Podolanka 97 2000 XP, Lektury


KLASYKA MNIEJ ZNANA

Michał Dymitr Krajewski

PODOLANKA

Dedykacja jest to rozumna przymówka autora, aby co wziął za to, że napisał książkę. Tę część wymowy składały przed tym herbarze; dziś jej ustawy na tym się zasadzają, aby wystawiając wielkie cnoty, a nade wszystko szczodrobliwość mecenasa, dać mu jak najlepiej poznać, Ile cenić powinien uczoną pracę, na której się imię jego mieści.

Częstokroć jednak wdzięczność za odebrane łaski bywa powodem autorowi, aby się dedykacją wypłacił. Wdzięczność jest to piękny przymiot duszy, osobliwie gdy oświadczenie jest nową przymówka, aby wam więcej czyniono.

Kiedy mniej było autorów, bardziej ich poważano i hojniejsi byli mecenasi, ujęci nadzieją, iż ich imiona przejdą z książką do potomności. Teraz niejeden z literatów utyskuje na to, że próżno w dedykacji wysławiał szczodrobliwość. Aby bez zawodu przypisać książkę, trzeba by wprzód wnijść w interesa i poznać dobrze możność i hojność protektorów. Autorowie dzisiejsi spuszczają się na los; nic dziwnego, że kredytorami czekają długo przed pokojem i z równym nieukontentowaniem, jak tamci, powracają do domu.

Nie chcąc doznawać podobnego niesmaku, chwalić darmo nikogo nie myślę i dlatego nawet na czele dedykacji mojej nie kładę żadnego Imienia.

PRZEDMOWA

Kto ma mało do mówienia, a chciałby długo gadać, nie zaraz zaczyna od rzeczy; dlatego ł ja kładę przedmowę. Ta bywa pospolicie najnudniejszym rozdziałem

książki, bo w niej autor to tylko pokazuje, że ma wielki przymiot wieku naszego gadania długo o niczym.

Przedmowy i książki są jak materie fabryczne, które coraz bardziej w podlejszym wychodzą gatunku. Od tego czasu, jak kilka tylko głów dobrze myśleć poczęło, upadł handel głodnych autorów, bo zepsuł się czytelnik, tak jak smak zwykł się psować po dobrym obiedzie, iż krzywo patrzemy na niesmaczne potrawy.

Wywiędły literat trzyma długo rozumny swój towar. Nie mogąc się go pozbyć narzeka na los ludzi uczonych, a jeżeli znajdzie jaki sposób dociśnienła się do druku, zachwala jak może w przedmowie, obiecując coś pięknego i nowego w swej książce. Co do mnie, nie zaostrzam ciekawości czytelnika mego, ani się chwalę, ani upokarzam, ani nawet narzekam na to, jakoby przyjaciele moi wykładali mi to pismo, albo księgarze mimo wiedzy podali je do druku. Pisałam i kazałam sama drukować, tak jak ci wszyscy robią, których skromność żali się na niedyskretnych przyjaciół i na łakomych księgarzów. To zaś było mi największą pobudką, iż książka jest jak płeć nasza; nie każda z kobiet wszystkim podoba się, ale każda najdzie takiego, który się dziwi jej wdziękom.

Gdybym chciała mieć wiele czytelników, dosyć by było położyć przy tytule książki, że jest zakazana. Młodzież, która takie tylko książki czyta, poszłaby jak na lep do mnie, ale nadto jestem szczera. Ostrzegam, iż kto lubi gorszące książki znudzi się nad moją, bo w niej nic nie znajdzie, co by go zepsuło. Jakokolwiek bądź, nie mam jednak serca spalić co się napisało. Jeżeli czytelnik po-ziewać będzie, wolno mu toż samo uczynić, co by zrobił z kompanią, która go nudzi. Chociaż przyrównałam książki do płci naszej, wolność jednak w obraniu nie czyni takiej zazdrości jaka między nami bywa. Niechaj-że mądrzy nie narzekają na wielość książek. Chcieć, aby samym tylko dobrze myślącym wolno było pisać, jest to zakładać monopol na rozum.

Świat uczony podzielić można na kilka milionów ludzi, którzy piszą i rozumieją, iż potomność wystawiać

im będzie kolosy, na kilka tysięcy, którzy te pisma drukują i przedają i na kilkaset, którzy je czytają. Chce się każdy zabawić, zrobi się książka; trzeba nauczyć kogo, zrobi się druga, trzeba poradzić, pocieszyć, zrobi się trzecia i czwarta; trzeba kogo pochwalić, albo poganić zrobi się piąta; trzeba jeść, a rękami nie chce się pracować, zrobi się szósta, siódma i dziesiąta.

P. Joung w nocach swoich, rad by z niektórymi książkami toż samo uczynić, co się stało z biblioteką Aleksandryjską. Prawda, że tym sposobem prędko by się świat mądry wyczyścił, ale chęć pisania będąc chorobą w ludziach, trzeba by co wiek, a może i prędzej nowe zapalać stosy. A do tego kraj nasz nie tak był łatwy jak insze w paleniu pisma i ich autorów. Nie ma więc lepszego sposobu jako je zostawić molom, czas to zagrzebie w pleśni, tak jak kalendarze, które z rokiem ustają. Przy takiej ustawicznej odmianie i konsumpcji książek, niechaj się nie dziwi czytelnik, że tylko tytuły ich znajduje odmienne. Autorowie nasi przepisują jedni drugich, a inszy porządek słów, który dają cudze rzeczy, inszy początek albo koniec czyni inszą kombinacją, a zatyrn inszą książkę. Ja sama wyznaję, iż pisząc o sobie, wiele myśli brałam z jednego bezimiennego autora i z inszych książek. Niech sądzi czytelnik żem dosyć szczera, bo pospolicie o tym się nic nie mówi. A chociaż książka moja jest jak Fedra kawka przybrana w cudze pióra, może jednak będzie jeszcze taki, który ją i z własnych nawet piór odrze, a sobie przyprawi.

Jaki by był człowiek zostawiony samej naturze, jest pytanie równie pożyteczne, jak to, o co się długo mędrcy kłócili, aby wiedzieć, jaki by był rodzaj ludzki, gdyby był Adam nie zgrzeszył. Wiek nasz porzuciwszy szkolne spory o tym, czego nie rozumiał, albo wiedzieć nie mógł, ma jeszcze ciekawość badania, czyli człowiek zostawiony samej naturze chodziłby jak zwierzęta na czterech nogach, albo czy by go włos okrywał jak niedźwiedzia i małpę i byłby lepszy od ludzi żyjących w społeczeństwie. Orang-outangi i pongosy są bohatyrowle wielu pism wieku naszego. Mędrcy dowodzą, iż te stworzenia są godni przodkowie nasi. Czytając o tym zacnym rodzeństwie pismo, którego autor maluje człowieka w stanie natury, nie byłam kontenta z wyprowadzenia rodu mego. Wychowana na osobnym miejscu i po większej części zostawiona naturze, umyśliłam opisać przypadki moje. Wiele ludzi pisało o sobie; i chociaż to tylko czytamy, co chcieli aby nas doszło, ukrywając co nagannego było, przekonany jednak będzie czytelnik, iż wstyd bynajmniej by mię nie wstrzymał wyznać, żem była pon-gosem, albo ourang-outangiem chodzącym na czterech nogach, gdyby prawda była, co mędrcy nasi piszą.

Urodziłam się na Podolu, w tej części województwa, która odpadła od Polski. Chłopka daleko od wsi mająca chatę, karmiła mię do lat dwóch skończonych, pilnie przestrzegając tego, abym nigdy nie słyszała mówiących. Przyszedłszy do rozumu, obaczyłam się w wielkiej piwnicy z dziecłuchem jednego prawie co i ja wieku. Ta piwnica była murowana, wokoło obita blachą żelazną, mając cztery okna u góry, przez które tyle wchodziło światła, ile potrzeba było, aby dobrze rozeznać rzeczy.

Poczwara jakaś, skórą twarz i ciało okryte mająca, raz na dzień wchodząc do nas na czterech nogach, nauczyła nas w dzieciństwie szukać pożywienia w koszyku, który się spuszczał z góry. Napój mieliśmy w wa-nłence, która także co dzień podnosiła się i spuszczała z odmienioną wodą.

Przepędziliśmy wiek nasz dziecinny skacząc, biegając i igrając z sobą. Największa radość była natenczas, kiedy się spuszczał koszyk. Mogliśmy już wzajemnie myśli nasze tłumaczyć. Niewielkie poznanie, mało potrzebowało słów do wyrażenia myśli. Skłonienie różne głową, oczami, rękami i nogami były mową naszą, a czego temł znakami trudno było okazać, głos formował słowa po prostu wydane z gardła, których ułożenie było na kształt niemiłego pisku niektórych zwierząt.

Młodzieniec, któregom nazywała Ao, co znaczyło w naszym języku kochanek, przyszedłszy do lat około dwudziestu począł mi oświadczać przyjaźń swoją. Coś nas zastanawiało patrząc na siebie, ale serca nasze czyste nie znajdowały nic nieprzystojnego w tym, co nam dała natura. Podobni do owych dzieci, które żyjąc w stanie niewinności nie znają jeszcze wstydu, bawią się z sobą i z matką, biją się wzajemnie i takie żarty robią, jakie by obrażały ludzi, którym wstyd i poznanie każe odwracać albo mrużyć oczy.

Wielkie pomieszanie sprawowałam memu Ao, który wzajemnie czynił mię czasem niespokojną. Czegoś nam nie dostawało do naszego uszczęśliwienia. Ja częstokroć zbladłam, a biedny Ao zdawał się smutny. W tym stanie będąc raz dłużej przystąpił Ao do mnie i począł mi nad zwyczaj przyjaźń swą oświadczać. Porzuciłam go, widząc, iż koszyk (co się dotąd nigdy nie trafiało), drugi raz dnia tego spuszczał się. Zamiast pożywienia znaleźliśmy wodę rumianą, która była tak słodka i smaczna, żeśmy ją oboje wypili. W krótkim czasie sen nas nadzwyczajny opanował. Obudzona nazajutrz obaczyłam piwnicę kratą przez środek przedzieloną i nas odłączonych od siebie. Ta odmiana trwogę jakąś w obój-

gu nas sprawiła. Gdy z daleka poglądamy na siebie, nadszedł czas, kiedy ordynaryjnie spuszczał się koszyk z żywnością, dwa osobne koszyki i dwoje naczynia z wodą z jednej i z drugiej strony kraty spuściły się. W obydwóch jedno było jedzenie i równa prawie miara. Ucieszeni tym nowym porządkiem zapomnieliśmy na czas o odłączeniu naszym.

W tym stanie żyliśmy przez czas jakiś dosyć spokojnie. Z tym wszystkim brała nas ciekawość pytać się wzajemnie, kto wystawił naszą piwnicę? Na co nas odłączył od siebie? Jaki nasz początek, skąd mamy życie? Co jesteśmy? Na co żyjemy? I co się z nami stanie? Ao, mając bystrzejszy rozum, tak raz do mnie mówić zaczął: - Ta piwnica nie zrobiła się sama, doskonalszy Ao, niż my zbudował ją i on zapewne każe się spuszczać koszykom, które nas żywią. Jeżeli się nam nie pokazuje, znać iż nie ma potrzeby, abyśmy go widzieli, dosyć go poznajemy z jego chleba, wody i piwnicy. Nie zaprzątajmy sobie głowy dociekaniem tego, czego on nie chce abyśmy wiedzieli. Nie możemy wystawić podobnej piwnicy, żyjemy w tej, w której on nas osadził i jedzmy spokojnie chleb, który nam posyła.

Z tym wszystkim, od tego czasu jak nas odłączono, wesołość nasza ustała z bieganiem i pasowaniem się z sobą. Jednego poranku spuszczono w koszyku moim pieska, a w drugim, który był dla Ao, małpę. Te dwoje stworzenia dawały nam różne myśli. Widzieliśmy jakieś podobieństwo do nas, z tym wszystkim nie tak doskonałe były jak my oboje. Ao długo się im przypatrując -te stworzenia - rzekł do mnie - są podlejsze od nas. Ten, który stworzył tych brzydkich ludzi, nie jest tak doskonały jak ten, który nas stworzył. Zapewne nasza piwnica musi mieć dwóch panów. Pies i małpa uciekały od nas z początku, wkrótce jednak głód je przymusił szukać z rąk naszych pożywienia. Oswoiwszy się igrały z sobą i z nami. Małpa przeciskała się przez kratę i częścią u mnie, częścią u Ao z pieskiem bawiła.

Przez kilka dni piesek jeść nie chciał chleba; był smutny, nie igrał z małpą i cisnął się do mnie, abym go nosiła. Jednego poranku postrzegłam, iż się nie ruszał. Krzyknęłam, tak już będąc przywiązana do niego jak damy nasze wielkiego świata. Wzięłam go na ręce i przytulając do siebie rozgrzewałam, mniemając, iż tym sposobem przywrócę mu życie. Podałam go po tym przez kratę kochankowi memu, który widząc strapienie moje, okazał wiele czułości. W kilka dni po tym psuć się począł piesek. Przymuszeni więc byliśmy odłożyć go na stronę, a gdy smród coraz bardziej się powiększał, trzeba go było dalej jeszcze odsunąć. Na koniec znieść nie mogąc przeraźliwego smrodu, położył go Ao w miejscu naturalnego z nas odchodu. Uważaliśmy co dzień, co się z nim stanie. Niezliczone mnóstwo robaków, które się z ciała jego wylęgały, wielkie nam sprawiło podzi-wienie. Nie widzieliśmy innej przyczyny, dlaczego piesek w takim stanie zostawał i tak prędko przemienił się w inną postać, z życia przechodząc do śmierci, którą-śmy nazywali smrodem, tylko tę jedne, iż jeść nie chciał chleba. Jedzmy, rzekłam do mego kochanka, gdy się spuściły koszyki, aby z nami smród to samo nie uczynił, co zrobił z pieskiem.

Poznanie śmierci gorycz nam przyniosło i pomieszało spokojność naszą. Wewnętrzne uczucie zdawało się nam przepowiadać toż samo nieszczęście. Pan tej piwnicy, którego nazywać będę Hrabią, uważał przez szparę to wszystko, cokolwiek robiliśmy. Widząc nas zasępionych, kazał spuścić w koszyku różę, której zapach sprawując w nas nadzwyczajne uczucie, byliśmy jak w zachwyceniu dziwując się tej fraszce natury. Wzięłam ją pierwsza z uszanowaniem i nasycona miłym zapachem podałam kochankowi. Ten podobnie, zasyciwszy się jej wonnością, oddał ją nazad, a gdy na przemian z rąk do rąk przechodziła, we dwie godziny zupełnie zwiędła. Ta jej odmiana dała nam do myślenia, iż smród był tego przyczyną. Ao żałując jej, rzekł do mnie - nie wszystko jest dobre, co pan naszej piwnicy robi, kiedy pozwala, aby smród psuł tak piękne rzeczy jak było to stworzenie.

Spuszczono nam po tym papugę, której piękność niewypowiedzianie nas zdziwiła. Rozumieliśmy, iż to był sam pan naszej piwnicy. Ptak strachając się podlatywać począł, a lot jego nam nieznajomy był przyczyną, żeśmy go szanowali jak pana naszej piwnicy. Ao po-strzegłszy, iż począł chleb dziobać w koszyku, rzekł do mnie, to stworzenie nie jest panem naszym, ponieważ boi się smrodu i je chleb jak my, aby się z nim toż samo nie stało, co z pieskiem. Papuga śpiewać poczęła piosenkę, której kilka razy słuchając z ciekawością nauczyłam się.

Gdy się koszyki powracały do góry, najednym z nich siedząc papuga powróciła się tam skąd ją spuszczono. Nazajutrz w koszyku moim znalazłam zwierciadło, którego blask mocno mię zdziwił i napełnił bojaźnią. Oba-czywszy w nim jakąś osobę - byłam długo w zapomnieniu ł nierychłom postrzegła, iż ta osoba toż samo co ja robiła. Ośmieliłam się podnieść zwierciadło, a nie widząc w koszyku prócz chleba, domyśliłam się, iż ta osoba jest w samym zwierciadle. Obróciłam je ku kracie pokazując kochankowi memu. Ten widząc twarz swoją i rozumiejąc, iż miałam nowego kompana, uderzył mocno ręką i stłukł zwierciadło na kilka kawałków. Jeden z nich upadł na jego stronę. Ao podniósł go, odskrobał żywe srebro paznokciem, a szkło stało się przeźroczyste. Rzekł więc do mnie w te słowa: - pan naszej piwnicy robi wielkie rzeczy z niczego.

Schowałam jeden kawałek zwierciadła, który był po tym dla mnie wielkim skarbem, gdym poznała, iż w nim nie kto inny, ale twarz moja pokazywała się, często bawiłam się tym szkiełkiem. Byłam wesoła widząc, iż twarz moja piękną się pokazuje. A obaczywszy czasem zmienienie, zakopałam się w piwnicy, nie chcąc się pokazywać kochankowi. Udawałam słabość, migrenę, spazmy, wapory. Już na ten czas miałam ton dam modnych i chociaż nie znałam tych wyrazów, pierwszą jednak myślą moją było, abym się podobała Ao i złożyła na słabość tę odmianę w twarzy, która mi się samej nie podobała.

Małpa, którąśmy mieli dla naszej rozrywki, powróciła się także w koszyku. Ao był odtąd posępny i zatopiony w myślach, czasem jak w rozpacz jaką wpadając rzucał się na kratę i szukał miejsca, którędy by się mógł dostać do mnie. Widząc, iż wszystkie usiłowania były nadaremne, począł z całej siły wyłamywać kratę. Hrabia w dziurze sklepienia, przez którą spuszczały się koszyki, kazał sztuczne ognie zapalić. Kilka wężów racowych spadło nam na głowę z trzaskiem nadzwyczajnym i wielką nas bojaźnią napełniły. Gdy to wszystko ustało; - Przyjacielu? - rzekłam do mego kochanka -pan poznaje wszystko, widzi wszystko, słyszy wszystko. Wyznaczywszy tobie i mnie granice, nie chce, abyś je przechodził. Żyjmy odłączeni, kiedy się tak panu podoba i nie gniewajmy go, kiedy się tym uraża.

Nazajutrz nie widać było koszyków. Poczęliśmy oboje przeraźliwie krzyczeć. - Ach! mówiłam do Ao: - pan naszej piwnicy rozgniewany na nas, nie daje nam chleba; chce, aby smród w proch nas obrócił. Gdym te słowa kończyła, spuściły się koszyki, a zamiast chleba ordynaryjnego, jak nam dotąd dawano, znaleźliśmy insze jakieś jedzenie podobne do chleba, ale daleko smaczniejsze.

Jak tylko byliśmy nasyceni, sen nas nadzwyczajny ogarnął. W tym śnie wyciągnłono mnie z piwnicy i zaniesiono do jakiegoś pokoju. Obudziwszy się zdziwionam była, widząc się w jaśniejszym daleko miejscu niż nasza piwnica. Podziwienie moje pomieszał nadzwyczajny smutek, nie widząc mego kochanka. Poczęłam wołać na niego przeraźliwym głosem. Natychmiast muzyka słyszeć się dała, której melodia uspokoiła nieco pomieszanie moje. Wkrótce piwnica, której się dotąd z podziwieniem przypatrywałam, z dwóch stron się otworzyła. Obaczyłam człowieka wchodzącego z nakrytą głową, pióra jakieś mającego na wierzchu, całe zaś ciało prócz rąk i twarzy przykryte. Trzymał chleb w rękach i podając wskazywał, abym przystąpiła. Uciekłam z początku, ale na koniec odważyłam się odebrać i pobiegłam do kąta. Chociaż ten człowiek był już sędziwy, coś jednak nadzwyczajnego uczułam w sercu moim. Zniknął mi z oczu, a ja tymczasem wszędzie szukać poczęłam, gdzie by się ta nowa piwnica otwierała. Nie rnogąc dociec dziwowałam się, jakim sposobem wszedł do mnie, a stąd wniosłam sobie, iż ten człowiek musi być panem naszych koszyków. Pamiętając na to, co mi Ao powiadał o dobroci jego, cieszyłam się tą myślą, iż dlatego mię wyciągnąć kazał z piwnicy, aby mię zachował od smrodu. A tak poczęłam więcej mieć ufności i byłam spokojniejszą.

We dwie godziny znowu się pokazał Hrabia, nierównie jak pierwej przyjemniejszy oczom moim. Wyszłam ku niemu skacząc wokoło, abym przez te znaki okazała mu radość moją. Z twarzy jego widać było ukontentowanie, że mię widział wesołą. Nabierałam coraz większej śmiałości. Hrabia dał mi jabłko, sam zaś jeść począł drugie. Ośmieliłam się skosztować tego owocu i zjadłam go z wielką chciwością.

Postać Hrabiego podobna do postaci Ao; pióra, które miał na kapeluszu, podobne do piór papugi, zmniejszały we mnie podziwienie i bojaźń. Przystąpiłam do niego z większą śmiałością i rozumiejąc, że mu hołd winny oddam, zaczęłam śpiewać piosnkę, której się nauczyłam od papugi. Hrabia kazał mię ubrać w suknie, ściągnąć sznurówką l uczesać włosy. Ubiór ten dodawał mi wiele wdzięków, dla tej przyczyny łatwom się przyuczyła do noszenia sukien, które w początkach były dla mnie nieznośne.

Starania, które czynił Hrabia, pojętliwość, którą mię obdarzyła natura, ustawiczna usilność, abym się podobała, posłużyły mi do tego, iż w kilka miesięcy rozumiałam język polski, mogłam nim mówić i pisać. Hrabia oświecał mój rozum tysiącznemi wiadomościami. Obcując ustawicznie ze mną, coraz bardziej sposobił mię do poznania rzeczy, które mię otaczały. Dnia jednego ułożył sobie, aby ml pokazać widowisko natury. Kazał mi się dzień cały w tym pokoju bawić, który na to wy-

znaczył i skąd widzieć miałam nieznane dotąd rzeczy. Nie wiedząc o tym jego zamyśle, przepędziłam z nim dzień cały. Nazajutrz, jak tylko świtać poczęło, obudził mię i kazał posadzić w krześle, dając znak swoim służącym. Natychmiast drzwi wielkie z dwóch stron otworzyły się i uderzył mię w oczy blask pięknego światła. -Ach! krzyknęłam do niego z ukontentowaniem - Jakże piękna piwnica! Ptaki l zieloność kończyły to wejźrze-nie, które pięknością swoją nowe sprawując podziwienie, porywały do siebie zmysły moje. Ale niedługo cieszyłam się tym zachwyceniem.

Hrabia spojźrzawszy na zegarek, uderzył nogą o ziemię, w tym momencie ściany się pokoju zamknęły, znik-nęło wszystko z oczu, a ja pomieszana spytałam się, czyli by ta piękna piwnica była jego i tysiączne inne zadawałam mu pytania. Nauczył mię, iż kto inny jest tej piwnicy panem, którego on sam wielbi l za pana swego uznaje. Dał mi jakiekolwiek na ten czas wyobrażenie o Najwyższej Istności i upewnił mię, iż często cieszyć się będę podobnym widokiem, który mię tak mocno porywał do siebie.

Dnia naznaczonego widzieć słońce obudził mię Hrabia przed świtem. Weszliśmy do jednego ogrodu, zasadzonego wszędzie kwiatami; rodzaj ten niewinny stworzeń żyjących powiększał wdzięki swoje, kroplami rosy obficie z nieba spadającej. Co tylko mię otaczało było podziwienlem. Ulice drzewami zasadzone, których gałęzie zdawały mi się wisieć na powietrzu, porywały do siebie oczy moje. Rozumiałam, iż je Hrabia przybrał w suknie piękniejsze jeszcze od tych, które na sobie nosił. Widok jasnego horyzontu, wspaniałość pięknej piwnicy i okazałość rzeczy, na którem patrzyła, napełniały duszę moją szacunkiem, zmieszanym z podziwienłem i bojaźnią. Ale jakżem się zadziwiła, obaczywszy słońce? Pełna uszanowania ku niemu, biorąc go za pana pięknej piwnicy, poczęłam mu wyrządzać cześć osobliwszą, którą okazać chciałam skakaniem. Hrabia poznał błąd mój. - Gwiazda, którą widzisz - rzekł do mnie

- nie jest panem piwnicy, ale pochodnią świata i ojcem czterech części roku.

Zaprowadził mię potym do domu, podobnego prawie do owej piwnicy, w której byłam wychowana. Dziwiło mię mocno, iż ludzie wolą raczej mieszkać w piwnicach zewsząd zamkniętych l ulepionych z ziemi, niżeli w tak pięknej piwnicy, jaki jest świat, tak jasne l wysokie sklepienie mający, jakie są obłoki. - Cóż to - rzekłam do niego - gniewasz się na pana tak pięknej piwnicy, kiedy wolisz mieszkać między kamieniami, niż patrzyć na tak piękne cuda, któremi on oczy twoje bawił?

Wypogodzone niebo zachmurzyło się w jednym momencie. Upatrywałam tu l ówdzie jak gęste i czarne chmury posuwały się i jedne za drugimi następowały. Gdy się ćmić coraz bardziej poczęło, rzekłam do Hrabiego: twoja piękna piwnica psuje się, Już nie widzę ani twego słońca, ani sklepienia jej jasnego. Trwalsza jest ta, w której byłam wychowana. Czyliż smród miesza się także do rządu świata tego? W tym hałas straszny i przerażający uszy dał się słyszeć, cała piwnica zdawała się jakby była w ogniu. - Ach! - zawołałam - smród twoje słońce pochłonął. Grzmot i deszcz coraz się bardziej powiększał. Drżałam z bojaźni to słysząc. Sztuczne ognie, które widziałam będąc jeszcze w więzieniu, były prawie niczym względem ognia, którym atmosfera pałała. Hrabia różnymi sposobami cieszył mię i uspokajał. Pytałam się go, czego by pan jego piwnicy tak mocno ludzi straszył? - Dlatego - odpowiedział mi - wydaje ten łoskot, ażeby skropił wodą chleb, który jemy. - Czyliż może to, co ty nazywasz grzmotem, sprawić smród ludziom? -Bez wątpienia - odpowiedział Hrabia -jeżeli by w kogo uderzył. Co rok wygubia jakie sto ludzi, pali domy nasze, zwala kominy, a najczęściej uderza w wieże. - Dla-czegoż ty się nie boisz tego łoskotu, który smród dać może ludziom? - Cóż chcesz - rzecze - abym czynił? Przeszkodzić nie mogę skutkom natury. Trzeba to spokojnie przyjąć, czemu zapobiec nie można. Ustała burza, słońce się pokazało daleko jaśniejsze. Pytałam się Hrabiego, czemu ten ogień pozwala, aby go zasłaniały chmury? Ta gwiazda - rzekł do mnie - sama jest przyczyną hałasu, któryś dopiero słyszała. - Tak piękne stworzenie, a tyle czyni złego? - Jeszcze ono więcej złego robi, jednakże filozofowie nasi angielscy powiadają, że jest najlepsze ze wszystkich, które mogły być stworzone.

Wyszliśmy na dwór. Hrabia postrzegł ptaka jakiegoś siedzącego na drzewie, wziął kij długi, łoskotu strasznego narobił, a ptak upadł na ziemię. Hałas, który wyszedł z jego kija i płomień o ziemię mną uderzyły, przyszedłszy do siebie, rzekłam do niego: - Jakże jesteś straszny; grzmot twój bardziej mnie przeraził, niż ten, którym słyszała. Rzuć od siebie ten kij, który tak wielki robi łoskot. Ale cóż to? smród opanował ptaka, czemuż tak zły jesteś? Cóż ci złego uczyniło to niewinne stworzenie? - Chcę go zjeść - odpowiedział Hrabia. - Nie powiadałeś mi, iż życie jest stan najdoskonalszy? Dla-czegóż rzecz tak doskonałą w nic obracasz? - Bo jestem łakomy i chcę dogodzić mej żądzy. - Dałżeś życie temu stworzeniu? - Nie, ma go z rąk Najwyższego Pana. -Jakże chcesz odbierać mu życie kiedyś mu go nie dał? Pozwoliłże ci to Pan twój? Nie obrażaszże go przez to? Zaczęłam po tym rzewliwie płakać. Hrabia, aby mię uspokoić, spytał się czego bym płakała? - Dlatego - rzekłam - iż ty jesteś złośliwy, bo twoim ogniem z kija możesz ze mną toż samo uczynić, coś zrobił z tamtym stworzeniem. - Nie bój się - rzekł do mnie. - Życie twoje jest mi bardzo miłe. Wiele mi dawał przyczyn, aby się usprawiedliwił przede mną, jednakże żadna z nich nie mogła mię uspokoić. Najgruntowniejsza ta była, iż on

jest mocniejszy.

Weszliśmy po tym do ogrodu, w którym zapach jak bywa po deszczu, nierównie się większy rozchodził. Nie śmiałam ruszyć nogą postrzegłszy, iż kilka robaków przez nieostrożność zdeptałam. Z bojaźnią postępując - czemuż - rzekłam do Hrabiego - idziesz tak nieuważnie, nie patrząc pod nogi każdym krokiem zadajesz smród żyjącym stworzeniom. Maszże jeszcze jakie przyczyny, abyś usprawiedliwił twoje okrucieństwo? - Tak jest - odpowiedział Hrabia. - Cała natura własną się utrzymuje zgubą; rozmnożyła na ziemi niezliczone mnóstwo istności, które utrzymują życie swoje utratą życia drugich; zguba jednych staje się pokarmem i wzrostem dla drugich; każdy rodzaj tak jest rozmnożony, iż obawiać się nie potrzeba, aby kiedy zginął. Robactwo, które depcę, jest tylko punktem nieskończonej linii, jaką jest świat cały. - Słowa twoje - rzekłam - są próżną mową, nigdy nie uwierzę, abyś był sprawiedliwy. Gubisz część tego robactwa i źle robiąc rozumiesz, iż czynisz łaskę tym, których wytępić nie możesz. Dobrodziejstwa twoje są osobliwsze. Dał mi i na to dosyć przyczyn, ażeby mi wyłożyć swój sposób myślenia. Z tym wszystkim, postępki jego mocno mi się nie podobały; bardzo mało dobrego widziałam w jego piwnicy, owszem przeciwnie, wiele złych rzeczy, a co większa, w nim samym.

Słońce poczęło mi się naprzykrzać. - Cóż to? - rzekłam do Hrabiego - twoje słońce przykrość mi czyni, nie jest tak dobre, jakem sądziła o nim, ponieważ blaskiem swoim staje się dla mnie nieznośne. Weszliśmy do pałacu, przybliżyłam się do zwierciadła, w którym postrzegłszy twarz moją zmienioną, spytałam się mego opiekuna (tak nazywałam Hrabiego), jaka by tego była przyczyna? Dowiedziałam się od niego, iż słońce twarz mi opaliło i płeć moją zepsuło. Rozgniewana tym przypadkiem, odtąd znienawidziłam słońce.

Na pół godziny przed zachodem zaprowadził mię Hrabia do ogrodu. Obaczyłam jak słońce kończyło bieg swój i coraz bardziej w oczach moich rosło. Czasem promienie swoje ożywiając rzucało je na ziemię i całe w ogniu, poglądając niby na nas zdawało się, iż nas porzuca z żalem. Z przeciwnej strony miejsca tego postrzegłam wschodzącą gwiazdę, daleko przyjemniejszą i łagodniejszą. Mogłam nie mrużąc oka patrzeć na blask jej umiarkowany. Spojrzawszy wyżej, obaczyłam to sklepienie, na którym wisiały płomienie i światła bałwany, przykryte potym wilgotną ł ciemną zasłoną. Jakże dopiero byłam zadziwiona, z nagła postrzegłszy złotych gwiazd miliony, które się przebijały przez ciemną zasłonę. - Ach! Opiekunie mój łaskawy! - zawołałam -jakże twoja piwnica jest piękna! Jak sklepienie jej iskry obsypały! Jak Pan twój jest potężny we dnie i w nocy! Jaka spokojność panuje w tej piwnicy. Jakże miłe jest to powietrze chłodne, które biorę w siebie! To jego powiewanie ożywia mój oddech, liścia drzew twoich mają się do spoczynku, ptaki twoje ustały śpiewać piosnki, milczenie ich coś ma w sobie skrytego. Odeszłam od siebie, mając zmysły upojone rozkoszą, gdy z nagła wrzask przeraźliwy ptaków nocnych odbił się o uszy moje. Strwożona tym hałasem spytałam się Hrabiego, skąd by ten wrzask przeraźliwy pochodził. - Są to ptaki

- rzecze do mnie - które ludzie zowią ptakami smrodu.- Dlaczegoż Pan twój stworzył je, aby mieszały spokojność nocną? Twoje puchacze, postułki, sowy, nie-dopyrze... są stworzenia okropne. Opiekun mój wyłożył mi, jak mądre jest rozporządzenie Najwyższej Istności, względem wszystkich stworzeń, chciał mi dać poznać, iż te nawet ptaki są ozdobą jego piwnicy. Ale ja wrzasku ich cierpieć nie mogąc uciekłam do pałacu.

Nazajutrz Hrabia wdział na siebie suknie, które się mocno świeciły. Nie mogłam utrzymać w sobie śmiechu, patrząc na niego, gdy się ubierał. Miał kieszeń czarną, w którą włożył włosy. Głowa jego była posypana prochem białym. Ciekawość mię wzięła spytać go, co by znaczył ten proch biały? - Jest to mąka - rzecze -z której się chleb robi. - To więc dla uszanowania Pana piwnicy, sypiesz proch chlebowy na twoje włosy? - Nie

- odpowiedział Hrabia - czynię to dla przypodobania się ludziom, a najbardziej damom. - Alboż to damy lubią białe włosy? - Owszem przeciwnie, nie kochają już tych mężczyzn, którym włosy zbieleją. - Nie rozumiem tego? Powiadasz, iż sypiesz proch biały na włosy twoje, abyś je pobielił i podobał się damom, a znowu mówisz, iż

19

kobiety nie lubią białych włosów? Wyłożył mi Hrabia, jak lata czynią w nas różnicę i odmieniają kolor włosów naszych. Poznałam różne stopnie wieku ludzkiego, a stąd przyznać musiałam, iż kobiety sprawiedliwie czynią, gdy nie kochają starych, bo ich jest wina, iż mają białe włosy. Zastanowiwszy się potym nad sobą, rzekłam do Hrabiego: - Toż i ja będę stara? - Tak jest -odpowiedział. - Ach? Tym gorzej! Nie jestże to jedno z największych nieszczęść, które ma w sobie twoja piwnica? - To złe jest daleko nieznośniejsze dla pięknej damy, aniżeli smród sam, którego się lękają.

Miał jeszcze kij pod swoją suknią, który wisiał z lewego boku. Spytałam się go, co by znaczył ten rożen czarny, którym on tył sobie osłaniał. - Jest to szpada -rzecze - sztylet ostry, który smród daje ludziom. Ach! na cóż to nosisz przy sobie? - Na to, abym się z tego szczycił, bo samym tylko szlachetnym osobom wolno jest nosić ten oręż, aby go zażywali w potrzebie. - Jakże może być tego potrzeba? - Przedtem broniąc się nieprzyjaciołom, którzy na kraj napadali, starzy i młodzi nosili ten oręż przy boku, dając przez to poznać, iż zawsze gotowi byli do boju, że waleczności swojej winni rozprzestrzenienie granic i ubezpieczenie majątku swego. Teraz zamiast pałasza z odmiennym strojem nastała szpada, której używamy albo dla okazałości, albo dlatego, abyśmy się wspólnie kłuli o rzecz śmiechu godną, mówiąc: honor mój tego wyciąga.

-Ach! okrutniku! trzebaż, abyś się dopuszczał takiej zbrodni! Masz u tyłu twego szpadę, grzmot na końcu kija, którymi smród zadajesz, czylłż ci się s m r ó d podoba? Kiedy go tak łatwo inszym dajesz. - Nie, owszem boję się go równie jako i ty. Wyłożył mi potym, co to jest punkt honoru, jakim sposobem można się przystojnie zarzynać i co jest okazją pojedynków. Poznałam dzikość ludzi żyjących w społeczeństwie, że są poczwary, które miłość własna i pycha przyswoiła.

Przerwała nam dalszą rozmowę żona kmiecia, która pod ten czas weszła. Ta niewiasta trzymała na rękach

swoich szmatę, z której wyłaziła głowa, podobna nieco do głowy ludzkiej. Twarz jej była tak czarna, żem się wstrzymać nie mogła, abym się nie spytała, co by tego była za przyczyna. Powiedziano mi, iż słońce tak ją opaliło. Powtórnie więc rozgniewałam się na słońce. Pytałam się potym, co za figurkę okręconą w szmatę trzymała na rękach? Powiedziano mi, iż piastuje dziecię -Cóż to za dziecię - rzekłam z podziwieniem - nie ma ani nóg, ani łapek? Nauczono mię, iż to jest zwyczaj pole-rownych narodów, dusić dzieci w pieluchach. Osądziłam u siebie, iż te polerowne narody są dzikie i barbarzyńskie.

Hrabia zaprowadził mię potym na folwark, gdzie oba-czyłam wiele stworzeń różnego rodzaju, na które patrząc z wielkim ukontentowaniem uważałam ich skład i odmienność. Kogut w pośrzodku kur zdawał mi się być najprzyjemniejszy. Postać jego i chód wspaniały mocno mię bawiły. Odwróciłam się na bok, słysząc ryczenie jakiegoś stworzenia. Hrabia mi powiedział, iż to zwierzę zwało się osłem. Pospolicie mają go ludzie za najgłupsze ze wszystkich zwierząt. Poznałam, że jego brzydkość czyni go głupim u ludzi. - Ty, widzę, z powierzchowności sądzisz o rzeczach - rzekłam do Hrabiego - skład ciała, który ci się nie podoba, jest u ciebie głupstwem. - Tak jest - odpowiedział - częstokroć nawet o ludziach są-dziemy z sukni, którą noszą na sobie. Jest pewny rodzaj okrycia, na który patrzyć nie chcemy, dlatego iż pod taką suknią wystawujemy sobie człowieka nieumiejętnego. Ci, którym się zdaje, iż lepiej myślą jak świat cały, gardzą takimi ludźmi, pierwej niż ich poznają. A częstokroć rozum, tak jak dobry rodzaj drzewa pod grubą się korą ukrywa, gdy przeciwnie złoto i jedwabie służą często za płaszczyk, którym się zasłania głupstwo.

Obaczyłam potym dwoje wielkich zwierząt, przywiązanych do małej, ale pięknej piwnicy. Hrabia przystąpił do nich, przez co mię niezmiernie zmieszał. Te zwierzęta chociaż były tłuste i wysokie, dały się głaskać. Hrabia kazał mi wnijść do małej piwnicy, którą nazwał karetą. Com tylko tam weszła, poczęły natychmiast zwierzęta biegać z moją piwnicą. Rozumiałam, że lecę po powietrzu. Wszystko uciekało przede mną, a to mię tak mocno zmieszało, iż krzyczeć ze wszystkich sił poczęłam. Hrabia głos mój usłyszawszy, kazał zatrzymać piwnicę. Wyszłam z niej z wielką radością, skarżąc się na niego, iż mię przestraszył. Opiekun mój, aby mię uspokoił, mówił, iż te zwierzęta i piwnica są dla wygody ludzkiej. Ale to wszystko, co mi długo powiadał, było nadaremne. Kto ma zdrowe nogi, mówiłam, nie potrzebuje cudzych. Dziwuję się jak mogą ludzie podawać się na niebezpieczeństwo, gdy z tej piwnicy łamią sobie nogi i ręce. Z tym wszystkim do każdej rzeczy przyuczałam się pomału. Podobała mi się ta piwnica i te zwierzęta, poznałam ich pożytki, które przynoszą ludziom i takie do nich zabrałam przywiązanie, jakie mają pospolicie młodzi panowie, oflcjerowie ł prałaci.

Poszłam potym z Hrabią tam, gdzie wiele było małych piwnic, które miejsce wsią nazywano. Obaczyłam wiele dziwnych ludzi, którzy mię przestraszyli. Jedni byli bez ręki, drudzy bez nogi, inni bez oczu, jeden z nich siedział w miejscu. O! niebo, co za brzydcy ludzie, rzekłam do siebie. Zatrzymaliśmy się przez czas niejaki na tym miejscu. Człowiek, który nie miał ręki, postępując z wolna, przyszedł do Hrabiego prosić go, aby mu dał pieniędzy, bo od dwóch dni już, jak powiadał, nie jadł. Hrabia dał mu trzy złote. - Dlaczegóż pan jego - spytałam się -nie daje mu chleba? W tym obróciwszy się na stronę, obaczyłam piwnicę pełną chleba, zawołałam owego nędznego człowieka, pokazując mu, iż ma dla siebie żywność. - Przyjacielu - rzekłam - oto chleb, o który prosisz. Hrabia poznał moją omyłkę. - Rozumieszże - rzekł do mnie - iż wolno jest temu człowiekowi bezkarnie brać stąd chleb dla siebie? Gdyby to uczynił, dano by mu smród zaraz. -Jakże? Nie mówiłźeś mi po tyle razy, że człowiek nie jedząc chleba w s m r ó d wpada? - Prawda - odpowiedział mi na to. - Za cóż teraz mówisz, żeby mu smród zadano, gdyby się odważył brać chleb z tej piwnicy? Dał mi poznać Hrabia początki ustanowienia społeczeństwa ludzkiego, ubezpieczenie własności każdego przez prawa, które pod utratą życia przykazują nie brać nic nikomu i swoim się kontentować majątkiem. - Któż te prawa stanowił - spytałam go się? -My sami ludzie - odpowiedział mi - dla spokojności naszej. - Sam więc takie stanowisz prawa, które smród zadają? Nie rozumiem tego. - Ten ubogi człowiek - rzekł Hrabia -jeżeli chce chleba, musi pracować, tak jak rzemieślnicy i kmieć, któregoś żonę widziała. - Jakże ma pracować, kiedy jedną tylko ma rękę? Cóżebyś sam robił, gdybyś był jak on bez ręki? - Będąc kaleką, powinien prosić o jałmużnę, którą mu da każdy z ochotą. -Czyż zawsze dostanie tej jałmużny, kiedy potrzebuje? -Czasem odmówią mu i nic nie dostanie. - Ach! jesteś okrutny! Wiesz, że ten człowiek nie może sobie zarobić na chleb i co byś miał uprzedzić jego potrzeby dając mu wspomożenie, zapominasz o nim tak, iżby zginął, gdyby sam nie cisnął się do ciebie, żebrząc miłosierdzia i nędzą swoją wzruszając w tobie litość. Nie jestże to ohydą dla ludzi zostawić nieszczęśliwych w stanie ich nędzy? Nie wstydziszże się widzieć ich w ostatniej niedoli, noszących z sobą swój ucisk i nieszczęście? Pokazujących stargane siły, albo zwątlone chorobą i te rany oczom twoim wystawujących, na które patrząc wzdryga się natura? Przyznaj, iż twarde serce mają ludzie w twojej piwnicy.

Podten czas ślepy grając na lirze, zbliżył się do nas prosząc o jałmużnę. - Dlaczego ten człowiek - rzekłam do Hrabiego - nie mając oczu gra na lirze? Czyliż kon-tent jest z tego, że nic nie widzi i woli być ślepym, niż używać oczu? - Nie - odpowiedział Hrabia - gra dlatego, aby nas pobudził do litości. - Jakże, toż jeszcze nie jesteś czuły najego nieszczęście? Trzebaż w tobie wzbudzać litość wesołością i żalem? Osobliwszym sposobem jesteś miłosierny.

Idąc dalej drogą weszliśmy do lasu. Prosiłam mego opiekuna, aby zszedł nieco na stronę. Przechodziłam

23

się przez niejaki czas po tym miejscu rozkosznym, którego chłód, piękność ł jakieś milczenie porywały mię do siebie. Uczulam w sobie, iż las jest miejscem najspo-sobniejszym do tego, aby się zastanowić nad sobą i zebrać roztargnione myśli. Miła osobność zapraszała mię abym się tam została. Opowiedziałam opiekunowi memu chęć zostania w tym lesie. Pan twojej piwnicy zrobił to miejsce dla ludzi, dlaczegoż opuszczają je i robią sobie mieszkania w kamienicach, na kształt jaszczurek i świerczyków.

Z niewypowiedzianym żalem przyszło mi rozstawać się z tym lasem. Powróciliśmy do pałacu, gdzie stół był zastawiony różnymi potrawami, które wydawały zapach podobny do gnijącego ciała. Wzdrygnęłam się pytając, co by znaczyło to przygotowanie, które widziałam przed sobą. - Jest to mój obiad - odpowiedział Hrabia. - To jest cielęca głowa; to sztuka mięsa, w tym naczyniu jest zupa, to zaś, co przy niej stoi, jest pośladek barani. Na drugim końcu pasztet z grzybami, cielęciną i karczochami. Zdziwiło mię to, widząc Hrabiego z zimną krwią wyliczającego te potrawy. Zadziwiona takim obiadem rzekłam z czułością do niego: - Ach! okrutniku! Jakże śmiesz pożerać te stworzenia, którym pan twój dał życie, gubisz je umyślnie dlatego, ażebyś nimi brzuch twój naładował. Jakże być możesz tak dziki, abyś pozwalał na rzeź niewinnych bydląt i patrzał sam na te okrucieństwa obojętnym okiem? Roześmiał się Hrabia. - To, co cię dziwi, jest rzecz tak u nas pospolita, iż równie patrzymy na nią, jak na wodę, która płynie w rzece. Jest takich kilka miejsc w każdym większym mieście, gdzie wystawują na widok ćwierci bydląt krwią oblane i odarte ze skóry. Jatki nasze zarażają powietrze trupem różnego rodzaju zwierząt. Zarzynamy tysiące wołów, cieląt, baranów i całą prawie naturę bardziej dla zbytku, jak dla utrzymania życia naszego. - Alboż ci dała natura te zwierzęta na to, abyś je pożerał? - Owszem natura nam dała chleb ł owoce; ale nie chcąc na nie pracować, przejęliśmy dzikość tygrysów i wilków, które pożerają inne

24

niewinne stworzenia. - O! Jakże dobre wzory wybrałeś dla siebie! Ale jak mogą być ludzie tak dzicy, iż zarzynają niewinne stworzenia, jakie są baranki? - Po wszystkich miastach i po wsiach wszystkich prawie są tacy ludzie, których rzemiosło jest zarzynać bydlęta różnego rodzaju. Kupują je na ten koniec i ta ręka, którą przed-tym lizał niewinny baranek, gardło mu odrzyna. Wół wypracowany w pługu idzie pod młot rzeźnika, którym go zabija. Damy nasze, które się tak mocno szczycą czułością, mijają jatki bez żadnej litości. Widok tych trupów, członki ich obumarłe, krew, która się zewsząd sączy, bynajmniej je nie przeraża. - A gdyby w Warszawie były takie miejsca, w których by toż samo robiono z ludźmi, co robią ze zwierzętami, czyli damy twoje tak czułe przechodziłyby tamtędy z podobną spokojnością? Co innego jest widzieć człowieka. Delikatność dam naszych patrzyć by im nie dała na to bez litości. Czemuż nie mają podobnego serca ku biednym barankom, które cię okrywają wełną? Rozumieszże, iż ta litość byłaby mniej chwalebną, gdyby ją okazywały nad każdym stworzeniem żyjącym?

-Nie rozumiej, kochanko, aby damy nasze do samych tylko ludzi rozciągały swą litość. Lubią z natury odmianę, a przez to łatwo przywiązują się do innych stworzeń i większe w nich miewają upodobanie niż w tym, co by sprawiedliwiej kochać powinny. Nie mówić nic o mężach, którzy pospolicie nie są milszemi be-styjkami dla nich, jak papuga, kanarek lub piesek; czy-liż nie umierają z żalu, gdy jednemu z tych stworzeń stanie się co złego, a tym bardziej gdy zdechnie. - Twoje damy, jak widzę, nad temi tylko stworzeniami okazują litość, których nie jedzą. Ale cóż za przyczyna, że nie jedzą piesków, cóż jest lepszego piesek od wołu, cielęcia i baranka, iż z tamtym się pieszczą, a te wyrzynają? - Ponieważ do takich potraw nie jesteśmy przyuczeni. Przodkowie nasi jedli częstokroć najbrzydsze potrawy, ale psów nigdy nie jedli. - Zdaje mi się, iż tylko samo przyzwyczajenie czyni różnicę między tobą i samojedem.

25

Przyznaj, iż jesteś dzikszy, niż tamte nieoświecone narody, one pożerają nieprzyjacioły swoje, ty zarzynasz niewinne stworzenie bez litości i śmiesz je pożerać bez żadnego wstrętu. Mniejsze daleko jest okrucieństwo paść się nieżyjącym stworzeniem, jak zabijać je dogadzając swemu obżarstwu.

Hrabia mieszał do potraw mięsnych proszki i jakąś wodę, które nazywał: pieprzem, solą i octem. Pytałam się, dlaczego każdy kawałek mięsa kładł w proszek soli i pieprzu? - Bez. tej przyprawy - odpowiedział, mięso nie miałoby tyle smaku i tyle ostrości, aby przyjemne było w ustach. - Ach! Kochany przyjacielu! Nie widziszże, iż natura nie dla ciebie stworzyła mięso, ponieważ bez soli i pieprzu usta twoje i język nie znajdują żadnego smaku.

Język twój jest jak piwniczny, który ci natura dała, abyś próbował co służy żołądkowi twemu. Przyprawą mięsa oszukujesz twego piwnicznego i rozumiesz, iż oszukując naturę, czynisz to, co ci strwożna każe. Widzę, iż ludzie twojej piwnicy są bezrozumni.

Strwożona tą krwawą ucztą, prosiłam Hrabiego, aby mi opowiedział nazwiska tych wszystkich potraw szkaradnych, które były na stole.

- Jakże nazywasz tę rzadką polewkę, która jest w wielkim naczyniu, której zapach i para oddech we mnie tamuje? - Jest to wygotowany sok z tego kawałka wołu, który widzisz na drugiej stronie. Zrobiono go przy ogniu długo warząc. - Jakże? - Toż rozumiesz, iż ogień nie zepsuł tego mięsa i nie skaził jego istoty odmieniając kolor? Ten sos wyciśniony nie sprawi strasznego wzburzenia w żołądku twoim i nie zostawi kwasu, który cię wzbudzać będzie do dzikości i okrucieństwa i nadweręży zdrowie twoje? Mocno się dziwuję, iż do tak podeszłego wieku przychodzisz, mając pożywienie z zgnitych potraw i zepsutego ciała.

Obaczyłam kiszki. - Z czegóż te rurki czarne - spytałam się Hrabiego? - Jest to mieszanina - odpowiedział mi - krwie bydląt z ich tłustością, do czego kładzie się także wiele soli, pieprzu i korzeni. - Zadrżałam na to. -

26

Ach! Czyż nie dosyć masz na tym, iż jesz ciało zwierząt, trzebaż jeszcze abyś to, co je ożywia? Jakże! To ten sok czerwony, który płynie w ich żyłach, gasi w tobie pragnienie? Ach! Okrutniku, czemużeś mię nie zostawił w mojej piwnicy? Drżę z bojaźni, widząc, iż żyć muszę pośród tych ludzi, którzy się tak obrzydliwemi potrawami karmią.

Każdy półmisek nowe jakieś oznaczał okrucieństwo. Ale kiszki i głowa cielęca, najbardziej mię przerażały. -Jakże możesz znajdować smak w takim paskudztwie, jakie ma w sobie głowa? Połykasz wszystko; mózg nawet tego stworzenia, jego początek czucia i ruchania się jest twoją potrawą. - Tak - odpowiedział Hrabia -jemy głowę, nogi, łapy, język, uszy, oczy, serce, płuca, wnętrzności, a czasem i sierć z łaski naszych kucharzów, kiedy się spiją. - Jeszże także świnię, to zwierzę tak brzydkie i żyjące paskudztwem? - Ciało jego, tłuszcz, krew, jelita, są jadłem bardzo smacznym dla nas. Wszystkie stworzenia stają się pokarmem dla ludzi. Jemy te robaki, które pływają w wodzie, żaby, węże, ślimaki, żółwie... Są także narody, które jedzą psy, konie, wilki, koty i inne brzydkie stworzenia. - Nie masz brzydszego nad ciebie - odpowiedziałam - który to wszystko pożerasz.

Zastawiono stół inszemi potrawami. Obaczyłam koty odarte ze skóry i spalone, ptaki, koguty, kury. Te stworzenia tak przyjemne oczom, gdym je żyjące widziała na folwarku, byty szkaradne i obrzydzenie mi sprawiały. Mój opiekun z wielką spokojnością odcinał nogi i skrzydła tych bestii i jadł te ćwierci ponadcinane i cuchnące z wielkim apetytem.

Nasyciwszy się dał znak. Zdjęto wszystkie półmiski z stołu i znowu go inszemi potrawami zastawiono. Już to trzeci raz widziałam taką odmianę półmisków. Zadziwiona takim zbytkiem zawołałam: - O! przyjacielu, ile przyprawy, ile okrucieństwa, aby uspokoić twój apetyt! Widziałam na stole twoim tyle potraw, ile by dosyć było aby nasycić to, co ty wsią zowiesz. Nie ma

27

końca twemu obiadowi? Jakimże sposobem twój żołądek, który nie jest większy jak kieszeń u sukni, może to w sobie pomieścić? Jak się nie rozpęknie od tych potraw, któremiś go nadział? Smród cię opanuje, bardzo się boję o ciebie.

W tym trzecim daniu najznacznłejszym była łopatka jakiegoś bydlęcia czarna jak sadze w kominie. Rozumiałam, iż mój opiekun wszystko odda nazad co ma w żołądku, gdy mu przyniesiono tę ćwierć szkaradną i okopciałą; alem się zadziwiła, widząc go, iż się wziął do noża, począł rżnąć tę łopatkę, położył kawał jej na talerz i jadł z niewypowiedzianym obżarstwem. - Cóż to? - rzekłam do niego, ty jesz to brzydkie ścierwo? Czyjaż to jest noga? - Jest to łopatka świni, którą zo-wiemy szynką. - Ale czemuż jest tak czarna? - Bo wieszamy to mięso w kominie, aby je dym oczernił.

- Toż jesz także i dym? - Nie, ale dlatego to robimy, ażeby dym wchodząc w dziurki tego mięsa, mógł je nad-psuć, a to nadpsucie smak nam sprawuje i zaostrza apetyt. Dał mi trochę mleczka, które ja znalazłam, iżby mogło być dosyć nadpalone, a dlatego, że było zepsute i nadpalone i że podobne było do owej łopatki, mówił, iż było bardzo smaczne.

Zadziwiona różnym mięsiwem, którym brzuch swój ładował Hrabia, rzekłam do niego: - Te damy, o których ty powiadasz, iż są czułe i delikatne, jakże się odważyć mogą przystąpić do ciebie, natenczas gdy jesz swój obiad? Gdybyś miał w swojej kieszeni bulion, głowę cielęcą, mleczko spalone, kapłuna, pieprz, sól, kiszki, zapach tych rzeczy nie byłżeby dla nich nieznośny? - Nic pewniejszego, ponieważ znieść nawet nie mogę oddechu pieska małego, któremu pozwalają jeść mięso. A czemuż nieść mogą bez obrzydzenia twój oddech? - Dlatego, że my na dwóch nogach chodzimy.

Złą przyczynę dał mi Hrabia. Nie mając prawdziwej, można częstokroć fałszywą odbyć cudze pytanie.

Zdjęto półmiski ł już więcej nie widziałam mięsiwa. Zastawiono kwiaty, porcelany, zwierciadła i inne baga-

28

tele, których jeść nie można było. Te fraszki miały na sobie owoce, a takie przybranie stołu nazywano wetami Jadłam owoce i znalazłam je bardzo smaczne.

- Lubię twój obiad natenczas, gdy go składają wety.-Wtenczas też - odpowiedział Hrabia - przyjaźń się nasza odzywa i żarty wesołe słyszeć się dają. Wtenczas człowiek przywrócony niejako do stanu natury bawi się słodkim wyobrażeniem wolności, którą utracił.

W samej rzeczy, opiekun mój zdał mi się być natenczas weselszy, a przeciwnie był smutny i zachowujący milczenie przez wszystek czas, kiedy jadł mięso. Radość jego przyszła razem z wetami i stał się dla mnie natenczas daleko przyjemniejszym.

Cała ta ceremonia obiadu była dla mnie bardzo nudną. Trzy chłopcy dobrego wzrostu służyli nam z wielką usilnością i jakąś bojaźnią. Spytałam się Hrabiego, jeżeliby ci ludzie byli jego synowie? - Nie - odpowiedział - są to słudzy moi, którym płacę, aby mi służyli. - Cóż im dajesz za to, aby ci służyli? - Ta wielka piwnica - rzekł do mnie - nie jest taka jak twoja. Jedni mają jej maleńki jaki kawałek, drudzy zaś nic nie mają. Ci, którzy mają kilka linii prostych lub krzywych, albo też płaskich tej piwnicy, są bogaci. Ci zaś, którzy nic nie mają są ubodzy, Tacy się poświęcają na to, aby za-dosyć czynili wygodzie i wymysłom bogatych, tym końcem, aby pieniądze mieli. Pieniądze są metalem rzadkim i szkodliwym, za który dostać można wszystkiego, czego kto pragnie. - Podobały mi się mocno pieniądze, chociaż więcej je cenić nie umiałam, jak ściany mojej dawnej piwnicy. Hrabia wyłożył mi układ swój ekonomiczny, dał mi cożkolwiek poznać skarb i dochody wielkiej piwnicy, ale z tego wszystkiego wniosłam sobie, iż pieniądze były nieszczęściem ludzkim.

Jak tylko wstał od stołu, jeden z tych chłopców, którzy mu służyli, przyniósł czarną jakąś polewkę w małym naczyniu. Spytałam się, co by to było? Hrabia mię nauczył, iż to jest kawa, owoc, który się u nas nie rodzi, ale go kupujemy z trzeciej albo czwartej ręki, aby nam

29

drożej przychodził. Palemy go najprzód, potym w proch obracamy i ten proch gotujemy w wodzie. Damy nasze leczą się tą kawą na migrenę, ale często się trafia, iż nie i będąc w czasie i do smaku zrobiona, sprawuje im mi-f grenę. Wziął potym białą jakąś bryłkę ł wrzucił do kawy. Spytałam się dlaczego by to robił? Dał mi skosztować j tej słodyczy, którą nazywał cukrem. Kawa (której ja | skosztowawszy połknąć nie mogłam) jest mówi gorzka i przykra, dlatego mieszamy do niej cukier sprowadzony z Gdańska, płacąc drogo i towar i komorę, która nas zdziera3.

Przodkowie nasi nie znali tego wydatku, ale my więcej sobie narobiwszy potrzeb, obejść się nie możemy bez niego. - Ile przyprawy! - zawołałam - aby dogodzić zbytkowi. Nie potrzebuje tych wymysłów natura.

Jeszcze Hrabia nie wypił swojej kawy, gdy drugi chłopiec przyniósł mu na długim kiju jakieś naczynie małe, które napchał zielem. Hrabia wiał jeden koniec kija tego w zęby, a do naczynia przysunął zapaloną świecę. Przelękłam się niezmiernie postrzegłszy, iż dym wybuchnął mu z gęby. Skoczyłam do niego na ratunek krzycząc ile sił mleć mogłam. Hrabia wyjął kij z gęby i dym natychmiast ustał. - Ach! Kochanku! Cóż robiłeś, że z ust twoich jak z komina dym gęsty wychodził? Roześmiał się Hrabia i nauczył mię, iż to był tytuń, który kurzą ludzie, aby im więcej lub mniej zawracał głowę. - Dlacze-góż myjesz gębę? - spytałam się potym. - Bo każdy dym robi sadze. Kominy chędożymy wiechami, a gębę płuczemy wodą.

Wyszliśmy potym do ogrodu. Miejsce to tak przyjem- v ne pierwej oczom moim zdało się w ten czas posępne i jakąś wymuszoną postać mające. Las, którym widziała, zgasił ten blask okazałości, która mię pierwej uderzyła w oczy. Postrzegłszy człowieka, który dwoma nożami razem spojonemi odcinał gałęzie, przystąpiłam do niego, pytając się Hrabiego, za co by tak kaleczył drzewa? - Chcę - odpowiedział - aby taki kształt miały, jaki im pospolicie dają. Ten wymysł sztuki zdał mi się śmiesz-

ny. - Dziwuję się, iż trzymasz tym końcem ludzi, aby psuli to, co ci pięknego natura daje. - Odwróciłam się w inną stronę, pytając się grzebiących w ziemi, co by robili. Powiedziano mi, Iż chcą, aby na tym miejscu rosła trawa drobna. Widziałam darnie, które sadzono. Ta robota zdała mi się być pożyteczniejszą, niż obcinanie gałęzi, na które długo pracuje natura. Obok tego miejsca widziałam ludzi z nożami na długich kijach osadzo-nemi, wyrzynających trawę i z korzeniem ją wydzierających. - Cóż to? zawołałam - tę trawę którą gdzie indziej chciałbyś rozkrzewić, wytępiasz w tym miejscu? - Tak jest. Tam chcę, aby zielona trawa bawiła oczy, dlatego ją sadzić każę, ponieważ się sama nie krzewi, tu zaś chcę, aby ziemia bez trawy została i dlatego każę ją wytępiać, aby nie wschodziła. - Widzę, iż gust twój jest przeciwny naturze. Nie wolisz ją, aby rodziła tam, gdzie czczość ziemi czyni ją niepłodną, tu zaś gdzie jest bujna, chcesz w niej przytłumić płodność, aby czczą została.

Wspomniałam natenczas opiekunowi memu o owym lesie miłym, w którym równie oboje tyle postrzegaliśmy wdzięków, o owych drzewach częścią wysmukłych, częścią spuszczających ku ziemi gałęzie, aby cieniem i zasłoną dawały przytulenie błąkającemu się zwierzowi; o owych ścieżkach krętych, które nie żelazo, ale chód zwierząt i ludzi porobił, o owym strumyku szemrzącym, o owych .wzgórkach pokrytych młodocianym drzewem. Hrabia, aby mi pokazał, co sztuka robi z naturą, zaprowadził mię tam, gdzie woda wytryskała do góry. Prawda, że to mię bawiło, ale nie zdawało mi się, aby ten bieg wody mógł być tak naturalny, jak gdy strumyk ciężarem swoim spływa. Kanał, który miał w ogrodzie, nie był tak czystym kryształem, jak gdy zatrzymany w biegu swoim strumyk wzdymając się czyste czyni z siebie zwierciadło. Drzewa jego były nikłe i podobne do takich wyrodków, jakie są między ludźmi, którym nędza uróść nie dała. Na wszystkich roślinach ogrodu Hrabiego widać było macochy rękę, która około nich

i l

30

31

chodziła. Nie bardzo ukontentowany z mowy mojej -zbyt wczas - rzekł do mnie - przejmujesz ton dam modnych, gdy w każdej rzeczy znajdujesz jakąś naganę.

Usiadłszy raz do stołu, gdym jadła z wielką chciwością, wstrzymał mię po kilka razy opiekun, mówiąc: potrawy ł napój, które tu widzisz, są dla nasycenia żołądka; z tym wszystkim zwyczaj tak każe, aby zachować przystojną obojętność. Jedzenie, jako wszystkie inne rzeczy, ma u nas swoje ustawy, które przepisała delikatność nasza i według których postępujemy sobie. Siadamy do stołu, ale nie wtenczas, kiedy nam głód dokucza. Zegar rządzi nami i żołądkiem naszym. Częstokroć z przymusu jeść potrzeba, aby dać poznać, iż nam smakują cudze potrawy. A przeciwnie, choćby nam najbardziej głód dokuczał trzeba się pokazywać z wielką obojętnością. Przedtym damy nasze tak były wstrzemięźliwe, iż nigdy jeść nie zaczęły, aż je po kilka razy proszono. Zwyczaj ten w wielu się jeszcze miejscach utrzymuje. Gospodarz prosi gości, aby jedli i pili, chcąc okazać ludzkość i dać dowód, iż rad jest w domu swoim. Przy-stojność z naszej strony wyciąga, abyśmy nie byli nie-uproszeni. - Toż u ciebie przystojność tak każe, abyś obciążał żołądek, jedząc więcej jak potrzebuje natura? I udawał człowieka obojętnego natenczas, kiedy ci głód dokucza? Twoja przystojność jest śmieszna. Chcesz się inaczej pokazywać na oko, jak jesteś wewnętrznie. Na cóż ten przymus natury?

Nauczył mię potym Hrabia, co to jest spełniać zdrowie przyjaciół. Wino, które nam zawraca głowę, psuje krew i podagrę czyni, jest napojem, który drogo płacimy i sprowadzamy z daleka. Niedawno był zwyczaj, poty pić nim zdrowie przyjaciół, póki tylko siły trzymać się na nogach pozwalały. Ten napój rozróżniał nas i godził, leczył ł zabijał, ćmił rozum i wymownymi czynił. Dziś zrażeni przykładem trzeźwego króla, nie znamy wesołej uczty, chyba czasem w Piotrkowie albo w Lublinie; złorzeczymy mu za to i przeklęstwo nasze dotąd się na nim prowadzi. Od tego bowiem czasu stra-

32

ciliśmy wesołość dawną, a inne życie inny wprowadziło sposób myślenia.

Hrabia wyjeżdżając do wioski, którą miał w bliskości, wziął mię także z sobą. Widziałam wiele zboża, około którego krzątali się ludzie bardzo znużeni. Jeden z nich, który nic nie robił, kazał im najwięcej pracować. Uważałam jak się go bali, a bardziej tego, co trzymał w rękach, na kształt dwóch kijów związanych. -Czemuż ten okrutnik - spytałam się - sam nie skosztuje tej pracy, do której inszych napędza? Och! Przyjacielu, jak serce twoje jest nieczułe na to; takaż to litość twoja, o której mi mówiłeś, gdym ci wyrzucała okrucieństwo nad zwierzętami? Także ją rozciągasz do podobnych tobie? Nie dosyć, że się pasiesz krwią niewinnych bydląt, trzebaż jeszcze, aby łeb twój był zmieszany z potem równym tobie w naturze? Nie mogłam pojąć, jak jeden człowiek może drugiego przyniewolić do pracy. - Cóż robisz, kochanku, aby ci ludzie w taką się podawali niewolą? - Daję im kawałek ziemi, około której równie pracować muszą, aby się mogli wyżywić.-Toż za ten kawałek ziemi tak ciężko pracują? Odbierz nazad twój dar okrutny, lepiej dla nich będzie, gdy cię opuszczą i pójdą gdzie indziej szukać pożywienia. -Każę ich ścigać wszędzie, bo są moi poddani. - Któż ci to prawo dał nad równymi tobie? Możeszże być bezpieczny w twojej piwnicy przeciw rozpaczy tych nędznych? - Są na to prawa i kary - odpowiedział Hrabia -Człowiek, wkładając jarzmo na zwierzęta, przyuczył się pomału i sam je nosić. Ta piwnica, w której mieszkasz ze mną, tych ludzi ręką stanęła. Te bydlęta, które mi służą do pożywienia, ich pracą są wychowane. Ten ogród, który nas bawi, jest skropiony ich potem, gdy go zasadzali. A chociaż wszystko co mam, ich pracy winienem, mogę jednak czynić z nimi co mi się podoba, cały ich majątek jest moim, sprawiać się nikomu nie będę, gdy im wszystko odbiorę. - O! okrutnłku, nie masz takiego prawa. Serce chyba twoje stanowi takie okrucieństwo.

33

Pozwoliłam żalowi memu wszystko wynurzyć, co mi przyszło do głowy. Hrabia się na to roześmiał. Poznałam, iż są ludzie, którzy żyją w wygodach, drudzy zaś dlatego pracują, aby pierwsi nic nie robili.

Powróciwszy do domu zastaliśmy wiele skrzyń na środku dziedzińca, które znoszono do jednej piwnicy. Hrabia to obaczywszy, rzekł do mnie: - Widzisz, kochanko, w co się obraca zboże, około którego z tak wielką pracą chodzą poddani moi. Rozumiałam, iż rzecz jakaś osobliwsza była godna znoju tych nędznych ludzi. Z wielką ciekawością spytałam się, co by w tych skrzyniach było? - To - skazując na jakieś brzydkie robaki -są minogi, tu w tym naczyniu sardele, tu śledzie, tu salcesony, tu: kawa, to: cukier, tu: różne korzenie, tu: sery limburskie, holenderskie, szwajcarskie, parmeza-ny, tu: oliwa prowancka, tu: piwo angielskie, tu: wino champańskie, burgońskie, ryńskie, cypryjskie, malaga... tu: woda spaska, salcerska, egierska, które nam każą pić doktorowie, gdy się nam zdaje, iż chorujemy, tu:...

Przerwałam Hrabiemu, pytając się, na co by się to wszystko przydało. Jakżem zdziwiona była usłyszawszy, iż te wszystkie rzeczy były, aby zjeść i wypić. - Więc brzuch twój - rzekłam - pochłonie to wszystko zboże, które by wystarczyło wyżywić owych nędznych ludzi? Rozumleszże, iż zbytek twój nie jest przyczyną nędzy tych ludzi ubogich? Gdyby zamiast wody, którą tu ubodzy piją, szukał każdy dla siebie tej, którą płynie w tych krajach, skąd te sprowadzono wymysły, miałżebyś na ten czas tyle nawet chleba, abyś się wyżywił? - Hrabia był, jak my zowiemy, grzeczny dla kobiet, ktokolwiek jest taki, przyuczy się nie uważać na ich zrzędy.

Nazajutrz kazał wieść rozsiać po całej okolicy, iż przybyła do niego panienka z Nowej Ziemli. Słyszano już coś wszędzie o mnie, bo pospolicie wiedzą niektórzy lepiej, co się w cudzym domu dzieje, aniżeli u siebie. Zjeżdżano się zewsząd, aby mię widzieć, jak rzadkie jakie zwierzę. Z dwóch karet wysiadło pięć dam, które

34

f mocno były ciekawe, aby mię oglądały. Ciekawość jest łechcenie największe, które płci naszej dokucza. Te damy najprzód się zadziwiły, widząc mię, żem była piękniejsza niż one. Zaczęła się rozmowa, zamykająca cały inwentarz stroju, który miałam na sobie. Każda coś mi najmilszego powiedziała. Jedna mię z nich spytała, jak mi się podoba Polska? Druga kazała mi się dziwić gustownej sukni, którą miałam na sobie. Stara Podcza-szyna rozmawiała ze mną o waporach ł spazmach, a po-tym o piesku swoim, iż był bardzo rozumny. Najmłodsza z nich prosiła mię o radę, jakim by sposobem dać poznać rodzicom, aby ją za maż wydali. - Mam już kochanka, ale się z nim widywać nie mogę, ani pisać do niego. - Zdziwiło mię to, iż potrzeba przypominać rodzicom, aby córkę wydali za mąż, która nie chce długo zostawać panną. Koniec naszej rozmowy były słowa przerywane, żadnego z sobą związku nie mające. Czasem uśmiech, czasem westchnienie, a najczęściej wachlarz rozmawiał za nich. Każda miała słabe zdrowie, każda jeździła szukać go za granicę i powróciła z obietnicą prędkiego znowu powrotu.

Gdyśmy się dobrze nanudziły, poczęło coraz więcej przybywać gości. Po długich ukłonach i rzadko przerywanym milczeniu, podzieliła się kompania na kilka mniejszych, siadając około stolików. Każdy wziął w ręce jakieś kawałki papieru, bardzo brzydko namalowane. Bawiono się nimi przez trzy godziny, przewracając je z wielką uwagą.

Przechodziłam się z jednego miejsca na drugie uważając, co by to było. U jednego stolika cztery osoby, między którymi był oraz Hrabia, głębokie zachowały milczenie; widać było na twarzy każdego, iż coś wielkiego myśli; czasem tylko powtarzano jakieś dzikie słowa: trefle... carreau... atont... devoir... dewc... d'bonnew... trois leuees... aucri... Partie... Robert...

Przeszłam się stamtąd do drugiego stolika, gdzie mi się zdała kompania weselsza. Zobaczyłam kupę złota, z której ubywało i przybywało. Każdy twarz inszą pre-

35

zentował i na przemiany bladł, albo się rumienił. Gdy kupa złota znaczniej się powiększać poczęła, jeden rozgniewany poszedł narzekając, iż go piątka trzy razy oszukała. Ten gniewał się o coś na króla, tamten rozdarł osa. Koniec tego wszystkiego był taki, iż niekontenci z siebie wstali wszyscy z miejsc swoich.

Gdy się rozjechała kompania, spytałam się Hrabiego, co by były za głupie kobiety? - Są to damy modne dające ton wszędzie w posiedzeniach i znające się na dobrym guście stroju. Powinnaś mieć sobie za honor, że ci oddały wizytę. - Cóż to za honor, tysiąc głupstw nagadać i tyleż śmiesznych zadać pytania, jeżeli damy w moim kraju ubierają się a laMalboroug? Jeżeli chłopcy są grzeczniejsi i ładniejsi? Jeżeli pieski są piękne? Jeżeli chcę się nauczyć nuty na piosnkę, którą śpiewała piastunka Delfina?... Twoje damy modne są śmieszne głowy; bardziej mi się podobała żona twego kmiecia, która ma staranie o wychowanie swoich dzieci i o swoich krowach. Czymże się zaprzątają twoje damy modne? - Niczym, toż samo robią po wszystkich domach, co robiły u ciebie. W domu swoim nudzą sobą, dlatego rzucają to więzienie i szukają gdzie indziej dla siebie rozrywki. - Jakaż dla nich rozrywka - odpowiedziałam -jeżeli się tak wszędzie bawią jak u mnie, ich zabawa jest nudna i przymuszona wesołość.

Spytałam się potym Hrabiego, jakie by to były książki brzydko malowane, które przewracano przez trzy godziny. - Są to - powiedział mi - książki, które nas uczą jak mamy być oszustami, jak mamy tracić czas, pieniądze i honor, a często przyprowadzają nas do tego, iż się zabijamy. - Czegóż się bawicie tak szkodliwymi książkami? - Dlatego, aby się rozerwać, kradnąc grzecznie jeden drugiemu pieniądze. Chęć zapalona do gry, jest skłonnością uczuciowego szulera. - Czemuż się nie bawisz tymi książkami, które masz w swojej bibliotece. Pan Podstoli, którego czytałam niedawno, więcej by mię zabawił, niż twoje brzydkie karty. Tenże to sam zrobił twoje karty, który tę książkę napisał? - Nie - od-

36

powiedział Hrabia. - Autor tego pisma ma piękne przymioty umysłu, ten zaś, który zrobił karty, jest człowiek bardzo pospolity. Każdy chwali staroświeckie obyczaje, które w tym dziele widzi odmalowane. Jednakże jest mało takich, którzy by podobnie żyć chcieli. Dawni Polacy, albo czytali o przodkach swoich, albo słuchali, gdy im o nich mówiono; nie znano tej nudnej zabawy, która się stała teraz powszechna dla każdego wieku i stanu. Dzieci bawią się kartami. Flisi nasi grają w nie, wysiadłszy na brzeg Wisły. Żołnierze w swoich koszarach, oficerowie w swoich schadzkach, na koniec od bogatych prałatów ta piękna zabawka przeszła aż do najuboższych krat klasztornych i nie ma tak głupiego, który by na tej książce czytać jakokolwiek nie umiał.

Można mówić, iż autor tej zabazgranej książki uczynił się nieśmiertelnym. Zgromadza ludzi do siebie, zaprząta ich myśli, sprawuje im jakąś rozrywkę i bardziej ich ciągnie do siebie, niż wszystkie książki, które dotąd wyszły. Moda, która nam odmienia strój, pomieszkanie i sposób myślenia, wprowadziła także zagraniczne figury; na miejsce panfilow, kinalow, kralek nastały asy, damy, walety, chapanka ustąpiła lombrowi, bicz Faraonowi, jeszcze miejscami, po głębokich prowincjach, pikieta i kasztelan utrzymuje dawne tuzy i panfile przybrane w ferezje stangreckie; ale tam, gdzie ton dobry przeszedł już z Paryża, najprzód tryfeta, potym lombro, a teraz wisk angielski, wprowadził pigue trefle zamiast wina, żołędzi. Nie mogłam inaczej osądzić u siebie, tylko, że ludzie tacy są bardzo głupi, którzy większą część życia swego tracą na przewracaniu waletów pikowych i treflowych i o nie się czasem zabijają.

Czterech potym młodych kawalerów przybyło, oddając wizytę Hrabiemu, wchodząc trzymali jedną nogę z przodu, a drugą z tyłu, zgięli się na kształt obręczy, przystąpili do Hrabiego i przytknąwszy twarz swoją do twarzy jego, odstąpili na krok. Jeden z nich rzekł tonem litującym się. - Ach! kochany Hrabio! Jakże możesz żyć tak samotnie? Czyż się godzi tak osieść na wsł.

37

aby nie myśleć o tym miejscu uciech i wszelkich zabaw, jakim jest Warszawa?

Obróciwszy się potym do mnie: - tenże to - rzecze -zagraniczny klejnocik? Dalibóg piękna... Obskoczyli mię wkoło, zadając jednym tchem tysiąc pytań. - Wieszże pani - rzekł do mnie jeden - jak u nas w Warszawie drogo popłaca piękność? Jak grzeczni chłopcy? Jak żyjemy fans.fagon? Hrabio! Jakże ci się udaje to ładne stworzenie? Powiadano nam, iż jest z Nowej Ziemli, ten kraj nie jestże blisko Georgii, gdzie się rodzą najpiękniejsze dziewczęta? Muszę tam jechać... Takie stworzenia warte są ciekawości ludzkiej... Dałbym połowę majątku mego, gdyby przyłączyć można kraj ten do Polski... Wielka szkoda, że przodkowie nasi zwycięstwa swoje obracali ku północnej stronie, chciało im się morza, zamiast skarbu, który mieli przed sobą ...Powiedz-że mi, moja bogini, jestże tam wiele grzecznych chłopców? - Nie słyszałażeś czego o Warszawie, jak się tam bawi młodzież? Rzadko się teraz wąs zawadzi, nie ma już sarmatyzmu, wszystko jest w tonie paryskim... Cóż ci się zdają fantazje zamiast sprzeczek u moich trzewików? Tę kamizelkę mam od jednej markizy, dobrej mojej przyjaciółki z Paryża... Ach! Jakież tam mody... Przywiozłem z sobą kilka najświeższych; już je dziewczęta noszą. Nic na to wszystko nie odpowiedziałam temu jegomości. Jednakże on rozumiał, iż się ze mną do syta nagadał.

Drugi mając fizjonomię człowieka głęboko uczonego, przystąpił do mnie i tak mówić począł: - Rymopisowie siebielubni slodkopłodnemiRymoplotami wielbią Krasno-twarze boginie. Nie jestem skrzydtoruchy, abym wbiwszy się w szumnodumne wyrazy kwiatorodny uwił ci bukiet. Ale czytałem w księgopisach nowożytnych, iż ludzkolub-ność daje przytulek cnotorodnej wolnomyślności. Niech podtomyślni żyją księgokradztwem, ja w zaciszku serco-wędną oddając czołobitność na spiżo/cutym i niebotycznym ostrosłupie pamiętnika twego umieszczę4.

Miałam już odepchnąć od siebie tego wariata, gdy

38

tymczasem trzeci przystąpił, gadając mi o modach. Podczas bytności mojej w Paryżu najmodniejszy był kolor pchly, po którym wkrótce nastąpił kolor pchły w połogu, niedługo potym łajno gęsie podobało się całemu narodowi, a od Francuzów ł nam się Polakom dostało. Zarzucono łajno gęsie, jak nastało błoto paryskie. Po nim koka delfina zdobiła najmodniejsze damy .Teraz Malboroug ton daje, jednakże korespondent mój donosi mi z Paryża, iż wkrótce mamy się spodziewać świeższej mody. Długo jeszcze prawiąc mi o równie ciekawych rzeczach jak jest łajno gęsie i koka delfina, skończył na tym, iż chcąc być dobrze upudrowanym trzeba, aby sam pył pudru jak najdelikatniejszy padł na fryzurę.

Czwarty, który ustawicznie wzdychał, przystąpił do mnie mówiąc: - Serce moje wstrzymać w sobie nie może najżywszego uczucia, które mu sprawują twe wdzięki... Tyś pani życia mojego... Niechaj umieram u nóg twoich... Nie ma równej piękności pod słońcem... Uroda twoja, pani, warta jest odbierać hołd od świata całego... Żywość oczu twoich gasi najżywsze światło gwiazd świetnych. Co za rączka? Co za nóżka?... co... Ach! Umieram gdy patrzę na ciebie... Cóż to, nic mi nie odpowiadasz na to, bogini moja? Maszże jakowe skrupuły, które cię wstrzymują? Ach! nie bądź tak okrutna nad tym, który ci serce swoje oddaje... Ty szczególnie władać nim będziesz; dla ciebie żyć i umierać pragnę.

Tysiąc jeszcze głupstw podobnych ci ichmość powiedziawszy odjechali, rozumiejąc iż to, co do mnie prawili, głowę mi przewróciło. Spytałam się Hrabiego, jakie by to były półgłówki? - Są to kawalerowie z dobranych kompanii i bardzo pięknie umiejący je bawić. - Twoja piwnica ma też wiele w sobie podobnie zabawnych ludzi? - Większa część młodych rozumie, iż przez te przy-sady podoba się damom. Uczy się tych dziwactw albo za granicą od lekkomyślnych Francuzów, albo się też i w kraju sposobi, na głupich w podobnym rodzaju; poprawia się jednak z wiekiem, albo na ten czas gdy widzi, iż z tego słuszni ludzie szydzą.

39

Jakimże to językiem mówił do mnie jeden? Rozumiałam, Iż miał pomieszane zmysły, prawiąc mi jakieś an-drony. Są to nowe słowa polskie, na które się teraz pospolicie sadzą piszący, niekontencł z tych, które są w używaniu. Przytułek zdał im się lepiej brzmieć niż przytulenie. Krasnotwarzy więcej znaczyć niż urodziwy. Ludzkolubność mocniej wyrażać niż ludzkość albo miłość ludzkości. Zbogacenie mowy przez wynajdowanie słów takich, których nasz język nie ma, jest bardzo chwalebne; ale mnożyć nowe zamiast tych, które są w używaniu, mamy za bakałarstwo.

Wizyty, które nam oddawano, mnie i Hrabiego nudzić zaczęły, kazał więc, aby już nie przyjmowano gości. Odźwierny odsyłał wszystkich, powiadając, iż pana nie ma w domu. Nie wiedziałam jeszcze, iż tym sposobem można się pozbyć gości i że to kłamstwo jest exkuzą ludzi wielkiego świata.

Zostawszy sama z moim opiekunem, nie byłam bez rozrywki. Przyniesiono gazetę, którą mi Hrabia tłoma-czył, ponieważ była w francuskim języku. Zdziwiłam się słuchając: cesarzowa imość wyjechała dla odmiany powietrza...

Królowa imość jest od drugiego miesiąca w ciąży...

Sułtan wszedł do Seraju...

Książę Statuder dostał kataru...

Baron Kugen-stein powrócił do kraju swego, po kilkuletniej podróży...

Don Xaverio Machabeo-Antonło-Sanchez de la Cerda los canos i chantrava-rios i bedulos nakrył głowę w przytomności króla katolickiego...

Lord Rosbitbrotown otrzymał podwiązkę od Najjaśniej szego Pana...

Imość Pani Joanna Franciszka de Courte-enlair Margrabina de Courte-champ umarła w dobrach swoich dziedzicznych w Gaskonii 12 tego miesiąca roku wieku swego 87. Jest ostatnia z domu de Courte. Pail-le...

Księżna de Wirdwurden powiła córkę, której dano

40

imiona Chrystyna -Teresa - Karolina - Marianna - Pen-tecote - Joujou - Anastasja...

Te głupstwa zdawały ml się osobllwsze w swoim gatunku. Spytałam się Hrabiego dlaczegoby czas próżno tracono pisząc takie dzieciństwa? - Interesuje nas to mocno wiedzieć o tym wszystkim, cokolwiek się przytrafi ludziom znaczniejszego urodzenia. - Którzyż to są ludzie znaczniejszego urodzenia? - spytałam się Hrabiego - alboż nie wszyscy jednym się sposobem rodzą? Wszakżeś ml powiedział, iż wszyscy ludzie pochodzą od jednego człowieka. -Tak, ale nie wszyscy mamy przodków, których by sława spływała na potomków; tacy tylko są szlachetnego urodzenia. Każdy im cześć oddaje, dla dawności mienia, które noszą na sobie. - Ludzie w twojej piwnicy są śmieszni. Szanują syna dlatego, że miał poczciwego ojca. Znać, iż nie stoją o to, aby się każdy starał być poczciwszym.

Cóż uczynił Don Xaverio-Machabeo-Antonio-Sanchez de la Cerda los canos i chantrava rios i hedulos, że was obchodzi wiedzieć, iż nakrył głowę? Albo, że Pani Joanna Franciszka de Courte enlalr Margrabina de Courte-champ, w 87 roku wieku swego umarła? - Prawda, ale gazeta jest jak furman z Warszawy do Krakowa czy z ciężarem, czy próżno, musi powracać.

Ta piękna piwnica, jej zieloność i drzewa, coraz bardziej ozdobę swoją tracić poczęły. Deszcze wielkie opuściły się, rzadko widzieć było pogodę; słońce krócej jak przedtym świeciło. Zimne wiatry wygnały łagodny zefir, a z nim wszystkie kwiaty zniknęły. Ta odmiana smutek we mnie sprawiła. Rzekłam więc do Hrabiego: - twoją piękną piwnicę smród opanuje. Twój Pan zapewne myśli ją zepsuć albo też nie chce już więcej o niej mieć starania. - Nie lękaj się, kochanko - odpowiedział Hrabia - nastaje brzydka pora roku. Wyłożył mi potym odmiany czterech części roku, które następują po sobie.

Wkrótce pwinica stała się pustą. Ptastwo osępiało. Strumyki, których hałas mocno mi się podobał, stanęły w biegu. Ptaki białe padające na ziemię, przykryły ją.

41

Wiatry codzienne i przeraźliwe zmieniły naturę; Ach! opiekunie, toż tylko do czasu, który prędko przeminął, zapatrywałeś się na piękność twojej piwnicy? Jakąż ci uciechę przynieść może ta białość okrywająca ziemię? I te zimna, które cię wpędzają do twojej lepianki?

Pocieszył mnie Hrabia nadzieją przyszłej wiosny, a najbardziej tym, iż każda pora roku ma swoje uciechy. Gdy raz siedzimy około komina, w którym z ciekawością uważałam ogień jak drwa pożerał, dano nam znać o gościach. Wybiegłam z Hrabią na hałas, który się stał na dziedzińcu. Kilkoro rozmaitych zwierząt, przywiązanych do koni, stanęło przed pałacem. Ustał natychmiast brzęk, który nas głuszył. A najprzód z wieloryba wyszedł jakiś kawaler witając się z Hrabią, potym z orła, z łabędzia, z bociana i z jaja czterech wyskoczyło. Weszliśmy do pokoju, ja w wielkim zadumieniu z tego, com widziała, oni zaś opowiadając przypadek Hrabiemu, który im się zdarzył w drodze. Dowiedziałam się, iż jednego z nich siedzącego w gryfie spotkało nieszczęście, iż potłukł się szkaradnie i złamał sobie nogę. Ciekawość mię brała spytać się, jaka gwałtowna potrzeba przynagliła ich do tej podróży, alem się dowiedziała z ich dalszej mowy, iż dla rozrywki chcąc zażyć sannej, wyjechali odmrażać ręce i łamać nogi. Uspokoiłam się na tym, widząc już tyle razy równie wielkie głupstwa, które się trzymały głów ludzkich.

Goście nasi uproszeni od Hrabiego zostali do jutra. Cała rozmowa, ponieważ sam Hrabia lubił polowanie, była o łowach. Zgodzili się wszyscy polować nazajutrz. Hrabia uczynił do tego wszelkie rozporządzenia. Przez całą noc gadano o tym, czego zrozumieć nie mogłam, słyszałam słowa często powtarzane: miot... trop... farba... trąba... skoki... kita... osmyk... Domyślałam się, iż to był język myśliwski. Nauczono mię, że się nie mówi bekas tłusty, ale oblany, zając skromny, kuropatwa pieczna... Dziwowałam się, jak można było tak długo rozmawiać o tym, co mię już nudziło. Jeden z kawalerów opowiadał przypadki, ile razy potykał się z niedźwłe-

42

dziem, jak zręcznie i odważnie z łap mu się wymknął, jak go ten gonił, jak on uciekał, ile dzików z rąk jego poległo, ile razów śmiertelnych poniósł na polowaniu. -Ach! kochany opiekunie! - zawołałam, gdy goście spać poszli - czegóż życie twoje wystawiać masz na niebezpieczeństwo? Poczęłam go prosić i zaklinać, aby został w domu. Hrabia aby mię uspokoić - nie bój się - rzecze - kochanko, jest to sztuka myśliwska łgać, jak kto może najlepiej. Ledwie świtać poczęło, opiekun mój, chcąc abym nabrała takiego przywiązania do łowów, jakie mają niektóre damy nasze, namówił mię, abym z nim jechała, że zaś miał staranie o zdrowiu moim, kazał przynieść dla mnie jakieś zwierzę, abym je włożyła na siebie, spytałam się, co by to było? Powiedziano mi, iż to są skóry z lisów pobitych, które odarto, aby się odziewać niemi. Zadrżałam na te słowa. - Jakże się nie wzdry-gasz brać to na siebie, co ci przypomina gwałt twój i okrucieństwo? Gdybyś widział kogo odzianego skórą, którą by zdarł z człowieka podobnym prawem przemocy, czyli byś nie zadrżał na to okrucieństwo? - Natura -odpowiedział Hrabia - stwarzając człowieka bez odzienia, dała mu dowcip, aby szukał okrycia, zdzierając je ze zwierząt. Wełna daje nam suknie, skóry odarte z wołów i koni obuwie, z psów, sarn, jeleni, łosiów mamy rękawiczki i meble do siedzenia, z lisów, wilków, nie-dżwiedziów, kotów i innych dzikich zwierząt, futra. Ten, który ma piękniejsze skóry zwierzęce i z lepszej wełny suknię, zadziera głowę do góry i chce aby mu się bardziej kłaniano. Jakoż pospolicie bardziej tego poważamy, który się okrywa rysiami, niż tego, który ma na sobie barany. - Wielką masz przyczynę pysznić się z cudzej skóry. Kawka w pawich piórach jest twoim obrazem. Pozwoliłam prawda, aby mię okryto lisami, gdy mi mróz dokuczać począł, ale pojąć tego nie mogłam, jak się można z cudzej skóry pysznić.

Najpierwsza rzecz, którąm widziała przyjechawszy do lasu, były sieci i ludzie bardzo mizernie okryci, których łajano o to, iż zacierali ręce i tupali nogami. Kazano im

43

stać cicho i zwierza nie straszyć. Jeden na koniu mając na sobie jakieś rzemienie, trzymał kilka wiązek psów i coś do nich rozprawiał. Weszły w las z Hrabią, który wziął z sobą kij, podobny do owego, skąd puszczał pioruny. Usłyszałam najprzód, iż ktoś przeraźliwie beknął, potym krzyczeć począł i często powtarzać: wabias. Wkrótce zaczęły psy szczekać. Spytałam się Hrabiego, dlaczego by szczekały? Nauczył mię, iż tylko przy domu psy szczekają, w kniei zaś grają; wkrótce zaczęły się pioruny. Mnie bojaźń brała nadzwyczajna, a gdy się oglądam w tę stronę, którędym przyszła z Hrabią, huk piorunu o ziemię mną uderzył. Przyszłam do siebie, a o kilka kroków obaczyłam zwierzę jakieś, które sobą tłukło. Hrabia bił je nogami, wielką radość pokazując w twarzy. Narzekałam na siebie, żem się dała namówić na to okrucieństwo. Ręce i twarz Hrabiego krwią tego zwierzęcia zbroczone, czyniły go oczom moim poczwarą.

Czekałam końca z wielkim upragnieniem. Przecież noc nadchodząca odłączyła nas od tego zgiełku psów i ludzi. Przyjechałam do domu zgłodniała ł przejęta zimnem, przeświadczona u siebie, iż polowanie jest jedną z najgłupszych uciech.

We dwie godziny po przyjeździe naszym, z wrzaskiem i ustawicznym beczeniem powróciła cała kompania. Wyszłam z Hrabią oglądać zwierzynę. Gdy się jej przypatruję, jeden ze służących Hrabiego szepnął mi do ucha, abym upatrzywszy pana w dobrym humorze, powiedziała mu, iż pojedynek uplatany w sieciach, wybiwszy się, zabił na śmierć chłopa. Krzyknęłam na to, Hrabia uwiadomiony, zdał się być dosyć czuły; najbardziej jednak żałowano zabitego Zagrają. Był to najlepszy ogar,"który pierwszy poprawiał w kniei, jak psy ucięły"5.

Nazajutrz goście pożegnali się z nami. Hrabia, chociaż był bardziej staroświecki, niż modnego świata człowiek, wiele jednak widząc we mnie do poprawy, umyślił starać się o jaką słuszną kobietę, która by mi inspirowała -jak mówią - sentymenta wielkiego świa-

44

ta, uczyła maniery i tej skromności, którą mają damy dobrze wychowane.

Przypadek zdarzył, iż pani Gentilamour przejeżdżająca tamtędy, znajoma pani Podczaszynie, podjęła się być moją guwernantką. Ta Madam lubo z twarzy jej smutek jakiś czytać można było, tak jednak udawała wesołą, zabawną i wiele gadającą, iż nam obojgu przypadła mocno do serca. Umiała jakokolwiek nasz język, a błędy, które czyniła (jak zwyczaj mamy Polacy śmiać się z źle mówiących), były dla mnie rozrywką.

Pani Gentilamour - nie chwaląc się - znalazła we mnie panienkę powolną i zdatną do wszystkiego. Zaczęłyśmy naukę od ukłonu, stawiania nóg i okazywania wdzięków. Nauczyłam się wkrótce drygać, jak robią niektóre damy, kiedy się kłaniają, posuwać nogi, poglądać z oka z przymileniem, wzdychać w zamyśleniu, uśmiechać się wdzięcznie, trzymać ręce jak najnaturalniej przed sobą, podawać je z wdziękami do pocałowania, zwijać i rozwijać wachlarz i nim całą konwersacją odprawiać. Pani Gentilamour opowiedziała mi wszystkie pożytki, które przynosi uroda. Poznałam, żem jest szczęśliwą, że wolno mi było gardzić wszystkim i o nic więcej nie stać, bo wszystko ustąpić powinno urodzie, która pospolicie bywa najpierwszym celem wyboru młodzieży.

- Śmiej się wć. panna z tego - mówiła do mnie - co ci kto prawić będzie, iż edukacja płci naszej zależy na tym, aby z przymiotami ciała łączyć duszy i serca przymioty. Najpierwsze staranie nasze to być powinno, aby się podobać płci męskiej. Powierzchowność, która teraz najbardziej zastanawia oczy, jest pierwszym wstępem do przypodobania się. Dama, która chce grać wielką rolę i odbierać hołd od wielbicielów, którzy ją otaczać mają, starać się najbardziej powinna o to, aby ją suknia w niczym nie pokrzywdzała. Ta modnie i gustownie zrobiona, daje ton w najpierwszych posiedzeniach, obraca na siebie oczy, ciągnie za sobą orszak adoratorów ł suszy serca rywalek zazdrosnych.

Sztuka podobania się, nowe coraz wynajdując mody,

45

tyle słownik stroju naszego powiększyła, iż trzeba na to głowy spokojnej i niczym więcej niezaprzątnionej, ażeby wszystko spamiętać.

Gniewa mię to, gdy słyszę w tym kraju mówiących: "Córka moja niech zna gospodarstwo, niech będzie dobrą żoną i dobrą matką". Piękny sposób życia dla dam dobrze urodzonych! Osieść na wsi jak kmiotka, znosić dziwactwa męża i męczyć się z motłochem dzieci. Dama znająca urodzenie swoje, do tego się zawczasu sposobić powinna, aby żyć mogła na wielkim świecie, poznała gust dobry w ekwipażach, strojach, meblach i pomieszkaniu; umiała bawić siebie i liczną kompanią.

Ach! jak w tym kraju są mizerne zabawki! Szczęśliwy, kto żyje w Paryżu! Wielość rozrywek, na które się tam dowcip ludzki sili, ledwie tyle czasu pozwala, aby się zastanowić nad ich wyborem. Damy nasze nie znają innego zatrudnienia, tylko gotowalnia, słodkie posiedzenia i teatr.

Częste opisywanie wygodnego życia w Paryżu sprawiły we mnie chęć osobliwszą, abym kiedyżkolwiek oglądać mogła to miejsce uciech i rozkoszy. Im mniej widziałam dla siebie nadziei, tym bardziej do niego wzdychać poczęłam. Przyjaciółka moja stworzona do rady, taką mi w pomieszaniu moim dawała: - póki zostajesz pod władzą opiekuna, trzeba udawać we wszystkim obojętność. Stan panieński jest stanem przymusu i niewoli. Słodziemy tę niewolę samowładnością, poszedłszy za maż. Gdy cię los w tym stanie umieści, staraj się zaraz w pierwszych początkach przewrócić głowę mężowi; wciągaj go w niepotrzebne wydatki; obrzydzaj mu gospodarstwo i życie wiejskie, ciągnij go do Warszawy, a stamtąd jak zakosztuje cożkolwiek rozrywek, łatwiej się da nakłonić, aby porzucił swój kraj dziki i jechał do Paryża. Jeżeli mimo tego twardym się pokaże (jak bywa u wielu mężów), żona dobrze edukowana znajdzie i na to sposoby. Częste migreny, spazmy, wapory, które udawać potrzeba, są najmocniejszym dla mężów ata-

46

kiem; a umizg słodki i prezent dla doktora dokaże na koniec reszty. "Mospanie Hrabio", powie doktor domowy "zdrowie imości dobrodziki jest delikatne. Powietrze krajowe wcale jej nie służy. Trzeba rozrywek, bo to jeden jest sposób uleczenia spazmów. Życzyłbym, aby pani jechała do Spa".

Rada domowego doktora jest jak wyrok bożyszcza. Gdy go zatrwoży niebezpieczeństwem życia twego, na-ślesz jeszcze przyjaciółki swoje, które podobnie jak ty myśląc, suszyć będą głowę mężowi, nie słuchając tego wszystkiego, co on o interesach domowych prawić im będzie. Podasz mu na koniec projekt, iż ponieważ inte-resa domowe wyciągają jego bytności, znajdziesz sobie jakiego przyjaciela, z którym tę podróż nudną odprawisz, mężowie nie bardzo radzi słuchać takich projektów. Jest to dla nich bodziec, mocno poruszający. Przystanie na wszystko pan mąż, byleby ten przyjaciel nie jechał do Spa.

Jak tylko tego dokażesz, łatwiej ci będzie wyciągnąć go stamtąd. Pojedzie, dokąd ci się podoba, gdy wpadać znowu poczniesz w spazmy i w wapory, albo mu pogrozisz rozwodem.

Pani Gentilamour do tej nauki o wielkim świecie i dobrym sposobie życia chciała była łączyć czytanie dzieł teatralnych i najzabawniejszych romansów, ale nieumiejętność języka była mi na przeszkodzie.

Poznałam jednak z opowiadania jej, co to jest boha-tyrski sentyment i heroiczna intryga miłości, a stąd tak wielką chęć do czytania dzieł podobnych zabrałam, iż imaginacja moja napełniona była męstwem Julianny, statecznością Heloizy, rozrzewnianiem się pani de Wol-mar i długim doświadczeniem Anieli.

Przez miesiąc jeden ciesząc się słodkim obcowaniem pani Gentilamour jednej nocy i ja i cokolwiek mogłam mieć droższego z sukien, utraciłam. Ta dama, jak dowiedzieliśmy się po tym, miała swoje różne przypadki, najznakomitsze te były, iż przyjechała z Paryża z jednym kawalerem polskim powracającym z wojażu; od

47

niego uszła z jednym kapitanem, który ją porzucił w drodze powracając do kraju swego. To było przyczyną smutku, który w niej upatrywałam, a rozpacz i potrzeba przynagliły ją zostać guwernantką. Ale jak tylko powzięła wiadomość o swoim kochanku, porzuciła dom nasz i udała się za nim do Chersonu.

Zostałam sama. Hrabia znudziwszy sobie życie wiejskie, umyślił jechać do Warszawy. Przystałam na to chętnie, bo mi o tym kilka razy przyjaciółka moja mówiła, iż tylko urodę mieć potrzeba, aby się podobać w Warszawie. Po kilku dniach podróży, obaczyłam na jednym popasie sześciu wielkich chłopców, ubranych w jednakowe suknie. Każdy z nich miał kij, podobny do tego, którym Hrabia zabił był ptaka i zwierza na polowaniu. Ci ichmość gadali z dziewczętami, które zdawały mi się, iż nie bardzo uważały na wstyd ł mówiły, co się im podobało. - Ci ludzie - rzekłam do Hrabiego -inaczej myślą jak ty, zdaje mi się, iż nie kochają pana twojej piwnicy, bo za każdym słowem próżno go wzywają i bluźnią przeciw niemu.

- Są to ludzie - odpowiedział Hrabia - płatni za to, aby zabijali naszych nieprzyjaciół i aby służyli próżności monarchów, którzy wyrzynają jedną część rodzaju ludzkiego, aby to pokazali przed światem, iż mają w sobie dumę. - Robiszże toż samo z twemi nieprzyjacioła-mi? - Nigdy. Ta niesprawiedliwość samym tylko monarchom jest zostawiona. - Cóż to są twoi monarchowie? - Są obrazy pana mojej piwnicy. - Ten pan ma też także ludzi płatnych, aby zabijali inszych i krzywdę im robili? -Nie. Znamy go najbardziej z jego dobrodziejstw, które na nas zlewa. - Czemuż obrazy jego tyle złego robią? Twoja piwnica jest szkaradną, gdy wolno w niej zabijać ludzi. Wiele też ich na raz jeden ginie? - Czasem czterdzieści tysięcy w jedną godzinę. - O! nieba Jakże ci ludzie śmieją tak ciężko gniewać pana twojej piwnicy? - Owszem, idą prosto do świątnicy jego, zbroczeni krwią braci swoich, aby mu śpiewając podziękowali, iż im dopomógł do takiej rzezi. - Cóż mówisz? Nie wierzę temu,

48

aby pan tak dobry miał złym ludziom dopomagać do tego okrucieństwa. Częstoż się zdarza, iż się tak zabijacie? - Insze narody regularnie prawie co lat dziesięć. My Polacy, ile razy nam król umrze; ale też za to, żeśmy się częściej nie chcieli zabijać, zabrano nam kraj ł nie pozwolono trzymać wiele tych ludzi, którzy by wyrzy-nali nieprzyjaciół naszych. - Czemuż ci ludzie wysta-wują życie swoje, aby ich zabijano? - Oni mówią, iż to czynią dla honoru, ale najpewniej dlatego, iż nie mają pieniędzy i aby mieli piętnaście groszy na dzień, przyjmują służbę na taki długi czas, póki mieć będą siły. Za te piętnaście groszy zabijają inszych, albo też ich nasi zabijają, a jak dojdą starości, każą im chodzić o proszonym chlebie. - Czemuż nie porzucają tego rzemiosła zabijania ludzi? - Nie mogą tego czynić, bo by ich bito rózgami, a przed tym i śmiercią nawet karano.

- Ach? przyznaj, że jesteście poczwary ł okrutniki. Jakże pan twojej piwnicy jest dobry, że tak złym ludziom daje pożywienie! A dziewczęta idą też na wojnę? - Nie, ale takie, jak tu widzisz, zabijają tych żołnierzy inszym sposobem. - Cóż mówisz? a to jak być może? -Abyś to lepiej poznała, trzeba najprzód wiedzieć, że nasza piwnica jest tak wielka, iż jej nie znamy jeszcze rozległości, mimo zapewnienia naszych matematyków, którzy powiadają, iż wiedzą nawet, wiele jest proszków w ziemi. Jeden człowiek bardziej szalony jak odważny, puścił się na morze, aby się po nim błąkał, odkrył część jedną naszej piwnicy, która nam była nieznana, stamtąd mamy złoto, pieprz i chorobę, której dostać można obcując z dziewczętami, a te zarażone, dają truciznę swoim kochankom. - Cóż robił ten błakacz po morzu? Po co się tam puszczał? - Szukał pieprzu i złota. - Pieprzu? Tego brzydkiego proszku, który ty kładziesz na stół, abyś sobie nim palił wnętrzności? Jakże? Toż trzeba było dla pieprzu zarażać tyle ludzi? Posyłaszże jeszcze do tego kraju, skąd ta wyszła choroba? - Ten tułacz wysłany był z takiego kraju, który z naszym żadnego nie ma związku. Powróciwszy, przywiózł z sobą zarazę,

49

którą z złotem zarwał i dał ją tym, którzy go wysłali. Od nich dostały bliższe narody, a nam dewotka powracając z Rzymu przyniosła do Krakowa6. Nie ma teraz kraju, gdzie by to nieszczęście nie było już znane, jednakże w państwach chrześcijańskich najbardziej się rozszerzyło. Religia potępia wprawdzie ten nierząd, ale politycy nasi powiadają iż mając kilkanaście tysięcy w jednym mieście takich chłopców, jakich tu widzisz, którym się nie każą żenić i tyleż młodzieży, która żyje w rozpuście, i nie chce się żenić, trzeba pozwolić na to, aby się więcej złego nie działo. - A cóż może być gorszego nad taką rozpustę? Czemuż się nie starasz, abyś to złe odwrócił. - Gdzie indziej dają na to wielką baczność, u nas zaś wolno zarażać się i po tym zarażać. Zamiast w szpitalu ubożsi idą leżeć w gnoju, a stamtąd rzadko kto przychodzi do zdrowia. Młodzież nieuważna, lgnie jak na lep do tego nieszczęścia i albo straci życie, albo się w czasie staje niezdolną do postanowienia. - A kiedy zarażone dziewczęta zarażają swego kochanka, cóż im za to robią? - Nic, bo wiele słusznych kobiet trzeba by także karać. Czasem je ochłoszczą za to, że się nie-przystojnie sprawują, a pospolicie mniej dbamy o to. Największa kara jest wzgarda, którą pokazujemy ku nierządnym kobietom. - A ci mężczyźni, którzy przyprowadzają dziewczęta do takiego nierządu, bywają też także karani? - Nie, nam mężczyznom wolno zarażać jak się nam podoba. - Któż widział podobną niesprawiedliwość? Nie jestże to rzeczą oczywistą, że mężczyźni są tego przyczyną, iż się stają dziewczęta nierządnicami. -Prawda, ale cóż z tego? - Maszże kawałek zdrowego rozsądku? Chcesz, ażeby dziewczęta były roztropniejsze, niż ci, którzy je kuszą i używają różnych sposobów na podstęp. -Jesteś niesprawiedliwy, gniewa mię twój nie-rozum. Twoje przyczyny, które mi dajesz, twoje złoto i pieprz, twoje grzmoty, twoje złe książki zabazgrane, które zwiesz kartami, są tego dowodem.

Przejeżdżając przez las, ośmiu ludzi obskoczyło nas, z grzmotami kieszonkowymi, zatrzymując konie i chcąc

50

nas zabić. Hrabia oddał im worek z pieniędzmi. Plądrowali wszędzie, zdarli ze mnie klejnoty i obnażywszy nas prawie, życzyli nam szczęśliwej podróży. Przyszedłszy do siebie ze strachu, spytałam się, co by to była za grzeczność? I jacy ludzie, którzy z zbrodnią tak pięknie umieją łączyć obyczajne słowa. - Są to - powiedział mi Hrabia - złoczyńcy, którzy zatrzymują podróżnych, zabijają, albo ich ze wszystkiego odzierają.- Czemuż ci ludzie, którzy za piętnaście groszy zabijają niewinnych, nie pilnują tego, abyś był bezpieczny w podróży.

Przyjechaliśmy na nocleg; zobaczyłam dziewczęta, mające twarz mocno podziurawioną. Spytałam się, dlaczego by twarz jej tak była zeszpecona. Powiedziano mi, iż choroba wszystkich prawie ludzi tak szpeci. Ta nowina niezmiernie mię zmartwiła. Byłam ładna, a do tego jako kobieta, sprawiedliwiem się trwożyła. -To nieszczęście - rzekłam do Hrabiego - czyliż także pochodzi z tego kraju skąd złoto? i tamta zaraza? - Nie. Byliśmy długo w wielkiej nieumiejętności; chętka otrzeć coźkolwiek rozum przez naukę rachunków, wiedzieć jak się to dzieje, aby dwa i dwa czyniły cztery, tudzież chwalebne usiłowanie, aby kształtnie napisać cyfrę, zaprowadziły nas do nieszczęśliwej Arabii, gdzie nauczyliśmy się bazgrać pięknie figury; addycji, substrakcji... a nauczyciele nasi dali nam ospę.- Zdaje mi się, iż twoja umiejętność zawsze cię drogo kosztuje; poznajesz ze szkodą, co to być uczonym, drogo zapłaciłeś złoto, pieprz i arytmetykę7.

U przewozu na Wiśle, czterech ludzi podobnych z miny do tych, którzy nas spotkali w lesie, kazali nam stanąć. Wszędzie plądrowali, jak pierwsi, ale nie mieli ani grzmotu przy sobie, ani się pytali o pieniądze. Przejrzawszy wszystko, kazali nam jechać. Spytałam się, dlaczego ci złodzieje nic nam nie wzięli? - Nie są to złodzieje - odpowiedział Hrabia - ale celnicy postawieni na traktach, aby przeglądali, jeżeli kto nie wiezie rzeczy prawem zakazanych, jakie są: tytuń i tabaka. Nauczył mię Hrabia, co to są komory, na co ustanowione, co handel i co monopol; poznałam pożytek handlu, ale mi

51

dziwno było, jak z nim można pogodzić monopol i komory, z których najwięcej źli ludzie zwykli profltować.

Mnogość ludzi, których obaczyłam wjechawszy do Warszawy i wysokość domów krzywo postawionych, nie tak mię dziwiły, jak piękność tych piwnic, które Hrabia nazywał karetą. - Cóż to są za panowie? - spytałam się - tak bogato ubrani, z których jeden siedzi wysoko i pogania konie, a drudzy stoją za piwnicą? - Są to chłopi ze wsi, których pan przystroił, aby mu się bardziej kłaniano. - Ten pan jest śmieszny, kiedy rozumie, iż bardziej bogato ubrani ludzie czynią go godniej szym. Dalej ujechawszy obaczyłam człowieka letko ubranego, z piórami wielkimi na głowie; tak pilny miał interes, że biegł, co mógł wyskoczyć. Spytałam się, co by to był za kawaler? - Jest to laufer, który powinien biegać przed karetą prędzej niż konie. Płaci mu pan za to, aby wiedzieli ludzie, iż lepiej jest jeździć, niż zrywać nogi. Za ośm dukatów na miesiąc zostanie wkrótce kaleką. Patrz - rzekł do mnie skazując w inszą stronę palcem. - Cóż robią ci ludzie? - Jest to lektyka, w której niosą hajducy swego pana, który nie chce chodzić, choć ma zdrowe nogi. -Ach! zły człowiecze, jakiż masz wzgląd na podobnych do siebie, kiedy ich używasz do najpodlej szych usług? Jakże śmiesz tym sposobem znieważać rodzaj ludzki.

Wjechałam na koniec do domu, który najął Hrabia, ale tak ogłuszona hałasem tego miasta i złym powietrzem tak zarażona, żem wpadła w chorobę.

Ciężkość głowy i nudności, które mi dokuczyły, były przyczyną, iż mniemał Hrabia, że będę miała ospę. Posłał po doktora, który przyszedł wykwintnie ubrany; usiadł przy mnie, oparł się przez niejaki czas na lasce z złotą gałką, opowiedział mi, jak wielkie ma zatrudnienie i wtrącał umyślnie imiona wielkich panów, aby mi dał poznać, iż wszędzie jest używany; - Wracam teraz od księcia... gardło moje daję, iż zginie w apopleksji, jeżeli nie będzie sobie dawał więcej agitacji; trzeba by, aby tarł piłą, bo to jest najlepsza fatyga. W kozie wszyscy mają dobrą dygestią. Tak by nam żyć potrzeba. Panu

52

staroście... nakazałem pić wody spaskie, nie masz sposobu pozbycia się zdrowych pacjentów, jak kazać im pić wody. Pani Podczaszyna... jest dziwnie dobre stworzenie, zdrowo przyjechawszy ze wsi, zaczęła tu chorować na wapory, ordynowałem jej pigułki rozwalniające i ochładzające; mam za to od niej dwieście czerwonych złotych na rok. Pani Starościna... jest w stanie bardzo krytycznym, piesek jej złamał nogę, to jej dało okazję, iż po kilka razy wpadła w mdłości bardzo niebezpieczne, ten tylko moment ma wolny, kiedy łaje służących. Pani Podkomorzynie... powietrze polskie nie służy, rada by jechać do Paryża, ale mąż grubianin sprzeciwia się temu: co za imaginacja? trzymać przy sobie żonę. Po tej rozmowie wziął mię doktor za rękę, macał ją przez czas jakiś, i dosyć długo rozciągnął się z mową o macaniu pulsu, o cyrkulacji krwie w żyłach, ale to nic mi nie pomogło.

Nakazał doktor domowe lekarstwo, którego opis posłano do apteki. Hrabia zatrudniony na ów czas, zapomniał mię nauczyć, jakim sposobem bierze to lekarstwo chory; Weronika, garderobiana moja przyszła do mnie z narzędziem, które ja wzięłam za grzmot kieszonkowy, bo było podobne do tego, co Hrabia nazywał kru-cicą. Przelękłam się niewypowiedzianie, pytając jej, jeżeli by po to przyszła, aby mi smrodu zadała. - Nie, pani. To nie śmierdzi. Wchodzi tu rumianek; zapach jego nie jest odrażający dla tych, którzy go lubią. Trzeba wziąć to lekarstwo prędzej, póki jest ciepłe. Rozumiałam, iż tę polewkę trzeba było wypić. Już zaczęłam mieć się do tej uczty, gdy tymczasem wszedł Hrabia i obaczywszy przyczynę mojej niespokojności, wyłożył mi potrzebę tego lekarstwa, z czego się robi i jakim sposobem brać je potrzeba. - Przez tę rurkę wlewa się w wnętrzności dekokt, który ściąga humory i chłodzi. Damy, aby były piękniejsze, biorą po kilka takich lekarstw na dzień. Stolnikowa, którąś widziała wczora, postrzegłszy w źwierciedle, iż jej płeć ustawicznie śniedziała, brała co dwie godziny przez całą dobę. - Będąc

53

w więzieniu u ciebie, nie potrzebowałam nigdy tego wymysłu. Dałaż ci natura te sikawki? - Nie, ale nas nauczyła iść przykładem bociana; kiedy ten ptak ma zatwardzenie, leci do stawu, szuka wody stojącej, aby się uleczył, połykając jej tyle, jak miarkuje potrzebę, ogrzewa w wolu.wścibia swój dziób pod ogon i wlewa tę ciepłą wodę w kiszki. - Twoje wróble, woły, barany, robiąż toż samo? - Nie. - Czemuż chcesz to naśladować, co podobno dobre jest dla jednego rodzaju stworzenia?

Nie chciałam żadnym sposobem pozwolić na to, aby mi dano lekarstwo. Hrabia chciał mię ująć tym, iż płeć w twarzy stanie się delikatniejszą, że oczy moje będą miały wyraz daleko słodszy. Ale, że mi się to zdało przeciwne naturze, zezwolić żadną miarą nie chciałam. Przyszłam do zdrowia i miałam płeć daleko delikatniejszą niż pani Stolnikowa, która jej szukała w tak brzydkim dekokcie.

Po obiedzie, wszedłszy do gabinetu Hrabiego, oba-czyłam różne kopersztychy, tak malowane, jakem ja chodziła w więzieniu. Na jednym była ładna dziewczyna, a do niej łabędź bardzo się przytulał. - Cóż to za poczwara - spytałam się Hrabiego? - Jest to Jowisz pod postacią łabędzia, który się kochał w Ledzie. Grecy i Rzymianie mieli go za boga i opisali wszystkie jego nierządy, a my oświeceni prawdziwą wiarą, każemy je malować i wieszamy na ścianach. - O poczwaro bezwstydna! Jakże to pojednasz z tym, coś mkfnówiłriż wstyd każe nam nosić odzienie? Jakże na takie gwałcenie natury możesz patrzyć z upodobaniem? Jak się nie boisz, aby młodzież twoja patrząc na tę\nagość, nie stała się bezwstydną? - Owszem, czyniemy p tym końcem, aby ich oczy za młodu się przyuczyły patrzyć na nagość. Filozofowie nasi powiadają: iż to jest najlepszy sposób, utrzymać młodzież w stanie niewinności. -Odwróciłam się, nie chcąc sobie dać wyperswadować, aby to było rzeczą niewinną.

Z drugiej strony widziałam jakiegoś człowieka, któ-

54

ry miał na sobie kosz, a z niego widać było twarz ładnej dziewczyny. Podpis był jakiś trudny do przeczytania: Projisonfor the Conwent. Hrabia mi powiedział, iż to znaczy: Prowizja do Konwentu. Roześmiałam się na to, ale mię dziwiło, iż takie głupstwa bawią słusznych ludzi.

Nie macież Czarnieckich, Sobieskich, Zamojskich, Tarnowskich, Chodkłewiczów i innych, o których mi powiadałeś, aby ci zdobili wasze pokoje? Czemuż zamiast tych zgorszeń nie każesz malować owej cnotliwej Zemboczyńskiej, którą wstyd i wierność ku mężowi przez czas długi trzymały na wieży?8

Hrabia był znany w Warszawie z tego, iż miał do miliona intraty, jak tylko przyjechał, przyjaciele jego podali do gazet, iż "Imć Pan Hrabia... Przybył do tej stolicy pan, który z wielkimi przymiotami łączy oraz i dary fortuny". Kilku poetów opisało ten przyjazd, odebrał nawet kilka książek z dedykacjami, w których autorowie oświadczyli się, iż to ich wstrzymuje od pisania dzieł pożytecznych, że nie ma żadnego w Warszawie, który by umiał nadgradzać talenta oprócz domu "Jaśnie Wielmożnego Hrabiego... który dziedzicznym od przodków swoich spadkiem, kocha nauki i ludzi uczonych". Przeczytał to Hrabia, rozśmiał się, nie dał nic i śmiał się nawet z satyr, które za to wkrótce napisano.

Poczęliśmy oddawać wizyty prywatne, bo Hrabia nie chciał, aby o nim wiedziano, iż był w Warszawie i wolał strof zapłacić za to, że się nie meldował u rogatek, niż ogłosić swój przyjazd, o którym już wszędzie wiedziano. Będąc raz incognito u Nejbertowy na kawie, widziałam tam wiele bogato ubranych po polsku z pół zapuszczoną głową i z ogolonymi wąsami. Spytałam się, co by to byli za ichmość i za co im odarto wąsy, strój polski zostawując? - Nie znam ich - odpowiedział Hrabia - ale jak się domyślam, są to jurzyści, ludzie prawni, którzy się tą cechą różnią od inszych, iż mają ogolone wąsy. Są nam bardzo potrzebni, aby nas kłócili i godzili. Zo-wiemy ich patronami, bo ich wzywamy do zawikłania

55

naszego majątku, tłumaczenia prawa jak nam się podoba i wybiegów rozumnych, aby przedłużyć kłótnią i odwlec od czasu sprawiedliwość. - Twoja Warszawa jest śmieszna, trzymać takich ludzi i płacić im za to.

Hrabia chciał mi pokazać piękne miejsca, które są w bliskości Warszawy, dojeżdżając do Woli postrzegłam tłum ludzi zbiegających się i powracających nazad. Widowiskiem był pan chorąży zabity, którego blisko drogi wrzucano do dołu. Z głowy jego buchała jeszcze krew spiekła i całą twarz oblewając, czyniła poczwarę niepodobną do postaci ludzkiej. Wzięła mnie słabość i nie przyszłam do siebie aż w ogrodzie, dokąd mię kazał za- ji nieść opiekun.

Powiedziano mi, iż zabójca był pan Szambelan, człowiek grzeczny, dobrze edukowany i wielki przyjaciel pana Chorążego. Względy większe u damy, nąjpierw-szej mydlarki warszawskiej, uraziły pana Szambelana, który widząc się być pokrzywdzonym na honorze, wyzwał rywala na pojedynek i miał szczęście zabić go przy świadkach. - Jakże! to ten pan Szambelan grzeczny, jak powiadasz, i dobrze edukowany, miał tak dzikie serce, iż z zimną krwią zabił przyjaciela swego? Toż u ciebie honor wyciąga tego, aby być zabójcą? Prawa twoje przeciw mężobójstwu czyliż nie przywiązują do osoby zabójcy niesławę, oprócz kary śmierci?

- Nie każde zabójstwo ściąga na siebie niesławę -odpowiedział Hrabia - Zabić kogo niespodzianie jesti zbrodnią, ale zabić w pojedynku, zaprosiwszy przeciw-? nłka swego z wielką ludzkością i manierą na plac; miećs przyjaciół, którzy by do tego dopomogli przytomnością! swoją i zachęceniem, jest u wojskowych ludzi cnotą1 męstwa i walecznością; czasami tylko wojskowi ludzie znają, co jest punkt honoru i jak go bronić potrzeba. Ci nauczyli nas, iż trącenie nieostrożne ręką albo nogą, słowo jakie obojętne, obstawanie przy prawdzie, kiedy kto kłamie, pierwszeństwo w tańcu, niegrzeczne przegrywanie w karty, są obrazą honoru, której delikatność ścierpieć nie powinna. Pan Szambelan widząc się w po-

56

dobnym przypadku, z wszelką grzeczności wziąwszy za rękę przyjaciela swego, ścisnął go i powiedział mu do ucha, iż go czeka jutro pod Wolą. Pan Szambelan znał wszystkie ustawy grzeczności. Przodkowie nasi nie byli tak manierni. Przeciwnik dostał w pysk i oddał, jeżeli mógł, nie czekając długo i nie naznaczając miejsca.

Z tym wszystkim pan Chorąży nie chciałby był tak prędko dla pięknych oczu leżeć przy drodze w Woli. Miał sobie za żart słowa pana Szambelana, ale nazajutrz koledzy jego służby z nim odprawować nie chcieli jako z człowiekiem, który ani chciał zabijać, ani być zabity. Wzgarda, którą odniósł, przymusiła go, iż napisał bilet do przyjaciela swego, oznajmując mu w jak najgrzeczniejszych wyrazach, iż ma intencją dnia jutrzejszego zabić go pod Wolą; prosił go zatym, aby tam przyjechał o godzinie wpół do ósmej z rana. Przeciwny los inaczej sporządził. Pan Chorąży został na placu, a pan Szambelan ma strzaskaną rękę, ale żyć będzie.

- Jakże pozwalasz, aby ten zabójca żył na świecie? -Owszem, takim ludziom czynimy wszelkie przysługi i staramy się o bezpieczeństwo dla nich. Pan Szambelan powróciwszy do Warszawy, szczycić się będzie z męstwa swego; damy milej na niego poglądać będą i będzie miał wolność dawać każdemu okazją do kłótni, bo każdy wie o tym, iż dobrze strzela. - O! jak twój punkt honoru - zawołałam - jest szczerym głupstwem i jak każdy mężczyzna jest obrany z rozumu, kiedy się bije o swoją kochankę, która go nie kocha; podobnie jak i kobieta, gdy w rozpacz wpada,widząc niewierność tego, który jej nie kochał.

Nazajutrz wyjechawszy na spacer, obaczyłam wielki tłum ludzi, a wpośrzód nich był jakiś człowiek, mając w tył związane ręce i bez czapki choć było zimno. Ksiądz coś mówił do niego, ale go nie mógł pocieszyć. Przy nim był drugi także związany, mając lat blisko pięćdziesiąt; ten nie bardzo uważał na to, co do niego gadano. Ciekawość mię wzięła pytać się, co by to była za ceremonia? - Są to winowajcy, których mają tracić; starszy

57

kradł całe życie i obdzierał w lesie, młodszy zaś był żołnierzem i nie dał się bić kijem po plecach. - Cóż to? -rzekłam do Hrabiego - tu tracą człowieka za to, że się nie da bić kijem po plecach? - Żołnierz, choćby go najbardziej bito, nie powinien się bronić. Jak tylko uchwyci rękami za kij, którym go kapral bije, zaraz go sądzą na śmierć. - Dlaczegoż nie karzą śmiercią tych, którzy się zabijają o twoje karty, albo o kochanki? Toż mniej u ciebie jest zabić człowieka, aniżeli nie dać się bić kijem po plecach? Nie ma sprawiedliwości, ani praw rozumnych w twojej piwnicy.

Wielka mię wzięła ciekawość widzieć, jak ci ludzie zginą? Rozumiałam, że to musi bardzo bawić oczy, gdy tyle ludzi zewsząd się zbiegało. Hrabia kazał, aby pojazd szedł za tłumem. Asystujący do tej ceremonii rozmawiali z sobą o dzielności kata, jak gładko ścina głowy, jak zręcznie wplata w koło i jak umiejętnie ćwiartu-je. Kazano wniść na drabinę starcowi; gdy już był na ostatnim szczeblu, zawołano: pardon. Na te słowa lud pokazał wielką radość, serce także moje czule przyjęło tę wesołą nowinę. Starzec zlazł z drabiny na ziemię. Wkrótce potym kazano młodemu, aby uklęknął z zawiązanymi oczami. Patrzyłam z ciekawością, czekając, jak zawołają pardon; w tym trzech żołnierzy z kijami piorunowemi przystąpiwszy do niego, jak im znak dano, pioruny swoje wypuścili w niego. Upadł na ziemię krwią zbroczony. A ci którzy go zabili, powrócili się nazad, z muzyką i wielkim hałasem.

To widowisko było dla mnie nieznośne. Po kilka razy w mdłość wpadłam. Hrabia dał mi wódki serdecznej. Ledwie przyszłam do siebie powróciwszy do domu.

- Ach! Twoi ludzie - rzekłam do Hrabiego - są okrutni. Patrzą z ukontentowaniem na tak okropne widowisko. Jakże można pogodzić tę ciekawość dziką z radością, którą okazali na pardon dany pierwszemu winowajcy. Dlaczego jednemu darowano, a drugi choć nic złego nie zrobił społeczeństwu jest zabity? - Bo pierwszy miał krewnych bogatych, a drugi był ubogi. - Rozur

58

U was tylko ten, co jest nędzny odbiera karę, on jest dla doktorów, aby na nim czynili doświadczenia i dla prawa, aby na ukaraniu jego pokazać surowość bezwzględną. Karzesz tego, co przestępuje prawa żołnierskie, a tym przepuszczasz, którzy zdradzają ojczyznę.

Dla rozrywki otworzyłam okno, chcąc się przypatrzyć ludziom, którzy ustawicznie szli tam, nazad. Widziałam kariolkę, w której siedział młody jakiś kawaler i sam się powoził. Spytałam się, co by to był za jeden? - Jest to ptaszek, który wyrwał się z klatki; młody człowiek, który kontent, że zakończył edukacją; jeździ w kariolce i roztrąca ludzi, ale wkrótce będzie chodził piechotą, jak się zrujnuje. - Nie zrozumiałam co mi powiedziano. - Cóż nazywasz kończyć edukacją? - spytałam się Hrabiego.

Dawniej - odpowiedział mi - co innego to słowo znaczyło. Młody wychowany w domu od cnotliwych rodziców, na wzór ich, zaszczepiał w sercu swoim cnoty; religii i obywatelstwa. Oddany do szkół pod cnotliwymi nauczycielami uczył się jak ma służyć najwyższemu, być pożytecznym ojczyźnie i współziomkom. Teraz w wymysłach wychowane dziecię, gdy wszystkie przywary rodziców, domowych i znajomych sobie przejmie, dają mu cudzoziemca, aby go nauczył gadać inszym językiem. Od niego nauczy się ganić swój kraj, wzdychać do cudzego, śmiać się z religii, zbytkować, a tak wychowany albo w kraju zaczyna być nieużytecznym Polakiem i niszczyć majątek, który przodkowie jego z pracą zebrali, albo jedzie za granicę, gubić się do reszty.

- Czemuż rodzice są tak odrodni, iż spłodziwszy dziecię, sami je nie edukują? - Mają zatrudnienie swoje... Matki Czarnieckiego, Sobieskiego, Chodkiewicza, Tarnowskiego, Zamojskiego żyły natenczas, kiedy nie było jeszcze w kraju opery, redut i asamblów. Opera i reduta są wielkie zatrudnienia. Jeżeli żyły na wsi, przedtym lubiono gospodarstwo i dzieci, teraz nie lubią gospodarstwa i dzieci. - Cóż robią? - Nudzą sobą i jadą do Warszawy. - A dzieci? - Dzieci oddają na naukę pospo-

59

licie tam, gdzie długo obierając najgorzej trafiają. Najczęściej szukają przechodniów, którzy się włóczą po świecie, bo Polak choćby był najlepszy, tę zawsze ma wadę, że jest Polakiem. Lubimy Francuzów. Ci cudzoziemcy wiedząc, iż ich poważamy, nie pytając się o ich urodzenie i nie znając dobrze ich sposobu myślenia, rzucają swoją ojczyznę i idą tam psuć za pieniądze dzieci, gdzie im więcej dają. A że w ich kraju słyną nauki, rozumiemy, iż każdy Francuz jest człowiek uczony i zdatny do wpajania w umysł dzieci naszych religii, której częstokroć nie ma, miłości ojczyzny, gdy sam dla zysku kraj swój opuszcza, statku, gdy sam się tuła po świecie i wiadomości rzeczy krajowych, gdy jest przechodniem. - Tacy rodzice mogą się spodziewać, iż dzieci ich jak ten kawaler, będą roztrącać ludzi kariolkami.

Przyniesiono nam bilet pogrzebowy; Hrabia chcąc mię ugruntować w religii, o której codzień dawał mi naukę, poszedł ze mną do kościoła. Ściany obite były kirem, na którym gdzieniegdzie były poprzybijane papiery, na kształt jasełek, które jeszcze po kościołach robią. Na jednym papierze była głowa barania, wilcze mająca zęby, a w nich ogon kozi prosto obrócony do patrzących w zielonym polu. Na drugim papierze były kiszki niedobrze wymyte, a przy nich ręka z ścierką w polu żółtym. Na trzecim pięć głów bez mózgu w polu czerwonym. Na ostatnim były trzy sikawki, z których dwie trzymał w rękach geniusz cyrulłcki, trzecia zaś leżała na dole. Spytałam się co by te papiery znaczyły? Są to herby zmarłego, odpowiedział Hrabia i różne spowinowacenia jego familii. Wyłożył mi te dzieciństwa, które ambicja wynalazła dlatego, aby się pysznić i gardzić łnszymi.- Cóż na, koniec masz w tym, iż Najwyższemu Panu kładziesz te znaki próżności twojej na Jego przybytku, Jego lichtarzach i ubiorze kościelnym? Chceszże aby i on dzielił z tobą smutek, który masz z utraty tego człowieka? Powiedziałeś mi, że Pan twój uniżył się do najniższego stopnia pokory dla nas, jakże te znaki pychy twojej pojednasz z Jego nauką i narodzeniem? Chceszże się na-

60

trząsać z Niego, kładąc smrodliwe trupy blisko Jego ołtarza, mające przy sobie znaki próżnej pychy, przez nad-grobki rznięte w marmurze; gdy tymczasem ołtarz Jego proste składa drzewo?

Przyniesiono na koniec umarłego w bogatej trumnie. Po odprawionej ceremonii wyszło kazanie, w którym tak odmalowane były sprawy nieboszczyka, iż go uczyniono nie tylko wielkim, ale cudownym człowiekiem. Początek kazania był od słów, których nikt nie rozumiał. Nie wiem dlaczego poczynał od słów takich, których większa część słuchaczy rozumieć nie mogła, chciał jednak, aby go rozumiano. Powiedziawszy coś po łacinie, stanął zamyślony przez czas niejaki, splunął dwa razy, potym zawołał: "Zasłony śmierci rozciągnione w tej świątnicy: pochodnie pogrzebowe, ta okropna pompa, że łzy i łkania" (nieprawda, nikt nie płakał) "te głosy melodyjne" (a muzyka była szkaradna) "są ostatnie posługi, które oddajemy świętej pamięci Jaśnie Wielmożnemu J.M. Panu Dziwosławowi, na wielkich i małych Pubarołykach Pubarołykawskiemu Podkomorzemu aktualnemu Wendeńskiemu, kawalerowi wstag: pstrej i zielonej".

Wspomniawszy o Eneaszu, Faetoncie, Pegazie, Bu-cefalu i Feniksie powiedział z każdego poety wiersz jaki. Na koniec, gdy wyczerpał wszystkie źrzódła retoryczne mówca pogrzebowy, zaczaj wyprowadzać od czasów Popielą Pierwszego genealogią imienia Jaśnie Wielmożnych Pubarołykawskich. "Zbigniew Jaromys Pubarołykawski, był najpierwszym konfidentem ksią-żęcia w Kruszwicy. Dziewomys Pubarołykawski syn jego, mąż godny wiecznej pamięci, stawił się mężnie orężem, rozcinając pierwszego szczura, który się targnął na Najjaśniejszego Pana, a z tej klęski chwalebnie wyszedłszy, zostawił potomka, ten drugiego, drugi trzeciego, aż do owego wielkiego Dziwosława Pubaro-łykawskłego, który tam aż z Bolesławem Śmiałym w zimne się kraje Moskwy zapędził, gdzie ludzie jaskółczym sposobem na zimę obumierają i potym na wio-

61

snę nie przychodzą do siebie, aż sopel z lodu, który się robi każdemu u nosa, zupełnie nie stopnieje9. Późniejsze wieki są pełne dziel walecznych tegoż prześwietnego imienia, które chcąc wyliczać, mowa moja nie miałaby końca: Pódźmy do właściwych pochwał, świętej pamięci J.W. J.M. Pana Dziwosława na Wielkich i Małych Pubarołykach Pubarołykawskiego Podkomorzego aktualnego Wendeńskiego, kawalera wstag pstrej i zielonej. Któż nad niego za życia bardziej był złączony z Najwyższym?" (Nieprawda, bo chyba po pijanemu mawiał pacierz) "Kto bardziej nad niego kochał ojczyznę?" (rwał sejmy jak insi, gdy mu co obiecano) "Kto w miłości bliźniego gorętszy?" (i to bajka, nikomu nic dobrego nie uczynił) "Kto na koniec w litości nad nędzą ludzką czulszy?" (Nie dał i szeląga na Dzieciątko-Je-zus, chociaż był orderowym). Jaśniejesz teraz w przybytku sławy świętej pamięci J.W. Dziwosławie na Wiel-~ kich i Małych Pubarołykach Pubarołykawski, Podkomorzy aktualny Wendeński: kawalerze wstąg pstrej i zielonej. Amen."

Po mowie pogrzebowej schowano Jaśnie Wielmożnego Podkomorzego. b

Wierni chrześcijanie, aby zachowali pamiątkę kościoła Epidauru, mają zwyczaj dawać posadzkę w świątnicy z Kalwaryi i kości trupów.

Obaczyłam nagrobek, który stał wyrżnięty z marmuru, mając napis złoty, pierwszy wiersz zamiast czterech liter, miał tylko trzy: D. O. M. Hrabia je tłomaczył według swego zdania; potym były jakieś wiersze łacińskie, których Hrabia początek tylko czytał. Ja tymczasem bawiłam się, uważając strukturę tego nadgrobku. Sława trzymając trąbę głosiła wielkie czyny zmarłego bo-hatyra. Dwa "Geniusze" trzymali chustki podając je "ojczyźnie", która nad figurą kobiety płakała tak wielkiej straty w osobie Dziwosława Pubarołykawskiego. Przeszłam potym wzdłuż przez kościół, którego ściany okryte były nadgrobkami podobnych ludzi, jak był ś.p. Dziwo-sław Pubarołykawski. Ci bohatyrowie po śmierci, ni-

czym nieznani za życia, blisko ołtarzów miejsce swoje mieli. Ach! Cóż za próżność, mieścić posągi ludzkie w świątnicy i obok stawiać z Najwyższym?

Wyszedłszy z kościoła spotkałam grono dzieci, które szły na pogrzeb równego im wieku dziecięcia. Brat miłej dziewczynki, którą niesiono, skakał z radości wołając - siostrzyczka idzie do nieba. Ciekawość nas wzięła pójść za temi dziećmi; weszliśmy do kościoła. Hrabia przybliżył się do tego chłopczyka, pytając się go, czemu się tak mocno cieszył? - Mam przyczynę - odpowiedziało dziecię - siostrzyczka idzie do nieba. Mama mi powiedziała, iż tam jej będzie dobrze i że cieszyć się będzie z Panem Bogiem, a ja kocham bardzo Pana Boga. -Sprawiedliwie mówisz, moje dziecię - rzekł Hrabia - godzien jest tego, abyś go mocno kochał. - Patrz - rzekł

lej do mnie - jak dzieci warszawskie są roztropne!

dobały mi się te słowa dziecięcia, spytałam się, jeżeli byj chciał pójść za swoją siostrzyczką do nieba? - Z całego serca - odpowiedziało dziecię. - Poczekajże, zaraz ją tam poprowadzą.

Gdy się skończyły pogrzebowe pieśni, zaprowadzono umarłe dziecię do grobu wykopanego na cmentarzu i ziemią przysypano. Dziecko tym zadziwione, uciekać poczęło i krzyczeć. - Nie chcę iść do takiego nieba. Ach! Moja siostrzyczko, bardzo cię żałuję. Mama skłamała przede mną, już jej więcej nigdy nie będę wierzył. - Patrz - rzekłam do opiekuna - iż dzieci wasze są jak papugi, które nauczono gadać. Na cóż je oszukiwać? Jeżeli chcecie, aby były rzetelne, przykład wasz i słowa nauczą je wszystkiego.

Sprzykrzyły mi się pogrzeby. Hrabia dla rozrywki zaprowadził mię na teatr. Wchodząc dobył dukata, za który dano mu dwa papierki, które odebrał od nas stojący przy drzwiach. Podniosło się płótno. Obaczyłam wzgórek zrobiony z tarcic, a z obóch stron parawany, na których brzydko były malowane drzewa i budynki. Tę salę kończyło wielkie prześcieradło, źle także namalowane ł w kilku miejscach przetarte. Niebo było re-

62

63

prezentowane z papieru błękitnego, który zawieszono na sznurach, jak praczki wieszają susząc bieliznę. Widziałam słońce, które zrobione było z pochodni wsadzonej w latarnią. Pokazał się potym ogród, ale niepodobny do najlichszego sadu. Wózek, który za płótnem wożono, żywica miałko utarta zapalona od pochodni i raca z szmermelem czyniły grzmot, błyskawicę i pioruny. Prawdziwych ja się boję, ale z takich śmiejąc się, rzekłam do Hrabiego: - Twoi ludzie są jak dzieci, które lada fraszka zabawi.

Gdym gadała odwróciwszy się, zniknął ogród, a na jego miejsce pokazał się pałac. Na miejscu pałacu wkrótce pokazało się morze, którego fale były zrobione z papieru. W okręcie, który jeden tylko miał brzeg, po papierowym morzu płynęła młoda dziewczyna, która śpiewała jak ptaszek w klatce. Najśmieszniejsza zaś rzecz była, słyszeć tam ludzi zamiast gadania śpiewających. Jeden z nich płakał, a śpiewał, drugi skazany był nś^śmtecć, a śpiewał, trzeci się gniewał, a śpiewał, kichał, poziewaKN kaszlał, śpiewając! - Ci ludzie są śmieszni - rzekłam. - Ja j na ten czas tylko śpiewam, kiedym jest wesoła. /

Dano znak młotkiem, obaczyłam piekło lepiej oświe^ cone, niż sala Perozjego. Wszyscy potępieńcy wychodzili bardzo kontenci, że byli w piekle. Diabli tańcowali lepiej, niż tancmistrze warszawscy. Dziewczęta stały z obóch stron piekła, malowane jak Indianki, nad nimi zaś ubrani jak aniołowie pokazali się na powietrzu, przywiązani do sznura. Potym to wszystko zniknęło. Spuszczono płótno. A ludzie klaskali w ręce. To mię zaś najbardziej dziwiło, iż wielu patrzało na to przez szkiełka. Spytałam się Hrabiego, co by to było? - Są to młodzi ludzie, którzy dobry wzrok mając, udają, że go zepsuli długim czytaniem. Ale kiedy nikt na nich nie patrzy, nie potrzebują szkiełka. Był taki czas, kiedy cała prawie Warszawa krótki wzrok miała i jeden wariat tutejszy uleczył ją szczęśliwie, zamiast szkiełka patrząc przez but dziurawy. Szyderstwo zawstydza młodych i poprawia. Wariat ów więcej dokazał, niż zdrowy rozum.

64

Wychodząc z teatru, słyszałam rozmawiającego jednego pana, który miał na sobie wstęgę, z jakimś człowiekiem, który nie miał wstęgi i nie był tak dobrze ubrany: -Symfonia pierwsza była bardzo piękna. Machali smyczkami, ledwie ich dojrzeć można było. Muzyka huczna, zawsze jest dobra. -Ach! Widziałem takie opery, na które konie wchodzą, bardzo je lubię i chciałbym, aby je zawsze grano, kocham się w koniach, mocno mię to bawi, gdy na nie patrzę... Szkoda, że na ten teatr nie wchodzą konie. Tu tylko pokazują piekło, umarłych, ich wieczerzę, posągi gadające. Czemu nie grać Aleksandra Wielkiego w szklanej kuli spuszczającego się do morza, albo jak na swoim Bucefale ścigając Persy, nie oparł się aż na szabli polskiej za Przemysława Pierwszego naszego ksią-żęcia.10- Pan - odpowiedział ten co nie miał wstęgi na sobie - umie doskonale starożytne obce i domowe dzieje. Ja też także znam się na koniach; kto się zna na tym, ma wielu rzeczy wiadomość.

Słyszałam, że w domu Hrabiego gadano o Mszy ładnej. Samo nazwisko ciekawość we mnie sprawiło. Prosiłam się na to nabożeństwo. Hrabia zezwolił, aby tam był ze mną incognito. Nie ma większej zazdrości, jak w płci naszej, gdy widzimy, iż jest jaka ładniejsza i że się gustowniej ubierze. Gniewałam się na siebie, żem tam weszła, gdzie najpierwsze urody, najwykwintniej były ubrane. Usiadłam w kącie, przypatrując się pięknemu światu; zdało mi się jednak, żem była na kome-dyi. Jeden przez cały czas coś szeptał do ucha, drugi się kłaniał na wszystkie strony. Ten patrzył przez lornetkę. Ten całował w rękę. Ta się kłaniała o gęby. Msza się skończyła, a nikt na nią nie patrzał. Nim się piękności wysypały z ławek, kilku młodych stanęło u drzwi kościelnych, aby widzieć mogli wychodzące damy. Wyszłam i ja z Hrabią, który narzekał na to, iż kościół stał się miejscem rozrywki i tandetą na twarzy ładne.

Powracając stamtąd, kilka kalek złożonych niemocą widziałam na ulicy. Ich nędza, złe okrycie na mróz, barłóg, na którym leżeli, jęk wzruszający litość, przenikały

65

do serca. - Jakże możesz - rzekłam do Hrabiego - patrzyć na tak okropny stan podobnych tobie? Czemuż tych ludzi rzucasz na ulicy podczas najtęższego zimna? - Nędznych liczba jest tak wielka, iż trudno mieć staranie o wszystkich. Szpitale wystawione dla nich, są miejsca, gdzie je składamy, nie tak dla ich wygody, jak dla naszej delikatności, aby nie patrzeć na nędzę. W większym niedostatku, jak go tu widzisz, zostawiony tam nędzny, czeka tylko śmierci, aby skończyła jego goryczy. Niedługo jej wzywa nadaremnie. Powietrze zgniłe, które tam oddychać musi, niedostatek i bieda kończą to życie, którego nie doznał słodyczy.

Ach, okrutni! Serca wasze są dziksze od tygrysów drapieżnych. Jakże śmiesz chwalić z ludzkości wiek ten, w którym żyjesz? Twoja dzicz zdaje się mieć więcej litości, gdy zabija słabych i starych, aby nie cierpieli nędzy. Wzruszyłam tymi słowy opiekuna. Kazał kilku nędz nych zanieść do szpitala i zapłacić tym, którzy mniej jeszcze litości mając, kradną dochody szpitalne i nie dbają o nędznych, którzy ich staraniu są poruczeni.

Dano znać, iż ktoś przyjechał. Obaczyłam z okna piękną karetę i ludzi dobrze ubranych. Będąc w ne; wbiegłam do najbliższego pokoju.

Ach! Hrabio! czyż się godzi tak kryć przed przyjaciółmi! - rzekł gość wchodzący, mając na sobie wstęgę - Po wielu pytaniach, które czynił opiekunowi cichszym trochę głosem i oglądając się na wszystkie strony - zmiłuj się - rzecze - jestem w wielkiej potrzebie, pożycz mi trzech tysięcy czerwonych złotych, oddam za naj-pierwszą odezwą. Dam kartę jako... Nie dał mu dalej mówić Hrabia, ale dobywszy worka - co mi - rzekł do niego - potrzeby moje użyczyć pozwalają, ofiaruję W. Panu bez pretensyi oddania. Przyjął z podziękowaniem Pan Orderowy i wyjechał.

- Cóż to ? - spytałam się z podziwieniem opiekuna -ten bogaty śmieje się z ciebie, gdy narzeka na nędzę? Jakłmże czołem śmie wydzierać ten grosz, który by się dostał prawdziwej potrzebie. Któż widział nędzę tak

66

bogato ubraną? - Kochanko! - odpowiedział Hrabia - ta bogata nędza trzyma się wielu panów w tym mieście. Patrząc na nich, rozumiałabyś, iż mają kufry ładowane złotem, z tym wszystkim to nawet, co się na nich błyszczy, jest cudze. Dukaty, które z wielką obojętnością stawiają na kartę, są reszty zrujnowanych cudzych fortu-nek. Jeżdżą kosztownie, udają wesołych, a nędza ściga ich wszędzie i zgryzota trapi ich serce wpośrzód największych uciech.

- Z czegóż żyją ci ludzie? I czym się utrzymują w tym stanie mniemanego państwa? - Najwięcej o tym myślą, gdzie by pożyczyć pieniędzy. Mają na to plenipotentów swoich, takich ludzi, którzy się wywiadują, kto ma pieniądze. Tych powinność kłamać imieniem panów swoich; wyliczać ich wielkie dobra, zaręczać za ich rzetelność, obiecywać różne korzyści; i tak łatwowiernych łowić. - Jakże możesz wzruszać się prośbą tych ludzi, a być nieczułym na nędzę prawdziwych ubogich? Czemu cierpisz takich, którzy straciwszy majątek, o tym tylko myślą, aby i ciebie jakim sposobem wyzuli z twego?

Wszedł na te słowajakiś mizernie ubrany po polsku. Z twarzy jego czytałam wielki smutek. Przywitał go opiekun, pytając, co by porabiał w Warszawie. - Tułam się po świecie - odpowiedział - straciwszy fortunkę. - A to jakim sposobem? - Przeklęci facjendarze! Wyzuli mię ze wszystkiego. Interes przyjaciela mego wprowadził mię w dom jednego z tych uczciwych oszustów. "Gdzież W. Pan masz dobra?" spytał się. Powiedziałem. "Nie chciałbyś je sprzedać?" Nie. "A gdyby W. Panu dobrze zapłacono?" Przedałbym. "Proszę o inwentarz." Dałem. "Za dwadzieścia tysięcy intraty, które czynią dobra W. Pana, masz czterdzieści i dwa w dobrach moich na pograniczu." Łakomstwo nieszczęśliwe uwiodło mnie i ze wszystkiego wyzuło. Uczyniliśmy donacyją, on mnie, ja jemu; on kontent, że mię oszukał, ja żem zyskał. Wyjechałem z Warszawy, przebierając się do dóbr nowo nabytych. Sto mil kraju przebywszy, zastałem tam pełno kredytorów i kilku współkolegów, którzy równie jak ja

67

z nabytą donacyją tychże dóbr zjechali się. Kłótnia, bitwa międ2y nami. Każdy się bierze do posesyj i każdemu coś się dostało. W tym zamieszaniu ja żwawiej chodząc koło interesu mego, dostałem sromotnie batogami. Trzeba było na koniec wyjechać uczyniwszy manifest i włolencyją dóbr ł osoby mojej. Powróciwszy do domu, zastałem dobra moje w trzecich już rękach; chcę nazad wniść w posesyją, nie dopuszczono. Manifestuję się, jadę na koniec do Warszawy, chodzę co dzień do tego, co mię złupił, ale próżno; bo wszelkie nadzieje zniknęły. On sam, co milionami facjendował, został teraz gałganem.

Nie mogłam wytrzymać dalej, patrząc na żal tego człowieka. - Czemuż nie szukasz sprawiedliwości? - Sprawiedliwość? - odpowiedział - któż ją znajdzie w takim stanie nędzy, w jakim ja zostaję, mając do czynienia z możnymi wykrętarzami. Ulitował się Hrabia nad nędzą tego człowieka, dał mu kilkadziesiąt czerwonych złotych, obiecał mu dopomagać, ciesząc go, iż póki sprawiedliwość siedzi na tronie, nie powinien tracić nadziei odzyskania swojej fortunki; a tak w lepszym humorze odszedł ów nieborak.

Nazajutrz spodziewając się gości, kazał mię opiekun ubrać jak była moda. Miałam fryzurę, która mi zasłaniała uszy i czyniła mnie głuchą. Na głowie leżał kapelusz wstążkami powikłany (chociaż to było w zimie), ale tak wielki, iż brzeg tylko jeden mógł się pomieścić, cały zaś utrzymywał się z tyłu na włosach do góry podniesionych, a to mię czyniło podobną do wiewiórki, kiedy się ogonem przykryje. Rozumiałam, że pudło jakie dźwigam na karku.

Wsadzono potym na mnie jakieś obręcze, aby mię tłukły po nogach, a na nie włożono suknią, tak długą i szeroką, że się na łokieć włóczyła za mną, a dlatego, że się za mną włóczyła, mówiono, że była dobrze zrobiona. Dano mi po tym trzewiki z jakimiś korkami, abym sobie wykręcała nogi. Rozumiałam, że mię dla żartu tak ustrojono. Przyszedłszy do zwierciadła, przelękłam się siebie

68

samej widząc, iż z jednej ł z drugiej strony przybyło mi boków po półtora łokcia. Chciałam wszystko zrzucić, ale mię wstrzymano. Rozgniewana, gdy chcę prędko iść do opiekuna, aby mię kazał rozebrać, uwięzłam z obręczami we drzwiach. Na śmiech stojących około mnie przybiegł Hrabia, uspokoił rozruch i kazał mi, abym usiadła. Wszystkie krzesła, które były przedtym przestronne, tak potym stały się szczupłe dla mnie, iż żadnym sposobem usieść w nich nie mogłam. Nauczono mię, abym siadała bokiem, a tak dopiero, na kształt podróżnych, którzy z przywiązaniem tłomokami siadają zmordowani, usiadłam z moją kulbaką, przypatrując się jej z wielką ciekawością.

- Cóż to! - rzekłam na koniec do opiekuna - takie dziwactwa są u ciebie gustownym ubiorem? Rozu-mieszże, żeś mi przydał wdzięków, zrobiwszy ze mnie statuę ledwie się ruszyć mogącą? Głowa moja nie jestże teraz trzy razy większa jak była przed tym? Alboż mi nie mówiłeś, iż piękność jest pewną proporcyją członków do siebie? Cóż za proporcyją widzisz zrostu mego, do tej wypukłości boków, albo tego gmachu na głowie, do szczupłości stanu?

Uśmiechnął się opiekun; i lubo chciał mi wyperswadować, żem była dobrze ubrana, nie dał jednak żadnej innej przyczyny, tylko że to była moda tak się ubierać. - Chociaż strój modny - przydał dalej - czyni czasem krzywdę damom, tak jednak są przywiązane do niego, iż wolą być modnie, choć nie do twarzy ubrane aniżeli do twarzy, a odstępować mody. Nauczył mię po tym, co pospolicie daje początek modzie ten, co pierwszy z mężczyzn zaczął chwalić kobietę z szczupłości, był przyczyną, iż druga która miała tuszą, a chciała, żeby jej mówiono, iż jest szczupłego stanu, włożyła na siebie takie obręcze, aby w nich jak lipa strzyżona w wachlarz, mając biodra wypukłe, ujęła otyłości i szczuplejszą się wydawała. Ładna twarz jaka, ten tylko defekt mająca, iż jej czoło nisko zarastało, zrobiła je modnym; a wkrótce wszystkie siały tam włosy, gdzie ich nie było i wyrywa-

69

ły, kiedy znowu moda czół wysokich nastała. Prawda, iż odmienny skład twarzy, odmiennego i stosującego się do siebie wyciąga stroju, ale chęć być ładną, czyni damy nasze tak zazdrosne, iż rade by odebrać inszym wszystkie ozdoby, a umieścić je wszystkie na sobie.

Damy nasze są jak ludzie przemyślni, którzy się wszystkiego chwytają, chcąc trafić na najpokupniejszy towar. Znając to do nich chwalimy ich wymysły, a przyuczone odbierać od nas pochwały, za każdy nowy ubiór same się wzajemnie wielbią, kiedy się zdarzy, iż żaden z mężczyzn nie miał na to oka. To początek dało rozmowom, które pospolicie miewają z sobą w posiedzeniach.

- Twoje damy są podobne do owej liszki, która nie mając ogona radziła inszym, aby były kuse, twierdząc, iż ogon wyszedł już z mody. Czegóż tak łatwo chwytają się nowych wymysłów?

Nie ma żadnej rzeczy, która by bardziej podlegała odmianie, jak moda dam naszych. Gdyby kto chciał pisać historią rewolucyj i kołpaczków, kornetów głębokich i płaskich, wielkich i małych, z skrzydłami i bez skrzydeł, kitek, bukietów, fryzur niskich, wysokich i różnego kształtu chustek, wstążek, piór, siatek, kapelu-szów rozmaitego gatunku, koloru i wielkości, a nawet i okrętów z masztami, które noszono na głowach, zrobiłby książkę, prawda iż najnudniejszą, ale większą jeszcze, jak jest zwierciadło przykładów.

Pytałam się po tym opiekuna, jakby się to wszystko nazywało, co na mnie włożono? - To - skazując na jakieś rzadkie płótno - zowie się gaza, która dlatego, że na raz tylko jeden służy i że jej nie robiąw kraju, weszła teraz w modę. Damy nasze lubią takie materie, które są słabe, drogie i z obcych krajów. To: - skazując na suknię - jest chińszczyzna, kilka tysięcy mil sprowadzona do Francji, a stamtąd drożej od nas kupowana. To: bransoletki z pereł, które się także o kilka tysięcy mil poławiają w morzu. Robią je w Paryżu albo w Londynie, bo tam są najlepsi złotnicy. To: rękawek z kóz d'Angola, które nam przychodzą z Afryki. To: co nazywasz obrę-

70

cze, jest rogówka, którą najlepiej robią w Paryżu. To: pończochy jedwabne, fabryki lyońskiej. To: są trzewiki modne, z podpisem drukowanym najlepszego szewca w Paryżu.

- Cóż to! - zawołałam, przerywając mowę Hrabiemu - twoje damy w to tylko się stroją, co jest za granicą i na to obracają pieniądze, aby sprowadzały zbytki, ubożąc kraj i niszcząc mężów? - Tak - odpowiedział opiekun -ze wszystkich czterech części świata zwożą nam pro-dukta, aby służyły do stroju dam naszych. Każdy oprócz tego kraj Europy daje nam swoją osobliwość. Z Moskwy i Laponii mamy futra drogie. ZTurcji różne materie, chustki i jedwabie. Z Niemiec różne bagatele w złocie i innych metalach. Z Francji wszystkie mody i gustowne materie. Z Anglii meble, kanapy, krzesła, zegary, zegarki i karety. Z Holandii płótno, bo nasze choć cienkie i dosyć go mamy, nie jest jednak do gustu, dlatego, że krajowe. Z Hiszpanii, Włoch, Portugalii... Nie mogąc nic dostać do stroju, sprowadzamy wina, owoce, makarony, sery, oliwy, jedwabie, wełny... Prawo oszczędności zakazało nam niektórych zbytków, aleśmy sobie to zostawili bez czego byśmy się obeszli i co nas najbardziej rujnuje.

Nie mogłam pojąć jak tyle potrzebom wystarczyły pieniądze w kraju, który jak mi powiadał opiekun, nie ma swoich szyb złotych, ale z samego tylko handlu zboża i wołów utrzymuje się, dzieląc prawie przez połowę zysk z komorą, która go uciska.

Ściągniona sznurówką tracić poczęłam cerę. Hrabia kazał przynieść jakieś pudełko z prochem czerwonym ł potrzeć mi tym prochem jagody. - Ach! przyjacielu -zawołałam, gdy mi podano zwierciadło - cóż za poczwarę kazałeś zrobić ze mnie? - Jest to róż - odpowiedział -który wszystkie prawie damy kładą na twarz, aby były brzydsze i prędzej się zestarzały. Ta farba psuje im płeć i skórę na twarzy, robi zmarszczki i obsypuje krostami, ale że moda jest taka, aby żadna dama nie miała płci delikatnej z natury, dlatego się zawczasu poczynają

71

malować. - Ach! mój opiekunie, pozwólże mi, abym raczej była blada, aniżeli jak upiór, albo jak rozpalona mocnymi trunkami. Nie wiedziałam jakby zdjąć z siebie tę maskę. W tym pomieszaniu moim dano znać, iż przyjechali goście.

Opiekun mój odebrał dnia tego wizytę od sześciuset dwudziestu pięciu szambelanów, dwóchset piętnastu generałów, czterechset czterdziestu ośmiu kapitanów bez służby, pięćdziesiąt sześciu stolników parnawskich, dwudziestu siedmiu wendeńskich, trzydziestu pięciu bracławskich... Oprócz podkomorzych, podstolich, podczaszych i innych urzędników zagranicznych powiatów.

Gdy się drzwi nasze zamknęły i ci ichmościowie zaspokoili się z wizytami swymi, spytałam się opiekuna, co by byli za ludzie? - Jest to szlachta dobrze urodzona, która się wstydzi, gdy ją kto po imieniu zowie. Każdy woli być urzędnikiem papierowym i za to zapłaci, aby był panem szambelanem, generałem, kapitanem, niż po prostu kończyć się na ski. - Alboż u ciebie kupują urzędy? Powiadałeś mi, iż je zasłużonym rozdają. - Niektórzy tą drogą idą, ale gdy więcej jest ludzi pysznych niż znaków do okazania ich pychy, wynaleziono urzędy nic nie znaczące, które pyszni kupują a mądrzy stąd profltują. - Ci ludzie są śmieszni, szczycą się z tego, co za pieniądze kupili. Cóż znaczy, iż ci pierwsi goście mieli twarze zamyślonych ludzi i o takich rzeczach rozmawiali z tobą, których ja nie rozumiałam? - Jest to zwyczaj taki i ton ludzi dworskich. Udają polityków, chcąc w nas wmówić, iż znają najlepiej interesa dworów cudzoziemskich, iż myślą o ojczyźnie, dlatego zawsze coś sekretnego wynoszą z gabinetu, zawsze z ministrami cudzoziemskimi korespondują, a w samej rzeczy tyle znają, ile Zawadzki odźwierny. Widziałaś ich dosyć uniżonych? Z niższymi od siebie są zuchwali, a gdy na kogo król łaskawym okiem spojrzy, uniżają się przed nim aż do podłości. Ci ludzie dworscy są panami swego ruszenia, swoich oczu, swojej twarzy, udają, iż mają głęboki rozum, iż są niedościgli w swoich my-

72

ślach, ukrywają podstęp uczyniony przez siebie, kon-tenci z nieszczęścia nieprzyjaciół swoich przymuszają swój humor, ukrywają swoje skłonności, idą przeciw sercu swemu, mówią i czynią przeciwko wewnętrznemu uczuciu. - Ach! jakże możesz obcować z takimi?

Oddano list Hrabiemu, którego podpis był osobliw-szy. "Jaśnie Wielmożnemu..." Czytając ten podpis, spytałam się opiekuna, co by to znaczyło? Nauczył mię jak się podpisuje do każdego, według urodzenia i stanu, w którym zostaje. Do szlachcica bez urzędu pisze się: "Memu Wielce Jmci Panu i Bratu". Do urzędnika "Wielmożnemu..." Do większego pana "Jaśnie Wielmożnemu". Do książęcia "Jaśnie Oświeconemu". - Dlaczegóż cierpisz te kłamstwa? - Jest to zwyczaj dla uczynienia różnicy między ludźmi różnego majątku i różnego urodzenia. - Dlaczegóż to, co ty nazywasz tytułem, jest tak śmieszne? Czyliż wszędzie tymi śmiesznemi nazwiskami różnią się od siebie ludzie? - Co u nas "Jaśnie Wielmożny" to gdzie indziej zowią "Wasza Wyborność. Jaśnie Oświecony. Wasza Wysokość". Przed tym biskupów zwano "Wasza Wielkość". Kardynałów dotąd zachowują tytuł "Waszej Najwyższości". Papieże "Waszej Świątobliwości". Królowie "Waszego Majestatu". - Jakże piszesz do twego kmiecia? - Do chłopa pisze się "Pracowitemu"... - Moim zdaniem, ten tytuł najprzyzwoiciej jest dany i rozumiem, iż nim bardziej się twój kmieć szczycić powinien, niż ty, że cię zowią "Jaśnie Wielmożnym". Gdyby mi przyszło obierać, wolałabym aby mi pisano: "Pracowitej" niż "Jaśnie Wielmożnej próżniaczce".

List, który odebrał opiekun, był od ekonoma, z dóbr jego. Donosił mu, iż w dzień odpustu spaliły się stodoły i obory. Ten pożar był tak wielki, iż na kilkadziesiąt tysięcy poniósł szkody. Hrabia był z liczby tych ludzi, których w pierwszym nawet momencie największy przypadek nie zmiesza. - Trzeba nam wyjeżdżać z Warszawy - rzekł do mnie nie strwożony. - Szkoda, którą poniosłem w dobrach moich, zmniejszyła dochody moje.

73

Gdy mi powiedział cały ten przypadek, poczęłam rzewliwie płakać. Hrabia wziął to za dowód przywiązania mego do siebie. Byłam nadto szczera, abym go tym mniemaniem łudziła. Płakałam, bo mi żal było porzucać Warszawę. Już miałam moje znąjomostki. Weronika przekupiona, oddawała bilety słodkie i odnosiła. Dawano dla mnie obiady i tańce, na których że Hrabia nie chciał bywać, radzono mi, abym się wybiła spod opieki jego i obrała sobie głupiego męża, bo taki najprędzej fortunę zrobi. Odstąpiłam wszystkiego dla jakiegoś wewnętrznego szacunku, który miałam ku Hrabiemu, nie mając go za opiekuna, ale raczej za kochającego ojca.

Wyjechaliśmy z Warszawy w pierwszych początkach wiosny, kiedy pospolicie najgorsze bywają drogi. Hrabia, który długo bawił za granicą i zwiedził różne strony, narzekał na ten nieporządek w kraju. Maciej stary klął i kilka razy przewrócił.

Nocleg jeden mieliśmy bardzo niewygodny. Ludzie czarni i brodaci, przyjęli nas do domu swego, który zwano karczmą. Wchodząc słabość mię wzięła od smrodu, który od nich rozchodził. - Cóż to za śmierdzące stworzenia? - spytałam się opiekuna. - Są to Żydzi, których my trzymamy po wsiach, dla niewygody przyjeżdżających, a po miastach, aby zarażali złym powietrzem i oszukiwali ludzi. Dziedzic tej wsi ma z nich pożytek, bo mu płacą za to, aby oszukiwali jego poddanych. -Ten dziedzic musi być bez miłosierdzia, że trzyma na to takich hultajów. Dlaczego biedni ludzie dają się zwodzić tym łotrom? - Widzisz ten napój podobny do wody? Smak jego i zapach odraża od siebie, jednakże chłopi, aby zapomnieli o nędzy, która ich trapi, piją to, bo im zawraca głowę i czyni na czas wesołemi. - Ta ich mniemana wesołość jakże długo trwać może? - W kilka godzin przychodzą do siebie, ale na ten czas są w nierównie nędzniejszym stanie. Ten napój pali im wnętrzności, czyni ich niesposobnemi do pracy i cały ich majątek oddaje Żydom. - Umiera też który z tego napoju? -

74

Bardzo często się trafia, iż umierają. - Cóż za to robią Żydom? - Nic. Wolno im łudzić wszelkimi sposobami. Mają na to muzykę, która biednych ciągnie do karczmy, a tam jak wnidą, trudno jest, aby się wstrzymali od tego trunku. - Niechże na koniec piją, ale za cóż mają płacić tym hultajom, którzy ich nęcą? - Bo panu trzeba pieniędzy, który na to trzyma Żydów, aby chłopów zdzierali. - Ach? Jak taki pan jest okrutny; widzę, iż chłop biedny nie jest u niego człowiekiem. Czemuż nie wypędzicie z kraju tych ludzi, którzy z oszukania ł krzywdy ludzkiej żyją? - Owszem nadajemy im wszelkie swobody, osadzamy nimi miasta, aby je zaludniali. - Cóż ci z tego przyjdzie, iż powiększasz liczbę hultajów? Nie lepiej żeby było takimi ludźmi jak kmieć twój osadzać miasta? - Tacy są nadto poczciwi, nie zdadzą się do handlu. Nasi tylko przekupnie i Żydzi umieją oszukiwać. - Dlaczegóż Żydów nie obrócisz do roli? Jakiż pożytek w tym znajdujesz, aby cię oszukiwali? - Bo nam winni wielkie pieniądze, a przenosząc ich z miasta ten dług musiałby przepaść. - Wypłacająż wam to, co są winni? - Nie, najczęściej się trafia, iż wszystko przepada. - O! Jak dobrze ukarani jesteście za krzywdę chłopów waszych! Niechaj was oszukują, niech rozbijają, łupią kościoły, fałszują wam pieniądze, zarażają powietrze, są to korzyści, które odnosicie za waszą opiekę nad nimi.

Przepędziłam tę noc w wielkiej trwodze. Dalsza podróż była pomyślna. Przyjechawszy do domu Hrabia gospodarstwem swoim przywrócił dobra do dawnego stanu. Wiosna była pogodna, łąki i pola wzięły na siebie przyjemną barwę. Drzewa poczęły się rozwijać; ptactwo śpiewaniem ożywiało naturę. Domyślałam się, iż ta pora jest czasem, który opatrzność naznaczyła stworzeniom, aby zażywały pieszczot. Zastanawiając się nad tym, wpadłam w niespokojność. Często Ao na myśl mi przychodził. Nie śmiałam jednak spytać się, gdzieby się obracał. Pomieszanie moje dało poznać Hrabiemu stan, w którym zostawałam. - Życzyłabyś sobie - spytał się -

75

oglądać twego współwychowanca? Rumieniec, a po nim bladość, wydały serce moje, niedługo jednak byłam w tym pomieszaniu. Zaprowadził mię Hrabia do szpary, przez którą patrzał, co się dzieje w piwnicy. Obaczy-łam z wielkim ukontentowaniem biednego Ao, który zdawał się być zamyślony i jakby coś wielkiego w głowie swojej układał. W wieczór dano mu na sen, wyniesiono z piwnicy i osadzono w tym pokoju, w którym ja byłam. Nazajutrz weszliśmy oboje z Hrabią. Ao nie był tak zadziwiony widząc nas, jak ja, kiedym pierwszy raz obaczyła Hrabiego. Przypatrując mu się, widziałam jako rumieniec, który miał na twarzy co moment się odmieniał. Serce jego czuło najżywsze wzruszenia, ale strój, który na sobie miałam czyniąc mnie odmienną, poznać mu nie dał swojej kochanki.

Za miesiąc umiał Ao jakokolwiek nasz język. Przyuczył się do sukien, które na niego włożono. Te wszystkie cuda natury, które mię porywały do siebie, nie tak go mocno dziwiły. Nauczony prawd wiary, poddał swój rozum pod niedościgłość tajemnic. Rozmawiał o Bogu z wielkim uszanowaniem. Nie pisał o nim jak nasi teologowie, ale tak go sobie wystawiał, jak jest sam w sobie niepojęty i godzien największego uszanowania.

- Pismo św. - mówił -jest na kształt kija, który dał Bóg w ręce ślepych, aby się nim podpierali. Teologowie, zamiast używania go do chodu, kłócić się poczęli o długość i grubość jego. Na ostatek bijąc się nim, cały rodzaj ludzki wmieszali w swą bitwę.

Hrabia oświecając rozum jego, opowiadał mu zdanie filozofów naszych. - Twój Sokrat - rzekł do opiekuna mego -jest jeden z ludzi, który mi się podoba. On szczególnie nie miał głupstwa, aby zostawiał zdanie swoje o tych rzeczach, których nie mógł dociec.

Lubię tę filozofią, która kształci obyczaje i uczy być poczciwym. Twój Plato i Arystoteles są zapalone głowy, dawali tego przyczyny, czego nie dociekali. Godni nauczyciele filozofów naszych, którzy się wstydzą wyznać to, czego nie umieją. Zdanie ich o początku świata, o du-

76

szy, o człowieku... Są głupstwa godne tych głów, które je uroiły i rozumu tych ludzi, którzy się temu tak długo dziwili.

Cóż możesz stanowić o świecie, kiedy nie znasz nawet siebie samego? Twoi stoicy są próżniejsze jeszcze głowy. Chcą ci wyperswadować, iż można się śmiać w nędzy, być nieczułym na obelgę, niewdzięczność i stratę wszystkiego, patrzyć zimną krwią na śmierć jako na rzecz obojętną, która ani trwoży, ani kontentuje, być mocniejszym nad powab uciech i nad strach bólu, nie czuć, gdyby cię palono żelazem, ani dać znaku uczucia łzami albo jęknieniem. Jakie głupstwo dawać to słabej naturze.

Twoi cynicy, których sam nazywasz psami gryzącymi, warciż są twego wspomnienia? Coś lepiej myślał Epikur, jeżeli w uspokojeniu wewnętrznym i ukontentowaniu umysłu szukał uszczęśliwienia; podobny jednak do twoich późniejszych pisarzów, którzy chcą cię nauczyć z książki, jak masz być szczęśliwym. Demo-kryt i Heraklit oba dziwaki, jeden się śmiał, drugi płakał, oba warci politowania i śmiechu. Pochwała twoich mędrków jest w tych słowach, które z nich jeden powiedział, iż nie ma nic tak szkaradnego i tak głupiego, co by nie wyszło kiedy z ust jakiego filozofa.

Tyle bałamuctw zostawionych od pierwszych na-uczycielów twoich, trzymały w pętach twój rozum. Twoja filozofia, którąś czynił służebnicą wiary, stała się samowładną panią twego umysłu. Podciągając pod siebie rzeczy boskie, uzbroiła cię przeciw bratu twemu, którego zdanie odmienne od twego, ścigałeś karą i prześladowaniem. Twoje późniejsze światła, które tak wielbisz, czymże ci dopomogły, abyś był poczciwszym. Wiry świat tworzące, materia subtelna, są dziwactwa równie śmiechu godne, jak monady składające dusze i ciała.

Cóż na koniec osobliwego w twoim nawet Newtonie? Podobało ci się, że cię bawi jak dziecię kulami ciał niebieskich, które osadził w czczości, a które jednak nadal

77

moc wzajemną wywierają na siebie. Toż u ciebie jest filozof, który się ugania za cackiem próżnych rzeczy albo niedościgłych jego rozumowi? Czemuż się nie starasz być co dzień lepszym? Teraz niedowiarstwo i rozwiązłość bierze na siebie imię twojej filozofii, oszukuje twoje prawodawstwo, wzrusza spokojność i śmieje się z wyroków prawdy nieodmiennej.

- Nieumiejętność, w której zostajesz - rzekł Hrabia przerywając mu mowę - czyni ci wstręt od tego, co rozum ludzki zdobi. Jakże możesz poczytać to za nic, co człowieka różni od nierozumnych stworzeń? Te sekreta natury docieczone od ludzi i piękne wynalazki, którymi się wiek nasz szczyci, zabezpieczenie dla potomności tego wszystkiego, co się roić może w głowie każdego z mędrców naszych, przez wynalazek pisania i druku nie jestże jedną z największych korzyści dla rodzaju ludzkiego, które ubezpieczają na zawsze stan rozumu naszego? Widzisz tę broń, która cię ogromnym czyni nieprzyjaciołom twoim i niesie postrach w najdalsze strony świata. To złączenie najodleglejszych krajów przez żeglugę, którą wspiera wiadomość obrotu ciał niebieskich i wynalezienie igły magnesowej...

- Tak - odpowiedział Ao - twoja umiejętność podobna do wielkiej loterii, w której więcej jest fałszywych biletów, niże i prawdziwych, aby te wyszły, trzeba wszystkie wyciągnąć, a. porachowawszy jak drogo zapłaciłeś fałszywe, wieleż ci zostaje w zysku? Ze wszystkich powieści ludzkich, zda mi się, iż ta jest najprawdziwsza, że Bożek, nieprzyjaciel spokojności ludzkiej, był wynalazcą umiejętności waszej. Twoja astronomia tak potrzebna, jak powiadasz, bo twojej szkodliwej żeglugi początek swój wzięła od zabobonów i próżności. Twoja filozofia mając za przewodnika próżną ciekawość; na wieleż niebezpieczeństw wystawia cię wpośrzód dróg fałszywych? Przez wiele błędów tysiąc razy szkodliw-szych jak ci jest pożyteczna prawd, trzeba abyś przeszedł niż ci się światło jakie ukaże. Twojej geometrii początek dało łakomstwo. Wymowie pycha, gniew, po-

78

chlebstwo i kłamstwo. Cóż mają w sobie dzieje ludzkie, które ty zowiesz historią? Są to daty porządnie ułożone: prześladowania, rzezi i okrucieństwa. Zdaje się, iż twoi historycy tego się najbardziej strzegli, aby ci nic nie wspomnieli o uczynkach ludzkości. Twoja umiejętność leczenia chorób więcej zgubiła ludzi jak wyrwała od śmierci. Wszystkie twoje usiłowania, które natężała pycha, abyś się jak mówisz oświecił, wyciągnęły cię z stanu szczęśliwej nieumiejętności, w której cię mądrość wieczna osadziła. Gruba zasłona, którą Najwyższa Ist-ność pokrywa sprawy swoje, przestrzega cię dotąd, iż nie dla próżnych badań chciała cię mieć na świecie. Twój świat był daleko lepszy, jak wyszedł z twórczej ręki, aniżeli dziś po odmianie rozumu, bo ludzie szczęśliwiej żyli w prostocie natury.

Niż sztuka wykształciła sposób myślenia, nauczyła namiętności ludzkie używać słów zmyślonych, obyczaje były wprawdzie grube, ale naturalne i różność postępków oznaczała za pierwszym wejrzeniem różnicę charakteru. Prawda, iż natura ludzka nie była w sobie lepsza, ale ludzie znajdowali bezpieczeństwo mając łatwość dociekania wzajemnie skrytości swoich, a ten stan, którego teraz nie znasz, szacunku wstrzymywał ich od wielu występków.

Teraz gdy głębokie dociekania i gust delikatniejszy sztuce podobania się przepisały ustawy. Obyczaje ludzkie wzięły na siebie obłudną jednakowość i wszyscy takimi się pokazują, jak kruszce w jedną formę odlane. Zawsze mówisz: "grzeczność tego wyciąga, obyczajność tak każe", zawsze idziemy za zwyczajem, a nigdy za własnym dowcipem i dobrą od natury skłonnością. Nikt też nie śmie takim się pokazać jakim jest w sobie. A w tym stanie rzeczy, możeszże widzieć z kim masz do czynienia? Musisz czekać okoliczności, to jest tego czasu, kiedy już nierychło będzie, ponieważ dla tych samych okoliczności, najbardziej ci zależało na tym, abyś poznał człowieka.

Patrz na ten orszak występków, który się ciągnie za

79

tą niepewnością? Nie ma już więcej prawdziwej przyjaźni, nie ma rzetelnego szacunku, ani zaufania stałego. Podejrzenia, trwogi, lękania się, oziębłość, skrytość, nienawiść, zdrada, kryją się ustawicznie pod tą zasłoną grzeczności przysposobionej."

Prawodawcy twoi wyciągnęli człowieka z stanu natury, ale ich prawa zaćmiły rozum jego. Oświecaj go nie tą próżną umiejętnością, za którą się uganiasz, ale poznaniem prawdziwego dobra, a wypędzisz występki i zbrodnie, których pohamować nie możesz, nowymi coraz ustawami.

Rozumiesz, że wiele dokazujesz, gdy dla dobra społeczeństwa twego każesz, aby kat targał członki i wnętrzności braci twoich. Cóż czynisz? Oto karzesz kilku złoczyńców głupich a zapobiec nie możesz, aby rozumniejsi nie znaleźli sposobu bezkarnie dopuszczać się zbrodni. Człowiek mający obrót, tysiąc nłegodziwości popełnia, nic się nie bojąc twego miecza, ani twojej sprawiedliwości.

Twoi dzicy ludzie, których ty przez wzgardę zowiesz barbarzyńcami, są szczęśliwsi daleko od ciebie. Jedno tylko złe jest może u nich, które widzieć się nawet daje między bydlętami, iż się czasem biją o płeć żeńską. Ale dajmy nawet, żebyśmy się zabijali o to; nie jestże coś słuszniej bić się o kobiety, niż o te szyby złote, za któreś wyrżnął ośmnaście milionów niewinnych Indianów12, niż o twój pieprz, za który się topisz i narażasz szkorbutem, niż o twoje brody, za które przeszło trzy miliony ludzi wspólnie się wyrżnęło13. Niż za twoje szkolne głupstwa, któreś podciągnął pod wiarę, za któreś tyle razy zbroczył krwią ziemię i tyle stosów popalił.

Ale mi się zdaje, iż ludzie żyjący w prostocie swojej, mniej nawet jak teraz, biliby się o płeć niewieścią. Tak bowiem żyjąc, nie mieliby tych dziwactw, które się trzymają polerownych narodów względem wdzięków i piękności kobiet. Powiedz mi, kto był pierwszy tak głupi, któremu się zdało, iż jedna kobieta jest piękniejsza od drugiej? - Oczy moje - odpowiedział Hrabia - pewne ułożenie członków, cera twarzy, płeć delikatna, wzrost

80

i kształt ciała, to czyni piękność. - Mylisz się. Nie masz tego od natury, ponieważ te wdzięki nie wszystkim się powszechnie podobają. U ciebie niewiele tuszy, nos mały, trochę zadarty, czyni to, co ty zowiesz cudem piękności. Wkrótce ten cud piękności ustaje. Szalejesz za oczami czarnymi, pociągłym nosem, okrągłą lub pociągłą twarzą. Dziwactwo mody nastającej rządzi imaginacją twoją. W Holandii masa ciała nadzwyczaj miękkiego, piersi wielkie i dwie przyklepane łopatki zawracają głowy Holendrowi. W Niemczech szyja na pięć calów niżej się kończąca i na pięć calów wyżej zaczynająca się jak ordynaryjna, tudzież sześćdziesiąt i dwa herby szlachectwa, głupim czynią barona.

Ten gust piękności odmienia się, według różności klimatu każdego kraju. Są nawet tacy, co szaleją za takie-mi twarzami, które ty nazywasz szpetne. Wszystkie kobiety są ładne. Ajeżeli oczy twoje krzywe nie widzą tego, nie skarż się na naturę, ale na twoje modne dziwactwa. Jakże jedna kobieta ma ci się zdawać piękniejsza od drugiej, kiedy twarz tylko samą widzisz. Oko, nos, wargi, mogaż być całą pięknością kobiety? Ile twarzy ładnych, a reszta ciała szpetna dla kalectwa. Natura dała tym, które ty nazywasz brzydkimi, wdzięki i inne przymioty, które przechodzą twą mniemaną piękność.

Gdyby ten prawodawca14, który przepisał, aby dziewczęta i chłopcy nago z sobą publicznie igrały, zdarł teraz suknię z tych, które ty nazywasz pięknymi, jakbyś na ten czas postrzegł oszukanie twoje. Może twoje piękności byłyby nąjszpetniejsze, a brzydkie twarze inaczej by się wydały. Możeszże widzieć te garby, które poduszki i podkładne sznurówki, od najumiejętniejszej ręki krawca tak dobrze zasłaniają. Idź za twymi pięknościami do gotowalni, abyś się przypatrzył wdziękom ich przysposobionym.

Twój kmieć jest roztropniejszy. Kilka dni temu jak mówiłem do niego: twoja gospodyni jest straszliwie czarna. - "Nie patrzywa na to Mości Panie", odpowiedział prostak, "moja żona jest tak piękna dla mnie, kieby księżna".

81

Przepędziliśmy w domu Hrabiego całą wiosnę. Ja zawsze z nim rozmawiając, Ao zaś częścią zastanawiając się nad każdą rzeczą, częścią zatrudniony czytaniem. Hrabia był dla nas jak ojciec najukochańszy, bardziej jednak przywiązanie swoje do mnie okazywał. Byłabym zupełnie szczęśliwa, gdyby jakaś niespokojność nie mieszała była czasem uszczęśliwienia mego. Jednego wieczora, gdy Ao żwawiej powstawał przeciw przesądom urodzenia - bardziej mię to dziwi - rzekł Hrabia -iż dziecię z nieprawego łoża, choćby nawet ojca dobrego urodzenia miało, nie jest szlachetne. Owszem, nieszczęsny ten owoc uciechy rodziców jest wystawiony na wzgardę. Prawo odsądza go od majątku, który prawem natury spływa do niego. Ale to prawo nie tłumi we mnie głosu natury, odzywającego się w sercu moim. Pódź do mnie, kochana Marysiu; uściskaj ojca twego. Porwał mię w tym na łono swoje ł całując oblał lice moje łzami.

Odeszłam od siebie na te słowa. Zdawało mi się najprzód, iż sen jakiś miły łudzi zmysły moje Dostrzegłszy łzy Hrabiego. - Ach! mój kochany ojcze! - zawołałam łzami także zalana - jakąż słodyczą słowa te napełniły serce moje. To wewnętrzne uczucie, które miałam od pierwszego widzenia twej twarzy, był głos natury odzywający się we mnie, iż jesteś ojcem moim. O! jak szczęśliwa jestem, mieć tak dobrego i tak słodkiego ojca. Po długich ściska-niach i słowach radosnych łkaniem przerwanych, opowiedział mi ojciec, jakie miał powody, aby mię razem z Ao w jednej piwnicy wychował. Dowiedziałam się, iż Ao był szlachetnego urodzenia, którego rodzice przyszedłszy do ubóstwa, w pierwszym roku życia jego pomarli, że go wziął do siebie jako ojciec chrzesny i cóżkolwiek z rodzicami jego spokrewniony. - We cztery lata - rzekł dalej ojciec mój skazując na mnie - urodziło się to biedne stworzenie. Ocalając honor jej matki, musiałem ukrywać jej przyjście na świat, przez dwa roki chowałem ją u chłopki, a po tym razem z tobą miałem staranie o jej wychowaniu. Najmilsza zabawa dla mnie było patrzeć na was i uważać człowieka zostawionego naturze. Postrzegł-

82

szy, iż ta mocniej w was odzywać się poczęła, przerwałem przyjaźń waszą, oddalając jedno od drugiego. Widzę teraz, iż opatrzność przeznaczyła jedno drugiemu, serca wasze skłaniając do siebie. Złączcież się z sobą, kochane dzieci, ja z serca przychylam się do żądań waszych.

Po ślubie mąż mój nie odmienił sposobu życia. Cokolwiek mu czasu zbywało od gospodarstwa, do którego sposobił go pomału mój ojciec, łożył na czytanie książek i uczenie się łacińskiego języka. W krótkim czasie umiał go tyle, ile potrzeba do zrozumienia książek. Ojciec mój miał bibliotekę, w której były wszystkie prawie naszych Polaków pisma. W tej najczęściej mąż mój przesiadywał. Weszłam raz z ojcem, abym go wyciągnęła pod wieczorną porę przejść się razem z nami. Wszczęła się mowa o pismach naszych Polaków. Mąż mój w kilku słowach dawał zdanie swoje o każdym autorze i piśmie.

- Kopernik, którego narn obce narody zazdroszczą, jest zaszczytem imienia polskiego. Trzeba na to długiego wieku, aby się równy jemu urodził. Godzien większej pamiątki, jak ma w Toruniu; z tym wszystkim i tę, nie od narodu swego, ale od jednego z zacnych ziomków odebrał.

Filozofia ciekawa powszechna. Godny zabytek głupstwa wieku, w którym pisano. Wiele równych filozofów znalazłem zbutwiałych. Świat o nich zapomniał, bardziej jak o ich bożku Arystotelesie.

Orzechowski, jeden z najlepszych mówców. Najwymowniejszy, gdy mu szło o żonę. Któż wie, jeżeli wiek nasz nie będzie miał równie jemu wymownych.

Jana Długosza XIII Ksiąg historii polskiej. W zabobonach i nieporządku rzeczy równa się Kadłubkowi i Ko-łuckiemu. Winniśmy Warszewickiemu odkrycie przyczyn, dla których to pismo wstrzymane było w druku. Bardzo pilnie (powiada) opisał źrzódła, rzeki, drogi, przejścia, o czym nieprzyjaciel wiedzieć nie powinien.

Macieja Miechowity Kronika Polska jest krócej przepisany Długosz. Nikt jednak o nim nie wspomniał. Tak robią wszyscy, którzy żyją z drugich; Filipa, króla

83

macedońskiego i Aleksandra syna jego, uczynił Polakami.

Marcin Kromer, sprawiedliwie nazwany Liwiuszem polskim. Błażowski, tłumacz jego, wzór dobrego tłumaczenia, nieznany był tym, którzy tłumaczyli Belizariu-sza, Monteskiusza, Telemacha, Focyona, Inkasy, Jawne wyznanie Woltera i głupie Awantury Arabskie.

Insi kronikarze Królestwa Polskiego, oprócz Eneasza Sylwiusza, Ezopa nie-historyka, jeden drugiego przepisywali. Z tym wszystkim miło mi jest czytać historią narodu naszego. Są to dzieje najspokojniejszego ludu w świecie. Nie ma w nich ani rzezi S. Bartłomieja15, ani Nieszporów Sycylijskich16, ani podbicia Ameryki17, ani Albigensów, ani Husytów i Zyski18, ani Anabaptystów; ani krucjaty19 ani Ludwików Xl, Krystyernów II i Krom-welów.

Dykcjonarz służący do poznania historii naturalnej. Dzieło wielce ciekawe i pożyteczne. Pod literą A znajdziesz pszczoły, dlatego że w francuskim języku pszczoła od tej się litery zaczyna. Trzeba by najprzód uczyć się po francusku, a kto ten język umie, obejść się może bez tego. Dzieła wielce ciekawego i pożytecznego, którego ciekawość i pożytek najlepszy pozna młodzież czytając bez ogródki, o koniu pod literą C.

Historia Naturalna Królestwa Polskiego. Głupstwo in octauo maiort O Sanie rzece, która w Wisłę wpada pod Sandomierzem, tak autor mówi: "Tam gdzie wpada wDniestr poławiają się pstrągi łokciowe". Pod literą H mówi o gadzinie latającej: "którą gdy szlachcic jeden ciął szablą, z sykiem wielkim poleciała w trzcinę. Szlachcic zaś znalazł głownią w pokwach stopniałą". Sam autor na Polesiu widział podobną gadzinę.

Jan Kochanowski, książę poetów naszych; nie ma nic równego jego Trenom, w Mikołaju, Piętrze i Jędrzeju.

Sarbiewski równy pierwszemu, słynie nawet u postronnych.

Janicki słodki w swych elegiach.

84

Konarski miał serce obywatela i rozum ministra. Pisał wiersze, ale nie był poetą.

Żyjących poetów opuszczam. Mało jest których bym chwalił. Jeden tylko autor Myszeidos zjasności i wdzięku jest u mnie najpierwszym poetą. Dwóch bezimiennych więcej mają ognia, ale jednemu żółć i niewdzięczność, drugiemu wolność w żartach wielu czyni krzywdy.

Przerwał tu mowę ojciec mój, wychwalając inne jeszcze niektóre pisma, sprzeczka trwała długo. Ja tymczasem bawiłam się czytaniem tytułów ksiąg tam będących.

Apollo Chrześciański Ojczystą Arfę przebierając w Krakowie 1697.

Sejm piekielny i straszliwy Examen książęcia piekielnego.

Popielec bez pyłu (kazanie pogrzebowe).

Feniks cnoty, mądrości i honoru, szczęśliwą prostotą z śmiertelnych popiołów dla wiecznej potomków pamięci wylatujący (to jest mowa pogrzebowa).

Trojaki poklon kaznodziejski, w trójletnich kazaniach oddany, z przydatkiem tragedii o Męce Pańskiej kazaniu passji posianych rozłożonej, w Sandomierzu 1729.

Wojsko nowo rekrutowanych efektów. Pełnia żalów przy dopełnionym życia biegu, z ojczystego na empirejskie niebo przeniesiona.

Brat Tatar, albo liga psa z wilkiem.

Rzewno słodki głos łabędzia umierającego, czyli o Męce Jezusa Chrystusa.

Heco, albo zajączek pod borem Zastrońsłcim.

Woź do wieczności o czterech kołach z przydatkiem dyszla dobrej intencji

Kamień czeski w Koronie Polskiej osadzony - to jest Jadwiga Święta.

Mydło na obmycie zmazy grzechowej.

Płaszczyk niedostrojonej damie, albo 64 empigram-motów, na obnażone piersi

Heretyckie Czemu, przez Katolickie B o zbite.

O wszystkich rzeczach i niektórych innych.20

85

Słońce na horyzoncie, albo Tomasz S. z Akwinu .

Gody Baranka Apokaliptycznego w Krakowie 1711.

Pikieta niestatecznej fortuny, to jest o szwedzkiej wojnie w Polszcze.

Trąba do rozproszonych od obozu przeciw Kozakom,

Poswarek wina z wodą.

Jako w Niebie, tak i na ziemi, z ksiąg X. Jeremiasza Drekseliusza.

Ołtarzyk zloty, albo ojiary wonne, to jest: Modlitwy.

Wieża Dawidowa na teraźniejszą wojnę turecką w Wilnie 1586.

"Posteriora" Polityczne, albo prawda widoczna w teraźniejszym Rzeczypospolitej stanie, w Krakowie 1699.

Ordynans od najwyższych Majestatów Pana w drogę szczęśliwej wiecznościchorążemupancernemu Wojsk Koronnych wydany, Roku którego Bóg w ludzkim ciele exultavit, ut gigas ad currendam viam 1746.

Gdy ustała sprzeczka, rzuciłam te androny. Mąż mój zarzucił takie nauki, które bawią umysł na kształt dziecinnego cacka. Najmilsza dla niego była zabawa dochodzić tych rzeczy, z których pożytek jaki spływa na rodzaj ludzki. Wieś ojca mego była nad rzeką, która psuła brzegi. Tamy są dziełem kosztownym. Mąż mój znalazł inszy sposób, iż woda składała muł u brzegu, z mniejszym nierównie kosztem.

Drzewa sadzone z ziarek posianych dziki wydawały owoc, zaszczepiając je kilka razy, kasztany nawet dzikie odmieniały się w słodkie i wszelki owoc stał się smaczniejszy.

Balon pana Montgolfler do tej przyprowadził doskonałości, iż gaz nie był tak kosztowny. Kraj zyskał na mniejszej liczbie koni. Poczta stała się prędsza! nie płacono tak drogo od listów.

Konduktory takie wynalazł, iż w nie tylko pioruny biły, a nie w domy im przyległe.

Całą wieś uczynił bezpieczną od pożaru, nie jak My-lord Mabon, którego sekret długo oczekiwany więcej by kosztował, niż dom, który ocalić potrzeba.

86

Wynalazł konduktory deszczu, podczas panującej suszy.

Sposób długiego utrzymywania ognia, z oszczędzaniem drew i węgli ziemnych.

A gdy coraz więcej do podobnych rzeczy umysł swój obracał, stan mój przerwał mu te zabawki.

Zostałam przy nadziei. Wystawując sobie wszystkie powinności, które się wkrótce zlać miały na mnie, w wielkiej byłam niespokojności. Mąż mój i ojciec cieszyli mię, iż imię matki osłodzi te wszystkie goryczy, których do-znawają rodzice w wychowaniu swych dzieci. Najwięcej jednak pani Starościna sąsiadka nasza pomogła do uspokojenia mego. - Nie bój się, przyjaciółko - rzekła raz do mnie rozmawiając na osobności - powinności matek nie tak są ciężkie, jak je sobie wystawiasz. Jedna tylko jest dla nas przykrość, pozbyć się szczęśliwie ciężaru. Póki dziecię jest w niemowlęcym wieku mam-ka i piastunka zastąpi troskliwość ł niewczasy, których doznają matki nadto troskliwe około płodu swego. Śmiałam się z tego co mi radzono, aby nie powijać i nie kołysać dzieci. Wszystkich nas powijano; kto ma być kaleką, będzie i bez pieluch, a kto słabego mózgu, będzie cierpiał zawrót głowy, choćby go nie kołysano. Moje dzieci są słabe, ale to mają ze mnie, a z pięciorga, które powijano, dwoje tylko dostało kalectwa. Radzono mi, aby je nie wodzić na paskach, nie słuchałam tych dziwactw, dziecię, które trzymają, nie tak często upada. W drugim roku zaczęły wymawiać. Miałam piastunkę stworzoną do dzieci, nie łamała im języka trudnemi słowami. Dzieci mają swój język: "ptapta, lulu, caca, bla, chy, lala, gaga, ziuziu" prędzej wymawiają niż gdyby je uczono mówić jak my gadamy. Córki moje od czwartego roku życia zaczęły nosić sznurówki. Stan piękny jest jedną z najpotrzebniejszych rzeczy dla dziewcząt. Pomału wprawiały się w mocne sznurowanie i tak cienkie były jak lalki. Obydwie zaś tak dobrze były edukowane, iż nudziły już sobą na wsi, nie mając nikogo w sąsiedztwie, z kim by rozumnie obcować mogły. Córki sąsia-

87

dek moich nic więcej nie umiały jak gadać o tym, czym się bawią chłopianki. Gospodarstwo nie jest zabawą dam dobrze urodzonych; dlatego ja kazałam uczyć je muzyki, tańcu, rysunków; umiały geografią, historią, matematyką i chemią; znały wszystkie dzieła teatralne, wszystkie romanse i tak dobrze o rządzie politycznym gadały, iż każdy im przyznał, że miały rozum ministra. Z tym wszystkim starsza wpadła w defekt, iż jej z ust czuć było, musiałam ją wepchnąć do klasztoru. Młodszą zaś Pan Bóg zabrał do chwały swojej. Z chłopcami mniej jeszcze miałam kłopotu. Chowały się między kobietami, bo te najlepiej dbają o wygody dziecinne. Kazałam je czasem wprowadzać do siebie, aby się uśmiać jak z małpek, które igrają. Gdy się naprzykrzyli, odesłałam do kobiet. W czwartym roku dostałam dyrektora bardzo dobrego. Trzymał ich groźno i nie pozwalał na pustoty. Nauczyli się w domu czytać, umieli na pamięć całą książkę: Krótkie zebranie wszystkich scyencjii całą gramatykę od deszczki do deszczki. Byli w szkołach lat dziesięć. Najstarszy mało umiał po łacinie, ale że miał krzywe nogi, taka figura nie zda się na świat, użyłam wiele kłopotu, niżem go wpędziła do klasztoru. Młodszy miał ochotę do stanu duchownego, ale dla wuja, który był w wojsku, uczyniłam go żołnierzem. Najmłodszy nie chce tej partyi, którą mu proponuję, musi siedzieć w domu i nie dam nic, póki się nie namyśli być posłusznym matce.

Nie wiedziałam jeszcze, co to być matką, jednakże mowa pani Starościny nie bardzo mi przypadła do serca. Głos natury przemógł nad wszystkie rady, które mi dawano. Karmiłam sama dzieci. Kochałam je coraz bardziej i te wzajemnie kochały mię, nie dzieląc serca swego między matkę i mamkę. Byłam zdrowsza niż te, które nie karmią, płeć twarzy lepiej się utrzymywała i dzieci moje nie wyssały złych skłonności, które się pospolicie zdarzają w kobietach tego rodzaju. Mąż mój nie chciał iść za przykładem okrutnym, powijać i kołysać dzieci. Koszyk był zamiast kolebki, worek natkany suchym llś-

88

ciem zamiast pierznika. Cyrkulacja krwie i humorów była wolniejsza, dziecię było zdrowe i bez kalectwa. Gdy syn mój począł się dźwigać, zamiast pasków, które odejmują dziecięciu śmiałość, aby się o swojej mocy trzymało na nogach, kazałam go sadzać na ziemi, aby się czołgał. - Natura śmieje się z tego wszystkiego - mówił mąż mój - co wymysł ludzki wznawia. Małpy zaczynają chodzić bez pasków, dzicy ludzie i te stworzenia uczą nas, co mamy robić z dziećmi.

Córki moje nie znały nigdy sznurówek. Były zdrowe i talia przyszła z wiekiem. Nie chciałam, aby ciasne sznurowania wprawiały je w kalectwo, odejmowały cerę i niezdatnymi czyniły do postanowienia. Dla tej przyczyny nigdy doktor w domu moim nie postał. Dzieci moje nie były tak mądre jak pani Starościny, bo do dwunastu lat uczyły się swego języka i obcych ze zwyczaju. Gramatyka i Książka dla dzieci wysuszyłyby może były mózg dziecinny. Małpięta nie mogą wyrównać starym. Szczenię nie ma rozumu psa starego. Natura we wszystkich młodych stworzeniach jest swywolna. Kotek swywolu-jąc łapie myszkę i moim dzieciom ze swywolą przyszła umiejętność kilku języków.

Doznałam, iż dzieci najżywsze stają się po tym naj-rozumniejsze. Na cóż poprawiać naturę, chcąc je skromnymi czynić? Pani Starościna tego dokazała, ale za to chore i głupie, choć przy wielkiej nauce miała dzieci. -Jeżeli syn twój - rzekł raz do mnie mąż - jest nadto rozpustny, zawołaj doktora, każ mu krew puścić, a to albo go poskromi, albo zabije.

W dwunastym roku mąż mój dawał każdemu w ręce kawał papieru i ołówek, pokazując jak się pisze - "A". Gdy się nauczyły malować tę figurę, powiedział im, że to jest: "a". Toż zrobił z inszemi literami, a tak razem nauczyli się czytać i pisać. Edukacja, którą im dawał, nie była z książki, naśladował małpy, biorąc wszędzie z sobą dzieci tak, jak te prowadzą za sobą małpięta. Edukacja jest naśladowanie cnoty i dobrego. Nigdy dziecię nie będzie insze, tylko takie, jakie miało przed sobą wzory.

89

Mąż mój, dla starości ojca naszego, zatrudniał się gospodarstwem. Nie mogąc mieć tyle troskliwości, ile potrzeba, około wychowania dzieci, znalazł nauczyciela, człowieka poczciwego i oświeconego; Polaka, nie Francuza. Kochał go jak dzieci swoje, nadgradzał prace jego i nie patrzał nigdy na niego takim okiem, jak patrzą pospolicie na guwernera. Był przyjacielem, nie domownikiem. Ten nasz przyjaciel obcował z dziećmi, dawał im najlepsze książki i wprawiał je w gust czytania. - Zrobiłem wszystko - rzekł raz do nas - gdym już tego dokazał.

W nauce historii, którą im dawał, nie słyszałam nigdy o imionach bohatyrów naszych, którzy na kształt zbójców wyrzynali rodzaj ludzki. Aleksandra, syna Filipa, nie zwał nigdy Wielkim. Owszem, pamięć jego ohy-dzał i tych wszystkich, którzy przelewali krew braci swoich. Tytus, Marek Aureliusz, Ludwik XII, Henryk IV, Kazimierz Sprawiedliwy, Batory i Stanisław Leszczyński byli jego prawdziwi bohatyrowie, tych dobroczynność, religią, ludzkość i słodycz serca żywymi malował kolorami. Za przykład dobroci serca i darowania urazy wystawiał im Stanisława Augusta. Zamiast geografii opisania Hotentotów, Irokoanów, Monometopów, Mada-gaskarczyków, prowadził dzieci moje po mizernych chatach chłopskich, wpajał w nich miłość i uszanowanie ku swoim karmicielom. - Oto są - rzecze - ludzie podobni do was, godni waszego uszanowania, których dziadowie wasi mieli za niewolników, czyniąc się panami ich życia i majątku. Imię wasze, chociaż szlachetne, wyszło z ich rodu. Glina dała początek waszej i ich familii. Hetman Wielki Koronny, ojciec prapradziada waszego, chodził za pługiem jak oni. Porzucił go, kiedy może ojczyzna potrzebowała pomocy. Synom jego zamiast przypiecka, dostało się krzesło w senacie. Mylicie się, jeżeli rozumiecie, iż krew wasza inną ma farbę, jak cały rodzaj ludzki; buławy i krzesła, którymi dom wasz się zaszczyca, niechaj wam nie odejmują rąk od pracowania na chleb i służenia ojczyźnie, kiedy tego będzie potrzeba.

90

Dzieci moje nie jeździły o pięćset mil, aby się zarażały chorobą, która przyszła z złotem i pieprzem, aby się nauczyły zbytku, przejęły dziwactwa obcych młokosów, obrzydziły sobie ojczyznę i przyjechawszy do domu, nudziły sobą, chorując na spazmy i wzdychając za krajem, w którym się nie rodziły. Mąż mój starał się o to, aby im dać poznać jak najlepiej kraj własny. Znał wiele zacnych ludzi, którzy nie byli za granicą, a miano ich powszechnie za rozumnych, dobrych obywatelów i naj-zdatniej szych do wszelkich usług ojczyzny.

Córki moje w domu urosły i nie znały klasztoru. -Nauka dla dziewcząt - mawiał mąż mój - jest niepotrzebna. Natura jest ich mistrzyni, a poznanie świata kształci ich powierzchowność. Nie znały inszych książek, oprócz nabożnych i Magazynu Pani de Beaumont. Romanse i dzieła teatralne zarażają spazmami i wapo-rami. Wiadomość geografii ciągnie za granicę. Historia czyni je śmiesznymi w posiedzeniach, gdzie chcą uchodzić za uczone głowy. Nłe uczyły się chemii, bo w dobrym gospodarstwie znalazły sekret najlepszy robienia złota. Wychowane na wsi, nie wzdychały za wielkim światem, a przyuczone zawsze czym się zatrudniać, nie nudziły sobą i były dobrymi żonami.

Gdy przyszedł wiek zdatny do obrania sobie stanu, mąż mój i ja nie byliśmy przeciwni skłonnościom dzieci naszych. Do nas należało kierować nimi w wieku ich młodym. Dziecię, które przeciw woli rodziców czyni dla siebie postanowienie, jest równie źle zażyte w młodości, jak rodzice są okrutni, którzy je niewolą do tego, co jest przeciwne ich sercu. Najstarszy wziął żonę z małym posagiem, ale cnotliwą i kochającą, szczęśliwszy od brata, który się ożenił z bogatą, ale z wielkim posagiem wziął oraz wielkie chimery. Najmłodszy jest żołnierzem i dobrym, bo z swego powołania. Niech się żeni jak mu się podoba; wolność, którą mu dajemy, uczyni go roztropniejszym obraniu sobie przyjaciela. Ze wszystkich córek, żadna nie poszła do klasztoru. Nie żebyśmy stan ten im obrzydzali, ale dzieci kochane od rodziców nie

91

mają przyczyny obrzydzać sobie życia i szukać schronienia w klasztorze. Ich posag był mały, ale mężowie tak myśleli, jak nasz syn najstarszy.

Zapędziłam się daleko, mówiąc o wychowaniu i postanowieniu dzieci naszych. Wracam się do tego, na czym ułożyłam sobie zakończyć i co mię równie obchodzi. Ojciec mój osłabiony wiekiem, czekał spokojnie końca życia swego. Zamknęłam oczy jego rękami mymi. Strata tak dobrego ojca była pierwszym w życiu dla mnie nieszczęściem. Żal nasz kończył się w sercu i w przysłudze, którą religia każe. Pogrzeb był bez katafalków, bez herbów, bez pochwał i wszelkich okazałości. Nie kazał sobie robić nadgrobku jak Pan Podkomorzy Wen-deński. - Byłżem użytecznłejszy - mówił do X. Plebana - niż chłopek mój, który pracując przez całe życie, aby żywił mnie i siebie, wycieńczył siły swoje i poszedł prędzej do grobu? Jednakże pamięć prac i imienia jego pogrzebiona razem z nim w dole. Śmieje się natura z próżności chcącej zatrzeć ślady, które po sobie zostawili ludzie wychodzący z równości. Prawa jej wielowład-ne równają wszystkich, gdy się życie kończy...

Śmierć ojca przypadła w dziesiątym roku zamęścia mego. Zostałam dziedziczką przez ugodę z sukcesorami jeszcze za życia ojca, tej wsi, w której on mieszkał. Zatrudniona staraniem około dzieci moich, gospodarstwem domowym, uszczęśliwieniem poddanych i służących, nie nudziłam sobą na wsi ł nie ciągnęłam męża do Warszawy. Wieś ma swoje rozrywki dla tych, którzy sobą nudzić nie umieją.

Mąż mój zatrudniony rolnictwem, oddał mi rząd wewnętrzny domu. Na miejscu meblów starych i bogatych, dałam proste, ale wygodne. Powiększyłam folwark, a zamiast kur i kaczek, indyjskich pawłów, łabędzi i wron amerykańskich, rozmnożyłam drób czyniący pożytek, którego wychowanie było łatwiejsze. Ogród kuchenny nie wystarczał na wygody nasze, przyłączyłam do niego parter, a grządki porządnie porobione tak go przyjemnym czyniły, jak był przed tym wysadzo-

92

ny trawą i usypany tłuczonymi kamykami różnego koloru.

Hałas folwarczny był dla mnie miłym. Koguty piejące, ryczące bydło, zaprzęganie wozów, gwar powracających z pola robotników, czyniły dom mój weselszy, niż był przedrym, mając jakąś ponurą wspaniałość.

Domownicy służą dobrze, kiedy im dobrze płacą, jednakże dobre serce, które im okazywałam, ochotniejszy-mi ich czyniło do usług. Dzieliłam z nimi ich radość i ich umartwienia, wypytując się o ich potrzeby, majątek i dzieci, a z strony ich tyle doznałam serca, iż na skinienie moje domyślali się, co bym chciała, aby było zrobione.

Cały dwór nasz składał się z dwóch lokajów i trzech kobiet. Każde z nich za trzech usłużyło. Starałam się zawczasu, aby je takimi uczynić. Nie brałam lokajów jak robią w Warszawie, znających już służbę, to jest hultajów, grających w karty przed pokojem po całych nocach i doświadczonych filutów, którzy przechodząc z miejsca na miejsce z każdego domu, gdzie służyli, przejęli wady i służących, i panów, którzy nie mają innego sposobu do życia, tylko służyć całemu światu, do żadnego pana szczerze się nie przywiązać. Ludzie, których mąż mój obierał, byli młodzi, czerstwi i wzięci od rodziców nie gwałtem, ale od takich, którzy się dopraszalł o to. Dawniejsi słudzy i ja sama z wielką cierpliwością przez dni kilka uczyliśmy ich służby, która tak była regularna, tak prosta i łatwa, że się w nią wkrótce wprawili.

Mąż mój nie ubierał się trzy razy na dzień, nie odmieniał fryzury, nie dawał częstych rozkazów i danych nie odmieniał. Nie szukano go u koni i u psów z workiem od pudru, albo z kawą ł fajką po szpalerach w ogrodzie. Ja miałam zwyczaj krótko się bawić u gotowalni. Służąca z przywiązania ku mnie, rada by była jak najlepiej do twarzy mię ubrać. Nie urzędziłam na nią, nie zrzucałam z głowy, nie bawiłam się z pieskiem, nie kładłam bieli ani różu, nie znaczyłam żył ołówkiem i nie

93

sadziłam włosów na czole, gdzie ich nie zasiała natura. Dzieci moje wprawione były, aby się same ubierały, a służąca pomagała tylko i poprawiała, co się jej zdawało.

Stan ludzi służących stąd jeszcze był słodki, iż w domu swoim nie mieli tyle wygód. Miałam jednak na to baczność, aby się nie stali gnuśnymi i z próżnowania nie nabrali szkodliwych nałogów. Praca dla nich taż sama prawie była, jaką mieli w domu rodziców swoich. Zdawało mi się, iż w tym tylko odmienili ojca i matkę, iż majętniejszym służyli; dla tej przyczyny nie wstydzili się pracy i dawnego życia wiejskiego, a odesłani do domu na gospodarstwo po śmierci swoich rodziców, przenosili stan kmiecy nad życie tułających się po świecie lokajów.

Jednej tylko doznawałam niewygody na wsi, iż żyć nie mogłam z sąsiedztwem. Pani Podczaszyna puściła dobra swoje w dzierżawę, a po tym w zastaw i żyła w Warszawie na wielkim świecie. Pan Starosta narobiwszy długów, pojechał z żoną dla meneźu do Paryża, a stamtąd do Włoch, zostawiwszy dobra plenipotentowi, który je zniszczył i bardziej jeszcze zawikłał. Pan Szambelan, w nadziei urzędu i wstęgi, siedział od dawna w Warszawie, a dobra jego zatratowano. Państwo Podkomorstwo dwadzieścia lat przeżywszy z sobą, pokłócili się o pieska i wydawszy sobie pozwy do rozwodu, wyjechali oboje do Konsystorza. Pan Włceregent z urzędu swego jeździł po trybunałach, kondescensjach, tradycjach, kompromisach. Nie lubił gospodarstwa. Trybunały, kondescensje i kompromisy więcej czynią jak wioska.

Z tym wszystkim słodziłam sobie życie samotne, zastanawiając się nad sposobem myślenia naszych sąsiadów. Dom pani Starościny, póki była sąsiadką moją, był miejscem krytyki, obmowy i plotek. Ta zaraza opuściła okolicę, przeszła z nią do Warszawy i opanowała niektóre domy, gdzie najmilej jest gadać o ludziach i zmiatać językiem, jak mówi poeta, cudzą sławę21. Przy-

94

jaźń pana Starosty ustała, jak zowią, z ludzkością; kto chce mieć przyjaciół, powinien im zawsze pożyczać, mąż jej przestąpił to prawo przyjaźni. Pan Szambelan, filozof z wielkiego świata, gardził pospolitym sposobem myślenia, zgodzić się z nim nie mogłam względem niektórych obowiązków małżeńskich, z których się śmiano, jak mi powiadał w Warszawie. Ta przywara wiejska, jak zwał pan Szambelan, której się ciężko pozbyć, chyba na wielkim świecie, było to, co na parafii zowłemy cnotą małżeńską. Nie pociągniona przykładem wielkiego świata do modnego życia, miałam sobie za naj-pierwszą powinność kochać po parafiańsku męża i to przywiązanie z życiem chyba utracę.

KONIEC

95

Przypisy M.D. Krajewskiego

1. Zwierzęta najpodobniejsze do człowieka.

2. Rousseau w przypisie dziesiętnym do mowy:

O początkach i przyczynach nierówności między ludźmi. Kar. 228 edycji geneweńskiej.

3. O Ty! na Polskim co osiadłszy tronie. Wzgardziłeś miodem i nie lubisz wina, Cierpisz, pijaństwo że w ostatnim zgonie, Z ciebie gust książek, a piwnic ruina. Tyś naród z kuflów, szklenie, beczek złupil. Bodajś w życiu nigdy się nie upił. Way: Mn.

4. Wszystkie te słowa są wyjęte z wlerszów jednego poety i teraźniejszych niektórych autorów.

5. Wyraz myśliwski, chcąc powiedzieć: pierwszy trop znalazł, gdy go inne psy straciły.

6. Za Jana Olbrachta 1493, jak świadczy Miechowita i po nim Bielski.

7. Ta choroba nieznana przedtym w Europie przyszła do nas od Arabów, którzy osiedli byli Hiszpanią.

8. Za panowania Bolesława Śmiałego (mówi Błażowski) Małgorzata, Mikołaja Zemboczyńskiego małżonka, warując wstydu i cnoty swojej i widząc, iż zewsząd górę wzięła wszetecznej młodzieży niekarna żądza, na wieży kościoła zemboczyńskiego w mili od Pro-szowic ze dwiema siostrami przez długi czas taiła się, powrozem sobie żywność od czeladzi nagotowaną wciągając.

9. Kołuckł o Bolesławie Śmiałym.

96

10. Wincenty Kadłubek i Miechowita.

11. Ao myślał jak Rousseau w Mowie o Naukach.

12. Podbijając Ameryką.

13. Ludwik VII. Król francuski kazał sobie ogolić brodę. Żona jego Eleonora z domu Akwitańskiego szydziła z niego. To było przyczyną, iż stanął rozwód między nimi. Eleonora poszła za Henryka księcia Normandii, który potem został królem angielskim i wziął w posagu po żonie prowincje: Płktawlą i Gwin-nę. A to dało początek wojnie, która prawie przez trzysta lat niszczyła Francją. Sainte-Forx pisze, Iż przeszło trzy miliony Francuzów z tej przyczyny zginęło.

14. Lłkurg.

15. Wycięcie Hugonotów za Karola IX.

16. Wyrzęcie wszystkich Francuzów, którzy byli w Sycylii.

17. Woltaire rachuje 18 000 000 Indianów wyciętych.

18. Przez piętnaście lat ci fanatycy wyrzynali bez litości współziomków swoich.

19. Oprócz wojen o ziemię świętą, które wypleniały Europę, były jeszcze krucjaty nakazane na wytępienie heretyków. W tych wspólnie wyrzynali się chrześcijanie.

20. Ta książka jest w łacińskim języku: De omnibus rebus, ąuibusdam aliis.

21.... a gdy starsze przywędrują lata,

Cudzą sławę nabożnym językiem umiata Sat. Chudy Literat. "•

UNIVERSITAS poleca serię LEKTURY POLONISTYCZNE

ŚREDNIOWIECZE - RENESANS - BAROK

T.1

Red. Andrzej Borowski, Janusz S. Gruchała

Zbiór wzorowych interpretacji utworów wybitnych znawców tematu: Bogurodzica', Biernat z Lublina i jego Ezop; Czego chcesz od nas, Panie, Kochanowskiego; Rytmy Sępa Szarzyńskiego; Albertus i Wyprawa plebańska; Golred abo Jeruzalem wyzwolonaTassa-Kochanowskiego; Daniel Na-borowski i jego wiersze; Lufnia Morsztyna.

18,00 zł

T. 2

Red. Andrzej Borowski, Janusz S. Gruchała

Znaleźć tu można omówienia m.in.; Rozmowy mistrza Polikarpa ze śmiercią, poezji łacińskich oraz Pieśni świętojańskiej o Sobótce Jana Kochanowskiego, Początku i progresu wojny moskiewskiej Stanisława Żółkiewskiego, Ftoksolanek Szymona Zimorowica.

18,00 Zł

T. 3

Red. Janusz S. Gruchała

Omówiono; CWySarbiewskiego, "literaturę sowizdrzalską", Dafnis i Nadobną Paskwalinę Twar-dowskiego, wiersze Morsztyna, Oblężenie Jasnej Góry Częstochowskiej, Wojnę chocimską Potockiego, Niepróżnujące próżnowanie -wiersze religijne Kochowskiego, Emblemata Morsztyna oraz Rozmowy Artaksesa i Ewandra Lubomirskiego.

20,00 zł

T. 4

JAN KOCHANOWSKI. SZKICE MONOGRAFICZNE

Red. Albert Gorzkowski

W tomie zamieszczono komparatystyczne interpretacje poszczególnych utworów Jana z Czar-nolasu, połączone z przystępną analizą dzieła literackiego. Znajdziemy tu szkice o Trenach, Psałterzu Dawidów, Elegiach, Pieśni świętojańskiej o Sobótce, Fraszkach, Odprawie posłów greckich, Jeździe do Moskwy, Szachach, Mono-machii Parysowejz Menelausem. Wśród autorów

tekstów znaleźli się m.in. Andrzej Borowski, Wacław Wałecki, Krzysztof Koehler, Albert Gorzkowski.

25,00 zł

OŚWIECENIE - ROMANTYZM

T.1

Red. Andrzej Borowski, Janusz S. Gruchała

Interpretacje podstawowych lektur polonistycznych m.in.: Ignacego Krasickiego Myszeida, Monachomachia i Bajki, Antoniego Malczewskiego Maria, Adama Mickiewicza Dziady, Juliusza Słowackiego Balladyna i Lilia Weneda, Aleksandra Fredry Trzy po trzy, Henryka Rzewuskiego Pamiątki Soplicy, Cypriana Norwida Milośó czysta u kąpieli morskich.

18,00 zł

POZYTYWIZM - MŁODA POLSKA

T. 2

OD REALIZMU DO PREEKSPRESJONIZMU

Red. Gabriela Matuszek

W tomie czytelnik odnajdzie interpretacje i analizy takich lektur jak: Cham, Nad Niemnem, Lalka, Pani Bovary, Dzieje grzechu, Próchno, Bracia Karamazow, Upiory, Panna Julia, Do Damaszku. Autorami tekstów są m.in. Grażyna Borkowska, Teresa Walas, Gabriela Matuszek, Wojciech Gu-towski, Małgorzata Sugiera.

30,00 zł

DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE --II WOJNA ŚWIATOWA

T.1

Red. Ryszard Nycz, Jerzy Jarzębski

W tomie omówiono najgłośniejsze utwory dwudziestolecia i okresu wojny: Przedwiośnie Żeromskiego, Granice Nalkowskiej, Niespodziankę Rostworowskiego, poezję Leśmiana, Tuwima, Lechonia i Przybosia. Interpretują m.in. Włodzimierz Maciąg, Ryszard Nycz, Marta Wyka, Jacek Popiel. Bronisław Maj pisze o Tadeuszu Gajcym, Jerzy Jarzębski o Baczyńskim. Twórczością Gombrowicza i Witkiewicza zajmuje się Jan Błoński.

W tomie znajdują się także analizy utworów Schulza, Miłosza, Iwaszkiewicza, Peipera oraz Rudnickiego.

20,00 Zł

T. 2

Red. Ryszard Nycz

Tom zawiera opracowania poezji Jasieńskiego, Wierzyńskiego, Stonimskiego, Czechowicza, Tuwima, Czesława Miłosza; prozy Rudnickiego, Iwaszkiewicza, Witkiewicza, Gruszewskiej, Gombrowicza, Zegadłowicza, Parnickiego, Dąbrowskiej; esejów i pamiętników Micińskiego, WykiiVmcenza.

24,00 zł

LITERATURA WSPÓŁCZESNA

T.1

Red. Ryszard Nycz, Jerzy Jarzębski

Polska literatura po wojnie, literatura w Polsce komunistycznej, poszukiwania formalne i science fiction w wydaniu Lema - to zawartość tego tomu. Utwory Borowskiego, Herlinga-Grudzińskiego, Buczkowskiego i Bobkowskiego zostały poddane analizie m.in. przez Jana Błońskiego i Stanisława Stabrę. Przedmiotem rozważań jest również Po-

laków portret własny stworzony przez Hłaskę, Konwickiego i Mrożka. O Barańczaku i Szymbor-skiej, a także o Białoszewskim, Herbercie i Róże-wiczu piszą m.in. Stanisław Balbus i Marian Stalą. Prozę lat 80. podsumowuje Aleksander Fiut.

22,00zł

T. 2

Red. Ryszard Nycz

W tomie omówiono takie utwory jak: Popiół i diament Andrzejewskiego, Na nieludzkiej ziemi Czapskiego, Ślub Gombrowicza, Dziennik 1954 i Zły Tyrmanda, Zasypie wszystko, zawieje Odo-jewskiego, Cogito Terleckiego, Mała Apokalipsa i Czytadło Konwickiego, Widnokrąg Myśliwskiego, Hanemann Chwina, Dziennik pisany nocą Herlinga-Grudzińskiego, Wariacje pocztowe Brandysa, Poemat dla dorosłych Ważyka, Sen Azrila Stryjkowskiego, Traktat poetycki i Ziem/a Ulro Miłosza, Król WGrochowiaka. Została przedstawiona także poezja Przybosia, Świrszczyńsk-iej, Wojaczka, Zagajewskiego, proza Grynberga. Odrębne szkice poświęcono sylwetce Kornela Filipowicza oraz zjawisku realizmu socjalistycznego w literaturze polskiej.

25,00 zł

KONIECZNY W KAŻDEJ BIBLIOTECZCE

Stanisław Jaworski

PODRĘCZNY SŁOWNIK TERMINÓW LITERACKICH

Przewodnik ułatwiający zrozumienie terminów pojawiających się w podręcznikach i opracowaniach literackich, adresowany do uczniów oraz studentów neofilologii i kulturoznawstwa. Zdefiniowano tu nie tylko pojęcia klasyczne, ale także najnowsze, nieodzowne dla zrozumienia opisu współczesnej kultury.

15,00 zł

Drukarnia GS tel.(012)65-65-902



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Instalacja dysków większych niż 128 GB w Windows 2000 i XP
Podstawy Rejestru Windows 2000 XP 2003 część I
Klonowanie systemu Windows 2000 XP 2003, Do Systemu, Instrukcje instalacji
Windows 98 2000 XP serial
Windows i OFFICE 98 2000 XP serial
Konsola Odzyskiwania w 2000 XP 2003
Installation and Introduction to Programming Martin LightJockey Version 2 5 for Windows95 98 Me 2000
MS Office 2000 i 2002 XP Tworze Nieznany
kw, ART 97 KW, 2000
Przywracanie systemu 2000 lub XP, i inne
Miłość nie jedno ma imię office 97, OPRACOWANIA LEKTUR , STRESZCZENIA
Toksykologia wykłady (office 2000-97), WNOŻCiK wieczorowe, semestr V, toksykologia
MS Office 2000 i 2002 XP Tworzenie własnych aplikacji w VBA
Kody XP & Office 2000
MS Office 2000 i 2002 XP Tworzenie wlasnych aplikacji w VBA 2
lektury 7 semestr 97 2003
MS Office 2000 i 2002 XP Tworzenie wlasnych aplikacji w VBA ofvba

więcej podobnych podstron