6130


Potęga konformizmu

Eksperyment Ascha to jeden z najsłynniejszych eksperymentów psychologicznych (właściwie serii eksperymentów), przeprowadzony przez Solomona Ascha w 1955r i dotyczący konformizmu, a konkretnie jednej z jego odmian - konformizmu normatywnego.

Geneza eksperymentu

W roku 1936 Muzafer Sherif przeprowadził eksperyment, wykorzystujący efekt autokinetyczny. Zadaniem tego eksperymentu było badanie mechanizmu przekazywania norm społecznych przez grupy z pokolenia na pokolenie, zaś ubocznym efektem potwierdzenie olbrzymiej skłonności badanych do podzielania przekonań wytworzonych przez grupę.

Asch nie zgadzał się z interpretacjami zachowania badanych przedstawionymi przez Scherifa, twierdząc, że badani są skłonni do ulegania grupie w dużym stopniu tylko wtedy, gdy sami czują się niepewnie i nie mają wyrobionego zdania na dany temat - taka bowiem była psychologiczna sytuacja badanych w eksperymencie Scherifa. W warunkach jednoznacznych badani nie będą ulegać grupie, tego spodziewał się Asch. Aby udowodnić swoje racje stworzył własny eksperyment.

Konformizm normatywny - To rodzaj konformizmu, który motywowany jest lękiem przed odrzuceniem przez grupę i/lub pragnieniem bycia zaakceptowanym przez grupę.

Typowe zachowania związane z tego typu konformizmem, to podporządkowanie się zdaniu grupy w obawie, że gdy wyrazi się własne prawdziwe i odmienne zdanie, to grupa przestanie nas akceptować.

Przebieg eksperymentu Ascha

Pozornym tematem badań była percepcja wzrokowa. Asch prosił ochotników(w sumie 123), którzy zgłosili się do jego eksperymentu, aby jak najdokładniej przyjrzeli się trzem liniom (A, B, C) i zadecydowali, do której z nich najbardziej podobny jest odcinek X narysowany obok.

W rzeczywistości odcinki X i C były tej samej długości, a badani nie mieli co do tego żadnych wątpliwości, jeśli siedzieli sami przed ekranem. W takich warunkach 98% badanych udzielała odpowiedzi: "X jest najbardziej podobny do C".

Odpowiedzi badanych dramatycznie zmieniały się, gdy badanie przeprowadzane było grupowo. Asch podstawiał 7 osób, które w przekonaniu rzeczywistej osoby badanej były także ochotnikami, choć naprawdę byli to wynajęci przez Ascha aktorzy. W pierwszych dwóch próbach (z innymi kartami niż ta przedstawiona na rysunku) aktorzy mieli udzielać prawidłowej odpowiedzi. W trzeciej próbie mieli natomiast mówić: "X jest najbardziej podobne do A". W takich warunkach ok. 2/3 rzeczywistych osób badanych (a niekiedy nawet 3/4 w zależności od innych czynników) przynajmniej raz zmieniała zdanie i również twierdziła, że "X jest podobne do A" (badani przechodzili "próby spostrzegania" w grupie kilkakrotnie).

Wyniki

Około 75% badanych co najmniej raz zgodziło się z odpowiedzią uzgodnioną przez grupę. We wszystkich połączonych próbach badani zgadzali się z grupą udzielając nieprawidłowych odpowiedzi w 36,8% przypadków.

Z kolei w grupie kontrolnej osoby udzielały 98% odpowiedzi prawidłowych, będąc pytanymi indywidualnie, bez obecności innych badanych.

Interpretacja wyników

Psychologów (włącznie z samym Aschem) zaskoczyły tak duże procenty osób podporządkowujących się zdaniu grupy, przy nieobecności wyraźnego nacisku grupowego. Badani mieli bowiem wiele powodów, dla których nie powinni podporządkowywać się zdaniu grupy:

  1. Odcinki nie były równe, co do czego nikt z badanych nie miał wątpliwości.

  2. Badani zgłaszali się na ochotnika do eksperymentu, którego rzekomym celem było "sprawdzenie dokładności spostrzegania". Brali pieniądze za uczestniczenie w eksperymencie. W związku z tym powinno im zależeć na tym, aby eksperymentator dostał rzetelne dane ("czego nie robi się dla nauki!")

  3. Badani nigdy wcześniej nie widzieli innych uczestników grupy.

  4. Było bardzo mało prawdopodobne, aby w przyszłości ponownie spotkali się w tej "przypadkowo" stworzonej grupie.

Mimo to badani zmieniali swoje zdanie i kłamali, mówiąc to co inni członkowie grupy. Asch zinterpretował ten wynik jako objaw uległości wobec większości - konformizmu - motywowanego lękiem przed odrzuceniem przez grupę oraz pragnienia bycia akceptowanym przez członków grupy. Jest to główny motyw tak zwanego konformizmu normatywnego. Taki konformizm polega na skłonności do podporządkowywania się niepisanym normom obowiązującym w danej grupie w obawie przed byciem wykluczonym z niej.

Jeden z uczestników tak później wyjaśniał sytuację: „To była grupa. Oni mieli sprecyzowany pogląd, a moje zdanie z nim się nie zgadzało. To może budzić gniew. Mogłem wyjść na wielkiego niedołęgę. Nie miałem ochoty zrobić z siebie głupca. Czułem, że mam całkowitą racje, ale oni mogli pomyśleć, że jestem głupcem.”

Czynniki wzmagające konformizm:

Alternatywne interpretacje

Pojawiło się pytanie, czy badani podporządkowywali się grupie dlatego, że bali się odrzucenia, czy też pod wpływem zdania większości rzeczywiście zaczynali wątpić we własne spostrzeżenia i "ich oczy kłamały". Inaczej mówiąc: być może zdanie innych członków grupy powodowało zmianę spostrzeżeń badanych. Tę hipotezę wykluczono, bowiem jeśli badani mieli swoje zdanie jedynie zapisać na kartce, lub podstawieni aktorzy nie byli bezpośrednio obecni w pokoju (badany słyszał ich wypowiedzi przez głośnik i wiedział, że oni jego nie słyszą), to badani nie zmieniali swojego zdania. Ponadto po eksperymencie podczas sesji wyjaśniającej badani twierdzili, że zmiana zdania nie była związana ze zmianą spostrzegania.

Najnowsza literatura i badania:

Badano ponad 400 studentów w wieku od 18 do 29 lat, stosując różne narzędzia pomiarowe, pozwalające ustalić, jaki jest ich poziom wiedzy na temat HIV i AIDS oraz ocenić częstotliwość zachowań zwiększających ryzyko zarażenia. Konformizm wobec grupy rówieśniczej był jednym z kilku czynników, które wpływały na zwiększanie się tego ryzyka.

Co więcej, identyczne wyniki osiągano także przy zmianie procedury, która umożliwiała badaczom realizowanie eksperymentu poza laboratorium. Interesujący eksperyment, oparty w swej idei na pomyśle Ascha, przeprowadzono we Wrocławiu.

Wykorzystano w nim ekipę telewizyjną, która, chodząc po jednej z wrocławskich ulic, zbierała materiał do tzw. sondy ulicznej. Procedura wyglądała następująco: do mężczyzn idących ulicą podchodził człowiek z kamerą na ramieniu i prosił o krótką wypowiedź do wieczornego programu. Jeśli osoba się zgadzała, wskazywał miejsce, w którym czekało już czterech innych mężczyzn, rzekomo także zwykłych przechodniów (jak łatwo się domyślić, byli to pomocnicy eksperymentatora). Cała grupka była instruowana, że za chwilę zostanie nagrana sonda uliczna dotycząca problemu bicia dzieci. A konkretnie każdy z mężczyzn usłyszy pytanie: „Czy panu zdarza się bić swoje dziecko?” i odpowie na nie przed kamerą. „Najpierw jednak chcę, żeby panowie powiedzieli to na sucho, bez włączonej kamery” - dodawał podający się za dziennikarza eksperymentator. Każdy z mężczyzn mówił zatem kilka zdań, które można streścić następująco: „Nie żeby mocno, ale czasem dzieciaka trzeba walnąć, bo inaczej przecież nie posłucha. To w końcu dla jego dobra”. Nie trzeba chyba dodawać, że prawdziwy badany był ostatni w kolejce do wypowiedzi i to, co powiedział, w niczym nie różniło się od opinii poprzedników.

Gwóźdź programu miał jednak dopiero nastąpić. Eksperymentator dziękował za wypowiedź „na sucho” i informował, że teraz wypowiedzi będą nagrywane. Włączał kamerę i prosił mężczyzn o wypowiedzi w tej samej kolejności. Opinie, które słyszał od pierwszych czterech respondentów, brzmiały mniej więcej tak: „Bić dziecko? Ależ to absolutnie wykluczone! Ja to bym takich od razu do więzienia wsadzał, co dzieci biją! Mnie by ręka chyba uschła, gdybym ją na swoje dziecko podniósł!”. Oczywiście to, co najbardziej interesowało eksperymentatorów, to sposób, w jaki zachowa się ostatni respondent, czyli prawdziwy badany. Okazało się, że praktycznie powtórzono wyniki uzyskane przez Ascha! Ogromna większość poddana takiej procedurze zmieniała swoje zdanie tak, by stawało się zgodne z opinią reszty grupy.


Pomóc czy nie pomóc - oto jest pytanie

Queens, dzielnica Nowego Jorku, 13 marca 1964. Młoda kobieta została zaatakowana. Wołała o pomoc. Mieszkańcy pobliskich domów stanęli przy oknach, wyszli na balkony. Przez czterdzieści pięć minut Kitty Genovese była bita, maltretowana, gwałcona, w końcu została zamordowana. Przypatrywało się temu 38 świadków. Nikt nie zareagował, jedna osoba wezwała policję po 30 min, kiedy Kitty już nie żyła.

Nowy Jork i całe USA ogarnęło przerażenie z powodu zobojętnienia mieszkańców Queens. Ludzie próbowali znaleźć przyczynę tej bierności.

Od tego czasu upłynęło wiele, wiele lat. Psychologowie społeczni długo zastanawiali się, dlaczego ludzie jednym pomagają innym nie. Pojawiło się wiele teorii. Oto niektóre z nich:

Wróćmy jednak na chwilę do historii Kitty. Niestety, w jej wypadku żadna z wyżej wymienionych teorii nie zadziałała. Czyżby górę wzięła apatia, znieczulica, dehumanizacja?

Wtedy do akcji wkraczają John Darley z Uniwersytetu w Nowym Jorku i Bibb Latane z Columbia University. Celem ich eksperymentu było zrozumienia istoty niesienia pomocy, wyjaśnić, czy to możliwe, że bezczynni świadkowie napadu na Kitty Genovese byli w sytuacji konfliktowej? Czy ich bierność w sytuacji niebezpiecznej została skrępowana przez jakieś uwarunkowania?
Czy nastąpiło ROZPROSZENIE ODPOWIEDZIALNOŚCI - im więcej świadków, tym mniejsza gotowość do niesienia pomocy.

Eksperyment

W takich badaniach problem stanowi zorganizowanie "niebezpiecznej sytuacji" Względy etyczne nie pozwalają odtworzyć tak tragicznego zajścia, jak napad na Kitty Genovese.

Darley i Latane zaprojektowali eksperyment z dużą pomysłowością. 59 osób (studentki i studenci z New York University), po przywitaniu się z eksperymentatorem, poproszono o wymianę zdań na temat problemów osobistych życia studenckiego i przystosowania się do nowego środowiska. Aby zapewnić anonimowość każda z osób była w osobnym pomieszczeniu. Za pomocą słuchawek mikrofonu, każda z osób miała dzielić sie przemyśleniami z innymi, którzy z pozoru było w sąsiednich pomieszczeniach.

Badani zostali podzieleni na 3 grupy - 1. rozmawiała z jedną osobą, 2. z dwiema, a 3. z pięcioma. W rzeczywistości każdy z badanych był sam, a głosy były odtwarzane z taśmy.

Krytyczna sytuacja następowała w momencie, kiedy osoby badane, po chwili rozmowy z partnerem, słyszało do nich nagle informację, że nie czują sie dobrze. Osoba badana poza tym dowiadywała się, że sąsiad cierpi na epilepsję i za chwilę będzie miał atak choroby. Zaraz po tym stwierdzeniu głos rozmówcy załamywał się i wydawał dzięki przypominające duszenie się. Słychać było tez wołanie o pomoc.

Oto zapis ataku:

„Ja-hmm-eee-ja myślę, że ja-ja potrzebuję-eee-czy-czy ktoś może -eee-eee-eee-eee-mi jakoś eee-eee może mi jakoś pomóc, bo eee-jest ze mną naprawdę źle - czy eee-ktoś może mi pomóc wyjść - będę eee-eee wdzięczny… bo eeebo-eee-aaa mam ten na-aaa-aaa-pad, naprawdę potrzebuję pomocy, czy ktoś może - eee mi pomóc, potrzebuję eee-pomocy-eee-eee czy ktoś eee-może-eee pomóc -eee-ee [dławi się] Umrę -eee-eee pomocy eee napad [dławienie się, potem cisza]”

Nie ulegało wątpliwości, że ma kłopoty i potrzebuje natychmiastowej pomocy. Na reakcję - opuszczenie pomieszczenia i zawiadomienie eksperymentatorów badani dostawali 4 minuty. Gdy reakcja nie nastąpiła, eksperyment się kończył.

Pytanie wyjściowe dla eksperymentatorów nie brzmiało jednak, czy osoby podążą na pomoc ofierze. Naukowcy szukali raczej odpowiedzi na pytanie, które sytuacje wspomagają a które hamują gotowość niesienia pomocy.
Czy to, że człowiek jest jedynym świadkiem niebezpiecznej sytuacji lub że jest ich więcej ma jakieś znaczenie?

Oto wyniki badań:

Kiedy świadkowie mają pewność, ze są jedynymi obserwatorami, to szansa że udzielą pomocy jest dużą (85%), reakcja następuje szybko (52 sek). Jeżeli zaś osoba badan ma świadomość, że nie jest sama prawdopodobieństwo udzielenia pomocy maleje (62%), a czas reakcji wydłuża się (93 sek). Najmniejsze szanse na pomoc są wówczas, kiedy świadków jest trzech lub więcej; wtedy pomaga 31, w ciągu 100 sekund.
Wynik eksperymentu potwierdza hipotezę: im więcej świadków, tym mniejsza gotowość do niesienia pomocy.

Omówienie wyników

Rozproszenie odpowiedzialności, nazywane także dyfuzją odpowiedzialności (w literaturze przedmiotu pojawia się także nazwa efekt widza lub efekt obojętnego przechodnia) to zjawisko związane z konformizmem. Polega na obniżaniu się prawdopodobieństwa zareagowania świadków kryzysowego zdarzenia wraz ze zwiększaniem się ilości świadków tego zdarzenia.

Rachunek arytmetyczny sugeruje, że im więcej jest świadków kryzysowego zdarzenia (np. wypadku samochodowego), tym większe jest prawdopodobieństwo, że któraś z tych osób podejmie jakieś działanie. Badania eksperymentalne i obserwacje pokazują jednak, że wraz ze zwiększaniem się ilości świadków prawdopodobieństwo reakcji spada.

Znaczenie

Czynniki wpływające na nieświadome uleganie uprzedzeniom, wpływowi innych ludzi:

Latane i Darley opracowali schemat procesów prowadzących do podjęcia interwencji przez przygodnego świadka. Każdy ma do pokonania pięć etapów.

Wypadek

I. Zauważenie zdarzenia

Z powodu roztargnienia czy pośpiechu możemy nie dostrzec zaistniałego zdarzenia. J. Darley i C. Daniel Batson wykazali podczas swoich eksperymentów, że osoby spieszące się (nawet studenci seminarium duchownego spóźnieni na wykład o dobrym samarytaninie) zatrzymują się przy osobie potrzebującej niezwykle rzadko. Tylko 10% zatrzymało się przy skulonym, kaszlącym w bramie mężczyźnie. Gdy nie było atmosfery pośpiechu zatrzymało się przy nim aż 63% przechodzących osób.

II. Zinterpretowanie zdarzenia jako nagły wypadek

Im więcej jest obserwatorów tym bardziej jesteśmy skłonni do bagatelizowania zdarzenia. Gdy sami nie jesteśmy w stanie dokonać oceny sytuacji, czerpiemy informacje od innych świadków. Patrzymy na to co robią. Świadkowie obserwują się wzajemnie. Jeśli nikt nie podejmuje działań dochodzi do kumulacji zjawiska ignorancji. B. Latane i J. Darley wykazali to w swoich doświadczeniach. W zaaranżowanej przez nich sytuacji zmienna była tylko liczba świadków. Im więcej osób brało udział w eksperymencie, tym bardziej obniżała się w skali procentowej reakcja tych osób na nagle zaistniałe zdarzenie.

III. Branie odpowiedzialności

Ponownie pojawia się korelacja pomiędzy liczbą przygodnych świadków a poczuciem ludzkiej odpowiedzialności. Mamy tu do czynienia z efektem rozproszonej odpowiedzialności. W eksperymencie Latane i Darleya, polegającego na tym, że świadkiem symulowanego ataku padaczki była jedna osoba, pomoc była natychmiastowa. Gdy natomiast zwiększono liczbę świadków do trzech, a następnie pięciu osób, odpowiednio uległ obniżeniu procent reagujących - z 85% (jeden świadek), 62% (trech świadków) do 31% (pięciu świadków). Gdy na miejscu zdarzenia są obecni inni ludzie, zmniejsza się poczucie odpowiedzialności osobistej.

IV. Znajomość właściwych form udzielania pomocy

W czerwcu 1997 r. na Forum Ratownictwa Medycznego w Inowrocławiu, dr Adam Rasmus z WAM-u w Łodzi przedstawił wyniki przeprowadzonej przez OBOP ankiety. Wynika z niej dobitnie, że odwrotnie proporcjonalne do posiadanej wiedzy są chęci społeczeństwa do jej poznania. Na ponad tysiąc ankietowanych nikt nie udzielił odpowiedzi na zestaw pięciu pytań z zakresy ratownictwa bezprzyrządowego. W badanej grupie 51 osób deklarowało wykształcenie medyczne. Ale załóżmy, że ofiara wypadku ma szczęście i że znalazł się ktoś kompetentny.

V. Realizacja decyzji

Bilans zysków i strat zdecyduje o tym czy zareagujemy.


Inne badania

Rówieśnicy w 54% biernie przyglądali się prześladowaniom, w 21% aktywnie zachęcali prześladowców, a jedynie w 25% interweniowali na rzecz ofiary. Dziewczynki częściej interweniowały niż chłopcy. Starsi (klasy 4-6) częściej dołączali się do znęcania niż młodsi (klasy 1-3).

W pomieszczeniu, w którym odbywa się eksperyment, zaczyna wydobywać się dym, Badacze sprawdzali, po jakim czasie osoba badana zareaguje zależnie od liczebności grupy, w jakiej się znajduje, a która pozornie nie zauważy ulatniającego się dymu.

55% badanych, będąc samymi w pomieszczeniu, zgłosiło pojawienie się dymu w ciągu 2 minut, podczas gdy w pozostałych, liczniejszych grupach zrobiło to zaledwie 12%. Po czterech minutach 75% samotni badani podjęło działania, natomiast żaden badany z innych grup tego nie zrobił

W miasteczku liczącym 1000 mieszkańców w sytuacji niebezpiecznej pomogło 42% przechodniów; w miejscowości liczącej 5000 do 20 000 mieszkańców odsetek wyniósł 37%, a w milionowych miastach było ich już tylko 17 %.

Zauważono, że mieszkańcy wsi poruszają się wolniej, w dużych chodzą szybciej, co za tym idzie- mają mniej czasu, by zwrócić uwagę na to co dzieje się dookoła.

Zaobserwowano również, że przechodnie widząc człowieka z ręką w gipsie strącającego stertę książek pomogli: na spokojnej ulicy 80%, w miejscu gdzie głośno pracowała kosiarka pomogło już tylko 15 % .

Wnioski:
Ofiara częściej uzyska pomoc, jeżeli dokładnie określi czego potrzebuje np: "Proszę wyjąć z mojej torebki pastylki w żółtym opakowaniu"

Jeżeli natomiast człowiek znajdzie się w sytuacji, której - w opinii publicznej- na własne życzenie się znalazł (upojenie alkoholowe) szanse na otrzymanie pomocy maleją.

Posłuszni aż do końca

Eksperyment Milgrama — eksperyment psychologiczny, zaprojektowany i przeprowadzony w pierwotnej wersji przez psychologa społecznego Stanleya Milgrama. Eksperyment badał posłuszeństwo wobec autorytetów. Przeprowadzony był w 1961 i 1962 roku. Pierwsze publikacje na jego temat pojawiły się w 1963 roku[1]. W ciągu następnych kilku lat przeprowadzano serie kolejnych doświadczeń opartych o pomysł Milgrama.

Geneza pomysłu

Stanley Milgram (uznawany dzisiaj za jednego z najważniejszych psychologów XX wieku) zadał sobie pytanie o przyczyny ślepego posłuszeństwa wobec zbrodniczych rozkazów, które doprowadziły zwyczajnych wydawałoby się ludzi do ludobójstwa np. w obozach koncentracyjnych podczas drugiej wojny światowej.

Przypuszczał, że Niemcy jako naród muszą być szczególnie skłonni do podporządkowania się przełożonym[2]. W celu sprawdzenia tej hipotezy wymyślił eksperyment, który miał na celu zbadanie skłonności ludzi do ulegania autorytetom. Pierwotnie Milgram chciał przeprowadzić badanie sondażowe na grupie amerykańskiej, a następnie pojechać do Niemiec, aby wyłowić różnice w zachowaniach przedstawicieli różnych narodowości.

Jednak po przeprowadzeniu badań w USA, Milgram stwierdził: Znalazłem tu (w Ameryce) tyle posłuszeństwa, że wcale już nie było powodu jechać do Niemiec[2].

Wyniki eksperymentu na próbie amerykańskiej były bardzo zaskakujące i nieoczekiwane - także dla samego Milgrama.

Konstrukcja i przebieg eksperymentu

Pierwszy wariant eksperymentu przeprowadzony został na Uniwersytecie Yale ze studentami, a potem z mężczyznami mieszkającymi w New Haven. Kolejne badania zorganizowane były poza terenem uniwersytetu. Milgram założył pracownię w lokalu sklepowym w Bridgeport, gdzie za pomocą ogłoszeń w lokalnych gazetach szukał ochotników do kolejnych doświadczeń. Potrzebował ludzi zróżnicowanych pod względem zawodu, wieku, wykształcenia, płci.

W serii kontrolowanych eksperymentów laboratoryjnych przebadał w sumie ok. 1000 przypadkowo zebranych mieszkańców Connecticut oraz studentów Yale.

Metoda badawcza

Ochotnicy[3] zgłaszali się do laboratorium po przeczytaniu w prasie ogłoszenia. Byli pewni, że biorą udział w badaniu "wpływu kar na pamięć". Dostawali pieniądze za uczestniczenie w doświadczeniu (4,5 dolara, które dzisiaj warte byłyby ok. 30$). Mówiono im wyraźnie, że otrzymują pieniądze za samo przyjście do laboratorium i zatrzymają je bez względu na to, co się dalej stanie.

W pierwszym (najsłynniejszym) eksperymencie przebadano 40 osób w wieku od 20 do 50 lat. Piętnaście z nich było robotnikami, 16 przedstawicielami handlowymi lub przedsiębiorcami, 9 reprezentowało wolne zawody. Każdy z badanych był testowany indywidualnie.

Gdy badany wchodził do laboratorium, widział obecną już w pomieszczeniu inną "osobę badaną". W rzeczywistości był to pomocnik eksperymentatora - czterdziestosiedmioletni mężczyzna z nadwagą, sprawiający miłe wrażenie (księgowy). Jego zadaniem było granie osoby badanej.

Następowało sfingowane losowanie ról, w którym prawdziwej osobie badanej przypadała rola "nauczyciela", a pomocnikowi eksperymentatora - rola "ucznia".

Nauczyciel dowiadywał się, że jego zadanie polegać będzie na czytaniu uczniowi listy par słów (np. "miły-dzień", "niebieska-skrzynka" itp.), a następnie sprawdzaniu, jak wiele z tych par uczeń zapamiętał. Faza sprawdzająca polegać miała na tym, że nauczyciel czyta pierwsze słowo z pary, następnie cztery słowa-propozycje, z których uczeń ma wybrać słowo prawidłowe (przyciskając jeden z czterech guzików - zobacz rysunek).

Jeśli uczeń odpowie prawidłowo, nauczyciel czyta kolejne słowo, gdy uczeń odpowie źle - nauczyciel stosuje karę w postaci wstrząsu elektrycznego.

Nauczyciel otrzymywał na początku jeden próbny wstrząs elektryczny o sile 45V, który był odczuwany jako dość bolesny.

Następnie ucznia przeprowadzano do sąsiedniego pokoju, oddzielonego od laboratorium szybą. Tam przywiązywany był do krzesła przez pomocnika eksperymentatora oraz nauczyciela. Przeguby ucznia podłączane były do elektrod, po uprzednim posmarowaniu nadgarstków maścią "w celu uniknięcia poparzeń i pęcherzy". W trakcie przypinania "nauczyciel" słyszał jak "uczeń" zadaje pytanie "eksperymentatorowi czy to może być niebezpieczne, ponieważ ma kłopoty z sercem - "Wstrząsy mogą być bolesne, ale nie powodują uszkodzenia tkanek" - odpowiadał eksperymentator.

Następnie nauczyciel wracał do pomieszczenia eksperymentatora i siadał przed aparatem, przy pomocy którego miał stosować szoki elektryczne ("kary"). Czytał listę słów (lista była bardzo długa oraz trudna do zapamiętania) i rozpoczynał "fazę sprawdzającą" (głos ucznia słyszał przez interkom). Jeśli uczeń popełniał błąd, otrzymywał "za karę" wstrząs elektryczny.

Reguła była taka, że przy kolejnych błędach zwiększano siłę wstrząsu. Początkową dawką było 15 wolt. Każdy kolejny wstrząs był rzekomo silniejszy o 15V. Ostatnią dawką miało być 450V - przed nauczycielem było 30 przełączników.

 Siła wstrząsu

Nazwa siły wstrząsu

15V, 30V, 45V, 60V

Słaby wstrząs

75V, 90V, 105V, 120V

Umiarkowany wstrząs

135V, 150V, 165V, 180V

Silny wstrząs

195V, 210V, 225V, 240V

Intensywny wstrząs

255V, 270V, 285V, 300V

Bardzo silny wstrząs

315V, 330V, 345V, 360V

Niezwykle silny wstrząs

375V, 390V, 405V, 420V

Niebezpieczeństwo: poważny wstrząs

435V, 450V

XXX


Sytuacja badawcza zaaranżowana była bardzo sugestywnie. Jak ujawniły wywiady przeprowadzone po eksperymencie (tak zwane odkłamanie), żaden z badanych nie zorientował się, że "uczeń" w rzeczywistości nie jest rażony prądem.

Zachowanie ucznia

Zadaniem ucznia było udawanie, że otrzymuje wstrząsy elektryczne. Jego wypowiedzi za każdym razem były takie same (odtwarzano je z taśmy)[4]:

Przy silniejszych wstrząsach uczeń miał histerycznie i głośno krzyczeć. Od pewnego momentu przestawał reagować - w sali panowała wtedy złowroga cisza.

Zachowanie eksperymentatora

Eksperymentatora grał zawodowy aktor o bardzo oficjalnym wyglądzie, ubrany w fartuch laboratoryjny.

Jeśli w pewnym momencie nauczyciel zwracał się do eksperymentatora z wątpliwościami co do dalszego kontynuowania wstrząsów, eksperymentator odpowiadał:

  1. "Proszę kontynuować"

  2. "Eksperyment wymaga aby to kontynuować"

  3. "Proszę kontynuować, to jest absolutnie konieczne"

  4. "Nie masz innego wyboru, musisz kontynuować"

Jeśli pierwszy nakaz nie był skuteczny, stosowano drugi, dopiero potem trzeci i czwarty. Jeśli po 4 zdaniu badany nie był posłuszny, przerywano eksperyment. Jeśli po którymś ze zdań nauczyciel podporządkowywał się i stosował kolejny szok, to przy następnym zawahaniu lub pytaniu "eksperymentator" miał wypowiadać kolejne zdania od pierwszego do czwartego.

Gdy nauczyciel pytał, czy uczniowi może stać się krzywda, eksperymentator odpowiadał: "Wstrząsy mogą być bolesne, ale nie powodują uszkodzenia tkanek".

Jeśli nauczyciel mówił, że uczeń nie chce kontynuować, eksperymentator mówił: "Czy to się uczniowi podoba czy nie, musisz kontynuować aż on powtórzy poprawnie wszystkie pary słów".

Eksperymentator był pewny siebie i mówił zawsze stanowczym głosem, ale nie był niegrzeczny.

Zachowania nauczyciela

Rzeczywiste osoby badane odbierały eksperyment jako bardzo nieprzyjemny. W artykule Milgrama jest opis zachowania jednego z nich:

Miałem okazję obserwowania jednego z badanych - dojrzałego i zrównoważonego biznesmena, wchodzącego z uśmiechem i pewnością siebie do laboratorium. Po 20 minutach ten sam człowiek był trzęsącym się i wiercącym, jąkającym się nerwowo wrakiem na granicy załamania psychicznego. Bez przerwy wyłamywał sobie palce i pociągał się za ucho. W pewnym momencie przyłożył obie pięści do czoła ze słowami: "Boże niech się to wreszcie skończy". A jednak reagował na każde słowo badacza i posłusznie ulegał jego poleceniom aż do samego końca[5].

Wszystkie osoby badane (nauczyciele) w pewnym momencie zadawały pytanie o to, czy należy aplikować kolejny wstrząs elektryczny. Widać było, że badani męczyli się z powodu cierpień ofiary. Prosili badacza aby pozwolił im przestać. Gdy odmawiał, kontynuowali, ale trzęsąc się, pocąc, jąkając. Obgryzali paznokcie, niekiedy wybuchali nerwowym śmiechem[6]. Niektórzy oszukiwali sądząc, że pozostanie to niezauważone i dawali ofierze mniejsze wstrząsy niż powinni.

Kilku badanych poprosiło, aby zwolnić ich z dalszej konieczności stosowania szoków. Chcieli też oddać pieniądze, które dostali za udział w badaniu (mimo, że na początku zaznaczano, że pieniądze dostają za samo przyjście do laboratorium, bez względu na to jak przebiegnie eksperyment).

Przewidywania wyników

Milgram zastanawiał się jak wiele osób dojdzie do końca skali i zaaplikuje najsilniejszy wstrząs (450V) uczniowi.

Badani (nauczyciele) mieli wiele powodów, dla których powinni w pewnym momencie przerwać eksperyment:

Gdy proszono studentów o przewidywanie wyników tak zaplanowanego eksperymentu, okazało się, że przeciętnie sądzili oni, iż do końca skali dojść może co najwyżej 1% nauczycieli.

Gdy proszono zawodowych psychiatrów (a więc specjalistów) o przewidzenie wyników, sądzili, że do końca skali dojść może najwyżej jedna osoba na tysiąc (jeden promil)[7].

Rzeczywiste wyniki badania

W tak opisanym eksperymencie najsilniejszy szok zaaplikowało uczniowi 65% badanych. Nikt nie wycofał się, gdy ofiara wyraźnie o to prosiła, ani wtedy gdy zaczęła wołać o pomoc, nawet wtedy gdy wydawała okrzyki pełne bólu. 80% uczestników kontynuowało wstrząsy mimo tego, że uczeń wspominał, że ma kłopoty z sercem i krzyczał "Pozwólcie mi stąd wyjść!" (300 V).

Siła wstrząsu

Osoby przerywające badanie

Napięcie

Od "słaby", do "intensywny wstrząs""

0

15-285 V

"Bardzo silny wstrząs"

5 osób

300 V

"Niezwykle silny wstrząs"

4 osoby

315 V

"Niezwykle silny wstrząs"

2 osoby

330 V

"Niezwykle silny wstrząs"

1 osoba

345 V

"Niezwykle silny wstrząs"

1 osoba

360 V

"Niebezpieczeństwo: poważny wstrząs"

1 osoba

375 V

XXX (435-450 V)

26 osób

450 V

Osoby, które doszły do końca skali były gotowe kontynuować eksperyment, gdy badacz decydował o jego zakończeniu.

Nie spodziewano się tak wysokiego odsetka całkowicie ulegających osób. Wyniki nie zmieniały się ze względu na wiek uczestników, nie odgrywała roli także płeć (kobiety i mężczyźni ulegali w ten sam sposób) ani narodowość.

Całkowita nietrafność przewidywań zarówno psychiatrów jak i studentów świadczy o braku świadomości presji, jaka wywierana jest na ludzi przez osoby obdarzone autorytetem oraz żywieniu złudzenia niezależności własnej osoby od wpływów innych ludzi.

Interpretacja

Dlaczego tak wiele osób zastosowało najsilniejszy szok?

Pierwsza odpowiedź jaka się nasuwa to, że większość ludzi (niemal 2/3) ma poważne zaburzenia i jest ukrytymi psychopatami lub sadystami. Prawdopodobnie tak właśnie myśleli psychiatrzy i studenci, którzy mieli przewidywać wyniki tego eksperymentu: Do końca skali mogą dojść jedynie osoby poważnie zaburzone - a takich ludzi jest ok. 1%.

Ta interpretacja jest jednak niesłuszna, na co wskazuje kilka faktów:

Prawdopodobnie testy osobowości nie kłamią i rzeczywiście nie ma różnic między tymi, którzy aplikują najsilniejszy szok a tymi, którzy wycofywali się z badania. Milgram twierdził, że wszyscy, niezależnie od tego jak się zachowują, przeżywają olbrzymią presję na podporządkowanie się autorytetowi - ich przeżycia są więc podobne. Na dowód tego twierdzenia przytaczał m.in. fakt, że ani jedna osoba z tych, które przerwały eksperyment, nie weszła do sali ucznia, aby udzielić mu pomocy i odpiąć od krzesła, do którego był przywiązany.

Nikt z badanych nie zawiadomił władz uniwersytetu o tym, że w laboratorium człowiek rażony jest prądem.

Wynik eksperymentu interpretuje się więc jako objaw skłonności ludzi do podporządkowania się autorytetom, która jest u ludzi olbrzymia (w niektórych wariantach badania nawet 93% osób stosowało najsilniejsze szoki).

Sytuacja ma tu znacznie większy wpływ na zachowanie ludzi niż osobowość, pragnienia, przeżycia, motywy, postawy i wartości. O tym, że zachowaniem badanych kieruje autorytet, świadczą mutacje podstawowej wersji eksperymentu.

Mutacje eksperymentu

Eksperyment powtarzano w bardzo wielu odmianach, na wielu narodowościach - m.in. w Holandii, Niemczech, Hiszpanii, Włoszech, Australii i Jordanii[8] - okazało się, że skłonność do podporządkowywania się jest wszędzie podobna.

Aby sprawdzić od czego zależy uległość osób badanych, skoro czynniki osobowościowe są tu zdecydowanie na drugim planie, zaaranżowano całą serię badań. Milgram przeprowadził ponad 20 różnych odmian eksperymentu z 1961 r.

Czynnikami, które nasilały posłuszeństwo badanych były:

Zmniejszały uległość:

Krytyka

Wielu badaczy zarzucało Milgramowi zbytnią ufność w to, że zachowania ujawnione w eksperymencie będą pojawiać się także w codziennym życiu. Badani polegali na eksperymentatorze, czuli się od niego zależni, środowisko w którym się znaleźli było im nieznane. W takich warunkach rośnie posłuszeństwo i w związku z tym zachowanie badanych nie jest reprezentatywne codziennego życia.

Odpowiedź Milgrama brzmiała tak: "Osoba, która przychodzi do laboratorium jest dorosła, aktywna, zdolna do dokonywania wyborów, zatem jest w stanie przyjąć lub odrzucić skierowane do niej polecenie podjęcia określonego działania"[10]

Wobec eksperymentu wysuwano także krytyczne uwagi natury moralnej. Badacze twierdzili, że okrucieństwo któremu poddani byli badani (nauczyciele) równać się może jedynie temu, które sami zadali rzekomej ofierze[11].

W odpowiedzi Milgram powoływał się na doniosłość wyników eksperymentu oraz na wypowiedzi badanych. 84% z nich twierdziło, że jest zadowolone z uczestniczenia w badaniu i uznało eksperyment za pouczający. Tylko jeden procent badanych żałował, że odpowiedział na ogłoszenie w gazecie. Po roku od zakończenia eksperymentu przeprowadzono badania psychiatryczne na osobach, które najsilniej przeżyły doświadczenie. Okazało się, że eksperyment nie pozostawił w ich psychice żadnego trwałego śladu (zobacz też: PTSD).

Oddziaływanie eksperymentu Milgrama

Badania Milgrama rozpoczęły debatę nad etycznym aspektem eksperymentów psychologicznych. Obecnie etyka badań psychologicznych nakazuje między innymi dostarczenie pełnej informacji o przebiegu badań i uzyskanie świadomej zgody uczestników, nie ujawnianie danych personalnych uczestników, dbanie o to aby żaden z badanych nie doznał krzywdy ani dyskomfortu itp. Wyjątkiem jest tu sytuacja, w której jedynym możliwym sposobem przeprowadzenia ważnego badania jest wprowadzenie badanych w błąd. W takim wypadku jednak konieczne jest przeprowadzenie sesji wyjaśniającej po eksperymencie (tzw. odkłamanie). Zatwierdzeniem planów badawczych zajmują się często komisje uniwersyteckie.

Doświadczenia Milgrama są dzisiaj uważane za jedne z najdonośniejszych (a z pewnością najsłynniejszych) i jednocześnie najbardziej kontrowersyjnych w historii psychologii[12], zarówno z powodów etycznych, jak i istotności tego zagadnienia w świecie realnym.

Po wielu latach od zakończenia serii pierwotnych eksperymentów badania w tej dziedzinie nadal były prowadzone. Na przestrzeni lat stopień podporządkowania się autorytetom nie zmienił się[13]. Trudno znaleźć podręcznik psychologii społecznej, gdzie nie byłoby choćby wzmianki o powyższej serii badań.

Rzeczywiste przykłady

Od kwietnia 1995 do 30 czerwca 2004 doszło do serii oszustw na pracownikach popularnej sieci amerykańskich fast foodów, w których telefonowała osoba podająca się za policjanta i nakłaniała osoby zarządzające (autorytety) do obnażania pracowników i nadużyć seksualnych. Sprawca osiągnął spory sukces w przekonywaniu pracowników do wykonywania działań, których w zwyczajnej sytuacji by nie dokonali.[14]. Główny podejrzany, David R. Stewart nie został uznany winnym w jednym jak do tej pory procesie sądowym[15].

Wpływy kulturowe

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
6130
6130
6130
6130
6130
6130
6130
New HWID version 6130 version 2

więcej podobnych podstron