Rok Przestepny
Rozdział 1 : Kim ja jestem ?
Dzień jak co dzień. Nie myśląc o tym co wydarzy się w szkole poszłam do niej. Chodzę do 3b Liceum ogólnokształcącego , na profil bio-chemia. Należałam do gruby tanecznej , byłam jej kapitanką oraz drużyny siatkarskiej w szkole. Otaczam się duża ilością osób ze względu na mój styl bycia. Nie wiem dlaczego wszyscy się mną tak zachwycają. Moja najlepsza przyjaciółka Britney była moją bratnią duszą i drugim cieniem. Dopóki nie rozłączyła nas szkoła oraz styl bycia. Każda lekcja przemijała smętnie i bez większej kompromitacji, tym bardziej, że w nauce się nie wybijałam. Humanistyka była moją słabą stroną a w reszcie byłam przecięta, oczywiście nie wliczając w-f mam bardzo dużo wyników i to nie najgorszych. Cieszyłam się że jako to iż kończy się rok szkolny za tydzień będę mogła odpocząć, lecz w sercu byłam się że już jestem dorosła a nieodnalazłam siebie , a co dopiero mojej drugiej połówki serca, czyli męszczyzny z którym mogłabym zostać na wieki. Dotychczas chłopcy irytowali mnie swoim zachowaniem. Byli tacy dziecinni, choć w moim wieku. Rok szkolny mignął jak sekunda a ja nadal nie wiedziałam, co ze mną jest, nietak, że nikt się mną nie interesuje. To znaczy zawsze był jakiś chłopka który uważał mnie za idealną. Te stwierdzenia były właśnie dziecinne. Uważać kogoś za idealnego z powodu jego wyglądu czy tajemniczości. Może to ja nie chcę być przez kogoś kochaną lub nie potrzebuję opieki innego? Jak przyjdzie czas do chyba znajdę miłość, lecz teraz nie potrzebna mi jest. Tak myślę.
-Już wróciłam. Mama wbiegła z walizkami do mojego pokoju .Była bardzo opiekuńczą i z pozoru stateczna, ale tak naprawdę była rozbrykaną osobą. Również mój ojciec był nieokrzesany. Tak naprawdę byłam jedyną osobą odpowiedzialną. Dlatego rodzice powierzali mi dużo obowiązków. Nieraz aż mnie przytłaczały lecz dały mi pewność że nie zgubię się w tym świecie bez walki.
-To dobrze się składa będziemy moli z tobą porozmawiać.-mama odwróciła się.-Robert miałeś mi towarzyszyć- krzyknęła wściekła. Po chwili ojciec wbiegł z dwoma potężnymi walizkami.
- Widzę, że już spakowani jesteście. Rodzice mieli wyjechać zagranice do rodziny. Po pewnym czasie mam do nich dołączyć i zamieszkać tam prawdopodobnie na stałe, jeżeli rodzice dostaną dobrze płatną prace.
- Wiesz, że wyjeżdżamy zostawiamy cię samą-łzy lekko spłynęły po policzku. Objęłam ją ramieniem mimo to jeszcze bardziej się rozkleiła. Spoglądnęłam na tatę z nadzieje że on pomoże mi w tej sytuacji pocieszyć mamę. Jednak on również był rozklejony nawet w gorszym stanie niż mama.
- Mamo, tato- przystanęłam na głębszy oddech.- mam już 19 lat jestem osobą dorosłą znacie mnie. Zanim podejmę jakoś decyzję przejdzie ona trzy etapy.1 Czy nikomu nie sprawi bólu fizycznego i psychicznego? 2 Czy to, co zrobię sprawi, że będę szczęśliwa 3czy aby na pewno nie łamie zakazów waszych czy państwa? Dlatego macie pewność ze nie będę palić, pić, ćpać i puszczać się z pierwszym lepszym za kilka groszy-rodzice przestraszyli się.-To był żart. W ogóle nie będę się puszczać.-strach ich nie opuścił- rozumiem o co chodzi. To też dotyczy dziewczyn. Uśmiechnęli się.
- Czyli rozmowę mamy już za sobą.- wtrącił Robert.-Na to wygląda. Znów córka nas wyręcza. Pożegnaliśmy się a rodzice wsiadali do taksówki. Wyjrzałam przez okno. W moim kierunku zmierzali Carl-partner taneczny, Meg , Monica,- kumpele z drużyny siatkarskiej.
- Ogłaszamy, że impreza została otwarta-krzyknął Carl.-spojrzałam na taksówkę. Miałam nadzieje, że nie usłyszeli głupich przekomarzań Carla. Wiedział doskonale, że nie zrobię tego, czego rodzice by mi nie pozwolili. Szyba powoli się rozsunęła a za nią twarze moich rodziców.- Żadnych imprez.- krzyknęli równo i odjechali. Spojrzałam karnym wzrokiem na Carla. Oczywiście nic sobie z tego nie zrobił miał jeszcze ubaw po pachy.
- No już wyjechali a jeszcze cie pilnują- poskarżył się Carl.- To są moi rodzice. Mimo wszystko mają nade mną kontrole w jakieś małej mierze. Siedzieliśmy w ciszy przez dłuższą chwilę aż w końcu ją przerwałam.- Co u was? -desperacko szukałam pomocy. Od pewnego czasu nie mieliśmy, na jakie tematy rozmawiać lub kłócić się, bo mieliśmy podobne poglądy.-Daj jej to-Carl zwrócił się, do Meg.
-Posłuchaj. Mieliśmy ostatnio zawody z okazji wakacji.- nie wiedziałam, do czego dąży. Przecież wygraliśmy i wszyscy się cieszyli.-Skończył się rok szkolny. Każdy z nas pójdzie w inną stronę i chciałyśmy a właściwie cała grupa chciała aby nasza kapitanka -uśmiechnęła się- miała pamiątkę. Nagraliśmy ci ostatni mecz jaki wspólnie graliśmy. Zdobyłaś tyle punktów, że wszyscy byli pod wrażeniem twoją grą.-nagle przestała mówić i zaczęła spoglądać na Monice.- Nie wiem jak ci to powiedzieć..- przystanęła - Po prostu jej pokaż.-wtrącił Carl.
Z ciekawością włożyłam płytę i odczytałam jej zawartość. Oglądnęłam. Ku mojemu zdziwieniu wyglądałam sztywno, lecz moje ruchy były zdecydowane i perfekcyjne. Na boisku wszyscy przybierali odpowiednie pozycje a ja …Ja stałam prosto bez żadnego wyrazu na twarzy. Zapatrzona na piłkę odbierałam ją tak zręcznie wręcz niemożliwie. Zdobywałam punkt za punktem. Na mojej twarzy nie malowały się emocje , wyglądałam jednym słowem jak …,,dziecko specjalnej troski”. Moje zachowanie było dziwne jak na kapitankę drużyny. Byłam zaniepokojona. Szybko wyłączyłam film i spojrzałam na znajomych.
-Chcesz porozmawiać -Moniki troska była nieograniczona. -Nie dzięki na pewno na ten temat nie. Jak chcecie spędzić wakacje?- chciałam uciec od tematu filmu. Czułam, że coś ze mną jest nie tak. ---My jeszcze rok należymy do grupy, więc wyjeżdżamy na obozowisko. Spojrzałam na Carla, aby się podzielił z nami swoimi planami.-Ja nie idę na studia, więc zostaje w grupie i szukam nowej partnerki do tańca.
No tak tylko ja żegnałam się z tańcem i siatkówką, aby iść na studia.
Robiłam to dla rodziców. Twierdzili, że z tańca czy gry w drużynie nie zdobędę zawodu i nie będę zarabiać na swoje utrzymanie. Mieli racje i dlatego ich posłucham.
- A ja jak już wiecie po wakacjach idę na studia.-głupio mi było, że ich zostawiam. Byli naprawdę dobrymi znajomymi.
- A wakacje jak masz zamiar ty.. spędzić?- znów Monika okazywała dużo troski w stosunku do mnie.- Nie wiem.-nie przeszkadzała by mi samotność.
- Wyjedz gdzieś rozerwij się. Nie wieże, że nie wiesz jak i gdzie przecież jesteś duszą towarzystwa.-mimo że Carl był chłopakiem też okazywał troskę. Tylko, Britney przychodziła mi do głowy. Nie był to najlepszy pomysł, bo mieszkała na końcu miasta, lecz nie myślałam długo nad tym.
- Pojadę do Britney.- wszyscy się uśmiechnęli.
-Wiedziałem, że nie rozczarujesz mnie.-szturchnął mnie w ramie.
-Tylko jest jeden problem. Mogę dzisiaj pojechać lub czekać na następny pociąg tydzień. - zatrzymałam się na głębszy oddech.
-Wiem o co chodzi… problemem nie jest ten pociąg który odjeżdża za 30 min. Tylko to że chcesz właśnie nim pojechać ale nie wiesz jak nas wyprosić.-jak zawsze Meg wszystkiego domyślała się.- To nie jest problem.- uśmiechnęli się. Chwilę później bez pożegnania wyszli.
-Dzięki -tylko tyle zdążyłam krzyknąć bo już ich nie było.
godz. 22.30 dotarłam. Zawsze lubiłam ją odwiedzać ponieważ można było odpocząć w tej okolicy od hałasu i pooddychać wiejskim powietrzem . Ta noc była inna niż zwykle. Księżyc tak mocno świecił, że mogłam zobaczyć wyraźnie swoje odbicie w kałuży. Spokojnie z opanowaniem zmierzałam do drzwi domu przyjaciółki. Nagle usłyszałam szmer, gwałtownie odwróciłam się. Wiatr mocno zawiał i poczułam jak wiatr niesie zapach kwiatu bzu ze sobą. W zaroślach nikogo nie było. Ponownie opanowałam swoje emocje z adrenaliną doszłam do drzwi i zapukałam. Nie minęła chwila jak Britney otworzyła drzwi i rzuciła mi się na szyje. Cieszyła się ja nigdy wcześniej. Ja też byłam radosna, dlatego ze długo nie kazała mi stać samej w mroku nocy przed drzwiami.
- Hej - pisnęła mi do ucha Britney.
Uściskałam ją ponownie. Mój wyraz twarzy nic jej nie mówił, lecz długo nie pozwoliła się okłamywać, że jestem niespokojna.
- Maria, co się stało -zapytała z troską.
- Nic -wymawiając te słowa starałam się uśmiechać.
- Znam cię na tyle dobrze, że …-Przerwałam jej.- Britney może zanim opowiem ci, co się dzieje zaprosisz mnie do środka - moja ironia nigdy nie ma końca.
- Ależ oczywiście - w jej ustach brzmiały jak wyrzut, że odciągam moment wytłumaczenie swojego przygnębienia.
Weszłyśmy do środka. Jej dom od środka był bardzo jasny. Jak zawsze był dobrze ocieplony. , dlatego fala ciepła uderzyła mnie i musiałam ściągnąć warstwę swetrów. Nie byłam przyzwyczajona do tak wysokich temperatur. Jej pokój wyróżniał się od reszty ponieważ posiadał tylko jedno małe okno i był pomalowany na ciemny kolor. Usiadłam na pomarańczowej sofie a Britney stanęła przede mną z wzrokiem zatopionym na moją twarz. Byłam bardzo dobrą aktorką w ukrywaniu swoich emocji lecz tej nocy nie mogłam ich ukryć .
- No i …- powiedziała wolno akcentując każde słowo.
- Mam prośbę.
- O nie mam zamiaru teraz czekać na odpowiedź dwie godziny. Mów! Albo buy, buy… - każde słowo było dla mnie udręką.
- Nie mam zamiaru cię zbywać, lecz chcę to wytłumaczyć na tyle dobrze żebym mogła zrozumieć to ja i ty. - uśmiechnęłam się delikatnie, czekając na jej reakcje.
Spoglądała na mnie z ciekawością lecz nie chciała tego ujawnić. Wiedziałam że w duszy jest wściekła że jeszcze jej nie powiedziałam. Na ogół była bardzo niecierpliwa lecz wyrozumiała.
- Muszę ci coś pokazać .
Podeszłam do komputera i włączyłam film z zawodów.
- Spójrz Britney…
Oglądałyśmy film. Jej twarz była pochłonięta w ekranie. Stała tak chwile. Nie wiedziałam co zrozumiała z tego filmu , martwiłam się że jej wyobraźnia ją poniesie i…
- Mario , wiem na czym polega twój problem.
Patrzyłam na nią z obawą i sercem w gardle.
- Co masz na myśli ? - mój głoś był stanowczy i pewny lecz jednak trochę przytłumiały.
- Po prostu wygląda na to że … jako kapitanka drużyny niezbyt dobrze grasz i wypadasz przed kamerą. - uśmiechnęła się niepewnie lecz w sercu nie mogła ze śmiechu wytrzymać.
Moje myśli wędrowały. Czy ona tego nie zauważyła że ja… jestem inna. Przecież ja wyglądałam i zachowywałam się jak Ufo a ona nie zauważyła . Bałam się że jeśli będę próbowała pytać dlaczego ma takie spostrzeżenia, rozwieje jej teorie. A wiem że chcę aby miała rację.
- Coś się stało - zapytała z niepokojem.
- Nie - odparłam odruchowo. - Co do prośby. Mogłabyś mi się przyglądać przez ten miesiąc który u ciebie pobędę.
- Co - jej pisk znów mnie ogłuszył. Zmieszałam się i przybrałam postawę ,, niewiniątka''.
- Przepraszam , ale nie mówiłaś że chcesz zostać a ja no wiesz …
- Wiem , nie lubisz niespodzianek. - obydwie zamilkłyśmy. W duszy obydwie śmiałyśmy się z siebie nawzajem. Minęło kilka minut ciszy zanim nagle Britney przerwała ciszę.
- Wiesz co do prośby.
- Tak ?
- Spełnię ją , jeśli pomożesz mi wybrać moją nową fryzurę.-mówiąc była podekscytowana w entuzjazmie.
Zdziwiło mnie to że prosi o coś co i tak bym zrobiła , bo wie że jestem osobą szczerą i ciekawską. Jej był niecodzienny dla innych . Mało ludzi było na świecie z takim wyglądem. Miała rude włosy oraz lekko zaznaczone piegi. Jej oczy miały barwę koloru szmaragdowego a cerę jasną . Nikt nie spotykał o takich charakterystycznych cechach ludzi ,,rudych''.
Cały wieczór przegadałyśmy. Nie było w tym nic dziwnego prócz tego iż Britney naprawdę wzięła do serca moją prośbę i myślała nad każdym moim słowem i gestem.
Obudziłam się wczesnym rankiem. Słońce dopiero wychodziło za horyzontu. Ubrałam szlafrok i udałam się do toalety. Toaleta znajdowała się na dworze jak to na wsi , większość ludzi tego nie lubiła lecz mi to nie przeszkadzało. Nucąc moją ulubioną piosenkę z radością na twarzy dotarłam do drzwi toalety. Nagle mocno zawiał wiatr i zmów poczułam zapach kwiatów bzu. Odwróciłam się w stronę źródła zapachu. Moją uwagę przykuło szelest krzaków . Nie myśląc z konsekwencji podeszłam i zobaczyłam cień człowieka. Na dziw nie bałam się lecz ciekawa kto to jest. Gdy chciałam się zbliżyć cień zniknął. Nie wiedzieć dlaczego zaczęłam z uporem rozglądać się gdzie znikał. Zapadła cisza , wiatr ustąpił a ja czekałam na dalsze rozegranie kart. Moje serce mówiło ,, Mario odwróć się'' . Odwracam się a tam stoi Tom z rękoma w górze. Tom był to brat Britney.
- Ojj…nieee !!!
- Cooo ?! - krzyczałam głośniej niż on nie mając powodu.
- Przyłapałaś mnie na gorącym uczynku.
- Dlaczego?
Tom zmarszczył brwi wręcz niemożliwe.
- Wiesz chciałem cię doprowadzić do zawału , jednak jak to nasza Maria nawet nie drgnęła.-powiedział to z letkim rozczarowaniem na ustach.
- Przepraszam że jestem…- nie dokończyłam bo w odbiciu kałuży zauważyłam mężczyznę. Odwróciłam się ,a na twarzy miałam malowaną ironię.
- A co do tego jaka jestem, chyba po tym zajściu nie macie wątpliwości że jestem..
- Piękna i odważna -nieznajomy mężczyzna przemówił do mnie.
Jego słowa mnie zaskoczyły i rozszczęśliwiły, lecz po chwili zdałam sobie sprawę, że nie mogę tego tak zostawić i grałam osobę oburzoną. Tom z satysfakcją, że mnie zna bardzo dobrze powiedział.
- Widzisz jej minę i zachowanie. Nie zadzieraj z nią. To kobieta sukcesu ma tylko złe cechy.
- Nie wątpię co do tego że to kobieta sukcesu lecz z tym niebezpieczeństwem i złymi cechami to przesadziłeś Tom.
- Mark słyszysz siebie. Masz gorączkę czy coś że nie wiesz co mówisz? To nie kobieta tylko zło..
Tom mówił to szybko i z zapałem. Przerwałam tą rozmowę wyrażając swoje zdanie.
- Posłuchajcie - obrócili się równocześnie w moją stronę .
- Po pierwsze Tom, twój kolega ma racje nie mów tak o mnie, bo inaczej źle skończysz.- spoglądnęłam na niego z dzikością.
- To twoje spojrzenie doprowadza mnie do złości.-nie zwracają na jego uwagę dalej mówiłam.
- Po drugie jak możesz mówić, jaka jestem jak mnie nie znasz.-Zwróciłam się do nieznajomego mężczyzny.- A po trzecie, kim ty jesteś do cholery.?!
Zapadła cisza , ich twarze były zdziwione i przerażone. Nawet nie wiedziałam dlaczego mnie tak się boją ale z drugiej strony byłam z siebie zadowolona.
- Okey , ja nie mam zamiaru dłużej tu stać idę tam gdzie miałam iść.- mówiłam to stanowczo, lecz z nutką zapytania, ponieważ czekałam aż odpowiedzą na moje pytanie. Jednak nie doczekałam się. Załatwiając swoje potrzeby fizjologiczne miałam zamiar iść coś zjeść i wypaść na miasto. Britney wyszła z pokoju i dołączyła do śniadania. Jadła spokojnie z uśmiechem na twarzy.
- Słyszałam o zajściu przed toaletą i miłym poznaniu kolegi Toma - Marka.- śmiała się
- No widzę, że nie potrafią się opanować tą wiadomością, że przez ich zabawy prawie zrobiłam w majty siusiu- byłam tak zirytowana, że myślałam że ich pozabijam. Tom uśmiechał się, lecz jego kolega przyglądał się na mnie ze smutkiem. Nie zwracałam na niego uwagi dopóki nie zaproponował się uspokojenia Tomowi.
- To, co dziś robimy?- westchnęła
- Nie wiem, może wybierzemy się do Doliny Ważek? - na tą odpowiedź Markowi rozbłysły oczy zmieniła się mina na bardziej pogodną. -Co prawda nie jestem pewna jak tam dojść, ale myślę, że Mark nam pomoże.- odruchowo odwróciłam wzrok na niego, lecz natychmiast się speszyłam, ponieważ on również spoglądał w moją stronę. Zbliżyłam się do Britney.
- Masz na myśli tego Marka- szeptałam. Britney patrzyłam na mnie podejrzliwie. Nie zważając na konsekwencje wypowiedzianych słów powiedziało głośno:
- Mark
- Słucham - odwrócił wzrok na Britney
- Maria bardzo pragnie abyś zaprowadził nas do Doliny Ważek-zadowolona, że nie wiem jak zaprzeczyć spoglądała na mnie. Odruchowo Mark powiedział:
- Ależ, jeśli Maria chcę tego nie mam zamiaru odmawiać.
Patrząc z pod byka na Marka wycedziłam przez zaciśnięte zęby
.- Nawet nalegam żebyś poszedł.
Nagle Tom włączył się do rozmowy.
-To nawet dobrze moje siostry nie będę musiał odprowadzać Marka, chociaż wygrał zakład.
-Odpłacisz to innym razem.-uśmiechnął się w stronę Toma.
Marki i Tom pożegnali się.Mark wyszedł a Tom został w domu. Szybko się przebrałam i wybiegłam na dwór. Przed drzwiami zatrzymał mnie Tom.
-Mari uważaj na siebie.
Podniosłam jedną brew i zmarszczyłam czoło ze zdziwienia.
-O co ci chodzi? Od kiedy martwisz się o mnie?
Tom zaniemówił i ze spokojem na twarzy powiedział- To znaczy nie martwię się tyle, co o ciebie, ale Marka. Bo wiesz on jest uczuciowy i szybko się zauroczył w tobie.
Był taki smutny gdy to powiedział.
- Tom Mark jest raczej w twoim wieku więc jest o 2 lata młodszy. Jest dla mnie dzieckiem. Nie martw się…- Nic nie zrobiłam. Nawet nie byłam miła a on już się zauroczył.
Postanowiłam zaczekać w domu na Brithney i że nie nigdy nie będę sam na sam z Markiem. Tak będzie lepiej dla mnie i niego zwłaszcza dla niego. Pewnie tak jak każdy chłopak który uważał mnie za idealną minie mu po kilku tygodniach lub dniach. Po kilku minutach Brithney dołączyła do mnie i udałyśmy się z Markiem do Doliny Ważek.
Całą drogę szliśmy pod górę. Dokoła rosło mnóstwo drzew iglastych. Mark prowadził. Za nim szłam ja i Brithney. Brithney szybko się męczyła i zostawała w tyle a ja nie zwracając uwagi szłam dalej. Po dłuższej chwili zauważyłam że ide sama z Markiem, a on cały czas spogląda. Natychmiast zrobiłam wrogą minę i dołączyłam do przyjaciółki. Nie wiedziałam dlaczego posłuchałam Toma i uwierzyłam w jego twierdzenie o Marku. Możliwe że on tak naprawde jest miły w stosunku do kobiet. Po prawie godzinej wędrówce znaleźliśmy się na łące pełnej kwiatów letnich. Okazało się że łąka znajduje się na szczycie góry a w dolinie był wodospad oraz błękitna rzeka. Usiadłyśmy pod dębem patrząc jak woda rozpryskuje się na milion drobnych kropel orzeźwiając nasze gorące policzki. Mark poszedł do domu a ja z Brithney gawędziłyśmy.
- Brithney pięknie tu jest.-pełna zachwytu zamknęłam oczy i westchnęłam.
- Myślałam że już tego nie powiesz. Chyba warto było znieść towarzystwo Marka aby teraz rozkoszować się tym widokiem.-otworzyłam jedno oko spoglądając na nią.
Po kilku minutach odpowiedziałam. -Warto naprawdę watro… -zaśmiała się.
- Miło mi że podoba ci się ta okolica-otworzyłam oczy. Przedemną stał oczywiście Mark. Jego ciemne oczy sunęły po moim ciele. Czułam jak zmierza ku mojej twarzy. W pewnym momencie jego oczy zawiesiły się na moich ustach. Po kilku sekundach ruszyły i zatrzymały się na moich oczach. Jeszcze nigdy żaden chłopak nie sprawił abym czuła się tak zrelaksowana pod wpływem jego spojrzenia na moim ciele. W tej chwili mogłam się przyjrzeć jego oczom. Miały przepiękny kolor granatowy. Były matowe nie odbijało się żadne światło od jego oczu. Widziałam siebie w jego źrenicach tylko to odbicie świadczyło o tym że są prawdziwe.-Może chcesz abym cię oprowadził po okolicy-jego propozycja była bardzo miła. Jednak nie z moją zasadą i obietnicą. Jednak może kilku minutowy spacer z nim nie zrobi wielkich szkód a poznałabym okolice. Byłoby mi łatwiej spędzić tu miesiąc z świadomością że w każdej chwili będę mogła tu przyjść i się nie zgubie.
- To milczenie mówi że się zgadza. - westchnęła Brithney.
Brithney już mnie wkopała. Znała mnie na wylot. Wiedziała że jak długo się zastanawiam to nie jestem pewna podjęcia decyzji wiec mi pomogła.
- Brithney może pójdziesz z nami większą grupą zawsze jest weselej.- nie chciałam dać jej satysfakcji że zmusiła mnie do tego. Zawsze można jeszcze zrobić rewanż i miałam zamiar go wygrać.
Uśmiechnęła się- Przykro mi ale muszę do toalety.
Co ona sobie myśli ze ja się nie domyśle że na tym pustkowiu nie ma toalet. Wygraną mam już w ręku.
- Mi również przykro- wygięłam usta w podkowę -ale tu nie ma toalet.
Ona również wygięła usta w podkowę i zatrzepotała rzęsami.
- Publicznych nie ma ale prywatne są. Mark pozwolisz że skorzystam z toalety w twoim domu.
- Jasne, droga wolna. Tylko się nie przestrasz mamy remont więc nasz dom wygląda jak złomowisko.- uśmiechnął się.
Czyli będę musiała spędzić najbliższe 10 minut z Markiem sam na sam. Brithney nie wiedziała o tym zauroczeniu. Mimo wszystko jest bardzo spostrzegawcza więc może to zauważyła. Chyba że…. Tom mnie okłamał i w ogóle Markowi się nie podobam.
Mark wyciągnął w moją stronę rękę. Rozglądnęłam się. Brithney już nie było. Wstałam i ruszyłam s stronę drzew. Mark stał nadal w tym samym miejscu z wyciągniętą ręką do przodu jak przed chwilą.
- Coś się stało? Skurcz cię złapał?- uśmiechnął się. Przyciągnął rękę do siebie i ruszył w stronę drzew. Podążyłam za nim. Większość drogi przebyliśmy w ciszy. Co jakiś czas jak była jakaś przeszkoda wysuwał rękę żebym mogła bezpiecznie przejść lecz nie korzystałam z pomocy. Tłumaczył mi jak dany rejon się nazywa. Pokazywał znaki szczególne drogi do Doliny Ważek. W pewnym momencie zboczył z trasy i zniknął za krzakami. Nie byłam pewna dlaczego to zrobił. Czy mam zostać tu do czasu jak przyjdzie czy iść za nim.
- Mark…-krzyknęłam - Mark…-nikt nie odpowiadał. Ruszyłam w stronę krzaków. Gdy przeszłam przez nie obdzierając sobie ręce i twarz zauważyłam że Mark siedzi na kłodzie przy malej rzece.
Kucnęłam naprzeciw niego.
-Cos zrobiłam nie tak?
Zmarszczył brwi-A ja?
- Nie. Jesteś w stosunku do mnie bardzo miły jak dżentelmen -uśmiechnęłam się. Spojrzał na moje rozpalone policzki od słońca.
- Ciepło ci?- uśmiechnął się a później spojrzał mi w oczy.
- Mark nie widać?- wskazałam rozpalone policzki.
- Widać lecz myślałem że się zawstydziłaś.
- Czym miałam się zawstydzić.-spytałam z niedowierzaniem. Odwróciłam się.
- Raczej Kim…
Odwróciłam spowrotem głowę aby spojrzeć na niego. Gdy to zrobiłam zdałam sobie sprawę że Mark siedzi blisko mnie a jego twarz jest oddalona od mojej o 10cm. Czułam jak jego ciepły oddech otula moją twarz i powoduje że policzki są jeszcze cieplejsze. Odsunęłam się.
- Mark mnie raczej osoby nie zawstydzają.
Ponownie usiadł jak kilka minut temu na kłodzie.
- Nigdy?
- Raczej tak…jednak czynny tych osób mogą mnie zawstydzać ale potrafię to ukryć.-pokręcił głową z niedowierzania
- Pewnie dużo osób ci to mówi ale jesteś niezastąpiona. Najprawdopodobniej dużo mężczyzn się tobą interesuje.
- Nie tak dużo jak myślisz… a dlaczego sądzisz że mają się mną interesować?
- Idealna może i nie jesteś ale jesteś przynajmniej moją wymarzoną dziewczyną.-zarumienił się
On jedyny uważa mnie za wymarzoną a nie idealną dziewczynę. Akceptuje mnie z wadami a nie próbuje je usunąć.
- Dzięki za szczerość. Podnosi mnie na duchu.
- Masz depresje z tego powodu…
- Może nie depresje ale kompleksy.-fakt że uważam się za mniej atrakcyjną jak dla mnie jest to kompleks.
Pomiędzy brwiami pojawiła się u niego mała zmarszczka wskazują na to że nad czymś myśli.
- Chodzi o to że gdy chłopak mówi ze jestem idealna nie widzi moich wad a to tylko dlatego ze mnie nie zna. Wtedy ja czuje się brzydsza. Moje kompleksy rozrastają się pod wpływem tego że on o nich nie wie.
- Ja widzę tylko jedną wadę. Nie dopuszczasz do siebie ludzi. Trzymasz ich na pewien dystans.
- Jak myślisz nie najgorsza ta wada? -uśmiechnęłam się.
- Oczywiście że nie. Mimo to, cierpisz przez nią.
Doskonale wiem o co mu chodzi. Nie dopuszczam innych do siebie więc nie pozwalam im poznać mnie. Dlatego wszyscy uważają mnie za idealną.
- Jest to mój wybór.
Spojrzał mi w oczy. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Wiem i szanuje to. Mam pytanie…
- Po tym pytaniu idziemy do Brithney.- za dużo czasu spędziłam z nim.
- Dlaczego nie poszłaś sama do Brithney jak zniknąłem ci z oczu?
- Chciałam ale nie mogłam cię zostawić. Nie wiedziałam co się stało. Poszedłeś tak bez słowa. Zastanawiałam się czy mam iść za tobą czy wrócić.
- Mimo że mogłaś się pokaleczyć poszłaś.-to było stwierdzenie.
- Tak. Poszłam i się pokaleczyłam.- przejechał palem po zadrapaniu na dłoni.
- Przepraszam. Nie pomyślałem że pójdziesz za mną.
- To był mój wybór. Uszanuj go.- uśmiechnął się
- Lubisz owoce?
- Tak…-dlaczego chciał to wiedzieć?-…bardzo.
Przeszliśmy kilka kroków dalej. Było tam potężne drzewo z jabłkami. Zaczął wspinać się.
- Nie musisz wychodzić tak wysoko. Niżej też są i to ładne.
- Może i są ładne ale nie tak słodkie jak te wyżej.- był już ponad 2 metry.- Lepiej nie stój pod drzewem.
- Już schodzisz.
- Ale mimo wszystko…-konar ułamał się. Mark upadł na mnie.-lepiej nie stać.- w reku trzymał czerwone jabłko.
- Ups…- za krzaków wyjrzała Brithney. Mark nadal leżał na mnie. Sunęłam go z siebie jednym ruchem. Bluzkę miałam poszarpaną przez konary które spadły razem z Markiem.
- Brithney to nie tak jak myślisz.-tłumaczył się Mark.
- Skąd ty wiesz co ja myślę?- uśmiechnęła się z irytacja.
- Wiem jak to wygląda. Maria ma poszarpaną bluzkę a ja leżałem na niej.
Leżałam na ziemi. Nie mogłam się ruszyć ponieważ miałam zwichniętą kostkę. Przysłuchiwałam się ich rozmowie. Mark był bardzo przejęty myślami Brithney. A ona ja zawsze była bardzo wyrozumiała i nie myślała że ja i Mark…
- Przecież mam oczy i wszystko widziałam. Może i tak to wyglądało, ale ja wiem że wyy…-zwolinłą tempo mówienia i wzięła głęboki oddech-…wyy na pewno nie chcieliście…no wiecie o co mi chodzi…
- Nie- krzyknęliśmy równo.
Mark odwiózł nas do domu. Stwierdził ,,Nie wiem co bym sobie zrobił gdyby znów coś się wam stało, zwłaszcza Mari. Tyle już wycierpiała przezemnie”
Minął już tydzień od czasu zwichnięcia kostki. Lekarz zalecił mi abym nie nadwyrężała mojej prawej nogi bo może jeszcze wznowić się uraz. Dlatego pilnie przestrzegałam jego zaleceń i przez tydzień siedziałam w domu. Mark miał wyrzuty sumienia, wiec codziennie przychodził i pomagał mi. Wczoraj zaczęło mnie męczyć sumienie że pozwalam mu na to. Mimo wszystko stwierdził że nie odpokutował i będzie mi jeszcze przez jakiś czas pomagał. Tylko jak długo?
- Część Mari.
- Hej.
- Od tego momentu możesz mi wydawać polecenia.
- Muszę z tobą porozmawiać.- niech ten cyrk już się skończy.
- Zanim pogadamy…przynieść ci coś do jedzenia?
- Nie. Nic nie chcę, oprócz tego żebyś mnie wysłuchał.- na jego twarzy pojawił się grymas. Nie lubił jak nie korzystałam z pomocy innych zwłaszcza jego-Minął już tydzień. Moja kwaratanna w tym domu już się skończyła. Kostka już nie sprawia mi bólu i mogę ją śmiało używać aż do następnego uszkodzenia. Po pierwsze, wiem że sumiennie ci nie pozwala zostawić mnie bez opieki. Po drugie, moje sumiennie nie pozwala mi abyś dbał o mnie wtedy kiedy tego już nie potrzebuje. Dlatego mam rozwiązanie. Znajdź coś takiego żeby według ciebie odpłaciło mi ten ból który mi wyrządziłeś.
Chwile siedział w ciszy i myślał.
- Tak ja już stwierdziłem moją odpłatą będzie opieka nad tobą przez najbliższy czas.-czy on nie rozumie że ja mam go już dość.
- Mark- krzyknęłam za głośno. Odsunął się o kilka kroków.- powiedziałam ci że to nie może być opieka nademna bo już jej nie potrzebuje i nie może to trwać dłużej niż 3 godziny.
Znów nastała cisza. Patrzył na mnie i wyszedł.
Mam nadzieje że się obraził i zostawi mnie w spokoju.
Oczywiście się myliłam nie minęłam sekunda jak wrócił i to uśmiechnięty.
- Mam idealną propozycję. Dowiedziałem się że lubisz tańczyć oraz francuską kuchnię. Masz do wyboru dwie opcje.-jak zawsze daje mi wolną rękę.- Dziś wieczorem idziesz ze mną do klubu lub na kolację.
Iść z nim na kolację. Nie ma mowy. Tańczyć z nim? To zależy czy potrafi.
- Wybieram klub.- niestety kolacja jest wiele gorsza niż tańczenie. Zawsze mogę powiedzieć że kostka mnie rozbolała.
Nie miał wesołej miny.- O co chodzi?
- O nic.- uśmiechnął się sztucznie. Kłamał i to jeszcze nie skutecznie. Skarciłam go wzrokiem.- Myślałem że wybierzesz kolację. Bo ja nie umiem tańczyć. -uśmiechnęłam się.
- Nie musisz z tego powodu dołować się. Wystarczy mi to że będziesz tam i próbował się świetnie bawić. A poza tym tańczyć każdy potrafi tylko po swojemu.
- Dobrze. Jesteśmy umówieni za 2 godziny przyjadę po ciebie.-mrugnął do mnie i wyszedł.
Jestem nareszcie sama. Za 2 godziny mam spędzić następne 3 godziny z Markiem i to sama. Nie znając nikogo w tym klubie. Będę zdana na towarzystwo Marka
- Ratunkuuu.- krzyknęłam.
Do pokoju wpadła Brithney.
- CO się stało?- dyszała przez wyczynowy bieg po schodach.
- Idę do klubu z Markiem.- uśmiechnęła się.
- Powiedz mi co ja mogę zrobić w tej sprawie żebyś tak nie cierpiała.
- Umów się z kimś i przyjdź do tego klubu.-nie chcę być tam z nim sama.
Zmarszczyła brwi.-Myślisz że nie będzie wiedział że to ukartowane.
- Powiemy mu że to był przypadek.-popukała mi w czoło.
- To na pewno się nie uda. Pomyślę i załatwię ci lepsze rozwiązanie.- no jak znam ją będzie to może i lepsze rozwiązanie ale ze skutkami ubocznymi.
Do spotkania pozostało 30 min. Skazana na męczarnie w samotności. Praktycznie nie będę sama bo z Markiem lecz będę się czuć osamotniona z powodu braku bratniej duszy. Mark jest dziwną osobą. W jego obecności czuje się swobodnie lecz przytłoczona nadmiarem emocji. Jego oczy są bardzo magiczne. Działają jak różdżka. Gdy czuje się pewnie odbiera mi to jednym spojrzeniem. Jednak drugie spojrzenie sprawia że czuje się wolna od wszystkich zmartwień. Nie zawsze to działa. Przeważnie do tego czasu kiedy nie spojrzę mu w oczy, głęboko, przenikliwie a on odwzajemni to…jestem wtedy bezsilna ale wolna. Źle robię że nie szanuję go. On chyba lubi mnie bardzo i ma wobec mnie duże zamiary a ja… nie mam zamiaru. Przynajmniej w tej chwili tak czuję. Nie wiem co może być za chwile czy jutro o tej samej porze jeśli przeżyję. Jednak mam marzenie aby kiedyś mu to uczucie odpłacić, może nie tym samym ale w inny sposób. Zaufaniem, szczerością, dobrym słowem.
- Mario co ty tu robisz?- krzyknęła karcąc mnie Brithney.
- Siedzę…
- Nie powinnaś. Szybko do łazienki i się przebieraj. Chyba nie masz zamiaru iść w starych dresach.- postąpiłam ja powiedziała. Mark był uśmiechnięty. Jak zawsze pogodny, miły, uczynny.
- Świetnie wyglądasz.- miałam na sobie zwykły oliwkowy sweter i jak zawsze obcisłe dżinsy. Nic nadzwyczajnego a jemu się to podobało.
- Dzięki. Pamiętaj to nie jest randka.
- Jasne.
Lokal był bardzo przytulny. Mieliśmy zarezerwowany mały stolik. Tylko dlaczego? Ja przyszłam tu tańczyć.
- to idziemy tańczyć … chyba nie mas zamiaru tu siedzieć?- złapał mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie tak że przylegałam do jego torsu. Odepchnęłam go.- Co ty robisz?
Ponownie przyciągnął mnie.- Chciałem ci powiedzieć że nie umiem tańczyć, lecz dla ciebie zrobię to i się ośmieszę.
-Przepraszam. Zapomniałam ze nic nie usłyszę jeśli nie będę wystarczająco blisko rozmówcy. Zaraz wrócę.- zauwazyłam że ktoś siada do naszego stolika.
- Sorry ale ten stolik jest zajęty.- mężczyzna był bardzo podobny do Marka. Wysoki, czarne krótkie włosy które kontrastowały z bladą cerą. Różniło ich tylko to że Mark był mniej napakowany.
Posadził mnie koło siebie jednym ruchem.
- Jestem Kellan- uścisnął moją dłoń na powitanie.-Jestem tutaj abyś nie musiała spędzić tego wieczoru z Markiem.
Brithney jest chora. Przysłała mi replikę Marka i ja mam zapomnieć że jestem tu z nim.
Siedzieliśmy dłuższą chwilę w ciszy. Kellan z Markiem pili już chyba 5 piwo a jakiś czas szłam tańczyć i wracałam. Moją wymówką do powrotu było to że mnie kostka bolała.
- Zamawiam jeszcze dwa.- krzyknął Kellan do kelnerki.
Ciekawe, co ja z nimi zrobię jak na nogach nie ustoją.
- Może przystaniecie na tych jeszcze dwóch piwach i koniec.- delikatnie zaproponowałam. Nie wiadomo w jakim humorze są po wypiciu kilku piw.
- Może…- odpowiedział żebym się odczepiła.
- Jeszcze chwile i będę musiała was nieść do domu.
- Jestem twardzielem-napiął mięśnie- wypije 10 i dojde sam na nogach do domu.
Zaśmiałam się bez humoru.
- Ja wypiję 15 i również sama dojdę do domu.- palnęłam bezmyślnie.
Nastała chwila ciszy. Chłopcy myśleli intensywnie.
-Jak myslisz zrobi to-zapytał Kellan Marka
- Znam ją dopiero ponad tydzień. Jedna sądzę że to zrobi. Nawet jeśli nie było by to prawdą. Jestem osobą zawziętą, nigdy się nie podaje. Piwo miało gorzki smak. Powiedziałabym że jest gorsze niż kawa, której nie lubię. Piłam jedno za drugim. Nie wiem ile wypiłam lecz powoli czułam że nie panuje nad swoim językiem.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Słońce raziło mnie w oczy, wiec było popołudnie. Jednym ruchem odsłoniłam okno. Co to ma być? Widok który pamiętam z mojego okna to drzewa. Jak to możliwe że w ciągu jednej nocy wybudowali tu ulice a za nią supermarket? To jest niemożliwe.
Gwałtownie rozglądałam się po pokoju. Jednak to nie był mój pokój ani Toma czy Brithney.
- Witaj.- do pokoju weszła dziewczynka. Na pierwszy rzut oka tak wyglądała. Jednak była to dziewczyna w moim wieku tylko że, niższa o głowę i drobniejsza. Miała długie do pasa kasztanowe włosy i brzoskwiniową cerę.
Stanęła przede mną i sunęła po mnie wzrokiem.
- Świetny brzuch.- czyli jestem…… w bieliźnie. Zakryłam się pod pościelą.
- Dzieki.
- Nie chowaj się pod pościelą. Ja też jestem dziewczyną.-rzuciła w moją stronę ciuchy- ubierz się. Tutaj jest łazienka.
Po kilku minutach wróciłam. Łóżko było pościelone a na środku leżała duża drewniana taca z jedzeniem. Kolo niej leżał Mark.
Uśmiechnął się i gestem zaprosił mnie do siebie.
- Gdzie jestem i co ja tu robię?
- Jesteś w moim pokoju. Co tu robiłaś? Nie wiem. Przypuszczam że spałaś.-przysunął tace z jedzeniem- smacznego.
- Dobra. Spałam tu. Ale dlaczego tu a nie w moim łóżku.
- Nie pamiętasz… co robiliśmy?- obudziłam się w dwu osobowym łóżku. W samej bieliźnie. Teraz Mark karmi mnie.
- W filmach … jak komuś przybędą te same fakty co mi to wychodzi że z kimś się przespał a nie powinien.- mam nadzieję że zaprzeczy.
- Nie pamiętasz nic…-zaprzeczyłam- Byłaś ze mną na imprezie i piłaś piwo za piwem. Wypiłaś 1o i powiedziałaś że chcesz iść do domu. Zamówiłem taksówkę i już miałaś jechać jak nagle powiedziałaś że wolisz iść do mnie. Byłaś bardzo zdecydowana i nie wyglądałaś na nieprzytomną. Ja i Kellan zabraliśmy cie do naszego domu. Gdy siedzieliśmy razem powiedziałaś:
- Mam ochotę na ciebie..
- Co?
- Zaczęłaś się rozbierać. W końcowym efekcie zostałaś w samej bieliźnie. Chciałaś abym się koło ciebie położył i to zrobiłem. Zaczęłaś mnie całować.
Całować, jak ja mogłam dotknąć jego ust. Spojrzałam na jego usta. Były idealne, matowe pełne czerwieni. Może całowanie z nim jest przyjemne? Wiedziałabym gdybym nie upiła się. Chociaż dobrze że nie pamiętam co robiliśmy razem w…… telefon zaczął wibrować.
- Mario?! Dlaczego nie odebrałaś? Po coś masz ten telefon- Tomowi drżał głos. Nie byłam pewna czy z gniewu czy z niecierpliwości.
- Hej ja dopiero…- no właśnie dopiero co oprzytomniałam i dowiedziałam się że spędziłam noc z…- nie ważne… co robiłam.
- Teraz mnie też to najmniej obchodzi. Wracaj natychmiast.-rozłączył się. CO?! Rozłączył się! Nigdy tak nie robi a w szczególności jeśli dotyczy to mnie. Teraz ciekawość będzie mnie zżerać.
- Tom dzwonił muszę iść. Był bardzo zdenerwowany.
- Ale nie możesz iść teraz. Moja rodzina nie wie że tu jesteś..
Nie wie? A ta dziewczyna to kto? Gosposia…
- Muszę.. Wyjdę przez okno.- zmierzałam u oknu gdy do pokoju weszła znów dziewczyna lecz tym razem w złym nastroju.
Odciągnęła Marka na bok i burzliwie z nim dyskutowała. W pierwszej chwili zachowywała się jakby mnie nie zauważyła. Mark też to zauważył bo desperacko spoglądał na mnie. Nie wiedziałam co robić. Byłam na połowie parapetu. Naprawdę mnie nie zauważyła czy tylko udaje. Nie miałam zamiaru przysporzyć problemów więc się nie ruszałam. W pewnej chwili wykręciła się na piętach w moją stronę, zmarszczyła brwi, oparła ręce o biodra i zaśmiała się bez humoru. Wskazała na mnie ręką.
- Tak traktujesz kobiety które bez względu na to kim jesteś pragną cię!?- jednym ruchem wciągnęła mnie do domu.
Marka te słowa zaskoczyły.
- Skąd…-jąkał się.
- Kellan mi powiedział. Że jestem młodsza to nie znaczy że nie możecie mi ufać. Mario zejdziesz z balkonu po drabinie. Przypuszczam ze nie masz lęku wysokości po tym co zobaczyłam.-chodzi jej o ta wspinaczkę po parapecie.
- Dziewczyny są raczej grzeczniejsze.-tłumaczył się Mark
Chyba nie poznał dużo dziewczyn. Najwidoczniej nie zna mnie bo by zmienił zdanie. Dłużej nie mogłam wytrzymać. Wybuchłam śmiechem.
- Jej śmiech tłumaczy wszystko. Zdziwiłbyś się, ja mam więcej tajemnic przed rodzicami niż ty i Kellan razem wzięci. Za uratowanie ci tyłka, później mi się odpłacisz.
Przeszłyśmy do pokoju w którym znajdował się balkon. Bez słowa zeszłam i udałam się do domu.
Gdy dotarłam do miejsca Tom wybiegł, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę domu. Zatrzymaliśmy się dopiero pod pokojem Brithney. Musiałam przykucną aby nie upaść, bo straciłam dużo sił przy tym wyczynowym biegu.
- Tom, Tom co to ma znaczyć…-dyszałam-…ten telefon, bieg i twoje…
- Britney dostała bzika. Zamknęła się w pokoju , rozkazała zadzwonić po ciebie i tatę.
- Wasz ojciec wyjechał za granice, przyjedzie tu najwcześniej dopiero….
- Wiem i powiedziałem to jej i rozkazała zadzwonić po ciebie. Znów ma jakieś problemy emocjonalne czy coś. Jak zawsze robi najwięcej zamieszania bez powodu.
- Nie wiem co jej odbiło, zaraz przemówię jej do rozsądku.
- Uważaj na siebie.
- Nie martw się. Britheny nie zrobi mi krzywdy.
- No nie wiem. Jedynym pretekstem do tego abym zadzwonił po ciebie jest to że oglądnęłaś ze 100 filmów o wampirach.
Wampiry? Jak zawsze próbuje mnie nastraszyć.
- Dokładnie 69 filmów.-fakt lubiłam filmy mrożące krew w żyłach.
Chwyciłam za klamkę. Nagle usłyszałam hałas.
- Yhmm to brzmiało jakby szafa uderzyła o ścianę.- chciałam rozluźnić atmosferę mimo to Tom bardziej był spięty.
Weszłam. Rzeczywiście to byłą szafa. Jeśli można ją teraz tak nazwać, jedynie drzwiczki SA w całości.
Brithney siedziała w kącie z podciągniętymi nogami pod brodę. Jej oczy jakby wyjaśniały, biły dzikością.
- Brithney…-patrzyła na mnie. Złapała za lampę i rzuciła o ścianę. Po lampie nic nie zostało prócz kabla.
- Britheny…
- Odejdź albo cię zabiję.
Podeszłam krok w jej kierunku. Spojrzałam na nią. Wyglądała jakby czegoś jej brakowało. Tak jakby uszło z niej dobre życie i zamiary a zastąpiły złe. Myślałam że się rozluźni lecz ona zaczęła napinać mięsnie i syczeć jak kot. Nie chciałam na to dłużej patrzeć, odwróciłam wzrok.
- Myślisz że masz nade mną przewagę. Nie boję się ciebie.
Nawet nie zauważyłam jak rzuciła się na mnie i ugryzła mnie w szyję. Moje ciało zaczęło ochładzać się i twardnieć. Czułam się tak jakby ktoś mnie zamrażał. Co ja mam robić. Umrzeć nie przeżyć życia pełnią go? Nie mam takiego zamiaru. Nie wiem skąd miałam tyle siły. Odepchnęłam ją i zadałam jej uderzenie prawą ręką w nos. Natychmiast się odsunęłam. Krew płynęła mi z rany wzdłuż szyi, padając na moje buty.
Znów napięła mięśnie i rzuciła się lecz zrobiłam unik. Powtórzyła atak lecz wpadła na biurku. Wykorzystałam czas i wyszłam zamykając za sobą drzwi.
- To była szafa-dyszałam, opierając się o drzwi.
Jak to możliwe że ma tyle siły. Jest szybka, zręczna a cera jeszcze bardziej się jej wygładziła. Teraz jej skóra wygląda jak porcelana. Tak piękna, delikatna, wręcz idealna.
Tom złapał mnie za barki i potrząsnął.
- Ała, co ty robisz! To boli!
- Spójrz… -zaprowadził mnie do lusterka które wisiało na korytarzu.-…to dopiero pewnie boli.
Moim oczom ukazała się wielka rana na szyi. Krew już prawie nie wydobywała się. Stopniowo rana zmniejszała się. Nie wiem jak to możliwe, że rana zarosła.
Staliśmy tak nieruchomo przez chwilę dopóki nie zadzwonił dzwonek. Tom otworzył drzwi.
Tata Brithney i Toma był wysokim, szczupłym 36 latkiem. Jego złotawo-rude włosy kontrastowały się z zielonymi oczami i jasną cerą. Pamiętam go z dzieciństwa jak był 20 latkiem.
Był młody ale również opiekuńczy i odpowiedzialny co teraz. Jego żona umarła zaraz po narodzinach Toma. Przez długi czas nie mógł sobie wybaczyć że musi zostawić swoje dzieci samotnie i wyjechać.
Pan John uściskał mnie na powitanie.
- Witaj Mario, rozumiem że macie problem z Marią. Co się dzieje?
- Tato, Ona dostała bzika.-krzyczał Tom, niepotrzebnie.
- Jak to możliwe że jest pan ta szybko. Lot powinien panu zająć minimum 8 godzin.- uśmiechnął się tajemniczo i wzruszył ramionami.- Przepraszam że zmieniłam temat. Brithney dziwnie się zachowywała, nie wiem co się stało.
- Dobrze Mario opowiesz mi wszystko co zaszło, bo widzę że Tom nie jest w stanie zrobić to tak spokojnie ja ty i gratuluje ci opanowania.
Jon słuchał mnie uważnie, rozmyślał każde moje słowo Opowiedziałam wszystko co było według mnie ważne. Mój przyjazd, telefon od Toma, zajście w pokoju Brithney i co najważniejsze zrośnięcie się rany
- Okey, teraz już wszystko rozumiem prócz jednego-John stanął na środku pokoju kilka metrów naprzeciw mnie. Zawiązał mi oczy opaską.
- Przypuszczam że twój telefon jest dużo wart. -zaczęłam przeszukiwać kieszenie, lecz po chwili zdałam sobie sprawę że go nie mam.
- Rozumiem że teraz pan go ma. Troszkę a dlaczego pan pyta?
- Gotowa, rzucam.
Nie wiem co mną kierowało. Czułam się jak marionetka. Nagle usłyszałam jak telefon rzucony w moją stronę przemieszcza się na lewą stronę. Wysunęłam rękę i złapałam go.
Zsunęłam opaskę Znów staliśmy przez chwilę w ciszy
- Może powie mi pan co mam powiedzieć.- głoś mi drżał. Rozumiem byłam zręczna i spostrzegawcza ale do tego stopnia nie. Już w najmniejszym stopniu zrobiło się to niemożliwe.
- Zrobimy kilka prób…jeszcze dla pewności mojej tezy.
Nie liczyłam ile razy łapałam telefon, wiedziałam tylko że ani razu nie upadł.
- Tak ja przypuszczałem ale dla pewności pobiorę ci krew, przy okazji zobaczę tooo..
- Zrastanie.