Condillac Traktat o wrażeniach zmysłowych, Filozofia


Kondyllak.

 

O WRAŻENIACH ZMYSŁOWYCH.

Wyciąg z Ustawy Kasy pomocy dla osób, pracujących na polu naukowem, imienia J. Mianowskiego.

§ 1. Kasa pomocy Józefa Mianowskiego ma na celu udzielanie zapomóg pieniężnych, jednorazowych lub peryodycznych, oraz pożyczek osobom pracującym na polu naukowem, lub leż osobom, które już poprzednio w tej dziedzinie dały się poznać ze swoich prac naukowych. Zadaniem Kasy może być również udzielanie takim osobom środków lub też pożyczek na cele naukowe.

§ 3. Fundusze Kasy stanowią: a) wkłady założycieli, b) jednorazowe i coroczne wnioski członków Kasy, c) dobrowolne ofiary na zasilenie Kasy, d) wpływy z publicznych prelekcyj, koncertów i widowisk, urządzanych w celu powiększenia funduszów Kasy.

§ 7. Członkowie Kasy dzielą się na honorowych i rzeczywistych. Za honorowych członków uważają się ci, którzy ofiarują jednorazowo dla Kasy przynajmniej sto rubli. Do rzeczywistych zaś członków zaliczają się osoby, wnoszące corocznie do Kasy przynajmniej pięć rubli,

§ 9. Członkami Komitetu mogą być tylko osoby posiadające stopień naukowy.

§ 10. Komitet składa się z 12-tu członków i wybiera ze swego łona większością głosów na lat dwa swego Presesa i Vice-Prezesa.

§ 18. Komitet drukuje corocznie sprawozdanie z czynności Kasy.

§ 49. Kapitał obrotowy Kasy, przeznaczony na zapomogi jednorazowe i peryodyczne oraz na pożyczki, składa się: a) z wniosków rzeczywistych członków Kasy, b) z połowy jednorazowych ofiar członków honorowych Kasy i jej założycieli, c) z procentów od wszystkich kapitałów Kasy i d) z wpływów z prelekcyj publicznych, koncertów i widowisk.

§ 21. Sumy, wskazane w punkcie c § 3, zaliczają się do kapitału obrotowego lub zapasowego, zgodnie z życzeniem ofiarodawców.

§ 22. Wysokość zapomogi, jednorazowo lub też peryjodyczne w ciągu roku do jednych rąk z kapitału obrotowego wydawanej, nie może przenieść 1/5 części kapitału obrotowego z poprzedniego roku.

Kasa mieści się w biurze Prezesa Kasy, St. Kronenberga (Mazowiecka 22). Wszyscy Członkowie Komitetu przyjmują wkłady od Członków Kasy i ofiary jednorazowe, jak również podania o pożyczki i zapomogi. Przesyłki pieniężne przyjmuje Członek Komitetu Kasyer instytucyi, Karol Deike (ul. Włodzimirska, 15). W ten sam sposób każdy otrzymać może Ustawę Kasy i sprawozdania z czynności.

Wydanie z zapomogi Kasy pomocy dla osób

pracujących na polu naukowem imienia

D-ra Józefa Mianowskiego.

 

Kondyllak.

 

TRAKTAT

O WRAŻENIACH ZMYSŁOWYCH.

 

przełożył z francuzkiego

 

Antoni Lange.

 

Pod Redakcyą

 

Henryka Struvego.

 

 

 

 

 

 

 

Warszawa Skład Główny w Księgarni E. Wendego i S-ki

1887.

Cena rs. 1 kop. 20.

Дозволено Цензурою. Варшава 23 Мая 1887 года.

 

 

 

Druk Zawiszewskiego Nowy-Świat 42.

PRZEDMOWA.

 

Wydawnictwo Biblioteki filozoficznej postępuje bardzo powoli, ale postępuje. W obec naszego ubóstwa materyalnego i niestety w znacznej części i umysłowego; w obec braku zrozumienia doniosłości takiego wydawnictwa nawet ze strony ludzi "piśmiennych", roszczących sobie prawo do sądzenia o wszystkiem i o wszystkich, — ale niestety często bez odpowiednich do tego danych, — w obec tego wszystkiego, marzyć wpradzie nie można o szerszeni rozwinięciu tego wydawnictwa, o zawarciu w niem, na wzór obcych literatur, wszystkiego, co stanowi dorobek filozoficzny ludzkości, co i u nas uznać należy za niezbędny czynnik dalszego postępu na drodze do głębszego pojęcia świata i jego objawów.

Ograniczając wskutek tego z góry wydawnictwo niniejsze do skromniejszych rozmiarów, pragnę jednak skupić w niem przynajmniej przedstawicieli choć najgłówniejszych typowych kierunków myśli filozoficznej; przedstawicieli tych fundamentalnych poglądów, które weszły w skład ustroju umysłowego późniejszych pokoleń, często bezwiednie dla nich. Jasne bowiem uświadomienie w szerszych kołach inteligencyi tych poglądów fundamentalnych przy pomocy źródłowego materyału, jest prawie jedynym środkiem zarówno zachęty do poważniejszych studyów filozoficznych, jak i środkiem przeciwdziałania owej przestraszającej powierzchowności sądu, która u nas coraz bardziej się rozsiada w umysłach, ferując z chaotyczną zarozumiałością ostateczne wyroki w kwestyach najwyższej doniosłości.

Nie dziw, że u zwolenników takiej powierzchowności Biblioteka filozoficzna znalazła dotąd niechętne tylko przyjęcie. Nikt wprawdzie nie zadał sobie pracy ocenienia istotnej wartości wydanych dotąd przekładów Platona i Kartezyusza; żadnego zarzutu w tym względzie nigdzie nie wypowiedziano; ale za to nie brak było głosów, dowodzących ogólnikowo zbyteczności i bezpłodności całego przedsięwzięcia. Na seryo tych głosów traktować nie myślę; wspominam o nich tutaj jednak dla tego, że charakteryzują najlepiej ową płytką sofistykę, z jaką u nas występują przeciwnicy wszelkiej głębszej filozofii. Obawiają się oni, aby Biblioteka filozoficzna, szerzej rozwinięta, nie podkopała z czasem ich popularności. Ale obawa ta świadczy właśnie wymownie o tem, że wydawnictwo to odpowiada istotnej potrzebie społeczeństwa, że zdolnem jest najwłaściwiej usunąć jedną z nader słabych stron naszego życia umysłowego, jaką jest brak gruntowniejszej znajomości ogólnych podstaw poważnego filozoficznego myślenia.

Bogate nabytki nowoczesnej wiedzy nie mogą przynieść należytych owoców dla umiejętnego poglądu na świat, jeżeli umysł, przyjmujący te nabytki, nie jest wdrożony w krytyczną działalność myśli, i nie ma jasnego pojęcia o jej dotychczasowym rozwoju. Bezpośrednie zaś, że tak powiem, poglądowe zaznajomienie z tym rozwojem zarówno młodzieży, dążącej do wyższego wykształcenia, jak w ogóle wszystkich głębszych umysłów, oto zadanie Biblioteki filozoficznej. Kto tego zadania zrozumieć nie chce, lub nie może, ten daje tylko dowód bądź złej woli, bądź wyjątkowej ciasnoty głowy. W jednym i drugim razie dyskusya z przeciwnikami tego przedsięwzięcia staje się poprostu niemożliwą.

Traktat Kondyllaka O wrażeniach zmysłowych jest typowym wykładem teorji sensualizmu. I najnowsi zwolennicy tej teoryi, — o ile się nie gubią we mgle emprycznego dogmatyzmu — stoją dotąd na tym samym gruncie filozoficznym. Nikt wśród nich, co do ścisłości w sformułowaniu ostatecznych podstaw tej teoryi, jak i ze względu na wewnętrzną konsekwencyą w jej rozwinięciu, nie prześcignął Kondyllaka. Przeciwnie, należy otwarcie wyznać, że nieskończone bogactwo szczegółowego materyału, dobytego przez nowszy rozwój fizyologii i psychologii zmysłów, pomimo całej swej niezaprzeczonej doniosłości, odprowadziło jednak wielu współczesnych apostołów sensualizmu od jasnego poglądu na elementarne podstawy tej teoryi i zaszczepiło do jej wykładu taką chaotyczność, że w nim ulotniła się prawie zupełnie nader prosta filozoficzna zasada całego tego poglądu. Po za chaosem szczegółowego materyału i specyalnych badań, rzadko kto dobiera się do tej filozoficznej zasady i do jej bezpośrednich wyników.

Kondyllak to czyni, i dla tego właśnie wzmiankowane dzieło jego pozostało dotąd klasycznym wyrazem sensualizmu. Myśliciel ten zajmuje stanowisko przeciwległe względem idealizmu Platona i racyonalizmu Kartezyusza, i uzupełnia ich poglądy wykazaniem z jednej strony doniosłości wrażeń zmysłowych dla rozwoju życia umysłowego, a z drugiej ścisłemi wywodami, do jakich doprowadza ograniczenie myśli filozoficznej samym konkretnym materyałem tych wrażeń zmysłowych.

Nikt ściślej od Kondyllaka, nie wykazał, jaką ważną rolę odgrywają wrażenia zmysłowe w rozwoju jak pojedynczego człowieka, tak i całej ludzkości. Nowsi historycy kultury, stojący na stanowisku sensualistycznym, pomimo bogactwa faktycznych danych, rzadko tylko zbliżają się do owej przezroczystej jasności, z jaką Kondyllak, na przykładzie swej hipotetycznej postaci, zaznacza udział zmysłów w postępie ludzkiej wiedzy i kultury. Wykazanie w szczególności znaczenia dotyku w tym względzie, pozostanie na zawsze wielką jego zasługą na polu naukowego objaśnienia działalności zmysłów.

Z drugiej znowu strony, tylko studyum Kondyllaka zdolnem jest rozjaśnić chaos w głowach nowoczesnych dogmatyków empiryzmu, dowodzących, że badanie świata, oparte na samym tylko materyale zmysłowym, stanowi jedyne źródło przedmiotowej nauki, owego objektywizmu, który jest ostatecznym celem wszelkich poważnych dążności myśli ludzkiej na polu poznania świata i praw nim rządzących. Kondyllak wykazuje z nieprzepartą siłą logicznej i faktycznej konsekwencyi, że sensualizm, sprowadzając całkowitą treść umysłu wyłącznie do wrażeń zmysłowych, wiąże się bezpośrednio ze subjektywizmem, a następnie i ze skeptycyzmem. Wszelkie wrażenia zmysłowe są z natury swojej nic innego, tylko stany wewnętrzne podmiotu, subjektu, ulegającego tym wrażeniom. Przejścia od tych stanów podmiotowych, subjektywnych, do rzeczywistości zewnętrznej, do świata objektywnego, przy pomocy samych tych wrażeń, odnaleźć niepodobna. I dla tego właśnie konsekwentny sensualista pozostać musi wiecznie w sferze podmiotowej i zgoła nic stanowczego o rzeczywistym, przedmiotowym świecie wypowiedzieć nie może. Musi on zgodzić się na zdanie owej hipotetycznej postaci Kondyllaka, która mówi o sobie: "Jednym ruchem powiek tworzę lub unicestwiani wszystko, co mnie otacza (Część IV Rozd. 8 § 3)". Musi on wyznać, że nie tylko sponiewierana skrajna metafizyka idealizmu, ale i konsekwencye sensualizmu, doprowadzają do subjektywnej konstrukcyi świata, pozbawionej wszelkiej realnej objektywności.

Jeżeli jednak pomimo to, zdrowy rozsądek wszystkich ludzi, a z nim zarówno nauki empiryczne, jak i filozofia, wyzwalająca się z objęć abstrakcyi, licząca się z faktami, przekraczają zakres subjektywizmu, i przyznają realne, od podmiotu niezależne istnienie świata zewnętrznego, jako przedmiotu, nad którym myśl się zastanawia i który poznać usiłuje, — natenczas wyznać należy, że w samym tym fakcie objawia się działanie samoistnych uzdolnień umysłu ludzkiego, niezależnych od wrażeń zmysłowych; uzdolnień, przy pomocy których umysł na podstawie własnych swoich praw, tkwiących w jego odrębnej organizacyi, poddaje wrażenia zmysłowe krytycznemu rozbiorowi i wyprowadza z nich wnioski, sięgające daleko poza zakres ich bezpośredniej treści. Umysł — nie zmysły, procesa myśli, unoszące się po nad wrażenia zmysłowe — nie same te wrażenia, dają nam pewność istnienia świata rzeczywistego, od nas niezależnego; doprowadzają nas do owego objektywizmu, który jest niezbędną podstawą zarówno rzetelnego poznania świata, jak i praktycznej działalności człowieka w nim.

Tylko dla tego, że prawa, rządzące działalnością umysłu, zawierają w sobie treść przedmiotową, że w nich przejawiają się prawa samego bytu, wszechświata; tylko dla tego, posiłkując się temi prawami, idąc za ich wskazówkami, zdolni jesteśmy wynieść się myślą ponad samych siebie i dojść do pojęcia o rzeczywistem istnieniu niezależnego od nas świata.

Prawda, można i należy podjąć kwestyą, czy owe prawa umysłu, niezależne od działalności zmysłów, rzeczywiście mają charakter objektywny; czy rzeczywiście w nich uwydatnia się treść przedmiotowego bytu? Rozbiór tej kwestyi jest przedmiotem krytyki rozumu, którą podjął Kant, w różnicy od krytyki zmysłów, którą Kondyllakowi zawdzięczamy.

Nie wdajemy się tutaj bliżej w rozbiór tej krytycznej kwestyi; powyższe uwagi zaznaczają już jasno, że subjektywizm, jako konsekwencya seusualizmu Kondyllaka, wykazuje sprzeczność tej teoryi nie tylko z powszechną świadomością, ale i ze ścisłą nauką, uznającą rzeczywistość świata zewnętrznego. W każdym razie łatwo pojąć, że filozofia, w swym prawidłowym rozwoju, nie może się ograniczyć tym skeptycznym subjektywizmem sensualizmu, lecz musi szukać pewniejszych podstaw poza obrębem samych wrażeń zmysłowych. A wszyscy, przyznający istotną realność świata zewnętrznego, tem samem przestają być konsekwentnymi seusualistami i powinni zdać sobie krytyczną sprawę z podstaw swojego objektywizmu. W ten sposób studyum Kondyllaka naprowadza z konieczności do dalszych badań filozoficznych, a w szczególności do studyum Kanta, do krytycznego rozbioru jego krytyki rozumu. Kto się tych dalszych badań wyrzeka, ten traci grunt pod nogami; staje się dogmatykiem, człowiekiem, wierzącym w rzeczy, z których sprawy sobie nie zdaje.

Nowoczesny pozytywizm, począwszy od Comta i jego zwolenników, z wyniosłą dumą spogląda na religijny dogniatyzm, na wiarę w Boga, pozbawioną krytycznej, naukowej podstawy. Zapomina jednak, że dogmatyzm empiryczny, wiara w świat zmysłowy, w objektywność świadectwa zmysłów, bez krytycznego rozbioru treści tej wiary, nie posiada ani o jotę więcej wartości naukowej, niż owa wiara religijna. Jedna i druga są bezpośrednimi objawami działalności umysłu, nie zastanawiającego się krytycznie nad samym sobą, ulegającego ślepo przypadkowym wpływom tradycyi, wychowania i wielu innych, czysto indywidualnych czynników. Tymczasem cała doniosłość filozofii w rozwoju umysłowym polega właśnie na tem, że wpływy owe poddaje krytycznemu rozbiorowi i doprowadza umysł do możliwej w tym względzie jasności i samodzielności.

Nie każdy potrzebuje zajmować się takiemi badaniami krytycznemi; nie każdy potrzebuje być filozofem. Do codziennego życia wystarcza zazwyczaj zarówno dogmatyzm religijny, jak i dogmatyzm empiryczny. Ale rozprawiać o filozofii, nadawać sobie minę sędziego nad dobytkiem pracy umysłowej najgłębszych myślicieli świata; — a przytem jednak nie posiadać nawet pojęcia o najistotniejszych krytycznych zadaniach filozofii, — jest to objaw tak przerażającej płytkości i powierzchowności, że nań zdobyć się mogą tylko umysły, pozbawione wszelkiego wykształcenia filozoficznego, nie znające gruntownie ani jednego z pierwszorzędnych dzieł filozoficznych.

Dla takich właśnie umysłów Biblioteka filozoficzna jest rzeczą konieczną. Umysłom takim nie można dość usilnie zalecić studyum i dzieła Kondyllaka; ale naturalnie całego dzieła; nietylko pierwszej jego części, lecz mianowicie i ostatniej, zawierającej w sobie ogólne wywody sensualizmu. Nie ma lepszego środka, aby i naszych popularyzatorów sensualistycznych teoryj przebudzić z błogiego snu dogmatyzmu, wyrwać ich z owych bezkrytycznych, płytkich majaczeń, które już Jędrzej Śniadecki tak trafnie scharakteryzował jako romanse doświadczenia. W swej mowie O niepewności zdań i nauk na doświadczeniu fundowanych, genialny ten badacz domagał się zasadniczej krytyki doświadczenia; "inaczej, mówi, przewiduję, iż wkrótce cała budowa nauk fizycznych na samej niemal polegać będzie powadze; albo, że porzuciwszy romanse imaginaeyi i zapalonego umysłu, budować będziemy romanse doświadczenia".

Czy też nasi zwolennicy takich romansów czytali kiedykolwiek tę mowę znakomitego autora Teoryi jestestw organicznych? Czy też znajdą czas i ochotę do uważnego przeczytania od początku do końca choćby polskiego przekładu dzieła Kondyllaka O wrażeniach zmysłowych? Nie wiem tego! Wiem atoli, że rozprawiać publicznie o filozofii, wydawać sądy o rozlicznych jej kierunkach, ma prawo tylko ten, kto się zapoznał przynajmniej z pierwszorzędnemi dziełami, stanowiącemi Bibliotekę filozoficzną świata.

Henryk Struve,

Warszawa,

w Maju 1887 r.

Wstęp tłumacza

"Traktatu o wrażeniach zmysłowych"

 

Etienne Bonnot de Mably Condillac (Kondyllak) urodził się w Grenobli dnia 30 Września 1715 r. Był on młodszym bratem opata Mably, znanego publicysty, który w r. 1771 w Polsce przebywał, a w dziesięć lat później ogłosił zajmujące pismo p. t. Du gouvernement et des lois de la Pologne. Poświęciwszy się również zawodowi duchownemu, Kondyllak został wcześnie opatem w Mureaux. Stan kapłański nie odpowiadał jednak w zupełności jego powołaniu i dla tego, czując pociąg do świeckich nauk, zajął się w swem samotnem opactwie głównie studyami filozoficznemu

W trzydziestym roku życia ogłosił pierwsze swe dzieło O początku wiedzy ludzkiej (Essai sur l'origine des connaissances humaines, 2 tomy 1746). Dziełem tem przyczynił się do rozpowszechnienia we Francyi nauki Locka, która stała się punktem wyjścia dla jego własnych prac filozoficznych. W trzy lata później poświęcił nowe dzieło rozbiorowi krytycznemu systematów metafizycznych, szczególniej Malebrancha, Spinozy. Leibnitza, wykazując, że tylko doświadczenie może doprowadzić do jasnych poglądów na świat (Traité des systèmes, 2 tomy 1749). Przytem zajmował się z tegoż empirycznego stanowiska kwestyami estetycznemi i wyłożył w tymże czasie swe zapatrywania na piękno, w osobnem dziele (Recherches sur l'origine des idées, que nous avons de la beduté, 2 tomy. 1749), Najgłówniejszem jednak dziełem Kondyllaka, którem zjednał sobie imię typowego przedstawiciela teoryi sensualizmu, jest jego Traktat o wrażeniach zmysłowych (Traité des sensations. Pierwsze wydanie w dwóch tomach wyszło w Paryżu i Londynie 1754).

O dziele tem, zaznaczającem różnicę między poglądami Kondyllaka i jego poprzednika Locka, powiemy więcej w dalszym ciągu niniejszego wstępu. Jego uzupełnieniem nazwać można Traktat o zwierzętach (Traité des animaux, 2 tomy 1755), poświęcony przeważnie krytycznemu rozbiorowi poglądów na życie zwierzęce znakomitego przyrodnika Buffona, a w szczególności jego zdania, że zwierzęta są tylko czującemi automatami. Nadto Kondylak pisywał i mniejsze rozprawy, jak np. Rozprawę o wolności (Dissertation sur la Liberté), która stanowi również uzupełnienie jego Traktatu o wrażeniach zmysłowych i rozstrzyga kwestyę wolności ze stanowiska sensualistycznego, na podstawie działania wrażeń przyjemności i nieprzyjemności.

Dobiwszy się powyższemi pracami u współczesnych sławy pierwszorzędnego pisarza, myśliciela

i uczonego, Kondyllak w r. 1755 powołany został na wychowawcę infanta Panny, późniejszego księcia Parmy Ferdynanda I z domu Burbonów. Dla swego wychowańca napisał cały szereg dzieł, które wydane zostały p. t. Cours d'étude pour l'instruction du prince de Parma (13 tomów, r. 1755 i nast.). Stanowią one podręczniki do gramatyki, logiki i historyi (L'art de parles, L'art de penser, L'art de raisonner, L'art d'ecrire, Grammaire, Histoire générale des hommes et des empires). W uznaniu tych dzieł Akademie w Berlinie, Parmie i Lionie wybrały Kondyllaka swoim członkiem.

Powróciwszy do Francyi w r. 1768, wybranym został również na Członka Akademii francuzkiej, lecz w pracach jej nie przyjmował żadnego udziału, prowadząc znowu życie samotne w odosobnieniu od ruchu umysłowego swego czasu. Stan kapłański i pierwotne studya teologiczne nadawały w ogóle pracom i stosunkom towarzyskim Kondyllaka charakter odrębny i miarkowały w wielu razach zarówno jego przekonania, jak i jego postępowanie. Dogmata teologii uznawał milcząco, a gdy konsekwencye jego poglądów filozoficznych z nimi się rozchodziły, natenczas w dopiskach powoływał się zazwyczaj na ograniczoność umysłu ludzkiego, który w tajniki wiary wniknąć nie jest w stanie. Toż samo powtarza się i w jego stosunkach osobistych. Znał dobrze Diderota, Jana Jakuba Russa i innych przedstawicieli radykalnych dążności swego czasu, ale tych kompromitujących znajomości nigdy nie pielęgnował i w ogóle trzymał się zdaleka od wszelkiej wojującej filozofii, od wszelkich reformatorskich, a tembardziej rewolucyjnych tendencyj. I to objaśnia jego zamiłowanie do cichego życia w samotnem odosobnieniu.

Pod koniec życia zajmował się Kondyllak i kwestyami ekonomicznerni, jak o tem świadczy jego praca O handlu i rządzie i ich wzajemnym do siebie stosunku (Le commerce et le Gouvermament, considérés relativement l'un à l'autre. 1776). Na wezwanie zaś komisyi Edukacyj nej w Polsce, napisał ze swego sensualistycznego stanowiska Logikę, która przez długi czas używaną była w naszych szkołach jako podręcznik. Wyszła ona z druku na kilka tygodni przed śmiercią autora p. t. Logique ou les prémier s développements de l'art de penser. 1780. Na język polski przełożył ją dopiero w dwadzieścia dwa lat później Jan Znosko, profesor s/kół akademickich wileńskich p. t. Loika czyli pierwsze zasady sztuki myślenia. Wilno 1-sze wyd. 1802, 2-gie 1808. 3-cie 1819 r. Jako dowód rozpowszechnienia tej szkolnej logiki Kondyllaka, może służyć ta okoliczność, że przełożoną została również na języki: hiszpański, włoski i nowogrecki.

Kondyllak umarł dnia 3 Sierpnia 1780 r. w opactwie Flux, pod Beaugency, które stanowiło jego beneficyum. Jako dzieło pośmiertne ogłoszono w 1798 r. jego pracę p. t. Langue des calculs. Zbiór wszystkich jego dzieł wydali po jego śmierci w r. 1798 Arnoux i Mousnier (Oeuvres complètes de Condillac. 23 tomów). Późniejsze wydania wyszły 1803 i 1824 r. Niniejszy przekład Traktatu o wrażeniach zmysłowych dokonany został z pomienionego wydania z r. 1798. W wydaniu tem uwzględniono wszelkie poprawki i uzupełnienia, w które sam Kondyllak z biegiem czasu zaopatrzył pierwsze wydanie tego traktatu z r. 1754.

W wieku XVIII filozofia Locka miała wpływ przeważny na umysłowość francuzką. Zauważyć można łatwo w dziejach filozofii, że o ile charakter filozofii niemieckiej jest metafizyczny, a francuzkiej racyonalistyczny, o tyle Anglicy są przeważnie empirykami. Wzajemne wpływy tych trzech narodów łagodzą jednostronność typu, lecz go nie zmieniają. To też filozofia Locka we Francyi przybrała charakter bardziej racyonalistyczny. Rozwinęła się ona w dwóch kierunkach, w kierunku psychologicznym i społecznym. Do filozofów socyologów XVIII wieku zaliczyć należy takich myślicieli jak Montesquieu, Woltera, Rousseau, Turgot, Condorcet i inni; kierunek zaś psychologiczny rozwinęli w filozofii: Lamettrie, Kondyllak, Helwecyusz, Diderot, Holbach, Cabanis i inni. Nie można też i w tym względzie pominąć Woltera i Rousseau.

Według uwagi Joly'ego, umysł francuski w XVIII wieku, tak jak Grecya po Platonie i Arystotelesie, zatracił zdolność do zastanawiania się nad wielkiemi kwestyami bytu, i dla tego zwrócił się przeważnie do szczegółowych pytań życiowych. Filozofia XVIII wieku, to skeptycyzm, epikureizm i stoicyzm Greków, występujące tylko pod innemi nazwiskami. Wszyscy filozofowie poruszają przedewszystkiem kwestyą szczęścia osobistego.

Ten kierunek myśli był bezpośrednim wynikiem ogólnych dążności czasu i na innych dziedzinach życia. Filozofia francuzka XVIII wieku jest wyrazem tych samych indywidualistycznych dążności, które wywołały wielką rewolucyą francuzką. Dobrobyt osobisty, szczęście jednostkowe, — oto główny cel wszelkich ruchów społecznych i politycznych tego wieku. A chociaż przedstawiciele tych dążności ciągle na ustach mieli społeczeństwo i dobro powszechnego jednak mimowiednie główną sprężyną wszystkich ich dążności był interes własny, egoizm, a przedewszystkiem dobrobyt materyalay. Tak się wyraził duch owego czasu w dziedzinie ekonomii społecznej (Adam Smith), prawa (Montesquieu) i filozofii (sensualizm).

Sensualizm jest filozofią XVIII wieku. Sensulizm jest to wyraz nowy; rzecz sama jednak dawno była znaną. Pod nazwiskiem tem rozumie się kierunek, który pośrednio czy bezpośrednio wyprowadza wszystkie nasze pojęcia z wrażeń zmysłowych i sprowadza w ten sposób wszystkie nasze zdolności do czucia zmysłowego. Sensualizm nie jest to empiryzm; empiryzm bowiem, dowierzając doświadczeniu, zaznacza tylko pewien kierunek metodologiczny poznania, ale systemu poznania nie tworzy. Sensualizm zaś jest to system filozoficzny, który z wrażeń zmysłowych wyprowadza wszelkie poznanie rzeczy.

System ten przyjął w dziejach filozofii rozliczne odcienia, które scharakteryzujemy tutaj w najogólniejszych zarysach.

1). Sensualizm objektywny. Jest to doktryna materyalistyczna, która zajmując się nie tyle naszą zdolnością poznania, ile raczej rzeczami, będącem i przedmiotem poznania, wierzy tylko w istnienie rzeczy dotykalnych, pod zmysły podpadających, t. j. materyalnych. Dziejowo jest to pierwsza forma sensualizmu, którą już napotykamy u pierwszych filozofów greckich, a którą następnie rozwinęli Demokryt, Epikur i inni myśliciele starożytni.

2). Sensualizm subjektywny. W nowszych dopiero czasach rozwija się sensualizm w najwłaściwszym sobie refleksyjnym i psychologicznym charakterze. Przedstawiciele tego odcienia sensualizmu zajmują się bardziej naturą ducha, aniżeli naturą rzeczy, i we wrażeniach zmysłowych szukają źródła wszystkich naszych zdolności umysłowych i naszych wiadomości. Tego rodzaju sensualizm stanowił w starożytności podstawę subjektywnego skeptycyzmu Pyrrona i jego następców. Wśród zaś filozofów nowożytnych rozwiniętym został głównie przez Locka i Kondillaka.

Odmianą tego sensualizmu subjektywnego jest sensualizm logiczny, a raczej nominalizm, który, po odegraniu wielkiej roli w średnich wiekach, wskrzeszony został w XVII wieku przez Hobbesa. Nominalizm ten dowodzi, że nie mamy żadnych samodzielnych pojęć ogólnych, i że wszystko, co tak zowiemy, są tylko wyrazy, słowa, w których mogą się zawierać najrozmaitsze pojęcia, ideje. Analiza więc logiczna prowadzi tutaj do tegoż rezultatu, do jakiego doszli Locke i Kondyllak za pomocą analizy psychologicznej.

3). Sensualizm moralny graniczy z jednej strony ze szkołą Demokryta i Epikura, z drugiej ze szkołą Locka i Kondyllaka. Uważa on wzruszenia zmysłowe, ból i rozkosz, jako jedyne kryteryum złego i dobrego. Innemi słowy, rozkosz jest dobrem, ból — złem. Należy więc dążyć do rozkoszy, unikać bólu. Tu należą rozliczne odmiany starożytnego i nowoczesnego epikureizmu.

Wspomnieliśmy już, że filozofia Kondyllaka różni się od filozofii Locka. Różnice te jednak wystąpiły dopiero na jaw w jego Traktacie o wrażeniach zmysłowych, który jest dziełem zupełnie samodzielnem, podczas gdy w pierwszej swej książce: O początku wiedzy ludzkiej, Kondyllak jeszcze zupełnie na Locku się opiera.

Dwa te główne dzieła oznaczają dwie fazy w rozwoju filozofii Kondyllaka.

W pierwszem swem dziele O początku wiedzy, trzymając się jeszcze zupełnie Locka, przyjmuje wraz z nim, dwa zasadnicze czynniki umysłowej działalności człowieka: czucie i refleksyą czyli rozwagę. Czucie stanowi tutaj treść, materyą myśli, pojęć; refleksya zaś nadaje im formę, doprowadza je do naszej świadomości, porównywa je, kojarzy i uogólnia. Tymczasem w Traktacie o wrażeniach zmysłowych, Kondyllak nie przyznaje już za refleksya znaczenia samodzielnego, lecz dowodzi, że jest ona tylko odmianą czucia i w niem się zawiera. Wskutek tego, rozwijając konsekwentnie zasadę sensualizmu, sprowadza wszystkie czynności umysłu, intelektu, do jednego tylko czucia, do wrażeń zmysłowych i skupia w nich jak myśl i wolę, tak w ogóle duszą całą.

I pod względem filozofii mowy Kondyllak przedstawia konsekwentny postęp w rozwoju zasad sensualizmu w porównaniu z Lockem. Angielski myśliciel zaznaczył w ogóle wpływ mowy na myślenie. Kondyllak zaś zbadał bliżej ten wpływ, i w swojej Gramatyce i Logice starał się bardziej szczegółowo określić stosunek mowy do rozlicznych objawów życia umysłowego. Zauważył on, że pewne rodzaje myślenia są niemożliwe bez znaków. Znakami zaś takiemi dla myśli są wyrazy, mowa. Bez mowy mielibyśmy wprawdzie, jak zwierzęta, wyobrażenia o przedmiotach zewnętrznych, ale nie bylibyśmy w stanie wznieść się do pojęć oderwanych, do uogólnień i do rozumowania. Mowa więc jest według Kondyllaka główną podstawą rozwoju myśli. Ztąd to pochodzi ów głośny paradoks jego: "Nauka jest tylko dobrze urobionym językiem". (Une science n'est qu'une langue bien faite).

Robiąc w ten; sposób mowę nietylko jednym z warunków, lecz podstawą samą myśli, Kondyllak od niej czyni zależnem całą jaźń ludzką. Jaźń — powiada — jest tylko połączeniem i uogólnieniem szczegółowych czynników; ztąd wynika, że nie jest ona bynajmniej rzeczywistością żyjącą, czynną, niepodzielną. Przeciwnie, jest ona czystą abstrakcyą, myślą oderwaną, pozbawioną identyczności, jedności; co najwięcej posiada identyczność lub jedność sztuczną, tylko czysto nominalną.

Wygłaszając taką teoryą świadomości, powtarzaną dotąd przez niektórych psychologów, Kondyllak jednak nie staje się bynajmniej materyalista. Owszem centralne siedlisko myśli pomieszcza w duszy, nie zaś w organach, i odróżnia jasno psychologią od fizyologii. Zbliża się nawet do idealizmu, uważając czucia za zmiany stanów wewnętrznych istoty myślącej. Przyznaje on, że nie znamy nic, prócz naszej myśli. "Czy się wznosimy aż pod niebiosa, mówi, czy się też spuszczamy w najgłębsze otchłanie, zawsze nie wychodzimy poza samych siebie. Są to tylko nasze własne myśli, które dochodzą do naszej świadomości".

Już Diderot, przeprowadzając w swym Liście o niewidomych (Lettre sur les aveugles) paralelę między idealizmem Berkeleya i sensualizmem Kondylla ka, wykazuje, że do powyższego wyniku o subjektywności wszelkiej treści umysłowej dochodzi już Berkeley w końcu swego pierwszego Dyalogu między Hylasem i Filonousem, uznając ten pogląd za podstawę całej swej filozofii.

Traktat o wrażeniach zmysłowych zawiera w sobie szczegółowe rozwinięcie zaznaczonych ogólnych zasad sensualizmu Kondyllaka. Dla plastycznego uwydatnienia tych zasad, a mianowicie dla wykazania, że umysł pozbawiony jest wszelkiej samodzielnej treści, że wszystkie zdolności jego są nabytkiem czucia i jego stopniowego rozwoju, autor przypuszcza istnienie posągu, czyli postaci marmurowej, obdarzonej ustrojem organicznym człowieka, lecz wstępującej tylko kolejno w posiadanie jednego zmysłu po drugim. Początkowo postać ulega tylko wrażeniom powonienia, jako najmniej związanym z objawami umyslowemi. Następnie obdarzoną zostaje kolejno słuchem, smakiem, wzrokiem i nareszcie dotykiem. Udowodnienie zaś szczegółowe, że wskutek działania tych wrażeń zmysłowych, wytwarzają się wszelkie czynności umysłowe i że im jedynie zawdzięczamy wszelkie nasze wiadomości i nasz pogląd na świat zewnętrzny — oto cel całego dzieła.

Już najpierwotniejsze wrażenia zmuszają postać, aby się ku nim zwracała, a zatem wytwarzają w niej uwagę. Przy jej pomocy odczuwamy różnicę między przyjemnemi i nieprzyjemnemi wrażeniami, t. j. czujemy rozkosz i ból. Dalej, minione czucie pozostawia swe ślady, które przy udziale uwagi, rozwijają pamięć. Wspomnienia znowu mogą być rozmaite co do swej treści i co do swej siły, a szereg wspomnień wytwarza porównania. Porównanie zaś wywołuje ocenę rzeczy czyli sąd. Z drugiej strony porównanie przyjemnych stanów z nieprzyjemnemu, rodzi potrzebę. Potrzeba staje się jednym z najsilniejszych czynników życia umysłowego. Pobudza ona najprzód czynność pamięci, i za jej pośrednictwem odtwarza minione czucia, czyli staje się wyobraźnią. Następnie zmusza do rozbioru i rozpoznawania przedmiotów, wywołujących przyjemne lub nieprzyjemne wrażenia. Ześrodkowując zaś wszystkie siły ku jednemu przedmiotowi, potrzeba staje się pragnieniem, żądzą. Silne pragnienie przyjmuje charakter namiętności. Namiętność stosownie do bólu lub rozkoszy, z jakiemi się łączy, staje się miłością lub nienawiścią. Z tego samego źródła wypływają obawa i nadzieja. Nakoniec miłość z nadzieją, jak również nienawiść z obawą wywołują pragnienia, działające w pewnym oznaczonym kierunku, więc rodzą wolę. Wszystkie nareszcie czucia, jakie postać odczuwa i jakie po długich doświadczeniach pamięta, razem wzięte, doprowadzają do pojęcia jaźni, samowiedzy.

Tak więc czucie samo jedno wytwarza, według Kondyllaka, wszystkie uzdolnienia duszy. Dzięki jedynie wrażeniom zmysłowym czucie przypomina sobie, sądzi, rozróżnia, wyobraża sobie; ma pojęcia oderwane o liczbie i trwaniu, zna prawdy ogólne i szczegółowe; pragnie, czuje namiętności, kocha, nienawidzi, oddaje się nadziei, lęka się, chce, dziwi się, nabywa nawyknienia, kształci i doskonali się.

Takiem jest tło ogólne dzieła Kondyllaka. Na tem tle w sposób, pod względem dyalektycznym bardzo zręczny, maluje rozwój umysłowy owej postaci hipotetycznej i daje do zrozumienia, że takim a nie innym jest i rozwój umysłowości człowieka.

Co się tycze poglądów etycznych Kondyllaka, to od sensualizmu subjektywnego przechodzi on konsekwentnie do zaznaczonego powyżej sensualizmu moralnego. Każe on swej postaci być zawsze tem, co czuje, i działać zawsze w kierunku wrażeń przyjemnych. Łączy się tedy ściśle z teoryą epikureizmu. Dobrem nazywa to wszystko, co się podoba powonieniu i smakowi; pięknem zaś wszystko, co się podoba wzrokowi, słuchowi i dotykowi. A chociaż w tym względzie w niektórych miejscach swego Traktatu robi pewne zastrzeżenia co do konsekwencyi, do jakich  taki pogląd doprowadza, to jednak w gruncie rzeczy od owej teoryi w niczem nie odstępuje. W ogóle zastrzeżenia tego rodzaju, dla zaznaczonych już powodów, wywołują wrażenie, jakby pisane były dla pewnych ubocznych względów, nie mających żadnego związku z filozofią.

Pod względem literackim Traktat o wrażeniach zmysłowych nazwać można arcydziełem. Jestto istny romans, w którym owa postać marmurowa, ożywia się stopniowo, człowieczeje, i czytelnik, wraz z nią, coraz nowe widzi obrazy, coraz szersze obejmuje widnokręki. Piękność stylu i jasność wykładu robią to dzieło dostępnem dla każdego. Współcześni byliby tę książkę nazwali popularną, w najlepszem tego słowa znaczeniu, gdyby banalny ten wyraz był już znanym w owym czasie.

Sprawiła ona też od pierwszej chwili wielkie wrażenie, a nadto z powodu swej formy wywołała nawet małą burzę. Zjawiło się wielu niechętnych krytyków, którzy Kondyllakowi zarzucali, że pomysł postaci nie jest ani nowym, ani oryginalnym, że na śladował w tym względzie poprostu już to Buffona, już to Diderota.

Diderot w r. 1751, a zatem na trzy lata wcześniej przed wyjściem z druku Traktatu Kondyllaka, wydał rozprawę O głuchoniemych, mającą za przedmiot kwestyą początku i rozwoju mowy ( Lettre sur les sourds et muets ), w której przedstawia człowieka jako rozdzielonego na tyle samodzielnych istot, ile posiada zmysłów. Przypuszczenie to zbliża się w samej rzeczy do alegorycznej postaci Kondyllaka. Ale zarzut zaczerpania pomysłu od Diderota, Kondyllak odparł dowodem, że praca jego była gotową w rękopiśmie przed r. 1751, i że pomysł postaci, na którym on opierał swoją analizę wrażeń zmysłowych, dobrze był znany różnym osobom, między innemi samemu Diderotowi, przed ogłoszeniem jego pisma o głuchoniemych.

Równie bezzasadnym jest zarzut, jakoby Kondyllak ów pomysł przejął od Buffona. Zarzut ten wypowiedział Grimm, przyjaciel Diderota, dowodząc, że Kondyllak kopiował poprostu Buffonowskiego Adama, który w pierwszych dniach stworzenia staje w obec natury i powoli, chłonąc z ogromu wrażeń, poetycznie opowiada o swych zachwytach, rozumowaniach i wnioskach, jakie w nim się wytworzyły na widok przepięknego świata. Już z tego okazuje się, że Buffon miał na oku głównie poetyczną charakterystykę natury, podczas gdy Kondyllak przy pomocy swej postaci, pragnął wykazać stopniowy rozwój uzdolnień człowieka wskutek działalności zmysłów.

Całą tą kwestyą rozjaśnia najlepiej F. A. Lange w swej Historyi Materyalizmu, słuszną uwagą, że pomysł ów był bardzo prostym i w różnej formie powta rzał się u dawniejszych i nowszych autorów. Przed Diderotem i Buffonem, Lamettrie w swej Historyi naturalnej duszy (Histoire naturelle de l'âme), wydanej w roku 1745, powołuje się na piękną alegoryą (belle conjecture) Arnobiusza, znanego obrońcy chrześcijaństwa, żyjącego w czwartym wieku, który w swem dziele apologetycznem Adversus gentes, dla zbicia platońskiej nauki o zachowywanych w pamięci ideach z przedziemskiego bytu duszy i dla wykazania koniecznej potrzeby objawienia boskiego, przypuszcza dziecko, wychowane w ciemności przez nagą i niemą mamkę, pozbawione wszelkich stosunków z ludźmi, wszelkiej znajomości świata, i pozostające w tym stanie aż do wieku dojrzałego. Otóż człowiek taki nie posiadałby żadnej myśli, nie rozumiałby nawet innych ludzi, gdyby się do niego zwracali. Lamettrie posiłkuje się tem przypuszczeniem już wprost dla udowodnienia swych materyalistycznych i ateistycznych poglądów.

Ale i Arnobiusz nie był pierwszym przedstawicielem tego rodzaju pomysłów. Już Herodot opowiada legendę o królu Psametyku, który, chcąc się dowiedzieć, jaka była pierwotna mowa człowieka, kazał dwoje dzieci wychowywać w zupełnem osamotnieniu.

Tak tedy spór o pierwszeństwo w spożytkowaniu tego pomysłu pozbawiony jest wszelkiej zasady. Dosyć na tem, że Kondyllak pomysł ten po raz pierwszy wszechstronnie rozwinął i przy jego pomocy jak najprzystępniej unaocznił swój pogląd na czynności umysłu.

Traktat o zarażeniach zmysłowych Kondyllak poświęcił hrabinie de Vassé. Była ona przyjaciółką wcześnie zmarłej panny Ferrand, która według oświadczeń samego autora, przyjmowała dość czynny udział w ukształtowaniu i rozwinięciu wyłożonych w tem dziele poglądów. O samej tej pannie Ferrand wiemy jednak bardzo niewiele. Wiemy tylko, że należała do szeregu tych świetnych umysłów kobiecych, jakie Francya wydała w końcu zeszłego wieku. La Harpe i Grimm wyrażają się o niej, zresztą bardzo lakonicznie, jako o osobie rzadkich zdolności, gruntownie wykształconej, szczególniej w zakresie filozofii i matematyki. Kondyllak wspomina o niej obszerniej i zaznacza z wdzięcznością jej wpływ na niego w załączającym się tutaj Zarysie swego dzieła.

Przez lat blizko pięćdziesiąt filozofia francuzka uznawała w sensualizmie Kondyllaka, jedyną podstawę naszej wiedzy. Przez pół wieku większość francuzkich myślicieli kształciła się na jego Traktacie o wrażeniach zmysłowych. Świadczą o tem Helwecyusz, Bonnet, Holbach, Cabanis, Laromiguiere, Destutt de Tracy i wielu innych. Dopiero głębokomyślny Maine de Biran, opierając się początkowo także na sensualizmie Kondyllaka, wykazał następnie słabe jego strony, polegające na zaprzeczeniu czynnego udziału umysłu w obrobieniu surowego materyału wrażeń zmysłowych i w wytworzeniu z nich poglądów na nas samych i świat zewnętrzny. Pomimo tej krytyki, empiryczny kierunek naszego czasu skłania się z natury rzeczy, i na polu badań filozoficznych, znowu do sensualizmu. Studyum Kondyllaka staje się wskutek tego koniecznym warunkiem krytycznej samowiedzy w zakresie panujących obecnie kierunków myśli.

OD AUTORA

"TRAKTATU O WRAŻENIACH ZMYSŁOWYCH".

ZARYS TEGO DZIEŁA.

 

(Do hrabiny de Vassé, której autor dzieło to poświęcił).

Nie jesteśmy zdolni przypomnieć sobie nieświadomości, w jakiejśmy się urodzili. Jest to bowiem stan, który nie pozostawia po sobie żadnych śladów. Przypominamy sobie naszą niewiadomość tylko wtedy, gdy pamiętamy, żeśmy się niegdyś czegoś nauczyli. Żeby zaś zauważyć to, czego się uczymy, potrzeba już mieć pewne wiadomości. Potrzeba posiadać pewne pojęcia, aby módz spostrzegać nabywanie nowych pojęć, których się poprzednio nie posiadało. Ta rozwaga pamięci, która dziś czyni nam. tak łatwem przejście od jednej wiadomości do drugiej, nie może jednak dotrzeć aż do ich źródła, lecz czyni w tym względzie tylko przypuszczenia. I to jest przyczyną owej skłonności do mniemania, jakoby nasze wiadomości wraz z nami przychodziły na świat. Powiedzieć, żeśmy się nauczyli patrzeć, słyszeć, smakować, wąchać, dotykać — zdaje się nam  najdziwaczniejszym paradoksem. Wydaje się nam, że natura dała nam możność zupełnego spożytkowania zmysłów z chwilą, gdy je ukształtowała, i żeśmy zawsze posługiwali się nimi bez nauki, ponieważ dziś już nie potrzebujemy uczyć się ich używania.

Ulegałem i ja temu przesądowi, gdym ogłosił swój Traktat o początku wiedzy ludzkiej. Rozumowa nia Locka z powodu niewidomego od urodzenia, któremu wzrok przywrócono, nie uwolniły mnie od tego przesądu. W sprzeczności z tym filozofem utrzymywałem, że oko z samej natury swojej sądzi o kształtach, wielkościach, położeniach i odległościach.

Ty wiesz, Pani, komu zawdzięczam to światło, które ostatecznie rozproszyło moje przesądy. Pani znasz udział, jaki w tem dziele przyjmowała osoba która ci była tak drogą, a zarazem tak godną Twego szacunku i Twojej przyjaźni. Jej to pamięci poświęcam to dzieło, i zwracam się do Pani, aby oddać się zarazem szczęściu mówienia o niej, jak i boleści z powodu, że jej już nie ma. Oby ten upominek mógł utrwalić pamięć zarówno waszej wzajemnej przyjaźni, jak i zaszczytu, jakiego byłbym doznał, gdyby praca ta, była uzyskała uznanie jednej i, drugiej z was.

Ale czyż mogłem nie spodziewać się tego powodzenia, gdy wspomnę, o ile ta praca do niej należy! Poglądy najściślejsze i najprzenikliwsze, jakie to dzieło w sobie zawiera, zawdzięczam jasności jej rozsądku i żywości jej wyobraźni. Każdy z tych przymiotów posiadała ona w tak wysokim stopniu, że ich połączenie wydawało się prawie niemożliwem. Czuła ona konieczność rozpatrzenia każdego z naszych zmysłów oddzielnie; wyraźnego rozróżnienia, co każdemu z nich winniśmy i zbadania, jak się każdy z nich kształci i jak wzajemnie sobie pomagają.

Aby tego dokonać, wyobraziliśmy sobie postać, zorganizowaną wewnętrznie zupełnie, tak jak my, a obdarzoną duchem, pozbawionym wszelkiego rodzaju pojęć. Przypuściliśmy nadto, że marmurowa powłoka nie pozwalała jej korzystać ze zmysłów i zachowaliśmy sobie swobodę odsłonięcia w niej tych zmysłów według naszego wyboru i poddania jej działaniu rozmaitych wrażeń, na jakie one są dostępne.

Zdawało nam się, że rozpocząć należy od powonienia, gdyż ono ze wszystkich zmysłów najmniej zdaje się być związanym z pojęciami ducha ludzkiego. Inne były następnie przedmiotem naszych badań, a przejrzawszy je kolejno, oddzielnie i razem, ujrzeliśmy, jak postać stała się istotą, zdolną do baczenia na swe zachowanie.

Zasada, określająca rozwój jej zdolności, jest bardzo prostą i same czucia zawierają ją w sobie. Ponieważ bowiem z konieczności jedne z nich są przyjemne, a drugie nieprzyjemne, postać więc dąży do używania jednych i do zwolnienia się od drugich. Nietrudno się tedy przekonać, że samo to zajęcie się owemi stanami, wywołuje działalność umysłu i woli. Sąd, rozwaga, pragnienia, namiętności i t. d. są to tylko czucia zmysłowe w rozmaitych odmianach. Oto dla czego wydawało się nam bezpożytecznem przypuszczać, że dusza otrzymuje bezpośrednio od przyrody wszystkie zdolności, któremi jest obdarzoną. Natura dała nam organa, aby przez rozkosz nauczyć nas, czego powinniśmy szukać, a przez ból, czego unikać mamy. I na tem ograniczyła się. Doświadczeniu zaś pozostawia trud wytworzenia w nas nawyknień, i zakończenia dzieła, które ona rozpoczęła.

Jest to przedmiot nowy, i wykazuje całą, prostotę środków, któremi się posiłkuje Stwórca przyrody. Czyż bowiem nie wprawia w podziw to, że dość było uczynić człowieka czułym na rozkosz i ból, aby w nim powołać do życia pojęcia, pragnienia, nawyknienia i wszelkiego rodzaju zdolności?

Napotkamy niewątpliwie wiele trudności przy wszechstronnem rozwinięciu tego systemu. Doświadczałem też niejednokrotnie, o ile podobne przedsięwzięcie przekracza siły moje. Panna Ferrand rozjaśniła myśli moje co do zasad, planu i najmniejszych szczegółów, i tembardziej czuję się względem niej obowiązanym, że nie było w jej zamiarze ani kształcić mnie, ani też pisać książki. Nie spostrzegła się wcale, że stawała się autorką, a miała na celu tylko porozumieć się ze mną w przedmiotach, które mnie do pewnego stopnia zajmowały. Nigdy też nie miała swego poczucia za lepsze, ja zaś oddawałem mu prawie zawsze pierwszeństwo przed swojem i to dopro wadziło mnie do coraz jaśniejszych poglądów. Zbyt ją szanowałem, abym mógł przyswoić sobie jej zda. nia dla innych pobudek; ona sama byłaby tem obrażoną. Mimo to, tak często uznać musiałem wyższość jej poglądów, że to moje uznanie nie mogło uniknąć podejrzenia zbytku grzeczności. Nieraz czyniła mi z tego powodu zarzuty; lękała się, jak mówiła, zepsuć moje dzieło i badając wszechstronnie zdania, od których odstępywałem, sama siebie chciała przekonać, że jej uwagi krytyczne nie były dość uzasadnione.

Gdyby była sama wzięła pióro do ręki, dzieło to lepiej by dowiodło, jakie posiadała zdolności. Ale pewne poczucie delikatne nie pozwalało jej nawet myśleć o tem. Zmuszony zgodzić się na to, gdym poznał pobudki, które ją do tego skłaniały, ganiłem ją jednak znowu, skorom z jej rad widział, czego sama mogła była dokonać. Traktat niniejszy jest niestety, tylko rezultatem rozmów, jakie z nią prowadziłem, i lękam się bardzo, że nie zawsze byłem w stanie przedstawić jej myśli we właściwem świetle. Boleję nad tem, że nie mogła mnie objaśnić co do odebranego wrażenia; najwięcej zaś żałuję, że w paru kwestyach nie byliśmy w zupełnej zgodzie ze sobą.

Sprawiedliwość, jaką 'pannie Ferrand oddaję, nie byłbym śmiał jej oddać, gdyby była jeszcze przy życiu. Zazdrosna jedynie o sławę swych przyjaciół, i uważając za należne im to, co się do niej tylko stosować mogło, nie przyznałaby wcale tego udziału, jaki przyjmowała w tem dziele; zakazałaby mi mówić o tem publicznie, a jabym był jej usłuchał. Lecz obecnie, mamże się pozbawić rozkoszy oddania jej tej sprawiedliwości? To jedynie pozostało mi po stracie mądrego doradcy, światłego krytyka i prawdziwego przyjaciela.

Ty podzielisz ze mną tę rozkosz, o Pani; Ty która całe życie żałować jej będziesz, i z którą tak miło rui o niej rozmawiać. Obie równie czcigodne, miałyście ten zmysł spostrzegawczy, który umie odnaleźć całą wartość ukochanego przedmiotu, a bez którego nie można kochać. Jedna w drugiej, widziałyście w sobie wzajemnie rozum, prawdę i odwagę. Te przymioty zacieśniały węzły waszej przyjaźni, a w waszej zażyłości miałyście zawsze ową swobodę umysłu, będącą znamieniem dusz cnotliwych i wrażliwych.

Szczęście to musiało się skończyć; a w chwilach, które były jego kresem, jedyną pociechą Twej przyjaciółki było to, że Ciebie nie przeżyła. Widziałem, jaką była szczęśliwą z tego powodu. Dość było dla niej żyć w Twej pamięci. Chętnie zajmowała się tą myślą; chciała jednak zeń wyrwać obraz Twojej boleści. Rozmawiajcie niekiedy o mnie z panią de Vasse, mówiła do mnie, ale rozmawiajcie z pewnem zadowoleniem. Wiedziała ona bowiem, że boleść nie jest jedyną oznaką żalu, i że w podobnych wypadkach, im więcej rozkoszy znajdujemy w myśli o przyjacielu, tem żywiej odczuwamy stratę, jaką ponieśliśmy.

Jakże mi to pochlebia, o Pani, że uznawała mnie godnym dzielenia z Tobą tej boleści i tej rozkoszy! Ile zaszczytu mi to przynosi, że Pani to zdanie podzielasz. Czyż mogłyście mi obie Panie dać większy dowód waszego szacunku i waszej przyjaźni?

TRAKTAT

O WRAŻENIACH ZMYSŁOWYCH.

 

Ut potero, eiplicabo, nec tamen,

ut Pythius Apollo, certa ut sint et fixa,

quae dixero; sed ut homunculus próba-

bilia conjectura seąuens.

Cicero, Tusc, guaess. L, I. c. 9.

 

(Wedle sił rzecz wyłożę;

ale nie będę wygłaszał jak Apollon Pityjski

prawd pewnych i stałych, lecz jako czło-

wiek zwyczajny, trzymać się będę mnie-

mań do prawdy podobnych)

Część Pierwsza.

O zmysłach, które same przez się nie sądzą o przedmiotach zewnętrznych.

 

ROZDZIAŁ I.

O PIERWSZYCH WIADOMOŚCIACH CZŁOWIEKA OBDARZONEGO TYLKO ZMYSŁEM WĘCHU.

 

1. Wiadomości naszej postaci, obdarzonej tylko zmysłem powonienia, dotyczą tylko zapachów. Nie może ona posiadać pojęć o przestrzeni, o kształcie, ani o czemkolwiek będącem po za nią lub po za jej czuciami, jak o kolorze, dźwięku, smaku.

2. Gdy przedstawimy jej różę, w stosunku do nas będzie ona postacią, czującą zapach róży; w stosunku jednak do samej siebie, będzie ona samym zapachem tego kwiatu.

Będzie więc ona zapachem róży, gwoździka, jaśminu, fijołka, stosownie do przedmiotów, które na jej organa działają. Słowem, zapachy w tym względzie są to tylko własne jej modyfikacye, lubjej stany i nie może ona mieć się za co innego, gdyż są to jedyne czucia, jakich doświadczać może.

3. Niechaj filozofowie, którym tak widocznem się zdaje, że wszystko jest materyalnem, postawią się na chwilę w jej miejscu, i niechaj pomyślą, czy wówczas mogliby przypuszczać istnienie czegoś, coby podobnem było do tak zwanej materyi.

4. Z tego więc już możemy się przekonać, że dostatecznem byłoby powiększyć lub zmniejszyć ilość naszych zmysłów, abyśmy wydawali sądy zupełnie różne od tych, które dzisiaj wydają nam się tak naturalnemi, i nasza postać, obdarzona tylko zmysłem powonienia, może nam dać wyobrażenie o klasie istot, których wiadomości są najmniej rozłegłe.

 

 

ROZDZIAŁ II.

O czynnościach umysłowych człowieka o jednym tylko zmyśle węchu; — i jakim sposobem różne stopnie rozkoszy i cierpienia stanowią zasadę tych czynności.

 

1. Od pierwszego zapachu zdolność czucia naszej postaci całkowicie zwraca się do wrażenia, działającego na jej organ. Oto, co ja nazywam uwagą.

2. Od tej chwili zaczyna ona odczuwać rozkosz; i cierpienie; jeżeli bowiem zdolność czucia zwraca się całkowicie do zapachu przyjemnego, jest to dla niej rozkoszą; gdy zaś do nieprzyjemnego — jest to dla niej cierpieniem.

3. Ale postać nasza nie ma jeszcze żadnego pojęcia o różnych zmianach, jakim mogłaby podlegać. Czuje się ona dobrze, nie pragnąc, aby było lepiej, lub też źle, nie pragnąc, aby było dobrze. Cierpienie nie może w niej wywoływać pragnienia dobra, którego nie zna; ani rozkosz budzić obawy zła, którego również nie zna.

Wynika ztąd, że jakkolwiek przykrem byłoby pierwsze jej czucie, choćby nawet było bólem gwałtownym, nie umiałoby ono obudzić w niej pragnienia. Jeżeli w nas cierpienie łączy się zawsze z pragnieniem, abyśmy cierpieć przestali: tedy inaczej rzecz się ma z naszą postacią. Boleść wywołuje w nas to pragnienie dla tego tylko, że stan, jakiego możemy pragnąć, jest nam już znany. Przyzwyczajenie, jakiego nabyliśmy, aby uważać cierpienie za rzecz, bez której istnieliśmy i bez której możemy istnieć nadal, sprawia, że, gdy tylko cierpimy, natychmiast pragniemy nie cierpieć; pragnienie to jest nieodłącznem od każdego stanu bolesnego. Ale postać nasza, która w pierwszej chwili samą siebie czuje jedynie przez cierpienie, którego doświadcza, nie wie, czy może przestać być tem, czem jest, aby stać się czem innem, lub też przestać zupełnie istnieć. Nie ma ona jeszcze żadnego pojęcia o zmianie, następstwie, ani o trwałości. Istnieje więc, nie mogąc formować pragnień.

4. Gdy zaś zauważy, że może przestać być tem, czem jest, aby stać się na nowo tem, czem była, obaczymy, jak jej pragnienia powstawać będą ze stanu cierpienia, gdy go porówna ze stanem rozkoszy, odtworzonym w pamięci. Przez takie to działanie przyjemność i nieprzyjemność stanowią jedyną zasadę, która, określając wszystkie czynności jej duszy, ma ją podnosić stopniowo do wszystkich wiadomości, do jakich jest zdolną. Aby zaś wykazać postęp, jaki uczynić będzie mogła, dość będzie poznać przyjemności, jakich zapragnie, cierpienia, jakich będzie się lękać, i wpływ jednych i drugich stosownie do okoliczności.

5. Gdyby nie posiadała żadnego wspomnienia o przemianach, jakich doznała, każdorazowo sądziłaby, że czuje po raz pierwszy; całe lata ginęłyby w każdej chwili obecnej. Ograniczając więc zawsze swą uwagę do jednego tylko stanu, nie rozważałaby nigdy dwóch naraz, nie sądziłaby nigdy o ich stosunkach; doświadczałaby rozkoszy i cierpienia, nie czując ani pragnienia ani obawy.

6. Ale zapachu, jaki czuje, nie traci ona w zupełności w chwili, gdy ciało pachnące przestaje działać na jej organ. Uwaga jaką na ciało to zwraca, sprawia, że zapach ten jeszcze czas pewien się zatrzymuje: pozostaje po nim wrażenie mniej lub więcej silne, stosownie do tego, czy uwaga była mniej lub więcej żywą. Oto jest pamięć.

7. Gdy nasza postać staje się nowym zapachem, zapach poprzedni jest jeszcze obecnym w jej umyśle. Jej zdolność czucia dzieli się między pamięć i powonienie; pierwsza z tych zdolności zwraca się do czucia przeszłego, podczas gdy druga zwraca się do czucia obecnego.

8. Posiada więc ona dwa sposoby odczuwania, które tem tylko się różnią, że jeden stosuje się do czucia obecnego, drugi zaś do uczucia, które już nie istnieje, ale którego wrażenie trwa jeszcze. Nie wiedząc o istnieniu przedmiotów, które na nią działają, nie wiedząc nawet o swym organie, rozróżnia ona zazwyczaj wspomnienie o czuciu od czucia obecnego — przez to tylko, że słabo odczuwa, czem była, i żywo czuje, czem jest.

9. Mówię zazwyczaj, gdyż wspomnienie nie zawsze bywa uczuciem słabem, a czucie — żywem. Albowiem za każdym razem, gdy pamięć odtworzy stan poprzedni z wielką siłą, a organ przeciwnie lekkie tylko odbierać będzie wrażenia, — czucie obecne będzie daleko mniej żywem, niż wspomnienie czucia, które już nie istnieje.

10. Tak samo więc jak jeden zapach jest obecny m w powonieniu wskutek wrażenia, jakie eiało pachnące sprawia na organ, tak inny znów zapach jest przytomnym w pamięci, ponieważ wrażenie innego ciała pachnącego pozostało w mózgu, dokąd go organ przesłał. Postać nasza czuje, że już nie jest tem, czem była. Świadomość tej zmiany, sprawia, że stany te przypisuje ona dwom różnym momentom, a to uprzytomnia jej różnicę pomiędzy istnieniem obecnem, a wspomnieniem istnienia poprzedniego.

11. W stosunku do jednego z tych sposobów czucia jest ona czynną i bierną wobec drugiego. Jest czynną, gdy wspomina o jakiemś wrażeniu, gdyż w sobie samej nosi przyczynę tego wspomnienia t. j. pamięć. Jest bierną w chwili, gdy doświadcza jakiegoś czucia, ponieważ przyczyna tego czucia leży poza nią, t. j. w ciałach pachnących, które działają na jej organ.

12. Nie mogąc jednak domyślać się działania przedmiotów zewnętrznych, nie zna ona różnicy pomiędzy przyczyną, spoczywającą w niej samej, a przyczyną, leżącą na zewnątrz. Wszystkie jej modyfikacye przedstawiają jej się tak, jakby zawdzięczała je tylko sobie samej; i czy to doświadcza jakiegoś czucia, czy też je sobie tylko przypomina, nigdy nie dostrzega nic innego nad swój własny stan obecny, lub odtworzony w pamięci. A więc nie zna ona żadnej różnicy pomiędzy stanem czynnym a biernym.

13. Wszelako im więcej pamięć będzie się ćwiczyć, tem większej nabierze łatwości w działaniu, i tym sposobem postać nasza przyzwyczai się przypominać sobie bez wysiłku zmiany, przez które przeszła, oraz dzielić swą uwagę między stan obecny i stan poprzedni. Przyzwyczajenie jest to tylko łatwość odtworzenia tego, co się już robiło, a łatwość ta nabywa się drogą wielokrotnego powtarzania.

14. Jeżeli po kilkakrotnem odczuwaniu zapachu róży lub fijolka czuje ona znowu zapach róży, wówczas uwaga bierna, pochodząca z powonienia, zwraca się całkowicie na obecny zapach, róży; uwaga zaś czynna, pochodząca z pamięci, dzieli się między wspomnienia, jakie pozostały po zapachu róży i po zapachu fijołka. Otóż ten podział zdolności czucia prowadzi do porównania, gdyż porównywać jest to rozważać jednocześnie dwa pojęcia.

15. Z porównania zaś wynika sąd. Gdy postać nasza jednocześnie zwraca uwagę na zapach róży i zapach fijołka, musi ona dostrzedz, że nie są one tem samem; gdy zaś zwróci uwagę na obecny zapach róży i zapach róży, który czuła poprzednio, dostrzega, że jest to ten sam zapach. Sąd jest to poczucie stosunku, zachodzącego między dwoma pojęciami, które się porównywa.

16. W miarę, jak porównania i sądy powtarzają się, postać nasza czyni je z większą łatwością. A więc na bywa nawyknienia do porównań i sądów. To też dostatecznem będzie dać jej poczuć nowe zapachy, ażeby skłonić ją do czynienia nowych porównań, wydawania nowych sądów i nabywauia nowych przyzwyczajeń.

17. Postać nasza wcale nie czuje się zdumioną wobec pierwszego uczucia, jakiego doznaje, gdyż nie nawykła jeszcze do żadnego sądu. Również nie będzie ona zdumioną, gdy czując z kolei wiele zapachów, każdy z nich chwilowo odczuwać będzie, gdyż wówczas nie dba ona o żaden sąd, jaki wydaje — i, naturalnie, im więcej podlega zmianom, tem bardziej do zmiany usposobioną się czuje. Dalej nie może powstać zdumienie, jeżeli za pomocą szeregu nieznacznych przejść skierujemy jej wrażliwość od jednego zapachu do drugiego, gdyż wówczas nie będzie ona mogła zauważyć tej zmiany. Lecz zdumienie zjawi się niechybnie wskutek raptownego przejścia z jednego stanu, do którego czuje się być przyzwyczajoną, do stanu zupełnie różnego, o którym niemiała jeszcze wyobrażenia.

18. Zdziwienie to lepiej daje jej poczuć rozmaitość stanów jej istnienia. Im gwałtowmejszem jest przejście od jednych do drugich, tem zdumienie jest większe, tem silniej uderza ją kontrast przyjemności i bólów, jakie im towarzyszą. Uwaga jej podrażniona przez bóle, które żywiej czuć się dają, zastosowuje się szybko do wszystkich czuć, następujących po sobie. Porównywa je gorliwie i w ten sposób lepiej sądzi o ich stosunku. Zdziwienie naturalną drogą podnosi działalność jej duszy. Ale, ponieważ ono tylko w ten sposób ją podnosi, że daje poznać przeciwieństwo uczuć przyjemnych i nieprzyjemnych, za wsze więc rozkosz i cierpienie pozostają pierwszym motorem jej zdolności.

19. Jeżeli każdy zapach jednakowo zwraca jej uwagę, zachowują się one w jej pamięci w takim porządku, w jakim następować będą po sobie, i tym sposobem w niej się zwiążą. Jeżeli jednak będą i takie (zapachy), które małą zwrócą uwagę, to te nie pozostawią po sobie żadnego wrażenia, i wnet po ujrzeniu zapomniane będą. Wreszcie te, które uderzą ją najmocniej, odrysują się najżywiej i zajmą ją tak silnie, że będą wstanie zepchnąć w niepamięć wszystkie inne.

20. Pamięć zatem jest to tylko szereg pojęć, tworzących rodzaj łańcucha. Ten to związek daje możność przechodzenia od jednego pojęcia do drugiego i przypominania najbardziej oddalonych. Wynika ztąd, że pojęcie bardzo dawne przypomnieć sobie możemy w ten tylko sposób, że prześledzimy wstecz po za siebie mniej lub więcej szybko pojęcia pośrednie.

21. Przy wtórem czuciu pamięć naszej postaci nie ma wyboru: może przypomnieć sobie tylko pierwsze. Będzie ona działać tylko z większą siłą w stosunku do tego, czy będzie dotkniętą żywością rozkoszy lub cierpienia. Gdy jednak będzie miała szereg, modyfikacyj, postać, zachowując pamięć o wielkiej ich ilości, przeważnie zwróci się ku tym, które będą wpływać na jej szczęście, szybko zaś pominie inne i zatrzyma się na nich tylko mimowoli. Aby wyjaśnić tę prawdę należy snać różne stopnie rozkoszy i bólu, jakich może doświadczać, i porównania, jakie na tej zasadzie czynić może.

22. Rozkosze i cierpienia są dwóch rodzajów. Jedne należą szczególnie do ciała: są to czucia zmysłowe; inne znajdują się w pamięci i we wszystkich władzach duszy: są to czucia intelektualne lub duchowe. Jest to jednak różnica, której nasza postać zauważyć nie umie. Ta niewiadomość uchroni ją od błędu, jakiego my z trudnością unikamy, gdyż te uczucia nie różnią się bynajmniej tak, jak nam się zdaje. W rzeczywistości wszystkie one są intelektualnemi lub duchowemi, gdyż tylko dusza właściwie czuje. Jeżeli chcecie, są też one wszystkie w pewnym sensie zmysłowemi lub cielesuetui, gdyż ciało jest dla nich jedyną przyczyną powodującą. Dzielimy je na dwa rodzaje tylko ze względu na ich stosunek do zdolności ciała i duszy.

23. Rozkosz może maleć lub rosnąć stopniowo; malejąc dąży do zaniku i znika wraz z czuciem; rosnąc, przeciwnie, prowadzi do cierpienia, gdyż wrażenie staje się zbyt silnem dla organu. Tak wiec dwa krańce są w rozkoszy. Najsłabszy jest tam, gdzie zaczyna się czucie z jaknajmniejszą siłą; jest to pierwszy krok od nicości do uczucia. Najsilniejszy jest tam, gdzie czucie może rosnąć tylko w ten sposób, że jednocześnie przestaje być przyjemneni; jest to stan najbliższy cierpienia. Wrażenie rozkoszy słabej zdaje się być ześrodkowanem w organie, który je przenosi do duszy. Jeżeli jednak dosięga ona pewnego stopnia żywości, towarzyszy jej wzruszenie, które się po całem ciele rozlewa. Wzruszenie to jest faktem, którego uczy nas doświadczenie i o którym wątpić nie możemy. Ból również może rosnąć lub maleć: rosnąc, dąży do zupełnego rozkładu istoty żywej; ale malejąc, nie dąży on, jak rozkosz, do zaniku wszelkiego uczucia; chwila, w której się kończy jest przeciwnie zawsze przyjemną.

24. Śród tych różnych stopni nie można znaleść stanu obojętności. Przy pierwszem czuciu, jakkol wiek byłoby słabem, postać z konieczności czuje się dobrze lub źle. Gdy jednak kolejno odczuje najżywsze cierpienia i najwyższe rozkosze, uważać będzie ona za obojętne lub przestanie nazywać przyjemnemi lub nieprzyjemnemi czucia słabsze, które porówna z silniejszemi. Możemy przypuścić, że istnieją dla niej stany przyjemne i nieprzyjemne w rozmaitym stopniu i takie wreszcie, które ona uważa za obojętne.

25. Za każdą razą, gdy postać czuje się źle lub dobrze, przypomina sobie ona swe czucia przeszłe; porównywa je z tem, czem jest, i czuje, iak ważnem jest dla niej stać się na nowo tem, czem była. Ztąd powstaje potrzeba czyli świadomość dobra, którego posiadanie uważa sobie za konieczne. Czuje ona potrzeby tylko wskutek tego, że porównywa cierpienie, jakie znosi, z rozkoszami, jakich doznała. Odbierzcie jej wspomnienie tych rozkoszy, będzie ona czuć zło, nie myśląc o żadnej potrzebie, gdyż, aby czuć potrzebę jakiego przedmiotu, należy znać go jakkolwiek. W przypuszczeniu zaś, jakie uczyniliśmy, zna ona jedynie ten stan, w jakim się znajduje. Gdy jednakże przypomni sobie stan szczęśliwszy, jej obecne położenie wnet rodzi w niej uczucie potrzeby. Tak więc rozkosz i cierpienie zawsze określać będą działalność jej uzdolnień.

26. Potrzeba jej spowodowauą być może przez prawdziwe cierpienie, przez czucie nieprzyjemne, przez czucie mniej przyjemne, od któregokolwiek z poprzedzających; wreszcie przez stan czczości do jakiego doszła w jednym z tych stanów swego bytu, które przywykła nazywać obojętnemi. Jeżeli potrzebę jej rodzi woń, sprawiająca jej cierpienie, nateczas ogarnia ona prawie całą jej zdolność czucia i pozostawia pamięci tyle tylko siły, aby przypomnieć postaci, że nie zawsze tak źle się czuła. Wtedy niezdolną jest do porównania różnych stanów bytu, przez jakie przeszła, ani osądzenia jaki z nich jest najprzyjemniejszy. Jedno ją tylko zajmuje: aby przejść z tego stanu do jakiegokolwiek innego, i gdyby znała jaki środek, mogący ją wyrwać cierpieniu użyłaby wszystkich swych zdolności, aby go zastosować. Tak to w wielkich chorobach przestajemy pragnąć rozkoszy, jakich dawniej szukaliśmy tak gorąco, i myślimy tylko o odzyskaniu zdrowia. Jeżeli czucie mniej przyjemne wytwarza potrzebę, należy rozróżniać dwa wypadki: albo rozkosze, z jakiemi postać je porównywa, były żywsze i połączone z silniejszeuii wzruszeniami, albo mniej żywe i minęły prawie bez wzruszenia. W, pierwszym wypadku, minione szczęście tem silniej się budzi, im więcej się różni od czucia obecnego. Wzruszenie, które im towarzyszy, odtwarza się częściowo; i, skierowując ku sobie całą zdolność odczuwania, nie daje zauważyć uczuć przyjemnych, które je poprzedziły. Postać, nie będąc rozerwaną, lepiej porównywa to szczęście ze stanem swym obecnym, dobrze widzi, o ile on jest inny; a starając się odmalować go sobie jak najźywiej, czuje, jak ten brak rodzi w niej potrzebę, i posiadanie tego szczęścia staje się dla niej niezbędnem. W drugim wypadku, przeciwnie, mniej żywo odradza się w niej to szczęście; inne rozkosze również zwracają na siebie jej uwagę; wyższość jego mniej czuć się daje; nie wywołuje wcale wzruszenia lub bardzo małe. Postać więc nie jest tak bardzo zajętą jego powrotem i nie stosuje z taką siłą swych uzdolnień. Wreszcie, jeżeli potrzeba ma za przyczynę je dno z tych czuć, jakie postać przywykła uważać za obojętne, początkowo nie odczuwa ona ani rozkoszy ani bólu. Ale ten stan, porównany ze szczęśliweini chwilami, jakie przeżyła, staje się jej wnet nieprzyjemnym, a boleść, jaką odczuwa, jest tem, co nazywamy nudą. Ale nuda trwa, rośnie, staje się niemożliwą do zniesienia, i wtedy postać wszystkie swe siły skierowuje ku szczęściu, którego stratę czuje. Nuda może być również przygnębiającą, jak cierpienie; w tym wypadku ma ona tylko jeden interes, aby się z niej wyzwolić, i bez wyboru rzuca się do stanu bytu, który zdolnym jest ją rozproszyć. Jeżeli jednak ciężar nudy zmniejszymy, stan jej będzie mniej nieszczęśliwy, będzie dla niej mniej ważnem wyrwać się z niego, będzie mogła zwrócić swą uwagę na wszystkie uczucia przyjemne, o których pamięta. W takim razie wszystkie jej uzdolnienia zwrócą się do przyjemności, której idea najsilniej w umyśle jej się odtwarza.

27. Dwie są zasady, określające stopień czynności uzdolnień postaci: z jednej strony żywość doznanego dobra, którego już nie ma; z drugiej strony mała ilość przyjemności czucia obecnego lub cierpienie, jakie mu towarzyszy. Gdy dwie te zasady się łączą, robi ona większe wysiłki, aby przypomnieć sobie to, czem być przestała i czuje mniej to, czem jest. Ponieważ bowiem jej zdolność odczuwania ma konieczne granice, pamięć może z niej wyciągnąć tę tylko część, która już nie pozostaje w powonieniu. Jeżeli nawet czynność tej zdolności dość jest silną, aby w zupełności zastąpić zdolność czucia, postać nie zauważy wrażenia, jakie organ jej doznaje, i tak żywo przedstawi sobie to, czem była, że zdawać jej się będzie, iż dalej jest tem jeszcze.

28. Jeżeli jednak stan jej obecny jest najszczęśliwszy z tych, jakie znała, wtedy rozkosz zajmuje ją do tego stopnia, że nią się tylko raduje. Nie masz już powodu, któryby mógł zmusić jaki przedmiot do działaniadość żywego, aby zawładnąć powonieniem aż do zniszczenia owego uczucia (szczęścia). Rozkosz przeciwnie zatrzymuje przynajmniej większą część uwagi lub zdolności odczuwania na czuciu obecnem; a jeżeli postać przypomina sobie jeszcze to, czem była, to porównanie z tem, czem jest, daje jej tylko silniej odczuć szezęście chwili obecnej.

29. Oto dwa skutki pamięci: naprzód istnieje czucie, które również mocno odtwarza się w umyśle, jakby na sam organ działało; powtóre istnieje inne uczucie, które we wspomnieniu słabe tylko ślady pozostawia. Tak więc w działaniu tej zdolności dwa możemy ustanowić stopnie: słabszy, w którym ona (zdolność) zaledwie że doznaje wrażeń minionych (wrażeń przeszłości), silniejszy, w którym doznaje tych wrażeń tak, jakby były obecnemi. Zachowuje ona nazwę pamięci, gdy pamięta o rzeczach tylko, jako o przeszłych; nazywa się zaś wyobraźnią, gdy maluje je z taką siłą, że zdają się obecnemi. Wyobraźnia więc istnieje w naszej postaci zarówno jak i pamięć; a dwie te zdolności różnią się tylko mniej lub więcej między sobą. Pamięć jest to początek wyobraźni, działającej słabo; wyobraźnia to pamięć, która dosięgła najwyższej możliwej żywości. Podobnie jak rozróżniliśmy w naszej postaci dwie uwagi: jedną powstającą z powonienia, drugą z pamięci, tak możemy obecnie zauważyć w niej trzecią opartą na wyobraźni, której cechą jest zatrzymywać wrażenia zmysłów, aby postawić zamiast nich uczucie niezależne od działalności przedmiotów zewnętrznych.

30. Tymczasem, gdy postać wyobraża sobie czucie, którego już nie doznaje, i gdy przedstawia je sobie tak mocno, jakby jeszcze go doznawała, nie wie ona, że istnieje w niej przyczyna, dająca jej ten sam skutek, co ciało pachnące, gdy na jej organ działa. Nie może więc ona, jak my, ustanowić różnicy między wyobrażeniem a doznawaniem czucia.

31. Należy przypuścić, że jej wyobraźnia będzie czynniejszą od naszej. Jej zdolność odczuwania zwraca się w całości do jednego rodzaju czucia, cała siła jej uzdolnień stosuje się do zapachów; nic jej nie rozrywa. Co do nas, to dzielimy (naszą wrażliwość) pomiędzy wiele czuć i pojęć, które nas bezustannie uderzają, a zachowując dla wyobraźni tylko cząstkę sił naszych, wyobrażamy sobie rzeczy słabo. Nadto nasze zmysły, wciąż pilnujące naszej wyobraźni, odrywają nas wciąż od przedmiotów, jakie chcemy sobie wyobrazić; przeciwnie, wszystko daje bieg wolny wyobraźni naszej postaci. Z ufnością więc odtwarza sobie zapach, którym się rozkoszowała, i rozkoszuje się nim rzeczywiście tak, jakby jeszcze działał na jej organ. Nakoniec łatwość zniknięcia przedmiotów, jakie nas rażą i odnalezienia tych, których posiadanie jest nam drogiem, niemało się przyczynia do zleniwienia naszej wyobraźni. Ponieważ jednak postać nasza nie może się wyzwolić od złego uczucia inaczej, jak wyobrażając sobie taki stan, który jej sprawia rozkosz, więc wyobraźnia jej więcej jest wyćwiczoną i powinna dawać rezultaty, jakich nasza wyobraźnia nie jest w stanie osiągnąć.

32. Jednakże jest okoliczność, która zupełnie wstrzymuje działanie wyobraźni, a nawet pamięci. Ma to miejsce wówczas, gdy czucie dość jest żywem, aby całkowicie ogarnąć zdolność odczuwania. Wtedy postać jest zupełnie bierną. Rozkosz jest wtedy dla niej rodzajem pijaństwa, tak, że zaledwie ją odczuwa; ból zaś jest przygnębieniem, w którem prawie nie cierpi.

33. Gdy jednak czucie traci kilka stopni swej żywości, wnet zdolności duszy wracają do działania i znów potrzeba staje się przyczyną, która je określa.

34. Modynkacye, które więcej powinny się podobać postaci, nie zawsze są ostatniemi, jakich doznała. Mogą one znajdować się zarówno na początku lub we środku jak na końcu łańcucha jej poznania. Wyobraźnia więc niejednokrotnie musi przeskakiwać szybko pojęcia pośrednie. Zbliża ona najbardziej oddalone, zmienia porządek, jaki miały w pamięci i formuje z nich zupełnie nowy łańcuch. Związek więc pojęć me pozostaje zawsze tym samym w jej zdolnościach. Im bardziej uswoi sobie porządek imaginacyjny, tem mniej zachowa ten, jaki jej dała pamięć. Tą drogą pojęcia łączą się tysiącami rozmaitych sposobów. Częstokroć, postać daleko słabiej zachowuje w pamięci porządek, w jakim doznała czuć rozmaitych, niż ten, w jakim je sobie wyobraziła.

35. Wszystkie te jednak łańcuchy formują się tylko przez porównanie każdego ogniwa z poprzedzająecm i następującem i przez rozważanie ich stosunku. Węzeł ten staje się tem silniejszym, im ćwiczenie odpowiednich uzdolnień wzmacnia nawyknienie do przypominania i wyobrażania. Ztąd to powstaje zadziwiająca korzyść rozpoznawania czuć, których już doznawaliśmy.

36. Rzeczywiście, jeżeli damy czuć naszej postaci zapach już jej znajomy, jest to stan bytu, który ona porównywała, o którym sądziła, który połączyła z kilku ogniwami łańcucha, jaki pamięć jej zazwyczaj przebiega. Oto dla czego sądzi ona, że stan, w jakim się teraz znajduje jest tym samym, w jakim się już znajdowała. Zapach jednak, jakiego dotąd nie czuła, przedstawia coś innego; może się on jej wydać zupełnie nowym.

37. Bezpożytecznem jest dodawać, że gdy ona poznaje jaki (nowy) stan bytu, nie jest jeszcze zdolną zdać sobie o nim sprawy. Przyczyną tego zjawiska jest tak trudną do rozwikłania, że uchodzi uwagi wszystkich ludzi, którzy nie umieją badać i analizować tego, co się odbywa w nich samych.

38. Skoro jednak postać długi czas nie myśli o pewnym stanie, cóż się w tym odstępie czasu dzieje z osiągniętem pojęciem? Zkąd wypływa to pojęcie, gdy wnet potem odrysowuje się w pamięci? Zachowałoż się ono w ciele, czy w duszy? Ani w jednem, ani w drugiej. Nie w duszy, gdyż dość słabego poruszenia w mózgu, aby odjąć jej możność przypomnienia. Nie w ciele również. Tylko rzecz fizyczna może się w niem zachować; w tym celu należałoby przypuścić, że mózg został zupełnie w takim samym stanie, w jakim zastało go czucie, które przypomina sobie postać. Ależ jak zgodzić to przypuszczenie z bezustannym ruchem umysłu? Jak zgodzić szczególniej, gdy rozważymy mnogość pojęć, jakiemi mózg się zbogaca? Można wyjaśnić to zjawisko bardzo prostym sposobem. Doznaję czucia, gdy w jednym z mych organów odbywa się ruch, przenoszący się do mózgu. Jeżeli ten sam ruch zaczyna się w mózgu i spływa do organu, sądzę, że doznaję czucia, którego nie mam. Jest to złudzenie; jeżeli jednak ruch ten zaczyna się i kończy w mózgu, przypominam sobie czucie, którego już doznałem. Gdy pewne pojęcie odtwarza się w naszej postaci, to nie dla tego, że zachowało się ono w ciele lub duszy, ale dla tego, że ruch, będący jego przyczyną powodującą, odradza się w mózgu. Nie tu jednak miejsce do rzucania się na przypuszczenia o mechanizmie pamięci. Zachowujemy mechanizm naszych czuć, przypominamy je sobie, choć długo nie myśleli śmy o nich; wystarcza, aby one uczyniły na nas żywe wrażenie, lub abyśmy ich doznali kilkakrotnie. Te fakta pozwalają mi przypuszczać, że nasza postać, będąc jak my zbudowaną, jest jak my uzdolnioną do pamięci.

39. Zakończmy tem, że osiągnęła już ona wiele przyzwyczajeń: naprzód przywykła uważać, powtóre, przypominać sobie, potrzecie porównywać, poczwarte sądzić, popiąte wyobrażać sobie, nakoniec poszóste rozpoznawać na nowo.

40. Też same jedynie przyczyny, które przyzwyczajenia zrodziły, są zdolne je zachować i utrwalić. Chcę powiedzieć, że przyzwyczajenia zaginą, jeżeli nie będą od czasu do czasu wznawiane przez powtarzanie. W takim razie, nasza postać nie pamiętałaby ani o porównaniach, jakie poczyniła względem pewnych stanów bytu, ani o sądach, jakie wydała co do nich, i doświadczałaby je po trzeci lub czwarty raz nie będąc w stanie je rozpoznać.

41. Ale my sami możemy przyczynić się do utrwalenia w niej ćwiczenia pamięci i wszystkich uzdolnień. Dość będzie różnemi stopniami rozkoszy i cierpienia skłonić ją do zatrzymania danego stanu, lub wyzwolenia się odeń. Sztuka, z jaką rozporządzać będziemy jej czuciami, poda nam sposobność do wzmocnienia i rozszerzenia jej przyzwyczajeń. Można nawet przypuszczać, że w szeregu zapachów odnajdzie ona odcienia, które naszej uwagi uchodzą; zmuszona stosować wszystkie swe zdolności do jednego rodzaju czuć, jakżeż mogłaby w tem badaniu nie dojść do bardziej niż my szczegółowego rozróżniania?

42. Jednak stosunki, jakie umysł jej odkryć może, są bardzo nieliczne. Wie ona tylko, że pewien stan jej bytu jest tym samym, jakiego już doznała, albo też jest różnym od niego; że jeden jest przyjemny, drugi nieprzyjemny, że są one takiemi mniej lub więcej. Czy jednak oddzieli ona kilka zapachów, które razem czuć się dają? Jest to rozróżnianie, które w nas powstaje jedynie przez długie ćwiczenia. I ono jednak zamkniętem jest w granicach bardzo ciasnych: nie masz bowiem nikogo, coby mógł rozróżnić wszystkie zapachy w koszyku kwiatów. Otóż zdaje mi się, że każda mięszanina zapachów jest dla naszej postaci takim koszykiem. Poznanie ciał pachnących, jak zobaczymy gdzieindziej, nauczyło nas odróżniać dwa zapachy w trzecim. Powąchawszy kolejno różę i narcys, wąchamy je razem, i dowiadujemy się, że czucie, jakie dają nam dwa te kwiaty w połączeniu, składa się z dwu drugich. Gdy pomnożymy zapachy, rozróżnimy tylko górujące, a nawet nie będziemy w stanie i tych odróżnić, jeżeli mięszanina urządzona jest z dostateczną sztuką, aby żaden zapach nie górował. W podobnym wypadku łączą się ze sobą prawie tak, jak kolory zlane razem łączą się i mieszają, iż żaden nie zostaje tem czem był, i z wielu wynika tylko jeden. Jeżeli nasza postać w pierwszej chwili czuje dwa zapachy, nie będzie ona sądzić, że istnieje na raz w dwóch stanach. Czy jednak przypuścimy, że poznawszy je oddzielnie, rozróżni je, gdy potem wąchać będzie razem? Nie zdaje mi się to prawdopodobnem; gdyż nie wiedząc, że pochodzą one z dwóch ciał rozmaitych, nie jest ona z niczego zdolną sądzić, że czucie jakiego doznaje, składa się z dwóch innych. Rzeczywiście, jeżeli żaden z nich nie góruje, byłyby one pomięszane nawet w naszej świadomości, jeżeli zaś jeden z nich jest słabszy, to ten podniesie tylko moc silniejszego tak, że wydadzą jej się razem, jako prosty stan jej bytu. Aby się o tem przekonać, weźmy kilka zapachów, których nie przywykliśmy przypisywać ciałom rozmaitym: jestem pewien, że nie ośmielilibyśmy się zdecydować, czy są one jednym zapachem, czy też kilkoma. Takim jest właśnie wypadek naszej postaci. Osiąga więc ona tyle tylko zdolności rozróżniania, że uważa jednocześnie stan bytu, jakiego doznaje, i inny, którego kiedyś doznała. Tak więc sąd jej nie ćwiczy się wcale na dwóch zapachach, odczuwanych razem; ma on za przedmiot tylko czucia, które następują po sobie.

 

 

ROZDZIAŁ III.

0 PRAGNIENIACH, NAMIĘTNOŚCIACH, MIŁOŚCI, NIENAWIŚCI, NADZIEI,

STRACHU I WOLI W CZŁOWIEKU, POSIADAJĄCYM TYLKO ZMYSŁ

POWONIENIA.

 

1. Wykazaliśmy wyżej, na czem polegają różne rodzaje potrzeb i jak są one przyczyną różnych stopni żywości, z jakiemi uzdolnienia duszy stosują się do dobra, którego posiadanie staje się koniecznem. Otóż pragnienie jest tylko czynnością owych uzdolnień, gdy te skierują się ku przedmiotowi, którego potrzebę czujemy.

2. Każde pragnienie przypuszczać   każe, że postać ma pojęcie o stanie lepszym, niż ten w jakim obecnie się znajduje, i że sądzi ona o różnicy dwóch następujących po sobie stanów. Gdy one różnią się mało, natenczas mniej uczuwa brak stanu, jakiego pragnie. Zowię gniewem lub niezadowoleniem uczucie, jakiego wówczas doświadcza. Wtedy działanie jej zdolności, inaczej pragnienia jej, są słabsze. Cierpi ona przeciwnie więcej, gdy różnica ta jest znaczną; nazywam niepokojem, a nawet męczarnią wrażenie, jakie w takim razie odczuwa; wówczas czynność jej uzdolnień, pragnienia jej są żywsze, silniejsze. Miarą więc pragnienia jest różnica zauważona między temi dwoma stanami. Wystarcza przypomnieć sobie, jak działanie zdolności może pozyskać lub stracić swą żywość, aby zrozumieć wszystkie stopnie, jakim podlegać mogą pragnienia.

3. Nigdy, naprzykład, nie są one gwałtowniejszemi, jak wówczas, gdy zdolności postaci kierują się ku dobru, którego brak rodzi niepokój tem większy, im więcej się ono różni od sytuacyi obecnej. W takim wypadku nic jej oderwać nie może od tego przedmiotu: przypomina go sobie, wyobraża; wszystkie jej zdolności uim jedynie są zajęte. Wskutek czego im więcej go pragnie, tem więcej przyzwyczaja się go pragnąć. Jednem słowem, czuje ona względem niego to, co zowiemy namiętnością, t. j. pragnienie, które nie pozwala wystąpić innym pragnieniom, albo przynajmniej jest dominującem.

4. Namiętność ta trwa póty, póki dobro, którego jest przedmiotem, nie przestaje wydawać się najmilszem, i póki jego brak połączony jest z tym samym niepokojem. Ustępuje jednakże innej, gdy postać ma sposobność przywyknąć do nowego dobra, które przenieść musi nad poprzednie.

5. Od chwili, gdy istnieje w niej radość, cierpienie, potrzeba, pragnienie, istnieje też miłość i nienawiść. Gdyż kocha ona zapach przyjemny, który czuje lub którego pragnie. Nienawidzi zapachu nieprzyjemnego, który jej sprowadza cierpienie, wreszcie lubi mniej zapach mniej przyjemny, który chciałaby zmienić na inny. Aby się o tem przekonać, dość zwrócić uwagę na to, że kochać jest zawsze synonimem używania lub pragnienia (danego przedmiotu); nienawidzieć zaś jest to toż samo, co cierpieć gniew, niezadowolenie w jego obecności.

6. Podobnie, jak mogą istnieć różne stopnie niepokoju, powodowanego brakiem przedmiotu miłego, i niezadowolenia, jakie daje widok przedmiotu niemiłego: tak samo odróżniać je powinniśmy w miłości i nienawiści. Mamy nawet wyrazy odpowiednie; takie są: sympatya, skłonność, pociąg; z drugiej strony antypatya, odraza, wstręt. Chociaż tych słów nie można postawić zamiast słów: miłość i nienawiść, uczucia jakie one wyrażają są jednak początkiem tych namiętności; różnią się one tylko tem, że są od nich w rozmaitym stopniu słabsze.

7. Zresztą miłość, do jakiej postać nasza jest zdolną, jest tylko miłością samej siebie czyli tem, co się zowie miłością własną. W rzeczywistości bowiem kocha ona tylko siebie, ponieważ kocha rzeczy, które są tylko stanami jej bytu.

8. Nadzieja i strach pochodzą z tego samego pierwiastku co miłość i nienawiść. Przyzwyczajenie, do jakiego doszła nasza postać w doświadczaniu czuć przyjemnych i nieprzyjemnych, każe jej sądzić, że i w przyszłości może ich doświadczyć. Jeżeli ten sąd wiąże się z miłością czucia, które się podoba, tworzy nadzieję; jeżeli się łączy z nienawiścią do czucia wstrętnego, sprowadza bojaźń. Rzeczywiście, spodziewać się, to znaczy pochlebiać sobie, że się użyje dobra; lę kać się — to widzieć się nękanym przez zło. Możemy zauważyć, że nadzieja i bojaźń sprowadzają wzrost pragnień. Z walki dwu tych uczuć rodzą się najżywsze namiętności.

9. Ponieważ postać nasza pamięta, że kilka ze swych pragnień zaspokoiła, spodziewa się więc, że i innym zadość uczynić będzie w stanie, a to tembardziej, że nie znając przeszkód, jakie w tem napotka, nie rozumie, dla czego to, czego żąda, nie leżałoby w jej władzy tak, jak to, czego w innych wypadkach pragnęła. W istocie nie może się ona o tem upewnić, ale nie ma też dowodów przeciwnych. Jeżeli zaś pamięta, że to samo pragnienie dawniej bywało zaspakajanem przez nią, spodziewać się będzie (że i w przyszłości toż samo nastąpi) tem silniej, im większe czuje pragnienie. W ten sposób dwie przyczyny powodują jej ufność: doświadczenie, że podobne pragnienie zadowolniła, i interes, aby toż samo miało jeszcze miejsce. Od tej chwili nie ogranicza się ona pragnieniem: ona chce. Wolą bowiem nazywamy pragnienie bezwzględne, gdy przedmiot upragniony uważamy za podlegający naszej władzy.

ROZDZIAŁ IV.

O POJĘCIACH CZŁOWIEKA MAJĄCEGO TYLKO ZMYSŁ POWONIENIA.

 

1. Postać nasza nie może kolejno istnieć w rozmaitych stanach, z których jedne są jej miłe, drugie niemiłe: nie zauważywszy, że przebiega już to stan przyjemny, już to nieprzyjemny. W stosunku do pierwszych czuje ona zadowolenie, rozkosz; w stosunku do drugich czuje niezadowolenie, cierpienie. Zachowuje więc w swej pamięci pojęcia zadowolenia i niezadowolenia, jako wspólne różnym stanom swego bytu; pozostaje jej tylko rozważać czucia pod temi dwoma względami, aby ułożyć je w dwie klasy, w których nauczy się odróżniać szczegółowe odcienia, gdy się więcej w tym kierunku wyćwiczy.

2. Abstrahować, znaczy to oddzielić jedno pojęcie od drugiego, z którem tamto zdaje się być naturalnie związanem. Otóż uważając, że pojęcia zadowolenia i niezadowolenia są wspólne wielu jej modyfikacyom, przywyka ona oddzielać je od każdej modyfikacyi poszczególnej, od których pierwej owych pojęć nie odróżniała; wytwarza więc sobie pojęcia oderwane; pojęcia te stają się ogólnemi, gdyż są wspólne wielu jej stanom.

3. Gdy jednak odczuje ona kolejno kilka kwiatów jednego rodzaju, doświadczy ona zawsze tego samego stanu, i wyrobi sobie o tym przedmiocie tylko pojęcie szczególne. Zapach fijołka naprzykład, nie może stać się dla niej pojęciem oderwanem, wspólnem wielu kwiatom, gdyż ona nie wie, że istnieją fijołki. Jest to więc tylko pojęcie szczególne właściwego jej stanu. Wskutek tego wszystkie jej abstrakcye ograniczają się na modyfikacyach, mniej lub więcej przyjemnych, mniej lub więcej nieprzyjemnych.

4. Dopóki miała ona tylko pojęcia szczególne, mogła ona pragnąć tylko takiego lub takiego stanu. Od chwili jednak, gdy otrzymała pojęcia abstrakcyjne, jej pragnienia, jej miłość, jej nienawiść, nadzieja, bojaźń, wola, mogą mieć za przedmiot przyjemność lub boleść w ogóle. Jednakże owa żądza dobra w ogóle trwa tylko póty, póki w liczbie pojęć mglisto rysujących się w jej pamięci, nie rozróżnia ona tego, co jej się powinno podobać więcej; od chwili jednak, gdy sądzi, że to zauważyła, wszystkie jej pragnienia kierują się ku jednemu stanowi szczególnemu.

5. Skoro postać nasza odróżnia stany, przez które przechodzi, ma ona pewne pojęcie liczby; ma ona pojęcie jedności za każdą razą, gdy jednego tylko czucia doświadcza, lub gdy o niem wspomina; ma zaś pojęcie o dwóch lub trzech, gdy pamięć jej przypomina dwa lub trzy rozmaite stany; wówczas bowiem nabiera świadomości o sobie, że jest pewnym zapachem, lub, że nim była dwa lub trzy razy z kolei.

6. Nie może ona odróżnić dwóeh zapachów, które czuje naraz. Powonienie samo mogłoby więc jej dać tylko pojęcie o jedności; może więc ona pojęcia o liczbie otrzymać tylko od pamięci.

7. Niedaleko jednak sięgają jej pojęcia w tym przedmiocie. Podobnie jak dziecko, które rachować się nie nauczyło, potrafi ona określić liczbę swych pojęć wtedy tylko, gdy ich kolejność jest nieznaczną. Zdaje mi się, że aby znaleść najwyższą ilość, jaką jest ona zdolna poznać wyraźnie, wystarcza rozważyć, do jakiej wysokości moglibyśmy rachować za pomocą jednego tylko znaku jedności. Gdy grupy, utworzone przez powtórzenie tego wyrazu, nie będą mogły być ujęte naraz w sposób jasny, będziemy mieli prawo wywnioskować, że ścisłe pojęcia liczb w nich zawarte, nie mogą być osiągnięte jedynie pamięcią. Otóż, mówiąc jeden a jeden, tworzę pojęcie dwóch; mówiąc: jeden, jeden a jeden, mam pojęcie trzech. Gdy jednak przez powtarzanie tego znaku mam wyrazić dziesięć, piętnaście, dwadzieścia, nie byłbym w stanie upewnić się pamięcią, że powtórzyłem tyle razy cyfrę jeden, ile każda z tych liczb wymaga. Zdaje mi się nawet, że nie umiałbym tą drogą wytworzyć pojęcia czterech, i że musiałbym użyć pewnego sztucznego wysiłku, aby się upewnić, żem nie powtórzył ani zbyt wiele, ani zbyt mało razy znaku jedności. Powiem naprzykład jeden — jeden, i znów jeden — jeden, ale już to samo dowodzi, że pamięć nie ujmuje wyraźnie czterech jedności naraz. Poza trójką więc przedstawia ona tylko mnóstwo nieskończone. Ci, którzy przypuszczają, że może ona dalej pojęcia nasze rozszerzyć, podstawią na miejsce trzech inną liczbę. Dla rozumowań, jakie mam poczynić, wystarcza zgodzić się na to, że istnieje liczba, poza którą pamięć pozwala tylko widzieć nieokreślone mnóstwo. Sztuka znaków matematycznych nauczyła nas dalej spoglądać. Jakkolwiek jednak znaczne cyfry możemy rozwikłać, pozostaje jeszcze masa, których określić nie możemy, nazywając je z tego powodu ilością nieskończoną, lub lepiej mówiąc nieoznaczoną. Sama ta zmiana wyrazów powinnaby uchronić nas od błędów. Możemy wnieść zatem, że nasza postać ogarnie jasno nie więcej nad trzy ze swych stanów. Poza tem widzieć ona będzie mnóstwo, będące dla niej tem, czem tak zwana nieskończoność jest dla nas. Łatwiej wybaczyć jej to można, gdyż jest ona niezdolną do rozwagi, któraby ją od tego błędu uchroniła. Widzieć więc będzie nieskończoność w tem mnóstwie tak, jakby była rzeczywiście. Zauważymy wreszcie, że jej pojęcie jedności jest abstrakcyjnem: odczuwa bowiem ona wszystkie swe stany pod tym ogólnym względem, że każdy z  nich odróżnia się od innego.

8. Podobnie jak ma ona pojęcia szczególne i ogólne, tak też zna dwa rodzaje prawd. Zapachy każdego rodzaju kwiatów są dla niej tylko pojęciami szczegółowemu Tak samo będzie ze wszystkiemi prawdami, jakie dostrzeże, odróżniwszy jeden zapach od drugiego. Ale ma ona też pojęcia abstrakcyjne o stanach przyjemnych i nieprzyjemnych. Pozna wiec ona w tym przedmiocie prawdy ogólne: bedzie wiedziała, że modyfikacye jej w ogóle różnią się jedne od drugich, i, że one mniej lub więcej podobają się jej lub nie podobają. Ale te wiadomości ogólne każą w niej przypuszczać wiadomości szczególne, ponieważ pojęcia szczególne poprzedziły abstrakcye.

9. Ponieważ postać nasza przywykła być pewnym zapachem, przestawać być nim i stawać się nim na nowo, sądzić więc będzie, gdy nim nie jest, że nim być może, oraz gdy nim jest, że może nim nie być. Będzie więc miała sposobność do uważania swych stanów za mogące istnieć lub nie istnieć. Ale to pojęcie możliwości nie będzie w niej połączonem ze znajomością przyczyn, które pewien skutek mogą wywołać; przeciwnie, zaznaczy ono ich niewiadomość i sąd jej oprze się jedynie na przyzwyczajeniu. Gdy postać, naprzykład, myśli, że może przestać być zapachem róży, stać się zapachem fijołka, nie wie ona bynajmniej, że jej czuciami rozporządza istota zewnętrzna. Aby ona w sądzeniu swem się omyliła, wystarczy, gdy jej stale damy wąchać tenże sam zapach. Prawda, że wyobraźnia może kilkakrotnie dopełnić braki; lecz to zdarzyć się może tylko wówczas, gdy pragnienia jej są gwałtowne, ale i wtedy nie zawsze osiąga to, czego pragnie.

10. Być może, że na zasadzie swych sądów zwykłych, może ona wytworzyć sobie pewne pojęcie o niemożliwości. Przywykłszy do tego, że traci jeden stan wnet, gdy przechodzi do drugiego, uważa, według swego sposobu myślenia za niemożliwe odczuwać naraz dwa stany. Jedyny wypadek, w którym mogłaby sądzić przeciwnie, byłby ten, gdyby wyobraźnia jej działała z dostateczną siłą, aby odtworzyć dwa czucia z taką żywością, jakby ona doświadczała ich rzeczywiście. Jednak to nie może mieć miejsca. Naturalnie bowiem wyobraźnia jej stosuje się do zdobytych nawyknień, Tak więc, ponieważ doświadcza ona rozmaitych stanów kolejno jeden po drugim, wyobrazi więc je sobie tylko w takiej kolei, w jakiej ich doznała. Nadto pamięć jej prawdopodobnie nie będzie miała dość siły, aby jej uobecnić dwa czucia, których doznała, a których już nie doznaje. Zdaje mi się prawdopodobnem, że jeżeli przywykłszy sądzić, iż to, co od czuła, może odczuć jeszcze, i  w ten sposób wytwarza sobie pojęcie możliwości: to daleko trudniej znajdzie sposobność do formowania sądów, w których moglibyśmy spotkać nasze pojęcie o niemożliwości. Musiałaby ona w tym celu zająć się tem, czego jeszcze wcale nie doznała; daleko jednak prostszem jest przypuścić, że ona w zupełności zajmuje się tem, czego doznaje.

11. Odróżnianie, jakie w sobie wyrabia co do zapachów, rodzi w niej pojęcie następstwa, gdyż nie może ona inaczej przedstawić sobie, że przestaje być tem, czem była, nie widząc w tej zmianie trwania dwóch momentów. Ponieważ umie ona ogarnąć jasno nie więcej nad trzy zapachy, wyprowadzi ona tylko trzy momenty w swem trwaniu. Poza tem widzieć będzie tylko następstwo nieoznaczone. Jeżeli przypuścimy, że może ona sobie jasno przypomnieć cztery, pięć, sześć stanów, rozróżni więc ona cztery, pięć, sześć momentów w swem trwaniu. Każdy może w tym względzie czynić hypotezy, jakie uzna za odpowiednie i podstawić w miejsce tych, które mu zdawały się stosowniejszemi.

12. Przejście od jednego zapachu do drugiego daje naszej postaci tylko pojęcie przeszłości. Do wyrobienia sobie pojęcia przyszłości, musi ona kilkakrotnie doznać tego samego następstwa czuć i przywyknąć do uważania, że po pewnej modyfikacyi musi nastąpić druga. Weźmy naprzykład następstwo takie: narcys, róża, fijołek. Od chwili, gdy zapachy te stale się łączą w tym porządku, jeden z nich, działając na jej organ, wnet przypomina jej pozostałe w takim porządku, w jakim je wąchała. Tak w razie zapachu fijołka, dwa drugie odtworzą się jako poprzedniczące, które jej przedstawią się jako trwanie prze szle; podobnież zapach narcysu przypomni jej zapachy róży i fijołka, jako mające nastąpić, i wyobrazi ona sobie trwanie przyszłe.

13. Zapachy narcysu, róży i fijołka mogą zatem oznaczać trzy momenta, które ona dostrzega wyraźnie. Z tego samego powodu zapachy poprzednie i te, które zwykle następują (po nich) oznaczą momenta, które mglisto dostrzega w przeszłości i przyszłości. Tak więc, gdy poczuje różę, pamięć wyraźnie przyniesie jej na myśl zapach narcysu i fijołka; i przedstawi jej trwanie nieoznaczone, poprzedzające chwilę, w której poczuła narcys i trwanie nieoznaczone, mające nastąpić po chwili, gdy wąchać bedzie fijołek.

14. Uważając trwanie to za nieoznaczone, nie będzie ona w stanie odnaleźć ani jego początku, ani końca, nie podejrzywa w niem nawet ani jednego, ani drugiego. W jej pojęciu jest to wieczność absolutna, i czuje się ona tak, jakby zawsze istniała i nigdy nie miała przestać istnieć. Rzeczywiście, nie rozmyślanie

o następstwie naszych pojęć uczy nas, że zaczęliśmy się i skończymy, ale uwaga, jaką zwracamy na istoty naszego rodzaju, które widzimy, jak się rodzą

i umierają. Człowiek, wiedzący tylko o swojem istnieniu, nie miałby żadnego pojęcia o śmierci.

15. Pojęcie trwania utworzone początkowo przez następstwo wrażeń, jakie działają na organ, zachowuje się lub odtwarza przez następstwo czuć, jakie pamięć przywołuje. Tak więc, gdy nawet ciała pachnące już nie działają na naszą postać, w dalszym ciągu przedstawia ona sobie teraźniejszość, przeszłość i przyszłość. Teraźniejszość przez stan, w jakim się znajduje; przeszłość przez pamięć tego, czem była; przyszłość przez sąd, że doznawszy kilkakrotnie tych samych czuć, je szcze doznać ich może. Jest w niej zatem następstwo podwójne: naprzód następstwo wrażeń działających wprost na organ, i powtóre następstwo wrażeń, które odrysowują się w pamięci.

16. Kilka wrażeń może następować po sobie, działając na organ, w chwili gdy wspomnienie jednego i tegoż samego czucia uobecnia się w pamięci; z drugiej strony, kilka czuć może się kolejno odtwarzać w pamięci, gdy jedno i to samo wrażenie oddziaływa na organ. W pierwszym przypadku następstwo wrażeń, działających na organ, staje się miarą trwania w pamięci czucia; w drugim następstwo czuć, przychodzących na pamięć, jest miarą trwania wrażenia, jakie powonienie otrzymuje. Jeżeli, naprzykład, postać wącha różę i przypomina sobie zapachy hjacyntu, narcysu i fijołka: w takim razie z następstwa, odbywającego się w pamięci, sądzi ona o trwaniu swego czucia; gdy zaś, odtwarzając w pamięci swej zapach róży, szybko doznaje wrażeń od rozmaitych ciał pachnących: wówczas z następstwa, odbywającego się w organie, sądzi ona o trwaniu tego czucia. Spostrzega ona, że każda z jej modyfikacyj ma pewne trwanie. Trwanie staje się stosunkiem, pod jakim rozważa ona je wszystkie w ogóle i robi sobie z nich pojęcie abstrakcyjne. Jeżeli w czasie, gdy ona czuje różę, przypomina sobie kolejno zapachy fijołka, jaśminu i macierzanki, natenczas uważać się będzie za zapach róży, trwający trzy chwile; przypominając zaś sobie szereg dwudziestu zapachów, uważać, się będzie za zapach róży od czasu nieoznaczonego, nie będzie ona już myśleć o tem, że nim być zaczęła, ale będzie sądziła, że jest nim wiecznie.

17. Jedynie więc następstwo zapachów, odczuwanych przez organ lub odnawianych przez pamięć, może jej dać pewne pojęcie o trwaniu. Nie znałaby ona więcej nad jeden moment, gdyby pierwsze ciało pachnące działało na nią w sposób jednakowy w ciągu godziny, dnia, lub więcej, lub, gdyby jego działanie zmieniało się odcieniami tak niewidocznemi, że ona nie mogłaby ich zauważyć. Toż samo będzie miało miejsce, gdy osiągnąwszy pojęcie trwania, zachowuje ona czucie, nie używając pamięci, nie przypominając sobie następstwa kilku stanów, przez jakie przeszła. Gdyż w takim razie, po czem odróżniałaby momenta? A jeżeli ich nie odróżnia, jakże mogłaby pojąć trwanie? Pojęcie więc trwania nie jest wcale bezwzględnem, i gdy mówimy, że czas płynie prędko lub powoli, nie znaczy to nic innego nad to, że ruchy jakie służą do jego miary, odbywają się szybciej lub wolniej od następstwa naszych pojęć. Można się o tem przekonać z następującego przypuszczenia.

18. Jeżeli wyobrazimy sobie świat, składający się z tylu części co nasz, a nie większy od orzecha, to niewątpliwem jest, że gwiazdy wschodziłyby tam i zachodziły po tysiąc razy na godzinę; i że, [zbudowani tak jak jesteśmy, nie moglibyśmy śledzić za ich ruchem. Potrzeba by było, aby organa istot duchowych zamieszkujących ten świat, były ustosunkowane do obrotów tak szybkich. W ten sposób, podczas gdy mała ta planetka obróci się naokoło swej osi i swego słońca, jej mieszkańcy otrzymają tyle pojęć, ile my otrzymujemy w czasie, gdy nasza ziemia takie same odbywa obroty. Od tej chwili widocznem jest, że ich dni i noce wydadzą się im również długiemi, jak nam wydają się nasze. Przypuszczając świat inny, w stosunku do którego nasz byłby o tyle niższy, o ile ten wyższym jest od przedstawionej w tej chwili przezemnie planetki, należałoby jego mieszkańcom dać organa, których czynność byłaby zbyt powolną, aby ujrzeć ruchy gwiazd naszych. Oni w stosunku do naszego świata, byliby tem, czem my jesteśmy w stosunku do owej ziemi wielkości orzecha. Nie umieliby oni na naszej ziemi odróżnić żadnego następstwa ruchów. Zapytajmy w końcu mieszkańców tych światów, jakiem jest ich trwanie: mieszkańcy maleńkiego światka narachowaliby miljony stuleci; mieszkańcy zaś większego, otwierając oczy, odparliby, że dopiero co się urodzili. Pojęcie więc trwania jest całkowicie względnem: każdy sądzi o niem według następstwa swych idej; i nie masz zapewne dwóch ludzi, którzy, w pewnym danym czasie rachują równą ilość momentów. Można, bowiem z góry powiedzieć, że nie masz dwóch ludzi, których pamięć odtwarza zawsze pojęcia z jednaką szybkością. W skutek tego, czucie, które zachowa się jednako w ciągu roku, lub tysiąca lat, jeśli chcecie, w rozumieniu naszej postaci będzie tylko chwilą; podobnie jak pojęcie, jakie my uznajemy za chwilę, jest dla mieszkańców małej planetki szeregiem wieków. Błędnem jest tedy zdanie, jakby wszystkie istoty jednako sądziły o trwaniu i liczyły równą ilość chwil. Obecność pojęcia, które się wcale nie zmienia, według mnie jest tylko chwilą. Z tego wynika, że jedna chwila mojego trwaniu może współistnieć z wielu chwilami innego człowieka.

 

 

ROZDZIAŁ V.

O ŚNIE I MARZENIACH CZŁOWIEKA, MAJĄCEGO TYLKO ZMYSŁ WĘCHU.

 

1. Możemy doprowadzić naszą postać do tego, że stanie się tylko wspomnieniem pewnego zapachu: wówczas poczucie jej bytu zdaje się znikać. Czuje ona mniej, że istnieje, a czuje głównie, że istniała; im zaś mniej żywo pamięć jej odrysowuje pojęcia, tem więcej słabnie reszta tego uczucia. Podobnie jak światło, które gaśnie stopniowo, niknie ono zupełnie, gdy pamięć wpada w zupełną bezczynność.

2. Doświadczenie własne nie pozwala nam wątpić, że czynność powinna zmęczyć pamięć i wyobraźnią naszej postaci. Uważajmy więc zdolności te w spoczynku i nie budźmy ich żadnem czuciem: stan ten będzie snem.

3. Jeżeli spoczynek ich jest taki, że są one bezwzględnie bezczynne, w takim razie nie można nic innego zauważyć nad to, że sen jest o ile można najgłębszym. Jeżeli przeciwnie działają one jeszcze (w pewnym stopniu) dalej, natenczas działanie to dntyczeć będzie tylko pewnej części osiągniętych pojęć. Niektóre ogniwa łańcucha będą przerwane, i porządek pojęć we śnie nie będzie mógł być takim samym, jak na jawie. Rozkosz nie będzie już jedyną przyczyną, kierującą wyobraźnią. Zdolność ta obudzi tylko te pojęcia, nad któremi jeszcze zachowała pewną władzę i również często sprowadzi cierpienie, jak i rozkosz dla naszej postaci.

4. Oto stan marzenia; różni się on od jawy tem tylko, że pojęcia nie zachowują w nim tego samego porządku, i że nie zawsze przyjemność jest prawem kierującem wyobraźnią. Każde wiec marzenie opiera się na pewnej ilości pojęć wyrwanych, na które uzdolnienia duszy działać już nie mogą.

5. Ponieważ postać nasza nie zna różnicy między żywem wyobrażaniem a rzeczywistem doznawaniem czuć, nie umie ona zatem odróżnić i marzenia od jawy. Wszystko, czego doświadcza we śnie, w jej rozumieniu jest również realnem, jak to, czego doświadczyła przed snem.

 

 

ROZDZIAŁ VI.

O JAŹNI, CZYLI OSOBISTOŚCI CZŁOWIEKA, MAJĄCEGO TYLKO ZMYSŁ WĘCHU.

 

1. Ponieważ postać nasza ma zdolność pamięci, więc, będąc pewnym zapachem, przypomina sobie zarazem zawsze, że była innym. Oto jest jej oso bowość; gdyby bowiem ona mogła powiedzieć: Ja, mówiłaby to w każdej chwili swego trwania, i za każdą razą jej Jaźń ogarniałaby wszystkie chwile, o których by pamiętała.

2. Wprawdzie nie powiedziałaby ona tego przy pierwszym zapachu. To, co rozumie się pod tym wyrazem, zdaje mi się odpowiedniem tylko dla istoty, która w chwili obecnej zauważyła, że nie jest tem, czem była. Dopóki nie podlega zmianom, istnieje ona bez żadnej myśli o sobie; w chwili jednak, gdy się zmienia, wnet sądzi, że jest ona tą samą istotą, która przedtem w innym istniała stanie, i mówi: Ja. Uwaga ta stwierdza też, że postać w pierwszej chwili swego bytu nie może formować pragnień, gdyż, zanim wyrzecze: ja pragnę, powiedzieć musi: Ja.

3. Zapachy więc, o których postać nie pamięta, nie wchodzą do pojęcia, jakie ona ma o swej osobie. Będąc również obcemi jej jaźni jak barwy i dźwięki, o których dotąd nie ma żadnej wiadomości, mają one dla niej toż samo znaczenie, jakby ich nigdy nie czuła. Jej Jaźń jest tylko zbiorem czuć, jakich doznaje i jakie w niej pamięć przywołuje. Jednem słowem, jest to zarazem świadomość stanu obecnego i pamięć stanów minionych.

 

 

ROZDZIAŁ VII.

WNIOSKI Z ROZDZIAŁÓW POPRZEDNICH.

 

1. Przekonaliśmy się, że nasza postać zdolną jest. uważać, przypominać sobie, porównywać, sądzić, rozróżniać, wyobrażać sobie; że posiada pojęcia abstrakcyjne, pojęcia liczby i trwania, że zna prawdy szczególne i ogólne; że pragnie, czuje namiętności, kocha, nienawidzi, chce; że umie spodziewać się, lękać i podziwiać, a, nakoniec, zdobywa nawyknienia. Z tego zaś wszystkiego wynika, że przy jeduym tylko zmyśle umysł ma tyleż uzdolnień, co przy pięciu zmysłach połączonych. Zobaczymy, że te, które się nam zdają szczególnemi, są właściwie też same zdolności, a stosując się tylko do większej liczby przedmiotów, rozwijają się więcej.

2. Zważywszy, że przypominać sobie, porównywać, sądzić, rozróżniać, wyobrażać sobie, dziwić się, mieć pojęcia abstrakcyjne, pojęcia liczby i trwania, znać prawdy ogólne i szczególne, — są to jedynie różne formy uwagi; zważywszy, że czuć namiętność, kochać, nienawidzieć, spodziewać się, lękać się, chcieć, — są to jedynie różne formy pragnienia, że, nakoniec, uważać i pragnąć, to pierwiastkowo stanowi tyle, co czuć: wnosimy, że czucie obejmuje wszystkie zdolności duszy.

3. Wreszcie, gdy zauważymy, że nie masz czuć bezwzględnie obojętnych, wywnioskujemy jeszcze, że rozmaite stopnie rozkoszy i bólu stanowią prawo, na zasadzie którego zaród wszystkiego tego, czem jesteśmy, rozwijał się, wytwarzając nasze uzdolnienia. Czynnik ten może nosić nazwę potrzeby, zdziwienia i inne, jakie mu jeszcze nadajemy, ale pozostaje zawsze tym samym: zawsze bowiem rozkosz lub ból poruszają nami we wszystkiem, co nas zniewala czynić potrzeba lub zdziwienie. W istocie, pierwsze nasze pojęcia są tylko rozkoszą lub bólem. Wkrótce następują inne, które dają miejsce porównaniom, z czego powstają nasze pierwsze potrzeby i pierwsze pragnienia. Pragnąc je zaspokoić, dochodzimy do nowych pojęć, które wytwarzają nowe pragnienia. Podziw, który podnosi żywość naszego czucia wobec zdarzeń nadzwyczanych, podnosi od czasu do czasu energią naszych zdolności; w ten sposób formuje się łańcuch, którego ogniwa kolejno są już to pojęcia, już to pragnienia i który dość śledzić, aby odnaleść postęp ludzkiego poznania.

4. Prawie wszystko, co powiedziałem o zdolnościach duszy, traktując o powonieniu, mógłbym był po wiedzieć o każdym innym zmyśle, od którego bym był rozpoczął badanie. Bardzo łatwo zastosować to do nich. Pozostaje mi tylko zbadać, co jest szczególną właściwością każdego z nich.

 

 

ROZDZIAŁ VIII.

O CZŁOWIEKU, MAJĄCYM JEDYNIE ZMYSŁ SŁUCHU.

 

1. Ograniczmy naszą postać do słuchu i rozumujmy tak, jak rozumowaliśmy, gdy miała tylko powonienie. Ody jej ucho ulegnie działaniu, stanie się ona czuciem, jakiego dozna. Będzie ona jak echo, o którem mówi Owidyusz: Sonus est qui vivit in illa, dźwięk to w niej żyje. W ten sposób możemy zmieniać ją dowoli w szum, ton, symfoniją; nie podejrzywa ona bowiem, aby poza nią] coś istniało. Słuch nie daje jej żadnego pojęcia o jakimkolwiek przedmiocie, znajdującym się na pewnej odległości. Blizkość lub oddalenie ciał dźwięczących, dla niej jest tylko silniejszym lub słabszym dźwiękiem: a przez to odczuwa ona więcej lub mniej swe istnienie.

2. Ciała wywołują w uchu czucia dwojakie: naprzód tony we właściwem znaczeniu tego słowa, powtóre szumy. Ucho tak jest zbudowanem, aby mogło ściśle określić stosunek między tonem a tonem; ale pomiędzy szumem a szumem odnaleźć może tylko mętny stosunek. Szum jest dla słuchu mniej więcej tem, czem masa zapachów dla węchu.

3. Jeżeli, w pierwszej chwili, wiele szumów razem daje się słyszeć naszej postaci, najsilniejszy obejmie najsłabszy, i powiążą się one tak, że dla niej wyniknie tylko jeden prosty stan, w którym się one zlały. Jeżeli zaś jeden następuje po drugim, ona zachowuje pamięć tego, czem była. Rozróżnia ona rozmaite swe stany, porównywa je, sądzi o nich, formuje szereg, który w pamięci jej pozostaje w takim porządku, w jakim były porównane, jeżeli przypuścimy, że ten szereg kilkakrotnie w jej uchu się powtórzył. Rozpozna więc ona te szumy, gdy jeszcze nastąpią po sobie; ale nie rozpozna ich, gdy dadzą się słyszeć jednocześnie. Należy w tym przedmiocie rozumować tak, jakieśmy to czynili z zapachami.

4. Co się tycze tonów właściwych, to ponieważ ucho zorganizowanem jest do ściślejszego odczuwania ich stosunków, rozróżnia je więc ona przenikliwiej i szerzej. Fibry jej zdają się dzielić drgania ciał dźwięczących i ona może słyszeć wyraźnie kilka dźwięków na raz. Jednak dość zauważyć, że ludzie niewykształceni w muzyce nie umieją tego uczynić, aby się przekonać, że nasza postać nie rozró żni, przynajmniej w pierwszych chwilach, dwóch dźwięków, które razem usłyszy. Czy ona jednak oddzieli je, jeżeli badała je z osobna? Zdaje mi się to nieprawdopodobnem. Choć ucho jej przez swój mechanizm zdobieni jest do rozróżniania, dźwięki jednak tak są do siebie podobne, że można z góry przypuścić, iż nie będąc popartą sądami, wdrażającemi ją do przypisywania tonów ciałom rozmaitym, będzie je ona mięszać w dalszym ciągu.

5. Cokolwiek bądź, rozmaite stopnie przyjemności i nieprzyjemności, pozwolą jej nabyć też same zdolności, jakie zdobyła przy powonieniu. Należy tu jednak uczynić parę uwag szczególnych.

6. Najprzód, rozkosze ucha polegają głównie na melodyi, t. j. na następstwie dźwięków harmonijnych,

którym miara daje różny charakter. Pragnienia więc naszej postaci nie ograniczą się na tem, aby mieć je-

den ton za przedmiot; zechce ona stać się całą me-

lodją.

7. Powtóre, mają one charakter zupełnie różny od czuć węchowych. Bardziej stosowne do wywołania wzruszeń, niż zapachy, dźwięki dadzą naszej postaci, naprzykład, ów smutek lub radość, które nie zależą od pojęć nabytych, lecz tylko od pewnych zmian, odbywających się w ciałach (dźwięczących). 8. Potrzecie, rozkosze słuchowe jak węchowe, rozpoczynają się od najlżejszego czucia. Pierwszy szum, jakkolwiek byłby słaby, jest rozkoszą dla naszej postaci. Gdy szum rośnie, rośnie przyjemność, i ustanie wówczas dopiero, gdy drgania urażą błonę bębenkową.

9. Co się tycze muzyki, podobać się jej ona będzie tem więcej, im więcej ucho jej się wyćwiczy. Naprzód śpiewy proste i grube będą ją zachwycać. Jeżeli później przyzwyczaimy ją do melodyj bardziej złożonych, ucho nawyknie do czynności, wywoływanych przez nie, a postać nasza dozna nowych rozkoszy.

10. Zresztą postęp ten istnieje tylko dla uszu dobrze zorganizowanych. Jeżeli fibry nie znajdują się w pewnych określonych stosunkach pomiędzy sobą, ucho będzie fałszywe, jak źle nastrojony instrument. Im znaczniejszą będzie ta wada, tem mniej postać nasza będzie czułą na muzykę. Może nawet nie będzie na nią czulszą niż na szum.

11. Poczwarte, ponieważ następstwo tonów sprawia większą rozkosz niż długotrwały szum, można zatem przypuścić, że postać, słysząc razem szum i melodyą, z których jeden czynnik nie góruje nad drugim, a które poznała oddzielnie, nie pomiesza ich nawet w połączeniu. Gdyby słyszała je razem w pierwszej chwili swego istnienia, nie widziałaby w nich różnicy. Wiemy bowiem z własnego doświadczenia, że we wrażeniach zmysłowych odróżniamy tylko to, co możemy w nich zauważyć; zauważyć zaś możemy tylko te pojęcia, na które kolejno zwracaliśmy swoją uwagę. Jeżeli jednak nasza postać, będąc z kolei śpiewem i szumem strumienia, przy wyka rozróżniać te dwa stany, i dzielić między nie swą uwagę, natenczas, jak mi się zdaje, stany te zbyt będą różne, aby się zlewały za każdą razą, gdy ich doznaje razem, tembardziej jeżeli, jak przypuszczam, żaden nie góruje. Nie może więc ona powstrzymać się od zauważenia, że jest zarazem tym szumem i tym śpiewem, o których pamięta, jako o dwóch zmianach wewnętrznych, które nastąpiły po sobie. Zasada, na której opieram to przypuszczenie, wyjaśnioną będzie lepiej w dalszym ciągu niniejszego dzieła, gdyż będę miał sposobność zastosowania jej do przykładów jeszcze bardziej oczywistych. Zobaczymy, jak wskutek naszego zapatrywania na czucia, możemy rozróżniać tylko to, na co okoliczności zwróciły naszą uwagę; wszystko inne w naszem rozumieniu jest mętnem i nie wytwarza w nas żadnych pojęć, na równi z przedmiotami, których wcale nie odczuwamy. Zaród wszędzie jest jednaki: pozostaje on jednak u jednych bezkształtnym, u drugich rozwija się, karmi i rośnie.

12. W końcu, ponieważ szumy są dla ucha tem, czem zapachy dla nosa, więc ich związek będzie w pamięci taki sam, jak związek zapachów. Ponieważ zaś dźwięki, z natury swej i z natury organu, są związane daleko silniej, więc pamięć daleko łatwiej zachowa ich następstwo.

 

 

ROZDZIAŁ IX.

O POWONIENIU I SŁUCHU W POŁĄCZENIU.

 

1. Skoro żaden z tych zmysłów, wzięty z osobna, nie daje naszej postaci pojęcia o czemś zewnętrznem, a więc i w połączeniu nie mogą one tego uczynić. Postać nie będzie przypuszczać, że posiada dwa różne organy.

2. Jeżeli, w pierwszej chwili swego istnienia słyszy dźwięki i czuje zapachy, nie może jeszcze odróżniać w sobie tych dwóch stanów istnienia. Dźwięki i zapachy zmiesznją się, jak gdyby były tylko je dnym stanem; postać bowiem nasza, jak to już zauważyliśmy, rozróżnia w swych czuciach tylko te pojęcia, które mogła zauważyć z osobna.

3. Jeżeli zaś rozważała wrażenia słuchu i powonienia, w odosobnieniu, będzie już zdolną odróżnić je, gdy je otrzyma jednocześnie. Byleby tylko przyjemność jednego z tych wrażeń nie oddalała jej całkowicie od przyjemności pochodzącej z drugiego, natenczas pozna ona, że jest teraz jednocześnie tem, czem poprzednio była kolejno. Sama istota tych czuć nie pozwala im mieszać się, jak dwa zapachy: różnią się one zbyt wiele, ażeby nie miały być odróżnione we wspomnieniu, jakie pozostawiły po sobie. Pamięci więc zawdzięcza nasza postać możność odróżniania wrażeń, jakie otrzymuje jednocześnie za pomocą różnych zmysłów.

4. Wówczas zdaje się jej, że jej istota wzrasta i że posiada podwójne istnienie. Oto jest wielka zmiana w jej zwykłych sądach, albowiem przed przyłączeniem słuchu do powonienia nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, że możebnem jest takie podwójne istnienie.

5. Widoczną jest rzeczą, że nabędzie tych samych zdolności, jakieby otrzymała, posiadając każdy z tych zmysłów oddzielnie. Pamięć jej zyska na tem o tyle, że łańcuch wyobrażeń będzie więcej urozmaiconym i rozleglejszym. Jużto dźwięk przypomni jej jakiś zapach; znowu zapach wywoła wspomnienie jakiegoś dźwięku. Należy tu wszakże zauważyć, że te dwa rodzaje czuć, w połączeniu, podlegają temu samemu prawu, co i przed połączeniem, a mianowicie, że żywsze wrażenia mogą niekiedy zacierać w pamięci inne, lub nawet spowodować, że nie będą zauważone w chwili, gdy ich doświadczamy.

6. Zdaje mi się wreszcie, że postać może mieć więcej pojęć oderwanych, niżeli przy jednym zmyśle. Poprzednio znała ona tylko dwa stany — przyjemny i nieprzyjemny; obecnie zaś, kiedy odróżnia zapachy od dźwięków, uważa je jako dwa rodzaje [odmian wewnętrznych. Prawdopodobnie nawet szura wydaje się jej tak różnym od tonów harmonijnych, że gdyby można było ją przekonać, że te wrażenia otrzymuje za pomocą różnych organów, przypuszczałaby zapewne, że posiada trzy zmysły: zmysł zapachów, zmysł szumów i zmysł tonów harmonijnych.

 

 

ROZDZIAŁ X.

OSMAKU W ODOSOBNIENIU I O SMAKU W POŁĄCZENIU Z ZAPACHEM I SŁUCHEM.

 

1. Obdarzając czułością tylko wnętrze jamy ustnej naszej postaci, nie mógłbym jej skłonić do przyjęcia pokarmu; przypuszczam tedy, że powietrze odpowiednio ją odżywia i sprowadza jej wszelkie rodzaje smaku. Nabędzie ona tych samych uzdolnień, co i przy pomocy powonienia lub słuchu, a ponieważ usta są tem samem względem smaków, czem nos w stosunku do zapachów, lub ucho w stosunku do dźwięków, kilka więc smaków w połączeniu przedstawią jej się jako jeden smak, i potrafi je ona od różniąc tylko wówczas, gdy będą następowały po sobie kolejno.

2. Smak może w ogóle więcej przyczyniać się do jej szczęścia i nieszczęścia, aniżeli zapach, gdyż czucia smaku działają zazwyczaj z większą siłą, niż zapachy. Przyczynia się on do tego więcej nawet, aniżeli tony harmonijne. Potrzeba bowiem pokarmu czyni dlań zmysł smaku więcej niezbędnym, a wskutek tego czucia smaku stają się dlań żywszemi. Głód będzie mógł ją uczynić nieszczęśliwą, lecz gdy pozna czucia, wynikające z zaspokojenia głodu, zwróci na nie większą uwagę, będzie ich pożądać z większą siłą i używać ich z większą rozkoszą.

3. Gdy połączymy zmysł smaku z powonieniem i słuchem, postać potrafi odróżniać czucia, pochodzące z tych trzech zmysłów, nawet gdy ich doświadcza jednocześnie, jeżeli tylko poprzednio poznała każde z nich z  osobna, i jeżeli uwaga jej podzieloną będzie pomiędzy te czucia mniej więcej równo. Tak więc jej istność przedstawia się nam jak by potrojoną. Zresztą, postać nasza nie zawsze z równą łatwością odróżniać będzie smak od zapachu, jak odróżnia smak od dźwięku. Pomiędzy zmysłem powonienia i smaku zachodzi tak wielkie podobieństwo, że czucia, jakie wywołują, trudne bywają niekiedy do odróżnienia.

4. Widzieliśmy już, że czucia smaku więcej od innych interesują naszą postać; im większego głodu doświadczy, tem więcej niemi zajmować się będzie; ztąd pochodzi, że smak może szkodliwie oddziałać na inne zmysły, czyniąc je mniej wrażliwemi, lub nawet zupełnie nieczułemi na zapachy i dźwięki.

5. Połączenie tych zmysłów rozszerza i urozmaica jeszcze więcej łańcuch jej pojęć, powiększa liczbę jej pragnień i przyczynia się do nabycia nowych przyzwyczajeń.

6. Jednakże, trudną jest rzeczą określić, w jakim stopniu postać nasza będzie mogła odróżniać stany, jakie zawdzięcza tym trzem zmysłom. Być może, że tę zdolność będzie ona posiadała w wyższym stopniu, niż sobie wyobrażam, a może też, przeciwnie, będzie ją posiadała w stopniu niższym. Ażeby o tem wyrokować stanowczo, trzebaby było w zupełności postawić się w jej miejscu, a nie mogę sobie pochlebiać, żeby mi się to zawsze miało udawać. Nawyknienie, wskutek którego każdy rodzaj czucia odnosimy do specyalnego organu, uwydatnia nam różnicę, jaka między niemi zachodzi. Bez tego rozróżnienia, czucia nasze przedstawiałyby się nam w stanie chaotycznym. A w tym wypadku postać miałaby bardzo ograniczoną władzę rozróżniania. Należy zresztą zauważyć, że niepewność, a nawet nietrafność kilku przypuszczeń, nie mogłaby zaszkodzić głównym podstawom tego dzieła. Gdy badam mą postać, nie chodzi mi o to, by się przekonać, co się w niej dzie je, ale pragnę odkryć, co w nas się dzieje. Mogę się mylić niekiedy, przypisując jej czynności, do których nie jest jeszcze uzdolnioną; ale podobne omyłki pozostaną bez następstw, jeżeli czytelnik zauważy, jak się te czynności w nim samym odbywają.

 

ROZDZIAŁ XI

O człowieku posiadającym tylko zmysł wzroku.

1. Dziwnem się wyda zapewne niejednemu z czytelników, gdy powiem, że oko niezdolnem jest samo przez się spostrzegać przestrzeni zewnętrznej. Do tego stopnia przyzwyczailiśmy się sądzić o przedmiotach, które nas otaczają, za pomocą wzroku, że ani przypuszczamy, żeśmy tego czynić nie mogli w pierwszej chwili, gdy oczy nasze ujrzały światło dzienne. Zaprawdę, słabym bywa nasz rozum i powolne czyni postępy, gdy ma do zwalczenia błędy, od których nikt nie mógł być wolnym, a których początek ginie w czasach, o jakich nie zachowaliśmy żadnego wspomnienia. Zwykle sądzimy, że zawsze widzieliśmy tak, jak dzisiaj widzimy, że wszystkie nasze pojęcia urodziły się wraz z nami, i nasze pierwsze lata przedstawiają się nam jak te czasy bajeczne, o których wspominają poeci, kiedy to bogowie obdarzyli człowieka wszystkiemi temi wiadomościami, o których nie pamięta, że je kiedykolwiek nabył. Jeżeli filozof przypuszcza, że wszystkie nasze wiadomości mogą mieć źródło swe w zmysłach, natychmiast ogól powstaje przeciw takiemu zdaniu, które mu się wydaje tak nieprawdopodobnem. Jakąż ma barwę myśl, zapytują nas, aby mogła się dostać do duszy za pomocą wzroku? Jaki ma smak, zapach, ażebyśmy ją mieli zawdzięczać zmysłom smaku, powonienia? Słowem, zaprzątają nas tysiącem trudności tego rodzaju z całem zaufaniem, jakie pokładają w przesądzie, powszechnie uznanym. W obec tego filozof, który pośpieszył się wypowiedzieć ten pogląd pierwej, zanim przeprowadził genezę wszystkich naszych pojęć, czuje się nieco zakłopotanym, i ludzie nie wątpią, że jest to dowodem fałszywości jego poglądów.

Filozofia czyni nowy krok na drodze swego rozwoju; wykazuje ona, że to, co odczuwamy, nie są to własności samych przedmiotów, ale raczej modyfi kacye naszej własnej duszy. Każde czucie bada ona oddzielnie, i ponieważ w tem poszukiwaniu niewiele napotyka trudności, zaledwie spostrzedz możemy, że czyni tu ona nowe odkrycia. Ztąd już łatwem było wywnioskować, że wszystko spostrzegamy i odczuwamy tylko w nas samych, że więc człowiek, posiadający tylko jeden zmysł powonienia, nie byłby niczem innem, jak tylko zapachem; posiadający zaś zmysł smaku — smakiem tylko; zmysł słuchu — szumem lub tonem, zmysł wzroku — światłem i barwą. Ale wówczas mielibyśmy wielką trudność wyobrazić sobie, w jaki sposób przyzwyczajamy się do przenoszenia na zewnątrz wrażeń czuciowych, które są w nas tylko. Rzeczywiście, dziwnem się wydaje, że posiadając zmysły, które odczuwają tylko to, co wewnątrz nich się znajduje, i których nic nie skłania do przypuszczenia przestrzeni, istniejącej na zewnątrz, że posiadając takie zmysły, możemy odnosić nasze czucia do przedmiotów, które je wywołały. Jakim sposobem uczucie może się rozpościerać poza organ, który go doznaje i który je ogranicza.

Rozważając atoli własności dotyku, przyznamy, że jest on zdolnym odkryć tę przestrzeń zewnętrzną, ba, i nauczyć inne zmysły odnosić swe czucia do przedmiotów zewnętrznych. Od tej chwili nawet ci, których przesąd oddalił od uznania tej prawdy, zaczęliby już wątpić. Następnie łatwoby się już zgodzili na to, że posiadając jedno tylko powonienie lub smak tylko, człowiek czułby się zapachem lub smakiem. Ze słuchem trudniejsza byłaby sprawa: do tego stopnia zwykliśmy uważać dźwięki za coś zewnętrznego; lecz zmysł ten z taką trudnością sądzi o odległości i o kierunku, tak często się w tem myli, że w końcu zgodzonoby się, że i słuch nie sądzi sam przez się o przedmiotach zewnętrznych. Moglibyśmy go uważać za ucznia, który słabo zapamiętał lekcyę, których mu dotyk udzielał. Ale wzrok? czyż i ten miałby być nauczony przez dotyk? — wzrok, co sądzi o odległościach, których nie może dosięgnąć; wzrok, co obejmuje w jednej chwili przedmioty, które po mału tylko przebiegać może i których nigdy całości pochwycić nie zdoła?

Analogiją każe nam przypuszczać, że ze wzrokiem ma się rzecz tak samo, jak z innemi zmysłami. Ponieważ wrażenie, wywoływane przez światło, w oku samem tylko spoczywa, należy więc przypuścić, że wrażenia wzrokowe są również tylko wewnętrzne, dopóki oko nie nauczy się stosować swych czuć do przedmiotów, będących na zewnątrz. Rzeczywiście, gdyby oko widziało tylko o tyle, o ile samo czuje, czyż moglibyśmy przypuszczać istnienie przestrzeni zewnętrznej i przedmiotów, które na nasz wzrok działają? Mniemać więc należy, że oczy same przez się znają tylko światło i barwy, i gdybyśmy rozważyli wszystkie zjawiska, jakie wchodzą w zakres tej hypotezy, gdybyśmy sobie wytłomaczyli, że to za pomocą dotyku oko uczy się sądzie o przedmiotach, rozrzuconych w przestrzeni, wówczas brakowałoby nam tylko dowodów eksperymentalnych, ażeby w zupełności obalić nasze przesądy.

Zasługa pierwszeństwa w kwestyi, o której mowa, należy się p. Molyneux. Locke zgadza się z nim również, że ślepy od urodzenia, gdyby przewidział, nie potrafiłby odróżnić za pomocą wzroku kuli od sześcianu. Przypuszczenie to zostało stwierdzonem na drodze doświadczalnej przez p. Chesseldena, — i zdaje mi się, że dzisiaj z całą pewnością oddzielić możemy to, co wzrok posiada sam przez się, od tego, co winien jest dotykowi.

2. Sądzę, że mam prawo wypowiedzieć stanowczo, że po stać nasza widzi tylko światło i kolory i że nie może ona sądzić o istnieniu czegokolwiek poza nią. W działaniu więc promieni spostrzega tylko swe własne stany wewnętrzne. Widzimy tu analogiję pomiędzy wzrokiem a temi zmysłami, któreśmy już rozpatrzyli: postać nasza nabywa tych samych przyzwyczajeń i uzdolnień.

3. Jeżeli od razu spostrzega ona wiele barw, mniemam, że nie może zauważyć żadnej z osobna i uwaga jej zbyt rozstrzelona, obejmuje je w sposób mglisty.

4. Wzrok jest zmysłem, którego mechanizm znamy najlepiej. Za pomocą wielu doświadczeń nauczyliśmy się śledzić drogę promieni światła aż do siatkówki i wiemy o tem, że formują one na niej wyraźne wrażenia. Nie wiemy wprawdzie, jakim sposobem wrażenia te za pomocą nerwu optycznego dostają się do duszy; ale zdaje się rzeczą niewątpliwą, że dochodzą one do duszy niezmącone; bo czyżby twórca przyrody miał wyróżniać je z taką starannością na siatkówce po to, by im pozwolił zmącić się| o kilka linij dalej? A zresztą, gdyby tak było, to jakżeby dusza nasza zdołała je potem rozróżnić?

A więc barwy są to czucia, dające się rozróżnić z samej istoty swojej. Objaśnię w jaki sposób, według mego przekonania, postać dochodzi do tego, że spostrzega pewną liczbę tych czuć. Pomiędzy barwami, jakie mieszczą się w jej oku, może znajdować się jedna, którą spostrzega, ona wyraźniej od innych, która wydaje się jej jakby wyosobnioną: będzie to ta wśród barw, na którą przyjemność każe zwrócić szczególniejszą uwagę. Gdyby jej nie zauważyła więcej od innych, nie mogłaby jej od nich odróżnić: wszak nie spostrzegamy wyraźnie nic w krajobrazie, w którym chcielibyśmy ujrzeć wszystko na raz. Gdyby postać nasza mogła rozważać z równą żywością dwie naraz barwy, natenczas zauważyłaby je z taką samą łatwością, iak i jedną; gdyby mogła rozważać w ten sposób trzy, zauważyłaby je także równomiernie. Ale właśnie nie zdaje mi się być do tego zdolną: przyjemność jakiej doznaje, rozpatrując barwy jedną po drugiej, przysposabia ją dopiero do tej przyjemności, jakiej może doznać przy rozpatrywaniu ich po kilka naraz.

Prawdopodobnem jest, że wobec dwóch lub trzech barw, które spostrzega wraz z kilku innemi, znajduje się ona w takiem samem położeniu, w jakiem my znajdujemy się wobec obrazu dosyć skomplikowanego, którego temat nie jest nam znany. Z początku szczegóły przedstawiają nam się dość niewyraźnie, następnie wzrok nasz zatrzymuje się na je dnej z figur, później na drugiej, i dopiero, gdy je rozpatrzymy kolejno, będziemy mogli sądzić o wszystkich w całości obrazu. Mglistość obrazu, jaka się wytwarza na pierwszy rzut oka, nie jest czemś absolutnem, zależnem od pewnej ściśle określonej ilości przedmiotów; gdyż to, co dla jednego jest mglistem, nie dla każdego takiem być musi: jest ona raczej rzeczą względną, pochodzącą ztąd, że ilość przedmiotów, jakie mamy ogarnąć, zbyt wielką jest w stosunku do wprawy naszego oka. Malarz i ja zarówno widzimy wszystkie części obrazu; lecz gdy on wyróżnia je szybko, ja odnajduję je z taką trudnością, że zdaje mi się jakobym co chwila spostrzegał coś nowego. Podobnie i postać nasza, z pomiędzy wielu barw, jakie widzi w pierwszej zaraz chwili, spostrzega zapewne jedną tylko, gdyż oko jej nie posiada jeszcze żadnej wprawy. Inne barwy, jakkolwiek wyraźnie odbijają się na jej siatkówce — a zatem widzi je ona — pozostają wówczas dla jej wzroku tak mglistemi, jak gdyby rzeczywiście były pomieszane, — i dopóki całkowicie oddaje się tej jednej barwie, którą zauważyła, rzec można, że wcale nie wie o istnieniu innych.

Jednakże oczy jej, zmęczone czy to zbyt żywem działaniem tej barwy, czy też wskutek tego, że nie mogą bez pewnego wysiłku pozostawać w tem samem położeniu, machinalnym ruchem zmieniają kierunek. Zmieniają go powtórnie, gdy przypadkowo trafią na barwę zbyt jaskrawą, aby mogła się im podobać i zatrzymują się dopiero wówczas, gdy napotkają barwę przyjemniejszą, stanowiącą dla nich niejako spoczynek. Po pewnym czasie oczy postaci znowu się męczą, i zwracają się do barwy mniej ja skrawej. Następnie dojdą do tego, że największą przyjemność będą znajdowały w tem, żeby spocząć na barwie czarnej; w końcu nawet znużenie może być tak wielkie, że oczy jej zamkną się zupełnie na światło.

Jeżeliby postać nasza, poznawszy w ten sposób kolejno rozmaite barwy, nie mogła nigdy uprzytomnić sobie kilku na raz, to przy działaniu znajdowałaby się w stanie analogicznym do tego, w jakim widzieliśmy ją przy powonieniu. Wprawdzie widziała ona zawsze kilka barw na raz, te jednakże, których nie wyróżniała z pomiędzy innych, pozostały dla niej, jak gdyby wcale niewidzianemi; nie może bowiem zdać sobie z nich sprawy. Lecz zdaniem mojem, uczy się ona z czasem wyróżniać po kilka barw jednocześnie.

5. Przypuszczam, że barwa czerwona jest pierwszą, która uderza ją więcej od innych, i którą spostrzegła. Gdy oko jej znuży się tą barwą, zmienia ona swe położenie i spotyka inną barwę np. żółtą. Stan ten nowy podoba się jej, lecz pomimo to nie zapomina ona o czerwonej barwie, ani o przyjemności, jakiej od niej doznała. Uwaga, jej dzieli się pomiędzy dwiema barwami: żółta jest jej stanem obecnym, czerwoną uważa ona jako stan, w którym znajdowała się poprzednio. Barwa atoli czerwona nie może zwracać na siebie jej uwagi, a przytem jednak bez przerwy wydawać się jej stanem ubiegłym, skoro czucie tej barwy — takiem jest nasze przypuszczenie — równie obecnem jest dla niej, jak i czucie barwy żółtej. Gdy sobie uprzytomni, że była kolejno czuciem czerwonej i żółtej barwy, może następnie zauważyć, że jest czuciem czerwonego i żółtego jednocześnie. Gdy później znużone jej oko zwraca się do trzeciej, dajmy na to — zielonej barwy, wówczas uwaga jej, będąc więcej skierowaną na ten nowy stan czucia, odwraca się nieco od dwóch poprzednich. Jednakże nie zapomina o nich w zupełności: wrażenie barwy czerwonej i żółtej pozostają w jej pamięci, jako czucia minione. Wspomnienie to coraz więcej się wzmacnia — w miarę tego, jak się powiększa zmęczenie organu, skierowanego ku zielonej barwie. Nieznacznie zaczyna ono pochłaniać tyleż uwagi, co i barwa obecna (t. j. zielona). W ten sposób postać nasza spostrzega, że była barwą czerwoną i żółtą, i czyni to z tą samą żywością, z jaką spostrzega, że jest obecnie barwą zieloną. Od tej chwili spostrzega, że jest na raz czuciem tych trzech barw. I czyż miałaby ona nadal uważać dwa pierwsze jako stany minione, kiedy w rzeczywistości wszystkie te trzy czucia istnieją jednocześnie w jej oku — każde z osobna, nie mieszając się wzajemnie?

A więc to pamięć pomaga oku wyróżniać dwie lub trzy barwy jednocześnie. Gdyby, spostrzegając nową barwę, postać nasza zapominała o poprzedniej, nigdy nie potrafiłaby wyróżnić dwóch na raz. Skoro jednak pozostaje jej to wspomnienie, uwaga dzieli się pomiędzy dwie barwy, — i postać nasza, poznawszy dwie barwy z kolei, może je następnie rozróżnić jednocześnie.

6. Podobnie jak nauczyliśmy ją poznawać trzy barwy, nauczymy ją poznawać więcej. W całym jednak tym szeregu barw nie wyróżni ona więcej nad trzy wyraźnie, gdyż pojęcia naszej postaci o liczbie nie są szersze, niż były przy powonieniu. Gdy jej następnie przedstawimy wszystkie te barwy razem, nie wydzieli z nich  ona również więcej nad trzy i nie potrafi określić liczby pozostałych. Skorośmy dowiedli, że oko przy ich rozróżnianiu posiłkuje się pamięcią, nie możemy wątpić, że nie rozróżni ono więcej niż sama pamięć.

7. Przenosząc wzrok z jednej barwy na drugą, postać nasza nie zawsze cieszy się stanem najprzyjemniejszym wśród tych, które pamięta. Wyobraźnia jej, siląc się nad żywem przedstawieniem przedmiotu pragnień, nie omieszka działać na jej oczy. Pobudza je ona do bezwiednego ruchu tak, iż przebiegają kolejno wiele barw, póki nie natrafią na szukaną. Postać zatem przy tym zmyśle posiada o jeden środek więcej, niż przy poprzednich, aby pozyskać to, czego pragnie. A nawet, odnalazłszy przypadkowo jaką barwę, będzie w stanie przyzwyczaić oczy do ruchu stosownego, w celu ponownego jej odnalezienia, co uda jej się zapewne, byleby tylko przedmioty obecne nie zmieniły swego położenia.

8. Czucie dźwiękowe nie może dać zmodyfikowanej przez siebie duszy pojęcia rozciągłości, gdyż dźwięk nie jest rozciągły. Inaczej rzecz się ma z barwą; wywołuje ona pojęcie rozciągłości w duszy, na którą oddziaływa, gdyż sama jest rozciągłą. Jest to fakt, o którym wątpić niepodobna; doświadczenie stwierdza tę prawdę. Zarówno niemożliwem jest pojąć barwę bez rozciągłości, jak trudno wyobrazić sobie ton rozciągły. Skoro więc każda barwa jest rozciągłą, przeto szereg barw, leżących obok siebie, tworzy z konieczności ciąg kilku części rozciągłych i różniących się wzajemnie między sobą. Zjawiskiem takiem jest powierzchnia ubarwiona. Tak przynajmniej my sami ją dostrzegamy. Czyżby tedy postać nasza, uważając, że jest czuciem na raz kilku barw, miała się wprost za powierzchnią ubarwioną?

Pojęcie rozciągłości opiera się na percepcyi wielu rzeczy, które, nie zlewając się ze sobą, stykają się jedna z drugą. Każda z nieb jest tedy rozciągłą. Przedmioty bowiem nierozciągłe, nie mogłyby się stykać. Nie można więc tej percepcyi odmawiać naszej postaci. Czuje ona bowiem, że zewnątrz siebie powtarza się tyle razy, ile barw na nią oddziaływa. Póki jest ona czerwienią, czuje się zewnątrz zieleni, póki jest zielenią, czuje się zewnątrz czerwieni i tak dalej. Czuje się więc ona, jako rozciągłość ubarwiona; ale rozciągłość ta nie jest dla niej ani powierzchnią, ani żadną wielkością określoną. Nie jest powierzchnią, gdyż pojęcie powierzchni każe przypuszczać pojęcie bryły. Pojęcia tego ona nie ma i mieć nie może. Tembardziej nie jest ona wielkością określoną, gdyż taka wielkość jest rozciągłością zamkniętą w opisujących ją granicach. Owóż jaźń postaci nie może czuć się opisaną w pewnych granicach. Jest ona czuciem na raz wszystkich barw, które na nią jednocze śnie oddziaływają, a ponieważ poza tem nic nie widzi, nie może uważać się za opisaną granicami. Zmodyfikowana naraz przez wiele barw, i znajdując się w każdej jednakowo, czuje się ona rozciągłą; ponie waż jednak nie widzi nic, coby ją opisywało, przeto ma o swej rozciągłości tylko mgliste poczucie: jest to dla niej rozciągłość bez granic. Zdaje się jej, że się powtarza bez końca, a nie znając nic poza barwami, które za swój byt uważa, rozciągłość tę w stosunku do siebie uważa za nieskończoną: jest ona wszędzie, jest wszystkiem.

Ale w owej rozciągłości, którą uważa za bez graniczną, różne barwy ograniczają się wzajemnie; rysują swe kształty. Otóż czy postać nasza będzie się miała za te kształty? Czy będzie miała pojęcie o kształtach, skoro ma czucia barw?

"Czucie zawiera takie a takie pojęcie, a zatem mamy to pojęcie, skoro doznajemy tego czucia". Oto wniosek, jaki nie omieszkałby wyciągnąć lichy metafizyk. Jednakże nie posiadamy wszystkich pojęć, jakie zawierają się w naszych czuciach, chwytamy tylko te, które zauważyć umiemy. Tak np. wszyscy widzimy też same przedmioty, ponieważ jednak każdy z nas z różnem zaciekawieniem na nie patrzy, mamy więc o nich bardzo różne pojęcia. Ty zauważysz to, co mojej uwagi uchodzi, i często, gdy ty z oglądanych przedmiotów możesz zdać dokładną sprawę, ja jestem w takiem położeniu, jakbym nic nie widział. Otóż, ponieważ postać nasza czuje swój byt najwyraźniej przez światło i barwy, ponieważ one to stanowią dla niej rozkosz, pójdzie wiec ona raczej w kierunku badania swych zmiennych stanów, jako świetlnych i barwnych, niż kształtowych. Całkowicie zajęta sądzeniem barw za pomocą odróżniających je odcieni, nie pomyśli ona wcale o tem, jak się one rozgraniczają. Zresztą nie dość dla oka widzieć figur, aby sobie o nich wyrobić pojęcie, chociaż mu wystarczało widzieć barwę, aby ją poznać. Całość najprostszej figury wówczas dopiero ująć może, gdy ją zanalizuje, to znaczy, gdy zauważy kolejno wszystkie jej części. Musi ono wydać sąd o każdej części oddzielnie, a następnie wydać sąd nowy, aby poprzednie złączyć. Musi ono powiedzieć sobie: oto jest jeden bok, oto drugi, oto trzeci; oto przestrzeń, którą ograniczają, a z tego wszystkiego wynika trójkąt.

Tak więc oczy nauczyły się odróżniać trzy barwy tylko w ten sposób, że, zbadawszy je kolejno, zauważyły, jakie wrażenie czynią one razem. Podobnież nie nauczą się one odróżniać trzech boków trójkąta wcześniej, jak wówczas, gdy, zbadawszy jeden po drugim, zauważą je razem i osądzą, w jaki sposób są połączone. Jest to jednakże sąd, do jakiego postać nasza dojść nie będzie miała wcale sposobności.

Figury, jak przypuszczamy, są zawarte w czuciach, jakich postać doznaje. Ale doświadczenie nasze dostatecznie nam wykazuje, że nie mamy wszystkich pojęć, jakie czucia w nas wywołać mogą. Nasze wiadomości ograniczają się wyłącznie takiemi pojęciami, na które nauczyliśmy się zwracać uwagę; nasze potrzeby są jedyną przyczyną, powodującą naszą uwagę do zatrzymywania się więcej na jednych pojęciach niż na drugich; te zaś pojęcia, które wymagają większej liczby sądów, są to zarazem te, które nabywamy na ostatku. Otóż nie wyobrażam sobie, jaki rodzaj potrzeby mógłby skłonić naszą postać do formowania sądów, koniecznych do wytworzenia pojęcia o najprostszej nawet figurze. Nadto, jakiż szczęśliwy przypadek kierowałby ruchem jej oczu, dla objęcia konturu figury? A nawet, gdyby jej oczy za tym konturem śledziły, co może ją upewnić, że nie przenoszą się wciąż z jednej figury na drugą? Na jakiej zasadzie będzie ona sądziła, że trzy boki, które widziała po kolei, formują trójkąt? Prawdopodobniejszem wydaje się, że wzrok jej, posłuszny jedynie światłu, będzie błąkać się w chaosie figur, jakby na widok ruchomego obrazu, którego części składowe jedna po drugiej z widnokręgu uchodzą.

Wprawdzie wyznać należy, że i my nie możemy zauważyć sądów, jakie czynimy, aby ująć całość koła lub kwadratu, ale również nie spostrzegamy i tych sądów, które prowadzą nas do widzenia różnych barw zewnątrz siebie. A jednak wykażemy, że zjawisko to jest wynikiem pewnych sądów, z któremi nawyknienie nas oswoiło. Gdy przedstawią nam obraz bardzo złożony, będziemy zmuszeni obejrzeć go badawczo: rachujemy osoby, uważamy ich postawę, rysy, wydajemy zdanie o każdym z kolei przedmiocie. Dopiero po tych wszystkich czynnościach, ogarniamy obraz jednym rzutem oka. Otóż oczy naszej postaci, aby ujrzeć całą figurę, byłyby zmuszone uczynić to, co myśmy uczynili, aby ujrzeć cały obraz. Zapewne i sami uczyniliśmy to za pierwszą razą, gdyśmy nauczyli się widzieć kwadrat. Ale dziś szybkość, z jaką w skutek nawyknienia przebiegamy jego boki, nie pozwala nam widzieć kolei naszych sądów. Słusznie można przypuszczać, że gdyby oczy nasze nie były wyćwiczone, z konieczności musiałyby one dla zobaczenia figur prostych postępować tak, jak postępują rzeczywiście, aby widzieć formy złożone.

9. O położeniu sądzimy w skutek tego, że widzimy przedmioty w miejscu, na którem każdy zajmuje pewną określoną przestrzeń. O ruchu zaś, że widzimy, jak one położenie swe zmieniają. Otóż postać nic podobnego zauważyć nie może w czuciach, jakie na nią oddziaływają. Jeżeli dotyk, jak pokażemy poniżej, naucza nas spostrzegać w barwach kształty określone, tedy i do niego należy nadać tym czuciom zdolność przedstawienia sobie położenia i ruchu przedmiotów. Posiadając tylko mgliste i nieokreślone pojecie o rozciągłości, pozbawiona wszelkiego pojęcia kształtu, miejsca, położenia i ruchu, postać nasza czuje tylko, że istnieje w rozlicznych stanach. Jeżeli niektóre przedmioty zmieniają miejsce, nie znikając jej z oczu, natenczas nie przestaje ona być czuciem tych samych barw co poprzednio. Jedyna zmiana, jakiej doznać może, jest ta, że bardziej jest czulą na jedną lub drugą z tych barw, stosownie do różnego położenia, jakie przedmioty wskutek ruchu zajmują. Gdy np. na raz jest barwą żółtą, purpurową i białą, będzie ona w jednej chwili bardziej barwą żółtą, w drugiej bardziej purpurową, w trzeciej bardziej białą. Jest ona czuciem wszystkich barw, które widzi; w szczególności jednak jest ona tą barwą, na którą patrzy.

 

 

ROZDZIAŁ XII.

O WZROKU W ZWIĄZKU Z POWONIENIEM, SŁUCHEM I SMAKIEM.

 

1. Połączenie wzroku, węchu, słuchu i smaku podnosi liczbę stanów istnienia naszej postaci: łańcuch jej pojęć jest szerszy i bardziej urozmaicony. Przedmioty, zwracające na siebie jej uwagę, budzące jej pragnienia i rozkosze, są liczniejsze. Spostrzega ona nową klasę swych zmian wewnętrznych, i zdaje się jej, że widzi w sobie wielość rozmaitych istot. Lecz jak dotąd, widzi tylko siebie i nic jej nie może od siebie oderwać i przenieść na zewnątrz.

2. Nie przypuszcza więc ona, że swe stany wewnętrzne zawdzięcza przyczynom zewnętrznym: nie wie, że doznaje ich za pomocą czterech zmysłów. Widzi, wącha, smakuje, słyszy, nie wiedząc, że ma oczy, nos, usta, uszy; nie wie, że ma ciało. Wreszcie, dopiero wówczas dostrzega, że może doświadczać razem czuć różnego rodzaju, gdy je zbadała oddzielnie.

cie to więc i jaźń postaci są w zasadzie jedną i tą samą rzeczą. Aby zaś określić, jaki jest zakres jej uzdolnienia w obec samego tylko dotyku, dostatecznem będzie obserwować różne zmiany, jakim uczucie zasadnicze, czyli jaźń podlegać może.

 

 

ROZDZIAŁ II.

CZŁOWIEK, OBDARZONY NAJNIŻSZYM STOPNIEM UCZUCIA, NIE MA POJĘCIA O ROZCIĄGŁOŚCI ANI O RUCHU.

 

1. Jeżeli na postać naszą nie oddziaływa żadne ciało i jeżeli pomieścimy ją w powietrzu spokojnem, umiarkowanem, w którem nie czuje ani wzrostu, ani zmniejszenia swego ciepła naturalnego, wtedy ograniczoną będzie do uczucia zasadniczego, i o istnieniu swem wiedzieć będzie jedynie przez nieokreślone wrażenie, wypływające z samego ruchu życiowego.

2. Uczucie to jest jednostajne, a zatem w jej widzeniu — proste. Nie umiałaby ona zauważyć przy jego pomocy różnych części swego ciała. Nie czuje ona, że jedne są na zewnątrz drugich, ani, że stykają się ze sobą. Istnieje ona tak, jakby w jednym tylko punkcie, a nie może jeszcze odkryć, że jest rozciągłą.

3. Zróbmy uczucie to żywszem, ale pozostawmy mu jednostajność, ogrzejmy, np. powietrze lub ochłodźmy je. Postać w całem ciele będzie doznawała jednakiego czucia ciepła lub zimna. Zdaje mi się, że nic innego ztąd wyniknąć nie może, prócz tego, że żywiej poczuje swe istnienie. Jedno bowiem czucie, choćby najsilniejsze, nie może dać pojęcia o rozciągłości istocie, która, nie wiedząc, że sama jest rozciągłą, nie przywykła też do rozciągania czucia, odnosząc je do różnych części ciała. Zatem gdyby postać nasza żyła jedynie szeregiem czuć jednorodnych, byłaby również ograniczoną w swych czynnościach i wiadomościach, jak była nią przy powonieniu.

4. Gdy uderzam postać kolejno w głowę i w nogi, zmieniam w sposób rozmaity jej uczucie zasadnicze: ale zmiany te same przez się są jednostajne. Żadna więc nie może jej nauczyć, że jest rozciągłą. Zapyta się kto może, czy, będąc uderzona naraz w głowę i nogi, nie uczuwa ona, że to są zmiany wewnętrzne oddalone od siebie? Gdy ją dotykam, natenczas doznawane przez nią czucie albo tak mocno zajmuje jej zdolność odczuwania, że zwraca na siebie całą jej uwagę; albo też uwaga jej dalej jeszcze zwraca się ku uczuciu zasadniczemu innych części. W pierwszym przypadku postać nasza nie potrafiłaby przedstawić sobie oddalenia nóg od głowy; nie widzi bowiem tego, co ich dzieli. W drugim tembardziej, gdyż uczucie zasadnicze, nie daje żadnego pojęcia o rozciągłości.

5. Poruszam jej ramię; jej jaźń doznaje nowej zmiany. Czy osiągnie ona pewne pojęcie ruchu? Bez wątpienia że nie, gdyż nie wie ona jeszcze, że ma ramię, że zajmuje pewne miejsce, lub że może je zmienić. Jedno tylko jej przybywa w tej chwili: odczuwa ona w sposób szczegółowy swe istnienie za pomocą czucia, jakie w niej wywołałem; nie może jednak zdać sobie sprawy z tego, czego doznaje. Toż samo będzie miało miejsce, jeżeli uniosę ją w powietrze. Wszystko natenczas sprowadza się w niej do wrażenia, zmieniającego w całości jej uczucie zasadnicze, ale jeszcze poznać nie może, że ma ciało, które się porusza.

 

 

ROZDZIAŁ III.

O CZUCIACH, PRZYPISYWANYCH DOTYKOWI, KTÓRE JEDNAK NIE DAJĄ POJĘCIA O ROZCIĄGŁOŚCI.

 

1. Niechaj uczucie naszej postaci przestanie być jednorodnem; zmieńmy je w jednej chwili z jednaką żywością, ale w rozmaity sposób w różnych częściach ciała. Zdaje mi się, że i wtedy nie będzie miała jeszcze pojęcia o rozciągłości. Ponieważ czucia te zjawiają się na raz, wynika ztąd uczucie pomięszane, w którem postać nie mogłaby ich rozróżnić. Nie zauważywszy ich bowiem jednego po drugiem, nie przywykła też ona spostrzegać kilku na raz. Jeżeli jednak uczuwa ciepło i zimno kolejno, natenczas rozróżni je ona i zachowa pojęcie o każdem z tych uczuć. Gdy później dozna ich razem, wtedy porówna wrażenie, jakie odczuwa, z tem, co przywołuje jej pamięć, i w ten sposób pozna, że istnieje na raz w dwóch stanach różnych.

Możemy również wytworzyć w postaci pojęcia o innych rodzajach rozkoszy i cierpienia: gdyż w miarę, jak się nauczy rozpoznawać czucia, następujące po sobie kolejno, przyzwyczai się też rozpoznawać je, gdy wspólnie na nią działają; w ten sposób będzie ona w stanie rozróżnić jednocześnie tyle pojedynczych czuć, że nie będzie mogła określić ich liczby. Przypuśćmy np., że czuje ona zarazem chłód w jednem ramieniu, gorąco w drugiem, ból w głowie, łaskotanie w nogach, drżenie w biodrach i t. d. Przekonany jestem, że rozpozna ona swe stany, jeżeli tylko znała je poprzednio oddzielnie, a jeżeli żaden z tych stanów nie będzie górował nad innemi, natenczas uwagę swoją podzieli ona jednako pomiędzy wszystkie. Należy zastosować tu zasady, wykazane przy rozpatrzeniu wzroku.

Owe stany, które ona zauważyła jednocześnie, istnieją obok siebie, różnią się między sobą mniej lub więcej, i z tego punktu widzenia leżą jedne poza drugiemi. Ponieważ jednak nie wynika ztąd ani styczność, ani łączność, więc podobnie, jak dźwięki lub zapachy, nie mogą one dać postaci pojęcia o rozciągłości. Jeżeli my przedstawiamy je sobie, jako rozciągłe, to nie dla tego, że one same przez się dają nam to pojęcie, ale dla tego, że wiedząc, iż posiadamy ciało, stosujemy owe stany do rzeczy, której części, postępując po sobie i stykając się ze sobą, tworzą jedną rozciągłą całość. Oto są czucia dotykowe, niezdolne wytworzyć zjawiska rozciągłości.

 

 

ROZDZIAŁ IV.

ROZWAŻANIA WSTĘPNE DO ROZWIĄZANIA KWESTYI: JAK PRZECHODZIMY OD NASZYCH CZUĆ DO POZNANIA CIAŁ.

 

1. Rozciągłość wytworzyć możemy tylko z rozciągłości. Podobnież ciała z ciał tylko ułożyć możemy. Nie widzimy bowiem, aby między rzeczami nierozciągłemi mogło istnieć zetknięcie, aby zatem mogły wytworzyć ciągłość. Przedstawiamy sobie tedy z konieczności każde ciało jako ciągłość, utworzoną przez zetknięcie innych ciał rozciągłych. Jesteśmy zmuszeni do takiego pojmowania rzeczy nawet i odnośnie do bardzo małych ciał, które nie podpadają pod zmysły: wyobrażamy sobie, że każde z nich składa się z innych ciał rozciągłych, te jeszcze z innych, tak, że nie wiemy, gdzie się zatrzymać. Jasną tedy jest rzeczą, że przejdziemy od naszych czuć do poznania ciał w takim tylko razie, gdy te wytworzą zjawisko rozciągłości. Ponieważ zaś ciało jest całością, utworzoną przez zetknięcie się innych ciał rozciągłych, przeto więc i czucie, przedstawiające ciało, stanowić musi całość, wytworzoną przez zetknięcie innych czuć rozciągłych. Nie znaleźliśmy tej własności w żadnem z czuć, dotąd przez nas obserwowanych: pozostaje nam szukać, czy znajdziemy ją w innych.

Czucia, należące tylko do duszy, mogą być je dynie stanami tej substancyi; są one w niej ześrodkowane, i poza nią się nie rozciągają. Owóż, gdyby dusza uważała je tylko za stany, w niej zaśrodkowane, tedy siebie tylko w czuciach tych widzieć by mogła: byłoby dla niej niemożliwem poznać, że ma ciało i, że poza tem ciałem są inne. Jednak odkrycie to jest jednem z pierwszych, jakie czyni i niepodobna, aby z nim się opóźniała. Jakim bowiem sposobem nowonarodzone dziecko, zająćby się mogło swemi potrzebami, gdyby nic nie wiedziało o swem ciele i gdyby nie wytwarzało sobie z taką samą łatwością pewnego pojęcia o ciałach, które mu mogą być pożyteczne? Kilkakrotnie zaznaczyłem, a szczególnie w swojej "Logice", że tylko wówczas możemy działać celowo, gdyśmy toż samo uczynili poprzednio bezwiednie. Jest to prawda płodna. Nie nazywam jej zasadą, gdyż wyrazu tego tak nadużyto, że niewiadomo już co właściwie oznacza. Z prawdy tej wynika, że wszystko w nas zaczyna się od działania natury. Podobnież wykazałem już, że pierwotnie t. j. z samego początku, wiadomości nasze są jedynie jej dziełem, że tylko według jej wskazówek się uczymy, że cała sztuka rozumowania polega na dalszem prowadzeniu tego, co ona rozpoczęła. Owóż pierwsze odkrycie, jakie czyni dziecko, dotyczy jego ciała. Właściwie mówiąc, nie uczyni ono tego odkrycia, lecz natura wskazuje mu je gotowem. Natura jednak nie pokazała by dziecku jego ciała, gdyby kazała mu uważać doznawane czucia jedynie za modyfikacye (stany) duszy. Jaźń dziecka, ześrodkowana w duszy, nie byłaby wtedy zdolna uważać rozmaitych części ciała, jako tyleż części samej siebie. Natura miała tedy tylko jeden środek, aby dać mu poznać jego ciało, a środkiem tym było, skłonić je do tego, aby czucia swe miało nie za stany duszy, lecz za stany organów jako przyczyn, powodujących owe czucia. Wskutek tego jaźń, zamiast ześrodkowania się w duszy, musiała się rozciągać, rozszerzać i powtarzać do pewnego stopnia we wszystkich częściach ciała.

Mechanizm, dzięki któremu odnajdujemy samych siebie w organach cielesnych, chociaż temi organami właściwie nie jesteśmy, ma niewątpliwie podstawę swoją w budowie ciała ludzkiego; nie można też wątpić, że mechanizm ten wybranym i urządzonym został względnie do natury duszy. Jest to wszystko, co możemy wiedzieć o tym przedmiocie. Gdy ludzie poznają dokładnie i naturę duszy i mechanizm ciała ludzkiego; zapewne wtedy już nietrudno im będzie objaśnić, jakim sposobem jaźń, znajdująca się tylko w duszy, sądzić może, iż się znajduje w ciele. Obecnie zaś, dla nas (nie posiadających tych wiadomości) dostatecznem będzie, gdy fakt ten zaobserwujemy i upewnimy się co do niego.

Jakkolwiek postać nasza musi doznawać czuć, które wskutek swej natury poczytuje za stany swych organów; mimo to nie będzie ona wiedziała o swem ciele zaraz z chwilą gdy takich czuć doznaje. Aby odkryć swoje ciało, musi ona analizować, to znaczy musi ona obserwować kolejno swoją jaźń we wszystkich częściach, gdzie sobie wyobraża, iż się znajduje. Owóż pewnem jest, że postać tej analizy nie dokona sama z siebie. Natura musi ją dopiero skłonić do tego. Obserwujmy tedy jak się to dzieje.

ROZDZIAŁ V.

JAKIM SPOSOBEM CZŁOWIEK, MAJĄCY TYLKO ZMYSŁ DOTYKU, ODKRYWA SWE CIAŁO I POZNAJE, ŻE ISTNIEJE COŚ POZA NIM.

 

1. Przyznaję postaci możność użycia wszystkich członków; jaka jednak przyczyna może pobudzić ją do ruchów? Zamiar nie może tu służyć za pobudkę. Nie wie ona bowiem jeszcze, że się składa z części, mogących się nad sobą naginać lub skierować się ku przedmiotom zewnętrznym. Natura musi tu dać początek; ona musi wywołać pierwsze ruchy w członkach postaci.

2. Gdy natura obdarza naszą postać czuciem przyjemnem, zrozumieć łatwo, że postać będzie mogła używać tej przyjemności i wtedy, gdy pozostawi wszystkie części swego ciała w tem położeniu, w jakiem się znajdują; czucie tego rodzaju zdaje się raczej dążyć do zachowania spokoju, aniżeli do rozbudzenia ruchów. Jeżeli jednak z jej natury wynika, że się oddaje czuciu przyjemnemu i je używa w spokoju, to również naturalnem jest, że opiera się czuciu, które ją razi. Prawda, że nie wie ona jak się oprzeć takiemu czuciu, ale początkowo ona też o tem wiedzieć nie potrzebuje, wystarcza bowiem, gdy słucha głosu natury. Wskutek organizacyi postaci, muskuły ściągnięte bólem, poruszają jej członki i ona porusza się, nie mając wcale zamiaru, nie wiedząc nawet, że się porusza. Może ona nawet doznawać czuć przyjemnych, których żywość nie pozwoli jej pozostawać w zupełnym spokoju, co najmniej jest pewnem, że kolejne przechodzenie od rozkoszy do bólu i od bólu do rozkoszy — musi powodować ru chy ciała. Gdyby ona nie była uorganizowaną do poruszeń wobec czuć przyjemnych lub nieprzyjemnych, natenczas bezwzględny spokój, na który byłaby skazaną, nie pozwoliłby jej poszukiwać tego, co jej może być pożytecznem i unikać tego, co jej może szkodzić. Skoro jednak organizacya jej z konieczności sprowadza ruchy wobec przyjemności, cierpienia lub kolejnego przejścia od jednego do drugiego: zatem zdarzyć się musi, że w liczbie tych ruchów jedne usuwają lub zawieszają czucie bolesne, inne zaś powodują czucie przyjemne. Będzie więc miała interes w badaniu swych ruchów, a więc nauczy się od nich wszystkiego, czego się od nich nauczyć może.

Postać porusza się tedy wskutek przyrodzonego popędu, machinalnie, instynktowo, bezwiednie. Pozostaje nam objaśnić, jaką drogą przez swe poruszenia odkrywa, że ma ciało i, że poza niem są inne. Gdy rozważymy mnogość i rozmaitość wrażeń, jakie przedmioty zewnętrzne wywierają na postać, przekonamy się, że ruchy jej z natury rzeczy powinny się powtarzać i zmieniać. Owóż, skoro one się zmieniają i powtarzają, postać z konieczności wielokrotnie będzie musiała dotykać rękoma samą siebie i otaczające ją przedmioty. Dotykając siebie, dopiero wtedy odkryje, że ma ciało, gdy rozróżni wszystkie jego części i uzna się we wszystkich za tę samą istotę czującą. Inne zaś ciała odkrywa tylko wskutek tego, że dotykając je, nie odnajduje w nich siebie.

3. Odkrycie to zawdzięcza tedy jednemu z czuć dotykowych. Jakież więc to czucie?

Nieprzenikalność jest własnością wszystkich ciał; kilka ciał nie może zajmować tegoż samego miejsca: każde wyłącza wszystkie inne z zajętego miejsca. Nieprzenikalność ta nie jest czuciem. Nie czujemy właściwie mówiąc, że ciała są nieprzenikalne. Sądzimy tylko, że są takiemi, a sąd ten jest wnioskiem, wyprowadzonym z czuć, jakie ciała w nas wywołują. Stałość (solidité) jest przedewszystkiem czuciem, z którego wniosek ten wyciągamy; gdyż, w dwóch ciałach stałych, z których jedno ciśnie na drugie, spostrzegamy ze szczególną wyrazistością opór, jaki czynią, aby się wyłączyć wzajemnie. Gdyby one mogły się przemknąć, zlałyby się w jedno; skoro jednak są nieprzenikalne, więc z konieczności pozostają różne, zawsze dwa oddzielne ciała.

Czucie stałości inaczej się tedy zachowuje względem świata zewnętrznego, aniżeli czucia dźwięku, barwy, zapachu, które dusza, nie znając swego ciała, uznaje za swe stany wewnętrzne, których sama i tylko sama doświadcza. Ponieważ własnością czucia stałości jest przedstawiać na raz dwie rzeczy, z których jedna wyłącza drugą, dusza tedy uważać będzie stałość nie za jeden z owych stanów, w których samą siebie tylko odnajduje, lecz z konieczności uzna w niej taki stan, w którym spostrzega dwie wykluczające się rzeczy, a zatem ujrzy ją w obu tych rzeczach. Jestto tedy czucie, za pomocą którego dusza wychodzi z siebie na zewnątrz, a teraz zaczynamy pojmować, jakim sposobem spostrzega swoje ciało.

W samej rzeczy, ponieważ postać tak jest uorganizowaną, że ulega ruchom przy najmniejszej sposobności, wskutek działania wrażeń, przeto możemy przypuścić, że ręka jej wskutek naturalnego popędu dotknie się jakiejkolwiek części ciała, np. piersi. W takim wypadku ręka i pierś odróżnią się czuciem stałości, jakie wzajemnie sobie przesyłają, i czucie to z konieczności stawia jedną z tych części ciała na zewnątrz drugiej. Odróżniając w ten sposób swą pierś od swej ręki, postać jednak odnajdzie swą jaźń w jednej i drugiej, gdyż jednako w obydwu czuje siebie. Jeżeli dotknie jakąkolwiek inną część swego ciała, odróżni ją w taki sam sposób, i podobnież siebie w niej odnajdzie.

Jakkolwiek postać nasza odkrycie to zawdzięcza głównie czuciu stałości, jednak łatwiej jeszcze dojdzie do niego, gdy się inne czucia przyłączą, gdy np. ręka będzie zimną, a pierś gorącą. Postać wtedy czuć będzie rękę jako ciało stałe i zimne, dotykające się innego ciała, stałego i ciepłego. Pozna ona, że zimno odnosić powinna do ręki, ciepło zaś do piersi, i jeszcze lepiej odróżni jedną od drugiej. Tak więc dwa te czucia, same przez się mało zdolne przekonać naszą postać, że posiada ciało, będą jednak północnemi w wyrobieniu dokładniejszego o niem pojęcia, gdy przenikną czucie stałości.

Jeżeli, według powyższego przypuszczenia, ręka postaci, unosząc się od jednej części ciała ku drugiej, pomija bez uwagi części pośrednie, natenczas postać odnajdzie siebie w każdej z tych części z osobna i nie będzie wiedziała, że wszystkie one razem tworzą jedno ciało. Albowiem czucia, jakich doznała, nie przedstawiają się jej jako stykające się ze sobą, a zatem formujące jedną ciągłą całość. Jeżeli jednak przeprowadzi dłoń wzdłuż ramienia, i nie opuszczając żadnej części przesunie ją po piersi, głowie i t. d., natenczas uczuje ona, że tak powiem, pod swoją dłonią ciągłość swej jaźni; i taż sama ręka, która po przednio połączyła rozdzielone części, uwidoczni obecnie wyraźniej ich rozciągłość.

4. Postać zatem uczy się poznawać swe ciało, i widzieć siebie we wszystkich, składających je częściach; gdyż skoro tylko ręką swą dotyka jednej z nich, taż sama istota czująca przemawia poniekąd w każdej z nich: to ja. I gdy ona dalej dotyka siebie, wszędzie czucie stałości przedstawi jej dwa czynniki, które wzajemnie się wyłączają. a jednak jednocześnie stykają i ciągle znowu przemawiać będzie taż sama istota czująca: to ja, to jeszcze ja. Czuje ona siebie we wszystkich częściach ciała. Tak więc przestaje brać swe stany wewnętrzne za samą siebie: nie jest już sama ciepłem ani zimnem, ale czuje tylko ciepło w jednej, a zimno w drugiej ze swych części.

o. Dopóki postać dotyka rękoma tylko samą siebie, wyobraża sobie, że jest ona wszystkiem, co istnieje. Skoro jednak dotknie ciała obcego, wówczas jaźń czuje wprawdzie zmianę wewnętrzną w dłoni, ale nie czuje zmiany w ciele dotkniętem. Ręka mówi ja, ale nie otrzymuje podobnej odpowiedzi. Postać wówczas przenosi swe stany zupełnie na zewnątrz siebie. W ten sam sposób jak wytworzyła sobie pojęcie swego ciała, wytworzy też pojęcia o wszystkich innych przedmiotach. Czucie stałości, nadawszy im w jednym wypadku trwałość, nada ją im i w innym, z tą tylko różnicą, że jaźń, która poprzednio dawała sobie odpowiedzi, obecnie tego już nie czyni.

6. Nie może więc ona zauważyć ciał samych w sobie, lecz tylko swe własne czucia. Gdy dotyk kilka czuć różnych i współczesnych sprowadza do granic, w których jaźń daje odpowiedzi samej sobie, wtedy dochodzi do uznania swego własnego ciała. Gdy zaś dotyk doznaje kilku czuć różnych i współczesnych, ale w granicach, gdzie jaźń nie odpowiada sobie, wtedy nabiera pojęcia o ciele innem od swego. W pierwszym przypadku czucia pozostają dla niej własnościami jej samej; w drugim, stają się one własnościami przedmiotu zupełnie obcego.

7. Odkrywszy, że jest czemś stałem, sądzę, że mocno zdziwioną być musi, iż nie znajduje siebie we wszystkiem, czego dotyka. Wyciąga ramiona, jak gdyby chciała odszukać siebie zewnątrz siebie i nie jest jeszcze w stanie osądzić, czy siebie tam nie odnajdzie. Doświadczenie jedynie może ją w tym względzie oświecić.

8. Z tego zadziwienia rodzi się niepokój i chęć poznania, gdzie jest, i, jeżeli wolno mi tak się wyrazić, jak daleko jest (jak daleko sięga). Bierze więc do rąk wszystko co ją otacza, znowu opuszcza i powtórnie bierze, dotyka siebie, porównywa się z przedmiotami, których dotyka; i w miarę jak pojęcia jej stają się dokładniejszemi, wydaje się jej, że ciało własne i ciała przedmiotów kształtują się pod jej rękami.

9. Przypuszczam jednak, że długo potrwa zanim wyobrazi sobie cokolwiek poza ciałami, jakie dłoń jej napotyka. Zdaje mi się, że gdy zaczyna dotykać, sądzi ona, że dotyka wszystkiego (co istnieje), i że, dopiero, przeszedłszy wielokrotnie z jednego miejsca na drugie, i dotknąwszy rękami wielu przedmiotów, będzie ona w stanie przypuścić, że istnieją ciała poza temi, które miała w ręku.

10. Ale jak uczy się ona dotykać? Ruchy, jakie wywołuje w niej natura, dostarczają jej czuć, już to przyjemnych, już to nieprzyjemnych, chce więc ona skosztować jednych i unika drugie. Zapewne, że w początkach nie umie jeszcze kierować swemi ruchami. Nie wie ona, jak poruszyć ręką, aby dotknąć tę, a nie inną część ciała. Próbuje, chybia, trafia, zachowuje w pamięci ruchy, które ją omyliły i unika ich; pamięta dalej te, które odpowiadały jej pragnieniom, i powtarza je. Jednem słowem, maca na wszystkie strony i pomału staje się zdolną do czuwania nad swem zachowaniem. Teraz jej ciało dokonywa ruchów, zgodnych z pragnieniami duszy; teraz wola zawładnęła jej ruchami.

 

 

ROZDZIAŁ VI.

O ROZKOSZY, BÓLU, POTRZEBACH I PRAGNIENIACH CZŁOWIEKA, MAJĄCEGO TYLKO ZMYSŁ DOTYKU.

 

1. Dajmy naszej postaci możność posiłkowania się wszystkiemi członkami, i nim zgłębimy jej wiadomości, obaczmy, jakie są jej potrzeby. Źródłem ich będą różne rodzaje rozkoszy i bólu. Należy bowiem zastosować do dotyku to samo rozumowanie, jak to czyniliśmy w zakresie innych zmysłów. Początkowo rozkosz na równi z samem istnieniem, wydaje się postaci ześrodkowaną w jednym punkcie. Później jednakże rozkosz się rozszerza, wspólnie ze stopniowem rozszerzeniem się uczucia zasadniczego. Znajduje ona bowiem przyjemność w rozważaniu tego uczucia, gdy ono się wyosabia w różnych częściach ciała, naturalnie pod warunkiem, aby mu nie towarzyszyło żadne czucie bolesne.

2. Największem szczęściem dzieci zdaje się być ruch; upadanie nawet nie rodzi w nich zniechęcenia.

Zawiązanie oczów mniejby je zasmuciło, aniżeli więzy, któreby skrępowały swobodne użycie rąk i nóg. W samej rzeczy, ruchowi zawdzięczają one najżywszą świadomość o swem istnieniu. Wzrok, słuch, smak, powonienie, zdają się ograniczać tę świadomość jednym tylko organem; ruch zaś rozciąga ją po wszystkich częściach i pozwala cieszyć się ciałem w całej jego rozciągłości. Jeżeli ćwiczenie w ruchach jest dla dzieci rozkoszą, najbardziej nęcącą, tedy jeszcze silniej pociągać ono będzie naszą postać: gdyż nietylko, że jej nic rozerwać nie może, ale nadto przekonywa się ona, że tylko ruch w stanie jest obdarzyć ją wszelkiemi przyjemnościami, do których jest uzdolnioną.

3. Najwięcej jej się spodobają ciała, które jej nie urażają; będzie bardzo czułą na gładkość i miękkość ich powierzchni, i z przyjemnością szukać w nich będzie chłodu lub ciepła, stosownie do potrzeby. Z czasem przedmioty sprawią jej tem więcej przyjemności, im łatwiej dadzą się ująć; takiemi są te, które z powodu swych rozmiarów i kształtów lepiej się stosują do wielkości i formy dłoni. Innym razem będą się jej podobać wskutek zdziwienia, jakie w niej wywołuje bądź ich objętość, bądź' trudność w jej zawładnięciu. Niespodzianka, naprzykład, jaką spowoduje odkrycie przestrzeni w około siebie, posłuży jej za powód do rozkoszy przy poruszeniu ciała z jednego miejsca na drugie. Stałość i płynność, twardość i miękkość, ruch i spoczynek, będą dla niej uczuciami przyjemnemi; im bowiem więcej odkrywa w nich kontrastów, tem silniej przyciągają do siebie jej uwagę, tem bardziej ją uderzają.

4. Największem jednak źródłem rozkoszy będzie dla niej nawyknienie do porównywania rzeczy i sądzenia o nich. Wówczas dotykać będzie przedmiotów nie dla samej przyjemności, jaką znajduje w ich ujęciu, lecz będzie chciała poznać wzajemne do siebie ich stosunki, i dozna tylu uczuć przyjemnych, ile sobie wytworzy nowych pojęć o rzeczach. Jednem słowem, rozkosze będą się rodzić pod jej rękami, pod jej stopami. Powiększą się i rozmnożą, aż nieprzekroczą jej sił. Wówczas zaczną się łączyć ze zmęczeniem. Powoli osłabną, a w końcu czuć będzie samo tylko zmęczenie i odpoczynek stanie się dla niej największą rozkoszą.

5. Co się tyczy bólu, to przy dotyku, będzie nań częściej narażoną, niż przy innych zmysłach. Częstokroć nawet znajdzie, że siła bólu jest większą niż żywość doznawanych przez nią rozkoszy. Ale za to korzysta z tej okoliczności, że rozkosz ma w swej władzy, ból zaś czuć się daje tylko od czasu do czasu.

6. Przy innych zmysłach, pragnienia jej polegały przeważnie na wysiłku uzdolnień duszy, aby o ile można najżywiej, przypomnieć sobie pojęcie przyjemne. Ta myśl o doznanej przyjemności była jedyną rozkoszą, którą sama z siebie, sprawić sobie mogła; samych bowiem wrażeń zmysłowych nie mogła w sobie wywoływać. Tymczasem pragnienia, do jakich zdolną jest przy dotyku, obejmują wysiłek wszystkich części ciała, dążących do ruchu; one wszystkie szukają, że tak powiem, wrażeń we wszystkich przedmiotach dotykalnych. My sami, pragnąc czegoś gorąco, czujemy, jak pragnienia nasze ogarniają tę podwójną dążność: uzdolnień duszy i uzdolnień ciała. Od tej chwili rozkosz nie ogranicza się na pojęciach, odtwarzanych przez wyobraźnią, lecz rozciąga się i na zewnątrz, na wszystkie przedmioty dostępne. Pragnienia więc, zamiast ześrodkowywać naszą postać w jej własnych stanach, jak to miało miejsce przy innych zmysłach, obecnie ciągle ją wyciągają na zewnątrz.

7. Wskutek tego jej miłość, nienawiść, wola, jej nadzieje i obawy, nie mają już teraz jej własnych stanów za swój przedmiot wyłączny, lecz są to rzeczy dotykalne, które ona obecnie kocha, lub nienawidzi, których się spodziewa i się lęka, których pragnie. Nie jest więc ograniczoną do miłości ku samej sobie: lecz miłość jej do ciał jest skutkiem tej, jaką obejmuje samą siebie. Kochając je, nie ma ona innego celu nad szukanie rozkoszy i unikanie bólu. A to uczy ją, jak się ma zachowywać w przestrzeni, którą właśnie zaczyna odkrywać.

 

 

ROZDZIAŁ VII.

W JAKI SPOSÓB CZŁOWIEK, MAJĄC TYLKO DOTYK, ZACZYNA ODKRYWAĆ PRZESTRZEŃ.

 

1. Ponieważ pragnienia polegają na wysiłku jaki czynią ciała wespół z uzdolnieniami duszy, przeto postać nasza nie może pragnąć czucia inaczej, jak tylko wykonywając zarazem ruchy, niezbędne do odnalezienia przedmiotu, mogącego dostarczyć owo czucie. Ona tedy spowodowaną będzie do poruszania się za każdą razą, gdy przypomni sobie czucia przyjemne, których rozkosz doznawała wskutek ruchu. Pierwotnie porusza się ona bez celu, i już sama ta czynność stanowi dla niej uczucie, którem napawa się z przyjemnością. W ten bowiem sposób le piej odczuwa swe istnienie. Jeżeli następnie ręka jej spotyka przedmiot, sprawiający jej przyjemne wrażenie ciepła lub chłodu, wnet wszystkie ruchy jej ustają, i cała oddaje się temu nowemu uczuciu. Im przyjemniejszem wydaje się jej to uczucie, tem silniej na niem uwagę swą utwierdza; chciałaby nawet wszystkiemi częściami ciała dotknąć przedmiotu, który powoduje tę rozkosz. Pragnienie to wywołuje w niej ruchy, które nie będąc już bezcelowemi, dążą wszystkie do tego, aby dostarczyć jej możliwie zupełną rozkosz.

Tymczasem przedmiot traci swój stopień ciepła lub chłodu i używanie przestaje być przyjemnem. Wówczas postać przypomina sobie owe pierwsze ruchy, które jej się podobały, i pragnie ich; porusza się tedy powtórnie tylko w celu poruszania się, pomału zmienia owe położenie i dotyka nowych ciał. Jednym z pierwszych przedmiotów jej zadziwienia, jest niewątpliwie przestrzeń, jaką co chwila odkrywa naokoło siebie. Zdaje się jej, że wyprowadza ją z głębi swej istoty, że przedmioty rozciągają się pod jej rękami tylko na rachunek jej ciała; a im więcej się porównywa z otaczającą ją przestrzenią, tembardziej czuje, jak się własne jej granice ścieśniają. Za każdą razą, gdy odkrywa nową przestrzeń, lub dotyka nowych przedmiotów, wstrzymuje swe ruchy, albo układa je tak, aby lepiej używać mogła czuć, które jej się podobają. Skoro jednak tylko przestaje uważać je za przyjemne, natychmiast zaczyna się znowu poruszać dla samej przyjemności ruchu.

Gdy, tym sposobem odkryła pewną przestrzeń i doświadczyła pewnej ilości czuć, zaczyna przypominać sobie, przynajmniej niewyraźnie, wszystko, czem się rozkoszowała. Pamiętając z jednej strony, że zawdzięcza to wszystko ruchom; a czując z drugiej, że ruchy te są w jej mocy, pragnie ona jeszcze raz przebiedz tą przestrzeń i dostarczyć sobie tychże samych czuć, jakie poprzednio poznała. I znowu nie porusza się dla samej przyjemności ruchu. Ponieważ jednak nie zawsze przebiega te same miejscowości, więc doznaje od czasu do czasu uczuć, które jej dotąd były zupełnie nieznane. W miarę tego, jak czyni tego rodzaju doświadczenia, przekonywa się, że ruchy zdolne są dostarczyć jej nowych przyjemności, i nadzieja ta staje się wreszcie zasadą, która ją porusza.

2. Dochodzi tedy do przekonania, że ma jeszcze nie jedno do odkrycia; poznaje, że ruchy, będące w jej mocy, dają jej środek osiągnięcia tego celu. Staje się zdolną do ciekawości. Rzeczywiście, ciekawość jest to tylko pragnienie czegoś nowego. Pragnienie to powstać może tylko wówczas, gdy uczyniliśmy już pewne odkrycia i, gdy sądzimy, że mamy środki do uczynienia innych. Prawda, że możemy się mylić co do środków, lecz, stawszy się ciekawymi wskutek nawyknienia, zajmujemy się często badaniami, w których postęp jest niemożliwy. Jest to jednakże błąd, w którybyśmy nie wpadali, gdybyśmy przy innych sposobnościach nie mieli powodzenia.

3. Nie jest wprawdzie niemożliwem, że postać nasza, obdarowana kolejno innemi zmysłami wskutek nawyknienia do różnych stanów, jakim podlega, dochodziła do przypuszczenia, iż istnieją jeszcze inne stany, które mogłyby jej sprawić rozkosz. Nie wiedząc jednak, jakby je zdobyć i nie posiadając żadnych środków do przyswojenia ich sobie, nie mogła się ona zajmować odnajdywaniem tych nowych sta nów. Daleko więc naturalniejszem jest, że zwracała swe pragnienia ku uczuciom przyjemnym, które znała już pierwej. Oto, dla czego nie przypisywałem jej dotąd ciekawości.

4. Rozumiemy już, że ciekawość staje się dla postaci potrzebą, która ją skłania do ciągłego przejścia z miejsca na miejsce. Będzie to nawet często jedyną pobudką jej działania. Przy tem jednak zauważyć należy, że nie uchylam się tutaj bynajmniej od tego, com postawił za zasadę poprzednio, mówiąc, że rozkosz i ból są jedynemi przyczynami rozwoju jej uzdolnień. Jest ona bowiem ciekawą tylko w nadziei nabycia uczuć przyjemnych, albo też uniknięcia nieprzyjemnych. Tak więc nowa ta zasada wynika z pierwszej i stwierdza ją na nowo.

5. W początkach postać nasza czołga się; później łazi na rękach i nogach; a spotkawszy w końcu wzniesienie, ciekawą jest odkryć, co się po nad niem znajduje, i staje, jakby przypadkowo, na nogach. Chwieje się, stąpa, przy tem opiera się o wszystko, co ją podtrzymać może; upada, tłucze się, czuje ból. Nie może się podnieść, nie śmie nawet zmienić miejsca, gdy bojaźń bólu przeważa nadzieję rozkoszy. Jeżeli jednak dotąd nie została urażoną przez ciała, ku którym rękę wyciągała, natenczas bez obawy dalej podnosić będzie swe ramiona. Przy pierwszem jednak ukłuciu ufność ją opuści i postać pozostanie nieruchomą.

6. Stopniowo ból się rozwiewa, a pamięć, jaka po nim zostaje, jest wprawdzie zbyt słabą, aby usunąć zupełnie pragnienie ruchu, ale dość jest silną, aby nadać ruchom charakter bojaźliwy. Tak więc, potrzeba tylko odpowiednio ustawić otaczające ją przedmioty, a wtedy przy pomocy rozkoszy, zdolnych usunąć wszelkie nawet wspomnienie bólu, wywołamy w niej znowu dawną pewność siebie, albo też za pomocą uczuć bolesnych wznowimy jej obawy. Jeżeli pozostawimy rzeczy ich własnemu biegowi, natenczas wypadki nieprzyjemne mogą być tak częste, że obawa nie opuści jej wcale.

7. Gdybyśmy postać od pierwszej chwili pomieścili w miejscu, w którem nie mogłaby się poruszać bez narażania się na żywe bóle, natenczas ruch przestałby być dla niej rozkoszą. Pozostałaby tedy nieruchomą i nie byłaby nigdy w stanie wznieść się do jakiejkolwiek wiedzy o przedmiotach zewnętrznych.

8. Jeżeli jednak postaramy się o to, aby doświadczała tylko lekkich bólów, i aby takowe powtarzały się nadto dość rzadko, wówczas zapragnie ona się poruszać, tylko, że pragnienie to połączy się od czasu do czasu z pewną obawą w dokonywaniu ruchów. Nie będzie więc na zawsze nieruchomą. Chociaż lęka się zmiany położenia, jednak pragnie jej zawsze, gdy sprowadzić może ulgę. Posłuszną jest tedy kolejno każdemu z tych uczuć. Ztąd powstanie rodzaj zręczności, to jest, sztuka ostrożnego układania ruchów i posiłkowania się przedmiotami, które według jej doświadczenia, mogą ją uchronić od wypadków, na jakie jest wystawioną. Ten sam przypadek, który nasunął jej pod rękę kij, nauczy ją też stopniowo, że może się na nim podpierać, nauczy ją sądzić o przedmiotach, o które mogłaby się uderzyć i poznawać miejsca, na których może z zupełnym spokojem postawić nogę.

ROZDZIAŁ VIII.

O POJĘCIACH, JAKIE OSIĄGNĄĆ MOŻE CZŁOWIEK, MAJĄCY TYLKO ZMYSŁ DOTYKU.

 

1. Bez rozkoszy postać nasza nie miałaby chęci do ruchu; bez bólu, przenosiłaby się z miejsca na miejsce ze zbytnią pewnością siebie i zginęłaby niewątpliwie. Musi więc być zawsze wystawioną na czucia przyjemne i nieprzyjemne. Oto zasada i reguła wszystkich jej ruchów. Rozkosz przyciągają do przedmiotów, skłania ją do zwrócenia na nie całej swej uwagi i do wyrobienia sobie o nich pojęć coraz ściślejszych. Ból oddala ją od wszystkiego co jej szkodzić może, robi ją jeszcze bardziej czułą na rozkosz, wskazuje jej środki bezpiecznego używania rozkoszy, robi ją przemyślną. Jednem słowem, rozkosz i ból są jej jedynemi mistrzami.

2. Liczba pojęć, które można nabyć za pomocą dotyku, jest nieskończona, obejmuje bowiem wszystkie stosunki wielkości, t. j. naukę, której nie wyczerpią nigdy nawet najwięksi matematycy. Nie chodzi tu też o objaśnienie początku wszystkich pojęć, jakie wypływać mogą z dotyku: wystarczy, gdy odkryjemy te, których nasza postać sama nabywa. Obserwacye, jakieśmy dotąd poczynili, dostarczą nam zasady, która powinna nam przewodniczyć w tem badaniu. Jest nią przekonanie, że postać zauważy w swych czuciach te tylko pojęcia, dla których rozkosz lub ból obudza pewne z jej strony zajęcie. Rozległość tego zajęcia określi rozległość jej wiadomości.

3. Co się tycze porządku, w jakim ona pojęcia swe nabędzie, to tu działają dwie przyczyny. Naprzód przypadkowe zetknięcie się przedmiotów; powtóre prostota ich wzajemnych do siebie stosunków. Dopiero bowiem wówczas będzie ona w stanie wyrobić sobie ściślejsze pojęcie o stosunkach, wymagających większej liczby porównań, gdy zbada poprzednio te, które wynikają z mniejszej liczby. Możemy śledzić za postępami postaci, powodowanemi przez działanie drugiej z tych przyczyn, inaczej ma się rzecz z postępami wypływającemi z pierwszej. W tym jednak względzie badania są właściwie bezpożyteczne, i każdy może tu czynić przypuszczenia, jakie uzna za właściwe.

4. Pojęcia postaci o stałości, twardości, cieple i t. d., nie są bynajmniej bezwzględne; to znaczy, że przypisuje ona ciałom stałość, twardość, ciepło o tyle tylko, o ile porównywa je z innemi, które posiadają te własności w innym stopniu, lub też własności zupełnie różne. Gdyby wszystkie przedmioty były jednakowo stałe, twarde, ciepłe i t. d., miałaby ona czucia stałości, twardości i ciepła, ale nie zwróciłaby na nie uwagi, w tym względzie pomieszałaby wszystkie ciała ze sobą. Ponieważ jednak kolejno spotyka stałość i płynność, twardość i miękkość, ciepło i zimno; więc zwraca uwagę na te różnice, porównywa je, sądzi o nich, i przez te sądy uczy się rozróżniać ciała. Im bardziej zaś sąd swój w tym kierunku wyćwiczy: tem więcej dotyk jej wydelikatnieje, i stopniowo stanie się ona zdolną rozróżniać najdrobniejsze odcienia jednej i tej samej własności. Oto pojęcia, wymagające najmniej porównań, a zatem pierwsze, jakie postać nasza będzie miała sposobność zauważyć.

5. Wskutek powyższych wiadomości, uwaga jej z nową żywością zwraca się ku przedmiotom, jakich dotyka, i rozważa wszystkie stosunki, które ją doraźnie uderzają. Im więcej ich odkrywa, tembardziej przywyka do przekonania, że jeszcze więcej odkryje, a wskutek tego ciekawość staje się dla niej potrzebą tem konieczniejszą.

6. Potrzeba ta będzie główną sprężyną urnysłowego postępu naszej postaci. Nie będę jednak śledzić wszystkich objawów tego postępu, lękam się bowiem wpaść w zbyt liczne bypotezy. Zauważę tylko, że ciekawość musi być w niej daleko czynniejszą, aniżeli w większości ludzi. Wychowanie przytłumia ją w nas częstokroć, wskutek małej dbałości

o jej zaspokojenie. W wieku zaś, gdy jesteśmy pozostawieni samym sobie, liczne inne potrzeby spychają ją na plan dalszy i nie pozwalają nam oddawać się wszystkim zachciankom, jakiemi natchnąćby nas mogła. W postaci jednak wszystko podnieca jej ciekawość. Uczucia przyjemne, jakich często doznaje

i nieprzyjemne, jakich doznaje niekiedy, budzą w niej jak najżywsze zajęcie w kierunku poznania, przy pomocy najlżejszych odcieni, przedmiotów, powodujących te uczucia. Poświęca się tedy bliższemu badaniu ciał.

7. Gdy miała tylko zmysł wzroku, spostrzegliśmy, że oko jej widzi barwy, nie mogąc zauważyć ogółu całej figury, nie mając nawet jasnego pojęcia o rozciągłości. Ręka, przeciwnie, ma tę wyższość, że nie może ująć żadnego przedmiotu bez spostrzeżenia zarazem jego rozciągłości i związku składających go części. Ona dotyka się przedmiotu ze wszystkich stron. Wystarcza, w tym celu, gdy czuje jego stałość. Czując ciśnienie kamyka, postać nasza wytwarza sobie pojęcie o ciele, różnem od kija, którego się dotknęła na całej jego długości. W sześcianie czuje ona kąty, których nie może odnaleźć w kuli; widzi ona, że kierunek łuku nie jest ten sam, jak zupełnie prostej trzciny. Jednem słowem, rozróżnia ona rzeczy stałe, stosownie do kształtu, jaki ręka jej przez dotykanie odczuwa, a skupia w jedną całość te części składowe rozciągłości, których rozdzielić nie może, lub które rozróżnia z trudnością. Nabywa więc ona pojęcia o linii prostej, linii krzywej i o różnych rodzajach kształtu.

8. Gdyby jednak pierwsze ciała, które miała sposobność dotykać, były wszystkie jednego kształtu, gdyby np. spotykała tylko kule równej objętości, natenczas ograniczyłaby się spostrzeżeniem, że jedna jest chropowatą, druga gładką, jedna ciepłą, druga zimną — i żadnej uwagi nie zwracałaby na kształt, ujmowany ręką jednostajnie. W ten sposób wciąż dotykałaby kul, nie wyrabiając sobie o nich żadnego pojęcia. Jeżeli zaś przeciwnie chwyta kolejno kule, sześciany i inne kształty różnej wielkości — wtedy zadziwioną będzie rozmaitością kształtów, jakie ręce jej przyjmują. Wówczas dochodzi do przekonania, że kształty nie są do siebie podobne. Ciekawość zaś wnet każe jej szukać wszystkich tych stron, któremi się różnią, i wskutek tego wytwarza sobie o nich stopniowo pojęcia coraz ściślejsze. Jeżeli tedy ma nabyć pojęcia o jakim kształcie, musi najprzód ona zauważyć kilka takich, które przy pierwszem dotknięciu różnią się czemkolwiek w sposób wyraźny, a następnie ta pierwsza zauważona różnica wywołać w niej musi pragnienie odnalezienia innych. Sześcian np. dopiero wówczas zapragnie poznać, gdy porówna go z kulą i znajdzie w nim kąty, których nie znalazła w kuli. Jednem słowem, szuka ona nowych pojęć w swych czuciach o tyle tylko, o ile ją o nich uprzedzają pierwsze różnice, jakie natrafia, dotykając kolejno różnych przedmiotów.

9. Pojęcie o ciele jest tem zupełniejsze, im większą jednoczy w sobie liczbę spostrzeżeń, oraz stosunków przez dotyk wyróżnionych. Chcąc zatem poznać jakie pojęcia wyrobi sobie postać nasza o przedmiotach zmysłowych, należy śledzić, w jakim porządku sądzi ona o tych spostrzeżeniach i stosunkach i w jaki sposób układa je w rozmaite grupy.

10. Czucia, jakie porównywa, są w jej widzeniu albo proste jako wrażenia jednorodne, w których nie może odróżnić wielu spostrzeżeń, — takiem jest ciepło i zimno; albo też są to czucia złożone z wielu innych, które może rozróżnić; takiem jest wrażenie ciała, w którem zarazem jest stałość, kształt, ciepło i t. d.

11. Czucia proste są albo jednakowe, albo różnorodne, np. ciepło i ciepło, albo ciepło i zimno. Sądy, jakie z nich wyprowadzać może, są bardzo ograniczone. Jeżeli czucia są tegoż samego rodzaju, czuje ona, że są albo różne, albo podobne. Czuje nadto, czy ich stopnie są też same, czy też różne. Jednakowoż nie posiada środków do ich wymierzenia; sądzi o nich tylko mniej więcej, przy pomocy nieokreślonych pojęć. Czuje ona, że ciepło prawej ręki nie jest tem samem, co ciepło ręki lewej; jednakże bardzo słabo tylko zna ich wzajemny do siebie stosunek. Skoro czucia są różnego rodzaju, spostrzega ona tylko, że jedno nie jest drugiem. Przekonywa się, że ciepło nie jest zimnem, lecz początkowo nie wie, że są to dwa czucia przeciwne; aby zaś to odkryć, musi ona mieć sposobność zauważenia, że ciepło i zimno nie mogą znajdować się jednocześnie w jednem i tem samem ciele, i że jedno zawsze znosi drugie. Tak więc sąd: ciepło i zimno są to czucia wprost sobie przeciwne, nie jest dla niej tak prostym jak się wydaje z pozoru. Zawdzięcza go ona doświadczeniu. Z wszystkich tych wypadków widzimy, że zwrócenie uwagi postaci na dwa czucia, wystarcza dla wywołania w niej wszelkich sądów, do których jest uzdolnioną.

12. Gdy z dwóch przedmiotów każdy powoduje czucie złożone, spostrzega ona naprzód, że jeden przedmiot nie jest drugim; oto jest jej pierwszy sąd. Widzieliśmy jednak, że uwaga maleje, w miarę wzrostu ilości spostrzeżeń, pomiędzy które się rozdziela. Nie może więc ogarnąć wszystkich, jakie wywołują dwa ciała, bez osłabienia czynności odnośnie do każdego z nich. A zatem postać utworzy sobie pojęcie o obu tych przedmiotach, o tyle tylko, o ile rozkosz kolejno ześrodkuje jej uwagę na różnych spostrzeżeniach, jakie te przedmioty powodują i o ile zauważy każdy w szczególności. Początkowo sądzi o ich cieple, patrząc na nie tylko z tego stanowiska. Następnie sądzi o ich wielkości i tę tylko stronę rozważa. Przebiegając w ten sposób wszystkie zauważane pojęcia, tworzy szereg sądów, które pamięć zachowuje. Ztąd wypływa sąd ogólny, jaki wydaje o jednem i drugiem ciele, łącząc w każdym spostrzeżenia, które kolejno czyniła. Z natury tedy rzeczy wynika, że poddaje wszystko rozbiorowi, analizie, a to może służyć za potwierdzenie tego, czegom dowiódł w mej Logice, że uczymy się analizy od samej natury.

13. Sądy. jakie wyprowadza z pojęć złożonych o obu ciałach, są tylko powtórzeniem tego, co uczyniła względem spostrzeżeń, które miała za proste. Jest to uwaga zwrócona naprzód na dwa pojęcia, następnie na dwa inne i t. d. na wszystkie, które zdolną jest dostrzedz. Jeżeli zaś pozostają takie, o których sądu nie wydała, to dla tego tylko, że na nie uwagi nie zwróciła, że ich nie dostrzegła. Gdy zatem porównywa dwa przedmioty, gdy sądzi o nich i tworzy sobie o nich pojęcia złożone, wtedy odbywa się w niej ta sama czynność, jak przy ocenie dwóch spostrzeżeń prostych, zawsze bowiem czynną jest tylko uwaga.

14. Gdy posiadała tylko węch, zwracała swą uwagę od jednego pojęcia na drugie, i dostrzegała ich różnicę; ale nie łączyła ich jednak w związki, grupy i nie określała ich wzajemne do siebie stosunki. Przy pomocy wzroku, mogła ona zaiste rozróżnić kilka barw, których naraz doświadczała; nie spostrzegała jednak, że tworzą one całości kształtowe. Czuła tylko, że istnieje naraz wielu sposobami. Dopiero za pośrednictwem dotyku oddziela ona zmiany wewnętrzne od swej jaźni, i uważając je za zewnętrzne, układa je w całości różnie skombinowane, w których odróżnia wiele stosunków. Uwaga więc, do jakiej zdolną jest przy dotyku, wywołuje skutki zupełnie różne od uwagi, do jakiej była zdolną przy innych zmysłach. Owóż, uwaga ta, wiążąca czucia, wytwarzająca z nich całości zewnętrzne, a odbijająca się, że tak powiem, od jednego przedmiotu do drugiego, porównywa je pod różnemi względami — uwaga ta jest tem, co ja zowię refleksyą albo rozwagą. W ten sposób widzimy, dla czego postać, pozbawiona rozwagi przy innych zmysłach, zaczyna posiłkować się nią przy dotyka.

15. Ciało wiec, którego dotyka, jest w jej widzeniu tylko mnogością spostrzeżeń wielkości, stałości, twardości i t. d., które ma za zjednoczone. Oto wszystko, co dotyk jej odkrywa, i dla wydania podobnego sądu, nie ma potrzeby przypisywać własnościom tym podmiotu, podpory, lub, jak mówią filozofowie, substratu. Dostatecznem jest dla niej czuć je razem.

16. Ile związków tego rodzaju postać nasza spostrzega, tyle rozróżnia przedmiotów. Układa zaś je nietylko z pojęć wielkości, stałości, twardości, lecz wprowadza jeszcze w ich zakres ciepło lub zimno, rozkosz lub ból, w ogóle wszystkie uczucia, które dotyk uczy ją odnosić na zewnątrz. Jej własne czucia stają się własnościami przedmiotów. Jeżeli są silne, jak np. gwałtowne gorąco, w takim razie sądzi, że istnieją jednocześnie w jej ręku i w ciałach, których dotyka. Jeżeli zaś są słabe, jak np. łagodne ciepło, natenczas odnosi je tylko do tych ciał. W ten sposób może niekiedy dojść do tego, że ich już nie będzie uważać za swoje, ale nie przestanie jednak przypisywać ich przedmiotom, które je powodują. Jest to błąd, w który przy innych zmysłach wpadać nie mogła, gdyż miała czucia swoje za swoją jaźń, ulegającą rozlicznym zmianom wewnętrznym.

17. Widzimy zatem, że aby zebrać w przedmiotach własności im odpowiadające, postać zmuszoną jest rozpatrywać każdą oddzielnie. Tworzyła więc ona abstrakcye, pojęcia oderwane. Abstrachować bowiem, jest to oddzielać, odrywać jedną ideę od wielu innych, które wraz z nią wchodzą w skład jednej całości. Zwracając naprzykład uwagę na stałość ciała, oddziela ona tę własność od innych, których wcale nie rozpatruje. W ten sam sposób tworzy ona pojęcia oderwane o kształcie, ruchu i t. d. i wnet każde z tych pojęć przyjmuje charakter ogólny, ponieważ postać spostrzega, że nie masz własności, któraby nie odpowiadała wielu przedmiotom, lub nie znajdowałaby się w wielu połączeniach. Widzimy ztąd, zarówno jak z tego, cośmy o innych zmysłach mówili, że pojęcia oderwane rodzą się z konieczności, wskutek zużytkowania przez nas naszych organów; że zatem nie są one tak obce umysłowi ludzkiemu, jakby to na pozór zdawać się mogło, że zatem pochodzenie ich nie jest znowu tak trudne do zrozumienia, abyśmy zmuszeni byli uważać je wprost za dar samego Twórcy świata.

18. Gdy postać posiadała tylko inne zmysły, mogła ona tworzyć pojęcia oderwane tylko o swych własnych stanach; wyróżniała ona wtedy tylko pewne własności, wspólne wielu tym stanom. Tak np. odrywała zadowolenie i niezadowolenie, jakie im towarzyszyły i tworzyła w ten sposób pojęcia ogólne o stanach przyjemnych i nieprzyjemnych. Obecnie jednak, gdy przywykła uważać czucia swe za wla sności przedmiotów zmysłowych, t. j. za własności istniejące poza nią, i, że tak powiemy, grupami; teraz może ona każdą z nich odosobnić od związków, w których skład wchodzi, rozpatrywać je pojedynczo i wytwarzać abstrakcye niezliczone. Nie określiwszy jednak zakresu jej ciekawości, nie zajmiemy się tutaj śledzeniem za wszystkiemi jej czynnościami tego rodzaju.

19. Ciekawość jej nie ograniczy się jednak przedmiotami, które ją otaczają. Będzie ona dotykać samą siebie, badać będzie przedewszystkiem kształt organu, za pomocą którego ciała chwyta. Rozpatrzy swe palce, jak się rozchodzą, przybliżają, gną. Uderzona podobieństwem, jakie odkrywa pomiędzy rękoma, zapragnie jeszcze lepiej je poznać. Będzie obserwowała swe palce, po jednemu, po dwa i t. d. W ten sposób pomnoży swe pojęcia oderwane o liczbach, i nauczy się, że jej ręka prawa ma tyleż palców, co lewa. Gdy następnie zastanawia się nad jednem ciałem, dochodzi do wniosku, że ono jest jednem, jak jeden z jej palców; gdy rozpatruje dwa, zaznacza, że są dwa, jak dwa jej palce. W ten sposób palce jej stają się dla niej znakami rachunkowemi. Nie możemy jednak zapewnić, jak daleko posunie się w tym rodzaju pojęć. Dosyć na tem: żem wykazał, iż wszystkie te szczegóły zawierają się w dotyku, i że postać nasza je zauważy, o ile poczuje potrzebę przyswoić je sobie.

20. Zastosowawszy swe pojęcia do liczb, łatwiej jej przyjdzie zdawać sobie sprawę ze swych pojęć oderwanych. Będzie mogła, naprzykład, już zauważyć, że odnośnie do jednego i tegoż samego przedmiotu, wytwarza sobie pięć lub sześć abstrakcyj, albo, mówiąc inaczej, może w nim zauważyć oddzielnie pięć do sześciu rozmaitych własności. Dawniej widziała ona tylko mnóstwo, którego nie była w stanie określić, co naturalnie, wywoływać w niej musiało pomięszanie. Postępy zatem w zakresie liczb, będą jej pomocnemi i we wszystkich innych wiadomościach.

21. Jakakolwiek jednak byłaby liczba przedmiotów przez nią odkrytych, jakiekolwiek z nich układałaby kombinacye, nie podniesie się nigdy do pojęć oderwanych bytu, substancyi, istoty, natury i t. d. Tego rodzaiu przywidzenia dostępne są tylko dotykowi filozofów. Przyzwyczaiwszy się sądzić, że każde ciało jest zbiorem wielu własności, uzna za zupełnie naturalne, że istnieją w połączeniu, i wcale dla nich szukać nie będzie wspólnego węzła lub podpory. Nawyknienie i u nas zastępuje częstokroć zastanowienie i uznać należy, że ono niekiedy tyle warte, co rozumowania filozofów.

22. Przypuściwszy jednak, że postać ciekawąby była poznać, jakim sposobem własności te istnieją w każdem z połączeń, wtedy na równi z nami skłonnąby była wyobrazić sobie coś, co jest ich wspólnym podmiotem. I gdyby umiała nadać tej nieokreślonej rzeczy nazwę, miałaby gotową odpowiedź na pytania filozofów. Wiedziałaby atoli w tym przedmiocie tyleż co i oni, to znaczy, że oni wiedzą nie więcej niż ona. Rzeczywiście ich określenia, wyłożone w sposób jasny, nie nauczą nawet dziecka więcej nad to, czego nauczyły go zmysły.

23. Śród jej pojęć oderwanych są dwa, zasługujące na szczegółowsze zbadanie: są to pojęcia trwania i przestrzeni. Właściwie zna ona trwanie tylko wskutek kolejnego następstwa swych pojęć. Przed stawiając sobie jednak przeszłość, jako przestrzeń przebieżoną, a przyszłość, jako przestrzeń, którą ma dopiero przebiedz, może ona dojść do tak wyraźnego pojęcia trwania, że czas będzie w jej widzeniu niby linją, po której się porusza. Ten pogląd wyda się jej nawet tak naturalnym, że z łatwością dojść może do błędnego zdania, jakoby znała trwanie o tyle tylko, o ile się zastanawia nad ruchem jakiego ciała. Gdy mamy do wyboru różne sposoby przedstawienia sobie przedmiotów, jesteśmy zazwyczaj skłonni do uznania za jedyny ten, który jest najoczywistszy. Jest to błąd, którego filozofom nawet trudno uniknąć. Locke był pierwszym dopiero, który dowiódł, że znamy trwanie jedynie za pomocą kolejnego następstwa naszych pojęć.

24. Jak trwanie poznaje za pomocą następstwa swych pojęć, tak przestrzeń poznaje przez ich współistnienie. Gdyby dotyk nie wywoływał w niej naraz kilku czuć, które rozróżnia, zestawia, określa w pewnych granicach, z których, jednem słowem, tworzy ciało, nie miałaby ona żadnego pojęcia o wielkości. Znajduje ona to pojęcie tylko we współistnieniu wielu czuć. Owóż, od chwili, gdy zna jedną wielkość, ma ona środek do mierzenia innych; ma zarazem środek do mierzenia odległości, rozdzielającej je pomiędzy sobą, lub przez nie wypełnianej, jednem słowem ma pojęcie przestrzeni. Jak nie doszłaby do pojęcia o trwaniu, gdyby nie pamiętała, że miała kolejno rozmaite czucia; podobnież nie miałaby pojęcia o rozciągłości i przestrzeni, gdyby nie posiadała kilku czuć naraz. Wszędzie, gdzie nie znajduje oporu, sądzi, że nie masz nic, i tworzy sobie pojęcie próżni. Nie jest to jednak dowodem, aby istniała przestrzeń bez ma teryi: poruszając się tylko nieco żywiej, odczuwa przynajmniej rodzaj cieczy (fluide), która jej się opiera.

25. Początkowo nic nie wyobraża sobie poza przestrzenią, jaką odkrywa naokoło siebie; nie przypuszcza zatem, aby istniała inna przestrzeń. Doświadczenie uczy ją dopiero stopniowo, że przestrzeń ciągnie się dalej. Wówczas pojęcie przestrzeni przebieżonej staje się dla niej wzorem, według którego wyobraża sobie tę przestrzeń, której jeszcze nie przebiegła. W ten sposób, raz wyobraziwszy sobie przestrzeń, w której nie była, przedstawia sobie dalej inne, nowe, jedne poza granicami drugich. Gdy w końcu nie widzi granic, poza któremi mogłaby przestać wyobrażać sobie przestrzeń, zmuszoną jest wyobrażać ją sobie ciągle na nowo i w ten sposób wydaje się jej, iż spostrzega samą niezmierzoność.

26. Podobnież dzieje się z trwaniem. W pierwszej chwili swego istnienia nie wyobraża ona sobie nic ani przed tem, ani potem. Nabywszy jednak stałego nawyknienia do zmian, którym podlega, przyjmuje ona następstwo pojęć za wzór, według którego wyobraża sobie trwanie uprzednie i trwanie następne. W ten sposób, nie znajdując ani w przeszłości ani w przyszłości chwili, poza którą nie byłaby w stanie wyobrażać sobie innych chwil, sądzi ona, że myśl jej obejmuje całą wieczność. Ma siebie nawet za wieczną, nie pamięta bowiem swego początku, nie przypuszcza, że musi mieć koniec.

27. Tymczasem w istocie rzeczy, nie ma ona pojęcia ani o wieczności, ani o niezmierzoności. Jeżeli sądzi przeciwnie, to dla tego tylko, że ulega złudzeniom wyobraźni, która przedstawia jej jako wieczność i niezmierzoność, trwanie nieokreślone i nieo kreśloną przestrzeń, których granic ściśle oznaczyć nie jest w stanie.

28. Przy każdem odkryciu, jakie czyni, doświadcza ona, że sama natura czucia wytwarza w niej poznanie czy to pewnego uczucia, które odnosi do siebie, czy to pewnych własności, które odnosi na zewnątrz. To znaczy, przekonywa się ona, że właściwością każdego czucia jest dla niej to, co my zowiemy pojęciem, ideą; każde bowiem wrażenie, doprowadzające do pewnego poznania, jest pojęciem.

29. Gdy owe czucia rozpatruje jako minione, natenczas dostrzega je tylko o tyle, o ile je zachowuje w pamięci. Przypomnienie jest wtedy nowem pojęciem. Odtwarza ono bowiem lub wznawia poznanie dawnych. Temu rodzajowi pojęć nadani na przyszłość nazwę pojęć intelektualnych, czyli umysłowych, albo nazwę je wprost pojęciami, dla odróżnienia ich od innych, które dalej nazywać będą czuciami. Pojęcie więc umysłowe, jest przypomnieniem pewnego czucia. Pojęcie np. umysłowe stałości, jest przypomnieniem doznawanego czucia stałości przy dotknięciu pewnego ciała; pojęcie umysłowe ciepła, jest przypomnieniem pewnego doznawanego czucia; pojęcie umysłowe ciała, jest przypomnieniem, żeśmy zauważyli w połączeniu rozciągłość, kształt, twardość i t. d.

30. Owóż, postać nasza odczuwa różnicę między doświadczeniem obecnem jakiego czucia i przypomnieniem, że go doświadczała niegdyś. Odróżnia ona tedy czucie rzeczywiste od tego, co zowię pojęciem umysłowem. Spostrzega ona, że posiada tego rodzaju pojęcia, nie dotykając niczego; czucie zaś mieć może tylko o tyle, o ile się czegoś dotyka. Powody, dla których przenosi swe czucia na zewnątrz, nie mogą ją skłonić do podobnego poglądu na swe pojęcia umysłowe. Te ostatnie wydają się jej, jako znajdujące się tylko w niej samej.

31. Za pomocą czucia poznaje ona tylko przedmioty obecne dla dotyku, za pomocą zaś pojęcia przedmioty te, których dotykała, ale których już nie dotyka. Dochodzi nawet do dokładnych sądów o przedmiotach, których dotyka, tylko o tyle, o ile je porównywa z temi, których dotykała. Czucia rzeczywiste są źródłem wszelkiej jej wiedzy; przypomnienie zaś tych czuć, czyli pojęcia umysłowe, stanowią całkowitą treść jej wiedzy. Tylko przy ich pomocy wyróżniają się w niej nowe czucia i rozwijają się ciągle coraz bardziej.

32. W samej rzeczy, gdy dotyka przedmiotu, nie mogłaby osądzić ani jego wielkości, ani stopnia twardości, ani ciepła i t. d., gdyby nie przypomniała sobie, że odczuwała inne wielkości, inne stopnie twardości i ciepła. Od chwili jednak, gdy o tem pamięta, określa przez porównanie dany przedmiot jako mniej lub więcej twardy, mniej lub więcej ciepły. Dzięki więc pamięci czyli pojęciu umysłowemu, zachowuje ona w myśli pewne wielkości, pewne stopnie twardości lub ciepła, i za ich pomocą sądzi o nowych przedmiotach, jakie napotyka. Pamięć, skłaniając ją do porównywań, uczy ją zwracać uwagę na różne pojęcia lub wiadomości, jakie czucia rzeczywiste w niej wywołują.

33. Ponieważ jednak wykazaliśmy, że pamięć jest tylko sposobem czucia, przeto wynika z tego, że pojęcia umysłowe nie różnią się z istoty swej od czuć właściwych. Postać nasza atoli nie jest prawdopodobnie zdolną do tej rozwagi. Wszystko, o czem może ona wiedzieć jest to, że ma ona pojęcia, które nie są czuciami, a jednak kierują jej sądami o rzeczach. Przypuściwszy, że ma ona sposobność zastanowienia się nad pochodzeniem swych wiadomości o rzeczach, sądzę, że rozumowałaby w tej sprawie w sposób następujący:

34. "Pojęcia moje są bardzo różne od moich czuć, ponieważ jedne są we mnie, a drugie przeciwnie są w przedmiotach. Owóż, poznawać, jestto mieć pojęcia. Moje poznanie nie zależy bynajmniej od mych czuć. Zresztą, o przedmiotach, które wywołują we mnie rozmaite wrażenie, sądzę tylko przez ich porównanie ze znanemi mi już pojęciami. Mam więc pojęcia, zanim czuć doznaję. Ale czyż ja sama nadałam sobie te pojęcia? Bezwątpienia, że nie; jakżeby to było możliwem. Aby wyrobić sobie pojęcie o trójkącie, czyż nie potrzeba je mieć już poprzednio? Jeżeli więc miałam je, nie dałam go sobie sama. Jestem zatem istotą, która z natury swej ma pojęcia: urodziły się one wraz ze mną".

Ponieważ pojęcia stanowią podstawę wszystkich naszych wiadomości, więc tworzą one w szczególności to, co zowiemy istotą myślącą. A jakkolwiek czucia są zasadą myśli i należą właściwie tylko do duszy, to jednak zdają się one istnieć tylko w ciele i być zupełnie bezpożytecznemi przy tworzeniu pojęć. Postać nasza z konieczności doszłaby tedy do błędnego zdania o pojęciach wrodzonych, gdyby, tak jak my, była zdolną do pogrążania się w czcze spekulacye. Nie warto jednak robić z niej filozofa po to tylko, aby rozumowała tak błędnie.

35. Nie określiwszy granic ciekawości, tego głównego motoru czynności umysłowych naszej postaci, nie mam zamiaru rozpatrywać szczegółowo tych wiadomości, jakich nabyć może za pomocą rozwagi. Dostatecznem będzie, gdy zaznaczymy, że ponieważ wszystkie stosunki wielkości zawarte są w czuciach dotyku, więc spostrzeże je ona wówczas, gdy będzie zaciekawioną ich poznaniem. Celem moim nie jest wyjaśnić pochodzenie wszystkich tych pojęć. Ograniczę się wykazaniem, że nasuwają się jej one wskutek działania zmysłów i że potrzeba uczy ją rozróżniać te pojęcia. Metoda jej przy nabywaniu tych pojęć polega na tem, że obserwuje kolejno jedną własność po drugiej, przypisywaną przez się przedmiotom, i rozbiera je stosownie do ich natury. Lecz nie posiada języka. Tymczasem analiza, uskuteczniana bez pomocy znaków, może doprowadzić tylko do bardzo ograniczonych wiadomości. Ich liczba z konieczności nie jest wielka, a ponieważ ich uporządkowanie było niemożliwem, więc ich związek musi być bardzo mętnym. Skoro więc rozpatruję pojęcia, nabywane przez postać, nie przypuszczam, że posiada wiadomości praktyczne. Cała jej inteligencya jest właściwie tylko instynktem, t. j. nawyknieniem do kierowania się pojęciami, z których sprawy zdać sobie nie może. Jest to nawyknienie, które raz nabyte, prowadzi ją w sposób pewny, ale tak, że może sobie nieprzypominać sądów, które ją do tego nawyknienia doprowadziły. Jednem słowem, nabyła ona pojęcia. Dokonawszy tego, następnie nie myśli już o swych pojęciach, lecz działa pod wpływem nawyknienia. Do nabycia zaś wiedzy teoretycznej, musiałaby się koniecznie posiłkować językiem, gdyż chcąc klassyfikować, określać pojęcia, musi używać pewnych znaków w sposób metodyczny (zobacz pierwszą część mojej Gramatyki, albo moją Logikę).

 

 

ROZDZIAŁ IX.

UWAGI UŁATWIAJĄCE ZROZUMIENIE TEGO, CO BĘDZIE POWIEDZIANEM O WZROKU.

 

1. Po szczegółach, jakie przedstawiliśmy dotąd, rozdział niniejszy wyda się zupełnie bezużytecznym. Przyznaję też, że byłby on takim, gdyby nie przygotowywał czytelnika do przekonania się o spostrzeżeniach naszych w zakresie wzroku. Sposób, w jaki ręce sądzą o przedmiotach za pomocą jednego drążka, dwóch albo i większej liczby, tak jest podobny do sposobu, w jaki sądzą oczy za pomocą promieni światła, że od czasów Kartezyusza objaśniają zwykle jedno z tych zadań przez drugie. Pierwsze więc będzie przedmiotem niniejszego rozdziału.

2. Za pierwszą razą, gdy postać chwyta drążek, nie zna ona więcej nad część, którą trzyma; do niej odnosi też wszystkie czucia, jakich odeń dozna je. Nie wie zatem, że jest rozciągły; nie może zatem sądzić o odległości przedmiotów, których się nim dotyka. Drążek ten może być zgiętym rozmaicie, a od tej chwili wywiera on na rękę rozmaite wrażenia. Wrażenia te jednak nie uczą jej, że jest zgiętym, dopóki nie wie, że jest rozciągły. Nie dałyby więc one poznać różnych położeń przedmiotów. Aby przy pomocy drążka sądzić o odległościach, musi ona go omacać na całej jego długości; aby zaś sądzić o położeniach rzeczy musi ona, trzymając drążek jedną ręką, badać drugą jego kierunek.

3. Dopóki nie będzie ona umiała osądzić kierunku dwóch drążków, których długość jest jej znaną, i które trzyma jeden w prawem a drugi w lewem ręku, dopóty nie będzie ona w stanie odkryć, czy się one gdzie nie krzyżują, ani nawet, czy ich końce oddalają się od siebie, czy też przybliżają. Częstokroć sądzić będzie, że dotyka dwóch ciał, gdy w rzeczywistości będzie to tylko jedno; przypuszczać będzie w górze to, co jest na dole, i na dole, co jest na górze. Gdy jednak stanie się zdolną do określenia różnych kierunków, według rozmaitości otrzymywanych wrażeń; od tej chwili pozna ona położenie drążków, i przy jego pomocy sądzić będzie o położeniu ciał. Sąd ten będzie jednak początkowo objawem bardzo powolnego rozumowania. Przemówi ona do siebie mniej więcej w te słowa: " Drążki te krzyżują się wtedy tylko, gdy koniec trzymanego w prawem ręku, będzie po mojej lewej stronie, a koniec trzymanego w lewem ręku, będzie po mojej prawej stronie. A zatem ciała, jakich dotykają, zajmują położenie przeciwległe względem mych rąk. Powinnam więc odnieść do prawej strony to, co czuję lewą ręką, a do lewej to, co czuję prawą". Z czasem tak się oswoi z tem rozumowaniem i ono dokonywać się będzie tak szybko, że sądzić będzie o położeniu przedmiotów, nie zwracając na pozór żadnej uwagi na położenie rąk.

4. Teraz już nie odnosi ona swych wrażeń do tego końca drążka, który działa wprost na jej rękę, lecz czuje naodwrót na końcu przeciwnym twardość lub miękkość ciał, których się nim dotyka. A wskutek tego nawyknienia rozróżniać będzie czucia takie, których poprzednio nie rozróżniała. Przypuśćmy, że opiera dłoń swej ręki na trzech trzcinkach jednakiej długości, a połączonych tak, jakby tworzyły jedną. Wtedy dozna ona czucia mętnego, w którem nie rozróżni działania każdej trzcinki z osobna. Oddzielmy od siebie te trzcinki u dołu tylko; wnet odczuje ona wyraźnie trzy punkta oporu, i tym sposobem rozróżni wrażenie, jakie każda trzcinka w niej wywołuje. Przytem jednak zauważyć należy, że czyni ona to rozróżnienie jedynie dla tego, że nauczyła się sądzić o nachyleniu za pomocą czucia. Gdyby nie była poprzednio czyniła doświadczeń, koniecznych do wydania takiego sądu, natenczas czułaby w ręku jeden tylko punkt oporu, bez względu na to, czy trzcinki byłyby połączone u dołu, lub rozszczepione.

Doświadczenie powyższe stwierdza pogląd, jaki przyswoiłem sobie co do działania wzroku. Czyż bowiem nie można przypuścić, że oko, na równi z ręką mięsza czucia podobne, gdy je odnosi tylko do samego siebie, i że dopiero później zaczyna je rozróżniać, gdy przywyka odnosić je na zewnątrz? Dość będzie zauważyć, że promienie światła działają nań tak samo jak trzcinki na rękę.

5. Aby określić odległość pomiędzy końcami dwóch skrzyżowanych drążków, geometrya potrzebuje tylko określić wielkość kątów i boków. Postać nasza nie jest w stanie posiłkować się tak ścisłą metodą. Ale ona zna mniej więcej długość drążków, wie o ile są do siebie nachylone, zna punkt, w którym się krzyżują, i sądzi, że końce dotykające przedmiotów zbliżają się do siebie i oddalają od siebie w tym samym stosunku, jak końce, które trzyma w ręku. Możemy tedy sobie wyobrazić, jak to ona przez ciągłe macanie wytworzy sobie rodzaj geometryi: jak za pomocą dwóch drążków sądzić będzie o wielkości ciał. Gdyby miała cztery ręce, mogłaby tą samą drogą osądzić naraz wysokość i szerokość danego przedmiotu, a gdyby miała jeszcze więcej, mogłaby go rozpatrywać pod wielu jeszcze innemi względami. Potrzebowałaby tylko przywyknąć do wydawania sądów o wrażeniach, jakie w niej wywołują dziesięć drążków i więcej.

W ten sposób, bez żadnej znajomości geometryi, po omacku, postępowałaby ona według zasad tej nauki; — co więcej, możemy w ogóle powiedzieć, że w ten sposób w rozwoju naszych zdolności działają zasady, które uchodzą naszej uwagi nawet w chwili, gdy nami kierują. Nie dostrzegamy ich, chociaż robimy wszystko pod ich wpływem. Zresztą poznanie zasad geometryi byłoby dla postaci naszej zupełnie bezużytecznem. Mogłaby ona zastosować je do drążków, któremi się posiłkuje tylko przy pomocy ciągłego macania. Owóź od chwili, gdy zaczyna dotykać przedmiotów, z konieczności wydaje też same sądy, jak gdyby rozumowała według owych zasad. Byłoby więc zbytecznem przypuszczać w niej wro dzone pojęcia wielkości i położenia. Dość bowiem, że posiada ręce.

 

 

ROZDZIAŁ X.

O SPOCZYNKU, ŚNIE I PRZEBUDZENIU CZŁOWIEKA, MAJĄCEGO TYLKO ZMYSŁ DOTYKU.

 

1. Ruch wydaje się postaci naszej stanem tak naturalnym, a w ciekawości swej pragnie ona tak usilnie wszędzie się znajdować i wszystkiego dotykać, że nie przewiduje zapewne bezczynności, w jaką wpadnie bez pochyby. Pomału jednak siły ją opuszczają. Czując zmęczenie, zwalcza je ona chwilowo pragnieniem ruchu; nakoniec atoli spoczynek staje się najkonieczniejszą z jej potrzeb. Czuje ona, że przeciw jej woli, ciekawość jej słabnie. Spuszcza ramiona i staje nieruchoma.

2. Tymczasem działalność jej pamięci ciągnie się dalej. Zdaje się jej tedy, że żyje jedynie wspomnieniem tego, czem była. Ale i pamięć ze swej strony pragnie spoczynku: pojęcia, jakie przywołuje, słabną nieznacznie i gubią się w oddaleniu, zkąd zaledwie gasnące przesyłają światełko. W końcu wszystkie zdolności usypiają; jest to dla postaci stan snu.

3. Po upływie kilku godzin, wskutek wypoczynku jej siły zaczynają powracać. Pojęcia jej powoli występują na jaw. Wydaje się, jak gdyby powracały, aby wnet znowu zniknąć. Dusza jej, zawieszona między snem i jawą, czuje się jak lekka mgła, która co chwila już to się rozwiewa, już to się odtwarza na nowo. Tymczasem ruch stopniowo odradza się we wszystkich częściach jej ciała; pojęcia jej się ustalają, nawyknienia jej wznawiają się, dusza jej w całości wraca do siebie; sądzi, że żyje powtórnie.

Przebudzenie to wydaje się jej rozkosznem. Z zadziwieniem dotyka rękoma samej siebie, dotyka wszystkiego, co ją otacza. Wśród zachwytu z odnalezienia samej siebie i przedmiotów, z któremi się już oswoiła, ciekawość jej i pragnienia odradzają się z większą jeszcze żywością oddaje się cała tym uczuciom, porusza się w te i tamtą stronę, poznaje to, co już znała, i przyswaja sobie nowe wiadomości. Męczy się tedy powtórnie i ustępując znużeniu, znów się we śnie pogrąża.

4. Przechodząc kilkakrotnie przez te rozmaite stany, przywyka do ich przewidywania. Staną się one jej wkrótce tak naturalnemi, że będzie zasypiać i budzić się bez najmniejszego zdziwienia.

5. Rozróżnia ona te stany dzięki pamięci, że przechodziła od jednego do drugiego. Czuła ona początkowo, jak ją siły opuszczały nieznacznie. Później czuła, jak się w niej one odrodziły nagle. To nagłe przejście od bezczynności zupełnej do działania wszystkich zdolności, uderza ją, przejmuje i wskutek tego wydaje się jej jakby życiem nowem. Dostateczną więc jest sprzeczność między momentem osłabienia, jakie poprzedziło bezpośrednio sen, i momentem siły, jaką czuje przy przebudzeniu, aby czuła jakby przerwanie swego istnienia. Gdyby budząc się, nieznacznie dochodziła do użycia swych zdolności, wtedy nie mogłaby nic podobnego zauważyć.

6. Pomimo to nie wyobraża sobie ona, co to może być za stan, z jakiego przy przebudzeniu wychodzi. Nie jest zdolną osądzić, jak długo trwał; nie wie nawet, czy miał jaką trwałość. Nic bowiem nie skłania jej do przypuszczenia, że było w tym stanie w niej samej lub na zewnątrz niej jakiekolwiek następstwo. Nie ma więc ona żadnego pojęcia o stanie snu i odróżnia go od stanu jawy tylko wskutek podniety, jakiej ulegają wszystkie jej zdolności w chwili, gdy siły jej powracają.

 

 

ROZDZIAŁ XI.

O PAMIĘCI, WYOBRAŹNI I SNACH CZŁOWIEKA, MAJĄCEGO TYLKO ZMYSŁ DOTYKU.

 

1. Czucia, wywoływane przez dotyk, są dwóch rodzai: do pierwszych należą rozciąglość, kształt, przestrzeń, stałość, płynność, twardość, miękkość, ruch, spoczynek; do drugich: ciepło i zimno i wszelkie rodzaje przyjemności i bólu. Stosunki pomiędzy temi ostatniemi są z natury swej nieokreślone. Zachowują się one w pamięci tylko wskutek kilkakrotnych powtórzeń doznanego przez organ czucia. Stosunki zaś pomiędzy pierwszemi dają się określać z większą ścisłością. Postać nasza mierzy objętość ciał rękami; mierzy przestrzeń przenosząc się z miejsca na miejsce, określa kształty, obliczając ich boki i śledząc ich zarysy; z oporu ciał sądzi o stałości lub płynności, o twardości lub miękkości; wreszcie, poznaje wyraźną różnicę między ruchem a spoczynkiem, stosownie do tego, czy ciało zmienia położenie swoje względem innych ciał, lub go nie zmienia. I to też są pojęcia, które wśród wszystkich innych najmocniej i najłatwiej zachowują się w pamięci.

2. Z jednej strony przywyka odnosić wszystkie swe czucia do rozciągłości; ma je bowiem za własności przedmiotów, których dotyka. Wszystkie jej pojęcia są tylko rozciągłością, bądź ciepłą, bądź zimną, stałą lub płynną i t. d. Wskutek tego wszystkie jej czucia, jak te, których stosunki są jak najmętniejsze, jako też te, których stosunki dają się określić jak najwyraźniej, wiążą się wszystkie z jednem i tem samem pojęciem. Jednem słowem, w jej widzeniu wszystkie czucia są tylko odmianami rozciągłości.

3. Z drugiej strony czucie rozciągłości jest tego rodzaju, że nasza postać może o niem zapomnieć chyba tylko we śnie najgłębszym. Skoro tylko się przebudzi, wnet czuje znów, że jest rozciągłą. Czuje ona bowiem wszystkie części swego ciała, które ciężarem swym przygniata zajmowane przez się miejsce i służy dlań za miarę. Podczas jawy, przy dotyku nie może ona nigdy być całkowicie pozbawioną wszelkich czuć, jak to miało miejsce przy innych zmysłach. Pozostaje jej zawsze jedno, z którem wszystkie inne się wiążą, które przeto uważam za podstawę wszystkich pojęć, zachowywanych przez postać naszą w pamięci.

4. Pojęcia mogą się odnawiać z większą lub mniejszą żywością. Gdy budzą się słabo, postać przypomina sobie tylko, że dotykała takiego a takiego przedmiotu; gdy jednak budzą się z siłą, przypomina sobie ona przedmioty tak, jakby się ich jeszcze dotykała. Owóż, wyobraźnią nazwałem tę pamięć żywą, dzięki której nieobecne wydaje się obecnem.

5. Jeżeli do tej zdolności dołączymy rozwagę, czyli tę czynność, która wiąże pojęcia, natenczas zobaczymy, jak postać nasza będzie mogła wyobrazić sobie w danym przedmiocie własności, zauważone pierwej w innych. Przypuśćmy, że pragnie ona zabawić się kilku naraz własnościami, których dotąd razem nie spotykała. Wtedy wyobrazi je sobie w połączeniu i w ten sposób imaginacya zapewni jej taką rozkosz, jakiej za pomocą dotyku pozyskać by nie mogła.

6. Według najszerszego znaczenia, nadawanego słowu: imaginacya, jest ona zdolnością łączenia własności różnych przedmiotów, dla wytworzenia z nich połączeń, nie mających wzorów w naturze. Ztąd pochodzi, że powoduje ona rozkosze, przewyższające pod pewnemi względami samą rzeczywistość. Przypisuje ona przedmiotom, któremi nas zabawia, wszelkie własności, jakie w nich widzieć pragniemy.

7. Rozkosze dotyku mogą się atoli połączyć z rozkoszą, wywoływaną przez wyobraźnią, i to będą dla naszej postaci największe rozkosze, jakich doznawać jest zdolną. Gdy jakiego przedmiotu dotyka, nic jej nie przeszkadza nadać mu przy pomocy wyobraźni czasem i takich własności przyjemnych, których w rzeczywistości nie posiada, albo też pozbawić go przymiotów, mogących jej się nie podobać. Żywe pragnienie wystarcza, aby napotkać w nich jedne, a nie odnajdywać drugich.

8. Przedstawiając przedmioty w tak ponętny sposób, wyobraźnia wywołuje często w postaci rozkosz z powodu ruchu nawet i wtedy, gdy zmęczone członki zaczynają pragnieniom jej się sprzeciwiać. Niekiedy nawet przedstawia jej tę rozkosz tak żywo, że każe jej zupełnie zapomnieć o znużeniu organów. Wówczas tylko nadmiar zmęczenia może w niej powodować chęć spoczynku. Stan męczarni i bólu bę dzie wtedy wynikiem pragnienia, któremu się oddała bez należnego umiarkowania. Gdy zaś tego często doświadczy, wtedy nauczy się z podejrzeniem patrzeć na ponęty rozkoszy i z większą bacznością rachowaó się ze swemi siłami.

9. Między jawą i snem głębokim, możemy odróżnić dwa stany pośrednie: jeden, w którym pamięć tylko w sposób bardzo słaby pojęcia sobie przypomina; drugi, w którym wyobraźnia przypomina je sobie z taką żywością i wytwarza z nich tak wrażliwe związki, że się nam zdaje, iż dotykamy przedmiotów, które sobie jednak tylko wyobraża. Gdy postać zaśnie na miejscu, na którem nauczyła się poruszać się bez obawy, wtedy może ona wyobrażać sobie, że miejsce to obsypane jest kamieniami, kolcami, że chodzi, i że na każdym kroku się kaleczy, pada, chwieje się lub czuje ból. Chociaż zdziwioną będzie tą zmianą, nie może jednak o niej wątpić, stan jej wewnętrzny będzie dla niej zupełnie tym samym, jak gdyby wszystko odbywało się na jawie, i jak gdyby to miejsce było w rzeczywistości takiem, jakiem jej się przedstawiało.

10. Aby odkryć przyczynę tego sennego marzenia, wystarczy zauważyć, że postać miała przed snem pojęcie o miejscu, po którem mogła chodzić bez obawy; dalej pojęcia kolców, kamieni, skaleczeń, upadku, boleści; wreszcie pojęcie o miejscu, w którem tego wszystkiego doświadczyła. Owóż, cóż się dzieje we śnie? Oto ostatnie z tych pojęć nie budzi się wcale. Pojęcia kolców, kamieni, skaleczeń, upadku, boleści i miejsca, w którem nic podobnego nie doznała, odtwarzają się z równą żywością, jak gdyby przedmioty były obecne. Wskutek połączenia tych pojęć, postać musi dojść do przypuszczenia, że miejsce to stało się takiem, jakiem je wyobraźnia przedstawia. Gdyby była przypomniała sobie we śnie miejsce, w którem się pokaleczyła i na którem się potknęła, natenczas, zapewne nie byłaby wpadła w ten błąd. W sennych marzeniach wytwarzają się tylko dla tego skojarzenia tak dziwaczne i tak sprzeczne z prawdą, że pojęcia, któreby mogły wprowadzić porządek, są przerwane. Nic tedy dziwnego, że pojęcia odtwarzają się wówczas w nieładzie, zbliżającym do siebie i łączącym najbardziej obce sobie rzeczy.

Sen jest zarówno spoczynkiem ciała, jak i spoczynkiem pamięci, wyobraźni i wszystkich uzdolnień duszy. Spoczynek ten ma rozmaite stopnie. Jeżeli zdolności te są zupełnie uśpione, sen jest głęboki. Jeżeli uśpione są tylko do pewnego stopnia, wtedy pamięć i wyobraźnia dość są rzeźkie, aby przypomnieć sobie jedne pojęcia, ale zarazem zbyt słabe do przypomnienia drugich. Ztąd pochodzi, że te, które występują na jaw, tworzą połączenia najdziwaczniejsze.

11. Uderzam postać w czasie jej marzeń sennych i wyrywam ją ze snu. Pierwszem jej uczuciem będzie strach: zaledwie śmiejąc się poruszać, nieufnie wyciąga ręce. Zadziwiona, że nie znajduje przedmiotów, które jak sądziła, we śnie zadawały jej rany, podnosi się i probuje chodzić; stopniowo nabiera pewności siebie. Nie wie ona, czy myli się obecnie, czy też myliła się poprzednio. Ale ufność jej wzrasta, i ona zapominając o stanie, jakiego doznawała we śnie, w zupełności oddaje się temu, w jakim znajduje się przy przebudzeniu.

12. Sen jednak staje się dla niej koniecznym i w następstwie. Oddaje mu się znowu, ma nowe marzenia i przy przebudzeniu toż samo czuje zadziwienie. W samej rzeczy, złudzenia senne muszą się jej wydawać nadzwyczaj dziwnemi. Nie może ona przypuścić, że się jej nasuwały w czasie, gdy spała, nie ma bowiem pojęcia o trwaniu swego snu. Przeciwnie nie wątpi ona, że i wtedy czuwała na jawie; czuwanie bowiem dla niej polega na dotykaniu i rozważaniu dotykanych przedmiotów. Marzenia zatem nie wydają się jej marzeniami, a okoliczność ta musi w niej wywołać jeszcze większe niezapokojenie. Nie rozumie ona, dla czego o tych samych przedmiotach wydaje sądy tak różne; nie wie ona, w czem tkwi jej błąd i ciągle przechodzi kolejno od nieufności, jaką marzenia w niej rodzą, do ufności, jaką napełnia ją jawa.

13. Dla postaci naszej jest rzeczą niemożliwą przypominać sobie wszystkich pojęć, jakie miała na jawie; toż samo z konieczności ma miejsce i odnośnie do pojęć, jakie miała we śnie. Co do przyczyn, dla których pewne ze swych marzeń sennych pamięta, czynię następujące przypuszczenia. Jeżeli wrażenie było żywem i jeżeli pojęcia przedstawiały się w nieładzie, sprzecznym uderzająco z sądami, jakie poprzedziły chwilę zaśnięcia, w takim razie zdziwienie zwiąże te pojęcia z łańcuchem jej pozostałych wiadomości. Po przebudzeniu toż samo zdziwienie, działając jeszcze, skłaniają do wysiłku, w celu przypomnienia sobie 'odnośnych szczegółów, i postać przypomina je sobie. Przeciwnie nic nie zachowa w pamięci, jeżeli przedział czasu między marzeniem a przebudzeniem będzie zbyt długi i wypełniony snem dość głębokim, aby zatrzeć w całości wrażenie doznawanego zdziwie nia. Wreszcie, jeżeli w niej pozostanie niewiele zdziwienia, natenczas przypomni sobie niekiedy tylko część swego marzenia; inną razą pamiętać będzie tylko, że odczuwała coś bardzo nadzwyczajnego. Marzenia zatem zachowują się w jej pamięci tylko dla tego, że się sprzeciwiają sądom, do których przywykła. Zdziwienie zaś, jakiego doznaje jeszcze w chwili przebudzenia, skłania ją do przypomnienia ich sobie.

 

 

ROZDZIAŁ XII.

O głównym organie dotyku.

 

1. Szczegóły rozdziałów poprzednich wykazują dostatecznie, że ręka jest głównym organem dotyku. Ona to rzeczywiście najlepiej przystosowywa się do wszelkiego rodzaju powierzchni. Łatwość wyciąga nia, skrócania, zginania, oddzielania i łączenia palców, pozwala ręce obejmować formy bardzo rozmaite. Gdyby organ ten nie był tak ruchliwy i tak giętki, postać nasza użyćby musiała daleko więcej czasu, aby nabyć pojęcie kształtu. A gdyby była ich pozbawioną, jakże ograniczonem byłoby jej poznanie! Gdyby np. ramiona jej były zakończone kostką, mogłaby ona odkryć, że ma ciało i że są inne jeszcze na zewnątrz niej; mogłaby, obejmując je, wyrobić sobie pewne pojęcie o ich wielkości i kształcie, sądziłaby jednak tylko bardzo niedokładnie o prawidłowości lub nieprawidłowości ich kształtów. Będzie ona jeszcze bardziej ograniczoną, jeżeli jej członkom odbierzemy wszelką giętkość w stawach. Ograniczona samem uczuciem zasadniczem, czuć się będzie ona niby w jednym punkcie, jeżeli owo uczucie jest jednorodnem; jeżeli zaś jest wielorakiem, czuć się będzie jako istniejąca w kilku stanach na raz.

2. Ponieważ organy dotyku tem mniej są doskonałemi, mniej odpowiedniemi do przekazania pojęć, im mniej są ruchome i mniej giętkie, przeto powstaje kwestya, czy ręka mogłaby okazać jeszcze większe usługi, gdyby miała np. dwadzieścia palców i gdyby każdy z nich miał wielką liczbę stawów? Gdyby np. była podzieloną na nieskończoną liczbę części równie ruchomych i giętkich, czyżby podobny organ nie był rodzajem geometryi powszechnej?

Nie jest jednak dosyć na tem, że części ręki są giętkie i ruchome, trzeba jeszcze, aby postać mogła zauważyć je jedne po drugich i wyrobić sobie o nich pojęcie ścisłe. Jakąż wiedzę miałaby ona o ciałach z dotyku, gdyby mogła tylko niedokładnie poznać organ, za pomocą którego dotyka? Jakież jednak pojęcie mogłaby sobie wyrobić o tym organie, gdyby liczba jego części była nieskończoną? Rękę przystosowywałaby ona wtedy do nieskończonej liczby ma łych powierzchni. Cóż jednak wynikłoby z tego? Czucie tak złożone, że nie byłaby w stanie nic w niem rozróżnić. Poznanie rąk byłoby dla niej zbyt obszernem; posiłkowałaby się niemi, nie znając ich dokładnie i nabywałaby tylko bardzo mętne pojęcia. Powiem więcej, posiadanie dwudziestu palców nie byłoby może dla naszej postaci tak dogodnem, jak pięciu. Organ, mający dać pojęcie o najbardziej złożonych kształtach, sam powinien być jak najprostszy. W przeciwnym razie, byłoby dla postaci nadzwyczaj trudnem wytworzyć sobie pojęcie określone o tym organie, a to byłoby tylko przeszkodą w postępie jej wiadomości. Wśród takich okoliczności potrzebuje ona organu prostszego, który, będąc dostępniejszym dla jej poznania, podawałby jej możność do wytworzenia sobie pojęć o rzeczach bardziej złożonych.

3. Sądzę więc, że nie ma ona pod tym względem nic do życzenia. Rzeczywiście, czegóż rękom jej braknie? Jeżeli istnieją pojęcia, których nie może nabyć bezpośrednio przy pomocy rąk, to one jednak wskazują jej drogę do nabycia tych pojęć. Gdybyśmy nawet przypuścili rzecz niemożliwą, że mając wielką liczbę palców bardzo czułych i bardzo delikatnych, mogłaby rozróżniać wszystkie otrzymywane naraz wrażenia, natenczas pomimo to, nie lepiej znałaby wielkości, będące przedmiotem matematyki. Zauważyłaby tylko na powierzchni ciał nierówności, które dziś uwagi jej uchodzą, które jednak już nie ujdą jej uwagi, skoro otrzyma zmysł wzroku.

Cześć trzecia.

Jakim sposobem dotyk uczy inne zmysły sądzić

o przedmiotach zewnętrznych.

 

ROZDZIAŁ I.

O DOTYKU Z POWONIENIEM.

 

1. Dołączmy powonienie do dotyku, a dodawszy postaci naszej pamięć sądów, jakie wydawała, gdy była w posiadaniu tylko pierwszego z tych zmysłów, zaprowadźmy ją do grządki zasianej kwiatami. W tej chwili odnawiają się wszystkie nawyknienia postaci. Ma się ona za wszystkie zapachy, jakie czuje.

2. Zadziwiona, że znów jest tem, czem tak dawno być przestała, nie podejrzywa jednak, jaka może być tego przyczyna. Nie wie ona, że otrzymała nowy organ, a chociaż dotyk nauczył ją, że istnieją przedmioty dotykalne, nie nauczył jej jednak dotąd, że niektóre z tych przedmiotów wywołują czucia, jakiemiśmy ją w tej chwili obdarzyli. Sądzi o nich przeciwnie według nabytych dotąd nawyknień i uważa je tylko za swe własne stany, które zawdzięcza wyłącznie samej sobie. Zdaje się jej zupełnie naturalnem, że jest to jednym, to drugim zapachem; nie wyobraża sobie, aby ciała mogły tu wpływ jaki wywierać; zna bowiem w nich te tylko własności, na jakie sam dotyk ją naprowadza.

3. W ten sposób zjawiają się w niej naraz dwie istoty różne: jedna, której uchwycić nie może i która na każdym kroku zdaje się jej uchodzić, druga, której dotyka i którą w każdej chwili odnaleźć może.

4. Prowadząc na los szczęścia rękę ku napotykanym przedmiotom, chwyta kwiat, który w palcach jej pozostaje. Ramię jej, poruszone bezcelowo, przybliża i oddala z kolei kwiat od jej twarzy: czuje się ona w pewnym stanie z większą lub mniejszą żywością. Zadziwiona, powtarza to doświadczenie celowo. Bierze i porzuca kilkakrotnie kwiat. Przekonywa się, że istnieje lub istnieć poprzestaje w pewnym stanie, w miarę tego, jak kwiat zbliża do siebie lub oddala. Wreszcie zaczyna przypuszczać, że jemu to zawdzięcza wewnętrzne zmiany owego uczucia.

5. Całą uwagę zwraca obecnie na to uczucie, baczy, z jaką żywością ono wzrasta; śledzi jego stopnie, porównywa je z rozmaitą odległością, na jakiej kwiat znajduje się od jej twarzy. Ponieważ zaś organ powonienia najżywiej odczuwa zapachy, skoro go dotkniemy ciałem pachnącem, przeto postać odkrywa w sobie nowy zmysł.

6. Powtarza ona następnie te doświadczenia: przybliża kwiat do nowego organu, to go znów oddala. Porównywa obecność kwiatu z wywołanem uczuciem, a nieobecność kwiatu ze zniknięciem uczucia. Stwierdza tedy, że zapach przychodzi do niej od kwiatu i wydaje sąd, że w nim się znajduje.

7. W miarę powtarzania tego sądu, tak doń przywyka, że wydaje go w tej samej chwili, gdy zapach czuje. Od tego czasu sąd tak się zlewa z czuciem, że postać nie rozróżnia ich już wcale. Nie wydaje już osobnego sądu, że zapach w kwiecie się znajduje, lecz czuje w nim zapach bezpośrednio.

8. Do takiego samego sądu przywyka ona odnośnie do wszystkich ciał, które wywołują w niej czucia tego rodzaju. Zapachy więc przestają być dla niej jej własnemi zmiennemi stanami, lecz stają się one wrażeniami, jakie ciała pach nące czynią na organ zapachu, albo raczej stają się samych tych ciał własnościami.

9. Nie bez zdziwienia czuje się postać zmuszoną do wydawania sądów tak różnych od tych, które dawniej tak naturalnemi jej się wydawały. Z tego powodu dopiero po wielokrotnie powtarzanych doświadczeniach, dotyk usuwa nawyknienia, nabyte przez powonienie. Postać z taką samą trudnością zalicza zapachy do własności przedmiotów, z jaką nam przychodzi uważać je za nasze zmienne stany wewnętrzne.

10. W końcu jednak oswoiwszy się stopniowo z tym rodzajem sądów, rozróżnia ciała, którym przyznaje zapachy, od ciał, którym ich nie przyznaje. Tak więc zapach w związku z dotykiem, naprowadza ją do odkrycia nowego gatunku ciał dotykalnych.

11. Zauważywszy następnie ten sam zapach w kilku kwiatach, nie uważa go więcej za pojęcie szczególne; lecz przeciwnie uważa go za własność wielu ciałom wspólną. Wskutek tego rozróżnia tyleż gatunków ciał pachnących, ile zapachów w nich odkrywa, i wytwarza sobie większą liczbę pojęć ogólnych czyli abstrakcyjnych, aniżeli gdy miała jeden tylko zmysł powonienia.

12. Ciekawa zbadać coraz więcej te nowe pojęcia, to wącha ona kwiaty jeden po drugim, to znowu kilka naraz. Spostrzega czucie, jakie wywołują oddzielnie i jakie wywołują w połączeniu. Rozróżnia kilka zapachów w jednym bukiecie, i powonienie jej nabiera takiej zdolności w rozróżnianiu odcieni, jakiej bez pomocy dotyku nabyć nie byłby w stanie. Rozróżnianie to jednak ma swoje granice, które występują na jaw wtedy, gdy zapachy znajdują się w pewnej odległości, gdy znajdują się w zbyt wielkiej liczbie, a szczególniej, gdy w połączeniu żaden nie jest górującym. Natenczas pomięszają się w jednem mglistem wrażeniu i postać nie będzie w stanie wyróżnić żadnego. Można jednak przypuścić, że jej zdolność rozróżniania jest pod tym względem szerszą, niż u nas. Ponieważ bowiem zapachy mają dla niej więcej ponęty niż dla nas, którzy rozrywani jesteśmy rozkoszami innych zmysłów, przeto więcej ćwiczyć się będzie w rozpoznawaniu różnic samych zapachów. Dwa te zmysły zatem, wskutek wprawy, jakiej wzajem sobie dostarczają, wywołują w połączeniu takich wiadomości i rozkosze, jakiemi nas obdarzyć nie mogą w odosobnieniu.

13. Aby uwidocznić, jak sądy różnią się od czuć i jak się z niemi zlewają, nadajmy różne zapachy ciałom, których kształt niezbyt złożony znanym jest naszej postaci. Przedstawmy je jej w pierwszej chwili gdy ją obdarzamy zmysłem powonienia. Niechaj np. jeden zapach stale będzie połączony z trójkątem, inny z czworobokiem. Każdy z nich tak ściśle zleje się z odpowiednią figurą, że postać nasza, ilekroć czuć będzie jeden lub drugi zapach, za każdą razą wyobrazi sobie trójkąt lub czworobok.

Będzie ona sądziła, że czuje kształt w zapachu, a dotyka się zapachu w kształcie. Przy tem zauważy, że jeśli istnieją kształty, niemające zapachu, to nie masz zapachu, któryby nie był w związku z pewnym kształtem i w ten sposób przypisywać będzie powonieniu takie czucia, które wyłącznie do dotyku należą. Aby jednak wywrócić wszystkie dotychczasowe jej wiadomości, wystarczy nadać różne zapachy ciałom tegoż samego kształtu, a jedne i też same zapachy nadać ciałom różnego kształtu.

14. Sąd, wiążący trójkąt z pewnym zapachem, może powtarzać się szybko, za każdą razą, gdy jest do tego sposobność. Ma on bowiem za przedmiot tylko pojęcia mało złożone. Oto, dla czego może on zlewać się z czuciem. Gdyby jednak kształt był skomplikowanym, należałoby użyć większej liczby sądów, aby go związać z zapachem. Postać nie przedstawiałaby go już sobie z równą łatwością, i nie sądziłaby, że kształt i zapach poznała przy pomocy tegoż samego zmysłu. Gdy np. bada różę dotykiem, wiąże ona zapach ze zbiorem listków, z układem ich tkanek i ze wszystkiemi własnościami, przy pomocy których dotyk odróżnia różę od innych, znanych jej kwiatów. Ztąd wytwarza sobie pojęcie złożone, które opiera się na tylu sądach, ile ona spostrzega w róży odrębnych własności, przy pomocy których ją rozpoznaje. Wprawdzie nieraz sądzić będzie ona z pierwszego wrażenia, jakiego dozna przy dotknięciu róży ręką. Jednakże tak często się omyli, że wnet spostrzeże, iż, dla uniknięcia błędu, powinna jak najdokładniej uprzytomnić sobie pojecie, wytworzone za pośrednictwem dotyku, i powiedzieć sobie: róża odróżnia się od gwoździka dla tego, że ma taki a taki kształt, taką a taką tkankę i t. d. Owóż, sądów takich jest tak wielka liczba, że nie jest ona zdolną powtarzać je wszystkie w chwili, gdy kwiat czuje. Zamiast więc odczuwać własności dotykalnych za pomocą zapachu, spostrzega, że może je sobie stopniowo przypominać, i wtedy nie wpada już w ów błąd przypisywania powonieniu czucia, jakie dotykowi jedynie zawdzięcza. Omyłki jej będą bardzo rażące, gdy pod względem zapachów bezwiednie powtarza sądy, do jakich nawykła. Daleko mniej rażącemi będą wtedy, gdy jej dodamy zmysł wzroku.

 

ROZDZIAŁ II.

O SŁUCHU, POWONIENIU I DOTYKU W POŁĄCZENIU.

 

1. Postać nasza będzie, jak w rozdziale poprzednim, mocno zdziwioną, że znów czuje się tem, czem była, skoro w chwili, gdy do dotyku i powonienia dodajemy jej słuch, powraca znów do wszystkich nawyknień, jakie nabyła przy pomocy tego ostatniego zmysłu. Staje się ona znowu to śpiewem ptaków, to szumem wodospadu lub drzew poruszanych wiatrem, a w chwili następnej hukiem piorunu lub straszliwej burzy. Póki oddaje się zupełnie tym uczuciom, dotyk jej i powonienie nie mogą być czynne. Gdyby jednak nagle nastąpiła cisza głęboka, natenczas sądziłaby, że wyszła z siebie i przez pewien czas byłaby niezdolną posiłkować się swemi pierwszemi zmysłami. Tylko wróciwszy nareszcie pomału znowu do siebie, zajmowałaby się przedmiotami dotykalnemi i pachnącemi.

2. Tym sposobem znajduje to, czego nie szukała. Schwyciwszy bowiem ciało dźwięczące, porusza je bez celu, a przybliżywszy je przypadkowo do ucha i oddaliwszy je odeń, wnet postanawia powtarzać częściej to przybliżanie i oddalanie. Kierowana przez różne stopnie doznawanego wrażenia, przykłada je do organu słuchu. Powtórzywszy kilkakroć to doświadczenie, dochodzi ona do sądu, że dźwięki znajdują się w tej części ciała, podobnie jak sądziła, że zapachy znajdują się w innej.

3. Tymczasem spostrzega, że ucho ulega różnym zmianom wewnętrznym tylko pod wpływem tego ciała: słyszy dźwięki, gdy je wstrząsa; nie słyszy nic, gdy wstrząsać przestaje. Sądzi więc, że dźwięki z niego wychodzą.

4. Powtarza ona ten sąd i dochodzi do wydawania go z taką szybkością, że nie dostrzega już przerwy czasu między chwilą, gdy dźwięki ucho jej uderzają i chwilą, gdy sądzi, że one w ciałach tych się znajdują. Słyszeć te dźwięki i wydać sąd, że są zewnętrznemi, są to dwie czynności, których ona wcale nie rozróżnia. Zamiast więc uważać je za swoje własne stany, uważa je ona za stany ciała dźwięczącego. Jednem słowem słyszy je ona w przedmiocie zewnętrznym.

5. Jeżeli skłonimy ją do tego samego doświadczenia odnośnie do innych dźwięków, wyda ona też sanie sądy i zleje je z czuciem. W następstwie sposób ten doznawania czuć stanie się dla niej tak naturalnym, że ucho jej nie będzie już miało potrzeby uczenia się od dotyku. Każdy dźwięk wyda się jej jako przychodzący od zewnątrz, nawet w tych wypadkach, gdy nie będzie mogła dotykać ciał, które jej dźwięk przekazują. Sąd bowiem, połączony raz przez nawyknienie z pewnem czuciem, spływa się w następstwie zawsze ze wszystkiemi czuciami tegoż rodzaju.

6. Jeżeli kilka dźwięków, zbadanych przez postać, dają się słyszeć w połączeniu, natenczas rozróżni je ona nietylko dla tego, że ucho jej jest zdolne spostrzedz tę różnicę do pewnego stopnia, ale przedewszystkiem dla tego, że nawykła odnosić dźwięki do pewnych ciał, które rozróżnia. W ten sposób dotyk wzmacnia w słuchu zdolność rozróżniania. Ztąd wynika, że im więcej posiłkować się będzie dotykiem, w celu rozróżnienia dźwięków, tem lepiej nauczy się je rozpoznawać. Pomiesza je zatem zawsze wtedy, gdy ciał wywołujących dźwięki nie będzie rozróżniać przy pomocy dotyku. Zdolność ta słuchu ma tedy swoje granice, są bowiem przypadki, w których dotyk sam nie może rozróżnić wszystkiego. Nie mówię tu o granicach, pochodzących z pewnych wad organicznych.

7. Postać zaczyna robić doświadczenia na przedmiotach, jakie ma pod ręką. Wskutek tego, przy każdym dźwięku, uderzającym jej ucho, początkowo sądzi, że potrzebuje tylko ramie wyciągnąć, aby ujęła ciało dźwięczące; nie nauczyła się bowiem jeszcze oceniać jego odległości. Ponieważ jednak omyliła się, więc czyni krok naprzód; później robi krok drugi; w miarę jak się przybliża, spostrzega, że szum rośnie, aż do chwili, gdy ciało, wywołujące takowy, znajduje się względem niej w możliwej blizkości. Doświadczenia te uczą pomału postać sądzić o różnej odległości owego ciała; a przyswoiwszy sobie te sądy, powtarza je ona tak szybko, że łączy je tak ści śle z samem czuciem, iż wreszcie ze słuchu poznaje odległość. Tą samą drogą uczy się, czy ciało znajduje się po prawej, czy po lewej stronie. Jednem słowem, rozpozna ona odległość i położenie przedmiotu przez słuch, za każdą razą, gdy jedna i drugie będą też same, jak były w tych wypadkach, w których miała sposobność robić wielokrotne doświadczenia. Co więcej, w razie braku dotyku, rozporządzając tym wyłącznie środkiem, aby dojść do pewności, tak często będzie używała słuchu, że nieraz przy jego pomocy również ściśle będzie sądziła o rzeczach, jak my to czynimy za pomocą oczu. Ale z  drugiej strony uaraża się na błąd w tych wypadkach, gdy słyszy ciała, których różnych odległości i położeń dotąd nie miała sposobności zbadać. Musi tedy przywyknąć do wydawania tylu rozmaitych sądów, ile jest rodzajów ciał dźwięczących i okoliczności, w których słyszeć się dają.

8. Gdyby poprzednio, słuchając pewnego tonu, była się zarazem dotykała stale jednej i tej samej figury, natenczas sądziłaby, że kształty sprowadzają ze sobą pojęcie dźwięku, a dźwięki pojęcie kształtów i nie byłaby w stanie odnosić do dotyku i słuchu to, co należy do każdego z tych zmysłów. Podobnież, gdyby każdy dźwięk był stale połączony z pewnym zapachem, a każdy zapach z dźwiękiem, nie byłaby zdolną odróżnić pojęć, jakie winna powonieniu, od pojęć, które zawdzięcza słuchowi. Błędy te są podobne do tych, w jakie wpadła w rozdziale poprzednim; przygotowują nas one do spostrzeżeń, jakie zamierzamy czynić nad wzrokiem.

ROZDZIAŁ III.

JAKIM SPOSOBEM OKO UCZY SIĘ WIDZIEĆ ODLEGŁOŚĆ, POŁOŻENIE, KSZTAŁT, WIELKOŚĆ I RUCH CIAŁ.

 

1. Obdarzając postać wzrokiem, zaznaczyć znowu należy jako rzecz pierwszą jej zdziwienie. Prawdopodobnie jednak doświadczenia, jakie poczyniła nad czuciami powonienia, słuchu i dotyku, doprowadzą ją do przypuszczenia, że to, co ma za swoje własne stany, może być własnością ciał zewnętrznych, którą obecnie poznaje przy pomocy nowego zmysłu.

2. Widzieliśmy, że będąc ograniczoną samym dotykiem, postać nie mogła dokładnie sądzić o wielkości, położeniu i odległości, za pomocą dwóch drążków, których długości ani kierunku nie znała. Owóż promienie światła są dla jej oka tem, czem drążki dla jej rąk. Oko może być uważane za organ, posiadający niejako nieskończoną liczbę rąk, mogących ująć nieskończoną liczbę drążków. Gdyby ono mogło samo przez się poznawać długość i kierunek promieni, natenczas podobnie jak ręka, byłoby w stanie odnieść do jednego końca to, co czuje przy drugim, i w ten sposób sądzić o wielkości, odległości i położeniu przedmiotów. Tymczasem uczucie, jakiego doświadcza, nietylko nie wskazuje mu długości i kierunku promieni, lecz nie uczy oka nawet, że promienie istnieją. Oko otrzymuje od nich wrażenie tylko w ten sam sposób, jak ręka uczuwa wrażenie od drążka, trzymanego po raz pierwszy za jeden z końców.

Gdybyśmy nawet postaci naszej przyznali najdokładniejszą znajomość optyki, nie postąpiłaby dla tego ani o krok naprzód. Wiedziałaby, że w ogóle promienie tworzą kąty mniej lub więcej wielkie, w stosunku do wielkości i odległości przedmiotów. Nie byłaby jednak w stanie mierzyć tych kątów. Jeżeli, jak to ma miejsce w rzeczywistości, zasady optyki nie są dostateczne do objaśnienia widzenia; tem trudniej mogą one nas nauczyć patrzeć. Zresztą nauka ta nie wykłada wcale sposobu, w jaki poruszać należy oczy. Opiera się ona tylko na przypuszczeniu, że oczy posiadają zdolność do rozmaitych ruchów i, że powinny zmieniać swój kształt stosownie do danych warunków. Oko więc potrzebuje pomocy dotyku, aby nabyć wprawy do ruchów, potrzebnych do patrzenia, aby przywyknąć do odnoszenia czuć na koniec promieni, i aby przez to sądzić o odległości, wielkości, położeniu i kształcie przedmiotów. Chodzi tu o zaznaczenie, jakie doświadczenia najwłaściwiej je kształcą w tym kierunku.

3. Przypadkowo lub wskutek bólu, wywołanego przez światło zbyt silne, postać podnosi ręce ku oczom; barwy wnet znikają. Odchyla rękę, barwy się znowu pokazują. Od tej chwili przestaje uważać je za swe stany wewnętrzne. One przedstawiają się jej jako coś niedotykalnego, co czuje na powierzchni oczu, podobnie jak czuje na końcu palców dotykane przez się przedmioty. Ale widzieliśmy już, że każda z tych barw jest prostą zmianą wewnętrzną, która sama przez się nie daje dokładnego pojęcia o rozciągłości: podobne bowiem pojęcie odnosi się tylko do pewnej rozciągłości ukształtowanej, lub też ściśle opisanej; a zatem byłoby to pojęcie, którego postać, tylko wzrok posiadająca, jest zupełnie pozbawioną. Barwa zatem nie przedstawia wymiarów oczom, które nie nauczyły się odnosić jej do wszystkich części powie rzchni. Poczują więc one zmiany wewnętrzne w samych sobie, i nic więcej nad to nie zobaczą. Jak czucia ciepła i zimna, same przez się nie dają pojęcia

o rozciągłości, lecz się rozszerzają po danem ciele we wszystkich kierunkach, na podstawie nawyknienia, w ten sam sposób rozszerzą się po przedmiotach barwy. Dotyk wytworzy w oczach nawyknienie do odnoszenia barw na powierzchnię przedmiotów, podobnie jak to czynił odnośnie do ciepła i zimna.

4. Ponieważ barwy znikają, gdy postać rękę _ podnosi ku zewnętrznej powierzchni organu wzroku, i ponieważ wracają, ilekroć rękę odchyla, przeto z konieczności muszą one pokazywać się lub znikać w taki sposób, że je odnosi do tej samej powierzchni,

i wskutek tego zaczyna przypisywać im rozciągłość. Gdy ciała się oddalają lub przybliżają, nie sądzi ona jeszcze ani o ich odległości, ani o ich ruchu. Widzi ona tylko barwy, które pokazują się mniej albo więcej, albo które znikają w zupełności.

5. Owa zabarwiona powierzchnia równa się powierzchni zewnętrznej oka, oto wszystko, co postać widzi. Oczy jej nie widzą nic poza tem; nie rozróżnia ona wcale granic tej powierzchni, lecz widzi ją jako ogromnie wielką.

6. Jeżeli dostarczymy postaci widok wielkiej części horyzontu, natenczas powierzchnia, jaką będzie miała na oku, przedstawi obszerny krajobraz, urozmaicony tysiącem barw i kształtów nieskończonej liczby przedmiotów. Postać wiec widzi wszystkie te rzeczy; widzi je, mówią, ale pomimo to nie ma o nich pojęcia, i nawet mieć go nie może. Zdanie to wyda się niewątpliwie paradoksem tym, którzy twierdzą, że wzrok sam, niezależnie od dotyku, daje nam pojęcie rozciągłości, ponieważ rozciągłość jest koniecznym objektem wzroku, i że różnica barw z konieczności daje nam zauważyć granice, oddzielające dwie barwy, a zatem doprowadza do pojęcia kstałtu.

Pewnem jest, że to wszystko dostrzegamy; zgadzam się też, że i postać widzi to wszystko, co my widzimy, a nawet więcej. Jednakowoż, pytam się, czy byłaby ona zdolną dostrzegać te przedmioty, jak my je dostrzegamy, gdyby się od dotyku nie nauczyła kierować oczami? I czyż ma ona o nich pojęcie, jeżeli ich nie dostrzega?

Nie wystarcza powtarzać za Locke'm, że wszystkie nasze wiadomości pochodzą od zmysłów. Jeżeli nie wiem, jak się to dzieje, że z nich pochodzą, wtedy gotów jestem sądzić, że wraz z chwilą, gdy przedmioty wywierają na nas wrażenie, tworzymy wszystkie pojęcia, jakie w czuciach naszych zawrzeć się mogą, i omylę się niechybnie. Tak się działo ze mną, i dzieje się jeszcze ze wszystkimi piszącymi w tej kwestyi. Zdaje się, że nieznaną jest różnica między widzeniem a patrzeniem; a jednak nie wytwarzamy sobie pojęć o rzeczach wnet, gdy widzimy; lecz dopiero, gdy się im przypatrujemy w pewnym porządku, według pewnej metody. Jednem słowem, oczy nasze muszą analizować; nie obejmują one bowiem pierwej całości najmniej złożonego kształtu, aż po rozejrzeniu wszystkich jego części oddzielnie, jednej po drugiej, w takim porządku jak idą po sobie. Oczy zaś postaci, czyż mogą analizować, widząc barwy tylko w samych sobie, albo co najwyżej na źrenicy? Oto, do czego kwestya ta właściwie się sprowadza. Jestem przekonany, że matematyk, któremuby pyta nie to zadano, używając, jak ja to czynię, wyrazu analizować, odrzekłby bez wahania, że oczy postaci nie analizują, pamięta bowiem, ile go kosztowało pracy nauczenie się analizy. Gdyby jednak tę samą kwestyą przedstawiono mu, używszy wyrazu patrzeć, co w istocie rzeczy nie zmienia, natenczas przekonany jestem, że bez wahania odrzekłby, iż oczy jej patrzą, ponieważ widzą.

Taką da niewątpliwie odpowiedź wtedy, gdy przypuszcza, że oczy same, niezależnie od dotyku, doprowadzają do pojęcia kształtu, skoro tylko widzą barwy. Jakim sposobem jednak oczy, których wzrok nie rozciąga się poza źrenice, w stanie są patrzeć? Przecież, krótko mówiąc, aby patrzeć, muszą one posiąść zdolność zwracania się ku jednemu z przedmiotów, jakie widzą; a chcąc wytworzyć sobie pojęcie o kształcie tego przedmiotu, choćby najprostszym, muszą one umieć zwracać się ku każdej części jego kolejno i w porządku, w jakim są ułożone. Jakże jednak mogą one iść w porządku, którego nie znają? Jak nawet ku czemukolwiek się zwracać? Taka czynność z ich strony, czyż nie każe przypuszczać przestrzeni, w którejby oczy ujmowały przedmioty w rozmaitych odległościach od źrenicy, i w rozmaitych odległościach między sobą? A wszakże one przestrzeni tej nie znają jeszcze? Nie powiem więc, jak to powszechnie się mówi, i jak aż dotąd sam bardzo nieściśle mówiłem, że oczy nasze powinny nauczyć się widzieć. Widzą one bowiem wszystko, co czyni na nas wrażenie, ale ponieważ nie dość jest widzieć, aby wytworzyć sobie pojęcia, powiem, że powinny nauczyć się patrzeć.

Od różnicy tych dwóch wyrazów, zależy stan kwestyi. Owóż, dla czego ta różnica, która zwraca na siebie uwagę najmniejszych uczniów w gramatyce, uchodzi jednak uwadze filozofów? Otóż dla tego, że samą kwestyę błędnie stawiamy, a jednak sądzimy, żeśmy ją rozwiązali. W tej chwili samego siebie złapałem w tym względzie na gorącym uczynku i wyznaję, że już nieraz błąd ten popełniłem; częściej jednak chwytałem na nim innych. W ten sposób pomimo wszelkich trudności, sprowadziliśmy kwestyą do najprostszej formy, i dowiedliśmy, że oczy postaci muszą się dopiero nauczyć patrzeć. Zobaczymy, że dotyk je tego uczy.

7. Przez ciekawość lub niepokój postać unosi rękę do oczów, oddala ją i przybliża. Przestrzeń, którą widzi, staje się wskutek tego to jaśniejszą, to ciemniejszą. Natychmiast przekonywa się, że ruch jej ręki jest przyczyną tych zmian, a ponieważ wie, że porusza nią w pewnej odległości od siebie, przypuszcza tedy, że powierzchnia ta nie jest tak blizką jak sądziła.

8. Jeżeli następnie dotknie się ciała, jakie ma przed oczyma, natenczas pokrywając je ręką, zastąpi jedną barwę przez drugą. Gdy zaś rękę znowu odejmuje, wtedy pierwsza barwa znów się pokazuje. Wskutek tego sądzi, że na pewnej odległości ręka jest zdolną sprowadzać następstwo tych dwóch kolorów.

Inną razą przeprowadza rękę po powierzchni przedmiotu i widząc, jak jedna barwa porusza się po drugiej, której części z kolei pokazują się, to znów znikają, dochodzi więc do przekonania, że na tym przedmiocie barwa jest nieruchomą, na ręku zaś ruchomą. Z tym poglądem się oswaja i wskutek tego widzi jak barwy się od jej oczu oddalają, i jak osiadają na ręku i na przedmiotach, jakich dotyka.

9. Zadziwiona tem odkryciem, spogląda naokoło siebie, w celu przekonania się, czy nie może dotknąć wszystkiego, co widzi. Ręka jej napotyka ciało o nowej barwie, oko jej dostrzega nową powierzchnią, i też same doświadczenia każą jej wydawać takież same sądy. Ciekawa odkryć, czy tak samo rzecz się ma ze wszystkiemi czuciami tego rodzaju, dotyka ręką wszystkiego co ją otacza, a dotykając ciała zabarwionego kilkoma barwami, przyzwyczaja swój wzrok do ich rozróżnienia na jednej powierzchni, którą uważa za oddaloną. Nie ulega wątpliwości, że szereg uczuć bardzo dla niej przyjemnych skłania ją do zwracania oczów ku temu chaosowi światła i barw. Pobudzona przez rozkosz, nie wpada w znużenie, powtarzając ciągle te same doświadczenia i czyniąc nowe. Stopniowo przyzwyczaja ona swe oczy do zatrzymywania się na dotykanych przedmiotach, one też przywykają do pewnych ruchów i wnet przenikają one niby przez obłok, aby widzieć w oddaleniu przedmioty, które ręka chwyta i po których ona zdaje się rozprowadzać światło i barwy.

10. Przeprowadzając kolejno rękę swą od oczu ku ciałom i od ciał ku oczom, mierzy ona odległości. Przybliża następnie same te ciała do siebie i oddala je z kolei. Bada różne wrażenia, jakie oko za każdą razą odbiera, a przyzwyczaiwszy się łączyć wrażenia te z odległościami, znanemi jej przez dotyk, widzi ona przedmioty to bliżej, to dalej, gdyż widzi je tam, gdzie ich się dotyka.

11. Za pierwszą razą, gdy rzuca spojrzenie na kulę, wrażenie, jakie odbiera, przedstawia jej płaskie koło, w pomięszaniu światła i cieniów. Nie widzi jednak jeszcze bynajmniej kuli; oko jej bowiem nie nauczyło się jeszcze sądzić o wypukłościach na powierzchni, przy pomocy podziału cieniów i światła według pewnej proporcyi. Ona jednak dotyka się kuli, a ponieważ przywyka wydawać zmysłem wzroku sądy zgodne z sądami dotyku, ciało to więc pod jej oczyma nabiera tejże wypukłości, jaką ma pod jej rękami. Powtarza to doświadczenie i dochodzi do tegoż samego sądu. Zatem wiąże pojęcie okrągłości i wypukłości z pewną mięszanina cieniów i światła. Probuję ona następnie sądzić o kuli, której jeszcze nie dotykała. W początkach czuje się ona zapewne nieco tem zakłopotana; ale dotyk wyprowadza ją z niepewności, a przywykłszy do sądzenia, że widzi kulę, sąd ten z czasem tak szybko i z taką pewnością wydaje, i tak ściśle wiąże to pojęcie kuli z powierzchnią, na której cień i światło rozdzielone są w pewnej proporcyi, że w końcu widzi ona za każdą razą to, co w siebie tak często wmówiła, iż widzieć powinna.

12. W ten sam sposób nauczy się widzieć sześcian, gdy oczy jej, badając wrażenia, jakie otrzymują w chwili, gdy ręka czuje kąty i płaszczyzny tej figury, przywykną przy pomocy rozmaitych stopni światła spostrzegać też same kąty i też same płaszczyzny. Wtedy też dopiero rozróżni ona kulę od sześcianu.

13. Oko zatem przywyka widzieć wyraźnie fi gurę tylko wskutek tego, że ręka uczy je ogarniać jej całość. Dotykając ręką rozmaitych części ciała, postać skłania oko do zwrócenia uwagi naprzód na jedną część, później na dwie, następnie na większą ich liczbę; a przytem zarazem zwraca jego uwagę na rozmaitość odbieranych wrażeń świetlnych. Gdyby ono nie badało każdej części oddzielnie, natenczas nie widziałoby nigdy całkowitej figury; a gdyby nie spostrzegało, jak rozmaicie światło nań działa, natenczas widziałoby ono same tylko płaskie powierzchnie. Postać tedy w stanie jest widzieć wiele rzeczy na raz z tego jedynie powodu, że zauważywszy je przed tem oddzielnie, przypomina sobie w jednej chwili sądy, jakie wydawała kolejno, jeden po drugim.

14. Powyższe doświadczenie może nas przekonać, o ile konieczną jest pamięć dla ujęcia całości przedmiotu bardzo złożonego. Przy pierwszem spojrzeniu, jakie rzucamy na obraz, widzimy go [bardzo niedokładnie, następnie jednak przenosimy spojrzenie od jednej figury na drugą i nie zatrzymujemy się nawet na jednej figurze w całości wziętej. Im silniej oko utkwimy w nią, tem więcej ograniczamy się do jednej wśród tej części, przyglądamy się, naprzykład, tylko jej ustom. Wskutek tego nawykamy do szybkiego przebiegania wszystkich szczegółów obrazu; widzimy go w całości, pamięć bowiem przywołuje nam naraz wszystkie sądy, jakieśmy o nim wydawali po kolei.

Ale i dla nas jest to jeszcze zakres bardzo szczupły. Jeżeli np. wchodzę w liczne towarzystwo, natenczas początkowo nabierani tylko niejasnego pojęcia o wielości. Dochodzę zaś do świadomości, że znajduję się w towarzystwie dziesięciu czy dwunastu osób, dopiero wtedy, gdy je przerachuję; to znaczy, muszę przejść je jedną po drugiej, z powolnością, która daje mi zauważyć kolej mych sądów. Gdyby ich było tylko trzy, musiałbym je również rachować. Stałoby się to jednak tak szybko, że nie mógłbym tego zauważyć.

Jeżeli oczy nasze obejmują wiele przedmiotów tylko przy pomocy pamięci, to i oczy naszej postaci będą potrzebowały pomocy tegoż środka, aby ująć całość najprostszego kształtu. Ponieważ bowiem nie są dość wyćwiczone, kształt taki jest dla nich jeszcze zbyt złożony. Postać zatem może mieć pojęcie o trójkącie dopiero na podstawie jego rozbioru, analizy.

15. Ręka to utwierdza kolejno wzrok na rozmaitych częściach figury, i wraża je w pamięć; ' ona to prowadzi, że się tak wyrażę, pędzel, gdy oczy zaczynają rozprowadzać na zewnątrz siebie światło i barwy, które dotąd widziały w samych sobie. Spostrzegają je one tam, gdzie dotyk uczy, że się znajdują; widzą one u góry to, co on im pokazuje u góry, i u dołu to, co on im pokazuje u dołu. Jednem słowem, widzą one przedmioty w tem samem położeniu, w jakiem dotyk je przedstawia. Że obraz przedstawia się odwrotnie, to nie stanowi żadnej przeszkody. Dopóki bowiem oczy nie są wyćwiczone, dopóki nie masz dla nich ani góry ani dołu; stosunki te określić może jedynie dotyk i on tęż sam może tylko oko nauczyć o nich sądzić. Zresztą, ponieważ oczy widzą przedmioty zewnątrz siebie dla tego tylko, że odnoszą barwy do przedmiotów, jakich ręka dotyka, przeto z konieczności nawykają do wydawania tych samych sądów o położeniu rzeczy, co i dotyk.

16. Każde oko przygląda się przedmiotowi, któ ry ręka chwyta; każde odnosi barwy do tej samej odległości, do tego samego miejsca. A ponieważ odwrócenie obrazu nie przeszkadza im widzieć przedmiotu w prawdziwem położeniu, przeto ten sam obraz, jakkolwiek podwójny, widzą one pojedynczo. Ręka nagli oczy do sądzenia podług tego, co ona czuje w samej sobie. Zmuszając je, aby odnosiły na zewnątrz czucia, jakich doświadczają w sobie, skłania ona każde oko do odnoszenia swych wrażeń do jedynego przedmiotu, którego się ręka dotyka, i nawet do tego samego miejsca, gdzie ona go się dotyka. Nie jest więc możliwem, aby widziały przedmiot ten podwójnie.

17. Na tej samej podstawie uczy je ręka sądzić w jednej chwili o wielkościach. Od chwili, gdy każe im widzieć barwy na tera, czego dotyka, uczy je ona rozprowadzać każdą z nich po wszystkich częściach, jakie tę barwę w oku wywołują. Rysuje ona przed nimi powierzchnią, której granice zaznacza. Tak więc, czy to oddala, czy przybliża jaki przedmiot, wydaje się on im zawsze tej samej wielkości, jakkol wiek obraz jego już to maleje, już się powiększa, podobnież, jak wydaje się im prostym i w swojem położeniu, choć obraz jest podwójny i odwrócony.

18. Nareszcie ręka uczy oko widzieć ruch ciał, gdyż przyzwyczaja je śledzić przedmioty, przenoszące się z jednego punktu na drugi.

19. Dotąd postać nauczyła się badać za pomocą wzroku tylko te przedmioty, które znajdują się w zakresie działania jej ręki. Od tego bowiem z konieczności zacząć musi. Nie umie dotąd spoglądać jeszcze poza ten zakres i czuje się jakby zamkniętą w małej przestrzeni. Wprawdzie to przenoszenie cia ła z miejsca na miejsce nauczyło ją, że przestrzeń musi być daleko większą. Nie wyobraża sobie jednak, jak ona mogłaby się pokazać taką oczom. Napróżno mówi sobie, że istnieje rozciągłość poza granicami tej, którą widzę. Sąd tego rodzaju nie może uczynić jej widzialną. Ponieważ postać dla tego widzi dotąd przedmioty tylko w zakresie działania ręki, że kilkakrotnie widziała i dotykała jednocześnie przedmioty, w przestrzeni tej zawarte, i że tak silnie skojarzyła sądy dotyku z czuciami światła, iż widzenie i sądzenie dokonywają się zarazem, spływając się w jedno; przeto nie będzie ona zdolną widzieć dalej, jak tylko wtedy, gdy nowe doświadczenia pozwolą jej skojarzyć też same czucia ze sądami, jakie wydaje o innych odległościach. Postać widzi tedy przestrzeń, rozciągającą się w przybliżeniu na dwie stopy naokoło niej. Oko jej, przez dotyk wykształcone, mierzy części tej przestrzeni, określa kształt i wielkość przedmiotów w niej zawartych, pomieszcza je w różnej odległości, sądzi o ich położeniu, ruchu i spoczynku.

20. Co się zaś tycze przedmiotów bardziej oddalonych, to widzi je ona wszystkie na końcu owego zakresu, który wzrok jej ogranicza. Widzi je ona jakby na powierzchni świetlnej, wklęsłej i nieruchomej. Przedstawiają się jej one w pewnych kształtach, gdyż doświadczenia, jakie poczyniła na dostępnych dla niej przedmiotach, wystarczają do wywołania tego skutku. Gdy się poruszają w kierunku poziomym, widzi je ona, jakby przechodziły z jednej części powierzchni na drugą; gdy się przybliżają do niej lub oddalają od niej, widzi ona tylko, jak one się powiększają lub maleją w sposób uderzający. Nie sądzi jednak wcale o ich prawdziwej wielkości; nauczyła się bowiem rozpoznawać za pomocą wzroku przedmioty, zawarte w ciasnej, dostępnej dla niej przestrzeni — tylko dla tego, że dotyk skojarzył w niej różne pojęcia wielkości z różnemi wrażeniami, wywołanemi w oczach. Owóż wrażenia te zmieniają się w stosunku do odległości, ponieważ i obrazy na siatkówce maleją lub rosną w tymże stosunku. Nie zrobiwszy dotąd odpowiednich doświadczeń, aby skojarzyć te wrażenia z wielkościami, znajdującemi się o kilka kroków od niej, postać o przedmiotach oddalonych może sądzić tylko na zasadzie nabytych nawyknień. Wrażenie, wywołane przez małe obrazy, musi z konieczności i przedmioty przedstawiać jej małemi; wrażenie zaś, spowodowane przez większe obrazy, musi i przedmioty przedstawiać jej większemi. W ten bowiem sposób sądzi o przedmiotach, które dotyk uczynił przystępnemi dla jej oka. Skojarzenia jakie poczyniła, by wzrokiem sądzić wielkości, leżące na odległości jednej lub dwóch stóp, nie są wystarczające, aby sądzić o bardziej odległych. Owe skojarzenia mogą ją tylko doprowadzić do błędów.

Powierzchnia, która wzrok jej ogranicza, jest w zupełności tem samem, co sklepienie niebieskie, do którego wszystkie gwiazdy zdają się być przytwierdzonemi, i które według naszego widzenia, unosi się ze wszystkich stron na krańcach ziemi, gdzie oko dosięga. Postać nasza, gdy sama się nie porusza, widzi powierzchnią tę nieruchomą; gdy zaś zmienia miejsce, widzi ją już to biegnącą przed nią, już to goniącą za nią. W podobny sposób wydaje się nam, że niebo porusza się na horyzoncie.

21. Tymczasem postać wyciąga ramię, by ująć to, co widzi. Zdziwiona, że nic nie uchwyciła, idzie naprzód. Nareszcie napotyka ciało. Wnet sądy wzroku równoważą się ze sądami dotyku. W chwilę później cofa się. Początkowo, przedmiot nie wydaje się jej być bardziej od niej odległym. Ale probując sięgnąć po niego ręką i nie będąc w stanie go dosięgnąć, idzie znowu ku niemu. Kilkakrotnie oddaliwszy się i przybliżywszy do niego w ten sposób, nawyka stopniowo do patrzenia poza zakres, dostępny dla jej ręki. Ruch, dokonany przy oddalaniu się, daje jej przybliżone pojęcie o przestrzeni między nią i przedmiotem. Wie ona, jaka była jego wielkość, w chwili gdy go dotykała; a jeżeli dotyk nauczył ją nadawać owemu przedmiotowi pewną wielkość w odległości dwóch stóp, tedy pamięć uczy ją przypisywać mu tę samą wielkość i przy większej odległości. Może ona wówczas przy pomocy wzroku osądzić, czy przedmiot oddala się, czy przybliża, czy też się porusza w innym kierunku. Widzi bowiem ruchy za pomocą zmiany wrażeń, wywołanych w oku. Prawda, że wrażenia te pozostają te same, czy ona zbliża się ku przedmiotowi, czy też przedmiot do niej się zbliża, czy ona w pewnym kierunku koło niego przechodzi, czy też on w kierunku przeciwległym koło niej przechodzi. Ale uczucie własnego ruchu lub własnego spoczynku ochrania ją w tym względzie od błędu.

W ten sposób postać przywyka do kojarzenia rozmaitych pojęć odległości, wielkości i ruchu z rozmaitemi wrażeniami światła. Nie wie ona, co prawda, że obrazy, odbijające się w głębi oka, maleją w stosunku do odległości; nie wie nawet, czy istnieją takie obrazy. Doznaje jednak wrażeń rozmaitych, a ponieważ sądy, do jakich stosownie do okoliczności przywyka, zlewają się z czuciami, przeto światło i barwy już nie czuje w swych oczach, lecz czuje ona je na drugim końcu promieni, podobnie, jak czuje stałość, płynność i t. d. na końcu drążka, którym ciał dotyka. Im więcej tedy oczy stosują swe sądy do wskazówek dotyku, tem głębszą wydaje się im przestrzeń. Dostrzega ona światło i barwy, które, rozlane na przedmiotach, zaznaczają ich wielkość, kształt, ich ruch w przestrzeni. Jednem słowem widzi je ona tam, gdzie według jej sądu być powinny.

22. Pomimo to jednak, choćby najlepiej pamiętała wielkość przedmiotu, nie może ona przeszkodzić zmniejszaniu się jego w miarę, jak się odeń oddala. Oto powody tego zjawiska.

Przedmiot jest widzialnym o tyle tylko, o ile kąt, określający rozciągłość jego obrazu na siatkówce, posiada pewną wielkość. Przypuszczam, że musi on mieć najmniej jedną minutę. Przypuszczenie to jednak wypowiadam tylko dla określenia naszych pojęć; zmiana ta bowiem w istocie rzeczy następuje stosownie do oczów. Na podstawie tego przypuszczenia łatwo zrozumieć, że przedmiot widziany jasno na pewnej odległości, gdy się od nas oddala, przedstawia w zmniejszeniu i kąty, przy pomocy których widzimy najmniejsze jego części, i że niektóre z tych kątów są mniejsze od minuty. Będą nawet i takie, których boki tak się do siebie zbliżą, że się złączą prawie w jedną linię. Tak więc z kilku kątów powstanie jeden, którego boki również się złączą, skoro przedmiot oddalać się nie przestanie. Znajdą się więc cząstki, które nie będą się już odbijać na siatkówce. Gromadzą się one około tych, które się jeszcze odbijają, przenikają je, łączą się z niemi, a krańce przedmiotu zbliżają się do siebie. Tak np. głowa człowieka wytworzy obraz bez wyraźnych rysów.

Dotyk uczy jednak oko widzieć przedmioty w ich prawdziwej wielkości tylko wskutek tego, że uczy je rozróżniać części i spostrzegać jedne poza drugiemi. Może on jednak to uczynić o tyle tylko, o ile one wyraźnie odbijają się na siatkówce. Oczy bowiem nie byłyby w stanie zauważyć w swych czuciach tego, czego w nich nie ma. Muszą one tedy widzieć przedmiot bardziej skupionym i mniejszym, gdy się znajduje w takiem oddaleniu, że wiele rysów jego obrazu ze sobą się zlewa. A zatem, na jakiejkolwiek odległości byłby przedmiot, mimo to wciąż może zdawać się tejże wielkości, jeżeli tylko zmniejszenie kątów nie narusza widocznie obrazu, odbijającego się na siatkówce; a ponieważ naruszenie to dokonywa się stopniowo, niewidocznie, przeto przedmiot, oddalając się, maleje również niewidocznie.

23. Teraz oczy naszej postaci rozróżniają nietylko przedmioty, których się ona już nie dotyka, ale nawet takie, których wcale nie dotykała, jeżeli tylko otrzymuje czucia podobne lub przybliżone. Gdy bowiem dotyk raz skojarzył pewne sądy z pewnemi wrażeniami światła, natenczas każde odtworzenie tych wrażeń pociąga za sobą powtórzenie owych sądów i ich połączenie z niemi. W ten to sposób nawyka ona stopniowo do patrzenia bez pomocy dotyku.

24. Jednakże doświadczenia, które nauczyły postać widzieć odległość, wielkość i kształt pewnego ciała, nie są dostateczne, aby nauczyć ją widzieć odległość, wielkość i kształt każdego innego ciała. Musi ona dokonać tyle spostrzeżeń, ile jest przedmiotów, odbijających światło w różny sposób; potrzeba nadto, aby swe doświadczenia powtarzała stosownie do różnych stopni odległości, i pomimo wszelkiej w tym względzie ostrożności, pomyli się ona jeszcze nieraz co do wielkości, odległości i kształtów. Tylko dopiero po długich badaniach, nabierze ona większej pewności w swych sądach wzrokowych, ale uniknąć bezwzględnie wszelkich błędów, pozostanie dla niej zawsze niemożliwem. Częstokroć omyli się ona właśnie wskutek tych doświadczeń, które według jej widzenia zasługiwały najwięcej zaufania. Przywykłszy np. kojarzyć pojęcie blizkości z jasnością światła; pojęcie zaś odległości z jego przyciemnieniem, nieraz ciała jasne wydawać się jej będą bliższemi, niż są rzeczywiście, i naodwrót, ciała mało oświetlone wydadzą jej się bardziej oddalonemi.

25. Może nawet się zdarzyć, że oczy jej będą w sprzeczności z dotykiem, tak, iż [me będą mogły tych samych sądów, co i on wydawać. Ujrzą, np. wypukłość na malowanej płaskorzeźbie, gdy ręka spostrzeże tylko płaską powierzchnią. Zadziwiona tem nowem zjawiskiem, nie będzie zaiste wiedziała któremu z tych zmysłów ma ufać. Napróżno dotyk uchyla błąd wzroku; oczy, przyzwyczajone sądzić same przez się, nie słuchają już dawnego mistrza. Nauczywszy się odeń widzieć według pewnego sposobu, nie mogą się nauczyć widzieć inaczej.

W samej rzeczy, nabyły one przyzwyczajenia, którego usunąć niepodobna. Sądy bowiem, które każą im widzieć wypukłość na podstawie pewnych wrażeń światła i cieniu, stały się dla nich naturalnymi. Dokonane bowiem wielokrotnie, powtarzają się z nadzwyczajną szybkością i łączą się z czuciem za każdą razą, gdy ma miejsce toż samo wrażenie światła i cieniu.

Gdyby przedmioty ustawiono w taki sposób, że wśród tych, których postać nasza ma sposobność dotknąć, byłoby tyleż płaskorzeźb malowanych na płaskiej powierzchni, ile ciał rzeczywiście wypukłych, natenczas byłaby ona w wielkim kłopocie, gdyby wzrokiem miała odróżnić te, które są rzeczywiście wypukłe od tych, które niemi nie są. Myliłaby się tak często, że nie śmiałaby się powoływać na świadectwo oczu; wierzyłaby tylko dotykowi. Zwierciadło doprowadza te dwa zmysły do sprzeczności. Postać nie wątpiłaby, że poza niem jest wielka przestrzeń. Będzie więc mocno zdziwiona, gdy napotyka ciało stałe, a tembardziej się zdziwi, gdy pozna przedmioty które ono powtarza. Nie wyobraża sobie, jakim sposobem zdwajają się dla wzroku, i nie wie, czy nie mogą również zdwajać się dla dotyku.

26. Wzrok może być w sprzeczności nietylko z dotykiem, ale nawet i ze samym sobą. Postać sądzi np., że wieża jest okrągłą i bardzo małą, gdy znajduje się w pewnej odległości. Przybliża się i widzi występujące kąty; widzi jak ona rośnie w jej oczach. Czy się myli, czy się myliła? O tem się dowie dopiero wtedy, gdy wieża dostępną będzie dla jej dotyku. Tak więc dotyk, który sam jeden wykształcił oczy, może również sam tylko określić warunki, wśród których możemy polegać na świadectwie oka.

27. Jeżeli jednak postać pozbawioną będzie tej pomocy ze strony dotyku, w takim razie da sobie radę przy pomocy wszystkich swych pozostałych wiadomości. Raz sądzić będzie o odległości za pomocą wielkości. Przedmiot wydający się równie wielkim oczom, jak dotykowi, widzi ona bliskim; gdy jej się wydaje mniejszym, widzi go dalekim. Zauważyła bowiem, że pozory wielkości zmieniają się w stosunku do odległości.

28. Inną razą określa ona odległości według stopnia dokładności, z jaką przedmioty oczom jej się przedstawiają. Zauważywszy nieraz, że przedmioty oddalone widzi mniej jasno, a wyraźniej przedmioty bliskie, wiąże ona pojęcie oddalenia z mglistością kształtów, a pojęcie bliskości z widzeniem wyraźnem. Przywyka więc widzieć przedmiot bardzo dalekim, gdy kształty jego występują niewyraźnie; blizkim zaś, gdy wyraźnie rozróżnia jego części składowe.

29. Gdy zatem sądzi o wielkości podług odległości, podobnie jak w innych okolicznościach sądzi o odległości podług wielkości, natenczas widzi większem to, co jej się wydaje bardziej oddalonem. Dwa drzewa, naprzykład, przesyłające jej obrazy o równej rozciągłości, nie wydadzą się jej bynajmniej równemi, ani znajdującemi się w tejże odległości, jeżeli tylko jedno z nich rysuje - się mniej wyraźnie, niż drugie. Większem i dalszem wyda się jej to, w którem mniej jasno rozróżnia części składowe. Mucha wyda się jej ptakiem, znajdującym się w oddaleniu, jeżeli szybko przebiegając koło jej oczu, pozostawia tylko niewyraźny obraz, podobny do ptaka oddalonego.

Zasady te znane są wszystkim i malarstwo je stwierdza. Koń, zajmujący na płótnie tyleż miejsca co baran, wyda się większym i bardziej oddalonym, jeżeli tylko namalowanym będzie w sposób mniej wyraźny. Tą to drogą pojęcia odległości, wielkości i kształtu, nabyte początkowo przez dotyk, wspierają się nawzajem, aby nadać sądom wzroku więcej pewności.

30. Ponieważ postać nasza widzi, jak przestrzeń w oczach jej się zagłębia, przeto nabywa. jeszcze jeden środek, aby jaśniej poznać odległość, a zatem i wielkość przedmiotów. Jest nim patrzenie na przedmioty, zawarte między nią i przedmiotem badanym. Widzi go ona bardziej oddalonym i większym, gdy ją od niego dzielą pola, lasy, rzeki. Znając bowiem rozciągłość pól, lasów i rzek, ma ona miarę dla określenia swego oddalenia od przedmiotu. Jeżeli jednak podniesienie jakie zakrywa jej przedmioty pośrednie, nie będzie ona już sądzić o odległości, chyba, że okoliczność jaka przywiedzie jej na myśl jego wielkość. Koń np. nieruchomy, może wydawać się bardzo małym i bardzo blizkim. Gdy się jednak porusza, natenczas z ruchów go poznaje i wnet sądzi, że posiada wielkość naturalną i widzi go w oddaleniu. Miała go pierwotnie za bardzo małego i bardzo bliskiego, dla tego, że żaden przedmiot pośredni nie dał jej widzieć odległości i że żadna okoliczność nie nauczyła jej co to być może. Z chwilą jednak gdy po mchach poznaje konia, widzi go mniej więcej w tej wielkości, jaką wie, że zwierzę to posiada. Widzi go zaś dalekim dla tego, że uznaje oddalenie za jedyną przyczynę, która mogła go przedstawić jej oczom w sposób tak niewyraźny.

31. Przy tej pomocy, postać dość dobrze na oko rozróżnia odległości. Jednak nie może tego uczynić w chwili, gdy jej pomocy tej zabraknie. Wzrok jej staje się ograniczonym z chwilą, gdy przestaje widzieć przedmioty pośrednie, albo też, gdy widzi tylko przedmioty takie, których wielkości dotyk nie nauczył jej poznawać. Niebo wyda się jej sklepieniem, nie wyższem nad góry i nie rozciąglejszem poza pola objęte jej okiem. Dajcie jej zobaczyć inne przedmioty ponad temi górami i poza te pola, a wtedy sklepienie to stanie się wyższem i rozciąglejszem. Z drugiej strony, stałoby się ono dla jej oczu niniejszem i ciaśniejszem, gdybyśmy górom nadali mniejszą wysokość, a pola zawarli w mniejszych granicach. Wierzchołek drzewa zdawałby się jej dotykać już nieba.

Zjawisko to, jakieśmy już nadmienili, odpowiada zupełnie owemu, które ograniczało wzrok postaci na dwie stopy wokoło niej. Nie mając środka do określenia odległości gwiazd, wszystkie wydają się jej jako znajdujące się na tej samej odległości; jest to potwierdzenie powyższego przypuszczenia, że wszystkie przedmioty powinny się jej przedstawiać jako dostępne dla jej ręki.

32. Obeznawszy się jednak z wielkościami, postać porównywa je pomiędzy sobą, a porównanie to wpływa na jej sąd o nich. Początkowo nie uznaje ona przedmiotów ani za bezwzględnie wielkie, ani za bezwzględnie małe. Lecz sądzi o nich tylko na podstawie ich stosunku do tych wielkości, z któremi się oswoiła, i które w jej widzeniu są miarą dla wszystkich innych. Uznaje np. za wielkie, wszystkie przedmioty, które przewyższają jej wysokość, za małe zaś te, które są mniejszemi od niej. Porównania te dokonywają się następnie tak szybko, że ich już wcale nie dostrzega. Odtąd wielkość i małość stają się dla niej pojęciami bezwzględnemi. Ostrosłup dwudziestostopowy, który wyda się jej absolutnie wielkim wobec dziesięcio-stopowego, wyda się jej wobec czterdziesto-stopowego absolutnie małym i nawet przypuszczać nie będzie, że jest jednym i tym samym.

Zresztą dla dokonania tych doświadczeń nie jest koniecznem, aby przedmioty były tego samego rodzaju. Wystarcza, aby oko porównywało tylko wielkość z wielkością. Dla tego też na równinie bardzo rozległej, też same przedmioty wydadzą się jej daleko mniejszemi, aniżeli w okolicy poprzerzynanej pagórkami. Sposób ten porównywania wielkości jest również przyczyną, powodującą ich zmniejszanie się w oczach względnie do ich oddalenia, a szczególniej do ich wysokości. Oko bowiem może ocenić przedmiot, usuwający się przed niem lub unoszący się w powietrzu, tylko przez porównanie z tem większą przestrzenią, im większa jest odległość w której przedmiot widzi.

33. Za pomocą takich to środków postać uczy się sądzić wzrokiem o przestrzeni, odległości, położeniu, kształcie, wielkości i ruchu. Im więcej oczu używa, tem więcej użycie to staje się jej wygodnem. Wzrok wzbogaca pamięć najpiękniejszemi pojęciami; dopełnia niedoskonałość innych zmysłów; sądzi o przedmiotach, niedostępnych dla tych innych zmysłów, i przenika w przestrzeń, jaką tylko wyobraźnia rozszerzyć jeszcze jest zdolną. Pojęcia wzroku tak silnie wiążą się z wszystkiemi innemi, że postać nasza prawie myśleć nie może o ciałach pachnących, dźwięczących lub dotykalnych, bez nadania im powłoki ze światła i barw. Przywykłszy obejmować całość przedmiotów, nawet kilka całości naraz, i sądzić o ich stosun kach: wzrok nabywa takiej wyższości w rozróżnianiu szczegółów, że postać jego przeważnie się radzi. Daleko mniej ćwiczy się ona w rozpoznawaniu odległości i położenia za pomocą dźwięku, w rozróżnianiu ciał przy pomocy różnych zapachów, lub przy pomocy różnic, jakie ręka na ich powierzchni odkrywa. Wskutek tego słuch, powonienie i dotyk mniej są wyćwiczone. Leniwiejąc powoli, przestają spostrzegać w ciałach te różnice, jakie poprzednio w nich dostrzegały i tracą swą delikatność w miarę tego, jak wzrok większej nabywa bystrości.

 

 

ROZDZIAŁ IV.

DLA CZEGO WZROKOWI PRZYPISUJEMY POJĘCIA, KTÓRE ZAWDZIĘCZAMY

SŁUCHOWI. DROGĄ JAKICH ROZMYŚLAŃ DOCHODZIMY DO USUNIĘCIA

TEGO PRZESĄDU.

 

1. Sądzenie przy pomocy wzroku o wielkości, kształcie, odległości i położeniu przedmiotów, stało się dla nas tak naturalnem, że może nawet i teraz jeszcze z trudnością nam przyjdzie przyznać, że Jest to tylko nawyknienie, które zawdzięczamy doświadczeniu. Wszystkie te pojęcia zdają się być tak ściśle połączone z czuciem barwy, że nie możemy sobie wyobrazić, iż kiedykolwiek były od niego odosobnione. Oto, jak sądzę, jedyna przyczyna, podtrzymująca w nas ten przesąd. Aby go jednak zniweczyć w zupełności, dostateczneni jest porobić przypuszczenia podobne do tych, jakie już poczyniliśmy.

2. Postać nasza sądziłaby niewątpliwie, że zapachy i dźwięki dochodzą do niej przy pomocy oczów, gdybyśmy ją obdarzyli na raz wzrokiem, słuchem i powonieniem, przypuszczając, że trzy te zmysły były zawsze razem w ten sposób czynne, aby przy każdej widzianej barwie czuła pewien zapach i słyszała pewien dźwięk, i aby przestawała czuć powonienie i słyszeć dźwięki z chwilą, gdy przestaje widzieć. Dla tego bowiem tylko odróżnia tak dobrze to, co należy do słuchu i do powonienia, że zapachy i dźwięki oddziaływają na nią, nie mieszając się z barwami. Ponieważ jednak zmysł wzroku i dotyku działają jednocześnie, jeden aby nas obdarzyć pojęciami światła i barwy, drugi,; aby nam dać pojęcia wielkości, kształtu, położenia i odległości, dla tego właśnie z trudnością rozróżniamy to, co należy do każdego z tych zmysłów i przypisujemy jednemu z nich to, co powinniśmy podzielić pomiędzy obydwa.

Tak więc wzrok zbogaca się kosztem dotyku, gdyż działając tylko przy jego pomocy lub na podstawie wskazówek, jakie od niego odbiera, mięsza swoje czucia z pojęciami, jakie jemu zawdzięcza. Dotyk przeciwnie, często działa sam i nie pozwala nam przypuszczać, że czucia światła i barwy należą do niego. Gdyby jednak postać widziała zawsze tylko te ciała, których dotyka i dotykała zawsze tych, które widzi, natenczas byłoby dla niej niemożliwem rozróżniać czucia wzroku od czuć dotyku i ona nie przypuszczałaby nawet, że posiada oczy. Sądziłaby, że ręce jej zarazem patrzą i dotykają. Nawyknienie każe nam tedy tylko przypisywać wzrokowi pojęcia, które zawdzięczamy jedynie dotykowi.

3. Po dokonaniu jakiego odkrycia, sądzę, że jest pouczającem, poznać pierwsze domysły filozofów w tym względzie, a szczególniej rozważyć te, które były bliskie prawdy.

Mallebranche, jak sądzę, był pierwszym, który przypuszczał domieszkę sądów do naszych czuć. Robi on uwagę, że wielu czytelników zadziwi to zdanie. Jeszcze bardziej jednak ich zadziwi, gdy przeczytają objaśnienia tego filozofa. Unika on bowiem przesądu po to tylko, aby wpaść w nowy błąd. Nie rozumiejąc, jak my sami nasze sądy wytwarzamy, przypisuje je Bogu: sposób to rozumowania nader wygodny, stanowiący prawie zawsze ostatnią ucieczkę filozofów. "Zdaje mi się, powiada, że powinienem zwrócić uwagę na to, iż wcale nie dusza nasza wytwarza sądy

o odległości, wielkości etc. przedmiotów;... ale czyni to Bóg, na zasadzie praw połączenia duszy i ciała. Dla tego nazwałem sądy tego rodzaju naturalnemi, aby zaznaczyć, że wytwarzają się one w nas, bez nas i pomimo nas... Bóg tylko jeden może nam w jednem oka mgnieniu dać poznać wielkość, kształt, ruch i barwy przedmiotów, które nas otaczają.

W objaśnieniu do Optyki (N. 26 i 46) wykazuje obszernie jak sobie wyobraża, że Bóg tworzy dla nas te sądy.

Locke nie był zdolnym do tworzenia podobnych systematów. Przyznaje on, że widzimy kształty wypukłe tylko na zasadzie sądu, jaki wydajemy sami

i do którego doszliśmy przez nawyknienie. Dowodzenie jego w tej kwestyi nie jest jednak dostatecznem. "Ponieważ, mówi, przywykliśmy do oznaczenia, jaki obraz wywołują w nas zazwyczaj ciała wypukłe i jakie zmiany zachodzą w odbiciu promieni światła, pod wpływem kształtów dotykalnych ciał, przeto na miejsce tego, co nam się wydaje, stawiamy bezpośrednio samą przyczynę widzianego obrazu, a to na mocy sądu, do któregośmy nawykli wskutek wprawy. W ten sposób, kojarząc widzenie z sądem, i zlewając je z nim, wytwarzamy sobie pojęcie o ciele wypuklem" .

Możnaż przypuścić, aby ludzie znali obrazy wywołane w nich przez ciała wypukłe i zmiany, zachodzące w odbiciu światła, wskutek dotykalnych różnic kształtu ciał?

Molineux, rozpatrując kwestyą, która spowodowała rozwój wszystkiego, co się dotyczę wzroku, ujął, jak się zdaje, tylko część prawdy.

"Przypuśćmy, mówi on według Locka, że człowieka ślepego od urodzenia ale dojrzałego, nauczono rozróżniać przez dotyk kulę od sześcianu, wyrobione z tego samego metalu i prawie tej samej wielkości... Pytamy się, czy widząc je, będzie je mógł rozróżnić?"

Warunek, aby ciała były z jednego metalu i jednej wielkości jest tutaj zbyteczny, ostatni zaś warunek zdaje się przypuszczać, że wzrok, bez pomocy dotyku, może wytwarzać różne pojęcia wielkości. Jeżeli tak jest, nie pojmujemy, dla czego Locke i Molineux zaprzeczają, aby wzrok sam mógł rozróżniać kształty. Nadto po winiliby zwrócić uwagę na odległość, położenie i wielkość, jako też na kształt przedmiotów i dojść do wniosku, że w chwili, gdy ślepy od urodzenia otwiera oczy, nie jest on zdolnym sądzić o żadnej z tych rzeczy. Wszystkie bowiem one w zmniejszeniu znajdują się w percepcyi różnych części kuli i sześcianu. Jest to sprzeczność przypusz czać, że oko, rozróżniające położenie, wielkość i odległość, nie umiałoby rozróżniać kształtów.

Doktór Barclai pierwszy zwrócił uwagę na to, że wzrok sam przez się nie byłby w stanie sądzić

o żadnej z tych rzeczy.

Drugi wniosek, który nie był powinien ujść uwagi Locka, jest ten, że oczy bez doświadczenia widziałyby światło i barwy tylko w sobie, i że jedynie dotyk może je nauczyć widzieć na zewnątrz. Wreszcie Locke powinien był zauważyć, że sądy kojarzą się ze wszystkiemi naszemi czuciami, bez względu na to, jaki organ je duszy przekazuje. Tymczasem twierdzi on wprost przeciwnie.

Wszystko to dowodzi, że potrzeba dużo czasu, i że popełniamy dużo błędów i dużo zboczeń, zanim dochodzimy do prawdy. Często jesteśmy bardzo blisko niej, a jednak nie umimy jej uchwycić.

 

 

ROZDZIAŁ V.

O ŚLEPYM OD URODZENIA, KTÓREMU ZDJĘTO KATARAKTĘ.

 

1. Chesselden, sławny operator londyński, miał wielokrotnie sposobność obserwowania ślepych od urodzenia, którym zdjął kataraktę. Zauważywszy, że mu wszyscy to samo mniej więcej opowiedzieli, ograni czył się do zdania sprawy o tym, który mu podał najwięcej szczegółów.

Był to chłopiec w 13 — 14 roku życia. Z trudnością zgodził się na operacyą. Nie wyobrażał sobie wcale czego mu braknie. Czy poznam wskutek tego lepiej mój ogród?—zapytał. Czy swobodniej będę się po nim przechadzał? Zresztą czyż nie mam tej wyższości nad innymi, że pewniej chodzę śród nocy? W ten sposób, kompensata, jaką znajdował w swym stanie, pozwalała mu uważać się za obdarzonego z nami w równej mierze. Rzeczywiście, nie mógł on żałować dóbr, których nie znał wcale.

Gdy go wezwano, aby pozwolił zdjąć sobie kataraktę, dla tego, że pozyska przyjemność urozmaicenia swych przechadzek, wtedy zdawało mu się daleko wygodniejszem pozostawać w tych miejscach, które znał doskonale. Nie mógł bowiem pojąć, jakim sposobem mógłby, posiadając wzrok, ułatwić sobie chodzenie po miejscach, gdzie jeszcze nie był. Nie byłby się zatem wcale zgodził na tę operacyą, gdyby nie chęć nauczenia się czytać i pisać. Ten tylko powód wpłynął na jego postanowienie. Zaczęto więc zdjęciem katarakty z jednego oka.

2. Należy zwrócić uwagę, że nie był on na tyle ślepy, aby nie odróżniał dnia od nocy. Przy wielkiem świetle rozróżniał nawet barwy białą, czarną i czerwoną. Czucia te jednak były tak różne od tych, jakich doznawał później, że nie mógł ich nawet rozpoznać.

3. Gdy zaczął widzieć, przedmioty zdawały mu się dotykać zewnętrznej powierzchni oka. Powód te go jest łatwy do zrozumienia. Przed zdjęciem katarakty, często uważał, że skoro tylko ręką zasłaniał oczy, przestawał widzieć światło. Przywykł zatem odnosić je na zewnątrz. Ponieważ jednak był to blask słaby i pomięszany, przeto nie rozróżniał na tyle barw, aby mógł odkryć przedmioty, od których pochodziły. Nie widział ich zatem w pewnem oddaleniu; nie był w ogóle w stanie oceniać głębi. Musiało mu się zatem wydawać, jak gdyby przedmioty bezpośrednio oczu jego dotykały. Operacya nie mogła bowiem wywołać innego skutku nad uczynienie światła żywszem i jaśniejszem. Młody ten człowiek musiał tedy w dalszym ciągu widzieć je tam, gdzie je widział dotychczas, t. j. w swem oku. Z tego też wynika, że mógł dostrzec tylko przestrzeń równą wielkości tego organu.

4. Stwierdził on jednak prawdziwość uczynionych przez nas spostrzeżeń. Wszystko bowiem, co widział, przedstawiało mu się w wielkości zadziwiającej. Oko jego, nie porównawszy dotąd wielkości z wielkościami, nie mogło mu dostarczyć pojęć względnych. Nie umiał on jeszcze wcale rozróżniać granic przedmiotów, a powierzchnia, dostępna dla jego oka, wydawała mu się, podobnie jak postaci, niezmierzoną. Zapewniają nas również, że potrzeba było pewnego czasu, nim pojął, że poza tem, co widzi, istnieją i inne rzeczy.

5. Dostrzegał on wszystkie przedmioty bezładnie w jak największem pomieszaniu, i nie rozróżniał ich wcale, jakkolwiek rozmaite były ich kształty i wielkość. Nie nauczył się bowiem dotąd ujmować wzrokiem kilku całości naraz. Jakże się miał tego nauczyć? Oczy jego, które dotychczas nie poddawały analizie żadnego przedmiotu, nie umiały patrzeć, a zatem i spostrzegać różnych przedmiotów i wyrabiać sobie o każdym z nich wyraźnego pojęcia. W miarę jednak tego, jak przywykał do nadawania światłu głębokości i do stwarzania, że tak powiemy, przestrzeni przed swym wzrokiem, pomieszczał każdy przedmiot na różnych odległościach i naznaczał każdemu miejsce, jakie powinien zajmować; wreszcie zaczynał sądzić na oko o ich kształcie i względnej wielkości.

6. Dopóki nie oswoił się z temi pojęciami, porównywał je z wielką trudnością i daleki był od tego, aby pojąć, jak oczy mogą sądzić o stosunkach wielkości. Dla tego to, nie wyszedłszy jeszcze ze swego pokoju, mówił, że jakkolwiek wiedział, iż pokój ten mniejszy jest od domu, nie mógł jednak zrozumieć, w jaki sposób przedstawi się takim wzrokowi. Rzeczywiście, oko jego nie uskuteczniało dotąd porównań tego rodzaju. Z tego samego powodu przedmiot wielkości jednego cala, postawiony przed jego okiem, zdawał mu się równie wielkim jak dom.

7. Czucia tak nowe, przy których na każdym kroku czynił odkrycia, naturalnie rodziły w nim ciekawość widzenia wszystkiego i zbadania wszystkiego oczyma. Podobnież, gdy mu przedstawiano przedmioty, które znał z dotyku, obserwował je starannie, aby poraz drugi poznać je wzrokiem. Z tem większą uwagą im się przyglądał, że nie poznał ich początkowo ani ze kształtu, ani z wielkości. Tyle jednak przedmiotów musiał zachowywać w pamięci, że zapominał, jak wyglądały jedne, w chwili, gdy widział drugie. Uczę się, mówił, tysiąca rzeczy w jeden dzień i tyleż zapominam.

8. W tem położeniu przedmioty, lepiej światło odbijające, i których całość łatwiejszą była do ogarnięcia, podobały mu się więcej od innych. Takiemi są ciała gładkie i prawidłowe. Utrzymują również, że te wydawały mu się przyjemniejszemi, nie mógł jednak zdać sobie z tego sprawy. Podobały mu się więcej nawet w owym czasie, gdy nie był jeszcze w stanie określić dokładnie ich kształtu.

9. Ponieważ wypukłość przedmiotów nie jest równie widoczna w malarstwie, jak w rzeczywistości, młody ten człowiek przez długi czas uważał obrazy za płaszczyzny różnie zabarwione. Dopiero po dwóch miesiącach, zdały mu się one przedstawiać ciała bryłowate, a odkrycie to uczynił jak się zdaje nagle. Zdziwiony tem zjawiskiem, patrzał na nie, dotykał się ich i pytał się, który zmysł go myli, wzrok czy dotyk?

10. Cudem jednak wydawał mu się portret mi niaturowy jego ojca. Zdawało mu się to, według jego wyrażenia, również nadzwyczajnem, jak włożenie beczki do kwaterki. Przyczyną tego zadziwienia było nawyknienie, jakiego nabyło jego oko, do kojarzenia kształtu z wielkością przedmiotu. Nie przywykł jeszcze do myśli, że dwie te rzeczy mogą być oddzielone.

11. Mamy skłonność do [uprzedzeń, i chętnie z góry przypuszczamy, że wszystko jest dobrem w przedmiocie, który nam się spodobał pod pewnym względem. Podobnież młody ten człowiek dziwował się temu, że osoby, które kochał najwięcej, nie były zarazem najpiękniejszemi, i że potrawy które najlepiej mu smakowały, nie były zarazem najmilszemi dla oka.

12. Im więcej wzrok swój kształcił, tem się czuł szczęśliwszym z powodu, że się zgodził na zdjęcie katarakty. Mawiał on, że każdy nowy przedmiot jest dla niego nową rozkoszą. Zdawał się szczególnie zachwyconym, gdy zawieziono go do Epsom, gdzie widok jest bardzo piękny i nadzwyczaj rozległy. Nazywał on ten widok nowym sposobem widzenia. I miał słuszność, tyle bowiem jest sposobów widzenia, ile rozlicznych sądów wchodzi w skład danego widoku, a ileż ich wejść tam musiało wobec krajobrazu, bardzo rozległego i bardzo urozmaiconego! Czuł on to lepiej niż my, gdyż je wytwarzał z mniejszą biegłością.

13. Zauważono, że barwa czarna była mu bardzo nieprzyjemna, i że zgroza go ogarnęła, gdy poraz pierwszy zobaczył murzyna. Może dla tego, że ta barwa przypominała mu jego stan poprzedni.

14. Po upływie roku dokonano operacyi i na drugiem oku i ta podobnież się udała. Okiem tem widział on wszystko w powiększeniu, niniejszem jednakże, aniżeli pierwszem okiem. Zdaje mi się, że mogę określić przyczynę tej różnicy. Młody człowiek uprzedzony, że okiem tem powinien był widzieć tak samo (jak pierwszem), skojarzył z czuciami, jakich teraz doznawał, sądy, do jakich przywykł posiłkując się okiem, od którego operacyą zaczęto. Ponieważ jednak nie mógł w pierwszej chwili widzieć tem okiem równie dokładnie, przeto przedmioty zdawały mu się jeszcze zbyt wielkiemi. Toż samo uprzedzenie mogło mu przedstawiać ciała mniej zamglonemi, aniżeli przy działaniu pierwszego oka. Co do tego jednak wiadomości nie ma.

Gdy poraz pierwszy patrzał na przedmiot dwojgiem oczu, widział go dwa razy większym. Było bowiem bardziej naturalnem, że oko, widzące rzeczy w zmniejszeniu, dodawało im wielkości, aniżeli, aby oko, widzące rzeczy w powiększeniu, ujmowało im wielkości. Pomimo to oczy jego nie widziały podwójnie. Dotyk bowiem, ucząc oko, rozwarte ostatnio na działanie światła, rozróżniać przedmioty, dał mu widzieć je tam, gdzie je pokazywał pierwszemu oku.

15. Wreszcie Chesselden zauważył, że ślepym od urodzenia, którym kataraktę zdejmował, najwięcej kłopotu sprawiało kierowanie oczu ku przedmiotom, jakie obaczyć chcieli. Tali też być musiało: nie mając dotąd potrzeby poruszania oczu, nie mogli przyzwyczaić się do ich kierowania, a to stwierdza moje dowodzenia. Jest rzeczą niemożliwą wymagać, aby badania zjawisk, widzianych poraz pierwszy, do których wchodzi tysiąc szczegółów trudnych do ujęcia, nie pozostawiały nic do życzenia. Ale one służą przynajmniej za wskazówki dla badań późniejszych, które mogą być dokonane z większem powodzeniem. Ośmielę się w rozdziale następnym przedstawić swoje poglądy w tym względzie.

 

 

ROZDZIAŁ VI.

JAK MOŻNABY OBSERWOWAĆ ŚLEPEGO OD URODZENIA, KTÓREMU ZDJĘTO KATARAKTĘ.

 

1. Ostrożność, jaką należałoby uwzględnić przed zdjęciem katarakty, polega na tem, aby skłoniono ślepego od urodzenia do zastanowienia się nad pojęciami, jakie otrzymał przez dotyk. Uczynić to należy w ten sposób, aby zdając sobie z tego sprawę, był w stanie zapewnić, czy mu te pojęcia wzrok przekazuje, i opowiedzieć sam z siebie co widzi, bez zadawania mu pytań.

2. Po zdjęciu katarakty byłoby koniecznem zakazać mu używania rąk, aż do chwili, gdy przyswoi sobie pojęcia, dla których pomoc dotyku jest zbyteczną. Należałoby obserwować, czy dostrzeżone światło wydaje mu się rozciągiem; czy zdolnym jest określić jego granice; czy wydaje mu się ono tak zamglonem, że nie może w niem odróżnić rozmaitych odcieni?

Pokazawszy mu następnie dwa kolory oddzielnie, należałoby je później pokazać razem i zapytać, czy rozpoznaje to, co zobaczył poprzednio. Należałoby dalej przesunąć koło jego oczu, to kolejno wielką liczbę barw, to znowu przedstawiać mu je w jednej chwili i zbadać, ile może naraz rozróżnić. Nadewszystko wypadałoby go zbadać, czy rozróżnia wielkość, kształt, położenie, odległość i ruchy przed miotów. Należałoby jednak działać zręcznie i unikać wszelkich pytań, wskazujących na odpowiedź. Zapytać go czy widzi trójkąt lub kwadrat, byłoby to samo, co powiedzieć mu, jak powinien widzieć i dawać oczom jego nauki.

3. Bardzo pewnym środkiem do robienia doświadczeń, zdolnych usunąć wszelkie wątpliwości, byłoby pomieszczenie ślepego, któremu zdjęto kataraktę, w celi szklanej. Wtedy bowiem albo zobaczy przedmioty zewnętrzne i sądzić będzie o ich wielkości i kształcie, albo też ujrzy tylko przestrzeń, ograniczoną ścianami jego celi, i mieć będzie wszystkie przedmioty za powierzchnie rozmaicie zabarwione, które zdadzą mu się rozciągać tylko tak daleko, jak sięga jego ręka. Pierwszy przypadek służyłby za dowód, że oko wydaje sądy bez żadnej pomocy ze strony dotyku; drugi zaś, że sądzi wówczas dopiero, gdy się radziło dotyku.

Jeżeli stosownie do mego przypuszczenia, człowiek ten nic nie zobaczy poza swą celą, natenczas wynika z tego, że przestrzeń, jaką oko jego odkrywa, będzie tem mniej rozległa, im cela jego będzie mniejszą. Będzie ona miała długość stopy, pół stopy, albo nawet mniejszą. Ztąd przekonanoby się, że nie mógłby on widzieć barw poza swemi oczami, gdyby dotyk nie nauczył go widzieć ich na ścianach celi.

 

 

ROZDZIAŁ VII.

O POJĘCIU, JAKIE WZROK W ZWIĄZKU Z DOTYKIEM DAJE O TRWANIU.

 

1. Gdy postać nasza poraz pierwszy ze światła korzysta, nie wie ona, że słońce jest jego przy czyną. Aby dojść do tego, musi ona zauważyć, że dzień mija wraz z chwilą, gdy ta gwiazda znika. Zjawisko to zadziwia ją bezwątpienia mocno, gdy poraz pierwszy je spostrzega. Przypuszcza ona, że słońce znikło na zawsze. Otoczona gęstym mrokiem, lęka się, czy przedmioty, które słońce oświetlało, wraz z niem nie znikły. Zaledwie śmie zmienić miejsce; sądzi, że ziemia zniknie pod jej stopami. W chwili jednak, gdy chce ją rozróżniać za pomocą dotyku, niebo się rozjaśnia, księżyc rozlewa swe światło, mnóstwo gwiazd błyska na firmamencie. Uderzona tem zjawiskiem, nie wie ona, czy może wierzyć swoim oczom. Wnet milczenie całej przyrody wzywa ją do spoczynku. Słodka cisza wstrzymuje działanie jej zmysłów. Powieki zamykają się. Pojęcia słabną, uchodzą. Usypia. Przebudziwszy się, jakże się dziwi, gdy znajduje znowu gwiazdę, którą miała za zgasłą na zawsze. Wątpi teraz, że gwiazda ta znikała kiedykolwiek i nie wie, co ma myśleć o widowisku, jakie potem nastąpiło.

2. Zmiany te jednak zbyt są częste, aby nie miały wreszcie rozwiać jej wątpliwości. Dochodzi do przekonania, że słońce znowu pokaże się i zniknie, gdyż zauważyła, że już kilkakrotnie pokazywało się i znikało. Tem pewniejszem wydaje się jej to zdanie, że wypadki je zawsze stwierdziły. Następstwo dni i nocy staje się tedy w jej widzeniu rzeczą zupełnie naturalną. Wśród niewiadomości, która ją ogarnia, sądy nawyknienia stają się jedyną podstawą jej pojęć o możliwości. Zauważyliśmy to już powyżej i przekonani jesteśmy, że wskutek tego koniecznie wpadać musi w rozmaite błędy. Rzecz, naprzykład, niemożliwa dzisiaj, ponieważ nie ma zbiegu przyczyn, mogących jedynie ją wywołać, wyda się naszej postaci możliwą dla tego tylko, że zdarzy -ła się wczoraj.

3. Obroty słońca coraz bardziej zajmują jej uwagę. Obserwuje je ona, gdy słońce wschodzi; gdy zachodzi śledzi ich bieg, a z następstwa swych pojęć wyprowadza wniosek, że istnieje przerwa między wschodem i zachodem tej gwiazdy, a druga przerwa między jej zachodem i wschodem.

W ten sposób słońce w swym biegu staje się dla niej miarą czasu i oznacza trwanie wszystkich stanów, jakim podlega. Poprzednio dane pojęcie, dane czucie, jeżeli tylko się nie zmieniały, mogły trwać jak najdłużej; z tem wszystkiem, dla niej miały tylko znaczenie jednej niepodzielnej chwili, i bez względu na rozmaity przeciąg ich trwania, przedstawiały się jej zupełnie równemi. Tworzyły one następstwo, w którem zauważyć nie mogła ani powolności, ani szybkości. Obecnie jednak, sądząc o własnem trwaniu według przestrzeni, jaką słońce przebiega, trwanie to wydaje się jej już to powolniejszem, już szybszem. W ten sposób, sądząc początkowo o obrotach słonecznych według swego trwania, sądzi ona następnie o swem trwaniu według obrotów słonecznych. Sąd ten staje się dla niej tak naturalnym, że nie wpada wcale na myśl, iż trwanie poznaje tylko wskutek następstwa swych pojęć.

4. Im bardziej wypadki zachowane w pamięci, jako też i te, które z nawyknienia przewiduje, odnosić będzie do różnych obrotów słonecznych, tem łatwiej ujmie ich następstwo. Lepiej zatem potrafi spoglądać w przeszłość i przyszłość. Gdyby nam odjęto wszystkie miary czasu; gdybyśmy stracili po jecie roku, miesiąca, dnia, godziny; gdybyśmy zapomnieli nawet ich nazwy; wówczas, ograniczeni do następstwa naszych pojęć, mielibyśmy bardzo nieokreślone wyobrażenie o trwaniu. Tym to miarom zawdzięczamy najwyraźniejsze w tym względzie pojęcia.

Przy badaniu dziejów, naprzykład, następstwo faktów daje bardzo niejasne pojęcie o czasie. Podział trwania na wieki, lata, miesiące, daje o nim pojęcie dokładniejsze. Wreszcie powiązanie każdego wypadku z jego wiekiem, z jego rokiem, z jego miesiącem, pozwala nam przebiedz dzieje we właściwym porządku. Sztuka ta polega głównie na oznaczeniu epok. Rozumie się, że i postać nasza może ją posiadać. Zresztą nie jest koniecznem, aby obroty, służące za miarę, były równe co do trwania. Wystarcza, gdy postać nasza tak przypuszcza. My sami nie inaczej postępujemy.

5. Trzy więc rzeczy współdziałają przy naszych sądach o trwaniu: naprzód następstwo naszych pojęć, powtóre wiadomość o obrotach słonecznych, potrzecie połączenie wypadków z temi obrotami.

6. Ztąd to pochodzi, że dla zwyczajnego człowieka dni wydają się tak długie, lata zaś tak krótkie, a dla bardzo niewielkiej liczby ludzi dni wydają się tak krótkie, lata zaś tak długie.

Gdy postać znajduje się przez pewien czas w stanie, którego jednostajność ją nuży, natenczas zauważy bardziej czas, w którym słońce znajduje się na widnokręgu, i każdy dzień wyda się jej nieznośnie długim. Jeżeli w ten sposób przebywa rok cały, widzi ona, że wszystkie dni były podobne do siebie, a ponieważ pamięć nie zaznacza ich biegu mnogością rozmaitych wypadków, przeto wydaje się jej, że rok upłynął z niesłychaną szybkością. Jeżeli przeciwnie dni przebywa w stanie, który jej się podoba, tak, że każdy dzień odznaczałby się jakimś szczególnym wypadkiem, natenczas zaledwie spostrzegłaby ona czas, w którym słońce znajduje się na widnokręgu, a dni wydawałyby się niesłychanie krótkiemi. Rok natomiast wydawałby się jej długim, gdyż wyobrażać go sobie będzie jako następstwo mnóstwa dni, różniących się szeregiem rozmaitych wypadków. Dla tego to w bezczynności skarżymy się na długość dni i szybkość lat. Zajęcie, przeciwnie, robi nam dni krótkiemi, lata zaś długiemi. Dni zdają się nam krótkiemi, gdyż nie zwracamy uwagi na czas, którego miarę stanowią obroty słoneczne; lata zaś długiemi, ponieważ je sobie przypominamy jako szereg wypadków, wymagających długiego trwania.

 

 

ROZDZIAŁ VIII.

JAKIM SPOSOBEM WZROK, W POŁĄCZENIU Z DOTYKIEM, DAJE PEWNE POJĘCIE O TRWANIU SNU, I UCZY ROZRÓŻNIAĆ SEN OD JAWY.

 

1. Jeżeli postać nasza zaśnie przy wschodzie słońca, a obudzi się, gdy ono ku zachodowi się chyli, natenczas dojdzie do przekonania, że sen jej miał pewne trwanie, a gdyby nie pamiętała żadnego sennego marzenia, przypuściłaby, że trwała nie myśląc wcale. Może to jednak być błędem: sen bowiem mógł nie być tak silnym, aby w zupełności zawiesić działanie władz duszy.

2. Jeżeli przeciwnie pamięta, że miała senne marzenia, natenczas posiada ona jeden środek więcej, przekonywujący ją o trwaniu jej snu. Z czego jednakże pozna ułudność marzeń sennych? Otóż z tego, że marzenia uderzająco sprzeciwiają się wiadomościom, jakie miała przed zaśnięciem i jakie się stwierdzają na nowo po jej przebudzeniu.

Przypuśćmy, naprzykład, że jej się wydaje, iż widzi we śnie rzeczy nadzwyczajne, i że w chwili, gdy sen przemija, czuje się w miejscu, gdzie nigdy nie była. Bezwątpienia dziwić się będzie, że nie znajduje się na tem miejscu w chwili, gdy się budzi; że, przeciwnie, poznaje miejsce, w którem zasnęła; że otwierając oczy czuje, iż były długo zamknięte na światło; że odzyskuje na nowo władzę w swych członkach, jakby po zupełnym wypoczynku. Nie wie ona jeszcze, czy się poprzednio myliła, czy się teraz myli. Zdaje się, że ma równe powody wierzyć, że zmieniła miejsce, lub, że miejsca nie zmieniła. W końcu jednak, ulegając częstym marzeniom, dostrzega w nich zawsze bezład, sprzeczny co do swych pojęć, zarówno ze stanem jawy, który po nich następuje, jak i z tym, który sen uprzedził. Przekonywa się zatem, że marzenia te są ułudnemi. Przywykłszy bowiem odnosić swe czucia na zewnątrz, postać uznaje w nich rzeczywistość o tyle tylko, o ile dostrzega przedmioty, do których może je odnieść i w danym razie.

 

 

ROZDZIAŁ IX.

O ŁAŃCUCHU WIADOMOŚCI, ODERWANYCH POJĘĆ I PRAGNIEŃ, GDY WZROK ŁĄCZY SIĘ Z DOTYKIEM, SŁUCHEM I POWONIENIEM.

 

1. Wykazaliśmy, że są sądy, które kojarzą pojęcia o przestrzeni, wielkości i kształcie, z czuciami światła i barw. Początkowo sądy te wytwarzają się wskutek jednoczesnego działania ciał na wzrok i dotyk. Z czasem jednak postać z nimi tak się oswaja, że powtarza je nawet wtedy, gdy przedmiot działa tylko na oko, i dochodzi wtedy do tych samych pojęć, jakie wytwarzała pod wpływem wspólnego sądzenia o rzeczach przez wzrok i dotyk. W ten sposób światło i barwy stają się własnościami przedmiotów, i kojarzą się z pojęciem rozciągłości, będącem podstawą wszystkich pojęć, z których wytwarza się pamięć. Łańcuch wiadomości staje się wskutek tego rozleglejszym, kombinacye bardziej się urozmaicają, a we śnie pojęcia przerywane powodują tysiące rozmaitych skojarzeń. Pomimo ciemności, postać ujrzy we śnie przedmioty oświetlone tym samym blaskiem i ubarwione temiż samemi barwami, co w pełni dnia.

2. Dojdzie ona do ogólniejszego pojęcia o tem, co zowiemy czuciem. Wiedząc bowiem, że światło i barwy dochodzą do niej przy pomocy osobnego organu, z tego stanowiska na nie zapatrywać się będzie i rozróżni cztery rodzaje czuć.

3. Gdy posiadała sam tylko wzrok, każda barwa była tylko zmianą wewnętrzną jej własnej duszy. Obecnie każda barwa staje się pojęciem oderwanem i ogólnem; dostrzegają bowiem na wielu przedmiotach. Jest to jeden więcej ze środków do klassyfikowania przedmiotów.

4. Póki wzrok był jedynym zmysłem postaci, dopóty był przeważnie biernym; staje się daleko czynniejszym od chwili swego połączenia z dotykiem. Nauczył się bowiem używać siły, jaka mu daną została do kierowania oczów na przedmioty. Nie czeka już, aż przedmioty działać nań poczną, sam zwra ca się ku ich działaniu. Jednem słowem nauczył się patrzeć.

5. Ponieważ samodzielna czynność wzroku się wzmaga, przeto staje się on tem widoczniej siedliskiem żądz. Widzieliśmy, że żądza polega na czynności władz, podniecanych przez niepokój, jaki powoduje brak przyjemności.

6. Wyobraźnia nie będzie już z równą żywością odtwarzać barwy; im bowiem łatwiej dostarczyć sobie możemy samych czuć. tem mniej ćwiczymy się w odtwarzaniu ich w wyobraźni.

7. W końcu postać nasza, ulegając działaniu wzroku na uwagę, podobnie jak działaniu trzech pozostałych zmysłów, będzie się mogła oderwać od dźwięków i zapachów, przyglądając się żywo przedmiotowi barwnemu. W ten sposób zmysły panują nad sobą wzajemnie tak, jak wyobraźnia panuje nad wszystkiemi.

 

 

ROZDZIAŁ X.

O SMAKU W POŁĄCZENIU Z DOTYKIEM.

 

1. Zmysł smaku kształci się tak szybko, że zaledwie dostrzedz w nim można potrzebę uczenia się. Stało się to z konieczności, ponieważ zmysł ten niezbędnym jest do zachowania bytu od pierwszych chwil naszego przyjścia na świat.

2. Głód nie może jeszcze mieć określonego przedmiotu w chwili, gdy postać doświadcza po raz pierwszy to uczucie. Środki bowiem ulżenia głodu są jej zupełnie nieznane. Nie pragnie więc ona żadnego pokarmu, chce tylko wyjść ze stanu, który jest dla niej przykrym. W tym zamiarze, oddaje się ona wszystkim czuciom przyjemnym, jakie są jej znane. Jest to jedyny środek, jakiego użyć może i który rozrywa ją do pewnego stopnia w cierpieniu.

3. Tymczasem jednak niepokój się zdwaja, rozlewa się po wszystkich częściach jej ciała, i rozpiera się szczególniej na wargach, w ustach. Wówczas zwraca zęby ku wszystkiemu, co jej się nasuwa; gryzie kamienie, ziemię, trawę. Pierwsza myśl jej skierowana jest ku temu, aby się karmić rzeczami, które najmniej wymagają wysiłku z jej strony. Zadowolona z pokarmu, który w danej chwili przyniósł jej ulgę, nie myśli o lepszym. Nie zna ona dotąd innej rozkoszy w jedzeniu, nad zaspokojenie głodu.

4. Znalazłszy jednak inną razą owoce, nęcące jej zmysły swą barwą i zapachem, sięga po nie ręką. Niepokój, jaki odczuwa przy każdem wznowieniu się głodu, skłania ją brać do ręki wszystkie przedmioty, które jej się podobają. Owoc ów dostaje się do jej ręki, ogląda go i wącha z żywą uwagą. Głód wzmaga się, napoczyna gryźć owoc, nie oczekując innego zadowolenia nad ulżenie w cierpieniu. Ale jakąż uczuwa rozkosz! Z jakiemże zadowoleniem smakuje te słodkie soki. I możeż ona oprzeć się pokusie spożywania tych owoców i spożywania ich coraz więcej?

5. Powtórzywszy wielokrotnie to doświadczenie, poznaje w sobie nową potrzebę; przekonywa się, przy pomocy jakiego organu może ją zaspokoić, i uczy się jakie przedmioty są do tego właściwe. Wówczas głód przestaje być, jak poprzednio, uczuciem bez określonego przedmiotu; lecz przeciwnie, używa wszystkich swych zdolności, aby przyswoić sobie to wszystko, co zdolnem jest głód jej zaspokoić.

 

 

ROZDZIAŁ XI.

UWAGI OGÓLNE NAD POŁĄCZENIEM PIĘCIU ZMYSŁÓW.

 

Wskutek potrzeby pokarmu postać nasza staje się przedmiotem wielu obserwacyj. Nim jednak zajmiemy się szczegółowo okolicznościami, jakie tu się nastręczają, należy rozważyć, co jest wspólnem w związku każdego ze zmysłów z dotykiem.

1. Gdy postać korzysta naraz z dotyku i powonienia, natenczas dostrzega własności ciał w stosunku do tych dwóch zmysłów, i wytwarza sobie pojęcia ogólne o dwóch rodzajach czuć: o czuciach dotykowych i czuciach powonienia. Nie umiałaby bowiem zlać w jedną klasę takich wrażeń, które doznaje za pomocą różnych zupełnie organów. Podobnie rzecz się przedstawia, gdy dołączymy słuch, wzrok i smak do tych dwóch zmysłów. Przypisuje więc sobie w ogóle pięć rodzajów czuć.

Jeżeli nadto przepuścimy, że rozważając ciała, postać baczy na ich własności, bez zwrócenia uwagi na pięć różnych sposobów ich działania na organy zmysłowe, w takim razie dojdzie ona do ogólnego pojęcia o czuciu; to znaczy, utworzy jedną tylko klasę wrażeń, jakich doznaje ze strony ciał. Pojęcie to będzie ogólniejszem przy trzech zmysłach, niźli przy dwóch; ogólniejszem przy czterech, niźli przy trzech i t. d.

2. Pozbawiona dotyku, nie była w stanie sama przez się wprawić w ruch innych zmysłów i mogła użyć rozkoszy zapachu, dźwięku, barwy, smaku i t. d. o tyle tylko, o ile wyobraźnia jej działała z dostateczną siłą, aby takowe jej uprzytomnić. Obecnie jednak znajomość ciał pachnących, dźwięczących, dotykowych i smakowych, oraz łatwość ich ujęcia, są dla niej środkiem tak dogodnym do osiągnięcia tego, czego pragnie, że wyobraźnia jej nie potrzebuje już czynić tych samych wysiłków. Im zatem ciała te będą dla niej dostępniejsze, tem wyobraźnia jej mniej ćwiczyć się będzie na czuciach, jakie przez te ciała doznaje. Stanie się więc ona mniej czynną. Ponieważ jednak powonienie, słuch, wzrok i smak będą się więcej ćwiczyły, zatem nabędą zdolności tem delikatniejszego i szerszego rozróżniania rzeczy. Tak więc stratę, poniesioną w zakresie wyobraźni, wynagradza naszej postaci to wszystko, co zmysły zyskują na połączeniu z dotykiem.

3. Ponieważ czucia postaci stały się dla niej samemi własnościami przedmiotów, przeto nie może przypominać sobie tych czuć, ani wyobrażać lub badać ich, nie przedstawiając sobie ciał. Tą drogą wszystkie czucia wchodzą w pewne połączenia, wy twarzane przez dotyk, stają się własnościami rozciągłości i wiążą się ściśle z łańcuchem wiadomości przy pomocy tegoż pojęcia zasadniczego, co czucia dotykowe. Pamięć zatem podobnie jak i wyobraźnia, staje się bogatszą, aniżeli była wówczas, gdy nie posiadała jeszcze wszystkich zmysłów.

4. Rozpatrując powonienie, słuch, wzrok i smak oddzielnie, zauważyliśmy, że postać nasza była całkowicie bierną w stosunku do wywoływanych w niej przez te zmysły wrażeń. Obecnie zaś może ona być czynną pod tym względem w wielu wypadkach; posiada bowiem w sobie środki poddawania się wrażeniom, wywoływanym przez ciała, albo też unikania takowych.

5. Zauważyliśmy również, że pożądanie polegało tylko na czynności władz duszy, skierowanych

ku zapachowi, po którym pozostawało pewne wspomnienie. Od chwili jednak połączenia węchu z dotykiem, pożądanie może objąć i czynność tych wszystkich władz, które są zdolne dostarczyć postaci wrażeń, od ciał pachnących. Tak więc, gdy pragnie kwiatu, ruch przechodzi z organu powonienia we wszystkie części ciała; pożądanie staje się czynnością wszystkich władz, jakie postać posiada.

Toż samo zauważyć należy ze względu na inne zmysły. Dotyk bowiem, wykształciwszy je pierwiastkowo, działa dalej wraz z nimi za każdą razą, gdy może im okazać jakąkolwiek pomoc. Przyjmuje on udział we wszystkiem, co je zajmuje; uczy je udzielać sobie nawzajem pomocy, i jemu to wszystkie organa nasze zawdzięczają nawyknienie do szukania przedmiotów, sprzyjających zachowaniu naszego bytu.

Część czwarta.

O potrzebach, przemyślności i pojęciach odosobnionego, który ma wszystkie zmysły.

 

Gdy czytelnik przypomni sobie, żem wykazał, jak są konieczne znaki, dla wytworzenia sobie jasnych pojęć wszelkiego rodzaju, natenczas przyzna, że przypisywałem postaci często więcej wiadomości, niż ona nabyć jest zdolną. Należy jednak rozróżniać, jakiem to wyżej uczynił, wiadomości teoretyczne od praktycznych. Owóż dla pierwszych potrzebujemy koniecznie mowy, polegają one bowiem na szeregu pojęć dokładnych, a zatem wymagają znaków, aby się dały w porządku uklasyfikować i określić. Wiadomości praktyczne składają się natomiast z pojęć niedokładnych, i kierują naszemi czynnościami bezwiednie, tak iż nie jesteśmy w stanie zauważyć, jak. na nas działają. Polegają one bowiem nie na samych sądach, lecz na nawyknieniach, które są skutkiem naszych sądów. Skoro bowiem raz nabyliśmy pewne nawyknienia, natenczas działamy bez uwagi na to warzyszące im sądy, i dla tego też nie możemy sobie zdać z nich sprawy. Wówczas, jakkolwiek możemy działać dobrze, odbywa się to jednak mimo naszej wiedzy, bezwiednie. Jesteśmy posłuszni popędowi, instynktowi, którego nie znamy. Słowa bowiem popęd i instynkt oznaczają właściwie to samo.

Dawno już uznano za prawdę, że z czynnościami naszych zmysłów łączą się koniecznie pewne sądy. Gdybym więc nawet źle wyjaśnił, jak postać się uczy posługiwać się swemi zmysłami, niemniej jednak prawdziwemby pozostało, że wydaje sądy. Owóż, sądy te, których nie dostrzega, są kierującym nią instynktem. Nawyknienia zaś, jakie nabywa wskutek tych sądów, stanowią to, co nazywam wiadomościami praktycznemu Jeżeli dla wykazania tych sądów, zmuszony jestem poddać je rozbiorowi, to jednak nie twierdzę, aby ona sama sądy te rozpatrywała. Nie może ona tego uczynić, gdyż nie posiada mowy, a zatem nie ma środka do rozbioru sądów. Aby zaś nabrać nawyknień, dostatecznem jest, gdy wytwarza sądy, bez zwrócenia na nie uwagi. Czyż można przypuścić, że dziecko zaczyna myśleć, dopiero wówczas, gdy zaczyna mówić? Zapewne nie czułoby ono potrzeby nauczenia się mowy, gdyby nie czuło potrzeby wypowiadania sądów. Posiada ono tedy już sądy, gdy zaczyna mówić, t. j., gdy zaczyna przy pomocy słów rozbierać swe myśli. Wypowiada tylko to, co poprzednio już czyniło, gdy jeszcze mówić nie umiało.

ROZDZIAŁ I.

JAKIM SPOSOBEM CZŁOWIEK TAKI UCZY SIĘ ZASPAKAJAĆ SWE POTRZEBY ZA POMOCĄ WYBORU.

 

1. Jeżeli przypuścimy, że natura w porządkowaniu rzeczy uprzedziła wszelkie potrzeby naszej postaci, i że otaczając ją z przezornością matki, która lęka się zranić swe dziecko, uchyla odeń najsłabsze nawet niepokoje i sama sobie pozostawia troskę czuwania nad jej życiem; natenczas stan taki wyda się nam może godnym zazdrości. Tymczasem, czemże byłby człowiek tego rodzaju? Istotą pogrążoną w głębokim letargu. Istnieje, ale pozostaje takim jakim jest. Zaledwie czuje swe istnienie. Niezdolny do spostrzegania otaczających go przedmiotów; niezdolny spostrzegać tego, co się w nim samym dzieje, dusza jego rozprasza się obojętnie między wszystkie wrażenia, jakie mają przystęp do niego przy pomocy zmysłów. Podobnym się staje jakby do zwierciadła; bezustannie otrzymuje nowe obrazy, żadnego z nich nie zachowując. W samej rzeczy, jakiż powód miałby ten człowiek zajmować się sobą albo tem, co jest na zewnątrz niego? Natura wzięła wszystko na siebie, i tak starannie uprzedziła jego potrzeby, że nie pozostawia mu nic do życzenia. Chciała oddalić odeń wszelki niepokój, wszelkie cierpienie. Tymczasem z obawy uczynienia go nieszczęśliwym, ogranicza go czuciami, których wartości ocenić nie jest zdolnym i które przesuwają się koło niego niby cień.

2. Wymagam tedy, aby natura mniej starała się o usuwanie zła, jakie człowieka spotkać może, aby włożyła cokolwiek i na jego barki, i aby się ograniczała uprzystępnieniem mu wszystkiego, co jest koniecznem dla zaspokojenia jego potrzeb.

Wśród takiej zaś obfitości postać wytwarza pragnienia, ale może je też zawsze w tej samej chwili zaspokoić. Cała natura zdaje się czuwać nad nią. Zaledwie pozwala przerwać jej spokój najmniejszem cierpieniem; wnet znowu zdaje się tego żałować, robiąc wszelkie wysiłki w celu usunięcia większego niepokoju. Wskutek tej czujności natura ochrania postać naszą od wielu cierpień, ale pozbawia ją też zarazem wielu przyjemności. Cierpienie jest lekkiem; pragnienie, następujące po niem, jest nikłem; natychmiastowa przyjemność nie pozwala na wzrost silniejszy jakiejkolwiek potrzeby, a rozkosz, stanowiąca o całej jej wartości, jest równie słabą, jak i potrzeba. Ponieważ spokój naszej postaci tak mało jest naruszanym, przeto równowaga panuje prawie ciągle we wszystkich częściach jej ciała, a usposobienie jej ulega zaledwie jakiejś zmianie. Zachowa się ona tedy długo w dobrym stanie, ale za to żyje tylko w stopniu bardzo słabym, wzbogacającym jej istnienie jak najmniej.

3. Zmieńmy scenę i przypuśćmy, że postać ma pewne przeszkody do przezwyciężenia, aby pozyskać cel swoich pragnień. Wtedy przechodzi długi czas, zanim potrzeby zostają zaspokojone. Cierpienie, słabe z początku, staje się nieznacznie żywszem; zamienia się w niepokój i kończy się nieraz boleścią. O ile niepokój jest słabym, pragnienie także nie ma wiele siły i postać nie czuje gwałtownej potrzeby rozkoszy. Czucie bardziej żywe może ją rozerwać i powstrzymać jej cierpienie. Ale pragnienie wzmaga się wraz z niepokojem; nadchodzi chwila, gdy działa tak gwałtownie, że lekarstwo na nie znajdzie się tylko w odpowiedniej rozkoszy; zamienia się w namiętność.

4. Gdy postać poraz pierwszy zaspakaja swe pragnienie, nie domyśla się, że ona je doświadczać będzie i w przyszłości. Po zadowoleniu pragnienia pogrąża się w dawnym spokoju. W ten sposób, nie przewidując przyszłości, myśli ona tylko o teraźniejszości; myśli tylko o tem, jak usunąć cierpienie, wywołane potrzebą, w chwili, gdy cierpi.

5. Pozostaje ona mniej więcej w takim stanie tak długo, póki potrzeby jej są słabe, nieliczne, i póki znajduje mało przeszkód do ich zaspokojenia. Ponieważ przywykła do kierowania swemi pragnieniami wedlug zajęcia, wywołanego sprzecznością między rozkoszą i cierpieniem, przeto tylko doświadczenie cierpień, jakie znosi z powodu braku przezorności, może ją skłonić do przewidywania tego, co leży po za jej stanem teraźniejszym. Przeszłość jedynie może ją nauczyć przewidywać przyszłość. Spostrzega ona więc częstotliwość swych potrzeb, oraz męczarnie jakie znosi, gdy nie może dość wcześnie ich zadowolnić, a wskutek tego przywyka wkrótce do przewidywania swych potrzeb i nabiera przezorności w uprzedzeniu ich lub wczesnem zaspakajaniu. W chwili zatem, gdy nie odczuwa żadnego zła, wyobraźnia przypomina jej wszystkie cierpienia, na jakie narażoną była i przedstawia je jako gotowe nawiedzić ją na nowo. Wnet odczuwa taki sam niepokój, jaki wywołuje potrzeba istotna, i ulega cierpieniom, podobnym do tych, jakieby czuła, gdyby potrzeba była rzeczywistą. Jakąż nieszczęśliwą uczyniłaby ją wyobraźnia, gdyby na tem ograniczyła swe działanie.

Ale ona wnet przywodzi jej na myśl środki, które już niejednokrotnie zaspokajały jej potrzeby, i od tej chwili obdarza ją też przedsmakiem rozkoszy, prawie równej rzeczywistemu używaniu. Można tedy powiedzieć, że wyobraźnia wywołała w niej ten niepokój z powodu zła oddalonego po to tylko, aby wyprzedzić rozkosz, jaką odczuje w przyszłości.

Takim sposobem z jednej strony dręczy ją bojaźń cierpień, podobnych do tych jakie przecierpiała, a z drugiej pieści ją nadzieja, że je uprzedzi lub leki na nie znajdzie. Jedna i druga ubiegają się o to, aby zatrzeć w niej uczucie chwili obecnej i zająć myślą o czasie, który nie nadszedł jeszcze, lub może nawet nigdy nie nadejdzie. Z tych dwóch namiętności wyradza się potrzeba pewnych środków przezorności i biegłość w ich zastosowaniu. Przechodzi więc ona w myśli kolejno od jednej do drugiej, stosownie do tego, czy niebezpieczeństwa się powtarzają i czy są one mniej lub więcej trudne do uniknięcia. Namiętności te z każdym dniem nabierają coraz większych sił. Czuje obawy, lub raduje się przy każdej sposobności. W chwili nadziei, wyobraźnia usuwa przed nią wszystkie przeszkody, przedstawia jej przedmioty z najpiękniejszej strony, i budzi wiarę w blizkie używanie, a są złudzenia, które ją często bardziej uszczęśliwiają niż samo używanie. W chwili zaś obawy, widzi ona znowu przed sobą wszystkie cierpienia; one ją dręczą i ze wszystkich stron na nią nacierają, a ona nie zna żadnego środka dla ich uniknięcia, i być może, że byłaby mniej nieszczęśliwą, gdyby samych tych cierpień doznawała.

W ten sposób wyobraźnia przedstawia jej wszyst ko, co tylko ma jakikolwiek związek z nadzieją lub obawą. To jedna, to znów druga z tych namiętności góruje; niekiedy równoważą się obie do tego stopnia, że nie można określić, która z nich działa silniej. Mając za swoje zadanie uczynić postać bardziej przemyślną odnośnie do środków, koniecznych do zachowania jej bytu, zdają się one czuwać nad tem, aby się nie czuła ani zbyt szczęśliwą, ani zbyt nieszczęśliwą.

6. Nauczona doświadczeniem co do środków, mogących złagodzić lub uprzedzić jej potrzeby, rozmyśla nad tem, jakie z nich ma wybrać. Bada korzyści i niedogodności tych rzeczy, których dotychczas unikała lub też poszukiwała; przypomina sobie błędy, w jakie wpadała, ilekroć postępowała zbyt spiesznie, idąc ślepo za pierwszym popędem swych namiętności; żałuje, że nie zachowywała się lepiej; czuje, że na przyszłość od niej zależy, czy chce postępować według nabytych przez siebie wiadomości, a przywykłszy do posiłkowania się temi ostatniemi, uczy się stopniowo opierać swym pragnieniom, lub nawet je pokonywać. W ten sposób chcąc uniknąć cierpień, ogranicza ona panowanie namiętności, aby rozszerzyć panowanie, jakie rozum powinien mieć nad jej wolą, i aby stać się wolną.

7. W takiem położeniu bada ona, jakie przedmioty mogą się przyczynić do rozkoszy lub do cierpień, i czyni to tembardziej, że doznawała cierpień z powodu niedostatecznej ich znajomości, i że doświadczenie ją uczy, iż w jej władzy jest poznać je lepiej. W ten sposób następstwo jej badań określa się jej potrzebami. Najżywsze i najczystsze pociągają za sobą pierwsze poszukiwania, jakie ona czyni.

8. Taką jest potrzeba pokarmu, jako najkonieczniejsza do jej zachowania. Zaspakajając swój głód, wznawia ona swe siły i czuje, jak jest ważnem to odnowienie dla należytego spożytkowania wszystkich swych zdolności. Przed tą potrzebą ustępują wszystkie inne. Wzrok, dotyk, słuch i powonienie zdają się być po to tylko stworzone, aby odkrywać i dostarczać to, co smak zadawala. Tak tedy z nowem zajęciem patrzy na to, co natura oczom jej przedstawia. Ciekawość jej nie ogranicza się już odróżnieniem barwy przedmiotów, ich zapachu, kształtu i t. d. Jeżeli ona je bada pod temi względami, to dla tego tylko, aby nauczyć się poznawać przedmioty, mogące jej służyć za pokarm. Patrzy więc na. owoc, którego już kosztowała, dotyka go, wącha, tylko, aby osądzić czy jest złym lub dobrym dla smaku. Sąd ten powiększa rozkosz, jaką doznaje, gdy taki przedmiot widzi, dotyka, wącha. Zmysł ten podnosi tedy dla niej wartość innych. Wykazuje on przedewszystkiem wiele pokrewieństwa z powonieniem. Zapach owoców zajmował postać naszą znacznie mniej wówczas, gdy nie miała jeszcze smaku. Smak straciłby całą swą czułość, gdyby pozbawiono ją powonienia. Od chwili jednak, gdy ma dwa te zmysły, czucia ich się zlewają i powodują tem większe zadowolenie.

Pod wpływem zaznaczonych czynników, postać nadaje swym pojęciom układ zupełnie inny, aniżeli miały poprzednio. Potrzeba bowiem, kierująca jej zdolnościami, sama stała się inną, aniżeli były potrzeby, które nią dotąd poruszały. Z zajęciem przygląda się obecnie przedmiotom, na które dotąd uwagi nie zwracała; te zaś, które jej służą za pokarm, rozdziela na największą liczbę gatunków. Wytwarza sobia o nich pojęcia złożone, spostrzegając w nich łączność między pewną barwą, pewnym zapachem, pewnym kształtem a pewnym smakiem, i tworzy sobie na tej podstawie pojęcia oderwane i ogólne, rozważając ich własności wspólne.

9. Porównywa jedne z drugiemi i pragnie przedewszystkiem karmić się owocami, w których pamięta, że miały smak najprzyjemniejszy. Z czasem przywyka stopniowo do tego pokarmu, a nawyknienie to staje się niekiedy tak wielkiem, że z równą siłą wpływa na wybór, jak sama rozkosz. W ten sposób łączy wkrótce sądy z rozkoszą, jaką w spożyciu znajduje. Gdyby tego nie czyniła, jadłaby tylko, aby się odżywiać. Tymczasem sąd taki, jak: ten owoc jest smaczny, jest wyborny, jest lepszy od wszystkich innych, wyradza w niej potrzebę owego czucia, jakie owoc w niej wywołuje. To, co wystarcza do jej wyżywienia, nie wystarcza do sprawienia jej przyjemności. Dwie potrzeby w niej się przejawiają: jedna spowodowana brakiem pokarmu, druga brakiem smaku, zasługującego na wyróżnienie. Ta ostatnia jest głodem, wprowadzającym ją niekiedy w błąd i naglącym ją do jedzenia nad potrzebę konieczną.

10. Z tem wszystkiem, smak przesyca się pewnemi owocami. Wtedy postać uczuwa do nich wstręt zupełny, albo też pragnie je spożywać tylko z nawyknienia. W ostatnim wypadku karmi się niemi w nadziei, że równie jak dawniej smakować jej będą. Tak przywykła do tego smaku, że wciąż wyobraża sobie, iż znajduje w nim przyjemność, do ja kiej jednak już nie jest usposobioną, i wyobrażenie to podtrzymuje jej pragnienie. Gdy nadzieja ta ją zawodzi, pragnienie staje się tylko jeszcze gwałtowniejszem. Robi tedy ciągle nowe próby i robi je póty, aż ich dalej prowadzić już nie może. Takim sposobem nadużycia, w jakie wpada, wynikają często z nabytych nawyknień i z ułudnych obrazów rozkoszy, które wyobraźnia ciągle na nowo wytwarza, a które uchwycić się nie dają.

11. Zostaje ona za to karaną. Ból wkrótce zwraca jej uwagę na to, że celem rozkoszy nie jest uszczęśliwić ją na jedną tylko chwilę, lecz przyczynić się zarazem do jej zachowania, albo raczej do odnowienia sił, aby mogła należycie używać swych zdolności. Nie wie ona bowiem, co znaczy samo zachowanie.

12. Gdyby natura, przez czułość dla postaci, owe zjawiska kojarzyła tylko z przyjemnemi uczuciami, natenczas oszukałaby zarówno ją, jak i samą siebie. Postać bowiem, sądząc, że szuka szczęścia, zbliżałaby się wprost do swojej zguby. Skoro jednak przestrogi te częściej się zdarzają, więc uczy się ona w końcu, że powinna cugle pragnieniom swym nałożyć. Nic bowiem nie ma tak naturalnego, jak uważać za skutek rzeczy to, co stale po niej następuje.

Od tej chwili, ilekroć postać doświadczy podobnych pragnień, wnet wyobraźnia odmaluje jej wszystkie dolegliwości, jakie przecierpiała. Obraz ten rodzi w niej obawę nawet przed tymi przedmiotami, które się jej szczególnie podobają, a ztąd znajduje się ona wśród dwóch niepokojących uczuć, które walczą ze sobą. Jeżeli myśl o bólu nie występuje zbyt żywo, natenczas i obawa będzie słabą, i mały opór spowo duje. Jeżeli zaś będzie żywą, wtedy i bojaźń będzie wielką, i zawiesi pragnienie na dłuższy czas. W końcu myśl o bólu może dojść do takiego stopnia, że gasząc w zupełności pragnienie, obudzi wstręt do przedmiotu, który poprzednio był gorąco pożądanym. W ten sposób, widząc, że naraz rozkosz i niebezpieczeństwo wyniknąć mogą z oddania pierwszeństwa owocom, które się jej bardziej podobają, nauczy się ona karmić z większym wyborem. Znajdując zaś więcej przeciwieństw, przy zaspokojeniu swych pragnień, dozna tem większych potrzeb. Nie wystarcza dla niej bowiem usunięcie niepokoju, pochodzącego z potrzeby pokarmu; musi ona jeszcze uciszyć niepokój, pochodzący z braku przyjemności, i to uciszyć go bez narażenia się na niebezpieczeństwo.

 

ROZDZIAŁ II.

O STANIE CZŁOWIEKA POZOSTAWIONEGO SAMEMU SOBIE, ORAZ O TEM,

JAK WYPADKI, KTÓRYM PODLEGA, PRZYCZYNIAJĄ SIĘ DO JEGO

WYKSZTAŁCENIA.

 

1. Zapoznawszy się z przedmiotami, zdatnemi na pokarm, postać troską o swoje wyżywienie zajętą będzie mniej lub więcej, stosownie do przeszkód, jakie przytem będzie miała do przezwyciężenia. Wskutek tego możemy sobie wyobrazić, że znajdzie się ona wśród warunków, w których, poświęciwszy się cała tej potrzebie, żadnych innych wiadomości nie będzie nabywała. Gdy zaś zmniejszymy przeszkody, natenczas przynęcą ją wnet do siebie różne przyjemności, wywoływane przez każdy ze zmysłów. Zajmie się wtedy wszystkiem, co je podnieca. A zatem wszyst ko podtrzymywać będzie jej ciekawość, pobudzi ją do działania, wzmocni ją i postać kolejno przejdzie od badania przedmiotów właściwych na pokarm — do poznania wszystkiego co ją otacza.

2. Raz ciekawość popchnie ją do badania samej siebie. Obserwuje swe zmysły i wrażenia, jakie one jej przekazują, dalej swe rozkosze, cierpienia, swe potrzeby i środki do ich zaspokojenia, i układa sobie rodzaj planu odnośnie do tego, czego ma unikać i czego poszukiwać.

3. Inną razą bada szczegółowiej przedmioty, zwracające na siebie jej uwagę. Wytwarza z nich rozmaite gatunki, stosownie do różnic, jakie w nich dostrzega; a liczba jej pojęć oderwanych wzmaga się w stosunku do działania ciekawości, podniecanej rozkoszą patrzenia, wąchania, smakowania, słyszenia, dotykania. Gdy wskutek ciekawości oczy swe zwraca ku zwierzętom, tedy widzi, że one poruszają się i karmią, jak ona; że posiadają organa, aby przyswoić sobie rzeczy odpowiednie; oczy, aby kierować ruchami; broń, aby napadać lub bronić się; zwinność, aby unikać niebezpieczeństwa; przemyślność, aby omijać sidła, i rozróżnia je z  kształtu, z barw, a przedewszystkiem z własności, które ją uderzają najwięcej.

Zadziwiona walkami, jakie toczą ze sobą zwierzęta, jeszcze więcej się dziwi, gdy dostrzega że słabsze, rozszarpane przez silniejsze, broczą we krwi własnej i tracą wszelki ruch. Widok ten wyraźnie jej maluje przejście od życia do śmierci; nie przypuszcza ona jednak, że i jej przeznaczonem jest skończyć tak samo. Życie wydaje się jej rzeczą tak naturalną, że nie wyobraża sobie nawet, jak mogłaby zostać jego pozbawioną. Wie ona tylko, że jest wystawio na na cierpienie; że są istoty, mogące ją urazić, rozedrzeć. Doświadczenie jednak nauczyło ją poznawać te istoty i unikać ich. Żyje więc spokojna śród zwierząt, które walkę toczą pomiędzy sobą. Wszechświat jest dla niej teatrem, w którym ona jest tylko widzem; nie przewiduje wcale, że i ona może kiedyś zakrwawić tę scenę.

4. Jednakże wróg napada na nią. Nie znając niebezpieczeństwa, jakie jej zagraża, nie myśli wcale go unikać, i robi krwawe doświadczenie. Broni się. Będąc szczęśliwie dość silną, aby odeprzeć część ciosów, wymierzonych przeciwko niej. uchodzi, otrzymawszy tylko nieznaczne rany. Ale wyobrażenie o tem zwierzu pozostaje w jej pamięci, i kojarzy się ze wszystkiemi okolicznościami, w jakich zwierz ten ją napadł. Jeżeli to było w lesie, w takim razie widok drzewa, szum liści, przywoła jej obraz niebezpieczeństwa. Ulega żywemu czuciu bojaźni, gdyż jest słabą; czuje, jak ta bojaźń się wznawia, gdyż nie zna jeszcze środków ostrożności, niezbędnych w jej położeniu. Wszystko staje się dla niej przedmiotem strachu; myśl bowiem o niebezpieczeństwie tak ściśle się kojarzy ze wszystkiem, co tylko napotyka, że nie umie już rozróżnić, czego właściwie lękać się powinna. Baranek ją przeraża; aby śmiała wyczekiwać jego nadejścia, potrzebuje odwagi, jakiej jeszcze mieć nie może. Ochłonąwszy z pierwszego przerażenia, jest prawie zdumiona, widząc zwierzęta, które przed nią uciekają. Widzi ona powtórnie, jak przed nią uchodzą; widzi to zawsze na nowo, i przekonywa się w końcu, że nie ma czego ich się lękać. Zaledwie się jednak uspokoiła, pierwszy jej nieprzyjaciel na nowo się zjawia, albo nawet inny ją napada. Uchodzi i tym razem z pewnemi obrażeniami.

5. Wypadki tego rodzaju niepokoją ją i trwożą tem więcej, im częściej się powtarzają i im skutki ich są boleśniejsze. Przerażenie, jakie odczuwa*, powoduje w całem jej ciele gwałtowne drżenie. Niebezpieczeństwa mijają, ale drżenie trwa dalej, albo też co chwila powraca, przywodząc na myśl obraz niebezpieczeństwa. Niezdolna rozróżnić okoliczności, zaznaczających mniejsze lub większe prawdopodobieństwo wznowienia się tych niebezpieczeństw, zarówno się lęka klęski oddalonej jak bliskiej: często nawet pierwszej lęka się bardziej. Ucieka jednakowo przed obiema; czuje bowiem całą swą słabość, gdy za długo zwleka ochronę. Tak więc strach, staje się w niej czynniejszym od nadziei, i sprawia, że postać głównie ulega jego poruszeniom. Teraz już myśli więcej o środkach ostrożności przeciwko klęskom, które dotknąć ją mogą, aniżeli o osiągnięciu dóbr, któreby mogła sobie przyswoić. Stara się więc poznać zwierzęta, które z nią walczą; unika miejsc, w których zdają się przebywać; sądzi o tem, czego się po nich obawiać winna według ciosów, jakie zadają istotom słabszym od niej. Przerażenie tych ostatnich podwaja jej własne; ich ucieczka, ich krzyki, zwracają jej uwagę na grożące niebezpieczeństwo.

To zwinnością od niego się chroni, to znowu w celu obrony sięga po wszystko, co przypadkowo pod ręką znajduje, i w ten sposób, choć powoli, przy pomocy przemyślności, zastępuje oręż, jakiego natura jej odmówiła. Pomału uczy się bronić. Wychodzi z walki zwycięzko. Uradowana powodzeniem, zaczyna czuć odwagę, która ją wynosi ponad niebezpie czeństwo, a nawet doprowadza do zuchwalstwa. Wówczas wszystko w nowem świetle jej się przedstawia, dochodzi do nowych poglądów, stawia sobie nowe zadania. Ciekawość jej zmienia swój przedmiot, a zajęta często bardziej obroną swoją, aniżeli potrzebą pokarmu, ćwiczy się tylko w walce zwycięskiej.

6. Wkrótce jednak narażoną jest na nowe klęski. Pora roku prawie nagle się zmienia; rośliny schną, ziemia staje się bezpłodną, i postać oddycha powietrzem, które ze wszech stron ją razi. Odziewa się więc wszystkiem, co może ciepło jej utrzymać i ukrywa się w miejsca, gdzie może się bardziej uchronić od surowej pogody. Będąc jednak często wystawioną na długie cierpienia, spowodowane brakiem wszelkiego rodzaju pokarmu, używa wtedy wyższości, jaką jej siła lub zręczność daje nad pewnemi zwierzętami: napada na nie, porywa, pożera. Nie mając innego środka zdobywania pokarmu, wymyśla podstępy, oręże, i tem więcej nabywa wprawy w tej sztuce, im walka staje się dla niej coraz bardziej równie konieczną, jak pokarm. Tak tedy znajduje się ona w wojnie ze wszystkiemi zwierzętami, już to napadając na nie, już to broniąc się od nich. W ten sposób doświadczenie udziela jej nauk, za które każe jej często własną krwią zapłacić. Czyż jednak mogłoby ono kształcić ją tańszym kosztem?

7. Karmić się, chronić się przeciw wszelkim przypadkom, lub bronić się od nich, i wreszcie zadowalniać swą ciekawość: oto wszystkie naturalne potrzeby naszej postaci. Określają one kolejno charakter jej zdolności i stanowią podstawę nabywanych przez nią wiadomości. Raz, panując nad okoliczno ściami, pozwala na swobodny rozwój swych żądz; innym razem, pokonana przez okoliczności, sama wywołuje swe nieszczęścia. Jeżeli powodzenia przeplatane są klęskami, tedy i klęski wyrównywane bywają powodzeniem. Wszystkie przedmioty zdają się kolejno wywoływać w niej bądź cierpienie, bądź rozkosz. Kołysze się więc między spokojem i niepewnością, a nie opuszczona nigdy ani przez bojaźń, ani przez nadzieję, jest co chwila blizką to szczęścia, to zguby. Doświadczenie jedynie wynosi ją nieznacznie ponad niebezpieczeństwa, dostarcza jej wiadomości koniecznych do samozachowania, i ułatwia jej nabycie wszystkich nawyknień, które nią kierować winny. Ale jak nie byłoby poznania bez doświadczenia, tak znowu nie byłoby doświadczenia bez potrzeb, a potrzeb nie byłoby bez kolejnej odmiany cierpień i rozkoszy. Wszystko więc jest wynikiem zasady, jaką postawiliśmy na początku niniejszego dzieła.

Rozpatrzymy teraz sądy, jakie postać wydaje o przedmiotach, na podstawie ich udziału w jej rozkoszach i cierpieniach.

 

 

ROZDZIAŁ III.

O SĄDACH, JAKIE CZŁOWIEK, POZOSTAWIONY SAMEMU SOBIE, WYDAĆ MOŻE O DOBROCI I PIĘKNOŚCI PRZEDMIOTÓW.

 

1. Wyrazy dobro i piękno oznaczają własności, za pomocą których przedmioty wywołują w nas przyjemność. A zatem każda istota czująca, ma pojęcia dobra i piękna w stosunku do siebie. W istocie, dobrem nazywa się to wszystko, co podoba się powo nieniu i smakowi; pięknem zaś wszystko, co podoba się wzrokowi, słuchowi lub dotykowi.

Dobro i piękno znajdują się nadto w stosunku do namiętności i umysłu. To, co nęci namiętności, jest dobrem; co się podobać może umysłowi, jest pięknem; to zaś, co jednocześnie podoba się namiętnościom i umysłowi, jest zarazem i dobrem i pięknem.

2. Postać nasza zna zapachy i smaki przyjemne, oraz przedmioty, nęcące jej namiętności; posiada więc pojęcie o dobrem. Zna ona również przedmioty, które widzi, słyszy, dotyka, i które umysł jej z rozkoszą wspomina: posiada więc również pojęcia

o pięknie.

3. Wynika ztąd wniosek, że dobro i piękno nie są wcale bezwzględnemi. Znajdują się one w stosunku do charakteru sądzącego i do jego organizacyi.

4. Dobro i piękno wspierają się wzajemnie. Brzoskwinia, którą postać widzi, podoba się jej z powodu żywości kolorów: jest ona piękną dla jej oczu. Gdy wyobraźnia przywołuje na myśl smak tego owocu, postać patrzy nań z większą jeszcze rozkoszą,

i on staje się dla niej jeszcze piękniejszym. Postać zjada brzoskwinią. Wtedy rozkosz wzroku łączy się z rozkoszą smaku. Owoc staje się jeszcze lepszym.

5. Użyteczność przedmiotów podnosi także ich dobroć i piękno. Owoce dobre i piękne, z powodu rozkoszy ich oglądania i smakowania, stają się jeszcze lepszymi i piękniejszymi, gdy pomyślimy, że przyczyniają się do wzmocnienia naszych sił.

6. Nowość i rzadkość również je podnoszą. Podziw bowiem, wywoływany przez przedmiot, sam przez się piękny i dobry, w połączeniu z trudnością posiadania go, podnosi rozkosz przy jego zużytkowaniu.

7. Dobro i piękno rzeczy polega albo na pewnem pojedynczem pojęciu, albo na mnóstwie pojęć, związanych ze sobą w pewnym stosunku. Pojedynczy smak, pojedynczy zapach mogą być dobre. Światło jest piękne. Dany dźwięk, wzięty oddzielnie, może być pięknym. Skoro jednak istnieje wielość pojęć, natenczas przedmiot staje się lepszym lub piękniejszym w stosunku do tego, im się pojęcia bardziej wyróżniają, i im lepiej spostrzegać się dają ich stosunki; czujemy bowiem wówczas większą rozkosz. Owoc, w którym czujemy kilka równie przyjemnych smaków — jest lepszy, niż jeden z tych smaków. Przedmiot, którego barwy wzajemnie blasku sobie użyczają, jest piękniejszy, niż samo światło.

Organa mogą dokładnie ująć tylko pewną liczbę czuć; umysł może porównać naraz tylko pewną liczbę pojęć: zbyt wielka ilość rodzi pomięszanie. Szkodzi ona rozkoszy, a zatem pięknu i dobroci przedmiotów. Nakoniec stała ilość czuć lub pojęć zlewa się, gdy które z nich zbyt nad innemi góruje. Dla największej zaś piękności i dla największej dobroci koniecznem jest, aby to połączenie dokonywało się w pewnych stosunkach.

8. Dzięki ćwiczeniom organów i umysłu, postać nasza objąć może większą ilość pojęć i stosunków. Dobro i piękno są tedy jeszcze w stosunku do użytku, jaki nauczyła się czynić ze swych zdolności. Rzecz, która niegdyś była bardzo dobrą i bardzo piękną, może przestać nią być; podczas gdy inna, na którą postać dotąd uwagi nie zwracała, stanie się najlepszą lub najpiękniejszą.

Pod tym, jak i pod wszystkimi innymi względami, będzie ona sądzić tylko w stosunku do siebie. Początkowo bierze ona za wzór przedmioty bezpośrednio przyczyniające się do jej szczęścia, później ocenia według tych wzorów i inne przedmioty; wydają się jej one tem piękniejszemi, im są bardzie) podobne do tych wzorów. Po takiem bowiem porównaniu znajduje ona w ich oglądaniu przyjemność, jakiej dotąd nie doznawała. Drzewo, nap., chylące się pod ciężarem owoców podoba się jej i sprawia, że widok innego drzewa, nie mającego owoców, lecz podobnego pod innemi względami do pierwszego, staje się jej również miłym.

9. Niepodobna wyobrazić sobie całej rozmaitości sądów, jakie postać wyda stosownie do okoliczności. Byłoby to zresztą poszukiwanie dość nieużyteczne. Wystarcza zauważyć, że dla niej, równie jak dla nas, istnieje dobro i piękno rzeczywiste; a jeżeli odnośnie do tego posiada mniej pojęć od nas, to dla tego, że ma mniej potrzeb, mniej wiadomości i mniej namiętności.

ROZDZIAŁ IV.

O SĄDACH, JAKIE CZŁOWIEK, POZOSTAWIONY SAMEMU SOBIE, MOŻE WYDAĆ O PRZEDMIOTACH, OD KTÓRYCH ZALEŻY.

 

1. Postać czuje na każdym kroku zależność, w jakiej znajduje się od wszystkiego, co ją otacza. Jeżeli przedmioty często pragnieniom jej odpowiadają, to również często zamiary jej krzyżują. Robią ją bądź zupełnie nieszczęśliwą, bądź też pozwalają jej cieszyć się upragnionem szczęściem tylko częściowo. Przekonana, że sama nic nie czyni bez celu, wydaje się jej, że widzi celowość wszędzie, gdzie napotyka jakie działanie. W samej rzeczy może ona o tem sądzić tylko według tego, co znajduje w samej sobie; i musiałaby czynić wiele spostrzeżeń, aby dojść do lepszego kierownictwa w swych sądach. Myśli tedy, że to, co jej się podoba, ma na widoku podobać się jej, to zaś co ją razi, dąży do tego celowo. Ztąd jej miłość i nienawiść stają się namiętnościami tem gwałtowniejszemi, im zamiar przyczynienia się do jej szczęścia lub nieszczęścia, staje do niej oczywistszym we wszystkiem, co na nią działa.

2. Wówczas nie ogranicza się już pragnieniem rozkoszy, jaką przedmioty dać jej mogą, ani usunięciem cierpień, któremi ją dręczą; pragnie nadto, aby one miały zamiar obsypania jej dobrami i odchylania od niej wszelkiego rodzaju klęsk; pragnie, jednem słowem, aby przedmioty były dla niej życzliwe, a pragnienie to staje się rodzajem modlitwy.

Zwraca się tedy do słońca: a ponieważ sądzi, że ono oświeca ją i ogrzewa dla tego, że ma zamiar oświecać ją i ogrzewać, więc błaga je, aby ją i da lej oświecało i ogrzewało. Zwraca się do drzew i prosi je o owoce, nie wątpiąc o tem, że od nich zależy rodzić je lub ich nie rodzić. Jednem słowem, zwraca się do wszelkich rzeczy, od których według swego pojęcia zależy. Gdy cierpi, a przyczyny tego stanu nie może odnaleźć w tem, co pod jej zmysły podpada, natenczas zwraca się do cierpienia, jako do niewidzialnego wroga, którego powinna uspokoić. Tak więc wszechświat napełnia się istotami widzialnemi i niewidzialnemi, które błaga, aby się przyczyniały do jej szczęścia.

Takie są pierwsze pojęcia naszej postaci, gdy zaczyna rozmyślać nad swoją zależnością. Inne okoliczności sprowadzą inne sądy i pomnożą jej błędy. Na innem miejscu wykazałem, w jakie błędy wpadać można pod wpływem zabobonu; obecnie odsyłam czytelnika do dzieł światłych filozofów, aby się przekonał, do jakich odkryć w tym przedmiocie doprowadzić może dobrze kierowany rozum.

 

 

ROZDZIAŁ V.

O NIEPEWNOŚCI SĄDÓW, JAKIE WYDAJEMY CO DO ISTNIENIA PRZYMIOTÓW ZMYSŁOWYCH.

 

1. Postać nasza, jak przypuszczam, pamięta, że sama była dźwiękiem, smakiem, zapachem, barwą; wie ona, jak trudnem jej było nawyknąć do odnoszenia tych czuć na zewnątrz. Czyż są jednak w przedmiotach dźwięki, smaki, zapachy, barwy? Któż ją o tem upewnić może? Naturalnie, że nie słuch, ani powonienie, ani smak, ani wzrok: zmysły te same przez się mogą ją tylko objaśnić co do zmian we wnętrznych, jakim podlega. Początkowo czuła ona tylko własne swe istnienie we wrażeniach zmysłowych; a jeżeli obecnie odczuwa je ona w ciałach, to dla tego tylko, że przywykła sądzić według świadectwa dotyku. Czyż istnieje przynajmniej rozciągłość? Ależ ulegając czuciom dotykowym, czyż nie dostrzega ona znowu tylko własnych zmian wewnętrznych? Dotyk więc nie jest bardziej wiarogodny, jak inne zmysły; a ponieważ przyznajemy, że dźwięki, smaki, zapachy i barwy nie istnieją wcale w przedmiotach, więc możliwem jest, że i rozciągłość również w nich nie istnieje.

2. Postać nie zatrzyma się zapewne na tych wątpliwościach. Może nawet sądy, do których przy wykła, nie pozwolą jej wytworzyć je w sobie. Byłaby jednak bardziej od nas do nich zdolną, ponieważ lepiej wie, jak się nauczyła patrzeć, słyszeć, wąchać, smakować, dotykać. Cokolwiekbądź, większa pewność w tym względzie jest dla niej zupełnie bezużyteczną. Pozór przymiotów zmysłowych jest wystarczającym do wywołania w niej pragnień, do objaśnienia jej co do zachowania się, do doprowadzenia jej do szczęścia lub nieszczęścia. Zależność zaś, w jakiej znajduje się względem przedmiotów, do których to wszystko odnosić musi, nie pozwala jej wątpić o istnieniu ciał zewnątrz niej. Jakaż jednak jest natura tych rzeczy? Tego nie wie ona, i my również tego nie wiemy. Wszystko, co wiemy, jest to, że je nazywamy ciałami.

 

ROZDZIAŁ VI.

UWAGI NAD POJĘCIAMI ODERWANEMI I OGÓLNEMI, JAKIE NABYĆ MOŻE CZŁOWIEK, ŻYJĄCY POZA WSZELKIEM SPOŁECZEŃSTWEM.

 

Przedstawione dzieje nabywanych przez naszą postać wiadomości, wyraźnie nam pokazują, w jaki sposób ona rozdziela istoty na rozmaite gatunki, wedle stosunku, w jakim one się znajdują do jej potrzeb; a zatem, pokazują, jak ona dochodzi do pojęć oderwanych i ogólnych. Aby jednak lepiej poznać naturę jej pojęć, koniecznem jest rozpatrzeć nowe szczegóły.

1. Nie ma ona pojęcia ogólnego, które nie byłoby przed tem pojęciem szczegółowem, pojęcie ogólne np. pomarańczy, jest z pochodzenia swego tylko pojęciem takiej a takiej pomarańczy.

2. Gdy przedmiot bezpośrednio podpada pod zmysły, natenczas pojęcie szczegółowe staje się połączeniem wielu własności, występujących razem. Pojęcie takiej a takiej pomarańczy, to barwa, kształt, smak, zapach, stałość, waga i t. d.

3. Gdy przedmiot nie działa już bezpośrednio na zmysły, natenczas pojęcie szczegółowe staje się przypomnieniem tego, co pozostało po poznaniu rzeczy przez wzrok, smak, powonienie i t. d. Zamknijcie oczy. Pojęcie światła jest przypomnieniem doznanego wrażenia. Nie dotykajcie niczego: Pojęcie stałości jest przypomnieniem oporu, jaki napotkaliście, gdyście ciała mieli w ręku i t. d.

4. Postawmy kolejno obok siebie jedną po drugiej, kilka pomarańcz podobnych do siebie. Postaci naszej wydawać się będzie, iż widzi zawsze tę samą i będzie miała o tej rzeczy zawsze tylko pojęcie szczegółowe. Skoro więc widzi dwie na raz, wnet w każdej z nich poznaje toż samo pojęcie szczegółowe i pojęcie to staje się wzorem, z którym je porównywa i przy pomocy którego widzi, że jedna odpowiada drugiej. W ten sam sposób odkryje, że pojęcie to wspólnem jest trzem, czterem pomarańczom i uczyni je wedle możności jak najogólniejszem.

Pojęcia szczegółowe konia i ptaka staną się również ogólnemi, gdy okoliczności pozwolą na porównanie wielu koni i wielu ptaków. Toż samo się stosuje do wszystkich przedmiotów zmysłowych.

Ponieważ postać nie posiłkuje się żadnemi znakami, przeto nie może należycie klassyfikować swych pojęć, a zatem i mieć nie może pojęć tak ogólnych jak nasze. Nie może jednak pozostać bez wszelkich pojęć ogólnych. Gdyby dziecko, które jeszcze nie mówi, nie miało pojęć choć o tyle ogólnych, aby mogły się odnosić do dwóch lub trzech osobników, natenczas nie możnaby go było żadną miarą nauczyć mówić. Mówić bowiem można zacząć tylko wówczas, gdy przed mówieniem ma się już co do powiedzenia, gdy się posiada pojęcia ogólne; wszelkie zdanie z konieczności zawiera je w sobie. Mając więc pojęcia ogólne konia, ptaka, pomarańczy, postać nasza rozróżni je na tej samej zasadzie, na jakiej rozróżnia pojedynczą pomarańczę od ptaka, ptaka od konia. Odniesie więc każdy z tych osobników do wzoru ogólnego, o jakim pojecie sobie wyrobiła, t. j. do gatunku, do rodzaju, do którego osobnik należy.

Owóż, jak jeden wzór, odpowiadający wielu osobnikom, jest pojęciem ogólnem, tak samo dwa, trzy wzory, do których odnosimy istoty zupełnie różne, stanowią różne klasy, lub, mówiąc językiem filozofów, różne gatunki pojęć ogólnych.

5. Gdy postać rzuca wzrokiem na krajobraz, dostrzega w nim pewną ilość drzew, których różnicy jeszcze nie może zauważyć. Widzi tylko to, co w nich jest wspólnego; widzi, że wszystkie mają gałęzie, liście, i że są umocowane w miejscu, na którem rosną. Oto wzór pojęcia ogólnego drzewa. Później przechodzi od jednego drzewa do drugiego; dostrzega różnicę owoców; tworzy sobie wzory, za pomocą któ rych rozróżnia tyle gatunków drzew, ile widzi gatunków owoców; są to pojęcia mniej ogólne od pierwszych. Podobnież wytworzy sobie pojęcie ogólne zwierzęcia, gdy widzi w oddaleniu pewną liczbę zwierząt, których różnice uwagi jej uchodzą. Podzieli je następnie na gatunki, gdy z bliska się przyjrzy, czem się różnią pomiędzy sobą.

6. Wytwarza tedy tem szersze uogólnienia, im przedmioty jej się przedstawiają w większem zamgleniu. Dochodzi zaś do pojęć mniej ogólnych w miarę tego, jak bliżej poznaje różnice rzeczy. Widać ztąd, z jaką łatwością wytwarza sobie pojęcia ogólne.

Początkowo wszystkie np. jabłka wydają się zgodnemi z jednym wzorem. Później jednakże nie w każdym znajduje równie przyjemnego smaku. Od tej chwili pragnienie przyjemności i bojaźń niesmaku zmuszają ją do porównywania ich pod różnemi względami, jakie odnaleźć może. Uczy się rozróżniać je pod względem ich działania na wzrok, powonienie, dotyk. Wytwarza sobie różne wzory, mogące ją oświecić przy ich wyborze, i wreszcie dzieli je na tyle gatunków, ile dostrzega w nich różnic.

7. Co się tyczy przedmiotów, które jej nie zajmują ani ze względu na rozkosz, ani też cierpienie: to te giną wśród mnóstwa innych, i postać nie nabiera o nich żadnej wiadomości. Należy tylko zasta nowić się nad sobą, aby się przekonać o tej prawdzie. Wszyscy ludzie mają też same czucia; ale lud, zajęty uciążliwą pracą, światowiec oddany całkowicie błahostkom i filozof, dla którego badanie natury stało się potrzebą, nie są czuli ani na też same przyjemności, ani na też same cierpienia. Więc też na podstawie tych czuć dochodzą do bardzo różnych poglądów.

8. Oto w jaki sposób postać nasza wytwarza sobie pojęcie gatunku. Początkowo dostrzega ona tylko najwidoczniejsze różnice i ma pojęcia bardzo ogólne, ale nieliczne. Jeżeli barwa uderza ją najwięcej, to z wielu gatunków kwiatów utworzy jeden tylko rodzaj; jeżeli objętość — to zając i kot będą dla niej jednym tylko gatunkiem zwierząt.

Ponieważ następnie potrzeby dają jej sposobność rozważania przedmiotów pod innemi względami, więc wytworzy ona gatunki, poprzednim podporządkowane. Z jednego pojęcia ogólnego utworzy sobie inne mniej ogólne. Więc przechodzi nagle od pojęć szczegółowych do najogólniejszych, a od nich schodzi do mniej ogólnych, w miarę jak dostrzega różnice między przedmiotami. W taki sposób dziecko, nazwawszy początkowo złotem, wszystko, co jest żółte, nabywa później pojęcia o miedzi, mosiądzu, i tak więc z jednego pojęcia ogólnego tworzy kilka mniej ogólnych.

9. Powstawanie tych pojęć doprowadza do przekonania, że będą one dla naszej postaci tylko rozmaicie skombinowanemi własnościami. Widzi, naprzykład, we wszystkiem czego się dotyka w połączeniu stałość, rozciągłość, podzielność, kształt, ruchliwość i t. d.; posiada zatem pojęcie o ciele. Gdyby ją jednak zapytano: co to jest ciało? i gdyby mogła odpowiadać na to pytanie, pokazałaby jedno z ciał, i powiedziałaby: to, — to znaczy to, w czem znajdziecie zarazem stałość, rozciągłość, podzielność, kształt i t. d.

10. Filozof odpowiedziałby: jest to istota, substancya rozciągła, stała i t. d. Porównajmy dwie te odpowiedzi, a zobaczymy, że filozof nie zna lepiej natury ciała, niż nasza postać. Jedyną jego wyższością, jeżeli wyższością nazwać to można, jest to, że wytworzył sobie mowę, która wydaje się uczoną dla tego tylko, że nie jest mową powszechną innych ludzi. Prawdę mówiąc, wyrazy istota, substancyą, nie oznaczają nic więcej nad ten wyraz: to.

11. Ztąd wyprowadzić należy wniosek, że pojęcia jej o przedmiotach zmysłowych są niewyraźne; nazywam bowiem niewyraźnem wszelkie pojęcie, nie przedstawiające dokładnie wszystkich własności przedmiotu. Otóż nie ma ciała, o któremby postać miała takie doskonałe pojęcie; widzi bowiem tylko własności, jakie wskutek swych potrzeb ma sposobność zauważyć. Przy większej bystrości odnalazłaby więcej własności, a gdyby mogła wniknąć w samą istotę rzeczy, natenczas nie znalazłaby dwóch do siebie zupełnie podobnych osobników. Więc dla tego tylko przypuszcza, że wiele ciał nie różni się między sobą, iż je nie widzi dokładnie.

12. Co się tyczy jej pojęć oderwanych, to te są bądź niewyraźne, bądź wyraźne. Zna np. dość dobrze dany dźwięk, aby go odróżnić od zapachu, smaku, i od wszystkich innych dźwięków, ale wydaje się jej prostym, chociaż jest złożonym. Kilka barw pomieszanych razem, robią na niej wrażenie jednego koloru. Podobnie rzecz się ma ze wszystkiemi wrażeniami zmysłowemu Nie wyróżnia ona wszystkiego, co one zawierają, a tem mniej zdolną jest odnaleźć wszystkich przyczyn współdziałających w każdem czuciu. Ma więc ona pod tym względem tylko bardzo niewyraźne pojęcia. Ale też same czucia doprowadzają ją do pojęć wielkości i kształtu; a chociaż nie potrafi dokładnie określić wielkości i kształtu ciał, ani też oznaczyć ściśle ich wzajemnych do siebie stosunków, wie ona jednak, dla czego dana wielkość może być dwa razy większą lub o połowę mniejszą od innej wielkości; zna też bardzo dobrze linją, trójkąt, kwadrat. Posiada więc w tych wypadkach pojęcia wyraźne. Wystarcza do tego, aby rozważała wielkości w oderwaniu od przedmiotów.

13. Z tych dwóch rodzajów pojęć tworzą się dwa rodzaje prawd. Gdy postać dostrzega, że pewne ciało ma kształt trójkąta, natenczas wydaje sąd, który może stać się fałszywym; ciało to bowiem może kształt swój zmienić. Gdy jednak dostrzega, że trójkąt ma trzy boki, sąd ten jest prawdziwy, i będzie nim zawsze: gdyż trzy boki określają pojęcie trójkąta. Dostrzega więc ona prawdy, które zmieniają się lub zmieniać się mogą za każdym razem, gdy chce osądzić, czem są rzeczy same w sobie; i przeciwnie dostrzega niezmienne prawdy, za każdym razem, gdy w sądach swych ogranicza się pojęciami wyraźnemi i oderwanemi, jakie posiada o wielkościach. Dochodzi więc przy pomocy samych tylko zmysłów do wiadomości wszelkiego rodzaju.

 

 

ROZDZIAŁ VII.

O CZŁOWIEKU, ZNALEZIONYM W LASACH LITWY.

 

1. Zaznaczyliśmy już, że postać nasza mogłaby się tak bardzo zająć troską o pokarm, że ani chwili nie mogłaby poświęcić badaniu przedmiotów, których była ciekawą poznać, zanim otrzymała zmysł smaku. Żyjąc tylko dla zaspokojenia tej potrzeby naglącej, przyjemności innych zmysłów nie miałyby dla niej żadnego powabu; nie zauważałaby przedmiotów, mogących je wywołać. Pozbawiona podziwu i ciekawości, przestałaby zastanawiać się nad tem, co poznała; zapomniałaby wkrótce znaczną część swych wiadomości; zapomniałaby, jakim sposobem nauczyła się tego, co wie jeszcze; nie wątpiłaby, że zawsze czuła, słyszała, widziała, dotykała tak, jak teraz czuje, słyszy, widzi, dotyka. Cała zajęta szukaniem pokarmu, jak przypuszczam wyjątkowego, prowadziłaby życie czysto zwierzęce. Gdy jest głodną, porusza się, idzie wszędzie, gdzie pamięta, że pokarm znalazła. Gdy głód jej nasycony, odpoczynek staje się najkonieczniejszą jej potrzebą; pozostaje na miejscu, usypia.

Wśród takich warunków, potrzeba pokarmu ubezwładnia pod pewnym względem zdolności jej duszy. Potrzeba ta wyczerpuje całkowitą ich działalność. Zamiast kierować się własnem rozumowaniem, postać uczyłaby się prawdopodobnie od zwierząt, z któremi żyłaby w bliższych stosunkach. Chodziłaby, jak one, naśladowałaby ich krzyki, gryzłaby trawę, lub pożerałaby słabsze od siebie istoty. Mamy tak wielką skłonność, do naśladowania, że Kartezyusz nawet na jej miejscu nie nauczyłby się chodzić na nogach: wszystko, coby widział, odprowadzałoby go od tego.

2. Taki prawdopodobnie był los dziecka, liczącego około lat dziesięciu, które żyło śród niedźwiedzi, a które w r. 1694 znaleziono w lasach, oddzielających Litwę od Rusi. Dziecko to nie dawało żadnych oznak rozumu, chodziło na nogach i rękach, nic miało żadnej mowy i wydawało głosy, w niczem niepodobne do mowy ludzkiej. Długo trwało, zanim zdołało nauczyć się kilku wyrazów, które zresztą wymawiało w sposób barbarzyński. Skoro tylko umiało mówić, zaczęto je rozpytywać o jego stan pierwotny; nie pamiętało jednak nic, podobnie, jak my nie pamiętamy o tem, co z nami się działo w kolebce.

3. Gdy mówimy, że dziecko to nie dawało żadnych oznak rozumu, nie znaczy to wcale, aby ono nie było w stanie myśleć o swem samozachowaniu, ale znaczy to, że jego rozwaga, do tej chwili, z konieczności na ten jeden przedmiot skierowana, nie miała sposobności zwrócić się ku tym przedmiotom, któremi my się zajmujemy. Nie posiadało owo dziecko żadnego z pojęć, nabytych przez naszą postać w czasie, gdy poznała inne potrzeby nad szukanie pokarmu; brakło mu wszystkich wiadomości, jakie ludzie zawdzięczają wzajemnemu obcowaniu ze sobą. Jednem słowem, wydawało się pozbawionem rozumu nie dla tego, że go nie posiadało wcale, ale dla tego, że miało go mniej od nas.

4. Świadomość nasza t. j. poczucie tego, co w nas się dzieje, rozdrabia się niekiedy na wielką ilość wrażeń, działających na nas z równą mniej więcej siłą, i wskutek tego staje się tak słabą, że nic nie pamiętamy z tego, czegośmy poprzednio doświadczyli. Zaledwie odczuwamy wówczas nasze istnienie. Dni upływałyby nam jak chwile bez wszelkiej różnicy; po tysiąc razy doznawalibyśmy jednego i tegoż samego wrażenia, nie zauważając wcale, żeśmy je już mieli. Człowiek, który nabył wiele pojęć, i który się z niemi oswoił, nie może pozostawać długo w tego rodzaju stanie letargicznym. Im większym jest zapas jego pojęć, tem łatwiej przypuszczać można, że jedno z nich może się przebudzić, podniecić uwagę jego w sposób szczególny i wyrwać go z tego uśpienia. Dziecko to nie miało takiej pomocy. Jego zdolności ubezwładnione mogły być pobudzane do działania tylko przez potrzebę szukania pokarmu. Życie jego podobne było do snu, przerywanego marzeniami. Było więc naturalnem, że zapomniało o swym stanie pierwotnym.

Pomimo to nie jest prawdopodobnem, aby pamięć o tem zatraciło nagle. Gdyby po kilku dniach zaprowadzono je znów do lasu, zkąd je zabrano, bezwątpienia poznałoby znowu miejsca, w których żyło; przypomniałoby sobie pokarm, którym się żywiło i środki, jakich używało, aby go sobie dostarczyć; nie miałoby potrzeby nauczyć się tych rzeczy po raz drugi. Ale pamięć o tem wszystkiem zatarła się w niem przez nowe pojęcia, szczególnie przez długi przeciąg czasu, jaki minął aż do chwili, kiedy nabyło zdolność odpowiadać na zadawane pytania. Mimo to, dla większej pewności, należało je zaprowa dzić do lasów, gdzie je znaleziono. Choć nie pamiętało tych miejsc, gdy mu o nich mówiono, to jednak potrafiłoby je może poznać, gdyby je zobaczyło.

 

 

ROZDZIAŁ VIII.

O CZŁOWIEKU, KTÓRYBY PAMIĘTAŁ, ŻE STOPNIOWO DOSZEDŁ DO UŻYCIA SWYCH ZMYSŁÓW.

 

Jeżeli przypuścimy, że postać nasza pamięta kolej, w jakiej obdarzoną została różnemi zmysłami, natenczas potrzeba ją tylko skłonić do zastanowienia się nad sobą, a będzie to dostatecznem, aby uprzytomnić sobie znowu owe prawdy zasadnicze, któreśmy dotąd wykazali.

1. Czem jestem, powie ona, a czem byłam? Czemże są te dźwięki, zapachy, smaki, barwy, które miałam kolejno za własne swe stany, a które obecnie przedmiotom przypisuję? Czem jest ta rozciągłość, jaką znajduję w sobie i poza sobą, bez granic? Czyż są to tylko różne sposoby mojego czucia? Zanim wzrok mi był dany, przestrzenie niebios były mi nieznane; zanim otrzymałam władzę w członkach, nie wiedziałam o niczem zewnątrz siebie. Co mówię? nie wiedziałam, że byłam rozciągłą; byłam tylko punktem, gdym doznawała tylko jednorodnego uczucia. Jakiż to szereg uczuć zrobił mię tem, czem jestem? Może on też uczynił to wszystko, co według mego widzenia otacza mnie naokoło?

Czuję tylko siebie, i w tem właśnie, co czuję w sobie, widzę świat zewnętrzny, albo raczej nie widzę nic zewnątrz siebie; przywykłam tylko do pe wnych sądów, które odnoszą me czucia tam, gdzie ich nie ma.

W pierwszej chwili mego istnienia, nie wiedziałam wcale, co się we mnie działo; nic jeszcze nie rozróżniałam, nie miałam żadnej świadomości; istniałam, ale bez pragnień, bez obawy; zaledwie czułam siebie i, gdybym była dalej w tym stanie pozostawała, nigdybym nie była przypuszczała, że moje istnienie dwie chwile trwać może.

Doświadczam jednak kolejno wiele czuć; zajmują one moją zdolność czucia, w stosunku do stopnia bólu lub rozkoszy, jakie im towarzyszą. Wskutek tego pozostają one obecnemi w mej pamięci, chociaż przestają być niemi w mym organie. Ponieważ uwaga moja rozdziela się między te czucia, więc porównywam je, sądzę o ich wzajemnym do siebie stosunku, wytwarzam sobie pojęcia oderwane, znam prawdy ogólne.

Następnie cała działalność, do jakiej jestem zdolną, skierowała się ku stanom, które mi się bardziej podobały. Czuję potrzeby, wytwarzam pragnienia; kocham, nienawidzę, spodziewam się, lękam się, posiadam namiętności; a pamięć niekiedy jest mi posłuszną, do tego stopnia, że wyobrażam sobie, iż doświadczam takich czuć, które sobie tylko przypominam.

Zdziwiona tem, co się we mnie dzieje, badam siebie z większą jeszcze uwagą. Co chwila czuję, że nie jestem już tem, czem byłam. Zdaje mi się, że przestaję być sobą, a staję się inną jaźnią. Rozkosz i cierpienie stanowią kolejno me istnienie, a wskutek tej kolejności w mych stanach wewnętrznych czuję, że trwam. Konieczne r. więc było, aby owa jaźń co chwila się zmieniała z narażeniem się nawet na zamianę na inną, w której z bólem siebie odnajduję. Im bardziej swe stany wewnętrzne ze sobą porównywam, tem rozkosz i cierpienie są mi dotkliwsze. Rozkosz i ból nie przestają zwracać na siebie moją uwagę, i przez to przyczyniają się do rozwoju wszystkich mych zdolności. Ulegając im, nabywam nawyknienia, i tak żyję po to tylko, aby mieć pragnienia lub też się obawiać.

2. Lecz wkrótce potem czuję się w kilku stanach zarazem. Przywykłszy dostrzegać je, gdy następowały po sobie, dostrzegam je również, gdy doznaję ich zarazem. Istnienie moje wydaje się umnożonem w jednej i tej samej chwili.

Tymczasem rękoma dotykam siebie; dotykam niemi i to, co mnie otacza. Wnet, nowe zupełnie czucie zdaje się ucieleśniać wszystkie moje stany wewnętrzne. Wszystko pod memi rękami nabiera stałości. Zadziwiona tem nowem uczuciem, jeszcze więcej się dziwię, że nie odnajduję siebie we wszystkiem, czego się dotykam. Szukam siebie tam, gdzie mię nie ma. Wydaje mi się, że sama tylko miałam prawo istnieć, i że wszystko, co napotykam, tworząc się na koszt mojej istoty, staje się przedmiotem mego poznania tylko na to, aby sprowadzić mnie do coraz ciaśniejszych granic. Czemże staję się, zaiste, gdy porównywam punkt, w którym istnieję, z przestrzenią, którą napełnia ta wielość przedmiotów, jakie odkrywam?

Od tej chwili zaczynam mniemać, że moje stany wewnętrzne już nie należą do mnie. Wytwarzam z nich połączenia, odnoszone na zewnątrz; wytwarzam z nich wszystkie przedmioty, które poznaję. Od po jęć, wymagających mniej porównań, wznoszę się do pojęć, nabywanych tylko drogą kojarzenia. Uwagę swoją zwracam od jednego przedmiotu do drugiego; łącząc zaś w pojęciu o każdym z nich, wszystkie pojęcia i stosunki, jakie w nim dostrzegam, zastanawiam się nad nimi.

Jeżeli początkowo poruszałam się jedynie dla samej przyjemności ruchu, to w następstwie poruszam się w nadziei napotykania nowych rozkoszy; stając się zaś zdolną do ulegania ciekawości, przechodzę kolejno od obawy do nadziei, od ruchu do spoczynku. Niekiedy zapominam o mych poprzednich cierpieniach; niekiedy zaś ochraniam się od złego, na które jestem narażona. Jednem słowem, rozkosz i ból, jedyne zasady mych pragnień, uczą mnie, jak się mam zachowywać w przestrzeni, i wzbogacać się przy każdej sposobności nowemi pajęciami.

3. Czy mogłabym mieć jeszcze inne zdolności, prócz poruszania się i dotykania ciał? Nie wyobrażałam sobie tego, straciłam bowiem zupełnie pamięć tego, " czem byłam. Jakąż więc było niespodzianką dla mnie, gdy poczułam się znowu dźwiękiem, smakiem, zapachem, światłem i barwą! Wnet wydaje mi się, że ulegałam złudzeniom, które dotyk rozwiał. Dochodzę tedy do przekonania, że wszystkie moje stany wewnętrzne wywoływane zostają przez ciała, i tak bardzo nawykam do takiego odnoszenia mych stanów do ciał, że zaledwie wierzyć mogę, iż one do nich nie należą.

Cóż może być prostszego nad sposób, w jaki nauczyłam się korzystać ze swych zmysłów! Otwieram oczy na światło i widzę początkowo tylko obłok świetlny i barwny. Dotykam, zbliżam się, jeszcze dotykam i chaos nieznacznie rozjaśnia się mym oczom. Dotyk rozkłada niejako światło, rozdziela barwy, rozpościera je po przedmiotach, poznaje świetlną przestrzeń, a w tej przestrzeni wielkości i kształty; on kieruje mym wzrokiem aż do pewnego oddalenia, pokazuje mu drogę, która mu odsłania dal po ziemi i niebo nad nią; jednem słowem rozpościera przed nim wszechświat. Wówczas oczom się wydaje, że swobodnie bujają po nieskończonych przestrzeniach; że dotykają się przedmiotów, których dotyk nie dosięga, oznaczają ich wymiary, a przebiegając je z zadziwiającą szybkością, zdają się to zniweczyć istnienie całej natury, to niem ją obdarzać, według mego upodobania. Jednym ruchem powiek tworzę lub unicestwiam wszystko, co mię otacza.

Nie posiadając tego zmysłu, czyż byłabym mogła kiedykolwiek zrozumieć, w jaki sposób bez zmiany miejsca, zdolnąbym była poznać to, czego ręką dosięgnąć nie mogę? Jakież pojęcie byłabym sobie wówczas wytworzyła o organie, który na tak znacznem oddaleniu określa kształty i wielkości przedmiotów? Czyż byłoby to ramię, przedłużające się w sposób nadzwyczajny aż do nich? czy też one do niego się zbliżają? Czemuż przenika przez jedne ciała, podczas gdy drugie go zatrzymują? Jakim sposobem na zwierciadle wody dotyka tych samych przedmiotów, jakich również dotykał zewnątrz wody? Czyż to złudzenie, czy też cała przyroda naprawdę w niej się odtwarza?

Zdaje mi się, że przy każdym przedmiocie, jaki badam, tworzę sobie nowy sposób patrzenia i dostarczam sobie nowej rozkoszy. Tu widzę równinę obszerną, jednostajną, gdzie wzrok mój, minąwszy przedmioty blizkie, unosi się w odległość nieokreśloną i ginie w przestrzeni, która mnie przeraża. Tam znowu widzę okolicę pagórkami przerzynaną i bardziej ścieśnioną, więc oczy, odpocząwszy na każdym z przedmiotów, obejmują obraz bardziej wyraźny i urozmaicony. Zielone murawy, kwieciste gaje, głębokie lasy, do których słońce zaledwie przenika. Wody, płynące powoli, lub też wartkim spadające potokiem, zdobią ten krajobraz, którego duszą zdaje się być światło, rozpościerające po nim tysiące barw różnorodnych. Uderzona tym widokiem, czuję jak wszystko wzrok mój do siebie przyciąga. Zaledwie zwracam oko w inną stronę, już mnie zaprząta myśl, czy mam je zatrzymać na przedmiotach nowo odkrywanych, czy też powrócić do tych, które w tej chwili z oka straciłam. Bez spokoju przenoszę je od jednych do drugich; a im bardziej rozróżniam doznawane czucia, tem czulszą się staję na rozkosze wzroku.

Z żywą ciekawością przebiegam miejsca, których widok od pierwszej chwili mnie zachwycał; i z radością za pomocą słuchu, powonienia, smaku i dotyku poznaję przedmioty, uderzające mój wzrok ze wszystkich stron. Wszystkie me czucia zdają się lękać ustępstw wzajemnych. Rozmaitość i żywość barw walczy z zapachem kwiatów. Ptaki wydają mi się godniejszemi podziwu z powodu swych kształtów, swego ruchu i upierzenia, aniżeli z powodu swego śpiewu. A czemże jest szmer wód w porównaniu z ich biegiem, z ich spadkami, z ich kryształowym połyskiem!

Takim jest zmysł wzroku! Zaledwie go dotyk wykształcił, i już obdarza szczodrze przyrodę skar bami i ozdabia nimi hojnie miejsca, odkrywane przy pomocy swego przewodnika, i robi z nieba i ziemi widowisko czarujące, którego wspaniałość ztąd tylko wypływa, że wzrok własne swe czucia na niem rozpościera.

4. Czemże bym była, gdybym, zawsze w samej sobie ześrodkowana, nie umiała przenosić swych stanów wewnętrznych na zewnątrz siebie? Tymczasem od chwili, gdy dotyk uczy inne zmysły moje, widzę zewnątrz siebie przedmioty, które przez ból lub rozkosz zwracają na siebie moją uwagę. Porównywam je, wydaję o nich sądy, czuję potrzebę odszukiwania ich lub ich unikania; pragnę ich, kochani je, nienawidzę je, lękam się ich. Codziennie nabywam nowych wiadomości; wszystko, co mię otacza, staje się narzędziem dla mej pamięci i wyobraźni, dla wszelkich czynności mej duszy.

Dla czegoż jednak muszę koniecznie napotykać przeszkody w urzeczywistnieniu mych pragnień? Czemuż szczęście moje musi być przeplatane cierpieniami? Ależ co mówię? Czyż używałabym prawdziwie dóbr, jakiemi mnie natura obdarza, gdybym nigdy nie odnosiła zwycięztwa nad przeszkodami? Czy używałabym ich, gdyby złe nie dało mi poznać ich wartości? Nawet nieszczęście przyczynia się do niego szczęścia, a największa radość z powodu mych dóbr, wypływa z ich żywego porównania z myślą

o cierpieniach. Kolejnemu następstwu zła i dobra zawdzięczam wszystkie me wiadomości, wszystko czem jestem.

Ztąd pochodzą moje potrzeby, me pragnienia i różnorodne dążności, będące dźwignią mych czynności. Dla tego też badam rzeczy tylko o tyle. o ile przewiduję, że mogą one być dla mnie źródłem rozkoszy, godnych poszukiwania, lub też przyczyną cierpień, których uniknąć pragnę. Oto światło, które rozjaśnia mi stosunki przedmiotów do mnie. Przedmioty oświetlone w ten sposób przedstawiają mi się rozmaicie, co skłania mnie do ich rozklasyfikowania na różne rodzaje; podczas gdy przedmioty światłem tem nie oblane, pogrążone zostają w mroku, w którym ja ich poznać nie jestem w stanie.

Badam owoce i wszystko, co może mi służyć za pokarm; szukam środków, aby ich sobie dostarczyć. Badam zwierzęta; obserwuję te, które mogą mi szkodzić, i uczę się bronić od ich napaści. Jednem słowem, badam wszystko, co tylko podnieca mą ciekawość, i stosownie do mych namiętności wytwarzam sobie pewne zasady przy wydawaniu sądów o dobroci i pięknie przedmiotów. Raz przedsiębiorę środki ostrożności, jakie uważam za niezbędne dla zabezpieczenia niego szczęścia; to znów zmuszani przedmioty, aby w tym kierunku same pracowały, i wydaje mi się, że jestem zewsząd otoczona tylko istotami bądź przyjaznemi, bądź wrogiemi.

Nauczona doświadczeniem, badam, rozmyślam przed działaniem. Nie idę już ślepo za popędem mych namiętności; opieram się im, kieruję się własnem mem światłem, jestem wolną; a z wolności tej robię tem lepszy użytek, im więcej nabywam wiadomości.

5. Na czem jednak polega pewność tych moich wiadomości? Właściwie widzę tylko siebie, zajętą jestem tylko sobą; widzę bowiem tylko swoje stany wewnętrzne, które stanowią jedyny przedmiot mych dążności. A chociaż sądy, wypływające z nawyknienia, bardzo silnie mnie skłaniają do wiary, że i ze wnątrz ronię istnieją własności zmysłowe, to jednak nie wykazują mi one tego dowodnie. Mogłabym więc być taką, jak jestem, mieć też same potrzeby i też same pragnienia, też same namiętności, gdyby nawet przedmioty, których poszukuję lub unikam, nie miały żadnej z tych własności. I w samej rzeczy, bez dotyku, uważałabym zawsze zapachy, smaki, barwy i dźwięki, jako wyłącznie do mnie należące, i nie przypuszczałabym nigdy, że istnieją ciała pachnące, dźwięczące, barwne, smakowe. Jakimże tedy sposobem mogłabym się upewnić, że się nie mylę, sądząc, iż rozciągłość istnieje?

Zresztą mało mi zależy na pewności, czy rzeczy te istnieją, czy też nie istnieją. Mam czucia przyjemne i nieprzyjemne; one oddziaływają na mnie z równą siłą, jak gdyby były rzeczywistemi własnościami przedmiotów, którym je znaglony jestem przypisać, a to wystarcza do zachowania mego bytu. Prawda, że pojęcia, wytwarzane przezemnie o rzeczach zmysłowych są niewyraźne, określam ich wzajemne do siebie stosunki w sposób niedoskonały; ale przy pomocy pewnych procesów abstrakcyi mogę dojść do pojęć wyraźnych, i określić ich stosunki z większą ścisłością. Tym sposobem rozróżniam dwa rodzaje prawd: jedne mogą przestać istnieć, drugie istniały, istnieją i istnieć będą zawsze.

6. Jeżeli jednak przedmioty zewnętrzne znam niedokładnie, to nie lepiej znam samą siebie. Widzę, że składam się z organów, zdolnych do przyjmowania różnych wrażeń; widzę, że jestem otoczoną przedmiotami, które wszystkie na mnie działają, każdy na swój sposób; wreszcie w rozkoszy i bólu, jakie bezustannie towarzyszą doznawanym przezemnie czu ciom, sądzę, iż dostrzegłam zasadę mego życia i wszystkich mych zdolności. Ale owa jaźń, która nabiera barwy w mych oczach, a stałości pod memi rękami, czyż ona lepiej zna siebie, o tyle, aby mogła przyswoić sobie wszystkie części ciała, któremi się zajmuje, i w których mniema, że istnieje? Wiem, że one do mnie należą, lecz pojąć tego nie mogę; widzę i dotykam siebie, jednem słowem, czuje siebie, ale nie wiem, czem jestem; a jeżeli poprzednio sądziłam, że jestem dźwiękiem, smakiem, barwą, zapachem, to obecnie już wiem, co powinnam myśleć o sobie.

 

 

ROZDZIAŁ IX.

ZAKOŃCZENIE.

 

1. Nie wszystkie przypuszczenia, jakie porobiłem, dałyby się do nas zastosować. Dowodzą one wszelako przynajmniej, że wszystkie nasze wiadomości pochodzą od zmysłów, a w szczególności od dotyku, gdyż on to kształci inne zmysły. Jeżeli bowiem w postaci naszej przypuściliśmy działanie samych tylko wrażeń zmysłowych i jeżeli ona na tej podstawie wytworzyła sobie pojęcia szczegółowe i ogólne i stała się zdolną do wszelkich czynności umysłowych; jeżeli dalej wytworzyła w sobie pragnienia i namiętności, którym ulega lub też przeciwdziała, i jeżeli wreszcie rozkosz i ból są jedynemi zasadami rozwoju jej zdolności, — natenczas z tego wszystkiego drogą rozsądnego wnioskowania dochodzimy do zdania, że i my początkowo mieliśmy tylko czucia, i że nasze wiadomości i namiętności są wypływem rozko szy i cierpień, towarzyszących wrażeniom zmysłowym.

W samej rzeczy, im więcej się nad tem zastanawiać będziemy, tem bardziej się przekonamy, że jest to jedyne źródło światła, rozjaśniającego myśl naszą, i naszych uczuć. Gdy idziemy za tem światłem, wnet wstępuje w nas nowe życie, różne zupełnie od tego, jakie poprzednio wywoływały w nas czucia surowe, jeżeli tak się wyrazić wolno. Gdy zaś postępujemy za wskazówkami uczucia, gdy czynimy nad niem spostrzeżenia, szczególniej nad jego wzmocnieniem pod wpływem sądów, jakie przywykliśmy zlewać z wrażeniami zmysłowemi: natenczas z czuć, obdarzających nas początkowo niewielką liczbą grubo-zmysłowych przyjemności, powstają rozkosze udelikatnione, następujące po sobie z zadziwiającem urozmaiceniem. Im tedy bardziej się oddalimy od tego, czem nasze czucia były na początku, tem bardziej życie naszej istoty się rozwinie i urozmaici, i wreszcie rozciągnie się na tak wielką liczbę rzeczy, że z trudnością nam przychodzi zrozumieć, jakim sposobem wszystkie nasze zdolności mogą mieć jedną zasadę wspólną w czuciach zmysłowych.

2. Dopóki ludzie nie widzą w swych wrażeniach zmysłowych nic innego nad czucia, z któremi łączą niewielką liczbę sądów, dopóty życie jednego człowieka mniej więcej podobnem jest do życia drugiego: różnica polega prawie tylko na różnym stopniu żywości w odczuwaniu wrażeń zmysłowych. Doświadczenie i rozwaga będą dla nich tem, czem dłóto w rękach rzeźbiarza, który w niekształtnym kamieniu odkrywa posąg wspaniały. Stosownie do umiejętności, z jaką posiłkować się będą tem dłótem, uj rzą oni, jak z ich czuć wystąpią na jaw nowe światło i nowe rozkosze.

Badając te materyały, widzimy jakimi są w stanie surowym, i jakimi się przedstawiają wskutek obrobienia; rozważając zaś przedział, jaki pod tym względem istnieje pomiędzy ludźmi, zdziwimy się, jak to w tym samym przeciągu czasu jedni żyją więcej, niż drudzy: żyć bowiem jestto właściwie używać, a życie dłuższem się staje dla tego, kto umie pomnożyć przedmioty użycia.

Widzieliśmy, że używanie rozpocząć się może pierwszem czuciem przyjemnem. W pierwszej chwili naprzykład, gdy postać naszą obdarzamy wzrokiem, używa ona życia, choćby na jej oko działała tylko barwa czarna. Nie należy bowiem o jej rozkoszach sądzić podług naszych. Wiele wrażeń zmysłowych mamy za obojętne, lub nawet za nieprzyjemne, już to z powodu, że nic nowego nam nie przedstawiają, już to dla tego, że znamy daleko żywsze; położenie zaś postaci jest zupełnie inne; może ona być zachwyconą uczuciami, które nie wydają się nam godnemi uwagi lub nawet są nam wstrętnemi.

Rozpatrując światło, gdy dotyk uczy oko rozpościerać barwy po całej naturze: wnet doznajemy tyleż nowych uczuć, a zatem tyleż nowych przyjemności, nowego zupełnie użycia. Toż samo powiedzieć należy o wszystkich innych zmysłach i o wszystkich czynnościach duszy. Albowiem używamy życia nie tylko za pomocą wzroku, słuchu, smaku, powonienia, dotyku; lecz używamy go zarazem i za pomocą pamięci, wyobraźni, rozwagi, namiętności, nadziei; jednem słowem, za pomocą wszystkich naszych zdolno ści. Ale przyczyny te nie działają z równą siłą u wszystkich ludzi.

3. Rozkosze i cierpienia, porównywane ze sobą, to znaczy potrzeby nasze, kształcą nasze zdolności. A zatem im to właściwie zawdzięczamy szczęście, jakiego w życiu używamy. Ile potrzeb, tylerozkoszy rozmaitych; ile stopni w potrzebach, tyle stopni w rozkoszy. Oto zarodek tego wszystkiego, czem jesteśmy; źródło zarówno naszego nieszczęścia, jak i szczęścia. Badanie wpływu tego zasadniczego czynnika, jest tedy jedynym środkiem badania nas samych.

Dzieje rozwoju zdolności naszej postaci wyjaśniają naocznie postęp w tym względzie. Gdy była ograniczoną uczuciem zasadniczem, natenczas jedna jednostajne czucie stanowiło całą jej istotę, całą jej wiedzę, cala jej rozkosz. Obdarzając ją kolejno nowemi stanami wewnętrznymi i nowemi zmysłami, widzieliśmy jak ona wytwarza pragnienia, jak się uczy przy pomocy doświadczenia, to je ograniczać, to zaspakajać; jak postępuje od potrzeby do potrzeby, od wiadomości do wiadomości, od rozkoszy do rozkoszy. Jest więc ona tem tylko, co nabyła. Dla czegoby toż samo nie miało być i z człowiekiem?

 

KONIEC.

Ostateczny objaw psychiczny, wynikający z podrażnienia nerwów jednego z organów zmysłowych, Kondyllak nazywa sensation. Tytuł dzieła: Traitè des sensations, przełożonym został na język polski: Traktat o wrażeniach zmysłowych, ponieważ nazwa ta dla oznaczenia sensacyi jest powszechnie używaną. Ale nie jest ona ścisłą, Kondyllak, podobnie jak i cała nowsza psychologia, rozróżnia w procesie psychicznym, towarzyszącym działaniu organów zmysłowych, trzy główne momenta: impresyą (impression), percepcyą (perception) i sensacyą (sensation). Impresya jest to pierwszy bezpośredni objaw działania bodźców na zmysły, i najdokładniej oznacza się polskiem wyrażeniem: wrażenie zmysłowe. Percepcyą ma miejsce, gdy wrażenie ujętem, lub spostrzeżonem zostaje świadomie. Dla oznaczenia tego objawu nie mamy dokładnego terminu polskiego Wyraz spostrzeżenie w tem znaczeniu nie jest należycie utartym i nadto nie oddaje dość ściśle charakterystycznego rysu w mowie będącego objawu. Spostrzeżenie łączy się zbyt blizko z pojęciem czynności, samodzilenego działania uwagi, gdy tymczasem percepcya ma przeważnie charakter bierny; przejmuje tylko daną treść wrażenia i nic więcej. Jan Śniadecki w swej Filozofii umysłu ludzkiego tłumaczy percepcya, przez pojmowanie (zob. Wstęp § 9, oraz Rozdział I). Ale termin ten z powodu swego ścisłego związku z dalszymi procesami umysłowej działalności, jeszcze mniej się nadaje wtym razie, aniżeli wyraz spostrzeżenie. Dla tych trudności, w terminologii naukowej wyraz percepcya nie daje się należycie zastąpić wyrazem polskim. Sensacya wreszcie oznacza ostateczny wynik psychiczny procesu zmysłowego; jest to stan podmiotowy, subjektywny, wywołany świadomie przejętem czyli spostrzeżonem wrażeniem zmysłowem. Stan ten dość dokładnie maluje nasz wyraz: czucie, szczególniej, gdy do niego dodamy przymiotnik: zmysłowe. Jan Śniadecki tego wyrazu używał dla oznaczenia sensacyi i odtąd nabrał on więcej ścisłości w polskiej psychologicznej terminologii. Z powyższego okazuje się, że w samem dziele Kondyllaka nie można było sensacyi wprost tłumaczyć przez wrażenie zmysłowe, gdyż taki przekład zatarłby zupełnie różnicę między impresyą i sensacya. Pominąwszy tedy tytuł dzieła, w samym tekscie termin wrażenie zmysłowe użyto tylko dla oznaczenia impresyi a sensacya nazwano zawsze czuciem.

(Przypisek Redakcyi).

Ona to poradziła mi położyć na czele tego dzieła epigraf, Ut potero, explicabo i t. d.

Ależ, — powiedzą mi na to — zwierzęta mają także czucia, a mimo to dusza ich nie posiada tych samych zdolności jak dusza ludzka. Jest to prawdą, a dzieło to wyjaśni Czytelnikowi przyczynę tego objawu. Zmysł dotyku jest u nich raniej doskonały, a więc nie mógł być dla nich przyczyną okolicznościową dla wywołania wszystkich czynności, jakie w nas spostrzegamy. Mówię, przyczyną okolicznościową (cause occasionelle), gdyż czucia są to odmiany stanów wewnętrznych samej duszy, a organa zmysłowe są tylko najbliszemi okolicznościami, powodującemi te odmiany. Ztąd filozof powi nien dojść do wniosku, zgodnego z nauką wiary, że dusza zwierząt z istoty swej jest zupełnie różną od ludzkiej. Czyż bowiem świadczyło by to o mądrości Boga, gdyby duch, zdolny wznieść się do wszelkiego rodzaju poznania, do określenia swych obowiązków, do zasług i winy, podlegał ciału, które w nim powoduje jedynie zdolności, konieczne do zachowania życia zwierzęcego?

Istnieje w nas jakaś podstawa czynności, którą czujemy, ale której nie umiemy określić; nazywamy ją siłą. Jesteśmy zarówno czynni w stosunku do tego, co ta sita w nas wywołuje, lub co poza nami robi. Naprzykład jesteśmy czynni, gdy rozmyślamy, gdy poruszamy jakie ciało. Przez analogią we wszystkich przedmiotach, które sprowadzają zmianę, przypuszczamy również istnienie siły, która jeszcze mniej jest nam znaną. Pozostajemy bierni wobec wrażeń, jakie od tych przedmiotów otrzymujemy. A więc pewna istota jest czynną lub bierną, stosownie do tego, czy przyczyna wywołanego działania leży w niej, czy poza nią.

Doświadczenie dowodzi nam tego: nie ma bowiem zapewne osoby, któraby, żywo przypominając sobie minione rozkosze, nie sadziła, że jeszcze ich doświadcza, albo przynajmniej na tyle się tem wspomnieniem nie przejęta, żeby nie zapomniała o cierpieniach, w ja" kich się znajduje.

Tysiące faktów dowodzą wpływu wyobraźni na zmysły. Człowiek silnie zajęty jaką myślą nie widzi wcale przedmiotów, jakie ma przed oczami, nie słyszy szumu, bijącego w uszy. Znają wszyscy to, co mówią o Archimedesie. Gdy wyobraźnia nasza z jeszcze większą siłą zwraca się do przedmiotu, mogą nas kłuć, palić, my zaś nie czujemy bólu i dusza będzie wyzwoloną od wrażeń zmysłowych. Aby zrozumieć te zjawiska, dość przypomnieć, że ponieważ nasza zdolność odczuwania jest ograniczoną, będziemy zupełnie nieczuli na wrażenia zmysłowe, ilekroć wyobraźnia w zupełności zajmie się jakim przedmiotem.

Jakkolwiek zadziwiajacemi byłyby skutki wyobraźni, aby o nich nie wątpić, dość rozważyć, co nam się zdarza we śnie. Wówczas widzimy, słyszymy, dotykamy ciał, które wcale na nasze zmysły nie działają, i można przypuszczać, że wyobraźnia ("we śnie) ma dla tego tylko tyle siły, że nie jesteśmy zaabsorbowani biernemi pojęciami i czuciami, które zajmują nas na jawie.

Patrz Logikę (Kondyllaka) Część I Roz. IX. Kondyllak.

Logika. Lekcye wstępne.

Postać nasza postępuje, jak wszyscy ludzie. Kierujemy się doświadczeniem i tworzymy różne reguły prawdopodobieństwa, według pragnienia, jakie w nas góruje. Jeżeli ono jest wielkiem, najlżejszy ślad prawdopodobieństwa wystarcza nam zazwyczaj; gdy zaś jesteśmy na tyle rozsądni, że postanowiliśmy oprzeć się tylko na prawdopodobieństwie dobrze zbadanem, to najczęściej czynimy to dla tego, że mamy mały interes w działaniu.

Przedewszystkiem zaś od błędu, że posiadamy jakieś pojęcie pozytywne o nieskończoności. Ztąd bardzo wiele złych rozumowań u metafizyków, a niekiedy nawet geometrów.

Mallebranche czyni podobne przypuszczenie, aby dowieść, że o wielkości ciał sądzimy tylko na zasadzie stosunków między nami i niemi zachodzących. Recherche de la vérité. Ks. I, rozd. VI.

Przypuszczenie tych światów dozwala zrozumieć, dlaczego, wyobrażając sobie jedne starszemi od drugich, nie mamy potrzeby wieczności, w której jedne rodzą się wcześniej, inne później: dostatecznem jest zmienić ich obroty i ustosunkować do nich organy mieszkańców. Przypuszczenie to tłumaczy dalej, że jedna chwila trwania jednej istoty, może współistnieć z wielu chwilami trwania innej, co rzeczywiście ma miejsce. Możemy więc wyobrazić sobie umysłowości, naraz ogarniające pojęcia takie, którym my przyglądamy się kolejno i przyjść w końcu do umysłu takiego, który w jednej chwili obejmuje wszystkie wiadomości, jakich stworzenia nabywają tylko w ciągu stuleci, który zatem nie doznaje żadnego następstwa. Będzie on niby w ośrodku tych światów, tak rozmaicie sądzących o trwania, a obejmując jednym rzutem oka wszystko, co na nich się odbywa, znać on będzie naraz przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. W ten sposób tworzymy sobie, o ile to leży w naszej możności, pojęcie o chwili niepodzielnej i stałej, z którą chwile stworzeń współistnieją i w której następują po sobie. Mówię: o ile to leży w  naszej możności, gdyż jest to tylko pojęcie porównawcze. Ani my, ani żadne inne stworzenie nie może mieć doskonałego pojęcia o wieczności. Bóg tylko ja zna, gdyż on jeden jej zażywa.

"Kochając pewną osobę, mówi Paskal (R. XXIV. § 14), dla jej piękności, czy kochamy ją? Nie. Ospa bowiem, niszcząc piękność choć nie zabije osoby, sprawi, że przestaniemy ją kochać. Jeżeli zaś kochają mię dla mego rozumu, albo dla mej pamięci, czyż kochają mię? Nie. Mogę bowiem stracić te przymioty, nie przestawszy istnieć. Gdzież więc jest Jaźń, jeżeli nie w ciele i duszy? A jakże możemy kochać ciało i duszę, jeżeli nie dla przymiotów, które nie stanowią jaźni, ponieważ mogą zginąć? Czyż bowiem kochanoby abstrakcyjnie-substancyę duszy i jej przymioty?JTo niemożliwe i niesłuszne. Nie kochamy tedy nigdy osoby, ale jej przymioty; jeżeli kochamy osobę, to powiedzieć należy, że kochamy zbiór przymiotów, które ją two rzą". Zbiór jednak przymiotów nie tworzy osoby. W takim bowiem razie, jeden i ten sam człowiek, miody i stary, piękny i brzydki, mądry i szalony, tworzyłby rozmaite osoby. Dla jakichkolwiek przymiotów jestem kochany, zawsze Ja kochany; gdyż przymioty moje, to tylko ja zmieniony rozmaicie. Jeżeli ktoś, raniwszy mię w nogę, powiedział-by: Czyż raniłem ciebie? Nie. Mógłbyś bowiem stracić nogę, nie przestawszy istnieć. Czyż byłbym dostatecznie przekonany, że nie zostatem raniony? Dlaczegóż miałbym sądzić, że ponieważ mogę stracić rozum i pamięć, nie jestem kochany, ponieważ kochają mię dla tych przymiotów? Ale one mogą zginąć? I cóż to znaczy? Czyż Jaźń jest rzeczą konieczną z natury swojej? Czyż nie ginie w zwierzętach? A jej nieśmiertelność w człowieku, czyż nie jest tylko łaską Boga? W rozumieniu Paskala, jeden tylko Bóg miałby prawo powiedzieć: Ja.

Zauważono, że w resonansie ciał dźwięczących, tonowi głównemu towarzyszą dwa inne, znajdujące się z nim w stosunku określonym i poddanym rachunkowi. Nazywają je tonami harmonijnemi tonu głównego. Dają się słyszeć przy dwunastce i siedemnastce, i formują tercyę i kwintę. Ucho dobrze uorganizowane odczuwa te stosunki, i dla tego to mówią, że ono mierzy tony. Można więc określić ton właściwy, jako ton, dający się wymierzyć. Szum przeciwnie wynika z wielu dźwięków, nie mających wspólnych tonów harmonijnych. Jest to połączenie mnóstwa tonów głównych i harmonijnych, które się mieszają; można więc go określić, jako ton nie dający się wymierzyć. Wyobraźmy sobie dziesięć skrzypiec, nastrojonych na jeden ton. Jeżeli one wszystkie naraz wydają dźwięk tej samej struny, tworzą dźwięk właściwy, dający się wymierzyć. Jeżeli jednak skrzypce będą nastrojone niezgodnie, wydadzą tylko szum, gdyż ton ogólny nie pozwala słyszeć dźwięków harmonijnych. Toż samo mi i toż samo sol, harmonizujące z ut jednych skrzypiec, nie harmonizuje z ut innych. Pomięszanie to wielu tonów wytwarza szum.

Istnieją w muzyce rozkosze naśladownicze, gdy odtwarza śpiew ptaków, piorun, burzę, westchnienia, skargi, okrzyki radości; i w ten sposób zmusza nasze ciało do ulegania ruchom rozmaitych namiętności. Nasza postać nie jest uorganizowaną do rozkoszy tego rodzaju, gdyż one każą przypuszczać sądy i nawyknienia, do których nie jest zdolną. Niezależnie jednak od tego naśladownictwa, muzyka daje mózgowi wrażenia, które w cale ciało przechodzą i budzą w niej wzruszenia; one to dają jej niewątpliwie poznać rozkosz i cierpienie.

William Molyneux, fizyk angielski, ur. się w Dublinie 1656 r. um. tamże 1698. Pisywał dużo do czasopisma "Philosophical Transactions" i nadto ogłosił dzielą: "Dioptrica nova" "Sciotheri cum teliscopicum" i inne. Leibnitz wysoki cenił jego prace z zakresu optyki, a z Lokkiem znajdował się w żywej korespondencyi, szczególniej w kwestyach psychologicznych. Tłumaczył też Rozmyślania (Meditationes) Kartezyusza na język angielski.

(Przypisek Redakcyi).

O Chesseldenie, znakomitym chirurgu angielskim, wspomina Kondyllak szczegółowo w 3-iej części niniejszego dzieła, rozd. 5-y.

(Przypisek Redakcyi).

Możemy się o tem przekonać, badając, co się dzieje w nas samych. Cierpienie jednostajne, które całe ramię mi objęto, mam za rozciągłe dla tego tylko, że odnoszę je do rzeczy, którą czuję rozciągły. Posiłkując się ramieniem, spostrzegam rozmaite części na jego długości, lecz to nie pozwala mi w ten sam sposób zauważyć różnych części na jego średnicy. W ten sposób lepiej sądzę o długości, aniżeli o objętości bolesnego uczucia. Wiem, czy ono rozciąga się do łokcia, czy do dłoni, ale nie wiem, czy ono obejmuje czwar tą, czy trzecią część, czy połowę grubości ramienia,czy też więcej. Liczne doświadczenia stwierdzają że czujemy ból jakby w jednym punkcie wówczas, gdy odnosimy go do części, której mierzyć nie przywykliśmy. Aby odkryć, naprzykład, przestrzeń, jaką obejmuje ból we środku uda, potrzeba poprowadzić po nim ręką; rzecz się przedstawia inaczej, gdy ból ten rozciąga się od kolana do biodra: są to bowiem dwa punkta, o których wiemy, że są od siebie odległe. Tak tedy jednostajne uczucie, nie daje nam pojęcia o rozciągłości naszego ciała, lecz znając objętość naszego ciała, przypisujemy uczuciu jednostajnemu rozciągłość. Postać nasza sprowadzona do najniższego stopnia uczucia, ma po całem swem ciele tylko jednostajne uczucie. Nie wie zatem, że jest rozciągłą.

Mówię niekiedy, gdyż, gdyby te uczucia zbyt często się powtarzały przytłumiłyby jej ciekawość w zupełności.

Ponieważ rozwaga z pochodzenia swego jest tylko uwagą, możnaby przypuszczać, że powstaje ona przy każdym zmyśle. Aby jednak dojść do zgody, w kwestyach tego rodzaju, dość będzie się porozumieć. Czynię tę uwagę, aby uprzedzić spór o wyrazy, będący w zakresie metafizyki bardzo zwykły niedogodnością, której nigdy dość ustrzedz się nie można.

Wskutek podobnych rozumowań przyznano czucia zwierzętom, którym odmówiono pojęć, oraz sądzono, że nasze pojęcia nie pochodzą wcale ze zmysłów. Rozpatrując człowieka, w stanie gdy już nabył szeroki zakres poznania, napotykając w nim wskutek tego pojęcia niezależne od czuć rzeczywistych, filozofowie nie spostrzegli, że pojęcia te są tylko przypomnieniem czuć uprzednich; przeciwnie zawnioskowali oni, że pojęcia zawsze poprzedzały czucia. Ztąd pochodzą liczne systemy: jak system idei wrodzonych, system Mallebranche'a lub niektórych starożytnych, jak Platona, który przypuszczał, że dusza była obdarzoną rozlicznemi ideami, jeszcze przed połączeniem z ciałem; a z tego wnosił, że cała nasza nauka, jest tylko przypomnieniem tego, cośmy dawniej wiedzieli.

Gdyby ręka, mówi Buffon, miała większą liczbę części, niż posiada, np. 20 palców, gdyby każdy z tych palców miał większą liczbę stawów i ruchów, wtedy niewątpliwie, uczucie dotyku przy takim układzie byłoby nieskończenie doskonalszem, niż jest obecnie; ręka bowiem mogłaby wówczas przystosować się daleko bezpośredniej i wyraziściej do różnych powierzchni ciał. A gdybyśmy przypuścili, że jest ona podzieloną na nieskończoną liczbę części, które mogłyby naraz obejmować wszystkie punkta powierzchni ciała, wtedy organ podobny byłby rodzajem geometryi powszechnej (jeżeli wolno mi tak się wyrazić), za pomocą której już w samej chwili dotyku, mielibyśmy pojęcie dokładne i ścisłe o kształcie ciał, a nawet o nieskończenie małych między niemi różnicach. (Histoire naturelle et général. Tom III, str. 359.

Wykazałem w mej Logice, że wszystkie naszę pojęcia zawdzięczamy analizie, i że każda kwestya dobrze postawiona, rozwiązuje się niejako sama przez się.

Mallebranche, Recherch. es de la Verité, księga I rozdz. 9.

Locke, Essay, księga II rozd. 9 § 8.

Tamże.

Jest to znany filozof, biskup anglikański Jerzy Berkeley ur. 1684, um. 1753. Wzmianka Kondyllaka odnosi się do jego dzielą: Theory oj Viston. 1709. Berkeley pisał też osobny traktat o zasadach poznania. (Przyp. Red.).

Tamże ks. II, rozd. 9, § 9.

Philos. Transactions, z roku 1728. N. 402.

Część III rozd. 3 § 5.

Mam sobie za obowiązek zaznaczyć, że sprawozdanie powyższe nie zgadza się ściśle z tem, co donosi Chesselden, on bowiem twierdzi z  jednej strony, że młody ten człowiek nie był w stanie rozróżniać przedmiotów, jakiekolwiek były ich kształty i wielkość, a z drugiej zapewnia, że najmilszemi były mu ciała regularne. Mnie wydaje się to wprost sprzecznem. Chesselden nie wyjaśnił tego dość starannie. Było rzeczą bardzo naturalną, że młody ten człowiek nie rozróżniał ani kształtu; ani wielkości w pierwszej chwili, gdy zobaczył światło; ale równie niemożliwem byłoby dlań znajdować przyjemności w dotykaniu ciał prawidłowych, gdyby wzrok jego w dalszym ciągu pozostawał zamglony. Nie mógł przecież uznać je za bardziej przyjemne od innych, prędzej nim w ogóle zaczął rozróżniać kształty i wielkości. Trudno mu było niewątpliwie objaśnić swym obserwatorom, owe różnice jakich doznawał. Bardzo tedy być może, że z tego powodu sądzono, iż do tej chwili uchodziły jego uwagi.

Takie jest postępowanie natury, gdy chce nas skłonić, abyśmy dla zaspokojenia naszych potrzeb posiłkowali się środkami, których skutków jeszcze znać nie jesteśmy zdolni. Pokazuje się to w sposób zadziwiający w nowonarodzonem dziecku. Niepokój postępuje od żołądka do warg i ust; skłania je do ujęcia piersi matki, jakby to uczyniło z każdą inną rzeczą; skłania dalej wargi do najrozliczniejszych ruchów, póki wreszcie nie trafią na odpowiedni środek do wyssania mleka, przeznaczonego na pokarm. Wówczas doznana rozkosz zachęca dziecko do powtarzania tych samych ruchów, i czyni wszystko, co jest koniecznem do zachowania jego bytu.

Patrz rozprawę O wolności.

Nie należy tracić z oka tytułu niniejszego rozdziału. Rozpatrujemy człowieka, który żyje w odosobnieniu, i nie pytamy się bynajmniej o dobro i piękno rzeczy, lecz tylko o sądy, jakie taki człowiek wydawać może. Nie wszystko, co on uzna za dobre, będzie możliwie dobrem; nie wszystko, co on uzna za piękne, będzie rzeczywiście pięknem.

Traktat o systematach (Traité des systèmes).

Jeżeli nie ma rozciągłości, odpowiedzą mi może, wtedy nie ma ciała. Nie mówię bynajmniej, że nie ma rozciągłości, twierdzę tylko, że dostrzegamy ją jedynie w naszych własnych czuciach. Ztąd wynika, że nie widzimy ciał samych w sobie. Może są one rozciągłe, a nawet smakowe, dźwiękowe, barwne, pachnące, a może tem wszystkiem nie są. Nie twierdzę ani jedno ani drugie; czekam tylko, aby mi dowiedziono, że są one tem, czem się ram być zdają, albo też, że są czemś zupełnie innem. Gdyby nawet nie było zupełnie rozciągłości, nie byłoby to powodem zaprzeczać istnieniu ciał. Wszystko, co można i należy rozumnie wywnioskować w tej sprawie, jest to, że ciała są istoty, wywołujące w nas czucia i mające własności, o których nic powiedzieć nie możemy. "Ale powiedzą dalej. Pismo rozstrzygnęło, że ciała są rozciągłe — a ty co najmniej wątpisz o tem". Jeśli tak jest, tedy wiara pewnem czyni to, co wątpliwem jest w filozofii — i nie masz tu sprzeczności. W podobnym wypadku, filozof musi wątpić, gdy radzi się rozumu, a wierzyć musi, gdy objawienie go oświeca. Pismo jednak tej rzeczy wcale nie rozstrzyga. Przypuszcza ono rozciągłość ciał, jak przypuszcza ich barwę, dźwięk i t. d. Jest to niewątpliwie jedna z tych kwestyj, — które Bóg chciał pozostawić filozofom jako przedmiot sporów.

Pojęcie szczegółowe (l'idée particuliere), o którem tu jest mowa, w polskiej terminologii psychologicznej nazywa się właściwie wyobrażeniem. Pojęcie zaś zawsze już jest uogólnieniem wyobrażeń Dla ścisłości przekładu pozostawiamy tutaj bez zmiany nazwy, przyjęte przez Kondyllaka.

(Przypisek Redakcyi).

Podział istot na różne gatunki ma tedy za zasadę tylko niedoskonałość naszego wzroku; podział taki nie wynika zatem z natury rzeczy, a filozofowie błądzili, chcąc określić istotę każdego gatunku istot. Tymczasem to właśnie było zawsze przedmiotem ich badań. Błąd ten pochodzi ztąd, że byli oni przekonani, iż pojęcia nasze wryte były w nas ręką Boga, który obdarzywszy nas niemi, radził się niewątpliwie natury rzeczy.

Jest to oczywistem odnośnie do szumu, i niemniej pewnem co do dźwięków harmonijnych. Nie znaleziono bowiem żadnego, któryby nie był potrójnym.



Wyszukiwarka