Dziesięć kroków (drarry) NZ, Harry Potter, Fanfiction


 

Tytuł: Dziesięć kroków

Autor: Nerejda

Fandom: Harry Potter

Gatunek: romans

Rating: NC-17

Ostrzeżenia: slash

Liczba słów: 1 367

Liczba rozdziałów: 1/10

Beta: none

Podsumowanie:  Dziesięć kroków może doprowadzić do czegoś ważnego

 

Krok pierwszy

 

Draco Malfoy był zły, nie, on był bardzo, ale to bardzo zły. Prawie równie zły jak wszystkie czarne charaktery znane z opowieści, jakimi straszył go Dudley. Nie, był gorszy. O wiele gorszy. W porównaniu z nim nawet Voldemort wydawał się o wiele mniej niegodziwy, z tymi swoimi kaprawymi guzikami zamiast oczu, rozdętymi nozdrzami i zszarzałą, nieforemną, łysą czaszką, tym bardziej, że od kilku miesięcy nikt nie musiał go oglądać, z czego - co dziwniejsze - najbardziej cieszyli się Śmierciożercy. Ich nadwerężone ciężką pracą bezustannego przyglądania się swoim stopom karki wreszcie odetchnęły. Nie wspominając już o tym, powstrzymywanie wymiotów podczas posiłku odeszło w niepamięć, ku ich nieskrywanemu zadowoleniu.

Do takiego oto wniosku doszedł Harry Potter, przyglądając się z zakłopotaniem rozwalonemu na łóżku Ślizgonowi, który, nie przejmując się wcale niestosownością swojego zachowania, smacznie spał, przytulony do poduszki. Na jego łóżku!

Jakby w sypialni, w której tymczasowo umieszczono wszystkich siódmoklasistów, nie było innego miejsca dla oślizgłego gumochłona. Harry miał ogromną ochotę zapoznać tego oto osobnika z jakąś nowopoznaną klątwą, ale ostatkiem sił powstrzymał się od jakże chwalebnego czynu. Wzdychając ciężko pod nosem, złapał koc leżący na fotelu i powędrował na łóżko Malfoya, ślizgońsko niewygodne łóżko, na którym przewracał się przez bitą godzinę nie mogąc zasnąć.

Koniec tego! Nagła decyzja rozpaliła ogień w jego żyłach. Nie zastanawiając się długo, ba, nie chcąc się nawet zastanawiać, szybko zerwał się z łoża tortur i skierował się do swojego ukochanego łóżka, gdzie sprężyny tak swojsko uginały się pod ciałem i piękne sny przychodziły szybko, kojąc nocne koszmary.

Malfoy spał na plecach, z szeroko rozrzuconymi rękami i pochrapywał przez nos. Harry usiadł na łóżku, bezmyślnie wycierając dłoń o zmięte prześcieradło. Dziwne, choć dzielili już sypialnię od jakiegoś czasu, nigdy nie widział, żeby Malfoy spał. Ślizgon zwykle kładł się ostatni, a przynajmniej tak przypuszczał Harry. Nigdy nie miał okazji, by empirycznie się o tym przekonać; ogrom pracy, z jaką codziennie musiał się borykać, sprawiał, że wracając do sypialni, często w upacianych ingrediencjami szatach, walił się do łóżka i zmęczony momentalnie zasypiał. Z tegoż powodu w jakiś specjalny sposób nie przeszkadzała mu obecność Malfoya, którego prawie że nie widywał. Zresztą nie tylko jego. Neville, podobnie jak on, wracał późno i szybko zasypiał kamiennym snem. Czasami Harry naprawdę żałował, że nocnej ciszy nie przerywa donośne chrapanie kolegi. Zdążył się już do tego przyzwyczaić dzieląc przez sześć lat wspólną sypialnię i teraz, kiedy zabrakło niezwykle istotnego elementu codzienności, czuł się trochę nieswojo. To właśnie to o wiele dobitniej niż cokolwiek innego pokazało mu, że wszyscy się zmienili.

Harry stłumił ziewnięcie i zerknął na zegarek. Już od dawna powinien spać, więc bez opieszałości przykrył się kocem i z westchnieniem zadowolenia ulokował się obok śpiącego Malfoya. Wreszcie, mruknął i przymknął oczy. Nie minęła nawet chwila, a sen objął go swoimi rozkosznymi ramionami, szepcząc do ucha błogie opowiastki.

 

Wstawanie jest najgorszą czynnością, jaką wymyślił człowiek. Harry mruknął coś niezobowiązującego i przekręcił się na bok. Słyszał czyjeś nawoływanie, ale przypominało mu to bardziej słabe piski nieśmiałków, niż cokolwiek innego.

W końcu z trudem zmusił swoje powieki do uniesienia się i szybko ponownie je zamknął. Wcale nie chciało mu się wstawać, ale mus to mus. Obowiązki wzywały. Kiedy po chwili powoli otworzył oczy i zamrugał, zaskoczony ciemnością panującą w pomieszczeniu. Nie wierzył własnym oczom. Nadal była noc. Klnąc pod nosem na własną durnotę, naciągnął kołdrę na głowę, chcąc kontynuować swoje randez vous ze snem. Niestety, nie było mu to dane.

Zaskoczony cichymi jękami dobiegającymi gdzieś niedaleko jego ucha, szybko poderwał się, sięgając po różdżkę leżącą na stoliku. Lumus rozświetliło delikatnym blaskiem przestronne pomieszczenie z ośmioma łóżkami rozlokowanymi w dwóch rzędach naprzeciwko siebie. Harry przetarł zaczerwienione oczy i z nieskrywaną ciekawością rozejrzał się w poszukiwaniu źródła przedziwnych odgłosów zakłócających jego sen. Dopiero po chwili zorientował się, skąd dobiegają... a jeszcze dłużej jego przemęczony mózg analizował sytuację. Potrząsnął głową, wyrzucając resztki snu ze swoich myśli i zapatrzył się w uśpioną twarz Malfoya, wykrzywioną w paradoksach bólu i jakiejś niejasnej emocji. Z zaciśniętymi na pościeli dłońmi, skulony niczym małe dziecko chowające się przed złym potworem z szafy, wcale nie przypominał siebie - ani tego przemądrzałego dupka, z jakim Harry wadził się przez sześć długich lat, ani też wyciszonego samotnika, który kontynuował z nimi naukę i unikał towarzystwa zarówno Ślizgonów jak i reszty szkoły.

Harry nie miał pojęcia co zrobić w takiej sytuacji. Naprawdę nie widział. W pierwszym odruchu chciał zasłonić kołdrą uszy i udawać, że nie słyszy. Jednak coś mówiło mu, że to nie jest żadne wyjście. Zawiadomienie któregoś z profesorów też nie wchodziło w grę - po pierwsze Malfoy zabiłby go za coś równie uwłaszczającego jego godności jak poinformowanie kogokolwiek o dręczących go koszmarach, a po drugie... Harry nie chciał, żeby ktokolwiek prócz niego widział Ślizgona w takim stanie. Może i był stuprocentowym oślizgłym kretynem, ale to, na Merlina, Malfoy. Ktoś, kto prędzej dałby się zabić niż pozwolić, żeby jakiś gryfoński, czy jakikolwiek inny intruz wtrącał się w jego życie.

Harry westchnął, gdy uświadomił sobie, jak bardzo czuje się bezradny. Aż za dobrze wiedział, jak straszne potrafią być nocne koszmary, dręczące w każdej sekundzie, przywołujące te wspomnienia, o których chciałoby się zapomnieć. Skradające się ukradkiem i zabierające szczęśliwe chwile ukojenia, jakie ofiarowywał spokojny sen. Nie życzył tego nikomu.

Położył się obok Malfoya i próbował wymyślić jakiś sensowny sposób na obudzenie go bez wzbudzania niepotrzebnych podejrzeń. Odrzucając po kolei różne pomysły, denerwował się coraz bardziej. Leżąc tuż obok napiętego ciała, wyraźnie wyczuwał, zupełnie jakby to on sam przeżywał kolejne koszmarne chwile, każde drganie, każdy spazmatyczny chlust powietrza, każdy przytłumiony jęk wydobywający się z mocno zaciśniętych zębów. Nigdy nie uświadamiał sobie, co musiał przejść Malfoy, a teraz ciemność i karmiąca się nią wyobraźnia w najdobitniejszy sposób na świecie pokazywały mu prawdę.

Bezradność i współczucie miotały nim na przemian, rozgrywając ze sobą zacięty mecz, w którym nikt nie mógł zwyciężyć. Nagły jęk, który w ciemności zabrzmiał jak ostatnie wołanie tonącego, zmusił go do podjęcia decyzji. Poderwał się i szybkim ruchem różdżki zasłonił kotary, po czym bez wahania rzucił zaklęcie wyciszające. Teraz przynajmniej nikt przypadkiem się nie obudzi i nie usłyszy podejrzanych odgłosów, które mógłby chcieć sprawdzić. Ale co dalej?

Bezradnie poczochrał włosy. Godryku, potrzebował pomocy i to natychmiast. Nagle, jakby w odpowiedzi na jego nieme wołanie, Malfoy poruszył się nieznacznie, wzbudzając w Harrym prawdziwy popłoch. Jeśli on się obudzi i zobaczy wpatrzonego w siebie Pottera - osobę, której towarzystwa z wybitnym talentem unika, jak tylko może, już od początku roku, to może się to naprawdę źle skończyć.

Harry ostrożnie, żeby tylko nie obudzić Malfoya, położył się na poduszkę. Z napięciem czekał na jego reakcję... która nie nastąpiła. Westchnął, nie ukrywając ulgi. Zmierzenie się ze wściekłością Ślizgona było chyba ponad jego siły.

Niespodziewanie wpadł mu do głowy pomył, z gatunku tych, na które Hermiona kręciła nosem i wysuwała kontrargumenty, a Ron stukał się w czoło widząc ich niedorzeczność. Nie pozwalając sobie nawet na chwilę zastanowienia, przysunął się do Malfoya i drżącą ręką odsunął ze spoconego czoła wilgotne kosmyki, po czym powoli, jakby zbliżał się do niebezpiecznego zwierzęcia, położył swoją dłoń na zaciśniętych w bolesnym uścisku pięściach.

Czekał. Teraz, trzymając lodowato zimną rękę, zrozumiał, jak głupi był jego pomysł. Prawie parsknął gorzkim śmiechem, ale w ostatniej chwili udało mu się powstrzymać. Jakby ktokolwiek mógł pomóc w radzeniu sobie ze swoimi demonami. Nawet czuły i troskliwy dotyk Ginny nie pomógł, gdy on sam borykał się z własnymi koszmarami, więc jakim cudem mógł pomyśleć, że mu, Harry'emu Potterowi, uda się ta sztuka? Prawie był w stanie wyobrazić sobie ironiczne prychnięcie Malfoya - jak za dawnych, dobrych lat, kiedy kłócili się na każdym kroku, a nie mijali obojętnie, bez słowa jak teraz - i teatralnie zaskoczony głos w charakterystyczny sposób przeciągający samogłoski, gdy unosząc lewą brew, zapytałby: „Święty Potter myślał, że coś równie trywialnego jak dotyk jest w stanie pomóc? Typowe dla ciebie, Potter. Megalomania w najczystszej postaci.”. I ten wyraz pogardy na jego twarzy, gdy przyglądałby mu się, mrużąc oczy. Harry niemal zapomniał jak denerwujący potrafi być Ślizgon, więc z pewnym zaskoczeniem przyjął w jakim kierunku pobiegły jego myśli. Nigdy nie spodziewałby się, że kiedykolwiek będzie żałował, że Malfoy nie zachowuje się w irytująco kretyński sposób.

Zamyślony, dopiero po chwili zorientował się, że oddech mężczyzny uspokoił się, napięte mięśnie rozluźniły, a klatka piersiowa unosi się spokojnie w ten uspokajająco rytmiczny sposób, który charakteryzuje ludzi śpiących głębokim, spokojnym snem.

Krok drugi
 

Harry Potter może i nie był najwybitniejszym uczniem w szkole - nawet na pewno nie był; ten honor należał się niskiemu okularnikowi z czwartej klasy - Ślizgonowi, co, bez względu na naturalną niechęć do wybijających się osób, wzbudzało samo w sobie ogromną antypatię -ale, na Godryka, nikt nie mógł wypominać mu głupoty. Bezmyślność i bezsensowną brawurę, owszem, krótkowzroczność i pakowanie się w kłopoty, też, wiele wad wynikających z cech charakteru odziedziczonego po ojcu-Huncwocie, również, ale głupotę? Nie, w żadnym razie. Może i był ciutkę za naiwny, zbyt łatwo przychodziło mu wierzyć w dobre intencje innych, nadmiernie szafrował swoim zaufaniem, lecz idiotą nie był. Chyba.

Harry westchnął, gdy uświadomił sobie, że jednak może i nim jest. Jedynie idiota mógł zachować się tak jak on. Jedynie idiota pierwszy odezwałby się do Malfoya i jedynie idiota wypomniałby mu spanie na swoim łóżku. I jedynie idiota zrobiłby to w pokoju pełnym ludzi.


Jęknął, wspominając miny swoich kolegów. Zszokowana twarz Rona blednącego i czerwieniącego na przemian, zaskoczenie Deana, który nawet nie zauważył, że jego pisana z poświęceniem praca domowa właśnie zostaje zniszczona przez atrament skapujący z końcówki pióra, charakterystyczny uśmieszek Seamusa. Tylko Neville zachował stoicki spokój, nadal tłumacząc jakiemuś Puchonowi  - Harry nie miał pojęcia, jak się owy chłopak nazywa, mimo że chodzili na te same zajęcia - właściwości alrauny, za co Potter czuł mu się niewymownie wdzięczny. Jedyna osoba, która nie widziała w tym nic dziwnego, a przynajmniej zachowywała się, jakby nie widziała.


A Ślizgoni wyglądali jakby ich ktoś przeklął... co najmniej trzykrotnie. Przez kilka sekund zachowali spokój, po czym - ciekawe, czy kogoś to zaskoczyło? - wybuchło piekło. Może i Malfoy ostatnimi czasy odsunął się od swoich kolegów, może i zachowywał się dziwnie, nawet jak na ich standardy, ale bez względu na wszystko był Ślizgonem. A to znaczyło bardzo wiele kiedyś, teraz zaś łączyło ich jeszcze mocniej. Nim udało się opanować sytuację, większość zgromadzonych w pomieszczeniu, nawet ci, których cała ta sprawa wcale nie dotyczyła, otrzymała szansę naocznego przekonania się, jakim zmianom poddano skrzydło szpitalne. W przypadku Harry'ego na przykład czterodniową. Większość osób po zażyciu kilku eliksirów i wysłuchaniu reprymendy od ich opiekunki, profesor Brickwick, na temat właściwego zachowania, szybko wypuszczono i wysłano na przeróżne szlabany.


W skrzydle szpitalnym zostało niewiele poszkodowanych. Prócz obdarzonego oślimi uszami Harry'ego, który czekał na uwarzenie nowej partii eliksiru morficznego, w sali nadal przebywało kilka osób z jego grupy: Steven, niski, barczysty brunet, którego rodzice popierali Voldemorta i zostali zabici przez aurorów, Dean, przypadkowa ofiara nieudolnie rzuconego zaklęcia bąblogłowy, Gregory, wysoki Puchon o zaraźliwym uśmiechu i wesołym usposobieniu, no i Malfoy - jedyny, całkowicie nieporuszony zaistniałą sytuacją. Sąsiednie łóżko zajmowało jeszcze kilka ofiar przejawu niefortunnego wypadku, ale, nim minął wieczór, pani Pomfrey ich wypuściła.


Księżyc zawisnął na nocnym niebie; jego srebrzyste światło wędrowało po podłodze, wspinało się po łóżkach, oświetlało uśpione twarze. Harry przymknął oczy, ale nie mógł zasnąć. Nie tylko dlatego, że przeszkadzały mu ośle uszy, bardzo czułe na dotyk szorstkiej pościeli, lecz również z powodu dręczącego go niepokoju. Coś nie dawało mu spokoju, jakaś myśl, którą powinien pamiętać, a o której zapomniał. Nie miał pojęcia, czego dotyczyła, ale czuł, że była ważna.


Te niezwykłe niepokojące wrażenie - nigdy wcześniej nic takiego mu się nie przydarzyło - 

drążyło każdą jego myśl. Próbował przypomnieć sobie eteryczne i ulotne uczucie. Bezskutecznie.


- Śpisz? - mruknął Steven, nie kierując tego pytania do nikogo konkretnego.


Przez chwilę Harry zastanawiał się, czy odpowiedzieć, ale nie znał na tyle dobrze Ślizgona, by czuć się pewnie, więc decyzja wydawała się prosta. Przymknął oczy, niby śpiąc i nie zareagował.


- Malfoy? - cicho zwrócił się do kolegi. - Śpisz?


- Jakby jakiś idiota się nie odzywał, to tak, teraz pewnie bym spał - ostro odezwał się Ślizgon, który spał dwa łóżka dalej.


- Co ty nie powiesz? - teatralnie zdziwił się Steven. - A myślałem, że potrafisz spać tylko w łóżku Pottera...


Harry wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź Malfoya, która nie nadchodziła.


- Malfoy? - Głos Stevena lekko drżał, jakby chłopak dopiero zdał sobie sprawę, że przesadził.


- Czego znowu? Próbuję zasnąć - w pomieszczeniu rozległ się zrzędliwy głos - choć nie jest tu tak wygodnie jak u Pottera - dokończył po chwili Malfoy takim głosem, jakby zdradzał swój największy sekret.


Co takiego? Harry miał ochotę przetrzeć uszy, by upewnić się, czy naprawdę to usłyszał.

W ciemności rozległ się zduszony dźwięk, jakby ktoś się dusił.

Potter miał dziwne wrażenie, że nie zrozumiał istoty żartu.


- Naprawdę? - Steven był wyraźnie rozbawiony. - A już myślałem, że nigdy się nie zdecydujesz...


Cisza miała smak wyczekiwania - gorzki i pełen napięcia. Harry wstrzymał oddech.


- Chociaż wygodnie ci tak? - dokończył po chwili Steven, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że nie doczeka się odpowiedzi od kolegi.


- Bardzo - warknął Malfoy. - A będzie jeszcze lepiej, jak się przymkniesz!


Nagle zamilkł, chyba zdając sobie sprawę, jak głośno to powiedział. Cała trójka czekała w napięciu, nasłuchując, czy ktoś niepowołany się nie budzi lub czy hałas nie przywołał pani Pomfrey.

Po chwili odetchnęli jak jeden mąż z ulgą - nikogo nie obudził podniesiony głos Malfoya.


- Malfoy, uważaj! Chyba nie chcesz zwalić tu nam głowę pielęgniarki - upewnił się niepewnie Steven. Podniósł się nieco i poprawił poduszkę.


Cisza i ciemność potęgowały wrażenia. Następne słowa Malfoya smakowały irytacją i... smutkiem?


- Może... będzie chociaż zabawnie.


Harry zmarszczył brwi, odnajdując w tym sformułowaniu starego, dobrego Malfoya, który dla rozrywki nie cofnął się przed niczym ani przed nikim.


- Nie wierzę ci - spokojnie stwierdził Steven, wiercąc się na łóżku. - Zachowujesz się jak jeden z Puchonów. Może pora wrócić do starej skóry? - zaproponował. Harry z łatwością wyczuł, że Ślizgon uśmiecha się lekko, z prowokacją.


- Dzieciak - westchnął w odpowiedzi Malfoy i odwrócił się plecami do kolegów. Harry domyślił się, że wbił wzrok w ścianę. - Powroty są przereklamowane.


- Długo jeszcze będziesz udawał grzecznego chłopca? - zapytał Steven, ignorując jednoznaczne zachowanie kolegi. - Ktoś musi stanąć na czele, a ty...


- Wtrącając się w nie swoje sprawy, łatwo możesz stracić nie tylko reputację - przypomniał zimno Malfoy. Harry nie był pewien, czy to miało być ostrzeżenie, groźba czy reprymenda - nie potrafił jednoznacznie sklasyfikować tonu głosu Ślizgona. Wydawał się zbyt beznamiętny, za odległy, jakby Malfoy postanowił kompletnie odciąć się od jakichkolwiek uczuć. Nic, tylko same słowa. Tonacja nic nie mówiła o ich znaczeniu, po prostu czysty, suchy dźwięk.


Zmarszczył brwi. Coś bardzo mu się nie podobało w tym wszystkim i choć jeszcze w tej chwili nie potrafił skonkretyzować co, to jednak czuł, że to coś bardzo, bardzo niewłaściwego.


- Malfoy, przestań robić z siebie pokrzywdzoną primadonnę, o której wszyscy zapomnieli. Wystarczy jedno twoje słowo, a znów uda się odbudować naszą dumę. Salazarze, myśl o sobie, skoro musisz. Nikt nie ma zamiaru ci tego bronić. Gdybyś zachowywał się inaczej jak jeden z tych kretynów z manią ratowania całego świata, uznalibyśmy nawet to za coś bardzo podejrzanego, zresztą, po co ja ci to tłumaczę, sam rozumiesz w czym rzecz - Harry był prawie pewien, że Steven wzruszył ramionami - ale nie zapominaj o swoich powinnościach. Ślizgon nie łamie danego słowa. I możesz wypierać się, ile chcesz, ale nadal jesteś jednym z nas.


- Czyżbym słyszał troskę w twoim głosie? - Malfoy nie próbował ukryć drwiny. - Skoro tak bardzo się o mnie martwisz, załatw kilka zmieniaczy czasów i wszystko wróci do normy. Co? Nie chcesz? - zapytał po chwili milczenia, podczas której nic, prócz monotonnego chrapania śpiących rekonwalescentów, nie zakłócało ciszy. Steven najwyraźniej zaskoczony niespodziewanym atakiem słownym, zastanawiał się nad odpowiedzią. - Więc nie wtrącaj się w sprawy, o których nie masz najmniejszego pojęcia. To dobra rada Śmierciożercy.


- Myślisz, że te kilka słów załatwi sprawę? Że zrezygnujemy, poddamy się po kilku porażkach? Salazarze, gdyby tak było, to od dawna nasz dom przestałby istnieć. Weź się w garść i rób, co musisz, a nie użalasz się nad sobą. - Harry wstrzymał oddech. - Biedny Malfoy, spotkała go taka krzywda. Merlinie, trzeba mu pomóc, jest taki pokrzywdzony! - piskliwym głosem zaczął Steven, po czym niespodziewanie beznamiętnie zapytał: - Właśnie tego oczekujesz? Współczucia? Żenujące. Nawet Potter nie oczekiwał litości, a ty, Malfoy, duma Slytherinu... żałosne.


Steven najwyraźniej wiedział, gdzie zaatakować. Harry nie wiedział, czy podziwiać kunszt Ślizgona. Gryfońska część jego osobowości, mówiąca głosem niepokojąco podobnym do głosu Hermiony wygłaszającej reprymendy, mówiła, że nie powinien, ale jakaś inna podpowiadała, że bez względu na wszystko Malfoy jednak zasłużył na te słowa.


- Długo masz jeszcze zamiar mi tak przeszkadzać? - rzeczowo zapytał Malfoy. Wydawał się całkowicie nieporuszony. Harry'ego zaskoczyła jego samokontrola. Sądząc po tym, co działo się w przeszłości, oczekiwał zupełnie innej reakcji - o wiele bardziej dziecinnej. Ta, dorosła, bardzo mu się nie spodobało, bo sugerowała, że nawet kretyni wyrastają ze swojej głupoty. A on nie chciał widzieć w Malfoyu kogoś, kto jest poważny, dojrzały.... bo wtedy musiałby traktować go serio.


- Już nie - mruknął Steven, zawiedziony rezultatem wysiłku, jaki włożył w przekonanie Malfoya.

Czasami cisza pełna jest słów, tych, które, przerażeni możliwymi konsekwencjami, boimy się wypowiedzieć, zwykle zaś wypełniona aż po brzegi myślami wydaje się potężnieć, pochłaniać każdą wolną przestrzeń między ludźmi. Czasami cisza ma wiele barw, od pełnej nadziei zieleni, przez spokojną rezygnację granatu, do pełnej pasji czerwień. Czasami smakuje smutkiem, pozostawiając na języku gorycz żalu. Czasami nosi w sobie zapach porażki. Czasami zaś pozwala odkryć prawdę.


Czasami cisza jest po prostu ciszą.


Czasami nawet kretyni dorastają, choć zwykle rzadziej niż okazje, gdy odkrywa się, że prawda to niekoniecznie suma wszystkich domysłów.

Czasami nawet bohaterowie dorastają, zwykle w bajkach i starych legendach, bo w prawdziwym życiu jakoś o tym zapominają.

Czasami ludzie to wiedzą, czasami czują, niektórzy nigdy nie odkrywają, a inni, w przebłysku nagłego geniuszu, rozumieją.


Nawet Gryfonom czasami trafia się ziarnko wiedzy. Na jak długo jednak?


Urojenie to, czy sen, nieważne. Zamknąwszy oczy, witał sen z nieskażonymi spekulacjami myślami.
Cisza pozostała tylko ciszą. Bo gdyby Harry wsłuchał się w nią, zrozumiałby prawdę.


Cisza to suma wszystkich myśli, które nie chcą odejść i nie pozwalają na spokojny sen.

Krok trzeci

 

Harry, wykończony jak nigdy dotąd, opadł na łóżko. Nie miał nawet tyle sił, by pójść do łazienki i choć trochę się obmyć. Kolejny męczący dzień na szczęście dobiegł końca. Nigdy nie pomyślał, ile wysiłku może wymagać jednoczesne mozolne odzyskiwanie wiedzy i pilnowanie, by wszystko w Hogwarcie szło dobrze.

 

Część Ślizgonów wróciła na dodatkowy rok, niektórzy ze znakami na ramieniu, inni napiętnowani przez opinię publiczną jako członkowie rodzin Śmierciożerców, wszyscy zaś bez wyjątku pozostawali pod obstrzałem niechętnych spojrzeń pozostałych uczniów. Ciągłe ataki i napady zdawały się nie mieć końca. Profesor Brickwick, nowa dyrektorka i jednocześnie stara przyjaciółka McGonagall, zobowiązała magicznym kontraktem większość starszych studentów, którzy wrócili do Hogwartu, chcąc zdobyć owutemy czy też sumy w trybie dodatkowym, do pilnowania porządku i zapobiegania takim zajściom. Harry naiwnie myślał, że to będzie proste. Rzeczywistość okazała się inna - zorganizowano specjalne grupy, które w krótkich przerwach między zajęciami uzupełniającymi i normalnymi, miały pilnować, by nie dochodziło do aktów przemocy wobec pozostałych uczniów - a Ślizgonów w szczególności. Mimo wszystkich środków zaradczych napaści ciągle się nasilały, jakby uczniowie Hogwartu znajdowali satysfakcję z przechytrzania o wiele starszych, doświadczonych kolegów. Ciągle wymyślano nowe sposoby gnębienia „winnych”. Harry nie potrafił zrozumieć, skąd się bierze ta nienawiść do osób, których w gruncie rzeczy się nie zna. I tylko dlatego że było się Ślizgonem - czasami wystarczało tylko podejrzenie o sympatyzowanie z Voldemortem - stawano się ofiarą „sprawiedliwych”, tak nazywali samych siebie ci, którzy zajmowali się wymierzaniem sprawiedliwości.

 

Próbowali z nimi walczyć. Profesorowie wprowadzili bardzo surowe kary wobec przyłapanych na gorącym uczynku uczniów, wywieszano publiczne spisy „sprawiedliwych” - i wszystko na nic. Nawet głośne protesty bohaterów takich jak Neville, Luna, Ginny, czy Harry nie spotykały się ze zrozumieniem pozostałych uczniów. Większość jawnie lub po cichu popierała działalność „sprawiedliwych”.

 

Harry westchnął. Naprawdę miał już dość karkołomnego dzielenia czasu między nauką a pilnowaniem porządku. I choć nadal nie do końca czuł się pewnie z myślą, że został zmuszony przez dyrektorkę do obrony Ślizgonów, to mimo wszystko widział w tym sens. Przynajmniej rano - wieczorami idea nie wydała się już równie dobra.

 

Założył ręce za głowę i zamyślił się. Dlaczego wszystko wydaje się takie trudne? Ludzie zamiast próbować zapomnieć o koszmarze, katują się wspomnieniami każdego dnia. To stąd rodzi się ta niechęć. Harry jak mógł starał się unikać słowa „nienawiść” - zbyt wiele złych wspomnień w sobie niosło. Przecież wszystko zaczęło się właśnie od tego, a oni... oni przecież chcą dobrze, chcą tylko sprawiedliwości, ale robią to złymi metodami. Zwykły błąd po prostu.

 

Wiedział, że próbuje ich usprawiedliwiać, ale rozumiał co czują - on sam nie raz, nie dwa zastanawiał się, co by było gdyby. Gdyby jednak Voldemort zdecydował się na Neville. Gdyby jego matka nie osłoniła go własnym ciałem. Gdyby rodzice nie zaufali Glizdogonowi. Gdyby on sam tak bardzo nie ufał swoim wizjom. Obwinianie kogoś - los, drugiego człowieka, samego siebie - jest takie łatwe, jakby było wpisane w ludzką naturę.

 

- Harry! - Głośne wołanie Rona wyrwało go z zamyślenia. - Wstawaj!

 

- Kto znowu? - zapytał, szybko podrywając się z łóżka. Od razu domyślił się, że kolejny uczeń został zaatakowany.

 

- Jeden z padalców.

 

- Ron! - warknął Harry, sięgając po różdżkę. Ron wzruszył ramionami i dodał:

 

- Twoja kolej. Neville ma jeszcze zajęcia. Dean, Tom i Hermiona nadzorują kary, pozostali pilnują porządku. Lepiej się pośpiesz, bo podobno robi się tam zbiegowisko.

 

- Nie pomożesz mi? - Harry zatrzymał się i spojrzał na przyjaciela. Ron obrzucił go zmęczonym spojrzeniem i poczochrał przydługie rude włosy.

 

- Nie mogę. Czeka na mnie wypracowanie z zaklęć, no i muszę przećwiczyć uroki obronne. Neville już trzy razy mi przypominał o jutrzejszym teście. Robi się gorszy od Hermiony - sarkał, przeszukując kufer. W końcu znalazł jako taki czysty kawałek pergaminu i odłożył go na stolik. Teraz musiał jeszcze znaleźć jakieś pióro. - A sam wiesz, że ona nie ma teraz czasu, więc muszę radzić sobie sam. - Wzruszył ramionami, jakby było mu to obojętne, ale Harry wiedział, że przyjaciel żałuje, iż nie może spędzać więcej czasu ze swoją dziewczyną. W końcu to ona - a właściwie zazdrość, że mogłaby sobie przez ten rok kogoś znaleźć - podziałała na niego o wiele lepiej niż ciągłe przemowy pani Weasley . - Harry, masz pożyczyć pióro? Moje się gdzieś zapodziało.

 

- Jasne, bierz. - Nagle Harry'emu przypomniało się, że widział Krzywołapa przeżuwającego spokojnie na kanapie coś, co wyglądało jak końcówka pióra. - Lepiej kup nowe, do starego chyba dorwał się Krzywołap.

 

- Po prostu świetnie. - Ron trzasnął wiekiem od skrzyni. - To już trzecie w tym miesiącu. Zabiję tego kota.

 

- Jesteś pewien? Hermiona go kocha - próbował bronić zwierzaka Harry, podchodząc do drzwi. Rzucił spojrzenie na zmęczoną twarz przyjaciela. - Nie wybaczy ci, jak coś mu się stanie.

 

- Bardziej zależy jej na tym durnej kupie futra niż na mnie - warknął z głębi serca Rona, a Harry zatrzymał się przed drzwiami, zaskoczony niespodziewanym wyznaniem. Uważnym spojrzeniem obrzucił twarz Rona. Już od jakiegoś czasu wydawało mu się, że między dwójką jego przyjaciół coś się psuje, ale nigdy nie był tego pewien. Aż do teraz.

 

- Wcale tak nie myślisz, prawda? - upewnił się, patrząc mu prosto w oczy.

 

Ron odwrócił wzrok.

 

- Idź! Czekają na ciebie - popędził go i odwrócił się plecami. Zebrał pergamin, pióro Harry'go i usiadł przy niskim stoliku.

 

Harry naprawdę nie chciał wychodzić, nie w takiej chwili, ale wiedział, że musi. Czekali na niego. Z niechęcią odwrócił się i już chciał wyjść, gdy uświadomił sobie jedną rzecz. Nie wiedział, gdzie ma iść!

 

- Ron! - jęknął, zawstydzony własnym gapiostwem. Naprawdę musiał być zmęczony. - Gdzie mam iść?

 

- Stara sala transmutacji. - Spod okna dobiegł bezbarwny głos. Ron nawet się nie odwrócił i nie życzył mu powodzenia w tępieniu szkodników. Harry'emu naprawdę brakowało starego przyjaciela. Teraz zachowywał się jak nie on.

 

Powstrzymując słowa cisnące się na usta, szybko wybiegł z dormitorium. Pokój wspólny jak zwykle o tej porze był przepełniony. Nic dziwnego skoro aktualnie w pokojach nad kuchnią mieszkały prawie dwa roczniki. Harry, przeciskając się między rozbawionymi uczniami, w miarę szybko przemieszczał się w stronę wyjścia. Jak na złość potknął się o czyjąś wysuniętą nogę i przed samym posągiem wyłożył się jak długi. Mamrocząc pod nosem inwektywy, otrzepał szatę i wydostał się na zewnątrz.

 

Z wyraźną ulgą odetchnął i prawie biegnąc, skierował się w stronę skrótu, który jak wiedział, powinien zaprowadzić go na odpowiednie piętro. Powinien teoretycznie, bo część tajnych przejść została zawalona, uszkodzona lub też zwyczajnie się przemieściła. Harry, mimo obszernych wyjaśnień Hermiony, nie do końca rozumiał istotę całej sprawy, ale z podejściem godnym Gryfona ją akceptował. Niektóre skróty zostały już odnowione, inne czekały, aż kolejne grupy się tym zajmą, ale w mnogości obowiązków mogły tak oczekiwać w nieskończoność. Reperacji wymagało jeszcze zbyt wiele pomieszczeń niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania szkoły, by ktokolwiek - prócz osób, które akurat pilnie potrzebowały skrócić sobie drogę - przejmował się kilkunastoma zawalonymi przejściami. Już wcześniej trudno było doprosić się o ich naprawę, ale teraz, w sytuacji gdy większość profesorów i część starszych uczniów musiała zajmować się nie tylko nauką, ale również odbudową, było prawie niewykonalne.

 

Cóż, Ministerstwo obiecało pomóc w odbudowie. Kiedyś. Na razie było zbyt zajęte zaprowadzaniem porządku, rozwiązywaniem konfliktów i wymierzaniem sprawiedliwości. Jeśli ktokolwiek myślał, że po zabiciu Voldemorta będzie dobrze, to był naiwny jak dziecko.

 

W takiej sytuacji profesorowie musieli wziąć sprawy w swoje doświadczone ręce. Dyrektora po licznych konsultacjach z wykwalifikowanymi czarodziejami zdecydowała się podzielić naprawy na trzy grupy: najpilniejsze, pilne i mogące poczekać. Samych najpilniejszych było tyle, że nadal nie zostały ukończone w całości. Harry, czując się lekki jak po swoim ułaskawieniu na piątym roku, uświadomił sobie, że niedługo uda im się zamknąć pierwszą listę. Wszystko może szło by szybciej gdyby nie jeden problem - atak olbrzymów i olbrzymia liczba użytych przez obie strony zaklęć zniszczyła część magicznej ochronnej bariery Hogwartu, więc i tym musieli się zająć. Wzmocnienie jednego zaklęcia nałożonego na zamek wymagało olbrzymiej pracy: najpierw należało znaleźć właściwą inwokację (do tego zadania zaprzężono większość szósto- i siódmoklasistów, którzy pilnie przeszukiwali bibliotekę pod baczną opieką wydelegowanych do tego zadania badaczy),  opanować ją i w odpowieni sposób użyć, co było chyba najgorszym wyzwaniem przed jakim stanęli. Po wielu wyczerpujących i bolesnych próbach jakoś im się udawało, ale za jaką cenę.

 

Harry z zachwytem odnotował fakt, że jego skrót działał. Szybko przemknął wąskim korytarzem i odpychając rubinową zasłonę, wypadł na korytarz. Wystarczył jeden rzut oka, by zauważył zbiegowisko.

 

- Co tu się dzieje? - ryknął, a przestraszeni drugoroczni odsunęli się, robiąc mu przejście.

 

Widok sztywno wyprostowany na krześle Malfoya, wyglądającego nieco blado, zaskoczył Harry'ego. Tuż koło niego kucała jakaś niska blondyneczka, tłumacząc mu coś po cichu.

 

- Nic takiego, Harry, mała przyjacielska sprzeczka, prawda, Malfoy? - Krzepki siódmoklasista, Gryfon, jak odnotował nieuważnie Harry, podniósł się na jego widok z krzesła. Wyższy od niego o głowę i o dobre kilkadziesiąt funtów cięższy prezentował się jak zawodowy bokser.

 

- Znowu ty, Caddwell? - prawie westchnął Harry. To już chyba szósty raz w tym miesiącu. - Ile razy mam ci wbijać do tego zakutego łba, że NIE WOLNO atakować Ślizgonów? Szlaban, podwójny, nie, poczwórny! - warknął. - Porozmawiam z McGonagall o twoim zawieszeniu. Jeśli zależy ci na drużynie, lepiej skończ ze „sprawiedliwymi”! A wy zmykać, zaraz będzie cisza nocna - ostro rzucił do zachwyconej widowni. Czasami zastanawiał się, czy oni przypadkiem nie robią tego tylko po to, by zobaczyć, jak ich starsi koledzy się męczą.

 

- Malfoy, nic ci nie jest? - zwrócił się do niewyraźnie wyglądającego Ślizgona. Obojętne spojrzenie szarych oczu zdeprymowało go. - Malfoy? - powtórzył, podchodząc bliżej.

 

- W porządku - pisnęła dziewczyna, mierząc go wściekłym wzrokiem. Gdyby spojrzenie mogło zabijać... Harry cofnął się o krok, zaskoczony. - Idź sobie!

 

- Ale...

 

- Nie dość już zrobiłeś?! My się nim zajmiemy - dodała z naciskiem i nagle tuż obok niej stanęło kilka osób. Harry zmierzył spojrzeniem ich zacięte twarze i westchnął. Znowu to samo. Ślizgoni nigdy nie chcą pomocy.

 

- Nie. - Słaby głos Malfoya przerwał wymianę spojrzeń. - Może zostać.

 

Harry spojrzał na niego, ale mężczyzna miał przymknięte powieki i prawie leżał na oparciu krzesła.


W jego głowie kołatało się tylko jedno pytanie: dlaczego? 

Krok czwarty

 

Harry udając, że wcale nie czuje się niepewnie, podtrzymywał Malfoya. Ślizgon wyglądał naprawdę kiepsko. Kiedy po blisko dziesięciu minutach udało się przekonać gwardię - inaczej nie dało się nazwać zaciętego zgromadzenia, które twardo i pewnie stało przy Malfoyu, i za żadne skarby nie dało się przekonać do wyjścia - że należałoby zaprowadzić Draco do skrzydła szpitalnego, Harry odetchnął z ulgą. Niech ktoś tylko spróbuje powiedzieć, że łatwo do czegoś namówić Ślizgona, to on już mu da popamiętać.

 

Spocony czuł, że koszulka przykleja mu się do pleców. Z jednej strony on podtrzymywał Ślizgona ramieniem, z drugiej któryś z siódmoklasistów. We dwóch musieli zaprowadzić poszkodowanego do pielęgniarki, a wszystko przez to, że Malfoy kategorycznie zabronił używać im zaklęć. Idiota!

 

- Jeszcze jeden zakręt - sapnął, uszczęśliwiony. Szerokie drzwi jawiły mu się niczym brama niebios. Nigdy przedtem nie odczuł takiej ulgi na widok jakiegokolwiek wejścia. Malfoy wzmocnił uścisk na jego pasie, jakby nagle stracił siły. Harry zerknął na niego z niepokojem.

 

Ślizgon nie prezentował się za dobrze. Jasne włosy przykleiły się do spoconego czoła, policzki miał zarumienione jak po wysiłku ponad jego siły, a z ust wydobywał się nieregularny, chrapliwy oddech. Harry z dreszczem niepokoju i złości uświadomił sobie, że to wina jednego z Gryfonów, kogoś, kto powinien być dzielny i szlachetny.

 

Dlaczego oni nie potrafili zapomnieć? Albo chociaż udawać, że zapomnieli. Po co stwarzać niepotrzebne problemy, napadać na bezbronnych ludzi? Jaki w tym sens?

 

Nie, żeby Malfoy był bezbronny. Nawet on nie miał takich złudzeń... ale przecież inni byli, jak chociażby ta piątoklasistka, która nie dość, że straciła oboje rodziców, jedno zabite przez aurorów, a drugie w Azkabanie, to również została zaatakowana, raptem ze trzy dni temu, i z tego, co opowiadał mu Neville wynikało, iż jej pojedynku wcale nie można zaliczyć do honorowych. Trzech szóstoklasistów na jedną dziewczynę - tak, bez wątpienia to była honorowa walka. I gdzie tu te cnoty, którymi tak się szczycili?

 

Harry w ostatniej chwili złapał osuwającego się na ziemię Malfoya.

 

- Zemdlał?

 

- Trafne spostrzeżenie, Potter. Rozbrajasz swoją bystrością - zakpił wysoki blondyn, podtrzymujący Malfoya z drugiej strony. - Może pomożesz?

 

- A, tak, już. - Harry ocknął się z chwilowego zamyślenia. Nawet nie zauważył, że wpatrując się w przymknięte powieki Malfoya, odpłynął myślami gdzieś daleko. Zepchnął w niebyt szokującą myśl, że mężczyzna wygląda zaskakująco ładnie, gdy śpi. Jak jedna z porcelanowych laleczek, które ciotka Petunia trzymała na najwyższej półce, nie pozwalając ich dotykać.

 

- Może nie jesteś taki zły - powoli, z zastanowieniem, jakby nawet jego samego zaskakiwały te słowa powiedział Ślizgon, który pomógł Harry'emu wnieść Malfoya, dwadzieścia minut później, gdy pani Pomfrey, pomarudziwszy na coraz gorsze zachowanie uczniów, zaaplikowała ledwo żywemu poszkodowanemu jakieś mikstury i wpakowała go do łóżka.

 

- Dzięki - z wahaniem powiedział Harry, zastanawiając się, co teraz powinien zrobić. Bolała go głowa, ale zapomniał wspomnieć o tym pielęgniarce. Teraz jednak dochodził do wniosku, że przydałoby mu się coś na tą dolegliwość. Skupienie się na słowach Ślizgona stanowiło pewien problem.

 

- To tylko luźne spostrzeżenie, nie powinieneś brać tego za po... - wykręcał się blondyn, ale nagle urwał, gdy Harry nagle zachwiał się i runął w dół. - Nie musiałeś się, aż tak podniecać, Potter. - Dopiero po chwili nieco zaniepokojony zawołał pielęgniarkę i we dwoje położyli go na łóżko. - A podobno jesteś całkiem zwyczajny - pokręcił z niedowierzaniem głową jakiś czas później. - Chyba przestaję w to wierzyć.

 

~~&~~

 

- Zemdlał u twoich stóp? - powtórzył z niedowierzaniem czyjś irytujący głos... który Harry dobrze znał. Malfoy bez wątpienia. Trudno pomylić ten charakterystyczny irytująco-wkurzający sposób mówienia z czymkolwiek innym. Tylko czemu brzmiał jakby mówił przez nos?

 

Z trudem zmusił się do przeanalizowania sytuacji. Kręciło mu się w głowie, całe działo ciążyło, jakby przygniatał go Kieł, a każda próba otwarcia oczu kończyła się okropnym bólem. Jaskrawe światło było więcej niż denerwujące, uznał kolejny raz oślepiony promieniami wpadającymi przez okno.

 

Okno?

 

Nagle Harry zrozumiał, że wcale nie leży w sypialni, tak jak myślał, lecz gdzieś indziej. Tylko gdzie? Nurtowało go jeszcze jedno pytanie: skąd się tu wziął, skoro powinien wylegiwać się w swoim łóżku, korzystając z okazji, że jest sobota i - dzięki ci, Godryku! - nie ma dyżuru?

 

- Przestań udawać i weź się za siebie! - syczał zimno nieznany mu męski głos niskim barytonem. - Jeśli myślisz, że na tylko tyle na stać, to jesteś idiotą - dobitnie zaznaczył. - Powinności. Obowiązek. Zapom...?

 

Harry nie powstrzymał wymykającego się z ust jęknięcia bólu.

 

Momentalnie zapadła cisza.

 

- Do zobaczenia! - W uszach Harry'ego zabrzmiało to bardziej jak groźba niż pożegnanie. Nie dosłyszał odpowiedzi... być może dlatego że jej nie było.

 

Zmusił się do uniesienia powiek. Światło nadal drażniło czułe źrenice, ale uparte mruganie dało efekty - po chwili mógł już prawie swobodnie patrzeć na świat. Prawie, bo nie miał na nosie okularów i cały pokój jawił mu się niczym w zamglonym lustrze. Nieostry, powykrzywiany, z zamazanymi konturami i rozmytymi barwami.

 

Wspaniale, jęknął pod nosem. Gdzie są moje okulary? Co za idiota mi je zabrał?

 

Wyciągniętą ręką w końcu wymacał znajomy kształt leżący na stoliku. Włożył okulary na nos i odetchnął. Nagle świat odzyskał swoje dobrze znane oblicze, w którym Harry od razu rozpoznał pomieszczenie - leżał w skrzydle szpitalnym. Dlaczego?

 

- Zemdlałeś, kochaniutki - jakby z pod ziemi wyłoniła się pani Pomfrey i dyrygując różdżką jak batutą przeniosła na stolik jakieś eliksiry - musisz o siebie dbać, a jak sam nie potrafisz, to powiem twojej dziewczynie, żeby robiła to za ciebie. Kto to słyszał, żeby w twoim wieku... - urwała i spojrzała na niego bystro. - Co mówiłeś, kochaniutki?

 

- Nie mam dziewczyny - powtórzył cierpliwie Harry, tym razem trochę głośniej.

 

Pani Pomfrey roześmiała się hałaśliwie.

 

- Dobrze, dobrze, niech ci będzie - zgodziła się z nim dla świętego spokoju, ale jej znaczący uśmieszek mówił coś innego. - W takim razie musisz więcej spać i dobrze się odżywiać, nie chcemy przecież, żebyś więcej nam tak mdlał. Już i tak zbyt często mnie odwiedzałeś. Myślałby kto, że gdy wreszcie nie ma Sam-Wiesz-Kogo...

 

- Voldemorta - cierpliwie poprawił ją Harry, a pani Pomfrey pisnęła.

 

- Chłopcze, nie strasz mnie, dobrze? - Odsunęła się od łóżka Harry'ego i podeszła do kolejnego pacjenta. - Wypij, zaraz ci przejdzie - obiecała, podając jakąś szklankę wypełnioną ciemnobrunatnym eliksirem Malfoyowi.

 

- Obrzydlistwo - parsknął chwilę potem Ślizgon, a Harry zasłonił usta, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. - Jak to można dawać komuś do picia? Toż to wywar majernikowy, trzeba było dodać cynamonu, żeby lepiej smakowało.

 

Pani Pomfrey westchnęła.

 

- Zabrakło. Czekam na nową dostawę, ale są problemy - wyjaśniła, po czym, zorientowawszy się, że tłumaczy się przed uczniem, dodała ostrzejszym głosem: - Trzeba pić, co jest!

 

Zdenerwowana odeszła, a Malfoy, nic sobie z tego nie robiąc, położył się z powrotem na poduszkę.

 

- Zemdlałeś? - rzucił bezosobowo w przestrzeń.

 

- Jak widać, tak - odruchowo przyznał Harry. Ułożył się wygodniej na poduszce. - Które zaklęcie? - zapytał rzeczowo.

 

- Żadne - instynktownie zaprzeczył Malfoy. Harry czekał z uniesionymi brwiami... i czekał... i czekał. - Zwykła Drętwota w połączeniu z Furnunculusem... no i Relashio.

 

- To dlatego... - zaczął Harry i równie nagle urwał, przypominając sobie skrzywioną twarz Malfoya. Nie każdy dałby radę wytrzymać tak długo. Zerknął na niego kątem oka, ale Malfoy patrzył w ścianę. Harry wykorzystał okazję do dokładnego przyjrzenia się mężczyźnie.

 

Milczeli chyba po raz pierwszy w ich wspólnej historii. Osobliwe uczucie, przyznał się sam przed sobą. Naprawdę dziwne. Szkoda, że Ron tego nie widzi, pomyślał z nagłym przypływem wisielczego humoru. Hermiona zaś byłaby ze mnie dumna.

 

Światło padające z odsłoniętych okien zamigotało w szklance. Harry zerknął w tamtą stronę i nagle coś sobie uświadomił. Skąd Malfoy wiedział, co należy dodać do eliksiru?

 

- Dlaczego cynamon? - zapytał bez zastanowienia.

 

- Bo nadaje delikatny słodkawy posmak, nie zmieniając właściwości użytych w wywarze much siatkoskrzydłych - wyjaśnił Malfoy, nie zastanawiając się ani sekundy - poza tym pozwala na dłuższe przechowywanie.

 

- Skąd ty to wiesz? - zdziwił się Harry, zdziwiony, że ktokolwiek - prócz Hermiony - z własnej woli mógłby posiadać równie mało przydatną wiedzę. - Znaczy...

 

Ślizgon oderwał wzrok od ściany i skierował go na Pottera. Twarz Malfoya wykrzywił znajomy wyraz drwiny.

 

- Wykształcenie, Potter, albo się ma albo nie. Papierek ukończenia szkoły nic ci nie da, jak będziesz idiotą - poinformował go oschle, jakby tłumaczył najprostsze rzeczy nierozgarniętemu dziecku. -  No chyba że nazywasz się Potter, wtedy nawet zrobią cię szefem Biura Aurorów.

 

Harry nie potrafił powstrzymać swojego oburzenia. W ułamku sekundy wybuchł.

 

- Albo nazywasz się Malfoy i wtedy wszystkie drogi stoją przed tobą otworem... Ups! Tak chyba było kiedyś, tak?

 

Z przyjemnością obserwował zaczerwienione policzki, zaciśnięte pięści i płonące słusznym oburzeniem oblicze mężczyzny. Oczy Malfoya błyszczały podejrzanie i nagle Harry odkrył, że kiedy lśnią emocjami, nad którymi Ślizgon nie jest w stanie zapanować, są bardziej srebrne niż szare. Jakby uczucia dodawały im blasku. Niezwykłe.

 

- Nawet teraz, a może właśnie dlatego, Potter, nazwisko Malfoy znaczy więcej niż myślisz. Nie będę jednak tego tłumaczyć komuś, kto nawet nie wie, co za eliksiry podają mu do wypicia. A gdyby to była trucizna? - wytknął mu bezlitośnie niewiedzę. Widząc wyraz twarzy Harry'ego, który nigdy o tym nie pomyślał, prychnął: - No właśnie, Wybawco. Wystarczy jeden nieostrożny łyk i cały czarodziejski świat będzie opłakiwał bohaterskiego Gryfona, który inteligentnie pił wszystko, co mu podają. Typowe zachowanie. Dziedziczycie to, czy jak?

 

- Tak jak wy zdradzanie przyjaciół za marne galeony? - ironizował Harry, nie chcąc oddawać pola.

 

- O zdradzie między przyjaciółmi to ty wiesz wszystko, prawda? - Malfoy znacząco zawiesił głos, a Harry, gdy zrozumiał, do czego pije mężczyzna, rozzłościł się nie na żarty. Był gotów rzucić się na Ślizgona, ale w ostatniej chwili powstrzymał się resztką rozsądku.

 

- Nie masz o niczym pojęcia, Malfoy - stwierdził w końcu, oddychając głęboko w ramach uspokojenia.

 

- Ty za to wiesz o wszystkim, tak? - zadrwił Ślizgon, rozkładając ręce. - Dzielny Gryfon napadnięty przez okropnego Ślizgona, niewinna ofiara czyjejś agresji. - W jego ustach zabrzmiało to strasznie ironicznie. Harry skrzywił się. - Mam dość twojej świętoszkowatej miny, bohaterskiej pozy i udawania, że jesteś kimś ważnym... podczas gdy jedyne, co wyróżnia cię z grona idiotów to brzydka blizna na czole.

 

Malfoy zamilkł i odwrócił się do niego plecami. Harry patrząc, jak się od niego separuje, nagle poczuł pierwsze ukłucie. Jakby... wyrzuty sumienia.

Krok piąty

Pani Pomfrey była na tyle miła, że wypuściła go zaraz przed obiadem. Oczywiście wcześnie osłuchawszy go, podawszy mu jakiś obrzydliwy eliksir na wzmocnienie i zmusiwszy do złożenia obietnicy, iż będzie się prawidłowo odżywiał. Harry, dla świętego spokoju, kiwał potakująco głowo, jednocześnie próbując znaleźć jakąś dobrą wymówkę dla przyjaciół. Po odrzuceniu wszystkich możliwości (rozszalały hipogryfa, pomoc Hagridowi w opanowaniu czwartorocznych, zaśnięcie w bibliotece, wezwanie do McGonagall) postanowił powiedzieć im prawdę - co rzecz jasna nie miało nic wspólnego z małym prawdopodobieństwem wymyślonych przez niego podczas tych wszystkich operacji pomysłów. Nic a nic.

Wychodząc, ukradkiem, tak by pielęgniarka ani tym bardziej sam zainteresowany tego nie zauważył, zerknął na Malfoya. Pogrążony we śnie Ślizgon wyglądał spokojnie i niewinnie. Jakby nie trapiły go żadne problemy. Zresztą ostatnio przez większość czasu sprawiał takie wrażenie. Odosobniony, zachowujący dystans do wszystkiego i wszystkich, nie zwracał na siebie uwagi wszystkich jak kiedyś. Jakby nic go nie dręczyło. Harry, mając jeszcze świeżo w pamięci wspomnienia wspólnie spędzonej nocy, wiedział, że to nieprawda. Jednak wcale nie dziwił się udawaniu, że jest inaczej. Ślizgoni już tacy byli. Zawsze musieli być górą, nieważne jakim sposobem osiągano upragniony cel, bo musieli zwyciężać. To dawało im siłę do...

Harry zawahał się. Nie wiedział, o co czego Ślizgoni potrzebują motywacji, ale nagle poczuł tym się zainteresowany. Niespodziewane odkrycie i nowopowzięta decyzja nastroiły go bardzo optymistycznie do życia. Kroczył z takim entuzjazmem i radością, że nie zauważył przechodzącej korytarzem blondynki, również pogrążonej we własnym świecie. Jak jabłka spadają na ziemię, tak równie nieuchronne było zderzenie.

- Przepraszam - rzucił odruchowo, trzymając ramię dziewczyny, która spojrzała mu w twarz. Harry, zaskoczony niespodziewanym spotkaniem z poznaną wczoraj Ślizgonką, zamilkł.

Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie, co dodało jej uroku. Wyglądała jak mały chochlik szykujący się do psikusa.

- Potter - wypluła z siebie z taką niechęcią, że Harry odchylił głowę do tyłu. - Jak miło cię spotkać. - Gryfon skrzywił się, wyczuwając szyderstwo. W nagrodę został obdarzony charakterystycznym, ślizgońskim uśmiechem. - Podobno zemdlałeś? Takiś delikatny? - zapytała, odsuwając się o krok i mierząc go rozbawionym spojrzeniem. Harry przyjrzał się jej uważnie i dopiero wtedy spostrzegł zaczerwienione powieki dziewczyny.

Zmarszczył czoło, zastanawiając się nad czymś intensywnie.

- Idziesz do Malfoya? - upewnił się, obserwując ją uważnie. Gdyby nie to, nie spostrzegłby niejasnej emocji, która przebiegła przez twarz dziewczyny. Zniknęła jednak tak szybko, że nabrał wątpliwości, czy naprawdę ją zobaczył.

- Widzę, że plotki o twojej niebywałej inteligencji również były prawdziwe. Nie ma to jak szkolna sława - uściśliła, uśmiechając się z niebywałą delikatnością. Jakby miała do czynienia z półgłówkiem.

- Idziesz, tak czy nie? - powtórzył, nieporuszony.

- Po pierwsze - to nie twoja sprawa. Po drugie - to nie twoja sprawa. Po trzecie - to nie twoja sprawa.

Harry skrzywił się. Nie ma to jak sensowna rozmowa.

- Czy rozmowa ze Ślizgonami zawsze musi przypominać używanie zaklęć, o których nie ma się zielonego pojęcia? - zapytał, poddając się lekkiej irytacji.

Dziewczyna uśmiechnęła się - choć bliższe prawdy byłoby pewnie stwierdzenie, że jej wargi wygięły się w wyrazie, który przy dużej dozie optymizmu można by nazwać cieniem uśmiechu.

- Jesteś uparty - zauważyła, mrużąc nieznacznie oczy i przypatrując mu się z zainteresowaniem. - To mogłaby być dobra cecha... w pewnych sytuacjach.

- To komplement? - upewnił się.

- Spostrzeżenie... po prostu spostrzeżenie - mruknęłam powoli, odwracając wzrok. Harry przypatrywał się jej z ciekawością wypisaną na twarzy. Zaintrygowała go, musiał to przyznać. Była zupełnie inna niż oczekiwał. Miała w sobie coś - jakąś pewność siebie czy też może własny punkt patrzenia na świat, który dawał jej przeświadczenie o słuszności swojego postępowania.

Była typową Ślizgonką, a jednocześnie nią nie była.

Harry zaskoczony niespodziewanym spostrzeżeniem, w milczeniu obserwował spokojny, jakby nieco nieobecny wyraz twarzy dziewczyny.

- Jak masz na imię? - zapytał niespodziewanie dla samego siebie. Chciał wiedzieć.

Blondynka spojrzała na niego uważnie, najwyraźniej ważąc coś w myślach, być może zastanawiając się, w jaki sposób odpowiedzieć. Nagle szarpnęła ręką, wyrywając ramię tkwiące w uścisku Harry'ego i cofnęła się o krok.

- Domyśl się - rzuciła ze znaczącym, prawie złośliwym uśmiechem i minęła go. Nim Harry zdążył zareagować, odeszła kilka kroków, po czym zawahała się i jakby ulegając jakiejś niespodziewanej, natrętnej myśli, odwróciła głowę i powiedziała: - Pozory często mylą, Potter. Zapamiętaj to lepiej.

Harry ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w jej oddalające się spokojnie plecy. Co miała na myśli? Godryku, jeszcze trochę i naprawdę przyjdzie mu przemyśleć swoje zdrowie psychiczne. Najpierw Malfoy z tym swoim podejrzanym, zdystansowanym zachowaniem, teraz ona - rzucająca dziwne rady. O co tu, do diabła, chodzi?

Wracając do pokoju wspólnego, cały czas próbował znaleźć jakieś logiczne, racjonalne powody, ale nic takiego nie przychodziło mu do głowy. Poinformował obraz Szalonego Floriana, jak brzmi prawidłowe hasło i wszedł do środka. W pomieszczeniu przebywało niewiele osób. Harry nawet się nad tym nie zastanawiał - od razu domyślił się, że większość udała się na obiad. Przywitał się z nielicznymi uczącymi się do owutemów kolegami, w milczeniu wysłuchał ich uwag i wymigując się zmęczeniem, wyślizgnął się z zachłannych macek Neitana, który już chciał wykorzystać go do ćwiczenia zaklęcia lokomocyjnego.

O nie! Harry nadal miał świeżo w pamięci zakończenie ostatniej „pomocy” Puchonowi. Nigdy więcej, obiecał sobie wtedy, więc teraz szybko, całkowicie nie po gryfońsku czmychnął do sypialni. Prawdę mówiąc miał już dość niespodzianek jak na jeden tydzień.

Wchodząc do sypialni od razu zauważył bałagan, jaki panował na jego łóżku. Nic sobie z tego nie robiąc, spokojnie zignorował leżące na pościeli rzeczy i rzucił się tuż obok nich na materac. Ułożył się wygodnie, z dłońmi wsuniętymi pod głowę, rozluźnił się i postanowił trochę zdrzemnąć.

Przymykając powieki nawet nie podejrzewał, jak krótki będzie jego sen. Ledwo zdążył przyłożyć głowę do poduszki, a już obudził go głośny krzyk Rona.

- Gdzieś ty, na galopujące hipogryfy, był? Wiesz, jak się martwiliśmy? - wrzeszczał mu do ucha przyjaciel, machając rękoma.

Harry, nie do końca świadomy co się dzieje, zamruczał coś pod nosem. Ron, nagle rozbawiony, wybuchnął śmiechem.

- No, kolego, trzeba było tak od razu. Zaraz zawołamy Millicentę, na pewno z przyjemnością porachuje ci kości - jakimś cudem udało mu się to wyksztusić z siebie bez większych przeszkód, a przynajmniej w miarę zrozumiale.

Harry, zdezorientowany, obrzucił go nieprzytomnym wzrokiem.

- Hę? - rzucił mało elokwentnie, zastanawiając się, czy to na pewno nie sen. Przetarł oczy i odruchowo przygładził włosy, które podczas drzemki się nastroszyły. Nie, żeby to robiło jakąś wielką różnicę, ale zawsze coś.

- Właśnie poprosiłeś Millicentę, by mocniej cię przytuliła - wyjaśnił Ron, krztusząc się  ze śmiechu. - Nie mam pojęcia, co ci się śniło, ale musiało to być coś niezwykle ciekawego.

Harry jęknął, wyobrażając sobie Ślizgonkę tulącą go rozpaczliwie do siebie, podczas gdy Ron próbował choć trochę się opanować.

- Nie mam pojęcia. - Poczochrał bezradnie włosy. - Naprawdę. Położyłem się tylko na chwilę i...

- W porządku, stary - uspokoił go Ron. Nadal był zaczerwieniony i z trudem łapał oddech, a szeroki uśmiech na twarzy świadczył, że nie zapomniał o słowach Harry'ego. Usiadł na skraju łóżka i wlepił baczny wzrok w przyjaciela. - Powiedz tylko, gdzie byłeś tyle czasu.

- Ee... - Harry zawahał się, jednak widok pełnej troski twarzy Rona podziałał na jego sumienie. - W skrzydle szpitalnym. Musiałem odprowadzić Malfoya, no i... hm... zemdlałem.

- Fretka ci coś zrobiła? - Ron był zaskakująco poważny.

Harry pokręcił przecząco głową.

- Nie, to z przepracowania, tak powiedziała pani Pomfrey. A Malfoy... on zachowuje się dziwacznie.

- To Malfoy, czego się spodziewałeś? - Ron był naprawdę zdziwiony nagłym wybuchem Harry'ego. - Zawsze był dziwny, jakby mnie kto pytał, jak wszyscy Ślizgoni. Najlepiej powsadzać ich wszystkich do Azkabanu i zostawić by tam skiśli.

- Ron... - Harry nie wiedział, co powiedzieć. Widział zaciśnięte kłykcie przyjaciela i zawziętą determinację na twarzy, która wcale nie była już dziecięca. Przeżyte doświadczenia wyżłobiły charakterystyczne bruzdy na jego czole, a usta szczęka zaciskała się, tak że musiało to być bolesne. Ron nadal nie potrafił pogodzić się z tym, co przydarzyło się jego rodzinie i niechęć, jaką wcześniej żywił wobec złośliwych Ślizgonów wyśmiewających się z biednych, czystokrwistych Weasleyów, teraz wzbogaciła się o chęć zemsty. Zwykle udawało mu się nad tym panować, ale bywały momenty takie jak ten, gdy już nie potrafił.

Może to dlatego Hermiona się od niego odsunęła?

Harry westchnął. Wszystko było takie trudne. Każdy z nich poniósł rany, których nie da się wyleczyć. On i Ginny rozstali się, nie dlatego że ich uczucie wygasło czy coś. Nie, po prostu patrzenie sobie w oczy było zbyt trudne. Widzieli tam zbyt wiele strat, cierpienia, by móc cieszyć się swoim szczęściem. Kiedyś... kiedyś sobie z tym poradzą i będą umieli być razem, nie widząc w oczach ukochanej osoby twarzy zmarłych, lecz na razie... na razie samotność to zdecydowanie lepsze wyjście. Przynajmniej przypadkiem, w nagłym odruchu żalu, niechęci albo wściekłości, nie zniszczą czegoś cennego. Poza tym oboje musieli zdać owutemy jak najlepiej; nauki było co nie miara, profesorowie nie popuszczali nawet przez sekundę, dostrzegając wszystkie braki i zmuszając do nadrabiania zaległości. Musieli też pomóc w odbudowie Hogwartu... no i jeszcze jeden powód zaważył na decyzji o rozstaniu - nie byli już dziećmi. Nie dało się uciec od faktu, że przyciąganie istniało, a oni nie czuli się gotowi na następny krok. Rozstanie stało się jedynym możliwym do zaakceptowania wyjściem.

Musieli nauczyć się z żyć z pozostawionymi ranami. Nie było innego wyjścia. Inaczej wszystko, co poświęcili, każda poniesiona strata, poszłoby na marne. Nie mogli do tego dopuścić. Przekreślenie wszystkiego dla zemsty? To głupota.

Ron też będzie musiał. Nawet Malfoy się zmienił, być może nawet dojrzał.

Harry zmarszczył brwi, gdy uświadomił sobie, w jakim kierunku pobiegły jego myśli. Może właśnie w tym tkwiła przyczyna tego nagłego zainteresowania światem Ślizgonów. Jeśli oni, naoczni uczestnicy wojny, się zmienili, to może i oni, ci, których rodziny stały za Voldemortem, również? Jeśli tak, to powinni to wykorzystać do zbudowania nowego, lepszego świata.

- Ron, mam pomysł - powiedział szybko, jak tylko jego pomysł się wykrystalizował i nabrał odpowiednich kształtów.

- Harry, ostatnio twoje pomysły kończą się źle - ostrzegł go przyjaciel.

Harry machnął ręką. Jego oczy błyszczały podekscytowaniem i niecierpliwością. Ron widząc znajomą minę, westchnął. Doskonale wiedział, że teraz przyjaciel nie da sobie niczego wybić z głowy.

- W takim razie słucham - powiedział po prostu, bo był dobrym przyjacielem. Wymówki zostawił Hermionie. Była w tym zdecydowanie lepsza niż on.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ostatnie Zobowiazanie [NZ], Harry Potter, Fanfiction
Tysiąc razy wczoraj, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Rytuały przejścia, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Perwersje Wielkiej Kałamarnicy, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Lwiątko [Sh'eenaz], Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Perwersje Wielkiej Kałamarnicy [faithwood ], Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Kiss Me with Fire, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
S Ł O W I K, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Proszę, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Powolanie Snape'a II [NZ]odt, Harry Potter, Fanfiction
Zdarzyło się wczoraj [Femmequixotic], Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
P.S. Kocham Cię (wspólnie z Ewlinną), Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Tysiąc razy wczoraj, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
''Kamień'' - Rozdział 78, Harry Potter, Fanfiction, Kamień małżeństw
Tak zupełnie nowe [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Red Hills rozdz 41 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 48 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 36 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Dziedzictwo [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva

więcej podobnych podstron