co to jest new age (49 str), ☆♥☆Coś co mnie kręci psychologia


WPROWADZENIE: CO TO JEST „NEW AGE"?

W tym przypadku, jak i w odniesieniu do

całości obrazu, słuszne jest zalecenie, aby nie

domagać się większej pewności niż zezwala na

to złożona natura sytuacji.

Hans Jonas, Religia gnozy

Alvin Toffler w swej słynnej książce Trzecia fala zauwa­żył rzecz następującą:

Nigdy jeszcze ludzie w tylu krajach świata - nawet wy­kształceni i zdawałoby się wyrafinowani pod względem in­telektualnym - tak bezradnie nie szamotali się w wirze sprzecznych, wywołujących dezorientację, kakofonicznych idei. Tyle jest kolidujących ze sobą wizji, że chwieją się w posadach wszystkie nasze dotychczasowe wyobrażenia o świecie. Każdy dzień przynosi jakąś nową modę, odkrycie naukowe, religię, nowy ruch lub manifest. Naszą świadomość bezustannie przenikają krzyżujące się prądy: raz jest to kult natury, innym razem parapsychologia, to znowu medycyna holistyczna albo socjobiologia, anarchizm, strukturalizm, neo-marksizm, nowa fizyka, mistycyzm Wschodu, technofilia, technofobia i tysiące innych - a każda z tych mód ma swych uczonych kapłanów lub dziesięciominutowych guru.

Do tej listy „znaków czasu” amerykański pisarz doda­je mnożące się ataki na oficjalnie uznaną naukę, a także nieoczekiwany wzrost popularności skrajnie konserwatyw­nych religii. Jak najbardziej na miejscu wydaje się w tej sytuacji konkluzja, głosząca iż: „Ludzie rozpaczliwie czegoś szukają, czegokolwiek, w co mogliby wierzyć”.

Jeśli powyższa diagnoza jest trafna - a sporo przema­wia na jej korzyść - to również prawdą jest to, że za znaczącą część tego kulturowego zamieszania odpowie­dzialny jest ostatnio fenomen określany jako New Age Movement (Ruch Nowej Ery - dalej w skrócie RNE). Otóż ruch ten zrobił w ostatnich czasach - i to nie tylko w krajach zachodniej Europy czy Ameryki Północnej, ale także w Polsce - zawrotną, choć wątpliwą karierę. Po­cząwszy bowiem od końca lat osiemdziesiątych, kiedy to ukazało się polskie tłumaczenie jednego z ważniejszych manifestów „Nowej Świadomości” w nauce (chodzi o Punkt zwrotny - The Turning Point - Fritjofa Capry) oraz pojawiły się pierwsze krajowe teksty na temat „New Age” - mamy do czynienia ze stale rosnącą falą książek i artykułów poświęconych tej problematyce. Trzeba jeszcze dodać, że od pewnego czasu coraz większą popularnością cieszą się praktyki jednoznacznie kwalifi­kowane jako integralny składnik RNE, a w poczytnych magazynach zaczynają pojawiać się pojęcia, które wcześ­niej obecne były tylko w specjalistycznych publikacjach traktujących o parapsychologii, astrologii, gnozie i okultyzmie. Całe to zjawisko wydaje się więc na tyle poważ­ne, że jego poznanie oraz dogłębne zrozumienie - staje się nakazem chwili.

Istnieje jednak podstawowy problem, na który musi natrafić każdy, kto chciałby ów fenomen gruntownie zbadać i zrozumieć. Otóż termin „New Age” jest kate­gorią niezwykle rozciągliwą czy też pojemną i - ze względu na swoją niedookreśloność - może konkurować z tak wieloznacznymi kategoriami, jak „mistycyzm”, „romantyzm” czy „postmodernizm”.

Zarówno „New Age”, jak i każde z pozostałych okreś­leń - to swoiste etykiety, wręcz „worki pojęciowe”, które mogą być użyte do charakterystyki zjawisk, fak­tów, wytworów, zdarzeń bardzo różnorodnych, często nie przystających do siebie, a nawet będących wobec siebie w radykalnej opozycji. Wystarczy choćby pobież­nie zapoznać się z tym, co zazwyczaj bywa określane jako „New Age”, aby zdać sobie sprawę z panującego w tej dziedzinie pomieszania. Okazuje się bowiem, że do przejawów funkcjonowania RNE mogą zostać zaliczo­ne zjawiska tak różne, jak choćby:

Z licznych prac poświęconych RNE możemy - z ros­nącą konfuzją i zakłopotaniem - dowiedzieć się także, iż zdeklarowanymi zwolennikami ideologii „Wodnika" (inna nazwa RNE) są rzekomo takie organizacje jak: Greenpeace (radykalna organizacja ekologiczna), prawie wszystkie partie Zielonych, Amnesty International, Klub Rzymski, a także - uwaga! - znakomita większość grup i kościołów satanistycznych oraz masoneria.

Równocześnie rozpowszechnione jest przekonanie, że istnieją silne powiązania między RNE a zachodzącymi w ostatnich latach przemianami we współczesnych nau­kach przyrodniczych i społecznych - opisywanymi przez takich badaczy, jak choćby: wspomniany już Fritjof Capra oraz David Bohm (obaj fizycy), chemik James Lovelock, biolog i antropolog Gregory Bateson, biolog Rupert Sheldrake, mitoznawca Joseph Campbell, futurolog i ekonomistka Hazel Henderson, ekonomista Erwin W. Schumacher, pisarka i socjolog Marilyn Ferguson, historyk Theodore Roszak, psychiatra Stanislav Grof czy nieformalny przywódca ruchu psychologii transpersonalnej - Ken Wilber.

Na koniec tego wyliczenia warto jeszcze dodać, iż istnieje grupa duchownych katolickich, którzy ze wzglę­du na swoją kontrowersyjną działalność oraz balansujące na granicy ortodoksji nauczanie - bywają niekiedy uwa­żani za co najmniej sympatyków RNE. Oczywiście, sprawą dyskusyjną pozostaje, czy w każdym konkretnym przypadku kwalifikacja taka jest usprawiedliwiona. Do znanych postaci z tego kręgu należą niewątpliwie: autor kilku książek o buddyzmie zen - trapista Thomas Merton, następnie Bede Griffiths, benedyktyn, który większą część życia spędził w Indiach, hinduski jezuita Anthony de Mello czy austriacki zakonnik - David Steindl-Rast. Osobne miejsce należy się tu także i takim duchownym, których poglądy na tyle odbiegały od linii zalecanej przez Watykan, że zostali usunięci poza nawias Kościoła rzymskokatolickiego. Chyba najbardziej zna­nym przypadkiem tego rodzaju jest założyciel organizacji Institute in Cu/ture and Creation Spirituality (Instytut Kul­tury i Duchowości Stworzenia), były amerykański domi­nikanin Matthew Fox, którego książki zawierają treści zdecydowanie bliższe ideałom kojarzonym z „New Age” niż tradycyjnie pojmowanemu chrześcijaństwu4.

Zrozumiałe jest wiec, że w takiej sytuacji wśród badaczy zajmujących się fenomenem „Nowej Ery” ist­nieje szereg kontrowersji dotyczących charakteru, roz­miarów i celów tego ruchu czy też światopoglądu jego zwolenników. Zanim więc spróbujemy odpowiedzieć so­bie na pytanie, co to jest „New Age”, musimy wpierw przyjrzeć się kilku podstawowym trudnościom pojawia­jącym się w momencie, gdy przystępujemy do badania tego złożonego zjawiska.

Pierwszą sprawą, na którą koniecznie należy zwrócić uwagę, jest fakt, iż w wielu publikacjach termin „New Age” używany jest nie tyle do wyodrębniania czy też nazywania pewnych zjawisk (zgodnie z określonymi kry­teriami), ile do ich oceny, najczęściej po to, aby czytelnika do tych zjawisk zachęcić bądź od nich odstręczyć. Tak więc etykietkę „New Age” przypina się rozmaitym poglądom, publikacjom, dziełom sztuki i innym wytworom na przykład po to, aby podnieść ich wartość - merytoryczną lub komercyjną. Nieraz też sławne i zasłużone dla kultury postaci przedstawia się jako sympatyków bądź prekursorów ruchu po to, aby zwiększyć jego prestiż i wiarygodność. Z takimi prak­tykami możemy spotkać się chociażby w licznych lek­sykonach i słownikach Nowej Ery, w których stosun­kowo często określa się jako zwolenników „New Age” osoby nie mogące mieć z ideologią „Wodnika" wiele wspólnego - a przynajmniej nie tak wiele, jak zdają się to sugerować poszczególne hasła. W związku z tym nie dość dobrze zorientowany w zagadnieniu czytelnik może odnieść mylne wrażenie, iż pod głównymi tezami RNE podpisałaby się większość najbardziej szanowanych oso­bistości z odległej i bliskiej przeszłości ludzkości. Wy­starczy powiedzieć, że w wielu przewodnikach po „New Age” jako prekursorzy lub też sprzymierzeńcy ruchu przedstawiani są na przykład: starożytni filozofowie -jak Heraklit z Efezu i Plotyn, średniowieczni zakonnicy, tacy jak Hildegarda z Bingen czy dominikanin Johannes Eckhart, mistycy - Jakub Boehme i William Blake, czy filozofujący pisarze, jak Henry David Thoreau. Wydaje się to o tyle sensowne, że rzeczywiście niektóre aspekty działalności i twórczości tych osób noszą pewne znamio­na pokrewieństwa z tym, co robią współcześni działacze z kręgów Nowej Ery - a więc w jakiejś mierze przy­sługiwałby im status przynajmniej prekursorów tego ruchu. Ale z drugiej strony oczywistym jest, że np. Hildegarda z Bingen, a więc XII-wieczna niemiecka zakonnica, nie uważała, iż ludzkość zostanie „wyzwolo­na” dopiero w momencie upadku chrześcijaństwa, które to przekonanie jest charakterystyczne dla licznych zwo­lenników światopoglądu „Wodnika”.

Równie częste staje się określanie czegoś za pomocą terminu „New Age” tylko po to, aby to coś łatwiej można było sprzedać. Tak więc możemy niekiedy na­tknąć się na książki (płyty, kasety video), które mają w tytule termin „New Age”, mimo że ich rzeczywista zawartość niemal w niczym nie usprawiedliwia takiego przyporządkowania.

Istnieje oczywiście druga strona medalu: otóż wcale nie tak rzadkie są sytuacje, kiedy jakieś zjawisko określa się mianem „New Age” po to tylko, aby je w oczach adresata komunikatu zdyskredytować i pomniejszyć. Chodzi o to, że termin „New Age” jest częstokroć używany jako negatywny termin ideologiczny - odpo­wiednik tego, co w języku niemieckim określa się mia­nem Kampfbegriff - i jako taki służy nie tyle do opisy­wania czegokolwiek, ile raczej do „zwalczania" oraz oceniania innych. Wystarczy na przykład w niektórych konserwatywnych środowiskach chrześcijańskich okreś­lić jakąś ideę jako choćby tylko nasuwającą skojarze­nia z pomysłami pochodzącymi z kręgów RNE, żeby - niezależnie od rzeczywistego znaczenia tej idei - nastawić do niej nieufnie, a nawet wrogo. Stosunko­wo częste są również praktyki polegające na tym, że sugeruje się, iż RNE ma na swym zapleczu tajne i nie­bezpieczne organizacje, a zatem oficjalnie głoszone, szczytne i idealistyczne hasła „sprzysiężenia Wodnika” są tak naprawdę fasadą, przykrywką dla rzeczywistych, zagrażających ludzkości działań. Możemy więc niekiedy spotkać się - szczególnie w adresowanych do maso­wego czytelnika publikacjach protestanckich i katolic­kich - z tezami o ścisłym związku między RNE a maso­nerią i satanizmem, co zwrotnie powoduje, że nieuprzedzony odbiorca takiej informacji będzie traktował satanizm jako typowy przejaw ideologii „Wodnika”, mi­mo że trudno byłoby taką kwalifikację niezbicie uzasadnić. Równocześnie ci sami autorzy, którzy są stanowczo przekonani, iż RNE jest w istocie ruchem masońskim bądź satanistycznym, mającym na celu zniewolenie czło­wieka i zdobycie panowania nad światem - najczęściej odrzucają jakikolwiek dialog ze zwolennikami „New Age”, nawet jeśli chodzi o sprawy z racjonalnego punktu widzenia ważne i słuszne lub przynajmniej nieszkod­liwe. Przypuszczalnie dlatego w licznych protestanckich książkach o RNE możemy spotkać się z ostrą krytyką takich praktyk jak: wegetarianizm, zaangażowanie na rzecz ochrony środowiska („Zieloni”), uczestnictwo w ruchach feministycznych, dbałość o prawa zwierząt czy występowanie przeciwko używaniu energii jądrowej. Wygląda na to, że dla wielu krytyków tych praktyk sam fakt, że pojawiły się one w obrębie zjawiska tak „po­dejrzanego" jak RNE - czyni je wręcz moralnie nagan­nymi.

Miarą zacietrzewienia panującego w tej dziedzinie może być to, iż jako zwolenników (lub przynajmniej nieświadomych propagatorów) „New Agę" traktuje się niekiedy nawet takie postaci, które - o czym dość dobrze skądinąd wiadomo - są wobec idei lansowanych przez RNE bardzo krytycznie nastawione. I tak, na przykład, w jednej z kuriozalnych publikacji na ten temat za przedstawiciela ruchu został uznany Czesław Miłosz (sic!). Niektórzy posuwają się nawet do tego, że oskarżają o co najmniej mimowolne rozpowszechnianie ideałów RNE - Jana Pawła II! Tak więc według ang­likańskich autorów książki Co to jest New Age? fakt, iż 27 października 1986 Papież zaprosił przywódców świa­towych religii do Asyżu na wspólną modlitwę o pokój, jest wprawdzie godny podziwu, ale postępowanie takie przyczynia się jednak do popularyzacji orientalnych idei religijnych, które są podstawą myślenia Nowej Ery.

Z kolei intelektualiści zbyt często opatrują etykietką „New Agę" różnorodne zjawiska, które należą do naj­prymitywniejszych form kultury masowej i charaktery­zują się znacznym ubóstwem myślowym - co powoduje, że w opinii publicznej RNE jest niekiedy odbierany jako powstały z inicjatywy ludzi - z własnej winy - niepełno­sprawnych umysłowo. Oczywiście prawdą jest, że wiele wytworów spod szyldu „Wodnika" cechuje niekiedy wręcz żenujący poziom intelektualny - jednak uogól­nienie tej obserwacji na cały RNE byłoby znacznym uproszczeniem, a co gorsza, fałszowałoby złożoną naturę tego fenomenu.

Na tym jednak nie koniec trudności. Otóż okazuje się, że od pewnego czasu niektórzy działacze, pisarze i ideolodzy, którzy dotychczas sami uważali się lub byli uważani za przedstawicieli Nowej Ery, zaczęli w pub­licznych wystąpieniach odcinać się od nazwy ruchu, kwestionować wiele jego haseł i sloganów, a nawet twierdzić, iż swe najlepsze momenty ma on już właś­ciwie za sobą. Wydaje się, że wielu autorów związanych dotychczas z ideałami „New Agę" postępuje w ten sposób po to, aby ratować przed odrzuceniem niektóre własne pomysły lub też ważne elementy ideologii RNE w sytuacji, gdy wyraźnie zmniejszyła się społeczna goto­wość do obdarzania zaufaniem przedsięwzięć opatrzo­nych tą nazwą.

Pisze o tym w swojej książce John Drane, który również przytacza następującą opinię wyrażoną przez członka Szkockiej Wspólnoty Findhorn - uważanej za jedną z bardziej reprezentatywnych organizacji „Nowej Ery”:

Jesteśmy teraz raczej ostrożni z tym |New Age| okreś­leniem, które kiedyś zostało entuzjastycznie przyjęte przez wspólnotę, ponieważ w potocznym rozumieniu zaczęło się ono kojarzyć z łowcami sensacji (...), którzy interesowali się mniej osiąganiem duchowej przemiany, a hardziej grzebaniem się w okultyzmie lub praktykowaniem klasycznej kapitalistycznej przedsiębiorczości na naiwnych.

Ken Wilber, uważany za jednego z najważniejszych przedstawicieli psychologii transpersonalnej - a więc kierunku traktowanego jako niemal ekspozytura idei z kręgu „New Age” - również nie lubi tego terminu. Swoją niechęć tłumaczy tym, że: „Transpersonalne (...) nie lubi być nazywane »New Age«. Nie ma w nim niczego nowego; jest wieczyste.

Niemiecki kompozytor Peter Michael Hamel, we wstępie do swojej książki Durch Muzik zuni Selbst (1976, Przez muzykę do samego siebie), również stanowczo odcina się od wszystkiego, co ma związek z „New Agę". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż główne problemy, które Hamel porusza, układają się w typowy katalog zagadnień RNE, a więc: rozwój duchowy, otwar­cie się na tradycje Wschodu, muzyka medytacyjna, man-try, techniki relaksacyjne i oddechowe, oświecenie itp. Również postaci, na które ów autor się powołuje, należą do standardowego zestawu osobowego z leksykonów Nowej Ery - a więc: Carl Gustav Jung, Herman Hesse, Pierre Teilhard de Chardin czy różni nauczyciele z krę­gu religii orientalnych. Jednak mimo to Hamel pisze:

Tymczasem - oczywiście - w USA i jak zwykle zaraz potem wytworzył się rynek „duchowych pasażerów na gapę”: muzyczna scena New Age. Od lat publicznie dystansuje się od tej komercyjnej, pełnej uproszczeń mody i próbuję odciąć się ozdrowieńczych nauk, które są problematyczne i irracjonalne. Gdybyż ojcami New Age byli filozofowie Sri Aurobindo i Teilhard de Chardin czy kompozytorzy Skriabin i Messiaen! Ale dla handlarzy ezoteryką wszystko to sprzedawałoby się o wiele za słabo. Ich oszukańczy liderzy w żadnym razie nie znajdą miejsca w mojej książce.

Z kolei Fritjof Capra - dla niektórych wręcz intelektualny ojciec duchowy całego RNE - w swojej ostatniej książce wprawdzie stwierdza, że „ideały reprezentowane przez ruch New Age wcale nie straciły na wartości i nadal są bardzo nośne”, to jednak formułuje również opinie bardziej sceptyczne. Na pytanie benedyktyna la Steindl-Rasta o to, czym jest RNE, odpowiada w następujący sposób:

Określiłbym go jako szczególny przejaw zmian społecznego paradygmatu, który po raz pierwszy zaistniał w Kalifornii w latach siedemdziesiątych i od tego czasu zmienił swoje oblicze. Dotyczył splotu spraw, tematów i zainteresowań, takich jak ruch na rzecz ludzkiego potencjału, psychologia humanistyczna, spirytualizm, okultyzm, zjawiska paranormalne i medycyna holistyczna. Ruch Nowej Ery łączył wszystkie te wątki, a to, co go charakteryzowało w negatywnym sensie, to prawie zupełny brak zainteresowania sprawami społecznymi i politycznymi. Choć w latach tych w Kalifornii istniał silny ruch na rzecz ochrony środowiska, nie istniała ani świadomość ekologiczna, ani społeczna... Nie istniała też świadomość feministyczna. To wszystko pozostawało poza sferą zainteresowań Nowej Ery. Natomiast w latach osiemdziesiątych trochę się to zmieniło. Różni terapeuci holistyczni i psychologowie humanistyczni włączyli się w ruch na rzecz pokoju, w ruch feministyczny i różne inicjatywy społeczne, co kazało im zdystansować się do ruchu Nowej Ery. Pytającym w Europie odpowiadam więc, że gdy mówimy dzisiaj o ludziach Nowej Ery, to mówimy o tych, którzy w dalszym ciągu żyją świado­mością lat siedemdziesiątych.

Nie dziwi zatem, że w tej sytuacji jeden z rozmówców Capry sugeruje, iż może „powinniśmy w ogóle odejść od terminu Nowa Era”, zaś drugi ubolewa: „szkoda jednak, że tak znaczące pojecie staje się elementem historii”.

Równie niejednoznacznie ma się sprawa z oceną war­tości, jakie niesie ze sobą RNE: otóż nawet badacze należący do tego samego kręgu intelektualnego, religij­nego i kulturowego - a więc wyznający podobne świato­poglądy - formułują w odniesieniu do praktyk i teorii pochodzących z kręgów „Wodnika” diametralnie różne opinie. Z taką polaryzacją postaw możemy zetknąć się choćby wśród autorów pozostających w kręgu inspiracji chrześcijańskiej. Jedni z nich podkreślają więc pozytyw­ne walory ruchu, jak to robi przytaczany w książce Złudzenia Nowej Ery francuski autor, który stwierdza, że „New Age” jest: „bogaty”, „szlachetny” i „wspania­łomyślny”, a także, iż: „dynamizuje on naszą chorą kulturę”. Inni, bardziej sceptyczni, widzą w RNE zagrożenie chrześcijaństwa, pokusę samozbawienia, nie­bezpieczeństwo relatywizmu, ale też i wielką szansę dla Kościoła:

Dlaczego jednak New Age jest wielką szansą? Po prostu dlatego, że nigdy przedtem we współczesnych czasach nie było tak wielu ludzi świadomych duchowej rzeczywistości, więcej osób skłonnych jest uwierzyć w reinkarnację, duchowych przewodników i istoty pozaziemskie oraz różne ezoteryczne idee. Dla tradycyjnych chrześcijan może to być nieznana i przerażająca sfera. Niewątpliwie jednak świadczy to o tym, iż ludzie ci są duchowo otwarci, jak żadne dotąd pokolenie.

Jeszcze inni autorzy - a takich jest większość - traktują RNE jako śmiertelnego wroga chrześcijaństwa, puszkę Pandory dla kultury zachodu, zbiorowisko największych błędów i wypaczeń w historii ludzkości, a wreszcie twór powstały z bezpośredniej diabelskiej inspiracji:

Tzw. ,,nauczyciele” New Age są to ludzie zwiedzeni przez szatana, którzy próbują na jego stronę przeciągnąć innych.

Nie jest zatem sprawą przypadku, że w większości i artykułów poświęconych RNE zamiast definicji lub jakiejś innej syntetycznej próby określenia zawartości i zakresu tego zjawiska, mamy zazwyczaj do czynienia z wyliczeniem praktyk, aktywności, wierzeń, poglądów, organizacji i osób, które są - według konkretnego autora - dobrymi i typowymi egzemplifikacjami tego wszystkiego, co ukrywa się pod pojemną etykietą „New Age”. Świadczy to o swoistej bezradności badaczy tego amorficznego fenomenu, a równocześnie stwarza pole do różnego rodzaju nadużyć. Cóż bowiem łatwiejszego, niż w takiej niezbyt jasnej sytuacji określić przy pomocy terminu „New Age” to, co się chce, aby tym terminem było określone - czy to ze względu na subiektywne preferencje autora, czy też z (uświadamia­nych bądź nie) pobudek ideologicznych.

Wydaje się, że podstawowy kłopot z RNE polega na tym, iż nie jest on zjawiskiem jednorodnym. Fenomen ten pojawił się bowiem i zaczął kształtować niejako „na przecięciu” kilku różnych trendów społecznych i kul­turowych - przez co posiada charakter swoistej „mie­szanki wybuchowej”, sporządzonej z nie zawsze przy­stających do siebie składników. Wygląda więc na to, że nie da się wyczerpująco opisać RNE, zanim nie odpowie się na pytania o jego główne źródła inspiracji czy też nie wskaże się na jego pochodzenie - co wymaga precyzyjnego ujawnienia większości składników owej „mieszanki wybuchowej”, a więc charakterystyki właś­nie tych bezpośrednio poprzedzających go zjawisk kul­turowych.

Tajemnica RNE polega także i na tym, iż - dzięki swojej wielopostaciowości - potrafi on w zdumiewający sposób łączyć w sobie idee proste i wyrafinowane, popu­larne i elitarne, pociągające i odstręczające zarazem. Zdaje się on równocześnie z jednakową silą przyciągać do siebie zarówno ludzi poważnych i odpowiedzialnych, szukających rozwiązania podstawowych problemów eg­zystencjalnych, ludzi, którym drogi jest los Ziemi i jej mieszkańców, jak i najzwyklejszych w świecie szarlata­nów, chcących zbić na popularności ruchu pokaźny kapitał. Niestety - trzeba to wyraźnie powiedzieć! - przyciąga on także niebezpiecznych i żądnych władzy osobników, pod „sztandarami” ruchu dążących, często w bezwzględny sposób, do realizacji swych chorych celów.

Taka zmienna, „Proteuszowa” natura RNE jest równocześnie jego siłą i słabością. Z jednej bowiem strony, wielobarwność oraz niejednoznaczność prezentowanej w jego ramach oferty mogą zniechęcać kogoś wolącego jasno określone cele i ściśle wyznaczone granice; z drugiej jednak strony - cechy te decydują o nie słabnącej popularności haseł „Nowej Ery”. Dzięki temu właśnie bogactwu i różnorodności swoich propozycji działacze ruchu są w stanie pozyskiwać licznych zwolenników i to bez względu na ich wiek, płeć, wykształcenie czy pochodzenie - praktycznie każdy znajdzie tutaj coś i siebie. Równocześnie, taka wielopoziomowość oferty decyduje o swoistej uniwersalności RNE, dzięki której jest on zdolny do opanowywania prawie wszystkich dziedzin życia społecznego - takich jak nauka, religia, sztuka czy obyczajowość.

Widać zatem wyraźnie, że RNE nie da się zamknąć kilku zręcznych definicjach czy prostych formułach pojęciowych. Pytań i wątpliwości, które mogą pojawić się w momencie, gdy próbujemy zrozumieć różne aspekty tego złożonego i niejednoznacznego fenomenu - jest wiele. Bo, na przykład, czy ktoś, kto zapisze się na kurs „tai chi” (chińska gimnastyka zdrowotna oparta na poglądach taoistycznych), jest zwolennikiem „New Agę”, czy też nie? Czy Papież modlący się w Asyżu z przed przedstawicielami innych religii jest odpowiedzialny za wzrost popularności orientalnych religii, a tym samym za rozpowszechnianie haseł Nowej Ery? Czy zwolennicy wegetarianizmu lub przeciwnicy eksperymentów na zwierzętach muszą być od razu zaliczeni w poczet rzeczników Wodnika”? Czy każdy, kto jest zainteresowany kontemplacją (także i jej chrześcijańskimi formami) lub też uprawia jakąś odmianę medytacji o buddyjskim rodowodzie (na przykład zazen), powinien być uznany za adepta RNE? Czy „New Age” jest światowym spiskiem, którego organizatorzy zamierzają przejąć władzę nad światem, czy też może jest to ruch, który stanowi nadzieję dla całej Ziemi i jej mieszkańców? Czy „New Age” to rzeczywiście nowa propozycja rozwiązania wszystkich problemów zabłąkanej w ślepych zaułkach ludzko­ści, czy też stara jak świat iluzja polegająca na bezpod­stawnej wierze w możliwość zbudowania tu, na Ziemi, trwałego ładu ostatecznego, który oprze się wszelkim kryzysom?

Niniejsza praca powinna, choćby tylko częściowo, pomóc w odpowiedzi na te i inne szczegółowe kwestie, a także wprowadzić pewien porządek w istniejący chaos pojęciowy oraz umożliwić każdemu samodzielne usto­sunkowanie się do całości tego złożonego zagadnienia, jakim jest „Ruch Nowej Ery”.

„DLACZEGO NEW AGE”?

Wszystko to będzie się działo z okrutną logiką.

Wilhelm Reich, Mordercy Chrystusa

Wydaje się, że przybliżanie fenomenu „New Age” warto zacząć od wyjaśnienia kilku podstawowych niejasności terminologicznych. Łatwo bowiem zauważyć, że w odniesieniu do tego wielowymiarowego zjawiska stosuje się różne nazwy o nie zawsze znanym przeciętnemu czytelnikowi pochodzeniu oraz o zazwyczaj ukrytym la niego znaczeniu. Kilka z tych „etykiet” zdobyło sporą popularność i zadomowiło się na dobre w potocznej świadomości, a to przede wszystkim dzięki natarczywej obecności na łamach popularnych dzienników czasopism oraz w programach telewizyjnych i radiowych.

Do najbardziej znanych określeń tego rodzaju należą niewątpliwie: „Nowa Era” lub „Nowa Epoka” (New Age - nierzadko właśnie w oryginalnej, angielskiej wersji językowej), „Ruch Nowej Ery” (New Age Movement), „Era Wodnika” (Age of Aquarius) czy wreszcie - „Sprzysiężenie Wodnika” (The Aquarian Conspiracy). To ostatnie określenie pochodzi od tytułu słynnej, wydanej w 1980 roku książki, napisanej przez Marilyn Ferguson, socjolo­ga i pisarkę uważaną za czołową popularyzatorkę prze­mian kulturowych związanych z aktywnością zwolen­ników „Nowej Ery”.

Możemy jednak natknąć się niekiedy na jeszcze inne nazwy stosowane w odniesieniu do niektórych prze­jawów „New Age”, takie jak choćby - „Nowy Para­dygmat” (New Paradigm) czy „Nowa Świadomość” (New Consciousness); mówi się również o „Erze Solarnej” (Solar Era), „Nowym Myśleniu”, „Neognozie” i „Neopoganizmie”, „Ruchu Ludzkiego Potencjału” (Human Potential Movement) czy też „Świadomości Integralnej”. Do religijnych aspektów RNK odnoszą się takie okreś­lenia, jak „Nowa Duchowość” (New Spirituality) oraz „Filozofia Wieczysta” (Philosophia Perennis). To ostatnie sformułowanie spopularyzowane zostało przez angiels­kiego pisarza Aldousa Huxleya, który w książce pod takim właśnie tytułem przedstawił i próbował uzasadnić pogląd o istnieniu wspólnego, uniwersalnego przekazu, który da się odnaleźć we wszystkich tradycjach religij­nych.

Trzeba jeszcze nadmienić, że czytelnik polskich cza­sopism i artykułów może dodatkowo spotkać się ze stosunkowo często używanym - a niewłaściwym - okreś­leniem, takim jak „Nowy Wiek”.

Należy podkreślić w tym miejscu jeden, znamienny fakt. Otóż wielu ideologów i pisarzy, którzy łatwo zgo­dziliby się na to, żeby ich przynależność określać przy pomocy jednego z tych terminów, jak na przykład „Ruch Ludzkiego Potencjału" czy „Filozofia Wieczysta", rów­nocześnie stanowczo protestowałoby przeciwko innym kwalifikacjom, takim jak choćby „New Age” czy „Neopoganizm" - mimo iż niektórzy publicyści i bada­cze traktują te terminy jako równoznaczne. Zanim jed­nak spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje, musimy rozpocząć od podstaw: bowiem po­śród tej mnogości określeń najważniejszymi pozostają pojęcia „Nowej Ery” - a także „Ery Wodnika” - i one przede wszystkim domagają się wyjaśnienia oraz komen­tarza.

Obydwa te określenia można znaleźć w wydanej w 1937 roku we Francji książce, której autor - Paul Le Cour - przedstawił astrologiczną teorię dotyczącą związ­ku między historią ludzkości, szczególnie zaś jej religij­nymi czy też duchowymi aspektami, a fazami Zodiaku. W książce tej - zatytułowanej właśnie „Era Wodnika” (L'ere du Verseau) - Le Cour starał się wykazać, że istnieją bezpośrednie i wyraźne związki pomiędzy fazą Zodiaku, w jakiej znajduje się w danym momencie Słońce, a panującymi w tym właśnie okresie na Ziemi ideologiami, religiami, hierarchią wartości czy preferowa­nymi typami aktywności psychicznej. Otóż według tego francuskiego adepta wiedzy tajemnej można wykazać, że co mniej więcej 2000 lat w momencie, gdy Słońce wchodzi w nowy znak Zodiaku, na Ziemi ulegają gwał­townemu przyspieszeniu i spotęgowaniu zmiany cywili­zacyjne. Równocześnie Le Cour próbował udowodnić, że te zmiany cywilizacyjne nie są wcale przypadkowe, lecz wiążą się ściśle z wartościami „reprezentowanymi" zarówno przez stary, jak i nowy znak Zodiaku. A zatem kiedy Słońce znajdowało się w znaku Byka (od 4320 p.n.e. do 2160 p.n.e.), to - według francuskiego ezoteryka - w licznych miejscach Ziemi, a więc w Egipcie, Asyrii czy Babilonii, panowały religie związane właśnie z kultem byka, zaś kiedy z kolei po 2000 lat Słońce przeszło w znak Barana - również w religii Mojżeszowej (ofiara Abrahama) czy w wierzeniach Egiptu i Babilonii pojawiły się elementy związane z kultem barana. Naj­bardziej interesująca część tej spekulacji wiąże się jed­nak z dwoma następnymi okresami: otóż mniej więcej od początku naszej ery aż do czasów współczesnych Słońce znajdowało się w znaku Ryb, które utożsamiane są w tym kontekście z religią chrześcijańską. Według wielu astrologów, czasy te były zdominowane przez charakterystyczne dla tego znaku - wiązanego z przewo­dnim motywem „skłóconych braci” - ideały, a więc: patriarchalną skalę wartości, prymat tendencji rywalizacyjnych nad skłonnościami do współpracy, eksponowa­nie racjonalnych stron psychiki, eksploatacyjne podej­ście do natury, akceptację brutalnego podboju kultur pozaeuropejskich oraz dążenie do ich asymilacji bądź wyniszczenia, represjonowanie kobiecości i seksualizmu, mechanistyczny światopogląd czy ślepe poszanowanie autorytetów. Jednak zgodnie z tym rozumowaniem czas panowania chrześcijaństwa dobiega końca, a w jego miejsce pojawi się „Nowa Era”, związana właśnie ze znakiem Wodnika, w której zaczną dominować inne wartości, całkowicie sprzeczne z tymi wypracowanymi w erze Ryb. Wprawdzie moment przejścia od ery Ryb do ery Wodnika nie jest dokładnie określony, a rozpiętość w „proroctwach” jest tu tak duża, iż jedni autorzy utrzymują, że stało się to już w latach trzydziestych naszego stulecia, inni zaś lokują to wydarzenie dopiero w okolicach 2160 roku - to jednak ta niejednoznaczność nie wpływa na zmniejszenie entuzjazmu apostołów „no­wej wiary”. Twierdzą oni bowiem, że nawet gdyby prawdziwa była ta druga możliwość, to ludzkość może wpłynąć na takie astrologiczne uwarunkowanie i przyspieszyć nadchodzące zmiany poprzez zbiorowy ducho­wy wysiłek. Zachęcanie do tego duchowego wysiłku jest właśnie jednym z głównych celów stawianych sobie przez teoretyków i praktyków RNE.

W taki oto sposób narodziły się najbardziej znane terminy - „Nowa Era” i „Era Wodnika” - zrobiły one jednak karierę nieco później, w czasach kontrkultury. Pozostałe z przywoływanych tu określeń, takie jak „No­wy Paradygmat”, „Nowa Świadomość” czy „Nowe Myś­lenie" (a także, w pewnej przynajmniej mierze, „Ruch Ludzkiego Potencjału”) - odnoszą się do przemian w naukach przyrodniczych i humanistycznych, zapocząt­kowanych w latach sześćdziesiątych i uważanych przez niektórych badaczy za istotny składnik RNE. Z kolei o „neopoganizmie” RNE, a także o jego „gnostyckich” czy też „neognostyckich” korzeniach i powinowactwach - mówią najczęściej katoliccy i protestanccy krytycy ideologii Wodnika, którzy w ten sposób chcą podkreślić albo otwartą antychrześcijańskość tego ruchu, albo też jego związki ze starożytnymi doktrynami tajemnymi, funkcjonującymi najczęściej na uboczu chrześcijaństwa i pozostającymi w stosunku do jego głównego, oficjal­nego nurtu w mniej lub bardziej jawnej opozycji. Rów­nocześnie „neopoganizm” RNE często podkreślany jest przez tych krytyków, którzy chcą zwrócić uwagę nie tylko na jego antychrześcijańską wymowę, ale także i na rzekomo obecny w nim element „antycywilizacyjny”: krytycy ci najczęściej upatrują w RNE zagrożenie dla kultury Zachodu porównywalne z tym, jakie - pod postacią napływu „barbarzyńców” - doprowadziło do upadku starożytnej Grecji i Rzymu.

Dla pełniejszej orientacji w meandrach i zawiłościach RNE warto zwrócić jeszcze uwagę na trzy znaki sym­boliczne, które są z nim zazwyczaj wiązane. Pierwszy to wizerunek Wodnika wylewającego wodę z dzbana na kuł? ziemską. Jest to znak, który wiąże się z omówionym powyżej astrologicznym aspektem RNE, i jako taki nie wymaga jakiegoś szczegółowego tłumaczenia. Znak ten można spotkać choćby na tylnej stronie okładki (gdzie pojawia się jako logo całej serii wydawniczej) polskiego tłumaczenia słynnej książki Anthony'ego de Mello - Przebudzenie. Należałoby może tylko zwrócić uwagę na obecną w tym znaku ideę obmycia i oczyszczania, cha­rakterystyczną dla specyficznie religijnego pojmowania „świętego początku” (por. np. chrzest) czy wielu ob­rzędów inicjacyjnych. Takie rozumienie odniesione do całej ludzkości najwyraźniej sugeruje jej „odrodzenie”, „powstanie do nowego życia” czy też przyjęcie przez nią nowych, duchowych celów.

Innym, równie często używanym symbolem Nowej Ery jest tęcza - która wiąże się z ekologicznym aspek­tem tego ruchu. Sam pomysł wzięty jest z wierzeń amerykańskich Indian mówiących o tym, że w momen­cie gdy Ziemia zacznie chorować, zwierzęta i rośliny będą ginąć, a woda i powietrze ulegną zatruciu - pojawi się nowy szczep ludzi pochodzących z wszystkich kul­tur, który przywróci Naturze jej pierwotne piękno. W przeciwieństwie do dawnych „bohaterów”, ludzie ci nie będą zwracać uwagi na kolor posiadanej skóry czy przynależność etniczną, lecz „ponad wszelkimi podzia­łami” połączą swe siły i wspólnie uratują zagrożoną Ziemię, a zwać się będą - Tęczowymi Wojownikami (po angielsku Rainbow Warriors; nieprzypadkowo zresztą na­zwę tę - w liczbie pojedynczej - nosi również słynny statek należący do wspominanej już, jednej z bardziej radykalnych organizacji ekologicznych - Greenpeace).

Trzeba podkreślić, że wątek ten pojawia się rzeczywiś­cie w tekstach stanowiących świadectwo odradzającej się duchowości współczesnych tubylców Ameryki Północ­nej. I tak, choćby w pięknej książce Other Council Fires Where Herę Before Ours, dwie wybitne nauczycielki in­diańskie: Twylah Hurd Nitsch Yehwehnode z narodu Seneków oraz jej wnuczka Jamie Sams piszą, iż około 2013 roku w dziejach Ziemi ma nastąpić dramatyczny przełom, po którym nastanie nowa epoka (oczywiście w indiańskim rozumieniu) tysiącletniego pokoju dla tych wszystkich ludzi, którzy nauczą się spożytkowywać swoje talenty i wiedzę dla dobra całej Ziemskiej Rodzi­ny. Według autorek ci Dwunożni (Two-leggeds) będą znani jako Tęczowe Plemię, ponieważ pojawili się w wy­niku setek tysięcy lat trwającego procesu mieszania się wewnątrz pięciu pierwotnych ras (białej, żółtej, czarnej, czerwonej i brązowej). Te „Dzieci Ziemi” zostały we­zwane, aby połączyć swe serca, wysiłki i umiejętności w celu przekroczenia i przezwyciężenia wszelkich barier oddzielających ludzi od siebie. Ich znakiem reprezen­tującym jedność pięciu ras ludzkich ma być „Wirująca Tęcza Pokoju” (Whirling Rainbow of Peace). Ludzie ci, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, żyją na całej kuli ziemskiej, wykonują różne zawody i hołdują najróżnorodniejszym stylom życia, ale posiadają jedną cechę wspól­ną: wewnętrzną harmonię oraz zdolność do pokojowego współistnienia z innymi ludźmi i wszystkimi istotami zamieszkującymi Matkę Ziemię (włączając w to zwie­rzęta, rośliny, małych ludzi - tiny people - kamienie, wodę oraz duchy). Członkowie Tęczowego Plemienia nie należą do odstręczającej kategorii ludzi: Ja-Jestem-Najważniejszy (Wanna-be Chief), ale kochają Ziemię, chcą jej pokornie służyć, tańcząc na niej swój Święty Taniec Życia, a równocześnie - co zdaje się istotne - nigdy nie będą chcieli porzucić swej Macierzystej planety na rzecz jakiegoś innego miejsca zamieszka­nia.

Innym rozpoznawczym rekwizytem, którym czasami posługują się zwolennicy „New Age”, jest znak sym­boliczny - przypadkowo bądź też nieprzypadkowo - wy­wołujący skojarzenia ze starym wyobrażeniem Bożej Opatrzności, a przedstawiający trójkąt, na którego pra­wym boku, w górnej części znajduje się półkoliste, jakby wschodzące - słońce. Trójkąt ten może oznaczać pira­midy egipskie - i przez to nawiązuje do pogańskiej duchowości, symbolizowanej przez Hermesa Trismegistosa, na poły mitycznego ojca „wiedzy tajemnej” wywo­dzącego się właśnie z Egiptu. Słońce zaś odnosi się do „Nowej Ery Solarnej”, kiedy to ma być ono nieszkod­liwym dla środowiska naturalnego, podstawowym źród­łem energii.

Te trzy symbole ujawniają liczne ważne motywy prze­wodnie RNE, a mianowicie: astrologię, fascynację du­chowością niechrześcijańską i pozaeuropejską, wątki ekologiczne, zamiłowanie do wiedzy tajemnej, a także konieczność poszukiwania nowych źródeł energii. To jednak oczywiście tylko niewielka część idei wchodzą­cych w zakres tego złożonego i wielowymiarowego ru­chu. Aby uzyskać pełne wyobrażenie o jego całości, musimy się w tym momencie cofnąć nieco w przeszłość i spróbować dokonać charakterystyki najważniejszych zjawisk społecznych, kulturowych i religijnych, które bezpośrednio poprzedzały fenomen Nowej Ery bądź też wyraźnie przyczyniły się do jego skrystalizowania.

KRYZYS KULTURY ZACHODNIEJ I RENESANS IRRACJONALIZMU

Przedstawione przez Freuda interpretacje odnoszą coraz większy sukces, ponieważ należą one do mi­tów przemawiających do człowieka współczesnego. Na przykład mit zabitego ojca. miedzy innymi, od­tworzony i analizowany w Totemie i tabu. Nie da się odnaleźć ani jednego przykładu zamordowanego Ojca w archaicznych religiach czy mitologiach. Ten m i t został stworzony przez Freuda.

Mircea Eliade, Religia, literatura i komunizm, 4.12.1960

Chcąc adekwatnie oddać społeczne przyczyny, które do­prowadziły do powstania RNE oraz zdobycia przezeń znacznej popularności, nie sposób nie wspomnieć o kry­zysie toczącym w XX wieku kulturę Zachodu. W tym to przecież stuleciu narodził się faszyzm i leninowsko-stalinowski komunizm, a więc dwa systemy ideologiczne mają­ce na swym sumieniu niezliczoną ilość ofiar. W tym samym okresie wybuchły dwie straszliwe wojny światowe, które pochłonęły miliony istnień ludzkich, a duchowe pod­waliny cywilizacji europejskiej uległy znacznemu nadwąt­leniu. Od początku tego stulecia możemy zaobserwować narastanie licznych negatywnych konsekwencji przyspie­szonego rozwoju technologicznego, takich jak kryzys wspólnot oraz zanik tradycyjnych więzi rodzinnych, wzmożone tendencje migracyjne, powstanie społeczności wielkomiejskich, a także narastające procesy alienacyjne.

Rozwój środków masowego przekazu, w tym przede wszystkim radia i telewizji, spowodował, że świat zamienił się w tzw. globalną wioskę (global village - termin Marshalla MacLuhana), gdzie niemal w każdej chwili mamy dostęp do informacji o wydarzeniach rozgrywają­cych się w dowolnym miejscu kuli ziemskiej. Ma to niewątpliwie liczne zalety, jednak nie sposób pominąć faktu, że obraz ludzkości wyłaniający się z takiego natłoku informacyjnego budzi raczej smutek - a wręcz przerażenie - niż nadzieję: na co dzień stykamy się bowiem z głodem, chorobami, czystkami etnicznymi, zorganizowaną przestępczością, problemami wynikłymi z przeludnienia, różnego rodzaju klęskami żywiołowymi i wieloma innymi przejmującymi tragediami. Jeśli dodać do tego takie negatywne skutki „postępu”, jak zanieczy­szczenie środowiska, niekontrolowaną eksploatację paliw kopalnych, narastające nierówności społeczne, niespra­wiedliwy podział dóbr, stałą groźbę globalnego konfliktu nuklearnego czy desakralizację świata oraz znaczne osła­bienie wpływów instytucjonalnych religii - to widać wyraźnie, że kryzys Zachodu jest oczywistym faktem, którego nie przysłonią liczne sukcesy odnoszone przez tę cywilizację na innych płaszczyznach. Nic dziwnego, że już od początku tego stulecia pojawiła się spora grupa filozofów i badaczy kultury - a wśród nich tak znaczące i wpływowe postaci, jak Edmund Husserl, Lew Szestow, Arnold Toynbee, Oswald Spengler czy egzystencjaliści - którzy przepowiadali rychły koniec cywilizacji Zacho­du, a przynajmniej zgadzali się co do tego, że przeżywa ona poważne trudności.

Wydaje się zatem zrozumiałe, że w obliczu tak licz­nych nieszczęść oraz zagrożeń człowiek nie poprzesta­wał na bezradnym przyglądaniu się upadkowi większości tradycyjnych wartości kultury helleńskiej i judeochrześcijańskiej, ale zaczął także poszukiwać pewności i bezpie­czeństwa, których dotychczasowe instytucje i wierzenia przestały mu już dostarczać. Co ważniejsze, poszukiwania te zaczął prowadzić na obszarach wcześniej nie eksploatowanych, sprzecznych z tradycyjnym rozumie­niem celów i zadań kultury europejskiej, a - i to jest niezwykle istotne - niekiedy wręcz przez te kulturę surowo zakazanych. Wydaje się, że wielu ludzi gotowych było ponieść nawet spore ryzyko wiążące się z po­szukiwaniami w obrębie tradycji obcych i często nawet przez własną kulturę (np. Kościół katolicki) potępia­nych, byle tylko znaleźć jakieś skuteczne antidotum na niepewność czy beznadziejność egzystencji w świecie coraz bardziej obcym i niezrozumiałym. Ryzyko zaś zdawało się tym bardziej pociągające, że wiele z tych egzotycznych koncepcji obiecywało sfrustrowanym po­szukiwaczom takie korzyści, jakich dotychczasowa kul­tura dostarczyć im już nie potrafiła, a więc: osiągnięcie niezależności od zmiennych warunków świata zewnętrz­nego, panowanie nad sobą, dysponowanie „wyższymi”, kosmicznymi mocami, niewrażliwość na cierpienia czy możliwość ostatecznego duchowego wyzwolenia. Tak więc niemal od początku naszego stulecia niesłychany renesans zaczęły przeżywać postawy irracjonalne, a coraz większą popularnością cieszył się okultyzm, czarna i bia­ła magia, wiedza ezoteryczna (tajemna), teozofia i antro-pozofia, alchemia, astrologia, spirytyzm, parapsycholo­gia, a nawet satanizm. W tym to okresie w obrębie wielu szkół ezoterycznych pojawiły się wątki pochodzące z Orientu, zaś wcale pokaźna liczba książek zaczęła traktować o jodze, medytacji, buddyzmie, hinduizmie czy reinkarnacji. Równocześnie, ożywioną działalność prowadziło sporo nauczycieli uważanych za bezpośred­nich poprzedników ruchu „New Agę", a wśród nich takie sławy „ezoteryki” jak choćby Rudolf Steiner, Alice Bailey, Grigorij Gurdżijew czy Aleister Crowley.

I tak, na przykład, autorka słynnej książki Powrót Chrystusa - Alice Ann Bailey - pozostająca pod silnym wpływem idei okultystycznych oraz orientalnych kon­cepcji mistycznych i religijnych, była jedną z bardziej znanych członkiń Towarzystwa Teozoficznego (powstało ono w 1875 roku, a jego działalność zawierała liczne elementy charakterystyczne dla późniejszego RNE). Niezwykle ważną ideą, jaką można znaleźć w pismach Bailey, jest przekonanie o równoprawności wszystkich religii, które wywodzą się rzekomo ze wspólnego „korze­nia” - co w końcu musi doprowadzić do powstania jednego ogólnoświatowego kościoła. Słynna teozofka - utrzymująca, że posiadana przez nią wiedza pochodzi od tybetańskiego mistrza o imieniu Djwhal Khul - prze­powiadała także rychłe powtórne przyjście Chrystusa. Twierdziła ponadto, że istnieją tak zwani „światowi słudzy" pochodzący z wielu religii, których praca miała­by polegać na połączeniu w jedno dzieł dwóch Synów Bożych: Buddy i Jezusa. Ten drugi był - według Alice Bailey - kimś w rodzaju Duchowego Mistrza, uzdrowi­cielem i zbawcą, bardziej przypominającym orientalnyc h czy też ezoterycznych nauczycieli niż Osobę znaną z Ewangelii. W pismach Alice Bailey możemy także natrafić na - bliską ideologii „New Age” - koncepcję tzw. „Planu”, zgodnie z którym świat ma być zjedno­czony, a na jego czele będzie stał jeden, powszechny nauczyciel - avatar - określany czasem jako Maitreya (w hinduskich wierzeniach termin avatar oznacza bóst­wo, które zstąpiło na ziemię i przyjęło na niej cielesną formę). Z lektury pism Alice Bailey można się też dowiedzieć, iż Maitreya to imię odnoszące się do zbawi­ciela, na którego powtórne przyjście oczekują zwolen­nicy wielu tradycji religijnych. Otóż ten przyszły świato­wy nauczyciel i przywódca - przez chrześcijan nazywany bywa Chrystusem, ale równocześnie jest oczekiwanym przez Żydów Mesjaszem, piątym Buddą wyznawców Gautamy, Imamem Mahdim islamu czy też Kriszną hinduizmu. Zgodnie z naukami Alice Bailey wszystkie te imiona odnoszą się do tej samej osoby.

Swoimi ideami Alice Bailey przygotowała grunt na przyjęcie poglądów mówiących o faktycznej jedności wszystkich religii, które - używając wprawdzie odmien­nej terminologii - głoszą o świecie nadprzyrodzonym taką samą, znaną tylko bezpośrednio wtajemniczonym mistykom - prawdę. W 1922 roku Bailey założyła w No­wym Jorku towarzystwo wydawnicze „Lucifer Trust” mające na celu publikowanie i rozpowszechnianie jej książek (nazwa ta została później zmieniona na „Lucis Trust”). Warto zauważyć, że inni autorzy, których książ­ki publikowane są w ramach „Lucis Trust", to między innymi: David Spangler (jego The Rebirth of the Sacred z 1984 roku uważana jest za jedną ze sztandarowych pozycji „New Age”) czy wspominany już tu kilkakrotnie Fritjof Capra, a także jeden z ideologów ekologicznego ruchu „Zielonych” - Jonathan Porritt (nie od rzeczy będzie napomknięcie w tym miejscu, iż zwolennicy amerykańskiej teozofki wierzą, że ów przepowiadany przez nią Chrystus już pojawił się na świecie. Otóż istnieje osobnik - uznany przez krąg zwolenników Alice Bailey i podający się za oczekiwanego przez wszystkich Mesjasza - który podróżuje po świecie i publicznie występuje jako upragniony zbawca ludzkości - sic!).

Inną niezwykle ciekawą i kontrowersyjną postacią tego okresu był działający aż do połowy XX wieku angielski okultysta i satanista, założyciel tajemnej or­ganizacji Astrum Argentium (Srebrna Gwiazda) - Aleister Crowley. Osobnik ten wierzył, iż jest inkarnacją dwóch słynnych magów - Eliphasa Leviego oraz Edwarda Kellleya, nazywał samego siebie „Wielką Bestią 666” i przez całe życie poszukiwał przepowiadanej przez Apokalipsę „Wielkiej Nierządnicy” po to, aby spłodzić z nią „Anty­chrysta”. Był Crowley podobno niezłym znawcą kabały i autorem sporej liczby książek poświęconych praktycz­nej magii. Publiczną tajemnicą było jego silne uzależ­nienie od heroiny, zaś powszechną nienawiść budził fakt, iż sprzyjał on Hitlerowi i nawet oferował mu swoje usługi. Negatywnej o nim opinii nie polepszała tama głosząca, iż grono wiernych mu wielbicielek zachęcał do niecodziennych praktyk seksualnych, takich jak choćby kopulacja z kozłami. Crowley był człowiekiem wzbudza­jącym niezwykle silne emocje, zaś jego dwuznaczna sława - tak jak i fama otaczająca Alice Bailey - prze­trwała do dzisiaj. Jedni widzieli w nim kogoś na kształt nowego Dionizosa, kapłana Apollina i „nauczyciela ludz­kości”, podczas gdy współczesna mu prasa określała go jako „najpodlejszego człowieka na świecie". Jego zna­czenie po śmierci stało się chyba większe niż za życia. Jako założyciel komun uważany jest bowiem niekiedy za prekursora ruchu hippisowskiego oraz rzecznika swobód mniejszości seksualnych (był biseksualistą), a równo­cześnie zawsze cieszył się sporym kultem wśród nie­których gwiazd muzyki popularnej. Twarz Crowleya znajduje się na słynnej - zawierającej zdjęcia wielu różnych historycznych postaci - okładce płyty Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band zespołu The Beatles, zaś do fascynacji ideami angielskiego okultysty przyznawali się choćby Mick Jagger i Keith Richards z grupy The Rolling Stones oraz gitarzysta Led Zeppelin - Jimi Page, który zresztą zakupił Boleskine - legendarną posiadłość autora Księgi Jogi i Magii.

Warto zauważyć, że takie i podobne przekonania były głoszone od początku dwudziestego wieku nie tylko w obrębie mniej lub bardziej podejrzanych ,,szkół wie­dzy tajemnej” czy w ramach nietypowych organizacji religijnych, ale także znalazły swoje odzwierciedlenie w poglądach powszechnie uważanych za naukowe. I tak, na przykład, niewątpliwie ogromną rolę w spotęgowaniu nastrojów irracjonalnych oraz powiększeniu świadomości kryzysu odegrał wiedeński lekarz psychiatra Zygmunt Freud oraz stworzona przez niego koncepcja człowieka - psychoanaliza - której główne tezy godziły w fundamentalne przekonania co do natury ludzkiej psychiki, wyznawane dotychczas w obrębie kultury Zachodu. We­dług autora Psychopatologii życia codziennego, podstawowa część ludzkiej psychiki jest niedostępna dla naszego wewnętrznego doświadczenia czyli nieświadoma, co oznacza, że z większości rzeczywistych (i - jak sądził Freud - irracjonalnych) motywów swojego postępowania zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy. Psychika ta nie jest czymś spójnym i jednolitym, lecz musi być potrak­towana jako swego rodzaju arena nie dających się prze­zwyciężyć konfliktów między różnego rodzaju siłami, które bezwzględnie walczą o dominację. Co gorsza, wynik tych konfliktów wcale nie zależy od postępowania wystawionego na nie dorosłego człowieka, od jego wie­dzy, przekonań czy dokonywanych wyborów: rezultat został określony już znacznie wcześniej, a mianowicie w dzieciństwie. Decydujący wpływ na ostateczny wynik tego tragicznego starcia mają na równi - genetyczne wyposażenie konkretnej jednostki (jej wrodzone popę­dy) oraz rodzaj oddziaływań wychowawczych i kulturo­wych, którym ona wtedy podlegała.

Według Freuda, zasadnicza część ludzkich popędów ma charakter seksualny, a cała nasza kultura oparta jest na rzekomym mordzie założycielskim, który został doko­nany w hordzie pierwotnej przez zbuntowanych synów na ojcu, zaś akt ten, w konsekwencji, doprowadził do powstania takich instytucji jak państwo, prawo czy reli­gię. Ta pesymistyczna i głęboko irracjonalna wizja czło­wieka nie mogła nie wpłynąć na samoświadomość czło­wieka Zachodu. Zgodnie z tą wizją, człowiek posiada głęboko wdrukowane kazirodcze pragnienia seksualne, sprzeczne z tabu jego kultury; jest wewnętrznie rozdarty między biologiczne oraz społeczne uwarunkowania, a na dodatek nie powinien ufać ani swojemu rozumowi, ani swoim wyborom. Doktryna Freuda - co z perspektywy RNE wydaje się szczególnie istotne - przyczyniła się równocześnie do zaprowadzenia między „ojcem” i „sy­nem” stanu wzajemnej wrogości, co na forum społecz­nym przybrało postać konfliktu pokoleń. Freud głosił bowiem koncepcję „kompleksu Edypa”, zgodnie z którą każdy chłopiec musi odczuwać silny pociąg seksualny w odniesieniu do własnej matki, zaś nieufność i niechęć w stosunku do ojca, a także i tego wszystkiego, co „ojciec” - rozumiany już nieco bardziej metaforycznie - reprezentuje, a więc ciągłości kulturowej, tradycji czy wiary religijnej. Nieprzypadkowo przecież liczne ruchy artystyczne i kulturowe tamtego okresu, takie jak dadaizm, surrealizm czy futuryzm, otwarcie głosiły wrogość wobec religii i całego dotychczasowego dorobku kultury europejskiej, deklarowały chęć zerwania wszelkich związ­ków z tradycją (por. słynne hasło: „spalić muzea!”) czy formułowały apologie irracjonalnych aspektów ludzkiej psychiki (takich choćby jak cenione przez surrealistów czynności automatyczne i instynktowne oraz marzenia senne). Wszystkie one były traktowane przez ideologów tego ruchu (Antonin Artaud, Andre Breton czy Paul Eluard) jako oparta na kontakcie z nieświadomym umys­łem - podstawa wszelkiej twórczej aktywności. Nie od rzeczy byłoby przypomnienie w tym miejscu, że Freud - wprawdzie w pośredni sposób, ale jednak wyraźnie - nawiązywał do koncepcji orientalnych. Jego system uważany jest bowiem - nie bez racji - za uproszczoną postać filozofii piewcy „buddyjskiej obojętności”, Artura Schopenhauera, zaś jednym z podstawowych - choć mniej znanych - pojęć psychoanalizy jest „zasada Nir­wany”, jednocząca działanie dwóch głównych, wyróżnio­nych przez Freuda popędów - Miłości (Eros) i Śmierci (Thanatos)

Jednak oddziaływanie większości zasygnalizowanych powyżej zjawisk, teorii i postaci ograniczone było w naj­lepszym wypadku do elit. Zwykły człowiek po prostu nie miał do nich dostępu, gdyż albo brakowało mu odpowiedniego wykształcenia, niezbędnego do zrozu­mienia raczej skomplikowanych idei antropozoficznych, teozoficznych, magicznych czy psychoanalitycznych, al­bo też sami twórcy i nauczyciele wielu szkół ezoterycz­nych - tacy jak choćby Gurdżijew - rygorystycznie dbali o to, aby przekazywane przez nich idee nie wydostawały się poza wąski, zazwyczaj starannie wyselekcjonowany krąg zwolenników i uczniów. Sytuacja zmieniła się rady­kalnie dopiero po II wojnie światowej, kiedy to w Sta­nach Zjednoczonych pojawił się najpierw ruch beatników (Beat Generation), a następnie tzw. kontrkultura, zaś równocześnie przedmiotami powszechnego użytku stały się: radio tranzystorowe oraz tania i łatwo dostępna płyta gramofonowa.

KONTRKULTURA

Kultura spadła ze mnie jak ubranie ze szczęśliwego kochanka.

Attila Jozsef

Aby te nowe i zazwyczaj odległe od głównego nurtu myśli europejskiej wartości zyskały szerszą i bardziej trwałą akceptację - musiały wyjść poza wąskie getto „wtajemniczonych” i natrafić na pozytywny oddźwięk wśród członków masowych ruchów kulturowych. Wydaje się, że tuż po wojnie pierwszym znaczącym w skali społecznej zjawiskiem, które stało się swoistą wylęgarnią idei o irracjonalnym i antyeuropejskim charakterze, był - po części artystyczny, po części zaś społeczny - ruch beatników. Główni animatorzy oraz przedstawiciele tego ruchu, a więc amerykańscy artyści - tacy jak między innymi Allen Ginsberg, Gary Snyder, Gregory Gorso, Jack Kerouac czy Lawrance Ferlinghetti - w swej twór­czości gloryfikowali wartości pozostające w zasadniczej sprzeczności z dotychczasowym kanonem przekonań, obowiązującym w ramach tradycyjnie rozumianej kultury Zachodu. Tak więc młodzi buntownicy odkryli przyjem­ność płynącą z niczym nie ograniczonego, bezcelowego przemieszczania się z miejsca na miejsce, która to praktyka znalazła swój najlepszy i najdojrzalszy wyraz artystyczny w pokoleniowym manifeście Jacka Kerouaca. słynnej powieści W drodze (On the Road, 1957). W opisanej tam podróży na pierwszy plan wysuwają się: poszukiwa­nie nowych i niezwykłych wrażeń, swoboda ekspresji, brak planu i metody, opieranie się na improwizacji, intuicja oraz cielesność. Fascynacja szeroko rozumianą cielesnością znajdowała ujście nie tylko w niczym nie skrępowanym seksualizmie, ale także w zainteresowaniu jazzem oraz swoistym kulcie „murzyńskości”. To ostatnie było do tego stopnia ważne - i to nie tylko dla pokolenia beatników, ale także i później dla ruchu hippisowskiego - że funkcjonowało nawet określenie beatnika jako „białego murzyna” (taki tytuł miała także inna słynna książka tamtego okresu - napisana przez Normana Mailera), zaś nieco później jeden z ideologów kontrkultury - Jerry Rubin - mógł przy całkowitym poparciu ze strony kontestującej młodzieży twierdzić, iż „długie włosy są naszą czarną skórą”. W samej zaś „murzyńsko­ści” widziano swego rodzaju symbol banicji i bycia na marginesie społeczeństwa, stan pogardzany przez tzw. „milczącą większość” białych obywateli. Zarazem ak­centowano liczne cechy pozytywne: a więc wspominaną już, zmysłową i dumną z samej siebie cielesność, swoistą barbarzyńskość czy też odmienność kulturową i religijną oraz przede wszystkim zdolność do ekspresji tych warto­ści poprzez muzykę: blues, jazz i później rock. Gatunki te od momentu swego powstania stały się nie tylko manifestacjami kulturowej niezależności czarnych Ame­rykanów, ale równocześnie jednym z głównych mediów dla wyrażania nastrojów zbuntowanej białej młodzieży. Innym niezmiernie ważnym faktem - który wiązał się z kręgami beatników oraz kontrkulturą, a później w zna­czący sposób oddziałał na cały RNE - była narastająca tamtym czasie fascynacja religijnymi ideami pocho­dzącymi z Azji. Wprawdzie już od czasów podbojów dokonywanych przez Aleksandra Wielkiego kultura Za­chodu była wystawiona na wpływy myśli orientalnej, to jednak dopiero w dwudziestym wieku - a szczególnie w drugiej jego połowie - nastąpiła ekspansja, wręcz inwazja buddyzmu, hinduizmu i taoizmu na kulturę Zachodu. Wtedy to w Europie i w Ameryce pojawili się oraz zdobyli szeroką popularność nauczyciele wschod­nich religii, tacy jak Daisetz Teitaro Suzuki i Shunryu Suzuki, Jiddu Krishnamurti czy Chogyam Trungpa a także laureat pokojowej Nagrody Nobla, Dalajlama - oraz ich europejscy i amerykańscy wyznawcy, popula­ryzatorzy i naśladowcy: Allan Wilson Watts, Eugen Herrigel, Lama Anagarika Gowinda, Ole Nydahl, Philip Kapleau czy Baba Ram Dass (Richard Alpert).

Wydaje się, że niemal obowiązkowa w obrębie ruchu beatników fascynacja religiami azjatyckimi brała się stąd, iż prawie każda z nich głosiła idee stojące w zasadniczej sprzeczności z hierarchią wartości obowiązującą w od­rzucanej przez młodych buntowników kulturze euroamerykańskiej. Nie bez znaczenia również było i to, że religie Wschodu dostarczały bogatej strawy duchowej: oferowały zazwyczaj konkretne „przepisy” na uzyskiwa­nie religijnego doświadczenia, co było już właściwie tylko wspomnieniem w mieszczańskiej z ducha i protes­tanckiej codzienności małych i dużych skupisk ludzkich Ameryki, gdzie dominował kult pieniądza i skrajny prag­matyzm. Natomiast nauki pochodzące z kręgu większości religii orientalnych surowo piętnowały ten „nikczemny materializm" (określenie D. T. Suzukiego), odrzucały większość praktycznych i akceptowanych w kulturze zachodniej celów życiowych, podważały wiarę w moc logicznego rozumu, atakowały uzurpacje i roszczenia świadomego ego („ja”), osłabiały znaczenie i ważność słowa, apelowały do tego, co w psychice nieuchwytne i pozajęzykowe, odwoływały się do sfery przeczuć, nag­łych wglądów i objawień, słowem do tego wszystkiego, co u przeciętnego mieszkańca Zachodu budziło najwięk­szą nieufność, lęk i niezrozumienie. Religie Wschodu zapraszały zniechęconą i sfrustrowaną młodzież Ameryki i zachodniej Europy do fascynującej podróży w Nie­znane, a tym, którzy by się na nią zdecydowali, obiecy­wały trudne do zlekceważenia korzyści: poznanie same­go siebie, wniknięcie w tajemnice Wszechświata, panowanie nad własnym ciałem i umysłem. Mało tego, obiecywały zdobycie tych skarbów nie w hipotetycznym życiu przyszłym czy też z wyroków nieprzewidywalnej łaski Bożej, ale wyłącznie dzięki własnym wysiłkom, zdyscyplinowanej praktyce medytacyjnej oraz ścisłej, indywidualnej współpracy z wybranym nauczycielem duchowym. Nic dziwnego zatem, że większość zwolen­ników beat generation przynajmniej otarła się o buddyzm czy hinduizm, uprawiała różne formy medytacji, rozu­miała podstawowe orientalne terminy, takie jak zeń, dharma, satori, kensio, samsara, maja, samadhi czy kar­ma, a nierzadko praktykowała u jakiegoś wschodniego nauczyciela. Wystarczy powiedzieć - pozostając przy najbardziej znanych przykładach - że do frazeologii oraz ducha buddyzmu zeń odwoływał się w swoich książkach Jack Kerouac (zob. np. jego niedawno wydaną w Polsce powieść Włóczędzy Dharmy), zaś Allen Ginsberg był uczniem mocno kontrowersyjnego guru rodem z Tybetu, znanego w USA jako Chogyam Trungpa

Należy jednak wyraźnie podkreślić, że zainteresowa­nie wschodnimi i ezoterycznymi doktrynami religijnymi oraz duchowymi prawdopodobnie nie utrzymałoby się tak długo wśród młodzieży, gdyby na arenie dziejowej nie pojawił się najpierw tzw. ruch psychodeliczny (psy-chedelic mmemeni) a później hippisowski. Ponadto oba te fakty znalazły swoich oddanych kronikarzy w osobach twórców muzyki rockowej, która - dzięki temu, że nadawana była przez radio i nagrywana na stosunkowo tanie i łatwo dostępne płyty gramofonowe - w decydu­jącym stopniu wpłynęła na popularyzację większości egzotycznych idei tamtego okresu.

Z perspektywy przemian, które doprowadziły do po­wstania RNE, trudno przecenić znaczenie narkotyków halucynogennych, odgrywających w latach pięćdziesią­tych i sześćdziesiątych główną rolę w kształtowaniu świadomości alternatywnej. Marilyn Ferguson pisała na ten temat następująco:

Ci, którzy zażywali psychodeliki, odkryli wkrótce, że histo­ryczne opisy, najbliższe ich własnym przeżyciom, wywodziły się zarówno z literatury mistycznej, jak i z krainy cudów fizyki teoretycznej - komplementarnych obrazów „pełni i pustki", bardzo realnego wymiaru, którego nie można zmierzyć w mi­lach czy minutach. Jak zauważył kronikarz lat sześćdziesiątych - „LSD dało całemu pokoleniu religijne doświadczenie”.

Żeby lepiej zorientować się w powodach takiej entuz­jastycznej oceny LSD, trzeba powiedzieć parę słów o tzw. „ruchu psychodelicznym”. Otóż w wielu kul­turach prymitywnych używano od wieków, w sposób społecznie kontrolowany i najczęściej w celach religij­nych, substancji - o roślinnym zazwyczaj pochodzeniu - które przez tradycyjną psychiatrię określane są jako środki halucynogenne. Budziły one zainteresowanie przede wszystkim wśród specjalistów - antropologów, botaników i chemików - a przeciętny człowiek co naj­wyżej słyszał o nich to i owo, stykając się na przykład z zazwyczaj nieprecyzyjnymi relacjami nielicznych, któ­rzy substancje te zażyli, a następnie opisali ich działanie. Sytuacja zmieniła się diametralnie w momencie, gdy Albert Hoffman, szwajcarski chemik, związany z firmą farmaceutyczną Sandoz, w 1938 roku zsyntetyzowal pierwszy na świecie „sztuczny” halucynogen, a miano­wicie Lyserg Saure Diathylamid (dwuetyloamid kwasu lizerginowego), który zyskał sobie światową sławę pod skróconą nazwą - LSD. Kiedy w 1943 roku odkryto „wizyjny” potencjał tego środka, firma Sandoz wypuś­ciła go na rynek, sugerując dwa cele, jakim LSD mogło­by służyć w praktyce medycznej - oba zresztą całkowicie zgodne z tym, co na ten temat sądziła ówczesna nauka. Po pierwsze więc, zalecano użycie LSD w tzw. terapii psycholitycznej, w której środek ten miałby po­magać pacjentom psychiatrycznym w przypominaniu sobie zdarzeń z wczesnego dzieciństwa. Po drugie, uwa­żano, że LSD jest substancją „psychotomimetyczną” - czyli sztucznie wywołującą u zażywającego ją człowie­ka objawy choroby psychicznej. Sądzono więc, że nale­żałoby podawać LSD personelowi szpitali psychiatrycz­nych po to, aby zapoznał się on z wewnętrznym światem pacjentów psychotycznych - co miałoby znacznie po­prawić zrozumienie psychiki tych ostatnich oraz efektywość całego procesu leczenia.

Jednak już w latach pięćdziesiątych zaczęły pojawiać się doniesienia i relacje odrzucające „halucynogenny” model działania LSD i proponujące inne teoretyczne ustalenia. Doniesienia te pochodziły z kręgów niezależ­nych badaczy o klinicznej i fenomenologicznej orien­tacji. Zaczęli oni twierdzić, iż narkotyki halucynogenne tak naprawdę są raczej czymś w rodzaju mikroskopu do powiększania” procesów psychicznych, swoistym in­strumentem umożliwiającym ich lepsze poznanie i zro­zumienie - niż substancją powodującą tylko zaburzenia w poczuciu tożsamości, halucynacje i utratę kontaktu ze światem zewnętrznym.

Równocześnie, mniej więcej w tym samym okresie, sporą sławę zdobyta sobie książka Wrota percepcji. Niebo i piekło (początkowo wydane osobno: The Doors of Perception, 1954, oraz Heauen and Earth, 1956), w której angiel­ski pisarz i eseista Aldous Huxley - opierający się na własnych doświadczeniach z LSD i meskaliną - sfor­mułował tezę, iż środki te są swego rodzaju „substan­cjami transportującymi”. Przenoszą one człowieka w re­giony panowania „Boskiej Transcendencji”, a więc, innymi słowy, pozwalają na bezpieczne i szybkie wywo­łanie głębokiego doświadczenia religijnego. Przewaga LSD nad „klasycznymi” sposobami uzyskiwania przeżyć mistycznych (asceza, modlitwa, post, medytacja, itp.) polegać miała według angielskiego pisarza przede wszys­tkim na tym, że te bardziej znane i konwencjonalne środki wymagały znacznego zaangażowania czasowego - niekiedy liczonego w dziesięcioleciach - a równocześ­nie ostateczny efekt nie był wcale zagwarantowany: przecież ogromna rzesza ludzi wypełniających rygorys­tycznie nakazy swoich religii nie zaznała przez całe życie żadnych niezwykłych doświadczeń. Natomiast w przy­padku kwasu lizerginowego skuteczność była zazwyczaj stuprocentowa. Pojawiła się zatem koncepcja swoistej „mistyki instant”, która została entuzjastycznie przyjęta przez wielu młodych ludzi, nie potrafiących czy też nie chcących poświęcać zbyt wiele czasu na pracochłonne poszukiwania religijnego spełnienia. Nie od rzeczy bę­dzie dodać w tym miejscu, że Huxley tak głęboko wierzył w swoją teorię, iż kazał sobie podać LSD na łożu śmierci.

Po Huxleyu przyszła ogromna rzesza pisarzy, proro­ków, guru i nauczycieli, którzy reklamowali LSD jako wymarzoną substancję do uzyskiwania chemicznego oświecenia, zgłębiania tajników własnej psychiki, środek umożliwiający w bezpieczny i pewny (a co ważniejsze: tani i szybki) sposób - przeżycie transcendencji. Same zaś doznania wywołane działaniem LSD i podobnych środków opisywano zazwyczaj przy pomocy takich sa­mych określeń, jakimi wcześniej były opatrywane do­świadczenia mistyczne. Twierdzono więc, że LSD „uja­wnia nieśmiertelną naturę umysłu”, „pozwala na kontakt z Bogiem”, „znosi dualizm podmiotu i przed­miotu” i tym podobne. Słowem: traktowano ów che­miczny środek oraz wywołane przezeń doświadczenia jako niezawodne i namacalne potwierdzenia tego wszystkie­go, co obiecywały pisma mistyczne, nauki wschodnich guru czy też przekazy pochodzące od ezoterycznych nauczycieli.

Otóż w kręgach, gdzie hołdowano takim jak powyższe poglądom, określano LSD i podobne jemu substancje naturalne lub sztuczne (m.in. pejotl, meskalina, psylocybina, DMT, STP) nie jako halucynogeny, ale - „środ­ki psychodeliczne”. Angielskie słowo psychedelic (z grec­kim, oczywiście, rodowodem) zostało utworzone przez korespondującego z Huxleyem, niezależnego badacza Humphry Osmonda, i odnosiło się pierwotnie do sub­stancji „ujawniających” lub też „odsłaniających” umysł (lub duszę), czyli - ułatwiających poznanie ludzkiej psychiki. Już na początku lat sześćdziesiątych w Kalifor­nii powstało pismo „Psychedelic Revue” (1964, „Prze­gląd Psychodeliczny”), zaś jeden z jego redaktorów - Timothy Leary - napisał nawet swoisty podręcznik podróży psychodelicznych The Psychedelic Experience. A Manual Based on The Tibetan Book of The Dead (1964), nieprzypadkowo nawiązujący do biblii buddyzmu lamaistycznego: Tybetańskiej Księgi Zmarlych. Leary - byt dok­torem psychologii i wraz z innym badaczem - Richar-dem Alpertem - prowadził badania nad LSD, za co został usunięty ze swej macierzystej uczelni: z Uniwer­sytetu Harvarda. Po tym incydencie, wraz z wieloma sławami tamtej epoki - jak choćby autor Lotu nad kukułczym gniazdem, Ken Kesey, propagator buddyzmu i taoizmu Alan Wilson Watts czy beatnicy jak Ginsberg i Kerouac - przyłączył się w 1967 roku do ruchu hippisowskiego.

W ramach tego ruchu wszystkie omówione dotychczas egzotyczne idee połączyły się w swoisty duchowy „koktail Mołotowa”. Równocześnie pojawił się zalążek cze­goś, co można by nazwać kulturą alternatywną lub - zgodnie z propozycją Thedore'a Roszaka - kontrkulturą. Jeszcze większą popularnością zaczęły cieszyć się religie Wschodu, z tym, że nie zawsze w swoich ortodoksyjnych wersjach, ale przede wszystkim - w synkretycznych i moralnie dwuznacznych mutacjach. Ogromną rzeszę wyznawców zdobyły sobie zatem tak podejrzane postaci i przedsięwzięcia, jak Maherishi Mahesh Yogi i jego ruch Transcendentalnej Medytacji (TM), kontrowersyjny na­uczyciel Bhagawan Rajneesh czy założona przez guru o nazwisku Swami Bhaktiwedanta Prabhupada organiza­cja ISKON czyli „Międzynarodowe Towarszystwo Świa­domości Kriszny” (International Soaety For Krsna Consciousness). Sporą popularnością cieszyli się w tym czasie także inni, bardzo niekonwencjonalni, nie stroniący od alkoholu i narkotyków oraz hołdujący nieortodoksyjnej moralności „mistrzowie”, tacy jak choćby Allan Wilson Watts czy były współpracownik Leary'ego, dr Richard Alpert, znany również jako Baba Ram Dass.

Równocześnie wśród młodych kontestatorów ujawniły się nowe fascynacje, a więc na przykład sławne stały się książki przedstawiające duchowe tradycje innych kultur. Wymienić tu można swoistą biblię Indian Ameryki Pół­nocnej Black Elk Speaks (1932), w której amerykański poeta i pisarz John G. Neihardt spisał podyktowaną przez Czarnego Łosia - wybitnego teologa i wizjonera z plemienia Oglala (jedna z grup Lakota czyli Siuksów) - opowieść o jego fascynującym życiu oraz niezwykłych doświadczeniach religijnych. Innym przykładem może być cykl (quasi-reportaży o Don Juanie, fikcyjnym czarow­niku z plemienia Yaqui żyjącego w północym Meksyku, napisany przez antropologa Carlosa Castanedę. Właś­ciwie wszystko, co egzotyczne, tajemnicze, mistyczne, poszerzające świadomość, antyeuropejskie czy antyamerykańskie i nieracjonalne, mogło wtedy liczyć na znaczną i natychmiastową popularność. Obok mody na mistykę pojawiła się moda na okultyzm i ezoterykę. Nieoczeki­wany renesans zaczęły przeżywać zainteresowania (nie tylko teoretyczne) czarownictwem i wiedźmostwem (witchcraft). Popularność zdobyły sobie praktyki szamanistyczne. Powstały zalążki silnego i masowego ruchu feministycznego, dostrzeżone zostały, a co ważniejsze - pozytywnie ocenione - mniejszości etniczne, religijne i seksualne.

W uzupełnieniu należy zauważyć, że jako intelektual­nych „mistrzów duchowych” hippisów trzeba wymienić nie tylko nauczycieli orientalnych religii, ale również rzeszę pisarzy, myślicieli i działaczy, których aktywność w taki czy inny sposób wpłynęła na ten niekonwen­cjonalny ruch młodzieżowy. Tak więc wśród najczęściej przywoływanych inspiratorów „dzieci-kwiatów” możemy znaleźć tak różne postaci jak: amerykańscy filozofowie transcendentaliści - Ralph Waldo Emerson i Henry David Thoreau - angielski pisarz John R. R. Tolkien (autor fantastycznej trylogii Władca pierścieni), argentyń­ski lekarz i rewolucjonista - Ernesto Che Guevara, francuski „szalony” surrealista i odnowiciel teatru -An­tonin Artaud czy autor Lotu nad kukulczym gniazdem - Ken Kesey. Jednak osobą chyba najbardziej poważaną w środowiskach kontrkulturowych był niemiecki pisarz, laureat Nagrody Nobla - Hermann Hesse. Jego wydawa­ne w milionowych nakładach książki, takie jak Demian (1919), Siddhartha (1922), Wilk stepowy (1927), Narcyz i Złotousty (1930), Podróż na Wschód (1931) czy Gra szklanych paciorków (1943) - były niezwykle wśród hip­pisów cenione, zalecane przez ich „mistrzów” jako pomoc w trakcie „podróży psychodelicznych”, a równocześnie w znaczący sposób wpłynęły na sztukę alternatywną. Tak więc, na przykład, jedna z ważniejszych rockowych grup tamtej epoki nazywała się „Steppenwolf', zaś Don Cherry, wybitny trębacz free jazzowy otwarcie twier­dził, iż:

Hermann Hesse był pierwszym, który uświadomił nam te wszystkie sprawy - w swej Siddhartha i innych książkach. Wyprzedził nas wszystkich o czterdzieści lat. Nie da się wyrazić, jak wiele wszyscy zawdzięczamy Hessemu.

Trzeba także dodać, że ogromnego znaczenia nabrała w ruchu hippisów - tak jak i w społeczności beatników - cała sfera seksualizmu, z tym, że nadano jej w tym czasie bardziej religijne, a nie tylko hedonistycznc zna­czenie. Z jednej strony, wynikało to z faktu, że ruch hippisowski na nowo odkrył religijność kosmiczną, z dru­giej zaś - na taką orientację wpłynęła niewątpliwie działalność innego proroka kontrkultury - Wilhelma Reicha. Otóż o ile Zygmunt Freud doprowadził do upublicznienia problematyki seksualizmu (także dzieci i młodzieży), a w konsekwencji do rewolucji seksualnej, o tyle dzięki koncepcjom Reicha sfera seksualna została - dla wielu w bluźnierczy sposób - uświęcona. Reich nauczał w swoich książkach o istnieniu „Orgonu”, rze­komej Kosmicznej Energii Życiowej, której można do­świadczać we własnym ciele pod postacią seksualnego pobudzenia i w orgazmie. Twierdził, iż w naszej kul­turze seksualizm jest tłumiony, co w konsekwencji powoduje powstanie „emocjonalnego opancerzenia", od­gradzającego od prawdziwego życia, a zwłaszcza od Boga, który jest rzekomo z owym Orgonem tożsamy. Najbar­dziej kontrowersyjny moment w koncepcji Reicha to uporczywe podkreślanie boskości seksualizmu (co nie jest w myśli europejskiej niczym nowym), ale także i tego, że Chrystus uprawiał miłość cielesną i za to właśnie został tak okrutnie osądzony i zamordowany. Poglądy Reicha w wielu aspektach zgadzały się z sek­sualną mistyką orientalną (tantra, taoizm) i ułatwiły hippisom jej przyjęcie.

Jeżeli chodzi o religijność kosmiczną, to termin ten zaproponował słynny rumuński religioznawca Mircea Eliade. Stosował on to określenie w odniesieniu do tradycyjnych wspólnot żyjących zgodnie z naturalnymi cyklami pór roku, rytmami płodności oraz traktujących przyrodę jako manifestację sacrum. Twierdził jednak równocześnie, iż współcześnie właśnie hippisi ponownie odkryli tę archaiczną postać religijności i niejako na nowo przeżywali ją w różnych aspektach życia codzien­nego, w tym także i w sferze płciowości:

Chciałbym zaprotestować przeciwko głosom uznającym, ze praktyki seksualne i orgiastyczne hippisów były częścią ogól­noświatowego procesu wyzwolenia seksualnego. W przypadku hippisów chodziło o coś, co można by określić jako ,,rajską nagość” i rytualne zjednoczenie płciowe. Oni odkryli na nowo głęboki, religijny sens życia. Po tym doświadczeniu uwolnili się od wszelkiego rodzaju przesądów: religijnych, filozoficz­nych, społecznych. Są wolni. Odkryli wymiar kosmicznej świętości.

Ważną rolę w rozpowszechnieniu powyższych idei pełniły w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - naj­pierw jazz, a następnie muzyka i ideologia rockowa. Wielu muzyków jazzowych sympatyzowało z religiami pochodzącymi z Orientu - dość wymienić tu takie nazwiska, jak Don Cherry, John Coltrane, John McLaughlin czy McCoy Tyner. Wielu z nich trwale związanych było z jakąś wschodnią grupą wyznaniową czy jedną ze szkół samodoskonalenia się bądź medytacji. Na licznych płytach jazzowych, zarówno w ich aspekcie wizualnym (okładki), jak stricte muzycznym zaczęły się pojawiać elementy zapożyczone z religii orientalnych. Jednak dopiero muzyka rockowa dokonała tutaj całościowego i gruntownego przełomu: to właśnie jej twórcy przy­czynili się do wzrostu zainteresowania tematyką okultys­tyczną i religijną, a zarazem przygotowali młodzież na przyjęcie większości podstawowych ideałów RNE. Po­czynając bowiem od najprostszych i przeznaczonych niemal dla ,,każdego” odbiorcy: muzyki The Beatles, The Doors czy The Who, poprzez subtelne propozycje czołowych hippisowskich zespołów i artystów, takich jak choćby Van Morrison (vide np. Astral Weeks, jego sztan­darowa płyta z 1968 roku), The Grateful Dead czy The Incredible String Band, aż po nowatorską twórczość Jimi Hendrixa, Gongu, The Third Ear Band i wielu innych grup - przeciętny, a także bardziej wyrafinowany słu­chacz zapoznawał się z psychodelią, magią, Orientem i ezoteryką, seksem i cielesnością, egzotycznymi ryt­mami, podróżami w czasie i przestrzeni, wyzwoleniem z krępujących ograniczeń, jakie narzuca jednostce społe­czeństwo, kultem wolności i anarchii. Zęby uzmysłowić sobie, jak głęboko grupy rockowe były zaangażowane w popularyzację alternatywnych idei kulturowych oraz wątków psychodelicznych, irracjonalnych czy oriental­nych - wystarczy sięgnąć po garść przykładów, i to wcale nie pochodzących z kręgów kultury brytyjskiej czy ame­rykańskiej, ale niemieckiej. Otóż twórczość najwybit­niejszych zespołów niemieckich z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych jest doskonałą ilustracją powyższej tezy. I tak np. zespół Guru Guru na swej pierwszej, instrumentalnej płycie z 1970 roku zatytułowanej UFO i poświęconej impresjom na temat spodziewanej wizyty kosmitów na naszej planecie zamieścił jeszcze tytuły: Next Time See You At Dalai Lhama czy Der LSD - Marsch. Członkowie zespołu Ash Ra Tempel zaprosili do współ­pracy doktora Timothy Leary, którego głos można usły­szeć na płycie Seven Up z 1973 roku. W twórczości grupy Amon Duiil II z Monachium inspiracje orientalne łączy­ły się ze średniowiecznymi, a uważny słuchacz mógł odnotować zarówno wyraźne wpływy idei Karlheinza Stockhausena, jak i echa niemieckiej muzyki kościelnej. Najbardziej znacząca płyta zespołu Can z Kolonii nazy­wa się Tago Mago - które to sfomułowanie ma magiczny charakter - natomiast jeden z najdłuższych utworów na tej płycie to prawie dwudziestominutowa mantra Aumgn. pochodząca z pism Aleistera Crowleya. Z kolei jedna z najciekawszych płyt zespołu Embryo - Reise z 1979 roku - dokumentuje wspólne występy niemieckich mu­zyków z artystami z Pakistanu, Indii i Afganistanu. Współpracownik Carla Orffa, Peter Michael Hamel, uważa tę płytę za jeden z najwybitniejszych efektów twórczego kontaktu kultur Wschodu i Zachodu. Przy­kłady takie można by mnożyć.

Należy równocześnie podkreślić, że przywoływane tu związki rocka z „New Age” nie były wcale przypadkowe, a wręcz przeciwnie - zazwyczaj całkowicie świadome i niekiedy wręcz otwarcie podkreślane. Przecież najważ­niejszy festiwal muzyczny tamtych czasów, swoisty sym­bol epoki generacji „dzieci-kwiatów” - Woodstock 1969, miał w podtytule sformułowanie: „Wystawa Ery Wod­nika”, zaś o nadziejach z tą Erą wiązanych śpiewali wykonawcy w słynnym pop-rockowym musicalu Hair (później film Milośa Formana pod takim samym ty­tułem). Nie powinien zatem nikogo dziwić fakt, ze - wbrew rozpowszechnionemu przekonaniu o przyro­dzonym nihilizmie kultury rockowej - od samego jej początku w twórczości wielu artystów pojawiały się wyraźne wątki religijne. We wstępie do swej książki jeden z badaczy tych zagadnień - Steve Turner - pisze, że rock w samej swojej istocie zawiera coś, co ułatwia poszukiwania w sferze duchowej, zaś:

jednym z powodów, dla których tak wielu muzyków rocko­wych zaczęło w końcu wyznawać religijny światopogląd, było to, iż za rock'n'rollem w jego najlepszych przejawach ukry­te jest pragnienie doświadczenia transcendecji, którego współ­czesny zsekularyzowany świat nie jest w stanie zaspokoić.

Oczywiście, nie wolno zapominać, że rock dążył do transcendencji (Boga, Absolutu) zazwyczaj w mocno nietypowy sposób: punktem wyjścia były najczęściej środki psychodeliczne i głośna elektryczna muzyka, zaś wśród wyznawanych poglądów proponowano różne po­staci okultyzmu (The Rolling Stones), elementy szamanizmu (Jim Morrison z zespołu The Doors), nauki Śri Chinmoya (Carlos Santana), Meher Baby (Pete Townshend z zespołu The Who), Swami Bhaktivedanty Prabhupady (George Harrison z The Beatles), Maherishiego Mahesh Yogi (Donovan), elementy kultu voodoo (Jimi Hendrix), nieortodoksyjne postaci judaizmu i chrześ­cijaństwa (Bob Dylan) czy eklektycznego mistycyzmu (Van Morrison, David Allen, The Incrediblc String Band). Faktem jednak było i to, że orientalna retoryka, pogańska duchowość, chrześcijaństwo ezoteryczne, reli­gijność kosmiczna nigdy nie natrafiłyby na tak szeroki odzew, gdyby o nich nie śpiewali szanowani i wiarygodni dla kontestatorów - twórcy rocka. Wcale wiec nie prze­sadził - nie żyjący już - doktor Timothy Leary, który nie tak dawno temu określił zespół The Grateful Dead jako „najwspanialszą, a zarazem największą zdezorganizowa­ną religię na świecie”.

Tak na marginesie, trzeba wyraźnie podkreślić, że rola kontrkultury oraz ruchu hippisowskiego w kształ­towaniu charakteru i osobowości wielu postaci, które później w znaczący sposób wpłynęły na RNE, była ogromna. Na przykład Fritjof Capra pisze na ten temat następująco:

Lata sześćdziesiąte wniosły bez wątpienia do mojego życia osobistego doświadczenia najgłębsze i najbardziej radykalne: odrzucenie tradycyjnych, „sztywnych” wartości; bliskość, pokojowość i ufność wspólnoty hippisowskiej; swobodę wspólnie dzielonej nagości; poszerzanie świadomości poprzez psychodeliki i medytacje: żartobliwość i uwagę wobec tego, co jest tu i teraz” - wszystko co, co składało się na nieustanne poczucie magiczności. czci i cudowności i co na zawsze będzie się dla mnie łączyło z latami sześćdziesiątymi.

Jednak mimo istnienia wielu trudnych do zlekcewa­żenia dowodów na religijne przebudzenie generacji „dzieci-kwiatów”, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że cała ta charakterystyczna dla lat sześćdziesiątych fas­cynacja duchowością, Orientem, samodoskonaleniem się i magią była w dużej mierze nieco powierzchowna. Nic dziwnego zatem, że kiedy już minęła pierwsza fascyna­cja „mistyką instant”, ci sami ludzie, którzy traktowali LSD jako substancję uwiarygodniającą wschodnie sys­temy mistyczne, ale i nierzadko doświadczali na sobie negatywnych skutków działania psychodelików - zwró­cili się z powrotem w kierunku egzotycznych doktryn religijnych, z tym, że teraz w sposób bardziej pogłębiony i systematyczny. Jak pisze Nevill Drury:

Bez wątpienia z końcem lat siedemdziesiątych i w latach osiemdziesiątych najpowszechniejszą reakcją wielu spośród tych, którzy przeszli przez erę psychodeliczną i obecnie pragnęli osiągnąć podobne stany świadomości, nie używając narkotyków, było zwrócenie się na Wschód w poszukiwaniu jego bogatej wiedzy o mistycyzmie i duchowych stanach świadomości.

Warto zauważyć, że ta „podróż na Wschód” w połą­czeniu z pewnymi niekonwencjonalnymi poglądami na naturę wierzeń religijnych doprowadziła do powstania nowego, eklektycznego typu duchowości, który wśród zwolenników RNE cieszy się sporą popularnością.

NOWA DUCHOWOŚĆ

Nie przypadkiem Kościół rzymskokatolicki re­zygnuje z użycia łaciny w tym samym czasie, kiedy dorastające pokolenie uczy się śpiewać w sanskrycie.

Gresory Bateson, Umysł i przyroda

Za ojca duchowego takiego stosunku do religii, który swój najbardziej znany wyraz znalazł już w obrębie RNE - może być zasadnie uznany Aldous Huxley (nawiasem mówiąc, rola tego angielskiego pisarza jako głównego inspiratora wielu alternatywnych idei kulturowych zasługuje na osobne omówienie). Swoje kontrowersyjne poglądy na ten temat jasno przedstawił w głośnej w swo­im czasie książce zatytułowanej Filozofia wieczysta (The Perennial Philosophy1944). Książka ta rozwijała - nieko­niecznie w zamierzony sposób - wiele z tych pomysłów, które można było znaleźć nieco wcześniej w pracach Alice Ann Bailey. Otóż, według Huxlcya, cała wiedza ludzka, w tym także i nauka, posiada ograniczony i nie­trwały charakter. Jeśli porównamy fizykę z czasów Arystotelesa z mechaniką Newtonowską, a następnie z rela­tywistycznymi koncepcjami Einsteina, to łatwo zauwa­żymy, że mają one ze sobą niewiele wspólnego: fizyka jako nauka nieustannie ewoluuje, a poglądy uczonych ciągle się zmieniają, tak że trudno byłoby mówić o ist­nieniu jakiejś ponadczasowej wiedzy o świecie material­nym. Podobnie sprawa ma się z innymi naukami - ast­ronomią, biologią, chemią, psychologią czy socjologią. Jedynym obowiązującym prawem jest tu ciągła zmiana poglądów, zastępowanie koncepcji przestarzałych i mniej adekwatnych koncepcjami nowszymi i bardziej zadowa­lającymi. Istnieje jednak, powiada Huxley, specjalna dziedzina funkcjonowania ludzkiego, w której - nieza­leżnie od czasu i miejsca - mamy do czynienia z za­stanawiającą, wręcz uderzającą stałością. Poglądy głoszo­ne przez praktykujących przedstawicieli tej dziedziny są niemal jednakowe we wszystkich kulturach, podobne do siebie we wszystkich czasach, niepodatne na zmiany, trendy czy przejściowe mody. Dziedziną tą jest mistyka wszystkich rozwiniętych religii, zaś niezmienna prawda, jaką przekazuje, określana jest jako philosophia perennis - czyli filozofia wieczysta.

Według angielskiego pisarza, niezależnie od tego, czy jest się chrześcijaninem, buddystą czy taoistą, wyznaje się hinduizm czy szintoizm, ostateczny efekt będzie zawsze taki sam: zaawansowany mistyk praktykujący w ramach jednego z tych systemów religijnych — a więc ktoś, kto bezpośrednio obcuje z Ostateczną Rzeczywis­tością - będzie głosił o naturze i prawach rządzących światem duchowym jedną i tę samą prawdę. Wszelkie różnice doktrynalne podkreślane przez wyznawców po­szczególnych religii nie są, w myśl tego poglądu, istotne: to, że chrześcijanin mówi o Ostatecznej Rzeczywistości używając słowa „Bóg”, buddysta - sunjata czy nirguna, zaś sufi - Al Haqq, wynika tylko z innego typu kultury i języka, w jakich się wychowali, zaś natura doświad­czanego przez nich Przedmiotu jest w każdym wypadku taka sama. Oznacza to, że - zgodnie z poglądami Huxleya - religie zawierają w sobie prawdę o tyle, o ile podkreślają ten wspólny i ponadkonfesyjny rdzeń, stano­wią zaś duchowe i społeczne zagrożenie o tyle, o ile kładą nacisk na różnice wynikłe z odrębnych celów czy dogmatów każdej z nich z osobna.

Równocześnie - i to zdaje się stanowić motyw cen­tralny przemian kulturowych związanych z aktywnością RNE - właściwie obojętne jest, jaką religię się praktyku­je, gdyż każda z nich może doprowadzić do duchowego spełnienia. Jeśli więc jakiś system religijny wydaje się komuś bardziej niż inne odpowiedni - niezależnie od tego, w jakiej religii dany człowiek został wychowany - to powinien system ten wybrać i praktykować, mając równo­cześnie wyraźną świadomość, że ta wybrana ścieżka reli­gijna nie jest w istocie ani lepsza, ani gorsza od innych. Pogląd taki jest zapewne jednym z powodów, dla których zwolennicy RNE tak często z sympatią odnoszą się do religii i duchowości w ogóle, równocześnie z niechęcią do konkretnych kościołów czy grup wyznaniowych. Z takim instrumentalnym podejściem do tradycji religijnych mo­żemy się spotkać zarówno w środowiskach związanych z RNE, jak i wśród wielu znanych postaci z kręgów alternatywnych ruchów kulturowych. I tak, na przykład, przywoływany już wcześniej, Ken Wilber, tłumacząc swo­je zangażowanie w buddyzm, argumentuje je następująco - w typowy zresztą dla tych środowisk sposób:

...nie uważam, że buddyzm jest najlepszą drogą czy drogą jedyną. A zwłaszcza nie nazwałbym się buddystą. Mam zbyt wiele wspólnego z hinduską wedantą i chrześcijańskim mis­tycyzmem, miedzy innymi oczywiście. Ale trzeba wybrać jakąś określoną drogę, jeżeli w ogóle chce się praktykować, a moją drogą zawsze byt buddyzm. Zakończę więc aforyzmem Chestertona: „Wszystkie religie są jednakowe, a zwłaszcza bud­dyzm”.

Z kolei Lama Anagarika Govinda, niemiecki filozof, który założył własną szkołę buddyzmu tybetańskiego, uznaje równoprawność wszystkich religii, ale jednocześ­nie zaleca wierne praktykowanie jednej z nich:

...nawet jeśli wybierze się złą ścieżkę, lepiej jest nią pójść do końca i przekonać się, że jest ona zła, niż iść bez żadnej drogi. Drogi eklektyczne nigdzie nie prowadzą, ponieważ są drogami nieustannych falstartów (...) To jasne, że zanim wybierzesz, musisz wiedzieć cokolwiek na temat chrześcijań­stwa, hinduizmu, islamu czy buddyzmu, (...) ale z chwilą, gdy wybór zostanie dokonany, trzeba konsekwentnie podążać wy­braną drogą.

Należy podkreślić, iż takie tolerancyjne poglądy sąsia­dują w kręgach RNE z odmiennymi, znacznie bardziej radykalnymi. Otóż wielu cenionych nauczycieli ducho­wych uważa, że koniecznym warunkiem osiągnięcia „zbawienia”, „wyzwolenia” czy „oświecenia” jest rezyg­nacja z formalnej przynależności do określonego kościoła czy grupy religijnej: takie stanowisko zajmowali na przy­kład Aldous Huxley, Gurdżijew, Krishnamurti czy - w skrajnej postaci - Osho Rajneesh. Jednak nie wszyscy ideolodzy byli tak rygorystyczni, i dzięki temu wielu zwolenników RNE praktykuje buddyzm, taoizm, szamanizm czy uznaje się za uczniów poszczególnych guru. Rzecz w tym, iż traktują oni te nauki - powtórzmy to raz jeszcze - jako wygodny i najbardziej odpowiedni dla nich „pomocniczy wehikuł” w rozwoju duchowym, a nie ostateczną i jedyną prawdę.

Wśród zwolenników RNE hołdujących tej nowej du­chowości można również stosunkowo często natknąć się na - zgodne z licznymi systemami orientalnymi i ezote­rycznymi - przekonanie mówiące, iż Ostateczna Rzeczy­wistość nie jest odrębnym od człowieka Bytem, ale Czymś, co w tajemniczy i nie do końca zrozumiały dla niego sposób jest z nim tożsame i jemu równe. Pogląd ten zatem mówi, iż tak naprawdę to człowiek (dusza) lub też jakaś jego (duszy) wyróżniona część jest Bogiem, zaś pogłębiony trening duchowy ma prowadzić adepta do ponownego odkrycia tej zapomnianej prawdy. Kryty­cy RNE traktują zazwyczaj takie przekonanie jako typo­wy „prezent" od religii orientalnych, w których dosyć często dochodzi do utożsamienia człowieka i Absolutu. Najczęściej przywołuje się w tym kontekście hinduistyczną ideę głoszącą, że Atman, czyli jednostkowa ludz­ka dusza, jest tak naprawdę identyczny z Brahmanem, a więc Duchem Uniwersalnym, Bogiem czy Absolutem. Inną ilustracją tej zasady jest słynna formuła sanskrycka: ,,Tat tvam asi”, mówiąca, że „ty (człowiek, jednostkowa dusza) jesteś tym (a więc stwórcą, źródłem i podstawą całej rzeczywistości)”. Warto w tym miejscu dodać, że takie jednoznaczne potraktowanie tej idei jako wyłącz­nie orientalnej byłoby przynajmniej częściowo niespra­wiedliwe. Podobnie można bowiem zinterpretować gno-styckie rozumienie człowieka, jako złożonego z ciała (soma), duszy (psyche) i ducha (pneuma). O ile bowiem ciało i dusza są tworami poślednimi, stworzonymi przez złych demiurgów-archontów, a więc moce niższe, wręcz piekielne, o tyle duch może być - przynajmniej według niektórych systemów gnostyckich - uważany za swego rodzaju odprysk boskiej substancji, a więc byt w swej istocie pozaświatowy i z transcendentnym Bóstwem tożsamy. Tak więc mimo że gnostycyzm pozostawał niewątpliwie pod znaczącym wpływem myśli orientalnej - to jednak nie poprzestał na zapożyczeniach, ale dodał do niej liczne pomysły rodzimego pochodzenia. Trzeba zatem podkreślić, że w oparciu o pewne idee chrześ­cijańskie i helleńskie doszło również i w obrębie myśli europejskiej do sformułowania przekonania o identycz­ności wewnętrznej istoty człowieka oraz Absolutu.

Jednym z ważniejszych fundamentów „nowej ducho­wości" jest pogląd głoszący, iż człowiek nie jest osobną jaźnią, ani też „trwałą" indywidualnością o osobowym charakterze. Zgodnie z tym poglądem przekonanie o ist­nieniu rzeczywistego „ja" odrębnego od „ja" innych osób jest szkodliwym, choć powszechnym złudzeniem. Zatem jednym z najważniejszych celów duchowego roz­woju powinno być nie tyle utrwalanie wiary w fałszywe „ja", które miałoby w wieczności kontemplować osobo­wego Boga, ile zrozumienie iluzorycznego charakteru owego „ja", a następnie jego porzucenie czy też prze­kroczenie. Huxley - powołując się na filozofię Hume'a oraz poglądy mistyków różnych czasów i kultur - pisał o tym następująco:

Jak bowiem zawsze podkreślają przedstawiciele filozofii wieczystej, właściwa człowiekowi obsesyjna świadomość od­rębnego „ja” i obstawanie przy tym, że się nim jest, stanowi ostateczną i najgroźniejszą przeszkodę na drodze do jedno­czącego poznania Boga. Dla nich być odrębnym ,,ja” (sobistością) jest grzechem pierworodnym, natomiast umrzeć „dla siebie" uczuciowo, wolicjonalnie i intelektualnie to ostateczna i doskonała cnota.

Warto też w tym miejscu zauważyć, że w kręgach RNE oraz środowiskach alternatywnych sporą popular­ność zdobył sobie w latach siedemdziesiątych i osiem­dziesiątych pogląd mówiący, iż najwłaściwszy sposób odnoszenia się do Rzeczywistości Duchowej został wy­pracowany przez kobiety:

Duchowość feministyczna wyrasta z poczucia jedności wszystkich żywych form i ich cyklicznych rytmów narodzin i śmierci, odzwierciedla tym samym głęboko ekologiczny stosunek do życia. Jak podkreśla ostatnio wiele autorek. wyobrażenie bóstw kobiecych zdaje się ucieleśniać ten rodzaj duchowości znacznie lepiej niż bóstwa męskie.

Ten pogląd skierowany, jak wszystko na to wskazuje, przeciw patriarchalnej atmosferze panującej w obrębie tradycyjnego judaizmu, chrześcijaństwa i islamu - do­prowadził do różnorodnych konsekwencji szczegóło­wych. Z jednej strony bowiem, wiele kobiet z kręgów RNE (Charlene Spretnak, Jean Houston, Riane Eisler) zaczęto poszukiwać religijnego spełnienia w tradycjach kojarzonych z oddawaniem czci bóstwom kobiecym, a więc w religiach pogańskich np. starożytnej Grecji czy innych egzotycznych kultach. Wiele innych kobiet na serio potraktowało tezę o ich rzekomo bliższym niż w przypadku mężczyzn związku z naturą, zaczęło upra­wiać szamanizm i wiedźmostwo czy czcić Wielkiego Ducha (tak robi choćby Lynn V. Andrews oraz liczne czarownice współczesności, a wśród nich np. wnuczka słynnego psychoanalityka - Margot Adler oraz Sybil Leek czy Starhawk). Niemała zaś część pań starała się doprowadzić do zwiększenia roli kobiet w ramach trady­cyjnych Kościołów chrześcijańskich (np. walka o peł­nienie funkcji kapłańskich) oraz próbowała przeformułować w taki sposób język własnej religii, aby uniknąć podkreślania męskich cech ,,Bóstwa”. Ta ostatnia prak­tyka ma niekiedy miejsce w katolickich klasztorach żeńskich Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, a przejawia się w ten sposób, że feministycznie zorien­towane siostry zastępują w swoich modlitwach np. słowo „Ojciec" bardziej neutralnymi „płciowo” formułami, ta­kimi jak: „Odwieczne Źródło Bytu” (Eternal Source of Being), bądź też nawet zwracają się bezpośrednio do sił o hipotetycznie żeńskim charakterze - np. do „Od­wiecznej Natury” czy „Matki Ziemi”.

Należy również podkreślić, że popularnym elemen­tem „Nowej Duchowości" jest wiara w reinkarnację, którą wielu badaczy uważa wręcz za jeden z centralnych motywów RNE. Przekonanie o tym, że po śmierci człowieka dusza będzie nadal wcielać się w inne ciała - ludzkie lub zwierzęce - jest charakterystyczne dla religii orientalnych i niewątpliwie przedostało się na Zachód dzięki wzrostowi zainteresowania buddyzmem czy hinduizmem. Jednak gwoli sprawiedliwości wypada dodać, iż doktryna o preegzystencji duszy - a więc jej istnieniu przed ciałem w Świecie Idealnym - oraz cze­kającym ją łańcuchu wcieleń nie jest na gruncie europej­skim niczym nowym ani wyjątkowym. Dość wspomnieć, że stanowiła ona pewnik w starożytnej Grecji, można ją było spotkać w poglądach pitagorejczyków i orfików, głosili ją tak znani filozofowie, jak Platon, Plotyn czy Porfiriusz. Naturalną praktyczną konsekwencją tego przekonania jest zdeklarowany wegetarianizm, a zatem odmowa jedzenia pokarmu pochodzącego z uboju zwie­rząt, który traktowany jest jako naruszający porządek kosmiczny akt przedwczesnego oddzielenia duszy od ciała zwierzęcia. Nie sposób więc nie zauważyć, iż liczni krytycy RNE dosyć nonszalancko traktują wegetarianizm jako obcy naszej kulturze wtręt o wyłącznie orientalnym pochodzeniu, zapominając, że większość słynnych postaci świata antycznego była również, z etycznych powodów, jaroszami.

Na koniec warto jeszcze zasygnalizować, że wśród poglądów kojarzonych niekiedy z RNE znajduje się przekonanie głoszące, iż tzw. latające talerze czy też niezidentyfikowane obiekty latające (UFO - Unidentified Flying Objectś) są to prawdziwe statki kosmiczne nawie­dzające Ziemie w celach badawczo-zwiadowczych. Zało­gi tych statków składają się z życzliwych kosmitów, którzy- zaniepokojeni stanem zanieczyszczenia natural­nego środowiska oraz niebezpieczeństwem nuklearnej zagłady - próbują interweniować w celu zmienienia tego - niekorzystnego dla całego Wszechświata - biegu rze­czy. Według zwolenników tej hipotezy, kosmici należący do cywilizacji pod każdym względem przewyższającej ziemską, wielokrotnie wcześniej przybywali na naszą planetę, oczyszczali ją po licznych katastrofach ekolo­gicznych, a równocześnie pomagali ludziom w niektórych - rzekomo niewytłumaczalnych bez przyjęcia hipotezy o ich bezpośredniej interwencji - przedsięwzięciach, takich jak choćby budowa piramid egipskich. „Ducho­wy” aspekt tej hipotezy ma się ujawniać w przekonaniu, iż dawniejsze wizyty kosmitów zostały przez ludzkość błędnie zinterpretowane w kategoriach religijnych, pod­czas gdy postaci takie jak Chrystus, Budda czy Mahomet to po prostu posiadający nad ziemianami przewagę technologiczną i intelektualną (a zatem mający możliwość czynienia „cudów") zatroskani goście z kosmosu. Pogląd ten nazywany jest niekiedy alienizmem (od ang. alien - obcy; w tym przypadku termin odnosi się do kosmity) i stanowi niezwykłe pomieszanie idei religijnych, nauko­wych i ekologicznych - co jest charakterystyczne dla niektórych odłamów RNE.

NOWA NAUKA

Potrzebne jest nam rozwijanie poczucia kos­micznej pełni i nowy sposób odnoszenia się do otaczającego nas świata. Musimy zrozumieć, że świat jest żywą istotą, która podtrzymuje nas i karmi, i za którą jesteśmy odpowiedzialni. Takie podejście do środowiska zakończy erę wyzysku natury.

Bede Griffiths OSB, Nowa wizja rzeczywistości

Jeśli za zmianami kontrkulturowymi jako ich duchowi ojcowie stały przede wszystkim takie postaci, jak Fryde­ryk Nietzsche, Karol Marks, Zygmunt Freud, Antonin Artaud, Wilhelm Reich, Aldous Huxley, Herbert Marcuse czy Hermann Hesse, to patronami przemian w nauce prowadzących do powstania nurtu określanego mianem „Nowego Paradygmatu" albo „Nowej Świadomości"- byli niewątpliwie tacy wybitni XX-wieczni badacze i teoretycy, jak fizycy - Werner Heisenberg, Niels Bohr, Robert Oppenheimer czy Erwin Schroedinger - biolog Pierre Teilhard de Chardin SJ oraz psycholog Carl Gustav Jung. Wszyscy ci uczeni nie tylko w decydujący sposób wpłynęli na pojawienie się w filozofii i naukach szczegółowych wielu nowych idei, ale równocześnie - choć raczej mimowolnie - oddziałali oni na wyobraź­nię licznych zwolenników i animatorów RNE. Nieprzy­padkowo ci ostatni przedstawiają postaci Heisenberga, Teilharda de Chardin czy Junga jako osoby, które w znaczący sposób wpłynęły na ich rozwój intelektualny i du­chowy.

Co łączyło tych uczonych? Wydaje się, że tym pomos­tem było przekonanie, iż nauka domaga się niezbędnego uzupełnienia o aspekt religijny czy - szerzej - duchowy, a także dostrzeganie niezbędności w jej obrębie prob­lematyki wartości, gdyż - jak pisał Capra:

Naukowcy, którzy uznają problem wartości za „nienauko­wy” i wierzą, że uda im się go pominąć, próbują dokonać rzeczy niemożliwej. Wszelka pozornie ,,wolna od wartości" analiza zjawisk społecznych opiera się na cichej akceptacji aktualnie obowiązującego systemu wartości stanowiącego au­tomatycznie podstawę doboru i interpretacji danych.

Pozytywną role rozwoju duchowego podkreślał psy­cholog i lekarz Carl Gustav Jung, który w przeciwień­stwie do Freuda nie widział w religii zjawiska przede wszystkim patologicznego - a wiec „powszechnej ner­wicy prześladowczej ludzkości” - ale dostrzegał jej fun­damentalne znaczenie dla rozwoju psychiki człowieka dojrzałego. Z kolei jezuita Pierre Teilhard de Chardin był twórcą oryginalnej koncepcji, w której rozumienie ewolucji Wszechświata nie ograniczało się tylko do jej ściśle fizykalnych aspektów, ale zostało uzupełnione o ponadnaturalny, religijny wymiar. Do ważnych mo­mentów tej koncepcji należało przekonanie o stałej obecności boskiej Opatrzności w procesie ewolucji oraz o istnieniu kosmicznego finału tego procesu. Zgodnie z propozycją Teilharda, Jezus Chrystus jest właśnie takim kosmicznym inicjatorem czy też koniecznym wa­runkiem początkowym zaistnienia Wszechświata („punkt Alfa ewolucji”) oraz jego celem i spełnieniem („punkt Omega ewolucji”). Szczególnie inspirujące dla wielu animatorów RNE okazało się jednak wyraźnie dostrzegalne w całym dorobku francuskiego jezuity przekonanie odrzucające dotychczasowe mechanistyczne rozumienie materii oraz pejoratywne nacechowanie stworzenia jako skażonego czy też niewzniosłego. Według autora Fenome­nu człowieka natura jako taka jest bowiem obdarzona boskim stemplem, a więc musi być potraktowana jako wręcz święta, zaś materia nie jest bezduszna, lecz ce­chuje się znacznym stopniem uduchowienia czy też spsychizowania.

Najważniejsza jednak rola w inspiracji „Nowej Nauki” przypadła wymienionym wcześniej fizykom. Ich wkład - także i w zaplecze RNE - polegał nie tylko na wprowadzeniu do nauki nowych poglądów na naturę rzeczywistości materialnej, ale może i przede wszystkim na tym, że większość z nich otwarcie interesowała się orientalnymi doktrynami religijnymi oraz uważała, iż bar­dziej niż zachodnie koncepcje filozoficzne nadają się one do opisu i interpretacji wyłaniającego się z nowej fizyki obrazu Wszechświata. Jak mówi o tym Fritjof Capra:

Werner Heisenberg wielokrotnie odwiedzał Indie, by i zafa­scynowany ich kulturą i odmiennością filozoficznych podstaw. Opowiadał mi później, jak bardzo pomogła mu świadomość, że istnieje cala kultura oparta na pojęciach, z którymi fizycy początkowo nie potrafili sobie poradzić: nietrwałość, względ­ność, wszechzwiązek zjawisk. To, co pojawiło się w fizy­ce kwantowej, było przecież istotą hinduizmu i buddyzmu. Mówiąc jeszcze szerzej - istotą wszelkiej myśli religijnej, oddzielonej dotychczas od nauki bardzo szeroką kreską (...) Niels Bohr doznał podobnych przeżyć w Chinach i doszedł do Wniosku, że filozofia chińska w zadziwiający sposób pokrywa się z jego własnymi ideami. Podobnie było z Erwinem Schroedingerem, zaś Robert Oppenheimer nauczył się nawet sanskrytu, by móc czytać w oryginale indyjską „księgę ksiąg” - Bhagavad Gitę.

Tak samo jednak, jak to było w przypadku idei irracjonalnych, te nowe poglądy naukowe były na tyle nowatorskie i odosobnione, że ich wpływ na życie spo­łeczne był przed drugą wojną światową stosunkowo ograniczony. Dopiero kiedy niemal równolegle z ruchem kontrkulturowym pojawiła się grupa uczonych próbują­cych wyrazić swoje radykalne poglądy przystępniejszym dla ogółu językiem - można było mówić o powstaniu nowego, znaczącego ruchu intelektualnego mającego wpływ nie tylko na profesjonalny świat uczonych, ale również na zwykłych ludzi przygotowanych już do re­cepcji tych idei poprzez oddziaływania kultury alter­natywnej. Najbardziej spektakularnym faktem w tej dziedzinie stało się wydanie w 1975 roku książki The Tao of Physics (Tao fizyki) austriackiego badacza Fritjofa Capry. Jak to wyjaśnia w innym miejscu, głównym powodem skłaniającym go do napisania tej książki była chęć zerwania ze swoistą schizofrenią, jaka panowała w jego dotychczasowym życiu. Otóż z jednej strony, Capra był fizykiem, prowadzącym badania empiryczne, jeżdżącym na kongresy naukowe, dyskutującym z naj­słynniejszymi kolegami po fachu i piszącym specjalis­tyczne artykuły naukowe. Z drugiej strony - był on nieodrodnym dzieckiem kontestacji: eksperymentował z LSD, interesował się Orientem i ezoteryką (do dzisiaj podkreśla swe związki z taoizmem i praktykuje tai chi), słuchał muzyki Johna Coltrane'a i Boba Dylana, po­dziwiał Johna Lennona i Angelę Davis, sypiał w parkach pod gołym niebem oraz podróżował autostopem. Kiedy jednak coraz częściej dochodziło do kolizji między jego oficjalnym oraz prywatnym „światopoglądem" - posta­nowił nie rezygnować z żadnego z nich, lecz je ze sobą

pogodzić. Tak powstało Tao fizyki. W książce tej Capra - wsparty „błogosławieństwem” samego Wernera Heisenberga - próbował w przystępny sposób wykazać, że istnieje zasadnicza zgodność między wizją świata wyła­niającą się z badań prowadzonych w ramach współczes­nej fizyki - która tu „symbolizowała” jego światopogląd oficjalny - a obrazem Kosmosu zawartym we wschodnich systemach religijnych, przede wszystkim w buddyzmie, taoizmie i hinduizmie - co reprezentowało jego „alter­natywne” przekonania.

Ogromny sukces tej książki (do 1990 roku sprzedano ponad 750 tysięcy egzemplarzy) zachęcił Caprę do na­pisania Punktu zwrotnego (Turning Point}, obszernej pub­likacji zaplanowanej jako rozwinięcie tez zawartych w Tao fizyki, a poświęconej zmianom zachodzącym w ob­rębie nie tylko nauk przyrodniczych, ale i humanistycz­nych oraz w obszarach tzw. życia codziennego. Wszyst­kie te zmiany miały się wspólnie składać na powstanie nowego obrazu świata, który powinien zastąpić prze­starzały i nieadekwatny system newtonowsko-kartezjański, dominujący w dotychczasowej nauce. Myśl przewod­nią całej książki stanowi przeświadczenie, iż „żyjemy na pograniczu epok” i że oto na naszych oczach dokonuje się zmiana:

filozofii i nauki, na której od serek lat opierał się rozwój cywilizacyjny Zachodu - zmiana sposobu uprawiania, nakreś­lania celów społecznej praxis, wreszcie życia codziennego.

Jako dowody na definitywne wyczerpanie się cywiliza­cji Zachodu Capra przedstawia takie fakty jak - między innymi - postępujące wyobcowanie jednostki, choroby cywilizacyjne (nerwice i psychozy, rak, choroby układu krążenia, samobójstwa), niesprawiedliwość społeczną i ekonomiczną, niesprawiedliwy ład międzynarodowy, niszczenie zasobów naturalnych Ziemi oraz zagrożenie nuklearne. Jeśli chodzi o to ostatnie, to według austriac­kiego fizyka:

Psychologiczne tło tego nuklearnego szaleństwa stanowią takie typowe cechy kultury patriarchalnej, jak nie znosząca sprzeciwu pewność siebie, dążenie do panowania i władzy, chorobliwa rywalizacja i obsesyjne pragnienie „wygrywania”.

W książce Capry zostały poddane radykalnej krytyce liczne „świętości” uważane dotychczas za niekwestiono­wane osiągnięcia kultury Zachodu, a więc: rewolucja naukowa, Oświecenie, rewolucja przemysłowa (datowa­na od wynalezienia przez Jamesa Watta maszyny paro­wej), mechanicyzm, wiara w nieograniczone możliwości nauki (scjentyzm), pokawałkowany obraz świata wyła­niający się z mechanistycznej fizyki, wiara w postęp, gigantyzm czy wreszcie upodobanie do „wielkości rze­czy” (to ostatnie sformułowanie pochodzi od Theodore'a Roszaka). Co więcej, Capra - a wraz z nim liczni zwolennicy tej nowej orientacji w nauce - poddaje druzgocącej krytyce post-średniowieczne chrześcijaństwo, które według nich doprowadziło - wespół z Newtonow­ską fizyką - do powstania wizji świata podobnego do „dobrze naoliwionej, sprawnie działającej maszyny”. To właśnie koncepcję Boga sterującego z zewnątrz Wszech­światem czyni Capra odpowiedzialną za postępującą de-sakralizację Kosmosu, odebranie naturze boskiego stem­pla oraz nagminne traktowanie jej przez zachodnich uczonych jako bezdusznego mechanizmu czy wręcz sto­su martwego żelastwa:

Samym zjawiskom fizycznym nie przypisywano żadnej boskości, przeto gdy rozwój nauki coraz bardziej utrudniał wiarę w takiego [monarchicznego, wyobrażonego na Newtonowską modłę] boga, wszelka boskość zniknęła w ogóle z naukowego światopoglądu, pozostawiając pustkę duchową, która stała się cechą charakterystyczną szerokiego nurtu naszej kultury. Filo­zoficzną podstawę tej sekularyzacji przyrody stanowił rozdział między duchem a materią.

Jak widać z powyższego cytatu, innym wielkim wi­nowajcą, który wraz z Newtonem miał doprowadzić do stworzenia zniekształconego i - co równie istotne - etycznie nagannego obrazu Kosmosu oraz człowieka jest w opinii Capry - Kartezjusz. Otóż austriacki fizyk twier­dzi, że to właśnie francuski filozof „stworzył metodę, która mówiła - jeśli pragniesz opisać jakieś skompliko­wane zjawisko, powinieneś rozebrać je na kawałki, opi­sać poszczególne części, a następnie ponownie złożyć w całość". Oznacza to niezbicie, że fundamentem takie­go podejścia było i jest nadal - „przeświadczenie, że części są pierwotne, a całość wtórna; że dynamika cało­ści wynika z własności części tejże całości”.

Capra uważa, że kulminacja tego światopoglądu na­stąpiła w epoce rozkwitu sowieckich łagrów oraz domi­nacji monopoli w gospodarce Stanów Zjednoczonych. Według austriackiego fizyka światopogląd ten jest w gruncie rzeczy „mechanicystycznym, odhumanizowa­nym utylitaryzmem (przyroda najpierw jako maszyna, potem jako przedmiot; człowiek najpierw jako obiekt, następnie jako rzecz)”.

Powołując się na koncepcję Sorokina dotyczącą cykli zmian, chińską doktrynę o przemienności pierwiastka męskiego i żeńskiego w przyrodzie - jin i jang - oraz przywoływane przez wielu autorów inne „konieczności dziejowe” (koniec ery Ryb, transformacja, sprzysiężenie Wodnika) - Capra twierdzi, iż znajdujemy się właśnie w „punkcie zwrotnym”. Nadszedł czas na powstanie nowego światopoglądu, który zastąpi ów nieadekwatny i przestarzały system wyrosły z biblijnego patriarchalizmu oraz mechanistycznej fizyki Newtona i dualistycznej filozofii Kartezjusza. Ten nowy światopogląd „będzie miał charakter głęboko ekologiczny, zgodny ze światopo­glądami dawnych kultur oraz zbieżny z pojęciami i teo­riami fizyki współczesnej”. Ta ostatnia zaś:

objawia nam zasadniczą jedność wszechświata. Mówi nam ona, że nie możemy świata rozebrać na najmniejsze, istniejące niezależnie jednostki. Wdzierając się coraz głębiej w materię stwierdzamy, że przyroda nie składa się z oddzielnych „cegie­łek", z których wszystko jest zbudowane, lecz jawi się nam ona jako skomplikowana sieć stosunków i zależności między różnymi częściami całości.

Według zwolenników tej nowej orientacji również i przyroda nieożywiona musi być w świetle ostatnich badań potraktowana nie tyle jako zorganizowany system martwych przedmiotów i procesów, ale jako siedlisko życia i inteligencji. Jak pisze Capra: „środowisko nie tylko jest żywe, ale również rozumne, podobnie jak my”, a przywołując słynną hipotezę Jamesa Lovelocka twierdzi wręcz: „Ziemia jest zatem systemem żywym; funkcjonuje nie j a k organizm, lecz naprawdę chyba jest organizmem - Gają, żywą istotą planetarną”. Inni zwolennicy „Nowego Paradygmatu" ujmują to bardzo podobnie:

To, co się dzieje w naszej świadomości, nie jest zasadniczo różne od tego, co dzieje się w przyrodzie. Porządek myśli i porządek materii są do siebie bardzo podobne. Przyroda jest więc w pewnym sensie żywa, żywa aż do głębi. I inteli­gentna.

Lub - jak to z darwinowskiej perspektywy ujął Gre-gory Bateson, jeden z najbardziej cenionych pionierów „Nowego Paradygmatu”:

Jeśli chcesz zrozumieć proces umysłowy, patrz na ewolucję biologiczną, i odwrotnie, jeśli chcesz zrozumieć ewolucję biologiczną, przyjrzyj się procesowi umysłowemu.

Zwolennicy zmian kulturowych poszukiwali dla tego nowego światopoglądu różnych punktów odniesienia. Według jednych „nowy paradygmat” powinien być „za­korzeniony w przeszłości” sprzed ery przemysłowej. Inni, jak Capra, sądzą, że najbardziej obiecujące idee można znaleźć w obrębie myśli orientalnej (buddyzm, taoizm, hinduizm), natomiast Roszak - co w kontekście zasadniczo alternatywnego, jeśli nie wręcz kontrkulturowego charakteru całego przedsięwzięcia może być nieco zaskakujące - poszukuje ich „wewnątrz dziedzictwa kultury zachodniej, na przykład w tradycji monastycznej średniowiecza i mistycyzmie chrześcijańskim Europy przedprzemysłowej”.

Warte podkreślenia jest również to, iż zarówno Capra, jak i inni badacze z tego kręgu uważają, że ideały kartezjańsko-newtonowskie przejawiają się nie tylko w światopoglądach czy nauce, ale również w praktyce życia codziennego oraz hierarchiach wartości wyznawa­nych przez przeciętnego mieszkańca Zachodu. Otóż jedną z ważniejszych dalekosiężnych konsekwencji do­tychczasowej nauki jest fakt, iż w naszej kulturze naj­bardziej cenione są antyekologiczne prace polegające na wytwarzaniu dóbr trwałych, takich jak drapacze chmur, samoloty ponaddźwiękowe, rakiety kosmiczne, głowice nuklearne, a także administracja związana z nowoczes­nymi technologiami. Równocześnie zaś raczej nisko ce­nione są prace określane jako entropijne - a wiec takie, których efekt łatwo ulega zniszczeniu lub zużyciu (pra­nie, gotowanie, sprzątanie, ogrodnictwo, uprawa ziemi). Według Capry w wysoko uprzemysłowionych państwach Zachodu zajęcia te powierza się najchętniej kobietom oraz mniejszościom etnicznym. Tymczasem z ekologicz­nej perspektywy „nowej nauki” to właśnie entropijne czynności mają specjalny walor dla kształtowania samoświadomych i odpowiedzialnych za losy Ziemi jedno­stek, zaś w większości tradycji religijnych stanowią one wzór dla osób, które chciałyby osiągnąć duchowe speł­nienie:

Mnisi buddyjscy uważają gotowanie, zajęcia ogrodnicze i sprzątanie za nieodłączną część swojej medytacji; również bardzo długie tradycje zajmowania się rolnictwem, pielęgniar­stwem i innymi rodzajami usług mają chrześcijańscy zakonnicy i zakonnice. Wydaje się, że duża wartość pracy entropijnej w tradycjach duchowych wywodzi się z ich głęboko ekologicz­nej świadomości. Wykonywanie zajęć powtarzanych wciąż na nowo pomaga uzmysłowić sobie naturalne cykle wzrostu i roz­kładu, narodzin i śmierci - dzięki czemu zaczynamy do­strzegać dynamiczny porządek wszechświata (...) Taka świa­domość ekologiczna gdzieś się zagubiła w naszej kulturze, gdzie za najwartościowszą uważa się pracę, dzięki której powstaje coś „nadzwyczajnego", coś, co wykracza poza po­rządek naturalny. Nic więc dziwnego, że z najwyżej przez nas cenionej pracy rodzą się przeważnie technologie i instytucje, które są skrajnie szkodliwe dla przyrodniczego i społecznego środowiska.

W miejsce szkodliwych dla natury i dewastujących ją twardych technologii” zwolennicy nowego paradygma­tu proponują odmienne technologie, zwane przez nich „miękkimi”,

...ponieważ ich oddziaływanie na środowisko jest poważnie ograniczone przez używanie odnawialnych zasobów oraz ciągłą recyrkulację materiałów. Przykładami tego typu technologii są miedzy innymi kolektory energii słonecznej, generatory wyko­rzystujące siłę wiatru, organiczna uprawa roli i hodowla, regio­nalna i lokalna produkcja spożywcza i przetwórstwo, cykliczny obieg odpadów produkcyjnych w przemyśle itp.

Pojawia się stworzone przez Schumachera pojęcie - ideał „małe jest piękne” oraz przekonanie, iż nauka i technologia powinny zmierzać w kierunku tego wszyst­kiego, co „organiczne, łagodne, niebrutalne, eleganckie i piękne”.

Reasumując, można powiedzieć, iż według zwolen­ników „Nowej Nauki” mamy do czynienia ze zbliżają­cym się zmierzchem patriarchatu i męskiej skali warto­ści oraz z końcem gospodarki opartej na dominującej roli paliw kopalnych (węgiel, ropa naftowa, uran). Znajduje­my się wszyscy w przededniu swoistego skoku ewolucyj­nego, w wyniku którego możliwości rasy ludzkiej znacz­nie się rozszerzą, zaś powstałe na gruzach starego porządku społeczeństwo oparte będzie nie na zasadach konkurencji i dominacji, lecz współpracy i równości. Jak to w swoim czasie ujął George Trevelyan, założyciel Wrekin Trust - organizacji uważanej za reprezentatywną dla ideałów Nowej Ery - na naszych oczach dobiega końca era racjonalistyczno-materialistycznego światopo­glądu, zaś wszechobecny chaos, stan kryzysu i pomiesza­nia wszystkich wartości - stanowią tylko chwilowy, ale też i konieczny przystanek na drodze do osiągnięcia „ostatecznego ładu”. Jesteśmy bowiem świadkami naro­dzin nowego rodzaju ludzkiego - Homo Mulier Noeticus - który łącząc w sobie osiągnięcia duchowe mężczyzn oraz - zwłaszcza - kobiet, będzie otwarty na przyjęcie nowych form poznania i funkcjonowania niedostępnych dla „zwykłego” Homo Sapiens.

NOWA PSYCHOLOGIA

Ty jesteś jeden i Ja jestem jeden. Jeden przez Jednego w Jednym.

Ibn `Arabi, Księga o podróży nocnej do najbardziej szlachetnego miejsca

Wielu komentatorów uważa, że znaczna ilość idei trak­towanych jako niezbywalny element RNE nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie pojawiła się nowa psychologia, która zaproponowała portret człowieka od­biegający od tego, do jakiego przyzwyczaiła nas dotych­czasowa myśl Zachodu. Pionierami tego nowego rozu­mienia człowieka byli Abraham Maslow, a więc uczony wiązany przede wszystkim z tzw. psychologią humanis­tyczną, oraz Anthony J. Sutich, który - ze względu na brak formalnego wykształcenia psychologicznego - okre­ślał samego siebie mianem „niezależnego terapeuty”. Obaj ci badacze doszli w latach sześćdziesiątych do wniosku, że oto pojawiła się konieczność powstania nowej orientacji psychologicznej, która zajmowałaby się duchowymi, mistycznymi i religijnymi aspektami funk­cjonowania człowieka, zapoznanymi, a wręcz lekceważo­nymi przez dotychczasową naukę. Zaproponowali oni, ta nowa orientacja nazwana była psychologią transhumanistyczną; na jej określenie przyjął się jednak inny termin - a mianowicie psychologia transpersonalna - podsunięty przez czeskiego psychiatrę, wsławionego badaniami nad LSD, Stanislava Grofa. Do najbardziej reprezentatywnych przedstawicieli tego kierunku zali­czani są - oprócz wymienionych wyżej badaczy - Daniel Goleman, Frances Yaughan, Roger Walsh, Charles Tart oraz, uważany za lidera transpersonalistów, twórca kon­cepcji „spektrum świadomości” - Ken Wilbcr. Psychologowie ci przeprowadzili radykalną krytykę psychologii zachodniej, a następnie sformułowali własne propozycje poprawy tego niekorzystnego stanu rzeczy.

Otóż według nich główną wadą większości dotych­czasowych ujęć psychiki było niedocenianie roli, jaką w ich obrębie przypisywano świadomości. Tradycyjnie bowiem nastawieni psychologowie i fizjologowie albo uważali świadomość za nie nadającą się do naukowego badania, albo też traktowali ją powierzchownie: twier­dzili, iż istnieje tylko jeden normalny stan świadomości - stan czuwania, zasadniczo uważany za „zdrowy” - oraz niewielka ilość „niewłaściwych” dla jej efektywnego funkcjonowania innych stanów, takich jak: sen fizjo­logiczny, stany pomroczne, psychotyczne, hipnagogiczne czy post-intoksykacyjne, które uznawane są za „nienor­malne” czy wręcz patologiczne. Takie ujęcie świadomo­ści jest według psychologów transpersonalnych całkowi­cie fałszywe.

Obiektem transpersonalncj krytyki stało się także zachodnie podejście do zdrowia psychicznego oraz do jakości życia. Według psychologów transpersonalnych główny nurt euroamerykańskicj nauki zainteresowania swe skupia przede wszystkim na tak zwanym statystycznym, w rzeczywistości nie istniejącym i „uśrednionym” we wszystkich przejawach swej psychiczności człowieku oraz na czymś, co można by określić jako najbardziej przeciętne postaci i aspekty jego funkcjonowania. In­nymi słowy, nurt ten koncentruje się na przeciętnym zdrowiu, przeciętnej efektywności i miernej jakości ży­cia. Równocześnie zachodnia psychologia rzadko podej­muje analizy oraz badania, które odnosiłyby się do stanów wyjątkowych, charakteryzujących się wzmożoną intelektualną, emocjonalną i wolicjonalną wrażliwością oraz intensyfikacją życia, stanów niezwykle wartościo­wych, określanych niekiedy (zgodnie z postulatem Ab­rahama Maslowa) jako doświadczenia szczytowe (peak experiences).

Ostatni wreszcie zarzut odnosiłby się do faktu lek­ceważenia przez zachodnią psychologię, bądź też ujmo­wania niemal wyłącznie w kategoriach psychopatologicznych - ogromnej i niesłychanie ważnej dziedziny aktywności oraz doświadczeń człowieka, które zwykło się określać jako religijne czy duchowe. Według psycho­logów transpersonalnych, istnieją liczne fakty i prze­słanki wskazujące na możliwość uprawiania psychologii o zasadniczo odmiennej od powyższej orientacji.

Po pierwsze więc, spora grupa badaczy i myślicieli o bardziej tradycyjnym podejściu zdała sobie sprawę z niewystarczalności dotychczasowego modelu i wyraziła to swoje przekonanie na wiele sposobów. W tym kontek­ście wymienia się najczęściej nazwiska Williama Jamesa, Wilhelma Reicha, Gordona Allporta, Ericha Fromma czy Carla Rogersa. Równocześnie w licznych koncepcjach psychologicznych zostały uwzględnione zapoznane du­chowe wymiary funkcjonowania człowieka - i te koncep­cje są traktowane przez psychologów transpersonalnych jako prekursorskie i inspirujące. Do takich właśnie prefiguracji transpersonalnego ujęcia psychiki zalicza się najczęściej: psychologię analityczną stworzoną przez Carla Gustava Junga (szczególnie zaś jego koncepcję nieświadomości kolektywnej, archetypów oraz procesu indywiduacji), Ottona Ranka koncepcję „wstrząsu naro­dzin”, zaproponowaną przez włoskiego psychologa Roberto Assagiolego „psychosyntezę” oraz niektóre idee rozwijane w obrębie psychologii humanistycznej i w ra­mach tzw. Ruchu Ludzkiego Potencjału (Human Potential Movement - najważniejsi przedstawiciele to: Jean Hous­ton, Michael Murphy, Fritz Pearls, Leonard Orr, Ab­raham Maslow, Carl Rogers).

Po drugie, w literaturze mistycznej i religijnej po­chodzącej z wszystkich czasów i kultur możemy natrafić na liczne relacje mówiące o osiągnięciu stanów „zmie­nionej świadomości”, o bezpośrednim kontakcie z Bo­giem czy też z „wyższym ja”, o urzeczywistnieniu swojej prawdziwej natury, wreszcie o bardziej zadowalających związkach z ludźmi oraz otaczającą naturą. Sama zaś świadomość jest w większości tych pism kategorią cen­tralną i nieredukowalną do żadnych prostszych postaci. Według psychologów transpersonalnych pisma mistycz­ne wskazują, że prawdziwe człowieczeństwo może dale­ko odbiegać od banalnej codzienności, zaś jego pod­stawowe charakterystyki (dokonane właśnie przez „oświeconych”, mędrców i świętych) są tak obiecujące, iż warto zająć się jego realizacją - nawet za cenę wystawienia się na ogromne trudności, niewygody i niebezpieczeństwa - niż nadal trwać w owym proklamowa­nym przez zachodnią psychologię średnim stanie prze­ciętnego zdrowia i jakości życia.

Wreszcie, po trzecie, chyba najlepszym prognosty­kiem dla tej nowej orientacji są, z jednej strony, em­piryczne badania nad różnymi technikami poszerzania świadomości (przede wszystkim badania nad „zmienio­nymi stanami świadomości” - Altered States of Conscious, w skrócie ASC - za pomocą środków farmakologicz­nych); z drugiej zaś strony - rozpowszechnienie się na Zachodzie wschodnich technik medytacyjnych i coraz liczniejsza rzesza jej adeptów, także wśród ideologów orientacji transpersonalnej.

Tak więc, zdaniem zwolenników orientacji transper­sonalnej, pojawiły się warunki umożliwiające powstanie swoistego odpowiednika proklamowanej przez Aldousa Huxleya filozofii wieczystej (bądź też jednego z jej składników) - a mianowicie - „wieczystej psychologii". Jej celem byłoby określanie oraz badanie warunków kontaktu człowieka z transcendencją oraz poszukiwanie optymalnych sposobów tego kontaktu. Jak piszą autorzy jednego z głównych manifestów tej nowej psychologii, stawia sobie ona za cel

...poszerzenie obszaru dociekań psychologicznych, tak aby uwzględnić badania nad optymalnym zdrowiem psychicznym oraz wysoką jakością życia (czy też dobrostanem - well-being). Uznaje ona możliwość doświadczania szerokiego zakresu sta­nów świadomości. W niektórych z nich tożsamość może wy­kroczyć poza zwykłe ograniczenia ego i osobowości.

Głównymi źródłami informacji są dla psychologów transpersonalnych różnorodne „techniki” poszerzania świadomości, takie jak choćby: joga, zeń, szamańskie praktyki ekstatyczne i transowe oraz wszelkie odmiany kontemplacji i medytacji. Psychologowie transpersonalni zdają sobie sprawę ze złożoności i uwikłania tych „tech­nik” oraz twierdzą, iż osiągnięcie wartościowych, ducho­wych rezultatów trwać może dziesiątki lat i wymaga niekiedy niezwykłej determinacji oraz poświęcenia.

Konkluzje płynące z lektury literatury mądrościowej oraz mistycznej - wespół z analizą praktyk duchowych - doprowadziły psychologów transpersonalnych do wnio­sków całkowicie odmiennych od tych, które w odniesie­niu do świadomości sformułowała zachodnia nauka. Otóż według nich:

(1) nasz codzienny stan świadomości jest nader niedoskonały, (2) istnieje wielość stanów świadomości, w tym prawdziwie „wyższe” jej stany, (3) owe wyższe stany są osiągalne za pomocą treningu, lecz (4) werbalna komunikacja tych stanów jest z konieczności ograniczona.

Te wyższe stany świadomości - nazywane transpersonalnymi - mogą być określone jako: 1. niewysłowione („doświadczenie jest tak potężne i tak różne od zwyk­łych przeżyć, że stawia opór jakiemukolwiek opisowi”); 2. noetyczne, co odnosi się do wzrostu jasności i rozu­mienia - bowiem ci, którzy doświadczyli stanów trans­personalnych, często stwierdzają, że dzięki nim lepiej zrozumieli jakiś fragment rzeczywistości, także ducho­wej; 3. zmieniające percepcję czasu i przestrzeni; 4. ujaw­niające całościową, zintegrowaną naturę Wszechświata oraz jedność z nim doświadczającej jednostki, i wreszcie 5. intensywnie pozytywne emocjonalnie, włączając w to przekonanie o doskonałości Wszechświata.

Wyższe stany świadomości są rozumiane jako zawiera­jące wszystkie właściwości i możliwości niższych stanów, plus pewne dodatkowe zdolności. Dążenie do wyższych poziomów świadomości motywowane jest chęcią wyzwo­lenia się z tyranii naszego codziennego stanu umysłu, który jest stanem niewłaściwym, wręcz upośledzonym. We wschodnich systemach mistycznych nazywany jest on „maja” - co oznacza „ułudę”, bądź też „iluzję”. Główne powody tego pierwotnego zniewolenia są okreś­lone za pomocą pojęć „uwarunkowania” i „przywiązania”. Otóż, według psychologów transpersonalnych - i w zgodzie z ich najczęściej buddyjskimi nauczycielami - większość z nas znajduje się w niewoli naszych pragnień, pożądań, nastawień oraz mniemań.

Jesteśmy jednak „przywiązani” nie tylko do okreś­lonego obrazu siebie, stanu posiadania, stylu życia czy przyjemności, ale również do rzeczy przykrych, takich jak cierpienie czy poczucie własnej niskiej wartości. Te przywiązania są wprawdzie odpowiedzialne za istnienie naszej w miarę stałej „osobowości”, ale - w głębszym sensie - są one, wraz z tą osobowością, przyczyną naszego fatalnego samopoczucia, szamotania się z włas­nym życiem, stanu całkowitego zniewolenia. Według psychologów transpersonalnych istnieje jednak wyjście czy też ucieczka z tego zaklętego kręgu „narodzin i śmierci” - a więc pogoni za ulotnymi przyjemnościami oraz lęku przed bólem i cierpieniem - z tym, że różni się ono zasadniczo od wyjść proponowanych przez kla­syczną, zachodnią psychologię.

Otóż, zgodnie z tradycyjnymi receptami uczonych, zdrowie psychiczne możemy odzyskać poprzez modyfi­kacje czy też korekty chorej osobowości. Większość szkół terapeutycznych hołdujących temu podejściu sta­wia sobie za zadanie zmianę osobowości pacjenta w taki sposób, aby porzucił on nawyki i emocje nieprzystosowawcze czy patogennne, natomiast utrwalił bądź też wy­pracował zachowania, emocje czy tendencje użyteczne, adaptacyjne, sprzyjające funkcjonowaniu akceptowanemu przez społeczeństwo. Równocześnie sama konieczność posiadania określonych dążności, potrzeb, nastawień czy cech charakteru - nie jest w ogóle dyskutowana w obrę­bie tej orientacji teoretycznej i psychoterapeutycznej.

Istota podejścia transpersonalnego sprowadza się na­tomiast do tezy, iż zdrowie psychiczne polega nie tyle na modyfikacji niewłaściwej czy chorej osobowości, ile na jej porzucaniu i przekroczeniu (detachment, disidentification, transcendence). W przeciwieństwie zatem do większości kierunków współczesnej psychologii (także i psychologii humanistycznej) przedstawiciele nurtu transpersonalnego za podstawowy cel człowieka uznają nie tyle rozwój, samorealizację czy też samoaktualizację (których istotnym składnikiem byłoby wzbogacanie i stabilizowanie osobowości), ale raczej ciągle porzucanie i przekraczanie jednostkowych procesów psychicznych oraz - i niejako tym samym - wchodzenie w kontakt z transcendencją. Sama zaś transcendencja rozumiana jest w tekstach transpersonalnych raz jako jakaś zewnę­trzna zasada, bardzo przypominająca to, co w tradycjach teistycznych określano mianem „Boga”, raz znowu (i znacznie częściej) traktowana jest - zgodnie z licz­nymi doktrynami orientalnymi - jako najgłębsza zasada człowieczeństwa, „dno duszy”, to, co „boskie w człowie­ku”, ale ostatecznie z jego psychiką identyczne i toż­same. Jednak ta identyczność czy też tożsamość realizuje się nie na poziomie indywidualnej i subiektywnej psychi­ki (czy osobowości), ale wykracza poza nią i zostaje osiągnięta w strefie ponadindywidualnej i pozaosobowej, jeszcze przez Junga określonej jako „nieświadomość ko­lektywna” lub też „zbiorowa”, a przez Huxleya okreś­lana jako , Antypody Umysłu” czy „Umysł-Jako-Całość” (Mind-at-Large).

Najbardziej znana transpersonalna teoria ludzkiej psy­chiki została stworzona przez czeskiego psychiatrę dzia­łającego w USA - Stanislava Grofa. Ta niezwykle kon­trowersyjna koncepcja, zwana niekiedy „kartografią ludzkiej nieświadomości”, była w całości oparta na bada­niach połączonych z użyciem LSD. Już we wstępie do książki prezentującej wyniki tych badań Grof pisze, iż mimo obaw i wątpliwości postanowił jednak zaprezen­tować swoje osiągnięcia szerszej publiczności, a to dla tego, że zgadzają się one z jednej strony z psychologicz­nymi ideami Junga, Ranka, Maslowa i Assagiolego, zaś i drugiej - pokrywają się z twierdzeniami znanymi z pism mistycznych wszystkich czasów i kultur. Istota koncepcji Grofa sprowadza się do tego, co opisał już Huxley w Drzwiach percepcji: na strukturę ludzkiej psy­chiki składają się liczne sfery czy też obszary duchowe, z których istnienia zwykły człowiek często nie zdaje sobie sprawy. Część z tych „ukrytych światów” była już penetrowana w ramach innych koncepcji psychologicz­nych! jednak Grof nadał „podziemnym strefom umysłu” nieco inny, bardziej mistyczny sens. Ukryte światy psy­chiczne dzielą się bowiem na personalne, czyli osobowe, a więc odnoszące się do historii życia danej jednostki, związane z jej dzieciństwiem i okolicznościami narodzin - oraz transpersonalne, czyli ponadosobowe, odnoszące się do tych wszystkich sytuacji, w których tożsamość jednostki wykracza poza ograniczenia czasu i przestrze­ni, zaś jej świadomość osiąga nie znane dotychczas perspektywy oraz ulega gwałtownemu rozszerzeniu. Jed­nostki, które doświadczają wydarzeń ze stref transper­sonalnych, potrafią spontanicznie wytwarzać opowieści mityczne, rozumieją uniwersalne symbole (kabała, tarot) czy wreszcie aktywizują niezwykle energetyczne fragmenty swojej psychiki (obudzenie tzw. energii wę­żowej - kundalini). Najgłębszą sferą psychiki, jej swois­tymi antypodami są: Ponad- i Poza- Kosmiczna Pustka (Supra- and Meta-Cosmic Void) oraz Uniwersalny Umysł (Universal Mind). Osoby doświadczające kontaktu z tą strefą psychiki najczęściej zaznają głębokiego ukojenia i uspokojenia, odczuwają jedność z Wszechświatem lub Absolutem oraz twierdzą, iż ich najistotniejsze pytania i kłopoty życiowe zostały w zadziwiający sposób roz­wiązane i unieważnione. Według Grofa, istotnym i, co ważniejsze, trwałym ubocznym efektem tego finalnego przeżycia jest to, że nieważne, jak bardzo negatywny czy obojętny byt wcześnie] stosunek takie] osoby do prob­lemów religijnych, kwestii istnienia Boga i spraw ostate­cznych - to po zaznaniu głębokiego doświadczenia transpersonalnego najczęściej zaczyna się ona głęboko interesować sprawami religijnymi, praktykuje jakąś for­mę ascezy czy medytacji, a zazwyczaj na stale wiąże się z określonym kościołem lub formalną grupą wyznaniową”.

PODSUMOWANIE: A WIĘC CO TO JEST „NEW AGE”?

Jeśli w takim ujęciu obraz stanie się bardziej zamazany zamiast stać się wyraźniejszym, bę­dzie to częścią prawdy o badanym przedmiocie.

Hans Jonas, Religia gnozy

Zbliżamy się już do końca naszych rozważań, a cały czas nie bardzo wiadomo, co to jest RNE. Sytuacja taka nie powinna jednak wcale zaskakiwać, szczególnie jeśli weź­miemy pod uwagę - o czym już była mowa na początku - że mamy do czynienia ze zjawiskiem nieomal amor­ficznym, o nieostrych brzegach, wymykającym się trady­cyjnym formułom pojęciowym. Co więcej, zjawisko to bywa zazwyczaj opisywane niekompetentnie, często wręcz stronniczo, a o jakości jego opisu decydują nie tylko względy merytoryczne, ale i nierzadko ideologiczne sym­patie poszczególnych badaczy. Przyszedł jednak teraz dogodny moment, kiedy wypadałoby dokonać próby przy­najmniej częściowego uchwycenia istoty fenomenu No­wej Ery. Jest to sprawa podstawowa, bowiem nazbyt często okazuje się - o czym poucza literatura przedmiotu - że za „New Age” równie dobrze może być uznane wszystko to, o czym mówiliśmy na poprzednich stronach, jak i żadna z tych rzeczy. Jak to w ogóle jest możliwe?

Otóż cały problem polega na dotkliwym braku traf­nego, adekwatnego kryterium, które byłoby pomocne - jeśli już nie rozstrzygające - w kwalifikacji dowolnego faktu kulturowego jako przynależnego do RNE bądź wykluczonego z takiej przynależności. Wygląda na to, że ciężar odpowiedzialności za sformułowanie takiego kry­terium spoczywa raczej na obserwatorach i krytykach poczynań RNE niż na jego sympatykach i zwolennikach, ci ostatni bowiem najwyraźniej nie dążą do osiągnięcia jednomyślności czy choćby elementarnej spójności. Ro­bienie z tego zarzutu byłoby jednak słuszne tylko wtedy, gdyby, po pierwsze, zwolennicy „Wodnika" hołdowali zasadom logicznym wywodzącym się jeszcze ze starożyt­nej Grecji - których to zasad chyba nie darzą specjalną sympatią - po drugie zaś, gdyby RNE był centralnie sterowany i w związku z tym posiadał specjalną instancję kontrolującą poglądy swych członków. Wszystko jednak wskazuje na to, że nic takiego nie ma miejsca, a struk­tura ruchu - jeśli w ogóle można o niej mówić - jest więcej niż luźna, poszczególne agendy i organizacje są od siebie niezależne (a niekiedy zdają się ze sobą konkurować), zaś precyzyjnie wyartykułowany „kate­chizm” RNE po prostu nie istnieje.

Trzeba przyznać, że tak niejasna sytuacja utrudnia życie każdemu, kto chciałby jednoznacznie określić, jakie poglądy są typowe dla „New Age”. Jak więc z niej wybrnąć? (A od razu należy chyba oddalić - jako zbyt uproszczoną - propozycję, zgodnie z którą termin „No­wa Era” miałby się odnosić wyłącznie do nadchodzącej epoki astrologicznej - owej „Ery Wodnika” - kiedy przed człowiekiem powinny się rzekomo pojawić nowe, fascynujące możliwości materialne i duchowe. Zgodnie z tym rozumieniem każdy, kto odrzucałby ten astro­logiczny punkt wyjścia, nie byłby zwolennikiem RNE. Z dotychczasowych rozważań chyba dosyć wyraźnie wynika, że taki punkt widzenia byłby jednak zbyt jedno­stronny, przesadnie trzymałby się „litery” z pominię­ciem „ducha” - a równocześnie usuwałby poza nawias ruchu wiele osób, organizacji i idei, które - jak pod­powiada intuicja - stanowczo powinny znaleźć się w jego obrębie.)

Wydaje się więc, że sensownym wyjściem będzie przedstawienie własnej propozycji ustosunkowania się do omówionego dotychczas materiału. Propozycja ta powinna nie tylko pozwolić na każdorazowe zakwalifiko­wanie jakiegoś zjawiska kulturowego w obręb RNE bądź też wykluczyć takie przyporządkowanie, ale jeszcze do­datkowo pomóc w lepszym zrozumieniu niektórych do­tychczas niezrozumiałych zjawisk z tego kręgu. Otóż wydaje się, że dotychczasowa wiedza na temat RNE upoważnia do przekonania, iż możliwe są dwa pod­stawowe jego rozumienia. Pierwsze z nich byłoby sto­sunkowo szerokim i aksjologicznie neutralnym ujęciem interesującego nas zjawiska - z pewnym jednak od­cieniem szacunku i sympatii, przynajmniej dla zaawan­sowanych postaci tego ruchu; drugie zaś byłoby o wiele węższe i w swej ocenie zdecydowanie bardziej krytyczne czy wręcz negatywne.

I. Istota pierwszej propozycji sprowadza się do tego, że RNE traktujemy szeroko jako zjawisko złożone, wewnętrznie zróżnicowane i, co najważniejsze, wielo­płaszczyznowe. Dla zilustrowania tej wielopiętrowości przydatne będzie, funkcjonujące już gdzieniegdzie, roz­różnienie - „Wysokiej Nowej Ery” oraz „Niskiej, Okul­tystycznej Nowej Ery”. Należy podkreślić, że obydwa człony tego rozróżnienia powinny być rozumiane jako znacznie oddalone od siebie bieguny, stanowiące ramy czy też granice dla rozpościerającego się między nimi continuum, które jest swoistym obszarem pośrednim, składającym się z kolei ze sporej ilości „stopni” czy też „pięter”, położonych bliżej bądź dalej od każdego z wy­różnionych krańców. Którędy mógłby przebiegać po­dział?

A. Terminem „Niska, Okultystyczna Nowa Era” moż­na zasadnie określać wszystkie przedsięwzięcia nasta­wione raczej na masowy odbiór oraz charakteryzujące się zasadniczo rynkową czy też komercyjną perspektywą. Podstawowe kryteria decydujące o wyborze takich czy innych przedmiotów, technik, publikacji oraz usług, które powinny być dalej lansowane i promowane, są - w ramach tej orientacji - związane bezpośrednio z możliwością osiągnięcia maksymalnego zysku. Równo­cześnie ta popularna wersja ideologii „New Age” cechu­je się znacznym irracjonalizmem oraz fundamentalnie magiczno-okultystyczną i/lub parapsychologiczną orien­tacją. Chodzi tu o to, że w ramach oferty tej wersji RNE przeważają uproszczone oraz przystosowane do potrzeb rynku postaci rozbudowanych tradycji duchowych i ezo­terycznych. Tak więc wśród dominujących propozycji mamy tutaj swoiste „spektrum parapsychologiczno-magiczno-okultystyczne”, gdzie zgodnie współistnieją obok siebie „cudowne” kryształy, magiczne talizmany i amu­lety, różnego rodzaju horoskopy i techniki wróżbiarskie (tarot, kabała, numerologia, I-Ching - przede wszystkim w swych najbardziej uproszczonych wersjach, na przy­kład telefonicznych czy gazetowych), mniej lub bardziej naiwne - ewentualnie szarlatańskie - techniki lecznicze oraz psychoterapeutyczne, praktyki doskonalenia umys­łu i podnoszenia efektywności.

Ważne jest tutaj, że te oferowane techniki są za­zwyczaj dobierane w taki sposób, aby czynnikiem jedno­czącym były:

Wyróżniającymi momentami są w tym przypadku:

Wydaje się również, że w tej swojej wersji RNE nie­zwykle rzadko angażuje się w poważniejsze przedsięwzię­cia polityczne, ekologiczne czy feministyczne. Tak więc charakterystycznymi cechami propozycji z tego kręgu są: płytkość i naiwność, znaczne ubóstwo intelektualne, zróż­nicowana jakościowo oferta oraz brak wewnętrznej spójno­ści (eklektyzm). Tutaj też często pojawia się charakterys­tyczna, bełkotliwo-okultystyczna retoryka, gdzie roi się od sformułowań o pseudomistycznym charakterze, odwołują­cych się do: „planów astralnych”, „kosmicznych praw”, „duchowych mocy”, „nauczycieli z innych wymiarów”, „avatarów i guru” czy „wewnętrznych przewodników”.

B. Wersja elitarna - „Wysoka Nowa Era” czy też „Wodnik Naukowy” - cechuje się przede wszystkim znacznie wyższym poziomem intelektualnym oraz sporą samoświadomością. Zasadniczym celem przedsięwzięć realizowanych w ramach tej wersji RNE jest nie tyle sprzedaż jakiegokolwiek produktu, ile raczej doprowa­dzenie do całościowej transformacji kulturowej czy też rewolucji paradygmatycznej - z dalekosiężnymi, global­nymi konsekwencjami. Otóż, zgodnie z tym zamysłem, w wyniku owej przemiany powinien powstać nowy świa­topogląd oddziałujący na większość sfer życia codzien­nego, mody i obyczaju, nauki i sztuki, technologii, polityki oraz edukacji. Wyróżniającymi cechami takiej „Wysokiej Nowej Ery” są między innymi: ekologiczno-feministyczna orientacja, język przekazu odwołujący się do osiągnięć „nowej nauki” i frazeologii religii oriental­nych oraz swoisty filozoficzny polor czy też intelektual­ne wyrobienie. Innym ważnym momentem, o którym należy tu koniecznie wspomnieć, jest fakt, iż podstawo­wa motywacja najwybitniejszych postaci z tego kręgu rzadko posiada wyłącznie finansowy charakter. W rze­czywistości punktem wyjścia - przynajmniej na pozio­mie deklaracji - ich aktywności powinna być wyraźna świadomość kryzysu, troska o Wszechświat, Ziemię, jej mieszkańców, naturalne środowisko oraz chęć przeciw­działania spodziewanej katastrofie poprzez rozwiązanie licznych problemów wyłaniających się przed zdespero­waną ludzkością.

Zgodnie zatem z przedstawianą tu propozycją RNE już w całości zawiera w sobie wszystkie te idee kulturo­we, które mieszczą się w obszarze zawartym między tymi dwoma wyróżnionymi biegunami. Gdyby zatem zgodzić się na powyższy podział, wtedy jako przyna­leżne do tak szeroko rozumianego nurtu „New Age” określilibyśmy takie ruchy, trendy, pomysły, przedsię­wzięcia, projekty i publikacje, które wywodzą się właś­nie z różnych form irracjonalizmu, kontrkultury, nowej nauki, nowej duchowości oraz nowej psychologii, i przy­bierają różne kształty oraz postaci organizacyjne. Najważ­niejszym wspólnym, obecnym w nich momentem jest radykalny sprzeciw wobec równie szeroko potraktowanej cywilizacji Zachodu oraz wiara w to, że właśnie teraz nadszedł odpowiedni czas na radykalną przemianę.

Krytyka całości bądź wielu aspektów dotychczasowej cywilizacji europejskiej dotyczy przede wszystkim newtonowsko-kartezjańskiego światopoglądu oraz pochod­nych wobec niego: nauki i technologii, biblijnego patriarchalizmu, kultu racjonalności oraz represjonowania natury, „kobiecości” i seksualizmu. Krytyka ta odnosi się również do tych aspektów kultury Zachodu, w któ­rych w najbardziej spektakularny sposób ujawniają się jej anty-ekologiczne i mechanistyczne cechy. Odrzucane więc są pospołu: atomistyczna i zdominowana przez farmakologię medycyna, oparta na paliwach kopalnych gospodarka, utylitarna psychologia i psychoterapia, ma­terializm społeczeństw dobrobytu, niewrażliwość na in­nych oraz wynikająca z tego wszystkiego wszechogar­niająca pustka duchowa.

Ważnym elementem RNE jest równocześnie wiara, że oto znajdujemy się w momencie przemiany, gdyż cywi­lizacja oparta na dotychczasowych założeniach wyczer­pała swoje twórcze możliwości:

W sercu nowiny New Age mieści się przekonanie, ze ludz­kość zawisła pomiędzy dwiema epokami czy „erami”. Tak wiec RNE jako trend kulturowy zasadza się w naszym kolektywnym, subiektywnym wrażeniu kryzysu. Ludziom wspólne jest od­czucie, że ludzkość stoi na rozdrożu, że kondycja człowieka znalazła się w stanie beznadziejnym. Lecz zamiast rozpaczy zwolennicy New Age ogłaszają swą nadzieje, że jesteśmy na krawędzi przemian, które dokonają transformacji społecznej, transformacji naszego zachowania i samej naszej natury.

Zasadniczym celem RNE jest jednak nie tyle od­rzucenie całego dorobku cywilizacji zachodniej, ile ra­czej uzupełnienie tego wszystkiego, co \v niej wartoś­ciowe, o elementy dotychczas represjonowane, pomijane lub lekceważone. Zgodnie bowiem z diagnozami formu­łowanymi w kręgach RNE dotychczasowa kultura Za­chodu cechuje się sporą jednostronnością, która wpraw­dzie przyniosła znaczące sukcesy na wielu płaszczyznach (technologia, nauka, organizacja i administracja, ekspan­sja kulturowa), ale równocześnie doprowadziła do wielu nierozwiązywalnych problemów i stanu chronicznego kryzysu. Liczni myśliciele z kręgów szeroko rozumiane­go RNE podkreślają bowiem, że jeśli Wszechświat jest - zgodnie z tezą wybitnego średniowiecznego filozofa, Mikołaja z Kuzy - jednością przeciwieństw (coicidento oppositorum), swoistą „Całością”, to zachodnia cywiliza­cja doprowadziła do nadmiernego, wręcz chorobliwego wyeksponowania i rozwoju pewnych tylko aspektów tejże „Całości”, spychając równocześnie inne, niemniej ważne jej fragmenty poza nawias oficjalnej kultury jako niegodziwe, marne, zagrażające czy też zakazane. We­dług zwolenników nowego światopoglądu takie podej­ście nie tylko wypacza naturę samej rzeczywistości, ale i nieuchronnie musi skończyć się fiaskiem. Zatem RNE stawia sobie za zadanie uzupełnienie takiej jednostron­nej orientacji Zachodu o te odrzucone i niedoceniane elementy.

Można tu przytoczyć kilka znamiennych przykładów. Tak więc charakterystyczną cechą znacznej części alter­natywnych propozycji z kręgów szeroko rozumianego RNE jest na przykład sugestia domagająca się uzupeł­nienia duchowości o aspekt cielesny. Jeżeli bowiem prawdziwe jest stwierdzenie, że człowiek jest jednością psychofizyczną, to termin „duchowość” powinien w ja­kiejś mierze uwzględniać również i jego „cielesność”, powinien zakładać jakiś stopień dbałości o ciało, do­świadczania rzeczywistości poprzez ciało, dzięki ciału czy też w cielesnej perspektywie. Nasza kultura cecho­wała się dotychczas znaczną ostrożnością w tym wzglę­dzie, a „cielesność” we wszystkich swych przejawach nie miała właściwie żadnego dostępu do sfery ducha. Taka postawa wynikała na równi z ideałów platonizmu i chrześcijaństwa: związki między „ciałem” a „duszą” były w obu tych systemach albo w ogóle nie dostrzega­ne, albo też całkowicie negatywne; ciało w przeciwieńs­twie do „chętnego ducha” było albo „mdłe”, albo też było jego więzieniem, natomiast dusza pokutowała w nim za swe uprzednie winy. Epitet „cielesny” aż nazbyt często znaczył dotychczas „niższy”, „wstydliwy”, „grzeszny” - czy w końcu „gorszy”. Natomiast od czasów beatników, poprzez kontrkulturę, jazz i rock, rewolucję seksualną, psychoterapeutyczne propozycje Reicha i wielu innych innowatorów z jego kręgu, mamy do czynienia ze stałym, niekiedy wręcz zachłannym, procesem przywracania ciała kulturze i odzyskiwania go dla sfery ducha. Dwa najczęstsze w obrębie RNE rozu­mienia duchowości „poprzez” cielesność odwołują się do seksualizmu oraz związku z Ziemią i Kosmosem. O obydwu pisze w typowy sposób nauczycielka kojarzo­na często z New Age - a mianowicie Shakti Gawain. Mówi ona o tym następująco:

Nasza energia duchowa jest całkowicie i blisko związana z energią seksualną, która ma związek z sercem i miłością oraz siłą życiową. Umiejętność wyrażania miłości poprzez seks jest prawdopodobnie jednym z najważniejszych doświadczeń Boga, jakie istnieje, ponieważ jest to jedyne doświadczenie, które może poprowadzić nas przez wszystkie nasze najgłębsze, najciemniejsze miejsca ku całkowitemu spełnieniu tego, czym jesteśmy.

Jeżeli chodzi o Ziemię, to Shakti Gawain tylko na swój sposób oddaje to, co jest obecne zarówno w pis­mach Teilharda de Chardin, hipotezie Gaji - Lovelocka czy w wielu innych tekstach z kręgów alternatywnych, inspirowanych kulturami plemiennymi, panteizmem i fi­zyką współczesną:

Inne ważne fizyczne połączenie z Bogiem to połączenie poprzez ziemię, następny przejaw naszej fizycznej postaci: matkę wszystkich fizycznych form (...) To, co pomoże ci połączyć się ze swym ciałem i ziemią, będzie także łącznikiem z kreatywną siłą życiową.

W nieco bardziej uniwersalny sposób, łącząc w swej wypowiedzi wątki „kosmiczne” i „cielesne”, ujmuje obie te sprawy Matthew Fox, kiedy to w odniesieniu do tradycyjnej teologii opartej na pojęciu grzechu pierwo­rodnego formułuje pełne żalu zastrzeżenia. To wszystko, co jest przez tradycyjną teologię pomijane bądź też odrzucane, powinno być - według Matthew Foxa - ko­niecznie uwzględnione w kształtującej się dopiero, no­wej wizji Wszechświata oraz człowieczeństwa:

Duchowość upadku/odkupienia nie naucza swoich wyznaw­ców o Nowym Stworzeniu, o twórczym życiu, o czynieniu sprawiedliwości i zmianach społecznych, o Erosie, zabawie, przyjemności oraz Bogu rozkoszy. Nie naucza również miłości do ziemi lub troski o kosmos i do tego stopnia boi się namiętności, że nie słyszy namiętnego błagania anawim, tych najniżej postawionych w historii ludzkości. Ten sam strach przed namiętnością nie pozwala jej pomóc kochankom w świę­towaniu ich przeżyć jako duchowych i mistycznych. Tradycja ta nie jest także przyjazna artystom, prorokom, plemionom Indian amerykańskich oraz kobietom.

Do tego ostatniego wątku nawiązuje Riane Eisler, która domaga się uzupełnienia dominującej dotychczas męskości o aspekt kobiecy:

Jestem przekonana, że wyparcie się kontaktu z aspektem Matki, żeńskim aspektem boskości, jest jedną z głównych przeszkód w osiągnięciu tego znaczącego i spełniającego oso­bistego związku nie tylko z boskością, ale z każdym innym człowiekiem (...) Utrata matczynego wymiaru bóstwa odbija się na społeczeństwie dominacji, w którym nastąpiło przytę­pienie empatii, troski, odrzucenie istnienia strony kobiecej w mężczyznach oraz pojawiła się pogarda dla kobiet i kobie­cości.

W sferze „psyche” i „intelektu” często pojawia się sugestia uzupełnienia dominującej dotychczas racjonal­ności o nieracjonalne - lub ponad-racjonalne - procesy psychiczne. Gloryfikuje się więc intuicję, uczucia, po­znanie mistyczne, parapsychologiczne właściwości umy­słu. Wskazuje się na istnienie ogromnej ilości stanów świadomości, z którymi jednostka może wejść w kon­takt. Postuluje się uzupełnienie indywidualnej tożsamo­ści - która w naszej kulturze oparta jest na wierze w istnienie osobowej duszy, świadomego umysłu i od­rębnego „ja” oraz ciała „na stałe' przyporządkowanego jednostce - o jeszcze inne możliwe wymiary, a mianowi­cie nieświadomość osobistą i kolektywną, hipotetyczne uprzednie wcielenia, wszystkie istoty czujące, całą Na­turę - a w końcu Wszechświat. Kładzie się silny nacisk na ukryte możliwości tkwiące w człowieku oraz na korzyści płynące z docierania do tego niewykorzystanego potencjału. Przywołuje się teorie i doktryny głoszące, iż wysoką efektywność można osiągnąć nie tylko poprzez odwoływanie się do pragmatyki i racjonalizmu: według adeptów licznych szkól ezoterycznych istnieje wiele równoprawnych sposobów zdążania do celu, a wśród nich magia, okultyzm, religie orientalne oraz techniki samo­doskonalenia, psychologia transpersonalna czy ezoterycz­ne tradycje duchowe.

Nie sposób wreszcie nie wspomnieć o kilku sprawach podstawowych: otóż wiele propozycji z kręgów RNE odrzuca atomizm, monoteizm, antropocentryzm oraz personalizm. W zamian za to postuluje podejście holis­tyczne, czyli całościowe, różnego rodzaju ujęcia panteistyczne (np. „bóg” w ujęciu Capry rozumiany jako „samoorganizująca się zasada Wszechświata”) lub panenteistyczne („Bóg jest we wszystkim, a wszystko jest w Bogu” - Foxa), swoisty kosmocentryzm (np. w postaci uznawania nadrzędności interesów planety Ziemi wobec interesów zarówno człowieka jako gatunku, jak i po­szczególnych istot ludzkich) czy wreszcie inspirowany niektórymi doktrynami orientalnymi - impersonalizm. Większość z tych kwestii była już wcześniej sygnalizo­wana, bądź skrótowo omówiona.

Otóż wszystkie te propozycje kulturowe, które zawie­rają takie właśnie sugestie i korekty w odniesieniu do dotychczasowego głównego nurtu cywilizacji euroamerykańskiej, należy uznać za przynależne „z ducha” do kręgów „Nowej Ery”. Oczywiście nie każda z tych propozycji musi od razu zawierać wszystkie powyższe elementy czy sugestie: będzie raczej tak, że w nie­których z nich pewne sprawy będą dobitniej podkreś­lane czy wyraźniej zaakcentowane, inne zaś zostaną pominięte czy też uwzględnione tylko w mniejszym bądź większym stopniu. Równie jednak ważna, jak treść wypowiedzi, jest ich forma i kontekst, w którym się pojawiają. Otóż dla sporej części propozycji z kręgów Nowej Ery charakterystyczna jest swoista otoczka emo­cjonalna, która często lepiej niż jakiekolwiek werbalne dookreślenia pozwala od razu dostrzec w nich ów niepodrabialny rys upewniający nas, że znaleźliśmy się w zasięgu oddziaływania ideologii „Wodnika”. Oczywiś­cie, na pewno użyteczny byłby jakiś wymierny współ­czynnik „Nowej Ery”, pozwalający precyzyjnie określić, na ile konkretna idea jest elementem przekazu „Wod­nika”, a na ile od niego odbiega czy też do niego nie pasuje. Jak na razie jednak ocena konkretnego zjawiska w kontekście ideologii Nowej Ery jest raczej sprawą wyczucia, wrażliwości na niuanse, wreszcie wyrobienia i intuicji.

Gdyby zatem zgodzić się z takim szerokim rozumie­niem fenomenu „Ruchu Wodnika”, odpowiedź na pyta­nie „co to jest New Age?” byłaby mniej więcej taka: jest to nieformalny ruch, który zawiera w sobie niemal wszystko to, co zostało pokrótce w tej książce opisane, oraz wiele innych rzeczy w niej nie opisanych. Zgodnie więc z tym rozumieniem RNE, za jego przejawy należa­łoby wtedy uznać równocześnie: i naukowe prace Fritjofa Capry czy Gregory Batesona, i popularne książki Shirley McLaine czy powieści w stylu Szamanki Lynn V. Andrews. Zgodne z duchem „New Age” byłoby po­szukiwanie swoich uprzednich wcieleń (channeling) i „kontaktowanie się” z liczącymi 35000 lat obcymi istotami z niedostępnych planów astralnych czy ducho­wych, jak i filmy w rodzaju E.T. Spielberga czy trylogii Gwiezdne wojny Lukacsa. Za wytwory tej samej mentalno­ści musielibyśmy uznać i psychologię transpersonalna, i „Kursy Samokontroli Umysłu Metodą Silvy”, i nauki Gurdżijewa, i ruchy neopogańskie. Niewątpliwie „Wodnikowy” charakter należałoby przypisać również takim popularnym w swoim czasie serialom telewizyjnym, jak choćby Miasteczko Twin Peaks (Twin Peaks) czy Przystanek Alaska (Northern Exposure). Takie łączne potraktowanie tych wszystkich, bardzo przecież różniących się od siebie, zjawisk jako aspektów jednego trendu kulturowego czy tez przejawów jednej mentalności wydaje się usprawiedliwone, gdyż w dostatecznym stopniu spełniają one wcześniej zaproponowane kryteria i zdają się pochodzić z jednego „ducha”. Jednak jakakolwiek, merytoryczna czy też aksjologiczna, ocena tych zjawisk i ruchów kulturowych musiałaby być w każdym przypadku cał­kowicie indywidualna, gdyż różnice między poszczegól­nymi propozycjami oferowanymi przez tak odmienne postaci i organizacje są często wręcz niewyobrażalne. Wystarczy porównać imponującą intelektualną zawartość oraz niezrównaną elegancję naukowych prac Gregory Batesona z przygnębiającym prymitywizmem wielu best­sellerów w stylu słynnego Niebiańskiego proroctwa Jamesa Redfielda czy - jednak nieco lepszych - książek Lynn V. Andrews, aby zrozumieć, jak ogromna przepaść może rozpościerać się pomiędzy różnymi - i właściwie nie­przystającymi do siebie - propozycjami z tak szeroko rozumianego kręgu „Nowej Ery”.

II. Jeżeli by się jednak okazało, że to, co w tak umownym i szerokim sensie określiliśmy jako RNE. w rzeczywistości powinno zostać podzielone na stosun­kowo zaawansowany intelektualnie, alternatywny ruch kulturowy (którego liderzy i zwolennicy z określeniem „New Age” nie chcą mieć wiele albo nawet nic wspól­nego) oraz swoiste śmieci, odpadki ze stołu koryfeuszy tego ruchu, czyli to, co nazwaliśmy „Niską, Okultystycz­ną Nową Erą” - to wtedy nazwa „New Age” powinna być używana tylko w odniesieniu do owych „komer­cyjnych odpadów” i konsekwentnie mieć niemal w cało­ści pejoratywne zabarwienie. Takie podejście zdaje się zresztą podzielać spora grupa pisarzy i badaczy interesujących się przemianami kulturowymi zachodzącymi we współczesnym świecie. Uważają oni RNE za część wielkiego ruchu alternatywnego, reprezentowanego naj­pierw przez kontrkulturę, później zaś przez „Nową Naukę”. Przeważnie jednak oceniają ów ruch surowo i negatywnie. Fritjof Capra pisze o tym w następujący sposób:

Do przestawienia się na system wartości upowszechniany przez ruch zdrowia holistycznego, ruch ludzkich możliwości i ruch na rzecz ochrony środowiska zachęcają również liczne ruchy „duchowe”, które zwracają uwagę na poszukiwanie sensu życia i jego duchowego wymiaru. Działają w tych ruchach „Nowej Ery” niestety również osoby i organizacje ze skłonnością do wyzysku i oszustwa, chorobliwym erotyzmem i nadmiernym zainteresowaniem sferą materialną - a więc objawami zupełnie podobnymi do tych, jakie obserwujemy w świecie wielkich koncernów; odchylenia te są jednak prze­lotnymi przejawami współczesnych przeobrażeń kulturowych i nie powinny przesłaniać prawdziwego charakteru obecnej zmiany wartości. Jak radzi Roszak, powinniśmy umieć odróż­niać autentyzm ludzkich potrzeb od niedoskonałości propono­wanych sposobów ich zaspokajania.

Warto zauważyć, że w proponowanym przez Caprę poglądzie zawiera się dosyć jednoznaczna sugestia: otóż zgodnie z nią RNE jest fazą przejściową czy też pośred­nią między dotychczasowym patriarchalno-kartezjańsko-newtonowskim światopoglądem a prawdziwą „Nową Epoką”, która ma dopiero nastąpić w jakiejś bliżej nie określonej przyszłości. Zaś ten przejściowy, współczesny RNE zawiera w sobie liczne negatywne aspekty zarówno „starego światopoglądu" (zainteresowanie sferą mate­rialną, patologiczny erotyzm, nieuczciwość), jak i nowe­go, który jest reprezentowany przez elementy najbardziej efektowne i egzotyczne, ale zarazem tandetne, uproszczone i powierzchowne.

Inni kronikarze kulturowych przeobrażeń, jak choćby australijski pisarz Nevill Drury, traktują RNE równie niechętnie, jako bardziej krzykliwy, rzucający się w oczy, ale za to mniej wnikliwy odpowiednik psychologii transpersonalnej, nowej duchowości oraz „Ruchu Ludzkiego Potencjału”. W przeciwieństwie bowiem do tego ostat­niego:

New Age jest o wiele bardziej eklektyczny i niewybredny w dążeniu do świadomości mistycznej. Tutaj, z równym bra­kiem powściągliwości, szeroko propaguje się leczenie krysz­tałami, „balansowanie czakr”, afirmacje tworzące świadomość sukcesu i, zdaje się, nieskończony pochód „mistrzów ducho­wych”, prowadzących warsztaty poświęcone nauczaniu mądro­ści albo stojących na czele dobrze wyposażonych aszramów. Są ludzie na stanowiskach, dla których poszerzona świadomość oznacza w istocie zwiększenie zysków w interesach, i stąd czują przyciąganie do New Age, ponieważ obiecuje on mate­rialne bogactwo i koniec „świadomości ubóstwa”. Są też tacy, których wiara w siebie jest tak wątła, że czepiają się wszel­kiego rodzaju wyroczni - od przepowiedni i astrologii aż po wróżebne aspekty I Chingu i tarota (w odróżnieniu od ich archetypowych zastosowań).

Jak można się było spodziewać, ci krytycy, którzy widzą RNE w podobny sposób, zazwyczaj oskarżają go o dwa podstawowe grzechy. Pierwszy z nich to sprowa­dzenie „duchowości” do wymiarów przede wszystkim komercyjnych, finansowych - a więc nastawienie głów­nie na zysk. Drugi zaś, i ściśle z nim związany, to zwulgaryzowanie nie tylko ezoterycznych tradycji po­chodzących z Orientu, ale także i spłycenie osiągnięć rypracowanych w ramach licznych ruchów alternatyw­nych:

Jednakże tym, co wydaje się podważać wiarygodność New Ąge, jest jego mdlą mieszanka samodzielności, „channelingowych” inspiracji, poplątanych mitologii i widowiskowych terapii. Obecnie istnieje międzynarodowy rynek, obracający milionami dolarów, na którym sprzedaje się warsztaty, wy­kłady, kryształy, konsultacje, pojemniki pływowe i rebirthing. Wszystko to prezentowane jest w sposób przyczyniający się do zbanalizowania znacznie donioślejszych odkryć Ruchu Ludz­kiego Potencjału.

A więc powtórzmy: jeśli przyjąć takie wąskie rozu­mienie RNE, to okazuje się, że powinien on zostać oskarżony o komercjalizację dokonań duchowych, religii i mistyki, swego rodzaju naiwność, a tym samym szkod­liwość społeczną, bowiem rozpowszechnia poglądy, któ­re nie tylko spłycają buddyzm i starożytne tradycje ezoteryczne, ale również wypaczają tezy nowej nauki oraz przesłanie kontrkultury. Tak rozumiany RNE jest właściwie szkodliwy nawet nie tyle - czy też nie tylko - z powodu rozpowszechnianych w jego ramach treści, ile - i przede wszystkim - przez swoją formę: sugeruje ona, że na trudne życiowe i filozoficzne pytania istnieją proste odpowiedzi - co jest, niestety, nieprawdą. Prowa­dzi to wielu duchowo uśpionych i niewyrobionych reli­gijnie adeptów do przekonania, że wystarczy na przykład dwa razy dziennie poświęcić się zalecanym przez „oświe­conych guru” praktykom, aby osiągnąć spokój ducha i niczym nie zmącone szczęście - a nierzadko sukces finansowy. Niestety, poza nielicznymi wyjątkami, wiara taka przydaje się tylko tym, którzy ją rozpowszechniają - gdy naiwni wyznawcy płacą im zawrotne sumy oraz traktują jak żywe obiekty kultu. Kiedy jednak na takich nierozsądnych „uczniów” przychodzi otrzeźwienie, to zazwyczaj bywa już za późno: są oni uzależnieni od fałszywych mistrzów, narkotyków czy przywództwa du­chowego, mają psychikę rozbitą i osobowość nie przy­stosowaną do życia w społeczeństwie, które wymaga jednostek twórczych, samodzielnych i plastycznych. Jak bowiem trafnie zauważył cytowany już tu Brooks Alexander, jeden z krytyków ideologii Wodnika, końcowym produktem duchowości „New Age” mogą być osoby bezradne w obliczu większości wyzwań współczesnego świata:

Mówiąc delikatnie, New Age zmierza do kształtowania ludzi wysoce wrażliwych, a wiec łatwo poddających się mani­pulacji. Idealny New Ager to prawdziwie „ludzka rozrywka”, uległy i pokorny, rozkosz dyrektorów, biurokratów i inżynie­rów społecznych. W dużej liczbie - marzenie dyktatora, funk­cjonalny tryb w socjo-komercyjno-politycznej maszynie. Jest to najbardziej niepokojąca implikacja Ruchu Nowej Ery - i je­go najbardziej prawdopodobny konkretny wpływ na przy­szłość.

Co ciekawe, podobną miękkość, nieumiejętność wyra­żania własnych opinii oraz bierną postawę wobec wy­zwań współczesnego świata wytykał zwolennikom „Wo­dnika" amerykański pisarz związany z ruchem odnowy „męskości" i „ojcostwa", autor słynnego Żelaznego Jana - Robert Bly.

Jednak wydaje się, że nie byłoby słuszne popadanie w przesadę i przedwczesne ferowanie ostatecznych wy­roków. Wszystko wskazuje na to, że w materii tak delikatnej i niejednoznacznej należy zachować sporą dozę ostrożności i nie spieszyć się z nie do końca przemyślanymi ocenami czy potępieniami. Tak napraw­dę potrzeba bowiem niezwykle subtelnego umysłu oraz sporego praktycznego doświadczenia, aby trafnie odpo­wiedzieć na pytanie o to, które praktyki psychoterapeu­tyczne i „duchowe” mogą być dla funkcjonowania czło­wieka szkodliwe, a które mogłyby być wręcz nieocenione j pomocne. Trudno także niezbicie wskazać, które z nich należy potraktować jako przejaw zwykłej szar­latanerii i chęci wzbogacenia się na naiwnych, a które powinny być uznane za wartościowe dziedzictwo ogólno­ludzkiej kultury, wymagające raczej ochrony przed nie­słusznymi posądzeniami niż oskarżania i piętnowania. Może się bowiem okazać, że atakujemy coś, co posiada niewątpliwą wartość, a bronimy czegoś, co pod żadnym pozorem nie powinno być chronione.

Wracając do pytań postawionych na początku tej książki, trzeba powiedzieć, iż wiele danych wskazuje na to, że adepci religii orientalnych, takich jak sufizm, buddyzm, taoizm czy hinduizm, w oryginalnych po­świadczonych tradycją postaciach, nie mają z tak wąsko rozumianym RNE wiele wspólnego. Ruch ten bowiem, w osobach swoich ideologów i zwolenników, nie inte­resuje się bynajmniej autentycznymi i zazwyczaj wyma­gającymi postaciami tradycji duchowych Wschodu czy bogatym dziedzictwem plemiennym - gdzie dominują czasochłonne praktyki, wyrzeczenia i surowa asceza - ale mniej lub bardziej dowolnymi ich mutacjami, przystosowanymi do potrzeb współczesnego, słabo wy­kształconego filozoficznie i zazwyczaj naiwnego w kwes­tiach religijnych mieszkańca Zachodu.

Tak więc Papież nie jest odpowiedzialny za wzrost zainteresowania RNE, mimo że stanowczo popiera dia­log między religiami, w tym oczywiście dialog chrześ­cijan z religiami Wschodu. Powód jest prosty: w rozumo­waniu krytyków Jana Pawła II obecny jest pewien trudno dostrzegalny, ale niewątpliwy błąd myślowy. Po­wiedzieć, że systemy religii orientalnych czy plemiennych stanowią podstawę ideologii Nowej Ery - w tym węższym, komercyjnym rozumieniu - jest bowiem po­dobnym uproszczeniem, jak stwierdzenie, że średnio­wieczne systemy mistyczne Hildegardy z Bingen czy Mistrza Eckharta stanowią podstawę religii Świadków Jehowy czy Kościoła Zjednoczenia Moona. Oczywiście i jedni, i drudzy mówią o Bogu i o Chrystusie, jedni i drudzy interesują się zbawieniem, życiem wiecznym, moralnością i pojęciem grzechu. Jednak mimo tych podobieństw- dosyć powierzchownych w gruncie rzeczy - nauczanie pierwszych dzieli od przekonań drugich przepaść stanowczo większa od tej, która miałaby dzielić teologa chrześcijańskiego od teologa islamskiego, mni­cha buddyjskiego, hinduistycznego bramina czy nawet indiańskiego szamana. Ci ostatni są bowiem o wiele bardziej do siebie podobni i sobie bliżsi dzięki wyrafino­waniu swych własnych systemów myślowych, niżby to sugerowały różnice w wyznawanych przez nich doktry­nach religijnych. Dlatego też dialog między tymi zaawansowanymi w rozwoju i wyrafinowanymi systemami religijnymi, otwartymi na naukę płynącą z wzajemnych kontaktów, ma niewiele wspólnego z sekciarskością wie­lu grup „New Age”, których członkowie autorytatywnie przypisują sobie monopol na prawdę, mimo iż nawet średnio wykształcony człowiek łatwo zauważy, że gło­szone w tych kręgach poglądy stanowią dość dowolne uproszczenia i wypaczenia doktryn wcześniejszych, o wiele bardziej złożonych i dojrzałych.

Gdyby wolno mi było na koniec przedstawić swoje prywatne zdanie, to muszę wyznać, iż najbliższe moim poglądom jest rozumienie RNE jako złożonego i wielo­wymiarowego, alternatywnego ruchu kulturowego. To, co jest kłopotliwe w takim postawieniu sprawy, polega na tym, że tak szeroko rozumiany RNE jest niezwykle trudny do jednoznacznej oceny, czy to pod kątem intelektualnej jakości jego propozycji, czy też aksjologicz­nej wartości prowadzonych w jego obrębie poczynań. Mamy tu bowiem do czynienia z przyprawiającym o za­wrót głowy pomieszaniem idei wysokich i niskich, inspirujących i bezsensownych, pożytecznych i niebez­piecznych. Tak czy inaczej, RNE jawi się niewątpliwie jako poważne wyzwanie nie tylko dla cywilizacji zachod­niej czy chrześcijańsko-helleńskiej formacji duchowej, ale także i dla tego wszystkiego, co można określić mianem narodowej kultury i obyczajów, a nawet dla subtelnej sfery indywidualnych przekonań i sumienia. Gdyby zatem poważnie rozważyć pytanie, jak się wobec tak rozumianego RNE zachowywać i jak się doń usto­sunkować, to wydaje się, że najbardziej adekwatna od­powiedź powinna odwoływać się równocześnie do poję­cia „zrozumienia” oraz kwestii „jakości”.

Jeżeli chodzi o „zrozumienie”, to jest ono niedocenia­nym kluczem do uporania się z wieloma pozornie nie­rozwiązywalnymi problemami. RNE jawi się zupełnie inaczej, jeśli jest opisywany jako złowroga organizacja masońsko-żydowsko-satanistyczna, której głównym ce­lem jest zniszczenie chrześcijaństwa, państwowości oraz rodziny, a następnie przejęcie władzy nad całym świa­tem - wcześniej ujednoliconym przy pomocy zbrod­niczego systemu gospodarczego, politycznego i finan­sowego - zaś zupełnie inaczej (mam nadzieję, że udało się go tak w tej książce przedstawić), jeśli spojrzymy na niego jako na logiczny wynik przemian społecznych oraz następowania po sobie wzajemnie inspirujących się tren­dów kulturowych, których ostateczna ocena powinna być zależna wyłącznie od rzetelności i jakości propago­wanych w ich obrębie idei. Chodzi o to, że dopiero dogłębne zrozumienie jakiegoś zjawiska stwarza przy­najmniej szansę na podjęcie z nim owocnego dialogu bądź też - jeśli jest to z różnych względów wykluczone - umożliwia skuteczną z tym zjawiskiem konfrontację. W każdym innym przypadku, kiedy wyroki są ferowane jeszcze przed zrozumieniem lub - co gorsza - bez niego, nieudolny krytyk, „obrońca wartości” oddziela się nieja­ko od krytykowanego fenomenu oraz jego zwolenników, traci z nimi kontakt i w konsekwencji nieodwracalnie pozbywa się jakiejkolwiek możliwości wpływania na ota­czającą go rzeczywistość kulturową. Oznacza to, iż po pewnym czasie zwolennicy i animatorzy takiego zjawiska jak RNE nie będą nawet rozumieli, o co chodzi w za­rzutach formułowanych przeciwko niemu przez tak nie­ostrożnych i, co gorsza, niekompetentnych oponentów. Jeżeli zaś chodzi o pojęcie „jakości", to wydaje się, że spora popularność wielu propozycji z kręgu RNE jest wspomagana i wzmacniana przez bylejakość i szarość codziennego życia, płytką duchowość, ubóstwo przeży­wania świata, przyrody czy w końcu - co najważniejsze - innych ludzi. Skutecznie przeciwstawić się jakimkol­wiek niepożądanym czy też niebezpiecznym trendom kulturowym mogą tylko ci, których własne życie na­znaczone jest pozytywnym „piętnem" wysokiej jakości, którzy potrafią zachęcić do tego, żeby podążać ich śladem, mówiąc krótko, wszyscy ci - i tylko ci - którzy mają coś rzeczywiście cennego i fascynującego do zaofe­rowania. Nie przypadkiem przecież Marilyn Ferguson twierdziła:

W badaniu Sprzysiężenia Wodnika poproszono o wybranie czterech spośród piętnastu najważniejszych instrumentów przemiany społecznej. Częściej niż inne odpowiedzi wybiera­no „własny przykład”.

Zatem ci, którzy takim przykładem nie dysponują, zaś w zamian mają tylko do zaoferowania „potępiające gro­my”, „jedynie słuszne poglądy” oraz „zrozumiałe rozdrażnienie” - mogą liczyć wyłącznie na to, na co już od Jawna zasłużyli, a mianowicie, że prędzej czy później staną się prowincjonalną ciekawostką. Tak naprawdę bowiem to, co z RNE spełnia kryteria wysokiej jakości (czy chcemy tego, czy też nie), ostanie się w kulturze, to zaś, co jest miałkie, mierne, krzykliwe i komercyjne _ zniknie, choćby pozornie odnosiło znaczne sukcesy. Nam zaś pozostaje tylko wierzyć, że rację miał teolog protestancki, Dietrich Bonhoeffer, który zapewniał, że tak naprawdę:

Idzie w tym wszystkim o odnalezienie poczucia jakości, o ład na podstawie jakości. Jakość jest najsilniejszym wrogiem wszelkiego rodzaju umasowienia. Społecznie oznacza to wy­rzeczenie się gonitwy za pozycją, zerwanie z wszelkim kultem gwiazd i gwiazdorów, nieuprzedzone spojrzenie ku górze i do­lom, szczególnie gdy idzie o dobór kręgu bliskich przyjaciół, radość z życia prywatnego, jak też i odwagę oddania się życiu publicznemu. Kulturowo poczucie jakości oznacza odejście od gazet i radia a nawrót do książki, od pośpiechu do chwil spokoju i ciszy, od rozproszenia do skupienia, od sensacji do namysłu, od ideału wirtuozerii do sztuki, od snobizmu do skromności, od braku miary do poczucia miary.

A postępowanie takie „opłaca się” nie tylko dlatego, że w jego wyniku uzyskujemy realną możliwość wzboga­cenia własnego życia oraz obdarowania jego owocami innych ludzi. Otóż poszukiwanie jakości ma jeszcze inny, o wiele głębszy, duchowy - a wręcz ewangeliczny - sens, gdyż ci, którzy mu hołdują - przynajmniej pośrednio, ale za to skutecznie - zaprowadzają na Ziemi prawdziwy pokój, bowiem, jak wszystko na to wskazuje: „Ilości tworzą przestrzeń wzajemnie kontrowersyjną, jakości wzajemnie się uzupełniają”.

A. Toffler, Trzecia fala, tłum. E. Wojdyłło, Warszawa 1986, PIW, s. 340.

Ibidem.

F. Capra, Punkt zwrotny, tłum. K. Wojdyłło, Warszawa 1987, PIW

E. Campbell, J. H. Brennan, The Aquarian Guide to the New Age, London 1990, The Aquarian Press.

Por. B. Dobroczyński, Protokoły mędrców Nowej Ery. O „chrześcijańskiej” krytyce światopoglądu Wodnika, op. cit.

Zob. posłowie polskiego wydawcy książki A. de Lassus'a, New Age. Nowa religia?, tłum. P. Kalina, Warszawa 1993, Fulmen, s. 92, oraz M. Cole, T. Higton, J. Graham, D. C. Lewis, What is the New Age?, London, Sydney, Auckland, Toronto 1991 (4 wyd.), Hodder and Soughton.

J. Drane, Co New Age ma do powiedzenia Kościołowi, tłum. K. Stankiewicz, Kraków 1993, Signum, s. 18.

K. Wilber, Śmiertelni nieśmiertelni, tłum. A. Biała, Warszawa 1995, Jacek Santorski & Co., Agencja Wydawnicza, s. 312

P.M. Hamel, Przez muzykę do samego siebie, tłum. P. Maculewicz, Wrocław 1995,Sartorius, s.11.

F. Capra, Należeć do wszechświata. Poszukiwania na pograniczu nauki i duchowości, tłum. P. Pieńkowski, Kraków 1995, Znak, s.233-234.

Ibidem.

Zob. I. Dec (red.), Złudzenia Nowej Ery. Teologowie o New Age, Wrocław 1994, Oficyna Wydawnicza Signum, s. 14.

J. Drane, op. Cit., s. 207-208.

E. M. Borst, New Age - wąż starodawny, tłum. E. Kowalczyk, Kraków 1994, s. 49.

Terminy te można spotkać w przywoływanym już wstępie A. Wyki do Punktu zwrotnego Capry, a także w licznych innych tekstach poświęconych RNE. Używana niekiedy nazwa „Nowy Wiek” jest o tyle myląca, że słowo „wiek” odnosi się zazwyczaj do stulecia, podczas gdy zwolennikom RNE chodzi o okres znacznie dłuższy, bo o ponad dwa tysiąclecia; problem ten wyjaśni się w dalszych rozważaniach.

Por. E, Campbell, J.H. Brennan, The Aquarian Guide to the New Age, op. cit.; P. Macura (red. wstęp i tłum.), New Age, Kraków 1994; ks. A. Siemieniewski, Czy gwiazdy zwiastują Nową Erę?, [w:] ks. I. Dec (red.), Złudzenia Nowej Ery. Teologowie o New Age, op. cit., s. 48-55.

Por. J. Sams, T. Nitsch, Other Council Fires Were Here Before Ours. A Classic Native American Creation Story as Retold by a Seneca Elder and Her Granddaughter, San Francisco 1991, Harper, s. 102-103

Por. M. Cole, T. Higton, J. Graham, D.C. Lewis, What is the New Age?, op. cit.

Informację o rzekomym Mesjaszu zawdzięczam Jerzemu Prokopiukowi.

Zob. S. Turner, Hungry for Heaven. Rock and Roll and the Search for Redemption, London, Sydney, Auckland 1988, Hodder&Soughton.

Zob. B. Dobroczyński, Homo psychologicus versus homo religiosus, „Znak” 1994, nr 465 (2), s. 4-21.

Zob. B. Dobroczyński, Nowe zjawiska kulturowe - szansa czy zagrożenie dla Kościoła?, „Ethos” (Kwartalnik Instytutu Jana Pawła II KUL) 1993, nr 23, s.113-124.

Wedle licznych świadectw, Trungpa - oprócz tego, że w niewątpliwie fascynujący sposób potrafił pisać o niuansach i tajnikach duchowego oświecenia - to równocześnie był obsesyjnie zainteresowany seksem oraz stanowczo nadużywał alkoholu. W odniesieniu do jego kontrowersyjnej działalności użyto określenia „buddyjski faszyzm” i nawet rozważano możliwość deportacji ..niekonwencjonalnego mistrza”. W tej sprawie por. E. Weinberger, Wieści z Naropy, „NaGłos” 1993, nr 9-10, s. 38-51.

M. Ferguson, Na rozdrożu: przemiana ludzi, rozdział z książki The Aquarian Conspiracy, zamiesczony [w:] P. Macura (red., tłum.), New Age, op. cit., s. 25.

A. Hoffman, New LSD Originated, “Journal of Psychoactive Drugs” vol. 11 (1-2), Jan-Jun 1979, s. 53-60.

Zob. A. Huxley, Drzwi percepcji. Niebo i piekło, tłum. P. Kołyszko, Warszawa 1991, Przedświt

Czarny Łoś, Opowieści indiańskiego szamana, tłum. M. Maciołek, M. Nowicień, Poznań 1994, Zysk i S-ka Wydawnictwo; C. Castaneda, Nauki Don Juana. Wiedza Indian z plemienia Yaqui, tłum. A. Szostakiewicz, Kraków 1991, WL.

Zob. P. M. Hamel, Przez muzykę do samego siebie, tłum P. Maculewicz, Wrocław 1995, Sartorius, s. 179.

Por. W. Reich, Mordercy Chrystusa, tłum H. Smagacz, Warszawa 1995, Jacek Santorski&Co. Agencja Wydawnicza.

M. Eliade, Próba labiryntu, Warszawa 1992, Wydawnictwo Sen, s. 124-125. Zob. także J.A. Kłoczkowski, Między samotnością a wspólnotą, Tarnów 1995, Biblos.

S. Turner, Hungry for heaven. Rock and Roll and the Search for Redemption, op. cit., s. 6.

D. Gates, Requiem for the Dead, “Newsweek” Aug. 21, 1995, s. 48.

F. Capra, Uncommon Wisdom. Conversations with Remarkable People, New York 1988, Simon&Schuster, s. 24.

N. Drury, Psychologia transpersonalna. Ludzki potencjał, tłum. H. Smagacz, Poznań 1995, Zysk i S-ka, s.112.

A. Huxley, Filozofia Wieczysta, tłum. J. Prokopiuk i K. Środa, Warszawa 1989, Wydawnictwo Pusty Obłok. Pisze o tym również K. Wilber, Niepodzielone. Wschodnie i zachodnie teorie rozwoju osobowości, tłum. T. Bieroń, Poznań 1996, Zysk i S-ka.

K. Wilber, Śmiertelni i nieśmiertelni, op. cit., s. 288-289.

Cyt. za: R. Weber, Poszukiwanie Jedności. Nauka i mistyka, Warszawa 1990, Pusty Obłok, s. 66-67.

Zob. J. A. Kłoczkowski, op. cit.

A. Huxley, op. Cit., s. 37.

F. Capra, Punkt zwrotny, op. cit., s. 567.

Zob. N. Drury, op. cit.

Platońskie uzasadnienie doktryny reinkarnacji można znaleźć w: Timajos. Kritias, tłum. P. Siwek, Warszawa 1986, PWN. Więcej zaś szczegółów o europejskiej tradycji wegetarianizmu: P. Kapleau, Ochraniać wszelkie życie, tłum. Z. Becker, Warszawa 1985, Pusty Obłok.

F. Capra, Punkt zwrotny, op. cit., s. 259.

F. Capra, Granice nauki (z Fritjofem Caprą rozmawia Roman Warszewski), „Przegląd Powszechny” 1992, nr 1, s. 106-115, cyt. s. 113.

F. Capra, Uncommon Wisdom. Conversations with Remarkable People, New York 1988, Simton&Schuster

A. Wyka, wstęp do Punktu zwrotnego, op. cit., s. 12.

F. Capra, Punkt zwrotny, op. cit., s. 330

F. Capra, Granice nauki, op. cit., s. 111

F. Capra, Punkt zwrotny, op. cit., s. 99-100.

F. Capra, Granice nauki, op. cit., s. 111

F. Capra, Granice nauki, op. cit., s. 112.

F. Capra, Punkt zwrotny, op. cit., s. 359.

F. Capra, Granice nauki, op. cit., s. 117.

F. Capra, Punkt zwrotny, op. cit., s. 399.

Ibidem, s. 390.

R. Weber, Poszukiwanie Jedności. Nauka i mistyka, Warszawa 1990, Pusty Obłok, s. 218.

G. Bateson, Umysł i przyroda, tłum. A. Tanalska-Dulęba, Warszawa 1996, PIW, s. 290

A. Wyka, op. cit., s. 15.

F. Capra, Punkt zwrotny, op. cit., s. 316-317.

Ibidem, s. 544.

Ibidem, s. 32.

Por. M. Cole, T. Higton, J. Graham, D. C. Lewis, What is New Age?, op. cit.

Zob. N. Drury, op. cit.; R. N. Walsh, F. Vaughan (ed.), Beyound Ego. Transpersonal Dimensions in Psychology, Los Angeles 1980, Jeremy P. Tarcher Inc.

R. N. Walsh, F. Vaughan, op. cit., s. 16.

Ibidem, s. 37.

Ibidem, s. 47.

Zob. S. Grof, Realms of the Human Unconscious. Obseration from LSD Research, New York 1975, Viking.

B. Alexander, Ruch New Age to nic nowego, [w:] P. Macura, op. cit., s. 77.

S. Gawain, Życie jako Bóg, [w:] P. Macura, op. cit., s.71.

Ibidem.

M. Fox, Pierworodne błogosławieństwo, tłum A. Wilczak, Poznań 1995, Zysk i S-ka Wydawnictwo, s. 14.

R. Eisler, Długa podróż do domu: ponowne połączenie z Wielką Matką, [w:] P. Macura, op. cit., s. 63.

J. Redfield, Niebiańskie proroctwo, tłum. K. Chmiel, Poznań 1994, Zysk i S-ka, L. V. Andrews, Szamanka, tłum. J. Moderski, Poznań 1995, Zysk i S-ka.

F. Capra, Punkt zwrotny, op. cit., s. 567.

N. Drury, Psychologia transpersonalna. Ludzki potencjał, tłum. H. Smagacz, Poznań 1995, Zyska i S-ka Wydawnictwo, s. 127.

Ibidem, s. 128.

B. Alexander, op. cit., s. 78-79.

M. Ferguson, op. cit., s. 49.

D. Bonhoeffer, Wybór pism, tłum. St. Tyrowicz, Warszawa 1970, Biblioteka “Więzi”, tom 27, s. 223.

Ibidem.

Bartłomiej Dobroczyński - New Age

Strona 49

downloaded from www.nomadx.republika.pl



Wyszukiwarka