4173


O pięciu takich...

0x08 graphic
0x01 graphic

0x08 graphic
Miejsce - cela więzienia w Dreźnie. Data - 24 sierpnia 1942 r. Godzina 20.30.

Dla pięciu młodych ludzi z Poznania to współrzędne niezwykłe, wyznaczają bowiem koniec ich niemal dwuletniej tułaczki po niemieckich więzieniach. Zostali oskarżeni o zdradę stanu - młodzi Polacy zdrajcami Trzeciej Rzeszy. Oni jednak nikogo nie zdradzili. Uwięziono ich, ponieważ byli centralnymi postaciami w salezjańskim oratorium na Wronieckiej w Poznaniu, byli liderami katolickiej młodzieży. W więzieniu zachowali spokój i niespotykaną pogodę ducha. Poniżej zamieszczamy listy, które napisali tuż przed zgilotynowaniem. To listy niezwykłe, świadectwa wiary, która jest pełna nadziei - również w sytuacjach z pozoru przeczących jakiejkolwiek nadziei.

0x08 graphic
Jan Paweł II 13 czerwca 1999 roku ogłosił tych pięciu młodych ludzi błogosławionymi Kościoła.

Błogosławiony Czesław Jóźwiak (1919-1942)

Moi Najdrożsi Rodzice, Janko, Bracie Adzio, Józef
Właśnie dzisiaj, tj. 24, w dzień Maryi Wspomożycielki otrzymałem Wasze listy, przychodzi mi rozstać się z tym światem. Powiadam Wam, moi drodzy, że z taką radością schodzę z tego świata, więcej aniżeli miałbym być ułaskawionym. Wiem, że Maryja Wspomożyciela Wiernych, którą całe życie czciłem, wyjedna mi przebaczenie u Jezusa.
Przed chwilą wyspowiadałem się i zaraz przyjmę Komunię świętą do swego serca. Ksiądz będzie mi błogosławił przy egzekucji. Poza tym mamy tę wielką radość, że możemy się przed śmiercią wszyscy widzieć. Wszyscy koledzy jesteśmy w jednej celi. Jest 7.45 wieczorem, o godz. 8.30, tj. pół do dziewiątej zejdę z tego świata. Proszę Was tylko, nie płaczcie, nie rozpaczajcie, nie przejmujcie się. Bóg tak chciał. Szczególnie zwracam się to Ciebie, Matusiu Kochana, ofiaruj swój ból Matce Bolesnej, a Ona ukoi Twe zbolałe serce. Proszę Was bardzo, jeżeli w czym Was obraziłem, odpuśćcie mej duszy. Ja będę się za Was modlił do Boga o błogosławieństwo i o to, abyśmy kiedyś razem mogli zobaczyć się w niebie.
Tutaj składam pocałunki dla każdego z Was. Do zobaczenia w niebie

Wasz syn i brat
Czesław
Drezno, 24 VIII 1942 r.

0x08 graphic
Błogosławiony Edward Kaźmierski (1919-1942)

Drezno, 24 VIII 1942 r.

Moja Najukochańsza Mamusiu i najmilsze siostry!
Pożegnalny Wasz list odebrałem, za który Wam serdecznie dziękuję i który bardzo mnie ucieszył, że pogodziliście się z wolą Bożą. 0, dziękujcie Najłaskawszemu Zbawcy, że nie wziął nas nie-przygotowanych z tego świata, lecz po pokucie, zaopatrzonych Ciałem Jezusa w Dzień Maryi Wspomożenia Wiernych. 0, dziękujcie Bogu za Jego niepojęte miłosierdzie. Dał mi spokój. Pogodzony z Jego Przenajświętszą Wolą schodzę za chwilę z tego świata. Wszak On tak dobry, przebaczy nam.
Dziękuję Tobie, Mamusiu, za błogosławieństwo. Bóg tak chce. Żąda od Ciebie tej ofiary. 0, złóż ją, Mamusiu, za mą duszę grzeszną. Przepraszam Was za wszystko z całego serca. Ciebie, kochana Mamusiu i Was kochane Siostry i Szwagrze. Przepraszam wszystkich, którym zawiniłem i proszę pokornie o przebaczenie. Proszę o modlitwę, całuję Cię Najukochańsza, Matusiu, całuję Was najdroższe Marysiu, Helciu, Ulko, Kaziu, Anielko i Bożenko. Do zobaczenia w niebie!
Błagam Was, tylko nie płaczcie, bo każdy Wasz płacz nic mi nie pomoże; raczej do Boga Żegnam wszystkich krewnych, znajomych, kolegów - do zobaczenia w niebie - i proszę o modlitwę.
Bóg tak chciał. Niech Was wszystkich ma w swojej opiece Dobry Bóg, Matka Jego Najświętsza, św. Józef św. Jan Bosko. Do upragnionego zobaczenie w niebie.

Wasz kochający syn i brat
Edek
Zostańcie z Bogiem!

0x08 graphic
 Błogosławiony Franciszek Kęsy (1920-1942)

Dresden, 24.8.42 r.

Moi Najukochańsi Rodzice i Rodzeństwo
Nadeszła chwila pożegnania się z Wami i to właśnie w dniu 24 sierpnia, dzień Maryi W[spomożycielki] W[iernych]. Och, jaka to radość dla mnie, że już odchodzę z tego świata i to tak, jak powinien umierać każdy. Byłem właśnie przed chwilą u spowiedzi świętej, za chwilę zostanę posilony Najśw. Sakramentem. Bóg Dobry bierze mnie do siebie. Nie żałuję, że w tak młodym wieku schodzę z tego świata. Teraz jestem w stanie łaski, a nie wiem, czy później byłbym wierny mym przyrzeczeniom Bogu oddanym. Kochani Rodzice i Rodzeństwo, bardzo Was przepraszam raz jeszcze z całego serca za wszystko złe i żałuję za wszystko z całego serca, przebaczcie mi, idę do nieba. Do zobaczenia, tam w Niebie będę prosił Boga.
Właśnie przyjąłem Najśw. Sakrament. Módlcie się czasem za mnie. Zostańcie z Bogiem.
Wasz syn
Franek.
Już idę. Bardzo przepraszam za wszystko.
0x08 graphic
Błogosławiony Edward Klinik (1919-1942)

Najukochańsi Rodzice! Mamuńciu, Tato, Marysiu, Heńku!
Dziwne są wyroki Boże, lecz musimy się zawsze z nimi pogodzić, gdyż wszystko to jest dla dobra naszej duszy. Moi kochani, dziwna jest wola Jezusa, że zabiera mnie już w tak młodym wieku do siebie, lecz jakże szczęśliwa będzie dla mnie ta chwila, w której będę miał opuścić tę Ziemię. Jakże mogę się nie cieszyć, że odchodzę do Pana i mojej Matuchny Najświętszej zaopatrzony Ciałem Jezusa. Do ostatniej chwili Maryja była mi Matką. Teraz, kiedy Ty, Mamuńciu, nie będziesz mnie miała, weź Jezusa Matko, oto Syn Twój, Kochana Mamuńciu, dziękuje Tobie serdecznie za ostatnie błogosławieństwo i modlitwy. Pocztówkę odebrałem. Moi kochani, nie rozpaczajcie nade mną i nie płaczcie, gdyż ja jestem już z Jezusem i Maryją. Do ostatniej chwili z moją silną wiarą w sercu idę spokojnie do wieczności, gdyż nie wiadomo, co by mnie tutaj na ziemi czekało. Was proszę, moi kochani, o modlitwę za moją grzeszną duszę, proszę Was o przebaczenie mych grzechów młodości. Sciskam Was i całuję z całego serca i z całej duszy. Wasz zawsze kochający Syn i brat Edzio. Do zobaczenia się w niebie z Matuchną, Jezusem i św. J. Bosko. Ja zrozumiałem moje życie dokładnie, poznałem powołanie życiowe i cieszę się, że w niebie się odwdzięczę. Wasz Edziu. Wszystkich ścisku i całuje
Edziu.

0x08 graphic
Błogosławiony Jarogniew Wojciechowski (1922-1942)

24 VIII 1942 r.

Najdroższa Liduś!
Z całego serca dziękuję Wam, tj. Liduś Tobie, Heniowi i Irce, i wszystkim tym, którzy o mnie raczyli pamiętać w chwilach życia. Poznałem i przejrzałem dokładnie życie Matusi, Ojca, Twoje i swoje i dlatego jestem pewny, że będziesz się raczej ze mną cieszyć, a nie rozpaczać, bo dostępuję nadzwyczajnej łaski Bożej i odchodzę poznawszy gruntowne moją przeszłość, bez najmniejszego żalu.
Świat, życie i ludzi również poznałem i dlatego dzisiaj, Kochana, najmilsza Liduś, bądź pewna, że Ty sama na tej ziemi nie zostajesz. Ja i Mamusia jesteśmy zawsze przy Tobie. O jedno Cię proszę, uczucia w każdej chwili Twego życia powierzaj tylko Jezusowi i Maryi, bo u Nich znajdziesz ukojenie. Ludzi nie przeceniaj zbyt w dobrym ani w złym. Pomyśl, jakie prawdziwe szczęście! Odchodzę zjednoczony z Jezusem przez Komunię świętą. W tej ostatniej mojej Komunii św. myślę o Tobie i ofiaruję ją za Ciebie i za siebie z tą nadzieją, że cała nasza rodzina bez wyjątku będzie szczęśliwa tam u Góry.
Proszę Cię, proś Ojca naszego o przebaczenie wszystkiego, co uczyniłem złego z tym zapewnieniem, że zawsze go kochałem. W ostatniej chwili przebaczenia i modlitwy jestem z Tobą stale. idę już i oczekuję Cię tam w Niebie z Matusią najmilszą.
Trudno, nie mogę więcej pisać. Módlcie się wszyscy za mnie, a ja odwdzięczę się Wam wszystkim tam u góry. Jezus, Maryja Józef.
Zawsze kochający Cię brat
Jarosz.
Dla wszystkich pozdrowienia i uściski
(Wojciechowski)

ks. Pascual Chávez SDB

0x01 graphic

Piątka oratorianów męczenników

0x08 graphic

W tym miesiącu przypomnę sylwetki pięciu młodych męczenników. Są nimi Edward Klinik, Franciszek Kęsy, Jarogniew Wojciechowski, Czesław Jóźwiak Edward Kaźmierski - polscy oratorianie z Poznania.


Wszyscy byli świadomie zaangażowani we własny rozwój ludzki i chrześcijański, włączeni w animację młodszych kolegów, połączeni zainteresowaniami, planami osobistymi i społecznymi. Aresztowani niemal jednocześnie, przetrzymywani w kolejnych więzieniach przebyli razem swą więzienną drogę i tego samego dnia ponieśli męczeńską śmierć. Osobista biografia każdego splata się z innymi poprzez przynależność do środowiska salezjańskiego, które przygotowało ich ducha na męczeństwo.

Edward Klinik - nieśmiały i spokojny, zyskał na animuszu po wstąpieniu do oratorium. Był odpowiedzialnym i systematycznym uczniem. Wśród „piątki” wyróżniał się zaangażowaniem we wszystko, czego się podejmował. Pozostawiał wrażenie najpoważniejszego i najgłębszego.

Franciszek Kęsy - wrażliwy i delikatny, często chorował, był jednak bardzo wesoły, budził sympatię, lubił zwierzęta i był zawsze gotów do pomocy innym. Czas wolny spędzał w oratorium, gdzie wraz z pozostałą czwórką przyjaciół animował zajęcia i stowarzyszenia.
Chciał zostać salezjaninem. Podczas okupacji, nie mogąc kontynuować nauki, pracował w zakładzie malarskim.

Jarogniew Wojciechowski - różnił się od pozostałych. Dużo rozmyślał, starał się głębiej zrozumieć sens wydarzeń i rzeczy, za które się zabierał. Był prawdziwym animatorem - świadczył zaangażowaniem i humorem.

Czesław Jóźwiak - mimo swojego nieco cholerycznego charakteru, pełnego energii i spontaniczności, starał się być opanowanym, gotowym do poświęcenia i konsekwentnym. Cieszył się bezdyskusyjnym poważaniem u młodszych. Widać było podejmowane wysiłki postępowania na drodze doskonałości chrześcijańskiej. Kolega z więzienia pisał o nim: Dobrego charakteru i serca, był wolny od zmazy grzechu, od jakiejkolwiek chęci zła. Wyjawił mi swą wolę, by nie skalać się nigdy żadną nieczystością.

Edward Kaźmierski - trzeźwy, roztropny, o wielkiej dobroci ducha. W oratorium rozwijał swoje nieprzeciętne zdolności muzyczne. Głębokie życie religijne, które zostało mu przekazane w rodzinie, pod opieką salezjanów doprowadziło go do chrześcijańskiej dojrzałości. W więzieniu wyróżniał się życzliwością wobec towarzyszy niedoli, chętnie pomagał starszym i pozostał wolny od nienawiści wobec swoich prześladowców.

Ci młodzi ludzie pokazują kształtującą moc doświadczenia oratoryjnego, kiedy to może liczyć na poczucie współodpowiedzialności, zastosowanie do konkretnych osób propozycji wychowawczych, salezjanów zdolnych towarzyszyć młodym na drodze wiary i łaski.

Zostali aresztowani we wrześniu 1940 r. i osadzeni w Forcie VII w Poznaniu. Przeszli przez więzienia we Wronkach, NeukĂ?ln, Zwickau, byli przesłuchiwani i torturowani, zmuszani do ciężkich robót. Listy z więzienia odsłaniają jakimi gigantami ducha byli: Bóg wie jak cierpimy. Jedynie modlitwa jest dla nas pomocą w przepaści nocy i dni. Bóg, dając nam krzyż, dał nam również siłę niesienia go. 1 sierpnia 1942 r. został wydany na nich wyrok śmierci. Wysłuchali go na stojąco w milczeniu przerwanym przez jednego z nich: Bądź wola Twoja. Zostali skazani na śmierć za przynależność do katolickich organizacji, które hitlerowcy podejrzewali o konspiracyjny charakter.

Przed śmiercią mogli napisać ostatnie słowa do rodziców. Czytając te zdania, pozostaje się oniemiałym. Zacytujmy jedynie Franciszka: Moi Najukochańsi Rodzice i Rodzeństwo. Nadeszła chwila pożegnania z Wami i to właśnie w dniu 24 sierpnia, dzień Maryi Wspomożycielki Wiernych... Bóg Dobry bierze mnie do Siebie. Nie żałuję, że w tak młodym wieku schodzę z tego świata. Teraz jestem w stanie łaski, a nie wiem czy później byłbym wierny przyrzeczeniom Bogu oddanym... Idę do Nieba. Do zobaczenia, tam w Niebie będę prosił Boga... Módlcie się czasem za mnie. Już idę.

Zostali zaprowadzeni na podwórze więzienia w Dreźnie i zgilotynowani. W naszych wspólnotach celebruje się miesięczne wspomnienie Maryi Wspomożycielki Wiernych. Ich męczeństwo dopełnia salezjańską hagiografię młodzieżową. Pokazujemy ich jako orędowników, a także jako tych, którzy realizowali wartości największe.

Do końca razem


Rozmowa z prof. Stefanem Stuligroszem, założycielem i dyrygentem chóru "Poznańskie Słowiki"

0x08 graphic
0x01 graphic

0x08 graphic
Pamięta pan moment, kiedy poznał chłopców z "Piątki"?

To był trzydziesty dziewiąty rok, wrzesień. Poznań był pod okupacją. Pracowałem w domu handlowym Franciszka Woźniaka, który potem przejął Treuhender. Kilku sprzedawców było na wojnie i zamówiliśmy mszę św. u księdza Słodczyka na Wronieckiej "o ich szczęśliwy powrót do domu". Ks. Słodczyk mówi - Dobrze, ale będzie taka skromna, cicha msza św. Nie mam organisty, bo pan Marek też jest na wojnie. A koleżanki i koledzy powiedzieli My mamy kolegę, który gra na organach. Miałem wtedy 19 lat. No i od tego czasu, aż do zamknięcia kościoła na Wronieckiej pełniłem obowiązki organisty. Tam skupiłem wokół siebie grupę śpiewaków, do których dołączyli Franek Kęsy i Edek Kaźmierski. Przyjaźniłem się ze wszystkimi, ale z pozostałymi trzema - Klinikiem, Wojciechowkim i Jóźwiakiem miałem mniejszy kontakt.

Może ich pan scharakteryzować?

Jóźwiak był takim przywódcą tej grupy. Wojciechowski był bardzo delikatny, subtelny. Lgnął do ludzi, pragnął ciepła. Bolał nad ojcem, który był alkoholikiem i opuścił ich rodzinę. O Kęsym wiem, że chciał pójść do seminarium duchownego. Wszyscy żyli nadzieją, że okupacja się skończy, że nie będzie trwała wiecznie. Klinika znałem najmniej. On był najbardziej zamknięty, bardzo skupiony. Najlepiej pamiętam Kaźmierskiego i Kęsego, z którymi miałem kontakty podczas prób. Kaźmierski był bardzo wesoły. Był mechanikiem samochodowym, ale miał w sobie coś z artysty. Było widać, że jest nieprzeciętny. Był szczupły, wysoki (był rok starszy ode mnie). Miał bardzo rozległą skalę głosu. Śpiewał w barytonach, ale mógł być też dobrym tenorem. Próbował komponować. Czasem potrafił zrobić jakąś minę, pozę - było widać, że to jest też urodzony aktor. Do niego, zresztą podobnie do Franka Kęsego, coś ciągnęło. Mnie przypadł do serca Edek. Był jedynym synem wdowy. Lubiłem przychodzić do niego do domu. Znałem dwie z jego czterech sióstr. Jego najmłodsza siostra Ula była niepełnosprawna fizycznie. Prawie w ogóle nie mogła chodzić. Edek był cudownym bratem, niezwykle troskliwym wobec Ulci.

Pochodzili z rodzin prostych, ale o ogromnej kulturze serca. Spotykaliśmy się w zimowe popołudnia u państwa Kęsych. Robiliśmy kawały jego siostrze Irenie, przebieraliśmy się, śpiewaliśmy byle co, byle zapomnieć o grozie sytuacji. Przed godziną policyjną o 21.00 trzeba się było pożegnać, żeby zdążyć do domu. Ale zawsze była na zakończenie krótka modlitwa. Często chodziliśmy na spacery ulicą Szelągowską, brzegiem Warty w śniegu. Radość nas rozpierała - pękaliśmy ze śmiechu.
Wszyscy "łupali w piłę". Kiedy grałem na organach na Wronieckiej, to raz po raz wpadałem do oratorium. Jeszcze działało, ale było ciągle pod obserwacją, bo gromadziła się tam młodzież. Starsi i młodsi - gwar był taki w tej niewielkiej salce, że dziwiliśmy się, jak oni się potrafią zrozumieć. Była cudowna atmosfera. No i cała ta młodzież bardzo "ciągnęła" do Edka Kaźmierskiego. Bardziej nawet niż do Jóźwiaka. Byli uważani za animatorów, cieszyli się ogromnym autorytetem. To się widziało - jak któryś z nich wszedł, to zaraz uspokoił najbardziej krewkich. W oratorium nie było bijatyk, agresywności, jaka często się zdarza wśród dzisiejszej młodzieży. Młodsi chłopcy czuli się pod ich opieką bezpieczni. To było fantastyczne braterstwo.

Wiedział pan, że są w konspiracji?

Nie wiedziałem - oszczędzili mi tej wiedzy, która mogła być niebezpieczna. Była domowa kaplica sióstr sercanek przy dzisiejszym placu Cyryla Ratajskiego. W niedzielę rano śpiewaliśmy tam, a po południu się dowiadujemy, że dwóch aresztowali, a następnego dnia resztę. Dla nas to był wielki szok i wielki ból. Najbardziej dla mamy Kaźmierskiej i dla Uli. Potem to się ciągnęło i ciągnęło.

Spodziewaliście się, że mogą tak tragicznie skończyć, czy było to dla was zaskoczenie?

Nie, nikt się nie spodziewał. Liczyliśmy, że ich wypuszczą. No i nagle w sierpniu 1942 roku pojawiły się afisze, że za zdradę stanu zostali straceni przez zglilotynowanie w Dreźnie. Afisze były czerwone. Na górze po niemiecku, a niżej po polsku. Nie wolno było pisać po polsku, ale takie rzeczy Niemcy oznajmiali z satysfakcją.

Musieliście to bardzo przeżyć.

Jeszcze dziś się wzruszam, jak sobie przypomnę.

Byli wyjątkowi wśród swoich rówieśników?

Na pewno byli jakoś wyjątkowi. Ja w czasie wojny pracowałem u Woźniaka, w sklepie przy Kramarskiej. Miałem tam wielu kolegów, ale młodzież "kupiecka" różniła się bardzo od tej oratoryjnej. "Piątka" promieniowała radością - zwłaszcza Franek i Edek. Nie było żadnych wulgaryzmów. To było inne pokolenie (mam zaszczyt zaliczać się do niego) - pełne ideałów. Rodzice potrafili wychowywać. Pamiętam, jak mama pilnowała, żebyśmy się modlili wieczorem. Tak samo było u Kaźmierskich. Był też większy szacunek dla rodziców, starsze rodzeństwo opiekowało się młodszym - to było widać zwłaszcza u Edka w odniesieniu do Uli.

A kiedy zaczął pan myśleć o swoich kolegach jako o świętych?

Z Edkiem, nie wiem dlaczego, zawsze miałem duchową łączność. Nigdy o nim nie zapomniałem. Po dziś dzień noszę w portfelu jego fotografię, którą podarował mi w 1939 r. Wiem, że ilekroć czegoś potrzebowałem, to mi pomagał. Edek też mnie bardzo kochał - nie miał brata. Kochałem mamę Kaźmierską, Marylę, Ulę - to były moje siostry. On mnie czasem wieczorem odprowadzał do domu jako młodszego. Czuł się opiekunem. Lubił się opiekować. Często rozmawialiśmy na tematy wiary. Razem przystępowaliśmy do Komunii.

Pozostaje pan cały czas w kontakcie z młodymi ludźmi.

Bardzo kocham moich chłopaków, z którymi pracuję, ale jako człowiek z doświadczeniem dbam o ich przyszłość. Podstawą szczęścia w życiu jest solidna praca i poszanowanie praw Bożych i ludzkich. Tego wymagam, bo chcę ich widzieć szczęśliwych. Mówię mamom, że źle wychowują dzieci, jeśli je rozpieszczają, usuwając wszelkie trudności spod nóg.

Wśród chłopców, których uczy pan śpiewać, widzi pan czasem takich, jak ci z "piątki"?

O tak. Niektórzy są fantastyczni. Często im mówię, że świętość to nie dewocja, to niekoniecznie składanie rąk. To jest radość, nawet fajna "rozróba", ale niewykraczająca poza ramy kultury, żeby nie krzywdzić drugiego człowieka. Wielu świętych tak grzeszyło, że nikt się nie spodziewał, że będą świętymi. Pan Bóg stworzył nas takimi, jakimi jesteśmy. Niekiedy bardzo słabi. Ale jeśli upadamy, to trzeba mieć odwagę szybko się podnosić.

Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał ks. Andrzej Godyń SDB

Pozostałem, by świadczyć


Rozmowa z Henrykiem Gabryelem - świadkiem i towarzyszem więziennej tułaczki "poznańskiej piątki".

0x08 graphic
0x01 graphic

0x08 graphic
Trzymam w ręce oryginał wyroku, który zapadł 60 lat temu w pana sprawie: dwanaście miesięcy więzienia wraz z zaliczeniem dotychczasowego aresztu. Co spowodowało, że pan jako jedyny z 6 oratorianów, aresztowanych we wrześniu 1940 roku, wyszedł szczęśliwie na wolność?

Tragiczne wspomnienia sięgają daty 23 września 1940 r., kiedy to w ową pamiętną noc cała nasza piątka (Edwarda Klinika aresztowano dwa dni wcześniej) odwieziona została do Domu Żołnierza w Poznaniu - dawnej siedziby Gestapo. Byłem wówczas nieświadomy całej sytuacji i uważałem to zajście za pomyłkę. Przez myśl przechodziło mi tylko jedno - "pewnie chcą nas wysłać na roboty do Niemiec".
Podczas wstępnego przesłuchania usłyszałem, że jestem posądzony o przynależność do tajnej organizacji wojskowej działającej na szkodę III Rzeszy, o istnieniu której zupełnie nie miałem pojęcia i rzeczywiście do niej nie należałem. Dopiero po zamknięciu nas w celi dowiedziałem się od moich kolegów, że faktycznie byli oni członkami tej organizacji (wyraziłem nawet żal, że ukrywali to przede mną, bo zwykle byliśmy szczerzy wobec siebie), a mnie obserwowali wykorzystując do roznoszenia tajnych gazetek, chcąc niebawem zaproponować mi wstąpienie w jej szeregi. Nie zdążyli.
Dzisiaj wierzę, że zrządziła to Opatrzność Boża, bym pozostał jako świadek, który przeszedł "cela w celę" drogę przez Fort VII, więzienia na Młyńskiej w Poznaniu, we Wronkach, Berlinie i Zwickau, by móc później swoimi wspomnieniami, napisanymi krótko po wyjściu na wolność, świadczyć o ich świętości.

Przebywał pan z niezwykłymi ludźmi, dzieląc z nimi cierpienia aresztowania. Proszę powiedzieć, jak wyglądała ta ich droga do świętości?

Byli zwykłymi chłopcami, pełnymi planów, marzeń, młodzieńczych figli, takimi, jacy wówczas chodzili po poznańskich ulicach, ale wspólne godziny spędzane w salezjańskim oratorium, poznanie księdza Bosko, jego duchowości i systemu wychowawczego opartego na wartościach płynących z wiary sprawiły, że pozbawieni byli buntu, nienawiści.

Kształtowana w nas przez wychowawców miłość i pokora pomogły nam w latach więziennej tułaczki jeszcze bardziej zjednoczyć się z Bogiem i powierzyć Maryi Wspomożycielce. Nie zwątpiliśmy nigdy, nawet w okrutnych warunkach, podczas więziennej gehenny, pozostawaliśmy apostołami księdza Bosko. Nie załamało nas śledztwo, rozdzielenie po różnych celach, terror i uciążliwy głód. Pomimo udręczeń fizycznych, moralnych, stosowanych tortur, gdy tylko drzwi zamykały się za odchodzącym gestapowcem, wracały humor i pogoda ducha. Często współwięźniowie mówili, że jesteśmy jacyś inni i pytali, czy przypadkiem nie jest nam dobrze w więzieniu.
Przez cały czas pozostawaliśmy wierni praktykom religijnym, towarzyszyły nam codziennie salezjańskie modlitwy poranne i wieczorne. Dzień zaczynaliśmy od śpiewania Godzinek, w październiku pamiętaliśmy o różańcu, przed dniami związanymi z uroczystościami ku czci św. Jana Bosko odmawialiśmy nowennę. Rozmyślania Drogi Krzyżowej towarzyszyły nam w Wielkim Poście, a myśli kierowaliśmy wówczas na Mękę Pana Jezusa. Mimo dręczącego nas głodu potrafiliśmy zdecydować się w Wielkim Tygodniu na ścisły post, ofiarowując go w intencji "o Boże zmiłowanie nad nami", odkładając głodowe racje chleba pod materac, by w święta najeść się do syta. Nie przypuszczaliśmy, że chleb ten spleśnieje i trzeba będzie obejść się smakiem.
Gdy tylko było to możliwe, spełnialiśmy te praktyki wspólnie, nie zważając na ironiczne często uwagi współwięźniów. Gdy nie mogliśmy być razem - łączyliśmy się w modlitwach duchowo. U tych więźniów, którzy nie wierzyli, na ustach były złorzeczenia, przekleństwa - straszna była dla nich ta niewola. Nasza wiara i ufność przynosiły nam spokój, pomnażały naszą wiarę i nadzieję On wie, czego nam potrzeba, On nas doświadcza i próbuje - pocieszaliśmy się. Tu w więziennych warunkach odkrywaliśmy się przed sobą, poznawaliśmy wzajemnie swoje charaktery. Dużo dobrego doświadczyłem w tych trudnych czasach ze strony moich kolegów, szczególnie Czesia Jóźwiaka.

Jak pan zareagował na wieść o wyroku skazującym dla kolegów?

Ogarnął mnie ogromny smutek, poczułem się opuszczony i bardzo samotny. Cały czas łudziłem się, że wkrótce skończy się wojna, chłopcy zostaną uwolnieni i nadal będziemy spotykać się i wspominać przeżycia więziennej tułaczki, ale wierzyłem równocześnie, że przeszli na "drugą stronę" z silną wiarą w sercu, i to ona pozwoliła im napisać: Nie żałuję, że w tak młodym wieku schodzę z tego świata.
Jestem też nadal przekonany, tak jak byłem przekonany w chwili, gdy wyrok został wykonany, iż to nie przypadek, że wykonano go 24 sierpnia, w dzień wspomnienia Maryi Wspomożycielki Wiernych. To ona wybrała swój dzień, by tych, którzy Jej tak głęboko ufali, zaprowadzić do ogrodów księdza Bosko i wynagrodzić cierpienia, jakich doznali.
Głęboko przeżyłem dzień 13 czerwca 1999 r., kiedy papież Jan Paweł II wyniósł ich do chwały ołtarzy.

Dziękuję za rozmowę.

rozmawiała Bożena Hercka

bł. Czesław Jóźwiak

0x08 graphic
0x01 graphic

0x08 graphic
Czesław Jóźwiak urodził się 7 września 1919 r. w Łażynie koło Bydgoszczy. Ojciec Leon był funkcjonariuszem policji śledczej. Z oratorium przy ulicy Wronieckiej związany był już od 10 roku życia. Chociaż wówczas jeszcze nie używano w salezjańskiej terminologii słowa "animator", to jego postać idealnie oddaje, co kryje się za tym pojęciem. Poczucie odpowiedzialności za innych, szczególnie młodszych było w nim tak naturalne, że w niekwestionowany sposób był autorytetem nie tylko dla chłopców z oratorium, ale również wśród swoich przyjaciół z "piątki". Cechy przywódcze współgrały w nim z ogromną życzliwością i gotowością niesienia pomocy. Był prezesem Towarzystwa Niepokalanej, czyli jednej z ówczesnych grup formacyjnych, ale aktywnie udzielał się we wszystkich zajęciach oratoryjnych - organizował zawody sportowe, występował w przedstawieniach, śpiewał w chórze, gromadził wokół siebie młodszych chłopców, by opowiadać im historie z Trylogii Sienkiewicza. Przed wyjazdami na kolonie mamy zwracały się do niego o opiekę nad synami, a chłopcom nakazywały "słuchać się Czesia".

Uczęszczał do gimnazjum św. Jana Kantego. Zachowane po dziś dzień świadectwa szkolne bezlitośnie zdradzają, że (podobnie jak pozostali z "piątki") raczej nie był prymusem. Za to jako jedyny należał do harcerstwa. Jemu jednemu też udało się zaciągnąć do wojska podczas kampanii wrześniowej. Po zapadnięciu wyroku kilkakrotnie wyrażał żal, że nie zginął jako żołnierz.

Nie wiemy w jaki sposób zetknął się z konspiracją, ale to on był szefem oddziału Narodowej Organizacji Bojowej, do której zaprzysiągł swoich czterech kolegów z oratorium i trzech towarzyszy kampanii wrześniowej, którzy razem z "piątką" zginęli w Dreźnie. Po wcześniejszym aresztowaniu Klinika i Gabryela, pomimo sugestii ukrycia się wraz z ojcem i bratem, zdecydował się pozostać, aby uchronić przed represjami matkę i siostry.

Podczas przesłuchań przez gestapo, jako przywódca grupy był najbardziej ze wszystkich maltretowany. W kolejnych więzieniach dzielił się ze współwięźniami swoimi głodowymi racjami chleba. Dodawał ducha, często żartował, starał się pocieszać innych, mimo, że zdawał sobie sprawę z powagi własnej sytuacji.

Swą ogromną siłę ducha czerpał z wiary. W jego duchowości nie było nic nadzwyczajnego. Swą świętość zawdzięczał praktykom religijnym, jak częsta spowiedź, Komunia św., nabożeństwo do Wspomożycielki Wiernych, kierownictwo duchowe ówczesnego dyrektora, księdza Piechury. Te zwykłe, salezjańskie "metody" na świętość w Czesławie Jóźwiaku przyniosły plon dojrzałego chrześcijaństwa, gotowego wyrazić własnym życiem i śmiercią głoszony przez księdza Bosko ideał uczciwego obywatela i dobrego chrześciajnina.

bł. Edward Kaźmierski

0x08 graphic
0x01 graphic

0x08 graphic
"Eda" to chyba najbardziej barwna postać z "piątki". Urodził się 1 października 1919 r. Ojciec zmarł gdy Edward miał zaledwie cztery lata. Śmierć obficie zebrała żniwo w rodzinie Kaźmierskich - w wieku trzech lat zmarła jego siostra Zofia, a w szóstym miesiącu życia - Kazimiera. Kolejnym na tej smutnej liście miał być Edward.

Był jedynym synem i miał jeszcze trzy siostry. Matka sama utrzymywała rodzinę ciężko pracując. Aby jej pomóc, w wieku 17 lat przerwał naukę i zaczął pracować najpierw jako "chłopiec na posyłki" w sklepie dekoracyjnym, a później jako pomocnik w warsztacie samochodowym.

Miał duszę artysty. Jego zdolności muzyczne musiały być nieprzeciętne, jeśli bardzo pochlebnie wyraża się o nich sam Stefan Stuligrosz. Grał główne role w przedstawieniach oratoryjnych, komponował i śpiewał w chórze, grał na fortepianie i skrzypcach, pisał pamiętnik, grał w piłkę. Oratorium było dla niego drugim domem. Swoją otwartą osobowością przyciągał młodszych kolegów. Imponowało im też, że zna się na samochodach, a jego obecności towarzyszyły zawsze salwy śmiechu. Opisując w pamiętniku swoją pieszą pielgrzymkę do Częstochowy (odbył ją wraz Czesławem Jóźwiakiem), nie omieszkał wymienić imion wszystkich uroczych dziewcząt, jakie spotkał po drodze. W przeciwieństwie do swojego najbliższego przyjaciela Franciszka Kęsego nigdy nie chciał być księdzem. Modlił się do Maryi Wspomożycielki, by pomogła mu znaleźć towarzyszkę życia.

Po wybuchu wojny wstąpił na ochotnika do wojska, ale nie zdążył założyć munduru. Aresztowany, przesłuchiwany i bity, przez całą więzienną gehennę starał się nie tracić ducha. Przeciwnie, gdzie był Eda i nie groziło to konsekwencjami, tam często było wesoło. W więzieniu na Młyńskiej w Poznaniu polubili go nawet pospolici przestępcy.

W maju 1942 r., coraz bardziej zdając sobie sprawę z tego, co go czeka, odesłał rodzinie większość swoich rzeczy. Napisał wtedy swoje wyznanie wiary: Jakaż to siła, ta nasza wiara. Są także tacy tutaj, którzy w nic nie wierzą. Jaka dla nich straszna ta niewola. Słychać tam tylko przekleństwa i złorzeczenia. A u tych, co mają silną wiarę spokój, a zamiast przekleństw sama radość. Duch mój jest silny i coraz silniejszy się staje. Nic go już nie załamie, bo go Bóg umocnił. Jestem na wszystko przygotowany, bo wiem, że wszystkim Bóg kieruje, dlatego we wszystkim widzę niepojęte myśli Boże.

Świętość Edwarda Kaźmierskiego urzeka swoją naturalnością. Jest właśnie taka, o jakiej marzył św. Jan Bosko dla swoich wychowanków. Łączy głęboką wiarę i dojrzałość wyborów życiowych z ogromną spontanicznością i radością życia.

bł. Franciszek Kęsy

0x08 graphic
0x01 graphic

0x08 graphic
Urodził się 13 listopada 1920 r. w Berlinie. W 1921 r. rodzice przyjechali do Poznania. Ojciec pracował w Elektrowni Miejskiej, matka zajmowała się domem i wychowaniem Franciszka, jego trzech braci i siostry. Dom państwa Kęsych był zawsze otwarty dla gości w tym wielu znajomych Franka.

Często chorował, był delikatny, wrażliwy, ale też bardzo wesoły, a jego szczególną pasją był sport. Chętnie występował w oratoryjnych przedstawieniach. W oratorium był animatorem życia religijnego. Wiara zawsze miała dla niego bardzo duże znaczenie. Codziennie służył do Mszy św. i przystępował do Komunii św., wieczorami odmawiał różaniec. Nie krył, że chce zostać salezjaninem, choroba przeszkodziła jednak mu we wstąpieniu do Niższego Seminarium w Lądzie.

Podczas kampanii wrześniowej podjął nieudaną próbę zaciągnięcia się do polskiej armii. Po powrocie do Poznania dzięki pośrednictwu Czesława Jóźwiaka otrzymał pracę w zakładzie malarskim, gdzie odtąd pracowali razem. Od momentu zamknięcia oratorium aż do aresztowania, wraz z pozostałymi przyjaciółmi śpiewał w chórze Stefana Stuligrosza.

Tak jak pozostali, był torturowany podczas przesłuchań. Ważnym doświadczeniem duchowym był dla niego okres pobytu w więzieniu we Wronkach: We Wronkach siedząc na pojedynce, miałem czas, żeby siebie zgłębić, tam to przyszedłem do porozumienia ze swoją duszą. I tam postanowiłem żyć inaczej, tak jak nakazał nam ksiądz Bosko, żyć tak, aby się Bogu podobać i Jego Matce.

Myliłby się jednak, kto chciałby go widzieć jedynie ze złożonymi rękami. Kęsy obok Kaźmierskiego był jedną z najweselszych osób w oratorium. Urodzony kawalarz, jeszcze na trzy miesiące przed śmiercią w więzieniu w Neuköln w grypsie do Edy pisał: Ja się mego humoru jeszcze nie pozbyłem, jeszcze figle płatam. Raz Jantyszkowi schowałem łyżkę i jedli ze Stefanem jedną. Ponieważ była dolewka, jedli bardzo długo. Edziowi Bebisiowi[Klinikowi] poprzestawiałem raz meble i na pokrywie kibla napisałem: Achtung. Giftgas! [Uwaga, gaz trujący!] i namalowałem trupią czaszkę.

Do końca zdaje sobie sprawę z własnych słabości. W ostatnim liście do rodziców przeprasza za zło i cieszy się, że może zejść ze świata pojednany z Bogiem w sakramencie pokuty i po przyjęciu Komunii św. Ksiądz Bosko nie wymagał od swoich wychowanków niczego więcej.

bł. Edward Klinik

0x08 graphic
0x01 graphic

0x08 graphic
Urodził się 29 lipca 1919 r. w Bochum. Ojciec Wojciech był ślusarzem. Mama Anna zajmowała się domem. Starsza siostra Maria w 1936 r. wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Jezusa Konającego (Edward odwoził ją do nowicjatu do Pniew). Miał również młodszego brata Henryka, którego skutecznie zachęcił do uczęszczania do oratorium.

Bardzo spokojny, wręcz nieśmiały, dzięki przyjaźniom zawartym w oratorium stał się bardziej otwarty i bezpośredni. Jako jedyny z piątki Edward był uczniem szkoły salezjańskiej. Rodzice, widząc pozytywny wpływ, jaki mają na Edwarda salezjanie, wysłali go do gimnazjum do Oświęcimia, gdzie przebywał w latach 1933-37. Nie od razu jednak zaaklimatyzował się. Według wspomnień siostry, po pierwszym przyjeździe do domu na święta Bożego Narodzenia, nie chciał wracać do Oświęcimia. Z czasem jednak polubił szkołę, został nawet prezesem Sodalicji Mariańskiej i przewodniczącym samorządu uczniowskiego. Po powrocie do Poznania, Edward powrócił także do oratorium i do przyjaciół.

Gestapo aresztowało go w sobotę 21 września 1940 r. O swoim pierwszym przesłuchaniu dwa dni później, napisał: Poniedziałek - pierwsze śledztwo - jeden z najstraszniejszych dni w moim życiu, którego nigdy nie zapomnę. Tak jak u pozostałych kolegów z "piątki" doświadczenie więzienia było dla niego rodzajem rekolekcji. Pisał do siostry Marii: Kiedy Bozia pozwoli, że będę mógł się znowu z Tobą zobaczyć? Lecz jakże inny. Dzisiaj, mając już za sobą duży okres szkoły życiowej, patrzę inaczej na świat, gdyż więzienie bardzo zmienia człowieka. Dla niejednych staje się szkodliwym, dla innych zbawiennym. Ja i moi koledzy możemy powiedzieć, że dla nas jest i będzie tym drugim.

Był najstarszy i najpoważniejszy z "piątki". Pozorna skrytość, kryła ogromną głębię ducha. Wyrażała się w pokorze i gotowości niesienia pomocy, ale w pełni ujawniła się dopiero w więzieniu, kiedy małomówny dotąd Edward w listach do rodziny i znajomych przelewał na papier całe bogactwo swego wnętrza. Głęboką wiarę zawdzięczał rodzicom, a także salezjańskiemu wychowaniu w poznańskim oratorium i szkole w Oświęcimiu, skąd wyniósł gorące nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Wyniesiony wraz z przyjaciółmi na ołtarze, uzupełnia obraz "piątki" wesołej i beztroskiej swoją refleksyjną i dojrzałą osobowością.

bł. Jarogniew Wojciechowski

0x08 graphic
0x01 graphic

0x08 graphic
Urodzony 5 listopada 1922 r. w Poznaniu był najmłodszy z "piątki". Mama Franciszka była nauczycielką muzyki, osobą wrażliwą, głęboko religijną i słabego zdrowia. Jarogniew był z nią bardzo mocno związany. To jej głównie zawdzięczał swoje chrześcijańskie i patriotyczne wychowanie. Miał starszą siostrę Ludmiłę, która wyszła później za mąż za towarzysza niedoli Jarogniewa z Wronek i Spandau. W oratorium na Wronieckiej był ministrantem, grał na fortepianie, na wyjazdach opiekował się młodszymi kolegami. Był chłopcem spokojnym, refleksyjnym i mądrym.

Życie i więzienne losy Wojciechowskiego, nawet w porównaniu z pozostałymi chłopcami z "piątki", były naznaczone szczególnym krzyżem. Matka wychowywała rodzeństwo samotnie w jednym z listów Jarogniew nazywa ją bohaterką. Ojciec Andrzej był alkoholikiem. Pozostawił rodzinę, gdy chłopiec miał 11 lat, potem w czasie wojny podzielił losy tych poznaniaków, których Niemcy zmusili do wyjazdu z Wielkopolski. Z powodów materialnych, po pierwszym roku nauki, Jarogniew musiał zaprzestać nauki w Gimnazjum im. Adama Mickiewicza.

Podczas aresztowania, nie zdążył przekazać matce pieniędzy na utrzymanie, które miał w kieszeni. Niemiec, który obiecał oddać je nigdy tego nie zrobił. W dzień po jego aresztowaniu, z pracy zwolniona została jego siostra Ludmiła.

W liście do domu, prosząc o modlitwę pisał, że jest bity do nieprzy­tomności. We Wronkch, podobnie jak Edward Klinik, był trzymany w innym skrzydle więzienia niż pozostali. Pech prześladował go także w Berlinie więźniowie byli rozmieszczeni w więzieniach w kolejności alfabetycznej, co spowodowało, że czterech pierwszych (i Gabryel) trafiło do Neuköln, a Wojciechowski do Spandau. Podczas gdy piątka w Neuköln wspólnie świętowała Boże Narodzenie, Jarogniew za śpiewanie kolęd musiał stać po pas w wodzie w karcerze.

Przez rok siostra taiła przed nim fakt śmierci mamy. Dopiero na kilka miesięcy przed egzekucją mógł modlić się za nią jako za zmarłą. Pomimo krzywdy doznanej od ojca, w listach z więzienia pytał o wiadomości o nim. Jarogniew zapewne widział śmierć swoich kolegów. Był ostatnim z "poznańskiej piątki", na którym 24 sierpnia 1942 r. wykonano wyrok śmierci.

Dzięki poświęceniu i miłości matki oraz wychowaniu otrzymanym w salezjańskim oratorium, rodzinne problemy Jarogniewa Wojciechowskiego, nieodległe od doświadczenia wielu polskich rodzin, nie przeszkodziły mu żyć pięknie i godnie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
4173
4173
4173
praca licencjacka b7 4173

więcej podobnych podstron