FOREVER(1)


Forever.

Na zawsze.

written by Wendy.

Jeśli kłamiesz, nie możesz wymagać od innych, aby mówili Ci prawdę.

Alex jest młodą, odnoszącą sukcesy piosenkarką. Niestety, jej największe marzenie wydaje się niemożliwe do spełnienia - zaśpiewanie z Królem. Co jednak, jeśli się myli? I Michael może nie tylko z nią zaśpiewać, lecz być jej przyjacielem, a nawet kimś więcej?

Prolog: Nieodwracalne zmiany

Urodziłam się dwunastego sierpnia 1989 roku. Niektórzy twierdzą, że przez wychowanie się w wolnym kraju nie znam prawdziwego życia (niestety, ludzie często mylnie mnie oceniają, nie znając mnie, nie zamieniwszy ze mną słowa). Czyżby? Miałam długie, szczęśliwe, bardzo ciekawe dzieciństwo. Oprócz nauki i rozrywek wypełniała je praca - ukochana przez mnie, lecz mimo wszystko ciężka i wymagająca poświęceń; ale gdyby nie ona, nigdy nie miałabym możliwości odnalezienia swojego szczęścia...

Pomimo wielu kłopotów rodzinnych zawsze byli przy mnie bliscy, na których mogłam liczyć. Bardzo to doceniam. Ufali mi w ciemno, kochali taką, jaka jestem, nie żądali nic w zamian... Mam dobre relacje nawet z moimi byłymi chłopakami. Jednakże moją największą miłością od zawsze była muzyka - toteż człowiek, który jest moim życiem, jest muzyką.

Doskonale pamiętam marzenie, jakie pojawiło się w mojej głowie niedługo po poznaniu go. Pragnęłam sprawić, aby był tak szczęśliwy, jak niegdyś. On spełnił wszystkie moje marzenia. On był tym, z którym nie żałowałam niczego. On był tym, który pokazał mi smak realnego życia, wolności. Ujawnił, na czym polega prawdziwa miłość. On był tym, na którego czekałam, nawet o tym nie wiedząc.

Ja zaś uświadamiałam go, że musimy pozostać tak ludzkimi, tak skromnymi, jak tylko możemy. Nie pozwalałam uwierzyć w słowa obcych, pokazywałam, jak bardzo jest ważny, potrzebny, niezastąpiony, kochany. Przypominałam, iż nie wolno nam się poddawać.

Pozostawił nieodwracalne zmiany na mojej egzystencji, duszy i sercu, gdy miałam dziewiętnaście, dwadzieścia lat.

I Mistrz

Wrzesień 2008 roku

Wyłączyłam silnik i upewniłam się, że motor jest stabilnie oparty, po czym szybkim ruchem rozpięłam suwak skórzanej kurtki - jadąc, należy być pewnym, iż ewentualne otarcia zostaną złagodzone, ale słońce grzało tego dnia Nowy Jork. Następnie wysunęłam z kieszeni okulary przeciwsłoneczne i błyskawicznie zdjęłam kask oraz założyłam na nos przyciemniane szkła - w taką pogodę nie miałam najmniejszej ochoty robić makijażu, a paparazzi byliby zachwyceni widokiem Alex Rock wyglądającej na swoje osiemnaście lat.

Przeczesałam palcami włosy, po czym skierowałam się w stronę studia, które mieściło się trzy budynki dalej. Słoneczna pogoda wywoływała dobry nastrój, więc uśmiechnięta przywitałam się z ochroniarzem. Zawsze był skory do rozmów, podobnie jak „goryl” braci Jersey; nawet ich wygląd niektórych mylił: obaj byli Afroamerykanami, mieli jasnobrązowe oczy, łyse czaszki, trochę nadwagi; odznaczali się naprawdę wysokim wzrostem. Anegdotka: w młodości ochroniarz wytwórni wybił sobie ząb na lodowisku, jednak jego mama szybko wcisnęła go na miejsce. Greg wciąż go używał!

- Cześć, Greg! Jak żywot twój?

- Ach, nie narzekam, Olu. Nudzi ci się, że postanowiłaś przyjść do pracy? - Zażartował.

- A co innego można tutaj robić po dwóch tygodniach?... - Wyszczerzyłam zęby.

- Taka dziewczyna jak ty zawsze ma coś ciekawego do roboty. Ale sądzę, że dobrze, iż tu dziś jesteś. Mamy pewnego ciekawego gościa... - Uśmiechnął się tajemniczo.

- Tak? Kogo? - spytałam zaintrygowana.

- A, nie, nie, nie powiem... Chyba że go nie poznasz... Ale moim zdaniem tobie się to należy. No, miłej roboty! - Otworzył drzwi, więc wiedziałam, że nic więcej się nie dowiem.

„Cholera, przecież on wie, jakie to dla mnie frustrujące! Trudno, może się dowiem. A jeśli nie, to oby nie był to ktoś naprawdę dobry...” myślałam.

Poszłam po klucze do swojego studia, a potem do bufetu po wodę z cytryną (dobrą na gardło) - ale nie cytrynową - zawierała cukier! Przy okazji pogadałam z innymi podopiecznymi naszej wytwórni - spytałam, czy nie wiedzą, kto tu nagrywa. Niestety, czeski film. Czy ktoś sobie robił ze mnie jaja, czy może była to jakaś super tajna sprawa?! Cóż, tak czy siak, postanowiłam się tym nie przejmować i poszłam do studia.

Ruszyłam schodami - pracowałam na drugim piętrze * i po jeździe motorem zawsze starałam się trochę dotlenić. Na swojej kondygnacji ruszyłam, stukając obcasami motocyklowych butów (były takie szałowe!), lecz stanęłam w szoku, gdy ze studia obok usłyszałam:

- ...I used to feel I should give away my heart / ...Kiedyś czułem, że powinienem dać moje serce

And it shows that fear of needing them, / I to pokazuje ten lęk ich bycia w potrzebie,

Then I read the headlines and it said they're dying here / Wtedy przeczytałem nagłówki mówiące, że oni tu umierają

And it shows that we must heed instead... / I widać, że musimy za to baczyć...

Oczy zrobiły mi się wielkie jak dwuzłotówki. Skąd w mojej wytwórni hymn świata?! Co prawda trochę zapomniany, ale jednak... Opamiętałam się jednak, że nie powinnam była tak podsłuchiwać czyichś nagrań. To dobrze, że ktoś nadal doceniał taką muzykę, która będzie trwała wiecznie... Nigdy nie traciłam nadziei, że Król jeszcze powróci i wszystkim szczęki opadną - a co! Cieszyłam się na możliwość kontaktu z jakimś muzykiem, który również nie wstydził się przyznać do tego, iż cenił i stawiał sobie za wzór największego artystę wszech czasów.

Do siebie skierowałam się na palcach - o tyle, ile mi się udało, na szczęście obcasy nie były zbyt wysokie - w końcu i tak byłam „długa”.

Lubiłam moje nowojorskie studio. Miało klimat: było duże, przestronne, ze złocistozielonymi ścianami (nawet gdybym nie była taka stara, to wstyd byłoby mi po nich pisać, tak, jak w Pradze!). Sprzętu było tyle, co u nas w Pradze i Warszawie, nawet na moją prośbę znajdowały się tam zwykłe PC-ty z Windowsami, a nie te kretyńskie Maci, które tak uwielbiała cała Ameryka. A mikser to rarytas - Leszek wolał tłuc się za ocean, abyśmy mogli go używać!

Na ścianie wisiał piękny kolaż ze zdjęciami, który załatwiła mi kochana Karolinka, a w szafce leżały poukładane miniaturowe cedeki z nagranymi podkładami oraz schludnie ułożone w teczce wszystkie teksty piosenek.

Ponieważ dużą wadą (chyba jedyną, obok zanieczyszczania środowiska i niemożliwości kimnięcia się) jazdy na motorze była niemożność słuchania muzyki, od razu włączyłam moją ulubioną Dangerous Michaela Jacksona. Po prostu kochałam Black or White, Give in to Me i to wszystko! Zadziwiało mnie, że on mógł śpiewać i Billie Jean, i Beat It, i Heal the World, i She's Out of My Life i Human Nature i jeszcze The Way You Make Me Feel! Co prawda mnie udawało się śpiewać i mocne kawałki, i ballady, ale z utworów Michaela najlepiej wychodziło mi Black or White. Uwielbiałam ten teledysk!

A w dodatku on był nie tylko muzykiem. Widziałam, jak pięknie rysował i jakie fantastyczne wiersze pisał! Gdyby człowiek chciał się z nim porównywać, od razu popadłby w wielkie kompleksy, wiedziałam z własnego doświadczenia... Właśnie dlatego nigdy nie pomyślałam, że miałam wszystko - nie sprzedałam sto siedemdziesięciu milionów płyt na całym świecie, nie miałam najlepiej sprzedającego się albumu wszech czasów, nie dostałam dwunastu nominacji i ośmiu nagród Grammy jednego wieczoru... Och, można by tak pół dnia wymieniać.

Tak, jedyną rzeczą, jakiej zazdrościłam mojej siostrze było to, że widziała Michaela dwukrotnie na żywo. Była na jego dwóch koncertach, w Pradze i Warszawie. A ja tylko słyszałam go na żywo - fragment koncertu na Bemowie...

Ale OK, przestańmy rozmyślać o Mistrzu, którego pewnie nigdy nie miałam spotkać, (niestety!) i zajmijmy się pracą... Cóż, skoro był czeski film, to zaśpiewajmy coś po czesku! Wzięłam tamburyn, włączyłam swoją muzykę i zaczęłam śpiewać:

- Tolikrát / Tyle razy

slyším, že se neztratím, / słyszę, że się nie zgubię,

prý se nemám čeho bát. / podobno nie mam się czego bać.

Tolikrát / Tyle razy

koukám dírkou klíčovou, / Patrzę przez dziurkę od klucza,

co se všechno může stát. / co się wszystko może stać.

Všechno je, / Wszystko jest,

všechno je stejné / Wszystko jest takie samo

prej, že to dál takhle nejde / Mów, że nie możesz tak kontynuować

na „velké věci si přivykám!... / Do „dużych” rzeczy jestem przyzwyczajona!

O tak, kochałam śpiewać, także po czesku (ale polski był zdecydowanie do tego najlepszy!). Wykonanie Zavři oči z trasy przypomniało mi też, jak to chwaliłam się grą na perkusji i grałam Billie Jean (hmm, brzmiało jak polifonia z komórki, lol) przechodzącą w Du Hast Rammstein!

„O matko, laska, jak dalej tak będziesz bujać w obłokach, to nigdy nowej płyty nie nagrasz!” skarciłam się w myślach i naprawdę zajęłam się robotą - wzięłam tekst, włączyłam instrumental, by spróbować napisać najnowszy utwór we wszystkich językach, które dobrze znałam - no, oprócz francuskiego, może kiedyś. Moi françois est un peu... Właśnie, nie pamiętałam, jak był „mierny”.

Po dwóch godzinach napisałam dwie zwrotki. Do refrenu miałam pewne zastrzeżenia, a przejścia wcale nie mogłam napisać. Postanowiłam zrobić sobie małą przerwę (tak, tak, zawsze byłam strasznym leniem!). W szafce znalazłam ostatni, jeszcze nie przeczytany Vogue (tam nie można było się obejść bez tamtej snobistycznej gazety, chcąc być „kimś”!) i ciastka sprzed dwóch dni - te słodkie, typowo amerykańskie, które akurat lubiłam - choć były tak niezdrowe dla zębów (bardziej dbałam o zęby niż o linię, serio. Nosiłam aparat ortodontyczny i później dostałam prawdziwego świra na tym punkcie. Nie, żeby klamerki były niefajne, o nie!)! Wybuliłam też pół mojej wody, słuchając HIStory MJa:

- Somebody please, have mercy, / Proszę, niech ktoś ma litość,

'Cause I just can't take it! / Bo po prostu nie mogę tego znieść!

Stop pressurin' me, / Przestańcie na mnie naciskać,

Just stop pressurin' me! / Po prostu przestańcie na mnie naciskać!

Stop pressurin' me, / Przestańcie na mnie naciskać,

Make me wanna screeeaaam! / Aż chce mi się krzyczeć!

Stop pressurin' me, / Przestańcie na mnie naciskać,

Just stop pressurin' me! / Po prostu przestańcie na mnie naciskać!

Stop pressurin' me, / Przestańcie na mnie naciskać,

Make you wanna screeeaam! / Aż chce ci się krzyczeć!

Uwielbiałam Scream. Śpiewałam do końca, nie omieszkując się ocenzurować niegrzecznego słowa, mając przy tym dziką zabawę. Zawsze włączałam ten utwór, gdy miałam nadmiar energii, a brak koncertów, by się wyżyć. Można było wszystko wykrzyczeć i już!

Mając wybiórczy nastrój, przełączałam HIStory po Childhood - długo, nie? Tak było i wtedy. Puściłam Invincible. Gdy HIStory nie poszła do końca, zaczynałam od czwartej ścieżki, więc usłyszałam aksamitne takty Break of Dawn. Śliczna była! Nuciłam melodię, nie przejmując się treścią utworu i przeglądałam gazetę, rozciągając nogi na biurku. O tak, żyć nie umierać! Hm, ale przydałby mi się tu mój kochany Ziutek... I jakieś wygodniejsze siedzenie, niż obrotowe krzesło...

Wtem do drzwi ktoś zapukał - niezbyt natarczywie, ale zdecydowanie. Zaskoczona upuściłam gazetę i uderzyłam kostką o nogę mebla - cała ja.

- Come in, please - Odezwałam się, siadając, jak przystało. Kogo tu przyniosło?! Przecież to studio było tylko moje, sami mi je dali za platynę. A może mieli zamiar mnie stąd wywalić? Albo usłyszeli, co wyczyniam i chcieli mi oznajmić, że tu się robi tylko poważną robotę, a obijać się mogłam w Europie?

- Zgłaszam się po prawa autorskie.

- A dzień dobry? - powiedziałam niezbyt inteligentnie i miło. W szoku patrzyłam na mężczyznę w drzwiach.

* w amerykańskim - w brytyjskim (i w polskim) to byłoby drugie piętro, bo liczymy parter.

II Ten dzień trzeba gdzieś zapisać

- Good afternoon. - Uśmiechnął się. Nie wiedziałam, czy śmiał się z mojej pomyłki, czy życzliwie się uśmiechał. W ogóle nie byłam pewna, czy to naprawdę on, czy jakiś sobowtór. Głos miał całkiem podobny, z tego, co pamiętałam. A sobowtórów miał mnóstwo. A... A bransoletkę mógł sobie skombinować podobną... Czy było możliwe, że tamten człowiek mniej więcej mojego wzrostu (bez obcasów), w czarnej, skórzanej kurtce (fajne te suwaki!), ciemnogranatowych jeansach (nie, nieprzykrótkich) i czarnych, połyskujących mokasynach, o długich, lśniących, mocno kręconych włosach, dużych, ciemnobrązowych oczach (wooow, były naprawdę cudowne, nieporównywalne do tych ze zdjęć, w które kiedyś wgapiałam się godzinami!), bardzo bladej skórze był... Królem Popu?! Cóż, z pewnością prędzej Jacksonem niż Hendriksem *... Ratunkuuu... „Diana, dlaczego cię tu nie ma?! Ty jedna powiedziałabyś mi, czy to on! I sama zaczęła nawijkę!” krzyczałam w myślach.

- A, tak... Ciągle zapominam... Good afternoon. - Uśmiechnęłam się miło, aby zatrzeć nieciekawe pierwsze wrażenie - miałam nadzieję, iż on wiedział, że często jest mylne. - Prawa autorskie? Kurde, to mam przekichane. Sony przywala się do wszystkiego bez względu na wszystko na YouTubie. Zawieszą mi konto i zero informacji.

- Niestety tak robią. Ach, przepraszam, że zapomniałem o powitaniu. - Przywołał na ładną, bladą twarz skruszony uśmiech.

- Nie, to ja przepraszam, że się tak zachowałam... - Zarumieniłam się.

- Ależ nie, to mój błąd, zapomniałem o tak oczywistej i ważnej rzeczy.

Uśmiechnęłam się szeroko, chyba nawet jak idiotka.

- Zdarza się, w końcu jesteśmy zalatani. Nie ma problemu.

Odwzajemnił uśmiech i wyciągnął ku mnie rękę.

- Michael Jackson.

Przypomniały mi się słowa dziennikarza RMF fm-u z Jacksonmanii **, że powiedział im najpierw jedną najważniejszą rzecz: „I am Michael Jackson”. Absurdalnie mnie to rozbawiło, ale z całych sił starałam się nie wybuchnąć śmiechem, tak jak wtedy, gdy ciotka tłumaczyła mi, że we francuskim są trzy „e” i jak się je wymawia. Uff, na szczęście byłam silna i udało mi się zacisnąć szczęki.

- Alex Rock.

I wtedy przypomniało mi się, że z ludźmi Mike zazwyczaj witał się poprzez uścisk... I mi się dostało.

Michael Jackson mnie uścisnął. Na powitanie. Oh My Cute God. Na szczęście nie mógł zobaczyć mojego kretyńsko szczęśliwego uśmiechu. Chyba już nie musiałam zazdrościć niczego Petrze... Chociaż nie, tej nowej zajebistej tuniczki - owszem!

Późnym wieczorem wróciłam do domu. Mój ukochany Joseph wybiegł mi na powitanie z uśmiechem, słysząc warkot silnika. Kurczę, ale miał banana na twarzy! Chyba powinnam częściej pracować do nocy...

- Kochanie! Nareszcie jesteś! Czekałem na ciebie z kolacją... - Ledwo zdjęłam kask, a on się musiał do mnie kleić. Nie, żeby mi się to nie podobało...

- Mrr, jak miło, że poświęcasz swój żołądek, aż wrócę z pracy... - wymruczałam między pocałunkami, przebierając w jego dość długich, ciemnych włosach.

- I wcale nie chodzę jak bomba zegarowa - zauważył dumnie.

- No, trzeba ten dzień gdzieś zapisać... Także z jeszcze jednego powodu...

- Jakiego?

Uśmiechnęłam się od ucha do ucha na samo wspomnienie. To się nazywa dzień pracy!

- Nie uwierzysz, kto dziś był w naszej wytwórni!

- No, sprawdź mnie. Kto?

- Wierz lub nie, ale... Michael Jackson - powiedziałam dobitnie. Byłam zawsze bardzo szczera i nigdy nie okłamałam Joe'ego, więc rozdziawił buzię i wybałuszył oczy.

- O jaaaa cięęę... I co? Ktoś dał radę się do niego dostać?

- Właściwie nikt nie wiedział, że on tam jest... - Opowiedziałam mu, jak to było. Słuchał mnie ze stale otwartymi ustami. Cóż, ja sama nie mogłam w to uwierzyć. Napisałam jednak na Facebooku: OMCG!! OMCG!! Jestem w studiu z KRÓLEM!!! Aow! Hee-Hee! Nie chcę się obudzić!!! OMCG!

- Fantastycznie! Strasznie się cieszę! - Ucieszył się Joe. Wiedział, jak bardzo uwielbiałam Michaela, i to przez całe moje życie. Sam go docenił dzięki mnie, gdy podczas wspólnej trasy wyśpiewywałam pod prysznicem piosenki Mistrza i w samolocie kiwałam się, oglądając jego koncerty i teledyski (świętokradcze słowo, prawda?).

- Ja też, to niesamowite! Był strasznie zdumiony, że uważam, iż miałam dzieciństwo, a przecież zaczęłam, mając dwanaście lat - OK, przyznałam później, szesnastolatka wyglądająca na dziewiętnastolatkę sądząca, że nadal ma dziecięctwo to lekka przesada. - On jest taki zdumiewający! To znaczy, wiesz, ja wiedziałam, iż nie strzeliła mu sodówka, ale mimo wszystko byłam zdumiona, że jest taki miły i w ogóle.

- No patrz, całe życie marzyłaś o duecie z Królem i teraz się spełnia! - Uśmiechnął się ukochany.

- Nie odwołuję tego, że mogłabym być u niego nawet chórkiem! - Zaśmiałam się na wspomnienie tych wszystkich wywiadów, w których mówiłam, z kim chciałabym współpracować. - To będzie najlepsza rzecz, jaką zrobię w karierze! Nie mogę uwierzyć, że Michael Jackson chce ze mną współpracować!

- Tylko ktoś wyjątkowo głuchy i głupi nie chciałby z tobą współpracować, słońce.

- Joe, będę miała próchnicę przez to twoje słodzenie! - Oburzyłam się w żartach. - Kurczę, on jest taki cierpliwy! - Ta cecha zawsze budziła mój podziw, bo byłam straszną nerwuską, niecierpliwa i wybuchowa. - Nie mogłam załapać, to spokojnie jeszcze raz mi wszystko powtórzył! A, a żebyś wiedział, co było, jak wyszłam... Pytam Grega z błędną miną: Powiedz, czy to naprawdę był on?... a ten mówi: Chyba tak, sobowtór nie przywlókłby ze sobą tylu ludzi...

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Czułam się strasznie szczęśliwa! Byłam z ukochanym mężczyzną, współpracowałam z Królem Popu, Rocka i Soulu... Och, odezwał się mój telefon. To Leszek. Jak zwykle nie martwił się godziną ani w Pradze, ani w Nowym Jorku:

- Olka, bez jajów. Dostałem telefon od managera Michaela Jacksona! Co to ma znaczyć?!

- Przecież jesteś moim managerem i to do ciebie mają dzwonić, jak coś chcą. Ja mam tylko się ładnie prezentować, występować i uśmiechać do obiektywu - stwierdziłam rezolutnie.

- Czyli naprawdę on chce z tobą współpracować?! Olka! - zawołał z podziwem.

- Pewnie, o ile to nie był sobowtór... Twierdził, że bardzo podoba mu się mój głos.

- A bo komu by się nie podobał! Dziewczyno, jestem z ciebie dumny! Wreszcie będziesz miała Grammy! - krzyknął dumnie manager. - Wiesz, była też mowa o tym, że chciałby pomóc w produkcji twojej płyty...

- O ja! Produkować moją płytę?! Szałowo! Tyle dziś wrażeń, że nie zasnę! - wykrzyknęłam.

- OK, to resztę rozmowy zachowam na potem. A teraz leć spać, żeby „komary” *** cię nie złapały wymiętej. Pa, dobranoc.

- No nie przesadzaj, nie przesadzaj... - fuknęłam - Pa...

Joe przyglądał mi się tajemniczo z czarującym uśmiechem.

- Tyle wrażeń, że nie zaśniesz, skarbie...? A wiesz, ja znam bardzo dobry sposób na sen...

Zaśmiałam się zarumieniona, gdy pocałował mnie w szyję, po czym zabrał na rękach do sypialni...

* Jimi Hendrix, jeden z absolutnie najwybitniejszych gitarzystów wszech czasów.

** Gdy Michael grał koncert na Bemowie, Polsat był sponsorem i nagrał trochę perełek, np. wizytę u prezydenta, a ten program nazwali Jacksonmania.

*** paparazzi, z włoskiego brzęczący komar.

III Gaz rozweselający

Cztery dni później...

Hej, „Wielkie Jabłko” to świetne miejsce na spacery! Nie sądziłam, że mogło być tam tak fajnie. I tamtejsze metro to naprawdę odlot; w końcu z Brooklynu do Manhattanu był kawałek drogi... Na szczęście po drodze ze stacji do stacji znalazłam Wal-Mart (czaicie, było w nim taniej niż w tym koło nas!) i zakupiłam trochę żelków (a co!) oraz wody.

Pogoda była jak w letni, cieplejszy dzień w Beskidach albo zwyczajowy w Anglii (ale suchszy): w miarę ciepło, lecz trzeba chodzić w bluzie. Ja założyłam czapkę „z opadającym tyłem” - nie lubię się z nimi rozstawać nawet latem - oraz moje ulubione czerwone trampki. Ziutek (biedaczek mój ukochany) rano burczał, że nie mógł się ze mną dostatecznie długo pożegnać, bo aby nie musieć zakrywać się rękawem albo torbą przed reporterami nałożyłam fluid i tusz do rzęs (no i jak w reklamie, miałam największe rzęsy w mieście! W końcu znajdowałam się w NY). Bez przesady, nie robiłam tapety ani nie postarzałam się o pięć lat (kiedy sama się malowałam)... Taka moja praca.

Wchodząc do studia, przywitałam się z Gregiem, a w środku poinformowano mnie, że wszystkie pomieszczenia zostały otwarte, bo było sprzątanie. „OK, nie będę musiała mocować się z zamkiem, czasem się dziwnie otwiera...” pomyślałam zadowolona.

Zabrałam klucz i poszłam pracować. Otworzyłam drzwi i odskoczyłam przerażona.

- O Boże!!! - wrzasnęłam.

- O rany, przepraszam. Wystraszyłem cię? - Przejął się Michael.

- No chyba widać - wymamrotałam. - Człowieku, nigdy więcej tak nie rób!

- OK, już nie będę - Przyrzekł. - Hej, co się stało? Nie przyjechałaś na tej swojej maszynie śmierci? - No tak, kolejny spodziewający się mnie zawsze w skórze i glanach!

- Co za paranoicy! Tamten nazywa mnie „dawczynią organów”, ten nazywa mojego wspaniałego Harleya „maszyną śmierci”... - pyskowałam - To jest mój czarny rumak, kapujesz?!

- Niech ci będzie - Zgodził się, przewracając oczami - ale wzięłaś go czy nie?

- E, zapomniałam zatankować.

- Ojej! I co z nim zrobiłaś? - Przejął się. Szkoda, że wtedy było już niewielu facetów takich, jak on!

- Przyjechałam metrem. - Wzruszyłam ramionami. - Po NY całkiem fajnie się po prostu spaceruje, wiesz? O, mogłam taniej żelki kupić... Ach, żebym nie zapomniała, bonjour - przemówiłam z francuskim akcentem i szerokim uśmiechem.

- A dzień dobry, dzień dobry... - Przywitał się ze mną Mike i nagle z szafki za nim wyleciały papiery.

Pamiętałam, że jednym ze zwyczajów Michaela było „myszkowanie” i prawdopodobnie nie omieszkał się przejrzeć moich rzeczy, będąc samemu w moim studiu - powiedz mi, jak wygląda twój gabinet, a dowiesz się, jaki jesteś, nie? Jednak imponowało mi zainteresowanie Mistrza moją szafką, więc wyszczerzyłam zęby:

- To co tam znalazłeś, Mike? Plan zamachu na prezydenta?

- Niczego nie szukałem - burknął, ale się zarumienił. Kurde, jaki on był słodki, jak się zawstydzał!

- Taa, a ja jestem Czeszką - wyszczerzyłam garnizon białych ząbków.

- Gdybym ja miał plan zamachu na prezydenta, to nie trzymałbym go na wierzchu. Chyba lepiej w komputerze...

- No, też tak uważam!

- I w komputerze ustawił hasło... - Gestykulował ładnie.

- Tak, dokładnie tak samo bym zrobiła!

- I żeby jeszcze nikt nie mógł go włączyć, nie? - Zrobił taką minę, że wybuchnęłam śmiechem, także dzięki jego wypowiedzi. Nie ma co, ten facet był zabawny jak gaz rozweselający, lol.

- Spoko, to jak będę knuła coś niedobrego, to już wiem, co zrobić! W dodatku prawdopodobnie jestem jednostką w USA, która używa Windowsa... Oprócz Billa [Gatesa].

- Nie, bez przesady... Ale zależy jakiego.

Zamyśliłam się.

- A wiesz co, nie wiem! - Zrobiłam adekwatną minę. - Mam tylko nadzieję, że nikt mi się do niego nie włamie...

- O tak, też bym sobie tego życzył... - Pokiwał głową Mike. - Wycieki nie były uczciwe...

- No sorry Mike, ale to chyba zrozumiałe, że mając masę niewydanych piosenek, ludzie chcieliby je poznać - powiedziałam ostrożnie.

- Odezwała się ta, która wydaje wszystko, co napisze - prychnął.

- Ja na pewno kiedyś wydam te wszystkie kawałki, ale kiedy piszę nowe i lepsze, to one trafiają na CD. Rozumiem, że chcesz wydawać tylko perfekcyjne utwory... Ale powiedz z ręką na sercu, czy ktoś ci kiedyś zarzucił, że Streetwalker albo For All Time są niedopracowane? Wiesz, chyba że jest demo, to trudno oczekiwać, aby było idealne.

- No... - Zamyślił się - Nie przypominam sobie... Chyba nie, nikt mi czegoś takiego nie powiedział...

- Widzisz. - Uśmiechnęłam się zadowolona, że przemówiłam przyjacielowi do rozsądku - A swoją drogą chętnie posłuchałabym któregoś z tych kawałków, które tak skrzętnie ukrywasz przed światłem słonecznym...

- Cóż, jak sobie zasłużysz, to ci kiedyś jakiś puszczę... - Wyszczerzył zęby.

- Zasłużę? W całym cholernym świecie trzeba na wszystko zasłużyć, nawet na zdanie z przedszkola do podstawówki - burknęłam niezadowolona.

- Czy ty musisz tak kląć? - jęknął - Kto to widział, żeby osiemnastoletnia dziewczyna tak klęła?

- O tak, „cholera” to straszne przekleństwo - prychnęłam. - Jakbyś usłyszał, co mówię, gdy spadam rano z łóżka, to zawału byś dostał. A ja wylądowałabym w amerykańskim sądzie i to od razu jako oskarżona...

- To nieźle... Ale nie rozbudzaj tak wyobraźni, nie mam zamiaru już włóczyć się po sądach - rzekł smutno, a mnie zrobiło się głupio, że mu o tym przypomniałam, a nie wiedziałam, na jaki zmienić temat, lecz Mikey sam znalazł pytanie:

- Która moja piosenka podoba ci się najbardziej?

- Oszalałeś?! - zawołałam, a po dłuższej przerwie dodałam: - Mam wybrać tylko jedną?

- Możesz wybrać dwie, jak trudno ci się zdecydować. - Wyszczerzył zęby.

- Ech, no to niech będzie... Black or White i Beat It. I Give in to Me. W ogóle te wszystkie rockowe kompozycje.

- Achh... - Chyba myślał, co dopowiedzieć, ale dodałam:

- Kiedy oglądam końcówkę Black or White, zawsze spadam z kanapy.

Zaniósł się gwałtownym, serdecznym śmiechem, a ja zaraz do niego dołączyłam.

- Taaak, bardzo mi się podoba. Ale najzabawniejsze jest to, że ja tańcząc, właściwie nie mam świadomości, co robię. Jestem zawsze zdumiony, gdy to odtwarzam.

- Oo, to wręcz niepokojące! - Zrobiłam minę - Jak jeden z kolegów-palaczy się spóźnił na lekcję i pani zapytała się go, gdzie był i po co, a ten odrzekł: nie wiem, to nauczycielka poradziła mu pójść do lekarza, skoro w takim wieku nie wie, co robi i dlaczego.

- Tak? - Zachichotał.

- No. Na lekcjach zawsze mieliśmy kupę śmiechu. Na przykład mieliśmy epicki tekst: Jak się nie uspokoisz, to zjem ci mamę! - Przypomniałam sobie. Michael ryknął śmiechem.

- Zjem ci mamę? Cha, cha, cha, dobre!

- A ja zawsze na lekcji pisałam SMS-y i kiedyś dostałam wiadomość, że jestem nominowana do Superjedynek w Opolu, to taki ważny polski festiwal i zaczęłam wrzeszczeć z radości, więc wszyscy się zainteresowali, co się dzieje i nauczycielka chciała mi zabrać telefon, bo według statutu na lekcji ma być wyłączony, ale ja się tłumaczyłam, że ja muszę, że sprawy służbowe i w ogóle, lecz ona była nieubłagana i chciała mi go wyszarpać - przez co jest porysowany, jak widać - Zaśmiałam się, pokazując mu mojego iPhone'a - i w końcu dostałam uwagę.

Mojego przyjaciela absurdalnie rozbawiła ta historyjka - tak jak każdego.

- O, nieźle się musiałaś poszarpać... Nie przeszkadza ci to?

- Nie, ale to był powód dla Joe'ego, by kupić mi tego głupiego Cracka.

- Cracka?

- BlackBerry'ego. Uzależnia jak heroina, więc Crack. A wiesz, jaki jeszcze argument wymyślił? Nazwa. Że nazywa się tak, jak ja mam na drugie imię - Jagoda, czyli Berry. No absurd!

- I co, boisz się uzależnić?

- Nie, i tak jestem uzależniona od iPhone'a, bo muszę się jakoś kontaktować ze światem, ale uważam, że Crack jest dla Wall Street. iPhone jest bardziej multimedialny i spełnia moje oczekiwania. No, chociaż jako aparat fotograficzny jest beznadziejny... - Zaśmiałam się, po czym przypomniało mi się jeszcze coś: - O, albo kiedyś byłam w pewnym talk-show i gospodarz powiedział: Patrzcie, jakie ma obcasy! Wyobrażacie ją sobie na lekcji geografii? - więc kiedyś poszłam do szkoły w obcasach - stuk, stuk na korytarzu - i na geografii nauczycielka mi chyba pozazdrościła, bo kazała mi je zdjąć. - Zachichotałam, a Michael po prostu pokładał się ze śmiechu. - Postawiłam toteż szpilki pod tablicą i z pokerową twarzą, na palcach wróciłam do ławki.

- Że w ogóle wpuścili cię w takich butach do szkoły...

- Szłam na palcach. - Zachichotałam. - Wiesz, normalnie jestem strasznie niezdarna, ciągle spadam z łóżka, potykam się albo coś, ale w szpilkach nawet biegam.

- Biegasz w szpilkach? I może jeszcze moonwalka robisz? - Zrobił wielkie oczy.

- Nigdy nie próbowałam. - Zaśmiałam się - Ale serio, fajnie się biega w szpilkach...

- Wolałbym nie próbować. - Zachichotał.

- Jak uważasz, nie nalegam... - Zaśmiałam się kolejny raz.

Dużo rozmawialiśmy. Zwłaszcza o muzyce. Zawsze uwielbiałam dźwięki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a Mike nawet tworzył tamte czasy. Byłoby fantastycznie znaleźć się w Ameryce cudownych lat osiemdziesiątych! Wyobraźcie sobie tylko, Michael u szczytu sławy i Guns N' Roses w najlepszym składzie! Niestety, początek tamtej dekady zniszczyła śmierć Johna Lennona... But the show must go on, prawda? Jimi i Elvis jeszcze wcześniej rozstali się z naszym światem, bo Bóg zechciał nauczyć się gry na gitarze, potem śpiewu. Błagałam, żeby nie spieszyło mu się do opanowania sztuki tańca... Żeby tylko nie ważył się zabierać mi Michaela!

- Wiesz, bardzo chciałbym wrócić na scenę. Ale minęło tyle lat... Nie wiem, czy ktoś jeszcze chciałby mnie oglądać. - Wyznał mi Mistrz. Bardzo doceniłam, że wyjawił mi coś osobistego - a zawsze był taki skryty, tak bardzo chronił swoją prywatność - i doskonale go rozumiałam.

- Słucham? - Zdumiałam się głęboko. - TY się obawiasz powrotu? Rozumiem, że ja byłam niepewna po tamtym roku, ale TY? Michael Jackson? No proszę cię! Wiesz... Gdyby w Brytanii sprzedawali masło nazwą „Michael Jackson”, Brytyjczycy mieliby wielki cholesterol.

- No co ty... - bąknął po dłuższej przerwie zdumiony Michael.

- Wierz mi. Nie potrafię oszukiwać, zawsze wiadomo, gdy śpiewam z playbacku.

- Śpiewanie z playbacku to nie sztuka. To wynalazek dla kiepskich warunków.

- Owszem, wynalazek dla telewizji... - Zgodziłam się. - Albo dla tych, którzy nie potrafią śpiewać na żywo. Ewentualnie nie mają kondycji, by dodać śpiew do show, ale to jeszcze zrozumiałe. Ja zawsze robię jakieś minki czy skaczę i wiadomo, że leci z taśmy. Naprawdę tego nienawidzę! W dodatku na Českým Slavíku, najważniejszych czeskich nagrodach muzycznych zawsze jest playback. W zeszłym roku nie dali nam nawet mikrofonów! Nie wiedziałam, co zrobić z rękami! Nie jestem tobą...

Michael chichotał, ale przestał przy moim ostatnim zdaniu.

- A co to ma do mnie?

- Ty możesz tylko stać na scenie, a wszyscy wrzeszczeliby z ekscytacji. Ewentualnie tańczyć. Nie musisz śpiewać. - Uśmiechnęłam się szeroko.

- Chyba masz rację... - Tym razem się zgodził.

- Pewnie, że mam rację! To nie lada sztuka zrobić z Europejczyków Amerykanów, człowieku.

- Hę? - Nie zrozumiał mój przyjaciel.

- Jak chyba wiesz, byłam w trasie po Ameryce z Blue Bench i widziałam, że Amerykanie tylko wrzeszczą. Chodziłam wtedy ciągle ze stoperami w uszach i mimo wszystko przygłuchłam! A gdy gram w Polsce czy Czechach, to wszyscy zawsze śpiewają. Nawet po czesku w Polsce. Mam wrażenie, że Amerykanom zależy bardziej na tym całym show. A ja kocham, gdy ludzie ze mną śpiewają. Lecz oczywiście to tylko moje uczucia.

- Szkoda, że nie było mi dane tego doświadczyć. Na moich koncertach zawsze tonąłem we wrzaskach. Jednak nie przejmowałem się tym zbytnio, bo czułem, że ci wszyscy ludzie mnie kochają. A tego zawsze chciałem. - Uśmiechnął się, więc automatycznie ja też.

- Jasne, wiem o tym. Wiesz co? - Pstryknęłam palcami. - Jeśli wciąż nie wierzysz, że nadal masz mnóstwo wiernych fanów, to w Prima Aprilis możemy zrobić mały dowcip... Powiedzieć, że chcesz wrócić na scenę!

- Och, ale to byłoby dla nich okropne, gdy dowiedzą się, że to nieprawda! - Mike jak zawsze przejmował się innymi.

- Mike, halo, to byłoby Prima Aprilis! Ja kiedyś zażartowałam, że wychodzę za mąż; ale były jaja! - Zaśmiałam się na wspomnienie.

- ...Ach, pomyślę, OK? - rzekł w końcu ostrożnie.

- A co, naprawdę zamierzasz wrócić? - wypaliłam. Milczał dłuższą chwilę.

- Nie jestem pewien... I chciałbym, i nie chcę...

- W porządku. Możesz powiedzieć mi, gdy się zdecydujesz. - Uśmiechnęłam się do niego ciepło, by nie czuł się przyparty do muru. Chyba o to chodziło, bo widocznie się rozluźnił.

IV Dziki

- Michael, powiedz mi, skąd ty się tu wziąłeś? - Znalazłam pytanie.

- Jak to skąd? Z Indiany. - Zażartował, wzruszając ramionami.

- Ale miałam na myśli... - Zaśmiałam się.

- Przyznam ci się, że wiedziałem o tobie jeszcze wtedy, gdy była ta wielka afera...

- Oochh, miło, że mi przypomniałeś - wycedziłam, przewracając oczyma. Naprawdę nienawidziłam faktu, że moja kariera w USA zaczęła się przez pocałunek Joe'ego na scenie, gdy „anonimowo” z nimi śpiewałam. Dlatego nie przyznawaliśmy się do naszego związku. Nie chciałam być „tą panienką z koncertu Blue Bench”.

- Nie ma za co. - Zachichotał. - Poznałem twoją muzykę i naprawdę spodobało mi się to, co robisz. Masz po prostu niesamowity głos, Alex! - Zarumieniłam się, oczywiście. - Wiesz, naprawdę ci dziękuję, jestem ci taki wdzięczny... Bo pamiętam, jak mówiłaś, że mogłabyś grać u mnie nawet chórki... I za to całe wsparcie...

- Człowieku, dziękujesz mi? Daj spokój! Przecież to prawda. Chyba nie ma muzyka, których nie marzyłby o współpracy z tobą! A poza tym wcale nie rozumiem tej bandy sukinsynów, którzy tyle mieszali cię z błotem! - Żachnęłam się. Michael spojrzał na mnie spod byka, gdy przeklęłam, ale nie skomentował tego. Pewnie sądził, że jednak to odpowiednie słowo. - Nie mogłam inaczej reagować. Moja siostra uwielbiała cię od zawsze, więc ja też słuchałam cię od urodzenia. Nie mogłabym nie doceniać twojej sztuki! Przecież to wszystko było takie niesamowite, nowatorskie! Nawet ja noszę jedną rękawiczkę podczas występów!

- Naprawdę... Naprawdę cudownie słyszeć to wszystko. Dziękuję - powiedział wzruszony.

- W porządku. - Wyszczerzyłam zęby.

Tym razem wróciłam do domu nieco wcześniej - nie mieliśmy weny, Mikey zaś cieszył się na możliwość spędzenia trochę czasu z dziećmi. Joe'ego nie było, gdy wróciłam, więc grałam samotnie na pianinie. Było niemal jak z teledysku do Imagine Johna Lennona, ale czarne no i miało wtedy zaledwie kilka miesięcy, toteż lśniło jak mokasyny Mike'a, cha, cha.

- Začít znova? Prozkoumat zvláštní svět? / Zacząć znowu? Badać dziwny świat?

Snášet slova, číst je jen v myšlenkách? / Unosić słowa, czytać je tylko w myślach?

Sedím sama, sny bdím v představách. / Siedzę sama, budzę sny w wizjach.

Tolik přání, bych chtěla splnit tam všem. / Tyle życzeń, chciałabym spełnić je wszystkie.

Mám je vyslovit? Nechci být pro smích jen, / Mam je wymówić? Nie chcę być pośmiewiskiem,

Příběh dlouhý, smutně neskončí... / Długa historia, nie skończy się smutno...

Byłam zadowolona z tego utworu. Musieliśmy go szybko nagrać, bo na wieść, że miałam zaśpiewać z Michaelem Jacksonem, Leszek stwierdził, iż byliśmy zobligowani (ale fajne wyrażenie!) się pośpieszyć, gdyż chciałam, by nasza piosenka była drugim singlem (jako niespodzianka), a producentowi zależało, aby dzieło mogło być nominowane do następnych Grammy. Nalegaliśmy z Michaelem, że koniecznie sami chcieliśmy napisać nasz duet, a tamten już wysłał przygotowane piosenki na mastering. Dzik jeden. Lol.

- Nigdy więcej tam nie pójdę - wydyszał Joe, padając na kolana; nadal mogłabym pomyśleć wtedy, że był nieznacznie ode mnie wyższy (jak w rzeczywistości), bo miał długi tułów (ja zaś nogi). Jego ciemna grzywka, jak i reszta sięgających karku włosów, była skudlona; w rękach trzymał reklamówki Wal-Martu.

- To gdzie będziesz robił zakupy, jeśli nie w Wal-Marcie za rogiem? - Zaśmiałam się.

- Cóż, niestety, kochanie, to chyba będzie twój obowiązek. Nie mam kondycji, by z pełnymi reklamówkami uciekać przed fankami.

- A mówiłam ci, abyśmy chodzili latem po górach. - Zaśmiałam się perliście. - Chyba że polubiłeś łyżwy?

Cha, cha, nie mogłam namówić Joe'ego na pójście na lodowisko. Jęczał, że nigdy nie stał na lodzie, że zaraz się wywali. A mi szło dobrze od samego początku! Wywaliłam się tylko raz, przez jakiegoś debila - normalka. Lol.

- Taak, bardzo. - Przewrócił piwnymi oczami, na co zaśmiałam się po raz kolejny. Doczłapał się do mnie (pianino stało na wielkim niczym scena podwyższeniu przy werandzie i grając, można było podziwiać dalekie biurowce oraz drzewa przez ogromne, balkonowe drzwi), upuścił obok reklamówki i położył brązowowłosą głowę na moich kolanach, wzdychając.

- Le miel *, mogłabyś mi dać wody...? Jest w reklamówce.

Wyjęłam więc butelkę mineralnej, otworzyłam i podałam lubemu.

- Merci - mruknął i zaczął bulić, a ja grałam końcówkę kompozycji:

- Déšť smyje to zlé, / Deszcz (z)myje to zło,

Oči mi řeknou: Thank you… / Moje oczy powiedzą/mówią: Thank you...

- Piękne... Będzie na nowej płycie? - wymruczał Joe z zamkniętymi oczyma.

- Jeśli się pośpieszymy. W poniedziałek przylatuje ekipa, a my nadal nie napisaliśmy piosenki. Leszek już wysłał na mastering wszystko, co przygotowane, już pracują nad bookletem, lada dzień będzie gotowy teledysk do Zwiodę Cię... W końcu wyjdzie taka klapa jak ten kawałek z Najdłuższej Podróży!

- No co ty, coś, czego ty się tkniesz, nie może być klapą, słońce. Jesteś zbyt dobra, by zrobić chałę.

- Lepiej będzie, jak zamiast pobożnych stwierdzeń pomodlisz się za nas... - westchnęłam.

- Och, przecież ja zawsze się za ciebie modlę.

- Naprawdę? - Zdziwiłam się.

- Oczywiście. - Wzruszył ramionami. - Za twoją rodzinę... Przecież to ważne.

- Pewnie, pewnie, że to ważne... - Pokiwałam głową, bawiąc się jego włosami, na co mruczał z zadowolenia.

- Berry, mówiłem ci, że cię kocham...?

- Tak? Nie przypominam sobie... - Zażartowałam.

- W takim razie ci mówię - powiedział brunet, podnosząc się, by mnie pocałować. Mrr... Po prostu uwielbiałam nasze pocałunki. Sam luby mówił, że umarłby za moje... Zsunęłam się z ławki na podłogę, mrucząc z zadowolenia, a on objął mnie mocno. Przesunęłam dokładnie językiem po jego górnej wardze, na co westchnął. Nie było słów, by opisać mój stan umysłu...

- Joe! - Oburzyłam się, gdy poczułam jego ręce pod moja bluzką.

- No co? - Zdziwił się, nie przerywając czynności.

- Przestań! Nie o tej porze!

- A co ma do tego pora dnia? Nie jesteś w nastroju, czy co...? Potrzebuję trochę miłości...

- Potrzebujesz trochę kochania się! - Poprawiłam. - Pora dnia ma to do tego, że jesteś zaprogramowany tak, aby spać po wszystkim!

- Achhh - westchnął, przewracając oczyma. - A poza tym, jaka jest niby różnica między miłością a kochaniem się? Bez względu na znaczenie, potrzebuję trochę twojej czułości, słodyczy, pieszczot...

- Nie myśl, że ja tego nie potrzebuję, ale poczekaj, aż słońce zajdzie. - Zarumieniona od pieszczot, posłałam mu swój najpiękniejszy uśmiech, wstając i zabierając reklamówkę do kuchni.

- O matko - jęknął zawiedziony chłopak, biorąc drugą siatkę i idąc za mną.

Zrobiłam sobie obiad (nie jadałam lunchu), a potem Joe'ego wywiało. Stwierdził, że skoro ma czekać do wieczora, to przynajmniej „zrobi nastrój”. Kolejny dzik, ale to mi się bardziej podobało...

Siedziałam więc przy komputerze w salonie - sprawdzałam pocztę i Facebooka. Uśmiałam się z kolejnych komentarzy typu: Olu, co Ty widzisz w tym Józku? Jestem pewien, że ja bym Ci bardziej odpowiadał! Oto moje wymiary: klatka 90 cm, biceps 40 cm, męskość 21 cm... LOOOL!!! Cha, cha, cha, nie wiedziałam, ile miał członek Ziutka, ale mi jak najbardziej odpowiadał... Nikt nie mógł mi go zastąpić. Bo to był po prostu mój Joe i już!

Później poszłam do pokoju po kabel USB, ale drzwi były zamknięte.

- Joe? Jesteś tam? - zapytałam podejrzliwie.

- Jestem, jestem! O co chodzi, kochanie?

- Co ty robisz? Potrzebuję kabla do telefonu.

- Już ci daję... A co robię, niech natenczas zostanie tajemnicą... - Uchylił minimalnie drzwi, podając mi kabel. Warknęłam niezadowolona.

- No co? Sama kazałaś mi czekać, więc nie zamierzam się wychylać. - Zaśmiał się, cmokając mnie, po czym znikł za drzwiami.

- Josephie Adamie Jerseyu, jeszcze nie wiem, kiedy, ale w najmniej oczekiwanym momencie zadam ci potworny ból.

- Tak jak z tym poprawionym kopniakiem? - Zachichotał. - Też cię kocham, Księżniczko!

Ach, ten kopniak. Kiedy się poznaliśmy i mieliśmy próby przed koncertem, pewnego razu bardzo się wygłupialiśmy i Joe powiedział, że skończy mnie rozśmieszać (aż dostałam czkawki!), jeśli przyznam, iż jest najseksowniejszym facetem na świecie (ach, ta skromność!)... Odmówiłam, więc zaczął mnie łaskotać, ale ja nie dałam się i Ziutek dostał kopniaka w klejnoty, aż poleciał do tyłu... A zaraz potem przyszedł Rick z informacją, że ich rodzice przybyli, lol. Ja to niezła byłam, nie?

Wgrałam na iPhone'a najnowsze utwory [mogłam trzymać w nim wszystkie dyskografie (a lubiłam bardzo wielu różnych wykonawców!) i ściągnąć prawie cały AppStore, a nadal mieć sporo wolnej pamięci!], pogadałam na Facebooku z dziewczynami oraz moją kochaną siostrunią, a potem nadrobiłam zaległości na YouTubie. Oglądałam filmy (Axl jak zwykle opierdalał Slasha. Ech, jeszcze parę lat wcześniej żywiłam resztki nadziei, iż mogliby się jakimś cudem dogadać i znów razem zatrząść światem, ale życie miało chyba gorszych rodziców niż ojcowie Axla, Mike'a i oboje mych rodzicieli zarazem, toteż mściło się jak chuj na niewinnych ludziach, po prostu żywiących się najlepszą muzyką), aż dostałam wiadomość:

Myślę, że może już pani iść przygotowywać się na wieczór:)... J.:*

Uśmiechnęłam się na myśl, że już niedługo będziemy mieli mnóstwo słodkich chwil, więc z ochotą poszłam do swej łazienki.

Wzięłam z prania naszą (moją i Joe'ego) ulubioną zieloną, nocną koszulkę - przed kolano, na ramiączkach - i zabrałam się do mycia. Rozczesałam dokładnie włosy (wiedziałam, że potem będą nieźle potargane), zmyłam makijaż (i tak on mówi, że nie potrzebuję go nosić) oraz wyszorowałam zęby (to, co zawsze zajmuje mi najwięcej czasu). Długo zastanawiałam się, czy założyć coś pod spód, czy nie. W końcu postanowiłam ubrać bieliznę - przecież zawsze jest hmmm, ciekawiej, gdy jest więcej rzeczy to zdjęcia... Cha, cha, ale my byliśmy nieprzyzwoici... Dirty, rich, beautiful, daddy! / Nieprzyzwoici, bogaci, piękni, tatku!

W międzyczasie przypominałam sobie, jak właściwie doszło do tego, że postanowiliśmy okazać sobie miłość w najpiękniejszy z możliwych sposobów...

To było po tym, jak byłam w klasie maturalnej i się rozstaliśmy. Gdy byliśmy znów razem, zrozumiałam, że naprawdę kochałam Joe'ego i sprawa, która wcześniej była dla mnie tak ważna, stała się obojętna... A przecież mówiłam mu, że założę pierścień czystości, cha, cha! Nie chciałam czekać do ślubu z seksem. Marzyłam o tym. I Joe był jedynym, z którym chciałabym dzielić to doświadczenie. Przecież tuż po tym, jak zostaliśmy parą, mieliśmy bardzo nieprzyzwoity (!!!) sen ze sobą w roli głównej, nie? I obudziłam się wtedy mokra. Z pewnością on też nie miał rano suchych bokserek, cha, cha. I pokazałam mu, czego chciałam. A biedny Ziutek... Był zszokowany. Czyli myślał, że ta Olka z tamtego snu, która niemal zmusiła go do seksu, to była taka moja pani Hyde, tak? No cóż, ale on także tego chciał - nie mógł zaprzeczyć. Widziałam to w jego oczach. Całował mnie więc z pasją, a ja zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli; następnie powoli opadliśmy na łóżko, przy akustycznych gitarach i gwizdaniu Axla w Patience...

O rany, te wspomnienia naprawdę mnie podnieciły. Ochlapałam się zimną wodą, by zmniejszyć stężenie emocji, bo chciałam, żeby nasze pieszczoty były długie, a nie trwały 10 minut - i to z mojej winy (wystąpił rumieniec). Nie, kiedy w dodatku kazałam czekać biedaczkowi do wieczora, co dla niego trwało wieczność.

Jeszcze roztarłam na nadgarstkach trochę moich miętowych perfum, założyłam koszulkę, uśmiechnęłam się uwodzicielsko i cicho wyszłam z łazienki, zamykając za sobą drzwi i gasząc światło. Korytarz był nienaturalnie cichy, pusty i ciemny. „No pięknie”, pomyślałam. Zostawiać w ciemności dziewczynę z klaustrofobią. Przynajmniej byłam pewna, że tamte ściany były daleko od siebie i nie mają zamiaru się do siebie zbliżać. Próbowałam wyimaginować w wyobraźni, że było jasno i wszystko doskonale widziałam.

Boso poszłam w kierunku naszej sypialni, nie mogąc się doczekać tego, co miałam w niej zobaczyć - i co miało się tam stać...

Nagle czyjaś ciepła dłoń przesunęła po moim zmarzniętym ramieniu - nie byłam pewna, czy dostałam gęsiej skórki od chłodu (cóż, Nowy Jork nie był zbyt ciepły, choć średnie temperatury miał wyższe niż Warszawa), czy od jego dotyku. Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy jego druga dłoń przesunęła po moim policzku.

- Śledziłeś mnie? - wyszeptałam, by nie rozwiać niesamowitej atmosfery.

- Jak zawsze... - wymruczał, odgarniając na ramię moje włosy, aby przesunąć czubkiem języka po moim karku. - Przyznaj się, podskakiwałaś z ekscytacji?...

- Nie... Nie podskakiwałam - odparłam. - Nigdy nie przyznałabym ci się, co robiłam.

- No cóż, kiedyś mi powiesz. - Owionął mnie goździkowym oddechem.

- Mam nadzieję, że nie przekroczyłeś granicy... - rzekłam z prawdziwą nadzieją. Hm, właściwie szło nam coraz lepiej, sądziłam, że nie będzie problemów z przedwczesną ejakulacją i tym podobnymi...

- Nie, słońce, idzie mi coraz lepiej... - stwierdził dumnie, odgadując me myśli. - Nie ma w tym nic fajnego, pieszczoty z tobą są nieporównywalnie lepsze!

- No ja myślę... - Uśmiechnęłam się szeroko, a on przesunął dłonią wzdłuż mojego boku. Mrr... Przylgnął do mnie tak ściśle, że poczułam na plecach łańcuszek jego medalika (strach pomyśleć, jak bardzo blisko miał być potem, cha, cha). Nie mogłam już wytrzymać i delikatnie ruszyłam do przodu, na co ukochany parsknął śmiechem, po czym otoczył mnie ramieniem w talii, powoli idąc w kierunku drzwi. Co za drań, on zaczął mnie opóźniać, no (wystąpiła złość)!

- Panie przodem - powiedział tonem angielskiego gentlemana (taa, Joe Anglik! Taki, co nosi koszulę na T-shirt i je angielskie ciastka, cha, cha! Naprawdę, wybornie mnie to rozbawiło, cha, cha!), a ja szybko nacisnęłam klamkę i zaparło mi dech w piersiach.

W całym pomieszczeniu było mnóstwo świec. Po prostu mnóstwo. Były na parapecie, stoliku, półkach, nawet na podłodze! Na łóżku była rozłożona najlepsza, satynowa, wiśniowoczerwona pościel. Wokoło unosił się zapach pomarańczy i frezji - no a ja pachniałam jak zawsze miętą.

- Co o tym sądzisz? - zapytał swym normalnym tonem, zbyt podekscytowany, by grać.

- Woooow, Joe! To jest po prostu... Jestem oniemiała.

- Now I'm speechless, over the edge, I'm just breathless, / Teraz jestem oniemiały, ponad krawędzią, po prostu bez tchu,

I never thought that I'd catch this lovebug again... / Nigdy nie myślałem, że mógłbym znów złapać ten miłosny zarazek...

Hopeless, head over heels in the moment, / Beznadziejny, z głową nad chmurami w tej chwili,

I never thought that I'd get bit by this lovebug again... / Nigdy nie sądziłem, że mógłbym znów dostać trochę tej miłosnej infekcji... - zaśpiewał mi fragment piosenki, który niegdyś dla mnie napisał. To był chyba mój ulubiony kawałek - z ich repertuaru i z tych, które zostały napisane z myślą o mnie, więc znów się uśmiechnęłam.

Śpiew nieco zdezorganizował Joe'ego, więc momentalnie odwróciłam się wreszcie do niego i mocno go pocałowałam. Był miękki jak wosk... Jednak po dłuższej chwili kontrola do niego wróciła i objął mnie mocno wpół. Nasze języki bawiły się ze sobą niczym psotne wyderki, gdy powoli zmierzaliśmy w stronę łóżka, które wyglądało tak zachęcająco, że grzechem byłoby je ignorować...

* franc. kochanie, a dosłownie miód.

V Panna Blond

Rano siedziałam na pufie w mojej perłowozłotej łazience, pachnącej Elnettem i kremem do depilacji z mleczkiem z lotosu i wyciągiem z jaśminu. Patrzyłam na dziewczynę w lustrze: no, była całkiem ładna (nie, żebym gustowała). Miała ciemnobrązowe, prawie czarne włosy do talii z długą, prostą grzywką i ciemnozielone oczy. Była wysoka, w miarę szczupła, z kobiecą sylwetką. Jej twarz rozjaśnił uśmiech i ukazały się śnieżnobiałe, idealne zęby. O za grube uda obijały się długie, smukłe, blade palce z czarnymi paznokciami (ten kolor był u niej idealny!). Rozchyliła lekko w miarę pełne usta i wzdychając, próbowała zetrzeć warstwę sebum znad górnej wargi. Ech, nic z tego. Trudno, za mały biust, za grube uda, tłusta cera... „Ale jakoś Joe'emu to nie przeszkadza”, pocieszyłam się. Jeśli on był ze mną szczęśliwy, to nie miałam powodów do narzekania. W końcu nie ma nic gorszego niż kobieta jęcząca facetowi, że jest za gruba itp. A narciarka nie może mieć idealnych nóg, cha, cha. Nie przeszkadzało mi to jednak w noszeniu szortów i olewałam opinie innych, więc było OK.

- Ola? Jesteś tam? - Usłyszałam zaniepokojony głos Joe'ego.

- Nie... - odparłam głupio, a on jak oparzony otworzył z hukiem drzwi.

- Ej! Mógłbyś się najpierw zapytać, czy nie jestem naga *, co?! - Udałam oburzenie, zarzucając na siebie puszysty, kremowy szlafrok do połowy łydki.

- No sorry kochanie, ale trzeba było sobie nie robić ze mnie jajów, że cię nie ma, a jesteś.

- Po co się głupio pytasz, jeśli wiesz, że tu jestem? Zgubiłeś kontakty?

- Nie, zdjąłem je, kiedy szedłem w nocy po ręcznik dla ciebie. Przestraszyłem się trochę, gdy obudziłem się bez ciebie. Kobieto, nie rób mi takich numerów! Jeszcze pomyślę, że nie zadowoliłem cię w nocy...

Wybuchnęłam śmiechem.

- Nie zadowoliłeś mnie? Ale masz na starość głupie pomysły, no naprawdę... Ostatnia noc była chyba najgorętszą i najbardziej niesamowitą w moim życiu. - Wyznałam.

- Naprawdę? - Uśmiechnął się dumnie. - Taaak, to była cudowna noc, kochanie... - Przytaknął, podchodząc do mnie z całusem. - Wiesz, ładnie ci w tym szlafroczku... Ale bez niego jeszcze ładniej...

- A idź mi stąd, zboczeńcu! - Parsknęłam śmiechem, wyganiając go z łazienki. - Całą noc miał ekscesy, a jeszcze rano mu nie dość!

- Powinni mi dać medal za to, że wytrzymuję te twoje humorki...

- Tylko najpierw musisz znaleźć tych ich! - Zaśmiałam się.

Kiedy zeszłam na śniadanie, Joseph zagadnął mnie:

- Kochanie, a może wzięłabyś wolny weekend, hm?

- Wolny weekend? Po co?

- Bo w poniedziałek wyjeżdżam i nie będziemy się widzieli przez dwa tygodnie... - westchnął smutno.

- Ach, no tak... - Też zmarkotniałam. Zupełnie zapomniałam, że zespół był zobligowany mieć wtedy trochę koncertów i innych obowiązków - na szczęście. Rozmyślanie o tym, że niedługo ukochanego nie będzie przy mnie przez długi czas nie było dla mnie dobre. Nie rozstawaliśmy się, odkąd się pogodziliśmy, co pomogło zabliźnić się ranie na moim sercu, która pojawiła się, gdy byłam w ostatniej klasie. Uczyłam się naprawdę bez przerwy. Na półrocze miałam prawie same tróje i naprawdę byłam załamana. Ale brak Joe'ego u mojego boku działał na mnie jeszcze gorzej, to przez to wpadłam w depresję. Wieczory były naprawdę straszne, gdy leżałam samotnie w łóżku, które przez pewien czas nawet dzieliliśmy. Jednak naprawdę chciałam zdać maturę - móc nareszcie nigdy nie rozstawać się z moim ukochanym. A poza tym media po prostu zabiłyby mnie, gdybym nie zdała.

- Właśnie, a nie chcę, żebyś znowu miała depresję... Naprawdę nie zniósłbym tego - rzekł z bólem, podchodząc do mnie. Uśmiechnęłam się lekko na przekór, głaszcząc go po policzku, bo nienawidziłam, gdy się smucił. Jego nastrój zawsze mi się udzielał, w takiej byliśmy symbiozie.

- Daj spokój, nie będzie tak źle, jak wtedy...

- Nie chcę, żebyś była nawet w takiej depresji co ja, nim cię poznałem - wyszeptał, całując mnie. Tak, nim się poznaliśmy, Joseph myślał o odejściu z zespołu, zostawieniu sławy i powrocie do szkoły. Absurd! Nie wyobrażałam sobie swego życia bez niego, gdyby nie on, nigdy nie byłabym w tym miejscu, w którym wtedy byłam. Na szczęście poleciałam na ich koncert, potraktowałam Joe'ego jak normalnego człowieka, przepraszając go, gdy trzasnęłam go włosami, a później śpiewałam przy pianinie, on zaś ośmielił się mnie zagadnąć, następnie poprosił mnie o zaśpiewanie z nim ballady na ich koncercie, podczas którego pocałował mnie na oczach wszystkich, a ja zgodziłam się zostać jego dziewczyną... I tak oto dwa lata później byliśmy tam, w naszym [właściwie to dom Joe'ego, specjalnie go kupił na okazje, gdy mieliśmy być tam razem, także kazał mi (taa, on mi mógł coś nakazać czy zakazać! Dobry żart! Mógł mnie najwyżej grzecznie poprosić!) zatrzymywać się w nim, będąc samej w mieście] nowojorskim domu, gdzie ja, uzależniona od niego, bałam się o swoje zdrowie, kiedy jego miało nie być przez dwa tygodnie, on zaś martwił się o mnie, więc próbował namówić mnie na wspólny weekend. Co tam, że pracowałam wtedy z Michaelem Jacksonem. Moje zdrowie najważniejsze. A poważnie: na szczęście Mike był dobrym człowiekiem i współpracownikiem, toteż sądziłam, że nie będzie miał nic przeciwko niepracującej sobocie. Naprawdę bałam się o moje zdrowie. To nie żart, byłam uzależniona od Joe'ego. I uwielbiałam to...

- A dołek możemy wykopać? - zażartowałam. Kiedy musiałam wrócić do domu, było nam naprawdę trudno się rozstać. Leciały mi łzy jak grochy, gdy dzwoniłam do niego. Joe, ja chcę do ciebie!! Zabroniłam mu wpaść znowu w depresję, a jedynie być w dołku - mieliśmy wykopać go razem.

Zachichotał.

- Och, tym razem nie chcę nawet dołka, kochanie. Przecież teraz pracujesz. Jak Michael wytrzyma z tobą? A zwłaszcza Leszek? On jest co prawda przyzwyczajony, ale przez to gorszy.

- Trudno. - Wzruszyłam ramionami. - Moje zdrowie najważniejsze. - Zaśmiałam się. - Gdzie więc chce mnie pan porwać?

- Hm, jest pewne przytulne, ciche miejsce, w które chciałbym cię zabrać. O, moglibyśmy zrobić tam pewną niesamowitą rzecz! - Podekscytował się.

- Niesamowitą rzecz? A niby jakiej pozycji jeszcze nie testowaliśmy? - Zażartowałam, na co wybuchnął śmiechem.

- Głuptasie, tym razem nie ma żadnego seksualnego podtekstu!

- Nie? Jak to? Myślałam, że wszystko kręci się wokół seksu!

- Och, jeśli chcesz, coś może się kręcić wokół seksu, dlaczego nie... - Zachichotał, a ja mu zawtórowałam. - OK, więc zgadza się pani?

- Ja osobiście się zgadzam, ale nie wiem, co na to siły wyższe...

- OK, czyli załatwione. Wątpliwe, żeby MJ miał coś przeciwko wolnemu.

- Skąd wiesz?

- Ma troje dzieci, nie? Marcus nie ma nigdy nic przeciwko wolnemu. Leci do swoich małych skarbów, nawet wtedy, gdy jest wykończony.

- Tu ci przyznam rację... - Pokiwałam głową. Marcus był mym gitarzystą i szwagrem (w obu funkcjach sprawdzał się znakomicie!). Miał troje dzieci z moją siostrą. Byli naprawdę szczęśliwi, chociaż Petra często narzekała, że była niczym żona marynarza czy żołnierza... Jednak nawet ja nie wyobrażałam sobie naszego domu w Wędryni bez tej szalonej, małej trójki!

- Właśnie. - Joe suszył zęby.

- A to daleko? Czy jeszcze w tym stanie?

- Niedaleko granicy. - Wyjaśnił. Hm, naprawdę usilnie starałam się sobie przypomnieć, co ciekawego znajdowało się w tamtych okolicach, ale nie udawało mi się.

- Kochanie, nie psuj zabawy i pozwól tajemnicy być tajemnicą! - Zaśmiał się brunet, całując mnie niedbale i burząc moje włosy.

Po południu byłam w studiu. Nie było jeszcze Mike'a, więc relaksowałam się, słuchając Gunsów [kochałam Appetite for Destruction, chyba jak każdy szanujący się fan rocka! A tekst All we need is just a little patience / Wszystko, czego potrzebujemy, to tylko trochę cierpliwości był dla mnie w tamtym momencie iście adekwatny (i ten jeden raz nie kojarzył się z pamiętną pierwszą prawdziwą nocą z Jerseyem)! Ukłony za ten tekst, Izzy!], a potem Lady GaGi **. Właśnie leciała piosenka Again Again, gdy do środka wszedł Mistrz, a ja dostałam olśnienia! Nie rozumiałam zbytnio, co GaGa śpiewała, ale wyłapałam słowa:

- And if I had one wish / I gdybym miała życzenie

Yeah, you'd be it! / O tak, byłbyś nim!

Co prawda krótki fragment, ale najważniejsze, że NARESZCIE nadeszła moja inspiracja! Złapałam kratkowaną kartkę leżącą przede mną na biurku, zielony ołówek i zapisałam szybko słowa, które były w mojej głowie.

Odskoczyłam od stolika i zawołałam radośnie, ściskając Michaela:

- O tak, nareszcie! Nareszcie coś napisałam!

- Świetnie! Już się bałem, że nic nie napiszemy.

- Taa, a w poniedziałek przylatuje Leszek! Chyba dostałby zawału, widząc, jak my pracujemy! - zaśmiałam się i Michael zaraz do mnie dołączył.

- No, to pokaż, dopracujmy to.

Wzięłam kartkę do ręki i zaczęłam powoli tłumaczyć mu to, co napisałam:

- Gdybym miała życzenie / If I have one wish

Chciałabym znać Twe myśli, / I'd love to know Your minds,

Zagubić się w twych oczach, / To lose in your eyes,

I wiedzieć, że to dobre! / And know this is good!

- No, podoba mi się. - Uśmiechnął się Mike, a potem zmrużył oczy i zaczął myśleć. - Coś jak „na zawsze”... I beg, I want to be forever... - wymruczał, łapiąc drugi, czerwony ołówek w długie, smukłe palce i napisał pod spodem. Jego pismo było wielkie i niedbałe. „Ciekawe, czy się doczytam” pomyślałam. Cóż, byłam leworęczna, więc się nie szturchaliśmy.

Z charakterem pisma Michaela potrzebowaliśmy kilku kartek, by napisać tamten tekst. Po ponad trzech godzinach (Mike był baaardzo drobiazgowy) skończyliśmy. Byłam wyjątkowo zadowolona.

- To jeden z moich najlepszych tekstów!

- To dobrze! - Ucieszył się - Wybacz mi tę drobiazgowość, ale chciałem, aby ten tekst był jak najlepszy...

- W porządku - Uśmiechnęłam się - przynajmniej może Leszek będzie miał trochę racji z tą Grammy...

- Z Grammy? Przepowiada ci wygraną?

- Tak - Przewróciłam oczami - wysłał już wszystkie przygotowane piosenki na mastering, pracują nad bookletem... W ostatniej chwili skończyłam Déšť, pewnie go dziś nagrywają. Och, właśnie... Pozwolisz, że zadzwonię i się upewnię... - Mike pokiwał głową z uśmiechem, więc wyjęłam telefon i wybrałam numer producenta - póki w Pradze była przyzwoita pora.

- O, cóż to się stało, że pani do mnie dzwoni, panno Rock?

- Cha, cha, cha - odezwałam się sarkastycznie. - Chciałam się dowiedzieć, czy nagrywaliście dzisiaj moją kompozycję.

- Tak, nagrywaliśmy. Mówiłem ci, że to jest naprawdę piękna piosenka?

- Nie, nie mówiłeś. Aczkolwiek miło słyszeć.

- Bitte *** - powiedział, więc zazgrzytałam zębami, bo nienawidziłam Niemców za drugą wojnę światową! - Szkoda, że do Grammy można nominować tylko jeden utwór, a jestem pewien, że wasza piosenka będzie zajebista, no i teledysk - w końcu to Król...

Znów zazgrzytałam zębami.

- Przestań w końcu! Nie sądzisz, że jestem zbyt młoda na Grammy?! I tak nie mam miejsca na te nagrody, które ostatnio wygrałam!

- No co, przecież ci mówiłem, że jak będziesz miała osiemnaście lat, to dostaniesz Grammy! - Zaśmiał się. - Nie bój się o sodówkę, naprawdę masz wokół siebie ludzi, którzy nie pozwolą, żebyś poczuła się Królową...

- Królowa jest tylko jedna, a ja jej do pięt nie dorastam. - Zaśmiałam się. - Tyle dobrego, że ona mnie lubi...

- Doda ci kibicuje! I jesteś od niej dużo lepsza. Masz talent, dziewczyno, i nie musisz się rozbierać, żeby mieć platynowe płyty!

- No halo, takie widoki to tylko dla Ziutka... - Wybuchnęłam śmiechem. - OK, to nie zajmuję ci czasu. Skończyliśmy właśnie tekst, wiesz?

- Tak, już? Wspaniale! Jaki tytuł?

- Forever.

- Forever... Pięknie. OK, dowiem się reszty w poniedziałek... Pa!

- Pa. - Pożegnałam się.

- E, czy ja dobrze zrozumiałem? Sądzisz, że jesteś za młoda, by dostać Grammy? - wtrącił Mike.

- Tak, tak sądzę. - Wzruszyłam ramionami. - Nie chcę się chwalić, ale zdobyłam już sporo nagród... Sądzę, że to byłoby za szybko. Byłam już nominowana do Grammy, to i tak wielkie wyróżnienie. Byłam chyba trzecia...

- Tak, pamiętam coś, zemdlałaś... - Uśmiechnął się delikatnie.

- Ach, miałam zabić za to Joe'ego... - Znów zazgrzytałam zębami. Dowiedział się wcześniej o nominacjach i ustawił ukrytą kamerę na mnie. Bardzo ciekawiła go moja reakcja i dostał to, czego chciał. Byłam tak zaskoczona, zszokowana i szczęśliwa, że aż zemdlałam. - Przynajmniej nie wygrała do tej pory Panna Blond...

- Kto?

- Taylor McKenzie - powiedziałam z pogardą. Ta dziewczyna nie budziła moich najcieplejszych uczuć.

- Ach, więc było trochę prawdy w tych plotkach?... - westchnął Mikey. On na pewno wiedział sporo na ten temat.

- Cóż, chyba nawet całkiem sporo...

- Nawet bez względu na to, czy to, co powiedziała, było prawdą, czy też nie, zachowała się naprawdę po chamsku. To poniżej granic! - Pokręcił głową z dezaprobatą. - Sądziłem, że jest naprawdę dobra i ją szanowałem, ale od tamtej sytuacji...

- Nie znałam jej wcześniej i kiedy Joe powiedział mi, że ona będzie z nami w trasie, było mi nawet głupio i pobiegłam sprawdzić ją w Wikipedii... Cóż, ona była zazdrosna. I to cholernie zazdrosna. O moją karierę i Joe'ego. Do tej pory jest. Gdy on był w pobliżu, ciągle się na niego gapiła. Wręcz podrywała go na moich oczach! A wiedziała, że jesteśmy razem. Na początku udawała dla mnie milutką, a naprawdę utopiłaby mnie w łyżce wody! - Wyjawiłam wściekła. - Nic do niej nie miałam, ona zaś od początku zachowywała się naprawdę podle!

- Przejmujesz się?

- Nie. Robię swoje i mam ją gdzieś. Nie obchodzi mnie, co ludzie mówią o tym, co powiedziała. Powinna się wstydzić swego zachowania. Właściwie nawet czytałam coś o tym, jak pisali o niej złośliwie, że nie umie śpiewać, więc ratuje swoją popularność historyjkami z naszego łóżka. Cóż, nie kwestionuję tego. Plotki mnie nie ranią, mam odpowiednie nazwisko. - Uśmiechnęłam się - Jestem silna.

- Mądrze. - Wykrzywił wargi w uśmiechu, kiwając głową.

* nie była naga, jakby co.

** naprawdę GaGa jeszcze wtedy nie zadebiutowała, a na pewno ta piosenka nie była znana.

*** niem. dziękuję.

VI Pozytywny uścisk

- Ach, Mike, nie miałbyś nic przeciwko niepracującemu weekendowi? - zapytałam niepewnie. - Joe potem wyjeżdża, a ja... Ee, nie chcę być nieznośna - bąknęłam.

- Wspólny weekend, co? Rozumiem. W porządku.

- Serio? Nie zamierzałeś usilnie pracować? - spytałam nieco zdumiona.

- Pewnie i tak będę pracował, ale rozumiem. - Zachichotał. - Skoro tego potrzebujesz, skoro sądzisz, że ci to pomoże, to proszę bardzo. Jeśli miałabyś być przygnębiona i smutna, praca nie szłaby ci dobrze i z ochotą.

- Naprawdę... Wielkie dzięki! - Wyszczerzyłam do niego zęby z ulgą. A jak on ładnie mówił!

- Nie ma problemu. - Odwzajemnił uśmiech. Automatycznie także się uśmiechnęłam i przypomniała mi się kolejna anegdotka, więc zachichotałam.

- Z czego się śmiejesz?

- Ach, przypomniała mi się następna historyjka... O tym, jak zaczęłam cię słuchać...

- O, chętnie posłucham. - Znów wyszczerzył zęby, prostując się, więc zaczęłam opowiadać:

- Jak ci mówiłam, słuchałam cię praktycznie od urodzenia, moja rodzina to potwierdza - cóż, jak inaczej mogłoby być z moją siostrą... Gdy miałam około pięć lat, połamałam wszystkie drzewka w okolicy...

- Co?! Miałaś pięć lat?! Połamałaś wszystkie drzewka?! - zawołał zszokowany.

- No. Zawsze bawiłam się z chłopakami, więc normalne. - Wzruszyłam ramionami. - Babcia była strasznie wkurzona i dała mi szlaban, a wtedy nie byłam jeszcze taka cwana, żeby wyjść przez okno albo coś.

Mike nadal kręcił głową, mamrocząc „Pięć lat... Wszystkie drzewka w okolicy...”.

- Nie miałam więc innego wyjścia, jak siedzieć w domu. - Kontynuowałam z uśmiechem. - Nudziłam się jak mops i dlatego zaczęłam się interesować tym, co robi Petra. Miała wielką kolekcję kaset VHS zachomikowaną w pokoju. Jak się okazało, wszystkie podpisane „MJJ♥”. - Napisałam palcem w powietrzu. - Zaczęłam oglądać to wszystko z nią i oczywiście moja buźka była stale otwarta z wrażenia. Mówi, że na początku oglądając występ z Motown 25, miałam oczy naprawdę na wierzchu! - Zaśmiałam się perliście. - Mówiłam ci, to wszystko było iście niesamowite!

- A mi się nie podobało. Nie byłem z tego zadowolony - mruknął, spuszczając wzrok. - Chciałem obrócić się pięć razy...

- Co do własnych popisów jesteśmy zazwyczaj nieobiektywni. Występy na żywo mają właśnie ten urok improwizacji. Wierz mi, przecież mówiłam, że nie umiem kłamać. - Wyszczerzyłam zęby i mój przyjaciel uśmiechnął się lekko. - W naszym domu cały czas leciała - i leci - twoja muzyka. Wciąż kłócimy się o płyty... - Uśmiechnęłam się na wspomnienie. - Ach, to były czasy...

- Fajna historia. - Pokiwał głową z uśmiechem. - Ale matko, pięć lat i połamać wszystkie drzewka w okolicy...

- To były młode drzewka, parę lat później miałam wyrzuty sumienia i posadziłam ich całkiem sporo. - Zaśmiałam się.

Pracowaliśmy trochę nad melodią, aby mieć szkielet opracowany, a potem przepisałam na komputerze tekst, bo naprawdę wątpiłam, czy uda mi się odszyfrować pismo Michaela. Był zdumiony, że można tak szybko stukać w klawiaturę i nie robić wielu błędów, cha, cha. Następnie puknęłam w interkom:

- Alicia? Mogę drukować?

- Drukować? Jasne, jasne, Alex... Już, chwilę, wkładam papier - zawołała nasza sekretarka, biegnąc do drukarki, bo jej głos dochodził z oddali - Gotowe! Możesz drukować.

- Dzięki. - Nacisnęłam „P”. - Już idę odebrać... - Pobiegłam, pokazując współpracownikowi uniesiony palec.

Weszłam do biura, gdy Alicia wyjmowała świeżo zadrukowaną kartkę z drukarki.

- Forever...? Coś nowego?

- Ej! Nie czytaj! - zawołałam, zabierając jej wydruk. - To ściśle tajne!

- Tak tajne, że nawet wytwórnia o tym nie wie? - Zażartowała blondynka średniego wzrostu.

- A co tam wytwórnia! - Wysunęłam język. - Nie zamierzam grać jakiegoś plastikowego chłamu, jeśli zachce im się, bym taki robiła. NIGDY.

- Nie wyobrażam sobie ciebie w takim gatunku. - Szarooka się uśmiechnęła.

- Równie dobrze mogłabym zostać przyjaciółką Panny Blond! - Zazgrzytałam zębami, na co zaśmiała się serdecznie.

Wróciłam do Michaela z wydrukiem, który schludnie złożył na pół i włożył do wewnętrznej kieszeni kurtki (cały czas nosił tę samą, z suwakami... Naprawdę mi się podobała!). Pracowaliśmy jeszcze około pół godziny i postanowiliśmy odroczyć to do jutra.

Wyszliśmy ze studia razem - po raz pierwszy. Nigdy wcześniej nie szłam ramię w ramię z Mikiem. Właśnie... Spostrzegłam wtedy, że miałam na nogach trampki! A normalnie byłam trochę od niego wyższa! W obcasach różnica nie była taka widoczna! Cholera, jakby tego mi było trzeba... Król miał mnie polubić, a nie odwrotnie! Przecież wtedy jeszcze nie skończyliśmy piosenki, nie nakręciliśmy teledysku i nie było Grammy za tamten rok! Pochyliłam się, by nie zauważył różnicy - modląc się o to.

- Zatrzymałeś się daleko stąd? - Zagadnęłam, uginając lekko nogi w kolanach. Jeśli coś zauważył, to doskonale się maskował.

- Poza miastem znalazłem miły, przytulny hotel. Nie kręci się tam wielu paparazzich...

- Świetnie! W Los Angeles też byłam w takim miejscu... - Przypomniałam sobie.

- To dobrze! Tam jest dużo gorzej... - westchnął ciężko.

- No... - Kiwnęłam głową, obejmując się ramionami - lubiłam to robić. - Po prawdzie nie lubię LA. Ta pogoń... No i smog...

- Tak, dokładnie! - Zaśmiał się perliście. - To... Do jutra?

- Tak, do jutra. - Wyszczerzyłam zęby, przytulając go na pożegnanie, a Mistrz odwzajemnił gest. Jego uścisk był taki ciepły... Czułam się niesamowicie, niesamowicie dobrze, ale nie umiałam dokładnie opisać tego uczucia. Wywoływał u mnie same dobre emocje; poszłam więc z wielkim uśmiechem na twarzy w stronę motoru, zapięłam kurtkę, założyłam kask, kopnęłam w stopkę, by ją odblokować, zapaliłam światło, a następnie odpaliłam silnik i pojechałam do domu, pełna pozytywności. Bo to był po prostu pozytywny uścisk od wspaniałego człowieka!

Rano poderwałam się wściekła - i to nie z byle powodu. Obudził mnie własny głos z playbacku! Wrr! Gorzej byłoby tylko wtedy, gdybym usłyszała to beznadziejne Love Story kochanej, słodziutkiej Taylor! Bleee!

- I co się śmiejesz jak ten głupi! - warknęłam do Joe'ego. - Ty podły zdrajco! Nadal nie zmieniłeś Angel!

- Skarbie, przecież sama wiesz, że w tym telefonie idiotycznie zmienia się sygnały.

- Mam to gdzieś! Jak ci nie pasuje, to zamień sobie telefon na tego cholernego Cracka, o! - Oskarżycielsko wskazałam najpierw jego białego iPhone'a, a potem pudełko z „prezentem” dla mnie, znajdującym się na jednej z półek, wiszących na zielonych ścianach. - Nie zamierzam słuchać siebie z playbacku, jakbym straciła głos!

- Alex, proszę, nie złość się tak na mnie... - Pogłaskał mnie po policzku, próbując mnie udobruchać. - Przynajmniej znalazłem sposób, by cię obudzić!

- Ja dziękuję za taki sposób! Wiesz, co mogłoby mnie obudzić?! Gorący pocałunek, ale nie licz na to do odwołania! - krzyknęłam wkurzona i ruszyłam do łazienki.

- Alex! Otwórz mi, proszę! - zawołał błagalnie po paru minutach.

- Cuuuul *! - Brzmiała odpowiedź.

- Słońce, naprawdę cię przepraszam!

- Sam nienawidzisz, jak się ciebie budzi rano, a myślisz, że mnie możesz budzić moim głosem z playbacku?! Twoje niedoczekanie!

- Ola, czy ja mam tu klęczeć z bukietem róż, czy co? - jęknął.

- Masz pocierpieć! - stwierdziłam nieubłaganie.

- Dobrze, pani dobrodziejko. Ale i tak cię kocham...

Cha, cha, Joe'ego chyba naprawdę przestraszyła możliwość samotnego spania, bo był bardzo milutki. Zrobił mi herbatkę, sam wywalił swoje rzeczy do prania (oczywiście robiłam to tylko w ostateczności, bo naprawdę było mi za niego wstyd, gdy przychodziła pani Nancy, nasza, no... Sprzątaczka, a w jego łazience znajdował się stos brudów. Fuj, ten zapach męskiego potu, ohyda! Mieszkałam w Wędryni normalnie, gotowałam, myłam okna i kosiłam trawnik, więc byłam przyzwyczajona także do sprzątania i prania. A Joe to Amerykanin, więc w sumie czego innego można się po nim spodziewać...) i nie przeszkadzał. Wiedział już, że bardzo wkurzonej Alex Rock lepiej zejść z oczu. Poszedł brzdąkać na gitarze, a ja usiadłam przy komputerze.

Karolina: Co Pani tak ciągle pracuje, co?

Alex: Kończę nagrania. Jeszcze tylko jedna piosenka.

Diana: A ja narysowałam nowego Mikuuuusiaaaa:D:D:D!<3<3<3

Pokręciłam głową z westchnieniem. Diana oprócz bycia najbardziej szaloną fanką Michaela w otoczeniu zajmowała się rysowaniem w Photoshopie. I całkiem ładnie jej to wychodziło!

Alex: Jakiego? Mam nadzieję, że skończyłaś z porno-art?

Diana: No wiesz co... Foch, o.

Karolina: Na zdrówko, Dajanko:D. Olu, Marcin mi mówił, że Leszek wszystkich pogania, żeby przygotowywać płytę, a Ty piszesz, iż jeszcze jeden song...?

Marcin był moim kompozytorem od... Bodajże od pięciu lat! A poza tym chłopakiem Karoliny i moim przyjacielem. Moim byłym, ale nie przeszkadzało nam to - w końcu stworzyliśmy fantastyczne piosenki, będąc parą.

Alex: On chce, żeby drugi singiel mógł być nominowany do Grammy, lol. O_o

Diana: Skąd ten pośpiech? A jaki będzie tytuł nowej desky?

Karolina: Oooo, właśnie, nie zdradziłaś nam tytułu!

Alex: A co Was nagle interesuje moja kariera?! Nigdy się tym nie interesowałyście, szybko zmieniłyście zdanie!

Cóż, nie mogłam i nie chciałam zdradzić im mojego sekretu. Taa, wyobrażałam sobie reakcję Diany...

Diana: Dobra, laska, wyluzuj;)...

Karolina: Czyli z nami masz wywiady na tematy prywatne, tak;P? W takim razie co u Ziutka?

Alex: Grr, obudził mnie Angel, więc jestem wkurzona:X. A poza tym strasznie za mną tęskni, jak pracuję i napadli go w Wal-Marcie, więc ja będę musiała chodzić po zakupy. O_o

Karolina: Ech, do czego to doszło;)...

Diana: Hehe, oberwali mu gatki? xDD

Alex: Echem...

Diana: Lol, żart xD. Właśnie, czytałaś ten komentarz na FB od tego gościa, co ma 21-centymetrowego fallusa xD?

Karolina: Echem, Joe chyba nie przyznałby się, że go wymolestowali xD...

Alex: Iks de xD.

Diana: A CO MIAŁO ZNACZYĆ „JESTEM W STUDIU Z KRÓLEM”?!?!?!?

Karolina: Ooooo...

Alex: Dlaczego tak wrzeszczysz, kolejny dziku?

Diana: Oleńko, co miałaś na myśli, pisząc notkę: „Jestem w studiu z Królem”????

Karolina: Teraz za dużo pytajników. xD

I co mogłam jej napisać? „Kurde, ale ja mądra jestem. Szkoda tylko, że inaczej.” pomyślałam.

Alex: Prowokacja.

Cóż, mówiłam im to samo, gdy starałam się utrzymać w tajemnicy występ na koncercie Blue Bench. Miałam nadzieję, że o tym zapomniały - wielką, wielką nadzieję... Panie Boże, błagam! We have to just keep it in the closet!

Diana: Ta? Król nie chce z Tobą współpracować?:(((

Uff, chyba uwierzyła.

Alex: Haaa, wątpię, czy on w ogóle o mnie słyszał:(.

Karolina: Ach, to byłoby coś... Nasza Ola i Michael na jednej scenie;D!

Diana: Iiiiii, nareszcie zobaczyłabym Mikusia na żywo!!! *skacze z radości*

Alex: xD. Szkoda, że ta jego cała wytwórnia...:X

Diana: Nie szkoda, tylko taki żal, że aż szkoda. O.o :X:X:X

Alex: Ej, to moje! xD

Karolina: Petra zemdlałaby z radości:D. Ciekawe, czy Mareczek byłby zazdrosny:D.

Alex: Mareczek skakałby z radości:D.

Diana: :D Brakuje mi tych czasów, gdy szłam moonwalkiem z piątką z klasówki w ręku;)...

Cha, cha, cha. Diana właśnie tak robiła - tak jak ja, od zawsze była fanką Michaela, ale fanatyczną, jak wspominałam. To, że dostając dobrą ocenę, cieszyła całą klasę, wracając do ławki moonwalkiem, było po prostu szałowe!

Alex: Hahaha, pamiętam, jak sprawdzaliśmy, jaki masz dzwonek xD!

Karolina: Ooo tak, to było najlepsze:D!

Tak, to było najlepsze! Diana codziennie miała jako sygnał SMSa inne „hee-hee” Michaela - raz z Heartbreak Hotel, innym razem z The Way You Make Me Feel... Niestety, trzeba było więc poświęcić trochę kasy, ale uwielbialiśmy sprawdzać na lekcji jej dzwonek. Niezapomniane były też reakcje nauczycieli - chemiczka w końcu sama zaczęła się dopytywać o sygnał Diany!

Diana: Hahahah:D. Tak, też to kocham:D. Ale dlaczego teraz nie sprawdzacie, jaki mam dzwonek:(? Dzięki temu miałam numery telefonów do wszystkich fajnych chłopaków...

Karolina: xDxDxD Loooooooooooool! xD

Alex: eL. Oł. eL. xD

Diana: No co, zawsze się przydawały:D...

Alex: xD. I'll rich out my hand to Youuuu...

Diana: Aaaaa, kocham to!

Cóż, Diana kocha wszystkie piosenki Michaela, jakżeby inaczej!

Alex: Cały dzień mi to po głowie chodzi:D.

Karolina: To mi się akurat podoba:D.

Alex: Aaaa, już tak późno?! Laski, ja lecę pracować, buziakiii:*

Diana: Paaa;* Wyślę ci moje nowe dzieło, OK?

Karolina: Čawky;* Gud lak in łork:D.

Alex: OK, ahoj;*...

VII Niebezpieczne piękno

Zderzyłam się z Michaelem, wbiegając do studia. A dokładnie po prostu na niego wpadłam - cała ja. Przywaliłam łokciem w drzwi łazienki, które chciał zamknąć i poleciałam na niego (bez skojarzeń). Całe szczęście udało mu utrzymać równowagę, uff.

- O rany, dziewczyno, ostrożnie... - Zaśmiał się.

- Sorry... - Spąsowiałam. - Widzisz, nie żartowałam z tym potykaniem i wpadaniem...

- Tak, już zapamiętałem, żeby zawsze ci wierzyć. - Wyszczerzył zęby.

Poszliśmy do studia i zajęliśmy się dopieszczaniem melodii.

- Chciałabym, żeby tuż przed refrenem kopało po uszach. - Pokręciłam głową. - Więcej gitar... Tak: dum, dum, duuum...

- Hm... OK. Perkusja powinna być wyraźniejsza pod koniec.

- Tak, dobry pomysł...

Pracowaliśmy, pracowaliśmy, pracowaliśmy. Michael był bardzo szczegółowy i wymagający, ale oczywiście także uprzejmy i delikatny, więc jego uwagi mnie nie irytowały. Współpraca z nim była naprawdę wspaniałym doświadczeniem.

Kiedy wróciłam z kubkami herbaty z cytryną i miodem w rękach, Michael gapił się na kolaż ze zdjęć, które zrobiła Karolina. W Nowym Jorku byłam zazwyczaj bez przyjaciół i rodziny, więc chociaż mogłam spojrzeć na ich fotografie i się uśmiechnąć. Były tam zdjęcia mnie i Joe'ego, mnie z przyjaciółmi, z siostrą, z zespołem... Domyśliłam się, że wzrok Mike'a spoczywał na fotce, na której sięgałam językiem podbródka, a Martynka, najstarsza latorośl mojej siostry robiła mi rogi. Cha, cha, tym razem przypomniało mi to o sytuacji podczas Prime Time *.

- A sięgasz nosa językiem? - Zachichotał.

- Nie, nie mam takiego długiego języka... Jenny ma.

- A kim jest ta dziewczynka, która manifestuje to, jaka jesteś zła?

- Cha, cha, mocny tekst! - Wybuchnęłam śmiechem. - To najstarsza córka mojej siostry.

- Oochh, twoja siostra ma dzieci? Ile? - Oczywiście Michael podchwycił temat.

- Troje. Martyna, ona jest na zdjęciu, ma pięć lat. Ala cztery, a Tomek trzy. - Wskazałam mu zdjęcie moich siostrzenic i siostrzeńca: troje słodkich, ciemnowłosych dzieciaków o oliwkowej cerze (po tatusiu), jasnych oczach (po mamusi i prababci), uroczych uśmiechach (to akurat po cudownej, słynnej ciotuni!).

- Super... - Wyszczerzył zęby, rozmarzając się nieco. Wcale nie rozumiałam, jak można było być tak złym, tak podłym, tak wyrachowanym... Człowiekiem, by oskarżyć go o tak straszne rzeczy! Ta czułość w jego głosie, gdy mówił o dzieciach... - Sądzę, że nie ma nic lepszego, niż gromadka dzieci. A ty, chciałabyś być kiedyś matką, Alex?

Zamyśliłam się głęboko. To nie było takie łatwe, jak się wydawało.

- Och... Właściwie nie jestem pewna. Petra strasznie namieszała mi w głowie. Ożeniła się, gdy miała tylko dwadzieścia lat. Ewidentnie ona i Marcus są bardzo szczęśliwi, naprawdę, ale... Rozumiesz, ona jest bardzo często sama z dziećmi. Kiedy byłam w ostatniej klasie, chodziłam do szkoły dużo częściej, niż zazwyczaj mi się zdarzało i oczywiście byłam w domu, więc widziałam, jak ona ciągle zajmuje się dziećmi; rzecz jasna Marcus jej zawsze pomaga, ale te dzieciaki to prawdziwa puszka Pandory... - Uśmiechnęłam się. - Siostra często była po prostu wykończona, mówiła mi ciągle: tylko pamiętaj, zastanów się dziesięć razy... Dziesięć razy, nim się ożenisz. A dwadzieścia, nim postanowisz mieć dziecko. Właśnie tego się zawsze bałam, bałam się, że będę mówić to samo. Właściwie toteż wzdrygam się na myśl o ślubie. Bo to taka wieczna przysięga. Postanowiłam sobie, że jeśli wyjdę za mąż, to się nie rozwiodę - jak aż do śmierci, to aż do śmierci. Hm, właściwie chciałabym jednak mieć kiedyś dzieci... Niemniej rodzicielstwo bardzo ich uszczęśliwiło... Chociaż zostawiłam już po sobie muzykę. - Zażartowałam. - Ale... Kiedyś. Kiedyś.

- Aha. To świetnie, że są szczęśliwi. Kiedy budzę się rano i przypominam sobie, że mam Prince'a, Paris i Blanketa, od razu czuję się szczęśliwy - oznajmił rozmarzony. Dzieci musiały go naprawdę uszczęśliwiać.

- Tak powinno być! - Wyszczerzyłam zęby, a potem moja twarz stężała, bo przypomniał mi się ostatni sen.

- Coś nie tak? - Mój przyjaciel zmarszczył brwi znad kubka herbaty.

- O matko, przypomniało mi się, jaki miałam sen! - Pokręciłam głową i nie czekając na jego reakcję, zaczęłam opowiadać: - Byłam w Cieszynie, w kościele - przystrojonym na ślub. Weszłam do środka, a tam Karolina, moja przyjaciółka, poprawiała dekoracje. Zapytałam więc, kto się żeni. A ona... - Głos mi zadrżał - ona powiedziała: Jak to kto?! Przecież ty, nie pamiętasz? - spojrzałam na swoje ręce i miałam na palcu wielki zaręczynowy pierścionek, taki wielki i ciężki, że przygwoździł mnie do posadzki.

Michael milczał.

- Możesz się śmiać, jutro na pewno będzie mnie to bawiło. - Zapewniłam go.

- Hm, to raczej nie było zabawne. Takie sny zazwyczaj mają jakieś ukryte znaczenie. Może powinnaś zajrzeć do sennika?

- Hm, może masz rację... Ślub, dekoracje, przyjaciel, wielki zaręczynowy pierścionek, tak?

Tym razem oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

- Tak, chyba tak...

Zaniepokoił mnie brak informacji w śnie o tym, kto był moim narzeczonym, ale nie podzieliłam się tym z towarzyszem.

Rozmawialiśmy dużo, naprawdę dużo, o wszystkim i o niczym. A potem próbowaliśmy dotknąć językiem to szczęki, to nosa, to podbródka, to ucha. Mieliśmy z tym dziką zabawę, śmialiśmy się naprawdę okropnie!

Śmiech Michaela brzmiał cudownie, rozświetlał jego twarz, nawet ciemne oczy wydawały się jaśniejsze, gdy śmiał się tak serdecznie. Może były takie jak moje, które pod wpływem oświetlenia stawały się to szare, to zielone? Aczkolwiek Mike miał iście piękne oczy. Ciemne, tak bardzo głębokie... Można by się w nich utopić! Refleksy odbijały się w jego tęczówkach naprawdę pięknie... Ach, ten kolor był nie do opisania! Jego oczy absolutnie uważałam za niewymownie niesamowite, fascynujące. Czułam, że mogłabym w nie patrzeć i patrzeć. Biła z nich szczerość i radość; naprawdę się śmiały. I gdy się uśmiechał, miałam zawsze odruch, by zrobić to samo. Jego oczy oraz uśmiech były zabójczą parą, zaiste. Chociaż nigdy nie dziwiłam się wrzeszczącym milionom na jego koncertach; na pewno robiłabym to samo. Piękno Michaela było wręcz niebezpieczne.

Gapiłam się tak na niego, myśląc o tym, o czym właściwie nie powinnam, aż wróciłam do rzeczywistości i zorientowałam się, że Mike także się we mnie wpatruje, z nieco nieobecną miną. Poczułam gorąco na policzkach i przeniosłam wzrok na komputer.

- To co, sprawdzamy, jak prezentuje się nasza kompozycja? - wyjąkałam, nerwowo wiercąc się na czerwonym, obrotowym krześle.

- Achhh, jasnee... - Przytaknął mój przyjaciel, nadal nie myśląc całkiem trzeźwo. Byłam ciekawa, o czym tak rozmyślał, i co zobaczył w mojej twarzy, co go tak rozkojarzyło - bo raczej nie miałby takiej miny, gdyby po prostu oglądał moje ogłupienie, kiedy badałam jego twarz - a konkretnie cudowne oczy, sparowane z niesamowicie szałową melodią śmiechu. Niestety, nie bardzo mogłam o to zapytać...

Wprowadziliśmy do melodii kilka poprawek, przeanalizowaliśmy ją wnikliwie kilkakrotnie, aż stwierdziliśmy, że jest IDEALNA. Uff. „Nareszcie będę miała idealny utwór! W ogóle piosenkę, którą będzie można nazwać utworem, hurra!” cieszyłam się.

- Uff, jak to dobrze, że już skończyliśmy... - Uśmiechnął się z ulgą mój współpracownik. - Bo twoja ekipa przylatuje w poniedziałek, tak?

- Tak. O, właśnie! - Przypomniałam sobie o czymś. - A ty masz dużą ekipę, Michael? Bo gdy wydawałam drugą płytę...

- Pamiętasz coś z tamtych czasów? To przecież było wieki temu! - Zażartował.

- Tylko najważniejsze rzeczy. - Zaśmiałam się. - Miałam wtedy wywiad dla pewnego czeskiego radia i prowadzący powiedział mi, że mam ekipę jak Michael Jackson.

- Aha. - Mike nadal się śmiał w ten cudowny sposób. - Ciekawe, skąd wiedział, że mam dużą ekipę... A jaka jest twoja?

- Noo... Leszek jest moim producentem i managerem... Michał jest road managerem... Misa to moja managerka... Sam jest managerem z amerykańskiego oddziału wytwórni, Artur z polskiego, Pavel z czeskiego... Daniel jest producentem muzycznym... Och, jest też Marcin, mój kompozytor... Aneta to adminka webu... I oczywiście De Rocx Alex Rock, czyli Marcus (pryncypał, gitarzysta i twórca aranży), Martina (keyboardzistka), David (basista), Lukas (perkusista), Eddy (gitarzysta)... Chyba o nikim nie zapomniałam... - Wyraziłam nadzieję, wyliczając na palcach.

- Sporo. - Gwizdnął Michael.

- Jak ktoś mnie wkurza, to zawsze żartuję, że go wywalę i będzie mniej kasy do dzielenia. - Zaśmiałam się.

- Brzydko... - Śmiał się Mike, grożąc mi palcem.

- Nigdy nie mówiłam, że jestem grzeczna.

- No cóż, skoro łamałaś hurtowo drzewka, mając pięć lat... - Pokręcił głową, na co wybuchnęłam śmiechem. - To wiadomo, że grzeczna nigdy nie będziesz.

- Bycie grzeczną jest nudne. - Moja mina doskonale obrazowała kwestię. - Ludzie wolą osoby z pazurem. Ja też. Nie wierzę w istnienie ktoś tak idealnie grzecznego, kto nigdy się nie denerwuje, nie wrzeszczy, nie przeklina, nie kopie i w ogóle.

- Nie kopie... - Zaśmiał się znów. - Uważasz, że egzystencja takiej osoby jest niemożliwa?

- Jakieś aluzje? - zapytałam, a on tylko się śmiał, znów zaczynając mnie dekoncentrować. - Daj spokój, przecież na pewno przeklinałeś.

- No... W Scream i Morphine...

- Kocham te dwa kawałki! - Wyszczerzyłam zęby.

- Bo są w nich niecenzuralne słowa?

- Nie. - Wybuchnęłam śmiechem - są takie prawdziwe... Ale poza nagraniami, jestem pewna, że przeklinałeś, daj spokój, Mike!

- OK, przeklinałem... Jak złamałem sobie kiedyś nogę. - Przyznał niechętnie, spuszczając wzrok i odjeżdżając nieco na swoim krześle, takim samym jak moje. - Najpierw wrzasnąłem: Słodki Boże!, a potem zakląłem. Nie każ mi tego cytować... - Zarumienił się, a ja zwyczajnie pokładałam się ze śmiechu. Policzki naprawdę mnie bolały.

- Jesteś strasznie zabawny, wiesz?

- Twoje miny też są niesamowicie śmieszne. - Przyznał.

- Tak, wszyscy mi to mówią. - Przewróciłam oczyma, przesuwając wysuniętym językiem po górnej wardze, więc znów się śmiał. - Może jestem niedobra, ale też dziwna. Nie palę, nie piję, nie ćpam.

- To powinnaś się cieszyć.

- Cieszę się. Nawet na własnej osiemnastce nie piłam. Tylko jak miałam pięć lat...

- Słucham?! - Znów zrobił wielkie oczy. Moje poczynania musiały naprawdę nie mieścić mu się w głowie.

- Pozwól mi dokończyć! Jak miałam pięć lat, wypiłam babci szklankę wódki, myśląc, że to woda... A gdy miałam dziewięć lat, wujek poczęstował mnie papierosem i stwierdziłam, że nigdy tego nie spróbuję - powiedziałam poważnie.

- A narkotyki? - Starał się brzmieć neutralnie.

- He, he, nigdy nie próbowałam... Chociaż to nieco dziwne, bo tutaj marihuana jest popularna jak piwo i zakazana, nie? O nie, tego nigdy nie zamierzam próbować. NIGDY - stwierdziłam twardo. - Naprawdę jestem dziwna, nawet kawa mi nie smakuje.

- Też nie lubię kawy. - Uśmiechnął się.

- Jak miałam dziewięć lat, wzięłam kawę Petry, myśląc, że to herbata, skosztowałam i wyplułam. Na siostrę. Nieźle mnie opieprzyła.

- Ty masz naprawdę niezłe akcje! - Michael znów się śmiał do zadyszki.

- Gdybym opowiadała ci wszystko, co jeszcze pamiętam, zeszłoby nam dużo czasu...

- Świetnie! Mnóstwo śmiechu z tobą to jest to! - Znów uśmiechnął się tak cudownie, zacierając ręce z ekscytacji jak dzieciak. Ale do niego to idealnie pasowało!

* nie twierdźcie tylko, że nie pamiętacie, jak podczas wywiadu MJ robił Lisie za głową rogi! To było epickie XD!

VIII Nic tego nie zmieni

Gdy jechałam do domu, nie byłam już w takim wyśmienitym humorze, jak przy Mike'u. Czułam się winna, czułam się jak oszustka. Jak mogłam to zrobić? Jak mogłam patrzeć tak na Michaela? Jak mogłam myśleć o nim w ten sposób? Oczywiście nie było to nic nieprzyzwoitego, ale przecież nie powinnam była tego robić! „Masz Joe'ego, głupia! Co ty wyprawiasz, czego ty chcesz? Oczywiście, że on jest piękny i niesamowity, zawsze tak uważałaś, ale ty i on to dwa inne bieguny! Masz chłopaka i przestań to robić!” karciłam się w myślach. OK, może nie byliśmy dwoma całkiem innymi biegunami, ale gdzie on, Król Popu, Rocka i Soulu, a gdzie ja, malutka Alex Rock?! Ach, naprawdę nie powinnam była tego robić. Miałam Joe'ego i kochałam go... I wiedziałam, że muszę przeprosić go za poranny wybuch. Przecież gdyby nie on, nie byłoby mnie tam, w Nowym Jorku oraz nigdy nie współpracowałabym z Michaelem... Joe zasługiwał na szczerość, na prawdę. Nie mogłam go oszukiwać, nie mogłam myśleć o innych facetach. Byliśmy ze sobą na poważnie, nie wolno było nam się oszukiwać! Potrzebowaliśmy mieć do siebie zaufanie.

„Tak, właśnie tak uważam”, pomyślałam, kiwając głową, po czym zdjęłam kask. Od frontu kobaltowoniebieskiego domu było ciemno. Zadrżałam na myśl, iż Joe mógł się dowiedzieć o tym, co zrobiłam. „Nie, to niemożliwe, głupia!” pokręciłam głową, idąc powoli do drzwi. A może to on miał kogoś na boku? Nawet nie pożegnałam się z nim, idąc do pracy... Co, jeśli postanowił mnie zostawić? Co, jeśli w przedpokoju miałam znaleźć swoje rzeczy i karteczkę: Wynoś się z mojego życia!? Przecież ja go naprawdę kochałam!... Z bijącym jak dzwon sercem włożyłam klucz do zamka i przekręciłam go drżącą ręką.

Uff. W przedpokoju nic się nie zmieniło. Nie straciłam jednak czujności. Przecież Joe był gentlemanem, jeśli postanowiłby ze mną zerwać, pewnie zrobiłby mi herbatki, powiedział, że musimy poważnie porozmawiać, powspominałby nasze dobre chwile, rzekł, iż coś się zmieniło... Oferowałby mi swoją dozgonną przyjaźń i pomoc, nawet wcześniej wynająłby dla mnie pokój w hotelu. A o czym ja chrzaniłam właściwie, na pewno próbowałby dać mi to wcześniej do zrozumienia, uratować nas... Bo on właśnie taki był.

Prawie zaczęłam płakać. Pochyliłam głowę, żeby tusz zbytnio nie spłynął, zdjęłam kurtkę i buty, by nie dać po sobie znać, że czegoś się domyśliłam. Cichutko poszłam na górę. A może odwlec to do jutra? Umyć się na dole, uniknąć spotkania z Josephem, a rano samej się spakować i odejść, jakby nigdy mnie tam nie było? Co jednak z bólem w sercu? Wiedziałam, że to będzie o wiele gorsze niż wtedy... Na myśl o powtórce z rozrywki poleciały mi łzy. „Nie, nie bądź tchórzliwa”, pomyślałam sobie. „Jeśli musisz się z nim rozstać, zrób to z klasą!” Właśnie. Z klasą. OK. Poszłam powoli do sypialnianych drzwi, w oczekiwaniu na najgorsze. Dzwoniłam zębami. Oddychając ciężko, jakbym była na Alasce, z zamkniętymi oczami nacisnęłam klamkę. „Tak, on jest za drzwiami i zaraz Ci powie, że musicie poważnie porozmawiać”, pomyślałam z goryczą. „Pamiętaj, zrób to z klasą!” Patrząc na podłogę, otworzyłam drzwi. Próbując zatrzymać słone krople płynące po policzkach, powoli podniosłam wzrok. Joe klęczał z wielkim bukietem w rękach. Czyli był jeszcze lepszy, niż się spodziewałam. Myślał, iż naprawdę tego nie przeżyję. O ja głupia!...

- Wiem, że zachowałem się jak ostatni dupek, ale kocham cię, Ola... Błagam, wybacz mi! - zawołał błagalnie, z twarzą wykrzywioną bólem. - Przepraszam... Naprawdę nie chciałem cię zdenerwować. Spójrz, sam wybierałem! Dla ciebie! Siedemdziesiąt siedem róż! - Potrząsnął pachnącym bukietem. - Wybaczysz mi?...

Zaraz, zaraz... Nie zamierzał więc mnie zostawić? Kupił mi wielki bukiet czarnych i czerwonych róż (moje ulubione kolory, a nie widziałam tych kwiatów fioletowych oraz zielonych) i czekał na kolanach na mój powrót, żeby błagać mnie o wybaczenie? Rozpłakałam się ze wzruszenia, opadając na kolana i czołgając się do niego.

- Wybaczę... - Objęłam go. - A ty mi wybaczysz? Przepraszam, Joe...

- Skarbie, ale ty mi nic nie zrobiłaś... - powiedział miękko, ścierając chusteczką czarnoszarą smugę z mojego policzka.

- Nie? Dziękuję za wyrozumiałość. - Uśmiechnęłam się przez łzy. - Nawrzeszczałam na ciebie jak głupia za byle co i wyszłam bez pożegnania.

- Rozumiem, że kobieta może ulec huśtawce nastrojów, szczególnie w takim stresie, w jakim żyjemy. - Uśmiechnął się. - Przepraszam, dobrze powiedziałaś. Sam nienawidzę porannych pobudek, a wymyśliłem sobie zrobić taki żarcik... - Walnął się w czoło.

- Chyba że pobudki za pośrednictwem buziaka... - Uśmiechnęłam się i on też.

- Tak, to co innego. A poza tym, kochanie - może idź zmyć tusz, bo to wygląda okropnie. Chociaż i tak mi się podobasz, wiesz o tym!

- Yhym... - Wstałam z ociąganiem, nie spuszczając z niego wzroku.

- Nie bój się, nigdzie nie idę. - Pocałował mnie delikatnie i wstąpiło we mnie więcej życia.

Szybko zmyłam makijaż, by wrócić do ukochanego. Był jeszcze lepszy, niż myślałam... Wielki bukiet i błaganie o wybaczenie na kolanach za to, że obudził mnie moim głosem z playbacku i się wkurzyłam. A to ja nawrzeszczałam na niego jak idiotka i się nie pożegnałam. „Zdecydowanie nie zasługuję na takie szczęście”, pokręciłam głową. „No, ale przestań płakać... Jeszcze chłopak sobie coś nie tak pomyśli”.

Wróciłam do Joe'ego w podskokach i zaraz się do niego przykleiłam. Brakowało mi go, w końcu od wczorajszego dnia się nie pieściliśmy w żaden sposób. Byłam naprawdę uzależniona od Joke'a.

- Kocham cię - powiedziałam między pocałunkami.

- Też cię kocham, słońce - wymruczał, gładząc moje włosy. Gdy zabrakło mi tchu oparłam głowę na jego ramieniu, a on mocno mnie objął.

- Jesteś strasznie rozpalona! - Zauważył z niepokojem.

- Taa? - Prychnęłam, dotykając jego policzka. - A ty nie? Przed chwilą mnie pocałowałeś!

- A co to ma do rzeczy?

- Nie zauważyłeś, że pocałunki rozpalają?! - Pokręciłam głową z dezaprobatą. - Josephie, ile lat ty jesteś na tym świecie?

- No... Dwadzieścia.

- Chwila, co? Dwadzieścia?! To jak ja mogę mieć osiemnaście? - zawołałam zdezorientowana.

- Mogłaś mieć rok temu, skarbie. - Zaśmiał się. - Zapomniałaś o jednym roku?

- Zapomniałam... - powiedziałam cicho. - O matko. Poczułam się strasznie staro.

- Zawsze będziesz dla mnie najpiękniejsza. - Zapewnił mnie ukochany, całując mnie w skroń.

- Nawet stara i pomarszczona? - palnęłam.

- W każdej odsłonie! - Roześmiał się. - Kocham cię, Alex i nic tego nie zmieni.

- Tak, nic - wymruczałam. Nic. „Nic nie zmieni tego, że kocham Joe'ego” pomyślałam.

Później położyłam się spać obok ukochanego. Ze względu na klaustrofobię potrzebowałam ewentualnej drogi ewakuacji, więc niestety nie mogłam spać przy ścianie. Joe momentalnie wyciągnął do mnie ręce, obejmując mnie w talii i całując w skroń.

- Kocham cię - powiedziałam w moim ojczystym języku.

- Też cię kocham. - Uśmiechnął się, tuląc mnie, a potem się zaśmiał. - Ola, pamiętasz, jak pierwszy raz mieliśmy spać razem?

- Jak mogłabym o tym zapomnieć? - Wyszczerzyłam zęby.

~*~

Dziewczyna niepewna wyszła z prowizorycznej łazienki. Bała się, naturalnie. W końcu spać z chłopakiem to nie byle co! Ale nie było innego wyjścia. Nie było miejsca. I jak ta Taylor śmiała zarzucić jej, że to jej wina? Że gdyby nie ona i jej wielka ekipa, to byłoby jeszcze mnóstwo wolnych łóżek? Chamstwo! Ola widziała, że blondynka jest zazdrosna o Joe'ego. Zabiłaby ją wzrokiem, gdyby mogła, kiedy chłopak zaoferował swej dziewczynie, że będzie z nią spał. Oczywiście do niczego nie mogło dojść. Łóżka w tourbusie były zbyt ciasne... Jednak to nie uspokajało brunetki. „Nie dość, że tu nie można się wyspać, to teraz w ogóle nie zasnę!”, westchnęła z goryczą. A może jednak pójść na kanapę? Jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Już za późno. Najwyżej następnego dnia. Powie Joe'emu, że naprawdę nie mogła zasnąć, na pewno zrozumie. Przecież on ją kochał.

Alex westchnęła, powoli zmierzając do łóżka, w którym leżał już jej ukochany. Była naprawdę zmęczona...

- O nie - powiedziała bezgłośnie. - Jak mogłeś mi to zrobić? Nie masz kasy na ciuchy?! Co zrobisz na Alasce?

Joe leżał, ściśle przylegając do ściany. Patrzył się w sufit. Znów był tylko w bokserkach.

„OK, udam, że nic nie widziałam”, pomyślała, przełykając głośno ślinę. Niestety, jej strój też był „wybrakowany” - nie miała żadnych spodni, musiała spać z Josephem w krótkiej koszuli nocnej. „Masakra”, pokręciła głową. Delikatnie podniosła kołdrę, kładąc się na materacu. Było okropnie ciasno. Z całych sił starała się nie dotknąć chłopaka, jej ciało było napiętą struną.

- To... Dobranoc - bąknął Joe, bojąc się na nią spojrzeć.

- Tak, dobranoc - wymamrotała. Przez kilka minut słychać było tylko ich oddechy, aż Ola usłyszała głos ukochanego:

- A może wolisz być przy ścianie?...

- Nie, dzięki... Klaustrofobia, wiesz.

- Ach, tak - mruknął. Znów zapadła cisza, którą po dłuższym momencie przerwała zielonooka:

- Joe, śpisz?

- Nie. I nie sądzę, bym mógł zasnąć.

- Ani ja. - Wreszcie na siebie spojrzeli.

- Co więc zrobimy?

- Nie wiem. Może... Może pójdę jednak na kanapę... - powiedziała cicho.

- Nie, nie ma mowy! - zaoponował brunet. - Ja pójdę na kanapę.

- Nie, nie mogę wygonić cię z własnego łóżka... - Spąsowiała.

Oboje westchnęli, nie wiedząc, co robić.

- Czego się boisz? - zapytał wreszcie chłopak. Polka milczała dłuższą chwilę.

- Dlaczego sądzisz, że się czegoś boję?

- Kochanie - Zaczął miękko - jesteś sztywna, jakbym był wampirem, czy kimś. Boisz się mnie dotknąć. Powiedz mi, proszę.

- Ja... Boję się... Rozumiesz, nigdy nie byłam w takiej sytuacji... To nie jest byle co...

- Boisz się, że cię skrzywdzę. - Stwierdził beznamiętnie.

- Wiem, że to może się stać właściwie niezależnie od ciebie... I nie winiłabym cię wtedy, Joe...

- Słucham? - spytał głęboko zdumiony. - Ola... Ja naprawdę cię kocham i nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. A gdybym ja cię skrzywdził, to rzuciłbym się z McKinleya *. A mówiąc o tym, o czym mówimy, to... Nigdy bym cię do tego nie zmusił i dobrze o tym wiesz.

- Wiem, jak to się dzieje. Wiem, że po prostu mógłbyś stracić kontrolę...

- Czy ty mnie słuchasz?! - Zdenerwował się. - Ola, nigdy bym ci tego nie zrobił! Nigdy! Mogłabyś mi wtedy wybić wszystkie zęby, połamać wszystkie kości, wykastrować, czy co tam chcesz. Masz moje pozwolenie, nawet nakaz.

W normalnej sytuacji śmiałaby się z tego, ale nie wtedy.

- Po takim śnie mam prawo się bać!

- Jakim? A, tym nieprzyzwoitym? - Uśmiechnął się leciutko mimo woli. - Słońce, to tylko sen... Sny nigdy nie odzwierciedlają się w prawdziwym życiu.

- Tak? A mnie się śniło, że maluję paznokcie. No, ale w realu malowałam je bez tych dziwnych plamek. - Tym razem zaśmiali się oboje. - Ale nie wmawiaj mi, że nie chciałbyś.

- Alex, mówię ci po raz kolejny, że nigdy bym cię nie zgwałcił! - zawołał szeptem, sfrustrowany.

- Ale chciałbyś.

- Nigdy bym cię nie zmusił. Jeśli mielibyśmy to zrobić, to zapytałbym cię ze sto razy, czy na pewno tego chcesz.

Brunetka wreszcie pokiwała głową.

- Przepraszam, kochanie.

- W porządku, Berry. - Spontanicznie pocałował ją w skroń. - Czy rozwiałem już wszystkie twoje wątpliwości? Zaśniesz wreszcie spokojnie? Tutaj jest ciasno, a jeśli nadal będziesz starała się nie dotknąć mnie za wszelką cenę, w końcu spadniesz. Nie chcę, żebyś się poobijała.

- Mam więc się nie bać? - Twarz dziewczyny rozjaśnił lekki uśmiech. - Mam ci zaufać?

- Oczywiście. Jeśli coś ci zrobię, możesz mi zadać każdy możliwy ból, mówiłem. A poza tym obok jest Rick, krzycz swobodnie. - Wzruszył ramionami Joke i oboje się zaśmiali.

- OK - westchnęła z ulgą, rozluźniając się. Jej ciepłe ciało musiało oprzeć się o chłopaka. - Ale nie myśl sobie za dużo...

- Nie ma mowy. - Piwnooki wyszczerzył zęby, obracając się na lewy bok, tak, jak ona. Owinął ukochaną ramieniem w talii.

- Joe, o czym ja przed chwilą mówiłam? - wymamrotała przestraszona.

- Spokojnie, myślę tylko o twoim bezpieczeństwie. Zawsze spadasz z łóżka dlatego, że nikt cię nie trzyma, kochanie. Jeśli cię przytulę, na pewno nie spadniesz. A poza tym, nie ma tu miejsca. - Przypomniał jej z uśmiechem. - Naprawdę. Zaufaj mi... Proszę...

Na twarz zielonookiej wstąpił mały uśmiech. Leżała w ciepłych ramionach ukochanego i naprawdę jej się to podobało. Joseph wtulił twarz w jej gęste włosy koloru gorzkiej czekolady i prawie zasnął, jednak udaremnił mu to głos Oli:

- A ty byłeś w takiej sytuacji?

- Słońce, przecież wiesz, jak wyglądały moje poprzednie związki. Niby jak mieliśmy mieć okazję spać razem? - Uśmiechnął się delikatnie. - A poza tym jesteś jedyną dziewczyną, w której się zakochałem i z którą chciałbym spać.

Brunetka była zbyt senna, by zarzucić mu, że specjalnie doprowadził do tej sytuacji.

- Wiem... Ale ty też wiesz, jak wyglądały moje poprzednie związki, a ja...

- Zaraz, zaraz, a powiedziałaś, że nigdy nie byłaś w takiej sytuacji? - Ożywił się.

- Tak, nigdy nie spałam z chłopakiem...

- Ty oszustko! - Zaśmiał się. - Rano załaskoczę cię na śmierć!

- A ja nareszcie dam ci kopniaka prosto! - Zatarła ręce Alex. - Nigdy nie spałam z chłopakiem, ale czasem musiałyśmy spać w dziewczynami w jednym łóżku.

- Aha, czyli zaraz po powrocie z Los Angeles zdradziłaś mnie z Karoliną i Dianą. Super. - Zażartował ironicznie.

- Diana chciałaby tylko Michaela, dobrze o tym wiesz! - Zaśmiała się dziewczyna. - Zawsze gadałyśmy do upadłego, ściśnięte we trzy na łóżku jak sardynki.

- I z kim wolisz spać?

- Szczerze? Sama, bo mam wtedy dużo miejsca. - Wybuchnęła śmiechem.

- Nie doceniasz tego, co masz, Aleksandro. - Zacmokał Joe z dezaprobatą. - Każda amerykańska dziewczyna chciałaby spać z Josephem Adamem Jerseyem.

- No cóż, ja nie jestem Amerykanką... - Zaśmiała się Ola, całując go delikatnie.

* najwyższy szczyt Stanów Zjednoczonych.

IX Skleroza nie boli

Rano obudził mnie delikatny pocałunek.

- Berry, już wpół do ósmej - powiedział miękko piwnooki, pieszcząc moją twarz.

- Jooooo *... - westchnęłam, przecierając oczy. Ukochany uśmiechał się do mnie, wsparty na poduszce w kolorze pastelowego fioletu. Cha, cha, jego włosy wyglądały, jakby dopadł je huragan. A poza tym znów zaczęły się kręcić... Uwielbiałam loki Joe'ego, ale on, głupek, ich nie cierpiał i ciągle prostował. Nie nauczył się tego, czego powinien, gdy zakręciłam mu włosy prostownicą, cha, cha!

- Jak się spało, Księżniczko?

- Dobrze... Milutko, cieplutko. - Zaśmiałam się. - A tobie?

- Z tobą zawsze wspaniale. - Uśmiechnął się, całując mnie mocno. Tak, nie było chyba nic lepszego niż ciepłe łóżko i Joke tulący się do mnie... - Kochanie, pamiętasz, że dziś wieczorem nagrywamy wywiad?

- Co? Dziś wieczorem? - Przestraszyłam się. - Kompletnie zapomniałam!

- No ja niestety też... Jest piątek. - Westchnął.

- Cholera, co ja powiem Michaelowi?!

- Spokojnie, Ola. Nagranie będzie wieczorem, jak powiedziałem. Wystarczy, jak wyjedziemy koło siódmej. Do tej pory chyba skończycie pracować...

- Chyba. - Zrobiłam odpowiednią minę.

- No. Proponuję, żebym podjechał po ciebie do pracy i po nagraniu od razu pojedziemy na weekend... Co ty na to? Wszystko będzie szybciej.

- Mnie pasuje... Ach, no to teraz muszę wstawać... - Westchnęłam.

- Nie martw się, słońce, będziemy mieli mnóstwo czasu na wypoczynek. - Zapewnił mnie Joe z tajemniczym uśmiechem.

Przybyłam do pracy dosyć wcześnie, więc poszłam do bufetu, gdzie spotkałam Jenny. Ona także tam pracowała oraz również przyjaźniła się z braćmi Jersey (no i ze mną), była z nami w trasie.

- Wiesz, widziałam ostatnio Taylor...

- Co? Pannę Blond? Chyba nie tutaj?! - Zdenerwowałam się.

- Tutaj. Pensylwania jest niedaleko...

- Och, umiem geografię! - Zawołałam lekko sfrustrowana. Po dwóch latach znałam położenie i stolicę każdego stanu. - Po co ona tutaj przyleciała?!

- Nie sądzę, żeby chciała znów podrywać Joe'ego. - Uspokoiła mnie przyjaciółka. - Chyba zrozumiała, że nie ma u niego szans. Ciągle jedynie gada, iż wy na pewno tylko się pieprzycie całymi dniami. Że jesteście beznadziejni i nic niewarci.

- Cóż, może jestem przeklęta, ale nie używam takich słów do opisywania stosunku... - Zmarszczyłam brwi i Jennifer się zaśmiała.

- Jest strasznie wkurzona, iż jesteś dla niej zbyt silną konkurencją i dostaje nagrody tylko w kategoriach country.

- Och, nie dbam o nagrody. Nie ufam jej, że Joe jest jej obojętny. Mogłaby chcieć odbić mi go choćby dla sportu czy zemsty - powiedziałam zaniepokojona.

- Spokojnie. Musisz ufać Joe'emu. - Brunetka położyła mi dłoń na ramieniu, chociaż była ode mnie znacznie niższa. - On jej unika, ignoruje ją, prawda?

- Tak... Na szczęście dziś po nagraniu wyjeżdżamy na weekend, a potem chłopaki jadą na dwa tygodnie do Illinois i Kansas. Jej tam nie będzie... - Wyraziłam nadzieję.

- Jesteście świetną parą. Wytrzymacie wszystko. Już raz próbowała was rozdzielić, ale jej się nie udało, pamiętaj. Dacie sobie radę.

- Dzięki, Jenny... Naprawdę dzięki. - Uśmiechnęłam się. Jej słowa bardzo mi pomogły.

Michael dotarł do studia chwilę po mnie. Chociaż teoretycznie skończyliśmy Forever, to kiedy wena wreszcie przyszła, zabawiła na dłużej, więc napisaliśmy jeszcze kilka innych piosenek i zamierzaliśmy je dokończyć.

- Mike, dlaczego nie wydasz chociaż nowej płyty? - zapytałam.

- Jeśli uda się z Forever, to poważnie się nad tym zastanowię.

- To już teraz zacznij się zastanawiać. - Zaśmiałam się.

- Jesteś pewna?... - mruknął po dłuższej chwili, przygryzając dolną wargę. Och, znów zaczął mnie rozpraszać... Gdyby zrobił to, powoli podnosząc na mnie wzrok, chyba rzuciłabym się na niego.

- Tak, jestem. Kobieca intuicja. Hej, ty już się zastanawiasz! - Miał to wypisane na twarzy.

- Taa... Nie wiem co wybrać, napisałem przez te lata mnóstwo piosenek, pewnie trudno będzie mi się zdecydować. Wydając album, zawsze pisałem około stu piosenek, poprawiałem mnóstwo rzeczy, wyrzucałem...

- Znam cię na tyle, że łatwo mi to sobie wyobrazić. - Uśmiechnęłam się. - Ja tylko czasem mam problem z decyzją, czy wybrać wersję polską, czeską czy angielską? Zazwyczaj już podczas pisania decyduję, czy piosenka trafi na następny album, czy nie. Jeśli jednak nie trafia, a bardzo ją polubiłam, to śpiewam ją na koncertach. Ach, kocham koncertować!

- Ja też. - Uśmiechnął się mój przyjaciel. - Mógłbym spać na scenie, to mój drugi dom. Ale...

- Ale...? - Wyprostowałam się zaintrygowana.

- Ale stres przed trasą był okropny. - Pokręcił głową z zamkniętymi oczami, obracając się na czerwonym krześle, jakby rozpamiętywał jakieś bolesne wydarzenie. - Oczywiście to kocham, ale zawsze byłem tak podekscytowany, że nie byłem w stanie spać, jeść, pić...

- Co!? To straszne! - wrzasnęłam automatycznie, niewiele myśląc. - Michael, przecież tak się nie da funkcjonować! Możesz wylądować w szpitalu, a nawet w kostnicy!!!

- Możesz tak nie wrzeszczeć? - Skrzywił się. - Że też nie boli cię gardło.

- Przepraszam. Wrzeszczałam od małego, zostało mi to do dziś.

Mój przyjaciel pokiwał głową.

- Właśnie dlatego powiedziałem, że nie będzie więcej tras koncertowych. Nie dałbym rady.

- Co za paradoks... - Westchnęłam. - Dla mnie życie bez koncertów byłoby straszne.

- Ale chyba dawno nie grałaś... - Zauważył.

- Tak, ale w przyszłym tygodniu gram tutaj, o ile dobrze pamiętam. Jeszcze nie miałam samodzielnego koncertu w Nowym Jorku! - Zatarłam ręce, podekscytowana.

- Świetnie! - Uśmiechnął się tak wspaniale, jak robił to dzień wcześniej. - O ile dobrze pamiętasz? Jeszcze dwóch dekad nie przeżyłaś, a już masz sklerozę? - Zażartował.

- Och, nie mów o dwóch dekadach, bo czuję się strasznie staro. - Pokręciłam głową ze zbolałą miną, na co Michael wybuchnął śmiechem.

- Ty? Ty czujesz się staro? To co ja mam powiedzieć?

- Dlatego staram się o tym nie myśleć. Czuję się, jakbym miała ze szesnaście lat...

- Szesnaście? W tym mieście edukacja obowiązuje cię jeszcze przez rok!

- Ja nie stąd.

- To znaczy, że nic ci nie zrobią, jak zabijesz kogoś w Teksasie **?

- No co ty, jak można zrobić coś mnie? Mnie? - powiedziałam wysokim głosem, stukając w swoją klatkę piersiową, na co wybuchnął śmiechem.

- Skoro nie podlegasz tutejszemu prawu, to nie możesz prowadzić - powiedział niby poważnym głosem, krzyżując ramiona.

- Spoko, dzisiaj Joe po mnie przyjeżdża. A poza tym ich interesują tylko dokumenty. - Wzruszyłam ramionami, śmiejąc się, że udało mi się wyprowadzić go w pole. - Och, a co do sklerozy... Zapomniałam kompletnie powiedzieć ci, że nagrywamy dziś wywiad!

- Ty i Joe? Na żywo? Świetnie, chętnie obejrzę - odparł z uśmiechem.

- Kurczę, przepraszam, Mike, gdy nie ma Leszka, zapominam o wszystkich obowiązkach.

- W porządku, mi to nie przeszkadza. Skleroza nie boli. Na szczęście nie zapomniałaś jeszcze na śmierć o czymś ważnym...

- Taa, w tu nagle: Co, od godziny mam grać koncert w Nevadzie? - Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

- To twoje roztrzepanie też jest całkiem zabawne...

- Też? - Zmarszczyłam brwi, zdziwiona.

- Też, bo to, jak na mnie wpadłaś, również było zabawne.

- Bo się zarumienię... - Przykryłam policzki zasłoną ciemnych, gęstych włosów i oboje się zaśmialiśmy.

Wygłupialiśmy się i pracowaliśmy jednocześnie, aż około siódmej dostałam sygnała od Joe'ego.

- O, mój szofer przyjechał. - Zaśmiałam się.

- Czyli... Zobaczymy się dopiero w poniedziałek? - Westchnął mój przyjaciel ze smutkiem. Żałował, że mieliśmy się nie widzieć przez weekend? Trochę dziwne...

- Tak. I zaczniemy pracować na poważnie z Leszkiem. - Uśmiechnęłam się lekko.

Zeszliśmy razem na dół, do frontowych drzwi. Michael chciał mi je otworzyć (gentleman w każdym calu), ale powstrzymałam go:

- Nie! Poczekaj, sprawdzę, czy nikt się nie czai! - Wyciągnęłam rękę, by nie złapał plastikowej, białej klamki, na co się zaśmiał. Uchyliłam minimalnie oszklone, ciężkie drzwi i szepnęłam przenikliwie:

- Psst! Greg, są tu gdzieś kochani koledzy paparazzi???

- Nie, jestem naprawdę uważny, Olu, nikogo tu nie ma. Tylko kolega w czarnym Rollsie. - Zażartował.

- To Joke... - Zaśmiałam się.

- Droga wolna? Mogę wreszcie otworzyć ci te drzwi? - zapytał lekko zirytowany Michael, przytrzymując je, nim odpowiedziałam. Bawiło mnie, iż tak mu na tym zależało.

- Robisz dobre uczynki, by trafić do nieba?

- Na razie chcę trafić do ziemi. - Zażartował. Pokiwałam głową z uśmiechem, schodząc po schodach. Joe wyskoczył z auta i podszedł do mnie.

- Alex, słońce... Witaj... - Bez czekania miał chęć się do mnie przykleić, ale nienawidziłam obściskujących się na ulicy par i nie chciałam, żeby Mike zwymiotował albo coś, więc odsunęłam się delikatnie od chłopaka i z uśmiechem postanowiłam ich ze sobą zapoznać:

- Michael, poznaj Joe'ego. Joe, poznaj Michaela.

- Miło cię poznać... - Nieco onieśmieleni przywitali się ze sobą. Joke był nieco spięty, ale miałam pewność, że gdy tylko pozna trochę lepiej Michaela, będzie wiedział, iż nie trzeba.

- Powodzenia z wywiadem i miłego weekendu. - Brązowooki uśmiechnął się do nas nieco mętnie.

- Dzięki. - Wyszczerzyłam zęby szeroko, bo mój chłopak był nadal zbyt zszokowany. - Do zobaczenia w poniedziałek.

- Tak, do zobaczenia! - Uścisnął mnie mocno, jakby miało mu to dać energii na dni, podczas których nie będziemy się widzieli, po czym ja i Joe wsiedliśmy do Rolls-Royce'a, a Mikey do swego vana.

Wygodnie rozsiadłam się na skórzanym fotelu i włączyłam naszą ulubioną składankę Beatlesów i Queen. Uwielbialiśmy taką muzykę. Podczas trasy każdy zaraził innych jakimś wspaniałym wykonawcą: ja Michaelem, Rick Elvisem, Joe Aerosmith, Jenny Stonesami (Taylor zaś słuchała tylko country, za którym nie przepadaliśmy; jedynie przeboleliśmy kilka piosenek Shanii Twain).

- Dlaczego nie jedziemy? - zapytałam. Chyba mieliśmy się śpieszyć?

- Bo jeszcze się ze mną nie przywitałaś - powiedział z wyrzutem.

- Wybacz. - Uśmiechnęłam się pięknie, przybliżając się do niego. Joe szybko mnie pocałował. Mocno i długo.

- Witaj, kochanie - wymruczał.

- Witaj, witaj, skarbie - odparłam, przeczesując palcami jego włosy.

- OK, to już możemy jechać - odparł z wielkim, szczęśliwym uśmiechem, po czym zapiął pasy i pojechaliśmy do studia, próbując przekrzyczeć to Freddiego, to Johna lub Paula.

* czes. tak (potocznie).

** Teksas jest znany z najsurowszego prawa w Stanach Zjednoczonych.

X Zostawmy to w ich łóżku

Czekaliśmy za kulisami, aż zostaniemy poproszeni o wejście. Joe zachowywał się jak jakiś wampir.

- Mmm, ta twoja szminka jest całkiem dobra... - wymruczał, znów mnie całując.

- JOE, NIE!! - wrzasnęła Jessica, ufarbowana na blond wizażystka (nie zgadniecie - uprzednio była marchewkowa! Ciekawe, czy był to jej naturalny kolor, bądź może niegdyś wzdychała do Axla Rose'a? Bo nie przypominałam sobie innego znanego rudzielca, a byłam dobrze obeznana aż z czterema ostatnimi dekadami dwudziestego wieku). Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Nie możesz się opanować?! Nakładam jej tę pomadkę piąty raz!! - Była niska, mimo butów na koturnach, więc pociągnęła mnie za rękaw w dół, by umalować mi usta.

- Nie jadł obiadu. - Zaśmiałam się.

- To po co malowałaś ją tak szybko? Nie mogłaś poczekać?

- Nie, nie mogłam!! Gdybyś nie był taki niewyżyty, wszystko byłoby w porządku!! Nie wnikam, co wy robicie po nocach!!

Ponownie się zaśmialiśmy. Chłopak automatycznie chciał mnie znów pocałować, ale usłyszeliśmy wrzask:

- JOE, BŁAGAM, NIE!!! NIE ZNÓW!!!

- Wrr - burknął niezadowolony, krzyżując ręce. - Do czego to doszło, nie mogę całować własnej dziewczyny!

- Twojej własnej? Sorry, ja jestem swoja własna, a nie twoja na własność... - Zauważyłam rezolutnie; miałam nadzieję, że nie zapomniał o tym. Sam chciałby chodzić na mecze z Rickiem i wracać o trzeciej nad ranem (podobno ze studia lub próby), a mnie zamknąłby w złotej klatce?! Chyba sobie żartował, jak zwykle...

- Cześć, Alex. Witaj, synu. - Ukazał nam się Kevin, ojciec Joe'ego i manager zespołu. Joe był do niego podobny z twarzy, ale oczy synowie mieli po matce - wszyscy trzej identyczne. Poza tym małżonkowie byli do siebie podobni fizycznie jak rodzeństwo, co przelało się na ich dzieci - u każdego można było doszukać się więcej niż zazwyczaj odziedziczonych po rodzicach cech. Piegi i włosy Ricka, zabójczy uśmiech (w stylu Bonda, naprawdę!) i szybko zagęszczający się zarost Joe'ego, łobuzerskie spojrzenie i minki Dereka... Jeśli nie poznasz, że to rodzina, natychmiast biegnij do okulisty!

- Witaj, Kevin. - Uśmiechnęłam się.

- Cześć, tato. Widziałeś takie akcje? Własnej dziewczyny nie mogę całować! Absurd! Co się dzieje z tym stanem?!

- I co, mówiłam ci, że to Ameryka jest bardziej dziwaczna! - Wybuchnęłam śmiechem.

- Narzeczoną na pewno możesz całować, synu. - Zapewnił go ojciec, a ja na słowo „narzeczona” przygryzłam mocno wargę. Jessica z bezsilnym westchnieniem podbiegła do mnie, wysuwając kosmetyk ze sztyftu.

- Och, daj spokój, możesz to zrobić na chwilę przed wejściem na antenę - burknęłam, opierając się o śliską ścianę paskowaną w odcienie landrynkowego różu i żółci.

- Jak chcesz, złociutka, ale jeśli będziesz rozmazana, mnie o to nie wiń.

- Nie śmiałabym.

Kevin rozmawiał z Josephem, który miał na sobie czarne jeansy, zwykłą, białą koszulkę i wytartą, czarną skórzaną kurtkę. No i swoje wypastowane (pastą do zębów, tak! Cha, cha) nieśmiertelne, białe Converse'y. Poprawiłam biały „berecik” (oczywiście nie nosiłam beretu, a czapkę „z opadającym tyłem”), który był na czubku mojej głowy. Miałam na sobie czarne, obcisłe jeansy, koszulkę w czarno-białe paski z wielkimi ustami (lol) i jasnozieloną, skórzaną kurtkę, a na nogach czerwone trampki - nie tylko z powodu kontraktu z Converse'em - miałam nastrój, by je założyć, a poza tym byłam niewiele niższa od Joe'ego.

„Narzeczona”... Podniosłam głowę, żeby podsłuchać, czy pan Jersey nie rozmawiał czasem z synem o tym... O nie. Nie. Nie. Małżeństwo?! Ile my mieliśmy lat?! Wcale nie byliśmy ze sobą tak bardzo długo, a na pewno nie tyle, aby stwierdzić, że powinniśmy być razem na zawsze! Oczywiście Joe był dla mnie bardzo ważny, kochałam go najbardziej na świecie... Jednak nie wyobrażałam sobie nas jako nudne, stateczne małżeństwo. Ja zajmująca się garami i wychowująca dzieci... O nie. Petra naprawdę mi to obrzydziła. Cóż, przynajmniej jego ojciec traktował mnie poważnie; inny wciąż nazywałby mnie „koleżanką syna”...

- Zaraz wchodzimy na antenę!! Panie Jersey, proszą pana na widownię! Alex, chodźże tu wreszcie! - zawołała Jessica. Pociągnęła mnie znów za rękaw, dokładnie pomalowała moje wargi i zacmokała zadowolona.

- I Michael krzywił się, gdy ja wrzeszczałam - mruknęłam z przekąsem. Joe posłał mi wielki uśmiech i przytulił mocno, całując w skroń.

- Nie martw się, kochanie. Wszystko będzie OK. - Zapewnił mnie. Musiałam mieć naprawdę nietęgą minę; ciągle myślałam o słowach jego ojca.

- WCHODZIMY!

Weszliśmy pod ramię przez tunel, prowadzący na środek dużego, jasnego niczym studio taneczne pomieszczenia o białych ścianach. Uśmiechnęłam się automatycznie, gdy usłyszałam aplauz publiczności, choć wiedziałam, iż tylko wykonują instrukcje.

- A ze mną oczywiście Alex Rock i Joe Jersey. Witam. Cieszę się z waszej obecności.

- Witaj, Helen.

- Witaj. - Usiedliśmy na dużej kanapie, obitej ciemnoczerwonym welurem.

- Dobrze. Odkąd przyznaliście się do waszego związku, nikt nie rozmawiał z wami obojgiem. Może zapytam, jak to się stało, że zostaliście parą? I dlaczego nie przyznawaliście się do tego? - zapytała dziennikarka. Miała przenikliwy wzrok i fryzurę jak Księżna Diana (choć nieco poszarzałą), ale była średniego wzrostu; przypominała praktykantkę w sklepie bądź w szkole.

- Poznaliśmy się przed tym koncertem, na którym zaśpiewaliśmy razem. Joe wiercił mi dziurę w brzuchu, żebym z nim zaśpiewała... Zgodziłam się więc. Powiem po raz kolejny, że pocałunku nie było w planach! - Przewróciłam oczami. Nie lubiłam pytań tego typu, przecież mówiliśmy o tym naprawdę mnóstwo razy!

- No co, nie podobało ci się? - Zaśmiał się Joseph.

- La la la la la la laj... - Zignorowałam go, wpatrując się w kinkiety.

- Tak, tego nie było w planach... Później, po koncercie porozmawialiśmy i Ola zgodziła się uczynić mi ten honor i być moją dziewczyną - powiedział z czułością.

- A nie przyznawaliśmy się przede wszystkim dlatego, że nie chciałam być znana w USA jako „panienka z koncertu Blue Bench”. Osiągnęłam w Polsce i Czechach dużo tylko ciężką pracą i chciałam, by tu też tak było. A poza tym, gdy ktoś o mnie wspomina, czułabym się o wiele lepiej, jak ktoś powie: Ach, słyszałem ją na AMA, widziałem jej teledysk. Nie odwalam ściemy ze śpiewaniem, więc chcę być znana jako piosenkarka.

- W porządku, czyli to mamy wyjaśnione. Ale nie baliście się, czy to wytrzymacie? Przecież ty, Joe, jesteś w Stanach, a ty, Alex, w Europie...

- Oczywiście, że się baliśmy. Bardzo. - Przyznałam. - Jednak pomyślałam, że przecież pojedziemy w trasę, zacznę karierę tutaj i jakoś to będzie.

- Prawdziwa miłość przetrwa wszystko. - Dodał chłopak i zrobiło mi się trochę gorąco. Prawdziwa miłość... Co ja właściwie wiedziałam o miłości? A czy on był świadomy swoich słów? Byliśmy ledwo co pełnoletni!

- Właśnie, wasza trasa... Czy pamiętacie, co powiedziała Taylor McKenzie, gdy z nią rozmawiałam? Może pokażmy wideo.

- Tak, niestety, pamiętam - stwierdziłam zjadliwym, słodziutkim głosikiem. Na ekranie ukazała się okrągła buźka blondynki.

- Taylor, czy wiesz może coś o związku Alex i Joe'ego? - Cóż za bezceremonialne pytanie.

- Oni? - prychnęła z pogardą. - Oszukiwali was! Są ze sobą od tego koncertu, na którym się całowali!

Helen była nieco zszokowana. Dziewczyna kontynuowała:

- I wiesz co? Podczas trasy sypiali ze sobą!! - Jej ton jednoznacznie sugerował, że nie tylko sypialiśmy.

- Spali ze sobą?! - wydusiła z siebie dziennikarka.

- Tak, oczywiście!

- A czy ty... Czy ty nie lubiłaś Joe'ego? Podobno bardzo ci się podobał...

- On? - pisnęła cieniutkim głosem. - Daj spokój, on jest beznadziejny! Są siebie warci, jak najbardziej!

Film się skończył. Rozmówczyni patrzyła na nas wyczekująco.

- Och, jaka szkoda, że Taylor zapomniała wspomnieć, kto się przyczynił do tego, iż musieliśmy być w jednym łóżku! - Nie zamierzałam jej oszczędzać.

- Co masz na myśli?

- Taylor potwierdziła swój udział w trasie w ostatniej chwili. Okazało się, że mamy za mało łóżek dla wszystkich. Zaoferowałem więc, że Alex będzie spać w moim łóżku - Wyjaśnił spokojnie Joe, fartownie dla Panny Blond, bo ja nie byłabym dla niej tak neutralna i obiektywna (jakby ona była taka dla mnie!).

- Ale ja pożałowałam go i spaliśmy razem.

Specjalnie czekaliśmy, aż zapyta, czy uprawialiśmy seks.

- No, a co ze słowami Taylor?...

Wybuchnęliśmy śmiechem.

- Daj spokój, zobacz na filmach, jak tam jest ciasno! Niemal co noc spadałam z łóżka! - Naprawdę strasznie się śmiałam. - A ze strony Taylor to było zwyczajnie bardzo chamskie.

- Nie myślcie, że jestem głupią dziennikarką, ja po prostu pytam o to, co ludzie chcieliby wiedzieć...

- Czyli mamy przyrzec, iż nigdy nie uprawialiśmy seksu? - zapytał Joe.

- Eee...

- Co, co, co? Ja nic nie rozumiem. - Zażartowałam. - Joe...?

- Ja nic nie słyszę, słońce. La la la la la la laj...

Wybuchnęłam śmiechem.

- Czyli wy nigdy...

- La la la la la laj... Po cichu...

- Przykro mi, Helen, ale ja naprawdę nie rozumiem, co mówisz! - Trzęsłam się ze śmiechu, nucąc z chłopakiem moją piosenkę.

- OK, zostawmy to w ich łóżku. - Poddała się Helen, a my wybuchnęliśmy śmiechem, już wszystko doskonale rozumiejąc. Ha, ja nie byłabym taka uległa. - Mieszkacie razem?

- Przecież to nie twoja sprawa. - Odkryłam Amerykę. Wszyscy zanieśli się śmiechem, a prowadząca zamilkła.

- Tak, ale wiesz, na czym polegają wywiady...

- Tak, jasne, nie musisz mi tłumaczyć! - Zaśmiałam się. - Ale co z tego, czy mieszkamy razem, czy nie? Jesteśmy razem, po prostu. Naprawdę, bez ściemy.

- Po co mielibyśmy oszukiwać? Bez sensu. Jesteśmy ze sobą, bo się kochamy. Tyle. - westchnął Joe. Jego też męczyły takie idiotyczne pytania.

- Tyle? - Spojrzałam na niego groźnie.

- Prowokacja... - Zaśmiał się.

- Policzymy się potem. - Obiecałam.

- Mamy pierwszą kłótnię o tej godzinie. Wiemy więc już, że jesteście ze sobą „bez ściemy”, wiemy, dlaczego się nie przyznawaliście, nie wiemy, czy ze sobą sypiacie i czy mieszkacie razem.

Zachichotaliśmy. Może reporterka nie budziła sympatii, ale miała niezłą pamięć.

- Jest pewna ciekawa kwestia... Joe, jesteś współautorem tekstu piosenki Alex La la laj, czeskiej. Jak to możliwe? Mówiłeś niedawno, że nie znasz czeskiego.

- Bo nie znam. - Stwierdził rozbrajająco szczerze, wzruszając ramionami, na co się uśmiechnęłam. - Napisaliśmy ten tekst w Los Angeles, wtedy, gdy się poznaliśmy. Siedzieliśmy w stołówce, Alex stale tam przesiadywała, więc ja też zacząłem tam chodzić, w nadziei, że ją spotkam. - Zachichotał. - Zawsze się udawało. Pamiętam, wtedy nie miała zbytniej weny, napisała zwrotkę i pół refrenu, więc zaoferowałem jej swoją pomoc. Przetłumaczyła mi to, co napisała, ja podpowiadałem jej i tak to powstało. Jedliśmy żelki i pisaliśmy. - Mmm, a jakie te słodycze były pyszne!

- Uwielbiam tę piosenkę, jest o moim dzieciństwie. Napisałam ją z facetami mojego życia. - Zaśmiałam się. - Joem i Marcinem.

- A zamierzacie zaśpiewać razem?

- Na moim poprzednim albumie jest duet z Blue Bench. - Przypomniałam.

- Tak, ale to właściwie ich utwór, którą wykonywaliście podczas trasy. Miałam na myśli taką waszą piosenkę.

- Chodzi ci o osobistą? Jeśli wena dopisze. - Wyjaśnił chłopak.

- Aha. Powrócę okrężnie do tematu... Zamierzacie się pobrać?

- SŁUCHAM???!!! - wrzasnęłam. Przepraszam bardzo, ale czy komuś odbiło z tym wyganianiem mnie do ołtarza, by wymienić się z Joem obrączkami?!

- Zapytałam, czy zamierzacie się pobrać... - Powtórzyła zaskoczona moim wybuchem.

- Pobrać się?! Przecież ja mam tylko dziewiętnaście lat! A on dwadzieścia!

- Twoja siostra wyszła młodo za mąż, urodziła dzieci. I jest szczęśliwa. - Wtrącił Joke, biorąc moją rękę, bym się uspokoiła.

- Ale też ciągle sama. Powtarzała mi stale: pamiętaj, zastanów się dziesięć razy, nim się ożenisz, a dwadzieścia, nim postanowisz mieć dziecko. Jeśli kiedyś wyjdę za mąż, to się nie rozwiodę. A wiesz, jak to jest w dzisiejszych czasach. Zapomnieliście, że Britney ożeniła się z facetem po kilku godzinach znajomości? Rozwód też był szybko! - Nadal byłam roztrzęsiona.

- Ja nie zapomniałem. - Zaśmiał się chłopak, ale już nie tak radośnie i szczerze.

- A poza tym dziwnie byłoby, gdyby mężatka śpiewała o byciu singlem, więc z pół repertuaru by mi odpadło. - Spróbowałam łagodniej.

- OK, czyli to będzie dobrze przemyślana decyzja.

- Och, przestań, zapytaj nas o muzykę albo coś... - Przewróciłam oczyma; rozmówczyni zaczynała naprawdę mnie irytować.

- Jaki więc jest waszym zdaniem najlepszy utwór? - zapytała szybko.

- We Are The World - odpowiedzieliśmy równie prędko, przybijając sobie piątkę.

- To po prostu hymn świata - dodałam. - Kocham to grać na pianinie...

Helen zajęła się bardziej Josephem i zadała parę nudnych pytań, aż wymyśliła:

- Alex, kiedy postanowiłaś być piosenkarką? - Po dwóch latach naprawdę nie można zadać oryginalnego pytania, co?

- Nigdy o tym nie myślałam. Moja rodzina jest muzykalna, więc śpiewałam tak sobie... Gdyby chciała być piosenkarką, to nie darłabym się tak. - Rozciągnęłam usta pomalowane na perłowy kolor w uśmiechu. - Brałam udział w konkursach, babcia i siostra zawsze mnie do tego namawiały... Kiedyś w jury był mój obecny producent i zaproponował mi współpracę. Ja nie myślałam o śpiewaniu, co wy, chciałam być księżniczką.

- Dlatego tak dziś do ciebie mówię. - Zaśmiał się brunet z czułością.

- Taa, księżniczką... Pierwszą Zagubioną Dziewczynką. Zamierzałam odrąbać Hakowi całe ramię, ale nigdy nie znalazłam żadnej wróżki. Szkoda, przecież Wędrynia jest naprawdę fantastyczna. Na pewno trochę podobna do Nibylandii. - Zawsze tak sądziłam. Mój dom na Śląsku Cieszyńskim był według mnie najcudowniejszym miejscem na ziemi, jedynym, w którym chciałabym się zestarzeć. Żadne miasto nie mogło mu dorównać, ani Warszawa, ani Praga, ani Nowy Jork (chociaż wszystkie te miejsca kochałam)!

Każdy w studio zaniósł się śmiechem, ale największy był na moich ustach.

- Co cię w niej denerwuje, Joe?

- Denerwuje? Hmm, czasem jest zbyt uparta. Ale przede wszystkim ją kocham.

- A mnie wkurza jego przewrażliwienie. Ale i tak go kocham. - Uśmiechnęłam się. Niby pytanie nie było do mnie, ale „równouprawnienie jest, i koniec!” jak zawsze potarzałyśmy z przyjaciółkami.

- Alex, kiedy twój nowy album?

- Naprawdę niedługo. Lada dzień będzie w Stanach nowy singiel, z następnego albumu. - W Europie zdążyliśmy go wydać parę wilii wcześniej.

- Aha. Mamy w planach, żebyś zaśpiewała ostatni singiel z Bez Ciebie... Jak to się czyta?

- Něco nám přejte. Napisałam ją na pożegnanie z moją klasą, ze szkołą... - Naprawdę na to zasługiwali, bo szczerze ich kochałam i bardzo się zasłużyli w moim życiu (chociaż drżałam na wspomnienie czasów, kiedy wpadłam w depresję przez swoje oceny)!

- Dobrze. Prosimy więc, zaśpiewaj.

Zadowolona podeszłam do statywu z boku pomieszczenia. Niestety, był półplayback, ale nie zgrzytałam z tego powodu zębami - „jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”, prawda?

- Dřív než vymyslím, kam své knížky uklidím, / Zanim się dowiem, gdzie położę swoje książki,

možná, co já vím, / może, co ja wiem,

prý to zvládnem. / podobno damy radę.

Náhle jsme si blíž, / Nagle jesteśmy bliżej siebie,

píseň slábne... / piosenka słabnie...

Křídou nakreslím, cestu kam až dovidím, / Narysuję kredą podróż tak daleką, jak sięga mój wzrok,

zas o kousek líp / znowu trochę lepiej

své sny známe. / znamy swoje marzenia.

Pár dnů posledních / Kilka ostatnich dni

počítáme... / odliczamy...

Rok se s rokem neloučí, / Rok nie łączy się z rokiem,

jen zpívá zvon. / tylko dzwonek dzwoni.

Slunce svítí do očí / Słońce świeci w oczy

s něhou! / z czułością!

XI Zmuszona

Po nagraniu Kevin pogratulował mi wyprowadzenia w pole Helen, porozmawiał chwilę z synem, po czym wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy na nasz weekend.

Joe prowadził w milczeniu, od skończenia wywiadu ledwo co się do mnie odzywał. Nie miałam nawet ochoty, by zmierzyć się z Freddiem w wyśpiewaniu, kto bardziej pragnie uciec, potrzebuje przerwy i chce być wolny. I want to break free, I want to break free, I want to break free from... / Chcę być wolny, potrzebuję przerwy, chcę uciec od...

- Dlaczego jesteś na mnie zły? - zapytałam cicho. Obawy z poprzedniego wieczoru do mnie wróciły i wcale mi się to nie podobało. Znów zbierało mi się na łzy, a wiedziałam, że jeśli rozmaże mi się taki makijaż, będę wyglądała dużo gorzej, niż mogłam dzień wcześniej. Aczkolwiek to było mało ważne...

- Dlaczego tak uważasz? - powiedział bezbarwnym tonem, uparcie patrząc na drogę. A zawsze musiałam mu przypominać, iż to nie film, mimo że znajdowaliśmy się w Ameryce.

- Ledwie się do mnie odzywasz. Co powiedziałam nie tak?

Milczał długo, a ja czekałam, chociaż byłam taka niecierpliwa. W końcu wyjaśnił, rzecz jasna nie racząc na mnie spojrzeć:

- To twoje „słucham”.

Moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki i oddech przyspieszył. Zajebiście! Zrozumiałam jego szatański motyw i pojęłam, dlaczego tak zmarkotniał.

- Co? N-nie... Nie przerażaj mnie, Joe!

- Przerażam cię? - Spojrzał na mnie szybko, zimno. - Przeraża cię myśl o małżeństwie?

- Mówiłam... Mówiłam, że to nie byle co. Chcesz być ze mną na zawsze? - Przejęłam się. Niespodziewanie otulił mnie chłód, mimo zamkniętych okien i podkręconego ogrzewania.

- Tak. Tak, kocham cię tak bardzo, jesteś dla mnie tak bardzo ważna, że chcę cię poślubić - powiedział twardo. Byłam prawie pewna, że ledwie powstrzymał się od dodania jakiegoś przekleństwa. Naprawdę mnie przerażał. Czy to na pewno był ten Joe, którego sobie wybrałam? Bo raczej nie podejrzewałam swojego chłopaka, iż chciałby mnie poślubić w wieku dwudziestu lat - przecież śmiał się, że poczekam sobie na zaręczyny! Chociaż to było na początku znajomości, jeszcze w Los Angeles...

- Nie wyobrażam sobie nas w charakterze statecznego, nudnego małżeństwa. Ja jako kura domowa, wychowująca dzieci? Nieee... - Powoli pokręciłam głową z zamkniętymi oczami, oddychając głęboko.

- I tak mieszkamy razem. Czyli seks jest dla ciebie ważniejszy? - zakpił.

- Gdyby był, to byśmy się nie pieprzyli, do kurwy nędzy!!! - warknęłam. Też byłam iście sfrustrowana i zła; naprawdę nigdy nie używałam takich słów do opisywania stosunku. - Gdyby chodziło mi tylko o seks, nie dałabym się namówić Jenny na lot do Toluca Lake i nie pogodziłabym się z tobą! Znacznie bliżej mogłam znaleźć faceta tylko do łóżka! Po co miałabym się męczyć i marnować swój czas, skoro nie zależało mi na tobie?! A co do mieszkania, to inna sprawa!

- Inna sprawa, uważasz? Nic wielkiego? - nadal drwił.

- Nie powiedziałam, że nic wielkiego. Mało to ludzi mieszka razem bez ślubu? - Mój głos był zimny jak alaskańska noc. - Cóż, jak my mamy być normalną parą, skoro bez przygotowania i pewności musieliśmy spać ze sobą?! Absurd. Prawdopodobnie nie nadaję się do małżeństwa. Przez Petrę mam taki utarty obraz. Ba, u mnie byłoby jeszcze gorzej! Przecież to ja pracuję! Niby jak my moglibyśmy być normalnym małżeństwem?! - Nie wiedziałam osobiście, jak wygląda taka szczęśliwa, normalna rodzina. Moi rodzice... Ach, szkoda gadać (wystąpił dreszcz).

- Dlaczego innym się udaje, a my jesteśmy z góry skazani na niepowodzenie? Nie powiedziałem od razu o dzieciach. Sama mówiłaś, że zasługujemy na szczęście.

- Udaje? - Prychnęłam. Dlaczego chciał być taki śmieszny? - Niemal wszystkie hollywoodzkie pary szybko się rozpadają. No, chociaż my nie z Hollywood, ale i tak. Przecież wiem, że chcesz mieć gromadkę dzieci. Cóż, w moim szczęściu chyba nie ma aż takiego normalnego życia. Nie wiem, jak to wygląda. Może to przez to, że miałam dzieciństwo i w ogóle zbyt normalne życie, robiąc karierę. - I ja kpiłam.

- Może - zgodził się grobowym tonem. - Może gdybyś nie chodziła do cholernej szkoły, gdybyśmy nie stracili pół roku, byłoby inaczej.

Płakałam łzami frustracji. Miałam go wtedy naprawdę dość! Byłam gotowa go pobić!

- Zmuszasz mnie! Zmuszasz! Próbujesz mnie namówić, wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia! Obiecałeś, że nigdy nie będziesz mnie do niczego zmuszał! Cholerny oszuście! - Chciałam go spoliczkować, ale miał szczęście, iż nadal prowadził. Nie zamierzałam się zabić... Przecież jeszcze nie wiedziałam, co mi się miało przytrafić w cholernym życiu.

- Może powiesz mi wreszcie, dlaczego konkretnie nie chcesz się ze mną ożenić? - Pragnęłam sprawić mu dotkliwy ból już za ten ton zimnego sukinsyna.

- Bo nie dam ci rozwodu! Bo jak do śmierci, to do śmierci! Bo jestem za młoda! Bo nie nadaję się do małżeństwa! Bo to będzie o wiele trudniejsze niż zwykły związek! Bo widzę, jak musi żyć Petra! Bo nie chcę mówić tego, co ona! Bo pół repertuaru mi odpadnie! Bo... Bo... - Dzwoniłam zębami i drżałam. Kolejne argumenty utknęły mi w gardle. Joe zatrzymał się na drodze, dzięki Bogu była całkiem pusta. Spuścił głowę i westchnął ciężko. Zacisnął pięści tak mocno, że aż mu knykcie zbielały.

- Przepraszam, Ola... - powiedział wreszcie z bólem. Dobrze, że odrzucił maskę zimnego sukinsyna (bo jego matka była wspaniałą, ciepłą osobą, traktowała mnie jak córkę)! - Przepraszam... Ja... Nie wiem... Nie wiem... Przepraszam cię, kochanie... Wybaczysz mi kiedyś? - Patrzył prosto na mnie, jego spojrzenie mówiło: nie zostawiasz mnie... Prawda? Powiedz, że mnie nie zostawiasz! Powiedz! Nie, nie rób mi tego! Dolna warga drżała mu niebezpiecznie, w oczach miał świeczki. Nadal płakałam.

- Wybaczę... Ale przyrzeknij mi, że nigdy więcej nie zarzucisz mi czegoś takiego, jak to, iż jestem z tobą dla seksu.

- Przyrzekam... - Położył rękę na sercu. - Przyrzekam. Przepraszam cię, kochanie... - Przytulił mnie mocno. Oboje płakaliśmy łzami ulgi. Uwielbiałam facetów mających odwagę przyznać się do wrażliwości, toteż Joseph dostał plusika.

- Jedziemy? Szkoda stracić weekend. - Uśmiechnęłam się delikatnie. Pokiwał głową, całując mnie. Otarł niedbałym ruchem twarz, a ja wyjęłam ze schowka wilgotne chusteczki, aby się wytrzeć. Po chwili znów jechaliśmy do jakiegoś niesamowitego miejsca przy granicy stanu, próbując śpiewać lepiej od Micka i Axla [kiedyś podkochiwałam się w tym skrzeczącym rudzielcu i prosiłam w duchu (nigdy nie przestałam), aby przystopował bluzganie Slasha, a może nawet się z nim pojednał! Niestety, jak wspominałam, straciłam wiarę w to ostatnie już dość długi czas wcześniej...].

- Daaaleekooo jeszczeee? - Nie byłam zbytnio zmęczona, ale niecierpliwiłam się. Sweet Child o' Mine zaczynała mi brzydnąć, chociaż debiutancki album Gunsów był zadziwiająco dobry, porównawszy do dziewiczych nagrań innych wykonawców... Dałabym im za tę płytę Grammy, gdybym mogła!

- Jeszcze tylko jakieś dwa kilometry, kochanie. - Uśmiechnął się Joke.

- Hmm, co to za miejsce, powiesz mi wreszcie?

- Nie - Szczerzył zęby, zadowolony, że trzymał mnie w niepewności - ale na pewno ci się spodoba.

- Jeśli nie, zażądam zwrotu pieniędzy.

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Brunet spojrzał na mnie ciepło, z czułością.

- Joe! To nie film! - Przypomniałam mu. Gdy kiedyś jechałam z Leszkiem, ten zapatrzył się na mnie, zamiast na drogę, bo powiedziałam rzecz bardzo mądrą (że nie będę „dziewczyną Jerseya”, tylko Alex Rock) i prawie spowodował wypadek. Kiedy nazwałam go piratem drogowym, stwierdził, iż zrobiłby to przez sam mój wrzask. Super, nic, tylko zwalać winę na mnie, dzięki!

- Jak oni robią to wszystko w tych filmach? - westchnął chłopak, nie mogąc znaleźć odpowiedzi.

- Nie wiem, to ty pracujesz przy amerykańskich produkcjach. Ja grałam tylko w serialach i mi wystarczy. - Tak, Joe był także aktorem, ale przede wszystkim zajmował się muzyką. Ja również i mimo małych rólek nie lubiłam nazywania mnie „aktorką”. Pff.

- Nie lubisz pracy na planie?

- Och, granie zbuntowanej punkówy było super! - przyznałam. Szczerze uwielbiałam tę rolę! - Wiesz, powinieneś chociaż na próbę nosić kolczyk w nosie, jak ja wtedy!

- Ale nie miałaś naprawdę przedziurawionego nosa - zauważył.

- Co ty, miałam!

- Tak? - Spojrzał na mnie zdumiony. - Przecież to wyjątkowo niebezpieczne! Jak babcia ci na to pozwoliła?! Przecież miałaś tylko czternaście lat!

Nie musiałam nigdy martwić się o zdanie rodziców.

- Żartuję! - Wybuchnęłam śmiechem.

- Och, ty okrutna kobieto. To nie było zabawne - burknął niezadowolony.

- To było bardzo zabawne i dobrze o tym wiesz.

- Wcale nie. Policzymy się na miejscu. Czyli już za chwilę!

- Mam się bać? - Uniosłam prawą brew.

- O tak! - Na jego twarz wstąpił diabelski uśmieszek. Przezornie troszkę się od niego odsunęłam. Po kilku minutach Joe zaparkował. - Zapłacisz mi za to! - Zaśmiał się, szybko rozpinając pas bezpieczeństwa i zaczął mnie łaskotać. O nie! Od razu zaczęłam wrzeszczeć i chichotać.

- Jooooeee! Cha, cha, cha... Cha, cha, cha... Przeeestań, proooszęę! Cha, cha, cha...

Pokręcił głową, wyjątkowo dobrze się bawił.

- Co, mam ci znów powiee-eedzieć, że jesteś najseksowniejszym facetem na świecie? - Przypomniałam sobie, gdy łaskotał mnie, nim jeszcze byliśmy razem.

- A powiesz?

- Nie wiem... - palnęłam, więc tortury stały się jeszcze gorsze.

- Cha, cha, chaaaa... Joooeeee! Cha, chhaa... Przeeesstaaańń!! Dooossyyyć!! Cha, cha, cha...

- Tym razem nawet nie możesz mnie kopnąć!

- Cha, chaa, cha... I to ja jestem okru-uutnaa? Cha, cha... Przeestaańń!

Ale Ziutek nie przestał. Łaskotał mnie przez dobry kwadrans. Gdy skończył, padłam nieżywa.

- Też miałam się z tobą policzyć... Dolałeś oliwy do ognia, czyli zero seksu przez cały weekend. Voilá.

- Co?! - Zrobił wielkie oczy. - Cały weekend?!

- Najpierw myślałam tylko o dzisiejszym wieczorze, ale po tych łaskotkach...

- Ola, przepraszam! Proszę! - Przykląkł i zaczął mnie całować po rękach. Jak ja uwielbiałam tak się nad nim znęcać!

- Mój nastrój zdecyduje - powiedziałam, nie mogąc powstrzymać triumfalnego uśmieszku.

- Ach, te cholerne babskie humorki... - westchnął bezsilnie i poszedł otworzyć drzwiczki po mojej stronie. Cóż, żyłam w wyjątkowej zgodzie ze swymi babskimi humorkami.

Zapięłam kurtkę i wysiadłam z auta. Nie było bardzo późno, ale to już połowa września, więc powietrze otulało chłodem. Po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności i zauważyłam nawet w oddali tablice „Stan Nowy Jork żegna” i „Stan New Jersey wita”.

- Piechotą do New Jersey, panie Jersey? - Uśmiechnęłam się.

- Przydałoby się, mama dawno cię nie widziała. - Otoczył mnie ramieniem z uśmiechem.

Wiem, to zabawne. Denise, matka Joe'ego oraz jego braci wywodziła się z New Jersey, tam zamieszkała z mężem. Pan Jersey pochodził z Arizony i ze względu na swoje nazwisko przemierzył kraj, by dowiedzieć się, co ciekawego odkryje w New Jersey - i znalazł żonę.

- Więc... Gdzie to niesamowite miejsce? W głuszy?

- Tam. - Pokazał mi ścieżkę. W dali widać było mały, jednopiętrowy, biały domek.

- No proszę, Josephie, skąd wytrzasnąłeś taką miejscówkę? - Uśmiechnęłam się. „Miejscówka” wyglądała jak te chatki, które widziałyśmy z dziewczynami, idąc pieszo z Wędryni do Cieszyna - czyli fajnie.

- Mam paru dobrych, starych przyjaciół.

- Widzisz, a jednak opłacało się chodzić do szkoły! - Zaśmiałam się, po czym zabraliśmy nasze rzeczy i poszliśmy do domku.

Był malutki, chyba dwa razy większy od naszej sypialni (chociaż ona była spora), ale bardzo przytulny i jasny. Miał dwa pokoje, kuchnię i dużą łazienkę. Trochę jak kempingowy, choć w okolicy nie znajdowało się jezioro ani las. „Tutaj nie grozi mi klaustrofobia”, pomyślałam zadowolona.

- A cóż to miała być za niesamowita rzecz? - Przypomniałam sobie.

- Co, co? - Joke wyrwał się z zamyślenia. Co to za rewolucje, zapomniał o godzinie bycia w cudzej skórze i postanowił nadrobić wieczorem zabawę w Dyzia Marzyciela?

- Mówiłeś mi, że moglibyśmy tu zrobić jakąś niesamowitą rzecz.

- Ach, tak. - Jego twarz rozjaśnił uśmiech. - Na pewno chcesz wiedzieć dzisiaj?

- Tak. Twierdziłeś, iż nie ma żadnego seksualnego podtekstu...

Wybuchnął śmiechem.

- Bo nie ma... Skoro nalegasz, to chodźmy.

XII Już za tobą tęsknię

Wyszliśmy z domku i wróciliśmy na drogę.

- Daleko? - zapytałam.

- Nie, nie z twoją kondycją. - Uśmiechnął się i ruszył. Szliśmy w ciszy, trzymając się za ręce. Dookoła nie było żadnych zabudowań - w końcu to granica stanu. Droga była dosyć długa, ale mieszkając w Wędryni, do podstawówki miałam cztery kilometry i pokonywałam tę drogę co rano, przez siedem lat (dwa lata rezydowałam w Warszawie; potem chodziłam do gimnazjum w Cieszynie; tam trzeba było już dojeżdżać, co uwielbiałam), więc moja kondycja naprawdę była niezła.

- To tutaj! - Chłopak zatrzymał się przed granicą.

- Tutaj? Ale co tu jest ciekawego? - Nie rozumiałam.

- Pamiętasz, jak mówiłaś mi kiedyś, że chciałabyś być w dwóch miejscach naraz? - Miał wielki uśmiech na ustach, gdy kładł mi ręce na ramionach. Jak zwykle nie widać było między nami tego centymetra różnicy wzrostu.

- Pewnie... - Doskonale pamiętałam te noce w czasie trasy, podczas których rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. Czy to w Kansas, czy w Ohio, czy w Montanie, my gadaliśmy do zaśnięcia ze zmęczenia... Albo zrugania nas przez Denise, gdy przychodziła sprawdzić, co się dzieje w naszym busie („No ale chyba lepiej, żebyśmy gadali, niż robili... Coś innego, nie sądzisz, mamo?” mawiał Ziutek z rozbrajającą szczerością i uśmiechem).

- Znalazłem więc sposób, by spełnić twoje marzenie! Tu jest granica stanu. - Ustawił mnie dokładnie pomiędzy nią. - Widzisz? Tu jesteś w Nowym Jorku, tu w New Jersey!

Przeanalizowałam dokładnie jego słowa i zauważyłam. Powoli przechodziłam to do jednego stanu, to do drugiego. Kiedy podniosłam wzrok na Joe'ego, miałam wielki uśmiech na twarzy. Bez słowa rzuciłam mu się na szyję.

- Joe... Dziękuję ci! Że też nigdy o tym nie pomyślałam! - Pacnęłam się w czoło. - Wobec tego byłam nawet nigdzie, tak jakby! Na Moście Przyjaźni *...

Śmialiśmy się oboje.

- Cieszę się, że mogłem cię uszczęśliwić. - Miał iskierki w piwnych oczach.

- Widzisz, to nie jest takie trudne, trzeba tylko trochę pomyśleć... - Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, głaszcząc jego policzek i pocałowaliśmy się - będąc jednocześnie w Nowym Jorku i w New Jersey.

Weekend minął nam szałowo. Spacerowaliśmy po okolicy, wypoczęliśmy też dobrze, śpiąc do dziesiątej. Obejrzeliśmy kilka świetnych, zaległych filmów (Resident evil, Bodyguard...) Postanowiłam być także wspaniałomyślna i pół soboty spędziliśmy w łóżku, robiąc... COŚ.

Niestety, w niedzielę smutek powrócił. Miałam obudzić się bez Joe'ego... To nie było dobre. O nie. Samotne ranki to MASAKRA.

- Kochanie, nie smuć się... Wiesz, że nienawidzę, gdy jesteś smutna. Ja nie wyjeżdżam na zawsze.

- Ale na pół miesiąca...

- Alex. - Chłopak położył mi ręce na ramionach, by spojrzeć prosto w moje oczy. Jego włosy były mocno kręcone, bo zapomniał o prostownicy. Nie tylko mnie cechowało roztrzepanie. Cóż, lepiej, niż miałby zapomnieć o mnie! - Słońce, pracując, to minie w trymiga. Nie spostrzeżesz się, kiedy wrócę. A poza tym chcesz trochę polskiego chleba, prawda?

- Tak... - westchnęłam. Nienawidziłam amerykańskiej napompowanej imitacji chleba. Na szczęście w Chicago znajdowała się największa polska „kolonia” w USA, gdzie można było łatwo dostać nasze pieczywo (szczególnie nazywając się Rock) - wszyscy je kochali, nawet Mick Jagger czy Steven Spielberg **!

Zatkał mi usta pocałunkiem.

- A poza tym mamy jeszcze dzisiejszą noc...

- Co? Chcesz spędzić dzisiejszą noc na ekscesach?

- A dlaczego nie? - Spytał z figlarnym uśmiechem i błyskiem w oku.

- Jutro z samego rana wylatujesz do Illinois! To nie jest zbyt blisko, jak ty się dobudzisz?! - Na szczęście moja odpowiedzialność się odezwała.

- Och, jeśli nalegasz, to nie musi to trwać tak długo, jak ostatnio... - Zachichotał. - Po prostu, żebyś nie narzekała, gdy mnie nie będzie.

- I tak będę narzekać. Ten dom jest za duży dla mnie samej. - Wiedziałam, iż on też będzie. Dwa tygodnie abstynencji?! Mówił, że mając dziewczynę, onanizm jest nie do pomyślenia, lol.

- Możesz zaoferować kwaterę ekipie. - Wzruszył ramionami. - Na pewno nie poczujesz się samotna, skarbie.

- Hm, niegłupi pomysł... - przyznałam.

- To w nagrodę daj mi jeszcze jednego buziaka. - Wyszczerzył zęby i znów pocałowaliśmy się, będąc jednocześnie w NY i w NJ.

- Wiesz, na granicy pocałunki smakują inaczej... - zauważyłam.

- No... Ale trudno mi to opisać. Na pewno lepiej. - Uśmiechnął się lekko, po czym przesunął językiem po moim podniebieniu.

Gdy dotarliśmy do domu, nadal byłam lekko przygnębiona. Na szczęście od razu miał przybyć Leszek... Miałam pewność, że on nie pozwoli mi się smęcić, tylko każe z kopyta pracować. Och, no i Marcus nareszcie mógł ustawić mi naszą telewizję! Stęskniłam się za polską Vivą, VH1... Na szczęście w internecie było chociaż Òčko ***. Naprawdę niefajnie jest ciągle słyszeć tylko angielski, zwłaszcza że byłam patriotką. Jeśli pytasz w mojej obecności, gdzie jest Polska, albo czy w tym roku była u nas temperatura na plusie, to jesteś albo skurwielem, albo bardzo głupi. Nie miałam pojęcia, jak ten naród mógł być tak ignorancki i głupi! Ciekawe, czy gdyby szkolnictwo było u nas takie jak w USA, to bylibyśmy tak samo „mądrzy”? Ja załamałabym się na miejscu prezydenta i ministra edukacji. No cóż, chociaż większość Amerykanów, których znałam, nigdy nie kształciło się w szkole... Może to i wygodne, ale ja nie wyobrażałam sobie życia bez zwykłej szkoły. Uwielbiałam wszystkie placówki, w których się uczyłam! Nauczyło mnie to prawdziwego życia, ukształtowało mój charakter. Pozostałam skromna, bo musiałam się liczyć z tym, że dzień po koncercie miałam na przykład sprawdzian z biologii. Zawsze uczyłam się dobrze, naprawdę. Tylko w ostatniej klasie (wystąpił rumieniec)...

- Alex, naprawdę nie chcę, żebyś płakała... - Spojrzał na mnie smutno.

- Wiem... Ale już za tobą tęsknię - wyszeptałam, opierając głowę na jego ramieniu.

- Pamiętasz, mówiłem ci to samo... - Uśmiechnął się, tuląc mnie. Pokiwałam głową z delikatnym uśmiechem; to była jedna z tych rzeczy, o których wiedziałam, że będą wieczne w mej pamięci. Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę tych niecałych dwóch tygodni, które spędziłam w Los Angeles. Niecałych dwóch tygodni, w których czasie moje życie zmieniło się tak bardzo... W których czasie Joe zakręcił moim światem. - Kochanie, kiedy wrócę padnięty, oszołomiony przez tłumy fanek, czułbym się znacznie lepiej, widząc cię uśmiechniętą, stęsknioną rozsądnie, a nie będącą w jeszcze gorszym stanie niż ja - dodał. Jak zawsze mnie rozbawił. Kochany Joke...

Ukochany kazał mi nie myśleć o rozstaniu. Ułatwił mi to bardzo, pakując się przed wyjazdem na weekend. Gdybym widziała go robiącego to w tamtą niedzielę, naprawdę bym się załamała. Wiem, byłam okropnie płaczliwa... Chyba okres mi się zbliżał.

- O której dokładnie wylatujesz?

- Ola, nie drąż tego znowu - jęknął. - Wiesz, że nie będzie mnie rano... Powtarzam ci, nie drąż tego znowu... Mmm, jak ja uwielbiam twój zapach...

Cóż, to był bardzo skuteczny sposób na odwrócenie mojej uwagi, ale tym razem się nie dałam.

- Ukrywasz coś przede mną? - spytałam podejrzliwie.

- Oczywiście, że nie!... - Nie dałam mu dokończyć:

- Dlaczego więc mi nie odpowiadasz?

- Bo lubisz się martwić, a ja tego nie cierpię. Wylatuję o szóstej trzydzieści. - Przewrócił oczami. - Przestaniesz wreszcie?... O tej porze będziesz jeszcze słodko spała. Samolot z Pragi będzie tutaj dopiero około dziewiątej.

- Nawet się z tobą nie pożegnam... - Dalej narzekałam. Nie wiedziałam nawet, jaki był tego cel. Późna pora i zmęczenie podróżą nie wpływało dobrze na moje myślenie, chociaż niby zawsze rozmyślałam aż za dużo...

- Nie martw się, ukradnę ci słodkiego całusa, gdy będę wychodził. - Zapewnił mnie. Nie poprawiło mi to jednak nastroju.

- Aleksandro, proszę cię, przestań o tym myśleć! - jęknął. - Bo w końcu nie wyjadę!

- Musisz jechać! To twój obowiązek! - Naprawdę byłam odpowiedzialna.

- Dlaczego więc to robisz, dziewczyno? - jęknął sfrustrowany. Zrobiło mi się głupio; moje zachowanie było iście uciążliwe.

- Przepraszam, Joe - westchnęłam ze skruchą, całując go, po czym opadliśmy przytuleni na łóżko. - Ja... Nie wiem... Nie wiem... Wiesz, że jestem niemożliwa bez ciebie.

- Wiem, kochanie. - Uśmiechnął się lekko, odgarniając moją grzywkę. - Naprawdę, nie myśl o tym. To przeszkadza w kochaniu się...

Zaśmiałam się słodko, mrużąc oczy i sięgając guzików jego koszuli...

Sen w jego ramionach tej nocy był wyjątkowy. Czułam się jakoś inaczej... W powietrzu unosił się zapach rozstania, ale nasza miłość była wielką siłą. Wiedziałam jednak, że coś się zmieni. I będzie to naprawdę ważna zmiana.

* most dzielący polską i czeską część Cieszyna.

** to prawda, czytałam o tym w jakimś dokumencie z kursu dla Worda mojej mamy XD.

*** pierwsza czeska muzyczna telewizja.

XIII Wyjątkowo głupia głowa

- Dlaczego? Dlaczego mnie zostawiasz, Joe?

- Wiesz, że nie chcę tego robić.

- Ale zostawiasz mnie! Czuję się taka samotna, czuję pustkę w środku...

- Nigdy nie jesteś sama, bo cię kocham, słońce.

- Obiecałeś mi! Obiecałeś, że mnie nie zostawisz!

- Moje serce zostaje z tobą - wyszeptał miękko. - Kochanie, jest po piątej rano... Musisz jeszcze spać.

- Nie umiem być bez ciebie... - Nie byłabym sobą bez marudzenia, prawda?

- Księżniczko, zostawiam przy tobie moje serce. Musisz się nim zaopiekować. To bardzo odpowiedzialne zadanie. - Uśmiechnął się szelmowsko.

- Zabierasz ze sobą część mnie.

- Nie martw się, ty też. Skarbie, uspokój się... Kocham cię.

- Też cię kocham. Bardziej niż możesz sobie wyobrazić... - Pocałowałam go mocno.

- Bądź więc teraz dobrą dziewczynką i śpij, w porządku? - Bez czekania na moją reakcję podniósł wyblakłą, szaroniebieską kołdrę i położył mnie na łóżku. - Śpij kochanie, śpij... - wyszeptał miękkim, słodkim głosem. Ze zmrużonymi oczami pogłaskałam jego twarz. Morfeusz szybko zabrał mnie ponownie do swej krainy...

Obudziłam się z wrzaskiem. I to nie z byle jakiego powodu. Może to nie był normalny koszmar, może fanka podobna do Diany byłaby szczęśliwa, śniąc o czymś takim, ale nie ja. Tamten sen zaliczał się do naprawdę STRASZNYCH!

Miałam zamknięte oczy - dla odmiany, bo niemal nigdy ich nie zamykałam. On całował mnie z pasją, ja oddawałam pocałunki. Jego usta były tak miękkie, tak wspaniałe, jakby stworzone do całowania... Położyłam całe moje zaufanie w niego. Ufałam mu nawet bardziej, niż Joe'emu podczas snu, który mieliśmy dwa lata temu...

Jego ręce poznawały niespiesznie moje nagie, gorące ciało. Miał gorący oddech, doprowadzający mnie do szaleństwa. Po omacku wyciągnęłam rękę, by dotknąć jego twarzy. Delikatnie przesunęłam opuszkami palców po jego gładkim, chłodnawym policzku, aż do szczęki. Czułam na sobie jego wzrok. Nie wiedziałam, co on dokładnie czuje do mnie, ale miałam pewność, że mogłam, a nawet powinnam mu zaufać. Znów mnie pocałował, mrużąc oczy, zatracając się w tym doznaniu. Gdyby nie jego ręce, trzymające mnie mocno, niechybnie osunęłabym się na podłogę. Mój stan umysłu był nie do opisania.

Niechętnie oderwał się ode mnie po długim czasie, jego oddech był ciężki.

- Jesteś cudowna - wyszeptał do mojego ucha, pieszcząc palcami moją twarz. Może powinnam była się obudzić, słysząc jego głos, ale nie zrobiłam tego.

Błądziłam rękami po jego ramionach i plecach. Wiedziałam, co się stanie. Wiedziałam, że oboje na to czekaliśmy i świadomie opóźnialiśmy ten słodki moment.

Potem zdecydowanie zaczął gładzić moją skórę. Tak często faceci uprawiali seks z kobietami, będącymi tylko dziwkami do łóżka, a co było z tym mężczyzną? On pragnął mnie, ale to nie było tylko zwykłe pożądanie. Wziął mnie za biodra i posadził na krześle (w snach zawsze znikąd pojawia się coś, czego nam potrzeba, nie?); miał z tym dużą rację. Naprawdę nie dałabym rady stać, gdy jego język zaczął mnie pieścić. Oddychałam głośno, trzymając się krzesła z całych sił, a on gładził moje uda i biust. Po dłuższej chwili troszkę się uspokoiłam i zaczęłam przeczesywać palcami jego wspaniałe włosy. Zastanawiałam się, w jakim stanie będę, gdy skończy pieścić moje piersi i zejdzie niżej...

Jakby czytając w moich myślach, po chwili pocałował mnie mocno, przesuwając swoim niesamowitym językiem po mojej górnej wardze, na co jęknęłam z ekstazy.

- Podobało ci się, prawda? Teraz oszalejesz z rozkoszy - zapewnił mnie z delikatnym śmiechem. Zacisnęłam palce na jego ramieniu, w oczekiwaniu. Jednak pod wpływem impulsu zsunęłam się z krzesła i postanowiłam dać mu trochę przyjemności. Sprawiał wrażenie nieco zaskoczonego, ale zastygł w oczekiwaniu. Pieściłam go dokładnymi, powolnymi ruchami. Jego jęki wyjątkowo mnie podniecały. Potem przesuwałam ręką coraz szybciej w górę i w dół, w górę i w dół. Czerpałam przyjemność z jego spełnienia.

- Poczekaj, chcę cię poczuć, zanim skończę. - Zaśmiał się delikatnie, chwytając moją dłoń i całując ją. No proszę, nie brzydził się, jak większość facetów...

Znów trafiłam na krzesło. Klęczał tuż obok mnie. Nie kazał mi już dłużej czekać: przesunął delikatnie palcem wzdłuż tej małej, tak bardzo unerwionej kuleczki, na co jęknęłam. Robił to dłuższą chwilę, a gdy śluz wypływał ze mnie i moje jęki były naprawdę głośne, powoli się do mnie zbliżył. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu. A potem on mnie spenetrował. Jego gorący język był w moim mokrym wnętrzu (i odwrotnie, jego mokry język w moim gorącym wnętrzu...). Nigdy nie sądziłam, że gra wstępna może być do tego stopnia podniecająca! Czułam się tak niesamowicie, tak... Tak... Nie było słów, by to opisać. Osunęłam się z krzesła na podłogę. Pieścił delikatnie moją kobiecość, jego język wyczyniał prawdziwe cuda. Pomagał sobie palcami. Seks nigdy nie był taki wspaniały! Właściwie był tak cudowny, że moglibyśmy nie posuwać się dalej... Ale byłam pewna, że stosunek byłby nieporównywalnie lepszy od tych pieszczot.

Pieścił mnie aż do ostatnich chwil mojego spełnienia, podczas którego wiłam się i dyszałam z rozkoszy. W dodatku trwało dobry kwadrans!

Gdy mój oddech się uspokoił, on pogłaskał moją twarz, całując mnie i zapytał:

- To było lepsze, prawda, kochanie?... - Nie zdążył dokończyć wypowiedzi, bo ja nagle otworzyłam oczy i zobaczyłam MICHAELA.

Obudziłam się z wrzaskiem. Spadłam na podłogę. To było... Było... Nie wiedziałam, jak to opisać. BYŁAM MOKRA. I śniło mi się, że Michael, mój przyjaciel, mnie pieści... O nie, zdecydowanie nie byłam normalna. Powoli przyzwyczajałam się, że po seksie miałam wyjątkowo pojebane sny... Ale to przekraczało jakąkolwiek granicę! Jakąkolwiek! Moje hormony były zdecydowanie w zbyt wielkim szaleństwie. Gdy miałam dwanaście lat, byłam kopalnią wiedzy na takie tematy dla moich koleżanek. A kiedy poznałam Dereka, najmłodszego brata Joe'ego, jeszcze zanim byliśmy parą, chłopiec zapytał, dlaczego się nie ożenimy [Joe stwierdził, że jestem bardzo wielofunkcyjna, zawsze uwielbiał robić mi CV (wystąpiło przewracanie oczami)], ja zaś orzekłam, iż przy zajmowaniu się domem nie miałabym czasu zaspokoić męża, a cichodajki wołają za dużo kasy. Theodoric nie znał tego słowa i brat powiedział, że wyjaśni mu jego znaczenie, gdy będzie w jego (Joe'ego) wieku. Rzucił mi bardzo wymowne spojrzenie, cha, cha.

„No dobrze, sen, w którym kocham się ze swoim chłopakiem, jest jeszcze do przyjęcia (trochę to nagnę; to nie jest normalne, żeby tak nieprzyzwoitą marę wyimaginowała także jego głowa w tym samym czasie!)... Ale taki, w którym pieści mnie mój przyjaciel?! Powinnam pójść do psychiatry. Ale co mi powie lekarz? Że przecież nie jestem jedyną dziewczyną na świecie w związku, która marzy o MJu? Och, jak ja spojrzę w twarz Michaelowi?! Muszę zapomnieć o tym. ZAPOMNIEĆ. Moja wyjątkowo głupia głowa nie może popsuć naszej relacji. Przecież nie jestem dziewicą dopiero od kilku miesięcy!” rozmyślałam gorączkowo.

Zauważyłam nagle, że nie leżałam na podłodze... Tylko na materacu, obok którego znajdowała się karteczka napisana znajomym, okrągłym, a zarazem kanciastym pismem: Mam nadzieję, że materac nie był jednak potrzebny? Kocham Cię. Twój Joe.

Uśmiechnęłam się automatycznie. Zawsze robiło mi się miło, gdy zapewniał mnie po polsku lub po czesku o swej miłości. W końcu, gdy pierwszy raz wyznawał mi uczucie, usłyszałam te dwa najpiękniejsze słowa w języku czeskim.

Już spokojniejsza poszłam się wykąpać, włączając muzykę. Limonkowo-miętowy żel pod prysznic orzeźwił mój umysł. Gdy wyszłam z kabiny, grała Black Or White. Wiem, że mówiłam to miliony razy, ale: absolutnie kochałam ten utwór! Zaczęłam spontanicznie tańczyć, śpiewając z Michaelem:

- Now I believe in miracles, / Teraz wierzę w cuda,

And a miracle has happened tonight! / I cud zdarzył się dziś wieczorem!

But if you're thinkin' about my baby, / Ale jeśli myślisz o mojej dziewczynie,

It don't matter, if you black or whiiiitee! / To bez znaczenia, czy jesteś czarny czy biały!

To jego pierwszy premierowy utwór po moich narodzinach. Jako mała dziewczynka byłam pod wielkim wrażeniem tego teledysku. Nie rozumiałam, dlaczego ktoś mógł czuć się zgorszony, oglądając to. Ja po prostu kochałam Michaela jako panterę, robiącego tak piękną rozpierduchę, że aż miło! Nigdy nie czułam się zgorszona, widząc go chwytającego się za krocze. No cóż, ale ustaliliśmy już, że miałam głupią głowę, prawda?

Zgodnie z postanowieniem nie myślałam o śnie... Za to o ostatniej nocy... Była naprawdę wyjątkowa! Nie mogłam prowadzić. Musiałam pojechać na lotnisko metrem.

Co Ty ze mną zrobiłeś? Przez Ciebie nie jestem w stanie prowadzić. Muszę dać zarobić miastu. A.:*

Też Cię kocham:*! Jestem w takim stanie, że Rick chce mnie wysłać do lekarza. O_o J.:*

Cha, cha xD Pociągnij go za lok ode mnie, OK;)? A.:*

Młodszy brat Joe'ego akurat lubił swoje włosy - nawet układał loczki na żelu! Miałam w zwyczaju na pożegnanie i powitanie po długim czasie ciągnąć go za jeden z nich, cha, cha.

Jasne:D. A jak Leszek będzie Cię dręczył, to jestem pod telefonem:). J.:*

Nie zapomnę xD... Kocham Cię. Zaraz się dowiem, gdy doleci:). A.:*

Wyszłam ze stacji i skierowałam się do lotniska. Było jeszcze trochę czasu do przybycia praskich pasażerów, więc usiadłam sobie i słuchałam muzyki. Nigdy nie lubiłam patrzeć na lotniskowy gwar. Oczywiście te nowojorskie były w świetnym stanie - nie to, co Okęcie...

Odpłynęłam, całkowicie zagłębiłam się w dźwięki. Kochałam muzykę, kochałam! Wybijałam rytm na udach, skupiając się to na gitarach, to na perkusji. Nuciłam z Chesterem [Benningtonem] *, aż usłyszałam:

- Witaj, Rockowa Księżniczko!

Wzdrygnęłam się zaskoczona, a po chwili wyszczerzyłam zęby. Oto przybyła moja ekipa! Otworzyłam usta, by ich powitać, ale zaraz zamknęłam je ze śmiechem.

- Co cię bawi, szwagierko? - Zainteresował się Marcus, z pytaniem w brązowych oczach.

- Brr. Chciałam was powitać po angielsku! - odparłam po czesku. Uściskałam wszystkich: Leszka, Michała, Daniela i kapelę. Przez Michaela witałam tak wszystkich, ale naprawdę mi się to podobało.

- A dowiemy się wreszcie, z kim współpracujesz? - zapytał Eddy.

- Nie wiecie? - Zdumiałam się i zwróciłam do szwagra: - Petra więc nic nie wie?

- Nie, chyba że jej powiedziałaś. O co chodzi? - Zmarszczył brwi, przeczesując włosy sięgające karku. Uśmiechnęłam się niewinnie, a on świdrował mnie wzrokiem. - Zaraz... Petra nic nie wie... Na pewno nie współpracujesz z t.A.T.u., więc... - Wybałuszył oczy i bezgłośnie poruszał ustami: - Michael Jackson... MICHAEL JACKSON...

De Rocx wyprostowali się, patrząc po sobie nieprzytomnie. Nie mówiłam ani słowa.

- Gdyby wiedzieli wcześniej, nie zachowywaliby się normalnie. - Zachichotał Leszek.

- Więc...? - Chciał wiedzieć David, basista, skubiąc krótkie, ciemnoblond włosy.

- Może najpierw zostawcie swoje rzeczy, a dowiecie się w studiu? - powiedziałam szybko.

- Ach, właśnie! Nie wiemy, jaki hotel... - Walnął się w czoło Daniel. Ech, jak zwykle się nie ogolił.

- Możecie zatrzymać się u nas w domu. - Wzruszyłam ramionami. - Jestem tam całkiem sama, jest mnóstwo miejsca...

- Ale co powie na to twój narzeczony, gdy wróci?

- Joe nie jest moim narzeczonym - warknęłam. - Sam mi to zaproponował... Nie mogę być sama, wiecie o tym.

W drodze metrem do studia manager zwrócił mi uwagę:

- Wiesz, jeśli nie będą mieć pojęcia, że to on, nim go zobaczą, może być niebezpiecznie, albo coś...

- Przecież tu nie ma Petry. - Zażartowałam.

- A co ty zrobiłaś, jak go zobaczyłaś, co? - spytał Michał, ciągnąc się za ciemne loki; były takie jak Richarda.

- Spadłam z krzesła, gdy zapukał. A gdy powiedział, że zgłasza się po prawa autorskie, zapytałam: A dzień dobry? - Zaśmiałam się i oni też. - OK, chyba masz trochę racji... Ej, Martina, chłopaki... Chcę wam powiedzieć, z kim współpracuję.

Jak na komendę cała piątka odwróciła się do mnie.

- E... Więc... Michael Jackson zaproponował mi współpracę - wypaliłam. - I się zgodziłam.

Cisza trwała przez długą chwilę. Wreszcie odezwał się Marcus:

- No co ty... Naprawdę? Michael Jackson? - W jego głosie było słychać wielki szacunek. On także doceniał Mistrza od zawsze. Może dlatego on i Petra tworzyli tak świetną parę.

- Przecież ona nie oszukałaby dziecka, sam o tym dobrze wiesz - odparł Michał.

- I... I jaki on jest? - Wszyscy nadal byli podekscytowani.

- Najlepiej... Sami się dowiecie. - Uśmiechnęłam się. Cudowności Mike'a nie dało się krótko opisać!

- To takie niesamowite... Poznam Michael Jacksona! - Ekscytował się Marcus, energicznie krocząc korytarzem.

- Widzisz, ile mi zawdzięczasz! - Zaśmiałam się. - Pracę, żonę, dzieci, współpracę z Królem...

- Dzieci? - Zmarszczył brwi Daniel i wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Byłam trochę nerwowa. Lubiłam współpracę z innymi artystami, choć nie trafiała mi się często. To zawsze duża odpowiedzialność! Nawet nie śpiewając z Mistrzem! A poza tym głowiłam się, jak on zareaguje na taki mały tłum, który przyprowadziłam? Niby wiedział, jak duża była moja ekipa, ale czy myślał o tym ostatnio? Kurde, źle to wszystko rozegraliśmy! Ale było już za późno, co ma być to będzie... Modliłam się, żeby nam się udało. Współpraca z Michaelem naprawdę była najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w karierze. Był takim niesamowitym człowiekiem! „Ach, gdyby nasza znajomość mogła trwać dłużej...” myślałam, wzdychając. Czy to nie byłoby piękne?

Niepewnie otworzyłam drzwi studia. Dziwne, Michaela tam nie było...

- Jeszcze nie przyszedł - stwierdziłam. Miałam wielką nadzieję, że przybędzie; że nie widział ludzi, których przyprowadziłam i się przeląkł. - To może spróbujecie się troszkę uspokoić? Przynieść wam melisy? - burknęłam, wyczuwając ich chaotyczne zachowanie i emocje. Starałam się być jednak wyrozumiała; w końcu to był nie byle kto, tylko Michael Jackson, największy artysta świata i okolic!

Poszłam szybko po melisę dla nich oraz herbatę z cytryną i miodem dla Mike'a i mnie. Obawiałam się, że Michael przyjdzie, gdy nie będzie mnie w studiu...

I właśnie to się stało.

Otworzyłam gwałtownie drzwi. Towarzystwo było pochłonięte dyskusją. Nie powiem, uspokoiło mnie to, że mój przyjaciel i ekipa znaleźli wspólny język (nie połączony kluczem wiolinowym).

- O, to ja widzę, jak wy za mną tęsknicie! - Zażartowałam.

- Alex! Jak miło cię widzieć! - Mikey był naprawdę szczęśliwy. Tęsknił za mną przez weekend? Wziął ode mnie tackę z kubkami i uściskaliśmy się na powitanie. - Mam nadzieję, że wasz weekend zaliczał się do udanych?

- Tak, było fantastycznie, dzięki. - Uśmiechnęłam się. - Byłeś w dwóch miejscach jednocześnie?

- Nie, chyba nie.

- A ja tak! Na granicy stanu, pomiędzy nią! - powiedziałam podekscytowana.

- Super! Kiedyś spróbuję. - Uśmiechnął się. Podziękował mi też za herbatę. On zawsze zwracał uwagę na małe gesty troski o niego. Dlatego był tak dobrym człowiekiem.

* lider Linkin Parku.

XIV Złota karta i luksusy

Wprowadzaliśmy małe poprawki do kompozycji. Była to zaciekła walka: Mike i ja vs. Leszek, oczywiście wygraliśmy my! Producent asygnował, że piosenka była rzeczywiście fantastyczna i wszyscy bardzo się zdziwili, gdy przyznałam, iż pomysł znalazł mnie, kiedy słuchałam GaGi. Różne piosenki rozmaitych artystów często mnie inspirowały, nierzadko wystarczył tylko jeden czy dwa wersy, jak się okazało przy tym kawałku.

Do późna pracowaliśmy. Leszek zaczął lamentować, że to trwa tak długo.

- Tyle instrumentów, tak długi utwór, kiedy my to nagramy?!

Nie zdążyłam zacząć go uspokajać, bo odezwał się Michael:

- Jeśli nie macie nic przeciwko, mam przyjaciół w Avatar Studios... Mógłbym ich zapytać, czy pozwoliliby nam nagrać... Wiecie, tam można nagrywać jednocześnie wokal i podkład.

- Avatar Studios? - zawołaliśmy wszyscy chórem.

- Avatar Studios? Jedno z najbardziej prestiżowych studiów nagraniowych na świecie? - pisnęłam wysokim głosem. - Ja miałabym tam nagrywać? Tam gdzie John [Lennon], Madonna, George Michael, John Mayer?

- A chcesz? - Uśmiechnął się Mike.

- Boże, ona zaraz zacznie piszczeć, jest niemożliwa! - Przewrócił oczami Michał, zatykając zawczasu rękoma uszy, na co pokazałam mu język.

- Następnym razem ci go utnę. - Pogroził mi spojrzeniem.

- To cię zwolnię. Więcej kasy dla reszty. - Wzruszyłam ramionami, na co ekipa zachichotała.

- Nieładnie... - Zaśmiał się Mike, na co pokazałam mu język.

- Kto tu jest czyim chlebodawcą? Jak mnie nie było, to was by tu nie było! - Pogroziłam ekipie w żartach.

- Masz dowód osobisty i prawo jazdy, to się zaczęłaś rządzić, tak? - spytał Luki.

- Jakżeby inaczej! - Zaśmiałam się.

Michael zaoferował, że pomoże mi odnieść kubki, więc poszliśmy na dół.

- Gdzie się tak śpieszysz? - Przyspieszył, by dotrzymać mi kroku.

- Zawsze tak chodzę. - Wzruszyłam ramionami. - Gdybyś miał do szkoły tak daleko, jak ja, to nie mógłbyś spacerować.

- Może i bym nie spacerował, ale wiesz, wiek robi swoje z kondycją...

- Oj, staruszku... - Zachichotałam, zwalniając. Po co biegać, właściwie? Tutaj raczej nikt nie mógł się na niego rzucić. A wśród ekipy trudno porozmawiać.

- Och, chciałem się z tobą podzielić wrażeniami po wywiadzie - zawołał nagle.

- Słucham - odparłam neutralnie.

- Więc... Na początek gratuluję wyprowadzenia w pole Helen. - Zachichotał, a ja się lekko uśmiechnęłam. - Poza tym podoba mi się twoja postawa wobec kariery. Ach, wiesz... Twój chłopak miał bardzo nietęgą minę, gdy powiedziałaś „słucham”. - Starał się zachować neutralny ton.

- Tak, wiem, rozmawiałam z nim o tym... - wymamrotałam, nie patrząc na rozmówcę.

- I bardzo mi miło, że uważasz We Are The World za hymn świata! - Wyszczerzył zęby.

- Cała przyjemność po mojej stronie. - Odwzajemniłam gest. - Trzeba mieć gust.

Zaśmiał się i kontynuował:

- A naprawdę uważasz, że mężatka śpiewająca o rozstaniu to dziwne zjawisko?

- Tak. - Pokiwałam głową. - To nieprawdziwe. Przynajmniej w teorii...

W zamyśleniu przytaknął, jakby coś wiedział na ten temat z autopsji.

- I szkoda, że nie znalazłaś żadnej wróżki. - Ułożył wargi w szerokim uśmiechu, a ja parsknęłam śmiechem.

- Tak, szkoda... Może kiedyś jakiejś poszukamy?

- Dobry pomysł. - Uśmiechnął się w ten cudowny sposób. - Na przykład w Ogrodach Kingstońskich! - Zaświecił mu się oczy. - A poza tym pięknie zaśpiewałaś! Na żywo brzmisz anielsko. Szkoda tylko, że był półplayback...

- Dzięki... - Poczułam gorąco na policzkach. Wow, Król prawił mi takie komplementy... - Ach, nienawidzę tego, tego kretyńskiego półplaybacku!

Gdy wróciliśmy do studia, zastałam szwagra grzebiącego przy moim komputerze. Włączył Queen. Oparta o ścianę, przyłączyłam się do Freddiego ze swoim wokalem, bo nikt nie zauważył naszego powrotu:

- There's no time for us, / Nie ma tu dla nas czasu,

there's no place for us... / nie ma tu dla nas miejsca...

What is this thing that builds our dreams, / Czym jest ta rzecz, która buduje nasze marzenia,

yet slips away from us? / lecz odsuwa się od nas?

Towarzystwo wzdrygnęło się, patrząc na mnie wielkimi, przestraszonymi oczami.

- Co to ma być?! - wrzasnęłam. - Co to ma znaczyć?! Ja wychodzę, a wy grzebiecie w moim komputerze?! Ładne rzeczy! Wy zdrajcy! Wy oszuści! Nie można wam ufać! Zwalniam was wszystkich! WON MI STĄD! OUT!

- Aha, teraz wiem, kto nauczył Alę mówić „sio”. - Pokiwał głową główny winowajca.

- Nie dyskutuję z tobą! - wrzasnęłam, pokazując palcem drzwi. - Won mi stąd!

- I co zrobisz bez ekipy? - zapytał grzecznym tonem Mike, splatając ręce z tyłu, domyśliwszy się, o co chodzi.

- Na cholerę mi taka ekipa! W pieprzonej umowie spisali, że wszystko będzie przebiegać zgodnie z Dekalogiem! - Oburzona oparłam ręce na biodrach. - Cholerni oszuści, WON MI STĄD!

- Wykopujesz nas? - zapytał Michał.

- Tak, wykopuję was!

- Ja mam rodzinę na utrzymaniu! - jęknął błagalnie Marcus.

- Ja też! - zawołał Leszek ze strachem w jasnoniebieskich oczach.

- Siostry w potrzebie nie zostawię, ale ciebie tak! A ty możesz pilnować, żeby Deska Roku * i Anděl ** ci nie uciekły! Poza tym odchowałeś już dzieci! No, co wy tu jeszcze robicie? Żądam, żebyście WSZYSCY opuścili to pomieszczenie! - Pstryknęłam palcami w kierunku drzwi; wyprostowana i wrzeszcząca musiałam wyglądać dość władczo i charyzmatycznie. Może nie powinnam jednak skreślać myśli o aktorstwie?

Nie patrząc na nikogo, cała ekipa powoli ruszyła w kierunku drzwi.

- Żartowałam - powiedziałam, gdy Michał sięgał klamki.

- Teraz to my powinniśmy cię wylać. - Skrzyżował ramiona David.

- Jestem u siebie! - Pokazałam mu język.

- No tak, ma złotą kartę oraz prawo jazdy i zaczęła się rządzić. - Pokiwał głową Lukas, jak zwykle targając dość długie, ciemne włosy.

- Jaką kartę? - zapytał Michael, bo rozmawialiśmy po czesku.

- Złotą. Mówię tak na dowód osobisty. - Zachichotałam. - W moim przypadku... To był luksus. Niby każdy czeka na osiemnaste urodziny, ale... Ale dla mnie to symbol wolności. - Zaczęłam sobie przypominać, dlaczego tak było i zebrało mi się na płacz. Leszek i Marcus także trochę się zmieszali, pozostali spuścili wzrok. Mike miał niepewną minę. Nienawidziłam sobie o tym przypominać, zawsze byłam wtedy w okropnym stanie. Siłą woli powstrzymałam łzy i zagadnęłam spokojnie szwagra:

- No, to powiesz mi chociaż, czego szukałeś w moim komputerze?

- Chcieliśmy sprawdzić, czy coś przygotowałaś... Bo jeśli tak, to na pewno masz to w służbowym komputerze...

- Naprawdę jesteście chamscy! - Zirytowałam się. - Mogliście poczekać, aż wrócę i mnie zapytać, to naprawdę nie trwało długo!

- Przepraszam - rzekł główny winowajca ze skruchą. - Wybaczysz mi?

Zachichotałam; to był tekst, którego nauczył się od Marcina, cha, cha!

- A gdzie kwiaty i czekoladki?

Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

- Chcesz, żeby Petra pomyślała, że ją zdradzam z jej własną siostrą?

- Nie jestem jej własna, jestem swoja własna. Dla niej najwyżej rodzona... - Zaśmiałam się. - Przecież i tak kiedyś podejrzewali nas o romans. - Lol, to prawda... A gdy kiedyś bawiłam się z Lukasem na Andělu, następnego dnia nazwali go „moim chłopakiem”. No taki żal, że aż szkoda.

- Jak potem byś do niej wrócił? - Nabijał się Dan.

- Ja jej nie zostawiłem - wyjaśnił. - Poleciałem pracować.

Przypomniałam sobie nagle o innym bulwersującym mnie temacie.

- Szlag mnie przez was trafia. Traktujecie mnie, jakbym nadal była w podstawówce! Ty - zwróciłam się do Leszka - przyjechałeś po nas po powrocie z cholernego Los Angeles, a miałam wtedy już szesnaście lat! - Druga klasa szkoły średniej ***, halo! - Ty zaś - powiedziałam do Marcusa - pilnujesz mnie, jakbym latała za chłopakami na prawo i lewo! Mam dziewiętnaście lat i jestem na tyle odpowiedzialna, by mieszkać z Joem, więc przestańcie!

- Może ma umowę z twoim chłopakiem? - Zachichotał David. - Ty z Petrą, a on z Joem.

- Nie mam z nim żadnej umowy! Daj mi spokój! Nie mieszam się do waszego związku! - Brunet zaczął się denerwować.

- Dobra, zostawmy biednego Oleja, bo się zirytuje i nie będzie chciał grać. Publiczność bez niego się nudzi. - Zachichotałam.

- Oleja? - uniósł brwi Mike.

- Ma na nazwisko Tran, a tran to olej z wątroby rekina, więc jest rekinim olejem. - Zaśmiałam się.

- Niech zgadnę, ty to wymyśliłaś?

- Oczywiście! - Wyszczerzyłam zęby. - Któż inny byłby tak pomysłowy i spostrzegawczy?

- I skromny... - wtrącił Leszek, na co pokazałam mu język.

- Tyle razy słyszałam „za dużo skromności”, że w żartach ona zanika.

- Kto ci to mówił? - Uśmiechnął się mój przyjaciel.

- Joe. - Zachichotałam na wspomnienie, gdy przedstawiał mnie jego rodzicom i opowiadał, że jestem tak skromna, iż nie powiem o swoich platynowych płytach i innych sukcesach. Lol. O, ciekawe... Kiedy w pobliżu był Michael, myślenie o Joke'u nie bolało... Niepokoiło mnie to i jednocześnie cieszyło.

- On nie mówi ci nic szczerze. - Machnął ręką Marcus.

- Ty Petrze też nie - odparłam. - Ej, przestańmy. Kłócimy się, a biedny Michael wszystko słyszy i czuje się odsunięty.

- Nie przejmuj się, ja nic nie rozumiem - powiedział, na co wszyscy zachichotali.

- Nie zostawiajmy Michaela samego! - Zaśmiałam się.

- To chyba na dziś robota skończona, co? - mruknął Dan, klepiąc się po masywnych ramionach, pokrytych wręcz szczeciną. Szczerze mówiąc, był utoczony jak prosiaczek, czego nie maskował jego wysoki wzrost.

- Już późno - wtrącił Lukas. - Europejczycy są o tej porze zmęczeni.

- A ja jestem Azjatką, tak? - Zażartowałam i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Z drugiej strony, czy Freddie wyglądał jak Azjata, którym był? - OK, zwalniam was. To znaczy - spojrzeliśmy na siebie groźnie - oddelegowuję was do domu. Idźcie w pokoju.

- Dziękujemy, miłościwa pani. - Ukłonił mi się David. - Ale jak nie wpuści nas wasz goryl?

- Już was widział.

- Może pomyśli, że jesteśmy twoimi kochankami i twój chłopak zabronił mu nas wpuszczać! - Wymyślił Marcus, na co wszyscy ryknęli śmiechem.

- A zwłaszcza Martina... - Zaśmiałam się i jasnowłosa keyboardzistka rzuciła mi wymowne spojrzenie. - Daj spokój, czubku... O, Mike znów czuje się odsunięty!

- Nie chcę wiedzieć, o czym właśnie mówiliście! - Szybko pokręcił głową z przestrachem.

- Jak uważasz, ja nigdy nie nalegam... - Zachichotałam. - O, a ty, Oleju, masz ustawić mi telewizję, bo mnie szlag trafia przez amerykańską MTV!

- Dobra, znów włączę ci ruską.

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem na wspomnienie dawnych lat, gdy w Wędryni szwagier ustawiał nam zagraniczną telewizję, także rosyjską MTV, a trzeba nadmienić, że moja siostra była wielką fanką t.A.T.u....

- Znowu cały dzień Nas nie dogoniat... Ja saszła z uma...

- Malchik gej, malchik gej...

- Rosjanie się znaleźli - burknął Michał.

- Dupa, POLACY, ŚLĄZACY, PATRIOCI! Przynajmniej ja.

Kolejna salwa śmiechu.

- Cóż, ja jestem z Pragi...

- A mówiłam, że prascy chłopcy są do dupy... - zwróciłam się do Oleja, po czym szybko dodałam: - No cóż, ty jesteś wynaturzeniem.

- Ale ty lubisz wkurzać ludzi... - westchnął Dan, przewracając oczami w morskim kolorze.

- Taki mój dzisiejszy nastrój. - Zachichotałam.

- OK, to my pójdziemy do domu... A ty zostajesz?

- Wrócę później, chcę tu trochę posprzątać. Mam porozwalane kartki, nie chcę znowu zgubić fajnych piosenek.

- Mogę ci pomóc? - Zaoferował się Mike.

- Pewnie, jeśli chcesz. - Uśmiechnęłam się.

Ekipa poszła do domu, a my robiliśmy porządki. Wiedziałam, że to był tylko pretekst ze strony Michaela, by porozmawiać ze mną.

- Mogę cię o coś zapytać? - Zaczął ostrożnie.

- Pytać zawsze możesz - odparłam z ośmielającym uśmiechem.

- Ee, więc... Zastanawiałem się nad twoją reakcją, gdy mówiłaś, że dowód osobisty to dla ciebie luksus.

Sposępniałam. To nie był lekki temat, ale nie powinnam tego unikać. Michael był moim przyjacielem i nie chciałam mieć przed nim takich tajemnic, choć trudno było mi o tym mówić.

- Przepraszam, nie musisz odpowiadać, to twoja sprawa... - powiedział, przyglądając mi się ostrożnie.

- Nie, OK... Chcę ci powiedzieć. - Uśmiechnęłam się lekko, na przekór. Chciałam, żeby mnie poznał. Poprawiłam się na czerwonym, obrotowym krześle, splotłam ręce, a mój wzrok wędrował po drewnianych panelach. - Cóż, ewidentnie czekałam na osiemnaste urodziny, gdyż... Moi rodzice są alkoholikami. Matka zmarła w zeszłym roku...

- Tak mi przykro, Alex... - wyszeptał, zakrywając usta dłonią.

- Picie zawsze było jedynym sensem i celem ich życia. Urodziłam się w Cieszynie... Albo w Těšínie... Nawet nikt nie jest pewny, w której części miasta matka zaczęła rodzić. Gdybym nie zarabiała, na pewno już wieki temu oddaliby mnie do Domu Dziecka. Dzięki mojej pracy mieli co włożyć do ust. Pamiętam, że gdy wróciłam pierwszy raz z Los Angeles... Ojciec, pijany jak zawsze, zapytał, kiedy wróciłam z kurewskiej Ameryki i pewnie ktoś mi tam zrobił dziecko... - Wybierałam łagodne słowa do opisu - Kiedy powiedziałam, żeby przestał, żeby mnie zostawił, on się na mnie zamachnął... - Trochę bałam się sprawdzić minę Michaela, ale chyba zacisnął pięści. - Możliwie szybko starałam się o odebranie im praw rodzicielskich, aby nie domagali się alimentów... Tak, na pewno oni by to zrobili. - Przyjaciel, stroskany, położył mi rękę na ramieniu. - Ja... Ja po prostu wiem, że oni mnie nigdy nie kochali. Nie. Nienawidzili mnie...

- Och, Ola, to niemożliwe... To jednak twoi rodzice... - powiedział cicho.

- Niestety, to prawda, Michael - odparłam drżącym głosem; objął mnie na jego dźwięk. - Uwielbiali mi wypominać, jak to mnie nie chcieli i w ogóle... Twój ojciec nie mówił, iż cię kocha, ale wiedziałeś, że on jednak tak. Kiedy zmarła matka... Wierzę, że to za wszystkie nasze krzywdy, Petry i moje... Ojciec był niby skruszony, chciał wszystko naprawić... Ale to było dla mnie za późno, o wiele, wiele za późno. Nie wierzę mu, nie wierzę mu, gdy mówi, iż zrozumiał swoje błędy, że wszystko się zmieni. Nie chcę go znać, nie potrafię mu wybaczyć. Gdyby nie Petra i Marcus... Nie wytrzymałabym. Chyba zabiłabym się, nie skończywszy podstawówki.

Ciepłe, słone łzy płynęły po mojej twarzy, jakby urządzały wyścig szczurów; łaskocząc mnie przy tym nieprzyjemnie, lecz nie chciałam ich otrzeć. Czułam się tak źle... Myśli o rodzicach zawsze sprawiały mi potworny ból. „Ale teraz jest lepiej...” pomyślałam; po tylu latach i śmierci matki podchodziłam do tego spokojniej... I Michael mógł mnie przytulić - czynił to mocno, troskliwie, głaszcząc przy tym prawą ręką moje włosy. Musiałam przyznać, że to naprawdę pomagało - ba, każdy uścisk Michaela sprawiał, iż świat nabierał barw. Gdy mówiłam o tym Joe'emu rozmawialiśmy na Skypie i oboje czuliśmy się przez to jeszcze gorzej. Właśnie, był ostatnią osobą, której o tym mówiłam... To było dwa lata wcześniej...

Pozwolił mi płakać, nic nie mówiąc. Łzy koiły moją duszę. Sam ubolewał nad moją sytuacją.

- Wiesz... Czasem wątpiłem, czy mój ojciec mnie kocha, Alex - wyznał.

Nagle dostrzegłam, że Michael miał bliznę na nadgarstku i skojarzyłam fakty.

- To przez niego? - Wskazałam na „pamiątkę”. Pokiwał głową w milczeniu.

- Mam ich więcej, na całym ciele. Kazał... - zadrżał mu głos - Kazał nam się rozebrać, smarował nas i bił kablem od żelazka.

Wiedziałam o tym, ale i tak zakryłam usta z przerażenia, słysząc to od niego.

* nagroda za najlepiej sprzedające się albumy w Czeskiej Republice.

** odznaczenie czeskiej Akademii Muzycznej, coś jak nasz Fryderyk.

*** w Czechach nauka w szkole podstawowej trwa dziewięć lat, później jest czteroletnie gimnazjum (szkoła średnia).

XV Kto jest zły?

Czy dlatego tak dobrze się rozumieliśmy? Przez traumy z dzieciństwa? Cóż, ale ostatecznie ja miałam dzieciństwo, a on nie. Żałowałam tak bardzo tego biednego człowieka, który tyle wycierpiał, choć wcale nie zasłużył.

„Dlaczego tak musiało być? Dlaczego musiał przejść przez te wszystkie krzywdy, choroby, oskarżenia, procesy? Jaki miałeś w tym cel, Boże? Sprawdzić, czy jest dość silny, czy nie przestanie wierzyć? W Ciebie, w MIŁOŚĆ? Dlaczego tak bardzo? Obiecałeś, że nigdy w nikogo z nas nie zwątpisz...” pytałam Pana. Niestety, On nigdy mi nie odpowiadał... Albo byłam zbyt głupia, by to dostrzec.

- No, ale ostatecznie wszyscy wyszliśmy na prostą - dodał pocieszająco Michael.

- Dzięki Bogu. - Uśmiechnęłam się.

Dokończyliśmy porządkowanie papierów.

- O. To napisałam o rodzicach.... - Podałam mu kartkę. Jak to brzmiało?... Momma never taught me how to love, Daddy never taught me how to feel, Momma never taught me how to touch, Daddy never showed me how to heal!... They told me I'd never survive, but survive was my middle name. I've walked around, hoping just barely broken, Hanging on, get it wrong... / Mama nigdy nie nauczyła mnie, jak kochać, Tata nigdy nie nauczył mnie, jak czuć, Mama nigdy nie nauczyła mnie, jak dotykać, Tata nigdy nie pokazał mi, jak uleczać!... Powiedzieli mi, że nigdy nie przetrwam, ale przetrwanie było moim drugim imieniem. Chodzę dookoła, mając nadzieję, że to po prostu zaledwie złamanie, Czekając, rozumiem to źle...

- Musiałaś naprawdę dużo wycierpieć - powiedział cicho ze współczuciem.

- Ty też nie miałeś łatwo. - Nie chciałam robić z siebie ofiary.

- Ale wiesz... Nawet gdybym mógł, nie zmieniłbym tego. Dzięki temu jestem tak wrażliwy na dzieci, na cierpienie.

- Nie rozumiem, dlaczego świat jest aż tak niesprawiedliwy... Aby cierpiały takie naprawdę niewinne, nieświadome duszyczki.

- Wszystko ma jakiś sens, wbrew pozorom. Moja mama nie uważa swojej choroby za przekleństwo. Pamiętasz Hioba?

- Tak, pewnie. - Lubiłam tę przypowieść. - Ale mimo tego nie rozumiem, skąd aż tak wiele zła... Michael, przecież wcale nie zasługiwałeś na ten cały ból!

Nie mówił nic.

- Oczywiście, że nie - kontynuowałam. - Skąd tyle nienawiści? Skrzywdzili cię... Za miłość. Za miłość... Oni nie byli ludźmi! Dlaczego ludzie ciągle powtarzają te rzeczy, a nikt nie obgaduje, powiedzmy, Freddiego za jego inną orientację? Ba, niektórzy nawet o tym nie wiedzą.

- Freddie był wspaniałym człowiekiem. - Uśmiechnął się mój przyjaciel. - Takim miłym i dobrym. To naprawdę straszne, że zachorował.

- Tak, był wspaniały. Bez niego Queen, muzyka, świat to już nie to samo... - Przytaknęłam. - Ciekawa jestem, co sądził o Nirvanie i Gunsach, pewnie o nich słyszał. - Osobiście bardzo żałowałabym, gdy nie było mi dane być przy muzyce lat dziewięćdziesiątych. Mogłabym żyć w Los Angeles lat osiemdziesiątych tylko dla muzyki! Nie to, że chciałabym być jakąś groupie (czy tym bardziej Amerykanką!)...

- Pamiętam, że kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy... - Brązowooki uśmiechnął się nieobecnie, mrużąc oczy i opierając policzek na dłoni - Usiedliśmy naprzeciwko siebie i po prostu milczeliśmy, patrząc sobie w oczy. To było coś! Niesamowite - westchnął, otrząsnął się ze swych wspaniałych wspomnień i spojrzał na mnie (widok musiał być niebagatelną różnicą, cha, cha). - To co, chyba się zbieramy?

- Taa. - Przytaknęłam. - Jestem rozmazana?

Przyjrzał mi się dokładnie, wręcz świdrował wzrokiem. Dobrze, że miałam puder na twarzy, bo poczułam gorąco na policzkach.

- Nie.

- To dobrze. Ma się tego nosa! - I wodoodporne kosmetyki. - A poza tym... Chyba poproszę o kozetkę tutaj.

Oboje zachichotaliśmy.

- Hm... Nie chce mi się iść do domu. - Wzruszyłam ramionami. - Chyba przejdę się po mieście.

- Mogę z tobą? - zapytał Michael. - I tak musiałem zaparkować dalej.

- Jasne. - Uśmiechnęłam się. - Ale co z twoimi dziećmi?

- Moje dzieci są na tyle duże, aby się nie podpalić, zalać albo coś.

- Uff, to takie uspokajające! - Zaśmiałam się. - Ale przecież ludzie cię poznają!

- I tak w większości przypadków myślą, że to sobowtór. - Zachichotał beztrosko i ja też postanowiłam się wyluzować.

- Nawet jak idziesz ze mną?

- To ciebie ludzie rozpoznają? - Udał wielce zdumionego.

Wybuchnęliśmy śmiechem.

- Oooch, Michaelu, to nie było fair! - Z udawaną złością skrzyżowałam ramiona.

- Przepraszam. Wybaczysz mi? - powiedział ze skruchą. Wybuchnęłam śmiechem.

- Wybaczę, wybaczę... Szybko się uczysz. - Zauważyłam.

- To chyba zaleta, prawda?

- A co jest wadą?

- Hm... A co uważasz? - Uśmiechnęłam się.

- Perfekcjonizm? - Wzruszył ramionami po dłuższym milczeniu.

- Myślałam, że to zaleta. - Zmarszczyłam brwi.

- Podczas pracy. - Posłał mi uśmiech. - Na dłuższą metę to męczące, zwłaszcza dla ludzi wokoło.

Pokiwałam głową.

- W moim przypadku... Chyba wybuchowość. Wrzeszczę z byle powodu. - Uśmiechnęłam się mimowolnie na wspomnienia wielu sytuacji, gdy ta wada naprawdę doprowadzała ludzi do szału. - Chociaż czasem to zabawne, czasem się przydaje...

- Wybuchowość się przydaje?

- No. Gdy trzeba doprowadzić do porządku... Nadpobudliwych kolegów. - Zachichotałam.

- Kolejna anegdota ze szkoły?

- Och, za dużo tego do opowiadania! - Pokręciłam głową i oboje się zaśmialiśmy.

- Hej, gdzie my właściwie idziemy?

- Chyba... - Rozejrzałam się dookoła - Do Central Parku.

- Świetnie! - Ucieszył się Mike. - Cudowny, zielony zakątek w betonowej dżungli.

- Oaza zieleni. - Kiwnęłam głową z uśmiechem. - Kocham to miasto!

Szliśmy skrótami (znałam Nowy Jork już całkiem dobrze) przez kilka ulic - o dziwo, niezbyt tłocznych; śmiejąc się nieustannie, aż natknęliśmy się na jakiegoś dzieciaka „przy kości”. Przeszliśmy obok „niezauważenie”, ale on „wyszeptał”:

- O rany! O mój Boże! To Alex Rock! I Michael Jackson!

Zastygliśmy bez ruchu.

- Ups - wymamrotałam, zakrywając dłonią usta i spojrzałam pytająco na towarzysza. Michael machnął ręką - tak, jak się spodziewałam.

- Dzień dobry... - zawołał za nami nieśmiało blondynek o różowiutkiej jak szynka skórze.

- Cześć - powiedzieliśmy ciepło. W spojrzeniu dziecka pojawiły się iskierki; był bardzo przejęty; na pucołowatej buzi wykwitły rumieńce.

- Mogę podpis...? - Błyskawicznie wyjął z plecaka zeszyt i długopis.

- Historia! - Ucieszyłam się i zabrałam za podpisywanie.

- Lubisz historię? - zapytali obaj.

- No! Jest taka ciekawa. Najbardziej lubiłam angielski - jako język obcy - i historię.

Potem Michael zostawił swój wielki autograf, mały fan uściskał nas pełen radości - trochę mnie tym zaskoczył, ale przy przyjacielu stawało się to dla mnie codziennością - i w podskokach ruszył w swoją stronę, a my, śmiejąc się, w swoją.

- Zupełnie nikt nas nie poznał... - Wybuchnęłam śmiechem.

- Dzieci są bardzo spostrzegawcze. Często zdarzały mi się takie sytuacje... - odparł z czułością.

- I dziewczyny też. - Upomniałam, jak przystało na pół-feministkę.

- Tak, kobiety są bystrookie. - Przyznał Mikey.

Wreszcie doszliśmy do celu i z pierwszym wdechem poczułam się lepiej. Central Park był naprawdę wielki! Pełen ogromnych drzew, zasłaniających zabudowania. Rozległe łąki oraz boiska przykrywała niezbyt gruba warstwa kolorowego, liściastego dywanu. Ujrzałam dość niedaleko plac zabaw, a gdzieś w oddali znajdowały się bramy ZOO; po wschodniej stronie Żółwiowego Stawu widoczny był okazały pomnik króla Władysława Jagiełły [i to w Nowym Jorku! Nie jest to miłe (cha, ale anglicyzm)?]. Cudownie byłoby zagrać tam kiedyś koncert! Latem organizowano w nim serie darmowych występów; miałam nadzieję, że poproszą mnie następnym razem (co prawda robili to tamtego roku, ale miałam zbyt wiele obowiązków... No i nie chciałam rozstawać się z Joem ledwo co po zaprzestaniu rozłąki).

- Fantastyczne powietrze - zawołałam.

- Dokładnie! - Uśmiechnął się, wtrącając swoje ulubione słówko.

- Ooch, tam uwielbiam przesiadywać! - Wskazałam na niewielkie wzgórze w pobliżu drzew - Kto pierwszy!

- Hej! To nie jest fair! - zawołał ze śmiechem, próbując mnie dogonić.

- W glanach owszem! Są naprawdę ciężkie! - Wybuchnęłam śmiechem. Tak było w istocie, moje buty odznaczały się wyjątkową wagą, nawet jak na swój rodzaj (mówiłam, iż były „zmutowane” lub po prostu metalowe), więc Mike dał radę doścignąć mnie i skończyło się na remisie, bo wręcz skoczyłam do celu.

- Remis - zawołałam i oboje zaczęliśmy się śmiać. W końcu wysiłek fizyczny uwalniał hormony szczęścia. - No, to kto jest zły, kto jest zły?!

- My, oczywiście! - Roześmiał się.

- Ale na co dzień to ja jestem najgorsza w stanie! - Zachichotałam.

- A twierdzisz, że nie jesteś stąd...

- Oczywiście - Ja Amerykanka?! Halo! - ale teraz jestem tutaj, nie na Śląsku.

- Nic ci się nie stało? Nie uderzyłaś się? - zapytał stroskany, dotykając moich ramion.

- Nie, wszystko OK, dzięki. - Uśmiechnęłam się. - Mnie takie rzeczy nie szkodzą. Najgorzej było, jak huśtałam się na drzewie i złamałam nos.

- Ojej... Drzewo się zemściło.

Parsknęłam śmiechem.

- Krew lała się po trawie, chłopaki wrzeszczeli „Krew! Ona krwawi! Umiera!”, ja darłam się „BAAAAABCIUUUU!”, Petra zaczęła kląć po rosyjsku, jak mnie zobaczyła, a babcia powiedziała, że mam nauczkę.

- Aparatka od urodzenia. - Zaśmiał się.

- Och, nie, miałam już osiem lat... - Sprostowałam i dalej się śmialiśmy.

- I nie przeszkadza ci to? Hm, nie zauważyłem, żebyś śpiewała przez nos... - Zmarszczył brwi.

- Wujek zaraz zawiózł mnie do szpitala i udało się uratować mój wydźwięk.

- Jak tobie się wszystko udaje... - westchnął jakby z nutą żalu. No proszę, nawet nie był zazdrosny, tylko żałował, iż jemu to się trafiło... Powinien był unosić się pół cala nad ziemią, zaiste! Anioł ze skrzydłami pod kurtką. No, może odrobinę przesadzałam...

- Wcale nie... To były drobnostki - westchnęłam ciężko. - W ostatniej klasie na półrocze miałam prawie same tróje... Tu się nie udało. Miałam depresję.

Michael westchnął i na jego bladej, bardzo ładnej twarzy (z własnego doświadczenia was zapewniam, że zdjęcia w gazetach są godzinami przerabiane, zarówno by je polepszyć, jak i pogorszyć! Człowieka trzeba ujrzeć na własne oczy, by go ocenić; toteż Mike wyglądał lepiej, niż mogłoby się wam wydawać i z pewnością urody po prostu nie można było mu odmówić!) pojawiła się troska.

- To tamto pół roku...?

- Tak. Bałam się, czy zdam maturę...

Jakoś bez zastanowienia zaczęliśmy się sobie zwierzać. Ja opowiedziałam przyjacielowi o tamtych strasznych miesiącach, a on mi o tym, jak proces sprzed kilku lat zniszczył jego życie.

Nieoczekiwanie do mojej listy marzeń oprócz koncertu na Wembley (miałam nadzieję, że nowy stadion był chociaż równie dobry, jak stary - a może nawet lepszy!), zestarzenia się w Wędryni, wiernym mężu, trójce dzieci, trójce psów oraz bycia szczęśliwą i uszczęśliwienia kogoś dołączyła jeszcze jedna pozycja: sprawić, by Michael był tak szczęśliwy, jak przed 2003 rokiem.

- Oni nie byli ludźmi... Ludzie nie zrobiliby czegoś takiego. Zapłacą za to... U Pana. Tak. To było zabójstwo, to było zabójstwo. Chcieli zabić to, co jest w twoim sercu. Wiedzieli, że to najgorszy sposób, aby cię skrzywdzić! - Trzęsłam się ze złości i oburzenia.

- Dziękuję, Alex - powiedział cicho; jego delikatna, szczupła, długopalca dłoń przybliżyła się do mojej. Lekki uśmiech zagościł na mej twarzy, po czym uniosłam się trochę na wzgórzu, bo moje cztery litery odzwyczaiły się od siedzenia na ziemi i bolały. Zapomniałam jednak o moich ciężkich butach, przez które zjechałam w dół z wrzaskiem.

- Jezu, Alex, nic ci nie jest?! - Michael zaraz poderwał się z miejsca. Ze śmiechem pomachałam mu, podnosząc się powoli.

- Wszystko OK! Hej, spróbuj tak zrobić, to całkiem fajne! - Chichotałam jak głupia. Ku mojemu bardzo głębokiemu zaskoczeniu towarzysz poszedł za moim przykładem.

- To rzeczywiście fajne! - Wybuchnął śmiechem, a ja nadal patrzyłam na niego ze zdumieniem. - Co?

- OK, nigdy więcej w ciebie nie zwątpię.

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

- Jak mogłaś? - Nabijał się. - Zwątpić we mnie? Aleksandro, nigdy nie spodziewałbym się tego po tobie!

- Oooochhh, nadszedł dzień, w którym finalnie spalę się ze wstydu! - Żartowałam, zakrywając całkiem twarz rękoma. Po kilku minutach śmiechu Mike powiedział:

- Hej, nie chowaj się przede mną...

- Nie chowam się przed tobą; czekam, aż spalę się ze wstydu.

- No, to minie jeszcze wiele godzin... - Zaśmiał się melodyjnie. - Nie chowaj się, Ola.

- Dlaczego? - powiedziałam swoje ulubione, głupie pytanie. Lubiłam, gdy Piotruś Pan zadawał je Jane w drugiej części filmu, cha, cha. Ja nie byłam taka sztywna i dorosła, mimo wieku.

- Bo lubię patrzeć na ładne dziewczyny - wymamrotał. Rozstawiłam palce, by móc na niego spojrzeć.

- Robisz sobie pierdolone jaja *?

- Co jest dziwnego w tym, że lubię patrzeć na ładne dziewczyny?

- To jest OK, ale to, że uważasz mnie za jedną z nich...

- Słuchaj, kiedy ostatnio byłaś u okulisty? - Zmarszczył zabawnie nos, jakby był nauczycielem besztającym mnie za odpowiedź, iż dwudziestka jest parą dziesiątek, więc zachichotałam.

- To od komórki też się psuje wzrok? Ostatnio nie siedzę dużo przy komputerze, bo ma rozwalone zawiasy, a kufer mnie boli od zagrzewania miejsca na krześle.

- Dlaczego jest rozwalony?

Wzruszyłam ramionami.

- Może loty samolotami nie są na jego zdrowie... A może Panna Blond przeklęła mnie za to, jak kiedyś poradziłam jej zakończyć „Proces bezczynności systemu”, ona zaś nie znała się na Windowsie.

Michael wybuchnął śmiechem.

- Ale to prawda! - Chichotałam.

- Obiecałem pamiętać, że nigdy nie kłamiesz... I znam cię na tyle dobrze, iż to bardzo możliwe. Tak, to świetnie do ciebie pasuje. - Pokiwał głową.

- To miło! - Wyszczerzyłam zęby. - A poza tym... Na szybko sprawdzę Facebooka, jakieś nowinki i wystarczy. W studiu jest fajniej!

- Tak, twoje studio jest super. Takie miłe i przytulne...

- Dzięki... W końcu sama je urządziłam. - Uśmiechnęłam się.

Nagle deszcz zaczął nadawać ciemniejszy odcień już czerwonym i żółtym liściom drzew.

- Och, będzie lać... Chodź, szybko, Ola! - Przyjaciel wstał, ciągnąc mnie za rękę.

- Hej, nie spiesz się tak! Patrz, cieplutki deszczyk! - Kilka kropli spadło na moje wyciągnięte dłonie i zaśmiałam się. - Zatrzymaj się na chwilę i po prostu czuj! - Zamknęłam oczy, wystawiając twarz do nieba i odgarniając prostą grzywkę na bok. Jak na połowę września w Nowym Jorku było cieplusieńko. Poczułam się wyjątkowo rześka. Słyszałam śmiech mojego towarzysza, który także cieszył się tym drobnym błogosławieństwem. Kręciłam się wokoło z wyrazem radości, nie myśląc o niczym (a ja zawsze myślałam, taka była moja praca - musiałam myśleć, aby tworzyć), chlastając dookoła mokrymi włosami.

- No, młoda damo, chyba jednak to nie jest drobny deszczyk. - Michael bardziej zdecydowanie pociągnął mnie za nadgarstek, ale ciągle się śmiał.

- Nie jestem młodą damą.

- Dobra... Stara damo.

- Michael! - Zaśmiałam się, udając oburzenie, a on tylko zachichotał.

- Chodź, odwiozę cię.

- Nie musisz, przejadę się metrem...

- Nie, nie... Stara damo. Odwiozę cię. Bądźże miła, oboje będziemy mieli dobre uczynki. - Kusił, na co się zaśmiałam.

Dotarliśmy do granatowego vana; Mistrz otworzył mi drzwi i zasiadł na swoim miejscu, po czym zdjął buty, by wylać z nich wodę.

- A ty chyba będziesz moczyć nogi w deszczówce?

- Założysz się? - Z uśmiechem rozsunęłam suwak z boku buta, na co oboje się zaśmialiśmy.

- Zdejmij je i połóż obok - powiedział, podkręcając ogrzewanie. Wykonałam polecenie, po czym rozpięłam kurtkę i nastroszyłam włosy, by szybciej wyschły. W radiu Steven Tyler z Aerosmith śpiewał słynną Crazy, którą bardzo lubiłam.

Ze związanych loków Michaela skapywała woda, aż pod koszulę. Czarne, mokre spodnie przykleiły się do jego skóry, przez co wyglądał niesamowicie seksownie. Po prostu: mrr! Mokry, seksowny i w aucie tylko ze mną...

- Gdzie twój dom, stara damo?

- Och, mój dom jest w Wędryni, tam mnie chyba nie dowieziesz. - Zachichotałam. - Ale jeśli mowa o tym stanie, to Brooklyn... - Podałam mu ulicę. - Wpisujesz w papierach rozwodnik czy wolny **?

- Wolny.

- Proszę więc zawieść mnie tam, nie-stary kawalerze. - Parsknęłam śmiechem.

- To nawet po drodze do mojego hotelu. - Uśmiechnął się, po czym oboje zapięliśmy pasy i ruszyliśmy. - Dlaczego nie-stary kawalerze?

- Daj spokój, wyglądasz całkiem młodo, bardzo dobrze.

- Naprawdę tak sądzisz? - odparł po dłuższej chwili, przygryzając dolną wargę. Znów byłam pewna, że rzuciłabym się na niego, gdyby uniósł wtedy na mnie wzrok.

- Miałeś nie zapominać, że nie umiem kłamać - burknęłam, udając rozeźloną - a poza tym jeszcze dobrze widzę, wierz mi.

- Dziękuję - powiedział cicho, w wyraźnie lepszym nastroju.

Resztę drogi rozmawialiśmy o błahostkach. Mimo że mój przyjaciel prowadził powoli, czas minął, jak z bicza strzelił - niespodziewanie znaleźliśmy się w pobliżu domu - był naprawdę duży, zbudowany na planie prostokąta nieznacznie różniącego się od kwadratu, kobaltowoniebieski, ze spadzistym, szarym dachem; otoczony pokaźnych rozmiarów trawnikiem, na którym poniewierało się kilka niezbyt starych, liściastych drzew - lipa, dąb, olcha... Gdyby podjechać bliżej prawej strony domu, można by ujrzeć kamienisty garaż, w którym ukryty był Rolls-Royce Joe'ego oraz mój Harley. Rzut beretem od posiadłości znajdował się park.

- Ładny. Robi naprawdę dobre wrażenie - przyznał.

- Dzięki, chociaż od wierzchu to nie moja inwencja. - Zaśmiałam się, wkładając buty. - Nie przepadam za niebieskim. - Ale kochałam błękitną koszulę Michaela z The Way You Make Me Feel, aww! Na Grammy '88 wyglądał w niej tak BOSKO! Mogłabym zacząć się ślinić, lol.

- Ale ten odcień jest taki... Niebiański.

- Tak, ten jest. I zobacz, dom jest nawet ogrodzony! - Zaśmiałam się, wskazując wysoki, srebrny, metalowy parkan. Chociaż nowojorskie kamienice w większości posiadały zagrody... - Michael... Dzięki za dzisiaj. Było naprawdę super.

- Nie ma za co. - Miał iskierki w oczach. - Cieszę się, że mogłem ci o tym wszystkim powiedzieć, czuję się naprawdę lżej. Ty mnie rozumiesz.

- Tak, też czuję się lepiej - odparłam, po czym przytuliłam go na pożegnanie. Pod wpływem impulsu pocałowałam go, a on to odwzajemnił.

Machałam do niego z uśmiechem, truchtając ścieżką do domu.

* Po angielsku powiedziała: are you fucking kidding me?

** Pamiętam, że w Niani było coś takiego, Frania zadała to pytanie Skalskiemu.

XVI Oryginalne przygotowywanie się do procesu tworzenia

Tak jak przewidywałam, moja ukochana ekipa zupełnie nie zauważyła deszczu - byli zbyt zajęci oglądaniem jakiegoś koncertu na HBO.

- O, cześć Olu, już jesteś? - Michał na chwilę uniósł na mnie wzrok.

- Miałam rację, zaczęliście oglądać cholerną telewizję i zupełnie o mnie zapomnieliście!

- Oj, nie gniewaj się... - Szwagier uśmiechnął się do mnie ładnie. - Prosiłaś mnie, abym ustawił ci telewizję, więc to zrobiłem. Dlaczego jesteś mokra?

- Pada. A co, jeśli utopiłabym się, hę? - Udałam wściekłą.

- Co ty, Ola, masz dużo powodów do życia, chciałaś się chociaż zaręczyć, nagrać trzynaście albumów, zaśpiewać z Bono... - powiedział Daniel.

- A poza tym nie utopiłaś się. - Wzruszył ramionami David.

- Ponieważ mój współpracownik jest tak dobrym, uprzejmym, miłym i troskliwym człowiekiem, że podwiózł mnie, chociaż odmawiałam!

- Niech Bóg błogosławi Michaela! - Zawołali wszyscy na trzy-cztery.

- Tak, on naprawdę na to zasługuje... - Przyznałam z uśmiechem.

Rano obudził mnie telefon (słynne, cudowne Welcome to the Jungle Guns N' Roses, czyli dzwonił nieznany lub mało ważny numer). Przetarłam oczy i odebrałam - iPhone nie miał klawiszy, więc musiałam na niego patrzeć, aby się nie pomylić... Niestety. Chociaż dzika gra Slasha w jakiś sposób samoczynnie otwierała człowiekowi oczy... Wy też tak macie?

- Czy rozmawiam ze Śpiącą Królewną?

- Ano, udało ci się ją obudzić przez telefon, wow! - Zachichotałam.

- Punkt dla mnie. - Zaśmiał się Michael. - Chciałem ci oznajmić, że rozmawiałem z moim przyjacielem z Avatar Studios i on powiedział, iż swobodnie możemy dziś tam nagrywać.

- Świetnie! - Ogromnie się ucieszyłam. Wyobrażacie sobie, ja, Aleksandra Jagoda Rock, dziewiętnastoletnia piosenkarka, miałam nagrywać z Michaelem Jacksonem w Avatar Studios, aaa! - To o której się spotkamy?

- Och, o której ci pasuje - rzekł swobodnie.

- Hm, to może... Kurde, nie wiem, na którą tam dotrzemy... - westchnęłam, drapiąc się po głowie.

- Podjadę po was. - Zaofiarował się.

- Naprawdę, to nie będzie problem?

- Nie, zupełnie. To kiedy, może za dwie godziny?

- Taak... - Spojrzałam na zegarek. - Jezu, Mike, oszalałeś?! Za dziesięć siódma?! Czy ty spałeś w ogóle?! - Przez długi czas uważałam pobudkę przed siódmą za barbarzyństwo, ale musiało się to zmienić, kiedy zaczęłam pracować - co nie znaczyło, że się z tym pogodziłam...

- No, trochę - powiedział szybko. - To będę przed ogrodzeniem za dwie godziny. Pa!

- Na razie... - Odparłam, otwierając drzwi sypialni, po czym wrzasnęłam w stronę schodów: - ZASTĘP, POBUDKA!

Mikey zdążył zachichotać przed rozłączeniem się.

- Co, o co chodzi? - wymamrotał Eddy, nieprzytomnie mierzwiąc blond czuprynę.

- Za dwie godziny Michael tu przyjeżdża i jedziemy do studia, pani i panowie! - Klasnęłam w dłonie. - Lepiej się pospieszcie! Ej, nie włazić na schody, jestem w piżamie! - pisnęłam, uciekając do łazienki.

- Olka, daj spokój, jesteś dla mnie za młoda, już ci mówiłem. - Zażartował Luki.

A czy dla Michaela byłabym za młoda? „Hej, zaraz, Aleksandro, TY JUŻ MASZ CHŁOPAKA! I jest nim Joe Jersey!”, klepnęłam się w twarz, kręcąc głową. Dziewczyna w lustrze dziwnie wyglądała. Twarz usiana czerwonymi plamkami, nadzwyczaj duże i lśniące oczy... Przecież nie robiłam nic szczególnego, używałam wciąż tych samych kosmetyków, hm...

Dwie godziny później biegłam do vana przed domem, machając do przyjaciela. Wślizgnęłam się do wygodnej szoferki, odwzajemniając wielki uśmiech, który był na jego twarzy.

- Hej - wymruczałam, obejmując go mocno.

- Cześć. - Odparł, całując mnie w policzek, tak, jak dzień wcześniej, a ja znów poczułam, że skóra mnie przyjemnie pali tam, gdzie dotknęły jej jego wargi. - I co robiła twoja ekipa?

- Oglądali jakiś koncert na HBO, zupełnie nie zauważyli deszczu. - Wzruszyłam ramionami. - Hej, pospieszcie się! - wrzasnęłam do nich, wychylając się przez okno i ponaglając gestem.

- A jednak myślałem, że czeską MTV *. - Zachichotał. - A co krzyczałaś do nich, jak jeszcze słyszałem przez telefon?

- „Zastęp, pobudka”. - Zachichotałam i on też.

Poranek (tak, nadal poranek, prawie dziewiąta!) był dość chłodny, więc miałam na sobie dwie koszulki i ulubioną kraciastą bluzę, mój przyjaciel zaś biały T-shirt (hm, nie pasował zbytnio do nowojorskiej jesieni, choć prezentował się świetnie!), a na nim w połowie zapiętą czerwoną koszulę. Na oparciu była przewieszona jego czarna skóra - wciąż ta sama, z suwakami, które naprawdę mi się podobały.

- Czy twoja kurtka jest nieśmiertelna? To znaczy, wiesz, podoba mi się...

- Możliwe. - Zaśmiał się. - A u ciebie nic nie jest nieśmiertelne?

- Nie, bo mój nastrój jest absolutnie śmiertelny. - Wzruszyłam ramionami. - Wszystko podlega moim babskim humorkom.

- Chyba trzeba mieć do ciebie złotą cierpliwość.

- O tak, dokładnie, żebyś wiedział! - Uśmiechnęłam się lekko i on odwzajemnił gest.

- Fajne masz dziś buty. - Stwierdził. Włożyłam żółte kozaki na dość wysokim obcasie, w ogóle wyglądałam bardzo luzacko, normalnie. Znowu zwykła Olka z Wędryni, ale już pannica, cha, cha. Nawet na koncerty (swoje) zakładałam własne ciuchy.

- Dzięki. - Uśmiechnęłam się, spuszczając wzrok. Te wszystkie komplementy od Michaela wprawiały mnie w zakłopotanie. Uff, De Rocx, Leszek i Dan nareszcie przyszli.

- Biliście rekord w powolnym przemierzaniu trzydziestu metrów? - westchnęłam.

- A co, udało się? - zapytał głupio Luki.

- Nasz kierowca jest w księdze rekordów, wiecie? - Przypomniało mi się.

- Dlaczego się nie pochwalił?

- Bo zna tajemnicę skromności. - Zrobiłam mądrą minę.

Michael przywitał się ze wszystkimi i zapytał, czy jedziemy. Zauważyłam, że szwagier zaginął w akcji, toteż wrzasnęłam w stronę domu:

- OLEJ, RUSZ DUPSKO, DO DIABŁA!!!

- Stara damo, bo gardełko będzie szwankować... - Zachichotał Mikey. Ze śmiechem poprawiłam żółty szal, a przyjaciel podał mi butelkę gęstego soku (pomagającego chronić struny głosowe), z czego chętnie skorzystałam. Za chwilę dołączył do nas Marcus i pojechaliśmy.

Owo studio z cudowną akustyką miało bardzo niepozorne wejście. Można było go prawie nie zauważyć na tłocznej, nowojorskiej ulicy. Wyglądało jak takie do szkoły.

Weszliśmy do środka, gdzie od razu na korytarzu o lśniących czerwienią kamiennych ścianach i jasnoszarej, marmurowej podłodze natknęliśmy się na przyjaciela Mike'a. Był mężczyzną w średnim wieku, dość wysokim, w eleganckim, bordowym garniturze, o jasnoszarych oczach i ciemnoblond włosach. Przywitali się wylewnie (jak to u Michaela...), po czym osobnik zwrócił się do mnie:

- A młoda dama to zapewne panna Alex Rock! - Podał mi dłoń, a ja ją uścisnęłam, ten zaś ją ucałował. W dwudziestym pierwszym wieku facet całował mnie w rękę?! - Wiele dobrego o tobie słyszałem. Mam nadzieję, że będzie ci się u nas miło pracowało.

- Dziękuję, też mam taką nadzieję. - Odparłam nadal zaskoczona powitaniem.

- Ona jest starą damą, James - Zachichotał Mistrz - i mówiłem ci, że współczesne dziewczyny nie są przyzwyczajone do całowania ich w dłonie. Wystraszyłeś biedną Olę.

- Hę, mówiłeś mi przecież, iż to taki polski zwyczaj, chciałem powitać ją jak w domu. A ty co zrobiłeś, gdy się jej przedstawiałeś, co? - Prychnął.

- To, co zawsze. - Wzruszył ramionami, a ja uśmiechnęłam się lekko.

- Taa, prawie spadłam przez ciebie z krzesła, jak zastukałeś do drzwi. Myślałam, że chcą mnie wywalić za... - Nie chciałam użyć słowa „obijanie się” - Oryginalne przygotowywanie się do procesu tworzenia.

Wszyscy kwiczeli ze śmiechu.

- Mam nadzieję, że wybaczysz mi ten incydent, stara damo. - Mike pochylił głowę ze skruchą, ale także żartował.

- Nie wiem dlaczego, ale ostatnio jestem tak dobroduszna, że wszystko wszystkim wybaczam. - Może nie powinnam była tego robić w jakimś przypadku? Ale tak Bóg przykazał... - Tobie także, Michaelu.

- Dziękuję! Widzisz, pracujemy ciężko na bilet do nieba. - Poklepał mnie po ramieniu, ściskając mnie przy tym. - Ja też zawsze wybaczam.

Już miałam zapytać, czy możemy iść pracować, ale zobaczyłam... O nie. Zobaczyłam Seana, tego gościa z naprawy sprzętu, podrywającego wszystko, co się ruszało. Jeśli to coś miało także cycki, rzecz jasna. No i klepał to w tyłek. Był zarazą dla dziewczyn pracujących w studiach nagraniowych w mieście i okolicy, gdyż zaliczał się do naprawdę obleśnych facetów. Był ubrany - jakżeby inaczej - w dres: cytrynowożółtą bluzę bez kaptura ze śliskiego materiału i szare, workowate, grube spodnie. Uch, ten jego cwaniacki uśmieszek; a poza tym był wychudzony, pryszczaty, niski, szczerbaty (przez nałóg i zapewnie bójki) oraz cały żółtawy od palenia, włącznie z włosami i oczami. FUJ, BLE!

Zagwizdał, gdy tylko mnie zobaczył i przyspieszył kroku. Gdyby podłoga była śliska, sprowokowałby „przypadkowe” wpadnięcie na mnie (uch, molestować przy ludziach!). Jak to dobrze, że wcześniej widziałam go, będąc zawsze z Joem!

- Fiu, fiu, Alex! Coś takiego, ty tutaj! Już tak dobrze zarabiasz, aby nagrywać w Avatar Studios? - Puścił do mnie oko.

- To dla mnie też szok widzieć cię tutaj, a nie w slumsach. I w dodatku nie liżesz podłogi...

- Cięty masz języczek, cięty! Może sparujesz go z moim, co?

- W twoich snach po litrze wódy - stwierdziłam zimno, krzyżując ramiona.

Naprawdę nie lubił dużo myśleć, gdyż od razu stanął przy mnie i zamierzał ofiarować mi klepnięcie w tyłek, ale ongiś podczas sesji zdjęciowej pokazywałam, jak dokopać facetowi, więc natychmiast walnęłam go z całej siły piętą w stopę, a miałam te wielkie obcasy. Upadł z wrzaskiem.

- I jak, skurwielu?! - warknęłam, jednak nadal cicho. - Na ulicy szukaj dupy do klepania!

- Jezu, Alex! - Michael momentalnie złapał mnie za ramię i odciągnął w swą stronę. Taki miły, opiekuńczy gest. - Nic ci nie jest?

- To on klnie, bo go walnęłam. Ja nawet nie podniosłam głosu, aczkolwiek dzięki za troskę. Jak to miło, że umiem sobie poradzić, mimo iż wszyscy jesteście pochłonięci rozmową.

James warknął coś bardzo wkurzony do Seana, ale jego głos był cichszy od mojego, więc nic nie usłyszałam.

- Tak bardzo cię przepraszam, Alex... Niestety, ciągle go przysyłają. Dupek jest tani i wie co robić, wystarczy dać mu potem flaszkę. - Przyjacielowi Mike'a było naprawdę głupio.

- W porządku, u nas też często bywa. Postanowiliśmy w końcu nie psuć sprzętu.

Wszyscy zachichotali. Dupek na odchodne zawołał za mną: „Suka!”. Wszyscy drgnęli z reakcją typu: „Co powiedziałeś, chuju?!”, oprócz Leszka, który miał obłęd na twarzy, Marcusa, który chciał mu przyłożyć (było to widać po nim, a poza tym zaciskał pięści jak do bijatyki) i Michaela, który zrobił kilka kroków do przodu. Ja zaś podeszłam do niego szybko, waląc obcasami, chwyciłam za fraki i z całej siły spoliczkowałam, aż zabolała mnie ręka. Nigdy nie przywaliłam nikomu tak mocno, nawet temu chujowi, znęcającemu się nad moim kuzynem.

- Uważaj, bo jeszcze mój obcas przemebluje twoją mordę - powiedziałam tym samym cichym głosem. Takim, który przerażał mnie u Joe'ego w piątek wieczorem. Jak gdyby nigdy nic wróciłam do ekipy, patrzącej na mnie z wielkim zdumieniem.

- Dziewczyno, przerażasz mnie! - Stwierdził Michael. - Gdzie się tego nauczyłaś?

- Na sesji „Jak dokopać chłopakowi”. Chodźmy już, dobra?

Przyjaciel lekko otoczył mnie ramieniem; bardzo mi się to podobało.

Weszliśmy do studia. Oj, chyba było nas za dużo...

- OK, to nie marnujmy czasu, Ola, Mike, idźcie...

- Alex? - Michael spojrzał na mnie dziwnie. Trzęsłam się.

- Dlaczego ściany się do siebie zbliżają?... - zdążyłam wydukać, zanim poczułam, że mdleję. Czyjeś ręce splotły się pod moimi plecami i wysoki głos mnie zawołał.

Przebudziłam się. Zaczerpnęłam głęboko powietrza. Ciepła, długopalca ręka zacisnęła się na mojej. Powoli uniosłam powieki.

- Boże błogosław, Alex, obudziłaś się! - zawołał z ulgą Mike, całując palce mojej dłoni, którą bardzo mocno ściskał, niemal zatrzymując w niej krążenie krwi. Leżałam na kanapie w jakimś gabinecie.

- Ooch... Zemdlałam, tak? Klaustrofobia...

- ...Setki metod zna, tak.

- Hej, przecież ta piosenka jest po polsku... - Zdziwiłam się.

- Od czego są słowniki? - Wzruszył ramionami. - Jak się czujesz? Masz, napij się wody. - Podał mi wysoką szklankę, a ja łapczywie ją opróżniłam.

- Dzięki... No, już OK... Jak długo byłam nieprzytomna?

- Prawie dwie godziny.

- Kurde, straciliśmy czas...

- Hej, Aleksandro! - zawołał z wyrzutem. - Twoje zdrowie jest najważniejsze. Szkoda, że nie wiedziałem o twojej chorobie, powiedziałbym Jamesowi...

- Zazwyczaj nie muszę się o nią martwić, więc zapominam. Gdzie reszta ferajny?

- Przekonałem ich, żeby nagrywali. Że tego życzyłabyś sobie. - Uśmiechnął się.

- Dobrze mnie znasz. - Blado odwzajemniłam gest.

- No, więc oni pracują, a ja czuwam przy tobie.

- Naprawdę, czuwałeś przy mnie te dwie godziny? Michael... Dziękuję! Dziękuję. - Byłam bardzo wzruszona jego troskliwością. - Kurde, ale co, jeśli oni nagrają coś nie tak, jak tego chcieliśmy?

- Stara damo, musimy mieć do nich zaufanie. - Uśmiechnął się, a ja przyznałam mu rację, po czym zsunęłam się do pozycji siedzącej.

- O nie, nie, lepiej jeszcze poleż, moja droga.

- Czuję się dobrze...

- Co nagle, to po diable. Jeszcze leż - powiedział zdecydowanie, jakby mógł mnie do tego zmusić. Z westchnieniem położyłam się znowu na kanapie, odsuwając na bok nogi.

- Siądź sobie tutaj, to krzesło nie wygląda zbyt wygodnie. - Zachęciłam i przyjaciel z ochotą się przesiadł. Czułam, że mi się przyglądał, ale mój wzrok lustrował pomieszczenie.

Było bardzo ciepłe i przytulne. Ściany miały kolor lemoniady, znajdowało się na nich sporo odznaczeń - w końcu to prestiżowe studio. Nocą było tam pewnie jaśniej, niż w mojej sypialni, gdyż za dużym oknem były jedne z tych wielkich biurowców, a poza tym wtedy wpadało przez nie sporo słońca. Znajdowało się tam trochę mebli w orzechowym kolorze oraz złocista wykładzina. Wygodna, duża kanapa, na której siedzieliśmy, była obita gładkim materiałem w odcieniu mlecznej czekolady. Mogłabym chcieć przebywać tam częściej...

Zaczęłam rozmyślać i nagle kilka słów wpadło mi do głowy. Tekst piosenki!

- Jest tu coś do pisania? - Poderwałam się nagle. Michael oczywiście zrozumiał powagę sytuacji - przecież też był artystą - wziął z biurka czystą kartkę, długopis i jakiś skoroszyt, żebym nie musiała wstawać.

- James raczej nie będzie miał nic przeciwko. - Wyszczerzył zęby, podając mi przybory. Podziękowałam mu z uśmiechem i zabrałam się za pisanie. You captivate me, something about you has got me! I was lonely now, you make me feel alive. Will you be mine tonight? / Zniewalasz mnie, coś w tobie mnie urzekło! Byłam teraz samotna, sprawiłeś, że poczułam się pełna życia. Czy będziesz mój tej nocy?

- Mogę spojrzeć? - szepnął Michael z nadzieją, gdy oderwałam długopis od kartki na dłużej i bez czekania przeczytał mi przez ramię. - Ej, ale... - bąknął zarumieniony - To jest... O seksie - dokończył ciszej.

Wybuchnęłam śmiechem.

- Już dawno powinnam była napisać taką piosenkę. A Dmuchawce, latawce, wiatr są o pierwszym razie. - Pokazałam mu język.

- Dlatego nie chciałaś tego śpiewać?

- Nie! - Roześmiałam się. - Kocham pianino, ale nie podoba mi się oryginał tej piosenki i nie lubię coverów. Ale mój kochany szwagier zagrał piękną, przekonującą gitarową aranżację. - Wyszczerzyłam zęby. - A co do tekstu, to Leszek powiedział mi, że przecież mam już osiemnaście lat... I w ogóle lubię tę piosenkę.

- No pięknie, demoralizował cię! - Zachichotał mój towarzysz. - Też ją lubię, jest magiczna. Zwłaszcza na festiwalu. Taki... Powiew lata.

- Dzięki... - Uśmiechnęłam się szeroko, szczęśliwa. - To co, Mistrzu, pomożesz mi pisać? - Znów wyszczerzyłam zęby.

- Ja? - Dałabym sobie rękę uciąć, że tylko zgrywał zaskoczonego.

- Nie, ksiądz proboszcz. - Prychnęłam z uśmiechem. - Ty jesteś taka cicha woda, Michael... Na scenie wulkan seksu, zdziera z siebie ciuchy, łapie się za krocze i w ogóle, a tak to się rumieni na słowo „seks”. Czyli napisałeś tylko po dwa wersy z 2000 Watts i In the Closet? - Udawałam wyraźnie rozczarowaną.

- Nieprawda. I Don't Stop 'Til You Get Enough napisałem całkiem sam - burknął nieco urażony.

- To chyba lepszy sposób na rozładowanie napięcia niż walenie konia, nie? - Palnęłam bez zastanowienia, a przyjaciel miał najfajniejszy wyraz twarzy, jaki kiedykolwiek widziałam. Co za super jaskrawy kolorek! - Sorry, zapytam Joe'ego... - dodałam, chichocząc.

- Wiesz... Osobiście wolę pisanie. - Przyznał i oboje wybuchnęliśmy serdecznym śmiechem.

- Czyli to nieprawda, że zdzierałeś z siebie ciuchy i łapałeś się za krocze? - Zażartowałam.

- Robiłem to - przyznał, próbując maskować emocje. - To instynktowne, kiedy tańczysz...

- Niegrzeczna muzyka, kazała Mike'owi się obmacywać - mruknęłam pod nosem, na co on wybuchnął chichotem i ja zaraz do niego dołączyłam.

* w Czechach nie było wtedy MTV, uruchomiono ją dopiero 29 listopada 2009.

XVII Kiler

Gdy skończyliśmy się śmiać (uwierzcie, z wielkim trudem!), Michael pomógł mi z pisaniem. Naprawdę sądziłam, że potrzebna mi była taka piosenka - dojrzała. Miałam przecież już dziewiętnaście lat, nie mogłam stale śpiewać o poszukiwaniu własnej drogi (chociaż to nadal był dobry temat, widząc ciągle tak nieudolne kopie Lady GaGi, Dody, Britney czy innej Madonny na ulicy albo dalsze nastoletnie prostytutki) itp. - powinnam była wziąć się za te ciemne aspekty miłości, seks (ale nie tak wulgarnie, może czasem bywałam na tym punkcie nieco szalona, jednak nie myślałam ciągle tylko o jednym... Zazwyczaj wieczorem, idąc z Joem spać. Tak, spać, nie patrzcie się tak na mnie!) bądź coś innego.

Off the Wall dla Michaela była takim przełomem - znakiem odcięcia się od zespołu, wytwórni, nakazów ojca (cóż, wiedziałam, że to ostatnie nie udało się jeszcze przez dość długie lata). Początkiem poważnej, solowej kariery i dorosłego życia. Był wtedy w moim wieku. Nagrywał Czarnoksiężnika z krainy Oz w Nowym Jorku pod opieką samej tylko La Toyi (która nigdy nie wydała mi się zbyt odpowiedzialna).

- Powiedz mi, jak się czułeś, gdy byłeś jakby sam w NY, nagrywając Czarnoksiężnika? - Zapytałam, nie racząc nawet spojrzeć, co właśnie napisał. Uśmiechnął się pod nosem.

- Wyzwolony. Właściwie sam w największym mieście w Ameryce! Wyobrażasz to sobie?

- Właśnie smakuję. - Odparłam i zachichotaliśmy.

- Wreszcie sam, bez ojca dyszącego mi w kark czy innych ludzi z wytwórni, dyktujących, co mam mówić, robić, ubierać, z kim rozmawiać, a z kim nie... - prychnął. Rzeczywiście, nie do pozazdroszczenia. - Mogłem iść, gdzie chcę i robić to, co chcę. Oczywiście, nie biegałem co wieczór do klubów z alkoholem i striptizem... - Zachichotał. - Miałem tego wystarczająco dużo w dzieciństwie. Pani zapowiadająca występ Jackson Five była tą samą, która zdejmowała z siebie wszystkie ubrania. - Groza, nie? Miałabym zdrowo chorą głowę (cha, cha, tylko ja potrafiłam być zdrowo chora! Lol!), doświadczając takich rzeczy jako pięciolatka. Szklanka wódki, którą wtedy wypiłam, wydawała się wyjątkowo niewinna w porównaniu do przeżyć pięcioletniego Michaela Jacksona. Oczywiście już wcześniej wiedziałam o tym wszystkim, ale raczej nie zastanawiałam się nad tym jakoś poważniej.

- I wytrzymujesz teraz bez psychologa? Człowieku, jesteś Kilerem z tej komedii. Rządzisz. - Powinniście obejrzeć ten film Machulskiego, Kiler! On robił szałowe obrazy, a te piosenki Elektrycznych Gitar... Po prostu je uwielbiałam!

- Dzięki. - Odparł mój przyjaciel, gdy już udało mu się opanować wybuch śmiechu. - Hm, odkąd się obudziłaś, walisz takimi żartami... Jak na kacu... - dodał ciszej.

- Piłam tylko ten jeden, jedyny raz czternaście lat temu, przyrzekam. - Położyłam nawet rękę na sercu. Brzydziłam się alkoholem, tą przeklętą rzeczą, bez której nie mogli żyć moi rodzice. Michael pokiwał głową, patrząc na mnie ciepło.

- Cóż, momentami nie było łatwo, ale staram się nigdy nie poddawać. - O tak. Ten człowiek był naprawdę niezłomny, niepokonany. Pokiwałam głową.

- Myślisz, że James mógłby pożyczyć mi tę kanapę? Jest świetna do pisania erotycznych hitów.

Chichotaliśmy, gdy do gabinetu wszedł James.

- Dzień dobry, Alex, cześć Michael... - Chyba chciał powiedzieć coś innego, ale zaintrygowały go te „erotyczne hity”, więc zapytał o nie.

- Och, po prostu ta kanapa jest świetna do pisania erotycznych hitów! - Zaśmiałam się beztrosko.

- Będzie za to kolejna Grammy! - Podchwycił mój towarzysz. - Wiesz, Aleksandra chciałaby pożyczyć ten mebel.

- Naprawdę? - Zdziwił się rozmówca.

- Pewnie byłaby lepsza niż kozetka, nie? - Mike puścił do mnie oko.

- Oczywiście, jeśli tylko dzięki temu mój wizerunek w twoich oczach pozostałby nieskazitelny. - Odetchnął szarooki z nieśmiałym uśmiechem.

- Ale za co niby miałabym się na ciebie boczyć? - Nie rozumiałam.

- Najpierw tamten „poszukiwacz przygód”, potem zemdlałaś... - westchnął smutno.

- Hej, nie smuć się, przecież to nie twoja wina! Nie mogłeś wiedzieć, że mam klaustrofobię.

- Naprawdę, nie jesteś na mnie ani trochę zła? Wcale? - Zdumiał się.

- Coś ty! Taka głupia nie jestem. Przecież jesteśmy tylko ludźmi. - Roześmiałam się. - „Jestem człowiekiem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce”. - Zacytowałam motto humanizmu.

- Dziękuję, Aleksandro! - odetchnął z ulgą, kłaniając mi się. - A co do pracy... Niestety, dziś nie mamy już wolnego większego studia, ale jutro będzie. - Hm, to tylu ludzi mogło nagrywać w tak prestiżowym miejscu jednocześnie, żeby nie było większego kąta dla biednej Europejki? Wątpiłam, aby rejestrowano w Avatar Studios dema...

- W porządku, muszę nagrać tylko dwie piosenki i album gotowy. - Pomijając miksowanie i mastering, ale tym się nie zajmowałam (dopiero po studiach, na które nie zamierzałam wybierać się zbyt prędko, mimo prawdziwego zapału. Ustaliliśmy już, iż moje zdrowie było najważniejsze, nie? Depresja nie była niczym przyjemnym, zapewniam was z całego serca!).

- Czy masz coś przeciwko, żebyśmy tu zostali jeszcze trochę i popracowali? - Wtrącił Michael. To pytanie chyba dotyczyło i mnie, i Jamesa.

- Ależ oczywiście, że nie. - Uśmiechnął się, zmierzając do drzwi. - Powodzenia!

W dalszym ciągu opracowywaliśmy melodię. Chciałam, aby tamta piosenka była nieco odmienna od mojego stylu - bardziej elektroniczna. Współpracownik był tym nieco zaskoczony, ale przecież sam wykonywał wiele gatunków.

- Ciągle szukam własnej drogi i rozwijam się muzycznie. - Wzruszyłam ramionami. - Następna płyta będzie rockowo-elektroniczna. Niestety, rock nie jest w modzie, ale sądzę, że elektronika to jest teraz to. Podoba mi się, chciałabym połączyć te gatunki.

- Ciekawe pomysły. - Przyznał. - A poza tym... Jeszcze nie wydałaś tej płyty, a już myślisz o następnej?

- Nigdy nie przestaję pracować. Ciągle tworzę. Piszę tak dużo, że od razu muszę myśleć, kiedy wydać dane piosenki. O matko, i jakie single wybrać! - jęknęłam, wzdychając.

- Na jakie się teraz zdecydowałaś?

- Pierwszym Zwiodę Cię, drugim Forever, a trzecim Toužím. Chciałabym też wziąć na singla Déšť, ale byłoby trochę głupio.

- Nie, dlaczego? Jakaś ballada powinna być singlem, a to bardzo piękny utwór.

- Może masz rację, ale nigdy nie realizuję dwóch singli w tym samym języku po sobie z tego samego albumu.

- Czy to jakaś bardzo ważna zasada, że nie chcesz jej złamać? - prychnął, śmiejąc się.

- Właściwie nie... - Uśmiechnęłam się lekko. - Pomyślę o tym.

- O tak, zastanawiaj się, zastanawiaj! - Pokiwał głową z uśmiechem.

- Nie sądzisz, że James jest jakiś staromodny? - Zmarszczyłam brwi. - Wiesz, ten pocałunek w rękę i tekst o „nieskazitelnym wizerunku”...

Michael zachichotał.

- Skąd on wiedział o tym pocałunku? A, tak, Remember the Time! - Przypomniałam sobie. - A skąd ty o tym wiedziałeś?

- Twoja ojczyzna jest wspaniałym miejscem. Widziałem cały świat, ale miejscem, które wzruszyło mnie najbardziej, jest Polska. - Aż zrobiło mi się miło; poczułam się wyjątkowo dumna ze swej narodowości, choć i tak cechował mnie wielki patriotyzm.

- Pamiętam, jak o tym mówiłeś. - Wyszczerzyłam zęby. - Ale przecież pierwszy raz odwiedziłeś Polskę w dziewięćdziesiątym szóstym roku, Remember the Time zaś nakręcono na początku lat dziewięćdziesiątych... - Nie tylko waliłam żartami jak na kacu, ale i byłam nieogarnięta.

- Owszem, ale lubię poznawać świat, dowiadywać się nowych rzeczy. Płakałem, słuchając historii Polski - westchnął przy ostatnim zdaniu. O rany! Jak tu go nie kochać? Naprawdę powinni go klonować. To dopiero byłby interes!

- A mnie szlag trafia, gdy słyszę o drugiej wojnie światowej albo o komunizmie - mruknęłam. - Petra mówiła, że w szkole palili rysunki sierpów i młota. Dobrze, że obalono komunizm niedługo po moich narodzinach, bo byłabym jedną z najaktywniejszych działaczek przeciwko „towarzyszowi” Stalinowi i spółce - prychnęłam. - No, przynajmniej mamy Pałac Kultury... Jest jak Statua Wolności, wiesz, prezent od Francji. Co by tu jeszcze powiedzieć... - Zastanawiałam się głośno - Poza tym było jak podczas wielkiego kryzysu: miałeś pracę, to trzymałeś się jej rękami i nogami. Nie miałeś - zdychałeś. Na przykład w obozie. Teraz komunizm jest absolutnie zakazany przez polskie prawo.

Nie przyznałam się, że najbardziej nienawidziłam czerwonej zarazy za to, iż biedny, oszołomiony dopiero kilkuletnią wolnością kraj (nareszcie Polska, a nie PRL! Sic!) nie był przygotowany na to, co mógł dostać. Na to, co mógł dostać od Michaela Jacksona: klasę, sławę. Nikt nie pytałby się, gdzie ten kraj jest (a to z kolei zaoszczędziłoby mi nerwów!); każdy wiedziałby, że tam znajduje się ten słynny park tematyczny. Mówiłby: w Polsce, nie: za Niemcami (to chyba wkurwiałoby mnie jeszcze bardziej!). Byłoby TAK pięknie! A wyszło, jak wyszło - no to czyli dupa, jak mawiała Karolina. Skupiłam się na odgonieniu tych rozmyślań, by nie wybuchnąć frustracją.

- Nie rozumiem, jak w dwudziestym wieku mogło dziać się takie barbarzyństwo! - Pokręcił głową. - Ale wiesz... Chciałbym, aby tylko jedna, jedyna rzecz z komunistycznej ideologii była w użyciu. Równość. Bez względu na religię, rasę, pochodzenie...

- O tak. - Kiwnęłam głową, wzdychając. - Też chciałabym, aby to jedno się przyjęło. Nie zauważyłeś? My ciągle czegoś nie rozumiemy. - Uśmiechnęłam się lekko.

- Taki już nasz urok... - zaśmiał się cicho, melodyjnie. - Niewinność. Patrzymy na świat oczami dzieci.

- Taa, ciekawy ze mnie przypadek. Ty mówisz, że niewinna, a ja przecież klnę jak szewc i w ogóle... - Wybuchnęłam gwałtownym chichotem.

- Każdy ma jakieś zalety i wady, a ty masz mnóstwo atutów, Alex - powiedział ciepło.

- Nie chrzań.

- Mówię prawdę. - Spojrzał mi w oczy. - Jesteś bardzo odpowiedzialna, szczera, inteligentna, utalentowana, skromna, optymistyczna, wrażliwa, masz wspaniałe poczucie humoru... Wiem, że zawsze będę mógł na ciebie liczyć... Prawda?

Nie mogłam odwrócić od niego wzroku. Ach, te jego oczy... Cudowne. Cudowne. Czekolada wyglądająca tak pysznie, że po prostu żal było ją zjeść...

- Jasne. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - W każdej chwili. Jesteś moim przyjacielem.

Odpowiedział mi niesamowicie uszczęśliwioną miną... Lecz niezupełnie.

- I nie mogę pominąć, że jesteś piękna... - wymruczał cicho, nieśmiało. O, co to, to nie. Taki kity mógł mi wciskać tylko Joe! Czy Mike widział kiedyś Angelinę Jolie, Jennifer Lopez albo chociaż siostry Simpson?! Nie zaliczałam się do pięknych dziewczyn, z pewnością taka wysoka nota nie była dla mnie. Pod toną makijażu chyba i wyglądałam lepiej, za to cholernie staro. Cóż, może nie powinnam się porównywać z Amerykankami, jako Słowianka... Podobno faceci preferują Europejki. I żeby było jasne, nie zamierzałam marnować mnóstwa kasy na jakieś idiotyczne operacje plastyczne; wiedziałam, że nigdy nie spodobam się całemu światu - wystarczyła mi tylko aprobata swego chłopaka. Najgorsze, co sobie zrobiłam, to farbowanie włosów, chociaż akurat podobały się Joe'emu, gdy były czarne (kiedy się po raz pierwszy spotkaliśmy). Uwierzcie, naturalny odcień jest najlepszy dla każdego; w końcu przed osiemnastymi urodzinami przestałam się upodabniać do nie wiadomo kogo [naprawdę, do nikogo nie mogłam dopasować swojego wizerunku... Ani metal, ani new romantic, ani punk (LOL!)] i uznałam prawie czarny kolor, przypominający niektórym bardzo gorzką czekoladę (osiemdziesiąt procent kakao i skórka pomarańczy, kotku) za dobry - nawet bardzo. Poza tym moje włosy zdecydowanie świetnie przyjęły zaprzestanie maltretowania ich piankami koloryzującymi (nigdy nie używałam farby usuwającej pigment, aby w razie czego móc wrócić do swojego koloru)!

- Zdecydowanie potrzebujesz tlenu. - Stwierdziłam, nagle ciągnąc go za włosy.

- AUĆ! - Zawył, ja zaś wybuchnęłam śmiechem. - To bolało! - Zawołał z wyrzutem.

- Przynajmniej nie będziesz gadał głupot. - Ucieszyłam się.

- Nigdy cię nie oszukałem i nigdy bym tego nie zrobił - mruknął z wyrzutem, pocierając głowę. - O, wiesz, zawsze lubiłem bawić się włosami dziewczyn...

Odsunęłam się z piskiem, zanim zdążył pociągnąć mnie za kosmyki i schowałam je pod bluzką.

- Kobieto, spokojnie. Spokojnie... Zaufaj mi - mówił do mnie powoli, bez nerwów, patrząc mi w oczy. Z jakiegoś głupiego powodu przypomniała mi się jego wypowiedź o całowaniu na pierwszej randce... To, co wtedy robił, zgadzało się z owymi słowami. Ach, byłam głupia, głupia, głupia... Co ja sobie wyobrażałam? Sama nie miałam pojęcia. Michael powoli sięgnął po pasmo moich włosów, umiejscowione przy skroni. Zastygłam bez ruchu. Delikatnie je wysunął i zaczął powoli nawijać na swój palec. Nadal byłam spięta.

- Czy to takie straszne? - Zapytał z pięknym uśmiechem.

- Nie... - odparłam powoli, odwzajemniając gest. Czułam jednak jakąś elektryczność, która nie pozwalała mi się rozluźnić. Skupiłam się całkowicie na uczuciu, które wywoływała we mnie jego czynność. Przeczesał moje włosy palcami, bo zawsze lubiły się plątać; przecież były takie długie. Bawił się nimi z zainteresowaniem. Nigdy nie zwykłam tego robić, ale Mike czynił to z pasją. Cóż, sama chętnie wsunęłabym rękę w jego loki...

- Uwielbiam to robić! Dziękuję. Na marginesie, masz piękne włosy. - Przyznał po dłuższym czasie.

- Nie ma za co. Dzięki. - Uśmiechnęłam się. - Ja osobiście nigdy nie przepadałam za tym zajęciem. Wyobrażasz sobie, jakie będę teraz miała tłuste włosy?! Zużyję pół butelki szamponu!

- Pół butelki na jedno mycie? Współczuję, masz takie długie i gęste włosy... - Zachichotał.

- Zazwyczaj nie potrzebuję tak dużo, ale całkowicie je zmaltretowałeś. Chociaż nie mam nic przeciwko... - dodałam ciszej. - Tyle mam ładnego.

- Daj spokój. Masz na przykład piękne oczy - szepnął. - Fantastyczny kolor! Malachitowy... I cudowne, perłowe usta, i śliczny uśmiech...

- Zęby wyprostowane. - Zarumieniłam się na wzmiankę o ustach. I tak Steven Tyler * miał lepsze, chociaż był facetem! Ciekawe, jak byłoby pocałować kolesia z takimi wargami...

- Najważniejsze, że teraz są piękne. - Uśmiechnął się szeroko. On na pewno nie musiał nic poprawiać w swoim uśmiechu, miał go w genach. Chociaż wam powiem, iż widziałam czarnoskórych z nieco żółtawym uzębieniem, ale i taki odcień kości się czasem ma, niestety... Ja miałam tylko krzywy zgryz.

Na szczęście zajęliśmy się pisaniem, bo to Michael zaczynał mnie coraz bardziej onieśmielać. Nadal pracowaliśmy, gdy chłopaki postanowili wrócić do domu, toteż wieczorem Michael odwiózł mnie do Brooklynu.

Zasnęłam w aucie. Gdy przebudziłam się, usłyszałam głos przyjaciela:

- Niestety, Liz... Jej szczęście jest ważniejsze niż moje... Wiem, ale przecież mnie znasz... Oczywiście, zrobiłbym wszystko!... Nie, ale wiesz, jacy są ludzie... Och, wcale nie zwracałbym na to uwagi, przecież ja nie zachowuję się jak pięćdziesięciolatek... - Zaśmiał się cicho przy ostatniej kwestii. - Chciałbym, ale już ci powiedziałem... Nie wiem, wcale o nim nie wspomina... Próbuję, jest trochę onieśmielona... Może, ale przecież ona jest już zajęta, Liz... - westchnął bezsilnie. - Cóż, może to i lepiej... Nie potrafię sobie odmówić jej obecności, jest naprawdę wspaniała... Z pewnością od razu ją pokochasz! Wiesz, chyba się już obudziła, a jeśli nie, to powinna. Pa. - Zakończył rozmowę i spojrzał na mnie.

Poczułam coś ciężkiego na sobie. O, Michael przykrył mnie swoją kurtką! Złoty człowiek, anioł. Hej, o kim on rozmawiał z Elizabeth? Czyżby ktoś wpadł mu w oko? Ach, to nie była moja sprawa. „Niech będzie szczęśliwy, zasługuje na to!” pomyślałam z przekonaniem. Przecież to nie mogłabym być ja. Pomijając fakt trzydziestu jeden lat różnicy wieku, on nie związałby się z taką pyskatą, wulgarną dziewczyną jak ja.

- Cześć. - Powiedział z uśmiechem. - Wybacz, że nie obudziłem cię wcześniej, ale Liz zadzwoniła, gdy jechaliśmy...

- W porządku. - Przerwałam, odwzajemniając gest. - Dzięki za transport. I w ogóle za dzisiaj, też było fajnie.

- Fajnie? - Obruszył się w żartach. - Było fantastycznie!

- Owszem. - Zaśmiałam się krótko. - Z tobą zawsze jest super. - Przeciągnęłam się jak kotka, leniwie. - A ty nie jesteś zmęczony, Michaelu? Czyżbyś zażył kofeinę?

- Nie, nie lubię kawy i coli. - Wzruszył ramionami. - Ale wiesz... Źle sypiam. Nie mogę zasnąć. - Wyznał, spuszczając głowę.

Milczałam przez chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć.

- Wiesz dlaczego?

- Nie, dlaczego? - Spojrzał na mnie jak na zbawicielkę.

- Nie masz baby. Potrzebujesz baby - stwierdziłam poważnie. Oczywiście jako pół-feministka byłam przeciwna takim zwrotom, ale moja głowa nie pracowała już zbyt wydajnie... Jakby nie patrzeć, ledwo co się obudziłam.

- Co?! Twierdzisz, że nie mogę spać, bo nie mam kobiety?! - zawołał z niedowierzaniem.

- Tak. Nie żartuję. Marcus nigdy nie narzeka na problemy z zaśnięciem, odkąd zamieszkał z Petrą. Możesz go zapytać, jak chcesz. - Wzruszyłam ramionami. Rozmówca się speszył. - To jest bardzo dobry środek nasenny! - Zachichotałam.

- Myślałem, że powiesz mi coś konkretnego... - Jęknął zawiedziony.

- To było „coś konkretnego” - burknęłam niezadowolona, że tak potraktował moją radę. - Mówię ci z własnego doświadczenia. Na pewno niektóre cechy wy, faceci, macie takie same.

- Czy ty sobie wyobrażasz, jaki ja jestem zdesperowany? Kiedy jesteś bezsenna przez dłuższy czas, zrobisz wszystko, by wreszcie zasnąć.

- Czyli co, na początek dwie kurtyzany? - Ironizowałam z nietęgą miną. Jakaś prostytutka w łóżku z Michaelem?! Wrr! - Och, po co przepłacać... Ty masz pod dostatkiem Dirty Dian, Billie Jean i innych groupies!

- Oszalałaś? - Zachichotał mimowolnie. - Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Nie jestem Jermainem. - Spojrzał na mnie poważnie.

- Przepraszam... Żartowałam. - Szepnęłam. - Co więc jesteś w stanie zrobić? Michael... Bezsenność jest uleczalna. Pójdziesz do dobrego lekarza i na pewno dostaniesz coś na ten problem. Wszystko będzie dobrze, jestem pewna. - Uśmiechnęłam się lekko, chociaż zdawałam sobie sprawę z pustości i nieszczególności mych słów. Pokiwał głową, jakby i tak miał inne zdanie na ten temat. - No... To ja powinnam już iść. Do jutra! - Uścisnęłam go. Uwielbiałam, uwielbiałam to uczucie!

- Pa - szepnął, cmokając mnie w policzek.

* wokalista Aerosmith.

XVIII Kolejny dzień

Rano musieliśmy pojechać do naszego studia, aby pogadać z ludźmi z wytwórni, toteż Michael obiecał trochę na mnie poczekać i przesłuchać podkład utworu. Napomknął też, że nareszcie przygotował dla mnie jedną ze ściśle strzeżonych niewydanych piosenek, co bardzo mnie podekscytowało (od razu zabrałam ze swojego studia odtwarzacz CD). Niemal nie gniewałam się, gdy managerowie poradzili mi pójść już do Avatar Studios.

Jeden z ochroniarzy zaprowadził mnie do studia, w którym czekał mój przyjaciel. Pomieszczenie było przyzwoicie duże, zwłaszcza jak dla mojej choroby, o ciemnofioletowych ścianach ze złotym paskiem u góry. Zdobiło je trochę nagród; podłogę zaś wyłożono panelami - uwielbiałam takie rzeczy. Sprzętu było po prostu mnóstwo! Cztery komputery i ogrom różnych bajerów; nawet nie znałam nazw wszystkiego! Znajdowało się tam też kilka wygodnych, obrotowych krzeseł, takich jak w moim studiu.

- Witaj! - Odpowiedział na moje powitanie, podchodząc do mnie w sprawie rytuału przytulenia i całowania. - A gdzie reszta ferajny?

- Phi. Kazali mi już iść, bo te buraki z wytwórni nie umieją rozmawiać z impulsywną, upartą osobą. - Udałam rozeźloną, a on parsknął śmiechem. - To mogę usłyszeć nareszcie ten utwór? - Niemal podskakiwałam.

- OK, bo nie wytrzymasz... - Zaśmiał się, wyjmując plastikowe opakowanie z wewnętrznej kieszeni swej kurtki. - Jej tytuł to...

- Nie, nie, nic nie mów! - Przerwałam mu szybko. - Może się domyślę. - Wyszczerzyłam zęby chytrze. Z czcią wzięłam od niego pudełko z wydrukowanym dwustronicowym bookletem i wyjęłam nawet zadrukowaną płytę kompaktową. Włożyłam ją do odtwarzacza, założyłam słuchawki i skupiłam się na dźwiękach prawie czterominutowego utworu. Rozpoczął się wysokimi, trochę operowymi dźwiękami, potem nastąpiły elektroniczne bity (?) i usłyszałam wspaniały, delikatny, wysoki głos, z uczuciem wyśpiewujący tekst o poszukiwaniu. Przejście do refrenu bardzo mi się podobało! Prawdziwy rock, ten kop, ach! Taki tęskny krzyk, a przed zwrotką charakterystyczne dla Michaela jęki...

Przyjaciel przypatrywał mi się zdenerwowany, niepewny mojej opinii. Mówi się, że do trzech razy sztuka... Uniknęłam spojrzenia na niego po raz trzeci, gdy przygryzał wargę z opuszczonym wzrokiem, w obawie o bezpieczeństwo nas obojga. Wyjątkowo mnie rozpraszał, a przecież musiałam się skupić na muzyce. Tak walczyłam, aby pozwolił mi usłyszeć jeden z niewydanych utworów! Na szczęście Aleksandrę Jagodę Rock cechowała wielka upartość.

Byłam oniemiała. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Ostrożnie podniosłam na niego wzrok.

- I jak? - spytał nieśmiało. - Nie podoba ci się? - Zmartwił się. - Cóż, jest niedopracowana, ale ty lubisz taką muzykę, sądziłem, że...

- KOCHAM TO! - Wrzasnęłam znienacka. - AAA! Współpracowałeś nawet z Kravitzem?! - pisnęłam z szacunkiem. Uwielbiałam go!

- Cóż, Slash nawet chodził z nim do szkoły - wtrącił nieśmiało, cicho.

- Wiem, wiem! - Jakżeby inaczej, byłam wielbicielką talentów obu wspomnianych panów. - To z Invincible? - Wręcz mnie nosiło. Kiwnął głową, nadal nieco zaskoczony moim wybuchem. - Kocham ten utwór, Michael, kocham! I can't wait another day without your love... / Nie mogę wytrzymać kolejnego dnia bez twej miłości... - Zanuciłam. - Och, dlaczego nie wydałeś tej piosenki, Michael, dlaczego?

- Sądziłem, że jest zbyt rockowa jak na Invincible.

- Bzdura, głuptasie - powiedziałam serdecznie. - Widzisz, natychmiast poznałam! Jest cudowna, Michael, od razu się w niej zakochałam! Ma taki elektroniczny klimat, klimat tego albumu. Powinna być singlem!

- Dziękuję. - Uśmiechnął się nieśmiało. - Twoja opinia jest dla mnie bardzo ważna.

- Nie ma za co. - Zawołałam, ściskając go spontanicznie. - Chyba będziemy długo czekać na moich chłopaków... Kiedy przybędzie twój manager?

- Za jakąś godzinę. - Stwierdził, spoglądając na zegarek.

- Ech, to co będziemy teraz robić? - Westchnęłam. - O, WIEM! - Znienacka klasnęłam w dłonie - Zaplotę ci warkocz!

- Co? Mnie? Warkocz? - Był zaskoczony.

- Tak, tobie! Jak w Blood on the Dance Floor! - Zawołałam zadowolona. Oglądając ów filmik, miałam w głowie jedno słowo: mniam! Ten taniec, sceneria, oświetlenie, jego wygląd...

- OK, czemu nie. - Uśmiechnął się delikatnie, zdejmując z włosów gumkę, którą wcześniej związał je w koński ogon i wyjął z kieszeni jeansów grzebyk, który mi podał.

- Jaki przygotowany. - Uśmiechnęłam się, sadzając go odpowiednio. Włączyłam muzykę z telefonu i zaczęłam rozczesywać jego długie, czarne loki. Były bardzo mocno kręcone, więc zajęło to sporo czasu. Czułam w palcach przyjemne mrowienie. Przypomniał mi się tekst o „myciu i czesaniu tej blond grzywy” z pewnego głupawego serialu i tym razem nie było to takie idiotyczne. Z chęcią ciągle bawiłabym się lokami Michaela. Korzystałam toteż z okazji, nucąc z uśmiechem piosenki Beatlesów (hey Jude, don't make it bad, take a sad song and make it better... / hej Jude, nie zrób tego źle, weź smutną piosenkę i zrób to lepiej...), Queenu (sweet lady, stay sweet... / słodka panienko, pozostań słodka...), Metalliki (never free, never me, so I dub the unforgiven... / nigdy wolno, nigdy ja, więc nazwę niezapomnianego...), Stonesów (I can't get no satisfaction, 'cause I try and I try and I try and I try... / nie mogę się zaspokoić, bo próbuję i próbuję...), U2 (she won't catch me or break my fall, oh, the sweetest thing... / ona mnie nie schwyci ani nie złamie mojego spadku, och, najsłodsza...), Gunsów (oh, sweet child o' mine, oh, sweet love of mine... / och, moja słodka dziecino, och, moja słodka miłości...), Bon Jovi (words can't say what a love can do, I'll be there for you... / słowa nie mogą powiedzieć tego, co może zrobić miłość, będę tam dla ciebie...), Aerosmith (I was cryin' just to get you, now I'm dyin', 'cause I let you... / płakałem, by cię zdobyć, teraz umieram, bo cię zostawiłem...) czy Zeppelinów (since I've been loving you, I'm about to lost my worried mind... / odkąd cię kocham, tracę mój zaniepokojony umysł...), rozlegające się z głośnika. Kochałam starą muzykę (jak wspominałam, o czterech ostatnich dekadach dwudziestego wieku mogłam mówić godzinami), ale przepadałam przecież także za Linkin Park, Nickelbackiem czy Dodą (tak, tak, wiem, widząc jej imię, patrzycie na mnie spode łba, lecz lubiłam jej głos, szczerość, bezpośredniość; uważałam, że miała świetne piosenki!).

- Masz swoje piosenki w iPodzie?

- Nie, żeby mi się nie znudziły. Tylko po wydaniu nowej płyty, aby szybciej nauczyć się tekstów. Chyba każdy artysta słucha swojego albumu po jego wydaniu. Dzieciaki Petry włączają moje płyty tak często, że aż chce mi się rzygać, gdy słyszę Breakaway. A ty, Michaelu? - Wyjątkowo polubiłam wymawianie jego imienia.

- Czasem. W domu często leci moja muzyka... Chociaż chyba nie tak często, jak w twoim. - Przypuścił, na co parsknęłam śmiechem. - Ale najpierw nie puszczałem jej dzieciom. Chciałem, aby miały niespodziankę. A tańczyłem do swojej muzyki, czegokolwiek z szybkim beatem.

- Nadal pościsz w niedziele? - Spytałam, nagle sobie o tym przypominając.

- Nie, już nie - stwierdził smutno. - Lekarz zdecydowanie mi to odradził.

- Dziwnie reagujesz na lekarzy. Ciekawe, jak dogadałbyś się z Housem.

Oboje zaśmialiśmy się delikatnie i już o tym nie rozmawialiśmy. Moje myśli były swobodne; jak zwykle spotkały słowa, stające się piosenką. Nie puszczając włosów Michaela (zaczęłam je zaplatać) zatrzymałam Wonderwall Oasis i włączyłam w telefonie nagrywanie oraz poczęłam śpiewać:

- Everybody needs inspiration, / Każdy potrzebuje inspiracji,

everybody needs a song... / każdy potrzebuje piosenki...

A beautiful melody, when the night's so long. / Pięknej melodii, gdy noc jest tak długa.

'Cause there is no guarantee that this life is easy... / Bo nie ma żadnej gwarancji, że to życie jest łatwe...

Michael przysłuchiwał mi się oczarowany.

- Yeah, when my world is falling apart, / O tak, gdy mój świat się rozpada,

when there's no light to break up the dark, / kiedy nie ma żadnego światła, by rozświetlić ciemność,

that's when I, I, I look at you... / wtedy ja, ja, ja patrzę na ciebie...

Zaczęłam śpiewać przejście z uśmiechem, wpatrując się w przyjaciela.

- You appear just like a dream to me, / Pojawiasz się dla mnie po prostu jak sen,

just like kaleidoscope color, that prove to me / po prostu jak kalejdoskop kolorów, który udowadnia mi, że

all I need, every breath that I breathe. / wszystko, czego potrzebuję, każdy oddech, którym oddycham.

Don't ya know, you're beautiful!... / Czy nie wiesz, jesteś piękny!... - Hej, zaraz... To było o Michaelu!

- When the waves are flooding the shore / Kiedy fale zalewają brzeg

and I can't find my way home anymore, / i nie mogę więcej znaleźć drogi do domu,

that's when I, I, I look at you.... / wtedy ja, ja, ja patrzę na ciebie...

You appear just like a dream to me... / Pojawiasz się dla mnie po prostu jak sen... - zakończyłam, ściszając głos.

- Alex... - Głos mu drżał ze wzruszenia - Zapleć szybko ten warkocz, bo muszę wstać i cię uściskać! To jest piękne, tak bardzo piękne! Przepiękne! Dałbym ci szóstkę z plusem!

- Rany, naprawdę? - Byłam zaskoczona i szczęśliwa. - Jeszcze to do mnie nie dotarło, właśnie ją ułożyłam, śpiewałam na poczekaniu... Dziękuję! - Pocałowałam go uradowana w policzek, na co tylko uśmiechnął się wyjątkowo szeroko. Szóstka z plusem od Michaela Jacksona to nie było byle co! Zwłaszcza że był moim przyjacielem, a ja Alex Rock.

Po niedługim oczekiwaniu skończyłam zaplatanie.

- Co ty robisz? - Zapytał zaskoczony Mike, gdy pryskałam mu włosy lakierem.

- To tylko lakier do włosów. Mam resztkę, więc pomyślałam, że zużyję. - Wzruszyłam ramionami. - Nie martw się, znika z muśnięciem grzebienia - Elnett to debeściak. - Zaśmiałam się. - No, gotowe! - Ja byłam bardzo zadowolona z efektu. Splotłam jego włosy w zwykły, luźny warkocz, a pojedyncze kosmyki z przodu pozostawiłam swobodne. Podałam Mistrzowi lusterko, by mógł się przejrzeć. - Jeśli mi teraz powiesz, że się sobie nie podobasz... Kopnę cię. Bez żartów.

- Aleksandro... Jesteś mistrzynią! - Wyszczerzył zęby. - Wyglądam...

- Zajebiście, szałowo, morowo, ekstra i sexy! - Wtrąciłam, również się uśmiechając. Przytulił mnie, mrucząc „dziękuję”. Odwzajemniłam gest. Stałam oparta o szafkę, a Michael tulił się do mnie, choć tym razem wyjątkowo mocno i serdecznie. Przebierał palcami w moich włosach. Czułam się nieco dziwnie, skrępowana, ale... Podobało mi się to. Był wyjątkowo blisko, niebezpiecznie blisko (ups, to Joe był niegdyś niebezpiecznie blisko, kiedy pocałował mnie na fortepianie... Ale wcale o nim nie myślałam w ostatnich dniach)... Jego piękny, egzotyczny zapach uderzał mi do głowy. Udało mi się zebrać resztki rozsądku, nim zrobiłam coś głupiego i wymamrotałam:

- Michael... Możesz mnie już puścić.

- Nie.

- Hę? - Zgłupiałam.

- Nie puszczę cię. Miałem cię jeszcze przytulić za tę piosenkę. Właśnie, jaki jest jej tytuł? - spytał swobodnie.

- Chyyybaa... When I... When I Look at Youuu. - Wyjąkałam.

- To będzie hit, to jest przepiękne, Alex - szepnął mi do ucha i poczułam dziwne, ale przyjemne mrowienie oraz falę gorąca.

- E... Wiesz, wyściskałeś mnie już za cały tydzień. Co za dużo, to niezdrowo, Michaelu - powiedziałam ostrożnie.

- Ola, jestem samotny... - westchnął bezsilnie, smutno. - Jestem bardzo samotnym człowiekiem i takie pozornie niewielkie gesty dużo dla mnie znaczą. Nie odbieraj mi tego, proszę. Proszę... - jego głos był błagalny. Nie potrafiłam mu odmówić, toteż nadal staliśmy w tej dziwacznej pozycji: ja z mieszanymi uczuciami, a Mike... Chyba nawet zadowolony, chociaż sprawiał wrażenie niepewnego, jakby chciał czegoś jeszcze. Wolałam się nad tym nie zastanawiać.

Po pewnym czasie - nie miałam pojęcia, jak długim, bądź krótkim - towarzysz rozluźnił swój uścisk i pocałował mnie w policzek, szepcząc: „dziękuję, to dla mnie niezwykle ważne, naprawdę”. Wymamrotałam cicho coś jak „to drobiazg”, maltretując grzywkę i patrząc na podłogę. Bałam się spojrzeć mu w oczy, bałam się tego, co mogłam w nich zobaczyć - cokolwiek to mogło być. Michael też milczał; chyba zdał sobie sprawę z tego, co zrobiliśmy... Chociaż właściwie to nadal nie było nic zakazanego, ale... Generalnie to samo, co myśli o tym, jak bardzo był piękny i seksowny, zważając na fakt, iż miałam chłopaka - Joe'ego Jerseya. Pożałowałam. Zaraz, CO? CZY JA POŻAŁOWAŁAM SWOJEGO ZWIĄZKU Z JOEM? „A może... Pożałowałam tych uścisków z Michaelem?” próbowałam się pocieszyć. Jednak to nie była prawda. Nie żałowałam tego, co Michael i ja zrobiliśmy... Uff, na szczęście moje rozmyślania przerwało przybycie ferajny.

- Hola, niños! - zawołał beztrosko jakiś zarośnięty łysol... To znaczy Leszek.

- Hę? KOGO TY NAZWAŁEŚ DZIECIAKAMI? - zagrzmiałam. Hej, niezła ze mnie aktorka, naprawdę! To już drugi raz!

- E... A od kiedy ty znasz hiszpański? - Próbował ratować sytuację Daniel.

- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie, a po pierwsze się nie wtrącaj!

Michael westchnął, przewracając oczyma.

- Leszek, przeproś Olę, nie kłóćcie się... Dzieci. - Zachichotał przy ostatnim słowie.

- Czyżbyś dorósł, Piotrusiu? - spytałam podejrzliwie, słodziutkim głosikiem.

- Nigdy. A poza tym na imię mam Michael. - Wyszczerzył zęby. - I ta sprzeczka obniżała wasz poziom intelektualny.

- Dobra, ustąpię głupszemu - mruknęłam do przyjaciela po angielsku, aby producent mnie nie usłyszał, po czym powiedziałam w jego kierunku po polsku: - To on zaczął! - On więc powinien przeprosić.

- Olu, przepraszam cię za moje jakże karygodne słowa. Wybaczysz mi? - Grał jak Marcus.

- Tak - westchnęłam. - Dlaczego ja jestem taka głupia i wybaczam wam wszystkim?

- Bo tak Pan Bóg przykazał. - Pochwalił się uśmiechem Mike. - I wcale nie jesteś głupia!

- Przez te siedem lat na pewno wybaczyłam mu więcej niż siedemdziesiąt siedem razy - burknęłam, po czym zachichotaliśmy. - A dostanę w końcu chociaż te kwiaty i czekoladki, co?

- I potem będziesz narzekać, że masz grube uda. A kwiaty nie lubią tutejszej pogody. - Stwierdził Dan.

- Czemu ty się dziś tak wtrącasz?! - zawołałam prędko, udając wściekłą. - Nie twoją robotą ruszanie jadaczką!

Wybuchnęliśmy śmiechem. Nagle ktoś gwałtownie zapukał do drzwi i tak samo je otworzył.

- Jackson, człowieku, tutaj jesteś! - sapnął jakiś starszy człowiek średniego wzrostu. Chyba już go gdzieś widziałam... Może w Chłopcach z ferajny? - Nie lubię tego studia. Nie dość, że ledwo mogłem zauważyć drzwi wejściowe, to od dziesięciu minut szukałem ciebie!

- Najważniejsze, iż już trafiłeś, Frank. - Stwierdził Michael, po czym przedstawił nam swego managera, Franka Dileo.

- Moje uszanowanie, młoda damo. - Ukłonił mi się. Brr, już się bałam, że pocałuje mnie w rękę.

- Stara damo. - Poprawiłam go razem ze współpracownikiem, po czym się roześmialiśmy.

Wreszcie zaczęliśmy nagrywać. Byliśmy zadowoleni z podkładu nagranego przez De Rocx, toteż od razu zabraliśmy teksty i zajęliśmy swoje miejsca.

Gdy tylko Mike zamknął drzwi, wręcz podskoczyłam i jak oparzona wybiegłam z dźwiękoszczelnego pomieszczenia.

- Co? Znów klaustrofobia? - Przestraszył się.

- Nie. Zapomniałam o telefonie... - Parsknęłam śmiechem, wyjmując go z kieszeni. Wszyscy mi zawtórowali, klepiąc się w twarze i wzdychając „Oj, Ola...”, ja zaś pstryknęłam palcami i zanuciłam refren piosenki O! Ela, cha, cha.

Co do Franka, nie zaliczał się do ludzi, z którymi mogłabym się zaprzyjaźnić - jego miejscem była Wall Street, był łasy na pieniądze; szybko go rozszyfrowałam. Ciekawe, czym kierował się Michael, wybierając managera? Mogłabym powiedzieć, że Dileo to niezły dupek. W jakiś sposób przypominał mi Sneddona. O tak, ten to dopiero kawał sukinsyna!!!

Osobliwy kwiatek: przejęzyczyłam się i powiedziałam „kurde”, po czym powtórzyłam to po angielsku: „fuck” (wiem, to niedosłownie, ale zawsze tłumaczyłam to w ten sposób, z braku lepszych idei), a Frank oburzył się: „jak dziewiętnastolatka może tak przeklinać?!”.

Michael przewrócił oczyma.

- Poczekaj, aż pozna Slasha. Zemdlejesz, gdy ją usłyszysz.

Wybuchnęłam śmiechem, zadowolona.

- Poznam go?

- Na pewno. Następnym razem doda mnóstwa smaczku twoim nagraniom! Twierdzi, że może grać z każdym, a z tobą na pewno będzie świetnie. - Wyszczerzył zęby przyjaciel. Ja na miejscu Saula nie byłabym tak łatwa, to psuje reputację; ale powinnam była być wdzięczna, gdyż postępując zgodnie z moją ideologią, Hudson nie zechciałby nigdy ze mną grać. Może ostatecznie po wielu namowach, ze względu na przyjaźń z Mikiem, ale za nic nie chciałam takiej łaski oraz litości. Szczęśliwie jednak miałam resztki szans! Chociaż nie... Przecież czytałam kiedyś wywiad ze Slashem, w którym mówił, iż wyznawał zasadę grania takiej muzyki, jakiej sam chciałby słuchać (to samo radził mi na początku kariery Leszek) i grania takiej muzyki, jaką chciałby grać. Chyba Mistrz miał jakieś błędne informacje, bądź Saul był w którejś sytuacji naćpany albo dziabnięty (jako że w dymie tytoniowym przebywał bez przerwy, pewnie mu nie szkodził już na trzeźwość umysłu - ewentualnie robił to całodobowo; bo widział kto palić dwie paczki fajek dziennie?!?! Ale gdy jeszcze grał z Gunsami, zaliczał taką ilość podczas jednego występu...).

- Twierdzi, że jest muzyczną dziwką. - Zachichotałam. - Ach, szałowo! - A jaki Marcus byłby szczęśliwy! Pracować ze Slashem, odlot! Chociaż najbardziej z Ganzesów lubiłam Axla (miałam jakąś słabość do rudzielców; Marcin też nosił tycjanowskie włosy. A poza tym sporo mnie łączyło z Rosem, lecz chyba było ze mną łatwiej żyć, niż z nim... Cóż, dwubiegunowość to nie przelewki! Ja z depresji wyszłam obronną ręką...); ale z gitarzystów w najwyższym stopniu ceniłam Slasha, Jimiego Hendriksa (ha, bóg gitary również był leworęczny, jak ja!), Eddiego van Hallena, Briana Maya i Kurta Cobaina (także mańkuta).

- Żądam... - wychrypiałam po kilku godzinach.

- Przerwy? - Zgadł Michael.

- Jak ty mnie dobrze znasz... - Westchnęłam z błogim uśmiechem. Zaśmiał się.

- Zaschło nam w gardłach. Potrzebujemy przerwy. - Oznajmił pozostałym, zdejmując słuchawki.

Rozsiadłam się na krześle i zamknęłam oczy, głośno wzdychając.

- Nigdy nie pracowałam tak ciężko nad nagraniami.

- A pamiętasz, jak byłaś tak zmęczona, że usnęłaś w pociągu i przegapiłaś stację? - Zachichotał mój manager.

- Nie śmiej się... - Mimowolnie parsknęłam śmiechem, połowicznie otwierając powieki - Niewiele spałam i musiałam iść kilka kilometrów pieszo zimą... To był ten zły czas - dodałam ciszej.

- A ile spałaś? - Zainteresował się Michael.

- Zrozumiałeś? - Zdumiałam się głęboko. Pokiwał głową, po czym powtórzył pytanie. - Chyba cztery godziny... - Wzruszyłam ramionami.

- Tylko tyle? - Ten fakt jakby go przeraził. - To zdecydowanie, zdecydowanie za mało!

- Wiem, ale to był tylko jeden raz... - Odsunęłam się, zaskoczona jego wybuchem. To było do niego wyjątkowo niepodobne, zawsze odznaczał się wielkim spokojem i opanowaniem. - Nie mogłam zasnąć...

- Ale mam nadzieję, iż teraz nie masz już problemów z zasypianiem, prawda? - Ciemne oczy były bardzo poważne.

- Oczywiście! - Chciałam zapytać o jego bezsenność, ale przerwał mi telefon. Cholera, Photograph, czyli... Joe?! „Kompletnie o nim zapomniałam!” przyznałam skruszona.

XIX Powrót

- Cześć, kochanie! - Usłyszałam jego ciepły głos.

- Hej, Joe... - odparłam cicho. - Jak się czujesz?

- Całkiem nieźle. Co robisz?

- Właśnie nagrywamy Forever. Nie zgadniesz gdzie! - zawołałam podekscytowana.

- Nie nagrywacie w wytwórni? - Zdziwił się. - To... Hm... Nie mam pojęcia; gdzie?!

- Wierz lub nie, ale w Avatar Studios!

- Woooow! - Wyrwało mu się. - Jak ci się to udało?!

- Znajomości współpracownika. - Zaśmiałam się i bezmyślnie dodałam: - Wczoraj nawet spotkałam tu Seana...

- CO? TEN SKURWIEL TAM BYŁ? - Ups... Pan Jersey się wkurzył.

- No tak, ale nic się nie stało... - powiedziałam szybko. Za szybko.

- Berry, lepiej powiedz mi prawdę... - Kipiał ze złości. Cóż, niestety istotnie nie umiałam kłamać... Opowiedziałam mu toteż, co się stało.

- Naprawdę, nie ma się czym denerwować. Poturbowałam go i będzie mnie omijał, sam o tym wiesz najlepiej - dodałam. Chłopak westchnął.

- Ach, koło ciebie zawsze muszą kręcić się jacyś napaleni, obleśni zboczeńcy. Jesteś zbyt piękna.

- Nie chrzań. - Odparłam jak zwykle, ciągnąc za końcówki swoich bardzo długich włosów.

- To niby dlaczego faceci ciągle się za tobą oglądają? I te komentarze na Facebooku?

- Bo nazywam się Rock. Ano. Tak było wielokrotnie, rozmawiali ze mną ze względu na nazwisko. - Niestety. Na szczęście z wiekiem i czasem uczyłam się rozróżniać ich intencje. Trzeba zachowywać pewien dystans, nie można wszystkim ufać.

Westchnął bezsilnie; nie mógł mnie przekonać do swojego punktu widzenia.

- Gdzie teraz jesteście? - zapytałam obojętnie.

- Już w Kansas. Jutro powinno dotrzeć do ciebie pieczywo, ale na wszelki wypadek po koncertach polecę znowu do Chicago i przywiozę trochę chleba. Obżarliśmy się z Rickiem... - Zaśmiał się z rozrzewnieniem. - Ciepły, świeży, polski chleb. Niebo w gębie...

- Owszem, lepszy jest tylko mojej babci. - Uśmiechnęłam się.

- Oooch, chleb z ziołami twojej babci, PYSZNOŚCI! - zawył chłopak, a ja wybuchnęłam śmiechem.

Opowiadałam ukochanemu anegdoty z ostatnich dni, on zaś uraczył mnie historyjką o illinojskiej zdobyczy Richarda. Od rozstania z Jenny (byli razem około ośmiu miesięcy po naszej wspólnej trasie) oboje nie mieli szczęścia w miłości; chłopak naprawdę się tym załamał, zwłaszcza że musiał patrzeć na promieniującego radością brata - to musiało boleć, rozumiałam go. Zawsze nienawidziłam obściskujących się na ulicy par; rzygać mi się chciało na ich widok. Aby się „wyleczyć” zaczął flirtować z fankami. Musiałam przyznać, iż byłam zszokowana tym faktem. Rick miał przecież dopiero osiemnaście lat! Wtedy przestał być Panem Prezydentem (miał zamiar zostać głową ojczystego kraju). Było mi bardzo przykro, że tak się zmienił... Zdecydowanie wolałam, gdy był cichym, nieśmiałym chłopakiem, spędzającym większość czasu ze swoją gitarą. Gdy kradł Joe'emu skarpetki i twierdził, iż wszystkie dowcipy brata wymyślił on (Rick).

- Ola, powiesz mi coś?

- Mnie możesz pytać o wszystko. - Parsknęłam śmiechem, gdyż kwestia ta pochodziła z naszego nieprzyzwoitego snu. Chłopak milczał.

- Halo, Joe, jesteś tam?

- Jestem, jestem... E... Czy MJ zawsze cię tak ściska, jak wtedy, gdy jechaliśmy do studia? - spytał cicho. Wybuchnęłam śmiechem jak jakaś idiotka.

- A co, zazdrosny jesteś?

- Dlaczego? Tylko się pytam... - bąknął nieco zawstydzony.

- Nie martw się, on robi tak ze wszystkimi. - Uspokoiłam bruneta. - Lubię, gdy jesteś o mnie zazdrosny... - dodałam zalotnie. Cieszył mnie dowód, iż mu na mnie zależy.

- OK, dosyć tych czułości! Jestem pewien, iż Alex chce teraz usłyszeć mnie! - Odezwał się głośno Richard.

- Spadaj! Idź szukać nowej laluni! - Sprzeciwił się mój luby.

- Ej, chłopaki, bo wpieprzę wam obu! - Warknęłam. Nienawidziłam ich kłótni; byli w tym aspekcie gorsi niż plastikowe, puste, mentalne (albo i nie; zazwyczaj tlenione) blondynki!

- Ola, pozwól, że cię wyręczę: bye, Joke'u! - powiedział Pan-były-Prezydent. Zachichotałam. - No, nareszcie tylko ty i ja! - Nabijał się. - Hello, beautiful - dodał niskim głosem. - Jak życie, bratowo?

- W porządku, dzięki. Jak twój „dzwon”? - Chodziło mi o sprawy sercowe.

- Cóż, nadal udaję casanovę i chyba nie zmieni się to zbyt szybko - westchnął.

- Udajesz?! Tylko udajesz, naprawdę?! Rick, Boże, błogosław! - wykrzyknęłam. - Naprawdę, nie zmieniłeś się w środku?...

- Nie. - Zaśmiał się - Nadal jestem nieśmiałym, cichym Rickiem... Po prostu boję się, Olu.

- Boisz się? Czego? Rick, z udawania nic dobrego nie wyszło, nie łudź się!

- Nadal coś czuję do Jenny - szepnął po dłuższej chwili. - Mam ją przed oczami, gdy spędzam noc z kolejną panienką... To boli, tak bardzo boli... Cholernie żałuję, że poświęciłem nasz związek dla pieprzonej kariery... - drżał mu głos. - Boję się otworzyć na nowo, a wiem, że Jennifer nigdy więcej nie będzie moja.

- Richardzie Anthony Jerseyu, pozytywne myślenie to podstawa! - Usiłowałam go pocieszyć. - Musisz zaryzykować. Pamiętasz, jak ja się bałam zaczynać karierę w USA, być z Joem? Jednak zaryzykowałam i nie żałuję. Musisz zrobić to samo - powiedziałam ciepło.

- Dziękuję, Alex. - Odezwał się po dłuższym milczeniu. - Masz rację! A... Wiesz może jak „dzwon” Jenny?

- Niestety, naprawdę nie mam pojęcia. - Przyznałam szczerze. - Idziemy w niedzielę na zakupy, zapytam ją.

- Thanx! Nie wiem, jak ci się odwdzięczę! - zawołał uradowany. Chyba naprawdę zależało mu na Jennifer; wierzyłam, iż oboje mieli szansę być razem szczęśliwi.

- Może... Przestań urządzać wycieczki do swojego łóżka, OK? Potem jakaś Billie Jean cię wkopie...

- Kurde, Olka, jesteś niemożliwie mądra. Dziękuję ci za wszystko! Kocham cię normalnie!

- Echem, bez przesady... - wymamrotałam, mimowolnie się uśmiechając.

- Jak przyjaciółkę, oczywiście.

- I tak ma pozostać! - Parsknęłam śmiechem. - Nie zapomnij o Elvisie. Opiekuj się nim... Ucałuj ode mnie w nos i podrap za uszami. Na pewno tęskni za spacerami ze mną, biedaczek.

- Nie zapomnę. Pa!

- Cześć. - Rozłączyłam się. Michael patrzył na mnie swymi dużymi oczami, w których malowało się pytanie.

- Chodzi ci o Elvisa? - Zachichotałam, a on przytaknął. - Elvis to... Labrador Ricka.

- Naprawdę?!

- Tak. W hołdzie Presleyowi i Costello. On ich uwielbia. - Przypomniało mi się, jak niegdyś pies obudził mnie nad ranem w Toluca Lake, a drodzy braciszkowie nie byli w stanie się obudzić, toteż musiałam go wyprowadzić. Jak zwykle spotkałam paru głupich paparazzich, którzy zadawali inteligentne inaczej pytania typu: „Dlaczego jesteś z psem Ricka? Co z Joem? Czyżbyś wolała jego brata? Od kiedy jesteście razem?”. Naprawdę, taki żal, że aż szkoda. Przypomniała mi się sytuacja z reporterami, gdy mieszkałam w Warszawie...

~*~

Nastał poniedziałek - zwyczajny, warszawski poniedziałek. Po mieście przechadzali się prezenterzy programów śniadaniowych i reporterzy cogodzinnych wiadomości radiowych, ludzie spieszyli się do pracy... Ktoś w korku klął, spaliny unosiły się wokoło. Wycieczki szkolne próbowały dotrzeć przed Grób Nieznanego Żołnierza. Uczniowie spieszyli się do autobusów, tramwajów lub stacji metra, mniejszość goniła ulicami bądź przejściami podziemnymi. Nie ma co - zwyczajny, warszawski poranek.

Olka skakała w przedpokoju, z ciężką torbą na ramieniu, próbując zawiązać sznurówki czerwonych trampek; nie pomagały jej w tym latające dookoła głowy kaskady sięgających prawie talii włosów koloru gorzkiej czekolady.

- Na pewno nie chcesz, żeby cię podwieźć? - Zapytał po raz kolejny Marcus. - Jak zaraz nie wyjdziesz, to będziesz musiała lecieć pieszo.

- Nie, dzięki - sapnęła dziewczyna. - Jestem zacofana towarzysko, muszę jechać metrem. PA!

- Ej, KLUCZE! - Wybiegła za nią Petra. Brunetka prędko obróciła się na pięcie, łapiąc je.

- Dzięki! Ahoj! - zawołała raz jeszcze, machając na pożegnanie także dzieciom stojącym w drzwiach.

Biegła ile sił w nogach do stacji metra. Po kilku minutach spojrzała na zegarek.

„E, spoko, zdążę... Uff... Muszę podziękować Dianie za ten jogging. Rzeczywiście pomógł...” pomyślała z delikatnym uśmiechem.

Przeszła do marszu, by zregenerować siły. Zatrzymała się przed jednym z (całe szczęście tylko) dwóch przejść, które musiała przebyć i czekała na zmianę świateł, gdy nagle usłyszała znajomy dźwięk flesza.

„No tak, nie ma to jak paparazzi na »dobry« początek dnia. I to jeszcze w drodze do szkoły!” pomyślała wściekła.

Na szczęście Ola zdążyła się przyzwyczaić, że w drodze do szkoły miała zawsze co najmniej dwóch towarzyszy - i to z pewnością nie takich, jakich by chciała.

- Cześć, chłopaki - rzekła z sarkazmem - stęskniliście się za mną?!

- Cześć, Olu! - Zawołał ten z Super Ekspresu. - Baaardzo się stęskniłem!! A ty, Janeczku?

- Jasne! I to jak, malinko! - Przytaknął jego znajomy.

- Jak mogłaś nam zrobić coś takiego?! Jak mogłaś zostawić nas na tak długo?! Nie widzieliśmy cię przez jakieś dwa tygodnie! DWA TYGODNIE!! Wiesz, jakie to było straszne?!! - zawyli obaj zgodnie.

- Biedactwa! - Ironizowała brunetka. - Co wy mogliście robić, gdy ja i Doda byłyśmy poza krajem?

- Olu, już nie lubisz czarnego? - Spytał Janeczek, pokazując na jej włosy, nie zważając na samochody, które zaczęły na niego trąbić, bo stał na pasach.

- Pianka mi zeszła - powiedziała bezbarwnym tonem.

- Och, jaka szkoda! Wiesz co, przeczytałem gdzieś, że znalazłaś sobie nowego chłopaka! - Podniecił się ten z SE. - Opowiedz nam o nim, co? Hmm, hmm, Oluuuu? Cooo?

- Nie mam chłopaka, kołku! - Starała się mówić w miarę spokojnie. - Nie mam czasu na chłopaków! Teraz muszę się tylko uczyć, uczyć, uczyć i jeszcze raz UCZYĆ.

- Och, wcześniej też tak mówiłaś, a znaleźli się w międzyczasie nawet DWAJ! - Wypomniał jej urażony reporter.

- I GÓWNO was to obchodzi! To moje PRYWATNE życie! Życie, do którego nie macie wstępu! - wysyczała dziewczyna.

- Ależ po co reagować tak ostro, złociutka? Nie unoś się, złość piękności szkodzi!

- Odwalcie się ode mnie w końcu! - wycedziła wściekła.

- Olu, przecież my zawsze odprowadzamy cię do metra! Jesteśmy niczym twoi ochroniarze! I jeszcze nie żądamy za to zapłaty! No, najwyżej kilku ploteczek... - powiedzieli zgodnie.

- O właśnie, JESZCZE - warknęła Alex. Włożyła słuchawki i olewała „towarzyszy” aż do końca stałej drogi, za pomocą skrzeczącego głosu (jednego z ulubionych w ostatnich czasach), tłumiącego słowa, których nie chciała słyszeć - solówki Slasha nadawały się do tego idealnie! A ku urozmaiceniu rockowe utwory Michaela, który zawsze był obecny w pewien sposób, dając otuchę, wyśpiewaną ciepłym, wysokim głosem. Guns N' Roses, Nirvana, Aerosmith, Queen, Linkin Park, U2 czy Nickelback ze swą twórczością czasem czarowali ją bardziej, czasem mniej, ale Król Popu, Rocka i Soulu miał swoje wyjątkowe, honorowe miejsce w sercu, duszy oraz inspiracjach dziewczyny, którego nie mógł zająć nikt inny.

- No, nareszcie! To nara, chłopaki! - zawołała z ulgą, zbiegając po schodach w dół.

- Pa, pa, pa, Oluuu! Pozdrów od nas swoich małych przyjacióóółł! Miłego dziooonkaaaa! - Zawołali za nią reporterzy jak zawsze.

„Taa, miłego dzionka, jak już mi go spieprzyliście. Buahahahaha” pomyślała gorzko - nic nowego...

Dziewczyna z ulgą wrzuciła do automatu monetę (na wyczucie, nawet nie spojrzała jaką) i weszła do środka.

~*~

Niestety, opowieść o paparazzich z warszawskich brukowców musiałam odłożyć na później, gdyż śmialiśmy się jedynie przez minutę z mojego spaceru z Elvisem i byliśmy zobligowani wrócić do pracy.

Obawiałam się, że nie brzmiałam zbyt dobrze, gdyż podczas przerwy gadałam z Jerseyami - chociaż piłam herbatkę... Poza tym głowę zaprzątało mi to, co było między Jennifer i Rickiem oraz poczucie winy - przez ponad tydzień nawet nie myślałam o Josephie... Zerwałby ze mną jak nic, gdyby mógł o tym wiedzieć. Osobiście czułabym się naprawdę pobita mentalnie, dowiadując się takiej rewelacji od niego. A osoba, która ośmieliłaby się podnieść na mnie rękę, byłaby w naprawdę niegodnym pozazdroszczenia położeniu...

- Ola! Olu! - Mike machał mi ręką przed oczami.

- Co, co? Co się stało? - Wyrwałam się z zamyślenia.

- Zatkało cię, jeszcze raz od without rows. Co tobie się stało? - spytał stroskany.

- Ech, nic. - Pokręciłam głową. - Martwię się o Ricka i Jenny... Nieważne, musimy pracować... - Chociaż to mógłby być sposób, by mieć sposobność spędzić z Michaelem jeszcze więcej czasu... Ależ nie, nie mogłam tak bardzo przedłużać nagrań... Ludzie z wytwórni mogliby się wkurzyć i powiedzieć mi „goodbye”. Musiałam być w danych sytuacjach rozsądna, do pary z odpowiedzialnością. Dileo przyglądał mi się z nietęgą miną; miałam ochotę pokazać mu język.

- Ola, wszystko OK? - Leszek przyglądał mi się uważnie. Pokiwałam gorliwie głową.

- W porządku, jeszcze raz - westchnął Daniel. - Without, withooouuuut...

- Without rows, you and me! / Bez awantur, ty i ja! - Zaśpiewałam swoją partię.

- I wanna only be with you... / Chcę tylko być z tobą...

- Panie i panowie... Forever jest NAGRANA! - Oświadczyli po kilku godzinach producenci.

- Tak, KURWA, TAK! - wycedziłam, waląc pięścią w otwartą dłoń. - Whoa, nareszcie! Fuck yea!

- Ulga, prawda? - westchnął współpracownik, zdejmując słuchawki.

- Ooo tak, ooo tak. WIELKA ulga. Prawie jak po wynikach matury. - Pokiwałam głową, wychodząc z dźwiękoszczelnego pomieszczenia.

- To co, jakiś toast? - Odezwał się Frank. Cóż, mogłam się tego spodziewać.

- Raczej gdy wszystko będzie gotowe - mruknął Leszek.

- Co? Jeszcze czegoś nie nagraliście? - Prychnął.

- Wokale do Déšťu - odburknął zimno Dan. Moi pracownicy też nie polubili go zbytnio.

- Poza tym byłoby nie fair robić toast bez Alex, to w końcu jej projekt. - Dodał Michael. Jego manager już chciał powiedzieć coś „błyskotliwego”, ale go uprzedziłam:

- Phi, jakbym nie piła już wielokrotnie... - Puściłam oko towarzyszom. Koneser cygar (podczas przerwy palił jedno za drugim) był całkiem zbity z pantałyku.

- U nas można pić od osiemnastego roku życia. - Wyjaśnił uprzejmie Daniel.

- Co nie znaczy, że czekałaś tyle czasu... - Podchwycił Michael; przytaknęłam energicznie. Cóż, nie skłamałam do końca... Biedny Dileo nareszcie się zamknął.

- Ej, a możemy tu jutro nagrywać? - Przypomniał sobie Leszek.

- Jasne, Jamesowi nadal jest głupio - odparł mój przyjaciel i oboje zachichotaliśmy.

- A kiedy gramy ten koncert w NYC? - I mnie się przypomniało.

- W sobotę. Będziesz musiała wstać rano, będzie całodzienna próba, dawno nie grałaś... - Manager zaczął truć. - Dasz sobie radę. Madison Square... Zajebista sprawa, prawda? - Na szczęście on miał mnóstwo wiary we mnie.

- Szałowo, zajebiście i morowo. - Uśmiechnęłam się nieprzytomnie. - Ha, wystąpię tam, gdzie ty! - Zawołałam do Mike'a uradowana.

- Dokładnie, pięknie - westchnął z rozrzewnieniem. - Tym bardziej że niewiele razy wystąpiłem w Stanach.

Pokiwałam głową. Niestety, tylko Bad World Tour dotrwała końca. Właśnie podczas niej Michael wystąpił w największym amerykańskim mieście (moim ulubionym w USA, na marginesie, gdyby to jeszcze było niejasne). Wykonał wtedy prywatny koncert w Madison Square Garden, z którego zyski zostały przeznaczone na cele charytatywne; specjalny system decydował, kto otrzyma bilety. Podczas tego show Tatiana Thumbtzen pocałowała Michaela na scenie w trakcie The Way You Make Me Feel i „cudowny” Frank ją wywalił. Co jeszcze chcesz wiedzieć?

- Zastanawiałeś się nad powrotem? - Przypomniałam sobie o naszej dawnej rozmowie.

- Tak - szepnął tajemniczo. Zdębiałam, dosłownie.

- I co, i co?! - Prawie podskakiwałam z ekscytacji. No proszę, nawet zapowiedź pełnej ekscesów nocy z Joem nie sprawiła, że to robiłam...

- I najpierw zajmiemy się Forever. Następnie jakieś nagrania... I będę musiał dużo, dużo ćwiczyć, nie byłem na scenie od tylu lat... Kondycja podupadła. - Uśmiechnął się delikatnie. - Muszę zacząć powoli wszystko przygotowywać... Będzie z tym mnóstwo roboty, chyba więcej, niż kiedykolwiek.

Patrzyłam w jego ciemnobrązowe oczy jak sroka w gnat; dodatkowo z półotwartymi ustami, przez co zapewne wyglądałam jak rasowa blondynka, mimo prawie czarnych włosów.

- Olu, powiedz coś... - Zaniepokoił się.

- Wybacz, nie wiem, co powiedzieć... - Przyznałam. Dodatkowo rozpływałam się nad użytą przez niego liczbą mnogą.

- Cieszysz się? - Podpowiedział.

- AAA, MICHAEL, DO DIABŁA! - wrzasnęłam, ściskając go z całych sił, a byłam krzepka. Nasi towarzysze patrzyli na mnie jak na kosmitkę, ale pokazałam im język. Tak, Frankowi też, juhu, hurra, whoa, fuck yea!

- To chyba oznacza „tak”. - Domyślił się przyjaciel ze śmiechem, odwzajemniając uścisk (gdybyście nie zauważyli, on nigdy nie stał jak słup soli, gdy ktoś go tulił - obojętnie kto to był). Jego przytulenia zawsze były pełne uczucia, szczerości, jednak tego dnia coś się z nim stało. Nie, żeby mi się to nie podobało, jednak tamte uściski były bardziej niż przyjacielskie. Trochę niepokoiło mnie to, co działo się między nami.

- Będziesz naprawdę szczęśliwy, prawda? - Spytałam, jakbym była bohaterką jednej z powieści Sparksa; odsunąwszy nieco dłonie, splecione za jego plecami.

- Jako artysta - tak, całkowicie - odparł melancholijnym tonem. Czyli jednak żałował, że nie miał baby. Biedaczek... „Tak bardzo chciałabym, aby nareszcie był szczęśliwy” pomyślałam.

- Wiesz, powiem ci coś. - Zagadnął mnie amator cygar. Spanikowałam. - Nie bój się, nic strasznego ani złego. - Uśmiechnął się delikatnie i od razu wydał się sympatyczniejszy. - Po prostu... Jesteś niesamowita! - miał podziw w głosie. - W obecności Michaela nikt nie pali, nie przeklina, świat staje się lepszy. Zauważyłaś? - Pokiwałam nieśmiało głową. Jasne, co za pytanie! - Ty zaś... Zachowujesz się tak odmiennie od tego wzorca... Rozumiesz... - Znów się uśmiechnął - A mimo to Mike jest taki szczęśliwy w twojej obecności... Jesteś zdumiewająca.

- Zaraz... Sugerujesz, że... Uszczęśliwiam go, czy co? - Znów zbaraniałam. Co za dzień!

- Owszem. - Był poważny. - Najszczęśliwszy od czasu procesu.

Moje myśli stały się bardzo chaotyczne.

- Dzięki. - Zdołałam tylko wydukać. Bardzo mnie zaskoczył. Miałam zamiar zapytać Mike'a, czy mógłby w razie czego nie zabierać go ze sobą następnego dnia, jednak zmieniłam zdanie. Hm, właściwie Frank nie był takim dupkiem, jak sądziłam; zdecydowanie przesadziłam z porównaniem do prokuratora. „Może będą z niego ludzie” wyraziłam nadzieję w myślach.

XX Kolorowe zakupy

Zastanawiałam się, jak podsumować dzień. Statusy na Facebooku nie mogły być zbyt długie... Miałam wiele wrażeń: powierzony sekretny utwór, zabawa włosami Michaela, nowa piosenka, bardziej niż przyjacielski uścisk, wykończające nagranie, mącące rozmowy z Joem i Rickiem, dziwna opinia o Franku Dileo, następny niesamowity sekret, trzykrotne ogłupienie i przez cały dzień mnóstwo szalonych myśli (o Michaelu, Josephie, Ricku i Jenny, Franku...). Jak to streścić? I przecież nie mogłam powiadamiać świata o wszystkim! Współpraca Alex Rock z Królem Popu, Rocka i Soulu wciąż była tajemnicą, o której nie wiedziała nawet moja rodzona siostra - a darzyłam ją wielkim zaufaniem; była moją opoką (tym bardziej że nosiła męską wersję imienia Piotr po czesku, Petr), powierniczką i przyjaciółką (to ona wymyśliła moje piękne imiona, ha. Bez żartów, przecież miałam fajne miano). Ostatecznie „oświadczyłam”: Szalony dzień! Napisałam nową świetną piosenkę, poznałam pewne tajemnice... Ale sza;)! Zbaraniałam trzykrotnie i jestem wykończona po przedostatnim nagraniu. „Forever” już niedługo w sklepach! PS. Jeśli jesteście w Kansas, nie zapomnijcie powiedzieć Joe'emu, że go kocham!

Czułam się winna i postanowiłam chociaż wspomnieć w taki sposób o chłopaku.

Gdy dotarłam do domu, w mojej głowie nadal był chaos. Nie miałam pojęcia, na czym się skupić. Daniel wręcz wmówił Leszkowi, iż po prostu byłam zmęczona po tak ciężkiej pracy (dziwiłam się, skąd producent miał zawsze tyle cierpliwości!) i po śnie wszystko będzie OK.

Marcus „rozstrajał” moje (właściwie moje, bo Joe potrafił zagrać niewiele poza gamą C-dur, banalną do wydobycia z klawiszy; na gitarze zaś było to dość znacznie bardziej skomplikowane) pianino, rzępoląc jakąś nieznaną mi melodię. Miała tylko główną linię, ale była całkiem ładna - zważając na fakt, iż Olej raczej grał na gitarze.

- Powiedzcie, czyż nie gram świetnie? - Zażartował na nasz widok.

- Na pewno nie lepiej ode mnie. - Ucięła go Martina; aż nawet się uśmiechnęłam.

- Cóż to za melodia? - Zainteresował się Dan.

- Właśnie skomponowałem!... - Pochwalił się ten z oliwkową cerą (zasługa filipińskiego pochodzenia). Zaczęli dyskutować, toteż zajrzałam do dużego, zielonego salonu z wielkim telewizorem i bardzo wygodnymi fotelami, gdzie znalazłam Lukasa i Davida.

- O, ściąłeś włosy? - Zdumiałam się, patrząc na perkusistę.

- Owszem! Jak ci się podobam? - Wyszczerzył zęby. Ściął się na jeża z „grotem” na przedzie, że tak to opiszę.

- Fajnie wyglądasz. Ale czy nie powinieneś obciąć się jak typowy Czech? - Parsknęliśmy śmiechem. Taa, fryzura „na czeskiego piłkarza” była wyjątkowo fajna (wystąpił sarkazm)...

- Niech Marcus się tak zetnie!

- Albo Leszek! - Powiedział basista z szatańskim uśmieszkiem.

- Ha, a wy nie widzieliście, jak Olka fajnie uczesała MJa! - Strzelił palcami manager. - Zrobiła mu taki świetny warkocz...

- Dziękuję za uznanie dla moich umiejętności. - Wyszczerzyłam zęby. Nagle poczułam zmęczenie; ziewnęłam potężnie. - Sorry... Ja już chyba pójdę spać. Dobranoc, chłopaki. - Poszłam do swej łazienki.

Zapomniałam wspomnieć o lustrze, jakie się tam znajdowało. Było ono wielkie, mogłam przejrzeć się w nim od stóp do głów mimo swego wzrostu; oprawione w barokową, złotą ramę, do której przykleiłam karteczki z tekstami i cytatami. Każdy dzień zaczynałam od I Still Haven't Found What I'm Looking For U2, Dream On Aerosmith, Smells Like Teen Spirit Nirvany, Sweet Child o' Mine Guns N' Roses, How You Remind Me Nickelbacka, Białej flagi Republiki, Pawia Dżemu oraz złotych myśli z Małego Księcia - pobeczałam się, czytając tę opowieść po raz pierwszy - i później też.

Za lustrem znajdowała się szafka z bielizną - Joe był prawdziwym erotomanem, więc wolałam mieć ją tam, jako że nikt prócz mnie nie wchodził do łazienki. To było moje królestwo, nawet sama w nim sprzątałam!

Po wieczornej toalecie weszłam do sypialni. Była duża i nieco przypominała strych, zwłaszcza podłoga, wyłożona najzwyczajniejszymi w świecie deskami (gdzieniegdzie chyba nawet wbijał je człowiek pijany). Na jasnozielonych ścianach znajdowało się wiele naszych zdjęć oraz niebieskich (cóż, kolory Joe'ego) półek, wyglądających jak poprzecinane prostopadle linie (chyba kumacie), zapełnionych statuetkami, płytami, kartkami i tym podobnymi rzeczami. W rogu (prawym dolnym od drzwi, patrząc z góry) stało wielkie łóżko z pistacjową pościelą - fuj, skąd ona się wzięła?! Pod nim leżał kwadratowy, beżowy (zupełnie niepasujący) dywan, który „zbierał” nasze włosy. Serio, każdego ranka mogłaś na nim ujrzeć mnóstwo naszych kłaków! W przeciwległym kącie po drugiej stronie pokoju usytuowane było grabowe biurko, przy którym niekiedy pisaliśmy, lecz najczęściej siadałam przy nim z moim rozwalonym laptopem. Naprzeciw niego i biurka znajdowały się dwie wielkie szafy wnękowe - jedna moja, druga Joe'ego - tyle wystarczyło, gdyż nie mieszkaliśmy tam na stałe (wtedy musielibyśmy mieć garderoby!). Pośrodku ściany było wielkie, potrójne okno z bambusowym parapetem - uwielbiałam na nim przesiadywać, wpatrywać się w niebo, ulicę, roślinność (niedaleko znajdował się park - pełno ich było w całym Brooklynie; dlatego często nazywało się go miastem drzew) bądź śpiącego ukochanego... Na samym środku pokoju leżał nieduży, owalny, pleciony dywanik w naturalnym (słomianym) kolorze. I na ścianie z biurkiem wisiał czterdziestodwucalowy telewizor (oboje byliśmy kinomanami, uwielbialiśmy zwłaszcza koncerty, horrory, biografie i komedie, także głupie).

Pomodliłam się i weszłam pod pościel w ordynarnym kolorze. Ble, może pasował do wystroju, ale chyba nic nie przypominało finału mdłości tak, jak lody pistacjowe! „Muszę rozmówić się z Josephem i panią Nancy” postanowiłam.

Nagle poczułam się bardzo samotna, mimo mego teamu na parterze. Bynajmniej nie brakowało mi w łóżku Jerseya. Chciałam, żeby jakimś cudem zjawił się przy mnie... Michael. Chciałam się do niego przytulić, chciałam, by znowu bawił się moimi włosami, może szeptałby coś cicho swoim anielskim głosem?... Na pewno obojgu cudownie by się tak spało.

Przypominałam sobie historię naszej znajomości z uśmiechem. Chociaż znaliśmy się krótko, był dla mnie bardzo ważny. Cóż, jakby nie patrzeć, Joe pocałował mnie równo po tygodniu znajomości! Rozmyślając wtedy o tym, nie dowierzałam, że zgodziłam się z nim być po tak krótkim czasie. Cóż, nie rozdrapujmy tego, rozmawialiśmy o tym już podczas trasy... Stało się tak, gdyż miałam wrócić do domu zaraz po koncercie, pan Jersey zaś nie chciał pozwolić mi odejść ze swego życia.

Zatrzymałam się na dłużej przy wspomnieniu dnia, w którym zagubiłam się w oczach Michaela. Próbowałam uzasadnić i wyperswadować jakoś sobie swe karygodne zachowanie, jednak słabo mi wychodziło; przede wszystkim byłam naprawdę zmęczona. Wobec tego przeszłam do wspominania niesamowitych uczuć, towarzyszących mi przy naszych ostatnich uściskach i śpiewaniu nowego utworu. Czy Mike'owi przeszło przez myśl, iż dotyczył on jego? Nie mogłam mieć zbyt dużej pewności. Obsługiwałam Windowsy, a systemem operacyjnym procesów myślowych mojego przyjaciela był Macintosh, którego wręcz się bałam.

- Ech, Morfeuszu, czekam na ciebie! - jęknęłam o drugiej w nocy. Skurczybyk ominął moją sypialnię! - Ja jutro nagrywam, do cholery, haloooo!

Nie wiedziałam, kiedy zasnęłam, za to na pewno byłam bardzo niewyspana, a przez to zła. Nie byłam jednak taka, żeby wyżywać się przez to na innych. Zmusiłam się, aby wypić kubek mrożonej kawy - od czasu do czasu była całkiem niezła... Nieco pomogła (ale wypłukała mi z organizmu magnez, więc: stresie, przybywaj i czekolado, ratuj!). Już przytomna poszłam z managerem i producentem do metra, którym pojechaliśmy do studia.

Okazało się, że mój przyjaciel także nie spał zbyt pomyślnie. Twierdził, iż mnóstwo myśli zaprzątało mu głowę. Umierałam z ciekawości, jakich! Jednak nie zdążyłam spytać o jego bezsenność, gdyż cała trójka bezceremonialnie wypchnęła mnie za drzwi. „Wrr, ja im jeszcze pokażę!” pomyślałam. Jednak musiałam przyłożyć się do nagrania. Déšť była taką moją Earth Song, zależało mi na niej.

Samej szło mi dużo lżej, przyznam. Michael był wspaniałym producentem, dawał mi wskazówki w tak subtelny sposób, iż nawet nie zauważałam, że je zastosowywałam. I jak tu go nie kochać? Mógłby z powodzeniem zastąpić Leszka. Podczas przerwy podzieliłam się z brązowookim ostatnim spostrzeżeniem.

- On nie chce, abym poszła na studia - burknęłam niezadowolona.

- Dlaczego? A co chcesz studiować?

- Produkcję muzyczną.

- Ach, rozumiem. - Pokiwał głową. - Hej, ale zauważ, że ja nigdy nie studiowałem i mam wiele profesji...

- Owszem. - Uśmiechnęłam się lekko. Pod tym względem Mike był po prostu niesamowity! Mógł swobodnie podzielić się swoimi zdolnościami z kilkorgiem ludzi. - Jednak ja wolałabym mieć papiery. Zawodowo produkować nagrania innych artystów. Co, jeśli - tfu, tfu! - nie będę mogła śpiewać? Bardzo chciałabym móc nadal zajmować się muzyką. Upatrzyłam sobie nawet szkołę: bostońską Berklee Collage of Music.

Rozmówca gwizdnął.

- Quincy [Jones] tam uczęszczał!

- I Steven Tyler. Właśnie, dlatego rzucałam się o maturę. - Uśmiechnęłam się delikatnie.

- Wysoko mierzysz... Ale jestem pewien, że uda ci się! - Posłał mi dopingujący uśmiech, który naprawdę dużo dla mnie znaczył. - Kiedy chcesz zacząć?

- Och, nieprędko. Teraz mam ten, no... A gap year *, może będzie trochę dłuższy niż idiomatycznie. - Zareagowałam uśmiechem. - Nie zniosłabym ponownej harówki, jeszcze zbyt dobrze pamiętam klasę maturalną...

- O, wczoraj mówiłaś o uldze po wynikach... - Przypomniało mu się.

- Była ogromna - westchnęłam. - Poradziłam sobie naprawdę dobrze, nigdy nie spodziewałabym się tego! - Przyznałam szczerze. - Zobaczyłam na liście swoje nazwisko i... Rozbeczałam się z ulgi, doprawdy. Wpadłam w depresję dla tego cholernego wyniku! Poczułam taką wielką ulgę, że to nareszcie się skończyło, że szkoła już za mną. Dzięki Bogu trud nie poszedł na marne...

- Zasługiwałaś na to, Olu - szepnął ciepło. Nagle przerwał nam dzwonek (Photograph Nickelbacka): Jersey przypomniał sobie, że miał dziewczynę. A może to ja zapomniałam o swoim chłopaku? Nie lubiłam i nie miałam ochoty o tym rozmyślać...

- Cześć, kochanie. Powiedz mi szybko: czarny czy czerwony?

- Ale o co chodzi? - Spytałam zbita z tropu.

- Ola, nie mam czasu! Czarny czy czerwony?

- Kolor? Ale gdzie?! Jersey, do cholery... - Zaczęłam się denerwować.

- Kolor no, czarny czy czerwony?

- Ale...

- Czarny czy czerwony, Berry? - Przerwał mi bezpardonowo. Warknęłam wściekła.

- Jaki odcień? - bezsilnie westchnęłam przez zęby.

- Czerń taka... Hm, jak klawiatura twojego komputera, a czerwień wiśniowa jak ta pościel.

Hmmm... Zastanowiłam się głęboko.

- Ale gdzie? Joe, to ważne...

- Wybacz, nie mogę ci powiedzieć, słońce. Czarny jak klawiatura twojego laptopa czy czerwony jak nasza ulubiona pościel?

Znów westchnęłam wkurzona. Cóż, chyba otaczało mnie więcej czerni niż czerwieni.

- Czerwony - westchnęłam. - A teraz powiedz mi, co czerwonego!

- Dziękuję, kochanie. Wybacz, nie mogę ci powiedzieć, ale na pewno ci się spodoba! - Był dziwnie podekscytowany. - Pa, kocham cię... - Rozłączył się, nie czekając na moją odpowiedź.

Znów warknęłam wkurzona. Usłyszałam za sobą delikatny, przepiękny śmiech. Odwróciłam się i spojrzałam na Michaela pytająco.

- Zawsze chodzisz dookoła, gdy rozmawiasz przez telefon, czy tylko ostatnio? - Wyjaśnił. Również się zaśmiałam.

- Zawsze. W domu staję przed lustrem i ćwiczę miny. - Przyznałam.

- Aha, więc to jest twój sekret! - Roześmiał się. Na mojej twarzy zagościł uśmiech, po czym spojrzałam na potłuczony ekran iPhone'a i znów warknęłam.

- Co takiego ci powiedział? - spytał stroskany przyjaciel.

- Zabiję Josepha. - Odparłam krótko, siadając na krześle obok niego. Spojrzał na mnie trochę dziwnie, toteż wybuchnęłam śmiechem. Przecież mówił, że jego ojciec się zmienił, chyba nie musiałam już interweniować ze swoim zamiłowaniem do mszczenia się i nabijania ludziom guzów. - Zabiję Jerseya. - Uściśliłam.

- Ale ich jest chyba kilku, prawda?

- Owszem. - Przyznałam ze śmiechem i wyjaśniłam: - Joseph Adam Jersey jest martwy.

- Dlaczego więc zamierzasz zabić kogoś z jego rodziny?

Nie mogłam powstrzymać kolejnej fali śmiechu.

- A poważnie, co się stało? Chyba cię nie zdradza albo coś w tym stylu?... - Michael miał dziwny wyraz twarzy.

- Nie sądzę. - Opowiedziałam przyjacielowi sytuację.

- Hm... - Zastanowił się głęboko, mrużąc oczy - Może widział coś, w czym wyglądałabyś lepiej niż manekin...

- O nie, zajebiście! - jęknęłam. - Facet chce mi kupić ciuch bądź biżuterię!

- Masz coś przeciwko? - Czarnowłosy spojrzał na mnie dziwnie.

- Tak! - Wychyliłam się z mebla w jego stronę - Joe to facet, a wiadomo, że faceci nie nadają się do kupowania czegoś dla kobiet - jedynie artykułów spożywczych (i to nie zawsze), AGD, RTV czy elektroniki! Nigdy ubrań, dodatków, biżuterii, perfum, nie wspominając o kosmetykach (to chyba oczywiste i dla ciebie)!

- Czy nie jesteś zbyt surowa w swych osądach? - Towarzysz przyglądał mi się bacznie. - Masz podstawy, aby tak sądzić?

- Mam. Byłam z nim kiedyś na zakupach... Straszne przeżycie! - Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie. Nie podobało mi się nic, co Joe wyłowił z wieszaków, a trudno mi było taktownie odmówić, tym bardziej widząc, iż się starał. Zakochany chłopak faktycznie nie widzi, że jego dziewczyna wygląda naprawdę źle w jakimś ciuchu. - Co innego z Leszkiem! - Zachichotałam. - Poszłam z nim kiedyś, gdy byliśmy w Sopocie (mówiłam ci, organizują tam mnóstwo festiwali) i było tak fajnie...

- Szczęściara... Możesz swobodnie iść na zakupy... - westchnął.

- Michaelu, bo będę miała wyrzuty sumienia... - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Lubisz zakupy?

- Lubię? Wprost uwielbiam! - Ożywił się.

- Coś takiego... - Nie dowierzałam. - Nawet ciuchowe?

- Ooo tak! - Na twarzy mojego przyjaciela był wielki uśmiech. - Pójdziemy kiedyś na zakupy?

- No proszę... Chciałam iść na zakupy z Johnnym Deppem, ale okazuje się, że wybiorę się z Michaelem Jacksonem... Też dobrze! - Wyszczerzyłam zęby. Chyba znalazłam w moim przyjacielu wadę: zakupoholizm!

To znaczy... Nie myślcie, że Mike był całkiem idealny. Miał wady, oczywiście; ale potrafił sprytnie ukrywać to, czego nie chciał, by było widoczne i wiadome o nim.

* a gap year - angielski idiom: rok przerwy między szkołą średnią a studiami, podczas którego się podróżuje i nabiera doświadczenia.

XXI Zakończenie

Dan wszedł do studia z dużym, białym, ceramicznym kubkiem kakao i zaczął siąkać nosem.

- Hej... Nie zrozumcie mnie źle, ale... Jak wy możecie przybywać obok siebie w zamkniętym pomieszczeniu i nie kaszleć?

- Hę? - Nie zrozumiałam.

- No... Pachniecie zbyt intensywnie. - Udało mu się wyjaśnić. Parsknęliśmy śmiechem.

- Uważam, że mięta jest fantastyczna. - Uśmiechnął się Michael.

- Ten „czar orientu” Mike'a jest totalnie szałowy! - Wyszczerzyłam zęby, a mój przyjaciel się delikatnie zarumienił. - Nie martw się, nos przyzwyczaja się do zapachów. - Pocieszyłam producenta. Miałam nadzieję, iż mój narząd węchu nigdy nie przyzwyczai się do cudownego aromatu Michaela. On pachniał inaczej niż większość facetów, codziennie psikających się pachnidłami pozostawiającymi duszącą chmurę (pamiętałam, jak Karolina kupiła Marcinowi na Gwiazdkę wodę kolońską i wołaliśmy go: „Chodź, powącham cię!”). Jego zapach był świeży, egzotyczny, delikatnie pieścił zmysł węchu. Można było go wyczuć z daleka, lecz mimo tego nie przeszkadzał i nie dławił. Kojarzył mi się z deszczowymi lasami... Właśnie, pachniał rześkim, zimnym powietrzem! A do tego czymś przywołującym mi na myśl kadzidełka...

- Mám v nás víru! / Wierzę w nas!

Doufám ve změnu... / Spodziewam się zmiany...

Běž za svým cílem, a budeš rád! / Idź za swym celem, a będziesz szczęśliwy! - Miałam nadzieję, że szło mi dobrze.

- Déšť smyje to zlé, / Deszcz (z)myje to zło,

a pamet' čistá / a pamięć czysta

rozzáří ten úsměv, na který čekám. / rozpromieni ten uśmiech, na który czekam.

Pláč v dáli se ztrácí, / Płacz w ciemności zniknie,

oči mi řeknou: THANK YOU! / moje oczy powiedzą/mówią: THANK YOU!

Uśmiech Michaela zapewniał mnie, iż wszystko było w najlepszym porządku.

Leszek spojrzał na mnie znacząco znad okularów i zrozumiałam doskonale, o co chodzi.

- Whoa, nareszcie! - wykrzyknęłam, wybiegając z dźwiękoszczelnego pomieszczenia. - Dziękuję wam, chłopcy! - Wyściskałam i ucałowałam wszystkich.

- Za takie podziękowanie mogę z tobą pracować już zawsze - szepnął Michael, na co tylko się uśmiechnęłam.

- Och, przydałoby się jakoś podziękować Jamesowi! - Przyszło mi do głowy. - Może pójdę kupić mu kwiaty? Co o tym myślisz, Mike?

- Będzie mu bardzo głupio i będzie się bardzo cieszył. - Brązowooki uśmiechnął się szeroko.

- Szałowo! - Klasnęłam w dłonie. - Wy tu posprzątajcie, a ja pójdę do kwiaciarni, jest nieopodal. - Złapałam swoją zieloną kurtkę.

- Idę z tobą. - Oświadczył Mike, chwytając swoją odzież wierzchnią.

- Dobra. - Wzruszyłam ramionami. - To ahoj! - Pomachałam Leszkowi oraz Danowi i wybiegliśmy ze studia, chichocząc.

Kwiaciarka zdębiała, widząc Michaela Jacksona i Alex Rock przekraczających próg jej sklepu. Jak gdyby nigdy nic poprosiliśmy o najlepsze kwiaty na podziękowanie. Kupiliśmy - to znaczy Mike kupił - uparł się, aby zapłacić, ech! - jedenaście czerwonych goździków.

- OK, mowa kwiatów... Ale nie lubię goździków. - Skrzywiłam się.

- Dlaczego? - Spytał mój towarzysz.

- Joe przeczytał gdzieś kiedyś, że żucie goździka jest dobre na oddech, ciągle go od niego czuć. Jak znacznie wolę zwykłą gumę do żucia. - Zrobiłam zbolałą minę. - Chociaż to i tak lepsze niż aceton, który czuć od Ricka... Jest cukrzykiem, wiesz.

Michaela bardzo to rozbawiło, czego zupełnie nie rozumiałam.

- Też lubię gumę do żucia.

- Trudno nie zauważyć... - Parsknęłam śmiechem. Mike był wręcz od niej uzależniony! Niemal cały czas żuł, nie zważając na drobne napisy, mówiące, iż za duża ilość może wywołać efekt przeczyszczający.

Poszliśmy do gabinetu Jamesa, ale był pusty, toteż postanowiliśmy na niego poczekać. Brązowooki nie marnował czasu i od razu zaczął przeglądać książki nieobecnego rezydenta, zdobiące duży regał, ja zaś usiadłam na złocistej wykładzinie obok stosu czasopism i poczęłam je kartkować.

- Vogue?! - Nie kryłam zdumienia, widząc magazyn pod kilkoma numerami Billboardu i Rolling Stone'a (między innymi z półnagą młodszą siostrą Michaela na okładce).

- Ooo! - Mój przyjaciel zrobił zaintrygowaną minę. - Poszukaj, może znajdziesz jeszcze Allure i Cosmo?

Zaczęłam szaleńczo się śmiać. Niedługo potem rzucaliśmy w siebie gazetami, poszukując kolejnych babskich magazynów.

Jak to zwykle się zdarzało w przypadku mojego farta (kiedyś wam opowiem, jak bohatersko zbiłam oprawcę mojego kuzyna), James wszedł do środka i... Parę muzycznych czasopism wylądowało pod jego stopami.

A Vogue z Madonną na okładce trafiło go w twarz.

Trzeba wspomnieć, że wygląd przyjaciela Mike'a przywodził mi na myśl dyrektora szkoły. Naprawdę! Oj, a gdybym wtedy znajdowała się w gabinecie dyrektora...

Byłam całkowicie otępiała i niezdolna do zrobienia czegokolwiek, jednak towarzysz bardzo, ale to bardzo zaskoczył mnie swą szybką reakcją. Niedbale złożył porozrzucany stos gazet i wziął te spod stóp zszokowanego rezydenta.

James patrzył na nas zszokowany, ja zaś wreszcie chociaż się podniosłam i wzięłam do rąk nasze dziękczynne kwiaty.

- W-wybacz, James... - wydukałam po polsku. Nie byłam nawet w stanie użyć angielskiego!

Michael szybko mu wytłumaczył, iż wszyscy chcieliśmy mu bardzo podziękować za udostępnienie studia, wytrzymywanie z nami... Zgodnie z przewidywaniami Mistrza, szarooki był naprawdę, naprawdę zaskoczony! Definitywnie jednak szczęśliwy.

- Ojej... O rany... Alex, Mike... Nie wiem co powiedzieć - wymamrotał po dłuższym czasie. - To ja wam dziękuję! W rzeczy samej, to był dla mnie zaszczyt móc wam pomóc. Bardzo się z tego cieszę. Wpadajcie, kiedy tylko macie ochotę! Studio zawsze jest dla was otwarte!

Uspokojona podziękowałam mu jeszcze raz i wróciliśmy po naszych towarzyszy. Za drzwiami gabinetu od razu wybuchnęłam śmiechem.

- Stara damo, żebyś widziała swoją minę, gdy James wszedł! - Mike musiał złapać się pod boki.

- Nie wyobrażasz sobie, jaka byłam przerażona! Skojarzył mi się z dyrektorem szkoły...

- James surowy dyrektor? - Brązowooki wyszczerzył zęby jeszcze szerzej. - Nie ma takiej opcji, Olu. On jest łagodny jak baranek.

- Tak, zdążyłam już go poznać. - Pokiwałam głową.

Zaproponowałam chłopakom w ramach uczczenia zakończenia nagrań wycieczkę do przytulnej lodziarni, znajdującej się kilka przecznic dalej.

- Olka, skąd ty znasz takie świetne miejsce? - Nie mógł się nadziwić Leszek, gdy pałaszowaliśmy prawdopodobnie najlepsze lody na świecie przy stoliku w rogu lokalu - zacisznego, ale przy oknie. Ściany miały cytrynowożółty kolor, cała lodziarnia była bardzo przytulna. Kochałam patrzeć na świat za szybą... „Nie ma tam kompletnie nic. To znaczy... Jest miasto i nawet cały świat, ale... Nie ma nic” - to z Najdłuższej podróży.

- Wiele razy byłam w NY. Kocham to miasto! - Uśmiechnęłam się. - Mogłabym tu mieszkać.

- Takie dobre jak w Warszawie... - Rozmarzył się Dan.

- Widzisz, musisz czasem jeździć z nami do Polski!

- Owszem, szałowe, jak to mówisz. - Mike puścił do mnie oko.

- Pamiętałeś. - Pochwaliłam z uśmiechem.

Wszyscy jedliśmy, aż nam się uszy trzęsły. Gdy Leszek kończył posiłek, rozdzwonił się jego telefon. Porozmawiał chwilę z synem i oznajmił:

- Daniel, musimy się zbierać. Michał powiedział, że potrzebują nas ludzie od sprzętu.

- Koniecznie? - westchnął bezradnie niebieskooki (taka uroda... Z moich obserwacji Słowianie mieli zazwyczaj niebieskie, a Amerykanie brązowe tęczówki). - Dobra, dobra, poczekaj chwilę... - Szybko dokończył swój deser. Oby nie dostał wrzodów!

Producenci pożegnali się z nami, po czym pognali na Manhattan.

- Metro jest tam, za rogiem! - Pokazałam im kierunek. Brunet (Daniel) kiwnął mi głową i potruchtali wzdłuż ulicy.

- Ale szybko tracą kalorie! - Zachichotałam, przyglądając się producentom za oknem.

- Pomagasz im utrzymać kondycję, co? - Wyszczerzył zęby mój przyjaciel.

- Jasne, czynnie pracuję na bilet do nieba. - Zaśmiałam się.

Zamówiliśmy kolejną porcję lodów (miętowych i czekoladowych, pycha!) oraz dyskutowaliśmy o tym, że najlepsza muzyka była w latach dziewięćdziesiątych, a hity z osiemdziesiątych i tak wciąż puszczali w radio. Nagle przyszedł mi do głowy szatański pomysł.

- Skoczę do łazienki. - Oznajmiłam Michaelowi, biegnąc tam w podskokach.

Może zapytacie, jak sobie radziłam z takimi toaletami i klaustrofobią? Najlepiej odpowiem: szybko. Po prostu trzeba wydostać się z kabiny jak najprędzej. W szkole zawsze musiałam zabierać ze sobą dla bezpieczeństwa koleżankę (chociaż jeden przypadek uzasadniony! Cieszycie się, że tajemnica rozwikłana, chłopcy?); przy tym na cały głos wyśpiewywałyśmy rockowe utwory (You know you're right, you know you're right, you know you're right! / Wiesz, że masz rację! lub Well, well, well, you just can't tell, well, well, well, my Michelle! / Cóż, po prostu nie możesz powiedzieć, cóż, moja Michelle! - dla żartów śpiewałyśmy „Michael”). Jednak tamtym razem poszłam tam, żeby zadzwonić. Wybrałam numer Leszka.

- Cześć, Lechosławie. Słuchaj, mam pewną propozycję... - Wyjaśniłam mu, o co chodzi. - Sądzisz, że chłopaki dadzą sobie radę?

- Hmm... Myślę, że oni się na tym znają. Najlepiej ich zapytaj, dla pewności.

Wobec tego wybrałam kolejny numer i uzyskałam odpowiedź: „dla ciebie wszystko, księżniczko! Nie zapominaj, kim jesteśmy!”. Uszczęśliwiona poinformowałam o tym producenta.

- Świetnie, Ola! Muszę cię pochwalić, to bardzo ciekawa i interesująca idea. - Przyznał, a ja uśmiechnęłam się nieśmiało, choć oczywiście nie mógł tego widzieć. - Ty to znasz, oni też... Będzie fantastycznie!

- Dziękuję ci. Tak bardzo we mnie wierzysz... - westchnęłam.

- To moja rola, Aleksandro. Wobec tego na razie! - odparł rad.

- Pa. - Rozłączyłam się zadowolona i wróciłam do przyjaciela.

- Ola... Co byś powiedziała, żeby... Żeby... - mamrotał Michael.

- Wal, Mike - powiedziałam serdecznie.

Wziął głęboki oddech.

- Chciałabyś poznać moją rodzinę?

Bardzo się zdziwiłam. Zaraz, czy Michael przypadkiem nie zaproponował, że zostanę oficjalnie przedstawiona jego najbliższym? Ja? To, to takie... Formalne, poważne...

Ojej, mojej głowie BARDZO GŁUPIO się to skojarzyło. Domyślacie się? Mając pewne doświadczenie w sprawach damsko-męskich...

XXII Jacksonowie

- No, to znaczy moje dzieci. - Poprawił się.

- Naprawdę? Miałabym je poznać? - Nie dowierzałam. Miałam doświadczyć takiego wyróżnienia? Przecież nikt z zewnątrz nie wiedział nawet, jak wyglądało potomstwo najsłynniejszego z Jacksonów - to znaczy byłoby tak, gdyby zimą ktoś nie złapał ich w Las Vegas... Podejrzewałam, że Michael nieźle się wkurzył za tamte zdjęcia; w końcu prywatność jego dzieci była dla niego ogromnym priorytetem.

- Oczywiście. Jeśli tylko chcesz.

- O rany... Jasne! - wykrzyknęłam. - To dla mnie prawdziwy zaszczyt i wyróżnienie. - Pokazałam w uśmiechu chyba wszystkie zęby. Byłam bardzo przejęta!

- W końcu jesteś moją przyjaciółką, prawda? - Uśmiechnął się delikatnie i poszliśmy do jego vana.

Z Avatar Studios droga do Brooklynu była znacznie dłuższa niż z mojego studia, a Mike mieszkał jeszcze dalej aniżeli ja, jednak prowadził powoli. On naprawdę nie cierpiał tego robić! Niestety (dla Michaela oczywiście) nie potrafiłam prowadzić auta - zwłaszcza takiego! Dalej dyskutowaliśmy o latach dziewięćdziesiątych, aż usłyszałam zachwycającą balladę:

- When you go, a feeling that chokes, / Kiedy odchodzisz, uczucie, które dławi,

when you go, a fever that soaks, / kiedy odchodzisz, gorączka, która upija,

when you go, you go away / kiedy odchodzisz, odchodzisz

into the unknown... / w nieznane...

When you go, you break my heart, / kiedy odchodzisz, łamiesz mi serce,

don't you go, 'cause it's chokes, / nie odchodź, bo to dusi,

it chokes... / zatyka...

Zaniemówiłam. Ten kawałek był po prostu szałowy! Chwytający za serce... A głos... Świetny, a poza tym wydawał mi się dziwnie znajomy. Na pewno kiedyś go gdzieś słyszałam, ale... Gdzie?

Moje rozmyślania przerwał kolejny znakomity utwór, a mianowicie:

- Lithium! - pisnęłam, podskakując w fotelu z ekscytacji. - Nirvana! To chyba mój ulubiony kawałek! ...They're in my head. I'm so ugly, but that's okay, 'cause so are you... / ...Są w mojej głowie. Jestem taki paskudny, ale spoko, nie jesteś lepsza... - Kontynuowałam z Kurtem. Po prostu kochałam jego głos, grę na gitarze (tym bardziej że był mańkutem, jak ja, o czym nie mogłam przestać wspominać), oczy (absolutnie niesamowite!)... Najbardziej jednak zaczęłam szaleć podczas refrenu:

- I like it, I'm not gonna crack, / Podoba mi się, nie zamierzam pękać,

I miss you, I'm not gonna crack, / tęsknię za tobą, nie zamierzam pękać,

I love you, I'm not gonna crack, / kocham cię, nie zamierzam pękać,

I killed you, I'M NOT GONNA CRACK! / zabiłem cię, NIE ZAMIERZAM PĘKAĆ! - wyśpiewałam pełnym głosem, gestykulując.

- Nie szalejesz tak, jak mnie słyszysz. - Mike zrobił smutną minkę.

- Głupio mi przy tobie - odparłam szczerze.

- Taa? A on sobie patrzy z góry na twoje zbzikowanie. - Towarzysz miał neutralną minę, jaką zazwyczaj przywdziewał, mówiąc o Joe.

Zmarszczyłam brwi i zrobiłam minę Sherlocka, krzyżując ręce.

- Wiesz co? Myślę, że jesteś po prostu zazdrosny, iż Nevermind przegonił kiedyś Dangerous na liście Billboardu. - Mikey nadal nie okazywał emocji. - Tak, na pewno o to chodzi! - Wyszczerzyłam zęby, pewna siebie.

- Dangerous i tak bardzo dobrze się sprzedała. Nie życzę nikomu źle, to świetnie, że dość odmienny gatunek dobrze się sprzedał.

- Akurat Dangerous jest rockowa. Nie martw się, to i tak mój ulubiony album! - Posłałam mu uśmiech. - Chociaż Nevermind także kocham... - Dodałam przekornie i zachichotałam. - Ach, Come as You Are! - W powietrzu symulowałam grę absolutnie niesamowitej basowej solówki (chociaż grałam na klasyku i elektryku). Nie boczyliśmy się jednak, bo puścili Help! Beatlesów, a następnie Bohemian Rhapsody, więc radośnie odśpiewaliśmy hit Queenu (szałowo wykonany przez Eltona Johna oraz Axla Rose'a podczas koncertu na Wembley w 1992 roku w hołdzie Freddiemu! Uwielbiałam moment, w którym rudy nagle wyskoczył - w kilcie! - oraz jak zwykle okrążał scenę, kręcąc się wokół własnej osi, no i znęcał się nad statywem - też nic nowego, cha, cha; oraz trzeba wspomnieć, że wyjątkowo się nie spóźnił!):

- Open your eyes, / Otwórz oczy,

look up to the skies and see... / [poważaj] nieba i zobacz... - W powietrzu grałam na pianinie.

- I'm just a poor boy, I need no sympathy, / Jestem tylko biednym chłopcem, nie potrzebuję żadnego współczucia,

because I'm easy come, easy go, / bo łatwo przyszło, łatwo poszło,

a little high, little low... / trochę wysoko, trochę nisko...

Anyway the blows doesn't really matter to me, to me... / W każdym razie [uderzenia] naprawdę nie mają znaczenia dla mnie, dla mnie... - śpiewał przejmująco Mike. Jednak najlepsza zabawa była rzecz jasna przy czwartej zwrotce (Galileo, mama mia, mama mia)! Kochałam ten utwór! Nie chodziło wcale o tytuł * (nawiasem mówiąc, w angielskim były ciekawe określenia Cygana); rockowa opera była szałowa, zajebista i morowa.

- Już kocham tę stację, absolutnie! - Ogłosiłam. - Puszczają moją ukochaną muzykę!

- Cały czas mam włączoną tę rozgłośnię. - Uśmiechnął się brązowooki. W takim razie nie ma co, miałam niezły orient! Albo wcześniej nie puszczali legend rocka... - Twoja miłość jest więc chyba podświadoma... - dodał nieco tajemniczym i zamyślonym głosem.

- E... Nie chce mi się myśleć. - Wzruszyłam ramionami i wybuchnęliśmy śmiechem.

Gdy byliśmy na Brooklynie, zaczęłam się coraz bardziej denerwować. Dzieci Michaela były dla niego bardzo ważne i na pewno liczył się z ich opinią (może i miały niewiele lat, ale ja na przykład nie zawiodłam się nigdy na guście moich siostrzenic i siostrzeńca - pytałam ich, co powinnam założyć).

- Och, Mike, zatrzymaj się na chwilę! - krzyknęłam obok domu.

- Coś się stało? - spytał przejęty.

- Nie... Po prostu przypomniało mi się o chlebie, miał dzisiaj przybyć. - Uśmiechnęłam się. - Chłopaki są w stanie zjeść wszystko, a dodatkowo nie wiem, ile go jest... Mówię ci, to niebo w gębie. Może wezmę trochę dla twoich dzieci, przy okazji i my zjemy? Zaraz wrócę! - Szybko wyskoczyłam z szoferki i pognałam do furtki. Wiedziałam, że to nieładnie wkupywać się w czyjeś łaski, ale byłam pewna, iż jego pociechy mimo wszystko pokochają polski chleb.

- Hej wam! Był listonosz, przyszedł chleb? - krzyknęłam w progu.

- Tak, był. - Odparł David z zaskoczeniem na pucołowatej twarzy, wyglądając z salonu.

- Mam nadzieję, że nie zjedliście zbyt dużo? - Świdrowałam go wzrokiem.

- A ile to jest „zbyt dużo”? - Spytał Eddy. Moja twarz momentalnie stężała. - Żartowałem! - Blondyn wybuchnął po chwili śmiechem.

- W środku była karteczka upoważniająca nas do zjedzenia tylko trzech bochenków. Wyobrażasz sobie? Jak za wojny albo komuny! - Obruszył się Lukas.

- Ciesz się, że nie jesteś Żydem. - Przypomniał mu basista, na co zacisnęłam zęby. Zgrzytałam nimi, widząc szczątki murów warszawskiego getta.

Otworzyłam duże, kartonowe pudło, wyłożone szarym papierem, które stało na kuchennym blacie (kuchnia połączona była z jadalnią). W środku znajdowało się jeszcze osiem chlebów. Sporo!

- Wzięliście cały swój przydział?

- Tak, pół bochna już zjedliśmy, reszta w chlebaku. - Luki pokazał mi naczynie na dowód.

- Weźcie jeszcze jeden - powiedziałam dobrodusznie z ciepłym uśmiechem.

- Naprawdę? Możemy? - Dziwili się chłopcy.

- Przecież powiedziałam. Bierzcie! - Uśmiechnęłam się. - No, Michael na mnie czeka. Na razie!

- Wychodzisz z nim? - Zdumiał się Eddy.

- Tak, to chyba normalne, przecież jesteśmy przyjaciółmi. - Spojrzałam na niego dziwnie. To mogłam spotykać się z Jenny, a z Mikiem nie? Co więc z Marcinem i innymi kolegami?

- Jasne, ale wy...

- Wy to właściwie jakby na randki chodzicie. - David nie był zbyt taktowną osobą.

Prychnęłam.

- Mam chłopaka, jakbyś nie zauważył, ciołku. A Michael jest TYLKO moim przyjacielem! - Wzięłam dwa bochenki chleba i troszkę zdenerwowana powróciłam do Mistrza. Co za debile. Michael Jackson miałby się mną zainteresować? Dla mnie to i tak cud, że się przyjaźniliśmy. Jaka była szansa, że on mógłby się mną zainteresować? Taką byle jaką dziewczyną jak ja? Proszę was, nie głupiejmy. No i zdecydowanie za duża różnica wieku... Może nie byłam przesadnie beztroska, ale z pewnością mieliśmy bardzo zróżnicowane światopoglądy.

Towarzysz nadal prowadził powoli, a ja mimowolnie byłam coraz bardziej zdenerwowana.

- Michael... Opowiedz mi o twoich dzieciach.

- OK... Prince ma jedenaście lat i uwielbia filmować. Kręcimy mnóstwo filmów. - Uśmiechnął się tak, jak zawsze to czynił, wspominając coś miłego. - Paris jest od niego o rok młodsza, uwielbia grać na pianinie i chciałaby być aktorką. - Ucieszyłam się, że coś mnie łączyło z jego córką. - Blanket ma sześć lat, uwielbia tańczyć... No i się bawić.

Pokiwałam głową.

- Denerwujesz się? Dlaczego? - Zrobił stroskaną minę.

- Właściwie... Nie wiem. - Przyznałam, wzruszając ramionami, ze wzrokiem utkwionymi w desce rozdzielczej.

- Nie powinnaś, nie ma żadnej potrzeby, stara damo - oznajmił ciepło, z uśmiechem i serdecznym spojrzeniem, dzięki któremu od razu poczułam się lepiej. Z radioodbiornika rozległa się Nothing Else Matters Metalliki, która nieco mnie podbudowała - zawsze lepiej, gdy otacza cię coś znajomego, prawda? Jak tamta piosenka dla mnie. Pierwsze dźwięki, które wydobyłam ze swojej akustycznej gitary, gdy Marcus zaczynał mnie uczyć na niej grać, były początkiem tego utworu. E, G, H, e, H, G... Takie proste, a jednocześnie piękne! W dodatku nie przyciska się wcale strun lewą ręką, na progach! Kiedy już trzeba to robić, wiele osób rezygnuje.

Niedługo potem Mike zatrzymał się na parkingu. Otworzył drzwiczki po mojej stronie i wciąż uśmiechał się do mnie w ten cudowny sposób, dzięki czemu nie byłam taka zdenerwowana.

Hotel znajdował się pośród zieleni - nie ma co, byliśmy w Brooklynie. Był jednym z mniejszych drapaczy chmur - chyba dziesięciopiętrowym. Miał duże okna i wydawał się bardzo przejrzysty. Zaufałam, że to dobre i przytulne miejsce, skoro Mistrz się w nim zatrzymał ze swymi pociechami; w końcu Plaza oraz Hilton wciąż miały niezłe recenzje.

- Na którym piętrze mieszkacie?

- Czwartym.

- Który pokój?

- Dwieście szesnaście.

- Założę się, że będę szybsza od ciebie! - Uśmiechnęłam się szelmowsko, opierając ręce na biodrach.

- Ej, nie, będzie tak samo jak w Central Parku! - Sprzeciwił się Mike.

- Przecież mam koturny. - Zachichotałam i pognałam schodami - i tak w windzie zazwyczaj dostawałam ataków; kiedyś wam opowiem, jak w takiej sytuacji odbiło raz braciom Jersey... Mój przyjaciel zrobił trochę naburmuszoną minę i popędził schodami po drugiej stronie.

Na szczęście koturny miały tylko sześć centymetrów, więc mogłam biec na palcach (oraz przy okazji zyskać umięśnione łydki). Endorfiny znów się uwolniły. Oczywiście byłam pierwsza! Michael spóźnił się tylko niewielką chwilkę.

- Mama mia, mama mia, mama mia, let me go, / [...] pozwólcie mi odejść,

Beelzebub has a devil put inside for me, for me, FOR ME... / Belzebub ma diabła skazanego wewnątrz dla mnie, dla mnie, DLA MNIE... - Znów się rozśpiewałam w cudowną kompozycję Freddiego, uderzając plecami o drzwi apartamentu przyjaciela. Nim zdążyłam wyciągnąć odpowiednio wysokie, operowe nuty, Mike zatkał mi usta dłonią.

- Stara damo, wybacz, ale nie sądzisz, że i tak wystraszyłaś już cały hotel? - spytał z szelmowskim uśmiechem. Pokazałabym mu język, ale jako że miałam zasłonięte usta, ugryzłam go.

- AU! - Mój przyjaciel spojrzał z trwogą na czerwony ślad widoczny na wnętrzu jego prawej dłoni, po czym obdarzył mnie przerażonym wzrokiem.

- Ciesz się, że nie mam aparatu. - Pokazałam w uśmiechu już idealny zgryz. - Zrobiłam tak kiedyś Marcinowi, kiedy go miałam. Nosił pamiątkę tego wydarzenia przez długi czas! Ja zaś popsułam sobie drucik. Ortodonta patrzył na mnie jak na świra.

- Coraz bardziej się ciebie boję - wymamrotał, kręcąc głową, a ja tylko zachichotałam. Następnie zaczął macać się po kieszeniach w poszukiwaniu klucza. Trwało to coś długo... Mina mojego kompana była coraz bardziej zaniepokojona.

- Czyżbyś zgubił klucz? - spytałam z popłochem. Nie odpowiedział, ale chwycił się chyba ostatniej deski ratunku - zapukał do drzwi. Usłyszałam cichy tupot kilku par małych stópek.

- Hasło? - spytał cienki, chłopięcy głos.

- Gwiezdne wojny nie udałyby się w latach dwudziestych - odparł Michael. „Nie ma co, pomysłowa rodzinka” pomyślałam, chichocząc.

- Owszem - odparł głos dziewczynki i po chwili drzwi się otworzyły. Przyjaciel przepuścił mnie i zamknął je za nami.

- Tatusiu, tatusiu! - Przekrzykiwało się troje dzieci, podskakując. Na twarzy brązowookiego wykwitł najpiękniejszy uśmiech, jaki widziałam - pozostałe, które prezentował, nie mogły się równać z tym - no, prócz tego, jakim mnie obdarzył po weekendowej rozłące. W jego oczach ukazała się niewyobrażalna dodatkowa ilość ciepła, miłości, serdeczności oraz dobroci. Przykląkł i cała rodzina złączyła się w uścisku.

Zaczęłam z zainteresowaniem obserwować młode pokolenie. Prince był oczywiście najstarszy i najwyższy. Jego oczy były jasne, a włosy krótkie i jasnobrązowe, falujące wokół głowy. Paris posiadała niebieskie oczy swojej matki oraz długie, proste włosy takiego koloru, jak jej starszy brat. Blanket zaś był zdecydowanie najbardziej podobny do swego ojca - miał duże, bardzo ciemne oczy, długie czarne włosy, nieco pulchniejszą buzię niż jego rodzeństwo oraz znacznie bardziej śniadą skórę. „Ojej... Jak oni się kochają! Niewyobrażalnie bardzo...” pomyślałam, obserwując ich powitanie. Aż się wzruszyłam... Mnie nikt nigdy tak nie witał. Dzieci Michaela musiały być bardzo, bardzo szczęśliwe!

- Kochani, mamy towarzystwo - powiedział w końcu Mike. Nagle cztery pary pięknych oczu zaczęły się we mnie wpatrywać. Poczułam się trochę niekomfortowo. Czy wciąż się denerwowałam? Nie. Pragnęłam zbliżyć się do tej wspaniałej rodziny, stać się w pewien sposób jej częścią. Na mojej twarzy pojawił się onieśmielony uśmiech.

- Cześć - odezwałam się niepewnie, splatając palce.

- Cześć, jestem Blanket. A ty Alex, prawda? - Właściciel czarnych oczu zrobił kilka ostrożnych kroków w moją stronę.

- Tak, to ja. - Uśmiechnęłam się pewniej, kucając. Z twarzy chłopca wyczytałam zaufanie. Podszedł jeszcze bliżej i po prostu mnie przytulił. No tak, wychowanie Michaela!

* Bohemian Rhapsody - czeska rapsodia; ewentualnie cygańska.

XXIII Burzowa noc

Sprawy potoczyły się szybko: kwadrans później budowałam z dziećmi wielką wieżę z klocków.

Apartament naprawdę robił wrażenie: miał niezbyt dużą sypialnię w miętowym kolorze (którą zajmował Mike), sporych rozmiarów liliowoczerwony salon (gdzie znajdowały się też łóżka dzieci), łazienkę (na tyle dużą, bym nie dostała w niej ataku) i z prysznicem, i z wanną.

- Ola, a ty masz dzieci? - spytała Paris.

- Nie, jestem jeszcze trochę za młoda. Za to moja siostra ma troje - odparłam, uzupełniając mur. Opowiedziałam młodym Jacksonom o dzieciach Petry, co bardzo im się spodobało.

- Tak fajnie byłoby kiedyś się z nimi pobawić! - Zapalił się Prince Michael II.

- Oni też z pewnością bardzo by was polubili. - Zapewniłam z uśmiechem. Jaka byłaby to heca dla mojej siostruni! I think I'm dumb or maybe just happy... / Myślę, że jestem głupi, a może tylko szczęśliwy...

- No, młodzi budowlańcy, zróbcie sobie przerwę! - zawołał Michael, wchodząc z tacą pełną czerwonych kubków.

- Oo, bardzo dziękuję. - Posłałam mu uśmiech, siadając na drewnianym krześle przy stoliku; przyjaciel odwzajemnił gest.

- A, umyjcie ręce, to podam ciasteczka.

- Korzenne w czekoladzie? - Ożywiły się dzieci. O, ja też je bardzo lubiłam! Szybko poszliśmy wobec tego do łazienki - ja wróciłam pierwsza, wpuszczona przodem jako gość.

- Jakie wrażenia? - Zagadnął brązowooki.

- Po prostu... Rany, Michael! Po prostu uwielbiam twoje dzieciaki! - Uśmiechnęłam się podekscytowana. - Są takie ufne...

- Byłaś zaskoczona, że cię przytulały? - spytał zaciekawiony.

- Nie. Przecież to twoje dzieci. - Uśmiechnęłam się; Mike zrobił to samo, kiwając głową zza kubka.

- Zaufanie jest bardzo ważne.

- Owszem... Bardzo. - Zgodziłam się, popijając waniliową herbatę. Mmm, pychota!

- Już się umyliśmy! - Trójka powróciła do pokoju, unosząc ręce na dowód.

- My pokazywaliśmy tak ręce przed kartkówkami na angielskim... - Przypomniałam sobie ze śmiechem i rozrzewnieniem, biorąc kolejny łyk.

- Ach, chodziłaś do szkoły? Jak jest w szkole, Alex? - Dzieci znów się podekscytowały. Biedaczyska... Będąc dziećmi najpopularniejszego człowieka świata, miały na tym polu przechlapane.

- No, tyle że ja chodziłam do polskiej szkoły, nigdy nie uczęszczałam do amerykańskiej... Miałam mnóstwo przyjaciół, zawsze sobie podpowiadaliśmy podczas odpytywania (to chyba najgorsze), ja dużo żartowałam (czym jest dwudziestka? Ee, parą dziesiątek?). Odkąd zaczęłam zawodowo śpiewać, bywałam tam rzadko, siedziałam w ostatniej ławce i często pisałam po kryjomu SMS-y. Jednak zawsze się dobrze uczyłam i dostawałam niezłe oceny.

Taki opis bardzo przypadł do gustu młodym Jacksonom. Nie chciałam jednak, by miały niewłaściwy obraz instytucji oświatowej, toteż dodałam:

- Ale oczywiście ja to co innego, tym bardziej że nie jestem stąd. Moi przyjaciele, którzy kształcili się w amerykańskich placówkach, zawsze twierdzili, iż jest bardzo tolerancyjnie (w mojej szkole za odkryty brzuch obniżano sprawowanie), lecz nie ma zbyt wielkiego nacisku na naukę, za to nie do pomyślenia jest ściąganie (wyrzucają za to z instytucji, a u nas tak się nie zdarza). Z drugiej zaś strony, gdybym w ósmej lub dziewiątej klasie dostała jedną mierną, nie zdałabym do mojego gimnazjum... Uwielbiam je! Odwiedzam je, kiedy tylko jestem w domu. To jedna z najlepszych placówek w regionie, moja siostra, rodzice - „Co prawda ledwo skończyli szkołę, a do matury nawet nie podeszli” pomyślałam - oraz producent tam chodzili.

Nie zniechęciło to jednak dzieciaków. Byłam zadziwiona ich zapałem! Zwłaszcza wyraziły chęć posiadania własnej szkolnej szafki. Przyznam, że to całkiem fajna rzecz, gdyż miałam taką w szkole średniej i mogłam nosić lżejszą torbę - niepotrzebne książki schować w szafce. No i uraczyć się co rano ulubionymi cytatami... Przede wszystkim te Kurta Cobaina, Jima Morrisona i Michaela pomagały mi nieco, szczególnie w czasie depresji.

Po podwieczorku dokończyliśmy wraz z Mikiem budowę, po czym obejrzeliśmy Epokę lodowcową (śmiechu było co niemiara, naprawdę!) i tata nakazał dzieciom przygotować się do snu - zbliżała się dziewiąta wieczór.

Wręcz zazdrościłam Prince'owi, Paris i Blanketowi takiego ojca. On kochał je tak bardzo... Co mogłam powiedzieć o moim? A, jeszcze nie wiecie, iż to przez niego nabawiłam się klaustrofobii! Kiedyś babci cały dzień nie było w domu. Petra i ja wręcz umierałyśmy z głodu! Miałam wtedy niecałe trzy lata, więc strasznie płakałam. Ojciec się wściekł i... Zamknął nas w komórce pod schodami, zawalonej gratami i różnym bezużytecznym żelastwem. Słodki Boże, gdyby nie siostra... Pamiętam, że naprawdę śmiertelnie się bałam! Od tego czasu nigdy nie chciałam wejść do jakiegoś małego, zamkniętego pomieszczenia (o, jeszcze wam kiedyś opowiem, jak Rick przypadkowo zatrzasnął mnie w szafie). Także sytuacja po powrocie z Los Angeles szczególnie utkwiła mi w pamięci... Czy ktoś z was odezwałby się tak do swojego dziecka, które nigdy nie wyrządziło wam krzywdy? Przynajmniej nieświadomie, a jeśli mieli do mnie jakieś większe pretensje prócz tego, iż mnie nie chcieli i nie mieli pieniędzy na moje utrzymanie, to mogli mi swobodnie powiedzieć.

- To co, może obejrzymy jakiś film? Czy może chciałabyś już wrócić do domu? - Brązowooki dodał niechętnie drugie zdanie, podając mi kubek kakao. Rozstawać się z nim? O nie! Najchętniej nigdy!

- Jasne, że chętnie coś z tobą obejrzę! - zawołałam, szczerząc zęby. Mike odwzajemnił gest i przykląkł koło stolika DVD, znajdującego się przy przeciwnej ścianie (jego łóżko stało pod oknem), na którego półce usytuowanych było mnóstwo filmów, żeby znaleźć coś ciekawego - a to niełatwe zadanie, jeśli sparuje się dwoje kinomanów.

- Tatusiu! - Ach, jakże słodko brzmiało to słowo... Dzieciaki ubrane w piżamy przyszły pożegnać się z Michaelem. Patrzyły na mnie tak tęsknym wzrokiem, że także poszłam do ich pokoju; cała rodzinka posłała mi słodkie uśmiechy.

Zmówiliśmy wszyscy modlitwę, po czym wraz z przyjacielem położyłam dzieciaki do łóżek.

Chociaż Paris i Prince byli dość duzi, nie zachowywali się zbyt dorośle (ale oczywiście byli perfekcyjnie grzeczni i dobrze wychowani); na pewno to była zasługa Michaela. Właściwie, gdybym miała wybór, z pewnością nie chciałabym dorastać tak szybko, jak to się stało...

- Dobranoc, Alex - szepnął Blanket.

- Śpij słodko, kruszynko. - Odparłam z uśmiechem, całując chłopca w czoło.

- Miłych snów.

- Wzajemnie... - powiedziałam nieśmiało, wzruszona zachowaniem dzieci.

- One już cię kochają, Ola - westchnął brązowooki, gdy opuściliśmy salon.

- Cóż, mam pewne doświadczenie, a ty po prostu wspaniale je wychowałeś! We wszystkim widać, jak bardzo się kochacie.

- Będziesz w przyszłości wspaniałą matką.

Tylko się uśmiechnęłam.

- Bodyguard?

- Ee, widziałam to niedawno.

- Starsza pani musi zniknąć?

- O, też oglądałam jakiś czas temu.

- Teksańska masakra piłą mechaniczną?

- Ty oglądasz takie filmy? - Nie kryłam zdumienia, wybuchając śmiechem.

- Kocham horrory! - Oburzył się, krzyżując ręce, marszcząc brwi i wydymając usta, przez co śmiałam się jeszcze bardziej.

- No tak... Hm, nie mam na to dzisiaj ochoty...

- Kobiety... - westchnął bezsilnie. - Piraci z Karaibów?

- Mój ulubiony film! - zawołałam. - Johnny Depp jest cudoooowny... - westchnęłam, a Mike zrobił sceptyczną minę. - Ale oglądałam to już zbyt wiele razy. - Zachichotałam. Przyjaciel jęknął bezsilnie i chyba znów chwycił się ostatniej deski ratunku: - Miasto aniołów?

- Aaa, ten film jest szałowy, zajebisty i morowy! Dawno go nie oglądałam! Włączaj! To znaczy... Poproszę? - Szybko się poprawiłam; towarzysz parsknął śmiechem. Włożył płytę do odtwarzacza i pobiegł po popcorn z cukrem. Kilka minut później siedzieliśmy zadowoleni na dużym, wygodnym łóżku z lnianą, hotelową pościelą.

To zawsze był jeden z moich ulubionych filmów. Bardzo podobała mi się koncepcja oraz obsada. Nicholas Cage był świetny w roli Setha, chociaż pod uwagę brano także Johnny'ego - który z pewnością też doskonale poradziłby sobie!

Bohater właśnie miał zstąpić. Powoli zbliżał się do krawędzi. W tle rozbrzmiewało Pozdrowienie Anielskie w moim ojczystym języku, które ucichło, gdy spadał i przewijały się jego wspomnienia.

Zauważyłam jednak, że Michael jakoś krzywo patrzył na Cage'a; zastanowiło mnie to. Nie lubił go? Dlaczego? Nagle wpadł mi do głowy bardzo prawdopodobny powód. Och, jasne.

Przecież aktor kiedyś był mężem Lisy Marie Presley.

Zalała mnie fala... Sama nie wiem czego. Rozgniewałam się trochę na myśl o pierwszej żonie mojego przyjaciela. Ot tak, bez racjonalnego wytłumaczenia. Nigdy nie złorzeczyłam kobietom Michaela, nawet można było powiedzieć, że lubiłam Lisę, ale wtedy ogarnęła mnie zawiść. Zawiść, iż chociaż przez pewien czas ona była najważniejszą dla Michaela osobą.

Postanowiłam jednak odrzucić od siebie te myśli. Przecież to było tak wiele lat temu... Tyle razy wspominałam, że Michael ewidentnie zasługiwał na szczęście! Nie było sensu rozważać nad jego małżeństwem z córką Elvisa. W nowym milenium było to całkiem nieważne.

Obraz bardzo podobał się obojgu - zwłaszcza wzruszyliśmy się podczas sceny śmierci Maggie, a przy rozmowie Setha z Casielem całkowicie wymiękliśmy!

- Gdybyś wiedział, że tak będzie... Zrobiłbyś to?

Po nosie Setha spływały łzy.

- Wolałbym tylko raz powąchać jej włosy. Pocałować usta. Dotknąć dłoni... Niż zaznać wieczności bez tego. Tylko raz.

Jeśli cię to nie wzruszyło choć odrobinę, to jesteś iście nieczułą osobą!

- Cholera - wymamrotałam, naciągając dolną powiekę. Michael szybko mrugał oczyma.

- To straszne! Dlaczego dzieją się takie rzeczy? - Zbuntował się drżącym głosem.

- Michael, tym razem to naprawdę tylko film (chociaż scenarzyści biorą pomysły z życia)... Proszę cię, nie płacz, bo i ja rozkleję się jeszcze bardziej...

Otoczyliśmy ramionami jedno drugie i w takiej pozycji skończyliśmy oglądanie. Dosyć optymistyczna końcówka poruszyła nas właściwie jeszcze bardziej.

W ciszy, bez ruchu, przez kilka minut wpatrywaliśmy się w ekran telewizora, na którym znów pojawiło się menu DVD. Tę niesamowitą, pełną spokoju atmosferę przerwał grzmot. Wzdrygnęliśmy się bardzo zaskoczeni.

- O rany... Pada?!

- Mało powiedziane. Leje jak z cebra, toż to burza z piorunami! A przecież niedawno padało! - Kręcił głową Mike, unosząc seledynową, cienką roletę.

- To nie Kalifornia, chociaż i tak tu nie pada zbyt często. - Uśmiechnęłam się. - Kurde, muszę wracać do domu... - mruknęłam, spoglądając na zegarek. Była już jedenasta.

- Chyba oszalałaś! - Sprzeciwił się stanowczo. - Nie ma mowy! Nie wypuszczę cię o tej porze i dodatkowo w taką pogodę!

- Michael, daj spokój, jestem dorosła, a poza tym nowojorska policja odwala kawały dobrej roboty. - Bagatelizowałam. - Przecież nie mam nawet piżamy, ani nic...

- Nie bój żaby, zaraz coś wymyślimy. - Zapewnił mnie przyjaciel, podchodząc do szafy. Miałam założyć którąś z koszul tego patyczaka? O rany... Miałam założyć jego koszulę... Tymczasem zadzwoniłam do Leszka.

- Co, zupełnie cię nie obchodzi twoja podopieczna?

- O, cześć Olu! - powiedział jakimś dziwnym głosem. - Cóż, przecież jesteś już dorosła... Nie wtrącam się w twoje życie...

- Co wy robiliście? - spytałam podejrzliwie, mrużąc oczy.

- Och, nic takiego...

- Leszek... - warknęłam ostrzegawczo. Poddał się z westchnieniem.

- Oglądaliśmy koncerty na DVD... I... Kupiliśmy trochę wódki...

- Że co?! Pięknie! Brawo! - krzyknęłam sarkastycznie. - Upiliście się i grzebaliście w moich filmach! - Czy nie było jasne, że nienawidziłam alkoholu?! OK, może trochę przesadzałam, ale lepiej w tę stronę aniżeli chłopcy mieliby się schlać do niepamięci... Zbyt wiele razy widziałam teoretycznie bliskie mi osoby (przynajmniej pod względem więzów krwi) absolutnie pijane, przez co awanturujące się, krzywdzące psychicznie i fizycznie swoje niewinne dzieci...

- Nie gniewaj się, nie jesteśmy całkiem zalani i nie uszkodziliśmy twojego sprzętu.

- Mam nadzieję! - burknęłam. - Jest po jedenastej oraz leje, więc Michael nie chce mnie puścić i muszę spać u niego, jakby co.

- Aha. To widzimy się rano. Pa, dobranoc. - Przynajmniej Leszek nie robił jakichś głupich aluzji, jak moi muzycy! Chyba wziął sobie do serca zarzuty co do traktowania mnie poważniej.

- Dobranoc. - Rozłączyłam się.

- Chyba znalazłem. Sprawdź, czy będzie dobra. - Brązowooki podał mi białą koszulę. Wydawało mi się, czy miał ją na sobie jakiś czas temu? Przyłożyłam odzież do siebie. Była miękka, duża, sięgała prawie kolan (jak koszulka Sex Pistols, w której czasem spałam. Anarchy in the UK, fuck yea!); pachniała świeżością, a zarazem... Nim.

- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się delikatnie, ostrożnie wdychając niezwykły aromat.

- Nie ma za co. A co do reszty...

- Szczoteczkę do zębów mam. Do włosów też. - Wyjęłam z torby przybory. Mike zdumiony uniósł brwi.

- Kiedy nosiłam aparat, musiałam bardzo dbać o higienę i ta obsesja została mi do dzisiaj. - Oznajmiłam z uśmiechem, wzruszając ramionami. Mike parsknął śmiechem.

Pierwsze, co zrobiłam po wejściu do łazienki, to... Włączenie muzyki. Naprawdę, tak było każdego wieczora! Wybrałam z bardzo obszernej fonoteki Iris Goo Goo Dolls.

- Hej... To piosenka z tego filmu, który oglądaliśmy! - Zauważył trafnie Michael.

- Owszem. Miała trzydzieste dziewiąte miejsce na liście stu najlepszych popowych piosenek od czasów Beatlesów według Rolling Stone'a i ludzi z MTV *.

- A jaki utwór był pierwszy?

- Yesterday.

- Ha, nic nowego - mruknął. Wiadomo, że redakcja wspomnianego czasopisma wychwalała pod niebiosa czwórkę z Liverpoolu - nie, żeby nie zasłużyli, ale to była ewidentna przesada.

- Druga była [(I Can't Get No)] Satisfaction [Stonesów], a trzecia [Smells Like] Teen Spirit Nirvany. Czwarta Like a Virgin [Madonny]. Piąta Billie Jean, szósta I Want to Hold Your Hand [Beatlesów], ósma With or Without You [U2], dziewiąta I Want You Back wiadomego wykonawcy, trzynasta Sweet Child o' Mine...

- Guns N' Roses i POP?

- Tak samo Nirvana. - Parsknęłam śmiechem. - To twoja wina, bo przez ciebie MTV przerzuciła się na pop i r' n' b! Teraz zaś, gdy nie puszczają Thrillera (ani trylogii Gunsów) ciągle nadają jakieś denne seriale i „reality show” - prychnęłam. - Lecz wracając do listy: piętnasta Imagine [Lennona], dwudziesta Like a Rolling Stone [Dylana], dwudziesta druga Beat It - Rzeczywiście, popowe piosenki, prawda? - dwudziesta piąta Baby One More Time [Britney], dwudziesta dziewiąta Bohemian Rhapsody...

- Tak nisko?!

- Też się sprzeciwiam. - Zaśmiałam się. - Czterdziesta I Will Always Love You [Whitney Houston], cztery oczka niżej Dancing Queen [Abby], dalej Tears in Heaven [Claptona], osiemdziesiąta druga Rock With You, dwie pozycje niżej Wonderwall Oasis, dziewięćdziesiąta druga Shook Me All Night Long AC/DC... Jeszcze trochę innych znajomych, ale nie pamiętam.

- Wow, i tak jestem pod wielkim wrażeniem, że pamiętasz tak dużo z listy tego szmatławca, który teraz patrzy tylko na pieniądze... Pomijając Beatlesów.

Zaśmiałam się znów.

- Dziękuję za uznanie. Niestety, ten kraj jest sam w sobie jedną wielką komercją... - westchnęłam bezsilnie, powracając do szczotkowania włosów przy akompaniamencie If God Will Send His Angels U2, która także była w naszym filmie. Później włączyłam ich album Pop, od którego rozpoczęła się moja przygoda z tym ulubionym zespołem.

- If Coke is a mystery, / Jeśli cola jest tajemnicą,

Michael Jackson - history... / Michael Jackson - historią...

If beauty is truth... / Jeśli piękno jest prawdą... - nuciłam pod nosem z Bono.

- Czy... Czy ja się przesłyszałem? - wymamrotał nieśmiało przyjaciel.

- Nie. - Zapewniłam z wielkim, idiotycznym uśmiechem. - Jesteś historią, więc Bono nie ma daru, który go przeprowadzi przez bramy posesji Playboya **. - Zachichotałam. - Kurde, guzdram się tutaj, a ty czekasz za drzwiami i zaraz uśniesz na stojąco...

- Nie, nie, bez przesady. - Zaśmiał się delikatnie. - Nie musisz się spieszyć.

Ale i tak należało się sprężyć. Podsumowując: rozczesałam włosy, umyłam zęby (pastą Michaela), zmyłam makijaż (na szczęście zawsze miałam ze sobą nawilżane chusteczki), zdjęłam swoją szarą tunikę z paskiem oraz rurki (tylko taki fason uznawałam) w nieco ciemniejszym odcieniu szarości i założyłam koszulę przyjaciela. Przejrzałam się uważnie w lustrze. Materiał był dosyć przezroczysty i czarna bielizna wyraźnie się odznaczała. Trudno, nie było wyboru. Poza tym właściwie nawet nieźle wyglądałam. Włożyłam swoje rzeczy do torby i opuściłam pomieszczenie. Mike uśmiechnął się na mój widok.

- Miałem rację, dobrze wybrałem. W czerwonej górze ci nie do twarzy. Znacznie lepiej w bieli.

- E, dzięki... - wymamrotałam, skubiąc grzywkę. - To... Gdzie mam spać?

- W moim łóżku. - Odparł, jakby to było coś oczywistego.

- Co? Nie, Michael, przecież nie mogę cię wyrzucić z własnego łóżka! - Potrząsnęłam gwałtownie głową.

- Jesteś moim gościem, Alex. Sądzisz, że pozwolę gościowi spać na zimnej podłodze? Jeszcze się przeziębisz, nie daj Boże! Przecież pojutrze grasz koncert i w ogóle masz obowiązki...

- Nie w takich warunkach bywałam, przecież jestem z gór...

- Olu, nie dyskutuj ze mną. Prześpię się na materacu na podłodze, często tak robiłem. Jeśli wciąż będziesz protestować, to przywiążę cię do łóżka. - Zagroził, na co parsknęłam śmiechem.

- Niech ci będzie - westchnęłam, wydymając usta, by wiedział, że nie byłam z tego powodu zadowolona. Pomodliłam się, zawiesiłam na krześle swoją torbę, a na stoliku pozostawiłam bransoletki (uwielbiałam je! Mój prawy nadgarstek zawsze był od nich ciężki) oraz telefon. Ostrożnie podniosłam białą kołdrę i położyłam się na pościeli, z uczuciem skrępowania. Spojrzałam ze sceptyczną miną na materac, na którym Mike pewnie miał zamiar spać. Chyba sobie żarty robił... Ja nigdy nie usnęłabym na takim! No, może gdybym była totalnie wykończona...

Nagle otworzyłam powieki, które zamknęłam kilka minut wcześniej i krzyknęłam „Jezu!”, bo prosto w moje oczy wpatrywała się para brązowych tęczówek.

- Ojej, przepraszam - wymamrotał Mike z dłonią przy ustach. - Wystraszyłem cię?

- Żebyś wiedział, a obiecałeś, że już nie będziesz! - zawołałam, łapiąc się za serce. - Co ty w ogóle robiłeś, do diabła? Nie pozwolił mi spać na podłodze, ale chce, abym zeszła na zawał!

- Sprawdzałem, czy śpisz, ale tu jest okropnie ciemno...

- A nie można było zwyczajnie spytać?

- Wybacz, zapomniałem. - Uśmiechnął się mimowolnie. „Ja pierdolę, on mnie już niedługo wykończy” pomyślałam. - Nie przeszkadza ci deszcz?

- Nie, osobiście lubię spać przy burzy. Cudownie pachnie, nawet w Nowym Jorku. - Uśmiechnęłam się nieobecnie. - Świetnie dzisiaj było. Z Joem nie oglądam filmów w takiej atmosferze...

- Tak? Sądziłem, że wszystko robicie razem, zadowoleni... No, oprócz zakupów... - powiedział cicho, neutralnym tonem. Sądził, że mieliśmy całkiem różowo? To się pomylił.

- Joe... Wkurza mnie, że prostuje włosy. Ma na tym punkcie świra! - Mój główny zarzut. - Straszny z niego leń (cóż, ze mnie też). Poza tym twierdzi, iż chce mieć dwunastu synów, a pewnie za nic nie zostawiłby kariery! - Mnie bardzo męczyły różne obowiązki, lecz on latał na imprezy z bananem na twarzy. OK, powinniśmy lubić swoją robotę, ale bez przesady... - Ogląda się za wszystkimi panienkami na koncertach i jeszcze szczerzy zęby, że tak piszczą. - Szczerzy w taki sposób, że nie można się nie gotować ze złości. - Często nie myśli wtedy, kiedy by się przydało. - Efekty głupoty można było podziwiać na YouTubie. - No i jest erotomanem. - Może i byłam trochę nienormalna w tej dziedzinie, ale bez przesady - nie zaliczałam się do nimfomanek, a on najchętniej uprawiałby seks nawet i trzy razy dziennie! - Poza tym chodziłby w moich spodniach, gdyby udało mu się je włożyć! - Nosił taki sam fason - OK, wyglądał dobrze, seksownie, ale... Fuj, kiedyś przez przypadek włożyłam jego jeansy, to było ohydne!

- Ech, wiesz, że czuję się bardzo niekomfortowo z tym, iż musisz spać na podłodze? - westchnęłam po kilku minutach milczenia.

- To może mogłabyś... - szepnął ledwo dosłyszalnie.

- Co? - Oparłam się na łokciu, spoglądając na niego pytająco.

- E... Mogłabyś trzymać mnie za rękę? - Musiałam naprawdę nadstawić uszu, by go usłyszeć.

- Och, w porządku. - Odparłam bez zastanowienia. Skoro taki (pozornie!) niewielki gest miałby mu pomóc...

- Dziękuję. - Powiedział z ulgą. - Dobranoc, stara damo. - Cmoknął mnie w policzek.

- Dobranoc, Michael. - Odwzajemniłam gest. Położył materac przy łóżku i spoczął na prawym boku. Po chwili palce jego bladej dłoni splotły się z moimi, wciąż noszącymi opaleniznę nabytą podczas urlopu na Florydzie. Ręce Mike'a były wąskie, dość drobne i gładkie. Całkiem inne niż mojego chłopaka: on miał szerokie, duże i szorstkie, dodatkowo przez grę na gitarze, chociaż nie lubił grać palcami (ja też preferowałam kostki; może dlatego, iż uczyłam się grać prawą ręką, co było sprzeczne z moimi naturalnymi preferencjami?).

Patrzyłam na nasze dłonie przez kilka minut, później zaś na spokojną, niewinną twarz przyjaciela i sama odpłynęłam.

* Źródło: http://www.rocklistmusic.co.uk/rs200.html#top

** Nawiązanie do tekstu użytej piosenki, The Playboy Mansion U2.

XXIV

Sen przerwała mi stara, cholernie kapryśna przyjaciółka - wena. Do mojej głowy wdarł się takt, który rozpaczliwie wołał o uwiecznienie go. Wiele razy przez bagatelizowanie takich rzeczy straciłam potencjalne arcydzieła (dobry żart), więc wtedy natychmiast sięgnęłam po telefon. Włożyłam słuchawki i włączyłam aplikację, w której mogłam grać na pianinie. Nie było to zbyt wygodne, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, czyż nie?

- Hej, czemu nie śpisz? Co się stało? - wymamrotał Mike, uchylając zaspane oczy.

- Wybacz. Komponuję.

- Na telefonie? Nie wygłupiaj się... Chodź, pokażę ci coś. - Uśmiechnął się, wstając i biorąc mnie za rękę. Weszliśmy po schodach na drugą kondygnację. Ujrzałam wielki, koncertowy fortepian.

- Ojej. Dzięki! - Posłałam przyjacielowi wielki uśmiech i usiadłam na ławce. Nie trwało to długo, najwyżej dwadzieścia minut. Zagrałam kilkakrotnie tamten takt, zabawiałam się trochę łącznikiem i wena odeszła tak niespodziewanie, jak przyszła.

- Say you love me more than you did before / Powiedz, że kochasz mnie bardziej niż wcześniej

and I'm sorry it's this way. / i przykro mi, że tak jest.

But I'm coming home, I'll be coming home / Lecz wracam do domu, będę wracać do domu

and if you ask me I will stay, I will stay... / i jeśli poprosisz mnie, bym została, zostanę...

Rano obudziłam się z dziwnym, niemniej przyjemnym wrażeniem... Mianowicie wydawało mi się, jakoby ktoś nocą coś do mnie szeptał i głaskał mnie po policzku... Uwielbiałam to! Ale musiało mi się wydawać, bo przecież na podłodze spał Michael...

- Dzień dobry, stara damo. - Uśmiechnął się do mnie szeroko. Siedział w fotelu, już ubrany i wyszykowany.

- Hej... - Leniwie odwzajemniłam gest. - Jak się spało? - W moim głosie kryła się nutka sarkazmu.

- Całkiem przyjemnie. - Banan nie schodził mu z twarzy. - Dziękuję, że się zgodziłaś... A tobie?

- To nic takiego. Spałam całkiem nieźle. - Zazwyczaj miałam krótki i spokojny sen. Na szczęście organizm odpoczywa nawet kiedy tylko leżysz w cieple i półmroku, więc spokojna głowa.

- Herbaty?

- Tak, poproszę.

Mike poszedł do kuchni, a ja do łazienki. Założyłam spodnie, ale nie postanowiłam nie zdejmować koszuli. Pachniała zbyt pięknie...

- Masz coś przeciwko, żebym wyszedł na chwilę pogadać z kucharzem? Nie byłem zbyt zadowolony ze wczorajszego śniadania, a wolałbym, żebyś i ty nie musiała się krzywić...

- Nie jestem zbyt wybredna, ale jeśli tego potrzebujesz, to proszę bardzo. - Posłałam mu uśmiech. - Damy sobie radę.

- Za chwilę wrócę. - Uśmiechnął się przelotnie i wyszedł. Ja zaś włączyłam telewizor i oglądałam powtórkę Amerykańskiego Idola. Po paru minutach obudziły się dzieci, więc nalałam ich herbaty i oglądaliśmy razem show, a potem Gwiazdę od zaraz. Fajny serial, lubiłam go; szkoda, że się właśnie skończył.

Nasze śniadanie składało się z całkiem niezłych tostów (Jacksonowie twierdzili, że znacznie lepsze niż z poprzedniego dnia). Po posiłku spytałam młodsze pokolenie, co najbardziej podobało im się w Nowym Jorku i zszokowana dowiedziałam się, że... Dzieci prawie nie widziały wschodniej metropolii. Michael nieporadnie tłumaczył, iż przecież dużo pracował i w ogóle, ale ja nie chciałam go słuchać. Natychmiast oświadczyłam, że spędzimy dzień na mieście. Jak można było nie wykorzystywać nowojorskich atrakcji?! Przecież to było największe miasto świata; mogłaś w nim mieszkać całe życie i wciąż zwiedzać!

W domu szybko zmieniłam ubranie (przewidywałam trochę aktywności ruchowej), związałam niedbale włosy i wróciłam do Jacksonów, nawet nie zauważając, czy gdzieś była moja ekipa (i czy rzeczywiście nie zdemolowali mojego sprzętu lub czegoś innego).

- E... Wypiorę twoją koszulę i dopiero ci ją oddam, w porządku? - spytałam przyjaciela.

- Ola, nie wygłupiaj się. Zatrzymaj ją sobie.

- Poważnie? - Zdumiałam się.

- Jasne. Wyglądasz w niej lepiej niż ja. - Wyszczerzył zęby. - Dokąd więc jedziemy najpierw, stara damo?

- Proponuję Central Park. Nie rozumiem, jak mogłeś nie zabrać dzieci do ZOO!

- ZOO! Są tam tygrysy?

- A słonie?

- A małpy?

- Oczywiście, a także jaszczurki, krokodyle, zebry i nie tylko. - Zapewniłam dzieci z uśmiechem.

Michael pojechał w stronę Piątej Alei. Umilaliśmy sobie podróż muzyką; namówiłam Jacksonów na włączenie Guns N' Roses i radośnie śpiewaliśmy Paradise City. Przypomniałam sobie później, że ich teksty niekiedy były bardzo nieprzyzwoite, ale chyba dzieci Michaela nie miały się zdemoralizować przez kilka utworów Gunsów - oby!

- Take me down to New York City, where the sky is blue and the boys are witty! / Zabierz mnie do Nowego Jorku, gdzie niebo jest niebieskie i chłopcy dowcipni! - śpiewałam, wywołując u towarzyszy salwy śmiechu.

Dzień minął nam bardzo sympatycznie. Przez kilka godzin zachwycaliśmy się zwierzętami w ZOO, potem bawiliśmy się na placu zabaw, a także odwiedziliśmy Strawberry Fields, gdzie złożyliśmy ku pamięci Johna uprzednio kupione kwiaty. Michael i ja opowiedzieliśmy dzieciom co nieco o Lennonie, a im przypomniało się, że bardzo lubiły Imagine i Hey Jude. Wywołało to mój uśmiech, ponieważ tamte utwory także zaliczały się do moich ulubionych. Na koniec odwiedziliśmy Statuę Wolności. Blanket był rozczarowany, ponieważ sądził, iż powinna była mieć większe rozmiary.

- Przecież ta wieża Eiffla chyba jest większa! - Poskarżył się. - Prawda, Alex?

- Hm... Niestety, nie pamiętam, kruszynko. Zapewniam cię, że obie budowle są duże. - Posłałam mu uśmiech. - Nie ma powodu do boczenia się. Wieża Eiffla jest wyjątkowa, Statua Wolności też. Wiesz, że to Francuzi dali wam w prezencie Statuę? - Opowiedziałam dzieciom trochę na ten temat.

- Rany, Alex, skąd ty tyle wiesz? - Dziwił się Prince.

- Lubię historię, jest taka ciekawa! Chętnie się dowiaduję nowych rzeczy, tym bardziej na tematy, które mnie interesują. - Wzruszyłam ramionami.

Piątek spędziłam w wielkiej, zaciemnionej sali. Przy perkusji siedział chłopak o niebieskozielonych oczach, krótkich, brązowych włosach, silnych rękach - całkiem ładny, jak na swój zawód. Niedaleko niego, z mojego punktu widzenia po prawej, stał wysoki gitarzysta o oliwkowej cerze, ciemnych oczach i czarnych włosach sięgających ramion. Po drugiej stronie perkusisty znajdował się rytmiczny gitarzysta: blondyn z jeżykiem na głowie oraz awiatorami na nosie, dosyć wysoki i blady. Przed nim, jeszcze bardziej z lewej, stał basista: na głowie miał także jeżyka, ale w ciemniejszym odcieniu, a jego oczy były w ciemnoniebieskim kolorze. Buźkę miał dosyć pucołowatą, ale cechowała go też niezła skala głosu - przecież trzeba mieć z czego ryknąć. Na poziomie perkusisty, ale z lewej, stały klawisze, a przy nich keyboardzistka: drobna, o jasnych oczach i włosach. Odpowiednio byli to oczywiście: Lukas, Marcus, Eddy, David, Martina. Tak, próby przed koncertem trwały cały dzień, ale wszyscy świetnie się bawiliśmy - to najważniejsze, prawda?

Zrobiłam trochę zdjęć, bo szwagier dobrodusznie przywiózł mi ze sobą moją lustrzankę, którą dostałam od niego i Petry na osiemnaste urodziny. Niestety, zapomniałam ją ze sobą zabrać do Nowego Jorku i chciałam nadrobić czas, który spędziła schowana w moim pokoju.

- Ola, twoja siostra i tak cię kocha, możesz już dać se siana z tymi fotkami - westchnął Michał zrezygnowany. Pokazałam mu język i znienacka uwieczniłam.

- Wiesz, że cię lubię, prawda? - Wyszczerzyłam zęby.

- Panno Rock, wydawało mi się, iż płacą pani za śpiewanie, a nie za fotografowanie - burknął Daniel.

- I ty, Brutusie/Danielu przeciwko mnie? - Udałam oburzenie. - Foch! Z przytupem i wykopem z półobrotu!

- Olka, później będziesz nas dręczyć, dobra? Teraz jeszcze raz musimy przećwiczyć bonusowy kawałek... - wtrącił Luki.

- Marcus, kołku, po jakiego diabła przywiozłeś jej ten cholerny aparat? - jęknął Eddy.

- Zrozumiesz, jeśli będziesz mężem osoby, która jest bliską rodziną twojej pracodawczyni - burknął mój szwagier.

- Moja krew! - Pochwaliłam go. - Moja krew, co chyłkiem płynie w głębi ciała, które kryje się w podziemnych korytarzach, w alkoholu, w ustach kobiet, krew! Podskórne życie me, mierzone w litrach i płynące wspólną rzeką w morze krwi, moja krew, moja krew! Mrożona, wysyłana i składana w bankach krwi...

- Olu, jesteś zajebista i już masz nawet zajebistą dykcję do tej piosenki, ale chyba tym razem nie masz śpiewać hołdu ku Republice i Ciechowskiemu? - Przypomniał mi niezbyt kulturalnie Leszek.

- Czy wy wszyscy chcecie mieć ze mną na pieńku w dzień przed koncertem? - Zmarszczyłam brwi. Bardzo się rozbrykałam przez te kilka godzin, trudno było nade mną zapanować. Po kwadransie przekomarzania się jednak doszliśmy do porozumienia. Spróbowałam się uspokoić, abyśmy jeszcze mogli przećwiczyć dodatkową piosenkę. Bardzo chciałam ją zagrać i przede wszystkim jej nie spieprzyć! Byłoby mi wtedy bardzo, bardzo wstyd...

Marcus zaczął grać. Rytmicznie się poruszając, przemierzyłam pół sceny i zaczęłam śpiewać. Tekst znałam doskonale, nie bałam się. Wszystko szło idealnie. Z radości aż zagrałam na keyboardzie Białą flagę Republiki i nawet udała mi się solówka! To z kolei wywołało u mnie taką uciechę, że zagrałam Sexy doll z albumu 1991 - najbardziej lubiłam ten utwór w wolnej wersji; przepadałam też bardzo za tą z Demo. Byłam skłonna zagrać także Nie pytaj o Polskę, ale ktoś - ktoś o imieniu Leszek bądź Michał - wyłączył reflektor i odłączył instrument od prądu, wrr! Dodatkowo w jakiś tajemniczy sposób poczułam się zmęczona, więc dosyć spokojnie zgodziłam się iść do domu. W drodze słuchałam Synonimów Republiki. Rozwiązłość, niemoralność, cudzołóstwo, porno, nagość... Bezwstyd i znieprawienie, [zwyklęczenie] i zgorszenie to obrazy z moich snów... Nie, nie moich, pana Grzesia Ciechowskiego! Moje sny raczej nie były aż tak barwne... Prócz tego jednego, o Michaelu...

Na szczęście w „dzień rozwiązania” nie musiałam wstawać o szóstej - Leszek spokojnie pozwolił mi spać aż do dziewiątej! Zebraliśmy się bez pośpiechu i około jedenastej rozpoczęliśmy próby. Przed każdym koncertem należy się rozśpiewać, żeby dobrze brzmieć, więc dla rozrywki graliśmy nawet kawałki AC/DC. Uwielbiałam pierwsze takty Highway to Hell! Kiedy do gitary dołączała perkusja, w przypływie energii machnęłam do przodu głową i lewą nogą. W efekcie z nosa spadły mi okulary przeciwsłoneczne oraz wylądowałam tyłkiem na scenie, bo miałam na nogach obcasy. Chociaż oczywiście byłam straszną niezdarą, w szpilkach nigdy nie się wywalałam! Jednakże bardzo trudno utrzymać równowagę na jednej nodze, która dodatkowo była prawie osiem centymetrów wyżej niż zazwyczaj. Spokojnie, to był tylko wyjątek potwierdzający regułę... Nic mi się nie stało, prócz tego, że kilka minut leżałam i kwiczałam ze śmiechu; tak samo moja ekipa.

Ćwiczeń zaprzestaliśmy około godziny przed początkiem widowiska. Włączyłam w słuchawkach bonusową piosenkę, którą miałam zagrać specjalnie na tym koncercie i usiadłam wygodnie w fotelu. Po kilku odtworzeniach utwór przerwał SMS.

Powodzenia na koncercie! Jestem pewien, że dasz czadu, powalisz wszystkich na kolana, będzie fantastycznie, tłum będzie szalał, a wszystkie miejsca już dawno wyprzedano! Ściskamy Cię na odległość. M.

Uśmiechnęłam się do siebie.

Przezornie podziękuję dopiero po koncercie :). Też Was kocham i ściskam! A.

W atmosferze łatwo można było wyczuć ekscytację tłumu, przez co czułam się nieco jak dementor. Głośne skandowanie mojego imienia wywoływało u mnie duży uśmiech. Powoli zbliżał się czas wyjścia na scenę. Makijażystka uważnie mi się przyjrzała, przejechała raz jeszcze błyszczykiem po moich wargach i pokiwała głową. Uśmiechnęłam się delikatnie do Leszka, pokazując mu zaciśnięte kciuki i podeszłam do kotary zakrywającej wyjście na scenę. Po chwili rozpoczęło się intro zmiksowane z fragmentów moich piosenek. Publiczność wydawała się jeszcze bardziej podekscytowana. Wzięłam głęboki oddech i mocno zacisnęłam dłoń na moim mikrofonie. Rozpoczęła się pierwsza piosenka z playlisty. Kołysząc się w rytm perkusji, w odpowiednim momencie delikatnie odsunęłam kotarę i powolnym krokiem wyszłam na scenę. Było dużo przestrzeni, wokoło unosiło się nieco dymu o zapachu kojarzącym mi się z kościelnym kadzidłem. Publiczność zgotowała mi owację, przez którą nie sposób było się nie uśmiechnąć.

Doskonale znałam graną właśnie piosenkę - All I Have. Zawsze bardzo ją przeżywałam. Na szczęście jednak nie dotyczyła ona moich doświadczeń.

- I was missing you, / Brakowało mi ciebie,

you were miles away. / byłeś mile stąd.

He was close to me, / On był blisko mnie,

I let him stay. / pozwoliłam mu zostać.

Then I closed my eyes, / Wtedy zamknęłam oczy,

he almost felt the same, / on prawie poczuł to samo,

but when the morning broke / lecz gdy nastał poranek

I cried out your name! / wypłakiwałam twe imię!

If I'd only known / Gdybym tylko wiedziała,

it would break us, / że to nas rozdzieli,

I'd have done anything JUST TO SAVE US!... / zrobiłabym wszystko, tylko by nas ocalić!...

Najwięcej emocji pojawiało się u mnie w okolicach przejścia:



Wyszukiwarka