Zachodnio-wschodnia metropolia


Zachodnio-wschodnia metropolia

written by Kot w Glanach.

Nie mogłam w to uwierzyć, ale musiałam.

Żyła szczęśliwie w Nowym Jorku, lecz musi przenieść się do znienawidzonego Los Angeles. Chociaż kocha rocka, stroni od takiego stylu życia. Jak poradzi sobie, gdy banda typowych rockandrollowców nieźle namiesza w jej życiu?

Prolog: Narkotyk

♫♪ Dżem - Do kołyski ♪♫

- Nie! Nie, nie, nie! Nie możesz! - krzyczał, zamaszyście kręcąc cały czas głową. Wydawał się przestraszony, zszokowany, niedowierzający. Spodziewałam się raczej z jego strony wściekłości. Ewentualnie obojętności...

- Naprawdę nie chcę, ale muszę. Tak będzie lepiej... - wyszeptałam ze spuszczonym wzrokiem, przezornie się odsuwając.

- Gówno prawda! Nic nie jest dobrze, kiedy cię nie ma, rozumiesz?! NIC! - Patrzył na mnie z bólem. Jego oczy działały na mnie tak samo jak tamte zielone: hipnotyzowały, obezwładniały, intrygowały, nie pozwalały odsunąć się od niego.

- Wiesz, iż nie potrafię tu być. To nie jest miejsce dla mnie, muszę odejść. Ty... Ty sobie poradzisz. Jesteś silny. Nasza relacja nie była na tyle głęboka...

- A nigdy nie przyszło ci na myśl, że chciałbym, aby była głęboka? Że chciałbym, byś potrzebowała mnie tak, jak ja ciebie?

Zaszokował mnie. Absolutnie zbaraniałam. Po minucie wyjąkałam niepewnie:

- Przecież ty i ja to całkiem inne światy... Nie, przecież nie mielibyśmy szans...

- Gdybyś powiedziała jedno słowo, zmieniłbym się... Dla ciebie...

Nie mogłam tego dłużej ciągnąć. Musiałam odejść, musiałam zapomnieć. Byłam jak zwykle uparta i pesymistyczna. W mojej głowie panował chaos, niepozwalający myśleć trzeźwo, więc pod wpływem impulsu zbliżyłam się do niego; on uczynił to samo i po chwili nasze wargi z czułością tuliły się do siebie. Mocno mnie obejmował, nie chcąc mnie puścić, ja zaś drżącą ręką głaskałam go po długich, cienkich włosach. Czułam, że w tamten pocałunek oboje wkładaliśmy całe serca, wszystkie uczucia, które do siebie żywiliśmy. Całowaliśmy się długo, mocno; gładziliśmy swoje rozedrgane, mokre od łez policzki; nasze oddechy były bardzo niespokojne. Wiedziałam, że on miał świadomość tego, iż musiałam odejść. Mimo tego, co się właśnie działo, nie mogłam zmienić decyzji, niezależnie od swych pragnień...

- Kocham cię - szepnął łamiącym się głosem, powoli gładząc mnie po włosach. - Kocham...

- Przepraszam - jęknęłam, ostatni raz go całując, po czym odsunęłam się i pobiegłam przed siebie. Łzy nie przestawały lecieć, niby urządzając wyścig szczurów, a serce łomotało, jakby pod wpływem jakiejś używki. Tym narkotykiem była jego miłość.

I Witaj w dżungli

♫♪ Scorpions - Still Loving You ♪♫

Los Angeles i Nowy Jork. Nowy Jork i Los Angeles.

Jedno z tych miejsc kochałam, drugiego nienawidziłam. Oczywiście wielbiłam Wielkie Jabłko! Wschodnią metropolię uważałam za prawdziwie cudowne miejsce. Wcześniej, jeszcze w Europie, też mieszkałam na wschodzie kraju... Nienawidziłam smogu, rozpusty, narkotyków i tego wszystkiego, co kojarzyło się ze stolicą Kalifornii - nie to, że Nowy Jork był wolny od takich „atrakcji”, lecz mimo poznania go dogłębnie nie myślałam o nim w tamtych kategoriach. Cóż, włóczyłam się raczej tylko po Manhattanie i Brooklynie, nie przepadałam za Queensem...

Kto by pomyślał, że zamieszkam w Mieście Aniołów! A tym bardziej, że znajdę tam coś w rodzaju szczęścia...

Oprócz Nowego Jorku lubiłam: czerń, glany, rockową muzykę, długowłosych facetów, góry, pianino, pisać piosenki, mój ojczysty kraj, Jimiego Hendriksa, The Beatles, Michaela Jacksona, Led Zeppelin, Pink Floyd, Aerosmith, Queen, AC/DC. Byłam po prostu uzależniona od muzyki! Po skończeniu szkoły stała się głównym sensem mego życia, chociaż nie widziałam dla siebie przyszłości w tamtym kierunku. Byłam pianistką i pisałam piosenki, a to każdy zespół robił sam. Może gdybym jeszcze potrafiła śpiewać, ale tego daru mi poskąpiono i właściwie nie chciałam być sławna, rozpoznawalna - chyba że jako autorka piosenek.

Bardzo niezadowolona spędziłam w nowym mieszkaniu kilka dni bez wychodzenia. Ojciec, z którym przybyłam do miasta, zaopatrzył mnie w dość pokaźne racje żywnościowe i poinformował, kiedy dane elementy wyposażenia powinny zostać dostarczone, lecz poza tym nie wykazał się zainteresowaniem. Było tak, odkąd matka nas zostawiła. Nigdy nie pytał, nie chciał wiedzieć, co czułam, jaka byłam, co robiłam. Nie przeszkadzało mu, że nie wybierałam się na studia ani nie pracowałam - bylebym tylko nie wchodziła mu w drogę. Nie stanowiło to dla mnie problemu, gdyż byłam samotniczką. Już od piętnastego roku życia mieszkałam jakby sama, z tym że ojciec płacił rachunki. Sądziłam jednak, iż mimo wszystko mnie kochał, skoro nie chciał zostawiać mnie samej w Nowym Jorku, chociaż byłam już dorosła. Postanowiłam to docenić. W dodatku kupił mi całkiem własne mieszkanie!

Dom nie był jakiś morowy - po prostu dwa spore pokoje z kuchnią. Sypialnia znajdowała się na zachodzie, miała drewnianą podłogę i trawiastozielone ściany. Koło wejścia były dwie duże szafy, przy przeciwległej ścianie zaś regał zapełniony książkami i kasetami, a obok niego spora toaletka z okazałym lustrem. Naprzeciw szaf znajdowało się duże łóżko, a na lewo od niego okno. Kuchnia zaś była niewielka, słoneczna, ciepła i przytulna - idealna wręcz. Znajdowały się w niej drewniane, żółte szafki, w których pedantycznie ułożyłam różne przyprawy oraz naczynia. Z okna rozlegał się widok na wieżowce niemal do złudzenia przypominające bliźniaki na nowojorskim World Trade Center. Z kolei drugi pokój, tak duży jak sypialnia, był prawie pusty. Miał lawendowe ściany, do których postanowiłam dobrać zielone meble (drewniane, oczywiście, uwielbiałam drewno), kojarzące mi się jakoś z... Katarem siennym (na szczęście nie cierpiałam z jego powodu). Znajdowały się tam dwa regały, ława, telewizor na stoliku i skórzana kanapa - uwielbiałam skórzane rzeczy. Z dużego balkonowego okna widać było którąś stronę słynnej góry Lee (ale nie tę z literami tworzącymi nazwę dzielnicy Hollywood). Na prawo od nich, trochę jakby schowane za telewizorem, stało moje hebanowe pianino, które ojciec kupił, kiedy przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Rozpoczęłam naukę gry na tym instrumencie, gdy miałam dziesięć lat. Mama wolała, abym wybrała gitarę, jednak ojciec stwierdził, że lepiej, bym usprawniła prawą rękę - moja rodzicielka argumentowała, iż byłam leworęczna, jak Jimi Hendrix. Bardzo ją kochałam i pragnęłam kiedyś w tajemnicy nauczyć się grać dla niej Sonatę księżycową. Wyobrażałam sobie jej łzy szczęścia. Gdyby odeszła, kiedy byłam mniejsza, pewnie obwiniałabym się, że to dlatego, iż wybrałam pianino - na szczęście (czyżby?) miałam już dwanaście lat w momencie jej opuszczenia. Wyobrażacie sobie? Wieczorem tuliła mnie, całowała i mówiła, że mnie kocha, rano zaś tata wziął z kuchennego stołu tajemniczy list i po przeczytaniu go powiedział tylko: „mama nas zostawiła”. Spojrzał na mnie beznamiętnym wzrokiem, po czym wyrzucił właściwie ostatnie słowa matki do żarzącego się ognia w kominku. Nigdy nie zdradził mi, co dokładnie napisała. Twierdził, iż na pewno nie dała mu żadnego znaku zwiastującego odejście, lecz poza tym nie chciał o niej mówić, ale może tak było lepiej, niż miałby mniemać, że pewnie uciekła do jakiegoś bogatego dziwkarza. Zawsze żywiłam nadzieję na jej odzew, zwłaszcza w Boże Narodzenie lub w moje urodziny, szczególnie osiemnaste, chociaż wtedy mieszkaliśmy już w Stanach - zawierzałam w jej miłość do mnie i w to, że na pewno pragnęła się ze mną skontaktować. Wiem, wiem, byłam głupia, wierząc, że sytuacje wzorem z pieprzonych amerykańskich dramatów mogły zdarzać się w prawdziwym życiu takiej nic nieznaczącej osoby jak ja. Jednak po osiągnięciu pełnoletności coś we mnie pękło i zaczęłam traktować ją jak ojciec. Ale to i tak nie wytłumaczyło mi, dlaczego nas zostawiła.

Skoro miałam spędzić w Los Angeles dość długi czas - przynajmniej parę lat - postanowiłam wyjść miastu na spotkanie po trzech dniach grania na pianinie (a po tygodniu od wprowadzenia się). Mieszkałam w pobliżu Sunset Strip - co było ekscytujące, jak i ciut przerażające zarazem.

Stanęłam przed lustrem w dość szerokim korytarzu, wyłożonym niebieskawobiałymi kafelkami. Założyłam swoje ulubione jeansowe szorty ze skórzanym, ćwiekowanym paskiem oraz koszulkę Aerosmith, z którą właściwie się nie rozstawałam. Dodawała mi poczucia bezpieczeństwa i pewności siebie, zwłaszcza w tym niebezpiecznym, nieznanym mieście. Do tego moje ulubione, czarno-czerwone trampki za kostkę. Z westchnieniem związałam w luźny warkocz swoje gęste, sięgające talii włosy koloru bardzo gorzkiej czekolady. Były najładniejsze w moim wyglądzie i preferowałam je w wersji rozpuszczonej - niestety, niedopuszczalnej w kalifornijskim klimacie. Moją szyję jak zawsze ozdobiło kilka nieśmiertelników na długich łańcuszkach, a na nadgarstku zapięłam ulubioną skórzaną opaskę z metalowymi gwiazdkami. Postanowiłam nie malować się, bo i tak musiałam założyć okulary przeciwsłoneczne. Przejechałam tylko po czerwonych wargach bezbarwnym błyszczykiem - nie lubiłam, gdy były suche bądź spierzchnięte. Upewniłam się, że wzięłam klucze i notes, który zawsze miałam przy sobie na wypadek, gdyby moja kapryśna przyjaciółka wena mnie odwiedziła. Właściwie tylko to zawsze nosiłam w kieszeniach. Po co kusić kieszonkowców? Ale wiedziałam, że będę musiała rozejrzeć się za glanami adekwatnymi do klimatu. Bo w ogóle robili jakieś bez „kożucha”? Powinni, w końcu Kalifornia roiła się od metalowców...

Przyjrzałam się sobie. Byłam bardzo wysoka, z kobiecą sylwetką, ani wychudzona, ani otyła: ot, w sam raz. Miałam pociągłą twarz, duże, malachitowe oczy, na które opadała grzywka, a ramiona zazwyczaj okalały kaskady włosów, lecz wtedy musiałam je ujarzmić. Byłam dosyć blada. Nie, żeby brakowało słońca w Nowym Jorku, ale spędzałam mnóstwo czasu w Central Parku, przy Strawberry Fields. Co tam robiłam? Gapiłam się na urnę z prochami Johna Lennona. I gadałam z nim. Możecie mnie uznać za psychola, ale tak robiłam! Zwierzałam się ze swoich problemów, często trochę płakałam, zwłaszcza myśląc o tym, że nie było dla mnie przyszłości. Nie zawsze, a właściwie rzadko czułam się dobrze, będąc całkiem samej, lecz nie potrafiłam nic z tym zrobić. Z jakiegoś powodu nikt nie chciał się do mnie zbliżać, a ja nie rozumiałam tego. W szkole nie byłam ani kujonem, ani pyskatą zołzą, ani plotkarą... Po prostu cechowała mnie nieśmiałość, która pogłębiła się jeszcze bardziej po przeprowadzce do Stanów. Gdyby tylko ktoś zdołał mnie ośmielić, poznałby moją szaloną, roześmianą, dowcipną wersję... Raz podczas takich rozmyślań przy prochach byłego Beatlesa spotkałam nawet Michaela Jacksona (przebranego za garbatego Murzyna z ogromnym afro, sztucznymi wąsami i krzywymi zębami tak wielkimi, że nie mógł zamknąć ust). Tak słodko mnie pocieszał... Radził mi, abym uwierzyła w siebie; zapewniał, iż gdzieś było moje miejsce i ktoś na mnie czekał, chociaż może nikt z nas o tym nie wiedział. Ale i tak nikt nie potrzebował pianistki piszącej rockowe piosenki...

Założyłam na nos ulubione awiatory i powiedziałam do ciemnego odbicia w lustrze:

- Witaj w pieprzonej dżungli, kotku.

II Irytujący przewodnik

♫♪ Slash ft. Myles Kennedy - Back from Cali (Acoustic) ♪♫

Lubiłam obserwować ludzi, poznawać ich w ten sposób - skoro nie mogłam poprzez obcowanie i rozmowy. To było naprawdę fascynujące! Szłam powoli boczną uliczką, próbując się oddać temu zajęciu, lecz nie spotkałam nikogo ciekawego: tylko zbuntowanych nastolatków, wyuzdane panienki i spieszących się zwykłych ludzi.

Oto chyba zbliżałam się do słynnej ulicy rozpusty. Zawahałam się. Wejść, czy nie wejść? Nie, samej i bez glanów lepiej nie. Co prawda byłam bojowa, lecz to nie zaliczało się do najlepszych pomysłów na „rozpoczęcie kariery”. Ominęłam z dala złowieszczo jaskrawe neony klubów i usiadłam na ławce w małym parku (z jedną wielką sekwoją). Znajomy szum liści, chociaż inny niż w Central Parku, uspokajał mnie. Zaczęłam nucić pod nosem Since I've Been Loving You Zeppelinów. Zamknęłam oczy i oddałam się dźwiękom w mojej głowie...

- Witam piękną panią. - Usłyszałam niski, dudniący głos. Bardzo zaskoczona wzdrygnęłam się i otworzyłam oczy. Obok mnie na ławce siedział jakiś facet na oko w moim wieku. Wydawał się dosyć niski, lecz wyglądał niczego sobie. Taak, właściwie był całkiem seksowny. Miał rude, tapirowane włosy. Nie przepadałam za takim uczesaniem, ale jemu akurat pasowało, wyglądał jak typowy glam rockowiec. Mrr, lubiłam rudych kolesi! Fascynowali mnie. A czy byli wredni? Nie mogłam tego stwierdzić, gdyż właściwie bałam się ludzi, więc nie miałam okazji ich poznać. Cechowała mnie niezwykła nieufność. Może to była przyczyna mojej samotności? Po odejściu matki bardzo zamknęłam się w sobie i nie znalazł się nikt, kto chciałby mi pomóc. Ojca pochłonęła praca, przez co przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Może myślał, że w całkiem nowym otoczeniu zapomnę o krzywdach? Niestety, nie udało się...

Jego boskie nogi (mogłam to stwierdzić nawet mimo tego, że nosił długie spodnie) były odziane w poszarpane jeansy i kowbojki. Uśmiechał się łagodnie. Zsunęłam z nosa okulary, aby go lepiej widzieć i on zrobił to samo ze swymi, dzięki czemu ujrzałam zielone, intrygujące ślepia. Gdyby głównie nie jego fryzura, prawdopodobnie skrzywiłabym się na fakt, iż miał złote cienie na powiekach. Cóż, wtedy to było fajne - faceci wyglądali jak kobiety, kobiety jak faceci - wystarczyło spojrzeć choćby na moich ulubionych Aerosmith. Wpatrywaliśmy się w siebie tylko kilka chwil, ale dla mnie to była wieczność.

- Nie mam fajek, prochów, wódki, kasy i dziwką nie jestem, więc możesz mnie już opuścić.

- Czemu jesteś taka arogancka? - Bo najlepszą obroną jest atak. - Laska, wyluzuj. Nie gryzę. To może na dobry początek się przedstawię: W. Axl Rose.

- Ciekawe imię - mruknęłam. - Alex Rock. - Ujęłam dłoń, którą ku mnie wyciągnął. - Urodziłeś się z tym? - Ciekawe wobec tego, jakimi ludźmi byli jego rodzice... Chociaż właściwie wolałam nie wiedzieć.

- No co ty, ślicznotko! A tak w ogóle, to nawet podobnie się nazywamy! - Owszem, ale z czego on się tak cieszył?

- Współczuję, jeśli staje ci na taką informację. A tak w ogóle - przedrzeźniłam go - to po jakiego chuja mnie zaczepiasz? Już mówiłam, nie mam używek ani funduszy na nie i się nie sprzedaję. - Zaakcentowałam ostatnie słowa. Nie rozumiałam, jak można byłoby upaść tak nisko! Wolałabym umrzeć w bólach, aniżeli zostać prostytutką.

- Jak mógłbym ominąć bez słowa jakąś prześliczną panienkę z małpią gębą Tylera na piersi, która w dodatku nuci Zeppelinów?! - Oburzył się, jakby to była zbrodnia, za którą czekało krzesło elektryczne. Mimowolnie parsknęłam śmiechem. - Kurwa mać, taka laska to skarb, jeszcze na Sunset! O, a już się obawiałem, że nie masz poczucia humoru, seniorita! - Wyszczerzył zęby.

- Nie znasz mnie. Z czego mam rżeć? A poza tym, jeszcze nie jesteśmy na Sunset. Neony oraz oblegane latarnie znajdują się tam. - Pokazałam kierunek za naszymi plecami.

- Owszem, ale mimo tego trzeba się wykazać odwagą, żeby przebywać tak blisko ulicy rozpusty. - Zaprezentował znaczący uśmiech. „Albo głupotą” pomyślałam. Zestresowało mnie to nieco, a poza tym zaczęłam żałować, że się nie umalowałam, bo rudzielec cały czas intensywnie się we mnie wpatrywał. - Cóż, jeszcze cię nie znam, ale bardzo chętnie nadrobię zaległości. Jesteś tu nowa, prawda? Nie widziałem cię wcześniej.

- Zaznajomiłeś się ze wszystkimi mieszkańcami tak kurewsko wielkiego miasta? - Zakpiłam. Nie sądziłam, aby mnie udało się kiedykolwiek poznać wszystkich nowojorczyków, nawet gdybym była wyjątkowo towarzyska.

- Od razu zauważam nowych w tej okolicy. Tacy ludzie jak ty i ja powinni się znać! Na pewno nie jesteś z Kalifornii, masz wschodni akcent. Boston, Nowy Jork, Waszyngton, Filadelfia...? - A tak w ogóle to głupie, że stan Waszyngton i miasto o tej nazwie znajdowały się w całkiem innych częściach kraju, nie? Tak samo Portland - i na Zachodzie, i na Wschodzie znajdowały się miasta o takim mianie, w dodatku na tyle duże, aby je umieścić na geograficznej mapie kontynentu.

- Nowy Jork - odpowiedziałam z godnością - ale tak naprawdę jestem z Europy. - Postanowiłam od razu się przyznać, żeby go sprowokować do odejścia, gdyby był nacjonalistą - jeżeli był, to natychmiast mógł spieprzać w podskokach.

- Ha, no tak! Amerykanki nie są tak zajebiście piękne. A jaki kraj?

- Nie znasz - powiedziałam wymijająco.

- To powiedz chociaż, gdzie jest. Kurde, a powiedziałbym, że jesteś Francuzką! - Tak samo jak Arabowie, którzy mnie widzieli, kiedy byłam we Francji jako pięciolatka. Twierdzili, że byłam taka śliczna... Oj, zdziwiliby się niezmiernie, widząc moją dorosłą wersję.

- We Wschodniej Europie. Ma kształt serca. Od północy okala go morze, od południa cudowne góry. Jego mieszkańców terroryzują skurwysyńscy towarzysze „towarzysza” Stalina, czyli jebani komuniści. - Splunęłam na chodnik z pogardą po tych słowach. - Pierdoleni Hitlerowcy chcieli go zniszczyć i wywołali drugą wojnę światową. Nazywa się Polska.

- Kurwa! Moja babka jest Polką, wiesz? Cholera, powiedz coś po polsku! - Zapalił się.

- W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie. - Wyrecytowałam bez zastanowienia z ojczystym akcentem.

- Co, kurwa? - Zmarszczył brwi.

- A bo ja wiem? - Wzruszyłam ramionami. Wybuchnął śmiechem i ja też nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu - chichot sam w sobie był śmieszny.

- Wiesz, ładnie mówiłaś. Lubisz swój kraj, co? Czemu więc przyjechałaś do Ameryki?

- Jestem rozdarta. Mamy tam zajebistą muzykę! Wszyscy szaleją za Aerosmith i innymi. - Oprócz nich uwielbiałam zwłaszcza Republikę i Dżem! - Ale nie sądzę, abym była w stanie tam żyć w zgodzie z jebanymi czerwonymi, a nie uśmiechałoby mi się spędzanie młodości za kratkami bądź na łagrach.

- Kurwa, to pasujemy do siebie! - Zawołał, młócąc pięścią powietrze. Nie wiedziałam już, co o nim myśleć. Irytował mnie i intrygował jednocześnie. - A dlaczego się przeprowadziłaś do tej pieprzonej dżungli? - Cholera, wtedy ogarnął mnie strach. Przecież mówiłam to samo, wychodząc z domu!

- Nie myśl, że chciałam. Kocham Manhattan i Brooklyn. Pierdolić Los Angeles! - Zawołałam z pogardą.

- Dlaczego? - Denerwował mnie coraz bardziej. Jednak był taki sympatyczny...

- Bo tu jest, kurwa, za gorąco, żeby nosić glany i rozpuszczone włosy, bo nie ma tu Central Parku, bo wszyscy tu ćpają, piją i kradną, a poza tym od razu przeszkadza mi jakiś rudy chuj! - Ostatnie słowa wycedziłam przez zęby, na co tylko się roześmiał.

- Ślicznotko, złość piękności szkodzi! Hm... Współczuję. Na pewno w podkutych butach i luźnych włosach wyglądasz jeszcze bardziej zajebiście. - Wymruczał, mrużąc oczy, jakby sobie to wyobrażał. Poczułam się głupio. - Parków mamy mnóstwo w całym mieście, więc na pewno znajdziesz coś dla siebie. A sex, drugs and rock 'n' roll panują na Sunset Boulevard. Są miejsca od nich wolne... I nudne. - Dodał ze znaczącym uśmiechem. Miałam ochotę trzasnąć go w tę ładną buźkę, jednak pewna część mnie chciała dalej z nim konwersować. - Ale ty masz przyjemność mieszkać tu, więc... Uśmiechnij się! To powinno być dla ciebie wymarzone miejsce, jeśli lubisz rocka. Mówiłem, jesteś nowym skarbem Sunset! - Oj, chyba nie zamierzał się mną „zaopiekować”?

- Lubię, ale nie jestem zbyt towarzyska.

- Co ty pierdolisz! Taka laska jak ty z pewnością ma mnóstwo znajomych i przebiera w zaproszeniach na imprezy (i w facetach)! - zawołał z przekonaniem.

- Cóż, pomyliłeś się, kolego. Głównie włóczyłam się po mieście i siedziałam w Central Parku.

- A co można robić w parku? - prychnął. W Central Parku można było robić mnóstwo rzeczy, kołku. - Chociaż i tak pewnie jest ciekawszy niż moja pipidówa...

- Siedzieć przy Strawberry Fields - powiedziałam wymijająco. - A ty skąd jesteś?

- Z zadupia zwanego Lafayette w Indianie. Nie warto mówić. - Wzruszył ramionami. - Może potrzebujesz przewodnika po mieście? - Zmienił temat.

- Czemu nie, tyle że cię nie znam. Skąd mam wiedzieć, iż mnie gdzieś nie wywleczesz i nie zgwałcisz albo co?

- Cóż... Musisz mi zaufać! - Wyszczerzył zęby w naprawdę wkurzający sposób.

- Najpierw wolałabym może cię lepiej poznać - mruknęłam, zakładając nogę na nogę - bo jak na razie wiem tylko tyle, że jesteś rudy, wkurwiający, z Indiany i prawdopodobnie nazywasz się Axl Rose.

Zaśmiał się i opowiedział, że grał na pianinie i basie, że śpiewał w jakimś zespole, że przybył do LA za kumplem, żyjącym od paru lat tylko z grania, że mieszkał z kolegami z kapeli w tak zwanym „Hellhousie”. Intrygujące. Właściwie mogło być gorzej... Z jakiegoś powodu mu uwierzyłam. Przyznałam się do gry na pianinie (z delikatnym uśmiechem, szok!), na co nowy znajomy znów się zapalił, abym mu kiedyś zaprezentowała swoje umiejętności. Obiecałam postarać się następnym razem (na który, szczerze mówiąc, nie liczyłam).

Położył mi rękę na ramieniu, a drugą omiótł krajobraz dookoła nas ze słowami:

- Wiesz, gdzie jesteś? W dżungli, kotku! Zginiesz tu!

- Zajebiście. Utopię się w oceanie, umrę podczas trzęsienia ziemi czy porwie mnie tornado?

Zaśmiał się znowu, choć miałam poważną twarz.

- Powiedział mi to jakiś bezdomny w NY. Szedłem z kumplem przez park. Nagle wyskoczył taki gościu, zmierzył mnie wzrokiem, a to mi się bardzo nie spodobało. „Wiecie, gdzie jesteście, chłopcy?” - rozmówca wycharczał cytat. O, nie spodziewałabym się u niego czegoś takiego! Gorąco zapragnęłam posłuchać, jak śpiewa. - Kurwa, zacząłem się bać, a wtedy zawsze robię... Różne rzeczy... Milczeliśmy. Powiedział: „w dżungli! Zginiecie tu!”.

- O... I co, pokiereszowałeś go? - Axl wyglądał raczej na chucherko, trudno było mi go sobie wyobrazić w takiej sytuacji, ale skoro przerażony robił „różne rzeczy”...

- Nie zdążyłem. Pewnie zrobiłbym coś, ale Slash kumpel mnie odciągnął.

- Slash? Ciekawa ksywka. - Pewnie trafił swój na swego.

- A imię jeszcze lepsze, słodziutka: Saul. Duszyczka nasza *.

Parsknęłam śmiechem, co chyba można było uznać za dobry omen. I przynajmniej nowy kolega nie wyglądał na niezadowolonego ze spaceru. Przeszliśmy kilka minut w milczeniu.

- Dla ciebie Nowy Jork nie jest dżunglą?

- Nie, nie włóczyłam się po Queensie. Wolę Brooklyn i Manhattan - westchnęłam. Żarliwie pragnęłam tam wrócić! W sercu byłam Polką, ale zarówno nowojorczanką; to największe amerykańskie miasto było moim domem. Kochałam wschodnią metropolię jak mój nauczyciel matematyki trygonometrię, a on pałał do tej dziedziny nauki szczerze gorącym uczuciem, którego nigdy nie rozumiałam, więc miałam tylko mierną z tego przedmiotu.

- Nie ciągnęło cię, żeby... Zwiedzać?

- Raczej nie miałam ochoty. - Wzruszyłam ramionami. Wydawał się wciąż czegoś nie rozumieć.

- Czekaj, czekaj... Czyli... Uwielbiasz rock 'n' rolla...

- Ale taki styl życia mi nie odpowiada - dokończyłam. Spojrzał na mnie dziwnie. Nie spodobało mi się to; popatrzyłam na niego, mrużąc groźnie oczy.

- E, wybacz, ale ja... Nie kumam!

Westchnęłam ciężko.

- Można kochać rocka i nie ćpać. Dla mnie śmierć Jimiego [Hendriksa] czy Bona Scotta była straszna.

- Nie chcesz ćpać i pić? Ty chyba nawet nie palisz! - Dziwił się.

- Czy to naprawdę takie zdumiewające?! - spytałam bardzo zirytowana. - Pewnie wszyscy twoi znajomi to ćpuni i menele, co?!

- Hej, Alex, nie denerwuj się tak... - Łagodnie się uśmiechnął. - Jestem zdziwiony, bo nie spotkałem jeszcze takiej osoby jak ty, tym bardziej dziewczyny.

- Czyli jestem pierwszą, która nie dała ci dupy po pięciu... Nie, przepraszam, po dwóch-trzech minutach rozmowy?

- Twoje teksty mnie kiedyś zabiją! - Zaniósł się śmiechem.

Westchnęłam bezsilnie, przeczesując palcami grzywkę, którą bardzo polubiły promienie słoneczne. O, trzeba płukać włosy w płukance z kory dębu, aby nie wyblakły od słońca, nie przeżyłabym tego.

Szliśmy tak i szliśmy chyba donikąd, po prostu rozmawiając, starając się już unikać trudnych tematów, przynajmniej tymczasowo. Axl tak jak ja uwielbiał Aerosmith, lubił też Queen, Stonesów, Zeppelinów, Floydów i Faith No More. O muzyce mogliśmy gadać godzinami! Chyba godzinę dyskutowaliśmy, który album Zeppelinów był najlepszy i czy udałoby im się granie z innym perkusistą niż zmarły John Bonham. Jeśli chcecie poznać moje zdanie, to zastępowanie mistrza jakimś podrzędnym bębniarzem byłoby samobójstwem! I tak zespół powoli się staczał... Niestety. Zielonooki zgadzał się ze mną; właściwie byliśmy raczej zgodni. Przedyskutowaliśmy również dogłębnie Beat It Michaela Jacksona; solówkę Eddiego van Halena w tym utworze uznaliśmy za jedną z najlepszych, jakich mieliśmy okazję wysłuchać (a oboje słyszeliśmy wiele, wiele gitarowej muzyki). Ponadto jak niemal każdy oboje byliśmy pod wielkim wrażeniem jego Thrillera - i albumu, i niesamowitego teledysku do tego kawałka, chociaż Axlowi nie przypadł do gustu tak bardzo jak mnie.

Siedzieliśmy na jakimś skwerku do wieczora, gadając o muzyce jak para wariatów. Stwierdziłam w końcu, że należałoby wrócić do domu. Na pewno Los Angeles po zmroku było bardzo niebezpieczne, a poza tym zgłodniałam. Rudy przeklął pod nosem swoje gapiostwo i obiecał pokazać mi miasto następnego dnia - czyli chyba jednak zamierzał się mną „zaopiekować”, cholera. Dla „bezpieczeństwa” kazał mi złapać siebie za ramię, chociaż właściwie sam przykleił się do mnie i odprowadził do domu. Nie pamiętałam nazwy swojej ulicy, co skomentował prychnięciem, więc od parku z sekwoją, w którym się spotkaliśmy, musiałam prowadzić. Nie miałam pamięci do nazw, ale wzrokowo radziłam sobie nieźle. Chciałam pożegnać Rose'a pod kamienicą, ale on uparł się, żeby odprowadzić mnie pod drzwi - gdyby na schodach miał się czaić pijany sąsiad - ehe! Naprawdę mnie irytował, a w dodatku nic sobie z tego nie robił, lecz najbardziej wkurzało mnie to, iż coś jednak mnie do niego przyciągało.

Dotarliśmy do drugiego piętra. Niepewnie położyłam dłoń na klamce.

- To... Dzięki za miły dzień - stwierdziłam szczerze, po czym delikatnie się uśmiechnęłam, patrząc w jego zielone ślepia. Rudzielec wyszczerzył zęby jeszcze szerzej.

- Cała przyjemność po mojej stronie, ślicznotko! Do zobaczenia... - Powoli się pochylił, jakby chciał mnie pocałować, ale spanikowana szybko wpadłam do mieszkania i z hukiem zamknęłam mu drzwi przed nosem, po czym pobiegłam do łazienki, chichocząc jak wariatka.

III Moja duma

♫♪ Duff McKagan's Loaded - No Shame ♪♫

Tamta noc w Los Angeles była ciepła jak niemal każda inna. Axl powolutku wędrował Sunset Boulevard, rozkoszując się delikatnym zefirkiem. W jego myślach gościła nowa znajoma. Bardzo go zaintrygowała; była mądra, szanowała siebie i dodatkowo miała dobry gust - przynajmniej muzyczny. Oraz, rzecz jasna, była śliczna. Od razu przykuła jego uwagę. Rose cieszył się, że choć raz miał odwagę zaczepić nieznajomą na trzeźwo i że nie stchórzył, gdy rzuciła mu ciętą ripostę. Sprawiała wrażenie silnej, zahartowanej, lecz mimo tego było w niej coś, co powodowało, iż pragnął się nią zaopiekować. Obiecał sobie wstać wcześniej i ją odwiedzić. Chciał pokazać dziewczynie Hollywood od innej strony, niż je znała. Miał wielką nadzieję na dłuższą znajomość. Podobała mu się jej upartość, cięty język. Kiedy się trochę rozkręciła, była prawdziwą duszą towarzystwa! Poza tym kochała taką muzykę, jak on i niemal we wszystkim się zgadzali. Dodatkowo też grała na pianinie! „Cholera, zajebiście byłoby mieć stały dostęp do instrumentu... Zwłaszcza u Alex!” Uśmiechnął się.

Zauważył sklep z gitarami i skręcił w stronę „bram piekła”. Dopiero wtedy spostrzegł, iż w pobliżu nie było ani śladu dzikiej imprezy. Zdziwiło go to i zaniepokoiło. Przecież co weekend największa balanga była w ich Hellhousie! Czyżby psy tak szybko się pojawiły? Czy przyłapano któregoś z jego kumpli z prochami?

Rytm serca rudego przyspieszył; bał się o nich. Nerwowo otworzył drzwi garażu. Omiótł go zaniepokojonym wzrokiem i z ulgą zauważył wreszcie chłopaków. Na pierwszym planie znajdował się Steven, na którego „dywanie” na klatce piersiowej spała jego całkiem zadowolona dziewczyna, Adriana. Dalej leżeli najebani, wtuleni w siebie Duff i Izzy; basista obejmował Stradlina w pasie, z głową na jego brzuchu. Axl zachichotał na ten widok. Slash zaś lekko chrapał na zniszczonym materacu, obejmując jakąś panienkę w samej bieliźnie. „Mam nadzieję, że chłopaki zdążyli przejrzeć jej torebkę, zanim sen ich zmorzył” pomyślał złośliwie rudy. Stanął pośrodku pomieszczenia, oparł ręce na biodrach i zaczął się zastanawiać, jak obudzić przyjaciół i sprawić, by towarzyszka mulata wciąż spała. Wreszcie wybór padł na „zakochaną parę”. Przykucnął obok czarnowłosego i spytał:

- Hej, Izzy, od kiedy lubisz chłopców?

Gitarzysta zawsze miał lekki sen, nawet pod wpływem używek. Jeśli usnął, nigdy nie trzeba było nim potrząsać lub robić czegoś podobnego, jak w przypadku Stevena. Słysząc dudniący głos Axla, natychmiast otworzył szeroko duże, zmęczone, jasnobrązowe oczy i po chwili wrzasnął, widząc, w jakiej pozycji znajdował się McKagan.

- KURWA! Duff, co ty odpierdalasz?!

- Hę? - wymamrotał blondyn, jeszcze jednym ramieniem obejmowany przez Morfeusza.

- Ja pierdolę, nie jestem gejem! - krzyknął Izzy.

- Cóż, po tym, co widziałem, nie byłby tego taki pewny, przyjacielu... - zachichotał rudy.

- A co ty widziałeś? - Duff przetarł oczy. - Nic nie pamiętam...

- Wyglądaliście tak słodko! Przytulaliście się, obejmowałeś Izzy'ego i trzymałeś mu głowę na brzuchu. - wyjaśnił dobrodusznie Axl.

- Kurwa... - Tym razem Stradlin zdecydowanie nie był w nastroju na swoje ulubione powiedzonko „whatever”. - E... Pamiętam... Pamiętam, że Adriana wymyśliła, żeby posprzątać Hellhouse i lataliśmy ze trzy godziny, mówiąc ludziom, iż dziś nie ma imprezy. Jednak Slash w międzyczasie znalazł jakąś laskę, więc oczywiście nie przepuściliśmy okazji... Nawet sporo miała w torebce i Duff z Popcornem od razu polecieli po trochę Night Traina.

- I tym sposobem schlaliście się, chuje. Nic nowego. - Dokończył Rose niespodziewanie długą wypowiedź kumpla. - Adriana chciała sprzątać?! Pojebało ją? Ja pierdolę... Wręcz się przestraszyłem, kiedy zobaczyłem ni śladu imprezy. Myślałem, że psy wpadły.

- Martwiłeś się o nas? Axl, wiewióreczko, wiedziałem, cholera, że masz dobre serce! - zawołał radośnie Steven, na co dyskutujący wzdrygnęli się zaskoczeni.

- Adler, kurwa, łaź głośniej na przyszłość!

- Hałas to sposób życia. - Wyszczerzył zęby perkusista, targając swoje puszyste, jasnoblond włosy. - Gdzie się szwendałeś cały dzień? Żałuj, że cię nie było...

- Popcorn, do cholery, przecież ty tak się zalałeś, że nie pamiętasz, co się działo! - warknął Duff.

- Whatever. - Zażartował Steven. Jego humor nigdy nie opuszczał.

- Cóż, chyba nie żałuję tym razem, że nie obaliłem z wami wina... - Axl powoli wyszczerzył zęby, przypominając sobie o Alex. - Obudźcie solowego wymiatacza, to wam opowiem.

Bardzo podekscytowany Adler zaraz pobiegł do przyjaciela, ale Duff musiał pójść za nim, by niezbyt ogarnięty kolega nie zbudził towarzyszki mulata. Po paru minutach szamotania się gitarzysty, basisty i perkusisty Slash wstał, został poinformowany o tym, co się działo i rudy mógł opowiedzieć o swej nowej znajomości.

- Szedłem parkiem koło Sunset i Bel Air. Siedziała tam sobie panienka na ławce, nucąc, wyobraźcie sobie, nie jakąś Madonnę, tylko Zeppelinów! Zaintrygowała mnie. Zbliżyłem się i dodatkowo zobaczyłem, że miała koszulkę z Aerosmith!

- O kurwa... Laska na Sunset, która słucha porządnej muzyki? - Slash zapalił papierosa.

- Jeszcze nie na Sunset, idioto. - Skorygował „uprzejmie” Izzy.

- Usiadłem koło niej, zagadnąłem...

- Zagadałeś do laski na trzeźwo?! - Zdumiał się Duff.

- A ładna chociaż? - Slash przypomniał sobie podstawowe pytanie.

- Ładna? Kurwa, Slash, taka śliczna... Wysoka prawie jak Blondas, włosy przynajmniej za łokcie, duże, zielone oczy... A żebyś słyszał, jaki ma cięty język! Od razu mi powiedziała, że nie ma kasy, prochów, fajek, wódki i nie jest dziwką, więc mogę spadać. - Uśmiechnął się mimowolnie, rozczesując palcami długie, cienkie włosy.

- Co? Ładna, porządna, słucha dobrej muzyki... Skąd ona się tu wzięła i dlaczego my jej nie poznaliśmy?! - Mężczyźni nawet mimo sypiania z prostytutkami nie cierpieli ich i marzyli o przyzwoitych dziewczynach.

- Dopiero co się przeprowadziła z Nowego Jorku. LA cholernie się jej nie podoba. Poza tym mamy bardzo podobne gusta i ona też gra na pianinie...

- Kurwa, stary, poznałeś chyba... Jakiegoś piekielnego anioła! - Stradlin aż ukazał więcej emocji.

- I co, jest lepsza niż Michelle? - spytał niby niewinnie Slash. Axl spoważniał. Izzy i Duff syknęli, patrząc karcąco na mulata. - Do diabła... Wybacz, rudy...

- Nieważne. - Pokręcił głową. - Idę zapalić. Kto da ognia? - Wziął zapalniczkę od McKagana i wyszedł przed garaż. Oparł się plecami o drzwi, zapalił papierosa i powoli się zaciągnął.

Że też Slash musiał o niej wspomnieć! Michelle... Ta dziewczyna była bardzo ważna dla Axla, zajmowała w jego sercu specjalne miejsce, chociaż nie byli już razem. Czuł, że powinien być sam, zająć się swoją karierą. Jakakolwiek kobieta mogła mu w tym tylko przeszkodzić. Poza tym nie chciał nigdy wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. Kiedy kończył związek z Michelle, wciąż coś do niej czuł, ale już jej nie kochał. Po rozstaniu zrozumiał, iż zawsze będzie myślał o niej z sympatią, uśmiechem. Jednakże nie mógł zamykać się w przeszłości, musiał iść do przodu. Chciał spełnić swoje marzenia - występować ze swoim zespołem przed wielomilionowym tłumem. Wierzył, że Michelle to rozumiała i miał nadzieję na odzew od niej, kiedy będą sławni, a ona przybędzie do Los Angeles ich odwiedzić. O tak, to byłoby wspaniałe! I nie, nie zamierzał się z nikim wiązać, przynajmniej tymczasowo. Wokoło nie brakowało dziewczyn, na których mógłby zawiesić oko na dłużej, było nawet kilka takich, które chyba zdołałby pokochać. Alex także mu się spodobała - i to bardzo! Zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Nagle sobie przypomniał, że powinien chyba się położyć, by ją rano odwiedzić. Rzucił niedopałek na ziemię i wszedł do garażu. Jego przyjaciele znów zapadli w sen: Steven z Adrianą, Slash przy swojej panience, Izzy i Duff już osobno. Axl westchnął, przeczesał palcami włosy i oddał się w ramiona Morfeusza.

♫♪ Oasis - Wonderwall ♪♫

Obudziło mnie gwałtowne pukanie. „Kogo tak pojebało? Jestem w chuj zmęczona!” jęknęłam w myślach, przekręcając się na drugi bok. Niestety, osobnik za drzwiami okazał się prawdziwym natrętem - już po tym powinnam była odgadnąć jego tożsamość.

Wściekła, z westchnieniem przetarłam oczy i jeszcze zaspana poszłam otworzyć drzwi. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu ujrzałam w nich nowego kolegę.

- No, nareszcie! - warknął, ale zaraz zaczął mi się przyglądać i całkiem stracił gniewny wątek. „O co chodzi?” pomyślałam. Miałam na sobie przydużą koszulkę Sex Pistols - nic, czym można byłoby się podniecać. - E... Dzień dobry. - Przeszedł przez próg i zamknął za sobą drzwi; na jego twarzy kwitł jeszcze większy zawadiacki uśmiech. Dodatkowo wyglądał lepiej niż poprzedniego dnia: nie umalował się i nie natapirował włosów - były w lekkim nieładzie, jakby dopiero co wstał z łóżka. Świetnie, preferowałam naturalność, zwłaszcza u facetów, choćby byli glam rockowcami, hair metalowcami czy emo. - Hej, to niesamowite...

- Co takiego? - spytałam zdziwiona, ziewając.

- Najwyraźniej z każdym dniem jesteś piękniejsza!

- Ehe! - prychnęłam. Zwłaszcza zaraz po przebudzeniu! - Co cię do mnie sprowadza?

- Obiecałem ci wczoraj wycieczkę po Hollywood. A ty co robiłaś w nocy, że jesteś taka zmęczona? - Uśmiech nie schodził mu z twarzy.

- Jak to co? Spałam! - burknęłam.

- Taak? - przeciągnął głoskę, unosząc brew i wciąż się szczerząc. Znowu mnie wkurzał. - Jakim więc cudem jesteś zmęczona o dziesiątej rano, skoro odprowadziłem cię około wpół do jedenastej? Przyszedłem dość wcześnie, bo jeszcze nie jest tak kurewsko gorąco. Co prawda mieszkam tu już całkiem długo, ale mimo tego skwar strasznie mnie wkurza, ciebie pewnie też.

- Dziesiąta? - Zdumiałam się, spoglądając na zegarek w salonie. - Ech, jestem trzy godziny do tyłu, jeszcze nie zmieniłam strefy czasowej...

- Cóż, skoro tak twierdzisz... - westchnął rudy, na co trzepnęłam go w ucho i poszłam do łazienki. Tylko się śmiał. Co za wkurzający typ! A jednocześnie miał w sobie coś niezwykłego... To spojrzenie, uśmiech, nawet chód... Musiałam przyznać, że fizycznie bardzo przypadł mi do gustu. Całe szczęście, iż nie przeszkadzało mi to zazwyczaj w normalnym zachowywaniu się. Jeśli już musiałabym podejść do „obiektu swych westchnień”, nigdy nie postępowałabym jak te głupie, chichoczące idiotki, wołające: „nie, ty do niego idź, bo za bardzo mi się podoba!”. Masakra, zwłaszcza dla tego chłopaka. Ja byłam dla nich bezpieczna. Szkoda, że tylko jedna osoba przez tamte lata się o tym przekonała... Ale nie to, że zadurzyłam się w Axlu!

Umyłam się, założyłam wczorajsze szorty i koszulkę z popularnym napisem „I ♥ NY”, jakbym chciała od razu pokazać swoje nastawienie do zachodniej metropolii. Rozczesałam włosy i powróciłam do gościa, który rozsiadł się na salonowej kanapie.

- Niezłą masz chatę. - Stwierdził z uznaniem i po półminutowym milczeniu dodał: - Rzeczywiście ładnie ci w rozpuszczonych włosach...

- E... Dzięki - bąknęłam. Nigdy nie uważałam siebie za zbyt ładną i nie umiałam reagować na takie komplementy. Żeby nie stać jak głupia, zajrzałam do chłodziarki. Ups... - Hm... Obawiam się, że zawartość mojej lodówki jest „nieco” wybrakowana. Jeśli chcesz się załapać na śniadanie, musisz mi pomóc.

- Z wielką chęcią! - Poderwał się z uśmiechem. - Pewnie jeszcze nie wiesz, gdzie tu jest jakiś sklep, co?

Pokiwałam głową, na co tylko wyszczerzył zęby.

- Nie szkodzi, słodziutka, jam jest Axl Rose, drapieżnik tej dżungli, przy mnie nie zginiesz. Wal-Mart czy Target?

- Wal-Mart. - Nie chciałam, aby ktoś sądził, iż byłam tak bogata jak w istocie, więc również kupowałam w tej taniej sieci marketów; jedzenie mieli dobre. Wzięłam z sypialni płócienną torbę oraz portfel z kilkoma dwudziestodolarówkami, po czym włożyłam buty, oboje nasunęliśmy na oczy okulary przeciwsłoneczne i ruszyliśmy na „polowanie”.

Mieszkałam na bocznej ulicy, lecz mimo tego było blisko do głównej, rojącej się od sklepów: piekarni, drogerii, marketów... Przez połowę godziny wypełnialiśmy koszyk różnymi produktami spożywczymi, przy akompaniamencie rozmów i śmiechów. Świetnie się czułam w towarzystwie Axla, był taki... Pozytywny!

Po powrocie do mojego domu zrobiliśmy właściwie piramidę kanapek, którą pałaszowaliśmy, słuchając ulubionych albumów Aerosmith. Właśnie leciała moja ukochana Dream On i rudy cichutko nucił.

- Mm, niezłe wyszło nam śniadanie... Jeden mój kumpel świetnie gotuje, tylko nie ma okazji, biedak. Twoja kuchnia byłaby dla niego rajem. - Wyszczerzył zęby, popijając herbatę. - Tylko zapomnieliśmy o wizycie w jednym sklepie.

- Jakim? - Uniosłam brew zdziwiona.

- Monopolowym - odparł spokojnie. Prychnęłam.

- Ech, faceci z Sunset... Nawet nie wiem, gdzie dowód wpieprzyłam.

Miał już coś odpowiedzieć, ale rozległy się pierwsze takty Mamy Kin i zaczął dość głośno, śmiało wtórować Stevenowi Tylerowi. Wsłuchałam się w jego głos; palce, którymi bębniłam w stół do rytmu, zamarły w powietrzu.

- It ain't easy, livin' like ya wanna / Nie jest łatwo żyć tak, jak chcesz

and it's so hard to find peace of mind, yes, it is. / i tak trudno znaleźć spokój umysłu, o tak.

The way I see it, you've got to say “shit” / W sposób, w jaki to widzę, musiałbyś powiedzieć „cholera”,

but don't forget to drop me a line. / ale nie zapomnij napisać mi paru słów.

Początkowo byłam głęboko zdziwiona: Axl skrzeczał, śpiewając, a jednocześnie jego wokal był mocny, rockowy, zachwycający. Dało się w nim wyczuć doświadczenie. Nie naśladował dokładnie pierwowzoru; bawił się piosenką i wychodziło mu to świetnie.

- Wow! - zawołałam z podziwem. - Kurwa, Axl, jesteś morowy!

- Och, dzięki, Alex. - Uśmiechnął się lekko. - Mama Kin jest zajebista, gramy ją na koncertach z chłopakami.

- Cholerka, w takim razie muszę was koniecznie zobaczyć i posłuchać! - Zapaliłam się. Jeśli grali kawałek mojego ulubionego zespołu, a Axl dysponował takim wokalem, to pewnie byli iście zajebiści!

- Na pewno niedługo nadarzy się ku temu okazja. - Wyszczerzył zęby, po czym jego wzrok przykuł instrument w fioletowym pokoju. - To twoje pianino?

Kiwnęłam głową. Spojrzał na mnie znacząco.

- Ech... Naprawdę chcesz usłyszeć, jak gram?

- Pewnie, słodziutka. Nie gadaj tyle, tylko do dzieła! - Znów się uśmiechnął, odkładając pustą szklankę. Z westchnieniem podążyłam za nim. Usiedliśmy na ławce. Delikatnie uniosłam wieko klawiatury, kilkakrotnie wykręciłam ręce i moje palce zawisły nad białymi klawiszami.

- No dalej! - zawołał dopingująco. Spojrzałam na jego twarz, prosto w intrygujące, jasnozielone oczy i automatycznie zaczęłam grać takty mojej debiutanckiej kompozycji, stworzonej w wieku trzynastu lat. Dopieszczałam ją przez kilka miesięcy i byłam z niej bardzo dumna. Nie mogłam się zdecydować na odpowiedni tytuł, więc nazywałam tę melodię po prostu „moją dumą”. Była jakby moim „dzieckiem”, pierwszym dzieckiem; wiele dla mnie znaczyła. Jak każda matka pokładałam w niej swoje nadzieje. Kto wie, może pewnego dnia miała stać się słynna niczym kompozycje Szopena czy Mozarta?

Kochałam grać na pianinie. Koiło to moje nerwy. Powołując do życia melodię, skupiałam się tylko na niej; denerwujące mnie sprawy schodziły na znacznie dalszy plan. Liczyły się jedynie dźwięki. Pragnęłam być perfekcjonistką; nie chciałam pozwalać sobie na najdrobniejsze potknięcia. Podczas gry stawałam się wolna, lekka; rozum się wyciszał, a serce fruwało wśród obłoków, szczęśliwe choć przez chwilę.

Nacisnęłam pedał przedłużający dźwięk i ostatnia nuta pobrzmiewała dłuższą chwilę, aż czułam wibracje.

- Wow, dziewczyno... Jesteś zajebista! - powiedział cicho, z wielkim uznaniem.

- Bez przesady... Acz dziękuję. - Uśmiechnęłam się nieśmiało, ze wzrokiem utkwionym w klawiszach. - Pana kolej, panie Rose.

Towarzysz przesunął się bardziej na środek i zaczął grać. Wygrywał odpowiednie dźwięki, niby nerwowo bębniąc palcami w kość słoniową, jakby się stresował. Potem wydobywał z instrumentu łagodne takty. Melodia powoli stawała się gwałtowniejsza, ale wciąż mnie oczarowywała. Nigdy nie pomyślałabym, że Axl mógł być tak dobrym pianistą!

Grał impulsywnie, ale każdy dźwięk był odpowiedni. Dosyć nieoczekiwanie jego ręce zawisły nad klawiszami i okazało się, że to była zaledwie solówka! Znów zaczął grać, powoli, spokojnie. Dwukrotnie powtórzył sekwencję i zaczął śpiewać.

- When I look into your eyes, / Kiedy patrzę ci w oczy,

I can see a love restrained. / widzę, że miłość ogranicza.

When I'm holdin' you, / Kiedy cię przytulam,

don't you know I feel the same? / czy nie wiesz, że czuję to samo? - Jego wokal znów mnie zaskoczył. Był wspaniały, taki wszechstronny! Prawie jak Michael Jackson (taa, niezłe porównanie...).

- I know it's hard to keep an open heart / Wiem, że trudno jest utrzymać otwarte serce

when even friends seem out to harm you, / gdy nawet przyjaciele zdają się cię ranić,

but if you could heal a broken heart, / lecz gdybyś mogła uleczyć złamane serce,

wouldn't time be out to charm you? / czy czas [nie oczarowałby cię]? - Po tych wersach zagrał dość długą solówkę i zakończył utwór. Bez słowa zsunął ręce z klawiatury, zacisnął je w pięści na podołku i utkwił w nich wzrok. Ja tymczasem byłam absolutnie oczarowana utworem; aż otworzyłam usta, ale zreflektowałam się, iż pewnie wyglądałam jak idiotka, więc zamknęłam je i odchrząknęłam.

- O kurde. Rany... Axl... Kurwa no, ja pierdolę, to było... Zajebiste! Po prostu morowe! - wykrzyknęłam wreszcie.

- Naprawdę tak sądzisz? - zadudnił cicho, nie podnosząc oczu.

- Jasne. Jestem zawsze szczera.

- Tak? - Wreszcie na mnie spojrzał, uśmiechnięty; uniósł brwi i spytał: - Wobec tego co mi jeszcze powiesz absolutnie szczerze?

- Że lepiej ci bez makijażu, że masz morowy wokal i że jesteś chodzącym demotywatorem.

- Demotywatorem? Dlaczego?

- Zajebiście grasz! - westchnęłam.

- Alex, daj spokój, twoja kompozycja - to dopiero zajebistość! Kiedy ją napisałaś?

- Jakieś... Dziesięć lat temu... Gdy miałam trzynaście lat.

Gwizdnął.

- Mówiłem, to ty jesteś morowa! A co do twojej poprzedniej wypowiedzi: nie podoba ci się mój tapir? - spytał wymownie.

- Tapir jest OK, chociaż tak też ci dobrze, ale makijaż zostaw dla Stevena Tylera.

Wybuchliśmy śmiechem i nagle zreflektowaliśmy się, iż było już popołudnie, więc rudy zdecydowanie wyraził ochotę na wycieczkę po mieście.

Kilka godzin włóczyliśmy się po Los Angeles. Nie powiem, miasto całkiem mi się spodobało, przynajmniej ukazane z punktu widzenia Axla. Jednakże nie mogłam się powstrzymać od kąśliwych uwag i porównań do Nowego Jorku.

- Dadzą ci za to chociaż order za miłość do ojczyzny? - prychnął w końcu „przewodnik”. - Alex, to twój nowy dom. Rozumiem, że nie chciałaś tu przyjeżdżać, że jest ci ciężko i w ogóle jesteś na „nie”, ale spróbuj przynajmniej się powstrzymać od takich tekstów, co? One naprawdę ci nie pomogą. Z wrogiem winno się jakoś zaprzyjaźnić.

- Mam zapałać miłością do Los Angeles? - prychnęłam, unosząc brew.

- Wątpię, czy je pokochasz ze względu na twój charakter, lecz byłoby ci łatwiej, gdybyś je chociaż zaakceptowała i trochę polubiła.

- OK, skoro tak twierdzisz, postaram się... - westchnęłam. Miał w sobie coś przekonywującego. Zazwyczaj trudno było na mnie wpłynąć, odznaczałam się wielką upartością.

- No, grzeczna dziewczynka! Za to cię lubię. - Wyszczerzył szeroko zęby.

- Nie pozwalaj sobie... - burknęłam, mrużąc groźnie oczy, ale nic sobie z tego nie zrobił. Właściwie nawet podobało mi się jego podejście do życia. Nie przejmował się wszystkim jak ja. Zazdrościłam mu, bo zawsze chciałam tak umieć: olewać wszystkie obowiązki i dążyć do swego celu. Gdybym tylko jakiś miała...

IV Hellhouse

♫♪ Republika - Arktyka ♪♫

- Hej, nie słuchasz mnie! - zawołał z wyrzutem.

- Hę? Wybacz. Zamyśliłam się - westchnęłam, wzruszając ramionami.

- A o czym tak myślisz? Ładne dziewczyny nie muszą. - Wyszczerzył zęby.

- Ale ja nie jestem ładna i lubię myśleć! - warknęłam przez zęby.

- Co ty pierdolisz? Przecież to oczywiste, że jesteś ładna.

- A ty masz blond jeża na głowie - stwierdziłam sarkastycznie.

- Alex, nie chcę się z tobą kłócić - powiedział rudy po dłuższej chwili, wyraźnie zirytowany. - To nad czym tak rozmyślałaś?

Westchnęłam i zamilkłam na chwilę, zatrzymując się i wpatrując w chodnik. Usiadłam na ławce po turecku, a Axl obok mnie.

- Bo... Cholera, zazdroszczę ci! Ty chociaż masz cel w życiu, a ja? Nie wiem, co chcę robić. Żyję z dnia na dzień, nie mam żadnych planów...

- Zazdrościsz mi? - Pokręcił głową. - Dziewczyno, zejdź na ziemię. Nie mam niczego, czego mogłabyś mi zazdrościć! Często nie wiem, czy coś zjem, czy będę miał jak się umyć, gdzie spać...

- Może i masz trochę racji, ale takie życie mnie wykańcza. - Zaakcentowałam. - Naprawdę. Ty masz zespół, chcesz grać i śpiewać - zajebiście i morowo. A ja? Słucham muzyki, czytam harlequiny, włóczę się po mieście i tak w kółko. Masakra! - jęknęłam. Towarzysz milczał dłuższą chwilę, po czym się odezwał:

- Wobec tego musisz to zmienić. Otwórz się, wyjdź do ludzi! Wiem, że to trudne, ale jeśli nie spróbujesz, wciąż będziesz żyła w tej rutynie.

- Może masz rację, tylko nie wiem, od czego zacząć... - wymamrotałam po dłuższej chwili.

- Słodziutka, polubił cię już W. Axl Rose, teraz będzie z górki! - Wyszczerzył zęby. - Na Sunset cały czas się coś dzieje. Są jakieś imprezy, koncerty... Nie musisz pić i ćpać, jeśli nie chcesz - dodał od razu. - Co dzisiaj mamy?

- Poniedziałek.

- O, świetnie! Niedługo weekend! - Niedługo? OK, pięć dni... Każdy ma własne poczucie czasu... - Dziś poznam cię z moimi kumplami, tymi łazęgami, z którymi gram i mieszkam. Co ty na to?

Jeśli byli zespołem, oznaczało to około czterech dodatkowych świrów. Czy byłam na tyle silna psychicznie?

- Są tak samo pojebani jak ty, prawda?

- No co ty! Ja jestem wyjątkowy! - Oburzył się, na co na mą twarz wstąpił uśmiech.

- OK, w sumie nie mam nic do stracenia... Tylko najpierw skoczmy jeszcze na chwilę do mnie. Wolałabym bardziej upodobnić się do człowieka.

- Tylko nie przesadzaj. Nie potrzebujesz kilograma tapety, jesteś naturalnie śliczna, rozumiemy się?

- Tak, pewnie - odparłam neutralnym tonem, bo nie miałam ochoty o tym dyskutować.

♫♪Alice Cooper - I'm the Coolest♪♫

Nie przesadziłam, bo nigdy nie lubiłam przesady. Pociągnęłam rzęsy tuszem, narysowałam na powiekach czarne kreski w stylu Marylin Monroe, usta pomalowałam czerwonym błyszczykiem i przypudrowałam trochę twarz. Z makijażem czułam się pewniej.

- Możemy iść - powiedziałam Axlowi.

- O, widzę, że jednak znasz się na rzeczy i potrafisz dodać sobie uroku - pochwalił.

- Wątpiłeś w to? - Uniosłam brew i uśmiechnęłam się przekornie. Wyszliśmy z mieszkania.

- Denerwujesz się? - zapytał.

- No... Tak. Trochę - przyznałam.

- Nie bój się. Przy mnie nic ci się nie stanie. Co prawda to pijaczyny, oglądający się za każdą ładną dziewczyną, ale nie pozwolę im tknąć mojej przyjaciółki. Chyba że wyraźnie nie będziesz miała nic przeciwko...

- Cóż, nie sądzę... - zaśmiałam się nerwowo, a rudy znowu uśmiechnął się szelmowsko. - Czy to daleko?

- Może nie najbliżej, ale chyba dasz radę, mała.

- Tylko nie „mała”, dobra? - warknęłam. - Zniosę „ślicznotkę”, „słodziutką”, ale nie mów do mnie „mała”. To mi się źle kojarzy. Czy ja jestem mała?! - Byłam sporo wyższa od Axla.

- OK, OK, tylko już się tak nie denerwuj. - Kolejny raz przywołał na twarz uśmiech, aby mnie udobruchać, co mu się udało. Westchnęłam.

- Opowiedz mi o twoich kumplach...

Podrapał się lekko zakłopotany po głowie.

- No... Jest ich czterech. Izzy jest gitarzystą oraz moim najlepszym kumplem. Znaliśmy się jeszcze w szkole. Duff gra na basie. Ma tu znajomości i załatwia nam koncerty. Slash to solowy wymiatacz. Mulat, a poza tym największy alkoholik i babiarz. Steven grał z nim wcześniej w zespole kowerującym Motorhead. Wali w bębny... Czy to ci pomogło?

Pokiwałam głową, cały czas rozglądając się dookoła, jakbym żywiła obawę, iż nie trafię do domu.

- Będzie dobrze. Polubią cię. Opowiadałem im już o tobie i byli zachwyceni, że na Sunset jest porządna, śliczna dziewczyna ze świetnym gustem muzycznym. Izzy nazwał cię „piekielnym aniołem”. - Wyznał towarzysz, na co się wielce zdumiałam.

- Robisz sobie pierdolone jaja?

- Dlaczego miałbym robić cię w konia?

- Dla zabawy? Żeby zrobić ze mnie idiotkę? Albo ot tak, po prostu? - Wzruszyłam ramionami z beznamiętnym wyrazem twarzy.

- Alex, ostrzegam cię lojalnie, że już niedługo stracę cierpliwość... - westchnął przez zęby, odrobinę rozzłoszczony.

- Wybacz, ale nie znam cię zbyt dobrze, nie wiem, czego się po tobie spodziewać. - Próbowałam się usprawiedliwić.

- Skręcamy. - Kiwnął w kierunku sklepu z gitarami. Chociaż byłam pianistką, gra na „wiośle” bądź „pudle” zawsze mnie fascynowała, więc błysnęły mi oczy. Na wystawie lśnił czarny Fender Stratocaster, taki, na jakim grał Jimi Hendrix. Przeszliśmy jeszcze parę metrów i stanęliśmy przy maleńkim garażu z drzwiami wymalowanymi różnymi nieczytelnymi napisami oraz logami zespołów - wyróżniał się skrzydlaty emblemat Aerosmith, jęzor Stonesów oraz spluwy otoczone różami. Hm, ostatni rysunek zupełnie nic mi nie mówił... - Oto Hellhouse.

Przekrzywiłam niepewnie głowę. Axl chyba pomyślał, iż mi się nie spodobało.

- Wiem, że to nie jest pięciogwiazdkowy hotel, ale cóż zrobić, gdy nie masz grosza przy duszy... Wszyscy wierzymy, że kiedyś wydostaniemy się z tego piekła i będziemy napierdalać w bramy nieba.

- Jeśli was posłucham, to na pewno wywróżę wam jak najlepszą drogę do tego raju. - Uśmiechnęłam się lekko. - Na pewno nikt nie będzie miał obiekcji co do mnie i w ogóle? Nie chcę być intruzem i sprawiać kłopotów...

- Oczywiście, że nie, Alex! A gdyby któryś miał jakiś problem, to łagodnie bym ze skurwielem porozmawiał... - powiedział to takim tonem, iż obawiałbym się na ich miejscu. - Chodź wreszcie do środka. Słyszę, że Slash szpanuje.

Istotnie z garażu dobiegał czysty dźwięk elektrycznej gitary. Na marginesie zastanowiło mnie źródło prądu w tej klitce. Rudy otworzył drzwi i zawołał głośno:

- Ej, chuje, mamy gościa!

Niedokładnie dociśnięte struny pod palcami mulata o długich, czarnych lokach zakrywających twarz (widać było tylko szluga w gębie) zabrzęczały, wydając okropny pisk z racji podłączenia do pieca, choć dźwięk był naturalny, bez żadnych efektów i przesterowania. Uniósł głowę i spojrzał w moim kierunku, po czym uśmiechnął się nieśmiało.

Perkusista, niewyglądający na zabiedzonego blondyn o bardzo puszystych włosach (także na klacie), z wrażenia upuścił pałeczki oraz zaczął mi się z zainteresowaniem przyglądać. Wyglądał na wielce uradowanego.

Basista, bardzo wysoki, przystojny blondyn, lustrował mnie dosyć uważnie. Głupio się poczułam. Miałam wrażenie, jakby chciał do mnie podejść i obwąchiwać niczym policyjny pies, szukający narkotyków. Czy może alkoholu… Przy chłopaku stała flaszka. A ponoć to Slash miał być alkoholikiem…

Jako ostatniego ujrzałam drugiego gitarzystę. Też palił papierosa, ale zdecydowanie nie rzucał się w oczy. Miał romską urodę - brązowe oczy oraz czarne włosy, choć dosyć bladą cerę. Musiał być rytmicznym, czyli Izzym. Spojrzał na mnie z obojętnością i tak samo bez wyrazu zaciągnął się fajką. Jego reakcja chyba najbardziej mnie zawstydziła; miałam ochotę skurczyć się, schować za Axlem i po cichu wyjść, lecz to kolega stał za mną, opierając dłoń na moim ramieniu.

- To ona? - Pierwszy podszedł do mnie perkusista. Był niższy nawet od Axla. - Witaj, modemoiselle. Jam jest Steven Adler, lecz możesz zwać mnie Popcornem. - Skłonił się przede mną. Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech; Steven sprawiał bardzo pozytywne wrażenie. Podałam mu rękę. Potem przywitali się ze mną kolejno Slash, Duff i Izzy. Wciąż byłam zaniepokojona, gdyż przyglądali mi się ciekawie, a nie wiedziałam, jakie jeszcze bzdury nagadał im o mnie Axl. Wokalista zaraz zarządził próbę, posadził mnie na nieco chybotliwym taborecie, po czym zaczęli grać jeden ze swoich kawałków.

- Welcome to the jungle, / Witaj w dżungli,

We've got fun n' games. / Bawimy się tu.

We've got anything you want, / Mamy wszystko, czego zapragniesz,

Honey, we know the names... / Skarbie, my znamy odpowiednie nazwiska...

Kawałek był szybki, hardrockowy oraz bardzo energiczny. Od razu niezwykle mi się spodobał. Axl szybko wyrzucał z siebie kolejne wersy i szalał, rzucając się na boki, choć nie miał wiele miejsca. Slash grał wspaniale, z bardzo nisko zawieszoną gitarą, co mnie trochę dziwiło, zważając dodatkowo na dziwaczny, „powycinany” korpus instrumentu. Cóż, Warlocki wcale mi się nie podobały; byłam za Tele i LP, gdybym miała grać na gitarze. Przetworniki jego gitary były dość daleko od mostka, więc musiał bardzo szybko poruszać ręką. Nie wydawało mi się to zbyt wygodne, jednakże i tak niemal natychmiast wywróżyłam mu wspaniałą karierę obok Perry'ego, Van Halena i Page'a. Popcorn zaś tak rzucał głową, że jego włosy przypominały prażącą się na patelni kukurydzę; ciągle cieszył michę. Duff był bardzo skupiony na swojej grze (choć niby basu nie słychać, wszyscy wychwyciliby ewentualną pomyłkę), nie można było mu odmówić feelingu i radości, którą pewnie przekazywał mu Steven, skoro razem grali w sekcji rytmicznej; również miał nisko zawieszoną gitarę. Z kolei Izzy był niemal niezauważalny, lecz także genialnie grał, nadal z neutralną miną i papierosem w gębie. To chyba on najbardziej mnie zaintrygował, jego skrytość.

Bardzo entuzjastycznie oklaskałam chłopców i poprosiłam o jeszcze. Axl z szelmowskim uśmiechem zaproponował Whole Lotta Rosie AC/DC. Potem Hair of the Dog Nazareth i własne utwory - Anything Goes oraz Think About You.

- Kurwa, jesteście totalnie zajebiści! - zawołałam, kręcąc głową. - Niesamowici! Nie słyszałam jeszcze czegoś takiego.

- E, to chyba nie słyszałaś jeszcze zbyt wiele - machnął ręką Duff, lecz uśmiechał się lekko, więc chyba było mu miło.

- Licz się ze słowami, drągu. Ona słyszała mnóstwo zajebistej muzyki! - Axl stanął w mej obronie.

- A właśnie, czego konkretnie słuchasz? - Slash włączył się do dyskusji, łykając trochę jakiegoś wina.

- Lubię Aerosmith, Led Zeppelin, Sex Pistols, Metallikę, Alice'a Coopera, The Doors, The Rolling Stones, Pink Floyd, Queen, Misfits, AC/DC, The Police, Black Sabbath, Jimiego Hendriksa, Michaela Jacksona, Boba Marleya, Stinga...

- Sex Pistols, Misfits? Ja pierdolę, już cię lubię! - Uradował się basista. - Byłem prawdziwym punkiem z Seattle i pomyślałem, że Slash też, skoro ma taką ksywę, jednak kiedy spotkałem się z nim oraz Stevenem, nieźle się zdziwiłem.

- Duffy miał włosy ufarbowane brąz, czerwony i czarny. Nasze dziewczyny myślały, że jest pedałem - zachichotał Popcorn.

- Stevenku, czy mam użyć maszynki do golenia na twojej klacie? - wycedził McKagan ze zmrużonym wzrokiem. Perkusista spojrzał na niego jednocześnie z błaganiem i wyrzutem.

- Jak możesz, w pizdu?! Przecież wiesz, ile dla mnie znaczy zarost na klacie!

- No tak, Adriana musi mieć pseudo poduszkę, gdy nocuje w Hellhousie - zażartował Slash.

Garaż był naprawdę maleńki, miał tylko kilka metrów długości i szerokości. Instrumenty ledwo się w nim mieściły. Mimowolnie drgnęłam na widok karalucha, spacerującego między bębnami. Ściany były ozdobione tak, jak drzwi, lecz znajdowały się na nich także koncertowe plakaty, między innymi Hollywood Rose, L.A. Guns, Guns N' Roses. Było trochę kartek, na których motywem przewodnim były róże bądź rewolwery, a także czaszki. Dookoła walały się zabazgrane pudełka po pizzach. Deski były porozkładane na wzór legowisk. W kącie stała zniszczona kanapa oraz sfatygowany materac.

- Chłopaki, mamy czym ugościć naszą nową przyjaciółkę? - spytał Duff.

Rose odchrząknął.

- Alex nie pije.

- Nie pije? No co ty, z nami się nie napijesz? Pierdolenie! Popcorn, skocz po więcej Thunderbirda, kurwa! - zawołał Slash. Bębniarz od razu wyleciał z garażu. Machnęłam ręką, w sumie co mi szkodziło napić się trochę jakiegoś jabola... Przecież na pewno nie było ich stać na polską bądź ruską wódkę.

Axl oraz Duff wyszli zapalić, Izzy zniknął mi z oczu, a Slash wziął jedną z kartek, wygrzebał skądś długopis i zajął się rysunkiem.

- To twoja robota? - spytałam zaciekawiona. Pokiwał nieśmiało głową.

- Ja robiłem te wszystkie cholerne rysunki. Nie możemy się jak na razie zdecydować, które byłoby najlepsze... Jesteśmy Guns N' Fuckin' Roses i to musi być widać.

Uśmiechnęłam się lekko i pochyliłam nad twórczością mulata.

- Masz talent. O, te spluwy i róże świetnie ci wyszły.

- Dzięki. - Spauzował. - Axl mówił, że przeprowadziłaś się z NY i nie cierpisz LA. Dlaczego?

Westchnęłam.

- Nienawidzę Los Angeles, bo po prostu nie jest Nowym Jorkiem, który kocham. Poza tym tu się tylko ćpa, pije i kradnie. A przeprowadziłam się, bo mój ojciec postanowił się przenieść, nie chciał mnie samej zostawiać w Wielkim Jabłku.

- Los Angeles to pieprzona dziwka! - zawołał basista, wracając do środka.

- Doprawdy? Jakoś nasza trasa do Oregonu i Seattle nie była zbyt udana... - przypomniał mu gitarzysta.

- Nie przesadzaj, kudłaczu, nie było tak źle - odparł beztrosko i zwrócił się do mnie: - Załatwiłem nam małą trasę koncertową po Zachodnim Wybrzeżu. Slash i Steven dołączyli do nas dwa dni przed nią. Prawie od razu nawaliło nam auto, musieliśmy w scenicznych ciuchach łapać stopa, kapujesz, kurwa? Na miejscu jeden zespół pożyczył nam instrumenty tylko dlatego, że kiedyś z nimi grałem. To była prawdziwie piekielna trasa.

- Ale dzięki niej bardzo się zgraliśmy. Wiedzieliśmy, że jeśli to przetrwamy, to będziemy prawdziwym, pieprzonym zespołem - dodał mulat.

- Widać między wami chemię, jak gracie. - Pokiwałam głową.

- Miło, że widać i że ci się podoba, słodziutka. Przyjdziesz, jak będziemy grali, co? W czwartek mamy koncert w The Roxy.

- Pewnie, czemu nie. Na koncerty mogłabym chodzić tak często, jak się tylko da!

Kontynuowaliśmy rozmowę na różne tematy. Dowiedziałam się na przykład, iż Slash zaczął grać na gitarze dopiero, gdy Steven podarował mu hiszpańską jednostrunówkę, a kiedyś nawet babcia sprezentowała mu prawdziwego Gibsona Les Paula, który niestety został skradziony. Duff zaś także najpierw grał na gitarze, lecz przerzucił się na bas, aby mieć większe szanse na dostanie się do jakiegoś zespołu, gdyż nie był tak dobrym gitarzystą i basistów był znacznie mniej. Poza tym zdziwiło mnie, iż również był leworęczny. Twierdził, że to wcale nie przeszkadzało mu w grze, co znacznie mnie pokrzepiło. Od pewnego czasu nieśmiało marzyłam o rozpoczęciu gry na gitarze, ale przeszkadzała mi mniej popularna przewaga półkul mózgowych. Dobrze dogadywałam się z blondynem, w obojgu nas tkwił punkowy zew. Slash także był bardzo sympatyczny oraz nieśmiały, zupełnie jak ja, dzięki czemu łatwiej nam było się porozumieć. Nie wiedziałam, kiedy wkręciłam się w dyskusję z chłopakami i całkiem swobodnie żartowaliśmy.

W końcu wrócili Axl oraz Steven z paroma butelkami. Mulat natychmiast wyrwał się po Jacka Daniel'sa, Duff wziął jakąś wódkę, Axla Night Traina, a dla mnie oraz Popcorna został Thunderbird. Nigdy za dużo nie piłam, więc nie zamierzałam się najebać w takiej sytuacji, toteż piłam małe łyki. Nagle ni stąd, ni z owąd dołączył do nas drugi gitarzysta i wziął pozostałą butelkę taniego wina.

- Nie przejmuj się, Izzy tak zawsze ma - powiedział Axl, widząc, jak wzdrygnęłam się zaskoczona.

Następnych parę godzin spędziliśmy na rozmowach, wygłupach, śmiechach. Obyło się bez zbędnych ekscesów, prawdopodobnie dlatego, iż chłopcy nie chcieli mnie przestraszyć, dziko harcując na samym wstępie. Poza tym nie mieliśmy więcej alkoholu, a spożyta przez nich dawka zdawała się nie wywierać większego wpływu na ich organizmy. Mnie jednakże jabol oraz trochę whisky, którą poczęstował mnie Slash zmorzyło, toteż Axl z Duffem odprowadzili mnie do domu. Szłam pod łokieć z jednym i drugim, śpiewając głośno.

- No future, no future, no future for me! - wydzieraliśmy się w noc, niczym brudne panczury z Londynu w latach siedemdziesiątych (na szczęście nikt z nas nie miał uśmiechu pięknego niczym Johnny Rotten, wokalista Sex Pistols).

Pod drzwiami obaj chłopcy mnie przytulili (nie protestowałam, w końcu wszyscy wypiliśmy) i rudy obiecał znowu wpaść do mnie w odwiedziny. Właściwie byłam nawet z tego zadowolona. Jego kumple wydali mi się całkiem sympatyczni oraz godni uwagi. Cieszyłam się, iż udało mi się zawrzeć jakieś nowe znajomości, które mogły mieć znaczenie w moim życiu. Może wreszcie wieczny marazm i absencja miały odejść z mojego serca? Ta myśl wręcz mnie uskrzydlała; byłam bardzo zmęczona obecnością tych bodźców. Za sprawą alkoholu zasnęłam dość szybko, w całkiem dobrym humorze.

V Słodziutka wódka

♫♪ Metallica - Mama Said ♪♫

- I co o niej myślisz? - zapytał, gdy wracali do domu.

- Kurwa mać, stary, co za świetna laska! - Wyszczerzył zęby. - Naprawdę zajebista. Wiesz, normalna, porządna, szanuje się, słucha dobrej muzyki... Poza tym ładna dupa.

- Ale pewnie jak będzie z nami więcej przebywać, jakoś ją zepsujemy - zachichotał rudy.

- Axl, mam nadzieję, że nie zamierzasz się nią zabawić, co? - Duff przyjrzał mu się uważnie.

- Nie - odparł od razu. - Takiej fajnej lasce krzywdy nie zrobię. To taka dobra duszyczka. Jak można ją zranić, Duff, zrobiłbyś to? Jest w niej coś takiego, że chcę być blisko niej, poznać ją... - Trudno było mu określić swe uczucia.

Blondyn pokiwał głową.

- Ale pamiętaj, chuju, gdybyś jednak zmienił zdanie, to nam powiedz.

- Jasne, jasne. - Spauzował, po czym wypalił: - Wpadła ci w oko?

- Nie... - Pokręcił powoli głową. - Wiesz, że wolę blondynki. Alex jest raczej w twoim typie. A ty nie chciałbyś się koło niej zakręcić? Na dłużej?

- Teraz nie chcę się pakować w stały związek, mówiłem już.

Duff przytaknął, przypominając sobie reakcję wokalisty na wspomnienie przez Slasha o Michelle. Musiał mówić prawdę. A czy jemu spodobała się Alex? Nie miał pewności, chyba za wcześnie było na takie wyroki. Na pewno wywarła na nim dobre wrażenie, tym bardziej, iż lubiła punk rock. McKagan uwielbiał ten gatunek i brakowało mu go w Los Angeles. Czuł, iż w dziewczynie mogła się kryć jego bratnia dusza.

♫♪ Sting - Angel Eyes ♪♫

Trzy dni później

Obudziłam się dosyć wcześnie, co mnie nie zdziwiło. Chłopaki znów próbowali mnie spić, ale twardo się trzymałam. Na szczęście oczywiście nie byłam skacowana. Zjadłam na śniadanie muesli i usiadłam przy pianinie, grając melodie nieco zainspirowane tym, co słyszałam na próbach chłopaków. Wykonywali kawał dobrego hard rocka, coś jak połączenie Aerosmith, Stonesów, AC/DC, a niekiedy nawet Ramones. Wieczorem miał odbyć się ich koncert, na który mnie ochoczo zapraszali. Z przyjemnością zamierzałam w nim uczestniczyć. W Los Angeles co wieczór chodziło się na koncerty od klubu do klubu, i w niedziele, i we środy. Nie uczestniczyłam jeszcze w żadnym, więc byłam podekscytowana perspektywą ujrzenia kolegów w akcji.

Grałam kawałki Stinga, gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Z westchnieniem wstałam i otworzyłam drzwi Slashowi oraz Stevenowi.

- Dzień bardzo, kurwa, dobry! - zawołał perkusista, przytulając mnie. - Jak się dziś miewa nasza najmilsza przyjaciółka?

- O, teraz jeszcze lepiej - zaśmiałam się. - Najmilsza? Przecież ja jestem miła i słodka jak Wódka Żołądkowa, no Steven...

- Oj tam, nie znam bardziej kochanej osoby od ciebie. Wytrzymujesz z nami z własnej woli, nie wariujesz od tego, wspierasz, uspokajasz Axla samą swoją obecnością, słuchasz naszych beznadziejnych prób, nie dajesz się spić, dokarmiasz nas domowym żarciem i w ogóle... Nie wiem, jak my ci się odwdzięczymy! - westchnął mulat.

- Po prostu nie zapomnijcie o mnie, gdy wyruszycie w wielki świat, jako słynni Guns N' Roses. - Uśmiechnęłam się lekko.

Popcorn z radością pobiegł do kuchni i zrobił trochę kanapek dla siebie oraz Slasha, a potem wziął się za przygotowywanie sosu do obiadu.

- Tylko bez dodatków z materiałem genetycznym, OK? - uprzedziłam go. Gitarzysta skrzywił się na te słowa.

- Ha, brzydzi cię myśl, iż miałbyś połknąć spermę Stevena, ale chciałbyś, żeby dziewczyna ci łykała, co?

- Echem, raczej dziwka, a nie dziewczyna, jak już. Poza tym, Alex, nie jesteśmy aż takimi chujami. My lubimy traktować kobiety świetnie, tylko nie mamy warunków, jesteśmy bez grosza przy duszy.

- Taa, pierdol, pierdol, ja posłucham. Jak się czegoś nie chce, to się zawsze znajdzie wymówkę - prychnęłam. - Chociaż wiem, że wy tylko na zewnątrz zgrywacie takich skurwieli. Nie musicie nic mówić, jestem kobietą i wiem takie rzeczy. - Uśmiechnęłam się.

Gdy chłopcy zjedli oraz Popcorn zrobił sos, wyszliśmy z domu. Poszliśmy do ich garażu, aby zespół przygotował playlistę koncertu.

Nie lubiłam chodzić sama do Hellhouse'u. Zmierzając tam z którymś z chłopaków czułam się bezpieczniej, lecz sama od razu zauważałam zaułek z pijakiem z butelką Thunderbirda na głowie. Może i wyglądał nieszkodliwie, ale tacy ludzie mimowolnie trochę mnie przerażali. W Zachodnim Hollywood nie mogłaś czuć się bezpiecznie, zwłaszcza będąc samotną dziewczyną.

- Gdzie znów ten chuj Stradlin? - Brakowało tylko jego.

- Oby robił coś pożytecznego... - westchnął Duff.

- O tej porze miałby rozprowadzać towar? Chyba za wcześnie - pokręcił głową Slash.

- Może trafił na Perry'ego... - wtrącił z nadzieją perkusista. Zamurowało mnie trochę.

- Izzy jest dilerem? - zapytałam nieśmiało.

- Przynajmniej to całkiem opłacalne. - Pokiwał głową Axl, jakby nie było to nic wielkiego.

Izzy był dilerem! I mógł zaopatrzać się u niego sam gitarzysta Aerosmith! Przynajmniej wreszcie mogłam pojąć, skąd miał kasę na gitarę Gibsona, ale i tak trudno było mi nagle przyswoić ten fakt. Z pewnością chłopaki czasem coś brali, jak prawie wszyscy na Sunset, ale nie podejrzewałabym Stradlina o rozprowadzanie dragów. Chłopak był taki spokojny i małomówny... Cicha woda brzegi rwie! Chciałam nawiązać z nim jakiś kontakt, ale nie przechodziło mi to łatwo, tym bardziej, iż cechowała mnie nieśmiałość. Czarnowłosy potrafił spędzać godziny w swoim kącie za kanapą, jakby wcale go nie było. Niepokoiło mnie to, lecz chłopcy twierdzili, że to normalne dla niego. Nie wydawało mi się możliwe, by tamten chłopak mógł mnie nazwać „piekielnym aniołem”, jak twierdził Axl. Nie wykazywał żadnej chęci nawiązania bliższego kontaktu, a ja nie chciałam być nachalna, aby nie pomyślał, że na niego leciałam; byłoby mi bardzo głupio, choć Stradlin skomentowałby każdą, dosłownie każdą sytuację jednym słowem: „WHATEVER”.

Chłopaki starali się ustalić dobry repertuar. Spytali mnie nawet o sugestie, lecz ja tylko poprosiłam, by ich występ nie był tak krótki, jak koncerty Ramones, które nie trwały nawet dwudziestu minut. Wiadomo, iż wszystkie utwory tego zespołu trwały średnio dwie minuty, co trochę mnie irytowało, gdyż nie pozwalały się wczuć, porwać, rozkręcić. Ale w końcu to tylko punk rock - trzy akordy, darcie mordy, jak mówiło się w mojej ojczyźnie. Zresztą mieszkając w Nowym Jorku, skąd pochodzili Ramones, mogłam często bywać na ich koncertach.

Ustalili, że zagrają na wstęp jak zawsze Reckless Life, poza tym Mamę Kin, Whole Lotta Rosie, Back off Bitch, Think About You i Welcome to the Jungle. Potem był powrót Izzy'ego.

Tak, widząc go wtedy, już na pewno domyśliłabym się, w jakim „zawodzie” mógł dorabiać. Był dziwnie blady, ręce mu się trochę trzęsły, a żeby nie pomylić tego z silnym stresem, miał źrenice wielkie jak kot nocą, choć był środek dnia.

- Nareszcie wróciłeś, ciulu! Jesteś chociaż w stanie grać?

Pokiwał tylko głową. Nie miał siły mówić, czy po prostu nie chciało mu się nawet ust otwierać?

Jednakże gdy gitarzysta spojrzał na playlistę, swym cichym, charakterystycznym, jako że rzadko używanym, to zapadającym w pamięć głosem nakazał dodać Anything Goes, a na koniec Heartbreak Hotel.

- Do tego jak zawsze wepchnąć Nice Boys oraz Move to the City. Proste, kurwa! - ucieszył się Popcorn. - A po próbie zapraszam do Alex, bo już sos do spaghetti zrobiłem.

To zdecydowanie pokrzepiło chłopaków. Próba poszła im bardzo dobrze, przynajmniej moim zdaniem, a potem radośnie podążyliśmy do mego domu. Jednakże od powrotu Stradlina do Hellhouse'u problem ich narkomanii dotarł dobrze do mojej świadomości. Cholera jasna, znałam tych gości krócej niż tydzień, a już zaczynałam się nimi przejmować! Zresztą dragi to nie było byle co. Elvis Presley, Jimi Hendrix, Bon Scott, John Bonham, Jim Morrison - oni wszyscy byli przykładami tego, jak alkohol i narkotyki potrafiły zgasić życie, pozbawić świat ludzi, którzy mogli jeszcze wiele dla niego zrobić... W moich nowych kumplach krył się ogromny talent oraz potencjał, który moim zdaniem nie miał prawa się zmarnować. Przecież dopiero zaczynali grać, byli tacy młodzi...

- Jakie mroczne myśli zaprzątają twoją śliczną główkę i sprawiają, iż stygnie ci cudowne spaghetti wujka Popcorna? - zagadnął mnie Axl.

Westchnęłam.

- Myślę o ćpaniu - nie dbałam o teatralny, cichy ton. - Po co wam to, do cholery?

- Żeby się odstresować, poczuć zgoła inaczej, dostać zastrzyk energii i weny, oszukać Morfeusza... - wyliczył. - Nie przejmuj się tak, słodziutka. Ja tam nie jestem uzależniony...

- Każdy, kto jest w nałogu tak twierdzi - prychnęłam.

- Ja nie jestem każdy! - burknął urażony. - Alex, chyba zauważyłaś, że nie jesteśmy totalnymi ćpunami, którzy całe dnie tylko chodzą w poszukiwaniu kasy na działkę. My po prostu bierzemy, kiedy mamy okazję. Najważniejsza jest dla nas muzyka, sądzę, iż o tym wiesz.

- Sex, drugs and rock 'n' roll - powiedziałam grobowym tonem. Spojrzenia Izzy'ego oraz moje spotkały się, lecz nie mogłam nic wyczytać z jego jasnobrązowych oczu - zresztą i tak wciąż nie widać było tęczówek.

- A właśnie, skoro mowa o seksie, a my tu jemy, to pokażę ci kiedyś taką meksykańską knajpę na Sunset Boulevard. Mają okropne żarcie, ale czyste drinki, a my zawsze siadamy tam przy takim stoliku, gdzie można ciągnąć druta i nikt nic nie widzi - zachichotał Slash.

- To mnie dopiero zachęciłeś, Saul...

♫♪Black Sabbath - Iron Man♪♫

Dotarłam do The Roxy Theatre kwadrans przed planowanym początkiem występu chłopaków. W klubie kręciło się już sporo ludzi, chyba impreza była bardzo wyczekiwana. Usiadłam przy stoliku, oczekując na ich wyjście. Byłam ubrana w koszulkę z logo Stonesów, szarą, długą koszulę w kratę, jasnoniebieskie jeansy oraz glany. Nuciłam Iron Mana Black Sabbath, aż charakterystyczny riff ucichł i poproszono o aplauz dla zespołu. Natychmiast poderwałam się oraz przedarłam pod scenę.

- Dziękujemy wam za przybycie. Jesteśmy Guns N' Roses - zaczął Axl. Włosy miał tylko lekko natapirowane i nie umalował się, co bardzo pozytywnie przyjęłam. Był ubrany w białą koszulkę bez rękawów, odsłaniającą jego tatuaże, podarte spodnie oraz kowbojki.

- Ruszcie swoje pieprzone tyłki pod scenę, no! - zawołał Slash, z melonikiem na skudlonych włosach. Spostrzegł mnie i wyszczerzył zęby. Pomachałam mu z uśmiechem. Steven, ubrany w białą koszulę i niebieską kamizelkę, zaczął kiwać na mnie ręką pełną bransolet zza bębnów oraz talerzy, na co jakaś panienka zaczęła histeryzować, sądząc, iż Adler ją podrywa. Zauważyłam złośliwy uśmiech Izzy'ego, który pod ramoneską miał złotą, brokatową koszulkę (a zdecydowanie bardziej pasowało do niego srebro). Duff, w spodniach w pionowe pasy (jakby potrzebował się optycznie wyszczuplać!) oraz półprzezroczystej koszulce z siatki, na którą narzucił białą kurtkę, przewrócił oczyma, po czym założył na nos awiatory.

Zaczęła się pierwsza piosenka - Reckless Life. Było znacznie lepiej niż na próbie, może przez atmosferę panującą w klubie. Publiczność również dopisywała. Wszyscy dawali się ponieść emocjom; nieważne, iż był to „tylko” koncert jakiejś początkującej kapeli, od których roiło się na Sunset, atmosfera była cudna jak na koncertach Aerosmith, Queenu albo The Rolling Stones.

- Somethin' changed in this heart of mine / Coś się zmieniło w tym moim sercu

an' I'm so glad that ya showed me. / i tak się cieszę, że mi to pokazałaś.

Funny how I never felt so high, / Zabawne, że nigdy nie czułem się tak nahajowany,

it's a feelin' that I know, / to uczucie, o którym wiem,

I know I'll never forget. / wiem, że nigdy go nie zapomnę.

Ooh, it was the best time I can remember. / Och, to były najlepsze czasy, jakie pamiętam.

Ooh, and the love we shared - / Och, i miłość, którą dzieliliśmy -

is lovin' that'll last forever! / to uczucie, które będzie trwać wiecznie! - rudy śpiewał Think About You, tę strasznie słodką piosenkę, wpatrując się we mnie. Kawałek był świetny, ale tekst jakoś nie pasował mi do chłopaków, żaden nie sprawiał wrażenia skłonnego do takich romantycznych wyznań. Ciekawe, kto był autorem tekstu...

♫♪ Prince - Purple Rain ♪♫

- Dzięki za koncert, byliście zajebiści! I uprzedzamy, że teraz lepiej się ewakuować, bo przybywają te cioty - trucizna. Do następnego, pieprzonego występu! - rzekł Axl, szczerząc zęby i publiczność pożegnała zespół gromkimi brawami. Po jakichś dwudziestu minutach, gdy zwinęli sprzęt oraz przebrali się, podeszli do mnie.

- Chyba ci się podobało, co, słodziutka? - Uśmiechnął się wokalista.

- Było w chuj zajebiście! - Ucieszyłam się.

- Cała przyjemność po naszej stronie. - Skłonił mi się Duff. - Chodźmy stąd, co? Zanim przyjdą ci frajerzy...

- Czyli?

- Poison... - Skrzywił się Slash. - Banda ciuli i pedałów. Kiedyś prawie zostałem ich gitarzystą! Zrezygnowałem, gdy tylko zobaczyłem, jak wyglądają...

- Jeszcze kiedy byłem w Hollywood Rose ta ciota Michaels, grając przed nami, zapowiadał ludziom bankiet w innym lokalu, żebyśmy nie mieli publiczności! Jebany, mały chuj! - zirytował się Rose. - No dalej, chodźmy do Rainbow. To najlepsze miejsce w mieście.

Pokiwałam głową. Słyszałam o tym klubie. Bywał tam sam Elvis! Przeszliśmy od budynku numer 9009 do 9015 i stanęliśmy przed pionowym, tęczowym logo. Weszliśmy do środka. Na dole była restauracja, lecz my podążyliśmy na górę, gdzie znajdował się klub - napis głosił „Over the Rainbow”. Duff powiedział mi, że we wtorki robią tam bluesowe jam session, a w środowe wieczory grają klasycznego rocka, więc od razu postanowiłam tam zajrzeć następnym razem w te dni.

Zamówiliśmy sobie po Daniel'sie i gadaliśmy, gdy w podskokach do Stevena podleciała jakaś ruda panna. Chłopak z uśmiechem ją objął, ale przecież on się tak zachowywał cały czas.

- Alex, to moja dziewczyna, Adriana - wyjaśnił mi. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie miło i podała mi rękę.

- Słyszałam już sporo o tobie.

- Tak? Jakie głupoty gadał o mnie Adler? - westchnęłam, unosząc lekko kąciki ust. Zaśmiała się tylko.

- Twierdził, że jesteś zajebistą pianistką, wspaniałą przyjaciółką i masz fantastyczną kuchnię.

- A i owszem, wyposażenie kuchni mam dobre, jak dla jego zdolności...

Wszyscy pogrążyliśmy się w rozmowie, prócz Izzy'ego, który jak zwykle zniknął i Axla, który udawał, iż nie zauważał obecności Adriany - zresztą z wzajemnością. Ciekawa byłam, dlaczego się tak zachowywali, ale nie miałam prawa się wtrącać. Po pewnym czasie dołączył do nas Del James, który nocował czasem w Hellhousie. Był bezrobotnym dziennikarzem i pisarzem, a Axl traktował go jak brata.

Później Popcorn udał się ze swoją dziewczyną do toalety - w wiadomym celu; Slash zaś poszedł szukać Stradlina - domyślałam się, po co. Siedziałam przy stoliku z pozostałymi chłopakami. Nagle usłyszałam w głośnikach Purple Rain Prince'a. Kochałam ten kawałek! Nieoczekiwanie basista powstał, stanął przede mną i wyciągnął w moją stronę prawą rękę.

- Mogę prosić?

Zdębiałam.

- Że... Do tańca? Duff, ja potrafię tylko pogo...

- Słodziutka, ja też nie umiem, ale to tylko wolny, więc... - Chwycił moją dłoń i pociągnął na parkiet. Nie miałam wyjścia - objęłam go za szyję, on umiejscowił swe ręce na mojej talii i przytuleni, powoli kołysaliśmy się w rytm piosenki. Co mi szkodziło!

- Jestem słodziutka jak Wódka Żołądkowa - przypomniałam mu, cicho burcząc.

- Lubię wódkę... Słodziutka - zaśmiał mi się uroczo do ucha. Zrobiło mi się jakoś miło i przyjemnie. Ciemne od spodu włosy McKagana łaskotały mnie w nos, czułam jego piżmowy zapach oraz ciepło otaczających mnie ramion. Zwyczajnie wymiękłam, ale cóż począć... Łaknęłam bliskości, a wspominałam już, jaką byłam outsiderką. Chyba nie było nic złego w jednym tańcu-przytulańcu z przyjacielem?

Później skoczyłam do toalety, a gdy wróciłam, Duff wręcz promieniał, Axl zaś był bardzo niezadowolony. Zauważyłam już, że lepiej było go nie denerwować, gdyż potrafił się nieźle wkurzyć - byłam świadkiem tego, jak prawie pobił Stevena, bo ten pomylił się przy graniu trzy razy z rzędu. Usiadłam między nimi. Rudy rzucił basiście wściekłe spojrzenie i nieco się ku mnie nachylił.

- To co, zadowolona jesteś, że się nie malowałem? - Posłał mi kokieteryjny uśmiech.

- Bardzo. - Pokiwałam głową. - I masz dziś świetne włosy. - Ostrożnie dotknęłam jego czupryny.

- Nie wspanialsze niż twoje, ślicznotko. - Odgarnął mi z twarzy grzywkę. - Wiesz, że masz piękne oczy? Szczerze. Tak, to banalny tekst, ale naprawdę.

Spuściłam wzrok i się uśmiechnęłam.

- Zawstydzasz mnie, Axl.

- Może się zarumienisz, pewnie twoja blada twarzyczka będzie wtedy jeszcze bardziej urocza...

Flirtowałam z nim, naprawdę! Sama byłam tym zaskoczona. Duff poprosił mnie do wolnego, Axl mnie podrywał, a obaj byli generalnie trzeźwi. Te wydarzenia bardzo mnie ucieszyły i podbudowały moją pewność siebie.

Po paru minutach wróciła reszta zespołu. Wszyscy już zagrzali, czego się spodziewałam. Stradlin był w takim stanie jak na próbie, Slash trząsł się, praktycznie tak samo, jakby się najebał, a Steven był bardzo pobudzony. Nieswojo czułam się w takim otoczeniu. Człowiek pod wpływem używek jest totalnie nieprzewidywalny - wystarczy sobie przypomnieć Jima Morrisona podczas ostatniego koncertu Doorsów w Whisky a Go Go, choć wyszło to na dobre piosence The End. Wokalista nieoczekiwanie zaczął dodawać kolejne zwrotki do utworu, co wkurzyło właściciela klubu, który wyłączył im prąd oraz zerwał kontrakt. Na szczęście niedługo potem do zespołu zgłosili się ludzie z wytwórni fonograficznej i grupa wydała pierwszy album. Jednakże nie chciałam mieć do czynienia z osobami, w których organizmach krążyły różne substancje psychoaktywne. Po co się narażać na krzywdę oraz stracić zaufanie do osoby, która była dla nas ważna?

- Już prawie druga... - Spojrzałam na zegarek. - Zmęczona jestem. Ja chyba pójdę do domu.

- Odprowadzę cię! - zaoferował się natychmiast basista.

- Zostań z nimi, debilu. Ty w razie czego im nie wpierdolisz, w przeciwieństwie do mnie - od razu zaooponował rudy. Zaczęli się sprzeczać, ale nieśmiało wtrąciłam, że nie ma o co się kłócić i przecież mogę wrócić sama. Obaj spojrzeli na mnie jak na wariatkę.

- Oszalałaś, kobieto. O tej porze, sama?...

- Po Nowym Jorku zawsze chodziłam sama, a nigdy nic mi się nie stało - przerwałam.

- Że co?! - Duff zakrztusił się wódką. - Osłabiasz mnie, Alex! Sama nocą w Nowym Jorku!

- Przecież ci mówiłem, co mnie tam ze Slashem spotkało! - Kręcił głową Rose. - Dobra, koniec pierdolenia. Odprowadzam cię do domu. - Bezceremonialnie złapał mnie za rękę i szybko wyciągnął z klubu, jakby obawiał się, iż blondyn się sprzeciwi.

- Axl! - zawołałam z wyrzutem. - To było głupie!

- Ja tylko nie chcę, żeby mojej przyjaciółce coś się stało. - Niewinnie wzruszył ramionami.

- Przecież złych diabli nie biorą.

Zaśmiał się.

- Sęk w tym, że ty jesteś bardzo dobra, słodziutka... Tak nam pomagasz... Nie wiem, jak my się ci odwdzięczymy...

- Po prostu zostańcie moimi przyjaciółmi, nawet gdy będziecie koncertować ze Stonesami.

- I jeszcze nie chcesz nic w zamian... Naprawdę, jesteś dla nas za dobra! - westchnął. - Wiesz, że cię lubię? - Mocniej otoczył mnie ramieniem.

- Ja też cię lubię, Axl. - Skojarzyło mi się to ze sceną z pełnej wersji teledysku do Thrillera i serce zaczęło mi trochę szybciej bić. Na szczęście Rose nie odpowiedział.

VI Trzy zapałki

♫♪ The Doors - People Are Strange ♪♫

- Co to, kurwa, miało być, Axl? - warknął Duff, gdy tylko rudy wszedł do garażu.

- Mógłbym zapytać cię o to samo, w pizdu!

- Co, nie wolno mi zatańczyć z przyjaciółką?!

- A mi odprowadzać jej do domu?!

- Myślisz, że skoro to ty poznałeś ją pierwszy, to masz większe prawo z nią przebywać?! Po chuj się wpierdoliłeś?! Przecież sam powiedziałeś, że nie chcesz mieć teraz dziewczyny!

- Bo nie chcę, Duff! A ty to co?!

- Ja nie zaprzeczyłem kategorycznie, w przeciwieństwie do ciebie! Chyba sam się gubisz w tym, co czujesz!

- Stulcie ryje - odezwał się cicho, lecz stanowczo Izzy. - Po cholerę kłócicie się o dziewczynę? Idioci...

- A właśnie, Stradlin... Dlaczego ty jeden jesteś do niej taki uprzedzony? Oziębły... Czemu nie chcesz się przekonać, jaka z niej wspaniała dziewczyna? - zainteresował się Axl.

- Żeby nie zacząć się zachowywać jak wy... - powiedział brunet jak zawsze bezbarwnie i przekręcił się na drugi bok.

Dwa tygodnie później

Siedziałam z Axlem w domu i grałam na pianinie, akurat People Are Strange Doorsów. Rudy przyglądał się uważnie, jak moje smukłe, długie palce poruszały się sprawnie po kości słoniowej.

- Mnie nigdy nie chciało się robić ćwiczeń, które mi zadawali, więc nie umiem wcale grać czyichś piosenek. Za to godzinami wymyślałem własne melodie.

- Od dawna chciałabym zacząć się uczyć grać na gitarze... - wyznałam.

- Masz chęć wkręcić się do jakiegoś zespołu?

- Nie, coś ty! Po prostu... Klawisze już czasem mnie nudzą, po tylu latach... Chcę spróbować czegoś nowego.

- To co za problem? Alex, przecież znasz tylu gitarzystów! Slash na pewno chętnie da ci parę lekcji. Dalej, idziemy. - Wstał.

- Gdzie? - zdumiałam się.

- Po Slasha, żeby pomógł ci wybrać gitarę!

- Jesteś strasznie impulsywny i spontaniczny, Axl. - Pokręciłam głową.

- Chuj z tym! Zbieraj się, słodziutka!

I co niby mogłam zrobić? Nakręcony Rose wyciągnął mnie do Hellhouse'u. Jednakże nie zastaliśmy tam Slasha, tylko Stradlina oraz McKagana. Pewnie mulat nocował u jakiejś „koleżanki” i jeszcze nie trafił do Zachodniego Hollywood.

- Hej, ślicznotko! - Basista przytulił mnie na powitanie.

- Nie ma Saula? Chciałam, żeby mi pomógł wybrać gitarę.

- O, wreszcie się zdecydowałaś? - Uśmiechnął się blondyn. Axl miał zaskoczoną minę. Chyba zdziwiło go, iż Duff wiedział o tym wcześniej. Cóż, przecież to nie była jakaś wielka sprawa... Dużo rozmawiałam z nim o muzyce, więc także o grze na gitarze. - Pomógłbym ci, ale jako że jednak jestem bardziej basistą... Izzy z tobą pójdzie! Prawda? - Ponadto zwierzyłam się McKaganowi, iż Stradlin, a raczej jego zachowanie mnie martwiło. Posłałam blondynowi wdzięczny uśmiech. Rose patrzył na nas wszystkich z miną „Co to, kurwa, ma znaczyć?”.

Izzy uniósł głowę z jak zawsze beznamiętnym wyrazem twarzy.

- Mogę iść. - Podniósł się i wyszedł z garażu, nawet nie patrząc, czy za nim szłam. - Jaką chcesz gitarę?

- Akustyka. Będziesz umiał mi doradzić? - spytałam niepewnie.

- Na gitarach to ja się znam. - Nie zaszczycając mnie spojrzeniem, wszedł do sklepu. Sprzedawca kiwnął mu głową, ale nie podszedł; najwyraźniej wiedział co nieco o Izzym. - Jesteś początkująca, więc raczej wystarczy ci średniej klasy gitara. Jakiś Cort albo Yamaha... Może Epiphone... - Rozejrzał się po sklepie. Był dosyć duży, miał spory asortyment. - O, tu masz Corta. Przymierz się, czy ci pasuje.

Wzięłam brązową gitarę do ręki i położyłam sobie na kolanach. Przejechałam ręką po pustych strunach.

- Chyba jest dla mnie za wielka... Rozumiesz, za duże pudło... - Odłożyłam instrument. Brunet pokiwał głową i rozglądał się dalej.

- Może ten Squier. - Podał mi czarną, lśniącą gitarę, która od razu mi się spodobała. Dobrze się czułam, trzymając ją w rękach. Izzy kazał mi przycisnąć drugą oraz trzecią strunę na drugim progu i bić. Był to akord e-moll. Jak się już grało na pianinie, to znacznie łatwiej poradzić sobie z innymi instrumentami. Poprosiłam, żeby coś zagrał, aby się upewnić, czy brzmienie będzie mi odpowiadało. Chłopak zaczął brzdąkać Satisfaction Stonesów.

- Fantastycznie! - Uśmiechnęłam się szeroko. - Biorę ją.

Zakupiłam instrument, pokrowiec, kilka kostek i jakiś śpiewnik. Izzy szybko wyszedł, lecz zawołałam za nim:

- Czekaj! Chciałam z tobą pogadać...

Rzucił mi ciut zdziwione spojrzenie i zapalił papierosa.

- Słucham. - Klapnął na murku po drugiej stronie ulicy. Usiadłam obok, opierając pokrowiec z gitarą o stopy. Westchnęłam ciężko.

- Izzy, dlaczego taki jesteś? Mam wrażenie, jakbyś mnie nie cierpiał i unikał... Mogę chociaż znać powód?

- Ależ wcale tak nie jest. - Pokręcił głową. - Nie zauważyłaś, że ja zawsze trzymam się z boku? Nie bierz tego do siebie, dziewczyno.

- Tak, ale mimo wszystko zdaje mi się, że coś do mnie masz...

- No to zdaje ci się! - Zirytował się. - Widzisz, aż się uniosłem, cholera jasna.

Zaczęłam się śmiać i po chwili twarz brązowookiego rozjaśnił lekki uśmiech. Potem udało mi się trochę go rozgadać, pytałam o ulubioną muzykę, opowiedziałam o trzech koncertach Stonesów, na których byłam, czego Izzy mi strasznie zazdrościł, on zaś opowiedział, jak nie cierpiał Indiany, więc po zdaniu matury wyjechał do Los Angeles, jeszcze jako perkusista.

- W Lafayette ludzie nawet Stonesów mieli za pedałów! Akceptowali tylko Aerosmith. Każdy był tam osaczony, zwłaszcza ktoś pokroju Axla albo mojego. Wyjechałem jak tylko mogłem i nie żałowałem nawet przez chwilę. - Zaciągnął się papierosem. - Dobrze, że znalazł mnie w miarę szybko... Sam dzieciak by zginął. Zresztą, i tak nie udało mu się bez uszczerbku tutaj dotrzeć... Duff ma rację, Los Angeles to pieprzona dziwka, ale tylko tutaj są jakieś szanse dla kogoś takiego jak my.

- Macie dużą możliwość, jeśli będziecie się starać. Słyszałam w Nowym Jorku mnóstwo początkujących zespołów, ale nikt wam nie dorównywał, serio!

Brunet znów się zaciągnął.

- Partnerem The Roxy jest David Geffen... Jego wytwórnia zajmuje się dobrą muzyką. Gdybyśmy częściej grali, może w końcu by nas zauważył...

- Jeśli będzie o was głośno, to na pewno ktoś się wami zainteresuje, szanse macie naprawdę znaczne.

Rzucił kiep na ziemię.

- Chodź, pokażę ci, jak nastroić to cudo i zagrać parę sztuczek.

Długo ćwiczyłam z Izzym. Uczył mnie płynnie przechodzić między kilkoma podstawowymi chwytami; szło mi całkiem nieźle, z czego się bardzo cieszyłam. Ponadto umiałam już zagrać jeden riff z Iron Mana.

- Jak będziesz ładnie ćwiczyła, to nauczę cię grać Angie albo Dream On. A nawet Seek And Destroy. - Pokiwał głową z aprobatą. Wyszczerzyłam zęby radośnie. Przynajmniej nie musiałam się obawiać, iż jeden z Gunsów mnie nie lubił, czego dowiódł najlepszym sposobem, czyli czynem. Gdyby naprawdę za mną nie przepadał, nie poświęcałby się, aby uczyć mnie grać na pudle.

- Hej, co jest? - Zdumiał się Slash (oczu jak zawsze nie było widać, więc nie mogłam stwierdzić, iż je wytrzeszczył), wparowując do Hellhouse'u.

- Alex postanowiła rozwijać się muzycznie - powiedział powściągliwie mój „nauczyciel”.

- Coś takiego, cholera! Gdybym wiedział, przyszedłbym wcześniej!

- Właśnie, gdzie się włóczyłeś, ciulu? - spytał Axl, piszący tekst na pudełku po pizzy.

- Byłem w Troubadour i wiecie co? Mamy szansę na kolejne koncerty! - zawołał mulat podekscytowany. - Gość słyszał nas ostatnio, cholernie mu się podobało!

Wszyscy zaraz zaczęliśmy się cieszyć. Super! Bardzo dobrze, iż ktoś docenił chłopaków. Przez ten czas często bywałam na koncertach w klubach i na Sunset było sporo dobrych zespołów, jednak mimo wszystko uważałam, że najlepiej grali moi kumple. Po prostu, nie dlatego, iż się z nimi przyjaźniłam.

- Chodźmy to oblać! - zawołał zaraz Popcorn.

- Primo ja lepiej zaniosę instrument do domu.

- Przecież nic mu się nie stanie. Nie ufasz nam? - Spojrzał na mnie Slash.

- A ty zostawiłbyś nowiuśką, lśniącą, zajebistą gitarę samą w piekle? - zwrócił mu uwagę Duff i postanowił ze mną pójść. - Co cię skłoniło do podjęcia tej decyzji?

- Wspomniałam Axlowi, że myślałam o rozpoczęciu gry, a on się zaraz zapalił i pociągnął mnie do garażu po Slasha...

- Nic mu wcześniej nie napomknęłaś? Wyglądał na trochę wkurzonego.

- Naprawdę? To niefajnie... - mruknęłam. - Wściekły Axl równa się zjebana atmosfera.

- Ale ty go zawsze uspokajasz. Przy tobie nigdy się zbytnio nie unosi. Jesteś jakby żywą melisą, czy czymś takim.

- Serio? - Uśmiechnęłam się. - Fajnie. Miło. Chociaż to trochę dziwne, żeby mieć moc studzenia temperamentu Axla.

- Oj tam, to jest zajebiste. A jak jeszcze będziesz dobrą gitarzystką, to w ogóle zostaniesz moim guru!

- Jak fantastycznie, panie McKagan - zaśmiałam się, kłaniając lekko. Nieoczekiwanie złapał mnie za nogi i zarzucił sobie na plecy. Krzyknęłam zaskoczona. - Duff! Co ty odpierdalasz?!

- Nie chcę, żebyś się zmęczyła, malutka, bo nie będziesz miała siły imprezować. - „Malutka”... W jego ustach to słowo brzmiało tak ciepło, milutko. Pomyśleć, że rudego opieprzyłam za taki tekst...

- Za to ty się zmęczysz, nosząc takie ciężary...

- Nie pierdol głupot. Wcale nie jesteś ciężka. Wyglądasz zdrowo i bardzo dobrze! Kuchnia Stevena czyni cuda.

Zaśmiałam się tylko delikatnie i pozwoliłam blondynowi zanieść się do domu. Tam pozostawiłam gitarę opartą o szafę tak, aby jej przypadkiem nie potrącić, na wypadek, gdybym miała wrócić dosyć najebana. Nie trzeba było mi dużo, aby zyskać zaburzenia równowagi. Poszliśmy do Whisky a Go Go, gdzie mieli być chłopaki.

Impreza już się rozkręciła, gdy weszliśmy do klubu. Najwięcej oczywiście wypił Slash, lecz dziarsko próbował zabawiać rozmową jakąś drobniutką blondynkę. Axl się zaśmiał.

- Jak dużo popije, to sika w gacie, a ja wtedy opiekuję się zażenowaną laską - powiedział mi z uśmiechem.

- Jakiś ty troskliwy! - zaśmiałam się. Zrobił skromną minkę.

Duff w milczeniu pił wódkę. Gdy rudy wstał od stolika, odezwał się:

- Nie mam dziś wcale ochoty na imprezowanie...

- Ja też. - Pomijając fakt, iż dla mnie jedyną kategorią imprez były koncerty.

- To może wyjdźmy niezauważeni i rozstrójmy twoją gitarę? - Nieśmiało się uśmiechnął.

- McKagan, masz zajebiste pomysły! - zaśmiałam się radośnie. Dopiliśmy nasze drinki i poszliśmy na Bel Air.

♫♪TSA - Trzy zapałki♪♫

Duff grał mi różne kawałki, nie tylko punkowych kapel. Wiele umiał ze słuchu. Zapewniał, że też niedługo sobie poradzę, zwłaszcza, iż już grałam na pianinie od tylu lat. Potem rozmawialiśmy o różnościach.

- Najważniejszy zespół w historii rocka?

- Aerosmith! Jeszcze się pytasz?

- OK, ale obok The Rolling Stones.

- To może jeszcze Beatlesi? - Przewrócił oczyma.

- Nie, nie przepadam za nimi aż tak. - Pokręciłam głową. - Najlepsza płyta, jaką słyszałeś?

- Never Mind the Bullocks, Here's the Sex Pistols!

- Mhm. I jeszcze... Cholera, jest tyle zajebistych albumów! Debiutancki Zeppelinów, Doorsów i Van Halen... The Wall oraz Dark Side of the Moon Floydów... Thriller Jacksona... Back in Black AC/DC... Ride the Lighting Metalliki... Paranoid i Master of Reality Sabatów... Kaya Marleya... A Kind of Magic, The Game, News of the World Queenu, Let It Bleed i Sticky Fingers Stonesów...

Duff westchnął, przeciągając się i odłożył moją lśniącą, pachnącą świerkiem gitarę.

- A może pogadamy o czymś innym? Bo wiesz... Nie zamierzam cię naciągać na zwierzenia, ale chciałabym się dowiedzieć więcej o tobie, o tobie zanim tu przybyłaś... - zasugerował ostrożnie.

Również westchnęłam. Rozumiałam jego ciekawość, jednak czy był sens opowiadania mu o wszystkim i czy ufałam mu na tyle? Byłby drugą osobą na świecie, która poznałaby moje problemy rodzinne... Nie licząc martwego Lennona, któremu zawsze się zwierzałam na Strawberry Fields.

Położyłam sobie na kolanach brązową poduszkę z francuskiego jazzowego festiwalu i wbijałam w nią paznokcie, nie patrząc na rozmówcę. Cicho zaczęłam opowiadać o wszystkim. O tym, że matka mnie niespodziewanie zostawiła, ojciec stał się wtedy tak obcym człowiekiem, ja zaczęłam żyć samotnie, przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku, co powiększyło moje wyobcowanie i nieśmiałość; że zawsze byłam taka cicha i skryta... Nie miałam grona przyjaciółek. Tylko raz miałam chłopaka. Problemy powierzałam Lennonowi.

Duff przyglądał mi się uważnie, gdy skończyłam monolog.

- Naprawdę? Naprawdę nie miałaś nikogo bliskiego? Niemożliwe... Cholernie mi przykro, Alex, że spotkało cię coś takiego... Wiesz, niczego po tobie nie widać...

- Nie lubię pokazywać uczuć.

- Boisz się ich. - To było stwierdzenie, nie pytanie. - Boisz się ludzi. Ale jesteś bardzo silna, odpowiedzialna i niezależna.

- No, trochę... - przyznałam. - Lecz od razu ci mówię, że nie przeszkadza mi to aż tak bardzo. Mój jedyny problem to brak celu w życiu.

- Bo nie znasz, czy raczej dotąd nie znałaś nikogo, kto podsunąłby ci cel życiowy! Wiesz, słodziutka, człowiek jest zwierzęciem stadnym. Taka zajebista dziewczyna nie powinna być pustelniczką, to wręcz przestępstwo. Zobacz, skłoniliśmy cię do gry na gitarze, prawda?

Pokiwałam głową.

- Widzisz! - Wyszczerzył zęby. - Będzie tylko lepiej, nie pozwolę ci się marnować. A teraz uśmiech proszę.

Na przekór zacisnęłam wargi w wąską kreseczkę.

- Hej, co to ma być? - Blondyn zmarszczył brwi i bez ostrzeżenia zaczął mnie łaskotać. Od razu zaczęłam krzyczeć oraz chichotać.

- Duff! Do cholery... Cha cha cha... McKagan! Cha cha... W pizdu, Duff! Cha-cha... Puść! Zostaw! Cha cha... Kurwa mać, przestań! - piszczałam.

- A uśmiechniesz się do mnie bardzo, bardzo ładnie?

- Wręcz przepięknie, kurwa... Tylko przestań!

Leżałam na łóżku, a Duff nade mną wisiał. Patrząc prosto w jego ciepłe, brązowe tęczówki i widząc jego zawadiacki uśmieszek, automatycznie się uśmiechnęłam. Chłopak skopiował mój gest, pełen aprobaty. Nieoczekiwanie dmuchnęłam mu na grzywkę i znów zaczęliśmy się chichrać.

- Gdybym już się nie zmęczył, to dostałabyś karę, a tak... Będzie dopiero jutro - burknął.

- Oj Duff, nie gniewaj się na mnie... - Uśmiechnęłam się słodko i na pocieszenie włączyłam mu kasetę TSA. Oczywiście wcale nie rozumiał, o czym śpiewał Piekarczyk, ale gra Nowaka absolutnie do niego przemawiała. W ciszy słuchaliśmy Trzech zapałek. Nie znałam romantyczniejszej piosenki...

- Pierwsza, pierwsza

By zobaczyć twoje oczy...

Druga, druga

By zobaczyć twoje usta...

Trzecia, trzecia

Po to, by zobaczyć całą twoją twarz.

Trzy zapałki kolejno

Trzy zapałki kolejno

Zapalone nocą...

Co prawda był to hard rock, ale oboje nie ograniczaliśmy się do punk rocka, zresztą Guns N' Roses grali właśnie hard rocka.

- Nie słyszałam piękniejszej solówki - wyznałam, gdy nagranie się skończyło.

- To jest zajebiste! Kurwa, pomyślałbym, że to Page! W dodatku zaczyna się jak Heartbreaker! - Duff był pod wielkim wrażeniem.

- Tekst to tłumaczenie wiersza Praeverta. Piękny...

- Nie znam się na poezji, ale sama muzyka jest boska. Alex... - spytał trochę nieśmiało - Mógłbym wziąć prysznic?

- Pewnie, nie ma sprawy. - Chłopaki czasem się u mnie myli, ze względu na wiadomy stan ich mieszkania. Co prawda przeciekał im dach, więc żartowali, iż mają natrysk, ale przecież kalifornijski klimat nie był zbratany z deszczem. Znalazłam mu w łazience ręcznik oraz jakąś koszulkę z Jackiem Daniel'sem, dwa razy większą od tej z Sex Pistols, w której spałam. Nie miałam pojęcia, czemu ją kupiłam (tę z whisky).

- Dziękuję! - Blondyn wyszczerzył zęby i cmoknął mnie w policzek, po czym zniknął w łazience. Trochę zawstydzona, z palącymi policzkami poszłam do sypialni, by kontynuować rozstrajanie gitary. Umiałam już zmieniać akordy e-moll, E-dur, a-moll i A-dur bez patrzenia na gryf! Palce bardzo mnie bolały, zwłaszcza wskazujący i środkowy, ale ćwiczyłam z zaciśniętymi zębami. Gitara wcale nie była łatwym instrumentem, o nie. Jednakże wiedziałam, iż ciężka praca zawsze się opłaca.

Po kilkunastu minutach chłopak wrócił, ubrany w koszulkę i wilgotne bokserki.

- Chyba jesteś ciut zmęczona. Zagrać ci coś na dobranoc?

- Pewnie! - zawołałam entuzjastycznie.

Z uśmiechem wziął moją gitarę, usiadł na podłodze i zaczął brzdąkać Only Women Bleed Coopera.

- She cries alone at night too often, / Ona za często płacze sama nocą,

he smokes and drinks / on pali i pije

and don't come home at all. / oraz wcale nie wraca do domu.

Only women bleed... / Tylko kobiety krwawią...

Zasnęłam z delikatnym uśmiechem, zasłuchana w cichy, nieśmiały śpiew Duffa i cudne dźwięki mojej gitary. Zarejestrowałam jeszcze, jak basista otulił mnie kołdrą, szepnął „dobranoc” oraz cmoknął delikatnie w czoło.

VII Stanik dla Joe'ego

♫♪ R.E.M. - Losing My Religion ♪♫

Głodny i skacowany Slash powolnym, ociężałym krokiem wlókł się w kierunku Bel Air. Był pewien, iż Alex, jako jedyna rozsądna osoba w otoczeniu, trafiła do domu oraz nie zrobiła nic głupiego ostatniej nocy. Bardzo się cieszył, iż ją poznali. Potrzeba im było takiej wspaniałej, ciepłej osoby, która bezinteresownie i dobrowolnie pomagałaby im oraz wspierała ich wysiłki na drodze do kariery. Izzy miał totalną rację, nazywając ją piekielnym aniołem. Potrafiła być miła i kochana, lecz jednocześnie umiała bronić swego zdania oraz pokazać pazurki. Bardzo mu się to w niej podobało.

Wreszcie dodarł do jej kamienicy i wspiął się na drugie piętro. Zapukał, bo szatynka zawsze zwracała mu na to uwagę, ale jako że nie lubił czekać, zaraz nacisnął klamkę. A ta ustąpiła.

Mulat zdziwił się trochę. Zapomniała zamknąć drzwi? Co się stało?

- Alex? - Wszedł do środka. Dom prezentował się nienagannie jak zawsze, raczej nie stało się w nim nic niepokojącego. Chłopaka uspokoiło, iż prawdopodobnie nie została okradziona. Tylko czy w ogóle była cała oraz zdrowa?

Zajrzał do salonu i kamień spadł mu z serca.

- McKagan, alkoholiku, zabalowałeś z naszą słodką przyjaciółką!

- Co, co? - Rozbudził się blondyn. - O, Slash... Slash! - Otrzeźwiał. - Jak tu wszedłeś?!

- Drzwiami - odparł beztrosko. - A ty, co porabiałeś całą noc w domu Alex?

- Nie mieliśmy ochoty imprezować, więc słuchaliśmy muzyki, grałem jej na gitarze, pozwoliła mi się wykąpać...

- O, wspólny prysznic? - Gitarzysta uśmiechnął się lubieżnie.

- Nie, debilu! Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz?! Wiesz dobrze, że Alex to moja przyjaciółka i nie jest taka!...

- Duff, ale chyba chciałbyś czegoś więcej, co? - zapytał poważnie. Na szczęście zielonooka uwolniła blondyna od konieczności odpowiedzi.

- Serwus... O, Slash! Jak tu wszedłeś?!

- Zapomnieliście zamknąć drzwi, gołąbki...

- Cholera jasna! - zdenerwowała się dziewczyna i zaczęła rozglądać się, czy nic nie zniknęło.

- Spokojnie, Alex, miałaś farta i nikt prócz mnie cię nie odwiedził. Może wiedzieli, że jesteś z Duffem i się go bali... - zachichotał mulat. - Chociaż w charakterze psa obronnego lepszy byłby Axl. Kurwa mać, gdybyś widziała, jak wczoraj pobił się ze Stevenem... Oni ciągle się leją. Rudy chyba był trochę na was wkurzony.

- Dlaczego? - spytała Alex niewinnie, przygotowując kawę.

- Zauważył, że razem wyszliście z klubu. Poza tym nie podobało mu się, iż Duffy cię odprowadził oraz wcześniej się dowiedział, że chcesz zostać treserką sześciu strun.

Uśmiechnęła się na to określenie.

- Axl przesadza. Przecież to nic wielkiego...

Duff odrobinę się zasępił i zanurzył dziób w kubku. Uważał tak samo, jak szatynka. Tylko jak wytłumaczyć to rudemu? Nie było sposobu, cechowała go wielka upartość. Basista nie chciał ciągle kłócić się z przyjacielem, ale nie zamierzał też ograniczać kontaktów z Alex, bo oboje bardzo się lubili. Przecież dziewczyna poświęcała też sporo uwagi Rose'owi, więc czemu ten chciał być tak zaborczy, skoro sam twierdził, iż nie zamierzał się wiązać? Nie miał prawa się rządzić! Wszyscy byli wolnymi ludźmi!

- Podejrzewam, że teraz będzie trzeba przez jakiś czas bardzo na niego uważać - dodał gitarzysta. - Wiecie, jaki jest Axl...

Tak, wiedzieli. Pewnie przez najbliższy czas zamierzał traktować oboje protekcjonalnie, Duffa stale opierdalać, a do Alex pewnie odnosić się z wielką łaską. Izzy mówił (gdy czasem raczył się odezwać), że rudy był taki od zawsze.

Dwa miesiące później

Mieszkałam w Los Angeles już trzy miesiące i właściwie zdążyłam się do niego przyzwyczaić. Przystopowałam z narzekaniem na skwar oraz głośnymi lamentami, iż musiałam opuścić Nowy Jork. Oczywiście nadal tęskniłam za Central Parkiem i koncertami oraz moim brooklyńskim domem, ale w LA nie było tak źle, jak na początku mi się wydawało. Zawdzięczałam to przede wszystkim Axlowi, Duffowi, Slashowi, Izzy'iemu i Stevenowi. Nie sposób było się z nimi nudzić. Gdyby nie oni, w samotności spędzałabym wieczory przy pianinie albo przed telewizorem, a w weekendy piła wino w klubach, po czym zabijała wszystkich w pogo. Tak, bardzo pozytywnie.

Czas mijał mi na wysłuchiwaniu prób (a chłopcy grali przy mnie bardzo chętnie i często), gotowaniu obiadów z Popcornem, nauce gry na gitarze ze Slashem oraz Stradlinem, graniu na pianinie z Axlem, pogowaniu oraz wychwalaniu punk rocka z Duffem. O tak, basista i ja okazaliśmy się sobie prawdziwie bratnimi duszami. Przesiadywaliśmy czasem na dachach, pijąc wino, klnąc, śmiejąc się, rozwalając butelki oraz opowiadając, jak to rozpierdolilibyśmy system. W dodatku to nie było takie czcze, pijackie gadanie, bo przecież komuna stanowiła realny, poważny problem. Cenzura bardzo ograniczała artystów. Żałowałam, iż nie miałam przyjaciół, z którymi mogłabym przesiadywać w piwnicach bądź garażach i obserwować proces tworzenia muzyki idealnie opisującej rzeczywistość. Nawet zważając na fakt, że nie mieszkałam w Polsce; tylko czasem tam przyjeżdżałam na koncerty, letnie festiwale. Niekiedy naprawdę głupio się czułam, będąc obcą w swojej własnej ojczyźnie...

♫♪ Pink Floyd - Goodbye Blue Sky ♪♫

Siedziałam z Izzym przed Hellhousem, grając Goodbye Blue Sky Pink Floyd. Na szczęście Waiters nie lubił tak skomplikowanych kompozycji jak Hendrix, więc mogłam sobie pograć psychodeliczne kawałki.

- Widzisz, jesteś zajebista - powiedział, zaciągając się szlugiem. - Dwa miesiące i już grasz Floydów!

Uśmiechnęłam się lekko.

- Gdybym nie grała na klawiszach, nie byłoby tak dobrze.

- Ale jest zajebiście... I zajebiście - stwierdził filozoficznie po krótkim namyśle. Zaśmiałam się tylko. Towarzysz uważnie obserwował ulatujący dym.

- Co jest takiego fajnego w paleniu? - westchnęłam, przekrzywiając głowę. Chłopak drgnął nagle, jakby coś mu się niespodziewanie przypomniało.

- A może chcesz spróbować tego? - Wyjął z kieszeni spodni małe, czarne pudełeczko. Widziałam już takie.

- Tabaka?

Kiwnął głową.

- Wciągałaś już kiedyś?

Potrząsnęłam włosami.

- Daj rękę. - Wziął moją dłoń. - Odchyl kciuk... Tu masz anatomiczną tabakierę, ten dołek. Tutaj sypiesz tabakę. - Mocno stuknął kilkakrotnie tabakierą o ziemię, po czym otworzył ją i sypnął troszkę brązowego proszku na moją dłoń. - Niuchaj na zdrowie. Tylko delikatnie, bo ci poleci do gardła, a jak będziesz zdolna, to możesz nawet się porzygać.

Zatkałam lewą dziurkę i zbliżyłam nos do dłoni. Drobne ziarenka tytoniu pachniały miętą. Przyjemnie. Tak jak polecił Izzy, delikatnie wciągnęłam. Po chwili twarz zaczęła mnie szczypać, oczy się załzawiły, ale zarazem poczułam orzeźwienie, rozluźniłam się.

- Heil Hitler! - zażartował. Zmarszczyłam brwi. - Masz hitlerka pod nosem.

Przejrzałam się w do połowy pełnej (patrzcie, stałam się optymistką!) butelce whisky i istotnie ujrzałam tabaczany wąsik.

- Fuck you! - odcięłam się, zainspirowana koncertowym Freddiem Mercurym. - Toż to Fryderyk, a nie hitlerek, kołku.

Oboje zaczęliśmy chichotać. Nagle z garażu wypadł Axl i spojrzał na nas błędnym wzrokiem.

- Co to jest? Stradlin!... - Wyrwał mi rąk opakowanie i powąchał zawartość.

- Wyluzuj, stary! Chyba nie sądzisz, że dałbym jej herę albo fetę...

- Oby. Obyś nigdy tego nie zrobił - wycedził rudy i wrócił do środka.

Poczułam, że zaczynam siąpić nosem. A ponoć tabaka miała uwalniać od kataru, rozszerzając śluzówkę.

- Hipokryta - burknęłam, mając na myśli Axla.

- Rudy nie jest uzależniony. Ćpa, jak ma ochotę, ale nie z musu. Jesteś jego przyjaciółką, więc chyba rozumiesz, że nie chce, byś wpadła w to gówno. Ja też ci mówię, nigdy nie próbuj! - Spojrzał na mnie twardo. - Nie warto, dziewczyno, wierz mi.

- To dlaczego wy wszyscy bierzecie? - spytałam rozpaczliwie, wzdychając.

Milczał długo, paląc papierosa bez zaciągania się.

- Właściwie już sam nie wiem - odparł cicho, martwo i zaciągnął się resztką szluga, niemal do filtra.

- Brawo, kochani - mruknęłam. „Naprawdę miło będzie widzieć was martwych, z igłami strzykawek wbitymi w przedramiona...” pomyślałam gorzko. Dołączył do nas Slash i beztrosko zaczął grać As Tears Goes By Stonesów.

- Nie lubię standardowego stroju - poskarżył się.

- I dla twojego widzimisię, ciulu, też muszę mieć nastrojoną gitarę pół tonu w dół - burknął brunet.

- Inaczej przecież by nie pasowało, kurwa. To co? Tak jest zajebiście! Na standardowym nigdy nie mogłem wymyślić dobrej solówki.

Izzy przewrócił oczyma, klnąc pod nosem i mrucząc coś o imbecylu, który nie kupił basu tylko dlatego, że miał mniej strun - tak było w istocie, ale przecież Saul był wtedy jeszcze dzieciakiem...

- A wiesz, jak ja lubię przestrajać gitarę? - westchnęłam. - Specjalnie, żeby grać AC/DC, Sabatów, Stonesów... Nie, Slash! Kurwa, będziesz mi potem nastrajał na standard! - zaprotestowałam, widząc, iż mulat zaczął kręcić stroikiem jednej z wiolinowych strun.

- Spokojnie, Alex... - mruknął. - I tak ci się trochę rozstroiła. Zresztą to tylko pół tonu... - To samo mogłam powiedzieć jemu! Trącił strunę jeszcze raz, sprawdzając, czy wpadała w rezonans z poprzednią. Burknęłam niezadowolona. - Struny nie są tak mocno naciągnięte, łatwiej grać! Co, żałujesz mi? - spytał żałośnie z miną zbitego psa.

- Ech, Slash, co ty masz w sobie, że tak ci ulegam...

- Slashowi żadna się nie oprze, zapamiętaj, skarbie. - Wyszczerzył zęby i zaczął grać jakąś improwizację, która potem przeszła w Purple Haze Hendriksa (chociaż ten utwór pochodził z pierwszego albumu, na którym niby jeszcze nie stroił gitary pół tonu niżej), czym mnie udobruchał. Uwielbiałam największego wirtuoza oraz prekursora gitary, mańkuta, grającego nawet zębami. Zresztą, wszyscy byli nim oczarowani, nie tylko gitarzyści. Jimi nie był minimalistą, komponował trudne utwory, o czym wspomniałam. Pewnie miałam poczekać dość długo, jeśli nie wieczność, by je zagrać... Nie wspominając o widowiskach, jak serwował, grając nawet z gitarą za plecami czy na podłodze, a później podpalając swój instrument. Przy tym chyba zawsze był pijany i naćpany.

- Hej, Jimi... Jakiś blady jesteś. - Taa, pewnie blady Afroamerykanin miał wyglądać niczym mulat. - I włosy zapuściłeś! A czemu już nie grasz na Stratocasterze? - zażartował Duff, przychodząc do Hellhouse'u z paroma flaszkami.

- Ja chcę znowu Gibsona Les Paula! Takiego jak Page! - Slash zrobił minę zrozpaczonego dzieciaka.

- Nie patrz tak na mnie. Moim klientem jest Perry - mruknął Izzy, czując na sobie jego wzrok.

- Ej, skoro Joe u ciebie zawsze kupuje, to może mógłby nam załatwić jakieś koncerty, co?

- Hey Joe... Where are you gonna go now? - zażartowałam.

- Za dużo mi płaci, żebym go mógł jeszcze prosić o takie rzeczy. Oczywiście zważając na fakt, że to Joe Perry. Niestety, przykro mi. - Wzruszył ramionami Izzy. Wielka szkoda...

- Hej, a może któryś z was wie, jak zagrać People Are Strange? - zagadnęłam, by zmienić temat i się nie martwić bądź nudzić. Slash ochoczo klasnął w dłonie.

- A tak mnie klęłaś, że przestroiłem ci gitarę...

♫♪Aerosmith - Dream On ♪♫

- Maybe tomorrow the good Lord will take you away. / Może jutro dobry Pan cię zabierze.

Dream on, dream on, dream yourself a dream comes true... / Marz dalej, wyśnij sobie, że sen się spełni... - akompaniowałam Slashowi swym niezbyt dobrym śpiewem rozłożona na kanapie w Hellhousie.

- Hej... Szukam Stradlina. - Nieoczekiwanie do środka wszedł jakiś osobnik. Spojrzałam na niego i trochę mnie zamurowało. O kurwa mać, to Joe „Boski” Perry! Łii! Ale jazda! Przystojny, długowłosy brunet o przepastnym spojrzeniu - ten Joe Perry! - O, dobrą muzykę tu gracie... Dzieciaki, jak powiedziałby Tyler. - Spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął, pesząc mnie.

- Przecież Steven nie jest takim dinozaurem - odważyłam się wtrącić.

- Ale podobno jak ktoś jest stary, to mądry, a on chce uchodzić tu za autorytet, nie tylko wtedy, gdy Lśniące Bliźniaki * siedzą u siebie na wyspach. Ej, chłopaki, czemu nie zapoznaliście mnie jeszcze z taką inteligentną i czarującą damą?! Wstydźcie się, miałem o was lepsze zdanie.

- Wybacz Joe, kurwa, ale od dłuższego czasu wpadałeś do nas tylko w celu załatwienia interesów z Izzym. A ta dama to nasza przyjaciółka Alex - rzekł Slash.

- Miło poznać. - Uścisnął moją dłoń.

- Mnie również, miło się dowiedzieć, iż w rzeczywistości jesteś równie czarujący co na scenie.

- A ile razy już cię czarowałem?

- Trzy. Mam nadzieję, że będzie więcej.

- Oczywiście! Chętnie sprawdzę, jak czaruję taką uroczą panienkę...

O rany, jeszcze Joe Perry miałby ze mną flirtować?! Jak wiele może zmienić przeprowadzka do Los Angeles... W Nowym Jorku nigdy nie przydarzało mi się nic takiego.

- Gdybyś pozwolił tym wariatom otworzyć wasz koncert, może nawet rzuciłabym w ciebie stanikiem - wypaliłam, co zadziwiło mnie samą.

- Tak powiadasz? - Błysnęły mu ciemne oczy. Uśmiechnęłam się lekko kokieteryjnie. - Droga Alex... Wobec tego, chłopaki, macie spiąć tyłki i za parę miesięcy zagrać jako nasz support!

- Mówisz serio? - Izzy'iemu, który właśnie stanął w drzwiach garażu, prawie wyleciał papieros z ust.

- Pewnie, mój ulubiony handlarzu! Jeśli to uszczęśliwi taką miłą, przeuroczą dziewczynę... Ale przechodząc do naszych interesów...

Stradlin wyszedł z nim na zewnątrz, wiadomo po co. Slash zaczął podskakiwać na taborecie.

- Alex, kocham cię, normalnie cię kocham, dziewczyno i nawet oddam ci mojego Daniel'sa!

Zaśmiałam się uradowana.

- Nie musisz się aż tak poświęcać, Slash, Jack ma czterdzieści procent, a ja słabą głowę...

- Tylko wiesz, że naprawdę będziesz musiała rzucić w niego tym stanikiem? - Wyszczerzył radośnie zęby. - Joe ci tego nie zapomni...

Starałam się zachować neutralną minę, lecz nie byłam pewna efektu.

- Nie przejmuj się, może być stary, za mały, nawet różowy - zachichotał mulat.

* Glitter Twins, czyli Mick Jagger i Keith Richards.

VIII Obietnica

♫♪ Red Hot Chili Peppers - Dani California ♪♫

Chłopcy bardzo się przejęli możliwością zagrania z Aerosmith, poza tym Perry wspomniał Izzy'iemu o napomknięciu o nich paru innym znajomym. Wszyscy znów twierdzili, iż spadłam im z nieba. Fakt, sytuacja z gitarzystą bostońskiego zespołu była dość zaskakująca, ale bez przesady. Anioł z nieba, że niby ja? Totalne nieporozumienie.

Spędzali coraz więcej czasu nad muzyką, z czego właściwie się cieszyłam, bo wtedy nie ćpali. Bardzo by mnie to martwiło. Naprawdę nie chciałam, aby któryś z nich zginął, zwłaszcza w takim momencie i w ich, i w moim życiu. Gdybym nie miała jednak silnej psychiki (choć zawsze uważałam się za słabą emocjonalnie), pewnie po zgonie któregoś z przyjaciół śniłyby mi się widoki, jakich doświadczyła dziewięcioletnia wówczas córka Elvisa, która jako pierwsza znalazła go martwego. Biedne dziewczę...

Oczywiście wobec tego poświęcali mniej uwagi mnie, ale rzecz jasna nie gniewałam się o to. Nie byłam taka głupia. Zresztą dotychczas opiekowali się mną tak bardzo, że zapragnęłam pobyć sama i na przykład poznać lepiej miasto. Z okolicą, czyli głównie Sunset Strip już dobrze się zaznajomiłam. Wiedziałam, gdzie mają dobre drinki, a gdzie piwo jest rozwodnione, gdzie można tanio kupić fajki, gdzie kręcą się dilerzy. To znaczy, sama rzadko bywałam w takich miejscach, gdyż każdy powtarzał, iż Los Angeles jest bardzo niebezpieczne i nie powinnam włóczyć się po nim sama. A Nowy Jork może był spokojny jak wieś nocą, gdzie każdy zamyka okna i ogląda telewizję? Taa, ciekawe po co więc by transmitowano w telewizji na żywo pościgi policyjne...

Wrodzona przekora popchnęła mnie w końcu do autobusu prowadzącego na drugą stronę miasta. Jechałam dosyć długo, obserwując widoki zza okna oraz przysłuchując się kasecie Stonesów, której słuchał głośno ze swego odtwarzacza siedzący obok mnie koleś. Wysiadłam wreszcie obok ulicy ciągnących się sklepów. O, obuwniczy! Weszłam do środka i nawet znalazłam parę wiśniowych, siedmiodziurkowych martensów, jakie mi się od dłuższego czasu marzyły. Świetnie! Kupiłam je i od razu założyłam, wrzucając parę czarnych, zniszczonych trampek na dno torby. Zajrzałam też do drogerii, ale w sumie nie potrzebowałam żadnych kosmetyków, więc nic nie kupiłam. Co innego w sklepie muzycznym! Przesłuchałam parę zachęcających kaset i kupiłam album Def Leppard. Poza tym zrobiłam zakupy spożywcze, aby pozwolić Stevenowi szaleć w mojej kuchni, gdyby znalazł wolną chwilę. Uwielbiałam jego entuzjazm w każdej sytuacji, przy grze na perkusji, przy przyrządzaniu jakiejś potrawy. Nie można było zamartwiać się czymkolwiek w jego obecności. Co prawda nie można ciągle uciekać od problemów, ale gdybym miała akurat dzień słabej psychiki, z pewnością poprosiłabym go o pomoc. Spisałby się na medal.

Potem zajrzałam do kilku sklepów z ciuchami. Axl, Duff i Slash niekiedy trochę marudzili, że powinnam ubierać się bardziej kobieco. Zwykle nosiłam legginsy albo szorty (cóż, taki klimat) i koszulki z zespołami, także męskie, ale miałam trochę damskich. Kupiłam sobie fioletową sukienkę na ramiączkach sięgającą kolana, białą bokserkę w cieniutkie czarne paseczki oraz niebieską koszulę w kratę. Jeszcze wróciłam się do obuwniczego po klapki do sukienki, bo nosiłam tylko trampki, glany i martensy. Akurat trafiły mi się pod kolor odzieży.

Zadowolona postanowiłam jeszcze trochę pokręcić się po okolicy w nadziei, iż ujrzę coś ciekawego. Szłam i szłam, kluczyłam bocznymi uliczkami, aż wreszcie moich uszu zaczął dochodzić mój ukochany kawałek Boba Marleya - Waiting in Vain.

- Ya see, in life I know, there's lots of grief, / Widzisz, wiem, że w życiu jest wiele smutku,

But your love is my relief. / Lecz twa miłość jest mą pomocą.

Tears in my eyes burn, / Moje łzy wręcz płoną,

Tears in my eyes burn, while I'm waiting, / Moje łzy wręcz płoną, gdy czekam,

While I'm waiting for my turn... / Gdy czekam na mą kolej...

Automatycznie zaczęłam się bujać. Lubiłam reggae, a zwłaszcza Marleya. Ta muzyka, muzyka nadziei, pomagała odgonić smutki, których przecież często doświadczałam. Podobały mi się też mądre teksty z przesłaniem, choć nie zawsze się z nimi utożsamiałam.

- No proszę, nawet metale bujają się przy Marleyu! - Uśmiechnęła się do mnie jakaś dziewczyna z długimi blond dredami na głowie. - Fajne buty - dodała szczerze.

- Dzięki. A poza tym uważam się za punka, choć może nie wyglądam; i jestem otwarta na każdą dobrą muzykę.

- Mądrze gadasz, dziewczyno. Tak, jak i powinien mówić dobry rasta. Jestem Jamie. - Podała mi rękę, której uścisk był niespodziewanie silny. Była średniego wzrostu, miała kobiecą figurę, sympatyczną twarz, jasnoniebieskie oczy, blade, wąskie wargi.

- Alex. - Odwzajemniłam gest. Uśmiechnęła się znów. - Jamie? Jamie's Crying?

Zaśmiała się serdecznie.

- Lubię tę piosenkę, choć Van Halen to raczej nie moja muzyka. Naprawdę fajnie, że ktoś tu też słucha reggae. Nie spotkałam właściwie nikogo takiego...

- Pewnie też narzekałabym, iż nikt tu nie słucha rocka, gdybym nie mieszkała w pobliżu Sunset. Trzeba po prostu znaleźć odpowiednie rejony...

- Mieszkasz na Sunset Strip?! - zdumiała się rozmówczyni. - Nie boisz się?! Ci dilerzy, dziwki, złodzieje...

- Nie do końca, mieszkam w pobliżu, ale spędzam tam sporo czasu, ze względu na moich przyjaciół - wyjaśniłam. - Sama z pewnością nie odważyłabym się tam przebywać...

Szłam dalej, by poznać źródło dźwięku. Szłam i szłam, aż się zgubiłam. Stanęłam skonfundowana, westchnęłam nad sobą, po czym postanowiłam zawrócić. Trafiłam do wąskiej alejki, gdzie dosłownie wpadłam na jakiegoś gościa.

- Cholera, przepraszam... - wymamrotałam.

- Lepiej uważaj, dziewczyno i spadaj stąd, jeśli ci życie miłe.

- Czemu? - bąknęłam.

Długowłosy, wysoki jak Duff blondyn spojrzał na mnie, a oczy miał bardzo zimne oraz puste, aż się przelękłam. Był blady, strasznie wychudzony i miał okropne drgawki, niemal padaczkę na stojąco.

- Bo nic dobrego cię tu nie spotka. Wracaj do Beverly Hills, albo zaraz działka przestanie mnie tak oszołamiać i poczuję żądzę... - wyszeptał, na co zmroziła mi się krew w żyłach. Oblizał lubieżnie wargi, zbliżył się do mnie i już-już chciał mnie złapać, lecz otrząsnęłam się i z wrzaskiem uciekłam. Biegłam na oślep, totalnie przerażona, byle dalej od tamtego napalonego ćpuna. Miałam rację, unikając przyjaciół po zażyciu narkotyków. Co, gdyby któryś miał chcicę w mojej bliskiej obecności? Dreszcz mnie przeszył na taką myśl. W końcu zabrakło mi tchu i stanęłam, ciężko dysząc. Pragnęłam jak najszybciej wrócić do domu. Zapytałam jakiegoś przechodnia o drogę na przystanek, gdzie zaraz się udałam.

♫♪ The Jimi Hendrix Experience - Little Wing ♪♫

Po dojechaniu tam, skąd przybyłam, zaraz poleciałam na Sunset. Nie mogłam zostać sama, czułam się tak strasznie, byłam taka przerażona, że po prostu musiałam pójść do chłopaków, zwyczajnie przy nich być. Co prawda pijaczek z butelką Thunderbirda na głowie straszył mnie jeszcze bardziej, ale musiałam znaleźć się jak najszybciej w Hellhousie. Właściwie ze łzami w oczach dopadłam drzwi garażu. Izzy na to wychylił się zza kanapy.

- Hej, Alex, co jest?

Nie odpowiedziałam, tylko usiadłam na sofie, podciągnęłam kolana pod brodę i zamknęłam oczy.

- Ktoś ci coś zrobił? - spytał podminowany. Pokręciłam głową, na co trochę się uspokoił. - Mogę coś teraz dla ciebie zrobić, kruszyno? - Tak, pewnie wyglądałam wtedy na taką kruchą, bezbronną dziewczynkę.

- Możesz ze mną zostać? Przyszłam tu, bo po prostu nie mogłam być sama...

- Pewnie.

- Dziękuję, Izzy - odszepnęłam z wdzięcznością. Chłopak usadowił się wygodnie na kanapie. Potrzebowałam jakiejś bliskości, by odzyskać wreszcie głęboko naruszone poczucie bezpieczeństwa, ale towarzysz nie wiedział przecież, co mi się przydarzyło, ale poza tym był facetem, więc nie domyśliłby się; do tego cechowała go duża powściągliwość. Wobec tego musiałam poczynić mu delikatną aluzję, nieco się przybliżając. Ostrożnie otoczył mnie ramieniem.

- Lepiej?

- Znacznie - odszepnęłam, a na mą twarz wstąpił zarys uśmiechu. Oparłam głowę o ramię bruneta i naprawdę poczułam się pomyślniej. Nie mogłam trafić lepiej aniżeli na Stradlina. Tylko on pozwoliłby mi w milczeniu ochłonąć bez uporczywych pytań o przyczynę mojego stanu. Siedzieliśmy tak dobre dwadzieścia minut.

- To jak, powiesz mi wreszcie, co się stało? Wiem doskonale, że nie wyglądam na najlepszego pocieszyciela, ale przysięgam postarać się reagować odpowiednio - rzekł w końcu, przebierając palcami w moich długich, ciemnych włosach.

- Cześć... Ej, co się dzieje, kurwa? Stradlin, ciulu, coś ty jej zrobił? - Do środka wszedł Axl. Kumpel spojrzał na niego jak na idiotę. Bo czy Izzy mógłby zrobić mi jakąś krzywdę? Chyba nie zasłużyłam sobie na to, a on nie był w istocie taki zły.

- Alex przyszła zapłakana jakieś pół godziny temu, nie chciała nic powiedzieć, tylko poprosiła, żebym z nią został. Właśnie chciałem się czegoś dowiedzieć.

Rudy westchnął i usiadł przy mnie.

- Hej, słodziutka, co się stało? - spytał łagodnie. Dziwiło mnie trochę, że umiał tak reagować, ale dla mnie zawsze był miły i kochany. Dlatego czasem wręcz mroziły mnie jego bójki z chłopakami, bo grali nie tak, jak on chciał.

Westchnęłam głęboko, po czym wreszcie powiedziałam trochę zażenowana, co mi się przydarzyło. Po ochłonięciu stwierdziłam, iż to nie było nic takiego, więc czułam się głupio.

- Ach, ty uparciuchu... Po prostu musiałaś się przekonać na własnej skórze, że to dżungla, tak? - westchnął, a ja pokiwałam głową.

- Chociaż w sumie mogłabym tego samego doświadczyć w waszej obecności - rzekłam bezbarwnie.

- Mówiłem ci, nie jestem uzależniony, do cholery! - zaprotestował.

- Może i nie, ale możesz kiedyś postąpić tak samo, gdy zaćpiesz! Nie przewidzisz wtedy swoich reakcji! Żaden z was nie będzie, kurwa, w stanie! Którykolwiek z was mógłby mnie zgwałcić! I to, że bylibyście zaćpani, gówno by znaczyło, wiesz?! Nie mogłabym wyleczyć się z traumy, iż jeden z moich przyjaciół zrobił mi najgorszą rzecz, jaką można skrzywdzić, upokorzyć i zniszczyć kobietę! Moglibyście żałować, ale nigdy bym wam tego nie zapomniała, nigdy nie naprawilibyście tej szkody! Już nigdy nie odzyskalibyście mojego zaufania! Już zawsze żyłabym z piętnem kobiety zgwałconej przez naćpanego kumpla! - krzyczałam bardzo głośno, pragnąc, by każde słowo dotarło do obecnych. Wtedy w drzwiach pojawiła się reszta zespołu z niepewnymi minami. - Mam nadzieję, że wszystko słyszeliście?

Zawstydzony Slash kiwnął głową, Steven zaczął czochrać włosy, a Duff spojrzał na mnie z zatroskaną miną.

- Słyszałem twoje wywody, ale co się stało, że jesteś taka roztrzęsiona i zapłakana?

Zacisnęłam usta w wąską kreseczkę, więc Axl mnie wyręczył w wyjaśnianiu. Farbowany blondyn przejęty usiadł przy mnie (Izzy ustąpił mu miejsca, idąc mi po wodę) oraz przytulił.

- Nie denerwuj się, malutka...

- Wiem, zrobiłam z igły widły, przepraszam...

- Nie masz za co. Cieszę się, że do nas przyszłaś i przede wszystkim, że nic ci się nie stało...

- Najadłaś się nieźle strachu, to przynajmniej już tego więcej nie zrobisz - stwierdził Axl.

- Ale ja nie chcę włóczyć się tylko po okolicy, to takie nudne! I nie cierpię być od kogoś zależna! Nie będę przecież ciągle truć wam dupy, iż chcę jechać na drugą stronę miasta!

- A właściwie, po co się tam wybrałaś? - zaciekawił się Slash.

- Na zakupy.

- No tak. O, rzeczywiście, ładne martensy. - Uśmiechnął się, więc podziękowałam. Tylko perkusista milczał, całkiem jak nie on. Może ruszyły go trochę moje słowa? Chłopaki najczęściej narzekali na niedyspozycję z jego strony. Miałam nadzieję, iż weźmie do siebie to, co powiedziałam...

Niedługo potem poprosiłam McKagana, by mnie odprowadził. Nie było atmosfery, ogarnęło mnie zmęczenie. Szliśmy powoli; blondyn obejmował mnie troskliwie ramieniem. Nie powiem, to naprawdę pomagało.

- Duff, a ty? Proszę cię, bądź ze mną szczery. Jak dużo ty bierzesz?

- Spokojnie, nie jest ze mną źle. Naprawdę, przysięgam, malutka! Czasem trochę zażyję na odprężenie, na przykład przed koncertem, albo żeby wena przyszła... Najgorzej jest ze Stevenem, grzeje chyba każdego tygodnia. Izzy ociupinę przystopował jakiś czas temu. Slash ćpa trochę hery i koki, ale on tak musi, gdy pije. Proszę cię, nie przejmuj się tak... - dodał łagodnie, widząc, iż znów zaczęłam drżeć.

- Ja naprawdę nie chcę w końcu widzieć was umierających, rozumiesz to, do kurwy nędzy, Duff?! - zaczęłam szlochać i chłopak zaraz mnie mocno przytulił.

- Alex... Obiecuję ci, że tego nie zobaczysz. Obiecuję. Naprawdę.

IX Dyskusyjny refren

♫♪Marilyn Manson - Sweet Dreams♪♫

Duff niespokojnie przewracał się z boku na bok we śnie, aż przywalił głową w ścianę i się zbudził, co właściwie przyjął z ulgą. Koszmary Slasha zasypiającego na trzeźwo nie mogły liczyć się z tym, co umysł właśnie zaserwował basiście. Czy mogło być coś straszniejszego od bycia sprawcą najgorszego cierpienia osoby, na której tak nam zależało? Naprawdę się cieszył, iż to nie stało się naprawdę. I nie mogło się wydarzyć na jawie, prawda? Nie, nie było mowy! Nie wyobrażał sobie, że mógłby nawet nieświadomie stać się aż takim skurwysynem, aby zrobić jej coś takiego. Naprawdę poruszyły go wczorajsze słowa dziewczyny. Ale cholera jasna, dlaczego w tym śnie był też AXL?! Niby w mary nie wolno wierzyć, ale niepokoiło to McKagana. W dodatku rudy również gwałcący pod wpływem heroiny Alex...

„Nie, to wcale nie jest normalne, ogarnij się, chłopie!” pomyślał, klepnął się mocno w policzek i przekręcił na drugi bok. Co innego mieć jakieś chore sny, w których on oraz jego kumpel, któremu także nie była obojętna, gwałcili swą przyjaciółkę niczym pozbawione uczuć zwierzęta, a absolutnie co innego rozmyślać, jakby to było się z nią kochać, trzymać w ramionach jej drżące ciało, błądzić opuszkami palców po wrażliwej skórze ud, językiem wędrować od szyi przez piersi po brzuch, słyszeć przyspieszony oddech i ciche, niekontrolowane jęki... Właśnie taką wizją Duff starał się przegonić poprzedni sen.

♫♪Eric Clapton - Tears in Heaven♪♫

Byłam cholernie zmęczona, ale nie mogłam spać. Wobec tego założyłam legginsy, koszulę oraz trampki, po czym udałam się na dach kamienicy, nawet nie zachodząc do łazienki. Oparłam się plecami o komin i patrzyłam na powoli zaczynające swą codzienną wędrówkę słońce. Przypomniała mi się planeta latarnika, którą odwiedził Mały Książę; rezydent cały czas musiał zapalać i gasić lampę, miał bardzo odpowiedzialne zadanie. Cóż za rutyna... Ja bym tak nie wytrzymała. Na szczęście nie mogłam na to narzekać w obecności moich przyjaciół. Co jak co, lecz nuda i rutyna z pewnością mi nie groziły. Znajomość z nimi naprawdę była dla mnie wartościowa oraz bardzo ważna. Ach, gdybym tylko nie musiała się martwić o to, czy nie zaaplikują sobie wreszcie przypadkiem złotego strzału...

Siedziałam na krawędzi, machając nogami i patrząc z wysoka na przypominających maleńkie mróweczki ludzi. Zdawali się tacy odlegli oraz nieznaczący, jakbym nie miała z nimi absolutnie nic wspólnego... Cóż, po części mogło tak być.

- Alex?

- Duff? Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - zdziwiłam się.

- Nie otwierałaś, więc pomyślałem, że pewnie przyszłaś sobie posiedzieć... - Blondyn usiadł przy mnie. - Chyba nie zamierzasz skakać?

- Raczej nie. Zabilibyście mnie.

Zaśmiał się.

- Bez przesady... Ja skazałbym cię tylko na dożywotnie bycie z nami.

- Miła alternatywa. - Uśmiechnęłam się. Chłopak położył mi rękę na ramieniu.

- Jak się czujesz, malutka?

- Nijak. - Wzruszyłam ramionami. - A ty?

- Hm... Jakoś dziwnie. Poza tym naprawdę ruszyło mnie to, co stało się wczoraj, wiesz?

Milczałam, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

- Alex... - Lekko mnie obrócił, abym spojrzała mu w oczy - Naprawdę, naprawdę ze swojej strony obiecuję ci, że nigdy czegoś takiego ci nie zrobię! Nie skrzywdzę cię! Nie zostanę ćpunem! Przysięgam! Wierzysz mi?

- Wierzę, Duff - szepnęłam z absolutnym zaufaniem, patrząc prosto w jego ciepłe, czekoladowe tęczówki. Po chwili chłopak zaczął się ku mnie nachylać, lecz ja oparłam o niego ciężar ciała i otoczyłam ramionami, wtulając się w blondyna. Zaśmiał się cicho, zaczynając gładzić mnie po włosach.

- I ty jesteś słodka jak wódka, tak?

- Mówiłeś przecież, że lubisz wódkę... - wymamrotałam gdzieś w jego jabłko Adama.

♫♪Queen - Who Needs You

Brzdąkałam w Hellhousie na gitarze Izzy'iego (naprawdę super mieć takiego Gibsona w dłoni!), gdy wreszcie do środka wpadł Slash, śmiejąc się jak opętany.

- Patrzcie, kurde, co znalazłem! - Zaczął wymachiwać jakimś śmiesznym, czarnym cylindrem.

- Chcesz zostać wujkiem Sknerusem? - spytałam.

- Nie, słodziutka, ale spójrz, fajny, nie?

- Znalazłeś go? - Duff litościwie naciągnął dolną powiekę. - Jedzie mi tu czołg?

- Co się czepiasz, drągu. - Slash włożył na głowę cylinder. - Alex, ty się znasz. Jak wyglądam?

- Zajebiście. - Uśmiechnęłam się. - Pasuje ci.

- Jeszcze jakbym miał Les Paula w rękach, a nie tę podróbę... - westchnął smutno.

- Nie marudź, ważne, że sprawna. Jak już znajdziemy kogoś, kto nam zaproponuje kontrakt, to dostaniesz Les Paula. Też chciałbym fenderowski bas, ale trzeba się cieszyć, że w ogóle mamy gitary.

- A jak mi nie dadzą, to się wkurwię niczym Rose jebany - burknął mulat, po czym wziął swoją gitarę i zaczął grać Eruption Van Halen. - Pierwszy raz puścił mi to Popcorn. Kurwa, tak mnie zatkało! Widziałem ich na moim pierwszym dużym koncercie. Grali tam też Aerosmith, ale Eddie i reszta byli lepsi nawet od nich. Pamiętam to do dzisiaj: ósmy kwietnia 1979 roku.

- Tylko nie mów tego przy Perrym, bo będą nici.

Zaśmiał się krótko.

- W ogóle to wiesz, że Stevenowi trafiło się coś takiego, że jak mieliśmy trzynaście lat, odwiedzaliśmy moją sąsiadkę i zaprosiła nas do siebie... Wtedy ona dała mu się przelecieć? A miała ponad dwadzieścia lat!

- Pierdolisz...

- No nie, słodziutka. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale potem stało się to jeszcze ze cztery czy pięć razy. I za każdym razem dostawał kasę. Dla mnie to nie do uwierzenia... Ale to nie zawsze się dobrze kończyło. W końcu nakrył ich jej współlokator, gej, zrzucił z niej Stevena i tyle.

- Czemu wcześniej tego nie mówiłeś?! Cholera, zacznę mieć do Popcorna znacznie większy szacunek - stwierdził basista.

- A co ty myślałeś, blondynie farbowany, że Adler rady nie daje?! Zatkało kakao?! Dupa! Ja też miałem od najmłodszych lat powodzenie! - Niespodziewanie do garażu wszedł perkusista.

- Taa, rodzice nie mogli cię znieść, tylko babcia cię kochała, ale wytrzymać z tobą nie mogła...

- Gdybyś teraz pozwał tę sąsiadkę do sądu o wykorzystanie seksualne nieletniego, dostałbyś dużo większą sumkę - wtrąciłam, by nie zaczęli się kłócić.

- Nie, nie jestem taki. Była z niej zbyt zajebista dupa... Ciekawe, czy nadal tam mieszka. Slash, ciulu, pamiętasz, jak zawsze się włóczyliśmy po Hollywood i Sunset aż do Deheny?

Z rozrzewnieniem zaczęli wspominać stare czasy, opowiadając mi dużo zabawnych historyjek. To dzięki Stevenowi Slash zaczął grać. A dzięki Slashowi Stevenowi nie stało się nic poważnego, gdy Popcorn nieudolnie próbował jeździć na deskorolce. Saul podjechał do niego na swoim rowerze, pomógł mu i od tej pory byli nierozłączni.

♫♪The Beatles - Let It Be

Pamiętałam, że nad ranem grałam na pianinie Let It Be Beatlesów, a kiedy się obudziłam, przy instrumencie siedział Axl. Nic nie kojarzyłam. Ech, chyba Los Angeles zaczynało lasować mi mózg... Niedobrze, bardzo niedobrze.

Zdezorientowana i cholernie zaspana spojrzałam na Rose'a, który chyba starał się tworzyć piosenkę. Brzmiała jak tamta zagrana na moje życzenie, gdy mnie pierwszy raz odwiedził. Przysłuchując mu się, poszłam do kuchni zrobić kawę. Po paru minutach usłyszałam kaleczący uszy pseudo-akord oraz przekleństwa rudzielca.

- Kurwa mać, jeśli tego nie skończę, to się zajebię, zajebię!!

- Hej, uspokój się, Axl. To aż takie pilne? Takie ważne?

- Bardziej niż ci się zdaje. Ten utwór jest dla mnie wyjątkowy. Naprawdę, muszę go skończyć, muszę!

- Za bardzo trujesz organizm, aby pisać takie romantyczne epopeje.

Spojrzał na mnie dużymi oczami.

- Sądzisz, że musiałbym odstawić Night Traina, herę i fajki, żeby to skończyć?

- Wydaje mi się, iż mogłoby to być korzystne.

Znów zaklął.

- Ale na sto procent nie skończysz tego, jeśli będziesz pod presją, zestresowany. Zostawże moje pianino i włącz telewizor, mieli puszczać koncert Metalliki.

Istotnie, trafiliśmy na retransmisję występu trash metalowej grupy. Urzeczona słuchałam Fade to Black.

- Uwielbiam ten album, jest świetnie zrobiony - stwierdził Axl.

- A ja kocham ten utwór! Jeden z najlepszych, jakie słyszałam... - westchnęłam.

- Przecież to piosenka dla samobójców.

- Czyżbyś nie zauważył, jak bardzo jestem pozytywna, radosna, optymistyczna i zadowolona z życia?

- Kurwa, a już myślałem, że się udało... - jęknął.

- Co się udało? - Zmarszczyłam brwi.

- Pomóc ci, sprawić, byś była szczęśliwa, radosna...

Zdziwił mnie trochę.

- Nie zrozum mnie źle, Axl, jestem tu szczęśliwa, ale nie można całkiem się wyzbyć tego, jaka byłam dawniej...

- Rozumiem. - Pokiwał głową. - Ile bym dał, aby wymazać przeszłość, totalnie, ach, cholera...

- Cześć! Co oglądacie? - Duff wszedł do środka.

- Koncert Metalliki.

Blondyn stał przez chwilę, ale machnął ręką i poszedł dotrzymać towarzystwa mojej gitarze, podczas gdy rudzielec i ja uskutecznialiśmy headbang do The Four Horseman oraz Seek And Destroy.

Gdy koncert się skończył, Duff zagrał mi kawałek, o którym sobie ostatnio przypomniał.

- Ułożyłem te akordy po przyjeździe do LA. Nie znałem nikogo, czułem się trochę zdołowany...

Kiwałam się w rytm śpiewanej przez niego piosenki.

- Take me down to New York City, / Zabierz mnie do Nowego Jorku

where the sky is blue / gdzie niebo jest błękitne

and the boys are witty... / a chłopcy dowcipni... - zanuciłam.

- Podoba mi się! - zaśmiał się rudy.

- Take me down to the Paradise City, / Zabierz mnie do Rajskiego Miasta,

where the girls are fat / gdzie dziewczyny są grube

and they've got big titties! / i mają duże cycki! - zaśpiewał Slash, wchodząc do mojego mieszkania. - Albo nie... - Zamyślił się. - Take me down to the Paradise City, / Zabierz mnie do Rajskiego Miasta,

where the grass is green / gdzie trawa jest zielona,

and the girls are pretty! / a dziewczyny piękne! - Zaraz zamaszyście pokręcił głową, przez co jego sprężyste loczki trzepotały dookoła. - Nie, nie, dupa, dupa, dupa! Ta pierwsza wersja była lepsza.

- Nie, pojebało cię?! - zaooponował Axl. - Jakie grube i cycate laski?!

- Trzeba mieć się do czego przytulić, mały chuju!

- Patrz na swojego, finiszujący przed startem amancie!... - Pewnie już miały paść jakieś dużo ostrzejsze słowa, ale Duff też stwierdził, iż zielona trawa i piękne dziewczyny to lepszy wybór. Slash trochę się nadąsał, więc stwierdziłam, iż grube, cycate panienki to tylko kwestia gustu. Sam może sobie o nich swobodnie śpiewać, na przykład dzierlatkom w chwilach uniesienia...

Zbliżała się pora lunchu, więc przybyli także Popcorn i Izzy. Zaraz zaczęła się dyskusja na temat refrenu Paradise City. Biedny Slash został przegłosowany przez całą czwórkę.

- No! Nie będę śpiewał o jakichś cycatych słonicach! I jeszcze używał wyspiarskich form!

Kopnęłam rudego pod stołem.

- Axl, zamknij się. Sprawiasz mu przykrość. - Spojrzałam na niego ostro. - I nie psiocz na te brytyjskie formy. Wiesz, dlaczego Zeppelini wyrzucili „a” z „lead”? Bo niedouczeni Amerykanie wymawialiby to nie tak, jak trzeba. - Zgasiłam go. Lubiłam dowiadywać się takich ciekawostek.

- Jutro nie będzie o tym pamiętał - burknął. - A Zeppelini mogli dzięki temu być oryginalni...

- Ja pierdolę, jaki cwaniak. - Pokręciłam głową, wzdychając. Czasem wokalista naprawdę mnie wkurzał...

Slash grzebał w swoim talerzu i niby się nie dąsał, lecz byłam uważnym obserwatorem i znałam się na emocjach, więc wiedziałam, iż jednak trochę było mu przykro.

- Hudson, pójdziemy na deser do Jacka, prawda? - Wyszczerzyłam się uroczo. Mulatowi od razu zaświeciły się oczy.

- Jasna sprawa, Alex! Wsuwać szybciej, ciule!

♫♪Slash ft. Iggy Pop - We're All Gonna Die♪♫

Tak, na deser się najebaliśmy i było nam bardzo wesoło, spacerując po mieście. Axl uwiesił mi się na szyi i śpiewał Love Me Tender. Slash niósł Popcorna na barana, Izzy chodził naokoło wszystkich, rzucając dookoła uważne, zaniepokojone spojrzenia, Duff zaś próbował podcinać Axlowi to nogi, to skrzydła.

- Love me tender, love me true, / Kochaj mnie czule, kochaj mnie prawdziwie,

All my dreams fulfill... / Spełnij wszystkie me marzenia...

- Skrzeczuchu niedojebany, nie obrażaj... Króla! - czknął Duff. - Jeszcze go obudzisz i będzie tu zasuwał z Memphis...

- To jego nie pochowali w Kalifornii? - ożywił się Izzy.

- To Memphis nie jest w Kalifornii? - Slash zrobił wielkie oczy.

- Chłopcy, Graceland i Neverland * to dwa całkiem inne miejsca - gwizdnęłam.

- Co? Co ty mi tu pierdolisz o Piotrusiu Panie, kobieto? - Duff był zdezorientowany.

- Pierdolić to nie pierdolę, kochasiu... - Uśmiechnęłam się głupkowato.

- Proszę cię, nie zaczynaj, bo będę miał chcicę! - jęknął Slash, po czym się wypierdolił o nierówny chodnik i kimający na jego plecach Steven jebnął o ziemię.

- Graceland? Łaskawy król łaskawej krainy ** zaprasza mnie na herbatkę? O kurwa, ale odjazd, już zapierdalam! - Chciał się podnieść i polecieć w domniemaną stronę posiadłości Elvisa, ale złapałam go w pasie.

- Nie! Beze mnie nie jedziesz!

- Ale masz problem, chodź ze mną, słodziutka, Elvis będzie zachwycony!

- Nie, Priscilla się wkurzy... - burknęłam.

- Ja też, ja też! - odezwał się Axl. - Nie będziecie mi spierdalać we dwoje do żadnego Presleya! Ja wam nie wystarczam?!

- Nie, bo za bardzo drzesz ryja, rozpierdalasz wszystko wokół i się wpierdalasz tam, gdzie cię nie chcą! - zawołał Duff.

- Mówiłeś coś, farbowany kiju od szczotki?!

- Kurwa mać, albo skończycie, albo dostaniecie moimi glanami, i to zdjętymi!

- Jak możesz? - Blondas zrobił minę bezbronnego szczeniaczka. - Mnie? Kto ci będzie do snu śpiewał? Ja jestem niewinny, to ta ruda pała!

Axl zaczął psioczyć pod nosem.

- Ja kocham was wszystkich, ale mnie wkurwiacie! - westchnęłam.

- Serio? Kochasz nas? Zajebiście, bo ja też cię kurewsko kocham! - Steven mnie mocno przytulił i zaraz wszyscy zaczęliśmy sobie okazywać ciepłe uczucia. Stradlinowi zrobiło się od tego niedobrze, więc poszedł chronić tyły przed napastnikami, paląc szluga. Ja zaś pozazdrościłam perkusiście, więc Duff wziął mnie na barana i gitarzysta z basistą zaczęli się ścigać. Biegli uliczkami zapijaczeni, a my z Adlerem ponaglaliśmy swych „wierzchowców”. W końcu Steven okazał się zbyt ciężki dla kudłacza, toteż opadł z sił, wręcz wrzucając perkusistę w śmietnik. Rechotaliśmy jak banda półgłówków. Kiedy blondyn wygramolił się z kontenera, zaczął ganiać się z Axlem, krzycząc coś do niego ze złością. Pamiętałam jeszcze, że stwierdziłam, iż potrzeba mi kołdry oraz poduszki, więc powaliłam Duffa na ziemię, okryłam się jego kurtką, objęłam jego ramionami i zasnęłam.

* Graceland - posiadłość Presleya, Neverland - posiadłość Michaela Jacksona.

** ang. grace - łaska.

X Żądza

♫♪Republika - W ogrodzie Luizy♪♫

Kiedy się obudziłam, poczułam cholerny ból głowy. Kac! Kiedyś musi być ten pierwszy raz... Ale to nie wszystko. Czułam koło siebie kościste ciało innego człowieka (?!) oraz sprężyny... Otworzyłam oczy i wszystko stało się jasne.

No tak. Zasnęłam na kanapie w Hellhousie z Duffem pod dupą (OK, nie do końca). Chłopak otaczał mnie ramionami, jego prawa ręka znajdowała się tuż przy linii moich jeansów, lewa zaś na plecach, w okolicach zapięcia stanika, który właściwie można byłoby unieszkodliwić, gdyż moja bokserka była cieniutka. Przesunął kciukiem po mojej skórze, tuż przy majtkach, na co zadrżałam. Spojrzałam na blondyna, ale nadal był pogrążony we śnie, z otwartymi ustami. Zachichotałam. Izzy spał w swoim kącie za sofą, ze skrzyżowanymi ramionami. Axl i Slash byli skuleni na materacu, a Popcornowi za poduszkę służył brzuch mulata. Jak słodko!

Nie miałam siły i chęci wstać, więc nadal leżałam na Duffie, dokładnie mu się przyglądając. Unosiłam się oraz opadałam z jego miarowym oddechem, napawając się taką bliskością, póki mogłam. Bawiłam się kosmykami jego długich, kręconych, farbowanych włosów. W końcu poczułam coś twardego przy swoim udzie, na co drgnęłam zaskoczona. O cholera... Stanął mu? Sparaliżowało mnie to trochę, lecz jednocześnie... Podnieciło. No co, w końcu też byłam człowiekiem, a coś takiego miało prawo mnie nakręcić, bardziej niż geja cycki (bo nawet oni lubią popatrzeć)! Ciekawe, co się śniło basiście... Mamrotał coś cicho przez sen, opuszkami palców przesuwając po mojej nagiej skórze, tak blisko pośladków i tak delikatnie, że naprawdę cholernie mnie to podniecało. Sama w końcu zaczęłam się o niego ocierać, nie myśląc nad tym. Już sobie wyobrażałam, jak zaczynał masować i tarmosić moje pośladki, jak się całowaliśmy, jak jeździłam językiem po jego wargach, żuchwie oraz szyi, jak zdejmował ze mnie ubranie, pocierał sutki, by sterczały... Ułożyłam się kobiecością dokładnie na jego ukrwionym prąciu, biustem oparłam się o jego tors. Już prawie zaczęłam jęczeć; jeszcze chwila, a wsunęłabym język do warg Duffa. Jego palce zabłądziły w okolice mojego rowka, a ja coraz nachalniej ocierałam się o jego męskość. Naprawdę, nigdy nie czułam takiej chcicy! Ani Robert Plant wykonujący Whole Lotta Love, ani Steven Tyler w Big Ten Inch, ani Mick Jagger śpiewający Satisfaction (choć w wypadku frontmana Stonesów hamowały mnie słowa Richardsa, iż kobiety Jaggera zawsze lądują w jego ramionach, jednakże nie uściślał, czy z powodu złamanego serca, czy braku seksualnej satysfakcji) nie sprawiali, iż czułam coś takiego, choć wiele panienek doprowadzali do takiego stanu (albo i gorszego!), w jakim się wtedy znajdowałam. Nie miałam zamiaru porównywać ich do blondyna, lecz nie rozumiałam, skąd się wzięło u mnie takie zachowanie. Pożądałam go, śluz wręcz ze mnie wypływał, sutki sterczały, oddech był szybki, policzki rozpalone, nawet miałam chęć rozpiąć mu spodnie. Nie zrobił właściwie niczego, niewinnie spał i śnił, nieświadom, iż jego niekontrolowana erekcja doprowadziła jego śpiącą na nim przyjaciółkę do kresu wytrzymałości. Miałam na szczęście choć tyle samokontroli, by nie zacząć się do niego dobierać i tylko napawałam się uczuciem jego sztywnego pala pod moimi genitaliami. Naprawdę pragnęłam czuć jego ręce pod bielizną, jego wargi na moich, jego język gładzący mój. Leżeć na nim całkiem naga. Ach, ach, Duff, proszę, weź mnie, weź...

Kurwa mać! Podniecenie musi mieć swój finał i McKagan go doświadczył. Wyczuwając to, z lekką paniką się odsunęłam, szybko z niego schodząc. Cholera, nie powiem, podnieciło mnie i to. Poczułam się trochę dumna i szczęśliwa, że to dzięki moim nieoczekiwanym pragnieniom właśnie osiągnął spełnienie. To wszystko było kurewsko dziwne, chore, ale zarazem naprawdę podniecające. Chciałam dotknąć chłopaka, ale obawiałam się, że go zbudzę. Już myślałam, iż sama zacznę sobie robić dobrze, patrząc na niego (byłam tym wszystkim tak podniecona, że po chwili byłoby po wszystkim), lecz Duff szybko się zbudził.

- Hej ślicznotko - wymamrotał. - Dawno wstałaś?

- Przed chwilą. - Przecież wstać, wstałam naprawdę ledwo co.

Milczał przez chwilę, wyglądając na trochę zmieszanego. Pewnie zastanawiał się, czy zauważyłam, co się działo z jego ciałem.

- Wszystko w porządku? Jak głowa?

- A... Właśnie mi przypomniałeś, że napierdala. - Uśmiechnęłam się krzywo.

Zaśmiał się delikatnie.

- Wybacz, kotku. No, trzeba leczyć kaca u ciebie, bo tu nie ma nic.

Wobec tego jakoś się podnieśliśmy i poszliśmy do mnie. Wysłałam Duffa po tabletki na ból głowy oraz kefir, a sama mogłam się na kilka minut zaszyć w łazience. Na szczęście mój pęcherz jeszcze wytrzymał, abym mogła krzyczeć wniebogłosy, finalizując to, co mi nieświadomie zrobił Duff po przebudzeniu. Ciężko dysząc, leżałam na zimnych kafelkach, pod zmrużonymi powiekami mając jego obraz. Jak cholernie chciałabym go mieć przy sobie...

Ochlapałam twarz mnóstwem zimnej wody, by ochłonąć, po czym wyszłam. Basista w kuchni podsunął mi szklankę kefiru. Podziękowałam mu i spojrzałam zdumiona na zegarek.

- Tak wcześnie się obudziliśmy? Dopiero po dziesiątej?

- Widzisz, niepotrzebne nam budziki, wystarczy dużo pić.

Uśmiechnęłam się krzywo.

- Taa, a potem latać po lekarzach, bo wnętrzności się buntują.

- A tam wnętrzności. Ważne, żeby zewnętrzności się nie buntowały!

Zarumieniłam się lekko. Ciekawe, jak blondyn zareagowałby na moje pragnienia. Miałby coś przeciwko seksie z przyjaciółką? Gdyby nie, właściwie nie miałabym się z czego cieszyć. Oznaczałoby to, że nie znaczyło dla niego wiele moje wnętrze, bardziej zależało mu na moim ciele. Przecież seks z przyjacielem nie jest niczym normalnym... Chyba że na przykład dwie dziewczyny zabawiają się wspólnie. Jak miałam jedenaście, dwanaście lat sama tak robiłam, wtedy miałam jedną przyjaciółkę przez parę lat. Zrobiłyśmy to z ciekawości. Przyznam, interesujące doświadczenie, chociaż właściwie nie znałyśmy się na rzeczy.

OK, tak czy inaczej, nie było nad czym rozmyślać. Seks z Duffem nie mógłby dojść do skutku. Chłopak znaczył dla mnie zbyt wiele. Choć nie miałam wielu znajomych, wiedziałam doskonale, iż dużo trudniej znaleźć przyjaciela aniżeli chłopaka, a miałam tylko ich pięciu. Byli dla mnie najważniejsi, wyjątkowi i jedyni. Nie mogłam zniszczyć tego głupią żądzą.

Pewnego dnia postanowiłam rano wypić kawę. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie otaczająca mnie cisza. Naprawdę, dawno jej nie słyszałam! Zawsze zakłócała ją muzyka, towarzysze, odgłosy z ulicy, szum w uszach po koncercie. Niestety, oczywiście coś musiało zniweczyć moje plany osiągnięcia spokoju. Nie spodziewałam się tylko, iż ta osoba mogłaby to uczynić.

Ojciec postanowił do mnie zadzwonić. Chyba pierwszy raz usłyszałam dzwonek aparatu, bo kto mógłby telefonować do mojej osoby? Bardzo zaskoczona skierowałam się do przedpokoju i zdjęłam słuchawkę z widełek.

- Tak?

- Cześć, Olu. - Cholera, jak ja dawno nie słyszałam, żeby ktoś mówił po polsku! Nie licząc wokalistów. W Nowym Jorku jeszcze były kręgi Polaków, może nie takie, jak w Chicago, ale Green Point pomału się rozrastał. W Kalifornii zaś nie było zbyt licznej Polonii, bo i chciałoby się komu aż tak daleko migrować? - Chciałem z tobą pogadać... Święta niedługo... Masz czas się spotkać?

- Mam, mam - odparłam niepewnie.

- O dwunastej mam przerwę na lunch, będziesz w restauracji pod moją firmą?

- Tak. Pa.

- Do zobaczenia. - Ojciec się rozłączył. Byłam trochę zdumiona. Właściwie jak zawsze się nie odzywał od przeprowadzki, poza podsyłaniem mi pieniędzy. Nie miałam na co narzekać, gdyż były to dość pokaźne sumy poza kosztami utrzymania. Po tylu latach przyzwyczaiłam się i nie pragnęłam bliskich relacji z ojcem. Oczywiście miałam do niego jakiś żal, bo wydało mi się, iż w pewien sposób obarczał mnie winą za odejście matki. Tymczasem ja naprawdę obiektywnie nie widziałam nic takiego w sobie, co mogłoby sprowokować ją do tak nieodpowiedzialnej decyzji. Jednocześnie rodzic chyba miał jakieś wyrzuty sumienia, ale nie próbowałam rozumieć jego zachowania, gdyż byłam pewna, że mi się to nie uda. Może miał jakieś problemy wewnętrzne, ale kto opowiadałby o nich swojej córce? Nie miałby rodzicielskiego autorytetu. Był facetem, musiał przynajmniej sprawiać wrażenie silnego, radzącego sobie ze wszystkim. Nie wiedział, jak wychować córkę, więc zajął się utrzymywaniem domu, a ja chowałam się właściwie sama. Dobrze jednak, iż byłam cicha, nieśmiała oraz, jako dziecko, nawet bojaźliwa. Gdyby nie te cechy, znalazłabym we wschodniej metropolii odpowiedniki Sunset Strip i kto wie, na kogo bym wyrosła...

♫♪Michael Jackson - Girlfriend

Ojciec był ekonomistą i pracował w jedynym z rzucających się w oczy biurowców w centrum miasta, dzięki czemu łatwo do niego trafiłam, choć zdecydowanie nie były to moje rejony. Na dole znajdowała się elegancka restauracja, w której czułam się dość nieswobodnie. Wszędzie poważni ludzie w garniturach, a tu stworzenie z natapirowanymi z trudem (z racji swej gęstości) i przygładzonymi (dzięki temu zyskiwały objętość) włosami, lenonkami na nosie, w martensach, czarnych legginsach, koszulce Misfitsów, skórzanej kurtce - z pewnością klienci lokalu patrzyli na mnie ze zdumieniem oraz, delikatnie mówiąc, dezaprobatą, sądząc, iż totalnie się zaćpałam i całkiem pomyliłam imprezy. Jednakże to mnie nie obchodziło. Próbowałam się ubrać stosownie, ale z drugiej strony nie chciałam też wkładać sukienki i koturnów tylko dla przyjemności ojca. Na szczęście ujrzałam go przy jednym ze stolików, więc usiadłam przy nim. Jak wszyscy dookoła był w czarnym garniturze, białej koszuli, pod krawatem. Był dobrze zbudowany, barczysty, wysoki jak ja, był idealnie ogolony i brązowe włosy miał idealnie ułożone. W jasnoniebieskich oczach nie potrafiłam się niczego doszukać.

- Cześć, tato.

- O, witaj, Olu. - Przyglądał mi się dłuższą chwilę. Podszedł do nas kelner. - Dla mnie kawę i tiramisu... Ola...?

- Herbatę i ciastko z jabłkiem.

- OK. To jak podoba ci się miasto? Zadomowiłaś się?

- Jest całkiem fajnie - mówiłam powoli. - Poznałam paru ludzi, spędzamy razem czas.

- Nie tęsknisz za Nowym Jorkiem?

- Pewnie, że tęsknię! Kocham go... Ale Los Angeles nie jest takie złe. - Wzięłam mały łyczek herbaty, którą przed chwilą dostałam.

- A jak spędzasz święta?

- Wracam do NY - odparłam swobodnie. - Ale nie zamierzam zabierać ze sobą wszystkiego i na wariata tam uciec, jeśli ci o to chodzi...

Ojciec zaśmiał się lekko. To było trochę niespotykane, zaskakujące.

- Właściwie się tego obawiałem... Myślałem, że mogłabyś mieć mi za złe, że musiałaś się tu przeprowadzić.

- Nie, naprawdę, tato. Całkiem mi się tu podoba, chociaż nie ma śniegu, Central Parku i CBGB's. W Dzień Świętego Patryka też chyba nie będzie parady, ale przeżyję.

Uśmiechnął się lekko znad talerzyka z kremowo-kakaowym ciastkiem.

- Naprawdę się cieszę. Niestety, ja będę musiał tu zostać, ale i tak nie lubię śniegu.

- W Polsce pewnie byłoby gorzej - stwierdziłam, oglądając swoje pomalowane na perłowo krótkie paznokcie.

Ojciec westchnął i przyjrzał mi się uważnie.

- Dlaczego nie założysz sukienki? Jesteś naprawdę ładną dziewczyną, powinnaś to wyeksponować.

Spojrzałam na niego zaskoczona, po czym bezmyślnie palnęłam:

- To jest LA, dżungla, tu trzeba się bać o swoją dupę.

Chyba to z kolei zaskoczyło rozmówcę, bo utkwił wzrok w swym talerzyku. Chciałam załagodzić sytuację i powiedzieć, iż czasem noszę sukienki, ale przecież nigdy się nie widujemy, lecz stwierdziłam, że mógłby to uznać za wyrzut. Zmieszana zamilkłam i zanurzyłam wargi w herbacie.

Wracałam z lunchu z ojcem zmieszana. Głównie wściekałam się na siebie za moją ostatnią idiotyczną kwestię. Ha, dobrze, że nie powiedziałam, iż codziennie bywałam na Sunset, pewnie wziąłby mnie za kurtyzanę, elegancko mówiąc! A tych „znajomych” za klientów! Jeszcze zaniechałby dokładania się, a właściwie płacenia za moje utrzymanie. Hej, z drugiej strony, przydałaby się jakaś praca, aby się usamodzielnić. Tylko żeby chciało mi się wstawać rano... Zbytnio kochałam spać do oporu oraz spędzać jak najwięcej czasu z przyjaciółmi.

Byłam tak zdenerwowana, że miałam ochotę zapalić. Wyobrażacie sobie? Ja, która nikotynę zażywała tylko z dymem oraz od pewnego czasu nosem (no co, spodobało mi się)! Nienawidziłam jednak śmierdzieć szlugami i po prostu ich nie miałam, więc gdy doszłam do domu, kulturalnie niuchnęłam wiśniowej tabaki, dzięki czemu się trochę uspokoiłam. Poprawiłam owocowe uczucie wiśniowymi truflami i byłam z tego bardzo zadowolona.

Włączyłam na odprężenie The Game Queenu oraz rozłożyłam się na łóżku, wybijając rękami rytm Another One Bites the Dust.

Cholera, czemu musiałam mieć taką dziwną relację z ojcem? Denerwowało mnie to. Niby z jednej strony byliśmy sobie obcymi ludźmi, z drugiej zaś jakby się o mnie martwił... Cóż, bądź co bądź nosiłam jego nazwisko, więc mógłby nie chcieć, by ewentualnie jakaś kurwa je hańbiła. Gdyby istniała możliwość, że pomyślał tak o mnie, to absolutnie by zabolało. Właściwie nie mogłam przewidzieć jego ewentualnych reakcji, naprawdę nic o nim nie wiedziałam. To wręcz mnie przerażało. Miałam ochotę mu wygarnąć wszystko, jak mnie traktował. Powiedzieć, iż żałuję, że miałam głowę na karku i nie robiłam dziwnych czy głupich rzeczy, by dać mu popalić, tylko naprawdę dobrze się wychowałam.

Cholera jasna, bliższe relacje łączyły mnie z Axlem czy Slashem, choć nie byliśmy spokrewnieni... Ale chyba każdy co mądrzejszy człowiek stwierdziłby, iż prawdziwą rodziną są ludzie, którzy tak się zachowują, opiekują się tobą i po prostu są, a nie mają wpisane twoje imię i nazwisko w dokumentach... O tak, oni zrobili dla mnie naprawdę wiele, po prostu mnie naprawdę akceptując taką, jaka byłam. Nie czułam w ich obecności żadnego skrępowania, ufałam im i wiedziałam, że miałam w nich oparcie.

XI Fioletowa mgiełka

♫♪New York Dolls - Looking for a Kiss♪♫

Tępym wzrokiem patrzyłam na dochodzące w piekarniku ciasto, które Popcorn przygotował w tajemniczy sposób, o którym nie miałam ni krztyny pojęcia.

- Skoro nie chcesz nic powiedzieć o twoim cudownym wypieku, to może chociaż się pochwalisz, jakie poczyniacie postępy w karierze? - westchnęłam.

Steven radośnie zatarł ręce, a puszyste loczki zatrzepotały dookoła.

- Oj, Alex, właściwie mamy materiał na całą płytę! Axl i Izzy wygrzebali ostatnio jakiś fajny numer, taka balladka. Don't you cry tonight, I still love you, baby... - próbował zaśpiewać cieniutkim głosem, co tylko wywołało mój uśmiech. - Wiem, nie umiem śpiewać. Próbowałem kiedyś, ale to nie dla mnie...

- Zawołaj mnie, jak coś - krzyknęłam, siadając na kanapie przed telewizorem i zaczynając skakać po kanałach, by znaleźć coś ciekawego. Dynastia, Oprah Winfrey... No, na MTV We Are the World! Pogłośniłam odbiornik. Zbulwersowany Steven zaraz stanął w progu z rękami na biodrach.

- Co ty mi tu puszczasz, do cholery? Jackson i spółka z.o.o.?!

- Spadaj, to hymn świata!

Prychnął i przewrócił oczami, a ja na złość dałam jeszcze głośniej. Jęknął, po czym zrezygnowany wrócił do kuchni, burcząc „też cię kocham”. Zaśmiałam się niewinnie i słuchałam do końca wspaniałego charytatywnego utworu, który Michael Jackson oraz Lionel Richie napisali bodajże w dwie godziny, a został nagrany w jedną noc. Najważniejsze, iż święcił wielkie trumny i przyniósł wiele dobrego biednym afrykańskim dzieciom.

Potem puszczali kolejne utwory Króla Popu, na przykład Don't Stop `Til You Get Enough, Billie Jean oraz oczywiście niesamowity czternastominutowy krótki film do Thrillera. Kiedy leciało Beat It, przyszedł Slash i zaraz usiadł przy mnie. W czasie solówki Van Halena totalnie go nosiło! W powietrzu grał, układając palce tak, jakby naprawdę miał w rękach instrument; łatwo to można było zauważyć, gdyż podczas solówek trzymał gitarę pionowo - ułatwiało to dostęp do dalszych progów. Gdy piosenka się skończyła, wyłączył mi telewizor oraz sięgnął do moich kaset. Ach, ten Slash! Zazwyczaj był bardzo nieśmiały, oczywiście zanikało to wraz ze zwiększeniem stężenia alkoholu we krwi. Jednakże znaliśmy się już dość długo i czuliśmy się w swojej obecności bardzo swobodnie. Żartowaliśmy, podszczypywaliśmy się...

Sięgnął do kupki albumów Stonesów i uśmiechnął się na widok ulubionego.

- Cholera, jak ja kocham twój gust muzyczny! Równie mocno, co tę płytę! Beggars Banquet...

- Świetna, ale najlepsza jest Sticky Fingers.

- Nie, na drugim miejscu!

- Nie kłóć się ze mną! - Udałam obrażoną.

- Izzy i tak wam powie, że pieprzona Satisfaction to najlepsza piosenka - skomentował naszą dyskusję perkusista.

- Jagger pcha i pcha, ale dojść nie może - zaśmiał się złośliwie Axl, wchodząc do domu. - Słodziutka, wszystkiego najlepszego!

- Że co, kurwa?! Skąd wiedzieliście o moich urodzinach?! - wręcz krzyknęłam absolutnie zbaraniała.

- Zostawiłaś raz dowód na wierzchu, to zajrzeliśmy z ciekawości.

Jęknęłam okropnie.

- Nienawidzę was!

- Nie płacz, kruszyno! To z tej okazji zrobiłem wyjątkowe ciasto! - Steven idiotycznie się uśmiechał i cieszył.

- Już się boję... - wymamrotałam. - Gdzie Duff i Izzy? - Zwłaszcza interesowała mnie ewentualna obecność tego pierwszego.

- Blondas miał jeszcze coś do załatwienia. Mam nadzieję, że po drodze skołują coś mocniejszego, bo u ciebie nie można liczyć na dobrze zaopatrzony barek... - westchnął Slash.

- Może dlatego, że nie jestem alkoholiczką ani sklepem monopolowym - odparłam zjadliwie.

- Słodziutka nasza Alex, złość piękności szkodzi! Daj spokój. Przecież fajnie mieć urodziny. Możesz mi zrobić imprezę, mam pod koniec stycznia. - Steven wciąż się radował.

- Oczywiście, mogę za ciebie wypić całego Night Traina - oparłam nadal pełna entuzjazmu.

Slash pokręcił głową z dezaprobatą, trzepiąc przy tym loczkami.

- Mam nadzieję, że nasz cholerny basista poprawi ci jakoś humor, bo nawet Popcornowi się nie udaje.

- Uważaj, bo się wkurzę i puszczę na cały regulator The Jacksons - ostrzegłam, na co chłopcy jęknęli bezsilnie. Na szczęście nie zdążyłam tego zrobić, gdyż przyszli brakujący kumple. Patrzyłam na nich wyraźnie spode łba.

- Co to ma znaczyć? Od kiedy tak się ze mną witasz? - Duff był nieusatysfakcjonowany.

- Odkąd mam dwudzieste pierwsze urodziny. Dobra, dawaj wino. - Wyciągnęłam rękę po reklamówkę dzierżoną przez bruneta, ale basista mnie powstrzymał.

- Chyba najpierw wypada złożyć ci życzenia... - Chciałam mu przerwać, ale mi nie pozwolił - Także moja droga Alex... Życzę ci, abyś była szczęśliwa, jak w Nowym Jorku, tak w Los Angeles, byś nigdy nie miała nas dosyć, coraz lepiej grała na gitarze, no i na pianinie też, żebyś miała zajebistego faceta, by spełniły ci się wszystkie marzenia... Wszystkiego, czego tylko chcesz. - Cmoknął mnie w policzek, na co się mimowolnie uśmiechnęłam.

- Możesz mi życzyć koncertu MJa i Queenu, bo poza nimi chyba już wszystkich przynajmniej raz widziałam...

- Queenu to ja ci mogę życzyć, bylebyś nie puszczała Jacksona! - zawołał Popcorn z salonu. - I nawet żeby Freddie dał ci swoją gitarę po zagraniu Crazy Little Thing Called Love!

McKagan sięgnął do kieszeni jeansów i wyjął z niej srebrny łańcuszek.

- Oj, Duff, nie musiałeś...

- Nie marudź. Pomyślałem sobie, że będzie świetnie do ciebie pasował... Daj się przekonać.

Posłusznie uniosłam gęste, długie włosy, by chłopak mógł zapiąć mi ozdobę. Srebrny klucz wiolinowy upiększał moją bladą szyję. Przejrzałam się w lustrze i istotnie musiałam przyznać, że bardzo ładnie się prezentował.

- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się lekko, delikatnie cmokając go w policzek, na co się od razu ucieszył. Dołączyliśmy do reszty w salonie, skąd właśnie zdało się słyszeć strzał korka od butelki.

- No, pierdolnęło aż miło. Zapraszamy na libację! - zawołał Slash.

Opróżniliśmy pierwszą butelkę wina, gdy poczuliśmy swąd z kuchni i Steven w popłochu poleciał po ciasto.

- E tam, nic się nie stało! - odetchnął. - Chodźcie tu wsuwać!

Pomału zaczęłam konsumować kolorowy (w barwach rasta) przysmak i po paru minutach zaczęłam się dziwnie czuć... Nawet bardzo dziwnie, jak nigdy. Nie umiałam tego dokładnie określić, czułam się jak po dużej porcji whisky, ale w trochę inny sposób. Zarejestrowałam wreszcie POTWORNY GŁÓD. Rzuciłam się do lodówki i zaczęłam pożerać galaretkę, zaraz za mną podążył Axl. Reszta siedziała przy stole, z wolna zaczynając się opętańczo śmiać.

- Ćpaliście coś? - zapytałam, nie zważając na swój dziwny stan umysłu. Duff jakby odrobinę otrzeźwiał i przyjrzał się Adlerowi.

- Zrobiłeś ciasto z ganją, ciulu?

- Specjalnie na urodzinki Alex, nie cieszysz się, kotku? - Popcorn wyszczerzył się szerzej niż kiedykolwiek.

- Purple Haze, kurwa? - spytałam i na dłuższą chwilę się zacięłam. - JESTEM KUREWSKO GŁODNA! - ryknęłam i nerwowo chwyciłam jogurt. Po chwili zaczęliśmy robić tosty oraz kanapki, bo wszystkich dopadła gastrofaza. Wysłałam Stevena do sklepu po pizzę. Wrócił po dobrych dwudziestu minutach, blady jak ściana.

- Kurwa, teleportowałem się, dam sobie łeb uciąć! - Zaniepokojony obejrzał się za siebie. - Przed chwilą byłem na parterze!

Gdy zaspokoiliśmy głód mrożonką, niewiele się odzywając, bo koncentracja nas opuściła, Slash powiedział, żeby włączyć jakiś film.

- Fajne przeżycia - zapewnił mnie. Steven i Duff zaczęli przeglądać moje kasety wideo.

- Co, kurwa? Grease?

- Travolta jest boski... - zaczęłam chichotać. Wreszcie stwierdziliśmy, że najlepszy będzie koncert Hendriksa z Woodstocku.

- Jak chcesz ciekawą fazę, to wczuj się w Jimiego. Większość doznań to kwestia autosugestii - pouczył mnie Stradlin. Stwierdziłam, że to nie będzie trudne, jako że Hendrix chyba zawsze był najebany i naćpany. Raz zespół miał grać na trzeźwo - odmówili.

Nigdy nie czułam się tak niesamowicie, naprawdę. Miałam wrażenie, że byłam w tym tłumie na koncercie! Dźwięki miały fantastyczne kształty. Czułam zapach lawendy, bijący od ścian w tym kolorze, a zielone meble pachniały trawami. Wszyscy ciągle popijaliśmy, bo czuliśmy cholerną suchość w ustach. Axl był spokojny jak baranek, Izzy zaś dostał słowotoku. Kurwa mać, żeby jakaś roślina sprawiała coś takiego...

Towar, który skołował Steven, najwyraźniej było mocny, bo po filmie nadal jeszcze nas trzymało. Gadaliśmy bez zahamowań. Leżałam na kanapie, na kolanach Axla, a Duff opierał głowę na moim brzuchu.

- Naćpany blondyn farbowany. Mnie leżałeś na brzuchu, teraz leżysz Alex, niedługo zobaczę cię z Adrianą? - psioczył Izzy.

- Stul ryj, słodki dilerku i rozkoszuj się dźwiękami tych purpurowych firanek... - Duff wpatrywał się w nie pełen uniesienia.

Slash za to opowiadał, jak miał trzynaście lat i uprawiał seks ze swoją rok młodszą dziewczyną Melissą w mieszkaniu jej matki. Oczywiście zapytał wreszcie, czy jestem dziewicą.

- Ano nie - odparłam.

- Och, dlaczego? - jęknął przeciągle Axl.

- Jak miałam siedemnaście lat, to miałam ten jeden raz chłopaka. Wpadłam na niego w szkole. Zobaczył, że miałam koszulkę Ramones, ucieszył się i spytał, czy wybieram się na ich następny koncert. Poszliśmy na niego razem, potem następnych parę razy... Podobał mi się. W końcu raz wziął mnie za rękę w dzikim pogo i tak nam zostało. - Łyknęłam resztkę wina z butelki dzierżonej przez rudego. - Byliśmy razem jakiś rok... Zdecydowaliśmy się wreszcie, żeby pójść do łóżka. A potem... - Westchnęłam.

- Miał za małego i cię nie zaspokajał? - spytał Steven.

- Potem po prostu... Przestałam go obchodzić. - Wzruszyłam ramionami. - Stracił zainteresowanie. Wiem, że wcześniej mu na mnie zależało, ale jak już się ze sobą przespaliśmy, zaczął mnie ignorować. - Nigdy tego nie rozumiałam. Sprawił mi tym tyle bólu... Byłam przekonana, że ten dowód miłości umocni nasz związek, ale ostro się przeliczyłam. Głupio mi przyznać, ale parę razy płakałam z tego powodu.

- Tak bywa, Alex. Też tak miałem parę razy... Wcale nie z podłości, jakoś po prostu. Laska mnie cholernie kręciła, było super, ale jak już dała się przelecieć, to zbrzydła... Whatever. - Wzruszył ramionami gitarzysta rytmiczny.

- To był jakiś ciul - stwierdził Slash.

- Jaja bym mu wytargał - warknął po raz pierwszy tamtego wieczoru Axl.

- Chuj i tyle. Ja bym cię nie zostawił, tylko męczył dniami i nocami... - wymruczał Duff, ocierając się głową o mój rozgrzany żołądek niczym kotka podczas rui.

- Spierdalaj! - Axl krzyknął głośniej.

- Nie unoś się, bo mi niewygodnie... - jęknęłam.

- A chcesz, żeby było jeszcze wygodniej? - Uśmiechnął się szelmowsko.

- Nie, chcę, żebyś się przymknął, kochasiu, bo Steven właśnie usnął. - Znów zaczęłam chichotać, ale nie tak intensywnie. Alkohol i THC zaczęły wywoływać u mnie senność.

- Słodziutka, a dasz mi buzi? - spytał przeciągle Slash.

- Ja bym ci dał, ale wtedy Alex mi nie da - odezwał się Duff. Nie skomentowałam tego, tylko znów zaniosłam się chichotem.

- Ja ci dam, kudłaczu, tylko przywlecz tu zapijaczoną mordę!

I naprawdę, naprawdę, naprawdę... AXL POCAŁOWAŁ SLASHA. Czy raczej cmoknął, ale najważniejsze, że w usta!

- Fuj, pedały pierdolone! - Skrzywił się Izzy. - Whatever. Idę spać. Alex, dostanę buzi?

- Za co? - Znowu zaczęłam się śmiać.

- Jestem pierdolonym dilerem, to ja załatwiłem najlepszą fioletową mgiełkę!

- OK - Wyszczerzyłam szeroko zęby i cmoknęłam go w policzek. - Następnym razem załatw deep purple *! - Moim ciałem wstrząsały konwulsje śmiechu, aż McKagan zaczął się boczyć, ale nie opuścił swego miejsca na moim brzuchu. Slash rozłożył się na jego nogach, a Izzy schował się pod stołem, oparty o plecy chrapiącego Popcorna.



Wyszukiwarka