900


9. Pierwsze polowania

- Jacob, do cholery!- zagniewany głos warknął gdzieś w okolicy mojego ucha. Zignorowałem go. Przewróciłem się tylko na drugi bok i z westchnieniem próbowałem skupić się na moim śnie.. A był on taki cudowny! Bella znajdowała się tak nieznośnie blisko mnie. Niemal czułem jej oddech w swoich ustach. Balansowałem jeszcze na krawędzi snu i jawy. Nagle zalała mnie fala lodowatej wody.

- Ach!- podniosłem się natychmiast, a Bella zniknęła. Natomiast nade mną stał Sam, a w ręku trzymał pusty już wazon.

- Co robisz?- spytałem zły strzepując zimną wodę z karku. Sam spojrzał na mnie wilkiem.

- Wstawaj. Trzeba patrolować las. - powiedział, a ześlizgując się z łóżka dodał.- Słowo daję, chłopaków też trzeba było na początku dobudzać, ale ty przechodzisz ludzkie pojęcie.- Wyszedł z pokoju i głośno zatrzasnął za sobą drzwi. Padłem na poduszkę z jękiem. Ten sen był taki żywy!

Po dziesięciu minutach wkroczyłem zwarty i gotowy do kuchni. Jeśli wierzyć zegarkowi, który stał na stole, było ledwo po szóstej. Ziewnąłem rozdzierająco.

- Czemu mnie budzisz tak wczeeeeśnie?- zwróciłem się do Sam'a pomiędzy kolejnym ziewnięciem. Ten parsknął i skinął, żebym usiadł. Zasiadłem przy stole i pochłonąłem pierwszego tosta, który leżał przede mną.

- Wcześnie?- zapytał zdziwiony Sam.- Wszyscy są już w lesie. Tylko ty jeszcze się lenisz.- Zawstydziłem się i pochłonąłem kolejne tosty. Nie chciałem wyjść na najbardziej leniwego wilkołaka w historii.

Kiedy opróżniłem cały talerz Sam wstał od stołu.

- No to w drogę.- mruknął. Złapałem wiatrówkę, ale Sam rzucił mi rozbawione spojrzenie, więc szybko odłożyłem ją spowrotem. Wyszliśmy cicho z domu. Zanim zamknąłem drzwi, usłyszałem donośne chrapnięcie ojca. Dobrze, że go nie budziłem. Niech sobie jeszcze trochę pośpi. Na pewno domyśli się gdzie jestem. A potem będę musiał go przeprosić..

Na dworze nie było zbyt ciekawie. Nie padało, ale dął silny wiatr. Jednak jak przewidział to Sam, nie było mi wcale zimno. To była ta dobra cecha wilkołaków. Nawet w największym mrozie byłoby mi ciepło.

Ruszyliśmy wąską dróżką, którą najczęściej chodziłem do szkoły. Nie rozmawialiśmy za wiele. Każdy z nas pogrążył się we własnych myślach. Kiedy już tylko senność trochę odeszła, nagle zdałem sobie sprawę dokąd idę. Ogarnęło mnie niesamowite podniecenie. Polowanie na pijawki ! O kurczę. Ciekawe jak to miało wyglądać, pomyślałem. Z małym uśmieszkiem na ustach szedłem dalej za Sam'em. Byliśmy niedaleko plaży, kiedy Sam niespodziewanie zniknął. Obejrzałem się za siebie. Ani śladu przywódcy sfory.

- Tutaj Jacke- powiedział Sam zza ściany lasu. Bez namysłu poszedłem za głosem. Nie było tam drogi, ale miałem jakieś dziwne przeczucie, że wiem którędy trzeba iść.

W lesie panowałe miłe ozywienie. Każde zwierzę właśnie się budziło. A je wszystkie, o dziwo, słyszałem! Wiedziałem, że gdzieś nad nami przeleciała mewa. Jakis zbłąkany lis przyglądał nam się z nory pojękując z głodu. Ten wyostrzony słuch był na serio super!

Droga robiła się z każdym krokiem coraz bardziej dzika. Śnieg, który znowu spadł w nocy, był coraz głębszy. Kiedy już miałem zapytać się Sam'a czy daleko jeszcze, usłyszałem z oddali jakieś głosy. Szybko poszedłem za nimi. Sam kroczył tuż za mną. W końcu głosy były już całkiem blisko. Przebiłem się przez ostatni krzak z mocno bijącym sercem i znalazłem się na cudownej polanie.

Jej piękno uderzyło mnie od razu. Polana była idealnie symetryczna, jakby ktoś dokładnie ją zaprojekował. Drzewa okalały ją ze wszystkich stron, a gdzieś dalej słyszałem szemrzący strumyk, który ukrywał się teraz pod taflą cienkiego lodu. Cała powierzchnia polany była pokryta idealnie białym śniegiem. Od razu pomyślałem, że muszę pokazać Belli to miejsce. Co tam jej łąka, ta polana jest poprostu niewiarygodna! Mój entuzjazm szybko wyparował, kiedy przypomniałem sobie, że nigdy nie będę mógł już jej zobaczyć .

Na polance, co dopiero teraz do mnie dotarło, siedziała już sfora. Paul jakiś dziwnie zagniewany burczał coś pod nosem grzebiąc niedbale patykiem w śniegu. Embry podszedł do mnie bezszelestnie i przywitał się dając mi kuksańca. Nie pozostałem mu dłużny.

Poszedłem w stronę środka polany, a Sam bezszelestnie się oddalił. Powiodłem wzrokiem po polanie. Dalej, na powalonym drzewie, siedział Jared razem z Kim i na oko byli strasznie sobą zajęci. Zawróciłem do Embry'ego, ale w połowie drogi stanąłem jak wryty. Zaraz, zaraz.. Kim?! Zrobiłem zgrabny piruet i popatrzyłem na dziewczynę siedzącą na kolanach Jared'a. Tak! Nie sposób było się pomylić! To była Kim Corner !

- Kim? Co ty tu robisz?- zapytałem podchodząc do nich bliżej. Skoro jej można było przebywać w towarzystwie wilkołaka to czemu Belli nie? Ogarnęło mnie poczucie totalnej niesprawidliwości. Jared i Kim oderwali się od siebie, a widząc mnie chłopak zmieszał sie trochę.

- O, cześć Jacob. Nie zauważyłem, kiedy przyszedłeś.- Prychnąłem. Ciekawe, jak miał niby zauważyć. Nie udało mu się jednak odwrócic mojej uwagi od tego, co było najważniejsze. Ktoś położył mi rękę na ramieniu i usłyszałem głos Sam'a;

- Jake..- strzepnąłem jego dłoń rozzłoszczony. Po kręgosłupie przebiegł mi pierwszy, zimny dreszcz.

- Nie Sam! Wytłumacz mi to, proszę ! To dziewczyna Jared'a może sobie tu przesiadywać ile wlezie i najwyraźniej zwisa wam wtedy tajemnica plemienia, a Bella to już co innego, tak?!- ryknąłem, a jedna śniegowa czapa spadła z hukiem z drzewa. Jared przejął inicjatywę.

- Hej, stary uspokój się! Przystopój ! To jest co innego,okej?- Nie do diabła! Nic nie jest okej! Paul dalej jakiś poddenerwowany burknął;

- Dalibyście spokój. Cholera, nic, tylko jakaś głupia baba.- Warknąłem wściekle. Sam zgromił chłopaka wzokiem;

- Paul zamknij się. Jared, Kim juz chyba musi iść do szkoły. Idź ją odprować i wracaj szybko. Jacob, stul dziób i uspokój się wreszcie.- głos przywódcy przywołał wszystkich do porządku. Jared pomógł Kim wstać i zaraz zniknął za drzewami. Dziewczyna rzuciła mi ostatnie przepraszające spojrzenie.

Siadłem na miejscu Jareda i popatrzyłem spode łba na Sam'a. Ani myślał odpowiedzieć mi tym samym. Na początku ciężko westchnął, a potem przysiadł na drzewie blisko mnie. Popatrzył na mnie i powiedział;

- Jacob, to jest zupełnie co innego. Ty..Ty tego nie rozumiesz.

- Tak?- syknąłem przez zęby- No to mi wyjaśnij z łaski swojej.- Sam umilkł na chwilę, ale zaraz kontynuował;

- To nie jest ludzkie Jacob. To jest jedną z cech wilkołaka, piekielnie rzadką.- popatrzyłem na niego zdziwiony. Sam utkwił wzrok gdzieś w oddali. Zamyśliłem się. Miłość cechą wilkołaków?

- Wpojenie. Tak to się nazywa- oświadczył Sam grobowym tonem, znowu na mnie patrząc- Jest to zjawisko rzadko spotykane, ale nas akurat trafiło.- powiedział Sam, a pod koniec jego głos nieco zadrżał.

- Was?- zapytałem zdziwiony. Sam pokiwał smutnie głową.

- Tak jest. Jared wpoił się w Kim. A ja..a ja w Emily.- Ach, no tak. Mogłem się domyśleć.

- No, ale wciąż nie wyjaśniłeś mi na czym to polega? Czym to się różni od zwykłego uczucia?- zapytałem gniewnie. Jakoś nie widziałem różnicy. Sam westchnął ciężko;

- Widzisz Jacob, to jest bardo silne uczucie. Tak naprawdę to nie da się tego tak dokładnie opisać. Dajmy na to taki przykład..ehm.. - Sam zamrugał szybko i odrócił wzrok. Na jego twarz wkradł się lekki rumieniec.- Bardzo, ale to bardzo kogoś kochasz, a ta osoba odwzajemnie twoje uczucie. Jesteście razem strasznie szczęśliwy, ale pewnego dnia wszystko się komplikuje. Stajesz się wilkołakiem..- Zadrażałem.- Oczywiście obowiązuje cię tajemnica i nie możesz nikomu jej zdradzić. Dodatkowo jako wilkołak masz sporo obowiązków, więc czasu dla siebie, no... masz niewiele.- Sam ciągnął, a ja dalej nie wiedziałem do czego zmierza. Wydawał się być całkowicie pochłonięty swoją opowieścią. - Jednak najgorsze jest to, że nie możesz powiedzieć NIC osobie, którą kochasz, a która jest na ciebie z tego powodu na maksa wściekła. Nic nie możesz na to poradzić. Kochasz ją, ale to nie wystarcza, żebyś mógł ją wtajemniczyć w życie wilkołaka. Pewnego razu spotykasz inną kobietę. W tej chwili wszystko przestaje mieć znaczenie. Liczy się tylko ta jedyna. Nagle jest ona dla ciebie istotą najważniejszą na świecie.- Sam wzdrygnął się.- To jest strasznie dziwne uczucie. W jednej chwili dawna, tak silna miłość staje się niczym w porównaniu z tym co przeżywasz, kiedy widzisz tą jedyną kobietę.

- A kiedy wiem, że to właśnie w nią się wpoiłem?- zapytałem. Sam podniósł na mnie wzrok.

- Poczujesz to i będziesz wiedział, że to ta jedyna. Wtedy będziesz mógł jej wyjawić prawdę i będziecie razem strasznie szczęśliwi.- Zamyśliłem się. To musi być cudowne uczucie. Sam i Jared to szczęściarze. Gdyby mnie to spotkało. Hej, chwileczkę..!

- Sam, mówiłeś, że to wpojenie dopada cię od pierwszego wejrzenia, tak?- Sam zerknął na mnie zdziwiony i pokiwał ostrożnie głową. Wstałem na równe nogi z promieniującym uśmiechem na ustach.

- To jeżeli wpoiłbym się w Bellę moglibyśmy być razem. Bez żadnych tajmnic, tylko ona i ja!- Tak się ucieszyłem na tą optymistyczna wizję, że zacząłem skakać dziko po polanie. Embry parsknął śmiechem, ale Sam spoważniał.

- Jacob, nie możesz się spotkać z Bellą. Ja i Jared byliśmy już bardziej doświadczeni, kiedy wpoiliśmy się w drogie nam osoby. Ty mógłbyś jedynie zrobić jej krzywdę. A po drugie, mówiłem ci, że wpojenie jest niezwykle rzadkie. - Przestałem skakać i posmutniałem, bo wiedziałem, że ma rację.

- Nie łam się stary. To, że nie będziesz miał tej laski nie znaczy, że życie wilkołaka będzie nudne. Zobaczysz, to jest super.- Jared wyszedł zza sosny i uśmiechnął się. Sam i ja jednocześnie się skrzywiliśmy. Jaki to ma mieć sens, jeżeli nie będzie się z ukochaną osobą?

- No, koniec tych pogaduszek.- powiedział Sam prostując się.- Pijawka sama się nie znajdzie.- Bella uciekła z mojej głowy. Moje serce przyspieszyło. Nareszcie to na co czekałem.

Minęło chyba sporo czasu, bo słońce zaczęło przebijać się już przez korony drzew. Śnieg na polanie migotał, a sfora zaczęła się podnosić ( Paul z głośnym narzekaniem). Podszedłem do Embry'ego.

- Co jest z Paulem?- zapytałem pokazując jak chłopak wyżywa się na drzewie. Embry roześmiał się głośno.

- To właśnie jest prawdziwe oblicze naszego drogiego kolegi.- Paul rzucił mu gniewne spojrzenie.

- No chłopaki migiem- Sam nas ponaglił. Przywódca sfory zaczął ściągać buty, a potem skarpetki. Następnie ściągnął T-shirt. Reszta sfory poszła za jego przykładem. Stałem jak wryty nie wiedząc co robić. Kiedy nie mieli na sobie nic prócz bokserek, wreszcie Sam sobie o mnie przypomniał. Zmieszał się.

- Wybacz Jake. Zamyśliłem się. Zapomniałem, że ty nie wiesz jak pzygotować się do przemiany.

- Przygotować się?- zapytałem zdziwiony. Sam pokiwał głową.

- No tak, bo podczas przemiany, hmm.. jakby to powiedzieć. Możesz stracić różne części garderoby. Kiedy zmieniasz się w wilka twoje ciało eksploduje, więc lepiej uratować swoje ubrania.- powiedział wskazując na kupkę ciuchów ułożoną pod świerkiem. Posłusznie zrobiłem to co sfora. Kiedy skończyłem, czułem się trochę skrępowany. Cholera, że też nie można mieć choć trochę prywatności. Chciałem jak najszybciej zmienić się w wilka, żeby nie stać przed sforą prawie nago. Popatrzyłem wyczekująco na Sam'a. Ten skinął na Jared'a. Chłopak wystąpił na środek, a blade światło padło na jego miedzianą skórę. Obserwowałem go bez mrugnięcia okiem. Przez chwilę stał nieruchomo. W pewnej chwili jego dłonie zatrzęsły się. Zaczęła trząść się cała jego sylwetka. Jared miał zamknięte oczy i cały czas był skupiony. Pierwszy dreszcz przeszedł wzdłuż jego ciała, potem drugi, trzeci, czwarty. Patrzyłem na niego szeroko otwarytymi oczami. Jeszcze nigdy nie byłem świadkiem czegoś takiego. Jeszcze jeden okropny dreszcz przeszedł jego ciało, a Jared stracił równowagę. Bałem się, że upadnie zaraz twarzą w śnieg, ale on poprostu eksplodował! Zniknął w kłębie dymu, a huk eksplozji strącił kolejną czapę śniegu z najbliższego drzewa. Zaraz potem na miejscu Jared'a znalazł się ogromny, jasno-brązowy wilk wielkości dużego samochodu osobowego. Wilk podszedł do mnie i trącił mnie nosem w kolano z dziwaczną miną. Wywalił jęzor na bok i wyglądał tak, jakby chciał się uśmiechnąć. Parsknąłem śmiechem i poklepałem go po pysku.

- Widziałeś Jake? Tak wygląda przemiana w wilkołaka- powiedział Sam. Zdziwił się widząc, że na mojej twarzy nie gości cień strachu tylko szczery uśmiech. Nie mogłem się doczekać, kiedy dołączę do Jared'a.

Potem przyszła kolej na Paul'a. Z naburmuszoną miną ekplodował w drgawkach jak Jared, tylko trwało to odrobinę dłużej. Ciekawe od czego to zależy? Wielki, ciemny wilk dołączył do Jared'a.

Embry poruszył się za mną i wyszedł na przeciw wilkom.

- Patrz na to.- mruknął do mnie. Odszedł od nas trochę i zamknął oczy. Jego ramiona zaczęły drżeć. Embry nagle otworzył oczy i ruszył biegiem do przodu. Trząsł się już coraz bardziej. Kiedy był zaledwie kilka kroków od sfory jego ciało przeszył okropny dreszcz. Embry skoczył do przodu z dzikim grymasem na ustach i eksplodował. Na jego miejscu stanął chudy, szary wilk z ciemnymi plamami na grzbiecie.

- No chłopaki tylko bez popisów- zganił Embry'ego Sam.

Zdałem sobie sprawę, że mam otwarte szeroko usta, więc czym prędzej je zamknąłem. Ten wilk..był taki znajomy. Widziałem go już kiedyś! Tak! To on stał pewnego wieczora przed moim domem. To był Embry. Jego mijałem, kiedy szedłem do Belli i to jego wycie słyszałem, gdy wracałem do domu.

Embry podszedł do mnie i uśmiechnął się po wilczemu. Nagle odsłonił wszystkie wielkie zęby i warknął groźnie. Odskoczyłem w tył. Embry schował kły i wydał z siebie dziwny dźwięk; coś między krztuszeniem się, a prychnięciem.

- Hej, dosyć tego Embry- powiedził Sam i zamachnął się na szarego wilka. Ten wywalił jęzor na prawą stronę i pomaszerował chwiejnie do pozostałych.

Sam odprowadził go wzrokiem i skierował się do mnie;

- Teraz twoja kolej Jacob- zgłupiałem. Niby jak miałem przemienić się w wilka? Sam usmiechnął się zachęcająco.

- No. To nie takie trudne.

- Ale co mam niby zrobić?- wykrztusiłem występując na środek.

- Skup się Jacke. Dalej sam będziesz wiedziałco robić.- rzekł Sam i odsunął się trochę dając mi więcej miejsca.

Czułem się jak idiota. Wszysycy na mnie patrzyli, a ja nie miałem pojęcia co robić. Ruszyłem do przodu na chwiejnych nogach. Stanąłem tyłem do sfory, żeby mnie nie rozpraszała i zamknąłem oczy. Próbowałem się wyciszyć i skupić. Łatwo powiedzieć..! Próbowałem nawet nie myśleć o niczym oprócz przemiany. Niestety, nic się nie działo! Wydawało mi się, że stoję tam i stoję wieczność. Może to była pomyłka? Może ja wcale nie jestem wilkołakiem?

W pewnej chwili, kiedy pomyślałem już, że nic z tego nie będzie przeszedł mnie pierwszy, zimny dreszcz. Skupiłem się jeszcze bardziej nie chcąc, żeby dreszcze ustały. Nie było to miłe, ale cieszyłem się, że wreszcie coś mi wychodzi. Przeszedł mnie kolejny, silniejszy dreszcz i zacząłem się trząść. Czułem się prawie jak galareta. Trząsłem się i trząsłem. Nie otwierałem oczu nie chcąc się rozproszyć. Dreszcze przechodziły mnie jeden po drugim, a każdy był coraz silniejszy i coraz bardziej nieprzyjemny. Myślałem, że zaraz się przewrócę, bo atak drgwek był coraz mocniejszy. W pewnej chwili potężny dreszcz powalił mnie na kolana. Straciłem równowagę. Otworzyłem oczy, ale widziałem wszystko jak przez mgłę. Nagle poczułem jakby wszystkie dreszcze skupiły się w jednym miejscu- mojej klatce piersiowej. Wielka lodowata siła rozssadzała mnie od środka. Było tam zdecydowanie za mało miejsca. W końcu dreszcze nie zmieściły się wewnątrz mnie i eksplodowałem.

Było to strasznie dziwne uczucie. Przez sekundę miałem wrażenie, że nie istnieję, ale zaraz potem poczułem grunt pod nogami i wiedziałem już, że jestem.

- Ciekawe czy Kim o mnie myśli.. Kurczę, już za nią tęksnię- Jared myślał do siebie.

- O, juz mógłbyś się zamknąć. Rzygać się od tego chce- warknął na Jared'a Paul.

Uniosłem głowę i ich zobaczyłem. Trzy wilki patrzyły wprost na mnie. Uśmiechnąłem się do nich, ale to co poczułem nie przypominało uśmiechu.

- Hej, Jacob to było niesamowite!- wykrzyknął w myślach Embry- Przemieniłeś się w ułamku sekundy.- wołał, ale czułem, że w głębi ducha był o to zazdrosny.

- Chyba żartujesz- prychnąłem- Stałem tam z pół dnia.

- Taa jasne- mruknął Paul, ale w głębi pomyślał- Wie, że jest dobry. Nie musi zgrywać głupka, bo to piekielnie irytujące.- Popatrzyłem na niego spode łba, a przynajmniej tak chciałem. Paul zawstydził się.

Te głosy w głowie to było coś! Każdy z nas miał dwa toki myślenia; wspólny i prywatny. Sfora słyszała oba rozmyślenia, co było odrobinę żenujące. Żadnych sekretów, wszystko czego się wstydzisz podane jak na tacy. Z drugiej strony był to łatwy sposób do porozumiewania się.

- Nawet nie wiesz jak bardzo się przydaje podczas polowań- pomyślał Sam. Dołączył do nas ostatni.

- Twoja przemiana była niesamowita. Jesteś niezły- pochwalił mnie.- Tylko ci się wydaje, że to długo trwało.- dodał czując co myślę.

Poszedłem kilka kroków w przód. Chodzenie jako wilk było strasznie dziwne. He he, nigdy nie myślałem, że będę poruszał się na cztreach kończynach. Poczułem jak Embry trzęsie się ze śmiechu. Zapomniałem, że słyszy co myślę.

- A słyszę, słyszę- pomyślał ze śmiechem- Fakt, na początku to trochę głupie- przyznał.

Przeciągnąłem się na śniegu i zobaczyłem.. swoje łapy! Były wielkie i umięśnione, koloru rdzawo-brązowego. Zaraz, zaraz skoro mam łapy to muszę też mieć i..ogon! Nawet nie zauważyłem, że sfora skończyła swoje rozmowy i teraz przygląda się mi.

Obróciłem się wokół własnej osi. Nic, nie widziałem swojego..ehm..ogona. Obróciłem sie jeszcze raz i jeszcze. Obracałem się coraz szybciej, aż go ujrzałem. Był brązowy i puszysty. Hehe miałem ogon! Miałem ogon!

- A co myślałeś? Jesteś wilkiem!- zawył ze śmiechu Jared. Popatrzyłem na sforę z głupią miną. Każdy z nich śmiał się w duchu z mojego zachowania. Na początku chciałem się na nich obrazić, ale potem uświadomiłem sobie, że to na prawdę musiało glupio wyglądać i też się zaśmiałem.

- No dosyć tego chłopaki- pomyślał Sami, a wszyscy zamilkli.- Trzeba brać się do roboty, bo i tak mamy już opóźnienie.- Szary wilk jęknął i pomyślał;

- No nie. Zaczyna się- Sam pacnął go łapą w ucho.

- Udam, że tego nie słyszałem- skwitował i na powrót spoważniał.- Słuchajcie, mamy kawał roboty do odwalenia. Pijwka sama nie zniknie.- W naszej wspólnej jaźni czułem, że wszyscy są prawie tak podekscytowani jak ja.- Nie ma dużo co gadać i tak będziemy w kontkacie cały czas. Przećwiczymy naszą nową taktykę, a mianowicie, najpierw odszukamy przynęty, a potem wampira, który tą przynęte chce schrupać.- Wzdrygnąłem się,a wszyscy oczywiście o tym wiedzieli.

- Co Jake? Brzydzisz się małego polowania?- pomyślał jadowice Paul, zanim zdołał opanować tą myśl. Zignorowałem go. Były ważniejsze sprawy na głowie.

- I to nastawienie mi się podoba- pomyślał z uznaniem Sam. - No dobra. Teraz się rozdzielimy. Jared ty pójdziesz ze mną, a Paul, Embry i Jacob razem. Tylko bez wygłupów. Nie mam całego dnia na bieganiny po lesie- dodał i szybko skupił się na jakiś prozaicznej czynności, nie chcąc zdradzić swoich myśli. Sfora natychmiast zmieniła sie w czujność;

- Taak? Nie chcesz nam powiedzieć co chciałbyś robić?- zapytał Embry.

- Nie- burknął Sam skupiając całą swoją uwagę na wampirze, którego mieliśmy szukać.

Wtedy zobaczyłem go poraz pierwszy. Był to blady brunet ubrany jak turysta. Nie odróżniłbym go od zwykłego człowieka, gdyby nie krwistoczerwone oczy, którymi łypał na ofiarę. I ten grymas na jego twarzy. Brr..

- Oj Sam, nie bądź taki- pomyślał Jared.

- Zamknijcie się i idźcie już. Turyści prawdopodobnie są na tym zielonym szlaku, przy sto ósemce. Ja pójdę tam z Jared'em, a reszta niech kieruje się na wschód. Tam też dużo ludzi chodzi na wycieczki. Powinno się udać. No- pomyślał Sam zacierając w duchu ręce- To do roboty.

Czarny wilk, czyli Sam, skinął pyskiem na Jared'a i poszli w głąb lasu głośno rozmyślając. Popatrzyłem na pozostałych członków sfory.

- To co teraz­­?- pomyślałem. Wszyscy byliśmy podekscytowani i chcielismy gnać już w las.

- Chyba trzeba iść nie?- pomyślał z sarkazmem Paul. Zgodziłem się w myślach. Popatrzyłem w górę. Czubki drzew nie pozwalały promieniom słonecznym przedrzeć się na polanę, ale z moimi zmysłami widziałem je po prawej stronie. To tam był wschód. W tamtą stronę mielismy iść.

- No raczej- burknął Paul, ale był zdziwiony tym, że tak szybko się orientuję.- Idziemy- zakomendarował ruszając w przeciwną stronę, od tej, którę szedł Sam z Jaredem. Embry i ja powlokliśmy sie za nim.

- Współczuję- pomyślał Jared wspominając Paul'a.

- Och, zamknij się Jared- warknął Paul i najeżył się cały.

- Hej, wyluzuj trochę- mruknąłem- Po co się pieklisz.- Biegliśmy truchcikiem przez gęsty śnieg. W pewnej chwili Embry i Paul przyłożyli nosy do ziemi i zaczęli biec z nosami w śniegu.

- Yy co robicie?- wymknęło mi się. Paul prychnął, ale Sam pomyślał;

- Próbują wyczuć ludzi, Jacob. Rób to co oni- Ulay i Jared biegli znacznie szybciej od nas i czułem, że wpadli na trop turystów. Przyłożyłem nos do ziemi. Do moich nozdrzy dotarł delikatny zapach trawy ukrytej pod płachtą śniegu. Czułem też zapach igliwia, które również znajdowało się po śniegiem.

- Szybciej. Wleczemy się jak nie wiem co- pomyślał ze złością Embry, który też chciał wpaść na trop wycieczkowiczów. Paul znacznie przyspieszył. Embry pobiegł za nim, a ja za nim. Ten pęd był dopiero niesamowity. Coś o wiele szybszego od jazdy motorem, coś o wiele szybszego niż skok z klifu. Paul i Embry też to czuli. Ten pęd był dla nich również czymś wspaniałym.

- Hej, chłopaki znwolnijcie, ale już- pomyślał Sam władczo. Nagle jakaś siła związała moje łapy i zatrzymałem sie w miejscu. Embry i Paul też to poczuli, ale nie byli tym zbytnio zdziwieni.

- No tak lepiej- burknął Sam biegnąc za Jaredem. - Nie macie robić sobie wyścigów tylko tropić. Więc nie biegnijcie na zbity pysk tylko skupcie się i tropcie.

Ruszyliśmy przed siebie wolniej niż chcieliśmy. E tam, jeszcze zdążę się nabiegać, pomyślałem i nagle ogarnęło mnie niesamowite szczęście. Mogłem biegać po lesie jako wilk cały czas. Nie potrzebowałbym postojów, bo wcale nie czułem się zmęczony. Mogłem robić co chcę; tropić wampiry, ganiać po lesie i nie przejmować się absolutnie niczym, bo podczas bycia wilkołakiem czułem się tak..dziko i swobodnie. To było niesamowite.

- Jacob, zachowaj to dla siebie. Nie mam ochoty pławić się z tobą we szczęściu- burknął Paul, ale zaraz zamilkł, bo do naszych nozdrzy dopadł pewien zapach. Był bardzo subtelny; trochę słodki, ale nie do przesady.

- Hmm..- mruknął Embry- Przechodziła tu na pewno kobieta, a może nawet dwie?- Paul nie skomentował tego udając niezainteresownego, ale i tak na pierwszy rzut oka było widać, że fascynuje go nowa taktyka.

- Znaleźliście?- upewnił się Sam.- Jak tak to podążajcie za zapachem, a kiedy wyczujecie pijawkę czekajcie na nas. Nie dacie rady sami się z nią rozprawić- ostrzegł nas Sam i kontynuował tropienie. Byli już prawie na szlaku, a zapach tropionych przez nich ludzi był coraz wyraźniejszy.

Ruszyliśmy z nosami w śniegu za zapachem kobiet- turystek. Woń wiła się wśród drzew w nieokreślonym kierunku. Dziwne, że chodziły tu o tak wczesnej porze. Ślady były jeszcze całkiem świeże.

- Może się zgubiły?- pomyślał Embry. Możliwe.

Biegliśmy dalej, a słońce cały czas nie wschodziło. Czyżby było jeszcze tak wcześnie? Zerknąłem na niebo. Ciemne chmury zagrodziły dostęp do słońca. Znowu będzie padać, pomyślałem.

- To nic- skwitował Embry. Zapach kobiet dalej wiódł wśród drzew. Pierwsza zimno kropla spadł mi na ucho. Strzepnąłem ją.

- Pośpieszcie się- warknął Paul- deszcz zmyje ślady.- Ta uwaga podziałała na nas elektryzująco. Rusyliśmy pędem przed siebie. W końcu las się skończył, a my znaleźlismy się na wybrzeżu. Tu zapach stał się bardzo intensywny. Prowadził wzdłuż brzegu pokrytego odłamkami skalnymi. W pewnej chwili sie urwał.

- Co jest?- pomyśleliśmy wszyscy trzej i stanęliśmy. Nie padało aż tak mocno, żeby zmyło cały zapach. Ruszyłem do przodu. Powąchałem przybrzeżne skałki. Tu był jeszcze zapach, aczkolwiek prawie nie zauważalny. Dalej już była woda.

- Pewnie poszły do wody- syknął zawiedziony Embry.

- To nic.- pomyślał Sam, który znalazł turystów na szlaku i teraz razem z Jaredm chowali się w krzakach czuwając- Gdzieś musiały wypłynąć. Szukajcie.- Jak na odpowiedź z wody, jakieś sto metrów od nas wyszły dwie piękności. Embry gwizdnął w duchu i pędem schowaliśmy się za skałami. Dziewczyny wyszły na brzeg sine, drżąc z zimna. Oszalały, pomyślałem w duchu. W taką pogodę się pluskć w wodzie. Wariatki.

- Są takie gorące, że nie czują zimna- mruknął Embry i dostał kuksańca od Paula. Może i były. Ale dla mnie poprostu mogłyby nie istnieć. Żadna dziewczyna oprócz Belli nie miała żadnego znaczenia.

Nie wiem ile czasu czailiśmy się za skałami, ale pijawka się nie pojawiła. Dziewczyny ubrały się i długo plotkowały nieopodal nas, tak że słyszeliśmi każde słowo. W końcu wstały i poszły w przeciwną stronę, od tej, którą przyszły. Ruszyliśmy za nimi. Niestety szły już do domu i nie spotkaliśmy żadnego wampira na naszej drodze.

Samowi i Jaredowi też nie poszło za dobrze. Turyści faktycznie szli szlakiem, a potem nawet rozbili namiot, ale wampir się nie pojawił. Deszcz zdążył roztopić śnieg, który spadł w nocy i wracając na polanę ślizgaliśmy się na mokrej papce. Było około 16 i zamierzaliśmy wznowić tropienie, zaraz po wielkim posiłku. Męczyliśmy Sam'a aż do skutku jęcząc, że umieramy z głodu. Uległ, ale tylko dlatego, że też mógłby zjeść konia z kopytami.

Kiedy znaleźlismy się na polanie wszyscy myśleliśmy już tylko o jedzeniu.

- Emily napewno coś upichciła- zapewaniał nas Sam, kiedy nasze wycia stawały się nie do zniesienia.- Koniec marudzenia!- Komenda przywódcy podziałała.

Zmienialiśmy się spowrotem w ludzi, jeden po drugim. Było to dla mnie dość krepujace, stać nago przed sforą, ale uczucie głodu przewyższało dyskomfort. Kiedy już każdy z nas był człowiekiem ruszyliśmy tą samą drogą do La Push.

- Gdzie idziemy Sam?- zapytałem Ulay'a wychodząc z lasu. Deszcz już ustał, ale po śniegu nie było nawet śladu.

- Do Emily. Zazyczaj to ona nam przyrządza jedzenie. Nikt tak świetnie nie gotuje.- powiedział z dumą o dziewczynie i oblizał wargi.

Szliśmy tą samą dróżką, którą udałem się na spotkanie sfory z Samem. Minęliśmy mój dom i zauważyłem, że w żadnym z okien nie pali się światło. Czyżby Billy gdzieś wyszedł?

Nigdy nie byłem jeszcze w tej okolicy La Push, gdzie mieszkał Sam z Emily. Była ona bardzo piękna. Kręta, piaszczysta droga pięła się lekko pod górę, wijąc się jak wąż. Nieopodal niej wyrastały różnorodne drzewa iglaste oraz krzewy. Dom zakochanych mieścił się na małym wzniesieniu pośród równo przyciętych drzew. Był to nie wielki domek, ale za to bardzo zadbany. Broskwiniowa farba tworzyła idealną kompozycję z jasno brązowym dachem, a kremowa zasłonki dodawały elegancji zwykłej chatce. Weszliśmy do środka nie pukając. Już od wejścia poczuliśmy bardzo, ale to bardzo smakowity zapach.

- Uhm..Aż ślinka napływa do ust.- mlasnął Embry i węsząc podążył za zapachem. Sam go wyprzedził i pierwszy dopadł do ukochanej. Wyjął jej łyżkę z ręki i przyciągnął jej twarz do swojej.

- Tęskniłem..-szepnął i pocałował ją długą i namiętnie. Nie bardzo mnie to interesowało, a smakowity zapach wydostający się z rondla dopowadzał mnie do szaleństwa. Wreszcie oderwali się od siebie.

- Cześć chłopaki- przywitała się nas oszpecona bliznami Emily i uśmiechnęła się promiennie. Odwzajamniłem uśmiech machinalnie. Trudno było nie polubić tak miłej istoty jak ona.

- Emily, kiedy będzie coś do zjedzenia?- jęknął żałośnie Jared wskakując na sofę. Emily pokręciła głową z uśmiechem i zabrała się do nakładania spaghetti na talerze. Rzuciliśmy się jej pomagać.

Już po pięciu minutach wcinaliśmy, głośno mlaszcząc wielkie porcję klusek z sosem, śmiejąc się i rozmawiając wesoło. Spaghetti szybko zniknęło w naszych ustach, a my wciąż byliśmy głodni. Emily ze śmiechem podała nam jeszcze ciepłe ciasto narzekając na nasze żarłostwo. Pochłonęlismy je równie szybko co spaghetti. Najedzeni i rozluźnieni pogrążylismy się w luźnej rozmowie. W niczym nie przypominaliśmy sfory wilków, no może w apetycie. Niestety Sam musiał wszystko zniszczyć.

- No.. Trzeba wracać do lasu.- powiedział niechętnie, acz stanowczo, podnosząc się z kanapy. Nie zwrócił uwagi na ogólny protest, choć i pewnie on miał ochotę zostać. Nie mieliśmy za dużo do gadania. Pożegnalismy się z Emily i spowrotem pognaliśmy do lasu. Tym razem transformacja wypadła mi o wiele lepiej. Wiedziałem czego mam się spodziewać i to dodało mi otuchy.

Tropienie jednak nie wypadło wcale lepiej. Nie znaleźliśmy nawet śladu pijwaki, chociaż turystów było w lesie co nie miara. Patrol skończyliśmy dosyć wcześnie, niedługo po zmroku.

- To pierwszy i ostatni raz, kiedy macie taką labę. Od jutra znowu bierzemy się ostro do roboty. To wasz obowiązek!- zganił nas Sam- Jeszcze nie słyszałem żebyście byli tacy marudni. Macie się wyspać i jutro o piątej jesteście w tym miejscu, wszyscy!- podkreślił myśląc o moim twardym śnie.- Zrozumiano?- zgodziliśmy się nichętnie i wyszliśmy z lasu już jako ludzie. Sam poszedł w stronę swojego domu, a Jared i Paul w stronę swoich rzucając niedbałe ,,nara”.

- Nie miałbyś nic przeciwko gdybym się wprosił?- zapytał Embry.

- Co ty.- mruknąłem z uśmiechem. Nareszcie mogliśmy byc kumplami. Tak bardzo tęskniłem za rozmową z nim. Ruszyliśmy wolnym krokiem do domu. W saloniku paliło się małe światło, więc pewnie Billy oglądał telewizję. Po wejściu do środka okazało się, że miałem rację.

- Tato, patrz kto do nas wpadł.- zawołałem od progu. Billy odwrócił dziwnie smutną twarz i uśmiechnął się nikle na widok Embry'ego.

- Embry! Dawno cię u nas nie było.- przywitał go, ale zaraz odwrócił smętny wzrok i wlepił go spowrotem w telewizor. Musiałem z nim porozmawiać. Coś się na pewno stało..

Poszedłem z przyjacielem do pokoju i zaświeciłem swiatło. Usiedłiśmy na podłodze i żaden z nas nie wiedział co powiedzieć pierwsze. Tyle spraw się nazbierało, że nie mieliśmy pojęcia od czego zacząć. W końcu Embry uśmiechnął się zjadliwie;

- Ciekawe co Sam nie chciał nam wyjawić w lesie.- Parsknąłem śmiechem. Cały Embry.

- Nie wiem, ale na pewno niedługo się dowiemy- skwitowałem. Nagle Embry spoważniał. Usiadł prosto, jakby na baczność i zagryzł dolną wargę.

- Jacob..Ja..Sorry, że no wiesz, nie powiedziałem ci, co się ze mną dzieje. Ale zrozum, stary, to nie było takie proste. Uwierz mi, przychodziłem do ciebie jako wilk. To było wszystko co mogłem zrobić.- Dodał z bezradną miną. Klepnąłem go w ramię z uśmiechem.

- Nie ma sprawy. Rozumiem. To nic takiego. A wogóle, to teraz chyba dalej będziemy kumplami, co nie?- Embry mrugnął, ale zaraz mina mu zrzedła.

- My tak..Ale co z Quil'em?- Dopiero po jakimś czasie dotarł do mnie sens tych słów. Zupełnie o tym zapomniałem! Mój przyjaciel.. Quil. Co będzie z nim? Czy już nigdy nie będziemy mogli porozmawiać jak dawniej? To, że jesteśmy z Embry'm wilkołakami zmieni nawet naszą przyjaźń? Odpowiedź była bardzo prosta; tak.. Tak było z Emby'm, a teraz tak będzie z Quil'em.

Nagle wszystko przestało mieć dla mnie jakikolwiek sens. Jeszcze nigdy nie czułem sie tak bezradny i zniechęcony. Wzmianka o przyjacielu była jakby ostatnią kroplą, która przelała czarę. Minusy bycia wilkołakiem wróciły ze zdwojoną siłą,, spychając plusy na bardzo daleki plan.

Wilkołak..Bella..Quil..Czy mogło być coś gorszego? Dla mnie nie. A wszystko przez tych cholernych Cullenów!

Jak miałem to często w zwyczaju, niedługo użalałem się nad sobą. Miejsce żalu zastapiła dzika furia. Do diabła z tymi pijawkami! Straciłem przez nie prawie wszystko! A co zyskałem! Nic a nic!

- Jake?- Quil pomachał mi ręką przed oczami. Rozluźniłem nieco dłonie, którymi z całej siły napierałem na podłogę. Odetchnąłem głęboko, a lekkie drgawki całkiem ustały. Przymknąłem oczy.

- Jacob, ja wiem, że to nie jest proste, ale damy radę. Zobaczysz, to jest fajne.- Ale tym razem nawet te słowa nie podziałały. Wiedziałem już, że nigdy nie będę szczęśliwy z losu, który zgotowali mi Cullenowie.

Embry poszedł do domu dosyc późno. Tęskniłem za nim i musiałem mu opowiedzieć wszystko co zdarzyło się, kiedy nie byłem jeszcze wilkołakiem. Zwierzyłem mu się też co czuję do Belli. Wiedziałem, że mi współczuł jak nikt inny. Był naprawdę świetnym kumplem.

Kiedy drzwi za Embry'm sie zamknęły, a ten zniknął w mroku, z westchnieniem poszedłem do saloniku, żeby porozmawiać z ojcem. Męska duma przeszkadzała mi go przeprosić, ale uważałem, że należy mu się ode mnie choć tyle. Byłem nie do zniesienia przed przemianą.

Billy drzemał właśnie przy hałasującym telewizorze. Głowa przechyliła mu się na prawę ramię, a z ust dobywało się donośne chrapanie. Co dziwne, nawet podczas snu jego twarz była zmartwiona. Wyłączyłem telewizor pilotem i delikatnie dotknąłem ramienia ojca. Nie wyszło to tak jak zamierzałem, bo w moich rękach drzemała ogromna siła. Ojciec chrapnął donośnie i uniósł powieki.

- Może byś przeniósł się do łóżka, śpiochu?- zapytałem żartobliwie. Billy nawet sie nie uśmiechnął tylko przyjrzał mi się uważnie. Byłem ciekawy co też wyczytał z mojej twrzy, że zatroskał się jeszcze bardziej. Usiadłem na kanpce przyglądając mu się smutno. Wreszcie zdobyłem sie na odwagę i wydukałem patrząc w podłogę;

- Przepraszam, tato.- Billy wreszcie się uśmiechnął. Poklepał mnie po ramieniu i wiedziałem, że nie ma wcale do mnie żalu. Odchrząknąłem z ulgą i zadałem nurtujące mnie pytanie.

- Billy, co sie stało?- Ojciec odwrócił wzrok i powiedział nisko;

- Harry jest w szpitalu.- Tego się nie spodziewałem.

- Co się stało?

- Podobno badania kardiologiczne wypadły bardzo źle.- Jeszcze tego brakowało, żeby najlepszy przyjaciel Billy'ego Harry Clearwater był chory. Był on dla mnie niemal jak wujek. Kiedy zmarła moja matka, Billy był nie do życia. Wtedy to właśnie Harry i jego żona opiekowali się mną Rachellą i Rebeccą. Billy od tamtego czasu zaprzyjaźił się bardzo z Clearwater'ami, a szczególnie z Harry'm. A teraz..

Niezgrabnie objąłem Billy'ego. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz byliśmy tak blisko siebie. Teraz to Billy szukał pocieszenia. Ta świadomość nie pozwalała mi pogrążyć się w żalu, dotyczącym mojego losu. Musiałem być silny, choć dużo mnie to kosztowało. Nie mogłem się poddać jak mięczak, musiałem być twardy i stawić czoła przeznaczeniu, choć było jakie było...

Następnego ranka zbudziłem się już bez pomocy innych. Spojrzałem na zegarek. Było ledwo po czwartej. Nie mogłem spać. Po raz pierwszy w życiu dręczyły mnie koszmary. Zwlokłem się z trudem z łóżka, a oczy same mi się zamykały. Tak bardzo nie chciało mi się iść do lasu. Chciałem uciec przed tym wszystkim, stać się na nowo tamtym starym Jacob'em. Niestety nie mogłem..

Ubrany i umyty ruszyłem w ponurym nastroju do kuchni. Szybko przygotowałem sobie śniadanie i prawie natychmiast je pochłonąłem. Wyszedłem z domu i udałem się do lasu tą samą drogą co wczoraj. Byłem ciekawy co przyniesie mi dzisiejszy dzień. Kiedy stałem już na skraju lasu wpadłem na pewien pomysł. Dlaczego niby mam iść na ta polanę piechotą? Tęskniłem juz trochę za tą beztroską bycia wilkiem. Było to dziwaczne uczucie, bo wydawało im się, że jestem wtedy taki..mniej ludzki. Szybko zdjąłem wszystkie części garderoby i ukryłem się w krzakach. Zamknąłem oczy i poraz kolejny próbowałem zmienić się w wilka. Tym razem przyszło mi to bez najmniejszych kłopotów. Już po chwili dygotałem na całym ciele i runąłem na ziemię. Rozległ się trzask i stanąłem na czterech łapach.

- Ojoj, któs tu chyba jest nie w humorze.- zaszydził Paul, który juz był na polanie. Zignorowałem go i ruszyłem pędem na łąkę. Znowu poczułem to niesamowite podniecenia. Jakbym normalnie wystawił głowę z samolotu. Po kilku chwilach znalazłem sie na miejscu. Nie tylko Paul juz tam był. Embry leżał na ziemi i obserwował mrówki, a Sam znajdował się dosyć daleko od polany, tropiąc.

- Hej Jake- przywitał mnie nie przerywając biegu.- W porządku?- Doskonale znał odpowiedź, więc nie wiem po co pytał. Zrozumiał co czuje i zmartwił się trochę. Dobrze przynajmniej, że nie pocieszał mnie, bo od tego poprostu byłem już chory.

Po jakimś czasie zjawił się Jared, który jeszcze przeżywał ostatnie chwile z Kim.

- Blee, stary. Jak ona tak na ciebie działa, to może daj se spokój- burknąłem patrząc na jego wspomnienia.

- Dobra, dobra- pomyślał zawstydzony skupiając się na czymś innym. To mi coś przypomniało. Sam zaraz się nastroszył, bo wiedział o co mi chodzi. Nagle wszyscy się tym zainteresowali.

- No Sam. Dalej, powiedz nam- nakłaniał go, śmiejąc się Embry, który czuł wysiłki Sam'a. W końcu jednak Ulay nie wytrzymał. Runęła nas „cudowna” fala jego wspomnień.

- Oświadzyłeś się Emily?- upewnił się Paul, patrząc jak Sam wkłada pierścionek na palec indianki. Sam nie był zadowolony z tego, że wszyscy znali jego tajemnicę. Spróbował skupić się na czymś innym. Niestety to o czym pomyślał bynajmniej nie poprawiło mi humoru.

Bella.. Leżała jak bezwładna lalka w mokrej trawie. Deszcz juz całkiem się rozpadał, a ona dalej tam leżała. Całkiem nieruchomo. W pewnej chwili światło padło na jej twarz..Była przerażająca! Martwe oczy, prawie zielona twarz i spierzchnięte usta, które cały czas szeptały „ Zostawił mnie. On mnie zostawił” Nagle wszystko znikło. Sam zorientował się co ze mną robi. Moje nerwy były zszarpane dokumentnie. Ta scena.. Uświadomiłem sobie co to było. Edward zostawił Bellę i nikt nie mógł jej znaleźć. Zachował się jak ostni kretyn! Złość i żal rozlały się po moim ciele.

- Jacob, przepraszam. Nie powinienem był o tym pomyśleć.- gorączkował się Sam, ale go nie słuchałem. Dalej miałem przed oczami martwą twarz Belli. Nigdy nie będę mógł o tym zapomnieć.

- Hej, nie tragizuj.- burknął jak zwykle Paul i to sprawiło, że wziąłem się w garść. Nie mogłem sie przecież mazgaić!

Patrol minął szyko i znowu nic nie znaleźliśmy. Kiedy przy wycieczkowiczach żaden wampir się nie zjawił zaczęliśmy podążać starą taktyką. Poprostu patrolowaliśmy las. Ale i to nie pomogło. Pijawkę jakby wcięło.

Wieczorem pożegnałem się z wszystkmi i nadal ponury, z maską zamiast twarzy, wróciłem do domu. Billy'ego spotkałem juz na progu.

- Głodny?- zapytał tylko i nie czekając na odpowiedź, gdyz była ona oczywista, ruszył do kuchni. Ojciec zaczął głośno rozmawiać, co wydało mi się podejrzane, bo Billy nie należał do osób gadatliwych. Zrozumiałem, że coś się stało i ojciec próbuje to przede mną zataić. Jak zwykle to mu nie wychodziło, choć staruszek bardzo się starał. W końcu nie wytrzymałem;

- Powiesz mi w końcu co sie stało?!- wybuchnąłem. Billy zamilkł z połowie zdania. Zamknął usta i dziobnął widelcem kartofla intensywnie sie w niego wpatrując.

- Bella dzwoniła.- Zamarłem. A więc nie tylko mnie czas bez niej wydawał się stracony. Ona tez cierpiała. Ale to nie był jeszcze koniec złych wiadomści.

- Był tu Quil. Powiedziałem, że wyjechałeś na kilka dni.- O, Boże. Jeszcze on. Złapałem się za głowę.

- Przykro mi. Nie chciałem ci tego mówić.- mruknął Billy, który tez nagle stracił apetyt.

- Nie, nie. Jest OK. To tylko takie..A zresztą- mruknąłem i odszedłem od stołu. Wszedłem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi na klucz. Chciałem być sam.

Jak dziwnie sie zmieniałem. Jeszcze niedawno nie mogłem usiedzieć w domu. Samotność była wtedy najgorszym co mogło się dla mnie stać. Nigdy, przenigdy się nie żałowałem. Wtedy czułem, ze żyję pałnią życia. Ale to wszystko odeszło. Stałem się nieudaną kopią samego siebie. Nie jednk to mnie najbardziej męczyło. Źle się czułem, bo raniłem innych. Tak, to właśnie było to,co leżało mi na sercu.

Bella i Quil to oni najbardziej cierpieli. Billy też, ale jego cierpenie było stanowczo mniejsze niż mojego przyjacieli oraz Belli. To właśnie ona potrzebowała mnie najbardziej. I to właśnie ją najbardziej krzywdziłem. Pomogłem jej wyjść z depresji, a wpędzę niedługo w nową. To wszystko moja wina, doszedłem do wniosku kuląc się przy oknie. Dlaczego muszę być potworem?

Kiedy tak siedziałem i rozmyślałem nagle mnie olśniło. Niemal spadłem z parapetu, na który przycupnąłem. Jeżeli nie mogę widywać Belli w swojej normalnej skórze, to przecież mogę w innej. Wypadłem z pokoju i dobiegłem do drzwi frontowych. Billy juz chyba spał, bo nie usłyszałem kółek na drewnianym linoleum. Wybiegłem z domu w chłodną noc i od razu popędziłem w las. Lepiej nie przemieniać się na środku ulicy. Ściągnąłem wszystkie ubrania, przywiązałem je rzemykiem do łydki i po chwili biegłem na czterech łapach do Forks. Dałbym wszystko, żeby znowu ją choć na chilkę ujrzeć. Cieszyłem się, że Sam już się przemienił, bo mój wybryk na pewno by mu się nie spodobał.

Pędziłem jak strzała przed siebie pokonując kilometry z zawrotną prędkością. Bieganie było takie miłe. Lubiłem dźwięk wydawany przez moje łapy, kiedy mknąłem po mchu. Cieszyły mnie chrzęsty gałązek łamiących się pod moim ciężarem. Moje srece wilkołaka pracowało niestrudzenie. Mogłem tak biec i biec bez końca.

Ale nie chciałem, gdyż przed moimi oczami ukazał sę niewielki domek Swanów. Serce zabiło mi mocniej, gdy podchodziłem pod ścianę budynku. Przyłożyłem nos do trawy i do moich nozdrzy dotarł najpiękniejszy zapach- Belli. Byłem pewny, że to jej woń wyczułem. Odzwierciedlała ona kim była naprawdę Bella. Delikatny zapach fiołów przy intensywnej woni róż. Tak to napewno była Bella. Jedyna w swoim rodzaju. Moje srece stopniało zupełnie, kiedy na trwaniku znalazłem jej rękawiczkę. Była dogłębnie nasycona jej cudownym zapachem. Niemal czułem, że jest przy mnie. Wziąłem rękawiczkę w zęby i zaniosłem ją na schody. Jutro Bella nałoży tą rękawiczkę i będzie wdzięczna, że się znalazła. Postanowiłem pojść trochę dalej od domu, żeby zobaczyć ją w oknie. A może juz śpi? Zasmuciłem się, ale poszedłem.

Bella jednak wcale nie spała! Zobaczyłem ją po tak długich dniach! Robiła coś przy komputerze. Miała włosy wilgotne, a twarz zaróżowioną, więc chyba niedawno wyszła spod prysznica. Bella nie wyglądała na szczęśliwą. Jej usta były wykrzywione w dół i co raz z jej ust dobywało się westchnienie. Chciało mi się płakać patrząc na nią. To ja ją skrzywdziłem, a pzecież jej obiecałem, że tego nigdy nie zrobię! Ułożyłem się wygodnie na trawie i patrzyłem co robi.

Bella w końcu odeszła od komputera, trochę pokrzątała się po pokoju, ale potem westchnęła przeciągle, zgasiła światło i ułożyła się łóżku. Nie chciałem jej opuszczać chociaż nie miałem po co tu jeszcze siedzieć. Chociaż może.. Wstałem na równe nogi. Wampir! Przeciez on mógł tu przyjść i zapolować! A jak coś jej się stanie. Może i był to irracjonalny lęk, ale głęboko w niego wierzyłem. Bella już raz miała do czynienia z pijawkami, a jak to sie powtórzy? Nie mogłem na to pozwolić. Musiłem ją chronić.

Obszedłem okolice jej domu, ale nie spotkałem ani jednego śladu wampira. Z dużo mniejszym lękiem ułożyłem się w dołku w lesie i planowałem przeleżeć tu całą noc. Nie byłem za bardzo śpiący, więc miałem zamiar czuwać tu aż do rana. A wszystko to dla Belli...

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
900
wykaz czynności walec cA 900
900
801 900
EWCM 900
900
BN 69 0455 01 Transport w kopalniach odkrywkowych Skrajnia taboru 900 mm
Orange SMART na karte promocja Pakiet 900 sms [2013 04 16]
Prezes bierze 900 pensji pracownika
900 9000 (10)
900 901
900
900
09 pyt od 801 do 900, Nieruchomości, Nieruchomości - pośrednik
900
La donna nel '900
Nokia BH 900 PL Instrukcja obsługi

więcej podobnych podstron