Miłość ciotki 01-03, różne


HARRY POTTER

0x01 graphic

Milosc ciotki

An Aunt's Love

Spis treści

Rozdział pierwszy Znowu w domu

Petunia Dursley wpatrywała się w kuchenne okno, siedząc przy stole w towarzystwie szklanki stygnącej herbaty. Coś ją dręczyło, więc teraz, kiedy jej mąż wyszedł do pracy i syna również nie było w domu, miała nieco czasu, aby bez przeszkód pomyśleć. Nie lubiła rozmyślać, kiedy ktoś mógł jej przeszkodzić. W tej chwili jednak warunki były odpowiednie.

Zauważyła to, gdy tylko zaczęły się letnie wakacje. Działy się dziwne rzeczy, lecz przy tym chłopaku mogła najwyżej zgadywać, co to wszystko oznaczało. Nigdy nie była dla niego szczególnie miła, nie sądziła też, aby zaakceptował ją teraz, jeśli taka właśnie by się stała, ale - doprawdy - ktoś powinien coś z tym zrobić! Wzięła do ręki list, który dostała od tego stukniętego dyrektora szkoły jej siostrzeńca, i spojrzała na niego gniewnie. Przeczytała go już tyle razy, że w miejscach zgięcia powoli zaczynał się przecierać, a atrament nieco zblakł. Znowu rozłożyła kartkę i wlepiła w nią wzrok.

"Droga Pani Dursley.

Z żalem donoszę Pani, iż pan Potter nie miał w tym roku łatwego roku. Otrzymał przyzwoite oceny, tym nie musi się Pani kłopotać. Stanął jednakowoż ponownie twarzą w twarz z Voldemortem oraz stracił kogoś wielce dla siebie ważnego. Jestem przeświadczony, że jego ojciec chrzestny pozostanie w jego pamięci i sercu. Proszę spróbować pozwolić mu na żałobę, której potrzebuje, jak również dopilnować, aby nie opuszczał domu, albowiem Voldemort istotnie wzrósł w siłę i potęgę.

Pani oddany

Albus Dumbledore"

Co on miał na myśli, pisząc, że powinna pozwolić chłopcu na żałobę? Przecież to nie była żadna żałoba! Harry zabijał się powoli za pomocą zobojętnienia! Zobojętnienia na tak podstawowe kwestie jak jedzenie, sen, nawet higiena osobista. Z powrotem złożyła list, nie po raz pierwszy w życiu odczuwając wdzięczność, że w tym momencie Albus Dumbledore akurat nie stał przed nią. Wiedziała, że dojdzie do czegoś podobnego, jeśli pozwoli siostrzeńcowi pójść do tej szkoły! Bardzo dobrze wiedziała, jak ten człowiek potrafił mieszać. Czyż nie namieszał w jej życiu, gdy była dzieckiem? Podskoczyła, słysząc krzyki dobiegające z salonu.

Pobiegła do pokoju, w którym jej leżący na kanapie siostrzeniec właśnie robił wszystko, żeby tylko się obudzić. Podeszła bliżej i potrząsnęła nim, starając się mu pomóc. Chłopak niespodziewanie otworzył oczy i usiadł.

- Przepraszam, jeśli ci w czymś przeszkodziłem, ciociu Petunio - powiedział, łapiąc wielkie hausty powietrza. Doszli we dwójkę do milczącego porozumienia: on mógł spać w ciągu dnia, gdy Vernon i Dudley byli poza domem, ona zaś pilnowała, aby budził się, kiedy śnił koszmary.

- Nie przeszkodziłeś - zapewniła, po czym popchnęła go z powrotem na kanapę. - Obudzę cię zanim Vernon wróci - obiecała.

Harry skinął głową w podziękowaniu. Zostawiła go i poszła z powrotem do kuchni. Sięgnąwszy po notes i długopis, zaczęła spisywać listę wszystkiego złego, co działo się z jej siostrzeńcem.

- Niech pomyślę... Brak zainteresowania normalnymi zajęciami, zmiana sposobu spania, zmiana w zwyczajach żywieniowych... - Prychnęła. Była szczęśliwa, kiedy udawało jej się wmusić w niego parę kęsów jedzenia w porze posiłku. A czasami nawet ta niewielka ilość nie pozostawała w jego żołądku. - Koszmary, przygnębienie, wahania nastroju. - No, może niekoniecznie akurat wahania nastroju. Harry przechodził od smutku do zobojętnienia i z powrotem. Niewielka zmiana, lecz jakaś była. Wróciła myślami do dnia, kiedy chłopiec przyjechał ze szkoły.

Vernon wszedł do domu i natychmiast poszedł do salonu, gdzie od razu zabrał się za czytanie gazety. Za nim wszedł Harry taszczący kufer. Wyglądał okropnie. Był blady, a pod oczami miał wyjątkowo ciemne sińce, jakby nie spał od tygodni. Wydawał się też szczuplejszy. Poruszał się sztywno, sprawiając wrażenie rannej osoby, która bardzo stara się nie okazać, jak wielki ból odczuwa. Tego wieczora na kolację zjadł tylko sześć kęsów, po czym wstał od stołu z cichym "Dziękuję". Chwilę później Petunia usłyszała spłukiwanie wody w toalecie. Chłopiec nie wrócił już na parter.

Udało jej się zakraść do jego pokoju tej nocy, żeby po prostu zobaczyć, jak się ma. Nie rozpakował kufra. Owszem, powiesił w szafie ubrania, ale to wszystko. Żadnych zdjęć przyjaciół, ani jednego szkolnego podręcznika, niczego choćby odrobinę magicznego. Tylko sowa, której spojrzenie zdawało się wołać o pomoc dla chłopca. Po cichu wyszła z pokoju i płożyła się spać z dziwnym uczuciem. Kilka godzin później obudziły ją krzyki dobiegające z sypialni Harry'ego. Zapewniła Vernona, że się tym zajmie. Udało jej się obudzić siostrzeńca, jednak to, co zobaczyła podczas tych paru sekund, kiedy chłopiec się nie kontrolował, wstrząsnęło nią do głębi. Czy Lily pozwoliłaby, aby coś podobnego stało się synowi Petunii? Wątpiła w to. Teraz więc nadszedł czas odpłacenia Lily za jej dobroć.

Spojrzała na zegar i zauważyła, że zbliżała się pora, kiedy musiała wyjść z domu, aby zdążyć na herbatkę organizowaną tego popołudnia przez jej przyjaciółkę, Ofelię Ramsey. Poszła zatem do salonu i obudziła Harry'ego. Spojrzał na nią udręczonymi zielonymi oczyma.

- Idę do Ramseyów, na drugi koniec ulicy. Może powinieneś położyć się na górze?

Harry przytaknął i powoli wdrapał się po schodach na piętro. Petunia westchnęła ze zmarszczonymi brwiami. Coś trzeba było z tym zrobić i to szybko.

- Cóż, spotkanie nie wypaliło, bo reszta miała dojechać jednym samochodem, ale po drodze zaliczyli awarię. Bardzo mi przykro, Petunio.

Petunia tylko się uśmiechnęła.

- Nie przejmuj się, Lio. - Pomogła pozbierać filiżanki, po czym poszła za gospodynią do kuchni. - Dzięki temu mamy okazję porozmawiania we dwie o prywatnych sprawach.

Ofelia odwróciła się, aby spojrzeć na przyjaciółkę. Ten ton głosu oznaczał, że działo się coś złego.

- O co chodzi, Petunio? Widzę, że coś cię dręczy. - Odłożyła talerze do zlewu; jej uporczywe wpatrywanie się zmusiło Petunię do odwrócenia wzroku.

- Chodzi o mojego siostrzeńca - wyznała Petunia. Zanurzyła filiżanki w wodzie z płynem do mycia naczyń i westchnęła.

- O tego młodocianego przestępcę? - Ofelia nie wierzyła, że chłopiec jest przestępcą, słuchała jednak męża Petunii. Szła po linii najmniejszego oporu.

- Harry nie jest przestępcą. Uczęszcza do szkoły dla utalentowanej młodzieży. Vernon jest po prostu zazdrosny, bo Dudley się tam nie dostał. To jasne jak słońce. Jak również to, że i tak bym nie chciała, aby Dudley tam chodził - wyjaśniła Petunia.

- No to co cię w Harrym martwi? - Gospodyni nalała wina do kieliszków, z których jeden podała Petunii.

- Tak bardzo się zmienił!

Ofelia miała ochotę przewrócić oczami.

- Z dziećmi już tak jest, Pet. To się nazywa dorastanie.

Petunia pokręciła głową i upiła nieco wina.

- To nie to. Coś mu się stało w szkole, tej, do której nie chciałam, żeby poszedł. W tej samej szkole, gdzie chodziła moja siostra. Po prostu wiedziałam, że stanie się coś złego! A teraz wrócił do domu w depresji, co noc śnią mu się koszmary, nie je, a ja dostałam od tego szurniętego dyrektora tylko list z wyjaśnieniem, że umarł ojciec chrzestny Harry'ego i mam pozwolić chłopcu na żałobę. A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? Że Harry widział, jak to się stało! Mężczyzna, którego kochał, umarł na jego oczach!

Zaskoczona gwałtowną przemową Ofelia poruszyła się niespokojnie, starając się usiąść wygodniej. Niech nikt nie mówi, że Petunia Dursley nie troszczyła się o swojego siostrzeńca!

- Czy ten dyrektor mi o tym powiedział? Nie! Dowiedziałam się od Harry'ego, kiedy obudził się po jednym ze swych koszmarów. On nawet nie wie, że ja wiem. Był tak pogrążony w tym śnie, że nie zdawał sobie sprawy z tego, co się wokół niego działo. Obwinia siebie za śmierć tego człowieka! - Petunia ukryła twarz w dłoniach.

- Skosztuj wina, Pet - zachęciła Ofelia. - To oczywiste, że chcesz pomóc Harry'emu. Możesz mi nieco więcej opowiedzieć o jego zachowaniu?

Petunia wypiła wszystko, co miała w kieliszku. Wyjęła z torebki kartkę papieru i podała ją Ofelii. Gospodyni dopiła swoje wino, po czym uzupełniła zawartość kieliszków. Przeczytała listę i westchnęła.

- To niewątpliwie oznaki depresji. Potrzebna mu będzie profesjonalna pomoc. - Przygryzła dolną wargę. - Chcesz, abym zapytała mojego szefa o jakichś lekarzy?

- Będę wdzięczna za wszystko, co będziesz mogła zrobić - odparła Petunia. - Nigdy tak naprawdę nie okazywałam mu żadnych cieplejszych uczuć, ale widzę, że coś go okropnie rani. Muszę uzyskać dla niego niezbędną pomoc. - Wiedziała, że Ofelia będzie gotowa jej w tym pomóc; pracowała jako recepcjonistka w poradni psychologa. Znała mnóstwo osób, które mogłyby pomóc Harry'emu.

Ofelia objęła przyjaciółkę i uśmiechnęła się.

- Nie martw się, Pet. Zdobędziemy dla niego wszystko, czego potrzebuje. Nawet jeśli będę musiała sterroryzować mojego męża, żeby sam zajął się tą sprawą!

Petunia uśmiechnęła się. Ofelia przez trzy lata była recepcjonistką Ryana Ramseya, zanim mężczyzna wyznał jej miłość, co ją zresztą kompletnie zaskoczyło.

- Co powiesz na to, abyście odwiedzili nas z Ryanem jutro po południu? Wiem, że ma wolne; będzie mógł osobiście przyjrzeć się Harry'emu. Chłopak wygląda okropnie. Może z tym obrazem przed oczyma Ryan będzie się bardziej starał - zasugerowała Petunia.

- Za dobrze znasz mojego męża, Petunio. Brzmi wspaniale, lecz zgodzę się tylko jeśli zrobisz ten sernik, za którym tak przepadam.

Petunia skinęła głową i pożegnała się, zadowolona, że Ofelia zgodziła się wziąć udział w jej planie. Wróciwszy do domu, poszła sprawdzić, co robi Harry. Spał w swoim pokoju. Przykryła go kocem i zeszła do kuchni. Na stole znalazła notatkę od Vernona, w której było napisane, że jej mąż zabrał Dudleya na kolację w jakimś lokalu. Przewróciła oczami, po czym wyjęła z lodówki i szafek potrzebne składniki. Dopilnuje, aby siostrzeniec zjadł przynajmniej jedną pełną miskę, a potem spędził z nią chociaż godzinę, zanim rozejdą się do swoich sypialni!

Udało jej się wmusić w Harry'ego tabletkę nasenną tego wieczora. Na szczęście był zbyt rozkojarzony po pełnym koszmarów śnie, żeby zauważyć, co dała mu ciotka. Petunia pilnowała go dopóki lekarstwo nie zadziałało, a następnie zeszła na parter do męża i syna. Wrócili, obaj nieco bardziej niż po prostu nietrzeźwi, ledwie godzinę wcześniej. Pierwszą rzeczą, jakiej obu im się zachciało po przyjściu do domu, było dręczenie Harry'ego.

Petunia złożyła śluby małżeńskie, śluby, które uważała za święte, i wiedziała, że jednym z nich było posłuszeństwo mężowi. W przeciwieństwie do oszukiwania męża. Nie pozwoliła pijanej dwójce wejść na piętro, mówiąc, że chłopak jest chory i to z pewnością na coś zakaźnego, a ona za nic nie pozwoli, aby jej mąż i syn też to złapali. To na szczęście wystarczyło, żeby przekonać ich do spędzenia reszty nocy w salonie przed telewizorem. Obaj tam zasnęli, prawdopodobnie z powodu nadmiaru wypitego alkoholu.

Postarała się ułożyć ich nieco wygodniej w tej ich pijackiej drzemce. Jeśli któryś będzie narzekał na sztywną szyję, drobiazgowo zapozna ich z przyczynami, dla których wcale nie jest jej ich żal. Doprawdy, że też Vernon zabrał Dudleya na popijawę! Nie miała pojęcia, co też temu człowiekowi przyszło do głowy, zamierzała jednak w ciągu kilku kolejnych dni uświadomić mu, co o tym myśli. W możliwie czuły sposób, oczywiście. To był jedyny język, który do Vernona przemawiał. Przed snem przez jakiś czas jeszcze układała plany. Miała nadzieję, że następnego dnia Ryan i Ofelia zdołają ułatwić jej znalezienie pomocy dla Harry'ego.

Rozdział drugi Diagnoza: SOS!

- Harry. Obudź się.

Harry coś wymamrotał i obrócił się na drugi bok. Dlaczego wszystkich nastolatków tak trudno było obudzić?

- Harry. Wstawaj.

Harry wreszcie otworzył oczy, spoglądając na nią w ten swój dziwny, pozbawiony skupienia sposób, zanim założył okulary.

- Ciocia Petunia? Obudziłem cię? - spytał, po czym przetarł twarz rękoma.

- Nie. Czas, żebyś wstał.

Harry skinął i usiadł. Potrząsnął głową, jakby chciał w niej sobie przejaśnić.

- No dalej.

Petunia dziękowała wszystkim siłom na niebie i ziemi, że Harry nadal był częściowo oszołomiony lekarstwem. W tym stanie znacznie łatwiej sobie z nim radziła. Postawiła go na nogi, a następnie zaprowadziła do łazienki.

- Musisz wziąć prysznic - stwierdziła, odkręcając wodę. - Zejdź na dół, kiedy skończysz.

Harry przytaknął i zdjął koszulkę. Nie mogła się powstrzymać: z trudem złapała powietrze. Chyba nawet nie zauważył. Miała dowód na to, jak bardzo schudł; i to nie tylko po powrocie ze szkoły.

Czy nauczyciele w tej piekielnej szkole w ogóle nie dbali o uczniów? Czy nikt nie zauważył, że chłopak nie je? Zostawiła go w łazience i poszła do kuchni, aby przygotować Harry'emu lekkie śniadanie. Nic dziwnego, że nie chciał jeść normalnych potraw. Na pewno było mu po nich niedobrze. Gorące płatki rano, rosół na lancz, zaś na kolację ryba na parze i ziemniaki w mundurkach. Dzieciak nie przetrwa tego dnia bez trzech posiłków i może jeszcze podwieczorku! Przygotowała płatki, które włożyła do mikrofalówki, aby nie ostygły. Od strony schodów usłyszała kroki Harry'ego.

Po kąpieli wyglądał na bardziej przytomnego. Włosy trochę mu urosły, więc na szczęście nie sprawiały już wrażenia aż tak potarganych. Harry czekał przy drzwiach, jakby nie wiedział, co powinien zrobić. Jeśli tabletki nasenne działały na niego w ten sposób, od tego wieczora będzie mu dawać po pół. Był zdecydowanie zbyt oszołomiony, jak na jej gust.

- Wejdź i usiądź, Harry.

Zrobił, co mu kazała. Usiadłszy przy stole, oparł głowę na rękach. Wyjęła płatki z mikrofalówki i postawiła przed nim. Skrzywił się.

- Naprawdę nie jestem głodny, ciociu Petunio. Ale dziękuję, że o mnie pomyślałaś.

Uniosła brew. Harry wlepił w nią zaskoczony wzrok.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spytała z prawdziwym zainteresowaniem.

Harry wzruszył ramionami.

- Bez powodu. Po prostu przez moment przypominałaś jednego z moich nauczycieli. - Prawie się wzdrygnął, oczekując gromów za wspominanie o szkole. Skierował spojrzenie na stół.

Petunia uśmiechnęła się krzywo.

- Którego?

Harry znowu popatrzył na nią, po czym odpowiedział:

- Profesora Snape'a, nauczyciela eliksirów. Bardzo lubi te swoje brwi, stary, przerośnięty nietoperz.

Ukrywając śmiech, Petunia wróciła do przygotowywania ciasta. Po chwili usłyszała, że Harry wstaje.

- Nie ruszysz się z tego krzesła dopóki nie zjesz przynajmniej połowy, młody człowieku. - Prawie czuła, jak dziecko zamiera, gapi się na nią, a potem ponownie siada z zawiedzioną miną. Przyglądanie mu się przez tyle lat przyniosło wymierne efekty. Harry sięgnął po łyżkę i zaczął jeść. Petunia uśmiechnęła się do siebie, zajmując się sernikiem.

Harry jakoś wmusił w siebie połowę płatków. Ledwie odstawił naczynia, Petunia zaproponowała, aby przyniósł część zadań domowych, które miał zadane na lato, i zaczął je odrabiać w kuchni. Nie miała ochoty pozwalać mu na zniknięcie z jej pola widzenia na zbyt długo. Wzruszył ramionami, mówiąc, że nie czuje się jeszcze gotowy, aby się za to zabierać. Petunia nie chciała go zmuszać.

- Co robisz? - zapytał po około godzinie siedzenia w ciszy.

- Sernik i kanapki. Moja przyjaciółka Ofelia i jej mąż Ryan odwiedzą nas dzisiaj w porze podwieczorku.

Harry skinął głową, po czym spytał, czy może pomóc.

- A czujesz się na siłach? - upewniła się, patrząc na niego badawczo.

- Całkiem nieźle mi się dzisiaj spało - przyznał.

Ruchem dłoni pokazała, gdzie ma stanąć, a następnie powiedziała, co ma zrobić z warzywami, które mu podała. Pracował w milczeniu, podczas gdy w niej aż wrzało. Przynajmniej nie miał oporów przed zadawaniem się z nią. Gdy skończył, spytał, co ma robić dalej.

- Włóż je do lodówki.

Akurat wsuwał tacę do chłodziarki, kiedy Petunia usłyszała szczęk klapki od szpary na listy w drzwiach wejściowych.

- Czy mógłbyś przynieść pocztę? - poprosiła.

Harry przytaknął i wyszedł z kuchni. I już do niej nie wrócił. Po pięciu minutach zaniepokojona Petunia poszła go poszukać. Znalazła go siedzącego na schodach. Na jego kolanach leżało kilka listów, a jeden z nich chłopiec ściskał w dłoni.

- Harry? - Delikatnie dotknęła jego barku. To go wyrwało z tego dziwnego bezruchu. - Co to jest?

Wyciągnął w jej kierunku rękę z kartką. Wzięła list i spojrzała na jaskrawo zielony atrament.

"Drogi Harry.

Mam nadzieję, że list ten zastanie Cię w dobrym zdrowiu i samopoczuciu. Wybacz, że musiałem wysłać go mugolskim sposobem, dzięki temu jednakowoż trudniej będzie go przejąć. W przeciągu następnych dwóch tygodni sprowadzimy Cię do kwatery głównej. Nasi informatorzy przekazali nam, że Voldemort przykłada się do poszukiwania Ciebie, a istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że znajdzie Cię tutaj niż tam. Jestem przekonany, że Dursleyowie będą zachwyceni. Panna Granger i pan Weasley również tutaj będą, podobnie jak większa część Zakonu, będziesz więc miał towarzystwo. Przekaż swojej rodzinie moje wyrazy szacunku.

Twój

Albus Dumbledore."

- Zniszczyłem jego gabinet, a on się zachowuje, jakby nic się nie stało! - wybuchł Harry. - Znowu rządzi się moim życiem! - Petunia zauważyła, że wyrzucił z siebie właśnie więcej słów niż od początku lata. - Pewnie zaplanował to na moje urodziny, jako coś w rodzaju pokręconego prezentu.

Zamilkł, kipiąc złością na Dumbledore'a w zaciszu umysłu.

- Kto powiedział, że się tam wybierasz? - rzuciła Petunia.

Harry zamrugał, po czym spojrzał na nią.

- Co? - spytał. Miał pewne problemy z orientowaniem się. Zdecydowanie tylko połowa tabletki nasennej tej nocy.

- Kto powiedział, że się tam wybierasz? Jestem twoim opiekunem, a on nie może walczyć z prawem.

Harry uśmiechnął się sarkastycznie, wyglądając na znacznie starszego niż mogłoby to wynikać z liczby przeżytych lat.

- Dumbledore stoi ponad prawem. Nie wiedziałaś?

Petunia zmarszczyła brwi.

- Jeśli ten człowiek albo ktokolwiek z nim związany choćby palcem dotknie tego domu bez mojego pozwolenia, ze szczegółami dowie się, dlaczego niemądrze jest zadzierać z Petunią Dursley.

Harry odsunął się nieco. Skąd to się, do diaska, wzięło? Zaniedbywała go i nie lubiła przez całe lata, a teraz coś takiego? Potrząsnął głową, zastanawiając się, czy aby mu się to nie przyśniło.

- Mogę się położyć? Jakoś nie najlepiej się poczułem.

Petunia przytaknęła i bez słowa wskazała mu salon. Harry'ego nie obchodziło gdzie, byle tylko mógł przyjąć pozycję horyzontalną. Skulił się na sofie, która w te wakacje stała się jego zaufanym przyjacielem. Może jak się prześpi, to świat nabierze trochę więcej sensu.

Petunia obudziła go na lancz, a potem pozwoliła mu spać do podwieczorku. Czesała go, kiedy przecierał rękoma oczy, próbując się dobudzić.

- Może powinieneś odrobinę je zapuścić. Dłuższe nie są aż tak potargane.

Harry tylko przytaknął, nie za bardzo się z nią zgadzając - po prostu automatycznie dawał jakąś odpowiedź, zupełnie jak w Hogwarcie przez ostatnie dni roku szkolnego. Z lekko zmarszczonymi brwiami zaciągnęła go do kuchni i poleciła mu zanieść do salonu tacę z naczyniami i herbatą.

- Zostań na podwieczorku. Nie możesz cały czas spać, bo nie zaśniesz wieczorem.

Harry ponownie skinął głową, a następnie usiadł. Rozległ się dzwonek i Petunia pobiegła otworzyć drzwi.

- Pet, kochanie, minęło tyle czasu! - zawołała Ofelia, wchodząc.

Jej mąż przewrócił oczyma na dźwięk tych słów.

- Widziałyśmy się wczoraj! - Petunia uścisnęła ją na powitanie.

- No właśnie! To było tak dawno! - Petunia pokręciła głowę, podając dłoń Ryanowi, kiedy Ofelia wypuściła ją z objęć. - Ryanie, pamiętasz Petunię? - upewniła się.

- Tak sądzę. Wspominasz ją średnio co drugą minutę - odparł i zarobił od małżonki żartobliwego klapsa. Petunia uśmiechnęła się, wskazując drogę do salonu. - Czy twój siostrzeniec tam jest? - spytał Ryan szeptem.

Petunia skinęła głową. Ryan wszedł do pokoju z szerokim uśmiechem na twarzy.

- O mój Boże, Ryan! Jak on wyrósł! - Usłyszała idąca za gośćmi Petunia. Harry na chwilę zamarł w bezruchu, a potem zerwał się na równe nogi i wyciągnął rękę. - Nie mogę uwierzyć, że to jest ta kruszynka, która biegała wszędzie po okolicy!

Harry miałby ochotę powiedzieć jej, dlaczego biegał wszędzie po okolicy, lecz powstrzymał się.

- Uspokój się, Lia! Nie ogłuszaj chłopaka aż tak! - Ryan uśmiechnął się do niego niefrasobliwie i przedstawił się. - Przepraszam za moją żonę, Harry, ale czasem potrafi być nieco entuzjastyczna. Nie sądzę, abyś nas choć trochę pamiętał.

Harry z powrotem usiadł.

- Pamiętam. Mieszkacie państwo na sąsiedniej ulicy, w białym domu z żywopłotem. - Wiele razy ukrywał się w tym żywopłocie, a właściciele zdawali się nie mieć nic przeciwko temu.

Petunia podała do stołu. Dorośli zaczęli rozmawiać, Harry zaś zajął się swoją filiżanką herbaty, mając nadzieję, że w spojrzeniu ciotki Petunii kryje się pozwolenie wypicia tylko część, a polecenie pochłonięcia wszystkiego. Miał zbyt pełno w brzuchu, żeby wepchnąć tam coś jeszcze. Na Merlina, modlił się, aby nie kazała mu jeść! Nie zdołałby przełknąć nawet jednego kęsa!

- Harry? - Spojrzał na ciotkę Petunię, spodziewając się, że podaje mu coś do jedzenia. - Może położysz się na górze? Wyglądasz na nieco zmęczonego.

Harry potwierdził, ciesząc się, że wygoniła go z pokoju. Perspektywa położenia się sprawiała wrażenie najważniejszej obecnie sprawy.

Petunia poczekała, aż rozległ się dźwięk zatrzaskiwanych na piętrze drzwi.

- Za jakieś dwadzieścia minut do półgodziny zacznie mieć koszmary - powiedziała.

Ryan skinął głową, wyjął notes i podążył za kobietami do kuchni.

- Mogłabyś odpowiedzieć na kilka pytań? - zapytał. Petunia skinęła. - Od jak dawna zachowuje się w ten sposób?

- Od trzech tygodni. Odkąd wrócił ze szkoły.

Ryan przytaknął, zapisując informację. Potem zaczął interesować się kolejnymi kwestiami, co w sumie trwało około piętnastu minut.

- A jak zachowywał się w szkole, szczególnie w ostatnim tygodniu nauki, od dnia śmierci jego ojca chrzestnego? - Wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia. - Co z jego kolegami z klasy? - podpowiedział Ryan. Petunia potrafiła sobie przypomnieć tylko jedną osobę posiadającą telefon.

- Przepraszam na moment. Może uda mi się dodzwonić do osoby, która mogłaby coś wiedzieć. Chyba mam jej numer.

Przejrzała książkę telefoniczną i znalazła Grangerów. Była przekonana, że dziewczyna będzie chciała jej pomóc. Wykręciła numer i poczekała na połączenie.

- Czy mogę prosić Hermionę Granger? - zapytała.

- Przy telefonie - odparł zakłopotany głos po drugiej stronie.

- Panno Granger, mówi Petunia Dursley, ciotka Harry'ego. - Usłyszała, jak dziewczyna się zachłysnęła, ale zignorowała to. - Czy mogłaby mi pani odpowiedzieć na kilka pytań? O Harrym?

Hermiona zamrugała. Nadciągnęła Strefa Mroku* i pochłonęła ją. Nie istniało inne wytłumaczenie.

- Oczywiście, pani Dursley.

Zadane pytania były wręcz zadziwiające: od tego, jak spał w ciągu ostatnich tygodni szkoły czy ile jadł podczas każdego z posiłków, aż po kwestię, któremu nauczycielowi najbardziej ufał i który z nich zawsze miał Harry'ego na względzie. Hermiona odpowiadała zgodnie z prawdą, zastanawiając się, dokąd to wszystko prowadzi. Petunia zdawała się robić przerwę po każdej informacji, jakby przekazywała ją dalej.

- Dziękuję, panno Granger. Bardzo mi pani pomogła - powiedziała w końcu, zamierzając odłożyć słuchawkę.

- Pani Dursley, to ma pomóc Harry'emu, prawda? - Petunia zawahała się. - Wiem, że nie radzi sobie dobrze i chyba tylko ja zauważyłam, że Harry cierpi. Zamierza mu pani pomóc?

Petunia westchnęła cicho.

- Tak, panno Granger, zamierzam. Proszę jednak, żeby nie wspominała pani nikomu o tej rozmowie, podobnie jak o tym wszystkim, co pani wie. Nie chcę, aby profesor Dumbledore się dowiedział. Harry wydaje się być na niego zły, więc nie życzę sobie tego człowieka w jego otoczeniu, przynajmniej obecnie.

Hermiona roześmiała się ostro.

- Całkowicie panią rozumiem, pani Dursley. Proszę mówić do mnie po imieniu, Hermiona. I, jeśli pani pozwoli, powiem, że profesor Snape, mimo całej tej swojej wyraźnej niechęci do Harry'ego, sprawia wrażenie starającego się dopilnować, aby Harry dożył co najmniej dwudziestki. Jeśli potrzebuje pani nauczyciela, który dochowa tajemnicy, może mu pani zaufać. Tylko niech mu pani nie mówi, że powiedziałam coś takiego! Obleje mnie!

Petunia zapewniła dziewczynę, że jej sekret nie ujrzy światła dziennego, ponownie jej podziękowała i odłożyła słuchawkę. Niedaleko niej stał Ryan z bardzo poważnym wyrazem twarzy. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz nie zdążył wymówić nawet słowa, bo na piętrze w tej samej chwili rozległ się potworny krzyk. Petunia wbiegła na schody z Ryanem i Ofelią tuż za plecami.

- Syriuszu!

Petunia gwałtownie otworzyła drzwi, po kilku szybkich krokach znalazła się przy Harrym i potrząsnęła nim, próbując go obudzić.

- Syriuszu!

Harry nadal się rzucał, więc wzięła go w objęcia. Powoli uspokoił się i znowu zasnął, mamrocząc jakieś słowa.

Petunia ruchem dłoni poprosiła Ofelię i Ryana o opuszczenie pokoju, a następnie zaprowadziła ich z powrotem do kuchni.

- To był jeden ze spokojniejszych - poinformowała ich.

- Co on mruczał zanim zasnął? - spytała Ofelia.

- To wszystko moja wina - odpowiedziała.

Ryan rzucił ołówek na stół i nachmurzył się.

- Nikt w szkole nie zauważył jego zachowania? - upewnił się. - Ani jedna osoba?

Petunia ze smutkiem pokręciła głową.

- Oboje jego rodzice byli uczniami tej szkoły. Nauczyciele patrzą na Harry'ego przez pryzmat jego rodziców, nie widzą jego samego. - Doszła do wniosku, że to wyznanie było najbliższe prawdzie spośród tych, na jakie mogła sobie pozwolić.

- No cóż, ten jego koszmar utwierdza mnie w decyzji. Będę się domagał dla chłopca natychmiastowej i, jeśli się uda, całodobowej pomocy. Nie zamierzam cię okłamywać, Petunio. Jeszcze trochę i możesz stracić to dziecko. Jeszcze tydzień albo dwa czegoś takiego, a nie zdziwię się, jeśli będzie chciał popełnić samobójstwo. O ile już nie chce.

Petunia zauważyła, że kiedy Ryan był rozzłoszczony, przypominał dzikie zwierzę na łowach. Zastanawiała się, co by się stało, gdyby przedstawiła mu profesora Dumbledore'a i Voldemorta. Miała dziwne wrażenie, że Ryan byłby jedynym, który wyszedłby z takiego spotkania cało.

- Wątpię, żeby Vernon chciał za to zapłacić...

Ryan przerwał jej gestem, po czym wyjął z kieszeni ulotkę.

- To jest nowy ośrodek. Dostałem o nim jakiekolwiek informacje dopiero pod koniec zeszłego tygodnia. Przyszedł mi na myśl, kiedy wczoraj wieczorem Ofelia opowiedziała mi o Harrym. Jest prowadzony przez zarząd, którego członkowie są wyjątkowo bogaci i wyjątkowo nastawieni na dobroczynność. Zorganizowany jest na kształt szkoły z internatem, dzieci mają tam zatem lekcje, a nauczyciele, obsługa techniczna czy nawet kucharze mają pewne pojęcie o pomaganiu dzieciakom z problemami. Wszystko jest tak ułożone, że uczeń sam może decydować o tempie nauki. Wcześnie rano są lekcje, następnie indywidualna terapia, po lanczu znowu lekcje i na końcu sesja terapii grupowej. Wieczór mają zarezerwowany dla wszystkich możliwych klubów zainteresowań. Nalegam, żebyś zapisała tam Harry'ego niezwłocznie, najlepiej jeszcze dziś po południu, jeśli to możliwe.

Petunia przejrzała broszurkę.

- Jest w tym jakiś haczyk? - spytała.

Ryan wzruszył ramionami, po czym wziął bloczek i zaczął coś na nim pisać.

- Tylko jeden. Lekarz musi zalecić to miejsce. - Oddarł kartkę i podał jej; okazało się, że była to recepta. - Proszę, Petunio. Zrób to dla niego - powiedział.

- Jutro się tam znajdzie - stwierdziła stanowczo.

Ryan odetchnął głęboko, prawie gotowy paść jej do kolan w podzięce.

Petunia dokładnie przeczytała ulotkę i odkryła, że szkoła zapewniała nowym uczniom wszystko, z mundurkami włącznie. Jedyną rzeczą, jakiej wymagano od rodzin, były odwiedziny u dziecka przynajmniej raz na dwa tygodnie i spotkania z nauczycielami oraz lekarzami podczas tych wizyt. Uznała, że sobie z tym poradzi. Zapisała w pamięci, aby przypomnieć Harry'emu o konieczności napisania do przyjaciół, żeby nie zaczęli dobijać się do jej domu następnego dnia, a następnie zabrała się za przygotowanie kolacji. Zaraz z rana wyruszy wraz z Harrym do Akademii Świętego Judy**.

Rozdział trzeci Tajny agent 007

- Witaj z powrotem, Harry - powiedział Voldemort.

Wiszący w powietrzu w pozycji horyzontalnej chłopiec poczuł, że jest opuszczany na ziemię.

- Co tam u mugoli?

Spróbował odsunąć się jak najdalej, lecz Voldemort powstrzymał go, wyciągnąwszy rękę

- Spokojnie, Harry.

Czarnoksiężnik machnął różdżką i pojawiło się łóżko. Potem tą samą różdżką wykonał gest od Harry'ego do łóżka i Gryfon poczuł, jak coś podnosi go z ziemi i kładzie na posłaniu, obok odsuniętych koców.

- Proszę bardzo. Odnoszę wrażenie, że teraz jest ci znacznie wygodniej.

Voldemort przykrył go kocami, po czym przysiadł na skraju łóżka.

- Wydajesz się zmęczony - zauważył.

Harry usiadł, gapiąc się na niego jak sroka w gnat.

- To twoja wina, nie moja.

Starszy czarodziej popchnął go z powrotem na poduszki i uśmiechnął się do niego. Krzywiąc twarz, Harry próbował ponownie się podnieść, ale przegrał z trzymającymi go rękoma Voldemorta.

- A jednak to twoja wina. Gdy tylko zgodzisz się przejść na moją stronę, to wszystko się skończy, a ty dowiesz się, jak wygląda prawdziwy szacunek. Wszyscy moi śmierciożercy będą szanować taką moc, jak twoja, i będą ci posłuszni. - Voldemort wstał, podszedł do wyczarowanego moment wcześniej kominka i zapatrzył się w płomienie. - Mógłbym pomóc ci osiągnąć o wiele więcej niż kiedykolwiek zdołasz dzięki Dumbledore'owi - rzekł, nieodrywając wzroku od ognia. - Wyobrażasz sobie, ile moglibyśmy razem zdziałać?

Nagle Voldemort rozpłynął się, miotając przekleństwa, gdy inny głos wdarł się w sen chłopca.

- Harry, wstawaj! - zawołała Petunia od drzwi pokoju.

Kiedy otworzył oczy, zrozumiała, że nie spał dobrze. Były zaczerwienione, sprawiały wrażenie zaszczutych. Skinął jej głową i usiadł; co za szczęście: poruszał się, chociaż bardzo wolno. Teraz musiała jeszcze tylko wsadzić go do samochodu, powiedzieć czarodziejom - wiedziała, że są gdzieś koło domu - iż zabiera Harry'ego na krótką przejażdżkę, z której zaraz wrócą. W żaden sposób nie mogli jej powstrzymać od wywiezienia siostrzeńca, w końcu to z nią był najbezpieczniejszy. Im bliżej niej, tym lepiej. Spędzą ze sobą czterogodzinną podróż samochodem; nigdy nie będzie bardziej bezpieczny. Jeśli zaś chodziło o to, że mógł znaleźć ich ten zły czarodziej, naprawdę by mu pogratulowała, gdyby dotrzymał kroku prędkości, z jaką prowadziła.

Wróciła do kuchni, gdzie podała Harry'emu miseczkę płatków. Dziesięć minut później zauważyła, jak chłopiec pochyla się nad stołem i zsuwa z krzesła, nie do końca przytomny, dryfujący z powrotem do krainy marzeń sennych.

- Zjedz coś - powiedziała, znacząco szturchając miseczkę.

Usłuchał i niechętnie przełknął kilka kęsów. Zaraz potem upuścił łyżkę, aby popędzić do łazienki; usłyszała stamtąd odgłos wymiotowania. Chłopiec wrócił do kuchni po kilku minutach. Rzucił okiem na płatki, po czym skierował błagalne spojrzenie na ciotkę. W milczeniu skinęła głową i zabrała miseczkę. Podała mu sok jabłkowy, którego szczęśliwie nie zwrócił. Koszmary minionej nocy zmieniły go w kupkę nieszczęścia - nie był w stanie zatrzymać w żołądku żadnego pokarmu. Dziękowała Bogu, że tego dnia zabierała go do Świętego Judy. Im szybciej chłopak wyzdrowieje, tym szybciej ona będzie mogła znowu zacząć zachowywać się normalnie.

- Chodź ze mną. Wybieramy się na krótką przejażdżkę.

Harry pożegnał salon tęsknym wzrokiem, najwyraźniej mając ochotę położyć się na jakiś czas.

- Prześpisz się w samochodzie. No chodź.

- Tak, ciociu Petunio.

Harry nie zamierzał się kłócić. Ciotka Petunia była dla niego wczoraj bardzo miła i zanosiło się na to, że dzisiaj też taka będzie. Prawie ją w tym momencie lubił. W dodatku miał opuścić dom, a to było coś, czego nie robił od powrotu ze szkoły. Dlatego kiedy ciotka wyszła z domu, Harry bez dyskusji podążył za nią.

- Zabieram Harry'ego na chwilę. Nawet nie próbujcie mnie powstrzymać. Możecie mieć różdżki, lecz ja mam żeliwną patelnię.

Harry wątpił, aby ktokolwiek chciał się sprzeczać z takim oświadczeniem. Wiedział, że czarodzieje z Zakonu byli w pobliżu, nie miał tylko pojęcia, kto konkretnie i gdzie dokładnie. Był pewny, że to słyszeli. Prawie czuł, jak bardzo byli zszokowani.

- Do samochodu, chłopcze.

Harry wślizgnął się na siedzenie pasażera i zapiął pas. Gdy ruszyli, przez jakiś czas zdołał nie zamykać oczu, jednak cicha muzyka z radia i jednostajny ruch pojazdu szybko ukołysały go do snu.

Petunia uśmiechnęła się do siebie, kiedy powieki Harry'ego opadły i już się nie podniosły. Łatwiej pójdzie, jeśli to prześpi. Gdyby chciał napisać do kogoś, aby poinformować, gdzie się znajduje, nie będzie w stanie. Poza tym Voldemortowi też będzie go trudniej znaleźć, jeżeli Harry nie będzie wiedział, w jakiej dokładnie części kraju przebywa. Wysiłki Dumbledore'a spełzną na niczym. Prawie chciałaby być muchą na ścianie jego gabinetu, kiedy dyrektor dowie się, co zrobiła. Dużo by zapłaciła, aby zobaczyć, jak wygląda "potężny czarodziej" przechytrzony przez mugola!

- Harry.

Otworzył oczy i zobaczył, że jego ciotka stoi obok jego drzwiczek z poważnym wyrazem twarzy.

- Chodźmy.

Skinął głową, myśląc, że wrócili do domu, i żałując przegapionych zmian otoczenia. Był zaskoczony, kiedy, wysiadłszy z samochodu, zorientował się, iż znajdują się na parkingu przed wielkim budynkiem. W końcu wzruszył ramionami i poszedł za nią przez parking do budynku, zastanawiając się, dlaczego ciotka niesie niewielki worek marynarski. Gdy weszli do środka, Harry został przy drzwiach, a Petunia podeszła do recepcji. Kobieta za kontuarem wskazała im pomieszczenie obok. Ciotka skinęła na Harry'ego, który ponownie wzruszył ramionami, posłusznie idąc w jej ślady. W poczekalni, w otoczeniu różnego rodzaju krzeseł, niskich ław i dziwacznych stoliczków, niepasujących do wystroju, stała duża niebieska sofa. Harry ruszył prosto w jej kierunku i wziął ją w posiadanie. Petunia wybrała krzesło.

- Ciociu Petunio? Po co tu przyjechaliśmy? - spytał, kiedy zrozumiał, że nie zdoła zamknąć oczu.

- Nie lubię magii i czarodziejskich zwyczajów. Nigdy nie robiłam z tego tajemnicy. Vernon i ja wiedzieliśmy, co się stanie, jeśli znajdziesz się pod wpływem tamtych ludzi. Ze wszystkich sił staraliśmy się trzymać ciebie od tego z daleka. Od tych wszystkich nienaturalnych rzeczy. - Harry posłał jej niemiłe spojrzenie. - Staraliśmy się ze wszystkich sił, ale to nie wystarczyło. Odszedłeś, mając ledwie jedenaście lat, do świata, którego nie rozumiałeś i którego nikt z naszej rodziny w żaden sposób nie mógł ci wyjaśnić. - Przerwała, nie do końca pewna, co mówić dalej.

- Nie powiedzieliście mi, kim jestem...

- Dla twojego bezpieczeństwa! - zaskrzeczała. - My wiedzieliśmy! Ten twój dyrektor powiedział nam, co się będzie działo, kiedy pójdziesz do szkoły. Wiedzieliśmy, że będziesz w ciągłym niebezpieczeństwie, gdy tylko się o tym dowiesz. W ciągłym niebezpieczeństwie! Pomyśleliśmy sobie, że lepiej, abyś w ogóle nie wiedział, a potem, kiedy wyślemy cię do Stonewall, będziemy mogli zacząć ci okazywać, jak dumni z ciebie jesteśmy, bez tej całej magii, którą Dumbledore twierdził, że masz.

Harry usiadł, wstrząśnięty. Jego opiekunowie mieli mu zamiar powiedzieć, że są z niego dumni? To nie pasowało do Vernona i Petunii Dursleyów jakich znał.

- Myśleliśmy, że jeśli będziesz sobie dość dobrze radził w Stonewall i dopiero później dowiesz się o magii, nie będzie cię ona obchodzić, bo będziesz już miał ułożone życie. Nie wzięliśmy pod uwagę, że Dumbledore może się wtrącić. Uparł się i odszedłeś w wieku jedenastu lat! - Wstała i podeszła do okna. - W pierwszej klasie walczyłeś w trollem! Nie zaczął się jeszcze trzeci miesiąc roku szkolnego, a twoje życie już było zagrożone! No to, powiedz mi, jak miałam zareagować? Bardzo mało wiedziałam o tym twoim świecie, ale nie miałam wątpliwości, że trolle są niebezpieczne i nawet całkiem dorosły mężczyzna nie pokonałby czegoś takiego w pojedynkę. Mimo to tobie i twoim przyjaciołom się udało. Potem Dumbledore pozwolił ci stawić czoła opętanemu nauczycielowi. Ten człowiek jest szalony! Poślijmy dziecko! - Sapnęła, po czym wyjrzała przez okno. - Walczyłeś z bazyliszkiem! Gdyby nie ten ptak, zginąłbyś!

- Wiedziałaś? - zdziwił się Harry.

- Oczywiście, że wiedzieliśmy! Za każdym razem, kiedy ten, ten CZŁOWIEK przysyłał nam list, byłam pewna, że za chwilę dowiem się o twojej, och, jakże nieszczęśliwej, śmierci! - warknęła z pasją. - Zawsze opowiadał nam, co udało ci się osiągnąć bez względu na wszelkie przeciwności, i twierdził, że powinniśmy być z ciebie niesamowicie dumni. - Pokręciła głową. - Nie sądzę, abyś zdawał sobie sprawę, że do czegoś cię przygotowywał. Tak wiele razy o mało nie zginąłeś, że chyba straciłam rachubę. Nikt, kto wychowuje dziecko od pierwszego roku życia, nie powinien musieć liczyć, ile razy to dziecko było w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Harry parę razy głęboko odetchnął, aby się uspokoić. Co się, do diaska, stało z jego poukładanym małym światem? Ciotka Petunia wysłała bombowce, żeby go zniszczyły.

- Harry, to co zrobił twój wuj i ja mogło być złe, ale mieliśmy na względzie wyłącznie twoje dobro. Każdego lata wracałeś do domu okryty chwałą tej szkoły. Od pierwszego dnia zostałeś rzucony na głęboką wodę, a teraz stało się coś, co zaczęło wciągać cię pod powierzchnię. Coś, co sprawia, że toniesz. Nie pozwolę pójść ci na dno.

Harry zdał sobie sprawę, że to są najbliższe przeprosinom zdania, jakie kiedykolwiek usłyszy.

- Jesteś tutaj, aby uzyskać pomoc, i zostaniesz tu, aż ją uzyskasz.

- Ciociu Petunio, nie chodzi o to, że nie doceniam twojego gestu, próbujesz doprowadzić do tego, żeby wszystko ze mną było w porządku, i w ogóle, ale mi nic nie jest. Zresztą Dumbledore nie pozwoli mi tu zostać. Znajdzie mnie i z powrotem sprowadzi do Hogwartu.

Petunia zmarszczyła brwi.

- Dumbledore nie zdoła cię tu znaleźć. A ty tu zostajesz. Zapisuję cię tu. To miejsce specjalizuje się w pomocy dzieciom z problemami i ty tu zostajesz. - Petunia przyjrzała się do głębi wstrząśniętej minie, z którą na nią patrzył. - A teraz te listy, napisałeś już jakieś?

- Eee, mam ich tyle, że wystarczy na całe wakacje. - Opuścił głowę pod jej surowym spojrzeniem. - Którejś nocy nie mogłem spać.

Petunia przytaknęła. To załatwi sprawę. Dumbledore nie będzie niczego podejrzewał, dopóki będzie dostawał listy od Harry'ego.

- Nie mogę tutaj zostać, ciociu Petunio. Muszę wrócić.

Petunia zacisnęła wargi bardziej niż wydawało się to możliwe. Do pokoju wszedł pielęgniarz trzymający coś w ręce. Harry nie miał pojęcia, co to mogło być.

- Cześć, mały. Mam na imię Jack. Zajmę się tobą przez następną godzinę czy coś koło tego, aż cię tu rozlokujemy. Twoja ciocia powiedziała, że będziesz występował pod pseudonimem, z powodów osobistych. Lubisz filmy szpiegowskie czy co?

Harry odwrócił się do Petunii, patrząc na nią z niedowierzaniem. Jack wziął go za rękę i zapiął na jego nadgarstku szpitalną opaskę.

- Ciociu Petunio, proszę!

Pokręciła głową przecząco.

- Przynajmniej raz zamierzam zrobić to, czego ci potrzeba, wtedy, kiedy tego potrzebujesz. A tego właśnie teraz ci trzeba. Słuchaj lekarzy i pielęgniarek. Niedługo się zobaczymy.

Niezręcznie przytuliła go jedną ręką, po czym podała Jackowi worek marynarski. Odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia, nie oglądając się za siebie.

Harry nie był w stanie uwierzyć, że zrobiła coś takiego. Zostawiła go w wariatkowie! Z którego w dodatku nie mógł odejść! Pociągnął za kołnierz, nagle nie mogąc złapać tchu.

- Oddychaj, Evan! - rozkazał stojący obok Jack.

Harry osunął się na sofę, próbując wciągnąć powietrze.

- Powoli!

Spojrzał w górę, na mężczyznę, którego nie słyszał. Zastanawiał się, dlaczego nie może przestać się trząść. Jack usiadł obok niego i położył mu dłoń na ramieniu.

- Posłuchaj mnie, Evan. Musisz się uspokoić. Weź głęboki wdech.

Harry usłyszał to kilka razy, zanim wreszcie usłuchał. Wciągnął wielki haust powietrza.

- Zatrzymaj.

Bezmyślnie wykonał polecenie, czując się, jakby ktoś mu włączył autopilota.

- Dobrze. Teraz wypuść.

Zrobił tak. Przez głowę przemknęła mu myśl, ileż to dzieciaków dostawało na głowę przy tym gościu, kiedy zostawały z nim same.

- Lepiej się czujesz?

Harry spojrzał na niego i przytaknął.

- Chodźmy, Evan. Musimy znaleźć ci pokój, wciągnąć na ciebie mundurek, a potem będziesz się mógł zobaczyć z innymi dziećmi i twoimi nauczycielami. Twój lekarz spotka się z tobą później, dziś po południu.

Harry podążył za mężczyzną. Przy pierwszej okazji napisze do Hermiony, aby ją poinformować, że znajduje się w jakimś ośrodku dla chorych umysłowo, i poprosi, żeby przysłała Zakon. Był pewny, że przyjaciółka osobiście przybędzie mu na ratunek, jeśli nikt inny nie będzie dostępny. Spojrzał na opaskę wokół nadgarstka i przeczytał swój pseudonim. Evan James. To ci dopiero nijakie nazwisko. Ciotka powinna się była zatrudnić w wywiadzie, byłaby świetnym agentem. Rozejrzał się. Ten szpital ani trochę nie przypominał szpitala. Raczej szkołę. Jack mówił coś o nauczycielach, wspomniał też mundurek... Gdzie on trafił, do licha ciężkiego, i dlaczego miał wrażenie, że znalazł się w odmiennej rzeczywistości?

- Cześć, Jack. - Z zadumy wyrwał go kobiecy głos. - A więc to jest Evan.

Świeżo upieczony Evan spojrzał na nową znajomą. Wyglądała na miłą i uśmiechała się do niego szeroko.

- Ano, to właśnie Zero Zero Siedem we własnej osobie! Hej, Evan, obrazisz się, jak cię będę nazywał Bondem?

Jeśli jego wcześniejsza rozmowa z ciotką nie była dowodem na to, że przebywa w innym wymiarze, to wystarczyło aż nadto.

- Oj, nadal jesteś w niewielkim szoku. Tylko nie zapomnij o oddychaniu.

Harry lekko przytaknął, znowu rozglądając się wkoło; nie mógł do końca uwierzyć w to, co się z nim działo.

- Agencie Bond, to jest Cathy. Opiekuje się magazynami.

Harry podał jej rękę, kiwając głową na powitanie. Jack, dziwaczny pielęgniarz ze słabością do przezwisk. Cathy, szeroko uśmiechnięta opiekunka magazynów. Odhaczeni. Zastanawiał się, co się dalej wydarzy w tym zadziwiającym wszechświecie. Cathy wyjęła skądś spore pudło i podała je Harry'emu. Jack się wtrącił.

- Cathy, to połamie Zero Zero Siedem na milion kawałeczków! Nie widzisz, jakie z niego chuchro? - Wziął karton w objęcia i skinął na Harry'ego. - Idziemy, tajny agencie.

Trzy przezwiska tego samego dnia. Czy ten gość kiedykolwiek robił sobie przerwę? Harry szedł za nim, szukając drogi ucieczki. Nie było mowy, aby został tam z tym stukniętym facetem i jego przezwiskami! Na nieszczęście niczego podobnego nie znalazł.

- Winda. Dzisiaj nie wdrapujemy się po schodach. - Mężczyzna wydawał się przepraszać. Za co?

Wjechali na drugie piętro.

- Witamy na drugim piętrze! To będzie twoje piętro. Na wypadek, gdybyś zaginął w akcji podczas tajnej misji, jest to zaznaczone na twojej opasce.

Harry spojrzał na nadgarstek; dopiero teraz zauważył cyfrę dwa i duże "P" za nią. Przez głowę przeleciało mu pytanie, dlaczego właściwie jego ciotka uznała, że akurat on potrzebuje pomocy. Ten gość sprawiał wrażenie, jakby potrzebował jej znacznie bardziej! Wydawał się w ogóle nie widzieć różnicy między światem rzeczywistym a wymyślonym!

- Eee, Jack?

Pielęgniarz spojrzał na niego, podekscytowany usłyszeniem ze strony Harry'ego choćby kilku słów.

- Ty chyba wiesz, że tak naprawdę to wcale nie jestem tajnym agentem, nie? - spytał. Gdyby Jack odparł, że jest, Harry czym prędzej sprowadziłby najbliższego lekarza.

- Oczywiście, że wiem. Każdy dzieciak, którym się opiekuję, dostaje przezwisko. Zero Zero Siedem pasuje do ciebie, więc dostało ci się do końca twojego pobytu tutaj. - Uśmiechnął się. - Mógłbyś skończyć z czymś znacznie gorszym, uwierz mi!

Winda zatrzymała się i mężczyzna ruszył w kierunku otwierających się drzwi.

- Jack! - zawołał wesoło chłopiec stojący na korytarzu. Podszedł do nich. - Nie mówiłeś mi, że będziesz dzisiaj na naszym piętrze - stwierdził niemal oskarżycielsko.

- Bo nie jestem. Przyprowadziłem tylko nowego, żeby się rozpakował. Nazywa się Evan James. Evanie, to jest Nathan. Jest jednym z tutejszych uczniów. Pewnie nie pozwolisz Nathanowi pomóc ci w zaaklimatyzowaniu się, co, Zero Zero Siedem?

Harry wzruszył ramionami. Przezwisko wróciło jak bumerang.

- Świetnie! - Rozpromieniony Jack podał Nathanowi pudło. - Oprowadzisz Zero Zero Siedem po ośrodku, jasne, Robalu?

Nathan zasalutował, na co Jack odpowiedział w identyczny sposób. Zostawił chłopców i wrócił do windy.

- Robal? - upewnił się Harry.

"Robal" skrzywił się, uśmiechnął i wzruszył ramionami.

- Chcę studiować robaki, gdy będę starszy - wyjaśnił. - Jack wyniuchał to jakoś w ciągu pierwszej godziny i odtąd jestem Robalem. - Robal podrzucił karton, po czym się odwrócił. - Twój pokój jest w tamtym kierunku. - Wskazał brodą.

Harry podążył za nim długim korytarzem, aż znaleźli się przed drzwiami, na których widniało napis wykonany wielkimi, jaskrawymi literami z kolorowego papieru: "Evan James". Robal otworzył drzwi i wszedł pierwszy. W pokoju znajdowało się tylko jedno łóżko.

- Już prawie pora lanczu, więc lepiej będzie, jeśli od razu się przebierzesz. - Robal wygrzebał z pudła strój identyczny z tym, jaki sam nosił. - Zaczekam na zewnątrz.

Harry skinął głową i zaczął się rozbierać, gdy tylko drzwi się zamknęły. Spędzi tutaj noc, jutro napisze list i za dwa dni już go tu nie będzie. Wyjął sznurowadło z jednego ze swoich butów, po czym przywiązał nim sobie różdżkę do łydki. Nie ma mowy, żeby się z nią rozstał! Położył ubranie, w którym przyjechał, na łóżku i otworzył drzwi.

- Ekstra! Chodźmy, oprowadzę cię zanim zaczną podawać lancz. Masz szczęście, że przyjechałeś akurat dzisiaj, nie ma lekcji!

Zdaniem Harry'ego Robal był przesadnie szczęśliwy jak na osobę mieszkającą w takim miejscu.

- Eee... Nathan? Mogę o coś zapytać? - rzucił Harry cicho.

- Jasne, wal.

Młody czarodziej głęboko zaczerpnął powietrza.

- Naprawdę tak ci się tu podoba?

Był zaskoczony, kiedy Nathan się uśmiechnął.

- Na początku nie. Przez cały pierwszy miesiąc, prawdę mówiąc. Nienawidziłem tu wszystkiego. Ale teraz uważam, że jest całkiem nieźle. Nikt nie wymaga, abyś był kimś więcej niż jesteś. Nie ma oczekiwań. Jesteś po prostu ty. Tylko tego od ciebie chcą. Żebyś był sobą. Nie mówię, że było mi łatwo. To była najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem, to całe opowiadanie o tym, dlaczego nie mogę spać albo z jakiego powodu wszystkich nienawidzę. To najlepsze, co mogło mi się przytrafić. A ty co, już nie cierpisz tego miejsca?

Harry zastanowił się, ile mu może powiedzieć.

- Ciotka mnie tu zwyczajnie zostawiła - wyjawił w końcu.

Nathan skinął głową.

- Lekarze przyszli i zabrali mnie ze szkoły. Nic przyjemnego.

Harry chodził z Nathanem po budynku, ucząc się jego rozplanowania i zasad. Było kilka reguł, niewiele, jednak tych, które były, pod żadnym pretekstem nie wolno było łamać. Jak opuszczanie terenu przylegającego do szkoły. Nie wolno. Lub opuszczanie posiłków. Nie wolno. Opuszczanie lekcji albo terapii. Nie wolno. Były łatwiejsze od zasad ustanowionych przez Dumbledore'a dla "jego bezpieczeństwa".

- Czuję hamburgery! - zawołał Nathan trochę zbyt wesoło jak na gust Harry'ego. - Tutaj robią najlepsze hamburgery. Chodź! Przedstawię cię naszemu piętru. Siedzimy razem podczas każdego posiłku.

Nathan praktycznie uczepił się go i zaciągnął do stołu. Okrzyki "Robal!" rozległy się, gdy tylko podeszli nieco bliżej.

- Cześć, wiaruchna! To jest Evan. Nowy.

Nathan obszedł stół wkoło, przedstawiając każdego chłopca. Harry wiedział, że nie zdoła zapamiętać wszystkich imion.

- Ma ksywkę Zero Zero Siedem! Jack już go dorwał.

Kiedy Harry usiadł na wolnym miejscu, dwaj chłopcy wstali i wyszli z jadalni. Chwilę później wrócili: jeden niósł hamburgery, a drugi miskę z warzywami.

- Hej, Skierka, musisz zjeść całego hamburgera zanim dostaniesz chociaż trochę warzyw.

Skierka, raczej chudy chłopiec, wyglądał na przybitego tym oświadczeniem. Robal pochylił się w stronę Harry'ego i wyszeptał:

- Cierpi na zaburzenia odżywiania. Myśli, że jest gruby. Wszyscy pilnujemy, żeby jadł, bo inaczej pewnie by nie jadł. Ostatnio ciężko się rozchorował przez to, że źle się odżywiał. Wcześniej nigdy go nie obserwowaliśmy. Mówił, że go to denerwuje. Teraz nas to już nie obchodzi, obserwujemy go mimo wszystko.

Harry skinął głową. Robal przysunął do niego miskę z warzywami.

- Mam nadzieję, że jesteś głodny, Evan - powiedział, nakładając Harry'emu na talerz sporą porcję różnych jarzyn.

Harry poczuł, jak wszystko mu podchodzi do gardła. Och, wiedział, że ma w żołądku tylko sok jabłkowy, ale nie chciał tam niczego więcej, bo nie sądził, że zdoła to utrzymać. Rozejrzał się z lekką paniką. Będą go zmuszać do jedzenia?

- Co się stało, Evan? Kiepsko wyglądasz - odezwał się jeden z chłopców.

Robal też wydawał się zmartwiony.

- Niespecjalnie udaje mi się utrzymywać jedzenie w brzuchu - przyznał. - Nie sądzę, aby udało mi się to wszystko pochłonąć.

Nathan przyjrzał mu się uważnie.

- Zjedz ile możesz. Jestem pewny, że lekarze ci dzisiaj odpuszczą. A jak im o tym powiesz, to może ci nawet coś dadzą.

Harry nie zamierzał zażywać żadnych leków.

- Dlaczego on nie musi jeść, a ja muszę? - zaskomlał Skierka.

- Ty nigdy nie jesz. Zero Zero Siedem jest szczupły, ale nie wygląda jak patyk, w przeciwieństwie do ciebie - odparł inny chłopiec.

- Jestem za duży na patyk! - nie zgodził się Skierka.

- Jesteś patykiem!

Harry uznał to za nieco okrutne. Nathan znowu się do niego nachylił.

- Doszliśmy do wniosku, że jeśli będziemy mu mówić, co sądzimy o jego wyglądzie, to na dłuższą metę mu to pomoże. Nie wyśmiewamy się z niego, mówimy prawdę.

Harry przytaknął, po czym wypił trochę wody. Spróbował warzywa i odkrył, że jego żołądek nie ma nic przeciwko temu. Szklankę wody i całą porcję jarzyn później Harry wraz z pozostałymi chłopcami zbierał naczynia ze stołu. Podszedł do nich mężczyzna w eleganckich spodniach i koszuli.

- Evan James?

Harry spojrzał na niego.

- Chodź ze mną, proszę.

Harry wzruszył ramionami i zostawił swoje nakrycie. Podejrzewał, że facet jest lekarzem albo może jednym z tych nauczycieli, o których wspominał Jack. Pewnie wkrótce się dowie.



Wyszukiwarka