WOJNA W NASZEJ KRWI
POCZĄTEK
Wszystko się zmieniło. Jest synem Śmierciożercy i Krakerki. Ma siostrę. Malfoyowie są jego krewniakami. Drako niedługo wróci, z nową twarzą, nazwiskiem i życiorysem. Harry Potter nigdy nie istniał; jest tylko pół-człowiek pół-Alfa, syn złodziejki, która niemal zabiła Voldemorta Czarną Magią. Harry to przeszłość, złuda, kłamstwo; jest tylko Serpens. Brutalna prawda, wypowiedziana w krótkich, okrutnych słowach, bez owijania w bawełnę. I Lily, i Severus nazwali rzeczy po imieniu.
A potem...
Potem była bitwa z szalonym ex-Śmierciożercą, Godrykiem Angriffem, Synem Węża i Serp Evans brał w niej udział jako Kraker. Zginąłby, gdyby ojciec nie wysłał za nim Lucjusza Malfoya. To Malfoy pomógł mu rozpracować system. I to wtedy Serp zabił po raz pierwszy. Fakt, Harry Potter zarąbał bazyliszka ale to nie było to samo. W tej bitwie Serpens zabił człowieka.
A teraz siedzi na parapecie i gapi się na padający śnieg. Dziś Boże Narodzenie ale Serp wcale się nie cieszy. Tak musi się czuć ktoś, kogo pocałował Dementor. Zupełna pustka, jakby był martwy.
I to prawda. Harry Potter umarł i inny chłopak zajął jego miejsce. To Serpens, pół-Alfa, syn Psa Wojny i Krakerki. Piętnastoletni żołnierz.
Mamy wojnę we krwi
Uczymy się walczyć
Wcześniej niż mówić
To piosenka Psów. Część walczących już wyjechała, chcąc zdążyć na Święta do domów, a reszta szykuje się do wyjazdu. Hiszpanie właśnie się Deportują. Wkrótce wszyscy odejdą. Kapłanki wsiadają na swoje ogromne rumaki i znikają za bramą; tylko Pantera zostaje. Stoi sama, patrząc na swoje byłe podwładne. Jej czas w Świątyni minął i musi wszystko zaczynać od nowa.
Serp gapi się tępo na to wszystko, nie wiedząc, co właściwie czuje. Może nic?
„A, tu jesteś.”
“Regulus?”
„Szukałem cię, Serp.” - uśmiecha się Auror. „Nie powinieneś teraz być sam.”
„Wszyscy są tacy zajęci; nie chciałem im przeszkadzać.”
„Gdyby twój ojciec był przytomny, nie zostawiłby cię tak.”
„Aż taki jest troskliwy? Kazał mi iść walczyć!”
„Sam wiesz, że nie chciał.” - wzdycha Auror. „Ale co miał zrobić?”
„Wiem.” - przyznaje Serp. „Ale co JA teraz zrobię? Nikt w szkole mnie nie zrozumie!”
„Ale my tak.”
„Kto? Śmierciożerca Malfoy czy Kraker Magnus?” - prycha Serp ze złością.
„A żebyś wiedział. Ja też cię rozumiem.”
„Nic nie rozumiesz.” - syczy Serp.
„Każdy pamięta swoją pierwszą Avadę, zaręczam, nawet Śmierciożercy i nawet dla nich to nie jest miłe wspomnienie. Nie martw się, nikt cię nie będzie włóczył po sądach...” - cierpliwie tłumaczy mu Auror.
„To nic nie zmieni. Zrobiłem to. Jak można tak żyć?”
„Ludzie są silniejsi, niż myślisz.”
„No tak.” - niechętnie przyznaje Serp. „Regulusie, mogę ci zadać osobiste pytanie?”
„O co chodzi?”
„Jak ty... Po tym jak Voldemort... No wiesz…” - Serp boi się otwarcie poruszyć tak delikatny temat.
“Chodzi ci o moje cztery noce w jego łapach.” - twarz Aurora ciemnieje gwałtownie. „Mogę ci tylko powiedzieć, że to, co oni wszyscy gadają o piekle to same bzdury. Nie ma piekła ani Szatana, sami ich sobie tworzymy.” Obaj siedzą długo, bardzo długo w milczeniu, gapiąc się na wirujące płatki. Ich zadumę przerywa pojawienie się Blaise Zabini. Dziewczyna była kiedyś w Slytherinie, ale musiała przenieść się do Artanigry, tak jak jej kolega Mordred. Blaise jest Inwokerką, jak Carmen.
„Hej!” - uśmiecha się Blaise. „Musimy już jechać. Daj to proszę Profesorowi Snapeowi, jak się obudzi.” - mówi, wręczając Serpowi małą paczuszkę. „To ode mnie i Mordreda. Powiedz mu, że w nowej budzie jest super, ale tęsknimy. Powiedz, że życzymy mu wszystkiego najlepszego, jeśli w tych okolicznościach wypada tak życzyć...”
„Niech nic nie zostanie.” - mruczy do siebie Serp, patrząc na odchodzącą Blaise. „Wszyscy wyjeżdżają... Niech nic nie zostanie.”
„Mądre podejście do sprawy.” - przytakuje Auror. „Niech nic nie zostanie. Odrzuć to wszystko, cały strach i złość, bo zwariujesz. Możesz zacząć od nowa, nie zmarnuj takiej szansy.”
„Łatwiej powiedzieć niż zrobić.”
„Wiem.”
Tymczasem w stajniach
“Pantero!”
“Co, Lucjuszu?” - Kapłanka wystawia głowę z boksu.
„Zostajesz, prawda?”
„Nie mogę wrócić do Świątyni.” - wzdycha Pantera. „Oto cena kariery...” - uśmiecha się smutno. „Traci się dom i rodzinę. I stanowisko też...”
„Nie zabij mnie za to, co powiem, ale cieszę się, że nie możesz tam wrócić.” - uśmiecha się Lucjusz.
„Lucjuszu, bądź rozsądny. Wiesz, że nie zostałam wychowana do... No, do normalnego życia. Chcę odejść. Nie” - powstrzymuje go gestem - „Ze mną nie możesz żyć, rozumiesz? Z takimi jak ja... Takie rzeczy nie trwają długo.”
„Nie chcę rozumieć.”
„Nie wygłupiaj się.” - warczy Pantera. „Nie jestem z twojego świata. Nie jestem nawet człowiekiem. U nas jest takie powiedzenie: pamiętaj, wybacz i daj odejść. Nie, było fantastycznie, naprawdę, ale...”
„Ale co?”
„Byłam Najwyższą Kapłanką i na zawsze będę tym, co zrobiła ze mnie Świątynia.”
“No i bardzo dobrze.” - stwierdza Malfoy, próbując ją objąć.
„Daj spokój!” - odpycha go Pantera. „Wyjeżdżam!”
„A mogę chociaż wiedzieć, dokąd?”
„A ja wiem.” - Kapłanka wzrusza ramionami. „Dobry miecz i różdżka zawsze znajdą robotę.”
„To ile? Potrzebuję pomocnika do Sleipnirów.”
„Ty nieuleczalny durniu.”
„Ktoś taki jak ty nie powinien lizać butów każdemu, kto da parę Galonów. Powinnaś mieć swoją dumę. Chcę, żebyś została. Zostań, proszę. Potrzebuję cię. Co będzie, jeśli Drako będzie miał kłopoty? Kto mu pomoże?”
„Nie.”
„Dumbledore o to prosił. Hogwart potrzebuje strażników.”
“No dobra.” - zgadza się w końcu Pantera. „Ale Dyrektor będzie mi płacił setkę miesięcznie, albo nici z umowy!”
W gabinecie Dyrektora.
„Nie mogą tu zostać. To nielegalne, Albusie!” - wrzeszczy Knot. „Nie chcę tu widzieć żadnych Psów! Zgodziłem się na ich przybycie tylko dlatego, że nie miałem innego wyboru!”
„Wiem.” - stwierdza Dumbledore. Knot mówi prawdę - Psie gangi to wysoce nielegalne organizacje. „Ale w takim razie proszę o Aurorów. Myślę, że Regulus Magne mógłby wszystko zorganizować. Szkoła potrzebuje ochrony, Korneliuszu.”
„Na Aurorów mogę się zgodzić, ale ci barbarzyńscy bandyci mają stąd wyjechać!”
„Ci „barbarzyńscy bandyci” uratowali nas, Korneliuszu. Wielu z nich zginęło w naszej obronie.”
„Szkoda, że nie powyrzynali się nawzajem.” - mruczy Knot pod nosem. „Kazałbym ich wszystkich wrzucić do Azkabanu...”
„Nawet o tym nie myśl.” - odpowiada ostro Dumbledore. „Nie poszliby tam jak pokorne owieczki i chyba dobrze o tym wiesz. Nie potrzeba nam więcej krwi, prawda? I nowych wrogów też nie.”
W domu Transfiguratora
Co prawda Drako, jak każdy wampir, nie może spojrzeć na swoje odbicie w lustrze, ale wie, że Transfigurator dał mu nową twarz, z kwadratową szczęką i ostrzejszymi rysami. Ma teraz ciemniejsze i kręcone włosy; tylko oczy zostały takie same, ponieważ bardzo trudno byłoby je zmienić.
“Twoja nowa tożsamość.” - wyjaśnia Lucjusz cichym głosem, wręczając mu plik dokumentów. „Będziesz mógł wrócić do szkoły po Świętach. Drako, ja…” Lucjuszowi brakuje słów. „Ja wiem, że gdybym nie był takim durniem, nie potrzebowałbyś ich. Nie chciałem cię skrzywdzić.”
„Wiem, tato. Dzięki za papiery ale nie wracam do szkoły.”
„Jak to?”
„Wyjeżdżam, tato.”
„Dokąd? Do Artanigry? Chcesz zmienić szkołę?”
“Nie. Mam pracę w Azji. W szpitalu. Kapłanki mi ją załatwiły.”
“Drako, nie możesz! Najpierw musisz zdać egzaminy...”
„Mogę i wyjadę. To wielki szpital; nigdzie nie zdobędę takiego wykształcenia jak tam. Już mnie przyjęli, tam nie potrzebuję żadnych OWL-i.”
„Drako, nie możesz...”
„Nie mogę zostać w szkole, nie rozumiesz? Nie po tym wszystkim!”
„To nie była twoja wina!” - wrzeszczy Lucjusz. „Ale moja.” - dodaje szeptem.
„Wiem, ale chcę się pozbyć przeszłości. Jestem dorosły. Daj mi odejść. I tak to zrobię, ale nie chcę, żebyśmy się rozstali jak wrogowie, tato. Wiesz dobrze, że tam będę tak samo bezpieczny, jak tu. Chcę wykorzystać dar ciotki Ateny. Daj mi tam pojechać.”
„No dobrze.” - Lucjusz w końcu się zgadza. „Ale masz do mnie często pisać, synu.”
„Uważaj na siebie, tato.” - Drako uśmiecha się smutno. „Nie zrób niczego głupiego. I wujek Severus niech się też nie wygłupia.”
„Chyba nie mogę zrobić niczego głupszego, niż to, co już narobiłem.” - szepcze Lucjusz, patrząc na odchodzącego jedynaka. „To wszystko przeze mnie. Mogłem wtedy powstrzymać Narcyzę.”
W Skrzydle Szpitalnym
Oczy Snapea otwierają się gwałtownie.
„Gdzie ja jestem?”
„W Hogwarcie, Severusie.” - odpowiada Dumbledore.
„Dlaczego?” - Snape omiata wzrokiem Skrzydło Szpitalne. „Co się stało?”
„Nic nie pamiętasz?” - pyta zaniepokojony Dumbledore.
„Lily... Animag, jednorożec... Galopowała, żeby mi pomóc… Chyba. Potem my razem... Atakowaliśmy węża?”
„To nie była Lily.” - wyjaśnia mu Dumbledore - „Ale wasz syn.”
“Serpens?” - Snape potrząsa głową, jakby usiłował sobie coś przypomnieć. „Przecież ona nie żyje... O NIE!!!”
“Co się stało?”
“Jej Lapis Animae!” - szepcze przerażony Snape. „Jej diament. Zgubiłem go! Musiał mi zginąć w walce.”
“Znajdziemy go, Severusie. Wiem, jak cenna jest dla ciebie ta pamiątka...”
„Pan nie rozumie, Dyrektorze. Niech pan to przeczyta.” - Snape przywołuje list Set jednym ruchem różdżki.
Pozdrowienie dla czytającego!
Ty, który czytasz to jako pierwszy, strzeż się, bo nie przyniesie ci to szczęścia.
Ty, który czytasz to jako drugi, ciesz się, mój dziedzicu.
Przełamałam barierę śmierci, przywracając mojego męża do życia. Każdy potężny czarodziej albo wiedźma może to uczynić, ale pamiętaj: możesz to zrobić najwyżej trzy razy w życiu.
Najpierw musisz przygotować eliksir:
Składniki:
Szklanka krwi czarnego feniksa
2 serca jednorożca
pięć uncji owoców cisa
............
Lapis Animae zmarłej osoby
............
Ty, który czytasz to jako pierwszy, strzeż się, bo nie przyniesie ci to szczęścia. Tylko głupiec ożywia własnych wrogów a my, Slytherinowie, nie wybaczamy, jeśli krzywdzisz nasze dzieci.
Ty, który czytasz to jako drugi, ciesz się. Pierwszy przywrócony do życia przyniesie ci sławę Basileusa; poprowadzisz do zwycięstwa armię, jakiej Anglia nie widziała od wieków. Drugi ożywiony stanie się największą radością twojego serca. Zniszczyłabym ten list, gdybym nie wiedziała, że da ci on to, za czym najbardziej tęsknisz. Mój synu, nie wiem, ile wieków nas dzieli ale chcę ci oddać to, co straciłeś. Jesteś Slytherinem, jak ja, a my wiemy, co to lojalność względem rodziny. Idź swoją ścieżką; nie musisz się bać, bo wiele starych rodów upadnie, ale nie Slytherini.
Set Wiktoria Slytherin-Hengst
„No i?” - pyta Snape. „Co pan o tym sądzi?”
„Nie jestem pewien” - wzdycha Dumbledore - „Ale najwyraźniej ty jesteś tą drugą osobą.”
“Śnieg topił się od krwi.” - szepcze Snape. „Nie prosiłem o taką sławę. Czemu nie można żyć normalnie? To jak w tej piosence o wojnie we krwi. Nie mogę mieć normalnego życia.”
„Severusie, jeżeli zaczniesz czytać kroniki, to się dowiesz, że wojny zdarzały się niezwykle często. Nasze niespokojne czasy nie są, niestety, wyjątkiem. Ale, Basileusie” - Dumbledore uśmiecha się do Snapea - „Za kim najbardziej tęsknisz? Kto powróci do życia jako drugi?”
„Nie wie pan?” - warczy Snape. „Jeśli on ją sobie podporządkuje, Hogwart padnie. Nasze osłony przepuszczają Animagów i Śmierciożerców; przepuszczają WSZYSTKICH. Musimy je wzmocnić.”
„Kto jest najbardziej kompetentny pod tym względem?”
„Taki jeden z blond włosami do pasa, który włóczy się po stajniach z ex-Kapłanką.” - Snape uśmiecha się leciutko. „Ale Architekt wie bardzo dużo o zamku, którego broni. O wiele za dużo. Niech pan sam zdecyduje, Dyrektorze, czy ufa mu pan na tyle, żeby powierzyć mu to zadanie.”
NEVIL
Lord Voldemort uśmiecha się z satysfakcją, obracając Kamień Duszy w dłoniach.
“Pomyśl, tylko, Nagini” - szepcze z dzikim błyskiem w oczach, patrząc, jak brylant płonie w świetle świec - „Jaką to maleństwo dało mi moc. Mam plan, który zaskoczy starego Trzmiela.” - wybucha śmiechem. „Wesołych Świąt, kochana Nagini! Angriff nie żyje; droga wolna. Czas rozpocząć atak.”
“Naresssssszzzzcie!” - syczy Nagini, wijąc się szaleńczo po podłodze. “Naresssssszzzzcie!”
Serp budzi się gwałtownie, nie wiedząc, o co chodziło w tym śnie. Jedno jest pewne: Czarny Łajdak znów coś knuje.
“Nie mam pojęcia, co planuje.” - potrząsa głową Dumbledore. „Ale założyliśmy osłony wokół domów uczniów mugolskiego pochodzenia; wyposażyliśmy ich również w Świstokliki. Jeśli ktokolwiek będzie próbował tam się włamać, Aurorzy natychmiast się o tym dowiedzą.”
“To Knot w końcu nam zaufał?”
„Nie miał innego wyjścia. Po tragedii w domu Malfoyów wreszcie zrozumiał, że może być następny na liście i zaczął działać.”
“Powinien był coś zrobić dawno temu!”
„Wiem.” - przyznaje Dumbledore. „Ale niektórzy wolą udawać, że nic się nie dzieje, niż mierzyć się z nieprzyjemną prawdą. Łatwiej jest mówić „Nic się nie da zrobić” niż walczyć. Na szczęście nie wszyscy tak myślą. Jestem z ciebie naprawdę dumny, Harry.”
“Niech pan mówi do mnie Serpens, Profesorze. Harry Potter umarł; zresztą przecież nigdy nie istniał.”
“Tak mi przykro, Serp. Jest w tym też sporo mojej winy.”
„Co się stało, to się nie odstanie.” - odpowiada Serp zimnym, napastliwym tonem.
“Jakbym słyszał twoją matkę.”
„Jestem Czarny jak ona.” - ripostuje chłopak. Jest zły i nie zamierza dalej udawać, że wszystko jest w porządku.
“Serp, Niewybaczalne nie zrobiło z ciebie złego człowieka.” - Dumbledore próbuje go uspokoić.
„Czyżby?” - Serp naśladuje sarkastyczny ton swojego ojca.
„Mogę to udowodnić.”
“A niby jak?” - odszczekuje chłopak.
“A jak się czujesz, Serp?”
“Jak śmieć.”
“A to znaczy, że nie jesteś zły. Gdybyś nic nie czuł, albo gdybyś się z tego cieszył, to bym miał powody do zmartwienia, ale reagujesz prawidłowo. Tak długo, jak wiesz, że to, co zrobiłeś było... cóż...” - Dumbledore szuka właściwego wyrażenia - „Regulus powiedziałby tak: „To nie było dobre, to było złe, ale tak trzeba”, rozumiesz?”
„Wybrałem mniejsze zło, Profesorze. Wiem.”
“Można tak powiedzieć. Zrobiłeś to, co powinieneś.”
„Co nie zmienia faktu, że będzie mi się to śniło po nocach.”
„Wiem.” - Dumbledore dawno nie był tak zmartwiony. „Wybacz mi, dziecko, jeśli możesz. To moja wina. Mogłem się na to nie zgodzić.”
„Niektóre Psy były młodsze ode mnie.”
“Ale oni są przygotowywani do tego od małego, nie tylko magicznie, ale i psychicznie, a ty nie. To był mój błąd; nie - moja WINA, że to się stało.”
“Ale oni by odeszli, gdyby Pan im odmówił, Profesorze. Pan nie miał wyboru, jak nie miałem, a pewnie ten człowiek, którego... zabiłem” - Serp bierze głęboki wdech - „Też nie miał wyboru. Może urodził się Psem. W końcu to był jego obowiązek, żeby nas zatrzymać. Im więcej o tym myślę, tym mniej wszystkich oskarżam, nawet Śmierciożerców. Pewnie gdybym wychował się w takim domu jak Malfoy, byłbym taki, jak on.”
“A ja, jako Dyrektor, powinienem był działać, zanim moi uczniowie wybrali złą ścieżkę. Nikt się nie przejmował, że Tom Riddle wracał na wakacje do sierocińca, którego nienawidził, dopóki Lord Voldemort nie zaczął zabijać. Nikt się nie przejmował, że dzieci grzebią po śmietnikach Nokturnu, szukając resztek jedzenia, dopóki się nie zorientowały, że przestępstwo lepiej je wyżywi. Nikt się nie przejmował, że dzieciaki fascynują się złem, dopóki Mroczne Znaki nie zapłonęły na niebie. Nikt nie urodził się zły, Serp, nawet Lord Voldemort. To wina wszystkich, całego społeczeństwa, że udajemy, że wszystko jest w porządku. Niesprawiedliwość rodzi niesprawiedliwość a przemoc tylko więcej przemocy, ale mało kto się tym przejmuje. Nikt nie przejmuje się złem, dopóki to zło nie naciągnie na twarz maski i nie wyważy mu nocą drzwi.”
Dwie godziny później
“Witaj!” - Freja zagląda do jego pokoju.
„Cześć” - odpowiada Serp. „Co ty tu robisz?”
„Przyszłam się pożegnać.” - odpowiada Pies. „Wyjeżdżamy.”
“Jak to wyjeżdżacie? Przecież ktoś musi pilnować zamku!”
„To już zadanie Aurorów.” - Freja uśmiecha się smutno. „My tu jesteśmy nielegalnie i musimy stąd zniknąć, zanim wasz Minister straci do nas cierpliwość.”
“Ale Frejo, ja…”
„Lubisz mnie i ja ciebie też. Niech tak zostanie. Zatrzymaj amulet, który ci dałam. Przyniesie ci szczęście, gwarantuję. I nie smuć się tak.” - uśmiecha się Pies.
Pył na wietrze
To wszystko, czym jesteśmy
Piana na wodzie
To wszystko, czym jesteśmy
Przychodzimy, odchodzimy...
“Jestem Psem; przychodzę i odchodzę i taka już moja praca. Jutro będę już tysiące mil stąd i będę walczyć z nowym wrogiem. Normalka. Nigdy nie zostajemy na zawsze; jesteśmy najemnikami, więc gdy wojna się kończy, pakujemy manatki i ruszamy dalej. Zawsze przychodzimy na skrzydłach burzy, a burza nigdy nie trwa wiecznie, Serp. Służę Deletrix, Pani Zniszczenia i tak już zawsze będzie. Niech bogowie Ciemności i Światła cię chronią i obyśmy się już nigdy nie spotkali... w pracy.”
“Meinherr, jesteśmy gotowi!” - jeden z jej podwładnych wchodzi do komnaty.
„Powodzenia, Serp! Uważaj na siebie!” - Freja odwraca się na pięcie i wychodzi.
“Powodzenia.” - odpowiada chłopak, patrząc, jak Freja szybko zbiega po schodach. „Powodzenia.”
W Skrzydle Szpitalnym
“Witaj, Serp” - Snape wciąż musi leżeć, ale ma się już o wiele lepiej. „Ale mamy wspaniałe” - uśmiecha się sarkastycznie - „Święta, prawda? Mam coś dla ciebie. Masz.” - wręcza mu coś długiego i ciężkiego, owiniętego w papier.
“Co to jest?”
„Rozpakuj i sam zobacz.” - uśmiecha się Snape. „Tylko ostrożnie.” Serp rozwija papier i szczęka mu opada z wrażenia. To miecz!
„Suuuper...” - tylko tyle jest w stanie powiedzieć. „Musiał kosztować majątek!”
„Należał do mojego dziadka.” - odpowiada krótko Snape.
“Którego?”
“Wolfganga “Wolfiego” Malfoya.”
“Malfoya?”
“Moja babka, niejaka Morrigan Romanowa wyszła za mąż za Wolfganga Malfoya.”
“Byli Psami Wojny.”
„Zgadza się.”
“Opowiedz mi o nich.” - prosi Serp.
„Nie pamiętam ich.” - Snape potrząsa głową. „Zginęli, zanim się urodziłem.”
“Na służbie, jak mniemam.” - mruczy chłopak z sarkazmem.
“No pewnie.”
“A twoi rodzice?” - ciekawość nie daje Serpowi spokoju. W końcu to jego dziadkowie!
„Zginęli, kiedy byłem dzieciakiem, ale dobrze ich pamiętam. To byli wspaniali ludzie.”
“Pozwolili Voldemortowi cię napiętnować, kiedy byłeś jeszcze mały! Miałeś pięć lat!”
„Fakt.” - stwierdza Snape z niezmąconym spokojem.
“Nie nienawidzisz ich za to?” - dziwi się Serp.
„A dlaczego miałbym?” - spokój Snapea wyprowadziłby świętego z równowagi.
„Jeszcze pytasz dlaczego?! Myślałem, że nienawidzisz Voldemorta!”
“Bo nienawidzę tego drania. Nie ryzykowałbym życiem, gdybym go nie nienawidził.” - syczy Snape z wściekłością.
„To powinieneś być na nich wściekły. Sprzedali cię mu.”
“Chcieli dobrze, Serp. Musieli mi znaleźć opiekuna, przecież sami mogli zginąć w każdej chwili! Na Nokturnie to było normalne. Jakby na to nie patrzeć, wybrali najsilniejszego.”
“I największego drania!”
„Serp” - Snape wykrzywia wargi w uśmieszku, który mówi „ty głupi dzieciaku” - „Porządni ludzie rzadko wynajmują Psy, a zwłaszcza psie dzieci, nie sądzisz? Moi rodzice wiedzieli, że tylko potężny kryminalista ochroni mnie i wyszkoli, jeśli zginą. To, że go zdradziłem, to już moja sprawa, oni chcieli jak najlepiej. Popatrz na niego: przecież to wymarzony pan dla Psów!”
“Niektórzy by za nim nie poszli nawet za Mount Everest złota!”
“Moi rodzice służyli każdemu, kto płacił.” - wyjaśnia Snape. „Nie byli za dobrzy w swoim fachu, więc nie mogli wybrzydzać. W tej pracy albo jesteś mistrzem, albo bierzesz, co dają.”
“A ty ich i tak szanujesz.”
“Bo mnie kochali. Byli rabusiami i mordercami, ale zrobili dla mnie wszystko, co mogli. Naprawdę się o mnie troszczyli, chociaż może mieli skrzywione pojęcie o tym, co jest dobre dla dzieci... Żyłem na Nokturnie i uczyłem w szkole tyle lat, że dość się naoglądałem nieszczęśliwych, zaniedbywanych i maltretowanych dzieciaków, ale o własnych rodzicach nie mogę nic złego powiedzieć. Zrobili co mogli; to ja postąpiłem wbrew Psiej logice.”
“Dziwny jesteś, wiesz?”
„Beznadziejny ze mnie dziwak.” - śmieje się Snape. „Serp, dzięki za zaufanie i pomoc. Kiedy zobaczyłem tego jednorożca, to mało nie zemdlałem.”
“Pewnie pomyślałeś, że to moja mama.”
„Wyglądałeś jak ona.”
“To będę mógł zmieniać się w jednorożca, kiedy tylko zechcę, prawda?”
“Tak.” - stwierdza krótko Snape.
„A będę mieć takie tatuaże, jak wy?”
„Tatuaż swojej zwierzęcej formy na łopatce? To było kiedyś bardzo modne. Mogę ci go wyczarować, jeśli chcesz.”
“Może później, dobra?”
„Jak chcesz, Serp. Jak twoja ręka?”
“Skąd wiesz, że mnie boli?” - dziwi się chłopak.
„Bo szpieg i belfer dużo widzą i dużo wiedzą.” - śmieje się Snape. „Przecież wiem o śladzie po wampirzych zębach.”
“Ale przecież ja nie powinienem mieć takiego śladu!”
„Każdy wampir ma taką bliznę, Serp, nawet ten, który się urodził wampirem. To draństwo otwiera się, gdy nadchodzi czas przemiany, a potem jeszcze pod wpływem co mocniejszej magii. Po czymś takim, czym poczęstował nas Angriff, znów musiało się otworzyć. Mnie też boli.”
“Ile ja jeszcze nie wiem o samym sobie…”
“Powoli wszystkiego się dowiesz.” - Snape uśmiecha się leciutko. „No, Sever” - mówi do siebie - „Do roboty, ty leniu. Serp, podaj mi te papiery...”
“Nasze zadania? Czytasz nasze zadania?”
„W końcu to moja praca.” - odpowiada Snape. „O, panna Granger, uwielbiam jej dziełka... Są doskonałe.”
“Myślałem, że jej nie lubisz.”
„Lojalny Śmierciożerca nie może publicznie chwalić mugolskiego dziecka.”
“No tak.” - przyznaje Serp. „Innym też dajesz w kość, bo musisz?”
“Czasem tak, ale niektórych naprawdę nienawidzę.” - odpowiada Snape, wpatrując się w kartki zapisane drobnym, starannym pismem Hermiony.
„A Nevil? Wiem, że jego ojciec...” Snape gwałtownie odkłada wypracowanie; Serp dawno nie widział go tak rozwścieczonego.
“Jego ojciec był sukinsynem i cieszę się, że już nikomu nic nie zrobi.” - syczy jadowicie. „Ale o Alice nie mogę powiedzieć złego słowa; ona nie zasługiwała na taki los. Nigdy nic nikomu nie zrobiła. Po prostu była w złym czasie w złym miejscu.”
“Nie mogliście im pomóc?”
“Serp, to ja ich znalazłem i natychmiast ściągnąłem Atenę Malfoy. Nawet ona, najlepsza Uzdrowicielka na świecie, nic nie mogła zrobić. Uratowaliśmy tylko Nevila.”
“On też oberwał?” - Serp o mało nie zleciał z krzesła. „Ale on był tylko dzieckiem!”
„Idź i powiedz to Bellatrix.” - mruczy Snape, zaciskając pięści. „Powiedz, to cię wyśmieje. Fanatycy nie mają sumienia. To wariaci.”
“A on o tym wie, czy zmieniliście mu wspomnienia?”
“A jak myślisz? Mieliśmy go z tym zostawić, żeby zwariował?” - prycha Snape.
“To nic nie pamięta.”
“Profesor Dumbledore powtarza zaklęcie od czasu do czasu, tak na wszelki wypadek.” - wyjaśnia Snape. „Biedny dzieciak...”
“A to nie wpływa na jego pamięć?”
“Serp, a przyrzekniesz, że to zostanie między nami?”
“Przysięgam.”
“Cóż” - zaczyna Snape - “Jak pewnie Lucjusz ci powiedział, Cruciatus i niektóre inne przekleństwa uszkadzają mózg. Te mikrouszkodzenia są na ogół niegroźne, chyba, że mamy do czynienia z wielokrotnym użyciem przekleństwa w krótkim czasie, a to właśnie spotkało Longbottomów. Atena powiedziała, że może dla nich zrobić już tylko jedno.”
“Co?”
“Wyciągnąć różdżkę i powiedzieć Avada Kedavra.”
“Szybko i bezboleśnie zabić.”
„Właśnie, Serp. Nevil miał jeszcze szansę wyzdrowieć, bo dzieci łatwiej się regenerują, niż dorośli, więc Atena poprosiła mnie o eliksir dla niego. Zrobiłem, taki, jaki chciała, ale personel Św. Munga podał lekarstwo całej trójce, wbrew woli Ateny. To ich uratowało, ale nie mogło wyleczyć, więc uważam, że powinni byli dać im umrzeć.” - ciągnie Snape cichym głosem, wpatrując się w ścianę, jakby wciąż widział tamte wydarzenia. „Rodzicom nie umieliśmy pomóc, ale mały wyzdrowiał. Niby. Sądzę, że dalej ma coś nie w porządku z pamięcią, bo jego rodzice byli bardzo utalentowani - w końcu nie każdy mógł zostać Aurorem - a on to pół-Charłak. W życiu nie widziałem bardziej tępego dzieciaka i dlatego uważam, że coś wciąż jest nie tak i kiedy na niego patrzę, widzę efekty własnej niekompetencji.”
“Nie byłeś niekompetentny. Nikt inny nie zrobiłby dla nich niczego więcej.”
„Nie byłem wystarczająco dobry; to przeze mnie Longbottom ma teraz kłopoty.” - mruczy ze złością Snape.
“Jak ty możesz tak go nienawidzić?” - Serp potrząsa głową ze zdumieniem. „Przecież wtedy tak mu pomogłeś...”
“Bo to bachor Franka i chodzący dowód mojej niekompetencji i błędów! Gdybym był lepszym szpiegiem, nic by mu się nie stało, a gdybym bardziej znał się na eliksirach, nie miałby dziur w mózgu!”
“Nawet Atena Malfoy nie umiała mu pomóc! Dumbledore też nie!”
“A to oznacza, że wszyscy byliśmy bezradni i żałosni.” - odparowuje Snape. „Ta cholerna Bellatrix była lepsza ode mnie!”
“Na ogół łatwiej coś zepsuć niż naprawić.”
“Serp, czy ty pożyczyłeś sobie umysł od Dyrektora?” - złości się Snape. „Jeszcze raz powtórz, że to nie była moja wina, a pokażę ci taką Czarną Magię, że pożałujesz.”
TAK
29 grudnia, północ
Choć wielokrotnie już udowodniono, że i Szatan, i Inferno to bardzo szybkie Sleipniry, żaden z nich nie wyprzedziłby teraz Lucjusza Malfoya. Czarodziej Aportuje się w Lesie i biegnie do zamku najszybciej jak potrafi, klnąc na głęboki śnieg. Biedna Pani Norris ledwo unika nadepnięcia na ogon i patrzy na niego pełnym potępienia wzrokiem, ale Malfoy ma ważniejsze sprawy na głowie, niż przejmowanie się humorami wyliniałej kotki.
“Cytrynowe dropsy.” - wypowiada hasło, starając się zapanować nad oddechem.
„Co się stało, Lucjuszu?” - Dumbledore podnosi wzrok znad dokumentów. Wyraz twarzy szpiega mówi mu jedno: nie jest dobrze...
„Szlamy.” - szepcze Lucjusz, wciąż z trudem łapiąc oddech. „Lord Voldemort życzy szczęśliwego Nowego Roku.”
„Spokojnie, Lucjuszu.” - Dumbledore uśmiecha się łagodnie, widząc dzikie przerażenie w oczach Malfoya. „Domy naszych zagrożonych uczniów zabezpieczono zaklęciami i wyposażono w Świstokliki. Jeśli ktoś spróbuje przełamać osłony, Aurorzy zostaną natychmiast zaalarmowani.”
“Ale nic nie działa, Świstokliki też nie! Nie będzie żadnych Aurorów!” - Lucjusz zaczyna krzyczeć. Niech Dumbledore wreszcie przestanie się uśmiechać i coś zrobi!!!
„Masz pewność, Lucjuszu?” - Dumbledore robi się biały jak kreda.
„Jak mawia Sever, jestem tego pewien, jak wschodu słońca.”
Dumbledore podchodzi do kominka. Czas zaalarmować Bractwo Feniksa i obudzić Aurorów.
„CO?!” - wrzeszczy zaspany Regulus. „Już idziemy, Dyrektorze! Proszę przygotować Skrzydło Szpitalne!”
Kiedy Dumbledore zaalarmował już kogo tylko mógł, zauważa, że Lucjusz też nie traci czasu i właśnie rozpracowuje kolejny panel.
„Chcesz ponownie włączyć zabezpieczenia?”
„Tak.” - mruczy Lucjusz. „Ale najpierw muszę się włamać do Ministerstwa.” - Jego palce tańczą po przyciskach. „Hasło do Wydziału Bezpieczeństwa, cholera...”
“Revelo” - mówi Dumbledore.
Lucjusz spogląda na niego, nie rozumiejąc, o co chodzi. “Przepraszam?”
“Hasło brzmi po prostu “Revelo”.” - powtarza Dumbledore. Malfoy bez słowa zabiera się z powrotem do pracy. „Potrzebujesz Krakera, Lucjuszu?”
“Poradzę sobie.”
“Miło to słyszeć.” - stwierdza ostro Profesor McGonagall. „Ile pan potrzebuje czasu, panie Malfoy, żeby włamać się do Ministerstwa?”
„Pięć do piętnastu minut, w zależności od departamentu.” -odpowiada Lucjusz, nie przerywając pracy. „A z Krakerem może i mniej. W każdym razie” - podnosi wzrok i patrzy jej prosto w oczy - „Stanowczo za mało.”
„Dobry Boże” - szepcze McGonagall. „Przecież Ministerstwo powinno... Dobry Boże. ”
„Już.” - Malfoy uśmiecha się z ponurą satysfakcją. „Nazwiska, szybko!” Dumbledore macha różdżką i lista mugolskich uczniów pojawia mu się w rękach:
“Bramson”
“Następny.”
“Creevy…”
“Następny.”
“Davidson.”
“Następny.”
…………………..
Wreszcie po “Wellington”, skończyli.
„Nic więcej nie mogę zrobić, Dyrektorze.” - Lucjusz zaczyna składać swój sprzęt. „Teraz wszystko zależy od Aurorów.”
“Kto wyłączył zabezpieczenia?” - pyta Profesor McGonagall. „Niech ja dorwę tego sk... drania.” - poprawia się szybko.
„Chyba ktoś z Ministerstwa.” - stwierdza Malfoy. „Ale nie mam pojęcia, kto. Każdy, kto ma dostęp do Wydziału Bezpieczeństwa. Albo może ktoś wykradł te hasła? Z drugiej strony, to mogło być włamanie na odległość, tak jak ja to zrobiłem.”
“A gdzie jest Severus?” - przerywa mu Profesor McGonagall.
„Byliśmy razem, w jednym oddziale” - wyjaśnia Malfoy - „Zabił resztę, kazał mi wrócić do Hogwartu z ostrzeżeniem, a potem” - Lucjusz zastanawia się przez moment, jak ma to powiedzieć - „Kazał panu powtórzyć, Dyrektorze, że nic go nie obchodzi, że wpadnie i że nie pozwoli skrzywdzić tych dzieci za żadną cenę.”
„Poszedł zatrzymać innych Śmierciożerców.” - domyśla się Dumbledore.
„Tak.” - przytakuje Malfoy. „Chyba pan go rozumie. To bardzo racjonalny i cyniczny człowiek, ale jeśli ktoś go rozwścieczy, traci cały rozsądek.” - Malfoy potrząsa głową. „Zna te wszystkie dzieciaki, a dużo trudniej skrzywdzić kogoś, kogo się zna, niż zabijać anonimowy tłum...” - Lucjusz milczy przez chwilę, jakby nie wiedział, jak ma to wyjaśnić. „Przecież pan wie, że on rzuciłby się samemu Czarnemu Panu do gardła. On... On czasem traci rozum. To dziecko Nokturnu, a oni są szaleni. Severowi czasem odbija.”
„Wiem.” -Dumbledore uśmiecha się smutno. „A jeśli oni znów zniszczą zabezpieczenia? Co wtedy?”
„Durnie powłączają alarmy, zanim się zorientują, co się dzieje.” - odpowiada Malfoy po kilku obliczeniach. „Ale chyba mógłbym utrudnić im życie jeszcze bardziej...” - uśmiecha się paskudnie. „Mam pewien pomysł...”
„Idę do Skrzydła Szpitalnego, Albusie.”- Profesor McGonagall kładzie dłoń na klamce. „Chyba niedługo będziemy mieć pierwszych potrzebujących pomocy.” Otwiera drzwi i ktoś wpada prosto na nią.
„Panna Granger?” - Dumbledore, mimo swojego wieku, zrywa się na równe nogi.
„Zabezpieczenia padły!” - krzyczy histerycznie Hermiona. „Świstoklik też! Mój tata!” - wybucha płaczem. Dumbledore wmusza jej trochę uspokajających eliksirów i sadza na krześle. Dopiero teraz Hermiona zauważa Lucjusza.
„On?” - szepcze z przerażeniem. „A co to bydlę tu robi?”
„Pomaga nam, panno Granger.” - wyjaśnia łagodnie Profesor McGonagall. „To on nas ostrzegł o ataku.”
“ON?!”
“Ludzie i sojusze się zmieniają, Hermiono, choć czasem trudno w to uwierzyć.” - odpowiada cicho Dumbledore. „Mamy wielu niespodziewanych sojuszników, ale i wielu niespodziewanych wrogów. Wiem, że trudno ci uwierzyć w dobre intencje Lucjusza Malfoya, ale on też ma swoje powody, by walczyć z Voldemortem. Ale” - coś nagle do niego dociera - „Jak właściwie się tu dostałaś?”
„Zaatakowali nas.” - szepcze Hermiona. „Ktoś chyba zniszczył zabezpieczenia.”
“Jakie tam ”chyba”.” - mruczy ze złością Lucjusz. „Bardzo zręcznie je wyłączył. Tego, kto odpowiada za bezpieczeństwo Ministerstwa, powinno się powiesić, Dyrektorze... Za zdradę albo niekompetencję.”
„Świstoklik też nie działał, więc zrobiłam nowy...” - ciągnie Hermiona.
„ZROBIŁAŚ Świstoklik?” - Profesor McGonagall nie wierzy własnym uszom. „Ale to bardzo zaawansowane zaklęcie.”
„Czytałam o tym, pani Profesor.” - wyjaśnia cichutko Hermiona. „Zdołałam uratować moja mamę, ale mój tata...”
„Żyje.” Severus Snape właśnie stanął w drzwiach komnaty. „Żyje, jest w tym zamku i obudzi się za parę dni.”
„Ale on dostał Avadą, Profesorze Snape!” - w oczach Hermiony pojawiają się łzy. „Przecież widziałam.” - dodaje drżącym głosem.
„Panno Granger” - głoś Snapea jest cichy i łagodny - „To zaklęcie było nieprawidłowo rzucone i tylko znokautowało pani ojca.”
„Niech mnie pan nie oszukuje! Śmierciożercy chyba wiedzą, jak rzucać Niewybaczalne!” - wrzeszczy na niego Hermiona.
„Ale ten człowiek specjalnie je zepsuł.”
„TY!” - Hermiona łapie go za szaty. „To byłeś ty, ty... ślizgońska świnio! Jak mogłam nie poznać tego twojego jedwabistego głosiku, ty bandyto! To ty kazałeś im obrabować dom!”
„Chciałem tylko, żeby zostali tam dłużej.” - mruczy cicho Snape. „Żeby nie zaatakowali kolejnego domu... To niezbyt honorowy sposób, ale działa...”
„Żeby zostali dłużej?!” - Hermiona zaczyna okładać go pięściami. „Ty wampirze!!! Ty bydlaku!”
„Hermiono, twoja rodzina nie była jedynym celem.” - Dumbledore próbuje jej wyjaśnić całą sytuację. „Chcieli zaatakować wszystkich, którzy mają rodziców Mugoli.”
„A potem miał nam życzyć Szczęśliwego Nowego Roku.” - stwierdza z przekąsem Snape. „A to o mnie mówią, że mam specyficzne poczucie humoru... On jest coraz gorszy. Zupełnie zwariował.”
Milczą przez kilka minut, a potem Dumbledore pyta: „A gdzie jest twoja mama, Hermiono?”
„W chatce Hagrida. Zostawiłam ją tam, żeby doszła do siebie i przybiegłam tutaj.”
„Kogo jeszcze zaatakowano?” - niepokoi się Profesor McGonagall.
“Severusie?” - Dumbledore odwraca się do swojego szpiega, ale ten tylko wzrusza ramionami.
„Nie wiem.” - odpowiada. „To miał być zmasowany atak, więc nie będzie dobrze, ale nie wiem dokładnie. Co może dwóch ludzi przeciw setce?” - pyta, nie oczekując odpowiedzi. „Nie mogliśmy ich zatrzymać. Była cała stara gwardia i mnóstwo nowych. Nigdy jeszcze nie atakowaliśmy tak liczną grupą. Będzie źle.”
„Ale uratowałeś, ilu mogłeś, prawda?” - przerywa mu Profesor McGonagall.
„Tylko Grangerów i Wellingtonów.” - odpowiada cicho Snape. „Jest nas za mało, Minerwo...” - Snape wbija wzrok w podłogę, bojąc się spojrzeć jej w oczy.
„Nikt cię nie oskarża, Severusie” - odpowiada głośno McGonagall - „A jeśli jakiś dureń spróbuje, zamienię go w wycieraczkę i położę pod drzwiami do twoich komnat!” - stwierdza ze złością. Nawet Hermiona nie może powstrzymać śmiechu.
„Pójdę po Matkę Hermiony.” - decyduje Dumbledore. „A wy wszyscy do łóżek! Mieliście ciężką noc.”
„Chcę zobaczyć tatę!” - domaga się Hermiona.
„Pójdziemy razem.” - Profesor McGonagall kładzie jej dłoń na ramieniu. Kiedy już wszyscy wyszli, Snape siada na krześle i chowa twarz w dłoniach.
„Cholera jasna.” - mruczy do siebie. „Niech to!”
„Nie miałem pojęcia, że jest aż tylu Śmierciożerców.” - mówi Lucjusz. „Co najmniej setka!”
„Sto pięćdziesiąt osób z hakiem.” - odpowiada krótko Snape. „Wielu nowych, pewnie sporo z nich nawet jeszcze nie nosi Znaku. Luc, kto, do wszystkich diabłów, wyłączył zabezpieczenia?”
„Zabij mnie, ale nie wiem.” - Malfoy wzrusza ramionami.
„Czy Knot może być jednym z nas?”
„Myślisz, że ma Znak?” Brwi Lucjusza unoszą się lekko. „Możliwe” - dodaje po chwili. „Albo inny ważny urzędas.”
“Luc, muszę mieć listę wszystkich Krakerów i Architektów, o jakich kiedykolwiek słyszałeś.” - stwierdza Snape. „Magnusa też o to zapytam, może razem znajdziemy tego drania.”
“Ale Sever, gdyby ta mała Granger miała hasła, poradziłby sobie z tym! To nie musiał być profesjonalista!”
„Aż tak źle z tą obroną?”
„Gorzej niż źle.”
„Fantastycznie.” - stwierdza z ironią Snape. „Szczęśliwego Nowego Roku!”
“Profesorze Dumbledore! Śmierciożercy!” - do komnaty wpada kolejna osoba. Teodor Nott zatrzymuje się gwałtownie, zauważając Snapea i Malfoya, wciąż ubranych w szaty Śmierciożerców.
„Spokojnie, panie Nott” - uspokaja go Dumbledore. „Oni są po pana stronie.” Teo trzyma drobną dziewczynkę; Snape zrywa się z krzesła i delikatnie bierze ją na ręce.
„Puchonka z pierwszego roku.” - stwierdza. „A jej rodzina?” Teo tylko potrząsa głową. „Idę z nią do Poppy.” - mówi Snape i wychodzi.
„Rzucili na mnie Imperius!” - krzyczy Teo. „Moi rodzice!”
„Dobrze, że go złamałeś.” - mówi cicho Dumbledore. „Czy na innych też rzucono to przekleństwo?”
„Chyba tak, Profesorze.”
„Szczęśliwego Nowego Roku!” - Malfoy uśmiecha się ironicznie. „Szczęśliwego Nowego Roku!”
„Pan to pewnie ten słynny Dyrektor Dumbledore.” - doktor Granger spogląda na niego znad kubka herbaty. „A mówiłam mężowi, żeby nie puścił Miony to tej dziwnej szkoły!”
„Pani mąż jest cały i zdrowy.” - Dumbledore próbuje ją uspokoić. „To zaklęcie tylko pozbawiło go przytomności, ale nic mu nie będzie.”
„Niech mnie pan nie traktuje jak idiotki!” - pani Granger zrywa się z krzesła, przewracając kubek z herbatą. „Myśli pan, że nie wiem, co robi to wasze zielone światło?! Mogliśmy posłać córkę do normalnej szkoły ale Andrew się uparł!”
„Nie każde zielone światło zabija.” - tłumaczy jej Dumbledore. „Ten z napastników, który rzucił przekleństwo w pani męża, był moim człowiekiem. Chciał go uratować, więc musiał pozbawić go przytomności.”
„Pan... Pan ma swoich ludzi wśród tych POTWORÓW?!” - doktor Granger znów zaczyna na niego wrzeszczeć.
„To bardzo odważni ludzie, pani Granger.” - odpowiada ostro Dumbledore. „Podejmują ogromne ryzyko. Sam nie wiem, co wymaga większej odwagi: bycie Aurorem, czy szpiegiem... Niech ich pani nie obraża, to wspaniali ludzie. Pani mąż miał szczęście, że trafił na jednego z nich.”
“Profesorze Dumbledore” - pani Granger odzyskała panowanie nad sobą. „Czarodzieje z Ministerstwa zapewniali nas, że jesteśmy bezpieczni. Gdzie była ta ochronna magia?”
„W Ministerstwie jest zdrajca.”
„A mogliśmy wysłać ją do normalnej szkoły.” - powtarza pani Granger. „Byłaby bezpieczna.”
“Doktor Granger, pani córka jest wiedźmą i to potężną. Nikt nie może jej odebrać magii; nie jest też niczyją winą, że urodziła się wiedźmą. Nikt nie wie, czemu dzieci Mugoli przejawiają czasem magiczne zdolności, a czasem potomkowie wielkich czarodziejskich rodów nie mogą używać magii. Wiemy jednak, że bez odpowiedniej edukacji taki dar staje się przekleństwem. Magia bez nauki stanowi niebezpieczeństwo dla samych czarodziejów i ich otoczenia. Dlatego właśnie zawsze wysyłamy listy do dzieci Mugoli, nawet w tak niebezpiecznych czasach, jak obecne.” - tłumaczy jej Dumbledore. „W końcu gdybyśmy tego nie robili, Lord Voldemort osiągnąłby swój cel.”
„To szaleństwo.” -mruczy doktor Granger do siebie. „Ta wasza wojna nie ma sensu!”
„To prawda.” - zgadza się Dumbledore. „Ale Mugole też mają konflikty rasowe, czyż nie? Sam pamiętam pewną wojnę, która trwała niemal dekadę i pochłonęła setki milionów ofiar...”
„Ma pan rację.” - doktor Granger, choć niechętnie, musi przyznać mu rację. „Ale nie chcę, by moja córka była w coś takiego zamieszana!”
„Obawiam się, że już jest za późno, żeby mogła się wycofać.” - Dumbledore potrząsa głową. „Pani wybaczy, ale będziemy mieli wielu rannych, więc muszę się nimi zająć.” - dodaje, wstając, „Może pani tu zostać, to bezpieczne miejsce, chyba, że woli pani iść do zamku.”
„Zostanę tutaj.”
Dumbledore pospiesznie wraca do zamku. Skrzydło Szpitalne już pęka w szwach, a ciągle przybywa rannych. Charlie Weasley rzuca się na łóżku, ale Dumbledore zdejmuje z niego zaklęcie jednym ruchem różdżki.
„Za dużo ich!” - krzyczy pani Pomfrey do Dumbledora. „Potrzebuję pomocników!”
Dumbledore szybko wraca do swojego gabinetu. „Lucjuszu, czy Drako już wyjechał?”
„Nie, jeszcze nie.”
„To go zawołaj. Potrzebujemy go i to szybko.”
“Zaczął.”- stwierdza cicho Regulus, patrząc na Drako, panią Pomfrey i dwie Medwiedźmy, zwijających się jak w ukropie. „Nie spodziewałem się, że zagra tak ostro.”
„Ja też nie.” - przyznaje Dumbledore. „I to był błąd. Zajęliśmy się Angriffem, a zapomnieliśmy o Tomie.”
„Dobrze, że mamy Severusa.” - szepcze Auror.
„A gdzie on jest?”
„A gdzie mógłby być?” - uśmiecha się Regulus. „Warzy lekarstwa, Dyrektorze. Wie pan, co tak w nim lubię? Że zawsze staje do walki z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy, choćby był ranny i zmęczony. Zawsze robi to, co do niego należy.”
„To prawda.” - wzdycha Dumbledore. „A teraz nasza kolej, żeby zrobić to, co do nas należy.” Wyciąga różdżkę i dołącza do pracujących lekarzy. Magne przypatruje się im przez chwilę, a potem wychodzi bez słowa; udało się im schwytać wielu Śmierciożerców i trzeba jak najszybciej ich przesłuchać. Nie ma czasu do stracenia.
ZAŁAMANIE
Hermiona, która już się trochę uspokoiła, schodzi do lochów. Snape na pewno potrzebuje pomocy przy eliksirach. Ona przecież może mu pomóc; poza tym powinna go przeprosić za tę „ślizgońską świnię”... Zrobił przecież, co mógł. Hermiona otwiera drzwi i zauważa ze zdziwieniem, że pod kociołkami nie płonie ogień. Wchodzi ostrożnie i staje jak wryta: Snape leży zwinięty w kłębek na podłodze i trzęsie się, jakby miał wysoką gorączkę; to wygląda jakby ktoś rzucił na niego kilka paskudnych zaklęć.
„O Boże” - szepcze Hermiona i odwraca się, żeby pobiec po pomoc.
„Zostań.” - chrypi Snape. „Proszę. Lewa górna kieszeń.” Sytuacja musi być naprawdę poważna, że zmusza Snapea do proszenia. Hermiona wkłada mu rękę do kieszeni i wyciąga mała fiolkę oraz (ku jej wielkiemu zdziwieniu) strzykawkę. „Wiesz, jak tego używać?” - szepcze Snape.
„Tak, ale…”
„To weź tę fiolkę” - jego ciałem szarpie kolejny atak - „I zrób to.”
Hermiona napełnia strzykawkę drżącymi rękami. „Do mięśnia czy do żyły?” - pyta, podwijając mu rękaw. Mroczny Znak znów jest czarny jak węgiel.
„Pakuj w mięsień.” - szepcze Snape.
Hermiona obserwuje, jak przezroczysty płyn powoli znika pod skórą. „Zawołam panią Pomfrey...”
„NIE!” Snape zdołał usiąść. „Nie, ona mi nie pomoże.” - dodaje cicho. „Nie da rady, niech jej pani nie zawraca głowy. Dziękuję. Zaraz mi przejdzie. To lekarstwo szybko działa.”
“Pan umierał, Profesorze!”
„Przesada...” - Snape macha ręką lekceważąco. „Nas ciężko zabić.” - uśmiecha się sarkastycznie. „Magia mi nie pomoże, nie zawracaj im głowy. Zaraz się pozbieram. Robota czeka. Daruj sobie magię, nic mi nie pomoże.”
„Nie?” - oczy Hermiony robią się wielkie jak spodki. „Przedawkowanie uzdrowicielskich zaklęć?” - szepcze z przerażeniem.
„Czy jest coś, o czym NIE czytałaś?” - wzdycha z rezygnacją Snape.
„Ale... Ale to znaczy, że pan był...”
„Byłem.” - odpowiada ostro Snape. „Ciało, panno Granger, nie może być naprawiane bez końca. W końcu przestaje reagować na magiczną medycynę. Byłem tak głupi, że zapomniałem o swoich proszkach przez ten cały atak, no i poniosłem karę za swoją głupotę. Durny błąd. To się nie powinno było stać.”
„Ale to się zdarza tylko przy nadmiernym użyciu naprawdę potężnej uzdrawiającej magii.”
„Fakt.” - przyznaje niechętnie Snape.
„Musiał pan chronić swój umysł, Profesorze.”
„Dziewczyno, powinni ci zakazać siedzenia w bibliotece!”
„Wychodzi na to, że Sam-Wiesz-Kto użył albo wielu zaklęć Cruciatus, albo próbował włamać się panu do wspomnień, ale pan wcześniej zabezpieczył je w ten sposób, że prędzej by pana zabił, albo wpędził w obłęd, niż zmusił do wyjawienia prawdy.” - w oczach Hermiony widać i podziw, i przerażenie. „I teraz pan za to płaci. A Profesor Dumbledore na to pozwolił...”
„Robi, co do niego należy!” - złości się Snape. „Idź sobie!”
„Nie.” - odpowiada stanowczo Hermiona. „Czego jeszcze pan potrzebuje?”
„Niczego.” - Snape powoli zbiera się z podłogi. „No, może trochę dyskrecji...”
„Profesor Dumbledore powinien to wiedzieć…”
„Ma dość innych zmartwień na głowie!” - wrzeszczy Snape z wściekłością. „Wynocha i to już!” Ale kiedy wraca do laboratorium po przebraniu się Hermiona już zapaliła ogień pod kociołkami i pracowicie kroi krokodyle serca. „Co tu robisz?” - pyta ostro Snape.
„Oni potrzebują eliksirów, a pan odpoczynku.” - Hermiona spogląda mu prosto w oczy. „Mogę zrobić te prostsze. Będzie szybciej.”
„No dobra.” - Snape niechętnie przyjmuje jej pomoc. Musi się spieszyć, a nie czuje się dobrze. „Moja własna głupota” - stwierdza ze złością. „Przecież czułem, co się święci!”
„Ale zajął się pan nami.” - szepcze Hermiona. „Ja... Ja bardzo pana przepraszam, Profesorze.”
„Za co?” - dziwi się Snape.
„Że pana wyzywałam u Dyrektora i to przy ludziach... Strasznie mi głupio.”
„Ciężko oczekiwać wylewnej wdzięczności od ludzi, których się straszy wpadając im do domu w środku nocy.” - usta Snapea wykrzywiają się w kpiącym grymasie. „To chyba oczywiste.”
„Pan mi uratował ojca.”
„Za to mi płacą.”
„Nie musiał pan...”
„Musi to się umrzeć i płacić podatki.” - Snape ucina dyskusję. „Zetrzesz ten róg jednorożca na proszek?” Nie chce się przyznać, że chyba nie dałby sobie rady z twardym rogiem, ale Hermiona nie komentuje jego prośby tylko zabiera się do pracy.
„Nie powinien pan pracować.”
„To wojna; nie ma czasu się nad sobą użalać.”
„Nie powinien pan. To się często zdarza?”
„W ogóle nie, chyba, że jestem takim idiotą, że nie wezmę swoich proszków. Idiota.” - Snape kręci głową z dezaprobatą. „Kompletny idiota.”
„Jeśli magia nie działa, Profesorze, to co było w tej strzykawce? Coś mugolskiego?”
„Morfina. Tylko to działa.”
“Morfina uzależnia, Profesorze.”
„Nie ucz mnie eliksirów!” - Snape uderza pięścią w stół. „Wiem, co robię!”
„To niebezpieczne!”
„Uparta jesteś.” - Snape uśmiecha się leciutko. „Wiem o tym. Wiem o tych lekach wszystko i zdaję sobie z tego sprawę, ale...” - delikatnie montuje chłodnicę i cierpliwie czeka, aż pierwsze krople destylowanego eliksiru zaczną spływać do naczynia - „Ale nie mam wyjścia. Albo będę brał te leki, aż wszystkie uszkodzenia się wyleczą, a to zajmie wiele miesięcy albo” - odwraca się do Hermiony i patrzy jej prosto w oczy - jeszcze nigdy nikomu o tym nie powiedział - „Albo skończę w szklarni.”
„Szklarni?”
„Byłaś w Świętym Mungu na oddziale zamkniętym? Same rośliny. Mam w dokumentach, że jeśli się kiedyś tak urządzę, mają mnie zabić, a nie trzymać tam jako następne zielsko. Polecam. Lepszy piach niż to.”
„Nie powinien pan być szpiegiem. Może się pan załamać...”
„Nie mam tego w zwyczaju.” - odpowiada ostro Snape. „Myśli pani, że tak łatwo o nowego szpiega? Na to stanowisko brakuje chętnych, choć wielu Śmierciożerców nienawidzi Lorda...”
„To czemu są mu wierni?”
„Jeszcze pani nie zrozumiała?” - Snape uśmiecha się ironicznie. „Nie widzi pani, jak ja się urządziłem? Nie zostaje się zdrajcą, dopóki nienawiść nie stanie się większa niż strach.”
“Jest pan odważny, Profesorze.”
„Nie, panno Granger, ja tylko strasznie nienawidzę. Nienawidzę tak, że nie czuję nawet strachu.”
Następnego dnia, w gabinecie Dyrektora
„Regulusie, ilu Śmierciożerców złapaliście?”
„Całkiem sporo Profesorze Dumbledore. Dlatego chciałem z panem porozmawiać bo” - Auror uśmiecha się przepraszająco - „Niektórzy, niestety, podlegają pod pana jurysdykcję.”
„Chyba nie masz na myśli naszych uczniów, Regulusie.” - Profesor McGonagall patrzy na niego z przerażeniem.
„Niestety.” - mówi cicho Regulus. „Niektórzy, jak pan Nott, byli pod wpływem Imperio, ale nie zdołali go złamać - tylko jemu się to udało. Jego opowieść brzmi wiarygodnie, ale prosiłbym o pozwolenie na użycie Veritaserum, Dyrektorze.”
„Severus urwie ci za to głowę.” - odpowiada Profesor McGonagall.
„Pan Nott zgodził się na Veritaserum pod warunkiem, że nie będę pytał o sprawy niezwiązane z atakiem. Dotrzymam słowa, a on będzie mógł wybrać kogoś, komu ufa, żeby towarzyszył mu podczas przesłuchania.” - odpowiada Regulus. „Wierzę, że chłopak nie kłamie, ale Veritaserum pozwala ludziom powiedzieć to, co normalnie ukrywają. Nawet ktoś, kto chce być szczery, czasem niechcący mija się z prawdą.”
„Chcesz powiedzieć, że myślisz, że Nott kogoś kryje?” - pyta Profesor McGonagall.
„Sama pani wie, że o niektórych sprawach ciężko mówić. Uświadomiłem panu Nottowi, że taka rozmowa może być nieprzyjemna, ale zrozumiał moje powody. To twardy chłopak, trzeba mu to przyznać. Mało kto łamie Imperius, a on to zrobił bez przygotowania.”
„A inni?”
„Większość była zaczarowana, ale niektórzy chyba nie. Dlatego nalegam na użycie Veritaserum. Wszyscy złapani siedzą w osobnych pokojach w Skrzydle Szpitalnym i mają 24 godziny na podjęcie decyzji. Jeśli dobrowolnie powiedzą, co było grane, zrobię wszystko, by ich z tego wyciągnąć, ale jeśli nie, to wszyscy mamy kłopot. Naprawdę cieszę się, że jestem Aurorem, a nie sędzią. Mam tylko jedną rzecz do powiedzenia: nikt nigdy nie zmienił się na lepsze w Azkabanie. To piekło i wchodzą do niego ludzie a wychodzą wariaci albo diabły. Profesorze Dumbledore, pan ma władzę wydać ich Ministerstwu albo nie i cieszę się, że nie do mnie będzie należeć ta decyzja.”
„Mam zdecydować, czy rzucimy ich Dementorom, czy nie; czy powinienem zniszczyć im całe życie za jeden błąd.”
„I dlatego się cieszę, że jestem tylko Aurorem.” - odpowiada Regulus. „Pan wybaczy, ale obowiązki wzywają.”
„To boli, Profesorze?” - denerwuje się Teo. „Pan Magne zapewniał, że nie, ale...”
„Ale mu nie dowierzasz.” - uśmiecha się Snape. „Nie, to nie boli, jak długo Auror nie próbuje wyciągnąć z ciebie czegoś, czego naprawdę nie chcesz powiedzieć.” - wyjaśnia. „Ale zapewniam cię, że Regulus Magne wie, jak używać Veritaserum i że nie jest sadystą.”
Snape patrzy w milczeniu jak Eliksir Prawdy zaczyna działać i z oczu Notta powoli znikają emocje.
„Jak już mówiłem, panie Nott, zacznę od paru prostych pytań, żeby się upewnić, że eliksir działa poprawnie.” - zaczyna Regulus. „Nazwisko?”
“Teodor Frederic Nott.”
“Data urodzenia?”
“5. listopada 1980.”
“Dobrze.”- szepcze Snape. “Możesz zacząć, Regulusie.”
“Panie Nott, co wydarzyło się 29 grudnia?” - Auror zaczyna od standardowego pytania.
„Dobry Boże” - Regulus przegląda notatki, zrobione podczas przesłuchania - „Nie powinienem był męczyć tego chłopca. Nie powiedział nam nic nowego.”
„A jak mógłby, skoro wcześniej był szczery.” - mruczy pod nosem Snape.
„Czasem ludzie coś omijają bo nie uznają wszystkich szczegółów za istotne albo chcą kogoś chronić, nawet nieświadomie. Czasem nie chcą też uwierzyć w to, co zobaczyli i dorabiają fałszywą interpretację faktów.” - tłumaczy mu Regulus. „I nie winię ich za to, to normalna reakcja. Tylko dlatego nalegałem na użycie Eliksiru Prawdy.”
„A inni?”
„Mamy dwudziestu uczniów, ale tylko kilku zdecydowało się rozmawiać ze mną dobrowolnie. Reszta za bardzo się boi, nawet ci, którzy nie wyglądają na winnych. Tak jest zawsze.”
„Kiedy zaczniesz przesłuchania?”
„Jutro rano. Przyjdź, jeśli chcesz.”
„Na pewno przyjdę.”
“Dobranoc, Severusie.”
„Wierzysz, że może być dobra?” - mruczy pod nosem Snape. „Ale chyba będzie, bo będę spał jak kłoda. Ledwo łażę.”
„Wyglądasz jak zombie. Jesteś chory?”
„Tylko zmęczony jak pies.” Snape schodzi do swoich komnat i rzuca się na łóżko. Porcja morfiny robi swoje, ale wciąż czuje się fatalnie, więc przygotowuje następną, wbija igłę w ramię i niemal natychmiast ogarnia go ta wspaniała ciemność; ta błogosławiona pustka w której nie ma uczuć ani emocji, cierpienia ani pragnień...
„I co mam zrobić, Fawkesie?” - Dumbledore krąży po swoim gabinecie. „Teo Nott zdołał złamać zaklęcie Imperius, ale inni byli na to za słabi. Jak możemy im teraz pomóc? Co mamy zrobić z tymi, którzy podążyli za Tomem z własnej, nieprzymuszonej woli? I co właściwie znaczy „dobrowolnie”? To nie ich wina, że wychowano ich w ten sposób. Nie ich wina, że kazano im wierzyć w rasistowskie brednie. To ich rodzice zachęcali ich do przyjęcia Znaku, więc jak mieli powiedzieć „nie”? Jak takie dzieci mogły się sprzeciwić? Skąd mieli wiedzieć, w jakie bagno wchodzą? Powinienem był im bardziej uświadamiać, jak okrutny jest Voldemort... A co z sierotami? Damy im opiekę, nie skończą na ulicy, ale to przecież tak mało!” Dyrektor siada w fotelu i zaczyna się gapić w tańczące płomienie. „Szczęśliwego Nowego Roku!” - mówi z kpiną w głosie. „Gdzie popełniliśmy błąd, Tom? Nauczyliśmy cię wszystkiego, z wyjątkiem tego, co najważniejsze! Byłeś tylko małym chłopcem, bardziej przerażonym niż większość twoich kolegów, bo wychowywali cię Mugole i nic nie wiedziałeś o świecie magii. Byłeś taki biedny i wielu śmiało się z twoich używanych szat i książek, a wielu Ślizgonów ze starych rodów nie chciało zaakceptować podrzutka półkrwi, który nic nie wiedział o ich świecie. Ale przecież do Hogwartu chodziło wiele takich dzieci i większość z nich wyrosła na porządnych ludzi. Gdzie więc tkwił nasz błąd? Od wieków dziedzice i dziedziczki Slytherina uczęszczali do tej szkoły, a nikt z nich nie stał się potworem. Ze starcy dokumentów wynika, że niektórzy znali mowę węży i otwierali Komnatę Tajemnic, ale nikt przed tobą, Tom, nie wypuścił jej mieszkańca na wolność. Gdzie tkwi mój błąd, Tom?”
Tymczasem Regulus zabiera się do pracy. Severus jeszcze się nie zjawił, ale pewnie odsypia ciężką noc. Nic dziwnego, że zaspał. Regulus nie zamierza go wzywać; niech śpi...
Zgodnie z literą prawa Dumbledore jako Dyrektor pani Pomfrey jako Medwiedźma mają być obecni przy przesłuchaniach uczniów.
„Zacznijmy to wreszcie.” - wzdycha z rezygnacją Dumbledore. „Im szybciej, tym lepiej. Nie trzymajmy ich w niepewności.” Pierwszy nastolatek, przerażony do szaleństwa, wchodzi do komnaty.
„Bez nerwów” - uspokaja go Regulus. „To nie boli, a jeśli nic nie masz na sumieniu, nikt nic ci nie zrobi.”
Czarny Dwór
Lord Voldemort jest zbyt zajęty, by zajmować się nieudanym atakiem. Stracił wielu ludzi, a zdrajca (zdrajcy?) wciąż pozostają na wolności. Ktoś przecież uprzedził Aurorów o ataku! Lord nie przejmuje się tym zbytnio, bo wie, że jeśli kolejny plan się powiedzie, ta porażka okaże się tylko małym potknięciem. Zresztą może i dobrze, że Aurorzy są zajęci przesłuchaniami i nie spodziewają się kolejnej niespodzianki. Lord starannie kroi serce jednorożca na malutkie kawałeczki. Eliksir Zmartwychwstania kipi w kotle a czarne, duszące opary wypełniają komnatę, ale Voldemort i na to nie zwraca uwagi. Wkrótce doda ostatni składnik - kość człowieka, który ma być przywrócony do życia a wtedy... Wtedy trzeba będzie poczekać kilka tygodni, żeby eliksir dojrzał a wtedy... Wtedy...
„A wtedy, Nagini, Hogwart upadnie.” - stwierdza Lord z szaleńczym błyskiem w oczach.
„Massszzzzzz rację” - odpowiada ogromny wąż, pełznąc w jego stronę. „Ona otworzy dla nassss bramy, Missstrzu. Masszzz rację. Jesssteś geniusszzem.”
I co, moje snaperki?
ODKRYWAJĄC PRAWDĘ
Hogwart nigdy jeszcze nie był tak zatłoczony w czasie ferii; Aurorzy i urzędnicy bez przerwy kręcą się po zamku, a rodziny odwiedzają rannych. Trudno o spokojne miejsce, więc Hermiona chowa się na Wieży Astronomicznej. Siedzi na kamiennej podłodze, cicho płacząc.
“Hermiona!”
“Harry? Jak mnie tu znalazłeś?”
Serp uśmiecha się szeroko i głośno wciąga nosem powietrze. “Mówili mi, że bycie wampirem ma swoje plusy i mieli rację.”
„Wytropiłeś mnie jak ogar.”
„Zgadza się. Czemu płaczesz? Przecież twoim rodzicom nic się nie stało!”
„Ale tylu ludzi nie żyje i...” - głos się jej łamie.
„I co?”
„Chcą, żebym rzuciła szkołę!”
„CO?! To śmieszne! Nie możesz!”
„Mama i tata twierdzą, że to wszystko przeze mnie... Gdybym nie była wiedźmą, nic by się nie wydarzyło...”
„To bzdury!” - krzyczy Serp. „Mugole też są zagrożeni!”
„Wiem, Harry, ale mama jest przerażona. Śmierciożercy wpadli nocą do naszego domu. On... Snape rzucił Avadą... O Boże” - w jej oczach pojawia się dziki strach - „Po prostu stanął na środku pokoju, wyciągnął różdżkę i powiedział te dwa słowa, głośno i wyraźnie... To wyglądało na tak łatwe, tak proste... Jedno machnięcie drewnianym kijkiem i ktoś nie żyje.”
„Sev… Snape by tego nie zrobił!” - Serp nie wierzy własnym uszom. Przecież jego ojciec nie skrzywdziłby rodziców Hermiony! Gdyby Voldemort patrzył mu na ręce, to by musiał, ale nie tak, nie w ten sposób!
„Zaklęcie nie było prawdziwe. Mój tata tylko zemdlał. Profesor Snape uratował mu życie.” - wyjaśnia Hermiona.
„Nie wiedziałem, że to możliwe.”
„Ja też nie, ale Snape naprawdę zna się na rzeczy. To wspaniały człowiek, chociaż czasem trudno z nim wytrzymać. Wpadli do środka... Snape... Zaczął się śmiać i powiedział, że lekarze są bogaci... Powiedział im, żeby szukali kosztowności i mugolskich pieniędzy... Chciał zyskać na czasie, żeby Aurorzy zdążyli uratować innych. Oddał mi to, co znalazł, ale zniszczyli nam dom.” - Hermiona znów zaczyna szlochać. „Zrobiłam Świstoklik... Zastanawiam się tylko” - syczy z taką złością, że wpędziłaby Snapea w kompleksy - „Czy ten pieprzony Knot zechce mnie postawić przed Wizengamot za wyczarowanie nielegalnego Świstoklika.” Serp patrzy na nią ze zdziwieniem; Hermiona nigdy nie używała takiego języka! Ale nic dziwnego, że jest zła; niekompetencja Knota zabiła już tylu ludzi!
„Hermiono, to było w obronie własnej!”
„Powiedz to Knotowi.” - Hermiona wybucha cynicznym śmiechem. „Dla Śmierciożerców też jestem śmieciem i nie mam prawa bronić swojego życia; nawet moi rodzice mnie nienawidzą.”
„Są tylko przerażeni i dlatego ci to powiedzieli! Nie mogą cię nienawidzić, to twoi rodzice! Oni cię kochają!”
„A ty i Snape?”
„O czym ty gadasz?” - Serp udaje idiotę.
„Nie oszukasz mnie, Harry. Nie jestem ani ślepa, ani głupia. Jak on mógł tak dobrze udawać, że cię nienawidzi?” A więc Hermiona wie...
„Nie wiedział. Ale jak ty to zgadłaś?”
„Mam oczy. Jesteś jego synem, Harry... A może twoje prawdziwe imię jest inne?”
„Jestem Serp.”
„Serp?” - pyta zdziwiona Hermiona.
„Serpens.”
„Serpens? „Wąż? Świetne imię dla Wężoustego!” - uśmiecha się wiedźma.
„W naszej rodzinie to normalne.”
„To Snape też rozmawia z wężami?”
„Nie, ale jest Animagiem-bazyliszkiem.”
„Niesamowite... A ty? Wiem, że każdy z was jest Animagiem. Jaka jest twoja postać?” Czy ona musi wszystko wiedzieć? Pewnie już przeczytała wszystko o wampirach, co tylko było w bibliotece.
„Jestem jednorożcem, jak mama.” - odpowiada dumnie Serp.
„Pokaż się, proszę. Harry… Serp” - Hermiona nie może znaleźć słów - „Jesteś... piękny! Niesamowity! Mogę?” - wyciąga dłoń i dotyka białej grzywy.
„Mogę cię przewieźć.” - śmieje się Serp po powrocie do ludzkiej postaci. „Severus mówi, że mama nieraz go woziła i że to wspaniałe uczucie.
„Musiała go bardzo kochać.” - mówi z namysłem Hermiona. „To jakim cudem nie wiedział o tobie? Obliviate?”
„Nie.”
„To jak? Wybacz, że wtykam nos w twoje sprawy, ale to dziwne, Ha... Serp.”
„Nie masz pojęcia, jak dziwne. Najpierw strasznie ich wszystkich za to nienawidziłem, miałem nadzieję, że to tylko zły sen.” - Serp siada obok niej. „Nie przeszkadza ci to?”
„Nie boję się ciebie.”
„Ale jestem synem Snapea!”
„I moim przyjacielem, kimkolwiek byś nie był. Twój ojciec uratował mojego, pamiętaj.” - odpowiada zdecydowanie Hermiona. „Nie obchodzi mnie, co Ron myśli o tobie i o nim.”
„Wiesz, czasem myślę, że to dobrze, że został Śmierciożercą. Gdyby nie to, nie zostałby szpiegiem i tylu ludzi by zginęło. Dziwne, nie? Zrobił źle, ale wyszło na dobre.”
„Masz rację.” - wzdycha wiedźma. „Dziwne. Ale możesz mi powiedzieć jak... Jak się o wszystkim dowiedziałeś? Obiecuję, że nikomu o tym nie powiem. Wiem, że gdyby Sam-Wiesz-Kto się dowiedział, twój ojciec byłby w ciężkich tarapatach.”
„To bardzo dziwna historia. Zaczęło się od tego, że mama przysłała mi list. Mam go ze sobą; weź i przeczytaj.”
Moje kochane dziecko!
Kiedy to piszę, jeszcze się nie urodziłeś/urodziłaś. Jest maj 1980, a ty masz przyjść na świat pod koniec sierpnia. Wiem, że to brzmi dziwnie: twoja zmarła matka przysyła ci list. Wiem, że nie będziemy mieć okazji porozmawiać. Moja przyjaciółka Nemezis przepowiedziała śmierć mnie i moim przyjaciołom Rowenowi i Joanne. Oni już nie żyją, zginęli tak, jak przepowiedziała, więc i ze mną pewnie się nie pomyliła. Zanim opuściła Anglię parę lat temu, nalegała, żebym napisała do ciebie list i przesłała ci moje rzeczy.
Nie wiem, co ci o mnie powiedziano ale pewnie same kłamstwa. Tylko moi czterej przyjaciele znali całą prawdę a Profesor Dumbledore jej część. Może ci powiedzieli o bohaterce bez skazy, która zginęła w twojej obronie. Pewnie tak będzie, bo tak twierdziła Nemezis, ale nie jestem niewinną żoną Aurora. Zakochałam się w Jamesie i kochałam go z całego serca ale nigdy nie zdradziłam mu prawdy. Jego rodzina to sami Aurorzy i odrzuciliby mnie, gdyby wiedzieli kim naprawdę jestem.
Jestem Krakerką.
Krakerzy to ludzie, którzy łamią magiczne systemy zabezpieczające (mówimy, ze je krakujemy). Szukamy też ukrytych przejść i drzwi, łamiemy szyfry, wprowadzamy w błąd magiczne przedmioty i fałszujemy dokumenty. Mam tyko 21 lat, ale jestem jedną z najlepszych. Ukończyłam Studium Czarów ale nigdy nie pracowałam w żadnej fabryce czy sklepie, jak mogli ci powiedzieć. Od trzech lat jestem Krakerką Profesora Dumbledora i pracuję przeciw Voldemortowi ale wcześniej byłam Czarna wiedźmą, Czarną Krakerką.
Może cię to szokuje, bo pewnie wychowują cię Biali ale to prawda. Nie, nigdy nie popierałam dobrowolnie żadnego Czarnego Pana ale byłam przestępcą. Używałam mojej wiedzy do kradzieży i fałszerstw. Możesz mnie potępiać, jeśli chcesz, ale przeczytaj mój list, zanim to zrobisz:
Zaczęłam naukę w Hogwarcie, kiedy miałam 9 lat. Gdy byłam na 4. roku moi rodzice zginęli w wypadku. Moja siostra Petunia była moja jedyna rodziną; ona i jej mąż Vernon wyrzucili mnie na ulicę. Jako wiedźma byłam dla nich tylko dziwadłem. Zostałam sama, tylko z różdżką, szkolnymi rzeczami i sową. Nie miałam domu, pieniędzy, niczego. Byłam tylko dwunastoletnia dziewczynką, głodną, zmarzniętą i przerażoną. Poszłam na Pokątną i niechcący znalazłam się na Nokturnie. Zaatakowała mnie banda czarnoksiężników ale chłopak, który nazywa się Severus Snape i jego koledzy mnie uratowali. Od tej pory jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Przez kilka lat mieszkaliśmy razem na Nokturnie. Było nas pięcioro: ja, Severus - syn psów wojny; jego rodzice zginęli i jego ciotka „opiekowała się” nim przez kilka miesięcy ale ta suka bez serca znęcała się nad nim i uciekł od niej. Następna była Joanne McKinnon, najstarsza z nas. Wyrzucono ją z domu po tym, jak ugryzł ją wampir. Rowen Vogel opuścił swój dom bo jego ojciec pił na umór, a matki nie obchodziło wychowywanie dzieci. Ostatnią była Nemezis Redeye. Była pół na pół - jej matka była Mugolką a ojciec czarnoksiężnikiem i wampirem. Ojciec siedział w Azkabanie za morderstwo i matka znalazła innego faceta, Mugola, który nie życzył sobie pół-wampirzycy w domu. Nie mieliśmy żadnych opiekunów i musieliśmy na siebie zarabiać. Mieszkaliśmy na Nokturnie więc jak się pewnie domyślasz nie byliśmy aniołkami. Pracowaliśmy dla czarnoksiężników. Sev dzięki znajomościom rodziców znał wielu ludzi i załatwił mi robotę. Moja szefowa była wielką Krakerką i nauczyła mnie zawodu.
To już przeszłość. Nie jestem już przestępcą i Sev też nie. Był Śmierciożercą ale teraz szpieguje Voldemorta. Ja wyszłam za Aurora ale nasze małżeństwo się nie układało i go zostawiłam. Teraz jestem na Nokturnie w nowym mieszkaniu Seva (jeżeli te kilka metrów kwadratowych brudnej podłogi bez żadnych mebli można nazwać mieszkaniem) ale niedługo chyba przeniesiemy się do Gniazda Bazyliszka. Muszę się ukrywać; Voldemort na mnie poluje bo zniszczyłam obrony jego najlepszej kryjówki. Uratowaliśmy wtedy wielu ludzi ale mnie zobaczył i...
Sev właśnie wrócił ze swojej misji; musiałam mu pomóc bo ten szaleniec wyładował na nim swój gniew. Mam nadzieję, że ty nigdy nie będziesz musieć ściągać z kogoś szat całych przemoczonych krwią. To przekleństwo jest straszne; Sev będzie miał głębokie blizny do końca życia. Dałam mu lekarstwa i teraz śpi; siedzę koło niego na podłodze i piszę. Kiedy się obudzi to chyba się stąd wyniesiemy. Zdołał mi powiedzieć zanim zemdlał, że Voldemort mówił im o przepowiedni, że: „Ciało Jednorożca i krew Bazyliszka przyniosą koniec władzy Czarnego Pana”. Voldemort myśli, że to o tobie, moje dziecko. Jeden z Aurorów miał pseudonim „Bazyliszek”. Voldemort go schwytał, Basi połknął truciznę ale Lord zdołał trochę z niego wyciągnąć, zanim trucizna go zabiła. Voldemort ma swoje paskudne zaklęcia i biedny Basi powiedział mu, że używam pseudonimu „Jednorożec” i ze byliśmy blisko. Miał na myśli to, że byliśmy bliskimi współpracownikami ale Czarny Pan najwidoczniej myśli, że jesteś dzieckiem Bazyliszka. Wiem, że kiedy będziesz to czytać, ten szaleniec będzie na wolności, więc uważaj, proszę.
Mam nadzieję, że wszystko wyjaśniłam, kochanie. Zgodnie z radą Nemezis przesyłam ci moje krakerskie rzeczy. Z książek dowiesz się wszystkiego o tej pracy; wysyłam też Podsłuchiwacz, klucz, który otwiera (prawie) każde drzwi i inne rzeczy, których używałam. UCZ SIĘ MOJEGO ZAWODU, PROSZĘ! Nemezis powiedziała, że ocali ci to życie pewnego dnia. Wiem, że będziesz zdolnym czarodziejem albo wiedźmą, więc dasz radę. Od ciebie zależy, jak wykorzystasz tę wiedzę - ale się ucz.
Lily
PS. Jeśli będziesz mieć kłopoty, zawsze możesz liczyć na Severusa albo Nemezis. Przysięgliśmy sobie lojalność na wieki i nasze przyrzeczenie traktowaliśmy serio. Nasza przyjaźń przeszła wiele prób i WIEM, że ci pomogą, jeśli tylko poprosisz.
„O Boże” - szepcze Hermiona. „Własna siostra wyrzuciła ją z domu! Ciebie tolerują pewnie tylko dlatego, że Dumbledore ich postraszył, albo coś.”
„Mam nadzieję, że w tym roku nie będę musiał do nich wracać.” - mruczy pod nosem Serp. „Potem, jak wiesz, zacząłem się zmieniać, ale Severus nie reagował. Dopiero po tej scenie na oczach całej szkoły powiedział mi prawdę - bo przecież musiał. Najpierw myślałem, że mnie nie chciał, że nie akceptował dziecka półkrwi, ale kiedy mi wszystko wyjaśnił zrozumiałem, czemu milczał. Nie chciał mi opowiadać o okropnych rzeczach; nie chciał nikogo zranić brutalną prawdą i tyle. Małżeństwo mojej mamy nie było udane - ciągle się kłóciła z Jamesem, bo wyrośli w różnych warunkach, różnych światach i nie mogli się nawzajem zrozumieć. W końcu go zostawiła, bo James podejrzewał ją o romans. Użył Veritaserum, żeby Severus się przyznał. Ona... James powiedział jej to podczas kłótni i go zostawiła.”
„Nie wiedziałam, że twój... że James był aż tak zazdrosny.”
„To nie koniec, Hermiono. Jestem synem Severusa przez Zaklęcie Pokrewieństwa...”
„Ale ono nie istnieje!” - Hermiona zaczyna krążyć po pokoju. „Czytałam, że...”
„Istnieje. Mama je wymyśliła.”
„Niemożliwe.” - Hermiona potrząsa głową. „Niemożliwe.”
„Przecież bym cię nie okłamywał!”
„Wierzę ci, ale to bardzo trudna magia! Po co ona to zrobiła? To musiało być niebezpieczne!”
„On... James...” - To wspomnienie wciąż sprawia ból - „On... Nie chciałem w to uwierzyć i nazwałem Severusa kłamcą.” - szepcze Serp ale w końcu musi się z kimś tym podzielić - „Oni potrafią być bardzo okrutni.... Znaczy Aurorzy.”
„Wiem.” - odpowiada Hermiona. „Pamiętasz co Syriusz mówił o Crouchu i jego „metodach”?”
„Ale nie masz pojęcia, jak bardzo. Zabili siostrę Syriusza przekleństwami tylko dlatego, że im się nudziło, a Severus musiał na to patrzeć.”
„NIE!” - jej oczy rozszerzają się gwałtownie. „Nie mogli!”
„Też tak zareagowałem. Nawet Severus nie chciał uwierzyć własnym oczom.”
„Syriusz wie?”
„Wie. Kiedy mu powiedzieliśmy, że Severus jest moim ojcem, chciał go uderzyć przekleństwem. Wkurzyłem się i mu to powiedziałem. Nie widziałem go od tego czasu. Chyba już nic dla niego nie znaczę. Jestem pół-wampirem i synem Snapea. Dla Syriusza jestem niczym.”
„A dla mnie najlepszym przyjacielem.” - Hermiona przytula go mocno. „Nawet, gdybyś był synem Sam-Wiesz-Kogo, to przecież nie byłaby twoja wina. Nie rozumiem Syriusza. Może po prostu jest zaszokowany i się obraził? A może boi się, że ty jesteś na niego zły i nie wie, jak cię przeprosić? Jeśli cię kocha, to zrozumie, że się nie zmieniłeś.”
„Nieprawda, Hermiono. Zmieniłem się. Harry Potter nie żyje. Jestem Serpens, syn Psa Wojny i Krakerki.”
„Ja tam widzę starego przyjaciela.” - Hermiona przytula go z całej siły.
Tymczasem w Ministerstwie
“Regulusie, jeśli Knot będzie dalej nami dowodził, to wszyscy skończymy w piachu!” - szepcze Elladora Perks, Aurorka.
“Ale co możemy zrobić?”
“Nie wiesz?” - wtrąca się inny Auror, Phineus Baddock. “Obalić go!”
“Niełatwo jest zmusić Ministra, by ustąpił.” - odpowiada Regulus.
“Ależ łatwo!” - Phineus wyciąga różdżkę. „Powiedziałem “obalić”, nie rozumiesz? ZMUSIMY go do tego, nie będziemy go o nic prosić! Tysiące ludzi zginie przez jego tchórzostwo i niekompetencję!”
“A kto ma zostać nowym Ministrem?” - pyta Regulus.
“Ty.” - odpowiadają chórem Aurorzy.
TAJEMNICA SNAPEA
Następnego dnia
„W porządku!” - wrzeszczy pani Pomfrey. „Pewnie, że wszystko z nim w porządku, on tylko śpi! Oj, Severusie, Severusie” - wzdycha, patrząc na niego. „Nieźle nas wszystkich wystraszyłeś, ty dumny kretynie.” - jej palce delikatnie przeczesują jego włosy. „Nic mu nie będzie, Dyrektorze. Zna się na rzeczy i nie wziąłby niebezpiecznej dawki. Odeśpi swoje i wszystko wróci do normy. Wziął dwie dawki zamiast jednej, sądząc po fiolkach, które znalazłam u niego pod łóżkiem. Ale nie jest dobrze” - Medwiedźma spogląda w oczy Dumbledora - „Znalazłam też to.” - wskazuje na małą skrzyneczkę, stojącą na stole. „Wygląda na to, że wyniósł pół mugolskiej apteki. Morfina” - podnosi fiołeczki - „Na sen, ale przede wszystkim stosowana jako potężny środek przeciwbólowy. Tego” - potrząsa kolejnym pudełeczkiem - „Mugole używają przeciw infekcjom, a to” - wyciąga plastikowe torebeczki z białym proszkiem - „Usuwa zmęczenie, pozwalając pracować bez snu. Zdaje się, ze tego Severus sobie nie żałował. I to” - spogląda na malutkie, białe pastylki - „Agresja w pigułce. Można dzięki temu walczyć mimo ran. Na Merlina, jeśli potrząsnę Severusem, to zagrzechocze! Napychał się tym paskudztwem, a ja się zastanawiałam, czemu tak szybko doszedł do siebie po lecie! Już ja sobie z nim pogadam! Arogancki wariat, mógł się ze mną skonsultować! Inna sprawa, że nie mogłabym dać mu nic lepszego… Ale koniec z tym! Nie wytknie nosa z tego zamku! Po moim trupie! Przy tej kuracji powinno się leżeć, a nie włóczyć po nocach! Wariat, jak cały Nokturn, zawsze tylko „Nic mi nie będzie!” Jakbym słyszała świętej pamięci Lily Evans! Zawsze się leczyli jakimiś pokątnymi eliksirami, jakby mnie tu nie było! No trudno” - pani Pomfrey bierze głęboki wdech - „Idę przygotować mu zioła. Wszyscy tacy sami!” - mruczy ze złością. „O nie, Severusie, żadnego włóczenia się po nocy…”
„Wiedziałeś?” - Dumbledore zwraca się do młodego Uzdrowiciela.
„Nie, przysięgam.” - szepcze Drako, gapiąc się w podłogę. „Wiedziałem, że coś jest nie tak, ale Profesor Snape mówił, że konsultował się z ludźmi ze Św. Munga. Kłamał. Sam sobie robił te eliksiry.”
„Nie pomagały?”
„Dzięki nim żyje, Dyrektorze. Pani Pomfrey może wrzeszczeć na niego, ile wlezie, ale Profesor Snape dobrze wiedział, co robi. Kapłanki nauczyły mnie, że to jedyny sposób na skutki przedawkowania leczniczej magii. Bez tego siedziałby już na oddziale zamkniętym.”
„Aż tak z nim źle?” - Dumbledore zaczyna się naprawdę bać.
„Obawiam się, Dyrektorze. Nikomu o tym nie powiedział, a to było przecież bardzo niebezpieczne” - tłumaczy Drako - „Ale zawsze był tak dumny ze swojego umysłu, przebiegłości i wiedzy, że wstydził się powiedzieć, że może skończyć na oddziale zamkniętym.”
„A znacie na to lekarstwo?” - niepokoi się Dumbledore. „Poppy mówiła, że tylko przesadził ze środkiem na sen. Co ty o tym sądzisz? Będzie dobrze?”
„To załamanie, Dyrektorze. To zawsze na koniec przychodzi.”
„Na koniec?” - Dumbledore blednie. „Przecież Poppy mówiła, że nic mu nie będzie!”
„Boi się pan stracić kolejnego szpiega, prawda?” - w oczach Drakona zapalają się złe ogniki. „Powinien był dać sobie z tym spokój już w lecie! Dyrektorze, on idzie drogą prowadzącą ku śmierci i dobrze o tym wie. Ale” - dodaje szyderczo - „Niech się pan nie martwi, obudzę go. Będzie go pan mógł dalej wykorzystywać.”
„Nic nie wiedziałem, przysięgam.” - Dumbledore jest wyraźnie przerażony. „Przysięgam, nie zmuszałbym go to tego, gdybym wiedział... KAZAŁBYM mu się leczyć! Dlaczego? Dlaczego on mnie oszukał?”
„Nie wie pan?” - krzyczy Drako. „Bo ma nie po kolei w głowie! Jest stuknięty! Nienormalny! Nie wie pan, czemu? Vendetta! Ich cholerny honor! On CHCE się zemścić i umrzeć w walce! Gadałem z Magnusem; on mi to powiedział! Zemsta i śmierć w butach, nie w łóżku! Wszystko przez Psy, oni są nienormalni! Rozumie to pan, Dyrektorze? Jego nie obchodzi, czy przeżyje; on tego nawet nie chce. Profesor Snape stracił swoich przyjaciół i teraz zasady Nokturnu każą mu ich pomścić za każdą cenę. Nigdy pan z nim nie rozmawiał? Nie słyszał pan, kogo on woła, kiedy ma gorączkę? Może i zrezygnowałby z zemsty za tamtych, ale nigdy nie daruje tego, że ona zginęła. Niech się pan nie łudzi, nie zatrzyma go pan. On wie, w jaką grę gra. On nie daruje Czarnemu Panu tego, że ją zabił.”
„Lily Evans." - szepcze Dumbledore.
„Lily Evans i Joanne McKinnon ale przede wszystkim Evans.” - stwierdza Uzdrowiciel. „To z zemsty za jej śmierć tak ryzykował. On jest z Nokturnu, Dyrektorze, tam vendetta jest obowiązkiem. Musi pan go zatrzymać siłą w zamku, bo on dobrowolnie tego nie zrobi. Na Nokturnie vendetta ciągnie się pokoleniami. On nigdy nie wybaczy i nigdy nie przestanie szukać zemsty, choćby go to miało zabić. Musi go pan zatrzymać.”
„A próbowałeś go kiedyś do czegoś zmusić?” - Dumbledore uśmiecha się smutno. „To prawda, Severus pragnie tej zemsty bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Mogę mu kazać zostać w zamku, ale jestem pewien, że wtedy ucieknie.”
„Sal mu kiedyś powiedział, że dopóki ma jej diament, będzie bezpieczny, a właśnie go zgubił.” - mówi ostro Drako. „Może to go powstrzyma, chociaż wątpię. On chce umrzeć.”
„I umrze w pełnym galopie.” - szepcze Dumbledore. „Jak prawdziwy Pies i prawdziwy Slytherin. Nie zaakceptuje mojego zakazu.”
Następnego dnia
„Carmen, czy to nie dziwne, że znów siedzimy przy jego łóżku?” - pyta Serp.
„O tak” - przytakuje Inwokerka. „Mamy ciekawego ojca, nie? Czasem się zastanawiam, czy on ma po kolei w głowie.”
„Robi, co może."
„Wiem!” - dziewczyna zrywa się na równe nogi i zaczyna krążyć po komnacie. „Ale on ma fioła na punkcie tej zemsty! Da się przez to zabić! Widziałam już takich.”
„Musiał bardzo kochać nasze mamy” - ciągnie cicho Serp. „A Voldemort zabił je obie. Każdy pragnąłby zemsty na jego miejscu.”
„Rozumiem, ale nie chcę, żeby dał się zabić!” - wrzeszczy Carmen, waląc pięścią w parapet. „Ja chcę, żeby żył! Ale on jest jak buldog - jak już złapie, to nie puści.”
„Mnie to przypominał nietoperza.”
„Nietoperza?” - śmieje się Carmen. „Nie lubiliście się, prawda?”
„Nienawidził mnie.”
„Przecież musiał.”
„To nie dlatego, Carmen. On nie znosił faceta, którego uważał za mojego ojca. To... To były sprawy wojenne. James Potter był Aurorem i...” - tak ciężko o tym mówić...
„Nie musisz nic więcej wyjaśniać.” - jej twarz ciemnieje gwałtownie. „Sama byłam szpiegiem i wiem coś o tym. Aurorzy to świnie. Czasem tylko myślę, jak mogliśmy być tak głupi... Najpierw chcieliśmy tylko równych praw, a potem to wszystko zmieniło się w rzeź. Jak mogliśmy być TAK głupi? Władcy wykorzystują nas dla swoich własnych celów i osiągamy ich cele, płacąc za to naszą krwią.”
„Ale teraz walczymy we własnej sprawie.”
„Serp, Knot wszystkich nas wrzuci do Azkabanu, kiedy tylko nie będziemy mu potrzebni. Mówię ci, ten, kto zabije Voldemorta, pierwszy będzie skazany na Pocałunek. Albo na kulkę w kark.”
„Czemu?”
„Bo będzie zbyt sławny, zbyt lubiany i może za potężny, nie sądzisz? Knot zrobi wszystko, by zniszczyć każdego, kto mu może zagrozić.”
„Obyś się myliła.”
„Co? O co chodzi? Co wy tu robicie?” - przerywa im szept Snapea. „Co do cholery?!” - Snape gwałtownie siada na łóżku.
„Tato!” - Carmen obejmuje go z całej siły.
„Chcesz mnie udusić, szalona dziewczyno?” - Snape udaje, że jest obrażony. „Co się stało?”
„Zjadłeś za dużo jakichś eliksirów, Severusie. Cały dzień się nie pokazywałeś, zaczęliśmy cię szukać, a ty sobie leżałeś nieprzytomny z przećpania!” - Serp zaczyna na niego wrzeszczeć. „Jak mogłeś być taki nieostrożny!? Martwiłem się o ciebie!”
„Miło to słyszeć ale przesadziliście. Sam bym się obudził. To była tylko morfina.”
„Tylko? To było niebezpieczne!”
„Serp, znam się trochę na eliksirach.” - syczy Snape. „Nic by mi nie jest.”
„Nieprawda, Severusie. Masz odpoczywać.”
„Wiem, co dla mnie dobre!!!”
„Chyba nie.” - Serp stara się trzymać nerwy na wodzy, ale ojciec denerwuje go coraz bardziej. „Pani Pomfrey dostała szału, kiedy znalazła wszystkie twoje pigułki.”
Snape robi się bledszy niż zwykle. „Znalazła je.” - szepcze. „No, to będzie niezłe kazanie. Zawsze miała ze mną mnóstwo kłopotów.”
„I dobrze, że ci to powie!” - Serp zaczyna na niego krzyczeć. „Co robisz? Myślisz, że sam wygrasz tę wojnę? Ilu Śmierciożerców już zabiłeś? Mało ci tej twojej zemsty? Kiedy będzie dość?”
„Patrzcie, kto mówi o brawurze i niepotrzebnym ryzyku.” - syczy Snape, uśmiechając się szyderczo. „Ten, kto poszedł w pojedynkę do Komnaty Tajemnic.”
„Powinieneś mieć więcej rozsądku niż dwunastolatek.”
„Język masz po mnie. Ostry jak wampirzy miecz.” - uśmiecha się Snape, próbując zmienić temat. „Tylko mi oczu nie wydrap, proszę.”
„Przepraszam” - chłopak nie zauważył, że jego pazury zaczynają drzeć pościel. „Czasem trudno nad tym zapanować. Ciężko mi z tym nowym ciałem.”
„Mi to mówisz.” - śmieje się Snape. „Ze mną było tak samo. Uspokój się, to ci przejdzie.”
„Ale tato” - wtrąca się Carmen - „Serp ma rację. Powinieneś był zawiadomić panią Pomfrey i Dumbledora.”
„Nie znoszę konowałów!” - irytuje się Snape. „Zrozumiano?”
„Nie.” - Serp patrzy mu prosto w oczy, trzęsą się ze złości. „To było głupie i niepotrzebne. Nie masz prawa, Severusie, żeby...”
„Nie ucz mnie, co mi wolno, smarkaczu” - w oczach Mistrza Eliksirów pojawia się osławiony, morderczy blask - „Mam prawo zrobić z moim życiem, co mi się podoba, czy to jasne?” - syczy jadowicie. „Mogę zmienić stronę, wyjechać do Kanady albo połknąć wszystkie te pigułki naraz, jeśli uznam, że dość się już nażyłem! Jeszcze jedno słowo, że nie powinienem, a wyklnę was stąd! Co ty wiesz o zemście? Może to jedyny powód, dla którego jeszcze chce mi się żyć?! Po co miałbym, gdyby nie vendetta? Powinienem już dawno siedzieć w piekle z Lily, Jo, Rowenem, Rogerem, Nemi i innymi, których miałem zaszczyt nazywać przyjaciółmi! Mam nadzieję, że Czarny Bydlak wkrótce ukręci mi kark, a oni przywitają mnie przy Bramie Piekieł! Mówią, że jest na niej napisane „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”.... Bzdury! To moja jedyna nadzieja, że ich jeszcze zobaczę.” - głos mu się lamie i chowa twarz w dłoniach. Jego ramiona zaczynają leciutko drżeć. „Niektórzy mają wszystko.” - szepcze. „Ja nie mam nic, nikogo. Wszyscy nie żyją.”
„Ależ tato” - mruczy Carmen, przytulając go. „Stary Malfoy mało nie wyważył drzwi, kiedy się dowiedział, że tu jesteś. Jego Kapłanka też przyszła. Profesor McGonagall szaleje z niepokoju, a my, Ślizgoni, już posłaliśmy sowy do Zonka po Czekoladowe Żaby.”
„Żaby?” - tym razem Snape daje się zaskoczyć. „Kto wam powiedział, że je lubię?”
„A kto mógł?” - Carmen uśmiecha się szeroko. „Lucjusz Malfoy, a któżby inny. Już powiesił” - mruga porozumiewawczo - „Listę w Wielkim Holu. Każdy, kto chce ci wygłosić kazanie za przestraszenie nas na śmierć, ma się wpisać. Widzisz, tato, musimy to jakoś zorganizować, bo jest nas za dużo, żebyśmy tu razem wpadli i wrzeszczeli na ciebie.”
„Urwę mu ten blond łeb.” - mruczy z wściekłością Snape, ale w oczach migają mu wesołe iskierki.
„Idę powiedzieć Dumbledorowi, że się obudziłeś.” - stwierdza Carmen. „Serp, pilnuj, żeby nasz tatuś nie połknął czegoś ze swojego ściśle tajnego pudełka.”
„Nie jestem idiotą.” - syczy Snape do siebie. „Wiem, co robię!”
„Severusie, nie powinieneś był!” - denerwuje się Serp. „To niebezpieczne.”
„Musiałem.”
„Tak, ale czemu nikomu nic nie mówiłeś? Powinieneś był odpoczywać i...”
„Daj spokój!” - Snape podnosi głos. „Nie będziesz mi mówił, co mam robić!”
„Martwię się o ciebie.”
„Czemu? Polubiłeś wyrośniętego nietoperza?” - głoś Snapea ocieka szyderstwem.
„Czy ty musisz zawsze być taki złośliwy? To boli, nie wiesz?!”
„Przepraszam.” - szepcze zawstydzony Snape. „To faktycznie było poniżej pasa. Nie chciałem.”
„Nie? Mało się nie zabiłeś! Odbiło ci? Czy ty myślisz, że twoi przyjaciele naprawdę by chcieli, żebyś zginął przez te zemstę?”
„Co ty wiesz o honorze?!” - wyje Snape.
„Przez ten twój honor znów będę sierotą!!!”
„Mam swoje obowiązki, głupi dzieciaku!”
„A wobec Carmen i mnie to nie? Myślisz, że zemsta ci pomoże? Ja NIE CHCĘ!!! Ilu rodziców mam chować?! Potrafisz umierać za kogoś, ale nie potrafisz dla nikogo żyć!”
„Jeśli ON będzie żył i tak nie mamy szans!”
„Już dość zrobiłeś!”
„Nic nie rozumiesz!!! NIGDY nie jest dość, dopóki ten drań żyje!”
„A ciekawe, co będziesz robił, jeśli dożyjesz końca wojny? Co będziesz robił bez swojej zemsty? Na kim się wtedy będziesz mścił?”
„Mam obowiązki wobec Joanne i Lily!”
„A wobec Carmen i mnie to nie?! Myślisz, co one by wolały? JA NIE CHCĘ, żebyś dał się tak głupio zabić! Ja nie chcę znów stracić rodziny! Severusie - tato... JA NIE CHCĘ!!!”
Tym razem Snape nie odpowiada, zaskoczony słowami chłopca. Do tej pory nigdy się nie zastanawiał nad sensem tego, co robi. Chodziło mu tylko o zemstę i nigdy - jest za to zły na samego siebie - nie pomyślał, że teraz, mając rodzinę, powinien więcej myśleć o tych, którym jeszcze może pomóc... Dawno nie czuł się tak głupio. Zawsze chronił tego dzieciaka, chociaż go nienawidził, a teraz miałby go opuścić? Ale obrona to co innego, to łatwe! Wiedział, jak odczynić urok, jak zrobić lekarstwo, jak zabić i do tej pory to wystarczało. Teraz jest inaczej, chłopak chce mieć dom, ale jaki dom może mu dać ktoś, kto sam nigdy nie miał normalnej rodziny? Umie być strażnikiem i szpiegiem, ale skąd ma wiedzieć, ale jak ma stworzyć dom? Sam najpierw żył ze swoim gangiem na ulicy, potem to Śmierciożercy dawali mu poczucie wspólnoty a potem... Potem był sam i się do tego przyzwyczaił. Z drugiej strony, Serp ma prawo żądać tego, czego żąda - a zresztą, jak można odmówić komuś, kto patrzy na ciebie oczami Lisicy?
„Serp” - głos Snapea drży z emocji - „Ja... Nie będę.”
„I tak pójdziesz. Magnus mi wytłumaczył, jak myślą Psy. Vendetta.”
„Nie. Przysięgam. Przysięgam na grób Lily. Nie pójdę tam, jeśli naprawdę nie będę musiał. Jeśli ktoś z moich przyjaciół nie będzie zagrożony, będę siedział w zamku.”
„Czemu zmieniłeś zdanie?”
„Bo masz rację.” - Snape delikatnie go obejmuje. „Nie zrobię tego własnemu synowi. Będę uważał, obiecuję. Nie wrócę, jeśli to nie będzie konieczne.”
ZEW KRWI
Pamiętne ferie wreszcie dobiegły końca i uczniowie powrócili do Hogwartu. Korytarze znów wypełnił tłum ale każdy zauważa, że na korytarzach nie rozbrzmiewa już tyle śmiechu, co wcześniej. Wszyscy rozmawiają przyciszonymi głosami i jakoś nikt nie ma ochoty na wygłupy. Ministerstwo zagwarantowało pomoc finansową dla pokrzywdzonych, ale przecież pieniądze nie zagłuszą bólu. Dumbledore, po wielu godzinach rozmów z Regulusem i Profesor McGonagall, wyrzucił ze szkoły tych, którzy dobrowolnie brali udział w noworocznym ataku. Może stawianie nastolatków przed Wizengamotem nie jest najlepszym wyjściem, ale co innego można zrobić?
Sytuacja Serpa, choć wciąż kiepska, poprawia się. Między nim a ojcem nie ma już wrogości, ale wciąż prześladują go okrutne i smutne wspomnienia. Siedzi zna szczycie wieży, na parapecie, gapiąc się na wschodzący księżyc.
„Znowu tutaj?” - Severus znów go znalazł. „Co ci jest?” - pyta z troską.
„Nie miałem pojęcia, że Mistrz Eliksirów potrafi być tak miły.” - chłopak uśmiecha się szeroko.
„Jak mówiła twoja matka, powinno się mieć sprężynowiec dla wrogów, a pomocną dłoń dla przyjaciół.”
„Opowiedz mi o niej.”
„Była potężna wiedźmą.” - Snape przywołuje krzesło zaklęciem i siada naprzeciw syna. „Odważną. Lojalną. Wspaniałym przykładem zalet Gryffindoru. Była najlepszą Krakerką, jaką znałem. Nigdy nie traciła zimnej krwi i nigdy nie zostawiłaby swoich partnerów bez pomocy. Z nią można było iść na każdą akcję.”
„Wiem, że była świetną wojowniczką.” - odpowiada Serp. „Ale jakim była człowiekiem? Jakiej muzyki słuchała, jakie szaty nosiła, co czytała? Możesz mi coś o niej opowiedzieć? Mówisz o niej jak o współpracowniku, a nie o żonie!”
„No tak” - uśmiecha się Snape - „Widzisz, nie jesteśmy przyzwyczajeni do rozmów o takich rzeczach. Im mniej gadasz, tym dłużej chodzisz po tej ziemi.”
„Jestem jej synem, nie wrogiem! A ona i tak nie żyje!”
„Fakt.” - uśmiech znika z twarzy Snapea. „Umarła. Ja bez niej też jestem jak zombie.”
„Przepraszam. Nie chciałem cię zranić.”
„Nie twoja wina.” - wzdycha Snape. „W końcu to normalne, że chciałbyś coś o niej wiedzieć. To moja wina, że nie umiem sobie z tym poradzić. To żałosne, prawda? Jestem z Nokturnu, oglądałem się tyle okrucieństwa i śmierci, że powinno to po mnie spływać, jak woda po kaczce, a mimo to śni mi się, że kiedyś się obudzę, a ona będzie przy mnie. Jestem durniem.”
„Angriff wrócił, Severusie.”
„No tak.” - Snape wybucha nieprzyjemnym, ostrym śmiechem. „W takim razie powinienem poprosić Czarnego Pana, żeby ją też ożywił. Serp, jesteś genialny!”
„Nie kpij sobie z moich uczuć!” - krzyczy na niego chłopak. „Szydzisz sobie nawet ze swoich własnych uczuć! To nienormalne!”
„Śmiej się, Serp, śmiej się z siebie, albo skończysz na oddziale zamkniętym.”
„Kwaśne winogrona.” - mruczy sarkastycznie Serp. „Udajesz, że nic cię to nie obchodzi, ale to nieprawda. Umarłbyś, żeby ona mogła żyć. Poprosiłbyś Voldemorta o życie dla niej, gdybyś miał cień cienia szansy, że on cię wysłucha.”
Snape nie odpowiada, tylko w milczeniu gapi się na księżyc. „Chciałeś, żebym ci opowiedział o Lily.” - odzywa się w końcu. „Cóż... Pochodziliśmy z Nokturnu, pamiętaj, więc nie byliśmy aniołami. Dużo piliśmy, włóczyliśmy się nocą po ulicach, wszczynając bójki i tak dalej. Nosorożec by się zarumienił, słysząc, jak się wyrażaliśmy. Większość naszych pracodawców powinno siedzieć w Azkabanie. No, wszyscy powinniśmy tam być, wedle waszego prawa.” - wzdycha ciężko. „Ale może nie będę ci o tym opowiadał. Były przecież i piękne chwile. Kiedyś wybraliśmy się na przejażdżkę. Była zima, mnóstwo śniegu, a my cwałowaliśmy przez las. Wszystkie drzewa były obsypane śniegiem, była pełnia - to wyglądało jak sen, Serp. Lily specjalnie wbiegła w krzaki i śnieg wpadł mi za kołnierz. Zwyzywałem ją od Szlam...”
„Żartujesz!”
„Nie.” - Snape uśmiecha się radośnie. „Nie. Często tak do niej mówiłem, a ona mi odpowiadała „Ty Śmierciożerco”. Tylko ona mogła mnie tak nazwać, nie ryzykując utraty życia albo chociaż zębów. Nazwałem ją Szlamą, a ona, będąc w swojej zwierzęcej postaci, nie mogła mi odpowiedzieć, więc wskoczyła do jeziora ze mną na swoim grzbiecie. O tak” - Snape zaczyna się śmiać - „Należało mi się. To był środek zimy! Wróciliśmy do domu przemoczeni, zmarznięci na kość i z paroma tonami śniegu pod koszulami. Innym razem poszliśmy na mugolską dyskotekę. Dobrze, że Dumbledore się nie dowiedział, boby było długie kazanie. Wojna szalała, a myśmy poszli potańczyć. Byliśmy strasznie nieostrożni, ale z Lily nie takie rzeczy można było robić. Była zdolna do wszystkiego”
„Jak Freja.”
„Tak.” - przytakuje Snape. „Ale zapomnij o Frei. Nie pamiętasz już, co sama ci powiedziała? Ona nie wróci.”
„Nie musiała odchodzić.”
„Cóż, gdyby naprawdę chciała zostać, zrobiłaby to.” - odpowiada Snape po chwili namysłu. „Ale wiedziała, że dla niej jest już za późno. Ona już nie będzie żyła inaczej. Ma wojnę we krwi.”
„Co to znaczy?”
„To powiedzenie z Nokturnu. Oznacza, że Freja jest kimś, kto szuka niebezpieczeństwa, walki i wyzwania i umarłby, gdyby musiał wieść spokojne życie. Dołączyła do Psów z własnej woli; rzuciła szkołę i zostawiła rodzinę i przyjaciół, żeby zostać najemniczką. Chciała balansować na granicy życia i śmierci i robi to od tylu lat, że już nie mogłaby inaczej. Odeszła, bo wiedziała o tym.”
„To Psy nigdy nie rzucają swojej pracy?”
„Większość nie żyje na tyle długo.” - Snape uśmiecha się szyderczo. „A ci, którzy to robią, najczęściej nie wytrzymują byt długo i zaczynają szukać guza. Nie, Serp, niektórych rzeczy nie da się zmienić. Myślisz, że lubię pracować w szkole? Nudzi mnie to, że w kółko powtarzam to samo. Gdyby nie Zakon i szpiegostwo, dawno bym to rzucił. Sam chętnie poszedłbym z Psami.”
„Zmienisz pracę, kiedy wojna się skończy?”
„A zobaczę jej koniec, Serp?” - Snape uśmiecha się smutno. „Nie wiem. Może Nazgul Grindewald znów będzie mnie potrzebował? A może poświęcę się Zakonowi? Dla Zakonu wojna nigdy się nie kończy. Zobaczymy.”
Dwa dni później
„Cześć, Ron!” - uśmiecha się Serp.
„Spadaj, nietoperku!”
„Nic ci nie zrobię!”
„Nie wierzę.” - syczy Weasley. „Trzymaj się z dala ode mnie i mojej siostry, czy to jasne?”
To boli bardziej niż przekleństwo.
O wiele bardziej. Ból i wściekłość zaczyna zalewać umysł Serpa; chłopiec rozpoznaje to uczucie, ale po raz pierwszy nie ma ochoty biec po eliksir, który je powstrzyma. Chce, by drapieżnik opanował jego umysł. Serp opuszcza zamek i kieruje się w stronę Lasu. Prostuje palce, patrząc na rosnące pazury; czuje, jak twarz zmienia się w pysk drapieżnika, uzbrojony w potężne zęby. Oczy szybko dostosowują się do ciemności, a uszy kierują się w stronę, z której dobiega odgłos leśnej walki. Nozdrza otwierają się i zamykają rytmicznie, a umysł sprawnie składa układankę w całość. Nie zastanawiając się dłużej, Serp podąża za zapachem. Bardziej doświadczony Alfa unikałby tego kierunku, ale Serp nie zna się na zwierzętach na tyle dobrze, by właściwie ocenić niebezpieczeństwo. Wkrótce dochodzi do miejsca, gdzie wilk zabił sarnę. Zwierzę podnosi łeb i warczy ale głodny i zły wampir ignoruje ostrzeżenie. Przez moment dwa drapieżniki stoją naprzeciw siebie, a wampirze ślepia wpijają się w wilcze. W świecie zwierząt spojrzenie prosto w oczy oznacza tylko jedno: gotowość do ataku...
Wilk atakuje bez ostrzeżenia. Wkrótce Serp się orientuje, że ten drapieżnik jest o wiele groźniejszym przeciwnikiem niż jelonek, ale już za późno na ucieczkę. Wampirze szpony drą skórę zwierzęcia, a wilcze kły szarpią ciało chłopca. Śnieg wiruje wokół walczących bestii; wycie i wrzaski pobudziły chyba wszystkie leśne stworzenia. Walka kończy się tak gwałtownie, jak się zaczęła. Zwycięzca powoli podnosi się z ziemi i przez moment patrzy na ciało pokonanego wroga, wdychając zapach świeżej krwi. Potem odwraca się w stronę księżyca i zaczyna wyć, śpiewając piekielny song dzikiego triumfu i radości.
Młody Alfa wygrał swój pierwszy prawdziwy pojedynek.
Wciąż czuje wilczą krew w ustach; jest tak pyszna, że żadne ludzkie jedzenie nie może się z nią równać. Wampirze pazury zaczynają rozrywać ciepłe mięso, żeby mieć jej więcej i więcej i więcej...
Odwraca się gwałtownie. Nadchodzi kolejny wilk. Tym razem odpowiedź wampira jest szybsza i bardziej brutalna: zielone światło Avady rozbłyskuje w ciemności, dając mu następne źródło ciepłego, pysznego płynu. Rozrywa mięśnie zwierzęcia, połykając krew. Trwaj, chwilo, jesteś piękna...
„CO TY WYPRAWIASZ?!” - wściekły wrzask Snapea przerywa mu ucztę. „Profesor McGonagall umiera z niepokoju!”
„Sam mówiłeś, że to jest w naszej naturze.” - odparowuje Serp.
„Ale nikomu nie powiedziałeś, że idziesz do Lasu! CO?!” - Snape dostrzega martwe wilki. „To twoja robota?”
„Pewnie.” - Serp wyciera usta rękawem.
„Powinienem wziąć przykład z Filcha i cię wychłostać.” - wzdycha Snape, klękając przy nim. „Dobrze, że nie rzuciłeś się na rysia albo gryfa. Serp, uważaj! Nie jesteś królem lasu!”
„Ale przecież wygrałem!”
„Wiem i jestem z ciebie dumny, ale to było bardzo niebezpieczne! Pokaż rękę... Nieźle cię ugryzł. Chyba powinienem ci był powiedzieć, że nie każde zwierzę jest łatwym posiłkiem. Dobrze, że nie trafiłeś na całą watahę. Serp, wracamy do zamku. Trzeba coś zrobić z tą ręką.”
Idą powoli w ciszy. Snape uśmiecha się lekko, zadowolony, że jego syn wreszcie zaakceptował tę część swojej natury. Są rzeczy, których zmienić nie można; bycie wampirem to jedna z nich. Walka z wilkiem, choć nierozsądna, też wyjdzie małemu na dobre... Każdy wampir powinien zmierzyć się z drapieżnikiem. To ryzykowne, ale dzięki temu można sobie uświadomić swoją moc - i jej ograniczenia.
Serp jest wciąż zbyt pogrążony w dzikiej części swojego umysłu, by osądzać samego siebie. Po raz pierwszy pozwolił wampirowi działać i po raz pierwszy transformacja nie była bolesna. Oblizuje krew krzepnącą mu na wargach; ma wspaniały smak.
WYJDŹ NA SPOTKANIE PRZEZNACZENIA, SEVERUSIE
Salon Gryfonów, kilka dni później
„COOO?!” - wrzeszczy rozwścieczona Ginny. „Ron, ty świnio!”
„Ginny, nic nie rozumiesz? To wampir! Zrobi ci krzywdę! Chcesz się potem włóczyć po nocy, węsząc, kogo by tu ugryźć? On jest niebezpieczny!”
„Ale Ron, Harry nas potrzebuje, nie rozumiesz? To musi być dla niego trudne; potrzebuje naszego wsparcia. Z kim ma niby o tym pogadać?”
„Dużo tu tych dziwadeł.” - złości się Ron. „Ta kobieta, która zmienia się w skrzydlata panterę...”
“Pani Pantera Grindewald.” - przerywa mu Ginny. „Jest w porządku.”
„Widziałem, jak gadała ze starym Malfoyem.”
„I co z tego? Facet ma prawo przyjechać do Hogwartu. Jeśli ją o coś zapytał, to co miała zrobić? Udawać, że go nie słyszy? Nie przesadzaj!”
„Ginny, to nie jest w porządku! Nie widzisz, że Harry ostatnio trzyma ze Snape'm?”
„Wreszcie się pogodzili.” - odparowuje dziewczyna. „Wreszcie nasz kochany Mistrz Eliksirów traktuje Harryego jak człowieka.”
„Bo sam jest krwiopijcą.”
„TO CO?!” - Ginny uderza pięścią w stół. „Nie jego wina! Przecież to normalne, że trzymają się razem, jeśli mają podobny problem.”
„Ginny, ślepa jesteś?” - Ron jest coraz bardziej zdenerwowany. „Oczu nie masz? Popatrz na nich! On wygląda jak Snape!”
„Przesadzasz. To przez ten wampiryzm. Wielu facetów ma czarne włosy.”
„Nie bądź głupia, Malfoy też był nietoperkiem i wyglądał zupełnie inaczej. Chyba Potter i Snape cały czas robili z nas idiotów.”
„Ron, co ty sugerujesz?” - oczy Ginny robią się wielkie, jak spodki.
„Próbuję ci powiedzieć, że on wcale nie nazywa się Potter.”
„Roniaczku, oto skutki picia piwska. A mówiliśmy, że nie jest dla niemowląt.” - dołączają do nich bliźniacy. „I przestań mówić o Harrym „Potter”. Zapomniałeś, jak ma na imię, czy co? Dostałeś Tłuczkiem?”
„Fred, przecież to bękart Snapea, nie widzisz?!” - wrzeszczy Ron.
ŁUP!!!
Cios George'a rzucił Ronem o ścianę. „Jak mogłeś, Ron? Jak mogłeś!?”
„Powtórz to, a cię przeklnę.”- Angelina Johnson, która właśnie weszła, celuje różdżką prosto w serce Rona.
„Zostawcie go.” - Serp wchodzi do Salonu i patrzy na tę scenę, nie okazując żadnych emocji.
„Ale on powiedział, że jesteś bękartem Snapea!” - Angelina trzęsie się ze złości.
„Bo to prawda.” - odpowiada lakonicznie Serp. W Salonie Gryfonów dawno nie było tak cicho...
„Harry... Nie... To bardzo... bardzo durny dowcip, wiesz?” - jąka się Ginny.
„To nie jest żart.” - Serp uśmiecha się przepraszająco. „Nie ma co tego dalej ukrywać, skoro i tak to widać. Dajcie mi wyjaśnić” - dodaje szybko, widząc ich zaskoczenie i niedowierzanie - „Nie powiedziałem wam o tym wcześniej, bo nie mogłem. Wy też nie piszcie tego na murach Hogwartu, proszę. Mój ojciec i ja wpadlibyśmy w straszne bagno, gdyby pewne osoby się dowiedziały.”
„Sam-Wiesz-Kto” - syczy przez zaciśnięte zęby Angelina.
„Albo Knot.” - Serp wypluwa to słowo z nienawiścią. „Nie wiem, który z nich jest gorszy.”
„Ale Minister nie...” - protestuje Fred.
„Fred, nie masz pojęcia, co potrafią Ministrowie i Aurorzy. Nie jestem człowiekiem. Jedna ustawa i po mnie.”
„To Profesor Snape ci powiedział.” - szepcze z przerażeniem Angelina. „Opowiedział ci o lochach Ministerstwa. Mojego tatę też tam trzymali... Do dziś ich nienawidzi. Nigdy nie chciał powiedzieć, dlaczego, ale raz, kiedy za dużo wypił, zaczął mówić. Nie dziwię się Snape... twojemu ojcu, że jest taki, jaki jest. Po tych lochach to normalne, że nie jest milutki.”
„Ty... jesteś... jego!” - Ron wreszcie odzyskuje głos. „Czemu twoja matka chciała Śmierciojada? Rzucił w nią Imperiusem, czy...”
„UNGUIS!” Reakcja wampira jest tak szybka, że Ron słyszy tylko świst różdżki i gapi się na cięcie na swoje ręce ze zdumieniem i przerażeniem. „Następnym razem to będzie Cruciatus.” - warczy Serp, wciąż mierząc w Weasleya. „Zostawiłeś mnie, kiedy stałem się wampirem. Zabraniasz mi kontaktów z Ginny. Nazwałeś mnie bękartem, jakby to była moja wina. Teraz obrażasz mojego ojca. Severus nie potrzebuje Imperiusa, żeby poderwać dziewczynę, choć może ty tak.” - syczy z wściekłością. „Nie próbuj więcej obrazić mnie, mojego ojca albo matki bo oberwiesz, a znam wiele wrednych zaklęć. W końcu jestem synem Śmierciojada i zwierzęcia...” - jego głos ocieka pogardą i sarkazmem. „Zrób coś głupiego, to cię pogryzę i zobaczysz, jakie to miłe być wampirem. Nie, Ron” - ucisza go gestem - „Nie mam ochoty słuchać ani dalszych wyzwisk, ani przeprosin. A wy” - odwraca się do pozostałych - „Dziękuję za wsparcie, ale nie będę zły, jeśli nie będziecie chcieli znać Alfy i syna Snapea. Tak, jestem nim i cieszę się, że nie jestem dzieckiem Pottera.” - Serp opuszcza salon, pozostawiając całą piątkę zbyt zaszokowaną, by coś mu odpowiedzieli. W końcu Angelina zabiera głos:
“Ron, idziemy z tym do pani Pomfrey. Już.”
„Należało ci się, Ron.” - syczy Ginny przez zaciśnięte zęby.
Następnego dnia
„Severusie, chcesz, żebym znowu cię składała z kawałków?!” - pani Pomfrey nie panuje nad swoją złością. „Co tym razem połkniesz, żeby przeżyć?”
„Wiesz, że tylko to, co muszę.” - Snape jest wyraźnie zdenerwowany. „Nie jestem ćpunem! Ale muszę tam iść!”
„Nie jesteś gotowy...”
„Kiedy on wrócił, Profesor Dumbledore kazał mi iść i poszedłem.” - stwierdza ostro Snape. „Nie potraktuje mnie gorzej ty, razem, zapewniam.”
„Chyba, że pozna prawdę.”
„Poppy” - Snape uśmiecha się, patrząc na nią, jak na opóźnione dziecko - „Drugi raz nie wytrzymam i dobrze o tym wiesz.” - wybucha swoim nieprzyjemnym, cynicznym rechotem. „Chwała bogom i demonom, że tym razem śmierć nie będzie zwlekać. Nie boję się.”
„Masz dzieci, Severusie.”
„Nie było mnie przy nich, kiedy były małe.” - odpowiada wampir ze spokojem. „Co im z takiego ojca jak ja? Nie rozumiesz?!” - zaczyna krzyczeć. „Nie będzie dla nich miejsca na tym świecie, jeśli on wygra! Muszę ich bronić!”
„Jesteś szalony.” - szepcze wiedźma. „Dobrze, zgadzam się, ale jeszcze nie w tym miesiącu. Dotarło to do twojego upartego, ślizgońskiego mózgu? Poczekaj.”
„Dobra, dobra.” - mruczy pod nosem Snape i wychodzi ze Skrzydła Szpitalnego. Cholera!!! Czy ona nie widzi, że on MUSI iść?! Snape powoli wspina się po stromych schodach i puka w drzwi Wróżbity.
„Witaj, Severusie” - Salazar otwiera drzwi zaklęciem.
„Wiesz, o co chcę zapytać, Sal.” - To nie pytanie, tylko spokojne stwierdzenie faktu.
„Kiepski byłby ze mnie Wróżbita, gdybym nie słyszał myśli, które chcą ci rozwalić czaszkę. Chcesz wiedzieć, czy powinieneś iść, czy nie.”
„Właśnie.” - odpowiada lakonicznie Snape.
„Po pierwsze, chyba wiesz, że nigdy całkiem nie wyzdrowiejesz. Możesz żyć w miarę normalnie, ale...”
„Niewiele wytrzymam, jak mnie złapie.” - przerywa mu Snape. Nie ma cierpliwości na kolejny wykład.
„I tak wytrzymałbyś dłużej, niż większość, albo cię nie znam.” - Salazar uśmiecha się ponuro. „Po drugie, zgubiłeś jej diament, a to zwiastuje kłopoty. Przepowiednia mówi, że...”
„Czy tam jest powiedziane, że mnie złapią?” - cierpliwość Snapea jest wystawiana na naprawdę nieludzką próbę.
„Nie.” - odpowiada powoli Sal. „Jest powiedziane, że cię ni wykryją, jak długo będziesz miał ten diament, a to nie to samo. Teraz możesz wpaść. Możesz, nie musisz. Z drugiej strony...”
„Tyle to i ja wiem, Sal.” - Snape uśmiecha się ironicznie.
„Severusie, jest jeszcze jedna przepowiednia, moja własna, której nie rozumiem.”
„Znowu?” - Snape unosi brwi w geście udawanego zdziwienia.
„Znowu.”
Draco dormiens nunquam tittilandus
Smok, uśpiony przez lata
Otworzył ogniste ślepia
Jego ryk wstrząśnie Albionem
Draco dormiens nunquam tittilandus
Zrywa łańcuchy, rozpościera skrzydła
Rozbija w proch strach i kłamstwa
Już go więcej nie więżą.
Draco dormiens nunquam tittilandus
Otworzył drzwi prawdy
Straszniejszej niż śmierć
Nie wybaczy zdrady
Draco dormiens nunquam tittilandus
Zdrada za zdradę, zemsta jest słodka
Kto kradnie najcenniejszy skarb
Spłonie w smoczym ogniu
Draco dormiens nunquam tittilandus
Draco dormiens nunquam tittilandus
Draco dormiens nunquam tittilandus
„Smok, smok...” - szepcze Snape w zamyśleniu. „Lucjusz! Przecież to oczywiste!”
„Skąd ta pewność?”
„W herbie Malfoyów jest Szkarłatny Smok.” - wyjaśnia Snape. „A Lucjusz już wie, że Czarny Pan chce skrzywdzić jego syna, czyli największy skarb, jaki Lucjusz kiedykolwiek posiadał... Sal, ja chcę zobaczyć tę zemstę! To będzie COŚ!”
„Tylko nie dajcie się wszyscy zabić przez tę zemstę.” - odpowiada ostro Salazar. „Może to nie moja sprawa, ale to już dawno przekroczyło granice szaleństwa. Z całym szacunkiem dla waszych uczuć, ale gracie w bardzo niebezpieczną grę. Severusie, ryzykujesz o wiele bardziej, niż naprawdę musisz. Ta vendetta zabije was wszystkich. Pamiętasz swoje sny?”
„Znów je miałem. Dlatego właśnie myślę, że muszę iść. Nie dają mi żyć. Ona mnie wzywa.”
Salazar wyjmuje swój kryształ i obaj oglądają je jeszcze raz. Ten o Godryku już stał się prawdą, ale kolejne dwa to wciąż tylko koszmary. I to jakie...
Snape leży na kamiennej podłodze. Drzwi otwierają się ze zgrzytem i ktoś wchodzi do środka. Salazar nigdy nie widział Voldemorta, ale ma pewność, że to on.
„No, no” - Lord uśmiecha się pogardliwie, parząc na posiniaczonego, poranionego Snapea - „Wczoraj w nocy byłeś niesamowity i milczałeś, jak zwykle. Czy teraz masz coś do powiedzenia, zwierzaku, zanim zupełnie stracę cierpliwość?”
„Tylko dwa słowa, Panie, jeśli mi pozwolisz.”
„Widzę, że mój zdrajca przypomniał sobie wreszcie o etykiecie. Co masz do powiedzenia?”
“ANIMA DELETRIO!!!”
Miejsce zmienia się. To już nie loch ale ogromny, wysoki gmach z potężnymi kolumnami, strzelającymi w niebo. Przypomina gotycka katedrą, ale jest zupełnie pusty. Nagle, Salazar słyszy uderzenia kopyt i ze zdziwieniem dostrzega Severusa na rumaku. Jeśli w poprzedniej scenie Snape był torturowanym więźniem, to teraz jest ubrany do bitwy: skórzane buty do jazdy, czarna, jedwabna koszula, połyskująca w świetle świec i długa peleryna, czarna po prawej, purpurowa po lewej stronie. Snape trzyma w dłoni miecz - ten sam który ostatnio pokazywał Salazarowi - długą, cienką, śmiercionośna klingę, ozdobioną szmaragdami i onyksami. Garda ma kształt Bazyliszka, zrobionego ze stali, o oczach ze szlachetnych kamieni. Rumak jest jeszcze bardziej imponujący niż jeździec; to śnieżnobiały Jednorożec o zielonych, bezdennych ślepiach. Salazar widział już niejednego wierzchowca, ale ten naprawdę robi wrażenie. Oczywiście, Severus nie używa ani siodła, ani wędzidła. Jednorożec skręca i zatrzymuje się, a potem, bez ostrzeżenia, rzuca się do przodu jak ogromna strzała. Snape pochyla się nad jego szyją, podnosząc miecz. Szarżują na kogoś.
„Sam widzisz.” - wzdycha Snape. „Obiecałem dzieciakowi, że będę na siebie uważał, ale te sny nie dają mi żyć. Sal, ja... Ja MUSZĘ wiedzieć, o co chodzi! Te sny mnie zabiją!”
„Bo widzisz Lily.” - mruczy pod nosem Salazar. „I dlatego chcesz uwierzyć w te sny i podjąć ryzyko. Niech was, Nokturniarze... Severusie, to może być tylko przenośnia, nie interpretuj jej pochopnie...”
„Salazarze, mam tylko jedno pytanie.” - przerywa mu ostro zniecierpliwiony Snape. „Mam iść, czy zostać? Mam szansę? Nie praw mi kazań. Chcę fachowej porady.”
Wróżbita nie odpowiada, ale bez słowa prowadzi go do Lustra Przeznaczenia. W jego czarnej tafli zaczynają się pojawiać pierwsze obrazy, najpierw niewyraźne, a potem coraz ostrzejsze. Pozornie nie są ze sobą związane, tworząc bezsensowny ciąg scen, ale Salazar czuje, że krzyczą do niego, odpowiadając na pytanie Snapea. Jedyny problem w tym, że Sal zupełnie nie rozumie tej odpowiedzi, chociaż wie, co nakazuje mu Lustro. Odpowiedź jest jasna i oczywista, jak rzadko, ale co oznaczają te wszystkie obrazy? Salazar bardzo długo wpatruje się w ciemną taflę. Co ma powiedzieć? Może dać Severusowi odpowiedź, ale żadnych wskazówek; nie potrafi podać mu żadnych szczegółów. Co to wszystko znaczy? Lily Evans na kolanach przed Voldemortem? Severus w lochu? Avada Kedavra? Jeniec? Jednorożec? I co do tego ma Lucjusz Malfoy, używający Anima Deletrio i Seth Slytherin, śmiejąca się szyderczo jak demon? Skąd Widma? Przecież wrócili już chyba do siebie... Salazar odwraca się i spogląda prosto w oczy Severusa. „Idź. Wyjdź na spotkanie przeznaczenia.” - stwierdza stanowczo. „I wybacz mi, że skazałem cię na ten ból.” - szepcze do siebie, kiedy za Snape'm zamknęły się drzwi.
Tymczasem u Voldemorta...
„Panie, właśnie złapaliśmy kogoś, kto może wiedzieć wiele ważnych rzeczy.” - Jugson gnie się w ukłonach.
„A kogóż to?” - ziewa Voldemort, patrząc na niego znudzonym wzrokiem. „Może tym razem nie durnego Mugola? Twój ostatni błąd, Jugson, był naprawdę niewybaczalny.”
„Tym razem, Mistrzu, to czarodziej. Animag, Panie.”
„Animag?” - ślepia Czarnego Lorda zwężają się gwałtownie i pojawia się w nich okrutny błysk. „Dawać tu tego zwierzaka.” Jugson wraca po chwili, wlokąc wielkiego, czarnego psa. Zwierzę szarpie się rozpaczliwie, ale magiczne łańcuchy trzymają go mocno. Voldemort przywraca mu ludzką postać jednym machnięciem różdżki. „Syriusz Black...” - syczy. „Miło cię widzieć, kundlu.”
„Ty skurwysynu!”
„Racja, tylko dziwka wybrałaby Mugola na ojca swojego dziecka.” - Czarny Pan uśmiecha się paskudnie. „Ale czy twoja mamusia nie nauczyła się, że należy być grzecznym wobec silniejszych?” - jego jedwabisty głos ocieka szyderstwem. „A mogłeś siedzieć w Hogwarcie, ty idioto.”
„Nic ci nie powiem!” - to miało zabrzmieć groźnie, ale zabrzmiało histerycznie.
„Och, czyżby.” - wargi Voldemorta wyginają się w szyderczym, kpiącym grymasie. „Zobaczymy, czy nie dasz się złamać moim Zaklęciom Pamięci, ty nędzna kreaturo.”
PRZEBUDZENIE
„A ty mu pozwoliłeś!” - Serp, czerwony ze złości, krzyczy na Wróżbitę. „Kazałeś mu iść, draniu!”
„Niczego mu nie kazałem robić.” - odpowiada ze spokojem Salazar. „Niczego.”
„Powiedziałeś mu, żeby szedł.” - oczy Dumbledora są zimne, jak Antarktyda. „Wbrew pani Pomfrey i mnie.”
„Niczego mu nie kazałem.” - odpowiada uparcie Sal. „Zadał mi tylko pytanie, a ja mu powiedziałem, co o tym myślę i tyle.”
„Ale WIEDZIAŁEŚ, że cię posłucha.” - Profesor McGonagall jest bliska furii. „Mogłeś go zatrzymać, Salazarze!”
„Jestem Wróżbitą i kiedy ludzie do mnie przychodzą, oczekują uczciwej odpowiedzi.” - Salazar patrzy jej prosto w twarz.
„Ale...”
„Profesor McGonagall, Carmen, dajcie mi skończyć. Zadał mi pytanie i to bardzo trudne, więc posłużyłem się Lustrem Przeznaczenia. Odpowiedź była tak jasna, jak rzadko. Lustro wywrzeszczało mi ją w twarz. Poradziło Severusowi, żeby wyszedł na spotkanie przeznaczenia.”
„Jakiego przeznaczenia?” - Dumbledore unosi brwi. „Śmierci?”
„Nie. Zobaczyłbym śmierć.”
„To co zobaczyłeś?” - Carmen zaczyna krążyć po komnacie, jak tygrys po klatce.
„Ciężko powiedzieć.” - wzdycha Salazar. „Odpowiedź była jednoznaczna, ale nie wiem, co znaczyły te obrazy. Po prostu wiem, że tak jest lepiej.”
„Lepiej?” - warczy Carmen. „Dla kogo?”
„Lustro wybiera najlepsze wyjście dla tego, kto zadaje pytanie.” - wyjaśnia Sal z niewzruszonym spokojem.
„A kto decyduje, co jest najlepsze?” - pyta Profesor McGonagall.
„Lustro tworzy mentalne połączenie z osobą, zadającą pytanie i używa jej systemu wartości.”
„No to Severus znów stanie twarzą w twarz z Voldemortem.” - szepcze Dumbledore. „Wiele ryzykując. Obyś się nie mylił, Salazarze. A co właściwie pokazało ci Lustro?”
„Wiele rzeczy, Dyrektorze. Ból, strach, samotność, zdradę i śmierć - ale nie Severusa - a potem przyjaźń, lojalność i miłość. I galopującego jednorożca.”
“Serpens.” - szepcze Carmen.
„Niekoniecznie.” - odpowiada Salazar. „Obraz był niewyraźny ale chyba widziałem bliznę.”
„Bliznę?” - dziwi się Serp.
„Nie ty jeden masz charakterystyczną bliznę.” - wyjaśnia Wróżbita. „Myślę, że widziałem twoją mamę. Miała bliznę po Eliksirze Vivere.”
„Wiem. Myślisz, że ona naprawdę wróci, czy to będzie jej duch?”
„Sam chciałbym wiedzieć.” - Salazar potrząsa głową. „Jedyne, czego jestem pewien, to tego, że dałem mu prawdziwą odpowiedź. Nie oszukałem go.”
„Teraz możemy już tylko czekać.” - martwi się Dumbledore. „Salazarze, jeśli się myliłeś...”
„Dwie wściekłe Alfy zrobią z ciebie mielonkę.” - warczy Carmen. „Idę na Wieżę śpiewać. Tacie to nie zaszkodzi, a może pomóc.”
„Harry, zostań, proszę.” - Dyrektor czeka, aż wszyscy wyjdą. Jak ma rozmawiać z tym chłopakiem? Dobry Boże. Widać, że chłopiec spodziewa się ciężkiej rozmowy i będzie się bronił do upadłego. Tyle w nim... Czego? Zabójczej ironii Severusa, wystudiowanego chłodu Lucjusza, szaleńczej bezczelności Lily... Kiedy on się tego nauczył? „Harry...”
„Jestem Serpens.” - odpowiada chłodno chłopak, patrząc zuchwale w niebieskie oczy Dumbledora.
„Wiesz, o czym chcę pomówić.” - kontynuuje Dyrektor, ignorując odpowiedź.
„Nie, Dyrektorze.” - czarne brwi unoszą się w udawanym, szyderczo uprzejmym zdziwieniu, tak perfekcyjnie zagranym, tak malfoyowskim, że pokrewieństwo z Lucjuszem po raz pierwszy uderza Dumbledora. Przecież to ta sama krew!
“O Ronie Weasleyu.” - stary czarodziej nie daje się wyprowadzić z równowagi.
„A, to.” - usta chłopca wykrzywiają się w bardzo snapeowskim grymasie.
„Rzuciłeś w niego przekleństwem, prawda?”
„To było tylko Zaklęcie Pazura.” - odpowiada spokojnie Serp.
„Ale to było przekleństwo.” - Dumbledore jest poważny. „Co więcej, groziłeś mu, że użyjesz Niewybaczalnego.”
„Nazwał mnie bękartem Snapea i chciał zabronić Ginny kontaktów ze mną.” - oczy wampira zmieniają się w dwie bryłki zielonego lodu.
Dumbledore potrząsa głową. Kiedy to uczuciowe, spontaniczne dziecko zmieniło się w zimnego cynika - a raczej nauczyło się go tak dobrze grać? „To nie powód, by rzucić przekleństwo.” - Dyrektor nie ma zamiaru dać się pokonać.
„Niech pan poprosi mojego ojca, żeby panu pokazał w Myślodsiewni, jakie bywają powody rzucania przekleństw.” - Serp stoi wyprostowany jak struna, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i patrzy bezczelnie prosto w oczy starego czarodzieja.
„Rzuciłeś przekleństwo i groziłeś swojemu przyjacielowi...”
„On nie jest moim przyjacielem. Już nie.” - każde słowo jest wypowiadane wolno i wyraźnie; każde ma ciąć jak nóż. Nie, Dumbledore nie będzie mu mówił, co jest dobre, a co złe!
„Dobrze, koledze.” - w oczach Dumbledora zaczyna płonąć ogień. „I co? Uważasz, że postąpiłeś słusznie?” Boże, następne pokolenie wkracza na ścieżkę rodziców...
„Nie był pan tak rozgniewany, kiedy użyłem Avady, Profesorze.” - syczy Serp przez zaciśnięte zęby. „Czy wampir nie może bronić swojej rodziny?”
„A wierzysz, że przemoc to jedyna droga?”
„A co innego robi pan i Ministerstwo, walcząc z Voldemortem? Kiedy ZABIŁEM dla pana, wszystko było w porządku, a kiedy użyłem małego przekleństwa dla własnych celów, robi pan z tego sprawę.”
„To nie jest wytłumaczenie.” - wzdycha Dumbledore. „Ale jesteś zbyt rozgniewany, żeby to zrozumieć. Oczywiście, Ronald postąpił paskudnie, ale ty nie powinieneś był tak zareagować. Zastanów się nad tym.”
Tego wieczoru Dumbledore długo, bardzo długo nie może zasnąć. Chodzi w kółko po swoim gabinecie, zastanawiając się, gdzie w zasadzie kończy się usprawiedliwiona obrona własna, a zaczyna sadystyczne wykorzystywanie własnej przewagi. Co prawda nie wierzy, żeby Serp naprawdę użył Cruciatusa, ale sama groźba przeraża Dyrektora. Samo to, że chłopak zaczął traktować Niewybaczalne jako coś normalnego, jest straszne. On już zaczyna myśleć jak Pies; kilka walk więcej a zacznie spać z bronią i różdżką pod poduszką a za kilka lat - a może miesięcy - stanie się taki jak Lucjusz, Severus albo Lily. Będzie godnym przeciwnikiem każdego czarnoksiężnika albo Aurora; istotą okrutną, zimną i bezwzględną. Dumbledore gapi się tępo w płomienie, przerażony własną bezradnością. Kolejna generacja idzie w ślady rodziców a on nie może nic na to poradzić. Po raz kolejny starsi uczą młodszych najważniejszej ze sztuk: sztuki przetrwania. Czy to się nigdy nie skończy? Po raz kolejny wyrasta pokolenie śmiertelnie skutecznych i cynicznych wojowników, ludzi, których Dumbledore nigdy w pełni nie zrozumiał. Potrafi im wybaczyć, potrafi czasem przewidzieć, jak postąpią, zna ich prawa i obyczaje, ale nigdy ich nie zrozumiał. Jak to możliwe, że ci sami ludzie potrafią być bezdusznymi sadystami, a chwilę później bohaterami? Jak zapiekła nienawiść i szaleńcza miłość może mieszkać w tej samej duszy? Cynizm i heroizm, bezbrzeżna pogarda i równie bezbrzeżne poświęcenie, zimna kalkulacja i szaleństwo, a wszystko to w tym samym umyśle. I jak to pojąć?
Około północy
„No to Severus pana nie posłuchał.” - Regulus odstawia filiżankę na stół. „Tak jak myślałem.”
„Dlaczego?”
„Nie wie pan, Dyrektorze?” - Auror nie kryje zdziwienia. „Widział Lily w snach. Posłuchał Lustra i swojego serca.”
„Niezbyt wierzę Wróżbiarstwu, Regulusie.”
„Salazar to nie Trelawney.”
„On też nie umiał powiedzieć, co się stanie.” - martwi się Dumbledore. „Mam już dość pogrzebów.” - wyznaje szeptem.
„Nie chce pan stracić kolejnego szpiega.” - oczy Regulusa zmieniają się w dwie bryłki zimnej stali.
„Naprawdę myślisz, że nie obchodzi mnie los Severusa? Że toleruję go tylko dlatego, że go potrzebuję?” - uwaga Regulusa naprawdę zabolała Dyrektora.
„Posłał go pan w łapy Voldemorta, kiedy zaczęła się wojna.” - syczy Regulus. „Mimo, że wiedział pan, jak to się skończy.”
„Nie przypuszczałem, że będzie aż tak źle.”
„Nikt nie przypuszczał.” - przyznaje Regulus. „Severusie, coś ty narobił!”
“Harry… Serpens też mnie martwi.”
„Co się stało?” - dziwi się Regulus więc Dumbledore wyjaśnia mu wszystko.
„Znam Alfy na tyle, by to zrozumieć. Polowanie to nie problem. Pierwszy atak, który jest akceptowany przez wampira jest pierwszym, który nie boli i dopiero wtedy dzieciak zaczyna się kontrolować. Akceptacja to jedyna droga do opanowania zwierzęcia w człowieku, Dyrektorze. Nie tylko u wampirów...” - Auror uśmiecha się leciutko. „Chłopak zrobił to, do czego został stworzony i zaczął uświadamiać sobie własną siłę, a to przecież najważniejsze. Ale” - Regulus spogląda prosto w twarz Dumbledora - „On już wie, jaką ma moc i pan już nie będzie miał już na niego takiego wpływu, jak przedtem, Dyrektorze. On dorasta, zaczyna się buntować i już się przekonał, że ma moc. A poza tym, to syn Severusa i Lily, więc nie będzie łagodnym kociątkiem. Zaklęcie Pazura to inna sprawa, ale w końcu sami mu pokazaliśmy, że przemoc daje rezultaty. Postępuje jak my.”
„Czyżbyś bronił Czarnej Magii, Regulusie?”
„Jest potężna, niebezpieczna i piękna.” - ripostuje Auror. „Inny dzieciak rozwaliłby Weasleyowi nos bez żadnej magii, a bolałoby tak samo. Pokazaliśmy Serpensowi moc magii, no to jej użył i tyle.”
„Nie uważasz, że to może być pierwszy krok w Mrok?”
„O ile mnie pamięć nie myli, używał Niewybaczalnych w pana służbie, Dyrektorze.” - Regulus stara się zapanować nad złością. „I teraz musi z tym żyć.”
„Jak to jest, Regulusie?”
„Zabić?” - pyta Auror. „Oby nigdy pan nie musiał. W końcu jakoś się trzeba z tym pogodzić, żeby nie zwariować, ale to może potrwać. Dobrze, że Serp pokonał tego wilka. To mu pomoże poradzić sobie ze wspomnieniami z bitwy.”
„Naprawdę uważasz, że to mu pomoże?”
„Wszystko, co uwalnia strach, nienawiść i napięcie w bezpieczny sposób, działa dobrze.”
Tymczasem w Czarnym Dworze
Przebudzenia bywają nieprzyjemne, ale to bije wszelkie możliwe rekordy. Głowa jej pęka, oczy pieką, a w ustach ma sucho i mdli ją od metalicznego, wstrętnego smaku zaschniętej krwi. Wymiotowałaby, gdyby jej żołądek nie był tak boleśnie pusty; nie jadła chyba z tydzień. Wszystkie mięśnie ją bolą, jakby walczyła cały dzień, a kości płoną. Rozmazane obrazy pędzą przez jej świadomość, nie układając się w żadną sensowną całość. Czyżby aż tyle wypiła? Mieszanie wódki z osławionymi wynalazkami Severusa nieraz dawało takie rezultaty. Nie, przecież wczoraj nie piła, ale nie ma pojęcia, co robiła. Walczyła? Może... A może jest w więzieniu? Nie, to nie Azkaban, już by wyczuła obrzydliwą obecność Dementorów.
VOLDEMORT
To jedno słowo wybucha bólem w jej umyśle i nagle wszystkie kawałeczki wspomnień układają się jak puzzle w sensowny obrazek.
VOLDEMORT
Wspomnienie
„On tu jest, uciekaj! Bierz Harryego i uciekaj!” - głos Jamesa dzwoni jej w głowie. „Zatrzymam go!”
„Nie dasz rady.” - odpowiada cicho.
„CO?!” - wrzeszczy James, a Voldemort rozwala zabezpieczenia.
„Nie dasz rady! Jego zatrzyma tylko Czarna Magia! Tylko Bezimienna! Znam się na tym, jestem z Nokturnu! To ty uciekaj! Bierz dziecko!”
Ale James nie słucha i rozpoczyna się śmiertelny pojedynek. James osuwa się na ziemię... Pora na Bezimienną; Lily ma wojnę we krwi, ale jej przeciwnik zasługuje na miano Czarnego Pana. Wiedźma może zrobić tylko jedno:
ANIMA DELETRIO!!!
Koniec wspomnienia
Reszta jest milczeniem... Ciszą i ciemnością. Nie pamięta, co stało się potem. Powoli otwiera oczy i rozgląda się po pokoju. To nie Azkaban, ani Św. Mungo, ani Hogwart. Najwyraźniej przeżyła tę walkę, ale co się stało z Voldemortem? I co to za miejsce? Leży w łóżku, czystym i wygodnym i ktoś ubrał ją w świeżą, przyjemnie miękką piżamę. Voldemort nie byłby chyba tak miły dla wroga. Chociaż kto wie, może znów spróbuje ją przekupić. A Serp? Co z dzieckiem? Po policzku Lily spływa łza.
„Serp” - próbuje to wypowiedzieć, ale ma tak sucho w gardle, że dostaje kaszlu.
„Niech panienka to wypije.” - skrzat pojawia się znikąd i wręcza jej szklankę wody, najsmaczniejszej wody na świecie.
„Gdzie ja jestem?”
„Przyniosę panience śniadanie.” - skrzat ignoruje jej pytanie i znika.
Dziewczyna zwija się w kłębek na łóżku, a potem powoli, ostrożnie zaczyna rozciągać obolałe mięśnie. Czuje się okropnie, ale nie jest ranna; nie ma złamań ani siniaków, a nawet zadrapań. Co jest grane? Gdzie Serp? Co z Sevem? James nie żyje; ten pieprzony Auror nie był tchórzem, trzeba mu to przyznać... Wreszcie koniec udawania dobrej żony. Dobrej żony! Spluwa z obrzydzeniem. Nigdy więcej. Ta rola nigdy jej nie pasowała.
Czas coś zrobić. Wstaje powoli i podchodzi do okna. Jest bardzo słaba i ledwo trzyma się na nogach, ale jakoś pokonuje te kilka metrów. Nie rozpoznaje okolicy i jest to nadzwyczaj niemiłe uczucie. Klnie z wściekłością. Nie ma siły nawet iści, a co dopiero walczyć albo uciekać; nie ma różdżki, noża, broni, niczego. Pokój wygląda miło, ale coś tu nie gra... Zrezygnowana, siada na łóżku i zaczyna żuć śniadanie.
Poczeka. W końcu dobry Kraker musi mieć wiele zalet, a cierpliwość jest najważniejszą z nich.
Jest cierpliwa.
Jest najlepszą Krakerką Europy.
Przecież nazywa się Lily Evans.
NIEBEZPIECZNA GRA
Dwa dni później, Czarny Dwór
„Witaj” - ten głos powoduje, że Lily chowa się za łóżkiem w pół sekundy. „Dobry refleks, jak zawsze.”- Lord Voldemort uśmiecha się paskudnie, wchodząc. „I nie próbuj żadnego Anima Deletrio, bo pożałujesz.”
„Co za Animadel?..” - Lily powoli zbiera się z ziemi. „Co z ciebie za jeden?”
„Nie pamiętasz mnie?” - szkarłatne ślepia rozszerzają się ze zdziwienia.
„Coś nie za bardzo.” - Lily przybiera najbardziej niewinny wyraz twarzy, na jaki ją stać. „Walnęli mnie w łeb?”
„Żeby raz.” - chytry uśmieszek wykrzywia blade wargi Voldemorta. „Uratowałem cię.” To możliwe, że ta dziewczyna niewiele pamięta. I bardzo dobrze...
„Dziękuję.” - Lily kłania się nisko. „Jestem Lily Lisica.”
„Wiem.” - Voldemort materializuje sobie krzesło, siada i wlepia w nią swoje ślepia. „Jestem Lord Voldemort.”
„Voldemort?” - Lily mruga oczami, jakby nie mogła sobie przypomnieć, gdzie słyszała to imię. „Czarny Pan...” - szepcze w końcu z przerażeniem. Zanim Voldemort ma czas odpowiedzieć, Lily rzuca się na kolana; jej rude włosy dotykają jego butów. Lord cofa się o krok i wyciąga różdżkę; nie ma pojęcia, co ta wredna Szlama chce zrobić. Godryk na początku też nie pamiętał, kim jest i atakował wszystkich naokoło. „Panie” - szepcze Lily. „Dziedzicu Slytherina, Mistrzu Czarnej Magii, Panie mój...”
Tego Voldemort się nie spodziewał. Czy tej rudej wydaje się, że jest Śmierciożerczynią? Przecież wtedy, kiedy walczyli, proponował jej, by do niego dołączyła; czyżby naprawdę uznała go za władcę? Anima Deletrio to potężne zaklęcie i mogło wpłynąć na jej wspomnienia. Czy inaczej ta dumna, dzika istota z Nokturnu błagałaby go na kolanach o litość? Wtedy, gdy walczyli, nie prosiła, nawet gdy już wiedziała, ze przegra. „Crucio” - syczy Lord i gapi się na nią z mieszanką satysfakcji i (choć sam się by do tego nie przyznał) - podziwu. Władcy Nokturnu nie wyją po jednym Niewybaczalnym. „Wstawaj, Evans.” - rozkazuje Voldemort, przerwawszy zaklęcie.
„Tak, Mistrzu.” - Lily powoli zbiera się z ziemi. Lord uśmiecha się lekko; ta mała jest twarda i jeżeli tylko uda mu się jej wmówić pewne fakty, będzie cenną zdobyczą.
„Spójrz na mnie.” - rzuca ostrym głosem.
„Nikt nie ma prawa spoglądać w oczy Władcy Ciemności.” - odpowiada wiedźma, nie podnosząc głowy. Voldemort rzuca kolejny Cruciatus, trwający jeszcze dłużej, niż poprzedni.
„Wstawaj, Evans.” - rozkazuje i jego polecenie znów jest spełnione bez słowa. Lily ledwie zdołała się pozbierać, kiedy kolejne przekleństwo rzuca nią o ziemię. „Wstawaj, Evans.” - warczy Voldemort i patrzy z satysfakcją, jak wiedźma stara się wykonać rozkaz, choć z trudnością utrzymuje równowagę. Nie wstałaby po następnym zaklęciu ale i tak jest niesamowicie twarda. „Evans, masz na mnie popatrzeć. To rozkaz. Dotarło, czy mam cię jeszcze raz przekląć?”
„Twój rozkaz jest dla mnie prawem, Mistrzu.” - zielone oczy spoglądają w szkarłatne.
„Jesteś Krakerką, czyż nie?” - Lord uśmiecha się z satysfakcją, widząc przerażenie Lily.
„To prawda, Panie.”
„Mówią, że jesteś najlepsza.”
„Mówią, Mistrzu.”
„Czy to prawda, Evans?”
„A pewnie.” - Lily uśmiecha się bezczelnie.
„A Hogwart?” - pyta Voldemort jedwabiście obrzydliwym głosem.
„Nie pamiętam, Panie... Wybacz, nie pamiętam, czy kiedyś atakowałam to miejsce.” - głos jej drży.
„Ale znasz ten system obronny?”
„Systemy mogą być różne. Są jednak pewne podobieństwa, Mistrzu...”
„Możesz to zrobić?” - przerywa jej zniecierpliwiony Voldemort. „mogłabyś się włamać do Hogwartu?”
„Przygotowania zajmą przynajmniej kilka tygodni.” - mówi Lily po chwili namysłu. „Ale to możliwe.”
„To nie trać czasu.” - uśmiecha się Voldemort. „A teraz chodź za mną. Należy ci się trochę rozrywki.” Schodzą do lochów; Lily czuje, jak pot jej zaczyna spływać po plecach. Czy tam?.. „Lumos.” - Voldemort zapala świece. „Znasz go, Evans?”
„Black.” - syczy Lily, wpatrując się z wściekłością w posiniaczoną twarz Syriusza. „Nienawidzę go, Mistrzu.”
„Dlaczego?” - pyta Voldemort obrzydliwie łagodnym głosem.
„Nie pamiętam.” - Lily robi skupioną minę. „Ale nienawidzę, Panie!” - dodaje stanowczo.
„Czy pamiętasz Jamesa Pottera?”
„Nie, Panie.”
„Potter i Black mało cię nie zabili, Evans.” - wyjaśnia jej Voldemort.
„To kłamstwo!” - wrzeszczy Syriusz, ale przekleństwo rzuca nim o ścianę.
„Wyrżnęli ci całą rodzinę, Evans, pamiętasz?” - kontynuuje Voldemort z obłudnie współczująca miną. Może uda mu się wmówić dziewczynie wszystko, co zechce? „Jest twój. Baw się dobrze.” - stwierdza i odchodzi, słysząc uniżone podziękowania wiedźmy.
“Lily?” - Syriusz gapi się na nią z niedowierzaniem i strachem. „Lily?”
„Taak, kundlu.” - odpowiada Lily, nawet na niego nie patrząc. Jej palce szybko sprawdzają ściany, szukając podsłuchu.
„Lily, nigdy bym…”
„Stul dziób!” - wrzeszczy Lily, poprawiając siłę argumentu solidnym kopniakiem. Potem dokładnie sprawdza cała celę, ale nie znajduje podsłuchu.
„Lily, gdzie ty byłaś tyle lat?” - szepcze Syriusz. „Widziałem cię w trumnie!”
„Co ty bredzisz, pieseczku Aurora?” - Lily spogląda na niego, nie kryjąc pogardy i nienawiści.
„Lily, to Peter was sprzedał! Nie wierz temu bydlakowi! Nigdy bym nie skrzywdził twojej rodziny!”
„Nie mam w zwyczaju wierzyć psom Aurorów.” - syczy Lily.
„Lily…” - Syriusz próbuje wstać, ale nie daje rady. „Nic nie pamiętasz? Nawet Harryego?”
„Jakiego Harryego?” - tym razem daje się zaskoczyć.
„Serpensa, twojego syna!” - krzyczy Black. „Przysięgam, nie chciałem nic powiedzieć, ale to bydlę rzuciło na mnie zaklęcie! On wie, że ty i Snape... Wszystko wie! Jesteś Krakerką, uciekaj do Hogwartu, do Dumbledora, ostrzeż go! Nie daj skrzywdzić Harryego!”
„Serpens jest w Hogwarcie? Dlaczego?” - ta wiadomość to dla Lily kolejna niespodzianka.
„A gdzie może być, jeśli nie w szkole? Jest w drużynie Quidditcha, Lily...”
„CO?!”
„Pomyśl, Lily, gra od pierwszej klasy...”
„CO?!” - Coś tu nie gra. Czyżby nie pamiętała, że jej syn jest już na tyle duży, by chodzić do szkoły? Jest tylko jeden sposób by dowiedzieć się czegoś więcej. W końcu Voldemort dał jej zabawkę i byłby bardzo zdziwiony, gdyby nie skorzystała z okazji... Rozgląda się dookoła i dostrzega kawałek cegły, leżący na podłodze, podnosi go i ciska w zakratowane okienko. Potem wybiera największy kawałek stłuczonego szkła i powoli, bardzo powoli podchodzi do Syriusza. Black gapi się na nią, nic nie rozumiejąc. Lily daje mu kilka kopniaków a potem przyciska kolanem do podłogi. „Gadaj” - syczy, patrząc na niego z nienawiścią. „I to już. Co się stało? Jaki Hogwart? Jaki dziś jest dzień?”
„Lily, przestań...” - jego szept przechodzi w wrzask, gdy szkło rozcina mu policzek.
„Natychmiast.” - syczy Lily.
„Lily, czemu mu służysz?” - jęczy Black. „To on zabił... próbował cię zabić. On... On coś mi zrobił i sobie przypominałem jak opuściłaś Jamesa. Twój syn powiedział mi o mojej siostrze, Lily... Snape... Wiem o tobie i nim... Sam-Wiesz-Kto już wie... Lily, zabij mnie, ale nie zrób krzywdy Harryemu! Nie pamiętasz? Przecież to twoje dziecko! Lily, nigdy nie pracowałaś dla Sam-...”
„Wiem.” - Lily odrzuca głowę do tyłu i zaczyna się śmiać tak, jak śmieje się zadowolony Voldemort. „No pewnie, że wiem, ale po co mam mu mówić, że go nienawidzę bardziej niż Azkabanu? Żeby mnie zabił? Ciebie też nienawidzę, kundlu.”
„To ty wszystko pamiętasz?”
„Nie wiem.” - odpowiada krótko Lily. „Chyba nie.”
„Ale Lily…” Kolejne cięcie rozcina mu skórę.
„Dlatego chcę, żebyś mi powiedział, co wiesz. Zacznij gadać, bo jak nie, to przerobię cię na sukę, kundlu.” - Lily obraca w palcach zakrwawiony kawałek szkła. „Nie myśl, że tego nie zrobię. Oskóruję cię tym szkiełkiem na żywca, jak nie zaczniesz śpiewać. Chcę całej prawdy. Natychmiast.”
Po kilku godzinach wychodzi z celi, wycierając dłonie o szaty. Chowa kawałek szkła do rękawa, a znaleziony w celi kawałek cegły do kieszeni. Zawsze to jakaś broń. „SKRZACIE!” - wrzeszczy - „SKRZACIE!” Przerażona istota pojawia się znikąd; Lily łapie ją za uszy i ciska nią o ścianę. „KIEDY SIĘ, ŚMIECI, NAUCZYCIE PUNKTUALNOŚCI?!” - wyje na kulącą się w kącie kupkę brudnych szmat. „Ten kundel na żyć.” - rozkazuje ostro. „Daj mu wody. Gra jeszcze nieskończona.” Zatrzaskuje drzwi do celi Blacka, śmiejąc się jak demon i maszeruje z powrotem do swojej komnaty, śpiewając na całe gardło wulgarną piosenkę z Nokturnu. Dopiero kiedy drzwi komnaty zatrzaskują się za nią, arogancka maska znika z jej twarzy. Rzuca się na łóżko, ciężko dysząc. „Nienawidzę cię, Tomie Riddle.” - szepcze w poduszkę. „I to strasznie.” Jak długo jeszcze uda się jej wmawiać mu, że nic nie pamięta? Kręci się jej w głowie; opowieść Blacka pomogła jej poskładać niektóre kawałki układanki, ale wielu rzeczy wciąż nie rozumie. Czemu uznano ją za martwą? Była w śpiączce 14 lat? Kto się nią opiekował? Chyba nie Voldemort? Czuje się jak śmieć. Płaszczyła się przed tym wariatem. Obrzydliwość, to było prawie tak wstrętne jak spanie z nim. Jest wściekła, bo władcy Nokturnu nie skomlą na kolanach o litość, ale przecież chodzi o życie Serpa i Seva, więc w tej grze wszystkie chwyty są dozwolone. Voldemort już o nich wie, a więc jest tylko kwestią czasu, kiedy ich złapie. Musi im pomóc, choćby za cenę kolejnych Niewybaczalnych. Nie było w końcu aż tak źle. Gdyby była całkiem zdrowa, śmiałaby się z tych cholernych Wrzaskunów. Voldemort myśli, że ją tym przeraził! Kiedyś, za dawnych, niedobrych czasów władcy Nokturnu znali ostrzejsze gry. Czyż nie grali w rosyjską ruletkę dla paru galeonów? Czy nie urządzali szaleńczych pojedynków, w których wszystkie chwyty były dozwolone? Lily prycha pogardliwie. Gdzie Voldemortowi do słynnych zakładów „Kto wytrzyma więcej Wrzaskunów bez plucia krwią?” Wygrała kiedyś w ten sposób świetny motocykl... Rozbiła go tydzień później, uciekając przed konkurencją. Władcy Nokturnu nie liczyli się z życiem i cierpieniem, ani cudzym, ani własnym. Czym w końcu jest życie, które tak łatwo spłodzić i tak łatwo zniszczyć? Czym jest życie w świecie wiecznych burd, bójek i regularnych wojen?
Lily przewraca się na łóżku i zaczyna zastanawiać się nad Blackiem. Biedny, żałosny kundel! Nienawidzi go, ale wie na tyle dużo o Azkabanie, by mu współczuć. Spluwa z obrzydzeniem na podłogę. Różne rzeczy już w życiu robiła, ale znęcanie się nad człowiekiem, który już nie ma siły nawet się zasłaniać, jest naprawdę podłe. Nie miała zamiaru spełnić swoich gróźb, ale i tak nieźle go obiła. Te jego oczy, pełne bólu, rozpaczy, a w końcu - obojętności będą się jej śnić do końca życia, ale co mogła zrobić? Lily gapi się tępo na pościel, poplamioną jego krwią - nie zdjęła butów, zanim rzuciła się na łóżko; rąk tez nie umyła. Z furią uderza w ścianę pięścią. Musiała to zrobić, żeby Voldemort się nie zorientował, że oszukuje. Gdyby wiedział, rzuciłby na nią Imperio. Umiała łamać to zaklęcie ale gdyby to zrobiła, dołączyłaby do Blacka - albo Voldemort wezwałby Seva i kazałby mu się nad nią znęcać. Albo - Lily przebiega dreszcz - jest jeszcze jedna możliwość i ten łajdak to zrobi. Każe jej torturować Seva. Na pewno to zrobi, a ona nie da sobie rady z Czarnym Panem i paroma dziesiątkami Śmierciożerców. Dumna pani Nokturnu czuje się taka malutka i bezradna, ale nie pozwala sobie na płacz.
Nie pozwoli temu bydlakowi skrzywdzić Serpa ani Seva, choćby miała za to zapłacić życiem. Raczej zabije ich obu i siebie, choćby tym kawałkiem szkła.
Płakać też nie będzie. Dzieci Nokturnu nigdy nie płaczą. Walczą. Będzie walczyć. Jak za dawnych, podłych czasów.
Darmowy Hosting CBA.PL
KONIEC GRY
Hogwart
Regulus krąży w kółko po komnacie, nie kryjąc zaniepokojenia.
„Panie Malfoy, więc on kazał Severusowi zostać?”
„Tak. Reszcie pozwolił odejść. Ale to się często zdarza, że ktoś zostaje dłużej niż inni.” - Malfoy próbuje uspokoić Aurora, choć sam nie wierzy w swoje własne słowa. „Gdyby go podejrzewał, nie ukrywałby tego, bo i po co?”
„Chyba, że miał dobry powód.” - mruczy pod nosem Auror.
„Chyba, że” - niechętnie przyznaje Malfoy. „Czemu Profesor Dumbledore kazał iść? Myślałem, że kazał mu czekać.”
„I tu tkwi problem” - wzdycha Regulus - „Dyrektor wcale nie kazał mu tam iść; ale wręcz zabronił mu tego.”
„Sever nie złamałby rozkazu bez ważnego powodu!” - Malfoy uderza pięścią w stół. „Nie jest bez skazy, ale jest lojalny!”
„I to martwi mnie najbardziej.” - Regulus jest bardzo zdenerwowany - „Bo go znam. Ufam mu. Wierzę w jego lojalność. I nie rozumiem, dlaczego wymknął się z zamku.”
„Jak mówiła moja matka, każdy system ma słaby punkt.” - odpowiada Lucjusz z namysłem. „Ludzi też to dotyczy. Czy te lekarstwa mogły mu uszkodzić pamięć, albo rozchwiać go emocjonalnie? Może miał halucynacje?”
„Uzdrowiciele twierdzą, że nie. Chyba, że wziął coś jeszcze...”
„Sever nie jest głupi!” - krzyczy Lucjusz. „Wie o tych eliksirach tyle, co połowa pracowników Św. Munga!”
„To czemu tam poszedł?”
„Jego pytaj.” - złości się Malfoy. „Ale na pewno wiedział, co robi. Choć to szaleństwo, lecz jest w nim metoda.”
„Bo tchórz po tysiąckroć umiera przed śmiercią; mężny kosztuje jej tylko raz.” - odpowiada szybko Regulus. „Severus zawsze miał słabość do takich kawałków. Cholerna mieszanka cynika i romantycznego wariata. Panie Malfoy, co on kombinuje? Zna go pan lepiej niż ja. Jaka metoda tkwi w jego szaleństwie?”
„Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swoją rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada - historią idioty,
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą” - szepcze Malfoy - „Miał to wypisane ma ścianie w sypialni.”
„Nie wiedziałem.”
„Miał.” - warczy Lucjusz. „Nie rozumie pan, panie Magne? Zobaczył tę rudą Evans w swoich snach. Chce, żeby wróciła. A jak pan myśli, czemu taki facet jak on nigdy nie szukał żony? Znalazłby ją sobie z łatwością. Każdy Pies i każda z władczyń Nokturnu chętnie wyszłaby za niego. Nie rozumie pan, czemu tak ryzykuje? To cholerny romantyk! Zawsze tylko udawał cynika. Nokturn jest albo do głębi cyniczny, albo nieopanowany. Sever nigdy nie panował nad swoimi uczuciami, nigdy się nie ucywilizował. Nie widzi pan, co chciał powiedzieć, pisząc to sobie na ścianie?”
„Że życie nie jest nic warte i nie ma sensu.”
„No i Sever poszedł tam odzyskać ten sens, albo jestem durny jak Knot. Odbiło mu.” - stwierdza Malfoy. „Jeśli nie wróci za dwie godziny, proszę mnie powiadomić.”
Tymczasem w Wieży Astronomicznej
Serp idzie za swoją siostrą. Dziewczyna już stoi na parapecie i gwiżdże. Jej długie, czarne włosy połyskują granatowo w świetle księżyca.
„Snapeowskie.” - szepcze chłopak.
„Co?” - Carmen nie zrozumiała, o co mu chodzi.
„Nasze włosy. Są snapeowskie.”
„Świetnie powiedziane!” - Carmen zaczyna się śmiać. „W końcu tak powinno być, nie? To przecież nasz tata.”
„Dopiero co odnalazłem rodzinę i już boję się, że ją stracę.”
„Posiadanie i utrata zawsze są razem.” - wzdycha Carmen. „Ale wiem, co czujesz. Jedziemy na tym samym wózku. Serp, zrozum tatę. Poszedł po twoją mamę; nie mógł inaczej. Ty też byś tak postąpił.”
„Nie jesteś zazdrosna, Carmen?”
„A czemu miałabym?” - dziewczyna unosi brwi, zdziwiona. „Nie byłam zazdrosna o ciebie. Czemu miałabym być zazdrosna o żonę taty? To normalne, że ludzie się żenią. Kiedy wróci, postaram się jakoś z nią dogadać.”
„Ale to nie twoja mama.”
„A, to.” - twarz Carmen ciemnieje gwałtownie. „Pewnie, że bym wolała moją mamę, ale to niemożliwe.” - wzdycha z rezygnacją. „Nawet jej nie pamiętam... To nie tata wybierał, kto ma wrócić, więc nie jestem na niego zła. Dobrze, że chociaż ty będziesz miał mamę. I dobrze, że tata wreszcie nie będzie sam.”
„Wierzysz, że moja mama wróci?” - szepcze Serp. To by było za piękne, żeby mogło być prawdziwe. Z drugiej strony, to możliwe. Ale jeśli to tylko głupia, naiwna nadzieja? Jeśli Sal się myli? Jeśli Severus umrze?
„Wierzę.” - odpowiada stanowczo Carmen. „Ufam wiedzy i mocy Sala. Gadał z tymi Lustrami cały wieczór.”
„Lustrami? Ma ich więcej?”
„Pewnie.” - uśmiecha się Carmen. „Chociaż Lustro Przeznaczenia jest podobno najpotężniejszym z nich. Sal jest pewien, że nasz tata wróci i to z twoją mamą.”
„Ale niby czemu Voldemort miałby ożywić mi mamę? Przecież to ona mało go nie zabiła!”
„Użyj mózgu.” - złości się Carmen. „Jemu chodzi o Krakera. Chce dorwać Hogwart.”
„No tak.” - chłopak przyznaje jej rację. „Ale jak ją zmusi do współpracy? Imperiusem?”
„A bo ja wiem.” - Carmen wzrusza ramionami. „Ale mam nadzieję, że to mu się nie uda.” - dziewczyna ponownie wyłazi na parapet i zaczyna gwizdać. Melodia staje się coraz głośniejsza i przechodzi w coraz wyższe tonacje, a w końcu przeradza się w pieśń. Serp nie rozumie ani słowa, ale słuchanie tej muzyki to jak kubek gorącej czekolady po meczu w listopadowym deszczu. Serp zamyka oczy i pozwala muzyce kierować jego uczuciami. To takie przyjemne... Nagle przeraźliwy wrzask wyrywa go z zamyślenia.
“Carmen?” - „Co ci jest?”
„Leć do Dyrektora.” - jęczy Inwokerka. „Tata znów sobie narobił kłopotów.”
„Co z nim?”
„Cruciatus.” - chrypi dziewczyna. „I Avada Kedavra.”
Tymczasem w Czarnym Dworze
“Snape” - głos Voldemorta jest łagodny i jedwabisty, ale w bardzo nieprzyjemny sposób. „Chcę ci coś pokazać. Coś, czego się nie spodziewasz.”
„Tak, Panie.” - Snape posłusznie podąża za nim, choć jego intuicja wyje w panice. Voldemort na pewno coś knuje, ale już i tak za późno na ucieczkę. Schodzą do osławionych lochów, a serce Snapea zaczyna szaleć. Te lochy nie znaczą nic dobrego; Snape wciąga stęchłe powietrze w płuca, starając się wywęszyć powód wizyty. Znajomy zapach niemal zwala go z nóg. Gorzej być nie może. Black. Czarny Pan na pewno wszystko już z niego wyciągnął. Lord już wie o Lily i Serpie.
No to koniec tej gry.
Palce Snapea zaczynają szukać malutkiej fioleczki w kieszeni i chwytają ją chciwie. Kilka kropel tego eliksiru oznacza śmierć, ale szybką i bezbolesną; wystarczy, że zgniecie szkło, żeby odłamki rozcięły mu skórę, a trucizna dostała się do krwi. Pięć minut później wszystko się skończy; już nie będzie bólu ani strachu, ani przekleństw. Jego palce mocniej zaciskają się na fiolce; nie czuje już paniki tylko dziwny spokój. Wreszcie skończy się ta piekielna gra w chowanego; nie będzie musiał ukrywać swoich uczuć, udawać lojalności ani posłuszeństwa; już nigdy nie będzie klęczał przed tym bydlakiem.
There will be peace in the valley for me, some day
There will be peace in the valley for me, oh Lord I pray
There'll be no sadness, no sorrow
No trouble, trouble I see
There will be peace in the valley for me, for me
Well the bear will be gentle
And the wolves will be tame
And the lion shall lay down by the lamb, oh yes
And the beasts from the wild
Shall be led by a child
And I'll be changed, changed from this creature that I am, oh yes
(I kiedyś nadejdzie pokój
Pokój dla mnie, Boże, błagam
Bez kłopotów i smutku
Bez zmartwień i trosk
I nadejdzie pokój dla mnie, dla mnie.
I niedźwiedź będzie łagodny, wilki oswojone
A jagnię będzie leżeć z lwem
Dziecko prowadzić będzie bestie
I ja się przemienię)
Muzyka rozbrzmiewa mu w głowie. Tak, to Lily ukradła tę płytę i słuchali ją cała noc, choć niewiele rozumieli. Pokój, jaki pokój? Dla dzieci Nokturnu pokój nie nadejdzie! Nawet śmierć go nie przyniesie, no sama nie jest pokojem, lecz tylko ciemnością, pustką i ciszą. Czystym Nic. Ściska fiolkę jeszcze mocniej i wtedy... Zmysły mu wariują. Opiera się o ścianę, żeby nie stracić równowagi; dobrze, że Voldemort nic nie zauważa.
Lily.
Lily.
Lily.
Ona tu jest. Seth Slytherin miała rację.
Snapeowi kręci się w głowie a jego serce tańczy dzikie flamenco. Ona tu jest... Do diabła z Voldemortem, Blackiem, Crucio i jego rodzeństwem! Do diabła z tym światem! Fiolka wypada z otwartej dłoni i rozbija się o kamienie ale Severusa już to nie martwi. Niech się dzieje co chce. Niech Voldemort ma swoją zemstę. To bydlę na pewno sprowadzi Lily, a jeśli Severus zobaczy ją, zanim umrze, umrze szczęśliwy...
„Snape!” - rozwścieczony głos Lorda brutalnie przerywa jego marzenia „Usnąłeś?! Widzisz, kogo tu mam?”
„Syriusza Blacka.” - stwierdza Snape z niezmąconym spokojem.
Jego obojętność szokuje Voldemorta. Nie takiej reakcji się spodziewał. „Powiedział mi o wszystkim.” - syczy, wbijając w Snapea swoje najbardziej mordercze spojrzenie, ale ten nawet nie mruga.
„Niewielu czarodziejów może uchronić swoje wspomnienia przed tobą.” - Snape spokojnie stwierdza fakt.
„I co?..” - Voldemort odbiera mu różdżkę i przykuwa go do ściany jednym zaklęciem. „Co teraz, zdrajco? Co teraz, tatuśku Pottera?” - wypluwa te słowa, jakby były najgorszym przekleństwem.
„Koniec gry.” - Snape kryje strach za szyderczym uśmieszkiem.
„O nie” - syczy Lord z dzikim błyskiem w oczach - „Nie tak prędko.”
„Snape?” - Black jest zaskoczony i przerażony jednocześnie. „Uciekaj! Uciekaj!”
„Nie może, ty durniu!” - Voldemort wybucha szaleńczym śmiechem.
„Severusie, uciekaj! Powiedz Harryemu, że go przepraszam!”
„Zamknij się, kundlu.” - warczy Voldemort, rzucając go przekleństwem o ścianę.
„Powiedz Harryemu, że go przepraszam! Powiedz mu, że go kocham!” - wrzeszczy Black, ile sił w płucach. „Lily tu jest! Sev...”
„Avada Kedavra” - szepcze Voldemort i zielone światło oślepia Snapea na moment. „A teraz, zdrajco” - Lord odwraca się do Severusa - „zaczniemy nową grę.”
UWIĘZIONY
Salazar mówił prawdę; przepowiednia się spełniła i Severus znów budzi się w lochach - problem w tym, że cudzych. Nawet osławione Anima Deletrio nie zadziałało. Może on sam zrobił coś nie tak, a może Voldemort wytworzył sobie tarczę, chroniącą przed wyrwaniem duszy? Przekleństwo w ogóle nie zrobiło mu krzywdy; ten gad zaśmiał się tylko i kazał Jugsonowi sprowadzić „niespodziankę”. Nawet bardzo głupia osoba domyśliłaby się, co (a raczej kto...) będzie tą niespodzianką, a Severus z pewnością nie był głupi.
Lily.
Snape zamyka oczy, by jeszcze raz zobaczyć ją w swojej wyobraźni. Warto teraz siedzieć w tym paskudnym miejscu, jeśli widziało się jednorożca. Lily Evans, ruda królowa Nokturnu, ta, którą szanowali najwięksi bandyci z mrocznych uliczek. Ta, która umiała upomnieć się o swoje; dumna, odważna i drapieżna. Mistrzyni szermierki i uroków, śpiewająca po kilku wódkach sprośne piosenki. Ta, która potrafiła okraść gobliny i grać w rosyjską ruletkę dla kilku monet.
Lily.
Jak zawsze w wysokich butach i zwykłych, mugolskich dżinsach, z długim, grubym, rudym warkoczem. Spogląda na Snapea swoimi zielonymi oczami, zupełnie pozbawionymi emocji, a jemu serce podchodzi do gardła. Czyżby nic nie pamiętała? Czy stała się posłuszną maszynka w rękach Voldemorta? Ale na dnie tego zielonego lodu lśni iskierka, która mówi, że nie straciła pamięci ani uczuć. Do diabła z Voldemortem i śmiercią, jeśli Lisica żyje! Snape parska głośno, myśląc o ironii losu: Voldemort go zatłucze na śmierć ale ten sam Voldemort spełnił najgłębsze pragnienie jego serca. Życie zawsze było okrutne i złośliwe, ale to przerosło wszelkie oczekiwania Snapea.
Lily, znęcająca się nad nim.
Nie jest na nią zły, bo wie, że gdyby sprzeciwiła się Voldemortowi, skończyła by tak marnie, jak on i wcale by mu nie pomogła. Lepiej w końcu, że chociaż ona nie jest poobijana. Ona ma jeszcze szansę wyjść z tego cało.
Lily, wykrzykująca przekleństwa z dzikim ogniem w oczach, jak za starych, niedobrych czasów, kiedy włóczyli się razem po Nokturnie, szukając potęgi, pieniędzy i kłopotów. Zawsze była świetna z uroków, ale przekleństwa wychodziły jej równie dobrze. To było tak dawno... Lily, włamująca się do samochodu, Lily w ulicznej bójce, Lily, wkradająca się do twierdzy Voldemorta; obrazy tańczą przed oczami Snapea, jak w szalonym kalejdoskopie. I najnowszy z nich - Lily, rzucająca na niego Niewybaczalne. Wciąż ją widzi, wyprostowaną jak struna i rechoczącą okrutnym, nieszczerym śmiechem. Dobrze, że w lochu było ciemno i Voldemort nie widział tego dziwnego lśnienia jej oczy. Dobrze, że nie wie, że kiedy odgarniała włosy z twarzy, tak naprawdę wycierała łzy. Lily, która płacze. Łatwiej zobaczyć smoka w centrum mugolskiego Londynu niż zmusić do łez panią Nokturnu. Bogowie, czemu jesteście tak okrutni?
There will be peace in the valley for me, some day
There will be peace in the valley for me, oh Lord I pray
There'll be no sadness, no sorrow
No trouble, trouble I see
There will be peace in the valley for me, for me
Well the bear will be gentle
And the wolves will be tame
And the lion shall lay down by the lamb, oh yes
And the beasts from the wild
Shall be lit by a child
And I'll be changed, changed from this creature that I am, oh yes
Jaki pokój? Co za Bóg? Czy ktoś w ogóle rządzi tym światem? A jeśli tak to czy On - Ona - Ono - Oni w ogóle przejmują się ludźmi i ich uczuciami? A jeśli tak, czemu ten świat jest tak niesprawiedliwy i okrutny? A może świat jest dla nich tylko zabawką i każą ludziom walczyć, cierpieć i umierać, tak jak mali Mugole bawią się bohaterami gier komputerowych? A może nie ma żadnej świadomej istoty, rządzącej światem tylko ślepy, bezcelowy, pozbawiony uczuć Los, prosta konsekwencja praw Natury? A jeśli życie jest tylko niekończącym się łańcuchem akcji i reakcji, przyczyn i skutków? Jeśli nic nie ma sensu?
Snape zwija się w kłębek na podłodze. Na te pytania nie ma odpowiedzi - i co z tego? Co za różnica, czy cierpi z woli Deletrix, czy też przez przypadek, który rzucił go w to właśnie miejsce i ten czas? Co za różnica czy są pionkami na gigantycznej szachownicy a ich los ma sens, czy nie? Co to zmienia? Bez względu na to kto kieruje tą grą i tak trzeba w nią grać. Jedyne, co się liczy, to odwaga, by stanąć do walki ze złośliwym Losem. W końcu nie jest sam. Lily, Lucjusz, Regulus i Dumbledore na pewno już wiedzą, że ma kłopoty. Ale czy się odważą mu pomóc? I jak?
Black nie żyje; choć Snapea niewiele to wzrusza, to przecież Serp będzie płakał po tym kundlu. Czemu ten idiota nie został w zamku? Bezmózgi pies, zaślepiony uprzedzeniami! Wszyscy teraz zapłacą za jego głupotę. Czy „przepraszam” wystarczy? Czy słowa zmienią cokolwiek, Black? Dumbledore straci szpiega, Black. Ilu ludzi nie zostanie w porę ostrzeżonych, Black? Lily gotowa jest znów umrzeć, by ratować swojego męża, Black! „Przeproś Harryego!”
„Sprowadź Lily i mnie do Hogwartu, Black, to mu powiem!” - wrzeszczy Snape. „Zrób to, jeśli potrafisz!”
Zimno.
Boli.
Dałby wszystko za szklankę wody.
Sam, zawsze sam.
Jeszcze jedna taka noc, a jego umysł rozpadnie się na kawałeczki. Skończy jak Longbottomowie, jako pusta skorupa bez myśli, bez wspomnień, bez niczego.
Powinien był zgnieść tę cholerną fiolkę.
Czemu ją w ogóle upuścił?
Bo miał nadzieję.
Nadzieję na co?
Nadzieja jest matką głupich.
Ale czy to nie ona pomagała mu przeżyć już tyle razy?
Nie, to nie była nadzieja, tylko nienawiść.
A może jednak nadzieja.
A może nienawiść.
A może obie.
Nadzieja na co? Nawet jeśli ucieknie, Ministerstwo uzna Lily za zombie i skarze ją na śmierć, a on, jako Śmierciożerca, dostanie dożywocie albo srebrną kulę w kark jako „bestia”; to i tak lepsze od gnicia w tym piekielnym więzieniu. A zresztą, czy to ważne, co z nim zrobią? I tak wcześniej straci rozum i będzie mu wszystko jedno. Będzie pustą skorupą, tak jak tamci... Lustro doradza najlepsze wyjście, czemu więc kazało mu iść? Czyżby mógł wpaść jeszcze gorzej? CO może być gorsze od szaleństwa, od egzystencji w miejsce życia? Czemu miałby wszystko stracić właśnie teraz, kiedy wreszcie przestał być sam? Nie. Nie ma nikogo, kto tym kieruje. Nie ma celu. Nie ma sensu. Jest tylko ślepy Los.
Fortuno, Pani Świata
Pani zmienna jak księżyc
Wciąż niestała i wciąż zmienna...
Snape uśmiecha się szyderczo. To musiało się tak skończyć. Zawsze szedł dalej niż inni, balansując na granicy życia i śmierci i w końcu musiał się pomylić. Dopiero teraz widzi to tak ostro; pogardzał życiem i wręcz prowokował śmierć. Robił tak, jak wiele dzieci Nokturnu, ryzykujących dla paru groszy albo i dla samej adrenaliny. Dlaczego? Teraz już wie. Życie na Nokturnie było tak bezwartościowe, tak pozbawione sensu, tak żałosne, że wielu, choćby podświadomie, chciało z nim skończyć. Ileż w końcu jest warta egzystencja złodziejaszka, przemytnika, zabójcy, żyjących z dnia na dzień, wiecznie liżących buty potężnych zleceniodawców, uciekających przed Aurorami i zemstą konkurencji? Ile jest warte istnienie w świecie, gdzie wszystko jest na sprzedaż? Tyle, ile kosztuje srebrna kula albo cios nożem. Gdyby miał trochę więcej rozumu, już dawno by się zabił. To nie ma sensu, żadnego sensu...
Głos Carmen wybucha nagle w jego umyśle; jest jak ciepły, puchaty koc. Znów dodaje mu siły i odwagi. Nie, nie jest sam. Przyjaciele przyjdą po niego, a nawet jeśli się spóźnią, nie zostanie rośliną z oddziału zamkniętego. Regulus wypełni swoją obietnicę, zabije go, ale nie jak kat, tylko jak przyjaciel, szybko i z honorem. Nie będzie tak źle. A może jeszcze wróci; nieraz był w gorszych opałach i przeżył. Jest jeszcze nadzieja. Chyba Lustro nie skazało go na coś gorszego od śmierci. Poczeka.
Tymczasem w Hogwarcie
„On wie, Dyrektorze.” - Lucjusz wpada do gabinetu.
„Jak? Skąd?” - Dumbledore zrywa się z fotela.
„Nie wiem.” - Malfoy potrząsa głową. „Ktoś mu chyba o tym powiedział. Nie wiem. I widziałem tę Evans.”
„Wydawało ci się!” - Trudno jest zaskoczyć Dumbledora, ale tym razem Lucjuszowi udaje się ta sztuka. Tak naprawdę stary czarodziej nie wierzył w całą tę historię o Set Slytherin i ożywianiu zmarłych, myśląc, że Godryk jakoś wymknął się śmierci ale chyba będzie musiał zmienić zdanie.
„Tam była Lily Evans albo jej bliźniaczka.” - powtarza z uporem Lucjusz. „Widziałem ją. Nie wydawało mi się.”
„To mamy kłopot. Czy Lord Voldemort ją kontroluje, Lucjuszu?”
„To była pani na Nokturnie” - odpowiada cicho Śmierciożerca - „Zapanować nad nią, to jak okiełznać tygrysa. Wszystko wydaje się być w porządku, dopóki bestia nie znajdzie słabego punktu klatki. Nie wiem, Dyrektorze” - dodaje głośniej - „Ale czyż sztuka wojny nie jest sztuką kłamstw? To kobieta Nokturnu, a ludzie stamtąd umieją kłamać. Może tylko udaje, kto wie? A może rzeczywiście jest tylko zabawką w jego rękach?”
Pięć minut później
„Zaczynamy natychmiast. Betelgeuse zlokalizuje więzienie Severusa i całe Bractwo uderzy tak mocno, jak będzie można.” - Regulus jest naprawdę zdeterminowany.
„A jeśli to pułapka?” - denerwuje się Profesor McGonagall.
„Nawet Śmierciożercy nie potrafią powiedzieć, gdzie są dwory Voldemorta” - tłumaczy jej Regulus - „Mogą się tam Aportować tylko na wezwanie swojego pana; sami nie umieją tam trafić, więc raczej nie spodziewają się ataku.”
„Czemu nie szukaliście ich wcześniej?” - dziwi się wiedźma.
„Bo to niełatwe. Ale teraz możemy, bo Severus tam... utknął.” - szare oczy Aurora ciemnieją. „Czekamy, aż Pantera i Betelgeuse go znajdą.”
Tymczasem Kapłanka i Feniks zamknęły się w komnacie w lochach, każąc sobie nie przeszkadzać. Znalezienie siedziby Voldemorta to nie bułka z masłem!
„Ile można czekać?” - złości się Charlie. „On go zabije!”
„Nie sądzę.” - mruczy do siebie Lucjusz, ale Charlie słyszy te słowa.
„CO?! Jak możesz, ty Śmierciożerco...”
„CISZA!!!” - Regulus rzuca nim o ścianę. „O to przecież chodzi Voldemortowi, Charles” -dodaje ciszej - „Żebyśmy się sami pozagryzali! Potrzebujemy się nawzajem, nie rozumiesz? Wyciąganie starych błędów nic nie da. Gdzie bylibyśmy bez szpiegów, Charles? No, gdzie? ”
„Przepraszam, panie Malfoy.” - szepcze Charlie. „Ja tylko... Martwię się.”
„Ja też, Weasley.” - odpowiada Lucjusz. „Ale zapewniam, nie zabiją go tak szybko.”
„To nieludzkie.”
„Fakt.” - Lucjusz musi to przyznać - „Jak mogłem go popierać?” - tępo gapi się w ścianę. „Jak mogłem? Sever... Coś ty narobił, wariacie?”
Na Wieży Astronomicznej
„Carmen?”
„Dalej nic, Serp” - odpowiada zmęczonym głosem Inwokerka. „I bardzo dobrze.”
„Czemu?”
„To znaczy, że nic mu nie robią.”
„To nie potrwa długo.” - stwierdza ponuro chłopak.
„Sądzę, że najpierw gad zawoła starego Malfoya, a nie zrobi tego przed nocą.”
„To co? I tak go zabiją, a ja jestem za słaby i za głupi, żeby mu pomóc! Ty możesz chociaż śpiewać. Dajesz mu nadzieję. Ja nic nie mogę zrobić.”
W lochach Hogwartu
„Mamy go, Regulusie” - Pantera rozwija mapę. „Widzisz? Jest w którymś z tych trzech dworów. Są dobrze zamaskowane, ale łatwo tam będzie wejść. Voldemort tak ufa czarom maskującym, że nie przygotował ich na porządny atak.”
„Trzech? Jak chcesz być w trzech miejscach jednocześnie?”
„Jest w którymś z tych miejsc.” - powtarza spokojnie Kapłanka. „Ale nie umiem powiedzieć, gdzie. Na Deletrix, chyba jest nas na tyle, żeby dać sobie radę!”
„Rozdzielamy się” - decyduje Regulus. „Ja dowodzę jedną grupą, ty, Bet - drugą a pani Grindewald mogłaby objąć dowództwo trzeciej, jeśli się zgodzi.”
„No jasne” - Kapłanka uśmiecha się drapieżnie. „Jeszcze mu pokażemy! Deletrix, Pani Zniszczenia, przyjmij największą ofiarę, ofiarę z krwi i życia...”
„Ona ma nie po kolei.” - szepcze Profesor McGonagall do Regulusa.
„I dlatego nadaje się do walki z psychopatą.” - odpowiada spokojnie Regulus.
WALKA
„Mamy go, Regulusie” - Pantera rozwija mapę. „Widzisz? Jest w którymś z tych trzech dworów. Są dobrze zamaskowane, ale łatwo tam będzie wejść. Voldemort tak ufa czarom maskującym, że nie przygotował ich na porządny atak.”
„Trzech? Jak chcesz być w trzech miejscach jednocześnie?”
„Jest w którymś z tych miejsc.” - powtarza spokojnie Kapłanka. „Ale nie umiem powiedzieć, gdzie. Na Deletrix, chyba jest nas na tyle, żeby dać sobie radę!”
„Rozdzielamy się” - decyduje Regulus. „Ja dowodzę jedną grupą, ty, Bet - drugą a pani Grindewald mogłaby objąć dowództwo trzeciej, jeśli się zgodzi.”
„No jasne” - Kapłanka uśmiecha się drapieżnie. „Jeszcze mu pokażemy! Deletrix, Pani Zniszczenia, przyjmij największą ofiarę, ofiarę z krwi i życia...”
„Ona ma nie po kolei.” - szepcze Profesor McGonagall do Regulusa.
„I dlatego nadaje się do walki z psychopatą.” - odpowiada spokojnie Regulus. „Ale jest nas za mało. Potrzebuję więcej ludzi.”
„I będziesz ich miał” - Dumbledore otwiera drzwi - „Sabaki już czekają na rozkazy; Widma mają tu być za parę minut.”
“I niemieccy Aurorzy” - Lucjusz uśmiecha się drapieżnie - „Mój kuzyn nimi dowodzi, więc poprosiłem ich o małe wsparcie...”
„Jesteś diabłem wcielonym i za to cię lubię.” - mruczy z zadowoleniem Pantera - „To czekamy, aż zostaniesz wezwany i ruszamy. Na Deletrix, już zaczęłam tęsknić za wyciem Sabak!” - oczy kapłanki zwężają się niebezpiecznie. Nikt nie będzie krzywdził przyjaciół Lucjusza, jak długo ona może utrzymać różdżkę w dłoni! Niech Deletrix, Pani Zniszczenia, poprowadzi ich do zwycięstwa.
„Ja też pójdę.” - odzywa się Serp - „Chodzi o moich rodziców!”
„Nie sądzę, by chcieli, żebyś się narażał” - Dumbledore próbuje mu to wyperswadować. Nie chce, żeby chłopak znów ryzykował.
“Jestem Krakerem!”
“Niech idzie, Dyrektorze” - przerywa im Salazar. „Tak będzie lepiej.”
„Przez to twoje „lepiej” Severus siedzi w jakimś wstrętnym lochu.” - głos Profesor McGonagall drży z wściekłości. „Co ty znowu knujesz?” - spogląda na niego podejrzliwie.
„Nic.” - odpowiada zdecydowanie Wróżbita. „Płacą mi za patrzenie w przyszłość i udzielanie jak najlepszych rad, więc staram się, jak mogę. Gdybym nie miał pewności, że postępuję słusznie, siedziałbym cicho.”
“Przestańcie się kłócić i ruszcie tyłki” - stwierdza Magnus - „Potrzebuję drugiego Krakera jako wsparcia, chłopak mi się przyda. Nie takie rzeczy już robił. Aha, Widma już czekają na rozkazy, Regulusie.”
„Już do nich idę. Podziel się z Serpem zadaniami.”
„Tak jest, szefie.” - stary Kraker uśmiecha się szeroko - „Damy mu w zadek za moją małą Lily, chłopie.”
„Pan ją znał?”
„Przecież upiłem się na twoich chrzcinach!” - Magnus wyszczerza zęby w szerokim uśmiechu. „I nauczyłem ją paru sztuczek, ale potem uczennica przerosła mistrza. Tak, Lisica to była Krakerka. Damy draniowi popalić za to, co jej zrobił.”
I tak Aurorzy, Bractwo Feniksa, Psy i Widma, pokonując wzajemne animozje, zasiedli przy jednym stole, by ratować życie szpiega i Krakerki. Potem wszyscy poszli do Lasu, by móc się Deportować w odpowiednim momencie. Wreszcie, po zachodzie słońca, Malfoy został wezwany i akcja mogła się rozpocząć.
„Zaczęło się” - informuje ich Carmen - „Ruszamy.” Oddziały Deportują się bez słowa i Serp znów ląduje w obcym lesie.
„Okrążamy dom i atakujemy ze wszystkich stron” - przypomina sobie słowa Regulusa. Dwór jest cichy i nie palą się w nim światła. Chyba nikogo tu nie ma, ale może to być tylko magiczna iluzja. Serp szybko łamie zabezpieczenia i Widma wpadają do środka. Serp potrząsa głową ze zdumieniem widząc, jak szybko i sprawnie wypełniają rozkaz.
“Pusto” - szepcze jeden z Widm - “To nie ten dwór.”
“Niech Kraker się rozejrzy” - rozkazuje ich dowódca - „Może tu jest coś wartego uwagi.”
Cichy trzask, towarzyszący teleportacji, brzmi w wampirzych uszach jak wystrzał.
„Potter” - Serp wszędzie poznałby te zimny, nieprzyjemny głos - „A może powinienem powiedzieć Snape? Za późno, twój zdradziecki ojciec i jego przyjaciele już zapłacili za swoją głupotę.” Lord Voldemort Aportował się pośrodku komnaty, ale nie ma czasu skończyć swojej tyrady, bo Widma atakują bez ostrzeżenia. Dziesiątki przekleństw uderza w jego magiczne osłony, odbijając się od nich z brzękiem. Voldemort jest zaskoczony, bo nie spodziewał się tak zaciekłej walki, ale szybko odzyskuje panowanie nad sobą i zaczyna się śmiać. „Naprawdę myślicie, że możecie mnie zranić?” - wrzeszczy, śmiejąc się jak wariat. „Durnie!” Rzuca w nich przekleństwo, ale odbija się ono od niewidzialnej tarczy; Carmen przybyła w samą porę. „Dziwka” - syczy Voldemort - “Avada Kedavra!” Zielone światło uderza ją prosto w serce, ale dziewczyna tylko cofa się o krok. „Wampirzyca” - syczy Lord - „Bydło... Zwierzę... ANIMA DELETRIO!”
“NIE!!! Avada Kedavra!” - Serp bez zastanowienia zmienia się w jednorożca i wskakuje między dziewczynę a Lorda, nie myśląc o niebezpieczeństwie. Widma patrzą na niego, nie kryjąc przerażenia; to zaklęcie jest w stanie zabić wampira.
Tępe uderzenie w pierś i tylko tyle. To przecież powinno bardziej boleć, prawda? Zaklęcie, które wyrywa duszę powinno być bardzo nieprzyjemne, ale Serp czuje tylko tępe uderzenie. Cofa się o kilka kroków, ale utrzymuje równowagę. Pochyla zgrabną głowę jednorożca, gotów szarżować na swojego najgorszego wroga. Voldemort gapi się na pięknego Animaga, nic nie rozumiejąc. Przecież to zaklęcie jego samego mało nie zabiło, a ten przeklęty smarkacz, ten bękart Alfy i człowieka, syn szpiega i złodziejki wciąż trzyma się na nogach. W zasadzie nic mu nie jest. Dlaczego? Jak? To niemożliwe, NIEMOŻLIWE!!!
Carmen zrozumiała. W jednej sekundzie pojęła, czemu jej ojciec nie zginął w tę piekielną letnią noc; czemu Serp przeżył ataki Voldemorta. Obu chroniło coś naprawdę potężnego, co teraz może pomóc im pokonać Lorda.
„W imię Vipery Slytherin!” - krzyczy Inwokerka. “Chować się za nas i rozwalić go na strzępy!” Przekształca się w sleipnira i dołącza do brata. Voldemort ciska kolejne Anima Deletrio, ale Animag tylko rzuca wielkim, czarnym łbem, prychając pogardliwie. Następne przekleństwo, Cruciatus, uderza w Serpa i ku jego zdumieniu, o wiele mniej boli. Można je wytrzymać, nie zmusza do wycia. No oczywiście, przecież Malfoy tłumaczył mu, ze im większe zwierzę, tym słabiej reaguje na zaklęcia. Widma wywrzaskują sobie płuca, próbując przebić się przez tarczę Lorda, a brat i siostra stoją, służąc im za tarcze. Zaklęcia, które powinny ich zabić, najwyżej nabijają im siniaki; Serp nie ma pojęcia dlaczego tak się dzieje. Voldemort też najwyraźniej nie wie, o co chodzi ale widząc, że jego przekleństwa nie robią im krzywdy, zmienia taktykę. Serp zauważa coś ciemnego i nie do końca ukształtowanego, jakby wielką łapę czarnego dymu, spadającą na nich. Niewiele myśląc, biały jednorożec staje dęba, raniąc napastnika rogiem. Potem słyszy jeszcze przeraźliwy krzyk, świat zaczyna wirować i ucieka mu spod nóg i pochłania go ciemność.
“Gdzie ja jestem?” - Serp mruży oczy, nie mogąc znieść jasnego światła.
“W domu, znaczy w Hogwarcie. Trzy dni leżałeś nieprzytomny.” - odpowiada krótko Carmen.
“Co z tatą?”
„Nie wiemy.” - chrypi Inwokerka. „Cała trójka zniknęła.”
„Jak? Dlaczego?”
“Podobno Lily i Lucjusz zaatakowali Voldemorta, a potem uciekli z naszym tatą przez takie dziwne drzwi i od tej pory nie dali znaku życia. Nikt z nas nie umiał później otworzyć tych drzwi. Może da się to zrobić tylko wtedy, kiedy są potrzebne?”
“Jak myślisz, nic im nie jest? Żyją?”
“Wrócą, nie martw się. To najbardziej cwana trójka w całej Anglii.” - Carmen próbuje go uspokoić, ale sama nie wierzy własnym słowom.
No nie, tylko nie znowu to samo... Serp chowa twarz w poduszkę. A już myślał, że mama wróci, a tymczasem znów stracił oboje rodziców.
Następnego dnia
Serp siedzi przy stole, bezmyślnie bawiąc się łyżką i tępo gapiąc się na tłum, wypełniający salę. Są tacy głośni i tak nieznośnie szczęśliwi… Szczęśliwi. Oni nie muszą patrzeć na puste krzesło ojca. Choć kiedyś Serp chciałby, żeby Severus zniknął z jego życia, ale teraz oddałby całe swoje złoto, żeby go znów zobaczyć. Carmen powtarza, że wciąż jest nadzieja, więc może za chwilę drzwi otworzą się gwałtownie, a ojciec wpadnie do środka z łopotem swojej czarnej peleryny? Może rozejrzy się po sali, uśmiechnie paskudnie, widząc zaskoczone miny uczniów i wysyczy mściwie: „Zdziwieni? A co, już się cieszyliście, że nie wrócę? Wszystkie Domy, poza Slytherinem, tracą po dwadzieścia punktów!” Nie, on nie wróci. Już nigdy.
Sowy z paczkami i listami pojawiają się punktualnie jak zwykle. Jeden z wielkich puchaczy rzuca swoją przesyłkę na talerz Dyrektora. Wszyscy cichną; Dumbledore zawsze dostawał pocztę wprost do swojego gabinetu, a już zupełnie nie do pomyślenia jest, żeby ktoś przysłał mu Wyjca! Koperta rozdziera się z trzaskiem i Hol wypełnia szaleńczy, okrutny rechot. Tylko jeden człowiek - jeden potwór - potrafi się tak paskudnie śmiać.
Dumbledore! - wrzeszczy Wyjec. Ty stary durniu! Wszystkie oczy wlepiają się w Dyrektora, więc nikt nie zauważa zaciśniętych pięści i pełnych przerażenia oczy Serpa.
No, no - szydzi list - Więc to Snape był twoją wtyką, szpiegiem, który pracował przeciwko mnie. Zdrajca i śmieć. Był szczwany, trzeba mu to przyznać, ale już wącha kwiatki od spodu i taki będzie los każdego, kto sprzeciwi się władzy Czarnego Pana, najpotężniejszego czarodzieja na świecie! Wszyscy gapią się na Dyrektora, oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Ale nigdy bym nie przypuszczał, że ten śmieć, Alfa, zwierzę, przeciągnie na swoją stronę Lucjusza Malfoya. Szepty przeradzają się w gwar; nikt nie wie, co się dzieje. TAK! - ciągnie Wyjec - Obaj byli Śmierciożercami, którzy ośmielili się mnie zdradzić! I co teraz, Potter? - głos Voldemorta ocieka szyderstwem - Zdążyłeś się przyzwyczaić do tego, że to zwierzę to twój ojciec? Uwaga całej szkoły natychmiast skupia się na chłopcu, który nie wie, jak to zareagować. Słynny Potter jest bękartem Śmierciojada! - Voldemort wybucha szalonym śmiechem. Mały Snape! Twoja własna matka wyda mi cię...
“Nie sądzę.” - głos, który przerwał samemu Voldemortowi jest spokojny i stanowczy, ale trochę drży od hamowanej złości. Wszyscy spoglądają w kierunku drzwi i...
“Nie sądzę.” - powtarza spokojnie Severus.
Snape, choć posiniaczony i obdarty, wcale nie wygląda na kogoś, kto właśnie zszedł z tego świata; Lucjusz również nie przypomina ducha. Już samo ich wejście wystarczyłoby, żeby zadziwić Hogwart, ale jeszcze bardziej zdumiewa ich wierzchowiec. Śnieżnobiały jednorożec powoli przejeżdża przez środek sali; w niesamowitej ciszy słychać tylko uderzenia jego kopyt o marmurową podłogę.
“TATO!” - Carmen przeskakuje przez stół Slytherinu, zrzucając zastawę. Snape zeskakuje z jednorożca i chwyta ją w objęcia, nie przejmując się, że wszyscy patrzą, że wszyscy się dowiedzą. To już nieistotne. Draco stoi przy nauczycielskim stole nie wiedząc, co ma zrobić. Jeśli podejdzie do ojca, zdradzi, kim jest...
“Koniec gry.” - uśmiecha się Dumbledore, przywracając Ślizgonowi prawdziwą postać jednym machnięciem różdżki. Sekundę później Lucjusz klęczy na środku sali, przytulając syna. Koniec tej durnej gry w chowanego, fałszywych tożsamości, zaklęć maskujących i kłamstw. Serp patrzy na nich i nagle wszystko robi się nieistotne, nieważne co powie Ron czy ktokolwiek inny; niech go nazwą bękartem Śmierciojada, czy jak sobie wymyślą. To nieważne. Z szybkością drapieżnika dołącza do szczęśliwej grupki. Severus puszcza Carmen i przytula syna; jest brudny i pokrwawiony, ale czy to ważne?
“Wróciłeś” - szepcze Serp. „Wróciłeś.”
„Przecież obiecałem, że będę na siebie uważał.” - stwierdza Snape z udawanym oburzeniem - „A syna bym nie oszukał.”
“Do cholery, Sev” - przerywa mu kobiecy głos - “Chyba załapałam, że ten blondyn to syn Luca, ale kim jest ta dwójka, która mówi ci „tato”?”
Jednorożec zmienił się w kobietę, tak znajomą a jednocześnie tak obcą. Jej zimne, zielone oczy uważnie obserwują Serpa i Carmen.
“Lily” - Snape delikatnie dotyka jej ramienia- “Pamiętaj, że zgubiłaś 14 lat…”
„Tyle to sama wiem!” - wrzeszczy Lily - „Ale co to za jedni?!”
„Carmen Esperanza McKinnon, córka Jo i moja.” - tłumaczy jej cierpliwie Mistrz Eliksirów, ignorując jej napastliwy ton.
“Jak mogłam się nie domyślić?” - dziwi się Lily, wyciągając dłoń do Inwokerki. „Przecież to wykapana Jo.”
“A to Serp, nasz syn.” - ciągnie Snape.
„Że co?” - oczy Krakerki robią się wielkie, jak spodki; wpatruje się w swojego syna, nie wierząc własnym oczom. „Co ty gadasz, Sev?” Serp cofa się o krok; tyle razy marzył o tej chwili, ale wyobrażał ją sobie jako spotkanie pełne miłości, ciepłych słów i uścisków. Tymczasem przez lata nienawidził swojego ojca i obaj nie chcieli zaakceptować prawdy, a historia związku Severusa i Lily była pełna przemocy, kłamstw, okrucieństwa i brutalnej magii. Nie, Serp nie ma już o to do ojca pretensji, ale podejrzliwość matki boli jak przekleństwo.
“On ma 15 lat.” - przypomina jej cicho Lucjusz. „A ty straciłaś czternaście.”
“No tak” - szepcze z niedowierzaniem wiedźma. „Faktycznie, racja.” - przytakuje, ale wciąż gapi się na swojego syna ze zdumieniem i nieufnością, więc Serp postanawia pierwszy przerwać milczenie.
„Mamo” - szepcze - „To ty? Naprawdę ty?”
“A jakże” - stwierdza ironicznie Malfoy - “Żadna inna wiedźma nie umie tak kląć!”
“Serpens” - mówi ze zdumieniem Lily, delikatnie głaszcząc włosy chłopca. “Serpens.” Wciąż jest niesamowicie zdziwiona. “Co za bydlę ci to zrobiło?” - delikatnie dotyka jego blizny.
„Voldemort, mamo. Tej nocy, kiedy z nim walczyłaś…”
„Długo by opowiadać” - przerywa mu Snape- „Lily, to twój Serp, zapewniam cię.”
Powoli, ostrożnie ich dłonie się spotykają, a jej palce zaciskają się na jego ręce w mocnym uścisku; w zielonych oczach pojawia się wreszcie iskierka radości i zaufania.
„Serp.” - powtarza Krakerka. Jej głos brzmi dziwnie, jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co widzi. „Serp. Mój Serp. Boże.”
CZAR VIPERY
„Jak to się stało, Profesorze Dumbledore? Jakim cudem uciekli?”
„Sam chciałbym wiedzieć.” - uśmiecha się stary czarodziej. „ To „Nie sądzę” było warte całe złoto Gringotta. Uwielbiam sarkazm twojego ojca; w życiu nie słyszałem lepszej riposty. Ale wracając do twojego pytania: nie wiem. Pewnie sami ci opowiedzą, jak im się to udało, ale trochę później.”
„Pójdę do nich i zapytam” - uśmiecha się Serp. „Chyba właśnie uciekli pani Pomfrey... I to zdaje się oknem. Profesorze, oni we trójkę są lepsi niż Fred i George!”
“To chyba nie jest najlepszy pomysł.”
„Czemu?”
„Bo urządzili sobie przyjęcie; przyszedł też Magnus, Pantera Grindewald i chyba parę innych osób.”
„A nie mógłbym do nich dołączyć?”
„Cóż” - Dumbledore stara się być delikatny - „Chyba bawią się na sposób Nokturnu. Nie wiem, czy naprawdę chciałbyś to zobaczyć.”
„Pewnie wygląda jak ten bal przed bitwą.”
„Chyba gorzej. Tam nikt już nie jest trzeźwy. Nie chcę, żebyś ich oglądał w takim stanie.”
„Moją matkę spitą do nieprzytomności, tak? I ojca, który pali te zabawne papierosy?” - warczy Serpens - „Są żałosni, tak? Całe życie jest żałosne, Dyrektorze.”
Tymczasem
„Nalej mi jeszcze jednego, dziecko” - Malfoy podsuwa swój kielich młodej niemieckiej Aurorce.
„Pij, ty Hitlerjungend.” - mruczy pod nosem dziewczyna.
„Trink, du Ministerschlampe*” - odpowiada Malfoy na cały głos.
Dziewczyna wlepia w niego zdumione oczy, a potem wybucha śmiechem.
„Pan mówi po niemiecku! Ale wyszłam na idiotkę!”
„Mów mi Lucjusz, mała.”
Magnus chowa twarz w dłoniach; jeśli tak dalej pójdzie, impreza skończy się albo wielką bójką, albo... jeszcze większą. Nie, raczej wszyscy wylądują pod stołem.
Lily, w sznurowanych skórzanych spodniach (jak ona włożyła na siebie coś tak obcisłego?) i w za dużej skórzanej kurtce siedzi na kolanach Severusa, obejmując go za szyję. Ile już wypaliła tych malutkich papierosków, do których Snape napakował „bógwieczego”? Sam Mistrz Eliksirów gapi się na jej dekolt (ta mugolska bluzeczka powinna być zakazana! Mężczyźni dostają od niej zeza!) z miną Kubusia Puchatka, który włamał się do pasieki.
„Trwaj, chwilo, jesteś piękna,** nie, Sever?” - Kraker trąca go łokciem.
„Tak, Mefistofelesie” - Snape wybucha śmiechem.
Bo Auror to jest wredny pies
Co ciągle goni nas
Dorwijmy kundla nocą gdzieś
Zabawmy się choć raz - radosna piosenka z Nokturnu bije rekordy popularności; dziwne tylko, że zaintonowali ją Aurorzy... Ale czym byłaby zabawa bez muzyki?
Jestem sobie Śmierciożercą,
Facetem o złotym sercu
Znowu siedzę za kratkami
Za dwie burdy z Mugolami
Byłem z Nokturnu gangsterem
Bo nie chciałem być już zerem
Miałem dość Nokturnu nędzy
Chciałem worek mieć pieniędzy - zaczyna Severus swoim czystym, głębokim barytonem. Co on domieszał do wódki?! Cóż, tradycja nakazuje śmiać się z samego siebie. Każdy musi coś zaśpiewać, a im to będzie śmieszniejsze, tym lepiej. Lily wychyla kolejne wino i podchwytuje melodię:
Jestem sobie mała Szlama
Mugol tata, Mugol mama
Po Nokturnie z nożem chodzę
Śmierciożercy dzieci rodzę
Śmierciożercy, bracia moi
Niechaj się was Auror boi
Gdy rozwalę bank Gringotta
Dam każdemu worek złota
„Pospiesz się, kwiatuszku” - śmieje się Malfoy. Dawno tak dobrze się nie bawił. Teraz jego kolej:
Magnifique moje wino, chociaż foi jest mal***
Chodźcie wszyscy, ja stawiam, funduję wam ten bal
Bo złota mam jak lodu, śmieciem dla mnie jest grosz
Szybciej, wy durne skrzaty, przynieście wina kosz
I faktycznie, dwa skrzaty zaraz przyniosły wielki koszyk, pełen butelek.
„Oni tak zawsze?” - szepcze do Magnusa młody Auror.
„Poczekaj, co się będzie działo, jak naprawdę popiją.” - uśmiecha się Kraker.
Pije Szlama, pije Auror, płaci Śmierciożerca
Jeśli chcesz nas otruć, draniu, chyba nie masz serca. - wyśpiewuje Aurorka, żona kuzyna Lucjusza.
Gdzieżbym mógł cię otruć, pani, nie miałbym z kim pić
A gdy trzeba pić do lustra, nie ma po co żyć. - ripostuje Lucjusz.
Po chóralnym odśpiewaniu „O Grindewald, o Grindewald, wie treu sind deine Hexen”****, na melodię „O Tannenbaum”, towarzystwo przycicha nieco, ale nie na długo.
„Lucuniu, wiesz, czym różni się szlamowaty czarodziej, który jest synem dziwki, od Śmierciożercy?” - pyta Lily z niewinną miną.
„No czym?” - Malfoy udaje nadzwyczaj zaciekawionego.
„Pierwszy jest skurwysynem z urodzenia, a drugi z wyboru.” - Lily uśmiecha się szeroko. Towarzystwo ryczy ze śmiechu.
„Lil, kwiatku polny, a wiesz, czy różni się Krakerka od prostytutki?” - odparowuje Lucjusz.
„Krakerka nie musi zdejmować majtek, żeby zrujnować bogatego faceta.” -odpowiada szybko Lily.
„A wiecie, co trzeba zrobić, kiedy Knot wejdzie do komnaty?” - odzywa się jeden z Krakerów.
„Co?”
„Jak najszybciej wyjść. A nuż głupota jest jednak zakaźna.”
W tym momencie Pantera zleciała z krzesła (nieopanowany atak śmiechu.)
„Pij, pij, będziesz łatwiejsza” - dogaduje jej Lucjusz, pomagając jej wstać.
„Bardziej się już nie da!” - protestuje głośno ex-kapłanka. „Miałam więcej facetów, niż ty!”
„Że facetów, to nie wątpię.” - Malfoy udaje śmiertelnie obrażonego - „Ale co do kobiet...”
„Pij, pij, Luc, nie będziesz mógł” - Lily podsuwa Lucjuszowi piwo.
„Gdyby kobiety nie mogły po pijanemu, wzięliby cię żywcem do nieba jako świętą dziewicę, Lil.”
„Nie używaj przy mnie takich wyrazów, Lucusiu.”
„Teraz już są pijani.” - szepcze Magnus do Aurora. „Zaraz zaczną śpiewać o różdżkach.”
I faktycznie, bo pełnej wzniosłych słów mowie na temat jak ważna jest różdżka dla czarodzieja, panowie ryknęli niezbyt składnym chórem:
Różdżkę mus polerować, różdżkę mus polerować
Raniuuutko!
Odpowiedź pań nie była zbyt parlamentarna...
„A pamiętacie, jak Ślizgoni nagrywali to na Wyjca i wysyłali do McGonagall?” - wspomina Snape. „Jak się darła!”
Potem Lucjusz i Lily urządzili sobie zawody w strzelaniu małymi kuleczkami ognia do skrzaciej obsługi. Walka była zaciekła, a kibice zdzierali sobie gardła i obstawiali faworytów. Ostatecznie Lucjusz wygrał o trzy trafienia. Tymczasem koledzy Magnusa wreszcie uzgodnili ostateczną wersję hymnu na cześć „absolutnie nieświętej trójcy”. Rymy nie były za dobre; wykonanie także przedstawiało wiele do życzenia, ale cóż, w końcu to nie La Scala...
Ruda Lily jest Krakerką
Sypie złotem, bo ma gest
Kiedy Voldy chciał ją dorwać
To mu dała łupnia fest.
Czarny Sevvie biały proszek
Nocą warzy w świetle gwiazd
Przy miksturze tak majstruje
Że jest odlot na sto dwa
Blondas Lucuś, dumny hrabia
Dobrą wódkę stawia nam
Jego stać jest na koniaczek
Bo to przecież wielki pan
Później (kiedy radosne towarzystwo wyleczyło kaca)
„Nie wiem, jak to się stało” - Snape wzrusza ramionami - „Ale on nie mógł mnie zabić.”
„Jaka szkoda, że ta Wunderwaffe nie działa na wszystkich” - złości się Pantera - „Co jest grane?”
„Nie jesteś jedyny, Severusie” - ciągnie Dumbledore - „Zdaje się, że Tom nie może też zabić twoich dzieci, a ty nie mogłeś zabić jego swoim Anima Deletrio.”
„A nie można się tym jakoś zarazić? Tą odpornością?”
„Świetny pomysł, Severusie” - uśmiecha się Profesor McGonagall. „Naprawdę nie wiesz, dlaczego?”
„Ale ja mogę” - Carmen wchodzi do komnaty z opasłym tomem pod pachą - „Hermiona i ja poszperałyśmy trochę w bibliotece na dzień przed bitwą...”
“I co?” - Snape unosi brwi. Coś zaczyna mu świtać, chyba już wie, co się stało.
„Popatrz, tato.” - dziewczyna otwiera książkę. “Vipera Slytherin. Posądzana o wykonanie Czarnego i niezwykle skomplikowanego Czaru Ochronnego na członkach rodziny…”
„To na co jeszcze czekamy?” - Lily zrywa się z miejsca - „Przecież jej portret wisi w lochach! Zapytajmy ją!”
„Miło cię znów widzieć wśród żywych, Lily” - bezdenne oczy Alfy przeszywają ich jak sztylety. „Czar ochronny?” - uśmiecha się szeroko. „To on jeszcze działa? Po dwunastu wiekach?”
„A nie mówiłem?” - wtrąca się jej mąż.
„Chodzi o to” - ciągnie Vipera - „Że moi potomkowie nie mogą się nawzajem zabijać.”
„A nie mogłaś była dodać “rzucać w siebie Cruciatusami”?” - stwierdza z przekąsem Snape. „To byłoby takie przydatne...”
„I tak ten czar mało mnie nie zabił.” - odpowiada Vipera. „Jak sądzę, to Tom znów narobił wam problemów. To zdolne dziecko, ale niezrównoważone...”
„Tom?” - Lucjusz patrzy na nią ze zdumieniem. „Jak można nazywać Czarnego Pana po prostu ”Tom”? Niezrównoważone dziecko? To szaleniec!”
„A mówiłbyś do syna „Lordzie”?” - prycha Vipera - „Aha” - dodaje, widząc zaskoczenie - „Tom Riddle i Severus pochodzą z tej samej rodziny. Mojej. Zaskoczeni?” - portret zaczyna się śmiać. „Gadam z wężami, dlatego tylu z nich zna Wężomowę albo jest Animagami-wężami.”
„Severusie, jaką przyjmujesz postać?” - pyta Profesor Flitwick.
„Niech pan nie pyta, Profesorze” - Serp uśmiecha się szeroko. „Piekielnie wielkiego bazyliszka. Ten z Komnaty Tajemnic uciekłby przed nim z wrzaskiem.”
„Ale to chyba oznacza” - zastanawia się Dumbledore - „Że źle zinterpretowaliśmy przepowiednie o bazyliszku i jednorożcu.”
“Ciało jednorożca, krew bazyliszka…” - mruczy do siebie Vipera - „Końcem Czarnego Pana.”
„Skąd wiesz?” - dziwi się Lily.
„Lily, dziecko” - uśmiecha się portret - „Wie się to i owo, prawda, Saevusie?”
„Owszem” - odpowiada jej mąż. „Voldemort umiera.”
Tego nikt się nie spodziewał.
„Przepraszam?” Profesor McGonagall jako pierwsza odzyskuje głos.
„Tom Riddle umiera.” - powtarza spokojnie Vipera. „Zgodnie z przepowiednią.”
„Ale... jak?”
„Dobre pytanie, Serp” - uśmiecha się portret. „Jest kilka powodów. Po pierwsze, mój czar ma pewną paskudną cechę. Nie tylko nie możesz zabić swojego krewnego, ale jeśli robisz mu krzywdę, twoja agresja uderza w ciebie samego. Nie, Severusie, nie martw się, jego nienawiść zrównoważyła - przeważyła nad twoim przekleństwem. Tom próbował zabić Serpa tyle razy, że w końcu musiało go to zranić. A pewna letnia noc, Severusie” - wypluwa te słowa, jakby były najgorszym z przekleństw - „Była tą kroplą, która przepełniła czarę. Potem była to tylko kwestia czasu; kolejne wydarzenia tylko przyspieszyły nieuniknione. Kolejnym jego błędem było użycie Bezimiennej Magii. Tom nauczył Severusa paru takich zaklęć, ale sam ich od pewnego czasu nie używał, bo jego transformacje przeszkadzały mu w tym. Za wszystko trzeba płacić; nie powinien był użyć Bezimiennej, bo sam sobie zaszkodził.
„Bezimienna go poharatała.” - syczy Pantera z dziką satysfakcją.
„No właśnie” - Vipera uśmiecha się paskudnie. „A potem oberwał podwójnym Anima Deletrio...”
„Od Lucjusza i mnie” - uśmiecha się Lily - „Choć słabo nam wyszło.”
„Zemsta jest słodka” - szepcze Malfoy - „Zapłaci za mojego syna i za Severa. I za Lily też.”
„Kto go tego nauczył?” - dziwi się Dumbledore.
„Ja.” - odpowiada Pantera - “To bardzo użyteczna magia.”
„I bardzo trudna, panno Grindewald.”
„To prawda” - odpowiada była kapłanka - “I Lucjusz wiele ryzykował, rzucając to zaklęcie. No, ale przecież zadziałało, a to najważniejsze.”
„I wreszcie” - przerywa jej Vipera - „Tom był tak nierozsądny, że zaatakował jednorożca fizycznie, a rany po rogu za nic nie chcą się goić. Tom jest za głupi na mojego potomka, naprawdę.” - wiedźma zaczyna się śmiać. „Magia wybaczy ci wszystko, ale nie ignorancję i głupotę.”
Dwie godziny później, gabinet Dumbledora
Regulus obraca w dłoniach filiżankę z herbatą, oglądając kwiatuszki, namalowane na brzegu.
„Nigdy nie podejrzewałem, że to się tak skończy.” - stwierdza w końcu. „Zawsze myślałem, że będzie wielka bitwa, a tymczasem to się po prostu ot tak skończy.”
„Chyba tak jest lepiej, nie sądzisz? Mniej krwi się poleje.” - uśmiecha się Profesor McGonagall.
„Wiem, ale to dziwne. Nigdy nie myślałem, że wojna się skończy po wężowemu.”
„Po wężowemu?”
“Jeden precyzyjny cios i po sprawie” - wyjaśnia Regulus - „A potem wystarczy czekać, aż jad zrobi swoje.”
„Byłbym ostrożny” - przerywa mu Dumbledore - „Nawet śmiertelnie ranny wróg potrafi być groźny.”
„Wiem. Moi ludzie zostaną na posterunkach. I pomyśleć, że za dwa tygodnie, może za miesiąc to się skończy” -powtarza w zamyśleniu - „Spędziłem pół życia, walcząc z tym człowiekiem, a teraz to ma się skończyć. Dziwnie się czuję, szczerze mówiąc. Będę sobie musiał znaleźć innego wroga.”
„Będziesz musiał schwytać jego zwolenników. A potem trzeba ich uczciwie osądzić; nie chcę, żeby powtórzyła się ta parodia sprawiedliwości.”
„Ciężko z tym będzie” - złości się Auror - „Knot bez wahania poświęci wielu ludzi, żeby odbudować swoją reputację.”
„A co z Lily?” - niepokoi się Profesor McGonagall. „Knot gotów jest ją uznać za zombie i uwięzić!”
„Severus, Drako i Lucjusz też będą mieli kłopoty.” - złości się Regulus.
„A co ty byś z nimi zrobił, gdybyś był Ministrem?”
„Wypuścił ich. Nie są aniołami, ale zasługują na coś lepszego niż śmierć na raty w tym piekle. A gdybym mógł, nie zostawiłbym Azkabanu kamienia na kamieniu. Nawet lochy Voldemorta są lepsze niż to miejsce. Jesteśmy gorsi niż on, wysyłając tam ludzi i jeszcze mówiąc, że to w imieniu prawa i sprawiedliwości. Ja bym tam nie wysłał nawet Voldemorta. Ale Knot chyba uważa inaczej...”
„Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdybyś był Ministrem.”
„Ale nim nie jestem.” - Auror uśmiecha się z rezygnacją. „Nie jestem Ministrem.” - powtarza, wpatrując się w parujący kubek i po chwili chytry uśmieszek wykrzywia mu wargi - „Nie lubię tego” - mruczy do siebie - „Ale to może zadziałać...”
„Co chcesz zrobić?” - pyta Profesor McGonagall.
„Idę do Lucjusza Malfoya. Jeśli znajdzie się ktoś, kto wie więcej o szantażu i łapówkach, zjem swoją różdżkę. Niech mi da parę lekcji.”
„A po co ci ta wiedza?”
Oczy Regulusa przybrały kolor ciemnej stali; pięści zacisnęły się tak mocno, że paznokcie zostawiły ślady na skórze.
“Pokonam go jego własną bronią.” - syczy przez zaciśnięte zęby.
*Pij, ty ministerialna dziwko
** Goethe, „Faust”
*** franc. „magnifique” - wspaniały, „mal” - zły „foi” - wiara, przekonania
**** Parodia kolędy „O Tannenbaum”
ZAZDROŚĆ
W tak piękny, słoneczny dzień każdy powinien czuć się świetnie, a Serp ma przecież więcej powodów do radości niż inni. Jego rodzina znów jest razem, a jego najgorszy wróg jest już w drodze do piekła. Oczywiście, niektóre niespodzianki losu nie są takie miłe (jak choćby reakcja Knota - no, ale trudno tu mówić o niespodziance...). Mimo to, wszystko układa się o wiele lepiej niż kilka dni temu. Ale... Zawsze jest jakieś „ale”. Wspomnienia bywają bolesne.
„Do cholery, Sev” - przerywa mu kobiecy głos - „Chyba załapałam, że ten blondyn to syn Luca, ale kim jest ta dwójka, która mówi ci „tato”?”
„Lily” - Snape delikatnie dotyka jej ramienia- „Pamiętaj, że zgubiłaś 14 lat…”
„Tyle to sama wiem!” - wrzeszczy Lily - „Ale co to za jedni?!”
„Carmen Esperanza McKinnon, córka Jo i moja.” - tłumaczy jej cierpliwie Mistrz Eliksirów, ignorując jej napastliwy ton.
„Jak mogłam się nie domyślić?” - dziwi się Lily, wyciągając dłoń do Inwokerki. „Przecież to wykapana Jo.”
„A to Serp, nasz syn.” - ciągnie Snape.
„Że co?” - oczy Krakerki robią się wielkie, jak spodki; wpatruje się w swojego syna, nie wierząc własnym oczom. „Co ty gadasz, Sev?”
„On ma 15 lat.” - przypomina jej cicho Lucjusz. „A ty straciłaś czternaście.”
„No tak” - szepcze z niedowierzaniem wiedźma. „Faktycznie, racja.” - przytakuje, ale wciąż gapi się na swojego syna ze zdumieniem i nieufnością.
Czy to powinno tak wyglądać? Zamiast radości - nieufność; zamiast śmiechu - podejrzenia. Serp ciska do jeziora kolejny kamyk. Własna matka go nie poznała. Ale z drugiej strony przecież pamiętała go jako małe dziecko, więc nie ma w tym nic dziwnego... Ale... Ale Carmen zaakceptowała od razu! Nie przeszkadzało jej, że jej mąż miał córkę z inną kobietą, a nie ufa własnemu synowi. To niesprawiedliwe! Przyjaźni się z Malfoyem, Śmierciożercą i spędza z nim więcej czasu, niż z własnym dzieckiem. To nie w porządku! To nie tak miało być! Ojciec też na nic nie zwraca uwagi, odkąd ona wróciła, tylko gapi się na nią cielęcym wzrokiem.
Tupot kopyt przerywa rozmyślania chłopaka; coś dużego wskoczyło do jeziora. To jednorożec...
„Ty wstrętna Szlamo!” - wrzeszczy Severus, którego wiadomy Animag wrzucił w ubraniu do wody - „Chcesz mnie utopić, ty!”
„Stul dziób, Śmierciojadzie!” - odkrzykuje Lily, która zdążyła już wrócić do swojej prawdziwej postaci. „Tak, utopię cię, sukinsynu! Niech cię tylko złapię...”
„Durna krowa!” - Snape śmieje się tak, że nie może ustać na nogach. „Ja ci dam!”
„Co? Co mi dasz?” - Lily podskakuje jak piłka, niemiłosiernie rozchlapując wodę. „Sev, co my tu tak grzecznie rozmawiamy, jak jakieś urzędasy? Pogadamy po naszemu?”
“Dobra, bielona kobyło.”
„Wyrośnięty wąż” - syczy Lily, ciskając w niego garść piachu.
„Zostaw ich, Serpens” - Lucjusz Malfoy pojawił się jakby znikąd. „Profesor McGonagall nie chciałby chyba, żebyś się od nich uczył slangu.” Faktycznie, słownictwo Nokturnu nie jest zbyt cenzuralne...
„Dobra, idę” - mruczy ze złością Serpens. „Ale jak dwoje ludzi, którzy się kochają, może tak na siebie wrzeszczeć?”
„A wyobrażasz sobie swojego ojca, recytującego poemat o miłości?”- śmieje się Malfoy - „Gdyby mówił wiersz o śmierci, to rozumiem. Ale o miłości? On? Prędzej zjadłby własną różdżkę. Daj im spokój. Niech mają trochę rozrywki.”
„Niech się uchleją do nieprzytomności.” - złości się Serp. Najpierw mu to nie przeszkadzało, ale teraz uważa, że to było co najmniej niestosowne.
„Nie piją dużo. To znaczy dużo, ale bardzo rzadko. Muszą od czasu do czasu zalać strach, bo inaczej by oszaleli. A ty jesteś zazdrosny.”
„To nieprawda!”
„Jesteś, jesteś” - stwierdza spokojnie Malfoy - „Albo jestem durny jak troll. Widzisz, że on ją kocha i boisz się, że już się dla niego nie liczysz. Widzisz, że Lily go kocha i martwisz się, że nie pokocha ciebie.”
„Nie wierzyła mi od samego początku!”
“Dziwisz się? Przecież straciła czternaście lat! Dużo czasu upłynie, zanim się zorientuje w sytuacji.”
„Matka nie powinna się tak zachowywać.”
„A skąd ona ma wiedzieć, jak być rodzicem?” - ripostuje Lucjusz.
„Nie rozumiem.”
„Przecież nie miała normalnej rodziny, prawda? Dorastał na Nokturnie. Nie, żeby inni byli od razu ekspertami od dzieci” - Malfoy krzywi się lekko, jakby przypomniało mu się coś nieprzyjemnego - „Ale wydaje mi się, że Lil po prostu nie wie, co ma robić. Niby skąd ma wiedzieć. Serpens, ile ona ma lat?”
„Tyle, co Severus. Czterdzieści.” - chłopak wzrusza ramionami.
„Zła odpowiedź.”
„Czterdzieści, panie Malfoy!”
„Ależ skąd” - były Śmierciożerca uśmiecha się ironicznie. „Dwadzieścia sześć.”
„Co?”
„Czterdzieści minus czternaście to dwadzieścia sześć, prawda?” - Malfoy tłumaczy to powoli, jak opóźnionemu dziecku. „Może jej ciało ma czterdziestkę; nie wiem, nie znam się na tym, ale jej umysł ma dwadzieścia sześć lat.”
„Nie rozumiem.”
„Serpens, przecież ma taki umysł, z jakim umarła.” - wzdycha z rezygnacją Lucjusz. „Wedle jej własnego osądu ma tylko jedenaście lat więcej niż ty, nie rozumiesz? Nie jest przygotowana do matkowania nastolatkowi! Może być twoim przyjacielem, albo starszą siostrą, ale nie matką! Na twoim miejscu porozmawiałbym z nią o tym. Lil pewnie też nie wie, co z tym zrobić. Może czuje się tak niepewnie, jak ty. Może też się boi, że nie będzie już tak ważna dla twojego ojca.”
Choć Serp nigdy nie przyznałby tego głośno, wie, że Malfoy trafił w sedno. Nie jest aniołem, to wciąż zimny i bezczelny człowiek, ale to nie znaczy, że nie ma racji. Serp jest zazdrosny. Zawsze pragnął prawdziwej, kochającej rodziny, a Lily jest wszystkim, tylko nie czuła matką. Jest młodą kobietą pełną energii i radości życia; jest utalentowana, odważna i piękna, ale nie ma w niej nic z tego, co Serp nazwałby „rodzinnym ciepłem.”
“Przecież umarła za ciebie” - stwierdza ze złością Hermiona, kiedy podzielił się z nią swoimi wątpliwościami. „A jeśli to nie dowodzi, że cię kocha, to zjem własne buty, jak powiedziałby Hagrid!”
„Wiem.” - wzdycha chłopak - „Ja też ją kocham, ale ona nie jest taka...”
„Jakbyś chciał.” - przerywa mu Hermiona. „Wiesz, ludzie nie rodzą się po to, by spełniać twoje życzenia.” - dodaje trochę złośliwie.
“No dobra! Nie czepiam się jej przeszłości! Ale... Ona... W zasadzie nie rozmawialiśmy ze sobą. To nie w porządku. Ją interesują tylko Severus i Malfoy.”
„Bo ich zna, a ciebie nie! Pewnie jest tak zagubiona, jak ty i też nie wie, co robić. Idź i porozmawiaj z nią, daj jej szansę.”
„A o czym my mamy rozmawiać, Hermiono?”
„Jeju, o szkole, Quidditchu, czymkolwiek! Szukasz dziury w całym! Boisz się?”
„Niby czego?”
„Że będziesz musiał pożegnać się ze swoimi wyobrażeniami. Nie będzie dla ciebie mamą, ale możecie być przyjaciółmi!”
„Nie chcę kumpla, chcę mamy!”
„Ale ona nią nie będzie! Nie może! Przecież wcale cię nie zna!”
“Gadasz jak stary Malfoy.” - mruczy ze złością Serp.
„A on wie, co mówi. To inteligentny facet. Zna się na ludziach.”
„Ufasz mu?”
„To drań, ale ciebie nie skrzywdzi. Poza tym i tak musi z nami trzymać, bo nie ma wyjścia.”
„Uratował mi życie.” - wyznaje z niechęcią Serp. Dług życia wobec kogoś takiego to nic przyjemnego...
„On? Kiedy? Jak?”
„Nie mogę ci powiedzieć. Ale on mi pomógł i strasznie głupio się przez to czuję.”
„Dlaczego?”
„Bo go już nie mogę nienawidzić.” - wzdycha chłopak.
„Przecież nie musisz” - uśmiecha się Hermiona. „Nie lubię go, ale zmienił się na lepsze. Jest bardziej uprzejmy, o wiele bardziej, niż przedtem.”
„To nie jest trudne.” - prycha ze złością Serp.
„Ale się stara.” - odpowiada stanowczo Hermiona. „Jeśli czujesz, że nie powinieneś czuć do niego nienawiści, to pozwól sobie na to. Daj mu szansę.”
“To samo mówiłaś o Severusie, a ja i Ron nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego. Ale ja byłem głupi.”
„A co stałoby się ze mną, gdyby czarodzieje mnie nie zaakceptowali? Nie dali mi się tu uczyć? Zrozum, trochę wyrozumiałości i tolerancji na pewno dobrze by nam wszystkim zrobiło. Wiem, że niezbyt ufasz Malfoyowi i własnej mamie, ale postaraj się ich zrozumieć. Nie są aniołami, ale przecież nie są tacy źli. Tyle nam pomogli, prawda? Nawet Malfoy. Wcale nie jest taką bryłą lodu, jak myślałam. Niewielu odważyłoby się zrobić to, co on.”
„Chyba masz rację.”
„A teraz wstawaj i idź do mamy. Nie trać czasu.”
W komnacie Lily
„Yyy... Mamo… Lily…”
„Mów mi Lily, jeśli wolisz. Lil też może być. Albo Lisica.” - wiedźma gestem wskazuje mu krzesło.
„Lily... No...” - Serp nie ma pojęcia, jak zacząć.
„Jeśli uważasz, że sytuacja jest idiotyczna, to powiem ci, że ja też tak sądzę.”
„Nie czujesz się głupio z Malfoyem.”
„Z Luciem?” - Lily odsłania zęby w szerokim uśmiechu - „Bo widzisz, jesteśmy przyjaciółmi.”
„Szybko się zaprzyjaźniliście.” - syczy Serp przez zaciśnięte zęby.
“Uratował Severa i mnie, a to chyba wystarczy, żeby zapomnieć o dawnych nieporozumieniach.” - stwierdza Lily takim tonem, jakby uważała to za coś najnormalniejszego w świecie. „Nie da się z kimś włóczyć parę dni po lochach pełnych bestii i się z nim nie zaprzyjaźnić.”
„To nie jest takie proste!”
„Ależ jest! Ja spełniałam swoje obowiązki, a on swoje i tyle. Nie ma się o co kłócić!”
„Czyżby?” - warczy Serp. Dla Lily wszystko jest takie proste. Za proste.
„Wielu ludzi zmieniało strony” - Lily zaczyna tracić cierpliwość. „On. Twój ojciec. Nie oni jedni zresztą. Czemu mam ich potępić? Lucek nigdy nie zrobił niczego, czego ja nie zrobiłam, więc czemu mam go osądzać? Robił, co robił, dla Voldemorta a ja dla każdego, kto płacił, więc nie ma między nami żadnej różnicy.”
„Ty nie jesteś mordercą - znaczy, nie zabijałaś dla zabawy!”
„A skąd wiesz?” - jej oczy są zimne, jak Antarktyda.
„Ty chyba nie... Nie mogłaś!”
“Kiedyś polowaliśmy na wilkołaki” - mówi cicho Lily - „Niektórzy z nich nie zamykają się w domach na czas przemiany, tylko biegają po lesie i są miejsca, gdzie jest ich całkiem sporo. Zabijaliśmy ich dla rozrywki albo pieniędzy. To było bardzo niebezpieczne, bo można było zginąć, albo samemu stać się wilkołakiem i chyba dlatego tak to lubiliśmy. To jak rosyjska ruletka - czysta głupota, ale jeśli zaczniesz, nie możesz przestać. Nie, ani Sev, ani Luc nie brali w tym udziału” - dodaje szybko - „Ale ja tak, a przecież to byli ludzie, prawda? Znaczy podczas pełni byli wilkami, ale normalnie ludźmi. Miałam kumpli nieludzi, ale to wcale mi nie przeszkadzało strzelać do wilkołaków. Byliśmy gorsi od Śmierciożerców, bo powinniśmy byli zrozumieć, że źle robimy. Sami byliśmy nieludźmi, Szlamami, złodziejami, gonili nas Aurorzy, łowcy, konkurencyjne gangi i cholera wie kto jeszcze, a jakoś nie przeszkadzało nam to traktować innych jak zwierzyny. A przecież sami nią byliśmy! Wybacz, Serp, ale nie widzę różnicy między mną a Śmierciożercą. Naprawdę.”
PRZEŁAMUJĄC LODY
Życie Chłopca-Który-Przeżył ma jedną, szczególną cechę: kiedy wszystko wydaje się być w porządku, świat zawala mu się na głowę. Nie pamięta nawet, jak przebył drogę z komnaty Lily do Wieży Astronomicznej. „Nie ma między nami różnicy.” - słowa matki tłuką mu się w głowie, nie dając mu spokoju. „Jesteśmy tacy sami.” Patrząc na życie oczami Severusa czy Lily widzi się morze okrucieństwa, przemocy i nienawiści; jest na nim tylko kilka wysp przyjaźni, miłości i zaufania; parę punkcików bezpiecznego lądu na bezkresnym oceanie. Ludzie walczą ze sobą i krzywdzą się nawzajem z chciwości i nienawiści; z musu i dla rozrywki. Każdy był kiedyś ofiarą, ale to nie przeszkadza mu ranić innych; wręcz przeciwnie, z ofiar wyrastają kolejne pokolenia katów.
Dlaczego? Regulus tłumaczył, że najpierw trzeba zrozumieć. Jeśli zrozumiesz, wybaczysz i będziesz wolny. Łatwo powiedzieć. Ale może warto spróbować. Magne mówił, że tak naprawdę ludzie rzadko są źli; są tylko zaślepieni.
To nie wina Malfoyów, że wychowano ich na czarnoksiężników i rasistów. To nie ich wina, że od małego uczono ich pogardy i nienawiści.
To nie wina Syriusza, że znienawidził wszystko, co wiązało się ze Śmierciożercami.
To nie wina Severusa, że dorastał na ulicy i przez to stał się okrutnym i bezwzględnym człowiekiem.
To nie wina Lily, że wyrzucono ją z domu. To nie jej wina, że stała się złodziejką, by przetrwać.
To nie wina Psów, że uznają przemoc za jedyną metodę rozwiązywania problemów.
To nie moja wina, że zrobiłem to, co zrobiłem.
„Ależ to bzdury!” - stwierdza głośno Serp.
„Wcale nie” - wielki orzeł ląduje na parapecie i zmienia się w Regulusa. „Wcale nie.” - powtarza cicho Auror. „Przecież to nie twoja wina, gdzie i kiedy się urodziłeś; nie wybierasz sobie rodziny. Chodzi mi tylko o to, że nikt nie rodzi się zły; to inni napełniają nam głowy przesądami i wrogością. Małemu dziecku łatwo wmówić, co jest dobre, a co złe, a potem mało kto zaczyna się zastanawiać, czy rodzice mieli rację, czy nie.”
„To ludzie nie są odpowiedzialni za to, co robią?!”
„Nie są.” - stwierdza Auror z niezmąconym spokojem.
„Naprawdę dostałeś w głowę.”
„Żeby raz” - Regulus uśmiecha się krzywo. „Ale naprawdę nie są; po prostu kazano im wierzyć w bzdury.”
„Więc Śmierciożercy to niewinne aniołki, tak?”
„Nie urodzili się gorsi niż ty, czy Profesor Dumbledore. Zresztą, co ty możesz o nich wiedzieć? Ty nie mogłeś wybrać strony w tej wojnie. Kto wie, co byś zrobił, gdybyś miał wybór. Sam się zastanawiam, co bym zrobił, gdyby los z góry nie określił mojej roli. A tak nawiasem mówiąc; wiesz jaka jest różnica między Aurorem a Śmierciożercą? Między Ministerstwem a Voldemortem?”
„Jaka?”
„Nie ma żadnej. Voldemort znęca się nad swoimi wrogami; Ministerstwo ma swój Azkaban. Czarny Pan zabija zaklęciem; w Azkabanie ludzie umierają latami. I kto tu jest gorszy? Jedni i drudzy mówią, że wiedzą, kto jest śmieciem i łotrem, a kto jest w porządku. Wiesz, widziałem wielu porządnych ludzii” - Regulus uśmiecha się pogardliwie - „Którzy nie włamaliby się do biurka Voldemorta, żeby pomóc swojemu dziecku. A jeśli ktoś potrafi tak zaryzykować, to znaczy, że kocha. A jeśli ma serce, to nie może być całkiem zły, prawda? Po prostu tkwi w pułapce głupoty i kłamstw.”
„Naprawdę powinieneś chodzić od miasta do miasta i nawracać ludzi.”
„Przecież właśnie to robię!” - Auror zaczyna się śmiać. „Właśnie prawię ci kazanie!”
„To o co chodzi z tym, że to nie moja wina?”
„Jeśli inni mogą popełniać błędy, to ty też. Przestań obwiniać innych i siebie. Popatrz na swojego ojca - czy nienawiść do świata i siebie coś mu dała? Niszczyła go tylko. Serp, nie tędy droga.”
„To jest proste. Za proste. Wybacz i zapomnij, tak?”
„Staram się nie musieć wybaczać, Serp.”
„Nie rozumiem.”
„To proste” - uśmiecha się Regulus. „Nie osądzaj. Nie potępiaj. Nie oceniaj. Wtedy nie musisz wybaczać. Popatrz, ile czasu i nerwów się dzięki temu oszczędza.”
„Chcesz zostać drugim Dumbledorem, czy co?”
„O nie” - Auror znów zaczyna się śmiać. „Regulus Charles Magne nie chce być nikim innym, tylko Regulusem Charlesem Magne. Nie chcę, by mnie pamiętano jako Albusa Dumbledora Drugiego; chcę być po prostu Regulusem.”
„Nie wrócisz do swojego prawdziwego nazwiska, kiedy wojna się skończy?”
„Nie. Alan White umarł i powinien leżeć w grobie razem z paroma głupimi i niesprawiedliwymi przekonaniami, które umarły razem z nim. Mam nadzieję, że Regulus jest trochę mądrzejszy. Zresztą, czy losem feniksa nie jest umrzeć, by żyć od nowa?”
„A, tu jesteście!” - Lily wpada do komnaty. „Szukam was od dawna, ale te pie... cholerne schody” - poprawia się, widząc uśmiech Aurora - „Cholerne schody znów się poprzestawiały. Nic się tu nie zmieniło od czasów, kiedy opuściłam to miejsce, zresztą ku ogólnej radości belferstwa.”
„Zostawię was samych, jeśli już się znaleźliście. Tylko nie popodrzynajcie sobie gardeł, dobrze?” - Regulus mruga do Serpa.
Lily długo krąży po komnacie, zanim wreszcie zaczyna mówić.
„Chyba wyszłam na wyrodną matkę.” - stwierdza w końcu. „Cholernie mi przykro” - te słowa naprawdę wiele ją kosztują - „Ale nie wiem, co robić. Jestem tylko Krakerką, która wyszła za Aurora... Myślałam, że to da mi wreszcie odpocząć. Miałam dość. Dopiero dużo później zrozumiałam, że nigdy nie będziesz mieć pokoju w duszy, jeśli we krwi płynie ci wojna. Nikt ci go nie da jeśli on nie mieszka w tobie. No to rzuciłam męża i wyszłam za Śmieciożercę, a z drugim się zaprzyjaźniłam... Żałosne, nie? Wiem, co robić, kiedy mam okraść gobliny; umiem walczyć; jestem najlepszym szermierzem Anglii. Ale teraz jestem bezradna. Znam sztukę wojny; nie umiem nic innego. I... Ja… Przepraszam za nasze pierwsze spotkanie. To było idiotyczne, ale ja...”
„Ale co?”
„Nie umiem się z tym pogodzić.”
„Z czym?”
„Że jesteś już prawie dorosły. Że ukradli mi czternaście lat. Że nie znam własnego męża; nie rozpoznałam własnego dziecka.”
„Przecież znasz Severusa.”
„Czyżby?” - Lily uśmiecha się smutno. „O wiele lepiej niż ciebie, to fakt, ale straciłam tyle lat, które powinnam była przeżyć jako jego żona. Powinniśmy mieć normalny dom. A właśnie, dom. Wychowuje cię moja siostra i jej mąż?”
„Niestety.”
„Jak cię traktują?”
„No, nie wyrzucili mnie przynajmniej na ulicę.”
„Serp…” - Lily nie wie, jak to powiedzieć - “Gdybyś chciał… Gdybyś wolał… No… Mógłbyś z nami zamieszkać.”
„Z jakimi nami?” - propozycja jest zaskakująca.
„Z Sevem, Carmen i ze mną.”
„Macie dom?”
„Skąd! Ale Luc powiedział, że możemy spędzić wakacje u niego.”
„A może ja nie mam na to ochoty?” - odszczekuje chłopak.
„Nienawidzisz go, prawda?”
„Nie mam nic do Draco. Już nie. Ale stary Malfoy o mało nie zabił Ginny.”
„Kto to?”
„Ginny Weasley.” - wyjaśnia Serp. „Jej brat Ron jest... Był. Był moim najlepszym przyjacielem. Ale Ginny wciąż jest po mojej stronie.”
„Zostawił cię przez Seva, tak?” - dłonie Lily zaciskają się z całej siły.
„I przez to, że nie jestem człowiekiem.”
„Skurwysyn!”
„Nie nazywaj go tak!”
„Posłuchaj mnie dobrze. Przyjaźń może sprawić, że Śmierciożerca i Szlama podadzą sobie dłonie.” - odpowiada ostro Lily. „Sprawi, że porzucisz wszystko, co masz i wyrzekniesz się wszystkiego, w co wierzyłeś. TO jest przyjaźń, zrozumiałeś? Jeśli ktoś cię odrzuca za to, na co nie masz wpływu, jest zerem, szmatą i szczurem ze śmietnika. Czemu on cię nienawidzi? Co mu takiego zrobiłeś?”
„A czemu twój kumpel Lucjusz nie lubi Mugoli?”
„Już nie. To znaczy, nie będzie im już robił nic złego. I nie wiedział, jak działa ten dziennik.”
„Skąd wiesz?”
„Bo mi powiedział” - stwierdza spokojnie Lily - „Nie wiedział, że to może zabić.”
„Naprawdę mu wierzysz?”
„Ludzie nie kłamią, jeśli nie mają z tego żadnego zysku. Dużo rozmawialiśmy, Serp. Mieliśmy dużo czasu, błądząc po tych lochach.”
„Myśleliśmy, że już po was.”
„To przez te pie... paskudne lochy. Nie masz pojęcia, jak trudno było znaleźć wyjście. Gdyby Luc nam nie pomógł, pewnie dalej kręcilibyśmy się tam w kółko. Za to mieliśmy sporo czasu, żeby pogadać i się pogodzić. Luc jest w porządku. Nie mam nic do niego.”
„A podobno ludzie z Nokturnu są mściwi jak diabły.”
„Bo to prawda.” - syczy Lily przez zaciśnięte zęby. „Jesteśmy. Ale… Kto walczył ramię w ramię ze mną, nigdy już nie będzie moim wrogiem.”
„No dobra, rozumiem. Ale wcale nie chcę z nim mieszkać.”
„Dwór Malfoyów jest chyba na tyle duży, żebyście na siebie za często nie wpadali.” - Lily uśmiecha się krzywo. „Nie chcę cię do niczego zmuszać; mówię tylko, jakie mamy plany. Jeśli chcesz do nas dołączyć, to świetnie; jeśli wolisz Dursleyów - twoja sprawa.” - wzdycha. „Serp... Powiedz mi coś o sobie.”
„Ale co?”
„No, co lubisz, czym się interesujesz… Takie tam. Podobno jesteś najlepszym Szukającym jakiego Gryffindor miał od lat.”
“Malfoy ci powiedział!”
„Zgadłeś! Wiesz, my wszyscy szalejemy za Quidditchem! Podobno wyprodukowali kilka świetnych mioteł, kiedy ja…” - zaczyna się jąkać - „Kiedy mnie nie było.”
„Najnowsze modele to Nimbus 2000 i 2001 no i Piorun.” - tłumaczy jej Serp. „Piorun 2 ma się pojawić w sklepach w przyszłym roku.”
„Piorun? Luc coś mówił… Podobno masz jednego.”
„Pewnie! Chcesz zobaczyć?”
„Jeszcze się pytasz?! Dasz mi polatać?”
„Spadnie i skręci sobie kark. Ech, młodzi...” - uśmiecha się Profesor McGonagall, patrząc, jak Lily koziołkuje nad jeziorem.
„Dobrze, że wreszcie ze sobą rozmawiają.” - mówi Dumbledore. „A już myślałem, że będę musiał interweniować.”
„Przecież to rodzina, a, jak mówi Severus, ciężko rozerwać więzy krwi. Ale, Albusie, to chyba nie koniec ich kłopotów...”
„Tylko zmarli nie mają już problemów, Minerwo.”
„Wiem, ale jak ich obronimy przed Knotem? Czemu nie możemy być jak Lily, Severus i Lucjusz? Dla nich przejście od wrogości do przyjaźni jest takie proste... Walczyli razem i to wystarczy, by sobie wybaczyli.”
„To prawda. Czasem im tego zazdroszczę. Nie mają tylu wątpliwości, co my.”
„Albusie?”
„Tak, Minerwo?”
Nie uważasz, że coś jest z nami nie w porządku, jeśli Nokturn i Śmierciożercy dają nam lekcję, jak żyć?” - pyta nauczycielka, wcale nie oczekując odpowiedzi.
OSTATNI ATAK
„Profesor Snape był Aurorem, który dołączył do Śmierciożerców, żeby szpiegować dla Ministerstwa.”
„Stary Malfoy zmienił stronę, bo Sam-Wiesz-Kto zabił mu żonę.”
„Zabił mu syna, ale Malfoy i Snape ożywili go eliksirem z serca jednorożca.”
„Lily Evans wcale nie zginęła; ukrywała się.”
„Harry cały czas mieszkał ze Snapem; oni tylko udawali, że się nienawidzą. On wcale nie ma żadnych mugolskich krewnych.”
„To u kogo mieszkał?”
„U Snapea! Nie miał żadnych wujków ani ciotek!”
„To wampir!”
„To Snape też.”
„Nieprawda. Wampiry nie mogą mieć dzieci.”
„Bzdura. Moi sąsiedzi są wampirami i mają dwoje.”
„Adoptowane. Potem je gryzą, żeby też były wampirami.”
„O fuuuj!!!”
„Evans miała matkę Wilę.”
„Eee tam! Wile mają srebrne włosy!”
„Snape był Śmierciożercą i został zdrajcą, kiedy Sam-Wiesz-Kto zabił jego żonę-Aurorkę.”
„Nie, poszło o to, że chciał zabić Harryego.”
„Snape zabił McKinnonów!”
„Nieprawda, chciał ich uratować, tylko nie zdążył!”
„Harry chciał zostać Śmierciożercą, żeby zabić Sama-Wiesz-Kogo! Snape i Malfoy uczyli go Czarnej Magii! Teraz może z tobą zrobić, co zechce!”
„Chcieli zrobić zamach stanu. Wszyscy skończą w Azkabanie.”
„Evans to zombie.”
“Harry zabił Sam-Wiesz-Kogo mieczem Gryffindora!”
„Evans jest Dziedziczką Gryffindora, a Snape synem Sam-Wiesz-Kogo! To dlatego Harry miał umrzeć, bo Sam Wiesz-Kto wiedział, że z połączenia dwóch takich rodów urodzi się czarodziej silniejszy od niego!”
„Przecież Evans to Szlama!”
„Godryk Gryffindor miał syna charłaka, nie wiedziałaś? Evans jest jego dziedziczką!”
„Prawdziwego Czarnego Pana nie można zabić! Coś z jego duszy zostaje w zabójcy! Harry będzie gorszy od Sam-Wiesz-Kogo!”
„Ministerstwo wyśle po niego Aurorów!”
„Iii tam, nawet Dumbledore nie mógłby go już zabić!”
„Carmen i Draco już przysięgli mu wierność!”
“Snape i Evans są bliźniakami i dziećmi Sama-Wiesz-Kogo. Zdecydowali się na dziecko, żeby stworzyć najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów!”
„Ale świnie...”
„Salazar Slytherin był synem Szatana! Harry zakończy jego dzieło...”
“I wysadzę Ziemię w powietrze, tak?!” - Serp nie wytrzymuje kolejnej plotki. Nieraz już bywał bohaterem krążących po szkole historyjek, ale tym razem to już za wiele...
„Serp, kupię ci szatę z napisem „Jestem Dziedzicem Slytherina”. Nie, od razu trzy dla nas wszystkich.” - Snape stara się nie okazywać, jak bardzo drażnią go te plotki. „A dla Luca, Dracona i siebie kupię takie z napisem „Tak, byłem Śmierciożercą, odczepcie się, bo sobie przypomnę, czego się nauczyłem u Voldemorta.” Tak, to by było niezłe...”
„Ja chcę taką z „Nie jestem zombie!”” - wzdycha Lily - „I „Nie gapcie się tak! Wiedźmy nie widzieliście?””
„Popieram” - stwierdza ponuro Draco - „I z „Nie zjem was żywcem.””
„Bo lepiej smakujecie usmażeni.” - dodaje Lucjusz.
Tymczasem w gabinecie Dumbledora
„Co planuje Ministerstwo, Regulusie?”
„Chyba nic dobrego.” - Auror rzuca Dyrektorowi na biurko stos gazet. „Niech pan sam spojrzy na tytuły.”
ŚMIERCIOŻERCA ZABIJA CZARNEGO PANA
HARRY POTTER - SERPENS SNAPE? ZBAWCA ŚWIATŁA CZY NOWY CZARNY PAN?
LILY EVANS-SNAPE: 14 LAT W UKRYCIU
SEVERUS SNAPE I LILY EVANS: ŚMIERCIOŻERCA I KRAKERKA RODZICAMI CHŁOPCA-KTÓRY-PRZEŻYŁ
SEVERUS SNAPE: NAMIĘTNOŚĆ I ZDRADA
TAJEMNICE HOGWARCKIEGO MISTRZA ELIKSIRÓW
ROMANS, KTÓRY ZMIENIŁ BIEG HISTORII
HARRY SNAPE, PRAWDZIWY DZIEDZIC SLYTHERINA
SIOSTRA HARRYEGO POTTERA BYŁA JAGUAREM
CARMEN SNAPE - BOHATERKA CZY MORDERCZYNI
LUCJUSZ MALFOY PRZECIW SAM-WIESZ-KOMU
DRACO MALFOY I LILY EVANS: SZTUKA NEKROMANCJI
“Na Merlina” - szepcze Dumbledore - „Naprawdę będziemy mieli kłopoty.”
„Obronię ich.” - w głosie Regulusa nie słychać zwykłej łagodności i ciepła; jest wściekły i zdeterminowany. Dumbledore widział go takiego tylko w walce.
„Co chcesz zrobić?”
„Nie dam im gnić w Azkabanie.” - Auror wciąż mówi cicho, ale jego głos jest daleki od łagodności; brzmi jak pomruk rozdrażnionego wielkiego kota. „Nigdy. Po moim trupie.”
“Regulusie, nie…”
„Przysięgam.” - przerywa mu Auror - „Ja, Regulus Charles Magne, Biały Feniks, przywódca Bractwa Feniksa, przysięgam na cztery dni, które spędziłem w lochach Voldemorta, że nie pozwolę nikomu skrzywdzić moich przyjaciół.”
Dumbledore milczy; wie, że jedynymi rzeczami, która zmusiłaby Regulusa do złamania przysięgi, byłyby chyba Armageddon i Sąd Ostateczny, a i to nie jest takie pewne.
„Regulusie, proszę, uważaj” - stwierdza w końcu - „Wiem, że raczej umrzesz, niż złamiesz swoje przyrzeczenie, ale nie rób niczego, czego mógłbyś potem żałować. Proszę.”
„Niczego nie mógłbym żałować bardziej, niż tego, że dałem Knotowi zrobić im krzywdę. Za długo to tolerujemy. Ministerstwo łamie prawo bardziej, niż Voldemort, a my wszyscy udajemy, że tego nie widzimy. Dość tego!” - uderza pięścią w stół tak mocno, że strąca filiżankę. „Może święty Regulus Magne powinien przestać tyle gadać ludziom, że powinni być wolni. Może sam powinien się uwolnić.”
„Co chcesz zrobić?”
„To, do czego moi koledzy namawiają mnie od dawna.” Oczy Regulusa są zimne, jak ostrze wampirzego miecza. „Jeśli Knot ich dotknie, zabiję gada.”
Dumbledore dobrze wie, że to nie był żart.
Kilka dni później, podczas Świąt
„Panie Malfoy, szybciej!”
„Szybciej, to mogę cię przekląć!” - złości się Lucjusz, ale nic nie mówi. Rozumie strach Charlesa; w końcu chodzi o życie rodziny rudzielca. Ale czemu, na Deletrix, to musiało się przytrafić podczas jego dyżuru? Czemu Śmierciożercy musieli zaatakować akurat teraz? Czemu Malfoy ma bronić tych rudowłosych typków, których nie ima się antykoncepcja i pieniądz? Aportują się przed Norą. No tak, tak to musiało wyglądać: bieda i bezguście. Weasleyowie nigdy nie mieli klasy. Kupa mugolskich rupieci i firanki za knuta. Absolutnie bez smaku. No ale trudno. Lucjusz wyciąga różdżkę i z zaskoczenia rzuca pierwsze zaklęcie. Że też nie ma bliźniaków ani tego typka, który pracuje u Gringotta! Wtedy nie byłoby problemu.
„Expelliarmus!” - różdżka Lucjusza wyślizguje mu się z dłoni, ale to nie problem, bo ma drugą, musi po nią tylko sięgnąć...
“Avada…” - Śmierciożerczyni zaczyna zaklęcie, a ta ruda mała (Jak jej tam? Wiktoria? Nie, Wirginia...) już jej nie ucieknie. Nie zdąży. Cudownie. Charles też jej nie obroni, a on, Lucjusz, akurat stracił różdżkę i nie zdąży wyciągnąć zapasowej.
„Synku, tylu ludzi żyje bez używania magii i jakoś dają sobie radę. Gdy nie masz różdżki, rusz głową.” - przypominają mu się słowa matki. Malfoy, niewiele myśląc, ciska w napastniczkę pierwszą rzeczą, którą miał pod ręką. Kobieta traci równowagę i zielone iskry niedokończonego zaklęcia wypalają tylko kilka dziur w tapecie, nie czyniąc nikomu krzywdy. Artur krzyczy „Drętwota!” i wiedźma nieruchomieje na podłodze.
„Charlie, co?..” - pan Weasley nie spodziewał się, że najstarszy syn przybędzie im z pomocą. Nie wierzył, że zdąży.
„Znokautowaliśmy paru Śmierciożerców, tato.” - Charlie stara się nie pokazać, jak bardzo się bał. „Aurorzy się ucieszą, kiedy ich zobaczą.”
„Ale co” - Ron jest przerażony - „On tu robi?” - wskazuje na Lucjusza.
„Pomaga mi.”
„A więc naprawdę zdradziłeś, Lucjuszu.” - Artur Weasley nie kryje zdziwienia. „A ja nie chciałem w to uwierzyć. W gazetach napisano, że...”
„Jeśli mogę ci coś doradzić, Arturze” - syczy Lucjusz - „To nie wierz we wszystko, co piszą. Nic z tego, co czytałem, nie jest prawdą. I na Deletrix, odmalujcie te ściany! To dom, czy chlew?! Nigdy nie miałeś za grosz gustu! Gdyby...”
„Cicho tam, wy dwaj!” - przerywa im Molly. „Czy dwóch dorosłych mężczyzn nie może choć na chwilę spoważnieć?! Czym ty ją uderzyłeś, tak nawiasem mówiąc?” - podnosi rzecz, rzuconą przez Lucjusza i zaczyna się śmiać.
„Kobieto, co w tym takiego śmiesznego?” - złości się Malfoy
„Przecież to moja książka kucharska!” - Molly aż płacze ze śmiechu - „Uderzyłeś tę su... kobietę moją książką kucharską!” Charlie parska głośno; nawet Lucjusz nie może powstrzymać uśmiechu.
„Panno Weasley” - zwraca się do Ginny - „Coś za często spotykamy się w związku z książkami. Ale ta nie powinna mieć rozumu, a jeśli ma, to nie z mojej winy. Jedyne niebezpieczeństwo tkwi w tym, że możesz za jej pomocą znęcać się nad rodziną nowymi potrawami...”
Nawet Ginny się uśmiecha.
„Lucjuszu, sądzę”- stwierdza Dumbledore po wysłuchaniu jego raportu - „Że Lord Voldemort wie, że umiera i chciał się zemścić. Nie mógł zabić Harryego - Serpensa” - poprawia się - „Więc zaatakował Weasleyów.”
“I ja ich broniłem.” - Lucjusz potrząsa głową ze zdumieniem - „Chyba sam dostałem w głowę i to mocno.”
„Nie zauważyłeś, jak często los nas kieruje na ścieżki inne niż te, które sami byśmy wybrali?” - Dumbledore uśmiecha się łagodnie. „Może czas się pogodzić?”
„Nienawidzę Mugoli i tych, co z nimi trzymają.” - warczy Lucjusz. „Nie będę na nich polował, ale nie zmusi mnie pan, żebym ich polubił! A kiedy widzę takie bezguście, jak ruina Weasleyów, to mam ochotę na Zaklęcie Zapalające!”
„Sam nieraz to czuję, szczerze mówiąc. Na przykład hol w Ministerstwie. W życiu nie widziałem czegoś bardziej pozbawionego smaku niż ta złota fontanna.”
„We francuskim Ministerstwie są śpiewające driady, Dyrektorze. Żadne zaklęcia nie pomagają na ich muzykę. Oszaleć można.”
“Przecież driady mają dobre głosy.”
„Owszem, ale są głupie. Śpiewają w kółko to samo, bo zapamiętanie dłuższego tekstu sprawia im kłopot. Naprawdę, po paru godzinach w ich towarzystwie święty zacząłby marzyć o morderstwie.”
„Dobrze, że mnie ostrzegłeś” - uśmiecha się Dumbledore - „Wybieram się tam. Zabiorę mugolskie zatyczki do uszu.”
MINISTER MAGNE
Minister Knot podpisuje i opieczętowuje rozkazy. Śmierciożercy do Azkabanu; zombiem i wampirom po srebrnej kulce w kark. Bardzo dobrze. Wreszcie porządni ludzie będą mogli spokojnie spać, kiedy zlikwiduje się te wszystkie potwory.
„Regulusie” - Minister uśmiecha się obłudnie - „Wreszcie się ich pozbędziemy.”
„Ależ Ministrze” - Regulus czyta rozkazy - „Lily Evans nie wygląda na zombie. Może należałoby...”
„Drogi Regulusie” - głos Knota robi się nieprzyjemny - „Jak mniemam, jestem w tych sprawach bardziej kompetentny, niż ty.”
„Tak jest, Ministrze” - przytakuje Auror - „Pytałem z czystej ciekawości, Ministrze. Rozkazy zostaną wypełnione natychmiast.” Kłania się ponownie i opuszcza biuro, cicho zamykając drzwi. Wściekły grymas wykrzywia mu twarz, w oczach pojawiają się zimne płomyki. „Nie, PANIE” - syczy. „Po moim trupie, Panie.” - powtarza, kierując się do wyjścia. Podwija rękaw i spogląda na zegarek. „Już czas” - uśmiecha się paskudnie, udając, że reguluje czas. Gdy obie wskazówki spotykają się na dwunastej, zegarek błyska kilkakrotnie - i wiele innych zegarków robi to samo.
Zanim Regulus dotrze do Hogwartu zdąży się trochę uspokoić - a raczej jego wściekłość przekształci się w zimną furię.
„Powoli” - mruczy do siebie - „Nie zawal tego, Reggie.” Sięga do kieszeni i wyciąga pióro harpii. Ma ono pewną szczególną własność - kiedy patrzy się przez nie na kogoś, widzi się dobro i zło tkwiące w tej osobie. Regulus wchodzi do najbliższej łazienki i spogląda w lustro. Powoli podnosi pióro do oczu i spogląda przez nie na własne odbicie. Na ogół jego obraz jest bardzo jasny, co oznacza, że jest porządnym człowiekiem (choć, oczywiście, zawsze jest kilka ciemnych plam. Regulus nigdy nie widział nikogo, kto by ich nie miał.) ale kiedy zaczyna myśleć o Knocie, czarne obszary zaczynają szybko rosnąć. Regulus wie, że oznacza to nienawiść i gniew - i że jego plany nie są całkiem uczciwe. „Dobro i zło to skomplikowana sprawa. Tak wiele zależy od punktu widzenia.” - mówi do siebie - „Boże, wiesz, że wcale mi się to nie podoba. I wiesz, Panie, że to zrobię, bo nie widzę innego wyjścia. Jeśli jest lepsze rozwiązanie, Wszechmocny, daj mi mądrość, bym je odnalazł. Jeśli nie, wybacz mi.” Chowa pióro do kieszeni i kieruje się do komnaty Lucjusza. Potem razem idą jeszcze po Lily i Charliego. Aportują się pod Ministerstwem i wchodzą do kwatery głównej Aurorów. Wielu z nich już czeka. Regulus uśmiecha się szeroko: Phineus Baddock i Elladora Perks, doświadczeni i szanowani dowódcy nie zawiedli. „Wiecie” - zaczyna - „Że to, co chcemy zrobić, jest poważnym przestępstwem. Ryzykujemy Pocałunek albo dożywocie. Jeśli ktoś ma wątpliwości, niech się teraz wycofa, bo potem będzie za późno.”
„Nie jesteśmy tchórzami” - Elladora wyciąga różdżkę. „Ani zdrajcami.”
„To już?” - pyta młoda wiedźma.
“Tak, Diano.” - Regulus podjął decyzję. „Już.”
“Draco, skąd ten pośpiech?” - Serp wrzuca swoje szaty do kuferka.
„Chcesz dostać srebrną kulkę w kark?” - odkrzykuje blondyn - „Ja jeszcze do tego jestem zombie... Pieprzony Knot!”
„Ale bez Wizengamotu on nie może nas...”
„Może.” - stwierdza Carmen. „Prawa to on nie ma, ale ma Aurorów.”
„Ale prawo…”
„Tylko słabi potrzebują prawa.” - odpowiada dziewczyna - „Silni robią, na co mają ochotę.”
„Ale Profesor Dumbledore…”
„Znowu go zawieszą, albo coś.” - odpowiada Carmen. „Musimy być gotowi do ucieczki.”
Tymczasem w gabinecie Dyrektora
„Co planuje Regulus?” - martwi się Dumbledore.
„Chce przekonać Knota do zmiany zdania.” - odpowiada krótko Snape.
„Jak?”
“Bardzo nie po swojemu.” - oczy Snapea błyskają groźnym płomieniem. „Dosskonale.” - syczy, uśmiechając się złośliwie.
„Jak?” - powtarza Dumbledore.
„To będzie niespodzianka, Dyrektorze. Sam nie wiem dokładnie, ale on coś kombinuje.”
W Ministerstwie
„Wejść!” - mówi Knot zniecierpliwionym głosem. Kto, do diabła, mu przeszkadza? „Regulus? Tak szybko? Czy?..” Dopiero teraz zauważa, że Auror nie jest sam. “Elladora? Robert? Andromeda?” - patrzy na nich z głupkowatą miną. Aurorzy milczą i nie sięgnęli po różdżki, ale widać, że są wściekli i zdeterminowani. „Czego chcecie?”
„Podpisz” - Regulus rzuca mu na biurko dokumenty. „Już.”
“Wy nie…” - zaczyna się jąkać Knot. To niemożliwe, niemożliwe!
„Ależ tak.” - Elladora zaczyna bawić się różdżką. „Podpisz, to cię puścimy.”
„Jak mogę wam zaufać?”
„Nie masz wyboru, Knot.” - Regulus sili się na spokój.
„To bunt!” - Minister stara się, by jego głos zabrzmiał władczo, a nie błagalnie.
„Racja.” - stwierdza Regulus z niezmąconym spokojem. Knot spogląda w stronę okna; Regulus to zauważa i się uśmiecha.
„Podejdź i popatrz, draniu.” - stwierdza. To zaczyna być zabawne.
„Co to za jedni?” - szepcze Knot, widząc dużą grupę ludzi, zgromadzoną u wejścia.
„Moi poplecznicy. Aurorzy i Bractwo Feniksa.” - Regulusa naprawdę zaczyna to bawić.
„Ale… To nielegalne stowarzyszenie!”
„Prawo można zmienić, prawda?” - głos Regulusa ocieka szyderstwem. „Jak sam pan często mówi. Czekam na podpis.”
„NIE!”
„Jak chcesz, durniu” - mruczy Regulus. „IMPERIO!”
Pięć minut później
„Jeden Imperius, jedna mała zmiana wspomnień i mamy Ministra Magne.” - uśmiecha się Lucjusz. „Droga panna Evans... znaczy pani Snape kontroluje już wszystkie wyjścia.”
„Łatwizna, Luciu” - Lily opiera się o framugę. „Jakieś rozkazy, Ministrze?” - kłania się Regulusowi.
„Przestań się ze mnie nabijać, Krakerko.” - ripostuje Regulus - „I daj jakąś kartkę; musze wydać oficjalne oświadczenie, że w tym kraju nie ma zombie.”
„Zawiadomię dziennikarzy” - odzywa się młodziutka Aurorka - „Że biedny Knot zrezygnował z powodów zdrowotnych.”
„A konkretnie z powodu galopującej głupoty” - dodaje Lucjusz - „I mianował wybitnego, doświadczonego Aurora jako swojego następcę. Jakie to piękne. Bo się rozpłaczę ze wzruszenia.”
“Minister Magne” - szepcze do siebie Regulus, kiedy został sam. „Minister Magne. Czuję, że będę tego żałował.”
Trochę później
„Witam, Ministrze” - w głosie Dumbledora pobrzmiewa nutka ironii.
„Regulusie” - odpowiada były Auror. „Chyba aż tak się nie zmieniłem, że pan mnie nie poznaje. Po prostu Regulusie.”
„Rezygnacja Korneliusza trochę mnie zastanawia, Regulusie.”
„Przekonaliśmy go” - Regulus uśmiecha się szyderczo - „Straciłem cierpliwość... Niech pan patrzy!” - wręcza Dyrektorowi ostatnie rozkazy Knota.
„To o to poszło… Na Merlina” - wzdycha stary czarodziej - „Chciał ich wszystkich zabić.”
„Ci ludzie walczyli z Voldemortem, jak my” - Regulus nie kryje złości - „A on chciał ich po prostu zamordować. Jestem Aurorem, nie mordercą! Jak mogłem wykonać taki rozkaz?”
„Zamiast tego zdecydowałeś się na zamach stanu. Ponownie zalegalizowałeś Bractwo Feniksa, uniewinniłeś Malfoyów i Snapeów i - jak ty z tym nadążasz?” - Dumbledore potrząsa głową z niedowierzaniem - „Schwytałeś tylu popleczników Voldemorta. I mnóstwo tych, którzy dawali łapówki albo je brali. Chyba wiem, kto ci podał ich nazwiska.” - stary czarodziej uśmiecha się lekko.
„Lucjusz to potężny sprzymierzeniec. I wie, że musi być względem mnie lojalny, jeśli nie chce wylądować w Azkabanie. A to jeszcze nie koniec.” - nowy Minister uśmiecha się tajemniczo - „Narobię jeszcze dużo, dużo zamieszania.”
„Podobno chcesz usunąć tę złotą fontannę.”
„To dobry pomysł” - śmieje się Regulus - „Ale na razie mam ważniejsze sprawy na głowie. Zapewniam raz jeszcze, że nie będzie pan musiał szukać nowego Mistrza Eliksirów.”
„Naprawdę myślisz, że bym pozwolił aresztować Severusa i jego rodzinę?” - w oczach Dumbledora pojawia się niebezpieczny błysk. „Naprawdę uważasz, że nie umiałbym obronić moich współpracowników?”
„Nie wątpię w pana umiejętności, Dyrektorze” - Auror kłania mu się z szacunkiem - „Nie chciałbym z panem walczyć. Współczuję tym, którzy przyszliby po nich.”
„Dobrze, że mnie nie zmusili do walki.” - stwierdza cicho Dumbledore.
Jeszcze kilka dni później
Magiczne fajerwerki i deszcz gwiazd znów rozświetlają nocne niebo; mugolscy obserwatorzy ptaków znowu nie mogą pojąć, czemu tyle sów lata za dnia. Wszyscy świętują i nikt (no, może poza Profesor McGonagall) nie przejmuje się, że Mugole coś zauważą.
Lord Voldemort już nie wróci. Nigdy.
„Lepiej uważaj, Serp” - Severus wciąż jest pełen podejrzeń - “Nigdy ich wszystkich nie złapiemy; wciąż są groźni.”
„Ale przecież Voldemort nie żyje. Kto będzie ich bronił? Kto ich wypuści z Azkabanu?”
„Większość będzie udawać niewiniątka” - przytakuje Severus - „Ale niektórzy z nas - z nich” - poprawia się, kładąc nacisk na słowo „nich” - „To fanatycy. Tacy ludzie nie boją się kary, Serp. Będą chcieli pomścić swojego pana. Nie chcę cię straszyć; tylko ostrzegam. Uważaj, proszę.”
“I kto to mówi?” - śmieje się Serp - „Znalazł się taki, co uważał.”
„Bezczelny bachor.” - syczy Snape, ale oczy mu się śmieją.
KONIEC ROKU SZKOLNEGO
„Muszę wam coś powiedzieć” - Lily robi tajemniczą minę.
„Tylko nie gadaj, że jesteś w ciąży” - Magnus mruga do niej - „To już kiedyś przerabiałem. Aż się przeraziłem, że to przeze mnie, a ja nic nie pamiętałem… Wtedy przestałem tyle pić, wiesz? Myślałem, że urwał mi się film i straciłem taaakie wspomnienie!”
„Jestem” - stwierdza spokojnie Lily - „Ty i Lucjusz jesteście proszeni na chrzestnych.”
„Nie rób sobie z nas jaj.” - złości się Magnus.
„Nie robię, mój wspólniku we wszystkich moich zbrodniach. Jestem poważna jak nagrobek.”
„A nie mówiłem!” - stary Kraker odwraca się do Lucjusza, udając, że jest zły - „Miałeś ich pilnować! Mówiłem, że to tak się skończy! I co? Na co te typy skazały kolejną generację belfrów? Na następne, czarnowłose i zielonookie, małe, słodkie potwory! Posiwieją przez was! A nie mówiłem?”
„To będziesz miał jeszcze jedną siostrę! A może brata?” - Hermiona klepie Serpa po ramieniu, kiedy podzielił się z nią tą wiadomością - „To cudownie!”
„Bliźniaki. Sal tak powiedział. Tata z mamą już zaczęli się kłócić o imiona. Mama już zaczarowała tacie włosy na różowo, a on ją zmienił w wiewiórkę. Jak czar przestał działać, to musiał uciekać, bo wszystkie meble za nim latały. Czasem naprawdę ich nie rozumiem. Jedno umarłoby za drugie, a kiedy są razem to tylko kłótnie im w głowie.”
„Ale tylko dla hecy. Nigdy na poważnie. A nawiasem mówiąc, jedziesz z nimi do Malfoyów, prawda? Twoja mama mi powiedziała.”
„Pojadę. Oni są w porządku, mimo wszystko. Zresztą wypadałoby się pogodzić z własnym wujem, nie?”
„Wujek Lucjusz” - uśmiecha się Hermiona - „To brzmi nieźle.”
„Jest w porządku. To znaczy wiem, że straszny z niego drań, ale wobec mnie jest OK. Jeśli Ginny się z nim pogodziła, to ja też. Poza tym on mnie kiedyś uratował.”
„Ta bitwa musiała być straszna. Dzięki, że mi o tym powiedziałeś. Dzięki za zaufanie.”
„Powiedziałbym ci wcześniej, ale mi zabronili.”
„Wiem.”
„I ja... Ja naprawdę się cieszę, że mnie nie zostawiłaś. Że się mnie nie boisz, albo coś. Że mnie zrozumiałaś”
„Przecież nie miałeś wyboru. I ta bitwa... Przecież nie chciałeś tego. Musiałeś. Zabiliby ich, gdyby nie ty.”
„Wiem. Zrobiłbym to wszystko jeszcze raz. Ale... Ron ciągle nie chce mnie widzieć! Co ja mu takiego zrobiłem?”
„Daj mu czas. Zrozumie.”
„A jeśli nie?”
„To jest głupszy niż troll! Aha, odwiedzę cię w lecie, wiesz?”
„Ty? Jak?” Hermiona w domu Lucjusza?! Świat stanął na głowie...
„Rozmawiałam ze starym Malfoyem. Zgodził się.”
„Dziecko Mugoli pod jego dachem? Jak on to przeżyje?”
„Chyba nie jest zachwycony, ale zrobi to dla syna Seva, sam rozumiesz” - Hermiona mruga porozumiewawczo - „Stary Malfoy strasznie się stara. I zaprosił też tego kumpla Drakona. Jak mu tam… Amicus. Znasz go?”
„Pewnie”. Jak można nie znać kogoś, z kim się poluje?
I znów trzeba się pakować. To zawsze był znienawidzony dzień, ale tym razem jest inaczej. Ten rok zmienił wszystko. Kiedy przybył do zamku we wrześniu, był sam, był sierotą bez żadnej prawdziwej rodziny (Dursleyów nie nazwałby przecież rodziną),a teraz ma rodziców, siostrę, wuja i kuzyna. Nie musi wracać na Privet Drive i spędzi wakacje w prawdziwym, magicznym domu, w świecie, do którego należy. Sielanki nie będzie, bo ani Severus, ani Lily nie są przygotowani do roli rodziców, a on też prawie ich nie zna, ale przecież będą się starać! To nie będzie proste; niełatwo będzie być nie-człowiekiem w świecie ludzi i kimś z rodu Slytherinów w kraju, który aż za dobrze pamięta Lorda Voldemorta, ale przecież da sobie radę. Nie jest sam.
W końcu nie wszystko jest jego winą. Nie wybierał sobie rodziców. Oni też nie wybrali swoich. Nie ich wina, że wylądowali na ulicy. Tyle, że ludzie tego nie rozumieją i Serp wiele się już od nich nasłuchał. Czy to jego wina, że jego ojciec był Śmierciożercą? Czy Severus nie zapłacił już za wszystkie swoje błędy? Czemu ludzie nie mogą wybaczyć? Zrozumieć? Zapomnieć? Zresztą ci, którzy najwięcej ucierpieli, wykazują najwięcej zrozumienia. Dziwne. Tylko Ron… Wciąż nie chce z nim rozmawiać. Może rzeczywiście potrzebuje więcej czasu. A jeśli nigdy nie zrozumie? Trudno. Jakoś trzeba będzie to wytrzymać.
Jest tylu ludzi, których powinien lepiej poznać. Severus. Lily. Magnus. Malfoyowie. Rodzina, o której nie wiedział. Zawsze byli tuż obok niego, a nie wiedzieli o sobie… Dziwne. No i jest Hermiona. To zupełnie inna kobieta niż Freja, ale jest wspaniała. Freja miała rację; musiała odejść, a on powinien był jej na to pozwolić. Chciała pozostać pięknym wspomnieniem ale niczym więcej i niech tak zostanie. Ona już dawno wybrała swoją ścieżkę, a on swoją.
Zdał już egzaminy a teraz czeka na wyniki. Powinien już pomyśleć o przyszłej pracy. Hermiona chce studiować Transfigurację i Eliksiry, dwie najtrudniejsze dziedziny magii. A on? Niedawno dostał list od Angielskiej Federacji Quidditcha; proponują mu stanowisko Szukającego. Wysłał im już odpowiedź (oczywiście się zgodził) ale myśli też nad tym co zrobi po zakończeniu kariery. W końcu nie można obrywać Tłuczkami całe życie, prawda? Może zostanie trenerem albo sędzią, a może kiedyś zajmie miejsce pani Hootch? Uśmiecha się, pakując miotłę; Malfoyowie mają boisko do Quidditcha. Drako dobrze gra, Carmen też. Może mama także da się namówić?
W tym roku zamek udekorowano barwami wszystkich Domów, bo wszyscy mają o wiele większy powód do radości niż Puchar. Dumbledore promienieje; stary czarodziej dawno nie wyglądał na tak szczęśliwego. A Severus... Siedzi obok Lily, trzymając ją za rękę. Ma taką minę, jakby to, co zobaczył w Lustrze Pragnień, stało się prawdą. Śmiech i gwar wypełniają salę, ale jeśli spojrzeć uważniej, widać, że ta idylla jest pozorna. Ci, którzy stracili kogoś z rodziny siedzą w ciszy, gapiąc się tępo w przestrzeń. Dla nich to lato nie będzie takie szczęśliwe. Radość innych chyba tylko ich rani... Są też tacy, jak Nott, którzy nie mogą wrócić do domów, bo nikt tam na nich nie czeka. Jego matka, rozwścieczona aresztowaniem męża, wysłała synowi Wyjca, wyzywając go od zdrajców i gorzej. Ale zaraz... Chyba znajdzie się dla niego miejsce w domu Malfoyów? Trzeba będzie to omówić z wujem Lucjuszem. Niektóre krzesła pozostały puste. Ci, którzy popierali Voldemorta, siedzą już w Azkabanie. Co prawda nie ma tam już Dementorów, ale to wciąż okropne. Serp uśmiecha się smutno; gdyby Knot dalej był Ministrem i jego czekałby taki los. Wampir w jego umyśle warczy wściekle na samą myśl, ale chłopak powstrzymuje swoje dzikie ja. „Później” - mruczy do siebie - „Poczekaj. Malfoyowie mają duży kawałek lasu koło domu...”
I znów ekspres wiezie ich do Londynu, gdzie czeka już wuj Vernon. Jak mawia Severus, zemsta jest słodka… I to jak!
„Siemanko, Vernon” - Lily rzuca mu uroczy uśmiech. Wuj cofa się o krok, mamrocząc coś pod nosem. „A właśnie” - Lily uśmiecha się jeszcze szerzej - „Zabieramy naszego syna ze sobą.”
„My?” - Vernon wreszcie odzyskuje głos - „Dziecko?” Gapi się na nich z niezbyt mądrą miną. Lucjusz, najwyraźniej rozbawiony całą sytuacją, wyjmuje różdżkę i niby od niechcenia zaczyna się nią bawić. „No… Tego…” - Vernon chyba się zastanawia, czy zdąży uciec autem, zanim to dziwadło zrobi coś paskudnego - „No to miłych wakacji!” - stwierdza w końcu, wskakuje do samochodu i odjeżdża z piskiem opon. Serp zaczyna się śmiać; po chwili wszyscy zwijają się ze śmiechu.
„Serpens, dziecko, powiedz mi” - pyta Lucjusz, kiedy wyjeżdżają z dworca (Mają magiczne auto. Lucjusz prowadzi.) - „Czy wszyscy Mugole są tacy? Jeśli tak, to nie zmienię swojej opinii o nich.”
„Nie, nie wszyscy. Na ogół są całkiem w porządku. Oni tylko… Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją.”
„A mogliśmy coś na niego rzucić” - wzdycha Lily - „Nic poważnego, coś śmiesznego… Że też nie o tym pomyślałam!”
„Ale ja tak!” - Lucjusz znów zaczyna się śmiać.
(Tymczasem Vernon Dursley, klnąc jak szewc, zastanawia się, jakim cudem strzeliły mu wszystkie opony. Nieźle zabuli za naprawę. To pewnie przez te dziwadła! Na pewno! Ten czarnowłosy typ o twarzy zawodowego mordercy tak dziwnie mu się przyglądał!)
Magiczne auto powoli wspina się na wzgórze po krętej drodze; do domu Malfoyów już niedaleko. To będą najlepsze wakacje Serpa; bez Voldemorta i bez Dursleyów. Po raz pierwszy bez strachu i nie jako niechciany, pogardzany krewniak. A jeśli pojawi się kolejny wariat? Jeśli kiedyś znów wybuchnie wojna? Serp wysuwa pazury i ściska w ręce różdżkę. Jeśli kiedyś znów będzie wojna, będzie walczył. I nie będzie sam. Przecież są rodziną i już nikt nie rozetnie więzów krwi, które ich łączą. Każdy zastanowi się dwa razy, zanim zaatakuje mężczyznę, w którego żyłach płynie krew Slytherinów, Snapeów, Malfoyów i Evansów. Który ma we krwi wojnę.
KONIEC