Zbigniew Uniłowski, Wspólny pokój i inne utwory
Oprac. Bolesław Faron
Wstęp
Autor urodzony w 1909 roku nie miał łatwego życia. Jego matka zmarła na gruźlicę, a ojciec popełnił samobójstwo. U. nie zdał matury. Poznał biedę i ciężkie warunki życia na warszawskim Powiślu (obserwacje wpłynęły na sceptyczny stosunek wobec ludzi i świata). Parał się różnych zawodów: pomocnik murarski, sprzedawca obrazków na jarmarku, roznosiciel paczek.
Przyjaźnił się z kompozytorem Karolem Szymanowskim. Poznał go w „Astorii”, gdzie spotykali się literaci, muzycy i plastycy - te spotkania zadecydowały o awansie kulturalnym i społecznym U. To dzięki finansom kompozytora U. leczył chore płuca i próbował swych możliwości pisarskich - tworzył m.in. w Zakopanem. Cenne są listy U. do Szymanowskiego, gdzie debiutant opisywał swoje doznania wewnętrzne.
Początkowo U. tworzył opowiadania, które ukazywały się w „Kwadrydze”, „Cyruliku Warszawskim”, „Zecie”, „Pani”. Później zostały opublikowane w zbiorze pt. Człowiek w oknie. W tym czasie (1930) powstały też pierwsze karty powieści autobiograficznej pt. Dwadzieścia lat życia. Pisarz szybko odkrył, że pisanie jest jedyną i istotną potrzebą jego życia. Pobyt w Zakopanem owocował wieloma ciekawymi znajomościami (Iwaszkiewicz, Witkiewicz, Pawlikowski). Duże walory towarzyskie, niepowszednia zdolność opowiadania, imitacji i parodii, umiejętne przystosowanie do swej narracji cudzych wypowiedzi, niezwykły dowcip i humor zjednywały mu ludzi ze świata artystycznego.
U. nie był bezkrytycznym obserwatorem stosunków między ludźmi, dostrzegał różnice społeczne. Mimo awansu, zawsze zachował sentyment do nadwiślańskiej dzielnicy Warszawy. Związki z proletariackim i lumpenproletariackim Powiślem manifestował w swojej twórczości. Jednak nie utrzymywał kontaktów z rodziną i niechętnie mówił o trudnej przeszłości.
U. był pełen sprzeczności: humor - zaduma, rzeczowość w ocenie faktów, kompleksy.
Współpraca z Kwadrygą rozpoczęła się w 1929 roku (publikacje, udział w wieczorach autorskich grupy, przyjaźń z redaktorem Władysławem Sebyłą). Grupa literacka nawoływała do „nawrotu do zagadnień społecznych w poezji”; występowała przeciwko bezideowości, witalizmowi i biologizmowi Skamandra oraz przeciw estetyzmowi Awangardy (artykuły programowe: M. Bibrowski, Sztuka wojująca i tryumfująca oraz Nie przebrzmiały wasze tęsknoty). Współpraca U. zakończyła się w 1933. U. z członkami Kwadrygi łączy podobny życiorys.
Na wiosnę 1930 U. wraca do Warszawy. Nie ma gdzie mieszkać. Przygarnia go kolega - Dobrowolski (mieszkanie na Nowiniarskiej 2). Skromne dwupokojowe mieszkanie Dobrowolskich było już zatłoczone. Obok Stanisław Ryszarda i jego brata, Mieczysława, we „wspólnym pokoju” zamieszkiwali już dwaj studenci, niebawem znalazł się tu Stanisław Maria Saliński. W sąsiedniej izbie mieszkała matka i dwie sublokatorki. Mieszkanie było odwiedzane przez członków Kwadrygi (np. Szenwald, Sebyła). Od czasu do czasu pojawiał się tu Władysław Broniewski.
U. ogromną rolę przywiązywał do lektury. Świat książek zastąpił mu braki w edukacji. Czytał m.in.: T. Mann, Czarodziejska góra; J. Parandowski, Król życia; Wilde. Poznawał dzieła z zakresu filozofii, estetyki i psychologii. Na twórczość U. wpływały spotkania w apartamencie Szymanowskiego w „Bristolu” oraz osoby: Iwaszkiewicz, Lechoń, Gałczyński, Tuwim, Wierzyński, Słonimski.
W roku 1932 U. opublikował Wspólny pokój. Po trzech tygodniach dzieło „dopadała” konfiskata przez cenzurę.
W lecie 1934 roku U. wyjechał jako stypendysta Ministerstwa Spraw Zagranicznych na rok do Brazylii. Zamiast wdzięczności U. dnia 11 listopada opublikował manifestację antypaństwową - Dzień rekruta. W wyniku podróży powstał „pamiętnik” Żyto w dżungli (1936) i „dziennik” Pamiętnik morski (1937).
U. w 1935 poślubił córkę znanego architekta Marię Lilpop. Zamieszkał w luksusowym apartamencie. Doczekał się syna. A tu nagle U. umiera… Zmarł 1937 roku na zapalenie opon mózgowych. Miał zaledwie 28 lat… Nie ukończył Dwudziestu lat życia (ukazał się tylko tom I i plan tomu II). „Wiadomości Literackie” poświęciły specjalny numer pamięci pisarza; w witrynie redakcji urządzono okolicznościową wystawę.
Człowiek w oknie
Opowiadania i groteski. Dwa problemy: 1] Motywy prozy fantastycznej, „niesamowite opowieści”, wsparte sugestiami z psychoanalizy Freuda, chwyty nadrealistyczne i ekspresjonistyczne. 2] Próby sceptyzmu, a nawet negacji wobec zastanej tradycji literackiej. To pierwsze próby warsztatowe U.
Człowiek w oknie. Opowiadanie o kompozycji dwudzielnej: 1] elementy świata realnego spełniają rolę tła i bodźców implikujących doznania Emeryka Sobla. 2] psychiczne przeżycia, imaginacje i halucynacje bohatera. Motyw rozdwojenia osobowości. Bohater przeświadczony o tożsamości z wiarołomną żoną kuzyna nosi damskie rekwizyty (?), które nadają mu wygląd wyimaginowanej postaci. Później czuje się monarchą i oficerem, by znów wcielić się w postać Flory i, podobnie jak ona, zginąć w ekstazie religijnej z Biblią w ręku na dnie stawu. U. wyzyskuje sprawdzone przez nadrealistów tzw. aberacyjne formy postrzegania (paranoję i histerię).
Syn Mirandy Lubocza. Niemal wszystkie wydarzenia fabuły rozgrywają się w sferze zewnętrznej (brak rozbudowania przeżyć wewnętrznych). Istotne są tu konkretne czyny i rozmowy bohaterów. Ukazanie motywu psychopatycznego: 1] nerwica urazowa, 2] rozdwojenie osobowości, 3] kompleks Edypa. To opowieść o trwałej nienawiści żony Mirandy wobec męża, który wziął ją siłą podczas nocy poślubnej (?). Syn bohaterki odziedziczył nienawiść do ojca. Był homoseksualistą, który zgwałcił małą dziewczynkę i zabił ojca (który go kochał miłością niewskazaną). Brakuje tu przekonywujących motywów postępowania bohatera. U. podjął się próby przedstawienia dojrzewającej postaci, chcącej się uwolnić od rodziców, by osiągnąć pełnoprawność społeczną.
Stary Zegar. Upadek logiki. 1. Redukcja tła, chwytów, dialogów i monologów. Pan Floppe po powrocie z biura do domu odbywał poobiednią sjestę, zegar, z którym zżył się od lat, przestał tykać i wtedy bohater poczuł, że jest stary. Awaria zegara urasta do problemu rangi ontologicznej. 2. Opowiadanie o psychologicznej świadomości skazanego na dożywocie. Przenikanie się dwóch płaszczyzn: motywy z przeszłości bohatera (sceny z życia rodzinnego, morze, rybacy) i pełna grozy teraźniejszość. Nie znamy przeszłości skazańca, jego winy, poznajemy tylko jego aktualny stan psychiczny.
W groteskach U. podejmuje świadomą polemikę nie tylko z pewnymi przejawami życia współczesnego, lecz również z utartymi schematami literackimi. Atakuje miernotę artystyczną, mierne erotyki, romanse kryminalne i brukowa literaturę antyżydowską, i np. Pałubę Irzykowskiego. Elementy parodystycznej negacji pełniły rolę służebną wobec karykatury. Przykłady grotesek: 1] Salon pani Lammemi - o literackim środowisku drobnomieszczańskim, gdzie pani domu chce być wielką poetką. 2] Opowiadanie antysemickie - polemika z podszeptami i plotkami na temat Żydów. 3] Streszczenie pewnej powieści - walka ze stereotypem powieści kryminalnej: komplet morderstw poprzedza zestaw innych zabójstw (przesycenie). 4] Pan Perełka - kapelmistrz orkiestry kolejowej wraca pijany do domu i chce rządzić swymi dziećmi niczym Batory pod Pskowem. Na drugi dzień to dzieciaki go „zmajoryzowały”. Rola groteski U. sprowadza się do negacji i prowokacji artystycznej - skłonność do podejmowania drażliwych tematów. Wyraźna charakterystyka bohaterów, zwarty dialog, precyzyjne puenty.
Wspólny pokój
To rozprawa o beznadziejności egzystencji, która dała się odczuć ówczesnej cyganerii artystycznej. Z planowanego paszkwilu czy pamfletu powstał utwór o szerokich ambicjach. Pojawiające się na pierwszych kartach rękopisu prawdziwe sceny i sytuacje w miarę rozwoju akcji nabierają własnej dynamiki (wybiegają poza kopiowaną rzeczywistość). Redaktor „Kwadrygi” (tu ukazywało się dzieło) zażądał zmiany nazwisk bohaterów na fikcyjne.
Pozowali do obrazu życia części ówczesnego pokolenia literackiego przede wszystkim mieszkańcy „wspólnego pokoju”: Stanisław Ryszard Dobrowolski - Zygmunt Stukonis; Stanisław Maria Saliński - Dziadzia, Stanisław Krabczyński; Zbigniew Uniłowski - Lucjan Salis; spoza kręgu literatów: student Kaczmarczyk - w powieści Edward Mokucki i Władysław Bednarczyk; matka Dobrowolskiego - Stukonisowa; brat Dobrowolskiego, Mieczysław - Mieciek oraz dwie lokatorki pokoju matki, Felicja Stodulska i Teodozja Mokucka (autor zachował ich autentyczne imiona i nazwiska). Wśród odwiedzających pokój: Szenwald (Kazio Wermel), Galczyński (Klimek Paczyński), Sebyła (Brocki), Tuwim (Tamwim), Edward Boye (Michał Bove), jego żona Wanda (panna Leopard).
Autentyczne postaci U. wprowadza w dwojaki sposób: jeżeli jakiś pisarz czy poeta występuje w powieści choć sporadycznie, wówczas otrzymuje nazwisko fikcyjne, kiedy zaś mowa o jego twórczości, wtedy U. rezygnuje z konspiracji. Łatwo też ustalić jakie tomiki wierszy i prozy znajdziemy u Zygmunta Stukonisa (Prus, Wyspiański, Poe, Staff, Conrad, Gałczyński, Słonimski, Słowacki).
Zgodne z prawdą są autorskie informacje o poetach Kwadrygi, o ich służbie wojskowej i pracy zawodowej, perypetiach materialnych i mieszkaniowych, zajęciach redakcyjnych. Powieść została nasycona elementami autobiograficznymi - wzmianki o mecenacie, współpracy z pismem tygodniowym, napisanych opowiadaniach, trudnym dzieciństwie i pracy biurowej. To porte parole autora.
Warszawę faktograficzną uzupełniają nikłe realia topografii stolicy i informacje o warszawskich kawiarniach i restauracjach („Mała Ziemiańska”, „Picadilly”, „Pod Wiechą”, „Fukier”, „Pod Merkurym”, „Moulin Rouge”, „Kresy”, „Wróbel”, „Bar Zamkowy”). Akcja powieści zamyka się we „wspólnym pokoju” i po części, zwłaszcza w początkowych partiach, w lokalach. Pojedyncze sceny rozgrywają się w mieszkaniu panny Leopard i Michała Bove.
[problem ze stronami]
Powieść to obserwacja różnic między wizją artystyczną a rzeczywistością realną. Wspólny pokój stanowi mocny akcent w rozwoju prozy autobiograficznej i pewien wkład w kształtowanie się w drugim dziesięcioleciu międzywojennym tzw. „nowej rzeczowości”, która była po prostu specyficzną kontynuacją nurtu realistycznego w latach trzydziestych naszego wieku.
Dzień rekruta
Aspekt biograficzny. Bohater to porte-parole autora. Opowiadanie miało zostać dołączone do drugiego tomu powieści autobiograficznej pt. Dwadzieścia lat życia. To kontynuacja prozy Wspólnego pokoju. Manifestowanie osamotnienia, niezdarności i nieprzystosowania. Bohater to przemieszka świadomej i nieświadomej naiwności i bezradności - niedostosowany inteligent. Bohater jawi się jako piłka przerzucana z rąk do rąk w grze wojskowych. Podmiot ukazuje przeżycia wojskowe widziane jedynie z własnej perspektywy.
Minimum opisu, mnogość dialogów, monologów żołnierzy przełożonych, prezentacja postaci. Typizacja i indywidualizacja języka (słownictwo charakterystyczne dla żołnierzy). Lapidarność określeń.
Demaskacja poziomu intelektualnego i moralnego kadry wojskowej, bezsensowność edukacji rekruta, mit o polskim oficerze => karykatura, drwina, groteska.
Próby psychologizowania - rozmowa bohatera z kapitanem Hulką w ustępie. Opis postaci w ujęciu karykaturalnym i tragicznym. To człowiek zawiedziony życiem, ubogi, któremu jedynie wojna dawała pełne możliwości działania. Bohater zaś jest reprezentantem pacyfizmu humanistycznego (akcenty antywojenne).
Reportaże
Gatunek reportażu jest realizowany przez dwie książki z podróży do Ameryki Południowej - Żyto w dżungli i Pamiętnik morski („monografia nudy”) oraz niektóre artykuły - Dziecięca kolonia „Górki”, Moja Warszawa, Narkotyk Ameryki Południowej, Gdynia na co dzień, Dwa zdarzenia oraz Ludzie na morzu.
Moja Warszawa i Gdynia na co dzień. Dominują tu obrazy nędzy i pesymizmu. Reportaże zostały przemyślane jako panorama miasta. Stąd migawkowe, przypominające technikę filmową obrazy. Obserwujemy duże nagromadzenie epitetów i metafor akcentujących niemal zwierzęce warunki egzystencji ludzi.
Żyto w dżungli. Antyreportaż z Parany (znów wątki realistyczne, autobiografizm). Dominują tu opisy stanów psychicznych autora-narratora niż obraz kraju i życia Polonii. Fakty, kontakty z ludźmi i przyrodą, informacje topograficzne, przedmioty opisu pełnią jedynie funkcję bodźców potęgujących nudę i związane z nią reakcje psychiczne. Uniłowski demaskuje uroki tropikalnego klimatu, nie chce schlebiać gustom czytelników, którzy łakną przygód, egzotyki, westchnień zachwytu.
Znów pojawiają się stany wewnętrznej apatii, poczucie obcości, nieprzystosowania, to m.in. za sprawą monotonnego krajobrazu i niewygód podróży.
Dzieło organizują kompozycyjnie dwie płaszczyzny: materiał obserwacyjny zamknięty w schemacie podróży, i uzależnione od niego przeżycia narratora.
Autor nie dokonuje pełnej analizy socjologicznej. Zgłasza wprost swój brak zainteresowania dla spraw społecznych, różnego rodzaju organizacji polonijnych, kłótni i sporów rodaków. Jednak dba o autentyzm przedstawianych informacji i zdarzeń (np. szczegółowy opis mieszkania, trasy podróży, opowieść starej emigrantki). Dużo uwagi poświęca polskiemu chłopu (różni się on od polskich emigrantów z miast - wiecznie skłóconych); docenia jego niezwykłą pracowitość i upór w zdobywaniu postaw egzystencji.
Reportaż ten świadczy o ewolucji pisarza, o krystalizowaniu się jego poglądów społecznych, o umiejętności właściwej oceny stosunków międzyludzkich.
Z dużą niechęcią odnosi się do wszelkich przedsiębiorców, pseudospołeczników, którzy na pracy i naiwności chłopa dorobili się majątku.
Dwadzieścia lat życia
Powieść o dziejach Kamila Kuranta zajęła autorowi najwięcej czasu. Należy ona do popularnego w DM nurtu prozy, określanej zwykle mianem „literackiej autobiografii lat dziecinnych” czy „wspomnień z młodości”.
Dzieje bohatera zostały nasycone różnymi drobnymi scenami i epizodami, wizerunkami ludzkimi, że trudno je ogarnąć (wrażenie przypadkowości). Podstawowym wykładnikiem powieści jest pokazanie, w jaki sposób warunki społeczne, środowisko, najbliższe otoczenie kształtują osobowość jednostki. To powieść z tezą. Osobowość Kamila kształtowało przede wszystkim lumpenproletariackie środowisko Powiśla z wszelkimi konsekwencjami, jakie pociągało za sobą życie w tej dzielnicy (elementy powieści środowiskowej).
Tło społeczne stanowi element na tyle rozwinięty, że urasta do czynnika samodzielnego i określa drugą „sprawę tematyczną”. Jest kontekstem sytuacyjnym i samodzielnym opisem.
„Kamil niejako przeczuwa, że żyje w potwornym kręgu piekła ludzkiego, choć nie stać go na w pełni świadome stanowisko obserwatora”. Nieletni bohater nie był skłonny (i gotowy) do medytacji w stylu Wokulskiego.
Uniłowski pokazuje nie tyle gotową osobowość chłopca, co sam proces jej powstawania. Charakterystyka zewnętrzna zostaje ograniczona na rzecz rejestracji doznań wewnętrznych i wpływie otaczającej rzeczywistości na psychikę chłopca.
Dwie odrębne osie kompozycyjne - życiorysowa i środowiskowa wyznaczają styl. Przedstawione wydarzenia zostały ujęte z punktu widzenia bohatera (ich odbicie w rozwijającej się psychice). Stylizacja: prostota, naiwność, niekonwencjonalny stosunek do świata, szczere zaciekawienie nieznanymi dziedzinami życia, egzotyka i tajemniczość rzeczywistości.
Właściwości języka: oszczędność, niezłożona budowa zdań i swobodna naturalność mowy potocznej. Jednak w narracji pojawiają się nastrojowe epitety awangardowe, metafory - ożywia to narrację i chroni powieść przed oschłością i lapidarnością.
Recepcja krytycznoliteracka
Wspólny pokój wywołał niemal towarzyski i obyczajowy skandal. Został skonfiskowany przez cenzurę, co wzbudziło jeszcze większe zaciekawienie czytelników. Autora oskarżano o niedojrzałość, brak „opanowania, krytycyzmu i […] kultury literackiej”, mówiono o jego „chamstwie”. Krytykowano warstwę języka - nadużywanie „świństw” i „grubych słów”.
Niektórzy odnaleźli w powieści „bolesny rozrachunek z własnym pokoleniem” oraz „bunt przeciwko bezideowości własnego życia”. Autora zaliczono do „najbystrzejszych obserwatorów naszej smutnej racji stanu literackiego”. Chwalono tendencje satyryczne, karykaturalne i groteskowe kształtowanie losów bohaterów (S. Kawyn).
Wspólny pokój wyrósł z ducha rewizjonizmu, twórczego sceptycyzmu. Stał się wiec wyzwaniem dla krytyki literackiej, nie gotowej na nowy model prozy.
Człowiek w oknie nie spotkał się z ożywioną reakcją. Zaś Dzień rekruta przeciwnie. Korpus oficerski zrezygnował z prenumeraty „Wiadomości Literackich”, gdyż nie życzy sobie, by „w sposób fałszywy i ordynarny” przedstawiano warunki służby polskiego żołnierza. Uniłowskiego posądzono o demoralizację młodzieży i o apoteozę ofermizmu. Prasa rządowa krytykowała, prasa socjalistyczna pochwalała - „to doskonały, wzięty z życia reportaż”.
Żyto w dżungli. Zarzuty: naiwny antyklerykalizm, deformacja działaczy polonijnych, brak opisów przyrody i kolorytu egzotycznego, brak realizacji tradycyjnych kanonów reportażu podróżniczego (A. Król).
Dwadzieścia lat życia. Poszukiwanie literackiego rodowodu powieści - okrzyknięto autora polskim Celine'em. Powolna stabilizacja poglądów krytyki i próby rzeczowych analiz i ocen prozy. „Nagany krzyżowane z pochwałami padały z różnych trybun”.
Wnioski ogólne: większość krytyki drażniła swoista forma realizmu opartego wyłącznie na osobistych doznaniach pisarza, a nie określonej koncepcji poznawczo-porządkującej, co w efekcie prowadziło do eliminacji momentów moralizatorskich, dydaktycznych czy wreszcie interpretujących i wyjaśniających świat. Nie był to tylko spór o Uniłowskiego, lecz także o nowy model prozy, jaki jego twórczość proponowała.
Jan Lechoń o Wspólnym pokoju i jego autorze pisał: „Moje wrażenie z pierwszego czytania tylko się wzmogło. To był rasowy pisarz, być może ograniczony w odczuciach, ale jakże właśnie rasowy. Jeśli chodzi o zmysłowość, a zarazem niezawodną trafność stylu Wspólny pokój jest swego rodzaju arcydziełem. Same krótkie zdania, tylko najpotrzebniejsze słowa - ale za to każde nie do zastąpienia i na swoim miejscu. To rozdzierająco smutna, rozdzierająco prawdziwa powieść jest jedną z najrzadszych książek, które zostaną”.
Treść
Rozdział I
Przyjeżdża pociąg pośpieszny z Zakopanego do Warszawy. Wysiadł z niego rosły, opalony chłopak - nasz bohater, Lucjan Salis (czyli Zygmunt Uniłowski). Zastanawia się, gdzie ma się podziać. Nie pójdzie do ciotki - za duża bieda. Udaje się do kolegi - Zygmunta Stukonisa. Zygmunt cieszy się, że widzi Lucka, który przebywał w górach, by leczyć słabe zdrowie (mogło to się stać dzięki mecenatowi, prywatne stypendium skończyło się i w portfelu zostało 100 zł). Ziguś mówi, że w domu mieszkają: matka i dwie panienki (w jednym pokoju), jego brat Mietek oraz student (agronom). Przyjaciele ośmielili się i zaczęli rozprawiać o młodej literaturze i o kolegach, z którymi tworzyli grupę piszących. Dalej Zygmunt wskazał Luckowi biurko do pracy (pisania) i pochwalił się tomikiem swoich wierszy (Ryszard Dobrowolski, Pożegnanie Termopili, 1929 - biblioteka Kwadrygi). Następuje opis mieszkania: brak firanek, jasne, wrażenie pustki przy licznych sprzętach, na ścianach przeróżne obrazy i fotografie.
Przyjaciele idą do kawiarni - miejsca spotkań cyganerii warszawskiej, żydowskich akwizytorów i plotek starych, znudzonych Żydówek. Zygmunt, który nie miał, chodził tam codziennie: rano i wieczór; Lucjan też bywał częstym gościem "Ziemiańskiej". Rozmowa: opowiadają o wspólnym znajomym - tajemniczym Dziadzi. Pewnego dnia zrobił pijacką burdę, wsiadł do samolotu i pojechał do Gdańska. Później pisał listy z Casablanca (w których sentymentalnie rozwodził się nad poematem Zygmunta)... Jednak w tym samym czasie ktoś widział Dziadzię Krabczyńskiego w Rembertowie. Lucjan śmieje się, kiedyś jechał do Poznania i Dziadzia dał mu list do wysłania (niby, że to on jest w mieście).
Lucek martwi się o brak zajęcia (pracy), jednak nienawidził wszelkiej pracy nie mającej związku z literaturą. Pracował już w biurze i wiedział, co to jest ośmiogodzinne siedzenie w dusznym wydziale, pośród głupich ludzi.
Zjawiają się dawni znajomi i każdy zwraca uwagę na opaloną twarz bohatera. Turkowski, który zaczął opowiadać o wojsku, bo niedawno skończył swoja półtoraroczną służbę. Był aplikantem adwokackim i miał opinię dobrego prozaika (mimo iż mało pisał). Skarży się, że wojsko go ogłupiło i pozbawiło chęci do pracy twórczej. Dalej zjawia się jakiś krytyk wraz z wielkim poetą Tamwimem. Poeta Gawronik - nikt nie lubi tego trzydziestoletniego megalomana o prosięcych oczkach; brak mu wykształcenia i rozumu, zdobył sobie sławę specyficznym rodzajem poezji sielskiej, jego ulubione tematy to kuchnia i erotyzm. Żona przyjaciela wszystkich - Jana Kacewa (zwanego Olafem - nikt nie wie dlaczego), pani Olafowa ("inteligentna osóbka"). Lucjana łączy z nią przyjaźń specjalna: zrozumienie wzajemne.
Rozmowa: niedawno Zygmunt i Bibrowski mieli rozprawę w sadzie o jazdę na gapę - przez pomyłkę wsiedli nie do tego pociągu. Bibrowski porzucił poezję na rzecz prawa. Sędzia ogłosił grzywnę - 15 zł i 18 gr. Bibrowski skarży się, że jest tylko ubogim studentem i sądzi, że osądzono go niesprawiedliwie (przecież tylko ucierpiał na tym, że wsiadł do złego pociągu). Sędziemu było przykro i współczuł studentowi. Bibrowski zapłacił. Przez rozmówców został nazwany idiotą.
Turkowski marzy o sławie, Gawronik jest pewien, że ją ma i się w niej pławi. I Lucek nie mógł iść na prawo - nie ma matury. Jest chory, a chciałby być wielkim człowiekiem. Jest leniwy i o pracy może tylko myśleć, nigdy nic nie zrobi. Pisze same głupstwa i ma strach przed czymś poważnym. Zjawia się kolejna osoba - Kazio Wermel, który zna doskonale grecki, angielski i francuski, jest doskonałym poetą i ma 20 lat - jednak wszystko to nie daje mu trzech obiadów na tydzień.
Lucek i Ziguś wracają, jak to zwykle bywa - marudzą. Dlaczego mimo młodości są ponurzy, zgorzkniali i stale im brak humoru? Może to usposobienie artystyczne, wczesna dojrzałość umysłowa, albo ciężkie dzieciństwo? "Jesteśmy przecież dziećmi wojny".
Następuje istotna wymiana zdań. Lucjan: Jesteśmy nieprzyjemnie ponurzy. Za dużo pijemy. To wszystko z nudy. Zniknął nasz kulturalny ogień twórczy. Zygmunt: Ta młodość wcale nie jest najpiękniejszym okresem życia - może raczej najważniejszym. Trudno określić siebie samego. Musimy się przygotować do pisania. Lucjan: Nie ma sensu czekać na natchnienie; trzeba pracować, sam talent nie wystarczy.
Przyjaciele wracają do domu. Mieciek, student i matka kłócą się - coś nieistotnego: polityka (brat Zygmunta jest komunistą, krępy i nieforemny, nie warto na niego zwracać uwagę, to błazen). Zapadł wieczór i Lucek zasypiał. Do jego uszu dochodził gwar wspólnego pokoju...
Rozdział II
Jest marzec, Lucjan nie ma weny. Czynności poranne, m.in. mycie głowy (Lucek to lubi). Przychodzi listonosz i przynosi gazety: "Wola Ludu" i "Sierp i młot" - dla Miećka rzecz jasna. Lucek rozmyśla: "Póki jestem jeszcze młody, wszystko mi jako tako idzie, ale później zestarzeję się i zestarzeję, bo jestem leniuch i idiota". Zaczął czytać Lenorę Kandena-Bandrowskiego. Nazywa go mendą na jajach literatury, zasranym pisarzem - "Jestem zgorzkniały i kwita".
Zjawia się Zygmunt, Lucek go podziwia (Zigusia często malują). Rozmawiają o mieszkańcach swojej ulicy (Nowowiniarska) - Żydach. W tym domu tylko oni są chrześcijanami. Zygmunt zaczął czytać Reja - Lucek wciąż go obserwuje. Zjawia się student, ma wygląd amanta, oczy duże i piękne, wyrażające bezmierną głupotę. Student zaczął się uczyć, jego wkuwanie miało w sobie coś przerażająco nudnego, chłopski upór i zaciętość. Wszyscy coś robią tylko Lu marudzi: "Leżę tu jak polano w kamienistym rowie - tępe, powinienem przecież coś robić". Nagle chce się zabrać do roboty, jednak wie, że wszystko, co pisze, jest dobre w trakcie roboty, później - nędza. Chce napisać powieść o swoim życiu. Myślami cofa się do przeszłości... Choroba matki. Po wielu latach zjawia się jego ojciec i chce zabrać małego Lucka. Matka nie zgadza się. Eh, rodziców sie nie kocha, bo to absolutna własność dziecka i odwrotnie. Lucek z matką przenoszą się na wieś do babci. Tu matka zmarła. Chłopiec myślał, że tylko zemdlała, chciał ja polać wodą - babka go skarciła (podobno nie lubiła jego matki). Jako sierota rozkoszował się swoją tragedią - rozpacz mieszała się z dumą. Matka została pochowana na niepoświeconej ziemi, bo nie chciała wyspowiadać się przed śmiercią. Koniec wspomnień i znów: "Jestem zresztą leniwym bydlęciem: pracować można wszędzie, jeżeli się tylko chce", "Jestem rozleniwiony smarkacz i brak mi woli". Ma tylko 21 lat, a nic go nie cieszy.
Zygmunt i Lucjan idą się nachlać do baru "Pod Merkurym", sądzą, że to im dobrze zrobi. Raczą się różnymi trunkami (czysta z balsamem, czysta z wermutem). Wyciągają na wierzch dawne (mało ważne) sprawy, np. kiedyś Ziga powiedział, że Lucek ukradł Norwida Marianowi. Dalej znów marudzą, że ich życie to tani efekt. Coś bełkocą i tracą na alkohol 25 zł... Wracają do domu, bo Stukonis miał pisać jakiś artykuł, jednak pijany idzie spać. Salis rozmawia z panią domu o finansach - 45 zł za pokój (z śniadaniem). Student skarży się na hałas - za kilka dni ma egzamin. Lu wskakuje do wyra i czyta Przemiany Owidiusza. Nie przeszkadzają mu odgłosy wspólnego pokoju. Stękanie, szeleszczenie papierem w ustępie...
Rozdział III
Pijany Lucek budzi się i szuka wody. Przez drzwi podgląda Miećka (ma ręce pobrudzone farbą - komunistyczny wandal), dalej obserwuje nagą dziewczynę i onanizuje się (wydaje się mu, że zyskał nad nią władzę - widział ją nago). Podsumowuje swój alkoholowy wybryk: "Nie powinienem pić, wódka mi strasznie szkodzi. Znów cały dzień będę chodził struty - poleżę sobie do południa. Student kłóci się z Mieciem - ten pierwszy ma wkrótce egzamin, ten drugi śpiewa Międzynarodówkę. Mieciek też denerwuje dziewczyny - molestuje je. Lucjan rozmyśla: "Och... Boże... Boże... jakie to wszystko jest bezbrzeżnie nudne. Co to jest? Ja nie powinienem się nudzić". Zygmunt zaś czuje się dobrze, bo zwymiotował. Ziga czyta Norwida, jednocześnie rozmawia z Lucjanem o dziewuchach: Felicja kocha się w studencie Józku, pracuje w sklepie z wędlinami; Teodozja będzie akuszerką. Rozmawiają też o swoim życiu - niby to klepią biedę, a sprawiają wrażenie kapitalistów. Zygmunt stwierdził, że tacy jak oni (inteligenci) wymuszają pieniądze od innych - głupich snobów, którzy przecież pragną intelektualnego towarzystwa. "Musimy tę swoją sztukę okupywać biedą, bo nasze talenty dopiero się kształtują. [...] Żeromski żył w nędzy do ostatniej prawie chwili". Pisarze są własnością społeczeństwa.
Udają się do kawiarni, gdzie spotykają swojego starego kumpla - Dziadzię (Stanisława) Krabczyńskiego. Jest on Polakiem, który większość życia spędził w Korei. Zasłynął nowelami morskimi. Strasznie dba o swój wizerunek - bródka, fajeczka. Dziś już nie tworzy, ew. tłumaczy z rosyjskiego. Tajemniczy i szczery. Nikt nie wie, z czego się utrzymuje. Wiele podróżuje. Dziadzia raduje się na widok przyjaciół, opowiada o swojej podróży. Do stolika przysiadają się też inni poeci - Brocki i Paczński. Obrażają leniwego Klimka Paczyńskiego, które tylko pożycza pieniądze i się upija (porzygał dziecko na chrzcinach!). Brocki jest normalny - ma unormowane życie, żonę, prowadzi pismo młodych poetów, miły, mądry, tylko trochę flegmatyczny.
Na horyzoncie pojawia się panna Leopard - wielu poetów do niej wzdychało. Lucjan też się w niech kocha, ślepia zwichną mu od gapienia się. I tak sobie wszyscy siedzą przy kawie, gdy nagle Klimek dostaje jakiegoś ataku i wszystkich obraża: "Siedzicie w tym siedlisku snobów [...] i udajecie dojrzałych, mądrych ludzi" (nie ma na myśli Olafów i Brockiego) - tomik wierszy Zygmunta jest do bani, Dziadzi marzy o niesłusznym uwielbieniu, Wermel myśli, że pozjadał wszystkie rozumy, ew. jeszcze coś z Lucka wyrośnie. Bawiący się w rózgę społeczną Klimek odchodzi krzycząc: "Drażnicie mnie wszyscy, wy - dwudziestokilkuletni staruszkowie".
W domu Lucek znów sobie rozmyśla: "Tak, cała rzecz w tym, że nerwy moje pozbawione otoczków z tłuszczu, bowiem otoczki te rozpuszczam systematycznie alkoholem. Głupia sprawa. Nerwy pozbawione otoczków są nagie i wobec tego co chwila następują krótkie spięcia. Bardzo proste" :D Zygmunt kłóci się z matką, bo Dziadzia wprowadza się do mieszkania. I w trakcie, gdy przyjaciele rozmawiają o Słonimskim, który ponoć ściągał z Gautiera, wpada na chatę Dziadzia. Pijany jak bela i w towarzystwie jakiegoś francuskiego kapitana! Masakra.
Rozdział IV
Oto trzech literatów zamieszkało pod jednym dachem. Narrator pisze, że Dziadzia będzie najciekawszym obiektem obserwacji. Dziadzia opowiada o swojej podroży. W Neapolu siedział dwa dnia w pace za śpiewanie włoskiego hymnu faszystowskiego. W Maroko poznał jakiegoś szejka. W Casablanca rozmawiał z żołnierzami Legii Cudzoziemskiej - Polakami. Jednak najciekawsze z podroży było - morze. Lucek zaś skarży się na swoje płuca, Ziga - na marne wierszyki, które mało wyrażają. Dziadzia: "Oj, źle z wami, moi mili".
Lucjan zabrał się do pracy. Nagle spostrzegł, że ktoś za nim stoi - dziwny mężczyzna niby młody, ale twarz temu przeczyła. Lucek wkurzył się na podglądacza, który przedstawił się jako syn chłopa z okolic Grodna, student 4 roku medycyny. Powiedział, że będzie tu mieszkać i "miałem zaszczyt być świadkiem odprawiania nabożeństwa twórczości. Nie śmiałem przeszkadzać, a za słaby jestem na to, by nie skorzystać z okazji popatrzenia na to, co jest przywilejem wybrańców Boga". Lucjan jest zdenerwowany - przybysz go rozproszył. Student medycyny (psychiatria)- Edward Mokucki począł opowiadać o dziwnym przypadku dziewczyny, która zaszła w ciążę mimo nienaruszenia niewinności. Lucek wkurza się jeszcze bardziej - koszmarny erotoman z tego Edwarda!
Lucjan jedzie do luksusowej, żydowskiej restauracji - Picadilly. Tam rozmyśla: "Cóż więcej chcę? Panny Leopard, Teodozji. Proszę bardzo, próbuj! Sławy? Masz talent, będziesz miał i sławę, nie masz go - będziesz przez całe życie włóczykijem - ale przede wszystkim pracuj. Ach, wszystko bzdura". Rozmyśla też, co łączy Dziadzię z panną Leopard - dawny romans? Wychodzi i spotyka... pannę Leopard. Wyznaje je miłość. On tylko rzuca, że miło, iż ktoś ją kocha. Wściekły wraca do domu i uprawia "miłość" z Teodozją. Straciła ona z nim swoje dziewictwo (ponoć już wcześniej się jej chciało, ale nie było z kim). Ludzie żartowali, że jest rozwiązła i jako akuszerka sama sobie "psuje" nieślubne dzieci. To się pomylili. Od tej chwili Teodozja jest na każde zawołanie bohatera.
Zygmunt wyjeżdża. Zdobył posadę sekretarza wojewody. Jest bardzo zadowolony - będzie dużo zarabiać. Ma odwiedzać ich 2 razy w miesiącu i pisać. Matka jest dumna.
W domu jest nieciekawie. Edward kłóci się ze wszystkimi - szczególnie ze studentem i jak się okazuje z siostrą - właśnie Teodozją. Na odstresowanie Lucek czytał Króla życia Parandowskiego. Nazajutrz przyjechał kolejny lokator (ile ich tam!) - Władysław Bednarczyk, który mieszkał tu już wcześniej, tylko że teraz był w wojsku. Wieśniak przywiózł dużo jedzenia i poczęstował wszystkich.
Rozdział V
Niedzielny poranek. Kobieca toaleta. Matka goni Miećka, by wreszcie umył nogi. Mieciek czytał (znów) pismo polityczne "Strzelec". Prenumeruje prawie wszystkie pisma polityczne, jakie się da. Lucek czyta wiersze z szuflady Zygmunta - utwory młodych ludzi. Czytał także wiersze Gałczyńskiego - o europejskim poziomie i smaku.
Dziwna rozmowa: Józef mówi, że poświęcił się leśnictwu. Bednarczyk upomina go, że ludzie tacy jak oni (prostych i biednych ludzi) powinni starać się piąć jak najwyżej. Edward na to: "Macie mózgi równie zdrowe, jak ciała. W tym rzecz. Zdrowy mózg to prostactwo, a prostactwo to brak inteligencji". Dalej bredzi o fanatyzmie religijnym. Sam Lucek mówi, że to bzdury.
Dziadzia chce znów wyjechać na morze. Lucek jest zrezygnowany i pełny złych przeczuć. WARSZAWA MOŻE ZNISZCZYĆ ENERGIĘ. Ich rozmowę przerywają hałasy - Edward zbił Teodozję, bo mu nie chciał uprać skarpet (jest niedziela - dzień bez pracy). Lucjan go sprał. Koledzy wrócili do rozmowy. Dziadzia postanowił opowiedzieć Luckowi o przewortności i złośliwości panny Leopard. Kiedyś kochał ja bardzo i ona go kochała - ale tylko w sensie metafizycznym. Nie było między nimi cielesności. Zostali nawet narzeczonymi. Jednak kiedyś, na wieczorku poetyckim u Pecla, zobaczył jak ów poeta wtula się w nagie uda panny Leopard! Nie przerwało to ich stosunków. Jednak któregoś dnia przespał się z nią i włożył do torebki 20 zł (za zwykłą dziwkę płaciło się 10 zł). Od tamtej chwili się nie widzieli. Lucek był zaskoczony tą historią.
Studenci poszli do kina, Dziadzia i Lucek udają się na wycieczkę po knajpach. W "Małej" spotkali Michała Bove z żoną. To doskonały tłumacz włoskiej i hiszpańskiej literatury. Wykształcony, zdolny, ale zawsze rozgoryczony. Plotkarz (obgadywał Dzidzię za plecami, że niby jest niesympatyczny!) i zawistnik. Jego żona - brzydka, złośliwa, w towarzystwie starała się być inteligentną (na próżno). Towarzystwo przeniosło się do Herbsta, ale pani Bove nie dostała tu flaków i obrażona opuściła lokal. Towarzystwo dotarło "Pod Wiechę". Lucek przechadzał się po sali, gdy napadła go panna Leopard. Kobieta krzyknęła: "Ach, oto mój młody adorator!" Lucek czuł się niezręcznie - wielu znanych krytyków i pisarzy dziwnie się mu przyglądało. Towarzystwo przenosi się do "Fukiera". Pani Bove sprzecza się z Dziadzią na temat pisowni: "proszę pani" czy "proszę panią". Bove chwali pisarzy: Cervantesa, Lopę de Vegę, Bandello. Nagle pani Bove zaczyna szlochać - ponoć mąż ją dręczy, ucieka z domu, pije psa, itp. Wyszli.
Dziadzia zwierzył się Luckowi, że wymyślił całą tą historię z panną Leopard. Tak naprawdę jest jej winien 500 zł i teraz przed nią ucieka. Nic ich nigdy nie łączyło. Lucjan jest zaszokowany. Dziwi się temu kłamstwu.
Rozdział VI
Lato. Studenci ostro wkuwają. Edward kroi trupy w kostnicy i wszystkich wkurza. Lucjan pisze powieść (jednak narrator, twierdzi, że to zbyt wielki wysiłek na nikłe możliwości młodzieńca). Zygmuntowi powodziło się przednio. Przyjeżdżał i zabierał kumpli do knajp. Lucek borykał się z podwójną miłością (Teodozja, panna Leopard).
Razu pewnego Dziadzia i Lucjan wybrali się na plażę. Kolejna refleksja naszego bohatera: "Po cóż ja żyję właściwie, jakie mam prawo kochać się i w ogóle korzystać z przywilejów życia. NIE TYLKO ŻE NIE MAM PRAWA DO ŻYCIA JAKO BEZUŻYTECZNA JEDNOSTKA, ALE NIE MAM RÓWNIEŻ DANYCH, ŻEBY ŻYĆ JAKO NAWET PASOŻYT. Na plaży spotyka pannę L. i tłumaczy jej, że ta miłość to nieporozumienie. Jednak ona zapewniła do, że to dla niej największe szczęście. Lucek zapytał o historię ze Stasię (Dziadzią). Faktycznie pożyczył od panny L. 500 zł. Lucek i panna Leopard umówili się.
Po powrocie do domu okazało się, że jest rewizja (to przez działalność Miećka). Agenci policji politycznej byli podejrzliwi i agresywni. "Człowiek, któremu obcy ludzie mają prawo legalnie grzebać w jego rzeczach, tym samym jest pozbawiony wszelkich praw człowieczych" (Edward).
Lucjan udał się na randkę. Panna Leopard domaga się czułych słów, mówi, że często myślała o Lucku. Ten pyta się: "Czy oddasz się mi?" Kobieta burzy się - jej chodziło o miłość wewnętrzną, metafizyczną. Sprawy płci są obrzydliwe, trzeba je załatwiać na uboczu (sama ma od tego kochanka). Lucjan zostaje wyrzucony. Idzie i cieszy się, że może zapomnieć o tej dziwnej osobie. Przechadza się ulicami. Patrzy na wystawę ze słodyczami i przypomniał sobie dzieciństwo ("Gdy będę dorosłym adwokatem, wówczas będę przy sobie zawsze nosił blok czekolady i jadł"). Wspomina matkę, swoją pierwszą fotografię (aparat to potwór na jednej nodze). Udaje się do "Ziemiańskiej". Siedzi tam całe towarzystwo - Olafowie, Dziadzia, Wermel, Brocki, Turkowski i Paczyński. Omawiano sprawę ich kumpla - Wolicy. Zamknięto go za obrażanie ojczyzny. Kiedy policjant zapytał się o kim mówił Wolica, ten odpowiedział, że o Norwidzie. Policjant nie wiedział kto to jest - myślał, że jakiś wspólnik. Gadają o innych sprawach, np. o Klimku, który został pobity za swoje pijaństwo. Lucek i Wermel wyszli razem. Ten drugi żalił się na koszmarne warunki, w których mieszka. Nie jest to tak istotne, jak określenie celu życia. Mianowicie Wermel chce napisać szereg tęgich wierszy. Nie ma żadnych idei, jest poetą burżuazyjnym. Chodzi tylko o dobry wiersz - muzykę słowa (wiersze czytane dla rozrywki). Lucjan zaś chce pisać prozę realistyczną. Wermel: "Wobec tego, mój drogi, poezja może się obyć bez idei, ale proza nigdy. Prócz talentu trzeba mieć rozum, który u ciebie jest Lucjanie, ale prócz rozumu, trzeba wiedzieć, co pisać". "Mój Lucjanie, najsmutniejsze z całej tej rozmowy jest to, że obaj nie mamy idei. Nie wiemy, czego się trzymać. Bo widzisz, Żeromski zmarnował swój geniusz dla wielkiej sprawy, niby rozumiemy, że ta publicystyka pozbawiła go wielu możliwości artystycznych. Każde młode pokolenie literackie dawało dotychczas coś nowego. My, niby ci najmłodsi, nie mamy nic, nie przedstawiamy sobą nic".
Zamyślony Lucek wraca do domu. Zabija go smród skarpetek.
Rozdział VII
Wraca Zygmunt. Stracił posadę. Jakoś tym się nie przejmuje. Dziadzia dostał pieniądze (od urzędu zajmującego się sztuką) - spłacił długi, resztę przepił. Zaś życie Lucjana miało się drastycznie zmienić. Oto przyjaciele (Ziga, Lucek, Dziadzia, Bove) udaję się na popijawę do "Fukiera" - wszyscy leniuchują w czasie, gdy zwykli ludzie pracują. Przy stoliku rozmawiają o Skamandrach - niby to ich wyśmiewają, a przecież nieudolnie ich naśladują. Skamandrzy zeuropeizowali prowincjonalną literaturę polską. Narzekają na swój los i kraj, który jest skazany na zagładę. Zygmuntowi marzy się posada ministra oświecenia publicznego - zbierałby datki na poetów. Dalej okazało się, że Dziadzia niby to szeptał świństewka żonie Bove. Jadą do domu tego drugiego przekonać się, czy to prawda. Na miejscu kobieta wszystkiego się zaparła. Jednak w chwili świętowania w domostwie państwa Bove, pani domu nachyliła się nad Dziadzią i powiedziała: "Uratowałam pana od niemiłej sytuacji. Na przyszłość nie będzie pan mówił podobnych świństewek?" Oczywiście usłyszał to Bove i afera rozpoczęła się od nowa. Faceci jakoś się pogodzili i pojechali pić dalej. Nagle Lucek DOSTAŁ KRWOTOKU PŁUCNEGO - odezwało się niedawne schorzenie. Lucek przyznał, że alkohol pogłębia jego chorobę. Dziadzia snuje refleksję na temat młodości, której objawy są skryte, a ujawniają się dopiero po alkoholu - wyłania się wtedy cała fantazja. To sprawa wojny, błądzenie w poszukiwaniu ideału, przeintelektualizowanie - te rzeczy nie pozwalają widzieć potrzeb epoki. Przyjaciele wrócili do domu. Narobili trochę hałasu i Stukonisowa wściekła się. Krzyczała, że ma przeklętych synów - jednego bandytę, drugiego "wielkiego pana". Lucek leżał i rozmyślał nad swoim marnym życiem - praca przy automobilach, warsztat szewski, sklep kolonialny, fabryka guzików, sklep z wyrobami skórzanymi, praca w biurze - wtedy pogorszyło się jego zdrowie (leczył się w Zakopanem, korzystał z pieniędzy mecenasa, któremu spodobały się utwory Lucka). Ech, przeoczył młodość. TERAZ JEST NĘDZNIE UMIERAJĄCYM MŁODZIEŃCEM. JEST PEŁEN ZWĄTPIENIA I REZYGNACJI. Teodozja troszczy się o naszego chorego - obficie go karmi. Zbadał go też lekarz, który tylko powiedział: "Źle z panem".
Todzia wyznała mu, że była z nim w ciąży, ale poddała się aborcji. Zawstydzony Lucek był zaskoczony wrodzoną szlachetnością i zdrowym rozsądkiem bohaterki.
Rozdział VIII
Mieciek rozmawia z tajemniczym przybyszem. Wpada policja polityczna i aresztuje rozmówców. Przejmuje jakieś tajne papiery (portret Lenina). Reszta mężczyzn - mieszkańców zostaje zabrana na przesłuchanie. Chory Lucek zostaje sam z Todzią. Poddają się rozkoszy. Nie było to najlepsze posunięcie - Lucjan bardzo osłabł. Dalej bohater zapada w dziwny sny (na granicy jawy). Widzi siebie jako wielkiego pisarza, z którym przeprowadzany jest wywiad. Mówi o sukcesie swojej sztuki i podbijaniu Europy. Jego marzenia przerwał Wermel. Wyznał, że mieszka na dworcu lub na skrzyniach w drukarni. Poprosił Lucka o skarpetki i bieliznę. Lucjan choć sam niewiele miał - podzielił się. Lucjan wyznaje, że DOSZEDŁ DO WYŻYN ZOBOJĘTNIENIA (tak reaguje na dziwny optymizm Wermela). Lucek kontynuuje marzenia - oto Leoparda jest jego kochankę, nudzi mu się i rzuca ją; oto jest na wielkim przyjęciu - podchodzi do niego pisarz i mówi, że drukują jego wiersze bo wiedzą, że Lucek jest jego przyjacielem. Tę serię marzeń przerywa Zygmunt - Mieciek jest posądzony o zamach bombowy. Dziadzia rozważa - powiesi się, Lucek umrze, a Ziga zostanie ministrem i wszystko potoczy się swoim torem. Umysł Dziadzi jest odrętwiały.
Studenci pokłócili się o jajecznicę. Stukonisowa ubolewa nad głupotą chłopów i tym nieszczęśliwym domem. Zaś Lucek WSPOMINA - kiedyś spotykał się z szwaczką Klarą - siadali na ławce i całowali się. Reszta domowników-chłopów grała zacięcie w karty - Edward zemdlał z wrażenia. Stukonisowa tym razem oburzyła się na hazard.
Rozdział IX
"ISTOTNIE ŹLE DZIAŁO SIĘ MIESZKAŃCOM WSPÓLNEGO POKOJU. Zło tworzyło się powoli i systematycznie, obficie zasilane nudą, skutkami przepicia i musem przebywania ze sobą ludzi o odmiennych charakterach [...] A OBOK LEŻAŁ CZŁOWIEK UMIERAJĄCY, NA SWÓJ SPOSÓB PRZEŻYWAJĄCY OSTATKI SWEGO ISTNIENIA".
Do Dzidzi przychodzi panienka i marudzi, że ma łożyć na dziecko, które jej zrobił. Dziadzia jak zwykle nie ma forsy. Drań. Przychodzi też jakiś staruszek - egzekutor. Ponoć kiedyś Dziadzia nie zapłacił rachunku w "Saskiej" - razem z odsetkami nazbierało się 16 zł i 40 gr. Dziadzia jak zwykle nie ma forsy. Oszust. Staruszek rozpoznał w mieszkańcach wspólnego pokoju - natury niezasobne materialne, kapłanów słowa. Pije z nimi wódkę i opisuje nędzę, którą co dzień ogląda. Lucek znowu marzy - oto jest pisarzem, który jest zadowolony ze swego życia, ze swych dzieł. Kiedy mu przerywano krzyknął: "Ja bredzę, ale bredzenie ułatwi mi pożegnanie się z waszą bezjajowatością. Całe wasze istnienie to jedna wielka bzdura, pijcie swą wódkę i dajcie mi spokój". Kolejne wspominki - igraszki w zbożu z Zosią (wspomnienia młodości i zdrowia, chociażby były nie wiem jak wulgarne, są zawsze miłymi wspomnieniami).
Do Bednarczyka przyjeżdża matka. Zamieszka w Warszawie na kilka dni - jest chora, ma problemy z kobiecymi organami. Jest dziwna i przerażająca.
Przychodzi Edward. Chwali się, że robił sekcję zwłok młodej dziewczyny, która się otruła. Zanim dokonał sekcji - posiadł ją. Lucek oburzył się. Edward przyznał, że skłamał, bo chciał wkurzyć chorego, któremu denerwowanie się szkodzi (łajdak). Lucek stwierdził, że bieda to nic. Najgorsze jest poznawanie skomplikowanych charakterów rodem z teatru okropności.
Bednarczyk nie zdał egzaminu. Edward kpił z jego głupoty, że mimo uporu i pilności, nie jest człowiekiem inteligentnym.
Lucka odwiedza Turkowski. Skarży się na kłopoty z literaturką. Szkoda, że Polska musi uważać Kadena za swego pierwszego pisarza... Przecież to szkodliwa instytucja! Na szczęście jest jeszcze Nałkowska, Parandowski, Tuwim, skamandryci. No cóż, na całym świecie roi się od fabrykantów podłych książek.
Dzidzia wyłudza 5 zł od Stukonisowej (niby to na dziecko) - idzie z Zygmuntem pić. Szelma.
Rozdział X
Edward umarł. Nastąpiło zakażenie jadem trupim (w prosektorium, podczas sekcji zwłok samobójczyni). Lucjan stwierdził, że nie boi się śmierci. Lucjan przemyślał wszystkie najlepsze, możliwe chwile życia i marzenia te nie dały mu szczęścia. Odwiedza go panna Leopard, chce by byli przyjaciółmi, a tu robi mu dobrze pod kołdrą (dziwka). Lucek przepędza ją.
Teodozja zwierza się, ze swoich trosk. Nie martwi się śmiercią brata, a chorobą ukochanego. Całe życie ciężko pracowała i nie zaznała wielu chwil szczęścia. Mówi, że Luckowi wszystko tak źle idzie, bo nie ma w swoim życiu Boga.
Józef raduje się bo wyjeżdża na kurs praktyczny na prowincję.
Lucjan rozważa - życie nie jest przyjemne w osiąganiu zamierzonych celów, ale przyjemność objawia się w drobnych sprawach.
Matka Bednarczyka oskarża, że Józef nauczył jej syna onanizowania się. Wyznała, że zatruła obiad Józefa. Student leci na pogotowie. Płukanie żołądka niczego nie wskazało, a było bolesne. Głupia wiejska baba, co się nigdy nie myje i nie odzywa.
A Lucek? "ACH, JAKŻE NĘDZNIE ZNIKAŁO TO WSZYSTKO, CO BYŁO KIEDYŚ JEDNYM POCISKIEM ENERGII I SZALEŃCZYCH AMBICYJ".
Dzidzia wpada i wyznaje, że żeni się z panną Leopard. Dostał też posadę w biurze okrętowym. Jest bardzo szczęśliwy.
Lucjana odwiedza Bove. Mówi, że lepiej być w Polsce woziwodą niż literatem. Rozstał się też z żoną, która przyniosła mu wstyd na imprezie. Rozwaliła tacę z kawiorem, bo jej śmierdział. Lucek proponuje, by zamieszkał u nich. Bove nie chce, wolałby zamieszkać w "Cyrku" (noclegowni dla bezdomnych).
Bednarczyk jest w kiepskiej kondycji psychicznej i fizycznej. Też choruje na płuca, nie znosi swojej matki, martwi się niezdanym egzaminem. Zmarnował się, nie może się uczyć. Są trzy opcje: zmienić kierunek studiów, wyjechać za granicę lub popełnić samobójstwo (wnioski - L.U.).
Rozdział XI
Charakterystyczna niedzielna nuda. Odbywa się co tygodniowa nuda.
"Całe życie człowieka to jedna wielka machlojka" (Zygmunt).
Zygmunt dostaje wezwanie do wojska (służba 1,5 roku). Nie godzi się to z jego pacyfistycznym usposobieniem.
Stukonisowa wraca z więzienia. Ponoć Mieciek obiecał, że porzuci komunizm i zabierze się do nauki. Zygmunt mówi, że był przeciwny jego przekonaniom, ale szanował je - trzeba mieć jakieś racje, przekonania.
Lucek rozpacza. Dawniej mijał elementy miasta niepostrzeżenie; wszystko się skończyło - nadzieje i zdrowie. Pozostało mu obserwować ludzi, którzy mimo zdrowia, tak nędznie żyli. Bardzo schudł i zmarniał. Czuje obrzydzenie dla samego siebie.
Bednarczykowi niby się poprawiło. "Uprawia miłość z Felą".
Bednarczykowi wcale się nie poprawiło. Wybiera opcję trzy - popełnia samobójstwo w ustępie. Matka się na niego wkurzyła - zaprzepaścił pieniądze, które włożyła w jego edukację. Czym są spowodowane te wszystkie nieszczęścia? Brakiem Boga? Smutną okolicznością w jakiej znaleźli się mieszkańcy wspólnego pokoju? Szeregiem błędów dygnitarzy popychających kraju ku upadkowi? Dziadzia dziwnie zareagował na śmierć studenta: "Jedyne wyjście z sytuacji, w jakiej się każdy z nas znajduje".
Rozdział XII
Marne życie toczyło się dalej i pamięć o Bednarczyku była czymś niestosownym. Przyszedł lekarz - mały Żydek, i powiedział, że Lucek umrze za kilka godzin. Choróbsko zżarło go do cna. "Lucjan nie miał Boga, wraca tam, skąd dwadzieścia dwa lata temu przyszedł, odchodzi w nieznane i niewiadome". "Nic mu nie dolegało, nic nie czuł. Było mu nieco zimno w nogi, ale nie mąciło to jego spokoju. Słuch tylko cierpiał, wszystko w koło wrzeszczało, ŻYŁO..."
Mały kotek bawił się obok Lucka i nie zdawał sobie sprawy z tragedii młodzieńca. Teodozja zbija kurę i gotuje rosół dla umierającego.
Lucjan otrzymuje kartkę od przyjaciela z Zakopanego - Antka, maniak czystości. Kolega proponuje spotkanie i pijaństwo. Ale to wszystko się SKOŃCZYŁO.
Wspomnienia z młodości - jako dziecko Lucek został zamknięty przez rówieśników w kredensie. Było tam jak w TRUMNIE. Dzielnie zniósł ten incydent. Wspomina smutne dzieciństwo, chorobę matki, pierwsze odkrycia spraw damsko-męskich i cudu życia.
Zygmunt żegna się z Lucjanem: "Pozwól, że uścisnę twą rękę. Przechodzisz do innego świata, nie wiem, czy ci zazdrościć, czy współczuć. Żegnam cię, będzie mi ciebie bardzo brakowało". Lubi go, ale tak naprawdę ta śmierć mało go obchodzi (znieczulica).
"Zachwyt nad śmiercią minął. NAGLE LUCJANA OGARNĘŁA OGROMNA CHĘĆ ŻYCIA. Lęk przed końcem spazmem uchwycił go za gardło".
Wpada Dziadzia i szarpie Luckiem - dowiedział się o wizycie panny Leopard. Lucjan umiera - ot, i to wszystko. Dziadzia przeraził się, że to jego dzieło, ale przecież chłopak konał wcześniej. Przyszła stróżka budynku, spojrzała na Lucka, i powiedziała prawie wesoło: "Ale tu u was źle się dzieje... Najświętsza Panienko Częstochowska!"
Inne utwory
Dzień rekruta
Opis dnia zwykłego, polskiego rekruta, który jest też narratorem. Bohater sobie śni, marzy o grze w brydża i pannie Ewie. Budzi go kapral Schramka. Nasz rekrut jest trzeci dzień w pługu i zawsze budzi się z poszarganymi nerwami. Kapral krzyczy na bohatera - pisarza, który pewnie, gdy wyjdzie z wojska obrobi mu dupę. Poeta bowiem uważa się za wyższego, za inteligenta i pacyfistę.
Nasz bohater chce umyć zęby, idzie do studni. Nachodzi go kapitan Hulka, krytykuje sposób chodzenia pisarza (robi to jak zdzira). Nazywa go mieszczuchem, niedołęgą z Warszawy. On zaś - kapitan - jest dobrym żołnierzem, bo pochodzi z Poznania. Bohater ma zameldować się w stajni u kaprala Sączki. Szczoteczką do zębów ma wyczyścić stajnię.
Kapral Sączka uznał ten pomysł za durny. Nakazał bohaterowi biec po kubeł. Narrator mówi: "Stanowczo nie byłem zdrów, do życia wojskowego nie nadawałem się zupełnie, a wszystko, co robiłem, drażniło mnie swoim bezsensem". Bohatera napadł ogniomistrz Połaniecki i rozkazał mu sprzątać na zewnątrz, odśnieżyć.
Tak też nasz bohater miał spełniać dwa obowiązki naraz... Rzuca robotę - zostaje wezwany do lekarza wojskowego. Bohater jest chory na płuca. Jednak lekarz stwierdził, że jest zdrowy jak koń i sprzątanie wychodków dobrze zrobi na jego płuca. Lekarz zignorował nawet klisze rentgenowski - nie wiedział, co to.
Bohater chciał się pocieszyć - każdy Polak musi być dobrym żołnierzem, jesteśmy otoczeni groźnymi sąsiadami, wojsko hartuje ducha i ciało. Szedł czyścić wychodki, gdy zatrzymał go Schramko i rozkazał wyczyścić buty, które są w kapralskim pokoju. W tymże pokoju zastaje magazyniera Sawickiego. Razem podziwiają zdjęcie pięknej narzeczonej Schramko.
Pora obiadu. Rekrut dzielnie stoi ze swoją menażką. Został ochlapany przez kucharza - typowe; okropność posiłku - typowa. Obiad został urozmaicony przez bójkę Sawickiego i Borka - najgłupszego kaprala z baterii.
Ciekawa refleksja: "Mój Boże, ironiczny ton w stosunku do rekrutów utrzymywał się w całym pułku, do kapitana do starszego żołnierza, wisiał w powietrzu, konie nawet patrzyły na nas ironicznie. Ci nasi zwierzchnicy - to pierwszorzędni kpiarze".
Odbywa się żołnierski śpiew. Wszyscy mają słowa zapisane na kartce. Nie nasz bohater - jako poeta nie zapisuje obcych słów, ma własne... Udaje, że śpiewa.
Rekrut idzie do wychodka wykonać swoją pracę: "Wszedłem do środka i stanąłem oko w kupę z mym trudem. Prawdą jest, że pewne części ciała ludzkiego nie mają oczu" :D Nadchodzi kapitan Hulka i kpi z nowego zadania bohatera. Jednak poeta się wkurza i mówi: "Załatwiaj sprawę i żegnaj" - zbyt wielka dzieli ich przepaść w hierarchii wojskowej, by rekrut ucierpiał. Kapitan prowokuje rozmowę, by uzewnętrznić swoje smutki i żale (bo bieda, brak honorów i dobrego stanowiska, łata na gaciach, itp.. Bohater wkurza się bardziej i wyzywa kapitana od pijak, który znęca się nad żołnierzami. Mówi też, że wojna jest niepotrzebna - nikt jej nie chce. Nie potrzeba surowych żołnierzy, a rozsądnych polityków. Później było mu trochę głupio - przecież kapitan nadstawiał łba za ojczyznę.
Zagadany przez kapitana bohater nie ukończył sprzątania. A tu napadł go Schramko i pyta o wychodki. Zrezygnowany poeta, który nie chciał opowiadać o kiepskim stanie psychicznym Hulki, powiedział tylko: "Miejsce ustępowe postarałem się pozostawić w takim stanie, w jakim je znalazłem, panie kapralu".
Moja Warszawa
[Utwór o charakterze opisowym, reportażowym. Miasto ukazane w perspektywie panoramicznej. Pojawiają się różne miejsca - na zasadzie skoku kamery. Naprzemienność pór roku, pór dnia... Ludzkie życie uwikłane w istnienie miasta. Przedstawiam kilka najistotniejszych obrazów - wyrywków - zdjęć.]
Wiosna. Rozpoczyna się handel, dzieci żydowskie biegają między rynsztokami - przegania je policjant.
Rośnie gwar, pora obiadu, dalej handel, wisi susząca się bielizna.
Park, ławki: zakochani, student czytający książkę, staruszka cerująca, bose dzieciaki biegające wkoło.
Ulica Leszczyńska. Robotnicy wracają z fabryk. Ojciec rodziny zalewa pałę. Rodzice siadają na ławkach przed domem i obserwują bawiące się dzieci.
Zapada noc...
Jesień - bezdomni śpią na ławkach. Robotnicy wcześnie wstają do pracy. "Szyny tramwajowe pęcznieją na jezdni sinymi żyłami" (miasto jako organizm; tendencja do naturalizmu).
Aleje Ujazdowskie tętnią życiem, ukazują piękno pałaców i ogrodów. Widać limuzyny dygnitarzy.
Studenci idą na wagary - czar młodości, okres buntu. Spotkanie zakochanych...
Zima. "O godzinie piątej po południu wieki arterie miasta bulgocą, tętnią i pulsują czarnym, uwijającym się wokół spraw bytu tłumem. Miasto trawi tysiącami sklepów, biur, kawiarń, aby dać pokarm, soki swemu potężnemu organizmowi".
Niedziela. Miasto zamiera. Rodziny udają się do kościołów.
Nadchodzi noc. Zza każdego rogu przeziera się carskie widmo przeszłości. Ale wokół miasta rośnie coś nowego, pogodnego i zdrowego. To już nie Rosja. To Polska.
Gdynia na co dzień
[Utwór podobny do poprzedniego, jednak tutaj ujawnia się niezwykle pesymistyczny ton. Bardziej także ujawnia się postać narratora, który staje się bohaterem obrazów, obserwatorem Gdyni - "okna na świat".]
Bohater przyjeżdża do miasta. Zajmuje pokój w hotelu. Wychodzi. Wzrok ogarnia pejzaż "plastyczny i wymowny". Obraz zatraca się w rzadkich neonach. Morze zasnuło się czernią, w dali widać światło latanii. Wyszedł na miasto. Widzi zrezygnowanych spacerowiczów. Wchodzi do baru.
Rano. Spotyka swojego znajomego - dziennikarza, który pokaże mu miasto. Celem "oglądu" są problemy socjalne.
Gdynia nie była przygotowana na tak wielki rozwój - brakowało planu nowoczesnego miasta portowego. "Bezładnie i głucho trwa miasto w swojej rozsypce". Wszędzie czegoś brak, coś jest nieskończone, a inne już rozpoczęte...
W Gdyni jest wielkie bezrobocie. Przybyło tu wielu ludzi z kraju i zza granicy. Wciąż rodzi się dużo dzieci. Osobliwy obraz: bezrobotni osaczają urząd pośrednictwa pracy.
Najgorsza jest Grabówka - wzgórze pokryte ruderami. Tkwią tu ludzie pogrążeni w wegetacji - trzeba czekać, nie ma innego wyjścia. 75% bez pracy.
Wyprodukowano pasożyta społecznego - łazików, żebraków, drobnych złodziei... Nędzarze szperają w odpadach.
"Atmosfera kantu, pośpiechu i ambicyj. Szczęściarz potrąca zawiedzionego i biegnie dalej. Jedni się poruszają zbyt wolno, inni za szybko. Pieniądz brzęczy i przygłusza czystą melodię przyszłości".
Bohater odwiedza statek handlowy. Żeglarze żyją niczym w średniowiecznej katordze. Brud, głód, brak rodziny (rzadko schodzą na ląd), choroby, wyzysk). Bosman: "Przecież to hańba, że człowiek głoduje albo znów pracuje nadmiernie, jak bydlę jakie".
Wniosek końcowy: "To nic, że nadmierne tempo rozbudowy spowodowało miejscowy gdański kryzys. Mury mogą poczekać, ale nie mogą czekać ludzie, a zwłaszcza dzieci, które wyrosną z ponurą wizją środowiska, w jakim ujrzały światło dzienne. Jeśli starczyło energii, żeby tyle pieniędzy zakląć w mury, niechaj jeszcze trochę uratuje tysiące istnień.
Żyto w dżungli
(fragment)
Oto widzimy naszego bohatera, podróżnika oraz jego towarzysza podróży niejakiego Grzeszczyna, który nazywa siebie społecznikiem (to osoba troszcząca się o dobro wychodźstwa polskiego na obczyźnie). Sam nazywa siebie cichym bohaterem społecznym (przeziewa tu ironiczny ton narratora). Bohater zaś myśli, że usamodzielnienie się chłopa w Brazylii jest rzeczą piękną i normalną. Chłop ten wszystko zawdzięcza swojej mozolnej pracy, a nie rzekomym działaniom misjonarzy (społeczników). „Chłop polski, który właśnie tutaj stał się kimś, ni chce znów tak bardzo, aby się nim opiekowano”.
Towarzysze udają się do lokalnego nauczyciela - Kędzierskiego, który żyje z tego, co uprawia, bo dzieci jest tylko osiemnaście. Dodatkowo nie wszystkie dzieci przychodzą, a rodzicie nie uiszczają opłat (1 mil od dziecka). Dzieci nie przychodzą do szkoły, bo ich rodzice ciągle się kłócą o pieniądze. Wszystko przez misjonarza Kiełtę, który jeździ po ludziach i buntuje ich. Żąda także wysokich opłat za pogrzeby, śluby i chrzciny.
Robi się ciemno podróżnicy udają się na spoczynek do windziarza Seniuka. Scenki obyczajowe w domu powyższego - mycie się w miedzy, śniadanie, rozmowy.
W pewnym momencie narrator-bohater wyznaje, że Grzeszczyn budzi jego obsesję. Nie jest przeciętny, niepokoił, stanowił kopalnię dziwności. Będzie ciekawym materiałem badawczym (tu ujawnia się zamysł autora - zwrócenie uwagi na ludzi i własne refleksje, odczucia).
Towarzysze ruszyli w drogę - narrator, Grzeszczyn, młody Seniuk, delegat z córką (jadą po jakieś lekarstwo, bo dziewczyna jest chora). Wszyscy zmierzają do Tereziny (do niejakiego Suchodolskiego). No cóż, trudno wywnioskować kim są wszystkie postaci, ponad to, że są emigrantami z Polski (to tylko fragment z nieznanej mi całości).
Delegat pyta się bohatera, czy jest dziennikarzem. Nawet jeśli, to nie powinien interesować się tutejszymi sprawami. Seniuk ponoć zabił Brazylianina i powinien być zadowolony, że go nie zabrali do więzienia. Nie można się wtrącać do tych spraw! „Jest pan cudzoziemcem i nie należy się wtrącać w sprawy, o których się nie ma pojęcia!”
Grzeszczyn i Seniuk kłócą się o nazwę jakieś rzeczki. Grzeszczyn twierdzi, że skoro się tu urodził to wie lepiej. Eh, kłótnia nie ma sensu. Narrator ubolewa w duchu, że spotkać się można z brednią w najbardziej nieprzewidzianych warunkach.
Narrator wyznaje, że wszystko podczas tej podróży jest strasznie nudne. Nie jest urodzonym podróżnikiem. Jedyne, co go zaciekawiło to sylwetka chłopa-kolonisty (a to przez rzetelną prostotę). Narzeka też na przyrodę. Jest rozwydrzona, razi nadmiernym bogactwem. Brak tu wzruszających sielskich widoków europejskich.
„Tutaj doświadczyłem, że natura może nudzić. Pozostał mi więc człowiek. Muszę sobie powiedzieć, że dotychczas w wyczerpującym znaczeniu tego określenia nie zetknąłem się z nim jeszcze. Wszystkie te figury wydały mi się przetrącane psychicznie”.
Bohater położył się na ziemi i tak sobie refleksyjnie dumał, gdy Grzeszczyn go skarcił - przecież są w Brazylii, w trawie roją się jadowite węże…
Dwadzieścia lat życia
(fragment)
Oto widzimy skrawek Warszawy - Powiśle, Praga… Na horyzoncie, w parku pojawia się nasz małoletni bohater. Przybiega z kółkiem z drutem. Wyciąga spod ławki nadgryzioną gruszkę i ją je. Do tego Kamila doprowadził GŁÓD. Marzy mu się kromka chleba z masłem, ale nie ma na to szans. Nasz bohater trudnił się szukaniem ogryzków, nauczył go tego jego kolega Marek - jeszcze biedniejszy smyk. Biedni chłopcy często czekali pod sklepem na skrzynki ze zgniłymi owocami. Kamil tego nie robił - nie żebrał. Miał nawet dużo szczęścia - raz znalazł całą gruszę (nie mógł w to uwierzyć), innym razem pomógł rozładować wózek z jabłkami i otrzymał kilka owoców. Podzielił się zdobyczą z ubogimi ciotkami, u których mieszkał jako sierota.
Zmienia się perspektywa oglądu. Teraz obserwujemy całe miasto. „Żadna z proletariackich dzielnic Warszawy nie ma w sobie tyle wdzięku i nastroju, co Powiśle. Wola i Mokotów to posępne skupiska nędzy i przestępczych egzystencji. Powiśle jest romantyczne. Troskę jego mieszkańców potrafi rozproszyć cierpki oddech Wisły”. Ech, co to za „romantyczność”, gdy dwoje ludzi zmęczonych całodniową pracą przechadza się i pozwala sobie na luksus w postaci dwu szklanek syczącego płynu i kilku karmelków?
Perspektywa zmienia się po raz kolejny. Teraz nasza uwaga skupia się na panoramie mieszkańców pewnej kamienicy. Widzimy: Hilarego, dozorcę kamienicy oznaczonej nr 16 przy ulicy Leszczyńskiej. Ma on romans z osiemnastoletnią Zośką (sam jest facetem pod 60). Poznał ja na wsi, na weselu swojej siostry. Zdołał ją zbałamucić, bo to biedna i osierocona dziewczyna. Jednak w mieście nie zaznała spokoju - tu doznała cierpień moralnych. Jest i Heniek, syn Hilarego. Dorastający tyran (ojciec bo się, że Heniek zapragnie posiąść Zosię).
Dalej pojawia się opis wychodka. To „tajemnicze” miejsce - tu następują przypadkowe spotkania, kłopotliwych omijań, pozdrowień, dialogów. „Ważność wychodka w kamienicy zamieszkałej pojmie tylko człowiek, któremu obcy jest luksus własnego zacisza we własnym mieszkaniu”.
Kolejni mieszkańcy. Zelcer mularz, ojciec Marka, Magdy i Emilki. Zelecerowie mają opinię ludzi, którym się nieźle powodzi. Pan domu jest zawsze pijany, milczący i groźny, gniewny. Nienawidzi i boi się żony - ta ma charakter rewolucjonistki. Każdy poranek zaczyna się kłótnią. Dzieci zaś wybiegały na podwórek, by się bawić z rówieśnikami.
„Dom ten był zamieszkały przeważnie przez bezrobotną biedotę, wdowy, niskich urzędników, szwaczki, rzemieślników i tak zwanych „chałupników”.
Kolejne portrety. Kotowcy: para starców, dwie córki - Elwira (28, piękna, cierpi na suchoty, nerwowo pali papierosy) i Fela (krępa, pracowita i wesoła), Marian (30, bezrobotny cukiernik, wypieka bomby czekoladowe w domu - musi przepędzać łakome dzieci), Wacek (starszy żołnierz), Janek (16, terminuje o szewca, odważny, bardzo popularny, wiecznie rywalizuje z Heńkiem).
Na drugim piętrze mieszkała z matką ordynarny dryblas Kusia. Na trzecim malarz pokojowy Galiński z żoną i córkami - 6 i 16 lat. Najstarsza była bardzo piękna - Zosia - i już miała chłopca, który podjeżdżał do niej własnym automobilem! Ludzi mieli ich na językach. Na ostatnim piętrze mieszkał tajemniczy emeryt. Jego sąsiadami byli synowie listonosza Rudnickiego - Julek (18, rzezimieszek, dwukrotnie karany), Marian (12, bity za drobne kradzieże, jego pasją jest dręczenie zwierząt). Blisko wejścia mieszkała wdowa z dwiema córkami, w małym czystym pokoiku…
I wreszcie powrót do naszego bohatera, Kamila. Zamieszkał on po śmierci matki z dwiema ciotkami i dwojgiem ich dzieci (Zbyszek i Jerzyk). Kiedyś jako gość był raczony przysmakami, teraz jako współlokator musiał doświadczać tej samej nędzy i głodu. Kobiety utrzymywały się z szycia kamizelek, było trudno utrzymać za to pięć istnień - kupić tylko kartofle i czarną kawę z sacharyną. Mimo to, ciotki zachowały pogodę ducha. Pod oknem przystawał Marian i czasem przynosił bombę czekoladową (zawsze jednak małą i bardzo pożądaną). Przychodził też stary kawaler, klejarz Gołembiowski (żartobliwy, lubił dialogi pełne dwuznaczności, panicznie bał się ożenku).
W mieszkaniu niedziela była zdominowana przez kobiecą toaletę stojących się do wyjścia ciotek (Zosia i Stasia). W poniedziałek wracała mozolna praca. Zosia szyła szybko, jej odbiorcami byli tandeciarze i wyzyskiwacze z ulicy Świętokrzyskiej. Stasia szyła dłużej, ale dokładniej (więcej zarabiała).
Dalej narrator opisuje SZAFĘ. Jest to bardzo ważny mebel w mieszkaniu, chronił zimową i letnią garderobę mieszkańców, mieściła się też w nim „biblioteka” złożona z kilku książek (Poradnik lekarski, Kształcenie woli Payota - praca psychologiczna skierowana dla pracowników umysłowych, zeszyty Jacka Texasa - powieści przygodowo-awanturnicze). Szafa posiadała wiele skrytek.
„Oto tło i dziedzina, w jakich się znalazł Kamil po śmierci matki, Powiśle, kamienica i pokój na parterze - świat obcy, surowy, istna tokarnia duszy”.
Kamil czuł się samotny, doskwierało mu uczucie sieroctwa i bezlitosne prawa nędzy. Jego życie nagle zmieniło się i naprało rozpędu. 9 lat życia spędził w dziwnej martwocie, rozpoczął się nowy etap. „Teraz przynajmniej zło było wyraźne i uchwytne […]. Kamil wolał to życie pełne nieograniczonej swobody, nabrzmiałe od trosk, trzymające jego wyobraźnię w nieustannym napięciu”.
Czasem miewał momenty załamania duchowego (gdy ciotka nie zabrał go do kina, albo gdy musiał pilnować domu, gdy chłopcy bawili się na podwórku). Czasem myślał, że się utopi lub ucieknie… Jednak ogólnie przystosował się do nowych warunków i był opanowany. Kamil to „nieświadoma drobina rozwijająca się wśród nawałanicy”.
Ludzie na morzu i Narkotyk Ameryki Północnej - w pierwszym artykule Uniłowski przedstawił podróż z Marsylii do Rio de Janeiro, w drugim podjął próbę naszkicowania kilku odmian Europejczyk na drugiej półkuli. W obydwu widzimy duże zainteresowanie ludźmi przy dużej obojętności wobec egzotycznego kraju.