Czy zmierzch państwa narodowego ?
Jerzy Chodorowski
Fragmenty książki Jerzego Chodorowskiego - "Czy zmierzch państwa narodowego ?"
PRZEDMOWA
Europa -- ongiś kolebka państw narodowych, zmierza dziś do sytuacji, w której może stać się ich grobem. Obserwacja funkcjonowania współczesnego państwa oraz środowiska, w którym ono działa, pozwala uchwycić kilka istotnych zmian w jego charakterze, zaszłych głównie podczas ostatniego półwiecza.
1. Nastąpiło przesuniecie istotnych celów i funkcji państwa z zapewnienia obywatelom bezpieczeństwa na rozdział zasobów społecznych uzyskiwanych przede wszystkim z podatków: zabieranie jednym grupom, a dawanie innym. Zalegalizowana została jego rola Robina Hooda czy Janosika w sferze najbardziej konfliktowej. Państwo dokonuje redystrybucji dochodów między tymi, którym się powiodło, którzy wygrali i mają, a tymi, którzy przegrali i nic mają; między zapobiegliwymi i pracowitymi a niedbałymi, lekkomyślnymi; między "urodzonymi w czepku" a "pechowcami".
2. Państwo jest zmuszane do rezygnacji z części swych kompetencji na rzecz organizacji i instytucji międzynarodowych. Wobec tego wszystkie ważne problemy globalne wkraczają do państw narodowych i wszystkie ważkie problemy państw narodowych przekraczają granice narodowe, stając się problemami globalnymi: zaciera się granica między tym, co wewnątrzpaństwowe, a tym, co międzynarodowe.
3. Doraźne i z reguły bezskuteczne reagowanie państwa na erozję podstaw jego władzy rodzi umiejętnie w społeczeństwach podtrzymywane przekonanie o nieuchronności istotnego osłabienia czy nawet likwidacji państw narodowych.
4.W tym samym kierunku działa rozbicie władzy państwa i ograniczenie jego suwerenności wewnętrznej. Pojawiają się nowi pretendenci do udziału w wyłącznej władzy państwa: związki zawodowe, przedsiębiorstwa wielonarodowe, syndykaty, organizacje terrorystyczne, gangi przestępcze, a w Unii Europejskiej zorganizowane i jawnie działające grupy nacisku.
5. Państwo jako organizacja polityczna pozostało scentralizowane, zaś jego gospodarka została włączona do systemu gospodarki światowej, stąd naród bidzie mieć ogromne trudności w zachowaniu swej integralności i niezależności: gdzie indziej bowiem (mianowicie w granicach własnego państwa) znajduje się jego gleba kulturowa, a bardzo czysto gdzie indziej (poza granicami państwa) podejmowane są ważne dlań decyzje ekonomiczne.
6. W konsekwencji krystalizuje się nowe społeczeństwo obywatelskie wykraczające poza granice terytorium państwowego i poza granice tożsamości narodowej.
7. Wzrasta wrogość społeczeństwa do państwa, podsycana przez nowe ruchy społeczne (ekologiczny, pacyfistyczny, feministyczny, praw człowieka, wyzwolenia homoseksualistów, potencji ludzkiej itp.), dążące m.in. do delcgitymizacji jego władzy. Po państwie panującym nad społeczeństwem nadchodzi społeczeństwo panujące nad państwem.
Na tle zasygnalizowanych powyżej zasadniczych zmian w charakterze i środowisku współczesnego państwa pojawiają się różne projekty, a nawet konkretne plany, politycznej przebudowy świata. Lansują one utworzenie w miejsce suwerennych państw narodowych, regionalnych państw związkowych (np. w Europie -- Stanów Zjednoczonych Europy), bądź też Federalnej Republiki Światowej. Ich główne niebezpieczeństwo dla bytu państwa narodowego polega na tym, że propagowane są bardzo czysto łącznie z zapewnieniami uszanowania przez superpaństwo odrębności państwowych i na rodowych jego partnerów.
"Gwarancje" te, jeśli nic są cynicznym wybiegiem, a tylko szczerą naiwnością, dowodzą braku znajomości logiki rządzącej strukturą wielkich bloków politycznych: jeśli będą to państwa związkowe, już samo przystąpienie do ich konstruowania będzie musiało pociągnąć za sobą demontaż państw narodowych, oczywiście z, początku cząstkowy i niezauważalny, prowadzony według klasycznych reguł społecznej eutanazji. Z czasem, gdy operacja będzie już poważnie zaawansowana, pojawią się wszystkie ujemne jej następstwa dla tożsamości narodu, wystąpią pierwsze symptomy jego rozmywania się i początki zaniku. I nie pomogą tu żadne zapewnienia, że będzie inaczej, tak jak nie pomogły ongiś zapewnienia wodzów i ideologów rewolucji, że federacja państw socjalistycznych zapewni jej narodom bujny rozwój: socjalistyczny w treści, a narodowy w formie. Znajomość całej tej - dość skomplikowanej i celowo gmatwanej - problematyki związanej z "ewolucją" (kierowaną) państwa jest w Europie niewielka, a w Polsce prawic zerowa. Na ogól ludzie nie dostrzegają, że przygotowywany jest demontaż państwa narodowego celem stworzenia gruntu pod supermocarstwo europejskie, a pojutrze światowe.Zasłona pozorów jest jeszcze gęsta: orkiestry grają hymny narodowe, na maszty są wciągane flagi narodowe, kompanie honorowe prezentują broń, odbywają się manewry i rewie armii narodowych, przedstawiciele dyplomatyczni są przyjmowani i wysyłani do różnych państw narodowych, ale za tą dekoracją narodową czynione są już przygotowania do istotnych zmian na polityczno-ustrojowej scenie Europy. Przede wszystkim państwa narodowe tracą różne kompetencje na rzecz organizacji międzynarodowych i - co równie ważne - odbywa się intensywne urabianie opinii publicznej, a w pierwszym rzędzie młodzieży w duchu przychylnym i nawet entuzjastycznie przyjaznym dla wszelkiego rodzaju pomysłów i akcji ponadnarodowych. Stąd ludzie pochłonięci codzienną walką o przetrwanie polityczne i zajęci doraźnymi rozgrywkami o władzę, z reguły nic widzą lub nie chcą widzieć odległych celów, ku którym zmierza rozwój form życia państwowego, - celów stanowiących zagrożenie dla państwa narodowego. Tylko nieznajomością tego zagrożenia można wytłumaczyć pewne fakty rażąco ze sobą sprzeczne: oto ci sami ludzie, wyrażający w sondażach opinii publicznej poparcie dla wejścia Polski do Unii Europejskiej, które musi pociągnąć za sobą rezygnację z niepodległości państwa, - ci sami ludzie przy okazji różnych rocznic wyrażają również publiczny hołd żołnierzom, którzy o tęże niepodległość walczyli. Wielu z nich być może zauważy i zrozumie to zagrożenie dopiero wówczas, gdy stanie się ono boleśnie odczuwalne. Wówczas jednak może być już za późno. Rząd postawi nas przed faktami dokonanymi i rozłoży ręce. W nadziei, że przed zbliżającym się wejściem Polski do Unii Europejskiej rozwinie się jeszcze jakaś dyskusja na ten temat, a może nawet dojdzie do referendum w tej sprawie, zdecydowałem się poruszyć w niniejszej pracy główne problemy związane z istnieniem, rozwojem i zagrożeniami państwa narodowego. Warte są bowiem dokładanego rozpatrzenia i przedyskutowania. Całość poruszonych zagadnień ujęta została w czterech rozdziałach. Pierwszy z nich omawia i ocenia zarzuty stawiane państwu narodowemu przez jego przeciwników uważających, że znajduje się ono u schyłku swego istnienia i że współczesność dopisuje już tylko epilog do jego historii; drugi-analizuje zmiany w elementach struktury państwa będące prologiem do historii nowej, ponadnarodowej jego postaci; trzeci - przedstawia kilka wizji superpaństwa, a czwarty - rozważa tytułowe pytanie książki: czy zmierzch państwa narodowego jest możliwy, nieuchronny czy też prawdopodobny.
Nie zostało postawione, jako odrębne, pytanie, czy zmierzch ten jest pożądany lub, czy likwidacja państwa narodowego jest wskazana. Problem ten bowiem stanowi istotny wątek całej pracy. Wszystko, co na jego temat zostało powiedziane upoważnia do postawienia tezy, że rola państwa narodowego, którą odgrywa ono w doczesnych zadaniach człowieka, nie da się skutecznie zastąpić przez funkcje żadnego ponadnarodowego organizmu politycznego. Jednakowoż wniosek, że zanik czy demontaż państwa narodowego nie jest pożądany lub wskazany, nie oznacza tym samym, że nie jest on możliwy, nieuchronny lub prawdopodobny. Dlatego też pytania te zostały omówione w osobnym, ostatnim rozdziale.
Książka jest wyrazem przeklinania autora o konieczności obrony państwa narodowego przed nadciągającą nową utopią, tym razem utopią superpaństwa kontynentalnego lub globalnego. Jeśli zaniechamy krytyki tego rodzaju pomysłów integracyjnych, fatalne ich następstwa zniszczą pokaźną część, jeśli nie całość, naszego dziedzictwa cywilizacyjnego i kulturalnego, a odpowiedzialność za to spadnie na pokolenia współczesne schyłkowi naszego stulecia.
WIZJE KONSTYTUCYJNE
(...) Najciekawszą jednak wizją omawianego typu, jedną z najnowszych i -- co najważniejsze - konsekwentnie przybliżaną ku realizacji, jest wizja światowego ustroju politycznego przewidzianego dla Federacji Globu, wyłaniająca się z projektu jej konstytucji. Projekt ten został uchwalony przez Światowe Zgromadzenie Ustawodawcze (World Constituent Assembly-WCA) w 1977 r. większością 137głosów przeciw jednemu. Uczestnicy Zgromadzenia pochodzili z 25 państw i 6 kontynentów. Jak wynika z dokumentów Stowarzyszenia na Rzecz Ogólnoświatowej Konstytucji i Ogólnoświatowego Parlamentu (Worid Constitution and Parliament Association - WCPA), do 1991 r. został on wstępnie ratyfikowany prawdopodobnie tylko przez Portugalię i Egipt.
Sam układ treści projektowanej konstytucji Globu jest odbiciem, oczywiście z dużymi odchyleniami, typowego układu konstytucji państw narodowych. Są w nim także elementy nowe, wynikające z zasięgu Federacji Globu, której konstytucja ma służyć. Jej treść prawna, poprzedzona preambułą utrzymaną w tonie frazeologii New Age i Klubu Rzymskiego, dotyczy ogromnego zakresu spraw: ogólnych zasad ustroju światowego (art. I); - jego organów (art. IV); Parlamentu Światowego (art. V); światowej władzy wykonawczej (art. VI); administracji światowej (art. VII); tzw. zespołu integrującego (art. VIII - element nowy: przepisy utrzymujące spoistość Federacji); sądownictwa światowego (art. IX); systemu egzekucji praw (art. X); rzecznika praw obywatelskich (art. XI); praw obywateli świata (art. XII); zasadniczych dyrektyw dla Rządu Światowego (art. XIII); gwarancji i zastrzeżeń (art. XIV); światowych stref federalnych i stolic (art. XV); terytoriów światowych i stosunków zewnętrznych (art. XVI); ratyfikacji i wykonania postanowień konstytucji (art. XVII); jej poprawek (art. XVIII); oraz Prowizorycznego Rządu Światowego (art. XIX). Tekst konstytucji nie jest jeszcze definitywny. Prace nad nim trwają nadal w specjalnej komisji, a z początkiem lat 90-tych zostali do nich zaproszeni z Polski marksistowscy specjaliści prawa państwowego, profesorowie Adam Łopatka i Sylwester Zawadzki, którzy uprzednio weszli jako honorowi sponsorzy do WCPA.
Już nawet pobieżny przegląd treści konstytucji pozwala uchwycić istotną cechę projektowanego superpaństwa: opresywność. To państwo musi być totalitarne mimo całej frazeologii liberalno-demokratycznej, w którą został przyodziany projekt jego konstytucji. Jak poucza schemat ustroju Federacji Globu (por. s. 86), władze federalne będą mieć kontrolę nad całym życiem mieszkańców Ziemi. Wszystko, co znajduje się poniżej linii z napisem. "Administracja światowa", będzie podlegać kompetencjom urzędów federalnych, nawet jeśli będą one w jakimś stosunku dzielone z kompetencjami władz państw członkowskich: od genetyki poprzez żywienie, mieszkanie, osiedlanie się, handel, transport itd. aż nawet po sztukę. Najgroźniejszym elementem całej konstrukcji ustrojowej jest jej część środkowa, nazwana niewinnie "kompleksem integrującym". W rzeczywistości są to kleszcze mające utrzymywać spoistość i nienaruszalność całej Federacji, w czym skutecznie pomagać będą władzom federalnym podległe ich administracji tzw. Korpusy Służb Światowych. Jeśli w tym schematycznym obrazie politycznego ustroju świata jest jeden punkt, który może dawać jednostce cień nadziei na problematyczną zresztą obronę przed supremacją państwa - lewiatana, a jest nim urząd rzecznika praw obywatelskich o randze teoretycznie równej władzy sądowniczej, wykonawczej i egzekucyjnej, - to nic ma w tej wizji żadnej władzy kontrolnej wyposażonej w tak wielką silę, by mogła skutecznie bronić państw członkowskich przed bezprawną ingerencją władz federalnych w ich kompetencje lub usuwać skutki takich naruszeń.
Czegóż więc mogą się spodziewać po Federacji Globu jej państwa członkowskie i poszczególni ich obywatele?: nowe granice polityczne (20 wyborczych i administracyjnych regionów) nie zawsze będą się pokrywać z granicami narodowymi, stąd istnieje perspektywa rozbicia niektórych narodów między kilka regionów (art. II, p. 8 konstytucji); cały handel międzynarodowy, bankowość i finanse będą kontrolowane przez Rząd Światowy (art. III, p. 14, 17); wzrost ludności i jej rozmieszczanie będą się odbywać według planu (art. III, p. 21); Parlament Światowy będzie mieć władzę odrzucenia norm prawa międzynarodowego rozwiniętych przed powstaniem Federacji Globu (art. V, r. A., p. 3); stworzona zostanie Światowa Izba Rachunkowości, światowy system bankowy oraz światowy system monetarny i kredytowy (art. VIII, r. G); władza sądownicza będzie mieć prawo interpretowania praw obywateli świata oraz wydawania orzeczeń dotyczących Wyrokowania przeciw osobom odmawiającym poddania się wymogom systemu światowego (art. IX); jednym ze środków wymuszania posłuszeństwa normom prawa światowego będzie odmowa kredytu finansowego (art. X. r. D, p. 2); wyznaczona zostanie jedna główna stolica świata i cztery stolice drugiej rangi (art. XV, r. B); konstytucja światowa zostanie przedstawiona ONZ i każdemu rządowi państw narodowych celem aprobaty i ostatecznej ratyfikacji w powszechnym referendum; jeśli rząd narodowy w ciągu sześciu miesięcy nie przedstawi konstytucji do ratyfikacji, wówczas Tymczasowy Rząd Światowy, odpowiedzialny za kampanię ratyfikacyjną, dokona sam, z pominięciem rządu narodowego, powszechnego referendum (art. XVIII, r. A).
O totalitarnych zapędach rzeczników omawianej wizji superpaństwa światowego świadczy nie tylko projekt konstytucji Federacji Globu, lecz także popierana przez nich częściowa lista problemów światowych, tzn. takich, które do obmyślenia i wykonania ich rozwiązań wymagają prawodawstwa światowego i światowego rządu. Została ona opublikowana w 1988 r. przez Stowarzyszenie na Rzecz Ogólnoświatowej Konstytucji i Ogólnoświatowego Parlamentu (WCPA) w broszurze pt. "Design and Action For A New World" (Plan i działanie na rzecz nowego świata). Na jej drugiej stronie znajduje się lista 49 problemów światowych. Wystarczy wymienić kilka z nich, by nie mieć wątpliwości, że władza superpaństwa światowego będzie absolutna:
" 9. Przejście do Nowego Ładu Ekonomicznego: Jak może być ono dokonane? Jaki rodzaj nowego światowego systemu finansowego, kredytowego i monetarnego może zapewnić odpowiedni rozwój, pełne i użyteczne zatrudnienie oraz globalną sprawiedliwość ekonomiczną? (...). 28. Zastępowanie surowców naturalnych przez syntetyczne, pozbawiające środków do życia mieszkańców stref produkujących surowce (...). 30. Światowe ubóstwo wsi, nadmierna urbanizacja, bezrobocie, częściowe zatrudnienie, zaburzenia społeczne (...). 33. Cła, bariery handlowe, duże rozpiętości w poziomach płac, nierównomierny dostęp do zasobów i rynków, przenoszenie się przemysłów do krajów o niskich płacach (...). 35 Planowanie w skali globu rozsądnego używania zasobów naturalnych jako wspólnego dziedzictwa ludzkości. Globalne priorytety inwestycyjne i rozwojowe. (...). 38. Migracje lub ruchy ludności przez granice. Czy swoboda podróży i wyboru miejsca zamieszkania oraz pracy jest możliwa? (...). 44. Takie nauczanie historii i problematyki światowej, które przygotowałoby ludzi do pokojowego współżycia i rozwiązywania problemów w imię wspólnego dobra."
W świetle powyższej listy, która jest właściwie określeniem kompetencji władz federalnych, widać wyraźnie, że Federacja Globu pozbawia państwa, które do niej przystąpią jakiegokolwiek znaczącego, nawet bardzo ograniczonego zakresu suwerenności. Praktycznie więc przestaną one być państwami, a Federacja Globu będzie nią tylko z nazwy, faktycznie zaś stanie się po prostu superpaństwem o wyraźnych cechach totalitarnych.
"CAŁA WŁADZA W RĘCE ELIT"
Współczesny Polak nie zorientowany w tajnikach integracji politycznej Europy może się słusznie zdziwić, że integracja ta nie zmierza ku demokracji, a ku elitarnej formie rządów przyszłego ponadnarodowego państwa. Tyle nasłuchaliśmy się i tyle naczytali o demokratyzacji naszego ustroju jako koniecznym warunku "powrotu" Polski do Europy i łaskawego przyjęcia nas do grona zjednoczonych państw, że słusznie mogliśmy się spodziewać, iż zasada demokracji będzie zasadą rządów także w scalonej, ponadnarodowej Europie. Tymczasem coraz częściej, coraz wyraźniej i całkowicie otwarcie ideologowie, architekci i oficjalni realizatorzy integracji opowiadają się za rządami elitarnymi. Wymyślono nawet nową nazwę na ich określenie: rządy kompleksowe. Cytowany z aprobatą przez E. J. Kirchnera (Ośrodek Badań Europejskich, Uniwersytetu w Essex, Colchcstcr) Barry Hughes stwierdza, że "nic powinniśmy patrzeć na Wspólnotę Europejską jako na embrionalne superpaństwo czy supernaród, ale jako na jeden z organów w embrionie rządów kompleksowych; kompleksowy zaś sposób rządzenia opiera się na wielokrotnie powiązanych i geograficznie na siebie zachodzących strukturach elit rządowych i pozarządowych." Nie mówi się już o rządach "ludu", "mas" czy "tłumu". Czas "przyzwalającej zgody mas" już wyraźnie minął. Zdecydowano się na rządy elit, gdyż elity, o czym już była mowa, są przychylne federalizacji Europy i ośrodek kontrolujący cały proces integracji będzie mógł łatwiej t skuteczniej wpływać na utrzymanie przez nie kursu profederacyjnego. Masy zaś nic są tak pewnym i efektywnym narzędziem realizowania integracji politycznej, ani tym bardziej rządzenia zintegrowaną strukturą europejską. Są bardzo kapryśne, zadufane w sobie i dlatego właśnie, że łatwo na nic wpływać, mogą zostać opanowane przez przeciwników federalizacji lub nawet integracji Europy. Są więc niebezpieczne. Jeden z wczesnych ideologów integracji europejskiej, znany filozof hiszpański, Josć Ortega y Gasset (1883-1955), już w dwudziestych latach naszego stulecia odrzucał rządy mas. Jego zdaniem, "masa" - to niekoniecznie tłum złożony z jednostek. Masę bowiem "stanowią ci wszyscy, którzy nie przypisują sobie jakichś szczególnych wartości -w dobrym tego słowa znaczeniu czy w złym, lecz czują się 'tacy sami jak wszyscy' i wcale nad tym nic boleją, przeciwnie, znajdują zadowolenie w tym, że są tacy sami jak inni ." Otóż panowanie tych mas, które wypełniło dwudziestolecie międzywojennej Europy, nazywał hiperdemokracją i uważał za nieszczęście dla Zachodu. Ludzie bowiem przeciętni i banalni, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mieli czelność domagać się prawa bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech innym. Działając bezpośrednio, nie zważając na normy prawne, stosując nacisk fizyczny i materialny, narzucali wszystkim swoje upodobania i aspiracje. Ortega y Gasset uważał tę sytuację za kryzysową i dla Europy groźną. Kryzysy bowiem tego rodzaju, znane historii, rodzą konsekwencje, które określił on terminem "buntu mas". Zbuntowana masa - to ludzie o zamkniętych duszach, hermetyczni intelektualnie i przypisujący sobie prawo posiadania własnego zdania na jakikolwiek temat, nie zadawszy sobie uprzednio trudu, by je przemyśleć. Uważał, że bunt ten grozi Europie. Tymczasem poza krajami totalitarnymi, w których można już było dostrzec pewne symptomy tego buntu, nie rozprzestrzenił się on w całej Europie. Być może, że przyczynił się do togo także wybuch II wojny światowej. Po jej zaś zakończeniu elity europejskie wzięty w swe ręce rozwój i realizację programów integracji Europy, nie włączając w nie szerokich mas. Odtąd jednoczenie Europy odbywało się poza nimi, czemu walnie sprzyjał postępujący (także dzięki integracji gospodarczej) rozwój gospodarczy i wzrost ogólnej zamożności. Zainteresowania mas zdecydowanie przesunęły się ze sfery politycznej na sferę materialną i konsumpcyjną. Elitarna forma rządów została zaakceptowana przez integracjonistów także dlatego, że promował ją od początku swej działalności twórca ruchu paneuropejskiego, pierwszy jego ideolog i architekt Paneuropy, hr. Richard Coudenhovc - Kalergi. Stworzył on specjalną teorię eugeniki o podkładzie rasowym, a nawet rasistowskim (rasizm filosemicki). Ponieważ endogamia wzmacnia charakter, ale osłabia ducha, zaś egzogamia (krzyżowanie) osłabia charakter, ale wzmacnia ducha, połączenie endogamii z krzyżowaniem da w odpowiednich warunkach najwyższy typ człowieka o najsilniejszym charakterze i najbystrzejszym duchu. Postawą wyjściową dla wyhodowania tej elity przyszłości ma być żydostwo. Albowiem w momencie, gdy szlachta feudalna rozpadła się, "Opatrzność Boska obdarowała Europę poprzez emancypację żydowską nową rasą z łaski Ducha." Obdarzeni wyższością ducha. Żydzi są predestynowani "do odegrania roli głównego czynnika w tworzeniu się szlachty przyszłości. (...) Dopiero przez zjednoczenie się ze szczytami nieżydowskiej europejskości element żydowski przyszłej szlachty osiągnie pełnię rozwoju." "Żydostwo (...) jest jądrem, dokoła którego grupuje się duchowa szlachta. Tworzy się duchowa, miejska rasa panów." Na razie instynkt europejski wzdraga się przed uznaniem żydostwa za rasę szlachecką. "Tak to żydowski, duchowy naród panów" (das geistige Herrenvolk der Juden) "musi cierpieć pod brzmieniem cech niewolnika, które wycisnął na nim jego rozwój historyczny." Wszystko to jednak ulegnie pożądanej zmianie, gdy zaczną działać "boskie prawa erotycznej eugeniki" i gdy "naturalna gradacja doskonałości ludzkiej zajmie miejsce jej sztucznego uszeregowania, właściwego feudalizmowi i kapitalizmowi."
Skoro więc jeden ideolog Paneuropy odżegnał się od mas, inny zaś, także i architekt zjednoczenia Europy, postulował "hodowlę" szlachty europejskiej, nie można się dziwić, że dzisiejsi realizatorzy integracji poszli śladami swych prekursorów i opowiadają się za rządami elit. Na tym tle staje się jasne, dlaczego powołane w 1957 r. Zgromadzenie (obecnie Parlament Europejski) nie może do dziś uzyskać pełnego statusu prawdziwego ciała przedstawicielskiego. Jego niewielkie i pozorne kompetencje były w ciągu ponad trzydziestoletniego istnienia wspólnot zwiększane jedynie w minimalnych dawkach. Swoją opozycję wobec Parlamentu elitaryści tłumaczą przede wszystkim tym, ze pełnoprawny Parlament Europejski połączyłby w sobie wszystkie wady narodowych parlamentów. Poza tym wykazałby wiele własnych, dodatkowych: nie miałby centrum, które by go kontrolowało, gdyż struktura Unii Europejskiej takim nie dysponuje; nie byłby ciałem przedstawicielskim narodu europejskiego, ponieważ narodu takiego jeszcze nie ma; prawo głosowania większością stałoby się zarzewiem konfliktów kulturowych, społecznych i politycznych.
Elitaryści zalecają rządy kompleksowe także dlatego, że-jak twierdzą-postawy narodów Europy wobec ideałów europejskich są dwuznaczne, często sprzeczne i narody te nie wykazują nawet aspiracji do utworzenia narodu europejskiego i do utożsamienia się z nim. (W 1994 r. wyborcy, którzy w wyborach do parlamentu Europejskiego zamierzali kierować się względami narodowymi, stanowili większość 55% w stosunku do tych -37% -dla których ważniejsze były względy ogólnoeuropejskie). Przewidują wprawdzie, że identyfikacja europejska będzie rosła, ale świadomość narodowa nie zostanie zastąpiona przez europejską. Wręcz przeciwnie, należy się spodziewać, że wskutek konfliktów z władzami Unii oraz rozpalania się antagonizmów rasowych w jej krajach nastąpi wzrost raczej tożsamości narodowej niż wspólnotowej. "Głęboko zakorzenione i długo kształtowane różnice narodowe (...) nie znikły i niełatwo znikną w Europie."
W takiej sytuacji konieczny jest jakiś amortyzator, który zapobiegłby przerostom nacjonalizmu lub je łagodził. Funkcji tej nie może spełniać ani demokracja, ani tym bardziej hiperdemokracja, jedynie rządy elitarne są powołane do jej wykonywania z racji skuteczności ich działań. Rządzenie -- jak twierdził Ortega y Gassct - oznacza panowanie pewnej opinii. "Olbrzymia większość ludzi nie ma żadnej własnej opinii, a zatem trzeba im ją wtłoczyć z zewnątrz, tak samo jak wtłacza się smar w łożyska maszyny." Zatem elitarni "inżynierowie dusz", reprezentujący wyższy stopień genetyczny, mieliby określać, co jest dobre dla mas nimi kierować, a właściwie manipulować. Lepiej, by elity narzucały opinie masom, niż odwrotnie. U podstaw tej tezy musi jednak tkwić fałszywe lub bliskie fałszu założenie, że opinie elit, nawet nie przemyślane do końca, są zawsze prawdziwe, a mas zawsze fałszywe, nawet jeśli opierają się na nie wypaczonych instynktach.
Uważa się zatem, że dadzą one sobie radę z trudnymi problemami narodowościowymi lepiej niż rządy demokratyczne, potrafią bowiem dyskretnie i skutecznie wpływać na postawy społeczeństwa, czego dowodem choćby zmiana stanowiska Danii w sprawie ratyfikacji Traktatu w Maastricht: w przeciągu niespełna roku większość "przeciw" ustąpiła miejsca niewielkiej większości "za". Największym jednak atutem elitarystów w dążeniu do rząd ów kompleksowych jest brak jakiejkolwiek odpowiedniej i znaczącej opozycji wobec nich. Jako grupa, nic mają przeciw sobie żadnej "kontrelity". Opozycja w rodzaju stronnictwa Le Pena ich nie dosięga. Mogą więc wzmacniać się wewnętrznie i rozrastać. Daje się to zauważyć nic tylko w krajach Unii, ale także i w Grupie Wyszchradzkiej. W Polsce np. powstały dwa ugrupowania elitarne integracjonistów różniące się bezpośredni mi celami, zasięgiem i charakterem działalności.
Ugrupowanie pierwsze, młodsze, powstało w 1994 r. pod nazwą Klubu "Europa", ma za zadanie popierać i propagować ideę członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Przedmiotem jego zainteresowania jest zatem integracja ograniczona do regionu Europy. Problemy światowe w zasadzie są poza sferą jego uwagi. Potwierdzałaby się tu hipoteza P. Viriona o przeciwstawności integracjonistów regionalnych mających oparcie w rządach europejskich i globalistów popieranych przez Stany Zjednoczone. Niewiadome tylko, czy jest to opozycja rzeczywista, czy też jedynie taktyczna. Klub "Europa" nie ma charakteru wyłącznie intelektualnego i nie spełnia funkcji kuźni ideologicznej czy filozoficznej ruchu na rzecz zjednoczenia Europy, a zajmuje się raczej zwalczaniem różnych przeszkód, głównie natury psychicznej, tkwiących w narodzie polskim i zagradzających mu drogę do integracji. Zazwyczaj określane są one jako katolicyzm fideistyczny, ludowy; jako obskurantyzm, zaściankowość, ciasny patriotyzm, chorobliwe przywiązanie do ziemi, do miejsca itp. Członków Klubu (liczących w kwietniu 1994 r. około czterdziestu paru osób) można by ogólnie określić jako przedstawicieli lewicy: katolickiej i laickiej. W skład zarządu weszli: Bronisław Geremek (prezes), ks. Stanisław Opiela (TJ, przełożony Prowincji Małopolsko - Mazowieckiej - wiceprezes); Marek Edelman, Zofia Kuratowska, Janusz Onyszkiewicz (członkowie).
Drugie ugrupowanie, starsze, założone w 1989 r. w Warszawie pod nazwą International Society for Universalism (Międzynarodowe Towarzystwo Uniwersalizmu - MTU), powstało z inicjatywy uczonych amerykańskich i polskich, głównie z Komitetu Nauk Filozoficznych PAN z prof. Januszem Kuczyńskim na czele, który od założenia Towarzystwa pełni funkcje jego prezesa. Według jego informacji. Towarzystwo jest finansowane głównie przez biznesmenów, zaś wydawnictwa jego sponsoruje w największej mierze Ministerstwo Edukacji Narodowej, tzn. kieszeń polskiego podatnika. Polski oddział Towarzystwa stał się azylem przede wszystkim dla filozofów, socjologów, prawników, ekonomistów i uczonych innych specjalności, mniej lub bardziej skompromitowanych głoszeniem "humanizmu socjalistycznego". Nie wchodząc w ich intencje, stwierdzić trzeba, że zręcznie i w porę przeorientowali się na "uniwersalizm humanistyczny" w stylu zachodnim: postępowo-lewicowo-liberalnym, zmieniając jedynie (może tylko formalnie) chlebodawców.
Interpretacja ta nie jest jednak jedyna. Anatolij Golicyn, były wysoki funkcjonariusz KGB, w swej książce pt. Thc Perestroika Deception (Edward Harle, London - N. York 1995) stawia hipotezę, która właściwie może być już dziś uznana za teorię (przemawia za nią wiele mocnych argumentów), że pierestrojka jest tylko etapem dalekosiężnej strategii konwergencji, mającej doprowadzić do zniewolenia Zachodu i poddania go pod komunistyczny Rząd Światowy. Strategia ta jest zgodna z zaleceniem Lenina, by prawdziwy rewolucjonista prowadzący politykę rewolucyjną nie wahał się w razie potrzeby przed odrzuceniem frazeologii rewolucyjnej i stosowaniem taktyki prawicowej. Jeśli teoria ta jest uzasadniona, to polscy uczeni marksistowscy, którzy przeszli do zachodniego obozu uniwersalistyczncgo, nie sprzeniewierzyli się ani swej ideologii, ani swej partii, ale przeciwnie, dali dowód przenikliwej dalekowzroczności w rozumieniu marksizmu-leninizmu, a jednocześnie lojalności i zdyscyplinowania wobec partii i jej strategii. Liczebność Towarzystwa jest znacznie większa niż Klubu "Europa", co związane jest z jego zasięgiem ogólnoświatowym. W samej Polsce liczyło w 1994 r. ponad 240 członków, reszta rozsiana jest w ponad 20 oddziałach krajowych wielu kontynentów świata. (Pierwszy światowy kongres Towarzystwa w Warszawie -15-20 VIII 1993 -zgromadził ponad 500 uczestników z kraju i zagranicy).
Między Klubem "Europa" a MTU nie ma unii personalnej. Z reguły osoby należące do jednej z tych organizacji nic należą do drugiej i nie biorą udziału w jej pracach i imprezach. (Do bardzo nielicznych wyjątków należą: prof. A. Gieysztor i być może prof. A. Schaf , jeśli przyjął ofiarowane mu członkostwo "Europy" oraz prof. B. Geremek, honorowy członek praskiej filii Concil of Foreign Relations - organizacji o ideologii mundialnej).
Celem MTU jest zebranie w jednej organizacji ludzi, którzy starają się spośród wielości poglądów i kultur wyodrębnić wspólne uniwersalne zasady, idee, wartości. "Mają oni manifestować i realizować pragnienie zbudowania światowej wspólnoty ludzkiej opartej na pełnym bogactwie różnorodności w jedności narodów oraz grup społecznych, instytucji i innych organizacji". Sam J. Kuczyński, na długo przed gruntowną zmianą swych poglądów, bo już w 1964 r. zwracał się przeciwko integracji Europy w dzisiejszej jej formie. Widział w niej przejaw nowego partykuralizmu zachodnio-europejskiego czy atlantyckiego, wymierzonego przeciw innym zespołom państw. R. Coudenhovego, prekursora współczesnego zjednoczenia Europy, oskarżał o wsteczność i antykomunizm. Hasło jedności świata zachodniego było dlań jednym z najgroźniejszych zjawisk współczesności, petryfikowało bowiem podział świata na bloki. Dlatego opowiadał się za drugim rodzajem integracji -globalnym, mającym charakter uniwersalny i bodącym przejawem ogólnoświatowego procesu zbliżania narodów i kontynentów.
(...)
Sumując: przytoczone fakty świadczą, że rządy kompleksowe będą mieć swój rezerwuar sił w elitach i że wybór tej formy ustroju jest wyrokiem skazującym państwo narodowe na likwidację. O tyle bowiem, o ile elitarność gwarantuje federalizację Europy czy świata, o tyle zapowiada rozpad państw narodowych. Choćby nawet ze względów taktycznych pozorowała ich obronę. To stwierdzenie doprowadza nas do ostatniego argumentu za prawdopodobieństwem likwidacji państwa narodowego.
TAKTYKA LIKWIDACJI
Wśród zasad taktyki stosowanej i zalecanej w integracji politycznej znajdują się dwie o charakterze powszechnym. Towarzyszą one wszystkim innym zasadom mogącym mieć zastosowanie tylko w specjalnych wypadkach. Są to: zasada nieodsłaniania kart i zasada prymatu skuteczności przed moralnością.
Już założenie pierwszej wspólnoty gospodarczej na węglu i stali w 1951 r. i dwóch następnych w 1957 r. stało się parawanem, za którym rdzenni europejczycy: K. Adenaucr, A. de Gasperi i R. Schuman, główni realizatorzy integracji gospodarczej, ukryli istotny cel swych działań - polityczne zjednoczenie Europy. Nie wypowiedziane w Traktatach, ale jednoznacznie zrozumiane. Integracja gospodarcza miała tylko wykazać, że można się łączyć, niczego nie tracąc, a nawet odnosząc korzyści. Narody Europy jeszcze nie dojrzały wówczas do zjednoczenia politycznego i odsłonięcie tego celu mogło się spotkać z oporem i pokrzyżować wszystkie plany integracjonistów.
Również i globaliści opowiadają się za taktyką nicwyjawiania swych rzeczywistych zamierzeń. J. Burnham, autor słynnego planu zbudowania imperium światowego siłami Stanów Zjednoczonych A.P., pisał wyraźnie w 1947 r., że podejmując próbę takiego dzieła, "nie wysunie się otwarcie sloganu 'imperium światowe'. Użyje się natomiast określeń łatwiejszych do przyjęcia, ta kich jak 'Federacja Światowa ' , Republika Światowa', 'Stany Zjednoczone Świata', 'Rząd Światowy', albo nawet 'Narody Zjednoczone'. Chciał on bowiem pozyskać dla owej idei wszystkich, którzy wierzą w wolny rząd światowy. Ponieważ jednak imperium światowe mogłoby na początku przybrać daleką od wolności formę totalitarnej tyranii, aby ich nic zrażać do całego przedsięwzięcia, nie odkrył przez nimi tych możliwości. Uważał, że gdy imperium światowe powstanie, będą zmuszeni do jego akceptacji, gdyż tylko ono "stwarza jedyną szansę realizacji ich najgorętszego ideału." Jeśli są politycznie dojrzali, zrezygnują z marzeń o wolnym rządzie światowym. "Jest to zupełnie tak"- konkluduje Burnham -- "jak z kawalerem, który swe przygotowania do stanu małżeńskiego rozpoczyna od dyskusji na temat 'piękna prawdziwej miłości' ."
W 30 lat potem do taktyki zakrywania kart uciekły się władze ówczesnych europejskich wspólnot gospodarczych, kiedy to w latach siedemdziesiątych zaczęły przygotowywać przebudowę integracji gospodarczej na polityczną. Wszystkie przygotowania do montażu nowego ustroju politycznego Europy odbywały się poza opinią publiczną, a więc poza świadomością osób najbardziej zainteresowanych, gdyż na te zmiany bezpośrednio wystawionych. Główną rolę konstruktorów i budowniczych nowej Europy wzięli na siebie technokraci i politycy. Gdy jednego z nich zagadnięto o jawne naruszenie przy tym zasad demokracji, odparł, że "na przykład francuska technokracja od czasów Filipa Pięknego, a było to w XIV wieku, bardzo nie lubi, żeby jej przeszkadzano w tym, co uważa za racjonalną politykę. Trzeba dodać, że jest to technokracja bardzo kompetentna. Część francuskich obyczajów przejęła Komisja europejska."
Ukrywanie kart nie zawsze musi być samo w sobie naruszeniem jawności życia publicznego, na którą tak wielki nacisk kładą zwolennicy demokracji czy w ogóle czymś etycznie nagannym. Rzecz w tym, że praktycznie owo przykrycie kart bywa zazwyczaj uszczelniane za pomocą dodatkowych oświadczeń i ocen, mających wyraźny charakter oszustw czy wprost kłamstw, których celem jest wprowadzenie ich adresatów w błąd. Przemilczenie tego czy innego szczegółu obrad jakiejś komisji rządowej czy dyskrecja w sprawie przerwania jakichś rokowań, które niebawem ma ją być wznowione, nic łamie jeszcze zasad jawności, jeśli jednak J. Burnham wprost zapowiada użycie dla organizacji globalnej nazwy, która ukrywałaby przed masami obywateli, a szczególnie przed entuzjastami rządu światowego możliwość jego totalitarnego charakteru, to akt ten nic tylko łamie zasadę jawności, ale jest wprost oszustwem. Zatajenie jakiegoś szczegółu technicznego w rozwiązywaniu konkretnego problemu nie musi od razu naruszać jawności działania. Jeśli jednak K. Pomian stwierdza, że całe polityczne jednoczenie Europy odbywało się poza świadomością ludzi, że "robiono wszystko, aby to znieczulenie działało" i, że "była w tym konsekwentna strategia, w części na pewno świadoma," , to mamy tu do czynienia z celowym wprowadzeniem w błąd.
Drogą tą podąża także Denis de Rougemont, gdy w swej wizji superpaństwa europejskiego skrywa za zasłoną taktyki zalecenie, by nie drażnić narodów europejskich i nic stawać z nimi do otwartej walki o suwerenność. Trzeba im ją przyznać bez zastrzeżeń, ale w praktyce nie honorować tej koncesji i uznawać pełną suwerenność władz federalnych państwa europejskiego. Za przykład podaje konstytucję szwajcarską, która w ten sposób uspokoiła mieszkańców 22 kantonów i zaspokoiła ich przywiązanie do potężnego mitu suwerenności narodowej. Ta bowiem, jego zdaniem, faktycznie już nic istnieje. Innym razem tenże sam autor zaleca, by - kierując się strategią polityczną - nie pozbawiać narodów złudzenia, że ustrojowa nobilitacja regionu będzie pierwszym etapem do nowego ładu federalnego, podczas gdy faktycznie będzie to pierwszy krok ku nieuchronnemu rozwiązaniu państwa narodowego. Współcześnie nic się nie zmieniło i taktyka zasłaniania kart, kluczenia, zakłamywania, manipulowania ideami i ludźmi jest nadal (1994-1995) stosowana przez władze Unii Europejskiej tym razem zmierzające do wciągnięcia Polski w poczet jej członków. Jan Borkowski (poseł PSL), przewodniczący sejmowej Komisji do Spraw Układu Europejskiego, ujawnił podczas panelu dyskusyjnego pod hasłem "Maastricht dla Polski -- za czy przeciw ?" (10 VI 1995 w Warszawie), że Bruksela wydaje szczegółowe zalecenia opatrzone klauzulą tajności. Wskutek tego liczne dokumenty dotyczące wejścia Polski do Unii nic są znane ani jego Komisji, ani jemu samemu. O treści pewnego dokumentu odnoszącego się do polskiego rolnictwa dowiedział się przypadkowo wskutek nieuwagi jednego z urzędników europejskich.
W różnych operacjach zakrywania kart integracyjoniści bardzo często posługują się wieloznacznymi terminami. Np. bardzo chętnie używają pojęcia "uniwersalizm", nie wyjaśniając, jak go rozumieją, choć są świadomi, że ma on co najmniej kilka znaczeń. Inaczej rozumieli go i rozumieją Żydzi, inaczej Rzymianie, jeszcze inaczej Niemcy, chrześcijanie, wolnomularze, socjaliści. Roman Rybarski wyraził się, że uniwersalnym potrafi być nie tylko liberalizm lub socjalizm, lecz także i nacjonalizm narodu, który chce panować nad światem." W braku bliższych wyjaśnień może działać sugestia, że "uniwersalizm" zgodnie ze swym sensem etymologicznym wskazuje jedynie na cechę powszechności jakiejś idei czy jakiegoś ich zespołu, sam zaś nic ma ani wartości ujemnej ani dodatniej, a otrzymuje ją dopiero od idei, z którymi jest związany. Wówczas miedzy przeciwstawnymi poglądami może zachodzić zbieżność, choć będzie ona czysto formalna. Może powstawać wrażenie, że to, co jest im wspólne, to właśnie uniwersalizm i że to on powinien zbliżyć do siebie ich wyznawców i on predestynuje ich do współpracy nad realizacją uniwersalistycznej idei zjednoczenia Europy. Powstają więc wyborne warunki do manipulowania ludźmi: różne bowiem osoby, zorientowane w bogatej treści uniwersalizmu, mogą doszukiwać się w nim wartości przez siebie afirmowanych; po drugie, może on być przedstawiony w jednym ze znaczeń jako w znaczeniu jedynym, właśnie odpowiadającym poglądom ludzi, których chce się pozyskać; i wreszcie, powstaje sposobność organizowania pod hasłem uniwersalizmu różnych akcji politycznych i mobilizowania do nich ludzi o różnych poglądach na świat i różnych zapatrywaniach religijnych, politycznych i społecznych.
Innym terminem używanym do tych celów jest "Europa". Jakże bowiem wielka jest różnica w rozumieniu "Europy" i terminów od niej pochodnych przez przeciętnie wykształconego Polaka i przez lewicę laicką nadającą ton współczesnemu jednoczeniu Europy. Polakom (oczywiście nie wszystkim za takich się podającym) "Europa" kojarzy się z wartościami przekazanymi przez tradycję grecko-rzymską oraz przez chrześcijaństwo: z prawdami naszej religii, z godnością człowieka, umiłowaniem wolności i sprawiedliwości, z szacunkiem dla rozumu i pracowitości, duchem inicjatywy i współpracy, ale i z dezaprobatą wszelkich form kolektywizmu. Tymczasem dzisiejsi architekci zjednoczenia Europy wiążą z jej nazwą zupełnie inne treści. Ich Europa jest i powinna pozostać laicka. Zmierzają do utworzenia jakiejś synkretyczncj superreligii, ale nie do renesansu chrześcijaństwa. Chętnie widzieliby Kościół Katolicki w prywatnych domach modlitwy, a świątynie jego zamienione wyłącznie na zabytki sztuki, a już w żadnym wypad ku nie dopuszczają myśli o reewangelizacji Europy, gdyż byłoby to niesprawiedliwe wobec wyznawców islamu i religii żydowskiej. Postawa dzisiejszego Europejczyka jest, według opinii aktywistów integracyjnych, na wskroś utylitarna. "Powrót do wartości chrześcijańskiego Zachodu czy do oparcia tożsamości europejskiej na fundamencie współudziału w początkach imperium Karola Wielkiego dziś już, w obliczu wielkiej różnorodności kultury europejskiej, nie przekonuje. To raczej polityka i prawo odgrywają rolę awangardy."
Jest więc Europa i Europa. I jak łatwo manipulując tym terminem można ukrywać istotne zamiary. Iluż jednak ludzi w Polsce zdaje sobie z tego sprawę, jak głębokie różnice treściowe pokrywa jeden i ten sam termin "Europa"?
Podobnie jest z "europeizacją". Przeciętny Polak rozumie ją zgodnie z tradycyjnym pojęciem Europy czy europejskości, w którym został wychowany i o którym była wyżej mowa. Natomiast we współcześnie jednoczącej się Europie "europejskość" i "europeizację" ocenia się wedle następujących czterech kryteriów: 1) polityki zagranicznej i polityki bezpieczeństwa (ilość traktatów międzynarodowych zawartych z państwami oraz organizacjami międzynarodowymi), 2) polityki gospodarczej, socjalnej i ekologicznej (rozmiary handlu zagranicznego, przyrost dochodu narodowego, stopa inflacji, bezrobocie, zadłużenie publiczne itp.), 3) funkcjonowania demokracji i 4) przestrzegania praw cywilnych i praw człowieka. Gdyby teraz zestawić z tymi kryteriami państwa azjatyckie, nazywane "małymi tygrysami", okazałoby się na pewno, że przynajmniej niektóre z nich są bardziej zeuropeizowane czy bardziej europejskie (mają więcej umów międzynarodowych, wyższy dochód narodowy na mieszkańca, niższą stopę inflacji, mniejszy dług publiczny, mniejsze bezrobocie i choć nie celują w demokracji, a niektóre jej nie mają, to nikt tam nie uskarża na brak wolności, bezpieczeństwa i praworządności) niż np. Grecja, bez której... nie byłoby Europy. Do takich absurdów prowadzi kamuflaż nowych treści starymi terminami o tradycyjnie ustalonym znaczeniu.
Wszystkie ruchy taktyczne zakrywające własne karty są etycznie, jeśli nie wprost naganne, to w każdym razie śliskie. I tu integracjonistom przychodzi z pomocą druga powszechna zasada taktyczna: pierwszeństwa efektu działania przed jego. Jak długo można choćby o jeden krok przybliżyć realizację Paneuropy czy Republiki Globu, normy etyczne nie wchodzą w grę. Każdy środek, każdy sojusznik jest dobry, jeśli daje szansę zbliżenia się do celu. K. Pomian stwierdza otwarcie, że z rozmysłem utrzymywano społeczeństwa dawnej EWG w swego rodzaju narkozie, nie dopuszczano do ich świadomości informacji o przygotowywaniu nowego ustroju politycznego Europy "nie tylko dlatego, że takie są z natury zmiany cywilizacyjne" (n.b. podobnie twierdził Lenin i Stalin), ale głównie dlatego, że tylko na tej drodze można było bezkolizyjnie pchnąć integracje- znacznie naprzód. Liczy się przede wszystkim efekt.
Nie było w tym nic nowego. Podobną zasadę taktyczną stosowano i w okresie międzywojennym. Hjalmar Schacht, prezes Banku Rzeszy, także jeszcze przez jakiś czas pod rządami hitlerowskimi, (wolnomularz o długim stażu organizacyjnym ) sam gorliwy poplecznik zjednoczenia Europy, przekonywał R. Coudenhovego (także wolnomularza), że jedyną osobą mogącą zrealizować Paneuropę jest Hitler i, że na niego trzeba postawić. A więc nawet Hitler był dobry. Zaś Emil Ludwig, znany literat (1881-1948, syn wrocławskiego okulisty Hermana Cohna), zrzeszony paneuropejczyk, w 1932 r. przekonywał osobiście Mussolinicgo, by podjął się dzieła zjednoczenia Europy, a w 1938 r. opowiedział się nie tylko za sojuszem mocarstw (w tym i Włoch) przeciw hitleryzmowi, ale i za wojną, gdyż - jego zdaniem - dwa wielkie cele polityczne naszego stulecia: wewnętrzny - socjalizm i zewnętrzny - Stany Zjednoczone Europy nie mogą być osiągnięte bez wojny. Tym razem skuteczność działania powiązana została nie z Hitlerem, a z wojną przeciw niemu. Ważne było osiągnięcie celu.
(...)
Taktyka wzniecania obaw przed osamotnieniem jest także stosowna wobec Polski i w Polsce. W 1992 r. z przestrogami wystąpił min. Skubiszewski: nie ma mowy o jakimkolwiek ociąganiu się Polski z przystąpieniem do EWG; trzeba się spieszyć, gdyż pozostanie poza tą organizacją grozi nam izolacją w Europie. W tym tonie przemawiali niektórzy posłowie w czasie debaty sejmowej nad ratyfikacją traktatu o stowarzyszeniu się Polski z EWG oraz nad tzw. euroregionami (1992,1993); także w 1992 r. Krzysztof Pomian podniecał w Polakach strach przed zmarnowaniem koniunktury historycznej, której kraj nasz nie miał od XVI w.: "Niesłychanie dużo zależy od nas: czy otworzymy się na świat, czy też zamkniemy w mateczniku najgorszego katolickiego tradycjonalizmu. (...) Jcst pewien typ polskiej ciemnoty głęboko zakorzeniony w tradycji endeckiej. (...) Polska szansa istnieje, ale niewiadome, jak długo będzie trwała. Na razie tracimy czas, który nam dała historia." Nawet na I Sympozjum Falzmanowskim pojawiła się opinia prof. Helmuta Wagnera z berlińskiego Wolnego Uniwersytetu o konieczności integracji Polski z Europą: narody bowiem, które będą zwlekały z tą decyzją doznają upośledzenia; dziwić się więc należy, że Polacy obawiają się takiej integracji.
(...)
W gronie optymistów bagatelizujących zagrożenie państwa narodowego znajdują się także potencjalni kolaboranci. Ujawnią się oni dopiero, gdy po przyjęciu Polski do Unii Europejskiej pozornie nie będzie wyjścia i wydawać się będzie, że klamka już ostatecznie zapadła. Jako dawni nieprzejednani, rozpoczną współpracę z "europejczykami", tłumacząc ją chęcią służenia narodowi w nowej sytuacji polityczno-prawncj. Krótko mówiąc, obóz obrońców państwa narodowego jest nic tylko liczebnie słaby, ale i pod względem siły duchowej dość niejednolity. Nasuwa się tu jeszcze pytanie, jakie ów "matecznik narodowy" ma realne możliwości rozrostu; jak wielkie mógłby zmobilizować rezerwy, gdyby np. o przystąpieniu Polski do UE miało zadecydować powszechne referendum. Wydaje się, że do końca bieżącego stulecia takich widoków nie ma. Naturalną niejako bowiem sferę poszerzenia swych wpływów jest dla obrońców państwa narodowego młodzież, przede wszystkim akademicka, oraz tzw. pracownicy naukowi, a więc ludzie umiejący i uczący samodzielnego i krytycznego myślenia czyli zalążek polskiej inteligencji. Tymczasem młodzież nasza została już wciągnięta w europejski system wymiany studenckiej i finansowanej turystyki, wytwarzający między jego uczestnikami więzy ponadnarodowe. Jak na razie, jest on u nas oceniany na ogół z entuzjazmem, co jest zrozumiałe choćby dlatego, że jest czymś nowym po długim okresie izolacji od Zachodu. (Młodzież Europy zachodniej nie jest nim ani specjalnie zachwycona, ani zainteresowana, co jednak nie oznacza, że jest bardziej od naszej młodzieży przywiązana do idei państwa narodowego). Natomiast nauczyciele akademiccy albo dostali się w sieć zagranicznych powiązań stypendialnych i z byłymi stypendystami fundatora kultywują tradycję wspólnych więzi, albo też stali się łupem systemu tzw. grantów. W dzisiejszym żargonie uczelnianym oznacza on prace zlecone, finansowane z różnych, także i eurofunduszy, czyli mniej więcej to samo, czym byty w PRL tzw. "podwiązki", tzn. prace pod-wiązywane do resortowych planów badawczych. Są one dziś jedynym poważnym środkiem zrównoważenia budżetów nędznic wynagradzanych naszych pracowników nauki. Odbywa się to jednak kosztem i samych zleceniobiorców, gdyż nie mają już ani czasu ani sił na badania własne i własny rozwój naukowy i kosztem narodu polskiego, którego nauka zaczyna schodzić do roli czarnego podwykonawcy, pracującego dla europejskich centrów badawczych, którego w wielu dziedzinach nie stać na dobry podręcznik dla młodzieży polskiej i który zmuszany jest do zadowalania się przekładami z literatury zagranicznej. Nie ma więc podstaw do nadziei, że ludzie z tego kręgu, ryzykując przerwanie lukratywnych powiązań z bogatymi sponsorami europejskimi, zignorują starożytna, dewizę "primum vivere, deinde philosophari" i w jakimś znaczącym stopniu zasilą obóz obrońców państwa narodowego.
Jest jeszcze jedna enklawa w narodzie polskim, na którą obóz ten mógłby liczyć. Stanowi ją najszerzej rozumiane "pokolenie kombatantów". Niestety, ta grupa Polaków ulega szybkiemu kurczeniu się, głownie wskutek wymierania jej członków, ale nie tylko, gdyż także - co prawda znacznie rzadszego - ulegania propagandzie paneuropejskiej, czego przykładem może być ów lwowianin (nawet !), który po powrocie ze swego miasta napisał: "Powroty (do Lwowa) są raczej już niemożliwe i nie powinniśmy o to zabiegać. Jesteśmy częścią Europy, i to tej z prawdziwą kulturą europejską. Musimy dołożyć wspólnych starań, abyśmy się stali częścią tej prawdziwej Europy."
Liczyć więc można już tylko na ludzi zdrowego rozsądku, inteligentnych, ale nie intelektualistów, przy tym wolnych od aspiracji elitarnych i ułud karierowiczostwa. Nie utworzą oni jednak znaczącej grupy z dnia na dzień. Na ich formację potrzebny jest czas. To właśnie z myśli o nich powstała niniejsza książka. Jeśli się teraz zestawi ten ogólny i tylko orientacyjny wizerunek polskiego obozu rzeczników państwa narodowego (w innych krajach europejskich jest on-oczywiście mutatis mutandis -dość podobny) z wyspecjalizowaną i podstępną taktyką, wyposażeniem intelektualnym (najczęściej tylko błyskotliwym) i materialnym oraz z determinacją, a nierzadko i z tupetem obozu przeciwnego, tj. mundialistów czy paneuropejczyków, ostateczna odpowiedź na postawione pytanie może być tylko jedna: upadek państwa narodowego jest wielce prawdopodobny.
Prawdopodobieństwo jednak, nawet najbliższe pewności, jest tylko prawdopodobieństwem. I jak długo dzieli je od pewności choćby najwęższa szczelina, tak długo istnieje nadzieja, że nic zmieni się ono w bezsporny fakt, ale i - co ważniejsze, tak długo ludzie świadomi zagrożenia państwa narodowego mają obowiązek przeciwdziałania temu prawdopodobieństwu.
Historia naszego narodu toczyła się wśród wielu niebezpieczeństw. Jednym z nich, niepomiernie mniejszym od grożącego dziś całej państwowości polskiej, było w latach trzydziestych naszego stulecia niebezpieczeństwo utraty niezależności gospodarczej. I wówczas prof. Roman Rybarski, b. prezes Narodowego Klubu Poselskiego i działacz Stronnictwa Narodowego, napisał poniższe słowa, które mimo upływu ponad półwiecza, są szczególnie aktualne w chwili, w której Państwu Polskiemu grozi utrata niepodległości, tym razem w majestacie przyzwolenia większości narodu:
"I może się zdarzyć, że z tych lub innych przyczyn większość narodu (...) zatraci odporność na obce wpływy, że np. znękana biedą, gotowa jest zaakceptować transakcje z czynnikami międzynarodowymi, które podkopują niezależność gospodarczą państwa. I wtedy mniejszość świadoma dziejowych przeznaczeń narodu, ma prawo wystąpić przeciw biernej masie, która przedstawia mechaniczną większość. Istnieją sprawy, o które trzeba walczyć nawet wbrew legalnie, formalnie wyrażonej woli."