antropologia, Semestr I


1. Otwartość na świat i problem kształtowania tożsamości osobowej

4. (Tożsamość).

2. Otwartość na świat 2 (więź symbiotyczna, twarz, spojrzenie…)

I. Więź symbiotyczna z otaczającym światem i problem kształtowania tożsamości osobowej

II. Otwartość na świat w spotkaniu osób. Ekspresja twarzy

III. Spojrzenie

3. Zabawa jako źródło kultury. Wolność i problem zobowiązania w zabawie

4. Zabawa- Mit. Bohater mityczny w kulturze współczesnej

Motywy kreowania idoli w kulturze współczesnej

5. Aspekty mitu w sztuce

6. Biblijne świadectwa o początku i podstawach świata

Mity w tradycji judeo-chrześcijańskiej.

IBiblijne opowiadania o początku.

IV. Biblijna koncepcja stworzenia przez słowo.

7. Rytuał

Literatura: M. Eliade, Sacrum i profanum, W-wa 1999, 15-93 (por. Antropologia kultury. Zagadnienia i wybór tekstów, (red.) A. Mencwel, G. Godlewski i in., W-wa 2005, 101-110. 149-157); B. Bettelheim, Rany symboliczne. Rytuały inicjacji i zazdrość męska, W-wa 1989 (szczególnie 95-99);

Rytuał: próba definicji/ określenia:

8. Rytuał - ofiara

9. Związek teatru z rytuałem

Literatura: Marcel Łoziński, Żeby nie bolało 1994, (Wizyta 1974) DVD; Hermann Nitsch, das orgien mysterien theater, 122. aktion, DVD.

I. Zadara o relacji teatr-rytuał. Polemika

10. Aspekty mitu/ dylematy konsumpcjonizmu

1. Konsumpcja dóbr jako „religijny rytuał”

* Centra handlowe to współczesne `świątynie konsumpcji'. Udajemy się do nich w duchu przypominającym religijne pielgrzymki, by praktykować naszą `konsumencką religię'. „Dla wielu ludzi na całym świecie McDonald's stał się świętą instytucją. W czasie otwarcia baru w Moskwie pewien robotnik mówił o nim `jakby to była katedra w Chartres (…) miejsce, gdzie się doznaje `niebiańskiej radości'”.

* Centra handlowe jako `świątynie konsumpcji' pełnią rolę substytutu religijności odwołując się do właściwej człowiekowi potrzeby sacrum. Realizacja tej potrzeby zakłada przenoszenie się dzięki obrzędowi z poziomu codzienności na poziom innej rzeczywistości, która dla pierwotnej wrażliwości religijnej ma charakter mityczny (idealnej rzeczywistości mitycznej). Przenoszenie się w święty czas początku (od którego wszystko się zaczęło) stwarza okazję, by w jego świetle (w świetle uobecnionego przez obrzęd początku) pogłębić własne przeżywanie codzienności (=napełnić sensem własne życie).

`Świątynie konsumpcji' wykorzystują tą wpisaną głęboko w naszą naturę potrzebę sacrum, potrzebę obrzędowości, ale nadają im świecki charakter. Wnętrza centrów handlowych starają się przybierać magiczny wygląd; „oszałamiająca” mnogość dóbr na wyciągnięcie ręki stwarza wrażenie innego, `pełnego' świata, w którym nie ma braków. Przenosimy się do tej rzeczywistości przez samą obecność w `centrum-świątyni', a zwłaszcza nabywając dobra, czyli substytut tej innej, pełnej rzeczywistości.

Sprzyja temu fakt, że obok sklepów są bary, restauracje, które umożliwiają spożywanie pokarmów. Restauracje w bezpośrednim sąsiedztwie sklepów stwarzają iluzję, że również konsumowanie dóbr należy obok zaspokajania głodu do fundamentalnej potrzeby człowieka.

* Konsekwencje. Zasadniczy problem ze `świątyniami konsumpcji' i ich odwoływaniem się do ludzkiej potrzeby sacrum jest ten, że tej potrzeby nie zaspokajają, ale raczej frustrują. Przenoszenie się w święty czas początku (prawdziwej rzeczywistości) poprzez religijny obrzęd, w liturgii pozwala na przemianę własnej rzeczywistości i na jej usensowienie.

Magia `świątyń konsumpcji' działa jedynie przez czas naszego pobytu w nich. Co więcej stwarzają one nieprawdziwe wrażenie, że przez samo konsumowanie dóbr (przez ich nabywanie) można zaspokoić nie tylko materialne potrzeby, ale także potrzebę sacrum. Samo nabywanie i posiadanie dóbr daje złudne poczucie oparcia i bezpieczeństwa, które człowiek religijny wynosi z kontaktu o charakterze religijnym, ze Stwórcą. Złudność bezpieczeństwa dzięki posiadanym dobrom napędza spiralę nabywania coraz więcej, bo to co posiadamy nie gwarantuje go w wystarczającym stopniu. Stąd właśnie presja nabywania coraz więcej i konsekwentnie uzależnienie od konsumowania dóbr.

(Wszystko w czym pokładamy ufność i po czym spodziewamy się gwarancji bezpieczeństwa, a co z racji swej ograniczoności nie jest w stanie tego oczekiwania zaspokoić, prowadzi do uzależnienia. Por. uzależnienie od instytucji, osób itp.)

2. Uwagi/spostrzeżenia nt konsumenckiej religii

* Uważa się, że `świątynie konsumpcji' zaspokajają „ludzką potrzebę kontaktu z innymi i z przyrodą (drzewami, krzewami, kwiatami), a także potrzebę świętowania. Zapewniają ten sam rodzaj centralności, jaki tradycyjnie dają świątynie i są tak zbudowane, by miały podobną równowagę, symetrię i układ. Ich atria zwykle umożliwiają kontakt z przyrodą dzięki obecności wody i roślinności. Ludzie zyskują w nich poczucie wspólnoty (…) centra handlowe (…) oferują także miejsca gdzie ludzie mogą spożywać uroczyste posiłki” (mśk24).

Odwoływanie się do głębszych potrzeb osoby, takich jak: kontakt z przyrodą, poczucie wspólnoty, czy wreszcie potrzeba sacrum w konsumeryzmie wykorzystuje je (nadużywa) do innych, nielicujących z nimi, czy wręcz kwestionujących je potrzeb posiadania rzeczy, czy szerzej konsumowania dóbr. Bezkrytyczne hołdowanie tym ostatnim sprawia, że „reklamujące” je potrzeby wyższe podlegają „erozji” (znaczeniowemu wydrążeniu).

* Dla realizacji „potrzeby wspólnoty” nie wystarczy `bycie w tłumie'. Prawdziwa wspólnota zasadza się na więzi międzyludzkiej i oznacza gotowość współodczuwania, wzajemną otwartość. Ta ostatnia z kolei wyraża się gotowością do samoograniczenia, a nie do niekontrolowanego zaspokajania potrzeb `ego'.

* Samo oderwanie się od codzienności i poddanie się magicznemu stylowi `świątyń konsumpcji' (z posiłkami, podniosłą atmosferą) „zaspokaja” potrzebę sacrum na powierzchownym poziomie. Prawdziwa potrzeba sakralności będzie konsekwentnie coraz bardziej frustrowana, bo faktycznie nadużywana do celów konsumpcyjnych. W „realizacji” potrzeby sacrum chodzi o odwoływanie się do „praporządku” i jego uobecnianie w liturgicznych obrzędach. Ostatecznie chodzi o kształtowanie własnych życiowych realiów w duchu („po linii”) świętej rzeczywistości uobecnionej w obrzędach i tym samym o usensowienie własnej egzystencji.

* Centra handlowe „zapewniają ten sam rodzaj centralności, jaki tradycyjnie dają świątynie…” (mśk24). Nt lokalizacji „świątyń konsumpcji” można powiedzieć, że często są one położone centralnie (Galeria Krakowska) a układ ulic jest taki, żeby ułatwić do nich dojazd. Wcześniej centralne położenie przysługiwało świątyniom. Centralna lokalizacja świątyń pozostawała w bezpośrednim związku ze znaczeniem tych miejsc. (Scena w filmie Tarkowskiego wyznanie starej kobiety: „po co jest droga, skoro nie prowadzi do kościoła”).

Lokalizacja innej z krakowskich galerii handlowych przy bulwarze nadwiślańskim (Galeria Kazimierz) również nie jest przypadkowa. Szukający kontaktu z naturą spacerowicze są jednocześnie zachęcani do „odpoczynku” przez nabywanie dóbr. Przypomina to akcentowany wyżej bliski związek „świątyń konsumpcji” z przyrodą.

3. Nabywanie dóbr a problem solidarności międzyludzkiej

„Ludzi przekonuje się nawet, że kupując w McDonaldzie, uczestniczą, choć niebezpośrednio, w działalności dobroczynnej, na przykład wspomagając domy Ronalda McDonalda dla chorych dzieci” (24). Wydaje się, że szlachetna pobudka niesienia pomocy potrzebującym jest tu … nadużywana do celów, które z nią nie korespondują, a mianowicie do konsumpcji. Duch konsumpcji żeruje (!) na rozbudzaniu potrzeb i wzmaga koncentrację na własnym „ja”, czyli ego-centryzm. Współodczuwanie z potrzebującymi kieruje się zgoła odmiennym nastawieniem, a mianowicie ekstra-wertycznością. Ponieważ potrzeba solidarności międzyludzkiej i wynikające z tego niesienie pomocy potrzebującym jest czymś głęboko ludzkim, odwoływanie się do niej przy okazji reklamy dla egocentrycznej konsumpcji usypia, a nie rozbudza wrażliwość na potrzeby innych. Stwarza bowiem iluzję, że wystarczy kupić jakiś produkt a będziemy się solidaryzować z potrzebującymi. W ten sposób powstaje szkodliwa iluzja, że stosunkowo „tanim” kosztem, bez autentycznego solidaryzowania się z potrzebującymi można pomóc. Niewątpliwie w ten „tani” sposób można zaradzić doraźnym potrzebom, ale autentyczna solidarność nie obejdzie się bez gotowości do samo-ograniczenia. To brak tej ostatniej i nieustanne rozbudzanie potrzeb „ego/ja” jest dźwignią nierówności społecznych.

11. Uwagi nt pracy (w nawiązaniu do koncepcji „zabawy jako żródła kultury”)

Literatura/materiał: W. Pannenberg, Kim jest człowiek?; Irena Kamieńska, „Dzień za dniem”.

1. Praca jako sensowne zajęcie

3. Wyobcowanie w pracy. Sukces i efektywność jako “usensowienie” pracy

* Kiedy praca traci swój duchowy aspekt, gdy człowiek nie wyraża siebie poprzez to, co robi, czyli mówiąc inaczej gdy praca straci swoją wewnętrzną celowość to wtedy potrzebować będzie innego uzasadnienia (legitymizacji). Do rangi tej urasta sukces i efektywność. Właśnie te kryteria towarzyszą naszemu rozwojowi od początku: od szkoły podstawowej do wyższej, w sporcie (sport wyczynowy), a nawet w sztuce (mamy przeróżnego rodzaju konkursy). Efektywność dominuje sferę usług, produkcję, wkracza do sfery prywatnej.

* W tradycyjnej strukturze społeczno-przemysłowej państw europejskich tzw. “cechy” określały stopień efektywności, dzięki któremu, ktoś, kto go osiągał, zostawał mistrzem w danym fachu. Dziś wraz z załamaniem się tradycyjnej struktury społecznej stopień efektywności nie jest określany poprzez zgodność z konwencjonalnymi oczekiwaniami. Przeciwnie, awans społeczny osiągany na drodze efektywności zakłada sukces, jakim jest przekraczanie konwencjonalnych oczekiwań. Żyjemy pod presją coraz większej efektywności. Właściwie nie ma dla niej żadnej miary, ani granicy. Efektywność jest sama dla siebie miarą. Konsekwencja tego jest taka, że to efektywność określa społeczne znaczenie osoby i nierzadko to ona jest miarą wartości, jaką przedstawiamy sami dla siebie. W momencie gdy praca przestaje być wartością sama w sobie miarą zadowolenia z niej jest sukces. A to z kolei rodzi coraz większe oczekiwanie efektywności.

* Intrygujące jest powszechne użycie słowa “Leistung” w języku niemieckim:

(3) i wreszcie wykonanie pracy to “Arbeit leisten”.

Nie zamierzam kwestionować efektywności jako takiej. Praca, która ma wewnętrzną celewość i jest wykonywana z pełną świadomością własnej godności osobowej staje się zabawą i niewątpliwie przekłada się to na jej wydajność. Jednak powszechne łączenie pracy z “Leistung-wykazywaniem się” rodzi pytanie (podejrzenie), czy “efektywność” nie ma aby za zadanie usensownić pracę w ogóle? Czyli czy akcent na wydajność nie jest zamiast wewnętrznej celowości pracy?

W momencie gdy praca przestaje być wartością sama w sobie miarą zadowolenia z niej jest sukces. A to z kolei rodzi coraz większe oczekiwanie efektywności.

Nasza efektywność jest miernikiem naszej wartości.

* Przeakcentowanie efektywności może też prowadzić do jej przeciwieństwa tzn. do odmowy jakiejkolwiek wydajności. W momencie, gdy ze wszystkich stron pojawia się oczekiwanie większej efektywności: ze strony przyjaciół, nauczycieli, trenerów, mistrzów duchowych to taka presja na efektywność może zaowocować odmową wydajności w ogóle. Nierzadko towarzyszy temu uzasadnienie: “das macht keinen Spaß mehr” (to mnie już nie cieszy, nie podnieca), które naturalnie trudno uznać za przekonujące kryterium.

* Współczesna postać wyobcowania w pracy daje się zaobserwować na przykładzie liberalnego kapitalizmu. Nie chodzi mi teraz o krytykę tego systemu jako takiego, ale jedynie o zaakcentowanie pewnego związanego z nim zagrożenia. Rodger Charles (autor opracowania “Kościół w świecie współczesnym. Nauczanie społeczne Kościoła w świetle Soboru Watykańskiego II) widzi problem liberalnego kapitalizmu w tym, że był on (i jest?) nie tylko filozofią ekonomiczną, ale także filozofią życia. W swoim XIX-wiecznym wydaniu system ten był, zdaniem tego autora, niczym innym, jak materializmem przeczącym wymiarowi transcendentnemu człowieka.

Charles dowodzi swojej tezy pokazując, że środki materialne mające służyć poprawie statusu materialnego człowieka i postępowi stają się faktycznie celem samym w sobie (komfort materialny, bogactwo). Dynamika, której służy nieskrępowana wolność ekonomiczna prowadzi do wzbudzania i zaspokajania wciąż rosnącego popytu do gromadzenia jak największej ilości dóbr materialnych. Dzieje się to bez pytania o związek z duchowymi potrzebami człowieka. Cnoty osobowe są zastępowane zyskiem, a wartości materialne stają się miarą wszystkich rzeczy.

12. Antropologia kulturowa: Geneza języka

Literatura: Martin Kuckenburg, Pierwsze słowo. Narodziny mowy i pisma, W-wa 2006; W. Pannenberg, Kim jest człowiek?, Paryż 1978, 27-37; R. Fouts, Najbliżsi krewni. Jak Szympansy uświadomiły mi, kim jesteśmy, Poznań 1999; Joseph Haydn, Oratorium „Stworzenie świata”.

1. Dotyk i spostrzeganie jako “formy” poznawania otoczenia/świata. Symbolika spostrzeżeń

Jedną z pierwszych czynności umożliwiających nam orientację w otaczającym nas świecie (które możemy określić jako opanowywanie świata) jest dotyk. Dotykając różnych przedmiotów i ponawiając tę czynność dziecko uczy się otaczającego je świata i orientuje się coraz lepiej w swoim otoczeniu. Jednym z przykładów może być np. uderzanie rączką, głową w drewniane pręty łóżeczka. Efekt: dziecko przekonuje się, że pręty są twarde. Podobnie dotykanie koca umożliwia/rodzi wiedzę, że koc jest miękki. Z biegiem czasu nie potrzeba już dotyku, by przekonać się jakie są konkretne rzeczy. Mówi nam o tym samo spojrzenie. Dziecko najpierw dotyka pręty łóżeczka i czerpie z tego wiedzę o tym, że są twarde. Później nie musi ich dotykać, by wiedzieć, że są twarde. Samo spojrzenie mówi mu, że tak jest. Mamy tu do czynienia z tzw. symboliką spostrzeżeń zmysłowych. Czasem wystarczy, że widzimy fragment/zarys jakiejś rzeczy a domyślamy się co to za rzecz i jaka ona jest. Widząc brzeg książki (nie widzimy całej książki tylko jej brzeg) wiemy, że to książka. Widząc z oddali tylko dach domu domyślamy się “reszty”, tzn. po strzeżeniu samego dachu wiemy, że to, co widzimy to dom. Oko z fragmentów potrafi odgadnąć całą rzecz.

Co więcej, spostrzegając jakąś rzecz, czy jej fragment możemy się domyślać wielu różnych związków, zastosowań tego, co spostrzegamy. Symbolika naszych spostrzeżeń polega właśnie na tym, że odbieramy o wiele więcej niż to, co zawierają same spostrzeżenia zmysłowe.

Symbolika spostrzeżeń i jej znaczenie w naszym odbiorze świata/ w naszym poznawaniu go i odnajdywaniu się w nim (wszystko to jako wyraz naszej otwartości na świat) znajduje szczególny wyraz w języku. W słowach nazywających rzeczy są one w symboliczny sposób obecne.

2. Geneza mówienia

Mówienie zakłada obok spostrzegania zdolność wydawania dźwięków. Małe dziecko wydaje z siebie dźwięki na zasadzie zabawy. Powtarza wypowiedziane dźwięki, kombinuje je ze sobą/ przeplata. Czyni to jednak, jak zauważa Pannenberg, w nadziei bycia słyszanym. Autor ten upatruje genezę języka (początek mówienia) w fakcie witania wielokrotnie zjawiającej się w polu widzenia dziecka postaci szczególnym dźwiękiem. Dodaje jeszcze, że chodzi o taki dźwięk, który zostaje zarezerwowany dla tej szczególnej postaci. Mowa powstaje z chwilą, gdy wielokrotnie zjawiająca się (w polu widzenia dziecka) postać witana jest szczególnym dźwiękiem, takim mianowicie, który odtąd wiąże się z nią i dla niej jest zarezerwowany. Fakt “rezerwacji” określonego dźwięku na powitanie konkretnej osoby stanowi o specyfice mowy człowieka, ponieważ i zwierzęta reagują dźwiękiem, gdy rozpoznają osoby, np. szczekanie psów (jako pozdrowienia pana). Wydaje się, że nie można w ich wypadku mówić o “rezerwacji” dźwięku na powitanie.

„Rezerwacja” dźwięków na określenie/nazwanie przedmiotów jest wyrazem obiektywizmu człowieka i jego otwartości na świat. Człowiek interesuje się rzeczami nie dlatego, że wyzwalają jego instynktowne reakcje, ale dlatego że interesują go same z siebie. Po linii tej właśnie zdolności człowieka do zainteresowania rzeczami dla nich samych, jego obiektywizmu należy rozumieć fakt, że dźwięki, które człowiek wydaje na określenie rzeczy są przez niego samego postrzegane jako przynależące do rzeczy, tzn. odbierane tak, jakby to same przedmioty wyzwalały nazywające je dźwięki.

** Charakterystyczne dla pierwszych słów, które wypowiadamy, jest ich podwójny charakter. Słowa nazywające, czyli rzeczowniki służą jednocześnie do oznaczenia czynności, którą jesteśmy zainteresowani. Mają zatem obok rzeczownikowej jednocześnie czasownikową funkcję. I tak dziecko wypowiadając “papu” nazywa jedzenie, ale i sygnalizuje, że chce jeść. Natomiast słowo “mama” to zarówno określenie konkretnej osoby, jak i pragnienie oparcia, bezpieczeństwa, które ona gwarantuje.

Bronisław Malinowski analizując ten naturalny związek między dźwiękiem i przedmiotem, stwierdza: “W przypadku dwojga dzieci zauważyłem, iż (...) dźwięk `ma, ma, ma...' pojawia się wtedy, gdy dziecko jest (...) niezadowolone, gdy nie spełnia się jakiejś jego istotnej potrzeby, lub gdy męczy je jakaś (...) niewygoda. Dźwięk ten przyciąga najważniejszą postać z otoczenia dziecka - matkę, a wraz z jej ukazaniem się przykry nastrój się poprawia”.

Do stosowania wczesnych słów („mama”, „dada”, „papa”) miało by dochodzić pod naciskiem przykrych sytuacji lub silnych wzruszeń. “Jest tak wtedy, kiedy dziecko domaga się czegoś od któregoś z rodziców lub cieszy się na jego widok, gdy podnosi krzyk o jedzenie albo powtarza z przyjemnością czy też podnieceniem nazwę jakiejś ulubionej zabawki znajdującej się w jego otoczeniu”. Zatem fakt, że sylaba (a później także słowo) `ma-ma' jest odnoszone do matki ma związek z (konkretnym) emocjonalnym doświadczeniem (np. niezadowolenie, jakiś określony brak) i z faktem, że dźwięk `ma-ma' ma moc sprowadzania matki na ratunek.

Malinowski konkluduje: “Kiedy dziecko krzykiem przywołuje jakąś osobę, ona przed nim się zjawia. Kiedy chce jeść, gdy brak mu jakiegoś przedmiotu, kiedy pragnie, aby usunięto jakąś niewygodną rzecz lub ułożono coś inaczej, jego jedynym sposobem działania jest krzyk, który w poczynaniach dziecka sprawdza się jako bardzo skuteczne narzędzie. Słowa (...) są zatem dla dzieci (...) skutecznymi sposobami działania. Wypowiedziane żałośliwym głosem imię osoby ma moc materializowania tej osoby. Jedzenie trzeba przywoływać i - w większości przypadków - się ono pojawia. W ten sposób niemowlęce doświadczenia muszą pozostawiać w umyśle dziecka głębokie wrażenie, że nazwa ma moc nad osobą lub rzeczą, którą oznacza”. Inaczej mówiąc: “słowa są dla dziecka aktywnymi siłami, dają mu one niezbędną władzę nad rzeczywistością”, władzę “powodowania wszelkich ważnych dla niego zmian” (348).

** szczególnym przejawem związku słowa z rzeczą, którą ono oznacza jest biblijna koncepcja stworzenia przez słowo - Język hebrajski posługuje się w tym miejscu szczególnym słowem “Bara”, które jest zastrzeżone wyłącznie na oddanie (stwórczego) działania Boga. W opisie stworzenia należącym do tzw. Tradycji Kapłańskiej konsekwencją wypowiedzenia przez Stwórcę: “niech się stanie” (np. “niechaj się stanie światłość”) jest każdorazowo zaistnienie/pojawienie się nazwanej rzeczy (“i stała się światłość”). Ścisły związek słowa z rzeczą, fakt, że w tekście biblijnym wypowiedziane słowo (nazwa rzeczy) pociąga za sobą skutek (pojawia się rzecz) odpowiada wspomnianym wcześniej sugestiom nt genezy języka. Powiedzieliśmy, że mówienie zasadza się na rezerwacji określonych słów dla konkretnych osób i że nazywające słowa są odbierane tak, jakby nazywane osoby same je wyzwalały. A cytowany wyżej Bronisław Malinowski stwierdza, że słowo ma moc nad osobą lub rzeczą, które nazywa.

Wspomniano, że stwórcze słowo Boga-Jahwe ma charakter dynamiczny, tzn. powołanie do istnienia oznacza jednocześnie pełne zaistnienie, które z kolei zakłada proces doprowadzenia do spełnienia, inaczej odkupienie. W ten sposób autorzy biblijni odkrywają proces historyczny. Bóg objawia się w historii Izraela jako moc, która prowadzi swój lud do zbawienia. Pytanie, jakie się w związku z tą analizą pojawia jest takie: czy z dynamicznego charakteru słowa stwórczego nie możemy wnioskować, że dynamiczny charakter znamionuje wszelkie słowo, które wypowiadamy. Wniosek przy założeniu, że tak właśnie jest będzie taki, że mówienie/ nasze słowa są wyrazem antycypowania horyzontu, w jakim rzeczy znajdują swoje spełnienie. Kiedy mówię o sobie „ja”, to nie tylko mówię o `stanie faktycznym', ale o pełni „ja”, na którą jestem ukierunkowany (ideał nas samych, nasze „selbst/self/sobość). Tożsamość ze sobą manifestuje się w sferze emocji/uczuć.

** Pierwsze słowa, które wypowiadamy mają charakter zdań, tzn. słowa są podmiotem i orzeczeniem jednocześnie (rzeczownikowa i czasownikowa funkcja). Gdy wobec nadciągającej burzy wykrzykniemy “błysnęło” to jedno słowo wystarczy, by słyszący zrozumieli, o co chodzi. Zwykle zwracają oni głowę w stronę, gdzie nastąpiło wyładowanie atmosferyczne. Jeśli jednak nie zanosi się na burzę, a nawet przeciwnie panuje słoneczna pogoda, to wtedy okrzyk “błysnęło” nie jest zrozumiały i domaga się rozbudowanego zdania, które wyjaśni, co dokładnie ma na myśli mówiący. Czyli np. “wczoraj byłem świadkiem, jak nastąpiło silne wyładowanie atmosferyczne”. Czasem dopiero zdanie, szereg zdań, albo uwzględnienie kontekstu wypowiedzi (określonego zadania) pozwalają na adekwatne i zrozumiałe dla słuchających wyrażenie tego, co się stało.

Proces mówienia zakłada więc oddzielenie funkcji rzeczownikowej od czasownikowej w słowie.

** Zwierzęca zdolność nazywania

(1) Znany jest fakt posługiwania się przez zwierzęta dźwiękami w formie sygnałów. I tak ostrzegający dźwięk wydany przez przewodnika stada sprawia, że pozostałe zwierzęta podrywają się do ucieczki. Sygnał ostrzegający stanowi jedno z czynnością ucieczki. Zasadnicza funkcja języka zakłada zdolność posługiwania się dźwiękiem w funkcji symbolicznej.

Jean Aitchison w książce “Ziarna mowy” powiada “wiedza, jak użyć symbolu `banan', by dostać banana, nie jest równoznaczna z wiedzą, że gest `banan' oznacza banana. “Pełna komunikacja wymagałaby, aby szympans był zdolny użyć symbolu `banan', nie spodziewając się, że dostanie banana” (130). I tak bardzo często szympansy posługiwały się gestem-symbolem `banana' w oczekiwaniu, że dostaną banana.

(2) Roger Fouts i jego doświadczenia z szympansicą Washoe w posługiwniu się językiem migowym.

- Opisane przez R. Foutsa eksperymenty z szympansicą Washoe pokazały, że jest ona w stanie używać gestów języka migowego w funkcji nazywania, tzn. w funkcji symbolu (w oderwaniu od symbolizowanej rzeczy). Dowodziło tego jej zachowanie, np. miganie `szczoteczką do zębów', gdy przechodziła w pobliżu łazienki i widziała szczoteczkę. Fouts był pewien, że W. nie prosiła o szczoteczkę, ponieważ nie znosiła czyszczenia zębów. Jej gest był najwyraźniej spontanicznym nazywaniem. (por. 130)

- Aitchison komentując powyższe przykłady stwierdza: „Szympansy jednak w większości nie chcą nazywać rzeczy dla samego nazywania. Nazywanie rzeczy jest dla naczelnych tym, czym bujanie się na drzewach dla ludzi. Ludzie czasem to robią, ale większość z nich w zasadzie nie ma na to ochoty. `Można przyprowadzić konia nad rzekę, ale nie można sprawić, by podziwiał widok' - mówi postać z pewnej powieści. Podobnie można nauczyć szympansa słowa oznaczającego jakąś rzecz, ale nie można sprawić, by docenił, jaką potęgą jest nazywanie. To właśnie może być bariera, która powoduje, że szympansy nie są w stanie posiąść języka, barierą o wiele poważniejszą niż brak wyrafinowanego narządu głosowego” (130).

** Oddzielenie funkcji czasownikowej od rzeczownikowej w słowie

Dzięki stale ponawianemu nazywaniu obraz rzeczy pozostaje w wyobraźni. Dzięki temu powstaje wewnętrzny świat świadomości. Przedstawienia rzeczy (ich obrazy) mogą być wywoływane przez świadomość bez podniety ze strony odpowiednich przedmiotów. Mówienie umożliwia zatem wewnętrzny świat świadomości. Zdolność mówienia zakłada, że słowa którymi się posługujemy przestają stanowić jedną całość z rzeczami a zaczynają pełnić funkcję symboliczną. Oznacza to, że odwołują się one nie do samych rzeczy, które są w naszym polu widzenia, ale do ich obrazu w świadomości.

Warto w tym miejscu przypomnieć symboliczny wymiar zabawy z przedmiotami. W tej formie zabawy realnym przedmiotem zabawy nie jest ten bezpośrednio i fizycznie obecny, ale te, które są wywoływane w pamięci dzieci i utożsamiane z przedmiotami zabawy. W ten sposób dziecko może jeździć konno posługując się w tym celu kijem. Mechanizm podstawienia, jaki ma miejsce w zabawie, fakt, że dziecko przywołuje w pamięci utrwalone w niej obrazy przedmiotów ze świata realnego i utożsamia je z przedmiotami zabawy ma swoje źródło w fascynacji w zabawie. Wydaje się usprawiedliwony wniosek, że i w mówieniu zabawa i fascynacja w niej odgrywają podobną funkcję. Oddzielenie nazywania od czynności w słowie, fakt, że słowo nazywające odwołuje się do obrazu rzeczy w pamięci i że odrywa się od bezpośredniego związku z nazywaną rzeczą dokonuje się najprawdopodobniej pod wpływem fascynacji w zabawie.

Cechą charakterystyczną naszego języka (lub szerzej naszej zdolności mówienia) jest oderwanie się słów-nazw od pierwotnego związku z rzeczami. Chodzi o proces, w którym używane przez nas słowa nabierają symbolicznego znaczenia. Wypowiadane przez nas słowa-nazwy odwołują się z biegiem czasu do obrazu rzeczy, jaki utrwalił się w naszej pamięci. W ten sposób “język pozwala `uczynić obecnymi' rozmaite przedmioty, które przestrzennie, czasowo (...) są `tu i teraz' nieobecne (75). “Za pośrednictwem języka w każdej chwili można przywołać cały świat” (76). Fakt, że mówimy tu o symbolicznej funkcji języka oznacza, że słowa odrywają się od `tu i teraz' życia codziennego, a sięgają sfer, które niedostępne są codziennemu doświadczeniu. Szczególnym tego przejawem są religia, filozofia, sztuka i nauka.

13. Język jako zjawisko ze sfery przeżyć (na przykładzie rozmowy)

Literatura/materiał: Marcel Łoziński, Wszystko może się przytrafić (1995) DVD Polska Szkoła Dokomentu;

1. Język a problem antycypacji życiowego horyzontu

Posługując się językiem przekazujemy różne informacje. Trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt, że gdy mówimy to sami sobie jesteśmy ofiarowani. Mówiąc odkrywamy kim jesteśmy. Mówiąc stajemy się sobą. A to dlatego, że język ma odniesienie do życiowego horyzontu, a właściwie antycypuje to, co uznajemy za pełnię życia. W mówieniu antycypujemy pełnię człowieczeństwa, na którą jesteśmy (świadomie, bądź nieświadomie) zorientowani.

Warto zwrócić uwagę na charakterystyczny dla mówienia moment zaskoczenia. Wypowiadane przez nas słowa czasem (nas samych) pozytywnie lub negatywnie zaskakują.

(1) Załóżmy przykładowo, że naszym życiowym horyzontem jest dobro, albo inaczej, że dobro, bycie dobrym jest ideałem człowieczeństwa, który chcielibyśmy dla siebie. Złe słowo wypowiedziane o kimś innym w jakiejś określonej sytuacji (moglibyśmy powiedzieć, że to ta sytuacja wyzwoliła nasze słowo) odsłania prawdę o nas, której może nie do końca byliśmy świadomi. Może tu chodzić o odkrycie, że stać nas na agresję, jeśli ktoś nadepnie nam na odcisk. Agresja słowna z naszej strony nie pozostaje bez konsekwencji. I nie chodzi tu o sam fakt zranienia kogoś drugiego. Chodzi dodatkowo o to, że i my sami nie czujemy się najlepiej po tym, gdy kogoś “obrzuciliśmy błotem”. To nasze nie najlepsze samopoczucie wskazuje na to, że prawda o nas samych, ideał (człowieczeństwa), jaki staramy się realizować i do którego czujemy się odniesieni (antycypujemy go) został naruszony (zakwestionowany). Czyli wygląda na to, że słowa, które wypowiadamy nie tylko oddają określoną treść (a więc informują). One są wyrazem (odzwierciedleniem) pełni, ideału (człowieczeństwa), sfery sensu.

(2) Podobnie jeśli wypowiadamy się o kimś dobrze (a nie zawsze byłoby nam łatwo powiedzieć: jak to się dzieje, że pojawiają się dobre słowa) to zauważamy, że dobre słowa o drugim stwarzają “dogodny klimat” w moim kontakcie z tą drugą osobą tak, że mogę się z nią porozumieć. Dzięki dobrym słowom dokonuje się jednak coś więcej. To coś więcej to “objawienie” się (antycypacja) pełni, sfery sensu, do której zdążam. Dzięki dobrym słowom w kontakcie z drugim, czuję, że ogarnia mnie coraz bardziej i przemienia (czyni lepszym) ta pełnia życia (człowieczeństwa), do której dążę, i którą chcę realizować w moim życiu.

Słowa nie tylko są wyrazem określonej treści, którą przekazujemy. W tym, co mówimy, w naszych słowach “objawia się” horyzont życiowego sensu, pełnia człowieczeństwa, do której zdążamy. To nie jest tak, że my sami ją osiągamy. Pełnia życia, horyzont sensu “objawiają się”, czyli otrzymujemy je jako dar.

(3) W zależności od tego, co jest ideałem do którego zmierzamy i w zależności od tego, co jest odbierane przez nas jako sens naszego życia, to ten sens znajduje wyraz w naszym mówieniu.

Załóżmy wreszcie, że ktoś jest całym sobą nastawiony na korzystanie z życia. Dorobienie się jest dla niego celem, sensem. Tak rozumiany sens życia znajdzie swój wyraz w kontaktach tej osoby z innymi. Ponieważ jest ona cała sobą nastawiona na korzystanie z życia, to także kontakty z innymi zostaną podporządkowane temu celowi. Znaczy to, że inni będą traktowani przede wszystkim jako środek do osiągnięcia takiego właśnie celu. Kontakt z taką osobą będzie dla innych prawdziwym wyzwaniem w tym znaczeniu, że będą czuli przedmiotowe traktowanie. Osoby te będą przeżywały wspomniane zredukowanie do roli/poziomu przedmiotu, czyli zakwestionowanie ich podmiotowości w sferze emocji. Takie zredukowanie do przedmiotu (wyzwanie dla naszej podmiotowości) może się też dokonywać w rozmowie i to niezależnie od jej tematu. Taka rozmowa pozostawi na poziomie emocji ślad jako uciążliwe doświadczenie. Właściwie to wspomniana uciążliwość będzie odczuwalna już w trakcie rozmowy.

2. Język jako zjawisko ze sfery przeżyć na przykładzie rozmowy

(1) Przedmiot rozmowy i problem inspiracji

Zaangażowanie w rozmowie ma związek z naszym skupieniem na jej przedmiocie. Przedmiotem rozmowy może być (1) określony temat, ale może nim też być (2) osoba partnera rozmowy. W tym ostatnim przypadku temat rozmowy schodzi na dalszy plan, a ona sama wyraża nastawienie do rozmówcy, np. sympatię bądź niechęć. Im bardziej jesteśmy skupieni na rozmowie, na jej przedmiocie, im bardziej czujemy, że przedmiot rozmowy nas zajmuje (pociąga, fascynuje) to znajduje to wyraz w szczególnej dynamice rozmowy. Otóż mamy wrażenie, że w jej przebiegu “jedno słowo podsuwa drugie” i że rozmowa jakby sama się posuwa do przodu. Nasze zaangażowanie w rozmowie, zafascynowanie jej przedmiotem sprawiają, że słowa same się pojawiają. Jest trochę tak, jakby je nam ktoś podsuwał.

“Podsuwanie” słów w rozmowie jest obrazowym stwierdzeniem dla podkreślenia, że zaangażowane mówienie zdradza coś z inspiracji. Nie zawsze to, co w takiej rozmowie wypowiadamy jest mówione z namysłem, po dokładnym przemyśleniu. Nierzadko słowa pojawiają się spontanicznie.

(2) Dynamika rozmowy

* Odkrywanie sensu zdań dzięki interpretacji. Słowa, które wypowiadamy są wieloznaczne w znaczeniu. O naszym języku możemy powiedzieć, że jest mieszaniną określoności i nieokreśloności. Znaczenie tego, co wypowiadamy, a więc znaczenie słów precyzuje się w zależności od zdania, w jakim dane słowo się pojawia. Sens pojedynczych zdań odsyła nas do szerszego kontekstu, w jakim zdania się wypowiadane. Żeby zrozumieć zdanie, trzeba się nierzadko odwołać do sytuacji, w której ono jest wypowiedziane. Dopiero w tym szerszym kontekście sens i znaczenie poszczególnych zdań staje się jasne. Nasze mówienie jako “mieszanina” określoności i nieokreśloności zakłada konieczność interpretacji. Dzięki interpretacji zmniejsza się nieokreśloność wypowiedzi i wypowiedź staje się bardziej jasna (określona). Interpretacja zaś dokonuje się nie inaczej jak przez odwołanie do szerszego kontekstu. Wydaje się uzasadnione dodać, że odwołanie do szerszego kontekstu wypowiedzi zakłada także ten najszerszy, tzn zyciowy kontekst. Rozmowa z drugą osobą jest odbiciem tego, kim są rozmówcy, czyli jaki jest ich życiowy horyzont. To właśnie ten horyzont inspiruje ostatecznie przebieg rozmowy. Ale i odwrotnie sama rozmowa, jej przebieg, pomagają w ukonkretnieniu się wspomnianego horyzontu życiowego.

* Wzajemne mówienie i słuchanie partnerów rozmowy. Rozmowa zakłada wzajemność słuchania i mówienia partnerów rozmowy. Jeden i drugi słuchając i wypowiadając się przewiduje, czy dokładniej antycypuje jej cel. Cel rozmowy, to ku czemu ona zmierza (np. jaką treść chce przekazać inicjator rozmowy) jest tym szerszym kontekstem, do którego się odwołujemy w każdej fazie rozmowy. Przewidywanie celu, wykraczanie ku niemu w każdej fazie rozmowy odbywa się w zasadzie automatycznie. My to robimy niekoniecznie reflektując, że tak rzeczywiście jest.

Załóżmy przykładowo taką sytuację, że inicjator rozmowy chce przekazać jakąś informację:

- Żeby to się udało ten ktoś musi być świadom treści, jaką chce przekazać i niejako mieć w głowie całość tego, co ma być powiedziane. Właśnie świadomość “całości”, tego, co ma być powiedziane pozwoli na odpowiednią argumentację. Reakcja słuchającego, jego odpowiedzi uzmysławiają argumentującemu czy rzeczywiście udaje mu się zrozumiale przekazać zamierzoną informację. Odpowiedzi słuchającego pomagają doprecyzować przekazywaną treść.

W każdej fazie rozmowy mówiący musi być świadom sensu tego, co chce przekazać. Mówimy, że on antycypuje ten sens, albo inaczej, że jest świadom całości tego, co ma być powiedziane.

- Podobnie rzecz się ma ze słuchającym. On również z tego, co w rozmowie słyszy stara się wywnioskować ku czemu zmierza to, co jego partner chce mu powiedzieć. Pojedyncze zdania sprawiają, że słuchający przewiduje całościowy sens wypowiedzi. On musi ten sens w rozmowie przeczuwać (i tak się rzeczywiście dzieje). W przeciwnym razie pojedyncze zdania będą dość dowolnie rozumiane i mogą się mocno rozmijać z zamiarem tego, który rozpoczął rozmowę.

Powiedziałem, że dynamika rozmowy zakłada przewidywanie sensu całej rozmowy. To jest bardzo ważny moment. Dzięki temu pojedyncze zdania, wypowiedzi nabierają stosownego znaczenia i jest szansa na to, że rozmawiający się dogadają (zrozumieją). Rozmowa często wymusza doprecyzowywanie tego, co się chce powiedzieć. Dokonuje się to pod wpływem pytań słuchającego, który szuka zrozumienia.

3. Słowo błogosławieństwa i przekleństwa (za: Gerardus van der Leeuw, Fenomenologia religii).

** “Słowo jest mocą decydującą. Kto wypowiada słowa, wprawia w ruch moce. Moc słowa wzmagać można na wielorakie sposoby. Podniesienie głosu, akcent, powiązanie rytmem i rymem - wszystko to nadaje słowu wzmożoną energię. (...) Śpiew, radość, skarga tworzą większą moc niż zwykłe mówienie. (...) Jeszcze ważniejsza jest potężna moc niektórych słów kultowych, jak `alleluja', `kyrie eleison', `amen'. Łączy się z nimi pewna mistyczna barwa dźwięku, a niezrozumiałość zwiększa ich (...) siłę. Czasami w ten sposób powstaje własny język kultu; zwykle jednak służy do tego celu jakiś starszy język, który wyszedł już z użycia: łacina w kulcie chrześcijańskim (...). I wreszcie szept, słowo ledwo słyszalne, jest potężną decyzją.

Największą moc jednak posiadają słowa wtedy, gdy układają się w formułę, we frazę określoną brzmieniem słów, dźwiękiem i rytmem. Jeszcze w średniowieczu prośba wypowiadana nie zwyczajnie, zwykłymi słowami, lecz godnie i uroczyście, miała siłę zniewalającą. Rytm, wysokość tonu i kolejność słów mają taką siłę we wszystkich prawie religiach. (...)

Powtarzanie słów zwiększa ich moc w tym samym stopniu, co podwyższenie tonu i rytm (...). Tworzy ono typ litanii. `Musisz to powiedzieć trzykrotnie' - było od dawien dawna zasadą magii. Również piętrzenie epitetów w wezwaniach kierowanych do bogów ma ten sam cel”.

** “Również treść słów czasami dobiera się rozmyślnie tak, by wytworzyć moc. Plugawe wypowiedzi są pewnego rodzaju rytem u wielu ludów pierwotnych (...) Mówienie o rzeczach potężnych daje moc. Wszystko zaś, co dotyczy spraw płci lub wydzielin ciała, ma od dawien dawna wielką moc. Dzisiejsze przekleństwa i sprośne żarty narodziły się z potęgi słowa. Przeklinanie nie jest bezsensownym miotaniem słów... Gdy ktoś powiada: `do tego brak ci odwagi', to człowiek, któremu to powiedziano, traci cześć, dopóki nie wykona czynności, o którą chodziło. Gdy ktoś nawymyśla kobiecie od wiedźm lub kurew, to musi ona poddać się karze przewidzianej za uprawianie czarów lub nierządu, jeśli nie znajdzie się ktoś, kto w jej imieniu dokona `zemsty' (tzn. odnowienia). Nieważne więc jest to, czy ona sama jest winna. Słowo czyni ją winną i jedynie uruchomienie innej mocy może ją oczyścić (...).

Wymysły oddają zwymyślanego we władanie złego czynu lub odrażającej czynności. Są słowami poświęcenia. Wymyślający `poświęca' swego przeciwnika owym fatalnym okolicznościom, o których mówi (...). Klątwa jest działaniem mocy, która nie potrzebuje żadnych wykonujących ją bogów czy duchów. Raz wypowiedziana, klątwa działa dalej, ciągle poświęcając swój przedmiot przywołanemu losowi, dopóki jej moc się nie wyczerpie. (...)

** Równie potężne jak klątwa jest błogosławieństwo, `zbawienie słowem' - jak je nazywali starożytni Germanie (...). Nie jest ono żadnym pobożnym życzeniem, lecz udzieleniem dóbr za pomocą słowa. Błogosławieństwo jest więc bardzo konkretną mocą, `mocą w duszy człowieka'; gwarantuje płodność i szczęście, to, co w Izraelu nazywa się obecnością Jahwe, którą zapewniają słowa błogosławieństwa. (...)

14. Funkcje języka

Literatura: B. Welte, Czas i tajemnica, Warszawa 2000, ss.185-195, H.G. Gadamer, Rozum, słowo, dzieje. Szkice wybrane, Warszawa 1979.

I. Samoeksplikująca funkcja języka

Gdy mówimy o języku to przede wszystkim mamy na myśli to, że ktoś mówi. Mowa jest zatem zdarzeniem językowym, czynnością człowieka żywego i konkretnego. Im bardziej ten, kto mówi, rzeczywiście mówi jako on sam, czyli im bardziej uzewnętrznia się w mówieniu, to jego język staje się językiem żywym. W takim przypadku “nie sposób odróżnić tego, kto mówi, od tego, co on mówi”. Ten, kto słucha takiej mowy, ma do czynienia nie z pewnym tekstem, lecz bezpośrednio z samym żywym człowiekiem.

* Inaczej sprawa się przedstawia, gdy mówiący jedynie wygłasza pewien tekst, który nie wyraża jego samego, albo gdy tekst jest mu obcy. Wtedy wyraźnie dostrzega się różnicę pomiędzy mówiącym, a tym, co on mówi. Wtedy nie można powiedzieć: “to mówi on sam”. Przypadkiem wzorcowym będzie pełne zniesienie różnicy pomiędzy mówiącym, a treścią jego wypowiedzi.

* Samoeksplikującą funkcję języka stwierdzamy także w odniesieniu do mowy religijnej. Oznacza ona, że “w mowie religii musi zostać rozwinięte to, czym jest i czym żyje sam mówiący”. Wynika z tego, że językiem religii we właściwy sposób mówić może osoba wierząca. W jej mówieniu znajdzie bowiem wyraz to, co ją przenika i czym ona żyje. Samoeksplikująca funkcja języka pozwala zrozumieć, że mowa religii zakłada u mówiącego doświadczenie szczególnego rodzaju.

* Także w sytuacji, gdy mowa religijna zakłada posługiwanie się (wygłaszanie) tekstu, to wtedy utożsamienie się z tekstem także będzie istotne. Daje się je “usłyszeć” przy słuchaniu odczytywanego tekstu po drżeniu serca, lęku i trwodze, które być może cechują drogę, na jakiej czytający doszedł do przyswojenia sobie tekstu i utożsamienia się z nim (por. Welte, 197).

II. Komunikacyjny wymiar języka

(1) Charakterystyczne dla mówienia jest to, że mówimy zawsze coś do kogoś. Mowa pośredniczy między mówiącym a słuchającym, czyli mówimy po to, by nas usłyszano. Brak funkcji komunikacyjnej języka redukuje go do zwykłego ćwiczenia językowego, ale nie czyni zeń mowy.

* Pozostaje jednak faktem, że komunikacyjna funkcja języka, czyli wzajemność mówienia i słuchania może napotykać na różne zakłócenia.

- Ktoś może się tak posługiwać językiem, że nie sposób będzie go zrozumieć lub że trudno będzie nadążyć za jego wywodem.

- Problem może się także pojawić po stronie słuchających. Ich funkcja, czyli słuchanie nie jest bowiem bierną recepcją, ale jest wnikaniem w rzecz, o której słyszą. (Dodatkowo problem z życiowym ukierunkowaniem, z określeniem życiowego celu, na który ktoś jest ukierunkowany).

Generalnie trzeba stwierdzić, że mowa pełni swoją funkcję, gdy w najlepszym z możliwych stopniu umożliwia komunikację osób (wzajemność słuchania i mówienia).

(2) “Wnikanie w rzecz” w słuchaniu (na podst. F. Weinreb: Leiblichkeit, 45-50).

* Powiedziano wcześniej, że słuchanie nie jest bierną recepcją, ale wnikaniem w rzecz, o której jest mowa. Nt. “wnikania w rzecz” warto dodać, że “ucho” i “słuchanie” nie zatrzymują się na samych tylko wrażeniach zmysłowych (podobnie zresztą, jak “oko - źródło” i “patrzenie - łączenie w jedno”). Weinreb odkrywa pokrewienstwo hebrajskiego “osen” = “ucho” z „chen”= “łaska”. Wynikałoby z tego, że “ucho jest instrumentem łaski”. Ucho może rozumieć słowo, ale może też nie rozumieć. Rozumienie, bądź nierozumienie ma związek z ludzką wolnością.

* Posiadamy ucho ”wyłapujące” dźwięki (ucho fizyczne), ale też mówimy o tzw. “uchu wewnętrznym”, które można by określić jako wrażliwość nie tyle na dźwięki, co na nastrój. W języku niemieckim rzeczownik „głos”, czyli die Stimme jest pokrewny słowu die Stimm-ung, które oznacza nastrój, dyspozycję. To ostatnie ma związek nie tyle z fizycznym słuchaniem dźwięków, co raczej z wczuwaniem się w drugą osobę. Pokrewieństwo słów “die Stimmung - nastrój, dyspozycja” i “głos/język - die Stimme”, każe się domyślać, że to ostatnie zawiera pewien element nieokreśloności - “ist unbe-stimmt”. Ostatecznie jednak słysząc głos i interpretując to, co słyszymy zaczynamy rozumieć. Naszym powołaniem (niem. Be-stimmung) jest właśnie rozumienie.

* “wnikanie w rzecz”, bądź pozostawanie “na zewnątrz rzeczy”, inaczej brak zrozumienia ma związek z tym, że mówienie może być zagłuszone. Można zagłuszyć to, o czym mowa, czyli zgubić sens przesłania. A dokonuje się to nie tylko w ten sposób, że to, co jest mówione zostanie zakrzyczane. Można także zagubić wrażliwość na osobę, która siebie wyraża w mówieniu przez „ucieczkę w codzienność”, tzn. przez funkcjonowanie na takim poziomie, który uniemożliwi wczucie się w kogoś drugiego. Fizycznie można b. dobrze słyszeć (można b. dobrze słyszeć dźwięki), ale pozostać głuchym w sensie rozumienia. Prawdziwe słuchanie, a więc wnikanie w rzecz ma związek z wrażliwością, z wolnością.

(3) Dynamika rozmowy

* Przedmiot rozmowy i problem inspiracji. Zaangażowanie w rozmowie ma związek z naszym skupieniem na jej przedmiocie. Przedmiotem rozmowy może być (1) określony temat, ale może nim też być (2) osoba partnera rozmowy. W tym ostatnim przypadku temat rozmowy schodzi na dalszy plan, a ona sama wyraża nastawienie do rozmówcy, np. sympatię bądź niechęć. Im bardziej jesteśmy skupieni na rozmowie, na jej przedmiocie, im bardziej czujemy, że przedmiot rozmowy nas zajmuje (pociąga, fascynuje) to znajduje to wyraz w szczególnej dynamice rozmowy. Otóż mamy wrażenie, że w jej przebiegu “jedno słowo podsuwa drugie”.

** Dynamika rozmowy. Odkrywanie sensu zdań dzięki interpretacji

Słowa, które wypowiadamy są wieloznaczne w znaczeniu. O naszym języku

możemy powiedzieć, że jest mieszaniną określoności i nieokreśloności. Znaczenie tego, co wypowiadamy, a więc znaczenie słów precyzuje się w zależności od zdania, w jakim dane słowo się pojawia. Sens pojedynczych zdań odsyła nas do szerszego kontekstu, w jakim zdania są wypowiadane. Dzięki interpretacji zmniejsza się nieokreśloność wypowiedzi i wypowiedź staje się bardziej jasna (określona). Interpretacja zaś dokonuje się nie inaczej jak przez odwołanie do szerszego kontekstu.

** Dynamika rozmowy. Wzajemne mówienie i słuchanie partnerów rozmowy

Rozmowa zakłada wzajemność słuchania i mówienia partnerów rozmowy. Jeden i drugi w przebiegu rozmowy (słuchając i wypowiadając się) przewiduje (antycypuje) jej cel, a więc to ku czemu rozmowa zmierza. Cel rozmowy, to ku czemu ona zmierza (np. jaką treść chce przekazać inicjator rozmowy) jest tym szerszym kontekstem, do którego się odwołujemy tak na dobrą sprawę w każdej fazie rozmowy. Przewidywanie celu, wykraczanie ku niemu w każdej fazie rozmowy odbywa się w zasadzie automatycznie. My to robimy niekoniecznie reflektując, że tak rzeczywiście jest.

(4) Duchowa realność języka

Gadamer nawiązując do komunikacyjnego wymiaru języka precyzuje: “Kto mówi językiem niezrozumiałym dla nikogo poza nim, nie mówi w ogóle. Mówić - to mówić do kogoś. Słowo chce być słowem celnym - to zaś znaczy, że słowo nie tylko przedstawia mnie samemu rzecz, o której mówi, lecz stawia ją przed oczyma również temu, do kogo mówię. Mówienie należy więc nie do sfery jednostki, lecz do sfery wspólnoty”. A skoro tak, to jest podstawa by mówić o duchowej realności języka. Język jawi się bowiem jako zjawisko (fenomen) rzeczywistości duchowej pomiędzy “Ja i Ty”. “Język jest rzeczywisty w rozmowie. (...) W każdej rozmowie zaś panuje duch, dobry lub zły, duch zatwardziałości i zahamowania lub duch otwarcia się ku sobie i płynnej wymiany między Ja i Ty”.

* Chcąc bliżej przedstawić duchową realność języka G. porównuje rozmowę do gry. Ta ostatnia jest dla niego ruchem, ogarniającym tego, który gra. Fascynacja grą polega na zniknięciu własnego „ja” w pewnym ruchu, rozwijającym swą własną dynamikę. Podobnie własną dynamikę odkrywa G. w rozmowie. Mówi on o byciu unoszonym w rozmowie. (Wspomniane wcześniej „podsuwanie” słów w rozmowie). Decyduje o tym “prawo rzeczy, o którą w rozmowie chodzi. (...) Dlatego mówimy czasem po udanej rozmowie, że jesteśmy nią wypełnieni”.

III. Przedmiotowy wymiar języka

(1) Rozmowa zawsze dotyczy czegoś, tzn. mówimy zawsze o czymś. Przedmiot mówienia (rozmowy) może być szeroko rozumiany. I tak nasze mówienie może traktować o rzeczach, stosunkach (między osobami), wrażeniach, życzeniach, rozkazach, zdarzeniach itp. Gdybyśmy chcieli określić relację pomiędzy językiem i jego przedmiotem (tym, o czym jest mowa), to trzeba podkreślić, że istotą języka będzie koncentrowanie się nie na sobie, ale na przedmiocie. Język ma niejako pozostawać w cieniu przedmiotu stanowiąc jego “przezroczyste medium”. Język jest wtedy najbardziej zgodny z własną naturą, gdy staje się niewidoczny i pomaga zarówno mówiącym, jak i słuchającym skupić się na przedmiocie.

* Jako przykład moglibyśmy podać opowiadanie jakiegoś określonego wydarzenia, które tak przebiega, że słuchacze wraz z mówiącym są całkowicie pochłonięci postaciami i zdarzeniami opowiadanej historii i zapominają, że historia ta jest przekazywana za pośrednictwem języka. Jest to wtedy klasyczna sytuacja, gdy język jako medium opowiadanej historii staje się sam w sobie niewidoczny.

(2) Również Gadamer zwraca uwagę na przedmiotowy wymiar języka i precyzuje, że “mówienie z istoty zapomina o sobie. Żywa mowa nie jest świadoma swej struktury, gramatyki” itd. G. podkreśla, że mówiąc nie reflektujemy gramatyki: “Żądając wyraźnego uświadomienia sobie gramatyki języka od kogoś, kto mówi tym językiem od dzieciństwa, żąda się doprawdy ogromnego wysiłku abstrakcji. W rzeczywistym procesie mówienia sam język znika całkowicie za tym, co za każdym razem jest w nim powiedziane. (...) Im bardziej język jest żywym procesem, tym mniej jest się go świadomym. Niepamięć języka o sobie samym świadczy więc o tym, że jego prawdziwy byt polega na tym, co w nim powiedziane. (...) Prawdziwym bytem języka jest to, co absorbuje nas, gdy go słyszymy - to, co powiedziane”.

Przykład: W uczeniu się języka obcego mocno akcentowana jest zwykle poprawność gramatyczna, uczenie się struktur gramatycznych. Początki mówienia w obcym języku są zwykle męczące, a to właśnie za sprawą “podwójnego skupienia na przekazywanej treści i na gramatycznej poprawności wypowiedzi. W inny sposób doświadczamy mówienia w obcym języku, gdy osiągnięta biegłość umożliwia “oderwanie” się od języka i nie koncentrowanie uwagi na gramatycznej poprawności.

IV. Czasowość mowy

(1) Mówienie jako powtarzanie

** Mówienie jest zawsze “powtarzaniem tego, co już kiedyś zostało powiedziane” (192). Chodzi o to, że w naszym mówieniu posługujemy się wzorcami, możliwościami, które były już wcześniej używane w komunikacji historyczno-społecznej. Welte stwierdza: “Nikt, kto mówi, nie wynajduje używanego przez siebie języka specjalnie na tę okazję. Zastaje go, używa i tym samym powtarza” (193). O powtarzaniu możemy mówić w każdym przypadku formułowania i wypowiadania myśli, ponieważ nigdy nie wynajdujemy języka, którym się posługujemy na tę szczególną okazję, ale korzystamy, jak to już zostało powiedziane, z wcześniejszych wzorców.

** Jednak z faktu, że nasze mówienie dokonuje się zawsze w określonej chwili wynika, że z języka odziedziczonego czynimy język nowy, teraźniejszy. Nawet w przypadku odczytywania wcześniej napisanego tekstu mamy do czynienia z nowym zjawiskiem językowym: nowym rytmem (w czytaniu), nową aktualnością itp. (por.193). Czyli inaczej, nasze mówienie zawiera oprócz czerpania z przeszłości także nawiązanie do teraźniejszości. Dopiero pod wpływem aktualizacji w mówieniu, czyli gdy z tego, co uprzednio dane powstaje coś nowego możemy mówić o nowym zjawisku językowym. Wystarczy dostrzec nowy oddech, nowy rytm, nowy dźwięk, nową aktualność.

Tak na dobrą sprawę stale posługujemy się “ogólnoeuropejskimi toposami, obecnymi już w Biblii oraz u poetów Grecji i Rzymu”. Żeby wyjaśnić o co chodzi posłużmy się przykładem, jaki znajdujemy w tekście Miłosza. Stwierdza on, że “kiedy filomaci śpiewają: `Hej, użyjmy żywota', powtarzają `carpe diem' Horacego”. Te różne porównania i przenośnie (do których się odwołujemy i którymi się posługujemy dla wyrażenia naszych własnych doświadczeń) nie wzięły się z niczego. Zrodziło je czyjeś ludzkie doświadczenie. Użyte kiedyś pierwszy raz miały swoją wynalazczą świeżość, zanim nie zakrzepły w figury mowy.

25



Wyszukiwarka