bez tchu, co jest przed wielkim słowem -”. Bohater schodzi coraz głębiej w swoich rozważaniach, w podziemne labirynty, magazyny, spichrze, „groby, próchno i mierzwa.” Wcale nie panuje tu ciemność, wszędzie pulsuje światło. Są tam również drogerie, „szuflady dla umarłych” oraz gołębniki. Tutaj umarli czekają na nowy świt. Ale narrator prowadzi czytelnika jeszcze głębiej, wzdłuż korzeni drzew, aż na samo dno, gdzie znajdują „wylęgarnie historii”. Wyjaśnia się, że wiosna rośnie na historiach, tych wszystkich, o których kiedykolwiek słyszeliśmy: „Bo czymże jest wiosna, jeśli nie zmartwychwstaniem historyj.”
Wśród tych historii jest opowieść o porwanej i zamienionej księżniczce, powtarza się ona każdej nocy, przez fałdy nocy przechodzi mężczyzna z dziewczynka na rękach i próbuje ją uspokoić.

XIX
Tylko dla uważnego czytelnika Księgi „staje się natura tej wiosny jasną i czytelną”, to ona ujawnia „protokół dyplomatyczny dnia”. Maj był pełen różowych odcieni wielu egzotycznych miejsc świata: Egiptu, Barbados, Kuby, Haiti, Jamajki i innych. Markownik był doskonałym komentarzem dla tej wiosny. Najważniejsze jednak, żeby nie zapomnieć, że każde odkrycie, jest tylko przejściem do następnego.


XX-XXVIII
Józef studiuje Biankę za pomocą markownika. Bohater próbuje się z nią komunikować w swoich myślach, zadawać pytania, ale ona zawsze go uprzedza, odpowiada „jednym, głębokim zwięzłym spojrzeniem”. Józef prowadzi ciągłe obserwacje. Zbadał teren wokół willi, w której mieszkała Bianka. Był tak zdziwiony tym, co ujrzał, że postanowił poradzić się markownika, ten podpowiedział mu, że dom Bianki to teren eksterytorialny. Józef wybrał się do willi by sprawdzić swoje podejrzenia. Wszedł na teren przez uchyloną bramę. Wszystko było tam ciche i zamarłe. Zastój tej szarej atmosfery nagle przerwał miłosny lot dwóch motyli. Józef zabił jednego z nich i schował do kieszeni jako dowód. Jego uwagę zwrócił dziwny styl architektoniczny zabudowań., w którego powtarzającym się frazesie, odkrywa zdradliwy szyfr kryjący „obrzydliwe sensy”. Józef podzielił się tym z Rudolfem, ten nie tylko nie był zainteresowany, ale jeszcze zarzucił kłamstwo odkrywcy. Ciężar wiosny okazał się zbyt wielki dla jednego Józefa, dlatego mianował Rudolfa anonimowym współregentem, odtąd razem z markownikiem stanowili „triumwirat nieoficjalny”. Józef bał się pójść na drugą stronę willi, wiedział, że wtedy na pewno ktoś go zobaczy. Był pewien jednak, że kiedyś razem z Bianką obejdą wszystkie zakamarki posesji. Któregoś dnia przyjechał ojciec Bianki. Kiedy Józefa stał „na zbiegu ulicy Fontann i Skarabeusza”, zobaczył przejeżdżający samochód, w którym siedziała Bianka z ojca, szepcząc mu coś do ucha na widok chłopaka. Na co uszczęśliwiony Józef krzyknął: „licz na mnie” i wystrzelił w powietrze z pistoletu.

XXIX
Franciszek Józef I miał młodszego brata, możliwe też, że był to kuzyn albo jedynie wytwór obaw i majaczeń Demiurga. Jak by nie było arcyksiążę Maksymilian zaistniał tylko po to by dopełnić dramatu spisku na brata. Młody książę był powszechnie kochany, nawet przez samego Franciszka Józefa, choć obmyślał dla niego zgubę. W tym celu wysłał go na morza południowe jako komandora. Jednak w skutek tajnej konwencji z Napoleonem III, wdał się w awanturę meksykańską. Zrzekł się wszystkich prawa do korony i dziedzictwa Habsburgów, poczym zginął wpadając w podstępną zasadzkę.

Pod pozorem żałoby Franciszek Józef I zakazał używania koloru czerwonego, ale nie udało mu się „wyplenić [czerwieni] całkiem z natury”. Była wciąż obecna w jaskrawych wybuchach słońca, a ludzie gromadzili się na rynku i czekają, aż „świat osiągnie swój zenit”. Kiedy ludzie stoją tak „pełni jeszcze jasnych i ogromnych wizji” na rynku pojawia się „ten, na którego czekano bezwiednie”, cały w malinowych odcieniach czerwieni. Obiega sześć albo siedem razy rynek, a Franciszek Józef I, „rozbrojony powszechną harmonią, proklamuje milcząca amnestię” dla czerwieni na ten jedyny wieczór majowy.


XXX
Nie mogąc wytrzymać Józef opowiedział wypadki ostatnich dni Rudolfowi, ten jednak oskarżył go o kłamstwo, zdenerwował się i zażądał rozwiązania spółki. Zrozpaczony Józef błagał przekonywał, apelował do serca i honoru, w końcu zaproponował, że udowodni wszystko („Eksterytorialność! Maksymilian! Meksyk!”) za pomocą markownika. Uspokojony Rudolf, przystał na propozycję i wysłuchał, przerastającego oczekiwania samego mówcy, niezwykle przekonującego i natchnionego wywodu. Rudolf skapitulował.

XXXI
W tych dniach przybył do miasteczka teatr iluzji - „wspaniałe panoptikum”. Kiedy Józef z Rudolfem przybyli do salonu figur woskowych panował już tam tłok, ale Józef bez problemu odróżniał „tamtych”. Wśród „symulantów” odszukała Maksymiliana, który było ubrany w zwykły surdut. Chłopcy podeszli do niego, wtedy Józef zamarł, bo o trzy kroki od nich stała blada, smutna, ze spojrzeniem pogrążonym w żałobie, Bianka z guwernantką. Pod wpływem spojrzenia Bianki woskowa twarz Maksymiliana poruszyła się w delikatnym uśmiechu, ale nie był to prawdziwy odruch, lecz tylko mechaniczny trik. Bianka ukryła twarz w chusteczce. Chłopcy wyszli, bo Józef nie mógł patrzeć na ból Bianki.

XXXII-XXXIII
W wydarzeniach poprzedniego wieczora Józef znalazł potwierdzenie dla swoich przeczuć. Między Bianką, a tym manekinem rozgrywała się tragedia rodzinna. Bianka jest bowiem potomkinią Maksymiliana i pretendentką do tronu. Szczegóły pozostają wciąż tajemnicą. Ważną role odegra w intrydze również osoba tajemniczego pana de V. To niewybredna wiosna zakrywa wciąż nie odkryte sensy tej historii.

XXXIV- XXXVI

Po serii upałów, wciągu kolejnych tygodni krajobraz zrobił się szary i zachmurzony. Bianka już nie pojawia się w parku. Józef podejrzewa, ze zwietrzyli niebezpieczeństwo i nie pozwalają jej wyjść. Widział dziś grupę panów w czarnych frakach i cylindrach, którzy oglądali domy w mieście, jakby je oceniali.

Krajobraz szarzeje, ciemnieje, a domy błyszczą na jego tle. Pogoda się pogarsza, psy biegają upojone wietrząc coś, Józef również się zastanawia, jakie rewelacyjne wydarzenie spowodowało ten nagły niż.


XXXVII
Józef widział w mieście tłumy Murzynów, biegali hałaśliwą hałastrą, plądrując sklepy z żywnością. „Nim zmobilizowano milicję, zniknęli jak kamfora”. Józef to czuł, podejrzewa czyja to sprawka, ale nie zdradzi swych domysłów ze względu na Biankę.

XXXVIII
Józef w końcu zebrał się na odwagę i pełen stanowczości poszedł do domu Bianki na spotkanie z panem domu. Gdy doszedł do celu kazał się zameldować, wprowadzono go do na wpół ciemnego hallu. Obserwował to stare wnętrze, które ni mogło znaleźć spokoju „nad wzburzoną swą, ciemną przeszłością”. Ojciec Bianki zszedł do niego, a zainteresowawszy się przybyszem, zaprosił go do swego gabinetu, gdzie natychmiast starał się go zagadać i rozproszyć. Józef bronił się ironicznym uśmiechem, był nieprzejednany. Gdy gospodarz to zrozumiał, spytał: „czego pan chce właściwie”. Wtedy Józef rozwiną gorący wywód, używając kilkakrotnie imienia „Maksymilian”, ma koniec zażądał „faktów i jeszcze raz faktów”, a gdy zdruzgotany rozmówca chciał sięgnąć po dzwonek, zatrzymał go, wyciągnął pistolet i oddalił się szybko.

XXXIX
Ważne sprawy zmuszają Józefa do obywania częstych narad z Bianką. Przygotowuje się do nich, starannie przeglądając dokumenty. Podąża przez noc ku białym drzwiom pokoju Bianki, za którymi odnajduje noc jeszcze głębszą. Bianka siedzi na łóżku wśród poduszek i pierzyn, czyta, a nad jej głową błyszczą różowe lampki. Zachęca Józefa by usiadł przy niej. Siada i zaczyna jej wykładać wszystkie sprawy, ona słucha trochę roztargniona. Daje jej dekrety do podpisu. Ona zwleka z decyzją. Józef może jej się teraz przyglądać, dostrzega pewne drobne mankamenty jej urody. Zauważa również zmiany, jakie zachodzą w jej usposobieniu. Czasem kapryśnie strąca noga wszystkie papiery na podłogę, a on potem je zbiera gorliwie.

Podczas ich rozmów przez pokój wędruje szum lasu. Staje się jasne, że są w pociągu, który wjeżdża w coraz głębszą noc. Bianka wygląda jakby chciała coś wyznać. Ku zaskoczeniu Józefa, namawia go do zdrady misji. Jak zdradzi stanie się jednam z Murzynów. Bianka wydaje się teraz „jadowita i zła”, pyta: „A gdybym wybrała Rudolfa?” On byłby jej posłuszny. Oznajmia także, że to ona była Lontką, córką praczki, z którą bawił się w dzieciństwie, tyle, że wtedy była chłopcem.


XL
Józef wciąż nie chce odsłonić swoich ostatnich atutów. Rudolfowi już nie składa raportów, bo ten przestał być ciekawy, stał się za to wielkoduszny. Józef co noc teraz odbywa niezmiernie ważne posiedzenia w Panoptikum. Konferuje tam z koronowanymi manekinami, próbując dotrzeć do ich myśli. Z trudem budził imitacje wszystkich wielkich tego świata, najtrudniej szło mu z Maksymilianem, który początkowo nic nie pamiętał. Józef musiał nauczyć go wszystkiego od początku, również „miłości i nienawiści”. W końcu gwardia ożywionych manekinów była gotowa i pełna zapału.

Pewnej burzliwej nocy Józef na czele tej dziwnej kohorty wyszedł z muzeum i skierował się na willę Bianki. Kiedy dotarli na miejsce okazał się że pan de V. (jak się okazało tajemniczym panem de V. był ojciec Bianki) oraz Infantaka (Bianka) wyjechali. Józef zarządził pogoń, ukradli konie ze stajni i ruszyli „lasem ku rzece”. Dogoniwszy powóz, otoczyli pana de V., po czym odkryli Biankę w powozie razem Rudolfem trzymającym jej dłoń. W tej sytuacji Józef ogłosił bankructwo idei, dla której zgromadził swoją armię i kazał zostawić uciekinierów w spokoju. Zwrócił się jeszcze do tych w powozie, tłumacząc, że przeczuwał taki obrót spraw, ale pragną pozostać wierny sprawie. Zdawał sobie jednak sprawę, że nadużył swoich kompetencji, że nie docenił nieposkromionych biegów wiosny, które zapragną reżyserować według własnego planu. Zignorował wszystkie oznaki dzikości wiosny. Kiedy tak prowadził swój wywód „daleka detonacja wstrząsnęła powietrzem”. To płonęło Panoptikum, w którym Józef zostawił ładunek wybuchowy. Józef przeprasza arcyksięcia, że chciał w jego imieniu zreformować świat. Odczytuje akt swojej abdykacji, w którym przekazuje regencję w ręce Rudolfa i zwalnia z obowiązku służby swoją armię. W tym momencie pan de V. Popełnia samobójstwo, wszyscy rzucają mu się na ratunek. Spod drzew wychodzą Murzyni, krzycząc „Massa, massa, nasz dobry massa”.

Józef w kolejnej przemowie przyznaje, że nie przewidział takiego obrotu spraw, teraz widzi: Pan de V. jest szlachetnym człowiekiem. Nakazuje Rudolfowi podwójnie kochać Biankę. Zapłakana dziewczyna wsiadła do powozu, Murzyni wzięli swego pana na ramiona, Józef i jeźdźcy dosiali koni. Wszyscy podążyli w stronę parowca, który już czekał na Biankę i jej towarzyszy. Armia pożegnała Biankę i jej przyszłego męża, który za sugestią Józefa wystawił pokaźny czek dla bezrobotnych i bezdomnych figur woskowych. Dowódca nakazał swym żołnierzom za te pieniądze zakupić katarynki i grać ludowi ku pokrzepieniu serc. Murzyni odśpiewali jeszcze „song murzyński”, a gdy nastała cisza Józef wyciągnął pistolet i już miał sobie strzelić w łeb, gdy ktoś go powstrzymał. Okazało się, że oficer, wysłany przez powolną machinę biurokratyczną Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości, przybył zaaresztować go za standardowy sen Józefa biblijnego, jaki przyśnił się naszemu bohaterowi jakiś czas temu. Fakt ten został zauważony i „surowo skrytykowany”. Gdy nakładano Józefowi kajdany, Bianka machała chusteczką na pożegnanie a gwardia inwalidów salutowała w milczeniu.

Noc lipcowa

Latem w roku matury Józefa w jego domu pojawił się nowy lokator, niedawno narodzone dziecko jego starszej siostry, która po ciężkim połogu wyjechała do wód, zostawiając pociechę pod opiekąrodziców, wciąż nieobecnego męża i mamki. Dom przepełniał „aromat kobiecości i macierzyństwa”. Bohater wieczory tego lata spędzał w kinoteatrze, wychodził zawsze po ostatnim seansie. Z ciemnej sali kinowej przechodził do „cichego, jasnego westybułu”, który czasem wydawał mu się „ostatecznym tłem bytu”. W budce nie siedzi już kasjerka, pozostała tylko jej powłoka, fantom. Podobnie sierżant straży ogniowej, do którego czasem się uśmiechała, był już poza swoją realnością.

Józef opuszczał kino w bezmiar nocy, by przeżyć kolejną przygodę o tajemnym i głębokim sensie. Przed maturzystą otwiera się wielość przeżyć nocnych, wśród których jest i „aksamitny gorący pocałunek zgubiony w przestrzeni”, i spotkanie z dwoma wędrowcami i wiele wiele innych. Na końcu miasta jest już tylko nieskończony firmament pełen płonący gwiazdozbiorów.
Kiedy o nieokreślonej godzinie nocy Józef znalazł się na swojej ulicy, dostrzegł gwiazdę stojąca u jej wylotu, pachnącą obcą wonią. Otwierając bramę dostrzegł świece w pokoju stołowym. Szwagier jeszcze nie wrócił, codziennie od wyjazdu żony przychodził późną nocą, rozbierał się szybko i długo nie zasypiał, ciężko wzdychając. Józef leżąc na drugim łóżku pytał czasem: „Co ci jest, Karolu?”, ale ten już zawsze spał. Z pokoju obok dochodził „szczebiot pieszczot, idylla między matką i dzieckiem”. Po drugiej stronie spali rodzice. Jeszcze przed świtem jest moment(nie wiadomo jak długi), gdy „zamroka senna” spada na każdego, chorzy wtedy mają chwilę ulgi. Potem się budzimy.

Mój ojciec wstępuje do strażaków

Na początku października Józef wraz z matką wracali z letniska w dorzeczu Słotwinki. Przejechawszy długa drogę wśród żółtego krajobrazu, dotarli do domu. Weszli do sieni pogrążonej w ciemnościach, matka musiała prawie wciągać po schodach sennego Józefa. Narrator dotąd nie wie, na ile to co widział „owej nocy przez zamknięte powieki”, było prawdą, na ile imaginacją. bardzo podobne, że scena wielkiej rozprawy między matką, ojcem i Adelą, odbyła się kiedy indziej, znacznie później, kiedy Józef wrócił z matką i subiektami do domu po zamknięciu sklepu. Gdy wszyscy weszli do domu zobaczyli ojca stojącego w przebraniu mosiężnego rycerza „prawdziwy św. Jerzy” i rozjuszoną. Adelę. Kobieta stała zdenerwowana tym, że pan domu chce zabrać zapas soku malinowego dla szwędających się po całym przybytku i dokuczających jej strażaków, by spożyć go z nimi podczas nocnej uroczystości.. Jakub pozostawał przy swoim, oskarżając dodatkowo Adelę o pospolitość i niezrozumienie dla spraw wyższych. Okazało się, że został on kapitanem pompierów i ma zamiar wszczepić t o „upadłe plemię” nową idee. Matka była zachwycona nowym wyglądem męża, ale nie wyobrażała sobie, by opuścił on dom na noc. Przekonywała Adelę o galanterii młodych pompierów. Starszy subiekt Teodor wtrącił się twierdząc, że pompierzy są całkiem nieprzydatni przy gaszenia pożarów, są jedynie doskonałą atrakcją w czasie zabaw

i świąt ludowych. Adela powtórzyła, że soku nicponiom nie da. W tym momencie głowa Jakub zagwizdał, czterech strażaków ustawiło się w szeregu, dwóch z porwało butelkę z napojem i uciekło, pozostali ukłonili się i oddalili się jak koledzy. Kapitan nie czekając na wybuch złości Adeli, wyskoczył przez okno prosto w rozłożone przez swych podwładnym białe płótno żaglowe, odwrócił się, zasalutował na zachwyconą publiczność i odmaszerował na czele oddziału. nawet Adela biła brawo z wrażenia.

Druga jesień

Jedną z wielu pasji naukowych ojca Józefa była meteorologia porównawcza, szczególnie interesował do dziwny klimat jego prowincji. Popełnił na ten temat książkę pt. „Zarys ogólnej systematyki jesieni”, w której wyjaśnił fenomen „drugiej jesieni”, która nie była „niczym innym, jak pewnego rodzaju zatruciem klimatu miazmatami przejrzałej i wyradzającej się sztuki barokowej, stłoczonej w naszych muzeach.” Muzea w prowincji Józefa były pełne trzeciorzędnych i czwartorzędnych dzieł o tematyce głównie batalistycznej, gromadzonych od XVII wieku przez oo. bazylianów. Umierające piękno stłoczone w tych muzeach wytwarzało to przedziwne zjawisko, jakim była „druga jesień” podobna w swej żółtości i wielowarstwowości do kart starych ksiąg.

Martwy sezon

I

Ojciec Józefa budziła się o godzinie piątej rano, a nie mogąc ponownie zasnąć, obładowany księgami schodził do sklepu. Otwierał okute żelazem drzwi i wchodząc w głąb sklepu dotykał bali sukiennych. Sklep był dla niego miejscem udręki, okazał się zadaniem ponad jego siły. Nie mógł znieść twarzy subiektów „niezmącone żądną troską”, pozbawione jakiejkolwiek idei. Nie znajdował zrozumienia u żony. W obronie przez otaczającą go bezmyślnością zamykał się „w samotnej służbie wysokiego ideału”. Patrzył zbolały na upadek branży, na brak kompetencji kupców. Ukrywał się przy swym biurku, gdzie nikt nie ważył mu się przeszkadzać. Upał i pełni słabości subiekci powodowali, że „rozdrażnienie ojca rosło”. I
W południe ojciec nie wytrzymywał i oddalał się do górnych pokoi. Wtedy rozluźnieni subiekci urządzali sobie sjestę, rozkładając się na balach sukna. Matka patrzyła na to przez palce, sama odpoczywając w hamaku z płótna zawieszonym między półkami. Latem sklep zarastał zielskiem, wszędzie było pełno było osobliwych much, a subiekci się nudzili. Czasem do sklepu zaglądał kmiotek ze wsi, prosząc o tytoń. Aby sobie na niego zarobić wykonywał taniec na stole. Pewnego dnia w takiej zabawowej atmosferze zastał subiektów ojciec Józefa. nagle nastąpił pełen wyrzutów i nieopanowanego monolog starego kupca. Był to rodzaj desperackiego, a jednocześnie heroicznego spazmu. Subiekci milczeli, a matka z trudem powstrzymywała wybuch gniewu.


III
Jeszcze tego samego dnia wieczorem wydawało się, że epizod w sklepie wcale się nie zdarzył. Ojciec spokojnie, jak zwykle siedział nad swoimi papierami. W ciągu tygodni powoli zapomniano o kmiotku.

Pewnej nocy ojciec czuwał w sklepie do późnych godzin nocnych, niecierpliwie na coś czekając. Za plecami ojca wisiał obraz-talizman, na którym toczyła się walka między chudym kupcem, który dawał na kredyt, a grubym, sprzedającym zagotówkę. Ojciec nie solidaryzował się z żadnym z nich. Sklep był dla niego niezgłębiony. Był on „metą wszystkich [jego] myśli, nocnych dociekań, przerażonych zadumań”. Teraz myśląc o genealogii, o olbrzymim ciężarze testamentu, jaki spoczął na barkach ostatniego przedstawiciela rodu - jego barkach. Spoglądając na subiektów, nie oczekiwał, że „nagle objawi [im] się sens sklepu”.

Około północy kupiec podniósł się nagle, by przywitać znakomitego gościa, czarnobrodego, świetny i uśmiechnięty. Przywitali się serdecznie w cudzoziemskiej mowie, a potem długo obradowali siedząc przy stole. Józef, subiekci i matka obserwowali napięcie rysujące się na ich twarzach. „Sytuacja zaogniała się”. Około godziny drugiej w nocy obrady się zakończyły. Kto wygrał? Panowie wyszli na nocną eskapadę, tylko po to by zataczając się wrócić okrężną drogą pod okno Adeli i wzywać ją bezskutecznie. Na koniec nie wiadomo jakim sposobem znaleźli się w pokoju na dwóch wąskich łóżkach pogrążeni w równoległych snach. „Na którymś kilometrze snu” rozpoczęli jednak dziwną senną walkę, nie wiadomo o jakie trofeum.

IV
Rano czarnobrody wyjechał bez pożegnania, ojciec kulejąc, chodził z triumfalną miną, a dla sklepu zaczęło się siedem lat urodzaju.

Sanatorium pod Klepsydrą

I
Józef jechał pociągiem długo. Trasa wiodła przez zapomniane, boczne linie, a w pociągu nie było prawie nikogo poza konduktorem (Jedynie przez chwilę towarzyszył Józefowi człowiek w podartym mundurze kolejowca, z owiniętym szmatą opuchniętym policzkiem), który w odpowiednim momencie zatrzymał pociąg i wskazał podróżnemu drogę do Sanatorium. Bohater podążał przez płynny, szary, lesisty krajobraz. Na końcu ciemnego jak noc lasu odnalazł Sanatorium, wszedł do korytarza zatopionego w półmroku i ciszy. Nikogo nie było, błąkał się po korytarzach, aż natrafiła na pokojówkę, która „wybiegła z pokoju, jakby się wyrwała z czyichś rąk natrętnych, zdyszana i wzburzona”. Chcąc jak najszybciej umknąć do następnego pokoju, kazał Józefowi zejść do restauracji i tam poczekać na Doktora. „- Teraz wszyscy śpią.[...] - Śpią? Przecież jest dzień, daleko jeszcze do nocy... - U nas ciągle śpią. Pan nie wie? [...]Zresztą tu nigdy nie jest noc”.

W restauracji jak wszędzie panował półmrok i pustak, na stolikach widać były resztki posiłków oraz pozostawione napiwki. Józef poczuł nagły przypływ łakomstwa, ale gdy sięgał już po upatrzone ciastko, został zaskoczony przez pokojówkę, która zaprowadziła go na spotkanie z Doktorem Gotardem. Z rozmowy Józef dowiedział się, że ojciec żyje i że nie domyśla się iż w swojej ojczyźnie umarł. „Ta śmierć rzuca pewien cień na jego tutejszą egzystencję”. Metoda leczenia stosowana w Sanatorium opiera się na relatywizmie i polega na cofnięciu czasu „o pewien interwał”. „Reaktywujemy tu przeszły czas z jego wszystkimi możliwościami, a zatem i z możliwością wyzdrowienia.” Pacjenci mają ogólne zalecenie, by dużo spali, w ten sposób oszczędza się ich energię życiową. Gotard zaprowadził Józefa do pokoju pogrążonego we śnie ojca. Stało tam tylko jedno łóżko, wszędzie było mnóstwo kurzu, no i ku oburzeniu troskliwego syna panowały przeciągi. Bohater popatrzył chwilę na ojca, poczym opatulił go dobrze kołdrą i zasnął obok.


II
Kiedy Józef nie przebudził. Ojciec już siedział ubrany na łóżku i szykował się do wyjścia do pracy. Okazało się, że z powodu wielkiej nudy panującej w Sanatorium, wynajął lokal na sklep - znacznie mizerniejszy niż ten w domu - i postanowiła rozkręcić interes. Jakub twierdząc, że syn jest śpiący, kazał mu się jeszcze położyć, a sam wyszedł bez palta ku zgrozie Józefa. Ten jednak wcale śpiący nie był, poczuł natomiast straszny głód. Chciał odwiedzić restauracje i spożyć tam upatrzone ciastka, ale w żaden sposób nie umiał odnaleźć do niej drogi. Poszedł więc do miasta w poszukiwaniu cukierni. Miasteczko zadziwiająco było podobne do tego, w którym sam mieszkał, tyle że panowała tu pustka i „żałobny [...] półbrzask”. W lokalu z napisem „lody” najadł się świetnych pączków maczanych w kawie. Potem zajrzał do sklepu ojca, w którym ku jego zdziwieniu zastał duży ruch. Trwała dostawa towarów. Ojciec nie odrywając się od liczenia rachunków powiadomił go o „jakimś liści” dla niego, który może przeczytać z tyłu w kontuarze, by nie przeszkadzać. List był z wydawnictwa i informował, że nie znaleziono dla Józefa zamówionej „książki pornograficznej”, w zamian jednak przysyłano mu „pewien artykuł”, który powinien go zainteresować. Okazał się on instrukcją do dołączonego „składanego refraktora astronomicznego”, Józef niezwykle zainteresowany, natychmiast rozłożył to, jak się okazało nieposkromionych wielkości, urządzenie. Dostrzegł przez nie pokojówkę z Sanatorium, ta uśmiechnęła się do niego, jakby go widziała. Józef wyszedł ze sklepu na ulicę, budząc przy tym wielkie zadziwienie.


III
Czas w mieście upływa w sposób niezwykły, rak mu ciągłości, składa się z przerywanych nagłym snem fragmentów. Na przykład pewnego dnia Józef senny szedł rozmawiając z Doktorem Gotardem, gdy nagle otworzy oczy, doktora nie było, a on sam leżał w łóżku, kompletnie nie pamiętając, jak się tam znalazł. Innym razem Józef zobaczył swojego ojca w restauracji w szale obżarstwa, a potem okazało się, że ojciec od dwóch dni leży samotnie w zimnym pokoju. Dodatkowo Józef, czując że jest zaniedbywany, zarzucił synowi rozwiązłość. To nie miało jednak żadnego związku z prawdą, bo kobiety w mieście charakteryzowały się niezwykłym chłodem, poza tym trudno je było odróżnić od siebie we wszechobecnym półmroku.

IV
Stosunki w Sanatorium stają się coraz bardziej nieznośne. Józef widzi, ze panuje tu całkowity brak opieki nad chorymi. Nikt nie dba o posiłki, świeżą pościel, porządek, nikt nie dostarczył jeszcze drugiego łóżka do pokoju, który zajmuje z ojcem. Ojciec jest coraz bardziej zmęczony, nie czuje się na siłach prowadzić interesów, poza tym podejrzewa, że subiekci go okradają. Doktor Gotard jest nieuchwytny, pokojówki tylko się krzątają, imitując zapracowanie. Józef zaczyna żałować, „żeśmy, uwiedzeni szumną reklamą, wysłali tu ojca.” Dostrzega, że ten cofnięty czas jest niepełnowartościowy, „do cna zużyty, znoszony przez ludzi czas, czas przetarty i dziurawy w wielu miejscach, przeźroczysty jak sito.” Ponadto dostrzega, że ktoś wciąż idzie przed nim, a jest to nie kto inny, ale jego matka. „Co się tu dzieje?”

V
Zarząd Sanatorium trzymał na łańcuchu olbrzymiego wściekłego wilczura, który budził przerażenie w Józefie, ojciec natomiast był niewzruszony wobec jego demoniczną dzikością.
Któregoś dnia obaj mężczyźni idąc do miasta, dostrzegli tłum ludzi, uciekających w popłochu przed nieprzyjacielską armią, która wtargnęła do miasta. Jakub koniecznie chciał się dostać do sklepu, synowi jednak kazał wracać do Sanatorium, mówiąc, że nie jest mu potrzebny. Idąc za głosem tchórzostwa Józef podążył przez park miejski na teren Sanatorium, gdy nagle tuż przed wejściem do budynku zostaje zaatakowany przez ową wściekła bestię która zawsze wywoływała w nim przerażenie. Pies zapędził go do altanki, więżąc go jak w pułapce. Wtedy Józef ze zdziwieniem dostrzegł, że to wcale nie pies, tylko człowiek, a raczej pies w skórze introligatora średniego wzrostu i z ciemnym zarostem. Zamiast uciec przeskakując tylną barierkę altanki, Józef łagodnym głosem powiedział stworzeniu, że je uwolni. Na co introligator uspokoił się. Józef uwolnił go i szli już razem w stronę Sanatorium. Z ust introligatora wydobywał się tylko dziwny bełkot, poza tym patrzył on na wybawiciela oczami pełnymi natarczywego, psiego przywiązania. Józef chcąc się jak najprędzej pozbyć nowego przyjaciela, wysłał do swego pokoju, mówiąc, że sam idzie tylko po koniak i zaraz też tam przyjdzie. Przerażony jednak całą zaistniałą w Sanatorium sytuacją, uciekł na stacje kolejową, wsiadł do pociągu. Pomyślał tylko o wściekłości bestii, która zorientowawszy się, że została oszukana, rzuci się na wchodzącego do pokoju ojca. „Szczęście, że ojciec już w gruncie rzeczy nie żyje, że go już to właściwie nie dosięga”.

Od tego czasu Józef wciąż jedzie pociągiem, leżąc na słomie. Jako że jego ubranie podarło się, dano mu mundur kolejarza. Spuchł mu policzek, więc twarz ma obwiązaną szmatą. Gdy czuje głód, chodzi po wagonach i zarabia śpiewając.


Dodo

W soboty domu Józefa przybywali różni krewni, wśród nich znajdował się również Dodo, który odzywał się tylko, kiedy się do niego bezpośrednio zwracano, ale i wtedy rozmowa z nim sprowadzała się do kilku niewyraźnych zdań. Dodo pozostawał statystą.
W dzieciństwie Dodo przebył ciężką chorobę mózgu na skutek, której miał teraz problemy z pamięcią i w ogóle z kontaktem z otoczeniem. W związku z tym „dookoła niego utworzyła się jakaś sfera dziwnego uprzywilejowania, która go odgradzała pasem ochronnym, sferą neutralną od naporu życia i jego wymagań”. Dodo zawsze nosił ubrania po starszym bracie. Jego życie było nieustająca monotonią, codziennie przed południem wychodził na spacer, podczas którego często wślepiał się w witrynę sklepową lub w grupę rozmawiających ludzi. Paradoksalnie charakteryzował się powierzchownością, mówiąca o „jakiejś nie urzeczywistnionej biografii”. Z czasem podczas tych spacerów zaczęli mu towarzyszyć złośliwi młodzieńcy, dokuczając mu i prowadząc go w nieznane mu przestrzenie miasteczka. Kiedyś z takiej tajemniczej eskapady powrócił dopiero po kolacji, ku wielkiemu przerażeniu jego matki Retycji.

Dom Doda zamieszkiwały cztery osoby. Brat już wyjechał, więc pozostawali tylko Dodo, jego rodzice i biedna kuzynka Karola. Hieronim, mąż Retycji, nie wychodził od wielu lat z pokoju, wycofawszy się z życia, po tym jak pewnej nocy powrócił z podróży cały zmieniony i nieprzytomny ze strachu. Wcześniej był człowiekiem aktywnym, niebojącym się poruszać żadnego tematu. Nad wielkim dębowym łóżkiem wujostwa wisiał ogromny gobelin z podobizną lwa. „Ten lew i Hieronim napełniali ciemny alkierz wujostwa wieczną zwadą”. Między Hieronimem a synem panowała cisza. Dodo czasem tylko komentował wybryki ojca następującym zdaniem: „Cięzki wariat...”. Ten bowiem miał zwyczaj czasem wychodzić ze swego pokoju i oznajmiać przybyłym gościom dziwne proroctwo:

„A teraz błagam was, tak jak tu jesteście, rozejdzie się [...] Mówią już powszechnie: Di - da”.
Dodo nie umiał spać, kręcił się niespokojnie w pościeli. W jego ciele ktoś się starzał bez przeżyć. Nagle zapłakał. Retycja wbiegła do pokoju i pytała, czemu jęczy. Dodo próbował powiedzieć, że to nie on, to ten zamurowany, ale widząc brak zrozumienia w matce machną ręką i się odwrócił. Wracającej do łóżka Retycji, mąż grożąc palcem powtórzył: „Mówią już powszechnie: Di - da”.

Edzio

I
Edzio ze swoją rodziną mieszka na tym samy piętrze, co Józef. Jest do dwudziestokilkuletni młodzieniec, o budowie korpulentnej, jednak z niezwykłą, niedźwiedzią muskulaturą ramion. Naznaczony przedziwnym kalectwem nóg, porusza się za pomocą dwóch szczudeł. Idąc rano po schodach, by kupić gazetę (to jedyna jego dzienna wyprawa), wygląda chwiejnie i żałośnie, ale kiedy znajduje się już na płaszczyźnie porusza się imponującymi „rzutami ciała”. Edzio nic nie robi, poza skrupulatnym czytaniem gazet i wklejaniem najciekawszych artykułów do swojego albumu. Co trzeci dzień z upodobaniem goli swój rudy zarost, śpiewając przy tym przyjemnym głosem. Między mężczyzną a jego rodzicami istnieje tajemnicy konflikt, którego odgłosy czasem docierają na ulice przez otwarte okno. Niekiedy sceny te kończą się „dzikim i fantastycznym gwałtem na osobie atletycznego [...] młodzieńca”.

II
O zmierzchu Adela i inni sąsiedzi siadają na ganku niedaleko okna Edzia. Gdy zbliża się głęboka letnia noc, Adela kładzie się do łóżka w zmięta pościel. Wokół panuje bałagan nocy. Ludzie chwytają sny i walczą z nimi by nie uciekł. Pan Jakub pisze długi list do Chrystiana Seipla i Synów, co chwila zrywając się od stołu i biegając wokół. Do połowy obnażony Edzio gimnastykuje się w tajemnicy, po czym używając swych silnych rąk wychodzi na ganek i przedostaje się do okna Adeli. Stoi tak z nosem przy szybie i płaczliwie mówi, „że mu zamykają na noc kule do szafy i teraz musi biegać po nocach jak pies na czworakach”. Adela obserwuje go przez przezroczyste powieki, ale nie może zareagować. Po jej ciele przechodzą „szeregi i kolumny pluskiew”, a gdy przejdzie ostatnia z nich, robi się całkiem cicho, we wszystkich łóżkach śpią ludzie śniąc w gruncie rzeczy ten sam sen.

Emeryt

[W tym i następnym opowiadaniu wyjątkowo narratorem jest emeryt, a nie Józef]

Bohater i narrator w jednej osobie jest emerytem „ w dosłownym i całkowitym znaczeniu tego wyrazu”. Prowadzi dość niewyraźną egzystencję, lubi jak się go traktuje po koleżeńsku, żartobliwie, tak jak to czynią jego koledzy z biura, pytając ze zdziwieniem, kiedy ten pierwszego przychodzi po pensję: „Po pensję? [...] Pan żartuje, kochany panie radco. Pan już dawno skreślony jest z listy emerytalnej. Jak długo pan chce pobierać jeszcze pensję, łaskawy panie?”. Inni ludzie natomiast traktują go z „prędką i przerażoną ustępliwością”.

Emeryt czasem z okna swego wysoko położonego pokoju patrzy na miasto, wtedy marzy, żeby być roznosicielem pieczywa, monterem sieci elektrycznej albo choć kominiarzem. Jesień jest dla emerytów niebezpieczną porą roku, te wichury, nagłe wzburzenia. Jednak zdarzają się i dni spokojne, kiedy to czas się spiętrza, narasta, a stary radca przygląda się jak na jasnym placyku rżną drzewo dla szkoły. Potem przychodzą poranne przymrozki, emeryt lubi ten czas kiedy jeszcze nie ma śniegu, a już czuć mróz. Przez jakiś czas chodził do urzędu codziennie, zastępował któregoś z kolegów, cieszył się, że spotyka ludzi, że choć na chwilę „zaczepia swą bezdomność i nicość o coś żywego i ciepłego”. Ale odkąd przybył nowy naczelnik zastępstwa się skończyły.

Emeryt teraz przesiadywał na ławce naprzeciw szkoły, obserwując ludzi. Dziwne, ale uczniowie brali go za rówieśnika, prawdopodobnie przez skarlały wzrost i zdziecinniałą na starość twarz. Zaczął nosić ze sobą w kieszeniach różne kolorowe skarby, które ułatwiły mu nawiązanie kontaktu. W pewnym momencie wpadł na pomysł, żeby wrócić do szkoły. Poszedł do dyrektora szkoły, który stwierdził, że to czas najwyższy odświeżyć szkolne wiadomości. Zaprowadził radcę do klasy, przedstawiając go jako sierotę i sadzając go w pierwszej ławce. Odtąd emeryt powoli stawał się prawdziwym dzieckiem, ostatecznie uzmysłowił sobie to przy okazji afery szkolnej, kiedy to odpowiadając na zarzuty dyrektora, sepleniąc powiedział, że to Wacek pluł na bułkę profesora. Chłopcy szli do szkoły, kiedy panował jeszcze zmrok, dlatego chodzili przy świetle zapalonych ogarków, trzymając się za ręce, by nikt się nie zgubił. Zapadła pora wichrów jesiennych. Pewnego dnia radcę naszły złe przeczucia. Z trudem przeprawiał się przez wichurę, trzymając się kolegów, ale wszystko dobrze szło, poszli na gimnastykę, kupili obwarzanki, i kiedy dochodził do bramy do bezpiecznego schronienia, kolega Wicek puścił swojego nowego bąka. Radce wypchnęło poza obręb bramy i wtedy wiatr go porwał. Kiedy niosło go tak wyżej i wyżej, któryś kolega na dole krzyczał: „Szymcia porwało”, na co profesor stwierdził sucho: „Trzeba go skreślić z katalogu”.


Samotność

„Od kiedy mogę wychodzić na miasto, jest to dla mnie znaczną ulgą. Ale jakże długo nie opuszczałem mego pokoju! Były to gorzkie miesiące i lata.”

Emeryt był zamknięty w swoim dziecinnym pokoju od lat, choć nie wiedział jak się tam znalazł. Nazywa siebie nieśmiertelną myszą, przyznając się, że pasożytuje na metaforach.. Ubolewał, że lekkomyślnie nie robił zapasów. A teraz siedział tam i nudził się. Czasem widzi się w lustrze, ale tylko z profilu nigdy en face. Jedyną jego lekturą są pożółkłe uniwersyteckie skrypty. Patrząc na karnisz, myśli, że mógłby się na nim gimnastykować, koziołkując w powietrzu. Siedzi, słucha ciszy i zastanawia się, czy zdradzić, że pokój jest zamurowany. Wie, że mógłby z niego wyjść, siła woli. Musi tylko wyobrazić sobie drzwi, takie jak w kuchni z jego dzieciństwa, „z żelazną klamką i ryglem.”

Ostatnia ucieczka ojca

Był to okres zupełnego rozprężenia, sklep był cały czas otwarty, matka Józefa handlowała resztkami towarów, a Adelę, która podobno zatonęła wraz z całym statkiem płynącym do Ameryki, zastąpiła anemiczna Genia. Ojciec umierał już wielokrotnie, powracając co jakiś czas w coraz mizerniejszej formie. Przygotował w ten sposób rodzinę na jego ostateczne odejście. Pewnego dnia marka wpadłszy do domu ze skonsternowaną miną, pokazała Józefowi zawartość talerza, który trzymała w ręku. Ten od razu rozpoznał po oczach w siedzącym tam „raku czy wielkim skorpionie” swojego ojca. Stwór został wypuszczony z talerza na podłogę, w ten sposób rozpoczęły się wyprawy ojca w celu poznania mieszkania „z nowej krabiej perspektywy”. Ojciec kręcił się po domu w którym z dnia na dzień panowało coraz większe rozprężenie. Przyjechał wuj Karol, który w pierwszym odruchu chciał zadeptać raka. Jednak zakaz deptania, nie uchronił go od fatalnego końca. Otóż któregoś dnia na skutek „chwilowego zaćmienia umysłów” domowników, podano ojca na półmisku jako danie główne. Ale to nie był koniec. Leżał przez kilka tygodni na talerzu w salonie, przychodząc pomału do siebie, poczym uciekł zostawiając po sobie ugotowaną nogę na brzegu talerza. Więcej go nie zobaczyli.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
M. Dąbrowska, LEKTURY, 20-lecie międzywojenne
Antologia poezji polskiej 1914-1939, LEKTURY, 20-lecie międzywojenne
Jozzef Czechowicz wstep, LEKTURY, 20-lecie międzywojenne
POLSKA KRYTYKA LITERACKA, LEKTURY, 20-lecie międzywojenne
Witkiewicz - dramaty, LEKTURY, 20-lecie międzywojenne
Z. Unilowski, LEKTURY, 20-lecie międzywojenne
Poezja polska okresu miedzy wojennego, LEKTURY, 20-lecie międzywojenne
dramat 123 Szaniawski, LEKTURY, 20-lecie międzywojenne
Granica, LEKTURY, 20-lecie międzywojenne
12., LEKTURY, ZAGADNIENIA 20 - lecie międzywojenne
10., LEKTURY, ZAGADNIENIA 20 - lecie międzywojenne
18., LEKTURY, ZAGADNIENIA 20 - lecie międzywojenne
11., LEKTURY, ZAGADNIENIA 20 - lecie międzywojenne
5., LEKTURY, ZAGADNIENIA 20 - lecie międzywojenne
15., LEKTURY, ZAGADNIENIA 20 - lecie międzywojenne
22., LEKTURY, ZAGADNIENIA 20 - lecie międzywojenne

więcej podobnych podstron