Olśnienie [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva


tytuł: Olśnienie (ang.: Seeing the Light)

sequel do „Srebrnej tkaniny”

autor: FearlessDiva

tłumacz: Kaczalka i yami-no

link do oryginału: http://www.silververse.net/hp/seeing.htm

link do tłumaczenia: http://www.drarry.fora.pl/drarry,4/nz-t-srebrna-tkanina-z-sequele-4-7,223.html

rating PG-13.

Przyjęcie zaręczynowe Hermiony, a na nim jako goście m.in. Harry i Drako.

OLŚNIENIE

Prorok Codzienny

10 grudnia 2000

PLOTKI DONOSZĄ!!!

według Hidelii Higgenbluth

Plotki donoszą, że Hermiona Granger (lat 20), bohaterka wojenna i wybitnie utalentowana badaczka, wiosną przyszłego roku połączy się węzłem małżeńskim z Grahamem Cobbem (lat 21), współpracownikiem Oksfordzkiego Instytutu Nauk i Badań Magicznych. Jutrzejsze przyjęcie zaręczynowe z pewnością stanie się wydarzeniem sezonu, a nadchodzące zaślubiny — weselem roku. Przyjaciele młodej pary mówią, że ich relacje przypominają „romantyczną trąbę powietrzną”, i dodają, że skromny Graham ma duże szanse ziścić pokładane w nim nadzieje. Przypomnijmy, że panna Granger była poprzednio zaręczona z Ronaldem Weasleyem, najmłodszym synem Ministra Magii, aż do jego tragicznej śmierci kilka dni przed końcem wojny. Potem miała romantyczną relację z samym Super Aurorem, Harrym Potterem.

Jestem pewna, że czytelnicy, podobnie ja jak, życzą młodej parze wszystkiego najlepszego.

***

Dwór Malfoyów

11 grudnia 2000, godzina 14:35

Drogi Sev,

tak, jak obiecałem, mam dla ciebie mugolskie ubrania na dzisiejszą sesję tor... uroczystość. Koszula jest bordowa, ale cała reszta czarna. Krótka marynarka będzie na tobie wyglądała cudownie. Oglądanie Cię w jakimkolwiek kolorze zapowiada się na jedyną przyjemność tego wieczoru, dlatego bądź dla mnie pobłażliwy, ten jedyny raz.

Wiem, jaki dzień dzisiaj mamy, aczkolwiek naprawdę nie będę Cię winił, jeżeli zdecydujesz się nie pójść. Wiesz, jak bardzo chciałbym, abyś tam był i podnosił mnie na duchu, ale zdaję sobie sprawę, że jesteś w wyjątkowo kiepskim nastroju, i nie chciałbym mieć poczucia, że przymuszam Cię do czegokolwiek. Z drugiej jednak strony, nic, co tam się może wydarzyć, nie zepsuje Ci humoru jeszcze bardziej, więc równie dobrze mógłbyś pójść.

A może dzisiejsza data nie ma dla Ciebie znaczenia, bo już dawno Ci przeszło, i spędzisz miły wieczór? W każdym razie, mam nadzieję, że sytuacja przedstawia się właśnie w ten sposób i nie będę miał wyrzutów sumienia z powodu mojego całonocnego marudzenia i zaplamienia twojej nowej, pięknej, mugolskiej marynarki łzami, które z nudy wyleję. Tak, czasami zdarza mi się czuć winnym. Ale rzadko.

Bez względu na wszystko, ja i Harry będziemy w Zielonym Dworze o siódmej i jeśli nie będziesz miał ochoty iść, to po prostu każesz nam spieprzać, a my to zrobimy. Pozwól tylko, że zapytam Harry'ego... tak, on mówi, że to świetny pomysł, już się zdążył do tego przyzwyczaić.

W takim razie widzimy się wieczorem.

Na zawsze dodatkowy włos gumochłona w eliksirze Twojego życia,

Draco J

***

Draco zmrużył oczy przed lustrem. Tak, jak zamierzył, błękitna koszula idealnie podkreślała szary kolor jego oczu, ale nie był pewien co do krawatu. Ten, który przymierzał, był już trzecim z rzędu, a on ciągle nie mógł się zdecydować.

— W ogóle nie rozumiem, dlaczego muszę iść na to durne przyjęcie — gderał.

— Ponieważ nie masz innego wyjścia, kochanie — odpyskowało lustro.

— Święta prawda — odezwał się stojący w drzwiach Harry. Draco skrzywił się do lustra, a tym samym do stojącego za nim Pottera, kiedy tylko udało mu się dojrzeć dokładnie, w jaki sposób ten jest ubrany.

Obrócił się, dusząc w sobie potrzebę głębszego zaczerpnięcia powietrza.

— Idziesz w tym?

Harry złapał za klapy swojej czarnej, skórzanej marynarki.

— Co z nią nie tak? Wydawało mi się, że ci się podoba?

Podoba było zdecydowanym niedopowiedzeniem. Draco uwielbiał mężczyzn w czarnej skórze, a Potter wyglądał w niej wyjątkowo apetycznie. Ale jak zwykle nie dopasował ubrania do okazji.

— To jest przyjęcie zaręczynowe, Harry. Nawet jeśli tylko Hermiony i pełno tam będzie mugoli, to i tak wypada, abyś ubrał chociaż krawat. — Dwa najwyższe guziki w jego koszuli zostały rozpięte, ukazując odrobinę prowokującej, jasnej skóry i trochę pięknych, czarnych włosów. Draco oblizał usta, ale zmusił się do skupienia wzroku na własnej ręce. — Poza tym nie sądzisz, że czerń jest czymś raczej ekstremalnym w przypadku brania udziału w przyjęciu zaręczynowym swojej byłej dziewczyny?

— Założę się o dziesięć galeonów, że Snape wyrzuci tę twoją bordową koszulę i nałoży na siebie jakąś czarną.

— Ale Sev nie sypiał z przyszłą panną młodą, przynajmniej o ile mi wiadomo. Poza tym, Sev to Sev, zawsze robi właśnie to, co chce. I choćby ubrał się tylko i wyłącznie na czarno, będzie miał na sobie krawat. Ty także. Idź się przebrać.

— Nie chcę. Lubię tę marynarkę i lubię tę koszulę i nie chcę mieć na sobie cholernego krawatu. Wszystko będzie dostatecznie niezręczne nawet bez uczucia, jak gdybym dusił się przez całą noc.

Draco rzucił mu pełne złości spojrzenie.

— Jeżeli masz się czuć niewygodnie, wolałbym zostać w domu. Powtarzałem ci to setki razy. Jeśli nie jesteś gotowy, aby publicznie przyznać się do naszego związku, będę szczęśliwy mogąc pozostać poza zasięgiem czyjegokolwiek wzroku. — Jego głos zabrzmiał nerwowo nawet dla niego samego i to go jeszcze bardziej zirytowało. Ponownie odwrócił się w stronę lustra i zajął się wiązaniem krawatu.

Harry podszedł i objął go od tyłu.

— Jeżeli zaczniemy pokazywać się wśród ludzi jako przyjaciele, wszyscy się przyzwyczają i później, kiedy ujawnimy, co nas naprawdę łączy, nie przeżyją już tak dużego szoku. Naprawdę chcę, żebyś tam ze mną poszedł. Lubię spędzać z tobą czas.

— Wiem. — Draco strząsnął z siebie obejmujące go ręce i zacisnął krawat tak mocno, że prawie zaczął się dusić. — Nie chcesz tylko przyznawać się do tego publicznie. Miej na sobie cokolwiek, co ci się podoba, gówno mnie to obchodzi. — Szybko wyszedł z pokoju i udał się do salonu, żeby napić się czegoś mocniejszego, zanim opuszczą dom.

I stanowczo zignorował dochodzące do niego przez hol ciche słowa Harry'ego.

Właśnie pił drugiego drinka, kiedy Potter wszedł do salonu, ciągle mając na sobie tę samą czarną koszulę i marynarkę.

— Jesteś gotowy? — zapytał.

Malfoy wychylił resztę whisky i odłożył kryształową szklankę na stolik.

— Tak sądzę. Spotkamy się z Sevem w Zielonym Dworze.

— W porządku, chodźmy.

Draco wiedział, że brak protestów na temat wyjścia ze Snape'em jest ze strony Pottera sporym ustępstwem. I nawet jeśli Harry nie był tym zachwycony, a gardło ściskało mu się ze zdenerwowania, Malfoy czuł z tego powodu odrobinę radości.

Założyli płaszcze i pieszo przeszli do bramy wjazdowej, skąd mogli aportować się do rezydencji Snape'a. Hogwart został zamknięty na czas przerwy świątecznej, a skoro nieszczęsny ojciec Severusa zdobył się wreszcie na tę przyzwoitość i umarł, profesor spędzał więcej czasu w rodowej posiadłości. Draco zawsze lubił to miejsce, głównie za jego ponury i gotycki charakter, stanowiący antytezę rokokowej lekkości Dworu Malfoyów. Na zewnątrz było ciemno i zimno, ale jakieś dziwne, zaskakujące ciepło rozgrzewało go od środka.

Dotarli na miejsce i po krótkim spacerze stanęli przed drzwiami, które natychmiast zostały otwarte przez skrzata. Snape'a znaleźli w bibliotece. Leżał rozciągnięty na ciemnej, skórzanej kanapie, w mugolskich ubraniach, które przysłał mu Draco, ale bez butów i skarpetek. W jednej ręce ściskał butelkę wybornej brandy — ulubionego trunku Lucjusza — a drugą podłożył sobie pod głowę. Wyglądało, jakby skupienie wzroku na gościach sprawiło mu pewien problem, ale kiedy już to zrobił, zerwał się z miejsca i mocno przytulił Malfoya do siebie, nie wypuszczając przy tym butelki z dłoni.

— Jacques! Jak się cieszę, że tu jesteś!

Jeżeli taka wylewność nie stanowiłaby wystarczającego dowodu, to zapach, jaki wydobywał się z ust Severusa, upewniłby Draco, że jego ojciec chrzestny jest już kompletnie zalany. Przeważnie nie pił zbyt dużo, miał zresztą wręcz fenomenalną tolerancję na alkohol, więc stan, w jakim się teraz znajdował, świadczył, że musiał upijać się już od wielu godzin.

Draco poklepał go po plecach i odsunął od siebie delikatnie.

— Też się cieszę, że cię widzę, Sev. I jak widzę, zaszczytu zostania dzisiaj twoją partnerką dostąpiła butelka whisky.

— Piję do własnych wspomnień — powiedział i niedbale pomachał butelką. — Niech gnije w piekle po wieczne czasy. — Wziął spory łyk bursztynowego płynu i przełknął go, jak gdyby to była herbata.

— Sev, usiądźmy na chwilę, dobrze? Wiesz, co zrobiłeś ze swoimi butami?

Snape pozwoli poprowadzić się w stronę kanapy. Harry bez słowa zajął miejsce po drugiej stronie mężczyzny, aby pomóc w razie potrzeby. Draco rzucił mu pełne wdzięczności spojrzenie i otrzymał w zamian niewielki uśmiech.

— Każ cholernym skrzatom przynieść moje cholerne buty — powiedział Snape. — Bezużyteczne darmozjady. Lumilla! — wrzasnął wprost do ucha Draco.

Malfoy skrzywił się. Severus nigdy nie stawał się niebezpieczny, kiedy był pijany, ale już same okropne huśtawki jego nastrojów były dostatecznie nieprzyjemne. Pożałował, że nie pozwolił sobie na kilka drinków więcej przed opuszczeniem domu. To wydawało się być jedynym racjonalnym wyjściem: upić się na tyle, aby zmiany w stanie emocjonalnym Seva od jednej skrajności w drugą nabrały sensu.

W drzwiach pojawiła się wyglądająca na zdenerwowaną skrzatka.

— Pan wzywał? — zapytała.

— Lumillo, wygląda na to, że Severus zapodział gdzieś swoje buty. Mogłabyś je dla nas znaleźć?

— Oczywiście, panie Draco — odpowiedziała i zniknęła.

Malfoy uniósł na Harry'ego pełne aprobaty spojrzenie.

— Tak właśnie powinien zachowywać się okazujący szacunek skrzat.

Snape zamachał ręką.

— To tylko pozory. Pokazują mi języki, kiedy myślą, że nie widzę.

Harry roześmiał się.

— A co z tym całym biciem się po głowie, kiedy powiedzą coś złego o swoim właścicielu?

— Polityka skrzatów domowych. — Severus pociągnął nosem.

Lumilla wróciła z parą czarnych butów do kostki i bez słowa wręczyła je Snape'owi, ukłoniła się i zniknęła. Mężczyzna spojrzał na nie tak, jak gdyby nie bardzo wiedział, co powinien z nimi zrobić.

— Zawsze je miałem? — zapytał.

— Jak sądzę, nie widziałeś ich od rana — odpowiedział Draco. — Ale generalnie tak, wyglądają znajomo.

— Mmm... — mruknął Snape i miał zamiar je nałożyć, ale ponieważ nie rozwiązał sznurówek, nic z tego nie wyszło. Draco odebrał mu buta i zrobił to za niego.

Harry przyglądał się całej scenie z dobrze ukrytym, ale pełnym rozbawienia wyrazem twarzy.

— Wiesz, Sev, może zaklęcie trzeźwiące nie byłoby takim złym pomysłem.

— Nie! — wrzasnął Snape. — Rzucisz na mnie urok bez pozwolenia i będziesz musiał zmierzyć się z moim najmroczniejszym oburzeniem! Nie znajdziesz na tym świecie miejsca, w którym mógłbyś się przede mną ukryć!

— Jasne. Dziesięć punktów dla Slytherinu za wysoki poziom dramatyzmu. Zasugerowałem tylko, że być może chciałbyś trochę dojść do siebie, zanim pokażesz się publicznie. Widzę, że nawet przy wykonywaniu prostych czynności potrzebujesz pomocy. — Malfoy wręczył Sanpe'owi teraz już rozsznurowane buty.

Mężczyzna tym razem ubrał je bez problemu, udało mu się nawet zawiązać sznurowadła.

— Jestem wystarczająco trzeźwy — powiedział, pochylając się, aby zrobić ostatni węzeł.

Draco wzruszył ramionami.

— Twój wybór. Ale mam prawo z ciebie kpić, dopóki mi się nie znudzi.

— Jacques, zawsze ze mnie kpisz. Nieważne, czy jestem trzeźwy czy pijany. Z każdego kpisz.

— No tak, racja. — Malfoy uśmiechnął się promiennie. — Jesteś pewien, że chcesz iść? Jeśli wolisz zostać, stoczymy tę walkę bez ciebie.

Snape zdecydowanie kiwnął głową.

— Granger mnie prosiła, abym przyszedł. Ona była moją najlepszą studentką. Oprócz ciebie. Ale ty się nie liczysz.

— Och, jakie to typowe. Wszystkie zaszczyty spływają na Granger, bo ja się nie liczę. A można wiedzieć, dlaczego się nie liczę? — Draco mógł czuć ogarniające go rozdrażnienie.

— Ponieważ ty nie jesteś moim uczniem, tylko synem. — Po takim argumencie niezadowolenie rozwiało się szybko, zastąpione czymś na kształt synowskiej dumy. — To znaczy w każdym znaczeniu tego słowa — kontynuował Snape — poza biologicznym. Z tymi włosami i oczami nie mógłbyś się wyprzeć własnej rodziny, choć zawsze uważałem, że masz więcej z Narcyzy. Byłeś taki maleńki! Maleńki i słodki!

Pochylił się nad chrześniakiem, wyciągnął rękę i poczochrał mu czule włosy, zanim Draco zdążył się odsunąć. Malfoy pomyślał, że jest szansa, iż skoro upojenie alkoholowe Seva osiągnęło tę wyjątkowo krepującą fazę rozczulania się nad nim, kiedy przebywają jeszcze w Zielonym Dworze, zostanie mu oszczędzona powtórka tego przed publicznością. Chociaż raczej w to wątpił.

Faktycznie wydawało się, że czeka go jeden z tych wieczorów, w czasie których pojęcie „niewygoda” z każdą mijającą godziną będzie nabierało nowego znaczenia. Zanim gehenna się skończy, prawdopodobnie poczuje wdzięczność, jeśli publiczne deklaracje Seva o dziecięcych rozmiarach i słodyczy jego chrześniaka będą najgorszym powodem do zakłopotania, jakie przyjdzie mu znieść. Westchnął i przebiegł palcami przez włosy, aby choć trochę je uporządkować.

— Prosiła, żebym przyszedł, więc idę i już! — powiedział Snape tak niespodziewanie, że Draco podskoczył. W głębi ducha pomyślał, że Sev nie robi Granger żadnej łaski, ale dobrze wiedział, że w tym momencie kłótnia nie ma najmniejszego sensu. Co najwyżej przy następnym przebłysku świadomości jeszcze raz zaproponuje zaklęcie trzeźwiące. Prawdopodobnie to było najlepsze, co mógł zrobić.

Przyszło mu do głowy, że gdyby był tak zły i samolubny, jak wszyscy uważali, zrezygnowałby z przyjęcia, zaciągnąłby Harry'ego do domu i spędziliby wieczór kochając się jak nafaszerowane afrodyzjakami króliki. Ale nie, wbrew faktowi, że nikt nigdy nie obdarzył go choćby odrobiną zaufania, pójdzie na tę idiotyczną imprezę i wypełni obowiązki względem swojego chłopaka, który nawet nie chce się do niego przyznać publicznie. Niewątpliwie był męczennikiem. Cierpliwym, zbyt łaskawym, zasługującym na miano świętego. Jakiś mugol powinien namalować portret, na którym umieściłby jego wspaniałą, na pół ubraną postać, a potem powiesił obraz w muzeum we Włoszech.

Draco wywrócił oczami w sposób, w jaki, według jego wyobrażeń, zrobiłby to święty Sebastian.

— W takim razie możemy już iść — powiedział.

Harry rzucił mu osobliwe spojrzenie.

— Co się dzieje z twoimi oczami? — zapytał.

Zapowiadało się na długą noc.

***

Tak, jak zalecano na zaproszeniu, aportowali się do stojącej na uboczu altanki na terenie Uniwersytetu Oksfordzkiego, a potem odbyli krótki spacer do budynku Jowett Walk, gdzie miało odbyć się przyjęcie. Harry pomyślał, że Snape porusza się zadziwiająco dobrze, biorąc pod uwagę, jak bardzo jest pijany, a przez to Draco wydawał się dużo mniej rozdrażniony niż wcześniej.

Z tego ostatniego Potter był szczególnie zadowolony. Nie było nic gorszego niż okazywane przez Malfoya, trwające cały wieczór niezadowolenie. Już kilkakrotnie miał okazję się o tym przekonać. Niemniej zakładanie krawatu wydawało mu się całkowicie bezcelowe i doszedł do wniosku, że noc będzie tak samo dobra, jeżeli postawi na swoim. Draco będzie drażliwy bez względu na to, jak rozwinie się sytuacja dziś wieczorem. Harry często zastanawiał się, czy zdolność do empatii wiązała się w jakimś stopniu z byciem jasnowidzem, ponieważ Malfoy był szczególnie przeczulony w dużych grupach ludzi. A przynajmniej pośród czarodziejów. Kiedyś powiedział, że może odczuwać ich bezustanną niechęć względem niego, co brzmiało trochę jak typowo malfoyowska skłonność do wyolbrzymiania problemów, przechodząca poniekąd w paranoję, choć z drugiej strony ciągle żyło bardzo wiele osób, które go nienawidziły. Być może obecność sporej liczby mugoli sprawi, że atmosfera będzie znośniejsza. Harry'emu nie pozostawało nic poza nadzieją. Będzie wdzięczny losowi, jeżeli wszyscy wyjdą z przyjęcia bez poważniejszych emocjonalnych czy fizycznych uszkodzeń. Ale z pewnością by się o to nie założył.

Weszli do budynku, zostawili płaszcze w wyznaczonej do tego niszy w holu i udali się do auli, która bardzo przypominała Wielką Salę w Hogwarcie. Pomieszczenie miało regularny, prostokątny kształt, wysoki, ogromny sufit i ostrołukowe, gotyckie okna. Podłogę pokrywały wypolerowane, drewniane deski. Brakowało tylko podłużnych stołów i ław, które zastąpiono małymi, porozrzucanymi po całym pomieszczeniu okrągłymi stolikami, na których ułożono lniane, białe obrusy. Na jednym końcu sali znajdował się bar, a na drugim podium, zajęte teraz przez sporą grupę muzyków. Aula była już prawie po brzegi wypełniona gośćmi. Harry zauważył wiele znajomych twarzy: Artura i Molly Weasleyów, bliźniaków, Alastora Moody'ego, dyrektor McGonagall, wielu byłych uczniów Hogwartu, którym udało się przeżyć wojnę, urzędników Ministerstwa, współpracowników Hermiony z Instytutu, których miał okazję spotkać już wcześniej. Wydawało się, że każda pomniejsza sława i mający o sobie wysokie mniemanie polityk zdołali zdobyć zaproszenie, co wcale nie było dziwne, biorąc pod uwagę pozycję Hermiony jako bohaterki wojennej i jej związek z ministerską rodziną. Jej zaręczyny stały się wielkim, społecznym wydarzeniem roku.

Sama gospodyni stała przy podium, udzielając muzykom instrukcji. Kiedy skończyła rozmawiać, odwróciła się i zobaczyła stojącego w wejściu Harry'ego oraz jego ślizgońskich towarzyszy. Uśmiechnęła się do przyjaciela i pomachała mu, posyłając jednocześnie pytające spojrzenie, a jej brew powędrowała do góry w zaskoczeniu.

Draco pochylił się w stronę Harry'ego.

— Wydawało mi się, iż wspominałeś, że jej o nas mówiłeś — szepnął.

Cholera!

— Powiedziałem, że mam taki zamiar, lecz chcę to zrobić osobiście. Ale oboje byliśmy zajęci i... — Serce Harry'ego znalazło sobie nowe, wygodne miejsce tuż pod jego żołądkiem.

— Czyli nie mówiłeś. — Ton głosu Malfoya ustanowił nową definicję dla słowa „lodowaty”. — Oczywiście, że nie. Przepraszam — rzucił jeszcze, potrącił Harry'ego i szybkim krokiem odszedł w stronę baru.

Harry spojrzał na Snape'a, który wyglądał, jakby próbował wybrać, jaka metoda patroszenia byłaby najlepsza, i za nic nie mógł się zdecydować.

— Panie Potter, niezmiennie zadziwia mnie twoja umiejętność kierowania się kutasem zamiast rozsądkiem. Sądzi pan, że ingerencja chirurgiczna mogłaby pomóc? Idę porozmawiać z Draco, a pan niech się cieszy towarzystwem swoich gryfońskich współpracowników. — Słowa Snape'a ociekały taką pogardą, że równie dobrze mógłby użyć określenia karaluchy.

Harry kiwnął głową, a profesor podążył śladem Malfoya.

Jasny błysk białego światła odwrócił jego uwagę od bezradnego gapienia się na plecy odchodzącego mężczyzny i rozmyślania, jakim cudem udało mu się w tak iście królewskim stylu wszystko spieprzyć. Mrugnął kilka razy, aż jego wzrok ponownie się wyostrzył i zobaczył Colina Creeveya uśmiechającego się do niego znad aparatu.

— Cześć, Harry! — zawołał chłopak radośnie. — Cieszę się, że cię widzę!

Ostatnią rzeczą, jakiej Potter potrzebował, to Creevey robiący mu zdjęcie, kiedy stoi z otwartymi ustami niczym kompletny idiota.

— Ja też się cieszę, Colin. I przykro mi, że nie mogę zostać i pogadać, ale naprawdę muszę poszukać Hermiony.

Kiedy odwrócił się i zaczął przepychać się przez tłum, usłyszał jeszcze za plecami głos:

— W takim razie do zobaczenia później!

Żołądek Harry'ego ścisnął się ze zdenerwowania. Draco był tak wściekły, że nie zadał sobie nawet trudu bycia obraźliwym, co stanowiło naprawdę niedobry znak. Potter wiedział, że powinien powiedzieć Hermionie, i szczerze chciał to zrobić, ale jakoś nigdy nie mogli znaleźć czasu na spotkanie. Być może, gdyby teraz odciągnął przyjaciółkę na bok i wyznał wszystko, udowodniłby przynajmniej Malfoyowi, że mówił szczerze. To wystarczyłoby na dobry początek, potem mógłby kontynuować płaszczenie się w inny sposób i skończyć na zaspokajaniu seksualnych zachcianek. Jeśli dobrze pójdzie.

Znalazł ją w kącie sali, prowadzącą z pracownikiem firmy dostarczającej posiłki poważną dyskusję na temat koordynacji podawania poszczególnych zakąsek. W rękach trzymała coś, co wyglądało na duży obraz, szczelnie owinięty czerwoną, aksamitną, ozdobioną złotymi frędzlami tkaniną. Kateter odszedł do kuchni, aby przekazać jej polecenia, i wtedy Hermiona zwróciła uwagę na przyjaciela

— Przysięgam, planowanie Ostatecznej Bitwy było łatwiejsze niż zorganizowanie tego przyjęcia — powiedziała, oparła obraz o ścianę i objęła Harry'ego. — Dobrze cię widzieć. — Pocałowała go w policzek, a Harry z wdzięcznością odwzajemnił jej uścisk. — Więc jak to się stało, że przyszedłeś tu w towarzystwie Snape'a i Malfoya? — zapytała. — Właściwie nie oczekiwałam, że Draco przyjmie zaproszenie. W ogóle bardzo rzadko pokazuje się publicznie, a tu proszę, pojawiacie cię we trzech. I czy to tylko moja wyobraźnia, czy profesor jest odrobinę… niepewny?

— Poważnie osłabiony byłoby określeniem zdecydowanie trafniejszym. Obchodzi rocznicę utraconej miłości. Sądzę, że upijanie się wtedy jest częścią tradycji.

Dziewczyna uniosła ze zdziwieniem brew.

— Snape ci o tym powiedział?

— Nie, Draco, ale profesor potwierdził.

— Racja. — Hermiona wbiła w niego wyczekujące spojrzenie, ale kiedy Harry nie zareagował, trzepnęła go w rękę. — No mów! Kto to był? Lucjusz Malfoy, prawda?

Potter zarumienił się lekko, kiedy zrozumiał, że właśnie powiedział za dużo.

— To nie jest jakiś wielki sekret, ale byłbym wdzięczny, gdybyś nie dzieliła się tą informacją ze wszystkimi dookoła.

— Och, niczego nie wygadam, ale zawsze się zastanawiałam. Musieliście stać się z Draco bliższymi przyjaciółmi, niż sądziłam, skoro zdradza ci rodzinne sekrety.

— Tak, jesteśmy raczej blisko. Hermiona, to jest właśnie sprawa, o której chciałem z tobą porozmawiać. Jest tu jakieś miejsce, w którym moglibyśmy być przez kilka minut sami?

Między brwiami przyjaciółki pojawiła się ta szczególna zmarszczka, która oznaczała, że właśnie miała mu czegoś odmówić i czuła się z tym źle.

— Naprawdę bardzo mi przykro, że nie mieliśmy czasu się spotkać. Wszystko przez pracę, planowanie tego przyjęcia, przygotowania do ślubu. Byłam strasznie zajęta, a teraz, wiesz, nie jest odpowiedni moment... — Zlustrowała tłum gości, pomiędzy którymi przeciskali się kelnerzy z tacami. — Och, zobacz, kazałam na początku podać kraby w cieście, a dopiero potem sajgonki. Do diabła! Przepraszam, Harry, może umówimy się w przyszłym tygodniu, kiedy minie całe to szaleństwo.

Potter już zaczął protestować, że zajmie jej zaledwie chwilę, ale zanim z jego ust wydobyło się choćby jedno słowo, obok nich pojawił się Graham Cobb, przyszły mąż Hermiony. Od tyłu zawinął ręce wokół jej tali i pocałował niezdarnie w ucho.

— Kochanie, muzycy mają do ciebie jeszcze kilka pytań — powiedział. Ponad jej ramieniem rzucił Harry'emu nieszczery uśmiech. — Miło cię widzieć. Co u ciebie słychać?

Potter zawsze miał wrażenie, że Cobb go nie lubi, ale nie miał pojęcia, czym sobie na to zasłużył.

— Wszystko w porządku. A jak ty się miewasz?

— Cudownie! Życie nie mogłoby być wspanialsze. Wkrótce poślubię najmądrzejszą i najpiękniejszą czarownicę w Anglii. - Podczas gdy ty ciągle jesteś wielkim, samotnym palantem. — Niewypowiedziany wniosek zdawał się kończyć wypowiedź.

Jednak Harry, dla dobra przyjaciółki, jedynie odwzajemnił się uśmiechem.

— Przy okazji, moje gratulacje — dodał.

— Dziękuję — odparł wyglądający na zadowolonego mężczyzna.

Hermiona zachichotała, kiedy Graham pocałował ją w policzek, i figlarnie uszczypnęła go w ramię.

— Och, daj już spokój. Lepiej pójdę sprawdzić co z muzykami. Harry, porozmawiamy później, dobrze? — rzuciła jeszcze, wyplątała się z ramion narzeczonego i ruszyła szybko przed siebie, zabierając obraz i zostawiając obu mężczyzn gapiących się na siebie w niewygodnej ciszy.

— Widziałem, że przyszedłeś z Draco Malfoyem. Ciągle bawisz się w ochroniarza bogatych i niesławnych?

— Nie, w zasadzie wracam już do swoich zwykłych obowiązków. Draco i ja jesteśmy przyjaciółmi i przyszliśmy tu w celach towarzyskich. Razem. To znaczy... razem na przyjęcie.

Przyjaźnisz się z Malfoyem?

— Tak. — Harry spojrzał na Grahama, prowokując go tym do skończenia wypowiedzi.

Mężczyzna rzucił mu złośliwy uśmieszek.

— Wybacz, może to zabrzmi obraźliwie, ale masz dziwny gust w dobieraniu sobie przyjaciół.

Harry zastanowił się, czy Grahama bardziej raził publiczny wizerunek Draco jako symbolu Ciemnej Strony, czy jego orientacja seksualna. Co by to nie było, nie miał zamiaru wysłuchiwać jego opinii.

— Nie znasz nawet połowy faktów. Cóż, powinienem wrócić do Malfoya. Dobrze było cię znowu zobaczyć, Graham — skłamał.

— Ja też się cieszę — odwzajemnił się tym samym Cobb.

Właściwie Harry nie miał zamiaru stawać z Draco twarzą w twarz, zanim nie dopadnie Hermiony i nie zakończy swojej misji. Aby się czymś zająć, poszedł po drinka i czekał, aż przyjaciółka skończy z muzykami coś, co wyglądało jak pełna zapału konwersacja, podczas której ciągle nie wypuszczała obrazu z rąk. Kiedy rozbrzmiały już pierwsze dźwięki, zabrał drugi kieliszek szampana i ruszył w kierunku przyjaciółki. Spotkali się w pobliżu rogu pomieszczenia.

Harry wręczył Hermionie kieliszek.

— Proszę, wyglądasz, jakbyś tego potrzebowała.

Dziewczyna przyjęła napój z wdzięcznością i jednym łykiem wypiła połowę.

— Dziękuję. To wszystko jest raczej stresujące. Magiczni i niemagiczni krewni, magiczni i niemagiczni przyjaciele.

— Nie wspominając już o większości pracowników Ministerstwa i każdym, kto przez ostatnie sześć miesięcy pojawił się w Proroku.

— Och, nie przesadzaj. — Hermiona skończyła szampana. — Chociaż jeszcze jeden kieliszek by nie zaszkodził. — Harry zaofiarował jej swój, do połowy opróżniony, ale nie miała wolnej ręki, aby go od niego wziąć. Roześmiała się i odstawiła obraz na pobliskie krzesło, po czym wypiła trunek. — Jesteś prawdziwym przyjacielem, Harry.

— Tak, jasne. A co to jest?

Hermiona odstawiła puste kieliszki na stolik, podniosła obraz i ustawiła go pod takim kątem, aby nikt inny, poza Harrym, nie był w stanie zobaczyć, co przedstawia. Zdjęła ozdobną tkaninę i ich oczom ukazał się portret psów grających w pokera, choć sposób, w jaki udawało im się utrzymać w łapach karty, nie był do końca jasny. Pit bull wygrał rozdanie, szczeknął radośnie i przyciągnął do siebie kość, a w tym czasie pudel ze smutkiem położył łeb na stole.

— Nie odzywaj się! — syknęła Hermiona. Pit Bull wyglądał na skarconego, kiedy rozdający, owczarek szkocki, zaczął rozdzielać karty do następnej kolejki. — Prezent zaręczynowy jednego z krewnych Grahama, czarodzieja, który najwyraźniej nie przeczytał prośby o byciu rozsądnym z magią z powodu obecności na przyjęciu niemagicznych gości. — Z powrotem nałożyła materiał na obraz i odstawiła go. — Jest raczej paskudny, prawda? — szepnęła.

Harry naprawdę nie był pewien, jak miała brzmieć grzeczna odpowiedź na takie pytanie.

— Tak? — zaryzykował.

Hermiona parsknęła śmiechem.

— Naprawdę nie sądzę, żebyś chciał mnie od niego uwolnić. Raczej nie byłaby to idealna dekoracja dla twojej wstrętnej kawalerki?

Oczy Harry'ego rozwarły się szeroko, kiedy wyobraził sobie reakcję Draco, gdy ten zszedłby na dół i zobaczył to coś wiszące na ścianie w salonie.

— Mmm... nie... Ja... nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

Chociaż sytuacja mogłaby okazać się całkiem zabawna. Ściany rezydencji prawdopodobnie nie zgodziłyby się nawet na wbicie gwoździa, na którym można by powiesić przedmiot tak kiepskiej jakości. Zdusił w sobie chęć zachichotania.

— Śmiej się, śmiej, bohaterze. Pewnego dnia będziesz miał własnego teścia, z którym będziesz musiał sobie poradzić, i wtedy zrozumiesz głębię mojej frustracji.

Harry wątpił, czy rodzina Cobba mogłaby być dużo gorsza niż Snape.

— W porządku. Cofam swoje słowa. Jak strasznie to wygląda?

Hermiona westchnęła ciężko i rozejrzała się wokół.

— Ojciec Grahama — pokazała na wysokiego, szczupłego mężczyznę z jasnymi, podobnie jak u syna kręconymi, włosami, mającego na sobie czarny, wyglądający na zbyt duży, garnitur. — Mugol. Po rozwodzie stwierdził, że czary to narzędzie szatana. Aż do zeszłego roku nie utrzymywał z rodziną kontaktu. Trzęsie się na najmniejszą wzmiankę o magii. — Odwróciła się i przez pomieszczenie wskazała na atrakcyjną, starszą kobietę w czerwonej sukience, która w jednej ręce trzymała torebkę, a w drugiej coś, co wyglądało na dużą szklankę whisky. — Moja przyszła teściowa. Wścieka się na niego za próby nawracania religijnego i dwanaście lat zaległości w płaceniu alimentów. Zwykle bardzo urocza, ale nieodporna na stres i widok byłego męża. Na szczęście Grahamowi w porę udało się ich dzisiaj rozdzielić, zanim zdążyła sięgnąć po różdżkę. — Ton głosu Hermiony był taki sam jak wtedy, kiedy udzielała instrukcji: kontrolowany, precyzyjny, nieznacznie pobudzony i tylko odrobinę napięty. Jego dźwięk sprawił, że Harry poczuł się dziwnie nostalgicznie. Nieważne, jak bardzo źle wyglądała sytuacja, kiedy ona brała się za rozwiązywanie problemu, spływała na niego pewność, a nawet optymizm. To było tak bardzo w stylu Hermiony, żeby planowanie ślubu traktować z taka samą pasją, jak opracowywanie strategii wygrania apokaliptycznej wojny. Położył jej rękę na ramieniu i czekał, aż skończy. — I nie zapominaj o cudownie szalonych ciotkach, nadętych kuzynach i wujków o szemranej przeszłości, by nie wspomnieć Colina Creeveya, kończącego właśnie szóstą rolkę filmu. Do pozytywów należy fakt, że narzekań ojca na temat nadmiaru cukru w menu musiałam wysłuchać tylko kilkadziesiąt razy. I tak to wygląda.

Odetchnęła w końcu głęboko, co Harry wykorzystał, aby ją lekko przytulić i uśmiechnąć się.

— Rozumiem teraz, dlaczego wolałabyś stawić czoła hordzie śmierciożerców. Nie masz czasem ochoty po prostu zwiać?

— Każdej minuty każdego dnia odkąd rozesłaliśmy zaproszenia. — Przyjaciółka z powrotem oparła głowę na ramieniu Harry'ego. — Ale moją matkę zachwyciła wizja bajkowego ślubu po potwornościach, jakich się naoglądała w ciągu ostatnich lat. Martwiło mnie też, jak zareaguje Artur, ale okazał się kochany i bardzo zadowolony z mojego szczęścia. Powiedział, że to wesele bardzo dobrze zrobi społecznemu morale... Przyjmij to jako ostrzeżenie, Harry. Kiedy w końcu będziesz gotowy, aby się ustatkować, to wszystko, co tu widzisz, wyda ci się cichym, niedzielnym piknikiem. Ludzie odpowiedzialni w ministerstwie za marketing oszaleją ze szczęścia.

Potter zadrżał. Zgadza się — pomyślał. — Oszaleją, ale bynajmniej nie ze szczęścia.

— Boże, Hermiona, naprawdę powinienem porozmawiać z tobą już wcześniej. Proszę, daj mi pięć minut, gdzieś bardziej prywatnie.

Rozejrzał się dokoła, szukając miejsca, w które mógłby ją dyskretnie pociągnąć, gdy nagle na wprost nich pojawił się Persiwald Weasley, mający na sobie czarodziejskie szaty i długą, miękką, oficjalną czapkę.

— Percy! Co tu robisz ubrany w ten sposób?! — Harry nie widział Hermiony tak spanikowanej od dnia na ich piątym roku, kiedy Ron wmówił jej, że egzamin z eliksirów został przeniesiony na rano.

— O co chodzi? W jaki sposób? Myślałem, że to oficjalne przyjęcie.

Zupełnie niespodziewanie zostali oślepieni przez błysk flesza aparatu fotograficznego Colina, który robił zdjęcie zupełnie niestosowanie ubranemu najstarszemu Weasleyowi.

— Cześć, Percy — zawołał Creevey.

— Nie teraz, Colin — syknęła Hermiona. Rozejrzała się szybko wokół i zauważyła znajdujący się w pobliżu schowek na miotły. Bezceremonialnie wepchnęła Percy'ego do środka, nie zważając na jego niespójne protesty. Creevey wzruszył z zakłopotaniem ramionami i odszedł. — Myślisz, że ktoś go zauważył? — zapytała Harry'ego przyjaciółka zmartwionym głosem, kiedy zamknęła już drzwiczki za Weasleyem.

— Nawet gdyby, to przecież nie lewitował mebli po całej auli lub coś w tym stylu. Prawdopodobnie pomyślą, że wzrok spłatał im figla lub że on jest tylko... hmm... fanem ekscentrycznej mody.

Przyjaciółka wywróciła oczami.

— Założę się o sto galeonów, że bliźniaki majstrowały przy jego zaproszeniu. Lepiej wejdę tam, wszystko mu wyjaśnię i nakłonię, aby transmutował szaty do czegoś mniej rzucającego się w oczy. Sądzę, że będziemy mieli szczęście, jeżeli to jest najgorsze, co uknuli na dzisiejszy wieczór.

Hermiona zniknęła w schowku, zabierając ze sobą obraz z psami, i Harry został pod drzwiami sam, z ciągle niewypełnioną misją. Wbił spojrzenie w tłum i jego wzrok natychmiast wyłowił z niego Draco. Jakże by inaczej. Nic na to nie mógł poradzić. Malfoy miał na twarzy niewielki, słodki i diaboliczny uśmieszek, podczas gdy Snape pochylał się nad nim, najwyraźniej sącząc mu do ucha jakieś jadowite komentarze. Niespodziewanie jednak uśmieszek zniknął, aby zostać zastąpionym przez wyraz nieco naiwnej neutralności. Draco położył rękę na ramieniu profesora, coś do niego powiedział i przesunął wzrok na wejście do auli. Harry obrócił się, żeby spojrzeć w tym samym kierunku, i to, co zobaczył, sprawiło, że zapragnął, aby jednak tego wieczoru pozostali w domu.

***

— Sev, zobacz, kto stoi w drzwiach — powiedział Draco do ucha swojemu chrzestnemu.

Snape rozejrzał się i uniósł brew.

— Ładny. Ale myślałem, że twój karnet jest już wypełniony.

— To Eliot! Kojarzysz? Tańczenie w klubie Via Foss, wciąganie kokainy w toalecie, pieprzenie się w jego mieszkaniu...

— Och, mój drogi, pewnie Potter także go rozpoznał? — Snape opróżnił swój kieliszek.

— Wydaje mi się, że tak.

— I co teraz zrobisz?

Draco westchnął.

— Nie wiem. Sądzę, że kobieta, z którą przyszedł, to jego siostra. Widziałem u niego kilka jej nieruchomych zdjęć. Któreś z nich musi znać Hermionę, może z Instytutu. Sev, ja mu nawet nie podałem prawdziwego imienia.

Snape zaczął chichotać.

— A co mu powiedziałeś? Że masz na imię Maurycy? Enrique? Czekaj, wiem, Wolfgang! Z pewnością nie Jacques, bo to... — W tym momencie śmiał się już zbyt gwałtownie, aby mówić dalej.

— Sev! — syknął Draco. — Spróbuj się opanować. Mam tu sytuację krytyczną!

Snape zdołał powstrzymać napad śmiechu i wzruszył ramionami, ale jego twarz ciągle wykrzywiał złośliwy wyraz.

— Sugeruję, żebyś załatwił sobie kolejnego drinka — powiedział i ruszył w kierunku baru, zabierając ze sobą ich puste kieliszki po szampanie.

— Do diabła, Sev! — Draco szepnął tak głośno, na ile się odważył.

Ale Snape szedł dalej, a w zasadzie powolnie kroczył na lekko chwiejnych nogach, zostawiając chrześniaka całkowicie bezbronnego, gdy wzrok Eliota wreszcie się na nim skupił.

Mężczyzna rzucił mu seksowny uśmiech kącikiem warg i nie przerywając kontaktu wzrokowego, pochylił się i szepnął coś do ucha swojej siostrze. Kobieta odpowiedziała i przez jakiś czas kontynuowali rozmowę, nawet nie starając się ukrywać, kto jest jej przedmiotem.

Draco zastanawiał się, czy Sev pomyśli, aby przynieść mu drinka, o ile oczywiście jeszcze pamięta, że jego chrześniak istnieje, skoro nie stoi teraz tuż obok niego.

Niestety okazało się, że Harry o jego istnieniu pamięta doskonale, bo właśnie przemierzał salę w jego kierunku. Przeszło mu przez myśl pytanie, czy mugole zauważą, że niesamowicie atrakcyjny blondyn nagle zniknął w środku przyjęcia. Zapewne Ministerstwo wybaczyłoby mu użycie aportacji przy świadkach w tak szczególnych okolicznościach. Znał wszystkich prokuratorów, z pewnością doszliby do porozumienia.

Harry spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami, ale Draco tylko uśmiechnął się słodko.

— Przyjemna pogawędka z Hermioną? — zapytał.

— Próbowałem powiedzieć jej o nas.

Malfoy wywrócił oczami.

— Dobrze wiedzieć, Harry, że nie tylko ze mną obchodzisz się bezdusznie i nietaktownie. Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że przyjęcie zaręczynowe swojej byłej dziewczyny, to nie najlepsze miejsce na takie rozmowy?

— Myślałem, że tego chciałeś!

— Chciałem. Sześć tygodni temu, kiedy obiecałeś, że to zrobisz.

— Wyobraź sobie, że nie mam pod ręką zmieniacza czasu.

— To teraz nie ma już znaczenia. Nie obchodzi mnie, czy kiedykolwiek jej powiesz. Idę się napić. — Już chciał odejść, ale Harry złapał go za łokieć. Draco zesztywniał. — Zabierz ze mnie swoje ręce, Potter!

Harry oczywiście nie posłuchał.

— Widziałem twojego przyjaciela Eliota. Mówiłeś, że to mugol i nie wie, kim naprawdę jesteś.

— Bo tak mi się wydawało. Teraz zabieraj ręce, zanim zrobię to za ciebie. — Draco wbił w niego stanowcze spojrzenie na dowód, jak bardzo jest poważny.

Tym razem Harry posłuchał, ale nie odsunął się.

— Okłamałeś mnie.

— Nie! Nigdy cię nie okłamałem. Czego nie można powiedzieć o tobie. Sugerowałeś, że twoja przyjaciółka o nas wie, co w rzeczywistości było bzdurą. Nie zniosę twojej gryfońskiej obłudy właśnie w tej chwili, Potter. Muszę się napić i uspokoić, zanim powiem coś, czego będę żałował.

Harry zrobił krok do tyłu, a jego zielone oczy zwęziły się z urazą.

— Świetnie, Malfoy, baw się dobrze.

Draco nie zadał sobie trudu, aby odpowiedzieć, tylko przewrócił oczami i odszedł. Miał nadzieję, że bar jest zaopatrzony w przyzwoitą whisky. Przy takim poziomie stresu szampan nie był odpowiednim alkoholem.

***

Nawet tak rozgniewany jak teraz, Harry nie mógł powstrzymać się od patrzenia na Draco, kiedy ten zostawiał go już drugi raz tego wieczoru. Kiedy był wściekły, jego kroki miały w sobie jakieś niebezpieczne zuchwalstwo. Jak gdyby mógł dołożyć każdemu z obecnych w pomieszczeniu i dobrze o tym wiedział, ale nie pozwalał mu na to szacunek dla własnej godności i szlachecka pozycja. Było to zachowanie doprowadzające do szału, ale też szalenie seksowne — typowo malfoyowska kombinacja.

Kontemplowanie sylwetki Draco od tyłu z pewnością nie uspokoiło Harry'ego, choć wizja pojednania rysowała się teraz w dużo bardziej kuszącym świetle. Potter starał się zapanować jakoś nad swoimi nastrojami i przygotować na kolejny bieg przez Słynny Tor Przeszkód Malfoya, kiedy ktoś za nim potknął się, popchnął go, oblał swoim drinkiem i prawie przewrócił. Okulary spadły na podłogę i Harry niemal natychmiast na nie nadepnął, łamiąc z odgłosem obrzydliwego chrupnięcia. Duszący go gniew, który jeszcze sekundę temu starał się kontrolować, osiągnął apogeum. Serce biło mu teraz trzy razy szybciej niż normalnie i czuł, jak magia wibruje wokół niego tylko czekając, aż ją uwolni.

— Och, mój Boże! — Usłyszał za sobą kobiecy głos. — Bardzo przepraszam! Jestem taką niezdarną idiotką. Strasznie mi przykro. — To tylko wypadek, wmawiał sobie Harry. Odetchnął głęboko dwa razy i magia wróciła na swoje miejsce. Zdjął stopę z okularów i podniósł je, chwytając za pognieciony zausznik. Zakołysały mu się na ręce niczym jakiś egzotyczny, patykowaty owad. — Och, mój Boże! — powtórzyła nieznajoma. — Wyglądają strasznie! — dodała, a potem zaczęła się śmiać. Głośno, nietaktownie i całkowicie radośnie. — Przepraszam, ale to jest tak tragiczne, że aż zabawne.

Bez okularów jej postać stanowiła dla Harry'ego jedynie plamę kolorów oraz impresję krzywych i krągłości. Czarna sukienka, dzikie, ciemne włosy, blada skóra, twarz o ostrych rysach, wysoka, kształtna sylwetka. Harry przysunął zniszczone okulary bliżej, aby zbadać ich stan, i wtedy usłyszał, jak kobieta gwałtownie wciąga powietrze.

— Och, mój Boże, potrąciłam Harry'ego Pottera! Hermiona da mi po głowie. Mogłabym je dla ciebie naprawić?

— Nie trzeba, sam mogę to zrobić. Uwierz, mam długą praktykę. Rozumiem, że jesteś przyjaciółką Hermiony? Ze... hmm... szkoły?

— Pracujemy razem w Instytucie, ale jestem czarownicą, jeśli o to ci chodzi.

— Świetnie. Sprawdź, czy nikt na nas nie patrzy.

Plama włosów przesunęła się, kiedy kobieta lustrowała otoczenie.

— Czysto.

Harry wyjął z kieszeni różdżkę i schował ją tak, aby z rękawa wystawał tylko sam koniec.

— Oculus reparo — szepnął. Pomyślał, że naprawdę musi nauczyć się używać tego zaklęcia niewerbalnie. Założył naprawione okulary. Jeden problem został rozwiązany, ale nadal był mokry i śmierdział jak destylarnia.

— Pozwól mi chociaż cię wyczyścić — szybko rzuciła dyskretnie zaklęcie i już po chwili Harry był suchy. Śmiejąc się ponownie, otrzepała mu marynarkę. — I co, zrobiłam na tobie wrażenie? — Wyciągnęła rękę. — Jestem Liz.

Potter potrząsnął zaoferowaną dłonią. Kobieta miała mocny uścisk i okazała się dużo ładniejsza, kiedy mógł wreszcie przyjrzeć jej się dokładnie. Jej włosy stanowiły masę mahoniowych loczków, a oczy z pewnością określiłby jako szare, gdyby nie miał porównania z oczami Draco. Czarna, koktajlowa sukienka, którą miała na sobie, posiadała kwadratowy dekolt, ujawniający miły dla oka rowek pomiędzy piersiami.

— Harry. Miło mi cię poznać.

— Tak, teraz, kiedy wszystkie szkody zostały naprawione, możesz tak powiedzieć.

— Bywało gorzej — powiedział ze śmiechem. — Więc pracujesz z Hermioną?

— W katedrze Fizyki i Numerologii. W zasadzie zajmuję się głównie mugolską fizyką kwantową, ale współpracowałyśmy nad kilkoma projektami, w których fizyka kwantowa, numerologia i inne rodzaje magii wiążą się ze sobą. Hermiona interesuje się jednak bardziej stroną doświadczalną, ja zaś teoretyczną.

Jej oczy przymknęły się na widok czegoś za jego plecami, więc Harry odwrócił się, żeby sprawdzić, co ją zainteresowało. Hermiona i Percy przypierali bliźniaków do ściany w rogu pomieszczenia i wyglądało, jakby dawali im surową naganę. Czarodziejska szata najstarszego z dzieci Weasleyów została transmutowana do jednolicie brązowego garnituru i żółtego krawatu, który według Harry'ego był tylko trochę mniej ekstrawagancki niż długa czapka, w jakiej przybył na przyjęcie. Fred i George kiwali poważnie głowami, jak gdyby było im naprawdę przykro i nie czekali tylko na okazję do powtórzenia psikusa.

— Zawsze taka była? Odpowiedzialna i zorganizowana?

— Tak, nawet w wieku jedenastu lat.

Liz uśmiechnęła się.

— Wcale mnie to nie dziwi.

Przez salę przetoczyło się głośne uderzenie i prawie każdy skierował wzrok w kierunku, z którego dobiegł hałas. Mężczyzna w czarnym stroju duchownego leżał na drewnianej podłodze, a tłum wokół niego mamrotał coś i próbował go ocucić.

— Merlinie — powiedział Harry. — Mam nadzieję, że to tylko ktoś, kto zbyt dosłownie potraktował pojęcie darmowego baru. Pójdę poszukać lekarza...

— Nie, nie trzeba. Z pastorem wszystko w porządku, po prostu choruje na narkolepsję.

— Wybrali sobie pastora narkoleptyka? — zapytał Potter ze śmiechem.

— Ojciec Grahama się uparł. Najwidoczniej to jego przyjaciel.

Mężczyzna ciągle leżał na podłodze, kiedy błysnął flesz aparatu Colina Creeveya.

— Hmm... Hermiona nie przesadzała, mówiąc, że jej przyszły teść sprawia kłopoty.

— Niestety — westchnęła Liz. — I teraz prawdopodobnie moja kolej, żeby pomóc pannie młodej, wiesz, obowiązki drużki. Bardzo się cieszę, że po tym wszystkim, co o tobie słyszałam w ciągu ostatnich miesięcy, wreszcie mogłam cię poznać. Wpadnij kiedyś do Instytutu, to wyskoczymy z Hermioną na obiad.

— Brzmi świetnie. Ja także się cieszę, że się spotkaliśmy.

Liz ruszyła w stronę Hermiony, która klęczała przy pastorze i potrząsała nim delikatnie. Harry bezmyślnie przemierzył pomieszczenie i na obrzeżu tłumu gości natknął się na Snape'a.

— Nalegałby pan, żebyśmy z Draco skorzystali z usług narkoleptyka, jeżeli zdecydowalibyśmy się wziąć ślub? To znaczy, gdybyśmy mogli wziąć ślub? — zapytał Harry.

Profesor jedynie spojrzał na niego z pełną przerażenia fascynacją, jaką miał zwykle zarezerwowaną tylko dla uczniów popełniających najbardziej spektakularne pomyłki przy warzeniu eliksirów.

— Nie sądzę — wycedził po chwili.

***

Draco zabrał z baru podwójną whisky i oparł się o ścianę w rogu pomieszczenia. Nie musiał długo czekać, aż Eliot podszedł do niego. Niebieskie oczy mężczyzny błyszczały, jak gdyby świetnie się bawił.

— W ciągu ostatnich dziesięciu minut dowiedziałem się o tobie więcej niż w czasie pięciu czy sześciu godzin, jakie spędziliśmy ze sobą w dużo bardziej intymnych okolicznościach — powiedział.

— Witaj, Eliot. — Malfoy wziął łyk alkoholu.

— Cześć, Jack. A może powinienem powiedzieć Draco? — Uniósł czarną brew i Malfoy musiał przyznać, że mężczyzna jest diabelnie atrakcyjny. Miał na sobie doskonale skrojony czarny garnitur, nefrytowo zieloną koszulę i czarny krawat pokryty japońskimi wzorami.

Malfoy zorientował się, że się uśmiecha.

— Nazywaj mnie, jak ci się podoba.

— Muszę przyznać, że byłem raczej zaskoczony, iż miałem w łóżku taką sławę.

— Jestem pewien, że mógłbyś sprzedać swoją przygodę brukowcom i zarobić kupę forsy. „Pieprzyłem się ze śmierciożercą. Historia Zwykłego Mężczyzny."

— Z byłym śmierciożercą, zapewne. Nie potrzebuję pieniędzy, Draco. I nie zrobiłbym tego nawet, gdybym ich potrzebował.

— Twoja siostra jest czarownicą.

— Zupełnie jak Glinda.* — Malfoy spojrzał na niego bez zrozumienia. — Nieważne, to taki mugolski żart. Janey przyjaźni się z Hermioną, pracują razem w Instytucie. Spędzam weekend w mieście i pomyślałem, że wproszę się na to małe przyjęcie, skoro jest mieszane. Wiesz, nieczęsto mam okazję widzieć, jak żyjecie. Zawsze mnie to fascynowało.

— Masz szczęście, to wyjątkowa impreza. Musiałbyś się mocno postarać, żeby spotkać tłum bardziej znanych i wpływowych. Wszyscy pracownicy Ministerstwa, mniejsze i większe sławy...

— Harry Potter — dodał Eliot.

Draco opróżnił swoją szklankę.

— Właśnie, Harry Potter.

— Nikt o was nie wie, prawda?

— Co mają o nas wiedzieć? — zapytał Malfoy bez cienia emocji i dla lepszego efektu nieznacznie wygiął brew.

— Choćby to, że go pieprzysz — roześmiał się Eliot. — Boże, muszę ci pogratulować. Jesteś taki zimny i obojętny. Gdybym nie widział, w jaki sposób na siebie patrzyliście w czasie kłótni, niczego bym nie podejrzewał. Spaliście już ze sobą kiedy mnie poderwałeś?

— A czy to ważne?

Eliot po raz kolejny zachichotał.

— Raczej nie, ale i tak jestem ciekawy.

— Nie — odpowiedział Draco z westchnieniem. — Wyszedłem tamtej nocy, bo myślałem, że nigdy nie będę go miał i to doprowadzało mnie do szaleństwa.

— Jesteś w nim zakochany.

— Nie sądzę, aby to także miało znaczenie. — Głos Draco zabrzmiał teraz na trochę mniej obojętny i bardziej zrezygnowany, niż zamierzał.

Eliot podszedł bliżej, na tyle, że Malfoy mógł czuć, jakie ciepłe jest jego ciało, i nagle przypomniał sobie, jak smakuje skóra na jego karku. Mężczyzna delikatnie odgarnął kilka zabłąkanych włosów z jego oczu.

— Wiesz, że on nigdy się do ciebie nie przyzna, prawda? Reakcja byłaby burzliwa. Wasz związek prawdopodobnie nie przetrwałby aż takiego rozgłosu. Naprawdę myślisz, że Potter będzie skłonny splamić swój heteroseksualny wizerunek Złotego Chłopca? Przypuszczam, że jego zwierzchnicy w Ministerstwie raczej stanowczo by mu to wyperswadowali.

Ciało Draco otrzymało notatkę służbową pod tytułem: „Monogamia — czym ona dla ciebie jest?”. Wszystko, o czym teraz myślał, to że Eliot jest piękny, pachnie doskonale i już raz udowodnił, jak dobrze radzi sobie w łóżku. To, że Draco zabolało serce, gdyż w głębi duszy przyznał mężczyźnie rację, wydawało się być dziwnie odrębną kwestią.

— Jeśli chciałeś mnie pocieszyć... — Malfoy odchrząknął — ...to ci się nie udało.

Eliot uśmiechnął się i oparł o ścianę tuż przy Draco. Bardzo, bardzo blisko Draco.

— Więc może pocieszy cię fakt, że o tobie śnię? Wracałem do Via Fossa tydzień po tygodniu w nadziei, że znowu się spotkamy. Mam w nosie politykę czarodziejskiego świata czy opinię społeczeństwa. Przez lata ukrywałem swoją orientację seksualną i nie mam najmniejszego zamiaru robić tego nadal. Chciałbym mieć szansę lepiej cię poznać, Draco. Tak publicznie, jak tylko masz ochotę. Byłbym zachwycony, mogąc pokazywać się z tobą wśród ludzi. Czarodziejów, mugoli, członków mojej rodziny czy kogokolwiek. Nie mam na swoim koncie uratowania świata, ale mogę obiecać, że nigdy nie będę się wstydził, jeżeli ktoś nas razem zobaczy. Być może właśnie takiego bohatera potrzebujesz teraz bardziej.

Mężczyzna wziął z ręki Malfoya pusty kieliszek, delikatnie muskając przy tym jego palce. Draco musiał przywołać całe swoje opanowanie, żeby nie zadrżeć. Eliot wyciągnął kawałek złożonego papieru i wsunął go Malfoyowi do kieszonki jego marynarki na piersi.

— Zastanów się nad tym, co powiedziałem, mój śliczny. I zadzwoń, kiedy się zdecydujesz. A teraz baw się dobrze. Może uda nam się jeszcze porozmawiać, zanim przyjęcie się skończy?

Draco automatycznie kiwnął głową i patrzył, jak mężczyzna idzie w stronę baru, odstawia na tacy puste kieliszki i znika w tłumie. Oparł się o ścianę i zamknął oczy. Czuł delikatne fale napływającego ataku paniki i skoncentrował się na równomiernym, głębokim czerpaniu powietrza. „Świetnie” — pomyślał. — „Jeżeli Harry mnie rzuci, mam przynajmniej dość atrakcyjną alternatywę.” Zdusił w sobie gorzki śmiech i ponownie skupił się na oddychaniu.

***

Potter przez jakieś trzy minuty wypatrywał Draco, po czym z rosnącym oburzeniem obserwował jego rozmowę z Eliotem. Zupełnie nieświadomie zacisnął palce na schowanej w kieszeni różdżce.

— Niech pan spojrzy! — szepnął do Snape'a. — Ten facet go dotyka! Nie może tego robić! Nie może dotykać włosów Draco w ten sposób. On praktycznie ociera się o niego całym ciałem! — Wyciągnął różdżkę, zanim w ogóle pomyślał, co robi. Na szczęście Snape wyrwał mu ją z ręki schował do własnej kieszeni. — Oddaj mi ją! — warknął Harry.

— Spójrz na to logicznie — odezwał się profesor tonem wyjątkowo sensownym jak na tak pijaną osobę. — Niewątpliwie jesteś najpotężniejszym czarodziejem w Wielkiej Brytanii. Poniosłeś poważne metafizyczne uszkodzenie z powodu używania Czarnej Magii i ciągle uczysz się nad sobą panować. Ukrywasz swoją orientację seksualną, a twój chłopak, do którego nie chcesz się przyznać, właśnie flirtuje z niezmiernie atrakcyjnym mugolem. Nie dostaniesz różdżki z powrotem przez cały dzisiejszy wieczór.

— Gadaj sobie. Wie pan, że uczę się magii bezróżdżkowej...

— Ale nie jesteś w niej jeszcze dostatecznie dobry. Nie potrafisz w ten sposób nawet naprawić swoich okularów.

Snape w tym temacie niewątpliwie miał rację.

— A jeśli coś się nagle wydarzy? Mogę jej potrzebować...

— Nie będziesz.

— Cholera. — Harry obserwował, jak Eliot wsuwa do kieszeni Malfoya kawałek papieru, z pewnością numer telefonu, a potem odchodzi. Jak gdyby Draco wiedział, w jaki sposób użyć aparatu telefonicznego. Po czterech miesiącach ciągle nie potrafił posługiwać się pilotem do telewizora. — Chryste! Wygląda tak strasznie nieprzyzwoicie, kiedy opiera się o ścianę z zamkniętymi oczami.

— Zapewne ma atak paniki — wyjaśnił Snape oschle.

— Naprawdę tak pan myśli? A może cierpi z powodu podniecenia, jakie go opanowało?

— Sądzę, że powinieneś z nim porozmawiać i przeprosić za to, że byłeś takim kompletnym idiotą.

— Czyli Draco może zabronić mi się dotykać i oskarżać mnie o bycie gryfońskim hipokrytą? Nic z tego.

— Jesteś gryfońskim hipokrytą! — warknął Snape pełnym oburzenia głosem. — Wiesz co? Lepiej idź do swojego ojca chrzestnego i jemu zawracaj głowę marudzeniem. Draco nawet bez naszych kłótni ma wystarczająco dużo problemów. Gdybyś nie był w stosunku do niego takim palantem, nie musiałbyś się teraz użalać. Zostaw mnie w spokoju i spadaj męczyć Blacka.

— Syriusz jest tutaj?

— Przyszedł z profesorem Lupinem jakieś dziesięć minut temu. Zaatakowali tacę z przekąskami, jakby to był ich ostatni posiłek przed śmiercią. — Snape wyciągnął gwałtowanie rękę i wskazał nią gdzieś w tłum. — Teraz się odpieprz i zostaw mnie w spokoju.

Harry westchnął i zrobił, czego zażądał Snape. Być może Syriusz i Remus będą mieli dla niego jakąś dobrą radę. Albo przynajmniej powstrzymają się od obrzucania go wyzwiskami.

Kiedy przemierzał aulę zauważył w kąciku prawego szkła swoich okularów niewielką, rozmazaną plamę, prawdopodobnie zrobioną podczas ostatniej naprawy. Kiedy zatrzymał się, aby wyczyścić ją chusteczką, za jego plecami rozległo się tak ogłuszające szczekanie, że aż podskoczył. Okulary wypadły mu z rąk i uderzyły o podłogę z jakże znajomym dźwiękiem. Kiedy je podniósł, zauważył, że jedna soczewka jest pęknięta. Automatycznie wsunął dłoń do kieszeni i zacisnął ją na niczym. Dopiero po chwili dotarło do niego, że został rozbrojony i teraz w żaden sposób nie naprawi okularów. Zaklął cicho i wsunął je na nos, decydując, że lepiej wyglądać jak kompletny kretyn i widzieć cokolwiek niż skazać się na całkowitą ślepotę.

Odwrócił się, żeby znaleźć źródło hałasu, a jego wzrok natknął się na stojącą za nim Hermionę, jedną ręką obejmującą znajomy portret, a drugą przytkniętą do ust i tłumiącą chichot.

— Przepraszam — powiedziała, choć w jej głosie nie słychać było żalu.

— Może byś mi pomogła?

— Och… jasne. Potrzymaj. — Wręczyła mu obraz, potrząsnęła głową i zdjęła jego okulary. — Nie mogę uwierzyć, że ktoś, kto zabił Czarnego Pana, nie jest w stanie nauczyć się prostego zaklęcia Reparo. — Zanim naprawiła okulary, rozejrzała się ostrożnie wokół, po czym nałożyła je z powrotem na nos Harry'ego.

— Jesteś w tym lepsza niż ja — odparł Potter z tak dużą dawką godności, na jaką był w stanie się zdobyć. — Proszę — dodał, wręczając jej zapakowaną paczkę. — Sądziłem, że schowałaś to cholerstwo w schowku na miotły.

— Tak zrobiłam. Ale portret w jakiś tajemniczy sposób znowu znalazł się na zewnątrz. — Spod aksamitnej tkaniny po raz kolejny wydobyło się szczeknięcie. — Stulcie pyski! — syknęła. — W życiu nie słyszałam, żeby martwy przedmiot robił tyle hałasu.

Jak gdyby na zawołanie brązowy garnitur Percy'ego rozbłysnął na całe pomieszczenie jaskrawym jak neon napisem: „Z nami nigdy nie będziesz się nudzić — dowcipy Weasleyów są najlepsze”, po czym rozległ się wysoki dźwięk słynnej już, firmowej melodii sklepu.

— Merlinie, pozabijam ich! Już nie żyją!

Hermiona ruszyła przez tłum, ciągnąc za sobą obraz i wyglądając dokładnie tak morderczo, jak brzmiały jej słowa. Colin był już na miejscu zbrodni, oczywiście robiąc zdjęcia, podczas gdy czerwona twarz Percy'ego wyglądała, jak gdyby chłopak pragnął zapaść się pod ziemię i nigdy więcej stamtąd nie wrócić.

Artur Weasley podszedł do Harry'ego, rzucając w kierunku swoich synów nieszczęśliwe spojrzenie.

— Możesz uwierzyć, że naprawdę sądziłem, iż z tego wyrosną? W zamian zrobili karierę niczym młodociani przestępcy. Setki razy im powtarzałem, żeby wybierali odpowiednie miejsca dla swoich żartów, ale niewiele to dało. Fred i George są niebezpieczni dla otoczenia.

— W ten sposób okazują swoje zainteresowanie. Wiesz, że nie robią tego złośliwie. — Harry obserwował, jak Hermiona konsultuje się z Percym, a potem ostrożnie macha ręką, w której bez wątpienia trzymała ukrytą w rękawie różdżkę. Garnitur przestał świecić i grać, a Hermiona skupiła się na gościach, bez wątpienia starając się wyłowić z tłumu bliźniaków, którzy całkiem rozsądnie postanowili się gdzieś ukryć.

— Wiem, Harry — westchnął Artur. — Ale czasami sprawiają tyle problemów, szczególnie od czasu, kiedy zostałem Ministrem. A Hermiona zasługuje na trochę szczęścia i spokoju po tym, co musiała przeżyć. Cały się trzęsę na myśl, co wykombinują w czasie jej ślubu.

Artur miał rację. Harry'emu przyszło do głowy, że być może mogliby znaleźć sposób na użycie batalionu aurorów w celu śledzenia braci jako wspólny, ślubny prezent dla Hermiony.

— A tak przy okazji, Ginny prosiła, żeby cię pozdrowić.

— Nie przyjdzie?

Artur zaprzeczył ruchem głowy.

— Wysłaliśmy jej zaproszenie mugolska pocztą, wiesz, to jedyny sposób, żeby się z nią skontaktować w tej szkole. Odpisała, że dziękuje, ale nie może przyjechać. Prosiła też, aby przekazać pozdrowienia.

— Tylko tyle? Nie napisała nawet, kogo ma pan pozdrowić?

— Nie. Dla bezpieczeństwa pozdrawiam wszystkich. Za pieniądze, które wydajemy, aby mogła wyuczyć się na pisarkę, chyba należy nam się coś więcej niż sześć słów, prawda?

— W sumie tak, ale ona nie jest pisarką, tylko poetką.

— Więc powinna chociaż postarać się, żeby jej liścik był rymowany. Wiesz, że w tym tygodniu ma czarne włosy? — powiedział Artur smutnym głosem. — Przysłała nam mugolską, nieruchomą fotografię. Miała na niej kolczyk w nosie.

Harry ze wszystkich sił próbował się nie roześmiać.

— Arturze, nie martw się. Z nią na pewno wszystko będzie w porządku.

— Mam nadzieję. I, Harry, bardzo się cieszę, że mogłem się z tobą wreszcie spotkać. — Minister poklepał Pottera przyjacielsko po ramieniu. — Ostatnio poza odprawami nie miałem okazji cię widzieć. Musi ci się dobrze powodzić, wyglądasz świetnie.

— Dziękuję. Naprawdę jestem teraz bardzo szczęśliwy.

— Cieszę się. Życie to coś więcej niż łańcuch ofiar i poświęcenia. — Oczy Artura pociemniały nagle ze smutku na wspomnienie straconego syna. Jedynego, którego imienia nie był w stanie z powodu bólu wymówić. I nagrodą za wszystkie jego niestrudzone wysiłki nad odbudowaniem czarodziejskiego świata było świętowanie wydarzenia, które z cała pewnością powinno być zaręczynami Rona, uśmiechanie się i szczere życzenie Hermionie szczęścia wbrew temu, że gdyby tylko mógł, wszystko by zmienił. Harry pomyślał, że Artur jest naprawdę wspaniałym człowiekiem i nagle strasznie zatęsknił za Ronem.

— Wiesz, czasami czuję się winny, że jestem szczęśliwy, kiedy tylu innych musiało umrzeć — wyznał. — Ale Remus powiedział kiedyś, że to sposób na okazanie im szacunku. Że oni poświęcili wszystko, żeby nadal istniał świat, w którym ludzie mogą się cieszyć życiem i jeśli tego nie wykorzystamy, to tak, jakbyśmy zmarnowali ich ofiarę.

— Carpe diem, Harry, w tym sęk. Musimy się kiedyś umówić, iść razem na mecz quidditcha i wypić kufel piwa lub dwa. Albo... masz jeszcze mugolski telewizor?

— Kilka miesięcy temu kupiłem nowy, ogromny, z cyfrowym dźwiękiem i wszystkimi gadżetami.

Oczy Artura rozbłysły.

— To cudownie! Przyniosę piwo i moglibyśmy obejrzeć te dziwne rozgrywki... futbol? Albo mecz, gdzie zawodnicy uderzają o siebie nawzajem i walczą o piłkę. Trzeba jakoś wykorzystać twoją kawalerkę.

— Brzmi świetnie — odezwał się Harry. I naprawdę tak było. Jedyna rzecz, która go martwiła, to fakt, że telewizor był teraz w rezydencji Malfoya, podobnie jak reszta jego rzeczy. Londyńskie mieszkanie stało puste i służyło jedynie za dyskretne miejsce do aportacji. Jeśli doszłoby do spotkania, miałby dwa wyjścia: albo wyznać Arturowi, że mieszka z Draco, albo na jedno popołudnie przenieść wszystko z powrotem do kawalerki. Ten jeden raz pewnie by mu się udało, ale wiedział, że na dłuższą metę nikogo nie oszuka.

Harry spróbował wyobrazić sobie, jaka byłaby reakcja Artura, gdyby powiedział mu prawdę. Jako minister wiedział wszystko o zasługach Draco dla Zakonu podczas wojny. Zadbał, żeby Malfoy nie stracił posiadłości. i przyznał mu Order Merlina Pierwszej Klasy. Wszystko to jednak wcale nie znaczyło, iż będzie się cieszył na wiadomość, że najlepiej wykreowany wizerunek jego ministerstwa publicznie przyzna się do sypiania z cieszącym się najgorszą sławą byłym szpiegiem. Harry nie zniósłby tego, gdyby ojciec Rona poczuł się nim rozczarowany.

Tok myślenia przerwała mu przyjaciółka Hermiony, Liz, która właśnie przechodziła obok nich. Kobieta zaśmiała się i pomachała do Artura.

— Witam, panie Ministrze — powiedziała.

— Cześć, Liz. Chodź, jest tu ktoś, kogo powinnaś poznać. Liz McRae, to Harry Potter.

Harry uśmiechnął się i uniósł w jej stronę dłoń.

— W zasadzie już się spotkaliśmy, ale nie znałem nazwiska. Jesteś spokrewniona z aurorem, Jakubem McRae?

— To mój ojciec — odparła Liz. — Znasz go?

Potter potrząsnął głową.

— Niestety nie. Odszedł, zanim zacząłem pracować w Departamencie. Słyszałem jednak o nim setki historii. Jest legendą. Sądzę, że Szalonooki ciągle ma nadzieję, iż uda mu się namówić go na porzucenie emerytury i przyjęcie jakiegoś stanowiska za biurkiem.

— Nie tylko Moody — powiedział Artur. — Diabelnie trudno znaleźć dzisiaj kadrę, która znałaby się na swojej pracy. Ale teraz was zostawię, muszę się czegoś napić. Harry, porozmawiamy później, zastanów się nad naszym spotkaniem. — Weasley rzucił jedno, roziskrzone spojrzenie i puścił oczko ponad ramieniem kobiety, poczym odszedł. „Co za mały intrygant” — pomyślał Harry, kiedy został już z Liz sam na sam.

Rozmowa wcale nie wypadła aż tak źle. Przez chwilę mówili o ojcu dziewczyny, którego ona oczywiście uwielbiała, a także o powojennej restrukturyzacji w DPP. Liz okazała się niezwykle inteligentna, choć bardziej pragmatyczna niż Hermiona. Była piękna, zabawna i jak gdyby odrobinę onieśmielona jego sławą. Gdyby Artur wymarzył sobie kogoś odpowiadającego idealnemu wizerunkowi publicznemu, nie mógłby wybrać lepiej. Podczas pogawędki Harry zastanawiał się, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby nie miał Draco. Prawdopodobnie dostawałby dreszczy na samą myśl, że interesuje się nim tak piękna kobieta jak Liz. Jeśli przypadliby sobie do gustu, wszyscy byliby zachwyceni. W Proroku pojawiłyby się entuzjastyczne artykuły, znaleźliby się na okładkach Magicznej Gospodyni Domowej, a ich ślub okazałby się nawet większy i bardziej nagłośniony niż Hermiony. To było to wszystko, czego od niego oczekiwano. Ona zapewne nie pozwoliłaby ocierać się o siebie obcym mężczyznom. Nie oskarżałaby go o bycie gryfońskim hipokrytą. Jej ojciec klepałby go po plecach i nazywał synem, zamiast obdarzania go kolekcją sarkastycznych uwag, tak wyrafinowanych, że wymagały tłumaczenia. Harry posłusznie spełniałby obowiązki bohatera i nawet nie przyszłoby mu do głowy, że mógłby istnieć wszechświat, w którym kochałby Draco Malfoya.

Liz uśmiechnęła się do niego, więc lekko się otrząsnął.

— Na pewno są setki ludzi, z którymi powinieneś się spotkać, a ja potrzebuję dokładki. — Pomachała teraz pustym kieliszkiem do szampana. — Bardzo miło było z tobą porozmawiać, Harry. I nie zapomnij o obiedzie.

Potter odwzajemnił uśmiech i obiecał, że nie zapomni, czując w jednej chwili zarówno gorąco, jak i zimo. Nagle zapragnął móc porozmawiać z Draco w ten sposób, móc podejść do niego, stanąć obok i trzymać go za rękę. Zamiast tego jednak musiał zadowolić się poszukiwaniami Syriusza i Remusa oraz podkradaniem opiekanych krabów.

***

Draco nadal stał z zamkniętymi oczami i koncentrował się na oddychaniu, kiedy tuż obok usłyszał głos Severusa.

— Może lepiej by było, gdybyś usiadł.

— To chyba dobry pomysł. — Otworzył oczy i zobaczył Snape'a z dwoma szklankami whisky w rękach.

Znaleźli najbliższy stolik i zajęli za nim miejsca.

— Atak paniki?

— Początek lub tylko fałszywy alarm. — Draco wzruszył ramionami i napił się alkoholu. — To było piękne, kiedy trwało.

Snape spojrzał na niego niepewnie.

— Co? Atak?

— Harry. Harry i ja.

— Nie jesteś trochę zbyt melodramatyczny? Jedna kłótnia nie oznacza końca związku.

— Zawsze jestem melodramatyczny. — Malfoy westchnął i zaczął obracać swoją szklanką. — Ale bądźmy szczerzy, Sev. On nigdy się do mnie nie przyzna. Przez jakiś czas byłem skłonny się nie ujawniać, ale nie mam zamiaru robić tego zawsze. Nie lubię i nigdy nie lubiłem się ukrywać. To mnie ogranicza i napawa niesmakiem.

— Może powinieneś z nim porozmawiać, zanim podejmiesz jakąś decyzję?

— Aby mi powiedział, że potrzebuje więcej czasu? Zwodziłby mnie w ten sposób przez następne dwadzieścia lat, gdybym mu pozwolił. Ale cóż, minęło sześć miesięcy, których w ogóle nie oczekiwałem przetrwać, a co dopiero przeżyć tak szaleńczo zakochany. Prawdopodobnie powinienem być wdzięczny i nie narzekać.

— To raczej puchoński sposób myślenia.

— Wolę o tym myśleć jako o dojrzałości. Wersja ślizgońska, w której rzucam na niego szczególnie ohydne przekleństwo, nie bardzo wchodzi w grę, skoro on jest na tyle potężny, że udało mu się pokonać Czarnego Pana.

— Racja — zgodził się Snape, sącząc whisky.

— Lub może to jeszcze do końca do mnie nie dotarło. Jestem teraz raczej trochę otępiały.

— Znam to uczucie.

— Nie mówię o alkoholu, ty pijaku. Chodzi mi o to, że czekam z załamaniem nerwowym do czasu, aż zacznie zabierać z Dworu swoje rzeczy. Wtedy będę płakał i krzyczał, rzucał w niego zaklęciami i trzymał się kurczowo jego kostek, błagając, aby nie odchodził.

— To więcej, niż mógłbym od ciebie oczekiwać.

Draco pokazał mu język.

— Dobrze wiedzieć, że masz do mnie takie zaufanie. Ale nawet jeśli to właśnie tak się skończy, ze mną we łzach, stojącym w drzwiach rezydencji i rzucającym przekleństwa, to jednak było sześć cudownych miesięcy. Czy ty i Lucjusz byliście kiedykolwiek tak szczęśliwi?

Malfoy wiedział, że zadając to pytanie, wystawia na próbę swoje szczęście. Sev nigdy nie rozmawiał z nim o Lucjuszu i tak naprawdę Draco także nie miał na to ochoty. Ale skoro własny związek z jedyną miłością jego życia właśnie miał się zakończyć, wysłuchanie chrzestnego mogłoby okazać się potencjalnie przydatne. Miał nadzieję, że alkoholowe odurzenie i fakt, że są na przyjęciu, uczynią Seva trochę bardziej uległym.

Jeden kącik ust Snape'a uniósł się w górę w gorzkim uśmiechu.

— Powiem ci kilka rzeczy o Lucjuszu tylko dlatego, że jestem pijany. Ale jeśli zapytasz mnie o to znowu, kiedy wytrzeźwieję, przeklnę wszystkie twoje kosmetyki do pielęgnacji włosów.

— Dość przekonująca groźba. Masz moje słowo.

— Pierwszy rok razem był wspaniały. Generalnie nie należałem do najszczęśliwszych osób, ale kiedy byliśmy razem, czułem, że płonę. Czciłem go, a on to uwielbiał. Kochał mnie do szaleństwa, jeżeli tylko otrzymywał w zamian moje całkowite oddanie i lojalność. Co, oczywiście, dostawał. Na początku. — Snape przerwał i wziął solidny łyk whisky.

— Więc był dla ciebie miły? I troskliwy? — Draco nie mógł wyobrazić sobie ojca dającego komuś powód do radości czy traktującego kogoś z czułością kochanka.

— Przez większość czasu tak. — Severus wzruszył ramionami. — Nie był wtedy taki bezduszny, jaki stał się później, i zawsze okazywał mi cieplejsze uczucia niż tobie.

Draco machnął ręką. Nie chciał rozmawiać o wadach Lucjusza jako ojca.

— Więc spędziliście razem wspaniały rok. Co się wydarzyło potem?

— Obaj się zmieniliśmy. On przestał być człowiekiem, jakiego znałem, a i ja nie byłem już taki jak kiedyś. Ale zostałem z nim jeszcze długo po tym, kiedy to zrozumiałem. Cała sytuacja była bardzo skomplikowana i chora.

Sev zdawał się być zagubiony w myślach i Draco rozważył, jak daleko jeszcze może się posunąć. Uprzejmie byłoby przerwać teraz rozmowę, ale Malfoy był ciekawy, a podobna okazja mogła się już nigdy więcej nie powtórzyć.

— W końcu go zostawiłeś po tym, jak mnie wychłostał?

Snape westchnął. Wyglądał na zmęczonego.

— To przeważyło szalę, ale w końcu i tak bym od niego odszedł, bez względu na wszystko. Już od dłuższego czasu się na to zapowiadało. Ty miałeś wkrótce wrócić do Hogwartu, gdzie mogłem mieć na ciebie oko, więc moment wydawał się odpowiedni. I rzeczywiście po tym, jak cię skatował, minęły długie miesiące, zanim ponownie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy bez obrzydzenia. Nie znaczy to, że wcześniej nie robił w mojej obecności dużo gorszych rzeczy, ale nigdy komuś, kto był mi bliski. Jak wspomniałem, obaj byliśmy poważnie szaleni, a bycie razem z pewnością nie działało dobrze na nasze zdrowie psychiczne.

— Żałujesz, że go kochałeś? — Snape odgarnął z oczu kosmyk włosów swoimi długimi, zręcznymi palcami. — Nigdy później już się nie zakochałeś, prawda?

— To nie znaczy, że z tobą będzie tak samo, Draco. Masz dwadzieścia lat i jesteś bardzo atrakcyjny i interesujący. Masz powodzenie zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. Jeśli twój związek z Potterem się skończy, znajdziesz sobie kogoś innego.

Draco spuścił głowę i oparł czoło o przedramię. Czuł się teraz bardzo, bardzo zrozpaczony.

— Ale czy kiedykolwiek spotkam kogoś, kto będzie mnie znał naprawdę i ciągle chciał ze mną być? Czy kiedykolwiek poznam kogoś, kogo zapragnę tak bardzo jak Harry'ego? —

Snape nie odezwał się, ale złapał delikatnie dłonią rękę chrześniaka. Draco odwzajemnił uścisk i niespodziewanie poczuł się odrobinę lepiej. Być może skończą jako dwaj zgorzkniali, starzy geje, ale przynajmniej mają siebie. Uwaga Snape'a nagle skupiła się na wejściu do auli. Draco puścił dłoń chrzestnego i obrócił się na krześle, aby sprawdzić, co tak zainteresowało Severusa. — Hmm... niezły — szepnął. Przedmiotem uwagi Snape'a okazał się wysoki mężczyzna, w całości, łącznie z krawatem, ubrany na czarno, z długimi, rudymi włosami, swobodnie okalającymi kwadratową, szczupłą twarz. W uchu przybyły nosił kolczyk w kształcie kła. — To Weasley?

— Najstarszy syn Artura, Bill.

— Zapomniałem, że on prezentuje się tak ładnie. Uczyliście się razem w Hogwarcie, prawda?

— Był kilka lat za mną. Przerażająco nieatrakcyjne dziecko.

— Wydaje się, że z tego wyrósł.

— Jeśli nie masz nic przeciwko kompletnemu brakowi subtelności.

Draco roześmiał się.

— Och tak, ty nie znosisz efekciarstwa, a Lucjusz stanowił wzór wszystkiego, co delikatne i powściągliwe. Nie wspominając o tobie i twoich pełnych patosu wejściach i przemowach na początku każdego nowego roku. „Warzenie chwały i powstrzymywanie śmierci”, mówi ci to coś? Daj spokój, Sev. Uwielbiasz ludzi przesadnie dramatycznych.

Snape zmarszczył brwi.

— Nieprawda.

— Prawda. I uważasz, że Bill Weasley jest interesujący.

— Fizyczną niemożliwością jest, żebym upił się aż tak bardzo, aby przyznać, iż rudowłosy, mający na sobie kolczyk z zęba, przydzielony w szkole do Gryffindoru Weasley jest atrakcyjny.

— W takim razie nie przyznawaj. Ale myślę, że powinieneś z nim porozmawiać. Powspominać stare czasy. W końcu jest wychowankiem tej samej szkoły.

— Połowa czarodziejów w Anglii to wychowankowie tej samej szkoły co ja. Po co mam to robić? Nawet nie wiem, czy on jest homoseksualistą.

Draco posłał mu pełen zadowolenia uśmieszek, wyczuwając potencjalną zgodę.

— Sev, on ma w uchu kolczyk zrobiony ze smoczego zęba. Jestem pewien, że to gej. A powinieneś z nim porozmawiać po to, żeby... porozmawiać. Wiesz, rozmowa. Chyba wiesz, co to słowo oznacza. Z pewnością ci nie zaszkodzi.

Snape potrząsnął głową.

— Jesteś obłąkany. Naprawdę nie upiłem się jeszcze tak bardzo.

Malfoy pchnął w stronę chrzestnego prawie nietkniętą szklankę whisky.

— To darmowy bar — powiedział z uśmiechem. — Ja się zmywam, a ty baw się dobrze.

Skoro poświęcił już swoją whisky dla dobra projektu Niech Się Sev Zabawi, Malfoy musiał iść po następną porcję. Gdy trzymał już nową szklankę w dłoni, znalazł kawałek pustej ściany, oparł się o nią i obserwował tłum. Goście rzeczywiście stanowili elitę czarodziejskiego świata i Draco wiedział, że w tej atmosferze Lucjusz z pewnością wiódłby prym, będąc na zmianę czarującym i przerażającym, zupełnie jak kiedyś on sam w ślizgońskim pokoju wspólnym. Pomyślał, że powinien czuć się bardziej rozgoryczony, iż zepchnięto go na boczny tor, ale właściwie wrażenie było całkiem relaksujące. Nieważne, jak dobry był w swoim fachu, w czasie wojny miał zdecydowanie więcej okazji do wykazania się, niż sobie tego życzył. Teraz cieszył się, że został zostawiony sam sobie, i jedyne, czego naprawdę chciał, to aby Harry był obok niego i za cholerę nic nie mogło tego zmienić. Nie było sensu się nad tym rozwodzić. I być może, gdyby powtarzał to zdanie jak mantrę, wreszcie sam siebie by przekonał.

Już prawie był gotowy się poddać, kiedy poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Lustrując gości, szybko rozwiązał zagadkę. Starsza kobieta, mniej więcej około sześćdziesiątki, stała na skraju tłumu, badawczo mu się przyglądając. Jej peruka była nieznacznie przekrzywiona, a szminka nałożona nierówno. Głowę przechyliła tak, jak gdyby uważnie słuchała czegoś, czego nikt inny nie mógł usłyszeć. W dłoni trzymała identyczną jak Draco szklankę alkoholu. Uśmiechnęła się do niego, ukazując zabarwione na głęboki szkarłat zęby, i zamrugała.

Malfoy przymknął oczy. Z pewnością to tylko z powodu stresu wszystko sobie wyobraził.

Kobieta jednak uśmiechnęła się ponownie i podeszła krokiem tak chwiejnym, że wyglądał prawie na taniec. Wsparła się na jego ramieniu, przez co miał rozkoszną okazję poczuć wydobywające się z niej gryzące alkoholowe wyziewy, tak intensywne, że sytuacja mogłaby stać się niebezpieczna, gdyby w pobliżu pojawił się otwarty ogień.

— Jestem Zelda — poinformowała go.

— Z pewnością jesteś. Zakładam, że należysz do rodziny jednego ze szczęśliwych narzeczonych.

Kobieta radośnie pokiwała głową.

— Jestem cioteczną babką Hermiony. Ale nieważne, wiek to tylko liczba.

— Podobnie jak wysokość konta w banku. — Draco starał się strącić jej rękę, ale kobieta uczepiła się go niczym rzep.

— Mam nadzieję, że taki gorący, młody towar zamknie usta i wysłucha, co ma do powiedzenia kobieta tak doświadczona jak ja.

Choć to wydawało się niemożliwe, wczepiła się w niego jeszcze mocniej. Draco zaczynał czuć się coraz bardziej klaustrofobicznie.

— Jak bardzo kusząca by nie była ta oferta, szanowna pani, tak się składa, że jestem gejem.

Skupiła na nim spojrzenie.

— Tak, jak jeden z tych homoseksualnych chłopców?

— Dokładnie tak, jak jeden z tych homoseksualnych chłopców.

— Och, to żaden problem — wymamrotała i machnęła lekceważąco ręką. — Nie obchodzi mnie to.

Draco zaczynał tracić czucie w palcach i wtedy błysnął okropny flesz Creeveya, więc do rosnącej listy niedogodności Malfoy mógł dodać jeszcze ślepotę.

— Cudownie! Myślisz, że nasze zdjęcie trafi do gazet?

— Przy moim szczęściu z pewnością. Colin, stary, podejdź do nas na chwilkę! — Creevey posłusznie jak piesek wykonał polecenie, ale na jego twarzy widoczny był wyraz podejrzliwości. — Poznaj Zeldę. Zeldo, to Colin, chodziliśmy razem do szkoły. Ma absolutnego bzika na punkcie starszych kobiet. — Kiedy Draco przenosił śmiertelny uścisk kobiety z własnego ramienia na nową ofiarę, Creevey zaczął bełkotać coś w proteście. — Nie, nie ma potrzeby być nieśmiałym. Zostawię was samych, żebyście mogli pogawędzić w spokoju.

Obraz Zeldy osaczającej Colina w ciemnym kącie pomieszczenia i niemalże wdrapującej się na jego ciało był wystarczająco zabawny, żeby wynagrodzić Malfoyowi uczucie klaustrofobii i pomięty rękaw.

Kiedy odchodził sącząc whisky, stanowczo nakazał sobie myśleć o Czymkolwiek Innym Niż Harry. Gdy mijał niewielką grupę gości, zobaczył, jak mężczyzna w koloratce nagle osuwa się na podłogę. Rozejrzał się wokół, ale nikt nie wykazywał nawet odrobiny niepokoju. Po prostu stali i patrzyli.

Draco pomyślał, że mugole to wyjątkowo dziwaczne stworzenia.

***

Harry z radością wymienił z Syriuszem i Remusem powitalny uścisk. Lupin przytulił go bardzo mocno, a potem, odsuwając na długość ramion, przyjrzał mu się uważnie.

— Stało się coś złego?

— Pokłóciliśmy się z Draco. — Potter wzruszył ramionami.

Remus objął go ponownie, tym razem tylko na moment, a potem wypuścił, więc wszyscy mogli usiąść przy stoliku, który już wcześniej zajmowali.

— Chcesz o tym porozmawiać? — zapytał Lupin, gdy Syriusz wrócił do objadania się krabami w cieście.

— Pamiętasz noc, kiedy Draco wybrał się do klubu w Manchesterze i poderwał tą ciemnowłosą dziwkę? Więc on jest tutaj, na przyjęciu. Malfoy powiedział, że to tylko jakiś mugol, którego wcześniej nie znał, ale skoro tu przyszedł, to wydaje się to raczej nieprawdopodobne, mam rację?

— A jak Draco to wyjaśnił?

— Stwierdził, że nie kłamał. A potem zabronił mi się dotykać i nazwał gryfońskim hipokrytą.

Remus uniósł brwi.

— Dlaczego nazwał cię hipokrytą?

Policzki Harry'ego zaczerwieniły się lekko.

— Bo... wcześniej zasugerowałem, że rozmawiałem o nas z Hermioną, ale jakoś nie miałem na razie okazji tego zrobić. Naprawdę chciałem, ale ani ona, ani ja nie mieliśmy czasu się spotkać. Starałem się złapać ją sam na sam dzisiaj, ale nic z tego nie wyszło. Powiedziałem mu to, a on, zamiast się cieszyć, stwierdził, że jestem bezduszny i nietaktowny. — Lupin zakaszlał, co jednak zabrzmiało podejrzanie podobnie do chichotu. — A potem — kontynuował Harry — pozwolił tej dziwce dotykać się i ocierać o siebie całym ciałem. Snape zabrał mi różdżkę, bo bał się, że gnojka przeklnę, co, jak teraz myślę, wcale nie byłoby takie głupie. Później profesor także nazwał mnie gryfońskim hipokrytą, a do tego jeszcze palantem i idiotą. Kazał mi zostawić go w spokoju i wysłał do was, żebym teraz wam zawracał głowę.

Harry zapadł się głębiej na krześle, przygnębiony ilością zniewag, jakie musiał znieść jednego wieczoru, i sięgnął do talerza Syriusza po sajgonkę. Black spojrzał na niego ponuro, ale nie zaprotestował.

— Widzisz, co cię spotyka za zadawanie się z bandą Ślizgonów?

— Ee... żeby być dokładnym, to ich jest tylko dwóch. Jak można nazwać więcej niż jednego z nich? Wataha?

— Morderstwo — zasugerował Black.

Lupin rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, ale Łapa wydawał się być zbyt zajęty jedzeniem, żeby zwrócić na to uwagę.

Harry poczuł na Syriusza nagłą złość. Snape mógł być złośliwym gnojkiem i w wielu sytuacjach doprowadzał go do szału, ale naprawdę kochał Draco. Nie rozumiał, dlaczego jego własny chrzestny musi zbijać go tropu w każdej sytuacji.

— Nie winię Snape'a, on próbuje tylko chronić Draco. I nie zawsze jest taki zły. To znaczy tak, czasami zachowuje się paskudnie w stosunku do tych, których nie znosi, ale jest też paskudny dla bliskich mu osób, o które się martwi. No i zdarza mu się być paskudnym dla tych, których lubi, ale go irytują.

— Tak wiele różnych rodzajów bycia paskudnym.

Harry nie mógł się nie zgodzić.

— Tak, przez to wszystko staje się bardziej skomplikowane, ale nie o to chodzi.

— A o co? — zapytał łagodnie Remus.

— Hmm... nie jestem pewien. — Harry przeczesał palcami włosy. — Zacząłem od narzekania na swoją tragiczną egzystencję wśród Ślizgonów, a skończyłem broniąc ich. Nic nie idzie tak, jak sobie zaplanowałem. Próbuję wszystko naprawić, a kończy się na tym, że wściekamy się z Draco na siebie jeszcze bardziej. To tak, jak gdybym psuł wszystko, czego się dzisiaj dotknę. Ale naprawdę powinieneś zobaczyć, jak ten Eliot z nim flirtuje. Jak wbija w niego roziskrzony wzrok. Czułem się chory od samego patrzenia.

Lupin położył rękę na ramieniu chrześniaka.

— Harry, jestem pewien, że Draco nie prowokuje go celowo...

Syriusz parsknął śmiechem, ale zdusił go szybko pod natarczywym spojrzeniem Remusa.

— Być może powinieneś jeszcze raz z nim porozmawiać.

Ale zanim Potter zdążył otworzyć usta i poprosić o radę, jak ma to zrobić, podeszła do nich Hermiona, ciągnąc za sobą Liz.

Przywitała się z Syriuszem i Remusem, całując ich obu w policzek, po czym obróciła się do towarzyszki.

— Chciałam wszystkim przedstawić Liz McRae. Pracujemy razem na Wydziale Numerologii i Fizyki, a w czasie ślubu będzie jedną z moich drużek. Liz, to Syriusz Black, Remus Lupin i Harry Potter.

Kobieta uścisnęła pozostałym dłonie, a do Harry'ego się uśmiechnęła.

— Spotkaliśmy się już dzisiaj dwa razy — powiedziała. — Nawet rozbiłam mu okulary, więc czujemy się teraz jak starzy przyjaciele.

— Och, naprawdę? — Hermiona uniosła brew. — Szybki jesteś, Harry.

Potter poczuł, że się rumieni, i zaczął się zastanawiać, dlaczego miał wrażenie, że cała czarodziejska wspólnota spiskuje, aby połączyć go z Liz. Czy nie miał już wystarczająco dużo problemów i kłopotów nawet bez tej kobiety na dokładkę?

Niespodziewanie Liz zaczęła się śmiać.

— To na pewno coś, czego nie macie okazji widzieć na co dzień — wskazała ponad ramieniem Harry'ego.

Wszyscy zgodnie obrócili się we wskazanym przez nią kierunku.

— Niech mi ktoś powie, że to halucynacja — odezwała się Hermiona.

Severus Snape i Bill Weasley tańczyli razem do melodii wiedeńskiego walca. Colin robił zdjęcia tak szybko, jak to tylko możliwe, a lampa jego aparatu błyskała niczym latarnia morska. Otaczający ich tłum cofnął się, aby dać tańczącym więcej miejsca. Między gośćmi przetoczyła się fala szeptów, w części z nich pobrzmiewała oczywista wesołość, a w część zgorszone oburzenie. Długa, czarna marynarka Mistrza Eliksirów powiewała przy każdym obrocie i wydawało się niemożliwe, że jak na człowieka z tak wielką ilością alkoholu we krwi, potrafi tańczyć z takim wdziękiem. Bill poruszał się niesamowicie lekko i obaj stanowili zaskakująco atrakcyjną parę. Wysocy, szczupli, istne studium kontrastujących ze sobą barw, przebijających się niczym statki przez fale.

— Nawet nie wiedziałem, że się znają — powiedział Harry.

Hermiona opadła na puste krzesło.

— To chyba najdziwniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam — szepnęła.

— Jak myślicie, kto prowadzi? — zapytała Liz.

— Snape! — odpowiedzieli jednocześnie Syriusz, Remus, Harry i Hermiona.

Wszyscy siedzieli jak gdyby w odrętwieniu, podczas gdy Snape i Bill płynnymi krokami kontynuowali walca, aż do momentu, gdy muzyka ucichła. Ukłonili się sobie sztywno i każdy ruszył w swoją stronę: profesor do baru, a Bill, z wymalowanym na twarzy niewielkim, trochę głupkowatym uśmiechem, do stolika, który zajmował wcześniej razem z ojcem.

— Będzie musiał wysłuchać co nieco od pana Weasleya — zauważyła ponuro Hermiona.

— Och, nie martw się — odparł Harry. — Bill jest bardzo prostoduszny, ale nigdy nie pozwoliłby zastraszyć się Molly czy Arturowi. Jakoś to będzie.

Hermiona z powątpiewaniem zmarszczyła czoło i Harry czuł, jak nadciąga potężna fala wtrącania się w nie swoje sprawy.

Nie sądził jednak, że w obecnym stanie mógłby pomóc. Weasleyowie musieli radzić sobie sami.

— Remus, Syriusz, witajcie. — Głos Draco, który rozbrzmiał ponad ramieniem Harry'ego, był tak miły i neutralny jak zawsze. Lupin przywitał się grzecznie, a Syriusz warknął coś tylko pomiędzy przeżuwanymi kęsami. — Granger, chciałem podziękować za zaproszenie i pogratulować.

Harry obrócił się na krześle, żeby zobaczyć, jak Hermiona wstaje i ściska wyciągniętą rękę Malfoya.

— Dziękuję. Właściwie byłam zaskoczona, że je przyjąłeś, ale bardzo się cieszę, że przyszedłeś. Mmm... poznaj Liz McRae, moją koleżankę z Instytutu.

Liz uniosła się i także podała Draco rękę.

— Miło mi pana poznać, panie Malfoy.

Ślizgon obdarzył ją najbardziej uroczym ze swoich uśmiechów.

— Draco, proszę. Nawet Harry nie zwraca się już do mnie po nazwisku.

— W takim razie ty mów mi Liz.

— Cała przyjemność po mojej stronie. — Malfoy wykonał w jej kierunku niewielki ukłon, jak gdyby się wahał, czy uścisnąć dłoń, czy złożyć na niej pocałunek, ale w jakiś sposób udało mu się wykonać obie te skrajności równocześnie. Podstępny, mały flirciarz. Ciśnienie krwi Harry'ego wzrosło nawet bardziej, gdy zdał sobie sprawę z absurdalności sytuacji. Jest zazdrosny o swojego chłopaka, flirtującego z kobietą, którą jego była dziewczyna najwyraźniej próbowała wepchnąć mu w ramiona.

Draco wreszcie puścił dłoń McRae.

— Słyszałam, że ty także zasłużyłeś na gratulacje — powiedziała Hermiona. — Zdałeś egzamin o trzy punkty lepiej niż legendarny Snape. Podobno najwyższa ocena od dwóch stuleci. Jak również najlepsze wyniki w pozostałych sześciu owutemach. Jestem pod wrażeniem.

Malfoy arystokratycznie i z lekceważeniem pomachał ręką.

— Udało się tylko dlatego, że byłem o dwa lata starszy niż profesor Snape i ty, oczywiście. Ale i tak pobiłaś mnie w numerologii i transmutacji.

— Założę się, że niewiele. Profesor musi być z ciebie dumny.

Uśmiech Draco tym razem był mniej wykalkulowany i odrobinę bardziej prawdziwy.

— Waha się pomiędzy uczuciem dumy a rozdrażnienia, że został pokonany. Naciska, abym zdawał egzaminy na Mistrza Eliksirów już wiosną.

— Tak szybko?

— Twierdzi, że nie ma na co czekać, więc raczej to zrobię. Nie mam teraz wiele nauki, szczególnie, że przesłuchania wreszcie się kończą. Tak naprawdę wygląda na to, iż już niedługo będę miał dużo więcej wolnego czasu niż sądziłem.

Oczy Draco spoczęły na nim jedynie przelotnie, Harry jednak wiedział, że komentarz jest wycelowany wprost pod jego adresem. Zacisnął szczęki tak mocno, aż poczuł, że zaraz zmiażdży sobie zęby, ale nie odezwał się ani słowem. Remus złapał go delikatnie za łokieć, subtelnie oferując wsparcie i jednocześnie sugerując, iż być może robienie scen przy tylu świadkach nie jest najlepszym pomysłem.

— Dobrze wiem, że nie potrzebujesz pieniędzy, ale gdybyś kiedykolwiek się nudził i szukał pracy, wszyscy w Instytucie byliby zachwyceni, gdybyś do nas dołączył, nawet bez mistrzowskiego certyfikatu. Brakuje nam osób znających się zarówno na teorii, jak i na praktycznym aspekcie warzenia eliksirów.

— To bardzo miło z twojej strony. Jakiego rodzaju pra...

— Miłosierny Boże, nie... — Pełne przerażenia sapnięcie Hermiony sprawiło, że wszyscy rozejrzeli się po pomieszczeniu.

Tuż obok tacy z przekąskami, z na pół zjedzoną kanapką w ręce, stał ojciec Grahama. Przeżuwał ze szczęśliwym wyrazem twarzy, a z tyłu jego głowy wyrastały ośle uszy. Przyszła teściowa Hermiony stała niedaleko byłego męża, chichocząc na cały głos, a bliźniacy zwijali się w histerycznym śmiechu w kącie poza zasięgiem wzroku mężczyzny.

Ludzie w pobliżu zaczęli już coś zauważać i wpatrywali się z ciekawością, ale jak dotąd pan Cobb pozostawał nieświadomy zaistniałej sytuacji. Wszechobecny Creevey robił zdjęcia jak zawsze, choć był dziwnie rozczochrany i odrobinę zdenerwowany.

Hermiona wyglądała, jakby zaraz miała zanieść się płaczem lub załamać i złapać najbliższy lot na odległe, tropikalne wyspy. Przez chwilę na jej twarzy gościło wahanie, szybko jednak zastąpił go wyraz furii godny Gorgony. Z rękawa wydobyła różdżkę i wycelowała ją w bliźniaków, w najmniejszym stopniu nie przejmując się zachowaniem tajemnicy.

— Hermiona, nie chcesz tego zrobić. Oddaj mi różdżkę. — wysapała Liz i złapała rękę przyjaciółki.

— Och, ależ tak, naprawdę chcę. Uwierz! Puść mnie!

— Moim obowiązkiem jako drużki jest ratowanie cię nawet od samej siebie. Oddaj mi ją, a nic złego się nie stanie.

— Ale ja chcę, żeby komuś stało się coś złego — syknęła Hermiona. — Dokładniej, dwóm osobom. I będziesz trzecia w kolejce, jeśli nie puścisz mojej różdżki!

Kobiety zaczęły się wściekle ze sobą szarpać, co wcale nie zaskoczyło Harry'ego. Zrobił krok do przodu, ale zawahał się przed ingerencją w bójkę. Zdawał sobie sprawę, że jako najbliższy przyjaciel Hermiony miał obowiązek choćby spróbować zakończyć utarczkę, ale nawet gryfońska odwaga miała swoje granice. Rozejrzał się wokół, aby sprawdzić, kto jeszcze byłby skłonny do pomocy, lecz zarówno Syriusz, jak i Remus mieli na twarzach identyczny wyraz przerażenia i trwogi, a Draco, oczywiście, wydawał się rozbawiony i w przewrotny sposób zadowolony z sytuacji. Wszyscy czworo przez kilka chwil gapili się na siebie nawzajem, każdy z wyraźną nadzieją, że znajdzie się ktoś jeszcze, kto podejdzie i zrobi to co trzeba. Kobiety w tym czasie wydzierały sobie z rąk różdżkę, obrzucając się raczej niezbyt wyszukanymi epitetami.

W końcu Malfoy wywrócił oczami.

— Widocznie w działaniu gryfońska odwaga jest wyjątkowo przereklamowana. Do jasnej cholery, ależ jesteście żałośni. — I z tymi słowami energicznie ruszył przed siebie, starając się pomóc Liz w rozbrojeniu przyszłej panny młodej. Po paru minutach uścisk Hermiony wreszcie został rozluźniony, a Draco i panna McRae siłą impetu polecieli prosto na Harry'ego.

Wszyscy przewrócili się na podłogę i utworzyli mało elegancką stertę, z Potterem na samym dnie. Charakterystyczny trzask rozległ się w uszach Gryfona po raz trzeci tego wieczoru, gdy okulary złamały się pod wpływem nacisku na grzbiecie jego nosa. Cały ciężar Draco spoczął właściwie na nim, pozbawiając go oddechu, zaś Liz przygniotła Malfoya. Przez kilka sekund leżeli bez ruchu, starając się pozbierać myśli i zdecydować, która kończyna należy do kogo. Harry nie potrzebował swoich rozbitych soczewek, aby widzieć, że Draco uśmiecha się złośliwie i nie podejmuje żadnych prób, aby się wyplątać.

Kiedy jednak Liz stoczyła się z nich wreszcie ze zduszonym chichotem, sytuacja zmusiła Ślizgona do zrobienia tego samego. Bez chichotu, oczywiście. Jedynie z niewielkim pociągnięciem nosem.

Hermiona wydawała się w ogóle nie zdawać sobie sprawy z zamieszania, jakie spowodowała, i w dalszym ciągu posyłała przez pokój mordercze spojrzenie.

— Dobrze już, dobrze. Obiecuję, że nie uszkodzę ich trwale, ale za to, co zrobili, nie unikną kary! I ktoś musi odczarować Matta. — Niewielki uśmiech zaczął zakradać się na jej twarz. — Choć, szczerze mówiąc, raczej mu te uszy pasują. — Uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił, i kobieta na powrót stała się generałem Granger, dowodzącym swoimi oddziałami przed bitwą. — McRae, idziesz ze mną?

— Tak, tak.

I obie ruszyły przez salę niczym wzgardzone i mściwe wile.

Syriusz zadrżał.

— Biedny Fred i George. Nie zamieniłbym się teraz z nimi miejscami za nic w świecie.

— Nie zamieniłbym się z tymi ryżymi prowodyrami nawet w najlepszych okolicznościach — powiedział Draco, otrzepując się z kurzu.

— Po tym, jak zepsuli Hermionie przyjęcie, dostaną tylko to, na co zasługują. — Harry zdjął okulary i obejrzał soczewki, teraz nieprzezroczyste od pęknięć. Z roztargnieniem potarł bolący nos.

— Pomóc ci? — zapytał Remus.

— To już trzeci raz dzisiaj. Może lepiej rzuć na mnie zaklęcie wyostrzające wzrok. Wystarczy, dopóki nie wrócę do domu. Naprawię je później albo użyję zapasowych.

— Jak wolisz. — Lupin spełnił prośbę chrześniaka i Harry znowu widział. Trwała wersja tego zaklęcia niosła ze sobą zbyt duże ryzyko uszkodzenia oczu, okulary z kolei przeszkadzały w czasie walki, ale Potter był do nich przyzwyczajony i bez nich czuł się dziwnie odkryty.

Remus uzdrowił także siniaka na jego nosie i cała trójka odwróciła się, aby obejrzeć przedstawienie.

Liz zlikwidowała ośle uszy z głowy ciągle nieświadomego mężczyzny i rzuciła Obliviate na kilku stojących najbliżej mugoli. W tym czasie Hermiona związała bliźniaków i zaczęła udzielać im reprymendy. McRae stanęła w końcu za nią, wspierając przyjaciółkę spojrzeniem i od czasu do czasu wtrącając od siebie kilka słów. Surowy, groźny wyraz jej twarzy był zadziwiająco seksowny i Harry zastanowił się, czy zawsze pociągały go w ludziach mroczne pierwiastki, czy skłonności tej dorobił się dopiero niedawno.

Jak gdyby czytając jego myśli, Draco spojrzał na Pottera z wygiętą w łuk brwią, co nieodmiennie świadczyło, że właśnie ma zamiar komuś dołożyć.

— Liz to taka miła dziewczyna. Dokładnie w twoim typie, prawda, Harry?

Tylko Malfoy mógł go rozwścieczyć tak bardzo jedynie za pomocą niewinnej insynuacji.

— Mógłbym zapytać cię o to samo, skoro praktycznie śliniłeś się na jej widok.

Draco wydał z siebie krótki, ociekający sarkazmem śmiech.

— Och, nigdy nie dostałbym szansy. Ona równie dobrze mogłaby przylepić sobie na czole etykietkę: „Tymczasowo zarezerwowana dla Harry'ego Pottera”. Rozważałeś swoje możliwości jako wzorzec tego społeczeństwa, prawda, Harry? Bo nie zauważyłem, abyś w którymkolwiek momencie przyznał się, że jesteś zajęty.

Potter zerwał się z krzesła i tylko siłą woli powstrzymał się od potrząśnięcia Malfoyem tak, aż usłyszy dźwięk jego uderzających o siebie zębów. Syriusz także wstał i zajął miejsce za chrześniakiem, prawdopodobnie myśląc, że lada chwila będzie drugim kandydatem do pojedynku, z różdżką lub bez. Remus nadal siedział przy stoliku, ale wyglądał na raczej zaniepokojonego.

— W twoim dzisiejszym repertuarze te słowa jakoś także nie zagościły. — syknął Harry. — Chyba że ocierając się o Eliota, próbowałeś mu pokazać, jaki jesteś niedostępny. Z drugiej strony, nigdy sobie niczego nie obiecywaliśmy. Wybacz, że stanąłem ci na drodze.

Oczy Draco rozwarły się w szoku.

— Niczego sobie nie obiecywaliśmy?! Przyniosłeś do mojego domu wszystkie swoje rzeczy! A ja się na to zgodziłem! Nic sobie nie obiecywaliśmy?!

Harry nigdy nie słyszał Malfoya mówiącego tak niespójnie. Jego eleganckie dłonie zacisnęły się w pięści i nagle trzy lampy nad ich głowami wybuchły, rozsiewając wokół deszcz iskier. Wokół rozległo się gremialne „och!” i wszyscy goście zaczęli gapić się na sufit. Draco zmrużył oczy i odszedł bez słowa.

— Nieźle, nieźle — wymamrotał Syriusz, kiedy z powrotem zajmował swoje miejsce przy stoliku i ponownie zainteresował się zawartością talerza. Remus zgarbił się na swoim krześle, a Harry usiadł, ułożył głowę na przedramionach i jęknął.

***

Draco znalazł Snape'a siedzącego nad pustą szklanką z wyrazem kompletnego szoku na twarzy. Profesor uniósł na chrześniaka wzrok i odezwał się ponurym głosem:

— Proszę, powiedz mi, że przed chwilą nie tańczyłem walca z Billem Weasleyem na przyjęciu zaręczynowym Hermiony Granger.

— Przykro mi, ale istnieje nawet dowód na fotografiach. Jeśli to cię pocieszy, jestem pewien, że to ty prowadziłeś.

— Wspaniale. Już nigdy więcej nie pozwolisz mi pić.

Draco spróbował posłać Snape'owi impertynencki uśmieszek, ale poczuł, że nie bardzo mu się to udało. Podał mężczyźnie swoją różdżkę.

— Możesz ją dla mnie przechować, dopóki nie minie mi pragnienie zamordowania Pottera i jego znajomych?

— Merlinie, czyli to ty spowodowałeś ten świecący problem? — zapytał Snape, chowając różdżkę Draco do kieszeni marynarki.

Draco kiwnął głowa.

— Nawet nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz straciłem kontrolę nad własną magią w ten sposób.

— Miałeś jakieś dziewięć lub dziesięć lat, jeśli dobrze pamiętam.

— Zredukowany do poziomu dziecka i wszystko to w imię miłości. — Malfoy podniósł stojącą przed Severusem szklankę i obrócił nią, jak gdyby tym ruchem mógł sprawić, że pojawi się w niej alkohol. Sev parsknął śmiechem, więc Draco przestał wpatrywać się w puste dno i uniósł głowę w porę, aby dostrzec ten błysk w oku chrzestnego. — Sev, nie... Nie rób tego... — Ale Snape nie zwrócił na te słowa żadnej uwagi, wyciągnął rękę i poczochrał Malfoya po czuprynie.

— Byłeś taki maleńki. Maleńki i słodki.

— Och, Sev... do diabła, tylko nie włosy! — Szaleńczymi ruchami zaczął wygładzać zmierzwione kosmyki. — Kurwa. Teraz nie dość, że zachowuję się jak idiota, to jeszcze tak wyglądam. Nienawidzę cię. Idź i przynieś mi coś do picia.

— Wyglądasz cudownie jak zawsze — powiedział Snape, złożył pijacki pocałunek na czubku głowy chrześniaka i zabrał ze stołu szklankę. — Postaraj się nie zniszczyć kolejnych lamp, kiedy mnie nie będzie — dodał jeszcze i ruszył w stronę baru z imponującą szybkością, jedynie minimalnie pochylając się w jedną stronę.

— Nigdy więcej nie pozwolę mu pić — szepnął Draco sam do siebie. Mógłby przysiąc, że skądś, być może zza znajdujących się przed nim drzwi od schowka na miotły, dobiegło ciche szczekanie. Bez wątpienia jeszcze jedna z banalnych, bezsensownych sztuczek rudzielców. Nie miał pojęcia, w jaki sposób słuchowe halucynacje szczekających psów mogłyby być dowcipne, ale prawdą jest, że Draco nigdy nie uważał bliźniaków za choć odrobinę zabawnych. Ponownie przebiegł palcami przez włosy i zastanowił się, ile jeszcze będzie musiał wypić, aby osiągnąć stan błogiej nieświadomości. Być może skuteczniej byłoby po prostu walnąć głową o drzwi schowka na miotły?

— To odrażające. — Raczej głośny męski głos zabrzmiał za plecami Malfoya. — Wprost trudno uwierzyć, jak można pozwalać tym śmierciożercom choćby zbliżyć się do takich bohaterów jak Hermiona, nie wspominając już nawet o ministrze. Założę się, że Harry Potter miałby coś do powiedzenia na temat takich ludzi jak Malfoy, gdyby mu tylko pozwolili.

Niemal nadludzkiego opanowania wymagało od Draco powstrzymanie się od odpowiedzenia radosnym głosem: „Jasne, zwykle mówi coś w stylu: szybciej, mocniej, tak, o Boże, tak!”. A co najmniej do dzisiejszego, nieszczęsnego wieczoru. Ta myśl tak bardzo go przygnębiła, że całkowicie zapomniał o krzykaczu, dopóki mężczyzna nie odezwał się ponownie. — Hej, ty! Śmierciożerco! Masz czelność pokazywać tu swoją gębę?

Draco odwrócił się, żeby stanąć ze swoim prześladowcą twarzą w twarz. Był to duży, umięśniony facet, ze świdrującymi, umieszczonymi zbyt blisko siebie oczami i zaczerwienioną od alkoholu skórą. Stojący obok niego kompan był jeszcze większy i jeszcze czerwieńszy.

— Zakładam, że jesteś krewnym pana młodego.

— Tak — odparł wyglądający na zaskoczonego mężczyzna. — Mam na imię Luke i jestem jego wujem. A co cię to obchodzi?

— Och, nic. Tyle tylko, że Hermiona, pomimo mugolskiego wychowania, ma nienaganne maniery i nie byłem w stanie sobie wyobrazić, że mogłaby mieć z tobą coś wspólnego. To smutne. Sami wybieramy współmałżonka, niestety, nie mamy nic do gadania, jeśli chodzi o jego rodzinę. Jestem pewien, że będzie się z tobą męczyć do końca swoich dni. Powinienem wysłać jej bukiet kwiatów z wyrazami współczucia.

— W czasie wojny posłałem do piachu dwudziestu pięciu takich gnojków jak ty i nie mam nic przeciwko dodaniu do tej listy jeszcze jednego. Chcesz wyjść na zewnątrz i to zakończyć?

— Jeżeli udało ci się załatwić dwudziestu pięciu śmierciożerców, to stało się tak tylko dlatego, że Dumbledore dostał ode mnie na tacy informacje o miejscach ich pobytu. Zapewniam cię, że liczba moich ofiar jest o wiele większa niż twoja, biorąc pod uwagę tylko tych, których zabiłem własnymi rękami. — Malfoy wstał i pozwolił, aby mrok, unoszący się tuż pod maską gniewu, wypełniły jego oczy, uparcie ignorując fakt, że Sev miał jego różdżkę.

— Harry Potter może i rzucił zabójcze przekleństwo na Voldemorta, ale to dzięki mnie dostał się do niego na tyle blisko, aby mu się to udało. Więc, jeśli nadal chcesz mierzyć się z czarodziejem, który pokonał Czarnego Pana, żyjąc swobodnie pod jego nosem, zapraszam, możesz spróbować. Ale może byłbyś skłonny rozważyć, że to przyjęcie odbywa się z radosnego powodu i ostatnią rzeczą, jakiej Graham czy Hermiona teraz potrzebują, jest pojedynek na śmierć i życie. — Wuj pana młodego wyglądał teraz na dużo mniej pewnego siebie niż jeszcze chwilę temu. — Tacy jak ty nigdy nie byli niczym innym niż bandą tchórzy.

Mężczyzna splunął na podłogę, ale odwrócił się i odszedł, zabierając ze sobą swojego milczącego, niezdarnego towarzysza. Malfoy pomachał im beztrosko i opadł z powrotem na krzesło. Ludzie pokroju wuja Luke'a przypominali mu, dlaczego tak rzadko pokazuje się publicznie właśnie w momencie, kiedy zaczynało to umykać jego uwadze.

Wziął kilka drżących oddechów i zapragnął, aby Sev wrócił ze świeżą porcją whisky. Przeanalizował tłum gości, szukając kolejnych, potencjalnych problemów, ale jedyną nietypową rzeczą, jaką zauważył, był chrapiący, leżący na stole pastor, któremu po policzku spływała cienka strużka śliny.

Uderzyła go kompletna absurdalność tego wieczoru i zachichotał cicho sam do siebie. Za każdym razem, kiedy myślał, że wydarzenia osiągnęły szczyt niedorzeczności, zdarzało się coś, co udowadniało, że wszystko może być jeszcze bardziej dziwaczne.

Delikatne palce przebiegły po jego ramieniu i zatrzymały się w okolicy obojczyka. Palce dużo szczuplejsze niż te mocne, z obgryzionymi paznokciami, należące do Harry'ego.

— Niezbyt miły wieczór, prawda? — zapytał Eliot.

— To zależy od punktu widzenia — odpowiedział Draco tonem, w którym, jak miał nadzieję, słychać było flirciarską nonszalancję, ale ostatecznie jego głos zabrzmiał posępnie i smutno. — Mogłoby być gorzej. Powiedziałbym, że akcje Liz McRae idą w górę. — Malfoy obrócił swoje krzesło tak, aby widzieć mężczyznę. — Podobnie jak twoje.

Uśmiech Eliota wydawał się jaśniejszy niż lampa błyskowa aparatu fotograficznego Colina Creeveya, a jego ręce były bardzo ciepłe, co Draco czuł nawet przez materiał marynarki i koszuli.

— Dziewięciu analityków na dziesięciu twierdzi, że jestem doskonałym inwestorem.

Malfoy wstał, aby przysunąć się bliżej, więc Eliot opuścił ręce.

— Jakoś mnie to nie dziwi — szepnął Draco. Dotknął krawatu mężczyzny, zastanawiając się jednocześnie, jak bardzo spieprzony stał się jego związek, skoro teraz bez problemu mógłby się poddać i dać Eliotowi to, czego chce. W tym momencie takie podejście wydawało mu się całkowicie w porządku i miał wszystko gdzieś, choć ból towarzyszący tej myśli już dawno sprawiłby, że osunąłby się na ziemię, gdyby nie obecność pięknego mężczyzny przed nim.

— Co znaczą te napisy? — usłyszał swój własny głos, choć nie miał pojęcia, dlaczego odpowiedź na pytanie mogłaby mieć jakiekolwiek znaczenie.

— Smok — odparł Eliot z uśmiechem i Draco także nie mógł się powstrzymać od wykrzywienia warg. — Sądzisz, że to jakiś proroczy znak?

— Och, proroctwa to moja specjalność i mogę ci powiedzieć, że kluczem zawsze jest interpretacja. Te znaki wcale nie muszą być tym, co myślisz.

— Więc jak je interpretujesz?

Draco potarł kciukiem po zielonym wzorku otoczonym czarnym aksamitem.

— Zieleń oznacza pożegnanie.

***

Syriusz i Remus rozmawiali ze sobą o drobiazgach, uwaga Harry'ego zwrócona jednak była na Draco, który właśnie flirtował z Eliotem i dotykał jego krawatu. Malfoy stał tak blisko drugiego mężczyzny, że praktycznie szeptał mu do ucha, i każdemu, kto patrzyłby uważnie, ich zachowanie skojarzyłoby się z tańcem godowym. Eliot najwyraźniej zupełnie nie przejmował się dyskrecją, właściwie to wyglądał, jak gdyby stroszył pióra, dumny, że zainteresował się nim ktoś tak cudowny i wspaniały, był zachwycony, iż może skupić na sobie wyjątkowo pożądane spojrzenie partnera. Malfoy coś powiedział, a potem obaj się roześmiali. Harry znał jednak Draco zbyt dobrze i wiedział, iż jego myśli krążą zupełnie gdzie indziej, pomimo że wydawał się reagować na umizgi Eliota. I choć obojętna, malfoyowska maska była na miejscu, nawet z tej odległości Harry widział w szarych oczach smutek tak wielki, że poczucie zazdrości momentalnie go opuściło, pozostawiając w ustach miedziany smak żalu. Draco cierpiał i to on był tego przyczyną.

Przypomniał sobie wydarzenie z końca maja, kiedy Malfoy zdał swoje owutemy. Poszli świętować do klubu i skończyli kompletnie pijani. Harry nadal posiadał mieszkanie w Londynie i postanowili tam spędzić resztę nocy, gdyż aportacja w tym stanie nie należała do najlepszych pomysłów. Draco uparł się, żeby dla urozmaicenia pojechali mugolską taksówką. Zajęli tylne siedzenie, gdzie całowali się powoli i szeptali do siebie niewyraźnymi od alkoholu głosami. Samochód stanął i jakoś przypadkowo zdarzyło się, że właśnie w momencie, w którym Harry odchylił się, aby spojrzeć na kochanka, sygnalizacja z czerwonej zmieniła się na zieloną. Wnętrze taksówki na chwilę zostało zalane blaskiem, niedokładnie takim jak kolor zabójczego zaklęcia, ale tak do niego podobnym, iż arystokratyczne rysy Malfoya podświetliła chorobliwa jasność, zupełnie jak wtedy, gdy Catherine Tayce rzuciła na niego Avadę. Okropna bezradność i groza tamtej chwili ponownie zaatakowały Harry'ego. Nie mógł się ruszyć, nie mógł oddychać, zupełnie tak, jak gdyby wnętrze samochodu zostało całkowicie pozbawione powietrza. Nie widział nic poza piękna twarzą Draco rozjaśnioną zielenią. Cichą, nieruchomą i martwą na podłodze salonu. Gdzieś z oddali słyszał, jak Malfoy wypowiada jego imię i pyta, co się stało, ale nie mógł odpowiedzieć, nie był w stanie znaleźć powrotnej drogi, jedyne, co potrafił, to gapić się w przerażeniu na zwłoki mężczyzny, którego kochał, co zaczynał rozumieć właśnie teraz.

W końcu, długie minuty później, zamrugał i zielone światło rozpłynęło się, zastąpione bursztynowym blaskiem ulicznych latarni, igrającym na pełnym ciekawości obliczu Malfoya. Łzy spłynęły po twarzy Harry'ego. Uderzyła go świadomość, że już raz stracił Draco, zanim nawet mieli szansę rozpocząć swój związek. Ich szczęście było tak kruche, tak łatwo mogło się rozwiać. Objął wtedy kochanka i szlochał, zupełnie niezdolny do wyjaśnienia czegokolwiek, a fale czystego smutku przepływały przez niego wciąż i wciąż. Każda łza, której nie pozwolił wypłynąć w czasie wojny, wróciła teraz, aby się zemścić. Dopiero następnego ranka dowiedział się, że Draco kazał kierowcy krążyć wokół bloku przez niemal godzinę, dopóki Harry nie był w stanie się pozbierać.

Patrząc na odbijającą się w szarych oczach zieleń koszuli Eliota, Harry uświadomił sobie, że nie tylko przez śmierć można kogoś stracić. Robił jedną głupią pomyłkę za drugą i teraz Eliot szykował się, aby wkroczyć pomiędzy nich i podstępnie odebrać mu Draco.

Przypomniał sobie, co czuł, kiedy Draco umarł, jaki był zdesperowany, gdy przyciskał dłonie do jego piersi i napełniał go magią, jaki był samotny, siedząc przy jego łóżku przez trzy dni i noce, wbrew wszystkiemu mając nadzieję, że się obudzi. Cała ta rozpacz nadal trwała w oczekiwaniu, powstrzymana jedynie kilkoma chwilami i odmalowanym na twarzy Draco smutkiem, będącym wyrazem jego miłości.

Harry przemierzył salę, zanim nawet podjął jakąś decyzję, i pełen determinacji stanął pomiędzy Malfoyem a Eliotem.

— Przepraszam — powiedział i wyjął wizytówkę z kieszeni marynarki Draco, po czym wręczył ją wyglądającemu na wstrząśniętego mężczyźnie. — To nie będzie mu potrzebne.

Malfoy wygiął brew w łuk i już otworzył usta, żeby uczynić jakąś elegancką uwagę, więc Harry uciszył go w najbardziej efektywny sposób, jaki znał. Pochylił się i pocałował go, i nawet jeśli tłum wokół nich szeptał w podnieceniu, a flesz aparatu Colina błyskał jak szalony, i tak by tego nie zauważył. Mógł jedynie czuć wargi Draco przy swoich, takie miękkie i ciepłe, oraz jego talię w dłoniach, kiedy przyciągał go do siebie bliżej. Całowali się tak, jak gdyby było im to potrzebne niczym tlen, dopóki ingerencja widowni nie zakłóciła ich prywatnej sfery błogości.

Harry rozejrzał się i stwierdził, że teraz już wszyscy goście gapią się tylko na nich.

— To Draco Jacques Malfoy — powiedział głośno. — A ja jestem w nim całkowicie, totalnie i do szaleństwa zakochany. Jeżeli komuś z was to przeszkadza, może pocałować mnie w moją bohaterską dupę. — Malfoy zaczął się śmiać, głosem, w którym zachwyt mieszał się z histerią. Harry wziął go za rękę. — Możemy teraz iść do domu?

— Sądzę, że nawet musimy. Wolałbym, aby nas tu nie było i żebyśmy nie musieli odpowiadać na pytania, kiedy wreszcie szok minie.

Przeszli przez oszołomiony tłum, który cofał się przed nimi w ciszy, podkreślanej jedynie kliknięciami aparatu fotograficznego. Gdy mijali Snape'a, profesor dyskretnie podał im różdżki.

— Wygląda na to, ze znowu można wam ufać — szepnął.

Kiedy chowali je do kieszeni, Draco uśmiechnął się olśniewająco.

— Zanim pójdziesz do łóżka, Sev, koniecznie wypij eliksir na kaca — powiedział wesołym głosem, po czym, zanim Harry go odciągnął, poklepał jeszcze chrzestnego po ramieniu i rzucił przepraszający, szeroki uśmiech Eliotowi, który obserwował ich ucieczkę z widoczną na twarzy mieszaniną rozczarowania i czułości. Mężczyzna pomachał Malfoyowi na pożegnanie, ale Harry wyciągnął Draco przez drzwi auli, zanim ten miał szansę się odwzajemnić.

— Powiedziałbym, że śnię, ale moje sny nigdy wcześniej nie były takie piękne — powiedział Malfoy, kiedy zatrzymali się, aby zabrać płaszcze.

Harry uśmiechnął się i pocałował go jeszcze raz.

— Poczekaj, wszystko jeszcze przed tobą — szepnął, odrywając od Draco usta.

***

12 grudnia 2000, godzina 14:15

Miejsce z Oczywistych Powodów Nieznane

Drogi Sev,

moje kondolencje z powodu przypuszczalnego stanu Twojej głowy. Naprawdę mam nadzieję, że posiadasz pod ręką spory zapas Rodowego Eliksiru na Kaca. Chciałem, abyś wiedział, jak bardzo doceniam rozrywkę, jakiej twoje alkoholowe odurzenie dostarczyło mi podczas tego rozdzierająco bolesnego wieczoru (który jednak skończył się lepiej, niż przewidziałem). Cudowny widok Ciebie, tańczącego walca z Billem Weasleyem, pozostanie w mej pamięci na zawsze.

Kontynuując tradycję nierozsądnego komplikowania sobie życia, mój ukochany i ja ukrywamy się teraz przed prasą. Kiedy dzisiaj rano wstaliśmy z łóżka, Dwór był otoczony przez dziennikarzy, choć oczywiście bariery ochronne uniemożliwiły im wtargnięcie do samego domu. Niemniej jednak, uwięzienie we własnej posiadłości wzbudza odczucia raczej klaustrofobiczne.

Próbowaliśmy zadecydować, co z tą sytuacją począć, kiedy Harry dostał sowę od Artura Weasleya. Pan minister skrytykował go za to, że jest aż tak skryty w stosunku do własnej, przybranej rodziny i oskarżył o przeżywanie opóźnionego, młodzieńczego buntu. Artur, jak bez wątpienia reszta czarodziejskiego świata, martwi się i spodziewa, iż Harry odzyska zdrowy rozsądek, to znaczy przyzna się do pomyłki i wykopie moją sarkastyczną, ślizgońską dupę ze swojego życia. I gdyby jeszcze tego nie było dosyć, dziennikarze najechali także budynek Ministerstwa, nękając prośbami o komentarze na temat skandalu każdego, kogo tylko udało im się dopaść w swoje ręce. Jeżeli Harry tylko by się tam zbliżył, z pewnością wywołałby zamieszki, dlatego Artur „zasugerował”, że powinien wziąć przedłużony urlop do czasu, aż wrzawa nie ucichnie. Na tą chwilę wydaje się, co było do przewidzenia, że Harry raczej nie odzyska swojej pracy z powrotem. Co innego zatrudniać Super Aurora homoseksualistę, a zupełnie co innego Super Aurora homoseksualistę, który publicznie przyznał, że sypia z byłym szpiegiem śmierciożercą. Nawet tytuł wielokrotnego wybawcy czarodziejskiego świata nie może oferować aż tyle. Pomysł spędzenia we Dworze tygodni i gapienia się na olbrzymi telewizor Harry'ego wydawał się raczej przygnębiający, więc zdecydowaliśmy się zwiać ze sceny. Używając wszystkich, dostępnych środków (no dobrze, nie wszystkich, dziennikarze ciągle żyją), zdołaliśmy wykraść się z posiadłości. Przebywamy teraz w ulubionym uzdrowisku Narcyzy. Jestem pewien, że je pamiętasz. Ponieważ sowy mogłyby zostać przejęte, nie wysyłaj ich bezpośrednio tutaj, tylko kieruj do mojego adwokata, on już zadba o to, żeby poczta była codziennie przesyłana kurierem za pośrednictwem sieci Fiu. Jesteśmy tu bardzo krótko, ale już mogę przewidzieć nadchodzące godziny dobrej zabawy z powodu niewygody Harry'ego wywołanej kontynentalnym podejściem do nagości. Przypuszczam, że będziemy zażywać tu relaksu przez jakiś tydzień, a potem prawdopodobnie wybierzemy się w podróż, oczywiście w przebraniu. To byłoby raczej zabawne stać się na chwilę kimś innym, nie sądzisz?

Harry trzyma się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę okoliczności. Na dłuższą metę cała sytuacja mogłaby wyjść mu na dobre. Zaczął pracować w DPP, ponieważ tego od niego oczekiwano, a nie z powodu świadomego wyboru. Okazja, aby zastanowić się, czy chce to kontynuować, może mu tylko wyjść na korzyść. Czy nasz związek przetrwa pod naporem opinii publicznej, nie wspominając już o jakże podtrzymującym na duchu zdaniu jego przyjaciół i rodziny, zobaczymy, jestem jednak raczej ostrożnie optymistyczny. A przynajmniej mam pewność, że on naprawdę, naprawdę mnie kocha. Jeżeli już nic innego, to skandal ostatniej nocy jest na to dowodem.

Teraz muszę kończyć, ponieważ za piętnaście minut mam zaplanowany zabieg solny. Może powinieneś rozważyć zatrzymanie się tu na kilka dni? Piling to twój przyjaciel, Sev.

Twoje jedwabiście gładkie utrapienie,

Draco Jacques

***

Prorok Codzienny

20 grudnia 2000

HOMO—AMORY NISZCZĄ PLANY ŚLUBNE HERMIONY GRANGER

Z powodu szokującego odkrycia, jakie miało miejsce na przyjęciu zaręczynowym Hermiony Granger w zeszłym tygodniu, na temat homoseksualnego związku pomiędzy bohaterem wojennym, Harrym Potterem, i trzecim z kolei pod rozkazami Voldemorta, Draco Malfoyem, przyszli państwo młodzi zrezygnowali z planów hucznego ślubu i w sobotę potajemnie udali się do Szkocji. Romantyczna uroczystość, jedynie w obecności najbliższych przyjaciół, odbyła się na plaży w Radcliffe, niedaleko Gretna Green.

Zdjęcia zrobione w trakcie przyjęcia zaręczynowego pokazują niezaprzeczalnie namiętny pocałunek pomiędzy Potterem i Malfoyem, niestety, wiele spraw pozostaje nadal tajemnicą. Rzecznik Biura Ministra Magii potwierdziła, że pan Potter poprosił o zwolnienie z zajmowanego przez siebie stanowiska w Departamencie Przestrzegania Prawa na czas bliżej niesprecyzowany. Dodała też, iż: „Biuro oczywiście nie może wypowiadać się w imieniu pana Pottera, ale wszyscy wiedzą, jak wiele musiał przejść już w młodym wieku, a niedawno stracił członka swojego zespołu. On i auror Janice Wright byli ze sobą bardzo blisko, a okoliczności jej śmierci okazały się niezwykle traumatyczne.” Rzecznik ani nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła, iż u źródeł skandalu mogło leżeć użycie zaklęcia Imperius. Pomimo wysiłków, nikomu nie udało się przeprowadzić wywiadu z Malfoyem lub Potterem.

Panna Granger ze łzami w oczach oświadczyła: „Pragnę, aby każdy był tak szczęśliwy jak Graham i ja dzisiaj. Oczywiście nie mam żalu do Harry'ego za to, że uszczknął sobie co nieco ze splendoru naszego wesela.

Życzę mu... życzę im obu wszystkiego najlepszego. I jestem pewna, że gdyby Ron mógłby być z nami, powiedziałby to samo.” Świętej pamięci Ron Weasley, o którym wspomniała panna Granger, był najmłodszym synem obecnego ministra magii, tragicznie zabitym w ostatnich dniach wojny. Jak powszechnie wiadomo, był on też najbliższym przyjacielem Pottera i narzeczonym panny Granger.

Państwo młodzi poinformowali nas, że swój miesiąc miodowy spędzą w miejscu bliżej nieokreślonym.

***

*Glinda — Dobra Czarownica z Południa, postać występująca w „Czarnoksiężniku z Krainy Oz”

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tak zupełnie nowe [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Dziedzictwo [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Odwieczni wrogowie [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Dotyk [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Szczęśliwe opętanie [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Wolni [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Tak zupełnie nowe [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
''Kamień'' - Rozdział 78, Harry Potter, Fanfiction, Kamień małżeństw
Tysiąc razy wczoraj, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Red Hills rozdz 41 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Rytuały przejścia, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Red Hills rozdz 48 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Dziesięć kroków (drarry) NZ, Harry Potter, Fanfiction
Perwersje Wielkiej Kałamarnicy, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Red Hills rozdz 36 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 43 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Lwiątko [Sh'eenaz], Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Kamień małżeństw 74, Harry Potter, Fanfiction, Kamień małżeństw
Jak zarumienić Snape'a na 20 sposobów [cz1-10 z 20] [yaoi-fied], Harry Potter, Fanfiction

więcej podobnych podstron