Draco Malfoy
[i]Zanim każą ci iść drogą po szary świt
Zanim zmienią twój los w niedoskonały film
Zanim nauczą cię, jak masz zdobywać świat
Zanim przestaniesz się bać, przestaniesz się bać...
[Bajm, Dziesięć przykazań]
Hermiona Granger z zamyśloną miną patrzyła na szkolne błonia. Z samego rana zjawiła się w Hogwarcie w celu poważnej rozmowy z dyrektorem. Rozmowy, której nie mogła odłożyć. Nie mogła i nie chciała. Ale czy na pewno nie chciała? Sama przed sobą nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście Alastor był jej przyjacielem i chciała by ten kto go zabił poniósł zasłużoną karę, ale... Zawsze musi być jakieś "ale". Hermiona nie potrafiła zrozumieć swoich uczuć
Dumbledore przywitał ją ciepłym i zmęczonym uśmiechem i zaprosił dziewczynę na kawę i ciasteczka. Oczywiście nie omieszkał jej też poczęstować cytrynowym dropsem. Po wstępnym przyjaznym powitaniu, panna Granger bez ogródek powiedział co ją męczy i zatopiła pełne oczekiwania i nadziei spojrzenie w jasnoniebieskich, kojących oczach starego czarodzieja.
- Widzisz Hermiono, nie zagłębiaj się w to zbytnio. Twoim zadaniem jest znaleźć sprawcę morderstwa. Prawdziwego sprawcę. - To w końcu Malfoy jest w Zakonie, czy nie jest, ale dowiedział się o nim w jakiś dziwny, niewyjaśniony sposób i robi mnie w wyleniałego hipogryfa?! - kobieta chciała jasnych, przejrzystych odpowiedzi, a Albus nie zamierzał jej ich udzielić. Jak zwykle zresztą.
- Dyrektorze, ja wiem, że pan wielu rzeczy nie może powiedzieć, ale popełniono przestępstwo...
- To znajdźcie złoczyńcę - Albus uśmiechnął się do Hermiony i dolał jej jeszcze trochę herbaty.
- Został zabity pański...
- Dziecko drogie, ja doskonale wiem kto został zabity i tak samo jak ty chce się dowiedzieć kto to zrobił, ale nie osądzam przy tym niewinnych.
- Czyli Malfoy jest niewinny! - wykrzyknęła Hermiona i sama się zdziwiła, że w jej głosie brzmiała aż tak wielka ulga.
- Och bynajmniej, ten człowiek jest winny wielu rzeczy, zresztą kto z nas jest bez winy? - oczy dyrektora lśniły mądrością, łagodnością, i, tak bardzo krępującym w tej chwili, zrozumieniem
- Chodziło mi o to, że nie otruł Szalonookiego... Ale widzę, że pan mi nie pomoże rozwikłać tej zagadki - kobieta wyglądała na zrezygnowaną. Drażniło ją, że Albus posługiwał się niedomówieniami i podtekstami. I nie pomagała jej świadomość, ze Dumbledore nie może potwierdzić jej podejrzeń, co do roli Dracona dla Zakonu, nawet jeżeli jest ono słuszne. Nie może, ze względu na konieczność utrzymania tego w tajemnicy. Liczyła jednak na to, że wychodząc od dyrektora, będzie chociaż wiedziała po której stronie barykady stoi Malfoy, a teraz zdawało się, że wie jeszcze mniej niż w chwili gdy przekraczała próg gabinetu.
- Hermiono, ja nie wiem kto zabił Alastora, tak samo jak ty tego nie wiesz. Nie bądź jednak pochopna w wydawaniu sądów - kobieta jedynie przytaknęła, nadal czując pustkę i niepewność. - I pamiętaj, że rozsądek i trzeźwe myślenie są bardzo ważne, ale czasami... - zawiesił głos i zajrzał jej głęboko w oczy - ...warto pokierować się głosem serca
Hermiona uśmiechnęła się gorzko na myśl o tym, co takiego jej to serce podszeptuje i jeszcze raz zwróciła do Dubmledore'a.
- No cóż w takim razie dziękuje za wszelka dotychczas okazaną pomoc i...
- Tak, panno Granger?
- Mam nadzieję, że pan się nie mylił mówiąc, iż należy słuchać serca.
- Dziecko drogie, czego jak czego, ale tego jestem pewien - Dumbledore uśmiechnął się łagodnie.
Hermiona tylko skinęła głowa, pożegnała się i opuściła gabinet dyrektywa. W dniu dzisiejszym czekało ją jeszcze wiele pracyia tak naprawdę nie wiedziała od czego ma zacząć. Nie dawały jej też spokoju natrętne myśli i obawy. Teraz, gdy była pewna, że Albus dał jej do zrozumienia, iż Draco jest cennym nabytkiem dla Zakonu (czyt. szpiegiem, i to, rzeczywiście, tajnym, jak przypuszczała wcześniej), wcale panny Granger nie uspokajało. Wręcz przeciwnie. Pojawiły się kolejne wątpliwości dotyczące Malfoya. Hermiona nie wiedziała, czy młody arystokrata jest wierny swemu Lordowi, czy przełożonemu Zakonu Feniksa...
***
Hermiona spodziewała się, że „pogawędka” z Albusem nie będzie zbytnio przyjemna, ale nie przypuszczała, że będzie aż tak wyczerpująca. Gdy po powrocie do Ministerstwa usiadła w miękkim fotelu w swoim biurze, nie miała ani siły, ani chęci by z niego wstawać. I tak właśnie zrobiła - udawała, że jest zajęta papierkową robotą, kiedy w rzeczywistości była tak pochłonięta własnymi rozmyślaniami, że litery skakały jej przed oczami. Nie mogła przestać myśleć o tym cholernym Malfoyu. Cały czas zastanawiała się czy to naprawdę możliwe żeby Draco był tajnym członkiem Zakonu. Nigdy by się tego po nim nie spodziewała. Nie mogła też pozbyć się wrażenia że jest robiona w balona. Tylko czy przez Dracona, czy też przez kogoś zupełnie innego...?
Około godziny osiemnastej udało jej się w końcu wstać zza biurka. Powolnym krokiem ruszyła w kierunku windy, mocno ściskając swoją teczkę. Marzyła tylko o gorącej kąpieli z mnóstwem aromatycznej piany, kubku gorącej, przeraźliwie słodkiej czekolady i miękkim łóżku. To wszystko w zupełności wystarczyłoby jej do szczęścia. Tego dnia.
W windzie oparła się plecami o tylnią ścianę i przymknęła zmęczone oczy. Do piątego piętra jechała sama. Na piątym piętrze wsiadł Ronald Weasley.
- Cześć, Herm. Co tam słychać? - zapytał życzliwym głosem.
- Padam z nóg. Dosłownie - odpowiedziała siląc się na uśmiech.
- Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? - zapytał.
- Nie. Chyba, że do planów można zaliczyć kąpiel i łóżko - powiedziała, lekko się uśmiechając.
- To może skoczylibyśmy na kolację do Czerwonego Smoka? Co ty na to? Knajpka chyba przypadła ci do gustu?
Kobieta obrzuciła go przenikliwym spojrzeniem. Proponował jej kolację. Czy to miała być randka? Nie, chyba nie... Przygryzła wargę. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Z jednej strony marzyła tylko o kąpieli i długim śnie, ale z drugiej nadal czuła się winna za swoje zachowanie względem Rona. Była dla niego taka oschła, niemiła i krytyczna, a on przecież właśnie przechodził ciężki okres w życiu. Rozpadł się jego kilkumiesięczny związek, porzuciła go kobieta, pozbawiając go nienarodzonego jeszcze potomka. Miał prawo być nerwowy. Mało kto potrafi sobie radzić z tak ogromnym stresem, każdy musi jakoś odreagować przeciwności losu. A na dokładkę współczuła mu. Współczuła każdemu, kogo doświadczał los, właśnie przez swoje dobre serce. Nie potrafiła być obojętna na czyjeś nieszczęścia i smutek. Nie potrafiła się długo gniewać na ludzi, zwłaszcza na takich, którym właśnie zawalił się świat.
- Chętnie - odpowiedziała, starając się wykrzesać z siebie chociaż odrobinę entuzjazmu.
- To co? O dwudziestej pod Czerwonym Smokiem? - upewnił się przy wyjściu z Ministerstwa.
- Dobrze. O dwudziestej. Do zobaczenia, Ron.
* * *
Stała pod Czerwonym Smokiem i rozglądała się nerwowo. Ron spóźnił się kilka minut, lecz przeprosił ją szarmancko i weszli do środka. Usiedli przy nieco oddalonym stoliku pod oknem i złożyli zamówienie.
- Wiesz, Herm chciałem cię przeprosić - zaczął nagle. - Przeprosić za to, że byłem dla ciebie taki nieprzyjemny. Wtedy w windzie i na przesłuchaniu. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale ostatnie tygodnie były dla mnie wyjątkowo ciężkie... Rozpadł mi się związek, w który byłem bardzo zaangażowany. Już powoli dochodzę do siebie i dlatego chciałem cię najmocniej przeprosić. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
- Ależ, Ron - impulsywnie dotknęła palcami jego dłoni. - Ja już ci wybaczyłam. To naturalne, że było ci ciężko. Też cię przepraszam, bo nie wiedziałam o twojej sytuacji... Też byłam dla ciebie niemiła. Tak mi teraz głupio i przykro - spuściła wzrok. - Nie szkodzi, Herm. Przecież nie wiedziałaś. Gdyby Harry nie był jeszcze na urlopie, moglibyśmy go ze sobą zabrać, prawda? Jakoś nasze trio się rozpadło. Święta trójca - uśmiechnął się do siebie.
Hermiona wolała nie wspominać, że gdy Ron i Harry przebywają w jednym pomieszczeniu, dłużej niż piętnaście minut, zaczynają się kłócić. Nie tylko nie mieli już wspólnych tematów, ale też działali sobie wzajemnie na nerwy. Kobieta taktownie skierowała rozmowę na bezpieczniejsze tory. Przez ponad godzinę gawędzili sobie spokojnie i wesoło, wspominając szkolne czasy i opowiadając anegdotki z Ministerstwa.
- Herm, chciałem ci powiedzieć tylko jedno. Uważaj na Malfoya. Wiem, że masz do niego pewną... słabość, ale on naprawdę byłby zdolny kogoś zabić. Uważaj na niego i mu nie ufaj, bo gdy się zorientujesz jaki jest naprawdę może być za późno. Zresztą, powinnaś już wiedzieć jaki on jest - jego oczy stały się zimne.
- Ron, daj spokój, przecież nie jestem dzieckiem - zirytowała się. - Nie chcę rozmawiać ani o Malfoyu, ani o pracy, więc może zmieńmy temat na jakiś przyjemniejszy.
Wrócili do rozmowy na niezobowiązujące tematy, ale Hermiona odpowiadała półsłówkami i jej humor wyraźnie uległ pogorszeniu. Nie mogła zrozumieć czemu Ron zawsze psuje ich rozmowę wtrącając coś na temat Dracona. Przyszła tu bo chciała na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości, męczącej pracy i nieustannie gnębiących ją myśli. A Ron nieustannie ostrzegał ją przed Malfoyem. Jakby nie miała swojego rozumu. Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy Ron opowiadał kolejną śmieszną historię o swojej pracy.
- U nas, w biurze, jest taki kretyn Elson, wiesz taki sam idiota jak Malfoy, i ostatnio...
Nie dane mu było do kończyć. Hermiona szarpnęła za wiszącą na krześle torebkę.
- Czy ja cię o coś nie prosiłam? - podniosła głos. - Ciągle gadasz o Malfoyu, jakbyś nie mógł zrozumieć, że nie mam ochoty rozmawiać na ten temat! Jeśli uważasz, że jest takim kretynem to może sam mu to powiedz, zamiast dręczyć tym mnie? - wstała, rzucając pieniądze na stolik. - Chciałabym cię uświadomić, że nie jestem dzieckiem i mam swój rozum. Jeśli masz mnie za jakąś naiwną idiotkę to nie mamy o czym rozmawiać. Miałam nadzieję, że kolacja z tobą pomoże mi się odprężyć i poprawi mój podły nastrój, ale o twojej osobie można powiedzieć chyba wszystko, oprócz tego że wpływa na innych relaksacyjnie!
- Miona, nie rób scen... Nie poradzę nic na to, że Malfoy to...
- Nie mów do mnie Miona - wycedziła ze złością. - I nie mam ochoty wysłuchiwać tych głupot. Może przydałby ci się psychoanalityk.
- Kto? - Weasley zrobił głupią minę.
- Nieważne - mruknęła, chwyciła swoją torebkę i wyszła.
* * *
Leżała w wannie i rozmyślała. Mimo, że jej ciało powoli się relaksowało i odpoczywało, wewnętrznie nadal nie mogła się rozluźnić. Kolacja z Ronem tylko pogorszyła jej nastrój. Nie powinna była się zgadzać, niezależnie od tego jak bardzo była dla niego wcześniej niemiła. Przecież on też był dla niej nieprzyjemny. Denerwowało ją, że ciągle Ron ściągał rozmowę w kierunku Malfoya. I miał ją za jakąś pierwszą naiwną, która nie ma swojego rozumu! Prychnęła z niezadowoleniem. Może i nie miała rozumu, ale to chyba w momencie, gdy zgodziła się na kolację z Weasleyem i gdy go przepraszała. Zaczerwieniła się aż po cebulki włosów. Czuła się tak cholernie zażenowana. Nie miała za co przepraszać tego dupka.
Gdy już leżała w łóżku rozważała jeszcze raz ten wieczór. Mogła się spodziewać, że nie skończy się miło. Już od dawna wiedziała przecież, że ona i Ron nie mają wspólnego języka i, że on zawsze musi popsuć atmosferę jakimiś głupimi uwagami. Nie rozumiała go. Nie potrafiła go zrozumieć i może nawet nie chciała. Był kiedyś jej przyjacielem, ale później jego podejście do niej uległo radykalnej zmianie. Do tej pory nie wiedziała czemu.
Podświadomie jednak wiedziała, dlaczego Ron taki jest. Już tyle razy próbował się z nią umówić, a ona za każdym razem tłumaczyła mu, jaki to poroniony pomysł. No i był jeszcze Malfoy, a Ron był cholernie o niego zazdrosny. Zupełnie niepotrzebnie. Odsunęła od siebie przykre myśli, ignorując głosik wewnątrz głowy, szepczący natarczywie coś o oszukiwaniu samej siebie.
`Ależ ludzie się zmieniają' - pomyślała jeszcze, na chwilę przed odpłynięciem do krainy snów.
* * *
Draco Malfoy pojawił się we wtorek w Ministerstwie jak zwykle około godziny dziesiątej. Był głodny, więc pierwszą rzeczą jaką zrobił było odwiedzenie bufetu. Wstał za późno i nie zdążył nic zjeść, a nie był zwolennikiem zabierania jakiegokolwiek pożywienia do pracy. Zamówił zapiekankę z szynką i kawę, i usiadł przy stoliku, obserwując słoneczną pogodę za oknem, która nijak miała się do siarczystego deszczu zacinającego na terenie niemal całego Londynu.
- Witam - usłyszał za sobą doskonale znany mu chłodny głos. Odwrócił się i napotkał lodowate szare tęczówki, które równie dobrze mogłyby należeć do niego. Po raz, nie wiadomo który, w swoim prawie dwudziesto-trzyletnim życiu poczuł się, jakby patrzył w lustro, wybiegające o ponad dwadzieścia lat w przyszłość.
- Bardziej sobie życia utrudnić nie mogłeś - wycedził Lucjusz i bez zaproszenia usiadł obok syna.
- Na moim miejscu też złamałbyś temu kretynowi nos - warknął Draco. Nie był w nastroju do rozmów i już dobrych parę lat temu przestał czuć bezkrytyczny respekt do swojego ojca. A od kiedy zmienił strony w wojnie, jego szacunek całkowicie się gdzieś ulotnił. Czasami było mu żal, ale tylko czasami i na pewno nie w tej chwili.
- Synu... - wysyczał Malfoy senior - Czy ty masz mnie za kretyna? Myślisz, że mówię o tym żałosnym dupku z Proroka?
- A o czym mówisz, jeśli mogę zapytać, ojcze? - obojętnie wzruszył ramionami.
- To chyba jasne o czym - Lucjusz zniżył głos do szeptu. - O Moodym, głupcze. Bardziej sobie życia nie mogłeś zagmatwać - Draco usłyszał tak dobrze znaną mu przyganę, niemal pogardę, która dawała do zrozumienia, że nie był tak dobrym synem, jakiego oczekiwałby jego ojciec.
- Oczywiście, że mogłem. Mogłem przecież urodzić się Malfoyem. A nie, przepraszam, tym już jestem.
- Draconie - Lucjusz spojrzał na syna z potępieniem. Czasami nie potrafił zrozumieć jego poczucia humoru. Chwilami w jego synu odzywała się krew Blacków. Narcyza, jakiś czas temu stwierdziła, że Draco chwilami przypomina jej Syriusza, a Lucjusz niestety musiał się z nią zgodzić, szczególnie w takich momentach jak ten.
- Ojcze, Moody jest wyłącznie moim problemem.
- Masz na nazwisko Malfoy, więc to nie jest wyłącznie, jak to ująłeś twój problem.
- A tak, zapomniałem, że naszemu nazwisku nic nie może zaszkodzić... albo pomóc. A dla twojej wiadomości, to nie ja zabiłem Szalonookiego.
- I tej wersji radzę ci się trzymać - Lucjusz obdarzył łaskawym uśmiechem jednego z przechodzących obok urzędników i ponownie spojrzał na syna.
- Jak to miło, że rodzina wierzy w moje słowa - Draco z ironią pojrzał na ojca.
- Miałeś powody by go zabić.
- Nie mniejsze niż ty i kilku... naszych znajomych.
- To nie oni.
- Skąd wiesz?
- Bo ich pytałem i zaprzeczyli.
- No tak, łatwiej uwierzyć im niż własnemu synowi.
- Jesteś coraz bardziej bezczelny.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni, nieprawdaż ojcze?
Lucjusz zacisnął usta. Ku jego niezadowoleniu już dawno minęły czasy gdy mógł jednym ruchem różdżki przywołać Dracona do porządku. Teraz byli prawie równi. Prawie, bo w kręgu Lucjusz stał wyżej niż Draco i teraz zamierzał to wykorzystać.
- Niektórzy są niezadowolenie z twoich wybryków - odezwał się cicho.
- Nie wydaje mi się, żeby mieli powody.
- To niezadowolenie wywołał pewien artykuł i twoja gwałtowna reakcja - starszy z Malfoyów kontynuował zupełnie tak jakby nie padły te słowa.
- No proszę, a mówiłeś, że nos Tryspoona i prasowe plotki nie maja nic do rzeczy - Draco nie potrafił powstrzymać gorzkiej ironii. - Więcej takich artykułów nie będzie... i nie bój się, że jakiś proces skompromituje... nasze nazwisko. Dochodzenie w sprawie morderstwa nie dotyczy ciebie, ale mnie
- Rozumiem, że za odpowiednia sumę kupiłeś milczenie tego pisarczyka - Lucjusz słuchał syna z obojętną miną.
- Jak ty zawsze wszystko rozumiesz, drogi ojcze. Czy mógłbyś mi wyjaśnić kto i dlaczego ma być niezadowolony z tego, że dziennikarze piszą co chcą?
- Dziennikarze mogą sobie pisać, co chcą, mnie i... kogoś jeszcze interesuje, czy to co piszą o tobie i o tej szlamie jest prawdą, czy kiedykolwiek było prawdą, a jeśli tak to dlaczego?
- Jestem już dorosły i, z łaski swojej, od mojego życia prywatnego trzymaj się na dystans, bo to moje życie, ojcze. To po pierwsze. A po drugie, od kiedy obchodzi cię opinia brukowych piśmideł, co? - głos juniora ociekał sarkazmem. Młodzieniec obserwował z cichą satysfakcją jak usta jego ojca wykrzywiają się w wyrazie pełnym zniecierpliwienia i irytacji.
- Interesuje mnie by nasze nazwisko nie było szargane przez jakichś pismaków. Nie życzę sobie tego, jasne? Dopóki nosisz nazwisko Malfoy masz się zachowywać tak jak nakazuje tego nasz honor.
- To my mamy jakiś honor? Interesujące, chyba dawno go nikt nie używał. Ale nie martw się, nie przyniosę hańby twojemu nazwisku. I jeszcze jedno. Nie wydaje mi się by ktoś, oprócz ciebie, był zainteresowany z kim sypiam, sypiałem lub będę sypiał.
- I tu się mylisz. Kogoś to interesuje, bardzo interesuje. Interesuje przyjaciół rodziny. Zjawisz się dzisiaj na kolacji.
- Jestem umówiony - Draco, co prawda, z nikim umówiony nie był, ale nie podobało mu się, to, że ktoś dyktuje mu co ma robić. - To odwołasz. Dzisiaj o siódmej i nie waż się spóźnić. Ja mówię poważnie.
- Jasne, ojcze - Draco ostentacyjnie odwrócił się w stronę okna. Wiedział, że w takiej sytuacji będzie musiał wybrać się do rezydencji rodziców na kolację. Zapewne parę wysoko postawionych figur zechce go wypytywać o "kontakty ze szlamami". Skrzywił się.
- Do zobaczenia wieczorem... synu - młodzieniec przymknął oczy, udając że nie zabolały go ironia i chłodna drwina w głosie ojca.
- Do zobaczenia, ojcze - odrzekł bezbarwnym tonem.
Kwadrans później gdy delektował się drugą kawą, do bufetu wkroczył nie kto inny jak Harry Potter, który właśnie wrócił z tygodniowego urlopu. Potter rzucił mu obojętne spojrzenie i poszedł coś zamówić. Od kiedy zaczęli obaj pracować w Ministerstwie, ich wzajemny stosunek nabrał chłodnego i uprzejmego dystansu. Czasem mówili sobie nawet `dzień dobry'. Było to zaiste dziwne, ale też stało się czymś absolutnie naturalnym. „Wróg” Malfoya juniora pracował w specjalnej grupie Aurorów przeszkolonych w zaawansowanej walce. W jego "oddziale" wszyscy mieli pozwolenie na używanie niewybaczalnych, włącznie z klątwą zabijającą. Draco ucieszył się, że może oderwać myśli od nieprzyjemnej rozmowy. Spokojnie obserwował Pottera, który żartował teraz z młodą czarownicą obsługującą bufet. Czuł coś na kształt cichego szacunku dla Gryfona. Elitarna grupa Aurorów, do której trafił Harry, słynęła z diabolicznie trudnego szkolenia, które trwało nie półtora roku, a ponad dwa lata. Ale Złoty Chłopiec zawsze przecież chciał ratować świat i musiał stać w pierwszej linii frontu. Cały Potter.
- Nie było mnie zaledwie siedem dni i tyle się porobiło, Malfoy... - Harry nie wiedział dlaczego podszedł do Dracona. Chyba tak po prostu.
- Dzień dobry. Widzę, Potter, że straciłeś całą godność i gadasz z mordercą - młody arystokrata poczuł dreszcz satysfakcji, gdy Harry zamrugał z konsternacją i przechylił z zaciekawieniem głowę. Po kilku sekundach, ku zdziwieniu Malfoya, Potter uśmiechnął się smutno a zarazem ironicznie i odrzekł.
- Z całym szacunkiem, Malfoy, chociaż cię nie kocham, uważam, że musiałbyś być ostatnim idiotą, żeby zabić Moody'ego.
- Wiesz, Potter, jesteś w gronie bardzo nielicznych, ale nie bój się, niedługo zmienisz zdanie - Draco dopił kawę i wyszedł szybkim krokiem z bufetu. Znowu poczuł smak gorzkiej masochistycznej satysfakcji, jaką dawało mu poczucie bycia tragiczną postacią. W końcu nikt, poza Dumbledore'em, nie znał jego prawdziwego oblicza. Po tym, co powiedział Granger, kobieta jedynie mogła się wielu rzeczy domyślać. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zamiast jej ułatwić pracę, zdecydowanie ją utrudnił, ale nic go to nie obchodziło. Już wsiadał do windy, gdy usłyszał za sobą krzyk i z wielką niechęcią zablokował drzwi.
- Potter, jeszcze przed chwila miałem nadzieję, że udławisz się czymś w kawiarni. Wróć i zrób mi tę przyjemność.
- Draco, dla ciebie wszystko tylko najpierw pogadamy.
- A jeśli ja nie mam ochoty z tobą rozmawiać, i od kiedy to jesteśmy po imieniu?
Harry zamiast odpowiedzieć, nacisnął przycisk z numerem piętra i zwrócił się w stronę blondyna.
- Dziś o dwudziestej drugiej w Gołej Szyszymorze. A porozmawiasz ze mną dlatego, że jestem jednym z nielicznych, który naprawdę wierzy w twoją niewinność.
- Ciekawe czy to samo będziesz mówił po spotkaniu z Granger.
- A co Herm ma do tego?
- Ty jeszcze nic nie wiesz? - Draco wybuchnął wymuszonym, nieco smutnym śmiechem. - Wybacz, ale nie będę uprzedzał niespodzianki... Harry.
Malfoy wysiadł na piątym piętrze i zostawił zdziwionego Pottera samemu sobie. Harry dotarł na piętro drugie i pierwszą rzeczą jaką zrobił, było nawiedzenie Tonks.
- O witaj, Harry - pisnęła radośnie, mile zaskoczona i dała mu siarczystego buziaka w policzek. - Pewnie chciałbyś zobaczyć nowe biuro Hermiony.
Młody mężczyzna popatrzył ze zdziwieniem na roześmianą Nymphadorę.
- Splinwood ją awansował - mina Tonks nieco zrzedła. - Herm prowadzi sprawę zabójstwa Moody'ego... Biedna, dziś musi rutynowo przesłuchać mnie, Kingsleya i jeszcze kilku Aurorów.
'Aha' - pomyślał Harry, przypominając sobie słowa Malfoya.
- Okey, zaprowadź mnie do niej. Zrobię jej niespodziankę. Chociaż może nie zechce ze mną gadać skoro awansowała - zażartował Potter i nagle spoważniał. - A nie wiadomo jak zginął Szalonooki?
- Podobno otrucie. Wiesz, Hermiona nie może zdradzać szczegółów, więc nic nie wiem dokładnie. Otrucie to oficjalna wersja... Całkiem możliwe, ze prawdziwa.
- Przecież jej nie będę ciągnął za język - mruknął Harry sam w to nie wierząc.
- Jaaasne, Potter, bo ci uwierzę - Tonks uśmiechnęła się do niego i razem ruszyli do Hermiony.
Nie dotarli jednak tam tak szybko jak chcieli. Tuż przed drzwiami jej gabinetu natknęli się na Rona.
- Harry, nie wiedziałem, że wróciłeś.
- Dosłownie przed kwadransem - w głosie Harry'ego czuć było lodowe sopelki. Ostatnio Ronald Weasley bardzo mu podpadł, obrażając jego narzeczoną Lunę.
- Wchodzisz ze mną, Tonks? - spytał Nymphadorę.
- Harry, ja z nią mieszkam. A teraz jest tak zawalona papierami, że pewnie by tylko na mnie nawarczała... No... nie patrz tak, ciebie nie widziała od tygodnia, ucieszy się. Chodź Roniasty na kawę - zwróciła się do rudzielca i puściła Potterowi oko.
*
Hermiona naprawdę tonęła w papierach, a wiedziała tylko tyle, że nie wiedziała nic. Dokładnie zbadano specyfik, który pomógł Alastorowi przenieść się na tamten świat. Trucizna, która zabiła Moody'ego była na bazie tentakuli i mogła, równie dobrze, dostać się do organizmu drogą pokarmową, jak i przez skórę. Powodowała zaburzenia rytmu serca i rychły zgon. To wszystko. Hermiona potarła skronie. "Przez skórę" oznaczało jedno. Każdy w sumie , w sposób sprytny, mógł otruć Aurora, nawet znienawidzony przez niego Malfoy. Coś jednak powtarzało jej, że Draco jest niewinny. Prawdopodobnie był to głos serca, o którym mówił Dumbledore. Ale ona nie ufała już nikomu i niczemu, ani własnemu głosowi, ani nawet staremu, dobremu Albusowi. Gdy pomyślała, że czeka ją jeszcze kilka rutynowych przesłuchań i przygotowanie planów śledztwa na dni kolejne - czytaj kolejnych przesłuchań - zachciało się jej płakać i właśnie w tym momencie usłyszała pukanie do drzwi.
Nie zdążyła wypowiedzieć zwyczajowej formułki, gdy drzwi do jej gabinetu otworzyły się i usłyszałam głęboki męski bas:
- Piękna, twój luby wrócił!
Hermiona gwałtownie podniosła głowę i spojrzała w zielone oczy, w których jarzyły się radosne iskierki. Sfora czarnych, zdecydowanie za długich włosów opadała na opalone czoło.
- Harry ! - dziewczyna krzyknęła i po prostu wyfrunęła zza biurka wprost w ramiona przyjaciela.
- Ale, co ty tu, na stado goblinów, robisz? Miałeś być przecież jeszcze przez dwa tygodnie na Sycylii.
- Kobieto, przecież wiesz, że ja nie potrafię nic nie robić. Odpocząłem i oto jestem. Chyba nie sądziłaś, że będę się wygrzewał na leżaczku dłużej niż to konieczne? Szczególnie teraz.
- Czyli już wiesz... Zgadnij kto jest głównym podejrzanym - Hermionie zrzedła mina.
- Owszem wiem.... I jestem przekonany, że to nie Malfoy zabił Szalonookiego - położył palce na ustach kobiety i nie pozwolił się jej odezwać. - Im więcej na niego wskazuje, tym bardziej pewne jest, że ktoś chce go wrobić. Herm, Draco Malfoy od dziecka był cwany i nigdy w życiu nie zrobiłby czegoś, o co na sto procent zostałby posądzony. Wiem, że jest na świeczniku i poszlaki wskazują na niego, ale jednocześnie mam wewnętrzne przekonanie, że to nie on.
- Okey, skoro nie on, to kto? Możesz mnie oświecić? - Hermiona poczuła się tak, jakby Harry miał do niej pretensje o to, że Draco jest głównym podejrzanym. Jakby ją o to oskarżał. - Jeżeli jesteś taki mądry, to powiedz mi kto?! - podniosła głos. -Zaoszczędzisz mi wiele trudów i pracy Harry. A teraz, jeśli pozwolisz, ja wracam do swoich zajęć, a ty idź współczuć Malfoyowi - poczuła jak głos jej się łamie i wzięła głęboki oddech.
'Boże, zachowuję się irracjonalnie' - pomyślała już dożo spokojniej.
- Przepraszam, Harry. Mam tak dużo pracy, że chce mi się chwilami płakać, albo rzucić to wszystko w cholerę i oznajmić Splinwoodowi, że się do tego nie nadaję... Nie wiem gazie podział się mój profesjonalizm.... Chcę tą sprawę rozwikłać, ale...
- Może... - przerwał jej łagodnie Harry - ... twój profesjonalizm wziął sobie wolne, gdy okazało się, że musisz kilkakrotnie przesłuchiwać Malfoya.
- Harry, byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś takie mądrości zachował dla siebie, okey?
- Herm, ja naprawdę nie chciałbym...
- To nie chciej - dziewczyna przerwała mu w połowie zdania i wróciła za biurko. Za tym prostym, drewnianym meblem miała poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. - Jeśli masz jakieś uwagi, które mogą pomóc w śledztwie, to proszę bardzo, ale...
- Ale jeśli zamierzam coś mówić na temat twojego stosunku do Malfoya to lepiej żebym się zamknął, prawda?
- Ja do niego nie mam żadnego stosunku, dla mnie to po prostu główny podejrzany w śledztwie i dopóki nie znajda się dowody na to, że nim nie jest to nie zamierzam go inaczej traktować.
Harry stał w milczeniu i przez dłuższą chwilę przyglądał się Hermionie. O ile wcześniej nie był pewien na sto procent, czy jego przyjaciółka coś tam czuje na dnie serca do Malfoya, o tyle teraz był święcie przekonany o tym, że coś czuje i może to jest nawet więcej niż coś.
- Jak uważasz, Herm. Ja tylko chciałem z tobą porozmawiać jak przyjaciel. Myślałem, że mi ufasz - powiedział bardzo cicho.
Kobieta chciała już na niego nakrzyczeć, powiedzieć, żeby się odchrzanił i nie zgrywał wielkiego mentora, ale gdy spojrzała w jasnozielone oczy Pottera, słowa uwięzły jej w gardle. Harry patrzył na nią z zawodem, ale i ze szczerą troską. Przełknęła ślinę i nie powiedziałaby nic, lecz gdy w oczach Harry'ego zajaśniało współczucie, poczuła pod powiekami łzy upokorzenia i złości. Coś w niej pękło
- Jasne, Harry - jej głos nasączony był jadowitą ironią. - Lituj się nade mną - słowa kobiety były coraz cichsze, a przez to w jakiś niewytłumaczalny sposób docierały do niego z pełną mocą. - Takiej żałosnej, zaniedbanej szlamie można tylko współczuć. Żaden facet nie patrzy na mnie jak na kobietę, a on patrzy na mnie nawet z pogardą... Jeśli już skończyłeś okazywać mi swoja troskę i politowanie, to wyjdź. Mam pracę - miała silną wolę i tylko dlatego z powrotem wróciła do studiowanych pergaminów i udawała, że wcale nie ma ochoty rozpłakać się na cały głos, a to co czyta zajmuje całe jej jestestwo.
- Hermiona... - Harry poczuł jak serce ściska mu się w klatce piersiowej. Miał ochotę wybiec z gabinetu i nakopać Malfoyowi za to, że Hermiona przez niego cierpi.
- Hermiono, nie miałem na myśli nic pejoratywnego - zaczął ponownie, gdy już wziął głęboki oddech. - Jesteś ładna i mądra. Sama swoją urodę ukrywasz przed światem pod maską surowości i za kurtyną szerokich ciuchów. To nie ja się nad tobą użalam, ale ty sama. A Malfoy.... - westchnął ponownie i bardzo poważnie popatrzył na Hermionę. - Nie przeczę, że jest zimnym sukinsynem, bo jest. Ale im bardziej stara się być pogardliwy i oschły, tym bardziej coś nie jest mu obojętne. Zresztą, wasza wzajemna relacja to nie moja rzecz. Ale zależy mi na tym, żebyś czuła się szczęśliwa, Hermiono. Pamiętaj o tym.
Zanim Hermiona zdołała cokolwiek odpowiedzieć Harry odwrócił się i wyszedł z gabinetu. Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi. Było jej przykro, że wyładowała na Harrym frustrację. On na to nie zasługiwał. Jeszcze gorzej poczuła się, gdy pomyślała, że on wcale się nie gniewa. Nie na nią. Szanował ją jak nikt inny. Zbliżyli się do siebie i byli niemal jak rodzeństwo. To też wpływało negatywnie na ich stosunki z Ronem, który nie mógł zrozumieć, dlaczego tych dwoje tak doskonale się rozumie, a nie potrafi zrozumieć jego. Nie, Harry się nie gniewał i co gorsza miał rację. Hermiona westchnęła przeciągle i zabrała się za pracę z silnym postanowieniem powstrzymania łez i przeproszenia Pottera przy najbliższej okazji.
* *
Draco Malfoy z lekkim uśmiechem tryumfu wpatrywał się w zegarek. Była godzina dziewiętnasta piętnaście, a on znajdował się w swym biurze, chociaż od piętnastu minut powinien przebywać w Zielonej Przystani, ale nie zamierzał być punktualny. Prawdę powiedziawszy, zamierzał spóźnić się jeszcze dziesięć minut. Chciał, by obecni na tej kolacji, a raczej prywatnym przesłuchaniu, zrozumieli, że on nie jest posłuszną marionetką, gotową tańczyć zgodnie z każdym ich skinieniem. Wiedział, że taka postawa zdenerwuje jego ojca, ale to, co myśli i robi Lucjusz Malfoy, już go nie obchodziło. Kiedyś, owszem, zależało mu na opinii rodziciela, którego traktował niczym bóstwo, ale to było dawno temu...
Po następnych dziesięciu minutach bezczynnego wpatrywania się w zegarek podszedł do kominka i z prawdziwą niechęcią wymówił nazwę swej rodowej rezydencji. Znalazł się w pustym salonie. Zresztą nie oczekiwał niczego innego. Doskonale wiedział, że nikt na niego nie będzie czekał. Skoro kolacja miała zacząć się o dziewiętnastej, to to, że on się spóźni, nie znaczyło, że się nie rozpoczęła o czasie. A na pewno rozpoczęła się w jadalni. Draco strzepnął niewidoczny pyłek ze swojej eleganckiej, ciemnozielonej szaty z jagnięcej wełny. Typowy odruch rasowego Malfoya. Kominek aportacyjny w salonie, dostępny
dla nielicznych (nieupoważnieni zostaliby "cofnięci" brutalnie do miejsca wyjścia), był czysty jak łza. Draco zawdzięczał swoją pedanterię rygorystycznemu, wypełnionemu etykietą i dobrymi zasadami wychowaniu. Weszło mu to w nawyk i było jego najmniejszą wadą. Bo właśnie tak postrzegał od dłuższego czasu wszystkie cechy, które odziedziczył po ojcu i które wpoił mu Lucjusz. Ten gest jednak świadczył o elegancji i Draco lubił go używać, tak samo jak lubił, gdy jego szaty łopotały za nim, dodając mu naturalnej gracji; mała sztuczka podpatrzona u Mistrza Eliksirów. Młodzieniec poprawił nienagannie ułożony kołnierz peleryny i powoli wszedł do jadalni, która znajdowała się naprzeciw salonu.
- Witam wszystkich - powiedział grzecznym, acz niedbałym tonem. - Przepraszam za spóźnienie, ale miałem dużo pracy w Ministerstwie i chciałbym też uprzedzić, że nie mogę zostać z wami zbyt długo, ze względu na... spotkanie, które mam jeszcze dzisiaj w planach. Dobry wieczór, ojcze ... - skłonił się nieznacznie; bardzo nieznacznie - ... i tobie, mamo - dodał z nikłym odcieniem kurtuazji, całując Narcyzę w policzek. - Ciebie, ciociu, także witam bardzo serdecznie - ucałował dłoń Bellatrix, która obdarzyła go tak samo chłodnym i oficjalnym uśmiechem, jaki sama otrzymała od siostrzeńca. Draco nie mógł myśleć o niej bez cienia szacunku, tak jak myślał o Nottcie, którego przywitał w następnej kolejności, przywołując na twarz grymas półuśmiechu, aby ukryć czającą się w jego szarych oczach pogardę. Na końcu bardzo grzecznie przywitał Eleonorę i Alberta Parkinsonów, w duchu uśmiechając się ironicznie. Wiedział, dlaczego tu byli. Malfoyowie i Parkinsonowie po cichu liczyli na to, że ich rody się połączą. Młodzieniec poczuł przewrotny podziw dla ich wytrwałości i, jego zdaniem, naiwności. On już dawno zdecydował, że jeżeli w ogóle kiedykolwiek się ożeni, to na pewno nie z Pansy. We wczesnej młodości imponowało mu jej narzucanie się i nie skrywana adoracja. Gdy trochę wydoroślał, zrozumiał, że ona uwielbia nie jego, a jego nazwisko i prestiż, jaki się z nim wiąże. Z czasem nie mógł też znieść pustej paplaniny panny Parkinson.
- Draconie... - Lucjusz odezwał się zimnym tonem i karcąco spojrzał na syna -... wydawało mi się, że wpoiłem ci to, iż kulturalny człowiek nie spóźnia się nigdy i nigdzie. A już w szczególności na spotkania z ludźmi, których darzy szacunkiem i którym musi się coś wyjaśnić.
- Nie wydaje mi się... - Draco nie spuszczał wzroku z twarzy Lucjusza - ... abym miał wam cokolwiek do wyjaśnienia. A co do zasad kultury, jakie mi wpajałeś, to odniosłem wrażenie, że Malfoy nie spóźnia się tylko wtedy, jeśli mu na tym zależy.
- Mam z tego rozumieć, że tobie nie zależy na...
- Tak właśnie masz to rozumieć - Draco przerwał ojcu w połowie zdania
i, nie zważając na to, że na twarzy Lucjusza maluje się wściekłość, usiadł przy stole i bezczelnie mu się przyglądał.
W tym momencie senior rodu naprawdę żałował, że jego syn nie jest dzieckiem, któremu można by spuścić lanie i odesłać bez kolacji do swego pokoju. Jeszcze bardziej złościło go to, że w wzroku syna widział obojętność, a czasami pogardę. Nie mógł nie zauważyć, że z wiekiem jego syn ujawniał coraz więcej cech typowych Blackom. Czasami widać je było również u Narcyzy. W takich chwilach wykazywała obojętność i pełen ironii dystans co do podstawowych zasad, w jakie wierzył Lucjusz. Kiedyś, gdy poniosło go w wywodzie dotyczącym obrony wyłączności prawa do tajników magii dla czarodziejów czystej krwi, odpowiedziała mu wprost: `Drogi mężu, nie wczuwaj się tak. Oboje wiemy, że chodzi o prestiż i władzę. W końcu magia daję całkiem dużo władzy, nieprawdaż?'
O ile jednak jego małżonka miała nieliczne „napady” kobiecej przekory, o tyle jego syn konsekwentnie zaczął przejawiać brak szacunku dla wpojonych mu w dzieciństwie praw i lekceważył sobie coraz bardziej prestiż należny rodzinie Malfoyów. Ba, on tym prestiżem wręcz gardził. Lucjusz miał czasem nieodparte wrażenie, że Draco jest zawiedziony i nieszczęśliwy, nosząc nazwisko, które zobowiązuje go do pewnych zachowań społecznych.
Teraz młodzieniec patrzył na ojca z cieniem ironii w kącikach lekko wykrzywionych w półuśmieszku ust. Jego spojrzenie było pełne wyczekiwania. Chciał zobaczyć, jak ojciec wybrnie z niezręcznej sytuacji, w której go właśnie postawił. Jak zachowa prestiż i dobrą twarz, nie sprawiając tym samym przykrości ani zawodu swoim gościom.
- Draco - nie zdziwił się, gdy to matka się odezwała; wiedziała, kiedy wkroczyć, by nie dopuścić do towarzyskiej katastrofy. - Bądźmy rozsądni. Spokojnie usiądź i porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie. Każdy w młodości popełnia mnóstwo błędów... - urwała widząc, że stalowoszare tęczówki jej jedynej latorośli ciemnieją jak niebo przed zbliżającym się sztormem.
- Moje prywatne życie to moja rzecz i nie zamierzam omawiać jego szczegółów z kimkolwiek. Zwłaszcza intymnych szczegółów - powolnym, napiętnowanym naturalną gracją ruchem, wziął w dłoń mandarynkę, którą zaczął powoli i metodycznie obierać.
- To, z kim sypiam, sypiałem lub zamierzam sypiać, nie powinno nikogo obchodzić - słowa młodzieńca były flegmatyczne i ciche. - Jeżeli ta rozmowa ma być poważna, to słucham, ale jeżeli ktoś zamierza włazić mi z butami do łóżka, lepiej to zakończmy - jego mina wyrażała delikatne zniesmaczenie całą sytuacją.
Lucjusz zgrzytnął zębami:
- Jeżeli nie uważasz za poważny temat do rozmowy faktu, iż złamałeś nos jakiemuś pisarczykowi w obronie czci szlamy, którą raczyłeś kiedyś posuwać ... - słowo `czci' wypluł, jakby było czymś nad wyraz obrzydliwym - ... to znaczy, że jest z tobą dużo gorzej, niż myślałem.
Draco poczuł, że pod czaszką zaczyna mu niebezpiecznie szumieć. Jakim prawem onśmiał wyrażać się o Granger, jakby była zwykłą dziwką? Powoli zalewała go złość i musiał zacisnąć zęby, żeby nie powiedzieć pod adresem ojca czegoś okropnego.
- Twoje zachowanie było co najmniej naganne i świadczy o tym, że coś do niej czułeś lub, nie daj Melinie, czujesz nadal - szum w głowie Dracona narastał i młodzieniec musiał zamknąć na chwilę oczy. - To po prostu niedopuszczalne...
Ostatnie słowo Lucjusza zostało niemal całkowicie zagłuszone przez wściekłość, która ogarnęła jego syna.
- Skończ, zanim powiem lub zrobię coś naprawdę niedopuszczalnego - wysyczał Draco przez zaciśnięte zęby i otworzył oczy, które były teraz niemal całkowicie czarne.
- Nie masz prawa się tak odzywać, jestem twoim ojcem i masz mi okazywać szacunek! - Lucjusz gwałtownie odsunął się od stołu, tak że jego krzesło z głośnym hukiem upadło na podłogę.
- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć - warknął Draco -... a ty nigdy na niego nie zasłużyłeś. Jeśli sądzisz, że będziesz kierował moim życiem, to jesteś w błędzie. Powiedziałem raz i to powtórzę. To, z kim sypiam czy sypiałem, to moja sprawa. I nawet jeśli zerżnąłbym skrzata domowego, to was nie powinno to obchodzić.
- Jesteś Malfoyem!
- Właśnie, Malfoyem i, na Slytherina, nie przypominam sobie by
Malfoyowie kiedykolwiek tłumaczyli się przed kimś z czegokolwiek! Nie muszę
się przed tobą spowiadać. Nie jestem twoim służącym, tylko synem!
- To zacznij się jak on zachowywać, a nie jak jakiś mugol lub, co gorsza, ten kundel, którego twoja matka miała w rodzinie!
Narcyza i Bellatrix gwałtownie pobladły. Żadna z nich nie lubiła, gdy przypominało się im dość bliskie pokrewieństwo z Syriuszem. Draco wciągnął powietrze i, nie powiedziawszy ani słowa więcej, ruszył w stronę drzwi. Dla niego kolacja była skończona. Nie zamierzał zostać pod tym dachem ani minuty dłużej. To już dawno przestał być jego dom, a ludzie w środku... jego ojciec miał racje.
Obecnie bliższe pokrewieństwo odczuwał w stosunku do czarnej owcy, lub
raczej psa, swej rodziny, o której raczył wspomnieć Lucjusz, niż wobec tych, którzy znajdowali się w jadalni. Nie raz słyszał, że z wiekiem staje się podobny do swojego wuja, ale dopiero teraz ten fakt poruszył coś w jego wnętrzu. Sam nie wiedział co, wiedział tylko, że poczuł jakiś dziwny skurcz serca.
- Gdzie się wybierasz? - spytał zimno Malfoy senior, gdy Draco dotarł do drzwi jadalni.
Młodzieniec nie wiedział, gdzie się wybiera, nie wiedział nawet, czy stawi się na umówione spotkanie z Potterem - w końcu nie obiecał mu, że przyjdzie. Chciał jedynie wyjść z tego zimnego, coraz bardziej obcego domu. Wyjść na zewnątrz i poczuć chłodny wiatr, a potem iść przed siebie jak najdalej. Spojrzał przez ramię na ojca i do głowy przyszła mu przewrotna myśl. Skoro już i tak pogrążył autorytet towarzyski swojego rodziciela, to czemu nie miałby pogrążyć go bardziej?
- Idę na randkę z Potterem, drogi ojcze - odpowiedział ze stoickim spokojem.- Zamierzam go przelecieć - jego wargi ułożyły się w zimny, sarkastyczny grymas, gdy obserwował z gorzkim rozbawieniem, jak twarze gości wykrzywiają się w grymasie najwyższego niesmaku, szoku i potępienia. - Szanowany członek arystokratycznej rodziny sypia ze skalanymi mugolską krwią mieszańcami i to tej samej płci - ciągnął syn Lucjusza charakterystycznie przeciągając samogłoski. - Cóż za towarzyska katastrofa, nieprawdaż mamo? - nie czekając na odpowiedź zaskoczonej, skonsternowanej Narcyzy i wściekłego Lucjusza, Draco aportował się przed bramę rezydencji i zaczął iść. Wiedział już, gdzie się wybierze po krótkim, samotnym spacerze zadbaną, wąską ścieżką. To miejsce zawsze dziwnie na niego wpływało. Uspokajał się, zaczynał jasno myśleć i miał wrażenie, że rozumie dobrze co jest, a co nie jest słuszne. Dlatego to tutaj podejmował decyzje, które miały wpływ na jego życie. Tak, na cmentarzu zawsze dobrze mu się myślało. Tym razem skierował się do tej części cmentarza, której jeszcze nigdy nie odwiedzał. W kierunku, gdzie znajdował się symboliczny grób jego wuja -Syriusza Blacka. Symboliczny, bo bez ciała. Przez chwilę stał nad prostą mogiłą, aż wreszcie z kawałka patyka transmutował małą świeczkę i zapalił nad grobem.
- Fajną mamy rodzinkę, wujku, naprawdę fajną...
Patrzył przez chwilę w zamyśleniu na grób. Rodziło się w nim wiele sprzecznych emocji i myśli. Jako dziecko i nastolatek postrzegał Syriusza w bardzo negatywnym świetle, czyli w takim, w jakim przedstawili mu go rodzice i ta część świata czarodziejów, która uchodzi za elitarną. Syriusz i Andromeda skalali swoje doskonałe pochodzenie przyjaznymi stosunkami z mugolami oraz tymi, których żyły nie były wypełnione krystalicznie czystą krwią. Byli wyrzutkami elitarnej grupy czarodziejów - magicznej niepokalanej szlamem arystokracji. Draco pogardzał Syriuszem, gdy ten jeszcze żył, a także przez pierwszych kilka lat po jego śmierci. Aby zmienić zdanie i przestać kochać ideologię, w której został wychowany, musiał przejść przez wtajemniczenie w kręgi Śmierciożerców, musiał poznać cudowny, słodki smak bezkarnego użycia przemocy, gwałtu i mordowania. Dopiero wtedy, gdy ten smak okazał się na dłuższą metę gorzki i cierpki, zaczął myśleć inaczej, dopiero wtedy zdecydował się na szybką, wyczerpującą i bolesną naukę Oklumencji u samego Dumbledore'a i został tajnym szpiegiem Zakonu Feniksa. Wiedział o nim tylko założyciel ugrupowania. To było mądre posunięcie. Draco nie narażał się aż tak bardzo, skoro wszyscy inni członkowie byli przekonani o jego posłuszeństwie wobec idei czystej krwi i nie mieli pojęcia o autentycznym zaangażowaniu Ślizgona. Poza tym większość nigdy by nie uwierzyła w jego przemianę i w Zakonie zapanowałaby ponura, nieprzyjazna atmosfera podejrzliwości. Rozumiał to i zgodził się na takie warunki współpracy. Mało tego, przyjął je z ulgą i wdzięcznością wobec Albusa. Tak i jemu było wygodniej. Nie mógłby znieść podejrzliwych spojrzeń i szeptów. Poza tym nie cierpiał przywiązywać się do ludzi, bo to za bardzo bolało. Zresztą nie wiedział jak miałby się zaprzyjaźnić z tymi, których do tej pory traktował z pogardą i nienawiścią, których lekceważył, zwłaszcza że on nie umiał się przyjaźnić ani być miłym dla ludzi. Nie umiał i nie chciał.
- Wiesz, Black? - zaczął niepewnie, przyklękając na płycie nagrobnej i wpatrując się w napis upamiętniający. - Trochę późno ci to mówię, ale z ciebie musiał być naprawę równy chłop. Żałuję, że nie miałem okazji cię poznać... - zamrugał, czując, że do jego serca napływa niechciane wzruszenie, i pieszczotliwie pogładził czarny marmur, który był utrzymany w nienagannej czystości. Wokół płyty stały eleganckie znicze i kwiaty w gustownym wazonie. Ktoś widocznie bardzo dbał o nagrobek Syriusza.
-Był szalonym, nieodpowiedzialnym, naginającym wszystkie zasady egoistycznym dupkiem. Ale masz racje, był przy tym jednym z
najporządniejszych facetów, jakich zdarzyło mi się poznać - cichy głos
Harry'ego Pottera bardzo zaskoczył Malfoya.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał ostro. Był wściekły, że ktoś go tu zastał i to w chwili słabości.
- Chyba to samo co ty. Musiałem pomyśleć. Nie sadziłem, że kiedykolwiek cię tu
spotkam.
- Mam prawo tu być - Draco czuł się naprawdę dziwnie. - Jakby nie było, to mój wujek.
- A Andromeda to twoja ciotka, a jej jakoś nie odwiedzasz.
- Potter, nie jest twoją sprawa, kogo odwiedzam, a kogo nie. Co ty o mnie wiesz?
- Masz rację, tylko sobie pomyślałem, że teraz przydałby ci się ktoś z rodziny, kto by ci wierzył. Rodzina powinna sobie pomagać.
- Co ty, do diabła, możesz o tym wiedzieć? Nie masz prawa osądzać mojej...
- Masz rację, nie mam prawa osądzać ciebie ani twojej rodziny. Po prostu
myślałem, że w takich chwilach człowiek wolałby być z bliskimi, a nie siedzieć na cmentarzu.
- A jeśli tylko tu ma bliskich?
- Myślałem, że twoi rodzice żyją, Malfoy - Harry nie zamierzał Draconowi ułatwiać zrozumienia tego, co prawdziwe i dobre, ani tym bardziej zrozumienia własnych uczuć.
- Bardzo zabawne, Potter - arystokrata omal nie wypluł tych słów. - Zaiste, powinieneś się cieszyć, w końcu głupi i podły Draco Malfoy zaczął rozumieć na stare lata, że nie doceniał prawdziwie dobrych ludzi, gdy jeszcze żyli. Zadowolony? - na jego twarzy pojawił się grymas nienawiści i dziwnej, jak na jego młody wiek, goryczy.
- Nie sprawia mi to radości, Malfoy. Ma cieszyć mnie fakt, że w wieku dwudziestu paru lat jesteś już cynikiem, który nie wierzy, że mogłoby go w życiu spotkać coś dobrego? Co w tym radosnego, możesz mnie oświecić, Malfoy? - Harry mówił bardzo spokojnie. Przysiadł na skraju pomnika i pogładził z sentymentem czarno-białą fotografię uśmiechniętego Syriusza.
- Sam nie wiem, czemu cię w ogóle słucham, Potter. I skąd wiesz, że w ogóle chcę cię słuchać? - jadowita ironia sączyła się z każdego słowa niczym trucizna. Draco był mistrzem okazywaniu pogardy, ale Harry był mistrzem w byciu
impertynenckim gnojkiem, który musi powiedzieć to, co myśli. Z wiekiem mu się to nasilało.
- Bo musisz w końcu kogoś posłuchać, skoro nie słuchasz własnego sumienia i rozsądku...
- Och, pretendujesz do bycia moim rozsądkiem, a nawet sumieniem, Potter? Zaiste, w takim razie muszę cię wysłuchać - sarkazm i chłodna wyrafinowana, niemal profesjonalna pogarda spowodowały, że Harry poczuł jak wzbiera w nim złość, chociaż obiecał sobie trzymać nerwy na wodzy.
- Doskonale wiesz, że nie to miałem na myśli, Malfoy - warknął, patrząc na Dracona takim wzrokiem, jakiego nie powstydziłby się Severus Snape, i arystokrata postanowił się przez chwilę nie odzywać. - Jesteś żałosny. Jak można być tak samo-destrukcyjnym i egoistycznym typem? - ironiczny uśmiech arystokraty sprawił, że krew Harry'ego zaczęła krążyć szybciej. Miał ochotę strzelić niewzruszonego niczym pomnik Malfoya w tę jego przystojną i wykrzywioną w pogardliwym grymasie twarz. Czuł, że zaczyna tracić panowanie nad sobą, i odwrócił wzrok, żeby nie patrzyć na Dracona, bo to go doprowadzało do szału.
- Musisz ranić siebie i innych, żeby pokazać, jaki jesteś nieszczęśliwy i jak bardzo zżerają cię pogarda i nienawiść?! To może rań tylko samego siebie, gdzieś w zaciszu własnego mieszkania, a innych ZOSTAW W SPOKOJU!!!
Harry nie zauważył, kiedy wstał. Miał zaciśnięte pięści, a jego wzrok ciskał błyskawice. Cholera, nie miał zamiaru mówić ostatniego zdania. Cholera jasna... Zamrugał powiekami i zobaczył coś niezwykle zadziwiającego. Draco nie uśmiechał się już pogardliwie. Był poważny, bardzo poważny i spokojny. Harry zobaczył, że twarz Malfoya wykrzywił na ułamek sekundy dziwny grymas bólu, i poczuł się dziwnie. Chciał przeprosić, ale nie mógł. Już po chwili Malfoy patrzył na niego zimnym, nieprzeniknionym wzrokiem. Potter miał wrażenie, że tęczówki Dracona mają właściwości zamrażające krew w żyłach. To był przykład lodowatego spojrzenia. Dosłownie. Harry wiedział, że ostatnimi słowami zatrzasnął sobie ponownie lekko uchyloną furtkę do duszy arystokraty, i nie wiedział, co ma zrobić, żeby ją ponownie otworzyć.
- Przepraszam - wyszeptał w końcu, nie patrząc na Dracona.- Nie powinienem tak mówić. Nie ja.
Draco spojrzał na Harry'ego ze zdziwieniem. Nie sądził, że Potter kiedykolwiek go przeprosi.
- Sam w życiu najpierw robię, a później myślę, wielokrotnie raniąc tym innych, a próbuję być twoim sędzia.
Malfoy poczuł się irracjonalnie. Potter go nie tylko przeprosił - Potter mu się tłumaczył. Potraktował go nie jak rasowego Malfoya, ale jak człowieka z krwi i kości, który ma uczucia.
- To nie próbuj, mi na tym nie zależy - odpowiedział z rezerwą, ale jego tęczówki nie były już tak lodowate jak przed sekundą
- A mi, do diabła, tak! - Harry znowu poczuł, jak ze złości gotuje się w nim krew. - Myślisz, że tylko ty jesteś ważny. Na zgniłe gumochłony, ona przez ciebie cierpi!
W tym momencie Potter miał ochotę ugryźć się w język, znowu powiedział za dużo. Draco w pierwszym momencie chciał to zbyć milczeniem, najlepiej odejść z tego miejsca, zaszyć się w swym mieszkaniu i... i nie mógł, po prostu zaczął mówić. Chciał powiedzieć, coś, cokolwiek, co wyraziłoby jego złość, irytację i ból.
- Ja też cierpię! Dlaczego nikt nigdy nie pomyśli, że ja też potrafię coś czuć!
Też jestem człowiekiem! - kopnął bez cienia szacunku nagrobek i wyzywająco popatrzył na rozmówcę, ale Harry nie zwrócił mu uwagi, tylko spokojnie się przyglądał złemu jak hipogryf na diecie bezmięsnej arystokracie. Malfoy poczuł nieodpartą ochotę, żeby zetrzeć Potterowi ten spokój z jego „gryfońskiej gęby”.
- Wiesz, że w tym momencie uprawiamy ostry i gorący seks? Mam nadzieję, że jest ci przyjemnie - dodał już swym zwykłym zgorzkniałym tonem.
Harry zaniemówił.
`On zwariował' - pomyślał nieprzytomnie.
`Zwariowałem' - pomyślał w tym samym momencie Malfoy, ale z zupełnie innego powodu.
'Zwariowałem. Zwierzyłem się Potterowi i powiedziałem, że cierpię' - po chwili dotarło do niego, że wytrzeszczone oczy Harry'ego to powód jego abstrakcji myślowej, więc uśmiechnął się złośliwie i nieco zadziornie:
- Chyba ci lepiej, niż myślałem - oznajmił łagodnie.
- Malfoy... - zaczął cicho i delikatnie zielonooki, czyli tak jak trzeba z ciężkimi przypadkami. - Możesz wyrażać się jaśniej, czy coś ci się stało? W głowę chyba cię nie uderzyłem.
- Jesteśmy na randce i uprawiamy dziki, wyuzdany homo-seks, czysta rozpusta - odrzekł gładko Draco. Nie spieszył się z wyjaśnieniami; mina Gryfona była zbyt komiczna, a to poprawiało jego podły humor. Teraz mógł obserwować, jak Harry osuwa się z powrotem na kamienną płytę i wlepia w niego swój jasnozielony i pełen wyczekiwania wzrok.
- Powiesz, o co ci chodzi, czy na wszelki wypadek machnąć cię Drętwotą, Malfoy? - spytał spokojnie i niepewnie.
- Harry... - Draco nagle zmienił swój głos i teraz brzmiał on tak jakby
blondyn zalecał się do współrozmówcy - ..to już by było sado-maso. Nigdy cię o to nie podejrzewałem, ale jeśli chcesz, to nawet dam ci się zakuć.
- Malfoy, ja ci zaraz zakuję, jak natychmiast mi nie wyjaśnisz, co ci się urodziło w tej twojej zboczonej głowie!
Draco roześmiał się głośno i, nie zważając na świętość miejsca, usiadł na grobie swego wuja, tuż obok swego największego wroga z lat szkolnych. To prawda, że nadal byli wrogami, ale na temat wojny głośno się nie mówiło.
- Nic, Potter, naprawdę nic. Po prostu dzisiaj wzięto pod lupę mojej życie
erotyczne i prawie że dostałem wytyczne z kim mogę, a z kim nie mogę znaleźć się w łóżku.
- O ile się nie mylę, to ja należę do tej drugiej grupy.
- No właśnie... - Draco przestał się śmiać i spoważniał. - Po prostu powiedziałem moim zacnym rodzicom, cioci i... przyjaciołom rodziny - tu nieznacznie się skrzywił - ... że jeśli będę miał na to ochotę, to zerżnę nie tylko każdą szlamę jaką zechcę, ale nawet skrzata domowego, i będzie to moja sprawa... Potem oświadczyłem, że wychodzę na randkę z tobą... Sorry, Potter, że psuję ci reputację, ale nie mogłem się powstrzymać - uśmiechnął się niemal smutno.
- Zapewne poszło o te prasowe plotki, co? - Harry nie zamierzał odpuścić, skoro już Malfoy coś powiedział i nawet napomknął o własnym cierpieniu.
Na twarzy blondyna pojawiła się znajoma rezerwa:
- Odpuść sobie tę gadkę, zwłaszcza że rozmawiasz właśnie z przedstawicielem wrogiego obozu, który być może sonduje po cichu twój umysł - powiedział zaczepnym tonem z serii: "nie zamierzam się spoufalać i być miły, ty też lepiej nie próbuj".
- Malfoy - Harry był jednak uparty. - Możesz sobie sondować, co tylko chcesz, od kiedy wyćwiczyłem się w Legilimencji i Oklumencji tak dobrze, że nawet moje odbicie nie zna moich zamiarów... Poza tym, nie wykręcisz się od odpowiedzialności cywilnej ckliwymi, tanimi tekstami o wojnie i kodeksem postępowania z wrogiem. Możesz sobie być prawa ręką Voldemorta... - arystokrata skrzywił się na dźwięk tego imienia - ... ale jesteś przy okazji powodem cierpień mojej przyjaciółki, która prędzej połknie własny język, niż się na głos do tego przyzna, ba, niż się przyzna do końca sama przed sobą...
'Kłamstwo, mi się prawie przyznała, ale była w dołku, a on nie musi o tym wiedzieć'.
- Powiedz mi, jak to było z tym nosem Tryspoona, bo już zdążyłem usłyszeć kilka wersji i chciałbym poznać kolejną, tym razem prawdziwą - dodał łagodnie.
- Zadawał za dużo zbędnych pytań.
- I dlatego zeszpeciłeś mu twarz.
- On już był szpetny, ja mu tylko pomogłem to zrozumieć.
- Ależ z ciebie altruista.
- No widzisz, jednak mam dobre cechy i, nie chcąc się chwalić, w łóżku też jestem dobry.
- Pozwolisz, że jednak nie sprawdzę.
- ... jak wolisz, ja cię nie namawiam...
- Więc jednak nie powiesz o co poszło?
- Spasuj, Potter.
- Nie ma mowy.
- Spasuj.
- Okey, spróbuję zgadnąć.
- Potter ... - ton Dracona stawał się umęczony.
- Wiesz, że nie odpuszczę.
- Wiem.
- Na pewno chodziło o ciebie i Hermionę... Tak podają wszystkie źródła, te
prasowe także...
Malfoy wydał z siebie głośniejsze westchnienie i skrzywił się nieznacznie.
- Potter, wiesz co, jeśli zamierzasz już wywlekać wszystkie moje sprawy
prywatne, to może chodźmy do mnie? - sarkastyczny ton Dracona mówił wyraźnie, że zaproszenie na pewno nie było poważne. Arystokrata sobie kpił, a Harry nie zamierzał pozostać mu dłużny.
- Malfoy, bo jeszcze pomyślę, że naprawdę chcesz mnie zaprosić do łóżka.
- Musiałbyś mieć ładne nogi i seksowny tyłeczek.
- Przecież mam.
- Jasne... I musiałbyś zmienić płeć.
- Po co? Wystarczy, że zwinę jakiejś lasce parę włosów z łepetyny, gwizdnę
eliksir wieloskokowy i dam ci do picia...
- Chyba raczej sam się go napijesz, Potter? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie, a Draco uśmiechnął się bezczelnie i mało przyjemnie. - Prawda?
Harry lekko się zarumienił na wspomnienie swej pierwszej styczności z rzeczonym eliksirem.
- Ja niczego nie zamierzam pić i nie wiem jak ty, ale jeśli uprawiam seks, to wyłącznie z kobietą. A teraz chodźmy stąd, do diabła, bo się zimno robi.
- Wrażliwiec.
- Nie wrażliwiec, tylko człowiek normalny. Jest mi zimno i chce się napić. Idziemy
do Gołej Szyszymory
- Nie masz gdzie? To najgorsza speluna.
- Może i speluna, ale tam przynajmniej nikt nie zwróci na nas uwagi. Na
Merlina, tam mógłby przyjść nawet Dumbledore z Voldemortem i nikt by tego nie zauważył.
Draco wzdrygnął się wewnętrznie, słysząc imię Czarnego Pana, ale nic nie odpowiedział. Jedynie wzruszył ramionami i aportował się przed wejściem do osławionej czarodziejskiej mordowni, która od mordowni mugolskich różniła się przede wszystkim tym, że jakość trunków była na wysokim poziomie. Skrzywił się lekko i rozejrzał. Po chwili obok niego aportował się Potter. Po szybkiej lustracji miejsca Draco mógł już z całą pewnością stwierdzić, że Goła Szyszymora w pełni zasłużyła sobie na swoją reputację w magicznym świecie. Młody arystokrata bywał w wielu knajpach, ale takiego wystroju wnętrza jeszcze nie widział. Z kamiennego sufitu zwieszały się toporne drewniane żyrandole, obleczone pajęczynami błyszczącymi w mdłym świetle sączącym się ze świec. Na zielonych, przybrudzonych ścianach wisiało kilka obrazów, które według Malfoya miały więcej wspólnego z kiczem niż z prawdziwą sztuką.
Na okrągłych, wyblakłych stolikach ustawiono szklane popielniczki, kilka serwetek oraz ciemne butelki po winach, które pełniły rolę lampionów. Klientela knajpy była równie mroczna jak jej wystrój -każdy ze stolików zajęty był przez ponurych czarodziejów w czarnych podróżnych płaszczach rzucających mordercze spojrzenia każdemu, kto odważył się przejść obok ich stolika. Z jednego z kątów dochodziły ochrypłe pijackie
śpiewy, które ku zaskoczeniu Dracona z łatwością przebijały się przez gwar rozmów i brzdęk naczyń. Malfoy był na tyle dobry w rzucaniu mrocznych spojrzeń, że szybko wtopił się w tłum i został uznany za swego. A swój - w przypadku knajpy o takim pokroju - to każdy, kto pilnuje swego nosa, nie wdaje się w dyskusje i rzuca mroczne spojrzenia. Harry także okazał się w tym dobry. Gdy usiedli w najbardziej ciemnym i przykurzonym kącie, dopadł ich ochrypły, potężny kelner z przepaską na lewym oku i brudną ściereczką, którą przetarł stolik.
- Czym mogę służyć tak wykwintnej klienteli? - zmierzył Malfoya pełnym pogardy spojrzeniem. No tak, niby nie rzucali się w oczy, ale byli tu najlepiej ubrani.
- Rzuć się, Klemens, dwoma Galopującymi Hipogryfami - uśmiechnął się Harry i rzucił na stół dwa galeony.
- To chyba nie jest tyle warte? - syknął Draco, gdy barman i kelner w jednej osobie się oddalił, z zadziwiającą zresztą gracja jak na jego gabaryty.
Potter obserwował ironiczny uśmiech blondyna i jego uniesioną brew. Odwzajemnił się podobna miną.
- Jeśli chcesz, żeby Klemens nie był zadowolony, to nie dawaj napiwków. Tu może wejść każdy, ale gość ubrany tak jak my, płaci więcej. Chciałem tu przyjść ze względu na anonimowość tego miejsca - Harry uprzedził pytanie Dracona.
- To bardzo mocne drinki... Jesteś pewien, że się nie urżniesz?
- Owszem, mocne. A tu, wyobraź sobie, wyjątkowo. Ale byłem dwa razy i jedynie porządnie się wstawiłem. I to tylko raz. Piłem to samo. Jeśli uważasz, że to za mocne, możemy w następnej kolejce wziąć Roześmianą Czarownicę.
- Co ja, baba jestem? Hipogryfy są w porządku - rozejrzał się z niesmakiem po knajpie.
- Jak się podoba panu wystrój, panie Malfoy? - zapytał z sarkastyczną kurtuazją Chłopiec, Którzy Przeżył, Żeby Przyprowadzić Draco Malfoya W Miejsce Degradacji I Totalnego Bezguścia. Malfoy posłał mu znaczące spojrzenie.
-Tak myślałem - zielonooki uśmiechnął się szeroko i rozejrzał po spelunie - Ma klimat.
- Jak cholera, Potter - zadrwił Draco, obserwując, jak dwóch podpitych typów ciągnie trzeciego za kołnierz płaszcza ku wyjściu, mocno się przy tym zataczając. Potter
tylko pokręcił z uśmiechem głową i rozsiadł się wygodniej na krześle. Chwilę później do stolika wrócił Klemens, niosąc na tacy zamówione drinki.
- Coś jeszcze? - spytał opryskliwym tonem, za który w każdym innym lokalu
już dawno by go zwolniono.
- Na razie podziękujemy - odrzekł spokojnie Harry sięgając po swoją
szklaneczkę. Barman łypnął na nich zdrowym okiem i skinąwszy nieznacznie głową, wrócił za bar.
- Po co tu w ogóle jesteśmy? - spytał blondyn.
- Po to, żeby ci uświadomić, że są tacy, którzy wierzą w twoją niewinność. - odpowiedział spokojnie Potter.
- A jeżeli naprawdę go ukatrupiłem? - zadrwił arystokrata.
- Nie obrażaj mojej inteligencji, Malfoy - Harry jednym haustem wypił pół szklaneczki mocnego jak cholera drinka. Draco już zdążył swojego spróbować i uniósł z zaciekawieniem brew.
- Zaprawiony w boju? - spytał z sarkastycznym uśmieszkiem.
- Jakbyś pracował dla jednostki elitarnej, która czasami robi baaardzo ciekawe rzeczy, też byłbyś zaprawiony.
- Gdybyś zobaczył, do czego czasami zdolny jest w gronie swoich przyjaciół twój rozmówca, to byś się porzygał - Draco jednym haustem wypił szklaneczkę do dna. - BARMAN! - wrzasnął, a Harry aż podskoczył.
- Nikt z nas nie jest święty, Malfoy.
- Nie wiesz, k...., co mówisz - nagle Draco poczuł cholerny żal. Było mu źle, bo jako Śmierciożerca dopuszczał się plugawych zbrodni. Nagle zapragnął się napić. Upić się do nieprzytomności. Brzydził się sobą i zwolennikami Voldemorta.
„Jak to jest, że zbrodnie popełniane pod osłoną nocy, w białych, paskudnych maskach nie mogą zostać ukarane, że oddział elitarny torturuje i zabija przeciwników wojennych, a otrucie jednego człowieka - poza całym tym piekłem - prowadzi do śledztwa i wymierzenia sprawiedliwości?” - pomyślał arystokrata, wiedząc, że te zbrodnie będą ukarane dopiero po wojnie, cichej pieprzonej wojnie. Tylko kto zwycięży?
- Malfoy, nie przyprowadziłem cię tutaj po to, byś rozpamiętywał swoje grzechy. Też trochę ich mam i nie zmierzam nikogo osądzać. Jest wojna, ale czy możemy na chwilę o niej zapomnieć i się po prostu napić?
- Nalej nam jeszcze raz to samo - zwrócił się Draco do Klemensa i rzucił na blat dwa galeony, dokładnie jak Harry Potter wcześniej.
- Się robi, paniczu - zakpił potężny mężczyzna, ale zgarnął pieniądze i kiwnął z uznaniem głową.
- Jak starzy przyjaciele? - zwrócił się ironicznie Malfoy do zielonookiego mężczyzny, który właśnie wyjął bardzo mugolskie przedmioty: papierosy i zapalniczkę, oraz przywołał różdżką porządną, mosiężną popielniczkę wygrawerowanymi czaszkami.
- Jak starzy kumple ze szkoły, którzy się nie lubią, ale chociaż wzajemnie szanują. Wiem, że nie jesteś Mu wierny... - Harry ściszył głos, a Draco drgnął. Nikt, absolutnie nikt, nie miał prawa o tym wiedzieć. Poza Dumbledore'em. Patrzył uważnie na młodego mężczyznę naprzeciwko, który właśnie podpalał sobie papierosa. Draco nie palił papierosów. Tylko, od czasu do czasu, drogie i dobre magiczne cygara.
„A co mówiłeś Hermionie Granger?” - skarcił sam siebie w duchu. Czyżby wypaplała? Poczuł wzbierającą złość, ale zanim coś powiedział, Harry dokończył szeptem swoją myśl.
- Jeżeli życie i służba aurorska czegoś mnie nauczyły, to obserwować ludzi i wyciągać wnioski. Od dawna to podejrzewałem, a teraz mnie utwierdziłeś swoim uroczym wyznaniem o wielkich grzechach. Nie bój się, nikomu nie pisnę nawet słowem, Malfoy. Nic nie wiem, a ty jesteś sługą Czarnego Pana aż po grób.
Draconowi ulżyło. Ulżyło i straszliwie się zawstydził. Jak mógł pomyśleć o Hermionie, że cokolwiek powiedziała? Przecież nawet nie była pewna, czy mówi prawdę. Przecież była odpowiedzialną, dyskretna osobą i miała pracę na co dzień wymagającą zachowania poufnych informacji w tajemnicy. Szlag by to trafił. Miał o niej nie myśleć. Przeniósł wzrok i myśli na Klemensa, który niczym duch pojawił się z trunkami, zostawił je i znikł za barem.
- Lepiej niech tak zostanie, Potter, bo to... prawda.
- Rozumiem. Wyglądasz, jakbyś chciał po prostu posiedzieć i wypić. Mi też tego trzeba. To na pewno przygnębiające, jeżeli nawet rodzina ci nie wierzy. No cóż, Malfoy, ja wiem, że nie przyłożyłeś ręki do tego morderstwa. - rzekł powoli Auror wypuszczając dym nikotynowy
- Dzięki, Potter. Ale masz rację, nie rozmawiajmy na takie tematy. Powiedz lepiej, co u postrzelonej Luny Lovegood? Lubię słuchać o normalnych, międzyludzkich związkach partnerskich - rzekł z ironicznym uśmieszkiem Malfoy junior. Jego rozmówca przez chwilę obserwował, jak dym nikotynowy rozpływa się w powietrzu.
- Normalnych międzyludzkich związkach partnerskich, Malfoy? To twoje są nienormalne? - rzekł Potter, spoglądając na arystokratę z mieszaniną rozbawienia i zaciekawienia na twarzy. Draco poczuł się jak dzieciak, którego przyłapano na kradzieży lizaka. Spojrzał na trunek w kieliszku, a następnie wypił go jednym haustem.
- Potter, bądź tak łaskaw nie łapać mnie za słówka, jasne? - warknął, odstawiając szklankę na wyblakły stół i spoglądając na mężczyznę siedzącego naprzeciwko spode łba.
- Jak chcesz - Auror wzruszył ramionami - A tak przy okazji, nie radzę ci więcej określać Luny jako postrzelonej, rozumiemy się? - dodał podnosząc znacząco brew.
- Wybacz. W taki razie co u dziwnej Luny Lovegood? - zadrwił, celowo kładąc nacisk na słowie „dziwnej”. Potter wyglądał przez chwilę, jakby miał ochotę walnąć w niego jakąś ciężką klątwą, lecz najwyraźniej doszedł do wniosku, że lepiej zignorować zaczepki arystokraty.
- Luna ma się znakomicie - odrzekł spokojnie, co rozbawiło Dracona.
- Potter, nie zrozum mnie źle.. To, że wyrażam się o niej w ten sposób, nie oznacza, że coś do niej mam. Prawdę powiedziawszy, uważam, że stanowiła ciekawe ubarwienie dla nudnych, zaczytanych Krukonów. Jest zabawna - wzruszył ramionami i obserwował, jak Harry łypie na niego koso i nieufnie, ale się powoli rozluźnia, widząc, że Malfoy się nie nabija. Draco się nie dziwił. Potter miał uraz do ludzi wyrażających się źle o jego ukochanej. Podobno nawet Weasley miał z nim z tego powodu na pieńku. Arystokrata nie był zdziwiony. Jak można spokojnie znosić drwiny o osobie, którą się kocha? Jak można drwić samemu na temat osoby, za którą tak naprawdę ciągle się tęskni? Szybko odsunął myśli, które zaczęły zbaczać na niebezpieczne tory, i skupił się na jasnozielonych oczach towarzysza.
- Dziękuję, nasz związek ma się dobrze i rzeczywiście jest ... normalny. A Luna ostatnio ciągle źle się czuje i ma napady mdłości. Podejrzewam, że się rozmnożymy, ale udaję, że niczego się nie domyślam Niech mi zrobi niespodziankę.
Malfoy uśmiechnął się pogardliwie i przywołał kelnera, zamawiając to samo i rzucając kolejne dwa galeony. Nie poprawił mu się humor, chociaż na to liczył. Wyznanie Pottera wzbudziło w nim raczej dziwny smutek i... złość. Zamaskował to zjadliwą ironią, tak charakterystyczną dla rodu, z którego się wywodził.
- To ty wiesz, którą stroną włożyć, Potter?
Najpierw został zavadowany spojrzeniem, a potem uzyskał adekwatną odpowiedź:
- Malfoy, w ten sposób nie będziemy rozmawiać. Jeżeli czujesz się pokrzywdzony przez los, bo nie możesz stworzyć normalnego związku, to idź się powyżywaj na drzewach, a nie na mnie. Czyja to wina, że jesteś zgorzkniałym sukinsynem, który rani Hermionę, zamiast powiedzieć jej, że coś dla niego znaczy? Jeżeli uważasz, że tak jest w porządku, to okey. Katuj dalej ją i siebie. Oboje nie jesteście do końca normalni, ale wasz masochizm to nie moja rzecz i trzymam się od tego z daleka. Więc ty odwdzięcz się tym samym i racz mnie nie obrażać. Rozumiemy się, Malfoy? - ton głosu Pottera plasował się gdzieś na granicy syku i warkotu, dlatego Draco wolał się z nim nie sprzeczać. To, co mówił zielonooki, cholernie zabolało, ale arystokrata zdawał sobie sprawę, że sprowokował rozmówcę niewybrednym dowcipem.
- W porządku, Potter, ale rzeczywiście racz nie poruszać tematu Granger.
- Kiedy mówisz o niej i do niej po nazwisku, to ci łatwiej, co? - Harry nie zamierzał zostać dłużny.
- Odpierdol się od moich uczuć, bo ich nie mam, Potter - wysyczał zmanierowany blondyn. - Jeszcze jedno słowo na ten temat, a rzucę w ciebie przekleństwem - poczuł wszechogarniającą wściekłość.
- Radzę to robić na zewnątrz - cień kelnero-barmana zawisł nad stolikiem i człowiek o wyglądzie pirata - zabójcy postawił na nim kolejne porcje trunku.
- Wyluzuj, Klemens - Harry uśmiechnął się uspokajająco. - Nie zrobimy żadnej burdy.
Zwalisty mężczyzna skinął głową i zabrał kolejne dwa galeony ze stołu.
- Uspokój się. Nic już nie powiem. Jak już wspominałam, nie zamierzam się mieszać do nie swoich spraw. Chcę tylko uprzedzić, że jeżeli ją skrzywdzisz, to ja skrzywdzę ciebie - głos bruneta był już bardzo spokojny. Wybuch Malfoya dał mu do zrozumienia, że arystokrata cierpi, ale jest zbyt dumny i zbyt mocno przekonany o tym, że nie powinien być z Hermioną, by cokolwiek zmienić. A on nie mógł oraz nie chciał nic na to poradzić. Jego przyjaciółka i Draco od dawna byli pełnoletni.
- Nie zamierzam mieć nic wspólnego z tą aseksualną imitacją kobiety w przydużych ciuchach i szerokich szatach, Potter. Spokojnie - czuł się ohydnie, ale to naprawdę mu pomagało. Prawie wierzył w to, co mówi.
- I racz jej przy mnie nie obrażać, Malfoy - wredny uśmiech Harry'ego był w stu procentach ślizgoński.
„Panicz” westchnął i opróżnił porcję drinka duszkiem. Poczuł leciutki zawrót głowy. Wiedział, że jeszcze nie jest pijany. Zaledwie zaczynał mu się rausz. Ale jeżeli będzie pił w takim tempie, to kolejne trzy szklaneczki i będzie wstawiony, a po następnych trzech może już zacząć gadać od rzeczy, zwierzać się albo śpiewać. Nic go to jednak nie obchodziło. Chciał pić. Odstawił szklaneczkę na stół i skonstatował, że powinien iść do toalety.
- Gdzie tu jest kibel, Potter? - spytał ironicznie. Nie lubił tak wyrażać się o toalecie, ale w tym miejscu słowo „toaleta” było według niego trochę nie na miejscu. „Kibel” natomiast pasował mu do sytuacji idealnie.
Harry wskazał wnękę za barem.
- Jak miniesz Klemensa i tą bezzębną czarownicę, która mu pomaga, skręć w lewo. Niemożliwe, żebyś nie trafił.
Draco posłał Aurorowi zimne jak lód spojrzenie i zgodnie z jego wskazówkami skierował się w stronę łazienki. Był świadom, że większość gości Gołej Szyszymory obserwuje go z umiarkowanych zainteresowaniem, ale nie przejmował się tym. Tak, jak powiedział Potter, nie zamierzali tutaj wszczynać bijatyki, i, prawdę powiedziawszy, Draco wolał tego nie robić. Po pierwsze ze względu na dobro śledztwa, po drugie ze względu na prasę, której miał już serdecznie dosyć, i po trzecie nie miał najmniejszej ochoty spotkać się ze swoim szacownym ojcem. Westchnął ciężko, minąwszy Klemensa. Tak, jak powiedział Potter, nie trudno było tutaj nie trafić - czarne drzwi z płaskorzeźbą hipogryfa wyraźnie odcinały się na brudnozielonej ścianie. Draco przepuścił w wejściu jakiegoś opryszka o morderczym spojrzeniu i sam wszedł do łazienki. Pomieszczenie, o ile to jeszcze możliwe, prezentowało się jeszcze mroczniej i bardziej obskurnie niż sama knajpa. Szare, przybrudzone ściany pomazane były licznymi napisami i magicznymi graffiti, z sufitu na rogu sypał się tynk, a kilka rozbitych kafelków leżało obok jednego z niezbyt czysto wyglądających pisuarów. To wszystko oświetlone było dwoma kandelabrami zatkniętymi w ścianę naprzeciwko wejścia. W łazience okropnie cuchnęło i Malfoy zmuszony był zatkać sobie nos skrajem rękawa. Krzywiąc się z obrzydzenia i klnąc w duchu na Pottera, podszedł do pierwszej kabiny.
- O Merlinie... - wyszeptał, wpatrując się sedes ze spłuczką w kształcie czaszki. Przymknął powieki i starając się nie myśleć o brudnej posadzce i nie lepiej przedstawiającym się klozecie, wszedł do środka.
- Potter, gdzie ty mnie przyprowadziłeś, do jasnej cholery? - warknął pięć minut później, zasiadając do swojego stolika. Zielonooki spojrzał na niego rozbawiony.
- Jak widzę, łazienka się spodobała - rzekł z szerokim uśmiechem, który zniknął pod morderczym spojrzeniem Dracona - Malfoy, nie bądź taki delikatny.
Arystokrata zignorował tą, jakże uszczypliwą, uwagę i ponownie przywołał do stolika Klemensa. Barman przyjął zamówienie na kolejne dwa Hipogryfy i chwilę później mężczyźni ponownie zostali sami. Draco rozglądał się dyskretnie po knajpie - pijackie śpiewy ucichły, a zamiast nich w rzeczonym kącie wybuchła zażarta sprzeczka, która szybko przerodziła się w burdę. Kilka osób z zaciekawieniem spojrzało w tamtą stronę, lecz większość nie zwróciła na to uwagi. Prawdopodobnie takie awantury były tutaj na porządku dziennym.
Tymczasem do stolika wrócił Klemens, niosąc dwa drinki. Postawił je z cichym brzdękiem na stole, łypiąc spode łba w stronę awanturniczego kąta.
- Znowu to samo - mruknął pod nosem, zabierając od młodego Malfoya dwie złote monety. Następnie ruszył w tamtym kierunku. Potter, który odpalił kolejnego papierosa, podobnie jak Draco obserwował następne wydarzenia z lekkim rozbawieniem.
Klemens podszedł do kąta i wprawionym ruchem wyciągnął z niego dwóch podpitych rzezimieszków, by chwilę później przejść z nimi przez całe pomieszczenie z morderczą miną i wyrzucić ich z baru, zwalając przy okazji z nóg wchodzących gości.
- Ale ma krzepę, co? - rzekł Harry spoglądając na swego towarzysza rozbawiony.
- Chciałbyś tak, Potter? - zakpił mężczyzna.
- Nie o to chodzi. Klemens to mruk i nieprzyjemny typ. Wydaje mi się, że wiele w życiu przeszedł - wyjaśnił cierpliwe zielonooki.
- Podobnie jak Snape. - odpowiedział Draco.
Harry skrzywił się i wymruczał coś na kształt „wredny, tłustowłosy dupek”
- Jeśli nie chcesz rozmawiać o ukochanym profesorze ze szkoły, to ja już prawie skończyłem - Draco charakterystycznie przeciągał sylaby, przyglądając się drwiąco minie Harry'ego. - Czy wiesz, że twój ojciec i Syriusz Black lubili się zabawiać w dręczenia nie lubianego, mrukliwego Severusa Snape'a, gdy chodzili do szkoły? Stary mi kiedyś powiedział, że wymyślili mu zabawną ksywkę Smarkerus. Urocze, czyż nie?
- Zamknij się, Malfoy - Harry zacisnął dłoń na swojej różdżce i poczuł, jak do twarzy napływa mu pod ciśnieniem strumień gorącej krwi.
- Och... Miażdżę ciężkimi buciorami gorzkiej prawdy pamięć twego świętego ojca, Potter? Nie wiedziałeś o tym? Ups, a może jednak wiesz i tym bardziej ci przykro słuchać? - blondyn nie zamierzał się przestraszyć wściekłego Aurora. Musiał mu coś powiedzieć. - A propos Snape'a. Powiem ci coś i słuchaj uważnie. Mój ojciec nie był aniołem, chociaż w przeciwieństwie do twojego nie uważał się za dobrego. Uspokój się - ostatnie słowa dodał, gdy Harry wyglądał jak furia na granicy wybuchu. - Chcę ci tylko opowiedzieć coś o Mistrzu Eliksirów - Potter w widoczny sposób trochę się uspokoił, ale patrzył na rozmówcę ze złością.
- Posłuchaj. Mój ojciec, gdy był na ostatnim roku i przygotowywał się do egzaminów razem z Zabinim i Averym, wypalił trochę za dużo sproszkowanego zęba smoka zmieszanego z tytoniem i wpadł na świetny pomysł, że można ponabijać się w ciekawy sposób z mrukliwego młodszego kolegi. Dali mu podstępem Veritaserum i zmusili Severusa do rożnych zwierzeń. Jego ojciec tłukł matkę, wrzeszczał na wszystkich i nadużywał alkoholu. Od małego Snape wyrastał w takiej atmosferze. Poza tym jego stary miał brzydki zwyczaj nazywać go zakałą rodziny i nieudacznikiem, chociaż Severus był bardzo pilnym i dobrym uczniem. Mojemu ojcu bardzo szybko przeszło odurzenie. Zdjął z Severusa działanie serum prawdy i zaproponował mu, żeby z nimi zapalił. Był dobry, Snape tego nie pamiętał, a on mu nigdy o tym nie opowiedział. Od tamtego czasu Avery, Zabini i mój ojciec w ogóle nie naśmiewali się z Severusa i nikomu o tym nie opowiedzieli. W końcu to był Ślizgon, tak jak oni. Więcej ci nic nie mam do powiedzenia na temat ciężkich przeżyć Snape'a. Nienawidź go sobie, ile chcesz.
Draconowi zrobiło się lepiej. Poczuł się jak mentor i miał satysfakcję z tego, że Harry jednym haustem opróżnił szklaneczkę.
- Odwal się ode mnie i od moich uczuć - warknął, niemal ciskając szklankę o blat stołu.
- Ktoś to już dziś raz powiedział. - zauważył spokojnie Malfoy.
- Czep się zgniłego gumochłona, Malfoy - warknął Harry i tym razem to on zawołał Klemensa i rzucił dwa galeony na stół. Kiedy patrzył, jak Draco z uśmieszkiem wyższości powoli wypija swojego drinka, postanowił zignorować arystokratę. W domu czekała na niego przyszła żona, która być może była w ciąży. Nie mógł się upić.
Gdy barman odszedł, mając przy tym minę z serii „ciekawe ile tak wytrzymacie”, Potter upił jedynie malutki łyczek.
- Przypomniałeś sobie, że będziesz tatusiem? - zadrwił Draco.
- Proszę cię, Malfoy. Nie chciałem się z tobą kłócić, ale ty robisz wszystko żebyśmy się pożarli jak za starych, dobrych szkolnych lat.
- Rzeczywiście, chyba trochę tak - młodzieniec spoważniał i zaczął kontemplować swój trunek, by po chwili wypić go dwoma haustami.
Harry powolutku palił kolejnego papierosa i popijał alkoholem, przyglądając się, jak Draco zamawia kolejne dwa Hipogryfy i wypija je jeden po drugim.
- Będziesz go, waść, niósł - rzucił Klemens przez ramię w kierunku Harry'ego, gdy odchodził od stolika, a Potter uspokajająco machnął ręką.
Draco zamknął oczy, odchylił głowę i czekał, aż alkohol rozleje się ciepłą falą po wnętrznościach. Poczuł się przyjemnie podchmielony i uznał, że chce się wulgarnie „urżnąć”. Cóż, że następnego dnia szedł do pracy. Zaszumiało mu trochę w głowie i popatrzył na rozmówcę prawie przytomnym wzrokiem.
- Powiem ci coś...
- Mów, Malfoy - Harry dostrzegł cień smutku w szarych oczach. Prawdziwego smutku i nagle mu się zrobiło cholernie żal Malfoya. Rodzina mu nie wierzyła, a on sam miał się za nieczułego chama, który nie zasługuje na szczęście. Nigdy tego nie powie na głos, bo jest Malfoyem. Ale tak było.
- Powiem ci coś, ale najpierw... Barman! Trzy Hipogryfy proszę. Dwa dla mnie, a jeden dla tego uroczego pana naprzeciwko.
Klemens wrócił z trzema drinkami i zabrał trzy złote monety rzucone niedbale przez Dracona. Nic nie mówił, ale jedna z jego brwi nieznacznie drgnęła.
Harry powoli skończył drinka i umoczył usta w tym, który mu zamówił Malfoy. Malfoy natomiast wychylił jednego w sekundę i otrząsnął się, jakby chciał nabrać odwagi.
- Powiem ci coś... - oświecił jeszcze raz Harry'ego
- To już słyszałem - łagodnie odrzekł zielonooki.
- Powiem ci, że... - opróżnienie połowy kolejnego drinka i chwila ciszy. - ...Granger może i jest beznadziejnie ubraną kobietą... - dopicie drinka. - Ale bardzo chciałbym ją rozebrać tych szerokich szat. Poczęstuj mnie tym śmierdzielem, co to je palisz...
- Bierz.
Draco czuł, jak alkohol go znieczula, a jednocześnie dziwnie pobudza do mówienia. Do mówienia rzeczy, które by mu nie przeszły przez usta na trzeźwo. Wypalił w milczeniu papierosa, przyglądając mu się przy tym z zaciekawieniem.
- Obrzydliwe - oznajmił, gdy zagasił niedopałek.
Zamówił kolejnego drinka i, gdy Klemens przyszedł i zabrał galeona, Draco od razu poprosił go o następnego, a Harry zaznaczył, żeby jemu już nie podawać. Malfoy wychylił duszkiem szklaneczkę, czknął lekko i nagle się roześmiał.
- Szumi mi w głowie, wiesz? - szare oczy były na wpół radosne, na wpół smutne i nieco zamglone z wiadomych przyczyn.
- Zdziwiłbym się, gdyby nie szumiało, Malfoy - grzecznie zgodził się Harry.
- Postrzegałem cię zawsze przez pryzmat twojego ojca, który był ponoć straaasznie zarozumiały jako nastolatek i arogancki... Ale jesteś spoko, Potter. Ups, muszę być nieźle wstawiony, skoro to mówię... Szumi - Draco przechylił głowę, jakby nasłuch..ąc tego szumu i Harry omal się nie roześmiał. Omal, gdyż w końcu było mu żal Dracona.
Barman przyniósł dwa Hipogryfy, mrucząc niewyraźnie, że jeden jest na koszt firmy. W końcu drink kosztował tylko sykla. Klemens potrafił docenić hojność bogatych ludzi. Tym razem Harry zapłacił, bo Draco miał już lekką trudność z koordynacją ruchów.
- Lepiej nie wyjmuj pieniędzy w takim stanie, Malfoy - łagodnie upomniał arystokratę, który właśnie wypił jednego z drinków.
- W jakim stanie? - Draco chciał być wyzywający, ale mu nie wyszło, bo potężnie czknięcie osłabiło jego autorytet. - Trzeźwy jestem...
- Oczywiście, ale nie szastaj galeonami - Harry wiedział jak postępować z człowiekiem, który się upił.
Przez chwilę Draco wyglądał tak, jakby rozważał wypowiedź rozmówcy.
- Dobrze - zgodził się i skinął głową. - Szumi mi we... łbie. Całkiem podobnie mi szumi, kiedy... ona jest bardzo blisko... - w tonie głosu mężczyzny dało się wyczuć delikatny smutek. - Wiesz, Potter? Ona tak... tak ładnie pachnie... - Harry poczuł, że musi się napić, ale zwalczył pokusę. - Żadnymi perfumami - Malfoy
zbyt energicznie pokręcił głową dla zaznaczenia swoich słów. - Czasami to... podchodzę bardzo blisko, żeby jej... powiedzieć coś niemiłego... Tak, żeby... wyraźnie słyszała, prawie... do ucha...Zawsze mam wtedy ochotę... ją pocałować, albo... wtulić twarz... w jej włosy... Zawsze pachną szałwią... A ona sama... pachnie czystością i czymś... czymś ulotnym... Boże, jak ja... jak jej czasami pragnę - Draco wyglądał tak, jakby miał się za chwilę rozpłakać. Mówił powoli, bo czuł, że gdyby zaczął mówić szybko, zgubiłby wątek, a język zacząłby mu się plątać; już zaczynał. Wypił duszkiem ostatniego drinka, który stał na stole, i zdołał się nie rozpłakać. Zanim zdążył wezwać Klemensa, Harry wstał i pomógł mu unieść dziwnie bezwładne ciało.
- Idziemy już - rzekł łagodnie.
- Chcę się uwalić - agresywnie oznajmił Malfoy.
- Już jesteś pijany - jeszcze łagodniej dodał Harry.
- Za mało - tym razem, dla odmiany, głos arystokraty brzmiał smutno.
- Idziemy, Draco - Harry łagodnie poklepał go po plecach. - Zanocujesz u mnie.
- U ciebie? - Malfoy komicznie przechylił głowę.
„Luna mnie skrzyczy. Jutro.” - pomyślał Potter.
- U mnie - potwierdził Auror, zarzucając sobie rękę Malfoya na ramię i ruszając w stronę wyjścia. Odprowadzeni zimnymi spojrzeniami w chwilę później znaleźli się na zewnątrz. W powietrzu czuć było wilgoć, a niebo wyraźnie poszarzało. Harry westchnął ciężko i poprawił sobie bezładne ciało Malfoya, który mamrotał coś pod nosem. Następnie skupił się na adresie i kilka sekund później wraz z arystokratą stał przed drzwiami swojego mieszkania. Była to jedna ze starych kamienic przy Alei Merlina, jednej z bocznych uliczek wiodących do Ulicy Pokątnej. Tuż pod jego mieszkaniem znajdował się sklep ze starymi magicznymi płytami, z którego dochodziły do nich melodyjne dźwięki. Ani Luna, ani Harry nie mieli nic przeciwko temu, gdyż umilało im to tylko pobyt w mieszkaniu za dnia, a czasami i wieczorami. Dzisiejszego wieczoru Frank- właściciel sklepu - puszczał jedną z płyt Oriona Reynoldsa, którego Luna uwielbiała. Harry uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na Malfoya, który z niewyraźną miną wpatrywał się w dębowe drzwi.
- Ładne... drzwi.. - wybełkotał blondyn.
Harry nie odpowiedział. Wyjął klucze z kieszeni szaty, znalazł właściwy i otworzył. Potem wraz z Malfoyem wszedł do mieszkania. Ledwie przekroczyli próg, gdy ktoś warknął `Lumos' i w holu rozbłysło o światło. Harry zamrugał powiekami, gdyż światło raziło go w oczy, i dopiero po chwili zobaczył Lunę stojąca pośrodku pomieszczenia. Ubrana w ciemnoniebieskie dżinsy i powyciąganą i wyblakłą koszulkę z logo „Quibblera” wpatrywała się w Malfoya zaskoczona.
- Pooomylunaaa - zaśpiewał arystokrata, szeroko się przy tym uśmiechając, i zrobił chwiejny krok w jej kierunku.
- Jutro z nią porozmawiasz, Draco - Potter pociągnął Malfoya w stronę salonu, gdzie zamierzał go ulokować na sofie. Arystokrata warknął coś niezrozumiałego pod nosem, a Potter dosyć brutalnie ułożył go na wybranym miejscu, ściągnął mu buty, szatę i spodnie, po czym przykrył go jasnoniebieskim kocem. Uporawszy się z bezwładnym Malfoyem, poszedł do kuchni zaparzyć sobie herbaty, zastawiając się, jak zareaguje jego kontrowersyjna ukochana. Zbytnio się nie bał, bo ona wiedziała, że nawet jeżeli Harry idzie z kimś się napić, to nie przyjdzie i nie zrobi burdy, ani w nic się nie wpakuje, on pozwalał jej zaś na towarzyskie spotkania z Tonks, Hermioną i Ginny - jej jedynymi, ale prawdziwymi przyjaciółkami. Nie patrzyli sobie na ręce i nie wypytywali jedno drugie, gdzie było, z kim i co robiło. Uważali, że mogą sobie ufać. Byli przykładem bardzo zgranej, kochającej się i szanującej nawzajem swoje zwyczaje pary. Co nie znaczy, że czasem się nie kłócili.
- On jest Śmierciożercą - powiedziała bez żadnego wyrzutu i bez żadnych wstępów Luna. Po prostu stwierdziła fakt. - Śmierciożercą podejrzanym o morderstwo.
- Nie jest oskarżony, a poza tym, kochanie, on tego nie zrobił. Na tyle jeszcze znamy Malfoya, prawda? Nie wpakowałby się w coś tak oczywistego. Cała ta sprawa straszne mi śmierdzi.
Kobieta zastanawiała się przez chwilę.
- Jest sługą Sam - Wiesz - Kogo - dodała po chwili, a Harry się skrzywił; drażniło go to, że ludzie, nawet jego dziewczyna, tak upierają się przy nieużywaniu nowego miana Toma Marvolo Riddle`a.
- A skąd wiesz, że jest mu wierny? - po ślizgońsku uniósł brew.
Z salonu dobiegł lekko zachrypnięty i fałszujący, pijacki śpiew.
Poszedł Merlin wyrwać coś,
bzyknąć coś na stare latka
Lecz mu podryw nie wypalił
I przeruchał w krzakach dziadka
Harry i Luna popatrzyli na siebie niepewnie. Potter zastanawiał się, czy kobieta nie wybuchnie gniewem, ale ona zaczęła się śmiać tak głośno, że aż Draco umilkł i przytaszczył się w samej koszuli i slipkach do kuchni. Lovegood siedziała na taborecie, zwijała się ze śmiechu i trzymała za brzuch.
- Dooobrze się czuuuuuuujesz? - spytał Malfoy z pijacką troską.
- Oj, Harry, nieważne, co Malfoy robi na co dzień. W tej chwili nie nadaje się do niczego, co najwyżej do spania - otarła łzy i z rozbawieniem popatrzyła na nieplanowanego gościa. - Chodź, nieszczęśniku. Połóż się.
Zaprowadziła go z powrotem na sofę, pilnując, żeby nie zabił się, wpadając na ścianę lub futrynę.
- Ze mnie siee śmiałaś, Pooomyluuuuna, cooo? - spytał z komicznym żalem. - Taaak, śmiej się z głupiego su.. sukinsyyyna, który rujnuje s.. s.. sobie życie... Harry ma szszszczęście, sze go kochasz.
Kobieta popatrzyła na niego uważnie.
- Śpij, Malfoy i nie mów tak o sobie, nawet po pijanemu. Od ciebie zależy, co zrobisz ze swoim życiem i czy pozwolisz komuś, żeby cię pokochał. - powiedziała łagodnie.
- Jessstem tsześwy... - arystokrata próbował być stanowczy, gdy Luna przykrywała go kocem
- Oczywiście - przyznała ugodowo Lovegood.
Ostatnim, co Malfoy widział przed zaśnięciem, był nieco smętny, niespokojny i troskliwy uśmiech Luny.