nagel, APS, Etyka ogólna i zawodowa


3

Traf w Życiu Moralnym

Kant uważał, że to, czy poczynania danej osoby przynoszą powodzenie czy nie, nie powinno wpływać na to, jak osądza­my moralnie ją i owe poczynania, ani na jej samoocenę.

„Dobra wola nie jest dobra ze względu na moje dzieła i skutki ani ze względu na swą zdolność do osiągania jakiegoś zamierzone­go celu, lecz jedynie przez chcenie tj. sama w sobie, i sama w sobie rozważana musi być bez porównania znacznie wyżej ceniona aniżeli wszystko, cokolwiek dzięki niej może być dokonane na korzyść jakiejś skłonności, nawet — jeżeli kto woli — na korzyść sumy wszystkich skłonności. Jakkolwiek z powodu szczególnej nieprzychylności losu albo wskutek skąpego uposażenia przez macoszą przyrodę woli tej zbywałoby zupełnie na możności przeprowadzenia swego zamiaru, gdyby pomimo najusilniejszego starania nic nie zdziałała i gdyby pozostała tylko sama dobra wola (naturalnie nie jako samo tylko życzenie, ale jako użycie wszystkich środków, o ile są one w naszej mocy), to mimo to jaśniałaby ona jak klejnot sama przez się, jako coś, co swoją pełną wartość posiada samo w sobie. Użyteczność lub bezowocność nie może do tej wartości nic dodać ani też nic jej ująć."1

Przypuszczalnie to samo Kant powiedziałby o złej woli; to czy osiąga ona swoje złe cele, czy nie, jest obojętne. A działa­nie, które spotkałoby się z potępieniem, gdyby przyniosło swój zły skutek, nie da się obronić, gdy szczęśliwym trafem wy­chodzi na dobre. Nie ma tu miejsca na ryzyko moralne. Ten pogląd wydaje się błędny, ale pojawia się jako odpowiedź na zasadnicze pytanie dotyczące odpowiedzialności moralnej, na które nie potrafimy zadowalająco odpowiedzieć.

To pytanie rodzą uznawane zwykle warunki osądu moral­nego. Przed wszelką refleksją intuicyjnie zgadzamy się, że nie

1 Immanuel Kant, Uzasadnienie metafizyki moralności, przel. Mścisław Wartenberg, Warszawa 1984, s. 12.

można osądzać ludzi za to, w czym nie zawinili, czy też co stało się za sprawą czynników, nad którymi nie mieli kontroli. Taki osąd różni się od oceny czegoś jako rzeczy bądź stanu rzeczy dobrego lub złego. Ta ostatnia może towarzyszyć osądowi moralnemu, ale gdy potępiamy kogoś za jego działa­nia, to nie mówimy jedynie: Jak to źle, że do nich doszło, albo: Źle, że się ktoś taki trafił. Osądzamy człowieka, mówiąc, że jest zły, co jest czymś innym niż to, że jest jakąś złą rzeczą. Osąd tego rodzaju odnosi się tylko do pewnego szczególnego rodzaju obiektu. Choć nie umiemy wyjaśnić, dlaczego właś­ciwie tak jest, czujemy, że łatwo podważyć stosowność moral­nej oceny, ujawniając, że określony uczynek czy cecha, bez względu na to, jak dobre czy jak złe, są poza kontrolą danej osoby. Choć inne oceny pozostają w mocy, ta wydaje się tracić oparcie. Tak więc wyraźny brak kontroli wynikający stąd, że działanie nie było umyślne, z przemocy fizycznej bądź z nie­znajomości okoliczności, uwalnia dany czyn od osądu moral­nego. Jednakże to, co czynimy, zależy od tego, nad czym nie panujemy — co nie jest, wedle formuły Kanta, wytworem naszej dobrej lub złej woli — na wiele innych jeszcze sposo­bów. I zwykle nie sądzimy, by te szerzej pojęte czynniki zewnętrzne uwalniały nasze działania od moralnego osądu, pozytywnego bądź negatywnego.

Podam kilka przykładów, zaczynając od tego typu przypa­dków, jakie ma na uwadze Kant. Sukcesy bądź niepowodzenia naszych dokonań niemal zawsze w jakimś stopniu zależą od "czynników, nad którymi nie panujemy. Tak jest w przypadku morderstwa, aktu altruizmu, rewolucji, poświęcenia pewnych (własnych) interesów dla dobra innych — i prawie każdego działania doniosłego moralnie. To, co się uczyniło i co osądza się moralnie, częściowo determinują czynniki zewnętrzne. Jakkolwiek by nieskazitelnie dobra była wola sama w sobie, istnieje moralnie znacząca różnica między wyratowaniem ko­goś z płonącego budynku a zrzuceniem go z okna dwunastego piętra przy próbie ratowania. Podobnie moralnie znacząca jest różnica między wariacką jazdą samochodem a taką samą jazdą zakończoną zabiciem człowieka. Jednak to, czy lekkomyślny kierowca najedzie na przechodnia, będzie zależało od tego, czy przechodzień znajdzie się w miejscu, przez które tamten przejedzie na czerwonym świetle. To, co robimy, jest także ograniczone przez okoliczności i wybory, wobec których stajemy, te, zaś w znacznej mierze zdeterminowane są czynnikami na które nie mamy wpływu. Funkcjonariusz obozu koncentracyjnego mógłby wieść spokojne, niewinne życie, gdyby naziści nie doszli do władzy. A ktoś, kto przeżył spokojne i niewinne życie w Argentynie, mógł zostać funk­cjonariuszem obozu koncentracyjnego, gdyby w 1930 roku nie wyjechał z Niemiec w interesach.

Później poświęcę nieco więcej uwagi tym i innym przy­kładom. Tutaj podałem je, by zilustrować pewną kwestię ogólną. Gdy działanie w istotny sposób zależy od czynników, na które działający nie ma wpływu, a mimo to nie przestaje być dla nas pod tym względem obiektem osądu moralnego, możemy tę zależność określić mianem trafu w życiu moral­nym. Może to być traf dobry lub zły. A problem, który ten fenomen nasuwa — i który przywiódł Kanta do zaprzeczenia jego możliwości — polega na tym, że owe wywierające wpływ szeroko ujęte czynniki zewnętrzne wydają się przy bliższym . rozpatrzeniu równie niewątpliwie podważać naszą ocenę mo­ralną jak te wąsko rozumiane, zwykłe okoliczności usprawiedliwiające. Gdybyśmy konsekwentnie trzymali się warunku panowania nad czynnikami działania, groziłoby to podważe­niem większości ocen moralnych, których formułowanie wydaje się nam naturalne. Rzeczy, za które moralnie osądza się ludzi, na więcej sposobów determinuje to, na co nie mają oni j wpływu, niż to wynika z naszego początkowego rozeznania. I jeśli wymóg określenia winy i odpowiedzialności, który \ wydaje się tak naturalny, uwzględni te fakty, to niewiele przedrefleksyjnych osądów moralnych wyjdzie z tego cało. Ostatecznie wydaje się, że nic albo prawie nic z tego, co wiąże^ się z postępowaniem danej osoby, nie zależy od niej.

Czemu więc nie wyciągnąć wniosku, że warunek panowania nad czynnikami działania przyjmuje się błędnie — że jest to tylko z pozoru wiarygodna hipoteza, która upada w świetle oczywistych kontrprzykładów? Można by przecież poszukać jakiegoś warunku subtelniejszego, wyodrębniającego określone rodzaje braku kontroli, które rzeczywiście podważają pewne sądy moralne, lecz nie prowadzą do wniosku, którego przyjąć nie możemy — że większość bądź wszystkie sądy moralne na co dzień przez nas formułowane są nieuprawnione.

Ten zabieg jest jednak wykluczony, ponieważ mamy tu do czynienia z problemem filozoficznym. Warunek panowania nad czynnikami działania nie narzuca się nam jedynie jako uogólnienie pewnych oczywistych przypadków. Wydaje się trafny w od­niesieniu do innych przypadków, na które go rozciągamy, wykraczając poza ów pierwotny zestaw. Gdy podważamy dany osąd moralny, uwzględniając nowe przejawy nieobe­cności kontroli nad czynnikami działania, nie stwierdzamy po prostu tego, co wynikałoby z przyjęcia naszej ogólnej hipotezy, lecz w istocie przekonujemy się, że również w tych przypadkach można mówić o braku panowania nad czynnikami działania. Erozja sądu moralnego nie jest absurdalną konsekwencją uproszczonej teorii, lecz naturalną konsekwencją zwykłej idei oceny moralnej, gdy stosuje się ją, biorąc pod uwagę pełniejszy i dokładniejszy opis faktów. Byłoby więc błędem, gdybyśmy z niedopuszczalności konkluzji wnosili o potrzebie innego ujęcia warunków odpowiedzialności moralnej. Kiedy uważa się, że traf w ży­ciu moralnym jest rzeczą paradoksalną, nie popełnia się błędu etycznego czy logicznego, lecz dostrzega się jeden ze sposobów, w jaki warunki osądu moralnego, zasługujące intuicyjnie na przyjęcie, grożą jego całkowitym podwa­żeniem.

Przypomina to sytuację w innej dziedzinie filozofii — w teorii poznania. Tu także warunki, które wydają się zupełnie naturalne i wynikają ze zwykłych procedur kwes­tionowania i obrony roszczeń do wiedzy, jeśli trzymać się ich konsekwentnie, grożą podważeniem wszelkich takich rosz­czeń. Większość argumentów sceptycznych ma tę właściwość, że nie polega na narzuceniu jakichś arbitralnie surowych kryteriów wiedzy, wynikających z nieporozumienia, lecz zda się nieuchronnie rodzić z konsekwentnego stosowania zwyk­łych kryteriów2. Istnieje tu zasadnicza odpowiedniość, scep­tycyzm epistemologiczny bowiem rodzi się z namysłu nad rym, w jaki sposób nasze przekonania i ich stosunek do rzeczywisto­ści zależą od czynników, na które nie mamy wpływu. Nasze przekonania powstają w wyniku działania przyczyn zewnętrz­nych i wewnętrznych. Chcąc uniknąć pomyłki, możemy te procesy poddać bliższemu badaniu, lecz nasze wnioski na tym

1 Zob. Thompson Ciarkę, The Legacy of Scepticism, „Journal of Philosophy", LXIX, nr 20 (9 listopada 1972), s. 754-769.

następnym poziomie są rezultatem oddziaływań, których bezpośrednio nie kontrolujemy. Nic się pod tym względem nie zmienia, niezależnie od tego, jak daleko posuniemy się w badaniu. .Nasze przekonania zawsze są ostatecznie zależne od czynników, nad którymi nie mamy kontroli, i niemożność objęcia tych czynników kontrolą bez zdania się na łaskę jakichś innych prowadzi nas do wątpienia, czy w ogóle coś więjny. Wygląda na to, że jeśli jakieś nasze przekonania są prawdziwe, to jest to czysto biologiczny przypadek, nie zaś wiedza.

Traf w życiu moralnym jest do tego podobny, bo choć naturalne przedmioty moralnej oceny są pod rozmaitymi względami poza naszą kontrolą bądź są pod wpływem czegoś, co jest poza naszą kontrolą, nie możemy rozważać tych faktów, nie tracąc zdolności wydawania sądów. Z grubsza biorąc, naturalne przedmioty oceny moralnej zależą od zakłócającego tę ocenę trafu na cztery sposoby. Po pierwsze, mamy fenomen trafu konstytutywnego - idzie o to jakim się jest człowiekiem, przy czym nie chodzi o to po prostu, co się rozmyślnie czyni, lecz jakie mą się skłonności, zdolności i temperament. Inną kategorię stanowi traf co do okoliczności w obliczu jakiego rodzaju trudności i sytuacji stajemy. Dwie następne dotyczą przyczyn i skutków działania - oto jest rzeczą szczęścia, jak jest się w swym działaniu zdeterminowanym przez poprzedzające okoliczności oraz czym kończą się nasze działania lub projekty. Wszystkie te kategorie przedstawiają wspólny problem. Wszystkim miano­wicie przeciwstawia się idea, że można kogoś obwiniać za coś lub obdarzać szacunkiem tylko w tej mierze, w jakiej to coś od niego zależy. Wydaje się być czymś irracjonalnym przypisywa­nie komuś zasługi bądź obciążanie winą za rzeczy, nad którymi nie panuje, czy z powodu ich wpływu na skutki, nad którymi ma tylko częściową kontrolę. Takie rzeczy mogą tworzyć warunki działania, ale działanie można osądzać jedynie w tej mierze, w jakiej wykracza poza te warunki, a nie jest tylko ich rezultatem.

Rozważmy najpierw dobry i zły traf w przebiegu poczynań. Kant w cytowanym wyżej ustępie ma na myśli jeden przykład tej kategorii, ale obejmuje ona szeroki zakres przypadków. Mieści się w niej przypadek kierowcy przejeżdżającego dziecko wskutek fatalnego zbiegu okoliczności, artysty porzucającego żonę i pięcioro dzieci, by poświęcić się malowaniu', i inne, gdzie szanse niepowodzenia i sukcesu są nawet większe. Kierowca, jeśli jest całkowicie bez winy, będzie się czul strasznie z powodu własnej roli w wypadku, ale nie będzie musiał czynić sobie wyrzutów. Dlatego ten przykład żalu podmiotu działającego4 nie jest jeszcze przypadkiem złego trafu w życiu moralnym. Jeśli jednak ów kierowca winien jest choćby niewielkiego zaniedbania) — na przykład ostatnio nie sprawdzał hamulców - to o ile to zaniedbanie przy­czyniło się do śmierci dziecka, nie tylko będzie się czuł okropnie — ale będzie się obwiniał o spowodowanie śmierci. I tu mamy już do czynienia z przykładem trafu w życiu moralnym, bo gdyby nie powstała sytuacja, która wymagała gwałtownego hamowania, by nie najechać na dziecko, mu­siałby się tylko lekko obwiniać o samo zaniedbanie. Tym­czasem zaniedbanie jest identyczne w obu przypadkach, a kierowca nie ma wpływu na to, czy dziecko wybiegnie na drogę czy nie.

To samo dotyczy zaniedbań cięższego kalibru. Jeśli ktoś wypił za dużo i wjeżdża autem na chodnik, może zaliczyć się do moralnych szczęśliwców, jeśli na jego drodze nie znaleźli się piesi. Gdyby się znaleźli, byłby winien ich śmierci i praw­dopodobnie odpowiadałby przed sądem za zabójstwo. Skoro jednak nikt nie doznał obrażeń, to choć ani o ułamek nie zmniejsza to rozmiarów jego lekkomyślności, jest winny znacz -

Taki przypadek, rozważając życie Gauguina, omawia Bernard Wil­liams w Morał Luck, Proceedings of the Aristotelian Society", tom dodatkowy L (1976), s. 11.5-135 (mój esej w pierwotnej wersji był na to odpowiedzią). Williams zauważa, że choć nie można z góry przewidzieć sukcesu bądź porażki, najgłębsze retrospektywne uczucia Gauguina zwią­zane z jego decyzją będą określone przez rozwój jego talentu. Nie mogę się zgodzić z Wiiliamsem o tyle, że jego ujęcie nie wyjaśnia, dlaczego takie retrospektywne postawy można nazywać moralnymi. Jeśli sukces nie pozwala Gauguinowi usprawiedliwić się wobec innych, a determinuje jego najgłębsze uczucia, to dowodzi jedynie, że jego najgłębsze uczucia nie muszą być moralne. Nie dowodzi to, że moralność zależy od trafu. Gdyby odpowiedni sąd retrospektywny był sądem moralnym, zakładałby praw­dziwość hipotetycznego sądu sformułowanego z góry o postaci: „Jeśli opuszczę rodzinę i zostanę wielkim malarzem, będę usprawiedliwiony przez sukces, a jeśli nie zostanę wielkim malarzem, ten czyn będzie niewybaczalny." 4 Agent-regret, termin Williamsa.

nie lżejszego występku i zarzuty, jakie sam sobie i jakie jemu inni postawią, będą o wiele łagodniejsze. Weźmy inny przy­kład prawny: karą za usiłowanie zabójstwa jest mniejsza niż za dokonanie zabójstwa, jakkolwiek podobne byłyby intencje i motywy zabójcy i niedoszłego zabójcy. Okazuje się, że stopień winy może zależeć od tego, czy ofiara akurat miała na sobie kamizelkę kuloodporną, albo od tego, czy na torze pocisku nie znalazł się ptak — a więc od okoliczności, na które sprawca nie ma wpływu.

Wreszcie, mamy przypadki decyzji podejmowanej w wa­runkach niepewności — powszechne w życiu publicznym i prywatnym. Anna Karenina odchodzi z Wrońskim, Gau-guin porzuca rodzinę, Chamberlain podpisuje układ w Mo­nachium, dekabryści namawiają oddziały pod swoim dowó­dztwem do buntu przeciwko carowi, kolonie amerykańskie ogłaszają niepodległość wobec Wielkiej Brytanii, ktoś przed­stawia sobie dwoje ludzi w zamiarze swatania. We wszyst­kich takich przypadkach istnieje pokusa uznania, że w świe­tle tego, co wiadomo w danym momencie, musi być moż­liwa decyzja, w stosunku do której zarzuty będą nie na miejscu, niezależnie od tego, jak się sprawy potoczą. Tak jednak nie jest; gdy ktoś działa w takich warunkach, kładzie na szalę swoje życie lub pozycję moralną, obrót bowiem, jaki sprawy przybiorą, zdecyduje o tym, co uczynił. Moż­liwe jest ocenianie decyzji także z punktu widzenia tego, co można było w danym czasie wiedzieć, ale na tym sprawa się nie kończy. Gdyby dekabrystom w 1825 roku udało się obalić Mikołaja I i ustanowić rządy konstytucyjne, byliby bohaterami. Jednak nie tylko się im nie udało i musieli za to zapłacić, lecz nadto spadła na nich pewna odpowiedzial­ność za straszne kary wymierzone żołnierzom, którzy ich poparli. Gdyby rewolucja amerykańska zakończyła się krwa­wą klęską i represjami na większą skalę, to Jefferson, Franklin i Washington nadal mieliby poczucie, że ich próba była szlachetna i mogliby nawet nie żałować tego, idąc na szafot, ale musieliby też winić się za nieszczęścia, które ściągnęli na swoich ziomków. (Być może pokojowe próby reformy ostatecznie przyniosłyby skutek.) Gdyby Hitler nie podbił Europy i nie dokonał eksterminacji milionów ludzi, lecz umarł na atak serca po zajęciu Sudetów, to działanie Chamberlaina w Monachium oznaczałoby nadal nikczemną zdradę Czechów, ale nie byłoby wielką klęską moralną, z którą powszechnie łączy się jego nazwisko5.

W wielu przypadkach trudnego wyboru nie da się przewidzieć jego wyniku. Pewnego rodzaju ocen tego wyboru można] dokonać z góry, oceny innego rodzaju muszą poczekać na rezultat, ponieważ rezultat decyduje o tym, co się uczyniło. Ten sam stopień karygodności bądź zasługiwania na szacunek jeśli chodzi o intencję, motyw czy wzgląd da się pogodzić z szeroką gamą sądów, pozytywnych lub negatywnych, zależ­nych od tego, co się stało po wcieleniu w życie danej decyzji. Mens rea, które mogłoby istnieć pod nieobecność wszelkich następstw, nie wyczerpuje podstaw sądu moralnego. W szero­kiej klasie przypadków o niewątpliwym znaczeniu etycznym, od zaniedbania po wybór polityczny, faktyczne rezultaty dzia­łania mają wpływ na stwierdzenie winy bądź wyrażenie sza­cunku.

O tym, że są to sądy autentycznie moralne, nie zaś ekspresje chwilowych nastawień, świadczy fakt, że można z góry powiedzieć, na ile ów moralny werdykt będzie zależał od rezultatów. Kiedy ktoś przez zaniedbanie zostawia od­kręcony kran nad wanną, a w niej dziecko, to pędząc potem do łazienki będzie rozumiał, że jeśli dziecko się utopiło, zrobił coś strasznego, a jeśli nic się nie stało, to był tylko nieostrożny. Ktoś, kto staje na czele gwałtownej rewolucji przeciwko autorytarnemu reżimowi, wie, że jeśli mu się nie powiedzie, będzie odpowiedzialny za wiele próżnych cier­pień, jeśli jednak uda mu się, to wynik będzie dlań ich usprawiedliwieniem. Nie twierdzę, że historia może ex post usprawiedliwić każde działanie. Pewne rzeczy są same w so­bie rak złe bądź tak ryzykowne, że żaden rezultat nie skłoni nas do uznania, że były w porządku. Ale jeśli sąd moralny istotnie zależy od wyniku, to jest obiektywny i pozaczasowy i nie zależy od zmiany punktu widzenia, jaką przynosi sukces bądź klęska. Sąd po fakcie wynika z sądu hipotetycznego, który można sformułować wcześniej, i równie dobrze może to uczynić ten, kto angażuje się w dane działanie, jak też ktoś inny.

1 Zob. fascynujące, ale moralnie odpychające rozważania Maurice'a Merleau-Ponty^go na temat usprawiedliwienia przez historie, Humanis-me et Terreur, Paris 1947.

Wszystko to wydaje się absurdalne ze stanowiska, które uzależnia odpowiedzialność od sprawowania kontroli nad warunkami działania. Jak można być bardziej lub mniej win­nym zależnie od tego, czy dziecko weszło na jezdnię albo czy ptak znalazł się na linii strzału? Jest może prawdą, że to, co zostało uczynione, zależy nie tylko od stanu umysłu czy intencji działającego. Pytanie więc brzmi: dlaczego nie uznaje­my za irracjonalne opierania oceny moralnej na tym, co ludzie czynią — w tym szerszym sensie? Równa się to uznawaniu ich za odpowiedzialnych tak samo za to, co było sprawą losu, jak za ich własny wkład — o ile w ogóle przyczynili się do danej rzeczy w sposób uzasadniający formułowanie oceny, jeśli chodzi o przypadki zaniedbania i usiłowania, wydaje się obowiązywać schemat, że „rozmiar winy zależy od wyniku błędu w rozeznaniu czy zamiarach i od powagi rezultatu całego działania. Trudniej w ten sposób ujmować przypadki decyzji w warunkach niepewności, wydaje się bowiem, że tu zależnie od wyniku ogólny osąd może zmienić się z pozytyw­nego na negatywny. Ale tutaj też rozsądnym wydaje się pominąć te skutki wydarzeń zaszłych po podjęciu decyzji, które były tylko możliwe, a skoncentrować ocenę moralną na samej decyzji w świetle tego, co było prawdopodobne. Jeśli przedmiotem sądu moralnego jest osoba, to czynienie jej odpowiedzialną za to, co zrobiła w tym szerszym sensie, przywodzi na myśl mówienie o owej całkowitej odpowiedzial­ności, które ma swoje zastosowania prawnicze, ale jako stano­wisko moralne wydaje się niemądre.

Taki tok myślenia prowadzi do wydobywania z każdego działania jego moralnie istotnego sedna, jakiegoś wewnętrznego aktu czystej woli, który ocenia się ze względu na motyw i intencję. Takiego podejścia broni Adam Smith w Teorii uczuć morałnych,"zauważając jednak, że jest ono sprzeczne z naszymi faktycznymi sądami.

„Bez względu na to, jak bylibyśmy przekonani o praw­dziwości tej godziwej zasady, rozważając ją w sposób abstrak­cyjny, gdy weźmiemy pod uwagę konkretne przypadki, okaże się, że faktycznie następstwa, które mają wynikać z jakiegoś działania, mają znaczny wpływ na nasze poczucie zasługi czy winy i prawie zawsze albo wzmagają, albo pomniejszają po­czucie obu. W każdym z tych przypadków po bliższej obser­wacji okaże się, że nasze uczucia rzadko kiedy są całkowicie kierowane przez tę zasadę, którą wszyscy uznajemy uważając, iż powinna całkowicie je regulować."6

Joel Feinberg wskazuje ponadto, że ograniczanie dziedziny ' odpowiedzialności moralnej do świata wewnętrznego nie uod­porni jej na działanie przypadku. Także czynniki pozostające poza kontrolą działającego jak atak kaszlu, mogą równie niewątpliwie ingerować w jego decyzję, jak decydować, gdzie utkwi kula z jego broni7. Niemniej tendencja do redukowania zakresu ocen moralnych jest przemożna i nie ogranicza się do wpływu skutków. Usiłuje się, by tak rzec, izolować wolę z drugiej strony, wyodrębniając kategorię trafu konstytutyw­nego. Rozważmy to zatem.

W szczególności Kant obstawał przy moralnej nieistotności cech temperamentu i osobowości, na które wola nie ma wpływu. Takie cechy jak zdolność do współczucia lub chłód mogą stanowić oprawę, dzięki której posłuszeństwo wobec wymagań moralnych jest łatwiejsze lub trudniejsze, nie mogą jednak same być przedmiotem oceny moralnej, mogą tylko przeszkadzać w pewnej ocenie właściwego przedmiotu — de­terminacji woli przez motyw obowiązku. Stanowisko to wy­klucza ocenę wielu cnót i ujemnych cech charakteru, które wpływają na wybór, ale z pewnością nie dadzą się ująć bez reszty jako dyspozycje do rozmyślnego działania w określony sposób. Człowiek może być chciwy, zawistny, tchórzliwy, obojętny, skąpy, nieżyczliwy, próżny czy zarozumiały, lecz zachowywać się bez zarzutu dzięki kolosalnemu wysiłkowi woli. Posiadanie tych złych cech oznacza niezdolność do uniknięcia pewnych uczuć w pewnych okolicznościach i do­znawanie silnych impulsów do złego postępowania. Nawet jeśli panuje się nad tymi impulsami, nadal nie jest się wolnym od złych cech. Człowiek zawistny nie znosi, gdy inni osiągają sukcesy. Można go moralnie potępić jako zawistnika, nawet jeśli składa im najserdeczniejsze gratulacje i nie czyni nic, by ich sukces przedstawić w złym świetle albo przywłaszczyć sobie. Podobnie zarozumialstwo nie musi polegać na tym, że się je okazuje. Występuje w całej pełni u kogoś, kto nie potrafi

6 Adam Smith, Teoria uczuć moralnych, przeł. Danuta Petsch, War­szawa 1989, s. 137 i nast.

7 Problematic Responsibility in Law and Morals, w: Joel bemberg, Doing and Desewing, Princeton 1970.

zwalczyć ukrytej satysfakcji z wyższości własnych dokonań, talentów, urody, inteligencji czy cnoty. Ta właściwość może być w jakiejś mierze skutkiem wcześniejszych wyborów; w jakiejś mierze też można się pod tym względem zmienić dzięki aktualnemu postępowaniu. Jednak głównie jest to rzecz konstytutywnego nieszczęścia w życiu moralnym. A mimo to potępia się ludzi moralnie za takie cechy, a szanuje za inne, również niezależne od woli: ocenia się ich za to, jacy są.

Kant upatruje w tym brak spójności, bo skoro każdemu nakazuje się cnotę, musi ona być dla każdego możliwa. Jednym może przychodzić łatwiej niż innym, ale jej osiągnięcie musi być możliwe dzięki dokonywaniu właściwych wyborów niezależnie od tego, jaki temperament temu towarzyszy. Można chcieć być hojnym lub żałować, że się takim nie jest, nie ma jednak sensu potępiać siebie czy kogokolwiek za cechę niezależną od woli. W potępieniu zawiera się przekonanie, że nie powinno się być takim czy innym, nie zaś że to nieszczęście, że się takim jest.

Kantowska konkluzja jest jednak intuicyjnie nie do przyjęcia. Możemy być przekonani, że sądy moralne, o których mowa, są irracjonalne, lecz gdy tylko ustanie argumentacja, bezwiednie do nich wracamy. Ten schemat osądzania występuje powszechnie.

Trzecią kategorią trafu w życiu moralnym, którą należy rozważyć, a o której wspomnę tylko krótko jest traf co do sytuacji, z jakimi człowiek ma do czynienia. To, czego się od nas żąda, byśmy czynili, próby moralne, wobec których stajemy, są w istotny sposób zdeterminowane przecz czynniki od nas niezależne. Co do danej osoby, prawdziwe może być twierdzenie, że w sytuacji niebezpiecznej zachowałaby się tchórzliwie albo po bohatersku, lecz jeśli nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji, w ogóle nie będzie miała okazji, by się w ten sposób zhańbić lub odznaczyć, i jej bilans moralny wypadnie inaczej1'.

Znamiennego przykładu dostarcza tu polityka. Zwykli obywatele Niemiec nazistowskich mieli okazję, by zachować się heroicznie, występując przeciwko reżimowi, mieli też oka­zję, by zachować się marnie, i większość obciąża wina za to, że nie sprostali tej próbie. Jest to jednak próba, której nie byli poddani obywatele innych krajów, tak że choćby i oni — czy część z nich — w podobnych okolicznościach zachowali się równie licho jak Niemcy, to po prostu do tego nie doszło i dlatego podobna wina na nich nie ciąży. Znów tutaj moralnie jest się na łasce losu, a po namyśle może się to wydawać irracjonalne, jednak bez tego nie sposób byłoby rozpoznać naszych zwykłych moralnych postaw. Osądzamy ludzi za to, co faktycznie czynią lub czego nie czynią, a nie za to, co czyniliby, gdyby znaleźli się w innych warunkach10.

Również ta forma determinowania sfery moralnej przez to co faktyczne jest paradoksalna, zaczynamy jednak rozumieć,

' „Może tu leży jakiś niepiśmienny Milton, Cromwell jakiś krwią kraju swego nie splamiony." Thomas Gray, Elegia napisana na wiejskim cmen­tarzu.

Niezwykłego przykładu sytuacyjnego trafu moralnego dostarcza tego rodzaju dylemat moralny — wobec którego można się znaleźć — gdy nie ponosi się żadnej winy, lecz nie da się zrobić nic, co nie byłoby zle. Zob. rozdział piąty tej książki oraz artykuł Bernarda Williamsa Ethical Consis-tency, „Proceedings of the Aristotelian Society", tom dodatkowy XXXIX (1965); przedrukowany w B. Williams, Problems of the Self, Cambridge 1973, s. 166-186.

111 Traf sytuacyjny może się rozciągać na inne niż jednostkowe za­chowania aspekty sytuacji. Na przykład podczas wojny wietnamskiej nawet ci obywatele USA, którzy od razu wystąpili energicznie przeciwko poczynaniom swego kraju, często czuli się skompromitowani jego zbrod­niami. W tym wypadku nie można nawet mówić o ich odpowiedzialności; nic bodaj nie mogli zrobić, by zapobiec temu, co się dzieje, tak że owo poczucie uwikłania może się wydawać niezrozumiałe. Ale jest prawie niemożliwe patrzeć na zbrodnie własnej ojczyzny tak samo jak patrzy się na zbrodnie innego kraju, jakkolwiek podobna byłaby w obu przypadkach niemożność położenia im kresu. Jest się obywatelem jednego z nich i ma się związek z jego poczynaniami (choćby tylko poprzez podatki, których nie można wycofać) — podczas gdy z poczynaniami innego kraju nie jest się związanym. To sprawia, że można się wstydzić własnego kraju i czuć się ofiarą moralnego złego trafu z tego powodu, że było się Amerykaninem w latach sześćdziesiątych.

jak głęboko paradoks tkwi w pojęciu odpowiedzialności. Dana osoba może być odpowiedzialna tylko za to, co czyni; ale to, co czyni, wynika z wielu rzeczy, których nie czyni; zatem nie jest moralnie odpowiedzialna za to, za co jest i za co nie jest odpowiedzialna. (To nie sprzeczność, lecz paradoks).

Trudno nie dostrzec, że istnieje związek między problemami odpowiedzialności i kontroli a problemem jeszcze bardziej znanym - wolności woli. Chodzi o ostatni rodzaj trafu w życiu moralnym, jaki chcę tutaj omówić, choć w ramach tego eseju mogę tylko wskazać na jego związek z innymi rodzajami.

Jeśli nie można być odpowiedzialnym za konsekwencje własnych czynów wynikłych z działania czynników niezależnych ani za czynniki poprzedzające własne czyny, będące właściwościami temperamentu niezależnymi od woli, ani za okoliczności stanowiące o tym, przed jakimi wyborami moralnymi się staje - to jak można być odpowiedzialnym za owe nagie akty samej woli, skoro to właśnie one są wytworem uprzednich okoliczności leżących poza jej kontrolą?

Tak oto przy bliższym rozpatrzeniu sprawy obszar autentycznego działania, a więc i uprawnionego osądu moralnego, wydaje się kurczyć do jakiegoś punktu pozbawionego rozciągłości. Wszystko zdaje się być wynikiem łącznego wpływu czynników nad którymi działający nie panuje, poprzedzających działanie lub po nim następujących. Ponieważ działający nie może być za nie odpowiedzialny, nie może być odpowiedzialny za rezultaty ich wpływu, a tym samym postawy moralne przestają być nieuprawnionym przedmiotem oceny - chociaż można posłużyć się jakimiś ich estetycznymi czy innymi odpowiednikami.

Oczywiście można też nie przyjmować do wiadomości tych wniosków, istotnie bowiem wydają się one nie do zaakceptowania, gdy tylko przestajemy się zastanawiać nad argumentami. To prawda, że gdyby pewne okoliczności zewnętrzne ułożyły się inaczej, wówczas dany niegodziwy zamiar nie przyniósłby złych konsekwencji i nie dokonano by żadnego naprawdę karygodnego czynu; skoro jednak tak się nie stało i działającemu udało się dokonać, powiedzmy, szczególnie okrutnego morderstwa, to to właśnie uczynił i za to jest odpowiedzialny. Podobnie możemy przyznać, że gdyby pewne uprzednie warunki były inne, działający wcale nie stałby się osobą zdolną do takiego czynu; ale skoro właśnie srał się tak kanalią jaką jest (co było nieuchronnym skutkiem uprzednie! warunków) — człowiekiem, który dopuścił się morderstw? — za to właśnie można go potępić. W obu przypadkach jest odpowiedzialny za to, co faktycznie czyni, nawet jeśli faktycz­nie jest w istotny sposób zależny od tego, na co nie ma wpływu. To pojednawcze ujęcie naszych sądów moralnych pozostawiałoby miejsce dla zwykłych warunków odpowie­dzialności — wykluczających działanie pod przymusem, w sta­nie niewiedzy albo nieumyślne — jako współokreślających kwalifikację czynu — nie ma jednak wykluczać wpływu wielu rzeczy, które nie są dziełem działającego".

Jedyną wadą tego rozwiązania jest to, że nie tłumaczy, skąd biorą się problemy sceptyka. Nie wynikają bowiem z narzuce­nia jakiegoś arbitralnego wymogu zewnętrznego, lecz z samej natury sądu moralnego. W potocznym wyobrażeniu, którym kierujemy się pytając, co ktoś czyni, musi zawierać się wyjaś­nienie, dlaczego może się nam wydawać konieczne wyłączenie wszystkiego tego, co się po prostu zdarza — choćby nawet wskutek takiego wyłączania nic w końcu nie pozostało. A w naszym zwykłym rozumieniu poznania musi być coś, co wyjaśnia, dlaczego zdają się je podkopywać czynniki wpływa­jące na nasze przekonania, a nie podlegające kontroli pod­miotu — tak że wiedza wydaje się niemożliwa bez ugrun­towania w autonomicznym rozumie, które także nie jest możliwe. Zostawmy jednak epistemologię, a skupmy się na działaniu, charakterze człowieka i ocenie moralnej.

Problem bierze się, jak sądzę, stąd, że podmiotowi, który działa i jest przedmiotem oceny moralnej, zagraża rozpad wskutek redukcji jego działań i intencji do klasy zdarzeń. Moralny sąd o danej osobie jest sądem nie o tym, co się jej przydarza, lecz o niej samej. Nie orzeka po prostu, że pewne zdarzenie lub stan rzeczy są fortunne, godne pożałowania bądź

straszne. Taki sąd nie jest oceną określonego stanu świata czy stanu danej jednostki w świecie. Nie sądzimy jedynie, że byłoby lepiej, gdyby była ona inna albo gdyby jej w ogóle nie było, albo gdyby nie uczyniła którejś z tych rzeczy, j które uczyniła. Osądzamy ją, a nie jej istnienie czy cechy. Koncentrowanie się na wpływie tego, co od niej niezależne, sprawia, że owo odpowiedzialne ja wydaje się znikać, wchło­nięte przez porządek samych tylko zdarzeń.

Ale co właściwie mamy na myśli, twierdząc, że dana osoba musi być, żeby być przedmiotem tych postaw moralnych? Choć łatwo jest podważyć pojęcie działania, to jego pozytyw­na charakterystyka sprawia niemałe trudności. Wiadomo o tym z literatury na temat wolnej woli.

Myślę, że ten problem w pewnym sensie nie ma roz­wiązania, ponieważ w idei działania zawiera się coś, co nie daje się pogodzić z rozumieniem działań jako zdarzeń czy ludzi jako rzeczy. Ale gdy odsłania się zewnętrzne determinanty tego, co ktoś uczynił, analizując krok po kroku ich wpływ na skutki, na charakter osoby i na sam wybór, stopniowo staje się jasne, że działania są zdarzeniami, a ludzie rzeczami. W końcu nie zostaje nic, co dałoby się przypisać odpowiedzialnemu ja, i mamy do czynienia jedynie z określonym fragmentem szer­szej sekwencji zdarzeń godnych ubolewania lub pochwały, ale nie — potępienia czy szacunku.

Chociaż nie potrafię zdefiniować pojęcia czynnego ja, które w ten sposób zostaje podważone, można coś powiedzieć o jego źródłach. Istnieje ścisły związek między naszymi uczu­ciami dotyczącymi nas samych a naszymi uczuciami dotyczący­mi innych. Poczucie winy i oburzenie, wstyd i pogarda, duma i podziw to dwie strony, wewnętrzna i zewnętrzna, tych samych postaw moralnych..; talie możemy postrzegać siebie tylko jako Fragmentów świata, a z owej strony wewnętrznej czerpiemy pewne przybliżone wyobrażenie granicy między tym, co jest nami, a tym, co nami nie jest, miedzy tym, co robimy, a tym, co się nam przydarza, między tym, co jest naszą osobowością, a tym co stanowi korzystny zbieg okoliczności. Również w odniesieniu do innych posługujemy się tym samym pojmowaniem od wewnątrz działającego ja. Co się tyczy nas, czujemy się dumni, jest nam wstyd, mamy poczucie winy, wyrzuty sumienia i odczuwamy żal z powodu własnego czynu. Nie traktujemy własnych działań i własnego charakteru jedynie jako szczęśliwych czy nieszczęśliwych epizodów, cho« mogą być i tym. Nie potrafimy przyjąć jedynie zewnętrzne™ perspektywy przy ocenie samych siebie, tego, czym w najgłębszej swej istocie jesteśmy i co czynimy. I tak jest nawet wtedy, gdy pojęliśmy, że nie jesteśmy odpowiedzialni za własne! istnienie ani za własną naturę, ani za to, jakich wyborów! musimy dokonywać, ani za okoliczności sprawiające, że nasze czyny mają takie a nie inne następstwa. Są to nadal nasze własne czyny, a my nadal jesteśmy sobą, mimo przekonujących argumentów, w świetle których można wątpić, czy w ogóle istniejemy.

Tę właśnie wewnętrzną perspektywę rozciągamy w sądzie moralnym na innych — wtedy, gdy osądzamy ich, a nie to, że są pożądani czy użyteczni. Rozciągamy na innych odmowę ograniczania się do oceny zewnętrznej i przyznajemy im taką | samą jaźń jak nasza własna. Ale w obu przypadkach idzie to na J przekór brutalnemu włączaniu istot ludzkich i wszystkiego, co [ do nich należy, w świat, z którego nie da się ich już wyodręb- | nić, tak że nie będzie można traktować ich inaczej niż tylko jako jego treści. Owa perspektywa zewnętrzna narzuca się [ nam, choć się jej opieramy. Dzieje się tak między innymi na drodze stopniowej erozji tego, co my sami czynimy, poprzez odejmowanie tego, co się wydarza12.

Włączenie następstw do pojęcia tego, co uczyniliśmy, i oznacza uznanie, że jesteśmy częścią świata, jednakże paradok-salność trafu w życiu moralnym rodząca się z takiego uznania pokazuje, że nie możemy się kierować tą perspektywą, nie pozostawia nam bowiem nikogo, kto by tu był. To samo okazuje się, gdy spostrzegamy, że determinizrn usuwa od­powiedzialność. Gdy tylko popatrzymy na to, co czynimy lub co czyni ktoś inny, jako na coś, co się zdarza, tracimy z oczu ideę, że oto spełnia się jakiś czyn i że możemy osądzać sprawcę, a nie samo tylko zdarzenie. To tłumaczy, dlaczego

1 12 Por. rozważania P.F. Strawsona na temat konfliktu miedzy nastawieniem przedmiotowym a postawami polegającymi na uznawaniu danego obrotu sprawy za efekt własnego działania w artykule pt. Freedom and Resentment, „Proceedings of the British Academy", 1962, prze­drukowanym w: P.F. Strawson (wyd.), Studies in the Philosophy of Thought and Action, London 1962 oraz w: P.F. Strawson, Freedom and Resentment and Other Essays, Methuen, London 1974.

odrzucenie determinizmu niebardziej sprzyja pojęciu działania niż jego uznanie, na co często zwracano uwagę. I w jednym, i w drugim przypadku patrzy się na ów czyn z zewnątrz, jako na część biegu zdarzeń.

Trafu w życiu moralnym nie można zrozumieć bez wyjaś­nienia wewnętrznej koncepcji działania i jej szczególnego związku z postawami moralnymi ujmowanymi jako przeci­wieństwo innych rodzajów wartości. Nie rozporządzam takim wyjaśnieniem. Granice możliwości rozwiązania owej kwestii trafu można określić jedynie poprzez ustalenie, czy niezgod­ność między tą koncepcją a rozmaitymi przejawami braku kontroli nad naszymi czynami nie jest pozorna. Na ten temat też nie mam nic do powiedzenia. Ale nie wystarczy stwierdzić po prostu, że nasze podstawowe postawy moralne wobec samych siebie i wobec innych są określone przez to co rzeczywiste; są one bowiem także zagrożone przez źródła tej rzeczywistości oraz przez zewnętrzne spojrzenie na działanie, narzucające się nam, gdy spostrzegamy, jak bardzo wszystko, co czynimy, zależy od świata, którego nie stworzyliśmy.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mill-wybor, APS, Etyka ogólna i zawodowa
Singer-etykaprak, APS, Etyka ogólna i zawodowa
Etyka ogólna i zawodowa notatki
Etyka ogólna i zawodowa, notatki
Etyka ogólna i zawodowa notatki
Etyka reklamy, Cosinus org reklamy I, prawo etyka kultura zawodowa
Test Psychologia, APS, Psychologia Ogólna
G, APS-PEDAGOGIKA OGÓLNA, Problemy Współczesnej Europy-Zenon Krajewski
07-etyka menedżera i zawodowa
Etyka i odpowiedzialnosc zawodowa
D, APS-PEDAGOGIKA OGÓLNA, Problemy Współczesnej Europy-Zenon Krajewski
Etyka ogólna - Spis treści, 1. FILOZOFIA, licencjat
Seneka, STUDIA, Etyka ogólna
psychologia Wykład 5, APS, Psychologia Ogólna
psychologia egzamin, APS, Psychologia Ogólna
Etyka ogólna dla pedagogów. Wykład, notatki
I, APS-PEDAGOGIKA OGÓLNA, Problemy Współczesnej Europy-Zenon Krajewski
07 etyka menedżera i zawodowa

więcej podobnych podstron