lectio, Wokół Teologii


Ku naprawie Rzeczypospolitej

Ryszard Tłuczek

Jesienią 1788 r. zebrał się w Warszawie sejm, przez potomnych nazywany Wielkim. Stronnictwo patriotyczne domagało się reformy rządu i uniezależnienia Rzeczypospolitej od Rosji (prowadziła wojnę z Turcją). Zwolennicy króla pragnęli wzmocnić władzę monarchy i rządu przy zachowaniu więzi z Rosją. Natomiast obóz hetmański żądał utrzymania wszystkich dawnych przywilejów (zagwarantowanych w prawach kardynalnych - 1768), zniesienia Rady Nieustającej (1775) - uważanej za symbol zależności od Rosji - i osłabienia władzy centralnej.
Uczestnikami obrad byli w znacznej mierze ludzie młodzi, wychowani w szkołach Komisji Edukacji (1773), pełni zapału i dobrej woli, lecz bez doświadczenia politycznego - prawie 40% spośród nich posłowało po raz pierwszy w życiu. Skonfederowany (przyjmujący uchwały większością głosów) sejm od wiosny 1790 r. obradował w podwojonym składzie. Podejmował odważne decyzje, budzące niepokój carycy Katarzyny II. Posłowie żądali m.in. wycofania wojsk rosyjskich i uznania terytorium Rzeczypospolitej za nienaruszalne.
Nadszedł piękny, słoneczny dzień 3 maja 1791 r. Na placu Zamkowym zaczęły gromadzić się tłumy mieszczan, cechy z chorągwiami, radni miasta Starej Warszawy. Stacjonował również regiment piechoty, dając sejmowi gwarancję bezpieczeństwa obrad. O godzinie mniej więcej 10.45 król wszedł na salę sejmową. Obecnych było około 150-180 posłów, niektórzy senatorowie i najprawdopodobniej wszyscy ministrowie. Sesja trwała ponad sześć godzin. Po zabraniu głosu przez przeciwników (wśród nich był Jan Suchorzewski) projektu Ustawy Rządowej, Michał Zabiełło „zerwał się z miejsca i ruszył do tronu”. Powstali za nim senatorowie i ogromna większość posłów, a stanąwszy dookoła króla wołali zapałem, aby wykonał przysięgę. Także zgromadzona publiczność zaczęła krzyczeć: „Vivat król! Vivat nowa konstytucja!”.
Ogół sejmu na pytanie marszałka Małachowskiego odpowiadał wielokrotnie: zgoda, co wypełniało całkowicie formalny warunek ustalenia jednomyślności. Stanisław August zdecydował się wreszcie na zaprzysiężenie nowej Ustawy Rządowej; była godzina mniej więcej szósta wieczorem. Biskup Feliks Turski i ks. Tymoteusz Gorzeński podsunęli królowi księgę Ewangelii. Złożoną przez niego przysięgę sejm przyjął z największym uniesieniem i aprobatą. Następnie Stanisław August wezwał obecnych do udania się do pobliskiej katedry św. Jana (podobno wówczas istniało podziemne połączenie zamku z katedrą), aby przysięgę potwierdzić aktem religijnym.
Tekst konstytucji otwierały słowa: „W imię Boga, w Trójcy Świętej Jedynego”. Ustawa Rządowa przyjęła zasadę dziedziczności tronu - miał on przypaść księciu saskiemu i jego potomkom. Władzą wykonawczą stawała się - pod przewodnictwem króla - Straż Praw, wspólna dla Polski i Litwy, której podporządkowano wszystkie urzędy, wojsko i skarb. Władzę ustawodawczą miał sprawować sejm (izba poselska „świątynia prawodawstwa”, senat) głosujący większością i wybierany na dwuletnie kadencje („sejm ma być zawsze gotowym”). Co 25 lat zamierzano zwoływać sejm konstytucyjny mogący zmienić ustrój państwa (wówczas senat miał zamienić się w radę starszych).
W artykule IV Konstytucji podkreślono, że bierze się chłopów „pod opiekę prawa i rządu krajowego” (sądów i szeroko pojętej administracji). Niestety wolności osobistej „ludowi rolniczemu” nie przyznano (otrzymali ją zbiedzy i przybysze z zagranicy).
Warto zwrócić uwagę na artykuł dziesiąty. Powoływał on „dozorcę edukacji królewiczów”, którego zadaniem było wychowanie dzieci królewskich w oparciu o program opracowany przez Komisję Edukacji Narodowej. Ów dozorca zobowiązany był do wpajania swoim wychowankom „religii, miłości cnoty, Ojczyzny, wolności i konstytucji krajowej”.
Jakże dobrze by się stało, gdyby w III Rzeczypospolitej wychowanie dzieci i młodzieży oparte było na tych samych filarach. Wówczas o los naszej Ojczyzny moglibyśmy być już spokojni.

Józef Majewski / 11.08.2009

Wiara

Wołanie na puszczy

Sens ikony jasnogórskiej ukazuje się w dłoni Madonny, wskazującej na Dziecko. Ale w Polsce modne są obrazki bez Syna.

Jakiś czas temu namawiałem księdza znanego z głębokiej pobożności maryjnej do lektury książki „Spór o Matkę”, pióra o. Stanisława C. Napiórkowskiego. W oczach duchownego błysnęło sceptyczne zwątpienie: „Eee, mam czytać książkę tego... protestanta. Przestrzegano nas przed jego poglądami i książkami o Maryi”.

Ojca Napiórkowskiego, najwybitniejszego polskiego mariologa, od dawna oskarża się o rozliczne „herezje”. Kiedyś za artykuł, w którym krytycznie odniósł się do jednej z wypowiedzi prymasa Wyszyńskiego, ważyły się losy jego teologicznej głowy. Dzięki wstawiennictwu pewnego biskupa uniósł ją całą ale zarządzono wzmocnienie cenzury teologicznych tekstów franciszkanina. W swojej najnowszej książce „»Ja, służebnica Pana«. Problemy - poszukiwania - perspektywy” o. Napiórkowski pisze: „Nie jest łatwo mówić na te tematy. Tak łatwo być źle zrozumianym! Tak trudno dźwigać ciężar oskarżania o atak na cześć Czcigodniejszej!”.

Mariologia na cenzurowanym

Skąd ta niedobra sława najlepszej w Polsce mariologicznej myśli? Stąd, że o. Napiórkowski walczy o uzdrowienie - w duchu Soboru Watykańskiego II - pobożności maryjnej. Problem w tym, że aby ją uzdrowić, trzeba najpierw zdiagnozować chorobę, a w tym dziele franciszkanin nie ma sobie równych, czym ściąga na siebie krytykę promotorów pobożności maryjnej.

W książce „Ja, służebnica Pana” również znajdziemy sporo miejsc, które przywołują wspomnianą „krytyczno-oskarżycielską” aurę wokół mariologii o. Napiórkowskiego. Przykładowo w 2005 r., podczas pewnego sympozjum na Jasnej Górze, wiedziony doświadczeniem, już na początku swego wystąpienia (zamieszczonego w książce) tłumaczył, że nie jest wielbłądem: „Najpierw, gwoli jasności, oświadczam, że uznaję jedyną i niepowtarzalną rolę Matki Pana w dziejach zbawienia. Niewypowiedziany i najszczodrobliwszy Bóg, ineffabilis et munificentissimus Deus, wyznaczył Jej miejsce w samym sercu dziejów zbawienia, w samym oku dziejozbawczego cyklonu, od Jej fiat uzależnił wcielenie. Gdyby nie stało się nic więcej, wystarczyłoby to, by na wieki stać przed Nią w zdumieniu, wdzięczności i szacunku. Składam (...) na starcie drugą ważną deklarację: Jestem głęboko przekonany, że maryjna pobożność ludowa należy do wielkich i cennych skarbów Kościoła, analogicznie do pobożności ludowej w ogóle. Atakowanie ich czy próby wykorzenienia zasługują w moim głębokim przekonaniu na stanowczy protest”. Nie chodzi więc o. Napiórkowskiemu o atak, ale o odnowę.

Choroba monofizytyzmu
Klasyczna doktryna o Chrystusie głosi, że spotkały się w Nim natury boska i ludzka, „bez zmieszania, bez zamiany, bez podzielenia i bez rozłączenia” (Sobór Chalcedoński, 451 r.). Monofizytyzm w to uderza: mówi, że obie natury uległy „zmieszaniu” w takim sensie, że natura boska wchłonęła ludzką. Jezus Chrystus ma zatem jedną naturę: boską. Potępiony jako herezja monofizytyzm wciąż w pewnej formie dochodzi do głosu w pobożności maryjnej.

Na styku starożytności i średniowiecza chrześcijaństwo, walczące z herezją arianizmu, akcentowało prawdę o bóstwie Jezusa z taką siłą, że w cień poszło człowieczeństwo. A ponieważ uważano, że boski Chrystus jest daleki i niedostępny, pobożność zaczęła szukać ludzkich, tj. zdolnych zrozumieć nas (grzesznych i słabych ludzi), pośredników. Wśród nich - z oczywistych względów - pierwsze miejsce zajęła Maryja.

W średniowieczu takie (psychologiczne, a nie teologiczne) stawianie sprawy przypieczętował św. Bernard z Clairvaux, największy kaznodzieja maryjny wszech czasów. Jego rozumowanie biegło takim torem: Chrystus jest Bogiem, a Bóg - jak to Bóg - swoim majestatem wzbudza lęk, strach, przerażenie, tym bardziej że Chrystus jest też Sędzią, a sędzia - jak to sędzia - musi być sprawiedliwy, wydaje wyroki i karze. Ponadto Chrystus jest mężczyzną, a mężczyzna - jak to mężczyzna - jest szorstki, surowy, zasadniczy... Tymczasem Maryja nie jest ani Bogiem, ani sędzią, ani mężczyzną. Do Niej więc uciekajmy się w naszych potrzebach.

Od takiego stanowiska już tylko krok do przeciwstawiania miłosiernej Maryi sprawiedliwemu Chrystusowi: Maryja jest łagodna, łaskawa, dobra, matczyna, może ustrzec nas przed sprawiedliwością, gniewem, surowością Syna. Mariologia wiążąca się z podszytą monofizytyzmem chrystologią niesie wiernym ciepło, pociechę i bliskość Maryi. Tylko przez Nią - bliską ludziom, znającą ich smutki i słabości, miłosierną i łagodną - ludzie mogą mieć przystęp do Boga.

Lekarstwo Soboru

Z doktryny i pobożności chrześcijańskiej nie da się wyrugować prawdy o pośrednictwie Maryi (i świętych), ale ważne jest, jak się je rozumie i praktykuje.

   Pobożność maryjna nie może pomniejszać czy gubić prawdy o człowieczeństwie Chrystusa i o bezpośrednim dostępie ludzi do Niego: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was pokrzepię” - mówi Jezus w Ewangelii Mateusza (11, 28). Nie może lekceważyć nauczania św. Pawła o Chrystusie jedynym Pośredniku: „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus” (1 Tm 2,5). Nie może negować prawdy o Chrystusie łaskawym i miłosiernym, Bogu, który jest Miłością, o tym, że Jego sprawiedliwość jest refleksem Jego miłosierdzia.
Pośrednictwo i rolę Maryi należy ujmować w schemacie nauczania Soboru Watykańskiego II. Sobór przypomniał - pisze o. Napiórkowski - „że jedynym i doskonałym Pośrednikiem jest Jezus Chrystus. Jeśli mówimy o pośrednictwie Maryi, winniśmy mówić w taki sposób, by uszanować tę podstawową zasadę pośrednictwa w ortodoksyjnym rozumieniu chrześcijańskim. (...) W pobożności maryjnej sobór bardziej zaleca naśladowanie Maryi niż modlitwę błagalną o Jej wstawiennictwo. (...) Element wstawiennictwa i modlitwy o nie został wyraźnie wyciszony i przesunięty na dalszy plan”.

Pośrednictwo i rolę Maryi Sobór widzi „w” tajemnicy Syna. Jeśli więc pośrednictwo Maryi, to „w” pośrednictwie Chrystusa; jeśli dobroć Maryi, to „w” dobroci Chrystusa; jeśli miłosierdzie Maryi, to „w” miłosierdziu Chrystusa. „Jesteśmy miłosierni - pisze o. Napiórkowski - również Matka Boża, o ile uczestniczymy w miłosierdziu Bożym i miłosierdziu Syna Bożego. Nie trzeba stwarzać nawet pozorów, że Matka Boża jest lepsza od Nich”.

Grzech odbierania dziecka matce

Maryi nie można więc oddzielać od Chrystusa. Właściwie rozumiemy Jej rolę, gdy ujmujemy ją w misterium Syna. Tak ukazuje Maryję np. ikona jasnogórska: na jednej ręce trzyma Ona swego Syna, a drugą wskazuje na Niego, bo On jest tu najważniejszy. Dziecko zawsze jest na pierwszym planie; wielkość Matki płynie z wielkości Dziecka, Matka jest dla Dziecka, Zbawcy. A w Polsce modne są obrazki Pani Jasnogórskiej bez Syna i bez rąk - sama głowa Maryi.

O. Napiórkowski opowiada o wizycie w Niepokalanowie: „Zajrzałem do kiosku i do przykioskowego magazynu. Oczy przyciągała złocona ikonka Matki Bożej Częstochowskiej - sama główka, z odrąbanymi rękoma i odrąbanym Panem Jezusem... Że to zbrodnia na Jasnogórskiej Pani, że to objaw choroby czci maryjnej, że to boleśniejszy zamach na Jasnogórską Panią niż grzech paulina Macocha sprzed wojny (kradzież koron) (...) przekonywać (...) nie trzeba. Niech jednak Niepokalanów nie kolaboruje w promocji takiej »pobożności« maryjnej”.

W innym miejscu o tej „pobożnościowej” zbrodni odbierania Matce Syna o. Napiórkowski pisze:

 „Może zorganizować specjalne sympozjum na ten temat: wyjaśnić genezę »sprawy«, wskazać odpowiedzialnych, jeśli żyją, zapytać o motywację? Wyjaśnić stanowisko ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego? On sam wpadł na ten pomysł czy mu go pobożnie podrzucono? Kto zawiesił taką okaleczoną ikonę w pałacu Księdza Prymasa przy ul. Miodowej w Warszawie? Jaką drogą taka okaleczona Jasnogórska znalazła się w kaplicy Jana Pawła II w Watykanie? (...) Czy ta relikwia po Papieżu ma stać się przedmiotem kultu w zakopiańskim sanktuarium [na Krzeptówkach], co znaczyłoby mocną promocję Pani Jasnogórskiej bez Chrystusa? Czy nie poradzić, by ją umieścić w muzeum z pamiątkami po Janie Pawle II? (...) Kiedy przed wojną skradziono korony z Jasnogórskiego Obrazu, wybuchło wielkie oburzenie. Kiedy za naszego życia zabrano nie korony, ale samego Jezusa, trzeba budzić protest i nie godzić się na to”.
S. C. Napiórkowski, „Ja, służebnica Pana. Problemy - poszukiwania - perspektywy”, Wydawnictwo KUL, Lublin 2009

Adres artykułu: http://tygodnik.onet.pl/32,0,31463,artykul.html


Ile razem dróg przebytych? Konstanty Ildefons Gałczynski

Ile razem dróg przebytych?
Ile ścieżek przedeptanych ?
ile deszczów, ile śniegów
wiszących nad latarniami?

Ile listów, ile rozstań
ciężkich godzin w miastach wielu?
I znów upór, żeby powstać
i znów iść, i dojść do celu.

Ile w trudzie nieustannym
wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń?
ile chlebów rozkrajanych?
Pocałunków? Schodów? Książek?

Ile lat nad strof stworzeniem?
Ile krzyku w poematy?
Ile chwil przy Beethovenie?
Przy Corellim? Przy Scarlattim?

Twe oczy, jak piękne świece,
a w sercu źródło promienia.
Więc ja chciałbym twoje serce
ocalić od zapomnienia.

Dobranoc - Adam Mickiewicz

Dobranoc! już dziś więcej nie będziem bawili,
Niech snu anioł modrymi skrzydły cię otoczy,
Dobranoc! niech odpoczną po łzach twoje oczy,
Dobranoc! niech cię serce pokojem zasili.

Dobranoc! z każdej ze mną przemówionej chwili
Niech zostanie dźwięk jakiś cichy i uroczy,
Niechaj gra w twoim uchu, a gdy myśl zamroczy,
Niech się mój obraz sennym źrenicom przymili.

Dobranoc! obróć jeszcze raz na mnie oczęta,
Pozwól lica. - Dobranoc! - Chcesz na sługi klasnąć?
Daj mi pierś ucałować. - Dobranoc! zapięta.

- Dobranoc! już uciekłaś i drzwi zatrzasnąć.
Dobranoc ci przez klamkę, niestety! zamknięta!
Powtarzając: dobranoc! nie dałbym ci zasnąć.

XV Dzień dobry

Dzień dobry! nie śmiem budzić, o wdzięczny widoku!
Jej duch na poły w rajskie wzleciał okolice,
Na poły został boskie ożywiając lice,
Jak słońce na pół w niebie, pół w srebrnym obłoku.

Dzień dobry! już westchnęła, błysnął promyk w oku,
Dzień dobry! już obraża światłość twe źrenice,
Naprzykrzają się ustom muchy swawolnice,
Dzień dobry! słońce w oknach, ja przy twoim boku.

Niosłem słodszy dzień dobry, lecz twe senne wdzięki
Odebrały mi śmiałość; niech się wprzódy dowiem:
Z łaskawym wstajesz sercem? z orzeźwionym zdrowiem?

Dzień dobry! nie pozwalasz ucałować ręki?
Każesz odejść, odchodzę: oto masz sukienki,
Ubierz się i wyjdź prędko - dzień dobry ci powiem.

Moja pieszczotka

Moja pieszczotka, gdy w wesołej chwili
Pocznie szczebiotać i kwilić, i gruchać,
Tak mile grucha, szczebioce i kwili,
Że nie chcąc słówka żadnego postradać
Nie śmiem przerywać, nie śmiem, nie śmiem odpowiadać
I tylko chciałbym słuchać, słuchać, słuchać.

Lecz mowy żywość gdy oczki zapali
I pocznie mocniej jagody różować,
Perłowe ząbki błysną śród korali;
Ach! wtenczas śmielej w oczęta spoglądam,
Usta pomykam i słuchać nie żądam,
Tylko całować, całować, całować.

Czymże jest młodość bez miłości?

Czymże jest młodość bez miłości?
Jest jako gwiazda bez promieni,
jako oaza bez strumieni,
jest jako róży kwiat bez woni,
jak bezowocny kwiat jabłoni,
jest jako pszczelny ul bez miodu,
jak pyszny pałac bez ogrodu.

Czym jest, kto nie ma kogo kochać?
Jest jak dąb na urwisku góry,
jak wiotki powój bez podpory,
jako jaskółka jest bezgniezdna,
jako wodospad skalny bez dna,
jak bez stolicy kraj szeroki,
jako lecący wiatr w obłoki.

Dzieci i żaby I Krasicki

Koło jeziora
Z wieczora
Chłopcy wkoło biegały
I na żaby czuwały.
Skoro która wypływała,
Kamieniem w łeb dostawała.
Jedna z nich, śmielszej natury,
Wystawiwszy łeb do góry,
Rzekła:"Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie!
Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie"

Halina Endraszka

Do wnuczka

Jesteś jak trzcina
Wysoka i krucha,
Z drżeniem spoglądam
By wiatr Cię nie złamał,
Z troską obserwuję
Rozterki twego dojrzewania,
Biel niewinności,
Płomień zapału.
Jak świeży wiatr
Co śnieg roztapia,
Młodości siłą
Słonecznym promieniem,
Zatwardziałość serca
Rozgrzewasz.


Powołanie: spotkanie dwóch miłości

Ks. Marek Dziewiecki

Bóg nas rozumie i kocha,
dlatego każdemu z nas proponuje
optymalną drogę życia
.

Wstęp

Im bardziej poznajemy samych siebie, tym bardziej zdumiewamy się niezwykłością naszego człowieczeństwa i naszymi niezwykłymi możliwościami rozwoju. Współczesna nauka odkrywa kolejne czynniki zewnętrzne (środowiskowe, społeczne, prawne, moralne, obyczajowe) i wewnętrzne (instynkty, popędy, hormony, feromony, mechanizmy wyuczone, nieświadomość), które wpływają na nasze zachowania i postawy. Im bardziej uświadamiamy sobie to, jak wiele jest sił, które na nas oddziaływają, tym bardziej zdumiewa nas wolność tych ludzi, którzy - pomimo tych wielorakich nacisków! - potrafią wiernie kochać. To tylko jeden z wielu przykładów wyjątkowości człowieka w stosunku do wszystkich innych istot, jakie istnieją w znanym nam, widzialnym kosmosie.
Zdumiewa nas jednak nie tylko nasza odrębność w stosunku do wszystkiego, co nas otacza na tej Ziemi. Jeszcze większe zdumienie budzi w nas fakt, że my, ludzie, ogromnie różnimy się - jedni od drugich - w naszych sposobach przeżywania i wyrażania człowieczeństwa, chociaż posiadamy tę samą naturę i tę samą godność. Jedni z ludzi noszą w swym wnętrzu świat niezwykłych marzeń i ideałów. Są pracowici, zdyscyplinowani, kompetentni. Zakładają szczęśliwe rodziny i okazują się niezawodnymi przyjaciółmi. Promieniują radością i czują się dziećmi błogosławieństwa. Inni z kolei noszą w sobie świat powierzchowny i karłowaty, a czasem wręcz prymitywny i wulgarny. Nie chcą, lub nie są w stanie ani kochać, ani pracować. Krzywdzą samych siebie i innych ludzi. Na ich twarzy widać agresję, grymas bólu, a czasem rozpacz.
Tak wielkich różnic nie obserwujemy w zachowaniu tych zwierząt, które należą do tego samego gatunku. Ich zachowania potrafimy stosunkowo łatwo zbadać, opisać, a nawet przewidzieć. Okazuje się, że na tej Ziemi jedynie człowiek nie podlega determinizmowi. Nie jest automatycznie sterowany instynktami czy biochemią. Codzienna obserwacja zachowań własnych i innych ludzi upewnia nas o tym, że to każdy z nas decyduje o swoim zachowaniu. I że niektórzy ludzie zajmują tak niezwykłą postawę wobec siebie i świata, że patrzymy na nich z podziwem, a nawet zachwytem i że zadajemy sobie pytanie, czy my też jesteśmy w stanie dorastać do takiej miary człowieczeństwa.
Te dwa fakty: nasza niezwykłość wśród wszystkich innych bytów tej Ziemi oraz nasza wolność w decydowaniu o sposobie przeżywania i wyrażania własnego człowieczeństwa, stawiają każdego nas w obliczu nieuniknionych pytań: skąd się wziąłem na tej Ziemi, skoro jestem tak inny, od wszystkiego, co ziemskie? Co powinienem uczynić ze skarbem mojego istnienia? Czy jest ktoś, kto może mi pomóc mądrze pokierować moim życiem i pójść drogą błogosławieństwa? A jeśli tak, to kim jest ten ktoś? I jaką drogę mi podpowiada?
Warto sprecyzować znaczenie podstawowych pojęć, którymi posługujemy się wtedy, gdy mówimy o powołaniach i o ludziach powołanych. W kontekście powołań kapłańskich czy zakonnych można stwierdzić, ilu w danym roku zgłosiło się kandydatów do domów formacyjnych. Nikt z nas nie jest natomiast w stanie stwierdzić, ile faktycznie jest w danym roku osób powołanych. Raczej nigdy nie dzieje się tak, że wszyscy powołani odkrywają i realizują swoje powołanie. Niektórzy zbyt mało pracują nad własnym rozwojem i zbyt niskie stawiają sobie wymagania, aby odpowiedzieć na dar powołania. Innych z kolei od pójścia drogą powołania odciąga środowisko, w którym żyją: rówieśnicy, media, dominująca ideologia, a nawet ktoś z bliskich. Zjawisko to dotyczy nie tylko osób powołanych do kapłaństwa czy życia konsekrowanego. Dotyczy ono również tych, którym Bóg proponuje małżeństwo i założenie rodziny, a którzy popadają w kryzys i - przynajmniej w tej fazie życia - nie są w stanie nikogo pokochać.
Z powyższych powodów błędne jest wyrażenie: „kryzys powołań”. Powołania to bowiem dar od Boga, a Bóg nie jest nigdy w kryzysie! Nigdy też nie zapomina o powoływaniu kolejnych kandydatów do małżeństwa, kapłaństwa czy życia konsekrowanego. W kryzysie mogą być natomiast niektóre osoby powołane, a nawet wiele z nich. Właśnie dlatego w Europie - a w pewnym stopniu również w Polsce - odnotowujemy obecnie kryzys powołanych i to nie tylko w odniesieniu do tych, którzy są powołani do kapłaństwa czy życia zakonnego, ale także w odniesieniu do tych, którym Bóg proponuje małżeństwo i rodzinę. Coraz więcej jest szlachetnych dziewcząt, które marzą o założeniu rodziny, ale nie znajdują odpowiednio dojrzałych kandydatów na mężów. Fakt ten nie oznacza, że Bóg „zapomniał” powołać do małżeństwa odpowiednią liczbę młodych mężczyzn, lecz że niektórzy z nich - z własnej winy czy też z winy innych ludzi - do małżeństwa nie dorośli.
Przejawem naiwności i magicznego myślenia byłoby przekonanie, że młodzi ludzie mogą dorastać do małżeństwa i rodziny, kapłaństwa lub życia zakonnego w oparciu o sam tylko dar powołania, a zatem w oderwaniu od sytuacji środowiska, w którym żyją czy w oderwaniu od stylu wychowania, jakie otrzymują w rodzinie, szkole, parafii. Kryzys wielu rodziców i nauczycieli, kryzys wychowania, rodziny, parafii i szkoły, negatywne oddziaływanie popularnych mediów, wszystko to ogromnie utrudnia młodym ludziom rozwój na miarę otrzymanego powołania.

1. Powołani do przyjęcia daru człowieczeństwa

Pierwszym powołaniem człowieka jest przyjęcie daru człowieczeństwa.

Powołanie to zaproszenie do określonego sposobu istnienia, które Bóg kieruje do każdego z ludzi. Zaproszenie to jest na miarę największych pragnień i aspiracji danej osoby, a jednocześnie na miarę możliwości, jakie tkwią w ludzkiej naturze. Oczywiście na najwyższą miarę tychże możliwości! Zwierzęta nie są obdarzone ani rozumnością, ani wolnością. Z tego właśnie względu nie są w stanie ani odrzucić, ani świadomie przyjąć otrzymanego sposobu istnienia. Tymczasem człowiek obdarzony zdolnością myślenia i wolnością, sam decyduje o tym, czy i na ile uszanuje dar człowieczeństwa, który Stwórca mu zawierzył. Pierwszą zatem zadaniem człowieka jest przyjęcie do respektowanie skarbu człowieczeństwa, którym Bóg obdarzył każdego z nas. Innymi słowy, podstawowym zadaniem człowieka jest dorastanie do bogatego człowieczeństwa, gdyż każda łaska, jaką Bóg nas obdarza, a zatem także łaska powołania bazuje na naturze, którą otrzymaliśmy w darze od Stwórcy. Im bardziej dany człowiek - dziecko, nastolatek czy dorosły - chroni i rozwija w sobie dar człowieczeństwa, tym większą ma szansę na to, by z wdzięcznością przyjąć i wiernie realizować propozycje, jakie Bóg będzie do niego kierował w poszczególnych fazach życia doczesnego.
O powołaniu można mówić wyłącznie w odniesieniu do osób. Zwierzęta, rośliny i minerały nie mogą decydować o swoim sposobie istnienia. Wszystko bowiem, co nie istnieje na sposób osoby, jest zdeterminowane konkretnymi cechami i mechanizmami, nadanymi przez Stwórcę. Podobnie nie można mówić o powołaniu w odniesieniu do przedmiotów, które wytwarza człowiek. Przedmioty te mają bowiem przeznaczenie, które z góry określił ich wytwórca. Stanowią one własność człowieka i mogą być przez niego wykorzystywane jako środki do osiągnięcia określonych celów. Przykładem jest komputer, który w oparciu o wytworzone przez człowieka programy wykonuje logiczne operacje i dokonuje precyzyjnych obliczeń, a mimo to nie dysponuje ani świadomością, ani wolnością i dlatego nie jest zdolny do samostanowienia o sobie i o swoim losie.
W znanym nam, widzialnym wszechświecie jedynie człowiek jest osobą, czyli kimś, a nie czymś. Pytanie o osobę to pytanie o genezę i o sens zupełnej niezwykłości i niepowtarzalności człowieka pośród istot żyjących na tej ziemi. Potrzebna nam będzie cała wieczność po to, by znajdować coraz pełniejszą odpowiedź na pytanie o tajemnicę osoby i by coraz bardziej zachwycać się tym, że Bóg tak cudownie nas stworzył z miłości! Człowiek jest bowiem kimś aż tak wielkim, że nie mieści się ani w materialnym wszechświecie, ani w samym sobie! Tajemnicy osoby nie wyjaśni, ani nie opisze do końca żadna definicja.
Człowiek różni się od przedmiotów, roślin i zwierząt także tym, że nie sposób jest odkryć i opisać tego wszystkiego, co w nim jest ukryte, a także tego wszystkiego, co dzieje się w nim samym oraz w jego relacjach z innymi osobami. Żaden naukowy i pozanaukowy opis nie uwzględni do końca bogactwa osoby, ani nie przewidzi nieomylnie jej teraźniejszych i przyszłych zachowań. Bycie osobą oznacza, że człowiek zawsze pozostaje kimś nieskończenie większym od wiedzy, jaką aktualnie dysponuje na własny temat.
Człowiek jako osoba nie mieści się w tym, co cielesne, widzialne, psychiczne. Człowieka nie można zredukować „w dół”, czyli nie można zamknąć go w granicach wyznaczonych przez jego ciało, instynkty, popędy czy biochemię, gdyż jest przecież oczywiste, że posiada on jeszcze inne wymiary. Jednak z tych samych względów nie można redukować człowieka „w górę”, czyli zamknąć go w granicach jego duchowości, moralności, religijności czy osobowości, gdyż materialność i biologiczność to nieodłączna cecha jego sposobu istnienia. Człowiek jest bowiem osobą wcieloną. Jest też osobą psychiczną, ale osoba to nieskończenie więcej niż osobowość. Osobowość oznacza typowy dla danego człowieka sposób przeżywania i odnoszenia się do siebie i świata. Czasem ktoś radykalnie zmienia swój sposób przeżywania rzeczywistości, a także swój sposób odnoszenia się do siebie i świata, a przecież pozostaje tą samą osobą! Wierzyć w to, że można zredukować osobę do osobowości to tak, jakby wierzyć w to, że murawa boiska jest tym samym, co cały stadion. Tak jak ziemia jest fundamentem murawy boiska, tak bycie osobą jest fundamentem wszystkich wymiarów człowieczeństwa.
Każdy z nas stopniowo odkrywa własne bogactwo. Najpierw odkrywamy ciało, a następnie psychikę. Dopiero w kolejnych fazach rozwoju odkrywamy sferę moralną, duchową, społeczną i religijną, a także sferę wolności, wartości i ideałów. Tym, co łączy wszystkie te wymiary człowieczeństwa i co nadaje im sens, jest właśnie osoba. Osoba przekracza ograniczenia i możliwości własnego człowieczeństwa. Nie tyle składa się z poszczególnych sfer, ile raczej wciela się w te sfery i posługuje się nimi po to, by zrealizować sens swego istnienia. Właśnie dlatego kryterium dojrzałości człowieka nie może być jedynie rozwój jego osobowości. Osobowość odnosi się do sfery psychicznej, a ta jest jednym tylko z wielu wymiarów człowieka. Z tych samych względów sprawdzianem dojrzałości nie może być zdrowie fizyczne ani nawet bogactwo sfery duchowej. Może się przecież zdarzyć tak, że ktoś dysponuje zdrowym ciałem, ale wykorzystuje swoją siłę fizyczną po to, by stosować przemoc. Podobnie może zdarzyć się tak, że ktoś wykorzystuje swoją siłę psychiczną po to, manipulować innymi ludźmi. Jest też możliwe, że ktoś wykorzystuje swoje zdolności duchowe po to, by utwierdzać samego siebie w fikcyjnym poczuciu doskonałości, albo po to, by podporządkowywać sobie inne osoby. Z drugiej strony może ktoś mieć problemy ze zdrowiem czy doświadczać kruchości psychicznej, a mimo to być radosnym darem dla innych. Dojrzała osoba potrafi kochać także wtedy, gdy jej ciało, psychika czy duchowość pozostaje ograniczona i niedoskonała.
Człowiek jest kimś, kogo mamy szansę poznawać i coraz lepiej rozumieć jedynie wtedy, gdy poznajemy go w głąb, a nie wtedy, gdy obserwujemy jedynie jego zewnętrzne zachowania. A w głębi, tam „u mnie w środku”, jestem podobny do Boga! Stwórca objawia mi zdumiewającą prawdę o tym, że jestem Jego ukochanym dzieckiem, że jestem dosłownie nie z tego świata! Moje ciało zostało wzięte z materii, z prochu ziemi, ale ja - człowiek, jestem owocem dotknięcia mego ciała przez Boga, który nie jest ciałem, lecz Miłością. Jestem owocem spotkania, kontaktu, więzi z Bogiem, z ludźmi i z samym sobą. Jestem dzieckiem osób, a nie materii. Jestem kimś, kto potrafi zająć świadomą i wolną postawę wobec tego, co jest we mnie i wokół mnie. Jestem kimś, kto nie tylko nie mieści się w materialnej przestrzeni, ale też kimś, kto nie mieści się w doczesności. Zwierzęta mają początek i koniec. Tymczasem osoby stworzone przez Boga mają wprawdzie początek, ale nie będą miały nigdy końca, gdyż są kochane przez Stwórcę w nieodwołalny sposób. Być osobą to zatem najbardziej niezwykły sposób istnienia pośród wszystkich istot stworzonych. Być osobą to być kimś tak bezcennym w oczach Boga, że nawet Stwórca nie traktuje mnie jak swoją własność, lecz jak ukochane dziecko, o którego los troszczy się osobiście.
Być osobą to być kimś, kogo nie można kupić ani wymienić na żadne dobra materialne. Osoba nie może być przez nikogo posiadana. Może być jedynie kochana. Dojrzały człowiek to ktoś, kto nie tylko nie jest własnością innych ludzi, ale kto samego siebie też nie traktuje jak swoją własność. Wie przecież, że nie stworzył, ani nie wymyślił samego siebie. Człowiek dojrzały to ktoś, kto ze zdumieniem i wdzięcznością odkrywa, że został obdarowany tak bogatym człowieczeństwem, iż będzie potrzebował wieczności po to, by zachwycać się tym wszystkim, co otrzymał w darze od Stwórcy. W konsekwencji dojrzały człowiek to ktoś, kto jest dla samego siebie sejfem, a nie właścicielem. To ktoś, kto chroni samego siebie mocą Bożej mądrości i miłości.
Być osobą to być nie tylko kimś nieodwołalnie kochanym i bezcennym. To także być kimś, kto nie ma granic rozwoju. To być kimś, kto spotyka się z samym sobą i kto wychodzi na spotkanie z drugim człowiekiem i z Bogiem, i kto dzięki tym spotkaniom ma szansę każdego dnia stawać się kimś większym od samego siebie. Każde spotkanie oparte na prawdzie i miłości sprawia, że człowiek przekracza swoje własne ograniczenia i nieustannie rośnie. Gdy z miłością mówię sobie prawdę o mojej obecnej fazie rozwoju, to po każdym takim spotkaniu wzrastam w mądrości, wolności i odpowiedzialności. Jeszcze bardziej rozwijam się wtedy, gdy na sposób miłości i prawdy spotykam się z innymi ludźmi. Szczególnym miejscem rozwoju jest kontakt z osobami drugiej płci, które mogą mnie ubogacić swoim odmiennym sposobem przeżywania i wyrażania człowieczeństwa. Miejscem najbardziej niezwykłego rozwoju jest spotkanie z Bogiem, który stwarza mnie na swój obraz i podobieństwo i który objawia mi ostateczną prawdę o mnie.

2. Powołani do świętości

Powołanie człowieka
ukryte jest w Bogu,
a nie w człowieku.

Przyjęcie niezwykłego sposobu istnienia, jakim Bóg obdarzył człowieka i dorastanie do bogatego człowieczeństwa, to pierwsze i podstawowe zadanie każdego z ludzi. Wypełnienie tego powołania oznacza osiąganie wysokiej miary ludzkiej dojrzałości. Jednak rozwój w wymiarze ludzkiej natury nie wyczerpuje ani możliwości, ani granic rozwoju człowieka. W miarę dorastania do bogatego człowieczeństwa, Bóg proponuje każdemu z nas, byśmy stawali się coraz bardziej podobni do Niego! Zwierzęta zostały stworzone na miarę zwierząt, czyli na ich własną miarę. Tymczasem człowiek został stworzony na podobieństwo Boga, a więc na miarę nieskończenie większą od miary swojej natury! Właśnie dlatego naszym ostatecznym powołaniem jest przekraczanie granic najbogatszego nawet człowieczeństwa po to, by dorastać do jeszcze bardziej niezwykłego sposobu istnienia niż ten, który potrafimy odczytać w naszym człowieczeństwie. Nasze ostateczne powołanie ukryte jest nie w nas, lecz w Bogu.
Odkryć i zrealizować powołanie może tylko ten, kto naprawdę spotka prawdziwego Boga. Człowiek pozostawiony samemu sobie, nie potrafi zrozumieć genezy ani sensu własnego istnienia. Staje się dla samego siebie niewytłumaczalną zagadką. Własną mocą nie jest w stanie znaleźć racjonalnego uzasadnienia dla swego zupełnie niezwykłego sposobu istnienia, którym jakościowo różni się od wszystkiego, co go otacza. Im bardziej odkrywa i rozwija bogactwo człowieczeństwa, które otrzymał, tym bardziej czuje się osamotniony pośród wszystkich innych istot tej Ziemi i tym bardziej przeczuwa, że pochodzi z zupełnie innej Planety. W ten sposób staje się gotowy na spotkanie z Bogiem, który pierwszy wychodzi na spotkanie z człowiekiem. Natomiast ten z ludzi, kto nie dorasta do bogatego człowieczeństwa i w konsekwencji nie odkrywa swojej niezwykłości pośród istot tej Ziemi, nie dorasta do spotkania z Bogiem i dlatego traktuje Boga jako wymysł… niedojrzałych ludzi. Taki człowiek myli wiarę religijną z naiwnością, z dewocją, a nawet z ucieczką od rzeczywistości. Doświadczenie potwierdza, że kto nie wierzy w Boga, ten jest w stanie uwierzyć we wszystko. Nawet w to, że człowiek nie różni się w istotny sposób od zwierząt. Ateiści wierzą w to, że pochodzą od nieświadomej siebie materii, a chrześcijanie wierzą, że są dziećmi Miłości.
Po grzechu pierworodnym każdy człowiek, a zatem także ten, który rozwija w sobie bogate człowieczeństwo, ma trudności w nawiązaniu kontaktu z Bogiem. Nie jest to zjawisko zaskakujące, gdyż nie mniej poważne trudności przeżywa człowiek w kontakcie z ludźmi, a nawet z samym sobą. Z tego właśnie powodu nie wszyscy ludzie szukają Boga z entuzjazmem i fascynacją. Trudności w kontakcie z Bogiem mogą mieć nawet ci, dla których jest oczywiste, że są dziećmi kochającego Boga, a nie przypadkowym produktem ewolucji czy nieświadomej siebie materii i że ich serca pozostaną niespokojne i nienasycone, dopóki nie znajdą Boga. Wielu ludzi szuka Boga z niepokojem. Czasem z lękiem, zawstydzeniem i ze spuszczoną głową. To mogą być ludzie, którzy niepokoją się wyrzutami własnego sumienia. Inni z kolei przeceniają możliwości ludzkiego intelektu i obawiają się, że zawierzenie Bogu siebie czy odkrywanie w Bogu sensu własnego istnienia oznacza rezygnację z autonomii myślenia. Tymczasem dojrzała wiara jest zawsze rozumna i wynika z faktu, że żadna nauka nie wyjaśni nam do końca tego, skąd czy od Kogo pochodzimy, kim jesteśmy oraz jaki jest sens naszego istnienia.
Są i tacy ludzie, którzy nie chcą w ogóle szukać Boga. Chowają się przed Nim jak to czynił Adam po grzechu pierworodnym. Chodzi tu najczęściej o ludzi, którzy boją się własnego sposobu postępowania oraz własnego sumienia. W konsekwencji swoje lęki przerzucają na Boga. Usiłują sobie wmówić, że są osamotnieni w kosmosie i że ich życie kończy się tak samo, jak życie zwierząt, czyli unicestwieniem. Tacy ludzie zwykle w godzinie śmierci doczesnej popadają w rozpacz, gdyż wtedy nie mogą już uniknąć konfrontacji z prawdą o własnym postępowaniu w życiu doczesnym.
Szukanie Boga i nawiązywanie przyjaźni z Bogiem to najbardziej niezwykła zdolność człowieka, który przyjmuje i rozwija otrzymany dar człowieczeństwa. Spotkanie człowieka z Bogiem to spotkanie kogoś skończonego z Kimś Nieskończonym! To spotkanie z Kimś, kto jest nieskończenie Większy i Inny niż ja i Kto mimo to troszczy się o mnie bardziej, niż kochający rodzice troszczą się o własne dzieci. Kontakt z Bogiem opiera się na wierze, ale dla człowieka rozumnego, który dorósł do miary bogatego człowieczeństwa, taka wiara nie koliduje z mądrością. Człowiek rozumny nie ulega intelektualnemu przesądowi, który - wbrew oczywistym faktom! - głosi, że naukowcy potrafią wszystko zbadać i wszystko wyjaśnić. Taki człowiek wie, że nie tylko nasze więzi z Bogiem, lecz także nasze więzi z drugim człowiekiem nie są możliwe bez wiary i zaufania. To, że drugi człowiek mnie kocha, że chce mnie chronić i szanować, że jest wobec mnie szczery, że bezinteresownie troszczy się o mój rozwój - to wszystko nie podlega dowodom! Decydując się na spotkanie z drugim człowiekiem, zawsze podejmujemy ryzyko, zwłaszcza wtedy, gdy łączymy z tym drugim człowiekiem nasz los i naszą przyszłość.
Przyjęcie od kogoś miłości jest zawsze aktem zawierzenia. Drugi człowiek może mi jedynie dawać znaki przyjaźni czy szczerości. Ale jego wnętrze, jego motywacje, jego nastawienie do mnie pozostaje przede mną zakryte. Mogę jedynie uwierzyć w szczerość jego znaków i na tej wierze budować z nim coraz mocniejsze więzi. Mogę też się mylić i nie uwierzyć w jego szczere słowa i czyny miłości, skazując się w konsekwencji na osamotnienie i nieufność. Do każdego z nas Bóg nieustannie kieruje znaki swojej miłości i obecności. Stwórca wysyła do nas te znaki poprzez spotykane osoby, a także poprzez wydarzenia i przeżycia, które stają się naszym udziałem. Jeśli mamy otwarte oczy i wrażliwe serce, to ze zdumieniem odkrywamy to, że całe nasze życie wypełnione jest znakami Bożej obecności i miłości. Największym z tych znaków jest Jezus Chrystus, bo w Nim miłość Niewidzialnego Boga stała się dla nas widzialna. Dzięki słowom i czynom Syna Bożego, który stał się człowiekiem, mogliśmy na zawsze przekonać się o tym, że Stwórca kocha nas bezwarunkowo i nieodwołalnie, dosłownie nad życie. Wbrew pozorom więzi z Bogiem wymagają zwykle mniejszego stopnia zawierzenia niż więzi z ludźmi, gdyż drugi człowiek daje nam często znaki, które nas niepokoją. Czasem okazuje nam życzliwość i przyjaźń, ale w innych sytuacjach ten sam człowiek potrafi dawać nam znaki obojętności, a nawet agresji. Tymczasem Bóg jest stały w swoich sposobach odnoszenia się do nas. On odnosi się do nas zawsze z miłością. Jednak Jego znaki docierają tylko do tych ludzi, którzy mają oczy i chcą widzieć oraz mają uszy i chcą słyszeć.

3. Szczegółowe formy powołania

Kto dorasta do świętości,
ten dorasta do każdego powołania,
jakim Bóg go obdarza.

Z faktu, że Bóg każdego z nas bez wyjątku powołuje do świętości, nie wynika, że powinniśmy stawać się podobni jedni do drugich. Świętość przejawia się zawsze w sposób ukonkretniony, a przez to niepowtarzalny i specyficzny dla danej osoby. Właśnie dlatego życiorysy wielkich świętych bywają tak bardzo niepodobne do siebie. Świętość to błogosławiony, bo oparty na naśladowaniu Chrystusa, sposób angażowania się w życie danej społeczności: rodzinnej, zawodowej, sąsiedzkiej. To szlachetne wypełnianie codziennych obowiązków, które wynikają z tej konkretnej formy życia, jaką Bóg zaproponował danemu człowiekowi w określonych realiach codzienności.
Jedyną wspólną cechą ludzi świętych jest wierność, stanowczość i wytrwałość w naśladowaniu Chrystusa. Jednak każdy ze świętych przeżywa i wyraża swój święty sposób istnienia w sobie tylko właściwy sposób. Im większy stopień świętości osiąga dana kobieta czy dany mężczyzna, tym bardziej stają się oni podobni do Chrystusa, a jednocześnie tym wyraźniej różnią się od innych ludzi w swoich konkretnych sposobach i formach wyrażania świętości. Prawdziwi święci charakteryzują się tym, że dorastanie do świętości nie ogranicza ich niepowtarzalności, lecz przeciwnie: tę ich niepowtarzalność uszlachetnia i czyni jeszcze bardziej oryginalną i cenną.
Z powierzchownym spojrzeniem na dar powołania mamy do czynienia wtedy, gdy słowo „powołanie” odnosi ktoś jedynie do specyficznej formy życia, na przykład do małżeństwa czy kapłaństwa. Tymczasem tego typu ukonkretniona forma realizacji powołania to ostatnia, trzecia już faza odpowiedzi na propozycje powołaniowe, jakie Bóg kieruje do człowieka. Sposób realizacji tej trzeciej fazy realizacji powołania zależy od tego, co dana osoba uczyniła z otrzymanym od Boga darem człowieczeństwa, a także z powołaniem do świętości. Być może dla kogoś zaskoczeniem będzie twierdzenie, że każdy z nas jest najbardziej odpowiedzialny za to, czy i w jaki sposób odpowiada na dwa pierwsze powołania, a zatem na powołanie do bogatego człowieczeństwa oraz na powołanie do naśladowania Chrystusa.
Kto z wdzięcznością przyjmuje od Boga dar bycia osobą, czyli zdumiewający dar bycia kimś podobnym do Stwórcy i kto dorasta do świętości, czyli w swym sposobie bycia i działania rzeczywiście kieruje się miłością, której uczy nas Wcielony Syn Boży, ten staje się gotowym do realizacji świętości w konkretnej formie życia. W Duchu Świętym „każdy chrześcijanin odkrywa swoją oryginalność i niepowtarzalność swojego powołania, a równocześnie swoje naturalne dążenie do jedności. Duch jest tym, który sprawia, że w Kościele jest tyle powołań, a razem wzięte stanowią to samo powołanie do jedności miłości i świadectwa. Powołania w Kościele są konieczne w ich różnorodności do realizacji powołania Kościoła. Właśnie to jest oryginalnością powołania chrześcijańskiego: doprowadzenie do tego, by realizacja osoby zbiegła się z realizacją wspólnoty. Oznacza to przewagę logiki miłości nad logiką interesów prywatnych, logiki dzielenia się nad logiką narcystycznego zawłaszczania otrzymanych od Boga talentów” (Nowe powołania dla Nowej Europy, 18 d, Watykan 1988). Człowiek, który w sposób wierny i stanowczy podejmuje powołanie do bogatego człowieczeństwa i do świętości, staje się człowiekiem silnym wiarą, nadzieją i miłością. Żyje w błogosławiony sposób i umacnia się na drodze zbawienia. Taki człowiek jest dla innych ludzi czytelnym świadkiem Chrystusa i w szlachetny sposób radzi sobie w każdej sytuacji.
Jeśli ktoś jest powołany do małżeństwa, a mimo to nie staje się małżonkiem i rodzicem z tego powodu, że nie chroni i nie rozwija w sobie bogatego człowieczeństwa, lecz przeciwnie - żyje w egoistyczny sposób, to jest za taką sytuację osobiście odpowiedzialny. Jeśli jednak żyje ktoś w sposób zgodny z otrzymaną godnością dziecka Bożego i dorasta do świętości, lecz na swojej drodze nie spotyka osoby podobnie dojrzałej, to nie ponosi winy za to, że w tej sytuacji nie zawiera małżeństwa i że nie zakłada rodziny. W Kościele nie ma odpowiedzialności zbiorowej. Kto dorasta do świętości, ten nie może być obarczany odpowiedzialnością za to, że ktoś inny nie dorasta do tej miary człowieczeństwa, jaką został obdarowany przez Boga.
Podobnie kto odkrywa powołanie do kapłaństwa czy życia konsekrowanego, ale zaniedbuje pracę nad sobą i z tego powodu nie wstępuje do domu formacyjnego lub zostaje stamtąd usunięty przez przełożonych, ten ponosi odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. Jeśli jednak człowiek ten dorasta do miary otrzymanych od Boga darów i charyzmatów, lecz nie może zrealizować otrzymanego powołania nie ze swojej winy, wtedy nie ma powodów, by czynić sobie wyrzuty sumienia. Taka sytuacja może mieć miejsce na przykład w państwach totalitarnych, które zakazują Kościołowi wszelkiej działalności i które nie pozwalają na święcenia kapłańskie czy na istnienie wspólnot zakonnych.
„Rozpoznanie i troska wspólnot chrześcijańskich jest skierowana na wszystkie powołania, zarówno te, które weszły do tradycji Kościoła, jak i na nowe dary Ducha: konsekrację zakonną do życia monastycznego i życia apostolskiego, powołanie świeckich, charyzmat instytutów świeckich, stowarzyszeń życia apostolskiego, powołanie do małżeństwa, różne formy stowarzyszeń świeckich związane z instytutami zakonnymi, powołania misyjne, nowe formy życia konsekrowanego. Kościół jest żywy im bardziej bogata i różnorodna jest w nim ekspresja różnych powołań” (Nowe powołania dla Nowej Europy, 22 b, Watykan 1988). Statystycznie rzecz biorąc, zdecydowanie najczęściej konkretyzacja świętości dokonuje się w ramach powołania do małżeństwa i rodziny. Inne podstawowe formy powołania to kapłaństwo i życie konsekrowane.
W przypadku niektórych osób realizacja powołania do świętości przybiera czasem rzadką, a nawet wyjątkową formę. Przykładem tego typu powołania jest samotna lekarka na misjach, wędrowny katecheta, czy też naukowiec, który na całe lata zamyka się w laboratorium i poświęca badaniom dla dobra ludzkości. W każdej z tego typu sytuacji ważne jest, by taka wyjątkowa forma realizowania świętości nie była zamaskowanym skutkiem zaniedbań w dorastaniu do bogatego człowieczeństwa, ani ucieczką od pogłębionych więzi z Bogiem i z ludźmi. Dla przykładu, święty naukowiec może roztropnie uznać, że nie jest w stanie pogodzić pracy zawodowej z małżeństwem i rodziną, ale wyróżnia się szlachetnym człowieczeństwem, harmonijną osobowością, serdeczną więzią z Bogiem i z przyjaciółmi, wysokimi kompetencjami, wielką odpowiedzialnością w pracy badawczej czy dydaktycznej, uczciwością w każdej dziedzinie życia, zdolnością do budowania życzliwych więzi ze swymi współpracownikami czy studentami. Nie jest to zatem ktoś, kto rozwinął sferę intelektualną kosztem pozostałych sfer człowieczeństwa i kto nikomu nie potrafi okazać miłości.
Trzeba stanowczo podkreślić fakt, że realizacja każdej ze specyficznych form powołania wymaga osiągnięcia podobnego, czyli wysokiego stopnia dojrzałości i to zarówno w aspekcie rozwijania w sobie bogatego człowieczeństwa, jak też w aspekcie dorastania do świętości. Wiernym swemu powołaniu księżom i siostrom zakonnym potrzebne są te same cechy i umiejętności, jakie cechują szlachetnych i szczęśliwych małżonków i rodziców. Dojrzała realizacja każdego powołania wymaga mądrości, wolności, odpowiedzialności, wierności, wytrwałości, altruizmu, dojrzałości emocjonalnej, pracowitości, stanowczego panowania nad sobą. Jeśli ktoś z alumnów rozwija się harmonijnie w seminarium duchownym i po pewnym czasie opuszcza dom formacyjny na własną prośbę, gdyż odkrywa, że to jednak nie jego miejsce, wtedy może być wystarczająco dojrzały do zawarcia małżeństwa. Jeśli jednak jakiś alumn usuwany jest dyscyplinarnie decyzją przełożonych, gdyż na przykład okazuje się kłamcą, egoistą czy człowiekiem uzależnionym, to z pewnością w tej fazie życia nie do dorósł on jeszcze do realizacji żadnego powołania szczegółowego. W tej sytuacji usunięcie z seminarium nie oznacza sugestii, że człowiek ten powinien się ożenić, lecz że w nowym środowisku powinien podjąć solidną pracę nad sobą, której z jakichś względów nie podjął w czasie swego pobytu w domu formacyjnym.
Bóg nikogo z ludzi nie powołuje do jakiegokolwiek małżeństwa, jakiegokolwiek kapłaństwa czy jakiegokolwiek życia konsekrowanego, lecz wyłącznie do świętej wersji którejś z tych specyficznych form powołania. Nikogo z nas nie stworzył Bóg jako człowieka „drugiej kategorii”. Nie istnieją powołania „lepszego” i „gorszego” gatunku. Wszystkich ludzi we wszystkich czasach i w każdych uwarunkowaniach kulturowych powołuje Bóg na swój obraz i podobieństwo i na żadną mniejszą miarę rozwoju! Z tego właśnie powodu jeśli nawet dany człowiek ma zupełną - i uzasadnioną! - pewność, że jego powołaniem jest małżeństwo czy kapłaństwo, to ma jeszcze moralny obowiązek postawić sobie pytanie: czy rozwinąłem w sobie na tyle bogate człowieczeństwo i czy na tyle wiernie naśladuję Chrystusa, by być Jego czytelnym i radosnym świadkiem dla współmałżonka i dzieci albo dla wspólnoty parafialnej, w której przyjdzie mi pracować?
Realizacja każdego powołania nieuchronnie wiąże się z trudem pracy nad sobą, gdyż każde powołanie jest zaproszeniem do okazywania bliźnim prawdziwej miłości, a prawdziwa miłość - zawsze i na zawsze! - stawia prawdziwe, czyli najwyższe wymagania. Innymi słowy, dorastanie do powołania nie jest nigdy kwestią spontaniczności i nie dokonuje się w sposób automatyczny, na przykład na skutek osiągnięcia określonego wieku. Nie wystarczą tu najszczersze nawet chęci, ani dobra wola zainteresowanej osoby. Realizacja powołania wymaga budowania serdecznej przyjaźni z Dawcą wszelkich darów. Wymaga też potraktowania z całą powagą faktu, że każdy z nas otrzymał od Boga prawdziwą wolność, która wiąże się z prawdziwą odpowiedzialnością za własny sposób istnienia.

4. Rodzina a powołania

Żadne dziecko nie zostało stworzone
na obraz i podobieństwo swoich rodziców.

Największym marzeniem kochających się i szczęśliwych małżonków jest podzielenie się wzajemną miłością z dziećmi, którymi Bóg ich obdarzy. Tacy małżonkowie marzą o tym, by zaistniały ich dzieci, mimo że nie wiedzą przecież, jak ich córki czy synowie będą wyglądać, ani jakie będą mieć cechy. Gdy otrzymują od Boga dar rodzicielstwa, wtedy zdają sobie z tego sprawę, że dzieci nie są ich własnością. Są one bardziej dziećmi Boga niż ich dziećmi, gdyż nie zostały stworzone na obraz i podobieństwo swoich rodziców, lecz na obraz i podobieństwo Boga. Właśnie dlatego w miarę rozwoju dzieci mogą kształtować w sobie takie bogactwo człowieczeństwa, które zupełnie zaskoczy ich rodziców. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że dzieci to dar od Boga i że ich najważniejszym zadaniem jest przyprowadzać je do Boga, który zna i kocha ich synów i córki nieskończenie bardziej niż najwspanialsi rodzice potrafią kochać swoje potomstwo.
Małżonkowie mają różne prawa, na przykład prawo wyborcze czy prawo do wolności słowa i sumienia. Ale nie mają prawa do posiadania dziecka z tego oczywistego powodu, że nie nikt nie ma prawa do posiadania jakiejkolwiek osoby. To nie małżonkowie mają prawo do dziecka, lecz to dziecko - jeśli przyjdzie na świat - ma prawo do tego, by było kochane i chronione obecnością, czułością oraz mądrością swoich rodziców. Małżonkowie mają święte prawo, by stworzyć takie warunki, w których dziecko może się pojawić i rozwijać. Nie mają natomiast prawa do niczego więcej. Nie są producentami, lecz stróżami dziecka, z chwilą, gdy ono zacznie istnieć. Właśnie dlatego dojrzali małżonkowie nie próbują nawet „zaprogramować” cech dziecka tak, jak konfiguruje się właściwości techniczne komputera. Jakakolwiek próba „programowania” dziecka byłaby zamachem na godność osoby i zaprzeczeniem miłości rodzicielskiej.
Najbardziej radykalnym błędem rodziców w odniesieniu do dzieci jest próba postawienia siebie w miejsce Boga, na przykład poprzez próbę „powołania” do istnienia takiej „wersji” dziecka, którą usiłują wytworzyć na własny obraz i podobieństwo lub na obraz i podobieństwo swoich aspiracji. To dowód, że są gotowi „pokochać” dziecko jedynie warunkowo, czyli że w rzeczywistości nie są gotowi kochać wcale. Usiłują uszczęśliwiać siebie, a nie dziecko. Wmawiają sobie, że jeśli ich dziecko będzie miało - określoną przez nich(!) - płeć czy będzie dysponowało - określonymi przez nich(!) - uzdolnieniami, na przykład sportowymi, artystycznymi czy muzycznymi, to będzie z pewnością szczęśliwe. Tymczasem ludzi szczęśliwych i nieszczęśliwych spotykamy w każdej grupie społecznej. Los człowieka zależy przede wszystkim od tego, na ile bezwarunkowo jest kochany, na ile solidne otrzymuje wychowanie i na ile wiernie realizuje otrzymane od Boga powołanie. Wiemy, że wśród wybitnych gwiazd sportu, piosenki czy filmu wielu jest ludzi, którzy przeżywają dramatyczny kryzys i są nieszczęśliwi.
Dziecko „zaprogramowane” przez rodziców na drodze manipulacji genetycznych, ma prawo później wykrzyczeć do rodziców swój ból, sprzeciw i protest. Ma prawo postawić im pytania, na które nie znajdą odpowiedzi: kto wam pozwolił określać, jakie powinienem mieć cechy? Kto wam dał gwarancję, że będę szczęśliwy wtedy, gdy narzucicie mi preferowaną przez was płeć czy uzdolnienia, które wam się podobają? Czy wiecie, że w ten sposób ogłaszacie całemu światu, że nie kochacie mnie, ale moje cechy, które żeście sobie zamówili? Kto dał wam prawo konfigurowania mnie według waszych aspiracji czy ambicji tak, jakbym był czymś, a nie kimś? Kto dał wam pewność, że przyniesie mi szczęście taka wersja mnie, jaka wam się podoba? Macie prawo zaprogramować dom i jego wyposażenie, ale nie macie prawa zaprogramować mnie, bo ja nie jestem rzeczą, lecz osobą! Dlaczego zaistniałem jako owoc waszego wyrachowania i kalkulacji, a nie jako owoc bezwarunkowej miłości? W obliczu tego typu pytań dziecka rodzice mogliby jedynie przyznać, że odważyli się przypisać sobie boską władzę. A człowiek, który przypisuje sobie władzę Boga, z czasem przekonuje się o tym, że przypisał sobie także boską odpowiedzialność, która go przytłoczy.
Szlachetni rodzice przyjmują od Boga dziecko zupełnie „w ciemno”, gdyż kochają je w sposób bezinteresowny. Miłość rodzicielska jest wręcz heroicznie bezinteresowna! Małżonkowie pragną bowiem, by zaistniał ktoś nieznany, kogo z góry przyjmą z miłością, czyli bezwarunkowo i bezinteresownie. A zatem bez względu na cechy dziecka! Bez względu na to, ile radości czy ile cierpienia im przyniesie! A także bez względu na to, jakie otrzyma powołanie od Boga. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że ich dziecko nigdy, w żadnej sytuacji nie stanie się ich własnością. Ofiarują mu całą miłość i mądrość, do jakiej są zdolni, mimo że z góry wiedzą, iż tak obdarowane przez nich dziecko nie pozostanie z nimi, lecz pójdzie w świat, by swoją miłością i mądrością obdarzyć obcych ludzi w pewnym wymiarze bardziej niż własnych rodziców!
Rodzice są kochają, chronią i wychowują dziecko nie po to, by ono im się kiedyś „odwdzięczyło”, lecz po to, by stało się darem dla swojego przyszłego małżonka, dla przyszłych dzieci, dla przyjaciół, a nawet dla zupełnie obcych ludzi, jeśli takie właśnie będzie jego powołanie. Jedyne, co rodzice rzeczywiście mogą i powinni zaprogramować, to tworzenie optymalnych warunków dla rozwoju ich dziecka, gdy Bóg obdarzy ich radością rodzicielstwa. Tylko te dzieci, które wiedzą, że są owocem bezwarunkowej miłości Boga i bezinteresownej miłości swoich rodziców, mają optymalne warunki, by rozkwitać w swym człowieczeństwie i by dorastać do miary otrzymanego powołania.
Szczególnie ważną rolą rodziców jest dyskretne i cierpliwe towarzyszenie swoim dzieciom w odkrywaniu ich powołania w taki sposób, by nie sugerować synom czy córkom czegokolwiek w tym względzie. Do dziś jestem wdzięczny mojej mamie za to, że dopiero po moich święceniach kapłańskich powiedziała mi o tym, że prosiła Boga, by jeden z jej synów został księdzem. Jan Paweł II wielokrotnie przypominał chrześcijańskim rodzicom o tym, by wspierali swoje dzieci na drodze dorastania do powołania. „Pragnę zwrócić się do was, rodzice chrześcijańscy, aby zachęcić was, byście byli blisko waszych synów i córek. Nie pozostawiajcie ich samotnych w obliczu wielkich decyzji wieku dorastania. Pomóżcie im, by nie ulegli pokusie szukania jedynie dobrobytu materialnego i kierujcie ich ku prawdziwej radości, tej duchowej” (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania, 2001).
Jan Paweł II podkreślał jakże ważny fakt, że „rodziny odgrywają rolę decydującą o przyszłości powołań. Świętość miłości małżeńskiej, harmonia życia rodzinnego, duch wiary w rozwiązywaniu codziennych problemów życia, otwartość na innych, zwłaszcza na biednych, uczestnictwo w życiu wspólnoty wierzących, stanowią właściwe środowisko dla odkrywania Bożego powołania i dla jego wielkodusznej realizacji ze strony dzieci” (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania, 2002). „Zwracam się do was, rodzice. Bóg powierzył wam zadanie, by kierować młodych na drogach świętości. Bądźcie dla nich przykładem ofiarnej wierności Chrystusowi. Dodajcie im odwagi, by nie bali się wypłynąć na głębię, odpowiadając bez wahania na zaproszenie Pana. On powołuje niektórych do życia w rodzinie, a innych do życia konsekrowanego albo do kapłaństwa służebnego. Pomóżcie im rozpoznać, jakie jest ich powołanie oraz stać się prawdziwymi przyjaciółmi Chrystusa i Jego autentycznymi uczniami!” (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania, 2005).
Dojrzali rodzice umożliwiają swoim dzieciom odkrycie tego, że miłość do Boga i do człowieka jest nierozerwalna. To właśnie w rodzinie młodzi ludzie powinni odkryć, że każdy z nich jest powołany do wielkiej miłości niezależnie od tego, czy będą ją realizowali jako świeccy, czy też jako osoby duchowne. Rodziny, w których młodzi doświadczają tego, że są nieodwołalnie kochani i w których uczą się nieodwołalnie kochać, stają się urodzajną glebą powołań.
Istotnym zadaniem rodziców jest upewnianie dorastających dzieci o tym, że życie jest darem otrzymanym, który z samej swej natury jest zaproszeniem do tego, by stać się darem ofiarowanym. Rolą rodziców jest wyjaśnianie, że miłość do Boga i do bliźniego oznacza pełnię rozwoju człowieka i prowadzi do trwałej radości. Wierne pójście za powołaniem - także kapłańskim czy zakonnym - w żadnym przypadku nie oznacza życia w samotności, ani rezygnacji z mocnych więzi międzyludzkich, lecz przeciwnie - jest gwarancją wypływania na głębię tychże więzi. Innym ważnym zadaniem rodziców jest pomaganie dorastającym córkom i synom, by stawali się zdolni do podjęcia decyzji na całe życie, a nie tylko do krótkoterminowych zobowiązań, opartych na chwilowym zapale czy na zaangażowaniu emocjonalnym.
Wzorem do naśladowania dla wszystkich rodziców jest postawa św. Andrzeja Apostoła, który przyprowadza do Chrystusa swego brata. Andrzej nie domyśla się nawet, jak niezwykłe powołanie otrzyma Piotr od Jezusa. Podobnie rodzice powinni wskazywać na Chrystusa i z cierpliwością przyprowadzać do Niego swoje dzieci. A wtedy ze zdumieniem przekonają się, że ich dzieci odkryją powołania przewyższające najśmielsze oczekiwania rodziców. Aby rodzice mogli pomagać dzieciom w trafnym odkryciu i w dojrzałej realizacji otrzymanego powołania, sami potrzebują stałego wzrostu w dojrzałości i budowania coraz bardziej pogłębionej więzi z Chrystusem. Szczególne znaczenie ma tu regularna Eucharystia i osobista modlitwa, lektura Pisma świętego i sakrament pojednania, korzystanie z katechezy dla dorosłych, rekolekcje parafialne, włączenie się w ruchy formacyjne.
Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że istotą wychowania chrześcijańskiego nie są nakazy czy zakazy, lecz fascynowanie dzieci i młodzieży perspektywą życia w świętości, czyli perspektywą życia w prawdzie, wolności i miłości! Być odpowiedzialnym rodzicem to nie tylko dojrzale kochać własne dzieci, ale to także pomagać im w tym, by również one uczyły się kochać w podobnie dojrzały sposób. Najbardziej owocnie kochamy tych, którzy z naszą pomocą uczą się kochać i którzy dzięki temu cieszą się własnym istnieniem, a także Bogiem i ludźmi!
Wychowanie w rodzinie według pedagogii Ewangelii oznacza, że największym marzeniem rodziców jest wspólne z dziećmi dorastanie do świętości. Tacy rodzice nie szczędzą dzieciom serca ani czasu. Codzienne znajdują okazje, by rozmawiać z nimi na tematy, które pomagają dzieciom wypływać na głębię dobra, prawdy i piękna. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że nie jest możliwe wychowanie „zaoczne”! Formowanie wartościowych postaw dokonuje się zawsze za pomocą spotkań twarzą w twarz. Być rodzicem to całymi dniami, miesiącami i latami rozmawiać z dziećmi o sztuce życia. To uczyć ich w prawy sposób myśleć, kochać i decydować. To odpowiadać na wszystkie ich pytania. Także na te pytania i wątpliwości, które dzieci stawiają za pomocą milczenia, a czasem w formie buntu czy agresji. Być rodzicem to proponować dzieciom - a najpierw samemu sobie! - wyłącznie optymalną, czyli ewangeliczną drogę życia. Drogi gorsze, a tym bardziej drogi niegodne człowieka, dzieci potrafią znaleźć bez pomocy rodziców.
Niektórzy rodzice obawiają się tego, że wychowując dzieci zgodnie z zasadami Ewangelii, „skazują” je na to, że staną się one w przyszłości ofiarą ludzi niewychowanych i nieszlachetnych. Tego typu obawy są zbędne, gdyż wynikają z niezrozumienia istoty wychowania według pedagogii Ewangelii. Otóż dziecko rzeczywiście wychowane na wzór słów i czynów Chrystusa, nie będzie nigdy krzywdzić innych ludzi, ale też nie będzie pozwalać innym na to, by było przez nich krzywdzone. Takie dziecko w dorosłym życiu będzie odnosiło się do innych z miłością i szacunkiem, ale bez naiwności. Tę właśnie mądrość wychowania podkreśla Jezus wtedy, gdy podaje najkrótszą definicję chrześcijanina: „Bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie” (Mt 10, 16). Ci rodzice, którzy są wierni własnemu powołaniu, którzy przyprowadzają swoje dzieci do Boga i którzy uczą swych synów i córki naśladowania Chrystusa, czyli dorastania do świętości, w najbardziej owocny sposób pomagają dzieciom w przypatrywaniu się otrzymanemu powołaniu oraz w radosnym wypełnieniu tegoż powołania. Mądrzy rodzice pomagają swym dzieciom w dorastaniu do każdego powołania, jakie Bóg podpowie ich synom czy córkom.
Zdarza się czasem tak, że rodzice księży czy osób konsekrowanych mają poczucie wyższości, gdyż sądzą, że ich dzieci obrały stan „wyższej doskonałości”. Tymczasem w Kościele nie ma stanów „wyższych” i „niższych”, gdyż wszyscy powołani jesteśmy do życia w tej samej, świętej miłości. Drugi błąd, który grozi rodzicom księży czy sióstr zakonnych, to postawa przeciwna, a zatem przekonanie, że dokonali oni czegoś niezwykłego, bo „poświęcili” swoje dzieci Bogu. Tymczasem dzieci nie są nigdy własnością rodziców więc rodzice - choćby chcieli - nie mogliby swoich dzieci nikomu ani niczemu „poświęcić”! Bycie darem dla Boga i dla bliźnich w takim samym stopniu - chociaż w inaczej wyrażanej formie - odnosi się zarówno do małżeństwa i rodziny, jak do kapłaństwa czy życia konsekrowanego.
Zadaniem chrześcijańskich rodziców jest fascynowanie swoich dzieci życiem w świętej miłości, niezależnie od tego, jakie Bóg podpowie im specyficzne drogi życia. Rolą rodziców jest przypominanie dzieciom o tym, że wykształcenie, praca zawodowa, zdobycie ustabilizowanej pozycji finansowej czy władzy nikomu nie wystarczy do szczęścia! To wszystko jest wtórne w odniesieniu do powołania, w którym wyraża się tajemnica człowieka i ostateczny sens jego istnienia.

Zakończenie

Powołanie to spotkanie Boga, który kocha,
z człowiekiem, któremu Bóg proponuje
przyjaźń i błogosławioną drogę życia.

Bóg, który niedowołanie kocha i w pełni rozumie człowieka, każdemu z nas mówi całą prawdę o naszej sytuacji na tej Ziemi. Jest to ta sama prawda, którą objawił nam na początku historii ludzkości: Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście (…) Wybieraj…” (Pwt 30, 15). W swej nieskończonej wyobraźni miłości Stwórca czyni wszystko, by każdemu z nas pomagać w wybieraniu drogi błogosławieństwa i życia. On jest pierwszym i najważniejszym animatorem powołaniowym. Powołanie to droga błogosławieństwa, którą Bóg obmyślił osobiście w sposób dostawany do niepowtarzalnych możliwości oraz specyficznych uzdolnień każdego człowieka w historii ludzkości. Nikt z ludzi nie jest zbędny. Nikt z nas nie pozostaje anonimowy w świadomości Boga. Los nikogo z nas nie jest Mu obojętny. Bóg nie tylko obdarzył każdego człowieka niepowtarzalną twarzą. On też dla każdego z nas ma niepowtarzalny pomysł na błogosławione życie: w doczesności i w wieczności!
Często słyszymy stwierdzenie, że powołanie to spotkanie dwóch wolności: Boga i człowieka. To prawda. Jednak bardziej precyzyjne jest stwierdzenie, że powołanie to spotkanie dwóch miłości: Boga i człowieka. A najbardziej precyzyjne jest stwierdzenie, że powołanie to spotkanie dwóch osób: Boga, który zaskakuje i zdumiewa swoją miłością i człowieka, który nigdy nie będzie Bogiem, ale któremu Bóg proponuje przyjaźń tak serdeczną, jak między najlepszym rodzicem a najszczęśliwszym dzieckiem.

Powołanie do życia konsekrowanego

Ks. Marek Dziewiecki

Tożsamość osób konsekrowanych
przejawia się bardziej w tym,
kim są niż w tym, co robią.

Życie na sposób osób konsekrowanych to najbardziej specyficzna, a przez to także najbardziej zaskakująca forma powołania, jakie Bóg proponuje człowiekowi tej Ziemi. Z tego właśnie względu powołanie do życia według rad ewangelicznych można nazwać powołaniem najbardziej prorockim, gdyż oznacza ono taki sposób życia, który jest szczególnie czytelną formą świadczenia o istnieniu Boga i o Jego miłości do człowieka. Z drugiej strony powołanie to jest potwierdzeniem zdolności człowieka do tego, by już tu i teraz, w trudnych realiach życia doczesnego, świadczyć o wiecznej przyszłości, którą Bóg przygotował dla każdego z nas.
Powołanie do małżeństwa jest powszechne i jawi się nam jako zupełnie „naturalne”. Zaskakująca, gdyż wynikająca właśnie z powołania, jest jedynie niezwykłość miłości, jaką Bóg proponuje małżonkom i rodzicom. Także powołanie kapłańskie jest niemal dla wszystkich ludzi tej Ziemi czytelne i wyraziste, gdyż ci, którzy nie są związani pogłębioną przyjaźnią z Bogiem, uznają na ogół fakt, że człowiek potrzebuje nauczycieli i świadków mądrych i wartościowych dróg życia. Wiele jest natomiast przykładów niezrozumienia przez młodzież i dorosłych specyfiki powołania do życia konsekrowanego.
Dobitnie świadczy o tym zróżnicowana postawa rodziców, którym dorastające dzieci mówią o swoich decyzjach powołaniowych. Zwykle rodzice z radością przyjmują wiadomość o tym, że któryś z ich synów czy któraś z ich córek decyduje się na zawarcie małżeństwa i założenie rodziny. Na ogół też nie wyrażają większego zdziwienia wtedy, gdy syn mówi im o swoim powołaniu kapłańskim. Zwłaszcza jeśli już od pewnego czasu dostrzegali oni znaki takiego powołania. Natomiast wręcz opór - i to u większości rodziców - budzi wiadomość, że któreś z ich dzieci postanawia wstąpić do zgromadzenia zakonnego czy do instytutów świeckich życia konsekrowanego. Zwłaszcza wtedy, gdy decyzję taką podejmuje córka.
Tego typu sytuację w pewnym stopniu prowokują - w zupełnie niezamierzony oczywiście sposób - niektóre z osób, które już realizują powołanie do życia konsekrowanego. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy w czasie spotkań z młodzieżą lub dorosłymi, osoby te zaczynają opowiadanie o swoim powołaniu i o swojej drodze życia od mówienia o tym, co robią, a nie od wyjaśnienia tego, kim są! Tymczasem również ludzie świeccy - w tym także małżonkowie i rodzice - mogą katechizować, grać na organach w czasie liturgii, prowadzić przedszkole czy świetlicę dla dzieci, opiekować się trudną młodzieżą, prowadzić jadłodajnie dla biednych, wyjeżdżać na misje, znajdować czas na modlitwę i medytację czy podejmować inne jeszcze dzieła związane z charyzmatami osób konsekrowanych.
Istotą powołania do życia konsekrowanego nie są najbardziej nawet specyficzne formy aktywności i charyzmatów, lecz tożsamość osoby konsekrowanej. Powołanie do życia konsekrowanego to powołanie do wyjątkowej więzi z Chrystusem, która wynika z naśladowania Go w najbardziej radykalny sposób, jaki jest osiągalny dla ludzi w uwarunkowaniach życia doczesnego. Dla przykładu, siostra zakonna to kobieta, którą łączy tak zażyła miłość z Chrystusem, że dzięki tej więzi staje się ona zdolna do bycia duchową matką i wychowawczynią w sposób trudno osiągalny dla kobiety, która na co dzień skupia się na miłości i trosce o swego męża i dzieci. Siostra zakonna może „zainwestować” całe serce i cały entuzjazm dla tych, za których się modli czy do których jest posłana w ramach otrzymanego charyzmatu. Dla kobiety, która jest żoną i matką, nauczycielką czy lekarką, praca dla dobra innych ludzi to wypełnianie określonego zawodu, a nie realizacja powołania.

Fundamentem powołania do życia konsekrowanego jest szczególny dar i charyzmat naśladowania Chrystusa czystego, ubogiego i posłusznego. Właśnie dlatego sposobem realizacji tego powołania jest życie oparte na wypełnianiu rad ewangelicznych, poprzez ślub dziewictwa, ubóstwa i posłuszeństwa. Osoba konsekrowana to ktoś powołany do specjalnego naśladowania Chrystusa i do oddania Mu się rzeczywiście niepodzielnym sercem (por. 1 Kor 7, 34). To ktoś, kto - podobnie jak Apostołowie - zostawia wszystko po to, by przebywać z Chrystusem i by tak jak On, oddać się na zupełną służbę Bogu i bliźnim. Od początku istnienia Kościoła Bóg obdarza wybranych przez siebie ludzi takim właśnie powołaniem. Dzięki licznym i bogatym charyzmatom życia duchowego i apostolskiego, osoby konsekrowane stają się znakiem tych niezwykłych darów i bogactw, które Bóg złożył w człowieku i które w pełni objawią się w każdym z nas wtedy, gdy przekroczymy próg wieczności i gdy zaczniemy oglądać Boga twarzą w twarz.
„Ewangelicznych podstaw życia konsekrowanego należy szukać w szczególnej relacji, jaką Jezus nawiązał w czasie swego ziemskiego życia z niektórymi spośród swoich uczniów, wzywając ich, by nie tylko przyjęli Królestwo Boże we własnym życiu, ale także by oddali swoje istnienie w służbę tej sprawy, porzucając wszystko i naśladując wiernie Jego sposób życia. Profesja rad ewangelicznych czyni ich znakiem i proroctwem dla wspólnoty braci i dla świata; z pewnością więc pełne zachwytu słowa Piotra: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy” (Mt 17, 4), znajdują w nich szczególne echo. (…) Przez profesję rad ewangelicznych osoba konsekrowana nie tylko czyni Chrystusa sensem swojego życia, ale stara się też odtworzyć w sobie tę formę życia, jaką obrał sobie Syn Boży, przyszedłszy na świat. Zachowując dziewictwo, przyjmuje do swego serca dziewiczą miłość Chrystusa i wyznaje Go wobec świata jako jednorodzonego Syna, jednego z Ojcem (por. J 10, 30; 14, 11); naśladując Jego ubóstwo, wyznaje Syna, który wszystko otrzymuje od Ojca i z miłością wszystko Mu oddaje (por. J 17, 7. 10); czyniąc ofiarę z własnej wolności, a przez to włączając się w tajemnicę Jego synowskiego posłuszeństwa, wyznaje Chrystusa jako nieskończenie umiłowanego i miłującego, jako Tego, który ma upodobanie jedynie w woli Ojca (por. J 4, 34), jest z Nim bowiem doskonale zjednoczony i we wszystkim od Niego zależy. (…) (Mt 17, 5). Idąc za tym wezwaniem, któremu towarzyszy wewnętrzny zachwyt, osoba powołana zawierza się miłości Boga, który ją wzywa do swojej wyłącznej służby, i poświęca się całkowicie Jemu oraz Jego zamysłowi zbawienia (por. 1 Kor 7, 32-34). Oto sens powołania do życia konsekrowanego: jest ono wyłączną inicjatywą Boga (por. J 15, 16), który oczekuje od tych, których wybrał, odpowiedzi w postaci całkowitego i wyłącznego oddania się Jemu” (Jan Paweł II, Vita Consecrata, 14-16).
Istnieje wielka różnorodność charyzmatów, instytucji i sposobów życia osób konsekrowanych. Różnorodność ta świadczy o bogactwie talentów, którymi Bóg obdarza człowieka, a także o wielości potrzeb tych ludzi i środowisk, do których osoby konsekrowane są posłane z darem modlitwy, miłości i pracy. Najczęstsze i najbardziej znane formy życia osób konsekrowanych to zakony i instytuty zakonne, kontemplacyjne lub takie, które prowadzą dzieła apostolskie. Liczne są także stowarzyszenia życia apostolskiego, instytuty świeckie, a także grupy osób konsekrowanych, złączonych innymi jeszcze formami życia wspólnotowego. Istnieją również takie formy powołania do życia konsekrowanego, które dana osoba realizuje w ukryciu, gdyż o złożonych przez nią ślubach nie wiedzą ludzie ze środowiska, w którym żyje i w którym wypełnia otrzymany od Boga charyzmat.
Charakterystyczną cechą osób, które zostały powołane do naśladowania Chrystusa na drodze radykalizmu ewangelicznego i bezinteresownej służby, jest szczególna troska o tych, którym Wcielony Syn Boży okazywał troskę szczególną. Chodzi tu zwłaszcza o ludzi ubogich, opuszczonych, skrzywdzonych i bezradnych. „Właśnie ta służba pozwala dostrzec szczególnie wyraziście, że życie konsekrowane objawia jedność przykazania miłości - nierozerwalną więź między miłością Boga a miłością bliźniego” (Jan Paweł II, Vita Consecrata, 5). Osoby konsekrowane są powołane do tego, by harmonijnie łączyć rozwój duchowy z zewnętrzną aktywnością, modlitwę z pracą, posłuszeństwo z wytrwałością. „W sercu Kościoła i świata klasztory zawsze były i nadal są wymownym znakiem komunii, gościnnym domem dla szukających Boga i spraw duchowych, szkołami wiary i prawdziwymi ośrodkami studiów, dialogu i kultury, które służą budowaniu życia kościelnego i społeczeństwa ziemskiego w oczekiwaniu na nadejście Królestwa niebieskiego” (tamże, 6).
Na przestrzeni historii Kościoła dostrzegamy zmienność form życia konsekrowanego. Znakiem naszych czasów jest między innymi to, że „znów rozkwita dziś starożytny stan dziewic Bogu poświęconych, którego istnienie w chrześcijańskich wspólnotach jest poświadczone od czasów apostolskich. Dziewice konsekrowane przez biskupa łączą się szczególną więzią z Kościołem lokalnym, któremu służą z poświęceniem, chociaż pozostają w świecie. Żyjąc osobno lub wespół z innymi, są szczególnym eschatologicznym wizerunkiem niebiańskiej Oblubienicy i przyszłego życia, w którym Kościół zazna wreszcie pełni miłości do Chrystusa-Oblubieńca. Ostatnio odrodziła się też praktyka konsekracji wdów, znana od czasów apostolskich (por. 1 Tm 5, 5. 9-10; 1 Kor 7, 8) oraz konsekracja wdowców. Osoby te, składając wieczysty ślub czystości, przeżywanej jako znak Królestwa Bożego, konsekrują swój stan życia, aby poświęcić się modlitwie i służbie Kościołowi” (Jan Paweł II, Vita Consecrata, 7).
Chyba najbardziej czytelną formą świadczenia o prymacie tego, co Boże i wieczne, nad tym, co ludzkie i doczesne, są zakony i instytuty kontemplacyjne, złożone z kobiet lub mężczyzn. „Ich członkowie naśladują swoim życiem i misją Chrystusa modlącego się na górze. Trwają oni w samotności i milczeniu, a przez słuchanie słowa Bożego, sprawowanie świętej liturgii, praktykę ascezy osobistej, modlitwę, umartwienie i komunię braterskiej miłości skupiają całe swoje życie i działanie wokół kontemplacji Boga. W ten sposób składają wobec kościelnej wspólnoty szczególne świadectwo miłości, jaką Kościół darzy swego Pana, a dzięki swej przedziwnej apostolskiej płodności przyczyniają się do wzrostu Ludu Bożego” (Jan Paweł II, Vita Consecrata, 8).

W naszych czasach pojawiają się nowe formy życia konsekrowanego, które są odpowiedzią Boga na nowe potrzeby Kościoła, który otrzymał od Chrystusa misję ewangelizacji wszystkich społeczeństw i narodów w świecie. Przykładem w tym względzie są te instytuty świeckie, „których członkowie pragną przeżywać swoją konsekrację Bogu w świecie poprzez praktykę rad ewangelicznych w kontekście doczesnych struktur, aby w ten sposób być zaczynem mądrości i świadkami łaski w ramach życia kulturalnego, gospodarczego i politycznego. Poprzez syntezę świeckości i konsekracji, która jest ich cechą specyficzną, zamierzają przepajać społeczeństwo nowymi energiami Królestwa Chrystusowego, dążyć do przemiany świata od wewnątrz mocą Błogosławieństw. W ten sposób, choć dzięki swej całkowitej przynależności do Boga są w pełni poświęceni Jego służbie, ich działalność w normalnych warunkach życia w świecie przyczynia się do ożywienia duchem Ewangelii różnych form rzeczywistości świeckich. Dzięki temu instytuty świeckie zapewniają Kościołowi, każdy zgodnie z własnym charakterem, skuteczną obecność w społeczeństwie. (…) Te nowe formy życia konsekrowanego, powstające obok form znanych od dawna, świadczą o tym, że wizja całkowitego oddania się Chrystusowi, ideał wspólnoty apostolskiej oraz charyzmaty założycieli zachowują w pełni swą atrakcyjność także dla obecnego pokolenia” (Jan Paweł II, Vita Consecrata, 10). Specyficznym zadaniem osób konsekrowanych w obecnych uwarunkowaniach kulturowych i społecznych jest nie tylko szczególna troska o ludzi biednych, opuszczonych i bezradnych, ale także aktywna promocja godności człowieka i sprawiedliwości społecznej oraz zgodna z wartościami Ewangelii aktywność w świecie edukacji, kultury i środków społecznego przekazu.
Wszystkie charyzmaty i formy aktywności osób konsekrowanych powinny być sposobem ukazywania wielkich dzieł, jakich Bóg dokonuje w ułomnej przecież, gdyż zranionej skutkami grzechu pierworodnego, ludzkiej naturze tych, których powołuje na swoich szczególnych świadków. Ślub czystości to wyraz przyjęcia Boga jako jedynego Pana życia oraz jako źródło miłości i radości, a także jako potwierdzenie oddania się Bogu niepodzielnym sercem (por. 2 Kor 7, 32-34). Ślub ubóstwa to radykalne potwierdzenie tego, że Bóg jest największym bogactwem człowieka. Z kolei ślub posłuszeństwa to wierne naśladowanie Chrystusa, którego pokarmem było pełnienie woli Ojca (por. J 4, 34). Tak rozumiane posłuszeństwo nie jest przejawem rezygnacji z wolności, lecz przeciwnie - jest wyrazem pewności, że najbardziej wolny - wolny do czynienia dobra wśród ludzi - jest ten człowiek, który ufa bardziej Bogu niż samemu sobie. Realizacja ślubu czystości, ubóstwa i posłuszeństwa w ramach wspólnoty zakonnej czy w ramach innych wspólnot życia konsekrowanego, to potwierdzenie, że człowiek wierny Bogu potrafi żyć w przyjaźni i rodzinnej harmonii z innymi ludźmi (por. Dz 4, 32).
Fakt, że powołanie do życia konsekrowanego odnosi się nie tylko do mężczyzn, ale w równym stopniu także do kobiet, jest potwierdzeniem godności i niezwykłego geniuszu kobiety, która w wielu przypadkach potrafi dać bardziej niż mężczyźni przekonujące świadectwo o Bogu i o Jego miłości do człowieka. „Kościół objawia w pełni swoje wielorakie bogactwo duchowe, kiedy odrzucając wszelką dyskryminację, przyjmuje jako prawdziwe błogosławieństwo dary Boże, udzielone zarówno mężczyznom jak i kobietom, i właściwie ceni równą godność wszystkich. Kobiety konsekrowane są w bardzo szczególny sposób powołane do tego, aby przez swoje poświęcenie, przeżywane w pełni i z radością, być znakiem czułej dobroci Boga dla ludzkości oraz szczególnym świadectwem tajemnicy Kościoła, który jest dziewicą, oblubienicą i matką. Także przyszłość nowej ewangelizacji, podobnie zresztą jak wszystkich innych form działalności misyjnej, jest nie do pomyślenia bez udziału kobiet, zwłaszcza kobiet konsekrowanych” (Jan Paweł II, Vita Consecrata, 57).
Nie jest zatem przypadkiem to, że najwspanialszym w dziejach ludzkości wzorem realizacji daru powołania okazała się kobieta, a nie mężczyzna. Kobietą tą jest Maryja, która „od momentu niepokalanego poczęcia najdoskonalej odzwierciedla Boże piękno. - tym imieniem wzywa Ją Kościół. Maryja jest bowiem wzniosłym przykładem doskonałej konsekracji, wyrażającej się pełną przynależnością do Boga i całkowitym oddaniem się Jemu. Wybrana przez Pana, który postanowił dokonać w Niej tajemnicy Wcielenia, przypomina osobom konsekrowanym o pierwszeństwie Bożej inicjatywy. Jednocześnie Maryja, która wyraziła przyzwolenie na Boże Słowo Wcielone w jej łonie, jawi się jako wzór przyjęcia łaski przez człowieka” (Jan Paweł II, Vita Consecrata, 28).
W naszych czasach, zdominowanych przez niską kulturę, filozofię szukania doraźnej przyjemności, sekularyzację i pustkę aksjologiczną, wielu ludzi - zwłaszcza młodych - podważa sens powołania do życia konsekrowanego. Ludzie ci pytają, czy warto wybierać taki sposób życia - z jego możliwościami, ale też z jego ograniczeniami - skoro jest tyle pilnych potrzeb w zakresie troski o ubogich i w dziele nowej ewangelizacji, których wypełnienie nie wymaga składania ślubów zakonnych, ani życia według rad ewangelicznych. Czy w takim razie powołanie do życia konsekrowanego „nie jest swoistym ludzkich energii, które zgodnie z zasadą wydajności można by wykorzystać dla większego dobra, z korzyścią dla ludzkości i dla Kościoła? Takie pytania słyszymy coraz częściej, ponieważ są one przejawem utylitarystycznej i technokratycznej kultury, która skłonna jest oceniać wartość rzeczy, a nawet ludzi, według kryterium ich bezpośredniej ” (Jan Paweł II, Vita Consecrata, 104).
Znalezienie odpowiedzi na tego typu pytania i wątpliwości wymaga uświadomienia sobie podstawowego faktu, że logika powołania wynika zawsze z Bożej logiki daru, czyli z bezinteresownej miłości. Osoby konsekrowane są świadkami tego, że człowiek został rzeczywiście stworzony na obraz i podobieństwo Stwórcy i że ostatecznym sensem jego istnienia nie jest skuteczność działania lecz bezinteresowność daru. Symptomatyczny w tym względzie jest ewangeliczny epizod namaszczenia w Betanii: „Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku” (J 12, 3). Ta jej postawa bezinteresownego daru spotkała się z głośnym protestem ze strony Judasza, który „ubolewał”, że przecież można było sprzedać ów drogi olejek, a za uzyskane pieniądze można było pomóc wielu ludziom biednym i głodnym. Tymczasem Jezus odpowiedział Judaszowi z wielką stanowczością: „Zostaw ją!” (J 12, 7).
Osoby powołane do życia konsekrowanego są dla nas znakiem tego, że jeśli nie potrafimy zdobyć się na bezinteresowny dar z samego siebie i z całego naszego życia, to na długą metę nie będziemy w stanie nikomu pomóc. Człowiek niedojrzały i żyjący daleko od Boga, nie potrafi bezinteresownie pokochać bliźniego. „Dla tych, którzy otrzymali bezcenny dar szczególnego naśladowania Pana Jezusa, jest oczywiste, że można i należy kochać Go sercem niepodzielnym i że można poświęcić Mu całe życie, a nie tylko niektóre gesty, chwile czy działania. Rozlanie drogocennego olejku - znak czystej miłości, nie podyktowany żadnymi względami , jest dowodem bezinteresowności bez granic, która wyraża się przez życie oddane całkowicie miłości Chrystusa i Jego służbie, poświęcone Jego Osobie i Jego Mistycznemu Ciału. To, co ludzkim oczom może się wydawać marnotrawstwem, dla człowieka, który w głębi swego serca zachwycił się pięknem i dobrocią Chrystusa, jest oczywistą odpowiedzią miłości, radosnym dziękczynieniem za to, że został dopuszczony do szczególnego poznania Syna i do współudziału w Jego Boskiej misji w świecie” (Jan Paweł II, Vita Consecrata, 104).

Zakończenie

Powołanie do życia konsekrowanego jest darem wyjątkowym dla tych ludzi, którzy w pogłębiony sposób rozumieją jego sens oraz uznają wartość zawartego w nim świadectwa. Właśnie dlatego powołanie to jest też wyjątkowym zadaniem. Wierna i radosna odpowiedź na taki dar wymaga dorastania do bogatego człowieczeństwa oraz stanowczego dążenia do świętości. Wymaga również dyscypliny, mądrości i nieustannej czujności, by trwać w coraz bardziej serdecznej przyjaźni z Bogiem i by więź z Bogiem była zawsze, w każdej sytuacji i w każdej fazie życia osoby konsekrowanej silniejsza niż jej więzi z ludźmi.
Z powodu tak wysokiej miary daru powołaniowego konieczna jest szczególnie uważna weryfikacja autentyczności powołania danej osoby, a także równie solidna weryfikacja jej motywów wstąpienia do domu formacyjnego oraz już osiągniętego przez nią stopnia dojrzałości. Jednym z ważnych sprawdzianów dojrzałości osoby konsekrowanej jest świadomość tego, że droga, którą Bóg jej zaproponował, nie oznacza automatycznie osiągnięcia jakiejś „wyższej” formy doskonałości, ani nie upoważnia do zajęcia jakiegoś „wyższego” miejsca w niebie. Droga życia konsekrowanego i rad ewangelicznych jest natomiast czytelnym znakiem wiecznego święta radości, jakie Bóg przygotował dla wszystkich, którzy Go miłują.

O krok do człowieka

Ks. Krzysztof Pawlina

Bóg bliski, a jakże daleki.

Czujemy bliskość, czujemy oddalenie.

Co zwycięży?

Jaki kierunek obierze nasze życie?

Jesteśmy o krok.
O krok od Pełni
i o krok od pustki.
Dokąd pójdziemy?

W 1987 r., podczas swej pielgrzymki do Polski, Jan Paweł II był również w Tarnowie. Pamiętam Mszę św. na błoniach i intrygujące zachowanie Ojca Świętego przed jej rozpoczęciem. Wszedł na podium, gdzie był ustawiony ołtarz. Zatrzymał się na jego skraju i patrzył długo na zgromadzonych ludzi - długo patrzył.
Kiedy rozpoczynał homilię, powiedział: „Pewnie się dziwicie, dlaczego Papież tak długo na was patrzył”. I wyjaśnił: „Żeby się spotkać, trzeba się sobie przypatrzeć”.
Mamy wiele kontaktów, ale mało spotkań.
A nawet powie poeta: „ Siedzimy obok siebie, rośnie oddalenie”.
Mijamy się w domu, piszemy sobie kartki - kiedy wrócę, co kupić - samotni pośród swoich.
Nigdy nie czas, żeby porozmawiać spokojnie. Jak ludzie bez ludzi.
Później mówimy:
Teraz znalazł się czas, gdy czasu już nie ma.
Czas jest najcenniejszą rzeczą, jaką możemy dać od siebie drugiemu człowiekowi.
Przypatrzeć się sobie, aby się spotkać.
Ludzie zakochani patrzą sobie w oczy i czasu nie liczą.
Mama patrzy na swoje dziecko. A wtedy nic się nie liczy.
Nic się nie liczy, ani godziny, ani bezsenne noce, kiedy się kogoś kocha.
W miłości czasu przybywa.
Dlatego poeta mówi: „...siedzę, aby po prostu tak posiedzieć z tobą”.
Czasem trudno jest dzielić z kimś jego ból.
Ciężko jest znaleźć kilka słów współczucia.
Czasem niezapisana kartka może być bardziej wymowna, byleby w jej rogu odcisnąć własne serce.
To dajesz światu, czym sam jesteś.
Miłość pomaga się zbliżyć do ludzi i zmywa kurz z twoich oczu.
Naprawdę można żyć tylko wtedy, kiedy nadaje się swojemu życiu wymiar miłości.
Tylko wtedy można prawidłowo pracować, myśleć i mówić.
Żyj - ale daj życie innym.
Traktuj innych tak, jakbyś sam chciał być traktowany.
Moc tkwi w człowieku.
Czasem wystarczy jedno zdanie, by ustawić człowieka.
Jednym słowem można odmienić czyjeś życie.
A dziś jest więcej ludzi zranionych słowem niż rannych na wojnie.
„Znaleźć słowo trafne,
które jest w pełni sił,
jest spokojne,
niehisteryczne,
nie ma gorączki,
słowo, któremu można ufać”.
Nawet gdy mówi się tylko kilka słów, pisze jeden z poetów -,,niech będą one, jak przewiązane wstążeczką świąteczne podarunki”.
Czas i słowo - to wyraz miłości.
Najtrudniej jest dawać miłość, która jest obowiązkiem.
Bolesna jest miłość otrzymana z litości.
Najbiedniejsza jest miłość, którą trzeba kupić.
Miłość z przyzwyczajenia jest jedynie odmianą zniewolenia.
Bóg ma swój czas i ma słowo.
Więc się spiesz do Boga i człowieka, bo tylko taki pośpiech ma znamiona miłości.

Jan Paweł II

BÓG OBJAWIA SWĄ MIŁOŚĆ W SERCU CHRYSTUSA

Orędzie Jana Pawła II na stulecie poświęcenia ludzkości Najświętszemu Sercu Pana Jezusa

Drodzy Bracia i Siostry!

1. Stulecie poświęcenia rodzaju ludzkiego Boskiemu Sercu Pana Jezusa — aktu zaleconego całemu Kościołowi przez mego poprzednika Leona XIII w encyklice Annum sacrum (25 maja 1899 r.: Leonis XIII P.M. Acta, XIX [1899], 71-80) i dokonanego 11 czerwca 1899 r., skłania nas przede wszystkim do dziękczynienia «Temu, który nas miłuje i który przez swą krew uwolnił nas od naszych grzechów, i uczynił nas królestwem — kapłanami Bogu i Ojcu swojemu» (Ap 1, 5-6).

Ta radosna rocznica jest też niezwykle stosowną sposobnością do refleksji nad znaczeniem i nad wartością tego doniosłego aktu dokonanego przez Kościół. W encyklice Annum sacrum papież Leon XIII wyraził uznanie dla działań, które podjęli jego poprzednicy, aby otoczyć troskliwą opieką i ukazać w pełniejszym świetle kult i duchowość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Papież spodziewał się też, że akt poświęcenia przyniesie «znakomite i trwałe owoce najpierw dla wiernych, a następnie dla całej społeczności ludzkiej» (Wstęp). Wyrażając życzenie, aby poświęcenie to objęło nie tylko wierzących, ale wszystkich ludzi, nadał nową wymowę i sens konsekracji, która już od dwóch stuleci była przeżywana przez jednostki, grupy, diecezje i narody.

Poświęcenie rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa zostało zatem ukazane przez Leona XIII jako «korona i szczyt wszystkich hołdów, jakie kiedykolwiek były Mu oddawane» (Annum sacrum, 1). Poświęcenie to — wyjaśnia encyklika — jest aktem należnym Chrystusowi, Odkupicielowi rodzaju ludzkiego, ze względu na to, kim jest sam w sobie i czego dokonał dla dobra wszystkich ludzi. Skoro chrześcijanin dostrzega w Sercu Jezusa symbol i żywy wizerunek nieskończonej miłości Chrystusa, która ze swej natury przynagla do wzajemnej miłości, musi też odczuwać potrzebę osobistego udziału w dziele zbawienia. Dlatego każdy członek Kościoła winien widzieć w poświęceniu akt oddania się Jezusowi Chrystusowi i zobowiązania wobec Niego — Króla «synów marnotrawnych», Króla wzywającego wszystkich «do przystani prawdy i do jedności wiary», Króla tych, którzy oczekują na wprowadzenie do «światłości Boga i do Jego Królestwa» (Formuła aktu poświęcenia). Tak pojmowane poświęcenie wiąże się z działalnością misyjną samego Kościoła, ponieważ odpowiada na pragnienie Serca Jezusa, aby za pośrednictwem członków Jego Ciała rozszerzać na cały świat całkowite oddanie się Kościoła sprawie Królestwa oraz by coraz bardziej jednoczyć Kościół w akcie składania ofiary Ojcu i w świadomości, że istnieje on dla innych.

Aktualność tego, co dokonało się 11 czerwca 1899 r., została autorytatywnie potwierdzona w dokumentach moich poprzedników, którzy pogłębiali naukę o kulcie Najświętszgo Serca Pana Jezusa i zalecali okresowe ponawianie aktu poświęcenia. Spośród nich pragnę wspomnieć świętego następcę Leona XIII — papieża Piusa X, który w 1906 r. nakazał odnawiać akt poświęcenia corocznie; świętej pamięci papieża Piusa XI, który nawiązał do niego w encyklikach Quas primas w kontekście Roku Świętego 1925 oraz w Miserentissimus Redemptor; jego następcę sługę Bożego Piusa XII, który mówił o nim w encyklikach Summi Pontificatus i Haurietis aquas. Z kolei sługa Boży Paweł VI zechciał poruszyć ten temat w świetle nauki Soboru Watykańskiego II w liście apostolskim Investigabiles divitias Christi oraz w liście Diserti interpretes, skierowanym 25 maja 1965 r. do przełożonych generalnych zgromadzeń, które biorą imię od Serca Jezusa.

Ja także wielokrotnie wzywałem mych braci w biskupstwie, kapłanów, zakonników i wiernych, aby we własnym życiu pielęgnowali najbardziej autentyczne formy kultu Serca Pana Jezusa. W obecnym roku, poświęconym Bogu Ojcu, pragnę przypomnieć słowa, które napisałem w encyklice Dives in misericordia: «W sposób szczególny zdaje się Kościół wyznawać miłosierdzie Boże i oddawać mu cześć, zwracając się do Chrystusowego Serca; właśnie bowiem zbliżenie się do Chrystusa w tajemnicy Jego Serca pozwala nam zatrzymać się w tym niejako centralnym, a zarazem po ludzku najłatwiej dostępnym punkcie objawiania miłosiernej miłości Ojca, które stanowiło centralną treść mesjańskiego posłannictwa Syna Człowieczego» (n. 13). Z okazji uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz poświęconego mu miesiąca czerwca zachęcałem często wiernych, aby wytrwale praktykowali ten kult, który «zawiera orędzie niezwykle aktualne w naszych czasach», ponieważ «z Serca Syna Bożego, umarłego na krzyżu, wytrysnęło wiekuiste źródło życia, które daje nadzieję każdemu człowiekowi. Z Serca ukrzyżowanego Chrystusa rodzi się nowa ludzkość, odkupiona od grzechu. Człowiek roku 2000 potrzebuje Serca Chrystusa, aby poznawać Boga i samego siebie; potrzebuje go, aby budować cywilizację miłości» (Insegnamenti, XVII, 1 [1994], 1152).

Poświęcenie rodzaju ludzkiego dokonane w 1899 r. stanowi niezwykle doniosły krok w dziejach Kościoła, a coroczne ponawianie tego aktu w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa zachowuje do dziś pełny sens. To samo należy powiedzieć także o «Akcie wynagrodzenia», który zazwyczaj odmawia się w uroczystość Chrystusa Króla. Do dziś aktualne pozostają słowa Leona XIII: «Do Niego więc trzeba się uciekać, bo On jest Drogą, Prawdą i Życiem. Jeżeli się zbłądzi, należy wrócić na prawdziwą Drogę. Jeżeli ciemności opanowały umysł, należy je rozproszyć światłem Prawdy. Jeżeli śmierć nas ogarnia, trzeba przylgnąć do Życia» (Annum sacrum, 5). Czyż nie taki jest program Soboru Watykańskiego II i mojego pontyfikatu?

2. Podczas gdy przygotowujemy się do obchodów Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, stulecie aktu poświęcenia pomaga nam przyjrzeć się z nadzieją naszemu człowieczeństwu i dostrzec trzecie tysiąclecie rozjaśnione światłem tajemnicy Chrystusa — «Drogi, Prawdy i Życia» (por. J 14, 6).

Stwierdzając, że «zakłócenia równowagi, na które cierpi dzisiejszy świat, w istocie wiążą się z bardziej podstawowym zakłóceniem równowagi, które ma miejsce w sercu ludzkim» (Gaudium et spes, 10), wiara odkrywa na szczęście, że «tajemnica człowieka wyjaśnia się naprawdę (...) w tajemnicy Słowa Wcielonego» (tamże, 22), ponieważ «Syn Boży przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękoma pracował, ludzkim myślał umysłem, ludzką działał wolą, ludzkim sercem kochał» (tamże). Bóg chciał, aby człowiek ochrzczony, «włączony w tajemnicę paschalną, upodobniony do śmierci Chrystusa», mógł podążać «umocniony nadzieją ku zmartwychwstaniu», ale dotyczy to także «wszystkich ludzi dobrej woli, w których sercu działa w sposób niewidzialny łaska» (tamże). Sobór Watykański II przypomina jeszcze, że «wszyscy ludzie powołani są do tego zjednoczenia z Chrystusem, który jest światłością świata i od którego pochodzimy, dzięki któremu żyjemy, do którego zdążamy» (Lumen gentium, 3).

Konstytucja dogmatyczna o Kościele naucza autorytatywnie, że «ochrzczeni (...) poświęcani są przez odrodzenie i namaszczenie Duchem Świętym, jako dom duchowy i święte kapłaństwo, aby przez wszystkie właściwe chrześcijaninowi uczynki składać ofiary duchowe i głosić moc Tego, który wezwał ich z ciemności do swego przedziwnego światła (por. 1 P 2, 4-10). Toteż wszyscy uczniowie Chrystusa, trwając w modlitwie i chwaląc wspólnie Boga (por. Dz 2, 42-47), samych siebie składać mają na ofiarę żywą, świętą, miłą Bogu (por. Rz 12, 1), wszędzie mają głosić świadectwo o Chrystusie, a tym, którzy się tego domagają, zdawać sprawę z nadziei życia wiecznego, która jest w nich (por. 1 P 3, 15)» (tamże, 10). Gdy chrześcijanin, stając przed zadaniem nowej ewangelizacji i wpatrując się w Serce Chrystusa, Pana czasu i dziejów, poświęca Mu samego siebie i zarazem swoich braci, odkrywa na nowo, że nosi w sobie Jego światło. Ożywiony Jego duchem służby, przyczynia się do tego, aby przed wszystkimi ludźmi otworzyła się perspektywa wyniesienia do pełni egzystencji osobowej i wspólnotowej. «Serce człowieka uczy się bowiem od Serca Chrystusa poznawać prawdziwy i jedyny sens swojego życia i przeznaczenia, rozumieć wartość życia prawdziwie chrześcijańskiego, strzec się wypaczeń ludzkiego serca, łączyć synowską miłość do Boga z miłością bliźniego» (orędzie do Towarzystwa Jezusowego, 5 października 1986 r.: Insegnamenti, IX, 2 [1986], 843).

Pragnę przekazać słowa aprobaty i zachęty tym, którzy w Kościele z jakiegokolwiek tytułu nadal praktykują, pogłębiają i krzewią kult Serca Chrystusa, posługując się językiem i formami dostosowanymi do naszych czasów, tak aby móc go przekazać następnym pokoleniom w tym samym duchu, jaki zawsze go ożywiał. Także dzisiaj trzeba tak prowadzić wiernych, aby wpatrywali się z uwielbieniem w tajemnicę Chrystusa, Boga-Człowieka, a przez to stawali się ludźmi życia wewnętrznego, którzy słyszą i realizują powołanie do nowego życia, do świętości, do wynagradzania, które jest apostolskim współuczestnictwem w dziele zbawiania świata; ludźmi, którzy przygotowują się do nowej ewangelizacji, dostrzegając w Sercu Chrystusa serce Kościoła: świat musi koniecznie zrozumieć, że chrześcijaństwo jest religią miłości.

Serce Zbawiciela zachęca, aby zwrócić się ku miłości Ojca, który jest źródłem wszelkiej prawdziwej miłości: «W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy» (1 J 4, 10). Od Ojca, bogatego w miłosierdzie i współczucie, Jezus nieustannie otrzymuje miłość, którą obdarza ludzi (por. Ef 2, 4; Jk 5, 11). W Jego Sercu objawia się zwłaszcza wielkoduszność Boga wobec grzesznika. W odpowiedzi na grzech Bóg nie umniejsza swojej miłości, ale rozszerza ją w geście miłosierdzia, który przeradza się w inicjatywę odkupienia.

Kontemplacja Serca Jezusa w Eucharystii skłoni wiernych do poszukiwania w tym Sercu niezgłębionej tajemnicy kapłaństwa Chrystusa i kapłaństwa Kościoła. W komunii z braćmi pozwoli im zasmakować duchowej słodyczy miłości, czerpanej u samego źródła. Pomagając każdemu z nich w ponownym odkryciu sensu własnego chrztu, głębiej uświadomi im apostolski wymiar ich życia, który należy realizować przez szerzenie miłości i przez misję ewangelizacyjną. Każdy włączy się gorliwiej w modlitwę do Pana żniwa (por. Mt 9, 38), aby dał Kościołowi «pasterzy według swego serca» (por. Jr 3, 15), rozmiłowanych w Chrystusie Dobrym Pasterzu, którzy będą kształtować własne serca na wzór Jego Serca i gotowi będą iść drogami świata, aby głosić wszystkim, że On jest Drogą, Prawdą i Życiem (por. Pastores dabo vobis, 82). Winna się z tym łączyć konkretna działalność, zmierzająca do tego, aby wielu młodych ludzi, wsłuchanych w głos Ducha Świętego, dzięki odpowiedniej formacji umiało dziś odpowiedzieć w głębi swoich serc na wielkie oczekiwania Kościoła i ludzkości oraz mogło podjąć wezwanie Chrystusa do poświęcenia się wraz z Nim, z entuzjazmem i radością, «za życie świata» (J 6, 51).

3. Stulecie poświęcenia przypada w ostatnim roku przygotowania do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, którego celem jest «rozszerzenie horyzontów wierzącego zgodnie z perspektywą samego Chrystusa: z perspektywą �Ojca, który jest w niebie� (por. Mt 5, 45)» (por. Tertio millennio adveniente, 49). Ta zbieżność dostarcza nam stosownej okazji do ukazania Serca Jezusa, «ogniska gorejącej miłości (...), jako żywego obrazu owej odwiecznej miłości, którą �tak (...) Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał� (J 3, 16)» (Paweł VI, Investigabiles divitias Christi, 5: AAS 57 [1965], 268). Ojciec «jest miłością» (1 J 4, 8. 16), a Jego jednorodzony Syn, Chrystus, objawia jej tajemnicę, zarazem objawiając człowieka samemu człowiekowi.

W kulcie Serca Jezusa zyskało realną formę prorocze słowo przypomniane przez św. Jana: «Będą patrzeć na Tego, którego przebili» (J 19, 37; por. Za 12, 10). Jest to spojrzenie kontemplacyjne, które stara się przeniknąć do głębi uczucia Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka. W tym kulcie człowiek wierzący mocniej i głębiej przyjmuje tajemnicę wcielenia, przez którą Słowo stało się solidarne z ludźmi, aby dać świadectwo, że Ojciec ich poszukuje. To poszukiwanie bierze początek z wnętrza Boga, który «miłuje» człowieka «odwiecznie w Słowie i pragnie go wynieść w Chrystusie do godności przybranego dziecka» (Tertio millennio adveniente, 7). Zarazem kult Serca Jezusa wnika w tajemnicę odkupienia, aby odkryć w niej wymiar miłości, która skłoniła Go do złożenia zbawczej ofiary.

W Sercu Chrystusa żywe jest działanie Ducha Świętego, którego Jezus uznawał za inspiratora swojej misji (Łk 4, 18; por. Iz 61, 1) i którego przyjście zapowiedział podczas Ostatniej Wieczerzy. To Duch pomaga dostrzec całe bogactwo, jakie kryje się w znaku przebitego boku Chrystusa, z którego wypłynął Kościół (por. Sacrosanctum Concilium, 5). «Z przebitego Serca Zbawiciela — jak napisał Paweł VI — Kościół narodził się i stamtąd czerpie pokarm, ponieważ �Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo� (Ef 5, 25-26)» (list Diserti interpretes). Również za sprawą Ducha Świętego miłość przenikająca Serce Jezusa rozlewa się w sercach ludzi (por. Rz 5, 5) i skłania ich do adoracji jego «niezgłębionych bogactw» (por. Ef 3, 8) oraz do zanoszenia synowskich i ufnych modlitw do Ojca (por. Rz 8, 15-16) przez Zmartwychwstałego, który «zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi» (Hbr 7, 25).

4. Kult Serca Chrystusa, «które jest powszechną siedzibą komunii z Bogiem Ojcem, (...) siedzibą Ducha Świętego» (Insegnamenti, XVII, 1 [1994], 1152), przyczynia się do umocnienia naszej więzi z Trójcą Świętą. Dlatego obchody stulecia poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa przygotowują wiernych do Wielkiego Jubileuszu, zarówno ze względu na jego cel, to jest «uwielbienie Trójcy Świętej, od której wszystko pochodzi i ku której wszystko w świecie i w dziejach jest skierowane» (Tertio millennio adveniente, 55), jak i ze względu na jego ukierunkowanie ku Eucharystii (por. tamże), w niej bowiem życie przyniesione przez Jezusa w obfitości (por. J 10, 10) zostaje przekazane tym, którzy będą Go spożywać, aby przez Niego żyć (por. J 6, 57). Cały kult Serca Jezusa we wszystkich swoich przejawach jest głęboko eucharystyczny; wyraża się w pobożnych ćwiczeniach, które pobudzają wiernych do życia w harmonii z Chrystusem «cichym i pokornym sercem» (por. Mt 11, 29), i pogłębia się przez adorację. Kult ten jest zakorzeniony i znajduje swoje zwieńczenie we Mszy św., zwłaszcza niedzielnej, podczas której serca wiernych, zgromadzonych w braterskiej i radosnej wspólnocie, słuchają słowa Bożego, uczą się składać wraz z Chrystusem ofiarę z siebie i z całego życia (Sacrosanctum Concilium, 48), karmią się przy paschalnym stole Ciałem i Krwią Odkupiciela, a mając w pełni udział w miłości pulsującej w Jego Sercu starają się być coraz bardziej głosicielami Ewangelii oraz świadkami solidarności i nadziei.

Składajmy dzięki Bogu, naszemu Ojcu, który objawił nam swoją miłość w Sercu Chrystusa i poświęcił nas przez namaszczenie Duchem Świętym (por. Lumen gentium, 10), tak abyśmy jednocząc się z Chrystusem, adorując Go na każdym miejscu i zbożnie postępując poświęcali Mu cały świat (tamże, 34) i nowe tysiąclecie.

Świadomi wielkiego wyzwania, jakie stoi przed nami, wzywajmy pomocy Najświętszej Panny, Matki Chrystusa i Matki Kościoła. Niech Ona przeprowadzi Lud Boży przez próg tysiąclecia, które niebawem się rozpocznie. Niech udziela mu światła na drogach wiary, nadziei i miłości! W szczególny sposób niech wspomaga każdego chrześcijanina, aby umiał wielkodusznie i konsekwentnie realizować w życiu swoje oddanie się Chrystusowi, które ma fundament w sakramencie chrztu, a znajduje właściwe potwierdzenie w osobistym ofiarowaniu się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa, tylko w Nim bowiem ludzkość może znaleźć przebaczenie i zbawienie.

Warszawa, 11 czerwca 1999 r., w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Jan Paweł II, pp Copyright © by L'Osservatore Romano (9-10/99) and Polish Bishops Conference

- 34 -



Wyszukiwarka