Rok jak zaden inny 56-62, # Harry Potter FanFic, Harry Potter - Severus Snape, Aspen in the Sunlight, Rok jak żaden inny


Spis treści

ROZDZIAŁ 56: CZAS NA KAKAO

Snape wrócił wieczorem, gdy Harry i Draco jedli obiad.

- Doskonale - skomentował. Znużonym ruchem powiesił szaty na kołku i usiadł przy stole. Nie nałożył sobie jednak nic do jedzenia.

Draco posłał mu pytające spojrzenie. Snape jakby coś sobie przypomniał, gdyż jego twarz spochmurniała.

- Następnym razem, gdy Harry w ogóle nie będzie jadł, proszę mnie poinformować - upomniał Malfoya chłodno.

Ślizgon obrzucił kolegę podejrzliwym spojrzeniem.

- Nic wczoraj nie jadłeś? W ogóle? Sądziłem, że robiłeś to tak, by się z nami nie spotkać.

Harry zarumienił się.

- Zjadłem parę malin w czekoladzie...

- Doprawdy, Harry - wycedził Draco. - Nawet jeśli twoi krewni głodzili cię za karę, ty nie musisz robić sobie tego samego!

- Wcale tego nie robiłem!

- Doprawdy? - zapytał Snape prowokującym tonem, patrząc synowi prosto w oczy.

- Po prostu nie byłem głodny - wyjaśnił Gryfon. - Ja... sam nie wiem. Może zostałem nauczony, że zdenerwowanie wiąże się z unikaniem posiłków.

- Nie unikałeś posiłków jako dziecko. Byłeś do tego zmuszany - poprawił Snape szorstko. - Nie rób tego więcej.

- Nie będę - obiecał Harry z wahaniem.

- Nie będziesz - powtórzył Draco, kręcąc głową. - Tak po prostu. Gdzie twój zmysł strategii? Miałeś właśnie doskonałą okazję, by zaszantażować Severusa, aby też jadł bardziej regularnie.

- Nie chcę nikogo szantażować.

Malfoy uniósł brew i zerknął na Snape'a.

- Nie zależy mu na wykorzystaniu okazji do małego szantażyku? Kiedy ten chłopak zacznie mieć w sobie więcej ze Ślizgona?

- Harry bez wątpienia potrafi zachowywać się jak stuprocentowy Ślizgon, kiedy uważa, że taka taktyka będzie najbardziej skuteczna - odrzekł Mistrz Eliksirów, mierząc syna takim spojrzeniem, jakby wcale się tym nie przejmował. - To zależy tylko od niego.

Harry'emu odpowiadała taka wersja, ale wolał nie kontynuować tematu.

- Nie jest pan głodny, proszę pana? - zapytał. - Może coś dla pana zamówić?

- Jadłem już obiad na zebraniu Zakonu - odparł Snape.

- Wydawało mi się, że pan nigdy...

Mistrz Eliksirów zrobił rozbawioną minę.

- Harry, kiedy jeszcze byłem szpiegiem, nie mogłem zbytnio spoufalać się z pozostałymi członkami Zakonu. Musiałem podtrzymywać pewien wizerunek. A tak przy okazji, masz pozdrowienia od Artura Weasleya. On zdaje się sądzić, że masz na mnie dobry wpływ.

- I vice versa - odparł Harry cicho.

- Owszem - zgodził się Snape, już nieco mniej rozbawiony. - Molly Weasley mówi o tym bez przerwy. Gdyby ta kobieta nie była w stanie gotować i mówić jednocześnie, czekalibyśmy na obiad do tej pory.

- Bleee, ona gotuje? - zapytał Draco z niesmakiem. Po chwili zaczął udawać, że się zastanawia. - No cóż. Chyba nie ma innego wyjścia. Wiewiórów nie stać pewnie nawet na jednego skrzata. Jaka szkoda. Bez obrazy, Severusie. Co zatem jedliście? Duszone kawałki gazet ze smażonymi podeszwami?

- Ona robi przepyszny sos śmietankowy, jeśli musisz wiedzieć! - warknął Harry, po czym odwrócił się do ojca. - I jak poszło?

- Na zebraniu?

Harry miał wprawdzie na myśli sprawę Rona, ale Snape kontynuował temat zebrania.

- Dzięki fragmentom wspomnień uzyskanym z pamięci tego kota Minerwa dowiedziała się, iż Voldemort zamierza zacząć swoje działania na kontynencie. Ostrzegliśmy czarodziejów we Francji, że mogą się zacząć ataki na mugoli.

- Czarny Pan opowiada kotom o swoich planach? - zapytał Draco z niedowierzaniem.

- Kiedy ogląda tortury i śmierć, wpada w dobry humor i mówi więcej, niż powinien - odparł Snape. - Tamten kot nie rozumiał oczywiście wydarzeń, których był świadkiem, ani słów, które wtedy padły, ale gdy Minerwa uzyskała dostęp do jego wspomnień, domyśliła się od razu. - Mężczyzna założył ręce na piersi, jakby chciał się przed czymś osłonić. - Draco, powinieneś wiedzieć, że pewne wydarzenia wskazują, iż Voldemort chce cię teraz dostać żywego.

Malfoy zastygł z widelcem uniesionym do ust.

- Jakie wydarzenia...?

- Twój ojciec potroił nagrodę za dostarczenie ciebie - ale żywcem. Ślizgoni knują teraz, jak usunąć cię z Hogwartu.

Draco skurczył się w sobie.

- Będą mnie torturować.

Snape kiwnął ponuro głową.

- Niewątpliwie, jako część przesłuchania. Od miesięcy dzielisz pokój z Harrym Potterem. Voldemort łaknie wiedzy, którą w ten sposób zdobyłeś.

Malfoy zaczął drżeć jak osika.

- Bardzo przepraszam... ale chyba muszę iść pod prysznic.

Harry na widok twarzy kolegi dostał gęsiej skórki. Po Samhain Ślizgon wiedział wszak doskonale, czego może oczekiwać z rąk Voldemorta... a raczej swojego ojca.

- Przykro mi - wyszeptał, po czym stwierdził, że nie były to adekwatne słowa. Wcześniej nie żałował, że zaprzyjaźnili się z Draco, ale teraz... gdy przyjaźń z nim naraziła Ślizgona na takie niebezpieczeństwo...?

To było straszne. Po prostu straszne.

Mistrz Eliksirów wziął głęboki oddech.

- Draco... przykro mi, że tak szybko zmieniam temat, ale powinieneś wiedzieć. Pan Weasley przyjdzie tu dzisiaj odrabiać swój szlaban.

Malfoy zmierzył Snape'a podejrzliwym spojrzeniem.

- Czy to wszystko? Widzę, że nie. No dalej, Severusie. Mów.

- Będzie jadł z nami obiady aż do odwołania.

Przez wargi Draco przewinął się grymas.

- Czyżby to miał być balsam na moje rany?

- Izolacja od przyjaciół osłabia Harry'ego - tłumaczył Snape. - A twoje życie zależy od tego, by był dość silny, by pokonać Voldemorta. Spodziewam się więc, że poprzesz ten nowy plan. Będziesz dla Weasleya uprzejmy, czy to jasne?

- Jak Lubaantum - wycedził Draco, odwracając się do nich plecami.

- Lubaantum? - zapytał Harry, gdy drzwi od ich pokoju zamknęły się za Malfoyem.

Mistrz Eliksirów ze znużeniem machnął ręką.

- Czarodziejski kryształ. Dość słynny, ale wątpię, by Draco widział go na własne oczy. Lucjusz by tego nie pochwalał, bo Lubaantum nie pochodzi z Europy.

Harry nie oczekiwał aż tak wyczerpującej odpowiedzi. Wciąż zastanawiał się, co będzie z Ronem. Snape był jak dotąd bardzo rozmowny i chłopak postanowił to wykorzystać.

- Aha... co do Rona... Chyba nie każe mu pan pisać znowu zdań, prawda?

Proszę, powiedz nie - modlił się w myślach. - Proszę proszę proszę...

Ojciec rzucił mu kpiące spojrzenie, jakby wiedział dokładnie, o czym Harry myśli.

- Jak się okazało, pan Weasley sam dostarczył nam rozwiązania dylematu. Zupełnie jak ty, kiedy parę miesięcy temu domagałeś się, abym zrobił dla ciebie dodatkowy test. - Snape zachichotał cicho. - Twój przyjaciel zadeklarował, że wskutek tak długiego szlabanu bardzo ucierpiały jego stopnie. Jak to ujął, jest do tyłu ze wszystkimi przedmiotami. Cóż więcej mogłem zrobić, niż nalegać, aby pozwolił sobie pomóc?

Harry wstrzymał oddech.

- Pewnie próbował się wycofać, jak tylko to usłyszał.

- Owszem, owszem. Protestował dość gorąco. Oznajmiłem mu, iż jego edukacja jest najważniejsza i ze względu na nią postanowiliśmy zamienić przepisywanie zdań na powtórki z przerobionego materiału do chwili, w której uznam jego postępy za zadowalające. - Snape uśmiechnął się złośliwie. - Weasleyowie poparli moje rozumowanie jako w pełni uzasadnione, toteż ich synowi pozostały tylko żałosne wykręty, których i tak nikt nie słuchał.

- I właśnie wtedy - dokończył Harry - wspomniał pan o naszych odpytywaniach przy obiedzie i dodał, że Ron może oczywiście do nas dołączyć.

- Coup de grace - odparł Snape.

- Dzięki temu będzie spędzał z nami mnóstwo czasu - zgodził się Harry. - Musimy się tylko upewnić, by zauważył coś jeszcze poza nauką. Dziękuję panu.

Mistrz Eliksirów kiwnął głową.

- A wracając do naszej rozmowy rano... - zagaił Harry. - Czy w czarodziejskim świecie są jacyś doradcy do spraw nieruchomości? Nie wiem, jak to tutaj działa. Proszę mi powiedzieć, co muszę zrobić w sprawie...

- ...domu? Może porozmawiamy o tym w gabinecie.

Gryfon nie wiedział, czemu miałaby to być taka tajemnica, ale poszedł za ojcem.

- A zatem - odezwał się Snape, kiedy zamknął drzwi i zasiadł w fotelu - jak rozumiem, chcesz całkowicie pozbyć się swojej własności.

- I skrytki Syriusza - dodał Harry.

- Albus ma klucz - wyjaśnił Mistrz Eliksirów. - Jako wykonawca testamentu będzie miał go pod swoją pieczą, dopóki nie osiągniesz pełnoletniości.

- W takim razie trzeba z nim porozmawiać.

Snape pokręcił głową.

- Powiedz mi, czemu tak gorąco pragniesz pozbyć się tego, co twój ojciec chrzestny chciał ci przekazać?

- Ja... - Harry odchylił głowę, kładąc ją na oparciu fotela. - Wie pan, jak się czuję.

Nauczyciel machnął różdżką i w kominku zapłonął ogień.

- Wiem. Czujesz się odpowiedzialny za jego śmierć.

Chłopak jęknął.

- Proszę, czy możemy o tym nie rozmawiać? Wiem, że rzeczywistość wygląda nieco inaczej, ale i tak czuję się koszmarnie winny.

- Rozumiem - odparł Snape i odłożył różdżkę. - Tym niemniej jest o wiele za wcześnie, byś rezygnował z tego spadku. Kiedyś możesz zmienić zdanie na jego temat.

Gryfon zapatrzył się w ogień.

- Nigdy go nie zmienię, proszę pana. Nigdy. Przysięgam.

- Harry, masz szesnaście lat, a nie sześćdziesiąt.

- Szesnastolatek to prawie dorosły - powiedział Gryfon i zamierzał kontynuować, ale Snape uniósł dłoń.

- Uwierz mi na słowo, że któregoś dnia będziesz mi wdzięczny, iż zalecałem ci poczekać. Powiedziałeś mi podczas świąt, że chciałbyś wiedzieć, jak to jest być czyimś dzieckiem. Że chciałbyś móc na kimś polegać. A zatem... czy mógłbyś teraz polegać na mnie? Na moim osądzie? Proszę cię, Harry - w tej sprawie pozwól mi być twoim ojcem.

Takiej prośbie ciężko było odmówić. Chłopak czuł, jak zacisnęło mu się gardło.

- W porządku.

Kiwnął głową, a ojciec posłał mu przelotny uśmiech,

- Doskonale.

Harry wcale tak nie uważał. Owszem, opiekuńczość Snape'a była wspaniała, ale nie jego rady na temat domu przy Grimmauld Place. Harry wciąż chciał pozbyć się tego miejsca. Czuł się jednak nieswojo z myślą, że miał teraz kogoś, kto mógł mu pomagać w takich sprawach. Kogoś, kto by mu doradził. Kogoś, kto troszczył się o niego na tyle, że dawał mu rady, których wolałby nie słyszeć.

Nie „kogoś”.

Ojca.

Harry już dawno nie czuł się tak bezpiecznie - o ile kiedykolwiek. Prawdopodobnie dlatego zdobył się na odwagę, by zagadnąć:

- Proszę pana, jeśli chodzi o Rona... Czy mógłbym coś zasugerować?

Chłopak zagryzł wargę, zastanawiając się, jak sformułować swoją sugestię.

- Tak?

- Mam na myśli, że... Pamięta pan, jak panu powiedziałem, że Ron nie chwyta żadnych niuansów? Może więc spróbowałby pan z nim pogadać? Wydaje mi się, że wolałby zostać potraktowany jak przyjaciel pańskiego syna, a nie jak... jakiś natrętny owad, którego chce pan jak najszybciej pacnąć.

- Zacznę go traktować jak twojego przyjaciela wtedy, gdy zacznie się zachowywać jak przyjaciel - uciął Snape, posyłając synowi nieprzejednane spojrzenie.

- To nie może tak być, że pan czeka na jego ruch - sprzeciwił się Harry. - To pan jest rozsądnym, odpowiedzialnym dorosłym. Nauczycielem. Powinien pan zachowywać się bardziej dojrzale.

- Powinienem? - spytał Mistrz Eliksirów ironicznie, patrząc na Harry'ego z ukosa.

Chłopak westchnął.

- Z tego co słyszałem, gdy jeszcze leżałem w skrzydle szpitalnym, zabierał pan Ronowi punkty, gdy tylko na pana krzywo spojrzał. I niech pan nie mówi, że karał go pan za nieodpowiednie zachowanie. Przez lata niesprawiedliwie odbierał pan Gryfonom punkty, tylko dlatego, że...

- Tak? - wtrącił Snape gniewnym tonem.

- No cóż, nienawidzi pan Gryfonów - dokończył Harry tonem sugerującym, że jest to rzecz oczywista.

- Ja... - nauczyciel urwał i milczał przez chwilę. - Cóż. Możesz być absolutnie pewny, iż jest jeden Gryfon, którego nie nienawidzę.

- Tak, wiem - odparł Harry, uśmiechając się lekko na to wspomnienie. - Wcale mnie pan nie nienawidzi. - Gdy Snape nie odpowiedział, chłopak kontynuował. - Szczerze mówiąc nie sądzę, by nienawidził pan Rona, prawda? Hermiony też nie. Hmm, może Neville'a pan faktycznie nienawidzi.

- Nienawiść to bardzo silne uczucie - odrzekł Mistrz Eliksirów spokojnym głosem.

Harry nie bardzo wiedział, co to miało oznaczać, ale jednego był pewien: rozmowa zaczęła zbaczać na niebezpieczne tory. Chłopak powiedział więc tylko:

- Niech pan przemyśli to, o czym mówiłem, dobra? Ron prędzej zakuma, co tu się dzieje, gdy nie będzie go pan drażnił.

- Cóż za elokwencja - zadrwił Snape.

- Rozmawiam z ojcem, a nie piszę wypracowanie.

- Twoje wypracowania mają tę samą wadę.

- Porozmawia pan z Ronem czy nie? - spytał Gryfon z irytacją.

Ojciec posłał mu poważne spojrzenie.

- Zastanowię się.

Harry stwierdził, że na tę chwilę musi to wystarczyć.

Przez kilka minut siedzieli w ciszy. Snape wpatrywał się w płomienie, najwyraźniej zadowolony z tego, że siedzi razem z synem. Tymczasem Harry wcale nie był zadowolony. Wprawdzie wyglądało na to, że ich kłótnia była już przeszłością, ale chłopak nadal potrzebował o tym porozmawiać. Być może Draco i Snape potrafili tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Może tacy właśnie byli Ślizgoni. Harry jednak, mimo iż nie uważał się za nadwrażliwego Puchona, nie potrafił tak po prostu zapomnieć o okropnych słowach, które padły z ust jego ojca.

- Jestem... trochę zaskoczony, że nie nawiązał pan do tego, co wydarzyło się w piątek - przyznał z wahaniem. - Nie chodzi mi o tę sprawę z Ronem, tylko o mnie i Draco.

Snape wzruszył ramionami.

- Pytasz, czy zamierzam cię ukarać? Sądziłem, że pięćset punktów to wystarczająca konsekwencja.

- Punkty plus zamknięcie się w pracowni - odrzekł Harry, przygryzając wargę tak mocno, że aż go zabolała.

Mistrz Eliksirów zerknął na syna nieodgadnionym spojrzeniem, w którym przez chwilę błysnęły iskierki zaskoczenia.

- To nie miała być kara. Byłem po prostu zajęty.

- W związku z... - Gryfon miał już powiedzieć „W związku z Draco”, ale nie chciał zabrzmieć jak marudny, zazdrosny małolat. - W związku z czymś ważniejszym ode mnie - dokończył. Po chwili stwierdził, że nie zabrzmiało to dużo lepiej.

- Nie ważniejszym - poprawił Snape i przymknął powieki. - To po prostu nie mogło czekać.

- Ale dlaczego zamknęliście się w pracowni? - palnął Harry i aż się skurczył w sobie, ponieważ pytanie wymknęło mu się mimo woli.

Mistrz Eliksirów zwrócił wzrok na niego i nagle chłopak zdał sobie sprawę, że jego ojciec wygląda na strasznie wyczerpanego. Zupełnie jak ktoś, kto jest skrajnie zmęczony zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

- Zresztą nieważne - wybełkotał Harry szybko. - Wygląda pan, jakby potrzebował pan porządnego wypoczynku.

- Akurat to może poczekać - odrzekł Snape, kręcąc głową - biorąc pod uwagę, jak twardo spałem ostatniej nocy.

Chłopak zamrugał z zaskoczenia.

- To dlatego nie odpowiedział pan na moje pukanie?

Mistrz Eliksirów wyprostował się i uważnie przyjrzał synowi.

- Potrzebowałeś czegoś w nocy?

- Nie... tak. Chciałem porozmawiać. Nie mogłem nie zauważyć, że przez całą sobotę pan mnie unikał.

Snape westchnął.

- Przyznaję, że wciąż byłem rozgniewany, ale nie dlatego zamknąłem drzwi. Musiałem wyeliminować... czynniki rozpraszające.

- Draco pana nie rozprasza, ale ja tak?

Mężczyzna potrząsnął głową.

- Draco pomagał mi przy tym już wcześniej. Zaś co do ciebie... - Ściszył głos. - Prawda jest taka, że zamknąłem drzwi, bo nie chciałem, byś wiedział o pewnych rzeczach.

Harry stężał w bezruchu, wbijając zaciśnięte palce w oparcie fotela. Obrazy z koszmarnego snu zaczęły mu tańczyć przed oczami.

- Mój Mroczny Znak się uaktywnił - oznajmił Snape głosem tak cichym, że ledwie słyszalnym na tle trzaskania ognia w kominku.

- Rajd śmierciożerców - wyrzucił Harry, przerażony. Pytał już ojca wcześniej o to, jak sobie radzi z wezwaniami Voldemorta, ale Snape go zbył. Chłopak orzekł teraz, że powinien bardziej nalegać. - Na Merlina. Nic dziwnego, że tak się pan wyżywał na Ronie. Czy Znak często panu dokucza?

- Zaczęło się niebawem przed przyjściem twojego przyjaciela - wyjaśnił Snape. - Zaś co do częstotliwości... - Urwał, jakby nie chciał dalej o tym mówić. - Znalazłem sposób, by sobie z tym poradzić, ale jest on... nieelegancki.

Harry nagle coś zrozumiał.

- Wczoraj przez cały dzień pan i Draco pracowaliście nad jakimś środkiem?

Mistrz Eliksirów zaklął po cichu.

- Środek to zbyt delikatne określenie. Prawdopodobnie słyszałeś, że Znak przypomina w pewien sposób twoją bliznę? Że nie można go w żaden sposób usunąć?

Chłopak kiwnął powoli głową, przyglądając się ojcu rozszerzonymi z przerażenia oczami.

- Nie można usunąć go magicznie - wyjaśnił Snape, a jego głos nagle stwardniał i przybrał nauczycielski ton. - Jednak skórę zawsze można zedrzeć. Oczywiście Znak powraca w miarę gojenia się rany. Dzieje się to nienaturalnie szybko, gdyż celem tego zaklęcia jest trwałe napiętnowanie. Rozumiesz?

Harry poczuł w ustach napływ gorzkiej śliny i przełknął ją gwałtownie.

- Tak. Wycina go pan sobie z ręki wciąż na nowo, prawda?

- Dokładnie tak - odparł Snape. - Jednak nawet ta metoda byłaby nieskuteczna, gdyby nie pewien eliksir, który zacząłem warzyć wkrótce po Samhain. Stwierdziłem, że potrzeba naprawdę jest matką wynalazku. Ten eliksir bardzo spowalnia gojenie, a tym samym opóźnia moment, gdy trzeba będzie ponownie wyciąć Znak. Harry, nie rób takiej miny. W wywarze jest silny środek znieczulający.

- Czyli wczoraj...

- Mroczny Znak całkowicie odrósł. Gdy Voldemort wzywał śmierciożerców, zacząłem cierpieć. Draco pomógł mi go wyciąć.

Chłopak zawstydził się, że tak dał po sobie poznać szok i strach.

- Mogłem panu pomóc, profesorze. Nie tylko Draco jest w stanie znieść... Zaraz, chyba już rozumiem. Biorąc go do pomocy, aplikuje mu pan coś, co w tej książce nazywali „terapią awersyjną”.

- Od tego się zaczęło - przyznał Snape. - Kiedy leżałeś ślepy w skrzydle szpitalnym, a Znak odrósł... Zaczęło się to w Devon. Wtedy sam go sobie wyciąłem. W chacie pojawiła się Marjygold i dała mi jakąś maść, nader nieskuteczną... Dopiero gdy wróciłem do Hogwartu, mogłem opracować coś lepszego. - Mężczyzna zamknął oczy i odpoczywał przez długą chwilę, po czym dodał bełkotliwym tonem: - Czy ja powiedziałem „nieskuteczną”? Równie dobrze mógł uwarzyć ją Longbottom, tak była beznadziejna. Po prostu pomyje. Może dodali ich jako głównego składnika...

- Proszę pana - zaczął Harry i odchrząknął. Stwierdził, że jego ojciec zaczyna bredzić. - Może powinien się pan wcześniej położyć?

- Nie, chcę to zakończyć - odparł Snape uparcie i potarł dłonią oczy. - Na czym to ja skończyłem? A, tak... Gdy Znak odrósł ponownie, orzekłem, że dobrze będzie uświadomić Draco, co Voldemort robi ze swoimi sługami.

Mężczyzna podwinął rękaw powolnymi ruchami. Jego przedramię było obandażowane na prawie całej długości. Wyglądało to jak mugolski opatrunek.

Kiedy Snape zaczął go zdejmować, Harry wykrzyknął:

- Profesorze, nie musi mi pan tego pokazywać! Przecież ja panu wierzę!

- Nic innego nie przeszło mi przez myśl - odrzekł Mistrz Eliksirów ze spokojem. - Jednak teraz, gdy dowiedziałeś się prawdy, nie ma powodu, byś nie miał tego zobaczyć.

Pod bandażem było coś, co wyglądało jak... cóż, Harry stwierdził, że przypomina to spory kawałek surowego mięsa.

Mężczyzna naciągnął opatrunek z powrotem i zawinął rękaw. Zapiął mankiet, po czym odezwał się:

- Harry, jeśli chodzi o zeszłą noc, to po prostu nie słyszałem twojego pukania. Mam nadzieję, że nie zacząłeś podejrzewać najgorszego?

Gryfon zawstydził się, że tak szybko zwątpił w ojca.

- Sądziłem, że gdzieś pan wyszedł - odrzekł dyplomatycznie. Snape z pewnością odgadł prawdę, ale nic na ten temat nie powiedział. - Czyli po prostu pan spał?

- Prawie zapadłem w śpiączkę. Wciąż jeszcze nie doszedłem do siebie. To wina Draco. Za plecami wlał mi do herbaty nadmierną dawkę Bezbolesnego Snu, który warzę dla ciebie.

- Przecież on jest pięć razy silniejszy niż normalny! - zachłysnął się Harry. - O rany, to paskudny błąd.

- Upewniam cię, iż nie był to błąd - wycedził Snape. - Draco zauważył, jak wyczerpują mnie ataki na Mroczny Znak i zorientował się, że za każdym razem cierpię od utraty nie tylko siły życiowej, ale również magicznej mocy. Najlepszym na to remedium jest głęboki, nieprzerwany sen. Miał dobre intencje.

- To prawda, ale gdyby dał panu tyle, że przypadkiem wyrządziłby panu krzywdę?

Mistrz Eliksirów rzucił mu znaczące spojrzenie pełne wyższości.

- Bądź pewien, że wtenczas przyjąłbym antidotum.

Harry wybałuszył oczy.

- Wiedział pan?

Mężczyzna prychnął lekceważąco.

- Przecież jestem Mistrzem Eliksirów. - Dotknął swojego nosa. - Dzięki temu niewiele mi umyka.

- Chyba tak - mruknął Harry. - Ale i tak jestem zaskoczony, że go pan wypił.

- Teraz rozumiem, że powinienem najpierw z tobą porozmawiać. - Snape zwiesił głowę i objął ją rękami, po czym wyprostował się i spojrzał synowi w oczy. - Muszę cię prosić o wybaczenie. Wiem, że to żadne wytłumaczenie... ale wtedy od paru godzin strasznie cierpiałem. Nie byłem zdolny zachować zimnej krwi.

- W porządku - Chłopak wziął głęboki oddech. - Kawa jest chyba odtrutką na ten eliksir? Tak się właśnie zdziwiłem, że rano pił jej pan tyle. A czemu nie eliksir pieprzowy?

- Jego też używałem - odparł Snape. - Przed spotkaniem Zakonu musiałem dojść do siebie. Kofeina przedłuża działanie eliksiru pieprzowego, dlatego musiałem napić się kawy.

- Teraz jednak chyba już minęło - zastanowił się Harry, marszcząc brwi. - Nie powinien pan wziąć kolejnej dawki?

Mistrz Eliksirów wzruszył ramionami.

- Jak mniemam powiedziałem ci kiedyś, że eliksiry nie rozwiązują wszystkich problemów. Potrzebuję po prostu więcej odpoczynku. Snu nie indukowanego eliksirem. Pomyśl, że przechodziłem już przez to kilka razy. Powoli się przyzwyczajam.

- A jednak nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej zamykał pan przede mną drzwi - zaznaczył Harry.

- Z reguły, kiedy Znak zaczyna mnie palić, ty już dawno śpisz. Zwykle dyskretnie przyzywałem Draco, a tobie pozwalałem się wyspać.

To miało pewien sens.

- Dlaczego musi pan czekać, żeby Znak całkowicie odrósł? - zastanawiał się Harry. - Może mógłby pan uniknąć wezwań Voldemorta, gdyby... uch, gdyby odcinał go pan za każdym razem, jak tylko zacznie się pokazywać.

Snape westchnął.

- Oczywiście, że to rozważałem, ale niestety muszę brać pod uwagę jeszcze inne kwestie. - Kolejne westchnienie, tym razem dłuższe, głębsze. - Harry, magiczne blizny nie mogą być w żaden sposób usunięte - i to dosłownie. Zdarta skóra nie rozkłada się. W Znaku jest zamknięta moc Voldemorta, więc tym bardziej nie mogę go pozostawić bez żadnej osłony. To nie jest coś, co można dać skrzatom do wyrzucenia. Odłączony od mojego ciała Znak staje się niestabilny i zaczyna z niego wypływać czarna magia, która może skazić zamek. Żeby temu zapobiec, wynalazłem pewien eliksir stabilizujący, w którym przechowuję kolejne... fragmenty. Wczoraj najpierw warzyliśmy z Draco ten eliksir, a po południu przeszliśmy do operacji wycinania samego Znaku.

- O Boże... - jęknął Harry słabo. Chłopak wolał sobie nie wyobrażać, przez co jego ojciec musiał przejść. Najpierw tyle godzin czekania na uwarzenie eliksiru, a potem... Nic dziwnego, że potrzebował pomocy w pracowni, a później bez protestu wypił herbatę zaprawioną Bezbolesnym Snem. - Proszę pana, a jak poradził pan sobie w Devon? Mówił pan, że wtedy robił to pan pierwszy raz? Przecież nie miał pan wtedy tego eliksiru?

- Owszem. To był pierwszy test, przy którym popełniłem błąd. - Snape zrobił ponurą minę. - Kiedy Albus przyniósł żywność i leki, zabrał Znak ze sobą. Chcieliśmy w ten sposób zmylić Voldemorta, gdyby przyszło mu na myśl tropić mnie poprzez Znak. Niestety jednak skaziliśmy przy tym wnętrze zamku czarną magią. Stąd pilna potrzeba, by uwarzyć eliksir stabilizujący.

- Naprawdę jest pan mistrzem w swoim zawodzie - oznajmił Harry w podziwie. - I jest pan niesamowicie odważny.

Snape zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.

Gryfon zerknął na czarny rękaw, skrywający pod spodem bandaż i rozległą, krwawą ranę.

- Muszę się pospieszyć i zabić tego skurwiela - oświadczył. - Inaczej będzie pan musiał robić to w nieskończoność.

Mistrz Eliksirów spojrzał na syna z ukosa.

- Jak myślisz, Harry, czemu to przed tobą ukrywałem? Już i tak masz zbyt wiele zmartwień jak na swój wiek. To jest mój problem.

- Prawda, ale ja mógłbym to przerwać...

Snape pochylił się do przodu i wpił wzrok w Harry'ego.

- Któregoś dnia z pewnością tak się stanie - potwierdził z naciskiem. - Póki co jednak jesteś jeszcze dzieckiem i nie jesteś na to gotowy. Jeśli wdasz się w walkę bez przygotowania, przegramy tę wojnę...

Rety, jak ten człowiek mógł być taki tępy?

- A co mnie obchodzi wojna? - krzyknął Harry. - Martwię się o pana!

- Aha. - Mistrz Eliksirów rozluźnił się nieco. - Tak. Ja... Dziękuję ci, Harry. Dobrze to słyszeć, chociaż hiperbolizujesz.

- Hę?

- Hiperbolizujesz. Przesadzasz. Z pewnością wojna też cię obchodzi. Zaś co do mnie... Jeśli spróbujesz mi pomóc, zanim będziesz gotów, tylko pogorszysz całą sytuację.

Snape miał oczywiście rację i Harry niechętnie kiwnął głową.

- Wróćmy do czego innego - zaproponował Mistrz Eliksirów. - Czy przyszedłeś do mnie w nocy tylko po to, by zapytać o zamknięte drzwi?

Powiedz tak - wyszeptał cichy głosik w umyśle chłopaka. - Powiedz, że o to ci właśnie chodziło i teraz już wszystko w porządku. Sam widzisz, że wszystko gra.

Jednak nawet jeśli faktycznie wszystko było już w porządku, to czy Harry chciał mieć takie właśnie układy ze swoim ojcem? Czy chciał udawać, że jest dobrze nawet gdy tak nie było? Przecież tamte słowa były po prostu okropne. Owszem, teraz wyglądało na to, że już sobie wszystko wyjaśnili i Gryfon nie chciał wyjść na osobę, która chowa urazę w nieskończoność. Nie potrafił jednak udawać, że tamte słowa nie padły.

Nawet jeśli Snape potrafił.

Harry przyciągnął kolana do piersi i objął je rękami. Wpatrywał się w ojca wielkimi oczami. Nagle pierścionek na łańcuszku bardzo mu zaciążył. Sięgnął pod sweter i zaczął nerwowo obracać go w palcach.

- Bardzo się przejąłem tym, co pan wtedy powiedział - przyznał.

- Czasem ludzie mówią w gniewie przykre rzeczy - odrzekł Snape, spoglądając chłopcu prosto w oczy. - Jesteś już na tyle dorosły, że z pewnością zdajesz sobie z tego sprawę.

- No tak, ale...

- Kolejna sprawa: dość często najbliżsi członkowie rodziny są tymi, którzy mówią najbardziej przykre słowa. Zastanów się nad tym. Ludzie często mówią do swoich krewnych takie rzeczy, których nigdy nie powiedzieliby przyjaciołom ani znajomym. Im ściślejsza więź, tym więcej prób zbadania jej wytrzymałości.

Harry nie mógł nie zadrwić.

- W takim razie, profesorze, ja i moja mugolska rodzina byliśmy tak blisko jak dwa ziarnka w strączku. Nie było końca przykrym rzeczom, które do mnie mówili.

Mistrz Eliksirów w zamyśleniu pukał palcami.

- To prawda. Powinienem zawsze pamiętać, że przez piętnaście lat obywałeś się bez przyzwoitego wzorca życia rodzinnego. Byłoby dobrze, gdybyś mi przypomniał, co wtedy powiedziałem.

Gryfon wątpił, że Snape zapomniał choć jedno słowo, ale skoro mieli zagrać w kolejną ślizgońską gierkę... cóż.

- Powiedział pan, że to, co mówiłem do Draco, było niewybaczalne.

- Powiedziałem, że tego nie da się w żaden sposób usprawiedliwić - poprawił Snape. - To różnica.

- No a potem powiedział pan, że nie zasługuję, by być pana synem - wyjąkał Harry. - Co to miało znaczyć?

- Owszem, tych słów też nie da się w żaden sposób usprawiedliwić. - Mężczyzna westchnął ciężko. Po chwili dokończył, udowadniając tym samym, że nie potrzebował żadnego przypominania: - Jak mniemam, moje słowa brzmiały dokładnie: „W tym momencie to prawda. Okazałeś się horrendalnie głupi i faktycznie nie zasługujesz, by być moim synem.” I tak było, Harry. W tamtym momencie tak było. Spodziewałem się po tobie czegoś więcej.

- Może i tak, ale sposób, w jaki zabrał pan punkty też pokazał, że nie chce pan mieć więcej ze mną do czynienia - odrzekł Harry, przyglądając się swoim rękom, które nerwowo bawiły się pierścionkiem. - I to mnie zabolało. Może nawet bardziej niż te słowa. Czasami człowiek traci w gniewie rozsądek i coś nagada. Jednak z tymi punktami musiał pan wykalkulować na chłodno. A i tak pan to zrobił.

- Odjąłem punkty za Ronalda Weasleya, a nie za ciebie.

- Użył pan Rona, aby ukarać mnie tak, by nie ucierpiał na tym Slytherin. Jednak skoro jestem pana synem, jestem też Ślizgonem. Odebranie punktów tylko od Gryffindoru było jak wyznanie, że nie chce pan mieć ze mną nic wspólnego. - Kiedy Snape nie odpowiedział, Harry dodał z naciskiem: - Nie rozumie pan tego?

Ojciec zmierzył go długim, badawczym spojrzeniem.

- Stwierdziłeś, że odrzucam w ten sposób twoją adopcję?

- No, owszem - przyznał Gryfon. - Nawet miałem o tym koszmarny sen. Ponieważ... sam pan powiedział, że adopcja stała się faktem, bo pan tak uważał, niezależnie od zewnętrznych okoliczności. A jeśli już by tak nie było...

- Ty głuptasie - wymamrotał Snape i wyciągnął różdżkę. Machnął nią dookoła, rzucając jakieś zaklęcie, które przypominało Harry'emu inkantacje rzucane przez nauczyciela podczas aktywacji magii ochronnej. Powoli na ścianach ukazał się ten sam błyszczący, szmaragdowozielony woal. - Zobacz, wciąż tu są, tak samo silne, jak zawsze. A teraz patrz. - Mistrz Eliksirów ponownie zainkantował jakiś czar. W formule Harry wychwycił słowo tempus. Zaklęcia ochronne w ogóle nie zareagowały.

- To było zaklęcie czasu - wyjaśnił Snape. - Pokazywało stan barier podczas ostatnich kilku dni. Zauważyłeś jakieś zmiany?

Harry pokręcił głową.

- Ani razu się nie zachwiały, bo ja się nie zachwiałem w moim postanowieniu. Chcesz prześledzić ich zachowanie od momentu, kiedy po raz pierwszy się pojawiły?

- Nie. - Chłopak zadumał się. - Skoro jednak to pana wewnętrzne przekonanie wystarczyło, by magia zaczęła działać, po co w ogóle potrzebowaliśmy Czarodziejskiej Służby Rodzinie?

Mistrz Eliksirów zastanowił się.

- Może dlatego, żeby wzmocnić twoje wewnętrzne przekonanie.

- Taa, chyba tak - przyznał Harry. - Bez tego papierka adopcja nie byłaby dla mnie prawdziwa.

Gryfon stwierdził, że wyjaśniało to poniekąd jego sen, który w zasadzie skupiał się wyłącznie na formalnościach.

- Oczywiście przeprowadzenie formalnych procedur dało nam pewne korzyści - dodał Snape. - Biorąc pod uwagę, że mógłbyś się rozgniewać na tyle, by dłużej już nie chcieć pozostawać moim synem...

- To się nigdy nie wydarzy, proszę pana - przerwał Harry. - Obiecuję.

- Mówiłem czysto hipotetycznie - odparł Mistrz Eliksirów z zadowoloną miną. - Gdybyś ty zmienił zdanie, zaklęcia ochronne mogłyby osłabnąć, lecz wątpię, by znikły zupełnie. To jest samoodnawiająca się magia, oparta zarówno na czynnikach formalnych, jak i osobistych. Pojmujesz? Jesteś tu bezpieczny jak nigdzie. Jedynie wzajemne odrzucenie tej więzi mogłoby unieważnić magicznie wiążącą umowę między nami. Upewniam cię, Harry... nie, przysięgam ci: nieważne, jak moglibyśmy być na siebie rozgniewani, nigdy się ciebie nie wyprę. Nigdy. Rozumiesz?

Harry poczuł, jak wspomnienie o jego koszmarnym śnie gdzieś odpływa. Po prostu za bardzo się przejął. Ten sen miał się nigdy nie sprawdzić, a już na pewno nie przepowiadać przyszłość.

- Tak, rozumiem - mruknął Gryfon. Chyba jednak wciąż potrzebował się upewnić, bo zapytał: - Czyli więc... uważa pan, że zasługuję na to, by być pana synem. Racja?

Snape wstał, mamrocząc coś pod nosem, co brzmiało jak „głupi dzieciak”.

- Harry, chodź tu do mnie - poprosił mężczyzna, wyciągając ręce i przytulając syna mocno. Harry oparł się policzkiem o pierś ojca i wsłuchiwał się w bicie jego serca. Rytmiczne uderzenia dawały chłopakowi poczucie bezpieczeństwa.

- Chyba nic nie pojąłeś - szepnął Mistrz Eliksirów, głaszcząc syna po głowie. - To, co nas łączy, nie ma nic wspólnego z zasługiwaniem. Zastanów się nad tym przez chwilę. Jak cholernie irytujący Gryfon mógłby zasłużyć na to, by zostać moim synem? Jak były śmierciożerca, choleryk pozbawiony jakiejkolwiek rodziny, mógłby zasłużyć na to, by zostać ojcem słynnego Harry'ego Pottera?

Po raz pierwszy to sformułowanie nie przeszkadzało Harry'emu. Snape nie powiedział tego, by z niego szydzić. Miał na myśli coś całkiem innego. Chłopak poczuł, jak w jego piersi rozprzestrzenia się fala ciepła. Puścił pierścionek swojej matki, na którym wciąż zaciskał kurczowo dłonie, i objął ojca. Stali tak przez chwilę w milczeniu.

Wreszcie Snape odsunął się z usatysfakcjonowanym wyrazem twarzy. Cicho rzucił jakiś czar i zaklęcia ochronne wtopiły się z powrotem w ściany, po czym odezwał się szorstko:

- Chyba powinienem naprawić swój błąd. - Machnął różdżką. - Dwieście pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru. Dwieście pięćdziesiąt punktów od Slytherinu. I już. Lepiej teraz?

- Pewnie - odrzekł Harry. - Chociaż nadal uważam, że to, co nagadałem Draco, nie miało nic wspólnego ze szkołą. Nie przeszkadzałem przecież w zajęciach.

- Czyli twierdzisz, że gdyby Minerwa weszła do wieży w chwili, gdy dwóch Gryfonów obrzucałoby się inwektywami, uznałaby, że to ich prywatna sprawa?

- Wieża to część szkoły, gdzie przebywają uczniowie. A ja jestem tutaj w domu.

Snape miał kwaśną minę. Przypuszczalnie nie był zbyt szczęśliwy, że odebrał tyle punktów własnemu domowi.

- Próżny wysiłek - zakpił. - Od samego początku dałem wam do zrozumienia, iż nie pozwolę, by mój dom zamienił się w pobojowisko.

- Draco przyczynił się do tego tak samo, jak ja - wytknął Harry spokojnym tonem.

Mistrz Eliksirów wykorzystał tę okazję, by szybko zmienić temat. Jak to Ślizgon.

- Czy wyjaśniliście sobie wszystko? Przy obiedzie wyglądało na to, że relacje między wami uległy poprawie.

- Tak, wszystko gra - potwierdził Gryfon. - Znaczy, przeprosiłem go.

- I?

- Uhm... no i chyba mi wybaczył.

- Sądzę, że pan Malfoy powinien być przy tej rozmowie. - Nauczyciel rzucił jakieś zaklęcie i już po chwili usłyszeli nieśmiałe pukanie do drzwi. Snape otworzył je z ponurym uśmiechem na ustach. - Panie Malfoy, jak miło, że pan do nas dołączył. Która to godzina?

Draco wybałuszył oczy na to dziwaczne pytanie.

- Gdzieś koło wpół do dziewiątej...

- Spójrz na zegarek - polecił Mistrz Eliksirów jedwabistym głosem.

- O co tutaj chodzi? - zapytał Draco, łypiąc na Harry'ego w poszukiwaniu ratunku. Gryfon jednak sam był zbity z tropu i tylko wzruszył ramionami.

- Spójrz na zegarek! - rozkazał Snape ostrzejszym tonem.

Draco, skonfundowany, zrobił, co mu kazano.

- Severusie, on wskazuje: „Czas na kakao”! Czyli zachciało ci się pić? Mam zafiukać do kuchni po jakieś napoje?

Nauczyciel złapał chłopaka za nadgarstek i przypatrzył się zegarkowi.

- Przepraszam za moje błędne domniemanie. Sądziłem, że będzie wskazywał: „Czas na przeprosiny”.

- Och. - Draco cofnął się o krok i spojrzał na nauczyciela, a potem na Harry'ego. - Cóż, prawdę mówiąc, to wczoraj wskazywał na to cały dzień.

- Wiem o tym - wycedził Snape. - A czy ty rzeczywiście przeprosiłeś? Harry jakoś tego nie zauważył.

Gryfon uniósł ręce przeczącym gestem.

- Chwilunia! Przecież wcale się nie skarżyłem. Powiedziałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.

- Severusie, wszystko załatwione - upierał się Draco. Widząc sceptyczną minę Mistrza Eliksirów, dodał: - Nie jesteśmy pierwszoklasistami. Nie potrzebujemy, żeby opiekun domu ciągle mówił nam, co mamy robić i kiedy.

- To dobrze. A teraz siadajcie, obaj. - Snape wskazał różdżką na dwa skórzane fotele.

- No i co? Właśnie nam powiedział, co mamy robić i kiedy! - sarknął Draco, zwracając się do Harry'ego.

- I lepiej go posłuchajmy - padła odpowiedź.

Kiedy chłopcy zajęli swoje miejsca, nauczyciel zaczął spacerować przed nimi, jakby rozważał, co powiedzieć. Wreszcie zatrzymał się przed Harrym.

- Ty - oznajmił z naciskiem - jesteś moim synem.

Przeszedł dwa kroki i stanął przed Malfoyem.

- Ty również jesteś moim synem, tyle że nie zostało to potwierdzone formalnie.

Odszedł do tyłu i kontynuował:

- Panowie, jesteśmy rodziną. Trzeba przyznać, że niezbyt typową. Sierota z przyczyn losowych, sierota z wyboru i człowiek, który nigdy w życiu nie sądził, że dane mu będzie zostać rodzicem. A jednak jesteśmy razem - jesteśmy rodziną. I jako rodzina musimy dojść do porozumienia. Mianowicie, ta śmieszna rywalizacja między wami musi się zakończyć. Jak wam powiedziałem, zależy mi na was obu.

Początkowo Draco wyglądał na niespokojnego, potem jednak przybrał swoją zwykłą minę.

- Wszystko to dlatego, że nie przepadam za żałosnymi przyjaciółmi Harry'ego?

- Nie przejmujesz się panem Weasleyem - zgodził się Snape. - Nie dlatego jednak byłeś dla niego tak niegrzeczny. Boisz się, że jeśli jestem w stanie posunąć się tak daleko, by pogodzić ich ze sobą, to w jakiś sposób wybieram Harry'ego, a ciebie odrzucam.

Draco otworzył usta, ale Mistrz Eliksirów powstrzymał go gestem, zanim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć.

- A ty - ciągnął nauczyciel, zatrzymując się przed Harrym - boisz się, że z powodu zamiłowania Draco do eliksirów będę przedkładał jego towarzystwo nad twoje.

- W końcu spędzacie razem mnóstwo czasu w pracowni - wymamrotał Gryfon.

Malfoy otworzył usta ze zdumienia.

- Harry, doprawdy! Ty miałeś rodziców, którzy byli gotowi oddać za ciebie życie! Teraz masz Severusa, a on zrobiłby dla ciebie to samo! A ja? Ja mam ojca śmierciożercę, który aż się pali, żeby mnie torturować i zabić, i matkę, która w ogóle się tym nie przejęła!

Snape wyglądał na wytrąconego z równowagi.

- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? Obaj jesteście dla mnie tak samo ważni - warknął podniesionym głosem.

Draco skrzyżował ramiona na piersi i zmierzył nauczyciela nieodgadnionym spojrzeniem.

- Severusie, doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś - wycedził. - Rozumiem, że chciałbyś mnie również adoptować - ogromnie byś chciał, jak to ująłeś - ale fakt pozostaje faktem: nie jestem twoim synem w takim stopniu, jak Harry.

Snape lewitował jedno ze stojących pod ścianą krzeseł i usiadł koło Malfoya.

- Jak sądzisz, czym jest rodzina? - zapytał z naciskiem, wpatrując się w chłopaka intensywnie. - Kawałkiem papieru, który jakiś kretyn z ministerstwa uprawomocnia swoją pieczątką?

Kiedy Draco nic nie odpowiedział, Mistrz Eliksirów odchylił się do tyłu i potarł skronie palcami.

- On jest okropnie zmęczony - poinformował kolegę Harry. - To twoja wina. Nie podawaj mu więcej mojego eliksiru. Prawie zapadł przez to w śpiączkę.

Ślizgon zerknął na Snape'a. wystraszony.

- Och. Ups. Bardzo cię przepraszam, Severusie.

Mistrz Eliksirów nachmurzył się.

- Harry chciał wtedy ze mną porozmawiać i pomyślał, że z premedytacją go lekceważę!

- Wcale tak nie myślałem - zaoponował Gryfon. - Ja tylko... się zastanawiałem.

Draco zrobił taką samą minę jak Snape.

- Harry, proszę cię. Powinieneś wiedzieć lepiej. - Po chwili dodał skruszonym tonem: - Nie zrobiłem tego, żeby cię zmartwić.

Harry skinął głową.

- Wiem. Dobra, dosyć tego. Jak już mówiłem, Severus jest bardzo wyczerpany. Moim zdaniem powinniśmy zamówić dla niego kakao i odesłać go do sypialni.

- Dziękuję bardzo, panie Potter, jestem w stanie regulować czas swojego snu.

- Bardzo proszę - odrzekł Gryfon słodko i zwrócił się do Draco: - Wiesz, jakie kakao Severus lubi najbardziej? Słabe, mocne, z miętą?

Malfoy uśmiechnął się pod nosem, słysząc ten zwodniczo spolegliwy ton, i odparł kpiącym szeptem:

- Wiesz, nie wydaje mi się, żeby Severus był wielbicielem kakao, ale jedno jest pewne: nie zaprotestuje, jeśli dodamy tam kropelkę Galliano.

Snape posłał mu oburzone spojrzenie i wycedził:

- Panie Malfoy, nie uważa pan, że ostatnio doprawił mi pan już dosyć napojów? - Po chwili rozpogodził się nieco i dorzucił stanowczym tonem: - Byłoby miło, gdyby Harry zafiukał po kakao, kiedy już skończymy. Teraz jednak, Draco, odpowiedz na moje pytanie. Jak uważasz, czym jest rodzina?

- Z tego, co mogę powiedzieć - odrzekł Malfoy opanowanym, chłodnym tonem - rodzina składa się z ludzi, mających względem ciebie bardzo wysokie wymagania, które musisz spełnić. Ludzi gotowych odepchnąć cię w tej samej chwili, w której stwierdzą, że nie jesteś wart ich wysiłku.

Ile w tym goryczy - pomyślał Harry. Oczywiście rozumiał Draco doskonale. Snape pewnie też. Wprawdzie nauczyciel nigdy nie mówił otwarcie o swojej rodzinie, ale Harry co nieco się domyślał. Żeby dać Draco do zrozumienia, że nie tylko on ma za sobą takie doświadczenia, Gryfon skomentował:

- Czasami faktycznie z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Chociaż moja akurat była typu „zamknąć-i-odizolować”, a nie „wyrzucić-i-wydziedziczyć”.

Mistrz Eliksirów zmierzył obu chłopców grobowym spojrzeniem.

- Kusi mnie, żeby zadać napisanie wypracowania na ten temat. Dwadzieścia cali.

O nie. Harry dostrzegł, że jego ojciec wcale nie żartuje.

- Powiedzmy, że uczymy się przez doświadczenie - odparł, uśmiechając się pogodnie. - Tak, proszę pana. Dowiedziałem się od pewnej mądrej osoby, że w ten sposób człowiek najszybciej się uczy.

- Cóż za kompletny brak subtelności - sarknął Snape, ignorując ukryty komplement. - Jednakże, jak zademonstrował mi pewien głupi dzieciak nie tak dawno temu, o pewnych sprawach trzeba porozmawiać. - Urwał i zrobił znużoną minę. - Czy to jasne, że pod każdym względem, za wyjątkiem jednego, obaj jesteście tak samo moimi synami?

- Czyli wygląda na to, że jesteśmy braćmi - zażartował Draco, ale Harry się nie roześmiał. Nie tym razem.

- I jako bracia - ciągnął Mistrz Eliksirów - musicie popracować nad wzajemną komunikacją.

- Merlinie, znowu czytał tę cholerną książkę - jęknął Draco.

Nauczyciel zupełnie go zlekceważył.

- Poćwiczycie konstruktywną krytykę, z naciskiem na konstruktywną. Inaczej zadam wypracowania. Harry, ty pierwszy.

- Tak, proszę pana.

- Powiedz Draco, co ci w nim przeszkadza, i zaproponuj rozwiązanie.

Gryfon orzekł, że to głupie i całkiem do Snape'a niepodobne, ale kładł to na karb jego zmęczenia. Pewnie najlepiej było po prostu go posłuchać.

- No... hmmm. Cóż, on...

- Mów do Draco - przerwał Mistrz Eliksirów niecierpliwie.

- Wyzywasz mojego najlepszego przyjaciela od wiewiórek.

- On wyzywa mnie od fretek - wycedził Malfoy.

- Cóż, kiedyś przecież byłeś przez chwilę fretką, czyż nie?

- Harry, nie pomagasz mu! - zganił go Snape.

A tak, miało być konstruktywnie...

- Chciałbym, żebyś mówił do niego po imieniu. Pamiętasz, jak było z Hermioną? Kiedy zwracasz się do kogoś po imieniu, trudniej ci żyć z tą osobą w niezgodzie.

- Hermiona jest przynajmniej dość ładna - burknął Ślizgon.

- Doprawdy? - spytał Harry z żywym zainteresowaniem, unosząc brwi.

- Panowie, porozmawiamy o waszym życiu miłosnym następnym razem...

- Ona nie jest częścią mojego życia miłosnego - odrzekł Malfoy, posyłając Snape'owi i Harry'emu rozdrażnione spojrzenie. - I raczej nie będzie. Nie chcę mieć dziewczyny, która jest chodzącą biblioteką, nie mówiąc już o... nieważne. Zatem tak, będę miły dla twojego przyjaciela i mówił do niego „Ronusiu”.

- Tylko bez sarkazmu - zastrzegł Gryfon.

Draco dumnie kiwnął głową, jak król kończący audiencję.

- Teraz ty - odezwał się Snape.

Malfoy łypnął na kolegę spod oka.

- Zawsze skrobiesz po swoich grzankach i po prostu masz przestać. Codziennie rano skrob, skrob, skrob, tak rytmicznie, jakbym słuchał cholernej symfonii. Zrozumiałbym, gdybyś dostawał przypalone z wierzchu, ale one są zawsze tylko leciutko przypieczone. A ty co? I tak niezadowolony. Skrob, skrob, skrob...

- Draco, bądźże poważny - polecił Mistrz Eliksirów zmęczonym tonem.

- Przecież jestem.

- W porządku, ale nie jesteś konstruktywny,

- Zamiast grzanek zamawiaj placki - doradził Malfoy z wyniosłą miną.

- Nie ma sprawy - zgodził się Harry spokojnie. Draco z jakiegoś powodu robił sobie żarty, ale nie było sensu się o to denerwować. Chłopak zerknął na Snape'a i stwierdził, że mała narada rodzinna dobiega końca. - Proszę pana? Mam iść zafiukać po kakao?

Gryfon dla żartu zamówił dodatkowo placki, każdemu po jednym. Starannie ułożył je na spodeczkach i nalał kakao do kubków. Mistrz Eliksirów wyciągnął Galliano i dolał do swojego napoju, ale odmówił podzielenia się z nimi alkoholem. Kiedy odwrócił się plecami, Draco pokazał mu język. Harry prychnął i wciągnął płyn nosem.

Gdy już wszyscy się napili, Snape odchylił się do tyłu i poklepał po brzuchu.

- Draco, to było wspaniałe kakao. Wyśmienite. - Mężczyzna posłał Harry'emu zagadkowy uśmiech. - Potrzebna nam mała poprawka. Dwieście pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu.

Malfoy zdusił śmiech.

- Czy ja dobrze słyszałem? Dwieście pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu za kakao, które przyniósł Harry?

- Ale pomysł był twój - odrzekł Snape nieobecnie. - Czas na kakao. Całkiem rozsądna myśl. Zasłużyłeś na te punkty.

- On naprawdę jest zmęczony - skomentował Draco.

Harry przewrócił oczami.

- Bardzo śmieszne - powiedział do ojca.

- Raczej sprytne - mruknął Snape. - Masz z tym jakiś problem?

- Nie.

- Jesteś pewien? Żadnego kryzysu tożsamości?

Chłopak roześmiał się.

- Nie. Wszystko gra.

- Wcale nie wszystko - zaoponował Draco. - Opiekun mojego domu, Mistrz Eliksirów, nie dał mi nawet jednego nędznego punktu za ulepszenie Maści Na Problemy Skórne, ale dostałem ponad dwieście, bo mój zegarek miał dobry pomysł na wieczorną przekąskę?

Maść Na Problemy Skórne... Harry zastygł w bezruchu, czując, jakby do żołądka wpadła mu kula lodu.

- Maści Na Problemy Skórne? - powtórzył słabym głosem.

- Tak, ona jest na... - Draco urwał.

- Wszystko w porządku - uspokoił go Snape, przesuwając ręką po oczach. - Harry wie, czym się wczoraj zajmowaliśmy.

- To dobrze.

Malfoy zerknął na kolegę, jakby sprawdzał jego reakcję.

- To jest ten... balsam, który dałeś Severusowi na Gwiazdkę?

- A i owszem - odrzekł Draco z zadowoleniem. - Znalazłem sposób, jak odrobinę przytłumić ból, kiedy Znak się uaktywnia. Oczywiście za wiele to nie pomaga, ale Severus mówi, że tak bardzo go nie pali. Wydaje mi się, że dobre i to.

- Harry, dobrze się czujesz? - zapytał Snape. - Bardzo zbladłeś.

- Uch, chyba kakao nie zrobiło mi najlepiej - zmyślił chłopak szybko. Co miał jednak zrobić, przyznać wprost, że nazwa „Maść Na Problemy Skórne” potwierdzała jego proroczy sen? Że jednak miał wgląd w przyszłość?

Mistrz Eliksirów najwyraźniej nie uwierzył synowi.

- Harry, już więcej nie będę zamykał drzwi, rozumiesz? Następnym razem pomożesz nam warzyć eliksir stabilizujący.

- Pokażę ci, jak robić Maść Na Problemy Skórne - dodał Draco.

- Możesz spróbować wymyślić jakąś sensowniejszą nazwę - polecił Snape.

Coraz gorzej. We śnie Mistrz Eliksirów użył słowa „rozsądniejszą”. Harry miał ochotę krzyczeć z frustracji. Właśnie był świadkiem prawdziwej rozmowy... a zatem reszta też musiała być prawdziwa! I co on miał teraz zrobić?

Chłopak zmusił się, by się uspokoić. Ten sen był... cóż, tym, czym był. Stwierdzenie to było głupie, ale dla niego miało w jakiś sposób sens. Z pewnością był to sen proroczy - jasne jak słońce. Czy musiał się ziścić? Czy znaczył to, co się Harry'emu wydawało? A jeśli odpowiedź na oba te pytania brzmiała „tak”, to czyż sen nie dotyczył tylko spraw formalnych? Czyż rzeczywista więź między nim i ojcem nie pozostawała silna i nietknięta?

- Maść Na Problemy Skórne to całkiem sprytna nazwa - mruknął Gryfon.

- Nastolatki - burknął tylko Snape.

- Bracia - poprawił Harry, gdyż właśnie doznał olśnienia. Zmiana paradygmatu... która przebiegała już od jakiegoś czasu. Chłopak zastanawiał się, czy to nie wcześniejsze słowa Snape'a ją spowodowały. Czyżby piętnaście lat jego doświadczeń z rodziną Dursleyów oślepiło go mocniej niż igły Malfoya?

Być może. Teraz jednak pojął prawdę. Mimo iż czuł się dobrze, widząc na dokumentach adopcyjnych nazwisko swoje i Snape'a, to nie te dokumenty czyniły z nich rodzinę, tylko wzajemne zaangażowanie. Snape był tak samo przywiązany do obu swoich synów - a zatem Harry i Draco faktycznie byli braćmi. Wszyscy trzej stanowili rodzinę - dokładnie tak, jak ujął to Snape.

- Myślałem, że ci się to nie podoba - wymamrotał Draco. - Kiedy wcześniej powiedziałem, że jesteśmy braćmi, nawet się nie uśmiechnąłeś.

- Bo to poważna sprawa - odrzekł Harry, wyczuwając, że zranił uczucia kolegi. - Przepraszam, że wtedy tak się śmiałem. Zupełnie to do mnie nie docierało. Ale teraz już wiem.

- Zdaje się, że tak. Teraz obaj już wiecie - dodał Mistrz Eliksirów łagodnie. - Stopień braterskiej rywalizacji w tym domu wzrósł już do poziomu absurdu. Czy zdajecie sobie z tego sprawę, czy nie, czasami naprawdę zachowujecie się jak bracia.

- To chyba tylko udowadnia, że masz normalnych synów - odpowiedział Malfoy. - W tej książce też tak pisali.

- W tej cholernej książce? - zakpił Snape.

- Czasami nadmiar informacji szkodzi - oznajmił Draco. - Mówiłem ci, żebyś się nie wtrącał w sprawy między mną a Harrym. Sami sobie poradzimy.

- Racja - potwierdził Harry i zwrócił się do Malfoya: - Dlatego właśnie nie wtrącaj się w sprawy między mną a Severusem. Sami sobie poradzimy. Nie potrzebuję, żebyś dziesięć razy dziennie pouczał mnie, jak mam go traktować.

Oczy Draco zabłysły.

- No, przynajmniej wreszcie mówisz o nim „Severus”, chociaż nie bezpośrednio do niego. Tak tylko zauważam.

- I właśnie o to mi chodzi! To moja sprawa, jak się do niego zwracam. Tak samo jak wszystko inne, co mówię do mojego ojca!

- Ojca - powtórzył Malfoy aprobującym tonem. - To już lepiej.

Harry rozłożył ręce w geście bezradności.

- Jesteś beznadziejny.

Draco zaśmiał się.

- Wcale nie. Tak cię tylko podpuszczam. Będę się pilnował, dobra?

- Dobra.

Snape odchrząknął.

- A zatem, skoro obaj doszliście do porozumienia, skorzystam z sugestii Harry'ego i położę się wcześniej spać.

Gdy nauczyciela już nie było, Malfoy zwrócił się do kolegi:

- Może zagramy w czarodziejskie scrabble? - Kiedy Gryfon potrząsnął głową, Draco dodał: - Za każde E dostaniesz pięć punktów...

- Innym razem, obiecuję - odparł Harry. - Teraz mam coś do napisania.

- Jasne. Ja chyba też powinienem nadrobić zaległą korespondencję. Usiądziemy razem przy stole?

- Wolę w pokoju.

- Co, listy miłosne?

- Fajnie by było. Tylko... takie tam.

Ślizgon kiwnął głową, zebrał swoje rzeczy i usadowił się przy stole. Harry skierował się do pokoju i zamknął drzwi. To, co miał do napisania, było osobiste - choć nie wiązało się z listami miłosnymi. W zasadzie nie był to nawet list.

Chłopak wyjął pamiętnik, który dostał od Dudleya na gwiazdkę. Nigdy wcześniej z niego nie korzystał, ale teraz miał sporo spraw do przemyślenia. Miał nadzieję, że zapiski mu w tym pomogą.

Co okazało się prawdą.

ROZDZIAŁ 57: TĘSKNOTA

Najważniejszą rzeczą, jaką Harry wyniósł ze swoich notatek w dzienniku był fakt, że nawet jeśli wydarzenia przepowiedziane we śnie nie miały wpływu na więź między nim a ojcem, to i tak wolał wiedzieć, czy dojdzie do rozwiązania adopcji. Gdyby tak się stało... no cóż, jakoś by sobie poradził. Może z jakiegoś nieznanego aktualnie powodu Snape będzie musiał zmienić ich sytuację prawną. Nie była to radosna perspektywa, ale też nie oznaczałoby to końca świata. Nadal byliby dla siebie ojcem i synem. Tego nic nie było w stanie odwrócić i Harry wiedział to z niezachwianą pewnością.

Tym niemniej jednak wolał być przygotowany i dlatego właśnie chciał rozstrzygnąć, czy prorocze sny za każdym razem się spełniały. Czy przyszłość była już ostateczna i niezmienna? Czy jedyne, co mógł zrobić, to tylko w nią zajrzeć? A może mógł odmienić koleje losu?

Wiedział, że Snape nie odpowie mu na te pytania. Do Trelawney też nie zamierzał udawać się po radę. Pozostawało mu przeprowadzić poszukiwania samemu.

Był z tego nawet zadowolony. Najwyższy czas, by sam zaczął dążyć do rozwiązania swoich problemów, nie czekając, aż Snape, Remus czy Draco go w tym wyręczą. Jak dotąd tylko czerpał od innych sugestie na temat kroków, jakie powinien podjąć. Harry postanowił, że wreszcie weźmie odpowiedzialność za siebie. Ponieważ prorocze sny były ostatnio jedyną manifestacją jego magicznej mocy, zdecydował, że zacznie od tego punktu.

Następnego dnia zafiukał do pani Pince i poprosił o przesłanie książek o proroczych snach. Kolejne kilka dni spędził na przeglądaniu zebranych materiałów i stwierdził, że nie były zbyt przydatne. Tym niemniej jednak znalazł w nich jedną rzecz wspólną: wszystkie podkreślały istnienie silnego związku między wszelkimi snami a aktualnym stanem emocjonalnym; prorocze sny nie były tu wyjątkiem. Zapoczątkuj dziennik snów, doradzały książki. Zapisuj sny zaraz po obudzeniu, tak szczegółowo, jak tylko zdołasz. Potem zacznij rozważać ich znaczenie.

To ostatnie brzmiało zupełnie jak słowa Trelawney, jednak Harry orzekł, że notowanie może być dobrym pomysłem. Szczegóły jego ostatniego snu zaczynały już zacierać się w jego pamięci; lepiej przelać je na papier, zanim rozmyją się całkowicie. Pamiętnik mógł świetnie służyć temu celowi.

Tego wieczoru - a był to piąty dzień, od kiedy Ron znów przychodził do lochów - Harry zaczekał, aż Draco wyjdzie z sypialni, po czym wyjął swój dziennik. Poszedł do salonu i stanął obok Snape'a, który siedział na sofie i czytał wypracowanie Rona z eliksirów.

- Proszę pana - zagadnął cicho - potrzebne mi zaklęcie.

- Dłonie znów cię bolą?

- Nie, na razie nie. - Harry zniżył głos. - Mógłby to pan zaczarować tak, żebym tylko ja mógł to otworzyć? I... no, zwłaszcza żeby Draco nie mógł się do tego dobrać.

Ron musiał to usłyszeć, bo prychnął wymownie.

Snape nie skomentował tego, tylko rzucił zaklęcie i oddał synowi pamiętnik z powrotem. Po chwili odezwał się do Rona:

- Panie Weasley, słówko, jeśli można.

Rudzielec podszedł do nich powoli. Z każdego jego ruchu dawała się wyczytać złość i uraza, ale odezwał się uprzejmie:

- Tak, proszę pana?

Mistrz Eliksirów otaksował go wzrokiem.

- Proszę nie stać tak nade mną. Niech pan siada.

Ron zajął jedno z wolnych krzeseł, ale nie wyglądał na zrelaksowanego.

- „Własności eliksirów łączonych z zaklęciami” - przeczytał Snape nagłówek eseju. - Rozwinął pan tylko dwa podpunkty, podczas gdy zadanie mówiło wyraźnie o czterech. Proszę to dokończyć.

- Jest dwanaście cali - odparł Ron, zaciskając szczęki. - Tak, jak było zadane, proszę pana.

- A pan wykonał tylko połowę zadania, nawet jeśli długość eseju się zgadza. Te dwa podpunkty są dobrze opracowane, ale temat jako całość nie został wyczerpany.

Chłopak spojrzał na pergamin w ręku nauczyciela.

- D... dobrze opracowane?

Snape zrobił znudzoną minę.

- Owszem, mamy tu połowę dobrego wypracowania. Nie muszę chyba wskazywać, iż połowa równa się pięćdziesięciu procentom, a to fatalna ocena. Dlatego proszę dokończyć.

- Dobre wypracowanie - wydukał Ron z ogłupiałą miną.

- Potencjalnie - poprawił Snape.

Chłopak najwidoczniej to przetrawił, bo odszedł z powrotem do stołu. Przygryzł koniuszek pióra i zaczął przeglądać podręcznik. Po chwili pochylił się w kierunku Harry'ego i zerknął, co ten pisze.

- Pamiętnik? - zapytał szeptem.

Harry podniósł głowę, zaskoczony. Od chwili swojego powrotu Ron zachowywał się wobec niego poprawnie, ale po raz pierwszy wykazał zainteresowanie czymś poza lekcjami i jak najszybszym powrotem do wieży Gryffindoru.

- Uhm. Dostałem od Dudleya - odparł Harry. - Ja... mam różne rzeczy do przemyślenia. Pisanie mi pomaga.

Ron zmarszczył lekko brwi, ale po chwili czoło wygładziło mu się, a w oczach zabłysnął cyniczny ognik.

- Przynajmniej masz dość rozumu by pojąć, że Ślizgon zrobi dosłownie wszystko, żeby poznać twoje najskrytsze myśli.

Harry miał ochotę wytknąć koledze, że jego bracia zrobiliby dokładnie to samo. Nie wyobrażał sobie, aby Fred i George, znalazłszy pamiętnik któregoś z rodzeństwa, nie przełamali zaklęć ochronnych i nie zostawili paru niespodzianek. Chłopak wolał jednak nie wspominać, że uważa Draco za brata. Z pewnością nie polepszyłoby to całej sytuacji. Może kiedyś... w dalekiej przyszłości... po tym, kiedy Ron przywyknie już do tego, że Snape został ojcem Harry'ego.

- Ona ma na imię „Draco”, a nie „Ślizgon” - odrzekł Harry, pilnując się, by ton jego głosu był miły i uprzejmy.

Ron i tak się naburmuszył.

- O co mu chodzi, że mówi do mnie po imieniu? Przedtem przynajmniej był wredny, a teraz zachowuje się... nie wiem. Jakoś dziwnie.

Harry wzruszył ramionami.

- Poprosiłem go, żeby mówił do ciebie „Ron”.

- Co, został twoim ślizgońskim pupilkiem? Robi wszystko, co mu każesz?

- Wie, że mam już serdecznie dosyć, kiedy moi przyjaciele robią sobie z mojego życia arenę walki.

Ron wzdrygnął się, jakby dostał w twarz.

- Przyjaciele? Mówisz o nim?

- Nie. Mówię o tobie. Słuchaj... nie chcę się kłócić. Na żaden temat. Dopóki on traktuje cię uprzejmie, mógłbyś robić to samo.

Kiedy Ron przewrócił oczami, Harry się nie odezwał, tylko powrócił do pisania.

***

Przez trzy dni z rzędu Harry zapisywał swój sen na nowo, a na koniec porównał wszystkie wersje. Zaskakujące, ile sobie przypomniał za trzecim razem. Nie był w stanie wydobyć z pamięci już więcej szczegółów, stwierdził więc, że zrekonstruował sen najlepiej, jak było można.

Zatem co teraz? Wszystkie książki mówiły raczej o jasnowidzach, których przepowiednie we śnie były ukryte za symbolami. Gryfon orzekł, że to się go nie tyczy, ponieważ jego prorocze sny - te, które się spełniły - były dosłowne. Nawet sen o braciach, który, jak się okazało, mówił o czymś głębszym niż braterstwo poprzez przynależność do tego samego domu. W żadnej książce Harry nie znalazł odniesień do takich snów, stwierdził więc, że musi zdobyć jakieś lepsze materiały. O wiele lepsze - a w Hogwarcie oznaczało to wyłącznie jedną rzecz.

Następnego dnia Snape wyjaśniał im, na czym polega retrogradacja planet. Harry nie mógł się dobrze skupić, bo myślał głównie o swoim planie, a nie o astronomii. Wreszcie nauczyciel strzelił palcami, likwidując wyczarowany przez siebie miniaturowy Układ Słoneczny, i polecił im skończyć wypracowania. „Tym razem bez błędów” - nakazał, ale mniej szorstko niż zawsze. Nie dało się nie zauważyć, że Mistrz Eliksirów rzeczywiście starał się nie drażnić Rona.

Kiedy wreszcie Snape odszedł od stołu, Harry przystąpił do pracy, ale nie nad wypracowaniem. Ukrył się za podręcznikiem i zaczął pisać.

Kochana Hermiono,

Dzięki, że przychodzisz mnie tak często odwiedzać i przyprowadzasz ze sobą tylu Gryfonów. Cieszę się, że Ron nie musi już przepisywać tych głupich zdań. Nie jestem ślepy; przyznaję, że w całej tej sprawie Severus zachował się naprawdę podle. Okazało się, że miał również na myśli pewien skomplikowany plan, który miał na celu mi pomóc. Niestety wszystko to było zupełnie bez sensu. Czasami Ślizgoni za bardzo kombinują, żeby wyszło im to na dobre. Strasznie się o to pokłóciliśmy, i jeszcze o inne rzeczy. Przez chwilę czułem się paskudnie, ale już wszystko sobie wyjaśniliśmy.

Może to zabrzmi dziwnie, ale z jednej strony cieszę się, że się posprzeczaliśmy. Teraz nie czekam już jak na szpilkach, aż spadnie cios. (Przepraszam za te dziwne metafory. Severus narzeka, że w moich esejach używam zbyt wiele analogii do quidditcha. Uznałem to za zabawne, biorąc pod uwagę, że to właśnie ty zawsze mnie za to krytykowałaś. Chyba muszę skończyć ten temat, zanim mi się wymsknie, że macie ze sobą wiele wspólnego. Tak, zdecydowanie muszę skończyć.) Zaś co do kłótni, to mam wreszcie uczucie, że jesteśmy razem na dobre i na złe, jak normalna rodzina. Bardzo się z tego cieszę.

Tyle nowości. Oczywiście mam pewien powód, że do ciebie piszę zamiast czekać na kolejne odwiedziny. Chciałbym Cię prosić o przysługę. To dla mnie bardzo ważne. Pamiętasz, jak mi powiedziałaś, że do końca semestru masz pozwolenie na korzystanie z Działu Ksiąg Zakazanych? Wiem, wiem, że to pozwolenie ma służyć Ci tylko do studiów nad zaawansowaną numerologią. Okazało się jednak, że ja też potrzebuję pewnych książek z tego działu. Wszystko, co pani Pince miała na ogólnym, już przerobiłem. Bardzo byś mi pomogła, gdybyś zdobyła mi jakieś pozycje na temat proroczych snów.

Dobrze wiedzieć, że mam przyjaciół, na których mogę polegać. Potrzebuję tych pozycji tak szybko, jak się da. Jak sądzisz, mogłabyś wejść jutro do biblioteki i wynieść stamtąd parę tomów? Przynieś je ze sobą albo przekaż Ronowi, jak będzie tu schodził. Wielkie dzięki, Hermiono. Naprawdę wielkie dzięki.

Pozdrawiam,

Harry

PS. Draco powiedział, że jesteś ładna.

Harry schował list do koperty i podsunął ją Ronowi. Po chwili stwierdził, że może powinien wymazać ten fragment o Draco. Na koniec wzruszył ramionami. Wierzył, że Ron nie będzie próbował czytać jego korespondencji, zaś co do Hermiony, to z pewnością właściwie zrozumie ten dopisek. Nie będzie myślała, że Draco się w niej zakochał czy coś w tym guście. Harry sam nie wiedział, czemu to napisał. Może chciał udowodnić, że Ślizgon nie jest aż tak uprzedzony, jak to okazywał.

Gryfon odchrząknął i wyszeptał do Rona:

- Możesz oddać to dzisiaj Hermionie?

Zanim rudzielec odpowiedział, wtrącił się Snape.

- A zatem panna Granger udziela ci korepetycji z zakresu ruchów retrogradujących planet, czyż nie tak, Harry? - wycedził ironicznie.

Chłopak wywrócił oczami.

- To jest list.

- Masz skłonność do zajmowania się korespondencją w najmniej ku temu odpowiednich momentach.

- Napiszę ten esej rano. I tak oddajemy go dopiero w piątek. Dzisiaj nie mam nastroju na pisanie wypracowań - odparł Harry i posłał ojcu znaczące spojrzenie.

Snape, zdaje się, zrozumiał przesłanie.

- Może więc zagramy w szachy?

- Pewnie.

Harry zdjął szachy z półki i zaczął trącać figury palcem, żeby się obudziły. Biała królowa ziewnęła i oparła głowę z powrotem na rękach, jednak kiedy Snape spiorunował ją wzrokiem, szybko się ożywiła.

Ron udawał, że ich ignoruje. Harry jednak widział, że obserwuje grę kątem oka. Kiedy Harry po raz pierwszy poruszył skoczkiem, Ron się skrzywił. Kiedy zrobił ruch wieżą, rudzielec głośno jęknął. W oczach Snape'a błysnęło rozbawienie.

Kiedy rozgrywka się zakończyła - oczywiście wygraną nauczyciela - Mistrz Eliksirów zwrócił się do Rona:

- Panie Weasley, uważa pan, że poradziłby sobie lepiej?

Ron zerknął na niego sponad pergaminu z zaskoczoną miną, po czym omiótł szachownicę wzrokiem i w milczeniu skinął głową.

- Mógłby to pan zademonstrować? - zapytał Snape.

Gryfon wyglądał, jakby bardzo go kusiło. Bez wątpienia przebiegła mu przez głowę myśl, jak wspaniale byłoby pokonać znienawidzonego profesora.

- Nie, dziękuję. Muszę to skończyć, a czeka na mnie jeszcze mnóstwo pracy domowej - odparł.

- Może innym razem - odrzekł uprzejmie Snape i zasiadł z powrotem na sofie, gdzie zaczął przeglądać jakieś czasopismo o eliksirach.

- Nie zapomnij oddać Hermionie listu - przypomniał Harry Ronowi. Potem wziął podręcznik do astronomii, usiadł obok ojca i razem czytali w ciszy.

***

Następnego dnia w południe, kiedy Draco warzył coś w pracowni, wygasły kominek w salonie nagle ożył. Harry podskoczył w miejscu, strącając ze stołu swoje wypracowanie z astronomii.

Spojrzał w stronę szmaragdowych płomieni, spodziewając się, że zobaczy Snape'a. Nauczyciel rzadko kontaktował się z nimi w ciągu dnia, ale takie okazje się zdarzały. Jednak twarz, która ukazała się w ogniu, nie należała do Mistrza Eliksirów.

- Harry, mógłbyś zafiukać do mojego gabinetu na małą pogawędkę? - zapytał Albus Dumbledore, bez swojego zwykłego uśmiechu.

Chłopak był w szoku, że go w ogóle zaproszono. Dyrektor unikał go już od dłuższego czasu. Po chwili Harry przypomniał sobie, jak się poparzył podczas rozmowy z Hagridem i odruchowo postąpił krok w tył.

Dumbledore miał zniecierpliwioną minę.

- Proszę cię, Harry - naciskał dość surowo. - Muszę natychmiast z tobą porozmawiać.

Gryfon zamrugał.

- Proszę pana, może by pan zafiukał tu do nas na dół.

- Wolałbym przedyskutować tę kwestię w zaciszu mojego gabinetu.

Tę kwestię? To nie brzmiało jak zwykła towarzyska pogawędka. Raczej, jakby Harry znalazł się w tarapatach.

Dyrektor westchnął.

- Harry, czy mam tam zafiukać i zabrać cię ze sobą? Wiem, że masz pewne obawy związane z podróżowaniem tą drogą.

Kiedy chłopak to usłyszał, przez chwilę stał jak wryty. Wiedział, że nie powinien dłużej bać się płomieni. Przed świętami fiukali już razem ze Snape'em. Wprawdzie podczas rozmowy z Hagridem Harry się poparzył, ale ojciec uprzytomnił mu, że podróż wymaga mniej mocy niż rozmowa. Zatem Harry powinien bez problemu skorzystać z sieci.

Musiał tylko się na to zdecydować. Wziąć odpowiedzialność za siebie. Co innego mu pozostawało? Odwlekać to tak długo, aż Snape się nie zniecierpliwi i nie wepchnie go do kominka? Harry wiedział, że jeśli jego ojciec będzie przekonany, że to jest najlepsze wyjście, zrobi to bez chwili wahania.

Gryfon już sobie wyobrażał, jaka awantura by wtedy wybuchła. Lepiej do tego nie dopuszczać. Najwyższy czas, by sam pokonał swoje lęki.

- Już idę, profesorze - powiedział. Przez głowę przemknęła mu myśl, by wejść do pracowni i poinformować Draco o swoich zamiarach. Stwierdził jednak, że denerwuje się wystarczająco i bez publiczności. Oczywiście nie zamierzał tak po prostu zniknąć, więc wziął szczyptę proszku, podszedł do paleniska i zawołał:

- Draco, idę zafiukać do dyrektora.

W odpowiedzi usłyszał jakieś niewyraźne słowa. Cisnął proszek w ogień i zawołał:

- Gabinet profesora Dumbledore'a!

Płomienie buchnęły wyżej, a Harry poczuł, że jest wsysany w głąb. Przed oczami przemykały mu różne miejsca podłączone do sieci Fiuu, po czym na koniec znalazł się w kominku dyrektora. Usiadł na obmurowaniu i z gwałtownym śmiechem strzepnął sadzę z koszulki. Wiedział, że zachowuje się dziwnie, ale powodem nie była podróż. Po prostu był szczęśliwy.

Udało mu się! Zrobił to sam!

I wcale się nie poparzył!

Dumbledore wstał zza biurka, podszedł do kominka i podał chłopakowi rękę. Harry podniósł się, zaskoczony siłą uścisku dłoni starego czarodzieja. Dyrektor może i wyglądał na kruchego i wiekowego, ale biada temu, kto dał się na to nabrać. Gryfon skończył się otrzepywać i zasiadł w wygodnym, wyściełanym krześle. Dumbledore podsunął mu paterę z dropsami i Harry wziął jednego.

- A zatem - zagaił dyrektor, z westchnieniem sadowiąc się w swoim fotelu - zorientowałeś się już, jak sądzę, czemu powinniśmy porozmawiać.

Dumbledore przechodzi od razu do rzeczy? Harry spodziewał się raczej kilkuminutowej pogawędki o niczym nad filiżanką herbaty. Tak czy inaczej, nie miał pojęcia, czemu go wezwano.

- Eee, pomyślał pan, że musimy nadrobić zaległości?

- Harry - odrzekł dyrektor karcąco. - Doprawdy.

- Co takiego?

- Ile razy ci mówiłem, że możesz przyjść do mnie z każdym problemem?

Chłopak wziął głęboki oddech.

- Profesorze, nie wiem, czemu chciał pan się ze mną zobaczyć. Naprawdę.

- Aha. - Dumbledore zadumał się i zerknął na Harry'ego sponad swoich okularów-połówek. - Pewna uczennica, prefekt Gryffindoru, została przyłapana na przeszukiwaniu bez pozwolenia Działu Ksiąg Zakazanych. Czy to ci coś mówi?

O nie. Chłopak uśmiechnął się z wysiłkiem i próbował robić dobrą minę do złej gry, ale wiedział, że już za późno. Sprawa była interesująca, gdyż był pewien, że nawet jeśli Hermiona zostałaby złapana na gorącym uczynku, przyjęłaby całą winę na siebie. Nigdy by nie wydała przyjaciela.

Teraz Harry musiał ją ratować. Doprawdy, czasami ciężko było być Gryfonem.

- Proszę jej nie winić - powiedział, kładąc dłonie na biurku. - To ja ją o to poprosiłem. To nie jej wina. Ale... skąd pan wiedział, że jestem w to wplątany?

Dyrektor spojrzał na niego z ukosa.

- Zebrała książki z pewnej konkretnej dziedziny, co było wysoce podejrzane. Zaś z tego, co wiem, w ostatnich czasach mamy w Hogwarcie tylko jednego ucznia, któremu zdarzyło się śnić prorocze sny.

- Severus... eee, to znaczy profesor Snape opowiedział panu o moich snach?

Dumbledore uśmiechnął się.

- Wiem, Harry, że kiedyś ciągle cię ganiłem za brak szacunku wobec niego. Teraz jednak, kiedy został twoim ojcem, możesz jak najbardziej nazywać go po imieniu. A tak przy okazji, jak się między wami układa? Wszystko w porządku?

Aha, teraz znowu jakieś pogaduszki o błahostkach.

- Super, wszystko gra - odparł Harry, pomijając milczeniem ostatnią kłótnię z ojcem.

Jak się okazało, Dumbledore wcale nie zamierzał prowadzić pustych pogaduszek. Dążył prosto do sedna sprawy.

- Skoro tak, to dlaczego poprosiłeś pannę Granger o przeszmuglowanie dla ciebie książek z Działu Ksiąg Zakazanych? Jestem pewien, że Severus mógłby przynieść ci je od razu.

- Eee... - Harry nie bardzo wiedział, jakiej udzielić odpowiedzi. - Potrzebowałem zdobyć odpowiedź na parę pytań - wymamrotał. - Przeczytałem książki z działu ogólnego, ale niespecjalnie mi pomogły. Wydawało się więc logiczne, by...

- Nie skierowałeś się z tymi pytaniami do ojca?

- No cóż, zważywszy, że z wróżbiarstwa dostał Trolla, to raczej nie.

Kolejny ciepły uśmiech.

- Widzę, że sporo ze sobą rozmawialiście. Dobrze to słyszeć. Jednak co do twoich snów, Harry, być może ja mógłbym odpowiedzieć na twoje pytania?

- W zasadzie chodzi mi o jedno - przyznał Gryfon. - Kiedyś pytałem już o to Severusa, ale nie udzielił mi odpowiedzi. Może pan będzie w stanie to zrobić. Czy prorocze sny zawsze muszą się spełnić?

Dyrektor poprawił sobie okulary i wsunął do ust cytrynowego dropsa.

- Cóż, gdyby tak się nie działo, nie byłyby prorocze.

- Też tak myślałem - odrzekł Harry. - Ale chodzi o to, że... Coś miało stać się faktem, ale mój sen temu zapobiegnie. Na przykład: śniłem, że zginę, spadając z miotły. Przestanę więc w ogóle latać. Czy nie można zmienić w ten sposób przyszłości?

Głos Dumbledore'a stał się bardzo poważny.

- Harry, czy w swoich snach widziałeś czyjąś śmierć?

- Nie, wcale nie. To tylko taki przykład.

- Na pewno?

- Na pewno. Czegoś takiego bym nie ukrywał.

- Mam taką nadzieję - odparł starzec surowo. - Muszę jednak stwierdzić, Harry, że dzieje się tu coś niepokojącego. Wcześniej na Grimmauld Place nie wahałeś się przed opowiedzeniem Lupinowi o swoich snach. Teraz jednak... Twoje poszukiwania świadczą, że miałeś prawdopodobnie więcej takich snów, które najwyraźniej cię w jakiś sposób zmartwiły. Mimo to z nikim na ten temat nie rozmawiałeś, zgadza się?

- Owszem - przyznał chłopak powoli.

- Harry... - Dumbledore zamilkł, po czym kontynuował łagodnym tonem: - Obawiam się, że twoje sny nie są już tylko twoją własnością. W razie, gdyby dotykały jakiejkolwiek kwestii związanej z Voldemortem, wojną lub Zakonem... nie wolno ci zatrzymywać ich dla siebie.

Gryfon wiedział od lat, że jego życie jest własnością ogółu. Może właśnie dlatego lubił Severusa - Mistrz Eliksirów nie patrzył na niego jako na bohatera, którego jedynym zadaniem było ratowanie świata.

Harry westchnął.

- Moje sny nie tyczyły się żadnej z tych spraw.

Dumbledore pogłaskał się po brodzie i łagodnie zapytał:

- Czy przed Samhain nie uważałeś tak samo? Nawet jeśli nie zdawałeś sobie z tego sprawy, twoje sny sygnalizowały wydarzenia związane bezpośrednio z Voldemortem. Jak możesz być pewien, że teraz tak nie jest?

- Nie mówimy o snach, tylko o jednym śnie, panie profesorze - poprawił Harry. - Pierwszym śnie od wielu miesięcy.

- Jednak nie wspomniałeś o nim Severusowi? Ani słowa?

Gryfon odwrócił wzrok i pokręcił głową.

- Mój chłopcze... powinieneś się nad tym zastanowić.

- Zastanawiałem się - przyznał Harry. - I to długo.

- Skoro po adopcji wszystko się tak dobrze układa, to czemu się wahasz?

Chłopak nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie chciał dzielić się z dyrektorem prawdziwymi powodami swojego milczenia. Oczywiście, że wolałby wyznać ojcu prawdę. Nie czuł się dobrze, ukrywając coś przed nim. Jednakże... świadomość, że czeka ich rozwiązanie adopcji, była bardzo dużym obciążeniem. Harry wolałby o tym w ogóle nie wiedzieć. Jedyną nadzieję pokładał w tym, że prorocze sny być może się czasami nie sprawdzały.

Dumbledore potrząsnął głową.

- Harry, jestem zmuszony nalegać, być porozmawiał z jakimś członkiem Zakonu, skoro nie chcesz podejmować tego tematu z Severusem. Być może Artur Weasley...

- Nie - wyrzucił Harry od razu, wchodząc dyrektorowi w słowo. Wolał sobie nie wyobrażać, jak poczułby się jego ojciec, gdyby dowiedział się, że Harry poszedł do kogoś innego z tak ważną sprawą. - Proszę pana, jestem absolutnie pewien, że Zakon nie ma z tym nic wspólnego. To sprawa osobista. Nie chcę robić burzy w szklance wody. Po prostu potrzebuję odpowiedzi na pytanie.

- Jeśli prorocze sny są w istocie przepowiedniami - powiedział Dumbledore, kiwając głową z powagą - to obawiam się, Harry, że zawsze będą się spełniać.

Chłopak zmarszczył brwi.

- Skoro tak, to dlaczego tak bardzo starał się pan zmienić mnie w jakiegoś zbawcę czarodziejów? Znaczy, robił pan wszystko, za wyjątkiem uczenia mnie prawdziwej walki...

- Porozmawiam o tym z Severusem, gdy tylko odzyskasz magię - odrzekł dyrektor.

Harry skrzywił się. Było wiele rzeczy, które wolałby robić zamiast pojedynkować się z ojcem. Istniało ku temu kilka powodów. Cóż, może Snape zgodzi się mu doradzać, gdy będzie ćwiczył z Draco. Tak byłoby o wiele lepiej.

- Po co zadawać sobie tyle kłopotu? - zapytał. - Skoro przyszłość jest już ustalona, po co się starać?

- W twoim przypadku ma to duże znaczenie, Harry. Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje. Przepowiednia mówi, że przyszłość może się potoczyć dwoma torami.

- Dobra, już rozumiem - mruknął Gryfon. - Czy jednak nie jest to dziwne? Przecież w tej chwili obaj żyjemy.

- Cóż, przepowiednie trudno się interpretuje - zgodził się Dumbledore. - To jeszcze jeden powód, dla którego nie powinieneś zachowywać swojego snu tylko dla siebie. Harry, porozmawiaj z Severusem.

Chłopak wiedział, że stary czarodziej nie popuści.

- Powiem mu - odrzekł. Zdał sobie sprawę, że to, co go dotąd powstrzymywało, było w istocie związane ze snem. Czemu miałby niepokoić Severusa, skoro sen mógł się nie spełnić?

Jednak teraz wiedział, że tak się nie stanie... a przynajmniej Dumbledore tak uważał. A kiedy szło o wiedzę, to nikt nie miał jej więcej niż dyrektor. Rozwiązanie adopcji było już zatem pewne - tak po prostu.

A skoro tak, Harry nie powinien ukrywać tego przed Severusem. Przed Samhain właśnie świadomość tego, co się będzie działo, dała chłopakowi determinację i siłę. Teraz musiało być tak samo. Jego ojciec zasługiwał na to, by przygotować się na bieg zdarzeń. Nawet jeśli będą musieli rozwiązać adopcję, to nadal pozostaną ojcem i synem... czyż nie? Wciąż będzie miał swój pokój w mieszkaniu Snape'a, wciąż będzie tam mile widziany...

Czy aby na pewno? - odezwał się cichy, dokuczliwy głosik w jego głowie. - Może pakowałem się, bo miało się stać coś dziwnego. Na przykład mój dalszy pobyt u niego zakończyłby się dla niego Azkabanem, czy coś w tym stylu... Nie bardzo rozumiem, jak mogłoby do tego dojść, ale co, jeśli tak by się stało? Magourzędniczka mówiła przecież o tym, że spotykają się w „strasznych okolicznościach”. Jeśli przeze mnie miałoby mu się coś stać, to wolałbym wyjechać i już nigdy się z nim nie zobaczyć. Adopcja byłaby wtedy ostatnią rzeczą, którą bym się przejmował.

Harry nie wątpił, że w każdych okolicznościach Snape pozostałby dla niego ojcem, a on dla Snape'a synem, ale to mogło nie wystarczyć. Nie straciłby wprawdzie ojca, ale mógłby go więcej nie widywać, zważywszy na to, w jakim świecie żyli.

Voldemort... Knot i jego banda imbecyli... Azkaban... Wielu czarodziejów, którzy nigdy nie zrozumieją, że Mroczny Znak na ramieniu Snape'a nie świadczy dłużej o tym, kim on naprawdę jest... A Harry był w końcu Harrym Potterem, Chłopcem, Którzy Przeżył, By Należeć Do Wszystkich Za Wyjątkiem Siebie. Doprawdy, zbyt wiele było rzeczy, które mogły stanąć pomiędzy nimi.

Niepewność chłopaka musiała się odbić na jego twarzy, bo Dumbledore najwyraźniej nie uwierzył jego słowom.

- Przejdźmy teraz do innych kwestii - oznajmił oficjalnym tonem. - Jako że popchnąłeś pannę Granger do złamania regulaminu, przez co swoją drogą utraciła dostęp do Działu Ksiąg Zakazanych, muszę poinformować opiekuna twojego domu. Teraz masz oczywiście dwóch opiekunów. Jak sądzę, będą musieli omówić sprawę ewentualnych konsekwencji.

- A pan się już upewni, że Severus dowie się, o jakie książki prosiłem Hermionę - dodał Harry. - A on mnie wtedy zapyta, czemu nie rozmawiałem z nim o moim proroczym śnie! Doprawdy, czy pan przypadkiem nie był w Slytherinie?

- Och, wszyscy mamy w sobie coś ze Ślizgona - przyznał dyrektor beztroskim tonem.

- A i owszem - odparł Harry sucho. Różne myśli przemknęły mu przez głowę i stwierdził, że spróbuje wygrać tutaj coś dla siebie. Przecież i tak miał zamiar powiedzieć Snape'owi o śnie. - Proszę pana, a może się dogadamy? Co pan na to, żeby Hermiona odzyskała dostęp do Działu Ksiąg Zakazanych, nie ponosząc konsekwencji za złamanie regulaminu. Ja za to zrobię jak pan sobie życzy i porozmawiam z ojcem o moim śnie.

- Porozmawiasz z nim tak czy inaczej - oświadczył Dumbledore łagodnie. - Nie masz wyboru.

- Owszem, jednak jeśli zgodzi się pan na moją propozycję, będę do pana dużo lepiej nastawiony - odparł Harry słodko. Kiedy dyrektor nie odpowiedział, chłopak przybrał kwaśny ton. - No doprawdy! Pozwalał mi pan przecież łamać dziesiątki punktów regulaminu! Zachęcał mnie pan do tego, bym łamał je, o ile mam słuszny powód. Teraz jest tak samo.

- Ukrywanie czegoś przed ojcem kwalifikuje się jako słuszny powód?

- Nie, ale próby samodzielnego zrozumienia mojego stanu bez narzucania się wszystkim wokoło już tak! - odparował Gryfon. - Bardzo pana proszę.

- No cóż... - Dumbledore posłał chłopakowi jeden ze swoich najbardziej anielskich uśmiechów. - Mamy szczęście, że nie rozmawiałem jeszcze z Minerwą.

Harry'emu prawie wymknęło się: „Mój tyłek uratowany”. Zamiast tego powiedział jednak:

- Dziękuję panu.

Dyrektor otaksował go wzrokiem, tym razem już bez uśmiechu.

- Harry, prorocze sny nigdy nie są błahe - oznajmił z surowym wyrazem twarzy. - Widziałeś coś znaczącego, coś co najprawdopodobniej tyczy się spraw, o których należy poinformować Zakon. Koniecznie porozmawiaj o tym z ojcem.

Gryfon kiwnął głową. Ostatnie dwa słowa zwróciły mu na coś uwagę.

- Kiedy przyszliśmy tu z Severusem, by wypełniać papiery adopcyjne, wydawało mi się... sprawiał pan wrażenie, jakby nie chciał pan tej adopcji. Teraz jednak nazywa go pan moim ojcem, więc chyba już panu przeszło?

Dumbledore strzelił palcami i na jego biurku pojawił się imbryczek z herbatą, talerz kanapek z ogórkiem i rzeżuchą i mała paterka z maślanymi ciastkami przyprószonymi cukrem-pudrem. Dyrektor nalał herbaty i gestem wskazał Harry'emu, by ten się poczęstował.

- Zdaje mi się, że Severus nie wspomniał ci, iż raz lub dwa razy w tygodniu spotykamy się na herbacie?

- Słusznie się panu zdaje - odparł Harry.

- Uhm. - Stary czarodziej wsunął sobie ciastko do ust. - Lubię być na bieżąco w sprawach kadry. Zaś co do Severusa... - Dyrektor uśmiechnął się. - Nie mogę nie pytać o to, jak ci się wiedzie, i tak od słowa do słowa... Wszedł w rolę ojca, jakby nigdy w życiu nic innego nie robił, prawda? Powinienem wcześniej zdać sobie z tego sprawę. Zawsze był jednym z najbardziej sumiennych opiekunów domu.

Harry zastanowił się nad tym przez chwilę. Może wieloletnia opieka nad Slytherinem rzeczywiście nauczyła Snape'a wielu rzeczy.

- Hmmm - mruknął, nie wiedząc, co powiedzieć. - Wie pan, zdarzają się nam wzloty i upadki...

- To najnormalniejsza rzecz pod słońcem, mój chłopcze.

- Pewnie - potwierdził Harry. - Chodzi jednak o to, że to weszło u niego w nawyk - reaguje na różne rzeczy jak opiekun domu. Może mógłby mu pan uświadomić, że nie zachowuje się jak ojciec, kiedy odbiera mi punkty za coś, co w zasadzie jest sprawą czysto rodzinną.

- Może ty powinieneś o tym wspomnieć - odrzekł Dumbledore łagodnie.

- Ależ próbowałem, proszę mi wierzyć. Chyba jednak to do niego nie dotarło.

Dyrektor kiwnął głową z powagą.

- Porozmawiam z nim o tym. Chyba jednak wiesz o tym, że Severus odgadnie, iż to ty podsunąłeś mi tę myśl.

Harry wysączył łyk herbaty, żeby ukryć uśmiech.

- Wszystko w porządku.

Dumbledore chciał coś odpowiedzieć, ale przerwał mu trzask dobiegający od strony kominka. Płomienie podskoczyły do góry, kiedy uaktywniła się sieć Fiuu. Z paleniska chwiejnym krokiem wybiegł Snape w rozwianych szatach, rozsypując dookoła popiół.

- Harry gdzieś zniknął! - wykrzyknął, zanim jeszcze przestąpił obmurowanie kominka. Potknął się o nie, jakby nogi odmawiały mu posłuszeństwa.

- Nie, wcale nie - odparł Harry i wstał z krzesła, żeby ojciec go zobaczył.

Mistrz Eliksirów otworzył usta, a w jego oczach błysnęła nieopisana ulga. Przez jedną chwilę w komnacie zaległa absolutna cisza. Po chwili wyjąkał coś, co było kompletnie niedorzeczne.

- A, tutaj jesteś.

- No, tak - odrzekł Gryfon uspokajającym tonem, mając wrażenie, że jego ojciec nie otrząsnął się jeszcze z szoku. - Profesor Dumbledore zaprosił mnie na herbatę...

W mgnieniu oka Snape ruszył w jego kierunku i przyciągnął chłopaka do siebie. Objął go tak mocno, jakby chciał go udusić. Zanim Harry zdążył zareagować, Mistrz Eliksirów odepchnął go na odległość wyciągniętych ramion i potrząsnął nim mocno, krzycząc:

- Jesteś doprawdy najbardziej bezmyślnym dzieckiem, jakie kiedykolwiek znałem! Draco niemal stracił głowę ze zmartwienia...

Dumbledore położył rękę na dłoni Snape'a i ten przestał potrząsać synem.

- Tylko Draco, Severusie?

Snape naburmuszył się i gwałtownie cofnął się o krok, krzyżując ramiona na piersi.

- Doprawdy, byłem słusznie zatroskany idiotyczną decyzją tego dzieciaka, by wymknąć się z domu bez słowa wyjaśnienia!

Harry złapał głęboki oddech.

- Mówiłem Draco, że tu idę.

Mistrz Eliksirów uśmiechnął się krzywo i odrzekł:

- Możliwe, że tak było, ale kiedy przerwał mi zajęcia z czwartą klasą Ślizgonów, był zupełnie spanikowany! Nie był w stanie się opanować! Nie minie pół dnia, jak cały Hogwart będzie szumiał od pogłosek, że Voldemort nas atakuje!

- Proszę posłuchać - odezwał się Harry. - Przykro mi, że Draco tego nie usłyszał, ale ja mu mówiłem. Wydawało mi się nawet, że odpowiedział.

- A z jakiego szczególnego powodu nie poczekałeś wystarczająco długo, by usłyszeć, co dokładnie odpowiedział? - zapytał Snape z ironią. - Co, jeśli to było: „Co mówiłeś, Harry? Bo nie dosłyszałem.”

- Nie chciałem, żeby ktokolwiek patrzył, jak będę fiukał! - krzyknął Harry, kiedy zdał sobie sprawę, że powinien podzielić się z ojcem nowinami. - Profesorze, ja sam tu zafiukałem! Zupełnie sam! I wcale się nie poparzyłem!

Mina nauczyciela złagodniała.

- To wspaniale.

W jego głosie była nuta dumy, która poruszyła chłopaka bardziej, niż jakakolwiek nagana.

- Nie chciałem nikogo martwić - przyznał. - Naprawdę myślałem, że Draco mnie słyszał. Przepraszam.

Snape przymknął powieki, ale Harry zdążył zobaczyć ból w jego oczach.

- Myślałem, że cię straciłem - powiedział łamiącym się głosem, w którym dał się słyszeć strach. - Wydawało mi się, że zaklęcia ochronne zawiodły. Że cię zabiją. Że już cię zabili.

Tym razem to Harry rzucił się w kierunku ojca i przytulił się do niego mocno.

- Przepraszam! - wykrzyknął zduszonym głosem.

Dumbledore miał na tyle decorum, że odwrócił się, gdy Snape odwzajemnił uścisk syna i przelotnie musnął wargami jego włosy.

- No cóż, z pewnością nie zamierzałeś nas denerwować - zgodził się Mistrz Eliksirów zdławionym głosem. Odsunął się krok do tyłu i odchrząknął. - Dyrektorze, wprawdzie nie znoszę wykorzystywać innych, ale sądzę, że będzie lepiej, gdy udam się na dół wraz z Harrym, żeby wyjaśnił Draco, co właściwie zaszło. Czy byłby pan łaskaw dopilnować moich Ślizgonów, żeby dokończyli warzyć Eliksir Wzrostu Kości?

Harry pamiętał ten eliksir. Jeden łyk wzmacniał układ kostny. Odrobina więcej, albo jakiś błąd popełniony podczas warzenia, i skutki były katastrofalne. Przełknął ślinę i zapytał:

- Zostawił pan uczniów w trakcie warzenia?

- Jak mniemam wspomniałem już wcześniej, że jesteś dla mnie najważniejszy, Harry - wycedził Snape, rumieniąc się lekko. Mężczyzna zerknął na dyrektora. - Gdyby ktoś potrzebował antidotum, jest w lewej szufladzie mojego biurka. Pomarańczowa fiolka. Wolałbym, żeby żaden z moich Ślizgonów nie zamienił się cały w kość. - Jego policzki przybrały normalny kolor. - Ach, czemuż akurat nie nauczałem Gryfonów...

Harry zachichotał i lekko pacnął ojca w ramię.

- Tak, tak. Prawie mnie nabrałeś.

Mistrz Eliksirów zmierzył go chłodnym spojrzeniem pełnym wyższości.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

- Zatem życzę wam miłego dnia - wtrącił Dumbledore, przyglądając się im z satysfakcją. Po chwili dyrektor zniknął w kominku.

Harry złapał ojca za rękę i pociągnął go w tym samym kierunku.

- Zobacz, jak będę fiukał...

- Innym razem - przerwał Snape. - Nie chcę podążyć tam za tobą tylko po to, by odkryć, że Draco rzucił na ciebie klątwę za to, jak go wystraszyłeś.

- Wątpię w to - sprzeciwił się Gryfon. - Chyba tamta kłótnia cię zmyliła. Zazwyczaj naprawdę fajnie się między nami układa.

- Jego brak kontroli impulsów daje o sobie znać przede wszystkim w sytuacjach stresujących - objaśnił nauczyciel.

- No dobrze, w takim razie zafiukajmy wspólnie - odparł Harry i podszedł do paleniska. - Ale to ja rzucę zaklęcie.

Po chwili obu czarodziejów pochłonął szmaragdowy ogień, kiedy chłopak wykrzyknął nazwę miejsca, do którego podążali:

- Dom Harry'ego Pottera!

***

Sieć Fiuu zazwyczaj traktowała Harry'ego dość brutalnie i wypluwała go z kominka jak coś niestrawnego. Jednak gdy podróżował razem z ojcem, było zupełnie inaczej. Szybko znaleźli się w lochach i spokojnie weszli do salonu. Od razu usłyszeli rozkazujący głos Draco:

- Wskaż mi Harry'ego Pottera!

Leżąca na podłodze różdżka obróciła się posłusznie i wskazała na ubrudzone popiołem czubki butów Harry'ego.

- Ha ha ha! - wykrzyknął Draco, niemal podskakując. - Zadziałało, zadziałało! - Po chwili chłopak podniósł wzrok i zobaczył kolegę. - A, tu jesteś.

Harry stwierdził, że najwidoczniej Ślizgoni pod wpływem silnego stresu mają zwyczaj mówić rzeczy oczywiste.

- Tak. Przepraszam, że cię wystraszyłem - tłumaczył się Harry, przysuwając się bliżej do ojca, gdy w oczach Draco zaczęły migotać niebezpieczne ogniki. - Dumbledore zaprosił mnie na herbatę i się zgodziłem. Krzyknąłem do ciebie, że fiukam na górę, ale chyba nie dosłyszałeś.

Malfoy spiorunował go wzrokiem.

- Następnym razem może byś się upewnił, Potter! Doprawdy, Severus ma teraz pewnie pół klasy nieżywych Ślizgonów. Albo coś w tym stylu. A to niezmiernie poprawi moją reputację w naszym domu, nie sądzisz?

- Przepraszam - powtórzył Harry cicho.

Draco posłał mu kolejne mordercze spojrzenie, po czym powiedział:

- No, całe szczęście, że nic ci się nie stało.

Podniósł różdżkę z podłogi, kręcąc głową.

- Eksperymentowałeś z zaklęciem Wskaż mi? - zaciekawił się Snape, nieco zdziwiony.

- No właśnie, przecież ono nie działa na ludzi - dodał Harry. - Chyba że ktoś jest w tym samym pokoju, ale po co je wtedy rzucać?

- Bo ja wiem? - warknął Draco, posyłając koledze groźne spojrzenie. - Mogłoby mi pomóc, gdyby okazało się, że... na przykład... pewien wredny Gryfon używałby akurat peleryny-niewidki.

Harry wstrzymał oddech.

- Wiesz o pelerynie mojego taty?

- Nie, skąd! Wtedy w Hogsmeade byłem święcie przekonany, że twoja głowa umie poruszać się sama, bez reszty twojego ciała! - burknął Malfoy złośliwie. - Daj spokój, pewnie, że wiem! Poza tym natknąłem się na nią, kiedy cię szukałem.

Tym razem to Harry spiorunował go wzrokiem.

- Szukałeś mnie w moim kufrze?

- Słuchaj, skąd miałem wiedzieć, co ci strzeliło do głowy? - wycedził Draco. - Ostatnim razem, kiedy było ci źle, przestałeś jeść. Pomyślałem sobie, że może znowu coś się stało i... no, i przeszedłeś regres do wczesnego dzieciństwa. To wszystko.

Gryfon wybuchnął śmiechem.

- Pomyślałeś, że skoro nie ma tutaj schowka, to wczołgałem się do kufra i zatrzasnąłem za sobą wieko?

Malfoy musiał się zorientować, jak głupio to brzmiało.

- A skąd miałem wiedzieć, że w środku jest taki ciasny? Doprawdy, powinieneś sobie kupić porządny kufer z czarodziejskim czwartym wymiarem. Nic dziwnego, że rzeczy ci się do niego nie mieszczą. Nie wepchnąłbyś tam wszystkiego, nawet jeśli byś chciał!

Harry wiedział o tym doskonale, w końcu miał już za sobą parę prób. Zerknął na ojca, który przysiadł na sofie.

- Wie pan co, może poproszę o nowy kufer na Gwiazdkę. Albo na urodziny.

- To dopiero za kilka miesięcy - odrzekł Snape.

Harry poczuł się zbity z tropu.

- Wie pan, kiedy mam urodziny?

- Narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca.

No tak, przecież przepowiednia mówiła o tym jasno. Przez chwilę Harry myślał, że Snape odszukał datę w jego aktach szkolnych albo w papierach adopcyjnych. Zresztą nieważne.

Draco wyglądał na zaskoczonego, ale nie kontynuował tematu. Włożył różdżkę do kieszeni i powiedział:

- Próbowałem wykorzystać Wskaż mi, żeby cię znaleźć, Harry. Miałem nadzieję, że cię odnajdę, nawet jeśli byłbyś już o mile stąd.

- Potężni dorośli czarodzieje próbowali tego dokonać przez stulecia - skomentował Snape.

- No, coś przecież musiałem zrobić! - burknął Draco. Najwyraźniej słowa nauczyciela uraziły jego dumę. - Miałem siedzieć i ćwiczyć zaklęcia czyszczące, podczas gdy Harry podziewał się Merlin wie gdzie?!

- Dzięki - odparł Harry.

Nozdrza Malfoya zadrgały.

- Potter, nie zrobiłem nic, za co musiałbyś mi dziękować. Przez jedną chwilę myślałem, że mi się udało... ale nie, zaklęcie po prostu zadziałało w momencie, gdy wszedłeś do pokoju. - Chłopak spojrzał na Harry'ego z ukosa. - Wróciłeś razem z Severusem. Kiedy wychodziłeś, dyrektor zafiukał tu po ciebie? Czy poszedłeś sam?

- Sam! - pochwalił się Harry, promieniejąc. - Ekstra, co? Teraz mogę fiukać wszędzie! Pomyśl tylko, będę mógł się spotykać z Hagridem, kiedy tylko będę chciał...

- Jak tylko będziemy pewni, że Ślizgoni nie zaatakują jego chatki - przerwał Snape. - Ani że gdzieś w okolicy nie kręcą się śmierciożercy.

- A, no tak - westchnął Harry, czując, jak jego entuzjazm opada. - Do dupy z tym. Ups, przepraszam pana.

Mistrz Eliksirów machnął ręką, że nic się się nie stało.

- Mogłeś bez przeszkód zafiukać do dyrektora, co oznacza, że odzyskujesz kontrolę nad swoją mocą. Biorąc pod uwagę to, co się stało w Devon, powiedziałbym, że kiedy tylko będziesz władał nią w pełni, nie będziesz musiał się obawiać niczyjego ataku.

Draco kiwnął głową potakująco. Spojrzał na kolegę oczami pełnymi podziwu.

- Bezpośredni dostęp do dzikiej magii. Pomyśl nad tym, Harry. Nawet Czarny Pan nie ma takich umiejętności.

- Moc, jakiej Czarny Pan nie zna - potwierdził Snape. - Będziesz ją miał, Harry.

Pewność w głosie ojca powinna go uspokoić, ale Gryfon zaraz wrócił pamięcią do rozmowy w gabinecie Dumbledore'a. Oczywiście, że będzie ją miał. Będzie musiał opuścić lochy. We jego śnie miał swoje rzeczy spakowane, a zatem jego moc powróciła w pełni. Oczywiście cieszył się na myśl, że wróci do wieży, ale co jeśli okoliczności, które doprowadziły do rozwiązania adopcji, sprawią, że już nigdy nie zobaczy Snape'a?

Co, jeśli wyprowadzi się na zawsze? Co, jeśli nie będzie mógł zafiukać na dół, żeby napić się piwa kremowego i porozmawiać z ojcem, gdy będzie tego potrzebował?

- Coś cię niepokoi - skomentował Snape łagodnie.

Chłopak wiedział, że powinien porozmawiać z ojcem o swoim śnie. Teraz właśnie miał doskonałą okazję, ale zabrakło mu słów. Przecież Snape się o niego martwił, do cholery! I jak Harry miał mu oznajmić, że cała jego troska nie ma absolutnie najmniejszego znaczenia? Że jego ojciec podpisze te papiery, czy mu się to będzie podobało, czy nie?

- Czy Albus coś ci powiedział? - drążył Mistrz Eliksirów. - Czemu w ogóle chciał się z tobą zobaczyć?

Chłopak zacisnął wargi. Im bardziej Snape się tym interesował, tym bardziej Harry chciał wyznać mu wszystko. Tylko po prostu nie wiedział, jak zacząć.

- Harry, spójrz na mnie - powiedział Snape.

Gryfon podniósł oczy na ojca. Czemu jego sen nie był bardziej precyzyjny? Czemu nie pokazał powodu, dla którego magourzędniczka znów do nich zawitała? Nie miał nawet pojęcia, pod jakimi warunkami można było rozwiązać adopcję! Jego ojciec mówił coś o wzajemnym odrzuceniu...

Nagle Harry poczuł delikatne dotknięcie wewnątrz swojego umysłu. Zupełnie jakby zanurzył się w jeziorze pełnym chłodnej wody... nie, to raczej jak przypływ, który musnął sam skraj jego świadomości. Nie, nie przypływ. To było dotknięcie innego umysłu. Umysłu, który znał, z którym zetknął się już wcześniej...

Chłopak krzyknął i wzniósł w swoim umyśle ścianę ognia. Od Samhain rzadko używał tej umiejętności, może raz czy dwa. Sama myśl o palących się płomieniach sprawiała, że miał dreszcze. Potem próbował jeszcze okiełznać swoją moc poprzez oklumencję, ale to było dawno. Od tamtego czasu nie zamykał umysłu nigdy więcej, ale nie zapomniał, jak to się robi. Jego oklumencja była perfekcyjna. Nie zamierzał pozwolić, by Snape czytał w jego myślach. Zwłaszcza w tych myślach.

Niestety było już za późno. Snape był mistrzem legilimencji i zdążył już odczytać to, co chciał. Było to widać w jego twarzy, nagle pobladłej, i w drżeniu dłoni. W oczach ojca Harry widział te dwa słowa: wzajemne odrzucenie.

Po chwili Mistrz Eliksirów doszedł do siebie i jego twarz stężała w ponurym grymasie.

- Do mojego gabinetu - rozkazał, machając ręką w sposób nie znoszący sprzeciwu. - Natychmiast!

NASTĘPNY ROZDZIAŁ: OJCIEC

Kochani Czytelnicy, jak zawsze dzięki za wsparcie i komentarze, one naprawdę dodają wena (nawet gdy czasu brak). Znajdźcie jeszcze chwilkę na ogłoszenia drobne.

Niniejszym ogłaszam, że w przyszłości (może niedalekiej) na forum zawiśnie cały tekst „Roku...” (cieszycie się? ~_^) Brakujące rozdziały 21-26, onegdaj przetłumaczone wstępnie przez Mirriel, są aktualnie u mnie w celu korekty, rozdziały 27-28 przetłumaczę osobiście, ale potrzebne jest jeszcze BETA. Moonlit (oklaski) jest zajęta pisaniem licencjatu i nie ma chwilowo na to czasu. Czekam więc na zgłoszenia chętnych osób - najlepiej mających już jakieś doświadczenie w betowaniu, ale obiecuję, że nie będę zbyt wybredna ;P

ROZDZIAŁ 58: OJCIEC

Harry nerwowo spacerował po gabinecie, drepcząc od kominka do regałów z książkami, tam i z powrotem. Nie miał pojęcia, jak Snape wyjaśni Draco ten nagły zwrot w rozmowie, ale zbytnio się tym nie przejmował. Nie martwił się nawet tym, że ojciec bez zapowiedzi wkradł się w jego myśli, choć było to, delikatnie mówiąc, podstępne.

Przede wszystkim bał się rozmowy, która miała nastąpić.

Harry utkwił wzrok w kominku, czując, jak narasta w nim pragnienie ucieczki. Strasznie go kusiło. Mógł zafiukać, dokąd tylko chciał. Nic go tutaj nie trzymało.

Byłoby to oczywiście szczytem tchórzostwa; jego ojciec zasłużył na coś więcej. Owszem, czekająca ich rozmowa z pewnością nie będzie przyjemna, ale Severus zasługiwał, by poznać prawdę.

Po chwili Snape wszedł do gabinetu i rzucił dodatkowe zaklęcia na drzwi.

- Siadaj - rozkazał, zajmując krzesło naprzeciw syna. Wziął głęboki oddech i spojrzał na chłopaka poważnie. W jego oczach wciąż płonął gniew. - Nie potrafię sobie wyobrazić - warknął - co ten kłamliwy stary dziwak chciał osiągnąć przez swoją ostatnią sztuczkę.

Gryfon musiał odczekać chwilę, zanim dotarło do niego znaczenie tych słów.

- A, Dumbledore? On nie ma z tym nic wspólnego.

- Doprawdy? - zapytał Mistrz Eliksirów kpiąco. - Tak zupełnie przypadkowo rozważałeś kwestię obopólnego odrzucenia adopcji?

Harry poczuł, jakby w gardle utkwiła mu twarda gula. Przełknął ślinę, ale uczucie nie ustępowało.

- Miałem ku temu powód - powiedział, z trudem dobierając słów. - Niech pan posłucha...

- Sądziłem, że do tej pory zdążyliśmy się już porozumieć w tej sprawie - przerwał Snape - ale najwyraźniej byłem w błędzie. Pozwól mi zatem wyjaśnić. Nieszczególnie mnie obchodzi, jakie trudności mogą się pojawić. Nigdy nie zrezygnuję z tej adopcji, Harry. Nigdy. Właśnie to oznacza słowo: „Przyrzekam”. Zatem nieważne, jaki miałbyś problem, zajmę się nim jako twój ojciec! Rozumiesz mnie czy mam to powtórzyć parę tysięcy razy?

- Rozumiem - wymamrotał Harry i podniósł wzrok.

- Taką mam nadzieję! - Nauczyciel wstał z grobową miną. - A teraz pójdę zamienić słowo z Albusem, ponieważ uważam, że to jego sprawka!

- To właśnie on kazał mi porozmawiać z panem! - wykrzyknął Harry. - To nie jego wina! To ja sam! I przepraszam, że to mówię, ale krzyki nic tu nie pomogą. Nawet jak będzie się pan upierał, że nie ma problemu, to nie znaczy, że to prawda. - Głos chłopaka załamał się. - Bo jest.

Mistrz Eliksirów opadł na krzesło.

- Harry, ja nie mówiłem, że nie ma problemu. Powiedziałem tylko, że rozwiążemy go razem. - Nagle Snape zaczął wyglądać na bardzo wyczerpanego. - Czyli to nie był pomysł Albusa, że byłoby najlepiej, gdybyśmy wyparli się siebie nawzajem?

- Nie. I mój też nie, żeby to było jasne.

Chłopak nie był zbyt zaskoczony, że ojciec mu nie uwierzył. Wiedział, że nie idzie mu dobrze wyjaśnianie całej sprawy. Snape otaksował go wzrokiem. Tym razem jednak nie używał legilimencji.

- Może więc powinieneś mi wyjaśnić, Harry, czemu miałbyś chcieć rozwiązać adopcję. Wydawało mi się, że dość dobrze się między nami układa.

- Oczywiście, że tak - potwierdził Gryfon stanowczo. - Niech pan posłucha... - Chłopak odchrząknął, zastanawiając się, jak złagodzić cios. - Naprawdę lubię być pana synem. Te ostatnie kilka miesięcy... nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem, i zawsze zazdrościłem tym, którzy to mieli. - Odwrócił wzrok i kontynuował. - Już nie mogłem się doczekać lata. Miałem nadzieję, że spędzimy więcej czasu w Devon, razem z Draco, i w ogóle. Nie musielibyśmy się uczyć, a pan nie musiałby chodzić na zajęcia. Moglibyśmy spędzać więcej czasu razem. Znaczy, zdążyłem już pana poznać całkiem nieźle, ale czasami wydaje mi się, że nie znam pana w sposób, w jaki syn powinien znać ojca. Dlatego jak mógłbym chcieć to wszystko zakończyć?

- To dlaczego w twojej głowie przewijała się tylko ta jedna myśl?

Zabawne, jak ciężko czasem wydobyć z siebie dwa słowa.

- Proroczy sen - wychrypiał Harry w końcu.

Cisza w gabinecie była niemal namacalna. Snape wpatrywał się w syna, a Harry po prostu czekał. Nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa więcej. Jego ojciec musiał podtrzymać rozmowę.

- Proroczy sen - powtórzył w końcu nauczyciel.

Gryfon kiwnął powoli głową.

- Kiedy?

- No, jakieś półtora tygodnia temu. Wtedy, kiedy się tak okropnie posprzeczaliśmy.

- To jest ten koszmar, o którym wspominałeś? - burknął Snape z niesmakiem. - Martwiłeś się, że będę chciał się ciebie pozbyć, a potem to ci się przyśniło? Czy to ci wszystkiego nie wyjaśnia?

- A jak pan sądzi, czemu nie zacząłem mówić o tym wcześniej? Tak właśnie myślałem, że to zwykły sen, mimo że przebiegał według tego wzorca, co moje poprzednie prorocze sny. Wtedy zdałem sobie sprawę, że w tym śnie widziałem też przeszłość, która okazała się być prawdą. Maść Na Problemy Skórne - dodał Harry bez sensu. - Nieważne, to był proroczy sen. Od tamtego czasu próbowałem dowiedzieć się, czy to na pewno musi się spełnić.

- Czy co dokładnie musi się spełnić?

- Rozwiązanie adopcji! - wykrzyknął Harry. - Profesorze, ja to widziałem. Magourzędniczka znowu tu była. Mówiła, jakie to niefortunne, a pan odpowiedział, że w zasadzie nie chce pan tego robić, ale tak będzie najlepiej, czy coś w tym stylu... - Chłopak urwał i wziął głęboki oddech. Zaczynał już bełkotać w niekontrolowany sposób, a nie chciał się zupełnie załamać.

Mistrz Eliksirów pokręcił głową.

- Harry, nie zamierzam rozwiązać tej adopcji. Niezależnie, co twój proroczy sen miał na ten temat do powiedzenia. - Przerwał na chwilę, patrząc synowi prosto w oczy. - Sprawy między nami są bardzo proste. Nie jesteś jakimś przypadkowym chłopcem, którego przyjąłem pod swój dach, żeby uchronić go przed niebezpieczeństwem. - Jego głos obniżył się do szeptu. - Zostałeś moim synem z wyboru, nie z przymusu. Kiedy się dzisiaj przeraziłem, że straciłem cię na zawsze... cóż, dotarło do mnie, że powinienem ci powiedzieć.

- Że jestem pana synem? - spytał Harry, ogłupiały.

- Nie... Pewnie już zdałeś sobie z tego sprawę, ale... - Snape odchrząknął. - Harry, nie mógłbym kochać cię bardziej, nawet gdybyś był moim rodzonym synem.

Chłopak zamrugał. Oczywiście na pewnym poziomie nie był zaskoczony tym wyznaniem. Severus udowodnił mu już wcześniej, jak bardzo się o niego troszczy. To dlatego Harry zniósł jakoś przesłanie proroczego snu. Jednak teraz Severus wypowiedział te słowa głośno - on, który nigdy przedtem nie okazywał otwarcie swoich uczuć. To tak wiele znaczyło. Tak bardzo wiele.

Harry złapał ojca za ręce i uścisnął je.

- Ja też pana kocham - powiedział, uśmiechając się przelotnie na widok zdumionego spojrzenia mężczyzny. - Boże, czy to nie brzmi głupio, że przy takich słowach ciągle mówię „pan”? Chyba będę musiał przerzucić się na „ojcze”. - Wziął głęboki oddech. - Zgadzasz się?

- Nie widzę przeciwwskazań - odrzekł Snape, kiwając głową z powagą, chociaż nadal wyglądał na zbitego z tropu.

Harry też skinął głową.

- No dobrze, ojcze. Tak, mogę tak mówić. Nawet mi się to podoba. Nie wiem, czemu wcześniej było mi tak trudno. Może z biegiem czasu przerzucę się na „tato”? - Spojrzał na Snape'a z uśmiechem. - Powiedziałem Dudleyowi, że nie jesteś typem taty... ale czasami myślę sobie, że niewiele ci do tego brakuje.

Chłopak nie zdziwił się zbytnio, kiedy Mistrz Eliksirów szybko zmienił temat.

- Jeśli chodzi o twój sen, prawdopodobnie się mylisz. On nie może się spełnić.

- Dumbledore powiedział, że prorocze sny zawsze stają się rzeczywistością - odparł Harry, wykręcając sobie palce. Jego euforia szybko zgasła.

- Zwróciłeś się do niego w tej sprawie - skomentował nauczyciel, nie tyle zły, co raczej rozczarowany.

- Nie - odpowiedział Harry. - Czytałem książki o proroczych snach i starałem się znaleźć odpowiedź na to pytanie samemu. Zrozum, nie chciałem rozpoczynać rozmowy na ten temat, dopóki nie dowiem się czegoś więcej. Jednak książki od pani Pince nie na wiele mi się przydały, więc ja... eee... tego...

- Tak? - spytał Snape podejrzliwie, unosząc znacząco brwi.

- No dobra, jak chcesz, to odejmij punkty. Tylko pamiętaj: od Gryffindoru i Slytherinu - wymamrotał Harry, po czym głośniej dorzucił: - Poprosiłem przyjaciela, żeby odszukał dla mnie kilka pozycji w Dziale Ksiąg Zakazanych. Tylko że została... albo został... złapany. To dlatego Dumbledore wezwał mnie do gabinetu, proszę pana. Znaczy, ojcze.

Przez twarz Mistrza Eliksirów przemknął cień uśmiechu, tak ulotny, że Harry nie był pewien, czy go naprawdę widział.

- Sądzę, że kiedy panna Granger nadużyła swojego pozwolenia na korzystanie z Działu Ksiąg Zakazanych, powinna zostać poinformowana opiekunka jej domu. Po co wciągać w to Albusa?

Czyli Snape od razu zgadł, kim był przyjaciel, którego tożsamości Harry nie chciał zdradzać.

- Cóż, pani Pince wiedziała, że czytam ostatnio książki z tej dziedziny. Może dlatego poszła do dyrektora, bo miało to związek ze mną. - Chłopak przerwał na chwilę, żeby zebrać myśli. - Tak czy inaczej, nie mówiłem Dumbledore'owi o moim śnie. Wspomniałem tylko, że niedawno miałem kolejny.

- I?

Harry prychnął pod nosem.

- A jak myślisz? Nalegał, żebym porozmawiał o tym z tobą, co zresztą od początku planowałem. Tylko jakoś nie mogłem się zebrać. Poza tym Dumbledore bez przerwy gadał, jakim wspaniałym jesteś ojcem. - Chłopak spojrzał na Snape'a z ukosa. - To dziwne, że właśnie jego podejrzewałeś o to, że zasiał w mojej głowie myśl o rozwiązaniu adopcji. Czyżby dał ci do zrozumienia, że nie jesteś dla mnie odpowiedni?

Mistrz Eliksirów uśmiechnął się półgębkiem.

- Nie, wręcz przeciwnie. Nigdy jednak nie biorę jego słów za dobrą monetę.

Harry westchnął.

- Po prostu wszędzie węszysz jakieś spiski i tyle... Aha, mówił mi, że dwa razy w tygodniu pijecie razem herbatę. Czy to dlatego nie zawsze jesteś na obiedzie? Jesz u niego w gabinecie?

- Porozmawiajmy lepiej o tobie - przerwał Snape. - Widzę, że jesteś święcie przekonany, iż twój sen oznacza coś poważnego. Chciałbym, abyś mi go opowiedział.

- Przyniosę pamiętnik - odparł Harry. - Zapisywałem ten sen kilka razy, dopóki nie byłem pewien, że przypomniałem sobie wszystkie szczegóły.

Mistrz Eliksirów skinął głową i machnął różdżką. Drzwi od gabinetu otworzyły się cicho.

***

- Co się dzieje? - zapytał Draco, kiedy Harry wszedł do sypialni.

Chłopak nie chciał mówić „nic”, ale wolał też nie wdawać się w szczegóły.

- Severus odgadł, że mam z nim do pogadania - odrzekł Gryfon. - Trochę nalegał.

- Chyba nawet bardzo - zauważył Draco. - Mogę coś zrobić?

- Raczej nie - mruknął Harry.- Ale dzięki.

***

- Wydaje mi się, że się pomyliłeś - orzekł Snape, kiedy przeczytał opis snu syna.

Harry siedział przygarbiony, nieco posmutniały, ale na te słowa wyprostował się i czujnie zerknął na ojca.

- Tak?

Mężczyzna posłał mu spojrzenie prześmiewcze i wyrozumiałe zarazem.

- Nadal twierdzę, iż ten sen wynikł z twoich obaw związanych z moimi zamiarami co do ciebie.

- Więc jak wyjaśnisz pierwszą część? - spytał Harry z naciskiem.

Snape założył nogę na nogę i zadumał się.

- To prawda, że wtedy w Devon odbyliśmy z Draco taką rozmowę. Nie znaczy to jednak, iż druga część snu odpowiada prawdzie.

Gryfon skrzywił się.

- Bardzo chciałbym w to uwierzyć, naprawdę. Niestety brzmi to dla mnie jak myślenie życzeniowe. Bez obrazy.

- Nie ma sprawy - odparł nauczyciel i zamyślił się na chwilę. - Kiedy mieszkałeś na Grimmauld Place, miałeś szereg proroczych snów pod rząd, zgadza się? A potem one ustały.

- Tak, od wieków żadnego nie miałem.

Snape zrobił kpiącą minę.

- Trzy miesiące to nie wieki, chyba że ma się szesnaście lat. Zaś co do poprzedniego tematu, nie ma powodu sądzić, że obecny cykl proroczych snów zachodzi zgodnie z dawnym wzorcem. Zwłaszcza jeśli tamten cykl, według mojej opinii, ustał gdyż został gwałtownie przerwany. Powiedz, Harry, jaki miałeś ostatni proroczy sen, zanim tu zamieszkałeś?

Gryfon zaczął się zastanawiać.

- Hmmm, ciężko powiedzieć. Być może wtedy, kiedy krzyczałem w wężomowie, ale to wiem od ciebie. Zupełnie nie pamiętam, o czym wtedy śniłem.

Snape kiwnął głową, zamyślony.

- Tak, niestety cię obudziłem. Bez wątpienia popełniłem błąd, ale na to się już nic nie poradzi. Najważniejsze jest, że twoje sny mogą obecnie przyjmować inną postać niż wtedy. Być może zacząłeś oglądać przyszłość w symbolach, a nie dosłownie. Możliwe, że druga część twojego snu pokazuje po prostu twoje najsilniejsze obawy. Faktem przecież jest, iż nie jesteś przyzwyczajony, by być czyimkolwiek synem.

- Może masz rację - odparł Harry z czystej uprzejmości. Było widać jak na dłoni, że jego ojciec nie chce uwierzyć w przyszłość przepowiadaną przez sen. Chłopak nie mógł go za to winić.

Snape jakby usłyszał to, czego Harry nie dopowiedział, i odezwał się:

- Przypuśćmy jednak, że twój sen spełni się w każdym szczególe. Nadal jednak mniemam, iż twoja interpretacja jest, delikatnie mówiąc, histeryczna.

Histeryczna? Harry uznał to określenie za grubą przesadę.

- A co jeszcze ten sen mógłby oznaczać?

- Przyjrzyjmy się najważniejszym punktom. W twoim śnie najwyraźniej obaj znajdujemy się w jakimś przykrym momencie. Postanowiłem podjąć prawne kroki, by zaradzić tej sytuacji. Są tacy, którzy oponują, ale ja nalegam. Nie zostałeś wcześniej poinformowany o całej sprawie, mimo że powinieneś. - Mistrz Eliksirów posłał synowi lekki uśmiech. - Gdybym osobiście wierzył, że twój sen się ziści, podejrzewałbym, że chodzi tu o zwykłą zmianę nazwiska.

Harry wybałuszył oczy.

- Słucham? Zmianę nazwiska?

- Harry Snape - odparł nauczyciel kpiącym tonem. - Harry James Snape? No cóż. Nie jestem pewien, czy mi to odpowiada. Twojego drugiego imienia też się pozbędziemy.

Gryfon poczuł, że robi mu się gorąco.

- Ale przecież ustaliliśmy...

- Wiem, co ustaliliśmy - przerwał Snape, poważniejąc. - Nie powiedziałem, że zamierzam cię o to prosić. Chciałem tylko, byś zdał sobie sprawę, że taka interpretacja również pasuje do twojego ostatniego snu.

Harry spojrzał na ojca spod przymrużonych powiek.

- Doprawdy? - Wziął do ręki pamiętnik i coś sprawdził. - Cóż, to by wyjaśniało, dlaczego magourzędniczka powiedziała, że jest to „zgoła niespodziewane”. Czemu jednak dodała to o zmianie twoich uczuć?

Mistrz Eliksirów strzepnął jakiś pyłek z nogawki swoich spodni.

- Sprawa twojego nazwiska wypłynęła oczywiście podczas naszego wywiadu przed adopcją. Thistlethorne sprawiała wrażenie, że jest bardzo zadowolona z tego, iż pozostajesz Harrym Jamesem Potterem.

Chłopak zamrugał.

- To by wyjaśniało, dlaczego w moim śnie była temu niechętna. Pewnie Dumbledore ci mówił, że jest ona od początku w Zakonie. Nie chciałaby, żeby moje nazwisko przestało być... no...

- Znakiem charakterystycznym - podsunął Snape. - Twoje imię i nazwisko stało się symbolem. Zwycięstwo w Turnieju Trójmagicznym tylko dodało temu mocy.

- Ja go nie wygrałem - mruknął Harry. - Nie tak naprawdę.

- Typowy Gryfon.

Chłopak jednak nadal myślał głównie o swoim śnie.

- Załóżmy, że masz rację. Jakie „pożałowania godne okoliczności” mogłyby sprawić, że zajdzie taka pilna potrzeba, byś zmienił moje nazwisko? Jakie problemy mogłoby to rozwiązać?

Snape wzruszył ramionami.

- Kto to może wiedzieć? Jeszcze do niedawna miałeś żyjących bliskich krewnych, zatem ministerstwo było świadome, że nie może sobie z tobą poczynać zbyt swobodnie. Teraz jesteś w pewnym sensie bezbronny. Wyobraź sobie, że groźba ze strony Voldemorta jest coraz większa. Wszyscy się boją. Knot chce wykorzystać cię dla celów publicznych, a ja się sprzeciwiam - i to całkiem słusznie. Jednak mój status jako twojego opiekuna nie jest oparty na więzach krwi. Próbują mnie zdyskredytować. Okazuje się, że zmiana nazwiska powstrzyma zakusy ministerstwa.

- To mało prawdopodobne.

- Upewniam cię, iż jest to dużo bardziej prawdopodobne niż twoja udziwniona interpretacja - odparł Mistrz Eliksirów i jeszcze raz wzruszył ramionami. - Harry, tutaj jest naprawdę wiele możliwości. Czarodziejska Służba Rodzinie przeprowadza wizytacje poadopcyjne. Chcą wiedzieć, czy dobrze się przystosowujesz do nowej sytuacji. Załóżmy, że podczas ich odwiedzin coś pójdzie nie tak. Szczerze mówiąc to jestem zdziwiony, że Thistlethorne jeszcze się tu nagle nie pojawiła. Podejrzewam, że Albus zalecił jej dać nam trochę czasu.

- Nagle? - powtórzył Harry.

Snape machnął ręką.

- Te wizyty są niezapowiedziane - skomentował kpiąco. - Chcą zobaczyć fragmenty naszego normalnego życia rodzinnego - o ile coś takiego w ogóle istnieje. - Zmarszczył brwi. - Może jej słowa o „godnych pożałowania okolicznościach” dotyczą czegoś, co odkryła podczas wizytacji. Wtedy ja musiałem dać znać, iż rozumiem, że w takiej sytuacji zostanie przeprowadzone dochodzenie.

- A jak to się ma do tej części snu, gdzie jest mowa o kimś, kto nie chce na to pozwolić?

- Kto to może wiedzieć? Przecież to nie jedyny możliwy scenariusz. Może jakiś urzędnik dopatrzył się nieprawidłowości w dokumentach adopcyjnych, a ich poprawa wymaga raczej nielegalnych sposobów? Może też ktoś postanowił podważyć całą adopcję. Mam wymieniać dalej?

Gryfon potrząsnął głową.

- Rozumiem, co chce pan powiedzieć... co chcesz powiedzieć, ojcze. Jednak żadna z tych interpretacji nie pasuje idealnie do mojego snu. Pewnie ta ze zmianą nazwiska jest najbardziej prawdopodobna... ale jakoś nie mogę sobie wyobrazić, bym miał zmieniać nazwisko.

- Dokładnie rzecz ujmując, to ja bym je zmienił, gdyby okazało się to konieczne, i poinformował cię już po fakcie. Widzisz? To pasuje jak najbardziej.

- Nie, wcale nie. Żadna z tych interpretacji nie wyjaśnia, czemu byłem spakowany i miałem się wynieść, ani czemu oddałeś mi klucz do skrytki.

- Może to wcale nie był twój klucz, tylko Draco.

Harry prychnął.

- Draco nie zostawiłby swojego klucza leżącego gdzieś na wierzchu. I niby czemu miałby wkładać go do koperty?Jestem pewien, że nie wysyłałby go nigdzie przez sowę!

- Może to był klucz od skrytki Blacka i Albus przesłał go dla ciebie.

Chłopak stwierdził, że mogło to być prawdopodobne, ale i tak zaprotestował:

- To dlaczego moje rzeczy były spakowane?

Snape odrzekł niecierpliwie:

- Harry, ale ja tego właśnie chcę. Chcę, żebyś się spakował i wrócił do Gryffindoru. Tam, gdzie twoje miejsce. Do przyjaciół, którzy są twoją siłą. Zaczynam podejrzewać, że izolacja od nich może w jakiś sposób utrudniać powrót pełni twojej mocy. Powiedziałeś mi kiedyś, że potrzebujesz swoich przyjaciół. Najwidoczniej tak jest w istocie.

Gryfon naburmuszył się.

- No to wspaniale. Potrzebuję towarzystwa moich przyjaciół, by uzyskać kontrolę nad magią, ale nie mogę z nimi być, dopóki, nie uzyskam tej kontroli? To... hmm...

- Paradoks - podpowiedział Snape. - Antynomia. Paragraf 22.

- To wcale nie jest śmieszne!

- Nie jest to również tak straszne, jak to przedstawiasz. Zobaczysz, że odzyskasz swoją magię.

Harry zaczerwienił się.

- Draco miał rację. Nie staram się tak bardzo, jak powinienem. Dlatego zacząłem ćwiczyć każdego dnia. Musi być we mnie jakaś moc, w końcu mogę używać Fiuu. Ale... - Chłopak przełknął ślinę. - Zastanawiam się, czy nie przestać. Co, jeśli powrót mojej magii zapoczątkuje łańcuch wydarzeń, który w konsekwencji doprowadzi do rozwiązania adopcji? Nie chcę tego.

Mistrz Eliksirów odchylił głowę i przez chwilę wpatrywał się w sufit.

- Harry, nie będziesz musiał wybierać między mną, a swoją mocą. Nie rozwiążę tej adopcji. Zaś co do odzyskania kontroli nad twoją magią, to jestem pewien, że to nastąpi. Trudno tylko powiedzieć, w jakim czasie. Uważasz, że nadejdzie on wtedy, gdy zjawi się u nas magourzędniczka z dokumentami. Jednak jest to czyste przypuszczenie, oparte na twoim przekonaniu, że spakowałeś się, by odejść. Prawdopodobnie tak wcale nie było. Biorąc pod uwagę, że sen mógłby być prawdą - w co oczywiście nie wierzę - wszystko, co wiemy na pewno, to tyle, że z jakiegoś powodu twoje rzeczy zostały sprzątnięte na chwilę.

- Nie zgadzam się - zripostował Harry. - Moje rzeczy nie mieszczą się do kufra, nie pamiętasz? A w moim śnie był mój stary kufer, nie jakiś nowy, z czarodziejskim czwartym wymiarem.

- Może pożyczasz komuś swoje rzeczy.

- Jasne - odparł Gryfon ironicznie.

- Harry, nie zamierzam rozwiązać tej adopcji! - wykrzyknął Snape podniesionym głosem i prostując się w fotelu. - Wiem, że sądzisz, iż dorośli nie są godni zaufania, ale na mnie możesz polegać! Czy mam złożyć Wieczystą Przysięgę, żebyś mi zaufał?

Harry wzdrygnął się lekko.

- Przecież ja ci ufam! Jednak to wszystkiego nie rozwiązuje... Posłuchaj. Mógłbym się założyć, że zaraz po mojej operacji przysiągłbyś każdemu, że nigdy w życiu nie będziesz mnie przytrzymywał, żeby Lucjusz Malfoy mógł mnie torturować igłami, prawda? A jednak to zrobiłeś.

Mężczyzna wbił palce w podłokietniki, a jego oddech stał się chrapliwy.

- Myślałem, że mi to wybaczyłeś.

- Tu nie chodzi o wybaczenie - odparł Harry, pochylając się do przodu i patrząc ojcu w oczy. - Nie to miałem na myśli, rozumiesz? Czasami tak się po prostu układa, że zaczynasz robić rzeczy, których normalnie nigdy byś nie zrobił. Właśnie tego się boję. Co, jeśli będziesz zmuszony rozwiązać adopcję ze względu na mnie? Co, jeśli stanie się coś strasznego i będzie mi groził Azkaban, jeśli pozostanę synem byłego śmierciożercy?

- Przecież to absurd.

- Doprawdy? A co byś powiedział przed Samhain, gdybym ci wyjaśnił, co będziesz ze mną robił? - odrzekł Gryfon prowokująco.

Snape westchnął.

- Doskonale rozumiem, co chcesz mi powiedzieć, Harry, choć ciężko mi to przyznać. Jednak nie wierzę, iż twój sen się spełni, a przynajmniej nie w takiej formie, o jakiej mówiłeś. Absolutnie sobie tego nie wyobrażam.

- Też nie chcę w to wierzyć - odparł Harry. - Bardzo nie chcę. Jednak zdałem sobie sprawę, że... - Urwał, nie wiedząc, jak wytłumaczyć o co mu chodziło. - Pamiętasz ten wieczór, gdy byłeś taki zmęczony i postanowiłeś... no, zrobić taką małą naradę rodzinną ze mną i z Draco?

Snape nachmurzył się.

- Masz na myśli wieczór, kiedy obaj potrzebowaliście poważnej rozmowy?

Skoro tak to chcesz nazywać - pomyślał Harry.

- Właśnie - powiedział głośno. - Zapytałeś wtedy Draco czy uważa, że rodzina jest kawałkiem papieru, który jakiś kretyn z ministerstwa uprawomocnia swoją pieczątką, czy coś w tym rodzaju, no i... wiesz, to faktycznie brzmiało dość głupio, ale ja miałem właśnie takie zdanie - że to dzięki tym papierom zostałeś moim ojcem. - Zerknął na mężczyznę ponuro. - Miałeś rację mówiąc, że piętnaście lat spędzonych u Dursleyów wywarło na mnie silny wpływ. Oni mnie tam nie chcieli i chyba nigdy bym nie uwierzył, że ty chcesz mnie tutaj, gdyby nie to, że zgodziłeś się zrobić coś tak poważnego jak podpisać formalne dokumenty. Ale teraz... teraz już to chyba przekroczyłem.

- Co masz na myśli? - zapytał Snape.

Harry zastanowił się.

- Niepotrzebny nam ozdobny papierek do powieszenia na ścianie. Znaczy, ty i Draco nic takiego nie macie, racja? Ale on jest tak samo twoim synem.

- Zgadza się - wycedził Snape, brzmiąc na zadowolonego. - Jednak niezależnie od tego odpowiada mi, że relacja między nami została potwierdzona drogą prawną.

- Mnie też - zgodził się Harry, posyłając ojcu uśmiech. - Podoba mi się myśl, że to coś więcej niż osobista umowa między nami oboma. Że masz prawo, by powiedzieć Knotowi, żeby spadał. Wiem, że będziesz robił to, co dla mnie dobre, nieważne co ministerstwo sądzi na ten temat. - Wciągnął głęboki oddech. - Jeśli jednak te formalne więzy mają być unicestwione... myślę, że nic to między nami nie zmieni. Nadal będziesz moim ojcem w tym znaczeniu, które liczy się najbardziej.

- Bardzo dojrzale - skomentował Snape. - Aczkolwiek muszę powtórzyć, iż nie sądzę, by kiedykolwiek do tego doszło. Skoro jednak widzisz to w ten sposób, czemu tam w salonie miałeś takie czarne myśli?

Gryfon zacisnął wargi.

- Byłoby lepiej, gdybyś nie wchodził do mojego umysłu w taki sposób. Nie podoba mi się ewentualność, że w moim własnym domu musiałbym się bez przerwy oklumować.

- To zabrzmiało, jakbym nieustannie rzucał na ciebie Legilimens.

- Nie powinieneś nigdy tego robić. A przynajmniej nie bez ostrzeżenia.

- Kto tu jest ojcem? - zapytał Snape.

Harry jednak nie dał się zbić z tropu. Nauczyciel próbował zmienić temat, czyli najprawdopodobniej doskonale wiedział, że nie powinien czytać synowi w myślach.

- Ty jesteś ojcem - odrzekł chłopak spokojnie. - I masz zadatki na naprawdę niezłego...

- Zadatki? - powtórzył Snape.

- Owszem. Pewne sprawy muszą się jeszcze ułożyć. Oczywiście o mnie można powiedzieć to samo, ale teraz mówimy o tobie - zaznaczył Harry, żeby jego ojciec nie próbował zboczyć z tematu. - Co innego, gdybyśmy się pojedynkowali czy coś w tym stylu. Albo gdybym był ranny i nie mógł mówić. W innych wypadkach lepiej nie używaj wobec mnie Legilimens. To nie w porządku. - Mistrz Eliksirów wciąż nie wyglądał na przekonanego, więc Harry dodał niechętnie: - Wiesz, to tak, jakby zapuścić żurawia w czyjąś myślodsiewnię.

- To było stwierdzenie godne Ślizgona - zakpił Snape.

Harry orzekł, że ta sprawa należy już do przeszłości i był z tego zadowolony. Trochę się obawiał, że wspominając myślodsiewnię otrzyma od ojca co najmniej spojrzenie pełne nagany. Wolał nie przeciągać struny, więc postanowił zakończyć temat legilimencji.

- Jeśli chodzi o moje czarne myśli, to miałem powód. W gabinecie Dumbledore'a zacząłem się zastanawiać, co takiego strasznego mogłoby się wydarzyć, że adopcja miałaby zostać rozwiązana... Nie przejmowałem się już tak bardzo stroną formalną, rozumiesz? Ale zacząłem myśleć, co by było gdybyśmy nie mogli się po tym więcej spotykać. Co by było, gdyby moja obecność naraziła cię na niebezpieczeństwo? Stwierdziłem, że „nieoficjalne” ojcostwo nie ma zbytnio sensu, jeśli nie mógłbym się z tobą widywać. Ta myśl była bardzo przykra. Znaczy, to nawet gorsze niż...

Chłopak urwał i zamilkł.

- Gorsze niż...?

- Chodzi mi o to, że miałem takie chwile... kiedy bardzo pragnąłem porozmawiać z ojcem, rozumiesz? - wyszeptał Harry. - Wiedziałem jednak, że to fizycznie niemożliwe. Nigdy go nie poznałem. Nigdy też nie wiedziałem, jak to jest mieć kogoś takiego. Dlatego nie zdawałem sobie sprawy, co tracę. Teraz jednak... - Ramiona chłopaka zadrżały. - Jeśli cię stracę, będę wiedział, co straciłem.

Snape położył synowi rękę na kolanie.

- Harry, nie stracisz mnie.

Gryfon przełknął ślinę.

- Zacząłem się głowić, czy ministerstwo nie... no wiesz, nie podniesie sprawy twojej przeszłości i nie wyśle cię do Azkabanu. Coś takiego mogłoby się wydarzyć. Wiesz, jaki głupi i niesprawiedliwy jest Knot.

- Nie jest aż tak głupi, by się na to porywać - odrzekł Snape sucho, odchylając się do tyłu. - Ocaliłem Chłopca, Który Przeżył od pewnej śmierci. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale wypadki podczas Samhain zostały szeroko nagłośnione.

- Ron coś o tym wspominał...

- Nazwali mnie bohaterem - rzekł Mistrz Eliksirów z pewnym niesmakiem. - Ministerstwo uznało nawet za stosowne ujawnić, że przez wiele lat byłem szpiegiem. Głupcy. I tak nigdy nie składałem im raportów, a tylko Zakonowi. - Mężczyzna potrząsnął głową. - Tak czy inaczej, zamknąć w więzieniu człowieka, który cię ocalił? Który przyjął cię pod swój dach? Którego nazywasz ojcem? Nawet Knot nie jest takim idiotą. Mógłbyś podburzyć przeciwko niemu opinię publiczną w jednej chwili.

- Gdybym miał aż taki wpływ - zaoponował Harry słabo - „Prorok” nigdy by nie drukował o mnie tych wszystkich bzdur przez taki długi czas.

- To była ostatnia, kiepska próba udowodnienia, że Voldemort nie powrócił - odrzekł Snape. - Teraz Knot jest mądrzejszy. Wie, że jesteś mu potrzebny, nawet jeśli nie zna przepowiedni o tobie. Nie odważyłby się stawiać mi jakichkolwiek zarzutów. Dlatego, Harry, przestań się zamęczać. Jak już mówiłem, nie stracisz mnie.

- Mam nadzieję - odparł chłopak zdławionym głosem.

- Zobaczysz - powiedział Mistrz Eliksirów tonem obietnicy. - Nie wierzę nawet w to, że będzie trzeba podejmować jakiekolwiek kroki formalne.

Harry kiwnął głową, choć spojrzenie wciąż miał ponure. Nie mógł przestać myśleć, że nagle pojawi się jakiś problem, który rozdzieli ich na zawsze. Dłużej oczywiście nie było sensu o tym dyskutować. Powiedział już Snape'owi o wszystkich swoich obawach, a Snape podzielił się z nim swoją opinią na ten temat. Pozostało im jedynie czekać i przekonać się na własnej skórze, co przyniesie przyszłość.

***

Tego wieczoru atmosfera w czasie kolacji była nieco napięta. Draco wciąż zerkał na Harry'ego dziwnie, jakby próbował wydedukować, co takiego zaszło w gabinecie Mistrza Eliksirów. Gryfon tymczasem nie chciał rozmawiać o perspektywie rozwiązania adopcji. Wystarczająco przykre było, że musiał przejść przez to z Severusem.

Z całą pewnością zaś nie zamierzał podejmować tego tematu w obecności Rona.

Ron zazwyczaj kończył posiłek szybciej niż reszta i przystępował do odrabiania lekcji. Snape był niezwykle tolerancyjny wobec tego niegrzecznego zachowania, tego wieczoru jednak rudzielec miał na tyle wyczucia, że postępował ostrożniej. Nie skomentował faktu, że rozmowa nie koncentrowała się wokół powtórek materiału, ale spoglądał po wszystkich z ciekawością. Grzebał widelczykiem w cieście, dopóki Harry nie skończył swojego deseru i nie odłożył sztućców na talerzyk. Ron szybko zrobił to samo, wzdychając niemal niesłyszalnie, gdy Snape wstał od stołu i skierował się do swojego gabinetu.

Chłopak poczekał, aż za nauczycielem zamknęły się drzwi, po czym pochylił się nad stołem i wyszeptał:

- Co się dzieje?

Harry zacisnął wargi.

- Nic.

- Akurat - syknął Ron. - Wyglądasz, jakby umarł ci najlepszy przyjaciel.

- Przecież wciąż żyjesz, prawda? - zażartował Harry, choć żart wypadł blado.

Rudzielec wzdrygnął się i zerknął na Draco, po czym spojrzał z powrotem na Harry'ego.

- Nadal uważasz mnie za swojego najlepszego przyjaciela?

- Tak - odparł Harry - choć jest dużo gorzej, niż było w czwartej klasie.

Malfoy siedział dotąd w milczeniu, najwyraźniej skupiając się na słuchaniu i obserwowaniu. Te słowa jednak sprowokowały go do reakcji.

- Co się stało w czwartej klasie?

- Turniej Trójmagiczny - wyjaśnił Harry.

- To znaczy?

Ron zacisnął pięści i ukrył je pod stołem.

- Uwierzyłem, że Harry wrzucił jakimś cudem swoje nazwisko do Czary Ognia, jasne?

Draco uśmiechnął się złośliwie.

- Przecież to nie taka straszna zbrodnia. Jak widać, wszyscy mieli go wtedy za małego gnojka, który chciał za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę i czymś zasłynąć.

- Powinienem wiedzieć lepiej - warknął Ron. - Niedobrze mi na myśl, że przez chwilę byłem po tej samej stronie, co ty.

- W takim razie przygotuj się na dłuższy dyskomfort - odrzekł Ślizgon niefrasobliwie - ponieważ zamierzam zostać aurorem, przyłączyć się do Zakonu Feniksa i tak dalej. Zatem jeśli nie planujesz zmieniać stron... - Urwał, nie dopowiadając reszty, i prowokująco uniósł brwi.

- Może Harry'ego udało ci się nabrać... - zaczął Ron ze złością.

- Przestań - wtrącił Harry.

- Przestań? - burknął Ron.

- Tak, po prostu przestań. Nie musisz lubić Draco ani mu ufać. Wiem, ile czasu mi to zajęło, mimo że przebywam z nim prawie bez przerwy. Rozumiem cię, ale po prostu przestań się kłócić, dobra?

- Przestać się kłócić! - fuknął Ron. - To on mnie prowokuje!

- Przestanie to robić - odrzekł Harry, posyłając Malfoyowi nachmurzone spojrzenie. - Zgadza się?

Ślizgon wzruszył ramionami.

- Biorąc pod uwagę, że ostatnio zacząłeś zamawiać placki, może faktycznie tak zrobię.

- Że co?

- Nic takiego - odparł Harry, czekając, aż Draco pójdzie do pokoju i zamknie za sobą drzwi. - Chodzi o to, że on się postara.

- Nie kumam tego, co tu się dzieje.

- Tak, wiem, co masz na myśli - zgodził się Harry. - Pewnie w rodzinach tak czasem bywa.

Ron posłał mu sceptyczne spojrzenie i wyciągnął różdżkę, przywołując swoją szkolną torbę.

- W rodzinach?

- No wiesz, Snape jest moim tatą - odpowiedział Harry.

Ron rozłożył na stole książki, pióra i pergaminy, robiąc ironiczną minę.

- Biorąc pod uwagę, że to twój tata i tak dalej, nie mógłbyś iść i zapytać go, czemu piąta reguła Ingrid nie odnosi się do uroków zmieniających pogodę? - rzucił wyzywająco. - Ja po prostu tego nie kumam.

Harry przez moment chciał się zgodzić, ale inny pomysł przyszedł mu do głowy.

- A czemu ty nie pójdziesz i go nie zapytasz?

- No jasne. Jeszcze dostanę szlaban, że krzywo na niego spojrzałem.

- Kiedy ostatni raz dostałeś od niego szlaban, pomijając to, że musisz tu przychodzić? - zapytał Harry z naciskiem.

Rudzielec zmarszczył brwi.

- Hm. No... nie wiem... Jakiś czas przed tym, jak musiałem przepisywać te idiotyczne zdania.

- Byłeś wobec niego bardzo niegrzeczny - oznajmił Harry. - Nie uważam, żeby rozsądnie zareagował na twoje słowa, ale zastanów się nad tym, co powiedziałeś. Wyobraź sobie, że ktoś by podejrzewał cię o... no, że robisz coś takiego Ginny?

- To co innego! - wykrzyknął Ron. - Ginny jest moją siostrą!

- No, a ja jestem jego synem - odrzekł Harry.

- Nie tak naprawdę - wymamrotał Ron.

- Właśnie że naprawdę.

- Nieważne.

Harry na chwilę porzucił ten temat.

- Tak czy inaczej, powinieneś iść i zapytać go o tę regułę. W końcu przychodzisz tu nadrabiać materiał, no nie?

Ron założył ręce na piersi i zrobił zaciętą minę.

Harry już przez chwilę myślał, że jego przyjaciel zrobił jakiś postęp... Cóż, może i zrobił, ale posuwało się to do przodu zbyt wolno. Właśnie dlatego Harry poddał się impulsowi, by namówić Rona do rozmowy ze Snape'em. Nie chciał się wtrącać, bo uważał, że Ron powinien się przekonać na własnej skórze, że Snape nie był takim potworem. Może to by go skłoniło do zmiany zdania.

- Pamiętaj, im wcześniej Snape stwierdzi, że nadrobiłeś materiał, tym szybciej będziesz mógł przestać tu przychodzić - kusił Harry. - Idź, zapytaj go. Naprawdę cię nie ugryzie.

I to zadziałało. Cóż, Ron faktycznie nie chwytał niuansów.

Chłopak odsunął krzesło i skierował się w stronę gabinetu Snape'a z miną, jakby gotował się do konfrontacji ze smokiem. Harry stłumił ochotę, by głośno westchnąć, i rozłożył swoje książki na stole.

Wprawdzie wcześniej krytykował Draco za podsłuchiwanie, ale teraz sam nie mógł się oprzeć i nadstawił ucha.

Pukanie do drzwi gabinetu nauczyciela było zrazu nieśmiałe, a po chwili znacznie bardziej natarczywe, gdy Ronowi puściły nerwy.

- Wejść!

Mistrz Eliksirów brzmiał na zirytowanego. O nie. Może pomysł Harry'ego wcale nie był taki wyśmienity... Ostatecznie jednak był dumny ze swojego ojca, mimo że ten zachowywał się szorstko i był wobec Rona uszczypliwy. Taki jednak miał charakter i nie dało się nic na to poradzić. Nie próbował jednak obrażać Rona, chociaż skomentował sarkastycznym tonem, że ignorowanie lektur dodatkowych to chyba cecha wspólna wszystkich Gryfonów.

- Przeczytałem je wszystkie - obruszył się Ron.

- Dokładnie? - wycedził Snape.

- No, nie - przyznał Ron.

- Zatem proszę zagłębić się w nie ponownie - oznajmił nauczyciel. Ron był już prawie przy drzwiach - w tym momencie Harry szybko się odwrócił, żeby podsłuchiwanie się nie wydało, kiedy Mistrz Eliksirów dodał - Jeśli po ich przeczytaniu nadal będzie miał pan z tym problem, proszę zgłosić się do mnie.

Ron wszedł do salonu, opadł na krzesło naprzeciwko Harry'ego i wyciągnął kilka wymiętych pergaminów.

Harry wiedział, że nie powinien się odzywać, ale nie mógł się oprzeć.

- Widzisz, nie było tak źle - skomentował.

- No, ale mógł od razu odpowiedzieć na moje pytanie - burknął Ron, dodając zniżonym głosem: - Przynajmniej nie odebrał mi punktów, więc... faktycznie nie było tak źle.

Harry uśmiechnął się i zabrał do tekstu o urokach zmieniających pogodę.

ROZDZIAŁ 59: LUMOS

Harry postanowił sobie jedno: rzuci Lumos, nawet jeśli miałoby go to zabić. Miał już dosyć wyczekiwania na to, aż coś samo mu się przydarzy. Stwierdził, że musi się sam zatroszczyć o wypełnienie swojego przeznaczenia. Tak, jak z proroczymi snami. Mógł biernie na nie czekać i pozwolić, by kontrolowały jego życie, albo zdecydować, że będzie sam je kontrolował, nieważne, co mówiły.

Poza tym jeśli coś strasznego miało się wydarzyć i oddzielić go od ojca, Harry nigdy by sobie nie wybaczył, jeśli zmierzyłby się z tym bez swojej magii. Musiał znów zacząć nią władać, by pomóc Severusowi, kiedy przyjdzie taka potrzeba.

To chyba mój przymus pomagania ludziom - stwierdził, ale po raz pierwszy nie wstydził się tego. Była to po prostu część jego osobowości i być może szybciej odzyskałby swoją moc, gdyby w pełni zaakceptował to, kim naprawdę jest.

Zaczął ćwiczyć zaklęcia godzinami i nie pozwalał, by powtarzające się niepowodzenia wytrącały go z równowagi. Znów próbował oklumencji i starał się sięgnąć umysłem do swojej dzikiej magii, by ją uwolnić. Kiedy nie pomogło wznoszenie w umyśle ściany ognia, zamiast tego wyobrażał sobie oślepiające światło. W wyobraźni widział siebie samego, jak rzuca Lumos tak potężny, że jasny i błyszczący promień światła raził wszystkich wokoło.

Wizualizacja nie pomogła mu niestety uzyskać dostępu do swoich mocy, ale Harry wciąż próbował. Nie przeszkadzało mu, że każdego dnia Draco jest świadkiem jego porażki. Był pewien, że Ślizgon pragnie, by mu się powiodło, mimo że Draco nie miał żadnego pomysłu, jak pomóc koledze.

Intuicja Harry'ego podpowiadała mu, że rozwiązanie problemu leży wewnątrz niego. On, i tylko on mógł sprawić, by moc popłynęła przez jego różdżkę. Nikt inny nie był w stanie tego uczynić, nawet jego ojciec.

Dziwne, ale znajdował w tym pewną pociechę. Stwierdził, że było to skutkiem wielu lat, podczas których przekonał się wielokrotnie, że mógł polegać tylko na sobie. Teraz próbował się tego oduczyć; w końcu był w stanie zaufać ojcu. Jednak przeżycia z tamtych lat wryły się mu zbyt głęboko w pamięć. Chciał się zmienić, bo miał już na kogo liczyć. Chciał umieć polegać na innych.

Tylko że pewna część jego umysłu nie była w stanie tego zrobić. Jeszcze nie teraz.

Może dlatego nie potrafił zdobyć dostępu do swoich pierwotnych mocy. Tak naprawdę wcale na to nie liczył. Czekał na to, aż Snape, Draco lub Remus powiedzą mu, co trzeba zrobić. Zarazem jednak w głębi serca odrzucał ich wszystkie rady i sugestie, dlatego jego próby nie mogły się powieść.

Stwierdził, że w sprawie swojej magii powinien liczyć tylko na siebie. Czuł, że właśnie tak powinno być. Nie martwił się tym, bo był pewien, że jakoś rozwiąże swój problem.

- Lumos! - wykrzyknął, wyciągając dłoń przed siebie w pozycji jak do pojedynku.

- Może na razie wystarczy - przerwał mu Draco, wchodząc do sypialni i zapalając światła, które na prośbę kolegi zgasił jakiś czas wcześniej.

- Jeszcze dziesięć minut - odparł Harry, nie odwracając się do Ślizgona. - Zgaś światło.

Malfoy westchnął.

- Zostawiasz mnie tam samego z Weasl... - przerwał i fuknął coś pod nosem. - Znaczy, twój przyjaciel Ronald zaszczycił nas znów swoją obecnością. Może byłbyś łaskaw pomóc mi go zabawić?

- Tak, może byłbym - wycedził Gryfon, pomijając milczeniem sarkazm w słowach kolegi. - Za dziesięć minut. Tyle chyba wytrzymasz.

Draco znowu westchnął, ale posłusznie wyrecytował zaklęcie gaszące światło i wyszedł do salonu, zamykając za sobą drzwi.

***

Kilka dni później podczas kolacji Harry ledwo się powstrzymywał od syczenia z bólu, tak bardzo bolały go palce nadwyrężone od ciągłego ściskania różdżki. Nie chciał, by ktokolwiek spostrzegł jego dyskomfort. Oczywiście jednak Snape wszystko zauważył.

- Harry, już po raz czwarty próbujesz nadziać na widelec tego samego szparaga. Co się dzieje?

Chłopak w odpowiedzi potrząsnął głową, a kiedy ojciec wpatrywał się w niego w milczeniu, dodał nonszalanckim tonem:

- Wiesz co, to chyba wina dzisiejszych wypracowań. Trochę mnie złapał kurcz pisarski.

Draco popatrzył na kolegę z ukosa. W jego spojrzeniu odbijało się niedowierzanie i Harry prawie się wzdrygnął w obawie, że Ślizgon oznajmi zaraz, że Harry tego dnia nie pisał żadnych wypracowań.

Malfoy jednak nie odezwał się. Harry nie wiedział, dlaczego. Braterska lojalność? Nie było to zbyt ślizgońskie wytłumaczenie. Może Ślizgon zamierzał go potem szantażować. Harry nie czuł się najlepiej, podejrzewając Draco o coś takiego, ale cóż... w końcu to był Draco.

Wtedy wtrącił się Ron.

- Czy od kurczu pisarskiego miałbyś takie zaognione ręce?

- Wcale nie są zaognione! - zaprotestował Harry. Faktycznie, może były nieco bardziej zaczerwienione niż normalnie, ale wolał, by Snape nie zainteresował się nagle stanem jego dłoni.

- Hmm - mruknął tylko nauczyciel i dokończył jeść swój posiłek, po czym zaczął ich odpytywać z ostatnich tematów z transmutacji.

Kiedy było już po kolacji, Harry przyniósł książki z pokoju i zabrał się do odrabiania zadań domowych. Zebrała się ich już spora sterta, zważywszy na to, że ostatnimi czasy koncentrował się głównie na praktykowaniu zaklęć, zaniedbując lekcje. Niestety nie czekały nań tylko lektury do przeczytania; musiał też napisać kilka wypracowań. Niespecjalnie miał ochotę się za nie zabierać podczas gdy jego palce kurczyły się z bólu, ale nie miał innego wyboru.

Naskrobał swoje nazwisko w nagłówku, tęskniąc za dawnymi czasami, gdy mógł używać magicznego pióra Draco. Przygryzł wargę i niedbałym pismem nabazgrał tytuł: „Etyka transmutacyjna”. Już samo to wystarczyło, że zaczął marzyć o schłodzeniu rąk pod strumieniem lodowatej wody.

Snape usiadł obok niego i zerknął na pergamin.

- Lepiej brzmiałoby „Kwestie etyczne w transmutacji” - zasugerował. - Jak mniemam nie istnieje takie słowo jak „transmutacyjny”.

Harry wiedział o tym, ale chciał po prostu skrócić tytuł najbardziej jak się dało. I tak musiał jeszcze napisać cały esej, a nie było to łatwe z dłońmi w takim stanie. McGonagall nie obniżyłaby mu przecież oceny za wymyślone słowo. Nigdy nie oceniała prac swoich uczniów nawet w połowie tak surowo jak Snape.

- Wszystko w porządku - odparł bardziej niecierpliwie niż zamierzał.

Mistrz Eliksirów pochylił się w jego kierunku i odezwał się półgłosem:

- Harry, widzę że bardzo dokuczają ci dłonie. Już dawno nie rzucałem na nie czaru niwelującego ból. Pozwól mi sobie pomóc.

- Nie, dzięki - odparł chłopak. - Wszystko gra.

Z gryfońską determinacją przystąpił do pracy. Im dłużej pisał, tym bardziej jego oddech stawał się nierówny i urywany. Po kilku minutach nie był w stanie kontynuować. Westchnął tak cicho, jak się dało i upuścił pióro, rozpryskując atrament po papierze, po czym rozprostował palce.

Stawy w jego dłoniach trzasnęły gwałtownie. Ponieważ w pokoju panowała cisza, dźwięk ten zabrzmiał niemal jak wystrzał

Snape sprawdzał w tym czasie wypracowania, ale wyglądało na to, że stracił wreszcie cierpliwość. Posłał synowi gniewne spojrzenie i skinął na niego palcem. Chłopak niechętnie podszedł do sofy, zastanawiając się, jak uniknąć tej rozmowy.

Zauważył, że Ron bacznie śledził tę wymianę gestów. Widząc to, Harry z trudem powstrzymał kolejne westchnienie. Nie chciał, żeby jego przyjaciel był świadkiem konfliktu między nim, a ojcem, ale w obecnej sytuacji nie dało się temu zapobiec.

Kiedy Gryfon usadowił się na sofie, wciskając się w jej drugi koniec, Snape odezwał się prowokująco:

- A zatem o co chodzi? Twoje dłonie ewidentnie przysparzają ci silnego bólu, ale nie chcesz pomocy?

Harry skrzywił się. Czy nie można było powiedzieć tego ciszej, tak żeby Ron nie słyszał?

- Próbuję zdobyć kontrolę nad moją magią - syknął. - Robię wszystko, co w mojej mocy. Co, jeśli ten ból jest sygnałem, że coś się dzieje? Chyba lepiej go nie blokować, prawda?

- Właśnie dlatego używaliśmy zaklęcia, a nie eliksiru. Zaklęcie nic nie blokuje; po prostu powoduje wrażenie, że ból nie jest prawdziwy. Sądziłem, że już to sobie wyjaśniliśmy.

- Owszem - przyznał Harry. - Ale jednak pomyślałem sobie... czym jest taki lekki ból w porównaniu do Cruciatusa?

Mistrz Eliksirów syknął głośno.

- Fakt, że potraktowano cię już takimi klątwami nie oznacza, że jesteś odporny na wszelki ból, Harry. Wyciągnij ręce przed siebie.

Chłopak schował dłonie za plecami. Było to dziecinne, ale nie chciał, żeby Snape wczuł się zbyt mocno w rolę ojca i zaczął robić to, co uważał za słuszne, bez względu na opinię Harry'ego.

- Chcę je tylko obejrzeć - oznajmił Mistrz Eliksirów, pochmurniejąc.

- Obiecaj - odrzekł Gryfon.

Snape miał już bardzo ponurą minę, kiedy powiedział:

- Ta prośba jest zarazem obraźliwa i infantylna, ale tak, Harry, obiecuję.

Gryfon zignorował przymówkę i wyciągnął ręce.

Snape przestał rzucać synowi mordercze spojrzenia w chwili, gdy wziął dłoń syna w swoje ręce i lekko pomasował stawy. Dotyk był bardzo delikatny, ale Harry i tak stęknął z bólu.

- Przepraszam - mruknął nauczyciel. - Teraz zbadam je magicznie - dorzucił tym samym tonem.

Gryfon ufał ojcu na tyle, że nie schował rąk za plecy, gdy ten wyciągnął różdżkę.

Snape rzucił zaklęcia diagnostyczne i na koniec zmarszczył brwi.

- Jeśli ci nie pomogę, ból będzie się zwiększał - oznajmił. - Stawy będą sztywnieć coraz bardziej. Jeśli postanowiłeś cierpieć w milczeniu, nie będę się wtrącał, ale... - zniżył głos. - Gryfońskie męstwo jest godne podziwu, to jednak nazwałbym raczej lekkomyślnością. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będziesz w stanie poruszać palcami. Wątpię, czy twoja praktyka na tym skorzysta.

- Powiedziałeś mu - warknął Harry, sztyletując Draco spojrzeniem.

- Twoje ręce mi mówią - zaprzeczył Snape, dotykając palcem stwardniałego, zaczerwienionego miejsca na dłoni syna. - Tutaj to są dopiero odciski.

- Przepraszam, Draco - westchnął Harry i wysunął rękę z uścisku ojca. - Chyba nie powinienem pozwolić, żeby dłonie mi się tak odzwyczaiły od różdżki - przyznał. - Cóż, nie będę mógł jej trzymać zesztywniałymi palcami, więc może lepiej rzuć na nie ten czar.

- A może spróbuj bez różdżki - podpowiedział Malfoy.

- Bez różdżki! - wykrzyknął Ron.

- Już próbowałem - przyznał Harry. Chciał dodać, że wszystkie próby i tak kończyły się fiaskiem, ale przypomniał sobie, że kiedyś tak nie było. Zamierzał odzyskać swoją magię i koniec!

- Gotów? - zapytał Snape. Kiedy chłopak kiwnął głową, nauczyciel dotknął końcem różdżki każdego z palców po kolei, a na koniec wnętrza dłoni.

- O, jak dobrze - odetchnął Harry z ulgą. - Dziękuję... - Z przyzwyczajenia omal nie powiedział „dziękuję panu”, ale powstrzymał się w porę i dokończył: - Dzięki, tato.

Ron wydał z siebie dziwny, zduszony dźwięk, ale jego reakcja była niczym w porównaniu z zachowaniem Draco. Ślizgon wybuchnął gwałtownym śmiechem, klepiąc się po kolanach, po czym urwał nagle i wykrztusił:

- A tak, to miało być tylko między tobą, a nim. Jasne.

Po tych słowach podniósł się szybko i uciekł do sypialni, skąd mimo zamkniętych drzwi dał się słyszeć kolejny napad śmiechu.

Harry wiedział, że Snape wkurzył się na Malfoya, ale skoro ten ukrył się bezpiecznie w swoim pokoju, nauczyciel zwrócił swój gniew na Rona i rzucił mu groźne spojrzenie.

- No co? - rzucił rudzielec nerwowo, przełykając ślinę. - Ja nic nie mówiłem!

- A wygląda pan, jakby miał pan coś do powiedzenia - wycedził Snape jednym ze swoich bardziej złowrogich tonów.

Harry stwierdził, że to było nie fair, prowokować Rona, żeby palnął coś głupiego na temat ich relacji. Zanim jednak zdążył powiedzieć to głośno, Ron odwrócił od nich wzrok i beztrosko odparł:

- Kto, ja? Absolutnie nie mam nic do powiedzenia.

- To dobrze - skomentował Snape grobowym tonem, po czym zerknął na syna. W jego spojrzeniu odbiła się mieszanina rozbawienia, konsternacji i zaskoczenia. Po chwili wstał i skierował się do swojego gabinetu. Harry miał już zamiar krzyknąć za nim: „Tato, jeszcze raz dzięki”, ale stwierdził, że może lepiej się powstrzyma.

Chłopak zwrócił się do Rona, który wymamrotał:

- Nie potrzebuję kolejnego nalotu wyjców.

Harry westchnął i zaczął pisać od nowa swój esej, tym razem nadając mu tytuł zasugerowany przez ojca.

***

- Co ci się stało? - zapytał Harry, kiedy kilka dni później Ron zjawił się w mieszkaniu Snape'a zadyszany i rozczochrany.

- Biegłem całą drogę tutaj - wychrypiał Ron.

- Sporo się spóźniłeś - zauważył Draco złośliwie, podnosząc głos, kiedy Snape wyszedł z pracowni. - Chociaż moje nadzieje na odebranie Gryffindorowi punktów są pewnie płonne, bez względu na to, że czekaliśmy na ciebie z kolacją.

Mistrz Eliksirów zadumał się.

- Może wyświadczymy panu Weasleyowi tę przysługę i pozwolimy mu wyjaśnić przyczyny jego opieszałości.

Harry wypuścił oddech. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że go wstrzymywał.

Ron posłał Malfoyowi groźne spojrzenie.

- Musiałem zabrać Ginny do skrzydła szpitalnego po tym, jak została ranna na treningu quidditcha!

- Oczywiście, rozumiemy - odparł Snape aksamitnym tonem. - Rodzina przede wszystkim. Draco, zgadzasz się ze mną?

Ślizgon wymamrotał coś pod nosem.

- Tak, rodzina jest najważniejsza - potwierdził Harry.

Ron przeniósł wzrok z Mistrza Eliksirów na Harry'ego i z powrotem, po czym westchnął cicho.

Harry bał się, że Snape zacznie drążyć temat, ale zdał sobie sprawę, że jego ojciec był na to zbyt przebiegły, bowiem zapytał tylko:

- I jak panna Weasley? Cała i zdrowa, jak sądzę?

- Co się w ogóle stało? - dopytywał Harry.

- Po prostu miała pecha. Z przeciwnych stron leciały na nią dwa tłuczki i kiedy uciekła przed nimi w górę, zderzyła się z jednym z naszych pałkarzy. Spadła z miotły i złamała nogę, ale pani Pomfrey już ją połatała. Jutro rano ma być całkiem zdrowa.

Harry wyszczerzył się z ulgą.

- To super. Będzie mogła grać w sobotę, tak?

- Pewnie, bez problemu. Już jutro będzie mogła trenować.

Snape skinął głową ze spokojem.

- To wspaniale. Nie byłoby ciekawie, gdyby z meczu ze Slytherinem została wyłączona nawet wasza rezerwowa szukająca.

- Oj, byłoby - wymamrotał Draco, tym razem głośniej.

- Po prostu cię skręca, że przez cały rok rozbijaliśmy Ślizgonów w puch! - odparł Ron z uśmieszkiem wyższości, po czym zwrócił się do Snape'a: - Z Ginny już wszystko w porządku, profesorze. Dziękuję, że pan zapytał.

Draco tymczasem nie miał zamiaru puścić Ronowi płazem komentarza na temat drużyny Ślizgonów.

- Wygrywacie tylko dlatego - zaznaczył chłodno - że nasza drużyna została pozbawiona swojego najlepszego szukającego.

Przy ostatnich słowach ukłonił się lekko.

- Drużyna Gryffindoru też jest pozbawiona swojego najlepszego szukającego - odpalił Ron kpiąco, wskazując na Harry'ego. - A jednak udaje nam się wygrywać, racja? To się nazywa „praca zespołowa”, Malfoy.

- Ginny jest naprawdę świetna - wtrącił Harry, zanim rozmowa potoczyła się w niepożądanym kierunku. - Chciałbym móc zobaczyć ją znowu w akcji. Strasznie mi brakuje quidditcha.

Ron zerknął niepewnie na Mistrza Eliksirów.

- Eee, może twój... może profesor Snape pozwoliłby ci pójść na mecz? Znaczy, na pewno mógłby zaczarować część trybun tak, by były bezpieczne. A może mógłbyś się gdzieś ukryć...

- ...niewidziany przez nikogo? - dokończył Draco. - Zaiste wspaniale jest mieć pelerynę-niewidkę.

- Powiedziałeś mu o niej? - warknął Ron ze złością, wznosząc pytająco brwi.

- No ależ, my tu na dole dzielimy się wszystkim - wtrącił Malfoy niefrasobliwym tonem, machając nonszalancko ręką.

- Pozwoliłeś mu jej dotknąć?

- Ron - odparł Harry łagodnie - on się z tobą drażni. A ty dajesz się nabrać.

- Phi. I tak nadal sądzę, że powinieneś pójść na mecz.

Chłopak zerknął na ojca błagalnie. Zauważył, że Draco robi to samo.

- Czy to możliwe? Przecież ty zawsze chodzisz na rozgrywki. Moglibyśmy usiąść zaraz obok ciebie, w razie gdyby coś się stało...

Nauczyciel pokręcił głową i powiedział:

- Nie uważam tego za rozsądne. Tym niemniej może uda mi się zrobić coś, co wynagrodzi wam tę stratę. Będziecie mogli oglądać mecz stąd.

Draco od razu odgadł, o co chodziło.

- A, ta zaczarowana rama od obrazu? Przecież mówiłeś, że ona nie pokazuje ludzi.

- Jak mniemam uda mi się ją przekonać - wycedził Snape i skierował się do pokoju chłopców.

Ron poszedł za nimi, rozglądając się ciekawie wokół. Nigdy wcześniej nie był w sypialni Harry'ego. Na widok barw Gryffindoru zrobił minę wyrażającą ulgę.

W ramie był widoczny obraz jeziora, w którym odbijało się rozgwieżdżone niebo. Mistrz Eliksirów stuknął w nią dwa razy różdżką i wyszeptał kilka inkantacji.

- Gotowe - zwrócił się do Draco. - Służy tylko do oglądania, więc nie będziecie słyszeć tego, co się dzieje na zewnątrz. Teraz jednak będzie można w nim widzieć również ludzi. - Spojrzał na chłopaka groźnie. - Nie nadużywaj tego. Rzecz jasna po meczu zmienię go z powrotem.

- Oczywiście, Severusie - odparł Draco słodkim, przymilnym tonem, aż Ron wywrócił oczami. - Czy o tej porze ktoś może być na zewnątrz? - zastanawiał się. Ron wyraźnie drgnął i Ślizgon zrobił zadowoloną minę. - Ach, czyżby Gryfoni wciąż trenowali?

- Tak mi brakuje nocnych treningów - jęknął Harry smętnie.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - odrzekł Malfoy kpiąco, zamknął na chwilę oczy i machnął różdżką. W ramie ukazał się widok boiska do quidditcha. Kilku uczniów zataczało koła na miotłach, uciekając przed oświetlonymi tłuczkami, które ze świstem pomykały we wszystkich kierunkach.

- ...pięć... sześć... - liczył Draco po cichu.

Ron nagle zerwał się i zasłonił sobą obraz.

- Liczy tłuczki, żeby wykraść tajemnice naszej taktyki! - krzyknął. - Harry, spraw, żeby rama znów pokazała jezioro!

- Nie mogę. Nie mam magii.

Ron zwrócił się do Snape'a.

- To oszustwo.

- To strategia - poprawił Draco. - A poza tym Gryfoni są żałośni. Tylko osiem tłuczków treningowych?

Mistrz Eliksirów stuknął różdżką w ramę i oznajmił:

- Nie będzie na niej widać boiska do quidditcha, dopóki nie nadejdzie dzień meczu. Czy to pana satysfakcjonuje, panie Weasley?

- Yyy, no, owszem - wydukał Ron, najwyraźniej zaskoczony.

- Niezbyt to ślizgońskie z twojej strony - marudził Draco. - Gdybyś pozwolił mi patrzeć, moglibyśmy wygrać. I nie mów, że taka wygrana to żadna wygrana, bo wiesz doskonale, że tak nie jest.

- Mhm, jednak zważywszy, iż nasza rodzina nie składa się z samych Ślizgonów, musimy ponieść pewne ofiary.

Malfoy zerknął na Harry'ego, a potem z powrotem na Snape'a.

- Mógłbym się założyć, że gdyby on o niczym nie wiedział, to pozwoliłbyś mi patrzeć.

Harry zauważył, że Snape nie zaprzeczył, tylko odparł:

- Skoro jednak wie, musimy ponieść tę ofiarę. To moje ostatnie słowo.

Wydawało się, że Draco przyjął to bez sprzeciwu. Jednak w sobotę okazało się, że ma coś na ten temat do powiedzenia. Snape opuścił mieszkanie, udając się na mecz, a Harry i Draco siedzieli razem na łóżku, czekając aż w ramie ukaże się obraz boiska.

- Fakt, że jesteś Gryfonem i Ślizgonem zarazem, ma pewne ciekawe implikacje - zagaił Malfoy. - Zastanawiałeś się, co zrobisz, kiedy już stąd wyjdziesz?

Harry zerknął na kolegę pytająco.

- Chodzi mi o quidditcha - wyjaśnił Draco z pokrętnym uśmieszkiem. - Nie zapominaj, że należysz teraz do dwóch domów. Skoro jesteś w Gryffindorze, masz tę obsesję na punkcie sprawiedliwości, racja? Czy to nie oznacza, że nie możesz wystawić żadnego z domów do wiatru?

Harry wytrzeszczył na niego oczy.

- O czym ty gadasz?

- Och, w tym roku pewnie nie będzie o czym mówić - wycedził Draco. - Ale założę się, że w przyszłym roku nadal będę tu tkwił. Jestem jednak pewien, że ty wrócisz już na lekcje i będziesz grał w quidditcha. Nie uważasz, że powinieneś być fair i grać dla Slytherinu przynajmniej podczas połowy meczy?

- Nie będę grał dla Slytherinu!

- Myślałem, że nie przeszkadza ci, że jesteś w Slytherinie?

- Tak, ale... - Harry stłumił drżenie. - Posłuchaj, nie zamierzam też mieszkać w Slytherinie. I tyle.

Malfoy spojrzał na niego z powagą.

- Próbowałem im uświadomić, że Czarny Pan to zły wybór, ale sam ich wszystkich nie przekonam. Harry, potrzebuję twojej pomocy. Obiecaj mi coś, dobra? Jeśli wyjdziesz stąd przede mną, potwierdź swoją postawą, że jesteś Ślizgonem i jesteś z tego dumny.

- Draco, nie będę grał dla Slytherinu - westchnął Harry.

- Nie o to mi chodziło. Po prostu... nie zachowuj się jak obcy, dobra? Jesteś teraz jednym z nas i wszyscy powinni to zobaczyć. Wpadnij czasami do pokoju wspólnego, usiądź nieraz przy naszym stole. Zachowuj się tak, jakby to był też twój dom. Bo przecież jest.

- Jeszcze mi życie miłe.

- Jak będzie się czuł Severus, kiedy w chwili, gdy opuścisz jego mieszkanie, zaczniesz udawać, że nie jest opiekunem twojego domu, podczas gdy doskonale wiesz, że nim jest?

- Myślałem - odrzekł Harry spokojnie - że już ustaliliśmy, żebyś się nie wtrącał do tego, jak się układa między mną i Severusem.

- A ja myślałem - powiedział Draco z takim samym spokojem - że chcesz wygrać tę wojnę. Jeśli rozegrałbyś wszystko umiejętnie, mógłbyś mieć cały Hogwart po swojej stronie. Tak późny przydział do Slytherinu daje ci strategiczną przewagę. Masz okazję, by popracować nad nami od środka. Nie pozwól, żeby twoja gryfońska duma wszystko zmarnowała.

- Przemyślę to - oznajmił Harry. Na szczęście w tym momencie rozpoczął się mecz i chłopcy przeszli do dyskusji nad quidditchem.

***

Kilka dni później Ron siedział przy wspólnym stole jak na szpilkach. Wciąż oglądał się na drzwi, najwyraźniej czekając na Snape'a. Harry orzekł, że przyjaciel wygląda na zaniepokojonego, jakby miał coś ważnego do powiedzenia.

W chwili, gdy nauczyciel przekroczył próg, rudzielec zerwał się z krzesła i wybełkotał:

- Nie idzie pan, prawda? Prawda, proszę pana?

Snape wydawał się czerpać z tego jakąś mroczną uciechę, gdy wycedził:

- Ależ dlaczego, panie Weasley? Oczywiście, że idę.

Ron skrzywił się i wymamrotał coś o liście z domu przynoszącym złe wiadomości.

- Dokąd idziesz? - zapytał Harry, zerkając na ojca ciekawie.

Nauczyciel odpowiedział ze złośliwym uśmieszkiem:

- Zostałem dziś wieczór zaproszony na kolację do państwa Weasleyów.

Ron wzdrygnął się, najwidoczniej na myśl o Mistrzu Eliksirów wstępującym w progi jego rodzinnego domu.

Harry poczuł się obrażony.

- Co byś powiedział - zwrócił się do przyjaciela zacietrzewionym tonem - gdybym robił taką aferę z tego, że twój ojciec pojawi się u mnie w domu?

- Cóż, gdyby mój ojciec był twoim nauczycielem, a ty miałbyś z nim na pieńku, z pewnością bym to zrozumiał!

- Och - wyjąkał Harry, mrugając z zaskoczenia. Poczuł się zawstydzony, że tak gwałtownie zaczął bronić Severusa.

- Panie Weasley - odezwał się Snape i zamilkł, czekając, aż Ron zwróci na niego uwagę - nie ma pan ze mną na pieńku. Sądzę, że pana rodzice chcą się po prostu dowiedzieć, jakie poczynił pan postępy w nauce, a o tym akurat posiadam jak najdokładniejsze wiadomości.

Ron jęknął.

- Inaczej mówiąc, stado wyjców.

- Taką ma pan złą opinię o swoich zdolnościach?

- Ja nie, ale pan tak.

Snape zaśmiał się cicho.

- Przecież powiedziałem panu, że pana wypracowanie z eliksirów było dobre.

- Tak, kiedy napisałem połowę. Gdy już skończyłem, powiedział pan: „Panie Weasley, eliksiry połączone z zaklęciami nie uleczą wszystkich chorób świata, aczkolwiek takie naiwne stwierdzenie jest normalne u Gryfona. Następnym razem proszę przemyśleć nieco dokładniej swoje wnioski.”

Mistrz Eliksirów wyprostował się.

- Czyżby ten komentarz pana wzburzył?

- Tak, owszem, wzburzył mnie - fuknął Ron, czerwieniejąc na twarzy. - Przemyślałem dokładnie swoje wnioski, a jeśli nie było tego widać, to... czemu nie powie pan wprost, że ma mnie pan za głupka?

Snape zwrócił się do syna:

- Zdaje się, że miałeś rację twierdząc, iż uczniowie biorą moje słowa do siebie bardziej, niż sądziłem.

Harry kiwnął głową, powstrzymując się przed komentarzem: „A nie mówiłem”.

Nauczyciel odezwał się do Rona:

- Miałem jedynie na myśli, iż fantastyczne spekulacje, które znalazły się w podsumowaniu, zniweczyły pozytywne wrażenie, jakie wywierał ten całkiem rzetelny esej.

Gryfon zamrugał ze zdziwienia.

- Aha. To nie brzmi tak źle. Może następnym razem sformułuje pan swoje uwagi podobnie.

- Lubię rozkoszować się myślą, że Gryfoni drżą na sam dźwięk moich kroków - odparł Snape. - Choć może teraz, gdy jeden z nich został moim synem...

- Jesteś żałosny - wtrącił Draco.

- Panie Malfoy, jak mniemam nikt nie pytał pana o zdanie - wycedził Snape. - Zaś co do pana, panie Weasley, z większością przedmiotów radzi pan sobie na zadowalającym poziomie, choć nie zalecałbym przerywania naszych korepetycji. To wszystko, co zamierzam oznajmić pana rodzicom.

Ron kiwnął powoli głową z zaskoczoną miną. Po chwili na jego twarzy odbiło się kompletne niedowierzanie, jakby sądził, że nauczyciel kłamie mu prosto w twarz. Harry z trudem stłumił chęć, by ponownie wziąć ojca w obronę.

- Harry - odezwał się do niego Snape - Artur prosił, by przekazać ci, iż również jesteś zaproszony. Wie jednak, że ze względu na okoliczności nie możesz się tam zjawić.

- Wszystko w porządku. - Chłopak skinął głową. W końcu nie chciał sprowadzać na Norę ataku Voldemorta. - Proszę przekazać mu wyrazy podziękowania.

- Czy mam przekazać coś pana rodzicom, panie Weasley? - zapytał Snape, naciągając wyjściowe szaty.

- Nie - burknął rudzielec. Widać było, że nadal nie wybaczył rodzicom zgody na propozycję Snape'a, by powtarzać materiał pod okiem nauczyciela.

- Jak sobie pan życzy - odrzekł Mistrz Eliksirów. - Harry, w razie gdybyś mnie potrzebował, bezzwłocznie zafiukaj do Nory.

- Jasne.

Chłopak przyglądał się, jak jego ojciec znika w płomieniach. Czuł się nieco przygaszony z powodu całej sprawy. Może to postawa Rona tak na niego działała, a może wiązało się to bardziej z faktem, że Snape mógł opuszczać lochy podług swojej woli. Harry cieszył się ze względu na ojca, ale nie mógł nic poradzić na lekkie ukłucie zazdrości, jakie czuł na myśl, że on sam jest pozbawiony wolności, nawet jeśli sieć Fiuu stała już dla niego otworem.

Rozwiązanie tej kwestii należało do niego. Po prostu musiał odzyskać magię.

Draco poprawnie odczytał ruch jego ręki w kierunku różdżki, bo pokręcił głową.

- Nie - oznajmił. - Żadnych ćwiczeń, dopóki czegoś nie zjesz.

- A ty co, jesteś jego matką? - obruszył się Ron.

- Nie, jego przyjacielem - odparł Ślizgon chłodno. - A ty?

- Cicho bądź.

- Może zjedzmy już tę kolację - wtrącił się Harry, próbując odwrócić ich uwagę. Naprawdę wolał uniknąć konieczności fiukania do Nory, by oznajmić ojcu, że jego przyjaciele się pojedynkują lub coś w tym rodzaju. - A potem znowu poćwiczę Lumos.

***

Sądząc po twarzy Rona, chłopak z pewnością nie zostałby w lochach ani chwili dłużej... gdyby nie jedna rzecz. Wiedział, że musi być obecny, gdy Snape wróci z wizyty w Norze. W przeciwnym razie Mistrz Eliksirów na pewno doniósłby jego rodzicom.

Harry był pewien, że jego ojciec by tego nie zrobił, ale wolał pozostawić Rona w nieświadomości. Dzięki temu rudzielec został z nimi w lochach.

Kolacja w towarzystwie obu przyjaciół była dla Harry'ego co najmniej przykra. W salonie panowała kompletna cisza, z rzadka przerywana uprzejmymi, konwencjonalnymi uwagami. Przynajmniej obaj powstrzymywali się od kłótni, za co Harry był wdzięczny, choć musiał przyznać, że zdania typu: „Czy mógłbyś, proszę, podać sól?” nie stanowiły przyczynku do wciągającej konwersacji. Zaraz po deserze Draco oznajmił, że musi uwarzyć eliksir. Harry wiedział doskonale, że to nieprawda. Ślizgon chciał po prostu uciec od napiętej atmosfery. Biorąc pod uwagę, jak jego nasycone poczuciem wyższości komentarze działały na Rona, Harry był nawet zadowolony, że Draco się wycofał.

Po odesłaniu talerzy do kuchni przez Fiuu, Harry stanął pośrodku salonu, próbując sobie wyobrazić strumień magii płynący przez jego ciało i skupiający się w różdżce. Pamiętał, jak się czuł podczas przypływu dzikiej magii. Teraz próbował przywołać tamto uczucie, ale utrzymywać je pod swoją kontrolą.

- Lumos! - wykrzyknął z całą pewnością siebie, na jaką było go stać. Bez skutku; różdżka w jego dłoni nadal była tylko martwym kawałkiem drewna.

Mimo to jednak ten kawałek wciąż promieniował charakterystycznym ciepłem, dając mu znać o tkwiącej w nim mocy, która szukała ujścia.

Ron spojrzał na niego sponad wypracowania, najwyraźniej zmęczony przypominaniem sobie, w jaki sposób kropla żółci testrala wpływała na działanie pięciu różnych eliksirów.

Harry uśmiechnął się do niego przelotnie i kontynuował. Miał już dosyć zamykania się w pokoju i ćwiczenia w samotności, jakby oddawał się jakiemuś wstydliwemu hobby. Co z tego, że rzucanie zaklęć mu nie wychodziło? Zamierzał rozwiązać ten problem i nie powinien czuć się tym upokorzony.

Rzucę Lumos, nawet jeśli miałoby mnie to zabić - powtarzał sobie w myślach, bezgłośnie wypowiadając te słowa za każdym razem, gdy różdżka go zawodziła.

Sals wychynęła ze swojej kryjówki, popełzła po podłodze i zaczęła wspinać mu się po nodze.

- Hej - powitał ją Harry, zdejmując ją ze swojego biodra. Pocałował ją w płaski łepek i podrapał lekko, a Sals poddawała się temu z zadowoleniem. Z poczuciem winy zdał sobie sprawę, że tak bardzo koncentrował się na praktykowaniu zaklęć, że zaniedbał swoją ulubienicę.

- Harry, co robisz? - zapytała Sals, dotykając wysuniętym języczkiem jego obolałej dłoni.

Gryfon owinął węża wokół nadgarstka i wyjaśnił:

- Próbuję użyć innych sssłów.

Zamierzał powiedzieć: „Próbuję rzucić zaklęcie”, ale niektóre wyrazy najwidoczniej nie istniały w wężomowie. Dziwne było, kiedy w myślach wypowiadał jakieś słowo, a w jego ustach brzmiało ono zupełnie inaczej.

Sals okręciła się ciaśniej wokół jego ręki.

- Innych sssłów?

Cóż, Sals nigdy nie rozumiała, czym jest magia, choć zdawała sobie sprawę, że dotąd nie spotkała człowieka, który potrafiłby z nią rozmawiać. Uważała, że Harry jest wyjątkowy, a kiedy próbował jej wyjaśnić, że Snape i Remus też są czarodziejami, mimo że nie mogą z nią rozmawiać, była zupełnie skonfundowana.

- Tak, innych sssłów, żeby zapalić śśświatło - wytłumaczył Harry, zastanawiając się, jak ująć to w słowa bardziej dokładnie. Dotknął delikatnie różdżką jej pyszczka. - To jessst taki ssspecjalny patyk. Kiedy machnę nim w odpowiedni sssposób i wypowiem odpowiednie sssłowo, sssprawię że wydarzą się rzeczy, które normalnie się nie wydarzają.

- Rzeczy?

- Powinienem móc sssprawić, żeby zaczął śśświecić - objaśnił Harry. - Kiedyśśś to umiałem, ale ossstatnio różdżka mnie nie sssłucha.

- Jak patyk może śśświecić? - zapytała Sals ze zdziwieniem. - Harry wkłada ją do jassskini z ogniem?

Chłopak zrozumiał, że miała na myśli kominek.

- Nie, to nie ma nic wssspólnego z ogniem.

- Pokażesz Sssals?

- Nie mogę. - Harry zamilkł na chwilę i skupił wzrok na Ronie, żeby się upewnić, że odezwie się do kolegi po angielsku. - Ron, mógłbyś pokazać Sals, jak wygląda Lumos? Ona jest naprawdę ciekawa.

Rudzielec wzruszył ramionami i wyciągnął różdżkę.

Sals syknęła przeciągle, ale Harry tego nie zrozumiał. Podejrzewał, że musi to być wyraz zdumienia. Wąż popełzł po jego dłoni, wystawiając główkę w kierunku świecącej różdżki. Ron zerknął na Sals podejrzliwie, ale widząc jej zainteresowanie, podszedł bliżej, żeby mogła lepiej widzieć.

- Chcę zobaczyć, jak Harry wypuszcza z drewna promienie sssłońca - nalegała.

- Ssstaram się - westchnął Gryfon. - A więc jeszcze raz. - Wyciągnął dłoń w kierunku granitowej ściany. - Widzisz, trzymam patyk w ten sssposób i wtedy używam innych sssłów. Muszę w nie wierzyć i wiedzieć, co chcę uzyssskać. Wszyssstko, co powinienem zrobić, to wypowiedzieć pewne bardzo ssstare sssłowo, oznaczające śśświatło. - Lumos - chciał dodać, ale mimo że jego wargi ułożyły się w ten wyraz, nie usłyszał żadnego dźwięku. Dziwne. Być może łaciny nie dało się przełożyć na wężomowę.

- Sssłowo? - dopytywała Sals.

- Nie wiem, jak to wyrazić w mowie węży - przyznał Harry, ponownie wyciągając różdżkę. - Tak, jakbym chciał zawołać: Śśświeć!

Z jego różdżki wystrzelił jaskrawy promień światła, oślepiający jak błyskawica. W tym samym momencie Harry został odrzucony do tyłu siłą zaklęcia i uderzył głową w kamienny mur. Przez chwilę wydawało mu się, że faktycznie trafił go piorun, ale światło płynące z różdżki nie znikało. Chłopak oparł się o ścianę i przymrużył oczy. Poczuł szalony przypływ radości, gdy zobaczył, że potężny, rozżarzony do białości blask wydobywa się w rzeczy samej z jego różdżki.

Tak mu się przynajmniej wydawało, gdyż huknął głową o granit z taką siłą, że w oczach pokazały mu się gwiazdy. Zabawne - pomyślał, czując, jak mózg odmawia mu posłuszeństwa - myślałem, że to tylko takie powiedzenie, że po uderzeniu w czaszkę widzisz wszystkie gwiazdy...

Możliwe też, że te migoczące iskry były powidokami, wywołanymi przez jasność płynącą z różdżki. Harry podniósł ją lekko i zamrugał, żeby zacząć widzieć wyraźniej. O cholera! Promień światła palił wszystko na swojej drodze jak palnik acetylenowy! Na podłodze naprzeciw niego widniał wyżarzony, dymiący ślad, ciągnący się aż do ściany, dzielącej salon od gabinetu Snape'a.

W tej samej chwili Harry usłyszał Rona mamroczącego najbardziej bezbożne przekleństwa. Z trudem odwrócił głowę w kierunku przyjaciela, próbując zobaczyć coś przez zasłonę iskier. Ron nie stał tam, gdzie przedtem; leżał powalony na podłogę.

Harry nie widział już nic więcej, gdyż odwrócenie głowy wywołało u niego taki ból, że kolana się pod nim ugięły, a żołądek wywinął kozła. Chłopak poczuł, że ześlizguje się w dół po ścianie, niejasno świadom, że z jego różdżki nadal wylewa się niesamowita moc.

- Nox - wykrztusił, ale zaklęcie nie podziałało. Blask nie przygasł nawet odrobinę, tak gorący, że zapierało dech w piersi.

Gwałtownie łapiąc oddech, Harry podtrzymał dłoń drugą ręką, celując różdżką pośrodku ściany. Bał się, że od żaru coś się zapali.

Nagle Ron, leżący w nieładzie na podłodze, usiadł jak pchnięty sprężyną. Masował sobie mocno nos i wciąż coś mamrotał, ale Harry'emu tak szumiało w uszach, że nie słyszał słów.

Po chwili usłyszał jakiś inny głos, brzmiący tak bardzo odlegle, że ledwo go dosłyszał. Gdzieś daleko trzasnęły drzwi i głos stał się wyraźniejszy.

- Weasley, do kurwy nędzy! Co ty mu zrobiłeś?

Harry powoli podniósł wzrok i zobaczył Draco wbiegającego pędem do pokoju. W polu widzenia Gryfona znalazła się uszkodzona ściana - tyle że teraz była przedziurawiona na wylot. Przez kilka chwil, gdy trzymał różdżkę nieruchomo, promień światła wypalił w granicie dziurę o średnicy szkolnego kociołka, której brzegi żarzyły się czerwono. Można było przez nią zajrzeć do gabinetu Snape'a i dalej.

- Finite Incantatem! - krzyknął Ślizgon, podchodząc tak blisko, jak tylko był w stanie. - Cholera - zaklął, gdy zaklęcie nie zadziałało. - Harry, ty to powiedz - rozkazał, zerkając na powiększającą się dziurę w murze. - Kurwa mać! Harry, powiedz to!

Gryfon przełknął ślinę, czując wyraźny metaliczny smak w ustach. Kiedy walnął głową w granit, musiał najwidoczniej przygryźć sobie język. Może dlatego nie mógł dobrze rzucić Nox. Wciągnął głęboko powietrze i postarał się wyraźnie wypowiedzieć słowo.

- Finite - jęknął.

- On próbował rzucić Lumos, niech teraz rzuci Nox! - wrzasnął Ron, najwyraźniej nieświadomy, że Harry już tego próbował.

- Nox! - powtórzył Harry, ale promień światła nadal ciął ścianę jak laser. Był tak jasny, że rozświetlał każdy zakamarek salonu. Chłopak dziwił się, że nie zauważył tego wcześniej. Nagle poczuł, jak atakują go coraz silniejsze mdłości i ciemnieje mu w oczach.

- Harry, głośniej! - nalegał Ron.

- Nox! - wrzasnął Harry. Od wysiłku ból zwiększył się wielokrotnie. Chłopak nie był w stanie dłużej trzymać różdżki prosto. Rozżarzony blask zostawił na ścianie kolejną dymiącą szramę i zahaczył o meble. Sofa zaczęła się palić, a pomieszczenie wypełnił gryzący dym.

Draco rzucił się w stronę kolegi, wyrwał mu różdżkę z dłoni i rzucił zaklęcie samemu. Jedyne, co osiągnął, to dalsze zniszczenie wyposażenia. Promień światła zatoczył łuk, omal nie poparzywszy Rona, który rzucił się w bok i ryknął:

- Ej, może byś tak uważał!

W tym samym momencie, kiedy wyrwano mu różdżkę z dłoni, Harry poczuł, że słabnie. Osunął się na bok jak inwalida, któremu odebrano kule, i upadł na podłogę.

Z sufitu zaczęła nagle lać się woda, mocząc chłopaka od stóp do głów. Lubię deszcz - pomyślał Harry bez sensu, a ból zdawał się rozłupywać jego czaszkę na pół. Po chwili pojawiła się kolejna myśl. Snape musi mieć tu zainstalowany magiczny spryskiwacz - stwierdził i wybuchnął szalonym śmiechem.

Draco przerwał na chwilę swoje bezskuteczne wysiłki i polecił:

- Weasley, nie stój tak, pomóż Harry'emu!

Tymczasem Harry przestał się śmiać i zamknął oczy, bo zaczynał już widzieć wszystko na czerwono. Jego istnienie zawęziło się do prób złapania powietrza, jednak jego pierś zacisnęła się boleśnie. A może to był Ron, który objął go kurczowo i podciągnął do góry? Harry czuł, że stopniowo traci przytomność, ale ktoś, najpewniej Ron, potrząsał nim, nie pozwalając mu odpłynąć w ciemność. Głowa Harry'ego kołysała się z boku na bok, aż robiło mu się niedobrze. Chłopak złapał się Rona jak tonący brzytwy, próbując powstrzymać mdłości, ale tylko pogorszył sprawę.

- Przestań nim tak rzucać, wcale mu to nie pomaga! - ryknął Draco.

- Wydaje mi się, że ma wstrząs mózgu! Chcesz, żeby zemdlał i nigdy się nie obudził? - Po chwili Ron ściszył głos, mówiąc do Harry'ego: - No, stary, tylko nie mdlej. Zostań ze mną. Na pewno ci się uda...

Chłopak mówił dalej, ale Harry'emu tak huczało mu w uszach, że nic już nie słyszał. Poczuł, jak coś prześlizguje się wzdłuż jego nogi, ale wrażenie było tak słabe, że nie był pewien. Sals - próbował powiedzieć. - Nie wchodź do kominka. Nie miał jednak siły, by wypowiedzieć te słowa na głos.

Zanim ostatecznie stracił przytomność, błysnęła mu ostatnia jego myśl, że jego ojciec byłby dumny. Udało mu się rzucić Lumos... nawet jeśli go to zabiło.

ROZDZIAŁ 60: CZY NAZWY SĄ WAŻNE?

Harry ocknął się z dziwnym uczuciem ciężaru spoczywającego na piersi. Nie był to skurcz mięśni tamujący oddech - po prostu coś na nim leżało.

Jak się okazało, nie było to coś, a ktoś. Harry rozchylił powieki i zerknął w dół, rozpoznając długie, czarne włosy swojego ojca. Chłopak zaskoczony obrócił głowę w bok i rozejrzał się. Leżał w swoim łóżku, podczas gdy Draco, całkowicie ubrany, spoczywał na sąsiednim, a Ron siedział na krześle, najwidoczniej przyniesionym tu z salonu. Rudzielec bezwładnie opierał się o ścianę, chrapiąc w najlepsze.

Snape siedział na drugim krześle, stojącym zaraz obok łóżka Harry'ego, pochylony do przodu tak, że jego głowa spoczywała na piersi syna.

Gryfon nigdy by się tego nie spodziewał po Mistrzu Eliksirów, ale zarazem był poruszony. Przypomniał sobie teraz koszmarne zaklęcie, przez które uderzył się w głowę; przypomniał sobie, jak pokój kręcił się coraz szybciej w kółko, podczas gdy Ron trzymał go w objęciach i rozkazywał mu nie tracić przytomności, co mu się jednak nie udało. Najwyraźniej poważnie się zranił i Severus go wyleczył. Pytanie tylko, dlaczego postanowił wykorzystać jego klatkę piersiową w charakterze poduszki.

Harry orzekł, że jego ojciec nie będzie zadowolony, gdy Draco i Ron zobaczą go w takiej pozycji, dlatego klepnął go lekko w ramię.

- Severusie - szepnął. - Hej, tato. Obudź się.

Kosmyk matowych, tłustych włosów musnął jego dłoń, kiedy nauczyciel poruszył się w półśnie. Musimy coś z tym zrobić - postanowił Gryfon. Niestety ofiarowanie szamponu w prezencie byłoby raczej nietaktowne, ale sama myśl nasunęła Harry'emu pewne pytanie, które krążyło mu po głowie już od jakiegoś czasu. Wiedział, że powinien zwrócić uwagę na takie szczegóły, kiedy wypełniali formularze adopcyjne, ale był wtedy zbyt zestresowany i rozproszony.

- Kiedy masz urodziny?

- Co? - mruknął Snape, siadając i przeciągając się, aż zatrzeszczało mu w stawach. Chłopak skrzywił się ze współczuciem. Tymczasem Draco i Ron zaczęli się przebudzać.

- Twoje urodziny - powtórzył szeptem Harry. - Kiedy są?

- Czy ty majaczysz? - zapytał Snape lekko kpiącym tonem. - Właśnie udało ci się rzucić zaklęcie przy bezpośrednim udziale ciemnych mocy, dzięki czemu doznałeś wstrząsu mózgu, a pierwsza rzecz, o jaką pytasz, to data moich urodzin?

- Czuję się dobrze - odparł Harry pewnym tonem i usiadł. - I już od jakiegoś czasu miałem cię o to zapytać.

Ojciec posłał mu chmurne spojrzenie.

- Na początku stycznia - odrzekł krótko.

- Ojej, nie wiedziałem - wymamrotał Gryfon, czując się niezręcznie. Był już przecież wtedy synem Severusa, ale w żaden sposób tego nie uczcili. - Przepraszam. Eee, no więc co się stało? Pamiętam, jak rzuciłem zaklęcie i rozwaliłem pół salonu, a potem zemdlałem... No właśnie, przepraszam za sofę i za ścianę i... yyy... za wszystko, co zniszczyłem. - Wziął głęboki oddech. - Ron pewnie musiał zafiukać po ciebie do Nory?

Snape nadal patrzył na syna wilkiem, kiedy odpowiedział:

- Nikt nie musiał mnie wzywać. Nie wtedy, gdy której bariery ochronne mojego gabinetu zostały naruszone w dość drastyczny sposób.

- Słuchaj, nikt tam nie wchodził, jasne? - wykrzyknął Harry i potarł sobie czoło. - Auć. A tak w ogóle czemu jesteś taki zły? Przecież nie zrobiłem tego specjalnie!

Krzyk sprawił, że głowa rozbolała Harry'ego na nowo, więc opadł bezwładnie na poduszkę i rzucił ojcu gniewne spojrzenie.

- Nie jestem zły z powodu ścian - fuknął Snape, po czym pochylił się do przodu, westchnął i pogłaskał syna po włosach. - Nie jestem w ogóle zły. To była długa, ciężka noc.

- Więc już jest rano? - Harry obrócił głowę i zerknął na zaczarowaną ramę nad łóżkiem Draco. Zobaczył w niej, że faktycznie nastał już świt - Och. Przepraszam.

- Proszę, przestań w kółko przepraszać - przerwał Mistrz Eliksirów zmęczonym głosem. - Powiedz mi tylko, że wszystko w porządku.

- Przecież mówiłem już, że tak - odparł Harry.

Nauczyciel potarł dłonie o spodnie i kiwnął głową w sposób, który w zamierzeniu miał być chyba energiczny.

- Pani Pomfrey zapewniała nas, że tak będzie. Zafiukała tu na dół i wyleczyła cię, po czym zapowiedziała, że potrzebujesz długiego, spokojnego wypoczynku. Ostrzegła mnie, że po przebudzeniu będziesz się prawdopodobnie czuł słabo. Czy tak jest w istocie?

- Hmm. Troszkę tak - odparł Gryfon. - A... czy mogę zapytać... - zniżył głos. - ...czemu na mnie spałeś?

Snape zaczerwienił się lekko.

- Musiałem cię trzymać.

Harry uniósł pytająco brwi.

- Byłeś nieprzytomny, ale rzucałeś się jak szalony - wyjaśnił Mistrz Eliksirów. - Przestawałeś się miotać tylko wtedy, gdy cię trzymałem. Niezbyt to zaskakujące. Właśnie uwolniłeś swoją pierwotną magię i skierowałeś ją przez różdżkę, co z pewnością było trudnym przeżyciem. Twoje ciemne moce rozpoznają mnie jako bezpieczną przystań, gdyż byłem już przedtem w twoim umyśle.

- A, tak... - Harry przypomniał sobie, jak Snape mówił mu coś takiego już wcześniej.

- Starałem się nie zasnąć - dokończył nauczyciel, wzruszając ramionami.

- Już rozumiem - odrzekł Gryfon.

- A teraz może mógłbyś mnie oświecić, jakim cudem udało ci się przedziurawić ściany?

Harry'emu przyszła nagle do głowy straszna myśl.

- Ściany! - zachłysnął się. - Zaklęcia ochronne!

Nagle poczuł, jak czyjaś ciepła dłoń ściska jego własną. To ojciec złapał go za rękę i zaraz puścił.

- Nic im się nie stało. Magia ochronna rozpoznała twoją moc i przepuściła ją bez szkody dla barier. Gdyby stało się inaczej, mielibyśmy nie lada problem. A teraz, Harry, proszę cię, wytłumacz mi, co się stało.

- Właściwie to nie wiem - skonstatował Gryfon. - W jednej chwili rozmawiałem z Sals i próbowałem jej objaśnić, na czym polega Lumos, a w następnej... to się stało.

Tymczasem obudzony już Ron wstał z krzesła i przystawił je bliżej, siadając obok łóżka kolegi.

- Nic więcej nie pamiętasz? Trzymałeś różdżkę i coś tam syczałeś do węża, po czym machnąłeś różdżką w stronę ściany jak wtedy, kiedy ćwiczyłeś zaklęcia, i nagle... srrru!

- Bardzo dziękujemy za tę naukową analizę - skomentował Snape sucho. Pokręcił głową i zwrócił się do syna: - A zatem mówiłeś w języku węży. Co dokładnie powiedziałeś?

Chłopak zmarszczył brwi.

- Coś w rodzaju: „Zobacz, Sals, właśnie tak to się robi”, i próbowałem rzucić Lumos, ale nie mogłem. Łacina nie przekłada się na język węży. Chciałem jej to jednak pokazać, więc zamiast „Lumos” powiedziałem: „Świeć!”.

- W wężomowie.

- Oczywiście, że tak! Przecież mówiłem do węża!

- Nie musisz się tak burzyć - wtrącił Draco, spuszczając nogi z łóżka i ziewając przeciągle. - Już wcześniej zastanawiałem się nad tym, czy nie byłbyś w stanie rzucać zaklęć w wężomowie.

- Przecież to nie ma sensu - zaprotestował Gryfon.

- Sądzę, że jednak ma - oznajmił Snape, po czym wyczarował szklankę wody i podał ją synowi. - Mowa węży jest sama w sobie przejawem ciemnych mocy. Najwidoczniej w twoim wypadku jest ona kluczem do kontroli nad innymi aspektami pierwotnej magii. Jak mówiłem wcześniej, twoja magia nigdy cię nie opuściła. Potrzebowała tylko innego sposobu, żeby się przejawić.

Harry zadrżał, kiedy stwierdził, że słowo „ciemne” było faktycznie odpowiednie do opisania natury tych mocy.

- Ja tylko chciałem rzucić Lumos - zaoponował. - Nie miałem zamiaru rozwalać ścian!

- Powiedziałbym, że udało ci się rzucić to zaklęcie - odrzekł Snape. - Lumos o sile tak wielkiej, że aż niszczącej. Jeśli sobie przypominasz, rozmawialiśmy już o tym wcześniej. Ciemne moce są niezwykle potężne. W większości wypadków powierzchniowa magia je tłumi. Ty zostałeś jej pozbawiony, w związku z czym rzucając zaklęcie skupiasz w różdżce bezpośrednio dziką magię.

- No ekstra - stęknął Harry. - Właśnie tego od początku chciałem, doprawdy. Czy to znaczy, że już nigdy nie będę w stanie rzucać normalnych zaklęć?

- Cicho, ty głupi dzieciaku - ofuknął go Mistrz Eliksirów. - Teraz, gdy już wiemy, że do rzucania zaklęć potrzebujesz wężomowy, pozostaje nam tylko nauczyć się kontrolować tę dziką magię, kiedy będziesz używał różdżki. Zobaczysz, wszystko będzie w porządku.

Chwilę później Gryfon nie był wcale pewien, że tak będzie. Jego blizna zaczęła palić jak przypiekana żelazem. Czuł się, jakby rozrywało mu czaszkę od środka.

- Auuuu! - krzyknął i przycisnął rękę do czoła w daremnej próbie powstrzymania bólu. To oczywiście nie zadziałało; nigdy nie działało. Nigdy wcześniej też nie było tak źle. Miał wrażenie, że głowa zaraz mu eksploduje. Obrócił się na bok, podkulił nogi i zacisnął zęby na dłoni tak mocno, że przegryzł skórę.

- Wiedziałem, że ten potwór nie zapomniał o Harrym! - wrzasnął Draco, zeskakując z łóżka. - Kurde, co robimy? Jakiś zimny kompres?

- Tak, przygotuj kilka - odparł Snape spokojnie, a kiedy Ślizgon porwał różdżkę w dłoń, nauczyciel zaoponował: - Nie używaj magii. Nie w tym wypadku.

Draco popędził do łazienki, a Ron pokręcił głową.

- Przecież zimne kompresy na to nie pomagają. - Chłopak zniżył głos. - Mogę się założyć, że wie pan o tym. Po prostu dał pan Malfoyowi jakieś zajęcie, zgadza się?

Mistrz Eliksirów zbył to pytanie milczeniem. Pochylił się do przodu i delikatnie ujął dłoń syna, odciągając ją, zanim ten zrobił sobie jeszcze większą krzywdę. Mężczyzna przytrzymał ręce Harry'ego w swoich i pochylił się nad nim tak, że jego twarz była tylko o kilka cali od twarzy Gryfona.

- Oklumuj umysł - rozkazał naglącym tonem. - Przecież wiesz jak. Wznieś ścianę ognia i wyrzuć ból poza jej obręb.

Harry wydał z siebie przejmujący wrzask, zakończony jękiem przypominającym skomlenie.

- Harry, już! - powtarzał Snape. - Oklumuj umysł!

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić - pomyślał Gryfon, kiedy słowa nauczyciela dotarły do jego świadomości. Teraz, gdy uzyskał dostęp do pierwotnej magii, Voldemort karmił się nią, wlewając w jego umysł ten straszliwy, niemożliwy do zniesienia ból. Harry czuł, że coś mokrego i gorącego zaczęło sączyć mu się po twarzy. Nagle usłyszał jęk Draco.

- Słodki Merlinie...

- Potter, oklumuj umysł! - ryknął Mistrz Eliksirów, miażdżąc dłonie syna między swoimi palcami. Co dziwne, przejmujący ból w rękach odwrócił uwagę chłopaka od piekącej blizny. Harry ocknął się z myślą, że jest przecież czymś więcej, niż tylko blizną. Jest czarodziejem, i to potężnym. Jeśli był w stanie przedziurawić ścianę za pomocą jednego z najprostszych zaklęć, to tym bardziej mógł oklumować się tak silnie, jak nigdy dotąd.

Gryfon zacisnął zęby i sięgnął myślą w głąb swojej świadomości. Świat zewnętrzny stał się czymś odległym i nieznaczącym, kiedy Harry skoncentrował się na źródle swoich najgłębszych ciemnych mocy. Otoczył się ścianą ognia. Oczy wywróciły mu się białkami do góry i zachłysnął się, ale udało mu się wypchnąć Voldemorta z umysłu z taką siłą, że niemal słyszał wrzask złego czarodzieja.

W pokoju zaległa cisza, przerywana tylko jego gwałtownym, urywanym oddechem.

Harry uspokoił się i otworzył oczy. Tymczasem Snape, Ron i Draco wpatrywali się w niego z oszołomieniem. Chłopak stwierdził, że nieczęsto miał okazję widywać Severusa Snape'a z szczęką opadniętą ze zdumienia.

- No co?

Mistrz Eliksirów pierwszy odzyskał rezon.

- Proszę, wytrzyj sobie twarz - polecił, wziąwszy z ręki Draco wilgotną, chłodną tkaninę i wtykając ją synowi w dłoń. Harry zdał sobie nagle sprawę, że jego twarz pokryta jest krwią.

- Tak mi się właśnie wydawało, że pękła mi czaszka - zażartował Harry blado, ale nikt się nie roześmiał. - No co? - zapytał ponownie.

- Stary, z twojej blizny wyleciała kula ognia - odparł Ron półgłosem. - I... i...

- W środku była twarz Czarnego Pana - dodał Draco. - Wyglądał na wściekłego.

Snape wyjął Harry'emu kompres z ręki i wytarł mu twarz w kilku miejscach, które chłopak najwyraźniej ominął, po czym rzucił na jego dłoń zaklęcie uzdrawiające. Odciski zębów znikły ze skóry Harry'ego w ciągu kilku sekund.

- Nic ci nie jest?

Gryfon przełknął ślinę.

- Trochę mi niedobrze - przyznał. Kiedy Snape zrobił ruch, jakby chciał mu pomóc iść do toalety, Gryfon potrząsnął głową. - Nie, nie trzeba. Po prostu daj mi kilka minut.

Mistrz Eliksirów odczekał chwilę, dopóki oddech chłopaka się nie wyrównał, po czym zapytał:

- Cały czas się oklumujesz?

Harry opadł na poduszkę.

- No pewnie. Myślisz, że powinienem to robić non stop? To będzie okropnie wyczerpujące.

- Sądzę, że Voldemort zastanowi się dwa razy, zanim zaatakuje cię ponownie przez twoją bliznę - oświadczył Snape, odkładając kompres i przykrywając syna kocem. - Doradzałbym jednak, abyś przez pewien czas utrzymywał swój umysł stale zamknięty.

Gryfon kiwnął głową i zagadnął:

- To pewnie powrót mojej magii spowodował jego atak, nie sądzisz?

Mistrz Eliksirów zadumał się.

- Nie możemy tego wiedzieć na pewno, ale podejrzewam, że od twojej ucieczki z Samhain regularnie sięgał do twojego umysłu, próbując nawiązać połączenie.

- Masz na myśli, od kiedy mnie uratowałeś - poprawił Harry, mając nadzieję, że Ron wreszcie to usłyszy.

Snape wzruszył ramionami.

- Tak czy inaczej można by zaryzykować przypuszczenie, że do tej chwili możliwość wejścia w twój umysł była dla niego zablokowana.

- Do tej chwili... - powtórzył chłopak ponuro. - Jak uważasz, czy Voldemort wie o mojej dzikiej magii i tak dalej?

- Najprawdopodobniej tak.

- Wspaniałe wieści - sarknął Harry. - Teraz on też zacznie zaklinać w wężomowie. To tyle, jeśli chodziło o „moc, której Czarny Pan nie zna”.

- Utraciłeś powierzchniową magię i uzyskałeś dostęp do ciemnych mocy wskutek fizycznej i psychicznej traumy - tłumaczył Snape, rzucając synowi ostrzegawcze spojrzenie, by ten przestał kwestionować przepowiednię. - Dzięki temu możesz nimi władać przy pomocy wężomowy. Voldemort raczej się nie zdecyduje poddać takim cierpieniom.

- Tak, jest tchórzliwym małym gnojkiem - potwierdził Harry, zerkając na Rona. - Ta noc musiała być faktycznie okropna. Eee... aż się boję zapytać, ale... gdzie jest moja różdżka?

Mistrz Eliksirów wyjął ją z kieszeni i położył na nocnym stoliku.

Gryfon westchnął z ulgą.

- Bałem się, że się spaliła albo coś w tym stylu...

Różdżka wyglądała bardzo zwyczajnie, więc Harry zaczął drążyć:

- Jak wam się udało zakończyć to zaklęcie? Ja nie byłem w stanie.

- W momencie gdy zemdlałeś, samo się zatrzymało - wyjaśnił Draco. - Poza tym nie mówiłeś przecież w wężomowie, racja?

- Przecież człowiek ze wstrząsem mózgu nie myśli logicznie - wziął Harry'ego w obronę Ron. - Niby jak miałby na to wpaść? Nie miał pojęcia, co się właściwie stało. Poza tym wąż już się schował...

- No właśnie, gdzie Sals? - przerwał Harry. Stwierdził, że musiała się gdzieś ukryć, wystraszona zaklęciem. Lumos o takiej mocy musiał być przerażający dla stworzenia, które tak naprawdę nie pojmowało, czym jest magia.

- Bezpieczna w swoim pudełku - uspokoił go Snape. - Chcesz, bym ją przyniósł?

- Nie w tej chwili - odetchnął Gryfon z ulgą. - Chciałem się tylko dowiedzieć, czy nie próbowała stąd uciec czy coś w tym stylu.

Chłopak przesunął się na łóżku, czując się cokolwiek nieświeżo. Przypomniał sobie, jak zalała go kapiąca z sufitu woda. Czyżby jego ubrania wyschły na nim, kiedy spał? Zastanawiał się nad tym chwilę, ale orzekł, że ojciec chyba nie pozwoliłby mu leżeć w takim stanie... chociaż z drugiej strony musiał go przecież trzymać. Raczej trudno trzymać kogoś w objęciach i zarazem przebrać go w piżamę. Nagle Harry uświadomił sobie, że wszyscy pozostali też nie zmienili ubrań - nawet Draco, a to było u niego niespotykane, siedzieć w pomiętej, przepoconej koszuli.

Jeśli chodzi o Rona, to Harry próbował nie wspominać o rzeczach oczywistych, ale koniec końców nie powstrzymał się od zadania pytania:

- Nie powinieneś zająć się swoim nosem?

Ron skrzywił się lekko i delikatnie potarł czubek nosa, oparzony przez zaklęcie Harry'ego.

- Nie jest tak źle.

- Draco, przynieś proszę panu Weasleyowi maść na oparzenia.

- Nie, nie trzeba. Po drodze wstąpię do skrzydła szpitalnego...

Snape obrócił się raptownie w jego kierunku.

- Panie Weasley, jest pan podopiecznym tej szkoły oraz najlepszym przyjacielem mojego syna, nie mówiąc już o tym, że wczoraj wieczorem jadłem kolację z pana rodzicami. - Głos Mistrza Eliksirów przybrał posępny ton, któremu zawtórował groźny błysk w oczach. - Czy naprawdę podejrzewa pan, że mógłbym pana otruć?

Harry wstrzymał oddech, obawiając się, że Ron wymamrocze pod nosem: „Tak”.

Rudzielec jednak westchnął tylko głęboko i pokręcił przecząco głową.

Tymczasem wrócił Draco, niosąc maść. Ślizgon uniósł znacząco brew, kiedy Ron wziął ją bez komentarza i posmarował sobie nos. Czerwone pęcherze znikły od razu. Ron zakręcił wieczko i oddał pojemniczek Snape'owi.

- Dziękuję, profesorze.

Nauczyciel przyglądał mu się dłuższą chwilę.

- Niepotrzebnie. Przepraszam, że nie zaproponowałem tego wcześniej.

Ron zarumienił się.

- No. Yyy, cóż... był pan zajęty Harrym. - Gryfon zwrócił się do przyjaciela. - Dobrze się już czujesz?

Harry kiwnął głową.

- Dzięki, że zostałeś przez noc. Dużo to dla mnie znaczy. - Zastanawiał się, czy powinien na tym poprzestać, ale coś mu nie pozwalało. - Nie musiałeś. To znaczy... - Chłopak miał zamiar dokończyć: „Ojciec by się mną zajął”, ale nie brzmiałoby to najlepiej. Zupełnie, jakby nie doceniał zaangażowania Rona.

Co dziwne, Ron chyba usłyszał to, czego Harry nie powiedział na głos. Może czasami jednak chwytał pewne niuanse.

- Myślałem, że lepiej dla ciebie, bym został - odrzekł, zerkając na Snape'a. - Ale... chyba byłem w błędzie. Nie to, żebym żałował - dodał szybko, jakby bojąc się, że Harry go źle zrozumie. - Raczej nie byłbym w stanie cię tak zostawić po tym wszystkim. Musiałem zobaczyć na własne oczy, że doszedłeś do siebie. Ale... hmmm...

Chłopak wziął głęboki oddech, jakby przygotowywał się do skoku na głęboką wodę, po czym zwrócił się do Snape'a, patrząc mu prosto w oczy:

- Jestem panu winien przeprosiny, tym razem szczere. Bardzo mi przykro, że nic nie rozumiałem, jeśli chodzi o pana i Harry'ego. To znaczy... no... tak naprawdę nie myślałem, że pan... robi mu... yyy, no wie pan o co mi chodzi, ale nie sądziłem, że panu naprawdę na nim zależy - bełkotał Ron. - Przecież od lat okazywał pan, jak bardzo go nienawidzi...

- Och, wcześniej z całą pewnością go nienawidziłem - odparł Mistrz Eliksirów nonszalancko.

- No właśnie - potwierdził Ron, przełykając ślinę. - I teraz... eee... nie wydaje mi się, żeby było tak nadal. Znaczy, kiedy zafiukał pan z powrotem byłem pewien na sto procent, że będzie się pan wściekał na zniszczenia w gabinecie. A pan natychmiast zajął się Harrym... Do tej pory pan tam nie był, prawda? Nawet żeby sprawdzić, czy czegoś nie dałoby się uratować. A później...

- Panie Weasley, starczy już - wycedził nauczyciel. - Przyjmuję pana przeprosiny.

- A później co? - dopytywał Harry.

Dziwne, ale Ron nagle się zaczerwienił.

- No... wiesz... nie dało rady cię uspokoić, jeśli on cię nie trzymał, ale co mnie naprawdę ruszyło, to... - Chłopak szybko zerknął na Snape'a. - To, że... yyy... śpiewał ci.

- Śpiewałeś mi? - zwrócił się Harry do ojca. Przypomniało mu się Devon, kiedy Severus godzinami opowiadał mu różne historie, więc może również śpiewał.

Snape uniósł groźnie brwi.

- Nuciłem.

Ron zrobił minę, jakby chciał powiedzieć „akurat”, ale zbył ten komentarz milczeniem.

- Lepiej już pójdę - powiedział do przyjaciela. - Wszyscy będą się głowić, gdzie byłem przez całą noc.

Nauczyciel spojrzał na niego z ukosa i odezwał się szorstko:

- Może pan przekazać, że Harry źle się czuł i potrzebował towarzystwa. Nie może pan zdradzać nikomu prawdy o jego magicznej kondycji. Rozumiemy się?

Harry zmarszczył brwi.

- Przecież Voldemort i tak już wszystko wie.

- Ponieważ nie jesteśmy tego zupełnie pewni, nie widzę powodu, by mu to ułatwiać.

Draco zgrzytnął zębami

- Rzucimy na Weasleya Obliviate i będzie po sprawie.

- Nie będzie żadnego Obliviate - odrzekł Snape kpiąco i posłał Ronowi badawcze spojrzenie. - Pan Weasley już poprzednio trzymał język za zębami, kiedy chodziło o Harry'ego. Ufam, że postąpi tak i tym razem.

Malfoy nie to chciał usłyszeć, więc skrzyżował ramiona na piersi i obrzucił nauczyciela twardym spojrzeniem. Kiedy Mistrz Eliksirów zerknął na niego ze spokojem, Ślizgon wymamrotał coś pod nosem i szybko wyszedł z sypialni. Tymczasem Snape zignorował jego zachowanie i zwrócił się do Rona:

- Panie Weasley, chciałbym z panem zamienić słowo na osobności.

Ron zerknął na Harry'ego przepraszająco i wstał, wzruszając ramionami.

- W porządku. Na razie, Harry. Zobaczymy się wieczorem, nie? Poodpoczywaj sobie do tego czasu.

Rudzielec uśmiechnął się lekko i wyszedł z pokoju.

- Harry, twój przyjaciel ma rację, jak mniemam. Byłoby najlepiej, gdybyś się przespał - doradził Snape i zaklęciem zgasił światła, jakby chciał podkreślić tym swoje słowa. - Kiedy już wypoczniesz, naradzimy się nad tym, jak będziesz ćwiczył zaklęcia bez ryzyka kolejnych zniszczeń w domu, jasne?

- Tak, jasne jak Lubummum - wymamrotał Gryfon, osuwając się na poduszkę i zamykając oczy.

***

Niestety jednak chłopak nie był w stanie zasnąć. Bezskutecznie próbował przez ponad godzinę, zanim stwierdził, że jest zbyt spięty; możliwe też, że przeszkadzało mu światło. Snape zgasił wprawdzie poświatę emanującą ze ścian, ale blask nadal dochodził od strony magicznej ramy nad łóżkiem Draco. Kiedy Harry zrezygnował z prób zmuszenia się do snu, rama pokazywała widok na Zakazany Las.

Gryfon zaczął rozmyślać. Czyżby wężomowa była odpowiedzią na wszystkie jego magiczne problemy? Sposobem kontroli nad dziką magią? Nieszczególnie mu się to podobało. Czy dałoby się jednak wytłumaczyć wypadki poprzedniego wieczora w inny sposób? Pamiętał, że starał się wytłumaczyć Sals, na czym polega Lumos. Kiedy przekonał się, że nie jest w stanie wypowiedzieć tego słowa w języku węży, orzekł, że widocznie słowa łacińskie w nim nie istnieją. W takim razie czemu angielskie słowa przełożone na wężomowę miały magiczną moc? Angielski jako taki nie był używany do rzucania zaklęć... a jeśli już, to rzadko, stwierdził Harry, przypominając sobie Mapę Huncwotów i zaklęcie Wskaż Mi.

Gryfon miał już dosyć dumania nad tą kwestią. Wyskoczył z łóżka i sięgnął po różdżkę. Kiedy ją podniósł, znów pojawiło się wrażenie płynącego przezeń ciepła i energii. To samo poczuł, kiedy wziął ją do ręki pierwszym razem w sklepie Ollivandera. Jednak po utracie magii było tak samo. Czy mógł nadal rzucać zaklęcia? Musiał to wiedzieć, i musiał przekonać się o tym natychmiast.

Oczywiście nie był tak głupi, by rzucać kolejny Lumos, ale na przykład Wingardium Leviosa? Chyba nie powinno zrobić nikomu krzywdy. Po prostu spróbuje lewitować coś nietłukącego i wszystko powinno skończyć się dobrze.

Harry z lekkim drżeniem wyciągnął poduszkę z poszewki, położył ją na podłodze i cofnął się. Wyciągnął różdżkę przed siebie i rzucił zaklęcie po angielsku, tak na wszelki wypadek. Bez efektu; w takim razie stwierdził, że spróbuje wężomowy. Nie miał pod ręką Sals i nie zamierzał jej szukać, żeby jego ojciec nie zaczął dociekać, po co mu ona. Pamiętał jednak, że potrzebuje co najmniej wizerunku węża, więc szybko naszkicował go na kawałku pergaminu. Skupił na nim wzrok i spróbował rzucić Wingardium Leviosa. Ponieważ nic nie usłyszał, był pewien, że mówi wężomową.

Przekonał się więc, że łacina nie przekłada się na język węży, a jedynie angielski.

A zatem zaklęcie... Harry położył rysunek na poduszce, postąpił krok w tył i wyciągnął różdżkę.

- Wznieśśś się! - rozkazał. W jego uszach brzmiało to jak angielski, więc używał z pewnością wężomowy, zważywszy na to, że koncentrował się na podobiźnie węża. Poduszka jednak nie poruszyła się nawet o cal. - Lewituj! - powiedział, ale słowa te wyszły z jego ust jako „Wznieś się”. Było to więc trudniejsze, niż początkowo przypuszczał. Chłopak usiadł na podłodze, by przemyśleć tę sprawę. - Do góry! - polecił, machając różdżką bez entuzjazmu, z podbródkiem opartym na dłoni.

Może powinien zawrzeć w inkantacji nie tylko „Leviosa”, ale też „Wingardium”... tylko co to do licha znaczyło? Jak miał przetłumaczyć łacinę na język węży, skoro nie rozumiał łacińskiego słowa? Wprawdzie „Wingardium” nie brzmiało dla niego zbyt łacińsko, tym niemniej...

- Rozłóż ssskrzydła i fruń! - zawołał, a poduszka zatrzęsła się lekko, jakby chciała go posłuchać. A to ciekawe. Harry spróbował jeszcze kilku różnych kombinacji, wciąż wpatrując się w rysunek węża. Na koniec użył słów, którymi zawsze tłumaczył sobie to zaklęcie: - Leć jak na ssskrzydłach! - zawołał półgłosem, machając różdżką tak, jak się nauczył sześć lat wcześniej.

Poduszka zerwała się z podłogi w mgnieniu oka. Pomknęła w górę tak szybko, że Harry nie nadążył śledzić jej wzrokiem, i z głuchym odgłosem rozpłaszczyła się na suficie. Pierze i strzępy materiału poleciały we wszystkie strony, pokrywając cienką warstwą cały pokój.

- O cholera! - zaklął Gryfon i potrząsnął głową. Na myśl przyszła mu nagle postać jego ojca, jak wchodzi do pokoju i patrzy. Chłopak szybko machnął różdżką i rzucił Reparo, po czym uświadomił sobie, że nie jest w stanie czarować po angielsku. Upadł na kolana i zaczął grzebać w powodzi białego puchu, dopóki nie odnalazł wizerunku węża. - Napraw się! - rozkazał, ale nic się nie stało. Poprzednio zaklęcie zadziałało, kiedy użył słów, które inkantacja oznaczała dla niego. Postanowił więc spróbować ponownie. - Bądź jak nowa! - wysyczał.

Cóż, dostał dokładnie to, czego chciał. Aż nazbyt dokładnie. Zamiast naprawionej poduszki na środku pokoju stała teraz becząca owca i pięć gęgających gęsi. Jeden z ptaków wdrapał się na jego łóżko i sprawiał wrażenie, że zamierza znieść jajko. Owca tymczasem zaczęła żuć kotarę przy łóżku Draco.

- Cholera, cholera, cholera! - jęknął Harry. Chciał już rzucić na zwierzęta Silencio, ale nie był pewien, jaki będzie efekt; może usunie im na zawsze struny głosowe lub coś w tym stylu. Sfrustrowany, usiadł na podłodze, obejmując głowę rękami.

- Co się tu dzieje? - wykrzyknął Draco, otwierając szeroko drzwi. - Harry, co ty zrobiłeś?

Snape wszedł zaraz za nim. Wycierał ręce, jakby oderwano go od warzenia eliksiru. Zresztą zajmował się tym w prawie każdą sobotę. Wspaniale. Jego ojciec nienawidził, kiedy odrywano go od pracy. Dał zresztą temu wyraz, rozkazując krótko:

- Potter, wytłumacz się!

- Eee... chciałem zobaczyć, czy dzisiaj pójdzie mi lepiej z magią - wyjaśnił Harry niepewnie, przekrzywiając głowę.

- Jakie zaklęcie rzuciłeś? - zapytał Malfoy ironicznie, różdżką odpędzając owcę od łóżka. - Aparecium zagroda wiejska?

- Rzuciłem Reparo na poduszkę! - zacietrzewił się Harry, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Snape jednak nie wyglądał w najmniejszym stopniu na rozbawionego, więc chłopak nie pozwolił sobie nawet na uśmiech. Stwierdził też, że lepiej nie odbywać tej rozmowy, siedząc na podłodze, więc wstał.

Mistrz Eliksirów wyciągnął różdżkę i, zanim zwierzęta wyrządziły jakieś większe szkody, rzucił na nie Immobilus. Potem obrócił się do syna z posępną miną.

- Harry, czyż nie wyraziłem się jasno, że popracujemy nad twoją magią później? - zagrzmiał.

- Nie - odparł Gryfon, na co Snape zgrzytnął zębami.

- Słucham?

- Nie wyraziłeś się jasno - odrzekł chłopak uparcie. - Nie mówiłeś, że chcesz, bym poczekał.

- To powinno być zrozumiałe samo przez się - warknął nauczyciel groźnie. - Już zapomniałeś, jak spaliłeś pół mojego mieszkania? Jeżeli tak, to może powinieneś rzucić okiem na zniszczenia w bawialni!

- Myślałem, że to ja jestem twoim priorytetem, a nie meble - mruknął Harry, wychodząc za ojcem z pokoju. Widok, który ukazał się jego oczom, był znacznie gorszy niż ten, który zapamiętał z wczoraj. Na ścianach widniały poczerniałe wgłębienia i smugi. Sofa była na wpół stopiona. W ścianie dzielącej salon od gabinetu Snape'a była wielka dziura - tej samej ścianie, na której stał regał z książkami. Harry z trudem powstrzymał przekleństwo. Wiele razy przeglądał te tomy, podczas gdy Mistrz Eliksirów sprawdzał prace. Wiele z nich - prawie wszystkie - było rzadkimi i cennymi dziełami traktującymi o eliksirach.

Przez dziurę było widać przeciwległą ścianę gabinetu, też naruszoną. Za nią znajdowało się jakieś pomieszczenie, ciemny korytarz albo nieużywany składzik. Z tej odległości trudno było stwierdzić.

- Przepraszam - stęknął Harry, nagle czując się fatalnie. Poczuł, jak żołądek wywinął mu koziołka. - Jeśli dałbyś mi klucz od skrytki, podjąłbym pieniądze z Gringotta, żebyś mógł odkupić to, co zniszczyłem, i zapłacić za naprawę...

- Nie chcę twoich pieniędzy! - ryknął Snape, łapiąc syna za ramiona. Gryfon przygotował się, że nauczyciel solidnie nim potrząśnie, ale Mistrz Eliksirów posadził go na wpół spalonym krześle.

- No, bardzo się zdenerwowałeś o te wszystkie rzeczy, które rozwaliłem...

- Zdenerwowałem się, bo świadomość tego, czego dokonał twój Lumos, najwyraźniej nic cię nie nauczyła! Ćwiczyłeś zaklęcia samemu - fuknął Snape drwiąco. - Co, jeśli znów byś się zranił?

Harry faktycznie o tym nie pomyślał. Był zbyt podekscytowany, że znów jest czarodziejem. Zarumienił się i przyznał:

- To chyba gryfońska lekkomyślność. Przepraszam pana. Znaczy, ojcze.

Mistrz Eliksirów wyglądał na wściekłego, gdy wycedził:

- Strzeż mnie Merlinie. Dwóch synów nie panujących nad swoimi impulsami.

- Czy mógłbyś zmienić te zwierzęta z powrotem w moją poduszkę?

Ojciec posłał Harry'emu ponure spojrzenie, po czym wszedł z powrotem do sypialni chłopców. Ci postąpili za nim. Harry zaczerwienił się znowu, kiedy zobaczył rezultaty swojego zaklęcia. Na myśl o tym, że za chwilę pokój znów będzie cały pokryty pierzem i wełną, twarz zaczęła go palić. Będzie oczywiście musiał wyjaśnić, w jaki sposób zniszczył poduszkę.

Jak się okazało, rzucone przez Snape'a Finite spowodowało jedynie cofnięcie zaklęcia Immobilus. Zwierzęta znów zaczęły rozłazić się po pokoju i kolejne Finite wcale ich nie powstrzymało.

- Co to ma znaczyć? - zdziwił się Draco, marszcząc brwi.

Nauczyciel zamyślił się.

- Zostały tu przywołane zaklęciem rzuconym w wężomowie - orzekł. - Najprawdopodobniej z przeciwzaklęciem musi być tak samo.

Malfoy gwizdnął przez zęby.

- Super - skomentował, uśmiechając się do Harry'ego. - Nikt nie będzie mógł odwrócić twoich zaklęć.

Gryfon tymczasem wcale nie był zadowolony. Czuł się niedobrze i miał już dosyć bycia takim odmieńcem.

- Voldemort by mógł, on mówi językiem węży - zaprzeczył, choć wcale nie poczuł się przez to lepiej. Wolał nie przypominać swojego szalonego wroga pod żadnym względem.

- Owszem, Czarny Pan umie się nim posługiwać - zgodził się Draco. - Wątpię jednak, czy umiałby rzucać za jej pomocą zaklęcia. Przypomnij sobie: dostęp do twoich pierwotnych mocy jest skutkiem wszystkich traumatycznych przeżyć, jakie cię spotkały. Czarny Pan ciągle korzysta z powierzchniowej magii.

- Och, doprawdy - zdenerwował się Harry - czemu nie możesz nazywać go „Voldemort”, tak jak my?

Draco był tak zaskoczony, że zrobił krok w tył.

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem - przyznał, po czym odchrząknął. - Pamiętaj, że przez całe moje życie zawsze słyszałem o nim jako o Czarnym Panu.

Harry wiedział doskonale, jak mocno odciskają się w psychice czasy dzieciństwa. Sam był od sześciu lat w świecie czarodziejów, a i tak czasami myślał o sobie jako o dziwolągu. Oczywiście było to bezsensowne i głupie, ale nie mógł nic poradzić na to, że taka myśl czasem się po prostu pojawiała. Widocznie Draco też musiał przejść długą drogę, żeby pozbyć się starych nawyków. Ślizgon został nauczony, by wierzyć w te wszystkie bzdury o wyższości czystej krwi - teraz jednak był w stanie powiedzieć o mugolaczce „ładna” i „mądra”. No, może tego ostatniego nie powiedział dosłownie, ale przezywanie Hermiony „chodzącą biblioteką” było temu dość bliskie, czyż nie?

- Przemyśl to sobie - doradził Harry, nie chcąc zbytnio nalegać. Po chwili chłopak odezwał się do ojca: - Mam spróbować rzucić Finite?

- Dopóki nie przeanalizujemy dokładniej dynamiki działania twoich ciemnych mocy, doradzałbym daleko posuniętą ostrożność. Czy teraz wyrażam się dostatecznie jasno? Jeśli nie, ujmę to inaczej. Nie będziesz rzucał żadnych zaklęć bez nadzoru osoby dorosłej. Nie sposób przewidzieć, jakie mogą być efekty.

- Chyba można się domyśleć - wtrącił Draco z ironią. - Wygląda na to, że zaklęcie rzucone przy użyciu pierwotnej magii zwiększa po wielekroć swoją moc. Lumos wywołał światło tak silne, że wypaliło dziury w ścianach. Reparo przywróciło przedmiot do jego pierwotnego stanu... dosłownie.

- Wingardium Leviosa spowodowało, że poduszka rozbiła się o sufit - przyznał Harry niechętnie, a ojciec rzucił mu groźne spojrzenie, najwyraźniej spowodowane wyznaniem, że Reparo nie było jedynym zaklęciem, jakiego Harry próbował w samotności.

- Hmmm. - Draco nadal był zadumany. - Jak by zadziałała Alohomora? Wyrwałaby drzwi z zawiasów? A Enervate? Sprawiłoby, że delikwent nigdy więcej by nie zasnął? O kurczę... Ciekawe, jakie byłyby Niewybaczalne w twoim wykonaniu. Zabójcza Klątwa rzucona przy użyciu ciemnych mocy...

- Draco, wystarczy - przerwał Snape. Ślizgon jednak kontynuował.

- Rictumsempra powinna być Niewybaczalnym dla ciebie - powiedział. - Wywołałbyś takie łaskotki, że przyprawiłyby kogoś o atak serca! A Serpensortia? Na Merlina, prawdopodobnie przywołałbyś bazyliszka! - Malfoy zadrżał na samą myśl.

- Wystarczy! - powtórzył Mistrz Eliksirów podniesionym głosem.

Harry tymczasem wcale nie był rozbawiony.

- Jeśli mogę ćwiczyć tylko pod nadzorem osoby dorosłej - spytał z desperacją w głosie - to kiedy mam się nauczyć kontrolować tę moc?

- Będziesz miał aż nadto czasu na ćwiczenia. Jak sądzisz, co robiłem w czasie, gdy ty miałeś wypoczywać? Obmyślałem plan! - Snape rzucił synowi groźne spojrzenie. - Harry, mówię poważnie. Musisz opanować swój lekkomyślny impuls działania bez porozumienia ze mną. Nie popełnij błędu sądząc, że zawaham się ukarać cię dlatego, że jesteś moim synem!

- Nie popełnię - obiecał Gryfon, myśląc sobie: „Pewnie byłoby to coś więcej niż dziesięć tysięcy zdań. Kurde, pewnie zabrałby dziesięć tysięcy punktów... nie, moment. Nie odjąłby tylu punktów Slytherinowi... prawda?”

- To dobrze, bo bardzo bym nie chciał konfiskować twojej różdżki - zagroził Snape.

- Mojej różdżki?!

- Tak, jeśli nie będę mógł na tobie polegać!

Harry zmarszczył brwi.

- To podłe, grozić mi konfiskatą różdżki w chwili, gdy wreszcie mogę zacząć na nowo jej używać.

Draco się roześmiał.

- To ci dopiero numer. A co z jego rękami, Severusie? Też mu je zabierzesz?

Wypowiedź ta wprawiła Harry'ego w zmieszanie, ale Mistrz Eliksirów najwyraźniej pojął, o co chodzi.

- Może powinienem rzucić Obliviate na ciebie - warknął do Malfoya - skoro nie potrafisz trzymać języka za zębami!

- Masz na myśl ukrywanie prawdy przed moim bratem? - odpalił Draco. - Przecież to byłoby wredne. Czyżbym źle zrozumiał to, co powiedziałeś Weasleyowi, że rodzina jest najważniejsza?

- Przestań mówić o nim po nazwisku! - zirytował się Harry. - Znowu zaczynasz?

Malfoy wzruszył ramionami.

- A o co chodziło z moimi rękami? - dopytywał Gryfon.

Draco uśmiechnął się przebiegle.

- Mogę się założyć, że od razu byś załapał, gdybyś wychowywał się w rodzinie czarodziejów. Jednak biorąc pod uwagę okoliczności... Severusie, będziesz czynił honory?

- Wolałbym, aby na razie używał różdżki - wycedził Snape ponuro.

- Dobra, to ja mu powiem - ofiarował się Draco. - Harry, czyżbyś nie wiedział, jak działa różdżka i czemu czarodzieje w ogóle jej potrzebują? Ona jest czymś w rodzaju wzmacniacza. Powierzchniowa magia powoduje, że nasza moc jest przytłumiona. Różdżka wzmaga ją do tego stopnia, że jesteśmy w stanie rzucać zaklęcia. Tymczasem niektórzy czarodzieje mają tyle mocy, że niepotrzebny im taki wzmacniacz. Mogą czarować bez użycia różdżki. Ty stanowisz zupełnie oddzielny przypadek. Używasz ciemnych mocy w ich czystej postaci, kanalizując je przy pomocy różdżki, podczas gdy jest ci ona w ogóle niepotrzebna.

Harry wpatrywał się w niego sceptycznie.

- Chcesz powiedzieć, że mógłbym rzucać zaklęcia o normalnej mocy, jeśli nie będę używał różdżki?

- Cóż, już raz czarowałeś przy użyciu samych dłoni. Od tamtego czasu bolą cię, bo magia próbuje się uwolnić.

- Co o tym sądzisz? - spytał Gryfon ojca. - Mógłbym spróbować?

- Nie bez nadzoru - odparł Snape z naciskiem, kręcąc głową.

Harry wskazał gestem na znajdujące się w pokoju zwierzęta.

- Czy mógłbym teraz, skoro już tu jesteś?

- Nie tutaj. Udamy się do Devon, gdzie będziesz ćwiczył poza domem. Wyjaśnienia Draco zabrzmiały nieskomplikowanie, ale bezróżdżkowa magia jest znacznie mniej przewidywalna niż klasyczna. - Nauczyciel ponownie rzucił na owcę i gęsi Immobilus, po czym zmniejszył je i wsunął do kieszeni. - Idziemy?

- Teraz? - Gryfon zerknął na swoje pogniecione ubranie.

- Jak sobie przypominam, bardzo ci się spieszyło - odrzekł Snape. - Poza tym lepiej, by nas tu nie było, gdy skrzaty będą usuwać zniszczenia.

- Chciałbym wziąć prysznic. Mam wrażenie, że cały się lepię. Draco też pewnie wolałby się przebrać...

Malfoy tylko potrząsnął głową.

- Cóż za mugolskie podejście.

Bez dalszych komentarzy rzucił na wszystkich czar odświeżający. Harry poczuł się, jakby właśnie się wykąpał i nałożył wyprane i wyprasowane ubranie. Zaczął się zastanawiać, jaki uzyskałby rezultat, gdyby rzucił taki czar samemu. Czy zaklęcie oczyściłoby szatę do tego stopnia, że zaczęłoby ją niszczyć? Poza tym czar ten działał też na ludzi. Czy Harry mógłby w ten sposób zedrzeć komuś skórę? Okropieństwo. Gryfon zaczął pojmować, że istotnie próby rzucania zaklęć bez pomocy jego ojca mogły się bardzo źle zakończyć.

- Nałóżcie swoje najcieplejsze szaty - polecił Snape.

***

Podróż do Devon odbyli tak, jak wcześniej: zafiukali na Grimmauld Place i stamtąd teleportowali się na łąkę koło domu Snape'a.

- Możemy spędzić tutaj lato? - zapytał Harry.

- Sądzę, że częściowo tak - potwierdził Mistrz Eliksirów i położył synowi rękę na ramieniu, kiedy ten skierował się do drzwi. - Jak mniemam mówiłem o ćwiczeniach poza domem, czyż nie?

Gryfon zadrżał z powodu przejmującego zimna, mimo że zgodnie z poleceniem Snape'a miał na sobie najcieplejsze szaty.

- Niebawem się rozgrzejesz - powiedział nauczyciel, nagle odwracając głowę w lewo. - Draco, a ty dokąd się wybierasz?

Ślizgon zamarł w pół kroku.

- Pomyślałem, że siądę sobie na skale, o tam. Przecież zabrałeś mnie tu tylko po to, bym zaczerpnął świeżego powietrza.

- Ale z ciebie palant - skomentował Harry, zanim Snape zdążył się odezwać. - Jesteś tu, żeby mi pomóc.

Malfoy nadąsał się.

- Ależ oczywiście, w końcu moje wielkie doświadczenie w sferze bezróżdżkowej magii jest bezcenne. Nie mówiąc już o tym, że mój Lumos roztapia ściany za każdym razem, gdy go rzucę.

- Harry potrzebuje kogoś, na kogo będzie mógł rzucać zaklęcia - wtrącił nauczyciel sucho i wzniósł znacząco brew, kiedy Draco zbladł w odpowiedzi. - Och, na Merlina. Chyba nie sądzisz, że możesz mu się przydać tylko do tego. Jesteś tu, by obserwować. Chcę, aby ktoś jeszcze oprócz mnie był w pełni świadom, jak Harry może najlepiej uwolnić swoją dziką magię.

Draco, co dziwne, pobladł jeszcze bardziej.

- Doceniam twoje zaufanie - powiedział, podchodząc bliżej - ale czy to mądre? Jeśli Czarny Pan miałby mnie dorwać w swoje ręce, byłoby lepiej, gdybym wiedział jak najmniej.

Harry widział, że Ślizgon spocił się mimo panującego mrozu.

Snape pochylił się nad Draco i przemówił:

- Podtrzymuję to, co niegdyś powiedziałem Harry'emu - że posiadasz niespotykane intuicyjne zrozumienie magii. Chcę, byś poznał dokładnie jego moc i jej ograniczenia, abyś mógł mu pomóc, gdy zajdzie potrzeba.

Malfoy wciąż miał sceptyczną minę, ale wzruszył ramionami i cofnął się nieco, przyglądając się Harry'emu.

Mistrz Eliksirów oczyścił spory fragment łąki z trawy i kamieni, po czym polecił synowi rzucić Lumos.

Gryfon wiedział od razu, jakie jest pierwsze ograniczenie jego mocy.

- A... czy mógłbyś najpierw przyzwać węża z lasu? Muszę go widzieć, by użyć wężomowy. - Chłopak zmarszczył brwi. - Raz mi się zdawało, że udało mi się bez węża, wtedy w piwnicy domu Syriusza... znaczy mojego domu. Teraz jednak wiem, że się myliłem. Udało mi się dopiero wtedy, gdy wziąłem Sals do ręki. Muszę widzieć węża albo go dotykać.

- Węże nie są aktywne o tej porze roku - oznajmił Snape z lekką drwiną w głosie.

- To może wrócimy na chwilę, żebym mógł zabrać Sals? Albo przyzwij pióro, to narysuję sobie węża na dłoni...

- Och doprawdy! - krzyknął Draco z irytacją. - Spójrz na moją pelerynę!

Odznaka z godłem Slytherinu wystarczyła. Harry zerknął na nią i rzucił zaklęcie. Z jego różdżki wytrysnął snop światła przypominający swoim blaskiem błyskawicę. Promień przeorał nagą ziemię, pozostawiając czarny, dymiący ślad. Tym razem jednak Gryfon był przygotowany i stał pewnie na nogach, aby nie powaliła go siła zaklęcia.

- Teraz rzuć Nox - poinstruował go ojciec.

Harry słabo sobie przypominał, że Nox oznaczało ciemność... a może noc. Żadne z tych słów nie podziałało. Widocznie musiał po raz kolejny użyć swojego własnego określenia.

- Przessstań śśświecić - wysyczał i uśmiechnął się, kiedy jasność bijąca z jego różdżki zgasła w okamgnieniu.

Chłopak stwierdził, że Snape miał wcześniej rację gdy ostrzegał, że niebawem nie będzie mu zimno. Płynąca przez niego magia spowodowała, że zdjął szaty i odrzucił je na bok. Zaś co do pozostałych, to zawsze mogli rzucić na siebie zaklęcia ogrzewające.

Mistrz Eliksirów usunął zaklęciem ślady działania Lumos, po czym zerknął na syna z aprobatą.

- A zatem musisz tylko przetłumaczyć łacinę na język węży...

- To tak nie działa - przerwał Harry i wyjaśnił ojcu, jakich słów dokładnie użył, by rzucić Nox.

Snape zmarszczył brwi.

- Wygląda na to, że musisz sporządzić swój własny leksykon zaklęć - orzekł. - Musisz przeanalizować każdy urok, zaklęcie i klątwę, których się dotąd nauczyłeś i opracować ich własną definicję. To zabierze sporo czasu.

Harry nie był zadowolony.

- Hmmm... Miałem nadzieję, że mógłbym znowu zacząć chodzić na lekcje... powiedzmy, w poniedziałek?

- Daj sobie kilka tygodni, aby przyzwyczaić się do używania ciemnych mocy - doradził Snape.

- Tygodni?!

- Owszem, Harry - odparł Mistrz Eliksirów, miażdżąc syna spojrzeniem. - Jako twój ojciec wolałbym, abyś wcale nie wracał na lekcje. To jest bardziej niebezpieczne, niż sądzisz. Jak sądzisz, co my z Albusem robimy podczas tych wszystkich spotkań przy herbacie? Analizujemy zagrożenie ze strony Ślizgonów! - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Tym niemniej musisz zostać w pełni wykształconym czarodziejem, a to się nie stanie w izolacji od twoich równieśników. Gdy zaczniesz znów uczęszczać na zajęcia, przeniesiesz się do wieży Gryffindoru.

Harry uśmiechnął się szeroko.

- Dzięki, tato. Ale będę często wpadał.

- No chyba - wtrącił Draco kwaśnym tonem. - I lepiej pamiętaj, co ci powiedziałem.

- O czym? - zainteresował się Snape.

- Harry wie.

Mistrz Eliksirów spojrzał na obu chłopców po kolei, ale najwidoczniej postanowił nie nalegać.

- Teraz, gdy już wiesz jak zainicjować zaklęcie, a potem je zatrzymać, przekonamy się, czy twoja moc jest nieco mniej destrukcyjna, gdy nie użyjesz różdżki - oznajmił.

Zapadał już zmierzch, więc Harry się sprzeciwił.

- A nie powinniśmy już wracać? - zapytał. - Ron będzie się zastanawiał, gdzie się podzialiśmy.

Snape zerknął na syna z ukosa.

- Muszę powiedzieć - oświadczył z uśmieszkiem - że pan Weasley nie jest jedynym Gryfonem, który „nie chwyta niuansów”. Jak myślisz, o czym z nim rozmawiałem dziś rano?

Harry w ogóle się nad tym nie zastanawiał, więc tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi.

- Zwolniłem go ze szlabanu.

Chłopak stwierdził, że było to dość oczywiste. W końcu Ron szczerze przeprosił za swoje zachowanie. Co więcej, przyznał, że Snape sprawdza się w roli ojca. Nie było zatem powodu, dla którego Ron miałby dłużej przychodzić do lochów. Co znaczyło, że...

- No ekstra. Teraz nie zobaczę go przez miesiąc - sarknął Harry. Zauważył, że Draco wygląda na zadowolonego, co wcale nie poprawiło mu humoru.

- Bez różdżki - polecił Snape, wracając do zasadniczego tematu.

- Nie chcę - mruknął Gryfon. - To jest... zbyt dziwaczne. Poza tym przypomina mi sytuację z maską i szatą.

Kiedy to mówił, zaczął odczuwać intensywne, niemal bolesne mrowienie w dłoniach. Cóż, najwyraźniej jego ciało chciało spróbować bezróżdżkowej magii, mimo że on nie miał na to najmniejszej ochoty.

- To nie jest dziwaczne - zaprzeczył Mistrz Eliksirów z przekąsem. - Przeciętny czarodziej oddałby za to zdolności swoją różdżkę - dosłownie.

- Tak, tak, przeciętny czarodziej byłby pewnie zdania, że byłoby wspaniale, gdyby Zabójcza Klątwa odbiła mu się od czoła, ale ja nienawidzę tej blizny! - krzyknął Harry. - Jedyne czego zawsze chciałem, to być normalny! Byłem beznadziejnym mugolem, bo nieświadomie rzucałem czary, a kiedy dowiedziałem się, że jestem czarodziejem, okazało się, że w tym świecie też nie jestem normalny! Moje nazwisko to takie samo piętno, jak ta blizna, a w miarę upływu czasu robi się coraz gorzej! Okazało się, że jestem wężousty, potem ścigał mnie morderca, który uciekł z Azkabanu - całe szczęście, że okazało się to nieprawdą; zwyciężyłem w Turnieju Trójmagicznym dzięki oszustwom Croucha, przeze mnie zginął mój ojciec chrzestny - a teraz jeszcze to!

Draco przysłuchiwał się temu w milczeniu, ale po chwili podszedł do Gryfona szybkim, groźnym krokiem i złapał go za ramiona.

- Przestań być takim palantem - wysyczał mu do ucha. - Byłeś beznadziejnym mugolem dlatego, że w ogóle nie byłeś mugolem, ty cholerny idioto! Zaś co do nazwiska będącego piętnem, to twoje przynajmniej kojarzy się z czymś wielkim! Nie masz pojęcia, jak to jest wstydzić się własnego ojca! Wstydzić się własnego nazwiska!

Harry próbował się wyrwać, ale kiedy Draco doszedł do tematu ojca, Gryfon zesztywniał. Wiedział doskonale, jak to jest wstydzić się własnego ojca, ale nie mógł powiedzieć o tym Draco. Musiałby zdradzić prawdę o najgorszym wspomnieniu Snape'a, a tego nie mógł zrobić. Przyciągnął więc Ślizgona do siebie i oznajmił półgłosem:

- Severus jest twoim ojcem. I kto tu teraz jest cholernym idiotą, co?

- Ty! Marudzisz, że nie jesteś normalny, ale gdybyś był, już od dawna byś nie żył, a my skończylibyśmy jako niewolnicy Czarnego Pana. Wybacz więc, że nie dołączę do grona ludzi użalających się nad tobą!

- Jeśli skończyliście już obrzucać się obelgami - wtrącił Snape chłodno, co przypomniało Harry'emu, że jego ojciec był w stanie usłyszeć bulgotanie w kociołku z odległości stu kroków - przejdźmy może do magii bezróżdżkowej, zanim wszyscy zamarzniemy na śmierć.

- Okej - mruknął Harry, odsuwając się od Malfoya na bezpieczną odległość. Z przyzwyczajenia wyciągnął różdżkę, ale Snape wyrwał mu ją z ręki, rzucając Expelliarmus. Chłopak miał ochotę to skomentować, ale nie odezwał się i wyciągnął rękę przed siebie, rozstawiając palce.

- Niby jak to ma działać? - zapytał niechętnie.

- Zazwyczaj czarodzieje muszą się doskonale oklumować, by skupić się na tyle, żeby magia popłynęła przez ich dłonie - wyjaśnił Mistrz Eliksirów. - Wątpię, czy napotkasz takie trudności. Po prostu spójrz na odznakę Draco i rzuć czar.

Harry zerknął w bok i kiedy skoncentrował wzrok na wężu, szeptem nakazał swoim palcom, by zaczęły świecić.

Trzy środkowe palce zaczęły emanować delikatną poświatą, tak słabą, że ledwie widoczną. Z pewnością nie był to jasny Lumos, który rzucał Snape.

- Świetnie - fuknął Gryfon, podchodząc do ojca i brata. - Z różdżką zrobiłbym dziurę w ścianie, bez niej ledwo mi się udaje. To najbardziej żałosny Lumos, jaki w życiu widziałem.

- Ha, znaczy, że nie widziałeś Longbottoma.

- Draco, cicho bądź. - Nauczyciel ujął dłoń syna za nadgarstek i obrócił ją w różne strony, przyglądając się promieniującemu z niej słabiutkiemu światełku. - Wróć tam, gdzie stałeś i spróbuj rzucić zaklęcie jeszcze raz, tym bardziej z większą determinacją.

Harry zrobił, jak mu kazano, ale ponieważ tak naprawdę nie chciał używać magii bez różdżki, uzyskane rezultaty nie były zbyt efektowne.

Malfoy się zniecierpliwił.

- Jeśli mam podejść tam do ciebie i wbić ci do głowy trochę zdrowego rozsądku - zagroził - to to zrobię! Harry, na Merlina! Jak śmiesz zachowywać się, jakby bezróżdżkowa magia była czymś odrażającym, czego nie należy się tykać!

- Voldemort się nią posługuje! - odpalił Harry.

- Severus też! I twój najdroższy Dumbledore!

Gryfon w panice zapomniał o tym, teraz jednak ubodła go myśl, że niechcący obraził ojca. Nie chciał sugerować, że bezróżdżkowa magia jest czymś złym. Po prostu pragnął być taki, jak jego przyjaciele, a nie ciągle się wyróżniać. Chyba jednak nie dało się tego uniknąć. Draco miał rację - Harry faktycznie zachowywał się jak palant.

- Śśświeć - rozkazał Gryfon, tym razem z większą determinacją.

Z jego trzech środkowych palców ponownie wystrzeliły promienie światła, rzucając blask na całą łąkę. Mógł widzieć w tym świetle na odległość co najmniej pięćdziesięciu stóp. Co ciekawe, promienie rozchodziły się we wszystkich kierunkach, co było lekko dezorientujące - zwłaszcza, gdy zataczał dłonią koła.

Snape wyciągnął różdżkę, rzucił Lumos i podszedł do syna.

- Potrafiłbyś ograniczyć jasność do tego stopnia?

Chłopak skoncentrował się, patrząc na swoje palce. Światło powoli zaczęło przygasać, dopóki nie wyglądało identycznie jak Lumos Snape'a.

- Bardzo dobrze - pochwalił nauczyciel. - Lepiej dla ciebie, jeśli utrzymasz takie moce w tajemnicy na tyle, na ile się da.

- Będzie to dość trudne, kiedy światło promieniuje mi z palców - odparł Harry.

- Lumos jest faktycznie problematyczny, więc lepiej, byś go unikał. Jednakże większość zaklęć nie daje ciągłych efektów wizualnych. Gdy będziesz trzymał w dłoni różdżkę, nikt nie zorientuje się, że używasz magii bezróżdżkowej.

Gryfon wlepił w niego oszołomiony wzrok.

- Chcesz, żebym rzucał bezróżdżkowe zaklęcia z różdżką w ręce?

- Wolałbym tego nie sugerować - przyznał Snape - zważywszy na to, jak niechętnie podchodzisz do wykorzystywania swoich wyjątkowych talentów. Tymczasem zmylenie wroga w ten sposób może ocalić ci życie. Im mniej nieprzyjaciel wie o twojej broni, tym lepiej.

- Pewnie - zgodził się Harry. - To co teraz, Incendio?

- Teraz obiad. Jutro popracujemy nad magią obronną i leksykonem zaklęć. Tymczasem pod moją nieobecność nie będziesz rzucał żadnych czarów, z różdżką czy bez. Rozumiemy się?

- Tak, proszę pana.

Chłopak musiał brzmieć na zirytowanego, bo Snape dodał:

- Harry, cofnę to ograniczenie, kiedy będę pewien, że nie wydarzą się żadne nieszczęśliwe wypadki.

- W porządku - westchnął Gryfon. - Chyba jestem po prostu zmęczony. Może spróbuję przywrócić moją poduszkę do poprzedniego stanu, skoro już tu jesteśmy? Rozwaliłem ją, bo posługiwałem się różdżką, więc przeciwzaklęcie też muszę rzucić za jej pomocą...

Mistrz Eliksirów wydobył zwierzęta z kieszeni, przywrócił je do normalnych rozmiarów i cofnął zaklęcie unieruchamiające. Harry wyciągnął różdżkę, zerknął na pelerynę Draco i wysyczał:

- Koniec zaklęcia!

Nic się nie stało. Chłopak wypróbował kilka wariantów tego sformułowania, lecz bez skutku. Wtedy przyszło mu do głowy, że zawsze, gdy rzucał Finite, myślał o nim w bardziej konkretny sposób, związany z danym zaklęciem, jak w przypadku Lumos i Nox. Zatem mógł cofnąć czar, używając specyficznej inkantacji. Jeśli więc miałby cofnąć Reparo, to co by pomyślał...

- Ssstań się taka, jak przedtem! - rozkazał i zwierzęta zniknęły, zmieniając się w kupkę pierza i skrawków wełny. Gryfon zniżył dłoń, żeby przypadkiem nie rzucić zaklęcia przez różdżkę, i zawołał: - Bądź jak nowa!

Pióra znikły i ukazała się poduszka, unosząca się w powietrzu. Po chwili plasnęła na wilgotną ziemię.

Snape wyglądał na zadowolonego z tych postępów. Tymczasem Harry odezwał się:

- Nie mogę rzucić klasycznego Finite. W każdym wypadku muszę użyć słów wyrażających dokładnie to, co chcę, by się stało.

- Zawrzesz to w swoim leksykonie, Harry. Wracamy do domu. Rzeczywiście wyglądasz na zmęczonego.

Gryfon faktycznie był wyczerpany, ale kiedy zafiukali do domu, nastrój poprawił mu się niemal od razu. Na kominku czekał bowiem złożony kawałek pergaminu, zaadresowany do niego. Harry rozpoznałby to pismo wszędzie.

Chłopak porwał list i zaczął czytać:

Harry,

Przyszedłem zobaczyć, jak się czujesz, ale po dwudziestu minutach wyczekiwania w korytarzu (teraz już bez najmniejszych wątpliwości wiem, który to) stwierdziłem, że chyba nikogo nie ma w domu. Dumbledore przyłapał mnie, jak wślizgiwałem się do kuchni po małą przekąskę i kiedy powiedziałem mu o twojej nieobecności, pozwolił mi użyć swojego kominka, żeby przesłać ten list.

Pewnie Snape ci powiedział, że mój szlaban skończony? No, najwyższy czas. Próbował mi wyjaśnić, że zadał mi do przepisania tyle zdań tylko dlatego, żeby się upewnić, że się pogodzimy. Szczerze mówiąc nie wierzę w to, ale on najwyraźniej tak. Doprawdy, Harry, jak ty znosisz takie zaawansowane ślizgoństwo?

Tak z innej beczki - pamiętasz, jak przeprosiłem Snape'a? Ciebie chyba też muszę przeprosić. Powinienem posłuchać, kiedy mi tłumaczyłeś, że coraz lepiej się między wami układa. Nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić i myślałem, że to z jego strony jakaś podejrzana gierka. Że wywali cię za drzwi w tej samej chwili, kiedy będziesz go naprawdę potrzebował, czy coś w tym rodzaju. Chyba jednak nie poniżyłby się do śpiewania przy tobie, nawet gdyby chciał cię oszukać. (Powiedział, że nucił, hehe. No doprawdy.)

Dumbledore zaczyna znacząco stukać palcami, więc chyba będę kończył. Powiedz Snape'owi, że nikomu słowa nie pisnąłem o tym, co się stało ubiegłego wieczoru, nawet Hermionie - a bardzo mnie wypytywała. Musiałem powiedzieć, że uderzyłeś się w głowę, zanim tam przyszedłem (żeby nie zapytała, jak do tego doszło) i miałeś wstrząs mózgu, dlatego wolałem poczekać, aż się obudzisz. No właśnie, a gdzie cię dzisiaj poniosło? Mam nadzieję, że czułeś się na tyle dobrze, by świętować sam-wiesz-co. Musisz mi zdradzić, co robią Ślizgoni, kiedy się cieszą.

Trzymaj się

Ron

Mistrz Eliksirów musiał również rozpoznać charakter pisma, bo zapytał powściągliwym tonem:

- Wszystko w porządku, jak sądzę?

- Tak - odparł Harry, szczerząc zęby jak idiota. - Wszystko gra. Ron prosił, żeby ci przekazać, że dochował tajemnicy, tak jak mu kazałeś.

Draco warknął coś pod nosem, a Harry pokręcił głową.

- Zacznij znowu mówić do niego po imieniu, dobra? Czemu przestałeś?

- Najpierw pomyślałem, ze cię wkurzył i przez to rozszalała się twoja dzika magia. A potem... - Ślizgon westchnął. - Od razu to zauważyłem, jak tylko na niego spojrzałem. Martwił się o ciebie. Wtedy już wiedziałem, że się pogodzicie!

- Tak to jest między przyjaciółmi - zauważył Harry. - A my przyjaźnimy się od dawna, choć może ostatnio na to nie wyglądało.

Malfoy odwrócił się bokiem.

- Bracia też sobie wybaczają - dodał Gryfon.

Draco nadąsał się.

- Sugerujesz, że zrobiłem coś, co wymaga przebaczenia?

- Hmmm. - Harry wyciągnął dłoń i zaczął liczyć na palcach. - Zobaczmy. Ubliżanie. Serpensortia. Udawanie dementora. Hardodziob. Zęby Hermiony. Rita Skeeter. Umbridge. Brygada Inkwizycyjna...

- Potter, a ostatnio?

- Ach, ostatnio? - zapytał Harry z uśmiechem. - To zupełnie inna sprawa. Co miałem na myśli, to że przebaczyłeś mi, że na początku byłem wobec ciebie taki wredny i niewdzięczny. Kumasz? Wybaczyłem Ronowi jego zachowanie, tak samo jak ty wybaczyłeś mi.

- Jest pewna różnica - odparł Draco, patrząc na kolegę spod przymrużonych powiek. - Ja cię potrzebuję, żebyś uratował mi tyłek przed Azkabanem, gdzie z pewnością bym trafił dzięki mojemu nazwisku. A ty nie potrzebujesz tego rudego ćwoka do niczego.

- Owszem, potrzebuję. Dzięki niemu nie stanę się zbyt ślizgoński, co zaczyna mi grozić od ciągłego przebywania z tobą.

- Niebawem ten problem się rozwiąże, czyż nie? Wrócisz do wszystkich swoich przyjaciół - warknął Draco z przekąsem. - Z Severusem będziesz się widywał na lekcjach i nigdy więcej tu nie przyjdziesz.

- Przecież to jest po prostu śmieszne - zaprotestował Harry, chichocząc. - Powiedziałeś to, żebym ci zaprzeczył? Posłuchaj, spędzimy ze sobą całe lato. Będzie super. Pomyśl tylko, będę mógł znów latać na miotle! Będziemy grać w quidditcha jeden na jednego!

- Do lata jeszcze daleko - parsknął Draco. - Został jeszcze cały trzeci semestr. Będę tu tkwił sam, znowu, a ty wrócisz do swoich nadskakujących kumpli i zapomnisz, że kiedykolwiek miałeś brata. Mogę się o to założyć!

- Założysz się o swoją skrytkę?

Malfoy przełknął ślinę.

- Słucham?

- Mówiłeś wcześniej, że założyłbyś się o swoją skrytkę... Draco, żartowałem. Nie zapomnę o tobie tylko dlatego, że będę mieszkał znowu w Gryffindorze! Będę tu przychodził, przyrzekam. Hmmm. Może dyrektor pozwoliłby mi używać swojego kominka.

- Przecież to nie jest aż tak daleko, żebyś musiał używać Fiuu - wtrącił Snape, przyglądając się synowi badawczo. Harry zastanawiał się, czy ojciec go prowokuje, żeby na pewno dotrzymał słowa.

- Myślałem raczej o zabłąkanych Ślizgonach, łaknących mojej krwi - wytłumaczył.

- Nie możesz ich unikać - zaoponował Draco. - Jesteś Ślizgonem, pamiętasz? Pokój wspólny. Stół w Wielkiej Sali. Quidditch...

- Tylko nie quidditch.

- No to cała reszta. Obiecałeś.

- Wcale nie! Powiedziałem tylko, że to przemyślę.

Snape odchrząknął.

- Jak na razie Harry nigdzie się nie wyprowadza. A teraz może zjemy kolację?

Machnął różdżką w kierunku stołu i zaraz pojawiło się jedzenie. Harry stwierdził, że nauczyciel musiał zamówić posiłek, kiedy on i Draco się sprzeczali. Na kolację była pieczona kaczka w sosie pomarańczowym, a na deser tort Pavlova i butelka szampana. Harry, przyjemnie zaskoczony, zakonotował sobie, żeby poinformować Rona, że tak właśnie świętują Ślizgoni.

Chłopak rozkoszował się jedzeniem, lecz nie dlatego, że było tak wyszukane. Jak dotąd miał okazję skosztować wielu wymyślnych dań, jednak po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę głodny, pełen zapału i entuzjazmu. Wszystko szło ku lepszemu. Powróciła jego magia i wyglądało na to, że przy odrobinie wysiłku będzie mógł ją bez problemu kontrolować. Nie był specjalnie zachwycony koniecznością rzucania zaklęć bez różdżki, lecz na szczęście mógł - a nawet powinien - trzymać ją w ręku podczas czarowania. Najgorsze, że będzie musiał używać wężomowy. Już sobie wyobrażał, jakie miny będą mieli inni uczniowie. Miał jednak nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży, nawet ze Ślizgonami. Postanowił sobie, że tą sprawą też się zajmie. Rzeczy miały się w tym wypadku podobnie jak z jego magią - posuną się do przodu dopiero wtedy, gdy faktycznie postanowi samemu rozwiązać problem. Musiał się tylko dowiedzieć, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Dobrze, że miał się z kim skonsultować - akurat w kwestii Ślizgonów, Ron i Hermiona byliby niezbyt pomocni.

Harry dokończył swoją porcję i wytarł usta serwetką, po czym zagadnął:

- Byłoby dobrze, Draco, żebyś mi trochę opowiedział o moich nowych współdomownikach. Jaka jest hierarchia? Których mógłbym przeciągnąć na swoją stronę, a z którymi lepiej w ogóle nie zaczynać, bo utną mi głowę? Może zacznijmy od uczniów półkrwi i mugolskiego pochodzenia. Kim oni są i jak reagują na twoje listy?

Dalsza część wieczoru upłynęła Harry'emu na zapoznawaniu się ze strategią rozpracowywania Ślizgonów.

ROZDZIAŁ 61: SEN O DRACO

Kilka dni później Harry siedział przy stole i popijał sok, krzywiąc się z bólu. O ile podobało mu się, że znowu był pełnoprawnym czarodziejem, o tyle miał już dosyć skaleczeń, siniaków i potłuczeń, które były nieodłącznym skutkiem ćwiczeń. Wolałby, żeby jego moc działała tak, jak dawniej. Ona tymczasem była zupełnie nieprzewidywalna, nawet wtedy, gdy rzucał zaklęcia bez różdżki, co teoretycznie powinno osłabić ich siłę.

Niestety wciąż mu się zdarzało, że niechcący kierował strumień mocy przez różdżkę. Siła zaklęcia była z reguły tak wielka, że zwalało go z nóg.

Na domiar złego jego ojciec okazał się być wrednym draniem, gdy przyszło do wspólnej praktyki. Nie pojedynkowali się jeszcze, gdyż Harry musiał najpierw „nauczyć się precyzyjnie regulować siłę zaklęć”, jak ujął to Snape. Na razie ćwiczyli czary obronne. Oznaczało to, że Harry musiał blokować wszystkie klątwy, które rzucali na niego Snape i Draco. Obaj atakowali jednocześnie, starając się przyłapać go w chwili nieuwagi. Doszło nawet do tego, że gdy Snape próbował wyjaśnić coś synowi, Draco wskakiwał na miotłę i z góry ciskał w Gryfona klątwami. Mistrz Eliksirów zbył obiekcje Harry'ego co do niesprawiedliwości takich metod twierdząc, że trening jest konieczny, by nauczył się natychmiastowo reagować na zagrożenia.

Chłopak lądował na tyłku więcej razy, niż był w stanie zliczyć. Dwa razy nawet złamał sobie rękę, gdy jakaś szczególnie paskudna klątwa wyrzuciła go gwałtownie w powietrze. Snape rzecz jasna zajął się tym od razu. Łyk eliksiru i Harry stawał na nogi, gotów do obrony. Chłopak stwierdził, że posiadanie ojca, który był Mistrzem Eliksirów, było bardzo pożyteczne.

Jednak zanim zaczęli treningi, Snape uznał za stosowne napomknąć, że nadużywanie eliksirów leczniczych nie jest szczególnie zdrowe. Harry zinterpretował tę uwagę jako sugestię, że nie powinien skarżyć się ojcu na każde najmniejsze skaleczenie. Chłopakowi to odpowiadało. Nie prosić o to, czego nie można dostać - to była przecież jego dewiza. Dobrze było jednak wiedzieć, że mógł się zgłosić do ojca w razie potrzeby. Snape oczywiście uleczyłby wszelkie jego dolegliwości, ale Harry miał też swoją dumę. Mieszkając pod jednym dachem z Dudleyem, szybko nauczył się ignorować ból i sińce. Gryfon postawił sobie więc za cel nie prosić ojca o pomoc, dopóki naprawdę nie będzie jej potrzebował.

Było nader prawdopodobne, że stanie się tak już niebawem. Snape bowiem uznał, że jego syn powinien również zapoznać się z technikami walki wręcz, w razie gdyby jego magia zawiodła. Harry zadrwił, że nie było to zbyt prawdopodobne, na co Snape rzucił go na ziemię, usiadł na nim okrakiem, przyciskając jego ręce nad głową, i wysyczał mu w twarz, że wszystko się może zdarzyć i żaden z jego synów nie będzie bezbronny podczas walki - nie, dopóki on ma tutaj coś do powiedzenia.

Od kiedy zaczęły się te lekcje, Harry miał coraz więcej siniaków we wszystkich kolorach tęczy. Nieczęsto się jednak skarżył. Zamiast tego koncentrował się na różdżce Draco, podczas gdy ojciec zataczał wokół niego koła. Treningi były warte wysiłku - Harry nie tylko kontrolował coraz lepiej swoją moc (teoria Snape'a o nauce przez doświadczenie sprawdziła się), ale także opanowywał coraz lepiej mugolskie techniki walki. Oczywiście nadal mu było daleko do poziomu Snape'a - ojciec był przecież od niego wyższy, silniejszy i cięższy, a ponadto świetnie się bił. Jednak chłopak czuł, że za jakiś czas mu dorówna.

Pomyślał też z lekkim uśmiechem, że mógłby sprowokować Draco do bójki. Uśmiech jednak zniknął, gdy Harry uniósł szklankę z sokiem i boleśnie odczuł swój skręcony dwa dni wcześniej nadgarstek.

Nagle usłyszał w głowie brzęczenie - to to magiczny dzwonek zapowiadał przybycie gości, których imiona znajdowały się na pergaminie przy drzwiach.

Po sprawdzeniu pergaminu, okazało się, że na zewnątrz czekają Hermiona Granger i Ginny Weasley. Harry postawił sok na stole i podskoczył do drzwi. Wtedy przypomniał sobie, że nie powinien tego robić. Ojciec pozwolił mu wprawdzie rzucać kilka łatwiejszych zaklęć bez nadzoru, ale Harry z pewnością nie mógł robić tego przy świadkach. Powrót jego magii miał wszak pozostać tajemnicą.

- Draco! - zawołał i Ślizgon wyszedł z pracowni z uśmieszkiem.

- Zatem wciąż jestem ci do czegoś potrzebny.

- Daj spokój, nie bądź dupkiem.

Malfoy ziewnął, jakby był znudzony, i machnął różdżką w kierunku drzwi wejściowych, po czym wycofał się do pracowni.

- Wejdźcie, wejdźcie - odezwał się Harry, zapraszając dziewczyny do środka, gdy drzwi rozwarły się na całą szerokość. - Wcześnie dzisiaj przyszłyście.

Ginny zajęła swoje zwykłe miejsce na sofie, podczas gdy Hermiona zaczęła wyjaśniać:

- Profesor Sprout musiała wcześniej zakończyć zajęcia, bo jedna z tych wielkich rosiczek wyrwała Ronowi kawałek mięsa z dłoni.

- Auć - skrzywił się Harry. - Wszystko z nim w porządku?

Gryfonka kiwnęła głową.

- Pani Pomfrey właśnie przyprawia mu palce.

- Kilka osób z szóstej klasy przyszło po mnie, kiedy miałam wróżbiarstwo - dodała Ginny. - Pani Pomfrey kazała nam jednak zostawić go w spokoju. Ron prosił, żeby ci przekazać, że zostanie tam dzisiaj cały dzień, ale jutro przyjdzie zaraz po treningu quidditcha.

Harry uśmiechnął się na tę wiadomość. Zaraz jednak skrzywił się z bólu. Hermiona przyglądała mu się uważnie.

- Ciągle bolą cię plecy? Nie powinieneś zgłosić się do pani Pomfrey?

- Nie, wszystko gra - zaprzeczył Harry, mając nadzieję, że koleżanka porzuci tę kwestię. Od chwili, gdy zaczął swoje treningi ze Snape'em, każda wizyta Hermiony kończyła się wypytywaniem na temat jego dolegliwości.

- Wcale nie - upierała się.

- Hermiono, posłuchaj...

- Harry'emu nic nie jest - uciął Draco chłodnym tonem, wychodząc z pracowni, po czym z rozmachem postawił na stole płaską fiolkę z eliksirem.

- No właśnie, nic mi nie jest - powtórzył Harry słabym głosem. Chciałby móc powiedzieć coś więcej, na przykład: Słuchaj, wróciła moja magia, ale wciąż uczę się ją kontrolować, a Severus jest surowym nauczycielem, chociaż robi to, co dla mnie najlepsze... Gdyby to jednak oznajmił, czekałaby go kolejna awantura. Póki co Ron był jedynym uczniem uświadomionym co do stanu magicznej mocy Harry'ego.

Gryfon zorientował się, że Draco próbuje odwrócić uwagę Hermiony od jego dolegliwości.

- Zdaje się, że słyszałem coś o odgryzionych palcach? Naprawdę nie wiem, po co nam zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami. Na Merlina, żaden szanujący się czarodziej nie chciałby po skończeniu Hogwartu być gajowym. To zawód najniższej klasy...

- Hagrid jest doskonałym nauczycielem! - sprzeciwił się Harry. Nie był do końca pewien, czy Draco mówi to szczerze, czy też specjalnie podjudza go do sprzeczki. Tak czy inaczej, gdyby zaczęli się kłócić, Hermiona zapomniałaby o jego bolących plecach, czyż nie?

- O tak, doskonałym - zaszydził Draco. - Nieważne, że na pierwszych zajęciach omal nie zginąłem...

- Obraziłeś Hardodzioba, podczas gdy Hagrid dokładnie nam wyjaśnił, że hipogryfów nie można tak traktować!

- Jak w takim razie doszło dzisiaj do zranienia twojego przyjaciela Ronalda, co?

- To stało się na zielarstwie!

Hermiona odchrząknęła i kontynuowała swoją myśl, udowadniając tym samym, że nie tak łatwo zbić ją z tropu. Groźnym tonem, przypominającym warczenie psa pilnującego kości, oznajmiła:

- Chyba wychodzisz z założenia, że profesor Snape może wszystko wyleczyć, bo jest ekspertem od eliksirów. Tyle że nie jest on licencjonowanym magomedykiem. Jego zaborczość nie pozwala ci nawet skorzystać z właściwej opieki medycznej!

- Nie chodzi o to, że mi nie pozwala - odparł Harry. - Ja jej po prostu nie potrzebuję, i tyle!

Hermiona wpatrywała się w jego szyję, gdzie tydzień wcześniej zauważyła siniak. Nie było to nic poważnego - Harry po prostu nie podtrzymał dostatecznie długo zaklęcia tarczy i rzucona nań klątwa zdołała go musnąć.

- Jeśli jesteś ranny, musisz pójść do pani Pomfrey! - nalegała.

- Na Merlina, on nie jest ranny! - wtrącił Draco. - Po prostu, eee... źle się ułożył podczas snu!

- Źle się ułożył podczas snu? - wycedziła Hermiona. - Od dwóch tygodni? Bo od tego właśnie czasu nie jest w stanie nawet usiąść prosto, żeby nie jęczał z bólu!

Malfoy nadąsał się.

- No, wtedy właśnie przetransmutowałem jego łóżko i nie mogę zrobić tego jak należy. No wiesz, ciągle jest za twarde albo za miękkie, ze długie albo za krótkie...

- Jak w bajce o trzech niedźwiadkach - dodał Harry wiedząc, że Hermiona zrozumie porównanie.

Nawet jeśli zrozumiała, nie potwierdziła tego w żaden sposób. Zamiast tego popatrywała to na jednego chłopca, to na drugiego.

- A to dlaczego trzeba było przetransmutować twoje łóżko? - zapytała z fałszywą słodyczą. Draco już otwierał usta, ale dziewczyna warknęła na niego: - Ty się wreszcie zamknij. Niech Harry odpowie.

- No wiesz - bąknął Harry, próbując coś wymyślić. Wiedział, że Draco nie spodoba się to, co właśnie miał powiedzieć, ale nie było innego wyjścia. - Draco musiał przetransmutować je już na samym początku, bo to było pojedyncze łóżko. I okazało się, że zaklęcie straciło moc.

Malfoy spojrzał na niego z ukosa, najwyraźniej zirytowany niemiłą aluzją do jego kiepskich umiejętności, ale nie zaprzeczył.

Hermiona zmierzyła Ślizgona spojrzeniem. Harry stwierdził, że miała przy tym minę pełną wyższości. Cóż, w końcu Draco przez kilka lat komentował przy każdej możliwej okazji, że osoby takie jak ona nie powinny trafiać do Hogwartu. Nic więc dziwnego, że dziewczyna była dumna ze swojej magii.

Ginny cicho zapytała Harry'ego, jak radzi sobie z zielarstwem bez dostępu do szklarni. Najprawdopodobniej chciała sprowadzić rozmowę na mniej niebezpieczne tory, za co Harry był jej wdzięczny. Uśmiechnął się szeroko i przez chwilę rozwodził się nad tą sprawą. Hermiona się przysłuchiwała, wpatrując się w przyjaciela badawczo, aż w końcu trąciła Ginny łokciem i mruknęła, że spóźnią się na kolejną lekcję, jeśli nie zaczną już wychodzić.

- A ja myślałem, że skrzaty, którym poświęcasz tyle swojego cennego czasu, nauczyły cię teleportować się w obrębie zamku - skomentował Draco złośliwym tonem.

- Draco! - wykrzyknął Harry i zgromił brata spojrzeniem. - To podłe, tak wyrywać moje wypowiedzi z kontekstu! Mówiłem ci przecież, że można przyjaźnić się z więcej niż jedną osobą naraz! - Chłopak zwrócił się do Hermiony. - Przepraszam. Po prostu... tak sobie żartowaliśmy któregoś dnia.

Draco demonstracyjnie wzruszył ramionami, a Hermiona wyprostowała się z oburzoną miną.

- Ty i Draco Malfoy robiliście sobie żarty kosztem twoich współdomowników z Gryffindoru. No, to mi się podoba!

- To nie było tak - westchnął Harry.

- No chodź. - Ginny pociągnęła koleżankę w kierunku drzwi. - Nie wiem jak ty, ale ja mam teraz eliksiry i nie zamierzam się na nie spóźnić, biorąc pod uwagę... - urwała w pół zdania.

- Biorąc pod uwagę co? - zapytał Harry nalegającym tonem.

Ginny posłała mu proszące spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: „Słuchaj, nie chcę zaogniać sytuacji...”

W umyśle chłopaka zakiełkowało paskudne podejrzenie.

- Czy Snape znowu zaczął znęcać się nad Gryfonami?

- A czemu sądziłeś, że kiedykolwiek przestał? - zapytała Hermiona wściekłym głosem.

Ginny zerknęła na nią z ukosa.

- Harry, on ostatnio znęca się nad wszystkimi, nie tylko nad Gryfonami. Ma okropny humor. Nie zauważyłeś?

- Eee...

Harry nie wiedział, co odpowiedzieć. Głupio byłoby się przyznać, że owszem, nie zauważył. Jaki był z niego syn, skoro umknęło mu, że jego ojciec miał złe dni?

- Mieliśmy tu mały wypadek i sporo jego książek zostało kompletnie zniszczonych - wtrącił Draco. - Bardzo cennych książek. Niektóre z nich są już nie do zdobycia. Pewnie to jest przyczyna.

- Rzucił podręcznikiem Neville'a przez całą klasę - rzekła Ginny w zamyśleniu.

Harry wybałuszył oczy.

- Że co?

- No, Neville rozlał na niego swój eliksir. Snape wrzeszczał na niego coś o okazywaniu większego szacunku „zgromadzonej tutaj wiedzy”, jak to ujął. Dlatego naprawdę muszę już lecieć. Nie uśmiecha mi się zarobienie szlabanu.

Kiedy dziewczyny już wyszły, Harry rzucił się na sofę i popatrzył na Draco. Nie miał zbytnio ochoty drążyć tematu książek, ale nie potrafił też puścić słów brata mimo uszu.

- Yyy... słuchaj, czasami wydaje się, że faktycznie rozumiesz Severusa dużo lepiej niż ja. Naprawdę uważasz, że jest wściekły? Za te zniszczone przeze mnie książki? Znaczy, nic takiego mi nie mówił, ale...

- Harry, przecież musiałem im coś powiedzieć - przerwał Draco. - Strategia, rozumiesz? Jeśli Severus ma zły humor, to pewnie dlatego, że niezbyt go bawi prowadzenie lekcji ze świadomością, że kiedy skończy, to czeka go wyprawa do Devon, gdzie musi cię atakować, bić i rzucać na ciebie klątwy. Z pewnością nie chciałbyś, bym powiedział Granger coś takiego. Już i tak za bardzo się interesuje twoimi obrażeniami! Może lepiej zacznij prosić Severusa, by na bieżąco leczył wszystkie najbardziej widoczne urazy, dobra? Bo jeszcze Granger dojdzie do wniosku, że się pojedynkujemy, a chyba byś nie chciał, żeby zaczęła podejrzewać że twoja magia wróciła? A jeśli zacznie wypytywać Weasleya o to, co się tu dzieje?

- Pójdę do Severusa, żeby wyleczył co poważniejsze siniaki - zgodził się Harry. - Jednak nie mogę zgłaszać się do niego z każdym najdrobniejszym skaleczeniem. Przecież wiesz, że niektóre z eliksirów przeciwbólowych bazują na opiatach...

- Owszem, wiem - wycedził Malfoy. - Zdawało mi się, że lubisz sobie czasem zażyć mugolskich narkotyków.

- Ale nie opium - zaśmiał się Harry. Po chwili spoważniał. - Zresztą, nie interesuje mnie to od chwili, gdy Severus zrobił mi wykład na ten temat.

- Aha, ten wykład pod tytułem: „Narkotyki są dla ciebie złe”. To kolejny wykład z serii: „To jest dla ciebie złe”, drugi w kolejności po: „Zemsta jest dla ciebie zła”. W rozmowie ze mną zdawał się jednak skłaniać ku stwierdzeniu, że narkotyki to składniki eliksirów, a nie sposób na rekreację.

- Tego jeszcze nie słyszałem - odrzekł Harry.

- I nie chcesz słyszeć, bo trwało to godzinami - wyznał Draco z jękiem. - Wracając do tematu, upewnij się, że twoja przyjaciółka - przy tym słowie jego ton zmienił się na szyderczy - nie zobaczy więcej żadnych siniaków, dobra? Zastanawiam się, czy nie dlatego jest taka wścibska, bo Weasley zdradził jej coś o twoim Lumos. Wiedziałem, że powinniśmy rzucić na niego Obliviate...

- Ron jest absolutnie godzien zaufania - przerwał Harry, wzdychając. - Musiał jej jakoś wyjaśnić, dlaczego siedział tu całą noc. Wytłumaczył jej, że miałem wstrząs mózgu, ale nie wie, jak do tego doszło. Powiedział, że to się stało, zanim tu przyszedł.

Draco z początku wydawał się być zirytowany, że Harry broni Rona, ale po tej ostatniej informacji Ślizgon się rozpogodził.

- Ha, czyli wszystko w porządku. Może i jest mądra, ale tym sposobem nic nie będzie mogła wydedukować. Twoja tajemnica jest bezpieczna.

Zerknął na stół, gdzie czekała na nich praca domowa do odrobienia.

- To co teraz, transmutacja? Powtórzymy sobie ostatnie zaklęcia.

- Dobra - zgodził się Harry, wciąż myśląc o Hermionie. I o Snape'ie.

***

Tego wieczoru w Devon Harry stwierdził, że nie trzeba być geniuszem, by zauważyć, że Ginny miała rację. Coś było nie tak z jego ojcem. Zazwyczaj trenowali aż do zmroku, który nastawał coraz później, zwiastując zbliżającą się wiosnę. Tak było i tym razem, ale Snape wydawał się być rozdrażniony ponad miarę. Nigdy nie udzielał zbyt wielu pochwał, ale zawsze chociaż trochę zachęcał syna do dalszego wysiłku. Tego wieczoru jednak Harry słyszał z jego ust tylko wyrazy krytyki i szyderstwa.

Kiedy chłopak głębiej się nad tym zastanowił, stwierdził, że działo się tak już od jakiegoś czasu. Snape miał zdecydowanie złe dni. Harry powinien zauważyć to wcześniej, ale było to trudne, kiedy musiał bezustannie się bronić przed miotanymi ze wszystkich stron klątwami. Nawet kiedy wracali do domu, Mistrz Eliksirów był... jakiś oschły. Jakby jego myśli były skupione na czymś innym. Czymś ważnym. Cokolwiek to było, najwyraźniej stawało się coraz ważniejsze.

Tym razem Snape po powrocie do domu praktycznie się nie odzywał. Rozkazał tylko synowi, by pokazał mu ostatnie wypracowanie z eliksirów. Przeczytał je w niecałą minutę, marszcząc gniewnie brwi. Na koniec prychnął pogardliwie i rzucił je na stół z lekceważącą miną.

- Chyba nie jest aż tak źle? - spytał Harry, przełykając ślinę.

Snape spiorunował go spojrzeniem.

- Czy ty przypadkiem nie zniszczyłeś swoich książek razem z moimi? Bo to - uderzył ręką w pergamin - nie wykazuje nawet najmniejszych oznak należytego zagłębienia się w temat!

Chłopak wzdrygnął się, ale chciał być fair.

- To prawda, że mogłem więcej o tym poczytać - przyznał. - Koncentrowałem się jednak na leksykonie zaklęć. Wymyślałem różne sformułowania, żeby później wypróbować je w Devon. Chodzi mi o to, że staram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby się do czegoś przydać na wojnie...

Snape nagle wstał i bez odpowiedzi ruszył w kierunku swojego gabinetu.

Harry, przerażony, zerwał się na równe nogi i krzyknął za nim:

- Nie miałem na myśli, że eliksiry mi się nie przydadzą, naprawdę! Och, tato, daj spokój!

Snape odwrócił się nagle i z kamienną miną oznajmił:

- Harry. Za bardzo się wszystkim przejmujesz. A teraz zabieraj się za lekcje.

Po czym zamknął za sobą drzwi gabinetu z takim łoskotem, że Harry doskonale wiedział co to oznaczało - ojciec chciał być sam.

- Może te zniszczone książki wkurzyły go bardziej, niż chce przyznać - domniemywał Harry, zerkając na Draco. - Ale co ja na to poradzę? Nie chce mi oddać kluczyka do skrytki, żebym mógł je odkupić.

Ślizgon przyglądał mu się, jakby Harry powiedział coś wyjątkowo głupiego. Wtedy Gryfon zorientował się, że mógł skorzystać z innego rozwiązania.

- Draco, słuchaj... - zagaił, czując się nieswojo. - Mógłbyś mi pożyczyć trochę kasy?

Malfoy wybuchnął śmiechem.

- Cóż, przepraszam! - warknął Harry. - Wiem, że uważasz pożyczanie pieniędzy za coś niskiego...

- Nie o to chodzi - przerwał Draco, rechocząc. - Tylko że... na Merlina, czy ty zawsze byłeś taki tępy? Mówiłem ci przecież, że nie potrzebujesz wcale pieniędzy, żeby coś kupić!

No tak. Harry Potter mógłby zamówić cokolwiek i powiedzieć, że zapłaci później. Harry nienawidził wykorzystywania w ten sposób swojego nazwiska, ale jeśli miał pomóc w ten sposób Severusowi... Chłopak westchnął, wyciągnął kawałek pergaminu i zaczął się zastanawiać, jak się dowiedzieć, które dokładnie książki uległy zniszczeniu. Skrzaty załatały ściany i naprawiły spalone meble... może posprzątały też uszkodzone woluminy? Może Zgredek wiedział coś na ten temat?

Kiedy Harry sięgnął po pióro, Draco złapał go za nadgarstek.

- Nie chodziło mi o to, byś zamawiał jakiekolwiek książki. Nie wiem, o co mu chodzi, ale nie ma to nic wspólnego z tym, co tu narobiłeś. Severus cieszy się, że twoja magia wróciła. Powiedział mi, że strata kilku książek to za nią niska cena.

- Raczej kilku tuzinów - poprawił Harry. - W takim razie co mu jest?

Malfoy wzruszył ramionami.

- Bo ja wiem. Może chodzi o to, co mówiłem wcześniej - że nie podobają mu się nasze treningi w Devon. A może Puchoni niszczą więcej kociołków niż zwykle. Może też zaczęło go drażnić to, że uczniowie z jego własnego domu pragną jego śmierci.

- Może... - mruknął Harry, podnosząc wypracowanie, które Snape rzucił na stół. Nie był jednak w stanie skupić się na jego poprawieniu. Zamiast tego wciąż rozmyślał nad powodami zachowania ojca.

***

Kilka dni później Harry oznajmił:

- Mam już główne zaklęcia od pierwszej do piątej klasy. Jeśli ktokolwiek to zobaczy, stwierdzi, że nie można być gorszym z łaciny niż ja. Niektóre sformułowania nie mają nic wspólnego z oryginałem. Liczy się jednak to, co dane zaklęcie dla mnie znaczy.

- Tylko główne zaklęcia - uściślił Snape surowym tonem.

- No tak! Jeśli mam opracować każde najbłahsze zaklęcie, to nie wyjdę stąd, dopóki nie będę stary i siwy! Naprawdę się starałem, ale niektóre z nich po prostu nie działają tak, jak trzeba.

- Pewnie nie znalazłeś właściwych określeń - pocieszał go Draco. - Eksperymentuj. Z czasem się uda.

Nauczyciel zaczarował pergamin tak, by tylko oni trzej mogli go przeczytać.

- Rzeczywiście musisz uzupełnić ten leksykon, ale może to poczekać do wakacji. Biorąc pod uwagę, jak dobrze kontrolujesz swoją magię, uważam, że będziesz mógł zacząć uczęszczać na lekcje za jakieś dwa tygodnie.

Jak to możliwe, że w tym samym momencie wydawało się to być jedną chwilą i zarazem wiecznością?

Draco zaczął przeglądać listę i oświadczył:

- To ci z pewnością pomoże bronić się przed atakiem, ale co z lekcjami? Severusie, co planujesz? Czy Harry będzie poznawał wszystkie zaklęcia zawczasu, żeby móc je rzucić w trakcie zajęć?

Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi i pokręcił głową.

- Rozważałem to i stwierdziłem, że przyda się nam mały podstęp.

Harry'emu się to nie spodobało.

- Podstęp?

Ojciec posłał mu niezadowolone spojrzenie.

- Owszem. Jesteś niewątpliwie Gryfonem, ale jak ci już kiedyś oznajmiłem, powinieneś włożyć więcej wysiłku, by rozwinąć w sobie ślizgoński spryt. Nie rób takiej przerażonej miny. Nie chcemy, by inni się zorientowali, że umiesz posługiwać się magią bezróżdżkową, a twoja moc nie ma sobie równych. Im słabszy będziesz się wydawał, tym bardziej zaskoczysz Voldemorta podczas ostatecznej walki. Dlatego nie będziesz uczył się zaklęć z wyprzedzeniem. Na zajęciach musisz wypadać dość... blado.

- Współczuję - odezwał się Draco. - Chyba jednak Severus ma rację. To najlepsza strategia.

Harry wzruszył ramionami. Był zadowolony, że ojciec nie uśmiechnął się doń złośliwie i nie zaznaczył, jak blado Harry wypadał zawsze na lekcjach eliksirów. Gdyby tak zrobił, Harry musiałby wytknąć mu, że było to wynikiem obraźliwej postawy nauczyciela. Doszłoby do kłótni, a Harry chciał tego uniknąć za wszelką cenę. Zwłaszcza że miał pewne obawy związane z tym, że jego ojciec miał teraz być również jego nauczycielem.

- Nie przejmuję się tym, że będę musiał dłużej popracować nad nowymi zaklęciami - oświadczył Harry. - Wiem, że wolałbyś nie ujawniać innym, jak działa teraz moja magia. Jestem w stanie ukryć używanie bezróżdżkowej magii, ale co z wężomową? Wszyscy się od razu zorientują, że aby rzucić czar, muszę zaklinać w języku węży.

Chłopak zadrżał lekko na tę myśl. Ojciec uważnie go obserwował.

- Sądziłem, że już zaakceptowałeś tę zdolność. Właściwie tylko dzięki niej jesteś teraz w stanie rzucać zaklęcia.

Harry przypomniał sobie, jak leżał w szpitalu i Snape wyjaśniał mu, że zaakceptowanie ciemnych mocy jest ważne, by móc je w pełni wykorzystywać.

- Mnie to nie przeszkadza - odparł Gryfon. - Tylko że przypomina mi się, jak w drugiej klasie... - urwał. - Wężomowa wszystkich wystraszy.

- Nie tak bardzo - zaprotestował Malfoy. - Teraz już wszyscy wiedzą, że jesteś wężomówcą. Poza tym twoim przyjaciołom nigdy nie robiło to różnicy, zgadza się?

- Owszem...

- W takim razie nie ma się czym martwić.

- Tyle że rzucanie zaklęć w języku węży jest sto razy bardziej upiorne niż samo mówienie nim - jęknął Harry.

- Będziesz musiał sobie z tym poradzić - powiedział Snape. - Nie ma sposobu, żeby nie zdradzić innym twoich ograniczeń. Alternatywą jest dalsze trzymanie cię w ukryciu, ale tego masz już chyba dosyć.

- Zgadza się - odrzekł Gryfon. Spodziewał się, że Draco zacznie narzekać, ale ten zmierzył tylko brata twardym spojrzeniem i bezgłośnie wypowiedział jedno słowo: „Slytherin”.

Harry odwrócił się. Zdał sobie sprawę, że jakaś jego część nie chciała opuszczać lochów. Czy to nie było idiotyczne? Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mu o tym powiedział, Harry uśmiałby się do łez. Teraz jednak czuł się tutaj jak w domu. A nigdy wcześniej nie miał domu, nie mówiąc już o ojcu i bracie...

Chciał zostać i zarazem chciał odejść. Potrzebował swoich przyjaciół. Teraz jednak zdał sobie sprawę, ze tak samo potrzebuje swojej rodziny. Może wreszcie dowiedział się, jak to jest być normalnym - rozerwanym pomiędzy domem a szkołą, a nie traktującym Hogwart jako ucieczkę od wszystkiego, co było w jego życiu złe.

- Zmieniając temat, postanowiłem, że nie wszystkie książki z mojego gabinetu będą dla was zabronione - oznajmił Snape. - Zakupiłem nowe egzemplarze i obaj poukładacie je na półkach.

Draco skrzyżował ramiona na piersi.

- Czy ja wyglądam na skrzata? - spytał szorstko.

- Zawsze mogę zabronić wam dostępu do nich - odparł Mistrz Eliksirów tonem surowszym, niż Harry uważał za potrzebne.

- Mamy je układać na półkach - powtórzył Malfoy, posyłając Snape'owi fałszywy uśmiech.

Ten w odpowiedzi warknął tak groźnie, że Harry zapytał głośno:

- Proszę pana, czy wszystko w porządku? Ja... - Chłopak zastanawiał się gorączkowo, czy nie zaproponować ponownie opłacenia zniszczonych książek lub nie przeprosić za to po raz kolejny, choć nie był przekonany, że w czymkolwiek to pomoże. - Wydaje się, że jest pan jakiś nieswój - wyjąkał. - Czy mogę jakoś pomóc?

Nauczyciel westchnął i przeczesał ręką włosy.

- Nie, Harry. Nie możesz mi pomóc.

Gryfona nagle olśniło.

- Zaczyna pan myśleć, że mój ostatni sen się sprawdzi, tak?

Słowa te wytrąciły Snape'a z zamyślenia.

- Ależ skąd. Nigdy tak nie myśl. Po prostu jestem zajęty pewną sprawą związaną z Zakonem.

Draco wyglądał na zaintrygowanego wzmianką o nowym proroczym śnie przyjaciela, ale po wypowiedzi Mistrza Eliksirów cały się spiął.

- Jaką sprawą?

Kiedy Snape nie odpowiedział, chłopak wybuchnął:

- Chodzi o mnie, tak? Mój ojciec znowu zaczął coś knuć, żeby porwać mnie dla Czarnego Pana?

Mistrz Eliksirów milczał chwilę, po czym odrzekł:

- Cóż, równie dobrze mogę ci powiedzieć. Lucjusz ani na chwilę nie przestał próbować usunąć cię z Hogwartu. Jego ostatni plan skupiał się na przekonaniu Rady Nadzorczej, że twój status jako ucznia tej szkoły powinien zostać zmieniony, ponieważ opuściłeś zbyt wiele zajęć. Albus zbił jego argumenty mówiąc, że podczas ataków bazyliszka spetryfikowani przez niego uczniowie mieli o wiele większe zaległości w materiale, a nikt nie nalegał na wydalenie ich ze szkoły.

Draco westchnął.

- Coś mi się zdaje, że to nie pierwszy raz, gdy starał się przekonać radę, by mnie wywalili.

- Owszem, jest bardzo uparty - potwierdził Snape. - Może poczujesz się trochę lepiej na wieść, że jego siła przekonywania nieco zmalała od czasu jego pobytu w Azkabanie.

- Ale nie zbiedniał przez to, ani nie stracił zdolności obrócenia ich w proch, jeśli nie będą mu posłuszni.

- Zgadza się, ale dzięki temu stali się bardziej świadomi tego, co ich czeka, gdy Voldemort przegra wojnę, a oni zostaną uznani za sprzymierzeńców czarodzieja, który był jego prawą ręką. Jak na razie rada szybko przejrzała jego nieprzekonujące argumenty o konieczności usunięcia cię ze szkoły. Wierz mi, Draco, nie mam zbyt wiele szacunku dla Rady Nadzorczej Hogwartu, ale jednego jestem pewien - nie wydalą cię bez naprawdę poważnych powodów.

- Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie... - Malfoy zadrżał na całym ciele. Po chwili zapytał: - Jest jeszcze coś więcej, prawda?

Snape zamyślił się na chwilę, po czym odpowiedział:

- Wspominałem już wcześniej, że Voldemort stara się rozprzestrzenić swoje wpływy na kontynent. Dokładnie mówiąc, we Francji. Tamtejsze czarodziejskie autorytety sprawiają, że nasze ministerstwo wygląda przy nich jak stowarzyszenie geniuszy. Krótko mówiąc, nie uważają tej groźby za realną, mimo że zaczęły się już ataki na mugolaków.

Harry zesztywniał na te słowa, a Snape, widząc to, odezwał się ostrzegawczo:

- Harry, to nie ma z tobą nic wspólnego.

- Właśnie, że ma - zaprotestował Gryfon. - Jestem jedynym, który może to zrobić.

- Jesteś jeszcze za młody! - fuknął jego ojciec. - Mówię ci o aktywności Voldemorta tylko dlatego, że - jak już ci kiedyś powiedziałem - sądzę, że lepiej radzisz sobie mając do dyspozycji więcej informacji niż mniej. Niezależnie od tego, masz skończyć swoją edukację, zanim choćby pomyślisz o ataku na tego szaleńca!

Draco spoglądał raz na Snape'a, raz na Harry'ego.

- Czy ja o czymś nie wiem? To prawda, że Harry ma tę swoją sławę i są wobec niego pewne oczekiwania, idzie jakby w pierwszym szeregu, ale... jedyny, który może to zrobić? Mówisz, jak sądzę, o zabiciu Czarnego Pana? - Kiedy nikt nie odpowiedział, Malfoy zaczął dopytywać: - Chodzi pewnie o tę przepowiednię, którą mój ojciec chciał zdobyć w zeszłym roku?

Snape milczał z kamienną twarzą. Harry, nie będąc zwolennikiem sekretów, kiwnął powoli głową.

- Potter - warknął Mistrz Eliksirów.

- Przecież jesteśmy rodziną - bronił się Harry. - Poza tym sam mówiłeś, że chcesz, by Draco wiedział, jak ma mi pomóc w razie czego. W takim razie równie dobrze można mu zdradzić, jak będzie się toczyła ta wojna, nie uważasz?

Malfoy wlepił wzrok w przyjaciela, jakby wyczuwał, że może drążyć dalej.

- A zatem ty i tylko ty możesz zabić Czarnego Pana. Biorąc pod uwagę twój ostatni wyczyn z Lumosem, ma to sens. A co z twoimi snami? Tymi, o których nigdy nic mi nie mówiłeś?

Harry wziął głęboki oddech.

- Wiedziałem już wcześniej, że zostanę oślepiony na Samhain. Wiedziałem, że tu zamieszkam i że uderzę Rona. Wiedziałem też, że kiedyś nazwiesz nas obu „braćmi”.

Draco uniósł brwi.

- To pewnie dlatego tak się śmiałeś, co? Aha, teraz wspominałeś coś o ostatnim śnie. Wygląda na to, że jeszcze się nie spełnił, tak?

- Severus nie uważa, by w ogóle miał się spełnić - odrzekł Harry. - Śniło mi się, że będzie musiał rozwiązać adopcję.

Malfoy wybałuszył oczy.

- Przecież to bez sensu. Chyba sam w to nie wierzysz, co?

- Najpierw nie wierzyłem, potem zacząłem wierzyć... - odparł Harry, wzruszając ramionami. Zbyt trudno było dokładnie wyjaśnić, jak się czuł w związku z perspektywą przedstawioną w swoim śnie.

- Severusie, powiedz mu, że nie rozwiążesz tej adopcji!

- Nie uważam, by ten sen był proroczy - oświadczył Mistrz Eliksirów spokojnym tonem. - Harry przeżywał po prostu we śnie swoje lęki.

- Też tak myślałem, dopóki Draco nie zaczął mówić o Maści Na Problemy Skórne i nie skojarzyłem tego z moim snem - zaoponował Harry.

Malfoy zmarszczył brwi.

- Czekaj, ty wiedziałeś o Maści...

- ...już wcześniej! - dokończył Gryfon. - Tak z grubsza. Trudno mi to dokładnie wyjaśnić. Tak czy inaczej, to był z pewnością proroczy sen. Wiem, że Severus nie chce rozwiązywać adopcji, ale wygląda na to, że okoliczności zewnętrzne go zmuszą.

Snape posłał chłopakowi spojrzenie pełne wyższości.

- Głupiutki Gryfon odmawia przyjęcia do wiadomości, że nawet jeśli jego sen byłby prawdziwy, to szesnastolatek z problemami z pewnością nie jest światowym autorytetem w dziedzinie interpretacji snów!

- Ja już postanowiłem, że nie to się tak naprawdę liczy - wtrącił Harry, ignorując komentarz Snape'a i jego paskudny nastrój. Ojciec był pewnie wściekły, że Harry za dużo ujawnił. - Bo to nie formalności czynią z nas rodzinę. Co ty na taką... interpretację, Severusie? - Kiedy Snape się nie odezwał, Harry zmarszczył brwi. - Przepraszam, że od razu z tym do ciebie nie przyszedłem. Powinienem był. Pamiętam, że obiecywałem, że w takiej sytuacji od razu dam ci znać.

Ojciec posłał mu miażdżące spojrzenie.

- Dokładnie. Minus dwadzieścia punktów za absolutnie nieprawidłową ocenę sytuacji.

- To będzie dziesięć od Slytherinu! - jęknął Draco.

- W takim razie naucz go trochę strategii! - odpalił Snape. - Nawet pierwszoroczny Ślizgon nie prowokowałby mnie do odebrania punktów w ten sposób!

Malfoy zastanowił się nad tym przez chwilę i kiwnął głową.

- No właśnie, twoi nowi współdomownicy zjedzą cię żywcem, jak nie będziesz bardziej uważał.

- Już późno - mruknął Mistrz Eliksirów ze złością. - Idźcie do łóżka.

***

Zrobili to, co im polecił, ale Harry nie mógł zasnąć. A to za ciepło, a to za zimno... Znowu przyszła mu na myśl bajka o trzech niedźwiadkach i zachichotał pod nosem.

- Też nie możesz spać? - dobiegł go głos Draco z sąsiedniego łóżka i trzeszczenie, jakby Ślizgon przewracał się na bok, by leżeć twarzą do brata.

- Za dużo mi chodzi po głowie - odparł Harry. - Chciałbym móc przestać się oklumować, ale się boję. W takich razach blizna naprawdę strasznie mnie boli. - Chłopak chciał oderwać się od tej myśli, więc zapytał: - A ty? Czemu nie śpisz?

- Przez Lucjusza - westchnął Draco. - Nie mogę przestać myśleć, że w końcu się do mnie dobierze. Ciągle myślę o...

Urwał.

Harry też przewrócił się na bok.

- O czym?

- O igłach - szepnął Draco. - Tylko że dla mnie to będą węże. Mogę się o to założyć. Z pewnością wrzuci mnie do klatki pełnej węży...

Harry stwierdził, że nie będzie wytykał bratu, że to samo odnosi się do pokoju wspólnego Ślizgonów.

- Nie będzie miał tej szansy - powiedział. - Severus nie pozwoli mu się nawet do ciebie zbliżyć.

Draco odchrząknął lękliwie.

- Harry, ty ich nigdy nie widziałeś razem. No, może na Samhain, ale to się nie liczy, bo Severus wtedy udawał. Ja ich widziałem wiele razy. Nie powiedziałbym wprawdzie, że mój ojciec onieśmiela Severusa, ale zawsze odnosił się do niego z pewnym szacunkiem.

- Tak, bo wtedy też udawał - odparował Harry. - Słuchaj, pewnie masz rację. Ja o tym nie wiem za wiele. Podejrzewam jednak, że Severus zawsze miał twojego ojca na oku.

- Potter, wojna już była skończona - warknął Malfoy. - Nikt nie podejrzewał, że Czarny Pan powróci!

- Zgadza się, ale twój ojciec próbował to zmienić, racja? - spytał Harry, mając na myśli dziennik Toma Riddle'a. - Severus na pewno miał swoje podejrzenia. Zachowywał się tak przy twoim ojcu, żeby go zwieść.

- Sądzisz, że mnie też zwodził za każdym razem, kiedy nazywał mnie smarkatym spryciarzem?

Harry roześmiał się w głos. Dosłownie widział małego, rozpuszczonego Draco, jak zasłużył sobie na to przezwisko.

- Chyba wolelibyśmy nie obudzić Severusa, biorąc pod uwagę, w jakim jest nastroju - szepnął Draco. - Rzuć Silencio. Bez różdżki. Chyba że jeszcze nad tym nie pracowaliście?

- Pracowaliśmy.

Harry, pamiętając o uwagach ojca, by nie popadł w nawyk używania magii bezróżdżkowej, sięgnął po różdżkę.

- Smarkaty spryciarz, doprawdy?

- Wiesz - wycedził Draco - może faktycznie byłem nieco rozpieszczony. Ale i tak lepsze to niż „głupi dzieciaku”. Myślisz, że do Longbottoma też jest przywiązany? Słyszałem, jak pewnego razu nazwał go „głupim chłopcem”.

- Sądzę, że Neville'owi to nie grozi - przyznał Harry sucho. - Severus używa w stosunku do mnie specjalnego tonu. No, zazwyczaj.

- Tak, on ma różne dziwne przyzwyczajenia - zastanowił się Draco. - Jak go coś bawi, a nie chce tego okazać, to zaciska lewą pięść. To naprawdę dziwaczne.

Gryfon stwierdził, że to faktycznie prawda.

- Słuchaj, a zauważyłeś kiedyś, że jak jest zdenerwowany, to krzyżuje ramiona w taki specjalny sposób? Wiesz, jak palcami jednej ręki puka w przedramię drugiej?

- Taa, to znaczy, że się niecierpliwi i chce wrócić do swoich eliksirów - zachichotał Draco. - W połowie wypadków tak się niecierpliwi, że nie przykłada się do reprymendy. A wiesz, że kiedy stwierdza, że powinien na ciebie krzyknąć, to wstrzymuje przez chwilę oddech?

Harry wyszczerzył się w ciemności, próbując naśladować głos Snape'a.

- On nie krzyczy, on wykłada.

- Masz na myśli, że wykrzykuje swoje wykłady?

Harry zaczął tak chichotać, że rozbolały go żebra.

- A to jego „jak mniemam”? Przecież to brzmi tak wiktoriańsko! - zachłysnął się Harry. - I... o Boże, muszę cię o to zapytać. Co my zrobimy z jego włosami? Znaczy, kiedy go nienawidziłem, wcale mi nie przeszkadzało, że są takie tłuste. To była kolejna rzecz, za którą mogłem go nienawidzić. Jednak teraz... to takie cholernie żenujące, że mój ojciec tak wygląda na zajęciach!

- Przecież byłeś już u niego w sypialni - rechotał Draco. - Wymyśl jakiś pretekst, żeby dostać się tam znowu, i idź do łazienki...

- Już w niej byłem - oznajmił Harry z wyższością. - Ślizgońska legenda jest prawdziwa. Łazienka jest naprawdę super.

Malfoy pokazał mu język.

- Dowiedz się, czym myje włosy - zasugerował. - Pobierz próbkę, a ja zobaczę, czy dałoby się ulepszyć nieco formułę.

- Chyba raczej sprawić, żeby w ogóle zaczęła działać - fuknął Harry. - Ja tego nie rozumiem. On jest przecież Mistrzem Eliksirów, do cholery! Powinien mieć najlepszy szampon na świecie!

Draco parsknął.

- Nie pamiętasz, że on się nie przejmuje tym, co ludzie myślą?

- Nawet my?

- Nigdy tego nie przyzna - śmiał się Malfoy. - W końcu jesteśmy jego głupimi dzieciakami.

Harry wył ze śmiechu, kiedy nagle drzwi od ich pokoju otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł Snape. Jego rozeźloną twarz oświetlało tylko mdłe światełko na końcu różdżki.

- Mieliście iść spać! Co się tutaj dzieje?

- Severusie, nie zamierzaliśmy ci przeszkadzać. Harry, miałeś przecież rzucić Silencio?

- No i rzuciłem! - bronił się Gryfon, siadając na łóżku. Na myśl o tym, co Snape mógł usłyszeć, zaczęła go palić twarz. Boże, chyba nie dotarło do niego to o szamponie? - A co, nie zadziałało?

- Nie wiem! Rozmawialiście ze sobą czy wyliście jak dwie szalone hieny?

- No... jedno i drugie - odrzekł Harry.

- Nie słyszałem waszych głosów, ale śmiech już tak - warknął Snape. - Której inkantacji użyłeś?

Chłopak zmarszczył brwi.

- Hmm. Trochę ich mam. Tym razem chyba kazałem drzwiom, żeby nie przepuszczały tego, co mówimy.

- Co mówicie?

- Dobra, dobra! Wiem, że muszę nad tym popracować!

- Jak mniemam, masz rację.

Harry nie był w stanie się powstrzymać. Zaczął śmiać się na cały głos. Długo nie trwało, kiedy dołączył doń Draco.

- Głupie dzieciaki - skomentował nauczyciel, kręcąc głową. Harry zaczął turlać się ze śmiechu. Draco hiperwentylował.

- Oddychaj, ty głupi dzieciaku! - wystękał Harry, kiedy był w stanie wreszcie złapać oddech.

Malfoy się opanował, ale nadal dyszał tak, jakby właśnie skończył mecz quidditcha.

- Kiedy każę wam iść spać, spodziewam się, że będziecie posłuszni - odezwał się Snape surowym tonem.

- Ale przecież posłuchaliśmy cię - odrzekł szybko Harry. - Kazałeś nam iść do łóżka. Draco, czy wychodziłeś z łóżka od kiedy tu weszliśmy?

- Jak mniemam, nie wychodziłem.

- No weź przestań! - Harry zatrząsł się ze śmiechu.

- Idźcie spać natychmiast! - zagrzmiał Snape, po czym obrócił się na pięcie i wypadł z pokoju. Nocna koszula powiewała za nim niemal tak samo majestatycznie jak dzienne szaty. Harry zastanawiał się, czy jego ojciec byłby w stanie dokonać tej sztuki z ręcznikiem kąpielowym owiniętym wokół bioder.

Chłopcy nie usnęli tak od razu. Przez pewien czas rozmawiali ze sobą, choć o niczym konkretnym. Harry zawsze zastanawiał się, jak to jest mieć rodzeństwo. Teraz już wiedział. To oznaczało mieć kogoś, na kim mógł polegać i z kim mógł się wygłupiać. Kogoś, kto mógł go zobaczyć w najgorszym stanie i nie myśleć o nim źle.

Było mu smutno, że miał opuścić lochy akurat wtedy, kiedy zorientował się, jakim fajnym bratem mógłby być Draco. Miał wrażenie, że w pewien sposób go traci, choć wiedział, że tak przecież nie jest. Miał zamiar naprawdę często go odwiedzać.

Harry zasnął z tą myślą i zaczął odpływać do krainy snów. Obrazy przemykały przez jego umysł zbyt szybko, by był w stanie skupić się na którymkolwiek z nich. Las. Dom pokryty strzechą, sowa siedząca na drążku. Obok niego przeszedł Lucjusz Malfoy, długimi krokami podążając do domu. Harry wzdrygnął się, czując ukłucia igieł, ale Malfoy nawet na niego nie spojrzał. W drzwiach chaty stanął mężczyzna i kobieta. Francuski akcent. Rozmowa. Coś o Czarnym Panu...

Obrazy zaczęły zlewać się w jedno, tworząc niewyraźny wir. Harry przeniósł się z Francji do jakiegoś innego miejsca, które rozpoznał od razu. To był pokój wspólny Gryfonów, lecz jego współdomownicy nie dostrzegali go, tak samo jak Malfoy w poprzedniej części snu.

- Upadek z sowiarni - powiedział ktoś tonem sugerującym, że mówiono to już co najmniej kilka razy.

- Zawsze myślałam, że kiedy coś takiego się przydarzy, to komuś z nas. Gryfonowi. Nie komuś spośród nich...

- Może i tak, ale pamiętasz tamte eliksiry? - Parvati potrząsnęła głową. - To było oczywiste, że prędzej czy później coś takiego się stanie. Na Merlina, przecież to była otwarta groźba, rzucona w obecności nauczyciela!

Ktoś odezwał się przyciszonym głosem:

- Podobno na pogrzebie trumna musiała być zamknięta, bo ciało... to był jeden wielki bajzel.

- Każdy Ślizgon to bajzel, żywy czy martwy - odparł ktoś twardo.

Harry odwrócił się i zobaczył Rona i Hermionę siedzących koło siebie na sofie przed kominkiem.

- Jesteś okropny - skomentowała Hermiona z grymasem na twarzy.

Ron burknął coś pod nosem.

- Nie powiesz mi, że martwi cię śmierć kogoś ze Slytherinu!

- Martwi mnie reakcja Harry'ego! - wykrzyknęła Hermiona.

- Przynajmniej nie będziemy się musieli przejmować tym, że ciągle przebywa w towarzystwie pieprzonego Malfoya - fuknął Ron.

- Ron, przecież wiesz, jaki jest Harry! Na pewno będzie się za to winił! Będzie sobie wmawiał, że powinien powstrzymać Malfoya przed opuszczeniem mieszkania Snape'a! Co z tego, że bez magii i tak nie byłby w stanie tego zrobić...

Ron zrobił dziwną minę, słysząc słowa Hermiony o Harrym pozbawionym magii, ale po chwili na jego twarzy znowu odbiła się złość.

- Przecież to nie wina Harry'ego, że Malfoy polazł do sowiarni! A tak w ogóle, to co on tam robił? Bardzo chciałbym to wiedzieć! Jestem pewien, że planował zdradzić Harry'ego, ot co! I coś poszło nie tak!

- To nie ma nic do rzeczy - odparła Hermiona, wstając. - Chodź, pójdziemy zobaczyć, czy nie przydamy się na coś Harry'emu.

Ron podniósł się na nogi i złapał dziewczynę za rękę.

- Dobra, chodźmy. Ale nie miejmy zbyt wielkiej nadziei, co?

Hermiona przełknęła głośno.

- Masz rację. Choć nie miało to dla mnie sensu, Harry chyba naprawdę dogadywał się z Malfoyem. Nie sądzę, byśmy mogli w jakikolwiek sposób go pocieszyć...

- Owszem. Ale nie to miałem na myśli. Ja tylko... Nie wiem nawet, czy będziemy mogli tam wejść. Snape na pewno dołożył masę dodatkowych zabezpieczeń.

- Pewnie, teraz nie będzie ufał już nikomu i raczej nie można go za to winić. Cóż, pozostaje nam tylko zejść na dół i spróbować go przekonać, żeby nas wpuścił.

Dwójka Gryfonów skierowała się do wyjścia z pokoju wspólnego.

Harry usiadł gwałtownie, jak pchnięty sprężyną. Spojrzenie miał dzikie, a jego włosy sterczały we wszystkich kierunkach, potargane od rzucania się we śnie. Przez chwilę, która wydawała mu się wiecznością, nie był w stanie złapać tchu. Wszystkie żarty wydały się mu nagle horrendalnie głupie. Czy to naprawdę było kilka godzin temu, kiedy był tak szczęśliwy?

Chłopak złapał wreszcie oddech i chwiejnie stanął na nogi. Podszedł do łóżka Draco, wstrząsany dreszczami, choć nawet nie zauważał panującego wokół zimna i lodowatej podłogi. Obrazy ze snu przesuwały się w jego pamięci, a im dłużej wpatrywał się w brata, tym było gorzej.

Draco... spadł z sowiarni...

Pogrzeb... zamknięta trumna...

Powinien powstrzymać Malfoya przed opuszczeniem mieszkania Snape'a...

Harry wyciągnął trzęsącą się dłoń i chciał dotknąć włosów Draco. Zanim jednak zdążył to zrobić, jego nadgarstek został złapany w żelazny uścisk.

- Czemu sterczysz nad moim łóżkiem jak jakiś ghul? - spytał Ślizgon podejrzliwym tonem, a jego srebrzyste oczy połyskiwały w półmroku.

Harry chciał uwolnić rękę, ale zarazem pragnął, aby Draco ją przytrzymał. A może raczej to Harry chciał złapać Draco. Być jego bratem... tak długo, jak długo się dało.

- Wiesz...

Chłopak odchrząknął, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Jak miał oznajmić komuś o jego rychłej śmierci? Z drugiej strony, jak miał to przemilczeć?

Harry, czy w swoich snach widziałeś czyjąś śmierć? - zapytał Dumbledore, a Harry odrzekł:

- Czegoś takiego bym nie ukrywał.

Dyrektor kazał mu wtedy powiadomić w razie czego kogoś z Zakonu.

Wtedy nagle sobie przypomniał. Obietnica. Nie musiał zmagać się z tym samemu. Nie musiał też martwić tym Draco. Mógł pójść do ojca po pomoc. Ojciec będzie wiedział co powiedzieć, co zrobić.

- Miałem zły sen - wyjąkał Harry - Ja... pomyślałem, że lepiej cię obudzę, żeby dać ci znać. Idę pogadać z Severusem, dobra? W razie jakbyś się obudził i zobaczył, że mnie nie ma...

Szybko się zamknął, świadom tego, że gada bez sensu.

Draco posłał mu dziwne spojrzenie.

- Harry, jakbym się obudził i zobaczył, że cię nie ma, to właśnie to bym pomyślał - że poszedłeś do Severusa. Niby gdzie indziej miałbyś być? - Ślizgon ziewnął. - No, może jeszcze przyszłoby mi do głowy, że siedzisz w toalecie. Cieszę się, że tym razem nie muszę cię szantażować, żebyś do niego poszedł.

Harry kiwnął głową i ruszył do drzwi. Po drodze obejrzał się do tyłu. Draco już prawie spał, jego twarz była rozluźniona i wypogodzona. Harry miał upiorne wrażenie, że patrzy na zmarłego. Ale Draco nie będzie tak wyglądał po tym, jak spadnie z sowiarni...

Chłopak ze ściśniętym gardłem pobiegł do sypialni ojca. Uderzył pięścią w drzwi i kiedy Snape otworzył, Harry rzucił się mu w ramiona, potykając się o własne nogi.

- Musisz coś zrobić! - rozpłakał się. - Musisz mi pomóc!

Drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem.

Mistrz Eliksirów przetarł ręką oczy, ale niezadowolenie szybko zniknęło z jego twarzy, zastąpione przez troskę. Może nawet miłość. Rzadko kiedy mówili to słowo na głos, ale wiedzieli, że ono jest. To się liczyło przede wszystkim.

Tym razem jednak nawet miłość mogła nie wystarczyć.

- Draco zginie! - wykrzyknął Harry ochryple. - Umrze straszną śmiercią i musimy znaleźć jakiś sposób, żeby to się nie stało!

ROZDZIAŁ 62: MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM

Snape zapytał chrapliwie:

- Miałeś proroczy sen?

Kiedy chłopak kiwnął głową i otworzył spierzchnięte usta, żeby kontynuować, nauczyciel przerwał mu gwałtownie:

- Harry, ani słowa więcej!

Jednym ramieniem przycisnął syna mocno do siebie a drugim zaczął rzucać na drzwi zaklęcia blokujące i wyciszające. Harry zauważył, że było ich co najmniej kilka. Trząsł się na całym ciele i jedynie uchwyt Snape'a powstrzymywał go przed upadkiem. Nie wiedział, czy ojciec rzuca jedno i to samo zaklęcie, które mu nie wychodzi, czy z premedytacją rzuca kilka zaklęć, by nałożyły się na siebie. Harry orzekł, że pewnie to ostatnie. Nie był w stanie sobie wyobrazić, by Severus, nieważne jak zdenerwowany, nie potrafił rzucić Silencio. Poza tym ojciec powiedział mu kiedyś, że czar na drzwiach uaktywnia się automatycznie, kiedy tylko się zamkną... więc pewnie wzmacniał tę ochronę. A może to chodziło o drzwi od gabinetu? Harry już sam nie wiedział. Jego tok myślenia zaburzało wspomnienie okropnego snu. Im dłużej o nim myślał, tym większa ogarniała go panika.

Na razie jednak mógł tylko czekać w milczeniu, aż Snape skończy rzucać zaklęcia i będą mogli wreszcie porozmawiać bez lęku, że Draco wpadnie tu w którymś momencie.

Mistrz Eliksirów odłożył różdżkę, najwyraźniej stwierdzając, że zrobił wystarczająco wiele. Harry odczytał to jako znak, że może już mówić. Zaczął wyrzucać z siebie słowa, które więzły mu w gardle. W uszach mu szumiało, jakby znalazł się w centrum huraganu.

- My... Boże, to była sowiarnia... Musimy to jakoś powstrzymać...

Snape położył synowi ręce na ramionach i ścisnął tak mocno, że chłopak niemal się skrzywił.

- Harry, uspokój się - mruknął niskim głosem.

Miał oczywiście rację, bo inaczej Harry nie byłby w stanie wyjaśnić całego snu ani szczegółowo opisać, co w nim się wydarzyło. Chłopak zebrał całą swoją siłę, żeby powstrzymać ogarniającą go zgrozę, i spróbował opisać sen krok po kroku. Nie szło mu jednak o wiele lepiej niż przedtem.

- Ktoś wypchnie Draco z sowiarni! Chyba inni Ślizgoni, a przynajmniej tak to brzmiało, bo to Gryfoni o tym mówili, że najpierw była groźba, a ja miałem to powstrzymać... - Harry czuł, jak coś w nim umiera. - Boże, tam było coś o jego pogrzebie...

- Cisza! - ryknął Snape, popychając syna w kierunku łóżka. - Jeśli mnie nie posłuchasz i nie przestaniesz się odzywać, zaknebluję cię Mudosem! Słyszysz, co mówię? Każde słowo umacnia ten sen w twoim umyśle, co jest bardzo niekorzystne zważywszy, że musimy przenieść go z twojej podświadomości do myślodsiewni! Na Merlina, Harry, przestań zaraz opowiadać mi te wszystkie szczegóły! Czy to jasne? Absolutnie jasne?

Pod koniec Mistrz Eliksirów krzyczał już tak głośno, że Harry się od niego odsunął. Tym niemniej jednak zrozumiał, o czym mowa. Kiwnął głową, spojrzał ojcu w oczy i zapytał:

- Sny można przenosić do myślodsiewni?

Snape rzucił mu niecierpliwe spojrzenie.

- Nie można, kiedy osoba, która je śniła, nie współpracuje. Nic się nie uda, jeśli się nie uspokoisz.

Harry skinął głową, choć jego myśli wciąż wirowały jak na karuzeli. Po wyjaśnieniach Snape'a próbował nie koncentrować się na swoim śnie, ale nie mógł nic poradzić na to, że ciągle sobie przypominał jego fragmenty.

Ojciec chyba zobaczył to w jego oczach, bo wcisnął mu do ręki szklankę wypełnioną czymś rzadkim i przejrzystym.

- Wypij to. Powoli. Spróbuj rozpoznać, co to jest.

Harry nie miał w tej chwili głowy do zgadywanek, ale rozsądek podpowiadał mu, że Snape by tego nie robił, gdyby nie miał ważnych powodów. Płyn nie miał wyraźnego smaku, więc chłopak przytrzymał odrobinę w ustach i skupił się, próbując wyczuć nawet najmniejszy ślad smaku lub zapachu. Przez cały ten czas ojciec wpatrywał się w jego pierś, jakby liczył oddechy. Jego spojrzenie było tak intensywne, jak wtedy, kiedy warzył jakiś eliksir i musiał go zamieszać określoną ilość razy.

Harry nie czuł się dobrze jako „eliksir”, więc szybko skończył pić.

- To woda - oświadczył łamiącym się głosem. - A więc gdzie masz myślodsiewnię?

- Jeszcze nie uspokoiłeś się wystarczająco - odrzekł Snape, spacerując wzdłuż pokoju.

- No to daj mi eliksir uspokajający! - krzyknął Harry z frustracją. - Po co kazałeś mi wypić zwykłą wodę?

- Nie chodziło o samą wodę, tylko o to, byś spróbował skupić się na czymś konkretnym - objaśnił Snape sucho. - Zaś co do eliksiru, nie byłoby mądrze zażywać go w tym momencie.

Gryfon poczuł się jak głupek. Oczywiście, że eliksir mógł w jakiś sposób przeszkodzić w przeniesieniu snu do myślodsiewni. Już wcześniej powinien zorientować się, o co chodziło z wodą. Chyba ojciec miał rację, faktycznie powinien się uspokoić. Nie był w stanie myśleć logicznie. Skoro jednak skupienie się na czymś innym miało pomóc, Harry zadał pytanie, które w tym momencie wydało mu się bardzo logiczne.

- Tato, dlaczego nie przeniosłeś do myślodsiewni mojego snu o rozwiązaniu adopcji?

- Pewnie dlatego - westchnął Snape - że czekałeś półtora tygodnia, by mi o nim powiedzieć. - Odgarnął włosy z czoła ruchem, który zdradzał jego własny niepokój, choć jego głos ani przez chwilę nie stracił nic ze swojego spokojnego, pocieszającego tonu. - Myślodsiewni można w takich wypadkach użyć tylko tej samej nocy, o ile w ogóle. Poza tym zrekonstruowałeś już wtedy sen w swoim pamiętniku, wskutek czego większa jego część, o ile nie całość, była już w twoim świadomym umyśle.

Harry zorientował się, że rozmowa o czymś innym w istocie pomaga mu opanować panikę, więc zapytał:

- A wtedy na Grimmauld Place? Wtedy, gdy krzyczałem w wężomowie? Czemu po obudzeniu mnie nie użyłeś myślodsiewni?

- Przypomnij sobie, że w tamtej chwili jeszcze ani jeden twój proroczy sen się nie spełnił. Lupin w ogóle nie rozumiał, z czym mamy do czynienia, i ja też nie.

Kiedy Harry usłyszał słowa „proroczy sen”, panika ogarnęła go na nowo. Wstrzymał oddech, doskonale świadom, że ojciec bacznie go obserwuje. Mistrz Eliksirów usiadł na łóżku obok syna.

- Harry, musisz się opanować. Twój sen, cokolwiek by nie oznaczał, nie ujawni się w uporządkowany sposób, jeśli podczas jego odsiewania nadal będziesz podenerwowany.

Chłopak zerknął na swoje gołe stopy.

- Rozumiem, ale... nie mogę nie być podenerwowany po takim śnie.

Snape wskazał dłonią miejsce obok siebie.

- Zasugerowałbym oklumencję, ale jak mniemam nieustannie wznosisz bariery?

Harry kiwnął głową i przesunął się w stronę ojca. Ogarnęło go kojące ciepło, kiedy mężczyzna objął go ramieniem.

- Opowiedz mi o Gryfonach z twojego rocznika - poprosił Snape. - Jak sądzisz, jaką ścieżkę kariery obiorą po ukończeniu Hogwartu?

Tym razem chłopak był świadom, że rozmowa miała na celu zmienić bieg jego myśli. Wiedział, że Snape na pewno nie był zainteresowany uczniami z Gryffindoru i Harry nigdy by się nie podzielił z nim informacjami. Mistrz Eliksirów znał aż nazbyt dobrze sztukę uwłaczania innym. Z pewnością ironizowałby na temat nawet najniewinniejszych szczegółów.

Ginny i Hermiona dały aż nazbyt jasno do zrozumienia, że przysposobienie Harry'ego nawet w najmniejszym stopniu nie zmieniło nastawienia Mistrza Eliksirów do innych Gryfonów.

Chłopak jednak ufał ojcu. Snape mógł być sobie drwiący i niesprawiedliwie odbierać Gryffindorowi punkty, ale nigdy nie nadużyłby informacji, które syn zdradził mu w takiej chwili.

- Hm, nie wiem - powiedział, relaksując się. Trudno było przestać myśleć o tym śnie, ale ze względu na Draco musiał tego dokonać. - Może najpierw Hermiona... Wydaje mi się, że nauka w Hogwarcie to dla niej za mało. Widziałbym ją w Oksfordzie albo Cambridge, tylko nie wiem, czy wstąpiłaby na czysto mugolski uniwersytet.

- A pan Weasley?

Harry uśmiechnął się lekko.

- Siedem lat nauki wystarczy mu w zupełności. Ale co dalej? Mówił, że chce przyłączyć się do Freda i George'a i pomóc im w prowadzeniu sklepu, ale wydaje mi się, że wolałby jakąś pewniejszą perspektywę. Pracę na etacie z dobrą pensją, żeby nie musiał za długo czekać, zanim...

Chłopak urwał i przygryzł dolną wargę.

- ...zanim oświadczy się pannie Granger? - dokończył Snape.

- Nie wiem, czy oni tak na poważnie - wycofał się Harry.

- Cóż, od jakiegoś czasu myślałem, że pan Weasley ma napisane na czole „przyszły auror” - oznajmił Mistrz Eliksirów tonem sugerującym, że to wcale nie komplement. - Niezbyt spostrzegawczy, „nie chwyta niuansów”. Jako prefekt nie jest w stanie zmusić przyjaciół do przestrzegania obowiązujących zasad, ale biada jego wrogom. Doskonały materiał na aurora.

Harry wiedział oczywiście, że Snape ma swoje powody, by nienawidzić aurorów. Wciąż jednak przeszkadzało mu, że ojciec tak się o nich wyraża. Przecież wiedział, że Harry sam zamierza zostać aurorem. Co sobie pomyśli, kiedy dowie się, że obaj jego synowie mają zamiar zasilić szeregi tych, którymi tak pogardzał?

O ile Draco dożyje do tego czasu.

Czując, że panika zaczyna chwytać go za gardło, Harry zdwoił swoje wysiłki w oklumencji i wypchnął to uczucie poza obręb ściany płomieni chroniącej jego umysł. Przez chwilę poczuł się zamroczony, ale zlekceważył to.

- Nie sądzę, by Ron marzył o zostaniu aurorem - wtrącił, zanim Snape pociągnął temat i wspomniał, jak wielu aurorów jest sadystami, i tak dalej. - Gdzie to ja skończyłem? Aha, Dean. Czasami wydaje mi się, że to świetny materiał na uzdrowiciela...

Ojciec pozwolił mu paplać jeszcze przez chwilę, po czym wstał, otworzył dużą szafkę i wyjął z niej kamienną misę. Harry był zaskoczony, że nauczyciel ma ją pod ręką, ale odłożył tę myśl na później i próbował się uspokoić. Snape postawił myślodsiewnię na biurku i skinął na syna. Harry poczuł, jak zdenerwowanie powraca, ale ojciec odwrócił jego uwagę, kiedy westchnął i znacząco zapytał, czy Harry kiedykolwiek zakłada kapcie, zanim wstanie w nocy z łóżka.

- Miałem ważniejsze rzeczy na głowie niż to, że zmarzną mi stopy - wymamrotał Harry, po czym nagle zdał sobie sprawę, że lodowaty chłód ciągnący od podłogi ogarnął już prawie całe jego ciało. Może właśnie dlatego tak dygotał.

- Nie będziemy ryzykować obudzenia Draco - zdecydował Snape i lewitował w ich kierunku parę swoich skarpetek. - Załóż je, a potem zaczniemy.

Gryfon wstał i zaczął skakać na jednej nodze, naciągając skarpetę na drugą. Ojciec posłał mu kpiące spojrzenie, ale Harry je zignorował. Cudowne ciepło zaczęło się rozchodzić po jego stopach i wtedy zdał sobie sprawę, że skarpety muszą być zaczarowane. Zanim zdążył powiedzieć coś na ten temat, poczuł, jak jego skroni dotyka czubek różdżki. Zamiast znajomego Pensare non pensatum usłyszał jednak:

- Harry, zamknij oczy. Wiem, że cały czas się oklumujesz, ale tym razem kiedy każę ci oczyścić umysł, będzie to oznaczało dokładnie to, co kiedyś sądziłeś, że oznacza. Nie myśl o niczym, absolutnie o niczym...

Chłopak drgnął i otworzył oczy.

- Chcesz, żeby nie myślał o tym śnie, żebyś mógł go wyciągnąć?

- Świadome myśli zmącą wspomnienie snu - tłumaczył Snape. - To dlatego nie chciałem, byś mi o nim opowiadał. A teraz rób dokładnie to, co mówię. Oczyść umysł z wszelkich myśli, z wszelkich emocji...

Początkowo Harry sądził, że nie da rady. Nigdy mu się to zbytnio nie udawało, a dokładał ku temu wszelkich starań. Okazało się jednak, że teraz, gdy już opanował oklumencję, oczyszczenie umysłu nie było trudną sztuką. Nie można jednak powiedzieć, że nie myślał o niczym.

Opadał w głąb wielkiego jeziora, którego ciepłe wody łagodziły jego cierpienie, zmywały każde zmartwienie i lęk. A może to wcale nie była woda...? Może to po prostu uczucie bycia kochanym? Miał świadomość, że jest bezpieczny i może odpuścić. Że może w pełni zaufać.

Poczuł, jak wszystko z niego odpływa, zupełnie jakby w jego wnętrzu otwarto jakieś drzwi. Jego umysł był kompletnie pusty. Opadły wszelkie bariery, ochronny ogień zgasł i Harry po prostu unosił się w pustce, spokojny i pozbawiony ciała.

Absolutnie spokojny.

- Pensare non reves - rozległ się opanowany głos, opływając Harry'ego dookoła. Słowa nie wpływały na myśli chłopaka, bo tych myśli nie było. Harry był tylko czystym istnieniem. - Pensare circundatae...

Pojawiło się uczucie delikatnego ciągnięcia, jakby z jego wnętrza wyrwano fragment umysłu. Strata wstrząsnęła nim, osłabiła go i sprawiła, że stracił oddech. Poczuł, że się chwieje, ale zanim upadł, podparło go silne ramię.

Szybko podniósł powieki. Powietrze zdawało się być pozbawione tlenu. Zaszokowanym wzrokiem szukał ojca. Próbował złapać oddech i nie był w stanie. Jego umysł kręcił się w kółko jak pies za własnym ogonem, chcąc dogonić to, co mu umknęło. Harry nie mógł skupić się nawet na tak oczywistym fakcie jak ten, że potrzebował tlenu.

Snape po raz pierwszy nie wycedził: „Oddychaj, głupi dzieciaku”. Musiał wiedzieć, że to coś więcej niż zwykły atak paniki.

- Harry, wypij to - polecił, zaciskając palce chłopaka wokół filiżanki wypełnionej czymś niebieskawym i spienionym.

Harry spróbował złapać oddech, ale mu się nie udało. W desperacji przycisnął krawędź filiżanki to ust i wziął duży łyk eliksiru, aby za chwilę połowę z tego wypluć - taki miał ohydny smak. Dzięki temu jednak jego organizm jakby otrząsnął się z szoku i chłopak mógł wreszcie oddychać.

Ojciec podał mu mały ręcznik i patrzył, jak Harry ociera twarz i ręce, po czym wskazał gestem, że Gryfon powinien wypić resztę eliksiru. Harry skrzywił się niemiłosiernie, ale posłuchał. Spocił się przy tym, więc był wdzięczny, że ma pod ręką ręcznik.

- Lepiej już?

Harry zamrugał i znowu otarł twarz. Było mu gorąco i czuł się dziwnie oszołomiony. Zupełnie jakby przypadkiem zasnął i nagle się obudził - tylko że nie pamiętał, by w ogóle kładł się spać, a już na pewno nie w sypialni ojca.

- Co... co się stało? Co ja tutaj robię?

Chłopak spojrzał na swoją piżamę i zauważył skarpetki Snape'a na swoich nogach. Wzdrygnął się, bo miał wrażenie, że noszenie cudzych skarpetek jest czymś zbyt osobistym. Wuj Vernon zachłostałby go za to na śmierć...

Ale Mistrz Eliksirów nie był wujem Vernonem. Zresztą Dursleyowie zostali zmuszeni do opieki nad Harrym, podczas gdy Snape... Jak to on powiedział? Zostałeś moim synem z wyboru, nie z przymusu.

- Dzięki - wybełkotał, a kiedy ojciec zerknął na niego pytająco, Harry dodał: - Za skarpetki.

Nauczyciel nagle posłał mu gniewne spojrzenie, jakby jego nastrój diametralnie się odmienił.

- Dobrze, że się po drodze nie rozleciały - mruknął, po czym dodał z łagodniejszym wyrazem twarzy: - Harry, można by się chyba spodziewać po twoim ojcu, że kocha cię na tyle, by pożyczyć ci w razie potrzeby parę skarpetek?

Chłopak skinął głową, trochę zmieszany, że jego wątpliwości tak łatwo dało się odczytać. Zaraz jednak o tym zapomniał, kiedy zobaczył szlafrok Snape'a w kolorze indygo tak ciemnym, że niemal czarnym. Gryfon zerknął szybko na zegar wiszący nad łóżkiem ojca.

- Przecież jest środek nocy!

- Zgadza się. Przygotuj się na szok - odparł Snape sucho, gestem każąc mu usiąść. Sam usadowił się na drugim krześle i po chwili kontynuował: - Miałeś zły sen i tym razem rozsądek dopisał ci na tyle, że przyszedłeś do mnie od razu. Właśnie przenieśliśmy twój sen do myślodsiewni...

Harry jak dotąd nie zwrócił uwagi na kamienną misę, mimo że stała tuż obok. Teraz jednak przyjrzał się jej dokładnie.

- Umie pan robić takie rzeczy?

Snape z jakiegoś powodu wyglądał na zmęczonego. Harry miał niejasne wrażenie, że odbywali już wcześniej tę rozmowę, choć nie przypominał sobie niczego takiego. Czuł się, jakby miał głowę wypchaną watą cukrową, choć z drugiej strony wiedział doskonale, że czegoś w jego umyśle brakuje.

- Odsiewanie snów jest bardzo trudnym zadaniem - wyjaśnił Snape. - I, jak zdążyłeś już odkryć, wysoce nieprzyjemnym. Umysł dobrze sobie radzi z chwilową utratą części świadomości, ale odsiewanie snu powoduje również usunięcie części twojej podświadomości. Umysł nie może się z tym pogodzić. - Nagle mężczyzna umilkł i spojrzał badawczo na syna. - Potrzebujesz może jeszcze jednej dawki Oddechu Życia?

- Tego czegoś niebieskiego? - jęknął Harry rozcierając skronie. - Nie, nie potrzebuję. - Chłopak starał się rozproszyć oszołomienie, choć prawdę mówiąc marzył tylko o jednym: aby się położyć spać. Co najmniej na kilka dni. - No dobra, czyli miałem sen. I nie mogę go sobie przypomnieć, bo przeniosłeś go do myślodsiewni, tak? Ale... czemu nawet nie pamiętam, jak do ciebie przyszedłem? Ostatnie, co pamiętam, to jak żartowałem z Draco...

Na szczęście szybko sobie przypomniał, jakie dokładnie były to żarty, i urwał, zanim wymsknęło mu się coś o Snape'ie.

- Twoje świadome wspomnienia sprzed momentu zaśnięcia też wyciągnąłem - wytłumaczył ojciec. - Wolałem się upewnić, że sen nie urywa się w połowie.

Harry przełknął ślinę, próbując sobie dokładnie przypomnieć, o czym rozmawiali z Draco przed zaśnięciem. Czy przypadkiem nie robili jakichś idiotycznych planów, żeby ukraść szampon Snape'a? Chłopak stwierdził, że tego nie zniesie, jeśli nauczyciel miałby to zobaczyć. Po prostu padnie trupem. Oczywiście bez sensu było domyślać się, jakie jeszcze idiotyzmy mogli wygadywać. Jego wspomnienia nie istniały już w jego głowie, tylko w myślodsiewni.

- Eee... czyli chce pan zobaczyć, z czego się śmialiśmy... - zaczął, czując, jak twarz go pali. Lepiej mieć to już za sobą. Snape i tak się dowie, więc trzeba ponieść konsekwencje. Harry czuł się naprawdę głupio. Ten człowiek wziął go do siebie, troszczył się o niego, usynowił go! A Harry co zrobił w zamian? Bawił się jego kosztem.

Chłopak czuł, jak żołądek zaciska mu się boleśnie, ale kontynuował:

- Panie profesorze, niech pan posłucha... Razem z Draco się trochę... wygłupialiśmy. Tak naprawdę to rozmawialiśmy o panu, ale nie mieliśmy nic złego na myśli, serio... Przysięgam, jest pan dobrym ojcem i kocham pana... Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy się rozśmieszać...

Snape pokręcił głową.

- Harry, pamiętasz jak ci mówiłem, że za bardzo się przejmujesz? Upewniam cię, z czegokolwiek obaj się śmialiście, nie będę się obrażał. Właściwie to nawet byłem zadowolony, że tak swobodnie się czuliście w swoim towarzystwie.

- Bo uwierzę - mruknął Harry, zerkając na ojca spod oka. Nauczyciel będzie na nich wściekły. Gryfon to po prostu wiedział. A na dodatek to właśnie Harry zaczął mówić o jego włosach, i czy przypadkiem nie stwierdził, że wygląd ojca go żenuje?

Chłopak pragnął tylko, by otwarła się pod nim podłoga i pochłonęła go.

- Jestem znacznie bardziej zadowolony teraz, gdy o tym myślę, niż byłem w tamtej chwili - dodał Snape. - Wyrwaliście mnie ze snu, a ostatnimi czasy nie miałem okazji porządnie się wyspać. To jednak nieistotne, mamy ważniejsze sprawy na głowie.

Harry kiwnął głową.

- Mój sen.

Zabawne, że to była główna przyczyna, dla której tu przyszedł, a nie był w stanie go sobie przypomnieć. Może w tym wypadku dziwne oszołomienie było czymś normalnym. Harry rozejrzał się po sypialni ojca i poczuł, jak serce ściska mu lęk. Nie obudziłby mężczyzny w środku nocy, zwłaszcza po tym, jak bardzo się pokłócili, gdyby sen nie był naprawdę fatalny.

Snape zdawał się odgadywać jego myśli. Objął syna ramieniem i przyciągnął myślodsiewnię bliżej.

- Zanim tam zajrzymy, chciałbym cię przygotować. W zasadzie to wolałbym, byś nie oglądał tego snu, ale doświadczenie go po raz drugi dzięki myślodsiewni prawdopodobnie pomoże ci go lepiej zrozumieć. Zgadzasz się?

Harry najeżył się.

- Profesorze, nie jestem tchórzem.

Mistrz Eliksirów uniósł brwi.

- Nigdy tego nie sugerowałem. - Zamilkł i zamyślił się, po czym kontynuował. - Przyszedłeś do mnie, bo miałeś proroczy sen. Nie wiem dokładnie, co się w nim wydarzyło, bo powstrzymałem cię od opowiadania jego treści. Musiałem zapewnić w ten sposób integralność całego snu. Sedno sprawy sprowadza się do tego, że... - Snape ścisnął dłoń syna - ...twój sen przepowiadał śmierć Draco.

Harry poczuł, jak ściska mu się żołądek.

- Boże, to straszne - jęknął. W końcu wszystkie jego sny się spełniały. - Zawsze tracę bliskich ludzi - poskarżył się. - Boję się, że ciebie też stracę. Śniłem nawet, że widziałem cię razem z Syriuszem, ale to nie był proroczy sen. - Chłopak przełknął ślinę i ciągnął z nadzieją: - Może ten też nie był? Znaczy, sądziłeś, że sen o rozwiązaniu adopcji nie był prawdziwy, racja? Wciąż tak myślisz.

- Może przekonamy się na własne oczy? - podpowiedział Snape.

Harry znowu przełknął.

- Chcesz iść pierwszy?

- Pójdziemy razem - odparł jego ojciec. - Gotów?

Harry kiwnął głową i napiął palce, ale Snape nie puścił jego ręki. Po chwili chłopak stwierdził, że lubi, kiedy ktoś się nim tak opiekuje. Rozluźnił się i pochylił nad myślodsiewnią. Jego myśli kłębiły się w misie w formie srebrzystego gazu. Zabawne, kiedy ostatni raz był w myślodsiewni razem ze Snape'em, byli wtedy śmiertelnymi wrogami. Właściwie to nie było nawet tak dawno... ale wydawało mu się, jak zdarzyło się to w innym życiu. W tej chwili nie był sobie w stanie wyobrazić, jak mógł kiedyś nienawidzić nauczyciela.

Ojciec zerknął na niego i skinął głową, jakby chciał zaznaczyć, że też jest gotowy.

Razem pochylili się nisko i zatonęli we śnie Harry'ego.

***

Pierwsze obrazy nie miały nic wspólnego ze snem.

Draco leżał na łóżku na boku, z głową na poduszce. Ramionami obejmował drugą poduszkę, jak dziecko mogłoby obejmować swojego misia.

- A w następnym roku wyszła „Miotła przeznaczenia” - ziewnął Ślizgon. - Ale już mi się tak nie podobała. Opisy czarnej magii w niej nie miały za wiele sensu. Chodzi mi o to, że istotną rolę w całym wątku odgrywały przeklęte eliksiry, a każdy głupek wie, że eliksiry można zaczarować, ale nie przekląć.

- Wiedziałeś takie rzeczy w wieku ośmiu lat? - zapytał Harry sennie.

- Właściwie nie wiem, skąd to wiedziałem - mruknął Draco. - Po prostu kiedy o tym czytałem, wydawało się to bezsensowne.

- Intuicyjne zrozumienie magii. Zupełnie tak, jak mówił Severus.

- No. Może moje intuicyjne zrozumienie okaże się przydatne w przypadku jego kosmetyków - zaśmiał się Ślizgon miękko. - Przynieś mi jego szampon. Idź i powiedz, że znów miałeś koszmar. Na pewno cię wpuści.

- Ty powiedz, że miałeś koszmar - odparł Harry, przewracając się na plecy. - Nie będę kłamał ojcu.

- Gryfon - rzucił Draco. - Ja kłamałem mojemu co najmniej dwa razy na tydzień.

- Poważnie?

- Potter, czy mówiłem ci już, jaki bywasz naiwny? Lucjusz jest prawie tak dobrym legilimentą jak Severus. Jak miałbym mu kłamać, skoro oznaczało to czarodziejską chłostę?

- Na czym to polega?

Draco przycisnął poduszkę mocniej do piersi.

- Chodzi o bicie, rozumiesz? Oczywiście Lucjusz nie brudził sobie rąk czymś tak mugolskim. Byłem zaskoczony, kiedy zaczął... znęcać się nad tobą igłami, ale pewnie popisywał się przed tym szaleńcem, który zażądał dla ciebie mugolskich tortur. Tak czy inaczej, biły mnie skrzaty...

- Skrzaty? - zachłysnął się Harry. - Chyba mnie nabierasz.

- Chciałbym - warknął Ślizgon. - Wiesz, Potter, są pewne powody, dla których za nimi nie przepadam. One robią wszystko, co im się każe. Wszystko.

Harry zesztywniał.

- Chyba nie mówisz, że Zgredek...

- Twój skrzaci konfident? - zaszydził Draco. - Nie, to nie on. Paru jego małych kumpli. Lucjusz kazał im zachłostać mnie prawie na śmierć.

Gryfon odchrząknął.

- Eee, dlaczego to się nazywa „czarodziejska chłosta”, skoro robią to skrzaty?

- Nie doszedłem jeszcze do najlepszej części - wycedził Draco buńczucznie, mimo że głos mu trochę drżał. - Mój wspaniały ojciec wyleczył mnie. Przejechał różdżką po każdej prędze, każdym śladzie. Tylko że zamiast uzdrawiania on je zapamiętywał, za pomocą jakiegoś sprytnego zaklęcia, którego nauczył się od swojego ojca. Taka rodzinna tradycja. Mówię ci, w czystokrwistych rodzinach zdarzają się czasem naprawdę urocze rzeczy. Potem, jak Lucjusz był na mnie zły, rzucał tylko jedną klątwę i przeżywałem całą chłostę na nowo, tyle razy, ile podobało mu się ją rzucić. Nie miałem żadnych śladów, czułem tylko ból. Lucjusz uważał to za świetny wynalazek. Potrafił przeklinać mnie całe przedpołudnie i potem zawlec mnie na obiad do ministerstwa, gdzie musiałem siedzieć prosto, mimo że bolało mnie całe ciało. Ponieważ nie było żadnych śladów, nie mogłem tego nikomu udowodnić.

- Czy używanie tego zaklęcia wiele razy pod rząd nie było niebezpieczne? Wiesz, jak Cruciatus. Jak rodzice Neville'a...

- Nie, to zaklęcie jest zbyt specyficzne - westchnął Draco. - W każdym razie, jeśli wierzysz, że mógłbym skłamać człowiekowi, który karał mnie chłostą za to, że kichałem za często... cóż, w takim razie nie masz pojęcia, jak to jest dorastać wśród Ślizgonów. - Kiedy Harry wydał z siebie jakiś nieokreślony, zduszony odgłos, Malfoy dodał sucho: - Powiedziałem ci, bo mnie o to zapytałeś. Nie dlatego, że spodobała mi się perspektywa oglądania cię łkającego jak jakiś Puchon.

- Ale przecież to okropne - odrzekł Harry. - Znaczy, wuj Vernon czasem mnie uderzył, ale nie w taki sposób, i nie tak często. Przeważnie karą były dla mnie prace domowe i zamykanie w schowku. Jednak po paru latach już się do niego przyzwyczaiłem, więc nie było tak źle...

- Głodzili cię. Chyba że już o tym zapomniałeś?

- Ale i tak nie miałem tak źle jak ty. Bić kogoś tylko dlatego, że kichnął...?

- Dobra, może trochę przesadziłem. Nigdy mnie nie pobił, kiedy kichnąłem. Tylko groził, że to zrobi - przyznał Malfoy. - Ten obiad w ministerstwie był tylko raz. A jeśli już musisz wiedzieć, faktycznie byłem przez większość czasu rozpuszczony, zepsuty do szpiku kości. Ale i tak nie ośmielałem się okłamywać Lucjusza.

- Nie mogłeś się oklumować?

- Intuicyjne zrozumienie nie oznacza jeszcze wrodzonego talentu - odparł Draco ostrym tonem. - Szybciej zapomniałbym o twoim wywyższaniu się w pociągu, gdybyś nie okazał się być taki cholernie magiczny. Malfoy został przewyższony przez czarodzieja półkrwi, wychowanego wśród mugoli, który nawet nie miał nigdy miotły w ręku. - Chłopak westchnął. - A potem było już coraz gorzej. Za każdym razem, gdy się do ciebie zbliżałem, okazywało się, że właśnie gadasz z wężami, opanowujesz zaklęcia, z którymi mają trudności dorośli czarodzieje, i siłą woli pokonujesz Zaklęcia Niewybaczalne. Łatwo było cię nienawidzić.

- I kto to mówi - zaoponował Harry. - Nie wywyższałem się w pociągu. To ty się wywyższałeś, a ja stanąłem w obronie Rona. A co do pierwszej lekcji latania... Właśnie, że miałem już wcześniej miotłę w ręku, wiesz? Hagrid mi swoją pożyczył i latałem przez całe lato przed pierwszą klasą...

- Poważnie?

- I kto tu jest naiwny? - zaśmiał się Harry.

- To ślizgońska część twojej natury - powiedział Draco tonem aprobaty. - Pamiętaj o tym, kiedy pójdziesz do naszego pokoju wspólnego albo usiądziesz przy naszym stole, dobra? Lubimy dogadywać sobie do żywego, ale chyba dasz sobie z tym radę. Jeśli nie przyjmiesz ich zwyczajów, nigdy nie uznają cię za jednego ze swoich...

Malfoy ziewnął i przestał się odzywać. Chwilę potem Harry też zasnął.

Obrazy zaczęły powoli zanikać, jakby pochłaniane przez kłębiącą się coraz szerzej mgłę. Harry zerknął na ojca, który wciąż trzymał jego dłoń w swojej. Na szczęście nauczyciel nie wyglądał na rozeźlonego, ale jakie znaczenie mogła mieć wzmianka o jego szamponie w porównaniu z tym, co wydarzyło się dalej. Harry wciąż jeszcze miał gęsią skórkę po wysłuchaniu opowieści Draco. Nawet jeśli Ślizgon trochę przesadził, jego dzieciństwo musiało być okropne.

- Teraz już zasnąłeś - odezwał się Snape, gestem wskazując na otaczające ich opary. - Jednak jeszcze nie zacząłeś śnić. Poczekajmy.

Harry pragnął tylko zapytać, ile będą musieli czekać. Nie zrobił tego, gdyż znał już odpowiedź. Brzmiała ona: tak długo, jak długo będzie trzeba. A potem zobaczą ten proroczy sen... Sen, którego w pewnym sensie Harry miał już świadomość, a zarazem miał go poznać na nowo.

Mgła zaczęła rzednąć, odsłaniając gęsty, sosnowy las. Podłoże było pokryte grubą warstwą igieł. Przez gałęzie przeświecały jasne promienie słońca stojącego w zenicie, choć powietrze było przenikliwie mroźne, jak w środku zimy.

Chłopak rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, co ta scena mogła mieć wspólnego ze śmiercią Draco. Wtedy sobie przypomniał charakterystyczny wzorzec swoich proroczych snów. Zatem byli teraz w przeszłości. Najpierw przyszedł mu do głowy las, gdzie był torturowany przez Malfoya podczas Samhain, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się mógł stwierdzić, że to było inne miejsce. Nie widział nigdzie żadnej polany.

Miał jednak takie samo poczucie zagrożenia. Ktoś się zbliżał...

Obok nich przeszedł Lucjusz Malfoy. Kroczył tak pewnie, jakby ten las i cała okolica były jego własnością. Niebawem zbliżył się do małego domku pokrytego strzechą. Zapukał do drzwi zbitych z surowego drewna z taką siłą, że otwarły się na oścież. Sowa, siedząca na żerdzi pod dachem, zahukała i uniosła się w powietrze.

Zza drzwi wyjrzała kobieta z głową owiniętą szalem. Ciemne oczy uważnie obserwowały Malfoya. Nieznajoma rozejrzała się dookoła, jakby sprawdzając, czy mężczyzna jest sam. Po chwili z głębi domostwa wynurzył się jakiś człowiek i zapytał niepewnie:

- Oui?

Arystokrata obdarzył ich onieśmielającym spojrzeniem.

- Oboje jesteście w niebezpieczeństwie - oznajmił, gestykulując rozkazująco. - Czarny Pan zamierza zaatakować ten dom. Musicie zaraz wyjechać i nigdy tu nie wracać.

- Szahny Pan? - wyjąkała kobieta, zasłaniając ręką usta w geście przerażenia.

- Ale my nic nie zhobiliźmy - zaoponował jej towarzysz, kręcąc głową.

Malfoy przymrużył oczy z determinacją.

- Monsieur, jesteś półkrwi - odparł szyderczo, jakby nie mógł ukryć swojej pogardy. - A twoja żona... ohydne, szlamowate ścierwo. Czarnemu Panu nie potrzeba nic więcej, by wydał na was wyrok śmierci. Musicie stąd uciec i nigdy nie wracać.

Harry odwrócił wzrok i wpatrzył się w Snape'a z niedowierzaniem, ale mężczyzna nie odwzajemnił spojrzenia, z uwagą obserwując całą scenę.

- Ale my tu zawsze mieszkali - lamentował nieznajomy łamaną angielszczyzną. - Gdzie pójść?

Malfoy wykrzywił pogardliwie usta. Harry poznał już tę jego minę. Mężczyzna podciągnął lewy rękaw szaty i odsłonił przedramię.

- Naprawdę chcecie, aby ktoś taki jak ja poznał miejsce, do którego się udacie?

Kobieta cofnęła się gwałtownie. Towarzyszący jej mężczyzna zbladł, ale wytrzymał na miejscu.

- Czemu tu przyszedł ostrzegać, monsieur, jeśli ty jego należysz?

Malfoy wzruszył ramionami z beztroską i zarazem wzgardą.

- Zmęczyły mnie już te bezsensowne ataki. Najpóźniej piętnastego lutego Czarny Pan spali wasz dom aż do fundamentów i zamęczy na śmierć każdego, kogo tu napotka.

- Przecież to pojutrze! - jęknęła kobieta, cofając się jeszcze dalej.

- Może zaatakować dużo wcześniej - warknął Malfoy niecierpliwie, zwracając się do nieznajomego. - Czy ty i ta twoja szlama nie macie rozsądku? Musicie zaraz uciekać! Zabierzcie tylko to, co niezbędne, i nie korzystajcie z sieci Fiuu, zanim nie opuścicie Francji!

Arystokrata zrobił krok w tył i wytarł dłonie chusteczką, jakby dotknął czegoś brudnego. Po chwili upuścił ją na ziemię i spalił szybkim Incendio, po czym teleportował się, pozostawiając parę wstrząśniętych nieznajomych wpatrzonych w punkt, gdzie zniknął - on, człowiek będący najgorliwszym poplecznikiem Czarnego Pana, który przybył ich ostrzec...

Harry odwrócił się do Snape'a i otworzył usta, ale zanim zdążył wypowiedzieć choć słowo, świat wokół nich zawirował. Drzewa, niebo i ziemia zlały się w jedną całość, po czym otaczający las zniknął, zastąpiony przez inne miejsce. Na podłodze leżały grube, czerwone dywany, a kamienne ściany były wygładzone przez niezliczone pokolenia opierających się o nie uczniów.

- Upadek z sowiarni - powiedziała Parvati ze zgrozą.

- Upadek z sowiarni - powtórzyła Ginny, kiwając głową. - Zawsze myślałam, że kiedy coś takiego się przydarzy, to komuś z nas. Gryfonowi. Nie komuś spośród nich...

- Może i tak, ale pamiętasz tamte eliksiry? - Parvati potrząsnęła głową, aż zakołysał się jej długi, ciemny warkocz. - To było oczywiste, że prędzej czy później coś takiego się stanie. Na Merlina, przecież to była otwarta groźba, rzucona w obecności nauczyciela!

Ktoś odezwał się przyciszonym głosem:

- Podobno na pogrzebie trumna musiała być zamknięta, bo ciało... to był jeden wielki bajzel.

- Każdy Ślizgon to bajzel, żywy czy martwy - odparł twardo Seamus Finnigan.

Harry poczuł, że nauczyciel puścił jego dłoń. Mistrz Eliksirów zaczął spacerować po pokoju wspólnym, przyglądając się całej scenie z różnych punktów. Jego czarne oczy miały głęboko skupiony wyraz, gdy Snape analizował każdy gest, każde najsubtelniejsze przesłanie mowy ciała, podczas gdy Gryfoni gawędzili między sobą. Harry wskazał ojcu ręką, że powinien posłuchać Rona i Hermiony siedzących na sofie przed kominkiem.

- Jesteś okropny - skomentowała Hermiona z grymasem na twarzy.

Ron burknął coś pod nosem, choć dłonią delikatnie poklepał ją po kolanie.

- Nie powiesz mi, że martwi cię śmierć kogoś ze Slytherinu.

- Martwi mnie reakcja Harry'ego! - wykrzyknęła Hermiona, odpychając jego dłoń. - Jak sądzisz, co się z nim stanie po tym wszystkim?

- Przynajmniej nie będziemy się musieli przejmować tym, że ciągle przebywa w towarzystwie pieprzonego Malfoya!

- Ron, przecież wiesz, jaki jest Harry! Na pewno będzie się za to winił! Będzie sobie wmawiał, że powinien powstrzymać Malfoya przed opuszczeniem mieszkania Snape'a! Co z tego, że bez magii i tak nie byłby w stanie tego zrobić...

- Przecież to nie wina Harry'ego, że Malfoy polazł do sowiarni! A tak w ogóle, to co on tam robił? Bardzo chciałbym to wiedzieć! Jestem pewien, że planował zdradzić Harry'ego, ot co! I coś poszło nie tak!

- To nie ma nic do rzeczy - odparła Hermiona, wstając. Kiedy Ron się nie podniósł, dziewczyna zaczęła niecierpliwie tupać nogą. - Chodź, pójdziemy zobaczyć, czy nie przydamy się na coś Harry'emu.

Ron podniósł się na nogi i złapał dziewczynę za rękę.

- Dobra, chodźmy. Ale nie miejmy zbyt wielkiej nadziei, co?

Hermiona przełknęła głośno.

- Masz rację. Choć nie miało to dla mnie sensu, Harry chyba naprawdę dogadywał się z Malfoyem. Nie sądzę, byśmy mogli w jakikolwiek sposób go pocieszyć...

Ron wydął pogardliwie usta.

- Owszem. Ale nie to miałem na myśli. Ja tylko... Nie wiem nawet, czy będziemy mogli tam wejść. Snape na pewno dołożył tam masę dodatkowych zabezpieczeń.

- Pewnie, teraz nie będzie ufał już nikomu i raczej nie można go za to winić. Cóż, pozostaje nam tylko zejść na dół i spróbować go przekonać, żeby nas wpuścił.

Dwójka Gryfonów w milczeniu skierowała się do wyjścia z pokoju wspólnego.

Sen skończył się, lecz w myślodsiewni nie pojawiła się mgła. W ułamku sekundy Harry wraz z ojcem znalazł się w swojej sypialni i mógł obserwować siebie samego, jak siada gwałtownie na łóżku, krztusząc się, z twarzą wykrzywioną przerażeniem, po czym dzikim wzrokiem spogląda w kierunku łóżka Draco...

W tej samej chwili ojciec pociągnął go w tył i Harry wydostał się z myślodsiewni.

Padł na krzesło tak ciężko, że zakołysało się pod nim i chłopak runął na podłogę.

- Boże! - krzyknął ze zgrozą, choć przecież Snape go ostrzegał, a przynajmniej próbował. Wrażenie było jednak nadal tak przytłaczające, że trzęsły mu się ręce. Harry nie był w stanie ich powstrzymać. Gryfon wstydził się swojej reakcji tak bardzo, że z trudem podniósł się na nogi i chwiejnie podszedł do łóżka, gdzie usiadł z rozmachem, chowając dłonie pod uda.

Snape przystawił do łóżka krzesło i usadowił się na nim.

- Uważasz ten sen za proroczy, ponieważ...?

Harry wpatrywał się w ojca, nie do końca wiedząc, o czym jest mowa.

- Och... Chodzi o wzorzec. Przeszłość, zawirowanie, przyszłość.

- Jeżeli przeszłość jest prawdą, oznacza to, że sen jest rzeczywiście proroczy? - zapytał Snape, choć brzmiało to raczej jak stwierdzenie.

- No - odparł Harry i zamrugał gwałtownie. Gardło zaciskało mu się coraz bardziej i chłopak obawiał się, że się rozpłacze. Nie chciał tego robić przy ojcu, nawet jeśli w Devon raz mu się to przydarzyło.

- W takim razie to nie może być proroczy sen - oznajmił Mistrz Eliksirów, kręcąc głową. - Zawarta w nim „przeszłość” jest niedorzeczna. Lucjusz Malfoy składający sąsiedzką wizytę szlamie i jej mężowi? Nakazujący im uciekać przed Voldemortem? Harry, bądźże poważny.

Chłopak wzdrygnął się na dźwięk szyderstwa w głosie ojca.

Tymczasem Snape zmarszczył brwi.

- Harry, o czym myślałeś przed pójściem spać... oprócz mojego szamponu?

- O Boże - stęknął Gryfon. - Właśnie tego się bałem. Profesorze, wiem, że nie powinniśmy tak mówić. Przepraszam, naprawdę jest mi bardzo przykro...

- Jak mniemam mówiliśmy już o tym - przeciął Snape niecierpliwie. - Uspokój się i odpowiedz na moje pytanie. O czym myślałeś przed pójściem spać?

- Jak mam to pamiętać? Przecież wyciągnąłeś to z mojego umysłu.

- Och, rzeczywiście - odparł Snape. Przeoczenie czegoś takiego nie było do niego podobne i Harry nagle nabrał pewności, że nauczyciel nie był tak obojętnie nastawiony do jego snu, jak próbował to okazywać. - Jesteś gotów na przyjęcie wspomnień? Nie powinno to spowodować takiego samego fizycznego szoku, jak ich usunięcie, tym niemniej jednak... - Mistrz Eliksirów zamilkł na chwilę. - Teraz obejrzałeś swój sen, ale po jego dodaniu będziesz pamiętał, jak go przeżyłeś... Wrażenie może być... przytłaczające.

- Nie może być bardziej przytłaczające niż jego oglądanie - westchnął Harry. Po chwili zresztą zupełnie o tym zapomniał, gdy w jego pamięci odżyły obrazy z pierwszej części snu. - To z Lucjuszem Malfoyem... wiem, że nie brzmiało prawdziwie... ale... jak myślisz? Mógłby się zmienić czy nie? Znaczy, powiedziałeś, że to niedorzeczne, ale... na przykład Draco. Nie jest wcale taki zły. Zabawne, Ron mi wytykał, że kiedyś tak powiem...

- Harry, czy twój sen nie wskazywał, że Malfoy był we Francji w południe trzynastego lutego? - Snape poczekał, aż chłopak skinął głową. - Trzynastego dnia każdego miesiąca spotyka się Rada Nadzorcza Hogwartu. Byłem obecny na ostatnich kilku spotkaniach, głównie dlatego, by przeciwdziałać staraniom Lucjusza o usunięcie Draco z Hogwartu. Malfoy był na zebraniu od wczesnego ranka aż do późnego popołudnia. Nie mógł być wtedy we Francji.

- Może w moim śnie widziałem luty zeszłego roku, albo jeszcze wcześniej. Na Samhain Malfoy wyglądał tak samo, więc pewnie nie było to dziesięć lat temu czy więcej. A może to było, zanim został członkiem Rady Nadzorczej?

- Został nim, kiedy Draco był jeszcze małym dzieckiem - odrzekł Snape, kręcąc głową. - Został z niej usunięty na krótko po incydencie z Komnatą Tajemnic. Zawsze uczęszczał na wszystkie spotkania. Nawet gdy formalnie nie był członkiem Rady, pojawiał się na posiedzeniach i obserwował wszystkich.

Harry prawie parsknął.

- Przecież mówimy o Lucjuszu Malfoyu! Niemożliwe, żeby tak się udzielał bez własnych korzyści!

- Ma obsesję na punkcie władzy - odparł Snape ironicznie. - Nie sądzę, byś w pełni zdawał sobie sprawę, jak wielką władzę dzierży Rada Nadzorcza nad Hogwartem, nie wspominając już o tym, że manipulacje przy ustalaniu programu nauczania mogą doprowadzić do tego, iż cała masa młodych ludzi o podatnych umysłach wpadnie w sidła Voldemorta. Rusz głową, Potter! Nic poza Azkabanem nie powstrzyma Lucjusza przed uczęszczaniem na te zebrania! A już z pewnością nie opuściłby żadnego tylko po to, by udać się w okolice Pirenejów i ostrzegać mugoli przed atakiem śmierciożerców!

- Rozumiem, czyli był na zebraniu - zgodził się Harry. - Czy jednak nie mógł się zaraz potem teleportować do Francji? Na pewno byłby w stanie. Może wymknął się na kilka sekund...

- Miałem go na oku przez cały czas. Rozumiesz mnie, Harry? Nie spuściłem z niego wzroku nawet na sekundę. Nie pozwoliłbym mu na to z obawy, że spróbuje zrobić coś paskudnego.

- Yyy... - Harry myślał gorączkowo. - Może na zebranie przyszedł jakiś inny śmierciożerca pod wpływem wielosokowego, a prawdziwy Lucjusz był w tym czasie we Francji...

- Nie wierzę własnym uszom! - krzyknął Snape. - Ty poważnie próbujesz udowodnić, że człowiek, który torturował cię igłami, nagle postanowił ratować mugolaków przed Voldemortem! Czy ty wiesz, co mówisz? To brzmi jak twoje marzenie, Harry. Twoje marzenie, a nie sen ujawniający faktyczne wydarzenia z przeszłości. Jesteś świadom, jak bardzo Draco pragnie, by jego ojciec odwrócił się od Voldemorta, jak bardzo chciałby, by Lucjusz osiągnął to, co ja - wymknął się ciemności. Magourzędniczka też ci o tym powiedziała. A ty, zaraz po odkryciu, jak źle Lucjusz traktował Draco, nie śnisz o niczym innym, jak tylko o jego nawróceniu!

- Ale te sny zawsze się spełniają, przecież o tym wiesz. Więc coś w tym musi być...

- Na wypadek, gdyby to umknęło twemu kiepskiemu rozumowaniu, nie zamierzam rozwiązać twojej adopcji! Chociaż sam się o to prosisz, upierając się co do poczynań Lucjusza!

- Dobra, dobra, niezbyt to prawdopodobne, by Malfoy tak się zmienił - przyznał Harry, pocierając skronie. - Ale jeśli to było inaczej? Rzeczywiście nie było go we Francji, bo próbował wyrzucić Draco ze szkoły, ale pojawił się tam ktoś inny, podszywający się pod niego. Wiesz, pod wpływem wielosokowego.

- Tak, wiem, co to takiego - wtrącił Snape złośliwie. - A ty ile wiesz na ten temat? A może - ujmując to inaczej - kiedy zakradłeś się do pokoju wspólnego Ślizgonów, udając Crabbe'a, a może Goyle'a, jak łatwo ci było posługiwać się ciałem innej osoby? Czy uważasz, że byłeś w stanie w przekonujący sposób naśladować wszystkie jej manieryzmy, sposób mówienia włącznie z prawidłową intonacją i typowym dla niej słownictwem, nawet jeśli dzięki eliksirowi miałeś jej głos?

Harry wybałuszył oczy.

- Wiedziałeś? Nigdy nic nie powiedziałeś, nigdy nie odebrałeś punktów... Tak po prostu pozwoliłeś ujść temu bezkarnie?

- Nie sądzę, by plucie kocim futrem zaliczało się do uchodzenia bezkarnie. Żałuję tylko jednego - że nie dane mi było zobaczyć kobiety-kota na własne oczy. Tym niemniej jednak, Potter, twoja absolutna głupota sprzed kilku lat niewiele mnie teraz obchodzi. Mam tylko nadzieję, że się zorientowałeś, iż nie jestem tak głupi, jak zawsze sądziłeś...

- Nigdy nie sądziłem, że jesteś głupi!

- Chodzi o to - wycedził Snape - że eliksir wielosokowy w żaden sposób nie pomaga ci stać się inną osobą. Jest jak kostium przebierańca, nic więcej. Powiedz szczerze, jak udatnie odgrywałem Lupina? Załóżmy, że Dumbledore nie zdradziłby ci prawdy. Ile czasu by ci zabrało, żeby się zorientować, że nie towarzyszy ci wilkołak?

- Nie mów tak na niego - mruknął Harry. - Hm, nie wiem. Jakieś pięć minut. - Kiedy ojciec spiorunował go spojrzeniem, Gryfon wybełkotał: - Powiedziałeś przecież, żebym był szczery! Znam Remusa, to wszystko. Szybko zobaczyłbym różnicę.

- Teraz przyjrzyjmy się Lucjuszowi Malfoyowi w twoim śnie. Czy wyglądał dokładnie tak, jak go pamiętasz? Czy zachowywał się dokładnie tak samo, do najdrobniejszego szczegółu?

Chłopak zamrugał.

- Tak, zgadza się. Skoro jednak to nie była jakaś inna osoba pod wpływem wielosokowego, to znaczy, że to naprawdę on. I znów wracamy do rozważań, czemu nagle miałby się odmienić!

- Nie, młody głupcze, to znaczy, że zachowywał się dokładnie jak powinien, bo to twoja podświadomość go wyśniła. Stworzyły go twoje wspomnienia. Wierz mi, że gdyby był to inny czarodziej na wielosokowym, szybko zauważyłbyś różnicę.

- Zgoda, zgoda, wielosokowy trzeba wykluczyć - potwierdził Harry gorączkowo. - I nie jestem w stanie uwierzyć, że mógłby się nawrócić. Chociaż ze względu na Draco pewnie bym chciał, żeby tak się stało. I to jest chore, bo tak naprawdę powinienem pragnąć, żeby umarł. No, część mnie też tego chce, ale kiedy zaczynam myśleć o Draco, te uczucia się zmieniają. Właściwie łatwiej było mi nienawidzić Lucjusza, gdy nienawidziłem też Draco. Może dlatego tak się starałem, żeby mu nie zaufać? Chyba czułem, że wtedy wszystko stanie się jeszcze bardziej skomplikowane. - Chłopak zmarszczył brwi. - A na tobie jakie zrobił wrażenie? Że to był on we własnej osobie?

- Nie - odrzekł Snape zwięźle. - Jedna rzecz się nie zgadzała. Jedna rzecz, Harry, która udowadnia, że mówimy o wytworze twojego umysłu, a nie o żywym człowieku. Lucjusz Malfoy włada absolutnie bezbłędną francuszczyzną. Śniłeś o jego obecności we Francji, rozmawiał z francuskimi czarodziejami, a jednak cała konwersacja była prowadzona w języku angielskim, mimo że jego rozmówcy nie posługiwali się nim za dobrze. Jeśli naprawdę śniłbyś o przeszłości, Lucjusz mówiłby po francusku, tak jak robi to zawsze, gdy odwiedza ten kraj.

- Ale ja nie znam francuskiego - zauważył Harry.

- Proroczy sen nie brałby tego pod uwagę. Usłyszałbyś dokładnie to, co zostało powiedziane, nawet jeśli nie zrozumiałbyś z tego ani słowa. Skoro jednak to twój własny umysł wytworzył obrazy widoczne we śnie, posłużył się tylko tymi językami, które znałeś. Twój francuski z pewnością ogranicza się jedynie do znajomości słów „oui” oraz „monsieur”, zgadza się? I dokładnie te słowa zostały w tym śnie wymienione. Niezwykłe, prawda? Nie mówiąc już o tym, że w twoim mniemaniu Francuzi mówią najwyraźniej z okropnym, udawanym akcentem.

- Dobrze już, dobrze! - bronił się Harry. - Najwidoczniej sen wcale nie był proroczy. A przynajmniej nie ta część. No, skoro jedna część nie jest prawdziwa, to pewnie druga też. Ale... skoro idąc spać życzyłem Draco czegoś dobrego i było mi go szkoda, to czemu przyśniło mi się, że zginie?

- Z pewnością będziesz w stanie odpowiedzieć na to pytanie, gdy tylko odzyskasz wspomnienia.

Harry zamknął oczy i przygotował się na wstrząs.

- Możesz już to zrobić. Jestem gotowy. - Tak przynajmniej mu się wydawało, ale powrót snu do jego podświadomości okazał się jednak bardziej szokujący, niż Harry przypuszczał. Chłopak zachwiał się na nogach, ale po chwili odzyskał równowagę. - Aha. No tak. Tak właśnie myślałem. W zasadzie to mnóstwo o tym myślałem. To ma sens.

- A tak konkretnie, co ma sens? - zapytał Snape niecierpliwie.

Harry zaczerwienił się lekko.

- No, wiesz, już niedługo mam się przeprowadzić z powrotem do wieży, i wiem, że to głupie po moich ciągłych skargach na niego, ale będę za nim tęsknił. Za Draco. Oczywiście będę go odwiedzał, jak obiecałem, ale to nie to samo, i czuję się, jakbym tracił brata - teraz, kiedy go tak naprawdę zyskałem. I tyle.

- A ty zawsze tracisz bliskich ci ludzi. Snape powtórzył jego własne słowa. - A przynajmniej w to właśnie wierzysz.

- Owszem - westchnął Harry. - Ale co zrobimy z moim snem? Oczywiście nie był on proroczy, ale czy nie powinniśmy ostrzec Draco? Tak na wszelki wypadek? Nie wyrzucą go z sowiarni, jeśli stąd nie wyjdzie, i skoro będzie wiedział, że mogą go zabić, to tutaj zostanie...

- Oczywiście, możesz go ostrzec - odparł Mistrz Eliksirów twardo, machając w stronę drzwi, jakby wyganiał syna. - A kiedy zapyta, skąd wiesz, że twój sen był proroczy, wyjaśnij szczegółowo, że chodzi o jego ojca, który po raz pierwszy w swoim żałosnym życiu zrobił coś porządnego!

- Przecież nie muszę mu opowiadać tej części snu - zaprotestował Harry słabo.

- Nie? To jak mu udowodnisz, że istotnie jest w niebezpieczeństwie?

- Chyba... yyy, będę musiał go zwieść - odrzekł Gryfon z wahaniem. Kiedy Snape prychnął głośno, Harry się zirytował. - Potrafię dochować tajemnicy...

- Kilka godzin temu udowodniłeś coś dokładnie przeciwnego! Nawet mi nie przypominaj, że zdradziłeś Draco tyczące się ciebie proroctwo, pomimo mojej oczywistej dezaprobaty! - Mężczyzna wydął pogardliwie usta. - Potter, ja cię doskonale znam. Nie jesteś na tyle Ślizgonem, aby w wiarygodny sposób podtrzymywać kłamstwo, gdy ktoś, na kim ci zależy, próbuje wydobyć od ciebie prawdę. Gdybym chciał, zmusiłbym cię tu i teraz do opowiedzenia, co ty sobie myślałeś, przygotowując tę całą aferę z eliksirem wielosokowym!

Harry orzekł, że jego ojciec ma pewnie rację pod tym względem, ale i tak się sprzeciwił.

- Przecież dotrzymałem obietnicy, że nie będę rozmawiał z Ronem i Hermioną o mojej operacji, dopóki nie będzie to bezpieczne!

- Ale nie musiałeś ich zwodzić, co będzie konieczne w tej sytuacji. Po prostu nie chciałeś o tym mówić, a oni nie naciskali. Tymczasem Draco wydobędzie z ciebie każdy najmniejszy szczegół dotyczący twojego snu. Każdy by tak zrobił, gdyby się dowiedział, że przepowiadają mu rychłą śmierć. Będziesz w stanie podtrzymać to kłamstwo?

Harry nie chciał się z tym zgodzić, ale wiedział, że nie byłby w stanie. Hermionie też wygadałby prawdę o swojej magii, kiedy zaczęła wypytywać o jego siniaki i skaleczenia, nawet jeśli wiedział, że ojciec będzie wściekły; tylko Draco go powstrzymał.

- Pewnie wspomniałbym w którymś momencie o Lucjuszu - potwierdził Harry. - A to by zraniło Draco do żywego, prawda? Mam na myśli, że on tak bardzo by pragnął, żeby to była prawda. Pragnąłby tego, nawet jeśli miałoby to oznaczać, że zostanie wypchnięty z sowiarni. - Harry poczuł, jak robi mu się niedobrze. - Boże. Draco jest taki dumny ze swoich zdolności pojedynkowania się. Gdyby usłyszał o sowiarni, mógłby zacząć traktować to jako wyzwanie. On naprawdę ma problemy z kontrolą impulsów... Chociaż nie, chyba nie szukałby sam zaczepki? Ale co, jeśli pomyślałby, że ta część snu z sowiarnią musi stać się prawdą, żeby ta druga część też się spełniła? Co, jeśli by pomyślał, że obie te części odnoszą się do przyszłości? Gdybym mu powiedział o tym śnie, to jeszcze samemu poszedłby do tej sowiarni...

- Poważnie wątpię, by Draco był aż tak irracjonalny - wtrącił Snape. - Co nie zmienia faktu, że opowiadanie mu o tym śnie byłoby naprawdę okrutne. Harry, to nie byłoby zbyt gryfońskie.

To było takie podobne do Severusa, wypomnieć synowi jego gryfońskie cechy w taki sposób.

- Ale z ciebie manipulujący drań, co? - zapytał Harry żartobliwie. Nie chciał przeforsować swoich argumentów, a jedynie dać ojcu do zrozumienia, że wiedział, jakie motywy stały za jego ostatnim zdaniem.

- Sądziłem raczej - odrzekł Snape - że ostatnio uważałeś mnie za wrednego drania, jak mniemam.

Harry, wstrząśnięty do głębi, wykrzyknął:

- Przecież powiedziałeś, że nie będziesz więcej używał na mnie po kryjomu legilimencji!

- Nie przypominam sobie, bym ci to obiecywał.

- Zaraz, czekaj, przecież oklumowałem się jak szalony... O nie. Czy ja czasem, nieświadomie, przestaję się chronić?

- Teraz przestałeś - poinformował go Mistrz Eliksirów. - Od momentu, w którym zacząłem odsiewać twój sen. Cieszę się, że nie spowodowało to żadnych niepożądanych następstw. Jednak, Harry, z tego co wiem, to twoja oklumencja jest tak perfekcyjna, jak zawsze. Nie próbowałem ukradkiem czytać w twoim umyśle. Nie musiałem, kiedy podczas prawie każdej wizyty w Devon mruczysz pod nosem „wredny drań”.

- No, to przecież prawda - bronił się Harry. - Znaczy, zachowujesz się wrednie. Nadal boli mnie całe przedramię po tym, jak Troneo walnęło mną prosto w kamienny murek.

Nauczyciel zrobił minę, jakby żałował swojego wrednego postępowania, ale zarazem nie zamierzał go zmieniać ani za nie przepraszać.

- Mam uzdrowić twoją rękę?

Harry zawstydził się trochę, że tak marudzi, podczas gdy ojciec robił tylko, co było w jego mocy, by przygotować syna na wszystkie niespodzianki, mogące nań czekać w przyszłości.

- Nie, nie trzeba.

Mężczyzna skinął głową.

- Zaś co do snu. Z racji, że okazał się on tylko zwykłym koszmarem, nie powiesz Draco ani słowa, rozumiemy się?

Harry zerknął na niego, zmartwiony.

- Wiesz, nie uważam, by ten sen był proroczy. To faktycznie głupie. Ale co, jeśli nam coś umknęło? Co, jeśli się mylimy? Musimy zrobić wszystko, żeby ochronić Draco. Wszystko.

- No dobrze - westchnął Snape, najwyraźniej podirytowany. - Będzie to niewyobrażalne marnowanie mojego czasu, ale osobiście pójdę do sowiarni i rzucę zaklęcie ochronne, tak, by tylko sowy mogły wydostać się przez okna. Jeśli ktoś spróbuje strącić stamtąd Draco, jedyne co osiągnie, to rzuci nim o niewidzialną ścianę. Czy to uśmierza twoje obawy?

Harry zastanowił się i stwierdził, że tak.

- Czemu nie ma tam takich zaklęć? - zapytał ciekawie.

Snape rzucił mu spojrzenie, którego Harry nie widział u niego już od jakiegoś czasu - spojrzenie oznajmiające, że chłopak nie popisał się inteligencją.

- Ależ są. Wierz mi, nie jest to zbyt prawdopodobne, by uczeń wypadł z sowiarni, czy też został wypchnięty. Wzmocnię jednak te ochrony. - Jego głos stał się niebezpiecznie jedwabisty. - A ty w zamian zrobisz coś dla mnie.

- Tak, nic nie powiem o moim śnie.

- Coś innego. Każdego wieczoru będziesz zażywał Prawdomówne Sny.

Gryfon zesztywniał.

- Mówiłeś, że nie eksperymentujesz na uczniach! Nie mogę brać tego eliksiru, kiedy śnią mi się prorocze sny!

- Śnią ci się paranoiczne wymysły - uciął Snape. - A jakaś część twojego umysłu nadaje im pozór proroczych snów, wytrącając cię z równowagi. I mnie również, skoro wdaję się w dyskusje na temat takich nonsensów, jak „rozwiążesz moją adopcję, a Draco zginie” - dodał szyderczo. - Powiedziałeś kiedyś, że masz już dość tych snów. To było rozsądne, więc postanowiłem, byś odtąd brał Prawdomówne Sny. Dzięki temu poradzisz sobie ze wszystkimi koszmarami i sprawa się zakończy.

- Wcale nie...

- Zrobisz, jak mówię - przerwał Snape groźnym tonem, rzucając synowi groźne spojrzenie. Po chwili odwrócił wzrok i dodał: - Uwarzenie eliksiru zajmie tydzień. Po tym czasie będziesz zażywał go co wieczór, chyba że zalecę inaczej. Rozumiemy się?

To było co najmniej dziwne. Zawsze, kiedy Harry potrzebował Prawdomównych Snów, Snape miał przygotowaną co najmniej jedną fiolkę; zabierał je nawet do Devon. Teraz jednak...

- Co się stało z twoim „Potter, czyżbyś uważał, że nie trzymam najniezbędniejszych eliksirów zawsze pod ręką”? - zapytał Harry, zaintrygowany, kiedy Snape zaczął się czerwienić. Mężczyzna zacisnął szczęki, jakby próbując odzyskać nad sobą kontrolę, i rumieniec przybladł. Gryfon był coraz bardziej zaciekawiony. - Tato? Coś nie tak?

- Poza twoim buntowniczym zachowaniem? - odrzekł Mistrz Eliksirów. - Nic.

Harry wyczuł od razu, że to miała być zmyłka. Albo raczej kłamstwo szyte grubymi nićmi. I czyż nie było zastanawiające, że Harry to zobaczył? Przecież Snape, w przeciwieństwie do Draco, był doskonałym kłamcą. Musiał być. Teraz jednak nie potrafił spojrzeć synowi w oczy. I ten tekst o buntowniczym zachowaniu... bardzo dziwny. Snape od dawna się tak do niego nie zwracał. Jeśli były problemy, to o nich rozmawiali.

Chłopak wiedział, że chodziło o eliksir.

- Czemu nie masz żadnych zapasów Prawdomównych Snów? - spytał miękko.

- To nie jest temat do dyskusji. Zostaw to.

Harry potrząsnął głową.

- Jamesowi też byś się tak sprzeciwiał? - rzucił nauczyciel takim tonem, jakby spodziewał się, że pytanie to zakończy całą rozmowę.

- Nie wiem. Nie miałem okazji poznać go bliżej, bym mógł się tego dowiedzieć - odrzekł Harry spokojnie. - Teraz jednak nie ma to znaczenia. Ty jesteś moim ojcem i chodzi tu o coś więcej, że się o mnie troszczysz. Musisz mi pozwolić zatroszczyć się o ciebie, a ty nawet nie chcesz mi powiedzieć, czemu skończył ci się głupi eliksir! Jak ja mam się czuć? Tato, pozwól mi być twoim synem.

- Nie do wiary, że warzenie eliksirów stało się tematem wywołującym taki niepokój - zakpił Snape i wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło. - Nie mam zapasu Prawdomównych Snów i tyle! A gdybym miał, to zażyłbyś je od razu?

- Ale dlaczego nie masz?

- Najwyraźniej dlatego, że przestałem go warzyć, ty żałosna, bezmózga namiastko ucznia!

- Dlaczego? - ryknął Harry. - Dlaczego, do cholery?

- Nie wrzeszcz na mnie, Potter! - zagroził nauczyciel i wskazał drżącą ręką na drzwi. - Zejdź mi z oczu, ale już! W tej chwili!

Te słowa spowodowały, że Gryfon zripostował sarkastycznie:

- Może jeszcze dodasz, że nie zasługuję, by być twoim synem? A jeśli to nie podziała, to co powiesz, żeby mnie stąd wygonić?

Mistrz Eliksirów wyglądał, jakby nagle zdał sobie sprawę, że sprawy zaszły już za daleko.

- Nie chcę się kłócić, Harry - oznajmił cicho, trąc dłonią zmęczone oczy. - Po prostu chcę być sam. Proszę, Harry. Idź do siebie.

- Nie.

- Co ty powiedziałeś?

- Nie - powtórzył chłopak opanowanym głosem. - Masz mi powiedzieć, co jest nie tak. Masz mi powiedzieć prawdę o eliksirze. - Kiedy Snape się nie odezwał, Harry kontynuował. - Proszę, Severusie. Proszę.

Kiedy Mistrz Eliksirów usłyszał swoje imię, wypowiedziane niemal błagalnym tonem, coś się z nim stało. Podniósł przewrócone krzesło, opadł na nie i spojrzał na syna oczami, które zdawały się być starsze o dziesiątki lat.

- Ja... - Odchrząknął i ciągnął dalej. - Harry, zawsze sądziłem, że potrzeba mi tylko, byś zwracał się do mnie z szacunkiem. Teraz jednak potrzebuję, byś mnie naprawdę szanował, a to chyba trudniejsze.

Chłopak próbował to sobie jakoś wyjaśnić, ale nie był w stanie.

- Nie wiem, o co ci chodzi...

Snape machnął ręką w nieokreślonym kierunku.

- Eliksir. Nie chciałem, żebyś wiedział. On źle na mnie wpływa. Moje postępowanie byłoby usprawiedliwione, gdybym nie był Mistrzem Eliksirów...

Gryfon nadal nic nie rozumiał, ale zaczynał mieć wrażenie, że wreszcie zmierzają w dobrym kierunku.

- Czy ty... eee... pomyliłeś się przy warzeniu? Wiesz, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Przecież nieraz widziałeś, jak na zajęciach robiłem o wiele gorsze rzeczy, Poza tym przecież pamiętam tamten raz, kiedy źle uwarzyłeś eliksir tojadowy.

- Uwarzyłbym Prawdomówne Sny nawet we śnie - zadrwił Snape, ale bez zbytniego zapału.

- No to o co chodzi?

Mężczyzna nagle wlepił wzrok w ścianę, jakby zobaczył tam coś bardzo interesującego.

- Nie masz pojęcia, jak długo go brałem, ani chyba tym bardziej co oznacza jego formuła. - Po chwili spojrzał z powrotem na syna. - Chyba ostatnio zauważyłeś, że nie jestem w najlepszym nastroju?

Delikatnie mówiąc.

- Czyli to nie Znak ci dokucza? - dopytywał Harry, nagle mając wrażenie, że przymusowa rezygnacja z udziału w wojnie dawała się jego ojcu we znaki bardziej, niż mogło się wydawać. Przecież to właśnie Snape dokuczał Syriuszowi, że ten tkwił bezczynnie w domu. - Więc chodzi o eliksir?

- Chodzi o brak eliksiru - oświadczył nauczyciel. - Przestałem go warzyć z premedytacją, żeby pozbyć się wszystkich zapasów. Ostatnio bowiem zdałem sobie sprawę, że jego przyjmowanie stało się u mnie... nawykiem. Właściwie stało się to w momencie, gdy pouczałem ciebie, byś za bardzo się nie uzależniał od eliksirów leczniczych. Zrozumiałem, że sam zażywałem Prawdomówne Sny już ponad rok bez przerwy. Jakiś czas było to oczywiście konieczne. Musiałem składać dokładne raporty Zakonowi o spotkaniach śmierciożerców. Kiedy przestało to być konieczne, zrezygnowałem z brania eliksiru. - Mężczyzna westchnął. - Zacząłem wtedy mieć takie koszmary o Samhain, że wziąłem go na nowo, i potem... - Snape przygarbił się na krześle. - Tak się do niego przyzwyczaiłem, że nie starałem się wcale tego zakończyć. Dopiero niedawno.

- Aha - mruknął Harry. - Więc cierpisz... - Nie powiedział „ od uzależnienia”, mimo że ojciec sam się do tego przyznał. To słowo brzmiało w uszach chłopaka zbyt osądzająco, choć wiedział, że nie powinno tak być. Snape jednak mówił, że chce jego szacunku. Harry zatem postanowił nie używać żadnych słów, które mogłyby zasugerować ojcu, że ten w jakikolwiek sposób stracił w jego oczach. - Więc cierpisz przez odstawienie, tak? - dokończył.

Mistrz Eliksirów kiwnął sztywno głową i wyprostował się.

- Krwawnica purpurowa. Jej nagłe odstawienie zadziałało na mój nastrój silniej, niż bym się spodziewał.

- Cieszę się, że mi powiedziałeś - odparł Harry, starając się przybrać możliwie najcieplejszy ton. Po chwili stwierdził, że niesprawiedliwie było domagać się od ojca, by przyznał się do pewnych rzeczy, skoro sam tego nie robił. Chłopak kontynuował: - Chciałem wiedzieć, co się z tobą dzieje. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie gniewałeś się o te książki, które zniszczyłem, tylko że nie chciałeś nic mówić. Ja... nawet poprosiłem Draco, żeby mi pożyczył pieniądze, bym mógł ci je odkupić. On jednak powiedział, że to nic nie pomoże.

Mistrz Eliksirów zerknął na syna sceptycznie.

- Naprawdę uważałeś, że to by pomogło?

- No wiesz... nakrzyczałeś na Neville'a, kiedy zniszczył swój podręcznik, i rzuciłeś nim przez całą klasę. Tak przynajmniej słyszałem. Pomyślałem sobie, że zareagowałeś tak dlatego, bo byłeś zły na szkody, jakie w twoim księgozbiorze wyrządził mój Lumos. - Harry skrzywił się lekko, ale dzielnie ciągnął dalej. - Ja... kiedy wychowywałem się u Dursleyów, nie miałem prawa dotykać ich książek. To przez moje, cytuję, „grube paluchy plamiące kartki”, czy jakoś tak. Oczywiście nikt się nie przejmował, kiedy to Dudley uwalał wszystko sosem czekoladowym. Wiem, że nie jesteś taki jak oni, ale źle się czułem z myślą, że zniszczyłem tyle twoich rzeczy. Chyba mam taki nawyk. Tak jak ty z eliksirem.

- Jeśli już o tym mówimy - dorzucił Snape - to uwarzę kolejną dawkę za tydzień, i zaczniesz go zażywać.

Nie, znowu...

- Może lepiej go nie rób - podpowiedział Harry. - No wiesz, pokusa.

- Chyba będę w stanie się opanować - odparł Mistrz Eliksirów sucho. - Objawy odstawienia, jak to określiłeś, znacząco zmalały. Tym niemniej jednak wydawało mi się prostsze nie mieć żadnych zapasów pod ręką. Za to ty teraz potrzebujesz eliksiru...

- Przecież to nie znaczy, że nie będę więcej śnił proroczych snów - zaoponował Harry. - Ten o rozwiązaniu adopcji mógł być proroczy. Właściwie jestem tego pewien, odkąd usłyszałem o Maści Na Problemy Skórne.

- Ja wiem, co jest najlepsze... - zaczął Snape, ale Gryfon mu przerwał.

- Tak, jak wiedziałeś, co było najlepsze w przypadku Rona?

Mistrz Eliksirów spojrzał na niego z ukosa.

- Jeśli chodzi o karę pana Weasleya, być może częściowo osiągnąłem co innego, niż zamierzałem - odrzekł dyplomatycznie. - Bez względu na to i tak byłem przekonany, że częste pobyty tutaj, nawet związane z przepisywaniem zdań, pomogą mu rozwinąć przydatną umiejętność dostrzegania rzeczy oczywistych.

- Wiem, że tak uważałeś - odrzekł Harry i pochylił się do przodu, zaglądając ojcu w oczy. - Ale nie miałeś racji. Bez obrazy, i bez urazy, ja cię naprawdę szanuję, ale wszystko, co osiągnąłeś, to doprowadzenie Rona do furii. A jak długo był wściekły, tak długo nie był w stanie zauważyć, że jest w tobie coś więcej niż to, co okazujesz na co dzień na zajęciach z eliksirów.

- Nie dostrzegam żadnego celu w tej analizie minionych wydarzeń - skomentował Snape. - Chyba, że chcesz, bym potwierdził, że wiesz więcej ode mnie? Szesnastolatek, który jest krynicą mądrości?

- Nie wiem więcej od ciebie - przyznał Harry - ale nie chcę, żebyś wmuszał we mnie eliksir.

- Przecież nie stosowałbym wobec ciebie przemocy, ty głupi dzieciaku - odparł nauczyciel ostro, choć ostatnie słowa nieco to złagodziły. - Sądzę, że twoje niepokojące sny będą się powtarzać. Eliksir by ci pomógł. Nie zamierzałem dopuścić, byś się do niego przyzwyczaił, jeśli o to ci chodziło.

- Wiem. Myślałem jednak o tym, co mówiłeś o wpływie eliksirów na prorocze sny. Chociaż ten o Draco nie był proroczy, ale przecież mogę mieć kolejne.

- Nie jesteś w stanie tego stwierdzić z całą pewnością.

- Nie - zgodził się Harry - ale zazwyczaj mam dobrą intuicję, pamiętasz?

- Mam wrażenie, że nigdy mi nie zapomnisz tych słów.

Harry uśmiechnął się lekko.

- Tato... chyba powinieneś powiedzieć Draco o eliksirze. On też zauważył twoje... zmiany nastroju. Nie martw się, że stracisz jego szacunek.

- Rozumiem. A teraz uważam, że pilnie potrzeba ci snu.

- Mhm. - Harry ziewnął, nagle tak zmęczony, że ledwo trzymał się na nogach. - Oddać ci skarpetki?

- Nie, Harry, po prostu idź się położyć. Dobranoc.

- Dobranoc - odpowiedział Gryfon. Brzmiało to o wiele lepiej niż poprzednie polecenie „Wynoś się”. Harry stwierdził, że udało im się pokłócić i potem pogodzić w przeciągu kilku tylko dni, co bardzo mu odpowiadało.

Snape machnął różdżką i drzwi od sypialni otworzyły się. Harry podreptał do siebie.

Kiedy już znalazł się w pokoju, zatrzymał się i obserwował Draco z daleka, żeby Ślizgon znowu nie wyczuł jego obecności. Harry nie potrafił przestać myśleć o swoim śnie. Powtarzał sobie, że wszystko będzie dobrze. Sen nie był proroczy, ale Snape i tak zabezpieczy sowiarnię. Poza tym Draco był chyba na tyle mądry, by nie opuszczać lochów...

- Znowu bawisz się w ghula? - mruknął Malfoy.

Wyglądało na to, że był czujniejszy, niż się Harry'emu wydawało. Gryfon orzekł, że musi o tym pamiętać, kiedy stanie ze swoimi nowymi współdomownikami twarzą w twarz.

- Myślę - odpowiedział.

- Severus pomógł ci ze snem?

- Mhm.

Harry opadł na łóżko i zakopał się pod kołdrą.

- To dobrze... - wymamrotał Draco i zasnął.

Gryfon po chwili też już spał.

***

Harry nie miał pojęcia, czy Snape rzeczywiście powiedział Draco o eliksirze. Jedno było pewne: przez następne kilka dni Malfoy nie wspominał ani słowem o zdenerwowaniu Snape'a. I bardzo dobrze. Harry nie wiedziałby, jak wszystko wyjaśnić, a poza tym to nie była jego sprawa.

Tego ranka Mistrz Eliksirów wrócił ze śniadania w Wielkiej Sali, lewitując za sobą kilkanaście paczek owiniętych w papier.

- Książki - wyjaśnił zwięźle, zerkając krzywo na syna. Rzucił na każdą paczkę zaklęcie ujawniające tytuły i odesłał jedną z nich do gabinetu. - Skoro mamy sobotę, możecie poukładać je na półkach. Po południu zaś udamy się do Devon.

Draco wyszczerzył zęby, a Harry stęknął boleśnie. Snape tymczasem wyszedł, mrucząc pod nosem coś o szlabanach.

Malfoy chciał rzucić na książki zaklęcie lewitujące, ale wokół kartonów zabłysło czerwone światło.

- Wygląda na to, że są zabezpieczone, przynajmniej niektóre.

Harry nie wiedział wcześniej, że książki można objąć takimi zaklęciami. W milczeniu sięgnął do kartonu i zaczął wyjmować tomy ze środka. Po chwili zorientował się, że jest jedynym, który to robi.

- To nie zrobi z ciebie skrzata, jak mi pomożesz - rzucił, kładąc na stole kilka ciężkich ksiąg oprawnych w czarną skórę.

Draco podniósł na kolegę wzrok sponad cienkiej książki, którą właśnie przeglądał.

- Co tam? A, rozumiem. Skoro nalegasz. - Zamiast jednak pomóc, zaczął się przyglądać grzbietom książek leżących już na stole. - Słuchaj, tak się zastanawiam, czy to jest jakiś test.

Harry posłał mu zaintrygowane spojrzenie.

- Żeby się przekonać, jak je poukładamy, kiedy nie dostaliśmy żadnych wskazówek. Severus pewnie chce zobaczyć, co wymyślimy.

Harry też się przyjrzał tytułom.

- W kolejności alfabetycznej czy tematycznie?

Draco rzucił mu chytry uśmieszek.

- Już wiem. Dla zabawy poukładamy je według wysokości. Najwyższe na dolnych półkach, a najniższe na górnych. - Kiedy Harry potrząsnął głową, Ślizgon nalegał. - Przecież wiesz, że nie ma to większego znaczenia. Jak Severus będzie chciał, to każdą z nich może przyzwać po tytule.

- Przecież mówiłeś, że są zabezpieczone.

- Ale nie przeciw Accio - wyjaśnił Malfoy z wyższością.

Harry musiał się zgodzić. Byłoby zabawne, zobaczyć wyraz twarzy nauczyciela na ten widok. To był niewinny żart, w porównaniu z wyśmiewaniem jego szamponu - a może raczej jego braku.

- Najgorsze, co może zrobić, to kazać nam je ułożyć od nowa - przekonywał go Draco. - Ale może będzie się śmiał. No... sądzę, że przydałoby mu się trochę śmiechu, nie?.

Gryfon posłał koledze ostre spojrzenie, ale nie wiedział, czy Malfoy mówi o odstawieniu przez Snape'a Prawdomównych Snów, czy o czymś innym. Mimo wszystko jednak rzeczywiście byłoby dobrze, gdyby jego ojciec miał się z czego pośmiać.

Harry skinął głową i odłożył na bok kilka najwyższych książek. Draco mu nie pomagał, ale Harry wcale się tego nie spodziewał. Ślizgon najpewniej uważał, że już zrobił swoje, kiedy wymyślił, jak książki mają być poukładane - nawet jeśli jego rozwiązanie było zwykłym żartem. Zanim jednak Harry zdążył mu to wypomnieć, zadzwonił magiczny dzwonek. Draco podszedł do drzwi i przeczytał nazwisko na pergaminie.

- Hermiona Granger. Pomyślałby kto, że powinna nam dać weekend wolny - sarknął Draco, ale kiedy otworzył dziewczynie drzwi, był jak najbardziej uprzejmy, i tylko to się dla Harry'ego liczyło.

Kiedy Hermiona ujrzała w całej okazałości scenę rozgrywającą się w salonie Snape'a, otworzyła szeroko oczy. Harry odgadł, jakie będą jej pierwsze słowa, zanim jeszcze je wypowiedziała.

- Och, jakie cudowne książki... - Dziewczyna padła na kolana i zaczęła je przeglądać, jęcząc z zachwytu. - Głównie eliksiry, kilka z obrony, a te wyglądają, jakby się nadawały do Działu Ksiąg Zakazanych... - Spojrzała na Harry'ego, wzdychając z rozkoszą. - To chyba najlepsza część twojego pobytu tutaj. Zawsze podejrzewałam, że Snape musi mieć fantastyczny księgozbiór. Czy on kupuje książki regularnie? Cały czas dostaje nowe?

Gryfon pokręcił głową, zadowolony, że wreszcie odbywają normalną rozmowę. Może powinien pomyśleć już wcześniej o zwróceniu jej uwagi na książki.

- Trzeba było zastąpić tamte, które zostały zniszczone - wytłumaczył - Draco ci o tym opowiadał, pamiętasz?

Hermiona zerknęła na Malfoya, który siedział przy stole i czytał tę samą cienką książeczkę, co wcześnie. Harry wytężył wzrok i był zadowolony, że nawet z takiej odległości był w stanie przeczytać tak małą czcionkę. Tytuł głosił: „Krew jest gęstsza niż eliksir”. Chłopak był ciekaw, co mogła zawierać ta książeczka i dlaczego Malfoy był nią tak bardzo zainteresowany.

Podnosząc kilka cienkich zeszytów traktujących o zastosowaniu i właściwościach różnych nasion (przydałyby mu się wcześniej, gdy odgadywał znaczenia życzenia, które dostał od Gryfonów), Harry sięgnął do najwyższej półki - i wtedy to się stało.

Hermiona zerknęła w górę, najwyraźniej chcąc zadać jakieś pytanie na temat księgozbioru Snape'a, i w tym samym momencie rękaw Harry'ego obsunął się w dół, odsłaniając całe przedramię, na którym widniał potężny granatowo-żółty siniak.

Hermiona aż się zakrztusiła, a Harry pomyślał sobie: „No tak, trzeba było pozwolić Snape'owi to wyleczyć”. Chłopak jednak pragnął, żeby ojciec też go szanował i nie uważał za mazgaja. Ten konkretny siniak był w miejscu, którego Harry zazwyczaj nie odsłaniał, i nikt go nie widział... za wyjątkiem Hermiony.

Harry szybko szarpnął za rękaw i zakrył siniak. Draco w tym samym momencie wyczuł napięcie wiszące w powietrzu i podniósł wzrok znad książki, przyglądając się im uważnie.

- Harry... - odezwała się Hermiona.

Chłopak znał doskonale ten ton. Oznaczał on, że Hermiona miała już dość kłamstw i wykrętów i nie zamierzała dłużej milczeć. Oznaczał on, że Hermiona postanowiła coś zrobić, najprawdopodobniej powiedzieć komuś, że Snape go bił. Na Merlina! A może pomyślała sobie, że to Draco był sprawcą przemocy, a Mistrz Eliksirów nie robił nic, by go powstrzymać. Jedno było pewne - Hermiona planowała poinformować o tym Dumbledore'a, a może i Czarodziejską Służbę Rodzinie. Ta okropna magourzędniczka pojawi się tu znowu i każe Severusowi podpisać papiery rozwiązujące adopcję. Harry widział już to wszystko oczami wyobraźni.

Równie dobrze mogę jej powiedzieć - postanowił Harry. - Severus będzie musiał jakoś się z tym pogodzić. Nawet jeśli się dowie, to nie spowoduje to żadnych problemów. Hermiona potrafi dochować tajemnicy, tak samo jak Ron.

- Widzisz, chodzi o to - powiedział szybko, nie dopuszczając jej do głosu - że bardzo się starałem, by wróciła moja magia...

- ...i postanowił, że spróbuje polatać na miotle - wszedł mu w słowo Draco. Srebrzyste oczy Ślizgona rozbłysły groźnie, dając Gryfonowi do zrozumienia, że jeśli się nie zamknie, to Draco go do tego zmusi. - I to na mojej miotle. Gdyby mnie tylko zapytał, to bym mu powiedział, że od samego początku była zaczarowana tak, by zrzucić każdego poza mną. Tak to jest, jak się mieszka w Slytherinie - wyjaśnił niefrasobliwym tonem, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie.

Hermiona spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Cóż, nic dziwnego. Draco nie należał do elity kłamców, a na dodatek jego głos brzmiał tak wrogo, że cała wypowiedź robiła podejrzane wrażenie. Może Hermiona pomyślała sobie, że Draco był wściekły, że Harry dotknął jego miotły bez pozwolenia? Harry oczywiście wiedział, o co chodzi. Ślizgon zdenerwował się, bo Harry o mało co nie zdradził prawdy o swojej magii.

- Spadłeś z miotły - rzekła Hermiona matowym, obojętnym głosem, jakby sam pomysł był tak idiotyczny, że trudno jej było wypowiedzieć te słowa. - A gdzie to było, tutaj, w salonie?

Draco roześmiał się i zabrzmiało to tak sztucznie, że Harry z trudem się powstrzymał, by się nie skrzywić.

- No wiesz, Severus czasami nas wypuszcza. Nie zauważyłaś ostatnio, że czasami jak przychodzisz, to nie ma nas w domu?

Hermiona kiwnęła powoli głową, wciąż patrząc na nich podejrzliwie.

- A dokąd chodzicie? - zapytała z naciskiem.

- To akurat jest tajemnica - wyjaśnił Malfoy. - Przykro mi, ale mamy tutaj małą paranoję na punkcie bezpieczeństwa Harry'ego. Chyba nie będziesz się temu sprzeciwiać.

Hermiona nadal nie wyglądała na przekonaną, więc Harry spróbował z innej beczki.

- Posłuchaj, wiem, że ten siniak okropnie wygląda, ale zrozum, że...

- Potter, przestań gadać - warknął Ślizgon.

- Chciałem tylko powiedzieć, że...

- Jeśli masz coś do powiedzenia, to powinna to być tylko jedna rzecz - burknął Draco. - Że już nigdy nie będziesz próbował podkradać się do mojej miotły!

Harry wiedział już, że była to rozmowa, która powinna odbyć się bez świadków. Wszystko to wyglądało zbyt paskudnie. Dlatego zakpił, przewracając oczami:

- Nie tknę twojej nędznej miotły nawet kijem. Wiesz, niektórzy z nas mają Błyskawicę.

- A dlaczegóż to nie wziąłeś swojej Błyskawicy, jeśli chciałeś spróbować polatać? - zapytała Hermiona słodko. - Harry?

- Miotła Draco była poręczniejsza - wytłumaczył Harry i zadowolony, że może ujawnić przynajmniej część prawdy, dodał: - Bierze ją czasami ze sobą, kiedy wychodzimy z lochów.

- Rozumiem - odparła Gryfonka tonem, który jasno pokazywał, że nie uwierzyła w ich wyjaśnienia, i że miała na ten temat o wiele więcej do powiedzenia.

KONIEC ROZDZIAŁU 62.

NASTĘPNY ROZDZIAŁ: CZARODZIEJSKA SŁUŻBA RODZINIE

coup de grace - śmiertelny cios

tort Pavlova - tort bezowy z bitą śmietaną i owocami



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rok jak żaden inny 69-70, # Harry Potter FanFic, Harry Potter - Severus Snape, Aspen in the Sunlight
Egzamin, Pytania 56-62, ˙ci˙ga z fizy
56 62 ROZ w spr bhp w zakla Nieznany (2)
Harrison, Harry & Bischoff, David Bill 4 Bill on the Planet of Tasteless Pleasure
Harry Turtledove The Catcher in the Rhine
Harry Turtledove & L Sprague De Camp Down In The Bottomlands
Harry Turtledove Down in the Bottomlands
56 Defending In The Modern Game Progression 2 Pressure
62 Team Attacking in the Attacking 1 3 – Blind Side Runs –
Harrison, Harry & Bischoff, David Bill 6 Bill on the Planet of the Hippies From Hell
Harrison, Harry & Haldeman, Jack C Bill 5 Bill on the Planet of Zombie Vampires
Turtledove, Harry The Catcher in the Rhine
HARRY BELAFONTE ISLAND IN THE SUN WO MEINE SONNE SCHEINT 1956 GERMAN SHEET MUSIC
Surviving in the U S While Waiting for Your Green Card (w jez angielskim) Poradnik nielegalnego imig
Harrison, Harry & Sheckley, Robert Bill 3 Bill on the Planet of Bottled Brains
Harry Turtledove [SS] He Woke in Darkness [v1 0]
Rok jak żaden inny`

więcej podobnych podstron