Bożena Labus
SŁOŃ KUBUŚ
ZOSTAJE ŻEGLARZEM
Był wczesny wiosenny poranek.
Na lazurowym niebie różowe obłoczki i białe chmurki urządziły wyścigi. Gnane podmuchami wiatru pędziły w stronę słońca.- Będę pierwsza- wołała radośnie chmurka Kasia ! - Nie to ja wygram !- podskakiwał obłoczek Grześ. Wróble, siedzące na czerwonym dachu przyglądały się tej zabawie zdziwione.
Złoty, cieniutki promyk słońca przemknął pomiędzy
nimi i wpadł przez otwarte okno do pokoju Kubusia. Mały słonik zakręcił długą, szarą trąbą i wtulił się w poduszkę.
- Kubusiu czas wstawać- połaskotał go po różowym uchu. Słonik nic tylko naciągnął niebieską kołderkę na głowę.
Promyk pokręcił się po pokoju i ruszył w kierunku szklanych dzwonków, wiszących pod sufitem. - Wietrze, wietrze !- zawołał. Uśmiechnięty Zefirek uniósł firankę i dmuchnął z całej siły- Pchu...!, Pchu...! Dzwoneczki zadźwięczały- dyń!, dyń!
Kubuś przeciągnął się i ziewnął serdecznie, prostując trąbę.- Trututu!- zatrąbił. Złoty promyk usiadł mu na nosie- O dzień dobry Kosmku- powiedział Kubuś.- Witaj Kubusiu. Mam Ci przekazać WIELKĄ NOWINĘ- ściszając głos rzekł promyk. - Widziałem żaglówkę na jeziorze- dokończył z tajemniczą miną.
- Żaglówkę !!!- granatowe oczy Kubusia zrobiły się wielkie jak śliwki.- Popłyniemy w rejs, w rejs dookoła jeziora !- zawołał słonik i wyskoczył z łóżeczka.- Muszę się spakować!- gorączkowo przerzucał zabawki w pokoju. Wreszcie włożył białe spodenki i słomkowy kapelusz, i z plecakiem, i pękiem kolorowych baloników stanął przy drzwiach.
Promyk spojrzał przez okno. Pusta ulica złociła się w słońcu. Soczyste, zielone liście drzew szemrały cichutko. Wszystko obiecywało przygodę. - Droga wolna- zagwizdał Kosmyk i razem z Kubusiem zjechali po srebrzystej rynnie w dół.- Bęc- plasnął słonik na kępę trawy.
Rozejrzeli się ostrożnie wkoło i popędzili przez zaspane jeszcze miasto nad przystań.
Białe żagle trzepotały na wietrze. Smukłe jachty
unosiły się lekko na wodzie. W granatowo-zielonej toni jeziora przeglądały się brunatno- szare masywy górskie. Promyk z Kubusiem wpadli, tupiąc nóżkami na drewniany pomost.- Spójrz tam, tam !- krzyczał słonik - stoi nasza żaglówka. Pobiegli dalej, omijając kutry i łodzie przywiązane do pali.- Jaka piękna- z zachwytem wyśpiewał promyk i musnął jej żagle. Wskoczyli do środka i odwiązali białe, grube sznurki. Wiatr dmuchnął z całej siły, żagiel nadął się i ... ruszyli, krojąc fale.- Hurra!!! Jak wspaniale !- wrzeszczał Kubuś, pociągając za linki, a kolorowa wstążka na jego kapeluszu dyndała na wietrze.
W prawo, w lewo, prosto, ósemkami przyjaciele szaleli na wodzie. Nagle rozbawieni nie zauważyli, że wjechali w sitowie. Żagle zwinęły się, schudły i łódka zatrzymała się w miejscu. W zielonym, gęstym tataraku usłyszeli ciche pochlipywanie.- Oj, oj, oj !- płakała mała żabka,
siedząca na szarym kamieniu, porośniętym mchem.- A co Ci się stało ?- zapytał słonik Kubuś.- Jestem nieszczęśliwa- odpowiedziała żaba- chciałabym zobaczyć inne jeziora i poznać inne żaby, a nie mogę się stąd ruszyć- wyjaśniła.- Dlaczego nie popłyniesz?- zapytał Kosmyk- Oj ! Tutaj mogę pływać tylko dookoła jeziora, a ja chciałabym polecieć, jak ptaki- dokończyła mała, zielona żaba z łzą w oku.
Słonik zamyślił się bardzo, tak bardzo, że aż zmarszczył czoło. Wreszcie uniósł w górę trąbę- Wiem !- powiedział- pofruniesz razem z balonikami- dodał i przywiązał wesołe, kolorowe baloniki do brzuszka żaby.
Zwierzątko wolno odrywało się od ziemi i unosiło w powietrzu.- Lecę, lecę !- wołała radośnie żaba. Pomachała im z góry na pożegnanie i pofrunęła wysoko w chmury odkrywać nowy świat.
Silny wiatr dmuchnął w żagle, woda w jeziorze pociemniała. Płótno zatrzepotało i łódka ruszyła z pędem. Kosmyk z trudem trzymał się sznurka.- Kubusiu zwolnij !- prosił.- Nie mogę, ach !- zdyszany słonik próbował złapać szamocący się żagiel. Ominął czerwony kuter i popłynął w stronę skał.
- Kubusiu nie w tą stronę!- zawołał Kosmyk i zamknął oczy. Słonik dzielnie pokierował szalejącą żaglówką i przybił do piaszczystego brzegu. Szorstki piasek i żwir odbiły się od białego dziobu.
Zacumowali i wyskoczyli na wilgotną plażę.- Nie bój się Kosmku, już po strachu- powiedział przyjaźnie Kubuś. Promyk rozejrzał się niepewnie wkoło.
-Kubusiu jak my teraz wrócimy? Drugi brzeg jest tak daleko- zmartwił się Kosmyk. Wtem usłyszeli cichy szelest. Spod skały wyszła mała, różowa myszka i przyglądała im się uważnie.
- Jestem myszka- przedstawiła się, podchodząc bliżej.- Miło Cię poznać- powiedział promyk- To jest Kubuś, a ja nazywam się Kosmyk.
-Mieszkasz tu, na tym surowym, piaszczystym brzegu?- zdziwiony zapytał Kubuś. -Tak- odpowiedziała myszka-
I nie zamieniłabym tego miejsca na żadne inne. Tam w skale mam przytulną norkę, a pomiędzy głazami rosną dzikie jagody i trawa. Codziennie oglądam jak różowe słońce kąpie się w złotej tafli jeziora. Cudowny widok- odparła zachwycona i szczęśliwa.
-To dziwne- powiedział Kubuś.- Wcześniej spotkaliśmy żabę, która chciała latać, teraz Ty mówisz, że chcesz tutaj zostać. Tak czas wracać do domu- rozważał słoniki. Promyk również spojrzał w stronę słońca- Oj tak, tak! Wracajmy!- poprosił.
Szybko pożegnali się z różową myszką, otrzepali żagiel z piasku i zepchnęli łódkę po piaszczystym brzegu. Żaglówka unosiła się na falach i płynęła w stronę zachodzącego słońca. Ptaki ćwiczyły przed wieczornym koncertem. Przyjaciele sprawnie dobili do brzegu i zacumowali. Słońce rysowało tęczową drogę na lustrze jeziora. Spóźnione promyki licznie wędrowały po niej do domu. Kosmyk odwrócił się i spojrzał na słonika- Do zobaczenia Kubusiu!- smutno powiedział.- Cześć Kosmku. Wpadnij po mnie jeszcze!- zawołał Kubuś i przyjaciele pomachali sobie na pożegnanie.
Kubuś zarzucił plecak na ramię i co tchu popędził przez miasto do domu.- Jak dobrze- mruczał po chwili, gdy wykąpany kładł się do łóżeczka.
-Dobranoc- nuciły gwiazdy.
I cały świat okryła granatowa cisza. Tylko księżyc marzyciel, wystawiał srebrzyste czoło na podmuchy wieczornego wiatru i rozmyślał o nowych planetach, szybujących we wszechświecie.
25 LISTOPAD 2003
KONIEC
O TYM JAK SANDAŁY ROZRABIAŁY - Danuta Zawadzka
K
W szafce na obuwie mieszkały sandały,
Które latem z Olą cały świat zwiedzały.
Lecz nie było łatwo tym butom dogodzić,
Bo nie potrafiły się ze sobą zgodzić.
Gdy lewy na spacer chciał się wybrać z Olą,
Prawy mówił, że go dziś podeszwy bolą.
Gdy zaś prawy szeptał, że chce iść do lasu,
Lewy odpowiadał: „ Teraz nie mam czasu!”
I tak coraz głośniej oba się kłóciły,
Aż w końcu ze złości strasznie się pobiły.
Podarły paseczki, zniszczyły zapięcia,
Rozdarły podeszwy bijąc się zawzięcie.
Kiedy przed spacerem Ola je ujrzała,
Bardzo się na oba buty rozgniewała.
Krzyknęła: „ O rety! Co narobiłyście?
Od palców po pięty wszystko zniszczyłyście!.
Słysząc to sandały, bardzo posmutniały,
No, bo zrozumiały, że narozrabiały.
Pomyślały zatem: „ Zamiast toczyć boje,
Lepiej było spacer planować we dwoje.
Teraz zamiast chodzić z Olą na wycieczki,
Będziemy leżały na dnie tej szafeczki.”