Matka Boża wyrwała mnie z sideł okultyzmu
Pochodzę z katolickiej rodziny. Przez wiele lat nie wierzyłam, że istnieje zło osobowe, czyli szatan. Zupełnie nieświadomie otarłam się o parapsychologię, wróżbiarstwo i astrologię, tzw. senniki oraz medycynę niekonwencjonalną. Odwiedzałam uzdrowiciela i jasnowidza. Nie widziałam w tym nic złego, gdyż uczestniczył on we Mszy św., przystępował do sakramentów, a jego mieszkanie było pełne świętych obrazów.
To było jednak sidło zastawione na mnie. Zostałam oczarowana "poznaniem" pochodzącym od szatana. Książę ciemności ma moc, by odkryć pewne prawdy z życia ludzi, aby potem wciągnąć ich w swoją pułapkę.
Zaraz po maturze pojechałam z koleżanką na Jasną Górę dziękować Matce Bożej za zdane egzaminy. W bardzo bliskiej odległości od klasztoru było dużo straganów z książkami religijnymi. Wśród nich zobaczyłam senniki oraz broszurę pt. Jak wróżyć z kart? Nie uważałam wówczas, że to coś sprzecznego z przykazaniami. Ponadto, nie spodziewałam się, żeby coś niezgodnego z wiarą mogło znajdować się w takim świętym miejscu. Zainteresowałam się parapsychologią, a więc dziedziną zajmującą się tym, co niewytłumaczalne dla rozumu ludzkiego i zachowującą ścisły związek ze złymi mocami. W moje ręce trafiły też horoskopy. Na początku miałam pewność, że są to jakieś bzdury, do których nigdy wcześniej nie przywiązywałam uwagi. Wierzyłam, że przyszłość nie należy do nikogo innego, jak tylko do Boga, który w swej Opatrzności prowadzi nas zgodnie ze swym planem miłości. Teraz jednak zaczęłam się mocno zastanawiać, czy rzeczywiście moje życie nie jest podporządkowane bezosobowym gwiazdom. A skoro tak, to po cóż się modlić? Czy ja będę się modlić, czy nie, to nie ma znaczenia, bo i tak cała historia mojego życia została już wcześniej ustalona. W tym myśleniu pomagały mi również karty.
Nigdy też nie przypuszczałam, że diabeł może działać przez sen. Nagle pojawiły się dziwne sny. Przypomniałam sobie, że kiedyś kupiłam senniki w Częstochowie. Zaczęłam więc tłumaczyć na ich podstawie treść snów. Zrozumiałam jednak, że wdepnęłam w coś złego, ale nie wiedziałam dokładnie w co. Wtedy właśnie poszłam przed obraz Matki Bożej Miłosierdzia, prosząc Maryję o ratunek dla mnie. Odczułam konieczność pójścia do spowiedzi. Ksiądz zadał mi za pokutę przeczytanie fragmentu Pisma św. mówiącego o zwycięskiej walce na niebie św. Michała Archanioła ze złymi duchami. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że złe duchy rzeczywiście istnieją i pragną zarazić nas swą pychą i buntem przeciwko Bogu.
Przez całe życie darzyłam Matkę Bożą wielką miłością. To Ona uchroniła mnie od całkowitego popadnięcia w niewolę złych mocy. Zerwałam całkowicie ze wszystkimi praktykami mającymi jakikolwiek związek z okultyzmem. Po nawróceniu doświadczyłam, jak wiele szkód i ran na mojej duszy i ciele spowodował okultyzm - religia szatana. Dziś jestem wdzięczna Bogu, że mnie ocalił i dał łaskę bycia w Chrystusowym Kościele, który jest jakby szpitalem całej ludzkości. To właśnie tutaj korzystam z Jezusowej mocy uzdrawiania i uwalniania z niewoli sił zła, często uczestnicząc we Mszy św., przystępując do sakramentu pokuty, trwając w adoracji przed Najświętszym Sakramentem, biorąc udział w różnych formach rekolekcji i modlitw wstawienniczych. W Kościele otrzymuję odpowiedzi na pytania mnie nurtujące, dotyczące życia codziennego. Czerpię wielką, wewnętrzną radość z doświadczania Boga i pełnienia Jego woli. Tylko Jezus jest jedynym lekarzem mojej duszy i ciała i tylko w Nim jest moje zbawienie.
Dorota
Ks. Gabriele Amorth Światowy bestseller! Jak się bronić przed złym duchem? Jakie są objawy obecności i działania szatana? Czy istnieją gusła, czary, uroki? Czy możemy się od nich uwolnić? Autor - dzieli się długoletnim doświadczeniem egzorcysty. Zachęca do przeciwstawiania się działaniu szatana mocą Słowa Bożego, sakramentów i autentycznego życia chrześcijańskiego. |
Pakt z szatanem
Przypadek dotyczy dziewczyny w wieku szesnastu - siedemnastu lat, która została adoptowana przez wspaniałe małżeństwo katolickie. Należała do trojga adoptowanych dzieci w gromadce sześciu. Pozostała trójka była własnymi dziećmi tych rodziców.
Rodzice skontaktowali się ze znajomym księdzem, zaniepokojeni zmianami w zachowaniu dziewczyny. Nie była w stanie przyjmować Komunii świętej i zaczęła wychodzić ze świątyni, w chwili gdy rozdawano Eucharystię. W końcu w ogóle odmówiła uczęszczania do kościoła. Stała się przyczyną jakby chytrze wyreżyserowanego rozłamu i zniszczenia w zazwyczaj spokojnym domu.
Ksiądz, który rozmawiał z dziewczyną, dowiedział się na początku, że wcześniej miała jakieś dziwne przeżycia; kiedy patrzyła na krzyż w kościele, wydawał się jej zdeformowany i czuła przemożną chęć niszczenia świętych przedmiotów. Właśnie z powodu tych uczuć nie chciała chodzić do świątyni. Później przepełniał ją strach przed spotkaniem pewnego księdza, którego kiedyś zobaczyła idąc z rodzicami na konferencję, a którego twarz ulegała deformacji, gdy na niego patrzyła.
Ksiądz ten skierował ją potem do mnie. Poprosiłem, by rodzice udali się z córką do lekarza. Zrobili to i uznał ją za normalną: zarówno fizycznie, jak i umysłowo sprawną. Mimo to powtarza ł się ten sam problem i powróciła do mnie.
Jako wyszkolony doradca, zacząłem zgłębiać sprawę i odkryłem głębsze przyczyny jej obecnego stanu. Około dziewięć miesięcy wcześniej podpisała pakt z szatanem, który polega ł na całkowitym oddaniu się szatanowi. Nigdy nie czytała nic na temat takiej procedury - słyszała tylko, jak koledzy dyskutowali o tym w szkole pod wpływem oglądanych filmów.
Przekonała się, że mogła przeżywać "doświadczenia pozacielesne" i czuła jak znika ( to nigdy nie wydarzyło się w obecności innej osoby ). Poza tym u siebie w pokoju wieczorem odprawiała nabożeństwa do szatana.
W tej sytuacji przypadek omówiłem z drugim księdzem, który miał doświadczenie w posłudze uwalniania. Postanowiliśmy modlić się przy niej. Decyzja ta okazała się początkiem procesu rozeznania.
Modliliśmy się po raz drugi - zgodziła się przyjść tylko na prośbę rodziców, a także dlatego, że zaczynał ją paraliżować strach, przeszkadzający w jakimkolwiek normalnym trybie życia. To drugie doświadczenie było bardziej odkrywcze . W czasie modlitwy zwracaliśmy się do niej w kilku różnych językach, a ona odpowiadała we wszystkich, choć znała jedynie angielski. Uznaliśmy, iż aby poradzić sobie z tym przypadkiem, potrzebujemy zgody biskupa. Udzielił pozwolenia na odprawienie formalnego egzorcyzmu według starego rytuału rzymskiego.
Przygotowaliśmy się do niego przez trzydniowy post. Pomagały nam dwie zakonnice, ponieważ mieliśmy do czynienia z młodą kobietą. Otrzymaliśmy pozwolenie na wniesienie dla ochrony świętych przedmiotów, a także na pobłogosławienie dziewczyny w odpowiedniej chwili.
Na samym początku egzorcyzmu dziewczyna zaatakowała mego kolegę księdza i w mgnieniu oka wyciągnęła cyborium (puszkę z komunikantami) z jego wewnętrznej kieszeni. Dzięki Bogu nie nastąpiła profanacja. Ujawniła też jego myśli, w tym momencie negatywne wobec niej.
W czasie egzorcyzmów, na które składały się dwie próby, dziewczyna tubalnym głosem wyjawiła informację, której później nie pamiętała. Miała zaniki pamięci - wchodziła w okresy ogromnego zamieszania i zamętu - lewitowała i chwilami, choć niewiele ważyła, z trudem we czwórkę ją powstrzymywaliśmy. Wypowiadane przez nią bluźnierstwa i kłamstwa o innych ziały wprost ohydą. "Kroplą przelewającą czarę" był stan jakby kompletnego obłąkania umysłowego. W czasie modlitwy przekonaliśmy się jednak, że nadal panuje nad nią duch fałszerstwa i zamętu.
W końcu ta młoda kobieta zosta ła uwolniona. Wykazała wielka skruchę i odcięła się od tego wszystkiego. Obecnie jest mężatką i ma dwójkę małych dzieci. Kiedy widzieliśmy ją po raz ostatni, wyglądała promiennie i regularnie uczęszczała do kościoła bez dalszych trudności.
S.C. Benedict Heron OSB,
Ujrzałem spadającego szatana. Metody walki duchowej,
Warszawa 1998, s. 90 - 92.
Marco Tosatti Opętania, czary, składanie ofiar z ludzi na cześć szatana - z tymi i innymi zjawiskami ojciec Gabriele Amorth walczy już od dłuższego czasu. Na tych stronach opowiada on o swoim ponad dwudziestoletnim doświadczeniu codziennej walki ze Złym... |
Opamiętajcie się !
Na uzasadnienie mojego apelu przedstawię dość krótką historię mojego życia. Jestem 18-letnim "wyrzutkiem" alkoholizmu. Moi rodzice byli alkoholikami i ja nim byłam też. Byłam nawet czymś gorszym. I, gdy teraz powoli umieram, pragnę przestrzec młodzież, nastolatki czy nawet rodziców przed alkoholem.
Alkohol powoduje nieodwracalne konsekwencje. Młodzież zawsze mówi: "Tak nie jest", "Alkohol jest potrzebny" itp. I ja tak mówiłam, lecz nie jest to prawda. To kłamstwo przykryte kolorami tęczy, to zguba, to śmierć.
Urodziłam się o miesiąc wcześniej tylko dlatego, że ojciec, pod wpływem alkoholu, pobił matkę. Całe życie walczyłam o wolność, o przetrwanie. Nieraz zastanawiałam się, co mogą wiedzieć o życiu dziewczyny piszące o sobie, że zawsze trzymają się zasad. Co mogą wiedzieć o takim życiu dziewczyny i chłopcy otoczeni komfortem i miłością. Ja sądzę, że nic! Co mogą powiedzieć o życiu nas, nastolatek, z rodzin alkoholików ( piszę w obronie wszystkich takich dziewczyn, które od młodych lat musiały znosić pogardę i przemoc). Co możecie wiedzieć wy? Nic, kompletnie nic !!!
Wielu poetów, pisarzy pisze o czystej miłości. Wielkiej i szalonej, ale nikt nie odważył się pomóc tym w najgorszym stadium alkoholizmu. Wiem, że powiedzielibyście, że są instytucje, że są organizacje. Lecz prawda jest inna. Nikt nie chciał się zająć nami, dziećmi alkoholu. Błądziliśmy po nocach, poszukując rozrywki i uwolnienia się od zmartwień i kłopotów.
Wy, młodzi, którzy nie pijecie i macie wspaniałe towarzystwo, przygarnijcie takich jak ja, takich z gorszych domów. Zaopiekujcie się nimi. Nie odtrącajcie ich ! Tyle razy próbowałam dołączyć się do was i choć byliście mili, potrafiliście w końcu pokazać, że ja się tutaj nie nadaję. Tak wiele razy czytałam i słyszałam ludzi rozmawiających o alkoholizmie w rodzinie. Buntowałam się wtedy, myśląc: "Co oni o tym wiedzą!"
Wiem, co czuje dziecko, które widzi swoją matkę uchlaną do nieprzytomności, leżącą na łóżku, a koło łóżka postawioną miednicę na wymiociny. Wiem, co czuje 10-letnie dziecko przyprowadzające swoją matkę z pracy spitą do nieprzytomności. Wiem, co czuje dziecko widzące ojca wieszającego się na powrozie, mówiącego, że widzi szatana. Wiem, co czuje dziecko, gdy widzi ojca katującego matkę. Rozumiem strach dziecka, gdy widzi krew, porozbijane szyby, policję... To trzeba przeżyć, a później o tym mówić i pisać.
Może i są dobrzy ludzie, ale ja takich nigdy nie spotkałam. Pamiętam jedynie samotne spacery, pogardę ze strony dzieci z dobrych domów, nauczycieli wyśmiewających mnie przy całej klasie. Znam to wszystko od A do Z.
Zawsze jest jakaś siła przyciągania między ludźmi podobnymi. Takie osoby jak ja też się nawzajem odnajdują. I ja, jako 12-letnia dziewczyna, znalazłam taką paczkę. Bo co mieliśmy robić wieczorami, gdy rodzice pili i bili się...
Nauczyłam się kraść. Alkohol stał się ucieczką. Paliliśmy papierosy, czasem "trawkę". Nikt nam nie pomógł. Nikt nami się nie przejmował. My czuliśmy się wolni. Mogliśmy robić to, na co mieliśmy ochotę. Ale szczęście nas ominęło. Musiałam się z rodzicami przeprowadzić. Zamieszkaliśmy w ruderze, wymagającej ciągłych poprawek. Czy coś się zmieniło? Nic. Tutaj także znaleźli się tacy jak ja. Miałam swój świat, swoją paczkę. Chodziłam do szkoły, bo musiałam. Wieczory z paczką, a jak nie, to uprawiałam samogwałt, którego nigdy się nie oduczyłam. Wakacje: kradzieże, alkohol...
Czy to dało mi szczęście? Nie. Jeszcze raz nie!
Gdyby dane mi było wyzdrowieć, to na pewno starałabym się to wszystko naprawić. Starałabym się pomagać takim, jak ja. Lecz wszystko to przepadło.
Alkohol pity przez moją matkę, gdy była ze mną w ciąży, bicie jej przez ojca spowodowały trwałe uszkodzenia, które nasiliły się z czasem. Narkotyki zabiły resztki odporności. Teraz jestem sama. Nikt mnie już nie chce. Na razie jeszcze mogę pisać, więc apeluję do wszystkich:
Rodzice, jeżeli pijecie, popatrzcie w chwilach trzeźwości na:
- dziecko, które boi się wszystkiego
- to wasze dziecko, nie rozumiejące, dlaczego to robicie,
- na to, że niszczycie w nim resztki nadziei na miłość piękną, czystą,
- na to, że niszczycie w nim psychikę, - że ono, biorąc z Was przykład, uczy się, że alkohol, seks, papierosy a może i narkotyki, to jedyny cel w życiu,
- na to, że regułą małżeństwa jest to, że ojciec zbije matkę i upije ją. Dziewczynka odbierze, że ona ma być taka, jak matka, chłopiec, że ma być taki, jak ojciec.
Okażcie im, że ich kochacie. Nie pozwólcie im umierać, pozwólcie normalnie żyć.
Młodzieży:
- narkotyki to śmierć, chwilowe zapomnienie, a stając się nałogiem przynosi nieodwracalne skutki (piszę to dziewczynie, która od roku brała "kompot", dopiero po przedawkowaniu zrozumiała, że, aby pożyć jedynie rok dłużej, musiała stoczyć walkę z tym nałogiem),
- alkohol to powolne umieranie, gdy staniesz się alkoholikiem, już umarłeś, - nikotyna to dopełnienie śmierci.
Choć teraz moi rodzice przeszli terapię odwykową i choć na pozór mam normalną rodzinę, dla mnie to wszystko za późno. Nie mogę już pić, ćpać, palić, w samotności kończę się. Tak spokojnie, cichutko odejdę nie pozostawiając po sobie niczego. Może jedynie stertę wierszy i pamiętniki. Żyłabym może długo, gdyby pojawił się ktoś w małżeństwie moich rodziców i powiedział: "Stop! Wystarczy!". Wiem, że jest Bóg, ale ja Jego obecności nigdy nie odczułam. Może już idę do Niego.
Boże, uratuj tę zaślepioną młodzież, żeby nie skończyła tak jak ja. Ostatnie moje słowa to:
OPAMIĘTAJCIE SIĘ.
Horoskopy macką złego
Bardzo chciałabym podzielić się swoimi doświadczeniami, które mogą wielu ludzi ustrzec od szukania ścieżek wiodących nie w tę stronę.
Tak naprawdę wszystko zaczęło się w 1999 roku. Fakt, iż moje życie wcześniejsze również było dalekie od Pana Boga, ale jednak przedtem uważałam się za osobę wierzącą (choć może mało praktykującą). Nadszedł czas kiedy to zupełnie przestałam rozumieć się ze swoim mężem, szukałam "czegoś lepszego w życiu". Aby było łatwiej sięgnęłam po gazetki z wróżbami i horoskopami. Bo to przecież "nic złego". Zaczytywałam się w przeróżnych wróżbach i wyroczniach. Wciągało coraz bardziej. Potem niby niepostrzeżenie wpadła mi w ręce książka "Biała magia" pełna doskonałych środków na ułatwienie sobie życia. I tak z dnia na dzień nawet nie zauważyłam kiedy ważniejsze stały się dla mnie "boginie miłości", "bożkowie szczęścia" itp. A mimo całkowitego oddania się tym szatańskim sztuczkom moje życie wcale nie stało się lepsze. Cała ta fascynacja trwała półtora roku. I gdyby nie oddanie, miłość i wiara mojego męża pewnie nigdy nie zawróciłabym z tej zgubnej ścieżki. Ale mój mąż walczył o mnie. Walczył mając za wroga okrutne siły. W tym czasie zdarzały się sytuacje, kiedy traciłam kontrolę nad własnym ciałem, mówiłam dziwnym głosem, później niepamiętając niczego, Mój maż udał się do zaprzyjaźnionego księdza, który skierował go do osoby potrafiącej odprawiać egzorcyzmy. Skutkiem tego pewnego dnia (dokładnie w dzień po moich 35 urodzinach) nagle postanowiłam, że się zmienię. To był początek grudnia. W czasie Świąt Bożego Narodzenia całą rodziną poszliśmy na mszę, ale to był dopiero początek mojej nowej, prawdziwej drogi.
Co niedziela razem z rodziną szłam do kościoła, ale nadal bałam się podejśc do konfesjonału i wyznać moje grzechy, Wiedział jak bardzo zawiniłam i strach odbierał mi siły. Zdarzało się, że czekałam i w ostatniej chwili uciekałam z kościoła. W pierwszą niedzielę tego roku czekała mnie jednak dziwna niespodzianka - mój mąż dał na mszę w intencji mojej spowiedzi. Kiedy usłyszłam słowa księdza doszło do mnie, że nie moge dłużej czekać. Pan Bóg jest miłością, pełen miłosierdzia i łaski. I jeśli wyciąga ręce do zabłakanej duszy to oznacza, że mnie kocha i nie mam się czego lękać. Moja spowiedź po tak długim czasie i po tak ciężkich grzechach nie była łatwa, ale nigdy w mym życiu nie spotkało mnie tak niewyobrażalne szczęście, przepełniające całą duszę. Wiele jeszce musiałam przejśc, bo szatan tak łatwo nie odpuszcza, ale wiem już, że Pan Bóg jest JEDYNĄ właściwą drogą i zawsze będzie ze mna. Kiedy po pierwszej spowiedzi zaraz po tym cudownym odczuciu szczęścia rozpoczeła sie walka o moją duszę, już wiedziałam, że muszę to przetrwać. Conocne koszmary, ciągłe poczucie winy, podszepty mówiące, że nie mogę przystępować do Komunii Świętej bo sobie na to nie zasłużyłam. Po miesiacu poszłam do moejgo spowiednika, który skierował mnie na Seminarium Odnowy w Duchu Świętym i Modlitwę o Uzdrowienie. Teraz jeszcze czasami czuję obecność złego, ale moja wiara jest od niego silniejsza. Proszę pokażcie ludziom choć kawałek mojej opowieści, by wiedzieli jak zgubne może być "czytanie horoskopów" i jednocześnie jak wielka jest miłość Pana Naszego, który najbardziej czarne owce potrafi przygarnąć do siebie.
Honorata z Bydgoszczy
Ks. Gabriele Amorth Światowy bestseller! Jak się bronić przed złym duchem? Jakie są objawy obecności i działania szatana? Czy istnieją gusła, czary, uroki? Czy możemy się od nich uwolnić? Autor - dzieli się długoletnim doświadczeniem egzorcysty. Zachęca do przeciwstawiania się działaniu szatana mocą Słowa Bożego, sakramentów i autentycznego życia chrześcijańskiego... |
Najbardziej podstępna pułapka szatana
Bardzo ważnym etapem w procesie uzdrawiania z różnego rodzaju duchowych zranień jest opowiedzenie historii własnego życia. Tylko dokładne przeanalizowanie i nazwanie po imieniu kłamstw, w które dotychczas wierzyliśmy, pozwala je zdemaskować i uniezależnić się od ich niszczącego działania.
Po raz pierwszy zetknąłem się z pornografią, gdy miałem sześć lat. Natrafiłem wtedy na pornograficzne magazyny, które ktoś rzucił na ulicy. Po jakimś czasie odkryłem, że mój starszy brat gromadził w szufladzie tego rodzaju gazety. W końcu uzależniłem się od pornografii. Zdjęcia, które oglądałem, mocno zapadały w moją świadomość; wszystko zaczęło się kręcić wokół nich. Pornografia jest jedną z najbardziej podstępnych pułapek szatana. Autentyczne ludzkie pragnienie miłości i poznania sfery seksualnej karmione jest ordynarną pornograficzną fikcją. Gdy pragnienie poznania cielesnych wymiarów miłości nie jest połączone z przyjęciem Bożej prawdy o pięknie czystości, stajemy się podatni na kłamstwo szatana i zamieniamy w bezdomnych, duchowych żebraków.
Niesmak i ciekawość
Minęło wiele lat, zanim uświadomiłem sobie, że tylko w Bogu istnieje jedyne źródło miłości, które zaspokaja wszystkie ludzkie tęsknoty. Pamiętam, że kiedy miałem osiem albo dziewięć lat, nasz opiekun rozebrał się przede mną i moim bratem i zachęcał nas, żebyśmy zrobili to samo dla niego. Potem uspokajał nas i zakazał opowiadania o tym rodzicom. Przeżycie to stało się dla nas tematem tabu.
Gdy miałem lat dziesięć, byłem świadkiem sceny, jak nastoletni chłopcy wrzucili do basenu dziewczynę, podpływali do niej, by kolejno "wypróbowywać" ją przez kostium kąpielowy i zachęcali mnie, żebym założył okulary, zanurkował i obserwował, jak oni ją wykorzystują. Dziewczyna płakała, a oni się śmiali. Byłem zszokowany i zastanawiałem się, o co w tym wszystkim chodzi? Czułem niesmak i ciekawość jednocześnie. Korciło mnie, żeby się temu przyglądać. Pamiętam, jak o kilka lat starszy ode mnie chłopak z sąsiedztwa opowiadał mi w szczegółach, jak to zabawiał się z dziewczyną ze szkoły. Znów miałem ambiwalentne odczucia: niesmaku i ciekawości.
Kiedy miałem mniej więcej 12 lat, mój tata zabrał mnie na "pouczający" spacer; jestem pewien, że zrobił to na prośbę mojej mamy. Ojciec usiłował wyjaśnić mi wszystkie trudne sprawy związane z dojrzewaniem, robił to jednak bardzo nieudolnie. Szliśmy razem, a on mówił: No wiesz, już dojrzewasz i masz "to odczucie" w swoim ciele, hormony, rośnie ci owłosienie w intymnych miejscach itd. Wkrótce będziesz doświadczał polucji (pytałem, co to jest, a tata starał się wyjaśniać), a chłopak w twoim wieku będzie próbował dotykać siebie, aby wywoływać wytrysk nasienia. Zapytałem wtedy, w jakim celu miałbym to robić. Odpowiedział: No, wiesz, to sprawia przyjemność... Ta niefortunna odpowiedź taty miała dla mnie bardzo złe następstwa. Wyjaśnienie ojca zachęciło mnie, abym spróbował doświadczyć tego, o czym on mówił. Po tym, jak zrobiłem to po raz pierwszy, nabrałem ochoty na to, żeby jak najczęściej doznawać tej nieznanej mi dotąd przyjemności. W ten sposób onanizm stał się moim nałogiem. I tak od 13. roku życia uzależniłem się od masturbacji, karmiąc się przy tym pornografią i seksualnymi marzeniami.
Wszystkie te doświadczenia wypaczyły mój rozwój. Masturbacja sprawiała, że koncentrowałem się na sobie i stawałem coraz większym egoistą. Najważniejsze było samozadowolenie, oczywiście kosztem kobiety. W sferze fantazji kobieta może zrobić wszystko to, co sobie wyobrazimy, w końcu jednak te wyobrażenia nie wystarczają, pojawia się chęć, by przejść do czynów. Mimo wszelkich prób oszukiwania samego siebie wiedziałem, że fantazja nie jest rzeczywistością, i chciałem prawdziwych doświadczeń. A te prawdziwe doświadczenia były uwarunkowane moją fantazją, która przekonywała, że kobiety naprawdę chcą dawać to wszystko, czego pragnąłem.
I tak straciłem czystość
W 7-8 klasie szkoły katolickiej rywalizowaliśmy z kolegami o to, kto pierwszy prześpi się z dziewczyną. Czułem, że coś tu jest nie tak. Całowałem się i uprawiałem petting z moimi rówieśnicami. Kiedy miałem szesnaście lat, zacząłem umawiać się na randki z pewną dziewczyną. Mimo wszystkich moich dotychczasowych doświadczeń, jeszcze wtedy byłem przekonany, że zanim się nie ożenię, nie powinienem mieć stosunków seksualnych. Szybko jednak okazało się, że było to tylko moje pobożne życzenie. Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja dziewczyna i zakomunikowała, że jej rodzice wyjechali i że dzisiaj może być "ta" noc. Nigdy nie zapomnę, jak wszedłem do apteki na Columbia Avenue w Lancasterze, wziąłem pudełko prezerwatyw i skierowałem się do kasy. Miałem jeszcze wyrzuty sumienia i bojaźń przed Bogiem, mimo że nie byłem już wtedy praktykującym chrześcijaninem. Sumienie mówiło: nie rób tego, nie rób tego... A ja na to: zamknij się, zamknij się! W momencie, gdy położyłem te kondomy przy kasie, sumienie już milczało. To był świadomy wybór, by stawić opór jakimkolwiek wyrzutom sumienia. I tak straciłem czystość.
Co jakiś czas cierpiałem na depresję
W 1988 roku skończyłem college. Cały porządek mojego życia zaczął się chwiać; popadłem w ciężką depresję, bo nie widziałem sensu życia. To był czas, gdy sensowne dla mnie i moich kolegów wydawało się tylko to, co było związane z przyjemnością - zabawa, seks, picie... Tylko że... ja czułem, że to wszystko jest żenująco bezsensowne. Pewnego wieczoru mój współlokator wrócił z imprezy pijany jak bela. Dławił się w łóżku własnymi wymiocinami - był zbyt upity, by uświadomić sobie bagno, w jakim się znajdował... Widząc to, pomyślałem sobie: I to ma być szczęście i wolność? Pokój śmierdział okropnie, więc poszedłem do akademika, aby przespać się na podłodze w pokoju innego chłopaka. Ten tymczasem wrócił z imprezy z jakąś dziewczyną i - nie wiedząc, że tam jestem - zaczął się do niej dobierać. Usłyszałem słaby kobiecy głosik: Stop, stop... Zrobię "to" z tobą tylko wtedy, gdy będę wiedziała, że naprawdę mnie kochasz. A on na to: Kocham cię, kocham! I zaczęli uprawiać seks. Czułem się fatalnie i byłem wściekły, ale w żaden sposób nie zareagowałem. Następnego dnia ten chłopak nawet nie pamiętał imienia dziewczyny, z którą spędził noc... Zastanawiałem się wtedy: Co takiego jest w mężczyźnie, co każe mu traktować kobietę jak narzędzie do zaspokojenia swoich egoistycznych zachcianek? Byłem na niego wściekły, a jednocześnie wiedziałem, że muszę przemyśleć i poukładać swoje własne życie. Czy ja faktycznie tak bardzo się różniłem od niego w sposobie myślenia, traktowania dziewczyn, fantazjowania czy żartów z innymi kolegami? Przecież na obozach ubarwialiśmy historie o naszym życiu seksualnym tylko po to, żeby się dobrze bawić. Kiedy się tak naigrawaliśmy, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że za wszystkimi tymi historyjkami były cierpiące kobiety, wykorzystane, odrzucone i znieważone. Śmialiśmy się z nich i traktowaliśmy je jak trofea. Uprawiałem seks z moją dziewczyną, oczywiście za jej zgodą, ale i tak zacząłem się zastanawiać, czyjej nie wykorzystuję dla zaspokojenia swojego egoizmu. Zadałem sobie wtedy pytanie: czy rzeczywiście ją kocham?
Już od dwóch lat nie byłem praktykującym chrześcijaninem; nie chodziłem do spowiedzi ani na Mszę św. Wątpiłem w istnienie Boga, chociaż instynktownie zacząłem stawiać Mu dręczące mnie pytania o sens życia. Co jakiś czas cierpiałem na depresję.
Kompleks męskości i homoseksualizm
Nie czułem się w tym okresie dojrzałym mężczyzną i to również była jedna z przyczyn moich kryzysów. Wzrastając, każdy chłopak powinien wytworzyć sobie jakiś rozsądny wizerunek prawdziwego mężczyzny. Po prostu potrzebujemy pozytywnych wzorców, godnych zaufania facetów, którzy by nam pokazali, jak się zachowywać. Coś w tym jest, że chłopcy wieszają na ścianach zdjęcia idoli, którzy imponują im swoją męskością. Wróćmy jednak do mojej historii. Wychowywałem się w kulturze, w której być mężczyzną oznaczało być "napakowanym", mieć muskuły. Sylwetka wystarczała za wszystko i pozwalała liczyć na to, że będzie się miało powodzenie u kobiet. Żeby być tzw. "prawdziwym mężczyzną", musiałem wyglądać, myśleć, czuć i zachowywać się w określony sposób, choć w ogóle się z tym nie utożsamiałem. Mimo to, kiedy któryś z moich kumpli odpowiadał popularnemu wzorcowi, byłem zwyczajnie zazdrosny. W jakiś dziwny sposób czułem się przyciągany przez ten "wzór" męskości. Taki kompleks w ekstremalnych przypadkach może przerodzić się w homoseksualizm. W moim przypadku na szczęście nie doszło do tej anomalii, ale głęboko współczuję tym, których to dotknęło. I jeśli ktoś z czytelników ma ten problem, to najpierw pragnę go zachęcić, aby odrzucił lęk i całkowicie oddał się Chrystusowi. Nie myślcie, że jest to jakiś magiczny trik, że natychmiast zostaniecie uwolnieni od homoseksualnych pragnień. To jest długa droga, którą trzeba iść razem z Chrystusem, ale na pewno będziecie stawać się ludźmi wolnymi. Spójrz w lustro: Bóg stworzył cię, abyś był mężczyzną - i rzeczywiście nim jesteś. Możesz być do tego zdystansowany, ale jesteś mężczyzną. Każdy homoseksualista w swoich fantazjach i marzeniach tęskni za tym, by zjednoczyć się ze swoim wyidealizowanym obrazem męskości. Dlaczego? Bo zawsze pociąga nas to, czego nam brakuje. Homoseksualista podziwia takich mężczyzn, o których myśli, że mająto, czego on nie posiada i chce te cechy przejąć, zasymilować, wręcz skonsumować - po prostu pragnie je uczynić swoimi. To dążenie ma w sobie coś z "kanibalistycznego" przymusu. Ludożercy zjadają tylko tych ludzi, których podziwiają, chcąc w ten sposób posiąść brakujące im cechy. Jedyną rzeczą, jaką diabeł może zdziałać, jest zniszczenie dobra (bo on sam niczego nie stwarza) - dobra, które ma nas zbawić. To, co Bóg stworzył jako dobre i piękne, szatan próbuje zniekształcić, zeszpecić, zniszczyć, dlatego uprzedmiotawia to i sprowadza do płytkiej, przemijającej, egoistycznej przyjemności.
Odrzućcie te perwersyjne wyobrażenia i pragnienia, które podsuwa szatan! Nie identyfikujcie się z tym wyidealizowanym obrazem męskości. Przez realne, sakramentalne jednoczenie się z Chrystusem prostujcie ten zniekształcony wzorzec. Eucharystia jest takim wydarzeniem, w którym spotykamy się bezsprzecznie z pełnią, z ideałem człowieczeństwa i męskości, jakim jest Jezus. W Eucharystii naprawdę przyjmujemy Jego człowieczeństwo. Jeśli przystępujemy do Komunii z wiarą i z czystym sercem (czyli chęcią uporządkowania wszystkiego, co jest zanurzone w chaosie), to asymilujemy cechy doskonałego człowieczeństwa. Jeśli jakiekolwiek seksualne skrzywienie oddamy Bogu, On będzie je prostował. Wkrótce stanie się dla nas jasne, że naturalne i niezbędne jest przystępowanie do sakramentów pokuty i Eucharystii. Zjednoczenie ciał (mężczyzny i kobiety w małżeństwie) jest misterium - jak pisze św. Paweł - i odsyła do zjednoczenia Chrystusa z Kościołem, które z kolei odnajdujemy właśnie w Eucharystii. Najpełniejsze i najgłębsze znaczenie człowieczeństwa i jego seksualnego wymiaru odnajdziemy w Eucharystii. Wszystko, w co wyposażony jest człowiek - a więc również jego sfera seksualna - ma nas prowadzić do zjednoczenia z Bogiem. I jeśli to stwierdzenie jest dla kogoś szokujące, to najwyraźniej jego wiara kształtowała się w otoczeniu ludzi, którzy nie mieli najmniejszego pojęcia o tajemnicy Wcielenia oraz o znaczeniu i sensie ludzkiego życia. Słowo stało się ciałem - a było to ciało mężczyzny. Ojcowie Kościoła podkreślali, że Słowo stało się ciałem w sposób całkowity, w każdej części ludzkiego ciała. To jest właśnie teologia ciała. Nasze ludzkie ciała świadczą o wielkim misterium, ale my jesteśmy zaślepieni egoizmem i tego nie widzimy. Musimy prosić Boga, by nauczył nas widzieć to, czego jeszcze w tej chwili zobaczyć nie potrafimy. Każdy z nas jest tym niewidomym z Ewangelii, który wołał: Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną!... żebym przejrzał (Mk 10,47).
Już nie będę przed Tobą uciekał
W 1988 r. byłem świeżo upieczonym absolwentem college'u. Nosiłem w sobie niepewność, czy jestem dojrzałym mężczyzną, byłem również zaniepokojony sposobem, w jaki traktowałem kobiety. Wykorzystywałem je przecież, jak egoista, wyłącznie do zaspokajania moich pragnień. Którejś nocy. wewnętrznie załamany, uklęknąłem i zacząłem mówić: Boże, ja nie wiem, czy Ty naprawdę istniejesz, ale jeśli jesteś, to Ty przecież stworzyłeś mnie mężczyzną! To Ty obdarowałeś mnie tymi wszystkimi hormonami! A one powodują, że zarówno ja, jak i moi znajomi, ładujemy się w mnóstwo różnych tarapatów. Co więc jest z Twoim planem? Czego chcesz? Dlaczego stworzyłeś nas takimi?
Następnego dnia po odmówieniu tej modlitwy uświadomiłem sobie: OK, pomodliłem się ostatniej nocy, ale czy Bóg naprawdę mnie wysłuchał i starał się coś mi powiedzieć? Nie było błysków na niebie, żadnych piorunów, żadnych wizji na ścianie - czy czegoś w tym rodzaju -ale jednak głęboko w moim sercu coś się zaczynało zmieniać.
Wkrótce potem powiedziałem mojej dziewczynie, że wolałbym, żebyśmy nie mieli już ze sobą stosunków seksualnych. (Oczywiście byłem całkiem przekonany, że przez cały ten czas, kiedy tylko nie będę uprawiał z nią seksu, wszystko inne będzie już OK...). Półtora roku później moja dziewczyna zerwała ze mną (byliśmy ze sobą cztery lata). Myślałem wtedy, że moje życie się skończyło.
W tym czasie mój starszy brat, który był uzależniony od narkotyków i miał problemy z prawem, doświadczył głębokiego nawrócenia. Któregoś dnia poszedłem z nim porozmawiać o tym, jak straciłem dziewczynę (miałem wtedy 20 lat, a on 22). Brat spojrzał mi w oczy i powiedział: Jeśli postawisz Chrystusa w centrum swojego życia, będziesz wstanie sobie z tym poradzić. - Nie, nie, raczej mnie to zniszczy - odpowiedziałem. Pomyśl o najgorszej rzeczy, jaką tylko jesteś w stanie sobie wyobrazić - zaproponował w odpowiedzi mój brat. Najgorszą rzeczą dla mnie wtedy mogło być tylko to, że moja dziewczyna przespałaby się z innym mężczyzną. Nie, przecież mówię ci: jeśli tylko postawisz Chrystusa na pierwszym miejscu, będziesz w stanie poradzić sobie nawet z taką sytuacją - powtórzył z przekonaniem.
Po tej rozmowie powoli, ale sukcesywnie otwierałem dla Boga coraz to nowe pomieszczenia w moim sercu. Mówiłem: W porządku, Boże, przyjdź tutaj i oczyść to pomieszczenie, i jeszcze to... Nauczyłem się, że Bóg jest godny zaufania, ponieważ za każdym razem, gdy pozwalałem Mu uporządkować jakąś część mojego życia, wkrótce byłem lepszy w tej właśnie dziedzinie. Zachowałem sobie jednak jedno pomieszczenie, do którego nie chciałem Go wpuścić. Zupełnie nie chciałem go (nazwijmy to pomieszczenie sypialnią) oddać Panu Bogu. Przypominały mi się jednak pełne przekonania słowa mojego brata. W końcu zgodziłem się: Dobrze, Panie, jestem gotów przestać uciekać od Ciebie, ukrywać się przed Tobą. Wejdź do każdego pomieszczenia w moim domu, wejdź do każdego zakamarka. Wejdź i oczyść to wszystko, bo to wszystko jest Twoje. Cały jestem Twój. Już nie będę przed Tobą uciekał. Oddaję Ci wszystko.
Gruntowna przemiana
Lato roku 1990 było punktem zwrotnym w moim życiu. Po raz pierwszy od wielu lat szczerze się wyspowiadałem. Całkowicie oddałem się Bogu i pozwoliłem Mu oczyścić nawet tę moją "sypialnię". Zaczęła się we mnie dokonywać gruntowna przemiana. To moje nawrócenie obejmowało nie tylko sprawy fundamentalne, ale i - jak by się wydawało - mało istotne. Ot, choćby jeden przykład. Zawsze bardzo szybko przychodziło mi pokazanie środkowego palca, gdy ktoś zdenerwował mnie na drodze. Kiedy jednak po moim nawróceniu jakiś facet wymusił pierwszeństwo tuż przede mną, na bardzo zakorkowanej ulicy, ja - zamiast, jak zwykle, odkuć się, pokazując wspomniany gest - pomachałem mu, mówiąc: No, stary, śpieszy ci się. Trzymaj się drogi! Niemal natychmiast zreflektowałem się: Co się ze mną stało?
I jeszcze inna sytuacja, w sumie niepozorna, ale świadcząca o pewnej zmianie. Moja mama upiekła przepyszne ciasto z jabłkami i mnie przypadła rola "mistrza ceremonii" - miałem podzielić placek. Mój brat i ja zawsze walczyliśmy o porcję z największą kruszonką. Tym razem jednak stwierdziłem, że nie ma co być wrednym... OK, Nathan na pewno chciałby ten kawałek, więc mu go dam.
Ale prawdziwy test miał miejsce dopiero jakieś dwa miesiące później. Wieczorem rozmawiałem przez telefon z moją byłą dziewczyną, która w pewnej chwili zapytała: Skąd u ciebie tyle spokoju? Odpowiedziałem: To nie tak, ja po prostu oddałem swoje życie Chrystusowi. - A ja myślałam, że zrobiłeś to już dawno temu. - Przedtem oddałem Mu prawie wszystko, a tym razem: zupełnie wszystko - odparłem.
Odłożyła słuchawkę. Zdążyłem jednak zapamiętać, że następnego dnia miała odwiedzić w Waszyngtonie swojego wujka. I kiedy skończyłem z nią rozmawiać, pomyślałem, że muszę powiedzieć tej dziewczynie, co Chrystus uczynił w moim życiu. Wsiadłem w samochód i przejechałem trzy tysiące mil, żeby dotrzeć do niej, do Waszyngtonu. Kiedy mnie tam zobaczyła, pomyślała, że zrobiłem to, by w ten romantyczny sposób odzyskać jej serce. Nie, to nie dlatego jestem tutaj - sprostowałem z uśmiechem. - Przyjechałem, żeby ci opowiedzieć, co Bóg zrobił z moim życiem, bo jestem przekonany, że to jest coś, czego i Ty szukasz. I rozmawialiśmy do późna w pokoju jej wujka. Była wtedy związana z jakimś innym chłopakiem. Śpisz z nim, prawda? - zapytałem, a ona nie zamierzała temu zaprzeczyć. Przez moment byłem po prostu wściekły. Popatrzyłem na kluczyki od samochodu leżące na stole i pomyślałem: przejechałem trzy tysiące mil, żeby się tego od niej dowiedzieć? Popatrzyłem na nią i poczułem do niej tak wielką i szczerą miłość, jak nigdy dotąd, chociaż przecież byliśmy razem przez cztery lata.
Miłość ma swój początek w Niebie
Nie wiem, jak to wyjaśnić. Chyba tylko tym, że ta miłość miała swój początek w Niebie, a potem przelała się z mojego - w jej serce. Objąłem ją i powiedziałem: Janinę, Bóg cię kocha i ja też cię kocham. Wiem, czego szukasz w łóżku z tym człowiekiem. Ale tam tego nie znajdziesz. Byłem bardzo zazdrosnym facetem, więc Janinę przypuszczała, że ze złości na nią byłbym gotów zdemolować dom jej wujka. Widząc, że zachowuję się dziwnie, jak na moje dotychczasowe zwyczaje, zapytała: Kim teraz jesteś? Ty nie jesteś tym człowiekiem, z którym byłam przez cztery lata. Odpowiedziałem: Masz rację, chyba nie jestem. Przypomniałem sobie to, co mój brat powiedział dwa miesiące wcześniej: Jeśli postawisz Boga na pierwszym miejscu, będziesz w stanie poradzić sobie z każdym problemem. Kochałem tę dziewczynę czystą miłością. Stało się dla mnie oczywiste, że ciało kobiety jest święte i tylko Chrystus w sakramencie małżeństwa daje nam prawo do współżycia.
We wzajemnych relacjach nie możemy kierować się egoistycznym pożądaniem, lecz miłością, która pochodzi z Nieba i którą - modląc się i przyjmując sakramenty - traktujemy jak dar. Musimy pozwolić, aby ta miłość przezwyciężała zwykłe, egoistyczne pożądanie. Będzie to możliwe tylko wtedy, gdy Chrystus będzie na pierwszym miejscu w naszym życiu. Tylko wtedy będziemy właściwie traktować kobiety, które Pan Bóg stawia na naszej drodze. Tylko wtedy w naszych sercach będzie zwyciężała miłość, a nie egoizm. Będziemy mogli się modlić za zbawienie tych kobiet, które kiedyś zraniliśmy, nawet jeśli to było dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. Konieczne jest więc dokonanie rachunku sumienia, bo kobiety, które kiedykolwiek skrzywdziliśmy, są częścią naszego życia - czy nam się to podoba, czy nie. Ponosimy odpowiedzialność za ich zranienia, dlatego mamy obowiązek modlić się o ich duchowe uzdrowienie i pojednanie z Bogiem.
Przez osiem lat nosiłam pierścień atlantów
"Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną...". Mogłoby się wydawać, że to pierwsze przykazanie Boże trudno złamać. Przecież wierzymy w Boga Trojjedynego, staramy się przestrzegać pozostałych przykazań itd. A jednak okazuje się, że właśnie to przykazanie łamiemy nagminnie.
Przez osiem lat nosiłam na palcu pierścień atlantów. Ale od początku...
Miałam kłopoty ze zdrowiem i poradzono mi, żeby udać się do bioenergoterapeuty, który słynął ze skutecznej pomocy ludziom (przynajmniej tak opowiadano). Pojechałam. Poddałam się kilku seansom. Oprócz tego zaproponowano mi kupno i noszenie pierścienia atlantów. Użyto nawet różdżki, aby wybrać odpowiedni palec, na którym ten pierścień miał się okazać najskuteczniejszy. Pełna optymizmu wróciłam do domu i nosiłam na palcu swój nowy nabytek.
(...) Na początku zdjęłam z szyi medalik, bo jakoś tak zaczął mi przeszkadzać. O modlitwie nie było mowy, opuszczałam też Msze święte. Coraz częściej miewałam do Pana Boga pretensje o wszystkie niepowodzenia, które mnie spotykały. W końcu zaczęłam bluźnić przeciwko Niemu.
Stałam się bardzo nerwowa. Moje reakcje i wybuchy złości były nieproporcjonalnie silne i agresywne w stosunku do ich przyczyny. Miałam poczucie braku sensu życia, towarzyszyło mi nieustannie uczucie niepokoju i zagrożenia. Nękały mnie także przykre sny - często koszmary - po których zrywałam się po nocach i długo nie mogłam zasnąć.
Zło, które rodziło się we mnie, dotykało nie tylko mnie, ale również moich najbliższych. Stałam się podejrzliwa wobec wszystkich i wszystkiego. Miałam wrażenie, że każdy spotykany przeze mnie człowiek chce mnie tylko wykorzystać. I w jakimś sensie rzeczywiście - osoby, które nie były wobec mnie szczere, lgnęły do mnie niczym osy do słodkiego. (Przynajmniej tak mi się wydawało). Byłam skłócona z całą niemal rodziną; odczuwałam również, że ci, których dotychczas uważałam za przyjaciół, omijają mnie z daleka. Cierpiałam straszne osamotnienie, niezrozumienie i było mi z tym bardzo źle. Coraz mocniej separowałam się od otoczenia i tworzyłam wokół siebie nieprzekraczalną barierę. Ogarniało mnie przygnębienie, pesymizm, bezsilność, a nawet depresja z towarzyszącymi jej myślami samobójczymi. Sama sobie źle życzyłam. Czułam się zupełnie bezsilna i załamana, zupełnie jakbym weszła w ślepy zaułek, z którego nie ma wyjścia. Nie potrafiłam się śmiać i drażnił mnie nawet śmiech innych. Jednym słowem - był to koszmar, który trwał i nie mógł się skończyć.
Zaczęłam na siłę szukać jakichś środków zaradczych - czytałam horoskopy, odwiedzałam wróżki, korespondowałam nawet z tzw. medium. Owocem tej korespondencji miało być stopniowe wprowadzanie mnie w okultyzm, ale...
Dwa i pół roku temu wyjechałam do Francji, oczywiście z pierścieniem na palcu. Tuż po moim wyjeździe zmarła moja Mama. To był dla mnie olbrzymi cios. Dopiero wtedy coś mną potrząsnęło i zaczęła mnie dosięgać łaska Boża. Poszłam do spowiedzi i postanowiłam, że będę odtąd jak najczęściej - w miarę możliwości - chodzić na Mszę świętą. Założyłam też na szyję Cudowny Medalik, który kupiłam w Sanktuarium przy ulicy du Bac. Dzięki temu wielokrotnie odczuwałam pomoc Matki Bożej, której powierzyłam się pod opiekę jako Mamie - po śmierci mojej ziemskiej Mamy. Doświadczyłam wówczas ogromu Bożego miłosierdzia i obiecałam Panu, że już nigdy od Niego nie odejdę. Nadal jednak nosiłam na palcu ten pierścień, będąc zupełnie nieświadomą jego złego wpływu...
I stało się: poznałam człowieka, o którym myślałam, że to sam Pan Bóg postawił go na mojej drodze. Mężczyzna ów deklarował, że chce poznać Pana, przyjąć chrzest i pozostałe sakramenty; cytował nawet słowa z moich modlitw. Byłam pewna, że to Pan mi go dał, i cieszyłam się, że przyprowadzę zbłąkaną owieczkę do Jego stada.
Tymczasem stało się, niestety, zupełnie inaczej: to znów ja zdradziłam Pana Boga, a poszło mi to tak strasznie łatwo, że aż sama byłam zaskoczona - tym bardziej że miałam świadomość, jak źle było mi wcześniej bez Niego.
Otóż z biegiem czasu mój przyjaciel zaczął pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Bardzo mnie poniżał, a nawet bił. Dwukrotnie omal mnie nie zabił - patrząc na jego twarz, wykrzywioną z nienawiści (w uniesionej nad moją głową ręce trzymał jakiś łom), widziałam niemal szatana. Miałam wrażenie, że to właśnie szatan mówi do mnie: "Widzisz, a obiecałaś Panu Bogu, że Go nie zdradzisz! I tak łatwo dałaś się oszukać!". Niemalże fizycznie czułam szyderczy śmiech szatana prosto w moją twarz... I właśnie w tym momencie, będąc bezsilną i - zdawałoby się - całkowicie zależną od swego oprawcy, zaczęłam z głębi duszy wołać do Maryi o ratunek. I otrzymałam pomoc! Całkowicie uwolniłam się od tego człowieka i znów wróciłam na Boże ścieżki.
Zauważyłam u siebie poprawę, choć wciąż jeszcze wracały do mnie stany depresyjne, a z drugiej strony miewałam też napady agresji. Było mi z tym źle. Zaczęłam myśleć o wizycie u psychologa, ale wcześniej błagałam Pana Jezusa, aby to On mnie leczył. Oddałam się też w opiekę Matce Bożej.
I nadszedł wreszcie dzień, gdy - sama nie wiem, skąd przyszło mi to do głowy - zdjęłam z palca pierścień atlantów i położyłam go na półce. Potem coś mnie powstrzymywało przed ponownym założeniem go. Tak przeleżał kilka tygodni, aż przeczytałam artykuł w Miłujcie się! o pierścieniu atlantów; dopiero wtedy zrozumiałam, jakie było źródło tych wszystkich moich nieszczęść.
W Paryżu, przy katedrze Notre Damę, jest plac św. Michała. Postanowiłam wrzucić pierścień do Sekwany właśnie tam, ufając, że pod strażą św. Michała nikomu już nie zrobi krzywdy. W tym miejscu gorąco pragnęłabym też ostrzec wszystkie te osoby, którym kiedyś reklamowałam ten pierścień: ani trochę nie wierzcie w jego rzekomo uzdrawiającą moc, bo to prostu ogłupiający, szatański wynalazek!
A co do spraw zdrowotnych - w ciągu tych ośmiu lat noszenia pierścienia atlantów przeszłam dwie operacje (i to właśnie tego, na co kiedyś "leczył" mnie bioenergoterapeuta...), a wkrótce czeka mnie jeszcze jedna. Teraz już jednak wiem, pod czyją jestem opieką. Odzyskałam spokój duszy i poczułam niesamowitą ulgę. Postanowiłam, że już nigdy w życiu nie przyjmę żadnego amuletu czy choćby nawet wisiorka niewiadomego pochodzenia. Nie pójdę już nigdy więcej do żadnej wróżki, żadnego bioenergoterapeuty ani nie będę czytać horoskopów.
Kiedy ostatecznie zdałam sobie sprawę z tego, na jakie niebezpieczeństwa byłam narażona, ile razy Pan udzielał mi łaski, bym mogła uwolnić się od wszystkiego, co mi szkodzi, i jak bardzo blisko przy mnie była Najświętsza Pani ze swoją opieką - moje serce napełniło się taką wdzięcznością, że aż trudno mi ją ująć w słowa. Chwała Bogu Jedynemu!
Postawiliśmy na Boga
Urodziłam się i wychowałam w rodzinie, w której wszyscy byli wierzący. Ja również - lecz moja wiara była powierzchowna. Myślałam, że Bóg jest bardzo daleko i nie interesuje Go nasze życie codzienne; nie zna ani naszych myśli, ani słów, ani czynów. Kiedy byłam nastolatką, zachorowałam poważnie na nieuleczalną chorobę, zaczęłam bardzo słabnąć. Mój bunt i żal do Boga były tak wielkie, że przestałam się modlić, a z czasem także chodzić do kościoła. Nawet gdy próbowałam się modlić, już nie potrafiłam - tylko zalewałam się łzami i pytałam: "Boże, dlaczego mnie tak doświadczasz?". Lecz Pan Bóg mnie nie opuścił, choć ja myślałam już zupełnie inaczej; postawił na mojej drodze chłopca, który nie wystraszył się mojej choroby i postanowił być moim "aniołem stróżem". Dziś jesteśmy już małżeństwem z dziesięcioletnim stażem.
Moje pretensje do Boga trwały jeszcze ładnych parę lat. W tym czasie szukałam pomocy u różnych zielarzy i bioenergoterapeutów - z marnym skutkiem. Aż pewnego dnia coś się zmieniło w moim podejściu do życia, do Boga.
Było lato. Jeździłam do jednego z bioenergoterapeutów, który obiecywał, że mnie wyleczy: nie miałam wtedy pojęcia, jak złe jest to, w co się angażuję. W tym samym czasie w naszej wsi z domu do domu przekazywano sobie obraz Miłosierdzia Bożego. Kiedy przyjęliśmy ten obraz do naszego domu, wprost nie mogłam od niego odejść! Przepłakałam cały dzień i pytałam: "Jezu, dlaczego muszę tak cierpieć?!". Ten obraz zdziałał w moim życiu cuda. Parę dni po wizycie u bioenergoterapeuty zaczęłam miewać prawdziwe koszmary, śnił mi się diabeł, który się o mnie upominał, a także to, że przyjmowałam Komunię św. Zaczęłam się gorąco modlić na różańcu, odmawiałam też koronkę do Miłosierdzia Bożego. Nigdy więcej już nie pojechałam szukać pomocy u bioenergoterapeutów.
Pan Bóg zrobił generalne porządki w mojej głowie. Dziś wiem, że moja choroba jest ogromną łaską - ofiarowując swoje cierpienia Panu, mogę wymodlić wszystko, co jest zgodne z Jego wolą, i pomóc w ten sposób bardzo wielu ludziom.
Codziennie otrzymujemy wraz z mężem ogromną pomoc od ukochanego Boga. Doświadczamy bardzo intensywnie obecności Maryi Niepokalanej i Jezusa Miłosiernego w naszym życiu, w trakcie codziennych obowiązków. Koronka do Bożego Miłosierdzia o 15.00 to jest prawdziwa rozmowa z Bogiem, a słowa "Jezu, ufam Tobie", wypowiedziane z prawdziwą ufnością, sięgają nieba. Odkąd mój mąż i ja "postawiliśmy na Boga" i zawierzyliśmy Mu siebie samych i nasze rodziny, zaczęło się bardzo dobrze dziać w naszym domu. Kiedy jeszcze nie ufałam Bogu i szukałam pomocy u bioenergoterapeutów, od pierwszej wizyty wszystko zaczęło się walić, bez przerwy wybuchały jakieś kłótnie, nieporozumienia; mąż stracił pracę, nie można było związać końca z końcem. Teraz, kiedy obiecałam Jezusowi, że już nigdy nie będę szukać pomocy u bioenergoterapeutów, nie będę korzystała z usług wróżek, a wszystko zawierzę Jemu i Matce Bożej, mój mąż znalazł cudowną pracę, między nami panuje zgoda i omija nas wszelkie zło. Dziś wiem, że Jezus stoi obok mnie. Jeśli chodzi o cierpienie, to wprawdzie nadal choruję, ale mam do tego zupełnie inne podejście; czuję się wręcz wyróżniona przez Boga, bo zdołałam przyjąć Jego wolę i mogę teraz pomagać innym, ofiarowując za nich mój ból. Cierpienie łączy mnie z Chrystusem!
Ks. Gabriele Amorth Światowy bestseller! Jak się bronić przed złym duchem? Jakie są objawy obecności i działania szatana? Czy istnieją gusła, czary, uroki? Czy możemy się od nich uwolnić? Autor - dzieli się długoletnim doświadczeniem egzorcysty. Zachęca do przeciwstawiania się działaniu szatana mocą Słowa Bożego, sakramentów i autentycznego życia chrześcijańskiego. |
Świadectwo egzrorcysty
Minął już rok od czasu, kiedy w mojej misyjnej pracy zacząłem pełnić niezwykle trudną i ważną posługę egzorcysty.
Ze studiów teologicznych wyniosłem przekonanie, że całą naszą uwagę mamy koncentrować na osobie Jezusa Chrystusa, natomiast niewłaściwe jest zbytnie podkreślanie istnienia i działania złych duchów. Jednak dopiero od roku. z własnego doświadczenia przekonałem się, że całkowite zapomnienie o istnieniu szatana jest bardzo szkodliwe i wręcz niebezpieczne.
Po przyjeździe na nową placówkę misyjną w Doniecku dowiedziałem się, że kilka osób z mojej parafii wybiera się do księdza grekokatolickiego - egzorcysty, z prośbą żeby sprawdził, czy ich choroby nie są spowodowane działaniem złego i aby pomodlił się o uzdrowienie. Kiedy słuchałem historii ich nieszczęść i chorób w swojej nieświadomości bezradnie rozkładałem ręce. Zaniepokojony opowiadaniami o tym, co się dzieje podczas egzorcyzmów, postanowiłem pójść razem z nimi, aby samemu ocenić czy nie jest to przejaw zbiorowej histerii. Jednak to, co tam zobaczyłem i przeżyłem było dla mnie wielkim duchowym wstrząsem. Po prostu w sposób namacalny doświadczyłem przerażającej obecności złych duchów oraz wszechmocy Jezusa, który przez egzorcystę uwalniał ludzi z szatańskich zniewoleń. Dopiero wtedy prawda o istnieniu złych duchów dotarła do mnie w sposób niemal namacalny, a słowa Jezusa z Ewangelii: "W imię moje złe duchy będą wyrzucać" stały się rzeczywistością. Podczas egzorcyzmu a szczególnie podczas wymawiania imienia Jezusa, Maryi, pokropienia wodą święconą, błogosławieństwa krzyżem lub Biblią, złe duchy reagowały z niezwykłą wściekłością zdradzając w ten sposób swoją obecność w człowieku. Oczy opętanych były nienaturalnie szkliste i pełne maniakalnej nienawiści. Widziałem, że złe duchy przebywające w opętanych odznaczają się nadludzką siłą, potrafią rozumieć i mówić najrozmaitszymi językami. Reagują z nienawistną agresją wobec kapłanów i rzeczy poświęconych, takich jak medalik, krzyż lub woda święcona. Dopiero wtedy to namacalne doświadczenie obecności złego, w całej pełni uświadomiło mi do jakiego przerażającego zniewolenia prowadzi grzech, że szatan istnieje naprawdę i nienawidzi Pana Jezusa i wszystkich ludzi, że prowadzi on przewrotną politykę ukrywania się i wmawiania ludziom, że nie istnieje. Do tej pory prawda wiary o istnieniu złych duchów była dla mnie teoretyczną możliwością, a słowa Chrystusa z Ewangelii, o walce z mocami ciemności martwą literą. Było mi bardzo głupio, że jako ksiądz w swojej nieświadomości bagatelizowałem sobie obecność i działanie szatana. Dopiero bezpośrednia konfrontacja z duchami nieczystymi podczas egzorcyzmów sprawiła, że przebudziłem się z głębokiego duchowego letargu. Dotarła do mnie z całą wyrazistością prawda, że ulegając pokusie życia takiego, jakby Bóg nie istniał, ludzie wierzą, że pieniądze, seks, władza mogą dać im pełnię szczęścia. Odrzucając Boga popadają w niewolę szatana, który prowadzi ich najprostszą drogą do zguby wiecznej.
Uświadomiłem sobie wtedy, że jako kapłan i misjonarz muszę pełnić misję Jezusa, który przyszedł "aby zniszczyć dzieła diabła", a więc z całą mocą mam rozbudzać w świadomości moich parafian potrzebę coraz pełniejszego jednoczenia się z Chrystusem przez modlitwę i sakramenty oraz konieczność walki z szatanem. Do takiej walki wzywa Pismo św., a życie chrześcijańskie oznacza mówienie zawsze "tak" Chrystusowi i "nie" szatanowi. Pracuję w kraju, gdzie od Rewolucji Październikowej panowało komunistyczne imperium zła, które dokonało niewyobrażalnego zniszczenia w sferze duchowej i gospodarczej tamtejszego społeczeństwa. W okresie komunistycznym w krajach byłego ZSRR wymordowano w bestialski sposób około 200 tysięcy kapłanów prawosławnych i katolickich oraz przeszło 20 milionów ludzi wierzących (są to dane z wydanej niedawno książki "Czarna księga komunizmu" napisanej przez francuskich historyków). Wszędzie tam, gdzie jest, radykalna negacja i nienawiść do Boga i Kościoła, mamy do czynienia z niszczącą działalnością diabła. Wszędzie tam, gdzie wiara w Jezusa jest zwalczana ze świadomą nienawiścią, mamy do czynienia z bezpośrednim działaniem szatana. W tym kontekście słowa papieża Pawła VI, które wypowiedział w 1972 r. stały się dla mnie niezwykle aktulne i żywe. Papież mówił, że "jedną z największych potrzeb Kościoła jest obrona przed tym złem, które nazywamy złym duchem. Wiemy, że ten ciemny i niepokojący byt istnieje naprawdę i ze swoją zdradziecką przebiegłością wciąż działa. Jest to nieprzyjaciel ukryty, który zasiewa błędy i niepowodzenia w historii ludzkiej".
Od tamtego doświadczenia z nową wrażliwością patrzyłem na moich parafian. Już nie tylko teoretycznie, ale praktycznie zacząłem rozróżniać normalną działalność szatana (czyli pokusy), od jego działań nadzwyczajnych. Najcięższą formą nadzwyczajnych diabelskich działań są opętania. Polegają one na stałej obecności szatana w ludzkim ciele, który czasami powoduje u opętanego blokadę woli, umysłu lub uczuć. Ten stan najczęściej objawia się, w gwałtownych bluźnierczych reakcjach na świętość, w posługiwaniu się obcymi językami, których dana osoba nigdy się nie uczyła, w nadludzkiej sile i wiedzy paranormalnej. Szatan może nękać również ludzi przez dolegliwości zewnętrzne, takie jak uderzenia, pobicia, upadki i przesuwania przedmiotów. Może również gnębić człowieka obsesyjnym myśleniem, lękiem oraz najbardziej absurdalnymi i bluźnierczymi pokusami.
Przekonałem się, że tam gdzie zanika wiara, dolegliwości diabelskie stają się coraz bardziej rozpowszechnione. Najczęstszymi grzechami, które oddają ludzi pod panowanie złego aż do opętania włącznie, to pornografia, gwałty, perwersje seksualne, zbrodnia aborcji, nienawiść, narkomania, alkoholizm, praktykowanie magii, okultyzmu, wywoływanie duchów, przynależność do masonerii lub uczestniczenie w różnego rodzaju sektach orientalnych i satanistycznych.
W ciągu ostatniego roku zgłosiło się do mnie wiele osób z prośbą o modlitwę o uwolnienie i egzorcyzmy. Zdaję sobie sprawę z tego, że należy zachować wielką ostrożność przy podejmowaniu diagnozy,czy to jest opętanie czy też jakaś psychiczna choroba. Najlepszym sposobem diagnozowania przy pierwszym spotkaniu jest sam egzorcyzm. Ponieważ podczas egzorcyzmu, jeżeli w człowieku jest obecny zły duch, to doznaje on straszliwych cierpień i w ten sposób jest zmuszony ujawnić swoją obecność. Widać wtedy jak wezwanie imienia Jezusa, Maryi, woda święcona, krzyż, kadzidło lub relikwie dosłownie "parzą" złego ducha doprowadzając go do wściekłości. Egzorcyzm nie działa jednak na sposób magiczny; aby osiągnął zamierzony skutek musi być współpraca ze strony osoby opętanej. Konieczna jest wcześniejsza generalna spowiedź, gorąca modlitwa i pragnienie całkowitego oddania się Bogu. Jedną z bardzo istotnych przeszkód w uwolnieniu jest traktowanie egzorcysty jako uzdrowiciela, a nie jako kogoś, kto działa w imieniu i mocą Chrystusa żyjącego w Kościele. Z tego powodu staram się, przychodzących do mnie ludzi, uczyć miłości i wielkiego szacunku do Kościoła, ponieważ bez wiary w Kościół, uzdrawiająca moc miłości Chrystusa nie dotrze do naszych serc. Zdarza się, że w trudniejszych przypadkach egzorcyzmy muszą być powtarzane przez tygodnie a nawet miesiące. Im cięższy przypadek tym więcej wymaga modlitwy i czasu na znalezienie głównej przeszkody, która uniemożliwia dostęp dla uzdrawiającej łaski Jezusa. Okazuje się, że długi czas egzorcyzmowania staje się dobrodziejstwem dla rodziny i przyjaciół, gdyż mobilizuje ich do intensywnej modlitwy i pomaga w doświadczeniu nadprzyrodzonej rzeczywistości. Bóg dopuszcza zło, aby doprowadzić ludzi do większego dobra. W wielu wypadkach główne korzenie zła tkwią w grzechach wielkiej niesprawiedliwości, okultyzmu lub w braku przebaczenia. Trzeba koniecznie oddalić wszystkie urazy i przebaczyć z całego serca wszystkim, którzy nam zawinili i dopiero wtedy nastąpi całkowite uwolnienie. W wielu przypadkach nie potrzeba egzorcyzmów lecz radykalnego nawrócenia przez szczerą spowiedź, modlitwę i post. Jest to nieodzowny warunek pełnego uzdrowienia.
Jedną z osób, którą egzorcyzmowałem była Swietłana. Przyszła do mojej parafii dwa lata temu. Została ochrzczona jeszcze jako dziecko jednak wychowywała się bez Boga. Jej dorosłe już córki, po nawróceniu regularnie przystępowały do sakramentów i żarliwie prosiły Boga o łaskę nawrócenia dla mamy. I rzeczywiście stało się, że pewnego dnia Swietłana przyszła do kościoła i postanowiła rozpocząć żyć wiarą, modląc się i słuchając Bożego Słowa. Od 9 lat głównym jej problemem był alkoholizm. Wielokrotnie podejmowała próby całkowitego zerwania z piciem alkoholu, niestety bezskutecznie, nałóg okazywał się silniejszy od jej dobrej woli. Wielokrotnie wyrzucano ją z pracy za pijaństwo. Najgorsze ciągi alkoholowe pojawiały się w okresach Wielkiego Postu, Wielkanocy i Bożego Narodzenia. Nieudane próby trzeźwienia prowadziły ją do dalszych załamań i myśli samobójczych. Jesienią ubiegłego roku zdecydowała się pójść do księdza egzorcysty, gdzie po raz pierwszy w życiu przystąpiła do spowiedzi i Komunii św. Podczas egzorcyzmu zły duch został zdekonspirowany. Zareagował z niespotykaną wściekłością. Stało się oczywiste, że Swietłana jest zniewolona przez złego ducha. Pojawiła się więc nadzieja na całkowite uzdrowienie. Niestety tym razem egzorcyzmy nie doprowadziły do całkowitego uwolnienia. Zły swoją perfidną grą tylko symulował, że opuścił Świetlane. Początkowo wydawało się, że już jest wszystko dobrze, jednak po krótkim czasie Świetlana na nowo wpadła w ciąg alkoholowy. Na początku Wielkiego Postu 1998 r. jej kryzys osiągnął swoje apogeum. Córki i cała nasza wspólnota parafialna otaczały ją nieustanną modlitwą. Kiedy córki przyprowadzały ją na niedzielną Mszę św. wystarczył moment nieuwagi, aby szatan wyprowadził ją z kościoła do najbliższej meliny. W czasie kiedy całymi tygodniami piła, domownicy nie przestawali się modlić różańcem i koronką do Bożego Miłosierdzia. Podczas tej modlitwy jej zachowanie było takie samo jak podczas egzorcyzmów. Zły rzucał ją na podłogę, z wściekłością i dzikim wrzaskiem bluźnił, a palce rąk przypominały łapy drapieżnika. Kiedy domownicy modlili się w dłoniach mieli krzyże. Wtedy rozwścieczony szatan coraz głośniej krzyczał i jakby prosił, żeby zaprzestać modlitwy, obiecując, że już się wynosi. Oczywiście było to jego przewrotne kłamstwo. Co więcej, wzbudził w Swietłanie paniczny strach przed spowiedzią i przede mną. Podczas jednego z egzorcyzmów w lipcu tego roku doszedłem do przekonania, że jest w Swietłanie jakaś blokada, która uniemożliwa dostęp dla łaski Chrystusa. Zacząłem pytać, czy na spowiedzi wyznała wszystkie grzechy. Początkowo odpowiadała, że tak. Jednak z uporem ponawiałem pytania. Wtedy wyznała, że w głębi swego serca nie przebaczyła wielkiej krzywdy, jaką doznała od swego zmarłego już męża. Po sakramencie pokuty kolejny raz zacząłem modlić się egzorcyzmem nad Świetlaną oraz odprawiłem Mszę św. z prośbą o jej uzdrowienie. Poleciliśmy Panu Jezusowi wszystkich zebranych oraz naszych zmarłych przodków. Po Mszy św. było wystawienie Najświętszego Sakramentu, z modlitwami uwielbienia, dziękczynienia. Wtedy do Pana Jezusa obecnego w monstrancji podeszła Swietłana. Wszyscy otoczyliśmy ją serdeczną modlitwą, prosząc Ducha Św. o światło i Jego zwycięstwo. Śpiewaliśmy pieśni wielbiące Jezusa i Matkę Najświętszą. Nagle, pod działaniem Ducha Św. zrozumiałem jak się nazywa zły duch przebywający , w Swietłanie. Nazywając go po imieniu, nakazałem mu mocą Jezusa, aby ją opuścił. Dopiero wtedy po gwałtownych konwulsjach, nastąpiła jego ostateczna kapitulacja. Po chwili ciszy Swietłana podniosła się jak nowo narodzona, z twarzą promieniującą radością spokojnie usiadła i modliła się wielbiąc Pana. Pod koniec modlitwy dziękczynnej upadła na kolana przed Najświętszym Sakramentem i ze łzami radości dziękowała słowami:
"Panie, dziękuję i uwielbiam Cię za to, że uwolniłeś mnie od niewoli szatana i na dodatek uzdrowiłeś moje chore kolano, na które od wielu lat bardzo cierpiałam".
W ten sposób Zmartwychwstały Jezus objawia swoją miłość w mojej wspólnocie parafialnej, uwalnia od panowania złych duchów i daje prawdziwą wolność i radość życia. Myślę, że trzeba sobie i innym ciągle przypominać, że najlepszym zabezpieczeniem przed podstępami i atakami szatana jest to wszystko, co przyczynia się do pogłębienia naszej jedności z Jezusem, a więc modlitwa, asceza, praca wykonywana z wiarą i miłością oraz sakramenty pokuty i Eucharystii. Św. Tomasz podkreśla w szczególności moc Eucharystii stwierdzając: "Jak lwy zionące ogniem wracamy od tego stołu, stając się postrachem dla demona" (III, 79, 6c). Natomiast św. Ludwik Maria Grignion de Montfort pisze o niezwykłej mocy Matki Bożej nad demonami: "Bóg dał Maryi tak wielką władzę nad szatanami, że, jak często sami zmuszeni byli wyznać ustami opętanych, obawiają się więcej jednego Jej westchnienia za jakąś duszę, niż modlitw wszystkich świętych, i jednej Jej groźby, niż wszystkich innych mąk" (Traktat o doskonałym nabożeństwie do NMP, Warszawa 1986, s. 52). Trzeba więc każdego dnia ponawiać akt oddania się Maryi w jej macierzyńską niewolę miłości.
Byłam wróżką
Jestem kobietą blisko sześćdziesięcioletnią, matką dorosłego syna i dorosłej córki, która sama także jest już matką dwojga dzieci. Wróżeniem, ezoteryzmem, odprawianiem magicznych rytuałów zajmowałam się przez szereg lat. Wróżenie daje wrażenie przewagi nad zdarzeniami, ludźmi, pogodą, rzekomo pozwala przewidywać nieszczęścia i zabezpieczać się przed nimi. Dochodzi do takiego uzależnienia, że wróżka nie wychodzi z domu bez wyciągnięciajednej karty. Zdarzało się na przykład, że córka dzwoniła do mnie, mówiąc: "wiesz, mamo, dzisiaj nie wracam wcześnie do domu, bo wpadnę do znajomych na kawę". Wyciągałam wtedy kartę i oddzwaniałam do niej, mówiąc: "lepiej nie idź, bo tam zdarzy się wypadek albo coś innego niedobrego". Wahadło nosiłam stale przy sobie i wydawało mi się, że gdy będzie ono ze mną mocno związane, to będzie mi bardziej przyjazne i będzie też chętniej odpowiadało na moje pytania. Pewnego dnia zmieniłam torebkę i nie przełożyłam do niej wahadełka. Gdy się zorientowałam, że go nie mam ze sobą, zaczęło mi się plątać w głowie i poczułam się strasznie zagubiona. Uświadomiłam sobie, że bez wahadełka nie mogę normalnie funkcjonować, podobnie jak ktoś chory na serce nie może wychodzić z domu bez lekarstwa.
Dziś wiem, że nie na wszystkie pytania znamy odpowiedź i trzeba się pogodzić z tym, że człowiek jest tylko człowiekiem. Ale wtedy tak nie uważałam. Wydawało mi się, że swymi umiejętnościami pomogę na przykład osobom, które nie potrafią założyć rodziny pomimo urody i wykształcenia. Wydawałoby się, że nie ma powodu, dla którego pozostają samotni. Ludzie ci dochodzą do wniosku, że modlitwa im nie pomaga, więc zwracają się do nume-rologa albo dopatrują się klątwy i udają się do świeckiego egzorcysty. Wróżka im mówi: "karta na małżeństwo jest odwrócona" - co znaczy, że ta osoba nie wstąpi w związek małżeński. I co teraz robić? I dalej się te karty rozkłada, i następna karta mówi, że ta osoba musi gdzieś wyjechać, a potem jeszcze kolejna dopowiada, że trzeba pojechać do jakiejś ciotki. Wróżka radzi, by się z tą ciotką skontaktować, a potem znowu przyjść na wróżenie. Często wróżki znają się ze sobą, więc jedna dzwoni do drugiej: "wiesz, mam taką klientkę, co nie może wyjść za mąż, może byś zrobiła jej portret numerologiczny?" itd. Niejednokrotnie wróżki odprawiają także rytuały i dają instrukcje swoim klientom, w jaki sposób mająje ponawiać w domu. A jakże te rytuały są kosztowne: ile wydaje się na świece, wahadła czy rozmaite produkty spożywcze! Ludzie kupują te rzeczy kosztem nieraz wielu wyrzeczeń. Owszem, robi się również specjalne "rytuały na pieniądze", ale korzyści z nich są nieporównywalnie mniejsze od rozmaitych strat i nieszczęść, jakie się dzieją. Żeby je odżegnać, znowu się robi odpowiednie rytuały i to zło tak się napędza. Po jakimś czasie dana osoba powraca do wróżki i historia znowu się powtarza.
Wróżenia nie odbierałam jako grzechu, jako sprzeniewierzania się Bogu, bo nie miałam właściwie żadnych podstaw wiary, choć wiedziałam zawsze, że Bóg jest, i modliłam się do Niego. Uważałam, że na pierwszym miejscu w moim życiu stoi Bóg, a na drugim są karty. Sądziłam, że nie grzeszę, bo najpierw się modliłam, a potem sięgałam po karty. Pewnego jednak dnia córka doszła do wniosku, że moje zajmowanie się wróżbiarstwem źle wpływa na jej samopoczucie, i wręcz odbierała to jako zagrożenie dla dziecka, które nosiła pod sercem. Bardzo kochałam swoją córkę i kochałam już wtedy swego wnuka; bardzo pragnęłam zostać babcią, więc bez wahania odłożyłam to wszystko. Postanowiłam wziąć urlop od wróżenia, to znaczy nie zamierzałam się z nim rozstać na zawsze, ale na jakiś czas. Wśród wróżek panuje takie przekonanie, że nie można zostawić kart na przykład na tydzień i potem do nich wrócić; trzeba mieć z nimi kontakt codziennie, choćby tylko ich dotknąć.
Kiedy córka powróciła ze szpitala po urodzeniu dziecka, czuła się nie najlepiej. Jednocześnie zaczęły się problemy zdrowotne u noworodka, który po kilku tygodniach trafił do szpitala z ciężkim zapaleniem oskrzeli.
Ja byłam wtedy tak mocno zajęta, że nie starczało mi czasu na zajmowanie się kartami. Gdy mój wnuk miał dziewięć miesięcy, także i córka poszła do szpitala na operację. Doszłam wtedy do wniosku, że te karty ani wahadełko nie są mi właściwie potrzebne, że zajmowanie się nimi jest bardzo czasochłonne. Nagle znalazłam więcej czasu dla domu, na rozmowy telefoniczne z synem itd. Dotarło do mnie, że te wszystkie wieści, jakie miałam z kart - a upłynęło już ok. roku - właściwie się nie spełniły. Uświadomiłam sobie nawet, że gdybym kierowała się tymi wskazówkami, to moje życie nie byłoby przez to ani lepsze, ani bogatsze. Na przykład wcześniej robiłam w domu rytuały na oczyszczenie ze złych energii. Nagle tego wszystkiego zaprzestałam i okazało się, że nic złego się nie działo.
Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy wyspowiadałam się z tego wszystkiego, to po moim powrocie do domu woda w kranie zaczęła sama lecieć, samoczynnie włączały się urządzenia elektryczne, trzaskały meble. Przede wszystkim jednak dręczona byłam w nocy - po to, abym nie spała. Niekiedy byłam tak zmęczona i zmaltretowana, że noc w ogóle nie dawała mi wytchnienia. Miałam straszne sny, potworne koszmary. Doświadczałam w domu różnych obecności: szurania, pukania, przesuwających się cieni. Na szczęście nie widziałam jakichś okropności, widywanych nieraz przez inne osoby, które na przykład odprawiają czary. Tacy ludzie bardzo często doznają rozmaitych dręczeń i nękań po to, aby znowu zwracali się z prośbą o pomoc do wróżek i coraz bardziej się od nich uzależniali, i żeby to zaklęte koło się zamknęło. Kiedy sama byłam dręczona, to z tego powodu - jak wtedy myślałam - że "nie przestrzegałam zasad BHP", jak to się mówi w środowisku wróżek. To znaczy, że niewystarczająco się zabezpieczyłam za pomocą soli, świecy czy kredy lub nie zrobiłam potrzebnego rytuału. Ciekawe, że działo się to właśnie po mojej spowiedzi, kiedy po raz pierwszy wyznałam, że zajmuję się wróżeniem i magicznymi rytuałami.
Teraz, po kilku latach, myślę, że Pan Bóg chciał mi przez to pokazać, z kim ja się naprawdę zadawałam, bo w mniemaniu ezoteryków są to duchy opiekuńcze, dobre duchy, anioły - są nawet takie karty anielskie, którymi się wróży. Jeśli którykolwiek z wróżbitów, ezoteryków, magów itd. śmiałby się z tego, co mówię, to najlepiej niech sprawdzi to na sobie w ten sam sposób: niech idzie się wyspowiadać, ale szczerze, póki jest na tym świecie. Bo gdybym ja z tego wszystkiego, co przeżyłam ze złymi duchami, się nie wyspowiadała i z tym zmarła, to wszelkie opisy mąk piekielnych - tak uważam - są niczym wobec prawdziwych udręk. Piekło, tak to odczuwam, to nie sprawa miejsca, ale stan ducha, stan okropnej ciemności. Ja tę ciemność przeżywałam.
Jeżeli zdarzy się jakiś paskudny, brutalny gwałt, to każdy człowiek wie, że dla ofiary gwałtu jest to straszne przeżycie. Nad taką osobą się litujemy, staramy się, jak tylko możemy, znaleźć sprawcę, chcemy dla niego jakiejś wielkiej kary, bo to, co zrobił, jest okrutne. A demony przecież też to robią! Doświadczyłam tego po pierwszej spowiedzi, kiedy złe duchy nie dawały mi spokoju w nocy. Byłam bita, wykręcano mi policzki. Co z tego, że one nie mają ciała; kiedy biją, to zadają najprawdziwszy ból. Demon kopie, szturcha, nie pozwala się modlić. To jest prawdziwa walka duchowa o to, żeby się nie zniechęcić, aby nie przestać się modlić. W takich momentach jakże potrzebna jest pomoc kapłana, który to wszystko rozumie i udzieli pomocy. Ja bardzo wiele zawdzięczam pewnemu starszemu księdzu, który pierwszy raz z tego wszystkiego mnie Śwyspowiadał i w czasie późniejszych rozmów wyjaśniał mi, dlaczego wróżbiarstwo, karty, magia i tym podobne sprawy nie podobają się Bogu. Kapłan ten potrafił we mnie zakorzenić tę pewność, że Bóg nie pozwoli mnie skrzywdzić. I to naprawdę pozwoliło mi przetrwać te wszystkie udręki fizyczne i psychiczne. Wiem, że przez tego księdza Bóg dał mi szansę wyjścia ze zła, które czyniłam przede wszystkim z powodu swojej małej wiary i nieświadomości, że istotnie są to rzeczy grzeszne i bardzo niebezpieczne.
Kiedy wyszłam z tej pierwszej spowiedzi, to po raz pierwszy w życiu uświadomiłam sobie, że byłam może nie opętana, ale zniewolona. Kolejne spowiedzi przynosiły mi uczucie jakby nowego powrotu do tego życia, do samej siebie; wracałam także do zdrowia. Z domu usuwałam wszystko, co było związane z wróżeniem i czarami: amulety, przeróżne przedmioty, adresy z telefonami do moich koleżanek wróżek. Gdy przyszła kiedyś do mnie córka, poprosiłam ją, żeby wraz z innymi tego rodzaju przedmiotami wyniosła do śmietnika kartki ze starymi numerami telefonów. Zaraz potem córka się źle poczuła. Zrozumiałam wtedy, że tym oczyszczaniem mojego życia i powrotem do Boga nie mogę obarczać nikogo innego oprócz kapłana, bo to jakby dawało demonom prawo do atakowania tych osób. Przy wielokrotnym sprzątaniu mieszkania zauważyłam, że te wszystkie przedmioty się chowają, jakby nikną z oczu, aby nie zostały zauważone; po prostu za wszelką cenę trzymają się mieszkania, aby nadal być jakimś przekaźnikiem zła. Niektóre rzeczy paliłam, a inne zapakowywałam, modląc się, aby ich nikt nie znalazł.
Horoskopy, wahadło, karty czy w ogóle wróżbiarstwo rozbudza wciąż większe i większe pragnienie, aby zdobywać coraz więcej wiedzy i umiejętności, by zapisywać się na kolejne kursy, zawierać ciekawe znajomości w kręgach ezoteryków, wróżek, szamanek. Dana osoba uważa, że rozwija się coraz bardziej na drodze duchowego oświecenia, nie uświadamiając sobie tego, że zły duch coraz bardziej ją omamia. Powiedziałabym tak: zajmująca się tymi rzeczami osoba staje się jakby głośnikiem dla złego ducha, który jednak sam się nie ujawnia. Mówi się przy tym - i klienci w to wierzą - że są to wiadomości pochodzące od dobrych duchów. Ludzie małej wiary wierzą tam jakoś w Boga, uznają Kościół (albo też i nie) i uważają, że duchy te nie są dla nich realnym zagrożeniem, że nie są złe, że wróżenie nie stanowi dla nich jakiegoś niebezpieczeństwa. Chęć poznania przyszłości albo rozwiązania jakiegoś problemu jest w nich tak wielka, że czasami mówią: "a niech to będą nawet szatańskie karty, byleby tylko sprawa została rozwiązana". Nieraz wróżka stwierdzi: "będzie tak, jak Bóg tego chce" albo powie swemu klientowi, że trzeba się modlić do takiego czy innego świętego. Ale jej słowa nic dobrego nie znaczą, bo Bóg jest tu po prostu wplątywany w coś złego, co nie ma z Nim nic wspólnego.
Powiem szczerze, że ja się bardzo boję, co będzie ze mną, kiedy umrę. Nie sam fakt śmierci mnie przeraża, ale to, co będzie potem. Boję się, że te udręki, jakich teraz doświadczam jako pokuty, trwać będą jeszcze po mojej śmierci. Cała moja nadzieja w tym, że zdążyłam się z tego wszystkiego wyspowiadać i z całego serca żałować. Znałam pewną kobietę, o której wiem, że zajmowała się magią. Ja nie potrafię się za nią modlić. Świadomość tego, że ona przed śmiercią się nie wyspowiadała, jest dla mnie czymś strasznym. Na podstawie tego, co sama przeżyłam i nadal jeszcze przeżywam, wyobrażam sobie - choć nie wiem tego, bo to wie tylko sam Bóg - że przeżywa ona okropne męki. Mam nadzieję, że Bóg mi to wszystko wybaczył, bo karty, wróżby, czary to naprawdę nie jest droga do Boga, do zbawienia czy jakiegoś tam oświecenia.
Mówi się, że są na świecie takie krzywdy, których nie można do końca zapomnieć, choćby nawet się je wybaczyło. Ja myślę tak: gdyby Bóg tak bardzo mnie nie kochał, jak ja wiem, że mnie kocha, to byłyby to grzechy nie do wybaczenia. Moja obecna udręka w porównaniu z tymi pierwszymi dniami po spowiedzi jest już naprawdę niewielka. Mam nadzieję, że wiele już odpokutowałam na tej ziemi. Liczę również na to, że poprzez te moje wynurzenia, które traktuję jako rodzaj spowiedzi, chociaż jedna osoba zarzuci ezoterykę i pójdzie do spowiedzi. Gdybym nie zajmowała się wróżeniem, nie byłabym bita, dręczona, popychana, nie przeżywałabym wewnętrznych utrapień. Wszelka pomoc mojej córki, która czuwała przy mnie w nocy, abym się wyspała, niewiele dawała, bo i tak męczyły mnie duchy i koszmary, tak że ten sen był niewiele wart.
Za współpracę z duchami trzeba odcierpieć swoje i nikt w tym cierpieniu nie wyręczy. Moja znajoma poleciła pewnym ludziom założyć tzw. odpromienniki złych energii w domu i dokonać oczyszczających rytuałów. Wkrótce doszło w tym domu do dwóch samobójstw. Koleżanka wystraszyła się tego i zaprzestała wróżenia oraz uzdrawiania rękami. Na jej dłoniach otworzyły się wtedy straszne rany, z powodu których potwornie cierpiała.
Jeśli chodzi o mnie, to wahadłem posługiwałam się prawą ręką. Po odrzuceniu go dostałam takich nieopisanych bólów tej ręki, że wstawałam w nocy, machałam tą ręką i masowałam ją. Miałam wrażenie, jakby ktoś wyrywał mi palce ze stawów. W tej chwili są to bóle niewielkie, ale zdarzają się jeszcze takie bolesne bezwłady. W znacznie mniejszym rozmiarze zdarzało się to jeszcze w czasie wróżenia, ale mówi się w środowisku ezoteryków, że dzieje się tak z powodu zbyt wielkiego napromieniowania energiami. Radzi się, aby dotykać wtedy ręką kaloryferów, bo energia podobno znajduje w ten sposób ujście do ziemi. Myślę, że to cierpienie to moja pokuta i przejaw miłosierdzia Boga, który pozwala mi odcierpieć teraz to, czego nie będę już musiała odpokutowywać po tamtej stronie.
Nawrócona
Nawróceni, udręczeni, dzielni
Wprawdzie od nawrócenia autorki powyższego świadectwa minęły ponad cztery lata, ale kobieta owa nadal jeszcze prowadzi intensywną walkę duchową i potrzebuje duchowego wsparcia. W jej rodzinie dokonało się wiele dobra: jej córka także całkowicie rozstała się z wróżbiarstwem, wyspowiadała się, a jej dolegliwości fizyczne i duchowe wyraźnie ustępują. Rodzina ta promieniuje radością i pokojem - pomimo wszelkiego rodzaju przeciwności i trudności życiowych. To rzadko się zdarza, aby osoby zajmujące się wróżeniem, czarami czy innego rodzaju formami okultyzmu tak szybko powracały do równowagi psychicznej i duchowej. Wielokrotnie, pomimo praktykowanej spowiedzi św., pozostaje w nich jakaś szczególna skłonność do myślenia magicznego; operują słownictwem ezoterycznym, mają problemy z utożsamieniem się z własnym życiem, nawiązaniem kontaktu z rzeczywistością, z odpowiedzialnym podejmowaniem decyzji w swoim życiu. Nieraz - jak same wyznają - dręczone są przez niewidzialne, ale niejako mające materialne ciało demony, które zadają im ciosy, dotykają ich, hałasują lub na inne sposoby usiłują je zdestabilizo-wać i zastraszyć. Szczególnie osoby odwracające się od wróżbiarstwa, horoskopów czy numerologii skarżą się, że duchy usiłują prowokować ich "dziwnymi zjawiskami", aby ludzie ci zaczęli się nimi znów interesować i w ten sposób odrywali się od konkretu codziennego życia. Byli bioenergoterapeuci uskarżają się na bolesne drętwienie lub parzenie dłoni, które nakładali na swych "pacjentów" (ci ostatni z kolei doświadczają takich samych dolegliwości w tych częściach ciała, na których spoczywały owe "uzdrawiające" ręce).
Przeżycia ludzi zajmujących się wróżeniem czy czarami lub też korzystających z tych praktyk bywają naprawdę przerażające: pożera ich niepokój i lęk, czują się wewnętrznie rozbici, towarzyszą im bluźniercze i samobójcze myśli, a do tego cierpią z powodu osamotnienia i niezrozumienia ze strony innych osób. Niektórzy podejmują leczenie psychiatryczne lub spotykają się z psychote-rapeutami. Gdy osoby te wkroczą na drogę nawrócenia, to muszą toczyć zaciętą walkę ze złem, zwłaszcza w pierwszym etapie swego powrotu do Boga, kiedy to demony nie dają za wygraną i niejako się mszczą. Ich wytrwałość i męstwo w tych zmaganiach są naprawdę godne największego podziwu i zarazem wzbudzają dziękczynienie Bogu za tak wielkie dzieło, jakie się dokonuje w życiu tych udręczonych i nieraz bardzo dzielnych ludzi. Ogromnie potrzebują oni w tym czasie wsparcia ze strony cierpliwego kapłana, który z wyrozumiałością ich wysłucha (choć nieraz wyglądają na zaburzonych psychicznie dziwaków), udzieli im sakramentów, pomodli się nad nimi, a czasami odeśle do kapłana egzorcysty.
Powyższe świadectwo nawróconej wróżki niech stanowi przestrogę dla wszystkich osób, które z uśmiechem zapewniają, że horoskopami, kartami czy wróżbami zajmują się jedynie dla zabawy, z dziecinnej ciekawości czy dla zabicia czasu. Jeśli istotnie jest to dla nich zabawa, to niech się od niej całkowicie powstrzymają, a sami zauważą, jak wiele samozaparcia kosztować ich będzie wierność temu postanowieniu. Na ogół od tej "niewinnej zabawy" rozpoczyna się zainteresowanie ezoteryzmem i magią - dziedziną niezwykle wciągającą i uwodzicielską. Temu, kto w nią wszedł, nagle się wydaje, że posiadł świat zupełnie nowych możliwości kierowania swoim i cudzym życiem; że otrzymał klucz do załatwienia rozmaitych, nieroz-wiązalnych dotąd spraw; że "zaprzyjaźnił - się" z tajemnymi siłami, duchami czy jakimiś energiami, od których miałby zależeć kształt naszego życia i przyszłości.
Brak rozeznania co do prawdziwego niebezpieczeństwa duchowego, jakie się tu kryje, a przede wszystkim brak świadomości realnej współpracy ze złymi duchami jest zjawiskiem wielokrotnie spotykanym pośród osób uzależnionych od okultyzmu i magii. Moment odkrycia prawdziwego wymiaru tych spraw autorka omawianego świadectwa wyraziła bardzo celnie: "Pan Bóg chciał mi przez to [czyli poprzez dopuszczenie rozmaitych udręk i przykrości - przyp. ks. A.T.] pokazać, z kim ja naprawdę się zadawałam, bo w mniemaniu ezoteryków są to duchy opiekuńcze, dobre duchy, anioły". Istnieje jednak w tej dziedzinie coś o wiele gorszego i niebezpieczniejszego niż zawiniona czy też niezawiniona ignorancja. Otóż jest to problem zdeklarowanej przez człowieka woli współpracy z siłami zła na polu przeróżnych form okultyzmu i magii. Człowiek po prostu przeczuwa - lub też wie - że zadaje się ze światem demonów; wie, że grzeszy, łamiąc pierwsze przykazanie Dekalogu; wie, że postępuje wbrew nauczaniu Pisma św. i Kościoła - a jednak to czyni. Z punktu widzenia życia nadprzyrodzonego znajduje się on w stanie grzechu śmiertelnego, czyli śmierci duchowej. Przylgnięcie wolą do dzieł Szatana, działającego w praktykach okultystycznych, można określić mianem faktycznego zniewolenia demonicznego. Niech dowodem tego będzie fakt, że niejednokrotnie ludzie ci potrzebują uroczystego egzorcyzmu w Kościele, aby rozpocząć czy kontynuować proces swego nawracania się i odzyskiwania swojej utraconej wolności. Jeśli autorka powyższego świadectwa nie została zniewolona aż w tak głębokim stopniu, to pewnie przede wszystkim dlatego, że w swym sercu nie oddaliła się całkiem od Boga i rozeznała istotę swego grzechu. Pomimo to tak wiele cierpiała. Razem z nią radujmy się, że istotnie są na ziemi takie cierpienia, które mają moc wybawić człowieka od udręk o wiele straszliwszych na tamtym świecie i wręcz przyczynić się do osiągnięcia nieba.