Rescued - Rozdział 2, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)


Rozdział 20x08 graphic

Bella

Mimo mojej nocnej wizyty, wstałam wcześnie. Czemu? Bo niestety właśnie skończyły się wakacje i czas wracać do szkoły. Smutna perspektywa. Gdyby nie Alice i „spółka”, chodzenie do szkoły byłoby prawdziwym koszmarem. Przez to, że rozmawiam z duchami, czasami jakiś się przyplącze w najmniej odpowiednim momencie. Na przykład, podczas odpowiedzi z matematyki. Brrr... Masakra. Owszem zdarzają się takie dusze, co pomogą, lecz są też upierdliwe. Te drugie uważają, że ich sprawa ich najważniejsza. Wtedy mam problem.

Właśnie wychodziłam z łazienki, kiedy usłyszałam odgłos dzwonka. Zeszłam na dół, uważając aby się nie przewrócić. Z moją koordynacją nie jest najlepiej. Może mam „szósty” zmysł, ale też ubytki w pozostałych. Otworzyłam drzwi i od razu coś się na mnie rzuciło. Ledwo utrzymałam się na nogach.

- Alice. - wydyszałam. Musiałam złapać trochę tlenu. - Dusisz mnie...

- Ojej. - odparła skruszona i mnie puściła. - Przepraszam, ale tak się za tobą stęskniłam. - po tych słowach znowu mnie przytuliła, ale delikatniej. Popatrzyłam na zegar w kuchni.

- Alice, nie widziałyśmy się jakieś 14 godzin. Czy Ty, aby nie przesadzasz?!

- Ja? Nigdy. Przecież mnie znasz. - puściła do mnie oczko, a potem prześwietliła mnie wzrokiem. Co jest? - Hmm. Wiedziałam, że będę Ci dzisiaj rano potrzebna. Idziemy. - powiedziała i pociągnęła mnie za rękę w kierunku schodów.

- Chochliku, możesz mi właściwe powiedzieć czemu ciągniesz mnie do mojego pokoju, zamiast do kuchni? Jeszcze nie jadłam śniadania, wiesz?

- Bello, choć raz nie marudź. Śniadanie zjesz w drodze do szkoły. - uniosłam brwi. - No, bo widzisz wysłałam Edwarda po śniadanie dla nas, a ja w tym czasie przygotuje cię do szkoły! - zaklaskała w dłonie, jak mała dziewczynka.

- Jak byś nie zauważyła ja już jestem gotowa. - popatrzyła na mnie z pożałowaniem. - No co? - spojrzałam w dół. Miałam na sobie jeansy, bluzę z kapturem, adidasy. Włosy związane w kucyk. Jak dla mnie normalka. Ale nie dla Alice. Ona, jak tylko ma okazję wciska mnie w jakieś swoje łaszki z francuskimi metkami. Fuu... Co tym razem?

- Bells. Dzisiaj jest pierwszy dzień szkoły. Zaczynasz drugą klasę! - zapiszczała. Przewróciłam oczami.

- I co związku z tym? Dzień, jak co dzień. - wzruszyłam ramionami. To był mój błąd.

- Isabello Marie Swan! - co ona ma z tymi pełnymi imionami i nazwiskiem, kiedy jest zła? - Nikt nie wie tak dobrze o tym jak ja, że kochasz się w Edwardzie. - otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęłam. Co powiedzieć, miała racje.

- Twoje milczenie jest dla mnie potwierdzeniem. - uśmiechnęła się zadowolona. - Koniec z ukrywaniem się! Dałam Ci spokój w tamtym roku, ale czas dobroci dla zwierząt się skończył! - zaczerwieniłam się. Skąd ona o tym wiedziała, przecież nikomu nie mówiłam, o tym co czuję do Edwarda?

- A niby na jakiej podstawie wyciągnęłaś takie wnioski? - zapytałam. Popatrzyła na mnie z pożałowaniem, po czym otworzyła swoją torbę i zaczęła czegoś szukać.

- Po pierwsze: co chwile kierujesz w kierunku mojego braciszka utęsknione spojrzenie. - faktycznie, pomyślałam - Po drugie: jak tylko się do ciebie odzywa, czerwienisz się. Dokładnie tak, jak w tym momencie. - zaśmiała się - Nie będę już wspominać, o tym, że praktycznie podskakujesz na krześle, kiedy Edward siedzi koło ciebie w stołówce. Mogę tak wymieniać długo, ale nie mamy na to czasu. - ukryłam twarz w dłoniach. Moje zachowanie było, aż tak oczywiste? Kurczę.

- Nie masz się czym przejmować. Wiem o tym tylko ja i Rosalie. Teraz wyskakuj z tego worka i wkładaj to. - rzuciła we mnie czymś niebieskim.

- Co to jest?

- A na co wygląda? Bluzka. Tu masz do tego baleriny. Rurki na szczęście masz już na sobie, więc Ci odpuszczę zmianę dołu. - popatrzyłam na nią szeroko otartymi oczami. - Nie patrz się tak, tylko śmigaj to łazienki. Za 20 minut będzie Edward, a muszę coś jeszcze zrobić z twoimi włosami.

Zrobiłam, co mi kazała. I tak nie ma sensu się z nią kłócić. Bluzka miała długie rękawy i dekolt w serek. Baleriny były w tym samym odcieniu błękitu, co bluzka. Szczerze? Wcale nie wyglądałam źle. Jakimś cudem Alice zawsze wiedziała, w czym mi będzie ładnie. Ja takiego gustu niestety nie miałam. Weszłam z powrotem do pokoju. Od razu dopadł mnie Chochlik.

- Wyglądasz w tym super! Teraz, tylko rozpuścimy włosy. Jak możesz spinać włosy, skoro masz takie piękne, naturalne loki?

- Jakoś nie zawracałam na to szczególnej uwagi.

- To teraz zaczniesz zwracać. - mówiąc, nie przestawała układać moich włosów. - No i fryzura skończona. Wiem, że nie lubisz makijażu, dlatego użyję, tylko trochę tuszu i błyszczka. - po jakiś 7 minutach byłam gotowa.

- A teraz najważniejsze. Masz być miła, a zarazem seksowna. Nie chowaj się za kurtyną włosów. Jak tak będziesz robić, w końcu jakaś zdzira zgarnie ci Edwarda sprzed nosa! - westchnęłam.

- Alice. I tak nie mam szans u twojego brata. Nie mam pojęcia, po co się starać.

- Nawet tak nie mów! Wszystko się między wami ułoży. Może nie od razu, ale nie trać wiary. Cierpliwość popłaca. Popatrz na mnie i Jaspera. - w tym momencie usłyszałyśmy trąbienie. Oznaczało, to tylko jedno. Edward.

Edward

Alice, po tym jak ją podwiozłem pod dom Belli, wysłała mnie po śniadanie dla nich obydwu.

- Alice, a mogę się dowiedzieć, dlaczego Bella nie będzie mogła zjeść śniadania w domu? A poza tym, Ty już chyba jadłaś. - powiedziałam. Ona, tylko na mnie popatrzyła i zaczęła wysiadać z samochodu. Już miała zamknąć drzwi, kiedy jednak mi odpowiedziała.

- Moja przyjaciółka nie będzie mogła zjeść śniadania, bo będzie miała ważniejsze sprawy na głowie.- uniosłem brwi na jej słowa - Jeszcze mi za to podziękujesz, zobaczysz. - Taa... Jakoś trudno mi w, to uwierzyć. - Jeśli chodzi o moje śniadanie, to tak jadłam, ale mały rogalik z czekoladą mi nie zaszkodzi. Więc śmigaj. Masz być tutaj o 8:45 i ani minuty późnej. - trzasnęła drzwiami i pobiegła do domu Belli.

- Kobiety... - mruknąłem. Popatrzyłem na zegar w samochodzie. 8:22. Mam więc ponad 20 minut. Westchnąłem i ruszyłem do jedynej ciastkarni w Forks. Włączyłem piosenkę jednego z moich ulubionych zespołów. „Sex On Fire” z rana to jest to. W piekarni byłem po dwóch minutach. Wysiadłem z samochodu i przeczesałem dłonią włosy. Wszedłem do sklepu. Za ladą stała blondynka w średnim wieku.

- Czego potrzebujesz, kochanieńki? - uśmiechnęła się do mnie. Kochanieńki? I co jeszcze.

- Poproszę trzy rogaliki z czekoladą. - powiedziałem i posłałem w jej kierunku jeden ze swoich firmowych uśmiechów. Wiedziałem, że jak chcę mogę mieć duży wpływ na otoczenie. Nie chciałem jednak tego nadużywać.

- Oczywiście złociutki. - mrugnęła do mnie. Fuuu... Mogła by być moją matką.

- Młody możesz przestać flirtować z moją dziewczyną? - usłyszałem zdenerwowany głos. Tylko nie to pomyślałem. Czy limit porannych odwiedzin duchów się nie wyczerpał?

- Przepraszam, ale nic takiego mi nawet nie przeszło przez myśl. - szepnąłem.

- Mówiłeś coś do mnie? - zapytała ekspedientka.

- Nie...

- Chyba musiałam się przesłyszeć. - zachichotała.

- Młody, możesz coś dla mnie zrobić? - zapytał głos. Kaszlnąłem na znak zgody. - Przekaż tej ślicznotce, że Matt ją pozdrawia.

- Proszę. Trzy rogaliki. Coś jeszcze?

- Nie. - wyciągnąłem z portfela odpowiedni banknot. - To wszystko, dziękuję. Do widzenia. - już byłem przy drzwiach kiedy się odwróciłem i powiedziałem - Ma pani pozdrowienia od Matta.

Wyszedłem nie oglądając się za siebie. Wiedziałem, że na twarzy sprzedawczyni maluje się zdziwienie. Pojechałem z powrotem pod dom Belli. Była 8:40 więc musiałem jeszcze poczekać. Zatrąbiłem, żeby dziewczyny wiedziały, że już jestem. Oparłem głowę na zagłówku i zacząłem nucić razem z odtwarzaczem „Inside of you” grupy Hoobastank. Wtedy otworzyły się drzwi z tyłu i od strony pasażera.

- Hej braciszku! - Alice cmoknęła mnie w policzek. - Widzę, że słuchasz bardzo interesującej piosenki.

- Hej Chochliku. - odpowiedziałem i się zaśmiałem. Ta Mała była nieprzewidywalna. Odwróciłem się do tyłu z zamiarem przywitania się z Bellą. Kiedy, to zrobiłem nie mogłem wydusić słowa. Chyba jednak będę musiał Alice podziękować. Bella miała na sobie obcisła niebieską bluzkę, a na to zarzuconą równie obcisła kurteczkę. Z reguły zakładała jakąś bluzę z kapturem albo coś innego, co maskowało jej figurę. Teraz mimo tego, że nie wiedziałem prawie w ogóle jej skóry, robiło mi się gorąco. Po prostu pożerałem ją wzrokiem. Chyba to zauważyła, bo kiedy znowu spojrzałem w na jej twarz zarumieniła się. Mimowolnie uśmiechnąłem się. Te rumieńce towarzyszyły nam od samego początku. Od dnia, kiedy nasze matki nas sobie przedstawiły. Popatrzyłem w jej czekoladowe oczy. Nic innego nie istniało oprócz niej i słów piosenki w tle: „What do I have to do, to get inside of you?...”. Nagle, ktoś odchrząknął.

- Nie chce wam przeszkadzać, ale jak się nie pospieszymy to się spóźnimy do szkoły. - powiedział Chochlik, próbując ukryć rozbawianie. Otrząsnąłem się.

- Cześć Bello. - wychrypiałem i odwróciłem się w kierunku kierownicy.

- Hej. - usłyszałem w odpowiedzi. Popatrzyłem się w lusterko. Czy to możliwe, żeby Bella się jeszcze bardziej zarumieniła? Na to wygląda, że tak.

- A nie mówiłam. - mruknęła Alice. Nie wiem do którego z nas były skierowane te słowa. - Edwardzie masz coś dla mnie?

- Tak. Bello, koło ciebie na tylnim siedzeniu jest papierowa torba. Możesz ją podać Alice?

- Jasne. - powiedziała słodko. Momencik. Bella, słodko?

Alice odwróciła się trochę w fotelu, tak żeby moc popatrzyć do tyłu.

- Bells, wyciągnij sobie najpierw jednego rogalika. I oby tak dalej. - puściła do niej oczko. O co tu chodzi? Nagle Bella pisnęła.

- Co się stało? - zapytałam i się zatrzymałem. Popatrzyłem na nią. Jej wzrok był skierowany na siedzenie obok niej.

- Można powiedzieć, że nic takiego. Po prostu mnie zaskoczyła.

- Kto? - zapytałem. Nikogo nie widziałem i wtedy usłyszałem chichot. Poznałbym go wszędzie.

- Kurwa!

- Spokojnie Edwardzie. To, tylko Tanya. - uśmiechnęła się na siłę.

- No, to się Edward za dużo nie pomylił. - prasnęła Alice i nie przejmując się zaistniałą sytuacją, zaczęła jeść swojego rogalika.

- To Ty ją znasz!? - zapytałem Bellę. Skrzywiła się.

- Można, tak powiedzieć.

- Ale skąd? Myślałem, że uczepiła się mnie.

- Przepraszam. Czy możecie nie udawać, że mnie tu nie ma? - zapytała rozdrażniona Tanya.

- Technicznie rzecz biorąc, ciebie tu nie ma. - warknąłem przez zaciśnięte zęby. - Powiedziałem ci rano, żebyś spadała, prawda?!

- Oj nie złość się na mnie. Wiem, że teraz prowadzisz. Wrócę później. - poczułem chłód na policzku, aż przeszły mnie ciarki. Bella się skrzywiła,

- Czy ona właśnie... - nie chciało mi to przejść przez gardło.

- Tak. Pocałowała cię. - w samochodzie zapadła cisza. Potem Bella i Alice równocześnie wybuchły śmiechem. Kiedy usłyszałem jej śmiech, nie mogłem się powstrzymać i też się zacząłem śmiać. Jej poczucie humoru było zaraźliwe.

- Trochę powagi dziewczyny. - próbowałem powiedzieć rzeczowym tonem. Sprawiło, to że jeszcze bardziej zaczęły się śmieć. - Miło, że z mojego powodu macie taki ubaw. Dla mnie, to wcale takie nie jest.

Bella otarła dłonią policzek na którym pojawiła się łza radości. Trochę się uspokoiła i powiedziała.

- Edwardzie, nie widziałeś swojej miny. - uśmiechnęła się do mnie, aż zaparło mi dech w piersi. - Ale nie zmienia to faktu, że trzeba w końcu coś z nią zrobić. Za długo cię prześladuje.

- W porządku. Omówimy to w czasie przerwy na lunch. A teraz lepiej, już jedźmy, bo faktycznie się spóźnimy. - odpaliłem silnik i ruszyłem do szkoły.

Bella

Uhh. Gorąco mi. Czy Edward właśnie, zaniemówił na mój widok? Nie, to chyba nie możliwe. Wszystko było cudownie do momentu, aż Alice nie przypomniała, że musimy jechać do szkoły. A ja się pytam, na co komu w takich chwilach szkoła, bo na pewno nie mnie. No i jeszcze pojawiła się Tanya. Ten upierdliwy duch młodej dziewczyny, dręczy Edwarda już od dobrych kilku miesięcy. Ale on najwyraźniej nie zadawał sobie sprawy, że była przy nim prawie cały czas. Trzeba coś z nią zrobić. Co ona mu robi! On o tym nie wie, bo jej nie widzi. Może, tylko czasami czuje. To „siada” mu na kolanach, to bawi się jego włosami. Tragedia, jak dla mnie. Teraz chociaż, siedząc na tylnim siedzeniu Volvo, mogłam się Edwardowi przypatrywać, bez żadnych obaw.

- Ziemia do Belli! Jesteśmy już pod szkołą. Ale się zamyśliłaś. - chyba raczej zagapiłam, ale mniejsza o to. - Chodź idziemy do sekretariatu, po nasze podziały ... - urwała w połowie słowa. A co było tego powodem? Odpowiedź jest prosta. Właśnie podjechał czarny Jeep i wysiadł z niego Jasper. Chochlik pobiegł w kierunku samochodu i rzucił się biednemu chłopakowi na szyje. Pewnie rano, ze mną wyglądało to podobnie, tylko mnie nie całowała (na szczęście). Emmett właśnie podszedł do drzwi pasażera i pomógł wysiąść z samochodu Rosalie. Potem oni również zaczęli się całować. Halloooo, czy ja trafiłam to jakiegoś świata równoległego? Z każdej strony otaczają mnie zakochane pary.

- Czasami już człowieka od tego mdli, prawda? - zapytał Edward, przerywając moje zamyślenie.

- Ja bym czymś takim nie pogardziłam. - powiedziałam zanim zdążyłam się ugryźć w język. Popatrzyłam na niego przestraszona. Myślałam, że mi jakoś odpowie albo coś, ale nie. On tylko się na mnie patrzył. Przenikał mnie swoim szmaragdowym wzrokiem na wylot, a na jego cudownej twarzy malowała się ciekawość. Natychmiast się zaczerwieniłam, a w jego oczach pojawiły się dziwne iskierki.

- To może chodźmy po nasze podziały godzin, a gołąbki nas dogonią. - zaproponował Edward. Zgodziłam się kiwając głową. Nie ufałam swojemu językowi. Mogłam znowu coś głupiego palnąć.

Szliśmy w ciszy. Kiedy zerkałam w jego stronę, a on to przyuważył uśmiechał się do mnie. Znowu ten głupi rumieniec. Edward zachichotał.

- Co jest takie zabawne? - spytałam, trochę urażona.

- Ty. - odpowiedział z uśmiechem. Stanęłam i popatrzyłam na niego zdziwiona. - Spokojnie. Źle mnie zrozumiałaś. Chodzi o to, że tyle czasu się już znamy, a ja dalej tego nie rozgryzłem. Od naszego pierwszego spotkanie minęło tyle lat, a Ty wciąż tak samo słodko się rumienisz. - pogłaskał mnie po policzku. Poczułam przepływ prądu. Stałam jak skamieniała. Co sprawiło, że się tak zachowuje? Zamrugałam nerwowo.

- Nie wiem. - wyszeptałam, trzęsącym się głosem, - Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?- wyszczerzył się do mnie. Wzięłam to za potwierdzenie. - Przecież byliśmy dziećmi.

- Ale musisz przyznać, że w pod pewnymi względami, było to najważniejszy dzień w naszym życiu.

- Zgadzam się. - odchrząknęłam. Edward jeszcze raz pogłaskał mnie po policzku, po czym zabrał dłoń. Moje serce krzyczało: Zostań!

- Chyba powinniśmy wejść do sekretariatu. - nie zauważyłam, że staliśmy przed drzwiami. On jak na dżentelmena przystało otworzył je i przytrzymał, żeby mogła wejść.

- Dzięki. - mruknęła i posłałam w jego kierunku delikatny uśmiech. Może Alice miała racje, że czas działać?

- Nie ma za co. - mrugnął do mnie. Zachichotałam, jak jakaś panienka w durnym serialu. Zachowywał się normalnie, a ja już się podniecałam. Jestem niespełna umysłu.

- Ooo, pan Cullen i panna Swan, jak minęły wakacje?- zapytała serdecznym głosem nasza sekretarka pani Cope. Rudowłosa, z lekką nadwagą oraz luzackim stylem ubierania (jak na jej wiek). Raczej rzadko można spotkać sekretarkę ubraną w fioletowy T-shirt i jeansy.

- Dziękujemy dobrze, a pani? - odpowiedział Edward, posyłając w jej kierunku zniewalający uśmiech. Chwała za to, że nie było on skierowany w moim kierunku, bo pewnie bym zemdlała.

- Cudownie. Skakałam ze spadochronem. - ona jest dziwna, serio. - Ale nie przyszliście tu rozmawiać o moich wakacyjnych przygodach. - zaczęła szperać w stercie papierów. - Aha. Proszę bardzo, wasze podziały godzin. Życzę udanego roku.

- Oby. - Mruknęłam. Podziękowaliśmy grzecznie i wyszliśmy na korytarz. Popatrzyłam na swój podział. Proszę nie wf! A już miałam nadzieję, że ten rok będzie lepszy od poprzedniego. Niestety, tylko co drugi głupi ma szczęście. Ja chyba znowu jestem tym pierwszym.

- I jak? - spytał Edward przyglądając się mojemu planowi. - Super! Mamy razem angielski, trygonometrię i biologię.

Faktycznie super. Nie dość, że trygonometria mi idzie koszmarnie, to teraz jeszcze nie będę mogła się skupić na zajęciach. Chwała, że hiszpański, WOS i wf będziemy mieli osobno, bo bym pewnie nie przeszła do następnej klasy.

- Tu jesteście! - zawołała Alice. Odskoczyliśmy od siebie. Dopiero teraz zauważyłam, że stoimy tak blisko. - Wszędzie was szukaliśmy. Czemu poszliście bez nas? - patrzyła to na mnie, to na swojego brata.

- Widzisz ja i Bella chcieliśmy zostać obślinieni. - skitował Edward. Po czym oboje ryknęliśmy śmiechem.

- Haha. Zobaczymy jak wy się będziecie zachowywać, za jakiś czas. - odparła, posyłając w naszym kierunku diabelny uśmiech. Uspokoiliśmy się w sekundzie. - A teraz wybaczcie, ale my idziemy po nasze podziały. Chodź Jasper. - pociągnęła go za rękę, a on tylko wzruszył ramionami.

Edward

Moja kochana siostrzyczka i kumpel zniknęli za drzwiami. O co tej Alice znowu chodziło? Mniejsza o to. Popatrzyłem na Bellę. Wydawało się, że nad czymś intensywnie myśli. Kurde, jak ja bym chciał wiedzieć, o czym.

- To co idziemy? Mamy teraz razem angielski.

- Mmm. Tak, tak chodźmy. - powiedział i zaczęła odchodzić.

- Bello.

- Tak?

- Czy przypadkiem nie powiedziałem, że mamy teraz angielski. RAZEM. - uśmiechnąłem się, widząc na jej twarzy zdezorientowanie.

- Przepraszam. Zamyśliłam się. - i znowu ten cholerny rumieniec. Cholernie słodki. Kurwa Edward, stop. To twoja przyjaciółka. Nie możesz tak o niej myśleć. Znacie się od dziecka! No tak, ale ona już nie jest dzieckiem. Jest seksowną młodą kobietą. Czy to ta obcisła bluzka tak na mnie dzisiaj podziałała? Nawet pogłaskałem ją po tym gorącym policzku. Nie wiem, co mnie podkusiło. Ale cholera, było warto. Jej skóra jest taka gładka w dotyku...

- Edward? - Bella machała mi ręką przed twarzą.

- Ups. Chyba teraz ja się zamyśliłem. - zwierzyłem się jej. Uśmiechnęła się i klepnęła mnie delikatnie w ramię.

- Ok. Lepiej już nie myślmy. Chodźmy na te zajęcia.

Zmierzaliśmy do budynku numer 5, gdzie mieściła się sala angielskiego. Musieliśmy przejść dziedzińcem, ale dzisiaj nie padało. O dziwo. W sali byli już pozostali uczniowie. Z tyłu została jedna wolna ławka. Czyli...

- Cześć Edward! - kto tym razem? Zazgrzytałem zębami i się wolno obróciłem. No tak...

- Hej, Jessica. - wymamrotałem. Kurde. Rano Tanya, teraz ona. Ile można! Nie wiem, która gorsza. Martwa, czy żywa panienka śliniąca się na mój widok.

- Jak Ci minęły wakacje? - zapytała, trzepocząc rzęsami.

- Dobrze... - przerwał mi dzwonek. OMG! Chyba po raz pierwszy cieszę się, że się zaczyna lekcja. - Wybacz Jessico, ale musze zająć swoje miejsce. - i odszedłem w kierunku jedynego wolego miejsca, tego w ostatniej ławce koło Belli. Miał pochyloną głowę i coś pisała w swoim zeszycie.

- Mogę się dosiąść? - spytałem. Przestraszona, prawie spadła z krzesła. Złapała się za serce. - Przepraszam. - zachichotałem.

- Bardzo śmieszne. Prawie dostałam zawału. A poza tym, od kiedy ty się pytasz, czy możesz koło mnie usiąść?

- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - bingo Cullen! Znowu ten rumieniec.

- Witam wszystkich, na pierwszych zajęciach z angielskiego w tym semestrze. - przywitał się pan Mason. Potem nauczyciel rozdał nam podręczniki i listę lektur na ten rok.

- Raczej nie jest ona zbyt zaawansowana, nie sądzisz? - zapytałem, pokazując Belli na naszą listę książek.

- Czy w naszej szkole kiedykolwiek literatura była na wysokim poziomie? - odpowiedziała pytaniem.

- Masz rację. - w czasie, gdy profesor tłumaczył klasie zasady oceniania na ten rok, postanowiłem wypytać Bellę co wie na temat mojej prześladowczyni Tanyi. - Bells, wiesz coś więcej o Tanyi?

- Cóż... - zaczęła, ale niestety nie było jej dane dokończyć. Przerwał nam głos jakiejś kobiety.

- Przepraszam, ty jesteś Isabella? - usłyszałem pytanie. Głos dochodził od strony mojej sąsiadki.

- Bella. - poprawiła. Przewróciłem oczami. Nawet zmarłych poprawia. - Jeżeli to nie jest nic ważnego, to proszę wróć po naszych lekcjach. - ktoś „trzeci” mógłby powiedzieć, że patrzy się w okno, ale ja wiedziałem, że jest inaczej.

- Wiem skarbie, że masz teraz lekcje, ale to naprawdę ważna sprawa. Mój mąż, odkąd się dowiedział od lekarzy że odeszłam, planuje popełnić samobójstwo. Tylko ty możesz go uratować. - usłyszałem w jej głosie nieme błaganie.

- My możemy. - wtrąciłem się. Najwyraźniej kobieta nie wiedziała, że ja także ją słyszę. - Bello, zgłoś się i powiedz, że się źle czujesz. Pójdę z tobą pod pretekstem odprowadzenia cię do gabinetu pielęgniarki.

Chyba mój plan zrobił na niej wrażenie, bo tylko kiwnęła głową i szepnęła:

- Nie przejmuj się. Zaraz udaremnimy plany twojego męża. - po tych słowach się zgłosiła. - Panie profesorze?

- Tak, Isabello? - kopnąłem ją delikatnie w kostkę, żeby w tym momencie nie poprawiła pana Masona. Skrzywiła się. - Mogę iść do pielęgniarki? Nie najlepiej się czuję.

- Oczywiście, panno Swan.

- Proszę pana, pójdę z Bellą, może zasłabnąć albo coś. - powiedziałem i pomogłem Belli wstać.

- Dobrze, Cullen. - odpowiedział i kontynuował przerwany wykład. Jak najszybciej opuściliśmy salę i udaliśmy się z Bellą na podwórko.

- Możesz mi teraz powiedzieć jak się nazywasz i pomóc obmyślić plan działania w sprawie twojego męża? - zapytała Bella.

- Nazywam się Diana Morrison. Po śmierci zostałam, aby zaczekać na swojego męża. Tylko on teraz chce przyspieszyć swoje odejście z tego świata. Nie mogę na to pozwolić. Mamy trójkę wspaniałych dzieci i czterech wnuków. David jest im potrzebny. - wyszeptała, najprawdopodobniej ledwo panowała nad swoimi emocjami. Gdyby jeszcze mogła, z pewnością by się rozpłakała.

- W takim razie może zadzwonimy do któregoś z twoich dzieci i poprosimy o pomoc? - zaproponowałem. Bella popatrzyła na mnie, a w jej czekoladowych oczach zobaczyłem iskierki.

- To dobry pomysł. - odparła - Co ty na to, Diano?

- Wydaje mi się, że to najprostsze rozwiązanie. Zadzwońmy do Kate. To moja najstarsza córka i zawsze była oczkiem w głowie tatusia.

Następnie duch przekazał nam informacje, które mogą być przydatne. Między innymi numer, nazwę i miejsce ukrycia leków, które w najbliższym czasie David chciał zażyć. Zaoferowałem Belli mój telefon, ponieważ miał możliwość ukrycia numeru. Pierwszy raz wiedziałem Isabellę w „akcji”. Jakoś nigdy nie miałem okazji, a raczej chęci w tym jej pomóc. Dopiero teraz zrozumiałem swój błąd. Widać było, że mimo sytuacji w której Bella się znalazła, rozpierało ją szczęście. Wypełniała swoje przeznaczenie. Najwyższa pora, żebym ja też zaczął.

OMG - tł. O mój Boże!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rescued - Rozdział 6, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 5, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 7, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 8, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 3, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Prolog i 1 rozdział, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 9, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 4, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Wybranka Ognia - rozdział 5, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Wybranka Ognia - rozdziały 0-3, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Wybranka Ognia - rozdział 4, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Rozdział 3, --NA ROZSTAJU-- FF, na rozstaju wersja w wordzie
Rozdział VII (2), &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
cesja-do-zawieszenia-wersja-13-2-06, prowadzenie i zakładanie firmy
prolog, &Przeklęta Róża&, WERSJA DOC
PRAWO BUDOWLANE wersja doc
Łącznik zawieszenia hydro doc
Blessing in disguise Rozdzial 5, Fanfiction, Blessing in disguise zawieszony na czas nie określony,

więcej podobnych podstron