Sztuka Cienia
Rozdział 2
By crazysweet
Tęsknym wzrokiem odprowadzałam księżyc chowający się za horyzontem. Niebo zdobiły teraz kolorowe wstęgi oznajmiające koniec zbawczej ciszy nocy, a początek kolejnego, mroźnego dnia. Nie cierpię jesieni. To okres między gorącymi wakacjami, a białą zimą. Wszędzie wokoło, gdzie tylko nie spojrzeć roztaczały się błotne kałuże i powoli rozkładające się szaro-bure liście. Drzewa traciły kolor soczystej zieleni, kwiaty więdły, a co drugi dzień padał wielkimi, zimnymi kroplami deszcz. Jednym słowem: Brr.
Starając się nie budzić Niny zwlekłam swoje obolałe kości z parapetu. Westchnęłam przeciągle na widok harmidru, chociaż nie, to słowo nie oddaje w pełni wyglądu pokoju. Bardziej pasuje pole pobitewne, ale ładniej brzmi artystyczny nieład.
Stare, skrzypiące meble ,,ozdabiały'' nasze, tudzież moje i Niny ciuchy, podłoga natomiast skąpana była w różnego rodzaju flakonikach, bransoletkach, czy fikuśnych ozdóbkach. Białe ściany zostały kreatywnie uślicznione czarno-różowym graffiti. W pokoju nie było żadnych sprzętów elektronicznych, prócz lampki nocnej i grzejnika elektrycznego.
Starając się nie przewrócić dotarłam pod samą komodę. Otworzyłam pierwszą szufladę i wydobyłam z niej, całą zawartość. Powtórzyłam tę czynność z kolejnymi szufladami. Po chwili na komodzie piętrzył się stos ubrań. Spod łóżka wyciągnęłam swoją torbę podróżną i władowałam do niej ciuchy pozostawiając tylko te na dzisiaj, czyli białą, gładką bluzkę z rękawem trzy czwarte oraz czarne spodnie i tego samego koloru bluzę. Razem z ubraniami pomaszerowałam do łazienki delikatnie stawiając stopy, by nie obudzić przyjaciółki. Wyszłam na korytarz. Jego ściany zostały obklejone ciemnozieloną, brzydką tapetą. Dywan....dywanu nie było, tylko surowe deski. Wreszcie znalazłam się w łazience. Zdjęłam pidżamę i weszłam do kabiny prysznicowej. Odkręciłam kurek, z jak zwykle zimną wodą i zaczęłam się myć. Najpierw wlałam we włosy hektolitry miętowego szamponu i poczęłam masować głowę. Gdy skończyłam, umyłam resztę ciała tym razem pigwowym płynem. Następnie znów zanurzyłam się w strumieniu lodowatej wody. Wyskoczyłam spod prysznica i szybciutko zawinęłam się w ręcznik w poszukiwaniu choć odrobinki ciepła. Włosy wytarłam i wyszczotkowałam. Potem ubrałam się w naszykowany zestaw i nie pamiętając o zachowaniu ciszy wbiegłam do naszego pokoju. W tym samym momencie Nina zerwała się z łóżka. Już miała na mnie krzyknąć, gdy zrobiła to nasza opiekunka.
- Clarisso Morgan! Co ty wyprawiasz!? Chcesz do reszty rozwalić to mieszkanie?! - odezwała się groźnym, choć zaspanym głosem, pani Gumblings. Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Wzdrygnęłam się, jednak nie omieszkałam przedrzeźniać kobiety pod nosem.
- Clariss... Co ja bez ciebie zrobię... - westchnęła Nina. Ona i te jej zmiany humoru....
- Nie wiem, jednak obiecuję, że...
- Nie obiecuj! - weszła mi w słowo. - Tylko powiedz, że o mnie zapomnisz... - szepnęła ze łzami w tych swoich wielkich, czekoladowych oczętach. Uśmiechnęłam się smutno, lepszej przyjaciółki nawet nie mogłam sobie wymarzyć: mądra, miła, kochana i w dodatku śliczna. Och. Przytuliłam ją do siebie z całych sił.
- Śniadanie!!! - wrzasnął zapewne na polecenie żony Tom. - Szybko! Ruszacie się jak muchy w smole! Próżne dziewuchy! - mruknął.
- Tom! Zachowuj się! - upomniała go żona. Założyłam torbę na ramię i zbiegłam za Niną do jadalni. Usiadłyśmy jak zwykle przy dwuosobowym stoliku i czekałyśmy na swoją porcję zupy mlecznej. Chwilę później przede mną wylądował talerz pełen papki, która wyglądała jakby gotowano ją w kuble na śmieci. Chwyciłam łyżkę i z miną męczennicy zaczęłam przełykać to świństwo. Kilka razy się wzdrygnęłam, ale nic poza tym. Gdy tylko opróżniłam naczynie pobiegłam umyć zęby.
Stałam na podjeździe, wciąż ponaglana przez Toma. Jednak będzie mi brakowało tego miejsca, tego ciągłego gwaru i podekscytowanych dziewcząt, państwa Gumblings, a nawet kolejek do łazienki i papki zwanej zupą mleczną. Ale najbardziej rzecz jasne tęsknić będę za Niną, moją jedyną i niepowtarzalną wariatką, przyjaciółką. Jeszcze raz zatonęłyśmy w swoich ramionach, by potem pocałować się w policzek i rozstać na caaały rok.
ŻEGNAJ NINO, WITAJCIE SCRABBLE
Wsiadłam do starej mazdy z trudem zatrzaskując leciwe drzwi, przy okazji pozbawiając je kolejnej warstwy lakieru. Siedząc na tylnym siedzeniu czułam każde, nawet najmniejsze wgłębienie w asfalcie (jeśli tak można nazwać drogę, którą jechaliśmy). Do moich nozdrzy docierał duszący smród fajek Toma. Oparłam głowę na pasie bezpieczeństwa i przymknęłam oczy. Pod powieki wdarła mi się ciemność....
Kiedy się obudziłam, właśnie podjeżdżaliśmy pod jeden z budynków z czerwonej cegły z napisem ,,sekretariat''. Kiedy tylko zaparkowaliśmy, wygramoliłam się z samochodu. Tom bez żadnych pożegnań czy instrukcji z piskiem opon wycofał się z podjazdu i odjechał. Zaklęłam pod nosem i powłóczywszy nogami udałam się do sekretariatu.
Wewnątrz budynku za ladą siedziała kobieta w średnim wieku. Ubrana była w bladoróżowy uniform, popielate włosy spięła w wysoki kok, na oczach miała niemodne okulary z czarnego drutu. Pokręciłam głową z politowaniem. Podeszłam do biurka i przedstawiłam się.
- Nazywam się Clarissa Morgan, jestem uczennicą z wymiany z miasta Wellington. - powiedziałam głosem wypranym z emocji.
- Ach tak, to ty przyjechałaś w tym roku zamiast Brada... - ostatnie słowo wypowiedziała z taką czcią, jakby uważała tego kretyna za jakiegoś pożal się Boże Boga.
- Yhym. - mruknęłam porozumiewawczo. Kobieta zwinnymi palcami wpisała coś na klawiaturze, po czym sięgnęła do szafki i wyjęła śnieżnobiałą kartkę. Podała mi ją z uśmiechem. Na odwrocie kartki widniał rozkład budynku, kod do szafki oraz numer mojego pokoju. Po chwili kobieta podała mi jeszcze kluczyki i listę nauczycieli. Uśmiechnęłam się sztucznie i grzecznie podziękowałam.
Wyszłam z budynku wlekąc za sobą torbę. W tej chwili nie obchodziło mnie to, że wszędzie jest błoto, i że moje trampki zaczęły przemakać. Brnęłam do budynku ,,C''. Kiedy wreszcie stanęłam pod drzwiami, wpisałam do terminala hasło znajdujące się na kartce, którą dała mi kobieta z sekretariatu. Usłyszałam przeciągły, głośny dźwięk oznaczający chwilowe odblokowanie drzwi. Szybko weszłam do środka, przypominając sobie zwykłe, drewniane drzwi sierocińca. Wytarłam buty na wycieraczce i ruszyłam do windy. Nagle przede mną wyrosła niska, rudowłosa osóbka. Stanęłam jak wryta.
- Hej, ja jestem Isobell, a ty? Wiesz co? Możesz mi mówić Is, tak mówią do mnie przyjaciele i jeszcze RUDA, ale Is jest ładniej. Wiesz? Szczęście, że Brad już w tym roku nie przyjechał. To jak masz na imię, Clarisso? Hmm? - uniosła pytająco brew.
- Morgan, Clarissa Morgan, ale ty, zadaje się już to wiesz. - uśmiechnęłam się chytrze.
- Skąd wiedziałaś? - nie czekając na odpowiedź wyrwała mi z ręki kartkę z informacjami. - To na pierwszym piętrze?! - wrzasnęła jakby poruszona. Jej źrenice rozszerzyły się. - Jaki fart! Kurde, ja się staram o tą ,,miejscówkę'' od kilku lat, a ty dostajesz na starcie! - nie rozumiałam co ma na myśli, ta mała elfica.
- Eee, co w sensie, że co? - zapytałam jakże inteligentnie, nie umiejąc przetworzyć jej słów.
- Noo, tam są apartamenty! Dwuosobowe z sauną... z puchatym dywanem... plazmą... łóżkami wodnymi... jacuzzi… - wymieniała rozmarzonym głosem. Mnie jednak sparaliżowało na dźwięk słowa ,,dwuosobowe''.
- Jak to dwuosobowe!? - krzyknęłam.
- Nooo... zwyczajnie. O kurcze… jaki masz numer pokoju? - zapytała podekscytowana.
- Eeeyyyy... momento... aha! Mam... to jest 39. - oznajmiłam. - Coś z nim nie tak? - dodałam na widok miny Isobell.
- Nie... chyba nie... tylko masz pokój z Ianem Everett' em.
- Czy to jakiś popitolony kawał?! - wycedziłam przez zęby.
- Niee. - szepnęła ni to wystraszona ni to zażenowana, czy może też zdenerwowana. Nie umiem określić jej obecnego stanu.
- Kurde! Nie dość, że na siłę przysłali mnie do tej scrabble chałupy, to jeszcze muszę mieszkać z jakimś bezzębnym kujonem, dla którego szczytem bestialstwa jest nieodrobienie pracy domowej. O ja nieszczęsna... - westchnęłam teatralnie. W tej samej chwili twarz Is przybrała kolor pomidora i niebezpiecznie zbliżała się do buraka...
- Co ty sobie w ogóle myślisz, co? Rozpuszczona dziewucha z dobrego domu? Hmm? Dla ciebie trudne warunki są wtedy, gdy dostawca pizzy zapomni ciasteczka! Nie mylę się prawda? Oj tak! Skąd ja to znam?! A no stąd, że wszyscy, którzy mnie otaczają są tacy! Mają kasę i wychodzą z założenia, że są bossami... - co za..... popitoleniec z tej pomidorowowłosej dziewuchy...
- A ja wychodzę z założenia, że jesteś skończoną KRE - TYN - KĄ! - odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę windy...
POV: Tajemniczy nieznajomy:
Łaskawie zwlekłem swoje cztery litery z marmurowego parapetu madame Rocerwood i stanąłem za oparciem jej fotela.
- Już niedługo... - szepnęła. Światło świecy padało na zieloną ścianę tworząc na niej dziwny kształt. Powoli formował się on w żeńską sylwetkę, by po chwili się zmaterializować. Przed nami stała Zacharina Peterova, piękna niczym nimfa, ulotna jak łza. Pani Cienia, mistrzyni swej profesji. Po jej alabastrowym policzku spłynęła krwawa kropla, oczy zapłonęły gniewem. Madame Rocerwood obróciła w swych majestatycznych dłoniach rodowy sztylet i celnie rzuciła w pierś Peterovej. Jej orzechowe oczy zgasły, ciało z pustym łoskotem opadło na ziemię, by po chwili stać się chmurą pyłów i rozpłynąć. Wciągnąłem ze świstem powietrze i przeczesałem palcami swoje złote kosmyki.
Stałam pod drzwiami z numerem 39, instynkt samozachowawczy kazał uciekać póki jeszcze jestem w stanie, jednak nie mogłam dać za wygraną. Nie teraz...
Zdecydowanym ruchem pchnęłam drzwi i weszłam do wąskiego pomieszczenia. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające różnego rodzaju istoty nadprzyrodzone. Ocho... mieszkam z psychofanem Zmierzchu. Gorzej być już chyba nie mogło... Brnęłam w to bagno dalej. W końcu wtargnęłam do saloniku. Na jednym z foteli siedział młody mężczyzna. W jego czarnych włosach igrały promienie księżyca. Nie wiedziałam, że jest tak późno... Jego czarne niczym noc za oknem oczy były wycelowane centralnie we mnie...
Nie zważając na wzrok absolutnie najprzystojniejszego człowieka, którego spotkałam usiadłam w drugim fotelu.
- Jest tu satelita? - jak zwykle na temat i jak zwykle w porę zapytałam chłopaka.
- Nie. Nie ma też jacuzzi, plazmy... - jego głos pieścił moje uszy. Wygląd cieszył oczy.... och.
- Trudno. Gdzie mój pokój? - jak Filip z konopi... chociaż może powinnam powiedzieć Filipinka... czy coś??
- Nie będziesz tu mieszkać... - zaprzeczył.
- Ależ będę... muszę. Niestety dostałam bilet w jedną stronę... - uśmiechnęłam się szyderczo. Chłopak uniósł pytająco brew.
- Będziesz spała u mnie... - tak, a on mnie w nocy zgwałci... czy ja wyglądam na prostytutkę???
- Nie ma nawet najmniejszej mowy, śpię na fotelu. - na potwierdzenie swoich słów rozłożyłam się wygodnie i przymknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam był ranek, a ja zgadnijcie gdzie byłam? W łóżku z kotarami. O matko. Chyba za dużo wypiłam. Znowu się z kimś przespałam? Usłyszałam dźwięczny śmiech.
- Niekoniecznie... ale jeśli nalegasz.... - w chwilę później uświadomiłam sobie, że wypowiedziałam te słowa na głos. Moja twarz przybrała odcień karmazynu. Zerwałam się z łóżka i zaczęłam iść w stronę drzwi, omijając chłopaka. Ten jednak nie miał chyba zamiaru mnie puścić. Złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Przygwoździł mnie do ściany i.....
Dla Miss xD