Rozdział 10
Atrakcyjność interpersonalna: od pierwszego wrażenia do związków uczuciowych
Czasami miłość zakwita w zupełnie nieoczekiwanych okolicznościach. [..] Wszyscy zgadzamy się, że posiadanie bliskich przyjaciół i kolegów jest bardzo ważne. A co z bardziej przypadkowymi znajomościami? Czy to ważne, aby być dobrze odebranym przez ludzi, których spotykamy po raz pierwszy? Wydaje się, że tak. W 1937 r. odnoszący sukcesy biznesmen, który nazywał się Dale Carnegie, napisał niewielką książeczkę zatytułowaną „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”. Książka ta, zawierająca proste rady, jak prosto i skutecznie nawiązywać kontakty, odniosła błyskawiczny sukces. Weszła nawet do historii dzięki swej dominującej pozycji na liście bestsellerów, którą zajmowała nieprzerwanie przez niemal 10 lat. Została również przetłumaczona na 35 języków i była czytana niemal w każdym zakątku naszego globu. Pragnienie bycia lubianym przez innych wychodzi jednak daleko poza proste recepty pomagające nam osiągnąć sukces w świecie biznesu. Jak zaznaczyła Ellen Berscheid (1985), my ludzie, będący najbardziej uspołecznionymi istotami spośród uspołecznionych zwierząt, przetrwaliśmy jako gatunek głównie z powodu naszych zdolności oceny, czy inne stworzenia lub ludzie są dla nas dobrzy czy źli. „Problemy atrakcyjności interpersonalnej — twierdzi — są, całkiem dosłownie, sprawą życia i śmierci nie tylko dla jednostki, ale dla całej ludzkości" (Berscheid, 1985, s. 414). W rozdziale tym omówimy to, co poprzedza atrakcyjność, od wstępnej sympatii dwojga ludzi spotykających się po raz pierwszy do wzajemnej atrakcyjności dwóch bliskich przyjaciół i wreszcie miłości, która rozwija się w związku uczuciowym.
Główni protoplaści atrakcyjności
Zastanówmy się, dlaczego jednych znajomych lubimy bardziej niż innych. Kiedy zadaliśmy to pytanie naszym studentom, najczęściej odpowiadali, że osoby, które lubią najbardziej to: a) ci, których wierzenia i zainteresowania są podobne do ich własnych; b) ci, którzy mają podobne umiejętności, zdolności czy kompetencje; c) ci, którzy posiadają miłe i pożądane cechy, takie jak lojalność, rozsądek, uczciwość i uprzejmość; oraz chyba najważniejsze d) ci, którzy także ich lubią. Badania eksperymentalne przeprowadzane zarówno w laboratorium, jak i w środowisku naturalnym świadczą, że te raczej nieformalne twierdzenia znajdują się w centrum uwagi. Jak się przekonamy, takie sprawy, jak podobieństwo innych osób do nas, ich pożądane cechy, stosunek do nas mogą wpłynąć na to, czy będziemy je lubić. Jednakże, podobnie jak już stwierdziliśmy w poprzednich rozdziałach, przekonamy się, że intuicje ludzi dotyczące przyczyn ich zachowań nie zawsze są całkowicie trafne. Rozpoczniemy od omówienia jednej z nich, która jest tak oczywista, że często pomijana, ale która — bez względu na jej oczywistość — niekoniecznie działa w sposób jednoznaczny.
Nie wierzę - w przeciwieństwie do obiegowej prawdy — że naszymi przyjaciółmi są ludzie, których najbardziej lubimy; są to raczej ci, którzy po prostu trafili do nas pierwsi.
Peter Ustinow, 1977
efekt częstości kontaktów: zjawisko polegające na tym, że im częściej widzimy i kontaktujemy się z druga osobą, tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie ona naszym
przyjacielem
Osoba z sąsiedztwa: efekt częstości kontaktów
Na świecie mieszka około pięciu miliardów ludzi. Bez względu na to, jak bardzo Dale Carnegie mógłby się starać zdobyć przyjaźń ich wszystkich, będzie on skazany na porażkę. W całym swoim życiu mamy szansę spotkać i nawiązać kontakty jedynie z minimalnym procentem osób zamieszkujących naszą planetę. Tak więc nie zdziwi nas fakt, że jedną z najprostszych determinant atrakcyjności interpersonalnej jest bliskość — czasami nazywana częstością kontaktów. Osoby, które przypadkowo są tymi, z którymi najczęściej się spotykamy i nawiązujemy kontakty, mają największe szansę zostać naszymi przyjaciółmi i ukochanymi (Newcomb, 1961; Priest, Sawyer, 1967; Segal, 1974). Teraz może się to wydawać oczywiste — i bez wątpienia myślicie: „Oczywiście, jak mogę zostać najlepszym przyjacielem kogoś, kogo w ogóle nie spotkałem i kto mieszka 3000 mil ode mnie?" Uderzającą jednak cechą bliskości i atrakcyjności, czy inaczej efektu częstości kontaktów, jak nazywają to zjawisko psychologowie społeczni, jest to, że ujawnia się on na każdym, nawet najniższym, poziomie. Na przykład Mady Segal (1974) wykazała istnienie efektu częstości kontaktów w grupie studentów pierwszego roku Maryland State Police Training Academy. Studentom tym wskazano miejsca w klasie oraz pokoje w akademiku zgodnie z porządkiem alfabetycznym ich nazwisk. Segal (1974) poprosiła ich o wskazanie trzech najlepszych przyjaciół w grupie. Jak się możemy przekonać, analizując rycinę 10.1, zebrane odpowiedzi niemal dokładnie odpowiadały regułom alfabetyzacji. Larson przyjaźnił się z Lee, a nie z Abramowitzem czy Ziernickiem, mimo że Abramowitza i Ziemicka dzieliła od nich odległość jedynie kilku jardów (Byrne, 1961; Kipnis, 1957).
RYCINA 10.1. Częstość kontaktów a wybór przyjaciół. Ludzie, których nazwiska zaczynały się na litery znajdujące się blisko siebie w alfabecie, byli najlepszymi przyjaciółmi (punkty blisko przekątnej), co jest odzwierciedleniem faktu, że miejsca w klasie i pokoje w domu studenckim były przydzielane alfabetycznie (zaczerpnięto z: Segal, 1974)
W podobnych badaniach wykazano, że efekt częstości kontaktów ujawnia się w zachowaniu ludzi niemal w każdym wieku — od małych dzieci w przedszkolu do osób starszych mieszkających w domach pomocy społecznej (Nahemow, Lawton, 1975). Przeanalizujmy klasyczne już badanie przeprowadzone w kompleksie mieszkalnym dla studenckich par małżeńskich w MIT*. Leon Festinger, Stanicy Schachter i Kurt Back (1950) śledzili powstawanie więzi przyjacielskich pomiędzy parami mieszkającymi w różnych pokojach. I tak, jedna z części tego kompleksu składała się z siedemnastu dwupiętrowych budynków, z których każdy posiadał dziesięć mieszkań (por. zdjęcie). Mieszkańcy zostali przydzieleni do mieszkań w sposób losowy (w kolejności zwalnianych mieszkań) i w chwili wprowadzania się prawie nikogo nie znali. W trakcie badań mieszkańcy zostali poproszeni o wskazanie trojga najbliższych przyjaciół mieszkających na terenie kampusu. Dokładnie tak, jak można było oczekiwać po efekcie częstości kontaktów, 65% osób uznanych za przyjaciół mieszkało w tym samym budynku co osoby wybierające, mimo że pozostałe budynki znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie. Jeszcze bardziej uderzający był schemat zawieranych przyjaźni wśród mieszkańców tego samego budynku. Budynek Westgate West został zaprojektowany tak, jak to przedstawiono na rycinie 10.2 — sześć i pół metra dzieliło większość mieszkań od głównego wejścia, a największa odległość pomiędzy mieszkaniami wynosiła jedynie trzydzieści metrów. Badacze stwierdzili, że 41% osób zajmujących najbliżej położone mieszkanie wskazało swych sąsiadów jako najlepszych przyjaciół. Tak samo zachowało się 22% osób, które mieszkały oddzielone jednym mieszkaniem, oraz 10% studentów mieszkających na przeciwległych krańcach korytarza.
RYCINAl0.2. Rozmieszczenie mieszkań w budynku Westgate West Wszystkie budynki kompleksu byty identycznie rozplanowane (zaczerpnięto z: Festinger, Schachter, Back, 1950)
Festinger i współpracownicy (1950) wykazali, że atrakcyjność i częstość kontaktów zależą nie tylko od rzeczywistej odległości fizycznej, lecz także od odległości psychologicznej (funkcjonalnej). Ta ostatnia jest wyznaczona określonymi elementami projektu architektonicznego zwiększającego prawdopodobieństwo, że niektórzy ludzie częściej będą się kontaktować właśnie ze sobą nawzajem, a nie z innymi. Na przykład, więcej przyjaźni
zostało zawartych przez osoby mieszkające na tym samym piętrze niż przez osoby z różnych pięter. Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że wejście po schodach, aby odwiedzić kogoś mieszkającego na piętrze, wymagało więcej czasu niż przejście wzdłuż korytarza. Intrygującym przykładem siły oddziaływania odległości funkcjonalnej są przyjaźnie zawierane przez mieszkańców mieszkań nr l i 5 (patrz ryć. 10.2). Mieszkanie blisko schodów i w jednym przypadku blisko skrzynki pocztowej oznaczało, że te pary miały wiele okazji do spotykania mieszkańców z piętra. Prawie na pewno mieszkańcy apartamentów l i 5 we wszystkich budynkach w kompleksie mieli więcej przyjaciół mieszkających na piętrze niż małżeństwa zajmujące pozostałe mieszkania na piętrze, i z kolei byli częściej wskazywani jako przyjaciele przez osoby zamieszkałe na piętrze niż osoby mieszkające na parterze.
Nawet w przypadku tak ważnej decyzji, jaką jest wybór partnera życiowego, efekt bliskości odgrywa podstawową rolę. Między innymi wykazano, że większość ludzi żeni się lub wychodzi za mąż za osobę, z którą chodzili do jednej klasy, którą znają z sąsiedztwa lub z którą pracowali w tym samym biurze czy fabryce (Bossard, 1932; Burr, 1973; Clarke, 1952; Katz, Hill 1958). Wniosek płynie z tego taki: gdybyś kiedykolwiek siedział w pierwszej ławce, a nie w ostatniej, mieszkał parę kamienic dalej, zdecydował się na pierwszą proponowaną ci posadę, to całe twoje życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Jeżeli natomiast twoje relacje z innymi ludźmi nie satysfakcjonują ciebie, to - odwołując się do efektu częstości kontaktów - proponujemy oczywiste rozwiązanie: wprowadź się do nowego lokalu, bez względu na to, czy znajduje się on na parterze w akademiku czy domu mieszkalnym. Efekt częstości kontaktów powstaje jako wynik naszego oswojenia się z innymi osobami czy też prostej dostępności do osób, które są blisko nas, jest to tzw. efekt czystej ekspozycji. Osoby takie spotykamy często i im bardziej są one nam znane, tym większa zawiązuje się przyjaźń. Czy jednak teza ta nie stoi w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem czy tzw. mądrością ludową? Wszyscy znamy przecież powiedzenie „zażyłość prowadzi do
pogardy". Czy stwierdzenie to, wobec tego, co powiedziano wyżej, jest fałszywe? Odpowiedź na to pytanie brzmi zdecydowanie i niemal niepodważalnie „tak". Powiedzieliśmy „niemal", gdyż jedynie w przypadku osób niesympatycznych, które zachowują się w sposób nieprzyjemny czy niegrzeczny, częstsze kontakty prowadzą do większej niechęci (Swap, 1977). W sytuacji, gdy owe negatywne zjawiska nie występują, zażyłość prowadzi do zwiększenia atrakcyjności i przyjaźni, a nie do pogardy. W serii klasycznych eksperymentów Robert Zajonc i jego współpracownicy wykazali, że gdy bodźcem był rysunek, nieznane słowo lub nieznana osoba, to im częstsze były kontakty z bodźcem, tym bardziej był on lubiany (Moreland, Zajonc, 1982; Zajonc, 1968). W jednym z eksperymentów pokazywano studentom fotografię albo osoby A, albo B. Fotografia ta była wyświetlana na ekranie z taką szybkością, że studenci nie byli nawet świadomi, że ją widzieli. Po ekspozycji fotografii studentów poproszono o przeprowadzenie krótkiej rozmowy z prawdziwą osobą A oraz B, a następnie o ocenę każdej z nich. Studenci, którzy wcześniej oglądali fotografię osoby A, bardziej polubili osobę A niż B; ci z kolei, którzy oglądali fotografię osoby B, woleli osobę B niż A (Bomstein, Leone, Galley, 1987). Zażyłość jest rzeczywiście silnym czynnikiem — niemal zawsze powoduje wzrost atrakcyjności drugiej osoby. Na koniec naszych rozważań o wpływie oswojenia na spostrzeganą atrakcyjność drugiej osoby warto wspomnieć, że sami wolimy te podobizny naszej osoby, do których jesteśmy najbardziej przyzwyczajeni. W jednym z bardziej pomysłowych eksperymentów zrobiono zdjęcia kilkunastu studentom, a następnie pokazywano im je wraz z jego lustrzanym odbiciem (por. fotografie powyżej). Na pytanie, które zdjęcie podoba im się bardziej, przytłaczająca większość wskazywała zdjęcie będące lustrzanym odbiciem właściwej fotografii (Mita, Dermer, Knight, 1977). Dlaczego? Zastanówmy się — lustrzane odbicie jest przecież tą podobizną naszej własnej osoby, którą znamy najlepiej. Czesząc włosy, myjąc zęby czy zerkając ukradkiem na własne odbicie w szybie wystawowej — widzimy się właśnie w ten sposób. Aby jeszcze dokładniej potwierdzić interpretację otrzymanych wyników, eksperymentatorzy pokazali dwa rodzaje zdjęć bliskim przyjaciołom osób badanych. Zgadniecie, co się stało? Przyjaciele woleli oryginalne zdjęcia bardziej niż ich lustrzane odbicia — bo przecież to z tym obrazem swoich przyjaciół byli najbardziej zżyci.
efekt czystej ekspozycji: zjawisko polegające na tym, że im częściej jesteśmy wystawieni na ekspozycję bodźca, tym bardziej jesteśmy skłonni ten bodziec polubić
To tylko powierzchowni ludzie nie oceniają po wyglądzie.
— Oscar Wilde, 1891
Wpływ atrakcyjności fizycznej na to, czy kogoś lubimy
Bliskość nie jest oczywiście jedyną determinantą tego, jak bardzo kogoś lubimy. Czasami, kiedy spotykamy jakąś osobę po raz pierwszy, zaczynamy ją natychmiast lubić bądź nie lubić — i to nawet wtedy, gdy niewiele o niej wiemy. Dlaczego? Jedyne, co znamy, gdy widzimy kogoś pierwszy raz, to jego wygląd. Nathan Serlin wspomina, że zakochał się w momencie, w którym ujrzał oczy Hildy Vogel. No i właśnie, jaki jest wpływ atrakcyjności fizycznej na nasze pierwsze wrażenie o danej osobie? Większość studentów college'u pytana o oczekiwania co do ewentualnej randki, umieszczała „atrakcyjność fizyczną partnera" na początku listy (Tesser, Brodie, 1971). Z całą pewnością jest to odzwierciedlenie ich oczekiwań, a nie ich rzeczywistych zachowań. Dlaczego? Większość z nas byłaby niezadowolona z sugestii, że piękno fizyczne odgrywa główną rolę w naszych sympatiach i antypatiach. Nie chcemy myśleć o sobie, że jesteśmy na tyle powierzchowni, aby lubić osoby ładne lub przystojne bardziej niż osoby nieatrakcyjne. Sądzimy, że o naszym stosunku do innych winien decydować charakter i osobowość. Wolimy myśleć, że wygląd zewnętrzny nie ma znaczenia... Ale czy rzeczywiście? W eksperymentach naturalnych, w których badano rzeczywiste zachowania (w odróżnieniu od rejestrowania tego, co badani mówią, że będą robić), w przytłaczającej większości studenci college'u poszukiwali osób atrakcyjnych fizycznie. W jednym z badań Elaine Hatfieid (Walster) wraz z zespołem (1966) wyznaczyła losowo „ślepe" randki 752 świeżo upieczonym studentom uniwersytetu w Minnesocie. Mieli się oni spotkać na zabawie tanecznej, zorganizowanej w trakcie obchodów dni studenta pierwszego roku. Mimo że studenci zostali wcześniej przebadani baterią testów osobowości i zdolności, badacze połączyli ich w pary całkowicie losowo. W noc zabawy pary spędziły ze sobą kilka godzin, tańcząc i rozmawiając. Następnie badani mieli ocenić swoją randkę i określić, jak bardzo chcieliby się spotkać z tą samą osobą ponownie., Z wielu możliwych cech, które mogłyby determinować to, czy ludzie będą się nawzajem lubić — takich jak inteligencja partnera, męskość, kobiecość, dominacja, uległość, zależność, niezależność, wrażliwość czy szczerość — zdecydowanie dominująca była atrakcyjność fizyczna, .Co więcej, nie zanotowano w tym względzie dużej różnicy między opiniami kobiet i mężczyzn. Uzyskane dane zburzyły popularny mit, że to jedynie mężczyźni zwracają głownię uwagę na atrakcyjność fizyczną swoich partnerek. Ogólne podobieństwo między mężczyznami i kobietami w tym zakresie potwierdzono także i w wielu innych eksperymentach (Andersen, Bem, 1981; Crouse, Mehrabian, 1977; Hatfieid, Sprecher, 1986; Stretch, Figley, 1980). Również w badaniach, w których udział brały profesjonalne agencje matrymonialne, otrzymano takie same rezultaty (Lynn, Shurgot, 1984; Woli, 1986). Opisana wyżej ogólna prawidłowość nie ogranicza się wyłącznie do „ślepych" randek. Gregory White (1980) badał proces zalecania się wśród młodych par na Uniwersytecie Kalifornijskim. Podobnie jak Elaine Hatfieid i jej współpracownicy (1966) White stwierdził, że kluczowym czynnikiem była atrakcyjność fizyczna. Jednakże w jego badaniach to podobna atrakcyjność osób tworzących parę decydowała, czy ich związek miał szansę na stabilizację. Konkretnie, po około dziewięciu miesiącach od pierwszego spotkania te pary, które były dobrze dobrane pod względem fizycznej atrakcyjności (według rankingu ustalonego przez eksperymentatora), były bardziej zaangażowane w związek w porównaniu z parami, które tworzyły osoby różniące się pod względem atrakcyjności fizycznej. Dobranie się na zasadzie atrakcyjności fizycznej może również odgrywać rolę w powstawaniu przyjaźni. Thomas Cash i Valerian Derlaga (1978) wykazali, że przyjaciele tej samej płci (dwie kobiety lub dwóch mężczyzn) byli bardziej podobni do siebie pod względem atrakcyjności fizycznej niż do innych osób badanych, z którymi losowo ich porównano.
Założenia przyjmowane w stosunku do ludzi atrakcyjnych. Jedną z uderzających prawidłowości, odnoszącą się do zjawiska atrakcyjności fizycznej jest powszechne przeświadczenie, iż atrakcyjność fizyczna jest ściśle powiązana z innymi pożądanymi cechami. W jednym z badań Karen Dion i jej współpracownicy (1972) pokazywali studentom college'u fotografie osób studiujących na trzech różnych latach. Fotografie zostały celowo dobrane w taki sposób, aby różniły się ze względu na stopień atrakcyjności: jedna osoba była atrakcyjna, inna przeciętna, a jeszcze inna nieatrakcyjna. Uczestników eksperymentu poproszono o oszacowanie każdej osoby przedstawionej na zdjęciu na 27 różnych wymiarach osobowości, a następnie o określenie ich przyszłego szczęścia. Co się okazało? Otóż osobom atrakcyjnym przypisano zdecydowanie więcej cech pozytywnych i dawano lepsze prognozy pomyślności.. Wniosek ten był prawdziwy zarówno wtedy, gdy mężczyzna oceniał mężczyznę czy kobietę, jak też, gdy to kobieta oceniała mężczyznę lub kobietę. Z tego, jak i z wielu innych podobnych badań wynika wyraźnie, że tak mężczyźni, jak i kobiety są przekonani, że ludzie atrakcyjni odnoszą więcej sukcesów, są bardziej inteligentni, lepiej przystosowani, bardziej sprawni społecznie, bardziej interesujący, zrównoważeni, fascynujący, niezależni i bardziej atrakcyjni seksualnie w porównaniu z osobami mniej atrakcyjnymi fizycznie (Brigham, 1980; Calvert, 1988; Eagły, Ashmore, Makhijani, Longo, 1991; Hassebrauck, 1988; Moore, Graziano, Millar, 1987). Wyniki tych badań wskazują, że piękno tworzy silny stereotyp, polegający na przeświadczeniu, że pozytywne cechy idą w parze z urodą. Karen Dion, Ellen Berscheid i Elaine Walster (1972) określiły to zjawisko jako stereotyp typu „To, co jest piękne, jest i dobre" (patrz ryć. 10.3). Chociaż większość stereotypowych cech i zdolności przypisywanych ludziom urodziwym to cechy pozytywne i pożądane, jednak — o czym trzeba wspomnieć — nie patrzy się na nich wyłącznie poprzez różowe okulary. Na przykład często się sądzi, że piękne kobiety są bardziej próżne i egoistyczne niż kobiety mniej atrakcyjne. O przystojnych mężczyznach myśli się z kolei, że są mniej inteligentni w porównaniu z mężczyznami nie tak atrakcyjnymi (Bar-Tal, Saxe, 1976; Dermer, Thiel, 1975). Ponadto większość z nas — z obawy przed manipulacją — jest ostrożna w obecności ludzi zbyt przyjaznych, zbyt chętnie nas zadowalających, mówiących za dużo komplementów. Podobny stosunek mamy do osób zbyt atrakcyjnych. Spostrzegamy ich bowiem jako mających określoną władzę i nieco ich się obawiamy sądząc, że mogliby użyć swojej siły, aby nami manipulować. W jednym z eksperymentów Harold Sigall i Nancy Ostrove (1975) przedstawiali studentkom i studentom college'u opis sprawy kryminalnej, w której oskarżona, atrakcyjna kobieta, była ewidentnie winna popełnienia zbrodni. Badanych poproszono następnie o zaproponowanie właściwego ich zdaniem wyroku. W sytuacji, w której popełniona zbrodnia nie miała związku z urodą oskarżonej (włamanie), osoby badane proponowały znacznie łagodniejsze wyroki niż w sytuacji, gdy związek taki istniał (oszustwo, w którym oskarżona nakłoniła kawalera w średnim wieku do zainwestowania w nie istniejącą spółkę). W tym ostatnim przypadku osoby badane, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, proponowali surowszą karę. Ludzie — w stosunku do osób urodziwych — są skłonni zakładać raczej ich niewinność niż winę. Gdy jednak stwierdzą, że osoba atrakcyjna wykorzystała swoją urodę dla osiągnięcia korzyści, będą wobec niej bardziej surowi.
Piękno jest lepszą rekomendacją od najlepszego listu polecającego.
— Arystoteles IV w. p.n.e,
RYCINA 10.3. Stereotyp „To, co jest piękne, jest i dobre".
Ludzie wierzą, że wiele cech pozytywnych jest powiązanych z atrakcyjnością fizyczną
Och, jakże nikczemną rzeczą jest ludzka uroda — koroduje, korumpuje wszystko, czego się
dotknie.
— Orestes, 408 r. p.n.e,
Co, w takim razie, jest piękne? W opisanych eksperymentach dowiedziono, że w taki czy inny sposób, atrakcyjność fizyczna decyduje o tym, kto kogo lubi, i to zarówno na krótki, jak i długi dystans. Co więcej, w badaniach tych wykazano istnienie zarówno w USA, jak i w innych krajach pewnych wyraźnych standardów kulturowych określających, kogo się uważa za atrakcyjnego fizycznie. Sędziowie kompetentni pochodzący z wszystkich części Stanów Zjednoczonych nie mieli trudności z szacowaniem ludzi pod względem atrakcyjności fizycznej, a ich oceny wykazywały dużą zgodność. Ponadto wyniki eksperymentów, w których osobom badanym pokazywano fotografie „pięknych", świadczą o tym, że zdjęcia osób uważanych przez eksperymentatora za atrakcyjne oraz zdjęcia ludzi uważanych przez niego za nieatrakcyjne w różny — choć przewidywalny — sposób wyznaczają zachowania badanych. Czy dziwi was to, że dla większości istnieje zgodność cech fizycznych i towarzyszących im cech osobowości, przypisywanych osobom uważanym za urodziwe? Chyba jednak nie powinno. Już od wczesnego dzieciństwa media uczą nas co jest piękne, wskazując na związek owego piękna z pojęciem dobra. Na przykład ilustratorzy tradycyjnych książek dla dzieci oraz twórcy postaci do filmów Disneya nauczyli nas, że łagodne i czarujące bohaterki, takie jak Królewna Śnieżka, Calineczka, Piękna (z bajki Piękna i Bestia) czy Śpiąca Królewna — podobnie jak postacie książąt, którzy je bronią i zdobywają (a w przypadku Pięknej i Bestii książę, w którego zamienia się bestia) — wszystkie wyglądają podobnie. Mają regularne rysy twarzy, małe nosy, duże oczy, ładnie wykrojone usta, cerę gładką i czystą oraz szczupłe (a w przypadku książąt atletyczne) ciała — bohaterki są podobne do lalki Barbie. Nie ma zatem nic dziwnego w tym, że gabinety chirurgii plastycznej skracające i prostujące nosy, korygujące usta, zwiększające lub zmniejszające biusty czy prostujące zęby, tak znakomicie prosperują w całych Stanach. Chirurgia kosmetyczna jest oczywiście skuteczna. Michael Kalick (1977) poprosił studentów o ocenę zdjęć kilkunastu kobiet, wykonanych przed operacją i po operacji kosmetycznej. Kobiety po zabiegu nie tylko zostały uznane za piękniejsze, ale także za cieplejsze, bardziej wrażliwe i bardziej atrakcyjne seksualnie.
Kulturowe standardy piękna są wcześnie przyswajane. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest, między innymi, wczesne przyswajanie kulturowych standardów piękna. Szczególnie dotyczy to dzieci, które są głównymi odbiorcami lalek Barbie czy kreskówek Disneya. W jednym z bardzo ciekawych badań Karen Dion i Ellen Berscheid (1974) stwierdziły, że nawet w przedszkolu dzieci są wrażliwe na fizyczną atrakcyjność swoich rówieśników. W badaniu tym Dion i Berscheid poprosiły najpierw grupę kilku niezależnych ekspertów (studenci ostatnich lat studiów) o ocenę stopnia fizycznej atrakcyjności dzieci chodzących do przedszkola. Następnie ustaliły, kto kogo lubi w grupie dzieci. Okazało się, że atrakcyjność fizyczna była ważnym determinantem popularności. Jedną z przyczyn tego, że dzieci wolą atrakcyjnych rówieśników, może być naśladowanie zachowań dorosłych. Dorośli bowiem także mają tendencję do faworyzowania ludzi atrakcyjnych (Berkowitz, Frodi, 1979; Dion, 1972). Karen Dion (1972) poprosiła kobiety o przeczytanie sprawozdania nauczyciela, w którym opisywał on swoje kłopoty w prowadzeniu klasy. Do każdego sprawozdania dołączono fotografię dziecka, które uważano za przyczynę tych kłopotów. Zdjęcia zostały podzielone na dwie grupy — dzieci atrakcyjnych fizycznie (zarówno chłopców, jak i dziewczynek) oraz mniej atrakcyjnych. Rezultaty? Kobiety miały tendencję do większego obwiniania dzieci mniej atrakcyjnych fizycznie; sądziły także, że dzieci te zachowują się tak samo na co dzień. W przypadku dzieci atrakcyjnych natomiast starały się je usprawiedliwiać. Jedna z badanych kobiet powiedziała: „Ona tak ładnie bawi się ze wszystkimi i — jak każdy — może mieć po prostu zły dzień. Tego, że była okrutna... nie można brać poważnie". Kiedy w tej samej sytuacji winowajczynią była nieatrakcyjna dziewczynka, typową odpowiedzią było: „Wydaje mi się, że to dziecko jest raczej rozpuszczonym bachorem i może sprawiać kłopoty nauczycielom. Można sądzić, że będzie szukała zwady z innymi dziećmi... Tak czy owak będzie z nią prawdziwy problem" (s. 211).
Samospełniające się proroctwo. Jedną z najbardziej irytujących konsekwencji stereotypu opartego na fizycznej atrakcyjności jest możliwość pojawiania się samospełniającego się proroctwa (problem ten omawialiśmy w rozdziale 4). Dokładnie rzecz biorąc, sposób, w jaki traktujemy ludzi, wpływa na ich zachowanie i na to, co myślą o sobie. W eksperymencie, którego autorami byli Mark Snyder, Elizabeth D. Tanke i Ellen Berscheid (1977), efekt ten ujawnił się bardzo wyraźnie. Grupie studentów college'u przekazano wiele informacji o innej uczestniczce eksperymentu oraz jej fotografię. Fotografia przedstawiała albo bardzo atrakcyjną, albo nieatrakcyjną kobietę. Studentom powiedziano, że mają z nią przeprowadzić rozmowę telefoniczną (warunki eksperymentu dopuszczały jedynie komunikację werbalną — z wyeliminowaniem gestykulacji i mimicznych wyrazów twarzy). Fotografia miała wzbudzać w badanych i ujawniać stereotyp „To, co jest piękne, jest i dobre", a więc oczekiwanie, że z kobietą atrakcyjną rozmowa będzie przyjemniejsza, swobodniejsza i zabawniejsza niż z kobietą nieatrakcyjną. Fotografie, które otrzymali studenci, nie były fotografiami kobiet, z którymi oni rzeczywiście rozmawiali. Czy to, w co uwierzyli, stworzyło jakąś rzeczywistość? Tak. Studenci, którzy wierzyli, że rozmawiają z kobietą atrakcyjną, odpowiadali w sposób łagodny, bardziej akceptowany społecznie niż studenci, którzy sądzili, że rozmawiają z kobietą nieatrakcyjną. To jednak nie wszystko — zachowanie mężczyzn wpłynęło na sposób prowadzenia rozmowy przez kobiety. Niezależni obserwatorzy bowiem, wysłuchawszy nagrania tylko tej części rozmowy, którą one prowadziły (a więc nie oglądając ich zdjęć), ocenili te kobiety, które rozmawiały z partnerami zakładającymi, że są one atrakcyjne, jako bardziej atrakcyjne, budzące zaufanie, ożywione i ciepłe w porównaniu z kobietami, których rozmówcy sądzili, że są nieatrakcyjne. Zatem gdy mężczyźni uważali, że rozmawiają z atrakcyjną kobietą, rozmawiali z nią w sposób ujawniający jej najlepsze strony. Badanie to zostało później powtórzone, z tą różnicą, że odwrócono role. Susan Andersen i Sandra Bem (1981) pokazały kobietom zdjęcie atrakcyjnego oraz nieatrakcyjnego mężczyzny. Zadanie kobiet polegało na przeprowadzeniu rozmowy telefonicznej ze wskazanym mężczyzną. Mężczyźni natomiast nie wiedzieli, co o nich sądzą owe kobiety. Podobnie jak w eksperymencie Snydera, Tanke i Berscheid (1977) kobieta zachowywała się zgodnie z własnymi przewidywaniami („proroctwem"), a mężczyzna odpowiadał adekwatnie do jej zachowania. Badania te sugerują, żą ludzie atrakcyjni fizycznie mogą myśleć o sobie jako o osobach dobrych bądź miłych, ponieważ są konsekwentnie traktowani w taki sposób. I odwrotnie, ludzie mniej atrakcyjni mogą zacząć traktować siebie jako gorszych czy nie lubianych, ponieważ są ciągle tak odbierani (i to już od dzieciństwa). Można więc stwierdzić, że ludzie mogą zacząć zachowywać się w sposób zgodny z takim obrazem siebie — to jest w sposób zgodny z tym, jak byli traktowani na początku. Jeżeli nie urodziliście się z wyglądem lalki Barbie czy Kena, nie bierzcie sobie tego do serca. Richard Nisbett i Timothy Wilson (1977) wykazali bowiem, że zasada ta działa w dwie strony. To prawda, że bardziej lubimy ludzi atrakcyjnych fizycznie, lecz prawdą jest również, że to, jak bardzo lubimy innych, wpływa na to, co myślą oni o swojej atrakcyjności. W omawianych badaniach studenci oglądali nagrany na taśmie wideo wywiad z pracownikiem college'u, który przedstawiał swoją filozofię procesu nauczania. W „zimnych" warunkach nauczyciel był pełen rezerwy, autokratyczny, krytykujący studentów za ich brak wnikliwości i przygotowania. Jak przypuszczano, studenci, którzy oglądali ten program, zdecydowanie nie polubili tego wykładowcy. W „ciepłych" warunkach ten sam pracownik był łagodny, przystępny, zapewniający, że bardzo dba o swoich studentów i że docenia ich wysiłki. Studenci, którzy oglądali tego wykładowcę, polubili go natychmiast. Podstawowe pytanie brzmiało: Czy dwie grupy studentów różnie będą oceniać stopień atrakcyjności fizycznej nauczyciela, czy też atrakcyjność fizyczna jest cechą obiektywną, niezależną od tego, jak bardzo kogoś lubimy. Jak widać na rycinie 10.4, grupa, która oglądała „zimnego" prelegenta, oceniła go jako zdecydowanie mniej atrakcyjnego fizycznie w porównaniu z grupą, która oglądała go jako osobę „ciepłą". Być może teraz przenikliwy czytelnik dostrzeże możliwość, że w „zimnej" wersji nauczyciel mógł przyjąć bardziej niedbałą postawę oraz mógł robić więcej grymasów, co obiektywnie sprawiało, że prezentował się mało atrakcyjnie. Nisbett i Wilson wyeliminowali tę możliwość przez pokazywanie dwóm oddzielnym grupom uczestników taśm z wyłączonym dźwiękiem, tak że nie poznali oni poglądów oglądanej osoby. Tym razem badani oglądający „zimną" i „ciepłą" wersję nie różnili się między sobą stopniem sympatii do przedstawionego im nauczyciela. I co ważniejsze, nie ocenili go jako mniej atrakcyjnego fizycznie w przypadku „zimnej" wersji. Jedynie w sytuacji, gdy opinie o nauczycielu oparte były na tym, co powiedział, przypisywano mu różną atrakcyjność fizyczną. Tak więc, chociaż bez wątpienia istnieją obiektywne cechy, które sprawiają, że dana osoba wydaje się innym ludziom atrakcyjna, to piękno jest cechą patrzącego. Im bardziej kogoś lubimy, tym przyjemniejszy wydaje nam się jego wygląd.
RYCINA 10.4. Okiem obserwatora. Osoby, które obserwowały nauczyciela college'u zachowującego się w sposób sympatyczny, uważały, że jest on atrakcyjny fizycznie; natomiast osoby, które obserwowały tego samego nauczyciela, lecz zachowującego się niesympatycznie, sądziły, że jest człowiekiem nieatrakcyjnym fizycznie. Działo się tak nie dlatego, że nauczyciel był obiektywnie bardziej atrakcyjny wtedy, gdy zachowywał się sympatycznie, lecz dlatego, że na nasze oceny stopnia atrakcyjności drugiej osoby wpływa to, jak bardzo tę osobę lubimy (zaczerpnięto z: Nisbett, Wilson, 1977)
Podobieństwo: swój ciągnie do swego
Przekonaliśmy się już, że im więcej kontaktów mamy z ludźmi, tym bardziej ich lubimy (pokrewieństwo, znajomość), i że atrakcyjność fizyczna jest istotnym warunkiem naszych sympatii. Jednakże, im bardziej kogoś poznajemy, tym więcej innych czynników zaczyna mieć znaczenie. To prawda, fizyczne pojawienie się jest często pierwszą rzeczą, jaką zauważamy w przypadku innych osób, lecz ostatecznie dowiadujemy się o nich o wiele więcej, np. czy są uprzejmi, uczciwi, otwarci i twórczy, poznajemy ich preferencje polityczne i ulubione programy telewizyjne. W jakim zakresie te cechy innych wpływają na naszą do nich sympatię? Podstawowe dla sprawy jest, jak się wydaje, pytanie nie o to, o które dokładnie cechy drugiej osoby chodzi, ale o to, na ile jest ona podobna do nas samych. Weźmy dla przykładu osobę Chia-Ann, adwokatki, która na biurowym przyjęciu zaczyna rozmawiać z Rebecką, młodszą koleżanką, którą ledwie zna. W trakcie rozmowy okazuje się, że obie panie mają ze sobą dużo wspólnego i zgadzają się w wielu ważnych kwestiach — w tym w opiniach na temat różnych kandydatów do urzędu prezydenckiego, co do problemu zniesienia kary śmierci i nierówności w systemie podatkowym. Po powrocie do domu Chia-Ann opowiada swojemu mężowi, że choć rozmawiała z Rebecką tylko 15 minut, czuje, że ma nową przyjaciółkę. To, czego doświadczyła Chia-Ann, to silny wpływ podobieństwa, czyli jak my sami jesteśmy podobni do drugiej osoby. Jednym ze sposobów spostrzegania podobieństwa jest podzielanie postaw czy wartości — jak to wystąpiło w przypadku Chia-Ann i Rebecki. W bardzo wielu dobrze kontrolowanych eksperymentach wykazano, że jeżeli cała wiedza o drugiej osobie sprowadza się do znajomości jej opinii w różnych kwestiach, to im bardziej te opinie są podobne do naszych własnych, tym bardziej jesteśmy skłonni polubić tę osobę. W eksperymencie przeprowadzonym przez Donna Byrne'a i Dona Nelsona (1965) uczestnicy dowiadywali się, że inny student ma podobne — choć w różnym stopniu — postawy do ich własnych. Pytani, jak bardzo lubią tę osobę (której nigdy nie spotkali), biorący udział w eksperymencie ujawniali, że stopień sympatii był ściśle uzależniony od spostrzeganego podobieństwa postaw. Jak widać na rycinie 10.5, sympatia rośnie liniowo wraz z procentem wspólnych postaw. Theodore Newcomb (1961) prowadził długofalowe badania na temat związku pomiędzy atrakcyjnością i podobieństwem. Na początku roku akademickiego w sposób losowy przydzielił grupie studentów uniwersytetu w Michigan współmieszkańców w akademiku. Czy na podstawie podobieństwa będzie można przewidywać zawiązywanie się przyjaźni? Odpowiedź brzmiała twierdząco. Studenci nawiązywali przyjaźnie zarówno z tymi, którzy byli do nich podobni pod względem demograficznym (np. wiejskie pochodzenie), jak też z kolegami, którzy podzielali ich poglądy i postawy (np. ich głównym przedmiotem była inżynieria, bądź byli liberałami).
RYCINA 10.5. Podobieństwo a atrakcyjność interpersonalna. Dane przedstawione na wykresie przedstawiają sumaryczne wyniki ośmiu eksperymentów przeprowadzonych przez Donna Byrne'a i współpracowników, którzy wykazali, że istnieje silny liniowy związek pomiędzy atrakcyjnością interpersonalną a podobieństwem postaw. Im większe było podobieństwo postaw uczestników badań, tym większa ich wzajemna sympatia (zaczerpnięto z: Byrne, Nelson, 1965)
Podobieństwo jest podstawowym determinantem atrakcyjności interpersonalnej. Dlaczego podobieństwo jest tak ważne dla zjawiska atrakcyjności interpersonalnej? Istnieją co najmniej dwie odpowiedzi. Po pierwsze, ludzie, którzy są podobni do nas, dostarczają społecznego wsparcia dla naszych własnych cech i wierzeń — innymi słowy, potwierdzają nasze przekonanie, że mamy rację (Byrne, Clore, 1970). Świadomość, że nie jest się osamotnionym, działa uspokajająco, a to sprawia, że lubimy tych, którzy się z nami zgadzają. Po drugie, jest prawdopodobnie tak, że myślimy negatywnie o osobach, które się z nami nie zgadzają w ważnych kwestiach — nie tyle z powodu braku wsparcia, ile dlatego, że takie opinie przypominają nam spotkane w przeszłości osoby niemiłe, niemoralne, słabe czy bezmyślne. Zatem brak zgody w ważnych kwestiach prowadzi do repulsji (Rosenbaum, 1986). Na przykład, jeżeli jesteś przeciwnikiem kary śmierci i spotkasz kogoś, kto jest jej zwolennikiem, to możesz przypuszczać, że osoba ta jest agresywna i mściwa. Jeżeli jesteś zwolennikiem kary śmierci, to możesz sądzić, że jej przeciwnicy to osoby słabe i pobłażliwe dla przestępców. W tym przypadku będziesz odbierać cudze postawy jedynie jako jedną z możliwych informacji o tym, jak bardzo dana osoba może nie dawać się lubić. Tak więc chęć bycia popieranym oraz wnioski, jakie wyprowadzamy o czyimś charakterze, odgrywają ważną rolę w zwiększaniu atrakcyjności osób o podobnej umysłowości i zmniejszaniu atrakcyjności tych, którzy są inni od nas (Byrne, Clore, Smeaton, 1986; Condon, Crano, 1988; Griffitt, Veitch, 1974).
Dopełnianie: czyż przeciwieństwa się nie przyciągają?
Jak się przekonaliśmy, prawdziwe wydaje się znane przysłowie: „Swój ciągnie do swego". A co z innym, równie znanym powiedzeniem, że przeciwieństwa się przyciągają? Wiele miejsca poświęcono rozważaniom na temat rodzajów sytuacji i charakterystyk, do których ta potencjalna reguła atrakcyjności może się odnosić. Na przykład Winch (1958) twierdzi, że osoba uległa może być atrakcyjna dla kogoś, kto lubi wychowywać innych, osoba nieśmiała może być atrakcyjna dla kogoś, kto jest otwarty i odważny społecznie, gaduła może być atrakcyjna dla osoby małomównej i chętnie słuchającej. Idea, że przeciwieństwa są atrakcyjne, jest komplementarną hipotezą, zgodnie z którą jesteśmy atrakcyjni dla osób posiadających nie podobne, lecz przeciwne niż my cechy. Badania w tym zakresie koncentrowały się głównie na cechach osobowości — na przykład kiedy osoba nieśmiała tworzy parę z ekstrawertykiem. Eksperymentalne dowody na istnienie zjawiska komplementarności są w najlepszym razie wieloznaczne i wynikają z kilku jedynie badań. I tak, gdy jeden z badaczy potwierdził, że przeciwne osobowości w rzeczywistości się przyciągają (Wagner, 1975), to inni wykazali, że to podobieństwo — a nie komplementarność — stanowi podstawę tworzenia się związków przyjacielskich (Levinger, 1964; Meyer, Pepper, 1977). Z kolei niektórzy twierdzili, że podobieństwo odgrywa ważną rolę w pierwszym etapie tworzenia się związku, podczas gdy komplementarność staje się ważna później i zyskuje na randze w miarę wydłużania się relacji interpersonalnych (Campbell, 1980; Kerckhoff, Davis, 1962). Inni badacze nie potwierdzili jednak roli czasu w ujawnianiu się funkcji komplementarności (Levinger, Senn, Jorgensen, 1970). Jednym słowem — mamy tu całkowity bałagan. Chociaż idea komplementarnych osobowości i potrzeb przemawia do serca, to jednak duża liczba dowodów eksperymentalnych stanowi mocne poparcie dla koncepcji przewagi podobieństwa nad komplementarnością jako ważniejszego wskaźnika atrakcyjności. Tom Boyden i współpracownicy (1984) potwierdzili znaczenie podobieństwa osobowości w męskich związkach homoseksualnych. I tak, homoseksualiści uzyskujący wysokie wyniki w teście stereotypowych cech kobiecych poszukiwali partnera najbardziej ekspresyjnego — co jest stereotypową cechą kobiecą. Oczywiście niezbędne są dalsze badania w tej dziedzinie; badania wykorzystujące obszerniejsze listy zarówno cech osobowości, jak i potrzeb interpersonalnych.
Obsypywanie pochwałami
Jak wykazaliśmy wyżej, można wymienić kilkanaście cech charakteryzujących ludzi, a wpływających na nasze sympatie i antypatie. Należą do nich przede wszystkim: fizyczna obecność oraz podobieństwo postaw. Jednakże to tylko niewielka część naszej opowieści. To, w jaki sposób ludzie zachowują się wobec nas, ma bowiem także ogromne znaczenie. Na przykład, czy lubimy tych, którzy nas chwalą i obsypują komplementami? Właśnie tak myślał Dale Carnegie i stąd jego radą, jak zdobyć przyjaciół: „Obsypuj pochwałami". Badania prowadzone w ramach psychologii społecznej potwierdzają, że jest to rzeczywiście dobra strategia. W kilkunastu eksperymentach pokazano, że częściej czujemy większą sympatię w stosunku do tych osób, które oceniają nas pozytywnie, niż do tych, które wyrażają o nas opinie negatywne (Aronson, Worchel, 1966; Jones, 1964; Jones, Gergen, Davis, 1961; Sigall, Aronson, 1969). Czy oznaczą to, że zawsze lubimy osoby, które ustawicznie krążą w pobliżu nas, mówiąc miłe rzeczy? Nie. My — ludzie — mamy bowiem znacznie bardziej skomplikowaną naturę. Sądzimy, że osoby dostrzegające nasze rysy i skazy są inteligentne i bardziej interesujące w porównaniu z tymi, które widzą jedynie pozytywy. W eksperymencie przeprowadzonym przez Theresę Amabile (1983) okazało się na przykład, że w sytuacji, w której wszystkie inne czynniki zostały wyrównane, a natkniemy się na negatywną opinię, to generalnie zwiększa ona podziw, jaki czujemy w stosunku do osoby, która ją wypowiada. Amabile w swoich badaniach prosiła studentów college'u o przeczytanie wyjątków dwóch recenzji powieści. Recenzje te — jak powiedziano studentom — ukazały się w „New York Timesie", w dziale recenzji książek. Obie noty były utrzymane w podobnej stylistyce — z tym, że jedna była zdecydowanie pozytywna, a druga zdecydowanie negatywna. Badani studenci ocenili autora negatywnej recenzji jako wyraźnie bardziej inteligentnego, kompetentnego i znającego się na rzeczy niż recenzenta pozytywnej notki. Oczywiście w eksperymencie Amabile osoba krytykująca oceniała cudzą pracę. Czy w takim razie będziemy zachowywać się podobnie, gdy krytyka dotyczyć będzie nas samych? To jest już problem bardziej złożony. Z jednej strony, większość ludzi woli raczej być chwalona niż krytykowana. Z drugiej strony zaś, chcemy mieć pewność, że otrzymywane pochwały są i szczere, i rozumne. Przypuśćmy na przykład, że Sally jest inżynierem i że na jej biurku powstają rewelacyjne projekty. Jej szef mówi: „Dobra robota, Sally". Ogólnie rzecz biorąc, miło usłyszeć takie słowa i — odwołując się do Carnegiego — powinny one zwiększyć sympatię, którą Sally czuje do swojego szefa. Przypuśćmy jednak dalej, że Sally ma gorszy dzień i to, co zrobiła, nie jest tak dobre jak zwykle i — co ważniejsze — Sally o tym wie. Czy w tej sytuacji pochwała szefa będzie miała również nagradzający charakter? Być może. Dla Sally słowa szefa mogą oznaczać próbę zachęty do lepszej pracy, nawet w obliczu miernych efektów — a to ze względu na jego uprzejmość. Sally może go nawet polubić bardziej niż wtedy, gdyby jej praca była bez zarzutu. Jest to skomplikowana sytuacja i więcej uchodzi naszej uwagi, niż daje się dostrzec. Sally może na przykład przypisywać swojemu szefowi wszelkie właściwości lub ukryte motywy. Może przypuszczać, że jest on sarkastyczny, nieuczciwy, mało spostrzegawczy, protekcyjny, uwodzicielski, głupi czy manipuluje innymi.
Nie góry złota są pokusą dla niektórych ludzi, lecz jest nią pochlebstwo.
— Henry Ward Beecher 1877
ingracjacja: stosowanie strategii (np. polegających na udzielaniu pochwal, dostarczaniu pozytywnego wsparcia) w celu manipulowania innymi czy zdobywania ich sympatii
Każda z tych cech może zmniejszyć sympatię Sally. Badania w tej dziedzinie pokazały, że chociaż ludzie lubią być chwaleni i darzą sympatią osoby chwalące, to nie chcą być manipulowani. Jeżeli pochwała jest zbyt szczodra, jeżeli wydaje się nieuzasadniona lub — co ważniejsze — jeżeli osoba chwaląca może coś na tym zyskać, to nie będzie ona lubiana Edward E. Jones (1964, 1990) prowadził szerokie badania nad zjawiskiem ingracjacji — rozmyślnej próby manipulowania innymi poprzez udzielanie pochwał i pozytywnego wsparcia (sprzężenia zwrotnego). W typowym eksperymencie pomocnik eksperymentatora obserwował studentkę, z którą przeprowadzano wywiad, i następnie starał się ją ocenić. Oceny zostały uszeregowane następująco: część badanych została oceniona negatywnie, część pozytywnie i część neutralnie. W jednym z badań osobie oceniającej (pomocnikowi) przypisano ukryty motyw — dokładnie rzecz biorąc, studentom powiedziano, że osoba oceniająca jest eksperymentatorem poszukującym ochotników do własnych badań i będzie później pytać studentów o zgodę. W rezultacie okazało się, że studenci bardziej lubili osoby oceniające ich pozytywnie niż te, które oceniały ich negatywnie — z jednym dramatycznym wyjątkiem: osoby oceniającej, której przypisano ukryty motyw. W stosunku do tej ostatniej studenci zakładali, że nagradzanie albo „maślenie im" bierze się wyłącznie z chęci pozyskania ochotników do badań, pochwała nie jest szczera i jest jedynie próbą manipulacji poprzez ingracjację. Stare przysłowie „Pochlebstwo prowadzi donikąd" jest zatem jawnie błędne. Pochlebstwo jest skuteczne, choć należy pamiętać o ograniczeniach i tak jak skomentował to Edward Jones „pochlebstwo zawsze gdzieś cię zaprowadzi", choć niekoniecznie tam, gdzie byś chciał.
Życie powiano być ufortyfikowane wieloma przyjaźniami. Kochać i być kochanym to największa radość istnienia
Sydney Smith, 1855
Lubić i być lubianym
To, jak bardzo ludzie nam schlebiają, nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na nasze uczucia do innych. Jak bardzo inni są przyjacielscy i mili — czy inaczej: jak bardzo nas lubią — ma również znaczenie. Wszyscy bowiem lubimy być lubiani. To wspaniałe uczucie, gdy podchodzimy do kogoś i widzimy, że osoba ta wita nas z radością i zadowoleniem. Jest to uczucie o ogromnym znaczeniu i jeden z podstawowych determinant atrakcyjności interpersonalnej. Uczucie to jest tak ważne, że działa nawet wtedy, gdy brak jest innego czynnika — podobieństwa. W jednym z eksperymentów, kiedy młoda kobieta wyrażała zainteresowanie badanymi mężczyznami jedynie poprzez nawiązywanie kontaktu wzrokowego (nachylała się ku nim, słuchając uważnie ich wypowiedzi), okazało się, że mężczyźni ci zdecydowanie ją polubili, mimo że nie zgadzała się z nimi w wielu ważnych kwestiach (Gold, Ryckman, Mosley, 1984). Bez względu na to, czy wskaźniki, do których się
odwołujemy, mają charakter werbalny czy niewerbalny, to najważniejszym wyznacznikiem tego, czy lubimy osobę A, jest prawdopodobnie to, czy osoba A lubi nas (Berscheid, Walster, 1978; Condon, Crano, 1988; Hays, 1984; Kenny, La Voie, 1982; Kenny, Nasby, 1980; Secord, Backman, 1964). Oczywiście to, co myślimy, wpływa na to, co robimy. Przekonanie, że nowo poznana osoba nas lubi, zachęca do zachowywania się w sposób przyjacielski i bardziej otwarty niż wtedy, gdybyśmy sądzili inaczej. Co sądzicie, jaki efekt będzie miało nasze zachowanie? Osoba ta bez wątpienia odpowie ciepło na nasze przyjazne gęsty, a jej zachowanie wzmocni z kolei nasz serdeczny stosunek do niej. Jest to jeszcze inny przykład samospełniającego się proroctwa, kiedy początkowa wiara w to, że jest się lubianym, pcha nas do równie przyjaznych zachowań, wywołując ponownie przyjazne reakcje wobec nas i oczywiście dalej — nas wobec kogoś.
RYCINA 10.6. Lubić i być lubianym. Badanym podano nieprawdziwą informację zwrotną, że ich partner eksperymentalny lubi ich lub że ich nie lubi. Osoby badane bardziej polubiły swoich partnerów, jeżeli im wcześniej powiedziano, że ich partner je lubi (porównaj część wykresu po lewej stronie), partnerzy zaś odpłacali tą samą monetą. Przekonania naprawdę kształtują rzeczywistość (zaczerpnięto z: Curtis, Miller, 1986)
Aby zilustrować ten proces, Rebecca Curtis i Kim Miller (1968) zaplanowały bardzo pomysłowy eksperyment. Połączyły one studentów biorących w nim udział w pary; studenci przed eksperymentem się nie znali. W każdej parze jednej z osób, wybranej w sposób losowy, przekazywano specjalnie dobraną informację. Curtis i Miller stworzyły sytuację eksperymentalną w taki sposób, aby część badanych studentów uwierzyła, że jest lubiana przez partnera, a część uważała, że jest nie lubiana. Osoby badane spotkały się w parach po raz kolejny, by ze sobą porozmawiać. I tak — jak przewidziano — osoby, które sądziły, że są lubiane, zachowywały się w sposób bardziej przyjacielski wobec partnera czy partnerki, mówiły więcej o sobie, chętniej zgadzały się w istotnych kwestiach poruszonych w dyskusji i ogólnie zachowywały się serdeczniej, bardziej przyjacielsko niż osoby sądzące, że są nie lubiane. Co więcej, osoby uważające, że są lubiane, rzeczywiście były lubiane, i to o wiele bardziej niż osoby zakładające, że są nie lubiane. Zatem partnerzy w diadzie odzwierciedlali swoje zachowania. Przedstawione na rycinie 10.6 rezultaty wyraźnie wskazują, że jeżeli zachowujemy się w sposób wyrażający naszą wiarę w to, że dajemy się lubić i wszyscy dookoła nas lubią, to zwiększamy prawdopodobieństwo, że inni nas polubią. „Śmiej się, a świat będzie się śmiał do ciebie" — trudno nie przyznać racji staremu porzekadłu.
Konsekwencje zmian w czyjejś sympatii do nas: efekt zysku-straty.
Nienawiść całkowicie pokonana przez miłość przechodzi w miłość; a miłość staje się wówczas większa, gdy pierwej była nienawiść. Ten, kto zaczyna kochać rzecz, której z przyzwyczajenia nienawidził czy też o której myślał z bólem w sercu — niezależnie od samej miłości — czuje przyjemność.
— Spinoza, 1663
efekt zysku-straty: zjawisko polegające na tym, że tym bardziej lubimy daną osobę, im więcej wysiłku musieliśmy włożyć w zmianę jej pierwotnej opinii o nas (tj. nie lubiani na początku znajomości teraz jesteśmy lubiani), natomiast tym mniej lubimy daną osobę, im więcej jej pierwotnej sympatii straciliśmy (tj. jeżeli na początku znajomości nas lubiła, a teraz nas nie lubi)
Jak się przekonaliśmy, to, czy jesteśmy lubiani, jest ważnym wyznacznikiem naszych sympatii do innych. Jedno z oczywistych pytań, które należałoby postawić w tym miejscu, brzmi następująco: Czy wraz ze wzrostem sympatii innych do nas oraz częstotliwości okazywania nam przyjaznych uczuć wzrasta nasz stopień sympatii do drugich? Odpowiedź nie jest prosta. Umówmy się, że spotkaliście Alberta na przyjęciu i że rozmawialiście z nim przez kilka minut. Następnie odwiedzaliście go w akademiku kilka razy, wdając się z nim siedmiokrotnie w dyskusję. Dla psychologa społecznego szczególnie interesujące są cztery rezultaty tych rozmów: a) Albert w czasie wszystkich siedmiu spotkań zachowuje się wobec was wyłącznie pozytywnie; b) Albert zachowuje się wobec was wyłącznie negatywnie we wszystkich siedmiu rozmowach; c) jego zachowanie podczas pierwszych rozmów jest negatywne, lecz z czasem staje się coraz bardziej pozytywne; d) jego zachowanie podczas pierwszych kilku spotkań jest pozytywne, lecz z czasem staje się coraz bardziej negatywne. W której z tych sytuacji polubilibyście Alberta najbardziej? Aby odpowiedzieć na to pytanie, Elliot Aronson i Darwyn Linder (1965) stworzyli dokładnie takie sytuacje eksperymentalne, jak wyżej wymienione. Studentki college'u spotykały się parę razy z koleżanką z wyższego roku i rozmawiały z nią na różne tematy. Po każdym spotkaniu uczestniczki mogły podsłuchać rozmowę pomiędzy eksperymentatorem i tą właśnie studentką, która oceniała swoje rozmówczynie. W rzeczywistości oceniająca była współpracownikiem eksperymentatora, a jej oceny zostały dokładnie wcześniej ustalone i były zgodne ze schematem, jaki został opisany powyżej. Były one: a) całkowicie pozytywne; b) całkowicie negatywne; c) realizujące zasadę zysku (najpierw negatywne, potem coraz bardziej pozytywne); d) realizujące zasadę straty (najpierw pozytywne, potem coraz bardziej negatywne). Uczestniczki eksperymentu poproszono następnie, aby powiedziały, na ile polubiły studentkę, która je oceniała. Może się wydawać, że im bardziej pozytywne były oceny, tym większą sympatią była darzona współpracowniczka eksperymentatora. W rzeczywistości jednakże uczestniczki znajdujące się w warunkach zysku, polubiły ją o wiele bardziej niż uczestniczki, które otrzymały jedynie pozytywne oceny. Tak samo studentki, które znalazły się w sytuacji straty, polubiły starszą koleżankę znacznie mniej w porównaniu z tymi, które otrzymywały jedynie oceny negatywne. Takie zjawisko znane jest pod nazwą efektu zysku i straty. Powstaje jednak pytanie: dlaczego zysk daje w rezultacie lepsze efekty w porównaniu ze stałą pozytywną oceną? I dlaczego strata jest bardziej dotkliwa niż stała negatywna ocena? Istnieje kilka możliwych wyjaśnień. Jedno z nich zostało zaproponowane już 300 lat temu przez filozofa Benedykta Spinozę, którego cytowaliśmy wcześniej. To jego intuicja zainspirowała właśnie Aronsona i Lindera w 1965 r. do opracowania opisanego wyżej eksperymentu. Aronson i Linder uważali, że aby wystąpił efekt zysku i straty, muszą zostać spełnione dwa warunki. Po pierwsze, zysk albo strata nie powstaje w wyniku działania jakiejkolwiek sekwencji pozytywnych czy negatywnych twierdzeń — konieczna jest zintegrowana sekwencja prowadząca do zmiany istoty rzeczy. Innymi słowy, jeżeli na początku określicie kogoś jako osobę głupią i nieszczerą, a następnie stwierdzicie, że jest ona wspaniałomyślna i wysportowana, to zjawisko zysku nie powstanie, ponieważ w grę wchodzą zupełnie różne atrybuty. Jeżeli natomiast na początku dana osoba zostanie oceniona jako głupia i nieszczera, a następnie stwierdzicie, że zmieniliście zdanie i że ta osoba jest mądra i szczera, to mamy tu do czynienia z prawdziwym zyskiem. W tej ostatniej sytuacji postawy negatywne zostały bowiem zastąpione postawami dokładnie odwrotnymi. Eksperyment, w którym ta zależność została potwierdzona, był przeprowadzony przez Davida Mettee i współpracowników (1973). Efekt zysku ujawniał się tylko w sytuacjach, w których zmiana dotyczyła istoty rzeczy. Po drugie, aby efekt zysku i straty mógł się ujawnić, zmiana postaw musi zachodzić stopniowo. Jak wykazali to w swoim eksperymencie David Mettee i Elliot Aronson (1974) nagła zmiana postawy jednej osoby odbierana jest przez zainteresowanego podejrzliwie i ze zmieszaniem, zwłaszcza gdy przesłanki tej zmiany były znikome. Na przykład, jeżeli ktoś — na podstawie jednego spotkania — ocenia drugą osobę jako głupią, a już po drugim jako mądrą, to taka zasadnicza i szybka zmiana wywołać może tylko podejrzenia. Czy ta osoba chce czegoś — zastanawiamy się? Czy jest to próba ingracjacji (Jones, 1964)? Tymczasem stopniowa zmiana cudzej opinii o nas (warunki powstania zjawiska zysku) wydaje się uzasadniona. Nie budzi naszych podejrzeń, a osobę lubimy nawet bardziej, ponieważ sądzimy, że ją do siebie przekonaliśmy. Co więcej, jak już mówiliśmy w tym rozdziale, ludzie, którzy potrafią być krytyczni, wydają się bardziej inteligentni, bardziej kompetentni i przenikliwi w porównaniu z tymi, którzy dostrzegają wyłącznie pozytywną stronę rzeczy (Amabile, 1983). Być lubianym przez kogoś, kto lubi wszystkich, jest oczywiście lepsze niż nie być lubianym przez nikogo, lecz nie jest to uczucie szczególnie satysfakcjonujące. Jeżeli lubi nas ktoś, kto jest spostrzegawczy, kto ma wysokie standardy, kto nie czuje przymusu mówienia wszystkim miłych rzeczy, to czujemy się szczególnie docenieni. Elaine Walster i współpracownicy (1973) przeanalizowali warunki typu „partner trudny do zdobycia" w sytuacji randki. Stwierdzili oni, że osoba zachowująca się według tego wzoru nie jest atrakcyjna dla innych, gdyż wywołuje duży lęk przed odrzuceniem. Najbardziej preferowanym typem randki była natomiast sytuacja typu „partner selektywnie trudny do zdobycia", a więc spotkanie z osobą, która wyraża zainteresowanie nami, ale nie jest pod wrażeniem innych osób, naszych potencjalnych konkurentów. W terminach zysku i straty jednym ze sposobów zademonstrowania umiejętności różnicowania ocen jest wcześniejsze wyrażanie negatywnych opinii, co sprawi, że oceny pozytywne będą znacznie cenniejsze.
Na koniec przeanalizujmy drugą stronę zagadnienia — warunki straty. Ciąg nie słabnących negatywnych ocen, chociaż bolesny, można uzasadnić, przypisując osobie oceniającej cechy mizantropa, czyli uważając ją za osobę skwaszoną, wiecznie niezadowoloną, która nie lubi nikogo i niczego. Natomiast sytuację, w której na początku obdarowano nas pozytywnymi uczuciami, ale przechodzącymi następnie w uczucia coraz bardziej negatywne, trudno zbyć stwierdzeniem, że osoba wypowiadająca takie opinie jest kompletnie nieodpowiedzialna. Przecież, mimo wszystko, była ona dla nas bardzo miła na początku. Tak więc warunki straty, w porównaniu z warunkami całkowitej negacji, stwarzają sytuację bardziej dokuczliwą i prowadzą w efekcie do ujawniania się silniejszych uczuć o zabarwieniu negatywnym.
Miłość często nie jest niczym innym jak korzystną wymianą pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy otrzymują maksimum tego, czego mogli się spodziewać, wziąwszy pod uwagę ich wartość na rynka osobowości.
— Erich Fromm, 1955
Teorie atrakcyjności interpersonalnej: wymiana społeczna i równość
Determinanty atrakcyjności interpersonalnej, o których mówiliśmy do tej pory, obejmują cechy sytuacji (pokrewieństwo, powtarzająca się ekspozycja), cechy indywidualne (fizyczna atrakcyjność, podobieństwo, uzupełnianie się) oraz elementy zachowania (nagradzanie, komunikowanie sympatii). Teraz natomiast chcielibyśmy zająć się tymi teoriami atrakcyjności interpersonalnej, które wiążą ze sobą wszystkie omówione wyżej zjawiska.
teoria wymiany społecznej: w teorii tej zakłada się, że to, co ludzie sądzą o swoim związku z inną osobą, zależy od tego, jak spostrzegają nagrody, które daje im ten związek, koszty, na jakie się narażają, na jaki — ich zdaniem — związek zasługują i jakie jest — ich zdaniem — prawdopodobieństwo nawiązania lepszych stosunków z kimś innym
Teoria wymiany społecznej. Wiele ze zmiennych, które omówiliśmy do tej pory, możemy potraktować jako przykłady nagród społecznych. Miło jest otrzymać potwierdzenie trafności własnych postaw; im bardziej cudze postawy są podobne do naszych, tym bardziej czujemy się nagrodzeni. I podobnie, nagrodą jest przebywanie z kimś, kto jest fizycznie atrakcyjny, kto nas nagradza i kto nas lubi. Tak więc, jednym ze sposobów podsumowania naszej dyskusji jest stwierdzenie, że im więcej nagród społecznych otrzymujemy ze strony drugiej osoby (inaczej: im mniejsze są koszty), tym bardziej tę osobę lubimy. Ten punkt widzenia pojawił się już około trzystu lat temu w pracach francuskiego eseisty i prowokującego felietonisty Francois La Rochefoucaulda, który w sposób pokrętny zdefiniował przyjaźń jako „plan wzajemnej wymiany osobistych awantaży i łask". Chociaż La Rochefoucauld był prawdopodobnie nadmiernie cyniczny, proponując taką definicję, to niewątpliwie jest w niej ziarno prawdy. Jeżeli koszty utrzymywania związku (np. w kategoriach niepokoju emocjonalnego) znacznie przewyższają zyski (np. w kategoriach otrzymywania pochwał czy wsparcia), to najprawdopodobniej nie potrwa on zbyt długo. Ten prosty pomysł, że relacje między ludźmi (podobnie jak rynek) można opisać za pomocą ekonomicznego modelu kosztów i zysków, został rozwinięty przez psychologów i socjologów w złożone teorie wymiany społecznej (Blau, 1964; Romans, 1961; Kelley, Thibaut, 1978; Thibaut, Kelley, 1959). W teorii wymiany społecznej zakłada się, że to, co ludzie sądzą (pozytywnie lub negatywnie) o swoim związku z inną osobą, będzie zależało od tego, jak pojmują nagrody, które daje im ten związek, koszty, na jakie się narażają, co sądzą o tym, na jaki związek zasługują, i jakie jest, ich zdaniem, prawdopodobieństwo nawiązania lepszych stosunków z kimś innym. Innymi słowy, kupujemy to, co najlepsze, a wiec taki związek, który daje nam najwięcej korzyści za nasze emocjonalne dolary. Podstawowymi pojęciami teorii wymiany społecznej są pojęcia nagrody, kosztów, efektów i poziomu porównywania czy inaczej — odniesienia (Secord, Backman, 1964).
poziom odniesienia: bilans (wyrażony w terminach kosztów i nagród), jakiego oczekujemy od danego związku
Nagrody są pozytywnymi aspektami związku, które czynią go wartościowym i wzmacniającym. Przez to pojęcie rozumiemy zarówno cechy indywidualne, konkretne zachowania naszego partnera (o których mówiliśmy do tej pory), jak i nasze umiejętności osiągania zewnętrznych korzyści dzięki znajomości zalet partnera (np. dostęp do pieniędzy, status, działalność czy grono interesujących przyjaciół; Lott, Lott, 1974). Koszty to oczywiście druga strona medalu i każda przyjaźń czy romantyczny związek wiąże się z pewnymi kosztami (np. konieczność znoszenia wszystkich drażniących nawyków czy wad drugiej osoby). Efektem związku jest rachunek nagród i kosztów. Można o tym myśleć w kategoriach formuły matematycznej, której wynik otrzymuje się, odejmując koszty od nagród. (Jeżeli otrzymacie wynik ujemny, to wasz związek nie jest w dobrej kondycji). Harold Kelley i John Thibaut (1978; Thibaut, Kelley, 1959) twierdzą, że to, czy dany związek jest dla nas satysfakcjonujący, zależy od innej zmiennej, a mianowicie od poziomu odniesienia, czyli od tego, jakiego efektu (wyrażonego w terminach kosztów i zysków) oczekujemy od konkretnego związku. W ciągu całego życia zbieramy historie związków z innymi ludźmi, a to powoduje, że mamy określone oczekiwania co do naszych aktualnych i przyszłych związków. Niektórzy ustawiają poprzeczkę (poziom odniesienia) bardzo wysoko, oczekując wielu nagród i licząc na małe koszty. Jeżeli dany związek nie spełnia tych oczekiwań, to będą oni nieszczęśliwi i niezadowoleni. I przeciwnie — ci, których poziom odniesienia umieszczony jest nisko, będą — w takim samym związku — szczęśliwi, ponieważ dla nich jest oczywiste, że związki rodzą trudności, a więc są kosztowne. Wreszcie nasza satysfakcja z danego związku zależy od tego, jak spostrzegamy prawdopodobieństwo zastąpienia go innym, bardziej satysfakcjonującym, czy mówiąc inaczej, zależy od porównawczego poziomu odniesienia dla związków alternatywnych. Przecież tyle osób znajduje się w naszym zasięgu. Może związek z inną osobą przyniesie lepsze efekty czy wyższe nagrody i mniejsze koszty w porównaniu z aktualnym związkiem? Ludzie mający wysoki poziom odniesienia dla związków alternatywnych — czy to dlatego, że wierzą, iż cały świat pełen jest wspaniałych ludzi pragnących nawiązać z nimi kontakty, czy też dlatego, że znają taką osobę — łatwiej znajdują nowego przyjaciela czy kochanka. Natomiast osoby o niskim poziomie odniesienia prawdopodobnie będą dążyć do zachowania kosztownego związku, ponieważ dla nich to, co mają, nie jest może zbyt wartościowe, ale na pewno lepsze od ich oczekiwań wobec tego, co mogą znaleźć gdzie indziej (Simpson, 1987).
porównawczy poziom odniesienia: bilans (wyrażony w terminach kosztów i nagród), jakiego oczekujemy od danego związku, w porównaniu z innym, możliwym związkiem
Teoria wymiany społecznej uzyskała wiele dowodów natury eksperymentalnej. Przyjaciele (a także — jak pokażemy dalej — romantyczne pary) zwracają uwagę na koszty i nagrody, które przynoszą im własne związki — to zaś warunkuje, czy pozytywnie je oceniają (Jacobson, Waldron, Moore, 1980; Rusbult, 1983; Wills, Weiss, Patterson/ 1974). Jak w przypadku wszystkich uogólnień i tu napotykamy jednak wyjątki. Do tej pory poznaliśmy jeden z nich: w eksperymencie Aronsona i Lindera (1965), poświęconym zyskom i stratom, ludzie bardziej lubili tych, których sympatia do nich zwiększała się wraz z czasem trwania eksperymentu, niż tych, którzy wyrażali stałą pozytywną sympatię. Ten wynik trudno wyjaśnić w świetle teorii wymiany społecznej. Osoba dająca więcej nagród (pochwał) była bowiem lubiana mniej w porównaniu z osobą, która nagradzała w mniejszym stopniu.
W badaniach wykazano, że jeżeli ludzie są doskonali we wszystkich dziedzinach , to polubimy ich bardziej, jeżeli ujawnią choć najmniejszą skazę lub zdarzy im się popełnić gafę.
W rozdziale 3 przedstawiliśmy jeszcze jeden wyjątek, a mianowicie badania, z których wynika, że lubimy także te osoby, które były przyczyną naszych cierpień. Przypomnijmy zwłaszcza eksperyment Elliota Aronsona i Judsona Millsa (1959). Okazało się w nim, że studenci college'u, którzy przeszli przez przykrą procedurę stawania się członkiem grupy, byli bardziej oczarowani grupą niż ci, którzy nie mieli takich nieprzyjemnych doświadczeń. Gdzie tu nagroda? Dlaczego ktoś, kto kojarzy się z bólem i nieprzyjemnymi przeżyciami, jest spostrzegany jako bardziej atrakcyjny w porównaniu z osobami, które nie budzą takich skojarzeń? Jak pokazaliśmy w rozdziale 3, w sytuacji, w której narażeni jesteśmy na niemiłe zachowania w zamian za małą nagrodę, może dojść do powstania zjawiska dysonansu. Dysonans ten da się zredukować przez zwiększenie naszej sympatii do realizowanego zadania (osoby). Tym samym, chociaż generalnie lubimy ludzi, którzy mają wiele zdolności i zalet i którzy są kompetentni w tym, co robią, to można przypuszczać, że jeżeli okażą się zbyt doskonali, będziemy się czuć źle w ich towarzystwie. Osoby takie wydają się niedostępne, dalekie, nadludzkie. Jednak polubimy je tym bardziej, im więcej niedoskonałości będą one
ujawniać (np. będą ponosić jakieś koszty). I tak, na przykład, gdyby Sam był znakomitym matematykiem, świetnym graczem w baseball i wybrednym elegantem, to polubilibyśmy go bardziej, gdyby choć raz źle dodał kolumnę cyfr, przepuścił łatwą piłkę czy pokazał się publicznie z tłustą plamą na krawacie. Jak pewnie sobie przypominacie, w rozdziale 2 omawialiśmy eksperyment Elliota Aronsona, Bena Willermana i Joannę Floyd (1966). W tym doświadczeniu studenci college'u słuchali nagrania dokonanego przez jedną z czterech osób (tworzących różne warunki eksperymentalne): a) osobę niemal doskonałą; b) osobę niemal doskonałą, której przydarzyła się głupia historia (wylała na siebie filiżankę kawy); c) osobę mierną; d) osobę mierną, której przydarzyła się głupia historia. Która z tych czterech osób była lubiana najbardziej? Nie była to wcale osoba z największą liczbą nagród — tu: osoba najbardziej pozytywna. Była to natomiast osoba doskonała, która okazała się jednak niezdarna. Wylanie na siebie filiżanki kawy wzbudziło sympatię w stosunku do osoby uznanej za ideał i tym samym sprawiło, że stała się ona jeszcze bardziej atrakcyjna. Natomiast, gdy taki sam brak zręczności zademonstrowała osoba przeciętna, to nie tylko nie wzbudziło to niczyjej sympatii, ale spowodowało, że osoba ta stała się jeszcze mniej atrakcyjna. W konkluzji możemy stwierdzić, że choć na ogół lubimy te osoby, których zachowanie jest dla nas najbardziej nagradzające, to uogólnienie to dokładnie przeanalizowane okazuje się nadmiernym uproszczeniem. Jedną z przyczyn może być to, że czasami trudno z góry wskazać, jakie zachowanie okaże się najbardziej nagradzające. Tak więc, jak to pokazaliśmy, istnieją takie specyficzne okoliczności, w których bardziej lubimy
tych, którzy na początku byli wobec nas krytyczni lub którzy byli przyczyną naszych cierpień. Istnieją również sytuacje, w których wolimy osoby mniej doskonałe od idealnych.
Teoria równości. Niektórzy badacze krytykowali teorię wymiany społecznej, ponieważ pomijano w niej tak ważne zmienne warunkujące powstawanie relacji interpersonalnych jak pojęcie uczciwości czy równości. Teoretycy zajmujący się pojęciem równości — tacy jak Elaine Walster, Ellen Berscheid i George Homans — twierdzili, że ludziom nie zależy wyłącznie na zdobyciu maksymalnych nagród za najniższą cenę. Zwracają oni uwagę też na równość inwestycji obu stron wnoszonych w dany związek — a więc, czy nagrody i koszty, które są ich udziałem, są równe nagrodom i kosztom ich partnera (Homans, 1961; Walster, Walster, Berscheid, 1978). Naukowcy ci opisują relacje interpersonalne oparte na równości wkładów jako związki najbardziej szczęśliwe i stabilne. I przeciwnie, związki, w których wkłady są nierówne, powodują powstanie wrażenia nadmiernej rentowności (dużo nagród, niskie koszty, mało czasu czy energii angażowanej w podtrzymanie związku) czy zbyt niskiej rentowności (mało nagród, wysokie koszty, dużo czasu czy energii angażowanej w utrzymywanie związku). Zgodnie z teorią równości zarówno osoby czerpiące nadmierne korzyści, jak i osoby mające zbyt małe profity, powinny być niezadowolone z takiego stanu rzeczy i dążyć do przywrócenia równowagi. Twierdzenie to wydaje się sensowne w przypadku osób odnoszących za mało korzyści (bo któż chce kontynuacji nie satysfakcjonującego związku?). Dlaczego więc osoby, które tak wiele zyskują, miałyby zrezygnować z tego, co teoria wymiany społecznej określa jako korzystny interes (dużo nagród, małe koszty, mały wysiłek)? Elaine Hatfieid (Walster) i współpracownicy twierdzili, że pojęcie równości stanowi ważną normę społeczną — ludzie w końcu będą się czuć niezręcznie, a nawet doświadczać poczucia winy, jeżeli otrzymają więcej, niż na to zasłużyli. Przyjrzyjmy się zatem faktom. Czerpanie nadmiernych korzyści nie wydaje się tak złe jak osiąganie zysków zbyt małych, co dowiodły liczne badania. Brak równości odbierany jest jako problem wtedy, gdy dotyczy osób osiągających za małe korzyści (Hatfieid, Greenberger, Traupmann, Lambert, 1982; Traupmann, Petersen, Utnę, Hatfieid, 1981). Reguły wymiany i równości społecznej mogą wydawać się akademickie i mało wyrafinowane jako sposób określenia związków braterskich i intymnych. Pomimo wszystko ujawniają się one we wszystkich związkach. Jednakże większość ludzi stara się nie działać ściśle według zasad wymiany społecznej — takiego społecznego coś za coś. Jak się później przekonamy, w związkach długotrwałych, w których mniej się koncentrujemy na dziennym zestawianiu zysków i kosztów, częściej się tę regułę pomija.
teoria równości: teoria, w której przyjmuje się, że ludzie czują się najszczęśliwsi w związkach, w których zarówno koszty, jak i zyski będące udziałem jednej ze stron są w przybliżeniu takie same jak koszty i zyski przypadające drugiej stronie
Związki uczuciowe
Czytelniku, jeżeli dotarłeś do tego miejsca, to masz wystarczająco dużo wiedzy, aby umieć wywrzeć dobre pierwsze wrażenie na kimś, kogo wkrótce spotkasz. Przypuśćmy, że pragniesz, aby polubiła cię Ciaudia. Powinieneś zatem często przebywać w jej pobliżu, aby stać się osobą, którą ona zna; zachowywać się w sposób dla niej gratyfikujący i podkreślać wasze wzajemne podobieństwo. Pochlebstwo zawsze gdzieś cię zaprowadzi, ale jeżeli chcesz być szczególnie mądry, to na początku znajomości bądź nieco krytyczny, a następnie nie szczędź komplementów. Nie gwarantujemy, że ty i Ciaudia zostaniecie świetnymi przyjaciółmi, ale w sytuacji, gdy inne zmienne będą zrównoważone, technika ta bywa skuteczna. Mogliście zauważyć, że wszystkie te rady odwołują się do pojęcia pierwszego wrażenia, jakie wywieramy na drugiej osobie. I rzeczywiście, pierwsze wrażenie może się okazać niezwykle istotne. Jeżeli będzie ono złe, możemy nie mieć już drugiej szansy, aby wywrzeć lepsze. Często jednak interesuje nas coś więcej niż tylko wywarcie odpowiedniego pierwszego wrażenia. Wszyscy chcielibyśmy nawiązywać relacje wychodzące poza powierzchowne pierwsze wrażenie. Czasami naszym celem jest znalezienie bliskiego przyjaciela czy nawet kochanki lub kochanka i zdobycie miłości, bliskości czy zaangażowania. Pytaniem, które warto zatem tu postawić, jest pytanie o to, czy techniki omówione do tej pory są równie skuteczne przy nawiązywaniu związków uczuciowych, jak były przy zdobywaniu nowych przyjaciół. Oczywiście możecie zapytać także, czy w przypadku zakochania się i zawiązywania długotrwałego związku uczuciowego (tak jak w przypadku Hildy Vogel i Nathana Serlina, o których pisaliśmy na początku tego rozdziału) liczy się coś więcej poza bliskością, podobieństwem i nagrodami społecznymi? Do niedawna psychologowie społeczni nie mieli zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii. Badania nad atrakcyjnością interpersonalną koncentrowały się niemal wyłącznie na wywieraniu pierwszego wrażenia. Dla czego? Częściowo dlatego, że naukowe badanie związków uczuciowych między ludźmi jest znacznie trudniejsze niż badanie pierwszego wrażenia. Jak łatwo sobie wyobrazić, przygotowanie preparatu mikroskopowego ze związków uczuciowych musi napotkać wiele trudności. Po pierwsze, nie sposób posłużyć się tu najbardziej wartościową — z naukowego punktu widzenia — metodą eksperymentalną. W rozdziale 2 pokazaliśmy, że jedynym sposobem ustalenia, czy jedna zmienna jest przyczyną innej, jest wykorzystanie metody eksperymentalnej, w której badacz losowo przypisuje osoby do różnych warunków. Metoda ta jest łatwa do zastosowania w przypadku badania zjawiska pierwszego wrażenia. Wyobraźmy sobie jednak położenie badacza chcącego sprawdzić, czy podobieństwo prowadzi do miłości, a co za tym idzie, do długotrwałego związku. Przypisanie ludzi do warunków eksperymentalnych, w których mają oni spotkać osoby podobne lub niepodobne do siebie, a później oczekiwanie tygodniami, aż między nimi zakwitnie miłość (lub nie będą już mogli dłużej siebie znieść), musi rodzić niewyobrażalne trudności natury zarówno praktycznej, jak i etycznej! Po drugie, uczucia i zażyłość charakterystyczne dla związku uczuciowego są trudne do zmierzenia. Świetnie to zostało ujęte w poemacie Beilby Porteus: Miłość jest czymś tak wzniosłym, Że opis ją tylko pomniejszy; Tym, co czuję, lecz nie zdefiniuję, Tym, co znam, lecz słowami nie oddam. Tak więc psychologowie pragnący zmierzyć takie niedookreślone uczucia jak miłość czy namiętność stają niewątpliwie przed zniechęcającym zadaniem.
Chociaż trudności związane z badaniem związków uczuciowych są ogromne, to na szczęście nie są nie do pokonania. W minionej dekadzie psychologowie społeczni uczynili istotny postęp w badaniach natury miłości (jak się rozwija i jak powstaje). Rozpocznijmy jednak od najtrudniejszego chyba pytania, które można tu postawić: czym jest miłość? Jeżeli kiedykolwiek byliście zakochani, to przypomnijcie sobie wasze pierwsze uczucia związane z ukochaną osobą. Prawdopodobnie była to kombinacja oszołomienia, tęsknoty, radości i rozpaczy. „Zauważył mnie dziś wieczorem — ledwie mogłam oddychać z wrażenia!" „Kiedy mnie pocałowała — czułem, że unoszę się w powietrzu!" „Wydaje mi się, że on kocha inną — mogłabym się położyć i umrzeć!" Starożytni Grecy traktowali te dziwne i oszałamiające uczucia jako rodzaj szaleństwa wywołującego wszystkie irracjonalne i obsesyjne zachowania. Choć czasy się zmieniły, to przecież jest nam znana udręka i ekstaza, które przeżywamy wraz z miłością.
Szukając sensu w miłości, tracimy sens własnych działań.
— przysłowie francuskie
miłość braterska: uczucie zaangażowania, bliskości w stosunku do drugiej osoby, któremu nie towarzyszy namiętność ani pobudzenie fizyczne
Jest wielu psychologów, którym udało się stworzyć miary miłości (Aron, Aron, Smollan, 1990; Berscheid, 1988; Berscheid, Snyder, Omoto, 1989; Henrick, Henrick, 1986; Kelley, 1983; Lee, 1977, 1988; Rubin, 1970, 1973; Shaver, Schwartz, Kirson, 0'Connor, 1987). Pierwsze próby polegały na rozróżnieniu uczucia miłości od uczucia sympatii. Usiłowano dowieść — czego można było oczekiwać — że kochać, oznacza coś innego niż „bardzo lubić", jak też coś innego niż jedynie pociąg seksualny (Rubin, 1970). Później starano się bardziej zgłębić to zjawisko, przypisując mu to, co intuicyjnie wydaje się oczywiste: istnieje wiele rodzajów miłości. Przeanalizujmy dla przykładu miłość między Herbem i Mary, dwojgiem siedemdziesięciolatków, którzy obchodzą pięćdziesiątą rocznicę swojego ślubu. Żywią oni ku sobie głębokie uczucia wsparte zażyłością i gotowością do poświęcenia, ale ich miłość jest chłodniejsza w porównaniu z miłością Jane i Franka, którzy także mają po siedemdziesiąt lat, tylko że dopiero niedawno się spotkali i zakochali w sobie. Herb i Mary nie powiedzą najprawdopodobniej o sobie, że są oszołomieni i że ich miłość przypomina jazdę na diabelskim kole. Pomimo to oczywiście są oni — jota w jotę — tak samo zakochani jak Jane i Frank, a nawet można by sądzić — że bardziej. Co natomiast z uczuciami nieseksualnego zaangażowania i ciepła, jakie bliscy przyjaciele odczuwają w stosunku do siebie? Moglibyśmy i tu — opisując je — posłużyć się pojęciem miłości, choć niewątpliwie jest to miłość innego rodzaju niż ta, jaką odczuwały obie wspomniane wyżej pary. Psychologowie społeczni twierdzą, że dobra definicja miłości powinna ujmować ją w całej złożoności — zawierać pojęcie zarówno namiętności, oszołomienia, jak też głębokiego i długotrwałego zaangażowania. Jednym z najbardziej znanych rozróżnień jest podział na miłość braterską oraz miłość erotyczną (Hatfieid, 1988; Hatfiełd, Walster, 1978). Miłość braterska definiowana jest jako uczucie zaangażowania, bliskości w stosunku do drugiej osoby, któremu nie towarzyszy namiętność czy pobudzenie fizyczne. Ludzie mogą odczuwać miłość braterską w związkach nieseksualnych (takich jak bliska przyjaźń) oraz seksualnych, w których przeżywają oni uczucie głębokiej bliskości (miłość braterska), lecz jednocześnie nie odczuwają nadmiernej namiętności czy podniecenia.
RYCINA 10.7. Skala do pomiaru miłości erotycznej. Przedstawione twierdzenia są częścią kwestionariusza przeznaczonego do pomiaru miłości erotycznej. Zauważmy, że twierdzenia te pozwalają uchwycić stopień, w jakim ludźmi rządzą silne, nie kontrolowane myśli, intensywne uczucia oraz jawne działania na rzecz przedmiotu ich uczuć (zaczerpnięto z: Hatfieid, Sprecher, 1986)
Miłość erotyczna to intensywna tęsknota za drugą osobą. Gdy wszystko przebiega dobrze — druga strona również nas kocha — odczuwamy ogromne spełnienie i ekstazę. Jeżeli zaś nasze sprawy nie układają się jak należy — nasza miłość nie jest odwzajemniona — odczuwamy głęboki smutek i rozpacz. Ten rodzaj miłości charakteryzuje się przeżywaniem pobudzenia fizycznego, które sprawia, że w obecności osoby ukochanej brak nam tchu i gwałtownie bije serce. Elaine Hatfieid i Susan Sprecher (1986) stworzyły kwestionariusz do pomiaru miłości namiętnej (patrz ryć. 10.7). Miłość namiętna, w sensie definiowanym przez tę skalę, obejmuje dominujące nie kontrolowane myśli, intensywne uczucia oraz jawne zachowania w stosunku do obiektu miłości. Jak widać, ten rodzaj miłości da się wyraźnie odróżnić od miłości chłodniejszej, mniej namiętnej, takiej, jaka jest pomiędzy Herbem i Mary.
miłość erotyczna: intensywna tęsknota za drugą osobą, której towarzyszy fizjologiczne pobudzenie. Kiedy wszystko układa się dobrze — druga strona również nas kocha — przeżywamy ogromne spełnienie i ekstazę, a kiedy nie — odczuwamy głęboki smutek i rozpacz
RYCINA 10.8. Trójkąt miłości. Zgodnie z trójczynnikową teorią miłości można
wyróżnić siedem jej form; każda z nich składa się w różnym stopniu z bliskości,
namiętności i zaangażowania (zaczerpnięto z: Sternberg, 1988)
trójczynnikową koncepcja miłości: koncepcja, zgodnie z którą miłość jest stanem składającym się z trzech podstawowych elementów: uczucia bliskości, namiętności oraz zaangażowania
Prosty podział dychotomiczny miłości nie satysfakcjonuje wielu badaczy. Robert Sternberg (1986,1988) jest autorem trójczynnikowej koncepcji miłości, w której miłość jest stanem składającym się z trzech podstawowych elementów: uczucia bliskości, namiętności oraz zaangażowania. Bliskość to uczucie silnego związku z drugą osobą. Namiętność jest najbardziej „gorącym" czynnikiem i wyraża się stopniem pobudzenia wobec partnera; dotyczy to także pobudzenia seksualnego. Zaangażowanie, wreszcie, definiowane jest na dwóch poziomach: decyzji krótkoterminowej (oznaczającej, że kochamy partnera) i długoterminowej (oznaczającej, że chcemy podtrzymać tę miłość i pozostać w związku z partnerem). Sternberg (1988) stworzył skalę do pomiaru trzech komponentów miłości, składającą się z twierdzeń takich, jak: „Mam poczucie, że między mną a .............. istnieje pełne zrozumienie" (uczucie bliskości), „Często w ciągu dnia łapię się na tym, że myślę o ............" (namiętność) czy „Wydaje mi się, że moja miłość do ............ będzie trwała przez całe życie" (zaangażowanie).
Te trzy składniki — bliskość, namiętność i zaangażowanie — można łączyć w różny sposób, tworząc rozmaite rodzaje miłości (patrz ryc. 10.8). Zatem miłość może składać się tylko z jednego komponentu lub z dowolnej kombinacji wszystkich trzech czynników. Można na przykład odczuwać w stosunku do kogoś namiętność czy pociąg fizyczny (być zaślepionym) i nie znać jej na tyle dobrze, aby przeżywać uczucie bliskości lub by chcieć się zaangażować w jakikolwiek sposób. Wraz z krzepnięciem uczucia związek może przerodzić się w miłość romantyczną, dla której charakterystyczne będzie zarówno uczucie bliskości, jak i namiętności, czy wręcz w miłość doskonałą, czyli harmonijny związek wszystkich trzech elementów. Sternberg posługuje się terminem „miłość braterska" w sposób podobny, jak objaśnialiśmy ten termin wyżej, po to, aby opisać miłość opartą na uczuciu bliskości i zaangażowania, lecz bez namiętności. Opisywany przez nas związek Herba i Mary mógł stać się nieco mniej namiętny, lecz za to oparty na większym uczuciu bliskości i zaangażowania.
Przyczyny miłości
Kiedy już zostały opracowane skale do pomiaru miłości, psychologowie społeczni zaczęli stawiać sobie poważniejsze pytania: w jaki sposób powstaje uczucie miłości i jak uczucie to jest podtrzymywane? Czy przyczyny powstawania miłości są takie same jak przyczyny czyjejś atrakcyjności? Można przypuszczać, że część omówionych do tej pory reguł i tu ma zastosowanie, jednak w przypadku uczucia miłości są one bardziej złożone i zawiłe. W przykładzie otwierającym ten rozdział, widzieliśmy, jak Nathan Serlin został zauroczony przez Hildę Vogel i jej niebieskie oczy. Czy jednak fakt posiadania pięknych oczu jest wystarczający, aby stworzyć długotrwały związek? Poniżej omówimy niektóre z czynników
wymienionych na początku rozdziału jako determinanty uczucia pierwszego wrażenia drugiej osoby i prześledzimy, jaką odgrywają one rolę w związku opartym na poczuciu bliskości.
Czymże w gruncie rzeczy jest nasze życie jak nie wielką zabawą, w której wszyscy próbujemy ustalić najlepszy kurs wymiany?
— Malcohn Bradbury, 1983
inwestycyjny model związku: teoria, w której przyjmuje się, że to, co ludzie wnoszą w dany związek, zależy od satysfakcji, jaką im daje; satysfakcji definiowanej w kategoriach nagród, kosztów, a także poziomu odniesienia i porównawczego poziomu odniesienia oraz inwestycji, które stracą, gdy się z tego związku wycofają
Wymiana społeczna w związkach długotrwałych
Przekonaliśmy się już wcześniej, że każdy z nas lubi związek, który jest nagradzający. Gdy spotykamy nowych znajomych, czujemy się bardziej związani z tymi, którzy nas więcej nagradzają — są dla nas mili, przyjacielscy itp. Jeżeli chcemy, aby inni nas lubili, to i my powinniśmy obdarowywać ich nagrodami społecznymi (Blau, 1964; Homans, 1961). Reguła ta to reguła wymiany społecznej, o której już pisaliśmy wyżej. W jaki sposób jednak działa ona w związkach długotrwałych? Czy w związkach opartych na uczuciu bliskości ludzie rzeczywiście przywiązują wagę do nagród i kosztów? Czy porównują swoje aktualne związki z tym, co ich zdaniem powinni otrzymywać w takim związku, a co nazwaliśmy indywidualnym poziomem odniesienia? Wreszcie, czy śledzą oni inne potencjalne możliwości? Badania eksperymentalne szeroko potwierdziły sensowność odwołania się do teorii wymiany społecznej przy analizowaniu związków opartych na uczuciu bliskości. I tak na przykład Caryl Rusbult (1983) wykazała, że chodzący ze sobą dwudziestolatkowie zdecydowanie bardziej koncentrowali się na nagrodach przez pierwsze trzy miesiące. Ludzie spostrzegający swój związek z drugą osobą jako nagradzający twierdzili, że są szczęśliwi i zadowoleni. Mimo upływu czasu nagrody nadal były traktowane jako ważny czynnik. Po siedmiu miesiącach pary, które nadal były razem — w odróżnieniu od tych, które się rozeszły — twierdziły, że są coraz więcej nagradzane. Drugi natomiast czynnik — a mianowicie koszty — zaczynał być dostrzegany nieco później, wtedy, kiedy wartość nagród spada, bo uświadamiamy sobie, że koszty też są. Nie dziwi więc teza sformułowana przez Rusbult, że wraz ze wzrostem subiektywnie ponoszonych kosztów znacząco maleje satysfakcja ze związku. Można powiedzieć, że nagrody są zawsze ważne dla wyniku końcowego, koszty
zaś odgrywają coraz większą rolę wraz z upływem czasu. Taki opis związków uczuciowych może się wydawać czytelnikowi nazbyt uproszczony. Ludzie traktowani są w nim bowiem jako zimni kalkulatorzy traktujący własne związki w taki sam sposób jak posiadaną własność — sprzęt stereo czy komputer. Zestawiają oni zalety i wady swoich aktualnych partnerów i porównują je z plusami i minusami innych ewentualnych partnerów. Jeżeli w związku są odnotowywane straty, możemy usłyszeć: „Przykro mi, kochanie, ale zgodnie z ostatnim zestawieniem twoje negatywy przewyższyły twoje pozytywy i biorąc pod uwagę to, co mogę znaleźć na każdym rogu ulicy, mówię ci — do widzenia". I nasz partner odchodzi. Taka wizja związku jest nie tylko niesmaczna, ale nie wyjaśnia ona w żaden sposób, dlaczego wiele osób nie opuszcza swoich życiowych partnerów, mimo że nie czują się usatysfakcjonowane, a inne — potencjalne — związki wydają się zdecydowanie lepsze. Caryl Rusbult i jej współpracownicy na pewno zgodziliby się z taką argumentacją i stwierdzili, że aby zrozumieć istotę związku charakteryzującego się dużą zażyłością, musimy rozważyć jeszcze jeden dodatkowy czynnik: indywidualny poziom inwestowania w związek (Kelley, 1983; Rusbult, 1980, 1983, 1991). Rusbult w proponowanym przez siebie inwestycyjnym modelu związku definiuje inwestycję jako to, co ludzie wnoszą w dany związek, a co zostanie utracone, gdy się z tego związku wycofają. Przykłady inwestycji zawierają zarówno dobra materialne
(finanse, środki i własność, np. dom), jak i niematerialne (dobro emocjonalne naszych dzieci, czas i energia emocjonalna poświęcona na budowanie związku czy poczucie własnej integralności). Im więcej inwestujemy w dany związek, tym mniej jest prawdopodobne, że go opuścimy, mimo że satysfakcjonuje on nas w niewielkim stopniu, a inne związki wydają się bardziej obiecujące (patrz ryć. 10.9). Można więc powiedzieć, że aby móc przewidzieć, czy ludzie pozostaną w związku uczuciowym z drugą osobą, musimy wiedzieć: a) jak satysfakcjonujący jest dla nich ten związek; b) co myślą o innych możliwościach; c) ile zainwestowali w związek.
RYCINA 10.9. Inwestycyjny model zaangażowania. Zaangażowanie ludzi w dany związek zależy od ich satysfakcji czerpanej z tego związku, a wyrażonej w kategoriach nagród, kosztów i poziomu odniesienia, który służy im do porównań oraz wielkości inwestycji, jakie wnieśli w ten związek (zaczerpnięto z: Rusbult, 1983)
Aby przetestować zaproponowany przez siebie model, Rusbult (1983) poprosiła studentów college'u utrzymujących związki heteroseksualne o wypełnianie specjalnych kwestionariuszy przez siedem miesięcy. Mniej więcej co trzy tygodnie osoby badane odpowiadały na pytania treściowo obejmujące wszystkie trzy komponenty modelu (patrz ryć. 10.9). Dodatkowo Rusbult rejestrowała, czy partnerzy nadal tworzą parę, czy też zerwali ze sobą. Na rycinie 10.10 pokazano możliwość przewidywania poziomu zaangażowania w dany związek oraz decyzji o zerwaniu, na podstawie znajomości stopnia czerpanej z niego satysfakcji, innych możliwości otwierających się przed partnerami oraz wnoszonych przez nich inwestycji. (Im wyższa wartość na skali, tym bardziej dany czynnik pozwala przewidywać stan zaangażowania i czas trwania związku). Kolejne badania zakończyły się uzyskaniem wyników podobnych do przedstawionych na rycinie 10.10, a odnoszących się do par małżeńskich w różnym wieku, związków lesbijskich, związków homoseksualnych oraz bliskich przyjaźni (bez podtekstu erotycznego), i to zarówno w stosunku do mieszkańców Stanów Zjednoczonych, jak i Tajwanu (Rusbult, 1991). W przypadku związków długotrwałych zatem stopień zaangażowania nie jest prostą wypadkową wydzielanych nagród i kar.
RYCINA 10.10. Trafność modelu inwestycyjnego. W badaniu tym, przeprowadzanym w grupie studentów college'u, sprawdzano zakres, w jakim satysfakcja ze związku, porównawczy poziom odniesienia i wielkość inwestycji wnoszonych w związek determinują stopień zaangażowania w ten związek oraz decyzję zerwania go. Im większe natężenie tych zmiennych, w tym większym stopniu każda z nich, niezależnie od pozostałych, determinuje zarówno stopień zaangażowania w związek, jak i decyzję o zerwaniu. Wszystkie trzy zmienne okazały się dobrymi wskaźnikami stopnia zaangażowania w związek oraz tego, czy związek ten zostanie zerwany czy nie (zaczerpnięto z: Rusbult, 1983)
Przyjaźnie, które trwają, to te, w których każda ze stron respektuje godność partnera do momentu, gdy któreś nie zechce czegoś naprawdę uzyskać od drugiego.
— Cyrii Connolly
Równość: czy zawsze musi być „coś za coś"?
Omówiliśmy wcześniej teorię równości, zgodnie z którą tym, co najbardziej liczy się w danym związku, nie jest liczba nagród i kosztów, lecz sprawiedliwość w ich rozdzielaniu. Uzasadnieniem tej tezy jest dążenie do wyrównania pozycji tak, że — z grubsza biorąc — stosunek nagród i kosztów jest dla każdego partnera jednakowy. W wielu wcześniejszych badaniach wykazano, że ludzie zachowują się zgodnie z tą zasadą i stają się niezadowoleni wówczas, gdy równowaga ta ulegnie zachwianiu, a szala przechyli się na stronę jednego z partnerów. W badaniach par studenckich i par małżeńskich o dłuższym stażu wykazano na przykład, że osoby uważające swój związek za zrównoważony pod względem otrzymywanych nagród i ponoszonych kosztów, określały się jako zadowolone i szczęśliwe. Z kolei osoby, które uważały, że są niedowartościowane, czuły gniew lub trwały w depresji; natomiast osoby nagradzane nadmiernie czuły się winne albo również przeżywały depresję (Shafer, Keith, 1980; Walster, Walster, Traupmann, 1978). Czy zatem teoria równości w podobny sposób wyjaśnia funkcjonowanie długotrwałych związków jak związków nowych czy nie tak bliskich? Im bliżej kogoś poznajemy, tym mniej chętnie wierzymy, że związek dwóch osób to prosta wymiana dóbr, i tym rzadziej oczekujemy natychmiastowej rekompensaty za świadczone przez nas na rzecz partnera dobro. Jeżeli na początku naszej znajomości kolega wpadnie do nas z notatkami z zajęć, bez namysłu zaproponujemy mu piwo jako dowód naszego uznania. Jednakże im dłużej będzie trwał ten związek, tym mniej będziemy się czuć zobligowani do natychmiastowego rewanżu. Innymi słowy, związkami długotrwałymi rządzi raczej luźna zasada dawania i odbierania niż sztywna strategia „coś za coś". Według Margaret Ciark i Judsona Millsa interakcjami osób, które się niedawno poznały, rządzi zasada równości, a związek taki nazywa się relacjami wymiany. W interakcjach bliskich przyjaciół, członków rodziny czy osób blisko ze sobą związanych obowiązuje reguła mniej normatywna w porównaniu z regułą „coś za coś", a bardziej nastawiona na pomaganie innym w chwili potrzeby (Ciark, 1984, 1986; Ciark, Mills, 1979; Mills, Ciark, 1982). W związkach typu wymiany ludzie rejestrują własny wkład i oczekują profitów, jeżeli ich zdaniem więcej włożyli w dany związek niż z niego skorzystali. Z kolei w relacjach darowizny ludzie są skłonni dawać drugiej osobie, nie bacząc na to, czy dostaną coś w zamian. Dobrym przykładem relacji opartej na obdarowywaniu jest rodzicielstwo. Jeden z naszych przyjaciół powiedział kiedyś, ilustrując ten typ związku: „Spędzasz lata, zaspokajając każdą potrzebę twego dziecka — zmieniając mu pieluszki, siedząc przy nim po nocach, kiedy
jest chore, trenując jego drużynę piłki nożnej — i wiesz dobrze, że prędzej czy później osiągnie ono wiek, w którym będzie wolało spędzać czas z każdym, byle nie z tobą!" Clark i jej współpracownicy — w serii bardzo udanych eksperymentów — badali, jaki typ związku (oparty na wymianie czy obdarowywaniu) ludzie preferują i w jakim zakresie ich zachowaniem rządzi zasadą równości. Typem związku w badaniach można bez trudu manipulować. Na przykład połowę osób badanych, których zadaniem jest nawiązanie kontaktu z osobą atrakcyjną, informuje się, że jest ona w danym gronie nowa i pragnie zawrzeć z nimi przyjaźń — zwiększając w ten sposób nastawienie ludzi na związek typu darowizny.
relacje wymiany: relacje interpersonalne oparte na potrzebie równości (tj. na potrzebie wyrównania stosunku kosztów do zysków)
relacje darowizny: związki, w których ludzie troszczą się przede wszystkim o zaspokojenie potrzeb drugiej osoby
Pozostałych uczestników powiadamia się natomiast, że osoba ta pozostaje w związku małżeńskim i przyjechała tu jedynie z krótką wizytą, czym zwiększa się nastawienie na związek typu wymiany. Jak przewidywano, osoby znajdujące się w sytuacji wymiany zachowywały się zgodnie z zasadą równości (patrz ryć. 10.11). Natomiast osoby znajdujące się w sytuacji motywującej do obdarowywania, sądząc, że mają szansę na dłuższy związek, były stosunkowo mało zainteresowane realizacją zasady „coś za coś", czyli nie liczyły, kto co jest komu winien (Cłark, 1984; Ciark, Mills, 1979; Ciark, Waddell, 1985; Williamson, Cłark, 1989). Wnioski te nie ograniczają się jedynie do związków typu wymiany i darowizny kreowanych w laboratorium. W innych badaniach bowiem potwierdzono, że przyjaźnie to
związki bardziej oparte na zasadzie obdarowywania niż interakcje osób obcych (Cłark, Mills, Corcoran, 1989).
Czy rzeczywiście jest tak, że ludzie w ogóle nie zachowują się zgodnie z zasadą równości? Odpowiedź brzmi — nie, i jak staraliśmy się wykazać wcześniej, czują się źle, jeżeli sądzą, że ich wkład w związek partnerski nie jest równy (Walster i in., 1978). Zasada równości realizowana jest jednakże w nieco innej formie w przypadku związków partnerskich i związków mniej intensywnych. W związkach typu darowizny partnerzy mniej myślą o tym, co stanowi istotę zasady równości; wierzą, że koszty i zyski raczej się wyrównają i pewien rodzaj równowagi zostanie osiągnięty. Każdego dnia, tygodnia czy miesiąca partner może czuć się niedostatecznie nagradzany, jednakże jest skłonny wierzyć, że sytuacja się zmieni. Możemy powiedzieć zatem, że ludzie różnią się pod względem stopnia realizacji zasady równości. W nowych związkach zdecydowanie bardziej śledzimy powinności i pasywa naszych partnerów. W związkach opartych na realizacji zasady obdarowywania jesteśmy swobodniejsi i nie tak skrupulatnie oceniamy, kto co jest nam winien.
RYCINA 10.11. Związki typu wymiany a związki typu darowizny
Atrakcyjność fizyczna a związki długotrwałe
Przekonaliśmy się już, ze atrakcyjność interpersonalna jest jednym z najważniejszych czynników warunkujących pierwsze etapy związków partnerskich. Ludzie mają tendencję do zakładania, że „to, co jest piękne, jest dobre", i preferują partnerów atrakcyjnych. Czy podobnie dzieje się w związkach długotrwałych? Czy osoby nieatrakcyjne skazane są na porażkę w związkach międzyludzkich, a tylko osoby atrakcyjne mają szansę, że ich związki będą szczęśliwe i długotrwałe? Już wcześniej w tym rozdziale sugerowaliśmy, że nie zawsze tak jest. W badaniu relacji, które tworzą się między partnerami umawiającymi się na randki przez kilka miesięcy, White (1980) stwierdził, że największe szansę na stworzenie silnego związku miały pary, w których partnerzy byli do siebie podobni pod względem atrakcyjności. To pozwala na wniosek, że osoby atrakcyjne fizycznie nie tworzą związków szczęśliwszych niż inni, rzeczywiście zaś liczy się, czy atrakcyjność osoby, z którą się spotykamy, dorównuje naszej atrakcyjności. Gdy przyjrzymy się codziennym rozmowom i innym interakcjom studentów college'u, to możemy stwierdzić, że osobom atrakcyjnym fizycznie powodzi się jednak lepiej. W badaniach Harry'ego Reisa, Ladda Wheelera i ich współpracowników (1982) studenci odpowiadali na pytania dotyczące wszystkich ich kontaktów (definiowanych jako rozmowa trwająca ponad 10 minut) z innymi osobami w okresie ostatnich dwóch tygodni. Pytania dotyczyły osób, z którymi rozmawiali, ich stosunku do tych osób, długości rozmowy, itd. Badanie kończyło się sfotografowaniem każdego studenta i poproszeniem innej grupy o ocenę atrakcyjności fizycznej każdej z owych osób. Głównym rezultatem tego doświadczenia było stwierdzenie, że osoby atrakcyjne (zarówno kobiety, jak i mężczyźni) deklarowały bardziej pozytywne interakcje z innymi (twierdziły, że nawiązywały kontakty bliższe i przyjemniejsze) w porównaniu z ich mniej atrakcyjnymi kolegami. Wyniki te należy interpretować z dużą ostrożnością, gdyż nie możemy określić, czy to atrakcyjność jako taka, czy jakieś inne zmienne powiązane z tą cechą powodują, że osoby atrakcyjne nawiązują bardziej satysfakcjonujące kontakty. Wyniki świadczą natomiast niewątpliwie, że wśród studentów atrakcyjność jest powiązana z jakością nawiązywanych przez nich kontaktów. Nie chcąc, byście poczuli się zniechęceni tym, że atrakcyjność fizyczna wpływa na zachowania ludzi, spieszymy dodać, że być może taka reguła ogranicza się jedynie do czasu studiów. Berscheid, Walster i Campbell (cyt. za: Brehm, 1992) badali związek pomiędzy atrakcyjnością a satysfakcją z życia w dłuższym okresie. Odszukali albumy z fotografiami absolwentów college'u (w chwili badań były to osoby w średnim wieku), chcąc sprawdzić, jak atrakcyjni fizycznie byli w latach studiów. Następnie rozmawiali z każdym z nich, aby dowiedzieć się, czy atrakcyjny wygląd w młodości pomaga w kontaktach z innymi. Okazało się, że choć osoby atrakcyjne miały większe szansę na związki małżeńskie, to nie były one bardziej z nich zadowolone (również ogólnie z życia) niż osoby mniej atrakcyjne. Nie ma więc wątpliwości, że atrakcyjność ceni się w naszym społeczeństwie i że ludzie odznaczający się dużą urodą mają z tego względu znaczną przewagę nad innymi. Nie można jednak twierdzić, że gwarantuje ona szczęśliwe związki i szczęśliwe życie.
styl przywiązywania się: oczekiwania, jakie ludzie formują co do kontaktów z innymi osobami; oczekiwania te wynikają z rodzaju więzi między ich pierwszymi opiekunami a nimi jako niemowlętami
styl przywiązywania się oparty na poczuciu bezpieczeństwa: styl przywiązywania się do drugiej osoby, którego cechą charakterystyczną jest zaufanie, brak lęku przed odrzuceniem i świadomość, że jest się wartościową i lubianą osobą
Style przywiązywania się a związki uczuciowe
Wszystkie determinanty miłości i zażyłości omówione do tej pory to czynniki typu „tutaj i teraz", a więc te, które w tym momencie warunkują relacje między ludźmi (atrakcyjność i podobieństwo partnerów, ich wzajemnie traktowanie się itp.). Autorzy najnowszej teorii miłości podkreślają, że to, co dana osoba wnosi do związku — a mówiąc dokładniej styl przywiązywania się — kształtowane jest, kiedy jesteśmy jeszcze dziećmi. Większość badań opiera się na przełomowych pracach Johna Bowlby'ego (1969, 1973,1980) i Mary Ainsworth (Ainsworth, Biehar, Waters. Wali, 1978) poświęconych tworzeniu się więzi między niemowlętami a pierwszymi opiekunami (matkami lub ojcami). Badacze ci sugerują, że rodzaj więzi uformowanych we wczesnym dzieciństwie wpływa na rodzaj relacji, które tworzymy z innymi osobami już jako ludzie dorośli. Mary Ainsworth i jej współpracownicy (1978) określili trzy typy relacji pomiędzy niemowlętami i ich matkami. Dzieci, których styl przywiązywania się oparty jest na poczuciu bezpieczeństwa, mają opiekunów żywo reagujących na ich potrzeby, ujawniających pozytywne emocje w trakcie nawiązywania z nimi kontaktów. Takie niemowlęta ufają swoim opiekunom, nie boją się, że mogą zostać odrzucone, i spostrzegają siebie jako osoby lubiane i chciane. Niemowlęta, których styl przywiązywania się oparty jest na unikaniu, posiadają najczęściej opiekunów niedostępnych, utrzymujących dystans, odrzucających próby pogłębienia uczucia bliskości. Te dzieci chciałyby być w bliskich stosunkach ze swoimi opiekunami, jednakże wcześnie uczą się tłumić tę potrzebę, gdyż wiedzą, że każda taka próba jest skazana na niepowodzenie. Natomiast niemowlęta z lękowo-ambiwalentnym stylem przywiązywania się mają najczęściej opiekunów niekonsekwentnych i apodyktycznych. Te dzieci są zazwyczaj pełne niepokoju, ponieważ nigdy nie mogą przewidzieć, kiedy i w jaki sposób opiekunowie zareagują na ich potrzeby. Podstawą teorii stylów przywiązywania się jest następujące założenie: sposób, w jaki uczymy się przywiązywać do innych osób we wczesnym dzieciństwie, wyznacza nasz przyszły — jako osób dorosłych — sposób nawiązywania kontaktów. Osoba, która przyswoiła sobie styl oparty na poczuciu bezpieczeństwa, potrafi tworzyć dojrzałe, trwałe związki. Ludzie, dla których charakterystyczny jest styl przywiązywania się oparty na unikaniu, mniej ufają innym i trudno nawiązują bliskie kontakty. Osoby zaś z lękowo-ambiwalentnym stylem przywiązywania się chciałyby być bliżej swoich partnerów, jednak mają obawy, że ci nie odpowiedzą im tym samym. Zatem rodzaj oczekiwań, jakie żywimy wobec innych osób, czyli to, czego uczymy się na kolanach naszych matek i ojców, zostaje z nami na całe życie i wpływa na nasze dorosłe związki. Nie chcemy w żadnym razie sugerować, że ktoś, kto miał nieszczęśliwe relacje ze swoimi rodzicami, jest skazany na powtarzanie tego samego schematu w kontaktach z innymi ludźmi. Niewątpliwą prawdą jest, że zmieniamy się przez całe życie i uczymy się nawiązywać bardziej satysfakcjonujące, niż mieliśmy w dzieciństwie, stosunki z innymi. Jeżeli jesteś osobą, która przyswoiła sobie lękowo-ambiwalentny styl przywiązywania się, to istnieje oczywiście duże prawdopodobieństwo, że w podobny sposób zachowywać się będziesz i w stosunku do partnerów życiowych, i w stosunku do swoich dzieci (Feeney, Noller, 1990; Hazan, Shaver, 1987; Main, Kapłan, Cassidy, 1985). Zjawisko to potwierdzono w kilku badaniach, w których najpierw — za pomocą kwestionariuszy i wywiadów — badano style przywiązywania się charakteryzujące ludzi dorosłych, a następnie porównywano je z rodzajem relacji w ich związkach uczuciowych.
styl przywiązywania się oparty na unikaniu: styl przywiązywania się do drugiej osoby, którego cechą charakterystyczną jest tłumienie potrzeby nawiązania intymnych kontaktów z tą osobą, ponieważ realizacja tej potrzeby zakończyła się niepowodzeniem? ludzie, dla których charakterystyczny jest ten styl przywiązywania się, z trudnością nawiązują bliskie kontakty z innymi
lękowo-ambiwalentny styl przywiązywania się: styl przywiązywania się do drugiej osoby, którego cechą charakterystyczną jest niepokój wynikający z niepewności, czy druga osoba odpowie na potrzebę nawiązania intymnego kontaktu; rezultatem jest wyższy niż przeciętnie poziom lęku
RYCINA 10.12. Pomiar stylów przywiązywania się. W jednym z etapów badań, poświęconych postawom wobec miłości opisywanej w gazetach, proszono osoby badane o wybranie twierdzenia, które najlepiej opisuje ich związki uczuciowe. W nawiasie, poniżej każdego twierdzenia, podano rodzaj stylu przywiązywania się, które z założenia powinno dane twierdzenie mierzyć, oraz procent osób, które to twierdzenie wybrały (zaczerpnięto z: Hazan, Shaver, 1987)
Cindy Hazan i Philip Shaver (1987), na przykład, poprosili ludzi dorosłych o wybranie tego z trzech twierdzeń przedstawionych na rycinie 10.12, które najlepiej opisuje ich typowe uczucia w czasie trwania związku z drugą osobą. Twierdzenia zostały zaprojektowane w taki sposób, aby każdy z trzech omówionych przez nas stylów przywiązywania się został opisany. Pytali oni również o aktualne związki. Wyniki tych badań, jak też kilku innych tego typu, są zgodne z założeniami teorii stylów przywiązywania się. Zatem dorośli, których styl przywiązywania się oparty jest na poczuciu bezpieczeństwa, twierdzili, że łatwo nawiązują kontakty z innymi ludźmi, że raczej im ufają i że ich związki uczuciowe są satysfakcjonujące. Natomiast dorośli, których styl przywiązywania opiera się na unikaniu, twierdzili, że czują się źle, gdy ich kontakty z innymi zaczynają być zbyt bliskie, z trudem ufają innym, a ich związki uczuciowe nie są udane. Z kolei dorośli z lękowo-ambiwalentnym stylem przywiązywania się również mają mniej udane związki uczuciowe: w sposób obsesyjny są pochłonięci myśleniem o trwającym związku, bojąc się, że ich partnerzy nie będą odwzajemniać ich uczuć (Collins, Read, 1990; Feeney, Noller, 1990; Kobak, Hazan, 1991; Shaver, Hazan, Bradshaw, 1988;
Simpson, 1990; Simpson, Rholes, Nelligan, 1991). W jeszcze innych badaniach proszono osoby o dokonanie opisu: a) związków, jakie miały w dzieciństwie ze swoimi rodzicami — aby dla każdej z nich wyznaczyć charakterystyczny styl przywiązywania się; b) aktualnych związków uczuciowych — aby sprawdzić hipotezę o roli, jaką odgrywa styl przywiązywania się. Judith Feeney i Patricia Noller (1990) stwierdziły, że osoby dorosłe, których styl przywiązywania się oparty jest na poczuciu bezpieczeństwa, określały swoje wczesne relacje z rodzicami jako dobre, a będąc dorosłymi, miały najdłuższe — w odniesieniu do całej próby badanych — stałe związki uczuciowe. Osoby z lękowo-ambiwalentnym stylem przywiązywania się opisywały, że jako dzieci nie czuły się wspierane przez swoich rodziców, a ich późniejsze związki uczuciowe trwały najkrócej w odniesieniu do całej próby badanych. Osoby ze stylem przywiązywania się opartym na unikaniu twierdziły, że pomiędzy nimi a rodzicami istniał duży dystans i że im nie ufały, jako dorośli zaś albo nigdy nie byli zakochani, albo nie byli zakochani w trakcie prowadzonego badania. Ich związki uczuciowe były też najsłabsze. Stosując podobne podejście, Nancy Collins i Stephen Read (1990) stwierdzili, że wśród heteroseksualnych par studentów college'u styl przywiązywania przyswojony w dzieciństwie był skorelowany z typem partnera, jakiego wybierała każda z osób, oraz z trwałością związku. Opisy dzieciństwa powiązano tu z wyborem aktualnego partnera. Mężczyźni, którzy uważali/ że ich matki były zimne czy niestałe w uczuciach, częściej spotykali się z kobietami także labilnymi uczuciowo. Z kolei kobiety, które miały opiekuńczych i żywo reagujących na ich potrzeby ojców, częściej spotykały się z mężczyznami zdolnymi do odwzajemnienia ich uczucia.
W tym miejscu ważna uwaga. Pominąwszy fakt, że rezultaty badań przedstawione w tym rozdziale są bardzo interesujące — podkreślmy to wyraźnie — mają one raczej charakter korelacyjny, a nie eksperymentalny. Interpretacja w terminach przyczyny i skutku danych korelacyjnych jest bowiem bardzo ryzykowna, co staraliśmy się pokazać w rozdziale 2. Co więcej, badania te opierają się w dużej mierze na autobiografiach (wspomnienia z przeszłości), a nie na rzeczywistych zachowaniach obserwowanych przez bezstronnych badaczy w starannie kontrolowanych warunkach. Jeżeli przyjmiemy, że wspomnienia badanych mogą być uwarunkowane ich aktualną sytuacją życiową, to zebrane wyniki stają się zatem podstawą wielu alternatywnych wyjaśnień przyczynowych. Weźmy na przykład pod uwagę kobiety spotykające się z mężczyznami odwzajemniającymi ich uczucia. Mogą więc być wówczas bardzo szczęśliwe, a myśląc o przeszłości, na ogół przypominają sobie najprzyjemniejsze zdarzenia. Proszone o charakterystykę swoich ojców, mogą zatem selektywnie wydobywać z pamięci więcej sytuacji, w których były obdarzane uczuciami z ich strony. Zatem może być tak, że to nie kobiety mające ciepłych i kochających ich ojców częściej wybierają mężczyzn odwzajemniających ich uczucia, ale że kobiety aktualnie szczęśliwe pamiętają więcej szczęśliwych chwil ze swego dzieciństwa. Analizowane badania nie są jednoznaczne i w pewnej mierze mogą być ilustracją tezy, że rodzaj związku, jaki łączy nas z rodzicami, ma tendencję do powielania się w przyszłości. Chociaż badania nad teorią stylów przywiązywania się u osób dorosłych są stosunkowo nowe, to możemy pokusić się o ich następujące podsumowanie: jeżeli kiedykolwiek zamieścisz w prasie własne ogłoszenie matrymonialne, to możesz w nim dopisać: „O odpowiedź proszone są jedynie osoby, których styl przywiązywania się jest oparty na poczuciu bezpieczeństwa".
Zazdrość jest... jak tygrys, który nie tylko rozrywa swoją ofiarę, ale i własne szalejące serce.
— Michael Beer
Kłopoty w raju
Jak mówi stare powiedzenie: „Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy". W przypadku związku uczuciowego dwojga ludzi oznacza to rozstanie. Procent rozwodów w Stanach Zjednoczonych sięga obecnie 50% liczby zawieranych małżeństw, a ponadto wiele związków heteroseksualnych, lesbijskich czy homoseksualnych rozpada się bez formalnego rozwodu. Po kilkunastu latach dociekania, czym jest miłość i jak ona rozkwita, psychologowie społeczni podejmują badania nad zakończeniem tej romantycznej historii. Poniżej skoncentrujemy się na przedstawieniu badań nad zazdrością oraz na tym, jak ludzie przeżywają rozpad swojego związku. Uczucie zazdrości w bliskich związkach uczuciowych. Nie ma chyba człowieka, który nie poznałby stwora nazywanego przez Szekspira „zielonookim monstrum". Jest to pełne niepokoju, dręczące uczucie zazdrości, które przeżywamy, gdy wydaje nam się, że nasz partner jest zainteresowany inną osobą. I chociaż nie chcemy być zazdrośnikami, to najczęściej nic nie możemy na to poradzić. Skąd zatem bierze się zazdrość? Zazwyczaj przyjmuje się, że zazdrosne są osoby, które mają niskie poczucie własnej wartości. Na ogół ci, którzy czują się bezpiecznie i myślą o sobie pozytywnie, nie zadręczają się myślami o możliwości utraty ukochanej osoby na rzecz rywala (Mead, 1977). Okazuje się jednak, że nie zawsze tak jest. Związek pomiędzy zazdrością a samooceną okazał się bowiem — w najlepszym razie — niewielki (Buunk, 1982; Pines, Aronson, 1983; Salovey, Rodin, 1989; White, 1981b). Stwierdza się natomiast, że ludzie skłonni są do zazdrości wtedy, gdy czują się zagrożeni w obszarach szczególnie ważnych dla ich dobrej samooceny (Salovey, Rodin, 1989, 1991). Przypomnijmy sobie nasze rozważania z rozdziału 3 dotyczące teorii samooceny. Ludzie najczęściej czują się źle w związku, jeżeli: a) są bardzo blisko z osobą, która b) ich przewyższa, c) w obszarach ważnych dla ich samooceny (Tesser, 1978). Jeżeli na przykład bardzo chcemy zostać lekarzem i nasz najbliższy przyjaciel został przyjęty do akademii medycznej, podczas gdy nas odrzucono, to czujemy coś więcej niż tylko niewielkie uczucie dyskomfortu. Jeżeli natomiast bycie w przyszłości lekarzem nie jest dla nas ważne, to bez żalu uczestniczymy w radości przyjaciela. Peter Salovey i Judith Rodin (1989) sugerują, że podobne wnioskowanie można również odnieść do związków uczuciowych. Ludzie będą najprawdopodobniej czuć się zazdrośni, gdy zostaną zmuszeni do konkurowania z rywalem w obszarze szczególnie dla nich ważnym. Załóżmy, na przykład, że nasz ukochany czy ukochana bardzo lubi grać w kręgle. Któregoś wieczoru on lub ona wybiera się na kręgielnię z miejscowym mistrzem w tej grze, osiągającym rewelacyjne wyniki. Czy to wywoła w was zazdrość? Zależy to oczywiście od tego, jak ważną (centralną) rolę odgrywa umiejętność gry w kręgle w waszej samoocenie. Jeżeli waszym życiowym marzeniem jest osiągnięcie perfekcji w grze w kręgle i udział w zawodach „Bowling for Dollars", to najprawdopodobniej pojawi się zazdrość. Jeżeli jednak jest to dla was bez znaczenia, to jest mało prawdopodobne, abyście ulegli zazdrości; wręcz odwrotnie, może wam być miło, że znalazł się ktoś, z kim wasz partner może pograć w kręgle. Co się dzieje natomiast w sytuacji, gdy nasz ukochany czy ukochana wykazuje zainteresowanie owym regionalnym mistrzem gry w kręgle? Rzeczywiście, każdy z nas będzie przynajmniej odrobinę zazdrosny, gdyż atrakcyjność seksualna jest centralną częścią definicji własnego Ja każdego z nas. Szczególnie ważne okaże się to wówczas, gdy chcemy posiadać swojego partnera wyłącznie dla siebie (Bringle, 1981; Buunk, 1982; Salovey, Rodin, 1989). To, że uczucie zagrożenia pojawia się wówczas, gdy w grę wchodzą najistotniejsze dla nas sprawy, może wydawać się oczywistością. Jednakże określanie tego, co jest najważniejsze dla różnych osób, prowadzi do zdumiewających rezultatów i — jak się okazuje — w dużej mierze zależy od kultury. Na przykład w badaniach studentów z byłej Jugosławii okazało się, że silne uczucie zazdrości wzbudzała w nich myśl, że ich partner flirtuje z inną osobą. Tymczasem studenci węgierscy nie reagowali szczególną zazdrością na przedstawiony im taki scenariusz wydarzeń. Z kolei studenci z Holandii twierdzili, że byliby bardzo zazdrośni, gdyby dowiedzieli się, że ich partner ma fantazje seksualne dotyczące innej osoby, ale ta sytuacja nie okazała się szczególnie ważna dla studentów z Jugosławii (Buunk, Hupka, 1987). Tak więc większość z nas będzie zazdrosna wówczas, gdy dostrzeże zagrożenie w ważnej dla siebie dziedzinie. Natomiast określenie, co jest ważne, będzie różne dla różnych osób i w różnych kulturach.
Zerwanie: rozstanie jest zawsze trudne. Zakończenie historii miłosnej to jedno z najboleśniejszych doświadczeń. Jak zatem ludzie radzą sobie w sytuacji rozstania? W ciągu ostatniej dekady przeprowadzono wiele badań, w których analizowano strategie, jakie ludzie stosują, gdy chcą zakończyć swój związek z drugą osobą (Bąxter, 1986; Rusbult, Zembrodt, 1983). Cody (1982) poprosił, na przykład, osoby badane, aby szczegółowo opisały, w jaki sposób kończyły swoje romanse. Na podstawie zebranych sprawozdań wyodrębnił pięć podstawowych strategii: tonu oznajmującego (wyznanie partnerowi, że jest nam bardzo bliski, ale...), werbalnego zmniejszania zaangażowania (powiedzenie partnerowi, że już go nie kochamy), ucinania zachowaniem (unikanie kontaktów z partnerem), tworzenia negatywnego obrazu siebie (propozycja, aby obie strony zaczęły spotykać się z kimś innym) oraz usprawiedliwiania (poinformowanie partnera, że nasz związek nie spełnia oczekiwań). W tym samym czasie Steve Duck (1982) uzmysłowił nam, że rozpad związku uczuciowego nie ogranicza się do pojedynczego zdarzenia, lecz jest to proces o wielu etapach. Zdaniem Ducka istnieją cztery etapy odchodzenia od drugiej osoby: faza intrapersonalna (myślimy, jak bardzo nie satysfakcjonujący jest dla nas ten związek), faza diady (dyskutowanie na temat rozstania z partnerem), faza społeczna (przekazywanie informacji o rozstaniu innym osobom) oraz ponownie faza intrapersonalna (fakt rozstania zostaje przyjęty do wiadomości i podejmujemy próbę sformułowania własnej oceny tego, co się stało). John Harvey wraz ze współpracownikami (1986) analizując etap ostatni stwierdził, że wersja „dlaczego doszło do rozstania", jaką przedstawiamy bliskim przyjaciołom, może być zupełnie inna od wersji oficjalnej (wygładzonej) przedstawianej sąsiadom czy kolegom z pracy.
Miłość jest jak wojna; łatwo się zaczyna, lecz trudno ją zakończyć.
— H.L. Mencken
Czy zatem, jeżeli związek dwojga osób jest nieudany, to można przewidzieć, która ze stron go zakończy? Wiele badań poświęcono sprawdzeniu hipotezy o istnieniu zależności pomiędzy płcią a częstotliwością decyzji rozstania. Zgodnie z tradycyjnymi poglądami to kobiety częściej odchodzą od swoich partnerów (Rubin, Hill, Peplau, 1981). W najnowszych badaniach wykazano jednakże, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni jednakowo często decydują o rozstaniu (Akert, 1992; Hagestad, Smyer, 1982; Rusbult, Johnson, Morrow, 1986). Czy możemy się dowiedzieć, co czują ludzie w sytuacji, gdy ich związek uczuciowy umiera? W jednym z możliwych wyjaśnień uwzględnia się udział danej osoby w decyzji rozstania (Akert, 1992; Lioyd, Cate, 1985). Robin Akert poprosiła grupę 344 studentów o przypomnienie sobie najbardziej romantycznego związku uczuciowego w swoim życiu, a następnie o wypełnienie kwestionariusza na temat przeżyć towarzyszących rozstawaniu się. Jedno z pytań dotyczyło zakresu odpowiedzialności za decyzję rozstania. Osoby, które uważały, że ich udział w tej decyzji był znaczący, określono mianem „porzucających"; te, które przypisały sobie niski stopień odpowiedzialności — mianem „porzucanych"; te zaś, które uważały, że ponoszą odpowiedzialność na równi z partnerem — mianem „rozstających się". Akert stwierdziła, że rola, jaką ludzie odgrywają w decyzji o rozstaniu, jest jednym z najsilniejszych wyznaczników ich doświadczeń rozwodowych. Porzucani — co nie budziło zdziwienia — czuli się bardzo pokrzywdzeni (samotni, nieszczęśliwi, pogrążeni w depresji) i wszyscy skarżyli się na zaburzenia somatyczne dokuczające jeszcze kilka tygodni po rozstaniu. Porzucający — w porównaniu z innymi — ocenili sytuację rozstania jako najmniej bolesną, najmniej dokuczliwą i najmniej stresującą. I chociaż twierdzili, że są nieszczęśliwi, to jednocześnie zgłaszali najmniej symptomów somatycznych (39%), takich jak: bóle głowy i żołądka, zaburzenia snu i trawienia. Ci, którzy należeli do kategorii „rozstających się", a więc wspólnie podejmowali decyzję o rozstaniu, uniknęli poważnych zaburzeń somatycznych jako reakcji na odejście partnera. Nie byli tak głęboko zranieni jak porzuceni, ale nie byli również tak dobrze zaadaptowani jak porzucający. Około 60% osób należących do rozstających się zgłaszało symptomy zaburzeń fizjologicznych, co jest swoistą wskazówką, że wspólna decyzja rozstania jest przeżyciem bardziej stresującym niż decyzja podjęta samodzielnie. Również płeć okazała się istotnym czynnikiem różnicującym zarówno emocjonalne, jak i somatyczne reakcje respondentów: kobiety reagowały bowiem bardziej negatywnie niż mężczyźni. Czy po rozstaniu byli partnerzy chcą pozostać przyjaciółmi? Zależy to zarówno od roli, jaką odegrali w rozejściu się, jak i od płci. Akert (1992) stwierdziła, że mężczyźni nie są zainteresowani kontynuowaniem związku na zasadach przyjacielskich, jeżeli byli porzucanymi lub porzucającymi. Natomiast kobiety częściej pragną przekształcenia związku w układ przyjacielski, zwłaszcza jeżeli były porzucanymi (patrz ryć. 10.13). Ciekawe, że wspólne podjęcie decyzji o rozstaniu owocowało większą chęcią do kontynuowania przyjacielskiej znajomości z dotychczasowym partnerem. Otrzymane wyniki pozwalają na wniosek, że jeżeli mężczyzna znajdzie się w sytuacji, w której ma pełną kontrolę (porzucający) lub nie ma jej wcale (porzucany), to będzie dążył do „zlikwidowania poniesionych strat" i podąży naprzód, zrywając więzi z dotychczasowym partnerem. Tymczasem kobiety chciałyby kontynuować związek ze swoim eks - partnerem, mając nadzieję na przekształcenie związku uczuciowego w platoniczną przyjaźń. Jeżeli zaś związek się rozpadnie, bo tak zdecydowały wspólnie obie strony, i oboje partnerzy grają jednocześnie role porzucanych i porzucających, to ta równość pełnionych ról wyraża się w jednakowym zainteresowaniu obu płci nawiązaniem przyszłych kontaktów przyjacielskich z byłym partnerem (patrz ryć. 10.13).
RYCINA 10.13. Waga strategii „zostańmy przyjaciółmi po rozstaniu". Czy po rozpadzie związku uczuciowego ludzie chcą utrzymywać z byłym partnerem stosunki przyjacielskie? Zależy to zarówno od roli, jaką odegrali w podjęciu decyzji o rozstaniu, jak i od płci. Kobiety bardziej niż mężczyźni są zainteresowane nawiązaniem przyjacielskich stosunków, jeżeli były porzucającymi lub porzucanymi. Natomiast jeżeli decyzja o rozstaniu została podjęta wspólnie, to zarówno mężczyźni, jak i kobiety jednakowo często chcieliby zostać przyjaciółmi po zerwaniu łączących ich więzów
Jaka płynie nauka z naszych rozważań? Jeżeli jesteście zaangażowani uczuciowo, a wasz partner zdradza chęć odejścia, starajcie się podjąć tę decyzję wspólnie. Doświadczenie, jakie stanie się waszym udziałem, będzie mniej traumatyczne, ponieważ zachowacie chociaż w części kontrolę nad tym, co się dzieje (nawet jeżeli nie chcecie, aby doszło do rozstania). Na nieszczęście dla waszego partnera, jeżeli to wam ma przypaść rola porzucających, to — jeśli nadal ją zachowacie — waszym udziałem będzie mniejszy ból i cierpienie. Jeżeli jednak zamiast roli porzucających przyjmiecie rolę rozstających się, będzie to niewątpliwy gest w kierunku prawie już byłego partnera.
Podsumowanie
W pierwszej części rozdziału omówiliśmy podstawowe determinanty zjawiska wzajemnej atrakcyjności dwóch osób. Jednym z wyznaczników jest fizyczna bliskość, czyli inaczej efekt częstości kontaktów: ludzie, z którymi spotykamy się najczęściej, mają największe szansę zostania naszymi przyjaciółmi. Dzieje się tak dzięki efektowi czystej ekspozycji, który powoduje, że sam fakt częstego pojawiania się bodźca przyczynia się do jego polubienia. I chociaż wiele osób niechętnie się do tego przyznaje, to atrakcyjność fizyczna również odgrywa dużą rolę w tym, czy ludzie lubią się nawzajem. Funkcjonowanie stereotypu, że „to, co jest piękne, jest i dobre" świadczy o tym, że w powszechnej opinii atrakcyjność fizyczna jest skojarzona z innymi pozytywnymi cechami. Zakończmy jednak bardziej optymistycznie: wiele wyników badań dowodzi, że to, jak bardzo lubimy innych ludzi, decyduje o tym, jak bardzo wydają się nam oni atrakcyjni. Podobieństwo — bez względu na to, czy dotyczy to postaw, wartości, cech osobowości czy charakterystyk demograficznych — jest również ważnym warunkiem tego, czy jesteśmy dla innych atrakcyjni i przez nich lubiani. Podobieństwo jest znacznie silniejszym wskaźnikiem przyszłej atrakcyjności niż uzupełnianie się cech — zjawisko przyciągania się przeciwieństw. To, jak ludzie zachowują się w stosunku do nas, jest również w sposób oczywisty ważne — na przykład obsypywanie pochwałami. W chwaleniu można jednak przesadzić, zwłaszcza jeżeli kryje się za tym ukryta motywacja. Jeżeli założymy, że chwalenie nas jest próbą ingracjacji, a więc próbą rozmyślnego manipulowania nami, wtedy osoby chwalące będziemy lubić mniej. Ogólnie rzecz biorąc, najbardziej obdarzamy sympatią tych, którzy okazują, że nas lubią. Jedynym wyjątkiem jest tu działanie efektu zysku i straty, zgodnie z którym lubimy ludzi bardziej, gdy na początku znajomości byli nieco krytyczni, a później nas polubili (a więc zdobyliśmy sobie ich szacunek), niż gdy lubili nas zawsze. Wiele przyczyn zjawiska atrakcyjności można wyjaśnić za pomocą teorii wymiany społecznej, zgodnie z którą ludzie oceniają własne związki uczuciowe w zależności od tego, jak spostrzegają nagrody (np. pochwały) i koszty będące ich udziałem. Aby przewidywać, czy dany związek będzie kontynuowany, powinniśmy poznać poziom odniesienia ludzi w ten związek zaangażowanych (ich oczekiwania co do rezultatów tego związku) oraz porównawczy poziom odniesienia (czyli ich oczekiwania co do tego, jak udany mógłby być związek alternatywny). Istnieją jednak odstępstwa od reguł teorii wymiany społecznej. W niektórych warunkach ludzie nie cenią bowiem tych osób, które są dla nich źródłem największych nagród. Niektórzy teoretycy twierdzą, że najważniejszą determinantą uczucia satysfakcji jest poczucie równego udziału w podtrzymywaniu związku uczuciowego. Zgodnie z teorią równości bowiem jesteśmy najszczęśliwsi wówczas, gdy stosunek nagród i kar będących naszym udziałem jest w przybliżeniu równy stosunkowi nagród i kar, które otrzymuje druga osoba. W części drugiej rozdziału przeanalizowaliśmy przyczyny zjawiska atrakcyjności w długotrwałych związkach uczuciowych. Psychologowie społeczni zaproponowali kilkanaście definicji uczucia miłości. Jednym z ważniejszych rozróżnień jest podział na miłość braterską (uczucie bliskości, któremu nie towarzyszy tęsknota i pobudzenie) oraz miłość erotyczną (której właśnie towarzyszy tęsknota i pobudzenie). W trójczynnikowej teorii miłości wyróżnia się natomiast trzy elementy miłości: uczucie, namiętność i zaangażowanie. Przyczyny rodzenia się uczucia miłości przypominają niektóre przyczyny zjawiska atrakcyjności, jednak działają w różny sposób. Teorie wymiany społecznej odnoszące się do związków uczuciowych, takie jak model inwestycyjny, zakładają, że aby przewidywać, czy dwie osoby łączyć będzie związek uczuciowy przez dłuższy czas, należy poznać zarówno wielkość inwestycji każdej z osób, jak też ich poziom odniesienia oraz porównawczy poziom odniesienia. Także pojęcie równego poziomu nagród i kosztów jest różne w związkach krótko- i długotrwałych. Związki krótkotrwałe są bowiem najczęściej relacjami wymiany, w których ludzie przykładają dużą wagę do równego rozkładania się zysków i kosztów. Natomiast związki długotrwałe są zazwyczaj relacjami darowizny, w których ludzie są mniej skoncentrowani na tym, co kto wnosi, a bardziej na pomaganiu partnerowi, jeżeli tego potrzebuje. Teoria stylów przywiązania zaś odwołuje się do przeszłości, a dokładniej do pierwszych naszych relacji z rodzicami jako istotnych determinant jakości naszych związków interpersonalnych w dorosłym życiu. Niemowlęta można podzielić na trzy grupy w zależności od więzi, jakie tworzą się z pierwszymi opiekunami: czujące się bezpiecznie, unikające kontaktów oraz lękowo-ambiwalentne. Istnieje wiele dowodów, że ludzie, którzy będąc dziećmi, nawiązywali pozytywne, oparte na poczuciu bezpieczeństwa więzi z opiekunami, wchodzili w bliższe i bardziej satysfakcjonujące związki uczuciowe z innymi osobami niż ludzie charakteryzowani przez pozostałe style przywiązywania się. Zazdrość w związkach uczuciowych pojawia się wówczas, kiedy ludzie czują się zagrożeni utratą ukochanej osoby. Najczęściej będą oni zazdrośni, gdy zagrożone zostanie to pole, które jest najważniejsze dla ich pozytywnej samooceny. Jakie oznacza to konkretne zachowania, zależy od danej kultury. Gdy związek uczuciowy się rozpada, proces rozchodzenia się partnerów jest wieloetapowy. Silnym determinantom tego, jak dana osoba poradzi sobie z faktem rozstania się z partnerem, jest rola, jaką odegrała ona w podjęciu decyzji o zakończeniu związku. Zachowania i reakcje, jakie ludzie w tej sytuacji przejawiają, zależą od tego, czy przypadłą im rola porzucających, porzucanych czy rozstających się.
Literatura
Argyle M. (1991). Psychologia stosunków międzyludzkich. Warszawa: PWN.
Carnegie D. (1995). Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi. Warszawa: Studio EMKA.
Argyle M., Furnham A. (1994). Źródła satysfakcji i konfliktu w długotrwałych związkach interpersonalnych. W: W. Domachowski, M. Argyle (red.). Reguły życia społecznego.
Oksfordzka psychologia społeczna. Warszawa: PWN.
Nęcki Z. (1990). Wzajemna atrakcyjność. Warszawa: Wiedza Powszechna.