"Jak Szklanka"
("Like A Glass")
Telanu
(tłum. Clio)
Harry Potter, choć zaledwie piętnastolatek, widział i dokonał wielu rzeczy, jakich nigdy nie wyobrażali sobie ludzie dwukrotnie starsi - nie mówiąc już o popełnianiu. Latał na miotle, rzucał zaklęcia, stawał się niewidzialny i zwyciężał siły ciemności niemalże własnoręcznie - i to więcej niż jeden raz. Dorastał bez rodziny, którą mógł nazwać własną. Doświadczył rzeczy, których dzieci w jego wieku - albo i starsze - nie powinny nigdy oglądać.
Od strony bardziej zwyczajnej: zakuwał do egzaminów, przechodził zawstydzające skoki wzrostu, sporo się ostatnio potykał oraz niepewnie zakochiwał w pięknych dziewczynach.
Raz został pocałowany.
To ostatnie wprawiało go w poważną konsternację.
* * *
- Harry? Harry.
Harry wyrwał się z zamyślenia z przestraszonym:
- Co...
Ron i Hermiona patrzyli na niego z kanapy, na której siedzieli raczej blisko siebie, w pokoju wspólnym Gryffindoru. Harry siedział w fotelu naprzeciw nich, a pomiędzy całą trójką tkwiła sterta zadań domowych.
- Harry - powiedziała Hermiona powoli, jakby przemawiając do półgłówka - twoja kolej. Trans-mu-ta-cja. Dobrze? Podejrzewam, że chcesz teraz książkę, by pogapić się na nią przez chwilę jak stojak od lampy... Czego potrzebujesz do Pięciominutowego Zaklęcia Unieruchamiającego?
Harry popatrzył na swój pergamin.
- Eee... Dla Pięciominutowego potrzebuję... - Popatrzył z uśmiechem zmieszania. - Dwóch gryzmołów, które wyglądają trochę jak spirale.
Hermiona prychnęła z irytacją, Ron zaś pochylił się, by lepiej widzieć.
- Uważasz, że są spiralne? Dla mnie wyglądają jak obłąkane robale. - On i Harry wyszczerzyli się jeden do drugiego. - Wiesz, jak te robaki z tego dziwnego zaklęcia, które...
Hermiona - nie można tego inaczej nazwać - warknęła. Wesołość ulotniła się.
- Przykro mi - powiedział Harry. - Nie wiem, co się ze mną dzisiaj dzieje. Tylko wam przeszkadzam. Pójdę na górę i poćwiczę w dormitorium.
Zaczął zbierać swoje rzeczy, zauważając, jak kilka plików wypadło ze stosu i wdzięcznie poleciało na podłogę.
Ron i Hermiona popatrzyli na wędrowne kartki.
- Jasne - powiedział Ron. - Niedługo przyjdę. Wtedy możemy jeszcze poćwiczyć.
- Dzięki - wymamrotał niewyraźnie Harry i wyszedł z przypadkowym papierem wciąż uciekającym z jego ręki.
Gdy był już poza zasięgiem słuchu, Hermiona uderzyła pięścią o oparcie kanapy.
- Naprawdę. To musi się skończyć.
Ron potrząsnął głową.
- Cały rok szaleje. Najpierw wściekał się na wszystko, co stanęło mu na drodze... A teraz jakby go w ogóle nie było.
- Cóż, czegokolwiek mu brakuje, lepiej, żeby szybko wróciło - syknęła Hermiona. - Za tydzień mamy egzaminy!
- Na zajęciach idzie mu dobrze - sprzeciwił się Ron. Hermiona uniosła brwi w niedowierzaniu. - No, jasne, dzisiaj zachowuje się jak tępak, ale zazwyczaj radzi sobie z materiałem. - Zmarszczył brwi, a potem uśmiechnął się krzywo. - Zabawne, nigdy jeszcze nie szło mu tak dobrze na eliksirach. Byłem pewien...
- Tylko nie to - przerwała Hermiona ze znużeniem w głosie, a Ron spuścił z tonu.
Od Hallowe'en konfrontacyjny stosunek Harry'ego do mistrza eliksirów Snape'a znacznie się ochłodził i było jej już niedobrze od roztrząsania, dlaczego właściwie tak się stało. Szczególnie że Harry milczał na ten temat jak zaklęty. Plotkowanie z najlepszymi przyjaciółmi było kiedyś czymś wspaniałym, ale w pewnym momencie zaczęło brnąć w ślepy zaułek bez dopływu świeżych informacji.
Stanowczo przeszła myślą od Harry'ego do zadania dziesiątego. Dziwnie trudno było jej się skoncentrować z kolanem Rona przyciśniętym do jej własnego.
* * *
Harry zasunął zasłony wokół łóżka, wyciągnął różdżkę, wyszeptał "Lumos" i opadł na poduszkę w rozświetlonej ciemności.
Naprawdę niedobrze.
Już za kilka dni miał końcowe egzaminy. Musiał się skupić, skoncentrować. Czasem wydawało mu się, jakby unosił się w jakimś oszołomieniu przez całe siedem miesięcy, od... od...
Jasna cholera, czy nigdy nie przestanie o tym myśleć?
Siedem miesięcy. Wydaje się, że to okropnie długi czas, by tak wirować na wietrze, pomyślał. Ale działo się dokładnie, jak przewidział Snape: mistrz eliksirów zachowywał się względem Harry'ego i jego przyjaciół tak paskudnie jak zwykle - tak jak obiecał - i Harry zauważył, że większość czasu spędza, próbując pogodzić tłustego, zgryźliwego Snape'a, jakiego znał zawsze, z namiętnym, zdesperowanym mężczyzną, którego spotkał na krótką chwilę na mroźnym tarasie. Jakby byli dwojgiem zupełnie różnych ludzi.
Wiele razy Harry był bliski uznania, że Hallowe'en było rodzajem jakiejś szalonej halucynacji wywołanej przez zimno albo... coś innego; nie potrafił zdecydować co. Siedział na eliksirach z Ronem i Hermioną, widział, jak byli poniżani i szykanowani - jak zawsze, a Ślizgoni, szczególnie Malfoy, faworyzowani w najbardziej wstrętny sposób. I gniew i uraza znów mogły wybuchnąć, pokryte strasznym chaosem: czy to naprawdę się zdarzyło?
Ale zawsze, zawsze, gdy był na granicy przypisania całego zajścia własnej wyobraźni, podnosił wzrok na zajęciach albo na korytarzu, albo w Wielkiej Sali, albo gdziekolwiek indziej i widział Snape'a patrzącego na niego gorącymi, głodnymi oczami. Wspomnienie ciepłego, umiejętnego języka mogło przygnać z powrotem wraz z obietnicą nieznanych rozkoszy; podniecał się momentalnie, kładł wieczorem do łóżka, budził następnego ranka przyklejony do prześcieradła i musiał przyznać, że tak, to było bardzo prawdziwe, być może najprawdziwsza rzecz, jaka kiedykolwiek mu się przydarzyła.
Po drugim razie celowo nauczył się zaklęcia, które kładł na siebie, by nie mówić przez sen. Tego potrzebował najbardziej, skoro Ron spał tak blisko. Nie mówiąc o Seamusie i Deanie, i całej wieży Gryffindoru...
Siedem takich miesięcy. I poza tymi sekretnymi, palącymi spojrzeniami ani słowa od Snape'a. Cóż, bądźmy szczerzy, powiedział, że nie będzie - ale w głębi serca Harry tak naprawdę w to nie uwierzył. Jak ktokolwiek mógł cię całować, jakby była to najważniejsza rzecz na świecie - a potem zupełnie wycofać się na ponad pół roku, bez jednego słowa na ten temat?
Tylko Snape, gorzko odpowiedział sam sobie Harry. Frustrujący sukinsyn.
Więc przez siedem miesięcy żył jedynie tym niewiarygodnym pocałunkiem. Nic dziwnego, że był tak bezradny; wystarczyłoby i mniej, by doprowadzić do szaleństwa. W tych dniach mógł się skupić jedynie na boisku quidditcha, gdy ostry posmak powietrza i twarda rzeczywistość Błyskawicy pod nim przypominały mu, że jest Harrym-Potterem, nie Szalonym-Dzieciakiem. Być może potykał się o własne nogi na korytarzach, ale jego miotła pamiętała, czym jest gracja. Jak dotąd był to jego najlepszy rok jako szukającego Gryffindoru. Pomijając oczywiście ten jeden mecz, gdy Snape przyszedł popatrzeć, co tak mocno nadszarpnęło koncentrację Harry'ego, że właściwie został zdjęty z boiska. Dzięki Bogu, grali przeciw Hufflepuffowi, nie Slytherinowi.
Snape nie przyszedł na żaden inny mecz Gryfonów. Harry powiedział sobie, że mu ulżyło.
* * *
Następnego popołudnia usiadł obok Rona na eliksirach. Hermiona jak zwykle poszła rozwiązywać to, co między sobą nazywali Problemem Neville'a.
- To będzie ostatni eliksir, jakiego nauczycie się w tym roku przed egzaminami, które macie w przyszłym tygodniu - oznajmił Snape swoim mrocznym, donośnym głosem. Po siedmiu miesiącach Harry był w stanie słuchać tego głosu bez uczucia, że jego krocze się skręca. Zazwyczaj. To męczarnia: mieć piętnaście lat. - Może pojawić się na waszym egzaminie; może i nie. W każdym razie sugeruję, byście wysilili waszą, wyraźnie ograniczoną zdolność myślenia - rzucił pogardliwe spojrzenie Neville'owi - i przyswoili go sobie najlepiej, jak potraficie.
Harry pochylił się nad kociołkiem, by ukryć złość podczas zbierania składników, a Hermiona pocieszająco poklepała Neville'a po ramieniu. To była kolejna rzecz, której nie mógł pomieścić w głowie. W porządku, powiedział Snape'owi, że poradzi sobie, gdy wszystko będzie, jak było zawsze. Ale cholernie ciężko było patrzeć, jak dzień po dniu traktuje się jego przyjaciela niczym nędznego śmiecia - bez względu na powód. Mógł znieść, gdy Snape traktował jego jak śmiecia; jakoś wszystko wydawało się bardziej w porządku, gdy przypominał sobie, jak mistrz eliksirów go pożąda. (Co samo w sobie było wciąż szokującą myślą.) Ale kiedy Snape poniżał Rona, Hermionę czy nawet Neville'a... to po prostu wystawiało jego cierpliwość na próbę.
Wszystko to było pokazem dla Malfoyów i im podobnych. Harry rozumiał to. Prawda? Tylko dlaczego Snape musiał być w tym tak cholernie dobry? Dlaczego wydawał się to lubić?
Kruszył listki araminty z niezwyczajną siłą, ledwo słuchając oburzonego mamrotania Rona, wyłapując tylko słowa "głupi", "obleśny" i "świnia". Wykonywał instrukcje niemal mechanicznie; jak na razie eliksir nie wydawał się skomplikowany - żadnych śmiesznych zaklęć czy inkantacji. Tylko siekanie, duszenie, ucieranie i gotowanie. Czuł, jakby z jego wnętrznościami działo się to samo.
Dlaczego, do diabła, przejmuje się tym, co Snape myśli lub robi? Jeden pocałunek nie oznacza żadnej obietnicy. W ich przypadku wydawał się znaczyć brak obietnicy. Ważną rzeczą było, że są obaj po tej samej stronie: działają przeciw Voldemortowi, przeciw Malfoyom - nieważne, jak rzeczy przedstawiają się innym ludziom. To się liczy, powiedział sobie Harry, krojąc w kostkę swój żółtokorzeń, i musi o tym pamiętać.
Potem podniósł wzrok i niemal odkroił sobie palec.
Draco Malfoy patrzył na Snape'a. Nie patrzył, ale patrzył - niczym wąż na bardzo smaczną mysz. Snape wydawał się być tego nieświadomy, spoglądając krzywo na coś na biurku, podczas gdy uczniowie pracowali, ale w każdej chwili mógł podnieść głowę i zobaczyć, że ten wstrętny mały drań rzuca mu pożądliwe spojrzenia. Albo jeszcze gorzej: mógł podnieść wzrok, zobaczyć, jak Harry gapi się na Draco, a potem jak Draco gapi się na niego. Co za dramatyczna i pełna napięcia sytuacja. Harry szybko spojrzał na swój kociołek, czując, jakby jego twarz i wnętrzności płonęły. Ten... ten mały... Malfoy! Jak śmie? Jak...
Nagle poczuł się chory i wściekły, a własna reakcja przeraziła go bardziej niż wszystko inne. Więc nie przejmuje się, co Snape myśli, tak? Jasne. To skopało tej teorii tyłek. Dlaczego, dlaczego, dlaczego został skazany na takie objawienia? Czy nie mógł być normalny w czymkolwiek, za co się wziął?
Zazdrość była wstrętna, a doznawał jej już wcześniej - szczególnie ostatnio, gdy Ron i Hermiona zbliżyli się do siebie i czuł się pominięty. Ale to. Czuł, jakby miał ochotę chwycić nóż i odciąć ten zadowolony uśmieszek prosto z twarzy Malfoya.
Snape musiał być miły dla Malfoya, by ludzie - szczególnie Lucjusz Malfoy - myśleli, że znów jest dobrym, grzecznym śmierciożercą. W każdym razie taka była teoria Harry'ego. Tylko jak daleko sięga "bycie miłym"? Czy Snape mógłby właściwie... Czy mógł naprawdę rozważać...
Harry przełknął ciężko i nie mógł powstrzymać się, by jeszcze raz nie spojrzeć na Draco - tym razem z czystą udręką. Młody Ślizgon był przystojnym chłopcem, z niemal białymi blond włosami i lodowato błękitnymi oczami. Cera niczym brzoskwinia i śmietanka. Czerwone usta. Bardzo. Mógłby być cholerną Śnieżką z baśni, mały śmieć. Harry był Harrym - z patykowatymi nogami, opadającymi włosami i okularami jak denka butelek - miałby konkurować z czymś takim, szczególnie w stawce, o jaką grali? Jeśli od tego miałoby zależeć zwycięstwo lub porażka misji, jak mu się wydawało - którego z nich Snape by wybrał?
...Wow, spokojnie. Oddychaj, oddychaj głęboko. Musiał przesadzić. Często tak robił w przypadku Snape'a. Skoro dla Snape'a sypianie z uczniami było problemem, z pewnością obroniłby się przed Draco, jak to zrobił z Harrym. I wtedy nagły obraz pojawił się przed Harrym: Snape ukrywający się w swoim gabinecie, by uciec wrzeszczącym tłumom zakochanych uczniów... Harry zagryzł wargę, by głośno nie zachichotać.
- Profesorze Snape - głos niczym jedwab dobiegł gdzieś z jego lewej strony - proszę wybaczyć, że przeszkadzam, ale mój eliksir nie zmienił koloru, jak powinien. Zechciałby pan popatrzeć?
Z niejasnym uczuciem pewnej porażki i nie będąc w stanie się powstrzymać, Harry znów podniósł wzrok. Snape płynnie podniósł się z krzesła - i dlaczego mózg Harry'ego musiał wybrać właśnie TEN moment, by zauważyć, jak świetnie wyglądają na nim te czarne szaty? - i skierował się do stolika Draco bez żadnego kpiącego komentarza, jaki z pewnością wygłosiłby każdemu Gryfonowi. Automatycznie mieszając eliksir, Harry patrzył bezradnie, nie zauważony przez żadnego z nich, jak Draco zwraca zarumienioną twarz w stronę nauczyciela i dotyka rękawa Snape'a swoją małą, wstrętną dłonią.
- Wow - wyszeptał Ron obok - WIDZIAŁEŚ to? - Gapił się, z autentycznie opadniętą szczęką na wyraz twarzy Draco. Potem odwrócił się do kociołka i zniżył głos do najniższego szeptu. - Chyba mi niedobrze. WIDZIAŁEŚ, jak na niego patrzył? Malfoy i Snape... Ktokolwiek i Snape... Całe dnie będę próbował pozbyć się tego koszmaru z głowy...
Harry wrócił do ucierania listków araminty (które były już prawie starte na pył), wyobrażając sobie, że każda drobina to twarz Draco, i rzucił kolejne, ukradkowe spojrzenie. Snape stał tyłem do niego, jego sylwetka jak zawsze sztywno wyprostowana. Nie można było powiedzieć, o czym myśli. Przynajmniej ręka Malfoya mieszała teraz zawartość kociołka, a nie tkwiła w miejscu, w którym nie miała prawa.
- To znaczy, widziałeś WYRAZ jego twarzy? - kontynuował Ron zbulwersowanym tonem. - Mój Boże, tak się podlizywać nauczycielowi... O nie, kolejny obraz, którego nie chcę...
- Zamknij się - wysyczał Harry z wściekłością, a widząc zszokowane spojrzenie Rona, dodał raczej nieprzekonująco - Usłyszą nas.
Czy Ron w to uwierzył czy nie, przymknął się i reszta lekcji upłynęła w ciszy - z jednym wyjątkiem: Ron spojrzał na Hermionę i Neville'a i wymruczał:
- Siedzi okropnie blisko, prawda?
Wciąż roztargniony Harry zdobył się tylko na mętne:
- Neville? Coś ty...
- Hmm - odpowiedział Ron i znów spojrzał na Neville'a.
W tym nastroju skończyli zajęcia - a eliksiry Rona i Harry'ego były zdecydowanie najgorsze ze wszystkich. Hermiony i Neville'a całkiem dobre; to bynajmniej nie poprawiło humoru Rona. Draco został, oczywiście, otwarcie pochwalony, podczas gdy Harry starł zęby niemal na miazgę, a wtedy Snape podszedł i pochylił się nad jego stolikiem.
- No, no... Potter i Weasley - Snape umilkł. - Jak... interesująco.
Ślizgoni zachichotali, Draco zaśmiał się głośno. Harry pomyślał, że jego policzki spłoną, a Ron nie wyglądał o wiele lepiej.
- Nie wiem - kontynuował mistrz eliksirów - doprawdy nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu widziałem eliksir paniki o tak strasznej konsystencji. A wam dwóm udało się to w jeden dzień. I ten intrygujący kolor! Wyraźnie przypominam sobie, że wspominałem, iż ostateczny rezultat miał być brązowy, nie tak uroczo - zerknął do kociołka Rona - pomarańczowy, ani - spojrzał do Harry'ego - cóż, nie mam pojęcia, co to jest. O tak, prawdziwie przełomowy dzień dla Zespołu Żałosnej Nieudolności Potter-Weasley.
- Szkoda, że nie jesteśmy ślicznymi, małymi Ślizgonami - rzucił w odpowiedzi Ron. - Wtedy może przypadłoby nam trochę osobistej uwagi nauczyciela.
Urażony pomruk dobiegł od stołów Slytherinu i Harry ledwo usłyszał warknięcie Snape'a:
- Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru za bezczelność, Weasley!
Jego całe ciało stężało niczym deska, gdyż nie mógł nie zauważyć, ponad stołem, który dzielił z Crabbe'em i Goyle'em, tajemniczego uśmiechu, jaki tkwił na ustach Draco Malfoya. Snape, zmrużywszy oczy, odwrócił się do Harry'ego, najwyraźniej oczekując z jego strony jakiejś impertynencji w obronie przyjaciela. Harry zaś spojrzał tak stanowczo, jak tylko mógł.
Nawet się nie waż, pomyślał, życząc sobie, by mógł po prostu wtłoczyć te słowa do głowy swego nauczyciela eliksirów. Nawet się nie WAŻ pozwolić, by cię dotknął.
Snape powoli zamrugał, unosząc brwi, i przez jedną zwariowaną chwilę Harry zastanawiał się, czy nie powiedział tego głośno. Ale nie, i Snape po prostu odwrócił się, nie doczekawszy żadnego dalszego zuchwalstwa, i skończył zajęcia z ostatnim nakazem, by ciężko popracowali przed egzaminami.
- Na brodę Merlina, właściwie cieszę się na te egzaminy - wymamrotał Ron, ze złością wpychając swój podręcznik do eliksirów do torby, podczas gdy Harry szorował kociołek. - Będą oznaczały, że koniec ze Snape'em na całe lato.
- Mm - odpowiedział Harry z roztargnieniem, gdy, wściekając się, nadeszła Hermiona.
- Doprawdy - rzuciła z irytacją - co cię napadło, Ron? Dziesięć punktów! Przecież wiesz, że on próbuje cię sprowokować!
- Och, przepraszam - powiedział Ron, patrząc spode łba na Neville'a, który rzeczywiście kręcił się raczej blisko łokcia Hermiony. - Chyba nie wszyscy dorastają do twojego poziomu. Dobrze, że byłaś z Neville'em: on nigdy nie robi niczego takiego, chroniąc własny tyłek.
- Ron! - zawołał przerażony Harry, zapominając o Snapie, gdy Neville pobladł i cofnął się.
Twarz Hermiony zastygła z urazy, a Ron zagryzł wargę.
- Neville, przepraszam, to było absolutnie wstrętne z mojej strony...
- Zgadza się, było - dodała cierpko Hermiona. - Zignoruj go, Neville. Jest na poziomie dziesięciolatka.
Ron znów poczerwieniał i przez następnych kilka sekund patrzyli na siebie z Hermioną ze złością. Neville spoglądał żałośnie na podłogę. Harry z trwogą patrzył na grupkę przyjaciół i zastanawiał się, co, na niebiosa, powinien powiedzieć, gdy usłyszał znajomy głos dobiegający od drzwi:
- Panie profesorze, dziękuję za pomoc. Ale okropnie się boję o końcowy egzamin. Czy bardzo by panu przeszkadzało dać mi na dziś wieczór przepustkę - jeśli ma pan czas, myślę, że skorzystałbym z małej indywidualnej lekcji.
Draco! Harry zamarł. Nikt nie wydawał się niczego zauważyć, bo Ron przestał mierzyć wzrokiem Hermionę i wciąż przepraszał Neville'a, który z kolei wciąż gapił się w podłogę. Harry nie odważył się odwrócić i spojrzeć - nie mógłby, gdyby nawet od tego zależało jego życie; ale wytężył słuch, by usłyszeć odpowiedź Snape'a. Proszę, błagał w myślach, nie będąc pewnym, o co prosi, proszę... proszę, powiedz...
- Niech się pan o to nie martwi, panie Malfoy - powiedział przeciągle Snape. - Pana praca w tym roku była tak przykładna jak zawsze. Mogę panu obiecać - ze znaczącym naciskiem na "obiecać" - że nie musi się pan martwić o końcowy egzamin.
Z pewnością to wystarczy! Snape właśnie obiecał Malfoyowi, że zda! Niech to będzie dość, niech to będzie...
- Ale panie profesorze - wymruczał Draco - nie podzielam pana wiary. Gdybyśmy tylko mogli przerobić kilka rzeczy dziś wieczorem... W końcu egzamin jest w poniedziałek i z pewnością może mi pan poświęcić godzinkę...
- Powiedziałem, że mi przykro - rzucił głośno Ron i uwaga Harry'ego bezwiednie przeskoczyła do przyjaciół. - Naprawdę mi przykro, Neville, i wiesz, że to nieprawda, co powiedziałem. Jeśli wolisz wypłakiwać się Hermionie, z pewnością nie będę cię powstrzymywał. - Przerzucił torbę przez ramię z trochę większą energią, niż było to konieczne. - Chodź, Harry.
Zmieszany Harry wodził spojrzeniem od Rona przez Hermionę do Neville'a, nie mając pojęcia, co powiedzieć czy zrobić.
Ten wybuch ściągnął uwagę i Snape odwrócił się do ich małej grupki.
- A wy wszyscy co tu wałęsacie się po mojej klasie? - spytał niecierpliwie. - Ruszcie się albo stracicie kolejne punkty. Jestem pewien, że macie lekcje. Pan też niech już idzie, panie Malfoy.
Zmierzając ku drzwiom, Harry poczuł złośliwą satysfakcję na widok zbitego z tropu wyrazu twarzy Draco.
- Tak, proszę pana. Ale... jeśli chodzi o dzisiaj...
Wlokąc się za przyjaciółmi, Harry zwolnił, by usłyszeć odpowiedź. Musiał wiedzieć. Musiał.
- Przykro mi, Draco - powiedział wreszcie Snape niskim, pewnym głosem. - Przez cały weekend będę bardzo zajęty przygotowaniami do egzaminów. Poradzisz sobie świetnie sam.
- Ale..!
- Teraz biegnij, bo spóźnisz się na zajęcia.
Spiesząc się, by dogonić pozostałych, Harry stwierdził, że to dziwne. Zrobił nieudany eliksir (chodź przedtem naprawdę radził sobie całkiem nieźle), Gryffindor stracił dziesięć punktów, Neville'a obrażono, Ron i Hermiona znów się kłócili, a on był szczęśliwszy niż przez cały dzień.
* * *
To były ostatnie zajęcia z wróżbiarstwa w tym roku. Cieszyło to Harry'ego jeszcze bardziej niż koniec eliksirów - może dlatego, że ostatnio uznał profesor Trelawney za bardziej denerwującą niż przedtem Snape'a. Była taka... taka...
- Ach, Harry - dobiegł go wysoki, melodyjny głos, gdy wkroczył do pokoju.
Sybilla Trelawney nigdy nie mówiła inaczej niż trelem. A gdy chodziło o Harry'ego, trajkotała żałobnie. Nie miał pojęcia, jak to było możliwe, ale zawsze jej się udawało. Była taka...
Trelawney popatrzyła na niego ze smutkiem.
- Taki dzielny, młody człowiek... - wymamrotała, najwyraźniej pogrążona w żałości - tak okropnie tragiczny...
O tak. O to chodziło.
- Czuję się dobrze - powiedział głośno Harry.
- Na razie - wróżyła Trelawney ściszonym, złowieszczym głosem.
Harry skrzywił się. Parvati Patil i Lavender Brown już zaczęły patrzeć na siebie ze strachem. Wówczas, szerokim gestem okrytego szalem ramienia i brzęcząc bransoletami, nauczycielka wróżbiarstwa skierowała wszystkich na wymoszczone krzesła i otomany, które zapełniały pokój. Dym kadzidełek był tak gęsty, że Harry musiał bardzo się starać, by się nie udusić. Obok niego, za plecami Trelawney, widział jak Ron się krztusi. Dzięki Bogu, że nie mieli tych zajęć z Hermioną.
- Bez wątpienia wiecie - zanuciła kobieta - że wasz końcowy egzamin odbędzie się w przyszłą środę. Nie ma sensu, bym życzyła wam powodzenia; już wiem, kto zda, a kto - z zadziwiająco ostrym spojrzeniem na Rona - nie.
Jej powieki zadrżały opuszczone na moment. Parvati i Lavender popatrzyły na Rona z wyrazem twarzy, wyglądającym na skrzyżowanie współczucia i uśmieszku.
- Racja - wymamrotał Ron, nabierając powietrza, a brzmiał, jakby naśladował Hermionę. - Łatwo przepowiadać takie rzeczy, kiedy jest się jedynym, który wystawia stopnie, prawda?
Harry otworzył usta, by odpowiedzieć, zaciągnął się kadzidełkiem i kichnął. Trelawney, wciąż z zamkniętymi oczami, natychmiast wymruczała coś jak "długa choroba, biedactwo".
Potem znów otworzyła oczy, gdy wszyscy uczniowie zaczęli się usadawiać.
- Już przerobiliśmy - oznajmiła - ważny materiał; nie chcę obarczać was przesadnym wysiłkiem - z ponurym spojrzeniem na Harry'ego w szczególności - na te kilka dni, jakie wam zostały. Przed egzaminami, to mam na myśli. Myślę więc, że dziś zrobimy sobie dzień... - wydała wyjątkowo głębokie westchnienie - refleksji.
Harry i Ron popatrzyli na siebie podekscytowani. Dzień refleksji oznaczał, że będą mogli się przespać i wyglądać, jakby medytowali. Seamus Finnigan już zaczął układać szatę na kształt koca.
- Uwolnijcie umysł - zaintonowała Trelawney, jej szczebiocący ton zaczął wywierać uspokajający wpływ, gdy Harry pozwolił sobie odprężyć się, oczekując miłej godziny lub około drzemki. Doprawdy, raczej miło ze strony starego nietoperza zafundować im refleksję podczas ostatniej lekcji. W sumie może nie była taka zła. - Pozwólcie, by wasz mózg - ten nadzwyczaj ograniczony narząd - przekroczył bariery, jakie na niego nałożyliście, i dotarł do odwiecznych rytmów Wszechświata...
Harry zauważył sennie, że jej mowa jest jeszcze bardziej górnolotna niż zazwyczaj. Jego powieki, już opuszczone do połowy, opadły zupełnie i poddał się ospałości, która nadeszła na koniec długiego, szkolnego tygodnia, szczególnie gdy miało to miejsce w gorącym, zbyt wyperfumowanym pokoju.
Gdy znów je podniósł, stał na polanie.
Zamrugał i potrząsnął głową. Gdzie się podziała sala wróżbiarstwa? Gdzie byli koledzy? Był zupełnie sam. I było niesamowicie cicho; nie słyszał wiatru, ptaków ani nawet własnego oddechu. Znajdował się we śnie?
Cóż, to całkiem rozsądne. Była noc, a przecież kiedy zamknął oczy, było dopiero późne popołudnie. Na niebie księżyc w pełni i gwiazdy migocące łagodnie, przypominając mu mgliście oczy Albusa Dumbledore'a. Sześć małych, szarych kamieni, skąpanych w ich świetle, stało w kole. We środku koła zupełnie nieruchomo coś leżało.
Harry nie potrafił wytłumaczyć nagłego uczucia strachu, który niczym kluska usadowił się w jego żołądku. Było bardzo jasno jak na noc, ale nie widział wystarczająco wyraźnie, by rozpoznać skulony kształt spoczywający wewnątrz kamieni; wiedział tylko, że jego widok napełnia go chorobliwym strachem. Drzewa wokół zdawały się wyłaniać niczym olbrzymy ciemności. Cała okolica była znajoma, ale nie mógł jej umiejscowić - choć wiedział, że już ją kiedyś widział...
Kiedy jeden z kamieni uniósł w powietrze ramię, Harry był tak wstrząśnięty, że niemal się przewrócił. Podchodząc bliżej do koła i rzucając ukradkowe spojrzenia, nagle zobaczył w szoku, że to nie kamienie, a ludzie. Ludzie, odziani od stóp do głów w szare peleryny z kapturami, stojący w nieludzki sposób nieruchomo. Twór we środku - teraz widział - wyglądał jak kolejna osoba, potłuczona i połamana. Był skulony, skurczony niczym martwe dziecko, niemożliwy do rozpoznania z miejsca, w którym stał.
- Witajcie, śmierciożercy - zaintonowała kamienna postać, która uniosła dłoń. Wstrząśnięty Harry rozpoznał niski, pełen wrogości ton Lucjusza Malfoya, choć nie mógł zobaczyć twarzy. - Witajcie, wierni Lordowi Voldemortowi. Jesteśmy tutaj, by być świadkami zniszczenia zdrajcy.
- Zniszczyć zdrajcę - zaintonowali pozostali w kole, ich głosy brzmiały dla Harry'ego jak zgrzyt paznokci po tablicy.
- Przybył jako przyjaciel. Pracował z nami tak blisko, jak jeden z naszej krwi. Przysięgał wierność naszemu najpotężniejszemu panu. I zdradził nas!
- Zdradził - powtórzył ten przerażający chór.
- Szpieg, informator, miłośnik mugoli i nędzny pies. Niegodny, by żyć.
- Niegodny!
- Patrzcie - wysyczał Malfoy, wyciągając ramię ponad nieszczęsną istotą we środku kręgu. Jego różdżka wskazała na ciało i wystrzeliło z niej straszne, czerwone światło, opromieniając zwinięty kształt szat i kończyn. Nie wydawał się nawet oddychać. - Patrzcie na kłamliwego psa. Oto kara, którą wymierzyli lojalni.
Nie, pomyślał Harry, jego krew momentalnie zmieniła się w lód i ołów, gdy strach przeszedł w pewność. Nie, nie, to niemożliwe...
- Oto umarły! Oto Severus Snape!
Światło różdżki zabłysło i skulone ciało zatrzepotało niczym wyciągnięta z wody ryba, leżąc z rozrzuconymi ramionami na trawie. Teraz Harry mógł zobaczyć twarz, przesłoniętą splątanymi, czarnymi włosami i spryskaną ciemną krwią. Otwarte, puste oczy nie pozostawiały wątpliwości. To był Snape - i był bezsprzecznie martwy.
Harry poczuł, jak jego gardło zaciska się z potrzeby krzyczenia. Ale śmierciożercy byli tak blisko, że nie ośmielił się nawet ruszyć, nie ośmielił się wydać dźwięku...
- Myślał, że może do nas wrócić - zadrwił Malfoy. - Myślał, że jeszcze raz powitamy go jak brata. Bardzo się pomylił.
Harry nie był w stanie oderwać oczu od pustej, zgaszonej twarzy Snape'a. Ze wszystkich straszliwych rzeczy, jakie widział w życiu, to było najgorsze. Bez wątpienia. Było mu tak zimno, że nie wierzył, że kiedykolwiek jeszcze się ogrzeje. Ciemne oczy nie były teraz ani gorące, ani zimne, po prostu puste, a te usta, które całowały go z takim uczuciem, otwarte i...
...i coś mówiły. Przed przerażonymi oczami Harry'ego martwe usta Snape'a ułożyły się w ciche, lecz wyraźne słowo: Harry...
Dłonie Harry'ego już sięgały po różdżkę. Może wcale nie był martwy! Wciąż była szansa! Nie wiedział, jak poradzi sobie przeciw sześciu dorosłym czarodziejom, ale to był Snape - musiał spróbować, musiał zrobić wszystko, co w jego mocy...
Jego różdżka. Nie było jej. Zgubił ją. Rozejrzał się dziko po ziemi, a nawet po niebie, jakby oczekując, że ujrzy ją wiszącą przed jego twarzą, ale jej nie było. Gdzie była? Czy ktoś ją ukradł? Wrócił myślą do Mistrzostw Świata w Quidditchu, zastanawiając się, czy nie ma gdzieś w pobliżu Mrużki, zastanawiając się, czy traci zmysły, zastanawiając się, co do diabła ma teraz zrobić, kiedy wybór został odebrany z jego rąk.
Kolejny nagły wybuch z różdżki Malfoya kazał mu podnieść wzrok i wtedy naprawdę krzyknął. Wiązki ognia wylały się z koniuszka różdżki i ogarnęły ciało Snape'a. W ułamku sekundy obróciło się w popiół; a jednak Harry wciąż nie potrafił pozbyć się widoku tych dwojga pustych oczu. Trząsł się teraz na całym ciele.
- Stosowny koniec - wyszeptał Malfoy i opuścił różdżkę, a małe strużki ognia wciąż pełzały na jej końcu. Harry przeniósł na nią wzrok ze spalonego stosiku na ziemi i nabrał głęboko powietrza: to jego różdżkę trzymał Malfoy, z piórem feniksa, jego własna różdżka zabiła Snape'a. Jego własna różdżka, którą wybrał u Ollivandera, wydawało się, wieki temu. Różdżka będąca odbiciem różdżki Czarnego Pana...
Wtedy Harry zaczął krzyczeć, nie będąc w stanie się powstrzymać, ale żaden śmierciożerca nie podniósł głowy ani nawet nie wydawał się go słyszeć. Wreszcie nadciągnął delikatny wiatr, owiewając ciemny kopczyk pyłu, który kiedyś był Snape'em, zaczynając unosić go w powietrze i skręcając go w ohydne wiry. Harry wciąż wył, nie mogąc zapanować nad swym cierpieniem, aż popiół zdał się zakryć gwiazdy i księżyc ponad nim, aż pokrył ziemię ciemnością, aż wszystko zapadło w czerń.
* * *
Jego oczy otwarły się gwałtownie, a całe ciało szarpnęło. Słyszał, jak cicho nabiera oddechu.
Plecy go bolały, jakby zbyt długo tkwiły w jednej pozycji. Przez chwilę Harry siedział sztywno, wszystkie jego mięśnie były napięte, a oczy patrzyły ślepo w kominek, i próbował uzmysłowić sobie, gdzie jest i co się z nim stało.
Wróżbiarstwo. Znów był w klasie Trelawney, jego różdżka w jego rękach. I... wizja. Miał wizję.
Snape.
Rozejrzał się szybko wokół. Czy ktokolwiek inny widział, co się stało? Na pewno profesor Trelawney zauważyła - ale nie, wciąż siedziała w swym fotelu, wydając się tak pogrążona w medytacji, że aż chrapała. Elegancko oczywiście. Tak samo Ron i Seamus, i wszyscy pozostali.
Cóż, nie ma czasu do stracenia. Musi coś zrobić. Szybko poszukał wokół krzesła i znalazł torbę, wstał i zarzucił ją na ramię z planem już gotowym. Dumbledore. Pójdzie do dyrektora i wytłumaczy, co widział, i wszystko będzie dobrze. To było jakieś ostrzeżenie, musiało być...
- Harry?
Był to zaledwie szept, ale wystraszył go na śmierć. Odwrócił się i zobaczył, że Parvati Patil i Lavender Brown patrzą na niego zagadkowo. Oczywiście. Okazało się, że naprawdę medytowały, podczas gdy wszyscy inni, nawet Trelawney, wykorzystali okazję do drzemki.
- Źle się czuję - szepnął cicho do nich, mając desperacką nadzieję, że nikt więcej się nie obudzi. - Przykro mi. Muszę iść.
Trzeba przyznać, że żadna nie podniosła hałasu; Lavender tylko ściągnęła brwi, podczas gdy piękne czoło Parvati zmarszczyło się z troską, gdy skinęła głową.
Harry wybiegł z pomieszczenia i pognał w dół nieskończoną ilością schodów.
* * *
Dwadzieścia minut później podskakiwał przed kamienną chimerą, która strzegła biura Albusa Dumbledore'a. Już dawno przeszedł przez cukierkowe hasła i coraz bardziej zbliżał się do świństw.
- Nimbus Dwa Tysiące! - krzyknął, czując, że rozpłacze się z frustracji. - Zmiatacz Siedem! Błyskawica! Co, miotły też nie? Może różdżki, może różdżki... eee, wiąz z włosem jednorożca. Wierzba i... To BEZNADZIEJNE!
Jak, o słodki świecie, mógł zgadnąć jedno wyrażenie z tysięcy, skoro nie miał pojęcia, od czego zacząć? Wizja ciała Snape'a zdawała się wypalać dziury w jego mózgu i nagle nie pragnął niczego więcej, jak tylko kopnąć cholerny posąg, aż da sobie spokój i się otworzy. Cofnął się...
- Połamiesz sobie palce... - powiedział genialny głos ponad jego ramieniem i Harry obrócił się, by zobaczyć za sobą uśmiechniętą twarz Albusa Dumbledore'a.
- Pan dyrektor! - sapnął z ulgą i musiał powstrzymać się, by nie objąć starszego mężczyzny. - Dzięki Bogu... Muszę z panem porozmawiać, ale nie znam hasła i stoję tu bez końca...
Dumbledore znów się uśmiechnął i uspokajająco położył dłoń na ramieniu Harry'ego.
- Spokojnie, mój młody przyjacielu. Jak widzisz, nie było mnie w biurze, więc nic nie straciłeś. Ringo.
Chimera odsunęła się na bok i drzwi stanęły otworem.
- Przerzuciłem się na mugolskie słodycze - zadumał się Dumbledore. - Magiczne zaczęły mi się kończyć. Wejdź, Harry.
W momencie, gdy przekroczył próg okrągłego biura, Harry poczuł się lepiej. Portrety wcześniejszych pań i panów dyrektorów, wszystkie śpiące, odpędzały koszmary i paniczny strach. No i oczywiście sam Dumbledore, który emanował tak kojącą siłą, że Harry momentalnie się uspokoił. Usiadł na wygodnym krześle naprzeciwko biurka Dumbledore'a, podczas gdy dyrektor kręcił się koło kredensu.
- Herbaty? - spytał uprzejmie. - Wyglądasz, jakby przydałaby ci się filiżanka czegoś gorącego.
Harry z wdzięcznością przyjął kubek, gdy Dumbledore sadowił się za biurkiem. Zwykle nie przepadał za herbatą, szczególnie latem, ale w tym momencie wydawała się najlepszą rzeczą na świecie. Szkoda, że nie było żadnej magicznej czekolady. Przez kilka chwil sączył napój w milczeniu, pozwalając sobie odprężyć jeszcze bardziej i cieszyć się przyjemnym, miętowym smakiem.
- Bardzo dobra - wymamrotał. - Dziękuję, sir.
- Proszę bardzo - odpowiedział Dumbledore, a jego oczy błyszczały jakby w rozbawieniu, choć Harry za nic nie widział, co było śmiesznego w herbacie. - Co wprawiło cię w taki stan, że opuściłeś zajęcia, by się ze mną zobaczyć?
Harry ostrożnie odstawił filiżankę i nabrał głęboko powietrza.
- Ja... myślę, że miałem wizję. Na wróżbiarstwie. To znaczy, zazwyczaj nie mam, ale wydawała się taka prawdziwa. To było... o Voldemorcie. Mniej więcej.
Dumbledore usiadł prosto i błysk zniknął.
- I... i o profesorze Snapie - Harry dodał z wahaniem. - Ja... śniłem, że został zabity przez śmierciożerców. Że dowiedzieli się, że jest szpiegiem, i wtedy go zabili. Potem L-lucjusz Malfoy... spalił go. - To ostatnie wydawało się szczególnie niebezpieczne, nawet jeśli mówił w obrębie tego biura. - On... spalił go moją różdżką. - Czując, że znów zaczyna się trząść, Harry podniósł filiżankę i wziął długi łyk, pozwalając, by gorąca herbata ogrzała jego gardło i żołądek.
Przez dłuższą chwilę Dumbledore nic nie mówił, tylko patrzył na Harry'ego bystrym, przenikliwym spojrzeniem. Harry zmusił się, by znieść to, nie kręcąc się. Potem dyrektor wreszcie powiedział:
- Myślę, że lepiej będzie zaprosić profesora Snape'a tu na górę, nie sądzisz?
Harry nieco pobladł; z jakiegoś powodu pomysł opowiedzenia samemu Snape'owi o tym śnie bardzo zbił go z tropu. Miał raczej nadzieję, że powie Dumbledore'owi, a dyrektor po prostu zajmie się wszystkim. Ale...
- Cokolwiek uważa pan za najlepsze, sir - wymamrotał.
- Tak uważam - odpowiedział Dumbledore i podniósłszy się z krzesła, podszedł do żerdzi przy drzwiach, na której siedział feniks Fawkes. Wspaniały ptak wydawał się drzemać, ale poruszył się natychmiast, gdy zbliżył się jego pan.
- Fawkes - powiedział cicho Dumbledore - potrzebuję, byś poleciał i przyprowadził tu profesora Snape'a; wydaje mi się, że nie ma teraz zajęć.
Fawkes zaszeleścił piórami i wydawał się prychnąć z pogardą, jakby nie potrzebował instrukcji, gdzie może znajdować się dana osoba. Wzbił się w powietrze, trzepocąc niesamowitymi skrzydłami, które, co zdumiewające, niczego nie przewróciły. Następnie zniknął w małym wybuchu ognia.
- Lepiej niż sowa - powiedział Harry ze świadomością, że to kiepski żart, ale Dumbledore uśmiechnął się.
- Wyobrażam sobie, że to, co widziałeś, musiało być szczególnie dla ciebie przykre, Harry - stwierdził łagodnie. Harry skinął głową, a wtedy Fawkes znów pojawił się pokoju. - Ach. Profesor Snape powinien przybyć za kilka minut, tak myślę. Dokończ herbatę; może chcesz ciasteczko? Wydaje mi się, że te są z karmelową kostką.
Harry był teraz tak zdenerwowany myślą zobaczenia Snape'a, że sam pomysł jedzenia przyprawiał go o mdłości.
- Nie, dziękuję.
Dumbledore skinął głową i z powrotem usiadł za biurkiem, wydając się patrzeć gdzieś w przestrzeń. Nie podjął konwersacji, żadnych pytań o tegoroczne postępy Harry'ego, nic; Harry podejrzewał, że myśli, co taka wizja mogła oznaczać i jak działać, by jej zapobiec.
Po jakichś pięciu minutach, podczas których Harry opróżnił filiżankę i mocno próbował się nie denerwować, ktoś zapukał do drzwi.
- Wejdź, Severusie - zawołał Dumbledore, otrząsnąwszy się z zadumy, i drzwi otworzyły się, by wpuścić Snape'a.
- Dumbledore? Co, u diabła, jest tak pilne, że musiałeś wysłać feniksa... - Snape zamknął za sobą drzwi, odwrócił się, zobaczył Harry'ego siedzącego na krześle i zrobił się zupełnie biały.
Przez chwilę Harry był zaskoczony tą reakcją, aż uświadomił sobie, jak to musi wyglądać dla Snape'a: wejść do tego gabinetu i zobaczyć ucznia, którego kiedyś pocałował, siedzącego przed dyrektorem z wyrazem przerażenia na twarzy. Och nie. Czuł, że sam robi się czerwony, zupełnie nie był w stanie mówić i spojrzeć na Snape'a, zapominając całkowicie, po co w ogóle tu przyszedł. Co, jeśli Snape coś powiedział dyrektorowi...
Dumbledore pozwolił im trwać w tej mrożącej scenie przez kilka chwil, aż zrobiło mu się żal, aczkolwiek gdy wskazywał Snape'owi inne krzesło, zrobił to z lekko rozbawioną miną.
- Usiądź, Severusie, i od razu przejdę do rzeczy. Młody Harry mówi, że miał niepokojącą wizję dotyczącą twojej pracy ze śmierciożercami.
Czegokolwiek Snape oczekiwał, z pewnością nie było to to. Zamrugał i raczej niepewnie opadł na krzesło, ze wzrokiem skupionym na Dumbledorze.
- Co? Znaczy się... wizję? - zmarszczył czoło.
- Harry - Dumbledore poprosił uprzejmie - zechciałbyś nam opowiedzieć, co dokładnie widziałeś na zajęciach profesor Trelawney?
Zajęcia profesor Trelawney. Prawda. Harry wrócił do rzeczywistości i zaczął relacjonować, co zobaczył - tak dokładnie, jak tylko mógł - od momentu, gdy zasnął, aż do chwili trwożnego przebudzenia. Gdy mówił, spoglądał to na Dumbledore'a, to na Snape'a; pierwszy uważnie go obserwował, podczas gdy drugi uparcie patrzył na ścianę naprzeciwko. Harry próbował mówić beznamiętnie, ale wydawało mu się, jakby przeżywał całe zajście na nowo, a gdy doszedł do części o Malfoyu spopielającym Snape'a, jego głos zatrząsł się tak mocno, że Dumbledore wręczył mu kolejną filiżankę herbaty i nakazał mu wypić, zanim będzie kontynuował. Zaproponował herbatę również Snape'owi, ale z jakiejś przyczyny mistrz eliksirów popatrzył na niego srogo i odmówił.
Wreszcie Harry dotarł do końca i wziął z drżeniem głęboki oddech, zawstydzony, że znów się trzęsie. To było tak diabelnie okropne.
Na moment zapadła cisza.
- Co o tym myślisz, Severusie? - spytał w końcu Dumbledore, ze wzrokiem nie zdradzającym niczego.
Snape odczekał chwilę, zanim odpowiedział, ale gdy już przemówił, jego słowa zszokowały Harry'ego.
- Nie wątpię, że Potter chce dobrze, dyrektorze, ale jego... wybujała wyobraźnia z pewnością nie jest tajemnicą. Przyznaje, że zasnął w klasie - szczerze mówiąc, dla mnie to brzmi bardziej jak koszmar niż wizja.
Szczęka Harry'ego opadła. Był tak oszołomiony, że nie potrafił wymyślić żadnej odpowiedzi. Czy naprawdę Snape zamierzał to zignorować? Nawet po tym, co zdarzyło się w Hallowe'en, wciąż myślał, że Harry jest po prostu... "wstrętnym smarkaczem" z "wybujałą wyobraźnią"?
Najwyraźniej tak.
Dumbledore zmarszczył brwi i ku zdziwieniu Harry'ego nie zaprotestował.
- Harry - powiedział uprzejmie - opowiedz nam o szczegółach. Na przykład ta polana, na której widziałeś śmierciożerców... Możesz ją opisać?
- Ja... nie bardzo. To była zwykła polana - stwierdził bezradnie Harry. - To znaczy, wyglądała znajomo, ale nie wiem, gdzie ją wcześniej widziałem.
- Mmm. I mówisz, że Lord Voldemort nie był obecny na spotkaniu?
- Nie - wymamrotał Harry.
- Czarny Pan jest zawsze obecny na pełnych spotkaniach śmierciożerców - oznajmił stanowczo Snape. - Jeśli mam być szczery, dyrektorze, wydaje mi się, że chłopak ma raczej koszmary o tym, co stało się... w zeszłym roku. - Jego głos zająknął się nieco, ale nie powstrzymało to wściekłości Harry'ego.
- Nie ma potrzeby mówić o mnie, jakby mnie tu nie było - rzucił ostro.
- Racja - zgodził się Dumbledore, jego oczy znów błyszczały, i Snape wreszcie spojrzał na Harry'ego.
Ale teraz w tych ciemnych oczach nie było żaru, nie było nic poza irytacją. Harry poczuł, jak cały chłód wizji ucieka zastępowany gorącym, namacalnym gniewem. Jak Snape mógł go zbywać w ten sposób?
Mistrz eliksirów odwrócił się do Dumbledore'a.
- Nie widzę potrzeby zbytniej troski - powiedział gładko, a Harry zacisnął pięści.
Dumbledore wyglądał na zmartwionego, gdy popatrzył na nich obu: jeden jak lodowy posąg, drugi bliski ugotowania.
- Mam pewien dylemat - wymruczał. - Z jednej strony przyznaję, że to, co opisuje Harry, rzeczywiście brzmi bardziej jak koszmar niż wizja. - Harry nabrał głośno powietrza. - Ale z drugiej, pod żadnym pozorem nie chcę narażać twojego bezpieczeństwa, Severusie. Jeśli to, co widział Harry, jest prawdą...
Snape pochylił się na krześle z natarczywością.
- Dyrektorze, nie możemy teraz zawrócić. Jestem o wiele za blisko... - Spojrzał nagle na Harry'ego, a na jego twarzy pojawił się wyraz frustracji.
- W tych okolicznościach myślę, że najlepiej, jeśli będziesz mówił otwarcie - stwierdził sucho Dumbledore. - Jestem całkowicie pewien, że nic, co powiesz, nie opuści tego pokoju. - Spojrzał znacząco na Harry'ego, który przełknął supeł w gardle i skinął energicznie.
Snape nie wyglądał na przekonanego, ale kontynuował.
- Najbliższe spotkanie jest absolutnie przełomowe - powiedział niskim, napiętym głosem. - Ma...Mój łącznik zamierza wreszcie przedstawić mnie Wewnętrznemu Kręgowi. W rzeczy samej: spotkam się z Czarnym Panem twarzą w twarz i usłyszę o jego planach! Nie możemy stracić tej szansy przez fantazje chłopaka...
- Nie możesz iść! - wrzasnął Harry, wprawiając Snape'a w osłupienie, a obaj mężczyźni gapili się na niego. - Nie rozumiesz? To właśnie widziałem! Wiedzą, że jesteś szpiegiem. Chcą cię zabić. A twój "łącznik" - to Lucjusz Malfoy, prawda? - Snape nic nie powiedział, ale jego twarz wyglądała niczym wyrzeźbiona w kamieniu. Harry ścisnął poręcze swojego krzesła, by nie sięgnąć i nie potrząsnąć nim. - Skąd indziej miałbym to wiedzieć? Śniłem, że to Malfoy cię złapał!
- Widziałeś Malfoya - powiedział chłodno Snape - na spotkaniu śmierciożerców w czerwcu. To zrozumiałe, że twój umysł skupił się na nim.
Harry wzdrygnął się.
- Jak w ogóle możesz... Rozmawiamy o twoim życiu! Nie rozumiesz, co MÓWIĘ?
Snape nic nie powiedział, tylko wciąż patrzył na Harry'ego jak na jakiś gatunek nieprzyjemnego robaka. Dumbledore westchnął ciężko.
- Harry, rozumiemy to aż za dobrze. I gdyby to spotkanie nie było tak ważne, jak mówi profesor Snape, moja decyzja byłaby aż za łatwa. A jednak - umilkł i wydawał się walczyć sam ze sobą. - Jako że to, co widział Harry, nie było szczególnie jasne i że stawką jest twoje własne życie, wybór pozostawiam wyłącznie tobie, Severusie. Nie mogę za ciebie decydować tym razem; błagam cię, byś ostrożnie rozważył alternatywy...
- Nie ma żadnych alternatyw - powiedział Snape stanowczo. - Oczywiście, że pójdę.
- Kiedy to ma być? - spytał Harry.
- To nie twoja sprawa - warknął Snape.
- Ja... - Harry nabrał powietrza i zamilkł bezradnie, patrząc na Dumbledore'a z prośbą o pomoc. - Proszę, panie dyrektorze, nie może pan mu na to pozwolić...
- Czy Potter nie powinien wracać na zajęcia, dyrektorze? - zapytał Snape lodowato.
- Lekcja już się skończyła - odpowiedział Harry absolutnie wściekły.
Dumbledore uniósł ręce w powietrze.
- Proszę o ciszę. Harry, dziękujemy ci za troskę, ale wydaje się, że profesor Snape dokonał wyboru. - Wciąż wyglądał na zmartwionego, ale kontynuował. - Nie możemy się wtrącać.
Harry popatrzył mu prosto w oczy, dziwiąc się swojej śmiałości.
- A jeśli coś... jeśli coś mu się stanie, jak będzie się pan wtedy czuł?
- Co za bzdury - przerwał z irytacją Snape. - Dyrektorze, muszę przygotować się do egzaminu.
Dumbledore wciąż spoglądał to na jednego, to na drugiego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Możesz odejść, Severusie - powiedział cicho - i ty też, Harry. Sugeruję, byś nauczył się do egzaminów najlepiej, jak możesz, i spróbował zapomnieć, o czym... śniłeś.
Pokonany i nie wierząc w to, co się właśnie stało, Harry osunął się na krzesło, po czym złapał torbę i znów się podniósł. Zrobili to, naprawdę to zrobili. Zupełnie go zignorowali - jakby był jakimś przestraszonym chłopczykiem. Dumbledore go zignorował, właśnie on. Czy to spotkanie było naprawdę tak ważne, że chcieli powziąć takie ryzyko?
Idąc w przygnębieniu za Snape'em w kierunku drzwi, Harry zatrzymał się nagle i po raz pierwszy zastanowił: Czy istniało ryzyko? Czy może naprawdę miał tylko koszmar? W sumie miał ich dużo o śmierciożercach. A ostatnio taki był zakręcony, jeśli chodzi o Snape'a... Może Dumbledore ma rację, może to ma sens...
Ale wydawało się tak RZECZYWISTE!
W roztargnieniu nie zauważył, że Snape przytrzymał mu drzwi ani że Dumbledore patrzył na nich obu z bardzo zamyślonym wyrazem twarzy. Ze wzrokiem wpatrzonym w podłogę Harry rozpoczął długą mozolną wędrówkę z powrotem do wieży Gryffindoru, gdzie podejrzewał, że znajdzie Rona i Hermionę pogrążonych w nauce albo w kłótni, albo czymkolwiek innym. A on nie mógł im opowiedzieć, co się stało.
- Potter - dobiegł go cichy głos zza pleców, przywracając do chwili obecnej.
Odwrócił się. Snape wciąż stał w korytarzu, jego ciemne brwi ściągnięte w niezwyczajnym wyrazie wahania. Ale jedyne, co Harry widział - okiem duszy - był to lekceważące spojrzenie w biurze, a jedyne, co słyszał, to cichy, uwodzicielski głos Draco Malfoya proszącego o prywatną lekcję.
- Nie - powiedział szorstko - nie - i odwrócił się, i pobiegł tak szybko, jak mógł.
Snape już nie próbował go zatrzymać.
* * *
- Gdzieś ty BYŁ? - padło pytanie Rona Weasleya, gdy tylko Harry wkroczył do pokoju wspólnego Gryffindoru, wyglądając na nieco zmarnowanego.
- Parvati powiedziała, że źle się poczułeś na wróżbiarstwie - dodała Hermiona z troską.
Harry zauważył mgliście, że znów siedzą na tej cholernej kanapie, a Neville'a nie ma w zasięgu wzroku.
- Racja, Seamus i ja obudziliśmy się, a ciebie po prostu nie było - rzekł Ron.
- Chyba coś zjadłem - wymamrotał Harry i ciężko westchnął. Tak naprawdę chciał po prostu iść się położyć na łóżku i zagłębić się w podręczniku - nie od eliksirów - i spróbować zapomnieć, że to popołudnie w ogóle się wydarzyło. - Jakoś... Nie wiem. Nagle poczułem się bardzo źle.
- Teraz wszystko okej? - spytał George Weasley, nie odrywając wzroku od eksplodującego durnia, w którego grał z Fredem. - Wiesz, wydaje mi się, że zupa wyglądała trochę podejrzanie...
- Bo ją zaczarowałeś - wymruczał Lee Jordan ze swego miejsca na parapecie, z oczami utkwionymi w podręczniku numerologii.
- Cśś! - zasyczał George, szczerząc się jak kompletny ciemniak.
- No tak, to mogło być to - powiedział Harry z przygnębieniem, spoglądając z tęsknotą na drzwi do dormitorium. Nawet Fred i George nie potrafili go teraz rozweselić. - Słuchajcie, zamierzam się położyć, dobra? Przelecę jedną albo dwie książki w międzyczasie.
- Jesteś okropnie blady - stwierdziła Hermiona, marszcząc brwi. - Byłeś oczywiście w skrzydle szpitalnym?
- Eee... właściwie... - Harry zająknął się. Jakie były szanse, że odkryją, że kłamie? Zbyt wysokie, z nimi wszystkimi, ale musiał zaryzykować. - Jasne. Pani Pomfrey kazała mi odpocząć. Powiedziała, że wszystko będzie w porządku.
- To dobrze - zaświergotała Ginny Weasley z dywanika przed kominkiem, gdzie leżała, przeglądając notatki. - Nie będziesz więc na obiedzie?
- Pewnie nie - powiedział ponuro Harry, zdając sobie sprawę, że gdyby teraz jadł, wyglądałoby to podejrzanie. Cholera, a zaczął robić się głodny. - Pouczę się. Przepraszam, że was zmartwiłem.
- Dobrze, że nic ci nie jest - zamruczała Hermiona z roztargnieniem, jej oczy już zwróciły się w stronę podręcznika.
Ron kiwnął głową i przysunął ją raczej blisko dziewczyny.
Czując, że jego ramiona uginają pod ciężarem większym niż ciężar torby, Harry wszedł na górę do dormitorium i opadł na łóżko z kolejnym głębokim westchnieniem. Nakazał sobie odprężyć się i zrobić, jak polecił Dumbledore: uczyć się i zapomnieć o wszystkim. W końcu skoro dyrektor nie uważał jego... koszmaru czy czegokolwiek za powód do zmartwień, to pewnie tym nie było. Okropnie żenujące - pójść wypłakiwać się dyrektorowi ze złego snu i jeszcze wciągać w to Snape'a, akurat jego. Harry zatrząsł się. Nigdy w życiu nie będzie mógł mu spojrzeć w twarz.
Ale nie mógł pozbyć się tego niepokoju...
Dość. Otworzył torbę, wyciągnął książkę i zeszyt od transmutacji, i z determinacją zaczął powtarzać. Nie pozwoli, by jakiś pokręcony sen kolidował z jego stopniami. Zwłaszcza że egzamin był we wtorek, a McGonagall była znaną pedantką w sprawie szczegółów.
* * *
...Właściwie ile czasu upłynęło? Harry przetarł zaspane oczy. Jakieś pół godziny temu słyszał, jak wszyscy schodzą do Wielkiej Sali na obiad, w którym oczywiście nie mógł uczestniczyć. (Jego żołądek zaburczał żałośnie.) Nie mogło być bardzo późno. Ale powieki ciążyły mu niczym ołów, a wszystkie notatki z transmutacji zaczęły zlewać się w jedno.
To to napięcie, przekonywał siebie Harry. Miałeś ciężki dzień. Skoncentruj się, Potter...
Nazywanie "Potter" przywodziło na myśl Snape'a. Niedobrze.
Po prostu skoncentruj się!
Zmuszając się, by jeszcze raz otworzyć oczy, i powstrzymując ziewnięcie, Harry odwrócił stronę książki. Coś o żukach i nogach od krzesła. To naprawdę fascynujące, czego magia może obecnie dokonać... Okropnie interesujące... Popatrz tylko na ilustracje, sposób, w jaki żuk zmienia się w nogę od krzesła i z powrotem...
W tył i w przód... tył i przód...
Harry zapadł w sen bez słowa protestu, a jego książka spadła niezauważona na podłogę.
* * *
Popiół, wiatr i krew. Tylko to istniało w świecie. Wirowały wokół w straszliwych tumanach, a on słyszał szepcący do niego głos:
- Mogłeś go ocalić. Teraz jest za późno. Jest za późno na cokolwiek.
Harry drapał wirującą ciemność, próbując przepchnąć się przez nią i zobaczyć to, co leżało za nią. Jakby popiół tworzył kurtynę między nim a czymś ważnym.
- Przepuść mnie - błagał i niemal się udusił, gdy proch wleciał do jego ust. Wstrętne, próbował go wypluć, a wtedy dostało się do uszu i oczu...
Jak szło to zaklęcie? "Airus purus!" Flitwick powiedział im, że jest przydatne, by znaleźć drogę we mgle. Ale nie uczyniło nawet szczeliny w ciemnym horrorze, który teraz otaczał Harry'ego. Spróbował innych zaklęć, ale nic nie działało. Zostanie tu uwięziony na zawsze? Gdzie było tu?
Głos znów szeptał, i dotarło do Harry'ego, że jest raczej strasznie znajomy.
- Już za późno. Jest teraz mój. A te prochy to jedyne, co kiedykolwiek po nim otrzymasz.
Voldemort!
Harry, nic nie widząc, rzucił się do różdżki. Zaryzykował popiół i krzyknął:
- Zos... zostaw go! Daj mu spokój!
- Urocze - zadrwił głos. - Odważny chłopak. Co możesz zrobić, by go ocalić?
- Ostrzegę go - zawołał Harry, krztusząc się i wypluwając popiół, choć coraz więcej dostawało się do jego ust. - Powiem mu, że tu byłeś! Powstrzymałem cię - przerwał, by znów splunąć - p-przedtem!
- Nie uwierzy ci - wyszeptał głos Voldemorta - nie wiesz tego? Jesteś głupim, małym chłopczykiem... Ale jeśli przez to poczujesz się lepiej...
Nagle popiół uleciał całkowicie z powietrza wokół. Harry odetchnął głęboko z ulgą i od razu sucho zakaszlał. Leciał, wysoko pod niebem, nad tą samą polaną. Poniżej znów stało sześć straszliwych postaci - śmierciożercy - i znów leżało ciało Snape'a, skulone na ziemi. Widział z tej odległości, jak Lucjusz Malfoy wyciąga różdżkę, widział, jak ciało trzepoce się, a potem zaczyna płonąć.
- Już za późno - zasyczał Voldemort. - Karzę zdrajców, Harry Potterze.
- Nie - zaskomlał Harry, nie mogąc oderwać wzroku od strasznej sceny poniżej.
- Chcesz wiedzieć, co go zabiło? Cruciatus, oczywiście; nic tak miłosiernego jak Avada kedavra dla tej zdradzieckiej szumowiny. Okropnie bolesne. Tak... Podobało mi się... A co zostało, oddałem moim śmierciożercom do zabawy...
- NIE!
Odrywając wzrok, Harry spojrzał w górę i rozejrzał się po mrugającym nocnym niebie za źródłem głosu. Słyszał Voldemorta, ale go nie widział. Gdzie był? Czy w ogóle był prawdziwy? Widział drzewa, gwiazdy, księżyc w pełni, a nie tak daleko migające światła Hogsmeade...
Hogsmeade!
Tak! To tutaj widział przedtem polanę - zaraz na obrzeżach Hogsmeade, przechodzili przez nią w ubiegłym roku, gdy wymknęli się, by odwiedzić Syriusza!
To się nie działo naprawdę, to była znów jego wizja. Ale teraz wiedział, gdzie odbywa się spotkanie, i słyszał głos Lorda Voldemorta: dwie rzeczy, których brakowało Dumbledore'owi i Snape'owi. Teraz mógł im powiedzieć, wyjaśnić wszystko, i będą musieli uwierzyć.
Harry zapiał z radości - i obudził się.
* * *
Wrócił do pełnej świadomości, wciąż otoczony swoimi notatkami. Jedno z piór, które upadło na łóżko, splamiło prześcieradło kilkoma ciemnymi kleksami. Ledwo to zauważył, wygrzebując się z łóżka, odsunął zasłony...
Na dworze było zupełnie ciemno i słyszał ciche chrapanie kolegów. Ron spał jak zabity. Ile czasu minęło? Musiało być po północy. Nie mógł iść teraz do Dumbledore'a.
A Dumbledore powiedział, że to i tak nie jego decyzja.
Umysł Harry'ego sam podjął decyzję. Obchodziło go tyle co smarki trola, jak jest późno: pójdzie na dół, obudzi tego durnego idiotę Snape'a i powie mu jasno i dobitnie, że śmierciożercy chcą go złapać i że nie idzie na to spotkanie. Zakradając się do kufra, Harry ostrożnie wyciągnął pelerynę-niewidkę i wymknął się z dormitorium, z wieży, do lochów.
Uszczypliwy głosik w jego głowie zapytał, co zrobi, jeśli znajdzie na dole Draco Malfoya. Od razu kazał mu się zamknąć.
Snape był najbardziej nieznośnym, nadętym, wkurzającym, uważającym się za wyjątkowego i perfidnym dupkiem ze wszystkich, i gdyby stało mu się cokolwiek, Harry nigdy by sobie nie wybaczył.
Kolejne przeklęte objawienie.
* * *
Snape głęboko wciągnął powietrze, wychodząc z Hogwartu w towarzystwie jedynie jeszcze jednej odzianej w pelerynę, okrytej cieniem postaci.
- Podejrzewam, że jesteś zdenerwowany? - spytał cichy, gładki głos.
- Wydaje mi się, że "oczekiwanie" to odpowiedniejsze określenie - powiedział Snape, starając się brzmieć tak normalnie jak zazwyczaj. Było to nieco niedorzeczne, ale naprawdę nie mógł pozbyć się z pamięci ostrzeżenia Harry'ego ani widoku bladej, zdesperowanej twarzy chłopca. Drążyło to jego opanowanie jak termit kawałek drewna. - Minęło zbyt wiele czasu, odkąd widziałem naszego pana.
- Taaak - wymruczał Malfoy, gdy cicho szli przed siebie - prawie czternaście lat, odkąd ty i Lord Voldemort spotkaliście się twarzą w twarz, Severusie. Jestem pewien, że to dla ciebie bardzo doniosłe wydarzenie.
- Widzę, że rozumiesz.
- Ależ oczywiście. Kiedy ujrzałem go po raz pierwszy te kilka miesięcy temu, po tak długiej nieobecności, nie jestem w stanie opisać radości, jaką poczułem.
Jestem pewien, że to wystarczyło, byś narobił pod siebie, pomyślał Snape, ale rzecz jasna, nie powiedział głośno niczego w tym stylu. Lucjusz zawsze był chytrym dupkiem, wślizgiwał się i wyślizgiwał z kłopotów bez wysiłku, ale nawet on musiał być przestraszony ideą spotkania z Voldemortem.
O ile więc bardziej przerażony musiał być Snape...?
Spróbował pozbyć się tej myśli, gdy on i Malfoy nałożyli na twarze maski i dosiedli mioteł, ukrytych na obrzeżu Zakazanego Lasu, z dala od ciekawskich oczu. Gdyby choć przez chwilę pomyślał o prawdziwym strachu, jaki czuł, nigdy by tego nie zrobił. Wizja Harry'ego - cholerny chłopak - z pewnością niczego nie ułatwiała. Zamrugał i powstrzymał drżenie.
Koszmar, nie wizja. To wszystko. Musiał w to wierzyć. Harry Potter nie był jasnowidzem. W zamian pozwolił sobie skupić na zdradzieckiej wici ciepła, która uparła się pełzać w jego wnętrzu, kiedy tylko pomyślał o wściekłej trosce Harry'ego. Prawda, odpędził chłopaka jak muchę i zdecydowanie nie zdobył sobie tym jego względów, ale - nawet jeśli tylko przez chwilę - Harry się troszczył. Ta myśl dodała mu w pewien sposób odwagi. Jeśli będzie myślał o Harrym Potterze, i powodzie, dla którego to robi, stoi przed szansą przetrwania tego spotkania z nietkniętą psychiką.
Ostrożnie lecieli przez las, przylegając do cieni i nieubłaganie kierując się w stronę Hogsmeade. Snape wyraził zdziwienie, że spotkanie odbywa się tak blisko Hogwartu, ale Malfoy odrzekł tylko:
- Myślisz, że nasz pan boi się tego dupka Dumbledore'a, Severusie?
Snape podejrzewał, że to było przyczyną, dla której się nie aportowali. Siedmiu potężnych czarodziejów aportujących się w jedno miejsce - nie wspominając samego Czarnego Pana - mogło zwrócić uwagę potężnego czarodzieja wyczulonego na takie rzeczy. Prawda? A Voldemort mógł się nie bać - ale nie był też głupi.
Przybyli jako ostatni i Snape doznał jednego z najpaskudniejszych wstrząsów w życiu, kiedy zdał sobie sprawę, że obecni są wszyscy inni śmierciożercy - ale nie Voldemort. Jak u Harry'ego w... Ale Malfoy wymruczał:
- Kazał nam dzisiaj czekać. - I Snape zmusił się do odprężenia... o tyle, o ile było to możliwe.
Stali w kręgu, który bezgłośnie poszerzył się, by zrobić miejsce dla Malfoya i Snape'a. Dołączając do tych, których kiedyś uważał za przyjaciół i wspólników, a którzy teraz niechybnie byli jego śmiertelnymi wrogami, Snape przez oszałamiającą chwilę czuł coś na kształt déjà vu. Czternaście lat? Wydawało się, jakby zaledwie wczoraj stał jako jeden z tej grupy. Obserwując ich, udając, że jest jednym z nich, zawsze zastanawiając się, czy go nie zdemaskują, czy to nie po raz ostatni stoi pod nocnym niebem.
Była tylko jedna różnica: teraz był na to za stary. Gdyby istniała jakaś sprawiedliwość na tym świecie, byłby teraz w swoim lochu, myśląc o niczym bardziej stresującym niż pytania egzaminacyjne albo studiując jakiś zawiły tekst o arkanach eliksirów, albo... albo cokolwiek innego tylko nie to.
Cóż, nic z tego. Z kapturem naciągniętym na głowę, obrócił zakrytą twarz w kierunku chłodnego, nocnego nieba i wybrał gwiazdę, na której mógł się skupić, oczekując na przybycie Voldemorta.
* * *
Racja, to było po prostu nie do przyjęcia. To już drugie drzwi, przed którymi stał w ciągu dwudziestu czterech godzin, w rozgorączkowaniu i niecierpliwości czekając, aż ktoś mu otworzy, i Harry zaczynał mieć dość. Wiedział, że osobiste komnaty Snape'a leżą za jego gabinetem, w jednym z wewnętrznych lochów, ale powinien słyszeć, gdy Harry pukał w drzwi biura. Chyba że naprawdę głęboko spał. A Harry nie miał odwagi uderzać jeszcze głośniej z obawy, że Filch i Pani Norris przyjdą zbadać, co się dzieje. Rozejrzał się po ciemnym, zatęchłym korytarzu. Nikogo nie było.
- Snape? Znaczy się, panie profesorze? - wyszeptał chrapliwie, zanim zdał sobie sprawę z absurdu tego wszystkiego. Skoro Snape nie słyszał jego pukania, tym bardziej nie usłyszy jego szeptu.
Może przesadzał? Jeśli Snape spał, raczej nie był w wielkim niebezpieczeństwie, no chyba że potknie się, wstając z łóżka. A im dłużej Harry tkwił w korytarzu, tym większe było ryzyko, że ktoś go odkryje, nawet mimo peleryny.
Poza tym, skoro Snape uparł się, by kontynuować granie "znienawidzonego dupka", z pewnością nie doceniłby pomocy Harry'ego, przynajmniej nie w tej chwili. Harry wątpił, że Snape mógłby na niego donieść, ale pewnie nie miałby ochoty słuchać jakichkolwiek skomplikowanych wyjaśnień o tej porze nocy. Albo poranka, zależy. Jak późno - lub wcześnie - było? Kiedy wykradał się z dormitorium, widział przez okno, że księżyc zmierza w stronę widnokręgu, musiało więc być całkiem niewiele do...
Harry zamarł w pozycji pukania, czując, jak jego serce staje się ciężkie i zimne.
Księżyc.
Dziś była pełnia. Tak jak w wizji Harry'ego. A Snape nie odpowiadał na pukanie. Co oznaczało, że spał albo...
Dobry Boże. Spotkanie jest tej nocy. Stopy Harry'ego niosły go, przeskakując dwa stopnie naraz, zanim zdał sobie sprawę, co się dzieje. Nie przejmował się hałasem, jaki powoduje, pragnąc tylko wrócić do pokoju i do Błyskawicy. Wiedział, gdzie jest polana, na której był Snape. Nie było czasu, by podnieść alarm - zajęłoby lata, zanim dokładnie by się wytłumaczył. Była prawie czwarta nad ranem, mogło być już za późno... - nie, nie, nie śmiał tak myśleć...
Nigdy nie przeklinał swojego braku zdolności aportacji lub zakazu używania jej w Hogwarcie tak bardzo, jak tej nocy. Wydawało się, że wieki minęły, zanim wreszcie wpadł do dormitorium, wciąż z peleryną ciasno owiniętą wokół siebie, próbując poruszać się jednocześnie szybko i cicho. Wyciągnął z kufra miotłę i różdżkę - różdżka. Przez porażającą chwilę jego umysł wirował w szalonych kołach. Widział Snape'a spopielanego tą różdżką; czy powinien ją zostawić? Ale wtedy nie będzie miał niczego do obrony. Nie miałby szans przeciw nikomu.
Musi tylko ją trzymać lub umrzeć, próbując, to wszystko, zadecydował Harry, przekradając się do okna i otwierając je. Dosiadł miotły i wzbił się w rozgrzewające powietrze. Niemal oszalały z pośpiechu, poleciał w zamkowych cieniach do sowiarni, gdzie wyłowił z kieszeni pióro i poszarpany kawałek pergaminu, i nabazgrał ledwo czytelną wiadomość, po czym wręczył ją bardzo naburmuszonej Hedwidze.
- Zanieś to Dumbledore'owi. TERAZ - sapnął. - Ja nie mogę, nie mam czasu, muszę lecieć.
I wtedy, gdy Hedwiga uniosła się ze swojej żerdzi i poleciała w dół zamku, Harry obrócił miotłę w stronę Hogsmeade i malejącej, pełnej obaw nadziei.
* * *
Lord Voldemort nie robił czegoś tak prostackiego jak latanie na miotle; aportował się dokładnie we środek kręgu, a peleryna z kapturem - krwistoczerwona - zakrywała jego szkieletowe ciało i twarz.
Pojawił się dokładnie odwrócony od Snape'a, a patrząc na Avery'ego, który jakby skurczył się pod jego spojrzeniem, a potem wyprostował. Wtedy Voldemort, wciąż nie ruszając się z miejsca, przemówił cicho, a realność tego głosu w połączeniu ze wspomnieniami przejęły Snape'a do kości.
- Lucjusz.
- Mistrzu - powiedział cicho Malfoy z prawej strony Snape'a.
- Przyprowadziłeś swego niesfornego przyjaciela. - Stwierdzenie.
- Tak, Mistrzu.
Voldemort obrócił się powoli i spojrzał prosto na Snape'a, jego oczy płonęły, a wargi zaciskały się w lekkim uśmiechu.
W tym momencie Snape zrozumiał, że popełnił potworny, potworny błąd.
- Severus - wymruczał Czarny Pan, podchodząc bliżej. - Dużo czasu minęło.
Snape próbował przełknąć nagły strach, który ścisnął go za gardło, i pokłonił się głęboko.
- Zbyt dużo, mój panie. - Dobry Boże, niech nie ma racji. Niech nie ma racji...
Na chwilę zapadła cisza, a potem Voldemort zadumał się:
- Umknąłeś sprawiedliwości. Prawie jak twój stary przyjaciel Lucjusz. Muszę ci pogratulować.
Snape trzymał głowę zniżoną na znak uwielbienia.
- To tobie, panie, trzeba gratu...
- A jednak - kontynuował Voldemort, jakby Snape w ogóle nie przemówił - a jednak niezupełnie jak Lucjusz. On tylko przyznał, że rzuciłem na niego zaklęcie Imperius. Ty poszedłeś krok dalej, przyjacielu... Stwierdziłeś coś oburzającego, prawda? Że jesteś szpiegiem Albusa Dumbledore'a. Że cały czas działałeś przeciwko mnie.
Snape powiedział sobie, że tych pytań mógł tylko oczekiwać, i wcześniej przygotował sobie odpowiedzi. Ale coś w głowie mówiło mu, że to wszystko nie tak; że nic, co powie, nie polepszy jego sytuacji... To tylko panika. Na pewno.
- Mój panie, to był jedyny sposób, by zdobyć zaufanie Dumbledore'a. Wiedziałem, że jest tylko kwestią czasu, gdy znów powstaniesz; i jeśli twój zaufany przeniknąłby do wewnątrz, jak udało się Lucjuszowi i mnie, wówczas moglibyśmy...
- "Przeniknąć do wewnątrz". Tak, rozumiem, o co ci chodzi - powiedział cicho Voldemort. - I tak zrobiłeś, prawda? Pracujesz w Hogwarcie pod samym okiem starego Bumble-bore'a. Mistrz eliksirów. - Jeden kącik jego ust podniósł się w przerażającym pół-uśmiechu. - Więc dobrze, Severusie. Powiedz mi, czego dowiedziałeś się "wewnątrz". Powiedz mi, co najbardziej pragnę wiedzieć.
Snape słyszał, jak jego gardło szczęknęło, gdy przełknął, i wiedział, że Voldemort słyszał to również. Żaden śmierciożerca nie wydał dźwięku.
- Cokolwiek, mistrzu.
- Opowiedz mi - zasyczał Voldemort i podszedł krok bliżej - o Harrym Potterze.
- Arogancki smarkacz, mój panie - rzekł natychmiast Snape z nadzieją, że zgrzyt w jego głosie ujdzie za nienawiść. Uprzedzając kolejne pytanie - Tak głupi jak jego ojciec.
- Doprawdy? - Voldemort wydawał się ubawiony. - Co jeszcze?
- Otoczony równie głupimi przyjaciółmi, ale dobrze chroniony przez Dumbledore'a. W rzeczy samej obserwowany jak sokół. Nie ma szans, by...
- "Obserwowany jak sokół" - Voldemort znów powtórzył, a jego słowa ociekały kpiną. - Tak, tak, oczywiście. Musimy obserwować nasze cudeńka, prawda? Mam rozumieć - jego spojrzenie stało się szczególnie nieprzyjemne - że ty go obserwujesz, Severusie?
- Naturalnie, mój panie - powiedział Snape, czując suchość w ustach.
- A inni uczniowie? Czy ich także obserwujesz?
- Mój panie?
- Na przykład chłopak Malfoya. - Voldemort wyciągnął ramię i wskazał na Lucjusza Malfoya. I choć twarz Malfoya zakryta była maską, jego oczy lśniły złą radością. Snape poczuł, że jego serce wpada do żołądka. - Domyślam się, że młody Draco powoli staje się wspaniałym młodym mężczyzną. Żywię nadzieję, że któregoś dnia okaże się wystarczająco dobry, by dołączyć do nas; już zaczął dla mnie pracować... - Przerażające oczy znów utkwiły w Snapie, przykuwając młodszego mężczyznę do podłoża. - Być może obserwujesz uczniów, Severusie, ale jeden z nich obserwuje także ciebie.
- Mój panie? - Snape potrafił wydobyć z siebie jedynie te słowa.
Voldemort odwrócił się znów i począł spacerować wewnątrz kręgu, splótłszy długie, cienkie dłonie za plecami.
- Biedny Draco powiedział ojcu, że wydawałeś się zupełnie nie zainteresowany jego drobnymi... umizgami. Byłem szczerze zdziwiony. Tak wspaniale wyglądające dziecko. Ale nie to było największą niespodzianką. - Krocząca postać zatrzymała się i popatrzyła w niebo. Paznokcie Snape'a tak mocno wbijały się w jego dłonie, że zaczynał krwawić. - Powinieneś bardziej uważać, kogo całujesz na balkonach, Severusie - oznajmił Voldemort nagle. - Tak publiczne miejsca. Nawet jeśli ciemne i ocienione.
Kosztowało Snape'a całą siłę woli, by utrzymać oczy otwarte i nie upaść w całkowitym omdleniu.
- Harry Potter, Severusie? Harry Potter? Ze wszystkich ludzi, musiałeś obdarzyć uczuciem moje najbardziej... irytujące nemezis? Oczywiście mogę się mylić. Mogę to całkowicie źle odczytywać. - Voldemort znów obrócił twarz do niego i coś na kształt ojcowskiego uśmiechu pojawiło się na jego twarzy. - Powiedz mi, że się mylę, mój stary przyjacielu.
Snape skinął głową, nie będąc w stanie przemówić, jego krew zamieniła się w lód. Powiedziałby wszystko, przyrzekłby wszystko, gdyby pozwoliło mu to wydostać się z tego spotkania żywym, i nigdy by nie wrócił. Poszedłby do Dumbledore'a, powiedział, że to niemożliwe, że nie jest w stanie tego robić, niczego takiego, gdyby tylko mógł się stąd wydostać...
- Tak myślałem - oznajmił Voldemort, a w jego głosie brzmiało zadowolenie. - To wszystko było z twojej strony wypracowanym fortelem, czyż nie? Przebiegłą pułapką? Planowałeś zwabić młodego Pottera w swą pewność i zaufanie?
- Tak - powiedział Snape z wysiłkiem, czując, jakby znikło całe powietrze świata.
- A czy on ci ufa? Zdobyłeś jego zaufanie?
- Całkowicie, mój panie!
- Doskonale. - Oczy Voldemorta zwęziły się i uniósł rękę do góry. Duża czarna sowa zahuczała i sfrunęła spomiędzy gałęzi drzew, po czym spoczęła na ramieniu Czarnego Pana, przerażając Snape'a niemal na śmierć. Opanował drżenie. - Wobec tego to małe zadanie nie będzie stanowiło dla ciebie żadnej trudności. Napisz natychmiast list do Harry'ego Pottera. Każ mu, by spotkał się z tobą na tej tu polanie tak szybko, jak tylko może. Powiedz mu, że to sprawa życia i śmierci. Wezwij go przed moje oblicze.
Świat wydawał się płynąć przed jego oczami i Snape musiał przełknąć krótki, histeryczny śmiech. Cóż, pomylił się. Voldemort znalazł jedyną rzecz, której nie mógł przyrzec - której nie mógł zrobić. I stary potwór wiedział o tym. Harry. Powinien był wiedzieć. Powinien był słuchać.
- To niemożliwe - powiedział niepewnym głosem, a gdy Voldemort zmarszczył czoło, dodał szybko - Potter, jak powiedziałem, jest dobrze strzeżony. Pod żadnym pozorem Dumbledore nie pozwoli mu tu przybyć samemu, ale później być może mógłbym zorganizować, że...
- Przecież jesteś nauczycielem Hogwartu, Severusie - zauważył cicho Voldemort. - Dumbledore ufa ci całkowicie - rzucił kolejne spojrzenie Malfoyowi - tak mówią moje źródła. Napisz do Harry'ego Pottera. Wyjaśnij, że odkryłeś, że w szkole nie jest bezpieczny i że stworzyłeś dla niego bezpieczne miejsce. Dumbledore ci nie uwierzy?
Usta Snape'a otwarły się i zamknęły.
- O ile, oczywiście, Bumble-bore nie wie już, że tu jesteś. O ile naprawdę nie jesteś tym, co powiedziałeś tak dawno temu: szpiegiem i zdrajcą.
Wciąż milcząc, Snape potrząsnął głową.
- Więc wyślij list - wyszeptał Voldemort. - Sowa czeka. Mam tu pergamin i pióro dla ciebie. Napisz i wyślij, Severusie.
Wyciągnął wspaniałe, jedwabiste, czarne pióro, którego końcówka ociekała czerwonym atramentem - przynajmniej wyglądało to jak atrament. Było może dwa centymetry od lewej dłoni Snape'a.
Snape nie poruszył się.
- Z pewnością nie proszę o wiele, po tak wielu latach milczenia i... nieporozumienia? Czy nie daję ci wystarczającej szansy na odkupienie siebie?
Snape zamknął oczy.
- Nie zamierzasz tego zrobić, prawda? - spytał Voldemort i choć oczy Snape'a pozostały zamknięte, wciąż słyszał straszliwą satysfakcję w tym głosie. - Tak myślałem. Ach, Severusie, zawsze miałeś mózg i odwagę, ale brakowało ci rozumu, by służyć nimi słusznej sprawie... Kiedyś przysporzy ci to strasznych kłopotów... - Snape poczuł łaskotanie pióra, gdy Voldemort znów musnął jego dłoń. - Nie zrobisz, o co proszę.
- Nie - wyszeptał Snape.
- Nie jesteś prawdziwym śmierciożercą. Nie jesteś jednym z moich popleczników. - Z największą delikatnością Voldemort uniósł dłoń i powoli zsunął maskę z twarzy Snape'a.
- Nie. - Jego własny głos wydawał się dochodzić z oddali. Zaczął żałować, że jednak nie stracił przytomności; bycie przytomnym okazało się nie bardzo przyjemnym, a z pewnością będzie jeszcze mniej w bardzo krótkim czasie.
Poczuł, jak ciepło ciała Czarnego Pana słabnie, słyszał jego oddalające się kroki.
- Lucjuszu, dobrze sobie poradziłeś.
- To była dla mnie przyjemność, mistrzu. - Głos Malfoya ociekał mściwą nienawiścią.
- Przyjemność dla ciebie. Podejrzewam, że była. Tak, myślę, że mogę bez obaw powiedzieć, Lucjuszu, że twoja pokuta dobrze się rozpoczęła. Wkrótce zapomnę, że zostawiłeś mnie w cierpieniach na trzynaście lat... wkrótce. Nie teraz. Teraz muszę się policzyć z kimś, kto chciał, bym cierpiał. Kto pracował, by mnie zniszczyć.
Z wciąż zamkniętymi oczami, bo jego powieki stały się ciężkie, Snape zastanawiał się z roztargnieniem, jak długo potrwa, aż umrze. Godziny? Dni? Tydzień? Co, jeśli w tym czasie znów poddadzą go próbie, próbując dostać się przez niego do Harry'ego? Czy będzie wystarczająco silny, by się oprzeć? Nie miał pewności.
- Pomyśleć tylko - kontynuował Voldemort - że wszystko, na co pracował, pójdzie na marne! Nawet ten wstrętny chłopak, którego ochrania za cenę swego żałosnego życia - nawet ten chłopak, gdy my rozmawiamy, już zmierza prosto ku swej zgubie. Czy wiesz, Severusie - dodał - że kiedy dzielisz z kimś krew, możesz wysyłać tej osobie wizje?
Oczy Snape'a otwarły się gwałtownie.
- Jest to trudne, zapewniam cię - powiedział spokojnie Czarny Pan. - Ale nie niemożliwe. Bardzo niewiele jest dla mnie niemożliwe. Och, nie mogłem wysłać Harry'emu fałszywego snu - nie mogłem pokazać mu wizji czegoś, co nie istnieje. Jeszcze. Ale twoja śmierć, Severusie, była moim konkretnym planem. To mogłem mu pokazać.
- Nie jest zbyt bystrym dzieckiem - ciągnął Voldemort. - Przez chwilę myślałem, że będę musiał narysować mu mapę. Ale wystarczyła druga wizja; tej nocy odkryłem przed nim, że spotykamy się poza Hogsmeade. - Na te słowa śmierciożercy gwałtownie się poruszyli i choć żaden nie ośmielił się wydać dźwięku, ich szok był ewidentny. Voldemort obrócił się do nich z lekkim uśmiechem. - Jesteście zaskoczeni, przyjaciele? Może oczekujecie, że Albus Dumbledore wpadnie tu na jaśniejącym hipogryfie, by przerwać nasze małe spotkanko? - Zaśmiali się nerwowo. - Nie, nie, dobrze przyjrzałem się mojemu Harry'emu Potterowi i myślę, że go znam; nie działa zbyt rozsądnie, gdy wpada w panikę. Wierzę raczej - spojrzał prosto na Snape'a - że jeśli ktokolwiek przybędzie, by cię ocalić... o ile ktokolwiek uważa, że warto się kłopotać... będzie to sam młody Harry. Dlatego chciałem, byś tu przyleciał; miałem nadzieję, że za tobą podąży... Ale chyba będziemy musieli poczekać trochę dłużej. - Voldemort uśmiechnął się kolejnym, jeszcze bardziej przerażającym uśmiechem. - A przy odrobinie szczęścia... nie przyniesie nawet swojej różdżki.
Nie. Nie, nie, nie, nie...
- To ci sprawia przykrość - powiedział chłodno Voldemort. - Tak jak myślałem. Twój widok napełnia mnie odrazą, Snape. Zobaczmy, czy potrafię znaleźć wizję, która będzie bardziej przyjemna.
Uniósł różdżkę. Jak jeden śmierciożercy zastygli z wyczekiwania, wyciągając szyje, by mieć lepszy widok na śmierć byłego sprzymierzeńca.
- Nic łatwego dla ciebie, Snape - wyszeptał Voldemort. - Będziesz cierpiał, zanim umrzesz. - Czubek ostrokrzewu skierował się prosto w twarz Snape'a. - Crucio.
Uderzyły pierwsze strzały oślepiającego bólu i Snape upadł na ziemię. Wtedy Voldemort wyszeptał to słowo jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze.
Snape słyszał własny krzyk, gdy zakończenia jego nerwów płonęły w ogniu. Kolorowe plamy zaczęły tańczyć przed jego oczami, ale wiedział, że upłynie dużo czasu, zanim dostąpi łaski utraty świadomości lub ostatecznego przebaczenia śmierci.
Jego kości znów zadrżały i zawył do nieba.
* * *
Harry musiał skręcić bardzo ostro w prawo, by uniknąć zderzenia z wiązem. Nigdy w życiu nie leciał tak kiepsko. Ale nic nie mógł poradzić; przez ostatnie dziesięć minut jego myśli rozpraszał rozłupujący głowę ból. Blizna bolała go tak mocno jak poprzedniego roku, gdy Voldemort był obok i czuł coś wyjątkowo paskudnego. Oznaczało to, że dzieją się jakieś straszne rzeczy, a Harry okropnie się bał, że wie co... Ale obawiał się jeszcze bardziej, że ból nagle zniknie, bo to by znaczyło...
Tam! Prześwit między drzewami, dokładnie przed nim - to tutaj! Harry zwolnił lot i zanurkował w dół, prześlizgując się tuż nad czubkami drzew. Zbliżając się do polany, owinął ciaśniej wokół siebie pelerynę-niewidkę, a strach zaczął ściskać go w żołądku. Co zobaczy, kiedy znajdzie się w zasięgu wzroku? Czy śmierciożercy naprawdę tam będą? A Snape?
Na odpowiedź czekał niespełna dwie minuty.
Harry zawisł za grubym pniem starego wiązu, a jego wzrok uchwycił postać Severusa Snape'a rzuconą o ziemię, wyraźnie widoczną w świetle księżyca, uwięzioną przez ból wypływający z różdżki Voldemorta. Jego usta były szeroko otwarte, jakby krzyczał, ale dobywały się z nich tylko charczenia. Przerażony Harry zacisnął dłoń na swej własnej różdżce: teraz, gdy już tu był, nie miał pojęcia, co robić - z wyjątkiem tego, że nie był w stanie tego oglądać; oglądać, jak Snape powoli umiera na jego oczach.
- Crucio - powiedział znów Voldemort głosem, w którym pobrzmiewało niemal znudzenie, i Snape, który próbował się podnieść, ponownie upadł ze zduszonym jękiem.
Harry zacisnął powieki, gdy kolejna oślepiająca strzała bólu przeszyła jego bliznę. Żaden z nich nie mógł znieść więcej. Spojrzał wściekle na zgromadzonych śmierciożerców, którzy przyglądali się temu makabrycznemu widowisku z najwyższą fascynacją. Co powinien zrobić? Czy którykolwiek z nich potrafił widzieć przez pelerynę-niewidkę jak Alastor Moody? Wtedy, gdy Harry gorączkowo rozważał możliwości, Voldemort odrobinę opuścił różdżkę, spojrzał w niebo i zmarszczył czoło z irytacją.
- Chłopak musi być głupszy, niż myślałem - powiedział w zamyśleniu, a w jego głosie zabrzmiała frustracja. - Gdyby w ogóle zamierzał przybyć, już by tu był... Ta wizja z pewnością była dość wyraźna, by zrozumiało ją dziecko o połowę młodsze...
Harry musiał się przytrzymać, by nie spaść z miotły. Voldemort mówił o nim.
Cienkie wargi mocno zacisnęły się w linię.
- Cóż, albo jest wyjątkowo tępy, albo - jakże mi to przykro mówić, Severusie - nie dba, czy zginiesz czy nie. Jedno i drugie jest możliwe, podejrzewam... cóż. Tak czy inaczej, zapłacisz za swą zdradę. - Spojrzał na Snape'a, który usiłował unieść się na łokciach. - Co próbujesz zrobić? Wziąć różdżkę? Ależ ja ją mam. W wielu, wielu kawałeczkach. A przecież wiesz, że i tak byłaby przeciw mnie bezużyteczna? Śmierć z godnością, przyjacielu, śmierć z godnością, wedle tej najwspanialszej, Dumbledore'owej tradycji. Crucio! - Tym razem Snape krzyknął, znów upadając, a odgłos tego krzyku rozerwał nerwy Harry'ego o wiele gorzej niż ból blizny.
Jego umysł wirował od pytań. Voldemort wysłał wizję - i czekał na niego? Ale najwyraźniej nie wiedział, że Harry już tu jest, i to dawało nadzieję. I było powodem do działania. Zaciskając z determinacją zęby, Harry wyjął różdżkę i, starając się stać tak blisko wiązu, jak było to możliwe, skierował ją na sosnę po drugiej stronie polany. Musiało to być zrobione bardzo szybko i bardzo dobrze. Jakże chciał, by była tu Hermiona.
- Inferno! - wyszeptał i sosna stanęła w ogniu.
Cóż, z pewnością podziałało jako odwrócenie uwagi. Śmierciożercy jak jeden odwrócili się z okrzykiem strachu, a Voldemort przy okazji opuścił różdżkę. Snape jak kamień opadł na ziemię. Harry wskazał różdżką wiąz, rosnący najbliżej samego Voldemorta.
- Inferno!
A potem dąb.
- Inferno!
Kolejna sosna. Kolejny wiąz. Kolejny...
- Inferno! Inferno! Inferno!
Polana stanęła w ogniu, a śmierciożercy sprawiali wrażenie, jakby nie wiedzieli, co robić. Ponad hukiem płomieni Harry usłyszał, jak ktoś krzyczy:
- Dumbledore! - a Voldemort ryknął w odpowiedzi:
- Milcz, durniu! - ale nie miało to znaczenia, bo już ruszył.
Zaciskając szczęki i modląc się do jakiejkolwiek siły wyższej, jaka istnieje dla młodych, głupich czarodziejów, złapał się mocno miotły i rzucił na polanę, nie pozwalając, by płomienie go przestraszyły - świadomy, że są o wiele mniej straszne niż Lord Voldemort. Zatrzymał się na chwilę, by podpalić kolejne drzewo - śmierciożercy odzyskali głowy i zaczęli gasić ogień. Musiał ich zająć, to była jego jedyna szansa - to i peleryna-niewidka...
Zanurkował do miejsca, gdzie leżał Snape, zdając sobie sprawę, że musi mu się udać za pierwszym razem. Nie będzie miał drugiej szansy. Mocno ścisnął trzonek nogami, wyciągnął ręce i, nie zwalniając ani na moment, podniósł Snape'a z ziemi na miotłę. Trzymając go w objęciach, czuł, jakby przy okazji zwichnął sobie oba ramiona. Błyskawica zakołysała się i opadła na chwilę, gdy kazał jej wznieść się do góry, nie przyzwyczajona do dodatkowego ciężaru. Ale wciąż była najlepszą miotłą na świecie i Harry musiał na to liczyć, bo z pewnością w każdej chwili, pomimo ognia...
- Mistrzu! Mistrzu! - dobiegł go histeryczny głos śmierciożercy. - Snape lewituje!
Harry usłyszał w odpowiedzi wściekły ryk Voldemorta i, gdy wreszcie wydostał się ponad wierzchołki drzew, ośmielił się spojrzeć za siebie.
- On nie lewituje, idioto! Jest półżywy! Ktoś niewidzialny go NIESIE!
Harry szybko spojrzał przed siebie, ale wcześniej zdążył zauważyć, że Voldemort kieruje w ich stronę różdżkę. O Boże, wiedział, co teraz nastąpi, musiał dokładnie wymierzyć ...
- Avada kedavra!
Harry gwałtownie skręcił w prawo, jakby unikał zderzenia z ptakiem, z tą różnicą, że zagrożenie dochodziło z tyłu, nie z przodu. Uchylił się kiedyś przed zaklęciem Cruciatus i musiał mieć nadzieję, że potrafi uchylić się i przed tym - i gdy najbliższe drzewo nagle zwiędło i sczerniało, wiedział, że udało mu się. Boże, jak daleko do Hogwartu? Czy powinien udać się do Hogsmeade? Było bliżej. Ale nie, w Hogsmeade nie było Dumbledore'a, nie było nikogo, kto mógłby ich ochronić - pochylił się w przód, mocniej ściskając nieprzytomne ciało Snape'a i ponaglając miotłę, by leciała tak prędko, jak to możliwe. Czubki drzew poniżej śmigały tak szybko, że liście zlały się w jedną plamę, ale wiedział, że do maksymalnej prędkości Błyskawicy było bardzo daleko. Jak szybko może lecieć, z tym ekstra ładunkiem, zanim zacznie słabnąć...?
Ponad wiatrem w uszach usłyszał słowa:
- Za nimi!
Odważając się znów spojrzeć za siebie, ujrzał dwóch śmierciożerców wznoszących się na miotłach - dziwne, czy Snape nie mówił, że zazwyczaj się aportują? - i ruszających w pościg. Ich miotły były starszymi, powolniejszymi modelami i znajdowali się daleko z tyłu, ale z tylko jednym człowiekiem na każdej mogli ich szybko dogonić. Harry'emu szanse zaczęły się mniej podobać. Znów spojrzał przez ramię i rozpoznał jednego ze ścigających; Lucjusz Malfoy zgubił w zamieszaniu maskę i teraz kierował swoją różdżkę dokładnie na Harry'ego.
- O, cholera - jęknął Harry i tym razem zanurkował w lewo.
Zaklęcie, jakiekolwiek było, minęło ich o cale. Jego głowa pękała, ręce miał pełne czegoś, co ważyło jak worek cementu, Hogwart wydawał się oddalony o tysiące mil, a do tego miał za plecami mrocznych czarodziejów, którzy miotali na niego zaklęcia. Niemożliwe, by on i Snape wyszli z tego żywi. Chyba że...
Harry znów skręcił w prawo, robiąc unik przed kolejnym zaklęciem. Pamiętał bardzo ważną rzecz, której nauczył się podczas Turnieju Trójmagicznego: wykorzystuj swoje atuty. Co prawda nie wydawało się, że ma ich wiele w tej chwili, ale może gdyby... Tak, może jeśli...
Nie pozwalając sobie nawet pomyśleć, co robi, Harry złapał Snape'a mocniej i zapikował prosto w ciemny las poniżej. Słyszał nad sobą zaskoczone okrzyki czarodziejów, gdy ostrożnie wleciał za ogromny świerk; miał najwyżej kilka sekund. Strząsnął pelerynę-niewidkę, po czym owinął nią siebie i Snape'a najlepiej, jak mógł, próbując opanować szalone drżenie, i czekał.
Rzeczywiście, było tylko kwestią czasu, gdy Malfoy i drugi śmierciożerca - jeśli Harry dobrze pamiętał to wielkie cielsko, musiał to być ojciec Crabbe'a - ostrożnie wlecieli pomiędzy drzewa.
- Uważaj - wymamrotał Malfoy. - Podejrzewam, że moje zaklęcie go dosięgło, ale nie możemy być pewni.
- Do diabła, jak myślisz, kto to jest? - spytał Crabbe raczej przestraszony. - D-dumbledore?
- Nie bądź idiotą - warknął Malfoy. - Odkąd to wielki Albus Dumbledore brudzi sobie rączki? Nie, to któryś z tych jego szlachetnych głupców, jakich ma na usługach, możesz być pewien... Ostrożnie! - zawołał, bo miotła Crabbe'a zatrzęsła się gwałtownie.
- Przepraszam - wymruczał Crabbe. - Wydaje się, że to wieki, odkąd Snape sam robił takie rzeczy...
Teraz mógłbym ich dostać, pomyślał nerwowo Harry w swoim ukryciu. Póki są rozproszeni, mógłbym ich zaczarować albo rzucić na nich jakąś klątwę, albo cokolwiek... I uciec...
Tyle że to nie byli jego koledzy. To byli dorośli, potężni czarodzieje (nawet jeśli jeden z nich był spokrewniony z Vincentem Crabbe'em) i cokolwiek zadziałałoby na Draco, mogło nie zadziałać na Lucjusza. Gdyby schwytali Harry'ego... O wiele lepiej nie ryzykować.
Siedział tak nieruchomo, jak tylko mógł, podczas gdy Malfoy i Crabbe sunęli przez las. Baldachim drzew zasłaniający księżyc sprawiał, że prawie niemożliwym było ich zauważyć, ale Harry nabierał otuchy w myśli, że było jeszcze bardziej niemożliwe, by oni zobaczyli jego.
Snape poruszył się lekko w jego ramionach. Z sercem w gardle Harry ścisnął mężczyznę mocniej i pomodlił się, by był cicho.
Jeśli poczekają wystarczająco długo, wystarczająco cicho, może tamci po prostu zrezygnują i pójdą sobie.
Jednak jego nadzieje zostały pogrzebane, gdy Lucjusz cicho zawołał:
- Severusie, mój stary, drogi przyjacielu? Jesteś tu? Tylko jęknij z bólu. - Zaśmiał się chrapliwie i Harry zgrzytnął zębami z wściekłości. - Wiesz, twój przyjaciel, kimkolwiek jest, posłużył się zgrabną sztuczką. Zastanawiam się, czy jej nie skopiować. - Uniósł różdżkę. - Niewidzialność nie oznacza niezniszczalności, jak dobrze wiesz, jestem tego pewien. Nawet jeśli cię nie widzę, wciąż mogę cię spalić. Wyjdź, zanim podpalę cały las.
Blefuje, pomyślał Harry z desperacją. Musi blefować. Crabbe wydawał się wahać, wywnioskował więc, że drugi śmierciożerca miał taką samą nadzieję.
- Wiesz, Lucjuszu - zasyczał Crabbe - jesteś pewien, że to okropnie...
- A ty chciałbyś powiedzieć Czarnemu Panu, że zawiedliśmy? - zapytał chłodno Lucjusz i, kiedy Crabbe ucichł, wycelował różdżkę w starą sosnę. - Inferno!
Zaklęcie Harry'ego było skuteczne, ale Malfoya - druzgocące. Sosna eksplodowała w kuli ognia, płomienie z rykiem wzniosły się do nieba na jakieś dwadzieścia stóp, momentalnie przeskakując na sąsiednie drzewa. Harry poczuł żar tak nagle, jakby wbiegł na ścianę. Na to nie było rady. Krztusząc się dymem, wyprostował miotłę i zaczął przedzierać się przez gałęzie, liście i szyszki, słysząc za sobą triumfalne: "A-ha!" Malfoya.
Pościg znów się zaczął, ale tym razem ponad ogniem. Płomienie, które wzniecił Lucjusz, rozprzestrzeniały się jak szalone. Harry wiedział, że jeśli będzie leciał wystarczająco szybko, zdystansuje prześladowców, ale nie było to możliwe, gdy języki ognia wiły się w powietrzu i czyniły niski lot ryzykownym. To straszne, pomyślał Harry zrozpaczony, wznosząc się ponad strome wzgórze, z Malfoyem i Crabbe'em w gorącym (nawet jeśli ślepym) pościgu. Ręce miał pełne Snape'a, było tylko kwestią czasu, kiedy peleryna zsunie się i pokaże dokładnie, gdzie się znajdują. Gdyby tylko dostał się do szkoły...
Szkoła! Przedarł się przez wzgórze. Widział ją przed sobą, wznoszącą się we wczesne poranne niebo: ciemny kolos Hogwartu. Ratunek był w zasięgu wzroku. Wciąż wydawał się odległy o lata, ale gdyby tylko zmusił miotłę, by leciała szybciej...
Udało mu się. I wskutek uderzenia wiatru peleryna-niewidka zatrzepotała i uniosła się do góry, pokazując Malfoyowi i Crabbe'owi jego dokładną pozycję. Tylko na chwilę, ale wystarczyło. Malfoy krzyknął coś, czego Harry nie dosłyszał, ale poczuł, jak jego miotła zadrżała i szarpnęła się pod nim, a potem zaczęła zatrważająco opadać.
Błyskawica została obłożona potężnymi zaklęciami, Dumbledore zajął się tym po wydarzeniach zeszłego roku. Ale nie była niezniszczalna i cokolwiek zrobił jej Malfoy, sprawiło, że zaczęła lecieć nierówno, niemal zbyt nierówno, by kontrolować ją bez użycia rąk. Harry czuł, że jego umysł zalewa panika. Nie tutaj, nie kiedy byli tak blisko ocalenia! Czy Dumbledore dostał jego sowę? Czy wiedział, że przybywają, czy będzie ich szukał, czy zobaczy Crabbe'a i Malfoya nadlatujących niczym nietoperze i domyśli się, że Harry i Snape są w pobliżu? Czy zobaczy dym? Harry czuł, że jego gardło zaciska się z potrzeby krzyczenia tak głośno, by usłyszał go dyrektor, choć oczywiście było to niemożliwe.
Zamiast krzyczeć, złapał Snape'a jeszcze mocniej i zacisnął kolana jeszcze bardziej na miotle, czując, jak każdy mięsień w jego ciele wyje z bólu. I znów pognał miotłę naprzód. Błyskawica szarpnęła się, nagle przyspieszając, i opadła w kierunku drzew. Malfoy i Crabbe czekali, aż coś uderzy w gałęzie poniżej, wiedział to... Musiał utrzymać się w powietrzu, gdzie nie mogli go zobaczyć... Minął już ogarnięty ogniem las, ale wciąż wydawało mu się, że wszędzie wokół czuje żar, jakby leciał prosto przez piekło...
Wtedy, dzięki zabłąkanemu podmuchowi wiatru, peleryna znów zatrzepotała. Malfoy zawołał coś innego. I, ku swemu przerażeniu, Harry poczuł, że miotła zatrzęsła się pod nim po raz ostatni - i zaczęła spadać. Nie. NIE. Ale nieważne, jak się starał, nie mógł utrzymać Błyskawicy w górze, i zaczęła ona opadać w kierunku drzew. Więc to tyle. Przegrał, i on i Snape albo połamią sobie karki teraz, albo zostaną schwytani i zaciągnięci z powrotem do Voldemorta. Miał nadzieję na to pierwsze - może gdyby się postarał, mógłby wylądować na głowie...
Wtedy, nie do wiary, jakby od spodu delikatnie popchnęła ją ręka, miotła zatrzymała upadek. Harry otworzył oczy, które przedtem mocno zacisnął, i zamrugał. Miotła wciąż się wznosiła i słyszał za sobą wściekłe krzyki Malfoya. Odwrócił się i, ku swemu szokowi, zobaczył dwóch mrocznych czarodziejów tkwiących wciąż w powietrzu, coraz mniejszych i mniejszych, gdy jego miotła mknęła do przodu. Dumbledore, to musiał być Dumbledore, pomyślał Harry z zawrotem głowy. Byli już tak blisko Hogwartu, że Crabbe i Malfoy musieli zawrócić - byli bezpieczni!
Skupiając na pilotażu zaledwie część swego mózgu - ta niewidzialna ręka zdawała się tym zająć - Harry wreszcie skierował uwagę na bezwładne ciało spoczywające w jego ramionach. Z wyjątkiem tego jednego razu w lesie Snape się nie poruszył. Czy wszystko z nim było w porządku? Voldemort powiedział "półżywy", ale teraz, patrząc w tą bladą, nieruchomą twarz, Harry pomyślał, że Snape wygląda bardziej jak martwy w trzech czwartych.
- Snape? - wyszeptał i zakaszlał, dopiero teraz odnotowując ilość dymu, jaki dostał się do jego płuc. - Profesorze Snape? - Żadnej odpowiedzi. Znów wpadając w panikę, Harry zapragnął gorączkowo, by niewidzialna dłoń niosła miotłę trochę szybciej.
Słońce zaczęło wschodzić nad horyzontem, a patrząc w dół, Harry widział opustoszałe tereny Hogwartu. Nie, niezupełnie puste - poprzez trawnik spieszyły dwie postacie, twarzami zwrócone w stronę nieba. Miotła odrobinę zadrżała, a potem zaczęła się zniżać, i gdy zbliżali się do powierzchni, Harry zobaczył, że dwojgiem ludzi byli Albus Dumbledore i profesor McGonagall. Czuł, że zaczyna się trząść z ulgi.
Miotła opadła miękko, ale Harry, którego całe ciało uwięzione było w jednej pozycji, nie był w stanie wylądować. Błyskawica uderzyła o podłoże, a jej jeździec wciąż mocno ściskał w ramionach Snape'a, który wydawał się ciężki i nieruchomy jak ołów. Harry poczuł, jak jego kostka boleśnie ustępuje przy zetknięciu z ziemią. Kaptur peleryny-niewidki zsunął się z jego twarzy i McGonagall krzyknęła:
- Harry!
- Harry - powtórzył nagląco Dumbledore, klękając obok Harry'ego i ściągając z niego pelerynę. - Wszystko w porządku? Gdzie jest profesor... Och...
Zdjął pelerynę zupełnie i odsłonił dziwny widok: Harry'ego z kolanami wciąż zaciśniętymi na miotle i ramionami oplecionymi wokół Snape'a, który z kolei leżał bezwładnie i nieruchomo.
- Severus - jęknęła McGonagall. - Dobry Boże, co mu się stało...
- Szybko, Minerwo - powiedział Dumbledore, głosem tak zbliżonym do warknięcia, jakiego Harry jeszcze nie słyszał. - Szybko, nie ma czasu. Zabierz Harry'ego do skrzydła szpitalnego. Powiedz pani Pomfrey, że trenował quidditcha po godzinach, by odprężyć się przed egzaminami, i się zranił.
- Ale profesor Snape... - zaczęła McGonagall.
- Severusem zajmę się osobiście. Dopóki nie dowiemy się, komu możemy ufać, nikt nie może wiedzieć, co zaszło, Minerwo. Gdy już zajmiesz się Harrym, udaj się do Binnsa i powiedz mu, że profesor Snape został wezwany w sprawie osobistej i że Binns przeprowadzi egzamin z eliksirów w przyszłym tygodniu; jeśli będą jakieś problemy z rozkładem, później się nimi zajmiesz. Harry, teraz musimy się zatroszczyć o ciebie - gdybyś mógł puścić profesora Snape'a...
- Nie mogę - zachrypiał Harry i było to zgodne z prawdą. Jego wszystkie stawy były jak zamarznięte na dobre i nawet jeśli ból ramion przyprawiał go o szaleństwo, nie był w stanie odwinąć ich ze Snape'a. - Proszę pana, on... on nie oddycha właściwie i nie chce się obudzić, a oni podpalili las...
- Zauważyłem - powiedział ponuro Dumbledore. - Nie obawiaj się, Harry, ministerstwo się tym zajmie, choć nie mam wątpliwości, że śmierciożercy są już daleko stąd. Teraz, delikatnie...
Chwycił ramiona Harry'ego i ostrożnie je rozwarł. Harry się skrzywił, gdy jego łokcie wyprostowały się, a pulsujący ból kostki zaczął dawać o sobie znać. Ale teraz nie było na to czasu.
- Panie dyrektorze, to nie byli tylko śmierciożercy. Voldemort też tam był. - McGonagall nabrała gwałtownie powietrza. - Powiedział, że to on wysłał mi wizję, by mnie tam zwabić i zabić Snape'a...
Usta Dumbledore'a zacisnęły się w cienką linię, gdy wziął bezwładne ciało Snape'a w ramiona, tuląc młodszego mężczyznę delikatnie niczym dziecko.
- Nie wątpię, że to prawda, Harry. Ale po prostu nie mamy teraz czasu, by o tym dyskutować. Muszę zająć się profesorem Snape'em. Proszę, udaj się z profesor McGonagall do skrzydła szpitalnego; przyrzekam ci, że później wysłucham wszystkiego, co masz do powiedzenia.
McGonagall otrząsnęła się i zaczęła działać. Machnęła różdżką i uniosła Harry'ego w powietrze, by nie musiał iść na skręconej kostce. Ale Harry nie mógł jeszcze iść, nie zanim się nie dowie...
- Panie dyrektorze, profesor Snape, czy on... czy będzie... - zakończył kolejnym kaszlnięciem, a łzy zaszczypały go w oczy.
- Żyje - powiedział Dumbledore, wstając tak gładko, jakby miał dwadzieścia lat, a Snape ważył nie więcej niż worek piór. - I będzie żył. To ci, Harry, obiecuję. - I zniknął.
Harry sapnął.
- Myślałem, że nie można się aportować na terenie szkoły!
- Nie można - potwierdziła ze znużeniem McGonagall. - Użył zaklęcia niewidzialności, by upewnić się, że zabierze profesora Snape'a w bezpieczne miejsce, nie będąc zauważonym.
Po raz pierwszy Harry przypomniał sobie, co powiedział mu Dumbledore w pierwszej klasie: "Nie muszę mieć peleryny-niewidki, żeby stać się niewidzialnym..."
- Chodź - dodała nauczycielka transmutacji, a porcja zwyczajowej energii wróciła do jej głosu. - Zajmiemy się tobą. Jestem pewna, że pani Pomfrey poradzi coś na tę kostkę. Daj mi miotłę, zobaczymy, czy pani Hooch później doprowadzi ją do porządku.
Okazało się, że to nie tylko kostka Harry'ego; poważnie naciągnął sobie mięśnie ramion i nabawił siniaków na wewnętrznej stronie ud od kurczowego trzymania miotły. Nie wspominając o tych, jakie dekorowały tę część ciała, na której wylądował. Oburzona pani Pomfrey chciała wiedzieć, jakie manewry quidditcha ćwiczył, jak długo i, na Boga, po co.
- By oderwać się od egzaminów, tak powiedział - stanowczo rzekła McGonagall. - Naprawdę, bardzo to nierozważne z twojej strony, Potter.
- Przepraszam - rzucił nieobecnie Harry, gapiąc się w sufit, podczas gdy pani Pomfrey sprawnie naprawiała jego skręconą kostkę.
Pielęgniarka cmoknęła.
- Wydaje mi się, że inni Gryfoni nie będą zbyt zadowoleni, co, kochanie? Ile punktów stracił biedny chłopak, Minerwo?
To zwróciło uwagę Harry'ego i popatrzył na McGonagall z przerażeniem. Dopiero co uratował życie nauczyciela! Z pewnością nie mogła zabrać Gryffindorowi punktów za to!
McGonagall wyglądała na zbitą z tropu, ale odpowiedziała:
- Sam się już dobrze ukarał, Poppy. Założę się, że te siniaki i kilka dobrych szlabanów załatwi sprawę; nie ma potrzeby tym razem odbierać punktów domowi.
Harry odprężył się, a pani Pomfrey pokiwała głową.
- Racja. Najtrudniejszych lekcji uczymy się sami, tak myślę. Prawda, panie Potter?
Pogłaskała go po głowie pocieszająco, a Harry otworzył usta, chcąc odpowiedzieć, i ziewnął. Nagle poczuł się śmiertelnie zmęczony.
- Eee... Może tu spać, prawda, Poppy? - spytała z wahaniem McGonagall. - Będziesz miała na niego oko? By nie narobił sobie więcej kłopotów - dodała szybko. - Myślę, że nie spał całą noc i chyba najlepiej będzie, jeśli...
- Oczywiście, głuptasku - powiedziała uspokajająco pani Pomfrey, znów gładząc Harry'ego po głowie. - Wyśpij się porządnie... A więc...
Harry spał, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej.
* * *
Uświadomił sobie, że pochyla się nad nim szokująco jasna głowa rudych włosów.
- Obudził się! - zawołał Ron z podnieceniem.
- Oczywiście, że się obudził - dobiegł zirytowany głos Hermiony. - Szturchnąłeś go.
- Nieprawda - odpowiedział oburzony Ron. - Tylko lekko potrząsnąłem. A poza tym spał już za długo. Jak się czujesz, Harry?
Właściwie czuł się odurzony i przez chwilę musiał mocno się starać, by przypomnieć sobie, gdzie jest. Skrzydło szpitalne. Przyszedł tutaj po tym, jak on i Snape - Snape! Harry usiadł na łóżku o wiele za szybko, zakręciło mu się w głowie i z powrotem opadł na poduszki.
- Harry, powoli - powiedziała z troską Hermiona. - Trzeba uważać z kontuzjami w quidditchu, przecież wiesz.
- A ty jesteś w tej sprawie ekspertem...? - parsknął Ron. - Zuch z ciebie, Harry. Masz, napij się wody.
Quidditch. Racja, miano podejrzewać, że zdrowieje z kontuzji treningowej. Nikt nie mógł wiedzieć, co się zdarzyło, i był raczej pewien, że w przypadku Dumbledore'a "nikt" obejmowało również Rona i Hermionę. Ale co ze Snape'em? Jak mógł się dowiedzieć, niczego nie wyjawiając? Jego głowa pękała, przyjął ofiarowaną szklankę wody i wziął zimny łyk. Czuł, jakby gardło miał zapchane watą. Jak długo spał?
- Która godzina? - wymartotał.
- Niedziela rano, jeśli uwierzysz - powiedział Ron z respektem. - Spałeś całą dobę. Co zrobiłeś, walnąłeś się w głowę?
- Straciłeś cały dzień nauki - dodała Hermiona, a w jej głosie brzmiało najwyższe zmartwienie. - Nie martw się, pomożemy ci nadrobić zaległości... Patrz, przyniosłam twoje książki...
Harry gapił się na nich oboje.
- Dobę? Jak? Przecież... ja... tak. Jasne, moja głowa. Wydaje mi się, że rzeczywiście uderzyłem się w głowę. - Musiał być bardziej wyczerpany, niż mu się wydawało, by spać tak długo...
Hermiona przeszła z trybu troski na wymówkę.
- Cóż, szczerze, Harry, trenować quidditcha po ciemku. Czego się spodziewałeś? Masz szczęście, że się nie zabiłeś - i że McGonagall nie zabierze domowi ani jednego punktu!
- Tak, powiedziała, że nie zabierze - wymruczał Harry. - Powiedziała, że moje zranienia plus kilka szlabanów to wystarczająca kara... Przykro mi - rzucił z taką skruchą, jaką mógł, gdy oboje skierowali na niego oskarżycielskie spojrzenia.
- I powinno ci być - warknął Ron. - Budzę się o wpół do piątej rano, bo zamarza mi tyłek, i widzę, że okno otwarte na oścież, a ciebie, twojej miotły i twojej peleryny-niewidki nie ma. Naprawdę wystraszyłeś mnie na śmierć. Miona ma rację, powinieneś być bardziej ostrożny. Mogłeś przynajmniej spytać, czy nie chcę iść z tobą.
Roztargniony Harry uniósł jedną brew.
- "Miona"? - powtórzył figlarnie. - Kiedy to się zaczęło?
Ron i Hermiona zaczerwienili się oboje.
- Eee, to tylko przezwisko - wymamrotał Ron, spoglądając w podłogę, podczas gdy jego uszy zapłonęły czerwienią. Hermiona gapiła się uparcie na ścianę ponad głową Harry'ego i wtedy Ron wydał się znaleźć natchnienie. - Hej, słyszałeś dobre wieści? - spytał pogodnie.
- Co, zaręczyliście się? - spytał Harry kwaśno.
Znów się zarumienili, ale Ron i tak kontynuował.
- Nie ma Snape'a! Powiedzieli dzisiaj rano, że został wezwany w "osobistej sprawie". Egzaminem zajmie się Binns. Binns, ze wszystkich ludzi - znaczy się, duchów - no, cokolwiek... Wiesz. A Binns nie wie NIC o eliksirach - to będzie najłatwiejszy egzamin w życiu - ee, Harry, wszystko okej?
- W porządku - odparł słabo Harry i zmusił się do niewyraźnego uśmiechu. - Chyba trochę źle się czuję. Ee... powiedzieli, gdzie Snape pojechał?
Ron prychnął.
- A kogo to obchodzi? Ważne, że go nie ma! Chociaż ta "osobista sprawa"... nie kupuję tego. Od kiedy to niby Snape ma osobiste życie, chciałbym to wiedzieć... - Ron zachichotał. - Za wyjątkiem miłości wspaniałego Draco Malfoya, co nie, Harry?
Harry zbladł. Hermiona wyglądała, jakby jej było niedobrze.
- Chciałabym, byś nigdy tego przy mnie nie wspominał, Ron - oznajmiła płaczliwie. - Uważam to za całkowicie wstrętne. Przesadzasz. Prawda, że przesadza, Harry?
- Ja... - Ale zanim Harry wydobył z siebie cokolwiek choć pół-sensownego, na korytarzu szpitalnym zabrzmiał głos profesor McGonagall.
- No, widzę, że wreszcie się obudziłeś, Potter. - Ron i Hermiona odwrócili się z miną winowajców i zobaczyli, jak pani profesor sunie w stronę łóżka Harry'ego. - A panna Granger przyniosła ci książki. Co za zbieg okoliczności. Dasz radę wstać z łóżka? - Harry skinął głową. - Dobrze. Wymyj się i ubierz tak szybko, jak możesz, i idź do gabinetu dyrektora, gdzie dowiesz się szczegółów na temat szlabanu. Weź podręczniki; podejrzewam, że będzie to w jakimś miejscu do nauki. Hasło brzmi: Ringo. Panno Granger, panie Weasley. - Z krótkim skinięciem ich trójce odwróciła się i odeszła, choć wcześniej pobieżnie obrzuciła Harry'ego zatroskanym spojrzeniem.
Ron obrócił się z najwyraźniej współczującym komentarzem na ustach, ale Harry ubiegł go, mówiąc pospiesznie:
- Lepiej pójdę. Lepiej już mieć to za sobą, prawda? - Biuro Dumbledore'a. Może dowie się, co ze Snape'em? Przyjaciele pokiwali głowami.
- Naprawdę, Harry. Masz wielkie szczęście - powiedziała szczerze Hermiona. - Dumbledore pozwala ci się uczyć, byś mógł nadrobić zaległości, zamiast kazać robić coś strasznego.
- Dumbledore nikomu nie kazałby robić czegoś strasznego - rzucił Ron z oburzeniem.
- Nie wiem - stwierdził powoli Harry, ale kiedy spojrzeli na niego zdumieni, szybko się uśmiechnął. - Przepraszam. Zamyśliłem się. Dzięki, że wpadliście.
Nigdy w życiu nie kąpał się i nie ubierał tak szybko, choć wydawało mu się, że każdy ruch trwa wieczność. Zanim jeszcze skierował się do biura Dumbledore'a, czuł, jakby serce miało mu wyskoczyć z piersi. Po tak długim śnie jego zmysły zaczęły wracać do stanu gotowości i musiał powstrzymać się, by znów nie podskakiwać w oczekiwaniu, aż chimera odsunie się na bok, by go przepuścić.
Wszedłszy, zastał gabinet Dumbledore'a pusty, ale ledwo drzwi zamknęły się za nim, dyrektor pojawił się z prywatnego wejścia na tyłach, wyglądając na zmęczonego i zmarnowanego. Serce Harry'ego ścisnęło się boleśnie.
- Panie dyrektorze - wychrypiał - czy... czy profesor Snape...
Dumbledore obdarzył go znużonym uśmiechem, co trochę go uspokoiło.
- Profesor Snape odpoczywa w spokoju, Harry, i szczerze wierzę, że w pełni odzyska zdrowie. Nie będę cię okłamywał; przez chwilę nie byłem pewien, a moja długo niewykorzystywana znajomość eliksirów i medycyny przeszła najgruntowniejszy sprawdzian, ale zrobiłem dla niego wszystko, co w mojej mocy. Myślę, że będzie spał przez dłuższy czas. Jego ciało zostało bardzo mocno obciążone. Ale wyzdrowieje.
W szczerej uldze Harry opadł na krzesło, nie czekając nawet na zaproszenie. Dumbledore przymknął oko na tę gafę, siadając ciężko we własnym krześle i pochylając się nad biurkiem.
- Harry, zanim cokolwiek innego zostanie tu powiedziane, muszę cię przeprosić.
Harry zamrugał.
- Było największą pomyłką z mojej strony, że zignorowałem, o czym mówiłeś. Obawiam się, że popełniłem ten sam błąd, co profesor Snape; obaj tak bardzo chcieliśmy zbliżyć się do Voldemorta, że świadomie nie myśleliśmy o konsekwencjach... Nikt nie jest wolny od wad, Harry. Ufam, że ta lekcja nauczyła cię tego. - Dumbledore powoli zamrugał do Harry'ego ponad swoimi półksiężycowatymi okularami i nigdy nie wyglądał tak staro i tak smutno.
- Tak, proszę pana - powiedział cicho Harry, nie będąc pewnym, jakiej innej odpowiedzi mógłby udzielić. A potem, gdyż to był Albus Dumbledore i, nieważne co, nie powinien wyglądać tak nieszczęśliwie i niepewnie, Harry dodał szczerze - Nie kazał mu pan iść, dyrektorze. Dał mu pan wybór.
- To prawda - zamyślił się Dumbledore i wydawał się z tego powodu jeszcze bardziej posmutnieć. - Podczas gdy tak naprawdę powinienem mu zakazać. Wybacz mi, Harry, nie powinienem w ten sposób dawać upustu swoim wątpliwościom w obecności ucznia; ale jestem pewien, że zrozumiesz, gdy powiem, że czuję, iż powinienem był kategorycznie zabronić mu uczestniczyć w tym spotkaniu. Instynkt mnie do tego ponaglał. Dlaczego więc nie pokierowałem się nim, nie mam pojęcia... I gdyby nie ty i twoja nadzwyczajna odwaga, zginąłby.
Nagłe olśnienie pozwoliło Harry'emu powiedzieć z całkowitą pewnością:
- I tak by poszedł.
Dumbledore zamrugał; a potem, po raz pierwszy od wejścia do pokoju, lekko się uśmiechnął.
- Hmm. Być może masz rację. Taki jest nasz Severus, prawda?
Czując się nieswojo w konsekwencji użycia takiego zwrotu, Harry wbił wzrok w swoje kolana, ale Dumbledore wydawał się tego nie zauważyć.
- Wszystko jedno, wstyd mi... No ale nie ma co rozpamiętywać przeszłości. Muszę rozważyć to jako lekcję na teraz i na przyszłość. - A potem westchnął ciężko, jakby próbując oczyścić się ze swych demonów za jednym oddechem.
Szczerze wytrącony z równowagi tym ukazywaniem uczuć przez swego tak potężnego dyrektora, Harry rzekł nerwowo:
- Wszystko będzie dobrze?
- Najzupełniej - oznajmił pewnie Dumbledore, odzyskując nieco swego wiarygodnego zachowania - i zaraz cię do niego wpuszczę. Ale najpierw obowiązki: chcę, byś dokładnie opowiedział mi, co stało się wczesnym sobotnim rankiem. Twoja relacja nie była zupełnie... - słaby uśmiech - informacyjna.
Harry skinął głową, zebrał siły i zagłębił się w opowieść. Tym razem nie zrobił przerwy na herbatę, choć Dumbledore go częstował, ale brnął przed siebie, czując wielką dumę, że nie zaczął się trząść przy okropniejszych fragmentach. Zbliżając się do końca, powiedział żałośnie:
- Więc to ja podpaliłem polanę... Ale to wszystko, panie dyrektorze, naprawdę, i nie mogłem wymyślić nic innego. Widziałem, że go gaszą, więc pomyślałem, że będzie dobrze. Pozostałe pożary to nie moja sprawka.
- Wierzę ci - odparł Dumbledore, znów brzmiąc na zmęczonego. - Jak przewidziałem, ministerstwo szybko zadziałało i zapanowało nad wszystkim. Żadne mugolskie miasta nie zostały dotknięte, choć, jak rozumiem z ich gazet, było trochę paniki. Hogsmeade również nie zostało poszkodowane. Jak dotychczas mieliśmy dużo szczęścia.
Harry skinął ponuro. Wszyscy ci ludzie żyjący w lesie lub w jego pobliżu... Nie myślał o nich, gdy wzniecał pierwszy pożar. Dlaczego? Czyżby naprawdę był "wstrętnym smarkaczem", który nie dba o reguły? Czy może naiwnie założył, że śmierciożercy ugaszą ogień, zamiast wzniecać nowy? Innymi słowy, z pewnością mógł zrobić coś lepszego, by odwrócić ich uwagę, ale w zaistniałych okolicznościach po prostu nie był w stanie się nad tym zastanawiać.
Jakby czytając jego myśli, Dumbledore powiedział życzliwie:
- Dobrze sobie poradziłeś, Harry.
Harry zagryzł wargę, a potem wiercił się przez moment, zanim wypalił:
- Czy mogę go zobaczyć?
Dumbledore znów się uśmiechnął i tym razem był to prawdziwy uśmiech.
- Oczywiście. Chodź. Weź książki.
Harry zastanawiał się, co było tak cholernie ważnego w książkach, ale zarzucił torbę na ramię i podążył za starym dyrektorem przez prywatne drzwi z tyłu.
Gdy wkroczył do pokoju, który znajdował się za nimi, Harry stwierdził, że powinien był się czegoś takiego spodziewać; było zupełnie sensowne, że prywatne komnaty Dumbledore'a znajdowały się za jego gabinetem, tak jak każdego innego nauczyciela. Ale... to był dom dyrektora i wydawało się tak dziwne, że on, Harry Potter, zakłóca jego spokój. Dumbledore poprowadził Harry'ego przez małą bawialnię, w której stały wydające się chrapać, bardzo wygodne na oko fotele, a potem do kolejnego pomieszczenia, wejścia do którego strzegły wspaniałe, mahoniowe drzwi. Dumbledore zatrzymał się przed nimi i wymruczał ciąg niezwykle zawiłych inkantacji, wykonując dłonią powolne, nieokreślone ruchy. Po chwili drzwi otworzyły się.
- Hmm, interesujący typ zamka - wyraził opinię Harry.
- Rzuciłem na nie zaklęcie po zainstalowaniu tu profesora Snape'a - wymamrotał Dumbledore. - Pochlebia mi, że samemu Voldemortowi zabrałoby przynajmniej kilka minut, by je rozpracować. To najlepsza ochrona dla Severusa... po tobie, Harry.
Uspokajając motyle, które nagle zaczęły trzepotać w jego żołądku, Harry wkroczył do sypialni Dumbledore'a. Podobnie jak biuro było to okrężne, bardzo przyjemnie wyglądające pomieszczenie, z wielkim, okrągłym łożem, stojącym tak dyskretnie z tyłu, jak było to możliwe. Prostopadle przy jego nogach stało łóżko rozkładane, na którym Harry dojrzał kilka długich siwych włosów, gdzie najwyraźniej sypiał Dumbledore, a w samym łożu...
- Snape - odetchnął Harry, nieświadomy czystej ulgi w swoim głosie.
Severus Snape leżał dość mocno wciśnięty między kilka raczej oburzających, purpurowo-złotych prześcieradeł, z głową opartą na kilku miękkich z wyglądu poduszkach, czarne włosy szokujące na tle orgii kolorów. Nie poruszył się, kiedy Harry i Dumbledore weszli do pokoju - nawet najlżejszego drgnienia świadomości - i Harry znów poczuł ukłucie niepokoju.
- Um, czy on jest...
- W uzdrawiającym śnie - wymruczał Dumbledore, wskazując Harry'emu stojące obok łóżka krzesło. - To dla niego najlepsze; gdy ciało zostanie uleczone z bólu zadanego przez zaklęcie Cruciatus, umysł musi uleczyć się sam. Obudzi się, gdy będzie gotów znów stawić czoło życiu. Znając Severusa, jest zbyt uparty, by długo chorować. - Dyrektor zachichotał znów, tym razem jednak z lekką melancholią, której Harry nigdy przedtem nie słyszał.
Dumbledore energicznie zatarł dłonie, odzyskując dobry nastrój.
- Dobrze. Aby podtrzymać naszą małą fikcję, dostaniesz szlaban za swoje niedozwolone ćwiczenia quidditcha. No, obaj wiemy, że to bzdura i gdybym tylko mógł, uhonorowałbym cię najwyższymi zaszczytami, jakie może dostać uczeń. Jednak...
- Trzeba go chronić - powiedział natychmiast Harry. - Rozumiem to.
Dumbledore uśmiechnął się znowu i tym razem jego oczy uśmiechnęły się wesoło razem z nim.
- Dobrze. Byłem pewien, że zrozumiesz. Zatem pomyślałem, że docenisz możliwość posiedzenia z profesorem Snape'em, gdy będzie zdrowiał; myślę, że przyniesie to wam obu tylko korzyść. Nie wspominając, że pozwoli mi nadrobić trochę zaniedbanej roboty papierkowej... Gdyby Korneliusz Knot odzywał się do mnie jeszcze, jestem pewien, że przysłałby mi kilka wybuchowych listów z zapytaniem, czemu nie zajmuję się korespondencją. Może więc weźmiesz książki i spróbujesz pouczyć się przez chwilkę, mając go za mnie na oku?
Harry mrugnął. To nie brzmiało tak źle, ale...
- Co mogę zrobić dla niego? - spytał w osłupieniu. W końcu Snape był nieprzytomny. Jaki sens miało siedzenie obok i czytanie książek?
- Już zrobiłeś więcej niż dość - powiedział łagodnie Dumbledore - ale myślę, że ta prośba nie będzie dla ciebie zbyt uciążliwa. Często obecność innych nas uspokaja, Harry, nawet jeśli śpimy. Oddasz mu większą przysługę, niż ci się wydaje. O ile oczywiście nie masz nic przeciwko. Gdybyś raczej wolał bardziej... interesujące zajęcie na ten czas, jak wielu młodych ludzi, mogę wymyślić coś przyjemniejszego. Naturalnie nie zostaniesz ukarany za swoje sobotnie działania, niezależnie od tego, co wybierzesz.
- Nie, w porządku - rzucił szybko Harry, znów spoglądając na Snape'a, który leżał tak nieruchomo na łóżku, nawet jeśli był trochę mniej blady niż ostatnim razem, gdy Harry go widział. - Ja... martwiłem się o niego. Sprawi mi przyjemność, jeśli trochę przy nim posiedzę.
Teraz, gdy o tym myślał, wydawało się to świetnym pomysłem. Mógł siedzieć ze Snape'em i cieszyć się, że mężczyzna naprawdę żyje i ma się dobrze - a przy okazji trochę się pouczyć. Było tu o wiele ciszej niż w pokoju wspólnym Gryffindoru czy nawet w bibliotece. Hermiona bez wahania wykorzystałaby okazję.
Dumbledore skinął głową i z ostatnim, łagodnym klepnięciem Harry'ego w ramię opuścił pomieszczenie, przypuszczalnie wracając do gabinetu. Harry przez kilka dłuższych chwil przyglądał się uśpionej twarzy Snape'a, czując się nieco nie na miejscu, aż wreszcie sięgnął do torby i wyciągnął podręcznik do eliksirów. Więc Binns przeprowadzał egzamin i nie wiedział nic o eliksirach - Harry nie był pewien, czy mu z tego powodu ulżyło. Mógł zostać zapytany o całą masę różnych rzeczy. A test był jutro. Hermiona miała rację, stracił cały dzień. Lepiej zabrać się do roboty.
Pół godziny później zatrzasnął książkę z westchnieniem frustracji - po czym rzucił szybkie, przepełnione winą spojrzenie na śpiącego w łóżku mężczyznę, ale Snape nawet nie drgnął. To niemożliwe. Jak miał się skoncentrować, skoro sobotnie wydarzenia bezustannie tłukły mu się po głowie: wspomnienie głosu Voldemorta, żar płonącego lasu, uczucie spadania na miotle? Jak nauka eliksirów mogła z tym konkurować? I były kolejne wspomnienia, które wydawały się podkopywać jego koncentrację jeszcze bardziej: echo chłodnej nienawiści Voldemorta nagle zostało zastąpione wspomnieniem doznań, ciepłego, głodnego języka przesuwającego się po jego własnym, miękkich ciemnych włosów muskających jego policzki i szyję, odganiające chłód nocy Hallowe'en.
Harry wiercił się niespokojnie na krześle, trzymając książkę na kolanach, choć nikt nie mógł widzieć, i rzucił Snape'owi wściekłe spojrzenie. Pewnie, przypominać sobie ten pocałunek było o wiele przyjemniejsze, niż przypominać śmierciożerców, ale absolutnie nie pomagało w nauce. Najgorszy ze wszystkiego był element ciekawości: czy gdyby Snape pocałował go znowu (na co się nie zanosiło), odczuwałby tak samo? Albo czy podnieciłby się tak samo, gdyby ktokolwiek tak go pocałował? To nie w porządku. Nie miał podstaw do porównania i to doprowadzało go do szału. Ale co mógł zrobić? Podejść do Cho Chang i powiedzieć: "Wybacz, ale muszę dowiedzieć się, czy jestem zakochany w profesorze Snapie. Zechciałabyś mnie pocałować, bym mógł być pewien?"
Aagrrh! Harry zacisnął powieki, bo z bólu zaczęło mu huczeć w głowie. To było takie skomplikowane.
Usłyszał skrzypnięcie drzwi i, na powrót otwierając oczy, obrócił się i zobaczył, jak głowa Dumbledore'a zagląda do środka i zerka dokoła.
- Pomyślałem, że zajrzę - powiedział dyrektor uprzejmie. - Wybacz, że przeszkadzam w nauce. Cały czas śpi spokojnie?
- Tak - odparł Harry, zawstydzony, że brzmi tak ponuro. - Mm, panie dyrektorze, przepraszam, że zawracam panu głowę, ale nie mogę się skoncentrować. Nie mogę przestać... przypominać sobie.
Tak, to było wystarczająco dwuznaczne. Twarz Dumbledore'a złagodniała.
- To całkowicie zrozumiałe, Harry. Zastanawiam się... - Pomarszczona twarz przybrała wyraz zadumy i Dumbledore podszedł do biurka stojącego koło okna naprzeciwko łóżka. Było to przyjemne biurko, ale ani trochę tak duże jak to w gabinecie. Poszperał w szufladach i wreszcie wyciągnął mały, aksamitny woreczek. - A! - Rozjaśniając się i bawiąc jak dziecko miękkim materiałem, odwrócił się do Harry'ego. - Tego chyba właśnie potrzebujesz, mój młody przyjacielu. Zaklęcie koncentracji. - Wyciągnął przed siebie maleńką, purpurową sakiewkę.
Harry wziął ją zakłopotany.
- Jest w środku?
Dumbledore, wciąż uśmiechając się, kiwnął głową.
- Weź tasiemkę i zawieś na szyi. Mając ją na sobie, będziesz w stanie całkowicie skoncentrować się na tym, co robisz; ten podręcznik do eliksirów nagle wyda ci się najbardziej fascynującą rzeczą we wszechświecie. Sugeruję, byś nosił ją tylko wtedy, gdy czytasz książkę albo zdajesz egzamin, w przeciwnym razie okaże się, że pamiętasz na przykład o dziurkach w nosie więcej, niż byś kiedykolwiek sobie życzył. I oczywiście nigdy nie możesz jej zakładać, gdy próbujesz robić więcej niż jedną rzecz naraz.
- Wow - zawołał Harry z szacunkiem. - To... to wspaniała pomoc do nauki. Hermiona by za to zabiła. Nie żeby potrzebowała.
Oczy Dumbledore'a zamigotały.
- Niekoniecznie. Za jakieś... powiedzmy, półtorej godziny, przyjdę i zdejmę zaklęcie, byś mógł coś zjeść. Nawet byś nie śnił o tak nieważnej rzeczy podczas noszenia woreczka... Teraz. Skup się mocno na wybranym ustępie tekstu przed tobą. Wsunę torebkę przez głowę. Skup się na tekście.
Harry tak zrobił, zdecydowany nie patrzeć na Snape'a ani na Dumbledore'a, ani na nic innego, choć nie potrafił zrozumieć, jak cokolwiek mogło uczynić ten wstrętny temat ciekawym. Był tak niewiarygodnie... poczuł jak coś przesuwa się po jego szyi... fascynujący. Doprawdy, nigdy przedtem nie myślał, że eliksiry są tak zajmującym przedmiotem. Wymagającym wspaniałej pamięci i delikatnej ręki... Oczywiście, poświęci resztę życia studiując tę dziedzinę, choćby się niebo waliło. POPATRZ tylko, jak wiele jest rodzajów i intensywności eliksirów prawdy! Veritaserum to tylko jeden z przykładów.
Wydawało mu się, że ktoś zachichotał, a potem może drzwi się zamknęły, ale naprawdę się tym nie przejmował.
Zaledwie kilka minut później, gdy Harry niemal dobrnął do końca książki i czuł prawdziwą rozpacz, że liczba stron nie jest nieskończona, poczuł, jak dwie delikatne dłonie unoszą coś z jego szyi i ściągają przez głowę. Słowa na stronie przed nim nagle się zamazały i zakołysał się do przodu, mamrocząc:
- Wow.
Gdy znów spojrzał do góry, ujrzał Albusa Dumbledore'a z najpsotniejszym wyrazem twarzy.
- Zadziałało? - spytał dyrektor.
- I to jak! - sapnął Harry. - To... to nie było półtorej godziny, panie dyrektorze!
- Dokładnie dwie - oznajmił Dumbledore. - Obawiam się, że zagapiłem się w biurze. Zjedz coś teraz. Jak się czujesz?
- Wyczerpany - przyznał Harry.
- Hmm, tak. To częsty skutek uboczny tego zaklęcia, a im dłużej się je stosuje, tym bardziej się jest zmęczonym. Myślę, że na dziś wystarczy; w każdym razie - niebieskie oczy znów zamigotały - twoja wiedza w dziedzinie eliksirów prawdopodobnie jest teraz większa, niż była kiedykolwiek.
- Wydawały się takie... interesujące - powiedział Harry w zdumieniu.
Dumbledore zaśmiał się.
- Podejrzewam, że wiesz teraz, jak czuje profesor Snape przez cały czas. A, no właśnie. - Machnął różdżką i nagle przed Harrym pojawiła się taca załadowana pysznie wyglądającymi kanapkami i słodkimi herbatnikami oraz dzban soku z dyni. - To powinno cię na chwilę zająć. Myślę, że lepiej będzie, jeśli zostaniesz tu przez resztę popołudnia; twój "szlaban" będzie wyglądać bardziej przekonująco. Jestem pewien, że masz więcej nauki, chociaż będziesz musiał obyć się bez pomocy zaklęcia. Ale teraz jedz. Zajrzę później. Oczywiście możesz do mnie zajść, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebował. - Z kolejnym błyskiem w oku Dumbledore wyszedł.
Harry zabrał się do rzeczy z entuzjazmem - McGonagall nie pozwoliła mu zjeść śniadania, ale dziwnym trafem nie odczuwał głodu, dopóki jedzenie nie pojawiło się przed nim. Teraz był wygłodniały. Zjadł dwie kanapki, wszystkie ciasteczka i opróżnił pół dzbana, aż wreszcie poczuł się pełen. I senny. Nadzwyczaj senny.
Kurczę, to zaklęcie naprawdę go wyczerpało, a pełen żołądek nie polepszał sprawy. Nadrobił tyle z eliksirów, jak nigdy w życiu; z pewnością krótka drzemka nikomu nie zaszkodzi. Spojrzał z tęsknotą na wyjątkowo wygodnie wyglądające łóżko, gdzie leżał Snape. Nie, to zły pomysł. Prawdopodobnie bardzo zły pomysł. Dumbledore nie miałby nic przeciwko, gdyby użył leżanki, na pewno. Mógł nawet zwinąć się na dywanie; był okropnie gruby i przytulny.
Ale... Snape leżał tak nieruchomo.
Harry postanowił machnąć ręką na ostrożność. Robił się w tym dobry. Westchnął, ściągnął buty i położył się na łóżku, na przykryciu, nie dotykając Snape'a w ogóle. Upora się z tym wszystkim, kiedy będzie mniej zmęczony. Odpocznie tylko przez minutkę. I teraz, tak, teraz słyszał oddech Snape'a, wdech i wydech, głęboko i powoli. Widział, jak jego pierś podnosi się i opada pod przykryciem. Gdy się skoncentrował, wydało mu się, że słyszy bicie jego serca.
Po raz drugi w ciągu ostatnich dni Harry zasnął jak kamień.
* * *
Obudził się, gdy dłoń Albusa Dumbledore'a łagodnie nim potrząsnęła, a on sam spoglądał na niego z lekką dezorientacją, oświetlony promieniami zachodzącego słońca, które wpadały przez okno. Harry zamrugał, totalnie zdezorientowany drugi raz jednego dnia, zanim nie rozejrzał się, zobaczył Snape'a i przypomniał sobie, dlaczego leży na łóżku. Z ogromnym zawstydzeniem wyjąkał:
- Przepraszam, panie dyrektorze, byłem zmęczony, wiem, że nie powinienem był... Chciałem tylko na minutę... Nie obudził się, prawda...?
- Nie. W porządku - powiedział łagodnie Dumbledore. - W porządku, chociaż trochę byłem... zaskoczony. Mogłeś się spokojnie położyć na leżance. Chyba że - dodał z poczuciem humoru - długie, siwe włosy na poduszce wystraszyły cię na śmierć...
- Mm. Tak - wymamrotał Harry, czując, że zaraz wybuchnie ze wstydu. - To znaczy nie! Znaczy się... Przepraszam.
Dumbledore skinął głową i litościwie zmienił temat:
- Dobrze się czujesz?
- Tak - znów wymamrotał Harry. - Byłem tylko... bardzo zmęczony. Ale myślę, że opanowałem cały materiał z eliksirów, dziękuję bardzo za zaklęcie - i bardzo przepraszam, że odwdzięczyłem się panu, wpełzając do pańskiego łóżka obok profesora, jakbym miał sieczkę zamiast mózgu.
- Nie ma za co - rzucił Dumbledore, pomagając Harry'emu wstać z łóżka, po czym pochylił się i położył dłoń na czole Snape'a. Jego srebrne brwi uniosły się. - Hmm.
- Co? - spytał Harry, krzywiąc się, bo usłyszał w jego głosie niepokój.
Dumbledore obdarzył Harry'ego badawczym spojrzeniem.
- Hmm? Och, nic, o co powinieneś się martwić. Ale jego stan mocno się poprawił od dzisiejszego poranka. - Uśmiechnął się słabo. - Mówiłem ci, że często nie zdajemy sobie sprawy, gdy pomagamy innym.
Harry poruszył się niespokojnie.
- No tak... Myślę, że gdyby obudził się i zobaczył, że tu leżę, mógłby mieć nawrót.
Na to Dumbledore zaśmiał się głośno.
- Jest późno. Chcesz zjeść obiad z przyjaciółmi?
- Jadłem lunch, zanim zasnąłem - wyznał Harry zmieszany. Pięknie, przespał pół dnia. Będzie na nogach całą noc. Cóż, może się pouczyć.
Dumbledore uśmiechnął się najwyraźniej rozbawiony.
- Cóż, w każdym razie przyda ci się towarzystwo, jako odmiana po siedzeniu tutaj w zamknięciu. Weź książki i zejdź na obiad, i przekaż oczywiście przyjaciołom moje najlepsze życzenia na nadchodzące egzaminy.
- Tak, oczywiście - Harry podniósł torbę, rzucił ostatnie spojrzenie na śpiącego Snape'a i powziął nagłą decyzję. - Panie dyrektorze... Profesor McGonagall powiedziała, że będę miał kilka szlabanów.
- Hm? No cóż... - odrzekł Dumbledore, machając ręką, gdy schylił się, by znów zbadać Snape'a - nie martw się tym...
- Ale z pewnością - powiedział Harry, zdecydowany przez to przebrnąć, choćby go zabiło - trenowanie quidditcha po godzinach jest poważnym wykroczeniem. - Unosząc brew, Dumbledore odwrócił się, by na niego popatrzeć. - To znaczy, naprawdę powinienem zostać bardziej ukarany, prawda? - Harry patrzył na dyrektora tak twardo, jak śmiał. Na Boga, nie zmuszaj mnie, bym to POWIEDZIAŁ...
Zapadła długa chwila ciszy, po czym Dumbledore odparł:
- Myślę, że coś w tym jest. Tak. Dlaczego nie miałbyś zameldować się tutaj jutro, po egzaminie z eliksirów?
- Tak, proszę pana - odparł Harry, czując, że mu słabo z ulgi. - Dziękuję, sir. - Odwrócił się, by wyjść.
- I... Harry?
- Tak?
Obrócił się i zobaczył, że Dumbledore patrzy na niego z wyrazem życzliwym, ale i surowym.
- Następnym razem lepiej zdrzemnij się na leżance.
* * *
Jego policzki wciąż płonęły, gdy Harry biegł do Wielkiej Sali, wiedząc, że spóźni się na obiad, i nawet nie zatrzymując się, by podrzucić książki do dormitorium. Paczka pewnie i tak wybierze się potem do biblioteki.
- Fefć - powitał go Ron z ustami wypchanymi kurczakiem, gdy Harry upadł ciężko na swoje zwykłe miejsce. - Jak fam flabam?
- W porządku - odparł szybko Harry. - Siedziałem sobie i uczyłem się w... um, pracowni Dumbledore'a. Gabinecie, znaczy się. Nie tak źle. Ale muszę wrócić jutro - dodał, robiąc co w jego mocy, by brzmieć odpowiednio dotkniętym.
- Kiepsko - powiedział Ron współczująco. - Nie jesteś głodny, co? Mogę twoje ciastko z melasą?
Jak przewidział, po obiedzie uczniowie opuścili Wielką Salę, masowo migrując do biblioteki w ten ostatni wieczór przed egzaminami. Harry zarzucił na ramię torbę i poinformował Rona i Hermionę, że spotkają się tam, kiedy już zabiorą swoje rzeczy. Po drodze wstąpił do ubikacji, gdzie natknął się na Freda i George'a.
- Harry, staruszku - przywitał go George, podczas gdy Fred ochlapał mu twarz wodą z jednej z umywalek, i wymarotał coś złowieszczo półgłosem. - Słyszałem, że złapali cię na czymś głupim. Jesteśmy bardzo dumni.
Harry wyszczerzył się.
- Wzoruję się na was dwóch, wiecie.
- O! Słyszałeś to, Fred? - zawołał George, mocno klepiąc swego bliźniaka po plecach i wpychając jego twarz do umywalki. Fred zaklął. - To dla nas zaszczyt: kształtować młody umysł. Nie przejmuj się Fredem - dodał poufałym tonem - jest zły, bo nalałem mu soku z dyni do oczu.
- Dureń - wymamrotał Fred, wycierając twarz w szatę, i wreszcie spojrzał radośnie na Harry'ego. - Ale ma rację. Dobra robota, Harry. Źle tylko, że walnąłeś się w głowę.
- Ee... no tak - odpowiedział Harry, zerkając to na jednego, to na drugiego bliźniaka, czując się lekko oszołomiony nagłym pomysłem, który uczepił się jego umysłu i nie chciał puścić. - Tak, walnąłem się w głowę.
Obaj chłopcy popatrzyli na siebie zagadkowo.
- Wszystko okej, Harry? - spytał George.
To było tak głupie. To było takie głupie i musiał zrobić to teraz albo nigdy. Harry nabrał głęboko powietrza.
- Chcę was prosić o przysługę. Jest naprawdę szalona i nie zdziwię się, jeśli odmówicie, ale absolutnie NIE WOLNO wam NIKOMU powiedzieć, że was prosiłem.
Złapali przynętę, tak jak podejrzewał.
- Jasne, że nie - odpowiedział natychmiast Fred.
- Przyrzeknijcie na wasze różdżki - rzucił złowrogo Harry - Serio mówię. To sprawa osobista i... cóż, czuję się trochę głupio, ale...
"Trochę głupio" było najdalszym określeniem, jakiego mógł użyć, ale im bardziej niewinnie brzmiało, tym lepiej. Uszy bliźniaków praktycznie stały.
- Obiecujemy - powiedzieli zdecydowanie. - No, gadaj - dodał George.
Harry czuł, że staje się czerwony.
- Czy jeden z was mógłby mnie pocałować? - wyrzucił. Potem zamknął oczy i spędził następną małą wieczność sekund, żałując tych słów.
- Po co? - spytał Fred i Harry znów otworzył oczy. Nie brzmiało to jak oskarżenie czy wstręt, ale jak... ciekawość.
Znów nabrał powietrza i zanurzył się w tak zdumiewające kłamstwo, że sam był pod wrażeniem.
- To było zeszłego lata. Mu... mugolska dziewczyna mnie pocałowała. Dziwne, nie? To jedyna interesująca rzecz, jaka kiedykolwiek zdarzyła się u Dursleyów... Ale niczego nie czułem, a mogę ją znów spotkać, i zastanawiałem się... - Jego głos zamarł i spojrzał na nich z prośbą. - Nie jestem całkiem pewien, czy nie jestem...
- Jednym z majestatycznych homo starej Anglii? - spytał Fred, klepiąc go pocieszająco po ramieniu. - Całkowicie zrozumiałe. Ja sam wyznaję te szlachetne zasady. George też. Możesz nam ufać. Nigdy byśmy...
- ...nie zdradzili - kontynuował George, szturchając łokciem Freda. - Słowo. Jak powiedziałem, to zaszczyt kształtować młode umysły...
- ...szczególnie w piękniejszych aspektach życia - skończył Fred, wbijając łokieć w George'a. - Ale musimy się pospieszyć i pouczyć, więc którego z nas chcesz? Czuję się w obowiązku powiedzieć ci, że całuję o wiele lepiej niż on.
- Ty draniu, akurat!
- Wszyscy sobie chwalą...
- Po pijanemu, być może...
- Och, naprawdę wszystko mi jedno - zawołał z desperacją Harry. - Którykolwiek z was ma mniej przeciwko, ee, to będzie okej.
Wbiły się w niego dwa identyczne, przenikliwe spojrzenia.
- Żaden z nas nie ma nic przeciwko, Harry - powiedział George tonem, jakiego Harry na pewno nigdy przedtem nie słyszał.
- Właściwie - dodał pogodnie Fred - dlaczego nie moglibyśmy obaj? Tak na wszelki wypadek?
Harry mrugnął i znów poczuł zawrót głowy.
- Dobra - usłyszał swoje mamrotanie.
- Fantastycznie! Dziś zarządzam porządek alfabetyczny...
- Ja zarządzam chronologiczny - odpowiedział George - a to ja wyskoczyłem z mamy dziesięć i pół minuty przed tobą. - I zanim Fred zdążył zgłosić oburzony sprzeciw, George pochylił się i pocałował Harry'ego w usta.
Było... przyjemnie. Może więcej niż przyjemnie. Harry'emu podobało się jedwabiste muskanie wargi o wargę, a potem zdumiewająco delikatny dotyk języka, który zachęcił jego usta, by trochę się uchyliły. Ale czegoś... brakowało. Czekał, aż nadejdzie ta gorąca chęć, pragnienie, by uścisnąć George'a, albo uczucie, że jego kości topnieją. Tak się nie stało.
Wtedy George odsunął się, patrząc na Harry'ego raczej zamglonym wzrokiem, ale i z pewną satysfakcją.
- To jeden. Teraz ty, Fred.
- Och, wielkie dzięki - zrzędził Fred, ale zabrał się do rzeczy raczej chętnie i o wiele odważniej, teraz, gdy jego bliźniak utorował drogę. Jego język wśliznął się do ust Harry'ego i łaskotał w nadzwyczaj interesujący sposób. Interesujący... ale jednak nie tak interesujący jak...
Wargi Freda oderwały się z wilgotnym mlaśnięciem. Rzucił zadowolone spojrzenie w kierunku George'a, a potem odwrócił do Harry'ego.
- I?
- Dzięki - wychrypiał Harry. - To było... uh... - Wydawało mu się, że przyjemne to nie jest odpowiednie słowo, ale przymiotniki zdały się opuścić go na chwilę. - ... Naprawdę dobre.
- Pomogło ci zdecydować, co? - spytał ciekawie George.
- Och! Tak - powiedział szybko Harry, przypominając sobie podany im powód całego całowania. - Zdecydowanie tak. Uh. Raczej tak. - Wbrew samemu sobie poczuł mały, nieśmiały uśmiech rozlewający się po jego twarzy, choć nie zauważył, jak jego nagłe pojawienie się zahipnotyzowało obu chłopców. - Myślę, że teraz już wiem.
I wiedział - tyle że nie to, co powiedział chłopakom. Podobało mu się całowanie Freda i George'a. Nawet go to podnieciło, oceniając po uczuciu drżenia w niższych regionach. Ale nie było... nie miało porównania. Więc to był... Snape. To musiał być Snape. Ze WSZYSTKICH ludzi...!
- Och, dobrze - stwierdził niepewnie Fred.
- Jeśli kiedyś - dodał George równie słabym głosem. - Uh, Harry, naprawdę, jeśli kiedyś zechcesz... ee, znowu poeksperymentować...
- Jesteśmy do usług - wtrącił Fred.
- Absolutnie - powiedział żarliwie George.
- Dzięki raz jeszcze - odpowiedział Harry raczej rozmarzony i wyszedł z toalety, zaupełnie zapominając z niej skorzystać, zostawiając za sobą dwóch bardzo zamroczonych bliźniaków Weasley i lekko już zniecierpliwionych Rona i Hermionę czekających na niego w bibliotece.
* * *
Severus Snape obudził się i od razu tego pożałował.
Och, wiedział, gdzie jest. Raz czy dwa był w tym mieszkaniu. A człowiek nie jest w stanie nigdy zapomnieć, nieważne jak mocno próbuje, karmazynowych dywaników. Purpurowych, aksamitnych zasłon. Tych obrazów. I, oczywiście, okropnych prześcieradeł, w których był mocno zagrzebany.
Snape zamknął oczy i próbował przypomnieć sobie, jaka ohydna zbrodnia, grzech czy nadużycie alkoholu wpakowało go do - ze wszystkich miejsc - łóżka Albusa Dumbledore'a. Żadne nie przychodziło mu na myśl. Właściwie ostatnią rzeczą, którą pamiętał, był... był... wydawało mu się...
...Wydawało mu się, że Lord Voldemort, stojący nad nim i śmiejący się.
Całe ciało Snape'a wróciło do pełnej świadomości i nie był w stanie powstrzymać ochrypłego westchnienia, które wydostało się z jego gardła.
- Obudziłeś się - powiedział cichy głos i głowa Snape'a szarpnęła się w stronę drzwi, przez które cicho wszedł Dumbledore.
Zakręciło mu się w głowie. Czy nie miał umrzeć? W gruncie rzeczy był tego absolutnie pewien. Wobec tego, biorąc pod uwagę wystrój...
- To Piekło - oznajmił stanowczo. - Widzę, że nie udało mi się wystarczająco odkupić win na śmiertelnej płaszczyźnie.
Dumbledore zaśmiał się cicho.
- Ach, to tylko Czyściec, przyjacielu. Dopiero co wróciłeś z Piekła. - Jego pomarszczona twarz przybrała uroczysty wyraz. - O mały włos, muszę dodać. Cieszę się, że w końcu się obudziłeś.
- W końcu? Jak długo spałem? I jak, do diabła, znalazłem się tutaj?
- Jest poniedziałek rano; co do reszty, myślę, że lepiej najpierw coś zjedz, może trochę się ogarnij, zanim podejmę tę szczególną...
Poniedziałek. Chwilę zajęło Snape'owi przypomnienie sobie, dlaczego powinno go to martwić.
- Co? Mam przeprowadzić egzamin. Właściwie dwa. Och, psiakrew, nawet nie przygotowałem testów...
- Nie przeprowadzisz ich. Ani żadnego innego egzaminu w tym tygodniu - stwierdził spokojnie Dumbledore. - Będziesz odpoczywał, Severusie. Co nieco przeszedłeś. Profesor Binns zgodził się uprzejmie ułożyć i poprowadzić egzamin za ciebie.
- BINNS? - krzyknął Snape z oburzeniem. - On nic nie wie o eliksirach! Do diabła, jaki on test zamierza ułożyć: historia veritaserum? Ja... ouć. - Poruszył się na łóżku i skrzywił, gdy jego pęcherz raczej pilnie przypomniał o swej obecności.
- Dobrze się czujesz? - spytał z troską Dumbledore.
- Nie. Nie czuję się. Ale mógłbym przesunąć się w zakres "znośnego" - mówię: mógłbym - gdybym skorzystał z toalety.
- Och, oczywiście, oczywiście - rzucił szybko dyrektor i pomógł mistrzowi eliksirów wstać z łóżka.
Snape czuł, że jego nogi są słabe i chwieją się pod nim, ale nie pozwolił sobie na żadne oklepane, metaforyczne porównania do jednodniowych źrebiąt, kociąt czy czegokolwiek innego w tym rodzaju. Jednak ablsolutnie zabronił Dumbledore'owi wchodzić ze sobą do ubikacji, więc gdy już wyszedł, zrobił to z odrobiną osobistego opanowania. Być może teraz był już w stanie usłyszeć coś bardziej poważnego niż prowadzenie i ocenianie egzaminu.
Czekała na niego taca z miską zupy i filiżanką gorącej herbaty. Zapachy sprawiły, że do ust napłynęła mu ślinka. Dumbledore, choć raz przedkładając takt nad psotę, zdecydował się na dzbanek jasnej Darjeeling i Snape popijał ją teraz z wdzięcznością, siedząc z powrotem na łóżku. Naprawdę czuł się okropnie... zmęczony. Nie słaby. Zmęczony.
- Pamiętam Voldemorta - powiedział wreszcie, gdy już skończył zupę - i pamiętam, że straciłem przytomność z bólu. To wszystko. Jak, na niebiosa, mnie uratowałeś? - Jego głos był tak stanowczy i opanowany, jakby prowadził wykład.
Dumbledore wziął głęboki i raczej niepewny oddech.
- To nie ja.
- Więc kto.
- Potrafisz zgadnąć?
- Nie jestem w nastroju do zgadywanek, Albusie.
Ku zdumieniu Snape'a Dumbledore nie był w stanie spojrzeć mu w oczy. I zamiast odpowiedzieć prosto na pytanie, zagłębił się w opowieść.
- Chcę cię prosić, byś na jeden wieczór wszedł w moje położenie, Severusie. Dobrze? Wyobraź sobie, że siedzisz tutaj, w tym mieszkaniu, całą noc, nie mogąc spać ze zmartwienia i czując w głębi duszy, że popełniłeś potworny błąd. Podskakujesz na najmniejszy dźwięk; czujesz, że jest ci niedobrze, nawet jeśli nie ma w zasięgu wzroku Fasolek We Wszystkich Smakach.
- I wtedy słyszysz uderzenie w okno. To biała sowa. Bardzo znajoma biała sowa, niosąca skrawek pergaminu.
- Teraz wyobraź sobie, jakbyś się poczuł, Severusie, gdybyś otworzył tej konkretnej sowie okno, wziął pergamin i przeczytał to.
Jego sękata dłoń, nieco drżąca w tym momencie, wyciągnęła wcześniej wspomniany kawałek pergaminu. Odczuwając zniecierpliwienie i ani trochę zmieszania, Snape wziął go i obrzucił spojrzeniem.
Pismo było straszne, prawie nieczytelne. Rozciągało się po całej kartce, jakby ktoś pisał w wielkim pośpiechu.
Miałem kolejną wizję Wiem gdzie odbywa się spotkanie na polanie niedaleko Hogsmeade i Voldemort tam jest Chcą go zabić Muszę lecieć PROSZĘ PRZYSŁAĆ POMOC - HP
Snape patrzył, jak jego ręka zgniata pergamin, jakby kontrolował ją ktoś zupełnie inny.
- Harry cię ocalił - powiedział Dumbledore głosem tak ciężkim, jakby siedział na nim Hagrid. - Sam. Było o wiele za późno, bym mógł mu towarzyszyć; jak sądzę, zanim dostałem wiadomość, już zbliżał się do polany. A co do tego, jak cię uratował, wyjaśnił...
Snape ledwo słuchał tych wyjaśnień, jakich udzielał Dumbledore na temat wydarzeń sprzed dwóch nocy. Patrzył tylko na zwinięty w kulkę pergamin w zaciśniętej pięści. Słowa przelatywały przez jego świadomość, słowa jak "peleryna-niewidka... pożar... zaklęcia... miotły... Cruciatus", ale nie miały żadnego znaczenia.
- Mogli go zabić - wychrypiał, przerywając relację. - Mogli mu zrobić coś gorszego niż śmierć.
Dumbledore tylko skinął głową i spojrzał na swe własne ręce, jakby zastanawiając się, gdzie podziała się cała ich siła.
- Ponieważ go nie posłuchaliśmy.
- Ponieważ jest IDIOTĄ - wybuchnął Snape, czując, że wreszcie wzbiera w nim histeria. - Co on sobie, do diabła, myślał? Dlaczego to zrobił? GDZIE JEST TERAZ?
- Wszystko z nim w porządku, Severusie - powiedział łagodnie Dumbledore. - Jedynym obrażeniem, jakie odniósł, było skręcenie kostki, gdy miotła wylądowała w Hogwarcie. Wierzę, że w tej chwili zaczyna właśnie swój egzamin z eliksirów. - Krótka przerwa. - Który, jestem pewien, zda.
Snape całkowicie zignorował sugerowaną instrukcję.
- Zdaje egzamin... zdaje egzamin z eliksirów. Rozumiem. A co mu powiedziałeś? Jak go ukarałeś? Jak upewniłeś się absolutnie, że nie zrobi czegoś takiego NIGDY WIĘCEJ?
Dumbledore popatrzył na Snape'a surowo.
- Nie ukarałem go, Severusie, i nie mam takiego zamiaru. To był akt wielkiej odwagi. Tak jak i twój. Gdyby to było możliwe - gdybyśmy nie musieli trzymać tego wszystkiego w okropnej tajemnicy - zdecydowany byłbym wychwalać was obu jako bohaterów ze wszystkich wież Hogwartu.
- Och, tego tylko nam brakuje - zasyczał Snape i zamaszystym ruchem posłał filiżankę i opróżnioną z zupy miskę na podłogę. Pękły i rozsypały się w kawałki, a Dumbledore, wyraźnie nie poruszony tym pokazem, tylko machnął różdżką i okruchy znikły. - Publiczne pochwały! Wychwalany jak bohater. Znowu! Czy nie przychodzi ci do głowy, wszechmocny Albusie Dumbledorze, że to tylko zachęci chłopaka, by wyjść i skręcić sobie kark?
- Ryzykując życie, ocalił twój własny kark, Severusie - przypomniał mu Albus. - Spróbuj okazać wdzięczność.
- Zamknij SIĘ! - ryknął Snape, wstając i przytrzymując się kolumienki. - Nigdy więcej nie wolno mu robić czegoś takiego! Rozumiesz mnie? Nigdy! To spotkanie było pułapką na niego, zastawioną przez Voldemorta, a gdyby został złapany - o mój Boże, gdyby nie uciekł... - Kolana ugięły się pod nim i z powrotem opadł na materac, trzęsąc się na całym ciele i widząc przed oczyma plamy. Poczuł chłodną dłoń na czole i drugą upokarzająco naciągającą na niego przykrycie.
- Za bardzo się zdenerwowałeś - powiedział łagodnie Dumbledore. - Nie powinienem był ci jeszcze mówić... Ćśśś... Musisz się uspokoić, Severusie. Powiedziałem Harry'emu, by przyszedł tu i posiedział z tobą, gdy skończy egzamin, ale jeśli zamierzasz przywitać go histerycznym krzykiem, mogę jeszcze ten pomysł przemyśleć.
Snape próbował wymyślić coś szczególnie uszczypliwego, ale wszystkim, co wydobył z siebie, było kolejne ciche "O mój Boże". Leżał nieruchomo przez kilka chwil, a Dumbledore w ciszy pozwolił mu odzyskać nad sobą kontrolę.
- Możesz mi już opowiedzieć, co się wydarzyło? - było następnym pytaniem dyrektora i zostawiało sporo miejsca dla Snape'a, by powiedzieć "nie".
Ale nawet w skrajnych sytuacjach Snape nie był typem, który mówi "nie", i, zmuszając się, by nie myśleć o Harrym, opowiedział wszystko, co pamiętał z tej okropnej nocy. Z jednym znaczącym pominięciem. Nie mógł - po prostu nie mógł - wyznać Dumbledore'owi, że ktoś, najprawdopodobniej Draco Malfoy, widział go całującego Harry'ego Pottera na tarasie. Zwłaszcza że Dumbledore przede wszystkim nie wiedział, że on całował Harry'ego Pottera. Szczególnie że ten przeklęty pocałunek był prawdopodobnie tym, co podjudziło tego niemożliwego chłopaka do tak strasznej, niebezpiecznej akcji... W głębi serca Snape przeklinał siebie o wiele zajadlej, niż Voldemort kiedykolwiek by zdołał.
Kiedy skończył, Dumbledore wyglądał na zmęczonego i smutnego.
- Więc młody Draco pracuje dla Voldemorta - wymruczał. - Myślałem może... Ale miałem nadzieję... I mówisz, że cię szpiegował?
- Tak powiedział Voldemort - odrzekł wymijająco Snape. - Ja sam nie zdawałem sobie sprawy.
Dumbledore potrząsnął głową, jego srebrna broda kołysała się z boku na bok.
- Wielce zostaliśmy okłamani - powiedział cicho. - I prawie pokonani. Gdyby nie Harry... cóż. Nie podoba mi się, jak bardzo mnie przechytrzono, Severusie. Twoje życie było ceną nie do przyjęcia za te kilka informacji i nigdy nie powinienem był się zgodzić na to ryzyko. Jest mi bardziej wstyd, niż mogę to powiedzieć.
Snape nie słyszał, by Dumbledore mówił coś takiego przedtem, i aż oniemiał. Kiedy po kilku napiętych minutach Dumbledore spokojnie zasugerował, by wziął kąpiel, Snape przystał na to bez słowa i spędził kolejne pół godziny, siedząc w gorącej wodzie, gapiąc się w sufit i próbując powstrzymać zawroty głowy. Harry go uratował. Harry. Uratował go. I gdy zdołał poskładać do kupy bezładne wspomnienia tego, co mówił Dumbledore, zdał sobie sprawę, jak niewiele brakowało, by ta misja zakończyła się porażką. Albus powiedział, że musiał lewitować Błyskawicę z powrotem do Hogwartu... Snape przycisnął trzęsącą dłoń do twarzy, a potem zamrugał, pozbywając się gorącej wody z oczu.
Wyszedł z wanny, osuszył drżące członki i właśnie ubierał się w świeże, czarne szaty, gdy ktoś delikatnie zapukał do drzwi.
- Jestem ubrany - zawołał Snape sucho, nawet nie próbując krzywić się z ironią.
- Świetnie - dobiegł zza drzwi głos Dumbledore'a. - Ale wyznaczony czas egzaminu z eliksirów minął. Harry za chwilę przyjdzie.
Snape wziął głęboki, drżący oddech i zapragnął, by starszy mężczyzna nie otwierał drzwi. Nie chciał nawet myśleć, jak wygląda w tej chwili jego twarz.
- Severusie - kontynuował Dumbledore cicho - nie wiem, co ci powiedzieć. Wiem... myślę, że wiem, co do niego czujesz - Snape wzdrygnął się mocno - ale nie potrafię sobie wyobrazić, jak zareagujesz na... to. Ale kiedy przyjdzie... bądź dla niego miły, przyjacielu. Tylko o tyle proszę. Bądź miły.
Zamiast odpowiedzieć, Snape wyszedł w milczeniu z łazienki i zobaczył, że łóżko zostało starannie zasłane, a jeden róg zapraszająco odwinięty. Jego nogi trzęsły się i chciały odpocząć, ale surowo kazał im podejść do krzesła.
- Chcę porozmawiać z nim sam.
Na ten widok Dumbledore mocno się zatroskał.
- Nie jestem pewien...
- Chcę. Porozmawiać z nim. Sam. Albusie.
Dumbledore westchnął ciężko.
- Jak sobie życzysz. Ale błagam cię, Severusie, nie niszcz niczego, czego nie możesz naprawić.
Gdy jeszcze słowa te opuszczały jego usta, rozległo się nieśmiałe pukanie. Dyrektor spojrzał na profesora, wymruczał kilka inkantacji w stronę drzwi i zawołał "Wejdź" raczej pełnym obaw głosem.
Harry Potter wszedł do pokoju.
* * *
Harry nie wiedział, co dokładnie spodziewał się zastać po kolejnym wejściu do sypialni dyrektora, ale myślał raczej, że Snape wciąż będzie spał. Było więc pewnym szokiem wkroczyć do pokoju i zostać przywitanym przez ciemną, patrzącą spode łba postać, siedzącą na krześle i posyłającą mu niedwuznaczne spojrzenia.
- Witaj, Harry - powiedział Dumbledore, choć Harry nie spuszczał wzroku ze Snape'a. - Jak widzisz, profesor Snape obudził się, w czasie gdy zdawałeś egzamin z eliksirów. Jak było? - dodał dyrektor troskliwie.
Uwaga Harry'ego przeskoczyła do Dumbledore'a. Czy mu się zdawało, czy włosy Snape'a wyglądały na jeszcze tłustsze niż zazwyczaj - nie, były po prostu mokre. Więc dopiero co musiał się wykąpać, o kurczę, nie powinien teraz o tym myśleć.
- W-w porządku - zająknął się w odpowiedzi i zapragnął zapaść się pod ziemię, słysząc, jak załamuje się jego głos. Czy nie potrafi brzmieć lepiej niż wystraszony dzieciak? - Myślę... myślę, że dobrze mi poszło.
- Cieszę się, że zaklęcie koncentracji podziałało - stwierdził z uśmiechem Dumbledore, a Snape wydał cichy dźwięk zaskoczenia, który sprawił, że Harry znów na niego spojrzał. Dumbledore podniósł się z krzesła. - Poinformowałem pana profesora o wszystkim, co zaszło sobotniego ranka i od tamtego czasu; teraz was zostawię, byście mogli porozmawiać. Wierzę, że macie sobie coś do powiedzenia.
Co? Harry bardzo się cieszył, widząc, że Snape ma się dobrze - mimo że ta kamienna twarz nie wróżyła pomyślnie nadchodzącej dyskusji - ale za nic nie mógł wymyślić, co takiego mógłby mu powiedzieć. W każdym razie doceniał dyskrecję Dumbledore'a.
- Dzięki - wymamrotał szczerze. W końcu to nie wina dyrektora, że Harry wpakował się w taki bałagan emocjonalny.
Dumbledore położył ciepłą, dodającą odwagi dłoń na ramieniu Harry'ego i po chwili drzwi zamknęły się za nim. Harry zauważył, że gapi się w podłogę, i zmusił się, by spojrzeć Snape'owi w oczy, które patrzyły w najdziwniejszy sposób.
- Usiądź - powiedział szorstko Snape. Kiedy Harry tak zrobił, mężczyzna spytał śmiertelnie cichym tonem. - Co ty sobie wyobrażałeś?
Harry nic nie mówił.
- No? Odpowiedz mi! - Ciemne oczy miotały teraz błyskawice, a szczupłe palce zaciskały się na oparciach krzesła. Kiedy Harry milczał, nie będąc w stanie nic powiedzieć, twarz Snape'a wykrzywiła się. - Powiedziałem, byś mi ODPOWIEDZIAŁ! Jesteś tak samo głuchy, jak i pozbawiony rozumu? Nie wiesz, że mogli cię zabić?
- Wiem, że zabiliby ciebie - odparł w końcu Harry, zdumiony, jak opanowany był jego głos. Ani jednej rysy.
I gdy mówił te słowa, poczuł, że znika całe jego zdenerwowanie. Postąpił słusznie i wszystko skończyło się dobrze. Niech Snape się wydziera i wścieka, jak mu się tylko podoba. Gdyby kazano mu wybrać po raz drugi - nawet będąc skazanym na porażkę - Harry zrobiłby to samo. Nie miałby wyboru.
Poczuł, jakby w ogóle w niczym nie miał wyboru.
- Jak dzielnie - warknął Snape, przerywając jego zadumę. - Jak szlachetnie. Słynny Harry Potter ratuje mi życie. Podejrzewam, że oczekujesz teraz podziękowań na kolanach.
- Przestań - powiedział Harry cicho. - Przestań mówić w ten sposób.
Coś w jego tonie musiało dotrzeć do Snape'a, gdyż ten rzeczywiście przestał, a wyraz gniewu został zastąpiony czymś o wiele bardziej niepewnym.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał, najwyraźniej starając się brzmieć pogardliwie, co raczej mu nie wyszło.
- Nie mogłem tego nie zrobić. - Harry wzruszył ramionami.
- Doprawdy. Zrobiłbyś to oczywiście dla każdego? Dla Weasleya i Granger?
- Oczywiście - odrzekł Harry, zadowolony, że może powiedzieć to z całego serca.
- Mmm. Dla profesora Flitwicka, naturalnie, też. Albo Trelawney, albo Sprout. Wskoczyłbyś na miotłę i poleciał bez wahania na ratunek.
- Eee.. - Po prawdzie Harry nie był tego zupełnie pewien. - Nie... nie wiem.
- Więc dlaczego ja? - zasyczał Snape. - Nie udawaj, że nie wiesz. Jeden nierozsądny pocałunek na balkonie nie tworzy żadnego rodzaju więzi, Potter!
Słowa te zabolały jak uderzenie w twarz, ale Harry poniekąd spodziewał się ich.
- Masz rację - powiedział tak spokojnie, jak potrafił, zastanawiając się, jak długo uda mu się utrzymać tę fasadę rozsądku i racjonalności. Nigdy nie zostawał długo opanowanym, kiedy Snape go prowokował. Ale dlaczego Snape drażnił go teraz? Czy naprawdę tak wielką odrazą napełniała go myśl, że ma wobec Harry'ego dług, tak jak miał dług wobec ojca Harry'ego? Czy może...
Czy to dlatego, że się bał?
Na moment Snape stracił rezon na skutek nieoczekiwanej uległości Harry'ego. Harry wykorzystał tę przerwę, by kontynuować:
- I jeśli naprawdę uważasz, że to wszystko przez pocałunek na balkonie, to jestem czekoladową żabą. - Spojrzał na Snape'a z wściekłością. - Wiesz o tym dobrze. Ale jeśli przez to poczujesz się lepiej, nie zrobiłem tego tylko dlatego, że dobrze całujesz. Przedtem ty uratowałeś życie mnie.
To Snape mógłby zaakceptować. Wydawał się upierać przy tych wszystkich kwestiach "spłacania długów".
- I otrzymałem bardzo niewielkie podziękowanie - rzucił Snape z drwiną, dochodząc do siebie. - Podejrzewam, że to twoje poczucie wdzięczności.
- Niech ci będzie - powiedział Harry spokojnie.
- Wobec tego uważam, że odpowiednio mi podziękowałeś - stwierdził Snape głosem ociekającym nagłą goryczą. - Pozwól mi oświadczyć, że jeśli jeszcze raz zrobisz coś podobnego, szczególnie dla mnie, osobiście cię zabiję i powieszę twoje ciało na maszcie Slytherinu.
- Och, super - odciął się Harry. - Zapamiętam to sobie. A jeśli ty kiedykolwiek zrobisz coś TAKIEGO po tym - tak, nie zapominajmy tego szczegółu - po tym, jak cię OSTRZEGŁEM, byś nie szedł... - Ups, uważaj, opanuj się...
- Och, więc teraz doszliśmy do tego? Zastanawiałem się, kiedy do tego dotrzemy. Cieszysz się, Potter? Stwierdzasz "A nie mówiłem?", ogłaszasz się wszechmocnym wizjonerem? - Głos Snape'a nagle przeszedł w krzyk.
Harry czuł, jak coś w jego wnętrzu chce eksplodować, ale usiłował to powstrzymać. Raz już prawie przegrał.
- To na nic - powiedział zamiast tego. - Mów mi wszystkie te straszne rzeczy, skoro tak ci się podoba. Nie możesz mnie przestraszyć i nie jesteś w stanie sprawić, bym znów cię nienawidził.
Snape wypuścił powietrze, jakby ktoś uderzył go w brzuch, i Harry wiedział, że dobrze zgadł. Nastąpił bolesny moment ciszy, aż wreszcie Snape wyszeptał ochrypłym, pełnym wahania głosem:
- Nigdy nie powinienem był cię dotknąć.
Harry nabrał głęboko powietrza i skrzyżował nogi z wypracowaną nonszalancją.
- Cóż, nie jesteś jedyną osobą, która mnie całowała. Lub robiła inne rzeczy - dodał odważnie, nawet jeśli niezupełnie zgodnie z prawdą. Cóż, Fred naprawdę trochę go obmacał.
Na to oczy Snape'a rozszerzyły się, a poczucie winy momentalnie znikło z jego twarzy zastąpione... czymś innym.
- Co? Ty... kto?
- Nie twoja sprawa - odpowiedział Harry raczej niegrzecznie, zanim szczerość wreszcie zmusiła go, by dodał - ale niewiele i... ty byłeś najlepszy. - Nie zaczerwieni się, nie...
Oczy Snape'a znów się zmieniły - teraz pojawił się w nich wyraz dziwnego, zastygłego żaru... i niedowierzanie.
- Ja... ty... żartujesz.
Harry poczuł się lekko obrażony.
- Co? Więc uważasz, że nikt inny nawet by nie chciał... mnie dotknąć? - Co było właściwie bardzo bliskie prawdy, do diabła, ale tego nie zamierzał Snape'owi mówić. - Ty jakoś sobie nie żałowałeś - dodał chłodno, a przypomniany gniew wkradł się w jego głos i zadał prawdziwy ból. - Nie myśl, że nie zauważyłem, co Draco Malfoy z tobą kombinuje.
- Draco Malfoy! - warknął Snape, jego ciało nagle zesztywniało na krześle. - Co ty... Co on ma z tym wspólnego?
- Słyszałem go na eliksirach - odpowiedział zawzięcie Harry. - Słyszałem, jak prosił cię o specjalną, indywidualną lekcję. Jeśli go kiedykolwiek dotkniesz, obetnę mu jaja. - Ups, nie zamierzał powiedzieć tego ostatniego na głos. Czuł, jak jego twarz pokrywa rumieniec.
Snape gapił się na niego i wtedy, po raz pierwszy tego dnia, jego usta lekko zadrżały.
- Dobre spostrzeżenie. Mój Boże, co za zazdrość, szczególnie biorąc pod uwagę, że nie jesteśmy niczym w rodzaju...
- Och, zamknij się - warknął Harry, czując, że do końca ulatnia się jego opanowanie - i krzyżyk na drogę! Bo lubił być wściekłym. Było to o wiele lepsze, niż siedzieć tutaj i podniecać się, myśląc, by jeszcze raz całować się ze Snape'em. - I jeszcze jedno. Teraz, kiedy twoja przykrywka się rozwiała, nie musisz dłużej traktować mnie jak gówno i udawać, że to gra. O ile naprawdę mnie nie nienawidzisz, oczekuję z twojej strony niewielkiej uprzejmości, dziękuję bardzo.
Snape najeżył się. Przynajmniej zniknęła z jego twarzy ta okropna, blada nienawiść do samego siebie.
- Nie wyświadczam uprzejmości - powiedział stanowczo.
- Kiedyś wydawało mi się, że nie wiesz też, jak się całuje, więc zobaczmy, na ile to warte - zadrwił Harry.
Snape rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Wykazujesz zatrważający brak dobrych manier, Potter!
- Dzięki. To dużo znaczy w twoich ustach.
- Co? Ty wstrętny, mały...
Drzwi otwarły się, by wpuścić Albusa Dumbledore'a.
- Pogadaliście sobie? - spytał pogodnie dyrektor.
Snape, którego usta zatrzasnęły się nagle, skinął głową bez słowa. Tak samo jak Harry.
- Dobrze - ciągnął Dumbledore. - Harry, wybacz, że przeszkadzam, ale myślę, że już powinieneś iść; z czego masz jutro egzamin?
- Z transmutacji, sir - odparł Harry. - Ale myślę, że wszystko będzie dobrze. Profesor McGonagall wygląda, jakby miała się rozpłakać za każdym razem, gdy mnie widzi - przyznał raczej zmieszany. Usłyszał, jak za jego plecami Snape wydaje odgłos obrzydzenia, ale nie obrócił się, by spojrzeć. Oczy Dumbledore'a zabłysły.
- Jestem pewien, że sobie poradzisz, Harry. Przekaż przyjaciołom moje najlepsze życzenia, jak zawsze.
Wciąż nie patrząc na Snape'a, Harry odpowiedział:
- Dziękuję, panie dyrektorze. Czy jutro znów mogę przyjść i go odwiedzić?
Oczy Dumbledore'a zabłysły jeszcze bardziej, gdy powiedział:
- Jeśli masz ochotę.
Snape zaczął prychać.
- Proszę o wybaczenia, ale jeśli wy dwaj nie macie, do cholery, nic przeciwko, jutro mnie tu nie będzie. Możesz mnie nie dopuścić do moich egzaminów, Dumbledore, ale...
Dumbledore pogroził mu surowo palcem.
- Będziesz tutaj jutro, Severusie, i każdego dnia aż do końca semestru... Prawdopodobnie dłużej, dopóki nie będę absolutnie pewien twojego bezpieczeństwa.
Snape gapił się na Dumbledore'a z nie skrywanym przerażeniem.
- Zostać tu? Masz na myśli - w tym POKOJU? Do końca semestru?
- Są tu tacy, którzy wierzą, że nie żyjesz - powiedział łagodnie Dumbledore. - Dowiedzą się, oczywiście, czegoś innego, ale chcę ich oszukać, aż stworzę dla ciebie odpowiednią ochronę. Jeśli chodzi ci o prywatność, to będę spał w moim gabinecie. Obawiam się, że nawet jeśli będziesz mógł bezpiecznie opuścić to mieszkanie, na jakiś czas będziesz uwięziony na terenie Hogwartu. Po prostu nigdzie indziej nie jesteś bezpieczny. Voldemort i śmierciożercy będą cię szukać.
Harry nie uważał, by brzmiało to nierozsądnie. Odkąd sobie przypominał, Snape i tak nigdy nie opuszczał Hogwartu. Ale mistrz eliksirów patrzył morderczym spojrzeniem.
- Naprawdę mi przykro, Severusie - rzucił Dumbledore i istotnie tak to brzmiało.
Snape tylko syknął przez zęby, najwyraźniej chcąc wybuchnąć - najwyraźniej powstrzymując się.
Dumbledore położył dłoń na ramieniu Harry'ego i poprowadził go do swego gabinetu. Jednak zanim pojawili się na względnie publicznym terenie biura, Harry zatrzymał się.
- Sir - spytał z wahaniem - co ma pan na myśli, że są tu tacy, którzy sądzą, że on nie żyje?
Starszy mężczyzna westchnął ciężko.
- Harry... Pewnych szczegółów, po ostrożnym namyśle, postanowiłem ci nie wyjawiać. Wystarczy powiedzieć, że profesor Snape został zdradzony przez kogoś ze szkoły. Usłyszawszy o jego nagłej "nieobecności", ta osoba bez wątpienia uznała, że został zabity przez Voldemorta, jak planowano. Oczywiście prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw, ale tak długo, jak się da, chcę udawać.
Harry przełknął ciężko i pokiwał głową. Snape został zdradzony? Ale co to znaczyło? Musiał to być ktoś, kto wiedział dwie rzeczy: że Snape działał ze śmierciożercami i że pracował jako szpieg. Kto w Hogwarcie mógł... Zaczęło mu się kręcić w głowie.
- Postaraj się o tym nie myśleć - powiedział stanowczo Dumbledore. - Harry, świetnie sobie poradziłeś, ale teraz muszę prosić, byś się wycofał i zostawił to mnie.
Harry skinął głową i pobiegł posłusznie do dormitorium. Ale nie planował dokładnie zastosować się do tych rozkazów. Skoro Dumbledore raz się pomylił, mógł znowu, i nie było niczego złego w trzymaniu oczu i uszu otwartych.
Szczególnie w tak ważnej sprawie.
* * *
We środę Harry miał egzamin z opieki nad magicznymi stworzeniami, ale to okazało się najmniejszym z jego zmartwień. Podczas śniadania Hedwiga przefrunęła przez Wielką Salę, niosąc bardzo znajomo wyglądającą czerwoną kopertę, która, opadłszy na kolana Harry'ego, zdawała się wibrować. Harry, Ron i Hermiona patrzyli na nią z przerażeniem.
Wyjec.
- Od kogo? - spytał Ron z niedowierzaniem.
- Od S-syriusza - wyszeptał Harry, spoglądając na pismo i upewniając się, że nikt inny go nie słyszy, aczkolwiek kilka osób patrzyło na niego w wielkim zainteresowaniu. - Musiał dowiedzieć się o... moim wypadku w quidditchu.
- Na pewno Dumbledore mu powiedział - stwierdziła z obawą Hermiona - ale doprawdy, żeby wysyłać ci wyjca... Nikt nie powinien wiedzieć, gdzie jest ani że cię zna... To naprawdę niebezpieczne, Harry, musi być okropnie wściekły...
- Lepiej otwórz, zanim wybuchnie - poradził Ron, patrząc na kopertę z trwogą. - Chodź, pójdziemy z tobą, możesz zrobić to w naszym dormitorium albo...
- Nie! To znaczy, nie, nie chcemy, żeby to wyglądało tajemniczo czy niezwykle, nie? - Harry spocił się. - Wy zostaniecie tutaj i będziecie udawać, że nie jesteście zaskoczeni. Pójdę sam.
Dzięki Bogu, zaakceptowali to i Harry wybiegł w poszukiwaniu ustronnego miejsca tak prędko, jak niosły go nogi. Szybko znalazł pustą klasę. Doprawdy, co Syriusz sobie wyobrażał? Jeśli chodziło o to, o czym myślał Harry, a ktokolwiek usłyszałby, jak otwiera wyjca, wydałoby się tak wiele sekretów, że nie było to ani trochę śmieszne. Trzęsąc się nieco i modląc, by nikt nie wszedł, Harry otworzył kopertę.
Natychmiast powitała go niemal ogłuszająca fala dźwięku.
- CO TY SOBIE DO DIABŁA WYOBRAŻASZ? MCGONAGALL PRZYSŁAŁA MI SOWĘ - WSZYSTKO MI POWIEDZIAŁA - MOGŁEŚ ZGINĄĆ ALBO ZOSTAĆ SCHWYTANY ALBO GORZEJ - RATUJĄC SEVERUSA SNAPE'A ZE WSZYSTKICH LUDZI NA NASZEJ BOŻEJ ZIEMI, RYZYKUJĄC ŻYCIE DLA TEGO KŁAMLIWEGO, OŚLIZGŁEGO, GŁUPIEGO, WSTRĘTNEGO...
Harry skrzywił się, gdy raczej zdumiewająca parada przymiotników maszerowała przez jego uszy, włączając kilka słów, które wpakowałyby go w wielkie kłopoty, gdyby kiedykolwiek powtórzył je u Dursleyów. Albo przy nauczycielu.
- ŻADNEGO NAMYSŁU - ryczał głos Syriusza, wracając wreszcie do głównego wątku. - ABSOLUTNY BRAK ZDROWEGO ROZSĄDKU - PO PROSTU NIE JESTEM W STANIE MÓWIĆ - CHODŹ TU, REMUS, DALEJ, POWIEDZ MU, CO...
Harry zamrugał i musiał się wysilić, by po hałaśliwej fali wściekłości Syriusza usłyszeć cichy głos profesora Lupina.
- Słuchaj, Harry, jestem pewien, że chciałeś dobrze... ale Syriusz ma rację, oczywiście, to było najbardziej nierozsądne z twojej strony tak ryzykować, poważnie nas obu przestraszyłeś i mocno nalegam, byś nigdy...
- RACJA, LUPIN, NIE MASZ ZIELONEGO POJĘCIA, JAK TO SIĘ ROBI - huknął Syriusz i nagły powrót do maksymalnej głośności niemal wysadził Harry'ego z krzesła. - HARRY, JEŚLI KIEDYKOLWIEK - KIEDYKOLWIEK ZROBISZ COŚ PODOBNEGO, PRZEROBIĘ TWOJE FLAKI NA PODWIĄZKI, TWOI RODZICE POWIERZYLI CIĘ MOJEJ OPIECE, PRZEWRACAJĄ SIĘ TERAZ W GROBACH, MÓGŁBYŚ POMYSLEĆ O TYM, CO DLA CIEBIE POŚWIĘCILI - ABSOLUTNY IDIOTYZM - NASTĘPNYM RAZEM POZWÓL SUKINSYNOWI ZDECHNĄĆ!
Hałas ucichł. Harry, a wciąż dzwoniło mu w uszach, patrzył, jak koperta staje w ogniu i usycha. Podniósł się chwiejnie na nogi i rozejrzał; w drzwiach nikogo nie było. Jednak ktoś mógł się plątać po korytarzu. Powinien był o tym pomyśleć. Syriusz powinien był o tym pomyśleć, skoro o tym mowa. Harry szybko podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł, ale nikt na niego nie czekał za wyjątkiem profesor McGonagall.
- Być może powinnam była zaczekać kilka dni z informowaniem go - powiedziała przepraszającym tonem.
Harry westchnął.
* * *
Później tego popołudnia on, Ron i Hermiona, wspierając się jedno na drugim i zataczając, wracali do zamku po egzaminie z opieki nad magicznymi stworzeniami.
- Moja kostka - jęczał Ron - moja kostka...
- Och, przymknij się - powiedziała z irytacją Hermiona. - Harry skręcił własną w sobotę i nie słyszałeś, by zawodził z tego powodu, prawda?
- Skręcenie to nie to samo co ugryzienie, Hermiona! Mam szczęście, że nie straciłem stopy!
- Ostrzegałem cię, byś go nie szturchał - rzucił ponuro Harry, samemu trochę utykając. - Hagrid powiedział nam, że łatwo się denerwują.
- Hej, kto was prosił o opinię? - zapytał Ron. - Boże, mamy takie szczęście, że Hagrid uczy tego przedmiotu. Każdy inny na pewno by nas oblał.
- Hagrid nikogo by nie oblał - zgodziła się Hermiona. - Założę się, że zdali nawet wszyscy Ślizgoni. A my zrobiliśmy cztery RAZY więcej pracy niż oni. - Pociągnęła nosem. - Ma takie miękkie serce.
- Och, nie udawaj, że masz coś przeciwko - zrzędził Ron.
- Oczywiście, że nie mam! Przecież wiesz, że bardzo lubię Hagrida! Nigdy bym... Co robisz, Harry?
Co Harry robił, było wyplątywaniem się z Rona, i znaczyło, że Hermiona musiała utrzymać niemal cały jego ciężar.
- Idę do biblioteki - oznajmił. - Dasz radę go podtrzymać? Muszę powtórzyć do zaklęć.
- Ale skrzydło szpitalne... Utykasz... - zaprotestowała Hermiona.
- Nic mi nie jest - powiedział Harry. - Tylko otarłem sobie łydkę. Zobaczymy się na kolacji?
Ich odpowiedzi były twierdzące, ale roztargnione, a sytuację zaostrzyło upuszczenie przez Rona chusteczki, której używał do tamowania krwi.
Nie skłamał, niezupełnie, powiedział sobie Harry, biegnąc przez kamienne korytarze. Szedł do biblioteki. Tyle że nie chciał tam zostać. Było mu trochę przykro, że Snape musi siedzieć w zamknięciu, i pomyślał, że może przyniesie mu kilka książek czy czegoś, gdy złoży mu wizytę. Z pewnością nie dostanie za to podziękowania, pomyślał cierpko, ale tak czy inaczej zamierzał to zrobić.
Podejrzewał, że powinien współczuć Snape'owi również z tego powodu, że będzie siedział w Hogwarcie przez całe lato, ale tak naprawdę, skoro lato szybko się zbliżało, brzmiało to dla Harry'ego jak niebo. Czasem marzył, by pozwolono mu zostać w Hogwarcie, nawet bez przyjaciół, zamiast jechać do Dursleyów.
Harry węszył w dziale eliksirów, szukając czegoś interesującego. Dla Snape'a w każdym razie. Jedyny sposób, by Harry'emu mogły się eliksiry podobać, było użycie tego zaklęcia koncentracji. Uch. Ale większość pozycji wyglądała bardzo elementarnie, przeznaczona była dla uczniów. Snape prawdopodobnie wszystkie je już przeczytał. Może dalej, w rogu. Widział tam kilka grubszych tomów...
Harry znalazł właśnie dość obiecująco wyglądający egzemplarz Asfodela i aborygeńskich mitów, kiedy bardzo znajomy głos w akompaniamencie nagłych kroków dokładnie po drugiej stronie regału kazały mu podnieść wzrok.
- ... jak ugryzł Weasleya - głos Draco Malfoya chichotał złowrogo. - Słyszeliście, jak krzyczał niczym dziecko? Z twarzą czerwoną jak włosy? W życiu nie wyglądał lepiej.
Dłoń Harry'ego zacisnęła się na książce. Tej rozradowanej uwadze towarzyszył chichot dwóch grubych głosów, bez wątpienia Crabbe'a i Goyle'a.
- Tak, ostatnie dni były bardzo dobre - kontynuował Draco. - Weasley został pogryziony, egzamin prowadził ten idiota Binns, pozbyliśmy się zdrajcy... - Zaśmiał się cicho.
- Naprawdę myślisz, że on nie żyje? - wyszeptał Crabbe.
- Oczywiście - syknął Draco w odpowiedzi. - Wydaje ci się, że ktoś może wejść w drogę Czarnemu Panu i przeżyć? Nie, tłusty drań leży w kawałkach po całej okolicy, możesz być pewien... Dumbledore tuszuje wszystko, zanim wszystkiego nie pozbierają...
Harry z otwartymi ustami usiadł nieruchomo na podłodze, ściskając książkę i chłonąc każde słowo, a zrozumienie i furia wypełniały go w równej ilości. Draco! Draco...?
- Dobrze mu tak - ciągnął Draco głosem nagle ostrym ze złości. - Odmówił mi... Jakby mógł mieć coś lepszego! Chociaż bardzo się cieszę, że tak wyszło; nie wiem, co bym zrobił, gdyby się zgodził... Koszmar! To tylko dlatego, że ojciec mi kazał... - Ale jego głos był zdecydowanie nadąsany. - Hm. Za bardzo przykleił się do kochanego Harry'ego Pottera, jak cała reszta, jeśli mnie pytacie... Cóż, już nigdy go nie pocałuje, zapamiętajcie moje słowa, pokręcony, stary skurwiel...
Harry, który był już na granicy wyskoczenia z wściekłością i zamiarem stłuczenia Draco na kwaśne jabłko, zamarł w przerażeniu. Draco wiedział, że całował się ze Snape'em? Ale jak mógł...?
Usłyszał, jak książka wysuwa się z półki, i odgłos kroków oddalił się. Harry wciąż siedział na podłodze, oszołomiony, po czym wstał i, wciąż ściskając ogromną księgę, zataczając się, podszedł do biurka wypożyczeń. Na szczęście Draco i Spółki nie było w zasięgu wzroku. Umysł Harry'ego wirował, gdy chłopak z pewnymi trudnościami wpychał książkę do torby i pobiegł najszybciej, jak mógł, do biura Dumbledore'a. Musiał to opowiedzieć dyrektorowi. To Draco Malfoy zdradził Snape'a i Dumbledore...
Dumbledore na pewno już wiedział.
Harry zatrzymał się jak wryty przed kamienną chimerą, patrząc na nią obojętnie przez kilka sekund, zanim zebrał umysł do kupy i wyjąkał "Ringo". Gdy przejście posłusznie się otworzyło, Harry zastanowił się, co powiedział mu Dumbledore: "Pewnych szczegółów, po ostrożnym namyśle, postanowiłem ci nie wyjawiać". Ale dlaczego Dumbledore nie chciał, by Harry wiedział, że Malfoy był zdrajcą? Z pewnością Harry, jako uczeń, miał wspaniałą możliwość, by obserwować Draco.
Oczywiście, Harry miał również możliwość zaatakować Draco przy pierwszej okazji, a wszystkie jego instynkty zdecydowanie skłaniały się ku temu. Westchnął. Bez wątpienia dlatego dyrektor nie chciał, by się mieszał, nie po porażce z wznieceniem pożaru. Kiedy nauczy się używać głowy...?
Jego wizyta u Snape'a tego dnia przebiegła raczej w atmosferze przygnębienia i trwała zaledwie kilka minut, gdyż mistrz eliksirów był zmęczony i niezupełnie gotowy, by zapomnieć, co rzucił mu na odchodnym Harry poprzedniego dnia. Harry wspomniał Draco i nie zaskoczyło go odkrycie, że Snape już o tym wiedział. Był natomiast zaskoczony, że Snape jest zachwycony książką - zachwycony na swój Snape'owy sposób, co oznaczało, że rzucał nieco mniej drwin niż zazwyczaj i natychmiast wyposażył Harry'ego w spis innych książek do przyniesienia z biblioteki. Oczy Dumbledore'a błyszczały jak szalone, gdy Harry mu o tym opowiedział, i dyrektor dał mu zezwolenie na składanie Snape'owi wizyt do końca semestru.
- Wyświadczasz mu nieocenione dobro - oznajmił i dodał - Gotów już na egzamin z zaklęć?
Jak się okazało, Harry był i dość dobrze poradził sobie z tym i pozostałymi egzaminami. Podzielił czas między naukę z przyjaciółmi, pisanie testów, przetrząsanie biblioteki i odwiedzanie Snape'a. Robił też wszystko, co w jego mocy, by zupełnie unikać Draco i jego gangu; kiedykolwiek widział młodszego Malfoya, wypełniała go wściekłość, jakiej nie odczuł nawet wtedy, gdy dowiedział się prawdy o Peterze Pettigrew, i wiedział, że grozi mu utrata panowania nad sobą. Tego potrzebował najmniej.
Jeśli chodzi o kwestię dyskrecji, było kilka niezręcznych momentów, szczególnie gdy niedowierzający Ron chciał wiedzieć, dlaczego, na Boga, Harry ma w torbie egzemplarz Dziesięciu podstawowych esejów na temat toksyczności korzenia pozernika, ale on i Hermiona zawsze przyjmowali każde wytłumaczenie, jakie dawał im odnośnie swojej nieobecności. Oczywiście, zauważył Harry, wchodząc któregoś dnia do pokoju Snape'a, nie mogli się domyślać, prawda?
Był piątek i Harry'ego przepełniała normalna mieszanina ulgi i trwogi, która nadeszła na koniec tygodnia egzaminów. Wreszcie dotarł do końca, ale oznaczało to, że wreszcie dotarł do końca i w następnym tygodniu wraca na Privet Drive. Okropne. Próbował wypchnąć tę myśl z głowy, witając się z Dumbledore'em, który ostrzegł go:
- Jest dzisiaj nieco opryskliwy.
- A jakieś nowiny? - zażartował Harry, uważając, by szeptać, i mentalnie uzbroił się przeciw wszystkim złośliwościom, jakie niechybnie popłyną w jego stronę.
Snape był najgorszym pacjentem, jakiego kiedykolwiek widział. Pani Pomfrey miała szczęście, że nie musiała się z nim zadawać: Dumbledore po tygodniu zabawy w pielęgniarkę wyglądał dziesięć lat starzej.
Gdy Harry wszedł, Snape leżał w łóżku, zamiast siedzieć w fotelu. Miał na sobie szarą koszulę nocną; najwyraźniej przez cały dzień nie wstawał. Harry zamrugał, ale nie wyraził swej troski na głos, widząc, że Snape już jest zirytowany. Zamiast tego sięgnął do torby i bez słowa wręczył Snape'owi Dziesięć podstawowych esejów. Snape położył książkę na szafce, odwarkując coś, co mogło być podziękowaniem. Przez kilka chwil siedzieli w milczeniu.
- Jak twój egzamin z wróżbiarstwa? - spytał Snape tak nagle, że Harry niemal podskoczył na krześle.
- Och. W porządku - odparł, czując się trochę głupio. - Przepowiedziałem, że zostanę tego lata zabity przez mugoli w zaułku, w potyczce na noże. Ona chyba to lubi. - Snape prychnął. - Jak się dzisiaj czujesz?
- Doskonale - warknął Snape. - Dumbledore dostał bzika... tylko dlatego, że rano miałem zawroty głowy.
Szarpał z irytacją narzutę, która obecnie miała kolor głębokiej purpury i pasowała do zasłon. Harry właściwie uważał, że w barwie tej raczej mu do twarzy, choć Snape wydawał się czuć swobodnie jedynie w czerni.
- Co to było? - spytał, zanim zdołał się powstrzymać.
Snape obrzucił go wściekłym spojrzeniem.
- Z pewnością ja nie wiem - powiedział zjadliwie. - Nie jestem lekarzem. On też nie. Pani Pomfrey byłaby przeciw tym rozpieszczającym bzdurom.
Harry nie był tego taki pewien, ale zmusił się, by stanąć w obronie Dumbledore'a.
- Przejmuje się tobą. Po prostu się zaniepokoił.
- Wzruszające - zadrwił Snape.
- Słuchaj, wiem, że nie podoba ci się, że jesteś tu zamknięty - rzucił Harry z irytacją. - Mnie też by się nie podobało. A Dumbledore na pewno jak każdy chciałby odzyskać swój pokój. - Zgodnie z obietnicą dyrektor spał w gabinecie.
- Proszę bardzo - odciął się Snape. - Zwolnię go z wielką przyjemnością, to ci mogę obiecać.
- Miło by było mieć okazję - Harry uśmiechnął się, nie potrafiąc wyobrazić sobie Snape'a robiącego cokolwiek z wielką przyjemnością.
- Och, zamknij się - odburknął Snape.
- W porządku - powiedział uprzejmie Harry, zauważywszy właśnie tacę słodyczy i dzbanek gorącej herbaty stojące przy oknie. Podszedł, by lepiej się przyjrzeć. - Zjem coś, zamiast gadać. Kto to przysłał?
- McGonagall przysłała deser. Dumbledore zrobił herbaty.
- Miło z ich strony - wymruczał Harry, wciągając powietrze. - Ładnie pachnie. To ta miętowa herbata, którą częstował ostatnio dyrektor?
- Z pewnością - odparł Snape głosem nadzwyczaj cierpkim. Potem dodał z sarkazmem - Poczęstuj się.
- Pomyślałem, że mogę. - Harry już wepchnął sobie blok karaluchowy do ust. Napełnił dwie filiżanki. - Słodzisz?
- Nie.
A to niespodzianka, pomyślał Harry, ale powstrzymał się od wywracania oczami. Wręczył Snape'owi gorący kubek - a ich palce otarły się o siebie.
Poczuł, jakby ktoś trafił go zaklęciem galaretowatych nóg, i szybko usiadł, by Snape niczego nie zauważył. Jego wysiłki, by pozostać spokojnym, nieco zostały nadwerężone, a jego druga ręka trzęsła się, rozchlapując herbatę w swoim kubku. Ale Snape wydawał się nie zwracać uwagi; w rzeczy samej jego własna dłoń wydawała się lekko trząść, choć to może dlatego, że nie czuł się dobrze. Wytrącony z równowagi Harry podmuchał na gorący płyn i wziął ostrożny łyk. Cholera. Przez ostatnich kilka dni udawało mu się maksymalnie powstrzymywać takie myśli i miał nadzieję, że zakończy rok szkolny z nienaruszoną godnością.
- Cóż - powiedział trochę zbyt pogodnie. - Jutro wieczorem jest uczta, a w niedzielę rano wszyscy jedziemy do domów. Będziesz mógł wrócić do siebie: nikt cię nie zobaczy, nas wszystkich nie będzie, to dobrze, co? - Zamknął usta ze świadomością, że zaczyna paplać.
Snape, który od przyjęcia herbaty nie patrzył na niego, zmarszczył ponad filiżanką czoło.
- Tak - odparł powoli. - Nie będzie was.
To zbyt nie pomagało, jeśli chodzi o konwersację, choć Harry nie był całkowicie pewien, dlaczego nagle poczuł rozpaczliwą potrzebę, by wypełnić ciszę. Przedtem zdarzało się, że siedzieli w milczeniu i nie przeszkadzało im to.
- Co będziesz robił latem?
- Przeprowadzał badania, tak przypuszczam - odpowiedział Snape, wciąż gapiąc się w filiżankę. - Nie mam nic więcej do roboty, prawda?
Wsparł się na łokciu, zamierzając najwyraźniej przyjąć lepszą, siedzącą pozycję, by wypić herbatę, nie krztusząc się, ale kubek zatrząsł się i trochę gorącej herbaty wylało się na przód koszuli nocnej. Syknął z bólu, z brzękiem odstawiając kubek na szafkę. Zaniepokojony i zupełnie nie myśląc, Harry odstawił swój własny kubek i szybko pochylił się, łapiąc Snape'a za dłoń i odciągając ją, by obejrzeć szkodę. Nie wyglądało to źle, z pewnością nie tak źle, by Snape raptownie zamarł...
Harry nagle zdał sobie sprawę, że twarz Snape'a znajduje się teraz o cale od jego własnej, że stoi pochylony nad ciałem Snape'a, ściskając mocno jego dłoń, a jego oddech się przyspiesza. Popatrzył w oszołomieniu w te ciemne oczy, bliźniacze węgle, które wydawały się płonąć.
- Och - powiedział bezradnie.
A potem pochylił się, by pocałować Snape'a, pragnąc tego bardziej niż czegokolwiek innego i wystarczająco mocno, by zaryzykować odepchnięcie i skrzyczenie. Ale nie został odepchnięty - jego wargi mocno przywarły do tych cienkich, które otworzyły się dla niego, i Harry był we środku, jego język niezdarnie odnawiał znajomość z drugim.
Snape na kilka chwil zamarł, pozwalając Harry'emu całować, ale nie zachęcając go do tego, jakby ogłuszony. Potem wydał chrapliwy, mrukliwy odgłos z głębi gardła i Harry poczuł na karku żelazną dłoń, podczas gdy druga chwyciła jego biodro, ściągając go na łóżko. Ani na chwilę nie rozluźniając uścisku ani nie przerywając pocałunku, Snape obrócił się, aż Harry był pod nim dobrze przyciśnięty - Chyba rzeczywiście wszystko z nim w porządku, pomyślał błędnie Harry - i zaczął delikatnie ssać język Harry'ego w ustach, wciąż wydając te mruczące dźwięki.
Harry myślał, że wszystko to pamięta: jak Snape smakuje, jaki jest w dotyku - wystarczająco często o tym śnił. Ale to nie był kamienny taras, a temperatura nie wynosiła tysiąc poniżej zera. Miał pod sobą miękkie łóżko, a dokładnie na sobie drugie ciało, ubrane w cienką koszulę nocną zamiast grubą, zimową szatę. Harry poczuł, jak jego kończyny zaczynają poruszać się z własnej woli, oplatając się wokół Snape'a jak bluszcz, jego nogi owinęły się wokół jednej Snape'a, jego ręce wokół Snape'a szyi. Poczuł, że robi się twardy, i nie był w stanie powstrzymać się, by jak kot nie pocierać biodrami o uda Snape'a, pojękując głęboko w jego gardło z powodu niesamowitego wrażenia, jakie to powodowało, nawet mimo warstw ubrania... i, Boże, te usta były takie gorące i wilgotne, i smakowały miętową herbatą... nie był w stanie oderwać się, słyszał, jak jęczy przy pocałunku... to było... on był...
Snape oderwał usta i Harry z wysiłkiem nabrał powietrza, ale nie odszedł daleko, odsunął tylko kołnierzyk Harry'ego i zaczął lizać i ssać zachłannie jego szyję. Jedna ręka pozostała na biodrze Harry'ego, kciuk zaznaczał małe koła, podczas gdy druga przesunęła się z jego karku i paznokciami wyszukała ścieżkę wzdłuż jego kręgosłupa. Biodra Harry'ego szarpnęły się i jęknął, jego umysł płonął, nie będąc w stanie przetworzyć wszystkich tych doznań.
- Ktokolwiek inny robił to z tobą - wysyczał Snape w jego ucho - niezbyt ci się podobało... Nie sprawił, byś się tak czuł... - Uchwycił zębami płatek ucha, a potem zaczął lizać przestrzeń za nim, jakby sporządzając mapę całego obszaru.
Harry zakwilił nieskładnie, dotykając wargami policzek Snape'a, skroń, ucho, gdziekolwiek mógł sięgnąć.
- N-nie - wreszcie wydusił z siebie, gdy jego umysł przetworzył już to stwierdzenie. - O, Boże. Och, proszę. - Nie wiedział, o co dokładnie prosi, ale jego biodra wciąż przyciskały się do Snape'a i wiedział, że za chwilę z pewnością...
Dłoń Snape'a zacisnęła się na jego biodrze, zmuszając go do spokoju, i Harry nie mógł powstrzymać cichego szlochu rozpaczy. Był tak blisko, że już niemal tego skosztował.
Czuł, jak Snape opiera czoło o jego własne, słyszał chrapliwy, pełen frustracji, zdyszany oddech mężczyzny, czuł... dobry Boże. Przyciskając się do jego brzucha, to musiało być... Jęknął znów - cienki, rozpaczliwy dźwięk.
- Nie możemy - wykrztusił Snape.
- O Boże - było całą odpowiedzią Harry'ego.
Usta muskały delikatnie jego brwi, skroń, policzki i nos, jakby nie mogąc się zupełnie powstrzymać. Jego własne usta rozpaczliwie, beznadziejnie chwytały powietrze. Długie palce łagodnie naciągnęły jego kołnierzyk na miejsce, zakrywając kilka maleńkich siniaków, które już zaczęły się tworzyć.
Krok po kroku Snape zaczął się odsuwać i gdy to hipnotyzujące ciepło ciała osłabło, Harry zaczął się uspokajać i przypominać sobie, gdzie dokładnie się znajduje. W łóżku dyrektora. I gdyby Dumbledore wszedł...
- Cholera - sapnął, jego oczy pofrunęły do drzwi, a erekcja momentalnie ustała, ale w przejściu nie było Dumbledore'a patrzącego z dezaprobatą. Odprężył się odrobinę.
- Widzisz? Zły pomysł - wymruczał Snape napiętym głosem, już nie całując ani nie pieszcząc Harry'ego, ale też nie rozplątując ich ciał.
Harry zaczerpnął powietrza.
- Dobry pomysł - poprawił, zdumiony, że brakuje mu oddechu, jakby przebiegł całe mile. - Tyle że nie tutaj.
Snape tylko potrząsnął głową, jego czarne oczy zaszły mgłą i wyglądał na dokładnie ogłuszonego. Harry odwinął się z mężczyzny, nagle przypominając sobie, jak zaledwie kilka dni temu zamknięci byli w uścisku podczas swego desperackiego lotu. To tutaj było o wiele przyjemniejsze. Wkrótce prawie się rozdzielili, leżąc na łóżku pośród porządnie pomiętych przykryć, i splatały się jedynie ich dłonie. Snape spróbował zabrać rękę, ale Harry wzmocnił uścisk.
- Napiszesz do mnie latem - powiedział stanowczo, zadowolony z odzyskania głosu. - Będziesz miał coś do roboty poza badaniami.
- Dobrze - odpowiedział Snape słabo, jego oddech wciąż był płytki i nierówny.
- W lipcu kończę szesnaście lat - ciągnął Harry.
- Naprawdę?
- Mm. Wiek pełnoletności w Wielkiej Brytanii. Dowiedziałem się.
Snape'owi zaparło dech w piersiach.
- Wciąż jesteś moim uczniem - powiedział słabo.
Harry pochylił się i musnął ustami czoło mężczyzny, czując respekt dla swej własnej śmiałości.
- Pamiętasz? Słynny Harry Potter nie zwraca uwagi na reguły. Po raz pierwszy będzie to na twoją korzyść.
Snape zamknął oczy i Harry wreszcie puścił jego dłoń, gramoląc się z łóżka. Była już prawie pora obiadu; bez wątpienia Dumbledore wkrótce zajrzy.
- Byłbyś chętny - odezwał się wreszcie Snape cichym, zmęczonym głosem - okłamywać Weasleya i Granger? I wszystkich innych? Przekradać się za ich plecami z kimś, kto może cię przepuścić lub oblać w zależności od tego, jak go zadowolisz?
Harry zamrugał.
- Niezupełnie chętny - odparł ostatecznie. - Nie żebym chciał, ale jeśli muszę... A ty nie zrobiłbyś tego - dodał z cichym przekonaniem.
- Mógłbym - warknął Snape, mgliste spojrzenie wreszcie znikło z jego oczu.
- Ale nie zrobisz.
- Ale MÓGŁBYM. Jestem twoim NAUCZYCIELEM. Masz pojęcie, jak wielką mam nad tobą władzę?
Harry zmierzył go wzrokiem.
- Świetnie - powiedział stanowczo. - Zniosę to, o ile ty zniesiesz bycie z kimś, kto może sprawić, że cię wyrzucą, idąc do dyrektora i wypłakując mu się, że go wykorzystałeś, gdy dasz mu zły stopień. - Snape lekko pobladł. - Ale przecież mnie znasz - ciągnął Harry. - Naprawdę sądzisz, że zrobiłbym coś takiego? Na miłość boską, przeleciałem przez płonący las mając Voldemorta na ogonie, WIESZ, że mam więcej odwagi niż rozumu.
Teraz Snape zamrugał, a potem jego usta drgnęły.
- Mam nadzieję, że nie czekasz, aż ci zaprzeczę - stwierdził sucho.
- Nie - powiedział Harry, czując ulgę, że mężczyzna, jeśli niezupełnie się z nim zgodził, przynajmniej nie kłóci się dłużej. Pochylił się i zarzucił torbę na ramię. - Muszę iść. Ja, um... - Zmarszczył brwi, nagle zdając sobie sprawę. - Już się nie zobaczymy przed wyjazdem, prawda? Jutro nie będzie czasu, a w niedzielę rano...
- Przeżyję, jestem pewien - powiedział Snape, ale coś w jego głosie zwróciło uwagę Harry'ego.
- Będziesz za mną tęsknił? - spytał, próbując brzmieć swobodnie i zupełnie przegrywając.
Wargi Snape'a zacisnęły się w linię.
- Myślę, że raczej znajdę sobie zajęcie.
Harry skinął głową, próbując się nie uśmiechać, próbując wymyślić coś, co nie zniszczy wszystkiego swoją głupotą lub niezręcznością.
- Cóż, ja będę tęsknił - oznajmił ostatecznie i nie mógł powstrzymać parsknięcia. Może być? Naprawdę będzie za nim tęsknił tego lata. Ośmielił się na chwilę położyć dłoń na okrytym szarością ramieniu i dodało mu otuchy, że nie została strząśnięta. Może więc... Może mogliby...
- Zo-zobaczymy się w przyszłym semestrze - wykrztusił i wybiegł z pokoju, zanim zdążył powiedzieć coś naprawdę głupiego.
Ku jego zdziwieniu Dumbledore wciąż siedział przy biurku, najwyraźniej ciężko pracując.
- Widzę, że przeżyłeś - powiedział z rozbawieniem, nie podnosząc wzroku znad pergaminu, na którym gryzmolił swym niepowtarzalnym, okrągłym pismem.
- Uh, tak - stwierdził Harry - tak, było... w porządku.
Na to dyrektor spojrzał w górę. Na chwilę Harry'ego niczym włócznia przebiło przenikliwe, błękitne spojrzenie i znów miał to uczucie - uczucie, że Dumbledore wie absolutnie o wszystkim, co się dzieje w szkole, nie wyłączając zajść we własnej sypialni. Harry zaczął się pocić i zastanawiać, czy ma dość oleju w głowie, by kłamać w żywe oczy Albusowi Dumbledore'owi; lepiej, żeby tak było, jeśli istniała jakakolwiek szansa, by zdobyć to, czego nagle zapragnął bardziej niż... no, czegokolwiek. Było to raczej szaleństwem, naprawdę...
Dumbledore obdarzył go pół-uśmiechem i Harry poczuł, jak rozluźniają się wszystkie jego mięśnie. Niemal się przewrócił.
- Jestem pewien, że cieszył się z twoich odwiedzin - powiedział łagodnie stary mężczyzna. Znów patrzył na Harry'ego przez kilka chwil. - Zabawne, jak działa ludzki umysł.. Tak, chyba już kiedyś ci to powiedziałem odnośnie Severusa...
- Sir? - spytał Harry nieco nerwowo.
Dumbledore machnął dłonią, odwracając się do pergaminu przed sobą.
- Nic, nic. Tylko błądząca myśl starego człowieka, Harry. Idź na dół i zjedz kolację. Zobaczymy się jutro na uczcie.
Harry skinął głową i uciekł, czując, jak uginają się pod nim kolana - nie tylko z jednego powodu.
* * *
Podróż Hogwart Ekspresem do Londynu była cicha i spokojna. Harry poprosił Hermionę i Rona, by zamknęli drzwi do ich przedziału, wiedząc, że nie jest w stanie znieść Draco Malfoya czyniącego szydercze uwagi jak zazwyczaj na koniec roku szkolnego. Przystali na to, nieco zaintrygowani, ale byli bardzo mili, gdy Harry oświadczył, że boli go głowa, i nawet zaoferowali się, że będą przez całą podróż szeptać. Oczywiście, większość czasu spędzili szepcąc do siebie i czerwienili się, kiedy tylko Harry złapał ich na tym, ale próbował się nie przejmować.
Jego najlepsi przyjaciele pod słońcem. Czy naprawdę potrafił to zrobić, naprawdę utrzymać wszystko w tajemnicy przed nimi? Już z samym Dumbledore'em było wystarczająco źle. Jak mógł to znieść? Powstrzymał się od ciężkiego westchnięcia, wiedząc, że tylko wzbudziłoby to ich ciekawość.
Po prostu musi sobie z tym poradzić, to wszystko. Na pewno wszystko się ułoży, prawda? I miał całe lato na myślenie, kiedy nie musiał w ogóle nic robić.
Ponieważ drzwi były zamknięte, Harry nie spotkał Freda i George'a aż do czasu, gdy mieli wysiadać z pociągu. Ron i Hermiona już wyszli na korytarz. Harry zmagał się ze swoimi torbami, gdy dwie identyczne czerwone głowy zajrzały do środka.
- Jest sam - syknął Fred teatralnym szeptem.
- Super - szepnął George. - Mamy okazję! Wepchnij go do torby, zabierzemy go do domu i będziemy trzymać całe lato!
Harry odwrócił się ze śmiechem.
- Tak? A gdzie mnie schowacie?
- Pod moim łóżkiem - odpowiedział natychmiast George, wkraczając do przedziału. - Pozbędę się całego kurzu. Będziesz bezpieczny. Co ty na to?
- Brzmi lepiej niż mieszkanie u Dursleyów - stwierdził Harry ponuro, myśląc o tym, kto czeka na niego na peronie.
Fred i George wymienili szybkie, pełne współczucia spojrzenia.
- Wiesz, że przyjedziesz do nas na koniec - powiedział pocieszająco Fred. - A mama zawsze jest szczęśliwa, gdy cię widzi. Jak kolejny syn, mówi.
- Jakby potrzebowała jeszcze jednego - dodał George z sarkazmem. - Pospiesz się, Fred, i daj mu to. Mamy tylko minutę, zanim Ron tu zajrzy, szukając go.
- Dać mi co? - spytał Harry nie bez odrobiny strachu.
Fred mrugnął i wyciągnął grubą księgę z jednej z wewnętrznych kieszeni szaty. (Szaty Freda i George'a zawsze wydawały się mieć więcej wewnętrznych kieszeni niż zwykłych ludzi.) Wręczył ją Harry'emu z niedwuznacznym, lubieżnym uśmiechem.
- Coś, żebyś o nas pamiętał - powiedział. - Trochę do poczytania w lecie... Pomoże ci rozwikłać kilka spraw, może nieco nauczy...
Harry gapił się na książkę, czując, że czerwieni się po koniuszki włosów. Tytuł brzmiał Seks wśród tej samej płci - podręcznik dla czarodziejów, a para na okładce zabierała się do rzeczy dość... energicznie.
- Dzięki - wymamrotał.
- Oj, chyba słyszę Rona - rzucił szybko George. - Wpychaj ją do torby.
Niezdarnymi z zażenowania dłońmi Harry posłusznie wcisnął książkę do walizki, którą miał najbliżej ręki, wiedząc, że gdyby zobaczył ją wujek Vernon, byłoby to o wiele gorsze niż odkrycie przez przyjaciół. Jakby George go wywołał, Ron po kilku sekundach wstawił głowę do przedziału.
- Harry, co cię... och, to wy dwaj. Co knujecie?
- Podoba mi się to - odparł urażony Fred. - Nawet własny brat nam nie ufa...
- Wiem, że coś knujecie - upierał Ron. - Pospiesz się, Harry, zanim wsuną ci coś wybuchowego do bagażu.
George wybuchnął śmiechem.
- A skąd wiesz, że już tego nie zrobiliśmy? - spytał.
Harry chciał, by rumieniec znikł z jego twarzy.
- Tak, chodźmy - wymamrotał.
Widok wuja Vernona czekającego na stacji wydawał się w tym roku wyjątkowo nieprzyjemny. Przez chwilę Harry był pewien, że nie zniesie siedzenia na Privet Drive przez całe lato, i pomyślał, by wysłać do Dumbledore'a sowę z błaganiem, by pozwolił mu zostać w Hogwarcie albo u Weasleyów, albo nawet z Syriuszem i profesorem Lupinem, gdziekolwiek byli. Ale to by nic nie dało. Dumbledore zawsze odmawiał, nawet jeśli w miły sposób. Letnie miesiące rozciągały się przed Harrym długą i nudną perspektywą.
Wtedy przypomniał sobie dodatkową rzecz w walizce i poczuł lekkie drżenie w żołądku. Z drugiej strony... Do oglądania tego zdecydowanie potrzebował prywatności. "Letnie czytanie" powiedział Fred. I wyglądało na... pouczające.
Nie tylko Snape będzie przeprowadzał tego lata badania, postanowił Harry, nagle zdecydowany zrobić najlepszy użytek. Popchnął swój wózek w stronę mężczyzny czekającego na niego z wojowniczą miną. Miał dużo rzeczy do przemyślenia, wiele spraw do rozstrzygnięcia. Bardzo wiele.
Lepiej szybko zacząć.
...I nagle przestraszyły mnie samochody,
ulice, które przekraczasz
dni, które spędzasz
Mieścisz mnie, jak szklanka mieści wodę
Możesz się rozbić jak szklanka.
- "Niebezpieczny świat", Naomi Replansky