|
Rozdział I, Nadejście Lugha
o niefortunnym panowaniu Bresa Nuada Srebrnoręki wrócił na tron w Teamhair. W mieście było dwóch odźwiernych. Kiedy jeden z nich stał na straży wrót Teamhair, zapukał do nich młody człowiek i poprosił odźwiernego, żeby zaprowadził go do króla. - A coś ty za jeden? - spytał odźwierny - Jestem Lugh, syn Ciana z Tuatha de Danaan i Eithne, córki Balora Fomoriana - odrzekł - i mlecznym synem Taillte, córki króla z Wielkiej Równiny. - A jaki jest twój zawód? - spytał odźwierny - bo tutaj nie wpuszczamy nikogo, kto sam na siebie nie potrafi zarobić. - Co za pytanie, jestem stolarzem - odparł Lugh. - Nie potrzebujemy stolarzy, mamy już jednego: Luchtara. - Wobec tego jestem kowalem - Mamy też kowala, Columa Cuaillemecha - W takim razie jestem przywódcą. - To też nie ma dla nas żadnego znaczenia, mamy Ogmę, królewskiego brata. - No to jestem harfiarzem - Lugh nie dawał za wygraną - Znowu nie trafiłeś, mamy harfiarza. To Abhean. - Jestem poetą - ponownie spróbował Lugh - i bardem. - Mamy już i poetę i barda: Erca, syna Ethamana. - No i jestem magiem... - upierał się młodzieniec. - Też bez pożytku dla nas, mamy wielu znakomitych magów. - ... i lekarzem... - Naszym lekarzem jest Diancecht. - ... i umiem wykuwać mosiądz. - Mamy już takiego, to Credne Cerd, nie potrzebujemy ciebie. - No dobrze, to idź i spytaj króla, czy ktokolwiek z jego ludzi umie robić te wszystkie rzeczy naraz, a jeśli taki się znajdzie, to odejdę stąd. Odźwierny poszedł do Nuady i opowiedział mu wszystko: - U wrót miasta stoi młody człowiek - mówił - i chyba powinien nazywać się Ildánach - Mistrz Wszelkiego Rzemiosła, gdyż potrafi robić wszystko to, co każdy człowiek z twojej świty, panie. - Zagraj z nim w szachy - zaproponował Nuada. Wyniesiono więc szachy na dwór a Lugh wygrał wszystkie partie. Gdy doniesiono o tym Nuadzie, ten powiedział: - Niech wejdzie, gdyż nigdy nikt taki jak on nie zawitał do Teamhair. Odźwierny wpuścił Lugha do domu króla. Znajdował się tam wielki kamień, do którego poruszenia trzeba było dwudziestu wołów. Ogma podniósł go i wyrzucił tak daleko, że spadł poza grodzenia Teamhair - to było wyzwanie dla Lugha. A Lugh odrzucił kamień tak, że spoczął na samym środku domu króla. Lugh grał potem na harfie, sprawiał, że słuchający śmiali się i płakali, aż uśpił ich kołysanką. I kiedy Nuada zobaczył ile rzeczy potrafi Lugh, pomyślał że dzięki jego umiejętnościom mógłby wyciągnąć swój lud spod tyranii Fomorian i uwolnić się od obowiązku płacenia im podatków. Oddał więc tron Lughowi na okres 13 dni.
oto historia narodzin Lugha: Kiedy Fomorianie przybyli do Irlandii Balor EvilEye mieszkał na Wyspie Szklanej Wieży. Niebezpiecznie było podpływać statkiem w pobliże tej wyspy, gdyż Fomorianie mogli go zająć. Powiadają, że synowie Nemeda przepływali kiedyś obok tej wyspy i widzieli wieżę ze szkła stojącą pośrodku morza, a w wieży coś, co przypominało ludzi. Wypłynęli więc naprzeciw im mając w pogotowiu zaklęcia atakujące. Fomorianie także odpowiedzieli atakiem. Kiedy synowie Nemeda znaleźli się już całkiem blisko wieży - ona znikła. Pomyśleli, że została zniszczona. Wtedy urosła nad nimi gigantyczna fala i zatopiła wszystkie statki. A wieża stała tak, jak przedtem. Powodem, dla którego Balor zyskał przydomek EvilEye, czyli "Złe Oko", był fakt, iż jedno jego oko miało moc zabijania. Nikt nie mógł spojrzeć w źrenicę Balora i przeżyć. Posiadł tę moc, kiedy pewnego razu przechodził obok domu Druida swego ojca, który rzucał właśnie śmiertelne zaklęcia. Okno domu było otwarte, więc Balor spojrzał do środka. Wtedy dym powstały ze śmiertelnego zaklęcia podniósł się i wpadł do oka Balora. Od tamtego czasu Balor musiał trzymać je zamknięte, chyba że chciał uśmiercić wroga. Wtedy ludzie towarzyszący Balorowi musieli podnosić mu powiekę żelaznym pierścieniem. Raz Druid przepowiedział Balorowi, że umrze z ręki swego wnuka. Balor miał tylko jedno dziecko: córkę imieniem Eithne. Po przepowiedni Druida Balor zamknął ją w Wieży na wyspie razem z dwunastoma kobietami, żeby ją strzegły i nakazał, aby Eithne nigdy nie zobaczyła mężczyzny, ani nawet żeby nie usłyszała męskiego imienia. Zamknięta w wieży Eithne wyrosła na przepiękną pannę i czasami mogła widzieć mężczyznę w swoich snach. Lecz kiedy pytała o mężczyzn inne kobiety, te nie dawały żadnej odpowiedzi. Balor nie bał się więc o swoje życie i grabił i rabował tak, jak to czynił dotychczas, zajmując każdy statek jaki pojawił się w pobliżu i czasem wybierając się na ląd, żeby niszczyć. W tym czasie, w miejscu zwanym Druim na Teine, żyło trzech braci z Tuatha de Danaan. Byli to: Goibniu, Samthainn i Cian. Cian był właścicielem ziemskim a Goibniu sławnym kowalem. Cian był w posiadaniu dorodnej krowy o imieniu Glas Gaibhnenn. Wielu ludzi chciało mieć ją na własność, więc musiała być pilnowana dzień i noc. Pewnego razu Cian chciał zrobić kilka mieczy, więc poszedł do kuźni Goibniu. Oczywiście, zabrał ze sobą Glas Gaibhnenn. Gdy przyszedł na miejsce zastał tam swojego drugiego brata Samthainna, który także chciał zrobić sobie nową broń. Cian poprosił go, aby popilnował mu krowy podczas gdy ten będzie rozmawiał wewnątrz kuźni z Goibniu. Balor także bardzo chciał zdobyć Glas Gaibhnenn, lecz nigdy nie mógł się nawet do niej zbliżyć. Ale teraz nadarzyła się okazja. Przybrał postać małego, rudowłosego chłopca i zagadał do Samthainna, że słyszał na własne uszy iż Cian i Goibniu chcą użyć wszystką stal na swoje własne miecze. - Nie oszukają mnie tak łatwo! - odrzekł Samthainn - popilnuj tej krowy, chłopcze, a ja wejdę do kuźni i porozmawiam ze swoimi braćmi. Z tymi słowy gniewnie wkroczył do budynku. Balor natychmiast uciekł razem z Glas Gaibhnenn na swoją wyspę. Gdy Cian zobaczył co się stało, nie był w stanie zrobić nic więcej, jak zganić brata i pójść spróbować odebrać Balorowi skradzioną krowę, choć nie miał pojęcia, jak tego dokona. W końcu poszedł do druida i spytał go o radę. Ten odrzekł, że dopóki Balor żyje nic nie może zostać mu odebrane. Przecież nikt nie przeżyje śmiertelnego spojrzenia Balora. Cian poszedł więc do druidki Birog z Gór i poprosił ją o pomoc. Birog przebrała go w kobiece ubranie i przeniosła przez morze podmuchem wiatru, aż do wieży, gdzie przebywała Eithne. Poprosiła także kobiety mieszkające w wieży, aby dały schronienie tej szlachetnej "królowej", która ocalała ze statku, a kobiety nie chciały odmówić pomocy nikomu z Tuatha de Danaan. Wtedy Birog za pomocą czarów wszystkie je uśpiła, a Cian poszedł porozmawiać z Eithne. Kiedy dziewczyna go ujrzała rozpoznała twarz ze swoich snów. Dlatego zgodziła się ofiarować Cianowi swoją miłość. Niedługo potem Cian znikną z wieży znów niesiony podmuchem wiatru. A kiedy nadszedł czas, Eithne urodziła syna. Balor, dowiedziawszy się o tym, nakazał swym ludziom zawinąć dziecko w sukno, spiąć materiał szpilkami i wrzucić do morza. Ale kiedy żołnierze nieśli dziecko, szpilka wysunęła się z materiału a dziecko wyślizgnęło się z sukna i wpadło do wody. Wszyscy myśleli, że utonęło, lecz druidka Birog przyprowadziła je czarami przez fale aż do jego ojca - Ciana, który oddał go Taillte do karmienia.
kiedy Lugh przybył do Teamhair i postanowił przyłączyć się do oddziału swego ojca i stanąć przeciwko Fomorianom. Wybrał ciche, ustronne miejsce w Grellach Dollaid i razem z Nuadą, Dagdą, Ogmą, Goibniu i Diancechtem przygotowywali plany natarcia na Fomorian. Wszystko odbywało się w sekrecie tak, aby wrogowie niczego nie podejrzewali. Później miejsce ich spotkań nazwano "Szept ludu Bogini Danu". W końcu postanowili rozstać się na równo trzy lata i każdy udał się w wybranym przez siebie kierunku. Lugh wrócił do swych przyjaciół. Jakiś czas potem Nuada zorganizował zebranie na wzgórzu Uisnech po zachodniej stronie Teamhair. Zaraz ujrzeli zbrojną kompanię podążającą w ich kierunku od wschodu. Na czele jechał młody człowiek, a jego twarz tak jaśniała, że nie można było na nią bezpośrednio patrzeć. Kiedy kompania podjechała bliżej, można już było w dowódcy rozpoznać Lugha Lamh-Fada, czyli Długorękiego, który powrócił razem ze swymi przyjaciółmi i mlecznymi braćmi. Dosiadał klaczy szybkiej jak chłodny, wiosenny wiatr, która mogła galopować przez morze jakby to był suchy ląd i na której grzbiecie nie mógł zginąć żaden jeździec. Lugh miał na sobie zbroję chroniącą go przed ciosami, hełm ozdobiony dwoma szlachetnymi kamieniami na przodzie i jednym z tyłu. A kiedy zdjął hełm odsłaniał czoło jasne jak słońce w letni dzień. Jego bronią był miecz Freagartach, czyli The Answerer (Odpowiadający). Nikt kto został nim zraniony nie uchodził z życiem. Wobec niego nawet najwaleczniejszy żołnierz stawał się słaby jak kobieta albo noworodek. Lugh ze swoimi ludźmi zbliżył się do miejsca, gdzie stał Król Irlandii ze swoim oddziałem i przywitał się. Zaraz potem ujrzeli następną grupę ludzi podążającą w ich kierunku. Było to dziewięć razy dziewięciu posłańców Fomorian, którzy przyszli odebrać podatki. Podeszli do miejsca, gdzie zatrzymał się Nuada, a ten razem ze swymi ludźmi powstał na przywitanie Fomorian, chociaż nie zrobił tego, gdy przybył Lugh. Ten odezwał się więc: - Czemu powstajecie przed tą gburowatą, niechlujną bandą i oddajecie im pokłon, a nie uczyniliście tego wobec mnie i mojego oddziału? - Musieliśmy - odparł Nuada - oni nie zawahaliby się zabić nawet dziecka, gdyby ośmieliło się siedzieć w ich obecności. - Na mą duszę, sam mam ogromną ochotę ich pozabijać - rzekł Lugh i z tymi słowy rzucił się do ataku na Fomorian. Ranił i zabijał aż została przy życiu tylko dziewiąta część ich kompanii. - Zabiłbym was tak, jak pozostałych - przemówił do nich Lugh - ale wolę odesłać was do waszego kraju niż posłać tam moich własnych ludzi. Dziewięciu pozostałych przy życiu Fomorian wyruszyło więc w drogę powrotną do Lochlann i opowiedzieli wszystkim jak młody, uzdolniony chłopak zabił prawie wszystkich poborców podatkowych. - I tylko dlatego darował nam życie - dokończyli opowieść - żebyśmy mogli wam o tym opowiedzieć. - Wiecie, kim jest ten człowiek? - spytał Balor. - Ja wiem - odezwała się Ceithlenn, jego żona - to syn naszej córki. A było przepowiedziane - dodała- że w momencie kiedy on pojawi się w Irlandii, my na zawsze stracimy swoją pozycję w tym kraju. Zwołano radę w której zasiedli dowódcy fomorscy, poeci, druidzi a przewodził im Balor razem z Ceithlenn, swoją żoną. I właśnie to był ten czas, gdy do Balora przybył Bres z prośbą o pomoc. - Pojadę do Irlandii - mówił - z siedmioma batalionami konnych jeźdźców fomorskich i wypowiem wojnę temu Ildánach - Mistrzowi Wszelkiego Rzemiosła. Przyniosę ci jego głowę. - Uczyń tak, nadajesz się do tego - uznali wszyscy. - Niech zbudują dla mnie statki - rozkazał Bres - i napełnią je żywnością i wodą pitną. Bez zwłoki zaczęto przygotowania. Zbudowano statki, napełniono je żywnością i wodą pitną oraz zebrano armię dla Bresa. Zrobiona dla nich broń i zbroje i wysłano do Irlandii. Balor odprowadził ich aż do przystani i rzekł: - Bij się z Ildánachem i przynieś mi jego głowę. Potem przywiąż wyspę do swoich okrętów i niech woda zniszczy to miejsce. Zabierz ją na północ tak, aby już nikt z Ludzi Dea nie odnalazł jej do końca swych dni.
Rozdział II, Synowie Tuireanna
ak tylko Fomorianie zaatakowali pierwsze terytoria Irlandii niszcząc EasDara, Lugh doniósł o tym Nuadzie. - Teraz jedyne, czego potrzebuję - rzekł mu - to twoja pomoc, abym mógł z nimi walczyć. Ale Nuada nie chciał pomścić Bodb Dearga, gdyż sprawa nie dotyczyła jego bezpośrednio. Lughowi nie spodobało się zachowanie króla. opuścił więc Teamhair udając się na zachód. Pewnego dnia zobaczył trzech mężczyzn jadących znaprzeciwka: swojego ojca: Ciana o jego braci: Cu i Ceithena. Gdy się zbliżyli pozdrowił ich. - Jaki jest powód twej tak wczesnej podróży? - spytali Lugha - Fomorianie zaatakowali Irlandię, zniszczyli EasDara. Wierzę, że pomożecie mi z nimi walczyć. - Gdy dojdzie do bitwy, Lugh, każdy z nas odeprze atak setki Fomorian, aby chronić ciebie. - Dzięki wam, ale myślę, że moglibyście pomóc mi już teraz. Niech każdy z was zbierze ludzi, ilu tylko zdoła, i przyprowadzi ich do mnie. Cu i Ceithen wyruszyli więc na południe szukać chętnych do obrony kraju, a Cian podążył na północ. gdy dotarł da równiny Muirthemne zobaczył daleko przed sobą trzech uzbrojonych mężczyzn. Rozpoznał w nich synów Tuirenna, wnuków Ogmy: Briana, Iuchara i Iucharbę . Te dwie rodziny: Tuirenna i Cainte zawsze żyły ze sobą w nieustannej wrogości i nienawiści, więc pewnym było, że spotkanie Ciana z synami Tuireanna doprowadzi do bijatyki. "Gdyby byli ze mną moi dwaj bracie - pomyślał sobie Cian - z pewnością nie bałbym się stawić czoła synom Tuireanna. Ale skoro jestem sam, najlepiej dla mnie, jeśli zejdę im z oczu". Ujrzał stado świń pasących się nieopodal i zamienił się w jedną z nich za pomocą druidzkiej różdżki. Wtedy Brian Tuireann rzekł do swych braci: - Widzieliście tego człowieka który jeszcze przed chwilą szedł przed nami? - Widzieliśmy - odrzekli - A wiecie, co tak nagle go stąd zabrało? - Nie, nie zauważyliśmy tego. - Że też nie zwracacie najmniejszej uwagi na to, co się dzieje dookoła zwłaszcza, że jesteśmy w stanie wojny! - zdenerwował się Brian - ja wiem, co się stało z tym człowiekiem: użył druidzkiej różdżki aby zmienić się w jednego z tych wieprzów ryjących nieopodal. I kimkolwiek jest ten człowiek, nie jest on naszym przyjacielem. - Brian, te świnie należą do kogoś z Tuatha de Danaan i nawet jeśli zabijemy je wszystkie, ta zaczarowana może uciec. - Że też jesteście takimi idiotami! - syknął Brian - nie umiecie odróżnić prawdziwego zwierzęcia od zaczarowanego - mówiąc to wyciągnął druidzką różdżkę i jej uderzeniem zamienił swoich braci w charty, które natychmiast głośnym ujadaniem wypłoszyły zaczarowaną świnię ze stada. Brian chwycił włócznię, wycelował w zwierzę, rzucił i trafił. Zraniony Cian wydał najpierw zwierzęcy skowyt bólu, ale zaraz odezwał się ludzkim głosem: - źle uczyniłeś raniąc mnie włócznią. - Oh, widzę, że umiesz mówić po ludzku - zakpił Brian - Gdyż, w rzeczy samej, byłem człowiekiem. jestem Cian, syn Cainte... oszczędź mnie, proszę. - Przysięgam na wszystkich bogów - rzekł Brian - że jeśli nawet życie wróciłoby do ciebie siedmiokrotnie, zabrałbym je od ciebie za każdym razem. - Jeśli tak, to przynajmniej pozwól mi przybrać na powrót moją własną postać zanim umrę. - Ależ oczywiście... gdyż o wiele łatwiej mi zabić człowieka niźli wieprza. Gdy Cian przybrał ludzką postać poprosił ponownie: - Oszczędź mnie teraz... - Nigdy! - Słuchaj więc, Brianie! Gdybyś zabił mnie kiedy byłem zwierzęciem nie poniósłbyś żadnych konsekwencji. Ale jeśli zabijesz mnie jako człowieka... to zobaczysz: nikt nigdy nie zapłacił i nie zapłaci tak wysokiej ceny za swój postępek jak ty! Za śmierć żadnego człowieka nie będzie wymierzona tak wysoka kara jak za moją! A te ręce, które mnie zabiją, będą same świadczyć o tym czynie przed moim synem! - Nie zabijemy ciebie żadną bronią - rzekł Brian - lecz kamieniami które leżą tu dookoła. I wtedy Brian i jego bracia zaczęli gwałtownie i wściekle rzucać w Ciana kamieniami tak długo, aż z Ciana pozostały jedynie krwawiące zwłoki ze skórą zdartą do mięśni i z połamanymi kośćmi. Brian z braćmi próbowali pogrzebać jego ciało na głębokość równą wzrostowi człowieka, lecz ziemia nie chciała go przyjąć. Sześć razy synowie Tuireanna zakopywali ciało Ciana i sześć razy ziemia oddawała je z powrotem. Dopiero za siódmym razem ziemia przyjęła zwłoki. Wtedy Brian z braćmi ruszyli w dalszą drogę aby przyłączyć się do Lugha w bitwie przeciw Fomorianom.
atomiast Lugh po rozstaniu się z ojcem pojechał dalej na zachód, do wzgórz, które później nazwano Gainech i Ilgainech. Tam skrzyknął ludzi aby walczyli u jego boku. Podążając dalej dotarli do równiny MaghMor an Aonaigh, gdzie Fomorianie rozbili swoje obozy. Bres, który nimi dowodził, spojrzawszy na horyzont zaniepokoił się dziwacznym zjawiskiem: - To dziwne - powiedział druidom - słońce wstaje od zachodniej strony, a nie od wschodniej, jak zwykle bywało. - Lepiej dla nas, gdyby to było tylko słońce - westchnął druid - Jeśli to nie słońce, cóż więc takiego? - spytał Bres - To Lugh, panie, syn Eithne. Jego twarz jaśnieje niczym wschodzące słońce. Gdy Lugh dotarł do obozu Fomorian pozdrowił ich. - Dlaczego przychodzisz tutaj i pozdrawiasz nas, jakbyś był przyjacielem? - spytał go jeden z Fomorian - Gdyż połowa krwi w moich żyłach pochodzi z Tuatha de Danaan, a druga połowa, od was, Fomorianie. Przybyłem, aby odebrać wam mleczne krowy, które zabraliście ludziom Danu. - Chyba żartujesz sobie z nas - rozzłościł się Fomorianin - nigdy ci ich nie oddamy! Lugh nie odpowiedział, tylko polecił swoim ludziom rozbić obóz w pobliżu. Przez trzy dni i trzy noce nic się nie stało, aż czwartego dnia na miejsce przybyli Jeźdźcy z Sidhe: dwa tysiące dziewięciuset żołnierzy pod dowództwem Bodb Dearga, syna Dagdy. - Dlaczego tu tak spokojnie? Czemu zwlekasz z wypowiedzeniem bitwy, Lugh? - spytał Bodb Dearg - Czekałem tylko na was. I tak połączone siły Lugha i żołnierzy z Sidhe stawiły czoła oddziałom Fomorian. Najpierw ustawiono gęsto tarcze tworząc jednolite grodzenie, potem setki włóczni ze świstem przecinały powietrze a klingi mieczy migotały odbijając słoneczne promienie tak, że zdawało się iż setki płomieni powstały nad głowami walczących. Wtem Lugh zobaczył namiot Bresa oraz żołnierzy, którzy stali na straży i natychmiast ich zaatakował. Walczył wściekle aż do momentu kiedy żaden z nich nie został przy życiu. Gdy Bres to zobaczył bez chwili namysłu poddał się Lughowi. - Daruj mi życie tym razem - poprosił Lugha - a obiecuję, że przyprowadzę do Ciebie całą rasę Fomorian, żebyś mógł z nimi walczyć. Przysięgam na księżyc i słońce, na ziemię i morze. Lugh darował życie Bresowi a wtedy druidzi fomorscy także chcieli się jemu poddać, na co Lugh odparł: - Na mą duszę, jeśli wszyscy Fomorianie poddadzą mi się teraz, nie będę miał z kim walczyć. I Bres razem ze swymi druidami opuścili równinę MaghMor an Aonaigh. Po skończonej bitwie Lugh spotkał się z dwoma swoimi krewniakami i spytał się, czy widzieli jego ojca, Ciana, podczas bitwy. - Nie widzieliśmy - odrzekli - Jestem pewien iż mój ojciec nie żyje - powiedział Lugh - i przysięgam że dopóki nie dowiem się co było przyczyną jego śmierci nie tknę jedzenia ani napoju. Wyruszył tedy w drogę a za nim podążyli Jeźdźcy z Sidhe. Dotarli do miejsca gdzie Cian spotkał Briana i jego braci. Gdy tylko Lugh dotknął stopami ziemi w której pochowany był Cian, ta przemówiła do niego: - Wielkie niebezpieczeństwo czekało tu na twego ojca, Lugh, przybrał on postać zwierzęcia kiedy spotkał synów Tuireanna, ale zabili go w jego własnym kształcie. Lugh znalazł dokładne miejsce gdzie Brian z braćmi pogrzebali Ciana. Odkopawszy ciało ojca ujrzał że jest całe w ranach. - Dlaczego dopiero teraz... - zapłakał Lugh trzymając ciało ojca w ramionach - dlaczego teraz jestem tutaj, kiedy jest już za późno? Moje oczy nie widzą, uszy nie potrafią słyszeć, moje serce nie bije a krew zastygła w moich żyłach z żalu. Dlaczego nie było mnie tutaj gdy to wszystko się działo? Straszna rzecz się stała! - krzyknął do swoich ludzi - gdyż synowie Dany zdradzają się nawzajem! Czeka nas zguba... Irlandia nigdy nie będzie wolna od zdrady, od zachodu na wschód, od północy na południe... Zakopano ponownie ciało Ciana w ziemi, ustawiono kamień na jego grobie i wyryto na nim napis pismem oghamicznym. - To wzgórze - rzekł Lugh - przyjmie od dzisiaj imię ojca mego, Ciana. A że synowie Tuireanna byli sprawcami tej zbrodni, zgryzota i cierpienie spadnie na nich i na ich potomków... krew zastygła w mych żyłach, a serce nie bije z żalu że Cian, człowiek tak mężny, nie żyje... Wyruszyli w końcu w drogę powrotną do Teamhair, a Lugh poprosił wszystkich aby nie zdradzili się słowem że wiedzą o śmierci Ciana i jego mordercach, dopóki on sam nie ogłosi prawdy.
Wróciwszy do Teamhair Lugh zasiadł na miejscu obok Nuady. Spojrzał na ludzi zgromadzonych w sali i wśród nich zobaczył trzech synów Tuireanna. Byli oni najzręczniejszymi a także najurodziwszymi ze swojego rodu. Lugh rozkazał potrząsnąć Łańcuchem Milczenia i wszyscy na sali się uciszyli. - O czym tak rozprawiacie, Danaanowie? - spytał Lugh - O tobie, w rzeczy samej - odrzekli - Mam do was pewne pytanie: jak każdy z was zemściłby się na człowieku, który zabił jego ojca? Po sali przeszedł szmer zdumienia. - Czyżby takie nieszczęście spotkało ciebie, Lugh? - spytał jeden z zebranych - W rzeczy samej - potwierdził Lugh - i nawet mogę wskazać ludzi, którzy dokonali tego nikczemnego czynu, gdyż znajdują się w tej sali! I oni sami najlepiej wiedzą w jaki sposób zadali śmierć memu ojcu! - Gdybym schwytał mordercę swego ojca - wtrącił się Nuada - nie zabiłbym go od razu, tylko każdego dnia odcinałbym po jednej kończynie aż do momentu kiedy by umarł. Zebrani, a w tym synowie Tuireanna, zgodzili się z Nuadą - Mego ojca zabiło troje ludzi! - krzyknął Lugh - ale ja każę zapłacić w inny sposób za jego śmierć... lecz jeśli się nie zgodzą... nie złamię tradycji gwarantującej wszystkim bezpieczeństwo w tym domu, ale wówczas ci trzej musieliby czym prędzej opuścić Teamhair zanim bym ich dopadł! - Gdybym to ja był mordercą ojca twego, Lugh - powiedział Nuada - chętnie zgodziłbym się na twoje warunki, wydają się być uczciwe. - To o nas mówi Lugh - zaszeptali między sobą młodsi bracia Tuireann - powinniśmy przyznać się do winy - Trochę się tego obawiam - powiedział Brian - on właśnie tego od nas oczekuje. Chce, żebyśmy się przyznali tu, przed wszystkimi. Nigdy nie pozwoli nam odejść bez zadośćuczynienia. - Jednak powinniśmy się przyznać. A ty będziesz mówił, Brian, bo jesteś najstarszy Wtedy Brian wystąpił i rzekł: - To o mnie i o moich braciach mówisz, Lugh, i myślisz, że zabiliśmy twego ojca. Nie uczyniliśmy tego, lecz gotowi jesteśmy zapłacić za jego śmierć tak, jakbyśmy byli jej winni. - A ja przyjmę od was zapłatę. Powiem wam jakie są moje warunki. Jeżeli będzie to dla was za dużo, część długu zostanie wam odjęta. - Słuchamy zatem - rzekli bracia - Oto czego żądam: trzech jabłek, skóry knura, włóczni, dwóch koni i rydwanu, siedmiu świń, szczenięcia, rożna oraz trzech okrzyków. Jeśli to dla was za dużo możecie zrezygnować z części zapłaty - To nie jest za dużo - powiedział Brian - sto razy tyle nie byłoby zbyt wiele. Ale, jak mi się zdaje, w twoim żądaniu tkwi jakiś podstęp, wydaje się że niewiele wymagasz. - Wymagam więcej, niż ci się wydaje. Daję ci słowo Tuatha de Danaan że niczego więcej żądać nie będę ponad to, co wymieniłem. Daj mi teraz takie samo przyrzeczenie dotrzymania umowy jakie ja tobie dałem. - Nie wymagaj specjalnie ode mnie przysięgi. Słowo syna Tuireanna jest więcej warte niż przyrzeczenie kogokolwiek innego. - Nie wystarczy mi twoje słowo! Często się zdarzało, że go nie dotrzymywałeś! Zatem król Nuada, a także Bodb Dearg i jeszcze kilku dowódców poświadczyło za braćmi Tuireann. - A teraz powiem wam - rzekł Lugh - o jakie konkretnie przedmioty mi chodzi. Trzy jabłka o które prosiłem to owoce jabłoni rosnącej w Ogrodzie na Wschodzie świata, są one najpiękniejsze ze wszystkich owoców na świecie, mają kolor złota, rozmiar głowy miesięcznego niemowlęcia, smak miodu a spożywającemu je dają siłę i leczą rany i nie zmniejszają swej objętości gdy się je ugryzie. Skóra o którą mi chodzi należy do Tuisa, króla Grecji i ma ona moc uzdrawiania z wszelakich ran i chorób. A wiecie, skąd wzięła się ta skóra? - Lugh nachylił się do słuchających - otóż w greckich lasach żył knur. Ilekroć przekroczył on strumień, woda w tym strumieniu zamieniała się po dziewięciu dniach w wino. Ponadto każdy, którego rana została skropiona winem z takiego strumienia zostawał wyleczony. Greccy kapłani powiedzieli, że to nie za sprawą samego knura, lecz jego skóry. Złapano więc go i oskórowano. Sądzę, że trudno będzie wam odebrać ją Tuisowi - miał tę skórę od zawsze. Włócznia, o której wspomniałem, to Luim, należy ona do króla Persji. Jej grot zawsze jest zanurzony w naczyniu z lodowatą wodą, aby nie rozżarzył się do białości i nie spalił wszystkiego dookoła. Też bardzo trudno będzie wam ją zdobyć. Teraz powiem wam o koniach i rydwanie. Należą one do Dobara, króla Siogair. Konie są rącze i galopują przez morskie fale jakby był to suchy ląd, zaś rydwan jest najmocniejszy i najbardziej opływowy w kształcie ze wszystkich rydwanów świata. Siedem świń o które prosiłem należą do Easala, króla Colún na h'Órge. Jeśli zarżnie się je wieczorem rano znów są żywe a człowiek, który zjadł ich mięso jest wolny od wszelkich chorób. Co do szczeniaka: jest nim Fail-Inis należący do króla Ioruaidh - Zimnego Kraju. I wszystkie dzikie bestie padają pod wzrokiem tego szczenięcia a jest ono piękniejsze niźli ogniste słońce. Będzie wam trudno zdobyć tego szczeniaka. Wspomniałem o rożnie - pilnują go kobiety z Iris Cenn-fhinne. A co do trzech okrzyków: muszą być one wydane na wzgórzu Miochaoina. Miochaoin i jego trzej synowie zobowiązali się że nigdy nie dopuszczą aby w tym miejscu podniesiono głos. Mój ojciec był ich przyjacielem i nawet jeśli ja wam wybaczę jego śmierć, oni nigdy wam tego nie odpuszczą. Jeżeli nawet przeżyjecie wszystkie niebezpieczeństwa i dotrzecie do Miochaoina, tam dosięgnie was ramię sprawiedliwości! Oto wszystko, czego żądam - zakończył Lugh Strach i rozpacz zagościły w sercach braci Tuireann gdy usłyszeli te słowa. Wszyscy troje poszli do swego ojca i powiedzieli mu o grzywnie jaka została na nich nałożona. - Złe wieści przynosicie mi, synowie - rzekł Tuireann - droga do tych czarodziejskich przedmiotów prowadzi do waszej zguby. Jednak Lugh sam chce wam pomóc a wiecie, że żaden człowiek nie byłby w stanie ich zdobyć bez pomocy Lugha albo Manannana. Idźcie więc do Lugha i poproście go, żeby pożyczył wam Aonbharra, konia Manannana jeżeli zależy mu na tym, abyście spłacili swój dług. Ale on wam odmówi twierdząc, że koń nie jest jego własnością i że nie będzie pożyczał tego, co jemu samemu zostało pożyczone. Poproście wtedy o łódź Manannana Scuabtuine. Lugh wam nie odmówi a ta łódź będzie wam bardziej przydatna niż koń. Poszli bracia do Lugha, pozdrowili go i powiedzieli, że nie zdołają wypełnić jego poleceń bez jego własnej pomocy i w związku z tym chcą pożyczyć jego konia, Aonbharra. - Nie jestem jego właścicielem - odrzekł Lugh - a nie będę pożyczał niczego, co zostało mi pożyczone. - Jeśli tak, to daj nam na tę podróż Scuabtuine. - Zgoda, możecie ją wziąć Bracia wrócili do swego ojca i siostry Ethne i powiedzieli im, że zdobyli łódź. - Jednak niewiele poprawia to waszą sytuację - rzekł Tuireann - Lugh potrzebuje każdej z tych rzeczy, aby przeprowadzić wojnę z Fomorianami, ale przede wszystkim chce waszej śmierci. Bracia Tuireann razem z siostrą Ethne wyruszyli do Brugh na Boinn, gdzie była zacumowana Scuabtuine, zostawiając swego ojca pogrążonego w smutku. Gdy dotarli na miejsce Brian wszedł do łodzi, żeby ją sobie obejrzeć. - Tu jest zaledwie tyle miejsca żeby pomieścić dwie osoby - rzekł Brian z rezygnacją i począł obwiniać się za naiwność. - Nie obwiniaj siebie - rzekła mu siostra - mój najdroższy bracie, źle zrobiłeś zabijając ojca Lugha. Ale jakakolwiek krzywda ciebie spotka nie będzie ona zasłużona. - Nie mów tak, Ethne, jesteśmy dobrymi i odważnymi ludźmi. I wolę setki razy zginąć w walce niż umrzeć posądzony o tchórzostwo. - Mój największy smutek ma źródło w tym - rzekła Ethne - że muszę żegnać ciebie, opuszczającego rodzinny kraj. Bracia wypchnęli łódź na fale i wypłynęli na morze, zostawiając za sobą piękne i czyste jak kryształ wybrzeże Irlandii. - Gdzie popłyniemy najpierw? - spytali młodsi bracia Tuireann - Poszukajmy jabłek - zaproponował Brian - gdyż one jako pierwsze były wymienione przez Lugha. Prosimy więc ciebie, Scuabtuine, zabierz nas do ogrodu na Wschodzie świata!
cuabtuine była posłuszna jego prośbie i poniosła ich poprzez zielono-niebieskie fale, ponad niezmierzonymi głębinami aż do portu na Wschodzie świata. - Jaki macie pomysł żeby się tam dostać? - spytał Brian gdy dotarli na miejsce - królewscy żołnierze razem z nim samym na czele pilnują tego ogrodu przez całe dnie i noce. - Cóż innego możemy zrobić jak otwarcie ich zaatakować i zdobyć jabłka, albo polec w walce. Nawet jeśli uciekniemy i unikniemy niebezpieczeństwa tutaj, to spotka nas ono gdzie indziej - Chyba nie chcecie, bracia, żeby opowiadano o nas jak o tchórzach albo szaleńcach. Czy nie lepiej żeby bardowie w pieśniach chwalili naszą odwagę i spryt? Zdobędziemy jabłka i nie będziemy musieli walczyć we trójkę z całym oddziałem. Zamienię nas w szybkie jastrzębie i będziemy krążyć nad ogrodem. Strażnicy zaczną strzelać do nas z łuków i rzucać włóczniami, lecz my będziemy stale poza ich zasięgiem aż do momentu, kiedy skończą się włócznie i strzały. Wtedy zniżymy lot i każdy z nas porwie z jabłoni po jednym owocu. Brian dotknął braci i siebie druidzką różdżką, zamienili się w piękne jastrzębie i wzlecieli wysoko ponad ogród. Strażnicy zobaczyli ich i zaczęli strzelać do nich z łuków i rzucać włóczniami, lecz bracia zaklęci w ptaki byli ciągle poza ich zasięgiem i pozostali tak dopóty, dopóki wszystkie włócznie nie zostały wyrzucone a strzały wystrzelone z łuków. Wtedy Brian, Iuchar i Iucharba złożyli skrzydła i zanurkowali szybko, chwycili w locie jabłka i trzymając je w szponach odlecieli nie odnosząc najmniejszej rany. W mieście przylegającym do ogrodu natychmiast zawrzało od nowin i plotek. Król tego miasta miał trzy przebiegłe córki, które zamieniły się w sokoły i ruszyły w pogoń za braćmi Tuireann. Gdy ich dogoniły, lecących nad powierzchnią morza, zaczęły rzucać w nich magiczne błyskawice przypalając im pióra i parząc skórę. - Ratuj nas, Brianie! - Krzyknęli Iuchar i Iucharba - bo inaczej spłoniemy wśród błyskawic! Brian ponownie użył druidzkiej różdżki i zmienił siebie i braci w białe łabędzie, które szybko zniżyły lot i usiadły na wodzie a sokoły zrezygnowały z pogoni. Wtedy bracia spokojnie wrócili na swoją łódź.
zgodnili że teraz popłyną do Grecji po skórę knura. Gdy dotarli na miejsce Brian spytał braci: - W jakiej postaci pokażemy się im tym razem? -Jakiej, jeśli nie naszej własnej? - odparli bracia - Nie dokładnie tak - pokręcił głową Brian - przedstawimy się im jako irlandzcy poeci, zdobędziemy ich szacunek i poważanie. - Nie będzie to łatwe - zauważyli młodsi bracia - nie znamy żadnych pieśni czy poematów, ani też nie umiemy ich tworzyć. Jednak zapukali do bram miasta i przedstawili siebie strażnikowi jako poetów z Irlandii i powiedzieli, że mają ułożony poemat specjalnie dla króla Tuisa. - Wpuścić ich - rozkazał Tuis gdy przekazano mu wiadomość o przybyszach - gdyż podróżowali tak długo i z tak daleka aby wygłosić przede mną poemat. Potem rozkazał służbie aby wniosła na dziedziniec wszystkie kosztowności po to, żeby podróżnicy mogli potem rozpowiadać że nie ma na całym świecie miejsca piękniejszego niż dwór króla Tuisa. Jak tylko Brian, Iuchar i Iucharba weszli na ów dziedziniec zostali ugoszczeni miłym słowem i napojami. Pomyśleli, że nigdzie indziej nie widzieli dworu tak dużego i dostatniego jak tutaj i że nigdzie nie spotkali się z tak uprzejmym powitaniem. Wpierw greccy poeci wygłaszali swe utwory przed królem. Wtedy Brian szepnął do swych braci: - Teraz wy wystąpcie i wygłoście poemat. - Nie mamy poematu - mruknął Iuchar - i nie proś nas o żaden poemat, bo już ci powiedzieliśmy, że ani żadnego nie znamy, ani nie umiemy napisać. - Proponowaliśmy tobie - wtrącił Iucharba - żeby zdobyć to, co chcemy siłą, jeśli jesteśmy od nich silniejsi, a jeśli nie, to polec w walce. - W ten sposób poematu nie ułożycie - pokręcił głową Brian i wstał.
"Wspaniały królu, Tuisie, Godzien jesteś, aby chwalić cię Za twoją mądrość, siłę i szczodrość, Dlatego w nagrodę zechcę dostać Czarodziejską skórę dzika. Żadna armia nie zdoła Oprzeć się wzburzonym falom morza Dlatego proszę cię, Tuisie O czarodziejską skórę dzika"
- Ładny poemat - powiedział król - ale nie rozumiem jego znaczenia. - Wytłumaczę ci go - powiedział Brian - Masz, królu, w swoim posiadaniu skórę z czarodziejskiego dzika, która ma przedziwną właściwość leczenia ran. Ją właśnie chcę dostać jako zapłatę za swój poemat, a słowa " żadna armia nie zdoła oprzeć się wzburzonym falom morza"... my jesteśmy jak wzburzone fale, Tuisie, i twoja armia jest równie wobec nas bezsilna jak wobec morskich odmętów. - Nagrodziłbym cię za twój poemat - rzekł król - gdybyś tak często nie wspominał w nim o mojej skórze z dzika. Nie jesteś dobrym dyplomatą, poeto. Nie oddałbym tej skóry ani najbardziej utalentowanemu poecie świata, ani największemu mędrcowi, ani najwaleczniejszemu wojownikowi. Jednakże otrzymasz godziwą zapłatę: dam ci trzy razy tyle złota ile pomieści owa skóra o której tak często wspominałeś w swoim poemacie. - Niech bogowie mają ciebie w swej pieczy - rzekł Brian - zdaję sobie sprawę z tego, że nie proszę o błahostkę. Jeśli ma się stać tak, jak sobie życzysz, Tuisie, pozwól, że ja i moi bracia będziemy obecni przy odmierzaniu złota. Tuis zgodził się i posłał braci razem ze swoimi sługami do skarbca. - Odmierzcie wpierw złoto dla moich braci - rozkazał sługom Brian, jak tylko znaleźli się na miejscu - a potem dla mnie największą część, gdyż to ja jestem autorem poematu. Lecz jak tylko słudzy przynieśli skórę Brian błyskawicznym ruchem wyrwał im ją z rąk i zadał cios mieczem najbliżej stojącemu mężczyźnie rozpłatając go na połowy. Brian narzucił na siebie skórę i razem z braćmi wybiegł ze skarbca i ruszył przez dziedziniec zabijając każdego, kto stanął mu na drodze. Kiedy już cała służba Tuisa i wszyscy jego wartownicy zostali zabici bądź silnie ranieni, do walki z Brianem stanął sam król, który po krótkim pojedynku padł martwy.
racia Tuireann odpoczęli po wyczerpującej walce, po czym podjęli na nowo swoją wędrówkę. Podjęli decyzję że pojadą teraz po czarodziejską włócznię do króla Persji. Wsiedli więc do łodzi i odpłynęli zostawiając za sobą modre strumienie Grecji i nie zatrzymali się ani na chwilę, aż dopłynęli do celu. - Zastosujemy ten sam wybieg - rzucił propozycję Brian - znów przedstawimy się im jako poeci. - Dobry pomysł - poparli go tym razem bracia - ostatnim razem mieliśmy sporo szczęścia, może teraz też się uda... Bracia, jako irlandzcy poeci zostali przyjęci przez króla Persji równie hojnie i serdecznie, co w poprzednim państwie. Podobnie jak na dworze w Grecji, tak i tutaj urządzono ucztę, gdzie poeci dawali popis swojego kunsztu. Wreszcie przyszła kolej na Briana. Wstał i rzekł te słowa:
"Jest taka włócznia Dla której nie ma zbyt wielkich Wojen ani bitew. Sama rwie się do walki A grot jej, Osadzony na drzewcu Ze szlachetnego drzewa, Rozgrzany do czerwoności Spala wszystko dookoła. Nie ma zbyt niebezpiecznych bitew Dla wojownika Posiadającego tę włócznię"
- To piękny wiersz - rzekł król - ale nie rozumiem dlaczego jest w nim mowa o mojej włóczni? Wytłumacz mi to, poeto z Irlandii! - Jako zapłatę za mój poemat chcę właśnie twoją włócznię, królu, to dlatego. - Jak śmiesz prosić mnie o coś takiego! - zdenerwował się król - nie każę ciebie zabić jedynie z szacunku, jaki żywię do poezji! Wtedy Brian, upewniwszy się, że ma pod ręką czarodziejskie jabłko z Ogrodu na Wschodzie, przebiegł przestrzeń dzielącą go od króla i uderzył go mieczem tak silnie, że rozpłatał mu czaszkę a jego mózg zbryzgał podest, na którym stał tron. Słudzy i strażnicy rzucili się na młodych Irlandczyków, lecz bracia byli doskonałymi wojownikami i zdołali pokonać wszystkich, co do jednego. Gdy cały dziedziniec został zbroczony krwią i zakryty ciałami martwych Persów, bracia odnaleźli magiczną włócznię, której grot był zanurzony w kotle z lodowatą wodą, aby nie spalił wszystkiego dookoła.
o krótkim odpoczynku bracia wyruszyli na wyspę Siogair po konie i rydwan o które prosił Lugh. - Tym razem zrobimy tak - powiedział Brian gdy dotarli na miejsce - będziemy podawać się za irlandzkich najemników. Najmiemy się u króla, zdobędziemy jego zaufanie i w ten sposób dowiemy się gdzie trzymane są konie i rydwan. Gdy stanęli przed królem złożyli mu pokłon, a na pytanie kim są, odrzekli: - Jesteśmy wojownikami z Irlandii i sprzedajemy swe usługi wszystkim wielkim monarchom kontynentu. - Czy chcecie zostać tu jakiś czas i służyć u mnie? - spytał król - Taki mieliśmy zamiar. Bracia mieszkali w Siogair przez ponad miesiąc, ale o miejscu ukrycia koni i rydwanu wiedzieli akurat tyle, co w dniu przyjazdu. Wreszcie Brian powiedział braciom: - W ten sposób niczego nie zdziałamy. Musimy pójść do króla i zapowiedzieć mu, że opuścimy jego i jego kraj na zawsze, jeśli nie pokaże nam owych koni i rydwanu. Tak też uczynili. - Chcę ci oznajmić - rzekł Brian do króla, jak tylko przed nim stanął - że w Irlandii tacy utalentowani wojownicy jak my zawsze mieli zaufanie i szacunek swoich pracodawców. Zawsze strzegli ważnych ludzi, stali przy nich i słyszeli każde słowo, każdy szept ulatujący z ich warg. Powierzano im wszystkie sekrety. Tutaj, jak widzę, panują jednak inne zwyczaje. Masz bowiem cudowne konie i rydwan, najlepsze na świecie, ale nie pozwolono nam ich obejrzeć. - Wielka byłaby to dla mnie strata - rzekł król - gdybyście porzucili u mnie służbę z tak błahego powodu. Zwłaszcza że pokazałbym wam owe konie i rydwan już pierwszego dnia, jak tu przybyliście, gdybym tylko wiedział że wam na tym tak zależy. Możecie obejrzeć je sobie teraz, jeśli sobie tego życzycie. Z tymi słowy król posłał służbę po konie. Przyprowadzono je, od razu zaprzęgnięte w rydwan. Umiały biec tak szybko jak wieje chłodny, wiosenny wiatr, a morskie fale były dla nich równie stabilnym podłożem co solidny trakt. Brian najpierw powoli podszedł do koni, udawał, że się im przygląda, że podziwia ich linię i raptem skoczywszy na rydwan zrzucił z niego woźnicę, który upadając roztrzaskał sobie głowę o kamienie. Drugim błyskawicznym ruchem rzucił w króla włócznią, którą zdobył od Persów, przebijając mu serce. Iuchar i Iucharba zabili jeszcze kilku ludzi którzy stanęli im na drodze, po czym wskoczyli na rydwan i wszyscy troje uciekli z Siogair. - Pojedziemy teraz do Easala, króla Colún na h'Órge - oznajmił Brian - i zdobędziemy od niego siedem warchlaków, wedle rozkazu Lugha.
o mieszkańców Colún na h'Órge doszła już wieść o tym, jak młodzi, odważni Irlandczycy desperacko podejmują próby wywiązania się z umowy danej człowiekowi zwanemu Ildánach. Doszło do niech, że tam, gdzie zawitali bracia Tuireann, pozostawili po sobie śmierć i zniszczenie. Król Easal wyszedł na spotkanie braciom Tuireann. Gdy ich łódź przybiła do brzegu przywitał się z nimi i spytał, czy prawdą są te wszystkie szalone opowieści o trzech braciach z Irlandii. - Oczywiście, że są prawdziwe - parsknął Brian - i nie obchodzi mnie to, co teraz zrobisz, ani co sobie o nas pomyślisz. - A co macie przywieźć z mojego kraju? - Siedem wieprzków należy do Ciebie, Easalu - rzekł Brian - zdobycie ich dla Lugha jest częścią naszego zadania. - A jak zamierzacie je ode mnie zdobyć? - Jeśli nie oddałbyś ich dobrowolnie jesteśmy gotowi stoczyć walkę z tobą i twoimi ludźmi, w trakcie której na pewno byś zginął, a my odpłynęlibyśmy z tym po co przybyliśmy. Jeśli jednak oddasz nam wieprzki z własnej woli będziemy ci za to bardzo wdzięczni. - Szkoda by było wszczynać walkę z tak błahego powodu - zauważył Easal. - Rzeczywiście, szkoda - rzekł już nieco znużony Brian. Easal nachylił się ku swoim doradcom i po szeptanej wymianie zdań oznajmił głośno Irlandczykom, że odda im siedem świń z własnej, nieprzymuszonej woli. - Wieści o waszych odważnych czynach szybko się rozchodzą - oznajmił - jak słyszałem nikt do tej pory z wami nie wygrał. Wyszliście zwycięsko z każdej bitwy a przecież nie mieliście za przeciwników amatorów. Wolę oddać wam moje świnie po dobroci, bo wiem, że gdybym się nie zgodził, pozabijalibyście mnie i moich ludzi i po prostu zabralibyście to, po co żeście tu przybyli. Bracia ukłonili się królowi w podzięce. Byli mile zaskoczeni, że po tylu trudnościach ktoś wreszcie poszedł im na rękę. Cieszyli się, że nie muszą znowu przechodzić przez piekło walki z której na pewno nie wyszliby bez uszczerbku. Easal zaprosił ich do swoich komnat, ugościł ich wyborną kolacją i dał najlepsze miejsca do spania, a z samego rana na rozkaz króla dostarczono braciom siedem świń. - Cieszymy się, królu - rzekł Brian - że dajesz nam je z własnej woli. Po raz pierwszy nie musimy bić się o to, po co przybyliśmy. I Brian w podzięce ułożył dla króla przepiękny poemat chwalący szczodrość i mądrość Easala. - Gdzie się teraz wybieracie, synowie Tuireanna? - spytał potem Easal. - Jedziemy do Ioruaidh skąd musimy przywieść szczenię które zowie się Fail-Inis. - Mam do was prośbę: chciałbym pojechać z wami. Moja córka jest żoną króla tego kraju. Mam nadzieję przekonać go żeby oddał wam swoje szczenię bez walki. - Chętnie zabierzemy cię ze sobą, Easalu, będzie to dla nas zaszczyt - odrzekli bracia.
Przygotowano więc królewski statek i wyruszono w podróż bez chwili zwłoki. Gdy dotarli do przepięknych brzegów Ioruaidh na ich powitanie wyszedł król ze swoim wojskiem. Pierwszy na brzeg wyszedł Easal pokojowym gestem pozdrawiając swego zięcia i opowiedział mu historię braci Tuireann od początku do końca. - Co przywiodło ich do mego kraju? - spytał król - Chcą mieć twojego szczeniaka, Fail-Inis - wytłumaczył mu Easal. - To był głupi pomysł, Easalu, przyjeżdżać tu z nimi i prosić mnie o coś takiego! - rozgniewał się młody król - jeszcze nikomu bogowie tak nie pobłogosławili, żeby zdołał zabrać mi moje szczenię czy to siłą, czy prośbą. - Dobrze ci radzę, oddaj im Fail-Inis - prosił Easal - zabili już tylu królów i ich żołnierzy że ty ze swoim wojskiem nie będziecie dla nich dużą przeszkodą na drodze do zdobycia tego psa. Lecz Easal na próżno strzępił sobie język, jego zięć był uparty. Wrócił więc na statek i powiedział braciom, że niestety nie dostaną szczenięcia bez walki. Na te słowa Brian, Iuchar i Iucharba dobyli mieczy i wyzwali armię Ioruaidh do bitwy. Obie strony walczyły zawzięcie i z pełnym profesjonalizmem lecz po chwili szala zwycięstwa zaczęła przechylać się w stronę Irlandczyków. Iuchar i Iucharba walczyli obok siebie, a za nimi, odwrócony plecami do swoich braci, walczył Brian. Tak rozdzielili dwa szeregi wojska i osłabili ich siły. Równocześnie taki układ umożliwił Brianowi dotarcie do samego króla. Zraniwszy go zaprowadził przed oblicze Easala. - Oto twój zięć, Easalu... przysięgam na swój honor i męstwo, że dużo łatwiej byłoby mi zabić go trzy razy niż przyprowadzić go tutaj żywego. Tak więc król Ioruaidh, upokorzony, musiał oddać Fail-Inis synom Tuireanna. Bracia pożegnali serdecznie Easala i popłynęli w dalszą drogę.
ymczasem w Teamhair druidzi za pomocą czarów pokazywali Lughowi wszystkie czyny synów Tuireanna. Zebrali już do tej pory wszystkie przedmioty niezbędne Lughowi do walki z Fomorianami. Aby szybciej wejść w ich posiadanie Lugh rzucił czar zapomnienia, który dopadłszy dzielnych braci sprowadził na nich wielką, bolesną tęsknotę za Irlandią a także sprawił, że zapomnieli o reszcie swojej powinności wobec Lugha. Nie zwlekając ni chwili bracia zawrócili swą czarodziejską łódź i popłynęli do domu. Jak tylko bracia przybyli do Brugh na Boinn powiadomiono o tym Lugha, który czym prędzej zamknął się w Teamhair, przywdział lekką zbroję i upewnił się, że ma pod ręką broń. Na powitanie braci wyszedł Nuada i reszta Tuatha de Danaan. - Witajcie, synowie Tuireanna! - zawołał król - czy zdobyliście już wszystko o co prosił Lugh? - Tak jest, mamy wszystko ze sobą - odparł dumnie Brian - ale... gdzie jest Lugh? - spytał rozglądając się na wszystkie strony - chcielibyśmy wręczyć mu to osobiście. - Był tu jeszcze przed chwilą - odparł Nuada i posłał kilku ludzi, żeby znaleźli Lugha, ale poszukiwania okazały się bezowocne. - Domyślam się, gdzie się ukrył. Wiedział bardzo dobrze, że wracamy do Irlandii mając w swoim posiadaniu tę całą czarodziejską broń - uśmiechną się Brian ze złośliwą satysfakcją - dlatego nas unika. Boi się nas. Wysłano więc poprzez posłańców wiadomość dla Lugha, że bracia Tuireann chcą oddać mu obiecane przedmioty, ale Lugh jedynie rozkazał, aby zostały one oddane Nuadzie. Dopiero wtedy wpuszczono braci do Teamhair a Lugh wyszedł im na spotkanie. - Oto jest zapłata za śmierć człowieka - powiedział gdy Nuada przekazał mu trzy jabłka, skórę, siedem świń, rydwan z końmi i szczeniaka - jakiej nikt nigdy nie poniósł i nie poniesie. Ale... to jeszcze nie wszystko, synowie Tuireanna, aby wyrównać nasze rachunki. Czyżbyście zapomnieli o czarodziejskim rożnie i trzech okrzykach? Tego jeszcze nie otrzymałem! Gdy Lugh wymówił te słowa czar rzucony na braci przestał działać i uświadomili sobie, że to jeszcze nie koniec niebezpieczeństw, że jeszcze raz muszą opuścić Irlandię. Pogrążeni w rozpaczy poszli do domu swego ojca i opowiedzieli mu o swoich przygodach, o niebezpieczeństwach jakie przeżyli i o tym, jak w końcu Lugh ich nieuczciwie potraktował. Następnego dnia, z samego rana, wsiedli z powrotem na Scuabtuine. Żegnała ich siostra Eithne. - Bracie mój, najdroższy Brianie, przeklinam los, który każe mi się z tobą rozstawać. Obawiam się, że nawet jak wyjdziesz cało ze wszystkich niebezpieczeństw i wrócisz tu żywy, nie spodoba się to Lughowi i każe ciebie zabić. Nie będę mogła przestać o tym myśleć. Z każdą chwilą mój smutek i strach rosną, Brianie. Brian bez słowa ucałował siostrę, po czym razem z braćmi wypłynął łodzią na wzburzone fale.
ch podróż do tajemniczej, podwodnej wyspy, Inis Cenn-fhinne, trwała cały kwartał. Wreszcie dotarli na miejsce. Brian rozebrał się i wskoczył do wody. Długo nurkował rozglądając się za miastem kobiet, o którym mówił Lugh, aż w końcu udało mu się dopłynąć do niewielkiego dziedzińca. Faktycznie, siedziały tam same kobiety które zdawały się wcale nie zwracać uwagi na przybysza, tak były zajęte szydełkowaniem i haftowaniem przepięknych, skomplikowanych wzorów. Pośrodku dziedzińca znajdował się rożen. Gdy tylko Brian go dojrzał, bez chwili wahania przeszedł pomiędzy pannami, chwycił go w garść i już miał zamiar wynieść go stąd, gdy nagle rozległ się perlisty śmiech. To wszystkie kobiety przerwały robótki i zanosiły się od śmiechu. W końcu jedna z nich, stłumiwszy chichot, powiedziała: - Odważnych czynów się podejmujesz, Brianie. Nawet, gdyby byli tu z tobą twoi bracia nie pokonalibyście ani jednej z nas, a każda z nas mogłaby z łatwością pokonać was trzech. Ale skoro pomimo tego odważyłeś się zabrać nam rożen... proszę, jest twój! W nagrodę za twoje męstwo. Brian ukłonił się grzecznie pannom i czym prędzej wrócił na łódź gdzie Iuchar i Iucharba z niecierpliwością czekali na jego powrót. Gdy tylko go ujrzeli wynurzającego się z morskich głębin i trzymającego w ręce rożen wznieśli radosny okrzyk. Teraz pozostało im ostatnie, najbardziej niebezpieczne z zadań: oddanie trzech okrzyków na wzgórzu Miochaoina, gdzie nie wolno było wznieść swego głosu powyżej szeptu. Po dotarciu na miejsce bracia wyszli z łodzi na ląd. Na spotkanie wyszedł im Miochaoin i zaczął walczyć z Brianem. Obydwaj byli doskonałymi wojownikami, walczyli więc długo i zaciekle niczym dwa lwy, dopóki Miochaoin nie padł martwy z ręki Briana. Wtedy do walki stanęło trzech jego synów: Corc, Conn i Aedh. Każdy z nich rzucił włócznią raniąc śmiertelnie synów Tuireanna, jednak oni zdążyli jeszcze rzucić swoje włócznie i synowie Miochaoina padli martwi na ziemię. Brian spojrzał na swoich braci. - Umieramy, Brianie - odrzekli Iuchar i Iucharba z wysiłkiem - Spróbujmy wstać - powiedział Brian ciężko podnosząc się z ziemi - musimy oddać godnie te trzy okrzyki, bracia. Wstali z trudem, obficie krwawiąc od zadanych im ran i ostatkiem sił krzyknęli tak głośno, jak tylko zdołali. Gdy przebrzmiały ostatnie echa, wrócili na czarodziejską Scuabtuine, położyli się na jej pokładzie i pozwolili by sama zaniosła ich do domu, do Irlandii. Bracia długo leżeli w półświadomości, nie mając siły się ruszyć, aż w końcu Brian spojrzał na horyzont i rzekł: - Widzę dom naszego ojca... i Teamhair, bracia. - Irlandia... - szepnął Iuchar - Podnieś nas trochę, Brianie - poprosił Iucharba - oprzyj nasze głowy na swoim ramieniu, abyśmy mogli zobaczyć Irlandię, zanim umrzemy. Gdy dobili do brzegu, wyszli na ląd i tam spotkali się ze swoim ojcem. - Idź, ojcze - powiedział Brian - do Lugha, zanieś mu ten rożen i powiedz, że oddaliśmy trzy okrzyki na wzgórzu Miochaoina, spłaciliśmy więc cały dług wobec niego... poproś go, niech teraz użyczy nam owej skóry z dzika, żebyśmy mogli uleczyć swoje rany... i pospiesz się, ojcze, bo niedługo umrzemy... Tuireann poszedł do Lugha, zaniósł mu rożen i wiadomość od swoich synów, ale Lugh odmówił udzielenia pomocy. Brain, dowiedziawszy się o tym nie stracił jeszcze nadziei. Poprosił ojca, aby zaniósł go do Teamhair, aby Brian mógł osobiście prosić Lugha o pomoc, lecz Lugh ponownie odmówił, za nic mając poświęcenie i cierpienie dzielnych braci i ich ojca. Wróciwszy z powrotem nad brzeg morza Brian położył się obok swoich braci i wszyscy troje umarli w tym samym momencie. Tuireann zmarł zaraz potem, z rozpaczy i zgryzoty, a Eithne pochowała ich wszystkich we wspólnym grobie.
|
|