'Mirror of Doom'
POWRÓT
"Severusie, wiesz chyba, o co muszę cię teraz poprosić. Jeśli jesteś gotowy..." Oczekiwał tych słów, odkąd zobaczył Bartyego... "Jestem" - odparł stanowczo. "Powodzenia." - powiedział Dumbledore. Snape wyszedł z pokoju i pobiegł do swojego laboratorium w lochach. Ręce drżały mu trochę, kiedy otwierał jedną z szafek. Wyciągnął z niej małą szkatułkę, położył ją na stole i otworzył. Była pusta, a raczej miała tylko tak wyglądać... "Sztuka wojny jest sztuką kłamstw." - wyszeptał i nagle szkatułka wypełniła się maleńkimi buteleczkami. "Który eliksir będzie mi potrzebny?" - pomyślał. "Co on może mi zrobić? Tak... Antyveritaserum. Na wypadek, gdyby kazał mi się napić Eliksiru Prawdy. I może jeszcze to... Liberator przeciwko zaklęciu Imperius. A może jakiś silny środek przeciwbólowy? Nie, nie można ich wszystkich wymieszać. Muszę wybrać." Przez chwilę patrzył na swoje eliksiry, zastanawiając się, co zrobić. "Nie ma lekko, Severus. Najważniejsze, żeby Lord nie poznał prawdy, bo wtedy żaden eliksir ci nie pomoże." - uśmiechnął się ironicznie, wypił Liberatora i Antyveritaserum i schował przeciwbólowe eliksiry z powrotem do szkatułki. Wyciągnął różdżkę, machnął nią i buteleczki natychmiast zniknęły. Włożył szkatułkę do szafki i zamknął drzwiczki. Teraz był gotowy iść do Czarnego Lorda. Transformował się, wyleciał przez okienko i pofrunął do Hogsmeade. Wylądował z dala od domów, przybrał ludzką postać i deportował się.
W domu Riddleów świeciło się światło. "Znalazłem go." - pomyślał. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Czuł, jak serce mu bije, bał się. Naprawdę nie miał ochoty stanąć twarzą w twarz z Lordem. "Spokojnie" - mruknął do siebie. "Nie zabije mnie. Potrzebuje Śmierciożerców." "Jestem, Panie" - powiedział głośno. "Snape? Jak mnie znalazłeś, śmieciu?" - ryknął Voldemort. "Szukałem cię, Lordzie" - odparł Snape, wchodząc do pokoju. Voldemort siedział w fotelu. Snape ukląkł. "Wybacz mi, Panie, że się spóźniłem" - wyszeptał. "Błagam o litość..." "Dlaczego nie przybyłeś, kiedy cię wzywałem?" - wrzasnął Voldemort, podchodząc do niego. Był naprawdę wściekły. "Wybacz, Panie. Nie mogłem. Nie można się deportować z Hogwartu. I... I tam było tylu ludzi. Zauważyliby, gdybym zniknął." Voldemort milczał przez chwilę. "Może i mówisz prawdę." - mruknął - "a może nie. No, ale wróciłeś... Dam ci szansę. Teraz musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań. Ale nie próbuj kłamać. IMPERIO!" Snape drgnął. Nie czuł działania zaklęcia, Liberator już działał. Dobrze, że profesor Dumbledore pozwalał mu go produkować i dawał na to pieniądze. Eliksir, nie dość, że zawierał wysoce nielegalne składniki, to jeszcze dużo kosztował. Tysiąc Galeonów za porcję. Snape powoli wstał i popatrzył na Lorda. "Nie mogłem stawić się wcześniej. Dumbledore by zauważył." "Dlaczego prześladowałeś Quirrela?" "Myślałem, że to zwykły złodziej, Panie." "A czemu uratowałeś Pottera?" "Bo... bo wiedziałem, ze jest ci potrzebny żywy, żebyś mógł powrócić, Panie." "Więc wiedziałeś o tym eliksirze?!" Voldemort uderzył go w twarz. Cios rzucił Snape'a na ziemię. Poczuł kopnięcie w żebra, potem jeszcze jedno, i następne... Nawet nie próbował się zasłaniać, wiedział, ze to tylko jeszcze bardziej rozwścieczy Lorda. Kolejny kopniak złamał mu nos, Voldemort najwyraźniej świetnie się bawił. Snape miał ochotę rzucić mu się do gardła, rozszarpać go zębami na strzępy... Ale wiedział, że Voldemorta nie da się tak zwyczajnie zabić. Musiał to jakoś wytrzymać, musiał... Wreszcie Lord przestał. "Wiedziałeś o tym eliksirze, ale nie szukałeś mnie, nie próbowałeś mi pomóc." - powiedział z ironią, podnosząc różdżkę. "Litości!" - zawył Snape, czołgając się w jego kierunku. "Wybacz mi, Panie! Ja..." "Wiem. Byłeś torturowany przez Aurorów, nie miałeś więc ochoty się z nimi znowu spotkać. Wolałeś udawać, że nic nie wiesz. Ale to cię nie usprawiedliwia. Crucio!" Snape wrzasnął. Znowu to samo uczucie... Wydawało mu się, że coś rozszarpuje go na kawałki, że jakaś potworna siła miażdży mu kości. "Wystarczy." - stwierdził Voldemort, kiedy zaklęcie przestało działać. "Byłeś na tyle sprytny, żeby Dumbledore ci uwierzył. On wie, że jesteś Śmierciożercą?" "Nie ma o tym pojęcia." - powiedział Snape. "Zawsze był naiwny." - mruknął Lord. "No cóż, Severusie, powinienem cię zabić... Ale dam ci szansę, tak jak dałem ją innym. Ale" - uśmiechnął się paskudnie, następując mu obcasem buta na dłoń - "Jeżeli jeszcze raz mnie zawiedziesz, to pożałujesz... Zrozumiałeś?" "Tak." -szepnął Snape. "Świetnie. Wracaj teraz do Hogwartu, zanim ktoś się zorientuje, że cię nie ma. Wkrótce znów cię przywołam... A teraz wynocha stąd!"
Snape powoli pozbierał się i wyszedł na zewnątrz. Każdy oddech sprawiał mu ból, z nosa leciała mu krew. "Bywało gorzej." - pomyślał. Jakoś zdołał się deportować z powrotem do Hogsmeade. Wylądował daleko od domów. Chwilę leżał na trawie, marząc tylko o tym, żeby nie musieć się stąd ruszać. Wiedział jednak z doświadczenia, że nie może tu zostać. Jeżeli teraz nie zdoła jakoś dostać się do Hogwartu, to później będzie tylko gorzej. Będzie bolało jeszcze bardziej. Powoli wstał. Do zamku zostało kilka mil. Nie, na pewno nie da rady przejść ich na piechotę. Spróbował się transformować. Lewe skrzydło nie chciało go słuchać - "Połamał mi kości w dłoni, sukinsyn." Przybrał ludzką postać, wyciągnął różdżkę i wypowiedział zaklęcie. Trochę pomogło, zdołał oderwać się od ziemi.
Światła w oknach Hogwartu zbliżały się tak powoli. Na szczęście Dumbledore zostawił otwarte okno w swoim gabinecie. Snape wylądował na stole, o ile to, co zrobił, można było nazwać lądowaniem. Fawkes popatrzył na niego swoimi łagodnymi oczami, poderwał się ze swojego drążka i usiadł obok niego. Snape poczuł, jak łzy feniksa spływają po jego futerku, ból powoli znikał... "Jesteś" - Dumbledore wszedł do środka. "To dobrze." Jednym machnięciem różdżki przywrócił mu jego zwykła postać. "Do pioruna" - krzyknął, patrząc na Mistrza Eliksirów - "Nie uwierzył ci? Musiałeś uciekać?" Snape wykrzywił twarz w uśmiechu pełnym ironii. "Skądże znowu" - mruknął, wycierając krew z twarzy rękawem - "Dał mi jeszcze jedną szansę." Dumbledore tylko pokręcił głową. "Słuchaj" - powiedział - "Wolałbym, żeby pani Pomfrey nie wiedziała, kim jesteś. Zajmę się tobą sam, jeżeli się zgodzisz." Snape skinął głową. Pół godziny później, opatrzony i w czystym ubraniu, wreszcie znalazł się we własnym łóżku. Opowiedział Dumbledorowi, co się stało. Dyrektor przez chwilę milczał. "Severusie" - powiedział w końcu - "Jestem ci niezmiernie wdzięczny... Obiecuję, że już nigdy nie zwątpię w twoją lojalność, nigdy. Odpocznij teraz. Ale... czy mógłbym cię jeszcze o coś prosić?" "Słucham?" "Skontaktuj się ze swoimi. W następny weekend, do tego czasu wydobrzejesz. Spróbuj ich przekonać, żeby stanęli po naszej stronie." "To nie będzie łatwe. Większość rodzin się nie zgodzi. Powiedzą, że to nie ich sprawa." "Zofia Pietrowna nam pomoże." - stwierdził Dumbledore. "Ona na pewno." - zgodził się Snape.
W sobotę Snape ponownie znalazł się w Hogsmeade. Żeby dostać się do zamku Zofii Pietrowny, potrzebował użyć plektusa. Wyciągnął go z kieszeni. Mało kto zwróciłby uwagę na ten wisiorek, malutką figurkę na zwykłym, stalowym łańcuszku, ale dla Snapea był to klucz do świata, z którego wywodziła się jego matka. Ścisnął plektusa w dłoni...
GLADIOLA
Z całej siły uderzył o kamienną podłogę. "Severus!" - usłyszał głos Zofii Pietrowny. Pomogła mu wstać. Była wysoką, silną kobietą, o bezdennych, czarnych oczach i kruczoczarnych włosach. "Miło widzieć tiebia, drużok." - przywitała go. "Może pani mówić po rosyjsku, Zofia Pietrowna." - przeszedł na ten język. "Nie zapomniałem jeszcze wszystkich słów." "Nawet akcent masz wciąż idealny." - stwierdziła Zofia Pietrowna. "Ale martwiłam się, ze zapomniałeś o nas. Przez dobre dziesięć lat nie odwiedziłeś nas, nawet listu nie przysłałeś." "I tak miała pani przez mnie dość kłopotów. Gdyby nie pani, odebrano by mi plektusa i nie mógłbym tu w ogóle wrócić." "Mąż twojej ciotki był moim kuzynem, choć dalekim, więc jesteśmy rodziną. Musiałam ci pomóc, nie masz przecież innych krewnych." - stwierdziła. "Nie obchodzi mnie, że jesteś półkrwi, jak by to niektórzy powiedzieli. Niektórzy ze starych rodów to (tu użyła kilku takich słów, że nawet marynarze w Petersburgu byliby pod wrażeniem...) Snape się uśmiechnął. Zofia Pietrowna, mimo swego arystokratycznego pochodzenia, nigdy nie zważał na żadne maniery. "Mój własny syn Władimir chciał się ożenić z Wilą i nie protestowałam. Więc jak widzisz, moja jedyna wnuczka też jest półkrwi." "Ale ona jest pól-Wilą, a nie pól-..." "Przestań gadać o tych bzdurach." - ucięła Zofia Pietrowna. "Babciu, co...?" Zza rogu korytarza wybiegła młoda kobieta. Nie miała więcej niż dwadzieścia lat. Była nawet wyższa niż Zofia Pietrowna (i trochę wyższa, niż Snape) i miała takie same oczy, jak ona, ale jej skóra nie była ziemista, chociaż bardzo blada. Jej krótkie, czarne włosy miały lekki srebrny połysk. "Pół-Wila, rzeczywiście." - pomyślał Snape. "Księżniczka Gladiola Władimirowna Romanowa, moja wnuczka." - uśmiechnęła się Zofia Pietrowna. "Ma dopiero 19 lat, a już jest najlepszą Panią Mieczy w całej Europie. I świetnym szermierzem. Jest szybka, jak ojciec." - dodała z dumą. "Znowu gdzieś zarobiła bliznę, nawiasem mówiąc. Pewnie znowu walczyła dla kasy. Upilnować jej nie można." Rzeczywiście, świeża szrama biegła po policzku dziewczyny, nakładając się na dwie starsze. "Przesadzasz, babciu." - uśmiechnęła się Gladiola. "Nie przesadzam. A poza tym znowu przesiadujesz w kuźni jak dzień długi. Poznaj Severusa Snapea, najlepszego Mistrza Eliksirów, jakiego znam." - stwierdziła Zofia Pietrowna. "Eliksiry?" - w oczach dziewczyny błysnęły iskierki. "Świetnie, mam jedno pytanie!" "Powoli, zapytasz później" - powiedziała Zofia Pietrowna. "Severus musi mieć coś ważnego do powiedzenia, skoro się tu wybrał." "Profesor Dumbledore potrzebuje pani pomocy." - stwierdził Snape. "Albus? Co się stało?" Snape wyjaśnił. "A więc Voldemort powrócił." - westchnęła. "Porozmawiam z szefami naszych rodzin. Nie martw się, wiem, komu można zaufać." - uspokoiła go. "Ale obawiam się, że niewielu zechce się do nas przyłączyć. Większości nie obchodzi nic poza naszymi wewnętrznymi sprawami. Poza tym, wielu ma mi za złe, że nie protestowałam, kiedy mój syn żenił się z Wilą. Byli na mnie wściekli, przecież Władimir był księciem. Idioci! A teraz, Severusie" - dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu - "opowiadaj, co się działow Hogwarcie przez te dziesięć lat. Czy Albus traktuje przepisy Ministerstwa tak nonszalancko jak zawsze?"
Następnego dnia rano Snape zszedł do zamkowej jadalni. Gladiola już tam była. Siedziała na krześle, trzymając nogi na stole. Jedną ręką głaskała jakieś zwierzątko. "Witaj!" - uśmiechnęła się do Severusa, nie zdejmując butów ze stołu. Była bezpośrednia i źle wychowana, jak jej babka. "Chcesz herbaty?" "Chętnie." Czuł, że ją lubi. Nie drażnił go jej brak jakichkolwiek manier. Jedli i rozmawiali o eliksirach. "Wyciągniesz ze mnie wszystko, co wiem!" - zaśmiał się. "A co?" - zapytała zadziornie. "Mam milczeć?" "Tylko nie to!" - wybuchnął śmiechem. "Hej, przestań!" - powiedział, czując, że zwierzak Gladioli usiłuje wgramolić mu się na kolana. Ostre pazurki wbiły mu się w skórę. "Masz pewnie monety albo klucze w kieszeniach i je wywęszył." - stwierdziła spokojnie Gladiola. "Najpewniej coś miedzianego, on za tym szaleje." "Miedzianego?" Dopiero teraz zauważył, że zwierzątko jest... metalowe. "Sama go zrobiłam." - wyjaśniła Gladiola, widząc jego zdziwienie. "Widziałam podobne w mugolskich sklepach. Ale mój naprawdę żyje. Ma na imię Aibo." Snape podrapał pieska (stwierdził, że stworzonko najbardziej przypomina psa...) po łebku. Włożył rękę do kieszeni, faktycznie miał tam miedziany gwoździk, używał takich do eliksirów. Dał go Aibo. Zwierzak zaczął obgryzać gwoździk, jak prawdziwy pies kość. "Kiedy dorośnie, będzie miał ze cztery stopy wysokości." - stwierdziła z dumą Gladiola. "Jesteś rzeczywiście świetną Panią Mieczy" - stwierdził z uznaniem Snape. "Pokażę ci moja pracownię." - powiedziała. "Wykuwam różne rzeczy: magiczne zamki, zabawki, pierścienie... Ale najbardziej lubię miecze. Kocham je! Zresztą, mówią, że są bardzo dobre... Te dwa to moje ulubione: Dexter i Sinister. Spróbuj!" "Doskonale wyważony" - stwierdził Snape- "i o ile się na tym znam, świetnie wykuty." - dodał, przyglądając się ostrzu. Naprawdę jesteś dobra." "Chcesz powalczyć?" - zapytała. "Chętnie, tylko mnie nie zabij. Dobre dziesięć lat nie miałem miecza w ręce, a ty podobno jesteś świetna." Gladiola wyjęła różdżkę i wypowiedziała zaklęcie na mieczami. "Teraz nas nie zranią." - wyjaśniła. "Broń się!" - zaatakowała go. "Jesteś jak Władimir Michaiłowicz" - stwierdził, przegrawszy po raz trzeci. "Nie do pokonania." "Był moim ojcem" - powiedziała cicho. "To on mnie uczył. Jak chcesz, pokażę ci kilka sztuczek... mogą ci się przydać." "Gladiola, gdzie jesteś?" - krzyknął ktoś. "Co za jeden?" - zapytał Snape. "Beria. Znów tu przylazł." - warknęła Gladiola. "Łazi za mną jak cień. Powiedziałam mu już, żeby się odczepił, ale jest uparty." Czarnowłosy chłopak wszedł do pokoju. "Zofia Pietrowna cię prosi." "Zaraz!" - warknęła Gladiola. "A to co za jeden?" - spytał Beria, wskazując na Snapea. "Severus Snape, mój przyjaciel." "Półkrew." - mruknął z pogardą Beria. Snape popatrzył mu prosto w oczy, chłopak nie wytrzymał spojrzenia. "Ma sto razy więcej rozumu, niż ty." - wysyczała Gladiola. "I pamiętaj, że ja też jestem półkrwi." "Ty jesteś pół-Wilą." Snape patrzył na niego z wściekłością. Nienawidził tego chłopaka, naprawdę go nienawidził... "Przyjdziecie wreszcie?" - Zofia Pietrowna stanęła w drzwiach. "Wybacz, Beria, ale mamy kilka OSOBISTYCH spraw do omówienia." Chłopak obrzucił ją nieprzyjemnym spojrzeniem, ale wyszedł bez słowa. Z Zofia Pietrowną nie należało zadzierać.. ."Wysłałam nietoperze z listami. Powiedz Albusowi, że najpewniej możemy liczyć na Sangreów i Bluterów. Może też na starą Rouge i jej wnuki. Ale nie ufaj Dzierżyńskim." - wskazała na drzwi, za którymi zniknął Beria. "Lubią, jak leje się krew, rozumiesz. Tylko czekają na okazję. Idę o zakład, że staną po stronie Voldemorta. Kiedy dostanę odpowiedzi, prześlę ci nietoperza." "Dziękuję" - ukłonił się Severus. "Pójdę już, profesor Dumbledore na mnie czeka." "Cześć!" - Gladiola podała mu dłoń. "Kości mi połamiesz, Pani Mieczy!" - zaśmiał się. "Masz siłę." Ścisnął w dłoni swojego plektusa i ponownie znalazł się w Hogsmeade.
UCIECZKA
Była piąta po południu. Harry siedział w swoim pokoju na Privet Drive i odrabiał zadanie (znów dostał tyle na lato...) ale nie mógł się skoncentrować. Po pierwsze, był bardzo głodny (Dudley znów był na diecie), a po drugie, nie mógł przestać myśleć o tym, co zdarzyło się w tym roku. "Co planuje Voldemort? Gdzie jest Syriusz?" W końcu zszedł do kuchni po coś do picia. Właśnie wtedy ktoś zadzwonił do drzwi. Ciotka Petunia poszła otworzyć. "Kto tam?" - zapytała. "Jestem nauczycielem Harryego. Grozi mu niebezpieczeństwo." "Jaki Harry!? Pan pomylił adresy!" - pisnęła ciotka. Wujek Vernon zerwał się z fotela. "Znikaj stąd, ty wariacie!" - ryknął. "Musimy się spieszyć. Proszę otworzyć." - stwierdził spokojnie mężczyzna stojący za drzwiami. Harry skądś znał ten głos. "WYNOŚ SIĘ STĄD!!!" - zawył wujek. "ALOHOMORA!" Drzwi się otworzyły. Wujek odskoczył. "Przepraszam za zamieszanie" - stwierdził czarodziej, wchodząc. "Jako Mugole, możecie nie wiedzieć, że sprawa jest poważna. Ten, który zamordował Lily i Jamesa, powrócił. Zaatakuje ten dom dziś w nocy." "CO?" - pisnęła Petunia. "My nie mamy z tym nic wspólnego! Jesteśmy NORMALNI!!!" "Śmierciożercy nie będą mieli dla was litości." - odparł mag. "Uciekajcie z tego domu, jeśli wam życie miłe. Nie żartuję." Harry wyjrzał z kuchni. "Profesor Lupin?" - zapytał z niedowierzaniem. "We własnej osobie." - uśmiechnął się Remus. "Zbieraj twoje rzeczy i znikamy. Im szybciej tym lepiej." "Znasz tego wariata?" - zapytał wujek. "To najlepszy nauczyciel, jakiego miałem" - odparł Harry, patrząc mu prosto w oczy. "I nie jest wariatem. Mówi prawdę, Śmierciożercy nienawidzą Mugoli. Jeśli nie uciekniecie, to po was." Lupin pomógł mu wpakować rzeczy do samochodu. Dursleyowie, w panice, zbierali swoje rzeczy. Wybierali się do ciotki Marge.
"Co się stało?" - spytał Harry, kiedy ruszyli. "Voldemort złamał bariery ochronne wokół tego domu. Śmierciożercy przyjdą dziś w nocy. Na szczęście chcą jeszcze być dyskretni i postanowili poczekać, aż będzie ciemno. Tym razem my byliśmy szybsi." "Ale... skąd to wiecie?" "Profesor Dumbledore ma swoje oczy i uszy tu i tam." Harry zrozumiał. "Te "oczy i uszy" na ogół siedzą w lochach i noszą czarne ciuchy, jak sądzę. I nienawidzą mnie z całego serca." Lupin się uśmiechnął. "Dość brutalnie to ująłeś ale masz rację... Pociesz się, co ja mam powiedzieć. Dziwię się, że on mnie w ogóle toleruje, jesteśmy w końcu naturalnymi wrogami." "To był tylko dowcip!" - zaprotestował Harry. "Nie dla profesora Snapea, Harry. Dopiero później zrozumiałem, o co chodziło. Ale dość o tym." Milczeli przez chwilę. "Jedziemy do Hogwartu?" - zapytał Harry. "Tak, jest magiczne przejście z autostrady do zamku. Będziemy tam za jakąś godzinę." Dumbledore czekał na nich przy bramie do zamku. "Tak się cieszę, że jesteście. Czy Dursleyowie uciekli?" Lupin potwierdził. Pomógł Harryemu zanieść rzeczy do dormitorium Gryfonów. "Rozpakuj się i przyjdź do Wielkiego Halu na kolację" - powiedział. "Chyba jesteś głodny?" W Halu był tylko jeden stół, bo w czasie wakacji na zamku było tylko kilka osób: Dumbledore, Lupin i..."SYRIUSZ!" - krzyknął Harry. "Harry!" - uśmiechnął się Syriusz, obejmując go. "Jak dobrze, że jesteś. Martwiłem się o ciebie. Dobrze, ze Severus nas ostrzegł na czas." "Gdzie on jest?" - zapytał Lupin. "Jak zwykle, miesza w kociołkach, albo znów gdzieś się włóczy w złym towarzystwie." - mruknął ze złością Black. "Kto by pomyślał, Śmierciożerca..." "Cicho, idzie." - syknął Harry. Snape usiadł obok Dumbledora. W ogóle nie zwrócił uwagi na Blacka i Lupina, jakby byli powietrzem. Wbił swoje niesamowite oczy w Harryego. "Tym razem zdążyłem." - mruknął. Był bledszy niż zazwyczaj i chyba miał na głowie inne sprawy niż kolacja. W ogóle nie tknął jedzenia, siedział tylko nieruchomo przy stole, ze wzrokiem wbitym w jeden punkt. "Severusie" - powiedział Dumbledore. Snape nie zareagował. "Severusie!" - powtórzył głośniej. To wyrwało Snapea z zamyślenia. "Słucham?" "Jedzenie nie jest zatrute. Spróbuj tego ciasta, jest po prostu pyszne." - uśmiechnął się do niego. "Lepiej nie" - mruknął Snape. "Jak mam oberwać, to lepiej na pusty żołądek." Wszyscy popatrzyli na niego, zdziwieni. "Mamy się stawić dziś o północy" - wyjaśnił Snape. "A nie będzie głównego bohatera." - wskazał na Harryego. "Czarny Lord nie będzie zadowolony... Krew się poleje, jestem tego pewien." "Zabije własnych stronników?" - zdziwił się Lupin. "Karkarow już nie żyje.""Nie idź tam." "Wtedy on się dowie, że jestem zdrajcą." - stwierdził Snape. "Gdzie macie się zebrać?" - zapytał Dumbledore. Snape wzruszył ramionami. "Nie mam pojęcia, Dyrektorze. Jeśli nie wrócę do rana..." "Wrócisz." - odparł stanowczo Dumbledore. "Masz parę asów w rękawie. Nie ryzykuj za bardzo. Lepiej, żeby Voldemort się zorientował, że go oszukujesz ale żebyś żył." Snape wstał. Najwyraźniej nie miał ochoty na dalszą dyskusję. "Jeśli do rana mnie nie będzie... Zna pan kilka miejsc, gdzie mnie można szukać. Chociaż ja nie będę potrzebował pogrzebu." "Biedak" - powiedział Lupin, kiedy Snape zniknął w korytarzu. "Nie zazdroszczę mu." "Może nic mu nie będzie." - stwierdził Harry. "On wie, co mówi." - powiedział Dumbledore cicho. "Wyczuwa niebezpieczeństwo, rzadko się myli."
Harry nie mógł zasnąć. Popatrzył na zegarek. Było już po północy. Snape musiał już być u Voldemorta... Nagle zabolało go tak, że aż krzyknął. Widział czerwone ślepia Lorda. Słyszał wrzaski, wręcz nieludzkie wycie i okrutny, dziki śmiech. Nie widział niczego dokładnie, tylko strzępy obrazów. Blondyn o długich włosach leżał na ziemi, nieruchomo. Ktoś błagał o litość... Voldemort się śmiał... Nagle wszystko stanęło w płomieniach. Czyjaś sylwetka mignęła mu przed oczami. Snape? "HARRY, OBUDŹ SIĘ! HARRY!" "Nic mi nie jest." - Harry powoli wracał do rzeczywistości. "Co to było?" -zapytał Syriusz. "Znowu Voldemort, jak sądzę" - stwierdził Dumbledore, wchodząc. "Co on robił, Harry?" "Śmiał się… kogoś chyba zabił… Potem wszystko stanęło w płomieniach." Dumbledore zbladł. "Severus" - powiedział cicho - "Powinienem był mu zabronić tam iść. Widziałeś go, Harry?" "Nie wiem. Przez moment mi się wydawało... Ale może to nie był on." "Może." -stwierdził Dumbledore, ale wciąż wyglądał na bardzo zmartwionego. "Pójdę i poczekam na niego." "Idę z panem, Profesorze." - zawołał Harry. "Proszę na mnie poczekać." Chcaił wiedzieć, co się stało. "Co się dzieje?" - do środka wszedł Lupin. "Voldemort jest dziś wyjątkowo agresywny. Boję się o Severusa." - odparł Dumbledore. "Chodźcie." "Dokąd?" - spytał Lupin. "Severus obiecał wrócić w to samo miejsce, co zawsze. Będę tam czekać na niego." "Może jest ranny?" Może powinniśmy go poszukać?- zaproponował Lupin. "A wiesz gdzie?" - westchnął Dumbledore. "Nie, Remusie, jeszcze nie. Sam powiedział, żebyśmy poczekali do rana. Teraz mógłbyś wpaść prosto w ręce Voldemorta." Lupin skinął głową. "To chodźmy do tego kominka." Poszli długim korytarzem, wspięli się po stromych schodach, potem po jeszcze jednych... W końcu znaleźli się w małym pokoiku na szczycie jednej z wież. "Jeżeli używa proszku Fiuu, to zawsze ląduje tutaj." - powiedział Dumbledore. Usiedli i czekali. Lupin ukrył twarz w dłoniach, Syriusz wpatrywał się gdzieś w przestrzeń. "Chyba nawet on nie życzy Snapeowi tego, żeby Voldemort się zorientował..." - pomyślał Harry. On też nienawidził Snapea, ale kiedy przypominały mu się krzyki tamtych ludzi, to robiło mu się zimno. Czy Snape był jednym z nich? Godziny mijały... Trzecia, wpół do czwartej... Czas wlókł się jak ślimak.
RON
Słońce wstało. Snape wciąż się nie pojawił. Harry popatrzył na zegarek: była już szósta rano. Dumbledore westchnął. "Obawiam się, że..." ŁUP! Skoczyli na równe nogi. Chmury popiołu wypełniły pokój. Kiedy opadły, zobaczyli, że Snape stoi w kominku. Jego ubranie było niesamowicie brudne, podarte i poplamione krwią. Miał osmalone włosy i poparzone ręce. Z głębokiego cięcia na policzku wciąż sączyła się krew. Trzymał w rękach coś, owinięte jego własnym płaszczem. Coś... a może kogoś? Harry poczuł, że robi mu się zimno. Nie widział twarzy tego człowieka, ale te rude włosy... "Nie" - wyszeptał. "Niech pan powie, że to nieprawda, Profesorze." "Zgadłeś, Potter. To jest Ronald Weasley." "Boże" - jęknął Syriusz. "Dlaczego?" Snape nie odpowiedział. Wyszedł z kominka i oparł się o ścianę. Był blady jak kreda. Lupin podszedł do niego i delikatnie wziął Rona na ręce. "Żyje?" - zapytał. Snape przytaknął. "Umiem zatrzymać śmierć, Remusie." "Syriuszu, zabierz Rona do skrzydła szpitalnego." - poprosił Lupin. "Nie ma pani Pomfrey." - powiedział Dumbledore. "Musimy sobie radzić sami. Severusie, co z Ronem?" "Nie wiem dokładnie. Wygląda na to, że zaklęcie rzuciło nim o ścianę i od tego stracił przytomność." "Idź po eliksiry." - powiedział Dumbledore. Snape skinął głową, ale był za słaby, żeby się ruszyć. Lupin wyczarował mokry ręcznik. Delikatnie wytarł nią twarz Snapea. Następnym zaklęciem wyczarował szklanlę wody. Snape patrzył na niego przez chwilę, zanim wziął naczynie. Harryego zdziwił wyraz jego oczu. Snape był zdziwiony, żeby nie powiedzieć zszokowany. Najwidoczniej nie spodziewał się żadnych uprzejmości ze strony Lupina. Nie po całej tej wrogości do niego, nie po tym, jak chciał go wydać dementorom... "Chodźmy" - powiedział Lupin łagodnie. "Pomogę ci. Musisz mi powiedzieć, które eliksiry są potrzebne." Snape popatrzył mu prosto w oczy. "Dzięki, Remusie." - szepnął. Wyszli. Snape zataczał się jak pijany ale Lupin trzymał go mocno za ramię. "Harry" - powiedział Dumbledore. "Idź do mojego biura i poproś Fawkesa, żeby przyleciał do skrzydła szpitalnego. Hasło Fortuna Major. Potem wyślij sowę do Weasleyów." Harry pobiegł do biura. Feniks popatrzył na niego swoimi pięknymi oczami. "Fawkesie, profesor Dumbledore prosi, żebyś przyleciał do skrzydła szpitalnego. Ron jest ranny." Ptak rozwinął swoje purpurowo-złote skrzydła i bezgłośnie odfrunął. Potem Harry pobiegł do sowiarni. Wysłał list do Weasleyów i poszedł do skrzydła szpitalnego. Dumbledore zajmował się Ronem. Syriusz wpatrywał się w niego z niepokojem. "Co z nim?" - zapytał Harry. "Ogłuszony zaklęciem i potłuczony." - odparł Dumbledore. "Ale nic mu nie będzie. Profesor Snape zaraz przyniesie mu swoje eliksiry." Syriusz zacisnął pięści "Niech no ja dorwę tych, co go tak urządzili. Już ja im pokażę!" - wysyczał. "Nie sądzę" - mruknął ironicznie Snape, wchodząc do środka. "Remusie" - zwrócił się do Lupina, który wszedł zaraz za nim - "Połóż tę szkatułkę na stole, proszę." Syriusz zerwał się z krzesła. "Myślisz, że się ich boję? Że nie dam rady?" - krzyknął do Snapea. Ten przeszył go spojrzeniem. "Nie jesteś zbyt dobry w pojedynkach, jeżeli taki Pettigrew potrafił cię wykiwać." - uśmiechnął się złośliwie. Dumbledore spojrzał na niego, zdumiony. "Widziałem wczoraj tego szczura." - wyjaśnił Snape. "Wszystko zrozumiałem, kiedy Czarny Lord nazwał go Glizdoogonem. Ale co do tych ludzi... Spóźniłeś się Syriuszu. Możesz co najwyżej złożyć kondolencje ich rodzinom. O ile zdołają zidentyfikować ciała..." - uśmiechał się wyjątkowo paskudnie, z dziką satysfakcją w oczach. Chyba sam już napił się swoich eliksirów, bo nie był już taki blady. Wyglądało na to, że lekarstwa zmyły z niego całe zmęczenie. Syknął z bólu, próbując otworzyć swoją szkatułkę. "Daj to." - powiedział Lupin. Snape nie zaprotestował. "Ten w czerwonej butelce jest dla Weasleya." - powiedział. "Napełnij tym czarkę do połowy. Gdyby Fawkes zechciał teraz trochę nam popłakać..." Feniks go zrozumiał. Wielkie, okrągłe łzy ptaka kapały do czarki. "Wystarczy" - stwierdził Snape po chwili. "Dzięki, Fawkesie, jesteś nieoceniony." Lupin ponownie zaglądnął do szkatułki. "Masz coś na oparzenia?" "W tej największej butli." "Pokaż ręce" - powiedział Lupin. "Co?" - zdziwił się Snape. Lupin uśmiechnął się życzliwie. "Pokaż ręce" - powtórzył. "Przecież z takimi poparzeniami nie dasz rady pracować, a Ron potrzebuje lekarstw." - wyjaśnił spokojnie. Harry ze zdumieniem patrzył, jak oparzenia na rękach Snapea znikają pod wpływem eliksiru. Po chwili nie było już po nich najmniejszego śladu. "Pójdę zrobić to lekarstwo." - stwierdził Snape. "Czekaj!" - zawołał Lupin. "Twoja twarz." "Poradzę sobie" - warknął Snape. "Nie widzisz samego siebie, trudno ci będzie." - odparł Lupin. Snape popatrzył na niego takim wzrokiem, jakby miał zamiar go zabić. "Severusie!" - powiedział Dumbledore ostro. Snape zapanował nad sobą. "Fakt." - mruknął. "Dobra, to ten." - podał Lupinowi kolejny eliksir. Remus wylał trochę na gazę i przycisnął do rany Snapea. Severus syknął z bólu. "Przepraszam" - powiedział Lupin. "Nie szkodzi. To trochę piecze." - mruknął Snape. Lupin dalej opatrywał ranę Snapea, powoli i bardzo delikatnie. Harry ponownie zauważył te dziwne iskierki w oczach Mistrza Eliksirów. To było więcej niż zdumienie. "Nic dziwnego." - pomyślał - "Na jego miejscu też nie spodziewałbym się niczego dobrego od Lupina." Rana powoli się zabliźniała. "Skończone" - stwierdził Lupin. "Nie znam się za bardzo na eliksirach, ale jutro będziesz chyba potrzebował powtórki. Przyjdź do mnie." Snape, ku ogromnemu zdumieniu Harryego, popatrzył na Lupina niemalże życzliwie. "Pójdę zrobić to lekarstwo. I muszę się przebrać." - stwierdził. Przystanął w drzwiach. Odwrócił się i nagle jakby się zawahał. "Ja... Dzięki, Remusie." I wyszedł.
SZAŁ VOLDEMORTA
Syriusz patrzył na nieprzytomnego Rona. "Dlaczego?" - zapytał. "Co zrobił, że go to spotkało?" "Nic, jak sądzę." - powiedział cicho Dumbledore. "Lord Voldemort nie potrzebuje powodu, żeby kogoś skrzywdzić." "Nie mogę w to uwierzyć." - powiedział Harry. "Po prostu nie mogę." "Wysłałeś sowę do jego rodziców?" - spytał Dumbledore. Harry przytaknął. "Ale... Jeżeli jego dopadli, to co z innymi Weasleyami?" - zaniepokoił się. "Nic im nie jest, mam nadzieję." - stwierdził Dumbledore - "Severus by nam powiedział, gdyby Nora została zaatakowana." "Ale dlaczego?" - nie mógł zrozumieć Syriusz. "Przecież on nie jest, jak to oni nazywają, Szlamem." "Ale jego rodzina przyjaźniła się z wieloma z nich. A może nawet nie wiedzieli, kogo atakują? Może po prostu był w złym miejscu w złym czasie, jak Cedrik Diggory?" - wyjaśnił Dumbledore. Syriusz potrząsnął głową. "To bez sensu."
Po trzech godzinach Snape, już w nowym ubraniu, przyniósł eliksir. "Niech go wypije, jak się obudzi." "Co się stało, Severusie?" - spytał Dumbledore. Snape drgnął. "Nigdy jeszcze nie widziałem go tak rozwścieczonego." - stwierdził, nie patrząc na dyrektora. "Nigdy." Na korytarzu rozległy się szybkie kroki. Syriusz natychmiast przybrał postać psa. Drzwi się otwarły i do środka wpadli państwo Weasleyowie oraz Charlie i Bill. Otoczyli łóżko Rona. "Co... co mu jest?" - wysapał pan Weasley. "Ron..." - jęknął Charlie. "Nic mu nie będzie." - uspokoił ich Dumbledore. "Wybrał się do naszych znajomych." - chlipnęła pani Weasley. "Dlaczego go puściłam!?" "Nie mogłaś wiedzieć, Molly." - powiedział Dumbledore. "Severusie, czy mógłbyś wyjaśnić, co właściwie się stało? Oczywiście, każdy rozumie, że musi wszystko zachować w tajemnicy." Snape zastanawiał się przez chwilę. "Dobrze." - powiedział w końcu - "Żeby zrozumieć, musicie coś wiedzieć." - stwierdził, podwijając lewy rękaw. Pan Weasley aż krzyknął. "Boże" - szepnął Bill z przerażeniem - "Mroczny Znak. Pan chyba nie jest, Profesorze?.." - urwał. "Jestem Śmierciożercą." - odparł spokojnie Snape. "Pan to wiedział, profesorze Dumbledore?" - zdziwił się pan Weasley. "Tak, Arturze" - odparł spokojnie Dumbledore. "Od lat. To mój szpieg. Kontynuuj, Severusie..." "Wczoraj, Czarny Lord oznajmił nam, że odnalazł Pottera. Mieliśmy zaatakować wczoraj w nocy. Było wielu chętnych do tej pracy... Wybrał czterech. Oczywiście, kiedy przybyli na miejsce, zastali tylko pusty dom. Remus przywiózł Pottera do zamku. Czarny Lord wpadł w szał. Gorzej niż kiedykolwiek wcześniej. Przecież po to nas wszystkich zgromadził, żeby wreszcie nam udowodnić, ze potrafi zabić tego dzieciaka. I znowu nic z tego nie wyszło. On... On zabił ludzi odpowiedzialnych za atak." Snapem aż zatrzęsło. "Wiele już widziałem, sam mam niejedno na sumieniu, ale czegoś takiego się nie spodziewałem... Nigdy nie widziałem tak okrutnej egzekucji." - urwał. Cisza dzwoniła Harryemu w uszach. "Kogo zabił?" - zapytał w końcu Dumbledore. Snape wbił wzrok w ścianę. "Notta, Averyego, Parkinsona i Malfoya." - powiedział cicho. "Luciusa?" - zdziwił się pan Weasley. Snape skinął głową. "Potem postanowił dać nauczkę reszcie. Widzieliście jak wyglądałem. Syriuszu, może cię to ucieszy, Pettigrew wył jak zwierzę... chociaż ja chyba głośniej." - mruknął z ironią. "Pettigrew żyje? Jest Śmierciożercą?" - Charlie o mało nie spadł z krzesła. "Żyje. I jest jednym z nas." - syknął Snape przez zaciśnięte zęby. "Przez tyle lat wodził nas za nos, ten śmieć." "Ale co z Ronem?" - spytała pani Weasley. "Molly, kiedy trochę doszliśmy do siebie, dostaliśmy rozkazy. Kazał nam narobić trochę zamieszania, tak jak my to nazywamy... Rozumiesz, co mam na myśli. Trzech deportowało się do Hogsmeade, ruszyłem za nimi. Już nikomu nie zrobią krzywdy." - w oczach Snapea błyszczały niesamowite iskry. "Potem szukałem reszty. Dwie następne wiedźmy też nie zdążyły nic zrobić... Później zobaczyłem unoszący się w powietrzu Mroczny Znak. Wiecie, co to oznacza. Ci już zbierali się do powrotu. Nie wrócili już do domów." - oczy Snapea płonęły szaleńczym blaskiem - "Ale któryś zdążył mnie trafić, zanim umarł. Ocknąłem się, kiedy już był dzień. Coś mnie tknęło, żeby przeszukać ten dom. Tylko twój syn, Molly, jeszcze żył... Przyniosłem go tutaj."
Artur Weasley pokręcił głową. "Sam-Wiesz-Kto się nie zorientuje, co zrobiłeś?" Snape uśmiechnął się ironicznie. "O nie... Już moja w tym głowa. Nawet jeśli ktoś mnie widział, zobaczył tylko iluzję... Znam kilka sztuczek." Harry pomyślał o Eliksirze Wielosokowym. "Ale co on teraz zrobi?" - zapytał Charlie. "Stracił tylu ludzi." "Właśnie, Severusie" - podchwycił Dumbledore - "Jak myślisz?" "Było nas czterdziestu." - zaczął liczyć Snape. "Lord zabił czterech, ja trzech, potem te dwie, a w tamtym domu pięcioro... Zostaje dwudziestu sześciu. Mało. Ale w Azkabanie jest uwięzionych ponad pięćdziesięciu naszych. Najwierniejszych, najbardziej zaciekłych. Sama Mary Lestrange starczy za pięciu. Nazywaliśmy ją "Krwawą Mary", nie bez powodu. Jej mąż niewiele jej ustępował. Sądzę, że część pozostałych więźniów się dołączy, jeżeli Lord otworzy Azkaban. Będą wdzięczni, że uwolniono ich z tego piekła. Dementorzy pójdą za Lordem, przynajmniej część. Na pewno znajdzie nowych Śmierciożerców, jest tylu młodych czarodziejów i wiedźm, którzy nabiorą się na jego obietnice. Innych można przekupić, zastraszyć albo podporządkować zaklęciem Imperius. On bez problemu odbuduje swoją armię." "A więc" - stwierdził Dumbledore - "Najważniejsze, by Voldemort nie otworzył Azkabanu. Mam nadzieję, że Ministerstwo wreszcie nam uwierzy."
Do sali wleciała sowa z gazetą. "Mój "Prorok Codzienny"" - powiedział Dumbledore. "Dopiero teraz? To musi być wydanie specjalne. Zobaczmy..." Na pierwszej stronie było zdjęcie jakiegoś domu, a raczej ogromnego krateru przed nim. "Co to jest?" - przeraził się Bill. "Ignis Infernalis" - mruknął Dumbledore. "To samo, czym Pettigrew pozabijał tamtych ludzi." Snape wyrwał mu gazetę i rzucił ją na podłogę. "Lepiej niech nie patrzą na takie rzeczy." - warknął. "To tam znalazłeś Rona?" - zapytał drżącym głosem Artur Weasley. Snape przytaknął. "Nie chciałbym z tobą walczyć. Jak ty możesz spać po czymś takim? Dziesięciu ludzi w jedną noc..." Snape wbił w niego swoje bezdenne oczy. Zrobiło się cicho. Snape podszedł do okna. Oparł się dłońmi o framugi. Najwidoczniej nie chciał, by widzieli jego twarz. "A co miałem zrobić?" - zapytał ochrypłym szeptem. "Pozwolić im na to? Nie ma innego wyjścia, nie rozumiesz? Myślisz, ze się nie zastanawiam, jak popatrzę w oczy dzieciom tych, którzy przeze mnie nie żyją? A gdybym ich nie zabił? Ilu wtedy..."Snape urwał, podszedł do drzwi, otworzył je gwałtownie i zniknął w korytarzu. Lupin zerwał się z miejsca. "Zostaw go" - zatrzymał go Dumbledore. "Miał naprawdę straszny dzień. Dojdzie do siebie. Wiesz, bardziej bym się niepokoił, gdyby nie miał wyrzutów sumienia. Dopiero wtedy jest naprawdę źle. Śmierciożercy byli jego przyjaciółmi, większość znał jeszcze ze szkoły. Gorzej, gdyby się śmiał, jak Voldemort." "Nie miał chyba innego wyjścia." - powiedział powoli Bill. "Gdyby ich nie powstrzymał, byłoby więcej ofiar." Dumbledore westchnął "Sam nie wiem, co bym zrobił na jego miejscu... Idźcie już, proszę. Mieliście ciężki dzień. Posiedzę z Ronem, na pewno dziś się nie obudzi." Wyszli. Harry poszedł do dormitorium, towarzyszył mu Niuchacz, niosąc w pysku gazetę. Kiedy byli już w środku, Syriusz wrócił do ludzkiej postaci i zaczął przeglądać "Proroka". "Dziewięć osób z Mrocznym Znakiem" - mruknął, "pięć niezidentyfikowanych ciał - to pewnie ci, których Snape dopadł pod tamtym domem... I ile ofiar Śmierciożerców! Podpalenia, morderstwa... Znowu się zaczęło..."
Harry nie mógł zasnąć. Ciągłe miał przed oczami Snapea z ciałem Rona, wciąż dzwoniło mu w uszach wycie Śmierciożerców... I słowa Snapea: "Nie ma innego wyjścia, nie rozumiesz?" Harry wstał i cicho (żeby nie obudzić Niuchacza) wyszedł na korytarz. Włóczył się po zamku bez celu. Nie był jedynym... "Harry" - zawołał do niego Lupin - "Co tu robisz?" "Nie mogę zasnąć." "Ja też nie. Poprosiłbym profesora Snapea o coś na sen, ale wolę mu teraz nie przeszkadzać... Zamknął się w swoim lochu. Biedny człowiek." "Żałuje go pan? Mało pana nie zabił. I Syriusza też. Wtedy nie miał żadnych wyrzutów." - stwierdził Harry. Lupin westchnął. "No wiesz... To nie to samo." "To samo" - upierał się Harry. "To wariat!" "Nie mów tak o nim!" - powiedział ostro Lupin. "Ale mało nas wszystkich nie pozabijał! "Zemsta jest słodka", nie pamięta pan?!" "Słuchaj, Harry" - powiedział cicho Lupin. "Pamiętam. Ale podobno profesor Snape wpadł kiedyś w ręce Aurorów Croucha. Wyrwał im się w końcu jakimś cudem ale długo z tego się lizał. Wiesz, że im wolno było stosować Niewybaczalne Zaklęcia. To po tym taki się zrobił... Nie zauważyłeś, że on najbardziej nie znosi Gryfonów? Z tego Domu wywodzi się najwięcej Aurorów. A jego podejście do Nevila. Frank Longbottom współpracował z Crouchem... Podobno takich rzeczy się nie zapomina, Harry. Tacy ludzie zaczynają nienawidzić całego świata. To nie ich wina..." "Sądzi pan, że to dlatego? Dlatego jest taki... agresywny?" Harry nie chciał użyć mocniejszego słowa. Lupin skinął głową. "Ale nie mów tego nikomu." Harry zastanawiał się przez chwilę. "Nie boi się pan, że znowu pana zaatakuje?" Lupin popatrzył na niego, zdziwiony. "Jeżeli toleruje Syriusza... Słuchaj, profesor Snape też zdaje sobie sprawę z tego, że musimy trzymać się razem." Harry milczał przez chwilę. "On... profesor Snape jest straszny. Tych dziesięciu ludzi." "A co byś zrobił na jego miejscu?" - zapytał Lupin. Harry milczał. "Nigdy nikogo nie zabiłem." - stwierdził Lupin. "Chociaż miałem ochotę wykończyć Petera. Nie wiem, jak to jest. Nie wiem, co bym zrobił na miejscu profesora Snapea. Ale gdyby tego nie zrobił, ilu ludzi by zginęło? Co by się stało z Ronem?" Harry długo potem myślał nad słowami Lupina. Czy rzeczywiście czasem nie ma innego wyjścia?
SPOTKANIE W LESIE
Następnego ranka Ron się obudził. Chyba niewiele pamiętał i nie chciał rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Harry doskonale go rozumiał. Dumbledore zaproponował, żeby Ron do końca wakacji został na zamku. Harry grał z nim w szachy, przesiadywał nad jeziorem, obserwując olbrzymią kałamarnicę i ćwiczył Quidditcha. Ale mało rozmawiali. Harry nie zmuszał Rona do rozmowy, sam za dobrze wiedział, jak trudno jest mówić o niektórych sprawach. Ministerstwo Magii wreszcie uwierzyło w powrót Voldemorta. Dementorzy zostali usunięci z Azkabanu, zastąpili ich inni, pewniejsi, strażnicy. Wszystko na chwilę przycichło, widocznie Voldemort nie chciał nic robić, dopóki nie zbuduje nowej armii. "Cisza przed burzą." - mruczał Syriusz.
Harry i Ron ścigali się na miotłach. Polecieli bardzo wysoko w górę. "Ty... Patrz!" - zawołał Ron. Harry spojrzał we wskazanym kierunku. W kierunku Zakazanego Lasu szli Dumbledore i Snape. Towarzyszył im ktoś trzeci, ubrany na czarno, jak Snape. "Czego oni tam szukają?" - zapytał Ron. "Nie ma zielonego pojęcia." - mruknął Harry. Wiedział, że nie powinien się wtrącać, ale po chwili ciekawość przeważyła. "Polecę za nimi i zobaczę." Ostrożnie manewrował pomiędzy gałęziami, żeby nie zostać zauważonym. Nigdy jeszcze nie był tak daleko w lesie. Krzaki stawały się coraz gęstsze. Nieznajomy prowadził. Nagle Dumbledore i jego towarzysze wyszli na jakąś polankę. Harry ukrył się za wielkim krzakiem. Zahaczył o jakąś gałąź. Zanim się wyplątał, minęło trochę czasu. Dobrze, że zdołał to zrobić po cichu... Ostrożnie rozsunął gałęzie. Na polance stało chyba z pięćdziesięciu ludzi. "Przecież przed chwilą jeszcze ich tu nie było!" - zdumiał się Harry. "Przegapiłem moment, w którym się pojawili." Wszyscy wyglądali podobnie: te same czarne płaszcze, niesamowite, ciemne oczy, kruczoczarne włosy, blada skóra. "Rodzinka Snapea?" - pomyślał Harry. "Że też tylu takich włóczy się po świecie i znęca nad ludźmi..." "To wszyscy, którzy zdecydowali się nam pomóc." - stwierdził ten, który przyprowadził Dumbledora i Snapea. Sądząc z głosu, to była kobieta. Mówiła z dziwnym akcentem, trochę jak niektórzy uczniowie Durmstrangu. Zaczęła przedstawiać przybyłych. "Sangreowie z Pirenejów (ci, jako jedyni, nie mieli czarnych płaszczy, tylko purpurowe), Bluterowie z Aachen - najstarszy z naszych rodów, rodzina Rouge z Gaskonii. To najlepsi z naszych szermierzy." ,"Z wyjątkiem ciebie i twojego ojca." - powiedział jeden z nich. "Dzięki" - odparła dziewczyna. "Redriverowie z Mississipi. I wreszcie" - wskazała na największą z grup - Rosjanie. Wysoccy i Galiczowie." Dumbledore witał się ze wszystkimi. Harry zauważył, że ci dziwni ludzie są uzbrojeni w miecze. "Co jest?" - zastanawiał się. "Zabijają tym jakieś potwory, czy co?" "Dziękuję wam jeszcze raz za chęć pomocy." - powiedział Dumbledore. "O ile wiem, macie już podzielone zadania. Severus mówił mi o tym wczoraj." Snape przytaknął. "Niech mi pan wierzy, na nas naprawdę można polegać. Jesteśmy urodzonymi szpiegami i strażnikami. Część osób z innych rodzin też jest po naszej stronie, ale potajemnie. Obawiamy się, że Czarny Lord może zaprosić niektóre rody do współpracy. Pan wie, co się stanie, jeśli raz spróbują krwi... Nigdy już nie przestaną zabijać." "Wiem." - odparł cicho Dumbledore. "I mam nadzieję, że do tego nie dojdzie." "Już my się o to postaramy." - mruknęła kobieta, przewodząca Rougeom, głaszcząc rękojeść miecza. "Zbyt długo pracowaliśmy nad zakończeniem konfliktu z wami, żeby pozwolić im teraz wszystko zniszczyć." Harry niechcący się poruszył. Trzasnęła gałązka. Wszyscy spojrzeli w jego stronę. "Jakieś zwierzę." - stwierdził Dumbledore. "Dobrze, moi drodzy. Jeżeli ktoś będzie miał ważne wiadomości albo coś go zaniepokoi, wie, gdzie mnie szukać. Ale bądźcie dyskretni. Nie wszyscy uwierzą w wasze dobre zamiary. Unikajcie pojawiania się w biały dzień, transformacji..." "No, to do roboty" - oznajmiła Rouge. Machnęła różdżką i cała polankę spowiła mgła. Harry wytężył wzrok, ale niczego nie mógł zobaczyć. Kiedy mgła opadła, na polanie stał sam Dumbledore. "Z terenów Hogwartu nie można się deportować" - zdziwił się Harry. "Jak oni to zrobili?"
"Nie mam pojęcia." - stwierdził Ron, kiedy Harry mu o wszystkim opowiedział. "Może mieli peleryny-niewidki? Chyba nie. Spytamy Lupina?" "I przyznam mu się, ze śledziłem Dumbleodora?" - mruknął Harry. "I co z tym ma wspólnego Snape? To nie była jego rodzina, mieli inne nazwiska..." Właśnie, Snape. Ku ogromnemu zdziwieniu Harryego, Snape był nawet do wytrzymania. Co prawda on i Syriusz dalej patrzyli na siebie spode łba, ale Snape najwyraźniej zmienił swoje nastawienie do Lupina. Traktował go może nie z życzliwością, ale na pewno z szacunkiem. W jego czarnych oczach nie było już tej nienawiści, co kiedyś. Chyba życzliwość, którą okazał mu Lupin tamtego dnia, dała mu do myślenia...
POCZĄTEK ROKU
Lato nieubłaganie dobiegło końca. Nadszedł początek roku. Harry i Ron po raz pierwszy w życiu obserwowali z zamku jak Hagrid przewozi pierwszorocznych na łodziach przez jezioro. Wielki Hol powoli wypełniał się uczniami. Hermiona przywitała się z nimi. "Jak ja się o was martwiłam!" - krzyknęła. "Po tym, co się stało..." "Skąd wiesz? Chyba nie pisali na ten temat w mugolskich gazetach?" - zdziwił się Harry. "Nie... Ale" - Hermiona lekko poczerwieniała - "byłam wtedy u Wiktora i..." "CO?!" - zawył Ron na całą salę. "Nie drzyj się." - Harry kopnął go w kostkę - "bo Ślizgoni usłyszą." Ron zamilkł, ale wciąż patrzył na Hermionę z wściekłością. "I... I wtedy" - Hermiona zaczęła się jąkać - "I raz wybraliśmy się na wycieczkę, znaczy ja, Wiktor i jego rodzice." - dodała prędko. "Jak wróciliśmy... Wszystko porozwalane. Wiecie... Karkarow był znajomym ojca Wiktora. Chyba chciał go prosić o pomoc. Dopadli go tam. Wszyscy się boją, zwłaszcza rodzina Wiktora." Ron nic nie powiedział. Chwilę wszyscy troje milczeli. "A to co?" - mruknął nagle, patrząc na nauczycielski stół. Harry przetarł okulary, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Wiktor Krum!? "Jego rodzina bała się zostać w Bułgarii. Obawiają się, że wampiry ze wschodniej Europy przyłączą się do Sami-Wiecie-Kogo." - wyjaśniła Hermiona. - "Tu jest bezpieczniej. Profesor Dumbledore zaproponował Wiktorowi stanowisko szkolnego trenera Quidditcha. Pani Hootch gra od tego roku w profesjonalnej drużynie i Hogwart potrzebuje nowego nauczyciela." Ron patrzył to na Wiktora, to na Hermionę z taką miną, której nie powstydziłby się sam Snape. "Cześć!" - przywitał ich Nevil. "Nie wiecie, kto będzie nowym belfrem od Obrony przed Czarna Magią?" Mam nadzieję, że nie on." -popatrzył z paniką w oczach na Snapea, który właśnie wszedł do sali. "Niespodzianka!" - zaśmiał się Harry - "Lupin!" Nevil odetchnął z ulgą. "Nie pozagryzają się ze Snapem?" - mruknął ironicznie któryś z młodszych Gryfonów. Ku zdziwieniu wszystkich, Snape przez całą ceremonię nie tylko, że nie patrzył na Lupina morderczym wzrokiem, ale nawet przez chwilę z nim rozmawiał. "Słońce mu najwidoczniej zaszkodziło i zwariował." - szepnął ktoś, komentując to niezwykłe wydarzenie. Harry wiedział jednak, że to nie był wpływ słońca...
Tiara Przydziału rozpoczęła sortowanie. "Abbot, Helena" - HUFFLEPUFF! "Avery, Richard". Harry drgnął. Popatrzył na drobnego, bladego chłopca. Mały miał oczy czerwone od płaczu... Avery! To pewnie syn tego Śmierciożercy, którego zabił Voldemort. Snape też wpatrywał się w Richarda niesamowitym wzrokiem. Harry po raz pierwszy w życiu zobaczył coś takiego w jego oczach. Mistrz Eliksirów patrzył na małego chłopca z taką łagodnością i współczuciem, jakich Harry w życiu by się po nim nie spodziewał. A więc zgadł, to syn tamtego... RAVENCLAW! Widocznie ojciec nie zdążył wychować go na chorobliwie ambitnego gościa. Harry spojrzał w kierunku stołu Ślizgonów. Wielu z nich siedziało w milczeniu, ze spuszczonymi głowami. Zresztą nie tylko oni nie mieli wesołego nastroju. Przy każdym stole siedziało kilka osób, które straciły kogoś bliskiego tego lata. Ku jego ogromnemu zdumieniu, Drako zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Opowiadał coś Goyleowi, paskudnie się przy tym uśmiechając. "Nie rozumiem" - szepnął Ron - "Aż tak nie znosił swojego starego, że cieszy się z jego śmierci?"
"Bluter, Sigel." Wysoki, szczupły chłopak usiadł na krześle. Był sporo starszy od reszty, widocznie przeniósł się do Hogwartu z innej szkoły. "Wygląda, jakby go starzy w lochach trzymali." - mruknął Ron. "Krewny Snapea, czy co?" Rzeczywiście, miał długie, czarne włosy, ziemista cerę, a te jego oczy... Jakbyś patrzył w głąb dwóch nieskończonych, ciemnych tuneli. Tiara ledwo zdążyła dotknąć jego włosów... GRYFFINDOR! Chłopak przywitał się ze wszystkimi. Mówił z ciężkim, niemieckim akcentem. "Hej, a to co?" - Ron wskazał na wisiorek, który Sigel miał na szyi. Był chyba stalowy i miał dokładnie taki sam kształt, jak blizna Harryego. "To? Znak runiczny." - wyjaśnił Bluter. "Wiesz, on..." - nagle urwał, jakby się zorientował, że powiedziałby za dużo. "No, przynosi szczęście." - dodał szybko. "La Fey, Morgana" - Drobna blondynka, równie nieprzyjemna z wyglądu jak Malfoy, podeszła do profesor McGonagall. SLITHERIN! Ślizgoni zaczęli klaskać. Harry rzucił okiem na Snapea i oniemiał. Snape był blady jak kreda, jego usta drżały lekko... W jego czarnych oczach Harry zobaczył ból, wściekłość i bezsilny bunt. "Co mu jest?" - pomyślał. Nagle przypomniał coś sobie. "Nie ma innego wyjścia, nie rozumiesz? Myślisz, że się nie zastanawiam, jak popatrzę w oczy dzieciom tych, którzy przeze mnie nie żyją?" - słowa Snapea zabrzmiały mu w uszach. Czyżby rodzice Morgany byli Śmierciożercami, których wykończył Snape? Na to wyglądało... Snape ukrył twarz w dłoniach. Siedział tak przez chwilę, ale zanim Tiara przydzieliła następnego pierwszorocznego, zdążył się już opanować. Na jego twarzy znów gościł, tak dobrze Harryemu znany, wyraz pogardliwej obojętności. "Sangre, Nemain." - wyczytała pani McGonagall. "Następna, która właśnie wstała z trumny." - syknął Ron. Sigel rzucił mu spojrzenie godne Snapea. Nemain, także co najmniej w wieku Harryego, miała oczy tak czarne, że nie można było odróżnić źrenic od tęczówek. Tiara zaczęła się głośno zastanawiać. "Niesamowita inteligencja, tak... Świetna pamięć. Może Ravenclaw... I ambicja. Slitherin? Nie, też nie. GRYFFINDOR!" Ron jęknął. "Że też będziemy musieli znosić dwóch takich, jakby Snape nie wystarczał!" "Coś ci się nie podoba?" - syknęła Nemain, podchodząc do stołu. "Nie nasza wina, że tak wyglądamy. I odwal się od profesora Snapea, marchewo." Usiadła obok Sigela i zaczęła do niego mówić po hiszpańsku. Harry przyjrzał się jej wisiorkowi. Na zwykłym rzemyku wisiało coś błyszczącego... Spojrzał uważniej. "Następny amulet?" - mruknął do siebie Harry. "Crux Dissimulata" - szepnęła Hermiona - "Kiedyś o tym czytałam, ale gdzie? To miało przed czymś chronić.""Dziwni ludzie. I skąd oni się znają? Może chodzili razem do jednej szkoły? Bluter, Sangre... To pewno krewni tych, których widziałem wtedy w Lesie. Pewnie ich tu przysłali, żeby ich chronić przed Voldemortem." - pomyślał Harry. Amulet Nemain, czteroramienne słońce o ramionach do połowy prostych, a dalej półkolistych (wyglądało to podobnie do koła podzielonego na ćwiartki), połyskiwał w świetle świec.
Ceremonia Rozdziału dobiegła końca. Dumbledore wstał. "Witajcie. Na początek niepomyślne wieści. Wszyscy już wiecie, że Lord Voldemort powrócił. Niektórzy już stracili bliskich przez niego... Nie ma z nami Cedrika. Dlatego, ze względów bezpieczeństwa, stanowczo zabraniam" - spojrzał na Harryego, Rona i Hermionę - "wycieczek do Zakazanego Lasu i chodzenia nocą po zamku. Nie warto ryzykować życia. I jeszcze jedno: uważajcie na wszelkie magiczne przedmioty, na które może się natkniecie. Jeżeli zobaczycie coś, co wyda się wam podejrzane, natychmiast zawiadomcie kogoś z nauczycieli albo mnie. Potraktuję was poważnie, obiecuję. Nie dotykajcie niczego takiego! Wszystko, co nagle gdzieś się pojawi, może być choćby Świstoklikiem... Albo czymś jeszcze bardziej niebezpiecznym." W oczach wielu uczniów pojawił się strach. Tym razem to nie były żarty... "Dobrze" - ciągnął Dumbledore. "A teraz coś weselszego. Przedstawiam wam nowych nauczycieli. Ponieważ pani Hootch została zaangażowana do profesjonalnej drużyny, mamy nowego trenera Quidditcha. Większość z was go zna, bo odwiedził naszą szkołę w zeszłym roku - Wiktor Krum!" Hal mało nie zawalił się od aplauzu. Wszyscy klaskali, wrzeszczeli i robili dużo hałasu na wiele innych sposobów. Hermiona promieniała, tylko Ron miał taką minę, jakby właśnie rozgryzł cytrynę. Kiedy aplauz wreszcie ucichł, Dumbledore, kontynuował: "Nowym nauczycielem Obrony przed Czarną Magią jest ponownie profesor Remus Lupin." Sala znowu zareagowała entuzjastycznie, tylko niektórzy Ślizgoni zaczęli protestować, zwłaszcza Malfoy. Snape wstał i obrzucił ich takim spojrzeniem, że nawet najbardziej bezczelni z nich zamilkli. Mało kto wytrzymywał słynne spojrzenie Mistrza Eliksirów... "Wreszcie" - ciągnął Dumbledore - "w związku z pewnymi wydarzeniami z zeszłego roku i z powodu niebezpieczeństwa, które wam grozi, zdecydowaliśmy się zatrudnić jeszcze jednego specjalistę. Zdaje się jednak, że spóźni się na rozpoczęcie roku." Dopiero teraz Harry zauważył, że jedno z nauczycielskich krzeseł jest puste. ŁUP! Ktoś gwałtownie otworzył drzwi. Do sali wpadła młoda, wysoka kobieta. Przebiegła przez Hal, jej długa czarna peleryna powiewała za nią, jak skrzydła ogromnego nietoperza. "Przepraszam za spóźnienie, Dyrektorze." - ukłoniła się Dumbledorowi. "Nie szkodzi, siadaj." - uśmiechnął się. Nieznajoma usiadła obok Snapea. Podała mu dłoń. Snape uśmiechnął się do niej. Harry mało nie spadł z krzesła. On ją najwyraźniej lubił! Nie było to w końcu takie dziwne, większość chłopców gapiła się na nią cielęcym wzrokiem, nawet Ron, który jakby nagle zapomniał o Krumie i Hermionie. Harry przyjrzał się dokładniej nowej nauczycielce. Miała oczy tak czarne, jak Snape. Włosy, równie ciemne, miały srebrny połysk. "Jej matka musiała być Wilą." - pomyślał. Dziewczyna nie miała chyba nawet dwudziestki. Jakkolwiek na pewno była częściowo Wilą, nie była szczególnie piękna. Niezbyt przypominała Fleur. Jej skóra była bardzo blada, niemal przeźroczysta. "Chora, czy co?" - pomyślał Harry. Nie wyglądało jednak na to. Nie była chucherkiem. Popatrzył na jej duże, silne dłonie. Nie, ta pani z pewnością nie potrzebowała pomocy do niesienia swoich walizek... "Patrz!" - syknął Ron. "Jej twarz!" Przez policzek nieznajomej biegły trzy głębokie blizny, jedna chyba dość nowa, bo jeszcze różowa. "Jak już mówiłem" - zaczął Dumbledore - "Obawiamy się, że Lord Voldemort użyje jakichś magicznych przedmiotów, tak jak czynił to już wielokrotnie. Pani Gladiola Władimirowna Romanowa" - przedstawił dziewczynę - "jest ekspertem w tych sprawach. Jeśli znajdziecie coś dziwnego, możecie liczyć na jej pomoc. Żeby zaś zwiększyć waszą wiedzę o zaczarowanych rzeczach, profesor Romanowa będzie prowadzić lekcje na ten temat. Dowiecie się wszystkiego o magicznych pierścieniach, mieczach, amuletach i wielu innych fascynujących przedmiotach. A teraz" - uśmiechnął się do wszystkich - "Wcinajcie!"
GAMMADION
Nemain i Sigel byli w wieku Harryego, a więc mieli uczęszczać na lekcje z jego rokiem. Sigel był miłym kolegą, Nemain była o wiele gorsza do zniesienia. W każdym razie Ron jej zdecydowanie nie lubił, za to "Odwal się od profesora Snapea, marchewo." Co więcej Nemain przywiozła ze sobą kruka o imieniu Adaig. Wielkie ptaszysko potrafiło być bardzo złośliwe. Ukradło Hermionie jej odznakę Prefekta Naczelnego. Dopiero na drugi tydzień udało się im ją odnaleźć. W podobnie "tajemniczych" okolicznościach zginęły kolczyki Pavatti Patil. Nemain nie przejmowała się jednak tym, że nie jest szczególnie lubiana. Nowi Gryfoni nie zabiegali o popularność. Najczęściej trzymali się razem. Nie byli też chętni do rozmowy o swoich rodzinach, czy poprzedniej szkole. "Rodzice zadecydowali, że tu nam będzie lepiej." - ucinała rozmowę Nemain. Czasem Sigel zaczynał cos opowiadać, ale wtedy rzucała mu takie spojrzenie, że natychmiast przestawał. Harry czasem miał wrażenie, że ta dwójka ma jakiś wspólny cel, jakieś zadanie do wykonania... I że Nemain powstrzymuje Sigela przed powiedzeniem czegoś. Mimo wszystko, rok zapowiadał się nie najgorzej. Ślizgoni, najwyraźniej przerażeni tym, co zrobił Voldemort (i Snape...) nie byli już tak pewni siebie. Tylko Drako był jeszcze bardziej bezczelny niż zwykle. Na szczęście w tym roku po raz pierwszy Gryffindor nie miał Eliksirów ze Slitherinem. Ponieważ mikstury dla piątego roku były już bardzo skomplikowane, każdy Dom miał lekcje osobno, żeby Snape mógł wszystkiego dokładnie dopilnować. Ku swojemu zdziwieniu Harry szybko się zorientował, że bez Ślizgonów Snape zachowuje się trochę lepiej. Oczywiście, dalej z radością odejmował im punkty i hojnie rozdzielał szlabany, ale nie był już tak złośliwy. "Po prostu jest zbyt zajęty naszą Panią Mieczy." - śmiał się Ron. Fakt, zawsze siedzieli obok siebie przy nauczycielskim stole i cały czas cicho rozmawiali.
Harryego najbardziej cieszyły treningi Quidditcha. Wiktor okazał się być świetnym trenerem. Ponieważ w drużynie Gryfonów brakowało trzech graczy (Oliver Wood, Fred i George Weasleyowie ukończyli już Hogwart), na pierwszych zajęciach Krum urządził nabór. Kandydaci musieli przejść sprawdzian, obejmujący manewry na miotle, test refleksu, siły i wytrzymałości. Później Krum dokonał wyboru. Ron, ku swojej wielkiej radości, został Obrońcą. Przestał być tak wściekły na Wiktora. Mina trochę mu jednak zrzedła, kiedy Krum orzekł, że Pałkarzami zostaną Nemain i Sigel. "Nie przesadzaj." - uspokajał go Harry. "Są naprawdę dobrzy. Co z tego, że mają włosy jak Snape?" "I jego ślepia." - warknął Ron. "Nie mam nic przeciwko Sigelowi ale ta dziewczyna jest gorsza niż dziesięć Tłuczków. Wystarczy, że na ciebie popatrzy, a masz ochotę wiać, gdzie pieprz rośnie." "Tym gorzej dla naszych przeciwników!" - zaśmiała się Angelina Johnson. "Ron, przesadzasz. Ona jest tylko trochę nietowarzyska." "Oni wszyscy są stuknięci. Bluter, Sangre, Snape i Romanowa." Fakt, ich nowa nauczycielka nie była osobą, która Dursleyowie nazwaliby "normalną". Była...dziwna. Na ogół pewna siebie, hałaśliwa, wręcz bezczelna, ale czasem Harryemu wydawało się, że to tylko maska. Tak jak wtedy kiedy ktoś ją zapytał, skąd wzięły się jej blizny. Jak ona wtedy na niego popatrzyła... To były oczy Snapea, patrzącego na Morganę la Fey. "Walczyłam za pieniądze. Bardzo duże pieniądze." - warknęła cynicznie, ale Harry założyłby się o wszystko, że nie była to prawda. Czyżby ta dziewczyna, niewiele w końcu starsza od niego także miała swoje ponure tajemnice? Nawet wyglądała tak jakoś "mrocznie..." Chodziła w wysokich, skórzanych butach, czarnych dżinsach i oczywiście, w długiej, czarnej pelerynie. Jej lekcje odbywały się w lochach, blisko klasy Eliksirów. Na pierwszych zajęciach pokazała im kilka niebezpiecznych przedmiotów, których powinni unikać. "Świstoklik to naprawdę niebezpieczna broń." - mówiła, krążąc po klasie jak wielki nietoperz. "Co jest w nim najgorsze?" Hermiona podniosła rękę. "Nie można go rozpoznać po wyglądzie." "Właśnie. Dlatego nie mogę wam go pokazać." - mruknęła Romanowa - "To może być cokolwiek. Ale i na niego jest sposób... Jeżeli on gdzieś was przeniesie, natychmiast po wylądowaniu złapcie go z powrotem. Wtedy odwiezie was w miejsce, z którego was zabrał." Harry wiedział o tym aż za dobrze... "Trochę podobnie działa to" - wyciągnęła z kieszeni coś małego i pokazała klasie. To był nietoperz, wycięty z kawałka żelaznej blachy, wiszący na łańcuszku. "NIE DOTYKAJ!" - ryknęła na Nevila. "NIGDY TEGO NIE DOTYKAJ! Gryffindor traci dwadzieścia punktów!" Nevil aż odskoczył. "Prze... Przepraszam" - wyjąkał. "Nie wiedziałem." "Po to tu jestem, żeby wam uświadomić, że niektórych przedmiotów lepiej nie ruszać. Nie zapanowalibyście nad nim i po was. To maleństwo" - ciągnęła, bawiąc się nim - "może sprowadzić na was poważne kłopoty. Jeżeli coś takiego znajdziecie, macie to zgłosić Dyrektorowi, mnie, albo profesorowi Snapeowi. Umiemy się z tym obchodzić." "Przepraszam, a co by się stało, gdybym tego dotknęła?" - spytał Hermiona. Romanowa przeszyła ją spojrzeniem. "To byś się teleportowała. Niekoniecznie w bezpieczne miejsce. Albo utknęła. A teraz" - spojrzała po klasie - "chyba najgorsza rzecz z możliwych. Nie mam jej tutaj, jest zbyt niebezpieczna." Harry zauważył, że ręce jej lekko drżały. Podeszła do tablicy i narysowała kredą wielki symbol. Był trochę podobny do tego, który nosiła Nemain. Tak samo składał się z czterech promieni, ale złamanych w połowie. Poza tym ramiona amuletu dziewczyny były zgięte przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, a symbolu narysowanego przez nauczycielkę - zgodnie. "Co to jest?" - zapytała Romanowa, wodząc oczami po klasie. Nemain podniosła rękę. "Tak, Nemain?" "Gammadion nazywany też Fylfotem albo Hakenkreuzem." - wyszeptała ze strachem. Klasa spojrzała na nią, nic nie rozumiejąc. Nawet Hermiona nie miała pojęcia, co takiego okropnego może zrobić Gammadion. "Brawo. Wiesz, jak to działa?" "Może zapanować nad tym, kto go nosi." "WŁAŚNIE!" - ryknęła Romanowa. "To niewinnie wyglądające maleństwo to najgorsza rzecz pod słońcem. Żeby go stworzyć, potrzebna jest naprawdę potężna Czarna Magia. Na ogół umieszcza się ten znak na zwykłym, złotym pierścieniu. Taki pierścień opanowuje umysł tego, kto go nosi, pozwalając Czarnemu magowi kierować czyimś postępowaniem. Na początku ofiara jest zadowolona, bo czuje się silna, pewna siebie, niczego się nie boi. Nagle zaczynają jej wychodzić nawet trudne zaklęcia. A potem... Fylfot zaczyna nad nią panować, zmusza do czynienia zła. Budzi agresję i nienawiść. Zaczyna kusić wizjami, obiecuje moc, sławę, zemstę... Jeżeli ofiara szybko się nie zorientuje, że coś jest nie tak, zostaje niewolnikiem Gammadionu, a przez to - jego twórcy. Taki mag zdobywa sobie niewolnika, absolutnie posłusznego i gotowego na wszystko. Dlatego nigdy nie dotykajcie takiego pierścienia. Nie zbliżajcie się nawet do niego, nie patrzcie w jego kierunku." Urwała. W klasie panował głucha cisza. Po chwili Harry postanowił zadać pytanie. "A... A co mam zrobić, jeśli zobaczę kogoś z tym na ręce?" "Nic nie zobaczysz. Fylfot robi się niewidzialny, gdy ktoś go nosi. Można tylko podejrzewać, że ktoś jest pod jego wpływem, jeżeli nagle robi się agresywny i używa niebezpiecznych zaklęć bez powodu. Uciekajcie od takiej osoby, bo jest naprawdę nieobliczalna. Są tylko trzy możliwości powstrzymania takiego człowieka. Można użyć Zabijającego Zaklęcia" - zaczęła wyliczać - "albo wykończyć go w inny sposób..." - zamilkła. Trwało kilka minut, zanim się opanowała. "Pokonać go można tylko przy pomocy Patronusa. To zaklęcie zwalcza zły wpływ Gammadionu. Ofiara uspokaja się na tyle, że można jej ściągnąć ten pierścień. Ewentualnie, można zdjąć pierścień siłą - ale uprzedzam, ci ludzie walczą jak zwierzęta. Spotkałam kiedyś kogoś takiego." - powiedziała cicho, bardzo cicho - "Wiem, co mówię. Co gorsza, Patronus pomaga tylko we wczesnym stadium. Po dwóch, trzech miesiącach ofierze nie można już pomóc. Nie może już się uwolnić spod wpływu Gammadionu. Nie ma dla niej żadnej nadziei. Traci na zawsze własną osobowość i staje się tylko narzędziem w rękach twórcy Fylfotu. Nie można tego odwrócić." Gryfoni patrzyli na znak z nieskrywanym przerażeniem. Nagle ktoś zapukał do drzwi. "Proszę!" - powiedziała Romanowa. To był Snape. "Przyniosłem składniki, o które prosiłaś." - zaczął. Nagle stanął jak wryty. "Hakenkreuz." - wyszeptał ze strachem. "Sądzisz, że Lord użyje czegoś takiego?" "Nie zdziwiłoby mnie to." - odparła nauczycielka. "Lepiej niech wiedzą." Snape zmazał znak jednym machnięciem różdżki. "Longbottom!" - warknął. "Nie gap się tak!" Nevil wciąż siedział nieruchomo, ze wzrokiem wbitym w tablicę. "LONGBOTTOM!" - zawył Snape. "Słucham?" - spytał nieprzytomnie Nevil. Snape wyciągnął z kieszeni buteleczkę z eliksirem. "Wypij! To cię uspokoi." - rozkazał. Nevil, trzęsąc się ze strachu, wypełnił polecenie. "Dziękuję, Severusie. Jak widzicie." - powiedziała Romanowa, wyraźnie siląc się na spokój - "nawet sam rysunek ma niedobry wpływ, Nevil już zaczął odczuwać jego działanie." "Lepiej trzymajcie się od tego z daleka." - mruknął Snape, opuszczając loch. "Święta racja." - stwierdziła Romanowa. "Gammadion można zniszczyć tylko specjalnym mieczem, pokażę wam go. Chodźcie." Poszli do jej pracowni. Na ścianach wisiało kilka z nich. Nauczycielka zdjęła jeden. "Tylko cios odpowiednio zaczarowanym mieczem może zniszczyć ten pierścień. Ale nie bierzcie się do tego. Gammadion będzie się bronił. Nie umiecie posługiwać się mieczem, nie dacie mu rady. Zresztą, nawet bardzo doświadczeni czarodzieje nie powinni mierzyć się z pierścieniem w pojedynkę. Dobrze, wystarczy."- dodała, widząc ich wystraszone miny. "Na następna lekcję przygotujecie referat o Świstoklikach. Jesteście wolni."
Następną lekcję prowadził profesor Lupin. Zauważył, że Gryfoni siedzą, jak spetryfikowani. "Co się stało?" - zapytał łagodnie. "A, Gammadion." - powiedział cicho, usłyszawszy wyjaśnienie. "Profesor Romanowa nie przesadza, wierzcie mi. Ten pierścień naprawdę potrafi przejąć kontrolę nad ludzkim umysłem. Twórca pierścienia może dzięki niemu sterować postępowaniem swojej ofiary, albo wspólnika. Nawiązuje kontakt telepatyczny a nawet jest w stanie przekazać część swojej mocy. Dlatego Gammadion jest czasem używany przez szpiegów. Genialne w swojej prostocie - pozwala nawiązać bezpośredni kontakt ze zwierzchnikiem. Nie trzeba się kontaktować bezpośrednio, nie musi się wysyłać listów. Z tego powodu bardzo trudno wykryć kogoś takiego." "Przepraszam, profesorze" - spytała Hermiona. "Profesor Romanowa powiedziała, że po pewnym czasie traci się osobowość. Jak ktoś dobrowolnie może zgodzić się na coś takiego?" Lupin westchnął. "Zdarzały się takie przypadki. Sądzę, że tacy ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, co im grozi. Albo byli fanatykami i nie obawiali się konsekwencji. Ale" - dodał, patrząc na przestraszonych Gryfonów - "chyba wystarczy wam tego straszenia na dziś. Przyniosłem wam pewne ciekawe stworzenie..."
Nastrój Gryfonów nie poprawił się wiele przez weekend. Właśnie odbył się pierwszy mecz Quidditcha w sezonie, Ravenclaw grał ze Slitherinem. Ku zdziwieniu wszystkich, Malfoy złapał Znicza już w siódmej minucie meczu. "Był niesamowity" - stwierdziła Angelina Johnson, kręcąc głową. "Przecież on nigdy nie był taki dobry." - mruczał Ron. Nawet Wiktor Krum był zdziwiony. "Zawsze obijał się na treningach." - stwierdził. "Cóż, chyba po prostu miał dużo szczęścia." Malfoy chodził po zamku, zadzierając nosa. Bez przerwy przechwalał się swoim zwycięstwem. "Kiedy będzie grał z nami, zrzucę go Tłuczkiem z miotły, obiecuję." - mruczała Nemain, śledząc go swoimi bezdennymi, czarnymi oczami. Ron spojrzał na nią z aprobatą. Chyba właśnie wybaczył jej nazwanie go "marchewą"...
W środy mieli lekcje z profesor McGonagall. Oprócz nich, w klasie byli też Puchoni. Nauczycielka wyjaśniała im właśnie, jakich transformacji mogą dokonywać magiczne istoty, nie będące ludźmi. "Goblini nie mają zdolności do transformacji. Co innego wampiry." - mówiła. - "Nie muszą ciężko pracować, by móc przemienić się w zwierzę. Każdy, kto jest w choć jednej ósmej wampirem, posiada wrodzoną umiejętność przemiany w nietoperza. Możecie mi wierzyć, jest to bardzo spektakularne zjawisko." "Widziała to pani?" - wyszeptała przerażona Hermiona. Profesor McGonagall skinęła głową. "Setki razy. Zanim zostałam nauczycielką w Hogwarcie, pracowałam kilka lat w Rosji. Wynajmowałam pokój u rodziny wampirów." "Ale" - pisnęła Pavatti Patil - "profesor Lupin zadał nam kiedyś zadanie o wampirach." W oczach profesor McGonagall przez chwilę zabłysły iskierki. Uśmiechnęła się lekko. "Oni są straszni" - mówiła szybko Pavatti. "Agresywni, atakują wszystkich w pobliżu. Uwielbiają ludzką krew i..." "Wystarczy" - ucięła nauczycielka. "Nie panikujcie, zwykły wampir nie jest groźny. To prawda, niektórzy są niebezpieczni, ale tylko ci, którzy pili ludzką krew. Działa na nich jak narkotyk, potrzebują jej coraz więcej i więcej... Nie potrafią przestać. Niestety, część z nich próbuje krwi ze zwykłej ciekawości i przemienia się w bestie. W książkach o obronie przed Czarną Magią możecie znaleźć wiele o wampirach, ale bardzo dużo informacji dotyczy tylko uzależnionych. Na przykład żaden wampir nie przepada za słońcem, ale tylko uzależnieni giną w jego promieniach. Natomiast każdy z nich może zmienić się w nietoperza." Hermiona krzyknęła. Wszyscy popatrzyli na nią, zdziwieni. "Przepraszam" - wyszeptała. "Tylko właśnie... Przepraszam." "Panno Granger, bez paniki" - stwierdziła ostro profesor McGonagall - "Zaręczam, że ochrona zamku nie wpuści nikogo niebezpiecznego. A teraz zadanie na następną lekcję..."
PLECTUS
"Masz pojęcie?" - powiedział Ron, kiedy wychodzili z sali. "Mieszkać parę lat z wampirami pod jednym dachem. Ja bym stamtąd uciekł po jednym dniu." Hermiona uśmiechnęła się tajemniczo. "Nic do was nie dociera?" "O co ci chodzi?" - zdziwił się Ron. "Pewnie już dawno temu przeczytałaś, że nie wszystkie wampiry są groźne. Mogłaś nam podpowiedzieć, kiedy pisaliśmy to zadanie dla Lupina." Nagle w dormitorium Puchonów rozległ się straszny wrzask. Harry, Ron i Hermiona pobiegli tam, ale wyprzedziła ich Nemain. Kiedy weszli do dormitorium, ona już stała na środku sali i patrzyła na sufit. Kilka Puchonek, mocno przestraszonych, pokazywało jej coś. "Czy w tym Domu nikt nie ma ani krzty rozumu?" - zaśmiała się Nemain. "Gdyby to był wampir-zabójca, zabiłby was wczoraj w nocy... A zresztą, zaraz zobaczymy." Wzięła w dłoń swój amulet i mruknęła "Lumos solens". Z amuletu wystrzeliła oślepiająca wiązka światła, trafiając prosto w zwierzątko, wiszące pod sufitem. Nietoperz, czarny jak węgiel, poderwał się i zaczął krążyć nad głowami Puchonów. "Widzicie?" - zaśmiała się Nemain. "Zabójcę takie światło zmieniłoby w popiół. To zwykły gacek." Powiedziała kilka słów po hiszpańsku, ("Brzmiało to jakby przeprosiny." - zdziwił się Harry) i nietoperz sam wylądował jej na dłoni. Otworzyła okno i wypuściła go na zewnątrz. "I po sprawie" - warknęła Nemain. "Nie macie lepszych zajęć niż czepianie się nietoperzy?" Widać było, że Puchonom zrobiło się bardzo głupio.
"Wiecie co?" - powiedział Ron, kiedy byli już w dormitorium Gryfonów. "U nas też był taki nietoperz. Wczoraj, siedział za oknem. A rano widziałem, jak jeden wlatywał przez okno do gabinetu Dumbledora. Ta Nemain coś kombinuje." Harry też miał takie przeczucie... Postanowił bliżej się jej przyjrzeć. Tego dnia Nemain długo siedziała nad książkami. Harry ubrał pelerynę-niewidkę i cierpliwie czekał. O jedenastej Nemain cicho opuściła dormitorium. Harry ruszył za nią. Nie było łatwo ją śledzić w ciemnych korytarzach, bo, podobnie jak Snape, umiała się bezszelestnie poruszać. Ku ogromnemu zdziwieniu Harryego Nemain poszła do gabinetu Dumbledora. Harry ostrożnie podszedł pod same drzwi. "Witaj, Nemain. Możemy zaczynać. Jak pewnie już wszyscy wiedzą." - zaczął Dumbledore - "Sytuacja się pogorszyła. Voldemort nie zdołał przeciągnąć na swoją stronę zbyt wielu olbrzymów, głównie dzięki misji Hagrida i pani Maxime. Ci, którzy są po naszej stronie, nie pozwolą im narobić szkód. Z drugiej strony, jak donoszą nasi szpiedzy, we wschodniej Europie znów pojawili się zabójcy." "Ludzka krew" - mruknęła Romanowa - "krąży o niej tyle legend, że nic dziwnego, że wielu chce jej spróbować. Musimy ich zatrzymać." "Atak idzie od wschodu" - powiedział Snape - "Uważam, że powinniśmy wysłać tam wszystkich szermierzy, którzy umieją z nimi walczyć. Mija kilka miesięcy zanim wampir-zabójca osiąga pełną moc. Im szybciej z nimi skończymy, tym lepiej. Czas działa na ich korzyść. Wydaje mi się zresztą, że to Czarny Lord za tym stoi. Od tamtej nocy, wiecie o czym mówię, ani razu nie wzywał Śmierciożerców. Zawiódł się na nas. Chyba planuje atak z tamtymi." "Sugerujesz, żeby zdjąć całą ochronę z wiosek wokół zamku?" - zapytał Dumbledore. Snape przytaknął. "My wystarczymy. Nie sądzę, żeby odważył się zaatakować Hogwart, zanim zabójcy nie osiągną pełnej mocy. Poza tym, ciężko mu będzie przełamać zaklęcia obronne Hogwartu. Trzeba ich zatrzymać, zanim staną się naprawdę niebezpieczni." Przez kilka minut wszyscy milczeli. "Dobrze" - stwierdził w końcu Dumbledore. "Wy zostajecie, pozostałych proszę o dołączenie do naszych szermierzy na wschodzie. Uważajcie na siebie." Harry usłyszał, jak kilka osób żegna się z Dumbledorem. "A teraz mam prośbę do reszty." - odezwał się Dumbledore. "Bądźcie czujni. Ktoś może mimo wszystko spróbować ataku. Miejcie oczy szeroko otwarte."
Tej nocy Harry długo myślał nad tym, co usłyszał. A więc Nemain i Sigel naprawdę mieli jakiś plan... Byli współpracownikami Dumbledora. Zapewne wiedzieli dużo o wampirach, te ich amulety najwyraźniej potrafiły chronić przed nimi. Ci szermierze... Pewnie używali magicznych mieczy. Pamiętał z eseju dla Lupina, że wampira-zabójcę można wykończyć taką bronią. Harry żałował, że nie przyłożył się bardziej do tego zadania. "Jutro zapytam Hermionę o szczegóły." - stwierdził.
Następnego dnia, w mglisty, ciemny, listopadowy poranek, biegli do chatki Hagrida. Spieszyli się, bo już byli spóźnieni. Hermiona poślizgnęła się na błocie i upadła. Pomagali jej wstać. Nagle z mgły wyłoniły się czarne nietoperze. Było ich co najmniej dziesięć. Otoczyły ich kołem i wszystkie jednocześnie zmieniły się z ludzi. "Co...?" - zdążył tylko zapytać Ron, kiedy pomiędzy nich a napastników wpadł jeszcze jeden czarny nietoperz. Ten też się transformował, odwrócił szybko w ich stronę, wyciągnął coś z kieszeni... Harry zdążył tylko zauważyć błysk czegoś metalowego... Potem poczuł się, jakby znów porywał go świstoklik...
Wylądowali w jakimś zamku. "Wszyscy cali?" - spytał Snape. Nie zdążyli jeszcze nic odpowiedzieć, kiedy usłyszeli czyjś drwiący głos. "Nasz pół-człowiek przyprowadza kumpli do zamku?" Odwrócili się gwałtownie. Na schodach stał mężczyzna, ubrany na czarno jak Snape, z mieczem w dłoni. "No nieźle, Snape." - ciągnął nieznajomy - "Przyprowadziłeś mi ofiary." "Znikaj stąd, Beria." - wysyczał Snape. Jego oczy były pełne zimnej furii. Widać było, że nie ustąpi. "Nie ma mowy, za dużo tu świeżej krwi." - ciągnął tamten. Harry zauważył, ze mówi po angielsku z podobnym akcentem co Romanowa. Snape powiedział coś po rosyjsku. Harry nie miał pojęcia, co to znaczy, ale założyłby się, że nie było to nic miłego. Snape i Beria wyglądali jak para drapieżników, gotowych walczyć na śmierć i życie. W pewnym momencie tamten ruszył w ich stronę. W dłoni Snapea nagle zmaterializował się miecz. "Uciekajcie!" - krzyknął do nich. "SZYBKO!" Harry i Ron byli zbyt przerażeni i zaskoczeni, żeby się ruszyć, ale Hermiona zaczęła ich odciągać siłą. "Biegnijcie!" - wołała. Miecze uderzyły o siebie. "Szybko!" Wreszcie posłuchali. Biegli długim korytarzem, zatrzymali się dopiero dwa piętra niżej. "Co...co to było?" - zapytał Ron. "Nie widziałeś? Plectus." - wysapała Hermiona. "CO???" "Czy wy nic nie czytacie? Nic nie rozumiecie? Ci, co nas przed chwilą napadli, to wampiry-zabójcy. Było ich za dużo, żeby Snape sobie z nimi sam poradził, więc przeniósł nas tutaj. Nie wdzieliście, czego użył? Tego nietoperza. Romanowa nam taki pokazywała i zabroniła dotykać. To plectus, wampiry używają go do teleportacji do swoich zamków i domów. Czytałam wczoraj o tym. Jesteśmy w wampirzej twierdzy!" Harry przez chwilę nie bardzo rozumiał. "Hermiono" - zapytał w końcu - "czy to znaczy, że Snape też jest wampirem?" Hermiona przytaknęła. "Zorientowałam się, że coś z nim nie tak już wtedy, kiedy pisałam to zadanie dla profesora Lupina. Ale nie zgadzało mi się to: przecież on normalnie pracował w dzień, słońce nie robiło mu krzywdy. No i Dumbledore nie zatrudniłby nikogo, kto byłby niebezpieczny dla otoczenia. Ale kiedy McGonagall opowiedziała o zabójcach... Zrozumiałam. On, Romanowa, Sigel i Nemain to wampiry! Tylko, że normalni, widocznie nie próbowali ludzkiej krwi..." Harryego oświeciło. To dlatego Snape był tak zły na Lupina, kiedy ten mu powiedział "Nie zobaczysz swojej twarzy" - przecież wampiry nie odbijają się w lustrze! No, to wpadliśmy." - jęknął Ron, wskazując na drzwi. Stała tam kobieta, z wyglądu też wampirzyca, trzymając w ręce okrwawiony miecz. Harry wyciągnął różdżkę. "LUMOS!" - krzyknął. Wampirzyca zasłoniła się mieczem, zaklęcie odbiło się od niego i uderzyło Harryego w twarz. Zasłonił oczy rękami. Jego różdżka potoczyła się po podłodze. Usłyszał, jak Ron wykrzykuje następne zaklęcie, ale kobieta była szybsza... "Expelliarmus" - mruknęła. Różdżki Rona i Hermiony poleciały w powietrze. Stali teraz, bezbronni, nie wiedząc, co zrobić. "Zofia Pietrowna!" - usłyszeli znajomy głos. "Są cali?" - Snape zajrzał jej przez ramię. Z jego miecza też powoli spływała krew. "Profesorze..." - zaczęła Hermiona. "Jesteście bezpieczni." - stwierdził Snape. "Musimy teleportować się do Hogwartu. Oni tam są." - rzucił do wampirzycy i, posługując się plectusem, teleportował. "To przekleństwo nigdy nie da mu spokoju." - dodał następny wampir i też zniknął. "Spokojnie" - stwierdziła kobieta. "Nie zrobię wam krzywdy. Severus po was wróci, kiedy poradzą sobie z tamtymi. Bierzcie wasze różdżki i chodźcie." Patrzyli na nią, nie wiedząc co zrobić. Uśmiechnęła się do nich. "Nie poodgryzam wam głów, obiecuję. Nie jestem z tamtych." Harry powoli, nie spuszczając z niej wzroku, podniósł swoją różdżkę. Wampirzyca patrzyła na to spokojnie. "Przepraszam, że was przestraszyłam." - powiedziała. "Severus wybrał pechowe miejsce do teleportacji. Akurat mieliśmy tu problemy z zabójcami." - westchnęła. "Voldemort chce z nich zrobić armię..." Do sali zajrzał jeszcze jeden wampir i powiedział coś do niej. Skinęła głową. "No, to już po wszystkim." - stwierdziła. Jej miecz natychmiast zniknął. "Chwilowo mamy spokój. Chodźcie." "Ale... kim pani jest? Gdzie my jesteśmy?" - wydusiła z siebie Hermiona. "Jestem Zofia Pietrowna Romanowa. Tak, to moja wnuczka znęca się nad wami w Hogwarcie... Jesteście w moim zamku. A nawiasem mówiąc, co do plectusa, szybko myślisz. Ty pewnie jesteś Hermiona Granger." "Skąd pani wie?" - zdziwiła się Hermiona. "Mam swoje źródła informacji... A jeżeli jesteś tą Hermioną, to z pewnością towarzyszą ci Ron Weasley i..." - wbiła swoje oczy w Harryego - "Dziecko Przeznaczenia. Harry Potter." "Dziecko Przeznaczenia?" - zdziwił się Harry. "Wyjaśnię ci to za chwilę. Chodźcie wreszcie." Zaprowadziła ich do małej jadalni. W pomieszczeniu kręcił się pies, który natychmiast zainteresował się butami Rona. "Idź stąd, Aibo." - wygoniła go wampirzyca. "Gladiola go zrobiła i teraz obgryza wszystko, co metalowe. Pewnie zjadł ci metalowe zakończenie sznurówki." Usiedli przy stole. Zofia Pietrowna wyczarowała herbatę. "Odpocznijcie trochę" - powiedziała, wskazując im krzesła. "Pewnie nie spodziewaliście się czegoś takiego... Cóż, Hermiono, nieźle trafiłaś. Nemain Sangre i Sigel Bluter faktycznie są wampirami, jak ja. Część nas współpracuje z profesorem Dumbledorem, wysłaliśmy więc tych dwoje do Hogwartu. Szybko myślą, dużo widzą i są odważni. To nasze oczy i uszy w tej szkole. Było też więcej wampirzej ochrony ale w związku z tym, co przed chwilą widzieliście, przerzuciliśmy wszystkich dorosłych szermierzy tutaj. W Anglii zostali tylko Severus i Gladiola. Ona jest pół-Wilą, jak pewnie wszyscy zauważyli." "Przepraszam" - odezwała się Hermiona - "ale tamten nazwał profesora Snapea pół-człowiekiem." "Jego ojciec, Katylin, był człowiekiem." - wyjaśniła Zofia Pietrowna. "Niektórzy, dumni ze swojej czystej krwi" - dodała ironicznie - "dokuczali mu z tego powodu... Ale Beria już nie będzie." "Ale jakim cudem teleportował nas z Hogwartu?" - dociekała Hermiona. Zupełnie przestała już się bać wampirzycy. "Profesor Dumbledore zostawił specjalną furtkę na taki wypadek." Kiedy wypili już herbatę, Harry zapytał "Czy mogłaby pani wyjaśnić, o co chodzi z tym Dzieckiem Przeznaczenia?" Wampirzyca westchnęła. "Profesor Dumbledore uważa, że powinieneś się o tym dowiedzieć dopiero, gdy przyjdzie czas... Ale jeżeli los przyniósł cię tutaj, to może ten czas już nadszedł. Wszystko zaczęło się od Lustra Przeznaczenia... Wy tu poczekajcie" - powiedziała do Rona i Hermiony - "a Harry pójdzie ze mną, żeby zobaczyć początek tego wszystkiego."
LUSTRO PRZEZNACZENIA
Wspięli się na zamkową wieżę. "Alohomora" - wampirzyca otworzyła jakieś drzwi. Weszli do wielkiej komnaty. Musiała być od dawna nieużywana, bo z sufitu zwisały pajęczyny. No, to tutaj" - wskazała na jakiś wysoki przedmiot, przykryty zasłoną. Ściągnęła ją, wzbijając tumany kurzu. "Lustro!" - krzyknął Harry. "Jedyne w całym zamku. Oczywiście, zaczarowane, my nie możemy korzystać ze zwykłych...." "Czy to jest Lustro Pragnień?" "Nie. Ale jest równie niebezpieczne. Albo i bardziej." Harry przyjrzał mu się uważnie. Tafla lustra była czarna, nie odbijało się w niej zupełnie nic. Wampirzyca przetarła lustro zasłoną. Na framudze ukazały się napisy. Na górze były litery "IDNUM XIRTAREPMI ANUTROF", a poniżej tafli "TAVUIDA ANUTROF SETROF" "Lustro Przeznaczenia" - westchnęła. - "Służy do przepowiadania przyszłości." Harry przez chwilę wpatrywał się w ciemną taflę. "A co to ma wspólnego ze mną?" - spytał cicho. Wampirzyca usiadła na podłodze, wciąż patrząc w lustro. "Zachowasz to, co ci powiem, dla siebie?" "Tak." "Wszystko zaczęło się od rodziców Severusa. Parali się Czarną Magią, zwłaszcza matka. To ona przedstawiła go Voldemortowi, przekonała, niemalże zmusiła, by został Śmierciożercą. Dobrze, że w porę zawrócił z tej drogi... Otóż jego matka sprowadziła tu kiedyś Voldemorta. Chciał zadać Lustru kilka pytań. Chciał wiedzieć, czy jest ktoś, kto go może pokonać. Lustro pokazało mu dwoje ludzi, małżeństwo. I dziecko." "Moją rodzinę?" Wampirzyca skinęła głową. "Zajęło mu trochę czasu, zanim znalazł twoich rodziców. Dopadłby ich zresztą jeszcze przed twoimi narodzinami, gdyby Severus nie ostrzegł w porę profesora Dumbledora. Harry usiadł. Nie mieściło mu się w głowie to, co usłyszał. "To lustro nigdy nie kłamie, chociaż można źle zinterpretować to, co pokazuje. Jest najpotężniejszym, jakie kiedykolwiek powstało. Ma kapryśny charakter, najczęściej nie odpowiada na zadane pytanie. Tylko nieliczni zdołali w nim ujrzeć odpowiedź. Tych wybrańców nazwano, już kilka wieków temu, Dziećmi Przeznaczenia. Nie bez powodu. Żaden z nich nie miał zwyczajnego życia. Zawsze byli w jakiś sposób...napiętnowani. Los ich nie oszczędzał, nigdy." - ciągnęła wampirzyca. "Każdy, kto przyprowadzał tu swoje dzieci z jednej strony pragnął, by lustro ich wybrało, a z drugiej marzył, żeby to się nie stało." "Nie rozumiem" - stwierdził Harry. "Widzisz, to lustro rozmawia tylko z osobami nieprzeciętnymi. Dzieci Przeznaczenia zostawały potężnymi czarodziejami, zawsze. Dobrymi albo złymi, ale zawsze wybitnymi. Każde z nich możesz znaleźć w podręcznikach historii magii. Wielcy Ministrowie, wybitni Mistrzowie Eliksirów, najlepsi Aurorzy... Albo tacy, jak Voldemort." Milczała przez kilka minut. "A czemu bano się tego lustra?" - spytał w końcu Harry. "Bo ono... Cóż, przekleństwo. Podobno zostało skradzione jego twórcy. I on je obłożył klątwą. Każde z Dzieci Przeznaczenia jest kimś wybitnym, to fakt. Ale pojawienie się go oznacza jedno - krew, kłamstwa, cierpienie i poniżenie. Każde z Dzieci traciło bliskich, często, niestety, samo ich zabijało... Każde musiało przejść przez okropne rzeczy. I co najgorsze, każde oznaczało wojnę." "Ja też jestem Dzieckiem Przeznaczenia?" - wyszeptał Harry. Wampirzyca skinęła głową. "Tak, profesor Dumbledore pokazał cię Lustru, kiedy byłeś jeszcze malutki. Potwierdziło, że tylko ty możesz pokonać Voldemorta." "Ale jak?" - spytał Harry. Wzruszyła ramionami. "Jego nie da się tak zwyczajnie zabić... Gdyby tak było, dawno byśmy to zrobili. Sądzę, że potrzebna jest jakaś potężna magia. Ale jaka? Nie wiem. Może on sam popełni jakiś błąd. Gdyby wtedy nie próbował cię zabić, tarcza twojej matki nie odebrałaby mu mocy. Sam sprowadził to na siebie." Siedzieli przez chwilę w ciszy. "Może nie powinnam ci tego mówić, ale z drugiej strony masz prawo wiedzieć. Lustro Przeznaczenia milczało przez dwieście lat." - odezwała się Zofia Pietrowna. "Niektórzy zaczęli już wątpić, czy kiedykolwiek się odezwie. Do czasu, kiedy Katylin i Agrypina przyprowadzili tu swoje najmłodsze dziecko - Severusa." "Profesora Snapea?" - zdziwił się Harry. "Tak. Kiedy zapytał, kim będzie, Lustro przemówiło. Pokazało Hogwart, potem krąg Śmierciożerców... Potem jego samego, walczącego na śmierć i życie, potem jako szpiega, wykradającego tajne plany... Jego matka zinterpretowała to jednoznacznie. Wysłała go, jako jedynego ze swoich dzieci, do Hogwartu a nie Durmstrangu. Przekonała Voldemorta, by przyjął go do swojej armii. Szkoliła go na szpiega i złodzieja. Jak wiesz, nie wyszło to tak, jak myślała. Nie byłaby zachwycona, gdyby mogła zobaczyć, dla kogo pracuje. Severus... Kiedy był tu ostatnio, zaczął wrzeszczeć, że ma już tego dość. Że jest mordercą, atakującym pod osłoną nocy, szpiegiem, kłamcą, zabawką dla Aurorów, zdrajcą, liżącym buty Voldemorta... że następnym razem już nie da mu się nad sobą znęcać, że go rozszarpie..." Przez kilka minut wpatrywała się w lustro. "Każdy by oszalał na jego miejscu. On też całkiem straci rozum, jeżeli to się prędko nie skończy." - stwierdziła cicho. "Potem Lustro przemówiło do Voldemorta. Potem do Gladioli. Powiedziało jej, że zabije najlepszego szermierza na świecie. Tak też się stało... Tamten.... On był ofiarą Gammadionu, nie dał jej wyboru." - Harry zobaczył, że po policzku wampirzycy spłynęła łza. "Do ciebie też. Czworo Dzieci Przeznaczenia w jednym czasie, Harry. Wszyscy straciliście najbliższych. Jedno z was już wywołało wojnę. Teraz nadchodzi następna."
"Tu jesteście" - do komnaty wszedł Snape. "Ach tak, Lustro..." - wyszeptał. "Niech je piekło pochłonie." "Ono tylko przepowiada." - stwierdziła spokojnie wampirzyca. "NIE TYLKO!" - ryknął Snape. "Ono podpowiada, co robić! Gdyby moja matka nie zobaczyła mojej przepowiedni, wysłałaby mnie do Durmstrangu, jak Kasjusza i Poppeę! Nie zostałbym Śmierciożercą!" "Masz pewność?" - odparła Zofia Pietrowna. "A Karkarow? Był w Durmstrangu. A może gdybyś nim nie został, byłoby jeszcze gorzej... " Snape zamilkł. "Jak w Hogwarcie?" - zapytała wampirzyca. "Żaden nam nie uciekł. Gladiola jest niesamowita, naprawdę. No, Potter, pora wracać..." Urwał, krzywiąc się z bólu. "Mroczny Znak" - syknął. "Wzywa nas w dzień? Nie podoba mi się to." "Dać ci obstawę?" - zapytała Zofia Pietrowna. "Nie, nie ma sensu ich narażać." - mruknął Snape i deportował się z zamku. "Oszalał." - mruknęła wampirzyca.
Zeszli z powrotem do jadalni. Reszta wampirów już tam była. Siedzieli, rozmawiając cicho o czymś. Jeden z nich pokazywał coś na mapie. "Plany wojenne." - pomyślał Harry. Nagle zrobiło mu się zimno. Po raz pierwszy nazwał to "wojną"... "Mogę wysłać was do Hogwartu z którymś z naszych." - powiedziała Zofia Pietrowna - "ale wolałabym, żebyście poczekali na Severusa, jeśli nie macie nic przeciwko temu." Minął kwadrans, potem następny, a Snapea wciąż nie było. "Ile trwają te, no... zebrania Śmierciożerców?" - nie wytrzymał w końcu Ron. "A skąd mam wiedzieć?" - odparła wampirzyca. "Po co on tam poszedł? Sam mówił, ze mu się to nie podoba..." Nieludzkie wycie wstrząsnęło zamkiem. Wampiry zerwały się z miejsc i pobiegły na korytarz. W ich dłoniach błysnęły miecze. Harry, Ron i Hermiona pobiegli za nimi. "Boże" - wyszeptała Hermiona. Ron wyglądał, jak spetryfikowany. Snape wił się na podłodze i krzyczał. Harryemu wydawało się, że ten jeszcze moment, a oszaleje od tego wycia, odbijającego się echem od kamiennych ścian. "FINITE INCANTATEM!" - krzyknęła Zofia Pietrowna. Nie pomogło. "Razem" - rozkazała. Wampiry wyciągnęły różdżki i wszyscy jednocześnie powtórzyli zaklęcie. Tym razem podziałało. Snape leżał na kamiennych płytach, z trudem łapiąc powietrze. Zofia Pietrowna uklękła przy nim. "Nic mu nie będzie?" - spytał któryś z wampirów. "Nie" - stwierdziła. Snape powoli dochodził do siebie. Spojrzał na otaczający go krąg. "Nie stójcie tak, bo mi się źle kojarzy." - warknął ze złością, odgarniając włosy z czoła. "Przyszliście sobie mnie pooglądać? Panie Potter, to było zabawne, czyż nie?" Harryego zatkało. Fakt, czasem, kiedy Snape był wyjątkowo paskudny, to miał ochotę dać mu w kość, ale żeby coś takiego... Widział już działanie zaklęcia Cruciatus, ale to było chyba coś gorszego. "Jak pan może tak myśleć?" - powiedział. "Czy... czy to był Cruciatus?" - wyjąkała Hermiona. Snape wbił swoje czarne ślepia w jej oczy. "Do tego rzucony przez pięciu ludzi naraz. Dobrze, że dopiero się uczyli..." "Więc on już wie, że ty..." - zaczęła Zofia Pietrowna. "Tak. Ktoś mu doniósł, że wykończyliśmy jego zabójców. W Hogwarcie jest zdrajca."
PRZEPOWIEDNIA
"Jak to?" - zdziwił się Harry. "Nie masz ani krzty rozumu, Potter?" - warknął Snape. "Skąd by wiedział? Tamci nie żyją, więc ktoś inny musiał nas widzieć i go powiadomić." "Jak mu uciekłeś?" - zapytała jedna z wampirzyc. Snape uśmiechnął się triumfalnie. W zaciśniętej dłoni wciąż jeszcze trzymał plektusa. "O tym nie wiedział."
Chwilę później Snape siedział przy stole, popijając eliksir, który miał go postawić na nogi. Harry widział, że ręce wciąż mu się trzęsły, a więc zaklęcie musiało być naprawdę mocne. Podziwiał jego opanowanie. Snape wyglądał o wiele lepiej niż Ron, w którego oczach wciąż widać było nieprzytomny strach. Snape to zauważył. Wyciągnął z kieszeni buteleczkę. "Wypij to, Weasley." - mruknął. "Dobrze ci zrobi, dzieciaku... A wieczorem masz do mnie przyjść. Dam ci coś, żeby ci się to w nocy nie śniło." Ron posłusznie wypił eliksir. Ku zdumieniu Harryego, Snape patrzył na Rona z niezwykłą łagodnością, jakby dobrze rozumiał jego strach. "Jeśli... Jeśli to tak będzie wyglądać..." - wyjąkał Ron. "Okropne, straszne..." Snape zrobił coś, czego Harry w życiu by się po nim nie spodziewał. Wstał, podszedł do Rona i delikatnie położył mu rękę na ramieniu. "Słuchaj, Ron" - powiedział cicho. Po raz pierwszy zwrócił się do niego po imieniu. "Nie będę cię oszukiwał. To tak będzie wyglądać." Ron aż się zatrząsł. "Ale" - ciągnął Snape - "zrobimy wszystko, co możliwe, żeby powstrzymać Lorda. Przysięgam, Ron, że prędzej pozwolę mu, żeby znowu mnie tak urządził, żeby mnie w końcu zatłukł jak psa, niż żeby choć dotknął któregoś z uczniów Hogwartu. Inni nauczyciele zrobią to samo." Harry i Hermiona patrzyli na Snapea, zdumieni. "No co się tak gapicie?" - warknął. Znów był zimny i cyniczny, jak zwykle. "Zanim wrócicie do Hogwartu" - powiedziała Zofia Pietrowna - "myślę, że dobrze by było spojrzeć w Lustro Przeznaczenia." "Po co?" - syknął Snape. "Nie zaszkodzi ci to, Severusie." - odparła. "Harry, jako Dziecko Przeznaczenia ma chyba prawo zobaczyć nową przepowiednię." "Co będzie tym razem?" - ironizował Snape, kiedy wspinali się na wieżę. "Pokaże nam, kto wygra turniej Quidditcha w tym roku?" Zofia Pietrowna cierpliwie znosiła jego docinki. Stanęli przed Lustrem. "Słuchaj, ty durny kawałku szkła" - zaczął Snape - "Kiedy skończą się nasze kłopoty?" Lustro zaczęło się rozjaśniać. Harry spojrzał z ciekawością. W Lustrze ukazał się uśmiechnięty Snape. Powoli podwinął lewy rękaw... Na przedramieniu nie było niczego, nawet najmniejszego śladu. "To wiemy" - warknął ze złością Snape. "Największy kretyn wie, że nie będzie spokoju, dopóki Lord będzie żył. Nie możesz pokazać czegoś dokładniej?" Lustro ponownie rozbłysło. Snape stał przed bramą Hogwartu, z mieczem i różdżką. Ku swojemu zdumieniu Harry stwierdził, że w kierunku Snapea leci na miotłach czterech ludzi. Nie było widać ich twarzy, zakrytych kapturami, ich długie, ciemne płaszcze powiewały na wietrze. Zauważył, że dwóch z nich ma odznakę Slitherinu, a dwóch Ravenclaw. Każdy trzymał w dłoni Znicz. "Szukający" - wyszeptał Snape, cofając się o krok. "Nowi Szukający..." Harry nic nie rozumiał. "Nie dam rady czterem naraz." - szeptał Snape, blady jak kreda. "Nie jesteś sam!"- krzyknęła Zofia Pietrowna, wskazując na lustro. Harry spojrzał i oniemiał. Obok Snapea stał on sam, z różdżką. "Ładny pomocnik" - stwierdził cierpko Snape. "Potter, ty umiesz coś zrobić poza Wingardium Leviosa?" Harry zacisnął pięści. Snape znów był tak wredny, jak zazwyczaj. "Przypadkiem znam też kilka innych zaklęć. Umiem wywołać Patronusa, jeśli to pana obchodzi, Profesorze." Snape spojrzał na niego, zdziwiony. "Żartujesz." "EXPECTO PATRONUM!" -krzyknął Harry. Rogacz pojawił się natychmiast. Harry jeszcze nigdy nie widział, żeby Snape był tak zaskoczony. "No, nawet nieźle." - stwierdził. "Patrzmy, co dalej." Lustro pokazało im Wielki Hal. Na ścianach wisiały czarne draperie. ""Pisz testament, Potter." - mruknął Snape. "Nie!" - krzyknął Harry. "My tam jesteśmy." "Faktycznie" - stwierdził Snape, wpatrując się w lustro. "Czyli nie zatrzymaliśmy w porę Szukających i ktoś zginął." Lustro pokazało im następny obraz. Zobaczyli godła Hogwartu. Znaki Ślizgonów i Krukonów były przesłonięte czarnymi zasłonami. "A to co?" - zdziwił się Snape. Harryemu wpadł do głowy dziwny pomysł. "A może to oni byli z tych Domów?" "Szukający?" - Snape popatrzył na niego zszokowany. "Tylko nie to... Mylisz się Potter, to NIEMOŻLIWE!" - wrzasnął, łapiąc go za koszulę. "A może jednak" - dodał po chwili, puszczając Harryego. "On jest do tego zdolny. W Hogwarcie jest zdrajca... To może być któryś z uczniów... On wciąga dzieciaki w to bagno." - Snape zacisnął pięści. "Gdybym wiedział, jak go zabić, zrobiłbym to natychmiast, choćbym miał..." - urwał. "Ty przeklęte lustro, co dalej?" Snape, dużo bledszy niż zwykle, oddawał swoją różdżkę profesor McGonagall. "O co chodzi?" - pomyślał Harry. Zaraz zrozumiał, co się stało. Snape był wyprowadzany przez ośmiu Aurorów. Każdy z nich celował w niego różdżką. "Co on zrobił?" - zdumiał się Harry. Lustro znów zmieniło obraz. Snape był w jakichś lochach, strzeżony przez czterech dementorów. Harry spojrzał na prawdziwego Snapea i zobaczył w jego oczach strach. Wyglądał jak dzikie zwierzę, zapędzone w miejsce, skąd nie może uciec. Nie dziwił się temu... Wreszcie, Lustro zamigotało ponownie. Pokazywało pierścień, zwykły złoty pierścień, który obracał się, połyskując ciepłym blaskiem. "Co to jest?" - zapytał. Zofia Pietrowna wzruszyła ramionami. "Pewnie jakiś magiczny pierścień. Severusie, co o tym myślisz?" Snape drgnął. "Co mnie to obchodzi?" - warknął. "I tak już wtedy będzie po mnie." Wyszedł, trzaskając drzwiami. "Czy on musi umrzeć?" - spytał cicho Harry. "Jest w więzieniu, ale żywy." - odparła wampirzyca w zamyśleniu. "Z drugiej strony sprawa wyglądała poważnie, widziałeś, jak go prowadzili." "Co zrobi?" - "Nie wiem. Może nic. A może oskarżą go o zdradę? To lustro nie kłamie, ale, jak widzisz, czasem ciężko dokładnie zinterpretować jego odpowiedzi. Zastanawia mnie ten pierścień. Może to on pomoże ci zwyciężyć? Oby jak najszybciej." "A kim byli ci Szukający?" - spytał Harry. "Przecież to nie był mecz." "Jego pytaj" - odparła, gestem wskazując drzwi, za którymi zniknął Snape.
IMMENSIFER
Wolno wspinali się po schodach Hogwartu. "Sprowadźcie nauczycieli" - polecił im Snape. "Niech przyjdą do gabinetu dyrektora." "Co się stało?" - pytał Lupin, kiedy szli do gabinetu. "Ach, tak" - uśmiechnął się - "wiedziałem, że Hermiona się domyśli." "To pan wiedział?" - zdziwił się Harry. "Jeszcze w szkole byłem świadkiem transformacji profesora Snapea." "Pokazał się panu? Byliście przyjaciółmi?" Lupin westchnął. "Przyjaciółmi? Nie całkiem... Wampir to prawie tak źle, jak wilkołak, a on mi zaufał. A ja go potem mało nie zabiłem. Nie dziwię się, że mnie nie cierpi." "To nie była pana wina!" - zaprotestował Harry. Lupin nic nie odpowiedział. W gabinecie byli już wszyscy. Harry zobaczył Niuchacza, leżącego pod krzesłem Dumbledora. Uśmiechnął się. Profesor Dumbledore znalazł sposób, by przemycić Syriusza do zamku. "Harry, zostań." - powiedział. "Po co?" - warknął Snape. "To dziecko." "Ma piętnaście lat." - odparł stanowczo Dumbledore. "Ty w jego wieku..." "Pamiętam." - syknął Snape z wściekłością. Zaczął opowiadać. "Jest ze stu Śmierciożerców. Większość to nowi, nie przyzwyczajeni jeszcze... Lord nie pośle ich od razu do najgorszej roboty. On nie jest głupi, wie, że mogliby nie wytrzymać. Ale ataki się zaczną, może nawet już dziś." Miał rację. Na szczęście już w lecie usunięto dementorów z Azkabanu i Voldemortowi nie udało się uwolnić dawnych wspólników. Miał jednak wielu nowych. Magiczny świat znów pogrążał się w mroku. Ministerstwo wezwało wszystkich Aurorów a Knot zalegalizował użycie Niewybaczalnych Zaklęć wobec podejrzanych. Wreszcie, mimo stanowczego sprzeciwu Dumbledora uchwalono, że ci, którym udowodni się winę, mogą być skazani na pocałunek dementora. Dumbledore był naprawdę rozgniewany.
W Hogwarcie także nie było wesoło. Odwołano mecze Quidditcha. Z planowanych zdążono rozegrać tylko dwa, obydwa wygrał Slitherin. Drako Malfoy wprawił wszystkich w osłupienie. Był świetnym Szukającym. Krumowi nie spodobało się to do tego stopnia, że zapytał Snapea, czy Malfoy nie użył przypadkiem jakiegoś nielegalnego eliksiru. Snape zaprzeczył. "Tych składników nie można kupić bez zezwolenia. Musiałby mi je ukraść, a nic mi nie zginęło." Tym niemniej, Harry zauważył, że Snape stał się jeszcze bardziej podejrzliwy, niż zwykle. Musiał być święcie przekonany, że w zamku jest zdrajca. Znowu bardziej im dokuczał, ale tym razem Harry rozumiał przyczynę. Snape naprawdę się bał. Dalej zjawiał się na spotkaniach Śmierciożerców ale w swojej zwierzęcej postaci ("Kto zauważy tak małe stworzonko, jak nietoperz?"). Znów zaczął tropić Śmierciożerców, odpowiedzialnych za napady. Romanowa również wciąż gdzieś znikała. Każdy wampirzy szermierz był na wagę złota. Aurorzy mieli poważny kłopot: magiczne miecze odbijały zaklęcia, stąd z wampirem-zabójcą trudno było walczyć przy pomocy magii. Najskuteczniejszą bronią był ostry miecz.
Snape wszedł do pracowni Romanowej. Jej oczy rozbłysły na jego widok. "Dobrze, że jesteś cały!" - uśmiechnęła się. "Dobrze, że ty jesteś cała." - odparł. Lubili się, a może było to coś więcej? Doskonale się rozumieli. Zdawał sobie sprawę, że za jej hałaśliwym, bezczelnym zachowaniem kryje się ból i smutek. Wiedział, że walczyła w tych nielegalnych szermierczych turniejach wcale nie dla pieniędzy, tylko po to, żeby nie myśleć. Żeby zapomnieć. Cieszył się, że tu, w Anglii, nie miała okazji, by znowu wplątać się w coś takiego. Wiedział, skąd wzięły się te dwie stare blizny na jej policzku, wiedział też, że nie były jedynymi. "Dziecko Przeznaczenia" - pomyślał ze złością. "Dlaczego musimy tak żyć?" Lustro powiedziało jej, że pokona najlepszego szermierza na świecie, a za takiego uchodził jej własny brat. Chłopak znalazł się pod wpływem Gamadionu i oszalał. Musiała go zatrzymać, bo zaczął zabijać. Musiała, nie miała innego wyjścia. Tak jak on, nie miała wyjścia. Oboje musieli decydować, o czyimś życiu i śmierci. Nienawidził takich decyzji. Zawsze ktoś musiał zginąć. Wmawiał sobie, że postępuje słusznie, ale kiedy myślał, że Lord wplącze w tę wojnę młodych ludzi, to aż nim trzęsło. Voldemort wykorzysta ich słabości, obieca im władzę, bogactwo, zemstę, wiedzę... Wielu w to uwierzy. A ci, którzy zostali wychowani w kulcie Czarnego Lorda? Nie byli za to odpowiedzialni. A jednak wiedział, że jeśli którykolwiek z nich zagrozi Hogwartowi, to spotka na swojej drodze jego, Severusa Nerona Snapea, najlepszego z Szukających. I że to będzie ostatnia walka w życiu młodego Śmierciożercy. Tylko bardzo doświadczony Auror miał szanse w walce z Szukającym. Obawiał się jednak, co będzie, jeśli rzeczywiście przyjdzie ich aż czterech. I że Potter będzie musiał stawić im czoła. Co prawda Harry wykazywał się, jak dotąd, niezwykłą odwagą, inteligencją i refleksem, ale to dziecko NIE miało szans z czterema Szukającymi. Na pewno nie z takimi Szukającymi, jacy byli kiedyś. Potter... Zawsze spadała na niego wielka odpowiedzialność, już wiele razy stawał do nierównej walki. "Nie smuć się, Sev." - uśmiechnęła się Gladiola. "Martwię się, Glad" - odparł. "Ja też" - przyznała. "Ale co robić... Wiesz, mam coś dla ciebie. Patrz!" Z podziwem spoglądał na miecz. Ostrze błyszczało w świetle świec. Przyglądnął mu się dokładniej. Broń była bezbłędnie wykuta. Nie, ten miecz nie pęknie, nawet przy odbijaniu najpotężniejszego zaklęcia. Klinga została doskonale wyważona i dopasowana do jego wagi i wzrostu. Widać było, że Glad zrobiła go specjalnie dla niego. Rękojeść miecza była ozdobiona srebrnym wężem o szmaragdowych ślepiach. Zwierzę wyglądało jak żywe. Wiedział, ile kosztuje taka broń i zdawał sobie sprawę, że Glad poświęciła bardzo wiele czasu i trudu, by ją wykonać. "Podoba ci się?" - spytała. "Nigdy nie widziałem lepszego." - odparł, zgodnie z prawdą. "Jest twój." - odparła. "Oszalałaś?" - aż go zatkało. "Kosztował majątek! To nie jest zwykły miecz!" "Racja." - stwierdziła spokojnie. "To najlepsza broń, jaką umiem zrobić. Byłam w sobotę w naszej kapitule. Oceniono ten miecz. Powiedzieli, że nigdy nie widzieli lepszego. Jest twój. Będzie ci potrzebny." Patrzył na nią, zaskoczony. "Zapłacę." "Nie chcę twoich pieniędzy. Chcę, żebyś żył. Ty..." - zająknęła się. "Jeśli... " Zrozumiał. Przytulił ją mocno. "Wariatko, jest tylu lepszych facetów niż ja." - mruknął. "Co powie Zofia Pietrowna?" "Niech wszyscy mówią, co chcą." -odparła. "Nic mnie to nie obchodzi."
Snape patrzył na swój nowy miecz. Na klindze błyszczały litery. "IMMENSIFER" - odczytał. "Piękne imię dla wspaniałej broni." Czuł się o wiele lepiej. Gladiola... Szalona, jak cała jej rodzina. Romanowowie kochali bez pamięci, walczyli jak zwierzęta i byli hojni do przesady. Uśmiechnął się do siebie. Życie nie było aż tak podłe i beznadziejne... "Profesorze Snape!" Zerwał się z krzesła. "Szybko!" Pod drzwiami stał mały Puchon, trzęsący się z przerażenia. Trzymał coś w rękach. "Pani Norris" - wyjąkał. "Zgubiliśmy się w lochach i znaleźliśmy ją..." Snape nawet nie skrytykował go za włóczenie się po zamku. Wiedział, co się stało. Nie mógł już nic zrobić. "Co się stało?" - spytał Dumbledore, wchodząc. "Pierwszoroczni przybiegli do mnie, jakby się paliło. Pani Norris? Co jej jest?" Snape wypędził dzieci z sali i zamknął drzwi. "Jest źle." - szepnął. "Nie przeżyje?" - Dumbledore z troską przyglądał się zwierzęciu. "Nie widzę żadnych obrażeń..." "Już jest martwa. Zabijające Zaklęcie." "Myślisz, że?" "Ja nie myślę, ja to wiem." - odparł Snape. "Ktoś ćwiczy Niewybaczalne Zaklęcia w lochach."
SZUKAJĄCY
Odnaleźli to pomieszczenie. Snape bez trudu rozpoznał znajome ślady na ścianach. "Nieudane zaklęcia." - stwierdził. "Ktoś w Hogwarcie szykuje nam niespodziankę. Pilnie ćwiczy. Nie zrobił tego w jedną noc. Na oko pracuje już ze dwa miesiące. Niech pan ogłosi, że uczniowie mają zakaz opuszczania dormitoriów wieczorami. Następnym razem celem może być człowiek." Harry czuł się tak, jak trzy lata temu, kiedy w zamku panoszył się bazyliszek. Wszyscy się bali. No, prawie. Drako uśmiechał się złośliwe "Kolej na was, szlamy." - mruczał. W pewnym momencie Hermiona nie wytrzymała i uderzyła go. Oddał jej tak mocno, że wylądowała na ścianie. "Drako" - usłyszeli ostry głos profesor McGonagall - "Slitherin traci 50 punktów." Drako zaklął. "A ty dostajesz szlaban." - stwierdziła spokojnie nauczycielka. Malfoy rzucił jej ponure spojrzenie, ale się opanował. "Ale ma siłę" - powiedziała Hermiona, rozcierając guza. "Nigdy bym nie przypuszczała." "Wredny typ." - mruknął Ron. "Zachowuje się, jakby był panem całego zamku. Jest jeszcze gorszy niż zwykle. Pewnie się cieszy, że Sam-Wiesz-Kto rośnie w siłę." "Jak myślicie, czy w Hogwarcie rzeczywiście jest zdrajca?" - spytał Harry. "A kto inny wrobiłby Snapea?" - odparł Ron. "Nigdy w życiu nie zapomnę, jak krzyczał." Harry milczał. Dobrze wiedział, jak działa to zaklęcie.
Do Świąt pozostał jeszcze tydzień. Mimo usilnych starań, nikomu nie udało się wykryć zdrajcy, ale ataki Śmierciożerców przybrały na sile. "Ten drań nie jest na tyle głupi, żeby dalej ćwiczyć na zamku." - stwierdziła Hermiona. "Boję się, że ujawni się dopiero, gdy będzie gotowy na coś poważnego." Harry też tak uważał. W tym roku w szkole pozostało, ze względów bezpieczeństwa, bardzo wielu uczniów. "Już jutro Boże Narodzenie" - pocieszał się Harry, siedząc w pokoju Gryfonów. Nie było mu wesoło. Hermiona jak zwykle tkwiła w bibliotece, Ron też gdzieś zniknął. Oprócz Harryego w pokoju zostało tylko pięciu młodszych uczniów. Siedzieli przy stole po przeciwnej stronie sali i zajmowali się jakąś grą. Harry usiłował się skoncentrować na lekturze. Ktoś podał hasło i wszedł do środka. Harry spojrzał zdumiony. Skąd Malfoy znał hasła Gryfonów? I kim było tych trzech ludzi w maskach, którzy z nim przyszli? Zanim zdążył wyciągnąć różdżkę, Cruciatus rzucił go na podłogę. Zauważył tylko małego, czarnego nietoperza, wylatującego z dormitorium, a potem już nic. Malfoy gapił się na niego z dziką satysfakcją w oczach. "Wreszcie się policzymy." - mruknął. "Zwariowałeś." - jęknął Harry. "O co ci chodzi?" Malfoy zaczął się śmiać. "Wreszcie się ciebie pozbędę..." Oczy Drakona nie były niebieskie, tylko szkarłatne, Harry zrozumiał. Malfoy był pod wpływem cudzej mocy... "Gammadion, Drako" - powiedział, siląc się na spokój - "opanował cię Gammadion." "Dał mi moc!" - wrzasnął Malfoy. "Dzięki niemu wygrywałem mecze. Dzięki niemu opanowałem Niewybaczalne Zaklęcia... Nie ma już tamtego Drakona! Teraz mam moc, wykończę ciebie i wszystkie Szlamy! No dalej" - zwrócił się do swoich towarzyszy - "rozwalcie te szczeniaki."- rzucił, wskazując na małych Gryfonów. "AVADA KEDAVRA" Harry drgnał. Tych słów nie wypowiedział żaden z kumpli Malfoya. To był Snape. Jednym zaklęciem zmiótł tamtych trzech. Drako aż się cofnął. "Zdrajco" - wysyczał. On i Snape jednocześnie użyli zaklęcia rozbrajającego, ale zaklęcie Drakona było silniejsze. Snape został bez różdżki. Harry sięgnął po swoją, ale Malfoy to zauważył. "Jeden ruch, Potter" - warknął - "a będzie po tych dzieciakach." Harry widział, że to nie żarty. Drako odwrócił się do Snapea. "Mój najlepszy Szukający" - wycedził przez zęby. "zdradził mnie." "Drako..." - zaczął Snape. "Zamknij się, Snape! Nie ma już twojego Malfoya, jestem tylko JA!!!" "Voldemort" - wyszeptał Harry. "Zabrałeś Drakonowi umysł." "Tak" - stwierdził tamten spokojnie. "Zostało tylko jego ciało... Nie ma już wspomnień ani uczuć. Dałem mu część swojej mocy i teraz wypełnia moje rozkazy, Potter. Już po tobie. Ale najpierw pogadam sobie z tobą, zdrajco." - ponownie odwrócił się w stronę Snapea. Harry zauważył, że Snape stał teraz tak, żeby osłonić małych Gryfonów przed atakiem. "Co on ci dał, Snape, ten twój Dumbledore?" - zapytał Voldemort. "Pieniądze? Władzę?" "Nauczycielską pensję i pieniądze na badania, jeśli chcesz wiedzieć." - wycedził Snape, patrząc mu prosto w szkarłatne ślepia. "I ty się na to zgodziłeś?" - Voldemort był naprawdę zaskoczony. "Dlaczego?" "To potężna magia, Lordzie. Ty jej nigdy nie rozumiałeś i nigdy nie zrozumiesz." "KŁAMIESZ!" - zawył Lord. Snape uchylił się przed zaklęciem, które rozprysnęło się na kamiennej ścianie. Harry wykorzystał ten moment, kiedy Voldemort nie patrzył na niego, bo był zajęty Snapem. Wyciągnąć różdżkę. Pamiętał, co Romanowa mówiła o Gammadionie. "EXPECTO PATRONUM!" - wrzasnął. Rogacz zaatakował. Snape natychmiast skorzystał z okazji. Rzucił się na swojego przeciwnika. Harry bał się rzucić zaklęcie, żeby go nie trafić. "MAM CIĘ!" - ryknął Snape. Po podłodze potoczył się pierścień. Harry rozpoznał go od razu. Gammadion lśnił krwistoczerwonym blaskiem. Drako przestał walczyć. Snape wstał. "Może jeszcze nie jest za późno." - wyszeptał. Drako skoczył na równe nogi i wycelował w niego różdżkę. Snape aż się cofnął. "Nie myślałem, że jesteś aż tak głupi, Snape." - uśmiechnął się złośliwie. "Nie ma już Malfoya, czy do ciebie to nie dociera? To tylko pusta skorupa, moje narzędzie, któremu oddałem część mocy. Ale jeśli wybrałeś tamtych... Popatrzysz sobie, jak Potter umiera." - odwrócił się szybko, wycelował różdżkę w Harryego. Nie mógł widzieć, jak nietoperz wzbija się w powietrze, przelatuje tuż nad nim... "AVADA KEDAVRA" Ale Snape już tam stał, miecz już zdążył zmaterializować mu się w dłoni. Zielone światło w całej siły uderzyło o stal. Odbiło się od miecza, jak od lustra, trafiając w Malfoya (a raczej w Voldemorta). Harry usłyszał, jak Voldemort rzuca jeszcze jakieś zaklęcie... A potem wszystko ucichło. Do dormitorium wpadła pani McGonagall. "Boże, co się tu dzieje, Severusie? Tylko nie dzieci..." - wyszeptała, patrząc na Gryfonów. Harry zauważył, że mali stracili przytomność. "Mówiłem, że w zamku jest zdrajca." - stwierdził ponuro Snape. "Wybrał moment, kiedy profesor Dumbledore wyjechał... Wiedział, że nie będzie go kilka dni." "SEV!" - Romanowa, z mieczem w dłoni wpadła do środka. "Miałaś rację, Nemain." - powiedziała do dziewczyny - "Gammadion." Harry domyślił się teraz, kto był tamtym nietoperzem. To Nemain poleciała ostrzec nauczycieli. "Sev, Harry, wynieście wszystkich stąd. Profesor McGonagall, proszę mnie osłaniać. Trzeba zniszczyć to paskudztwo." - mówiła Romanowa. Na korytarzu już zrobiło się zbiegowisko. "O nie" - jęknęła Hermiona, patrząc na nieprzytomne dzieci. "Na to zaklęcie nie ma odtrutki." Snape nie zareagował. "Wynoście się stąd!" - warknął. "Tu nie jest bezpiecznie. NO JUŻ!!! Hermiono, Nemain, do laboratorium." "I po wszystkim." - Romanowa wyszła z dormitorium. "Zniszczyłyśmy go. Co z dziećmi?" Snape nie odpowiedział. "Zobaczmy, kto nas zaatakował." - stwierdził. "Drako Malfoy" - powiedziała profesor McGonagall drżącym głosem. "Dlaczego?" "Gammadion, Minerwo" - odparł Snape. "Lord musiał go namówić. Było już za późno, żeby mu pomóc. Popatrz" - pokazał jej swój Mroczny Znak. "Zbladł. Zabraliśmy Lordowi cześć mocy." "A reszta?" - spytała Romanowa. - "Kto to?" Snape ściągnął maskę pierwszemu z nich. "Markus Flint." - powiedział ochrypłym szeptem. "Markus Flint, poprzedni kapitan Quidditcha Ślizgonów. Pamiętam jeszcze, jak go sortowano... Zabiłem dzieci z mojego własnego Domu..." Klęczał przez chwilę przy ciele Flinta. "To nie twoja wina." - stwierdziła stanowczo profesor McGonagall. "Nie miałeś wyjścia. To Śmierciożercy. Przyszli zabić." "To dzieci." - szepnął Snape. "To on ich wysłał na śmierć." "A reszta?" ponownie spytała Romanowa. Profesor McGonagall aż krzyknęła. "Emma i Kate Grey" -powiedziała. "Ukończyły Hogwart dwa lata temu. Bliźniaczki, były Krukonkami." Krukonki? Harryemu coś się przypomniało... "Profesorze, ta przepowiednia. Ci Szukający, jak pan ich nazwał. To było dwóch Ślizgonów i dwóch Krukonów." Snape popatrzył na niego przez chwilę. "Chyba masz rację, Potter" - stwierdził w końcu.
W LABORATORIUM
Tej nocy, nocy przed Bożym Narodzeniem, Harry nie mógł zasnąć. Nie mógł pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Cicho wstał. Gryfoni spali, bo Snape dał im eliksir na sen. Harry nie wypił swojej porcji. Wyciągnął Mapę Huncwotów. Do Hagrida nie mógł pójść, bo bramy zamku były zamknięte. Na profesora Lupina także nie mógł liczyć - była pełnia. Profesora Dumbledora nie było, (Romanowa poleciała - dosłownie - po niego) pani McGonagall czuwała w skrzydle szpitalnym przy dzieciach, które uderzyło ostatnie zaklęcie Voldemorta. Wreszcie spojrzał na lochy. W laboratorium Snapea panował ruch. "Hermiona? Nemain?" - zdziwił się Harry. "No tak..." Przypomniał sobie, że Snape miał mnóstwo obowiązków. Hogwart zamienił się ostatnio w prawdziwą fabrykę eliksirów, tak potrzebnych lekarzom i Aurorom. Snape nie nadążał ze wszystkim, w związku z czym wyznaczył, jako swoich pomocników Hermionę, Nemain i dwie Puchonki z siódmego roku. Dziewczyny nie musiały chodzić na lekcje (choć Hermiona i tak brała w nich udział, jeśli tylko mogła), za to spędzały długie godziny w laboratorium. Tak było i teraz, cała piątka była najwyraźniej czymś bardzo zajęta. "Co oni robią?" - zastanawiał się Harry. "Jest pierwsza w nocy. Przecież Hermiona mówiła, że na to zaklęcie nie ma odtrutki." Postanowił się tego dowiedzieć. Peleryna-niewidka znów okazała się być bardzo pomocna...
Drzwi były uchylone, cicho wślizgnął się do środka. Snape rozrysowywał na tablicy jakiś diagram, co chwilę zerkając do swoich notatek. "W życiu nie widziałem czegoś tak skomplikowanego" - stwierdził Harry. "To musi być coś naprawdę trudnego, on zawsze wszystkie eliksiry robił z pamięci." Hermiona pracowicie rozdrabniała róg jednorożca, Nemain, w rękawicach ze smoczej skóry kroiła ciemnozielone łodygi jakiejś rośliny, a Puchonki odważały jakieś dziwne proszki. Kiedy Puchonki i Nemain skończyły, Snape pozwolił im iść do dormitoriów. Hermiona dalej męczyła się, krusząc róg. Snape skończył swój rysunek i zaczął jej pomagać. "Myślałaś o pracy Mistrzyni Eliksirów, Hermiono?" - zapytał. Harry mało nie zemdlał z wrażenia. Snape, mówiący do Gryfonki po imieniu! Przecież zawsze ignorował Hermionę! "Tak" - odpowiedziała - "ale nie wiem, czy się nadaję." "Jesteś najlepsza ze wszystkich, których dotąd uczyłem." - stwierdził. "Chciałbym, jeśli się zgodzisz, żebyś po Świętach przejęła lekcje dla pierwszego i drugiego roku. Miałbym więcej czasu na pracę tutaj, zamówień jest coraz więcej." Oczy Hermiony zrobiły się wielkie, jak spodki. "Pan żartuje, profesorze?" - spytała. "Nie. Dasz sobie radę. Jesteś najlepsza." Wyciągnął różdżkę i wyczarował coś na kartce pergaminu. "Gdybym kiedyś nie wrócił, albo miał kłopoty, rozumiesz, to tu masz hasła do wszystkich szafek." - podał jej pergamin. "Nikt inny, poza tobą nie odczyta tego dokumentu. A tutaj" - sięgnął do kieszeni - "wszystkie klucze." Hermiona patrzyła na niego, zdumiona. "Ale..." "Ktoś musi mnie zastąpić w razie potrzeby." - ciągnął Snape. "Profesor Dumbledore i profesor Sprout zawsze ci pomogą." Hermiona schowała klucze i pergamin. Harry uszczypnął się, żeby się upewnić, że nie śpi. Hermiona współpracująca ze Snapem? Cóż, jedno trzeba było mu przyznać: wiedział, kogo wybrać na swojego zastępcę. "Skończyliśmy." - stwierdził Snape, rozgniatając ostatni kawałek rogu. "Jest druga w nocy. Idź spać, siedzisz tu od rana." Hermiona pożegnała się z nim i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Harry miał już dość stania nieruchomo, ale teraz nie mógł się niepostrzeżenie wymknąć. Spróbował podejść do drzwi, ale potrącił coś po drodze. Snape wymierzył w niego różdżkę. Harry stanął jak wryty. Snape nie mógł go zobaczyć, ale jeśli rzuci zaklęcie... Snape się uśmiechnął. "Pokaż się" - syknął. Harry nawet nie drgnął. Snape wypowiedział zaklęcie i peleryna-niewidka sfrunęła na podłogę. "Tak myślałem" - mruknął. "Gryffindor traci 20 punktów. Potter, mogłem cię zabić! Czy ty nigdy nie przestaniesz pakować się w kłopoty?" Harry milczał. "Po co tu przyszedłeś? Dać ci coś na sen?" - zapytał Snape już łagodniejszym głosem. "Profesorze" - zaczął Harry - "Hermiona mówiła, że tym dzieciom nie można pomóc, a tymczasem..." "Hermiona wie więcej o eliksirach, niż cała reszta tej szkoły" - stwierdził Snape - "ale o tej odtrutce wiedzieć nie mogła. Ten eliksir jest jeszcze w fazie badań. Pracowałem nad nim od pięciu lat. Dziś po raz pierwszy zobaczymy, czy poskutkuje na ludzi." "Więc... oni będą żyć?" Snape popatrzył mu w oczy. "Nie wiem."
Chwilę milczeli. "To dać ci eliksir na sen?" - spytał w końcu Snape. "Nie" - odparł Harry. "To nic nie pomoże." Snape obrzucił go badawczym spojrzeniem. Harry dopiero teraz zauważył, jak okropnie wygląda Snape. Zupełnie, jakby przybyło mu ze dwadzieścia lat. I te oczy, całe czerwone, chyba nie tylko od ślęczenia nad księgami. "Chcesz pogadać." - bardziej stwierdził niż zapytał. "Dlaczego?" - szepnął Harry. "Dlaczego oni to zrobili? Zawsze myślałem, że Śmierciożercy to dorośli czarodzieje i..." "Ja zostałem napiętnowany w moje piętnaste urodziny." - odparł Snape, patrząc gdzieś w przestrzeń. "To był genialny plan... Jeden z uczniów jako jego narzędzie." Zaklął z wściekłością. "A ja tego wcześniej nie zauważyłem! No cóż," - dodał po chwili - "muszę zacząć robić to lekarstwo. Jeśli chcesz porozmawiać, musisz iść ze mną." Harry skinął głową. Snape podszedł do ściany. "Sanguis unicorni" - mruknął. Ściana bezszelestnie się rozsunęła. Weszli do środka, ściana bezgłośnie zamknęła się za nimi. Harry nigdy nie widział tak ogromnego laboratorium. Niekończące się szafy pełne odczynników, kości i skóry zwierząt, dziwne kamienie, księgi napisane nieznanym mu pismem. Na drugim końcu sali, nad paleniskiem wisiało już sześć małych, złotych kociołków. Snape zaczął do nich wsypywać przygotowane przez dziewczyny składniki. Harry obserwował jego płynne, pewne ruchy. Widać było, że Snape wie, co robi. "Pytałeś" - zaczął, odważając czerwone kamienie, "dlaczego. Co do tego mogę dać ci tylko moje przypuszczenia. Ale najpierw" - odłożył wagę i spojrzał na Harryego - "chciałbym ci podziękować." Harry osłupiał. Nie spodziewał się czegoś takiego ze strony Mistrza Eliksirów. "Pewnie nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie twój Patronus. Dzięki niemu zabrałem Drakonowi Gammadion i przerwałem jego mentalne połączenie z Czarnym Lordem. Tylko dlatego jeszcze żyjemy, Harry. Dyrektor Dumbledore zawsze twierdził, że będzie z ciebie wielki czarodziej. Mylił się - już nim jesteś. Jesteś jak James - czysta odwaga." Harryemu nie mieściło się to w głowie. Snape po raz pierwszy wyrażał się dobrze o nim i jego ojcu. Snape zauważył jego zaskoczenie. "Zdziwiony, co? Zawsze cię nie znosiłem. Twój ojciec był Aurorem, a tacy jak ja nienawidzą Aurorów. To u Snapeów rodzinne." - roześmiał się szyderczo. "Wiem, że ci nieźle dawałem w kość, uważałem za bezczelnego dzieciaka i.... " - popatrzył mu w oczy. "Przepraszam." Gdyby Harryemu powiedziano, że właśnie wybrano go na Ministra Magii, byłby z pewnością mniej zaskoczony. Snape, nie czekając na odpowiedź, znów zajął się kociołkami. Dolał do każdego następnego dziwnego płynu. Kociołki zaczęły parować, delikatny, błękitny dym unosił się do góry. Harry nie za bardzo wiedział, co powiedzieć. "Bez pana, profesorze, byłoby po nas." - stwierdził w końcu. Snape milczał. "Dlaczego?" - powtórzył Harry. "Jak już mówiłem, mogę tylko podejrzewać, co się stało. Drako..." - głos Snapea zadrżał - "zawsze był najbardziej narażony. Wiesz, kim był jego ojciec." "Wiem." - mruknął Harry. "Zawsze faworyzowałem Ślizgonów" - ciągnął Snape - "to była część planu. Dzięki temu byłem bardziej wiarygodny dla Lorda i Śmierciożerców. Miałem też nadzieję, że Ślizgoni mi zaufają, że zdołam ich powstrzymać. Zawiodłem." - urwał. Harry jeszcze nigdy nie widział, żeby Snape był tak załamany. "Sam się na to zdecydował." - stwierdził Harry. "Myślisz, że znał konsekwencje?" - zapytał ironicznie Snape. "Lord rozmyślnie skazał go na śmierć. Pewnie mu wmówił, że jego ojca zabili Aurorzy, to jego stała sztuczka." "Ale on wcale nie wyglądał na nieszczęśliwego. On się z tego cieszył!" - zaprotestował Harry. Snape obrzucił go wyjątkowo ponurym spojrzeniem. "Lucjusz nie był aniołem, delikatnie mówiąc. To nie był szczęśliwy dom. Flint..." - Snape ukrył twarz w dłoniach. "To już moja wina... Jego rodzice byli Śmierciożercami. Zginęli tego lata. Chciał się zemścić." Harry domyślił się, kto był zabójcą. "Ale te Krukonki?" - zapytał. "Myślałem, że Śmierciożercy to sami Ślizgoni." "Pettigrew jest Gryfonem. Jedną z Szukających była Gryfonka." - warknął Snape. "Nie ma Domu, z którego nie wyszli Czarni magowie. Choć, trzeba przyznać, że z Gryffindoru było ich najmniej. Naprawdę nie wiem, co je do tego skłoniło. Krukoni cenią wiedzę i moc, a tę Lord mógł im dać. On naprawdę wiele wie o magii, może dlatego się zdecydowały. Może. A może działały pod wpływem zaklęcia Imperius, może Markus też? Nigdy się tego nie dowiemy." Jeden z kociołków wybuchł. "Pięćset Galeonów poszło z dymem." - stwierdził spokojnie Snape. "Ten eliksir jest kapryśny. I do tego nietrwały, nie można go przechowywać dłużej niż kilka dni, dlatego muszę go teraz robić." Zgasił ogień pod kociołkami. "Niech ostygną." - wyjaśnił. Usiadł obok Harryego i ukrył twarz w dłoniach. "Nikt z nich nie miał więcej niż dwadzieścia lat" - wyszeptał. "Profesor Dumbledore powinien mnie za to zabić." "A może lepiej by było, gdyby to oni nas wykończyli?" - krzyknął Harry. "Oni nie wahali się zaatakować tych dzieci!" "Wiem" - stwierdził Snape. "Dlatego nie żyją. Ale może mogłem ich inaczej powstrzymać. Ja byłem o wiele bardziej winny niż oni, a dostałem drugą szansę. Oni jej nie mieli."
Znów zajął się eliksirem. Rozpuścił zawartość kociołków i zaczął destylować. Gęste, purpurowe krople powoli spływały po szkle. Później zmieszał to z kilkoma innymi składnikami i przelał do nowego kociołka. "Musi wykrystalizować" - wyjaśnił. "Profesorze" - zaczął Harry - "o co chodziło z tymi Szukającymi w przepowiedni? Ci Śmierciożercy nimi byli?" "Na to wygląda." - odparł Snape. "Domy się zgadzają." "Ale dlaczego Szukający?" - dziwił się Harry. "To nie Quidditch!" Snape się uśmiechnął. "W pewnym sensie... Któryś z nas miał niezłe poczucie humoru. Śmierciożercy dzielili się na cztery grupy, nazwane tak, jak gracze Quidditcha. Obrońcy" - zaczął wyliczać - "przygotowywali eliksiry i zaklęcia obronne, Ścigający - to szpiedzy i złodzieje, Pałkarze - ta hołota od siania terroru," - skrzywił się z obrzydzeniem - "no i Szukający - elitarny oddział do walki z Aurorami. Byłem najlepszym z nich, Harry, najlepszym z Szukających." Harry patrzył na niego, zdziwiony i trochę przestraszony. Wyobrażał sobie, jak wyglądała taka walka. "Pięciu na jednego" - mruknął do siebie. Snape to usłyszał. W jego oczach błysnął płomień. Złapał Harryego za koszulę. "Słuchaj" - syknął - "Byłem Obrońcą, Ścigającym i Szukającym, to fakt, ale nigdy nie zniżyłem się do poziomu Pałkarzy. Nigdy. To przez nich stamtąd odszedłem. To były bestie, nie ludzie. Tak, oni lubili iść w pięciu na jednego, tchórze. Ale nie Szukający. My nie rzucaliśmy nikomu zaklęć w plecy. My nie polowaliśmy na Mugoli dla rozrywki. Walczyliśmy uczciwie, jeden na jednego. Nigdy z zaskoczenia." Puścił Harryego. Harry jeszcze nigdy nie był tak zszokowany. Po raz pierwszy Snape wspominał o swojej przeszłości. Snape znów zajął się kociołkiem, cały czas mrucząc coś pod adresem Pałkarzy. Harry bardzo chciał, żeby Snape opowiedział coś więcej, ale bał się zapytać. "Jeszcze trochę" - mruknął Snape, odstawiając kociołek. Harry w końcu zdecydował się zadać to pytanie. "A dlaczego pan do nich dołączył?" Pożałował tego. Snape dosłownie przebił go spojrzeniem. Chwilę milczał, najwyraźniej zastanawiając się nad odpowiedzią. "Uratowałeś mnie" - stwierdził w końcu. "Należy ci się coś ode mnie. Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć..." Znowu przerwał. "Moi rodzice poznali się w Azkabanie" - zaczął. "Cała moja rodzina to przestępcy. Mój brat Kasjusz pracował w Ministerstwie, Aurorzy go zabili, podobno był szpiegiem... Zawsze najbardziej baliśmy się Aurorów. Nieraz przed nimi uciekaliśmy, nieraz nas przesłuchiwali. Czasem tak, że Pałkarze by się tego nie powstydzili." - dodał. W jego oczach znów płonął ten niesamowity ogień. "Zawsze miałem talent do zaklęć i eliksirów, a tym domu miał mnie kto tego uczyć." - dodał łagodniejszym tonem. "Nie zacząłem jeszcze szkoły, a robiłem eliksiry, których teraz uczę siódmą klasę. I zaklęcia... Nieraz nas ratowały. A potem to nieszczęsne Lustro Przeznaczenia. Moja matka jednoznacznie zinterpretowała to, co zobaczyliśmy. Wysłała mnie do Hogwartu. Niedługo potem zginął mój ojciec. Aurorzy." - urwał. Znów wpatrywał się w przestrzeń, jakby widząc tamte wydarzenia. "Matka nie doszła do siebie. Zawsze interesowała się zakazaną magią, ale wtedy zajęła się nią naprawdę. Poznała Czarnego Lorda. Zafascynował ją. Wymyśliła sobie, że powinienem zostać jego sługą. Szkolono mnie. W moje piętnaste urodziny Lord wypalił mi Mroczny Znak. Stałem się jego własnością. Najpierw" - Snape zaczął odsączać kryształy - "przygotowywałem dla niego eliksiry. Jeden z nauczycieli Hogwartu mnie krył, profesor Dumbledore nas nie podejrzewał. Potem zacząłem pracować w laboratoriach Notta, a także - szpiegować. Moja matka była złodziejką, nauczyła mnie otwierać każde zabezpieczenie. Zresztą, mogę się zmienić w nietoperza, a to ułatwia sprawę. Wtedy to nie wyglądało tak jak teraz" - ciągnął - "nie było takiego terroru, okrucieństwa, egzekucji. Lord dopiero przygotowywał wojnę. Wielu z nas nie zdawało sobie sprawy z tego, co on planuje. Zacząłem coś podejrzewać, kiedy zaczęto nas szkolić na Szukających. Ale... wtedy cała moja rodzina już nie żyła. Znowu Aurorzy. Matka i siostra nie dały się złapać, czekałoby je dożywocie. Poppea..." - Snape wyszeptał z czułością - "każdemu życzyłbym takiej siostry. Wtedy się zaczęło. Zaczęli ginąć Aurorzy. Szukający, było nas dziewięcioro, siali strach. Większość z nas nienawidziła Aurorów z tego samego powodu, co ja. My jeszcze walczyliśmy uczciwie, ale byliśmy świetnie wyszkoleni. Mało kto miał z nami szanse. A potem Lord zaczął zbierać Pałkarzy. Raz to zobaczyłem. Te ich ataki" - Snape skrzywił się z obrzydzeniem. "My też nie byliśmy aniołami, rzucaliśmy Niewybaczalne Zaklęcia, ale żeby coś takiego... Wtedy zrozumiałem, że ta cała zemsta tylko mnie pogrąża, że niedługo będę taki, jak oni. Odszedłem."
AURORZY
"Gotowe." - stwierdził, zaglądając do kociołka. "Idziemy z tym do pani Pomfrey." "Ale" - do Harryego nagle coś dotarło - "jeśli ta przepowiednia jest prawdziwa, to zaraz przyjdą po pana Aurorzy i..." "Wiem" - warknął Snape. "Nic na to nie poradzę." "Może pan jeszcze uciec." "I zostawić te dzieci bez pomocy? Mogą potrzebować następnej porcji." - Snape uśmiechnął się szyderczo. "Zmykać jak Lockhart trzy lata temu? Tak, wiem, że próbował uciec." - wyjaśnił, widząc zdziwienie Harryego. "Jestem łotrem, ale nigdy nie byłem tchórzem. Nie pierwszy raz pójdę za kraty, nie przejmuj się." "Dobrze, że jesteś, Severusie" - przywitała go pani Pomfrey. "To podziała?" "Oby." "Potter, a co ty tu robisz?" - zapytała profesor McGonagall. "Nie mógł spać, Minerwo." - wyjaśnił Snape. "Musiał przemyśleć parę spraw."
Ktoś gwałtownie otworzył drzwi. Do sali weszło ośmiu Aurorów, z różdżkami gotowymi do ataku. Byli wśród nich Charlie i Bil Weasleyowie. "Snape" - syknął ich dowódca. "Różdżka i plectus na stół, wampirze, ale to już!" "O co chodzi?" - zdenerwowała się profesor McGonagall. "Nakaz aresztowania za morderstwo." - warknął Auror. "CO?" "Zabił czworo ludzi w tym zamku, czyż nie?" - odparł tamten. "Snape, ty Śmierciożerco, na co czekasz? Może mamy cię zmusić?" "Dla ciebie profesorze Snape, Andrew." - stwierdził Snape z kamiennym spokojem. "Pokaż ten nakaz." Aurorzy podnieśli różdżki. "Oszaleliście?" - krzyknął Harry. "To tamci napadli na Hogwart! On nas tylko bronił!" "ZAMKNIJ SIĘ, POTTER!" - ryknął jeden z nich. "Bill? Charlie?" - wyszeptał Harry. "Co się z wami dzieje? Te dzieci są chore, potrzebują go. Kto inny zrobi im ten eliksir?" "Zejdź nam z drogi, Potter, bo oberwiesz." - syknął Bill. Harry nie rozumiał, co się dzieje. Bill zawsze był dla niego miły, a teraz... I te jego puste, pozbawione wyrazu oczy. Ten nienaturalny głos. Zresztą wszyscy Aurorzy wyglądali tak samo i pani Pomfrey patrzyła na nich z nieskrywanym przerażeniem. Snape powoli położył swoją różdżkę na stole. "Pospiesz się, śmieciu" - mruknął Auror - "dementorzy są głodni." "Więc wyrok już został wydany." - Snape uśmiechnął się szyderczo. "No nieźle...To się nigdy nie zmienia." "To głupi żart." - Harry zasłonił sobą Snapea. "Odsuń się, bo użyjemy siły." Harry sięgnął po różdżkę, ale Bill był szybszy i rozbroił gp. "Snape, na co jeszcze czekasz?" - ciągnęli tamci. "Przestańcie!" - krzyknął Harry. "Crucio!" Harry odskoczył, zaklęcie uderzyło w jedną z butelek z lekarstwami. Duszący dym wypełnił salę. Harry skorzystał z zamieszania i rzucił Snapeowi swoją różdżkę. Ten jednym zaklęciem ogłuszył całą ósemkę napastników.
Kiedy opary zniknęły, Harry zauważył, że Snape trzyma dwie różdżki: tę, którą mu rzucił i jeszcze jedną. Ta, którą odłożył, wciąż leżała na stole. Snape dostrzegł jego zdziwienie. Uśmiechnął się. "Buty" - powiedział. Dopiero teraz Harry zwrócił uwagę na to, że Snape nosi wysokie, skórzane buty, takie jak Romanowa. "Stara złodziejska sztuczka." - wyjaśnił Snape. "Jedna różdżka w kieszeni, a druga w cholewie buta. Tą grzecznie oddajesz, a tamtej używasz, kiedy przestaną na ciebie uważać. Genialne w swojej prostocie. Jeszcze nie widziałem Aurora, który by na to wpadł." Pani McGonagall pokręciła głową. "Rzuciłeś zaklęcie z dwóch różdżek jednocześnie? To bardzo trudne. I niebezpieczne." "Inaczej nie dałbym im rady." - odparł Snape. "Co w nich wstąpiło?" - zapytał Harry. Snape oddał mu różdżkę. "Znowu uratowałeś mi skórę, Harry" - stwierdził. "Dzięki. Niezły prezent na Boże Narodzenie" - dorzucił z ironią, patrząc na Aurorów. "Właśnie" - uśmiechnął się tajemniczo, oczy błysnęły mu, jakby właśnie wpadł na jakiś szalony pomysł - "Należy ci się ode mnie prezent, w końcu to Boże Narodzenie... Mam pewien plan, jeśli się powiedzie, sądzę, że będziesz zadowolony. A oni?" - wskazał na nieprzytomnych napastników - "Wygląda na to, że ktoś rzucił na nich zaklęcie Imperius. Zobaczymy co zrobią, jak się obudzą. Zwiążę ich lepiej." "Chyba zrobiliśmy coś, że koniec przepowiedni się nie spełnił." - stwierdził Harry - "Nie siedzi pan w więzieniu, profesorze." "Przepowiadanie przyszłości to trudna sprawa." - stwierdził Snape. "Może to piekielne lustro wreszcie się pomyliło? A może znowu użyło przenośni? Pokazało tylko, na co mnie skazano, a nie to, co się stanie... Albo" - Snape myślał przez chwilę - "albo to Lustro czegoś nie przewidziało. Każdy umysł ma swoje ograniczenia..." Harry nie zdążył zapytać się, o co chodzi, bo do sali wpadł Dumbledore. Co się tu dzieje? Co wyście im zrobili?" - spytał, patrząc na nieprzytomnych Aurorów. "Lepiej, Albusie, spytaj, co oni chcieli nam zrobić." - odparła profesor McGonagall. "Mało nas nie pozabijali. Severus twierdzi, że ktoś rzucił na nich zaklęcie Imperius." Dumbledore westchnął. "Bardzo prawdopodobne." Okazało się, że Snape miał rację. "Kto wam to zrobił, Bill?" - spytał Dumbledore kiedy Weasley się obudził. Bill nie umiał na to pytanie odpowiedzieć. "Atak z zaskoczenia. Ktoś z Ministerstwa, jak sądzę," - stwierdził Snape. "I to dobry w tym, co robi." "I co zrobimy? Znów nie będzie można odróżnić przyjaciela od wroga."
Hermiona wróciła właśnie ze swojej pierwszej lekcji. "Nie macie pojęcia" - mówiła, chodząc po dormitorium - "jak można nie wiedzieć takich oczywistych rzeczy? Dwa kociołki wybuchły! A mówiłam tym Puchonom, żeby nie dodawali pijawek, zanim nie zdejmą eliksirów z ognia!" "Rośnie następny Snape." - mruknął ironicznie Ron - "Krum nie jest zazdrosny?" - dodał złośliwie. Hermiona popatrzyła na niego, bezgranicznie zdziwiona. "O co ci chodzi?" - spytała. "Nie udawaj. O słodkiego Severusa Snapea, z którym siedzisz w laboratorium całymi dniami. Nocami zresztą też..." Nie skończył, bo Hermiona, czerwona ze złości, z całej siły zdzieliła go książką i wybiegła z pokoju. "Nie chciałabym się wtrącać, Ron" - powiedziała Angelina Johnson, która była świadkiem całego zajścia - "ale czy ty naprawdę myślisz, że ona cię pokocha, jeśli będziesz jej dokuczał w ten sposób? Te twoje insynuacje były paskudne. Powinieneś ją przeprosić." "Ale dlaczego" - jęknął Ron, rozcierając guza - "inni mają szczęście do najfajniejszych dziewczyn? Taki Krum! Dlaczego on?" Angelina się uśmiechnęła. "Trudno powiedzieć." "Albo Snape? Co ona w nim widzi?" "Nie bądź głupi, Ron" - zdenerwowała się Angelina. "Hermionie podoba się Wiktor, a nie Snape. Snape jej tylko imponuje. Hermiona zawsze chciała jak najwięcej wiedzieć, a od tego faceta może się naprawdę wiele nauczyć. Moja mama pracuje w szpitalu, Snape robi im lekarstwa dla rannych Aurorów. Nie masz pojęcia, jakie te receptury są trudne! Niektóre potrafi zrobić tylko paru gości na świecie." Ron dalej mruczał coś ze złością. "Uspokój się wreszcie" - rozzłościła się Angelina - "Hermiona nie chodzi ze Snapem! Oszalałeś? Do niego nie podejdzie żadna dziewczyna, bo Romanowa rozcięłaby ją na pół tym swoim mieczem!" "Co?" - zapytał zdziwiony Harry. Angelina popatrzyła na niego. "Nie widać? Szaleje za nim. On za nią też." "Ładna para" - mruknął ironicznie Ron. "Najlepiej, jak będą mieli dziecko. Następny taki będzie chodził po świecie i znęcał się nad ludźmi. A w ogóle, kim taki dzieciak będzie? Ćwierć-człowiekiem, ćwierć-Wilą..." "I pół-wampirem." - dokończył Harry. "Obawiam się, Ron, że oczy odziedziczy po rodzicach." Ron tylko pokręcił głową. "A to dobre..."
Oczywiście, Ron i Hermiona przestali się do siebie odzywać. Hermiona była zresztą bardzo zajęta. Snape znów zaczął gdzieś znikać. "a jak już jest, to cały czas czyta książki o Animagach." - powiedziała Harryemu. "On znowu coś knuje. Jak go zapytać, co planuje, to mruczy coś o polowaniu. Bez przerwy przylatują do niego nietoperze." Harry się uśmiechnął. Przyzwyczaił się już do czarnych zwierzątek, przelatujących cicho korytarzami Hogwartu. Właśnie jedno z nich wpadło do dormitorium i przybrało postać Nemain. "Hermiono" - powiedziała wampirzyca - "przyszło nowe zamówienie z Ministerstwa. Aurorzy osaczyli dużą grupę Śmierciożerców, nasze eliksiry mogą znów być potrzebne." "No nie" - mruknęła Hermiona - "ZNOWU im się skończyły? Co oni tam z nimi robią?" Nemain się uśmiechnęła. "Taka praca, Hermiono..."
GRYFON BYŁ PIERWSZY
"Harry" - Dumbledore spotkał go na korytarzu - "chciałbym z tobą chwilę porozmawiać." Poszli do gabinetu, Dumbledore wyczarował herbatę i ciastka. "Wiesz, chciałbym ci podziękować." "Za co?" - zdziwił się Harry. "Przecież ja nic..." "Ależ zrobiłeś" - uśmiechnął się Dumbledore - "i to coś, nad czym ja pracowałem bezskutecznie od lat." Brwi Harryego niemalże dotknęły włosów. O co chodziło dyrektorowi? "Coś, czego nigdy nie udało mi się zrobić, chociaż bardzo się starałem. Tłumaczyłem, prosiłem, nic. Harry, sprawiłeś, ze profesor Snape przestał nienawidzić Gryfonów. Szczerze mówiąc, niektórych dalej nie znosi, ale przestał was nienawidzić za samo to, kim jesteście." "Co ja takiego zrobiłem?" "Pomogłeś mu." Harry popatrzył na Dumbledora zdziwiony. "Przecież ratowałem nie tylko jego! Wszyscy byliśmy w niebezpieczeństwie!" Dumbledore popatrzył na niego - "Jemy chodzi chyba głównie o to, że broniłeś go wtedy w skrzydle szpitalnym. Mogłeś nie zrobić nic i on się spodziewał takiej reakcji. Mówię ci, profesor Snape nie przypuszczał, że staniesz w jego obronie, przecież doskonale wie, jak cię traktował." "Powiedział mi, czemu tak nie znosił Gryfonów." - stwierdził Harry - "Panie profesorze, czy... czy to prawda? Znaczy... czy Aurorzy naprawdę byli wobec jego rodziny tak okrutni? Przecież prawo chyba zabrania..." "Angielskie tak." - odparł powoli Dumbledore. "I na ogół przestrzegano tych przepisów, ale muszę przyznać, że ludzie Croucha byli tak brutalni, jak Śmierciożercy." "Podobno profesor Snape od nich oberwał."- wyrwało się Harryemu. "To prawda." - przyznał Dumbledore. "Dwa dni nie byliśmy pewni, czy przeżyje." Harry milczał, Dumbledore wpatrywał się gdzieś w przestrzeń, przypominając sobie tamte chwile. "Kiedy się wreszcie obudził" - dodał po chwili - "najpierw przysiągł mi, że nic nie powiedział - a wiedzieliśmy, że wśród tamtych ludzi był zdrajca" - wyjaśnił mu Dumbledore - "a potem powtarzał, jak nienawidzi Aurorów. Zawsze uważałem, że nie powinno się obciążać wszystkich za winę kilku, ale jak wytłumaczyć to komuś, dla kogo Auror od zawsze oznaczał najgorszego wroga? "A najwięcej Aurorów wyszło z Gryffindoru." - szepnął Harry. "Tak" - Dumbledore go usłyszał - "zajmowałem się takimi podsumowaniami. A wiesz może, który Dom zajmuje drugie miejsce?" "Ravenclaw?" - spróbował odgadnąć Harry. "Slitherin." "Pan żartuje!" - krzyknął Harry, zrywając się z krzesła. "Nie, uspokój się." - Dumbledore najwyraźniej mówił serio. "Odwaga Gryfona jest potrzebna w tej pracy, to fakt, ale przebiegłość Ślizgona jest równie cenna. Wiem, co wielu mówi, zwłaszcza Gryfoni - że Slitherin produkuje samych Czarnych magów. To nieprawda. Z każdego domu wyszło wielu Czarnych, Harry. Z Gryffindoru też, chociaż Gryfoni wolą o tym nie wiedzieć, a Slitherin wychował wielu porządnych ludzi. Świat nie jest taki prosty, jak niektórzy chcieliby, żeby był. Ale nie odpowiedziałem ci na pytanie. Angielskie prawo faktycznie nakłada na Aurorów wiele ograniczeń, ale profesor Snape nie wychował się w Anglii." "Jest obcokrajowcem?" - Harry nie mógł ukryć zdziwienia. "Chyba zauważyłeś, że jest związany z rosyjskimi wampirami. Jego ojciec pochodził z Londynu, ale matka, wampirzyca, była Rosjanką. Jak sam wiesz, byli przestępcami i to, szczerze mówiąc, zamieszanymi w wiele poważnych spraw. Aurorzy zawsze zwracali na nich uwagę, a rosyjskie ministerstwo dało im bardzo wielkie uprawnienia wobec mieszkańców Dzielnicy Mroku." "Dzielnicy Mroku?" - nie zrozumiał Harry. "To tak, jak u nas Nokturn - ulica przestępców i Czarnej magii, ale w Petersburgu to cała wielka dzielnica. Ściągają tam czarodzieje i wiedźmy z całego świata - ci, którzy nie chcieli, bądź nie mogli żyć zgodnie z prawem. Wielu z nich nie było złymi ludźmi, przynajmniej z początku, ale Mrok szybko uczył ich swoich praw, Harry. Profesor Snape spędził tam całe dzieciństwo. Nie wiem, co ci powiedział o brutalności Aurorów ale zapewniam cię, że nie przesadzał. Prawa Aurorów były praktycznie nieograniczone, Niewybaczalne Zaklęcia były tam codziennością." "Powinien więc nienawidzić Śligonów tak jak Gryfonów!" - Harry uznał, że coś się tu nie zgadza. Dumbledore westchnął "Tylko mu nie mów, że ci to powiedziałem. Pierwszym Aurorem, który się nad nim znęcał, był Anglik. Gryfon."
SNAPE ZNIKA
(dwa dni później)
"Harry!" - obejrzał się, zdziwiony. "Mam do ciebie pytanie" - ciągnął Dumbledore. Poszli do gabinetu dyrektora. Syriusz i Lupin już tam na nich czekali. Były też Nemain, Hermiona i kilkoro dorosłych wampirów. "Chodzi o profesora Snapea" - wyjaśnił Dumbledore. "W piątek po południu opuścił zamek. Był z innymi na akcji, a potem odłączył się od nich, mówiąc, że musi coś załatwić. Nie zdążyli go nawet zapytać, co zamierza ani kiedy wróci. Nie podoba mi się to, musimy zacząć go szukać. Nie macie przypadkiem pojęcia, co on mógł zrobić?" "Nie wiem, czy to ma z tym jakiś związek" - powiedziała Hermiona - "ale profesor Snape od pewnego czasu czytał książki o Animagach." Popatrzyli na nią, zdziwieni. "To nie ma sensu" - warknął Black - "Po co mu transformacja? Przecież to wampir!" "Właśnie, po co?" - powtórzył Dumbledore. "I tak nie mógłby zostać Animagiem. Hermiono, od kiedy profesor Snape zaczął interesować się tym tematem?" Hermiona myślała przez chwilę. "Pierwszą książkę przyniósł dzień po tym, jak ci Aurorzy chcieli go aresztować." "Dobrze by zrobili" - syknął Black. "Cholerny wampir! Widziałeś może, Remusie, jak on pomagał szkolić Aurorów? Mało ich nie pozabijał. Drań nie walczy czysto." "Widziałem" - uśmiechnął się Lupin. "Mnie też pokazał kilka takich sztuczek, że zdębiałem. Cóż, chyba rozsądnie jest przygotować się do walki z kimś, kto nie gra fair, nie sądzisz? Myślę, że prawdziwy Śmierciożerca nie przejmowałby się zbytnio tym, czy walczy uczciwie, czy nie." "Fakt" - mruknął Syriusz. "Wszystko rozumiem, ale żeby na treningu użyć Niewybaczalnego Zaklęcia...." "Zapytał mnie wcześniej, czy się na to zgadzam." - odparł Lupin, lekko się uśmiechając. "Chociaż, kiedy mnie dosięgło, to pożałowałem swojej decyzji." - zatrząsł się na samo wspomnienie. "Nigdy nie przypuszczałem, że to aż tak boli. Jak on mógł deportować się do Voldemorta, wiedząc, że czeka go tam coś takiego?" "Uznawał, że jest dobrze, jeśli to były nie więcej niż trzy zaklęcia." - dodał cicho Dumbledore. "Jak on to znosił? Sam nieraz próbowałem znaleźć na to odpowiedź. W środowisku, w którym dorastał, brutalne przesłuchania i walka na śmierć i życie były na porządku dziennym... Tacy jak on zawsze byli tak traktowani, on nigdy nie znał innego świata, tylko ten - kłamstw, okrucieństwa i zemsty. Ale do rzeczy. Dlaczego zaczął się tym zajmować zaraz po ataku? Harry, nie mówił ci czegoś?" "Chyba nie" - zastanawiał się Harry - "Zaraz. Powiedział, ze ma jakiś pomysł... Że jest mi wdzięczny" ("On?" - parsknął Syriusz) "i chciałby mi coś dać za to, że go uratowałem." W oczach Dumbledora błysnęły radosne iskierki. "Zapewniam cię, Syriuszu, że Severus potrafi być tak wdzięczny jak mściwy... Chyba rozumiem, co chciał zrobić. Harry, jeśli dobrze go przejrzałem, dostaniesz wspaniały prezent." "Niby co?" - mruknął Syriusz "Pioruna 2?" "Nie" - uśmiechnął się Dumbledore. "Coś małego. Syriuszu, będziesz się musiał z nim przeprosić, jak mniemam." "W życiu!" - warknął Black. "Nie bądź tego taki pewny." - wtrąciła się Hermiona. "Nie rozumiesz?" "Nie mówcie zagadkami." - rozzłościł się Syriusz. "Co ten wampir kombinuje?" "Nie mów im, Hermiono." - powstrzymał ją Dumbledore. "Nie mamy pewności." "Uparta dziewczyna." - westchnął Syriusz, bezskutecznie usiłując wyciągnąć z Hermiony, co miała na myśli. "Co oni tam znów kombinują?"
ŻMIJKA
Frank nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jakim cudem ktoś przedarł się przez zabezpieczenia, otaczające jego dom?! Jakim cudem ten ktoś pokonał go w pojedynku?! Frank próbował się ruszyć, ale sznury trzymały mocno. "Nawet nie próbuj" - wysyczał zamaskowany napastnik - "Wiem, że to boli... Tak ma być." "Czego chcesz?!" - wrzasnął Frank. "Prawdy" - tamten uśmiechnął się złośliwie. "Nic się nie dowiesz!" Jego przeciwnik nic nie odpowiedział, tylko wyciągnął małą buteleczkę z eliksirem. "Moje Veritaserum skłaniało nie takich jak ty, śmieciu, do mówienia. Myślałby kto, święty Gryfon i bohaterski Auror! Zaufany człowiek Ministerstwa... Zaraz się dowiem, kto wtedy kierował tamtymi, kto ich sobie podporządkował zaklęciem Imperius. A mówią, że Ślizgoni to dranie..." "Kim jesteś?" - wyszeptał przerażony Frank. Skąd ten człowiek wiedział, że pracuje dla Czarnego Lorda? On, sławny Auror, będący poza wszelkim podejrzeniem. Nie, Frank nie podzielał jego filozofii, po prostu dał się przekupić. Napastnik ściągnął maskę. "Snape..." - wyszeptał Frank - "tylko nie ty..." Wszyscy wiedzieli, że Snape potrafił być nieobliczalny, działał szybko, skutecznie i bardzo brutalnie. "Ja" - wycedził Snape przez zęby. "Ja, syn Mroku. Uwierz mi, czekałem na ten moment dobre dwadzieścia pięć lat..." Oczy Snapea płonęły, Frank widział, że ma do czynienia z szaleńcem, gotowym na wszystko. Nie rozumiał tylko, na co czekał Snape. Przecież nigdy przedtem... Znał Snapea tylko ze zdjęć. Snape zmusił go do wypicia Veritaserum.
Kiedy eliksir przestał działać (a Frank przyznał się do wszystkiego) Snape wciąż wpatrywał się w niego swoimi niesamowitymi oczami, uśmiechając się paskudnie. Tak, dowiedział się wszystkiego, co chciał wiedzieć. Harry dostanie swój prezent, a ten Auror skończy w Azkabanie. Frankowi wydawało się, że te czarne jak węgiel ślepia dosłownie przebijają go na wylot. Nie, Severus nie zamierzał skończyć na przesłuchaniu go. Frank był wściekły i przerażony jednocześnie, jak taki Auror jak on mógł dać się podejść Śmierciożercy? "I co Snape?" - warknął - "Chcesz mnie teraz wykończyć, tchórzu?" "Nie tak szybko" - Usta Snapea wykrzywiły się w okrutnym uśmiechu. "Najpierw się trochę zabawię." "Ciekawe, co na takie metody powiedziałby profesor Dumbledore!" - pisnął Frank, widząc, że Snape nie żartuje. Oczy Sanpea błysnęły. "I ty to mówisz..." - przez chwilę, która dla Franka trwała wieki, Snape po prostu patrzył na niego, jakby zastanawiając się, co ma zrobić. "Zaklęcie Cruciatus nie zostawia żadnych śladów" - powiedział w końcu cichym, złowróżbnym głosem, wciąż wbijając we Franka swoje wampirze ślepia. "Nawet u dzieci, Franku Wrzaskunie." Jeżeli Frank przedtem był przerażony, to teraz dopiero spanikował. Ostatnie zdanie nie było wypowiedziane po angielsku. To był rosyjski, a "Wrzaskun" była to ksywka, jaką ochrzcili go swego czasu przestępcy z Dzielnicy Mroku w Petersburgu. Skąd Snape mógł ją znać?! "Zdziwiony?" - Snape zaśmiał się szyderczo - "nie poznajesz mnie, wymiataczu?" Frank potrząsnął głową. "Krótka pamięć, wymiataczu" - kpił sobie Snape - "ale ja ci ją odświeżę." Snape mówił po rosyjsku i to jak ludzie Mroku - z dużą domieszką słów z wielu języków świata, slangiem raz twardym ("DU HUNDSCHWEIN"), raz po rosyjsku śpiewnym, z mocnym, szybkim rytmem. Słowo "wymiatacz" w ich języku oznaczał Aurora, bo to Aurorzy "wymiatali" ludzi z ich kryjówek. "Więc słuchaj, du Hundschwein... Dobre 25 lat temu dziesięcioletni dzieciak, pół-wampir miał robotę. Niósł Sreberko" - Snape rzucił mu wyjątkowo paskudny uśmieszek. "Sreberko, wymiataczu. Jeśli znów nie pamiętasz, "Sreberko" oznacza krew jednorożca. Była zima, noc... Tam zimowe noce są bardzo długie. Noc zawsze byłą po stronie dzieci Mroku, a nikt nie umie się tak rozpłynąć w ciemnościach jak wamp. Mały sunął ze Sreberkiem w kieszeni. Miał pecha. Najpierw kocioł w knajpie, ledwo dał nogę. Był zbyt mały, żeby zmienić się w nietoperza i zwiać przez dziurę w dachu. Wampy transformują po raz pierwszy dopiero gdy mają 13 lat. Ale była noc, wamp zawsze ukryje się w ciemnościach przed człowiekiem. Potem duży nalot na kilka ulic, chłopak przesiedział na mrozie ładnych parę godzin w jakiejś obrzydliwej piwnicy, zanim było na tyle czysto, żeby wystawić łeb na ulicę. Ale to był pechowy dzień" - Snape klął slangiem dobrą minutę. "Położyli na nim łapy dwaj wymiatacze, Biały Borys i Frank Wrzaskun, ten wredny Angol." Frank zbladł jeszcze bardziej. Wiedział już, co będzie dalej. "Żmijka" - wypowiedział tak cicho, że sam niemal nie usłyszał tego słowa. Czemu nie wpadł na to wcześniej, gdy Snape nazwał się synem Mroku?! "Żmijka z gangu Węży." - przytaknął Snape. "Chcieliście, żeby puścił farbę. Ciężkie mieliście buty, wymiatacze. Mały nieźle dostał. Trzy złamane żebra, kilka wybitych zębów, odbite nerki, wstrząs mózgu" - syczał Snape, patrząc wprost na niego swoimi bezdennymi oczami - "o siniakach gadał nie będę. Że to małe bydlę było po tym jeszcze przytomne... Dzieci Mroku są twarde. A później" - Snape chwycił go za ramiona tak gwałtownie i mocno, że Frank aż krzyknął - "kiedy mały wciąż nie chciał śpiewać - a co myślałeś, że się przyzna, że ma Sreberko, a może was jeszcze zaprowadzi do odbiorców? Nie był durniem, wszystkich wysłalibyście do piachu... Sreberko było zabezpieczone zaklęciem, nie mogliście go znaleźć, dopóki chłopak nie poda hasła..." Snape milczał przez chwilę. "No to obrzuciliście go Wrzaskunem." Frank pomyślał, że do rana nie dożyje, Snape zaraz rozerwie go gołymi rękami. "To zaklęcie jest tym mocniejsze, im głośniej się je wypowie..." -Snape mówił ochrypłym szeptem, patrząc gdzieś w przestrzeń, jakby wciąż widział tamten dzień. "A wywrzeszczałeś je ze wszystkich sił. Dzieciak wił się w śniegu... Tak, śnieg, zimny i mokry, to pozwoliło mu zachować resztki rozumu, to go otrzeźwiło. Wiesz" - dodał kpiąco - "u nas było wielu mugolaków, znaczy szlam, jak ty byś to powiedział, ty psie Czarnego Lorda... Znaliśmy wiele mugolskich sztuczek. Myślisz, że Węże puściłyby dzieciaka bez zabezpieczenia? Miał coś w kieszeni i jakoś zdołał to wyciągnąć... Wtedy już się nie bał konsekwencji, było mu wszystko jedno. Biały Borys dostał ołowiem prosto w komorę, ty się ledwo wylizałeś... A TĘ BROŃ MAM DO DZIŚ!" - zawył Snape, wyciągając rewolwer z kieszeni. "Gdyby zaraz nie przyszli wasi kumple obaj dawno gryźlibyście ziemię." - ciągnął z dzika satysfakcją. Frank poczuł chłodny dotyk metalu na policzku. Nie, Snape mu tego nie daruje, odda mu wszystko z nawiązką. Frank dobrze wiedział, ze nie ma sensu się tłumaczyć ani prosić. Z ludźmi Mroku to nie przechodziło... Oni nie znali niczego innego poza wieczną wojną, a zemsta była ich odwiecznym prawem. Snape brutalnie wywlókł go z domu, gdzie czekało już kilku Aurorów Dumbledora. "Weźcie go" - warknął Snape - "bo nie ręczę za siebie. Oddajcie mu za ten Imperius, którym was urządził." "A ty dokąd?" - zapytał Bill. "Prywatne sprawy." - Snape rozpłynął się w ciemnościach, zanim zdążyli o cokolwiek zapytać.
"Harry! Harry!" - Nemain potrząsała nim z całej siły. "Co jest?" - ziewnął. "Ubieraj się, szybko!" "Co się dzieje?" - zapytał, mocno zaniepokojony. "Nic złego" - uspokoiła go - "tylko profesor Snape właśnie wrócił i upiera się, żebyś przyszedł do gabinetu dyrektora. Ma ten prezent dla ciebie." "Nie mógł poczekać do rana?" - myślał Harry, idąc pustymi korytarzami Hogwartu. "Co on tam ma?" W gabinecie siedział już Dumbledore, Lupin i Syriusz. Snape, wciąż w podróżnej pelerynie, opierał się plecami o ścianę. W jego czarnych ślepiach lśnił triumf. "Siadaj, Harry" - Dumbledore wskazał mu krzesło - "chyba się nie myliłem, co do tego prezentu..." "Dobra" - warknął Syriusz do Snapea - "pokaż wreszcie to coś, przez co budzisz nas o trzeciej w nocy." Snape uśmiechnął się tajemniczo. "Zapewniam cię, Syriuszu, że nie będziesz żałował, że zarwałeś tę noc... Myślę, że marzyłeś o takiej chwili od wielu lat... W zasadzie jest to spóźniony prezent bożonarodzeniowy dla Harryego" - rzucił mu wesołe spojrzenie - "ale sądzę, że wszyscy tu obecni będą nim zainteresowani. Harry, wampiry potrafią okazać wdzięczność, zapewniam cię." "Do rzeczy, Severusie" - jęknął Black - "Co to jest?" Snape zrzucił swoją pelerynę. "Mam go w której kieszeni" - mruknął - "Uśpiony porządnym eliksirem, obudzi się najwcześniej rano..." Harry aż krzyknął, Black zerwał się z krzesła. Snape trzymał za ogon... Parszywka! "Weźcie go ode mnie" - warknął - "bo nie wytrzymam i łeb mu ukręcę." "Boże" - wyszeptał Lupin - "Pettigrew. Jak go złapałeś?" "Żadna ciemność nie uchroni cię przed wampirem." - uśmiechnął się dziko Snape.
Nie trzeba chyba dodawać, jak przerażony był Glizdoogon, kiedy się obudził. Od razu zaczął się tłumaczyć. "Zamknij się" - warknął Snape - "bo ci pokażę, co potrafię." "To wariat!" - pisnął Pettigrew. "Mało mnie nie zatłukł!" "I świetnie się przy tym bawiłem."- wysyczał Snape, wbijając w niego wzrok. "To było naprawdę zabawne... " "Severusie" - pohamował go Dumbledore. "Nie lubię takich metod." "Nic mu takiego nie zrobiłem, jak na zwyczaje Śmierciożerców." - odciął się Snape. "Nie powinieneś się zachowywać tak jak oni." - uciął Dumbledore. Snape umilkł, ale wciąż patrzył z dzikim okrucieństwem na Glizdoogona. "Niech go Ministerstwo zobaczy" - stwierdził w końcu - "bohaterski Peter Pettigrew! A potem niech mu się Syriusz dobierze do skóry, w końcu to on miał przez niego najgorzej." Black uśmiechnął się z satysfakcją. "Z przyjemnością będę patrzył, Peter, jak cię zamykają."
Ministerstwo anulowało wyrok Syriusza. Black wreszcie mógł chodzić po Hogwarcie w swojej ludzkiej postaci. "Wiesz" - powiedział Harryemu - "Mógłbym tak wstawać co noc, żeby zobaczyć taki prezent. Snape to wariat, ale ten pomysł był niesamowity." Harry przytaknął. Wybaczył Snapeowi wszystkie złośliwości - w końcu to on uwolnił Syriusza od niesłusznego wyroku.
ZNOWU LUSTRO
"Wiem." - Snape nie patrzył Dumbledorowi w oczy. "Powinienem był powiedzieć, uprzedzić..." "Już w porządku"- -odparł dyrektor. "Peter i ten Auror zapłacą za swoje." Snape mruknął coś do siebie. "Masz rację" - Dumbledore zrozumiał, o co chodziło - "to nie wróci tamtym życia. Ale przecież nic innego nie możemy zrobić. Ale chciałbym ci podziękować." Snape uniósł brwi, zdziwiony. "Za to, że nie potraktowałeś Franka Greya jak..." "wymiatacz" - syknął Snape. Dumbledore wiele razy widział nienawiść w tych czarnych oczach ale tym razem ślepia Snapea świeciły jak wtedy, kiedy mówił o Voldemorcie. "Nigdy mu nie wybaczysz." Snape potrząsnął głową. "Myślałem ostatnio nad paroma sprawami. Nie mam już pretensji do Jamesa Pottera, dyrektorze. Do Remusa i Syriusza też nie. Wszyscy byliśmy narwanymi smarkaczami i..." - Snape nie lubił rozwodzić się nad swoimi odczuciami. Dumbledore uśmiechnął się lekko. No wreszcie... "Ale NIE wymiataczom" - Snape skrzywił się z obrzydzeniem- "A już na pewno nie Frankowi. To, co zrobił, starczyłoby dla kilku Pałkarzy. Najgorsi z Ludzi Mroku" - a Dumbledore wiedział, że wśród nich było wielu naprawdę groźnych kryminalistów - "nie byli tacy, jak oni. Mieliśmy wiele niepisanych praw, których przestrzegali wszyscy, od drobnych złodziejaszków po płatnych zabójców, dyrektorze. Jednym z najważniejszych było to, że nigdy nie używaliśmy Wrzaskuna." "Wrzaskuna?" - zdziwił się Dumbledore. "Cruciatus. Nigdy nie używaliśmy prawdziwych nazw na Niewybaczalne zaklęcia... Ale nazwa jest nieźle dobrana." - uśmiechnął się ironicznie Snape. "Ludzi można przesłuchać przy pomocy Veritaserum albo zaklęcia Imperius. Gdyby ktoś z nas użył Wrzaskuna, byłoby po nim. Z jednym wyjątkiem - jeśli się zahaczyło wymiatacza. Wtedy cała dzielnica miała dobrą zabawę. Nawet najbardziej skłócone gangi ogłaszały rozejm, żeby wszyscy mogli sobie popatrzeć..." - usta Snapea wykrzywiły się w wyjątkowo okrutnym grymasie. Powiedział to zdanie w swoim slangu. "Nie, nie zabijaliśmy ich zazwyczaj, tylko wymienialiśmy go na kogoś z naszych." - dodał, widząc minę Dumbledora. "Nawet jako Śmierciożerca unikałem tego zaklęcia... Chyba, że trafiłem na wymiatacza, którego znałem z Mroku, albo jeśli Lord patrzył mi na ręce." Chwilę obaj milczeli. "W każdym razie dziękuję, że tego nie zrobiłeś." - powiedział w końcu Dumbledore. "Ja dotrzymuję słowa." - mruknął Snape. "Miał być cały, to jest. Ale..." - zawahał się - "niech mnie pan więcej nie prosi o takie rzeczy. Oni - wymiatacze, oczywiście" - nie wiedział jak to powiedzieć - "jak ich widzę, czuję się jak Śmierciożerca. Jak najgorszy z nich." "Rozumiem." - odparł cicho Dumbledore. "Nic pan nie rozumie." - powiedział ostro Snape. "Dawno się tak nie czułem. Czasem musiałem wypełnić rozkazy Czarnego Lorda i potem nie mogłem na siebie patrzeć. Dobrze, że jako wampir nie widzę siebie w lustrze. Wykańczam Śmierciożerców i czuję się paskudnie. Najchętniej bym to wszystko rzucił ale wiem, że muszę... Przyznaję" - wbił oczy w Dumbledora - "że kiedy dopadłem Syriusza i Remusa, to naprawdę miałem ochotę ich zabić, ale wcale nie przez to, że kiedyś zrobili mi ten durny żart. Za to można nienawidzić, ale nie zabijać. Chodziło o to, że myślałem, że Black jest winny, a Lupin go kryje. Dostałem szału, to fakt, mogłem coś zrobić dzieciom... Od tamtej pory staram się bardziej kontrolować. Ale" - ciągnął - "kiedy zobaczyłem Franka to naprawdę... Chciałem to zrobić. Nie zabić go, pobawić się nim. Tak zawsze było przy wymiataczach, ja ciągle chciałbym patrzyć, jak się zwija z bólu, chciałbym słyszeć jego wycie, czuć, jak pękają mu kości pod moimi butami... Byłem jak Lord." "NIE" - zaprzeczył Dumbledore. "Wiesz, gdzie jest różnica?" Snape pokręcił głową. "On by to zrobił."
"Złe wieści, dyrektorze" - Snape wszedł do gabinetu. "Znowu..." - mruknął Syriusz. "O co chodzi?" - zapytał Dumbledore. "Otacza miejsca spotkań jakimś zaklęciem. Nie mogę przejść jako nietoperz, bo ściana otwiera się tylko na Mroczny Znak, a ja..." "Nie możesz tam wejść w ludzkiej postaci." - stwierdził Dumbledore. "To fatalnie" - mruknął Syriusz. "Nie mamy drugiego szpiega - Śmierciożercy, prawda?" Dumbledore zaprzeczył. "Mamy co prawda kilka źródeł informacji w domach Śmierciożerców - najczęściej ich własne dzieci, ale to nie to samo."
"Dementorzy" - jęknęła - "co za obrzydliwe stwory." Przytaknął. Fakt, trudno było o paskudniejsze istoty. "Sev, daj mi jeszcze tego eliksiru, bo mi niedobrze." Snape cierpliwie podał jej koleją porcję. Zabijanie dementorów nie było łatwe, wampirzy miecz był jedną z nielicznych metod, a szermierz zawsze wracał poszkodowany. Wiedział, że Gladiola przypłaci swoją walkę wieloma godzinami siedzenia w skrzydle szpitalnym, i że nie będzie to przyjemny czas. "To jak?" - spytała, podnosząc głowę. Wyglądała fatalnie. "Co?" - zapytał, odgarniając jej włosy z czoła. "Nie przejdziesz przez jego zabezpieczenia?" Pokręcił głową. Gladiola zaklęła. "Pewnie się domyślił, że podsyłamy mu Animaga albo wampira. No to kaplica." "Wymyślimy coś." - mruknął Snape, chociaż sam w to nie wierzył. "Idź do Lustra Przeznaczenia" - powiedziała nagle. "Po co?" - najeżył się, nie mając ochoty znów stanąć przed tym, sprawiającym tyle kłopotów, przedmiotem. "Idź" - powtórzyła. "Czuję, że powinieneś." Westchnął i posłusznie wstał. Wampirza intuicja była bardzo kapryśnym zmysłem, ale jeśli już coś podpowiadała, to zawsze dobrze. Zawsze ufał swojemu wewnętrznemu głosowi i nigdy się na nim nie zawiódł. "Weź ze sobą Harryego." Snape popatrzył na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. "Wiem, co mówię" - powtórzyła z uporem. Niech będzie...
"Po co mamy patrzeć w to lustro?" - spytał Harry, kiedy powoli wspinali się po stromych schodach. "Ja" - Snape mruknął, niezadowolony z pytania - "bo to jedyne rozwiązanie. A ty, bo profesor Dumbledore kazał. Jego pytaj, po co." Spojrzeli w czarną taflę Lustra Przeznaczenia. "Jak jego oczy" - pomyślał Harry - "mroczne i bezdenne. Ale to Lustro jest inne. Takie... zimne. Snape nigdy nie był taki. Nie aż tak." Snape dotknął gładkiej tafli. Lustro zafalowało. Harry aż się cofnął. Tam, po drugiej stronie niewątpliwie był Śmierciożerca. Wysoki, szczupły i w czarnej masce. Śmierciożerca wbił w nich swoje czarne oczy. Harry dopiero teraz zauważył, że mężczyzna ma na rękawie szaty wyszytego czerwonego węża. "Kto to?" - zapytał. "Żmijka" - odparł cicho Snape. "Najlepszy z Szukających." "Myślałem, że to pan..." "Jestem Żmijka."
Harry nie wiedział, co powiedzieć. "Żmijka" - zaczął cicho Snape - "postrach i koszmar Aurorów. Żmijka, który na ogół walczył uczciwie a bano się go bardziej niż całej reszty." "Dlaczego Voldemort wam na to pozwalał? Znaczy, dlaczego tolerował, że działaliście w pojedynkę i w ogóle... Śmierciożercy normalnie nie są tacy." "Gryfonka powiedziała mu, że lwy nie polują z hienami. Zawsze była taka - mówiła to, co myślała, nawet jemu... Zaczął się śmiać ale pozwolił. Zresztą, wytłumaczyliśmy mu, ze w tym szaleństwie jest metoda. Wiesz, to, że najczęściej działaliśmy w pojedynkę wzmagało panikę. Tylko jeden napastnik a nikt nie mógł dać sobie z nim rady. A tak naprawdę byliśmy zbyt dumni i zarozumiali, żeby korzystać z czyjejś pomocy." "Gryfonka?" "Szukająca. Była świetna." "Dlaczego wybrała takie imię?" "Bo była z Gryffindoru." Harry powoli przyzwyczajał się do myśli, że ludzi nie można podzielić na dobrych i złych według Domów, w których byli. A jeszcze niedawno było to takie proste. Snape zaklął. "Żmijka to płatny morderca, więc pewnie znowu kogoś zabiję! Dlaczego zawsze ja? Taki Lupin nie ma nikogo na sumieniu, choć był już na niejednej akcji!" Harry nie spodziewał się aż tak gwałtownej reakcji. "Piekielne Lustro" - syczał Snape, zaciskając pięści w bezsilnej furii. "To przez nie wychowano mnie na maszynkę do zabijania. Przeznaczenie." "A pan się mu przeciwstawił." - odparł Harry. "Co?" - nie zrozumiał Snape. "To proste. Lustro coś pokazało, a pana rodzice zdecydowali, co ma pan robić ze swoim życiem. Nawet nie Lustro, tylko oni. A pan się im sprzeciwił. Chcieli mieć sługę ciemności i im się to nie udało! Nie można wszystkiego zrzucać na przeznaczenie. Gdyby ono kazało panu zabić profesora Dumbledora, to też by pan to zrobił, tylko dlatego, że takie jest jakoby pana przeznaczenie!?" Snape obrzucił go dziwnym spojrzeniem. "To było moje przeznaczenie. Pokazało mi to." Harry poczuł, że chyba zaraz zemdleje. "Co?" - powiedział ledwie słyszalnym szeptem. "To, co usłyszałeś. Byłem tu na dzień przed tym, jak otrzymałem rozkaz. A jak myślisz, kto mógłby to zrobić? Lord się bał. No więc Żmijka, demon kryjący się w mroku, anioł śmierci Czarnego Pana czy jak tam mnie jeszcze nazywali, był idealny do takiej pracy. To był mój prezent od Lorda... Zaszczyt" - dodał z nieskrywana ironią. "Na moje dwudzieste urodziny, piąty rok bycia jego sługą... Dwa lata jako Szukający..." Urwał, wpatrując się w mroczną taflę, jakby widząc w niej to co się stało. Nie - to co MIAŁO się stać ale nigdy się nie wydarzyło. "Pokazało mi nawet datę jego śmierci." - dodał cicho. "Wtedy pomyliło się po raz pierwszy." "a po raz drugi w tej historii z aresztowaniem." - stwierdził Harry. "Ono nie jest nieomylne, profesorze!" "Ale bardzo rzadko zdarza mu się pomyłka." - mruknął Snape. "Zastanawiam się, czy ono nie popełnia jakiegoś błędu... Może nie bierze czegoś pod uwagę?"
"Teraz moja przepowiednia." - Harry dotknął tafli. Zobaczyli jakieś ciemne pomieszczenie o kamiennych ścianach. Na zabłoconej podłodze błyszczały kałuże. "Paskudny loch" - mruknął Snape. Harry się uśmiechnął, słysząc Snapea narzekającego na lochy, choć jemu też nie spodobało mu się to miejsce. Obraz się przesunął. Na kamiennej podłodze ktoś zwijał się z bólu. Harry nie mógł zobaczyć twarzy tego człowieka, nie rozumiał, co się z nim dzieje... "Cruciatus" - syknął Snape - "albo nie mam pojęcia o czarnej magii." Zaklęcie przestało działać, ale zaraz uderzyło następne, potem jeszcze jedno. "Nie patrz!" - Snape stanął między nim a Lustrem. "Nie boję się." - odparł Harry. "Kłamiesz." - Snape patrzył mu w oczy tym swoim przeszywającym spojrzeniem. "Każdy się boi." "Pan też, profesorze?" Cisza. Harry pożałował pytania, w końcu była to prywatna sprawa Mistrza Eliksirów. "Tak" - usłyszał ochrypły szept. "Bardzo."
Snape odsunął się i obaj znów spojrzeli w złowróżbną taflę. Czarnowłosy człowiek leżał na kamiennej podłodze, ciężko dysząc. Harry patrzył na jego dłonie, które wciąż się trzęsły. Ktoś podszedł do niego, to był Voldemort i kopniakiem odwrócił czarnowłosego chłopaka twarzą do góry. Ku swojemu przerażeniu Harry zobaczył samego siebie. "Jak ja go dorwę" - usłyszał cichy głos Snapea - "to mnie popamięta..." Ale obok Lorda pojawił się ktoś inny - znowu był to Żmijka. Wyciągnął dwie różdżki i rzucił zaklęcie. Magia uniosła Harryego ze dwie stopy nad ziemię, jego ciało ponownie zaczęło skręcać się z bólu, Harry niemalże słyszał własny krzyk, zrobiło mu się niedobrze. Snape to zauważył i siłą wyprowadził z komnaty. Harry z trudem łapał powietrze. Snape klął w duchu, zastanawiając się, po co właściwie tu przyszli. Czyżby wampirza intuicja zawiodła Gladiolę? Patrzył na Harryego, który wciąż się trząsł i myślał, dlaczego takie rzeczy spadają na dziecko. Dlaczego ktoś od małego jest napiętnowany i wszyscy patrzą na niego, oczekując, że pokona Władcę Ciemności? Czemu nie doświadczony Auror, nie płatny morderca, tylko nastolatek? Dlaczego Harry nie mógł normalnie żyć? Mieć rodziców, dom, grać w Quidditcha i przejmować się tylko egzaminami? Dlaczego musiał być celem numer jeden dla tego szaleńca? Tak, słyszał już wielokrotnie, że tylko w dziecku jest wystarczająco dużo Światła, by pokonać Ciemność, ale nie trafiało mu to do przekonania. Diament można ciąć tylko diamentem, potężną Czarną magię zwalczało się Czarną magią, chociaż Ministerstwo temu zaprzeczało. Przytulił Harryego, który wciąż nie mógł dojść do siebie, a Snape wcale się temu nie dziwił. "Zabiję go jeśli tylko dowiem się, jak. Przysięgam." Snape wypowiedział te słowa spokojnie, ale z taką determinacją, jakiej Harry jeszcze nigdy nie widział. Nieraz już oglądał go rozwścieczonego, ale teraz to nie był szał - to była zimna nienawiść człowieka, który gotowy jest na wszystko, by pokonać swojego wroga, bez względu na cenę. "Nie podoba mi się to." - wydusił wreszcie z siebie. "A myślisz, że mnie się podoba?" -warknął Snape. "Ten bydlak i jego banda obrzucą mnie pewnie zaklęciem Imperius i będą mieli dobry ubaw z nas obu." "Imperius przynajmniej nie boli." - szepnął Harry. "Nie" - mruknął ze złością Snape - "dopóki nie wrócisz do rzeczywistości i nie zobaczysz, co narobiłeś."
ROZMOWY
"To mi nie wygląda na Imperius." "Sugerujesz, że zostanę zdrajcą?" - zawył z furią. "Nie" - odparła, patrząc mu spokojnie w oczy. "Ale może to będzie... konieczne." Szklanka Snapea, ciśnięta z wściekłością, rozprysła się na ścianie. "KONIECZNE? Dlaczego zawsze konieczne? Severusie, musisz, Severusie, nie miałeś wyboru, Severusie, trzeba zaryzykować... Severusie, trzeba się trochę poznęcać nad Harrym Potterem... Ciekawe, co JESZCZE? Jak myślisz? Łatwo ci mówić!" Gladiola wstała i podeszła do niego. Była jeszcze bledsza niż zwykle, a jej oczy świeciły niesamowitym blaskiem. Chwyciła go za ramiona tak mocno, że aż krzyknął. "Posłuchaj mnie, Severusie Neronie Snape" - powiedziała cicho, ale z determinacją w głosie. "Mój własny brat zginął od ciosu mieczem, przyciśnięty butem do podłogi w lochu. Ktoś wbił mu miecz prosto w serce. Mój miecz. I JA TO ZROBIŁAM! I ty mi wmawiasz, że łatwo mi mówić takie rzeczy?" Snape przypomniał sobie, że jej brat był ofiarą Gammadionu... Dla niego też już nie było szans, tak jak dla Drakona. "Wybacz" - wyszeptał. "Ja... ja tylko mam tego już dość. Chronię te dzieci od lat, a teraz zaczynają ginąć. Cedrik Diggory, Draco Malfoy, Markus Flint... A teraz ma to być Harry i ma cierpieć za moją zgodą. Co on takiego zrobił? Dlaczego jest wplątany w to wszystko?" Glad przytuliła go mocno. "Nie wiem." - powiedziała bardzo cicho. "Dziecko Przeznaczenia." "Racja" - warknął ironicznie Snape. "Bardzo dobrze. Powiedzcie jedenastolatkowi, że ma uratować świat przed Panem Ciemności, bo tak ubzdurało sobie Lustro Przeznaczenia. Zrzućcie odpowiedzialność na barki dziecka. Niech żyje z tą świadomością, niech walczy z silniejszymi, niech cierpi... I niech umrze w jakimś śmierdzącym lochu po tym, jak Lordowi znudzi się go torturować. Fantastycznie."
Obudził się, słysząc, jak coś ciężkiego uderzyło o ziemię. "Co jest, Glad?" - ziewnął. "Czytam, Sev, i książka mi spadła na podłogę." "O tej porze?" - usiadł na łóżku i zobaczył, że Glad siedzi przy jego stole i pracowicie przebija się przez opasłe tomy, robiąc notatki. "Masz lekcje od rana." "Ty też, a dopiero godzinę temu wróciłeś z laboratorium." No dobrze, nie ma sensu się z nią kłócić... "O czym czytasz?" "O lustrach." - odparła. "Wiesz, zastanawiam się nad tym, że to Lustro już dwukrotnie popełniło błąd, a to mu się wcześniej nigdy nie zdarzyło." "Przepowiadanie przyszłości zawsze jest niepewne." - mruknął Snape. "Ale ono nie myliło się przez setki lat!" - powiedziała poirytowana. "Ale posłuchaj tego: 'Lustra, podobnie jak inne przedmioty, mogą zawierać w sobie część umysłu swojego twórcy i działać zgodnie z jego planem, sterując postępowaniem innych. Lustro tworzy sobie obraz mentalności danego człowieka i usiłuje narzucić mu swoją wolę, zgodnie z zamysłem twórcy." Rozumiesz?" "Nie" - jęknął. "To twoja specjalność, mogłabyś jaśniej?" "Mogę." - popatrzyła na niego i uśmiechnęła się. "Każde twoje posunięcie zmienia przyszłość, zgadza się?" Przytaknął. "A Lustro przewiduje, znając, chociaż niedokładnie, twój umysł, jak zareagujesz na sytuację, w której zostaniesz postawiony. A więc, pomyłka może nastąpić wtedy, kiedy ono źle cię oceni." "Dalej nie rozumiem." "Jeżeli uzna cię za tchórza, będzie przewidywać, że nie popiszesz się odwagą, na przykład. Dlatego ma z wami problemy - z tobą i Harrym. Jesteście... skomplikowani. Czasem nieprzewidywalni, zwłaszcza ty. Ciężko jest wami kierować. I jeszcze jedno: może ono zostało obłożone takim zaklęciem, że specjalnie nakłania do czegoś? Może ten, który je zrobił, miał jakiś plan?" Snape stwierdził, że robi się to trochę skomplikowane i wolałby to przemyśleć, kiedy się wyśpi. "Co do przyszłości" - powiedział Snape - "to przewiduję, że zgasisz wreszcie świece i pójdziesz spać." "Taak" - ziewnęła, rzucając się na łóżko - "to najrozsądniejsza przepowiednia, jaką w życiu słyszałam. A propos, czy Sybilla Trelawney przepowiada śmierć tylko mnie, czy to jej hobby?" "Odkąd pamiętam, powtarza to przy każdej możliwej okazji" - mruknął Snape. "Od samego słuchania tej kobiety można umrzeć. Z nudów. Z góry wiadomo, co usłyszysz. Ale nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek udało jej się trafić."
"Potrzebujesz eliksiru na sen bez koszmarów." - to nie było pytanie. "Właśnie mi się skończył, musisz poczekać, aż przygotuję nowy. To zajmie mi ze trzy godziny, niestety. Jeśli chcesz, możesz tu zostać." Harry chętnie przystał na propozycję. Od miesiąca nie spał już w dormitorium Gryfonów, tylko w osobnym pokoju, bo jego krzyki nie pozwalały spać innym, a Harry nie miał ochoty ciągle się tłumaczyć. Snape zajął się kociołkiem, a Harry zaczął pić herbatę. "Co ci się śni?" - zapytał Snape. Harry nie odpowiedział. Co prawda nie czuł już nienawiści do Snapea, ale nie chciał opowiadać mu o tak osobistych sprawach. Snape rozpalił ogień pod kociołkiem, a potem usiadł naprzeciw Harryego. Jego czarne, bezdenne ślepia popatrzyły prosto w zielone oczy Harryego. "Nie chcesz mówić" - zaczął - "w porządku. Ale może wysłuchasz opowieści starego szpiega i belfra? Oba zajęcia uczą dostrzegać rzeczy, których inni nie widzą. Poza tym wampir czuje emocje innych, Harry. A więc zaczynamy: piętnastolatek zwany Harrym Potterem chodzi blady, jak wykrwawiony wampir, ma czerwone ze zmęczenia oczy, nie może się skoncentrować. Wczoraj na treningu nie poradził sobie ze złapaniem znicza, choć jest świetny w grze... Dziś usnął sobie na lekcji Eliksirów, z którego to powodu siedzi tu teraz ze mną w ramach szlabanu. Wiem, że to nie twoja wina, ale to dobry pretekst, by z tobą pogadać." Harry pokiwał głową. "Zasypia też na innych lekcjach - tak, wiem o tym." - uśmiechnął się łagodnie, widząc zaskoczenie Harryego. "Nemain mi powiedziała. Z pewnością nie może spać i podobno krzyczy po nocy. Co ci jest, Harry?" "Naprawdę nic." "Uparty dureń." - mruknął Snape, wstał i znów zaczął zajmować się eliksirem. Harry siedział przy stole i patrzył, jak Snape zajmuje się swoją pracą. Było cicho, tylko wywar bulgotał, ciepło od ognia było takie przyjemne... Harry usnął. "HARRY!" - ktoś potrząsał nim mocno. Rozejrzał się nieprzytomnie dookoła. "Wujku" - szepnął błagalnie - "ja nie chciałem, obiecuję, że to się nigdy więcej..." Poczuł, że Vernon go puszcza i automatycznie zasłonił twarz rękami i zacisnął mocno powieki, ale zamiast spodziewanego uderzenia poczuł delikatne dotknięcie. "Harry" - to z pewnością nie był głos Dursleya. To był Snape. "Przepraszam" - powiedział Harry. "Nie ma za co" - odparł Snape, podając mu eliksir do wypicia. "Środek uspokajający" - wyjaśnił krótko. "A teraz" - Snape znów usiadł naprzeciw niego - "szpieg dokończy swoją historię, chyba, że zrobisz to sam." "Co pan wie?" - zapytał Harry, przestraszony. "On ci się śni." - to znów nie było pytanie. Harry przytaknął. "Śni mi się zawsze, kiedy jest wściekły, słyszę krzyki jego ofiar..." "I czujesz zaklęcie Cruciatus." - dokończył Snape. "Skąd pan wie?" - Harryego aż zatkało. "Bo tylko jego ofiary tak krzyczą." Harry westchnął. "Voldemort czasem znęca się nawet nad własnymi ludźmi, w każdym razie tak mi się wydaje..." Snape skinął głową. "Więc..." - Harry zawahał się przez chwilę. Snape podniósł brwi w niemym pytaniu. "Jak pan tam mógł chodzić? Gdyby on się dowiedział..." Snape milczał przez chwilę, ale widać było, że nie jest zły, tylko zastanawia się nad odpowiedzią. "Takie teksty zwykł wygłaszać profesor Dumbledore, a nie ja, więc wybacz, że nie mam wprawy. Strach przed bólem i śmiercią, strach w ogóle" - zaczął - "jest absolutnie naturalny. W związku z tym" - westchnął - "wzbudzając w ludziach strach, można nimi manipulować. Ja się boję, Harry, i każdy z nas się boi, ale nie pozwalamy, by to uczucie mówiło nam, co mamy robić. Możesz coś odczuwać, ale nie musisz zgadzać się na to, by emocje cię kontrolowały i tyle." - znów zajął się przygotowaniem eliksiru. "Czasem... śni mi się Cedrik i krzyczy na mnie, że to przeze mnie i... Cho Chang powiedziała, że to ja go zabiłem." Harry zobaczył, jak Snape zaciska szczęki z wściekłości. "Tak" - warknął sarkastycznie - "słyszałem niektórych uczniów gadających takie BZDURY. Tylko przysięga, którą składa każdy profesor, że będzie chronił uczniów, powstrzymuje mnie przed pokazaniem tym idiotom kawałka bardzo okrutnej czarnej magii... Mordercą jest Voldemort. Czy myślisz" - wbił w niego swoje oczy - "że ktokolwiek o zdrowych zmysłach wierzyłby w to, że czternastoletnie dziecko, nawet bardzo utalentowane magicznie, mogło powstrzymać Zabijające Zaklęcie, w dodatku jeśli się go nie spodziewało? Można to zrobić tylko wampirzym mieczem. Stanąłeś naprzeciwko jednego z najpotężniejszych ludzi świata magii i miałeś go ot tak, pokonać? Wiesz, ilu próbowało? Nie działa na niego Avada Kedavra, ani trucizny.. On jest praktycznie nieśmiertelny." "Więc dlaczego wszyscy myślą, że to ja go zabiję?" - jęknął Harry. "Gapią się na mnie, jak na cielę z dwoma głowami, patrzą na moją bliznę i spodziewają się cudu. Dlaczego?" "Lustro Przeznaczenia. Gdyby nie ono Lord nie zaatakowałby twojej rodziny...." - mruknął Snape. "Wszyscy mu wierzą, cokolwiek nie powie, chyba nawet profesor Dumbledore. Wmawiają ci, że jesteś jakimś... Mesjaszem, czy jak to mówią Mugole. Fakt, nikt nie wie, jak zniszczyć tego szaleńca, ale coraz więcej ludzi oczekuje, że to ty znajdziesz odpowiedź. Idioci! Czy Mugole czekali aż jakieś dziecko wyśle Hitlera do diabła?! A wielu z naszych ma najwyraźniej taką nadzieję... Cóż, nie możemy nic na to poradzić, chyba tylko tyle, że ja i Remus będziemy ci dawać ekstra lekcje Obrony przed Czarną Magią, jeśli chcesz. Nigdy nie wiadomo, jaki czar się przyda." Harry przystał na propozycję, a Snape zaczął destylować eliksir. Po dobrym kwadransie ciszy Harry postanowił zadać jeszcze jedno, ryzykowne pytanie, mając nadzieję, że Snape nie zabije go na miejscu, ale chyba tylko on był w stanie zrozumieć... Chyba on najlepiej znał to obezwładniające, dręczące uczucie. "Profesorze" - powiedział bardzo cicho. "Tak?" - zapytał Snape. "Ja... ja się czuję za to odpowiedzialny, mimo wszystko. Za Cedrika... Winny. Czasem chciałbym wyjść na wieżę i skoczyć, albo cokolwiek... Byle nie widzieć jego pustych, martwych oczu. Profesorze Snape" - wziął głęboki oddech i zamknął oczy, spodziewając się, że Snape go uderzy albo rzuci na niego urok - "Jak sobie poradzić z poczuciem winy? Jak pan żyje z tym wszystkim?" Cisza. Harry usłyszał, jak Snape podchodzi do niego, i ukrył głowę w ramionach, ale ponownie nie było ciosu. "Popatrz na mnie" - powiedział cicho Snape. Harry posłusznie podniósł wzrok. Snape nie był zły, tylko naprawdę zmartwiony. "Potwór zwany przeszłością jest gorszy od bazyliszka i dementorów razem wziętych. To bestia żyjąca w umyśle swojej ofiary. Nie ma na nią lekarstwa poza skasowaniem pamięci, ale nie radziłbym ci tego próbować, takie eksperymenty zwykle fatalnie się kończą. Nigdy nie uwolnisz się całkowicie od swojej przeszłości, Harry" - Snape położył mu dłoń na ramieniu - "Nawet po latach możesz mieć koszmary i będzie bolało... Ale" - zastanawiał się chwilę jak to powiedzieć - "przeszłości nie można zmienić, choćbyś pragnął tego bardziej niż czegokolwiek innego. Ale przyszłość można. Myślisz, że czemu pracowałem jako szpieg? Nie odwrócę tego, co zrobiłem, ale mogę zmienić to, co się jeszcze nie wydarzyło. Musisz pogodzić się z przeszłością, Harry, ale możesz zmienić przyszłość." "A Lustro znowu pokaże coś takiego" - szepnął Harry. "Nie bój się." - powiedział stanowczo Snape. "Chyba zaczynam coś rozumieć." Harry popatrzył na niego, ale nie wyglądał na pocieszonego. "A gdybyś znów chciał skakać z wieży" - powiedział Snape bardzo cicho - "to najpierw przyjdź pogadać do lochów. Porą się nie przejmuj." "Dziękuję, profesorze" - odparł Harry. "Aha" - dodał Snape, nalewając eliksir do szklanki - "Nie wracasz do wujka w lecie." "Czemu?" - radość była więcej niż oczywista. "Nie jestem ślepy." - odparł Snape. "Dzieciak budzi się z koszmaru, w którym był sam Czarny Lord i pierwsze co robi, to obiecuje własnemu wujowi, że to ostatni raz. Ja się tam chyba kiedyś wybiorę i zobaczymy, czy wobec mnie też będzie taki odważny..." Harry uśmiechnął się do siebie, wiedząc, że jedno spojrzenie Snapea z pewnością wystarczy, żeby wystraszyć Vernona na śmierć.
FENIKS ŚWIATŁA I TELEPATIA
"Dobrze" - mruknął Snape, kiedy Harry zblokował jego zaklęcie. "Bardzo mocna tarcza." Usiedli, żeby odpocząć. "A czego uczy cię Remus?" - zagadnął Snape. "Feniksa Światła." "A, tego" - uśmiechnął się Snape. "Najlepsi Aurorzy wykonywali je bez różdżki. Nie ma nic lepszego na Czarną moc." "Umie pan to zrobić?" - spytał Harry. "Ja?" - zaśmiał się Snape. "Żeby wywołać Feniksa trzeba mieć w sobie wiele Światła, Harry, a ja jestem dzieckiem Mroku." "Pan nie jest Czarnym." - zaprotestował Harry. Snape uśmiechnął się ironicznie. Tak, od dawna nie stał po stronie Ciemności, ale nigdy nie będzie w stanie wykonać to zaklęcie. Płatny zabójca, szpieg i złodziej nie był odpowiednią osobą do wywoływania Feniksa Światła. Nie dziwił się jednak, że Lupin to potrafi. Człowiek, który cierpliwie znosił nienawiść, z jaką prawie wszyscy odnosili się do wilkołaka, który pierwszy chciał zażegnać konflikt między nimi, z pewnością miał w sobie dostatecznie dużo pozytywnej mocy. Severus i Syriusz nie patrzyli już na siebie z wrogością, to fakt, ale przyjaźnią tego nie można było nazwać. Natomiast przyjaźń Snapea z Lupinem była powszechnie znana i wielu uczniów łamało sobie głowy nad tym, jak to się stało. "I jak ci wychodzi?" - zapytał w końcu. "Średnio" - odparł Harry i natychmiast wykonał zaklęcie. Oślepiający błysk rzucił Snapea na ziemię. Z całej siły zacisnął dłoń na Mrocznym Znaku. Piętno paliło, jakby polał je kwasem. Nie, to było o wiele gorsze, przypomniał mu się dzień, kiedy trzech ludzi jednocześnie uderzyło go zaklęciem Cruciatus, albo noc, kiedy został napiętnowany znakiem Śmierciożercy... Ale ból powoli mijał i po chwili Snape wrócił do rzeczywistości. Rozejrzał się i zobaczył Harryego, bladego jak ściana i Lupina. "Przepraszam" - wyjąkał Harry. "Nie miałem pojęcia, że Feniks Światła może sprawiać ból." Lupin wyglądał na równie zdezorientowanego. Pomógł Snapeowi wstać, przepraszając go za niespodziewany efekt zaklęcia. "A co myślałeś" - warknął Snape - "dla oczu przyzwyczajonych do ciemności światło jest najgorszą torturą." "Powinienem był pomyśleć" - Harry był mocno przestraszony własnym wyczynem. "Czekaj" - uśmiechnął Snape - "jak znowu będę uczył cię walczyć. Dowiesz się, czemu uczniowie nazywali mnie bezdusznym sadystą..." "A co właściwie się stało, Severusie?" - zapytał Lupin. Snape tylko machnął ręką. "Jakby mi na nowo wypalano Mroczny Znak." - odpowiedział krótko. "A to nie należy do przyjemności." "Czekaj!" - Lupin złapał go za rękaw. "Nie rozumiesz? Feniks to Światło!" "Więc wampiry i Śmierciożercy powinni go unikać." - warknął ironicznie Snape. "Gdyby to był Feniks zrobiony z całą mocą, pewnie zostałoby ze mnie tylko trochę popiołu." "Nie, Severusie" - odparł spokojnie Lupin - "Feniks nie atakuje cię fizycznie" ("Ciekawe" - mruknął cicho Snape - "to co to było?") - "On atakuje Czarną moc, która jest w tobie, ale nie ciebie. Dalej nie rozumiesz?" "Nie" - Snape był wciąż porządnie oszołomiony, ale Harry zrozumiał. "Niech pan podciągnie lewy rękaw, profesorze." Snape popatrzył na niego, jak na wariata. "To możliwe, Severusie" - zachęcił go Lupin. Snape zamknął oczy i powoli podwinął rękaw. "Niemożliwe" - usłyszał szept Lupina. "Ani śladu." Snape przysiągł sobie w duchu, że jeśli Remus się z niego nabija, to on będzie miał w pokoju dywanik ze skóry wilkołaka. Otworzył oczy i... Severus po raz pierwszy w życiu nie miał pojęcia, co powiedzieć. Znaku po prostu nie było. "Mam halucynacje" - pomyślał. "Światło niszczy Ciemność, Severusie." - wyjaśnił spokojnie Lupin. Snape wciąż jeszcze wpatrywał się w miejsce, gdzie przez dwadzieścia lat znajdował się Mroczny Znak. "Remusie" - zapytał wreszcie - "czy w takim razie Feniks Światła mógłby..." "Pozbawić Voldemorta mocy?" - uśmiechnął się Lupin. "Na pewno częściowo, jeśli to Harry go rzuci."
Harry oczekiwał na Snapea w sali pojedynków. "Odwróć się" - usłyszał wyraźny głos. Wykonał polecenie szybko jak kot, mierząc różdżką w mówiącego. "Dobrze" - z ciemności bezszelestnie wyłonił się Snape. "Prawie tak szybko jak ja..." "Zaskoczył mnie pan, profesorze." - przyznał Harry. "Zaskakiwałem ludzi, którzy latami byli trenowani do walki." - uśmiechnął się Mistrz Eliksirów. "Jak twój Feniks?" "Dużo lepiej" - odpowiedział Harry - "ale wolałbym nie musieć próbować go na Voldemorcie." Snape wcale się tym nie zdziwił. "On mnie kiedyś dopadnie." - stwierdził cicho Harry. "Niech spróbuje." - warknął Snape. "Będzie miał do czynienia z nami wszystkimi." "Zawsze kiedy się z nim spotykam, jestem sam." - zaczął Harry. "To znaczy, przyjaciele mi pomagają, profesor Dumbledore raz przysłał mi Fawkesa i miecz i w ogóle... Priori Incantatem, na przykład. Bez ich pomocy bym sobie nie poradził ale... zawsze kiedy patrzę w te ślepia, jestem sam. Dostawałem broń, to fakt, ale..." "Musiałeś sobie sam z tym radzić." - skończył Snape. "Tak." "Dlatego teraz uczę cię, jak nigdy nie być samotnym." "Nie rozumiem." - Harry popatrzył na Snapea, niezmiernie zdziwiony. "Nie widzisz nic dziwnego w naszej rozmowie?" - zapytał Snape, unosząc brwi. "Nie." "To znaczy, że naprawdę masz talent." "Do czego, profesorze?" Snape się zaśmiał. "Do telepatii, Harry. Rzadka rzecz u człowieka. Nawet nie zauważyłeś, że do tej pory żaden z nas nie wypowiedział ani jednego słowa." Harryego zatkało na moment. "Wymieniamy się myślami?" - zapytał w końcu. "Właśnie. Nawet teraz zadałeś mi to pytanie, nie używając słów." Harry zaczął się zastanawiać. "Zaraz... Czy to znaczy, że kiedyś, jeśli będę potrzebował pomocy, to będę mógł o nią poprosić w ten sposób?" Snape przytaknął. "To możliwe, ale niełatwe. Najpierw musisz nawiązać kontakt z odbiorcą, co jest najtrudniejsze. Ja mam spore doświadczenie, więc potrafiłem to zrobić, ale tobie może sprawić to sporo kłopotu. Złapanie kontaktu najlepiej wychodzi, jeśli odbiorca jest twoim przyjacielem, albo krewnym. Najważniejszy jest osobisty kontakt, Harry. Osobisty, z wrogiem ci to raczej nie wyjdzie, jego umysł cię odrzuci. Po drugie, im dalej jesteście od siebie, tym gorzej. Dziś wieczorem spróbujemy porozmawiać przez Wielki Hal i zobaczymy."
Ku zaskoczeniu Snapea próba się powiodła. Wkrótce nawiązywali kontakt bez względu na to, w którym miejscu zamku się znajdowali, a za prawdziwy sukces Snape uznał, kiedy Harry nawiązał z nim kontakt, kiedy Snape był na Pokątnej. "Dobra robota" - stwierdził - "ale wciąż jest problem z lokalizacją. Mogę z tobą rozmawiać ale trudno byłoby mi znaleźć miejsce, w którym się znajdujesz." "Mógłby mnie pan znaleźć?" - zdziwił się Harry. "O tak, twój rozmówca może cię dokładnie zlokalizować, jeśli wasz kontakt jest dostatecznie mocny, a musi być bardzo mocny, jeśli na przykład rozmawiasz przez jakieś magiczne bariery... Duży dystans, zaklęcia ochronne i tak dalej."
DRUGA STRONA LUSTRA
Snape pracowicie poprawiał zadania Gryfonów, kiedy Gladiola weszła do jego pokoju, dźwigając chyba z dziesięć opasłych tomów. "Dalej szukasz?" - uśmiechnął się. "Nie podoba mi się to Lustro. Coś tu nie gra." - odparła zabierając się do pracy. "A po co ci "Historia Czarnej Magii?" Sądzisz, że ono?.." "Z moich notatek wynika, że od początku istnienia Lustra każdy Władca Ciemności miał z nim kontakt. Pięciu szaleńców o wielkiej mocy i każdy szukał w nim odpowiedzi. Nie sądzisz, że to trochę dziwne? Co więcej, przypuszczalny czas powstania Lustra dziwnie dobrze pasuje do jednej z największych wojen w historii magii." "Czerwona Tatiana?" - zapytał Snape. Przytaknęła. "Sądzisz, że zamknęła część swojego umysłu w tym Lustrze i czekała na odpowiedni moment?" "Nie wiem, ale to ona wymyśliła Gammadion, a Voldemort go użył." Snape myślał przez chwilę. "Więc ta opowieść o przekleństwie twórcy Lustra może być bzdurą?" "Może." "A jak to poznasz? I czy to można zniszczyć?" "A myślisz, że po co targam te tomy? Może z nich się czegoś dowiem."
Celne zaklęcie Snapea rzuciło Harryego na ziemię. "Wstawaj! Szybciej!" - ryknął Mistrz Eliksirów. "Myślisz, że prawdziwy przeciwnik będzie czekał, aż się pozbierasz? Już powinieneś mi ze dwa razy oddać!" Cóż, nauka walki nie może być łatwa. "Zdaje się, że powinienem nauczyć cię Niewybaczalnych." - stwierdził, wykreślając kolejne zaklęcie z listy. Dzieciak naprawdę szybko się uczy... "Podobno są za trudne dla czarodziejów w moim wieku." Snape prychnął pogardliwie. "Dla Longbottoma z pewnością. Uczył cię ktoś łamania zaklęcia Imperius?" "Umiem to robić." Snape uśmiechnął się ironicznie. "IMPERIO!" - wrzasnął. "Harry, wskakuj na biurko, ale już." Obserwował, jak chłopak walczy z narzuconą mu mocą, nie chce się jej poddać... I w końcu przegrywa. Harry popatrzył na niego oczami pełnymi zdziwienia. "Voldemort nie potrafił..." "Moc tego zaklęcia zależy od rzucającego. Im jest mocniejszy psychicznie, tym lepiej... Założę się, że twój Imperius będzie piekielnie mocny. Ale zaczęlibyśmy od któregoś z zabijających zaklęć." "Któregoś? Myślałem, że jest tylko jedno." "Bo większość durniów tak sądzi, nawet ci, którzy powinni mieć pojęcie o Czarnej magii. Avada to stosunkowo niedawny wynalazek, a swoją popularność zawdzięcza temu, że łatwo się jej nauczyć, a bardzo trudno zablokować. Ale są i inne, często mocniejsze, ale trudne, albo ktoś już wynalazł na nie przeciwzaklęcie. Na Avadę też ktoś kiedyś wymyśli. Najmocniejsze z zaklęć nie były zresztą stosowane przeciw ludziom." "To przeciw komu?" - zdziwił się Harry. "Potworom albo demonom. Okropne bestie, mogą opanować twój umysł i po tobie." "Jak Gammadion?" "Albo i gorzej."
Obudził się czując, że ktoś go szarpie za ramię. "Glad, co jest?" "Idziemy do Lustra, ubieraj się." "Co tak szybko?" "Wiem, jak sprawdzić, co z nim jest." - odparła, owijając się peleryną. "Nie ma czasu do stracenia." Snape posłusznie naciągał ubranie, mrucząc pod nosem coś w rodzaju "Jak ono stało kilka stuleci, to ta godzinka chyba nic nie zmieni." No ale skoro Glad nalega... Oboje spojrzeli w mroczna taflę. "I co?" - zapytał. "Wiesz, gdzie był błąd?" - odparła. "Wszyscy patrzyli na niewłaściwą stronę Lustra. Trzeba spojrzeć z drugiej strony." Obeszli je dookoła. Tył Lustra był tak pokryty pajęczynami i kurzem, że nic nie można było zobaczyć. "Wiesz, co rzeźbi się z tyłu Luster Przeznaczenia?" - zapytała. "Węża czasu." "Dokładnie. Węża, pożerającego własny ogon... A teraz zobaczmy." Pracowicie zaczęła wycierać pajęczyny. Spod spodu powoli zaczął pokazywać się wzór, ale nie był to wąż. "Gammadion" - wyszeptał Snape. "A niech mnie." Wampirzyca wskazała na litery, ukryte w narożnikach, po jednej w każdym. "Powinny dać słowo FATE" - wyjaśniła. "Zobaczmy." Brud powoli schodził... DOOM. Gladiolę aż cofnęło. "To nie jest Lustro Przeznaczenia, Sev. To jest Lustro Fatum, służące Czarnym magom to kierowania ludźmi." Chwilę stali w milczeniu. "To ono zaczęło kierować Voldemortem." - powiedziała w końcu. "Podpowiedziało mu, jak zrobić Gammadion. Cholerna Tatiana! Pewnie zdołała dać mu kawałek swojego umysłu." "I co teraz?" - zapytał Snape. "Najpierw trzeba zniszczyć tę zabawkę." - jej usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu. "Jak?" Obeszła Lustro z powrotem i stanęła na wprost tafli, a w jej dłoni pojawił się miecz. "NIE!" - krzyknął Severus, ale było już za późno. Ostrze z impetem uderzyło w Lustro. Kawałki czarnego szkła poleciały wysoko w powietrze, odbijając promienie słońca i spadały, dźwięcząc, na podłogę. Snape spodziewał się ataku jakiegoś demona, jakiejś walki ze strony Lustra, ale nic się nie wydarzyło. Gladiola wyciągnęła mu kawałeczek szkła z włosów. "Cholera, zmarnowałam taki miecz." - mruknęła, patrząc na złamane ostrze. "Ale warto było. Ta bestia już nikomu nic nie zrobi."
PIERŚCIEŃ
Kiedy wrócili do zamku, uderzyła ich dziwna cisza. O tej porze Wielki Hal powinien być pełen dzieci. Snape automatycznie włożył rękę do kieszeni i wyciągnął różdżkę. Co do diabła? Pobiegli do gabinetu Dyrektora. Kiedy wpadli do środka, okazało się, że trafili na środek zebrania. Nikt z obecnych nie miał radosnej miny. "Wreszcie jesteście" - powiedział Dumbledore. "Severusie, nie zostawiliście żadnej wiadomości." Gladiola wyjaśniła cała sprawę. "Teraz wszystko jasne" - wyszeptał Dumbledore. "ale spóźniliście się. Deanimator już się obudził." Snape spojrzał na swojego szefa, jakby go zobaczył po raz pierwszy w życiu. "Deanimator? No to kaplica... Ale skąd?" Dumbledore westchnął. "Jak część z was wie, Deanimator jest demonem, związanym z ludzkim umysłem. Bardzo potężni Czarni magowie potrafili go okiełznać i wykorzystywać do własnych celów. Deanimator łączy umysł swojego pana z umysłem kogoś innego. Ponieważ Voldemort użył Gammadionu, podejrzewałem, że potrafi kierować Deanimatorem, gdyż bez niego Gammadion nie działa. Trochę się myliłem - sądząc z tego, czym naprawdę było to nieszczęsne Lustro, Voldemort sam był kierowany przez kogoś innego, prawdopodobnie Czerwoną Tatianę. Jeśli mnie pamięć nie myli, mówiono, że opanowała Deanimatora. Musiała przy jego pomocy związać część swojego umysłu z Lustrem i cierpliwie czekała, aż pojawi się ktoś, kto będzie odpowiednim narzędziem." "Voldemort" - mruknął Remus. "Właśnie" - przyznał dyrektor - "Podpowiadała mu pewne sztuczki." "Dobra" - zdenerwował się Snape - "ale czemu macie takie miny, jakby Hogwart się zawalił?" "A kto jeszcze ma umysł związany z Voldemortem?" Snape zbladł. "Nie mówcie, że Harry..." "Zniknął. Podejrzewamy, że przy wywoływaniu Feniksa użył za dużo mocy naraz i Deanimator w jego umyśle się obudził. A jeżeli to prawda, to..." "Kazał mu iść do Czarnego Lorda." - dokończył Snape. No to kaplica... Gladiola opanowała się pierwsza. "To czego tu siedzicie i go nie szukacie?" "Jak?" - uśmiechnął się smutno Dumbledore. "Sigel, Nemain i inne wampiry usiłują go znaleźć telepatycznie od godziny. Bez rezultatu. Wysłałem też Aurorów, ale to szukanie igły w stogu siana. Nie umiem go zlokalizować, Glad." Wampirzyca myślała przez chwilę, po czym obróciła się na pięcie i wybiegła z gabinetu. "Ma jakiś pomysł?" - spytał Syriusz. "Oby" - mruknął Snape. Gladiola wróciła po paru minutach. "Mam" - powiedziała. "Kiedyś go zrobiłam." Wszyscy ze zdziwieniem popatrzyli na mały, złoty pierścionek bez żadnego napisu ani kamienia. "A to niby ma nam pomóc?" - Syriusz uniósł brwi, zdumiony. Przytaknęła. "To nie jest zwykła obrączka. To wzmacniacz." "Wzmacniacz?" - oczy Snapea błysnęły. "Zwiększa zasięg telepatii?" "Właśnie." - odparła, wkładając mu pierścionek na palec. "Ty go uczyłeś, więc jesteście najlepiej zgrani. Szukaj go, Sev!" Łatwo powiedzieć. Snape od razu wyczuł obecność Harryego, ale nie mógł go zlokalizować. Voldemort pewnie osłonił to miejsce jakąś magią. "SEVERUSIE!" To słowo niemalże zobaczył. Już wiedział. "Mam go." - mruknął. "Idę po niego." "Idziemy z tobą" - Remus i Syriusz zerwali się z krzeseł. "Nie. Jeden łatwiej się prześlizgnie przez zabezpieczenia." "A Deanimator?" "Profesor Dumbledore się z nim rozprawi, kiedy wrócimy." ("Jeśli wrócimy" - dodał w myślach.)
Harry otworzył oczy i zobaczył kamienny sufit. Usiadł i rozejrzał się dookoła. Był w jakimś lochu... Skąd się tu znalazł? Drzwi otwarły się powoli... Voldemort! "Miło cię widzieć, Harry" - wysyczał Pan Ciemności. "Czekałem na tę chwilę tyle lat... No to się zabawimy." Ile to już trwa? Które to zaklęcie Cruciatus z kolei? Harry kompletnie ochrypł od krzyku. "Dołączysz do swojej szlamowatej matki." - mruknął Voldemort, posyłając mu kolejnego kopniaka w żebra. "Zwołam wszystkich Śmierciożerców, mój drogi, kiedy już cię zabiję. Ale to nie będzie tak szybko. Wrócę za chwilę, Harry, mój drogi." Ciężkie drzwi zamknęły się za nim. Harry leżał na mokrej podłodze, powoli odzyskując świadomość. Nie, oczywiście nie zemdlał, Voldemort tego nie chciał, ale dopiero teraz, kiedy Lord dał mu wreszcie spokój, zaczął w miarę trzeźwo myśleć. "Mamo, tato" - pomyślał - "dlaczego to musi się tak skończyć? Dlaczego ja? Co ja mu zrobiłem? To Lustro... Dlaczego?" Chłód kamiennej podłogi ocucił go nieco. Harry był Gryfonem, a oni nigdy nie tracili odwagi. Wydostać się stąd? Ale jak? Nie da rady nawet wyjść po schodach, nie ma różdżki, niczego... Profesor Dumbledore... Gdyby tylko mógł go usłyszeć... Syriusz, ktokolwiek... "Kto może mnie tu znaleźć? Kto by mnie usłyszał?" Przypomniał sobie, co Snape mówił mu, kiedy uczył go telepatii. "Jeżeli się skoncentrujesz..." Spróbował, ale sprawiło mu to tylko dużo bólu. Jeżeli telepatia była trudna dla dorosłych czarodziejów, to co miał zrobić piętnastolatek, który nie był nawet a stanie się ruszyć. Harry myślał, że wie, co to ból, ale stwierdził, że to był tylko cień prawdziwego bólu. Każdy oddech był bolesny, było mu niedobrze, czuł w ustach smak krwi... Nie, nie może się poddać... "Profesorze Snape... Proszę..." Drzwi ponownie się otwarły, ale wszedł Voldemort, a nie Snape. "Odpocząłeś?" - zapytał Lord i wybuchnął dzikim śmiechem. Telepatia... Cokolwiek... "Osobisty kontakt" - zabrzmiały mu w uszach słowa Snapea - "osobisty kontakt..." Jak można być bardziej osobistym... "Profesorze..." Voldemort wyciągnął różdżkę, uśmiechając się jadowicie... ("Osobisty... najlepiej to wychodzi między krewnymi albo przyjaciółmi...") podniósł ją, ("Jak, profesorze?"), CRUCIO! Harry przeturlał się po podłodze, unikając zaklęcia, chociaż jego uszkodzone żebra zaprotestowały gwałtownie ("Osobisty, HARRY"). Voldemort, poirytowany, ponownie podniósł różdżkę... No oczywiście... "SEVERUSIE!!!" Musiał to wykrzyczeć z całych sił, bo Lord ze zdumienia aż upuścił różdżkę i przez dłuższą chwilę patrzył na Harryego, zaskoczony, ale w końcu się opanował. "Proszę, proszę" - wysyczał - "wołasz mojego nietoperza... Nie, ten zdrajca nie przyjdzie, Harry... Boi się mnie bardziej, niż kogokolwiek. Snape" - Voldemort gapił się wprost na Harryego - "nie jest aż takim durniem, żeby dobrowolnie oddać się w moje ręce. Chociaż, może byłby gotów poświęcić się dla ciebie." - Lord zaśmiał się paskudnie. "Powinienem był to przewidzieć od razu, muszę to przyznać." - Voldemort zaczął chodzić po lochu, a Harry pomyślał, że może zyskał chwilę spokoju ("Dzięki, Severusie") - "Snape był najbardziej inteligentnym ze Śmierciożerców i niewątpliwie najlepszym Mistrzem Eliksirów, jakiego w życiu widziałem. A jakim był Szukającym..." - Voldemort wpatrywał się w przestrzeń, wspominając przeszłość - "Aurorzy, członkowie najlepszych magicznych stowarzyszeń - wszyscy szli do piachu, jeżeli tylko to on wykonywał wyrok. Wampiry mają niesamowite zdolności... Ale od początku unikał naszych spotkań. Wolał działać sam i nie lubił znęcać się nad Mugolami. Wszyscy Szukający byli tacy - szukali wyzwania, nie bawiło ich to, co łatwe. Byli dumni i niezależni, ale tolerowałem ich wybryki... Nieraz uchodziło im płazem to, za co inny Śmierciożerca drogo by zapłacił. Snape mógł mieć wszystko, a zdecydował, że zostanie zdrajcą. Dlaczego?" "Bo nie jest sukinsynem bez serca." - warknął Harry, dziwiąc się własnemu cynizmowi. "CRUCIO!" Tym razem Voldemort nie przerywał zaklęcia bardzo, bardzo długo, to trwało wieki... W końcu przestał. "Ciekawe, czy twój przyjaciel cię tu znajdzie" - ironizował Voldemort - "czy też nie umie już robić niczego, poza pędzeniem bimbru... W tym też był dobry." - Lord uśmiechnął się paskudnie. "Chociaż wątpię, żeby zdołał cię tu odnaleźć, nałożyłem na to miejsce zaklęcia ochronne." ŁUP! Drzwi dosłownie rozleciały się w drzazgi. Harry podniósł się na łokciu i zobaczył, że ktoś wchodzi do środka. "Zechciej pamiętać, Lordzie, że jestem złodziejem, szpiegiem i zabójcą." - Snape mówił to tak spokojnie, jakby recytował przepis na najprostszy eliksir. Harry zastanawiał się przez chwilę, czy ma halucynacje. "Łamanie zabezpieczeń to moja praca... Naprawdę, po raz pierwszy od lat jestem wdzięczny rodzicom, że uczyli mnie Czarnej magii. Te zabezpieczenia nie były zresztą takie dobre. Od kogoś, kto twierdzi, że jest Władcą Ciemności można by oczekiwać czegoś lepszego..." "CRUCIO!" - zawył Lord, ale Snape odskoczył i zaklęcie go nie trafiło. Harry zobaczył w jego dłoniach miecz i uśmiechnął się. Teraz Snape mógł zblokować każdą magię. "Feniks" - ponownie usłyszał telepatyczny przekaz - "JUŻ" "Nie mam różdżki" - zaprotestował. "Rzucisz bez." Harry wciąż się wahał. "Snape, ty zdrajco" - uśmiechnął się Voldemort - "A co powiesz, jeśli..." - odwrócił się w stronę Harryego i podniósł różdżkę ale Harry był szybszy. Światło Feniksa oślepiło go na moment. Kiedy otworzył oczy, zobaczył Snape'a stojącego nad nim z mieczem. Z długiego ostrza powoli spływała krew. "Zabrałeś mu moc, Harry." - wysyczał Mistrz Eliksirów. "Bez niej nie był już taki odważny." Dopiero teraz Harry zrozumiał. "Więc już po wszystkim?" "Na to wygląda."
DEANIMATOR
"No to pani Pomfrey będzie mieć z tobą dużo roboty." - stwierdził Snape, wmuszając Harryemu podwójną porcję najmocniejszego eliksiru przeciwbólowego. "Mam nadzieję, że to już ostatni taki numer." Dłonie Harryego z całej siły zacisnęły się na jego pelerynie. To nie powinno się dziać... Dlaczego te oczy robią się szkarłatne? Dlaczego ten cholerny dzieciak znów zaczyna wrzeszczeć? Snape usiłował sobie przypomnieć, co mogło wywołać taki efekt. Voldemort nie zdążył rzucić żadnego zaklęcia... Znów szok po użyciu nadmiernej mocy? Nie, to nie tak wygląda! Co łączy Harryego i Czarnego Lorda? Umysł. Deanimator. Na Merlina, co robić? Mały nie da rady wywołać Feniksa w tym stanie, jest na to za słaby, a nie ma czasu sprowadzić Dumbledora! Nie, ta moc nie chciała zabić, chciała opanować to dziecko. Była częścią siły zamkniętej w Lustrze, siły pragnącej władzy na kolejnym czarodziejem. Jeszcze trochę, a Potter stanie się kolejnym Czarnym Lordem... Severus może nie był specjalistą od medycyny, ani od obrony przed Czarną magią, ale z pewnością umiał walczyć. "Chodź do mnie" - wysyczał, celując w Harryego różdżką "Weź mnie, jeśli potrafisz. EXTRACTO!!!" Zaklęcie uniosło Harryego nad ziemię, jego wrzask niemal ogłuszył Snapea, ale nie przerywał zaklęcia. Czuł Czarną moc, która nie chciała mu się poddać, moc która walczyła z nim... Boże, dzieciak zaraz się wykończy. Demon jest bardzo silny, niełatwo zmusić go do pokazania się... Zaraz złamie zaklęcie, Snape, wytrzymaj jeszcze trochę... Wreszcie ciemny kształt wynurzył się z Harryego, ciało chłopaka bezwładnie spadło na ziemię. To coś przybrało postać kobiety. Była nieco niższa od Snapea i miała długie, kręcone włosy. Najdziwniejsze było to, że wyglądała, jakby jej ciało było zbudowane z czarnej mgły czy dymu. "Witaj, Deanimatorze" - wysyczał. "Nad dzieciakiem łatwo się znęcać, ty tchórzu. Spróbuj się ze mną. Weź mnie, jeśli potrafisz." Deanimator jest dużo słabszy, jeśli zmusić go do pokazania się, teraz może uda się go zniszczyć. Jego przeciwniczka bez ostrzeżenia rzuciła zaklęcie, a on je odbił. Snape stoczył niejedną walkę, ale nigdy nie spotkał tak zaciekłego i szybkiego przeciwnika. Cóż, Czerwona Tatiana z pewnością zasługiwała na tytuł Pani Ciemności. "Avada Kedavra!" Zaklęcie trafiło w nią, ale nie zrobiło jej krzywdy. "Ty durniu" - uśmiechnęła się ironicznie - "myślisz, że możesz mnie tym zabić? Crucio!" Tym razem nie zdążył odskoczyć. But Deanimatora przyszpilił go do ziemi. "Taki utalentowany czarodziej" - ciągnęła kobieta - "a taki głupi." Snape myślał tak szybko, jak nigdy w życiu. Avada nie była jedynym zaklęciem, które mogło zabić. Co dałoby radę Deanimatorowi? Uczono go kilku zabijających zaklęć... Które? Poczuł swoją drugą różdżkę pod palcami. Które? "Profesorze Dumbledore, gdybym miał pana wiedzę... Moja wina. Zawiodłem pana." Usłyszał nazwę tego zaklęcia, po prostu ją usłyszał. No jasne, Deanimator zniewalał, trzeba więc wyrwać się spod jego wpływu... Wycelował różdżkę w swoją przeciwniczkę, "LIBERTE!" Nigdy chyba nie włożył tyle mocy w jedno zaklęcie. Poczuł, jak fale magii przepływają przez niego... Deanimator powoli rozpływał się w powietrzu.
Minęło trochę czasu, zanim Severus pozbierał się z ziemi. Teraz on i Harry muszą teleportować się z powrotem do Hogwartu. Do domu. Koniec z Mrocznym Władcą, jego znakiem i całą resztą. Harry będzie mógł zajmować się Quidditchem, a on wróci do swojego laboratorium. Żadnego nauczania Obrony przed Czarną Magią, przenigdy! Ten dzień wystarczy mu do końca życia. Pospiesz się, Severusie, Gladiola czeka na ciebie. Może będziesz miał własną rodzinę, Mistrzu Eliksirów? Może Harry zdobędzie Puchar Quidditcha dla Anglii? A może czeka ich kolejna wojna? Może. Ale jest jedna rzecz, której Severus Snape jest absolutnie pewien. Nigdy więcej żadnych przepowiedni. Lepiej, żeby przyszłość pozostała tajemnicą...