Dodatek - Sztuka miłości, ❶FANFICTION, ZAKOŃCZONE, RÓŻNE, Pumira, Sztuka miłości


Jesteś projektantem swojego przeznaczenia.
Jesteś jego autorem.
Sam piszesz historię.
Pióro tkwi w Twoim ręku,
a wynik zależy od tego, co wybierzesz.

Lisa Nichols


Prolog
Biegłem ile sił w nogach. Nic nie widziałem, otaczał mnie mrok, jedynym światłem na mej ścieżce był księżyc, co chwilę przysłonięty koronami drzew. Nie miałem czasu na obmyślenie planu działania, liczyły się sekundy. Co będzie jeśli się spóźnię…Nie! Dosyć Edward! Nawet tak nie myśl! Nie pozwolę, aby i tym razem ograbiono mnie ze szczęścia! Potykałem się o wystające korzenie drzew, krzewy. Dziwny zbieg okoliczności, że biegłem do miejsca gdzie wszystko się zaczęło, gdzie mój cały poukładany świat przewrócił się do góry nogami, kiedy porządek przerodził się w chaos…Dopóki nie poznałem jej…Pojawiła się w moim życiu w najmniej oczekiwanym momencie, sprawiła, że znowu zacząłem się śmiać, dała mi powód do życia. Teraz przeze mnie znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie obchodzi mnie, co się ze mną stanie, najważniejsze jest żeby była cała i bezpieczna, reszta się nie liczy.
W końcu znalazłem się na polanie..
- Bella! - zawołałem w rozpaczy. Musiała tu być.. A jeśli się pomyliłem..
Nagle ją zauważyłem. Leżała nieruchomo na środku łąki.
Tylko nie to.
Odległość miedzy nami się zmniejszała.. już prawie byłem przy niej.
Nagle poczułem mocny uścisk na moim ramieniu. Natychmiast odwróciłem się, gotów rzucić się na napastnika..
- Ty…
- Witaj Edwardzie, tęskniłeś? Bo ja za Tobą bardzo…

Rozdział 1

Co chwilę powtarzałam słowa mamy: „to nie koniec świata, tylko następny etap w twoim życiu, koniec poprzedniego rozdziału a początek nowego, lepszego.” Tak, jeśli nowe miasto, nowa szkoła, nowi znajomi a w tym ja, nieśmiała, niezbyt pewna siebie przeciętna dziewczyna są zwiastunem czegoś lepszego… Jednak tym razem Renee nie miała racji a mnie czeka najgorszy rok w życiu. Nie zostało mi nic innego jak przekonać się o tym na własnej skórze…
Pierwszy dzień szkoły. Właśnie podjeżdżałam na parking, na szczęście znalazłam szybko wolne miejsce.
Spojrzałam w lusterko.
- No, Bella teraz albo nigdy. Wdech, wydech, wdech, wydech - nogi odmawiały posłuszeństwa..
- Czego w końcu tu się bać, nikt cię chyba nie zje.. - pięknie, już zaczynam gadać do siebie.
Ostatnie zerknięcie w lusterko. W porządku, do dzieła.
Wyszłam z samochodu i skierowałam się w stronę głównego wejścia. Czułam na sobie spojrzenia innych uczniów, zmusiłam się do ignorowania wszystkich szeptów.
Ok, przystanek pierwszy - sekretariat.
Już po chwili, przechadzałam się po korytarzu z moim nowym rozpisem zajęć.
Zagapiona w kartkę, nagle z wielkim hukiem wpadłam na coś, by uniknąć upadku, bez namysłu złapałam pierwszą lepszą osobę za rękę… Jednak zamiast utrzymać równowagę ja i mój pechowy towarzysz wylądowaliśmy na ziemi..
- Co do cholery! - usłyszałam z jego ust.
- O mój Boże, tak Cię przepraszam! Nic Ci nie jest?
Rozejrzałam się dookoła, przyczyną mojego feralnego potknięcia było wiaderko, jak się okazało z wodą… Co do licha tu robiło?!
- Dziewczyno czy Ty potrafisz patrzeć przed siebie?!
- Przepraszam nie zauwa…
- Jak ja wyglądam! Jestem cały mokry!
- Prze…
- Nie przepraszaj, tylko następnym razem patrz gdzie leziesz!
Wielce oburzony poszedł w swoją stronę.
Pięknie Bella, kto, jak, kto ale ty jesteś mistrzynią w robieniu niezapomnianego pierwszego wrażenia.
- Nie przejmuj się nim - usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się gwałtownie, tracąc znowu równowagę, ale dziewczyna mnie złapała i uratowała przed kolejną porażką tego dnia.
- Eee dzięki.
- Widzę, że problem z koordynacją u ciebie to nie sporadyczny wyskok - zachichotała.
- No niestety tak się składa, że należę do osób, które warto omijać, kiedy na ich drodze znajdą się niezidentyfikowane przedmioty.
- Jak np. wiaderko z wodą.
- W szczególności wiaderko z wodą - zaśmiałyśmy się obie.
- Jestem Alice Cullen, a ten chłopak, który nie potrafi się zachować to Edward, mój brat. Przepraszam Cię za niego.
- To ja powinnam przeprosić, strasznie mi głupio. Jestem Bella.
- Miło mi Cię poznać Bello i skończ z tymi przeprosinami. Chodź do łazienki, trzeba Cię doprowadzić do porządku.

- No, o wiele lepiej - powiedziała Alice zerkając w moją stronę.
- Dzięki za bluzkę, teraz będę pamiętać żebym i ja nosiła zapasową.
- Koniecznie. Z Twoim pechem.. - zachichotała
Szturchnęłam ją przyjaźnie. Mimo, że dalej czułam się okropnie i miałam ochotę schować się przed całym światem to nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W końcu dzięki temu całemu zamieszaniu poznałam Alice i mam dziwne przeczucie, że ta znajomość skończy się na prawdziwej przyjaźni.
- Jaką masz teraz lekcję? - zapytała.
- Angielski
- Świetnie się składa, bo ja też.
Pociągnęła mnie za rękę i razem udałyśmy się do klasy.
Wchodząc do sali, wszystkie spojrzenia padły na mnie. Świetnie, mogłam się domyśleć, że całe wcześniejsze zajście nie obejdzie się bez echa.
- Powinnam Cię uprzedzić, że ta szkoła żyje plotką, wszelkie nowinki docierają z zadziwiającą szybkością… Nie przejmuj się, zaraz wyłapią coś ciekawszego.
- Ehee - zdołałam tylko wyksztusić.
Usiadłyśmy koło siebie. Lekcja minęła w miarę szybko, chociaż nie zdołałam się zbytnio skupić na słowach nauczycielki. Myślałam o tym całym Edwardzie, rozumiem, mógł się zdenerwować, ale bez przesady nie zrobiłam tego celowo. Czy powinnam do niego podejść i wyjaśnić całą sprawę? W końcu to brat Alice, na pewno będziemy na siebie wpadać…no może nie dosłownie, jak to miało miejsce rano..
- Na koniec chcę wam przypomnieć, że jak co roku w semestrze zimowym przedstawiamy sztukę. W tym roku będzie to uwaga… „Romeo i Julia” - z zamyślenia wyrwały mnie słowa nauczycielki - Wszystkich chętnych zapraszam na casting, który odbędzie się za 2 tygodnie. A tymczasem na moim biurku znajdują się karty zgłoszeniowe. Dziękuję za uwagę i do widzenia.
Hmmm ciekawe, w moim dawnym liceum uczęszczałam na zajęcia teatralne, prawda jest taka, że tylko na scenie zapominałam o błogim świecie, o tym, iż jestem zwykłą dziewczyną. Odgrywanie postaci było dla mnie czymś jak magia, przez chwilę stawałaś się innym człowiekiem, żyłaś w innym świecie, w innych czasach..
- Świetnie „Romeo i Julia” - zaświergotała Alice.
- Co jesteś chętna? - zapytałam.
- Do grania nie, skąd. Poznaj główną dekoratorkę i projektantkę stroi. Muszę przyznać nieskromnie, że w tej dziedzinie jestem niezastąpiona. - zaśmiała się.
- Wierzę bez bicia - zawtórowałam jej.
Zbliżając się do wyjścia pomyślałam - a co tam, raz się żyje. Wróciłam do biurka i wzięłam zgłoszenie. Alice spojrzała na mnie pytająco.
- Może i ja mam też ukryty talent - powiedziałam.
Roześmiane wyszłyśmy z klasy.

Udałyśmy się do stołówki.
- Chodź poznasz moich przyjaciół.
Podeszłyśmy do stolika.
- Cześć wszystkim, poznajcie Belle, Bella to jest Rosalie z Emmettem.. A oto mój Jasper - mówiąc to przytuliła się do chłopaka.
- Miło mi was poznać.
- Ja też się cieszę, że w końcu poznaliśmy dziewczynę lęcącą na naszego Edzia - grubo się zaśmiał.
Momentalnie nabrałam rumieńców.
- Emmett daj spokój. Musisz wiedzieć, że nasz kochany Emmett ma bardzo specyficzne poczucie humoru - szturchnęła go.
- Nie ma sprawy, już dawno nauczyłam się śmiać z moich głupich wyskoków.
- No to czuję, że znajdziemy wspólny język.
Tym razem oboje zaśmialiśmy się.
Nagle do stolika podszedł nie kto inny jak Edward.
- Edward chyba nie zdążyłeś się zapoznać z Bellą - usłyszałam Alice.
Edward spojrzał na mnie spode łba.
- Co ona tutaj robi?
Pięknie, tylko tego brakowało..
- Przestań zachowywać się jak ostatni kretyn. Nie chcę się wstydzić za Ciebie.
- Nikt Ci nie karze. Odechciało mi się jeść, spadam.
Poczułam się jak ostatnie zero. Za kogo on się uważa?! Jednak, muszę przyznać, że jego wygląd działał jak magnes, kiedy spojrzałam na niego trudno było się oderwać.. Nie zmienia to faktu, że jest dupkiem.
- Alice, wybacz ale czy muszę lubić twojego brata? - zaśmiała się.
- Uwierz, Edward nie był taki zawsze… Ale za tym kryje się już dłuższa historia..
Spojrzałam na nią pytająco.
- Opowiem Ci innym razem.
- Ok.
Nie chciałam żeby przez jedną osobę pogorszył mi się humor, nawet jeśli za jego zachowaniem ukrywał się sensowny powód. Przysiadłam się do reszty i już po chwili wszyscy zatonęliśmy w rozmowie, co chwilę wybuchając śmiechem z żartów Emmetta. Może jednak ten rok nie będzie taki zły…

Rozdział 2
- Tato, nie mów, że wypiłeś cały sok?
- A co? Czy już we własnym domu mam jakieś ograniczenia?
- Nie, tylko Alice jest u mnie i chciałam ją czymś poczęstować.
- Daj jej wodę.
Wywróciłam oczami.
- Nie ma co, gościnny to Ty nie jesteś.
- Nie muszę, mam Ciebie.
Zachichotałam.
Zrobiłam dwie herbaty, położyłam je na tacy obok ciastka i pognałam do pokoju. Jutro czeka mnie przesłuchanie do przedstawienia i już zżerały mnie nerwy. Może to jednak nie był najlepszy pomysł, tylko się zbłaźnię… Pewnie już nie mam szans na wycofanie się, coś mi się wydaje, że Alice przejęła się tym bardziej niż ja. Ta dziewczyna ma temperament, lepiej nie wchodzić jej w drogę. Zaśmiałam się w duchu. Minęły prawie dwa tygodnie od mojego pierwszego dnia w szkole, a już miałam prawdziwych przyjaciół, oczywiście z Alice byłam związana najbliżej. Dzisiaj przyszła do mnie dodać mi trochę otuchy przed jutrem i upewnić się, że się nie wycofam. Heh, jakbym miała wybór.
- Alice, otwórz drzwi!
Weszłam do pokoju i położyłam tacę na biurko.
- Wow, jestem pod wrażeniem, że niczego nie rozlałaś - zachichotała.
Spojrzałam na nią spode łba
- Cieszę się, że jestem w stanie Cię czymś zaskoczyć.
- Daj spokój, droczę się z Tobą.
Wystawiłam jej język. Zaśmiałyśmy się.
- Nie obraź się, ale zerknęłam do Twojej szafy… Koniecznie musisz zmienić swoją garderobę.
- Ej!
- Kto w tym jeszcze chodzi? - podniosła z podłogi zielony sweter z włóczki.
- Ja!
- No właśnie… - popchnęłam ją na łóżko, jednak pociągnęła mnie z sobą i razem wylądowałyśmy z wielkim hukiem. Zaczęłyśmy się głośno śmiać.
- Dobra, czyli już mamy w planach wyjazd na zakupy - powiedziała uradowana.
- Nie ma mowy!
- Uwierz, wszystko dla twojego dobra.
Od pewnego czasu mam ochotę zapytać przyjaciółkę o pewną sprawę, ale jakoś nie było odpowiedniej chwili na tą rozmowę…aż do tego momentu. Co prawda z Edwardem nie miałam już nieprzyjemnych sytuacji, jednak za każdym razem, kiedy byliśmy wszyscy razem, czułam bijący od niego chłód. Chciałam w końcu dowiedzieć się, dlaczego taki jest…
- Alice…
- Hmm?
- Pamiętasz jak kiedyś wspomniałaś, że Twój brat nie zawsze tak się zachowywał… Powiesz mi, dlaczego jest taki…nieprzystępny?
Zamilkła na chwilę.
- I tak prędzej czy później poznałabyś tę historię… może lepiej, żebyś usłyszała ją ode mnie…
Z zaciekawieniem czekałam na ujawnienie tajemnicy Edwarda.
- Wiesz, mój braciszek był kiedyś całkiem innym gościem…Często się śmiał, wprost emanowała z niego radość…
Uniosłam brew, trudno było mi wyobrazić sobie Edwarda pełnego życia w porównaniu z obecnym.
Alice kontynuowała opowieść - To za sprawą Victorii, jego dziewczyny…no byłej dziewczyny. Byli nierozłączni, heh jak papużki. W każdej szkole jest taka jedna, idealna para, o której się mówi, że już nic ich nie rozłączy, która wygrywała każdy konkurs typu - „najpopularniejsza para szkoły” - czy coś w tym stylu… Nawet nie pamiętam od jak dawna byli z sobą, można było by powiedzieć, że od zawsze. Mimo, że mieli po 17 lat, planowali już wspólną przyszłość, wiesz wyjazd na ten sam collage, mieszkanie… po prostu byli pewni siebie i swojego życia. Aż do momentu, kiedy Victoria zniknęła…
- Co takiego? - nie mogłam się powstrzymać i jej przerwałam.
Spojrzała na mnie. Nie często można było zobaczyć Alice w takim nastroju, z takim wyrazem twarzy… Bił od niej smutek, bezradność…
- Jakieś pół roku temu Edward wybrał się z Victorią na przejażdżkę do ich ulubionego miejsca, na taką polankę, w samym środku pobliskiego lasu. Chcieli urządzić sobie piknik - na chwilę zamilkła. - Mimo, że wydarzyło się to już jakiś czas temu, to nadal trudno mi o tym mówić, czuję jakby to było wczoraj…
- W porządku Alice, jeśli nie masz ochoty…
- Nie, nie - uśmiechnęła się blado do mnie.
- Chcę, żebyś wiedziała. Wybrali się na tę polanę, chociaż było już późno i zmierzchało, ale Viktoria się uparła, a Edward spełniał wszystkie jej zachcianki. Kiedy dotarli na miejsce, Edward zapomniał czegoś z samochodu więc się wrócił. Nie chciał zostawiać jej samej, ale ona była strasznie uparta. Kiedy wrócił, Viktorii już nie było…
- To straszne - wykrztusiłam z trudem.
- Szukał jej całą noc, od razu zawiadomił policję, jednak niczego nie znaleźli oprócz… - spojrzała na mnie przerażona - śladu krwi i jej łańcuszka… Po jakimś czasie uznano, że nie żyje… - w tym miejscu jej głos zadrżał - chociaż, jak dotąd, nie znaleziono jej ciała.
W mojej głowie był chaos, nie mogłam w to uwierzyć. Biedny Edward, a ja o nim tak źle myślałam. Jak człowiek może po czymś takim się pozbierać, po takiej stracie…w taki sposób...Nie mieściło mi się to w głowie…
- Dla Edwarda zaczął się istny koszmar, niektórzy nawet odwrócili się od niego plecami, szczególnie rodzina Viktorii… A on nigdy sobie tego nie wybaczył, że zostawił ją samą, na tej łące… Teraz sama widzisz, dlaczego tak się zachowuje. Zamknął się w sobie, odgrodził murem od reszty świata i nikomu nie pozwala się do siebie zbliżyć…
- Nie wiem, co powiedzieć, nie spodziewałam się tego…
- Nic nie musisz mówić, wystarczy, że wiesz i rozumiesz…
Przytuliłam Alice i zastygłyśmy tak na dłuższą chwilę.

***
- I jak ci poszło? - zapytała Alice.
Właśnie wyszłam z castingu i miałam mieszane uczucia. Wiedziałam, że dałam z siebie wszystko, ale czy to wystarczy?
- Nie wiem, trudno powiedzieć… Nie wiedziałam, że tak dużo chętnych się zgłosi.
- Są ślepi, jeśli Cię nie wybiorą.
- Dzięki, teraz zostaje tylko czekanie.
- Kiedy wyniki?
- Na dniach.
- Ok. Co teraz masz?
- Fizykę - skrzywiłam się.
- Ja nie lepiej, bo biologię.
- To do zobaczenia później.
Uśmiechnęłam się do niej i poszłam w swoją stronę. Lekcja strasznie się dłużyła, kiedy zadzwonił dzwonek od razu spakowałam książki i wyszłam z sali. Miałam zamiar udać się do biblioteki, ale nie miałam pojęcia gdzie jest. Na szczęście spotkałam Emmetta.
- Cześć - przywitałam go z szerokim uśmiechem.
- Ooo cześć maleńka. Co tam?
- Właśnie wybieram się do biblioteki, ale nie mam pojęcia gdzie się znajduje. Może mi pomożesz?
- Czy zdajesz sobie sprawę, o co mnie prosisz? - powiedział z udawanym przerażeniem.
- Myślę, że wiem, na jakie ryzyko się piszę - odpowiedziałam rozbawiona.
Objął mnie ramieniem.
- No to chodź, wujek Emmett zaprowadzi Cię do siedliska zła.
Kto, jak kto, ale Emmett był najlepszy w poprawianiu humoru.
Szybko dotarliśmy na miejsce. Widząc, że wchodzi ze mną, spojrzałam na niego zaskoczona.
- Będzie to dla mnie ciekawe urozmaicenie dnia - powiedział rozbawiony - spotkamy się przy wyjściu.
- Ok.
Szukałam książki na angielski, pewnie znowu jakaś nudna lektura. Po chwili odnalazłam dział z literaturą angielską, Niestety poszukiwana przeze mnie książka znajdowała się na najwyższej półce. Pięknie. Jak głupia podskoczyłam mając nadzieję, że nikt mnie nie zobaczy, wtem usłyszałam aksamitny głos.
- Może potrzebujesz pomocy? - zapytał Edward.
- Eee… potrzebuję tej książki - wskazałam.
Bez najmniejszego wysiłku dosięgną jej i podał mi.
- Dzięki - wymamrotałam. Za każdym razem, kiedy go widziałam dziwnie się czułam, serce jak głupie przyspieszało… Czułam, jakby mnie elektryzował… Głupie, co?
- Słuchaj, już od pewnego czasu zbieram się do tego, aby z Tobą pogadać - przerwał na chwilę. - Chodzi mi o nasze pierwsze spotkanie, zachowałem się trochę…
- Chamsko… - wyskoczyłam i od razu ugryzłam się z język.
- Heh, tak chamsko. Chciałem Cię za to przeprosić. Miałem, hmm zły dzień.
- Nie ma sprawy, rozumiem
- Teraz, kiedy to tego wracam, wydaje się to dość zabawne - zaśmiał się lekko.
- Czyżbyś pił do mojej niezdarności - powiedziałam, udając urażoną.
Pierwszy raz usłyszałam jak Edward się śmieje i był to najsłodszy dźwięk dla moich uszu.
- Kogo my tu widzimy - podszedł do nas jakiś chłopak.
Twarz Edwarda od razu się spięła.
- Hmm nie zdążyliśmy się jeszcze poznać. Mam na imię James, a ty zapewne jesteś Bella, najnowsza, i jak widzę najładniejsza, zdobycz Forks.
- Co do imienia, to się zgadza, ale reszta nie wydaję mi się.
- I na dodatek skromna.
Spojrzałam na Edwarda, jego twarz nagle pochmurniała. Jedno było pewne: nie przepadał za tym James'em.
- Mam nadzieję, że jesteś również bystra i przyjmiesz moją radę - spojrzał znacząco na Edwarda.
- Lepiej unikaj naszego Edzia, chyba nie chcesz zniknąć w niewyjaśnionych okolicznościach… - Edward cały zesztywniał.
- Nie prowokuj mnie James - odpowiedział.
- Bo co mi zrobisz? Zabijesz mnie, jak moją siostrę?!
Reszta działa się bardzo szybko. Edward rzucił się na James'a, uderzyli o regał z książkami, niektóre z hukiem spadły na ziemię.
- Przestańcie! - zawołałam.
Nagle James uderzył Edwarda prosto w twarz. O mój Boże, czy ja widzę krew, spokojnie Bella, tylko nie mdlej tutaj. Edward nie pozostawał mu dłużnym i odpłacił się tym samym. Na szczęście pojawił się Emmett i stanął między nimi.
- Spokój! - zagrzmiał donośnie.
Edward z James'em wrogo mierzyli się wzrokiem.
- Co tu się dzieje? - usłyszałam za sobą głos bibliotekarki.
- Mała sprzeczka o….Julie - powiedział Emmett
Zebrani gapowicze spojrzeli na mnie znacząco. Czy Emmett w ten sposób chciał uratować sytuacje?! Co on wyprawia?!
Podniósł szybko z podłogi książkę „Romeo i Julia”
- Chodzi mi o książkę, podobno ostatni egzemplarz - powiedział z pół uśmiechem na ustach.
Ten to ma pomysły.
- Proszę się uspokoić, a jeśli znowu usłyszę coś niepokojącego, udacie się do dyrektora! Zrozumiano?
Skinęli tylko głowami.
- Jeszcze się policzymy - powiedział James, kiedy zostaliśmy znowu sami.
- Myślisz, że się Ciebie boję. Powiedz tylko gdzie i kiedy - odpowiedział Edward.
- Spokojnie chłopcy, jesteśmy w szkole, jeżeli macie coś do załatwienia między sobą, to przynajmniej zróbcie to bez żadnych gapiów.
Fakt, zewsząd otaczali nas ciekawscy uczniowie. Edward podniósł z podłogi plecak i wyszedł szybko z biblioteki. Spojrzałam na James'a nie ukrywając wściekłości, w końcu to on był sprawcą całego zamieszania. Ten uśmiechnął się tylko do mnie i wyszedł zaraz po Edwardzie.
- Bella, co tu się w ogóle stało?
- Nie teraz Emmett - i ja wybiegłam szybko, mając nadzieję, że złapię Edwarda…Rozdział 3
Szybko skierowałam się ku schodom, mając nadzieję, że uda mi się dogonić Edwarda. Nie mam pojęcia, dlaczego tak mi na tym zależało… Może, dlatego, że przez jedną sekundę zamiast wzburzenia widziałam w jego oczach ból, cierpienie… Nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Chciałam go jakoś pocieszyć… przytulić, ale czy mi wolno? Nie chcę, żeby poczuł się przeze mnie osaczony, w końcu to nie moja sprawa, no i nie znamy się najlepiej…
Mignęła mi sylwetka Edwarda, cholera wszedł do toalety… Do dzieła Bella… Otworzyłam drzwi… Pochylał się nad umywalką.
- Co tu robisz? - zapytał zaskoczony.
Wyciągnęłam z torby chusteczkę i zamączyłam ją pod kranem. Przez cały czas przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kiedy podeszłam do niego, momentalnie się odsunął.
- Chyba się mnie nie boisz, to tylko woda - powiedziałam
Przysunęłam się bliżej niego…
- Nie gryzę - uśmiechnęłam się łagodnie.
Podniosłam niepewnie rękę i przyłożyłam zmoczoną chusteczkę do jego wargi. Pod moim dotykiem, jego usta delikatnie się rozwarły… Moje ciało przeszył prąd… Nie takiej reakcji się spodziewałam, w końcu widzę krew, powinnam mieć mroczki przed oczami. Teraz byłam tylko w stanie myśleć o tym, jakie pociągające ma usta… Takie pełne… Mmm, uspokój się Bella, wróć na ziemię!
- Przykro mi, że byłaś świadkiem tego całego zajścia - powiedział Edward, tym samym wyrywając mnie z pułapki moich fantazji.
- James nie powinien tak się zachować, to wszystko jego wina, sprowokował cię.
Delikatnie uniósł moją głowę, żebym spojrzała w jego oczy. Bynajmniej nie pomogło mi to w zebraniu myśli, które już i tak z trudem ogarniałam. Miał piękne, zielone oczy. Przyciągały, czułam, jak nogi uginają się pode mną.
- Już wiesz, prawda? - wyszeptał.
- Alice mi wczoraj powiedziała… Mam nadzieję, że nie jesteś na nią zły…
- I tak byś się dowiedziała, dziwi mnie, że dopiero teraz poznałaś tę…historię. W końcu szkoła to nośnik informacji… Teraz przynajmniej wiem, dlaczego tak się zachowujesz.
- Jak? - zapytałam.
- Nie udawaj Bella, nie potrzebuję twojej litości - odpowiedział przez zaciśnięte zęby.
- Myślisz, że lituję się nad tobą?
- A nie? W takim razie, dlaczego jesteś dla mnie taka…dobra? Oboje wiemy, jak Cię kiedyś potraktowałem. Co, chcesz sobie poprawić samoocenę - „Spójrzcie, jaka to ja jestem fajna”, o to ci chodzi?
Spojrzałam na niego niemal ze złością
- Może po prostu wierzę, że pod tym pancerzem, który założyłeś na siebie, ukrywa się prawdziwy Edward, którego jeszcze nie poznałam, a którego ty z kolei tak usilnie ukrywasz przed światem?
Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Czego się boisz? - wyszeptałam.
Całkowicie zapomniałam o dłoni, którą nadal trzymałam przy jego ustach. Powoli uniósł swoją rękę i położył ją na mojej. Poczułam jego ciepły dotyk, czułam, że zaraz serce mi eksploduje, moje ciało delikatnie zaczęło drżeć… Ujął moją dłoń i zsunął na dół…nadal trzymając… Pochylił się nade mną i wyszeptał do ucha.
- Niczego się nie boję.
Puścił moją dłoń i wyszedł z łazienki, zostawiając mnie z rozkołatanym sercem. Nie mam pojęcia, ile tak stałam, z zamyślenia wyrwały mnie otwierające się drzwi.
- Bella? - zapytał zaskoczony Jasper.
Cofnął się nieznacznie, zapewne sprawdzić czy wszedł do dobrej łazienki.
- Spokojnie, dobrze trafiłeś, to ja przez chwilę doznałam paraliżu mózgu - przynajmniej nie minęłam się z prawdą, czułam jak mój mózg powoli odzyskuje swe utracone funkcje.
- No wiesz, mi to nie przeszkadza, każdy ma w końcu hmm, swoje dziwne upodobania - uśmiechnął się złośliwie.
- Bynajmniej - odpowiedziałam. Jeśli do tych upodobań można zaliczyć pogoń za szaleńczym głosem serca do męskiej toalety, to zgadzam się.
- Na razie Jas - uśmiechnęłam się do przyjaciela.
Nie ma co, na pewno pomyślał sobie, że jakaś stuknięta jestem, zresztą nie tylko on, ja też już zaczynam w siebie wątpić. Potrzebowałam świeżego powietrza i to od zaraz. Wyszłam z łazienki, kierując się do wyjścia, jednak nie dane mi było tam dojść - za rękę złapała mnie Alice.
- Gdzieś ty była? Wszędzie cię szukałam…. Zaraz, zaraz, czy ty właśnie wyszłaś z męskiego wc? Dobra, później będziesz się tłumaczyć. Są wyniki!
Mówiła tak szybko, że ledwo nadążałam.
- Jakie wyniki? - zapytałam.
- No z obsadą do przedstawienia! - zaświergotała.
- Już?! Tak szybko?!
- Widocznie nie mieli problemu z wyborem. Chodź - pociągnęła mnie za rękę.
Chyba jeszcze nie było mi dane dojść do siebie. Wypuściłam głośno powietrze z ust i ruszyłam za Alice. Przed wywieszoną listą utworzyła się mała zbiórka, jednak dopchanie się tam z Alice u boku nie było trudne. Po chwili stałyśmy na wprost listy, szukając mojego nazwiska…
- Jest! Jest! - krzyknęła Alice.
- Co?! Gdzie?!
- Gratuluję, jesteś Julią! - zawołała radośnie.
Nie mogłam uwierzyć! Zaczęłyśmy jak głupie skakać.
- Pozwól, że i ja dołączę się do gratulacji.
Odwróciłam się, żeby się upewnić, czy dobrze słyszałam. Tak, to był James.
- Wygląda na to, że będziemy na siebie częściej wpadać - powiedział.
Spojrzałam na niego nie ukrywając zdziwienia. Dlaczego miałabym się widywać z chłopakiem, którego tak nie cierpi Edward?
- Poznaj swojego Romea - uśmiechnął się z wyższością.
On chyba żartuje, prawda?
- Też brałeś udział w przesłuchaniu?
- Tak, i coś mi się wydaję, że w tym roku wybrali najlepszą obsadę - spojrzał zadziornie na resztę uczniów.
- To do zobaczenia, moja Julio - zaśmiał się i poszedł.
Ok., to mi się przyśniło, prawda?
- Lepiej uważaj na niego.
Usłyszałam Alice.
- Nie tylko Edward zmienił się po zaginięciu Viktorii. Uwierzyć, że James był kiedyś jego najlepszym przyjacielem…
Spojrzałam na nią z zaskoczeniem w oczach. Tak, trudno było w to uwierzyć, mając na uwadze dzisiejszy bieg wydarzeń.
Pięknie Bella, dwójka najgorszych wrogów i ty między nimi… W końcu nikt nie mówił, że będzie łatwo…
- Aaaa zapomniałam Ci powiedzieć! Za tydzień szykuje się imprezka u Tyler'a! Obecność obowiązkowa, zobaczysz, kiedy skończę z tobą, nikt cię nie pozna - zachichotała.
Jęknęłam. O nie, jeszcze tego brakowało. Czy ten piekielny dzień mógłby się wreszcie skończyć…

***

- Bella, w tej chwili rusz swoje cztery litery i podejdź tutaj! - rozkazała Alice.
Właśnie byłam u przyjaciółki w domu i szykowałyśmy się razem z Rose na tę nieszczęsną imprezę. Co mnie podkusiło, żeby jej ulec? Nie mam pojęcia, ale było już z późno na ucieczkę.
Przygotowała mi już zestaw ubrań na dzisiejszy wieczór, leżał na łóżku. I ja mam w tym wyjść? Nie ma mowy!
- Alice, ile razy mam ci mówić, że jeansy i zwykły t-shirt to cała ja?
Przyjaciółka pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Daj spokój Alice, widzisz, że Bella jest niereformowana - zachichotała Rose.
- No Bella, nie zrobisz tego dla mnie? - zapytała Alice.
Ten mały chochlik zrobił oczka `ala' kot ze Shreka. I jak takiej odmówić? Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem, Alice od razu zaczęła podskakiwać.
- Dobra, tylko pozwól, że wyjdę na chwilę do łazienki - chciałam, chociaż na chwilę wyrwać się spod jej szponów i odwlec to, co nieuniknione. Jeszcze raz wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że czeka mnie jeszcze malowanie i układanie włosów - o tak, tego Alice na pewno sobie nie odmówi. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do łazienki. Po drodze mój wzrok powędrował do pokoju znajdującego się na końcu korytarza. Nogi same mnie tam zaprowadziły. Pokój Edwarda.. Przeszył mnie dziwny dreszcz, sama nie wiem, co się ze mną działo. Wiedziałam, że nie powinno mnie tu być, ale w końcu Alice powiedziała, że jej brat gdzieś wyszedł. Podeszłam do regału z płytami. Zaczęłam przeczesywać wzrokiem tytuły wykonawców. Od czasu naszej ostatniej rozmowy w szkole, unikał mnie jak ognia. Chciałam się do niego zbliżyć, a tylko pogorszyłam sytuację. Nie powinnam tak na niego naskakiwać, na pewno poczuł się osaczony. Bella, metoda małych kroczków - zapamiętaj. Wyciągnęłam płytę - Kings of Leon - lubię ten zespół.
- Też ich słuchasz?
Nagle za plecami usłyszałam nie czyjś inny głos, tylko mojego Edwarda. Czy ja powiedziałam mojego? Odskoczyłam.
- Jezu, przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam, nie miałem takiego zamiaru - zaśmiał się lekko.
- Nie wiedziałem, że mam pukać do swojego własnego pokoju - powiedział.
- Oj, przepraszam, nie chciałam tak bez pytania… - poczułam na policzkach rumieńce.
- Heh, wybaczam - uśmiechnął się.
Bella, jesteś zgubiona - pomyślałam. Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego ust…
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - usłyszałam Edwarda.
- Tak, szczególnie jak mam chandrę. Uwielbiam ich piosenki - uśmiechnęłam się nieśmiało do niego.
- Jedziesz z nami do Tyler'a? - zapytałam.
- Nie, mam…inne plany.
- Szkoda…- ugryzłam się w język, ale jak zawsze za późno. Czerwień!
- Ale przyjadę po was, żebyście biedne nie wracały na nóżkach.
- Taaa, ok., muszę już iść, bo Alice zaraz wyśle po mnie posiłki.
- Potrafi być uparta.
- Nie tylko ona… - znowu. Boże, przy nim nie potrafiłam racjonalnie myśleć.
Czułam na sobie jego magnetyczny wzrok.
- Na razie - wydusiłam i wyszłam.

Po dwóch, jakże męczących godzinach w pokoju Alice, byłam ubrana, wymalowana i uczesana.
- Podejdź do lusterka. Dałam z siebie wszystko - powiedziała podekscytowana Alice.
- Tego się obawiałam - odpowiedziałam.
Stanęłam przed lustrem. Miałam na sobie fioletowe leginsy i czarną, mieniącą się tunikę z głęboko wyciętym dekoltem w serek, włosy lekko pofalowane. Przynajmniej w sprawie makijażu Alice mnie posłuchała, lekko przyciemniła mi oczy fioletem, podkreśliła kredką i tuszem. Nie lubię tuszu. Hmmm wyglądałam…inaczej, to na pewno.
- Alice, sama nie wiem- jęknęłam.
- Bella, lepiej powiedz, że ci się podoba, bo Alice ma z zanadrzu jeszcze kilka wizji… - powiedziała Rose.
- Och tak, bardzo mi się podoba - powiedziałam szybko.
Wubuchnęłyśmy śmiechem. Alice podała mi jeszcze czarne szpilki. Skrzywiłam się. Dobra, skoro powiedziałam A, muszę powiedzieć B.
- Ok., jeśli ze mną „już” skończyłaś, pozwól, że zaczekam na was na dole.
Nie czekając na odpowiedź, wyszłam z pokoju.

Skierowałam się do głównego salonu. Oglądałam obrazy, kiedy usłyszałam, jak ktoś schodzi ze schodów. Odwróciłam się.
- Wow - zdołał wykrztusić Edward.
- Aż tak źle? - zapytałam niepewnie.
- Nie, skąd. Muszę przyznać siostrzyczce, że zna się na rzeczy.
- Heh lepiej nie, bo nie uwolnię się od niej do końca życia.
Zaśmialiśmy się. Podszedł do mnie bliżej.
- Wyglądasz…ślicznie - powiedział.
Poczułam jak się czerwienię.
- I tak słodko, kiedy się rumienisz.
Wuala, policzki pulsowały od gorąca.
Podniósł rękę i delikatnie, wierzchem dłoni przejechał po moim policzku. Dzieliło nas zaledwie parę centymetrów. Spoglądaliśmy sobie głęboko w oczy. Czułam jak jego ciało przyciąga moje… Nagle usłyszeliśmy Emmetta i Jaspera wchodzących do domu. Momentalnie odsunęliśmy się od siebie. Czy zauważyli nasze zakłopotanie? Oby nie. Staliśmy tak we czwórkę, przyglądając się sobie. Z twarzy Emmetta można było wyczytać rozbawienie. Po chwili dołączyły do nas Alice z Rose.
- A co tu tak zalatuje powagą? Stało się coś? - zapytała Alice.
- Czy ja wiem, ja tu wyczuwam jakieś napięcie seksualne - powiedział rozbawiony Emmett.
Właśnie brałam łyka wody, kiedy to usłyszałam i wyplułam całą zawartość na Rose…
- O. Mój. Boże. Ty sobie jaja robisz?! - krzyknęła.
Wszyscy wybuchneli niepohamowanym śmiechem.
- Tak cię przepraszam…Rose - i ja nie mogłam się powstrzymać i dołączyłam do reszty.
- Daj spokój Rose, w końcu nie wiedziałaś, którą bluzkę ubrać…teraz już nie masz problemu z wyborem - zachichotała Alice.
Pociągnęła ją za rękę.
- Zaraz przyjdziemy, a wy już czekajcie na nas przy samochodzie - powiedziała Alice.
Przy wyjściu jeszcze raz spojrzałam na Edawara, uśmiechnął się do mnie, i tym razem jego uśmiech sięgnął jego oczu… Odwzajemniłam się tym samym… Bella, jesteś na dobrej drodze…
Po chwili dołączyły do nas dziewczyny.
- Alice, jesteś pewna, że mogę u ciebie nocować? Nie chcę robić żadnego problemu... - zapytałam przyjaciółkę.
- Nie wygłupiaj się - powiedziała rozbawiona.
- Dobra, Panie i Panowie, imprezkę czas zacząć! - zaświergotała Alice.
Nie ma co, zapowiadał się ciekawy wieczór. Szkoda tylko, że bez najważniejszej osoby…
Rozdział 4

Na miejsce dojechaliśmy w ciągu piętnastu minut. Kiedy zaparkowaliśmy pod domem Tyler'a, z niedowierzania opadła mi szczęka. Alice nie przesadzała mówiąc, że Craley'owie to nieźle nadziana rodzinka. Stałam przed pięknym, ogromnym domem - jednym z tych, które umieszcza się w katalogach! Nie mogę pojąć, jakim cudem rodzina z taką ilością kasy wybrała za miejsce zamieszkania ospałe, wiecznie chłodne miasteczko Forks?
Alice wspominała, że rodzice Tyler'a wiecznie wyjeżdżają w interesach, zostawiając go pod opieką babci. Tak się złożyło, że jakiś czas temu babcia niedomogła i wysłano ją do sanatorium, a Tyler korzysta i wcale mu się nie dziwię.
- Bella, idziesz?
Z zamyślenia wyciągnęła mnie Alice. Pokiwałam głową.
- Wow, jaka duża chata - zdołałam tylko powiedzieć.
- To nie wszystko, podobno za domem mają basen, mały, ale liczy się, że jest - powiedziała Alice.
Jeszcze młoda godzina, a na podjeździe już roiło się od samochodów. Skierowaliśmy się do wejściowych drzwi. W progu gospodarz witał swoich gości.
- Bella, to ty? Śliczności, rezerwuję u ciebie taniec - powiedział Tyler z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Lepiej nie, chyba, że śpieszno ci do utraty nóg - odpowiedziałam z przekąsem.
W środku impreza trwała już na całego, po niektórych twarzach było widać, że niedaleko im do finału zabawy…
- Cześć maleńka - odezwał się jakiś nieznany mi chłopak i ku mojemu przerażeniu, słowa te kierował do Rose. Uuuu niemądre posunięcie. Widząc jak Emmett podkasa rękawy, Rose momentalnie zareagowała.
- Emmett, uspokój się - powiedziała.
- Kochanie, jestem przecież oazą spokoju. Chcę tylko temu sympatycznemu chłopczykowi udzielić bardzo ważnych wskazówek - odpowiedział nie ukrywając złośliwego uśmieszku. Podszedł do niczego nieświadomego chłopaka i złapał go za kark. Alice zaczęła głośno rechoczeć, a ja zastanawiałam się czy nie powinnyśmy czasem zareagować, ale to przecież Emmett, nie zrobi mu krzywdy…chyba. Następnie skierował nieszczęśliwca ku drzwiom… Jednak zamiast go przez nie przepuścić, w ostatniej chwili zmienił kierunek i chłopak uderzył w lewą ścianę…
- Auuu - jęknął.
- Ooo przepraszam, bolało? Naprawdę to się w głowie nie mieści, taki duży dom, a takie małe drzwiczki - powiedział Emmett kręcąc głową z dezaprobatą .
Kiedy myślałam, że już go wyprowadzi, ten uderzył kolejny raz…tylko że w prawą ścianę…
- Emmett - syknęła Rose.
- Spoko, spoko - odpowiedział jej obrońca.
W końcu chłopak zniknął w podskokach za drzwiami, a my wybuchnęliśmy wszyscy śmiechem.
- Kotku, możesz mi coś wyjaśnić? Czego dotyczyła ta wskazówka? Obawiam się, że coś mi umknęło - zapytała Rose.
- Jak wychodzić nie robiąc sobie przy tym krzywdy. Chyba dość zrozumiała - zaśmiał się głośno Emmett.
- Chyba jak wychodzić, robiąc sobie przy tym krzywdę? - powiedział rozbawiony Jasper.
- Czepiasz się szczegółów - odparł przyjaciel.
- Dobra dziewczyny, idziemy poszukać jakiegoś barku, a wy postarajcie się być grzeczne - zakomendował Jasper. Złożył Alice delikatny pocałunek na ustach i oddalili się.
- Alice przypomnij mi, dlaczego dałam się tobie namówić na tę imprezę? - zapytałam przyjaciółkę.
- Nie marudź Bella, tylko żyj chwilą. Kto wie, może dzisiejszy wieczór mile Cię zaskoczy.
Grrr trzeba było zostać w domu. Nie wiem, czy ze mnę było coś nie tak, ale po prostu nie lubiłam takiego rodzaju przyjęć. Bardziej ceniłam sobie czas spędzony w gronie najbliższych przyjaciół, lub chwile przy dobrej książce bądź filmie.
- Bella!
O nie, tylko nie on. Jeszcze Mike'a tu brakowało.
- Bella, jakaś ty dzisiaj śliczna! To znaczy, nie żebyś wcześniej była niczego sobie, wiesz, że dla mnie jesteś po prostu ideałem, nawet jak masz na sobie dresy. No, oczywiście nie mówię, że chodzisz w dresach, takie głupie porównanie… - zaczął się motać, a ja ledwo powstrzymywałam się od śmiechu.
- Dzięki Mike - przerwałam mu szybko, żeby biedak jeszcze bardziej nie poplątał się
w swoich zeznaniach. Słyszałam jak za plecami dziewczyny dławią się ze śmiechu.
- Może masz ochotę zatańczyć - zapytał nieśmiało.
- Wiesz Mike, to miło z twojej strony, ale mam niestety małą kontuzję nogi i powiedzmy, że dzisiaj jestem obserwatorem.
Strasznie głupio się czułam kiedy uciekałam w kłamstwo, nawet jeśli było malutkie, ale to przecież nikomu nie zaszkodzi, wprost przeciwnie - uchroni. Biedaczek spojrzał na mnie ze zgaszoną twarzą. Jednak nagle jego oczy się rozbłysły.
- Dobrze się składa, bo do północy mamy tylko trzy godziny. Zgłoszę się punktualnie.
Jaja sobie ze mnie robi, czy co? Spojrzałam na niego jak na osobę pozbawioną szarych komórek, a on tylko szeroko się uśmiechnął i oddalił. Odwróciłam się do dziewczyn.
- Czy ja mówiłam zrozumiale?
Alice z Rose tylko jeszcze bardziej pokładały się ze śmiechu, a mnie coraz bardziej trafiał szlag.
- Idę do łazienki - odburknęłam.
Gdybym nie była zależna od Alice, już dawno bym stad wyszła!
- Nie sądzisz, że nasz kochany kolega Mike świetnie nadawałby się na poprawianie humoru? Głupota ma bardzo świetną zaletę, można się z niej nieźle pośmiać - powiedział ze złośliwym uśmieszkiem James.
No tak, powinnam się przyzwyczaić, że kiedy myślisz, że jest naprawdę źle, zawsze może być jeszcze gorzej… Miałam dosyć.
- W takim razie ty nadawałbyś się do cyrku! - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Ałć, skąd tyle jadu. Nie wiesz, że złość piękności szkodzi?
- Wiesz co, nie mam czasu.
Kiedy się odwróciłam złapał mnie za rękę. Natychmiast ją strzepnęłam.
- Nabijasz się z Mike'a, a tak samo się zachowujesz. - powiedziałam.
- Nie chcę się z tobą kłócić. Po prostu chciałem… hmm przywitać się z tobą.
- No to cześć - powiedziałam i ruszyłam w swoją stronę.
- Nie uważasz, że mnie dyskryminujesz?
- Słucham? - zapytałam zaskoczona. Czy dzisiaj jest dzień debila? Jeśli tak, to właśnie trafiłam na medalistów.
- Tak naprawdę nie znasz mnie, a zachowujesz się tak, jakbyś mnie nienawidziła. Zrobiłem ci coś?
- Mi nie, ale widzę jaki jesteś w stosunku to innych. Po prostu nie lubię chamstwa.
- Czyżbyś nawiązywała do biednego Edwarda? Zasłużył sobie na takie traktowanie.
- Niby czym? Obwiniasz go za…za zniknięcie Victorii, wyładowując na nim swój gniew, choć wiesz, że Edward nie ponosi żadnej winy. Dręczysz go, wiedząc, że i bez tego nie może się pogodzić z jej odejściem. Byliście przecież najlepszymi przyjaciółmi! Szukasz problemów tam, gdzie ich nie ma, może najpierw spojrzysz na siebie? Zastanów się, czy czasem to nie ty jesteś winny obecnej sytuacji?! - wyrzuciłam z siebie potok słów, cała gotując się ze złości. Spojrzałam na James'a i ku swemu zaskoczeniu ujrzałam na jego twarzy…smutek. Nie tego się spodziewałam, raczej kolejnego głupiego uśmieszku. Patrzył na mnie tak intensywnie, że spuściłam głowę. W milczeniu odwrócił się i odszedł. Brawo Bella. Poczułam się okropnie, jakbym właśnie dobiła leżącego… Chciałam się usprawiedliwić tym, iż zasłużył sobie na te wszystkie słowa, ale tak nie było…
- James, zaczekaj! - krzyknęłam i podbiegłam do niego.
Nie zareagował i wszedł do drugiego pokoju, gdzie było nieco spokojniej i mniej ludzi. Weszłam za nim.
- Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć, po prostu… Nie wiem, co powiedzieć… Naprawdę nie miałam tego na myśli… - przerwałam, mając nadzieję, że chociaż trochę załagodziłam tę beznadziejną sytuację. Spojrzał na mnie, i na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Chyba sobie zasłużyłem.
- Z tym nie będę się z tobą kłócić, ale przesadziłam. Zawsze najpierw coś powiem, a później pomyśle - wzruszyłam ramionami - taka już jestem. Gniewasz się?
- Nawet gdybym chciał, to nie mogę. Przy takiej skruszonej mince? - zaśmiał się.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- To chyba ja powinienem cię przeprosić. Zdaję sobie sprawę, że potrafię być naprawdę…niemiły? - wyszczerzył szeroko zęby w uśmiechu.
Zaśmiałam się.
- Tak, niemiły do idealne określenie.
- Bello Swan, czy ty właśnie ze mną rozmawiasz nie ciskając we mnie piorunami?
- Heh tylko nie przyzwyczajaj się.
- W takim razie pozwól, że skorzystam z okazji i z twojego dobrego humoru - powiedział wyciągając do mnie rękę.
Spojrzałam na niego zdziwiona, dopiero po chwili dotarło do mnie, że chce zatańczyć.
- O nie, nie, nie. Aż w tak dobrym nastroju nie jestem, a poza tym nie ucierpiała mi pamięć - nadal pamiętam twoje głupie wyskoki.
- Umówmy się tak - jeden taniec w ramach przeprosin - pociągnął mnie za rękę - no, nie daj się prosić, myślę, że to dość sprawiedliwa wymiana. Obiecuję, że później dam ci spokój.
Niech mu będzie, poddałam się i ruszyłam za nim.

Edward
Cisnąłem na podłogę kolejną książkę. Cholera, w ogóle nie mogę się skupić. Moje myśli
z każdą kolejną chwilą intensywniej uciekały do NIEJ. Dalej czułem na dłoni dotyk jej ciepłego policzka. Dziwne. Uniosłem dłoń i przybliżyłem ją do mojej twarzy, czy to możliwe, że nadal odczuwam mrowienie, w dodatku bardzo przyjemne. Jakby zostawiła niewidzialny ślad na mojej dłoni… Nie! Dosyć Edward, nie możesz o niej w ten sposób myśleć…nie wolno ci! Podszedłem do szuflady obok łóżka, choć wiedziałem, że w ten sposób jeszcze gorzej się poczuję. Wyciągnąłem zdjęcie Victorii…Kiedy myślałem o Belli, za każdym razem czułem jakbym zdradzał Victorie. Wiem, że to chore, w końcu jej już nie ma. Żyłem z dnia na dzień karmiąc się nadzieją, że w końcu pojawi się jak gdyby nigdy nic, uśmiechnie się ciepło i przytuli się do mnie mocno, a ja jej nie wypuszczę z ramion dopóki nie uwierzę, że naprawdę jest przy mnie…
Jednak coś się zmieniło…ja się zmieniłem. Od kiedy pojawiła się w moim życiu Bella czułem jakbym los dał mi drugą szansę…Ale na co? Na miłość…Nie, to niemożliwe…Jak złamane serce może nauczyć się od nowa kochać? A jednak, za każdym razem, kiedy byłem z Bellą przez moje ciało przechodził bardzo znajomy prąd. Pragnąłem być przy niej tak blisko, jak to było możliwe, poczuć ciepło jej dotyku, jej słodki zapach… Powstrzymywałem się resztkami siły, a ona wcale mi tego nie ułatwiała. Zachowuje się tak jakby mnie znała od zawsze… Czy zasłużyłem na jej zaufanie?
Odłożyłem zdjęcie Victorii, tym razem schowałem je głębiej, hmm, jakby mnie to mogło powstrzymać.
Miałem przyjechać po dziewczyny o 1.00, a jest dopiero 23.00. Położyłem się na łóżku, zadręczając się, że nie pojechałem z nimi. A jeśli Bella kogoś pozna? Nie mogłem wymazać obrazka Belli tańczącej z jakimś gościem. Mimowolnie zacisnąłem dłoń w pięść. Hmm może impreza wcale nie jest taka udana i już chcą wracać? Zerwałem się szybko z łóżka, wziąłem klucze i wybiegłem z domu.
Jadąc spojrzałem przelotem w lusterku i dopiero wtedy zauważyłem, że na mojej twarzy widniał delikatny uśmiech…
Już po chwili znalazłem się na podjeździe Tyler'a. Co ja w ogóle wyprawiam? Może jednak zaczekam…nie, za późno na wycofanie się. Wszedłem do domu szukając reszty załogi.
- Alice! - znalazłem siostrę. Mimo, że taka mała, od razu rzucała się w oczy.
- Edward? Ty już tutaj? - zapytała zaskoczona.
- Taaa, pomyślałem, że wcześniej przyjadę, w razie gdybyście chciały już wracać…
- No to cię rozczaruję, bo impreza dopiero zaczęła się rozkręcać - obdarowała mnie chochlikowym uśmieszkiem.
- Gdzie Bella? - zapytałem niby to od niechcenia.
- Właśnie też się zastanawiam, zniknęła mi jakiś czas temu…
- No to jej poszukam.
Uśmiechnęła się zadziornie i już chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
Skierowałem się do następnego pokoju. A jeśli zobaczę ją w ramionach innego. Niespodziewanie serce zaczęło mi szybciej bić. Leciałem wzrokiem po twarzach szukając tej jedynej…
Nagle ją zobaczyłem, a moje ciało całe się napięło… nie tego się spodziewałem…

Bella
- Dobra, umowa była na jeden taniec - powiedziałam odrywając się od James'a.
- Ależ oczywiście, dżentelmen zawsze dotrzymuje słowa.
Wywróciłam oczami. Nagle schylił się i pocałował mnie w policzek. Z zaskoczenia mnie zamurowało.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam.
James zaśmiał się drwiąco, wpatrując się w jakiś punkt za moimi plecami. Odwróciłam się i z szokiem na twarzy zobaczyłam Edwarda. Stał na drugim końcu pokoju i wpatrywał się we mnie. Chciałam się zapaść pod ziemię…Nasze spojrzenia się skrzyżowały…ujrzałam w jego oczach gniew… Odwrócił się i wyszedł.
- Kretyn! - gwałtownie odepchnęłam James'a i pobiegłam za Edwardem.
Widziałam jak zmierza do tylnego wyjścia.
Stał przy skraju basenu. Podeszłam do niego.
- Cześć - powiedziałam niepewnie.
Odwrócił się do mnie, nic się nie odzywając.
- Słuchaj, ta cała scena to naprawdę nie to co myślisz… Zdaję sobie sprawę, jak to wyglądało, ale uwierz mi, zatańczyłam z nim tylko jedną piosenkę. Powiedziałam mu coś naprawdę chamskiego, przez co głupio się poczułam… stąd ten taniec. A jeśli chodzi o ten pocałunek…
- Bella, nie musisz mi się tłumaczyć - odezwał się Edward.
- Nie muszę, ale chcę.
- Ale ja nie chcę tego słuchać. Nie obchodzi mnie co i z kim robisz - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Nie obchodzi cię? To dlaczego odnoszę wrażenie, że kipi z ciebie złość? Spojrzałeś na mnie w taki sposób… jakbyś przyłapał swoją dziewczynę w ramionach innego - wycedziłam.
- Nie bądź śmieszna.
- Ja jestem śmieszna? Kiedy w końcu się przebudzisz? Edward… - przysunęłam się do niego bliżej - rozumiem, że walczysz z demonami przeszłości, ale nie pomyślałeś, że w pojedynkę masz mniejsze szanse na wygraną? Nie chcę się narzucać, po prostu chcę żebyś pozwolił sobie pomóc…
- Bella…to są moje problemy i nie mam zamiaru obarczać nimi innych, a w szczególności ciebie. Wystarczy, że to ja mam popaprane życie i nie mam zamiaru cię w nie wciągać. Jesteś… cudowną dziewczyną i zasługujesz na coś lepszego…
Spojrzałam w jego lśniące w mroku oczy. Jak mam mu wytłumaczyć, że to on jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Widziałam, jak jego emocje walczą z rozsądkiem. Co chwilę przybliżał się, by zaraz ponownie się oddalić. Chwyciłam go za rękę i mocno wplotłam w nią swoją dłoń. Spojrzał na nie, a następnie na mnie. Jego dotyk sprawił, że po moim ciele przeszły dreszcze. Serce gwałtownie przyśpieszyło, przybliżyłam się do niego jeszcze bardziej, tak, że dzieliły nas milimetry. Czułam jego oddech na mojej skórze, pragnęłam tylko jednego…Edwarda.
- Nie mogę - wyszeptał.
Zaczął się odsuwać i nagle stracił równowagę. Wiedziałam, co się zaraz stanie, a mimo to chwyciłam go za rękę i… razem wpadliśmy do basenu.
Wynurzyłam się z krzykiem.
- Bella, w porządku?
- Oczywiście, że nie! Woda jest zimna jak cholera!
Spojrzałam na Edwarda mając ochotę wyładować na nim całą frustracje, kiedy on wybuchnął śmiechem.
- Śmieszy cię to? Wyglądam jak jakaś mokra kura!
Nie przestając się śmiać przypłynął do mnie na tyle blisko, że poczułam za plecami brzeg basenu.
- Ja bym cię nie nazwał kurą - wyszeptał rozbawiony w moje ucho.
Otaczały mnie jego ramiona. Mimo, iż byłam w lodowatej wodzie, przez moje ciało przeszła gorąca fala pożądania. Nasze nosy delikatnie się stykały. Nie wytrzymam tego dłużej… Boże, co on ze mną robi?! Zamknęłam oczy czekając na słodką rozkosz na moich ustach.
- Bella?! Edward?! Na miłość boską, co wy robicie w basenie?!
W tej chwili nienawidzę Alice! Kiedy dotarły do nas jej krzyki natychmiast odsunęliśmy się od siebie.
- Alice, nie udawaj, że nie wiesz. Wspólna kąpiel zbliża, co nie gołąbeczki? Tylko ja wybrałbym mniejszy zbiornik… - powiedział Emmett.
No tak, ten to na wszystko ma ciętą ripostę. Edward wyszedł z basenu, a następnie podał mi dłoń. Kiedy znaleźliśmy się na suchym lądzie wszyscy, oprócz nas mieli niezły ubaw.
- Daruj sobie Emmett. Straciłem równowagę, a Bella próbowała mi pomóc, ot to cała historia.
- Może i bym uwierzył, gdyby to Bella straciła równowagę - zaśmiał się grubo Emmett.
- Ha bardzo śmieszne. Ludzie ja tu zamarzam - powiedziałam szczękając zębami.
Jasper szybko ściągnął bluzę i podał mi ją.
- Dobra, zabieram Belle do łazienki, a wy idźcie po nasze rzeczy. Spotkamy się koło samochodu. Edward ty też doprowadź się do porządku - powiedziała Alice.
Spojrzałam na Edwarda, puścił mi oczko i zaśmiał się pod nosem. Serce wariowało mi na jego widok, mokra koszula podkreślała jego idealny tors… wyglądał jak model. Onieśmielona spuściłam głowę.
- Bella, no chodź!
Alice pociągnęła mnie za rękę, a ja z wyraźnym niedosytem ruszyłam za nią.

- Bella, w tej chwili masz mi wszystko wyznać, jak na spowiedzi! Co jest między tobą a moim bratem? No mów, był jakiś całus? Tak słodko na siebie patrzyliście… - rozmarzona Alice rzuciła się na łóżko.
Byłyśmy już w domu, a ja marzyłam tylko o chwili spokoju. Niestety z Alice było to niemożliwe.
- Alice, proszę cię, jestem padnięta, nie chcę teraz o tym rozmawiać - powiedziałam.
Przyjaciółka zrobiła obrażoną minę.
- Tym razem ci odpuszczę, ale jutro nawet nie myśl, że przede mną uciekniesz. Chcę wiedzieć wszystko!
Ułożyłam się wygodnie w łóżku.
- Dobranoc potworku - powiedziałam.
- Słodkich snów uparciuchu - odpowiedziała.
Hmm z tym chyba nie będę miała problemu. Zamknęłam oczy czekając aż przeniosę się do świata snów, gdzie moje marzenia są niemal namacalne - ja i Edward razem... w końcu. Rozdział 5
Piątek. W końcu kończy się ten pokręcony tydzień… Od czasu imprezy moje stosunki z Edwardem uległy zmianie, tylko nie byłam w stanie określić, co się zmieniło... Bywały chwile, bardzo rzadkie, kiedy nasze spojrzenia krzyżowały się, i dostrzegałam w jego oczach tyle… czułości. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak na mnie działał, obezwładniał mnie. Gdy tak na mnie patrzył, nie potrafiłam się ruszyć, dopóki nie uwolnił mnie od swoich magnetycznych, zielonych oczu. Naprawdę trudno było za nim nadążyć. W jednej chwili potrafił być taki ciepły, otwarty, by zaraz zamknąć się w sobie, jakby wyznaczył pewne niewidzialne granice między nami. Wycofywał się, kiedy byliśmy za blisko siebie. Nie mam pojęcia, na czym stoję. Czy walczyć dalej, czy może lepiej poddać się i ochronić przed większym cierpieniem? A jeśli tym swoim głupim uporem skazuję się na jeszcze większą porażkę? Może brnę tam, gdzie wcale mnie nie chcą. Bella jesteś żałosna…
- Bella, Alice już czeka na podjeździe! - usłyszałam wołanie taty.
Kurcze już 7.40. Szybko zbiegłam na dół, chwyciłam torbę, spojrzałam za okno, jak nigdy w Forks, dzień był naprawdę słoneczny, więc zrezygnowałam z kurtki. Z rozmachem otworzyłam drzwi, trafiłam na jakiś opór…
- Ałć - usłyszałam cichy pomruk Edwarda.
- Edward?! Co ty tutaj robisz? Boże, przepraszam. Bardzo boli? - zapytałam nieco zmieszana. Edward trzymał się za nos i tylko pokręcił głową.
- Przeżyję, heh muszę chyba bardziej na ciebie uważać. Alice musiała wcześniej pojechać do szkoły i nie zdążyła cię uprzedzić. Żebyś nie musiała męczyć się autobusem wysłała mnie - uśmiechnął się, a ja poczułam jak nogi pode mną się uginają.
- Ok. - zdążyłam tylko wykrztusić.
- Ok. - odpowiedział z iskierkami w oczach.
Czy ja czasem czegoś nie przeoczyłam? Wyglądał na takiego… hmm szczęśliwego? Nagle wyciągnął do mnie rękę.
- Idziemy? - zapytał, a ja, jak jakaś ostatnia kretynka, nie potrafiłam oderwać od niej wzroku. Co to ma wszystko znaczyć? Mam wrażenie, że bawi się ze mną w kotka i myszkę. Kiedy ta gonitwa w końcu się skończy?
- Tak, tak - powiedziałam i delikatnie wsunęłam swoją dłoń w jego… Zadrżałam, musiał to poczuć, bo spojrzał na mnie, a w jego oczach ujrzałam obcy mi dotąd żar… Podeszliśmy do jego auta, Edward szybko mnie wyminął, aby otworzyć mi drzwi. Nadal zaskoczona jego zachowaniem, bez słowa wsiadłam do volvo. Ruszyliśmy nie odzywając się do siebie. W atmosferze wyczuwałam jakieś niewidzialne, magnetyczne pole, które mąciło moje myśli. Nagle Edward zatrzymał się na poboczu drogi.
- Coś się stało? - zapytałam.
Patrzył na mnie tak intensywnie, jakby próbował wyczytać moje najbardziej skrywane tajemnice.
- Tak sobie pomyślałem, że szkoda byłoby zmarnować tak piękną pogodę, rzadko bywa w Fors tak cudownie. Dlatego też, mam dla ciebie propozycję… - przerwał, a ja wpatrywałam się w niego jak otępiała.
- Jaką? - nie wiedząc czemu wyszeptałam.
- Isabello Swan, czy dałabyś się porwać na ten jeden dzień?
Kiedy ją usłyszałam, momentalnie serce zaczęło mi szybciej bić. Bez wątpienia bawi się ze mną, ale w jakim celu? Boże, choć jeden raz przestań tyle rozmyślać, jeśli prowadzi z tobą jakąś grę, weź pionek w swoją rękę. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się zadziornie.
- Czemu nie. To może być ciekawe doświadczenie.
- Ciekawe na pewno - odpowiedział i zaśmiał się lekko.
Znowu ruszyliśmy, a ja nie zadałam mu najważniejszego pytania.
- Gdzie tak w ogóle mnie porywasz?
- To niespodzianka. Zresztą, co to by było za porwanie, gdyby ofiara wiedziała gdzie jedzie? - zapytał ze złośliwym uśmieszkiem.
Poddałam się wiedząc, że i tak niczego od niego nie wyciągnę. Auto wypełniła muzyka z radia, jak na mój gust jechaliśmy bardzo szybko… za szybko, jednak nie zwróciłam mu uwagi, czułam się przy nim naprawdę bezpieczna.
- Wiesz, że jestem pierwszy raz na wagarach? - zagadnęłam.
- Hmm, to ci niespodzianka - zaśmiał się szyderczo a ja wysłałam mu kuksańca w ramię.
- Hej, nie nabijaj się ze mnie, ja tu mówię poważnie - powiedziałam, ale po chwili, nie wiedząc czemu, wybuchnęłam śmiechem. Edward dołączył do mnie. Było to dla mnie tak naturalne, a zarazem tak niezwykłe uczucie, gdy jechałam u boku Edwarda, a moje serce przepełniało szczęście.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz. Życie jest za krótkie, żeby rezygnować z poznania jego urokliwych wyzwań - powiedział Edward odwracając się do mnie, a w jego oczach znowu ujrzałam ten żar.
Uciekłam wzrokiem za okno. Nie miałam pojęcia gdzie zmierzamy, ale tak naprawdę nie obchodziło mnie to. Ważne, że byłam z Edwardem. Czułam - nie - ja wiedziałam, że ta wycieczka coś zmieni, miałam tylko nadzieję, że na lepsze… Ten dzień jest dla nas szansą na rozpoczęcie nowego rozdziału…naszego wspólnego rozdziału. Nie zmarnuję tej okazji…
Poczułam jak Edward zwalnia, czyżbyśmy już dojeżdżali?
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Edward zatrzymując się obok jakiegoś nieznanego mi zabudowania.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam.
- Bello, lubisz konie? - zapytał nagle Edward.
- Eee tak, dopóki nie muszę się do nich zbliżać.
Edward tylko zaśmiał się, wyszedł z samochodu biorąc z sobą plecak (nie mam pojęcia po co), obszedł volvo, a następnie otworzył mi drzwi. Nie byłam przyzwyczajona do takiego traktowania, a szczególnie ze strony Edwarda.
Pokręciłam głową.
- Co ty knujesz? - zapytałam z lekkim zdenerwowaniem.
- Chodź tchórzu - złapał mnie za rękę i bezceremonialnie wyciągnął mnie z auta.
- Hej, chyba nie myślisz, że dam się skusić na jakieś lekcje jazdy, co? - naprawdę się przestraszyłam. Ja i jazda konna nie wróży dobrego finału.
- Nie martw się, nie zmuszę cię do niczego, czego nie będziesz sama chciała. Chyba się nie boisz? Przysięgam, że przy mnie nie stanie ci się krzywda - powiedział z dziwną mocą w głosie.
- Nie o siebie się boję, już prędzej o biednego konika.
Edward znowu się zaśmiał, a ja tylko napawałam się tą chwilą, w której wydawał się taki swobodny przy mnie. Nagle objął mnie w talii. Spojrzałam na niego zaskoczona, ten tylko figlarnie się uśmiechnął i ruszyliśmy do bramy wejściowej. Otoczona jego ramieniem, czułam jakby serce miało mi zaraz wyskoczyć i zacząć odstawiać przed nami jakieś wygibasy taneczne. Bałam się, bo z każdą chwilą poiłam się coraz to większą nadzieją na wspólną przyszłość z Edwardem. Nie chciałam się znowu sparzyć…
Nie, dosyć użalania się nad sobą, liczy się ta magiczna chwila, w której znajduję się w czułym uścisku mężczyzny swoich marzeń… Bo Edward był moim największym marzeniem… Ten dzień będzie cudowny i tylko o tym dzisiaj myślę.
- Nie miałam pojęcia, że w pobliżu Forks znajduje się stadnina koni - powiedziałam, kiedy zbliżaliśmy się do zagrody.
- Nie jest jakimś dużym przedsięwzięciem, nie mniej jednak to jest…to znaczy było moje ulubione miejsce. Przyjeżdżałem tutaj w każdej wolnej chwili. Wiesz, Forks nie słynie z rozrywek, więc to cud, że ktoś się zdecydował na kupno koni i otwarcie takiej szkółki.
Już chciałam się zapytać, dlaczego przestał tutaj jeździć, ale nagle usłyszałem czyjeś wołanie.
- Edward, to ty?! O mój Boże, stary w końcu do nas zawitałeś.
Podszedł do nas jakiś chłopak, wyglądał na młodszego o jakieś 2 lata od nas. Nie przypominam sobie, żebym już go wcześniej widziała.
- Cześć Seth - powiedział Edward uśmiechając się przyjaźnie.
- To mnie zaskoczyłeś. Opowiadaj, co tam u ciebie?
- Nic szczególnego, jakoś leci. Poznaj Belle. Bella to mój przyjaciel Seth.
- Miło mi - powiedzieliśmy niemal równo.
- Pewnie stęskniłeś się za swoją ślicznotką? - zapytał Seth, a moje serce na sekundę zamarło. Co miał na myśli mówiąc - ślicznotka?
- Heh, jakbyś zgadł - powiedział Edward.
- No to poczekajcie chwilę, zaraz ją przyprowadzę.
Spojrzałam na Edwarda oczekując jakiegoś wyjaśnienia, a ten tylko zmierzwił mi włosy i obdarował mnie tajemniczym uśmiechem. Ja przez niego oszaleję! Nagle zobaczyłam jak podchodzi do nas Seth, p
rowadząc pięknego, czarnego konia z białą łatą na pysku.
- Ooo - wykrztusiłam.
-Jakiej innej ślicznotki się spodziewałaś? - zapytał Edward, śmiejąc się pod nosem. Podszedł do konia i zaczął go głaskać.
- Tęskniłaś za mną? Bo ja za tobą bardzo - zaczął Edward.
Hmm, on naprawdę potrafi być czuły, szkoda tylko, że tak rzadko przejawia to w stosunku do ludzi…
- Kto by pomyślał, że Edward Cullen ma w sobie takie pokłady uczuć - powiedziałam z lekką drwiną w głosie.
- Nie słuchaj jej, jest o ciebie zazdrosna - odpowiedział z głupowatym uśmieszkiem pod nosem.
- Dobra stary, to wypożyczam Nel na parę godzin, później się rozliczymy - powiedział Edward zwracając się do Seth'a.
- Spoko, nie ma sprawy.
Kiedy Seth zniknął nam z oczu, Edward wyciągnął do mnie rękę.
- Chyba żartujesz?! - w moim głosie można było wyczuć panikę.
- Mówiłem ci, że nie ma się czego obawiać. Nel jest bardzo łagodnym konikiem.
- W takim razie nie przeszkadzaj sobie, jedź śmiało, ja tu na ciebie poczekam.
- Bella, nie wygłupiaj się. Przyjechałem tu z tobą i z tobą chcę spędzić ten dzień - powiedział, a ja już wiedziałam, że mu ulegnę… zawsze tak było. Podeszłam niepewnie do Nel i przejechałam dłonią po jej grzywie.
- Jest śliczna - powiedziałam.
Edward nagle wskoczył na siodło i podał mi rękę, Spojrzałam na niego z otwartą z przerażenia buzią.
- Bella nie mamy całego dnia, a chcę ci pokazać szczególne miejsce.
Chwyciłam Edwarda za dłoń, a on pomógł mi się wdrapać. Usiadłam za nim.
- Trzymaj się mocno - powiedział, a ja objęłam go z całej siły.
- Jak się boisz zamknij oczy - powiedział, a ja wiedziałam, że strasznie bawi go ta cała sytuacja.
- Nie muszę - powiedziałam z lekką złością.
Ruszyliśmy ścieżką prowadzącą do lasu. Wtuliłam twarz w plecy Edwarda i, o dziwo, czułam się nawet swobodnie, siedząc na koniu, który wcale nie wzbudzał we mnie zaufania.
- Widzisz, nie jest tak źle - usłyszałam miękki głos Edwarda.
- Tylko dlatego, że jestem tu z tobą - odpowiedziałam cicho, ale i tak byłam pewna, że mnie usłyszał. Przyśpieszyliśmy trochę, a mój instynkt samozachowawczy kazał się wczepić w Edwarda jeszcze mocniej.
- Uważaj żebyś mi kości nie połamała - zaśmiał się i pogłaskał mnie po ręce.
Nie mam pojęcia jak długo jechaliśmy, ale po jakimś czasie w końcu zatrzymaliśmy się. Edward zwinnie zeskoczył, a ja patrzyłam na niego z sygnałem „help” wypisanym na twarzy. Widząc moją minę zaśmiał się tylko.
- No to hop.
Wyciągnął do mnie swoje długie, umięśnione ramiona, w których po chwili się znalazłam. Staliśmy przez chwilę objęci, patrząc sobie głęboko w oczy. Czułam, jak powoli świat zaczyna mi wirować w głowie. Po chwili Edward uwolnił mnie od swojego magnetycznego spojrzenia, ujął moją dłoń i pociągnął w nieznane. Znajdowaliśmy się na cudownej łące, która była podzielona rzeką. Oba brzegi były połączone małym mostkiem. Zaparło mi dech w piersiach, miałam dziwne wrażenie, że właśnie znalazłam się w swoim skrawku nieba na ziemi i to z najważniejszą dla mnie osobą.
- Wow - zdołałam tylko powiedzieć. - Jeżeli wszystkie swoje ofiary wywozisz w takie miejsca, to ja chcę być porywana przez ciebie o każdej porze dnia i nocy - słowa wyleciały mi z ust, zanim przemyślałam ich sens. Spojrzałam na Edwarda czując, jak cała się rumienię.
- Uważaj, bo jeszcze cię posłucham - odpowiedział rozbawiony.
Otworzył plecak i wyciągnął z niego koc, który następnie rozłożył.
- Chcesz coś do picia lub jedzenia? - zapytał.
Pokręciłam głową.
- Widzę, że wszystko sobie zaplanowałeś.
Obdarował mnie łobuzerskim uśmieszkiem, a moje serce jak na komendę zaczęło walić jak szalone. Usiadłam na kocu po turecku, Edward zrobił to samo. Zamknęłam oczy i przez chwilę wsłuchiwałam się w śpiew ptaków, odgłosy rwącej rzeki, po prostu upajałam się tą chwilą. Pogoda była naprawdę piękna, słońce nawet na sekundę nie chowało swoich promieni, czułam, jak delikatnie muskają moją twarz. Otworzyłam oczy.
- Niezwykłe miejsce, widoki aż zapierają dech w piersi - powiedziałam.
- Tak, widoki są cudowne - odpowiedział, a ja czułam jego przeszywający wzrok na sobie.
Odwróciłam głowę w jego kierunku i tonęłam w morzu jego zielonych oczu.
- Mówiłeś, że już tu nie przyjeżdżasz. Dlaczego? - zapytałam.
Zauważyłam w jego oczach smutek, odwrócił ode mnie wzrok.
- Od czasu… od kiedy Victoria zaginęła, nie byłem w stanie odwiedzać miejsc, które kiedyś dawały mi tyle radości, stałem się inną osobą, więc i rzeczy, które kiedyś dla mnie tyle znaczyły straciły swoją wartość - spojrzał na mnie, a jego twarz przeszył ból. Pragnęłam go przytulić, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się. Pierwszy raz Edward otworzył się przede mną, a ja nie chciałam tego zaprzepaścić nieprzemyślanym ruchem.
- A teraz? Co się zmieniło? - zapytałam.
- Wszystko - odpowiedział z nieodgadnionym dla mnie wyrazem w oczach. Czy to możliwe, że jego spojrzenie zawierało tyle skrajnych uczuć, poczynając od gniewu a kończąc na… miłości?
- Obawiam się, że nie do końca wiem, co masz na myśli - powiedziałam nieśmiało.
- Nie dziwię ci się, od początku dawałem ci tyle sprzecznych sygnałów - złapał mnie mocno za dłoń i ciągnął swoje wyznanie dalej. - Widzisz Bello, przed twoim przyjazdem, byłem osobą, która wkurzała się na wszystko i o wszystko. Zamknąłem się w sobie, a za swój największy cel wyznaczyłem sobie, że już nigdy nie pozwolę na to, by ktokolwiek zbliżył się do mnie. I wtedy pojawiłaś się ty i na moje szczęście, czy nieszczęście, okazałaś się bardzo upartą dziewczynką. Nie zraziłaś się do mnie, wprost przeciwnie, byłaś taka ufna, ciepła - uniósł drugą dłoń i przejechał nią po moim policzku. Mój oddech zaczął przyspieszać, a o sercu już nawet nie wspomnę.
- Nie chciałem przyjąć tego do wiadomości, tego, co zaczynałem do ciebie czuć, z każdym dniem coraz bardziej intensywnie - spojrzał na mnie, a w jego oczach zapłonął ogień. - Pamiętasz, jak kiedyś zapytałaś, czego się boję? Ja oczywiście odpowiedziałem, że niczego. Kłamałem, nie chciałem się do tego przyznać, a w szczególności przed samym sobą… - przerwał na chwilę, znajdowaliśmy się zaledwie parę centymetrów od siebie, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie słyszę.
- Prawda jest taka, że bałem się i to cholernie, że właśnie się w tobie… zakochuję.
Przerwał, a słysząc ostatnie słowo zamarłam.
- Oddychaj - powiedział do mnie obdarowując mnie najsłodszym uśmiechem.
- Bella, powiedz mi proszę, co teraz czujesz?
Patrzyłam na niego, jakbym była w jakimś transie i odpowiedziałam, tak po prostu, bez zastanawiania się nad tym. Wiedziałam, że to jest prawda, wiedziałam, że dłużej już nie zdołam dusić tego w sobie. Od pierwszej chwili, kiedy go ujrzałam pragnęłam wymówić te dwa słowa…
- Kocham Cię - wyszeptałam.
Spuścił na chwilę wzrok, a kiedy znów podniósł go na mnie, zauważyłam jakąś dziwną niepewność, strach…
- Bella… - zaczął, a ja przerwałam mu, zasłaniając dłonią jego usta.
- Edward, posłuchaj, mówiąc to, wcale nie oczekuję usłyszeć tego samego od ciebie. Chcę po prostu, żebyś wiedział… Nie chcę, abyś poczuł się zmuszany do czegokolwiek, na wszystko przyjdzie czas. Rozumiem, że masz za sobą bardzo ciężkie chwile…- położyłam dłoń na jego policzku - Jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram, nawet jeśli znowu przyjmiesz pozę upartego dupka - powiedziałam to z uśmieszkiem na twarzy. Edward wybuchnął śmiechem.
- Cóż za interesująca pointa - przysunął się do mnie bliżej…
- Nie chcę cię zranić, nie wybaczyłbym sobie tego, dlatego też wolę, żeby sprawy między nami nie przybierały za szybkiego obrotu. Rozumiesz? - zapytał.
- Tak - uśmiechnęłam się do niego. Byłam w stanie czekać, wiedziałam już, że mam na co…
Leżeliśmy przez dłuższą chwile, przytuleni do siebie. Nie miałam pojęcia, która jest godzina, dla mnie czas się zatrzymał. Mogłam tak tkwić w jego ramionach do końca życia. Nagle do naszych uszu doszedł jakiś dźwięk. Edward wyciągnął swoją komórkę i zaczął czytać wiadomość, po chwili wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.
- Hej, co jest? - zapytałam.
- Nic, nic - odpowiedział szybko.
- Też bym chciała się pośmiać - próbowałam dosięgnąć jego komórki, natychmiast oddalił rękę.
- Czyżbyś miał przede mną jakieś sekrety? - zapytałam deczko urażona.
- To tylko Emmett jakieś głupoty wypisuje - zaczął się usprawiedliwiać, a ja wiedziałam, że coś ukrywa. Korzystając z jego nieuwagi, chwyciłam szybko telefon. Takie przekomarzanie doprowadziło nas do nieco dwuznacznej pozy… Leżałam na plecach z wyciągniętymi rękami nad głową a Edward między moimi nogami, próbujący dosięgnąć komórki. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, zupełnie zapomnieliśmy o co tak naprawdę walczyliśmy. Poczułam, że jego serce zaczęło mocniej bić, byłam pewna, że on czuje to samo u mnie. Ujął moją twarz w swoje ciepłe dłonie i delikatnie musnął moich ust… i chyba to nam wystarczyło do obudzenia w nas tego ognia, który tak usilnie gasiliśmy. Objęłam go mocno za szyję. Na początku nasze usta odgrywały bardzo delikatny taniec… jednak po chwili władzę nad naszymi ciałami przejęło pożądanie. Chwyciłam Edwarda mocno za włosy i przysunęłam się do niego jeszcze bliżej. Rozwarłam szerzej usta by móc jeszcze bardziej wpić się w jego słodycz. Edward jedną ręką nadal głaskał mnie po policzku, a drugą wyznaczał sobie ścieżkę od szyi, następnie musnął moją pierś. Zadrżałam cała rozpalona, złapał mnie za udo i podniósł do góry, oplotłam go nogami. Z każdą sekundą coraz zachłanniej pragnęliśmy swoich usta. Ledwo łapaliśmy oddech, nie chcąc odrywać się od siebie nawet na ułamek setnej sekundy. Czułam, że powoli przekraczamy pewne granice, za którymi już trudno będzie nam się wycofać. Korzystając z okazji, że jego usta powędrowały do mojej szyi wyszeptałam.
- Edward…chyba…powinniśmy…przyhamować… - powiedziałam to bardzo słabym głosem. Lekko odepchnęłam go od siebie, aby spojrzeć w jego oczy. Było w nich pożądanie, któremu naprawdę trudno było się oprzeć, wiedziałam, że jeśli znowu wpoi się w moje usta, już nie będę w stanie racjonalnie myśleć i oddam mu się cała…
- Tak, chyba masz rację - tak samo jak ja, oddychał niemiarowo.
Położył się na plecach i objął mnie czule. Czekaliśmy aż nasze funkcje życiowe wrócą do normy. To dopiero był całus! Zaczęłam śmiać się w duchu.
- Musimy się zbierać, coś zanosi się na deszcz - powiedział Edward, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że niebo otoczyły ciemne chmury. Wstał i podał mi rękę. Pocałował mnie czule w czoło i poczułam, jak się uśmiecha. Zwinął szybko koc, a następnie upchał wszystko do plecaka. Kiedy zmierzaliśmy do konia, nagle zagrzmiało.
- Cholera - wyszeptał pod nosem - Nel boi się burzy - dokończył.
Podszedł do konia, który zaczął niebezpiecznie podrygiwać.
- Spokojnie - zaczął do niej przemawiać. Nagle przez ciemne jak smoła chmury przedarł się przeraźliwy grzmot. Edward, który w tej chwili chciał dosięgnąć siodła, gwałtownie odskoczył od konia lądując na plecach. Nel zaczęła niebezpiecznie wymachiwać przednimi kopytami, grzmoty nie ustępowały.
- Edward, nic ci nie jest?! - zawołałam.
- Bella nie podchodź! - krzyknął.
Nagle koń zerwał się i uciekł zostawiając nas samych. Podbiegłam do Edwarda i uklękłam przy nim. Zauważyłam, że jego dłoń krwawi.
- Boże, jesteś ranny!
- Bella nic mi nie jest, to tylko lekkie zadrapanie.
- Nie wygląda na lekkie - powoli zaczęłam wpadać w lekką histerię.
Edward wstał i mnie przytulił.
- Przepraszam cię Bello, ale na to wygląda, że będziemy musieli wracać na nogach… Pół godziny szybkiego marszu i będziemy na miejscu.
- Nie masz za co przepraszać - uśmiechnęłam się, próbując go jakoś pocieszyć, widząc, że obwinia się za ten głupi bieg wydarzeń. - Spacerek nikomu nie zaszkodzi.
Otoczył mnie ramieniem i ruszyliśmy ścieżką w stronę stadniny. Zaczęłam lekko drżeć z zimna, karciłam się w myślach, że nie wzięłam kurtki.
- Zimno ci? - zapytał Edward. Ściągnął szybko swoja kurtkę i mi ją podał. Pewnie wyglądałam komicznie, biorąc pod uwagę, że moje drobne ciałko topi się w jej dużych rozmiarach. Spojrzałam na Edwarda, oczekując pewnie jakiegoś ataku śmiechu z jego strony.
- Słodko wyglądasz - powiedział tylko.
Starałam się uważać pod nogi, ale i tak co jakiś czas potykałam się o różne przeszkody. Widziałam jak Edward walczy z sobą, aby nie powiedzieć jakiejś złośliwej riposty. Nagle usłyszałam jakiś przeraźliwy odgłos.
- Słyszałeś?
- To pewnie wilki - odpowiedział spokojnie.
- Wilki?!
- Spokojnie Bella, nic ci nie zrobią. Zresztą na pewno znajduje się daleko od nas.
Wcale mnie to nie pocieszyło.
- Jak twoja ręka?
- W porządku.
- Na pewno?
- Bella, nic mi nie jest.
Przerażona usłyszałam jakieś hałasy nieopodal nas, jakby ktoś przedzierał się przez krzaki. Znieruchomiałam. Czułam, że nie byliśmy sami w tym lesie… Edward przytulił mnie mocniej do siebie i przyśpieszyliśmy marszu. Nagle przed nami ukazało się zwierzę przypominające wilka, ale było bardzo duże, nigdy jeszcze nie widziałam wilka tak dużych rozmiarów… Edward stanął przede mną, ochraniając mnie swoim ciałem. Złapałam go mocno za ramię, rozglądając się dookoła. Serce zamarło mi w jednej sekundzie. Zdałam sobie sprawę, że ze wszystkich stron byliśmy otoczeni przez te ogromne bestie…Rozdział 6 (cz. 1)


- Edward - wyszeptałam przerażona.
Czułam jak całe moje ciało drży, bynajmniej nie z zimna. Zwierze, które przecięło nam ścieżkę, stało spokojnie i wpatrywało się w nas intensywnie. Dzieliło nas zaledwie parę centymetrów, wiedziałam, że nie mamy szans na ucieczkę - byliśmy na straconej pozycji…
- Ciii, spokojnie, tylko spokojnie - uciszył mnie Edward.
Spokojnie?! Byliśmy otoczeni ze wszystkich stron przez wilki, których wzrost dalece odchodził od normalnego, a ja miałam zachować spokój?! Jeszcze raz przeczesałam wzrokiem pobocza lasu. Przerażające stwory nie ruszały się, tylko spokojnie przyglądały się bestii, która nagle skierowała się w naszą stronę… Czułam jak mięśnie Edwarda całe się napięły… Bałam się i to cholernie, ale najdziwniejsze było to, że nie o siebie, tylko o mojego obrońcę… Edward stojąc przede mną, jeszcze bardziej zwęził ucisk swoich ramion wokół mojej drobnej postury pragnąc mnie ochronić. Zdawałam sobie jednak sprawę i o n zapewne też, że kiedy te dzikie zwierzęta rzucą się na nas, będziemy zgubieni…
Dystans pomiędzy nami a wilkiem z każdą kolejną sekundą się zmniejszał… Zaczęłam szybciej oddychać, strach sparaliżował każdą część, mięsień mojego ciała. Myślałam tylko o tym, żeby nie bolało… Bestia podeszła do Edwarda… Zwróciła swój przerażający pysk w stronę zakrwawionej ręki mojego ukochanego i… zaczęła ją obwąchiwać. Dziwny odgłos wydobył się z moich ust… jakby jęk, nie potrafiłam kontrolować swoich odruchów. Chciałam się wyrwać z niedźwiedziego uścisku Edwarda, pragnęłam zwrócić na siebie ich uwagę, ale bezskutecznie… Byłam za słaba, za krucha i przerażona na śmierć…
Zwierze stojące koło Edwarda nagle cofnęło się gwałtownie, a z jego pyska wydobyło się obezwładniające i najbardziej przeraźliwe warknięcie, jakie kiedykolwiek słyszałam. Jednak bestia nie była zwrócona w naszą stronę. Obejrzałam się dookoła, całe stado było skierowane w jakiś punkt za nami. Nie miałam pojęcia, co się dzieje, jednego jednak byłam pewna - ja i Edward byliśmy przekąską. Nie wiedziałam tylko, czy przekąską tych piekielnych wilków, czy może czegoś, co ukrywało się w zaroślach lasu…
W jednej chwili wszystkie wilki zerwały się i czmychnęły biegiem w upatrzony punkt. Zwierze, które od początku znajdowało się najbliżej nas, zawyło długo i przeciągle, rzuciło na nas jeszcze jedno spojrzenie i pobiegło za resztą... Byłam zdezorientowana, szumiało mi w głowie przez te wszystkie kłębiące się we mnie emocje.
Edward odwrócił się do mnie i mocno przytulił.
- Spokojnie, kochanie. Nic ci nie grozi, już ich nie ma… - zaczął do mnie przemawiać, a ja zdałam sobie sprawę, że cała trzęsłam się, a z oczu płynęły mi łzy. Edward kciukiem otarł mój mokry policzek i przywarł króciutko i delikatnie ustami do moich. Głaskał mnie po włosach, a ja wczepiłam się w niego jak jakaś małpka, czułam jak powoli nasze serca wracają do normalnego rytmu.
- W porządku? - zapytał.
- Tak - nie panowałam jeszcze nad głosem i wychrypiałam.
- Bella, przepraszam cię…ja naprawdę, gdybym wiedział… Boże, gdyby coś ci się stało… - Edward zaczął chaotycznie się tłumaczyć, a ja nie chciałam tego słuchać. Podniosłam palec do jego ust.
- Nie masz mnie za co przepraszać, chyba że bawisz się w pogodynkę, a w wolnych chwilach robisz jakieś genetyczne eksperymenty na zwierzętach - zmusiłam się do szerokiego uśmiechu, nie chciałam, żeby się martwił.
Edward spojrzał na mnie uważnie i po chwili się zaśmiał. Dołączyłam do niego, odczuwając wielką ulgę, że ten dziwny, niespodziewany epizod mamy za sobą… No może niezupełnie, w końcu nadal znajdowaliśmy się w lesie…
- Edward, Bella?! - usłyszeliśmy czyjeś nawoływania.
Nagle naszym oczom ukazał się Seth.
- Boże, jesteście - powiedział Seth z wielką ulgą w głosie.
Zeskoczył z konia i podbiegł do nas. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, objął nas w ciasnym uścisku.
- Stary, nic nam nie jest, po prostu… - Edwardowi gwałtownie przerwał jego młodszy przyjaciel.
- Czy wyście oszaleli?! Wiecie ile mnie nerwów kosztowaliście?! Kiedy zobaczyłem samą Nel, myślałem, że dostanę zawału! A jestem jeszcze taki młody! Pomyślałem sobie - Cullen zgrywa władcę dżungli i oprowadza swoją panią po domkach na drzewach. Ludzie! A już zupełnie się przeraziłem, kiedy burza nie ustępowała, a was ciągle nie było… - Sethowi przerwał Edward, który gwałtownie nim potrząsnął.
- Seth, naprawdę doceniam twoją troskę, ale przyjacielu Nel po prostu przestraszyła się burzy i urwała się…a my, jak widać ruszyliśmy marszem… Hej, nic nam nie jest - poklepał Setha po ramieniu.
- Bo mieliście niesamowite szczęście… - wyszeptał Seth, a ja miałam dziwne wrażenie, że te słowa nie miały dotrzeć do naszych uszu… - Dobra, wracajmy szybko, trzeba opatrzyć twoją ranę - dokończył spoglądając na rękę przyjaciela.
- Zgadzam się z tobą w stu procentach. Mam nadzieję, że nie wdała się żadna infekcja - dodałam unosząc dłoń Edwarda.
- Bella, nie zaczynaj. A ty Seth nie nakręcaj jej, nic mi nie jest. Wracajmy.
Edward posadził mnie na koniu, następnie złapał za uprząż i ruszyliśmy we trójkę w stronę stadniny…


Wieczorem, kiedy już leżałam w ciepłym łóżku, rozmyślałam o zdarzeniach minionego dnia. Nie potrafiłam przestać się uśmiechać, nawet tato przy kolacji zaczepił mnie pytaniem - Bella, co ty taka rozpromieniona? - Heh, dotknęłam koniuszkiem palców moich ust. Jestem zgubiona i wcale nie pragnę się odnaleźć. Zatraciłam się w tym uczuciu do reszty, nigdy nie byłam niczego tak pewna, jak tego, że najbardziej na świecie pragnę tego zielonookiego, nieziemsko przystojnego mężczyzny. Jednak moje myśli uciekały także do dziwnego epizodu ze sforą wilków… Na samo wspomnienie o nich, przechodził mnie dreszcz. Zaintrygowało mnie także zachowanie Setha, jakby za jego lękiem o nas ukrywało się coś jeszcze. Aaa, zaczynasz bredzić Bella. Postanowiłam nie wracać więcej do tych przerażających chwil. Przymknęłam powieki, czekając na kolejną dawkę niesamowitych snów… oczywiście z Edwardem Cullenem w roli głównej - moim własnym obrońcą…


***

Następne dwa tygodnie mijały nam błogo. Z Edwardem byliśmy nierozłączni, nawet już nie zwracałam uwagi na złośliwe docinki Emmetta, liczyliśmy się tylko my - ja i mój Edward. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy na rozmowach o wszystkim i o niczym, na wygłupach, chwilach zapomnienia… Nigdzie nie czułam się tak dobrze i bezpiecznie, jak w ramionach Edwarda. Kochałam jego piękną, kasztanową czuprynę, magnetyczne, zielone oczy, pociągające usta, piękne ciało, zapach… Wszystko mnie do niego przyciągało.
Właśnie przechadzałam się szkolnym korytarzem, oczekując następnej lekcji, kiedy nagle ktoś wciągnął mnie do toalety… Mój cichy pisk został stłumiony najsłodszą rzeczą na świecie - ustami Edwarda.
Kiedy pocałunek dobiegł końca, a na moich policzkach pojawiły się gorące rumieńce, mój ukochany posłał mi łobuzerki uśmieszek, który zapomniałam dopisać do listy rzeczy, które kocham u Edwarda Cullena.
- Postanowiłem zaciągnąć cię do męskiej toalety i wykorzystać. Co ty na to? O ile sobie przypominam, lubisz chadzać w te okolice - powiedział przesuwając ustami po mojej szyi. Zadrżałam, a przez moje ciało przeszła gorąca fala pożądania. Objęłam Edwarda mocno za szyje.
- Hmm, myślę, że stać cię na coś więcej, niż męska toaleta, ale zawsze trzeba od czegoś zacząć - odpowiedziałam.
- Niegrzeczna dziewczynka - skwitował i zaśmiał się lekko.
Spojrzał mi w oczy i pogładził po policzku. Czułam jak z powrotem na moich policzkach pojawiają się te nieszczęsne rumieńce.
- Kocham to, jak się rumienisz - wyszeptał mi do ucha, a ja zawstydzona spuściłam wzrok. Delikatnie przyłożył kciuk do mojej brody i uniósł moją twarz tak, abym na niego spojrzała. Czułam na swojej skórze jego słodki oddech, nie wytrzymałam dłużej i wpoiłam się gorąco w jego usta. Wplotłam dłonie w jego włosy, przysuwając się bliżej, Edward objął mnie w tali, przywarł do mnie tak mocno, że poczułam za plecami ścianę. Raptownie przerwał pieszczotę.
- Mmm, też uważam, że stać mnie na coś więcej, niż męska toaleta - wymruczał.
Uniósł moją dłoń, pocałował każdy palec z osobna, a następnie odprowadził mnie pod klasę, gdzie miałam mieć lekcję.
- O której kończysz? - zapytał.
- Trudno powiedzieć, po lekcjach mam próbę, więc nie mam pojęcia.
- Mam nadzieję, że wieczorem jesteś wolna. - powiedział uśmiechając się tajemniczo.
- Czyżbyś coś planował?
- Po prostu zapraszam cię do siebie. Zadzwoń, jak będziesz już wolna - pocałował mnie w policzek i poszedł w swoją stronę. Czy to jest chore, że już zaczynałam za nim tęsknić? Pokręciłam głową i weszłam do klasy.
Przez całą lekcję moje myśli krążyły wokół próby teatralnej. Dzisiaj mamy do odegrania nieco romantyczną scenę z James'em… zakończoną pocałunkiem. Miałem lekkie wyrzuty sumienia ukrywając to przed Edwardem, ale wolałam go nie denerwować. Usłyszawszy dzwonek ruszyłam w stronę sali gimnastycznej…Rozdział 6, cz. 2.

- Cześć bratowo - dobiegł mnie radosny głos przyjaciółki.
- Cześć Alice, i obawiam się, że za wcześnie na bratową - odpowiedziałam.
- Uuu, Bella proszę, chyba nie chcesz mnie zdołować, już obmyśliłam kreacje druhen. Oczywiście będą skromne, nie doprowadziłabym do sytuacji, gdzie panna młoda wyglądałaby gorzej od swojej pierwszej druhny, czyli ode mnie. Co myślisz o liliowym kolorze? - uśmiechnęła się promiennie, a ja wywróciłam oczami.
- Wariatka - krótko skwitowałam.
- Hej, Bella, widzę, że humor ci nie dopisuje. Coś się stało? - zapytała.
- A jak myślisz? Już zapomniałaś, jaką scenę mamy dziś do odegrania z Jamesem?
- Aaa, no tak. Mówiłaś Edwardowi?
- Nie… Myślisz, że powinnam?
- Hmm, lepiej zachowaj to dla siebie, przynajmniej na razie. Mój braciszek potrafi być nieprzewidywalny, kiedy coś sobie ubzdura…
- Mi to mówisz…

Objęła mnie ramieniem i razem weszłyśmy do sali gimnastycznej, gdzie miała odbyć się próba. Alice od razu zajęła się swoimi sprawami - przewodniczyła grupką osób odpowiedzialną za dekoracje. A mi nie zostało nic innego, jak zagryźć zęby i odegrać tę szopkę jak najszybciej.

Naprawdę, ze wszystkich sił starałam się podejść do wyznaczonego mi zadania jak najbardziej profesjonalnie. W końcu kochałam to, kochałam grać, wcielać się w postacie tak różne ode mnie. Czułam, jakby otaczała mnie wtedy magia. W takiej chwili nie byłam przeciętną dziewczyną, lecz kimś wyjątkowym, kto potrafi wywrzeć wrażenie na innych… wtedy, na scenie, naprawdę byłam widziana…

- Bella, kochaniutka, nie rozumiesz, że to jest twój Romeo, kochasz go całym sercem, jesteś w stanie oddać za niego życie! Więc proszę cię, spójrz na Jamesa z miłością... - powiedziała pani Spring po kolejnej nieudanej scenie…
Grrr, co mam na to poradzić, że jedynym gorącym uczuciem, jakim mogę obdarzyć Jamesa była nienawiść?
- Postaram się - odpowiedziałam z zaciśniętym zębami.
- No Bello, pokaż jak bardzo mnie kochasz - wyszeptał mi do ucha James i uśmiechnął się złośliwie.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, już dawno leżałby trupem…

Po wypowiedzeniu naszych kwestii, na szczęście bez wtrąceń pani Spring, został już tylko pocałunek. Powtarzałam sobie w myślach - to będzie tylko jeden, niewinny całus, jeden, niewinny całus… Poczułam usta Jamesa na swoich… Wiedziałam, że umowa była na pocałunek, beż żadnych bonusów, ale czego mogłam spodziewać się po Jamesie, jak nie przekroczenia wyznaczonych granic. Poczułam, jak mój partner nagle przysunął się bliżej i nie zważając na mój opór, złapał mnie za włosy, przylegając mocniej do moich ust. Od razu chciałam mu się wyszarpnąć, ale trzymał mnie w żelaznym uścisku, jego język poradził sobie z wejściem do moich ust…
Kiedy w końcu udało mi się oderwać od niego, czułam jak cała się gotuję w środku.

- Hmm, nieładnie ze strony Edwarda, że ukrywa przed światem taką perełkę. Nie sądziłem, że jest takim egoistą - powiedział, a ja już nie wytrzymałam. Zacisnęłam dłoń w pięść i z całej siły uderzyłam go w twarz, by zmazać z niej ten złośliwy uśmieszek.
W jednej chwili usłyszałam oburzony okrzyk pani Spring, zaskoczone „ochy” i „achy” zebranych osób i oczywiście śmiech. Jednak mina Jamesa była bezcenna - szok i złość malowało się na twarzy mego ukochanego Romea… Teraz to ja pozwoliłam sobie na jego ulubiony złośliwy uśmiech…
- Boże! Panno Swan, po takiej dobrej uczennicy, nie spodziewałam się takiego zachowania! Co to miało znaczyć?! Nie potraficie się należycie zachować? Tak, panie James, do pana też kierują się te słowa. - James chciał natychmiast wrzucić swoje trzy grosze, jednak nauczycielka uciszyła go jednym gestem ręki kontynuując dalej - Za karę zostajecie po zajęciach. Myślę, że przez ten czas zastanowicie się nad swoim zachowaniem. Jeśli na następnej próbie nie zauważę pozytywnych zmian, obawiam się, że będziemy musieli znaleźć za was zastępstwo. A teraz proszę zgłosić się do pana Klarka, on już wam przydzieli jakieś odpowiednie zajęcie!

Mimo tego, że byłam wściekła jak nigdy w życiu i miałam ochotę pozabijać wszystkich, którzy staną mi na drodze, powtórzyłabym ten prawy sierpowy z nieukrywaną przyjemnością. Przed wyjściem z sali, uciekłam jeszcze spojrzeniem w kierunku Alice - oczywiście dusiła się ze śmiechu. Podniosła dwa kciuki, gest ten zapewne miał oznaczać poparcie ze strony mojej przyjaciółki. Ruszyłam szybko przed siebie, nie oglądając się za sprawcą tego całego zamieszania…

Następne dwie godziny minęły mi na rozwiązywaniu zadań matematycznych. Siedziałam z Jamesem w jednej sali, jednak postarałam się o jak największą odległość między nami. Na szczęście, nie raczył się już do mnie odezwać, widziałam tylko, że jest bardzo, bardzo wściekły. Czyżby pierwszy raz dostał od dziewczyny? Heh, mam nadzieję, że wywnioskuje coś z tej lekcji - z Bellą Swan nie warto zadzierać, w końcu też potrafię pokazać pazurki.

Kiedy w końcu kara dobiegła końca, oddałam szybko arkusz z zadaniami i pobiegłam na szkolny parking. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, koło mojego nowego samochodu (przejaw dobrego nastroju Charliego) stał Edward. Podeszłam do niego niepewnie i pocałowałam w policzek.

- Cześć, co ty tutaj robisz? - zapytałam.
- Mam coś do załatwienia… - przerwał i spojrzał wrogo w jakiś punkt za mną,
Tylko nie to - pomyślałam. Gwałtownie odwróciłam się i zobaczyłam Jamesa. Edward minął mnie i ruszył w jego stronę.
- Edwardzie, nie! - stanęłam przed nim i złapałam mocno za rękę.
- Bella, przesuń się! - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Czy ty nie rozumiesz, że o to właśnie mu chodzi! Proszę, zrób to dla mnie i odpuść. Po co przez tego kretyna masz narobić sobie problemów. Proszę - pogłaskałam go po policzku - Wiesz, już dostał ode mnie - uśmiechnęłam się lekko.
- Tak, słyszałem, i to kolejny powód, żeby mu jeszcze bardziej dowalić!
- Proszę, nie odpuścisz dla swojej Belli - pocałowałam go delikatnie w usta. - Zresztą, jeśli wpakujesz się teraz w jakieś kłopoty, to co się stanie z naszym dzisiejszym, romantycznym wieczorem? Nie pamiętasz, zapraszałeś mnie do siebie.
Edward wywrócił oczami i objął mnie w tali.
- Dzisiaj mu daruje, ale jutro niech przygotuje się na wpier…
- Edward! - nie pozwoliłam mu dokończyć, pociągnęłam go za rękę, kierując się z powrotem do mojego auta.

Kiedy już myślałam, że kryzys mamy zażegnany, usłyszałam Jamesa.
- Ed, przyjacielu, nie mówiłeś, że z Belli taka gorąca kicia - powiedział.
Nie miałam żadnych wątpliwości, że właśnie sam, dobrowolnie targnął się na swoje życie. Nie zdążyłam nawet zareagować - Edward natychmiast puścił moją rękę. Zauważyłam tylko jak jego pięść idealnie siadła na policzku Jamesa, ten przez siłę uderzenia odwrócił się w pół i padł na ziemię. Edward pochylił się nad nim i złapał za koszulę.
- Odpie*** się od Belli! Słyszysz?! Jeśli jeszcze raz usłyszę o jakimś twoim głupim wyskoku, to następnym razem na obiciu twojej twarzyczki się nie skończy! Rozumiesz?! - nie czekając na odpowiedź, puścił go gwałtownie, powodując, że James znowu uderzył plecami o asfalt.
Ja, jak głupia stałam tylko i przyglądałam się temu z otwartą z przerażenia buzią. Edward złapał mnie za rękę i pociągnął do auta.

Usiadłam na miejscu pasażera, wiedząc, że nic nie wskóram protestując.
- A ty gdzie masz samochód? - zapytałam.
- Alice mnie podwiozła - odpowiedział, a ja już wiedziałam od kogo dowiedział się o tej całej akcji. Oj kochana, jeszcze się policzymy.
Jechaliśmy chwilę w milczeniu. Pierwszy odezwał się Edward.
- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć… ale uwierz, nie potrafiłem inaczej… Wiesz, i tak powstrzymałem się i nie zasmakował mojej drugiej rę.. - nie dokończył widząc moje krytyczne spojrzenie.
- I co, mam może bić brawo?!
- Bello - wymruczał i spojrzał na mnie z tym swoim słodkim uśmieszkiem.
- Grrr, jesteś niemożliwy - powiedziałam.
- Ty też kochanie - uniósł moją dłoń i pocałował.
Nie potrafiłam długo się na niego gniewać, zresztą na jego miejscu pewnie tak samo bym się zachowała.. Hej, zaraz, przecież tak samo postąpiłam. Mimowolnie zaśmiałam się głośno. Edward spojrzał na mnie pytająco.
- Na to wygląda, że pasujemy do siebie także pod względem niektórych reakcji - mówiąc to wymierzyłam w powietrzu cios.
Edward spojrzał na mnie i oboje wybuchneliśmy śmiechem.
- Ale obiecaj mi, że następnym razem już poskromisz swoje ruchy i pozwolisz mi zająć się twoją ochroną. W końcu nie chcę, żebyś zraniła swoje delikatne paluszki - poczułam jego ciepły dotyk na mojej dłoni. - Powinnaś mi powiedzieć o dzisiejszej próbie…
- Wiem, przepraszam i obiecuję, że następnym razem skorzystam z usług mojego osobistego ochroniarza. - przeczesałam pieszczotliwie włosy Edwarda. - Jednak ty też musisz mi coś obiecać - postaraj się nie zrobić żadnego głupstwa - powiedziałam mrużąc oczy.
- Nie mam pojęcia co masz na myśli - uśmiechnął się niewinnie.
- Już dobrze wiesz, o co mi chodzi. James specjalnie cię prowokuje i jak widać z dobrym skutkiem.
- Bello, nie zaczynaj. Myślisz, że jestem w stanie stać spokojnie i nie reagować na jego wyskoki. Nie mam zamiaru być obojętnym, kiedy zaczepia moją dziewczynę - dwa ostatnie słowa szczególnie zaakcentował, a ja zamiast zezłościć się na niego, poczułam miłe ciepło w klatce piersiowej.
- Wcześniej spływały po mnie jego słowa z wiadomych przyczyn… - spojrzał na mnie uważnie - Ale teraz, to już jest całkiem inna sytuacja…
- Dobrze, rozumiem. Proszę cię tylko, żebyś nie wpakował się w jakieś kłopoty… - poddałam się - A teraz, nie wracajmy już do tego. Przed nami miły wieczór, nie chcę żeby ten nieznaczący epizod nam go popsuł.
- Spokojnie, nic nam nie zburzy tego pięknego wieczoru kochanie.

Właśnie wjechaliśmy na podjazd przed moim domem, a mi coś się przypomniało.
- Edward, a tak w ogóle, to jak masz zamiar wrócić do domu?
- A co, już mnie wyganiasz? - zaśmiał się.
- Nie, nie.
- Spokojnie, umówiłem się z Emmettem - pogłaskał mnie po policzku.
Wyszliśmy z samochodu, przytuliłam się mocno do Edwarda.
- To do zobaczenia wieczorem moja piękności. Już tęsknie - pocałował mnie delikatnie w usta i po chwili zniknął za zakrętem. Boże, jak ja go kocham.
Cała w skowronkach pobiegłam do domu szykować się na randkę z moim skarbem. Rozdział 7

W domu od razy wskoczyłam pod prysznic. Ten dzień był naładowany stanowczo zbyt dużą dawką negatywnych emocji związanych z próbą. Czując, jak strumienie wody spływają po moim ciele, rozmyślałam o nadchodzącym wieczorze - nie obchodziło mnie, jakiż to plan zrodził się w główce mojego ukochanego, liczyło się to, że w końcu otworzył się dla mnie… dla nas. Z każdym dniem stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Od momentu, kiedy wyznałam mu miłość, wtedy na pikniku, nie odważyłam się już tego powtórzyć. Nie dlatego, że moje uczucia się zmieniły czy też bałam się odrzucenia, po prostu nie chciałam, aby Edward poczuł się do czegoś zmuszany. Postanowiłam czekać cierpliwie, nie przyśpieszać niczego. Cieszyłam się jak głupia z każdego ciepłego gestu z jego strony.

Zanim poznałam Edwarda, moje życie osobiste było, hmm, jakby to powiedzieć, uśpione. Owszem, w mojej dawnej szkole znałam wielu kolegów, którzy nie ukrywali, że chcieliby czegoś więcej niż przyjaźni ze mną, jednak żadnemu z nich nie udało się mnie poruszyć, dotrzeć do mojego serca. Teraz czułam, tak naprawdę, że żyję, obudziłam się… Wiem, choć może zabrzmi to dość banalnie, jakbym swoje życie porównywała do disneyowskiej bajki, ale Edward był moim księciem, a jego pocałunek był odtrutką od szarej, pozbawionej tylu emocjonujących uniesień rzeczywistości. Po prostu, najzupełniej na świecie: byłam szczęśliwa.

Wpadłam do pokoju, owinięta samym ręcznikiem, nie potrafiąc przestać się uśmiechać. Na łóżku czekało na mnie jakieś pudełko, a na nim liścik. Zaciekawiona wzięłam go do ręki.

Bello, moja najdroższa przyjaciółko, zapewne jesteś na swoją Alice zła, ale wszystko ci wytłumaczę, jak tylko się spotkamy. Uwierz, nie miałam wyboru i musiałam wyznać Edwardowi prawdę! A teraz mam dla ciebie niespodziankę, która, znając ciebie, może nie przypaść ci do gustu… Jednak wiedz, że nie robisz tego dla mnie, tylko dla mojego braciszka, a dla twojego lubego. Chyba chcesz go uszczęśliwić? No, ja myślę! Także wkładaj to na siebie bez żadnego marudzenia!
Twoja niedobra szwagierka.


O nie, tylko nie to! Wiedząc już, co mnie czeka, wypuściłam głośno powietrze z ust
i otworzyłam nieszczęsny pakunek. Moim oczom ukazała się biała tkanina. Ujęłam ją w ręce, jakby to była jakaś najdelikatniejsza rzecz na świecie i podniosłam do góry. Sukienka była naprawdę piękna, zresztą czego można było się spodziewać, skoro Alice ją wybierała. Biała, bez ramiączek, do kolan, góra lekko pomarszczona, a w pasie przywiązana czarna wstążka
(
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/238c42c38354812b.html ). Sukienka była za skromna jak na Alice, i dlatego też byłam jej wdzięczna, że wybierając ją pomyślała o moim komforcie. Pierwszy raz z radością mogłam przyjąć podarunek od mojego narwanego chochlika.

Kiedy w końcu doprowadziłam się do porządku, stanęłam przed lustrem, aby ocenić ostateczny efekt. Co prawda, nie mogłam być obiektywna w swoim osądzie, ale muszę przyznać, że wyglądałam nawet, nawet. Sukienka była idealna, jakby na mnie szyta. Rozpuszczone, lekko pofalowane włosy, opadały na moje ramiona. Pozwoliłam sobie na bardzo delikatny makijaż, podkreślając tylko tuszem oczy. Ta cała akcja z sukienką, zbudziła we mnie mały niepokój, cóż takiego Edward zaplanował?

Ubrałam szybko czarne szpilki, widząc, że szykowanie zajęło mi więcej czasu niż myślałam. Zbiegłam ze schodów wpadając na Charliego, który uratował mnie od nieszczęsnego upadku.
- Bella, spokojnie, gdzie tak pędzisz? - zapytał.
- Mówiłam ci, że jadę dzisiaj do Edwarda - odpowiedziałam.
- W takim stroju? - podniósł nieznacznie brwi.
- Oj, tato - nie wiedząc czemu, czułam jak się czerwienię. - Muszę iść, jestem już spóźniona.
- Kocha, to poczeka - powiedział, a ja spiorunowałam go wzrokiem.
- Wrócę o 22.00 - krzyknęłam przy drzwiach, chwyciłam żakiet i skierowałam się do samochodu.

Jadąc czułam dziwne napięcie i poddenerwowanie, jakbym pierwszy raz umówiła się z Edwardem. Chociaż spędziliśmy już wspólnie niejeden wieczór, miałam wrażenie, że tym razem będzie całkiem inaczej. Tajemnicze zachowanie Edwarda, wyjazd jego rodziców na weekend plus sukienka - coś się kroiło. Rozmyślając tak, dojechałam pod dom mojego skarba. Rzuciłam jeszcze raz okiem w lusterko, lekko klepiąc się po policzkach. Zanim zdążyłam sięgnąć za klamkę, drzwi szybko otworzyły się i moim oczom ukazał się najpiękniejszy cud świata. Edward władczo wyciągnął mnie z auta i przytrzymując mnie mocno na rękach, szybkim kopniakiem zamkną drzwi samochodu.

- Witam w posiadłości Cullenów - uśmiechnął się zawadiacko.
- Wariat - zaśmiałam się lekko, a moje serce znowu zaczęło odstawiać herce.
Trzymając mnie w swoich umięśnionych ramionach, Edward zaniósł mnie do domu. Kiedy znaleźliśmy się w środku, postawił mnie i delikatnie się cofnął.
- Wyglądasz nieziemsko - powiedział, a ja oczywiście oblałam się rumieńcem.
- Dziękuję, ty też niczego sobie - powiedziałam nie mogąc oderwać od niego wzroku. Miał na sobie czarny garnitur, a pod marynarką białą koszulę - standardowy komplet, jednak na Edwardzie to, co zwykłe przeradzało się w coś nietuzinkowego. Wyglądał tak… męsko.
- Hmm, cóż ty takiego wymyśliłeś, co? - zapytałam mrużąc oczy.
Edward przygarnął mnie ramieniem i poprowadził na górę.
- Zaraz zobaczysz - wyszeptał mi do ucha i poczułam jego pocałunek na moich włosach.
- Przepraszam, że nie przyjechałem po ciebie, ale była, hmm, mała awaria i musiałem osobiście się tym zająć … - powiedział.
- Nie ma sprawy - w środku już skręcałam się z zaciekawienia.

Nagle stanęliśmy i poczułam ciepły dotyk dłoni Edwarda na moich oczach.
- Co ty wyprawiasz? - zapytałam, bynajmniej nie należałam do cierpliwych osób, jeśli chodziło o takie kwestie.
- Ciii - wymruczał i powoli ruszyliśmy dalej.
Po krótkiej chwili znowu przystanęliśmy, a ja poczułam lekki wietrzyk muskający moje ciało.
- Mogę już spojrzeć? - zsunął swoje dłonie, a mnie po prostu zatkało.
Znajdowaliśmy się na tarasie, który był ozdobiony świecami, na samym środku stał okrągły stolik przygotowany - wiadomo - dla dwóch osób. Było tak… intymnie.
- I jak? - zapytał.
Spojrzałam na niego, nie mogąc wydusić słowa. Niewiele myśląc co robię, wskoczyłam na Edwarda oplatając go udami i namiętnie całując. W mojej głowie kotłowało się tyle emocji, że nie byłam w stanie dobrać odpowiednich słów. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, speszona swoim wyskokiem odwróciłam wzrok, jednak Edward od razu przyciągnął mnie do siebie, otulając swoimi ramionami.
- Aż tak bardzo ci się podoba? - zapytał, a w jego głosie łatwo można było odczytać radość.
- Bardzo - wtuliłam się do jego szyi, wdychając jego zapach.

Edward ujął mnie za rękę i poprowadził do stolika. Odsunął mi krzesło.
- Proszę - jego oczy błyszczały z podekscytowania.
- Dziękuję - odpowiedziałam zajmując swoje miejsce.

Edward usiadł naprzeciw mnie nie przestając się uśmiechać. Czy ja śnię? Jeśli tak, to nigdy nie chcę się obudzić. Ostatnie tygodnie były tak idealne, każda godzina, minuta, sekunda, ułamek sekundy, spędzona u boku Edwarda dawała mi tyle szczęścia, aż moje serduszko urosło do nienaturalnych rozmiarów. Karmiłam się każdym jego dotykiem, ale wciąż czułam się niezaspokojona i pragnęłam więcej i więcej…

- Ziemia do Belli - z labiryntu moich myśli wyrwał mnie rozbawiony głos Edwarda.
- Oj przepraszam, musiałam się zamyślić - uśmiechnęłam się pod nosem, czując jak moje policzki nabierają szkarłatnego koloru.
- Hmm, jestem ciekawy o czym tak intensywnie myślałaś - posłał swój seksowny pół-uśmiech, od którego moje tętno momentalnie przyśpieszyło.
- Kto wie, może kiedyś ci powiem…
- Albo pokażesz - puścił do mnie oczko, a ja zawstydzona spojrzałam w bok. No, to by było ciekawe…
- Szampana? - zapytał i nie czekając na odpowiedź nalał i podał mi lampkę.
- Chyba nie planujesz mnie upić? - zapytałam udając oburzenie.
- Ja? Skądże - zrobił minę niewiniątka, po której zaśmiałam się głośno.
- Dziękuję… za to… za wszystko - powiedziałam.
- Nie Bello, ty nie masz za co dziękować, to należy do mnie - przykrył moją dłoń swoją - Zanim ciebie poznałem żyłem jak w jakimś amoku. Ty sprowadziłaś mnie z powrotem do świata, wypełniając go na nowo namiętnościami. Dziękuję - podniósł moją dłoń do ust i złożył na niej delikatny pocałunek.
- W takim razie, proszę bardzo - uśmiechnęłam się. Zdecydowanie było tego za dużo jak na jedną osobę: tyle szczęścia na raz? Bałam się, że ktoś ze mnie drwi i te wszystkie chwile z Edwardem ulotnią się, jak bańka mydlana…

Podniosłam lampkę szampana i zamoczyłam usta w trunku, kiedy niespodziewanie dobiegł mnie głos nie kogo innego, jak naszego kochanego Emmetta.
- Czy można już odebrać od państwa zamówienie? - zapytał z przesadną powagą.
Ujrzawszy go w całej okazałości, zakrztusiłam się szampanem i zaczęłam kaszleć. Emmett w stroju pingwina - czarny smoking plus… o mój Boże, czy ja widzę, to… co widzę?
- Emmett, ja mam omamy, czy ty naprawdę pod szyją masz muszkę? - zapytałam dławiąc się śmiechem.
- Nie, pszczółkę Maję! - odpowiedział, a ja już prawie leżałam pod stołem.
- Edwardzie, jeśli w tej chwili nie uciszysz swojej pani, obawiam się, że nasza współpraca dobiegnie końca - Emmett wypowiadając te słowa, starał się każde z nich akcentować, jak jakiś arystokrata, co sprawiło jeszcze gorszy efekt - płakałam już ze śmiechu i miałam trudności ze złapaniem powietrza.
Emmett podparł się pod boki karcąc mnie spojrzeniem.
- Nie, proszę, przestań, bo zaraz umrę ze śmiechu - wydusiłam.
- Obiecujesz? - odpowiedział ze złośliwym uśmieszkiem. - Edwardzie… - zwrócił się do mojego chłopaka, który jak widać walczył z sobą, by nie wybuchnąć, tak jak ja.
- Eee, Bello, miej na uwadze, że o tej godzinie trudno o kolejnego kelnera…
- I to nie byle jakiego kelnera, podkreślam - wtrącił się Emmett.
- No tak - kontynuował Edward - Emmett, był tak miły i użyczył nam swoich usług na dzisiejszy wieczór, więc proszę doceń to… - poczochrał się po włosach i spojrzał w bok, by ukryć przed przyjacielem swoje rozbawienie. Jestem pewna, że musiał obiecać Emmettowi, że poskromi swoją reakcję… Ze wszystkich sił starałam się zachować jako taką powagę.
- Ależ oczywiście, doceniam twoje starania Emmettcie - przybrałam ton głosu, którym posługiwał się nasz kelner - Myślę, że z takim wystąpieniem powinieneś zgłosić się do „Mam Talent” - nie mogąc się powstrzymać dokończyłam z lekką nutą złośliwości.
- Takie programy godzą w mój intelekt, więc wypraszam sobie takie uwagi. A teraz możemy przejść do głównego punktu wieczoru - kolacja?
- Tak, tak - odpowiedzieliśmy jednogłośnie z Edwardem.
- Wyśmienicie. Biorąc pod uwagę, że decyzja co do dania została już za państwa podjęta, nie zostało mi nic innego, jak powiadomić moich szanownych klientów o zbliżającym się poczęstunku. Bardzo proszę o cierpliwość, kolacja zaraz będzie podana do stołu - powiedział nasz niezastąpiony kelner.

Z chwilą, kiedy Emmett ulotnił się we wnętrzu domu, nie musząc już udawać - wybuchneliśmy z Edwardem niekontrolowanym śmiechem. Po dłuższej chwili, w końcu uspokoiłam się i zwróciłam się do Edwarda.
- Chcesz mnie zabić? Proszę, następnym razem uprzedź mnie przed podobną akcją, bo moje serduszko tego nie wytrzyma - powiedziałam rozbawiona.
- Uwierz, sam nie widziałem go wcześniej, więc dla mnie to też był niezły wstrząs - pokręcił głowę. - Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się zachować spokój, ale obiecałem mu, że zachowam się przyzwoicie - trzy ostatnie słowa wypowiedział ewidentnie przedrzeźniając Emmetta.
Znowu zaśmialiśmy się głośno. Boże, nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się ubawiłam, żałowałam tylko, że nie wzięłam aparatu. Hmm, uwiecznienie na zdjęciu Emmetta - pingwina, było okazją malutkiego dręczenia naszego przyjaciela. Myśl ta była niezwykle kusząca…

Kolacja była wyśmienita. Jak się później dowiedziałam, Alice maczała w tym swoje paluszki. Byłam pod wielkim wrażeniem zdolności mojej przyjaciółki, a Emmett, no cóż, sam w sobie był rozbrajający. Jednak królem wieczoru niewątpliwie został mój Edward. Był taki czuły, kochany i najważniejsze, wydawał się być taki szczęśliwy jak ja. Właśnie bujaliśmy się w rytm nastrojowej piosenki - (
http://www.youtube.com/watch?v=c7dyXfHcYw8 ). Wtulona w jego idealnych ramionach, wydawałoby się, że wprost skrojonych dla mnie, czułam, że frunę… W tym momencie nie istniał dla mnie świat, poza naszym własnym skrawkiem nieba. Czy już wspominałam, że jestem szczęśliwa? Byłam pewna, że nigdy mi się to nie znudzi - to, jak na mnie patrzy, to, jak, jak czule szepcze mi do ucha moje imię, to, jak, delikatnie głaszcze mnie po plecach, to, jak dotyka moich zgrzanych policzków, to, jak muska swoimi ustami każdą część mojej twarzy… Właśnie znajdowałam się w raju z osobą, która sprawia, że moje serce rośnie i rośnie…

- Wiesz, że w tamtym roku też brałem udział w przedstawieniu? - zapytał Edward, tym samym wyrywając mnie z moich niekończących się fantazji.
- Nie - spojrzałam na niego zaskoczona. Nigdy mi nie mówił, że też grał. - Dlaczego w tym roku nie zgłosiłeś się na przesłuchanie? - popatrzył na mnie tak, jakby coś mi umknęło. Aaa, no tak…
- Hmm, byłoby bardzo ciekawie, gdybyś dostał rolę Romea - uśmiechnęłam się na tę myśl.
- Nie wystarcza ci, że prywatnie go odgrywam - zamruczał mi we włosy.
- Zawsze to jakieś urozmaicenie - powiedziałam, a Edward odsunął się nieznacznie, by spojrzeć mi w oczy.
- Brakuje ci urozmaiceń? Hmm - przejechał dłonią po moim policzku powodując pojawienie się kolejnego rumieńca. - Jak chcesz, mogę odegrać ci kawałek, prywatnej sztuki miłości - posłał mi łobuzerki uśmieszek, nagle poderwał mnie i przerzucił przez swoje ramię.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam, ale Edward tylko się zaśmiał i ruszył niewiadomo gdzie.

Zaczęłam wymachiwać rękami i nogami, i krzyczeć, żeby mnie postawił, co jeszcze bardziej go rozbawiło. Zauważyłam, że weszliśmy do jego pokoju. Wreszcie postawił mnie na nogach, a ja posłałam mu wrogie spojrzenie.
- No nie patrz tak na mnie, to tobie zachciało się urozmaiceń - złapał mnie delikatnie, lecz stanowczo za włosy - A teraz, akt pierwszy, scena pierwsza - Romeo uwodzi uległą Julię - popchał mnie lekko na łóżko… Czułam, jak jego umięśnione ciało przygniata moje… Moje serce galopowało jak tysiąc koni.
- Nie przypominam sobie, żeby w tej części miała miejsce taka scena… - zdołałam tylko wyszeptać.
- Bo to jest wersja „Romea i Julii” ala'Edward Cullen - prychnął lekko, pocierając nosem o moje włosy.
- Hmm, chyba byłam bardzo niepojętną uczennicą, skoro nie słyszałam o tej wersji - ciągnęłam mając coraz większe trudności z oddychaniem.
- Nie martw się kochanie, ja już się postaram abyś nadrobiła te zaległości - zdążył wymruczeć zanim jego usta odnalazły moje…

Miałam wrażenie, jakby nieznana mi dotąd siła opętała nas. Edward przywarł do mnie tak mocno, że czułam go całym swoim ciałem. Z każdą kolejną chwilą, nasze usta coraz zachłanniej pragnęły kosztować się nawzajem. Język Edwarda odgrywał jakiś szalony taniec z moim, całymi garściami wczepiłam się we włosy ukochanego, przysuwając go jeszcze bliżej. On jedną ręką trzymał mnie w tali, bym nie odsunęła się od niego ani na jeden milimetr, natomiast drugą odbywał swoją wędrówkę po moim ciele, zaczynając od szyi... Musnął mój obojczyk, schodząc coraz niżej, by zatrzymać się na mojej piersi. Mimowolnie jęknęłam mu w usta, czując, jak przez całe moje ciało przechodzi dreszcz rozkoszy. Pragnęłam go coraz bardziej, coraz mocniej… Pieścił moją pierś, a ja czułam, że zaraz wybuchnę. Moje ręce automatycznie powędrowały do ramion Edwarda, zsuwając jego marynarkę. Usta mojego kochanka znalazły się na mojej szyi, co pozwoliło mi zaczerpnąć powietrza. Oplotłam Edwarda udami, powoli zaczynając odpinać guziki jego koszuli i już po chwili gładziłam jego idealnie zbudowany tors, mięśnie brzucha… W tym momencie nie istniało dla mnie coś takiego jak rozum, władzę nad moim ciałem przejęło pożądanie, a ja, no cóż, wcale z nim nie walczyłam. Ręka Edwarda powędrowała do mojej nogi, zatrzymała się po wewnętrznej stronie uda, przysuwając się coraz wyżej… W końcu poczułam jak dotyka mnie TAM… Moje ciało drżało z podniecenia i byłam pewna, ze Edward też to czuje. Mój mężczyzna zjechał ustami po mojej szyi, złapał zębami górę mojej sukienki i nieco ją zsunął. Znowu uczepiłam się włosów Edwarda, nie zważając na to, czy może za mocno je trzymałam. Edward pieścił delikatnie ustami moje piersi…
Nagle do rzeczywistości sprowadziło nas głośne pukanie do drzwi. Niechętnie zaprzestaliśmy naszych pieszczot, Edward uniósł się na ramionach i spojrzał na mnie z dzikim błyskiem w oczach. Oddychaliśmy bardzo szybko, jakbyśmy przebiegli co najmniej dziesięć kilometrów.

- Czego?! - krzyknął, nie ukrywając, że jest wkurzony.
- Ed, sory, ale jesteś mi na chwilę potrzebny - zza drzwi usłyszeliśmy Alice.
Ta, to ma wyczucie czasu.
- Zabiję tego złośliwego zgredka - powiedział Edward.
Pogłaskałam go po policzku.
- Spokojnie, przecież nigdzie ci nie ucieknę - wymruczałam.
- No ja myślę, mamy jeszcze do odegrania drugą scenę… - posłał mi swój szelmowski uśmiech, pocałował delikatnie w usta, wstał, ogarnął się i wyszedł z pokoju.

Leżałam na łóżku czekając aż trochę ochłonę. Boże, co ja wyprawiam?! Czy gdyby Alice nam nie przeszkodziła, to, czy ja… czy my… Nawet nie potrafię dokończyć. Co się ze mną dzieje?! Nigdy nawet nie myślałam o seksie, to było dla mnie coś tak odległego, że nie zaprzątałam sobie takimi sprawami głowy. Na to wygląda, że na tej płaszczyźnie dużo się zmieniło… Mając u boku takiego mężczyznę, takie duże łóżko, hmm, grzechem byłoby nie skorzystać…

Skorzystać? Boże, Bello uspokój się! Wstałam gwałtownie z łóżka, podciągając sukienkę, która znajdowała się na wysokości bioder… Poklepałam się po policzkach, przydałby się prysznic. Oj zły pomysł - czułam jak moje serce przyśpiesza, mając przed oczami wizje mnie i Edwarda w kabinie, z ociekającą z naszych ciał wodą… Zdecydowanie mam za bujną wyobraźnię.

Albo Edwarda długo nie było, albo czas bez niego upiornie mi się dłużył. Podeszłam do regału z książkami, przeczesując wzrokiem ich grzbiety. Nagle zauważyłam „Wichrowe wzgórza”, impulsywnie sięgnęłam po książkę, niechcący trącając jakieś średniej wielkości pudełko. Poleciało z nieznacznym odgłosem na podłogę. Klęknęłam, aby pozbierać rozsypane z niego rzeczy. To, co zobaczyłam sprawiło, że na chwilę zamarło mi serce. Moim oczom ukazały się zdjęcia Edwarda z… Victorią. I to nie byle jakie. Każde zdjęcie ukazywało szczęśliwą parę - śmiejącą się Victorię i wpatrzonego w nią, jak w jakiś jedyny cud na świecie, Edwarda… Nie wiem dlaczego, ale zabolał mnie ten widok, do tej pory myślałam, że tylko na mnie tak patrzył... Właśnie podniosłam zdjęcie, na którym Edward całuje swoją ex-dziewczynę w usta…Ukuło, bardzo… Victoria była piękna, miała jasną, niemal porcelanową cerę, pełne, wykrzywione w idealnym uśmiechu usta, długie, kręcone włosy w rudym odcieniu, niemal ogniste. Nie wiedząc czemu, przypomniałam sobie słowa Alice, kiedy opowiadała mi tą całą historię - planował spędzić z tą dziewczyną przyszłość… kochał ją. A co czuł do mnie? Wiedziałam, że nie byłam mu obojętna, ale czy zdołam sprawić, aby patrzył na mnie z taką miłością jak na Victorię?

Nagle drzwi do pokoju otworzyły się i do środka wszedł Edward. Jego radosny wyraz twarzy momentalnie się zmienił, kiedy zauważył przy czym klęczę.
- Co ty robisz?!! - krzyknął aż przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Podbiegł do mnie i gwałtownie zaczął zbierać zdjęcia.
- Edward, ja przepraszam… nie chciałam… to było niechcąco…
- Daruj sobie Bella! - warknął na mnie - Jak zwykle, tłumaczysz się swoją niezdarnością! A może po prostu przyznasz się, że z ciekawości zaczęłaś grzebać w moich osobistych rzeczach! - Edward krzyczał coraz głośniej, szybciej wyrzucając z siebie raniące słowa.
- Nie! - też podniosłam głos - Jak możesz tak myśleć, przecież wiesz, że nigdy, celowo bym…
- A zresztą - przerwał mi w pół słowa. - Może zaspokoimy twoją ciekawość.
Gwałtownie podniósł mnie z podłogi, zaciskając mocno dłonią moje ramie. Popchnął mnie na łóżko, zajmując koło mnie miejsce. Otoczył mnie mocno ramieniem, aż nie mogłam się ruszyć, natomiast drugą ręką pokazywał mi po kolei zdjęcia…
- Edward, puszczaj! To boli! - próbowałam się wyswobodzić, bez skutku.
- Tak, na tym zdjęciu z Victorią obchodziliśmy pierwszą rocznicę - wyciągnął kolejne zdjęcie - Tutaj wyjechaliśmy na wspólny weekend, było naprawdę cudownie… wiesz, tak romantycznie, my sami, beż żadnych zahamowań… - zaśmiał się drwiąco.
- Proszę, przestań - czułam jak łzy napływają mi do oczu.
- Bello, dopiero zacząłem. Ooo, a tutaj powiedziałem jej po raz pierwszy, że ją kocham…
W końcu wyrwałam mu się, chciałam wybiec z pokoju, ale złapał mnie za rękę.
- Co jest Bello? Nie o to ci chodziło. Nie przytulisz mnie teraz i nie powiesz, że wszystko będzie dobrze, bo mamy siebie?! - jego twarz była dla mnie obca, można było z niej odczytać gniew, złość, wstręt… Znowu się zaśmiał, dźwięk ten był nieludzki…
- Dlaczego mi to robisz… - zapytałam łamiącym się głosem, nie potrafiłam zapanować nad sobą i czułam jak łzy spływają mi po policzkach.
- Przecież chciałaś wiedzieć o mnie wszystko, a prawda jest taka, że całe moje dotychczasowe życie toczyło się wokół jednej, najważniejszej dla mnie osoby. Mówię ci, pokochałabyś Victorię, wszyscy ją uwielbiali…
- Nie chcę tego słuchać!!! - pragnęłam jak najszybciej uciec od niego, ale nadal trzymał mnie mocno za rękę…
- Ale kochanie, chyba nie jesteś zazdrosna?! Żadne zagrożenie z jej strony ci nie grozi, w końcu ONA NIE ŻYJE!!!
Szumiało mi w głowie, nie wierzyłam, że to się dzieję naprawdę, że słyszę te wszystkie straszne rzeczy od najbliższej mi osoby.
Edward nadal kontynuował, nie zważając na moje łkania, próby oswobodzenia się…
- Powinnaś się cieszyć, w końcu zajęłaś jej miejsce…
Po tych słowach zamarłam, czułam jak powoli serce rozpada mi się na kawałeczki.
Wyrwałam rękę i z całej siły uderzyłam go w twarz… Nie oglądając się za siebie, pobiegłam do wyjścia…

Jeszcze tylko parę metrów dzieliło mnie od auta, prawie nie widziałam na oczy, nie potrafiłam opanować strumienia łez. Otwierając gwałtownie drzwi samochodu, usłyszałam jak Edward wybiega z domu i woła mnie. Nie reagując, zapaliłam silnik i z piskiem opon wyjechałam z podwórza Cullenów.

Nie wierzyłam w to, co przed chwilą miało miejsce. W mojej głowie walczyły chore myśli - on nigdy ciebie nie chciał, jak mogłaś w ogóle myśleć, że możesz być dla niego kimś ważnym, byłaś tylko marną kopią Victorii!!! Jechałam szybko, ścinając ostro zakręty, pragnęłam znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, od niego… Idiotka! Byłam taka głupia, karmiąc się nadzieją, że to, co jest między mną a Edwardem przerodzi się w prawdziwe, głębokie uczucie, że pokocha mnie tak, jak ja kochałam jego… Wszystkie jego słowa potwierdziły to, że nigdy nie przestanie kochać Victorii… Czułam się bezsilna, to było, jak walka z duchem - byłam z góry skazana na porażkę… Co chwilę przecierałam oczy, które były mokre z od palących łez.
Nagle na samym środku drogi pojawiła się jakaś postać. Boże to człowiek! Skręciłam ostro w prawo, pragnąc go minąć. Manewr ten sprawił, że wpadłam w poślizg. Z niezwykłą prędkością uderzyłam samochodem w coś twardego…
Czułam jak piekielny ból przeszył moją głowę. Ostatnią rzeczą, którą zdążyłam zarejestrować, były ogniste włosy postaci nachylającej się nade mną… Później była już tylko ciemność…



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
sztuka XX wieku, różne
Dziamski, Sztuka po końcu sztuki zakończenie
SZTUKA BUDDYJSKA, ezoteryka, RÓŻNE TEKSTY BUDDYJSKIE
Sztuka i Naród, polonistyka, XX wiek - Różne
Sztuka, Dokumenty różne różniaste, psychologia i inne ciekawostki z uczelni
Zakończenie, nauka, archeologia, Sztuka starożytnej Grecji - Ewdoksja Papuci-Władyka (szumik14)
Sztuka rozmowy, różne
Mądrości - Sztuka miłości, Medytacja, Myślidła
Sztuka okazywania miłości dzieciom Ross Campbell
Mann Maurycy SZTUKA MIŁOŚCI
Sztuka wojny w milosci
Wschodnia sztuka miłości
McGinnis Alan Loy Sztuka miłości

więcej podobnych podstron