Kursy i warsztaty poszerzania świadomości a okultyzm
Wiele jest kursów czy warsztatów, które proponują dziś szerokim rzeszom zmęczonych i zniechęconych wspaniałą harmonię ciała i ducha, osiągnięcie jedności i pełni życia, a nawet poprawę zdrowia. Uczącym i pracującym oferuje się rozwój zdolności umysłowych, poprawę pamięci, osiągnięcie sukcesu we wszystkich dziedzinach. U podstaw tych obietnic leży zapewnienie o nieograniczonych jakoby możliwościach naszego umysłu. Wystarczy więc poprzez odpowiednie techniki poszerzyć naszą świadomość, aby osiągnąć sukces.
Czym jest owa poszerzona świadomość? Aby lepiej zrozumieć to dziwne pojęcie, należy przypomnieć sobie podstawowe zasady funkcjonowania naszego mózgu. Wiadomo, że procesy zachodzące w mózgu są procesami elektrochemicznymi i przebiegają w postaci impulsów elektrycznych. Częstotliwość tych impulsów jest różna i zależy od tego, czy nasz organizm znajduje się w stanie czuwania czy spoczynku. Największa częstotliwość impulsów, wynosząca od 14 do 21 cykli na sekundę, występuje oczywiście podczas czuwania. Nazwano ja częstotliwością beta. W chwilach relaksu czy w momencie zasypiania częstotliwość impulsów naszego mózgu zmniejsza się i wynosi od 7 do 14 cykli na sekundę. Jest to częstotliwość typu alfa. Wyróżnia się jeszcze częstotliwość teta, dominującą w czasie snu i częstotliwość delta, charakteryzująca działalność mózgu w czasie snu głębokiego. Są to normalne stany naszego organizmu, który po okresie czuwania potrzebuje relaksu i odpoczynku, najczęściej w postaci snu. Na kursach i warsztatach poszerzania świadomości zachodzi manipulowanie tymi normalnymi stanami w celu wywołania określonych zjawisk Manipulowanie to polega na usiłowaniu wejścia w stan umysłu alfa, beta czy delta w sposób sztuczny, poprzez ćwiczenia i techniki. Doprowadza się wówczas organizm do stanu dalekiego od normalności, kiedy to nasze ciało czuwa, ale częstotliwość impulsów elektrycznych w mózgu jest taka, jak w czasie snu. Rezultatem tego typu działań jest wyłączenie funkcji świadomego rozumowania, analizowania i wartościowania.
Technikami, które prowadzą do rzekomego poszerzenia świadomości, są różne formy medytacji, ćwiczenia jogi, ćwiczenia oddechowe, śpiewanie mantr, kasety działające na podświadomość, kierowana twórcza wizualizacja, hipnoza, autohipnoza a nawet specjalne maszyny relaksacji mózgu. Te i inne formy są proponowane na kursach czy warsztatach, które uczą tzw. czujnej relaksacji czyli wchodzenia w stan alfa. Kursy tego typu będą miały najróżniejsze nazwy, ale zawsze można je poznać po tym, że proponować będą np. techniki typu sukces-motywacja, metody wzmacniania kreatywności, rozwijania mocy umysłu, opanowywania stresu, budowania intuicji. Najbardziej znanymi w naszym kraju kursami są np. kursy doskonalenia umysłu metodą Silvy, warsztaty Hemi-Sync, treningi Neurolingwistycznego Programowania, kursy języków obcych prowadzone metodą superpamięci.
Wymienione wyżej kursy przyciągają wielu chętnych obietnicami poprawy pamięci, rozwoju zdolności umysłowych i twórczych, łatwiejszego i szybszego uczenia się. Na wspomnianych kursach języków obcych kursanci mogą według zapewnień organizatorów przyswoić dziennie ponad 100 nowych słów czy zwrotów i to niezależnie od zdolności językowych. Inną przyczyną, dla której wiele osób zapisuje się na podobne kursy jest poszukiwanie nowych, nieznanych doświadczeń. Przykładowo, warsztaty Hemi-Sync uczą rzekomo lepiej poznać siebie, skontaktować się z Wyższym Ja oraz pozwalają doświadczyć jakoby wyjścia poza ciało.
Obietnice, jak widać, są wspaniałe. Na czym jednak polega niebezpieczeństwo? Polega ono przede wszystkim na bezpośrednim oddziaływaniu na mózg. Zwolennicy poszerzonej świadomości, czy inaczej odmiennych stanów świadomości twierdzą, że nasze problemy wynikają z faktu, iż nasze półkule mózgowe, prawa i lewa, nie są jednakowo aktywne. Według nich nasza cywilizacja spowodowała uaktywnienie lewej półkuli, tej która odpowiada za racjonalne i logiczne myślenia, zaś prawa - bardziej uczuciowa, wrażliwa, otwarta - została zaniedbana. Celem więc wszystkich ćwiczeń poszerzania świadomości jest zrównoważenie działalności obu półkul, spowodowanie ich zgodnego współdziałania, zharmonizowania., co przyczyni się do rozwinięcia rzekomo nieograniczonego potencjału ludzkiego.
Co się dzieje, gdy nastąpi zsynchronizowanie działalności półkul mózgowych? W takim stanie człowiek wchodzi w coś w rodzaju transu. Logiczne myślenie jest wyłączone, a na jego miejsce pojawiają się np. wizje innych światów czy odczuwanie jedności ze wszechświatem. Znamiennym jest fakt, że wizje te są identyczne z tymi, jakich doświadcza się po zażyciu narkotyków. Ideolodzy New Age twierdzą, że istnieje tysiące różnych pokładów wyższej świadomości, które człowiek może osiągnąć. Ludzie Nowej Ery uważają odmienne stany świadomości za zupełnie nieszkodliwą metodę otwarcia się na pozytywne, łagodne i dobroczynne, jak twierdzą, działania duchowe i psychologiczne.
Propagatorzy nieograniczonego potencjału ludzkiego rzadko jednak podnoszą kwestię niebezpieczeństw związanych z praktykowaniem odmiennych stanów świadomości i związanych z nimi technik. Do skutków bardzo przykrych należą zakłócenia świadomości, pamięci, mimowolne wpadanie w odmienne stany świadomości, bardzo uciążliwe zjawiska parapsychiczne oraz takie objawy jak drżenia, spazmy, czasem gwałtowne drgawki czy konwulsje. Poza tym wiele osób ma problemy z własną tożsamością. Niektórzy twierdzą np., że są aniołami z nieba, które przybrały ludzką postać i posiadają nadprzyrodzone moce, innym wydaje się, że są przybyszami z kosmosu, a ich zadaniem jest ratowanie rasy ludzkiej, jeszcze inni utrzymują, że są wcieleniem starożytnych mędrców czy kapłanów. Jak widać są to poważne zaburzenia psychiczne. W tej sytuacji paradoksalnym wydaje się fakt, że wielu psychologów i psychiatrów amerykańskich nazwało owe zaburzenia kryzysami transpersonalnymi oraz uznało je za rzecz normalną w życiu ludzi, którzy wkroczyli na swoiście pojętą ścieżkę duchowego rozwoju. Takie wyjaśnienie ma usprawiedliwić wzrastającą w tempie alarmującym liczbę osób, które poszukują pomocy po doznaniach pseudomistycznych i okultystycznych.
Problemy z psychiką spowodowane ćwiczeniami poszerzania świadomości mają również ścisły związek z problemami duchowymi. Istnieje bowiem powiązanie między odmiennymi stanami świadomości a okultyzmem. Samo słowo okultyzm pochodzi od łacińskiego pojęcia occultus co znaczy tajemny, ukryty. Okultyzm jest więc poszukiwaniem wiedzy tajemnej, celem której jest swoiście pojęty rozwój duchowy. Chodzi tu również o zdobycie pewnej praktycznej wiedzy pomocnej w życiu codziennym. Właśnie owo zdobywanie wiedzy tajemnej ściśle wiąże się z wchodzeniem w odmienne stany świadomości. Stan taki bowiem sprawia, że osoba staje się bierna, ukierunkowana na przyjmowanie, co sprzyja otwarciu się na psychiczne i duchowe doświadczenia. Niestety pociąga to za sobą możliwość niepożądanych oddziaływań czy wręcz poddania się pewnym siłom i energiom. W odmiennych stanach świadomości, które są rodzajem transu może nastąpić i bardzo często następuje kontakt z różnymi bytami duchowymi. Taki byt przedstawia się zazwyczaj jako przyjaciel, mędrzec, duchowy przewodnik, Wyższa Jaźń, anioł światła czy Uniwersalna świadomość. Te właśnie istoty przekazują swemu podopiecznemu tajemną wiedzę, przekonują, że jako jednostki wyżej rozwinięte, mogą być pomocą na drodze duchowego rozwoju.
Można byłoby się zastanawiać, czy byty te nie są po prostu wytworami fantazji. Jednak osoby, które wchodzą w odmienne stany świadomości potwierdzają realność owych bytów. Spotykają się z nimi również ci, którzy ćwiczą wychodzenie poza ciało fizyczne. W tej chwili pojawia się coraz więcej świadectw osób, które zerwały z tymi rzekomo duchowymi doświadczeniami i po wielu bolesnych przejściach związanych z praktykowaniem okultyzmu znalazły wewnętrzny pokój w Jezusie Chrystusie. Osoby te twierdzą z całym przekonaniem, że byty spotykane podczas transu, to istoty demoniczne, które manipulują umysłem człowieka, by móc kierować jego życiem. Między innymi, Rabindranath Maharaj tak opisuje swoje doświadczenia: Nie potrzebowałem narkotyków, by mieć wizje innych światów i nieziemskich istot (...) Osiągałem to przez medytację transcendentalną. Było to jednak kłamstwem, podstępem złych duchów, które opanowywały mój umysł, kiedy traciłem nad nim kontrolę.1 Wypowiedź ta podsuwa logiczny wniosek, że kiedy wchodzimy w odmienne stany świadomości i wyłączamy władze rozumu oraz analitycznego myślenia, wtedy mogą mieć na nas wpływ siły demoniczne. Ten fakt podkreślał wielokrotnie w różnych swoich wypowiedziach ojciec Jacques Verlinde.2 W tym miejscu warto odwołać się do autorytetu Biblii. Otóż św. Jan w swoim pierwszym liście napisał takie słowa: Wiemy, że Syn Boży przyszedł i obdarzył nas zdolnością rozumu, abyśmy poznawali Prawdziwego. Jesteśmy w prawdziwym Bogu, w Synu Jego, Jezusie Chrystusie. On zaś jest prawdziwym Bogiem i Życiem Wiecznym. Dzieci, strzeżcie się fałszywych Bogów. (1 J 5,20-21)
Św. Jan wyraźnie mówi, że przez Jezusa Chrystusa zostaliśmy obdarzeni zdolnością rozumu, abyśmy mogli poznać jedynego prawdziwego Boga. Tak więc właśnie rozum potrzebny jest do poznania Prawdy. Tymczasem, kiedy wchodzimy w odmienne stany świadomości, rozum zostaje wyłączony. Niemożliwym więc staje się poznanie Prawdziwego. Jeśli jednak w owym transie następuje jakieś poznanie, na pewno nie pochodzi ono od Boga w Trójcy Jedynego, ale od tego, którego św. Jan nazywa fałszywym bogiem. Podsumowując można stwierdzić, że osoby otrzymujące wiedzę podczas transu, ulegają złudzeniu lub inaczej zwodzeniu złego ducha. Prawdę te z naciskiem głoszą byli liderzy New Age.3
Na zakończenie przypomnijmy sobie jeszcze ostrzeżenie św. Jana: Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie.( 1 J 4,1 )
Joanna Jarzębińska
1Maharaj Rabi R., Śmierć guru. Poznań [b.r.w.], s.198.
2zob. np.: Verlinde J.-M., Bóg wyrwał mnie z ciemności. Warszawa,1998.
3zob. Baer R. W matni New Age. Kraków 1996; McGuire P. Jak ewangelizować New Age Toruń 1995
o. Wojciech Jezienicki OP
Listowa biblioteka
Jedna z zaprzyjaźnionych ze mną rodzin, zafascynowana efektami swoich działań terapeutycznych na bazie metody José Silvy, od przeszło pół roku zachęcała mnie do przeszkolenia się w tej metodzie, abym jako kapłan mógł lepiej służyć ludziom. "My to robimy. To daje efekty. Ludzie zdrowieją, odzyskują sens swojego życia, z większą energią pomagają swoim bliskim. W swoje życie wnoszą więcej optymizmu. Moja żona dzięki wypracowanym zdolnościom jasnowidztwa - mówi Krzysztof - odnalazła już kilka zagubionych osób." Czy to nie jest wspaniałe? I tak już jest od ponad pół roku. Kiedy ich odwiedzam, najpierw następuje krótkie streszczenie tego, co się dotąd wydarzyło, ile było nowych uzdrowień, ile tajemniczej energii przepływało przez umysł i ręce człowieka. A potem ponownie pojawia się zachęta: "Kiedy ty w końcu uwierzysz i przestaniesz się bać, aby przejść kurs i jeszcze pełniej służyć innym?"
W końcu uległem namowom. Co prawda nie poszedłem na kurs, jak mi proponowano, ale przestudiowałem konferencje terapeutyczne José Silvy i stwierdziłem, że to nic nowego pod słońcem. To nawet nie jest New Age, tylko kolejna forma popularyzacji białej magii, czerpiąca ze swojej, jakże bogatej, tradycji. I tylko szkoda tych wielu chrześcijan, którzy pozwolili się porwać temu nurtowi i którzy nie zdając sobie może z tego sprawy, że pod hasłami dobrobytu, szczęśliwości i tzw. miłości chrześcijańskiej zrobili zasadnicze przemeblowanie w swoim patrzeniu na religię i świat.
Metoda Silvy Według Silvy u większości ludzi w życiu codziennym dominuje działanie lewej półkuli mózgowej. Odpowiada ona za logiczny i analityczny sposób myślenia. Prawa półkula odpowiada za nasze emocje, marzenia, wrażliwość, intuicję, całą sferę duchową. I tak jak potrafimy stale wykorzystywać lewą półkulę rozwijając swój logiczny i analityczny sposób myślenia, podobnie w sposób naturalny w naszym życiu ujawniają się różne postacie emocji, wrażliwości, intuicji. Każda z półkul mózgu posiada swój zakres pasm częstotliwości. Lewa półkula pracuje w zakresie beta, prawa w zakresach alfa, teta (na przykład podczas snu bądź też głębokiej medytacji) i delta (występuje w stanach głębokiego wyłączenia świadomości, np. w narkozie). Metoda José Silvy polega na wprowadzaniu siebie, poprzez odpowiednią technikę, w te zakresy fal mózgu, które normalnie podczas naszych codziennych obowiązków i zajęć nie występują tak intensywnie, jak fale beta, bądź też w ogóle nie występują (np. fale delta). Wszystko po to, aby dzięki nim lepiej panować nad swoim umysłem i otaczającą nas rzeczywistością. Metoda ta pozwala uaktywnić prawą półkulę tak, aby funkcjonowała ona w pełni w sposób naturalny również na jawie. We wstępie do książki José Silvy i Philipa Miele "Samokontrola Umysłu Metodą Silvy" czytamy, że metoda ta "uprzytamnia nam, że każdy z nas jest genialny, gdyż dysponuje umysłem, o którego granicach praktycznie nic nie wiadomo. Silva przekonuje, że każdy może nauczyć się korzystać z własnego geniuszu, zaś uczucia takie jak: miłość, radość, empatia stanowią ogromną siłę napędową i nośnik energii, za pomocą której możemy zmieniać na lepsze własne życie oraz pomóc w dokonaniu tego innym."1 I niby wszystko w porządku, tylko powstaje jeden zasadniczy problem. O prawej półkuli niewiele wiemy. Nie znamy granic naszego mózgu. Wkraczamy w rzeczywistość, której do końca nie jesteśmy w stanie kontrolować. Silva proponuje wejście w autohipnozę, by stworzyć z siebie człowieka w pełni genialnego i samowystarczalnego, by stworzyć nadczłowieka panującego nad wszystkim. Proponuje wejść w świat duchów, których jak sam w wielu konferencjach przyznaje - nie znamy, ale które pomagają nam osiągnąć ową doskonałość.
Być panem samego siebie Silva nadał tej metodzie nazwę "kontrola własnego umysłu". "Wprowadzenie siebie w stan głębokiego rozluźnienia" - wejście na poziom fal alfa bądź też teta i delta "głębokiej relaksacji, podczas której używając języka obrazów i wzmacniając je słowami staje się możliwe kontrolowanie funkcji organizmu, których świadoma kontrola uważana była do tej pory za niemożliwą"2. Stajemy się Panami samych siebie. Im głębiej potrafimy wchodzić w stan rozluźnienia, im częściej metodę tę stosujemy, powtarzając przy tym pozytywne komunikaty o sobie, o innych, o tym co nam w najbliższym czasie się uda, tym bardziej panujemy nad sobą samym, nad swoim umysłem. Stajemy się Panami swojego życia. Silva stwierdza, że to nie Bóg jest Panem każdego życia, ale że to my sami nimi jesteśmy, i jak ono będzie wyglądało zależy jedynie od nas.3 Od razu przypomina mi się obraz kuszenia Adama i Ewy: Wtedy rzekł wąż do niewiasty "Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło". (Rdz 3, 4 5) Ile razy w życiu doświadczamy tej pokusy, aby do końca wszystko od nas zależało. Pokusy, że jesteśmy w stanie sami być panami swojego losu. A Słowo Boga zawsze będzie nas z tego myślenia wyprowadzało: Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie strzeże, strażnik czuwa daremnie. Daremnym jest dla was wstawać przed świtem i wysiadywać do późna - dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko; tyle daje On i we śnie tym, których miłuje. (Ps 127,1 - 2), w innym miejscu, gdy Apostoł Piotr będzie nawoływał: Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was. (1 P 5, 7)
Metapsychiczny uzdrowiciel ludzkości W metodzie Silvy Bóg nie jest potrzebny do uzdrawiania człowieka. Wystarczy "ekran wyobraźni" (wizualizacja) wytwarzany w naszym umyśle, na którym osobę chorą wyobrażamy sobie jako zdrową.4 Stajemy się wtedy uzdrowicielem metapsychicznym.5
Podczas uzdrawiania jednego z księży Silva w rozmowie z nim wspomina: "wprawdzie nie jestem lekarzem, ale przez ostatnie 12 lat studiowałem parapsychologię i osiągam już wyniki podobne do tych, które nazywacie `uzdrowieniami przez wiarę'."6
I znowu w odpowiedzi i z pomocą przychodzi nam Bóg w swoim Słowie: Mojżesz i Aaron uczynili tak, jak nakazał Pan. Aaron podniósł laskę i uderzył nią wody Nilu na oczach faraona i sług jego. Woda Nilu zamieniła się w krew. Ryby rzeki wyginęły, a Nil zaczął wydawać przykrą woń.(...) Lecz to samo uczynili czarownicy egipscy dzięki swej wiedzy tajemnej. (Wj 7, 22 - 23) Podobnie było z plagą żab, którą dzięki swej wiedzy tajemnej potrafili uczynić czarownicy faraona (por. Wj 8,3).
Współczesny świat w przedziwny sposób nacechowany jest humanizacją wszelkiego zła, humanizacją diabła. Te nurty myślowe na różny sposób są wtłaczane w nasz umysł. Począwszy od liberalizacji ustaw aborcyjnych, a skończywszy na sztuce.
W filmie amerykańskim "Szkoła czarownic" jest wręcz powiedziane, że Bóg jest tylko pionkiem w grze, kimś kto się nie liczy. Najważniejszy jest Manno, który daje władzę czynienia wielkich rzeczy. I chce on, aby ci, którzy posiadają jego moc, wykorzystywali ją dla dobra ludzkości. Cóż to innego, jak nie humanizacja diabła. Jemu nie przeszkadza to, że czynimy dobro. Możemy je czynić, tyle ile chcemy. Nie możemy natomiast stwierdzać czegoś bardziej podstawowego, że czynimy je w imię Boga, który jest ponad wszystkim i który jest Panem wszelkiego istnienia. Kiedy wczytuję się w konferencję José Silvy myślę sobie, jakaż to szkoda, że Chrystus tak wcześnie zbawił świat. Przecież gdyby poczekał jeszcze trochę i spotkał się z panem Silvą, nauczyłby się metody wizualizacji i w ten sposób dokonał dzieła odkupienia. Niepotrzebne byłoby Jego cierpienie i przelanie krwi tylu męczenników.
Opatrzność, która nie istnieje Według José Silvy Bóg nas zaprogramował. Opatrzność nie istnieje, wszystko zależy od nas. Dla przykładu Silva podaje naukę chodzenia, którą Bóg zaprogramował w ludzkich genach. Silvie nie chce się wierzyć, aby potknięcia człowieka były jakimkolwiek zmartwieniem Boga. Jest to wyłącznie sprawa każdego z nas7. Jakże jest to dalekie od opisywanej na stronicach Ewangelii miłości Boga do człowieka, gdy Dobry Pasterz idzie szukać każdej zagubionej owcy, a gdy znajdzie ją, opatruje jej rany i bierze na swoje ramiona. Jakże dalekie od wspaniałych psalmów Dawida: gdzie Pan prowadzi go po właściwych ścieżkach, aby jego noga się nie potknęła, gdzie Pan jest jego Pasterzem, a Dawidowi niczego nie braknie.
U José Silvy Opatrzności nie ma. Są za to "wewnętrzni doradcy", którzy przy coraz głębszym wchodzeniu i treningu w tej metodzie przychodzą do naszych umysłów, aby podpowiadać nam, co robić. Sam Silva tak pisze o nich: "Doradcy mogą być realnymi postaciami. Jednak kim lub czym są naprawdę, nie jesteśmy pewni. Być może stanowią wymysł naszej wyobraźni, być może są uosobieniem naszego wewnętrznego głosu, być może są jeszcze czymś innym. Wiemy jednak, że odkąd nauczymy się z nimi pracować, związek z nimi jest szanowny i bezcenny.8 Poza "przewodnikami duchowymi" w metodzie samokontroli swojego umysłu pojawia się jeszcze tak zwana Wyższa Inteligencja. Nie jest ona Bogiem, ale w hierarchii istot inteligentnych zajmuje drugie po Nim miejsce. Silva, podobnie jak było to w przypadku "przewodników duchowych", nie wie do końca, kim ona jest, jednak darzy ją wielkim szacunkiem.9 "Wyobraź sobie, że wchodzisz w bezpośredni kontakt z przenikającą wszystko Wyższą Inteligencją i w przypływie nadprzyrodzonej radości dowiadujesz się, że stoi ona zawsze po twojej stronie. Wyobraź też sobie, że nawiązałeś ten kontakt tak prostymi metodami - wejście na poziom alfa - że już do końca życia nie masz potrzeby odczuwać bezsilnego oddzielenia od tego, czego obecność zawsze wyczuwałeś, lecz nigdy nie mogłeś dosięgnąć - pomocnej mądrości, błysku olśnienia pojawiającego się we właściwym momencie, odczucia życzliwej ci, ogromnej siły.10 Wyższa Inteligencja staje się motorem życia, źródłem informacji, których normalnie byśmy nie posiadali.11 I znowu z pomocą w ocenie metody Silvy przychodzi nam Słowo Objawione o fałszywych prorokach podstępnie działających, udających apostołów Chrystusa. I nic dziwnego. Sam bowiem szatan podaje się za anioła światłości (2 Kor 11,13 - 14). Pismo Święte ostrzega: Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, badajcie czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie. (1 J 4,1).
Medytacja dynamiczna Wystarczy wejść w stan alfa, według zaleconej techniki, a potem koncentrować się na konkretnym przedmiocie. Wchodzimy w stan medytacji. Nie jest to co prawda już medytacja dynamiczna, ale bierna, jednak już na tym poziomie doświadczamy nowej jakości, w której znikają wszelkie negatywne uczucia. Choć cała metoda, zdaniem jej twórcy, jest przeniknięta myślą chrześcijańską i nie ma w niej nic, co by się jej sprzeciwiało12, to medytacja Silvy nie ma tu nic wspólnego z medytacją chrześcijańską. U Silvy umiejętność ta pozwala na penetrację rejonów mózgu, które kontrolują wyobraźnię.13 Co więcej, medytacja ta ma prowadzić do zniszczenia w człowieku poczucia winy. Bo według Silvy poczucie winy jest chorobą naszego ciała i prowadzi nas do zagłady. Trzeba je, tak jak każdą inną chorobę, wyleczyć. Cel ten osiągamy właśnie dzięki medytacji.14 W ten sposób osiągamy stan szczęśliwej ciszy umysłu, stan głębokiego spokoju.
Nie ma poczucia winy, nie ma wyrzutów sumienia, nie ma tym samym tego podstawowego głosu, który Bóg każdemu człowiekowi wszczepił i który nakazuje: czyń dobro, zła unikaj. Poczucie winy nas zabija. Jednak Silvie nie chodzi tu o chore poczucie winy wynikające na przykład z osobowości skrupulanckiej. U Silvy wszelkie poczucie winy, które nurtuje nasze serce, jest chorobą duszy, którą trzeba uleczyć przez medytację. Człowiek nie potrzebuje przebaczenia ze strony Boga, doświadczenia Jego przebaczającej miłości. On sam siebie oczyszcza. Sam dla siebie jest usprawiedliwieniem, sam dla siebie bogiem.
Im częściej wchodzimy w medytację ćwicząc "ekran naszej wyobraźni", tym szybciej dochodzimy do medytacji dynamicznej, podczas której spotykamy wewnętrznych przewodników, "Wyższą Inteligencję". W tym stanie nie możemy czynić zła. Zło możemy czynić jedynie w stanie beta, który nie jest stanem medytacji15. Tak wiec stan alfa, który jest jednocześnie stanem medytacji i stanem, w którym nie jesteśmy gotowi do końca panować nad sobą (stan kontaktu z duchami) jest humanizacją diabła.
Często w naszym zagubieniu tracimy dobre rozeznanie. Dobro myli nam się ze złem, prawda z zakłamaniem. Jednak to jeszcze nie stanowi o naszej tragedii. Tragedia zaczyna się wtedy, gdy pomimo wewnętrznych i zewnętrznych upomnień, zachęty ze strony Boga, nie chcemy do Niego powrócić. Chrystus zachęca każdego z nas: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. (Mt 11,28) Bóg przez proroka Barucha mówi: (Izraelu) opuściłeś źródło mądrości. Gdybyś chodził po drodze Bożej, mieszkałbyś w pokoju na wieki. Naucz się, gdzie jest mądrość, gdzie jest siła i rozum, a poznasz równocześnie, gdzie jest długie i szczęśliwe życie, gdzie jest światłość dla oczu i pokój. (Ba 3,14) Święty Augustyn, który w poszukiwaniu Boga i prawdy o Nim przeszedł przez różne herezje, ostatecznie, kiedy już Go odnalazł, napisał w swoich "Wyznaniach": niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu.
1. Wszystkie cytaty i odnośniki zaczerpnięte zostały z konferencji José Silvy zawartej w książce "Samokontrola Umysłu Metodą Silvy" (José Silva, Philip Miele, Łódź 1994, Wydawnictwo Ravi - patrz strona 11).
2. op. cit. s. 16
3. op. cit. s. 75, 68
4. op. cit. s. 34
5. op. cit. s. 109
6. op. cit. s. 110
7. op. cit. s. 120
8. op. cit. s. 95
9. op. cit. s. 120, 57
10. op. cit. s. 19
11. op. cit. s. 120
12. op. cit. s. 116
13. op. cit. s. 31
14. op. cit. s. 32
15. op. cit. s. 39
Tomasz Dajczak
Metoda Silvy - ukryta pułapka
Każdy z nas chciałby być zdrowy, zadowolony z życia, uczyć się szybciej i radzić sobie ze stresem. Szczególnie to ostatnie jest w dzisiejszych zabieganych czasach dość trudne, więc przybywa osób, które zaczynają rozważać wzięcie udziału w którymś z reklamowanych w prasie kursów, obiecujących „zmianę podejścia do życia” i „osiąganie sukcesów".
Ostatnio zaczęto organizować w Polsce kursy tzw. „samokontroli umysłu metodą Silvy". W reklamach można przeczytać, że jest to metoda oparta na najnowszych osiągnięciach psychologii. Przebycie szkolenia ma nam poprawić zdrowie, wzmocnić pamięć, pomóc zasypiać bez proszków nasennych i podejmować trudne decyzje. Na pierwszy rzut oka „ same zalety, wydaje się to więc nieco podejrzane. Zasięgamy więc opinii znajomych, którzy taki kurs przeszli i ku naszemu zdziwieniu potwierdzają oni to wszystko, co przeczytaliśmy w reklamie i zaczynają nas gorąco zachęcać do zapisania się na coś takiego. Tak umotywowani zaczynamy poważnie rozważać ewentualność poświęcenia około 200 złotych i jednego weekendu.
Wydaje się, że odbycie kursu samokontroli umysłu przynosi sporo korzyści i nie powoduje ryzyka. Prawda jednak nie jest tak różowa, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Należy więc odsłonić kulisy tej techniki...
Wynalazcą metody samokontroli umysłu jest Amerykanin meksykańskiego pochodzenia „Jose Silva. Zajmował się on swego czasu jogą i hipnozą, a także był przez jakiś czas aktywnym działaczem Różokrzyżowców. Od 1944 roku prowadzi on badania nad ludzkim umysłem. Początkowo eksperymenty te miały na celu poprawianie ilorazu inteligencji u dzieci, jednak ich efekty zaskoczyły samego Silvę. Uczniowie odpowiadali na pytania przed ich zadaniem, a także udzielali bardzo szczegółowych informacji o osobach mieszkających setki kilometrów dalej, których nigdy w życiu nie spotkali.
Był to jednak tylko początek, Silva cały czas doskonalił swą metodę i w latach sześćdziesiątych zaczął organizować kursy pod nazwą „Silva Mind Control”czyli Kontrola Umysłu Silvy. Początkowo trwały one cztery dni, jednak obecnie skrócono je do dwóch, tak, aby mogły się odbywać w weekendy. Należy jednak zaznaczyć, iż ich treść merytoryczna jest taka sama, skrócono jedynie czas niektórych ćwiczeń. Obecnie kursy odbywają się w 29 językach w 103 krajach świata (dane z roku 1995).
Bardzo ogólnie można powiedzieć, że kurs Silvy uczy osiągania w życiu sukcesu „traktowanego jako osiągnięcie zaplanowanych celów. Bardziej szczegółowo „na kursie prezentowane są techniki pozwalające na zmianę swego poglądu na świat, poprawę pamięci, podejmowanie decyzji, kontrolę stresu i snu (zasypianie bez środków nasennych i budzenie się bez budzika), kontrolę bólu, wagi ciała, nawyków, diagnozowanie chorób u siebie i innych, oraz pomoc organizmowi w samoleczeniu ich. Wszystko to bazuje na dwóch technikach podstawowych „ wprowadzaniu się w „stan alfa”oraz wizualizacji. Poniżej postaram się pokrótce je omówić.
Według Silvy, aby skutecznie stosować psychotechniki, należy wprowadzić swój mózg w tzw. „stan alfa", czyli tryb pracy, w którym na wykresie EEG przeważają fale o częstotliwości zbliżonej do 10 Hz. W podobnym stanie umysłu znajdujemy się normalnie codziennie, na chwilę przed zaśnięciem, na kursie zaś uczymy się wywoływać go na zawołanie. Stan alfa ma według Silvy pozwalać na synchronizację pracy obu półkul mózgowych i lepsze wykorzystanie możliwości umysłu.
Drugą podstawową psychotechniką jest wizualizacja, czyli wg podręcznikowej definicji „sterowane tworzenie obrazów mentalnych celem kreowania rzeczywistości lub wpływania na nią siłą samej myśli". Mówiąc zaś bardziej zrozumiale, jest to wykorzystywanie wyobraźni (nieco szerzej pojętej niż potocznie „ obejmującej mianowicie wszystkie pięć zmysłów, a także takie emocje jak nadzieję i wiarę), aby za jej pomocą wpływać na siebie lub otaczający świat.
Gdy wizualizacja wywiera wpływ jedynie na osobę, która się jej poddaje, można uznać, że jest to jedynie jedna z form autosugestii. Jednak kurs Silvy daje nieco szersze możliwości A to daje nieco do myślenia... Jak wygląda praktyczne zastosowanie wizualizacji? Podam to na przykładzie sposobu wspomagania podejmowania decyzji, jakiego można nauczyć się na kursie.
Oczywiście najpierw należy wprowadzić się w „stan alfa". Następnie instruktor prosi kursantów o wizualizację dwojga „doradców”„ mężczyzny i kobiety, oraz zaproszenie ich do swego umysłu. Mogą to być osoby żyjące lub nieżyjące, a nawet fikcyjne. Od tej chwili doradcy są do dyspozycji, kiedykolwiek się tylko ich potrzebuje. Recepta jest prosta: mamy problem „ wprowadzamy się w „stan alfa", wzywamy „doradców”i czekamy, co mają nam oni do powiedzenia. Można uważać to za głos swej podświadomości, ale sam Silva ma chyba inne zdanie, gdyż mówi o „doradcach": „Oni są tutaj aby wykonywać dla ciebie pracę; są tutaj by pomóc ci rozwijać się... stać się tak dobrymi jak oni, kimkolwiek oni są". Bardziej przypomina to spirytyzm. Brak tu co prawda świec i wirującego stolika, ale czy są one rzeczywiście niezbędne?
Można twierdzić, że nie można wywołać ducha żyjącej lub fikcyjnej osoby, polecam jednak lekturę artykułu o spirytyzmie w „Catholic Encyclopedia". Wynika z niego, iż zazwyczaj duchy, które udało się wywołać nie są tym, za kogo się podają (choć posiadają o tej osobie sporą wiedzę), a ich osobowość i moralność odbiegają od pierwowzoru in minus.
Podświadomość, czy kontakt ze światem duchowym? W literaturze dotyczącej przedmiotu przeważa ten drugi pogląd. Twierdzi się wręcz, iż wizualizacja była od niepamiętnych czasów wykorzystywana przez magów i czarowników w celu nawiązania kontaktów ze światem duchów dla zdobycia nadnaturalnej siły, wiedzy lub uzdrowienia.
Zwolennicy metody Silvy twierdzą, że nie ma w niej czarów, magii, parapsychologii czy mistycyzmu. Pozwólmy zatem ocenić to samemu Czytelnikowi, i to na podstawie relacji zwolenniczki samokontroli umysłu, Judith Glassman, która opowiada o swych własnych przeżyciach:
Był to środek niedzielnego wieczora. Siedziałam w klasie w centrum Manhattanu z około dwudziestką innych osób zebranych w dwu- lub trzyosobowe grupki. Z zamkniętymi oczami, oddychając głęboko i regularnie, całkowicie zrelaksowana, powiedziałam obcej mi kobiecie siedzącej naprzeciw mnie, że jestem gotowa. Podała mi wtedy nazwisko, wiek i miejsce zamieszkania jej przyjaciela, kogoś, kogo nigdy nie widziałam, i kazała mi „zwizualizować”go sobie i powiedzieć, co jest z nim nie w porządku. Gdy tylko podała mi nazwisko swego przyjaciela i powiedziała, że jest on trzydziestopięciolatkiem z New Jersey, w mym umyśle zaczął formować się obraz. Najpierw zobaczyłam rozczochrane czarne włosy i wyczułam silne, brudne ręce. Kształt z wolna wyłaniał się, szczupły i muskularny, noszący dżinsowe spodnie i koszulę, stojący sztywno, patrzący przed siebie, z ramionami opuszczonymi po bokach. „Tak”„ potwierdziła kobieta, gdy opisałam swój obraz mentalny. „On rzeczywiście ma rozczochrane włosy i pracuje fizycznie, ma więc często brudne ręce. Jest szczupły, ale bardzo silny i zawsze niedbale się ubiera. I masz całkowitą rację, jeśli chodzi o jego sztywną postawę. On jest bardzo oficjalny. Mów dalej”„ powiedziała. Skoncentrowałam się na sylwetce w mych myślach „Z jego żołądkiem jest coś nie w porządku. Mam wrażenie bólu pleców i widzę wiele plamek na jego mózgu. Jego serce wydaje się byś zdrowe, ale słabe i papkowate.”„Masz racjꔄ powiedziała z zaangażowaniem kobieta „ „Prawie nic mu nie jest z wyjątkiem napięcia nerwowego, które odbija się na jego żołądku, i pesymistycznego podejścia do życia. O ile wiem, z jego sercem nie dzieje się nic złego,”„ kontynuowała „ „ale mogło ci się wydać papkowate, ponieważ nie ma on ochoty do życia, nie wkłada serca do tego co robi. Teraz wyślij mu miłość i energię.”Z wciąż zamkniętymi oczami zobaczyłam siebie, jak „zmywam”ręce i mózg tego człowieka i wlewam kojący balsam w jego żołądek i plecy. Zobaczyłam go uśmiechniętego, zrelaksowanego i szczęśliwego, i usłyszałam jak mówi „czuję się świetnie". Otwarłam oczy by zobaczyć lśniące powietrze przede mną. Brakowało mi oddechu, mój umysł był całkowicie jasny, moje ciało promieniowało czystą energią. Byłam nadzwyczajnie pobudzona i sądząc po spojrzeniach i podekscytowanych szeptach wokół mnie, każdy z pozostałych osiągnął taki sam sukces.
Czy własna podświadomość może wiedzieć coś o osobie, której się nigdy nie spotkało? Czy podświadomość może znać odpowiedzi na niewypowiedziane pytania, jak zdarzało się to uczniom Silvy w latach czterdziestych? Czy rzeczywiście nie ma w tym mistycyzmu i parapsychologii, jak twierdzą zwolennicy Silvy? Gdzie leży źródło ponadnaturalnych zdolności, których wykorzystywania może się, jak zapewnia Silva, nauczyć każdy? Czy chrześcijanin może uczestniczyć w kursie samokontroli umysłu? Nie ulega wątpliwości, że metoda Silvy ma swe korzenie w religiach Wschodu, w medytacji, jodze, a także w hipnozie. Metody wizualizacji wykorzystywane były przez wszelkiej maści szamanów w celu rzucenia klątwy czy odczynienia uroku. Podstawy kontroli umysłu są więc wybitnie antychrześcijańskie, podobnie jak religijne poglądy Silvy, które są kompilacją wszystkich chyba herezji, jakie pojawiły się w całej historii. Twierdzi on, że Chrystus czynił cuda nie mocą Bożą, lecz mocą umysłu i każdy może się tego nauczyć. Zaprzecza istnieniu grzechu pierworodnego, Duch Święty jest dla niego „wymiarem, który możemy tworzyć „ stanem myśli w który możemy wejść i wykorzystać go w celu rozwiązywania problemów". Zbawienie jest dla niego harmonizacją pracy obydwu półkul mózgowych. Poglądy te nie powinny dziwić wziąwszy pod uwagę fakt, że Silva należał do towarzystwa Różokrzyżowców, którego kierunki zainteresowań zamknąć można w jednym słowie „okultyzm".
Czy chrześcijanin może uczestniczyć w kursie, który wpływa na podświadomość, a który ma tak podejrzane źródła? Może jednak nadspodziewane zdolności pochodzą w jakiś sposób od Boga? Niestety nie. Wróćmy do wspomnianych wyżej „doradców". Byłoby wielką naiwnością sądzić, że Bóg wysyła dobre duchy, aby zaspokoić ludzką ciekawość. I to ciekawość człowieka, który Boga o to nie prosi. Skoro więc nie dobre duchy, to albo podświadomość, albo...
Sam Silva wyklucza zarówno podświadomość, jak i Bożą moc, mówiąc o niesprecyzowanej Wyższej Inteligencji. Wnioski nasuwają się same...
Na zakończenie zacytuję fragment książki Arnauda de Lassusa „New Age „ nowa religia?": Należy przeto wystrzegać się jakiegokolwiek udziału w akcjach New Age, w szczególności unikać psychotechnik w tym ruchu praktykowanych, które na pierwszym etapie uzależniają zmysły, a na następnym zarażają okultyzmem. Nie dopuszczajmy się w tej dziedzinie grzechu ciekawości: nie bierzmy udziału ani w seansach, ani w „uświadamiających”kursach. Inaczej ryzykowalibyśmy, iż padniemy ofiarą zwiedzenia lub że co najmniej zostanie w naszej duszy ślad po praktykowanych tam niegodziwościach.
BIBLIOGRAFIA
Arnaud de Lassus "New Age. Nowa religia?", Fulmen, Warszawa 1993
Jeffrey J. Steffon "Satanizm jako ucieczka w absurd", WAM, Kraków 1994
Judith Glassman "Mind control: it works and it's fantastic”
"History of The Silva Method”w: The Silva Method Newsletter Vol. 27, No. 1, 1996
"Silva Mind Control (Silva Method). Christian or New Age Mind Cult?”w: Biblical Discernment Ministries Web-site
Zbigniew Królicki "Metoda Silvy. Kurs samokontroli umysłu”w: Strona WWW Centrum Terapii Naturalnej
PIOTR SAKWERDA
Mój eksperyment z metodą Silvy
Nagle zdałem sobie sprawę z antychrześcijańskiego charakteru metody. Bardzo powoli zaczął przebijać się do mojej świadomości fakt, że stosowane niegdyś przeze mnie techniki mają charakter okultystyczny.
Na początku 1995 roku podjąłem współpracę z firmą proponującą uczniom szkół podstawowych i średnich kursy, które miały pomóc im w zwiększeniu tempa oraz efektywności uczenia się. Ćwiczyliśmy zdolności poznawcze — koncentrację uwagi, pamięć, myślenie logiczne i kreatywność. Zaszczepiałem młodym ludziom swą wiarę w potęgę umysłu.
W pewnym momencie kierownictwo firmy wpadło na pomysł, by — w celach reklamowych — absolwenci naszych kursów dokonali jakiegoś spektakularnego wyczynu, np. ustanowili rekord Guinnessa w dziedzinie zapamiętywania. Idea ta spodobała mi się i zdecydowałem się na prowadzenie zajęć według eksperymentalnego programu, który miał przygotować kilka wybranych osób do zapamiętania i odtworzenia ciągu 1000 losowo wybranych elementów (cyfry, litery). W pewnym momencie podjąłem decyzję, by razem z uczestnikami eksperymentu wziąć udział w kursie metody Silvy, gdyż jednym z jego elementów jest ćwiczenie technik zapamiętywania, zbliżonych do tych, którymi się posługiwaliśmy. Pomyślałem, że taka konfrontacja na pewno nie zaszkodzi, a może wniesie coś nowego do naszej pracy i w jakiś sposób pomoże.
Pierwszy raz o metodzie Silvy usłyszałem parę miesięcy wcześniej od mojej znajomej. W jej relacji ciągle pojawiał się termin „alfa”, określający taki stan umysłu, w którym pełniej wykorzystuje on swoje nadzwyczajne możliwości. Potraktowałem to świadectwo dość sceptycznie. Uważałem, że eksperymenty z innymi poziomami (stan alfa wydał mi się rodzajem hipnozy czy medytacji) powinny być zarezerwowane dla specjalistów, ponieważ nie wiadomo, czy są bezpieczne.
Któregoś dnia wpadła mi w ręce książka Samokontrola umysłu metodą Silvy (autorzy: Jose Silva, Philip Miele), którą studiował jeden z moich przyjaciół. Gdy ją przeglądałem, zaintrygował mnie następujący fragment:
Tim Masters, student a jednocześnie taksówkarz z Fort Lee w stanie New Jersey, postanowił medytować [tzn. stosować jedną z technik propagowanych na kursie, tzw. ekran wyobraźni — przyp. P. S.] w czasie oczekiwania na klientów. Gdy interes szedł słabo, Tim zaczął wyobrażać sobie na swoim ekranie obładowanego walizkami klienta, który chce jechać na lotnisko Kennedy'ego w Nowym Jorku. Oto jak opisał potem swoje doświadczenia:
„Na początku, kilka razy, kiedy próbowałem, nic się nie działo. A potem nagle stało się — podszedł facet z walizkami i kazał się wieźć na lotnisko. Następnym razem wyświetliłem sobie tego gościa na moim ekranie. Wczułem się w sytuację, gdy sprawy rozwijają się tak, jak trzeba, i zjawił się następny klient na lotnisko. To rzeczywiście działa! To tak jak gdybym wygrał stolik, który się sam nakrywa”.
Łaknąłem sukcesu, a powyższy tekst zapowiadał spełnienie się marzeń. Przeczytałem więc całą książkę, by dowiedzieć się czegoś więcej o metodzie Silvy. Lektura ta rozwiała mój niepokój co do ewentualnego negatywnego wpływu na psychikę technik propagowanych przez Jose Silvę, wydawało się, że wszystko jest bezpieczne i pozostaje pod kontrolą, tzn. — zgodnie z tytułem książki — samokontrolą umysłu. Pomyślałem, że uczestnictwo w kursie tej metody pozwoli mi upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu — z jednej strony zwiększy efektywność pracy z kandydatami do ustanawiania rekordu Guinnessa, z drugiej zaś pomoże mi w networkowych działaniach biznesowych. Moje ewentualne wątpliwości zagłuszyłem następującym sloganem amwayowców: „Jeśli coś działa, to należy z tego korzystać i nie zastanawiać się, dlaczego i jak to działa; ważne jest to, że działa”. Najbliższy kurs metody Silvy miał się odbyć w Polkowicach, w dniach 7-10 marca 1996 roku. Pojechałem tam z Wrocławia wraz z trójką moich kursantów.
Na kursie
Nie pamiętam nazwiska kobiety prowadzącej zajęcia. Była osobą wyraźnie zafascynowaną parapsychologią. Poszczególne ćwiczenia przeplatała przydługimi dygresjami, w których co chwila pojawiały się terminy: psychotronika, radiestezja, bioenergoterapia. Opowiadała o swoich wcześniejszych doświadczeniach z metodami samokontroli umysłu, wywodzącymi się z polinezyjskiego systemu wierzeń — huny. Metoda Silvy stanowiła dla niej najpełniejszą syntezę technik pozwalających wykorzystać potencjał naszego mózgu.
W pewnym momencie instruktorka wspomniała o tym, iż tego typu techniki mają swoje źródło między innymi w doświadczeniach białej magii. Nieco zaniepokoiło mnie to stwierdzenie, ale szybko wytłumaczyłem sobie, że biała magia jest niegroźna, służy wszak dobrym celom, w przeciwieństwie do czarnej magii, której rytuały odwołują się do mocy demonicznych i mają za zadanie szkodzenie innym.
Innym razem osoba prowadząca zajęcia stwierdziła, że osoby religijne często mają opory przed uczestnictwem w kursie metody Silvy i obawy związane z praktykowaniem technik samokontroli umysłu. Jednak, aby z góry rozwiać tego typu niepokoje, powoływała się na fakt, iż — zwłaszcza w USA i Ameryce Południowej — wielu duchownych, także katolickich, propaguje metodę Silvy. Stwierdziła, że większość polskich trenerów tej metody to ludzie wierzący i praktykujący. Powoływała się także na pozytywną opinię Jana Pawła II na ten temat, wyrażoną jakoby przez niego podczas jakiejś prywatnej audiencji.
Gdyby wtedy, w marcu 1996 roku, ktoś zadał mi pytanie, czy jestem osobą wierzącą, bez wahania odparłbym, że tak. Czy pobożną? No cóż... Ciągle gdzieś kołatały się we mnie słowa mojego niegdysiejszego katechety, księdza Józefa Jańca, który wielokrotnie powtarzał podczas religii, że na stwierdzenie swego rozmówcy: „jestem wierzący, ale niepraktykujący”, zawsze odpowiada: „a ja żyjący, ale niejedzący”. Miałem poczucie, iż z moim praktykowaniem nie jest najlepiej, lecz przecież parę razy w roku (oczywiście w okolicach Wielkanocy i Bożego Narodzenia) przystępowałem do spowiedzi i komunii, na Mszy też czasem bywałem. A że nie w każdą niedzielę...? Nikt nie jest doskonały. Msze zresztą często mnie drażniły, nie potrafiłem przebić się przez rytuał i wolałem wchodzić do kościoła, gdy nikogo w nim nie było, by wtedy — jak stwierdzałem — spokojnie się pomodlić, tzn. odklepać kilka wyuczonych w dzieciństwie pacierzy, ewentualnie ponarzekać lub o coś Boga poprosić. Modliłem się ustami i głową, nigdy sercem.
Przyjeżdżając na kurs metody Silvy, w ogóle nie zastanawiałem się, jak tego typu zajęcia mają się do wiary chrześcijańskiej, nie miałem najmniejszej świadomości jakiegokolwiek dysonansu. Paradoksem jest, że dopiero uwagi osoby prowadzącej zajęcia dotyczące tej kwestii — w założeniu mające uspokajać katolików — zasiały we mnie ziarenko niepokoju. Szybko jednak zagłuszyłem moje wątpliwości — stwierdzenie o pozytywnej opinii Papieża wystarczyło mi i postanowiłem nie przejmować się tym, iż jest ono absolutnie nieweryfikowalne. Co może być złego w ludzkiej chęci samodoskonalenia się? — pomyślałem.
Kluczowym pojęciem metody jest poziom alfa — oznacza on stan głębokiego rozluźnienia, charakteryzującego się zwolnieniem częstotliwości impulsów mózgowych do poziomu pomiędzy 7 a 14 cykli na sekundę. Stan normalny to poziom beta, gdzie aktywność elektryczna mózgu (mierzona za pomocą aparatury EEG) wynosi od 14 do 21 impulsów na sekundę. Kurs rozpoczyna się nauką szybkiego osiągania stanu alfa, co jest punktem wyjścia do trenowania technik doskonalenia umysłu, który jakoby w tym stanie lepiej wykorzystuje swój potencjał. Dzieje się tak, ponieważ — używając metafory, którą posłużyła się trenerka — mózg działa jak dyskietka, z którą może wnikać do komputera o dużym zasobie pamięci i w sposób nieograniczony z tych zasobów korzystać. Stan alfa umożliwia ten proces, a owym „komputerem” jest bliżej nieokreślona Wyższa Inteligencja (to określenie pochodzi od Jose Silvy). I znów pada z ust osoby prowadzącej zajęcia zdanie mające uśpić czujność chrześcijan: „Jeśli jesteś wierzący, to nazwij tę Wyższą Inteligencję — Bogiem”.
Propagowane na kursie techniki mają podnieść jakość życia: poprawić pamięć, pomóc w szybszej nauce oraz w rozwiązywaniu różnego rodzaju problemów, takich jak trudności w podejmowaniu trafnych decyzji czy przezwyciężanie nałogów. Dużo miejsca poświęca się samouzdrawianiu i uzdrawianiu innych za pomocą odpowiednich wizualizacji w stanie alfa, a także projektowaniu pozytywnej przyszłości. Nie będę tu opisywał szczegółowo przebiegu zajęć, chcę skupić się na jednym wydarzeniu, które w kluczowy sposób rzutuje na moją negatywną ocenę metody Silvy.
W pewnym momencie kursu, na dość zaawansowanym etapie ćwiczeń, tworzy się w poziomie alfa specjalne, wyobrażone laboratorium, będące w założeniu pracownią samodoskonalenia, miejscem służącym przede wszystkim do intuicyjnego rozwiązywania problemów. Od tego momentu większość wizualizacji odbywa się właśnie w tym wykreowanym przez wyobraźnię pomieszczeniu, do którego zaprasza się dodatkowo tzw. doradców — realne lub wymyślone postacie, które są autorytetami dla poszczególnych uczestników zajęć. Według teorii Jose Silvy — co możemy wyczytać w podręczniku do użytku wewnętrznego adeptów kursu Metoda Silvy — kurs podstawowy (opracowanie: Andrzej Wójcikiewicz) — doradcy reprezentują nie tylko naszą własną inteligencję, ale również stanowią połączenie pomiędzy naszym fizycznym wymiarem i wszystkimi innymi istniejącymi wymiarami. Mają oni absolutną wiedzę w każdej dziedzinie i są do dyspozycji w każdym momencie. Stanowią symboliczne uosobienie naszego kontaktu z nieskończoną mądrością, za ich pośrednictwem mogą się porozumiewać nasza podświadomość i świadomość.
Osobowość każdego człowieka ma w sobie aspekty męskie i żeńskie, dlatego w czasie ćwiczenia stwarzamy doradcę-mężczyznę i doradcę-kobietę. Prowadząca zajęcia uprzedziła nas, że często jako doradcy pojawiają się osoby inne od oczekiwanych i nie należy dziwić się temu, co rzeczywiście ujrzymy w laboratorium. Jako najbardziej drastyczny przykład podała swego dawnego kursanta, któremu jako doradca ukazała się Śmierć. Trenerka nie wdawała się w wyjaśnienia, dlaczego tak się czasami dzieje, nikt z nas nie był w tym momencie szczególnie dociekliwy. Mnie zajęcia ekscytowały na tyle, że nie szukałem żadnych uzasadnień dla poszczególnych technik — chciałem jedynie, by były skuteczne. Nic więcej mnie nie interesowało.
Na doradców wybrałem sobie Zbyszka i Zosię Reków — liderów networkowej organizacji biznesu Amway, do której należałem. Zszedłem w wyobraźni do swego laboratorium i z niecierpliwością oczekiwałem ich przybycia. Mieli tu zjechać windą — kiedy rozsunęły się jej drzwi, ze zdziwieniem stwierdziłem, iż wychodzi zza nich zakapturzony kościotrup w ciemnym habicie z kosą na ramieniu. Jednym słowem... Śmierć.
Z tego, co pamiętam — nie wystraszyło mnie to, a raczej zaniepokoiło, że tak łatwo dałem sobie zasugerować nieoczekiwane przybycie zupełnie innego doradcy niż zaplanowany. Byłem absolutnie przekonany, iż to wcześniejsza opowieść trenerki o doradcy-Śmierci sprowokowała jej pojawienie się w moim laboratorium, zwłaszcza że podczas następnej sesji przybyli oczekiwani przeze mnie Rekowie i do końca kursu nie miałem już więcej nieprzyjemnych niespodzianek.
Po kursie
Z Polkowic wyjeżdżałem w stanie euforii, że oto otrzymałem narzędzia, które pozwolą mi osiągnąć upragniony sukces i to — tak jak zaplanowałem — w kilku dziedzinach naraz. Do treningu kandydatów na rekordzistów Guinnessa w zapamiętywaniu wprowadziłem elementy silvowskie — odtąd ćwiczyliśmy mnemotechniki w stanie alfa, często na poziomie laboratorium. W życiu prywatnym i w biznesie Amway korzystałem przede wszystkim z technik pozytywnego programowania swojej podświadomości na osiągnięcie sukcesu oraz z metod rozwiązywania problemów przy pomocy swoich doradców.
Już w dniu powrotu z Polkowic do domu wypróbowałem technikę ekranu wyobraźni, służącą do kreowania rzeczywistości w momencie, gdy wiemy, jaki stan rzeczy byłby dla nas najbardziej pożądany. Moja córeczka, wówczas niespełna dwuletnia, przechodziła właśnie etap niechęci do wieczornego kładzenia się spać i gdy tylko położyliśmy ją do łóżka, rozpoczynała różnego rodzaju ekscesy, trwające nieraz kilka godzin. Tamtego dnia było jednak inaczej. Po włożeniu Zuzi do łóżeczka usiadłem obok, wprowadziłem się w stan alfa i zacząłem wyobrażać ją sobie śpiącą. Powtarzałem także w myślach: „Zuzia śpi”, wizualizując jednocześnie ten napis. Kiedy po kilkunastu minutach otworzyłem oczy, okazało się, iż Zuzia faktycznie zasnęła. Było to dla mnie niesamowite, gdyż nie pamiętałem wówczas, kiedy po raz ostatni obyło się bez różnych dziecięcych wybiegów. Zatem ekran wyobraźni działa! Pomyślałem, że teraz potrzeba tylko konsekwencji w praktykowaniu technik poznanych na kursie, a wszelkie problemy znikną z mojego życia raz na zawsze.
Po pewnym czasie usypianie Zuzi tą metodą przestało skutkować. Regres przypisywałem swojemu brakowi systematyczności w ćwiczeniu metody Silvy. Jest to dość typowa pułapka myślowa — szukasz winy w sobie, bo przecież jeśli jakaś technika działała, to znaczy, że ona jest w porządku, to tylko ty coś robisz źle. Chciałem zmienić ten stan rzeczy, dlatego pomyślałem o uczestnictwie w zajęciach drugiego stopnia. Zrezygnowałem ze względu na spore koszty. Można co prawda za darmo powtórzyć kurs podstawowy, ale trwa on trzy dni, a na to nie miałem czasu. Postanowiłem przestać się dołować i korzystać z poszczególnych technik najczęściej, jak się da, co zaczęło prowadzić do swoistego psychicznego uzależnienia — każdą najprostszą decyzję starałem się podejmować w stanie alfa, najlepiej na poziomie laboratorium, po wysłuchaniu opinii doradców.
Któregoś razu zamiast Reków znowu pojawiła się w moim laboratorium Śmierć. Tym razem było to zdecydowanie negatywne doświadczenie. Czułem ogarniający mnie lęk, chciałem jak najszybciej wyjść ze stanu alfa i... nie mogłem. Śmierć podeszła do mnie i kosą usiłowała ściąć mi głowę. Ostrze kilkakrotnie przechodziło bezboleśnie przez moją szyję, nie czyniąc mi żadnej szkody. Chciałem, żeby ten koszmar się skończył. Czułem przenikające mnie fizycznie dreszcze, odczuwałem coraz większy strach i... nie mogłem wyjść ze stanu alfa. Coś, czego nie potrafiłem określić ani nazwać, trzymało mnie w laboratorium. Nie mam pojęcia, ile trwała ta sesja, być może tylko kilka minut, ale dla mnie była to niemal wieczność. Kiedy wreszcie udało mi się wrócić do rzeczywistości, nie wiedziałem, co o tym myśleć. Okazało się, że nie wszystko jest pod kontrolą. Przypomniałem sobie swoje wcześniejsze obiekcje dotyczące eksperymentów z podświadomością i pomyślałem, że może jednak ostrożność miała sens. Postanowiłem zaprzestać wizyt w laboratorium, gdyż nie chciałem narazić się na powtórne przeżycie koszmaru.
Nie zrezygnowałem jednakże z praktykowania innych technik Silvy. Na początku 1997 roku posłałem nawet na kurs mojego syna — znowu, podobnie jak przy okazji mego uczestnictwa, na zasadzie: nie zaszkodzi, a może pomóc. Chodziło mi o zniwelowanie jego kłopotów z koncentracją uwagi oraz o podniesienie ogólnej samooceny. Nie wydawało mi się, by kurs dla dzieci, będący zawężoną wersją zajęć dla dorosłych, mógł stanowić dla Krzysia jakiekolwiek zagrożenie. Innego zdania była natomiast moja znajoma, z którą podzieliłem się informacją o zapisaniu syna na kurs. Stwierdziła: „Zastanów się, nigdy nie wiadomo, co może się dziecku zakodować w podświadomości; to nie jest do końca bezpieczne”. Z właściwą sobie przekorą zbagatelizowałem jej obawy, mówiąc, że kiedyś myślałem tak samo, ale byłem na kursie i wiem, iż nie ma się czego obawiać. Pouczyłem ją także, by nie wygłaszała opinii na temat czegoś, o czym nie ma pojęcia. Wykazałem się w tym momencie typowym brakiem pokory — za nic nie przyznałbym się komukolwiek do błędu. Pozostałem głuchy na to ostrzeżenie, pomimo kilku własnych negatywnych doświadczeń. Pycha zwyciężyła.
Sam zacząłem pracować nad zapamiętywaniem snów, gdyż — według autora metody — mogą one zawierać informacje potrzebne do rozwiązania konkretnego problemu, wizualizowanego przed zaśnięciem. Wynika to z teorii, że podczas snu nasz mózg ma jakoby dostęp do zasobów Wyższej Inteligencji. Do tego poglądu przekonało mnie następujące zdarzenie: wcześniej, zaraz po powrocie z Polkowic, przyśnił mi się Andrzej Wójcikiewicz — główny propagator metody Silvy w Polsce. Z kontekstu snu wynikało, iż jest to on, mimo że nigdy wcześniej go nie widziałem i nie wiedziałem, jak wygląda. Parę dni później zobaczyłem jego zdjęcie — w rzeczywistości wyglądał dokładnie tak, jak mi się przyśnił.
W czasie, gdy uczyłem się kontroli snów, definitywne odrzuciłem praktykowanie metody. Powodem nie były wątpliwości natury duchowej, wynikające z mojej wiary, lecz wątpliwości natury etycznej.
Otóż pewnego razu postanowiłem, oczywiście w stanie alfa, wyobrazić sobie, jak będą wyglądały moje czterdzieste urodziny. Miałem wtedy 32 lata i bardzo niepoukładane życie, zarówno w sferze zawodowej, jak i osobistej — stosunki rodzinne nie układały się najlepiej. Moja żona, Małgorzata, nigdy nie zaakceptowała mojego zaangażowania się w biznes Amway, co było początkiem wielu nieporozumień i konfliktów. Poza tym popołudniami i wieczorami prowadziłem treningi pamięci, wychodziłem więc z domu w momencie, gdy ona do niego wracała z pracy. Żyliśmy praktycznie obok siebie, a nie ze sobą, i były takie momenty, w których oboje mieliśmy wrażenie, że łączą nas jedynie dzieci: 8-letni Krzyś i 2-letnia Zuzia. Przeczuwałem, że taki stan może trwać jeszcze bardzo długo, gdyż nie widziałem żadnego wyjścia z tej kryzysowej sytuacji.
Wtedy przypomniały mi się słowa trenerki metody Silvy, że w stanie alfa możemy zobaczyć swoją przyszłość — była to dygresja przy okazji rozważań teoretycznych na temat łączenia się naszego mózgu z zasobami Wyższej Inteligencji. Osoba prowadząca kurs autorytatywnie stwierdziła wtedy, że wizualizowanie tego, co ma się wydarzyć, jest jak najbardziej możliwe i — co istotne — ponieważ Wyższa Inteligencja jest nieomylna, wyobrażenie to rzeczywiście się sprawdzi. Postanowiłem spróbować, by dowiedzieć się, jak będzie wyglądało moje życie rodzinne za osiem lat.
Wprowadziłem się w stan alfa i zacząłem wyobrażać sobie swój powrót z pracy do domu w dniu moich czterdziestych urodzin. Przywitały mnie dzieciaki, odpowiednio oczywiście starsze — wyrośnięte i doroślejsze w zachowaniu. Stół był nakryty na cztery osoby, na środku stał tort ze świeczkami. Atmosfera była bardzo sympatyczna, w domu wyczuwało się spokój i harmonię. Zastanawiałem się tylko, gdzie jest Małgosia. Nagle otworzyły się drzwi do drugiego pokoju i wyszła z niego moja żona. Tak, w tej wizji to na pewno była moja żona, tyle tylko... że nie była to Małgosia, lecz zupełnie inna kobieta, znana mi, realnie istniejąca.
Wyszedłem z alfa i powiedziałem sobie — koniec z tymi praktykami, to jest chore! Mój ówczesny tok myślenia przebiegał następująco: jeżeli ta wizja jest prawdziwa, a w świetle teorii Silvy — jest, to za parę lat nastąpią dwa rozwody i czworo dzieci zmieni rodziców (kobieta z mojej wizualizacji jest mężatką i ma dwóch synów), a moje ewentualne szczęście zbudowane zostanie na krzywdzie innych ludzi. To jest chore!!! Nie wolno mi w to uwierzyć!!!
Chyba po raz pierwszy pojawiła się wtedy u mnie myśl, że tzw. Wyższa Inteligencja, czymkolwiek jest, nie może być utożsamiana z Bogiem, wszak człowiek nie może rozłączać tego, co Bóg złączył, taka wizja nie mogła pochodzić od Boga. Pomimo kryzysu w małżeństwie nigdy nie brałem pod uwagę możliwości rozwodu, czując intuicyjnie, że jest to droga donikąd, krok nierozwiązujący żadnych problemów, a jedynie przysparzający dodatkowych cierpień. Nie mogłem zaakceptować wizji przyszłości, która burzyłaby moje małżeństwo. To dopełniło miary: skończyłem z praktykowaniem metody Silvy, zostawiłem to doświadczenie za sobą jako — jak sądziłem — zamknięty rozdział mojego życia. Bardzo się myliłem.
Świadectwa
W tym czasie zakończyliśmy przygotowania do ustanowienia rekordu Guinnessa w zapamiętywaniu. Trudno mi — nawet z dzisiejszej perspektywy — ocenić, na ile metody silvowskie pomogły w ostatecznym sukcesie. Pracowałem z trójką młodych ludzi. Jedna z osób nie przystąpiła do ostatecznej próby, motywując swą rezygnację rozmową z laboratoryjnym doradcą, który stwierdził, że swoje już zrobiła i w dniu ustanawiania rekordu powinna być zupełnie gdzie indziej. Zaskoczyła mnie ta decyzja, lecz uszanowałem ją — mieliśmy umowę, iż każdy z uczestników eksperymentu może się z niego w każdej chwili wycofać.
Dwie pozostałe osoby, mimo iż trenowały dokładnie tak samo, osiągnęły skrajnie różne wyniki. Z tysiąca elementów Ala zapamiętała kilkaset, ustanawiając rekord, Paweł zaś zaledwie parędziesiąt. Potwierdza to w jakiś sposób przeczucie, że nie ma cudownych i niezawodnych technik. Metoda Silvy na pewno nie stanowi — jak mi się wcześniej wydawało — stuprocentowej recepty na sukces w jakiejkolwiek dziedzinie.
Parę miesięcy później, kiedy dałem już sobie spokój z metodą Silvy, ktoś podsunął mi książkę Randalla N. Baera W matni New Age (Kraków 1996), w której autor, niegdyś uznany ekspert w dziedzinie mocy kryształu, jeden z liderów światowego ruchu New Age, opisuje swe doświadczenia, które doprowadziły go do otwartej walki z filozofią, wyznawaną przez niego bezkrytycznie przez około piętnaście lat.
Ze zdziwieniem przeczytałem, iż swe uczestnictwo w kursie metody Silvy Baer podsumował jako etap coraz głębszego angażowania się w praktyki okultystyczne:
Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, że panowanie nad umysłem według Silvy opiera się na filozofii okultyzmu. Okultyzm pojawił się w nowym zeświecczonym opakowaniu na modłę zachodnią, tak żeby mógł być zaakceptowany, a nawet przyjęty przez społeczeństwo mieszczańskie Ameryki. Wewnętrzni doradcy to rodzaj zapomnianej już praktyki opisywanej w Biblii „pozyskania znanych duchów”, czyli zaproszenia demonów przebranych za przyjazne duchy do własnego życia.
W prawdziwe osłupienie wprawił mnie jednakże opis doświadczenia, które stało się udziałem autora podczas jednego z seansów medytacyjnych:
Pewnej nocy, gdy siedziałem w mojej Komorze Wniebowstąpienia, duch mój wędrował po najdalszych rejonach „niebieskiego światła”, jakie kiedykolwiek widziałem. Tej nocy przeżyłem coś, co raz na zawsze zmieniło moje życie.
Otóż poczułem, że zniewalająca światłość zawładnęła mną zupełnie. To było tak, jakbym patrzył wprost na Słońce. Fale nieziemskiego szczęścia przepływały przeze mnie. Stałem się więźniem tej mocy.
Nagle poczułem obecność innej siły. Zupełna konsternacja. W mgnieniu oka odczułem, że czyjaś nadprzyrodzona dłoń porwała mnie za kulisy tego doświadczenia, które aktualnie przeżywałem. Zostałem siłą przeniesiony za zewnętrzną zasłonę tego olśniewającego światła i tam ujrzałem coś, co praktycznie przyprawiało mnie o drżenie przez cały następny tydzień.
To, co zobaczyłem, było obliczem pożerającej ciemności! Za błyszczącą zewnętrzną fasadą piękna znajdowała się miażdżąca, ociekająca pianą paszcza absolutnej nienawiści i niewypowiedzianej obrzydliwości. To było oblicze demonów działających z mocy szatana.
Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, zdałem sobie sprawę, że oto znalazłem się w poważnym niebezpieczeństwie, w miarę jak ta pożerająca siła coraz bardziej się przybliżała. Ogarnęło mnie paraliżujące przerażenie, czułem się bezsilny wobec tego, co zdawało się moim nieuchronnym przeznaczeniem. Strach przeniknął mnie jak pochłaniający ogień.
Nagle w jakiś cudowny sposób ta sama nadprzyrodzona dłoń ocaliła mnie z paszczy pożerającej ciemności. Kiedy w kilka godzin później budziłem się w Komorze Wniebowstąpienia, czułem, jakbym budził się ze spokojnego nocnego wypoczynku, choć z przerażenia, którego w nocy doświadczyłem, cały dygotałem. Umysł pędził bez ładu w różnych kierunkach z szybkością bliską chyba prędkości światła. Nie mogłem zapanować nad ciałem wstrząsanym konwulsjami. Zmora nocna męczyła mnie w ten sposób przez cały tydzień. Myślałem, że już kompletnie wariuję. Po miesiącu jednak ta sytuacja ustabilizowała się, a ja znalazłem się w czymś, co przypominało stan normalny.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to JEZUS i Jego łaska interweniowała w moim życiu. Wiedziałem tylko, że jakaś siła większa od pożerającej ciemności uczyniła dwie rzeczy: 1) pokazała mi prawdziwe oblicze rzeczywistości „niebios” oraz „aniołów” New Age, w której to rzeczywistości tkwiłem tak mocno, 2) siła ta ocaliła mnie od pewnej zguby.
Przytoczony fragment, jakkolwiek niedotyczący bezpośrednio metody Silvy, przywołał w mej pamięci spotkanie ze Śmiercią w wyimaginowanym laboratorium. Skojarzenie było natychmiastowe! To było doświadczenie podobnej natury, choć oczywiście w zupełnie innej skali. W tym momencie zaczęło docierać do mnie, że tego, z czym — niewinnie, jak mi się wydawało — eksperymentowałem, nie da się ogarnąć rozumem, że stwierdzenie „samokontrola umysłu” w odniesieniu do silvowskiej metody jest wielce bałamutne, gdyż wkracza się w niej w sfery duchowe. Przypomniały mi się, budzące wówczas mój niepokój, sformułowania z kursu: huna oraz biała magia, i nagle zdałem sobie sprawę z ich antychrześcijańskiego charakteru. Bardzo powoli zaczął przebijać się do mojej świadomości fakt, że stosowane niegdyś przeze mnie techniki mają charakter okultystyczny.
Książka W matni New Age pojawiła się w moim życiu w momencie, gdy po wielomiesięcznym odejściu pojednałem się z Bogiem w sakramencie spowiedzi i komunii św., co miało miejsce przy okazji Pierwszej Komunii św. mojego syna. Dziś jestem przekonany, że nie był to przypadek. Pomimo iż moja religijność była nadal dość konwencjonalna i niezbyt żarliwa, Pan Bóg upomniał się o mnie i zaczął powoli otwierać mi oczy. Podczas kolejnej spowiedzi, gdy wyznałem kapłanowi, że brałem udział w kursie Silvy i — co więcej — posłałem na niego także moje dziecko, łagodnie, ale stanowczo przypomniał mi pierwsze przykazanie: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną”. Co prawda nie dotarło do mnie jeszcze wtedy, że oto — przypisując mu nieograniczone możliwości — ubóstwiłem swój umysł, ale po tej spowiedzi poczułem się znacznie lepiej niż zwykle.
W niedługi czas potem przeczytałem artykuł Doradcy z poziomu alfa, w którym autorka, Hanna Karaś, analizuje metodę Silvy m.in. z chrześcijańskiego punktu widzenia, wskazując na duchowe zagrożenia płynące z praktykowania propagowanych na kursie technik. Tekst ten stał się dla mnie kolejnym świadectwem mojej lekkomyślności oraz braku pokory i utwierdził w przekonaniu, że nie należy „siłą wyważać drzwi i kruszyć barier, które Bóg umieścił w ludzkim duchu, aby zapobiec opanowaniu go przez istoty demoniczne, które są realne i żywią zamiary zniszczenia”. Odetchnąłem z ulgą, że mam ten etap poza sobą i że tak łatwo przyszło mi jego zamknięcie. Nadal nie zdawałem sobie sprawy, iż to jeszcze nie koniec...
Nawrócenie
Minęły dwa lata. W tym czasie zdążyłem znowu odejść na wiele miesięcy od Pana Boga. Tak naprawdę to nigdy Go nie szukałem, do momentu, kiedy On znalazł mnie. Nie stało się to bynajmniej z dnia na dzień, tak jak wyobrażałem sobie wszelkie nawrócenia...
Po raz kolejny Bóg upomniał się o mnie na Mszy św. u ojców dominikanów. Stałem wraz z Małgosią wbity w tłum na wieczornej dwudziestce. Do kościoła zabłądziliśmy oboje po długiej absencji — pretekstem stały się rekolekcje ojca Ludwika Wiśniewskiego, duszpasterza wrocławskich studentów z lat 80. Zetknąłem się z nim wtedy i teraz, po latach jego nieobecności w naszym mieście, byłem bardzo ciekaw, co będzie nam miał do powiedzenia. Z rekolekcji zapamiętałem jedno zdanie: „To świat się chwieje — stwierdził z całą mocą o. Ludwik. — Krzyż stoi, jak stał”. Słowa te poruszyły me serce, co dopełniło poczucia niezwykłości, towarzyszącego mi od początku Mszy. Otóż kiedy kapłan pozdrowił wiernych słowami: „Pan z wami”, po raz pierwszy w życiu wyraźnie poczułem, że ze mną też. Otaczająca mnie kościelna rzeczywistość nagle zaczęła tętnić życiem, pierwszy raz uczestnictwo w Eucharystii było dla mnie autentyczną radością.
Potem przyszły spotkania w duszpasterstwie absolwentów oraz rodzinne rekolekcje w Janicach, zakończone zaproszeniem Jezusa do swojego życia i zawierzeniem Mu go. To wszystko było dla mnie nie-z-tego-świata, nigdy wcześniej nie myślałem, że można w ten sposób kształtować swoją relację z Bogiem. Przez cały ten czas nie pojednałem się jednakże z Nim do końca — coś powstrzymywało mnie przed spowiedzią i życiem w stanie łaski uświęcającej. Czekałem na jakiś impuls.
Stała się nim śmierć mojego dziadka. Jego odejście było nagłe i bardzo bolesne, ale zniosłem je stosunkowo spokojnie, dzięki prostej modlitwie: „Bądź wola Twoja”. Dotarło do mnie, że dla chrześcijanina te kilkadziesiąt lat tutaj, na ziemi, to zaledwie przedsionek do dalszego, pełniejszego bytowania. Uświadomiłem sobie, że śmierci nie należy się bać, gdyż jest nie końcem, a jedynie pewnym momentem przełomowym. Nagle zapragnąłem żyć po Bożemu, a nie po swojemu. Do tego zaś niezbędne są sakramenty. Zrozumiałem sens słów, wypowiadanych w imieniu Chrystusa podczas każdej Eucharystii: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy...” Nie — „Bierzcie i patrzcie”, nie — „Bierzcie i módlcie się”, nie — „Bierzcie i podziwiajcie”. To wszystko za mało. Przede wszystkim: BIERZCIE I JEDZCIE! Postanowiłem przystępować do komunii św. tak często, jak tylko będzie to możliwe.
Trafiłem na Seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Podczas kolejnej sesji miało miejsce nabożeństwo przed Najświętszym Sakramentem w intencji uzdrowienia duchowego. Modliliśmy się o uzdrowienie naszych serc, pamięci, podświadomości, o charyzmaty wiary, nadziei i miłości, przypominaliśmy sobie nasze życie, zawierzając je po raz kolejny Panu Bogu z prośbą, by działał w nim poprzez Ducha Świętego. Wyszedłem z kościoła mocno poruszony, czułem, że stało się coś ważnego. Odczuwałem jednakże niepokój co do przyszłości. Nie potrafiłem pozbierać rozbieganych myśli ani spokojnie porozmawiać o moich odczuciach z Małgosią, która tego dnia była ze mną na seminarium. Po powrocie do domu długo nie mogłem zasnąć, a gdy to wreszcie nastąpiło, zbudził mnie płacz Zuzi. Półprzytomny wszedłem do pokoju córki i położyłem się z nią, aby uspokoiła ją moja obecność. I wtedy przeżyłem coś, co ostatecznie zmieniło moje życie.
Nagle, przed zaśnięciem, w półśnie (stan alfa?), zobaczyłem siebie oraz Małgosię, jak klęczymy w kościelnej ławce podczas zakończonego parę godzin wcześniej nabożeństwa seminaryjnego i usłyszałem wyraźny głos:
— Nic wam nie będzie, bo ja jestem w niej i wami się opiekuję.
— Kim jesteś? — zapytałem.
— ŚMIERĆ.
W tym momencie zobaczyłem ją, dokładnie w takiej postaci, jak w silvowskim laboratorium. To była ona, ta sama! Jednocześnie dopadło mnie niesamowite przerażenie — poczułem niemal fizyczną gęstość, otaczające mnie zewsząd złe duchy. Pod zamkniętymi powiekami widziałem ich upiornie wykrzywione pyski i bałem się otworzyć oczy, by ten koszmar nie okazał się rzeczywistością. Klęknąłem na łóżku Zuzi i zacząłem się modlić. Odmawiałem na palcach różaniec. Podczas Ojcze nasz trzykrotnie powtórzyłem: „Bądź wola Twoja”, co przyniosło lekkie uspokojenie. Dopiero w trakcie trzeciego lub czwartego Zdrowaś Mario odważyłem się otworzyć oczy. W pokoju oczywiście niczego fizycznie nie było, ale mój lęk ustępował bardzo powoli. Gdy skończyłem dziesiątkę różańca, poczułem, że muszę wszystkich pobłogosławić w Imię Boże znakiem Krzyża na czole. Gdy to uczyniłem, przyszło uspokojenie. Nie zasnąłem jednakże do rana, wracając ciągle myślami do tego niesamowitego zdarzenia. Pojawiła się refleksja, iż to w pokoju Zuzi najczęściej praktykowałem techniki silvowskie, nic więc dziwnego, że tam dopadły mnie demony. Kiedy jakiś czas później czytałem książkę Johanny Michaelsen Piękna strona zła, uderzyło mnie stwierdzenie autorki, będące wynikiem jej negatywnych doświadczeń z różnymi praktykami okultystycznymi (m.in. metodą Silvy, zwanej wtedy Mind Control), iż szatan niełatwo rezygnuje ze swojej ofiary. „Chociaż wie, że przegrał już pojedynek o duszę — pisze Michaelsen — będzie jednak atakował wściekle”. Wierzę, iż moje nocne doświadczenie było Bożą odpowiedzią na modlitwę o uleczenie podświadomości. Właśnie wtedy — za sprawą działania Ducha Świętego — walka o moją duszę została wygrana. Ostatecznie pojąłem, iż jest jeden Pan — On, Bóg prawdziwy, w Trójcy Jedyny. Zapragnąłem szczerze tego, co nie do końca dokonało się wcześniej na rekolekcjach w Janicach — zaprosić Go do kierowania moim życiem. Moja wiara stała się „wodą żywą” (J 4,14).
PIOTR SAKWERDA
ur. 1964, absolwent polonistyki we Wrocławiu, prowadzi szkolenia w zakresie technik sprzedaży, aktualnie pracuje w firmie telekomunikacyjnej, żonaty, ma dwoje dzieci, mieszka we Wrocławiu.
2