Kamuflaż boga i nadużycia
Autor - Wiesław Matuch Wrocław, 22-02-2008
Skoro w naturalny sposób nie mamy w sobie pojęcia Boga, to oznacza, że nie trzeba się martwić jego poszukiwaniem. Nie jest to zupełnie potrzebne. Człowiek rodzi się i nic nie wie na jego temat. Gdyby miało być inaczej, to albo mógłby go widzieć, słyszeć, lub w jakiś inny sposób mieć z nim bezpośredni kontakt. Fakty są zupełnie inne, i to w stosunku do ludzi jak i inteligentnych zwierząt. Rozwój dziecka, następnie jego wykształcenie, wcale nie zmienia tego stosunku. Co może się zdarzyć, to jedynie to, jeżeli głębiej się zastanowi nad celem życia, ogarnie go strach i zacznie stwarzać sobie własną "religię nadzoru", czy też "filozofię strachu", w której uprzejmie stwierdzi, że chyba bóg musi być. Pomysłodawcy i Konstruktorzy życia, widać tak zaplanowali, że człowiekowi bóg wcale do życia nie jest potrzebny.
Myślicielom trochę się wszystko pomieszało. Wymyślili boga, bo myśleli, że w ten sposób uratują świat i uczynią ludzkość szczęśliwą. Właśnie stało się zupełnie odwrotnie. Świat został zdominowany lękiem, okrucieństwami za poglądy, namnożyło się "heretyków" i "najprawdziwszych wyznawców najprawdziwszej prawdy", co spowodowało niesamowite podziały społeczne, nie tylko w kwestii interpretacji sensu życia, ale także podziały terytorialne. Wojny religijne, które zresztą trwają do dziś, były tego dobitnym wyrazem.
Niektórzy o tym wiedzieli, że bóg to fikcja, nawet tak zwani "katoliccy mistycy, doktorzy kościoła, ale jak wiemy zamknięto im usta. Święty Jan od Krzyża bardzo zaryzykował, kiedy stwierdził:, że "Dusza powinna dążyć do Boga, poznając Go raczej przez to, czym On nie jest, aniżeli przez to, czym jest. Jeśli dusza chce dojść do zjednoczenia, odpocznienia i najwyższego dobra, musi przejść wszystkie stopnie rozważań, form i pojęć, pozostawiając je następnie za sobą jako nie mające żadnego podobieństwa z celem, do którego prowadzą, tj. z Bogiem". Za te zdanie i wiele innych rzeczy, współbracia wtrącili Jana do zakonnego lochu. I tak się skończyła zabawa w grę z Bogiem. Potem wszystko co napisał, było zgodne z doktryną. Pisał pod mieczem strachu, jaki wówczas swoje żniwo zbierała inkwizycja. Jan wiedział, że bóg, jeszcze w dodatku Ojciec-Samiec to iluzja, wymysł człowieka, ale nie odważył się tego wprost i konsekwentnie głosić, bo groziła za to ekskomunika i śmierć. Pomimo to wielu innych zapłaciło za to głową.
Problem boga i kapłanów istnieje od bardzo dawna. Organizowali ich sobie Faraonowie, oraz inne wcześniejsze cywilizacje. Uczynili to również Żydzi i chrześcijanie. Nie jest to nic nowego. Bóg i religia to potężny oręż w sprawowaniu władzy i bogactwa. I głównie po to był potrzebny bóg i jego kapłani. Obecnie jest identycznie. Wiedział to również święty Franciszek z Asyżu, dlatego protestował wszelkiej regule, nie chciał zakładać żadnego zakonu, nigdy nie miał pragnienia zostać kapłanem, i nie został. Czego jedynie pragnął, to czynić dobro i siać miłość w świecie - podobnie jak robił to Jezus. Nawiasem dodam, że prawdziwych słów Jezusa nie ma. Wszystkie zapiski, jakie sporządzono po jego działalności, a wynajdowano je od różnych ludzi co sobie ustnie o tym opowiadali, wszystkie są wtórne, nieprawdziwe. Kto po 60 latach w szczegółach pamięta wszystkie historie. A że, dokonano potem wielu fałszerstw, to pewne. Nic się nie zgadza, jeśli chodzi o wiedzę i nauki Jezusa. Bajki ewangeliczne, to produkt chrześcijańskich pisarzy, a nie Jezusa. Jezus nie napisał ani jednego słowa, a idee jakie wypowiadał pocieszając sfrustrowanych, nie zostały umieszczone w ewangeliach.
Bajki krążyły wówczas różne. Parę przykładów i podobieńst ze sfałszowanymi ewangeliami: /cytaty/
Cuda Apoloniusza z Tiany
Apoloniusz był człowiekiem współczesnym Jezusowi i apostołom, był neopitagorejskim filozofem. "Już w chwili przyjścia Apoloniusza na świat widać dokoła niego postacie niebiańskie. Jako chłopiec bywa często w świątyni i wszyscy podziwiają jego mądrość. Później w towarzystwie uczniów, wędruje przez Azję Mniejszą, Syrię, Grecję, aż do Rzymu, wygłaszając kazania. Jego czyny zyskują mu sławę człowieka obdarzonego boskością i on sam podaje się za Boga, bądź wysłannika Bożego. Jego ambicje reformatorskie dotyczą nade wszystko etyki. Niejeden człowiek doczekuje się dzięki niemu poprawy swego losu. Apoloniusz jest przeciwny krwawym ofiarom. Z pewnego młodego mężczyzny wypędza złe duchy i pozyskuje w nim naśladowcę. Na wyspie Rodos uświadamia jakiemuś zamożnemu młodzieńcowi, że bogactwo nie ma żadnej wartości. W świątyni Asklepiosa w Aegae (Egea) odgaduje oblicze złego człowieka, który składa kosztowne ofiary. Zna nawet ludzkie myśli. Ucisza burzę na morzu, sprawia, że ustaje trzęsienie ziemi, uzdrawia paralityków, ślepców, wypędza demony. W Rzymie wskrzesza dziewczynę, którą chciano właśnie pogrzebać. Zapowiada swoim towarzyszom, że zostanie uwięziony i skazany. A potem mówi się o jego zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu. (...) zmartwychwstały Apoloniusz z Tiany też ukazał się dwóm swoim uczniom i pozwolił im nawet ująć się za rękę, iżby się przekonali, że on żyje"
Cuda cesarzy rzymskich
"W tych samych miesiącach, gdy Wespazjan oczekiwał w Aleksandrii letnich pomyślnych wiatrów i bezpiecznej podróży morskiej, zdarzyło się wiele cudów, w których ujawniło się błogosławieństwo z góry i dała znać o sobie swego rodzaju skłonność boskości do Wespazjana. Pewien Aleksandryjczyk, znany z tego, że stracił wzrok, prosił go błagalnie o wyleczenie ze ślepoty i to na podstawie wskazówek boga Serapisa, którego zabobonny lud czcił przed wszystkimi innymi bogami. I tak prosił władcę o łaskę polegającą na tym, by ten splunął mu na wargi i oczodoły (również Jezus dotyka śliną ślepca — Mk 8, 23 i Jan 9, 6 — przyp.). Inny człowiek, z chorą ręką, prosił, powołując się na tego samego boga, by cesarz stanął stopą na jego rękę. Początkowo Wespazjan śmiał się i nie chciał tego uczynić. Ale ponieważ ludzie nie rezygnowali z namawiania go - naszła go bojaźń z powodu ewentualnego zniesławienia go i pomówienia o złą wolę, gdyby mu się miało nie powieść, a z drugiej strony ogarnęła go nadzieja wywołana nieustannymi błaganiami i namowami ludzi, którzy go podziwiali. W końcu żądał orzeczenia lekarzy, czy ślepota i podobny uszczerbek mogą zostać przez oddziałanie człowieka uleczone. Lekarze w odniesieniu do danych przypadków wyjaśnili: jednemu z nich zdolność widzenia nie obumarła i wróci, jeśli szkodliwe przyczyny zostaną usunięte; drugiemu można by wywichnięte stawy wyleczyć, jeżeli oddziała na nie uzdrawiająca moc. I niewykluczone, że jest to wola bogów, iż właśnie władca został do tego powołany. Zresztą sława wyleczenia spadnie na cesarza, a szyderstwo wywołane nieudaną terapią spadnie na chorych, godnych ubolewania. Tak więc Wespazjan, który wszędzie dostrzegał zielone światło dla swej pomyślności, uznał, że nie ma dlań nic niemożliwego i dlatego pełen radości podjął się uczynić to, czego od niego oczekiwano, obserwowany w napięciu przez stojący wokoło tłum. Ręka stała się użyteczna natychmiast, a ślepy odzyskał wzrok. Świadkowie tego przypominają sobie oba te wydarzenia jeszcze dzisiaj, kiedy kłamstwo nie mogłoby im już przynieść korzyści" (Tacyt, Hist. 4, 81).
O cudach, które towarzyszyły narodzinom i śmierci cesarzy opowiada Swetoniusz.
Jak tłumaczyli później Ojcowie Kościoła — były to sztuczki diabła, jednak na ignorancję sobie nie pozwalano, nie podważano ich prawdziwości. Tak jak chrześcijańscy apologeci przypisywali je demonon, tak żydowscy przeciwnicy Chrystusa przypisywali jego cuda czartom (Mk 3, 22: "A doktorowie, którzy byli przyszli do Jeruzalem, mówili iż ma Beelzebuba a iż mocą księcia czartowskiego czarty wygania", zob. też Mt 9, 34).
Wypowiedź Celsusa, żyjącego w II w.: "Czy trzeba wyliczać szczegółowo wszystkie wyrocznie wypowiedziane z inspiracji bogów przez wieszczków i wieszczki albo przez innych natchnionych mężów i niewiasty? Czy trzeba mówić o jakich cudach dowiadywano się w świątyniach, ile przepowiedni otrzymali ludzie składający ofiary, ile było niezwykłych znaków wróżebnych? Byli i tacy ludzie, którzy otrzymali znaki z nieba: całe życie jest pełne takich przykładów. Ile miast założono dzięki wyroczniom, ile miast zostało ocalonych od epidemii i głodu, a ile zginęło marnie z powodu lekceważenia wyroczni i zapominania o nich? Ile założono kolonii, które potem bujnie się rozwijały w przestrzeganiu nakazów bożych? Ilu władców, ilu zwykłych ludzi doznało dobrego lub złego losu w zależności od tego, czy przestrzegali wyroczni, czy nie? Ile małżeństw bolejących nad swą bezdzietnością otrzymało to, o co prosiło? Ilu ludzi uniknęło gniewu demonów, ilu zostało uzdrowionych? Iluż zginęło z powodu świętokradztwa; jedni popadli w szaleństwo, inni sami przyznali się do przestępstwa, jeszcze inni popełnili samobójstwo, albo zapadli na nieuleczalne choroby. Niekiedy zabijał ich potężny głos boży, dochodzący ze świątyni" (Contra Celsum 8, 45).
Cały ówczesny świat wierzył w cuda, dziś ludzie nie podzielają już tego przekonania, wierzą jedynie, że zdarzały się akurat te cuda, które opisane są w pismach żydowskich...
Oczywiście zdarzali się i wówczas racjonaliści. Realność cudów negował Cyceron, lecz uważał, że wiara ta powinna zostać zachowana — "dla prostego ludu". Podobnie myślał Strabon (63 r. p.n.e. — ok. 20 r. n.e.), sławny grecki geograf i podróżnik: "Kobiety i gmin trzeba czynić bogobojnymi przy pomocy zmyśleń i opowieści o cudach". "Jeszcze w późnym antyku zdarzali się — oprócz całej armii pobożnych, bigoteryjnych głupców — ludzie, którzy nie chcieli poruszać się we mgle i dlatego w ogóle nie ulegali pseudoreligijnej zbiorowej psychozie, jak na przykład wielki syryjski prześmiewca Lukian, Wolter II wieku [ok. 120 — po 180, satyryk i retor grecki z Samosat w północnej Syrii; jako ciekawostkę można podać, że chrześcijanie przypisali mu takie słowa: "[Chrześcijanie] cześć boską jeszcze teraz oddają owemu wielkiemu człowiekowi, który w Palestynie został ukrzyżowany za to, że nowy zakon dał światu" (O zgonie Peregrynosa), które interpolowano do jego dzieła], jak cynik Oinomaos, bezlitośnie szydzący z wyroczni, albo cynik Diogenes, który powiedział do jakiegoś admiratora darów wotywnych na Samotrace: «Byłoby tych darów znacznie więcej, gdyby zdobyli się na nie i ci, co nie zostali uratowani»"
Również Budda czynił wiele cudów. Warto zauważyć podobieństwa: "Za jego sprawą (...) chorzy odzyskują zdrowie, ślepcy — wzrok, głusi — słuch, kalecy prostują się. Budda kroczy po wezbranych wodach Gangesu, tak jak Jezus szedł po jeziorze. I podobnie jak zdobywają się na cuda zwolennicy Jezusa, tak też czynią je ci, którzy ufają Buddzie. Po wodzie wędruje na przykład i Piotr, i jeden z uczniów Buddy. Piotr zaczyna tonąć, gdy jego wiara słabnie, i podobnie tonął już uczeń Buddy, kiedy zbudził się z nabożnej medytacji nad postacią Nauczyciela. I tak jak Piotra ratuje Pan, tak też ucznia Buddy ratuje odzyskana wiara w Mistrza. Oczywiste jest więc to, że autorzy Nowego Testamentu zapożyczyli owe wątki właśnie z buddyzmu, bo Żydom było całkowicie obce wyobrażenie o wędrówce głęboko wierzących ludzi po wodzie, w Indiach natomiast było ono od dawna bardzo rozpowszechnione." /koniec cytatu/
Gdy się przyjrzeć ludziom dorosłym, ateiście i wierzącemu, nie ma między nimi najmniejszej różnicy. Częściej nawet jest tak, że ateista ma bardziej umysł otwarty, chłonny na poznanie, bardziej kochający niż tradycyjny katolik.
Sfera duchowa, jaka na drodze fantazji została sformułowana, znalazła swoje odzwierciedlenie w życiu, w postaci wierzeń, praktyk, nabożeństw, itp. Na nieszczęście, bowiem iluzje te, wprowadzają ogromne zamieszanie i fanatyzm. Ludzie w imię poglądów potrafią nawet zabić. Agresja już jest oznaką ogromnego oszustwa. Prawdziwa wiedza natomiast nigdy nie ujawnia się agresją, przeciwnie, daje wolność wyboru i toleruje inne wyjaśnienia. Za bogiem stworzonym przez pojęcia ludzkie poszło ogromne zacofanie, infantylizm i niesamowite posłuszeństwo kłamstwu. Uległo temu większość ludzi na świecie.
Słaby potencjał intelektualny zaowocował, zamiast empiryczną wiedzą, to różnego rodzaju skrzywieniami pobożności. Wszystko co duchowe, łącznie z nazwą, wymyślił człowiek. Gdy w swych zapędach poszukiwawczych brakło mu wyjaśnień, stworzył sobie sferę duchową, jako idealny cel i zarazem manipulator służący do pozyskiwania sobie wyznawców, uczniów i zwolenników. Niestety od dawna, aż po dziś dzień, duchowość jest sprytnie wykorzystywana dla celów, i to nie jakbyśmy sądzili - duchowych, ale głównie finansowych. Robią to wszystkie wyznania i kościoły świata. Budowanie ducha trwało setki tysięcy lat, aż zbudowano w końcu gigantyczną naukę o zabobonach, cofającą ludzkość w rozwoju, hamującą naukę i postęp. Gdyby nie religie, świat byłby już bardzo daleko posunięty w rozwoju i miłości. Religie to wojny, konflikty i wiara we wszelkie kłamstwa. Religia to hołd materii i pieniądza, strukturalnie i hierarchicznie rozplanowanego, gdzie na czele tej struktury usadowiony jest "Wielki Szef, Samiec - Ojciec -Bóg, Władca - przyjmujący nieustannie modlitwy, ukłony i ten cały religijny biznes". Niewierzący, ateiści, innowiercy, nie mogą mieć w tym swojego udziału. Oni są już dawno potępieni przez "Głównego Samca". I co nie jest to piękne? - A raczej straszne?
Wiemy doskonale, jak poprzez wieki nierozpoznane były funkcje ludzkiego ciała, więc fikcyjne nauki duchowe, między innymi o wyganianiu złych duchów z ciała, stały się idealnym instrumentem do panowania nad innymi. Niedobór wiedzy i nauki stworzył cały finezyjny świat ducha, i różnej maści pseudo duchowych nauk. W tym nieprawdziwych objawień, które więcej mają wspólnego z chorobami niż prawdą. Prawdy nikt nie zna i nigdy przecież nie pozna. Jest to niemożliwe. A objawienia, to taka gra psychiki i umysłu, ściśle dostosowana do możliwości i poglądów danej osoby, ulokowanej w takim czy innym wyznaniu. Katolicy tych chorób psychiki mają najwięcej.
Gdy nie ma faktów naukowych, powstaje automatycznie pseudo wiara w nieznane. To dość naturalny proces. A wokół tej fikcyjnej wiary - umoralniająca, czasem filozoficzna nadbudowa, i oczywiście sposób na życie. Znamy to z autopsji.
Pułki bibliotek aż się uginają od duchowych dzieł. Ale żaden autor tych zacnych dzieł, tak naprawdę nie ma zielonego pojęcia czym jest duch, nawet czy w ogóle on istnieje. Papier nie ma wyboru, przyjmie każdą nabazgraną ideologię. Wszystko co napisano o duchowości - to czysta fikcja. A to dlatego, że nikt nie wie czym jest życie, kiedy i jak się zaczęło, czy w ogóle się zaczęło, a może istniało zawsze? Zmyślać banały i powoływać się na boga, każdy przecież może. To wygodne, idealna, szeroka droga dla bałwochwalczych i leniwych umysłów.
Znamy wielkich apologetów, teologów, egzegetów, filozofów, każdy z nich zjadł sobie zęby na profesji jaką celebrował, by w końcu z ironią i śmiechem stwierdzić przy końcu życia, że dalej nic nie wiedzą, że nadal nie znają Boga, świata i samych siebie. Dzieła ich jednak pozostały, a pokolenia okrzyknęły ich klasykami, analizując wnikliwie ich wypociny, robiąc na ich podstawie doktoraty i habilitacje. Czy to nie luksus?
Człowiek rodzi się bez boga, i na dobrą sprawę umiera bez niego. Nikt go przy narodzinach jeszcze nie widział. Przy śmierci tym bardziej. Cała ta pseudo koncepcja bazuje na wymyślonej wierze w różne bajeczki. Nieprawdziwe i fikcyjne nauki sprawiły, że religie, nawet te prastare, stworzyły sobie kapłanów, wróży, wyrocznie, modlitwy za zmarłych, no i ogromne za to opłaty. Faraonowie budowali dla siebie, rękami niewolników, gigantyczne grobowce w formie piramid, a siebie nazywali wiecznymi władcami i bogami.
Tymczasem prawdziwy Bóg nigdy się nie ujawnia, nie pragnie uwielbienia i modlitw. Czyżby aż tak złych ludzi stworzył, żeby mu musieli oddawać uwielbienia, jak faraonom, papieżom i ludzkim królom? Taki bóg to nie bóg, ale karykatura! Ze strachu człowiek jest wstanie uczynić wszystko, nawet stworzyć boga, lub się go wyprzeć. W jedną i drugą stronę jest taka sama droga - iluzja. Oto ludzkość stworzyła ogromnego "złotego cielca" -boga i wiarę w niego, oddając mu hołdy wraz ze swoimi majątkami.
Przecież jaki jest Bóg i czy on w ogóle istnieje, a jeżeli jest to w jakiej formie się przejawia - tego nikt z ludzi nie wie. Nie czarujmy się. Nawet, gdyby człowiek wysłuchał milion kazań w kościele pod rząd, wcale nie będzie ani o jotę mądrzejszy, nie dowie się ani krzty więcej o bogu. Głoszący kaznodzieja jest w identycznej sytuacji, mówi, ale nic nie wie. Musi wierzyć, bo mu nawet nie wypada nie wierzyć, skoro jest kapłanem tego iluzorycznego boga, i to jeszcze na dodatek boga płci męskiej, ogromniastego jak wszechświat - samca.
Odnośnie boga, im wyższa cywilizacja, tym mniej w niej boga, a więcej szczęścia, radości, komfortu, kultury i przyjemności. W wyższych światach nie ma kościołów, nie ma wiary, nawet nie ma nadziei. Jest za to wiedza i nauka. O bogu tam nikt nie rozmawia. Cywilizacje niebiańskie mają tak zorganizowane życie, że nie ma w nim władzy, podwładnych, mniejszych i większych. Wszyscy są równi, ale inni. I bóg nie ma nic z tym wspólnego.
Pozostaje nam oczywiście ufać, że i nasze życie ma jakiś cel. Tym celem, na teraz, dla ludzi, jest jakość życia, jakość naszej cywilizacji. Sami musimy się nauczyć żyć dobrze i szczęśliwie. Musimy uczyć się przyjaźni, bo tylko to może uskrzydlić nas wszystkich. Religie i wiara nie są potrzebne nikomu. Jedynie co jest potrzebne, to miłość wzajemna - ona jest naszym Wiecznym Bogiem.
5