Wieczór przed Zmartwychwstaniem Jezusa
Po szabacie zeszli się kolejno Jan, Piotr i Jakób Starszy do sali niewiast, by wspólnie z nimi oddać się żalowi i nieco je pocieszyć. Wnet jednak odeszli, a niewiasty jeszcze raz wróciły do swych celek, wysypanych popiołem, i otu?liwszy się w okrycia żałobne, pogrążyły się w mo?dlitwie.
Wtem pojawił się Najśw. Pannie anioł z po?leceniem, by wyszła do furtki Nikodema, bo zbli?ża się Pan. Radość napełniła serce Maryi; nie wspominając nic innym niewiastom, otuliła się w płaszcz i pospieszyła do furtki w murach, którą wychodziło się do ogrodu Józefa. Była może dziewiąta godzina wieczorem. Najśw. Panna szła spiesznie, we wskazanym kierunku, gdy wtem już w pobliżu furtki zatrzymała się nagle i z za?chwyceniem radosnym zaczęła spoglądać w górę ku wysokim murom miejskim. Spostrzegła, bowiem jak powietrzem płynęła ku niej świetlista Najśw. dusza Jezusa, bez żadnego śladu ran, otoczona licznym orszakiem dusz praojców. Jezus, zwróciwszy się ku Patriarchom, wskazał na Najśw. Pannę i rzekł: ?Oto Maryja, Matka Moja!" Poczym, jak mi się zdawało, uścisnął Ją i zniknął. Najśw. Panna upadła na kolana, całując w uniesieniu miejsce, na którym Jezus co dopiero stał; ślady stóp Jej i kolan pozostały wyciśnięte na kamieniu. Z pociechą niezmierną w sercu, powróciła Maryja do niewiast i zastała je zajęte przy stole przygotowywaniem maści i ziół wonnych. Nie wspominała im nic o tym, co zaszło, tylko tym goręcej, pocieszała je i umacniała we wierze. Stół, przy którym stały niewiasty, była to płyta, oparta na niskich krzyżowaniach, na kształt stołu kuchennego; okrywała go chusta, zwieszająca się aż do ziemi. Jedne z niewiast wybierały różne zioła, mieszały je i porządkowały, inne krzątały się koło flaszeczek z wonnym olejkiem i wodą nardową. Widziałam też na stole sporo żywych kwiatów, między którymi rozpoznałam prążkowany irys, czy też lilię. Zakupiła to wszystko w mieście Magdalena, Maria Kleofy, Salonie, Chusa i Maria Salome podczas nieobecności Maryi, a teraz zawijały w chusty, miały bowiem zamiar pójść raniutko do grobu i jeszcze raz obsypać ziołami i namaścić wonnościami zwłoki Jezusa. Część tych zapasów zakupili uczniowie u jednej przekupki i przynieśli tu, nie wstępując jednak do niewiast.
Stąd przeniosłam się duchem do więzienia Józefa z Arymatei. Modlił się właśnie, gdy wtem więzienie napełniło się światłem i głos jakiś zawołał na niego po imieniu. Nadprzyrodzoną mocą podniósł się pował w górę, w miejscu, gdzie stykał się ze ścianą; w otworze pojawiła się jakaś świetlista postać, spuściła w dół chustę, podobną do całunu w który owinięto Jezusa, i kazała, Józefowi wyleźć po niej w górę. Józef chwycił chustę obiema rękami, i wspierając się nogami o wystające kamienie, wdrapał się z więzienia po ścianie, wysokiej na dwóch chłopów. Gdy stanął już na murze, otwór zamknął się za nim, a zjawisko cudowne znikło. Sama jednak nie wiem, czy to anioł go uwolnił, czy sam Zbawiciel. Józef w ten sposób uwolniony, pobiegł ostrożnie po murze miejskim aż w pobliże wieczernika; mur bowiem od południa podchodził aż w pobliżu Syjonu. Tu dopiero zlazł i zapukał do wieczernika; zgromadzeni przy zamkniętych drzwiach uczniowie smucili się właśnie bardzo jego zniknięciem, tym bardziej, że uważali za prawdziwą pogłoskę, jakoby Żydzi wrzucili Józefa do kloaki. Usłyszawszy pukanie do drzwi, otworzyli, i oto ujrzeli Józefa, zdrowego, całego. Radość ich była tak wielka, jak później, gdy Piotr tak samo cudownie uwolniony, wśród nich się pojawił. Józef opowiedział im o cudownym zjawisku i swym oswobodzeniu, a oni, napełnieni wielką otuchą, całym sercem dziękowali Bogu. Pomyślano też zaraz o posiłku dla przybyłego. Tej jeszcze nocy umknął Józef do swego miasta rodzinnego Arymatei, i dopiero wywiedziawszy się, że mu żadne nie zagraża niebezpieczeństwo, powrócił do Jerozolimy. Po szabacie widziałam Kajfasza w otoczeniu znakomitych kapłanów w domu Nikodema, rozmawiającego z nim na pozór bardzo serdecznie i wypytującego o coś, ale już nie pamiętam, o co. Nikodem pozostał jednak zimnym, nieugiętym i wiernie stał po stronie Jezusa, więc wnet się rozstano. Koło grobu świętego cicho było i spokojnie. Strażnicy, w liczbie siedmiu, stali lub siedzieli naprzeciw groty i po bokach. Kassius stał przez dzień cały w rowie u wejścia, rzadko i to tylko na chwilę opuszczając swe stanowisko. I teraz był sam znowu, pogrążony w rozmyślaniu i oczekiwaniu czegoś niezwykłego, bo już łaska Boża go oświeciła, dając mu poznać wiele nieznanych, tajemnych rzeczy. Było to w nocy; kagańce ustawione przed grotą, oświecały w koło mrok jaskrawym blaskiem. W grobie spoczywało Najśw. Ciało, zawinięte tak, jak je złożono. Światło otaczało zwłoki, a w głowach i w nogach grobu stali dwaj aniołowie, pogrążeni w cichym uwielbieniu. Ubrani byli mi kształt kapłanów, zaś cała ich postawa i ręce, skrzyżowane na piersiach, przypominały mi żywo Cherubinów nad arką, tylko że nie mieli skrzydeł. W ogóle cały obrzęd pogrzebowy i grób Zbawiciela przywodziły mi nieraz na pamięć Arkę przymierza w rozmaitych kolejach, jakie przechodziła. Kassius za łaską Bożą musiał widzieć po części to światło, otaczające zwłoki Jezusa, jako też przeczuwać obecność aniołów i dlatego stał tak wpatrzony wciąż w zamknięty grób, jak ktoś, co uwielbia Najśw. Sakrament. Wtem zdało mi się, że Najśw. dusza Jezusa spuszcza się przez skałę do grobu wraz z uwolnionymi du?szami praojców i daje im poznać w całej pełni udręczenie Swego męczeńskiego Ciała. Zdawało się, że całuny odpadły i ujrzałam Najśw. Ciało, okryte ranami. Wyglądało to, jak gdyby Bóstwo, złączone z tym Najśw. Ciałem, rozwijało tajemniczo przed duszami zupełny obraz skatowania i męki tego Ciała, które wydawało się zupełnie przezroczyste, dające się przeniknąć do głębi. Można było rozpoznać aż do najdrobniejszych szczegółów wszystkie rany i uszkodzenia, wszystkie boleści i cierpienia. Dusze ze czcią najgłębszą patrzały na to wszystko; zdawało mi się, że drżą i płaczą z wielkiego współczucia.
Teraz nastąpiło widzenie tak tajemnicze, mistyczne, że nie potrafię dokładnie wypowiedzieć go słowami. Zdawało mi się, jakoby dusza Jezusa wraz z ciałem uniosła się w górę, nie wlewając jednak w nie życia przez zupełne połączenie się z nim. Dwaj aniołowie podnieśli święte Ciało w postawie prostej, ale tak ułożone, jak spoczywało w grobie. Wśród wstrząśnienia otwarła się skała i ciało uniosło się w górę ku niebu. A tak stawił Jezus Swe ciało srogo umęczone przed tronem Ojca Swego niebieskiego, wobec niezliczonych chórów aniołów, cześć Mu oddających. Połączenie duszy Jezusa z ciałem nastąpiło w podobny sposób, jak po śmierci Jezusa dusze Proroków wstępowały w swe ciała i pojawiały się w świątyni, ale nie było to rzeczywiste odżycie i nie musiały znowu powtórnie umierać; po skończeniu zadania dusza rozłączała się z ciałem bez gwałtownych wstrząśnięć konania. ? Dusze praojców nie towarzyszyły ciału Jezusa do nieba.
Przy wychodzeniu ciała wstrząsnęła się gwałtownie grota. Czterej żołnierze ze straży byli właśnie w mieście za jakimś zakupiłem, a trzech tylko było przy grobie. Wstrząśnienia obaliło ich na ziemię i oszołomiło na chwilę; myśleli oni, że to trzęsienie ziemi, nie poznając właściwej przyczyny. Kassius jeden przeczuwał, choć niezupełnie jasno, co się dzieje, więc wzruszony był bardzo i stojąc na swym miejscu, oczekiwał z wielkim skupieniem dalszych następstw. ? Tymczasem powrócili z miasta także nieobecni czterej żołnierze.
Przygotowawszy wonności i zawinąwszy je w chusty, rozeszły się święte niewiasty do swoich sypialń, by pokrzepić się nieco snem, bo miały zamiar przed świtem udać się do grobu. Kłopotały się jednak wielce tym, jak ten zamiar wykonać, obawiały się bowiem, że wrogowie Jezusa będą im wstręt czynić i je prześladować, gdy wyjdą z domu, ale Najśw. Panna dodała im otuchy, zapewniając, że śmiało mogą iść do grobu, bo nic ich złego nie spotka. Uspokojone nieco udały się na spoczynek. Nadeszła godzina jedenasta. Najśw. Panna, miotana miłością i tęsknotą, nie mogła zasnąć, więc wstała ze Swego posłania, otuliła się w szary płaszcz i wyszła. Pomyślałam sobie z goryczą, jak można tę Matkę najświętszą strwożoną i znękaną, w takich okolicznościach puszczać samą. Nikt Jej nie widział wychodzącej. Doszedłszy da domu Kajfasza, poszła stąd do miasta ku pałacowi Piłata, a był to spory kawał drogi. I tak obchodziła samotna całą drogę krzyżową Jezusa, mijała jedną opustoszałą ulicę za drugą, zatrzymując się na wszystkich miejscach, gdzie Jezus doznał cierpienia i jakiejkolwiek katuszy. Najśw. Panna robiła wrażenie osoby, szukającej jakiej zguby. Często przyklękała na ziemi i macała w koło ręką po kamieniach, a potem przykładała ją do ust, jak gdyby, dotknąwszy się świętych śladów krwi Jezusa, ze czcią je całowała. Choć noc była, jednak Maryja widziała jasno wszystkie miejsca, uświęcone męką Jezusa, więc obchodziła je, przejęta miłością i czcią. Tak doszła Maryja aż pod Kalwarię i tu stanęła nagle, bo oto zdało się, jakoby się przed nią pojawił Zbawiciel w Swym świętem, umęczonym ciele; przed Nim szedł anioł, dwaj aniołowie ż grobu po bokach, a za Nim tłum uwolnionych dusz. Zbawiciel podobny był do mknącego trupa, nieruchomy, słychać było tylko słowa, wychodzące z ust Jego. Oznajmiał Swej Matce, co zdziałał w otchłani, dalej, że zmartwychwstanie wnet w ciele uwielbionym i się Jej pojawi, więc niech oczekuje Go koło owego kamienia przy górze Kalwarii, gdzie upadł pod krzyżem. Po tych słowach posunął się cały orszak, z Jezusem na czele, ku miastu, a Najśw. Panna uklękła przy owym kamieniu, przy którym kazał Jej Jezus czekać na Siebie i pogrążyła się w modlitwie. Było już teraz zapewne po dwunastej godzinie, bo obchód drogi krzyżowej zabrał Maryi sporo czasu. Jezus tymczasem prowadził dusze Swą drogą krzyżową, pokazując im wszystką Swą mękę i przebyte udręczenia. Dusze one ujrzały także ostatnie chwile, a więc przybicie do krzyża, podniesienie krzyża, przebicie boku, zdjęcie z krzyża i przygotowanie do pogrzebu. Przez całą tę drogę zbierali aniołowie tajemniczym sposobem święte cząstki ciała Jezusa, które utracił na różnych miejscach Swej srogiej męki. Potem zdało mi się, jakoby ciało Jezusa spoczęło na powrót w grobie, a Aniołowie uzupełniali je w sposób tajemniczy, cząstkami, zebranymi na drodze krzyżowej. I znowu jak przedtem spoczęło ciało w całunach, otoczone blaskiem, a dwaj Aniołowie w głowach i w nogach grobu oddawali mu cześć. Blada jutrzenka zaczynała zaledwie srebrzyć strop nieba, gdy Magdalena, Maria Kleofy, Joanna Chusa i Salome wyszły z wieczernika, otulone w płaszcze. Pod płaszczami niosły zawinięte w chustach wonności, a jedna miała także płonąca latarkę. Zapasy ich składały się z żywych kwiatów, którymi miały posypać ciało, dalej z soków zielnych, esencji i wonnych olejków do skrapiania. Trwożnie i lękliwie spieszyły niewiasty ku furtce Nikodema.
Zmartwychwstanie Pańskie
Nadeszła wreszcie chwila tak uroczysta dla całego świata, chwila zmartwychwstania Zbawiciela. Ujrzałam najświętszą duszę Jezusa, unoszącą się nad grotą między dwoma Aniołami z hufców wojowniczych, otoczoną zastępem zjawisk świetlanych. Przeniknąwszy skałę, spuściła się dusza na święte zwłoki i pochyliwszy się niejako nad nimi, stopiła się z nimi w jedną całość. W tej chwili widać było przez przykrycia, że członki się poruszają, a oto z boku, z pośród całunów, ukazało się jasne, żywe ciało Pana, z duszą i z Bóstwem złączone; zdawało się, że wychodzi z rany boku prawego, co przywiodło mi na myśl Ewę, powstałą z boku Adama. Wszystko dokoła otoczone było blaskiem.
W tym samym czasie miałam widzenie, jakoby z głębokości gdzieś z pod grobu wychylił się ogromny smok z ludzką twarzą. Miotając na wszystkie strony wężowatym ogonem, zwrócił zjadliwie swą paszczę ku Panu a zmartwychwstały Odkupiciel stanął mu na głowę i cienkim, białym drzewcem chorągiewki, którą trzymał w ręce, uderzył go trzykroć po ogonie. Potwór za każdym uderzeniem kurczył się coraz bardziej i niknął w oczach tak, że wnet tylko głowę było mu widać, a i ta wkrótce zapadła się w ziemię i tylko dojrzeć było można jego twarz ludzką. Podobnego węża widziałam czyhającego w zasadzce przy poczęciu Jezusa. Naturą swą przypominał mi ten potwór owego węża w Raju i sadzę, że to widzenie odnosi się do słów obietnicy: ?Nasienie niewiasty zetrze głowę węża." Całość zdawała mi się być tylko znakiem widzialnym tryumfu nad śmiercią; w chwili bowiem tego widzenia zniknął mi z oczu grób Jezusa, a widziałam tylko Pana, depczącego głowę smoka. Teraz znowu ujrzałam Zbawiciela w chwale świetlistej, jak przeniknąwszy skaliste sklepienie, uniósł się ponad grotę. Ziemia zadrżała w posadach, a równocześnie spłynął z nieba na grób, jak błyskawica Anioł w postaci wojownika, odwalił kamień na prawą stronę i usiadł na nim. Wstrząśnięcie ziemi było tak silne, że aż kagańce zachwiały się, migocąc żywym płomieniem. Strażnicy, ogłuszeni, padli na ziemię, zesztywniani, i pokurczeni, leżeli jak martwi. Kassius widział wprawdzie blask wkoło świętego grobu, widział, jak Anioł odwalił kamień i usiadł na nim, ale nie widział samego zmartwychwstałego Zbawiciela. Oprzytomniawszy szybko, przystąpił do grobu i dotknął rękami próżnych już całunów, potem pozostał jeszcze chwilę w pobliżu, pragnąc gorąco być świadkiem jakiego nowego, cudownego zjawiska. W tej samej chwili, gdy ziemia zadrżała i Anioł spuścił się z nieba pojawił się już Jezus Matce Swój najświętszej obok Kalwarii. Piękny był nad wyraz i majestatyczny, a blask bił od Niego. Okrywała Go na kształt szerokiego płaszcza suknia fałdzista, koloru blado niebieskiego, połyskująca podobnie jak dym w świetle słonecznym; gdy szedł, powiewały za Nim fałdy sukni w powietrzu. Na rękach i nogach znać było błyszcząco rany tak rozwarto, że np. w rany u rąk można było włożyć palec. Brzegi ran biegły liniami na kształt trzech równoramiennych trójkątów, zbiegających się wierzchołkami w jednym punkcie środkowym. Od środka rąk biegły ku palcom promienie. Tak stanął Jezus przed Swą Matką, otoczony duszami praojców; te ostatnie oddały pokłon Najśw. Pannie, a Jezus mówił coś do Niej o widzeniu powtórnym i pokazał Jej Swe rany. Maryja pochyliła się ku ziemi, by ucałować stopy Jego, a wtedy Jezus ujął Ją za rękę, podniósł Ją i zaraz zniknął. Święte niewiasty znajdowały się właśnie, gdy Jezus zmartwychwstał, w pobliżu furtki Nikodema. Nie zauważyły znaków cudownych, jakie się przy tym działy, jak również nie wiedziały wcale o tym, że postawiono straż przy grobie, bo przez cały szabat wczorajszy siedziały zamknięte w wieczerniku. Pragnęły gorąco oddać najświętszemu Ciału ostatnią przysługę, polać je wodę nardową i olejkami, obsypać kwiatami i ziołami, a to tym bardziej, że dotychczas nic na ten cel nie ofiarowały, bo wszystkie maści i wonności, użyte przy pogrzebie, zakupił Nikodem; teraz więc postanowiły złożyć w ofierze najświętszemu Ciału swego Pana i Mistrza, co tylko mogły dostać najkosztowniejszego. Największą ilość zakupiły Salome i Magdalena. Ta Salome nie była to matka Jana, lecz pewna bogata niewiasta z Jerozolimy, krewna świętego Józefa. ? Zajęte spełnieniem tego przedsięwzięcia, nie pomyślały niewiasty o kamieniu, którym przywalony był grób. Teraz dopiero, gdy zbliżały się do grobu, przyszło im to na myśl, więc z troską pytały się jedna drugiej: ?Kto nam odwali kamień z przede drzwi?" Umyśliły wreszcie złożyć tymczasem wonności przed grobem na kamień i czekać, aż przyjdzie który z uczniów, by im grób pomógł otworzyć. Tak sobie rzecz ułożywszy, zwróciły się ku ogrodowi. Kamień grobowy, jak wspomniałam, odwalony był od drzwi na prawą stronę, tak, że łatwo można było otworzyć drzwi, obecnie przymknięte. (Przymknął je prawdopodobnie Kassius). Chusty, w które owinięte było Najśw. Ciało, leżały na grobie w takim porządku: Wielki całun leżał tak jak przedtem, ale zmięty, zapadły, bo nie było w nim nic, tylko zioła. Opaska, którą przy krępowane były całuny, leżała skręcona, jakby tylko zsunięta wzdłuż przedniej krawędzi grobu. Chusta zaś, w którą Maryja owinęła była Jezusowi głowę, leżała osobno na prawo w głowach grobu, zupełnie tak, jakby dopiero co okrywała głowę, tylko, że zasłona twarzy była odwinięta. Gdy niewiasty zbliżywszy się, ujrzały światła i żołnierzy, leżących w koło, zatrwożone, nie wchodząc do ogrodu, zboczyły nieco ku Golgocie. Magdalena tylko, zapominając o wszelkim niebezpieczeństwie, pospieszyła do ogrodu, a za nią w pewnym oddaleniu poszła powoli Salome; inne niewiasty pozostały poza murem. Magdalena, natknąwszy się na strażników, cofnęła się w pierwszej chwili trwożnie ku Salome, lecz wnet nabrawszy otuchy, weszła wraz z nią do groty, mijając leżących żołnierzy. Kamień znalazły odwalony, a drzwi od grobu przymknięte. Salome zatrzymała się przy wejściu, a Magdalena w trwodze wielkiej podbiegła do grobu, otworzyła jedną połowę drzwi i zajrzała do środka. Blask uderzył jej oczy, ujrzała, że całuny są próżne, rozrzucone, a po prawej stronie siedzi u grobu Anioł. Osłupiała na ten widok, pędem wybiegła z groty, uciekła przez furtkę z ogrodu i nie zatrzymując się, pospieszyła do wieczernika, by oznajmić Apostołom o tym, co zaszło. Salome, w strachu wielkim, wybiegła za nią przed ogród i oznajmiła czekającym niewiastom, jak się rzecz ma; te przestraszone i ucieszone równocześnie, wciąż jeszcze wahały się wejść do ogrodu. Wtem wybiegł z ogrodu i Kassius, spiesząc do Piłata, by donieść mu o tym, co zaszło; mijając niewiasty, oznajmił im w krótkich słowach to samo, co już słyszały od Salome, i zaraz poszedł spiesznie do miasta przez bramę, którą wyprowadzono Jezusa. Zachęcone jego słowy, odważyły się wreszcie niewiasty wejść do ogrodu. Wszedłszy lękliwie do groty, ujrzały przy grobie świętym dwóch Aniołów, w białych, świetlistych szatach kapłańskich. Strwożone, skupiły się w gromadkę i ukrywszy twarze w dłoniach, pochyliły głowy, nie śmiejąc się ruszyć. Wtem jeden z Aniołów tak przemówił do nich: ?Nie lękajcie się i nie tutaj szukajcie Ukrzyżowanego! Żyw jest, zmartwychwstał i nie masz Go w grobach umarłych. Oto próżne miejsce po Nim. Oznajmijcie uczniom, coście widziały i słyszały! Jezus uprzedzi ich do Galilei. Niech przypomną sobie, co powiedział im w Galilei: ?Syn człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie." Drżąc z trwogi, uczuły jednak niewiasty radość w sercu; oglądnąwszy grób i całuny, odeszły z płaczem ku bramie, przez którą niedawno poszedł Kassius. Szły powoli, nie ochłonąwszy jeszcze ze strachu, a co chwilę zatrzymywały się i rozglądały w koło, czy nie ujrzą gdzie przypadkiem Pana i czy nie powraca Magdalena. Magdalena, jak mówiliśmy, pobiegła prosto do wieczernika i zadyszana z pośpiechu, zapukała mocno do drzwi. Uczniowie, zebrani w sali, częścią spoczywali jeszcze na łożach pod ścianami, częścią wstali już i rozmawiali ze sobą. Na pukanie Magdaleny otworzyli Piotr i Jan drzwi, a ta, nie wchodząc nawet, zawołała: ?Wzięto Pana z grobu, nie wiemy dokąd!" To rzekłszy, pobiegła zaraz spiesznie z powrotem do ogrodu. Piotr i Jan wybrali się zaraz za nią; Jan szedł prędzej i wnet pozostawił Piotra w tyle. Przemoczona nocną rosą, wbiegła Magdalena na powrót do ogrodu. Płaszcz opadł jej z głowy na barki, długie włosy rozwiązały się i opadały falą na plecy. Nie mając nikogo przy sobie, nie odważyła się Magdalena wejść zaraz do groty; zatrzymawszy się więc na skraju u wejścia, schyliła się, zaglądnęła do groty przez niżej położone drzwi, by ujrzeć grób; opadające bujne włosy odgarnęła i przytrzymała rękoma. Zaglądając tak ciekawie, ujrzała dwóch Aniołów w białych szatach kapłańskich, siedzących u wezgłowia i w nogach grobu. Równocześnie doszły jej uszu słowa: ?Niewiasto, dlaczego płaczesz?" ? Zawołała więc żałośnie: ?Wzięto Pana mego; nie wiedzieć, dokąd." A widząc, że w grobie leżą tylko próżne całuny, rozglądnęła się w koło, jak gdyby spodziewała się ujrzeć gdzie Jezusa. Jakieś nieokreślone przeczucie mówiło jej, że Pan jest gdzieś blisko, a nie zbiło ją z tropu nawet zjawienie się Aniołów. Nie zastanawiając się prawie nad tym, że to Aniołowie mówią do niej, myśl jej zajęta była wyłącznie tym jednym zagadnieniem: ?Niema tu Jezusa! Gdzież jest Jezus?" Odszedłszy nieco od grobowca, zaczęła błądzić w koło, jak ktoś, co szuka trwożnie zgubionego przedmiotu. Bujne włosy rozsypały się jej po plecach na obie strony, więc usunąwszy je na prawo, ujęła w obie ręce, przygładziła trochę, odrzuciła w tył i znowu zaczęła się rozglądać. Wtem o dziesięć może kroków na wschód od grobowca, w miejscu, gdzie ogród podnosi się ku murom, ujrzała w mroku wysoką, białą postać, stojącą wśród zarośli za drzewem palmowym. Podbiegła w tę stronę i znowu usłyszała słowa: ?Niewiasto, czego płaczesz? kogo szukasz?" Magdalena myślała, że to ogrodnik, bo rzeczywiście postać ta trzymała łopatę w ręku, a na głowie miała płaski kapelusz, podobny do używanej tu kory, przywiązanej nad czołem dla ochrony od słońca, zupełnie tak, jak przedstawił mi się ogrodnik w przypowieści, którą Jezus opowiadał niewiastom w Betanii tuż przed Swą męką. Postać, zjawiająca się Magdalenie, nie była świetlistą, lecz podobną zupełnie do zwyczajnego człowieka, jakby przedstawiał się o zmierzchu, ubrany w białą suknię. Na zapytanie, kogo szuka, zawołała Magdalena natychmiast: ?Panie, jeśliś ty Go wziął, to powiedz, gdzieś Go podział? a ja Go zabiorę." I znowu zaczęła się rozglądać, czy nie ujrzy gdzie Pana w pobliżu. Wtedy Jezus ? On to był bowiem ? rzekł zwykłym, znanym jej głosem: ?Mario!" ? Magdalena, poznawszy Pana po głosie, zapomniała o ukrzyżowaniu, śmierci i pogrzebie, upadła przed Nim na kolana i wyciągnąwszy ręce ku Jego stopom, zawołała, jak zwykła była Go dawniej nazywać: ?Rabboni (Mistrzu)!" Jezus powstrzymał ją jednak, wyciągnąwszy rękę przed Siebie, i rzekł: ?Nie dotykaj się Mnie! Nie wstąpiłem jeszcze do Ojca Mego. Wracaj do Mych braci i powiedz im te słowa: ?Idę do Ojca Mego i Ojca waszego, do Boga Mego i Boga waszego!" Po tych słowach znikł Jezus w jednej chwili z przed oczu Magdaleny. ? Otrzymałam objaśnienie, dlaczego Jezus zabronił Magdalenie dotykać się Go, ale już nie potrafię tego dokładnie powiedzieć; zdaje mi się, dlatego, że Magdalena z taką gwałtownością rzuciła się do uściśnięcia stóp Jego, z tym uczuciem, jakoby żył jeszcze, jak przedtem, i jakoby nić się nie zmieniło. Słowa Jezusa: ?Nie wstąpiłem jeszcze do Ojca Mego" oznaczały, jak się dowiedziałam, że jeszcze po zmartwychwstaniu nie stawił się przed Swym Ojcem niebieskim i nie podziękował Mu za zwycięstwo nad śmiercią i odkupienie ludzkości. Chciał przez to niejako powiedzieć Jezus Magdalenie, że pierwsze radości Bogu się należą, że więc i ona powinna się najpierw zastanowić i podziękować Bogu za dopełnienie tajemnicy odkupienia i zwycięstwo nad śmiercią. Gdy Jezus zniknął, podniosła się Magdalena i niepewna, sen li to był, czy jawa, pobiegła jeszcze raz do grobu. Widząc próżne całuny i aniołów, doszła wreszcie do przekonania, że rzeczywiście Jezus zmartwychwstał cudownie, więc pospieszyła do swych towarzyszek. Jezus pojawił się Magdalenie mniej więcej o godzinie pół do trzeciej.
Zaledwie Magdalena się oddaliła, poszedł do ogrodu najpierw Jan, a za nim po chwili Piotr. Jan zatrzymał się u wejścia do groty, schylił się i zaglądnąwszy do środka, ujrzał, że drzwi grobu są w połowie otwarte, a całuny leżą próżne. Piotr, śmielszy, wszedł bez wahania do groty i zbliżył się do grobu, czym zachęcony Jan, odważył się także wejść do środka. Zaglądnąwszy do grobu, ujrzeli, że całuny leżą na środku zwinięte, wraz z ziołami, i owinięte opaską tak, jak zwykle kobiety składały chusty na schowanie. Chusta z twarzy leżała osobno na prawo przy ścianie, zwinięta także. Widząc to, uwierzyli zaraz obaj, że Jezus zmartwychwstał, równocześnie zrozumieli jasno odnośne słowa Jezusa i przepowiednie Pisma św., które przedtem brali tylko powierzchownie. Piotr zabrał całuny z grobu pod płaszcz, poczym opuścili obaj ogród furtką Nikodema i puścili się z powrotem do wieczernika. Jan znowu szedł prędzej, wyprzedzając Piotra. Dwaj aniołowie, którzy przez cały czas spoczywania Jezusa w grobie odbywali przy Nim jakby straż świętą, pozostali jeszcze i po zmartwychwstaniu; widziały ich niewiasty, a byli jeszcze i wtenczas, gdy obaj Apostołowie przyszli do grobu. Zdaje mi się jednak, że Piotr ich nie widział. Słyszałam, jak później Jan mówił do uczniów z Emaus, że będąc przy grobie, widział anioła. W ewangelii nie wspominał jednak o tym, pewnie z pokory, by nie dać poznać, że widział więcej, niż Piotr. Długi czas minął, nim strażnicy, leżący na ziemi bez przytomności, przyszli do siebie. Zerwali się z ziemi, strwożeni bardzo, nie umiejąc sobie zdać sprawy z tego, co zaszło. Zaraz też zabrali włócznie i płonące kagańce, ustawione dotychczas u wejścia dla oświetlenia groty, i powlekli się lękliwie do miasta przez bramę, którą wyprowadzono Jezusa.
Magdalena, wybiegłszy z ogrodu, napotkała niewiasty i opowiedziała im o zjawieniu się Pana, poczym zaraz po?biegła do miasta przez pobliską bramę, niewiasty zaś zawróciły znowu ku ogrodowi. Nie doszły jednak jeszcze na miejsce, gdy pojawił się im Jezus w długiej, białej szacie, okrywającej Mu zupełnie ręce. ? Bądźcie pozdrowione, ? rzekł im, a one, drżąc, upadły, Mu do nóg. Jezus wyrzekł kilka słów, wskazał ręką w jakąś stronę i znikł. Uradowane niewiasty pospieszyły przez bramę betlejemską na Syjon, by podzielić się radosną wieścią z uczniami, zebranymi w wieczerniku. Ci nie chcieli z początku dać wiary ani im, ani Magdalenie, uważając ich opowiadania za urojenie bujnej ich wyobraźni i nie dali się przekonać aż do powrotu Piotra i Jana.
Jan i Piotr ? ten ostatni skupiony bardzo i zamyślony nad dziwnymi wypadkami ? spotkali, wracając do wieczernika, Jakóba Młodszego i Tadeusza, którzy wybrali się za nimi do grobu; i im w pobliżu wieczernika pojawił się Pan, co wielce wstrząsnęło ich umysły. Piotrowi musiał także w drodze pojawić się Jezus, bo widziałam, jak nagle odmalowało się na jego twarzy wielkie wzruszenie. Jan pewnie tego nie zauważył.
Zeznania straży
Piłat spoczywał jeszcze na swym łożu, gdy przybył do niego Kassius, w godzinę może po zmartwychwstaniu Jezusa. Wzruszony wielce, zaczął opowiadać Piłatowi, jako był świadkiem tego, że skała cała zatrzęsła się, anioł zstąpiwszy z nieba, odwalił kamień z przed grobu, a zwłoki Jezusa znikły gdzieś i pozostały tylko próżne całuny ? widocznie musiał Jezus zmartwychwstać, jak przepowiedział, a więc jest z pewnością Synem Bożym, Mesjaszem prawdziwym. Piłat słuchał tych dziwów ze strachem tłumionym, ale nie dając nic poznać po sobie, rzekł do Kassiusa: ?Marzycielem jesteś! Bardzo to niemądrze z twej strony, żeś stawał w obrębie grobu tego Galilejczyka; bogowie Jego uzyskali przez to moc nad tobą i otumanili cię różnymi czarodziejskimi sztuczkami. Radzę ci, nie wyjawiaj się z tym lepiej przed arcykapłanami, bo tylko nabawisz się przez to kłopotu." W ogóle udał Piłat, że wierzy, jakoby uczniowie wykradli zwłoki, a strażnicy wymyślają teraz takie usprawiedliwienia, dopuściwszy do tego czy umyślnie, czy z niedbalstwa, czy też może uległszy podstępnym czarom. Po odejściu Kassiusa kazał Piłat znowu złożyć ofiary swym bożkom. Z tą samą wieścią, co Kassius, przybyli do Piłata także czterej żołnierze ze straży, ale Piłat, nie wdając się z nimi w długie rozprawy, odesłał ich zaraz do Kajfasza. Reszta strażników znajdowała się już na wielkim dziedzińcu koło świątyni, gdzie zebrana była licznie starszyzna żydowska. Spierano się tu zażarcie, chciano przekupić strażników pieniędzmi, lub groźbami zmusić ich do tego, by rozgłaszali wszędzie, że podczas gdy oni zaspali, uczniowie wykradli tajemnie ciało Jezusa z grobu. ? ?Nie możemy tego uczynić" ? rzekli strażnicy ? ?bo w takim razie zeznania nasze sprzeciwiałyby się zeznaniom czterech naszych towarzyszów, którzy poszli uwiadomić o tym Piłata." Faryzeusze obiecali im więc, że postarają się u Piłata o zatarcie tej sprawy, gdy na to wspomniani czterej żołnierze nadeszli, obstający jednakże przy tych zeznaniach, jakie złożyli Piłatowi. Widząc Faryzeusze, że namowy są daremne, chwycili się innego sposobu. Rzucili podejrzenie na żołnierzy, jakoby w porozumieniu z uczniami, sami przyczynili się do wykradzenia ciała Jezusa, i zagrozili im wielkimi karami, jeśli nie postarają się teraz, ciało Jezusa odebrać na powrót. Żołnierze tymczasem, nie w ciemię bici, odrzekli ironicznie: ?Nie możemy tak samo uczynić tego, jak nie mogą dostawić wam Józefa z Arymatei ci żołnierze, którzy strzegli go w więzieniu, nie było bowiem tajnym żołnierzom, że Józef z Arymatei znikł w tajemniczy sposób z więzienia, chociaż drzwi były zamknięte. Tak więc niczym nie dali się nakłonić strażnicy do milczenia, owszem śmiało, otwarcie zaczęli napomykać o niesprawiedliwym wyroku, wydanym w piątek, skutkiem którego przerwały się ceremonie świąteczne. Faryzeusze zaś używszy gwałtu, kazali ich pojmać i wsadzić do więzienia, a przez innych Faryzeuszów, Saduceuszów i Herodian kazali wszędzie rozpuszczać w obieg fałszywą pogłoskę, że to uczniowie ciało Jezusa wykradli, nawet po wszystkich synagogach żydowskich całego świata kazali ogłosić tę wieść, upiększoną jeszcze rozmaitymi obelgami na Jezusa. Nie na wiele przydały się te kłamstwa, albowiem po zmartwychwstaniu Pana pojawiły się wielu mniej zaślepionym Żydom, dostępnym jeszcze łasce Bożej, dusze zmarłych ich bogobojnych przodków, głosząc im zmartwychwstałego Mesjasza i nakłaniając ich do nawrócenia się. Podobnie pojawiali się zmarli wielu uczniom, którzy po śmierci Jezusa, zachwiani w wierze, rozproszeni byli po kraju; zjawiska te pocieszały ich i umacniały we wierze. Tego powstawania zmarłych z grobów po śmierci Jezusa nie można brać za jedno ze zmartwychwstaniem Jezusa, gdyż Jezus powstał z grobu w tym samym ciele, ale odnowionym i uwielbionym, kilkadziesiąt dni przebył żyw na ziemi, jawnie się pokazując, i z tym też ciałem wstąpił do nieba na oczach Swoich przyjaciół. Te zaś pojawiające się dusze przybierały tylko swe ciała jako chwilowe okrycie i wnet składały je na powrót w łono ziemi, gdzie ciała te oczekują zmartwychwstania wraz z nami wszystkimi, w dzień sądu ostatecznego. Łazarz, wskrzeszony z martwych, żył rzeczywiście potem jakiś czas, ale w końcu umarł po raz drugi i także nie wstanie aż w dzień sądu ostatecznego.
Widziałam, jak świątynię całą, zanieczyszczoną pojawieniem się zmarłych, Żydzi szorowali, myli i oczyszczali; posadzkę wysypywali ziołami i popiołem ze spalonych szkieletów, uprzątali rumowiska, a porobione dziury zatykali deskami i zasłaniali kobiercami. Złożywszy ofiary przebłagalne, wzięli się dopiero do ukończenia ceremonii paschalnych, które wczoraj zaniedbano wypełnić. Jako przyczynę przerwania ceremonii świątecznych i zanieczyszczenia świątyni podali Faryzeusze trzęsienie ziemi i pojawienie się zmarłych, przy czym przytaczali jakieś widzenie Ezechiela o zmartwychwstałych nieboszczykach, ale nie wiem już, w jakim znaczeniu. Wszelkie szemrania i budzące się pogłoski tłumili bezwzględnie groźbą kar ciężkich i klątwy. Tak udało im się wymusić milczenie, bo niejeden poczuwał się niemało do winy. Właściwie jednak udało im się uspokoić tylko zaślepiony liczny motłoch; wszyscy bowiem lepsi nawrócili się potajemnie już teraz, a jawnie w czasie Zielonych Świąt, inni znów nawrócili się w stronach rodzinnych przez późniejsze nauki Apostołów; arcykapłani przeto coraz więcej cichli i tracili na śmiałości. Już za czasów diakonatu Szczepana, wierni nie mogli się pomieścić na przedmieściu Ofel i wschodnim stoku Syjonu, zatem liczne ich rzesze osiedliły się w dolinie Cedron, pokrywając ją namiotami i chatami od miasta aż do Betanii. Annasz od śmierci Jezusa zdradzał swym zachowaniem pomieszanie zmysłów, więc musiano go zamknąć i odtąd nie widziano go już aż do śmierci. Kajfasz wściekał się ze złości, ale ukrywał to w sobie, jak mógł. Szymon Cyrenejczyk zgłosił się do Apostołów zaraz po szabacie, prosząc o przyjęcie i udzielenie mu chrztu. Annasz od śmierci Jezusa zdradzał swym zachowaniem pomieszanie zmysłów, więc musiano go zamknąć i odtąd nie widziano go już aż do śmierci. Kajfasz wściekał się ze złości, ale ukrywał to w sobie, jak mógł. Szymon Cyrenejczyk zgłosił się do Apostołów zaraz po szabacie, prosząc o przyjęcie i udzielenie mu chrztu.
Krótki opis niektórych miejscowości dawnej Jerozolimy
Od wschodniej strony Jerozolimy na południe od południowo wschodniego rogu świątyni, pierwsza z rzędu jest brama, wiodąca poza mury do przedmieścia Ofel, zaś z drugiej strony na północ od północno wschodniego rogu świątyni jest brama Owcza. Na przestrzeni między tymi dwiema bramami otworzono niedawno trzecią bramę; wiedzie ona do kilku ulic, biegnących wzdłuż wschodniego stoku góry świątyni a zamieszkałych przeważnie przez kamieniarzy i innych robotników. Mieszkania ich przytykają do fundamentów świątyni. Domy na tych ulicach są przeważnie własnością Nikodema, który kazał je zbudować swoim kosztem; zamieszkujący je kamieniarze, płacą mu czynsz gotówką, lub odrabiają w warsztatach a tak pozostają w stosunkach z nim i z Józefem z Arymatei, który znów posiada w swych dobrach wielkie łomy kamienia i tym handluje, Nikodem to właśnie też kazał niedawno wybić w murach tę piękną bramę, którą nazwano „bramą Moriah " Po ukończeniu jej, pierwszy Jezus wjechał nią do miasta w niedzielę Palmową. Wszedł więc do miasta nową bramą Nikodema, którą nikt jeszcze nie szedł, a pochowany został w nowym grobowcu Józefa z Arymatei, w którym nikt przed Nim nie spoczywał. Bóg tak widocznie zrządził. Bramę tę zamurowano w późniejszych czasach; powstała o niej legenda, że bramą tą wejdą kiedyś znowu chrześcijanie do Jerozolimy. Do dziś jeszcze jest w tej stronie zamurowana brama, którą Turcy nazywają Złotą bramą. Linia prosta, poprowadzona od bramy Owczej na zachód poprzez wszystkie mury, przechodzi środkiem miedzy północno zachodnim krańcem Syjonu a Golgotą. Od tej bramy na Golgotę jest w prostej linii trzy kwadranse drogi, zaś od pałacu Piłata tamże 5|8 godziny drogi. Zamek Antonia stoi przy północno zachodnim rogu góry świątyni na wystającym cyplu skalnym. Wychodząc z pałacu Piłata przez bramę ku zachodowi, ma się zamek po lewej ręce. Na wysokim murze zamkowym jest w jednym miejscu otwarty plac, wychodzący na forum; stąd wydaje Piłat ludowi różne ogłoszenia, np. ogłasza nowe prawa. Idąc „Drogą krzyżową" w obrębie miasta, miał Jezus nieraz górę Kalwarii po prawej ręce. (Droga musiała iść głównie w kierunku południowo zachodnim). Ze śródmieścia wyszedł Jezus bramą, która wiodła przez wewnętrzny mur miejski, biegnący ku górze Syjon, do znacznej wysokości zabudowanej. Poza tym murem rozciąga się dzielnica, obejmująca więcej ogrodów niż domów; tutaj są także od strony zewnętrznego muru piękne grobowce o wejściach murowanych, lub sztucznie wykutych, a nad nimi na górze są często gęsto wcale ładne ogródki. W tej to stronie miasta stoi dom Łazarza; piękne ogrody należące do niego, rozciągają się ku bramie narożnej aż do muru zewnętrznego, który skręca się tu z zachodu ku południowi. Osobna furtka prowadzi do tych ogrodów z poza murów, jak mi się zdaje, koło bramy Owczej; Jezus i uczniowie wchodzili nieraz tędy i wychodzili za zezwoleniem Łazarza. — Ową bramą przy północno zachodnim rogu świątyni wychodzi się na drogę, wiodącą do Betsur, która to miejscowość leży dalej na północ niż Emaus i Joppe. Na północ za murem zewnętrznym znajdują się grobowce królewskie. Dzielnica zachodnia, nie bardzo jeszcze zabudowana, leży najniżej; zniża się powoli w kierunku ku murom miejskim, tuż przed nimi podnosi się znowu falisto, tworząc garb, zasiany gęsto pięknymi ogrodami i winnicami. Poza nim biegnie jeszcze w obrębie murów szeroka, brukowana droga, miejscami dostępna dla wozów. Z tej drogi prowadzą wejścia na mury i wieże, bo wieże tamtejsze nie mają wejść wewnątrz, jak u nas. Z drugiej strony murów opada znowu grunt w dolinę, a więc mur w tym miejscu wznosi się jakby na podwyższonym wale. Spadzisty stok przed murami obsadzony jest także ogrodami i winnicami. Idąc „Drogą krzyżową", nie przechodził Jezus przez dzielnicę ogrodową; wychodząc z miasta, miał ją po prawej ręce od północy i stamtąd właśnie nadszedł Szymon Cyrenejczyk i spotkał się z orszakiem Jezusa.
Brama, którą, wyprowadzono Jezusa, nie jest zwrócona wprost ku zachodowi, lecz w tę stronę, którą wskazuje słońce o czwartej godzinie po południu. Od bramy tej na lewo ciągnie się mur nieco ku południowi, następnie robi nagły zakręt ku zachodowi, potem znów zwraca się na południe i okrąża górę Syjon. W tej samej stronie na lewo od bramy w kierunku ku Syjonowi stoi poza obrębem murów potężna baszta, jakby twierdza jaka. Obok tej bramy leży na lewo bardzo blisko druga; są to dwie najbliższe sobie bramy, bo nie dalej leżą jak u nas w Dülmen brama zamkowa od lüding-hauserskiej. Druga ta brama, zwrócona ku zachodowi, prowadzi na drogę, skręcającą nieco na lewo ku Betlejem. Tuż za bramą, którą wyprowadzono Jezusa, zwraca się droga na prawo ku północy na górę Kalwarii, zwróconą do miasta wschodnim, stromym stokiem, podczas gdy stok przeciwległy zachodni bardzo łagodnie opada na dół. Z góry widać ku zachodowi kawałek drogi do Emaus; przy owej drodze jest łąka, na której zbierał Łukasz zioła, idąc z Kleofasem po zmartwychwstaniu do Emaus, i wtedy to spotkali Jezusa. Wzdłuż murów miejskich na wschód i południe ciągną się ogrody, winnice i cmentarze. Krzyż Chrystusa zakopano u podnóża góry Kalwarii od strony północno wschodniej; z drugiej strony są znowu piękne, tarasowate winnice. Wisząc na krzyżu, zwrócony był Jezus twarzą na północny zachód, mniej więcej w stronę, którą wskazuje na kompasie 10-ta godzina. Zwróciwszy głowę na prawo, mógł Jezus widzieć z krzyża część zamku Antonia. Patrząc ze wzgórka krzyżowego ku południowi, widzi się dom Kajfasza, stojący poniżej zamku Dawida.
Ogród i grób Józefa z Arymatei.
Ogród Józefa rozciąga się przy bramie Betlejemskiej na wyżynie, podchodzącej pod mury miejskie, a oddalony jest od góry Kalwarii przynajmniej o siedem minut drogi. Ogród to piękny, o wielkich, rozłożystych drzewach, wśród drzew widać miejscami cieniste łączki; nie brak i ławek, zapraszających do miłego spoczynku. Wchodząc do ogrodu z doliny od strony północnej i idąc dalej szeroką, wygodną ścieżką, widzi się, że na lewo ciągnie się ogród dalej pod górę wzdłuż murów miejskich, zaś po prawej stronie ścieżki kończy się ogród niedaleko i tutaj to stoi wielka, odosobniona skała, w której znajduje się grobowiec. Wejście do groty grobowej zwrócone jest wprost na ścieżkę; stojąc u wejścia, widzi się przed sobą ciągnący się w górę ogród i mury miejskie. W południowo zachodniej i w północno zachodniej ścianie tejże skały są jeszcze dwa niskie wejścia do dwóch mniejszych grobowców. Wzdłuż zachodniej ściany biegnie wąska ścieżka. Do głównego grobowca schodzi się od strony wschodniej w dół po schodkach, bo grobowiec leży głębiej, niż grunt ogrodu. Wejście to pierwsze zamknięte jest plecionką. Wewnątrz tworzy grobowiec obszerną grotę, tak pod ścianami po czterech ludzi, a inni mogą wygodnie środkiem przenieść zwłoki. Od tylnej, zachodniej ściany, naprzeciw drzwi, zaokrągla się grota w nyżę szeroką, a niezbyt wysoką; ściany schodzą się tu w górze, tworząc sklepienie nad łożem grobowym, Wysokiem przeszło dwie stopy. Łoże grobowe jest to po prostu kawał skały w kształcie skrzyni podłużnej lub trumny występujący z tylnej ściany groty, a tworzący z nią jedną całość; łoże to wyżłobione jest tyle, że mogą się w nim wygodnie pomieścić zwłoki, owinięte w całuny. Łoże nie zajmuje całej szerokości nyży od ściany do ściany, owszem z jednej i z drugiej strony między ścianą a grobem może stanąć człowiek, a także z przodu przed grobem, jest miejsce dla jednego człowieka, chociażby zamknięte były drzwi nyży. Drzwi, zamykające nyżę, są z miedzi, czy z jakiegoś innego metalu, otwierają się na dwie połowy na obie strony, gdzie wspierają się o ściany boczne. Nie są osadzone prostopadłej lecz ukośnie a niezbyt wysoko nad ziemią tak, że można je zamknąć, przytoczywszy pod nie kamień, który w tym celu leżał jeszcze przed wejściem do groty; przytoczono go dopiero później, po złożeniu Pana do grobu, i przywalono nim zamknięte drzwi nyży. Kamień to ogromny, zaokrąglony nieco z jednej strony umyślnie, bo i ściany nie kończą się przy drzwiach nyży pod katem prostym, lecz nieco się zaokrąglają. By drzwi, przywalone kamieniem, otworzyć, nie potrzeba go wytaczać z groty, co wobec szczupłości miejsca byłoby zbyt uciążliwym; w tym celu jest umyślnie uwieszony w sklepieniu łańcuch, który przeciąga się przez kółka, wpuszczone w kamień, i następnie, podciągając łańcuch, usuwa się kamień na bok; ale w każdym razie potrzeba do tego kilku silnych mężczyzn, a ci dobrze się namęczą, nim kamień usuną. Grota cała jest czyściutko wykonana. Skala, w której wykuta jest grota, jest koloru białego, żyłkowana w delikatne prążki czerwone i brunatne. Naprzeciw wejścia do groty umieszczona jest w ogrodzie ławka kamienna. Wierzch skały porosły jest murawą; wyszedłszy nań, widać poprzez mury górę Syjon i niektóre wieże, dalej bramę Betlejemską, wodociąg i studnię Gihon.
Zdjęcie z krzyża.
W tym czasie, gdy przy krzyżu kilku tylko żołnierzy zostało na straży, widziałam, jak od Betanii nadeszło doliną pięciu mężów; zbliżyli się ostrożnie do placu egzekucji, spoglądali chwilę na krzyż i znowu się oddalili; mniemam, iż to byli uczniowie. Józefa z Arymatei i Nikodema, widziałam dziś trzy razy w tej stronie, jak gdyby śledzili za czymś i coś układali. Pierwszy raz widziałam ich tu w pobliżu podczas krzyżowania. (Zapewne wtenczas gdy wysłali ludzi, by odkupić suknię Jezusa). Później przyszli obaj popatrzeć, czy tłum się rozszedł, poczym odeszli do grobowca, poczynić niektóre przygotowania. Stamtąd przyszli znowu aż pod krzyż, przyglądnęli się mu dobrze i zbadali teren w koło, układając plan zdjęcia ciała Jezusa, poczym powrócili do miasta.
Teraz zajęli się przysposobieniem przyborów do balsamowania. Służący ich wzięli oprócz innych przyborów do zdjęcia świętego Ciała także dwie drabiny ze stodoły, stojącej obok wielkiego domu Nikodema. Drabiny te — były to długie żerdzie, w których powbijane były rzędem z obu stron kołki, jako szczeble. Drabiny opatrzone były hakami, dającymi się wedle potrzeby przesuwać wyżej i niżej, by można było drabinę dowolnie przymocować, lub, by można było na takim haku powiesić jakie narzędzie, gdy miało się obie ręce zajęte. Bogobojna niewiasta, u której zakupili przybory do balsamowania, zapakowała wszystko bardzo wygodnie. Nikodem kupił 100 funtów ziół i wonności, co na naszą wagę wynosiło 37 funtów, jak to kilka razy wyraźnie się dowiedziałam. Zapakowane to było w małych baryłeczkach, z łyka, które nieśli zawieszone na szyi; w jednej baryłce był jakiś proszek. Pęki ziół zapakowane były w sakwach z pergaminu, czy ze skóry. Józef niósł także drogą, wonną maść w puszce ładnej, czerwonej, z niebieską obwódką; nie wiem, z czego ta puszka była zrobiona. Słudzy, jak już wspomniałam, nieśli na noszach naczynia, wory, gąbki i narzędzia. Ogień nieśli w zamkniętej latarce. Słudzy ci poszli nieco naprzód i wyszli z miasta inną bramą, zdaje mi się, Betlejemską. Idąc przez miasto, przechodzili koło domu, w którym znajdowała się Najświętsza Panna z niewiastami i Janem, wróciwszy z góry Kalwarii, by postarać się o niektóre przybory do pogrzebu. Widząc sługi, idące na górę Kalwarię, zebrały się zaraz niewiasty i poszły tamże za nimi z Janem, w pewnym oddaleniu. Było ich coś pięć, a niektóre niosły pod płaszczami spore zawiniątka z chustami. Niewiasty zawsze wychodząc z domu pod wieczór, lub w ogóle na wykonywanie jakichś praktyk religijnych, zwykłe były otulać się starannie długą chustą, na dobry łokieć szeroką. Począwszy od jednego ramienia, owijały się całe szczelnie i kończyły na drugim ramieniu; nawet głowa okryta była tą chustą. Tak owinięte, mogły tylko małe kroki stawiać. Dzisiaj osobliwie podpadał mi strój ten, był to bowiem strój żałobny. Józef i Nikodem ubrani byli także w suknie żałobne. Mieli czarne przedramiączka i takież manipuły, dalej szerokie pasy, a od góry do dołu otuleni byli w długie, obszerne płaszcze, barwy brudno szarej; płaszcz osłaniał nawet głowę. Szli nie za sługami, lecz ku bramie, którą wyprowadzono Jezusa. Na ulicach cicho było i pusto. Mieszkańcy, nie ochłonąwszy jeszcze z przestrachu, siedzieli zamknięci w domach; wielu ze skruchą czyniło pokutę, mała tylko część pamiętała o wykonywaniu przepisanych ceremonii świątecznych. Gdy Józef i Nikodem przybyli pod bramę, zastali ją zamkniętą; ulice najbliższe i mury obsadzone były żołnierzami,których przysłał Piłat Faryzeuszom na ich żądanie, kiedy to po drugiej godzinie lękali się wybuchnięcia rozruchów. Dotychczas nie odwołano tych oddziałów, więc stały wciąż na straży. Józef pokazał żołnierzom rozkaz Piłata na piśmie, by go przepuszczono, na co oświadczyli żołnierze, że chętnie by go puścili, ale że brama tak się zacięła, widocznie przez trzęsienie ziemi, iż nie można jej w żaden sposób otworzyć; dlatego też i siepacze, wracając po połamaniu kości łotrom, nie mogli przejść tędy, lecz musieli iść na bramę narożną. Rzeczywiście nikt nie mógł otworzyć bramy, ale gdy Józef i Nikodem ujęli za rygle, brama otworzyła się ku ogólnemu podziwowi nadzwyczaj lekko. Powietrze było posępne, mgliste. Przybywszy na górę Kalwarię, zastali tam już Józef i Nikodem swych służących i święte niewiasty, które siedziały zapłakane naprzeciw krzyża, Kassius i nawróceni żołnierze stali w pewnym oddaleniu, przejęci strwożoną czcią i uszanowaniem. Józef i Nikodem opowiedzieli Janowi i świętym niewiastom, jakie to starania czynili, by uratować Jezusa od śmierci sromotnej, a niewiasty nawzajem opowiadały im, jako z trudem tylko udało im się odwieść siepaczy od połamania kości Jezusowi, jako spełniło się proroctwo, a Kassius przebił włócznią bok Jezusowi. Gdy nadszedł jeszcze setnik Abenadar, rozpoczęto z oznakami wielkiego smutku i czci najświętsze dzieło miłości. Przyjaciele ci i wyznawcy Jezusa rozpoczęli zdejmowanie z krzyża i przysposobienie do pogrzebu świętego Ciała ich Pana, Mistrza i Odkupiciela.
Najśw. Panna i Magdalena usiadły po prawej stronie pagórka między krzyżem Jezusa a Dyzmasa; inne niewiasty zajęły się porządkowaniem wonności, chust, gąbek i naczyń. Kassius zbliżył się do przybyłego Abenadara i opowiedział mu, jak to doznał cudownego uzdrowienia wzroku ciała i duszy. Wszyscy wzruszeni byli głęboko i przejęci smutkiem; na twarzach wszystkich malowała się uroczysta powaga, przebijała miłość głęboka, nie potrzebująca wielu słów na wyrażenie swych uczuć. Święta czynność odbywała się z pośpiechem, a zarazem uwagą troskliwą; czasami wydzierał się z czyich piersi jęk żałosny, lub westchnienie. Magdalena przede wszystkim wzruszona była gwałtownie i pogrążona w bezmiernej boleści, poza którą nie miała względu na nic i na nikogo. — Nikodem i Józef przystawili drabiny z tyłu do krzyża i wyleźli na górę, wziąwszy ze sobą wielką chustę, do której w trzech miejscach przyszyte były trzy szerokie rzemienie. Owinąwszy Pana chustą, przyciągnęli rzemienie i przymocowali nimi ciało Jezusa do pnia krzyża pod pachami i pod kolanami; tak samo przymocowali ręce chustami do ramion krzyża. Tułów ciała Jezusa, ciążący przy skonaniu całym ciężarem ku kolanom, spoczywał teraz w siedzącej postawie na chuście wielkiej, przez ramiona krzyża przerzuconej i przymocowanej. Ręce nie wisiały już na gwoździach i nie rozdzielały się, bo ciało, podciągnięte do góry i przymocowane, nie ciążyło ku dołowi. Do wyjmowania gwoździ wzięto się w ten sposób, że wybijano je z tyłu sztyfcikami, przyłożonymi do końców gwoździ. Wstrząśnienia, wywołane uderzeniami, nie dawały się bardzo odczuć rękom Jezusa, gwoździe wypadały łatwo z szerokich ran tym bardziej, że ręce nie były już naciągnięte jak pierwej. Wybiwszy lewy gwóźdź, spuścił Józef owiniętą rękę lekko wzdłuż ciała. Nikodem tak samo, przywiązawszy mocno prawą rękę Jezusa i głowę cierniem ukoronowaną, opuszczoną dotychczas na piersi, wybił prawy gwóźdź i obwiązaną rękę opuścił lekko na dół. Tymczasem setnik Abenadar wybił z wielkim trudem ogromny gwóźdź, przykuwający nogi. Spadłe gwoździe podniósł ze czcią Kassius i złożył je na ziemi obok Najświętszej Panny. Teraz przestawiono drabiny na przód krzyża po obu stronach, tuż obok najświętszego Ciała. Znowu wyleźli na górę Józef i Nikodem, odwiązali górny rzemień od pnia krzyża i zawiesili go na hakach, wbitych do drabin. Toż samo uczynili z dwoma innymi rzemieniami tak, że teraz chusta z ciałem Jezusa wisiała wyłącznie na drabinach. Schodząc po-woli, odczepiali rzemienie od góry i zawieszali na coraz niższych hakach, a drogocenny ciężar spuszczał się coraz niżej ku ziemi. Setnik Abenadar wylazł na schodki ruchome, ujął rękoma nogi Jezusa poniżej kolan i zeszedł na ziemię, a tymczasem Nikodem i Józef, trzymając w ramionach ciało Jezusa u góry, schodzili stopień po stopniu z drabiny lekko, ostrożnie, jak gdyby dźwigali najukochańszego przyjaciela, ciężko zranionego. Tak dostało się to najświętsze, umęczone Ciało Zbawiciela z krzyża na ziemię. Nadzwyczaj wzruszającym i rozczulającym był widok zdejmowania Jezusa z krzyża. Robiono wszystko ostrożnie, z uwagą, jak gdyby obawiano się sprawić Panu najmniejszą boleść. Wobec najświętszego Ciała przejmowała wszystkich taka sama miłość i cześć, jaką czuli względem Najświętszego ze Świętych za Jego życia. Obecni mieli bez przerwy zwrócone oczy na ciało Pana, przy każdym poruszeniu ciała objawiali swą boleść, smutek i troskę łzami i całym zachowaniem. Cisza panowała; ci, co zajęci byli zdejmowaniem ciała, odzywali się tylko wtenczas, gdy koniecznie było potrzeba, a i to półgłosem, mimowolnym przejęci szacunkiem dla zwłok Chrystusa. Gdy przy wybijaniu gwoździ rozległy się uderzenia młotka, nowa boleść ścisnęła serce Najśw. Panny, Magdaleny i wszystkich, którzy byli obecni przy krzyżowaniu. Odgłos uderzeń przypomniał im chwilę okrutnego przybijania Jezusa na krzyż; zadrżeli, bo zdało im się, że znowu usłyszą bolesny jęk Jezusa, ale widząc, że usta te zamknęła już chłodna dłoń śmierci, zaczęli znów boleć nad Jego skonem. Zdjąwszy ciało, okryli je Nikodem i Józef starannie od kolan aż do pasa i owinięte w chustę złożyli w ręce Matki bolejącej, która, przejęta boleścią bezmierną, z tęsknotą wyciągnęła po nie ręce.
Przygotowania do pogrzebania ciała Jezusa.
Złożono więc na łono Maryi zwłoki Jej najukochańszego, a tak okrutnie zamordowanego Syna. Najśw. Panna siedziała na rozesłanym kobiercu, plecy jej spoczywały na miękkim oparciu, utworzonym zapewne z pozwijanych płaszczów, bo przyjaciele chcieli ulżyć choć trochę tej Matce, wycieńczonej boleścią i trudem, oddającej obecnie zwłokom Syna swego ostatnią, smutną przysługę miłosną. Najświętsza głowa Jezusa spoczywała na podniesionym nieco prawym kolanie Maryi, ciało leżało wyciągnięte na chuście. Boleść serca Najśw. Matki równą była jej niezmiernej miłości. Oto trzymała w ramionach ciało Swego ukochanego Syna, któremu podczas całej Jego długiej męki nie mogła wyświadczyć żadnej przysługi; widziała strasznie sponiewierane to najświętsze Ciało, miała tuż przed oczyma wszystkie okropne rany, całując zakrwawione, poranione policzki. Magdalena usiadła podobnie u nóg Jezusa i całowała je. Mężczyźni tymczasem cofnęli się w zagłębienie, położone niżej na południowo zachodnim stoku Kalwarii, gdzie chcieli uzupełnić przygotowania do pogrzebu i przysposobić, co jeszcze było potrzebne. Kassius z nawróconymi żołnierzami stał w pewnym oddaleniu, w postawie pełnej szacunku. Nie było między obecnymi nieprzychylnych, bo wszyscy porozchodzili się do miasta, pozostali tylko życzliwi Jezusowi i ci tworzyli teraz jakby straż honorową, by nikt niepowołany nie przeszkodził w oddawaniu ostatniej oznaki czci zwłokom Jezusa. Każdy był szczęśliwy, jeśli polecono mu pomóc w czym i wypełniał ochoczo polecenie ze wzruszeniem i pokorą. Święte niewiasty zajęły się skrzętnie przygotowaniem i podawaniem naczyń z wodą, gąbek, chust, maści i ziół; po spełnieniu jakiej czynności stawały w pogotowiu, bacząc uważnie, czy znowu czego nie potrzeba. Były między niewiastami Maria Kleofy, Salome i Weronika; Magdalena nie odchodziła na krok od Najśw. ciała. Maria Helego, starsza siostra Najśw. Panny, sędziwa już matrona, siedziała opodal na wale, przypatrując się cicho wszystkiemu. Jan, czynny na wszystkie strony, był niejako pośrednikiem między niewiastami i mężczyznami. To pomagał Najśw. Pannie i niewiastom, to znowu potem mężczyznom przy właściwym przysposobieniu ciała. Na wszystko miał oko. Niewiasty trzymały skórzane worki dające się otwierać i składać na płask, obok na ognisku stało naczynie z ciepłą wodą, Podawały na przemian Maryi i Magdalenie czarki z czystą wodą i świeże gąbki, a otrzymane, wyciskały do worków; zdaje mi się, iż to były gąbki, owe zwitki, z których widziałam zużytą wodę wyciskać. Przy całej niewymownej boleści, jaka ściskała w tej chwili serce Najśw, Panny, moc jednak niezwykła ożywiała Ją i pobudzała do działania. Boleść Jej i miłość nie dały Jej pozostawić ciała Jezusa w takim zeszpeceniu i sponiewieraniu, wiec zaraz zaczęła skrzętnie oczyszczać je i obmywać. Najpierw rozpięła ostrożnie z pomocą innych koronę cierniową i zdjęła ją Jezusowi z głowy. Niektóre ciernie musiano tymczasem obciąć, by przy zdejmowaniu korony nie rozdzierać na nowo ran Najśw. głowy. Położono korony na ziemię koło gwoździ; pozostałe w głowie długie kolce i drzazgi powyciągała Maryja ostrożnie okrągłymi, żółtymi, sprężynowymi obcążkami*) i ze smutkiem głębokim pokazywała je współczującym przyjaciołom. Wydobyte ciernie składano obok korony; część ich zapewne rozebrali zaraz obecni między siebie na pamiątkę.
Oblicze Jezusa zdjętego z krzyża, było nie do poznania, zeszpecone krwią i ranami; rozczochrane włosy na głowie i brodzie pozlepiane były krwią. Maryja zmyła mokrymi gąbkami oblicze i głowę, i zebrała z włosów zaschłą krew. Przy zmywaniu coraz jawniej pokazywało się jak okrutnie poraniony był Jezus, więc coraz większe współczucie ogarniało obecnych na widok każdej pokazującej się rany; z nadzwyczajną starannością i pieczołowitością załatwiała Maryja tę smutną czynność. Gąbką i chusteczką wilgotną, nawiniętą na palce prawej ręki, wymywała zaschłą krew z ran głowy, z zapadłych oczu, z nosa i uszu, poczym nawinąwszy szmateczkę mokrą na palec wskazujący, wymyła wpół otwarte usta Jezusa, język, zęby i wargi. Przerzedzone włosy na głowie przyczesała i rozdzieliła na trzy części, środek zaczesała w tył, a dwie części na oba boki, zaczesawszy je gładko poza uszy. Oczyściwszy tak głowę ucałowała Najśw. Panna policzki Jezusa i zakryła je chustą, poczym zaczęła obmywać szyję, barki, piersi i plecy świętego ciała, dalej ręce i porozdzierane, zakrwawione dłonie. Teraz dopiero pokazało się, jak strasznie skatowane było ciało Jezusa. Wszystkie kości piersiowe, wszystkie tkanki były porozciągane, powykrzywiane i jak stężałe. Na barkach, które dźwigały ciężki krzyż, widać było ogromną głęboką ranę, druga taka widniała na prawym boku, rozdartym szeroko włócznią; na lewym boku była malutka ranka, pochodząca także od włóczni, która przeszła na wylot przez całe ciało. W ogóle cała górna część ciała pokryta była sińcami, guzami i ranami, a każdą ranę obmywała i oczyszczała Maryja jak najstaranniej. Magdalena, to klęczała z drugiej strony, pomagając Jej, to znów przypadała do nóg Jezusa, obmywając je po raz ostatni więcej łzami niż wodą i osuszając własnymi włosami. Tak obmyła Maryja i oczyściła z krwi zeschłej głowę i górną część ciała Jezusa, a Magdalena nogi. Najświętsze ciało wyglądało teraz sino białe, połyskujące jak przekrwione mięso. Tu i ówdzie widać było ciemniejsze plamy od zastałej pod skórą krwi, miejscami skóra była zdarta i widniało żywe mięso. Najświętsza Panna okrywszy obmyte już członki, wzięła się powtórnie do namaszczania wszystkich ran, począwszy od głowy. Święte niewiasty klęczały przed Nią i podawały Jej na przemian puszki z wonnościami, a Matka Boża nabierała palcem wielkimi wskazującym prawej ręki czy to maści, czy inne wonności, zapełniała tym rany Jezusa i pomazała je; włosy polała Mu wonnym olejkiem. Ująwszy w lewą rękę obie ręce Jezusa, całowała je najpierw ze czcią, poczym wypełniła szerokie rany na dłoniach, porobione gwoździami, kosztowną maścią: tą maścią wypełniła także otwory uszne, nosowe i szeroką ranę w prawym boku. Magdalena głównie zajęła się świętymi nogami Jezusa, osuszała je, namaszczała i na nowo skrapiała obfitymi łzami. Chwilami przykładała do nich swą twarz zbolałą i klęczała tak, cicho, bez ruchu. Namaściwszy tak wszystkie rany, owinęła Maryja głowę Jezusa w opaski nie ściągając jednak jeszcze poprzedniej zasłony. Przymknąwszy na pół otworzone oczy Jezusa trzymała chwilę na nich swą rękę, potem zamknęła święte usta, a objąwszy z płaczem najdroższe ciało swego Syna, pochyliła oblicze ku świętej Jego twarzy. Magdalena z wielkiej czci i uszanowania, nie zbliżała swego oblicza do twarzy Jezusa, całowała tylko z pokorą Jego nogi.
Józef i Nikodem stali chwilę w pobliżu, szanując tę boleść niezmierną Matki Bożej; wreszcie Jan zbliżył się do Najśw. Panny z nieśmiałą prośbą, by oddała już ciało Jezusa, bo szabat się zbliża i trzeba kończyć przygotowania. Jeszcze raz uścisnęła Maryja serdecznie drogie zwłoki i czułymi słowy pożegnała je. Mężczyźni wzięli najświętsze ciało z łona Matki i ponieśli je na chuście, na której leżało, na dół w owo zagłębienie. Maryja, której boleść, ukojona nieco czułym zajęciem, odżyła na nowo, osłabła i usunęła się na ręce niewiast, zakrywszy głowę. Magdalena zaś, jak gdyby kto porywał jej jedynego Oblubieńca, rzuciła się naprzód z wyciągniętymi rękami, lecz po chwili oprzytomniawszy, powróciła do Najśw. Panny. Najświętsze Ciało Jezusa ponieśli mężczyźni kawałek w dół Golgoty, gdzie w załomie góry była piękna szeroka, a płaska skała, na której ciało złożono w celu przedsięwzięcia balsamowania. Skała zasłana była wielką siatkowatą chustą, jakby z koronek zrobioną, podobną do tak zwanej chusty głodowej*) ( Chustą głodową zowią w diecezji monasterskiej wielką, białą, lnianą tkaninę, którą w czasie Postu zawiesza się w kościele na sznurach u sklepienia między chórem a kościołem, lub przed wielkim ołtarzem. Tkanina ta dziergana jest haftami z koronek, przedstawiającymi pięć św. ran Chrystusa, narzędzia męki Jego itp. Chusta taka nastraja poważnie i wzniośle wrażliwe umysły, zachęca i upomina do skromności, umartwienia, powściągliwości i pobożnego rozmyślania, męki. krzyżowej Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa.) zawieszanej u nas w kościele. Widząc jako dziecko wiszącą w kościele taką chustę, myślałam zawsze, że to jest ta sama, którą widziałam przy balsamowaniu Jezusa. Zapewne dlatego zrobiona była siatkowało, by przy zmywaniu ciała woda mogła odpływać; obok rozpostarta była druga wielka chusta. Ciało Jezusa złożono na skale na siatkowatej chuście, kilku zaś trzymało nad ciałem drugą chustę, rozpostartą tak, by zwłoki Jezusa zakryte były przed ich oczami. Wtedy Józef i Nikodem przyklękli, rozwinęli ową chustę, w którą przy zdejmowaniu z krzyża owinęli byli Jezusa, od kolan do pasa, przy czym zdjęli także przepaskę biodrową, którą przyniósł Mu przed ukrzyżowaniem Jonadab, siostrzeniec Jego opiekuna Józefa. Wymyli oni starannie gąbkami brzuch i uda Jezusa, następnie podnieśli najświętsze ciało, wciąż jeszcze przykryte trzymaną zasłoną, na dwóch chustach poprzecznych, podłożonych pod grzbiet i kolana i nie obracając Go, umyli z drugiej strony. Myli zaś tak długo, dopóki woda wyciskana z gąbek nie była zupełnie czystą. W dodatku obmyli jeszcze ciało wodą mirrową, potem złożyli je na powrót i delikatnie z szacunkiem wyprostowali rękoma; środek bowiem ciała i kolana skrzywione były nieco i tak stężały, jak konając osunęło się ciało ku dołowi. Ukończywszy to, podłożyli pod biodra chustę na łokieć szeroką a trzy łokcie długą, wysypali łono Jego pękami ziół, jakie widuję czasem na stołach niebiańskich*)(*) W bolesnych swych rozmyślaniach doznawała nieraz świątobliwa Katarzyna wewnętrznej pociechy i pokrzepienia, czując się przeniesioną duchem na uroczyste uczty niebiańskie, przedstawiane jej obrazowo; z dziecinną radością opisywała wtenczas cudowną, zachwycającą zastawę stołów i kosztowność drogocennych naczyń. Opisywała często rodzaj i wygląd podawanych tam ziół, nie pomijając nawet liczby listków i pręcików w kielichach kwiatowych. Wspominała przy tym, nieraz, jak podawano jej tam na złotych talerzykach z błękitną obwódką delikatne jakieś zioła, ustawione gęsto w pęczkach — coś na kształt gorzkiej rzeżuchy lub mirry— a nieraz także różne owoce, których spożycie krzepiło ją bardzo w wielkich cierpieniach ducha i ciała. Przez częstszą obserwację doszedłem do przekonania, że w tych ucztach pocieszających otrzymywała ona jako pokrzepienie i nagrodę swe własne tu na ziemi nabyte umartwienia, zaparcia się i przezwyciężenia pod postacią ziół i owoców, przeobrażających te zasługi, stosownie do formy i kształtu. Tak samo forma, materiał i barwa naczyń miały swoje znaczenie. — „Pożywania tych potraw" — opowiadała - „nie można właściwie nazwać jedzeniem w znaczeniu zwyczajnym ludzkim, a jednak pokrzepiają ono i nasycają w daleko wyższym stopniu, niż potrawy ziemskie. Za ich spożyciem przechodzi w człowieka cała łaska i siła Boża, której przeobrażeniem i doskonałym wyrazem jest podany owoc." — Te to zioła przypomniała sobie opowiadająca, ujrzawszy zioła, użyte przy balsamowaniu Jezusa.), zastawione na złotych talerzykach z błękitnymi obwódkami, dalej delikatnymi, kręconymi włóknami roślinnymi, podobnymi do szafranu, a to wszystko posypali proszkiem, którego Nikodem przyniósł w puszce, poczym owinęli biodra podłożoną opaską, przeciągnęli jej końce między nogami i związali w pasie, w miejscu, gdzie przypadało spięcie opaski. Następnie namaścili wszystkie rany na lędźwiach, pomazali je wonnościami, nakładli obficie ziół między nogi aż do stóp, i zacząwszy od dołu, poowijali nogi w całuny aż do pasa. Teraz i przyprowadził Jan znowu Najśw. Pannę i święte niewiasty. Maryja uklękła przy Jezusie i podłożyła Mu pod głowę cienką chustę, otrzymaną od Klaudii Prokli, którą dotychczas miała na szyi pod płaszczem; inne niewiasty nakładły obficie w koło szyi, ramion i głowy aż do policzków Jezusa wonnych ziół, delikatnych włókien roślinnych i nasypały owego proszku, którego przyniósł Nikodem, poczym Najśw. Panna owinęła chustę z tym wszystkim w koło głowy i ramion Jezusa. Magdalena wylała w ranę prawego boku całą flaszeczkę wonnego olejku, niewiasty nakładły wonności do martwych rąk, koło nóg i pod nogi. Następnie mężczyźni wypełnili wonnościami pachy, obłożyli nimi jamę sercową, całe ciało obłożyli wonnymi ziołami, gdzie tylko było miejsce; zdrętwiałe ręce Jezusa złożyli na krzyż na łonie, poczym owinęli ciało od dołu aż pod pachy w wielką, białą chustę, jak to się nieraz zawija dzieci. Pod pachę prawego ramienia wsunęli koniec szerokiej opaski i owinęli tą opaską całe najświętsze Ciało od głowy do nóg raz koło razu, unosząc je delikatnie rękami; zwłoki przybrały teraz kształt lalki, owiniętej w pieluchy. Wreszcie położyli zwłoki Jezusa na ukos na wielkiej chuście, sześć łokci długiej, kupionej przez Józefa z Arymatei i zawinęli je w nią tak, że dwa końce zachodziły na piersi, jeden od nóg, drugi przez głowę, zaś dwa drugie końce owijały ciało na poprzek. Skończywszy tę smutną robotę, otoczyli wszyscy Ciało Jezusa i uklękli w koło, by się z nim pożegnać. Wtem oczom ich przedstawił się cud, wzruszający ich do głębi. Oto na wierzchniej chuście, okrywającej zwłoki, odbił się obraz najświętszego Ciała Jezusa z wszystkimi ranami i bliznami. Zdawało się, że Jezus wdzięczny, chce wynagrodzić im ich życzliwe starania i smutek po Nim, pozostawiając im Swój wizerunek, cudownie odbity poprzez wszystkie całuny. Z płaczem i jękiem rzucili się wszyscy do ściskania najświętszego Ciała i całowali ze czcią cudowny wizerunek. Zdumieni wielce, rozwinęli na powrót chustę, i oto zdumienie ich wzrosło jeszcze, gdy ujrzeli, że pod spodem wszystkie całuny są czyste zupełnie, a tylko na wierzchniej chuście odbiła się postać Pana.
Część chusty, na której leżało święte Ciało, nosiła odbity wizerunek grzbietu całego, część zaś, okrywająca Jezusa z wierzchu, nosiła ślady całej przedniej części ciała, trzeba ją było jednak dopiero składać na powrót rogami, tak jak owinięty był w nią Jezus, by móc ujrzeć całą postać. Nie było na chuście śladu np. krwawiących się ran, bo całe ciało obłożone było grubo wonnościami i owinięte całunami. Był to wizerunek cudowny, świadectwo twórczej, powołującej do bytu Boskości w ciele Jezusa. Znane mi było wiele szczegółów z późniejszych losów tej świętej chusty, ale już nie potrafię złożyć tego w porządną całość. Po zmartwychwstaniu dostała się ta chusta wraz z innymi w posiadanie przyjaciół Jezusa. Jednemu z nich wydarto ją raz, gdy niósł ją pod pachą. Długi czas była w posiadaniu chrześcijan w różnych miejscowościach i doznawała czci wielkiej; dwa razy przechodziła w ręce żydowskie, ale wnet wracała do chrześcijan. Raz widziałam, jak wybuchła sprzeczka o nią, wśród której wrzucono ją w płomień na spalenie, ale chusta cudownie uniosła się z płomieni w powietrze i opadła w ręce pewnego chrześcijanina. Za łaską Bożą utworzyli święci mężowie przez przykładanie rąk wśród modłów trzy odbitki, a to z całej tylnej części i złożonych kawałków, przedniej części. Odbitki te, powstałe przez dotknięcie i uświęcone w zbawiennej intencji uroczyście przez Kościół, były od dawna przyczyną wielkich cudów. Oryginał, uszkodzony już trochę, porozdzierany w niektórych miejscach, widziałam raz w posiadaniu chrześcijan niekatolików w Azji. Nazwę miasta tego zapomniałam; leży ono w jakimś wielkim kraju w pobliżu ziemi św. Trzech Królów. W widzeniach o tej chuście wmieszane były, jakieś szczegóły o Turynie i Francji, o papieżu Klemensie I i o cesarzu Tyberiuszu, który umarł w pięć lat po ukrzyżowaniu Chrystusa; ale wyszło mi to wszystko z pamięci.
Pierwsza wspólna uczta miłości po zmartwychwstaniu
W otwartym przedsionku sali wieczernika zastawił Nikodem ucztę dla Apostołów, świętych niewiast i pewnej części uczniów. Tomasz nie był przy tym, bo samowolnie się gdzieś oddalił. We wszystkich szczegółach trzymano się wskazówek Jezusa, który przy ostatniej wieczerzy, wyświęciwszy Piotra i Jana siedzących przy Nim, na kapłanów, dał im dokładne wskazówki co do udzielania Najśw. Sakramentu, z poleceniem, by odpowiednio pouczali później innych o tym wraz z dawniejszymi Jego naukami. Najpierw więc Piotr, a potem Jan, zgromadziwszy koło siebie ośmiu innych Apostołów, udzielali im tajemnic, które Pan zostawił przy ostatniej wieczerzy, objawiali im Jego zamiar co do sposobu udzielania Najśw. Sakramentu i pouczania o tym uczniów. Jan mówił prawie dosłownie to samo, co Piotr. Wszyscy Apostołowie ubrani byli w świąteczne, białe suknie. Piotr i Jan mieli na sobie stuły, skrzyżowane na piersiach i spięte klamrą, inni Apostołowie mieli takież stuły, ale przewieszone na skoś przez piersi i plecy, i spięte pod ramieniem klamrą na krzyż. Piotr i Jan byli więc widocznie przez Jezusa wyświęconymi kapłanami, inni jeszcze jakby diakonami. Po tej nauce weszło do sali dziewięć świętych niewiast, które Piotr także pouczał, Jan zaś przyjmował przy bramie, w domku kuchmistrza, siedemnastu najbardziej wypróbowanych uczniów, którzy najdłużej byli przy Panu, między nimi Zacheusza, Natanaela, Macieja i Barsabę. Wszyscy ubrali się w długie, białe suknie i pasy; Jan sam usługiwał im przy umywaniu nóg i ubieraniu się. Mateusza wysłał Piotr po nauce do Betanii, by tam, przy takiej uczcie, urządzonej przez Łazarza dla grona uczniów, nauczać i czynić podobnie, jak oni tu czynili. Stół, zastawiony w przedsionku, był tak długi, że część jego wychodziła poza salę aż na podwórze wieczernika, obsadzone drzewami. — W trzech miejscach zostawiono przy stole wolny dostęp, by wygodnie można było wnosić potrawy. Święte niewiasty, dopuszczone także do wspólnego stołu, przeznaczone miały miejsce na jednym końcu. Ubrane były także w długie, białe suknie i welony, nie zakrywające twarzy. Siedziały z podwiniętymi nogami na małych stołeczkach, opatrzonych antabą. W połowie stołu siedzieli naprzeciw siebie Piotr i Jan, mając po jednej stronie mężczyzn, po drugiej niewiasty. Spoczywali nie na takich sofach, jak przy ostatniej wieczerzy, lecz na niskich, plecionych materacach, sięgających ledwie poza kolana, wspierali się zaś rękami na poduszkach, umieszczonych na dwóch wyższych podstawkach, złą czonych poprzecznym drewienkiem. Przy stole leżeli w ten sposób, że nogi jednego biesiadnika przytykały do pleców drugiego, gdy przeciwnie w domu Szymona i przy ostatniej wieczerzy tak byli usadowieni, że nogi zupełnie zwrócone były na zewnątrz. Była to zwyczajna uczta, przed którą pomodlili się biesiadnicy stojąco i potem dopiero zasiedli do stołu. Piotr i Jan podczas uczty nauczali. Przy końcu położono przed Piotrem płaski karbowany placek, on zaś łamał go tak, jak wskazywały karbiki, potem każdą cząstkę jeszcze raz i ułożywszy kawałki na dwóch talerzach, kazał je podać w koło stołu na prawo i na lewo; wszyscy spożyli po kawałku, potem pili ze wspólnego kielicha, podawanego w koło. Nie było to przyjmowanie Najśw. Sakramentu, chociaż Piotr błogosławił chleb, lecz tylko uczta miłości. Piotr nauczał przy tym, że wszyscy powinni teraz jedność stanowić, jak stanowi jedność ten chleb, który ich żywi i to wino, które piją. Wstawszy od stołu, odśpiewano wspólnie psalmy.
Po usunięciu stołu, stanęły niewiasty w półkole w jednym rogu sali, uczniowie zaś rzędem po obu stronach. Apostołowie, chodząc od jednego do drugiego, nauczali i udzielali uczniom, jako dojrzalszym już i wypróbowanym, niektóre szczegóły o Najśw. Sakramencie. Była to więc niejako pierwsza nauka katechizmowa po śmierci Jezusa. Potem przystępowali jedni do drugich i podawali sobie serdecznie ręce, oświadczając się ochoczo z gotowością, że wszystko chcą mieć wspólne, wszystko chcąc jedni za drugich poświęcić, słowem, stanowić jedność nierozerwalną. Uniesienie ogarnęło wszystkich i oto ujrzałam, że światłość otoczyła wszystkich, stapiając ich niejako ze sobą. Zdało mi się, jakoby wszystko złączyło się razem w jedną piramidę świetlną, w której Najśw. Panna była niejako szczytem i środkiem wszystkiego. Od Maryi szło wszystko strumieniem na Apostołów, a od nich znowu przez Najśw. Pannę wracało do Pana. Było to symbolem ich zjednoczenia się i wzajemnej łączności. Podobną ucztę sprawił Łazarz u siebie dla liczniejszego grona uczniów, którzy jeszcze nie byli odpowiednio przygotowani do poznania wszystkich tajemnic. Tam urządzał wszystko i nauczał Mateusz, podobnie jak tu Piotr i Jan.
Komunia św. Apostołów
Nazajutrz raniutko poszli Piotr, Jan i Andrzej do sali wieczernika i wdziali suknie kapłańskie, podczas gdy inni Apostołowie ubierali się w przedsionku. Potem ci trzej, rozsunąwszy w środku tkaną zasłonę, weszli do miejsca “Święte świętych", utworzonego, jak to wspominaliśmy, z dawniejszego ogniska wielkanocnego. Stał tu teraz stół, na którym ustanowił Jezus Najśw. Sakrament; w niszy ściennej, w szafeczce, sporządzonej na kształt tabernakulum, stał kielich z resztą konsekrowanego wina i talerz z pozostałym konsekrowanym chlebem. Przed Najśw. Sakramentem płonęła jedna z lamp, umieszczonych na kilkuramiennym świeczniku. Kącik ten, oddzielony zupełnie kobiercami od reszty sali, tworzył osobną całkiem izdebkę. Powała tej izdebki, niższa od całej sali, dawała się za pomocą sznurka, ozdobionego frędzlami otwierać tak, że światło wpadało tu przez okrągłe okienka, umieszczone u góry w ścianie sali. Trzej Apostołowie zaświecili od lampy płonącej lampę ofiarną, wiszącą w środku sali, wnieśli stół do sali, postawili na nim Najśw. Sakrament z całym aparatem, poczym zgasili lampę w "Świętym świętych." Wtedy inni Apostołowie, między nimi i Tomasz, stanęli koło stołu. Chleba konsekrowanego przez Jezusa, czyli Najśw. Sakramentu Jego Ciała sporo jeszcze było na talerzyku; talerzyk ten stał na kielichu, przykrytym dzwonkowatą kopułą, opatrzoną u góry gałką. Wszystko to okryte było białą chustą. Piotr wyciągnął tackę z podstawy kielicha, przykrył ją ta chustą i postawił na niej talerz z Najśw. Sakramen¬tem. Podczas tego wciąż modlił się, a stojący za nim Jan i Andrzej ró¬wnież pogrążeni byli w modlitwie. Po tych wstępnych przygotowaniach przyjęli Piotr i Jan Najśw. Sakrament, oddawszy Mu pokłon. Następnie Piotr podał talerz wkoło i każdy z Apostołów sam spożył Najśw. Ciało. Ponieważ wina konsekrowanego nie było już wiele, dolano jeszcze wody i wina i wszyscy znów po kolei przyjęli Krew Pańską. Po odśpiewaniu psalmów i modlitwie przykryto kielich i odniesiono go, jak również i stół, na powrót na swoje miejsce. Pierwsza to była służba Boża, odprawiona przez Apostołów.
Wnet potem poszedł Tomasz do pewnej małej miejscowości w Samarii z jednym uczniem, stamtąd pochodzącym.
Uczniowie w Emaus. Jezus okazuje się Apostołom w wieczerniku
Łukasz, który niedawno dopiero przystał był do uczniów, ale przedtem już przyjął chrzest Jana, był obecnym na uczcie miłości i nauce o Najśw. Sakramencie, którą miał Mateusz w Betanii u Łazarza. Po nauce poszedł, stroskany, ze zwątpieniem w sercu, do Jerozolimy i tu pozostał na noc w domu Jana Marka. U Jana Marka zastał sporo zebranych uczniów, między nimi i Kleofasa, bratanka Marii Kleofy. Kleofas był także na nauce i uczcie miłości w sali wieczernika. Zebrani uczniowie rozprawiali o zmartwychwstaniu i objawiali wątpliwości co do prawdziwości tego faktu. Najwięcej chwiali się w wierze Łukasz i Kleofas. Gdy zaś na domiar usłyszeli o nowym surowym rozkazie arcykapłanów, by nikt nie udzielał przytułku i pokarmu uczniom Jezusa, zwątpienie ogarnęło ich do reszty, więc umówili się obaj, jako dobrzy znajomi, że opuszczą Jerozolimę i pójdą do Emaus. Wnet też opuścili zgromadzenie i zaraz przed domem rozeszli się, by w mieście nie widziano ich razem; jeden poszedł na prawo i wyszedłszy z miasta, obszedł je od strony północnej, drugi poszedł przeciwną stroną między murami i wyszedł bramą miejską. Zeszli się dopiero na wzgórzu przed bramą i wyruszyli razem dalej. Zaopatrzeni byli w laski i zawiniątka; Łukasz miał prócz tego skórzaną sakwę, w którą zbierał po drodze zioła, w tym celu często się zatrzymując. Łukasz nie widywał Pana ostatnimi czasy. Nie był obecnym na ostatnich naukach Jezusa u Łazarza, bawił więcej w gospodzie uczniów koło Betanii, lub u uczniów w Macherus; właściwie nie był przedtem rzeczywistym uczniem, ale zawsze miał stosunki z uczniami i chciwie uczył się od nich. Teraz dopiero przyłączył się na stałe do grona uczniów. Tak Łukasza jak i Kleofasa dręczył niepokój i zwątpienie, więc teraz w drodze chcieli wspólnie roztrząsać te swoje wątpliwości. Najwięcej wprowadzało ich w błąd to, że Jezus zginął tak haniebną śmiercią krzyżową. Nie mogli tego pojąć i pogodzić się z tą myślą, żeby ich Odkupiciel i Mesjasz miał poddać się tak haniebnej poniewierce. Uszli mniej więcej połowę drogi, gdy wtem boczną ścieżką zbliżył się ku nim Jezus pod postacią obcego im męża. Ujrzawszy Go zwolnili kroku, by męża tego przepuścić naprzód, z obawy, by nie podsłuchał ich rozmowy. Lecz Jezus zwolnił także kroku i dopiero, gdy minęli ścieżkę, którą szedł, wyszedł na gościniec. Jakiś czas szedł za nimi, poczym złączył się z nimi i zapytał uprzejmie, o czym rozmawiają.
Tak doszli do miłego, czyściutkiego miasteczka Emaus. Przed miastem, gdzie się drogi rozchodziły, zdawał się Jezus chcieć skręcić na południe, w kierunku do Betlejem, lecz uczniowie zniewolili Go swymi prośbami, by wstąpił z nimi do domu, stojącego w drugim rzędzie budynków miejskich. W domu tym nie było żadnych niewiast; był to, jak mi się zdaje, publiczny dom godowy, bo nawet były ślady (zapewne przystrojenie świąteczne), jak gdyby obchodzono tu niedawno jakąś uroczystość. Czworoboczna izba, do której weszli podróżni, zmieciona była czyściutko, w środku stał stół nakryty, a w koło niego sofy w rodzaju tych, jakie były w wieczerniku przy uczcie miłości w dzień Wielkanocny. W niedługą chwilę wniósł jakiś mąż, zapewne zarządca domu, plaster miodu w plecionym, koszykowym naczyniu, wielki czworograniasty kołacz i mały, cienki, prawie przezroczysty placek paschalny, który położył przed Panem, jako gościem. Człowiek ten miał wygląd dobroduszny. Przepasany był fartuchem, jak gdyby był kucharzem, lub podczaszym. Później przy uroczystym łamaniu chleba nie był obecnym. Kołacz poznaczony był wyciśniętymi karbami na kawałki szerokie na dwa palce. Na stole leżał nóż biały, jakby z kamienia, lub z kości, na końcu zakrzywiony. Nóż zaostrzony był tylko na końcu, więc przy krajaniu trzeba go było ująć w rękę blisko ostrza. Tym to nożem nadkrawywali kołacz wzdłuż poznaczonych karbów i tak dopiero łamali go i jedli. Po wspólnej modlitwie zajął Jezus z uczniami miejsce przy stole i pożywał z nimi wspólnie kołacz i miód. Następnie wziął placek paschalny, także poznaczony karbami, nadkroił owym nożem kościanym taki kawałek, że obejmował trzy kąski, oznaczone trzema żłobkami, i połamał go. Ułamany kawałek położył na talerzyku, pobłogosławił, a powstawszy, podniósł w obu rękach talerzyk i modlił się, wzniósłszy oczy w niebo. Uczniowie stali naprzeciw Niego, wzruszeni bardzo i jakby nieprzytomni. Gdy Jezus połamał kawałek placka na trzy kąski, pochylili się mimowolnie przez stół ku Niemu, otworzywszy usta, a Jezus podał każdemu z nich jeden kąsek. Otworzyły im się nagle oczy, poznali Mistrza swego, lecz w tej chwili Jezus, podnosząc rękę z trzecim kąskiem do ust, zniknął im z oczu. Nie mogę na pewno powiedzieć, czy Jezus rzeczywiście wziął do ust kąsek. Wszystkie trzy kawałki chleba zajaśniały światłem, gdy Jezus je pobłogosławił. Obaj uczniowie stali długą chwilę w niemym osłupieniu, poczym, oprzytomniawszy, padli sobie w objęcia, płacząc z rozrzewnienia. Byłam bardzo rozczulona tą łagodnością i serdecznością Pana, cichą radością obu uczniów, zanim Jezusa poznali, i ich zachwyceniem, gdy Jezus, dawszy się im poznać, zniknął. Obaj też powrócili zaraz spiesznie do Jerozolimy, umocnieni w wierze i ze spokojnym sercem. Tegoż samego dnia wieczorem zebrani byli w wieczerniku przy zamkniętych drzwiach wszyscy Apostołowie, oprócz Tomasza, wielu uczniów, Nikodem i Józef z Arymatei. Wszyscy zebrani byli pod lampą, zwieszającą się z sufitu w środku sali i ustawieni szeregiem w trzy koła, wspólnie się modlili. Było to nabożeństwo jakoby poświąteczne, lub może dziękczynne, bo dziś właśnie kończyło się w Jerozolimie święto Paschy. Wszyscy ubrani byli w długie, białe suknie. Piotr, Jan i Jakób Młodszy, ubrani byli nieco odmiennej od nich. Suknie ich białe, z tyłu nieco dłuższe, przepasane były pasem, szerszym niż na dłoń, od którego zwieszały się aż do kolan dwie równej szerokości wstęgi, ząbkowane u dołu, zrobione z tej samej czarnej materii co i pas, i powyszywane wielkimi białymi literami.
Z tyłu związany był pas w węzeł, którego oba końce, krzyżując się, opadały na dół i to niżej jeszcze, niż przednie wstęgi. Rękawy sukni szerokie były bardzo; jeden z nich służył jako kieszeń, w którą można było wkładać książki do modlenia. Na lewym ramieniu powyżej łokcia przewieszony był manipularz, przystrojony frędzlami, wykonany z tej samej materii i w ten sam sposób, co i pas. Piotr miał na szyi stułę, rozszerzającą się od barków ku końcom, skrzyżowaną na piersi i spiętą na skrzyżowaniu sercową, błyszczącą tarczą, wysadzaną kamieniami. Dwaj drudzy Apostołowie mieli także stuły, ale przewieszone na ukos i spięte pod ramieniem, także krótsze mieli wstęgi u pasa. W ręku trzymali wszyscy trzej zwoje pisma. Podczas modlitwy składali wszyscy ręce na krzyż na piersiach, a ustawieni byli pod lampą w ten sposób, że w środku stali kołem Apostołowie, zaś dalsze dwa koła tworzyli uczniowie. Piotr stał między Janem i Jakóbem, obrócony tyłem ku zamkniętej bramie wieczernika; za nim stało dwóch tylko Apostołów. Wprost niego w kierunku ku miejscu “Święte świętych" było koło otwarte i pozostawione wolne przejście. Podczas całego nabożeństwa znajdowała się Najśw. Panna z Marią Kleofy i Magdaleną w przedsionku, od którego drzwi do sali były otwarte. W przerwach między modłami nauczał Piotr zebranych. Dziwiło mnie to nieraz, że chociaż Jezus pojawił się już Piotrowi, Janowi i Jakóbowi, jednak większość Apostołów i uczniów nie chciała wierzyć w prawdziwość tego; przynajmniej tłumaczyli to sobie tak, że Jezus nie pojawił się w Swym rzeczywistym, żywym ciele, lecz że to było tylko widzenie duchowe, podobne, jakie miewali prorocy. Niedługo jednak mieli wszyscy przekonać się, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał.
Właśnie po krótkiej nauce Piotra ustawili się wszyscy znowu do modlitwy, gdy wtem przybyli powracający z Emaus Łukasz i Kleofas i zapukali do zamkniętej bramy. Wpuszczono ich do środka, a oni oznajmili zebranym radosną wieść, iż Pan się im pojawił. Po krótkiej przerwie, spowodowanej opowiadaniem, zabrano się znowu do modlitwy, gdy nawet ujrzałam, że wszystkich ogarnęła jakoby jasność, a serca ich poruszyły się radośnie. Oto przez zamknięte drzwi wszedł Jezus w białej, z prostota przepasanej długiej szacie. Z początku zdawali się zebrani odczuwać tylko w ogólności Jego bytność; dopiero gdy przeszedł pośród nich i stanął w środku pod lampą, ujrzeli Go; zdumienie więc i wzruszenie ogarnęło wszystkich. Jezus pokazał im Swe poranione ręce i nogi, uchylił także suknie, by pokazać ranę w boku i przemówił coś. Widząc, że jeszcze nieco są zalęknieni, zażądał, by Mu dano co jeść, chcąc im pokazać, że nie jest duchem, tylko żywą osobą. Światłość wychodziła z ust Jego, gdy mówił. Wszyscy pogrążeni byli jakby w zachwyceniu. Gdy Jezus zażądał jeść, poszedł Piotr do osobnego kącika, przylegającego do izdebki, w której stał Najśw. Sakrament, a oddzielonego od reszty sali parawanem czy też kobiercem z tej samej materii, co i pokrycie całej ściany; dlatego też na pierwszy rzut oka nie od razu można było do strzec ten schowek. Tu wsuwano zwykle stół, wysoki na stopę, który w czasie posiłku stawiano na środku sali. I teraz także schowany był tam stół, a na nim stał owalny, głęboki talerz z pozostałym kawałkiem ryby i troszkę miodu, przykryty białą chustą. To przyniósł Piotr Jezusowi, a Pan podziękowawszy Mu, pobłogosławił posiłek, jadł sam i kilku obecnym, ale nie wszystkim, udzielił także po kawałku; poczęstował również Matkę Swą Najśw. i inne niewiasty, stojące w drzwiach przedsionka. Następnie rozpoczął Jezus naukę i udzielał Swej władzy i mocy. Obecni zebrali się koło Niego jak przedtem w potrójne koło, najbliżej Apostołowie, z wyjątkiem Tomasza. Z podziwem zauważyłam, że niektóre Jego słowa, niektóre nauki, odczuwali i pojmowali sami tylko Apostołowie; nie mówię: słyszeli, bo nie widziałam, by Jezus choć poruszał wargami. Jaśniał tylko blaskiem, światło wychodziło na nich z Jego rąk, nóg, boku i ust, jakby tchnął na nich ducha Swego; światło to wpływało w ich wnętrza, a oni pojmowali i rozumieli (ale powtarzam, że nie było to mówienie ustami i słuchanie uszami), co Jezus chciał im dać pojąć; pojmowali jasno, że Jezus daje im władzę odpuszczenia grzechów, chrzczenia, uzdrawiania i wkładania rąk, że mogą pić truciznę bez szkody dla siebie. Nie wiem, jakim to sposobem się odbywało, ale czułam, że Jezus nie mówił im tego słowami, lecz wlewał w nich niejako istotnie, jakby przez jakieś promieniowanie w nich Swych myśli i mocy. Nie wiem, czy oni także odczuwali to tak tylko wewnętrznie, czy zdawało im się, że słyszą uszami w sposób naturalny, ale tego byłam pewna, że tylko Apostołowie, stojący w środku odczuwali to i przyjmowali niejako w siebie. Była to więc jakby mowa wewnętrzna, duchowa, różna zupełnie od cichego mówienia, lub szeptania. W nauce swej objaśniał im Jezus różne miejsca Pisma świętego, odnoszące się do Niego i Najśw. Sakramentu, zarządził także, że po każdym nabożeństwie szabatowym ma się odbywać adoracja Najśw. Sakramentu. Mówił przy tym o świętości Arki przymierza, o czci należnej kościołom i relikwiom świętych przodków, by zjednać sobie ich wstawiennictwo; wspominał dalej, jako Abraham ustawił przy swojej ofierze kości Adama, które miał w swym posiadaniu. Zapomniałam osobliwy, dziwny bardzo szczegół z ofiary Melchizedeka, którą teraz także widziałam. Dalej mówił Jezus, że barwna, purpurowa suknia, którą Jakób dał Józefowi, była przeobrażeniem Jego krwawego potu na górze Kalwarii. Widziałam przy tym tę szatę; robiona była z białej materii, w szerokie czerwone pasy, na piersi zwieszały się trzy czarne sznury poprzeczne, w środku widniał żółty haft. Suknia szeroka była górą, by można było schować co za pazuchę, pod piersią przepasana paskiem. Dołem była wąska i długa, rozcięta po bokach, by wygodnie było chodzić. Z tyłu dłuższa była, niż z przodu, a na piersiach, aż do pasa otwarta. Zwykła suknia Józefa sięgała mu tylko do kolan.
Dalej mówił Jezus, jako kości Adama, złożone później przy arce, były przedtem w posiadaniu Jakóba, a ten dał je Józefowi wraz z ową barwną suknią.
Widziałam, jak to się odbywało. Józef nawet nie wiedział, co mu ojciec daje; nosił te relikwie przewieszone na piersiach w woreczku, złożonym z dwóch sakiewek skórzanych, u góry zaokrąglonym. Jakób, miłując go bardzo, oddał mu te relikwie jako talizman, jako skarb najdroższy, wiedząc dobrze, że bracia Józefa nie lubią. Gdy zawistni bracia zaprzedali Józefa w niewolę, ściągnęli z niego tylko barwną suknię i tunikę, ale Józef miał jeszcze na sobie przepaskę i na piersiach rodzaj szkaplerza, pod którym zawieszony był woreczek z relikwią; tak więc pozostały relikwie przy nim. Gdy Jakób przybył później do Egiptu, przede wszystkim zapytał Józefa o ten skarb, wyjawiając mu, że są to kości Adama. W grobie pod Kalwarią także kości widziałam Adama ; są one białe jak śnieg i bardzo twarde. Kości Józefa przechowywano później także jako relikwie przy arce. Potem mówił Jezus o tajemnicy Arki przymierza, jako ta tajemnica stała się teraz krwią Jego i ciałem, które im w Sakramencie zostawił po wieczne czasy. Przypominał dalej Swoje cierpienia i objaśniał kilka nieznanych im dotąd osobliwych szczegółów o Dawidzie. Wreszcie polecił im udać się na kilka dni w okolicę Sychar i tam głosić Jego zmartwychwstanie; potem zniknął im z oczu. Uczniowie, upojeni radością, rozbiegli się po całym domu, pootwierawszy drzwi; chodzili to tu, to tam, szczęśliwi, że widzieli Pana. Wreszcie zebrali się znowu wspólnie pod lampą i odśpiewali psalmy dziękczynne i pochwalne.
Apostołowie głoszą Zmartwychwstanie Pańskie
Tej samej jeszcze nocy poszła część Apostołów z polecenia Jezusa do Betanii, inni załatwiali jeszcze sprawunki w Jerozolimie. Uczniowie starsi pozostali w Betanii na dłużej, by pouczać uczniów nowych, słabych jeszcze w wierze; nauczali jużto w domu Łazarza, jużto w synagodze. Nikodem i Józef z Arymatei bawili także u Łazarza. Święte niewiasty zajęły dla siebie boczny budynek, gdzie mieszkały zwykle Magdalena i Marta. Budynek ten otoczony był wkoło rowem i dziedzińcem, a miał osobne wejście od ulicy. Z Betanii wyruszyli zaraz Apostołowie w kierunku Sychar z gromadą uczniów, między którymi był i Łukasz. Wyruszając w drogę, rzekł Piotr radośnie: “Pójdźmy na morze, łowić ryby!" Przez ryby miał na myśli dusze ludzkie. Zaraz z początku podzielili się na gromadki i poszli różnymi drogami, nauczając po drodze w gospodach i pod gołym niebem o męce i zmartwychwstaniu Jezusa. Było to niejako, przygotowanie do nawracania w Zielone święta. W gospodzie przed Tenat-Silo zeszli się znowu wszyscy: przybył także i Tomasz z dwoma uczniami, właśnie gdy siedzieli przy uczcie, którą zastawił ojciec Sylwana, mający nadzór nad gospodą. Apostołowie opowiedzieli Tomaszowi o pojawieniu się w pośród nich zmartwychwstałego Zbawiciela; on jednak nie chciał temu dać wiary, a ich przekonywujące słowa odpychał niejako od siebie, mówiąc, że wtenczas dopiero uwierzy, gdy własnymi rękami dotknie się ran Jezusa. Również nie chciał wierzyć uczniom; gdy zapewniali go, że widzieli Pana. Tomasz dlatego tak chwiejny był w wierze, bo ostatnimi czasy usunął się nieco od grona wyznawców Chrystusa. Do późnej nocy nauczał Piotr w synagodze w Tenat-Silo. Nie krępując się, jawnie dał poznać słuchaczom, jak ohydnie postąpiono z Jezusem. Przytaczał Jego ostatnie proroctwa i nauki, przystawił Jego miłość nie wysłowioną dla wszystkich, uroczystą modlitwę w Ogrójcu, opowiedział dalej o zdradzie Judasza i o smutnym końcu jego. Ta ostatnia wiadomość zadziwiła i zasmuciła tutejszych mieszkańców; polubili bowiem Judasza za to, że podczas nieobecności Jezusa usłużnością swą pomógł wielu, a nawet cuda działał. Nie oszczędzał Piotr i siebie samego; wśród łez gorzkich opowiedział, jak to opuścił Jezusa i zaparł Go się trzykroć. Wszyscy mieli łzy w oczach; Piotr zaś, płacząc rzewnie, opowiadał dalej z coraz większym zapałem, jak okrutnie zamordowali Żydzi Jezusa, a On zmartwychwstał dnia trzeciego, ukazał się najpierw niewiastom, jemu i innym osobno, a potem wszystkim razem. Tu wezwał Piotr na świadectwo tych wszystkich, którzy widzieli Jezusa. Zaraz prawie sto rąk podniosło się w górę, aby to poświadczyć. Tomasz stał spokojnie, nie mieszając się do niczego, bo wciąż jeszcze nie chciał temu uwierzyć, a Piotr tymczasem tak mówił dalej: “Opuśćcie wszystko, przyłączcie się do nas, wyznawców Chrystusa, i idźcie za Nim! Chodźcie z nami do Jerozolimy, tam wszystko będzie nam wspólne. Nie bójcie się Żydów; nie zrobią wam nic, bo sami są w strachu." — Wszyscy słuchacze wzruszeni byli bardzo, a wielu zaraz się nawróciło. Mieszkańcy prosili bardzo Apostołów, by pozostali z nimi dłużej, ale Piotr odmówił im, mówiąc, że muszą teraz wracać do Jerozolimy.
Apostołowie uzdrowili tu wielu chorych, między nimi lunatyków, i wypędzali czarty z opętanych. Postępowali przy tym podobnie, jak Jezus, tj. chuchali na chorych, wkładali na nich ręce, lub kładli się na nich. Byli to przeważnie ci chorzy, których Jezus pominął przy uzdrawianiu za ostatniej swej bytności. Uczniowie nie uzdrawiali, pomagali tylko, podnosząc, lub przytrzymując. Łukasz, z zawodu lekarz, najwięcej teraz zajęty był zaopatrywaniem chorych. Mieszkańcy okazywali względem Apostołów wielką uprzejmość i serdeczność zarazem. Matka Boża bawiła obecnie w Be¬tami. Była wciąż zamyślona i poważna; z postaci Jej wiał raczej uroczysty nastrój, niż smutek ludzki. Maria Kleofy, miła nadzwyczaj niewiasta, najpodobniejsza ze wszystkich do Najśw. Panny, wciąż była przy Niej i pocieszała ją serdecznymi, czułymi słowy.
W Magdalenie żałość i miłość ku Jezusowi przezwyciężyły wszelką trwogę. Nie troszcząc się teraz o nic, z poświęcającą odwagą naraża się na niebezpieczeństwo. Nieraz biega po ulicach z rozpuszczonymi włosami. Gdziekolwiek natknie się na ludzi, czy w domach, czy na publicznych placach, wyrzuca im zamordowanie Jezusa, opowiada z zapałem o swych własnych winach i o zamordowaniu Jezusa. Jeśli nie napotyka nikogo, błądzi po ogrodach i powtarza to samo drzewom, kwiatom i studniom. Często gromadzą się ludzie wkoło niej; jedni litują się nad nią, inni szydzą z niej, pogardliwie wspominając dawniejszy jej sposób życia. W ogóle nie zażywa Magdalena szacunku u ogółu ludności, bo dawniej szerzyła za wiele zgorszenia. I teraz wielu Żydów gorszy się tym gwałtownym okazywaniem boleści, a nawet zdaje się pięciu próbowało ją pojmać; lecz ona przeszła środkiem nich, postępując tak samo jak dotychczas. Zapomniała teraz o całym świecie, a tylko wzdycha za Jezusem.
Marta po rozproszeniu się uczniów i w czasie męki Jezusa wzięła na siebie ciężkie zadania i dotąd je spełnia. Sama pogrążona w smutku, pamiętała o wszystkich i wszędzie niosła pomoc. Zbierała rozproszonych i zbłąkanych, karmiła ich i pielęgnowała, starała się o żywność dla wszystkich. Pomagała jej w tym głównie, zajmując się kuchnią, Joanna, wdowa po Chusie, słudze Heroda.
Szymon Cyrenejczyk przyłączył się do uczniów w Betanii, gdzie znalazł w ich gronie dwóch swoich synów. Wyprawił ich już dawno na obczyznę i nawet nie wiedział, co się z nimi dzieje, jak to się czasem trafia w klasie uboższej; obecnie znalazł ich niespodzianie między uczniami. Szymon — był człowiekiem pobożnym. W czasie wielkanocnym wybierał się zwykle z Cyreny do Jerozolimy, gdzie znano go już w różnych domach i najmowano do kopania w ogrodzie, lub obcinania krzewów. Posilał się wtenczas, to w tym to w innym domu, gdzie się trafiło. Z natury był cichy, spokojny, niezdolny do wyrządzenia komuś krzywdy. W Jerozolimie chodzili wysłannicy arcykapłanów po wszystkich domach, których właściciele znani byli jako stronnicy Jezusa i uczniów, oznajmiając tymże, że usunięto ich od wszelkich publicznych urzędów i że nie ma odtąd między nimi nic wspólnego. Nikodem i Józef z Arymatei już od pogrzebania Jezusa nie wdawali się więcej z Żydami. Józef z Arymatei, który był niejako najstarszym w gminie, umiał zjednać sobie swymi cichymi zasługami i skromną, a gorliwą działalnością, szacunek nawet u złych, zatwardziałych Żydów. Ucieszyło mnie też bardzo, że i mąż Weroniki przeszedł wreszcie na jej stronę, gdy mu oświadczyła, że raczej rozwiedzie się z nim, niżby miała się wyrzec ukrzyżowanego Jezusa; otrzymałam jednak objaśnienie, że uczynił to raczej z miłości ku swej żonie, niż ku Jezusowi. Skutkiem przestąpienia na stronę Jezusa usunięto i jego od publicznych urzędów. Drogi i ścieżki, wiodące do grobu świętego, kazali Żydzi przegradzać i przekopywać, gdy doszło do ich wiadomości, że ludzie tłumnie tam pielgrzymują i że się tam różne dzieją cuda i nawrócenia. Piłat, dręczony wewnętrznym niepokojem, opuścił Jerozolimę. Herod także przed kilku jeszcze dniami udał się do Macherus, a nie znalazłszy i tam spokoju, wyruszył do Madian. Mieszkańcy, którzy niegdyś nie chcieli tu przyjąć Pana, otworzyli teraz bramy mordercy.
Wciągu tych dni pojawiał się Jezus wielokroć w różnych miejscowościach, ostatni zaś raz w Galilei, dolinie nad Jordanem, gdzie obecnie znajduje się wielka szkoła. W szkole zebrani byli licznie ludzie i rozmawiali właśnie o Nim, wyrażając swe wątpliwości w prawdziwość pogłoski o Jego zmartwychwstaniu; wtem pojawił się Jezus w pośród nich, przemawiał chwilę i zaraz zniknął.
Wyruszywszy z Tenat-Silo, powracali Apostołowie spiesznie do Jerozolimy, wysławszy naprzód posłańca do Betanii, który miał oznajmić o ich powrocie i polecić niektórym z uczniów, by stawili się na szabat do Jerozolimy; inni uczniowie mieli polecone obchodzić szabat w Betanii. Jak widzimy, już zaprowadzono pewien porządek i ustawy w tej nielicznej gminie Chrystusowej. Spiesznie mijali Apostołowie wioski i miasta, nigdzie się nie zatrzymując. Tadeusz, Jakób Młodszy i Eliud, idąc naprzód, wstąpił do domu Jana Marka, gdzie była Najśw. Panna i Maria Kleofy; te ucieszyły się nimi bardzo, jak gdyby ich już dawno nie widziały. Jakób zabrał stąd płaszcz, na kształt ornatu kapłańskiego, który niewiasty zrobiły w Betanii dla Piotra, i zaniósł go do wieczernika.
Nim wszyscy Apostołowie zeszli się do wieczernika, było już tak późno, że nie mieli nawet czasu spożyć przygotowanej wieczerzy, tylko zaraz rozpoczęli obchód szabatu. Ubrali się w suknie świąteczne, umywszy przedtem, jak zawsze, nogi, i zaświecili lampę. Zauważyłam teraz po raz pierwszy, że Apostołowie zaprowadzili już pewne zmiany w święceniu szabatu, nie trzymając, się więcej tak ściśle rytuału Staro zakonnego. Przed zwykłymi obrządkami odsunęli najpierw zasłonę, oddzielającą sanktuarium *) Tak nazywać będziemy izdebkę, w której mieścił się Najświętszy Sakrament.) od sali i postawili przed nim siedzenie, na którym spoczywał Jezus przy stole, ustanawiając Najśw. Sakrament. Siedzenie przykryli i złożyli na nim zwoje z modlitwami. Piotr ukląkł przy nim, za nim Jan i Jakób, dalej reszta Apostołów i uczniowie; głowy pochylone mieli aż do ziemi, oblicze zakryte rękami. Z kielicha zdjęto nakrycie, zostawiwszy jednak na nim białą chustę. W wieczerniku obecni byli tylko ci uczniowie, którzy już więcej wtajemniczeni byli w naukę o Najśw. Sakramencie, podobnie jak w podróż do Sychar wzięli Apostołowie tych głównie uczniów, którzy widzieli Jezusa po zmartwychwstaniu, aby w razie potrzeby mogli to poświadczyć. Klęcząc, odprawił Piotr z Janem i Jakóbem krótkie rozmyślanie czy też modlitwę, w której była wzmianka o ustanowieniu Najśw. Sakramentu i o męce Jezusa, a tak złożono wewnętrzną ofiarę nabożeństwa duchowego. Potem odprawili zebrani zwyczajne modły sabatowe, stojąc pod lampą, następnie zaś spożyli w przedsionku wieczerzę. W sali jadalnej nie zasiadali już do stołu od czasu ustanowienia w niej Wieczerzy Pańskiej; spożywali tam tylko najwyżej chleb i wino. Wspomniany ten dodatek do nabożeństwa sabatowego, dotyczący czci Najśw. Sakramentu, polecił im wprowadzić Jezus, gdy się tu ostatni raz przez drzwi zamknięte pojawił. Najśw. Pannę zabrała do Jerozolimy Maria Marka; towarzyszyły Jej tu z Betanii Joanna Chusa i Weronika, która teraz otwarcie przyznaje się do obcowania z Najśw. Panną. Najśw. Panna woli bawić w Jerozolimie niż gdzie indziej; w dzień wychodzi samotnie o zmierzchu lub nocą z domu i obchodzi drogę krzyżową Jezusa, modli się i rozmyśla na wszystkich miejscach, na których cierpiał, lub gdzie upadał pod ciężarem krzyża. Od czasu gdy Żydzi przegradzali lub przekopali drogi, nie może dojść wszędzie, więc nieraz w domu, lub gdzie indziej odprawia drogę krzyżową. W duszy już ma odzwierciedlone dokładnie każde miejsce, nawet ilość kroków i tak rozmyślając ze współczuciem tę bolesną drogę swego Syna, odnawia ją w Swojej duszy. Pewnym jest, że Najśw. Panna pierwsza rozpoczęła nabożeństwo drogi krzyżowej i rozmyślania gorzkiej męki Jezusa i rozpowszechniała je coraz więcej w kościele.
Druga uczta miłości. Tomasz wkłada rękę w rany Jezusa
Po skończeniu szabatu zdjęli Apostołowie szaty świąteczne i zasiedli w przedsionku do wystawnej uczty. Była to uczta miłości, podobnie jak w ostatnią niedzielę. Tomasz musiał gdzieś w pobliżu obchodzić szabat, bo przyszedł teraz dopiero po uczcie, gdy uczniowie na powrót zebrali się w sali. Nie było jeszcze późno i lampa się jeszcze nie świeciła. Apostołowie i uczniowie po części byli już zebrani, po części schodzili się dopiero i wdziewali długie, białe szaty przygotowując się do modlitwy, jak ostatnim razem. Piotr, Jan i Jakób wdziewali na się odmienne szaty kapłańskie. Tomasz wszedł właśnie do sali podczas tych przygotowań, a minąwszy ubranych już Apostołów, wziął się sam do ubierania. Kilku obecnych przemówiło coś do niego, niektórzy chwytali go za rękawy, inni zapewniając go o czymś, wyciągali ku niemu prawicę, kładąc nacisk na swe słowa. On zaś zachowywał się jak człowiek, który chce ubrać się prędko, a inni, już ubrani, zapewniają go o czymś osobliwym, co miało zajść w tym miejscu, a czemu on nie chce uwierzyć. Podczas tego wszedł do sali jakiś człowiek, przepasany fartuchem — zapewne sługa — trzymając w jednej ręce płonącą lampkę, w drugiej kij z haczykiem. Haczykiem tym ściągnął lampę, wiszącą w środku sali, zaświecił ją i znów podsunął do góry, po czym salę opuścił. Wnet potem nadeszła Najśw. Panna z Magdaleną i drugą jakąś niewiastą. Piotr i Jan wyszli naprzeciw i wprowadzili do sali Najśw. Pannę i Magdalenę; towarzysząca im niewiasta pozostała w przedpokoju. Drzwi, łączące przedsionek ze salą otworzono, jak również niektóre komnaty, przylegające do sali, za to drzwi zewnętrzne, wiodące na dziedziniec, zamknięto, jak również bramę dziedzińca. W bocznych salach zebrali się licznie uczniowie.
Drzwi zamknięto zaraz po przybyciu Maryi z Magdaleną i ustawiono się do modlitwy. Św. niewiasty stanęły z uszanowaniem przy drzwiach po obu stronach, ręce skrzyżowawszy na piersiach. Apostołowie znowu pomodlili się najpierw przed sanktuarium, potem stojąco pod lampą, i odśpiewali chóralnie psalmy. Piotr stał przed lampą, zwrócony twarzą do sanktuarium, mając po bokach Jana i Jakóba Młodszego, dalej po obu stronach lampy stali inni Apostołowie. Od strony sanktuarium wolne było miejsce. Piotr zwrócony był tyłem do drzwi, a obok niego dwaj Apostołowie umieszczeni byli tak, że święte niewiasty, stojące przy drzwiach, znajdowały się w równej linii za nimi.
Po pewnym czasie nastała przerwa w modlitwie. Zdaje się, że kończyła się już modlitwa, bo zebrani zaczęli rozmawiać o tym, jak pójdą nad Morze Tyberiadzkie i jak się mają rozdzielić. Wnet jednak wzruszenie dziwne i skupienie dało się widzieć na twarzach wszystkich, spowodowane zbliżeniem się Pana. Ujrzałam Jezusa już na dziedzińcu, jak szedł świetlisty w białej szacie z białym pasem. Drzwi przedsionka otworzyły się przed Nim same i same się za Nim zamknęły. Uczniowie, stojący w przedsionku, ujrzawszy rozwierające się drzwi, rozstąpili się na obie strony, robiąc miejsce. Jezus minął szybko przedsionek i wstąpił na salę. Wszyscy rozstępowali się przed Nim, a On idąc naprzód, wszedł w środek między Piotra i Jana, którzy także rozstąpili się, i stanął na miejscu Piotra. Chód Jezusa niepodobny był do zwykłego ludzkiego chodu, ale też nie było to posuwanie się ducha. Rozstępowanie się zebranych przed Jezusem, zrobiło na mnie to wrażenie, jakoby ksiądz szedł w albie, a zbity lud wiernych robił mu miejsce. Z pojawieniem się Jezusa sala cała wydała się nagle szerszą i jaśniejszą. Jezusa samego otaczał blask niezwykły. Apostołowie, bliżej stojący, usuwali się tylko z obrębu tego blasku; inaczej, jak sądzę, nie mogliby Go byli widzieć. Jezus pozdrowił zebranych słowy: „Pokój niech będzie z wami!" i zaczął rozmawiać z Piotrem i Janem. Zganił ich w toku rozmowy, że postąpili w jednej rzeczy własnowolnie, chociaż nie dał im takiego polecenia. Mianowicie, powracając z Sychar i Tenat-Silo, wzięli się, do uzdrawiania chorego, ale nie zachowali przy tym ściśle przepisów Jezusa, lecz dodali coś według własnego widzimisię i dlatego nie udało im się uzdrowienie. Jezus polecił im teraz, by wracając w tamtą stronę, naprawili to. Skończywszy z nimi rozmowę, stanął Jezus pod lampą, a obecni skupili się w koło Niego. Tomasz, od pierwszej chwili wzruszony bardzo widokiem Pana, trzymał się nieco w tyle, jakby zalękniony. Lecz Jezus ujął go prawicą za wskazujący palec prawej ręki i włożył koniec palca do rany Swej lewej ręki; następnie przyłożył rękę Tomasza do lewej ręki i znowu włożył koniec palca Jego do rany Swej prawej ręki. Potem ujął znowu Swą prawicą prawą rękę Tomasza, nie odkrywając się, wsunął ją pod suknię i włożył palec wskazujący i średni Tomasza do rany prawego boku Swego, przy czym wyrzekł kilka słów. Tomasz, przekonany już teraz zupełnie, zawołał: “Pan mój i Bóg!" i trzymany wciąż przez Jezusa za rękę, osunął się ku ziemi, jakby omdlały. Najbliżej stojący podtrzymali go, a Jezus podniósł go za rękę. Upadanie Tomasza i podnoszenie miało swe osobne znaczenie. Rany Jezusa wydawały mi się w tej chwili, gdy ich dotykał Tomasz, nie jak krwawe znaki, lecz jak błyszczące małe słońca. Zajście to z Tomaszem poruszyło bardzo uczniów. Nie cisnąc się, wtykali jednak ciekawie głowy przez ramiona innych, by lepiej widzieć, co się dzieje i czego Tomasz się dotyka. Najśw. Panna nie ruszając się, stała w ciągu całej bytności Jezusa, zatopiona w żarliwym, wewnętrznym nabożeństwie, jakby zachwycona. Magdalena okazywała więcej wzruszenia, ale przecież nie w tym stopniu na zewnątrz co uczniowie. Jezus nie zaraz jeszcze zniknął. Rozmawiał z Apostołami i zażądał, by Mu dano co jeść. Znowu więc przyniesiono Mu z owej skrytki, gdzie stał stół, podłużną miseczkę, mniejszą niż pierwszym razem, na której, zdaje mi się, było trochę ryby. Jezus pobłogosławił, jadł sam i udzielił część z tego najpierw Tomaszowi, potem innym. Następnie zaczął i Jezus pouczać obecnych, dlaczego jest tu teraz między nimi, chociaż oni opuścili Go przed śmiercią, i dlaczego znowu nie okazuje się serdeczniejszym dla tych, którzy lepiej dochowali Mu wierności. Przypomniał, jako polecił był Piotrowi umacniać bracie we wierze i dlaczego to uczynił. Zwróciwszy się do wszystkich, oznajmił im, że ustanowi Piotra ich przewodnikiem i głową, mimo że się Go zaparł. Wytłumaczył im, dlaczego Piotr a nie inny musi być pasterzem trzody, i wspomniał przy tym o gorliwości Piotra. Zaraz potem przyniósł Jan ze sanktuarium ów tkany szeroki płaszcz, w kształcie ornatu, który niewiasty utkały w Betanii ostatnimi czasy a Jakób przed szabatem go z rąk Maryi odebrał; razem z płaszczem przyniósł długą, cienką laskę, wydrążoną w środku jak trzcina wysoka, błyszczącą i u góry zakrzywioną, jak kij pasterski. Płaszcz był z materii białej w szerokie czerwone pasy, na nim haftowane były kolorowo kłosy, winne latoroślą, baranki i inne figury. Szeroki był i długi tak, że sięgał aż po stopy; na piersiach spinał się czworograniastą metalową tarczką. Kraje płaszcza oblamowano były wzdłuż czerwonymi pasami, a te znów poprzetykane na krzyż krótszymi, poprzecznymi paskami, na których wyszyte były litery. Do płaszcza należał także błękitny kołnierz z kapturem, którym można było z tyłu okryć głowę. Po przyniesieniu tych przyborów ukląkł Piotr przed Jezusem, a Jezus dał mu spożyć jakiś okrągły kąsek na kształt małego placka, dziwnie jaśniejący. Nie widziałam żadnego talerza i nie wiem, skąd Jezus ten kąsek wziął, czułam tylko, że Piotr otrzymuje przezeń osobliwą moc. Widziałam, że Jezus tchnął na Piotra, wlewając weń nową moc i siłę. Nie było to właściwe tchnienie, lecz słowa, ale nie słowa wypowiedziane tylko, lecz moc i siła, coś istotnego, co z Jezusa przechodziło na Piotra. Jezus zbliżał Swe usta do ust i uszów Piotra, wlewając w nie Swą moc. Nie było to tchnienie samego Ducha Świętego, lecz coś, co Duch święty miał dopiero w zupełności ożywić w Piotrze w dzień Zielonych Świąt. Następnie włożył Jezus nań ręce, dając mu przez to siłę i władzę nad innym. Wziąwszy od stojącego obok Jana płaszcz, ubrał weń Piotra i dał mu do ręki ową wysoką, laskę. Rzekł przy tym, że płaszcz ten zachowa w nim tę moc i władzę, otrzymaną obecnie, i polecił Piotrowi ubierać się weń, gdy będzie chciał użyć swej władzy. Wspomniał jeszcze Jezus o wielkim chrzcie, jakim miało być dla nich zstąpienie Ducha świętego. Piotrowi zaś polecił Jezus udzielić w osiem dni i innym część tej władzy, którą sam otrzymał. Niektórym kazał zdjąć białe suknie, a przywdziać inne, spięte klamrami, te zaś, zdjęte suknie, mieli przywdziać inni. Były to więc zarządzenia, dotyczące święceń i wywyższenia w godnościach hierarchii kościelnej. Na ostatek oznajmił Jezus Piotrowi, że mają udać się stąd nad Morze Tyberiadzkie na połów ryb. Na rozkaz Jezusa podzielili się obecni w sali uczniowie na siedem osobnych gromad, a na czele każdej z nich stanął jeden Apostoł. Jakób Młodszy i Tomasz stanęli koło Piotra. Przyszło mi teraz na myśl, jakoby tak podzieleni uczniowie przedstawiali siedem gmin, siedem kościołów. Z mocy nowej swej godności przemówił teraz Piotr do zebranych z dziwną potęgą słowa, jakby inny zupełnie człowiek. Z wzruszeniem i łzami w oczach słuchali go wszyscy, on zaś pocieszał ich i przytaczał liczne proroctwa Jezusa, które do tego czasu się już spełniły. O ile sobie przypominam, przedstawił im, jako Jezus przez 18 godzin męki Swej znosił hańbę i naigrywanie całego świata, wspomniał także, ile brakło Jezusowi do wypełnienia 34-rech lat żywota. Podczas przemowy Piotra znikł Jezus nagle. Nikt nie przestraszył się tym, ani nie zadziwił, wszyscy słuchali uważnie Piotra, bo przemawiał z taką mocą, jak nigdy przedtem. Następnie odśpiewano psalm dziękczynny. Jezus nie rozmawiał przez cały czas ani z Najśw. Panną, ani z Magdaleną.
Jezus pojawia się Apostołom nad Morzem Galilejskim
Przed wyruszeniem nad jezioro odbyli jeszcze Apostołowie drogę krzyżową na Kalwarię. Wyruszywszy do Betanii, wzięli stamtąd niektórych uczniów i podzieliwszy się na gromadki, podążyli różnymi drogami ku Morzu Galilejskiemu. Obierali drogę tak, by przechodzić przez jak najmniej miejscowości. Piotr wziął sobie za towarzyszów Jana, Jakóba Starszego, Tadeusza, Natanaela, Jana Marka i Sylę. Tak, w siedmiu, wyruszyli ku Tyberiadzie, pozostawiając Samarię na lewo. Przed Tyberiadą zatrzymali się na miejscu połowu, które Piotr przedtem dzierżawił; teraz osiadł tu pewien wdowiec z dwoma synami. Człowiek ten zostawił dla przybyszów posiłek. Słyszałam, jak Piotr mówił przy tym: „Przez trzy lata już nie łowiłem tu ryb." Posiliwszy się, wsie¬dli na dwie łodzie; jedna była większa, wygodniejsza, druga mniejsza. Piotrowi, z uszanowania, przeznaczono miejsce w większej łodzi wraz z nimi wsiadł Natanael, Tomasz i jeden z pomocników rybaka. W drugą łódź wsiadł Jan, Jakób, Jan Marek i Sylas. Piotr sam wziął się do wiosłowania, nie pozwolił, by, kto inny go wyręczał; w ogóle, chociaż niedawno tak wyróżniony przez Jezusa, pokorny był nadzwyczaj i skromny, szczególnie wobec Natanaela, którego znał jako uczonego, wykształconego męża.
Pływali tak przy świetle pochodni całą noc, co pewien czas zarzucając sieć między obiema łodziami, ale za każdym razem wyciągali ją próżną; wśród tego modlili się i śpiewali psalmy. Nad ranem, gdy już zaczynało świtać podpłynęli ku wschodniemu wybrzeżu jeziora z tamtej strony wypływu Jordanu; znużeni, postanowili zarzucić przy brzegu kotwicę i zatrzymać się tu na spoczynek. Porozbierawszy się do połowu, mieli na sobie tylko przepaski biodrowe i krótkie płaszczyki. Teraz właśnie zamierzali się ubrać i ułożyć na spoczynek, gdy wtem ujrzeli na brzegu za sitowiem jakąś postać. Był to Jezus, który zawołał na nich z brzegu: „Dzieci! Nie złowiliście nic na przekąskę?" Rybacy, nie poznawszy Go, odpowiedzieli, że nie. Na to polecił im Jezus zapuścić sieć na zachód od łodzi Piotrowej. Uczynili tak, i wnet poczuli, że sieć jest nadzwyczaj ciężka, tak, że Jan musiał popłynąć na pomoc na drugą stronę łodzi Piotra. Jan poznał zaraz po tym znaku Jezusa, więc wśród ciszy zawołał do Piotra: „To Pan stoi na brzegu!" Ledwie to Piotr usłyszał, zarzucił zaraz na powrót suknię, skoczył w wodę i brnął do Jezusa przez sitowie. Tuż za nim dostał się i Jan na brzeg, na tak zwanej ładownicy. Były to dwa leciutkie, bardzo wąskie czółenka, złączone razem, w które się stawało, i posuwając jedno przed drugie, szło się tak po wodzie naprzód. Używano takich czółenek często przy płytkich, piaszczystych brzegach. Ładownica taka przeznaczona była tylko na jedną osobę.
Przez cale te 40 dni po zmartwychwstaniu, o ile nie przebywa Jezus z uczniami, otoczony jest wciąż duszami Patriarchów, wybawionymi z otchłani i innymi, uwolnionymi z grot różnych, bagien i puszcz, gdzie wyrokiem Bożym przykute były dotychczas za karę. Przede wszystkim są koło Jezusa te dusze, których losy najwięcej są z Nim złączone, a więc wszyscy Patriarchowie od Adama i Ewy do Noego i Abrahama, dalej wszyscy Jego przodkowie. Z tymi duszami obchodzi Jezus wszystkie ważniejsze miejsca Swego żywota, pokazuje im i wyjaśnia, co dla nich uczynił i ile wycierpiał, a one znajdują w tym dziwne pokrzepienie i oczyszczają się przez wzbudzanie w sobie uczucia wdzięczności. Jezus objawia im po części tajemnice Nowego Testamentu, które były przyczyną i narzędziem rozpętania ich więzów. Widziałam Go z nimi w Nazarecie, w grocie betlejemskiej i w ogóle wszędzie, gdzie zaszły ważniejsze zdarzenia z życia Jezusa. Dusze te przedstawiają mi się ubrane w długie, obcisłe suknie, ułożone w połyskujące fałdy; suknie te długie okrywają je całkiem i powiewają za nimi w powietrzu. Po pewnej krzepkości i mocy, lub przeciwnie słabości, delikatności takiego zjawiska, można poznać, czy ono było za życia mężczyzną, czy niewiastą. Włosy ich wydają się jakoby promienie, z których każdy ma znaczenie swoje. Takież promienie widuję na brodach mężów. Żadne z tych zjawisk nie ma napisane na czole, kim jest, a przecież rozpoznaję między nimi, ale wiem już po czym, królów, a głównie kapłanów, począwszy od Mojżesza, którzy urzędowali niegdyś przy arce przymierza. Tak otoczony duszami, wędruje Jezus wciąż po drogach, które Sam przebył, a i w tym widać ściśle określony porządek: Zjawiska dusz mają w sobie wiele wdzięku i szlachetności, unoszą się lekko, cicho, pochylone ukośnie, naprzód. Gdy dotykają się ziemi, to nie jak człowiek, którego ciało ciąży w dół, lecz jak puch lekki, unoszący się w górę za najlżejszym podmuchem. I teraz, gdy Apostołowie łowili ryby na morzu, nadciągnął Jezus nad brzeg z doliny Jozafata, otoczony także tymi duszami. Nad brzegiem była wyniosłość, jakby wał, a za nią kotlinka gdzie w nędznej szopie było ognisko, zapewne dla użytku pasterzy. Przed szopą leżała gruba belka, która zastępowała stół. Nie widziałam, żeby Jezus rozniecał ogień, ułowił rybę, lub w ogóle skąd co dostał, ale jak tylko Jezus pomyślał, że tu ma być upieczona ryba, zaraz w obecności dusz Patriarchów wszystko się zjawiło: i ogień, i ryba, i wszystko, co było potrzeba. Jakim sposobem, tego określić nie umiem. Czułam, że dusze Patriarchów miały pewien współudział w przyrządzeniu tej ryby i jej spożywaniu. Ryba oznaczała niejako Kościół cierpiący, jako też oczyszczające się dusze, które przez tę ucztę zewnętrznie się łączyły z Kościołem. Spożywaniem ryby wlał Jezus i w Apostołów pojęcie łączności Kościoła cierpiącego z Kościołem wojującym; Jonasz, przebywający we wnętrznościach ryby, był także wyobrażeniem przebywania Jezusa w otchłani. To wszystko widziałam, nim Jezus przeszedł przez wał nad brzeg i kazał Apostołom zapuścić sieć; teraz znowu uwaga moja zwróciła się ku Apostołom; Piotr brodził po wodzie ku Jezusowi. Przez przejrzystą wodę widać było dno, mimo że było dość głęboko w tym miejscu. Gdy już wydostał się na brzeg ku Jezusowi, a za nim i Jan, zawołano na nich z łodzi, by pomogli wyciągnąć sieć na ląd. Jezus powtórzył to polecenie, więc Piotr wyciągnął przy pomocy Jana sieć na brzeg i wysypał z niej ryby. Jak policzono, było 153 ryb różnego gatunku, a liczba ta oznaczała liczbę nowych wyznawców, których pozyskał był Jezus w Tebez. Pozostawiwszy na łodziach i przy rybach kilku ludzi, rybaków z Tyberiady, zaprowadził Jezus Apostołów i uczniów do owej szopy na posiłek; duchy praojców znikły za ich przybyciem. Apostołowie zdziwili się bardzo, znalazłszy tu rozniecony ogień, rybę pieczoną, nie złowioną przez nich, a nawet chleb i miodowniki.* *) Opowiadająca objaśniała bliżej, że były to ciastka wypieczone z mąki i miodu; podawano je tak, że między dwoma mniejszymi leżało jedno większe. Nazywała je „Honig-Ross” lub „Honig-Russ” (miodowniki). ) Apostołowie i uczniowie zasiedli przy belce, a Jezus pełnił rolę gospodarza. Dał każdemu kawałek chleba i porcję ryby z patelni; zauważyłam, że mimo to wcale ryby nie ubywało. Udzielił im także miodowników, poczym Sam przyłączył się do nich i jadł. Wszystko to odbywało się w cichości, uroczyście. Oprócz Piotra i Jana, Tomasz trzeci przeczuł na łodzi obecność Jezusa. Jezus wydawał im się dziś więcej jako duch, niż żywy człowiek. Przy tym ta uczta o tej porze miała w sobie coś tajemniczego. Cisza panowała, we wszystkim znać było jakąś grozę świętą i uroczystość. Jezus też jakoś więcej był osłonięty i nie znać było śladów ran na rękach i nogach. Wszystko to oddziaływało na Apostołów, więc siedzieli cicho, zalęknieni, nie śmiejąc o nic zapytać. Powstawszy po uczcie, przechadzał się Jezus z nimi nad brzegiem morza. Wtem, przystanąwszy, rzekł uroczyście: „Szymonie, synu Jana, miłujesz — że Mnie więcej, niż ci?" — Nieśmiało odrzekł Piotr: „Panie! Ty wiesz, że Cię miłuję!" — „Paś baranki Moje!" — rzekł mu Jezus. W tej chwili ujrzałam obraz początkowego Kościoła z najwyższym Biskupem na czele, jak ten nauczał i prowadził pierwszych chrześcijan, a nowi wyznawcy Chrystusa, jak łagodne jagnięta, obmywali dusze wodą chrztu. Po dobrej chwili zatrzymał się Jezus znowu wśród przechadzki, a zwróciwszy się do Apostołów, zapytał znów Piotra: „Szymonie, synu Jana, miłujesz Mnie?" Piotr wspomniał na swe zaparcie się, więc rzekł z pokorą, nieśmiało : „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię miłuję!" — A Jezus powtórzył uroczyście: „Paś owce Moje!" I znowu przesunął mi się przed oczyma obraz rozwijającego się Kościoła i czekających go prześladowań. Chrześcijanie to rośli w liczbę, to rozpraszali się pod naciskiem nieprzyjaciół, a najwyższy Biskup zbierał rozproszonych, osłaniał, wysyłał do nich pod pasterzy, słowem kierował nimi z pomocą łaski Bożej. Wreszcie po niejakiej chwili zapytał Jezus po raz trzeci: „Szymonie, synu Jana, miłujesz Mnie?" Zasmucił się Piotr, sądząc po tych częstych pytaniach, że Jezus wątpi w jego miłość, a wspomniawszy jeszcze swoje trzykrotne zaparcie się, rzekł z wielką pokorą: „Panie! Ty wiesz wszystko! Wiesz, że Cię miłuję!" Przy tej sposobności poznałam także, jak Jan pomyślał sobie w tej chwili: „O, jakąż miłość musi czuć Jezus dla Swych owieczek; jakąż miłość powinien mieć dla nich ich pasterz, kiedy Jezus aż trzy razy upewnia się o miłości Piotra, powierzając Mu Swą trzodę!" Na zapewnienie Piotra rzekł Jezus uroczyście: „Paś owieczki Moje! Zaprawdę! zaprawdę powiadam ci, dopóki byłeś młody, przepasywałeś się i chodziłeś, kędyś chciał; lecz gdy się zestarzejesz, rozpostrzesz twe ręce, a inny zwiąże cię i poprowadzi, dokąd nie zechcesz. Pójdź za Mną!"
To rzekłszy, obrócił się Jezus i poszedł dalej z Janem, rozmawiając z nim coś po cichu. A Piotr, widząc to, zapytał Jezusa, wskazując na Jana: „Panie, a z tym co się stanie?" Lecz Jezus, ganiąc jego ciekawość, rzekł: „Jeśli zechcę, by został, aż Ja przyjdę, co cię to obchodzi? Ty chodź za Mną!" I obróciwszy się, szedł dalej z Janem. Gdy Jezus po raz trzeci polecał Piotrowi Swe owieczki i przepowiadał mu jego koniec, ujrzałam po raz trzeci obraz przyszłego, rozszerzającego się Kościoła; widziałam, jak Piotra wiązano w Rzymie i krzyżowano, jak męczono innych Świętych. Piotr miał także w tej chwili widzenie swej śmierci męczeńskiej i przyszłych cierpień Jana, a że równocześnie widział Jana przed sobą, więc pomyślał sobie: „Czyż ten, którego Jezus tak miłuje, nie umrze na krzyżu podobnie jak Pan?" Dlatego, wiedziony ciekawością, zapytał się o to Jezusa i otrzymał naganę. Widziałam przy tym, jak Jan umierał w Efezie, jak sam położył się w grób, rozmawiał jeszcze z uczniami i skonał spokojnie. Zwłoki jego po śmierci widziałam nie na ziemi, lecz w jakiejś błyszczącej jak słońce przestrzeni, między wschodem a południem, i tu zdawało się, jakoby Jan z góry je przyjmował i zapadał w dół. Czułam także, że niektórzy źle rozumieją słowa Jezusa, odnoszące się do Jana; myśląc, że znaczenie ich jest: „Chcę, by tak pozostał", lub: „jeśli zechcę, by tak pozostał." Lecz Jezus wyraźnie powiedział: „Jeśli zechcę, by został" — i tak je trzeba rozumieć. Uczniowie, którzy słyszeli te słowa, uważali je także za przepowiednię, że Jan nie umrze wcale. A jednak umarł rzeczywiście. Apostołowie szli jeszcze kawałek z Jezusem, a On dawał im wskazówki, co mają czynić nadal, poczym nagle zniknął im z oczu w kierunku ku wschodniemu wybrzeżu jeziora ku Gergezie. Apostołowie zabrali się z powrotem do Tyberiady, omijając jednak to miejsce, gdzie niedawno z Jezusem się posilali. Na posiłek, przyrządzony dla Apostołów, nie wziął Jezus żadnej z tych ryb, które ułowili Apostołowie. Złowione ryby układał Piotr rzędami u stóp Jezusa, licząc je przy tym. Chciał przez to dać poznać, że nie złowili tych ryb dla siebie, ani za swoją zasługą, lecz dla Jezusa i mocą Jego cudu. Gdy już wszystkie ryby były ułożone, rzekł Jezus do Apostołów: „Chodźcie posilić się!" I zaprowadził ich poza ów wał do szałasu, skąd nie było już widać jeziora. Tu na ognisku stała patelnia z usmażoną już rybą, która większą była, niż te, które ułowili Apostołowie. Miodowniki leżały osobno, ułożone razem na kupkę. Jezus usadowił Apostołów przy belce, i udzielił każdemu porcję ryby na kawałku chleba, pobłogosławił je przedtem i widziałam, jak blask wychodził z każdego kawałka. Rozdzielił także między nich miodowniki, poczym Sam zasiadł z nimi do posiłku. Cała ta uczta miała jakieś tajemnicze znaczenie. Obecność Patriarchów i innych dusz czyśćcowych na tym miejscu, ich współudział w przyrządzaniu tej uczty, w połączeniu z powołaniem Piotra, które wnet potem nastąpiło, dały mi poznać, że w tej uczcie duchowej włączył Bóg do społeczeństwa Kościoła wojującego także Kościół cierpiący, tj. dusze czyśćcowe, i poddał je władzy Piotrowej. Jakim sposobem, tego nie umiem powiedzieć, ale takie wyniosłam przekonanie z tego widzenia; dlatego to, powoławszy Piotra, przepowiedział Jezus proroczo jego śmierć i przyszłe losy Jana. Zniknąwszy Apostołom z oczu, podążył Jezus, otoczony znowu duszami Patriarchów, w okolicę, gdzie niegdyś wpędził szatanów w trzodę wieprzów; tu uwolnił Jezus dusze pomordowanych ludzi niewinnych i opętanych, które z wyroku Bożego przebywały tu na ustronnych, ciemnych miejscach. Potem udał się Jezus z duszami do Raju, którego piękność tak dokładnie mi się przedstawiła, jak już raz przedtem. Tu objaśniał im Jezus, jak wiele stracili pierwsi rodzice przez swój upadek i jakim to szczęściem było dla nich i dla całej ludzkości, że mogli mieć nadzieję odkupienia. Dusze tęskniły dotychczas za tym odkupieniem, ale nie wiedziały, w jaki to sposób się odbędzie, podobnie jak i człowiekowi na ziemi było to zakrytym. Chodząc z duszami po Raju, pouczał je Jezus odpowiednio do sposobu i zdolności ich pojmowania, tak, jak to czynił, nauczając ludzi w Swych wędrówkach nauczycielskich. Dowiedziałam się przy tym znowu, że człowieka stworzył Bóg na to, by zajął w Niebie miejsce upadłych chórów anielskich. Gdyby nie było grzechu pierworodnego, byłby się człowiek tak długo tylko rozmnażał, dopóki liczba ludzi nie zastąpiłaby odpadłych chórów anielskich i na tym skończyłaby się czynność twórcza Boga. Obecne, ciągłe własnowolne rozmnażanie się rodzaju ludzkiego wyrodziło się przez grzech pierworodny, przez grzech także tkwi w nim pierwiastek ciemnoty i nieczystości; to też koniecznym następstwem tego jest kara śmierci, która jednak z drugiej strony jest zarazem dobrodziejstwem. Cokolwiek mówią uczeni o końcu świata, to jedno jest pewnym, że nie prędzej świat zaginie, dopóki wszelka pszenica nie oddzieli się od plew i nie zastąpi w niebie miejsca chórów potępionych aniołów. Jezus zwiedzał także z duszami wielkie pobojowiska i objaśniał im, jakimi to drogami prowadził je do zbawienia. W takich chwilach przedstawiały się mym oczom obrazy bitew, odbytych na tych polach ze wszystkimi szczegółami, jak gdyby to wszystko teraz się działo. Sądzę, że i duszom tak się wszystko przedstawiało. Zauważyłam, że w czasie takich wędrówek Jezusa z duszami nikt z ludzi się tym nie przestraszał. Zdawało się, że to wietrzyk łagodny powiewa, a radość przejmowała wszystkie stworzenia. Jezus oprowadzał także dusze po wszystkich tych okolicach, gdzie później Apostołowie głosili Ewangelię, i uświęcał je Swą obecnością. Tak zwiedzał Jezus całą przyrodę, wszędzie rozdzielając dobroczynny wpływ odkupienia. Po południu już powrócił Piotr z trzema Apostołami i trzema uczniami do rybaka Aminadaba, który obecnie już od dwóch lat dzierżawił po nim prawo połowu ryb. Tu spożyli wspólnie ucztę, podczas której opowiadał Piotr rybakom o cudownym zjawieniu się Pana, o posiłku, jaki im przygotował, i o obfitym połowie ryb, a następnie nauczał o naśladowaniu Jezusa i opuszczeniu wszystkiego. Stary rybak, ujrzawszy łódź pełną ryb i słysząc z ust synów potwierdzenie tego cudu, postanowił także opuścić wszystko i pójść za Apostołami. Poznałam jednak, że postanowienie jego nie było zupełnie bezinteresowne; myślał, że wyrzekłszy się tu swego mienia, dopnie przy Apostołach lepszej jeszcze doli. Zamiar powzięty zaraz wykonał. Ryby złowione kazał rozdzielić między ubogich, rybołówstwo zdał innemu i w nocy wyruszył w ślad za Apostołami z dwoma synami, Izaakiem i Jozafatem.
O świcie dnia następnego doszli Apostołowie do sporej synagogi, stojącej w otwartym polu między trzema wsiami; kilka tylko gospód stało w pobliżu. Zebranym tu w znacznej liczbie uczniom opowiedział Piotr o cudownym połowie ryb, o uczcie, i powtórzył słowa Jezusa. Potem nauczał w synagodze o połowie ryb i naśladowaniu. Zebrało się tu mnóstwo ludzi, między nimi wielu chorych i opętanych. Piotr tylko sam uzdrawiał w Imię Jezusa, inni Apostołowie i uczniowie pomagali mu i nauczali. Wszyscy pobożniejsi, skłaniający się ku nauce Jezusa, zebrali się z całej okolicy na naukę. Piotr mówił z zapałem o męce i zmartwychwstaniu Pana, o tym, jak widzieli Go na własne oczy i wzywał obecnych do pójścia za Panem. Słuchacze czuli się porwani jego mową, bo też Piotr zmienił się do gruntu od czasu otrzymania nowej godności w Kościele. Pełen jest natchnienia i dziwnej słodyczy; słowa jego, pojedyncze i proste, tchną jednak ogniem dziwnym, krusząc serca słuchaczów. I teraz zjednał sobie ich tak, że wielu chciało zaraz przyłączyć się do grona uczniów, a dopiero rozkaz Piotra zmusił ich do pozostania w domu.
Jezus pojawia się 500 uczniom
Z miejscowości tej, położonej o kilka godzin drogi na południe od Tyberiady, wyruszyli Apostołowie, otoczeni rzeszą ludu, ku zachodowi w górzystą okolicę. W stronie tej, na północnym stoku pasma ciągnie się nadzwyczaj urodzajna dolina, na której w zimie rośnie najwyborniejsza trawa, podczas gdy w lecie roślinność jest nikła, bo potok, użyźniający dolinę, w letnich miesiącach zupełnie wysycha. Czasem, gdy nastaną ulewne deszcze, zalewa woda, spływająca z gór, całą dolinę. W tej to okolicy wznosi się łagodnie samotne wzgórze, otoczone wieńcem domów; ogrody, ciągnące się poza domami, rozprzestrzeniają się aż na stoki niezbyt wysokiego wzgórza. Pięć ścieżek, obsadzonych krzewami i drzewami, prowadzi na płaski wierzch wzgórza, tak obszerny, że może się na nim wygodnie pomieścić kilkaset osób. Widok stąd bardzo piękny na okoliczne miejscowości i dalej aż poza Morze Galilejskie. Niedaleko stad wznosi się góra rozmnożenia chleba. W tej to okolicy miewał Jezus nauki na górach. Studnia Kafarnaeńska leży już u stóp tego pasma gór. Na wspomniane wzgórze zdążał Piotr z towarzyszami, bo stosownie do umowy mieli się tam zejść wszyscy Apostołowie i uczniowie. Rzeczywiście za przybyciem swym zastali tam już Apostołów i uczniów i święte niewiasty, z wyjątkiem Matki Bożej i Weroniki. Z Betsaidy przybyły żona i córka Piotra, dalej żony Andrzeja i Mateusza. Przybysze rozmieścili się w pobliżu w szałasach i pod golem niebem. Piotr opowiedział zaraz Apostołom i św. niewiastom o cudownym połowie ryb, poczym, nic odpoczywając, poszedł z nimi na górę, gdzie już czekały licznie zebrane tłumy słuchaczów, przez uczniów w porządku ustawione. Wierzch wzgórza zagłębiał się w sporą kotlinę, w środku której stała kolumna, rodzaj wywyższenia, obrosła mchem; z wewnątrz wchodziło się na nią schodkami jakby na kazalnicę. Kotlinka była tarasowatą, więc i dalej stojący słuchacze mogli widzieć, co się w środku dzieje. Na pięciu ścieżkach, prowadzących na wzgórze, postawił Piotr pięciu Apostołów, by nauczali lud dalej stojący, bo jego samego nie mogliby byli wszyscy słyszeć. Piotr sam stanął w środku wzgórza przy mównicy, w otoczeniu Apostołów i uczniów, i zaczął nauczać. Mówił o męce i zmartwychwstaniu Pana, pojawiającego się im od czasu do czasu, i o potrzebie naśladowania Go.
Wtem ujrzałam Jezusa, nadchodzącego z tej samej strony, z której przybył i Piotr. Szedł pod górę ścieżką, przy której stały święte niewiasty; te upadły przed Nim na twarz, a Jezus przemówił do nich kilka słów mimochodem. Blask bił od Niego, więc gdy przeciskał się przez ciżbę, cofało się wielu przed Nim ze strachem; byli to ci, którzy później stali się odstępcami od wiary. Podszedłszy do mównicy, zajął Jezus miejsce Piotra, który stanął naprzeciw Niego i począł mówić o potrzebie naśladowania Go, wyrzeczenia się dla Niego rodziny i gotowości na prześladowania, które czekają Jego wyznawców. Słysząc to, oddaliło się około 200 słuchaczy, bo nie w smak im była ta mowa. Gdy odeszli, rzekł Jezus, że dotychczas mówił łagodnie, by nie zgorszyć słabych i na duchu, i zaczął teraz z całą otwartością przedstawiać cierpienia i prześladowania, czekające tych, którzy pójdą za Nim na ziemi, a którzy za to otrzymają wieczna zapłatę w niebie. Stosował to głównie do Apostołów i uczniów, jak już przedtem raz w ostatnich Swoich naukach w świątyni. Polecał im zostać w Jerozolimie na teraz, a po zesłaniu Ducha świętego chrzcić w imię Ojca i Syna i Ducha świętego, a przede wszystkim założyć nowy kościół. Potem pouczał ich, jak mają się rozdzielać, tworzyć dalsze kościoły, następnie znowu się zebrać i rozejść na wszystkie strony świata dla głoszenia ewangelii. Przepowiedział im wreszcie, że czeka ich jeszcze chrzest krwi; poczym zniknął z pośrodka nich na kształt gasnącego światła. Wielu obecnych pod wrażeniem tego upadło twarzą na ziemię. Po zniknięciu Jezusa nauczał Piotr jeszcze i modlił się.
Podczas przemowy Jezusa, otaczały obecnych w koło duchy praojców, niewidzialne dla nich. To pojawienie się Jezusa było głównym i najważniejszym. Tu w Galilei, gdzie dawniej najwięcej nauczał, chciał i teraz wszystkich przekonać o Swym zmartwychwstaniu. Inne takie pojawiania się odbywały się więcej w tajemnicy. Wnet potem widziałam Piotra, Tadeusza, Andrzeja i Jakóba Młodszego w innej miejscowości. Uzdrawiali tam chorych, których przedtem uzdrowić nie mogli, powracając z Sychar do Jerozolimy. Zbłądzili wtenczas, chcąc naśladować pełne godności Bożej i odrębności zachowanie się Jezusa w takich razach; zamiast oddać drugim z pokorą to, co otrzymali, czynili to wystawnie i z wyniosłością, jak gdyby sami od siebie łaski jakiej udzielali i dlatego nie mogli chorych uzdrowić. Teraz za to z rozczuleniem widziałam, jak pokornie klękali koło chorych i prosili ich o przebaczenie, że nie mogli im przedtem pomóc. Wszyscy chorzy wyzdrowieli i zaraz wraz z Apostołami wyruszyli po szabacie do Betanii.
Uczta miłości w Betanii i w wieczerniku
Pustoszenie świętych miejsc przez Żydów. Do Betanii przybyło z Apostołami prawie 300 wiernych, a między tymi około 50 niewiast, które oddały swe mienie na rzecz nowej gminy chrześcijańskiej. Najśw. Panna przybyła także z Jerozolimy i zamieszkała w domu Marty i Magdaleny. W otwartej hali dziedzińca w domu Łazarza wyprawiono dla wszystkich wspólną ucztę miłości z przyjętym już łamaniem chleba i piciem wina z jednego kielicha. Po uczcie miał Piotr naukę dla zebranych. Między słuchaczami było także kilku szpiegów faryzeuszów. Piotr zachęcał słuchaczów, by opuścili wszystko i przystali do gminy a otrzymają od niego wszystko, co im będzie potrzeba. Słysząc to szpiedzy, zaczęli wyśmiewać go i szydzić, że okazuje się taki hojny, a sam nic nie ma, że jest biednym rybakiem i włóczęgą, który nie jest nawet w stanie wyżywić własnej swej żony. Piotr uczył dotychczas raczej z polecenia Jezusa, niż z własnego wewnętrznego popędu i natchnienia, jak to było później po zstąpieniu Ducha świętego. Piotr teraz zawsze zabierał głos na zgromadzeniach i wobec ludu, chyba że tłum był zbyt liczny — wtenczas przeznaczał i innych do nauczania. Od czasu jak Jezus przyodział go płaszczem i jak dał mu skosztować owej nienaturalnej ryby w uczcie nad jeziorem, przez którą wlał na Piotra osobną władzę, zmienił się Piotr istotnie w stosunku do reszty wyznawców. Wszyscy bezsprzecznie uznają w nim głowę, rzecznika i zarządcę gminy chrześcijańskiej, czyli nowego Kościoła. Gdy Jezus przepowiadał nad jeziorem przyszłość Jana i śmierć Piotra i kazał temu ostatniemu paść owieczki Swoje, czułam, że Piotr wiecznie dzierży ten urząd prowadzenia i pasienia trzody wyznawców, w osobach swoich następców, a Jan wiecznie stoi jako szafarz przy źródle wody, odświeżającej i użyźniającej pastwisko i pokrzepiającej owieczki. Rozumiałam, jakoby działalność Piotra była więcej w czasie i zewnętrznym ustroju, i dlatego przechodząca na następców, działalność zaś Jana więcej duchowej, wewnętrznej natury, polegająca na wlewaniu natchnienia, wysyłaniu natchnionych wysłanników; Piotr wydawał mi się więcej skałą granitową, budynkiem niewzruszonym, Jan raczej powiewem, chmurą, burzą, dzieckiem grzmotu, rozsyłaczem głosu; Piotr był więcej jakby budowlą, harfą, nastrojoną na ton odwiecznej harmonii, — Jan powiewem wiatru, trącającym o struny tej harfy. Wyraźniejszymi słowami nie potrafię wrażeń mych określić.
Wyznawców Jezusa nie długo zostawiono w spokoju. Rada jerozolimska przysłała do Betanii delegatów z oddziałem 50 żołnierzy tego samego gatunku jak ci, którzy pojmali Pana na Górze oliwnej; byli to żołnierze z przybocznej straży arcykapłanów i ze świątyni, część zaś żołnierzy obsadziła zaraz dom Łazarza. Delegaci usadowili się w miejskim ratuszu i zawezwali przed siebie Apostołów; na wezwanie stawili się Piotr, Jan i Tomasz. Przesłuchiwanie odbywało się publicznie na dziedzińcu przed ratuszem, Apostołowie odpowiadali śmiało i otwarcie na zarzuty, dlaczego zwołują zgromadzenia i szerzą niepokój wśród ludu; wreszcie wmieszała się w to zwierzchność miasta Betanii, oświadczając delegatom, że jeśli znajdują jaką winę w tych mężach, to niech każą ich uwięzić i zaprowadzić do Jerozolimy, ale niech nie robią w mieście zamieszek, sprowadzając tu żołnierzy. Do tego jednak nie przyszło. By załagodzić delegatów i uniknąć zgorszenia, rozpuścił Piotr 123 zebranych wiernych; tym, którzy pochodzili z dalszych stron, polecił osiąść u wiernych bliżej zamieszkałych, jeżeli wszystko było już u nich wspólne. Niewiasty, w liczbie 50, odeszły także z Betanii i podzieliwszy się na gromadki, wspólne wiodły życie. Wszystkim wiernym polecił Piotr zejść się znowu w Betanii na dzień przed wniebowstąpieniem Chrystusa. Rozpuściwszy wiernych, wybrali się Apostołowie z Betanii do wieczernika i tu odprawili zwyczajne modły pod lampą przed sanktuarium. Coś siedmiu uczniów było z nimi. Teraz nie mogli już Apostołowie chodzić do wieczernika przez miasto, bo przejście z tej strony przerwali Żydzi; trzeba było przechodzić drogą inną, na lewo od świątyni, którą szli Piotr i Jan w Wielki czwartek. W tej stronie miasta było pełno gospód dla cudzoziemców, a prawowici Żydzi się tu nic osiedlali. Jak już wspominałam, usunęli Żydzi po śmierci Jezusa z urzędów publicznych tych wszystkich, którzy oświadczyli się za Jezusem, i obcowali z Jego uczniami; zerwali zarazem wszelką z nimi łączność. Dalej poprzecinali rowami drogę krzyżową Jezusa, by tym sposobem utrudnić Jego wyznawcom dostęp do miejsc, uświęconych Jego upadkiem, lub ważniejszą męką. Niektóre ścieżki, wiodące w stronę, gdzie najliczniej mieszkali stronnicy Jezusa, pozamurowywali. Pociesznym mi się to wydawało, gdy ktoś, zapuściwszy się w taką uliczkę, znalazł się nagle złapany jakby w worek bez wyjścia i rad nie rad musiał wracać. Tak popsute drogi na górę Kalwarii naprawiali przyjaciele Jezusa nieraz potajemnie w nocy i otwierali zamknięte przejścia, ale nic to nie pomagało, bo Żydzi na powrót swoje robili. W ogóle z rozmyślną złośliwością starali się Żydzi niszczyć i utrudniać dostęp do wszystkich miejsc, będących świadkami ważniejszych wydarzeń z życia i męki Jezusa. Rozkoszne, urocze place, na których zatrzymywał się Jezus i nauczał, ogradzali płotem, zamykając do nich przystęp, w kilku zaś miejscach pokopali nawet jamy, by w nie pobożni, odwiedzający te miejsca, powpadali; lecz Pan Bóg ukarał ich, bo zamiast wyznawców Chrystusa, kilku z nich wpadło w te jamy i się potłukli. Dostęp na Kalwarię uniemożliwili przez nasadzenie ciernistych krzaków i pozamykanie ścieżek zaporami. Szczyt góry skopano, a ziemią tę, jak nawozem, zasypano pięć sercowatych trawników, oddzielonych ścieżkami, wiodącymi na górę, i same ścieżki. Po skopaniu wzgórza krzyżowego ukazał się biały, wielki kamień, a w nim na łokieć może głęboki czworoboczny otwór, w którym tkwił krzyż. Widziałam, z jakim natężeniem starali się Żydzi drągami wywalić ten kamień z ziemi, ale w żaden sposób nie mogli tego dokonać, owszem, kamień zapadał się coraz głębiej; miejsce to, przeto zasypali. Jedynie grób święty, jako własność Nikodema, pozostał nieuszkodzony. — Leżąc w grobie, miał Chrystus głowę zwróconą ku wschodowi. Wychodząc o godzinie południowej z grobowca, miało się słońce wprost nad sobą, a zachód po prawej ręce. Za wolą Bożą otrzymałam, wskazówkę, że wszyscy ci niszczyciele „Drogi Krzyżowej", krzyżów, kaplic czy kościołów, dalej ci, co znoszą starodawne nabożeństwa, uświęcone praktyki i zwyczaje i w ogóle wszystko, co wiąże się ściślej z dziejami odkupienia, bądź to budowle, obrazy, księgi, bądź to zwyczaje, uroczystości i modlitwy, — sądzeni będą na równi z tymi, którzy przyczyniali się w jakikolwiek sposób do krwawej męki Zbawiciela.
Dostojność i godność Najśw. Panny
Wieczorem następnego dnia zgromadzili się wszyscy Apostołowie i około 20 uczniów w sali wieczernika i odprawili wspólne modły pod lampą. Prócz nich znajdowała się w sali Najświętsza Panna, wszystkie święte niewiasty, dalej Łazarz, Nikodem, Józef z Arymatei i Obed. Po modlitwie przemówił Jan do Apostołów, Piotr zaś do uczniów. Opierając się na wskazówkach, udzielonych im przez Jezusa, rozwijali i tłumaczyli w tajemniczy sposób stosunek ich wszystkich, jako uczniów Jezusa, do Matki Jego, czym Ona jest i powinna być dla nich. Podczas tego znikła mi z oczu Najświętsza Panna, modląca się poza salą, a za to zdało mi się, że widzę Ją, unoszącą się ponad zebranymi w świetlistym płaszczu, okrywającym wszystkich i że z otwartego nieba, z łona Najśw. Trójcy, spuszczała się korona na Jej głowę. Czułam, jakoby Maryja była ich wszystkich prawdziwą głową, zupełną świątynią i ogarnieniem. Obraz ten, jak sądzę, był dla mnie uzmysłowieniem tego, czym rzeczywiście za wolą Bożą stawała się Maryja w tej chwili dla Kościoła w rozumieniu Apostołów.
Około godziny dziewiątej odbyła się uczta w przedsionku. Wszyscy biesiadnicy ubrani byli w suknie świąteczne. Maryja miała na Sobie Swą suknię ślubną; przedtem, przy modlitwie ubrana była w biały płaszcz i miała zasłonę na twarzy. Siedziała teraz przy stole między Piotrem i Janem, zwrócona tyłem do dziedzińca, a twarzą do drzwi sali. Inne niewiasty i uczniowie siedzieli przy osobnych stołach po prawej i lewej stronie; Nikodem i Józef usługiwali do stołu. Podane jagnię pokrajał Piotr tak samo, jak Jezus baranka paschalnego przy ostatniej wieczerzy. Pod koniec uczty odbyło się wspólne łamanie i pożywanie błogosławionego (nie konsekrowanego) chleba i wina. Potem udała się Najśw. Panna z Apostołami do sali i stanęła pod lampą, między Piotrem i Janem. Później odsłonili sanktuarium i odprawiono klęcząc wspólne modlitwy.
Po północy zaś przyniósł Piotr na patenie chleb, konsekrowany przez Jezusa, i Najśw. Panna przyjęła z rąk jego, klęcząc, Najśw. Sakrament. W tej chwili pojawił się Jej Jezus, dla innych niewidzialny. Blask niezwykły otoczył i przeniknął Maryję. Apostołowie zachowywali się teraz względem Maryi z oznakami wielkiej czci, następnie modlono się, poczym Najśw. Panna udała się do Swego mieszkania, znajdującego się w niewielkim budynku, na prawo od wejścia na dziedziniec. Jan mieszka także w tym domku. — Umyślnie dla Najświętszej Panny urządzony był przez dziedziniec kryty matami ganek, łączący Jej mieszkanie z wieczernikiem, tak, że mogła każdej chwili przejść tędy do sali przed sanktuarium, lub na wspólne chóralne modlitwy Apostołów i uczniów. — Powróciwszy teraz do swej izdebki, odmówiła stojąco „Magnificat", hymn trzech młodzieńców w piecu gorejącym i psalm 130. Dzień już szarzał, gdy wtem wszedł do niej Jezus przez zamknięte drzwi. Długo rozmawiał z Nią, tłumaczył, czym ma być dla Apostołów i jak ich ma wspierać. Dał Jej nad całym Kościołem Swą moc, władzę i opiekę; zdawało mi się w tej chwili, jakoby blask Jezusa wchodził w Maryję, jakoby On Sam Ją niejako przenikał; słowy nie potrafię tego wypowiedzieć. Podczas bytności Jezusa u Maryi, jak również podczas Jej komunii, widziałam, że głowa Jej przystrojona była wieńcem z gwiazd. Otrzymałam także objawienie, że ilekroć Najśw. Panna przyjmowała Najśw. Sakrament, to postać chleba pozostawała w Niej nie zepsuła aż do następnej komunii, a więc zawsze nosiła w Swym sercu i czciła obecnego w Niej sakramentalnie Boga — człowieka. Za czasów pierwszych prześladowań, po ukamienowaniu św. Szczepana, nie konsekrowali Apostołowie przez dłuższy czas. Mimo to nie był Kościół pozbawiony Najśw. Sakramentu, przechowanego trwale w żywym tabernakulum Najświętszego Serca Maryi. Łaski takiej i wyszczególnienia dostąpiła i mogła dostąpić jedynie Najświętsza Panna.
Wzrost Kościoła Chrystusowego
Liczba wiernych wyznawców zwiększała się ciągle. Coraz przybywali nowi, głównie zaś z nad Morza Galilejskiego z jucznymi osłami; zajmowano się też zaraz ich umieszczeniem. Zwykle zjawiali się ci przybysze w gospodzie uczniów przed Betanią, gdzie zawsze mieszkało na przemian po kilku uczniów i ci udzielali przybyszom rad i wskazówek. Odsyłali ich oni do Łazarza, a ten umieszczał przybyszów w licznych swych domach i osadach. Wielu osiedliło się w Jerozolimie w koło Syjonu. Miejsca było dosyć, bo mieszkali tu tylko bardzo nieliczni, ubożsi Żydzi. Puste trawniki służyły dotychczas jako pastwiska dla osłów. Oprócz wieczernika była jeszcze na Syjonie starożytna, podupadła budowla o nadzwyczaj grubych murach, która niegdyś miała swe świetne czasy (zamek Dawida). W obrębie tych murów pomieszczono teraz wielu nowo przybyłych w szałasach, lub przybudowanych poddaszach; także na murach rozpinano namioty z grubej, prostej tkaniny. Owi Chaldejczycy z Sikdor, którym Jezus polecił był udać się do królika w Kafarnaum, a którzy stamtąd udali się byli do domu, przybyli teraz w zwiększonej liczbie do Apostołów, wiodąc z sobą obładowane zwierzęta juczne, które umieścili w wewnętrznym dziedzińcu starego zamku Dawida. — Żydzi dotychczas nic występowali wcale przeciw temu napływowi cudzoziemców; zamurowali jednak przejściu, wiodące na górę świątyni, i przyległe dzielnice od strony Syjonu i sadzawki Betesda, gdzie mieścili się nowi wyznawcy, odgraniczając przez to gminę chrześcijańską od reszty miasta. Napływający zewsząd nowi wyznawcy zwozili ze sobą różne materii tkaniny z białej i żółtawej wełny, w rozmaitych gatunkach, kobierce i płótna namiotowe w grubych zwojach i oddawali to wszystko na rzecz gminy. Zarządem spraw wspólnych zajmują się Józef i Nikodem; z zebranych tkanin każą sporządzać szaty kościelne i ubiory do chrztu, zaopatrują potrzeby biedniejszych, słowem pamiętają o wszystkim. Przy sadzawce Betesda zajęli Apostołowie na swój użytek starą synagogę, stojącą na niewielkim wzniesieniu, a odwiedzaną w czasie świąt dotychczas tylko przez obcych przybyszów. Obecnie, schodzą się tu nowi wyznawcy i słuchają nauk Apostołów. Nie wszyscy przybysze uzyskują zaraz przyjęcie do gminy, nie mają także wstępu do wieczernika. Ani Apostołowie, ani uczniowie, ani nowi wyznawcy nie pokazują się teraz w świątyni. Raz tylko po Zielonych Świątkach poszli tam Apostołowie szczególnie po to, by, przyjąwszy Ducha św., nauczać zebrane tam tłumy. Ich świątynią jest obecnie wieczernik, mieszczący Najśw. Sakrament, matką zaś wszystkich jest Najśw. Panna; Apostołowie radzą się Jej we wszystkim, Ona zaś względem Apostołów jest niejako Sama Apostołem.
Z Betsaidy przybyły do Betanii żona i córka Piotra, żona Marka i inne niewiasty, którym wyznaczono mieszkania w namiotach. Niewiasty te nie mają wcale styczności z mężczyznami; z Apostołami schodzą się tylko podczas nauki, a poza tym zajmują się przeważnie przędzeniem i tkaniem długich sztuk materii i grubych płócien na namioty. Najśw. Panna, Marta i Magdalena zajmują się także tkaniem i wyszywaniem; pracują siedząco, albo przechadzając się, przewiesiwszy robotę przez rękę. Widziałam, jak Najśw. Panna wyszywała na żółtawej, czy brązowej tkaninie, także na błękitnej, bladymi farbami różne figury, wyobrażające, jak mi się zdawało, któregoś z Apostołów, czy samego Jezusa. Figury te były więcej wyraziste, nie tak opatulane, jak na dawniejszych robotach. Wyszywała także raz przeobrażenie Trójcy Przenajświętszej; Bóg Ojciec podawał krzyż Synowi, przybranemu w szaty arcykapłańskie; z Obu wychodził Duch święty, ale nie w postaci gołębia, skrzydłami były ramiona. Figury te ustawione były więcej w trójkąt, a nie jedna nad drugą. Widziałam także w pierwszym kościele ornaty, wyszywane ręką Najśw. Panny.
Apostołowie sami nie szczędzili starań, by przygotować mieszkania dla napływających przybyszów; znosili budulec, maty, plecionki na ściany i na równi z innymi pracowali przy stawianiu domów. Ubożsi przybysze otrzymują ubiór i pożywienie za darmo. Za staraniem Łazarza zawiązała się pierwsza wspólna kasa. Święte niewiasty, między którymi jest i żona Zacheusza, niosą znowu w rozmaity sposób pomoc przybyłym kobietom. Nikt nie ma w nowej gminie prywatnej własności; kto co ma, oddaje wszystko na wspólną własność, a wszelkie potrzeby członków zaopatruje się z wspólnego majątku. W domu Szymona trędowatego pełno mieszka uczniów; on sam przeznaczył na ten cel dom swój i usunął się skromnie między innych. Na płaskim dachu tego domu ustawiono ruchome plecione ściany i utworzono w ten sposób salę, w której środku stoi mównica. Wchodzi się na tę salę z zewnątrz po schodach, umieszczonych przy murze. Wszędzie widać ruch, wszędzie stawiają nowe namioty i szałasy, wyzyskując każdy zakątek przy murach, każdy stary budynek. Za to opustoszały niektóre domy żydowskie poza miastem i w samej Jerozolimie, bo mieszkańcy ich po ukrzyżowaniu Jezusa wynieśli się stąd na zawsze.
Po Zielonych Świątkach wzmogła się liczba nowo nawróconych i ochrzczonych tak dalece, że Apostołowie musieli się układać z władzami żydowskimi o odstąpienie nowych placów na domy dla przybyszów. W tym celu wysiano Nikodema, Józefa z Arymatei, Natanaela i innych, bliżej zaznajomionych z Żydami. Urzędnicy żydowscy, w liczbie dwudziestu, przyjęli ich w celi nad bramą dziedzińca dla kobiet; umowa przyszła do skutku. Wyznaczono dla chrześcijan trzy place poza miastem, oddalone od publicznych dróg; jeden między Betanią i Betfage na zachód Betanii, gdzie dotychczas stało kilka szałasów i szop, dwa inne na południe od Betanii, także w bok od gościńca. Za to mieli uczniowie opróżnić gospodę przy drodze przed Betanią, jak również nie wolno im było zatrzymywać się w gospodzie przed bramą betlejemską, gdzie niegdyś gościła Maryja, idąc na oczyszczenie do świątyni. Widziałam, jak urzędnicy wskazywali stąd rękami, które miejsca wyznaczyli chrześcijanom. Wysłańcy, wróciwszy do Apostołów, oznajmili im o zawartej umowie poczym też zaraz wyruszyły gromadki nowych osadników na wyznaczone miejsca. Piotr i Jan wskazywali każdemu, gdzie ma wystawić sobie mieszkanie. Zawieziono tam na osłach różne potrzebne przybory, a na plac między Betanią a Betfage zabrano także wodę w worach, bo nie było tam w bliskości studni. Osadnicy zabrali się zaraz do kopania takowej i ku podziwowi wszystkich ukazała się zaraz pod ziemią woda, chociaż przedtem nie można się było jej dokopać. Szymon z Betanii, jako znający się na gospodarstwie, zajął się obliczeniem wspólnego majątku gminy. Widziałam go w namiocie przy sadzawce Betesda, jak notował na zwitku ofiarowane dary i zasoby majątkowe przybyszów, którzy sprowadzili mnóstwo owiec, kóz, gołębi i jakichś wielkich ptaków z czerwonymi dziobami i nogami. Z zasobów wspólnych obdzielano potrzebujących, rozdawano okrycia i materiały wełniane na suknie. Przy takich rozdzieleniach zachowywano ścisły porządek; niewiasty otrzymywały swój udział z rąk niewiast, mężczyźni z rąk mężczyzn. Między nowymi wyznawcami byli przybysze z najrozmaitszych stron, nie rozumiejący nawet nawzajem swych języków, a jednak wszyscy ochoczo z wielką ofiarnością przynosili swe mienie do podziału. Apostołowie potrafili z każdym się porozumieć.
Magdalena i Marta oddały swe mieszkania na rzecz nowo nawróconych. Łazarz oddał całe swe mienie na rzecz gminy; toż samo uczynili Nikodem i Józef z Arymatei, którzy teraz wzięli na siebie starania, co do utrzymania członków gminy i rozdzielania jałmużny. Gdy później obaj otrzymali święcenia kapłańskie, ustanowił Piotr na ich miejsce diakonów.
Ostanie dni przed wniebowstąpieniem
Jezus obcował ostatnimi dniami w sposób zupełnie naturalny i ludzki z Apostołami i uczniami. Jadł z nimi i modlił się wspólnie, to znów brał ich ze Sobą w drogę, powtarzając im w krótkości wszystkie Swoje dawniejsze nauki. W tym czasie pojawił się także Szymonowi z Cyreny. Tenże pracował właśnie w ogrodzie między Betfage a Jerozolimą, gdy Jezus, cały blaskiem otoczony, zbliżył się doń, jakby unosząc się w powietrzu. Szymon upadł
na twarz i ucałował ziemię przed stopami Pana, a Jezus dał mu znak ręką, by milczał i zaraz znikł. Inni robotnicy, pracujący w pobliżu, widzieli także Jezusa i na znak czci upadli przed Nim na twarz. Gdy Jezus chodził czasem z Apostołami koło Jerozolimy, spostrzegali Go tu i ówdzie i Żydzi, ale kryli się zaraz z przestrachem i zamykali się w swoich mieszkaniach. Nawet Apostołowie i uczniowie odczuwali także pewien lęk w obcowaniu teraz z Jezusem; posłać Jego wydawała im się zanadto duchowa. Jezus pojawiał się po zmartwychwstaniu w bardzo wielu miejscowościach, także w Betlejem i Nazarecie, a to głównie tym osobom, z którymi obcował za życia On sam i Jego najświętsza Matka. Wszędzie rozsiewał błogosławieństwo; ci, którzy Go widzieli, stawali się zaraz Jego wyznawcami i przyłączali się do Apostołów i uczniów. Przedostatniego dnia przed wniebowstąpieniem widziałam Jezusa, jak szedł z pięciu uczniami do Betanii od strony wschodniej. Tam także udała się już przedtem z Jerozolimy Najśw. Panna ze św. niewiastami. Wkoło domu Łazarza zebrało się mnóstwo wiernych, bo już rozeszła się była wieść, że Jezus ma ich wnet opuścić, więc chcieli Go jeszcze raz ujrzeć i pożegnać. Gdy Jezus wszedł do środka domu, wpuszczono wszystkich zebranych na obszerny dziedziniec i zaraz zamknięto za nimi bramę. Jezus stojąc, spożył z Apostołami i uczniami lekki posiłek. Gdy ci ostatni płakali gorzko na myśl o rozstaniu, rzekł im Jezus:, „Dlaczego płaczecie, mili bracia? Patrzcie na tę niewiastę i z niej wzór bierzcie! Oto Ona nie płacze." Przy tych słowach wskazał Jezus na najświętszą Matkę Swą, która stała z innymi niewiastami u wejścia do sali. Dla zebranych w dziedzińcu wiernych zastawiony był długi stół. Jezus, wyszedłszy na dziedziniec, przystąpił do stołu, błogosławił małe placki, łamał je i rozdzielał między zebranych; potem dał im znak, by się oddalili. Wtem zbliżyła się do Niego pokornie Najświętsza Panna, chcąc przedłożyć Mu jakąś prośbę, lecz Jezus, zrobiwszy ręką gest odmowny, rzekł, że nie może Jej tego spełnić. Maryja, przeto z najwyższym poddaniem się podziękowała i cofnęła się na powrót. Najczulej żegnał się Jezus z Łazarzem. Dał mu spożyć jakiś świetlisty kąsek, pobłogosławił go i podał mu rękę. Łazarz, który od czasu wskrzeszenia Swego trzymał się zwykle w ukryciu, pozostał teraz w domu, a Jezus wyruszył z Apostołami i uczniami ku Jerozolimie drogą, którą szedł w niedzielę Palmową, nadkładając jednak nieraz drogi. Szli, podzieleni na cztery grupy, w znacznych od siebie odstępach; na przedzie szedł Jezus z Apostołami, na ostatku — św. niewiasty. Jezus zdawał się przewyższać wszystkich wzrostem, a blask bił od Niego. Rany Jego nie zawsze były mi widoczne, ale w chwilach, gdym je widziała, błyszczały jak słońce. Uczniowie przygnębieni byli bardzo i zaniepokojeni; niektórzy płakali, inni, nie chcąc jeszcze uwierzyć, że Jezus ich opuści, pocieszali się, mówiąc: „Już nieraz znikał nam tak z oczu." Piotr tylko i Jan wydawali się spokojniejsi; znać było, że Pana lepiej rozumieją. Jezus zatrzymywał się często i objaśniał towarzyszom niektóre rzeczy. Chwilami znikał im z oczu, to znów pojawiał się w pośród nich, co wprawiało ich w osłupienie. Zapewne chciał ich w ten sposób przygotować do rozstania na zawsze, mającym w krótkim czasie nastąpić. Droga wiodła miejscami koło małych uroczych ogrodów, gdzie właśnie zajęci byli Żydzi pleceniem i obcinaniem żywopłotów, wśród których rosły gęsto krzewy kształtu piramidy, okryte bujnym kwieciem. Gdy Jezus tędy przechodził, robotnicy zasłaniali oblicze rękoma i padali na ziemię, lub uciekali w zarośla. Nie wiem, czy robili to ze strachu, czy ze skruchy, jak również nie wiem, czy widzieli może Pana, czy tylko przeczucie obecności Jego tak na nich działało. — Słyszałam, jak Jezus mówił do uczniów: „Gdy wszystko tu naokół przyjmie wiarę, przez was głoszoną, a inni wypędzą wiernych i wszystko ulegnie spustoszeniu, smutne wtenczas nastaną czasy. Teraz nie rozumiecie Mnie jeszcze, lecz gdy ostatni raz spożyjecie ze Mną wieczerzę, wtenczas zrozumiecie Mnie dokładnie”.
W otwartym na wszystkie strony przedsionku wieczernika zastawiona już była uczta, o którą przygotowywali Nikodem i Józef z Arymatei. Od przedsionka na lewo wiódł przez podwórze chodnik do małego domku, przybudowanego do murów, gdzie mieściła się kuchnia. Na prawo oddzielała przedsionek od podwórza otwarta łukowa kolumnada i tu zastawione były dla uczniów stoły, zbite z długich desek. W samym przedsionku stał stół dla Jezusa i Apostołów; widać było na nim małe kubki, a na środku stała wielka misa z rybą i plackami, wybornymi obłożona jarzynami. Na stołach były dla uczniów zastawione owoce i plastry miodu w trójkątnych misach; obok leżały kościane trzonki. Każda misa przeznaczona była na trzy osoby, toteż koło każdej leżały trzy kromki chleba.
Słońce już zaszło i mrok zaczął zapadać, gdy Jezus przybył do wieczernika z Apostołami. U bramy przyjęła Go Najśw. Panna, Nikodem i Józef z Arymatei. Jezus poszedł z Maryją do Jej mieszkania, Apostołowie zaś udali się, prosto do przedsionka. Po chwili, gdy już zeszli się uczniowie i święte niewiasty, poszedł i Jezus do przedsionka. Zastawiony stół — wyższy był niż zwyczajnie; Apostołowie usadowili się wzdłuż jednego dłuższego boku na poprzecznych łożach. Jezus sam stał; obok Niego spoczywał Jan, weselszy jakiś, niż inni. Szczery ten i prawy młodzieniec miał w usposobieniu swym coś dziecięcego. W jednej chwili popadał w smutek i wnet znowu pocieszał się łatwo i rozweselał. — Nad stołem zawieszona była płonąca lampa. Józef i Nikodem usługiwali biesiadnikom; Najśw. Panna stała u wejścia. Jezus pobłogosławił rybę, placki i jarzyny, i rozdawał wkoło, a przy tym nauczał z wielką powagą i namaszczeniem. Zdało mi się, że słowa z ust Jego wychodzą jako promienie świetlane i wpływają w usta tego lub owego Apostoła, powolniej lub prędzej, stosownie do tego, im, który z nich więcej spragniony był Jego nauki. Przy końcu uczty pobłogosławił Jezus także kubek z winem, napił się z niego i po-dał innym. Nie była to konsekracja, lecz zwykłe błogosławienie chleba i wina.
Po tej uczcie miłości zebrali się wszyscy przed domem w cieniu drzew. Jezus rozmawiał długo i nauczał, na ostatek wszystkich pobłogosławił, Matce zaś Swej, stojącej na czele św. niewiast, podał rękę. Wszyscy byli bardzo wzruszeni; Magdalena, jak czułam, miała wielka ochotę upaść Jezusowi do nóg, ale powstrzymała się, poważne bowiem i pełne godności zachowanie się Jezusa onieśmielało tak ją, jak i innych. Po odejściu Jezusa wszyscy rzewnie płakali; nie był to jednak płacz zewnętrzny, objawiający się łzami, lecz zdawało się, jakoby tylko dusze ich płakały. Jedna Najśw. Panna nie płakała. W ogóle nie widziałam nigdy, by, kiedy wylewała rzewne łzy i zbyt okazywała żal Swój na zewnątrz; było to tylko wtedy, gdy dwunastoletni Jezus zgubił się w powrocie ze świąt i po skonaniu Jezusa, gdy stała pod krzyżem. — Apostołowie i uczniowie bawili prawie do północy w wieczerniku.
Wniebowstąpienie
W nocy przed Swym cudownym wniebowstąpieniem znajdował się Jezus z Apostołami i Najświętszą Panną w sali wieczernika. Uczniowie i święte niewiasty zebrani byli na modlitwie w salach bocznych. W środku sali pod płonącą lampą stał stół, a na nim leżały przaśne placki i stał kielich z winem. Apostołowie ubrani byli w suknie świąteczne. Jezus, mając naprzeciw Siebie Najświętszą Pannę, konsekrował, jak w Wielki Czwartek, chleb i wino.
Przy konsekracji wina zdało mi się, jakoby czerwony promień spływał z ust Jezusa do kielicha, gdy zaś Apostołowie przyjmowali Najśw. Sakrament, widziałam, jakoby świetliste jakieś ciało wchodziło w ich usta.
W ostatnich dniach przyjmowały także Najśw. Sakrament Magdalena, Marta i Maria Kleofy. Nad ranem odprawiono pod lampą uroczyściej, niż zwykle, jutrznię. Następnie oddał Jezus jeszcze raz Piotrowi władzę nad wszystkimi, odziewając go w ów płaszcz, i powtórzył to, co mówił im nad Morzem Tyberiadzkim i na górze. Nauczał także o chrzcie i święceniu wody. Podczas jutrzni i nauki stało w sali za Najśw. Panną około 17 najzaufańszych uczniów. Zanim opuścili wieczernik, przedstawił im Jezus Najśw. Pannę jako Matkę ich wszystkich, Pośredniczkę ich i Orędowniczkę. Maryja zaraz też udzieliła Piotrowi i innym błogosławieństwa, a oni przyjęli je, ze czcią się przed Nią pochylając. W tej chwili ujrzałam Maryję, wzniesioną na tron, siedzącą w błękitnym płaszczu i w koronie na głowie. Było to dla mnie zmysłowym obrazem Jej nowej godności - jako Królowej miłosierdzia.
Dzień już szarzał, gdy Jezus wyszedł z Apostołami z wieczernika. Tuż za Apostołami szła Najświętsza Panna, a z tyłu w pewnym oddaleniu postępowała gromadka uczniów. Szli ulicami jerozolimskimi, pustymi jeszcze i cichymi, bo mieszkańcy pogrążeni byli dotąd we śnie. Jezus poważniał coraz więcej, coraz większy pośpiech przebijał się w Jego mowie i całym zachowaniu się. O ile poznałam, szli tą samą drogą, co i w Niedzielę Palmową; czułam, że Jezus przechodzi z nimi całą drogę Swej męki, by nauką Swą i upomnieniami dać im żywo odczuć spełnienie się obietnicy. Na każdym miejscu, gdzie odbyła się jakaś scena z Jego męki, zatrzymywał się chwil kilka, objaśniał im znaczenie tych miejsc i wykazywał spełnienie się proroctw i obietnic. W wielu miejscach znać było ślady spustoszenia, pokopane były rowy, drogi pozagradzane kupami kamieni, lub innymi zaporami, bo Żydzi chcieli w ten sposób przeszkodzić czczeniu tych miejsc; Jezus, więc polecał uczniom, idącym z tyłu, usuwać zapory. Uczniowie wysuwali się naprzód, spełniali prędko polecenie, przepuszczali Jezusa naprzód z pokłonem głębokim i znowu szli z tyłu, gotowi na każde skinienie. Minąwszy bramę, wiodąca na Kalwarię, zwrócił się Jezus na prawo od drogi na miły placyk, obsadzony drzewkami; było to miejsce do modlitwy, jakich wiele jest w koło Jerozolimy. Usiadłszy tu z towarzyszami, nauczał ich Jezus i pocieszał, tymczasem zrobił się dzień. Z jasnością dzienną wstąpiła i otucha w serca uczniów; zdawało im się, że przecież może Jezus zostanie z nimi dłużej. Tymczasem zaczęły napływać nowe gromady wiernych, między którymi jednak nie widziałam niewiast. Wnet wyruszył Jezus dalej drogą, wiodąca na Kalwarię i do św. grobu. Nie doszedłszy tam jednak, zboczył ku Górze Oliwnej, kołem okrążając miasto. Przez całą drogę naprawiali uczniowie szkody i usuwali zapory, pozastawianie przez Żydów na miejscach, gdzie Jezus przedtem nauczał lub się modlił. Potrzebne narzędzia znajdowali uczniowie w pobliskich ogrodach; przypominam sobie, że widziałam w ich ręku okrągłe łopaty, podobne do tych, jakich używa się przy pieczeniu chleba. Przybywszy pod Górę Oliwną, zatrzymał się Jezus w chłodnej, uroczej dolince, porosłej piękną, bujną trawą; dziwiło mnie to, że trawa nie była ani troszkę podeptana. Tłum wiernych, otaczający Jezusa, zwiększył się tak dalece, że już nie mogłam ich policzyć. Jezus tu długo rozmawiał i nauczał, jak ktoś, co wypowiada już ostatnie słowo i ma odejść. Czuli też wszyscy dobrze, że nadeszła chwila rozstania, ale nie myśleli, że to już teraz nastąpi.
Słońce wzbiło się już ponad horyzont i z wysokości stropu niebieskiego zsyłało na ziemię swe promienie. Nie wiem, czy dobrych używam wyrażeń, gdyż tam w Ziemi Obiecanej, na którą przenoszę się w widzeniu, nie wydaje mi się słońce tak bardzo oddalone od ziemi, jak u nas. Nie wygląda mi ono, jak u nas, jako mała, okrągła tarcza, lecz jakoby było bliżej ludzi, więcej bijące blaskiem; promienie także nie wydają mi się tak rozdrobnione, delikatne, lecz na kształt szerokich smug i pasów świetlanych. Na wspomnianej polance bawił Jezus przeszło godzinę. W Jerozolimie ruch już dał się widzieć, mieszkańcy powstali ze spoczynku nocnego do zajęć dziennych; wnet też zauważono tłumy ludu, zebranego wkoło Góry Oliwnej, i zachodzono w głowę, co to może znaczyć. Powoli zaczęły i z miasta płynąć ku Górze Oliwnej gromady ludzi, przeważnie tych samych, którzy i w Niedzielę Palmową brali udział w pochodzie Jezusa. Ludzie cisnęli się tak licznie, że na węższych uliczkach powstał natłok. Tylko koło Jezusa i towarzyszących Mu uczniów ucisku nie było.
Jezus skierował się ku ogrodowi Getsemane, a stąd przez Ogrójec na szczyt Góry Oliwnej, omijając jednak miejsce, gdzie Go niedawno pojmano. Tłumy płynęły za Nim na górę jak fala różnymi drogami, drąc się przez zarośla i skacząc przez płoty. Jezus szedł coraz prędzej, a coraz większy blask bił od Niego. Uczniowie spieszyli za Nim, lecz nie mogli Mu sprostać. Wreszcie stanął Jezus na szczycie góry, jaśniejąc białym blaskiem słonecznym, a z nieba spuścił się ku Niemu krąg światła, gorejącego barwami tęczowymi. Tłumy zatrzymały się, olśnione blaskiem, wieńcem otaczając górę. Od Jezusa blask bił silniejszy niż otaczająca Go gloria. Lewą rękę przyłożył Jezus do piersi, a prawą błogosławił świat cały, obracając się na wszystkie strony; nie błogosławił Pan dłońmi, jak rabini, lecz jak chrześcijańscy biskupi. Radością przenikało mnie to błogosławieństwo, udzielone całemu światu. Wśród tłumów panowała głęboka cisza. Wtem światło z niebios zlało się w jedno z blaskiem, bijącym z Jezusa. Postać zaś Jego, dotychczas widzialna, zaczęła się powoli od głowy rozpływać i jak gdyby znikać, podnosząc się ku górze. Wyglądało to, jak gdyby wchodziło jedno słońce w drugie, jakby płomień znikał w świetle, lub iskra w płomieniu. Blask szedł taki z wierzchołka góry, jak od słońca w samo południe, owszem mocniejszy jeszcze i jaskrawszy, bo przyćmiewał o wiele światłość dzienną. Już głowa Jezusa rozpłynęła się w tym morzu światła, a jeszcze widziałam świetliste Jego nogi, aż wreszcie cały zniknął mi z oczu. Mnóstwo dusz wchodziło ze wszystkich stron w obręb światła i wraz z Panem znikały ku górze. Tak, więc przedstawiło mi się wniebowstąpienie; nie widziałam, by Jezus unosił się w powietrzu ku niebu, lecz pogrążył się i niejako rozpłynął ku górze w obłoku świetlanym. Z obłoku tego spadła jakoby rosa świetlana na zebrane w koło tłumy; wszystkich zdjął strach i podziw, a blask olśnił ich oczy. Apostołowie i uczniowie, stojący najbliżej, nie mogli znieść oślepiającej jasności, więc spuścili oczy ku ziemi, wielu rzuciło się twarzą na ziemię; Najśw. Panna, stojąca tuż za nimi, spoglądała spokojnie przed Siebie. Po kilku chwilach, gdy blask się nieco zmniejszył, ośmielili się zebrani wznieść oczy w górę; miotani najrozmaitszymi uczuciami, spoglądali w ciszy głębokiej ku obłokowi świetlanemu, otaczającemu wciąż jeszcze szczyt góry. Wtem ujrzałam w świetle spuszczające się w dół dwie postacie, z początku małe, ale zwiększające się coraz za zbliżaniem się ku ziemi. Byli to dwaj mężowie w długich, białych szatach, z laskami w ręku, jakby Prorocy. Stanąwszy spokojnie na ziemi, przemówili do tłumu, a głosy ich brzmiały jak dźwięk puzonu; byłam pewna, że słyszano ich aż w Jerozolimie. — „Mężowie Galilejscy - rzekli — dlaczego stoicie tu i spoglądacie bezradnie w niebo? Ten Jezus, który z pośród was wzięty jest do nieba; wróci kiedyś tak, jak widzieliście Go wstępującego do nieba."*) To rzekłszy, znikli. Blask trwał jeszcze czas jakiś, wreszcie rozpłynął się powoli zupełnie, podobnie jak światło dzienne rozpływa się w mroku nocnym. — Teraz dopiero zaczęli uczniowie boleć, zrozumiawszy, co się stało. Oto ich Pan i Mistrz odszedł od nich do Ojca Swego niebieskiego. Niektórzy, odurzeni boleścią, rzucali się na ziemię. Gdy blask znikł zupełnie, przyszli trochę do siebie; inni zaczęli się kupić koło nich, potworzyły się liczne gromadki, święte niewiasty zbliżyły się także, a wszyscy rozprawiali, zastanawiali się nad tym, co zaszło, wahali się i stali tak jeszcze długą chwilę, spoglądając w górę. Wreszcie podążyli Apostołowie i uczniowie do wieczernika, a za nimi święte niewiasty. Niektórzy płakali, jak niepocieszone dziatki, inni skupieni byli w sobie i głęboko zamyśleni, tylko Najświętsza Panna, Piotr i Jan spokojni byli, a otucha nie ustąpiła z ich serc. Za to w innych gromadkach byli tacy, którzy oddalali się stąd z niewiarą i zwątpieniem w zatwardziałości serca. Na szczycie Góry Oliwnej, skąd Jezus wstąpił w niebo, była płaska skała. Stojąc na niej, przemawiał Jezus jeszcze, zanim udzielił błogosławieństwa i zniknął w obłoku. Ślady stóp Jego pozostały odciśnięte na kamieniu. Niżej zaś, na innym kamieniu, pozostał ślad ręki Najśw. Panny. Południe już minęło, zanim wszystek tłum rozszedł się do domów. Uczuwszy się samymi, byli Apostołowie i uczniowie z początku niespokojni, bo uważali się całkiem za opuszczonych, spokojne jednak zachowanie się Najśw. Panny wlało pociechę w ich serca. Zaufali słowu Jezusa, że Maryja ma być dla nich Matką, Pośredniczką i Orędowniczką, więc Jej obecność pokojem ich napełniła. W Jerozolimie panował między Żydami pewien popłoch. Zamykano gdzieniegdzie drzwi i okiennice i schodzono się gromadnie po domach. W ogóle w ostatnich dniach, a szczególnie dziś, znać było rodzaj niepokoju wśród Żydów.
Przez następne dni bawili Apostołowie wciąż w obrębie wieczernika wspólnie z Najśw. Panną. Od czasu ostatniej uczty, spożytej z Jezusem, przy której po raz pierwszy Maryja siedziała naprzeciw Jezusa, zajmowała ona odtąd zawsze to miejsce, tylko, że teraz, kiedy nie było Pana, miała naprzeciw Siebie Piotra, który zastępował miejsce Jezusa przy modlitwie i ucztach. Czułam, że Maryja nabrała teraz większego znaczenia wobec Apostołów, i że w osobie Swej przedstawia niejako Kościół. Apostołowie trzymali się teraz bardzo w ukryciu. Z szerszej rzeszy wyznawców nikt nie pojawiał się u nich w wieczerniku. Oni też sami nie wychodzili nigdzie, strzegąc się bardziej niż inni prześladowań ze strony Żydów; zarazem przestrzegali ściślej i w większym porządku modlitw i ceremonii, niż uczniowie, zajmujący inne komnaty wieczernika, bo ci ostatni częściej wychodzili z domu i wchodzili. Niektórzy uczniowie odprawiali nocą z wielkim nabożeństwem drogę krzyżową. Przy wyborze Macieja na Apostoła widziałam, jak Piotr stał w wieczerniku w gronie Apostołów, odziany w płaszcz swój biskupi. Uczniowie zgromadzeni byli w otwartych salach przyległych. Piotr podał jako kandydatów na ten urząd Barsabę i Macieja. Stali oni właśnie w pośród odosobnionej gromadki uczniów, z których niejeden pragnął gorąco być wybranym na miejsce Judasza, tylko Ci obaj nie myśleli wcale o tym i nie żądni byli tej nowej godności. W dzień potem rozstrzygnięto losem podczas ich nieobecności wybór między nimi; los padł na Macieja, więc zaraz poszedł jeden do mieszkania uczniów, by go przyprowadzić.
Zielone Świątki
W wigilię Zielonych Świąt przystrojono wspaniale całą salę wieczernika zielonymi drzewkami, a w gałęzie powstawiano wazony z kwiatami; zielone girlandy przyozdabiały salę od jednej ściany do drugiej. Poodsuwano ruchome ściany, oddzielające sale boczne i przedsionek i zamknięto tylko bramę, wiodącą z dziedzińca na zewnątrz. Przed zasłoną sanktuarium ustawiono stolik, nakryty białą i czerwoną chustą i położono na nim zwoje pisma. Piotr stanął przed stolikiem, za nim w prostej linii u wejścia z przedsionka stała Najśw. Panna w zasłonie na twarzy, a za nią w przedsionku św. niewiasty. Apostołowie stali dwoma rzędami wzdłuż ścian sali, zwróceni twarzą do Piotra; za nimi w salach bocznych zajęli miejsca uczniowie, biorąc udział we wspólnych modlitwach i śpiewach chóralnych. Potem łamał Piotr i rozdzielał pobłogosławiony przez siebie chleb najpierw Najśw. Pannie, następnie Apostołom i uczniom. Wszyscy całowali go przy tym w rękę, a nawet Najśw. Panna. Oprócz św. niewiast, było w wieczerniku razem z Apostołami około 12-u uczniów. Po północy nastało dziwne jakieś poruszenie w całej naturze, udzielając się wszystkim zebranym, którzy stali w koło w sali głównej i pobocznych, wsparci o filary, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach, w cichej pogrążeni modlitwie. Spokój i głęboka cisza zapanowała w całym domu. Nad ranem ujrzałam nad Górą Oliwną obłok świetlisty o srebrno białym połysku, spuszczający się z nieba ukośnie w kierunku wieczernika. Z dala wyglądał obłok, jak okrągła kula, poruszająca się pod miłym, ciepłym tchnieniem wiatru. Obłok, im bliżej nadpływał, tym stawał się większy; jak mgła świetlista przeciągnął nad miastem, aż coraz bardziej gęstniejąc i przezroczystym się stając, zatrzymał się nad wieczernikiem i zniżył nad dach z wzrastającym szumem na kształt nisko płynącej chmury nawalnej. Wielu Żydów w mieście spostrzegłszy obłok, a przestraszeni szumem, pobiegli do świątyni; mnie samą ogarnęła z początku dziecięca trwoga na myśl, gdzie też się skryję, jeśli grom z tej chmury uderzy; całe, bowiem zjawisko miało wielkie podobieństwo z szybko nadciągającą nawałnicą, tylko, że chmura pochodziła z nieba, nie z ziemi, zamiast ciemną, była jasną, i nie słychać było grzmotów tylko szum niezwykły, który się dawał odczuć jako ciepły, pokrzepiający powiew wiatru. Zniżywszy się nad wieczernik, błyszczał obłok coraz jaśniej, a szum stawał się z każdą chwilą większy. Dom cały jaśniał coraz więcej; zebrani modlili się z wzrastającym skupieniem i namaszczeniem. Wtem z szumiącego obłoku spłynęły na cały budynek białe strugi światła, krzyżując się siedmiorako, a niżej znowu rozdzielając się na delikatniejsze promienie i ogniste krople. Punkt, w którym krzyżowały się smugi świetlne, otoczony był barwnym łukiem tęczowym, a w pośród niego ujrzałam unoszącą się świetlistą postać z wychodzącymi z pod pachy szerokimi skrzydłami, czy też promieniami, podobnymi do skrzydeł. W tej chwili światłość ogromna ogarnęła cały budynek, przygasając zupełnie blask pięcioramiennej lampy. Zebrani, popadłszy w zachwycenie, mimo woli podnieśli oblicza z pragnieniem ku górze, i oto w usta każdego wpłynęły smugi świetlne, jak płonące ogniste języki. Zdawało się, jak gdyby wdychali w siebie z pragnieniem ogień i napawali się nim, i jakoby pragnienie występowało im z ust naprzeciw płomieni, święty ten ogień spłynął także na uczniów i niewiasty, obecne w przedsionku, ale na różnych w różnej sile i różnej barwie. Tak rozpłynął się powoli cały obłok w świetlistym deszczu.
Radość i odwaga wstąpiła w serca zebranych po tym wylewie darów Ducha świętego. Wszyscy wzruszeni byli i jakby oszołomieni, ale lęk ustąpił z ich serc; śmiało i z ufnością patrzeli w przyszłość. Skupiono się koło Najśw. Panny, która jedna była zupełnie spokojna, umiejąc, jak zawsze, zapanować nad sobą. Apostołowie ściskali się nawzajem, wołając radośnie a śmiało: „Co to jest? Co się stało z nami?" Zaraz pospieszyli do uczniów, którzy także, odczuwszy zstąpienie Ducha świętego, wzruszeni byli bardzo. Św. Niewiasty padały sobie w objęcia, roniąc łzy radości. Wszystkich ogarnęło uczucie nowego, jakiegoś życia, pełnego radości, pewności siebie i odwagi. Przede wszystkim pospieszono podziękować Bogu za to, więc wszyscy ustawili się w porządku jak przedtem, odmówili modlitwy i odśpiewali psalmy dziękczynne. Światło tymczasem powoli znikło. Piotr miał następnie naukę do uczniów i zaraz rozesłał część ich do gospód, zajętych przez ludzi, sprzyjających nauce Chrystusowej, a przybyłych do Jerozolimy na święta. Od wieczernika aż ku sadzawce Betsaidy ciągnęły się rzędem szopy i otwarte gospody, zajmowane zwykle przez licznych przybyszów, napływających ze wszystkich stron na święta. I na nich także spłynęło nieco łaski Ducha świętego. W ogóle w sercach wszystkich ludzi dała się odczuć zmiana; dobrzy doznali wewnętrznego poruszenia i oświecenia, źli trwogę tylko poczuli i jeszcze bardziej utrwalili się w zaślepieniu. Większość obcych, którzy przybyli na święta, obozowała tu już od Wielkanocy; tym, bowiem, którzy daleko mieszkali, nie opłaciłoby się było powracać po Wielkanocy do domu i zaraz znowu wybierać się na Zielone Święta. Słysząc i widząc wszystko, co się tu działo od Wielkanocy, nabrali zaufania do uczniów i skłaniali się ku nowej nauce. Dlatego to pospieszyli uczniowie do nich, by oznajmić im, że spełniła się obietnica zesłania Ducha świętego, a oni zaraz zrozumieli, co oznaczało to dziwne wzruszenie ich serc, z którego nie umieli sobie zdać sprawy. Uczniowie polecili im zebrać się gromadnie koło sadzawki Betsaida. W wieczerniku tymczasem włożył Piotr ręce na pięciu Apostołów, którzy mieli pomagać mu uczyć i chrzcić nad sadzawką Betsaida. Byli to Jakób Młodszy, Bartłomiej, Maciej, Tomasz, i Juda Tadeusz. Ostatni miał przy tym święceniu widzenie, jakoby obejmował rękoma ciało Zbawiciela i przyciskał je do piersi. Przed wyruszeniem ku sadzawce Betsaida przyjęli Apostołowie klęcząc błogosławieństwo Najśw. Panny. Przed wniebowstąpieniem Jezusa odbyło się to stojąco. Odtąd zawsze błogosławiła Maryja Apostołów przed wyjściem i po powrocie. W takich razach i w ogóle ilekroć występowała w nowej Swej godności, miała na Sobie obszerny biały płaszcz, żółtawą zasłonę i błękitną taśmę wyszywaną spływającą z obu stron od głowy aż do ziemi, przytrzymaną na głowie białą jedwabną opaską.
Jezus sam zarządził tak, by chrzest nad sadzawką Betsaida odbył się w dniu dzisiejszym. To też uczniowie porobili już ku temu różne przygotowania tak koło sadzawki, jak i w starej synagodze, zajętej na użytek chrześcijan. Ściany synagogi obwieszono kobiercami, a od synagogi do sadzawki poprowadzono kryty krużganek. W uroczystej procesji wyruszyli Apostołowie i uczniowie parami z wieczernika nad sadzawkę. Uczniowie nieśli w skórzanych worach wodę święconą, jeden zaś trzymał kropidło. Nowo wyświęceni Apostołowie, w liczbie pięciu, stanęli u pięciu wejść ku sadzawce i w natchnieniu wielkim zaczęli przemawiać do ludu. Piotr zajął mównicę, ustawioną na trzecim tarasie sadzawki, począwszy od góry; ten, bowiem taras był najszerszy. Słuchacze zapełnili wszystkie pięć tarasów. Osłupienie ogarnęło tłumy, gdy Apostołowie zaczęli mówić, bo oto, każdemu z cudzoziemców zdało się, że Piotr przemawia doń w jego własnym języku. Piotr zabrał głos, wśród ogólnego zdumienia jak to opowiadają, „Dzieje Apostolskie." Ponieważ wielu zgłosiło się zaraz do chrztu, więc przede wszystkim poświęcił Piotr uroczyście w towarzystwie Jana i Jakóba Młodszego wodę w sadzawce, pokrapiając ją wodą święconą, przyniesioną w worze z wieczernika. Przygotowania do chrztu i sam chrzest zajęły cały dzień. Lud zbliżał się na przemian w pojedynczych gromadach do mównicy Piotra, inni Apostołowie nauczali i chrzcili u wejść. Najświętsza Panna zaś i święte niewiasty rozdawały w synagodze białe suknie dla nowochrzczeńców. Rękawy tych sukien spięte były ponad ręką czarnymi tasiemkami, które po chrzcie obwiązywano i składano razem na kupę. Przyjmujący chrzest wspierali się na poręczach, Apostołowie zaś czerpali wodę misą i z niej chlustali po trzykroć ręką na głowę chrzczonego; zużyta woda spływała rynnami na powrót do sadzawki. Jedna taka misa wody wystarczała na dziesięć par osób. Gdy dwóch ochrzczono, przyprowadzali ci zaraz dwóch nowych i już jako rodzice chrzestni wkładali na nich ręce. Chrzest przyjęli tu przeważnie tacy, którzy ochrzczeni już byli chrztem Jana. Święte niewiasty także ochrzczono; ogółem przyłączyło się dziś do Kościoła Chrystusowego około 3000 ludzi. Wieczorem powrócili Apostołowie i uczniowie do wieczernika, spożyto wieczerzę, połączoną ze zwyczajnym łamaniem błogosławionego chleba, poczym odprawiono modlitwy wieczorne. Żydzi ofiarowywali dziś w świątyni dwa małe chleby z tegorocznego ziarna, składano je w stosy i potem rozdzielano ubogim. Widziałam także, że arcykapłan trzymał w ręku pęk grubych kłosów, jakby z tureckiej pszenicy.
Ofiarowywano dalej jakieś korzenie i nieznane mi owoce. Przywieźli to wszystko kupcy na jucznych osłach i w szopach sprzedawali ludowi. Chleb na ofiarę piekł każdy sam. Apostołowie za pośrednictwem Piotra złożyli w ofierze tylko dwa chleby. Nazajutrz udali się znowu Apostołowie i uczniowie nad sadzawkę, przyjąwszy przedtem błogosławieństwo Najświętszej Panny, gdzie nauczano i chrzczono znowu przez cały dzień.
Kościół nad sadzawką Betesda
Sadzawka Betesda leży w kotlinie, oddzielającej Syjon od świątyni i reszty miasta, a opadającej na wschód ku dolinie Jozafata. Od zachodniej strony świątyni zamyka na pozór dolinę tarasowata budowla, okalająca sadzawkę; z jednej bowiem strony nie da się obejść swobodnie, jak z innych stron. Szła wprawdzie tamtędy szeroka droga, ale zarosła gęsto trawą i szuwarem, i zawalona po części gruzami murów, a kotlina opadała tu dość stromo w dół, coraz bujniejszą porastając trawą. Patrząc od stawu na południowy zachód, widzi się róg miejsca „Święte świętych." Sadzawka Owcza leży na północ od świątyni, przy bramie Owczej, obok targowicy bydlęcej i jest podmurowana. Z wieczernika, stojącego na wschodnim stoku Syjonu, prowadzi droga do sadzawki Betesda najpierw na wschód wkoło góry, dalej skręca się półkolem na północ, następnie na zachód, wreszcie przybiera droga znowu kierunek wschodni, opadając kręto w dół. Cała ta część Syjonu aż do sadzawki i dalej w dolinę Jozafata opuszczona jest bardzo i zaniedbana. W ruinach dawnych budowli kryją się poprzyczepiane lepianki biedaków; stoki góry porastają jałowcem, w dole rośnie bujna trawa i sitowie. Żydzi unikają tych stron; za to nowi wyznawcy osiedlają się tu chętnie i licznie. Sadzawka Betesda ma kształt owalny, a otoczona jest wkoło jak amfiteatr, pięcioma terasami, wznoszącymi się coraz wyżej. Terasy przecina pięć przejść, którymi schodzi się po stopniach do sadzawki. Przy brzegu kołyszą się na wodzie nieckowate łódki, w które nieraz kazali się wkładać chorzy, by ich woda przez Anioła poruszona obryzgała. W jednym miejscu wystawała z głębi wody nad powierzchnię na wysokość człowieka, rura miedziana, tak mniej więcej gruba, jak niewielka kieszonka; dochodziło się do niej po drewnianym mostku z poręczą. Przy mostku była pompa z stemplem, tak połączona z rurą, że gdy pocisnęło się stempel, to z rury po otwarciu klapy tryskała woda w górę. Wodotrysk ten można było regulować, nadawać kierunek strumieniowi wytryskającej wody, czynić go grubszym lub cieńszym przez odpowiednie zmiany w otworze. Można było także zamknąć otwór u góry, a wtedy woda rozpryskiwała się bocznymi otworami na wszystkie strony, jak z polewaczki. Nieraz widziałam, jak chorzy kazali się na czółnach wieźć pod ten wodotrysk i skrapiać wodą. Wejścia do sadzawki były zwykle zamknięte i otwierano je tylko dla chorych. Wspomniany wodotrysk dawno już nie był w używaniu i jeszcze na Zielone Święta nie był naprawiony; ale już następnych dni przyprowadzono go do pierwotnego stanu.
W tylnych ścianach tarasów wykute są małe, sklepione celki z nieckowatymi łożyskami dla chorych; chorzy więc mogą ze wszystkich stron spoglądać na sadzawkę, czy woda się nie porusza. Przedni brzeg każdej terasy od strony sadzawki zabezpieczony jest niskimi poręczami; dno sadzawki pokryte jest białym, błyszczącym piaskiem. Z dna biją trzy źródła, nieraz z taką siłą, że aż wytryskają ponad powierzchnię wody. Do sadzawki spływa rurami krew zwierząt ofiarnych z pod ołtarza ofiarnego w świątyni. Sadzawka cała wraz z otaczającymi ją budowlami wielką zajmuje przestrzeń. Idąc ku sadzawce, przechodzi się przez wał, z którego trzy tylko wejścia prowadzą do sadzawki. Na wschód od sadzawki opada dolina stromo w dół; od zachodu, za sadzawką, zagłębienie doliny nie jest tak wielkie i zabudowane mostami. Strona północna jest także stroma i zarosła krzewami. Na północny wschód wiodła niegdyś droga do świątyni, obecnie opuszczona i niedostępna. Kilka ścieżek wiedzie stąd wprost do miasta, tak, że nie trzeba koniecznie przechodzić przez bramy publiczne. Jezus posługiwał się nieraz tymi ścieżkami, by dostać się do miasta.
Sadzawka ta podupadła była już od dawna i zaniedbana, a mało kto mieszkał w pobliżu. Zapomniano o niej, jak w naszych czasach zapomina się o niejednej świętej, starożytnej relikwii; tylko ubożsi a bogobojni ludzie odwiedzali ją czasem i mieli we czci i poszanowaniu. Od czasu, jak Jezus uzdrowił tu chromego, nabrała sadzawka znowu więcej rozgłosu, ale Faryzeusze tym bardziej miejsce to znienawidzili. Zewnętrzne mury, okalające sadzawkę, leżały już prawie zupełnie w gruzach, tarasy same ucierpiały także wiele pod wpływem czasu. Teraz za staraniem chrześcijan przyprowadzono wszystko, o ile możności, do porządku. Zapadłe, mury zastąpiono po części ruchomymi ścianami, a od sadzawki do synagogi urządzono kryty chodnik z płócien namiotowych. Stara ta synagoga, przemieniona obecnie na kościół, więcej jest odosobniona, niż wieczernik, gdyż ten ostatni styka się dziedzińcem z szeregiem domów mieszkalnych, podczas gdy tu nie ma w pobliżu żadnych budynków. Zaraz po Zielonych Świętach wzięli się Apostołowie i uczniowie gorliwie do pracy, by wnętrze tej synagogi przemienić na kościół. Piotr zaś, Jan, Andrzej i Jakób Młodszy nauczali wciąż na przemian w trzech różnych miejscach koło sadzawki i na trzecim tarasie, gdzie stała mównica Piotra. Wiernych zbierało się zawsze mnóstwo; nieraz widziałam, jak leżeli twarzą na ziemi, zatopieni w gorliwej modlitwie. Krzątanina nadzwyczajna panowała przez cały czas wśród wyznawców nowego kościoła; szyto, tkano, pleciono, budowano, w ogóle starano się o wszelkie potrzeby dla nowego kościoła i dla ubogich.
Nowy ten kościół, przerobiony z synagogi, zbudowany jest w kształcie wielkiego, podłużnego czworoboku; okna umieszczone są wysoko w górze. Po schodach przy murze można wyjść z zewnątrz na płaski dach, otoczony galerią. Na dachu widać trzy małe kopuły, które dają się otwierać, by do środka świeże powietrze wchodziło. Wewnętrzne urządzenie kościoła wygląda bardzo oryginalnie. Wzdłuż obu dłuższych ścian i od przodu biegną rzędami kamienne schody, przeznaczone dla wiernych, słuchających nabożeństwa i nauki. W głębi przy tylnej ścianie stoi ołtarz, oddalony nieco od ściany, a przestrzeń poza nim, oddzielona od reszty kościoła dwiema cienkimi ściankami z plecionki, tworzy małą zakrystię. Ścianki te powleczone są z przodu od kościoła cienką, białą tkaniną, z tyłu zaś lichszą materią. Ołtarz jest przenośny z drzewa, w kształcie podłużnego czworoboku, z wierzchu powleczony tkaninami. Z przodu wchodzi się ku ołtarzowi po trzech schodach, po bokach zaś jest tylko jeden stopień o otwieranej zasuwce, gdzie można chować kobierce. W tylnej ścianie ołtarza są drzwiczki do schowka, gdzie przechowują się ubiory kościelne. Na ołtarzu stoi tabernakulum w kształcie dzwonu, przykryte białą, kosztowną osłoną, którą można spinać z przodu na dwie metalowe tarczki; u góry jest gałka, służąca do podnoszenia. Po obu stronach tabernakulum stoją kilkoramienne płonące świeczniki. Nad ołtarzem, u góry, umieszczony jest baldachim, z zwieszającą się nad ołtarz białą, w barwne pasy oponą, sięgająca nieco poniżej powierzchni ołtarza. Opona ta, z tyłu przymocowana, z przodu rozsunięta jest zwykle na obie strony, lecz daje się także zsunąć i spiąć na metalowe klamerki, a wtedy osłania zupełnie ołtarz. Baldachim sam tworzy jakoby niszę, a wisi na pięciu sznurach, które schodzą się w ręce figury, tkanej przez święte niewiasty, a przedstawiającej starca w arcykapłańskim stroju, z trójkątną, świetlistą glorią nad głową. Postać ta zdawała się wychylać z otworu w pułapie; jedną rękę wyciągała przed siebie, błogosławiąc, w drugiej trzymała pięć sznurów baldachimu. Od podwyższonego ołtarza aż do mównicy była spora, wolna przestrzeń, przeznaczona dla Apostołów i uczniów na, modlitwy chóralne. — Od czasu zmartwychwstania Pańskiego zbierali się Apostołowie i uczniowie codziennie w wieczerniku na modlitwy chóralne. Apostołowie ustawiali się wzdłuż ścian sali przed sanktuarium, uczniowie w otwartym przedsionku. Tak, podzieleni na chóry, śpiewali i modlili się na przemian. Byli nieraz przy tym obecni Nikodem, Józef z Arymatei i Obed. Najśw. Panna, ubrana w długi, biały płaszcz, w zasłonie nie twarzy, stała zwykle w środkowych drzwiach przedsionka, zwrócona twarzą ku sanktuarium. Modlitwy takie chóralne zaprowadził sam Jezus; wykazał Apostołom tajemne zalety tego nabożeństwa przy spożyciu, czy też przez spożycie owej ryby koło Tyberiady, a także wtedy, gdy niewierny Tomasz dotykał się ran Jego najświętszych i uwierzył w Jego zmartwychwstanie. Raz widziałam, jak Jezus pojawił się Apostołom przed świtem podczas śpiewów chóralnych. Dwa razy dziennie odprawiali Apostołowie takie modlitwy chóralne; raz w wieczór aż do nocy, drugi raz raniutko przed świtem. Lecz wracam do opisu kościoła. Poza mównicą oddzielała chór od nawy kościelnej krata, biegnąca od jednej ściany do drugiej. W kratach były odpowiednie otwory, przez które można było podawać wiernym Najśw. Sakrament, jak się to u nas dzieje po klasztorach. Na wprost mównicy były w obu ścianach małe drzwiczki, którędy wchodzili Apostołowie i uczniowie do chóru. Wierni ustawiali się w Kościele w pewnym, oznaczonym porządku, mężczyźni osobno, niewiasty także osobno. Widziałam, jak w uroczystej procesji przenoszono Najświętszy Sakrament z wieczernika do nowego kościoła. Najpierw wyszedł Piotr w otoczeniu dwudziestu uczniów pod bramę dziedzińca w wieczerniku, i z wielkim zapałem wypowiedział naukę dla zgromadzonej rzeszy. Zbiegło się także sporo Żydów i chcieli swymi zarzutami przeszkodzić nauce, ale nic nie wskórali. Po nauce wyruszył pochód do nowego kościoła nad sadzawką. Piotr niósł przed sobą kielich z Najświętszym Sakramentem, a ręce okryte miał jak workiem białą chustą, przewieszoną przez szyję. Za Apostołami postępowała Najśw. Panna w gronie świętych niewiast i uczniów. Wzdłuż drogi porozwieszano miejscami maty na kształt ścian, bliżej kościoła zaś urządzono nawet całkiem kryty chodnik. Najśw. Sakrament złożono na ołtarzu w nowym tabernakulum. Nie brakło także puszki z błogosławionym chlebem. Podłoga kościoła podobnie jak i wieczernika, w czasach ostatnich wyłożona była barwnymi kobiercami;. chodzono w kościele przeważnie boso. Najświętszy Sakrament złożony był w naczyniu z nakrywką, dającą się odkręcać. Kawałki konsekrowanego chleba spoczywały na patenie, złożonej na dnie naczynia. Patenę można było wyjmować za pomocą rączki, by Najświętszy Sakrament łatwiej było ujmować w rękę.
Piotr odprawia pierwszą Mszę świętą w wieczerniku
Ósmego dnia po Zielonych Świętach zebrali się Apostołowie znowu w wieczerniku; cała noc zeszła im tu na krzątaniu się i modlitwie. Z brzaskiem dnia wyruszyli z licznym gronem uczniów do świątyni, a poszła tam również Najśw. Panna ze świętymi niewiastami. W świątyni, zdaje się, obchodzono dziś jakieś święto, bo u wejścia ustawiony był łuk tryumfalny, na którym stała jakaś statua z mieczem zwycięskim w ręku. Pod tym to łukiem stanął Piotr i nauczał tłumy ludu, a mówił z mocą wielką. Oznajmił otwarcie, że odtąd publicznie głosić będzie naukę Jezusa Chrystusa, tak on, jak i jego towarzysze, i że od tego nic powstrzymają ich żadne męki, ani biczowania, ani groźba śmierci krzyżowej. Wszedłszy potem do świątyni, przemawiał z mównicy, z której Jezus nieraz przedtem nauczał. Pamiętam, że podczas tej mowy zawołali raz głośno Apostołowie i uczniowie: „Tak jest!" Zapewne chcieli potwierdzić prawdziwość słów Piotra. Gdy następnie zaczęli się modlić, ukazały się nad świątynią obłoki świetlne i jasność wielka spuściła się na nich, wobec której światło lamp wydawało się tylko słabym, czerwonawym płomykiem.
Około ósmej godziny opuścili wierni świątynię i ustawili się na dziedzińcu pogan w procesję. Szli parami, najpierw Apostołowie, za nimi uczniowie, dalej ochrzczeni i nowo nawróceni. Minąwszy targowicę bydlęcą, wyszli bramą Owczą w dolinę Jozafata, a stąd na Syjon do wieczernika. Najśw. Panna wyszła już przedtem z niewiastami ze świątyni i udała się do wieczernika, by w samotności pomodlić się klęcząc przed Najśw. Sakramentem. Wraz z Nią modliła się w przedsionku Magdalena; to wstawała, to klękała, to znów rzucała się krzyżem na ziemię. Inne niewiasty udały się prosto do swych celek przy nowym kościele koło sadzawki. Mieszkały tu po dwie w jednej celi i zajmowały się praniem, tkaniem koszul dla przyjmujących chrzest i przygotowywaniem wszystkich potrzebnych rzeczy do rozdziału. Gdy liczna procesja wiernych przybyła na dziedziniec wieczernika, ustawili Apostołowie nowo nawróconych w porządku przed przedsionkiem wieczernika, Piotr zaś i Jan, wszedłszy do środka, przyprowadzili Najświętszą Pannę ku drzwiom przedsionka. Matka Boża ubrana była odświętnie; miała na Sobie długi, biały płaszcz, odwinięty nieco, tak, że widać było haftowany spód. Na głowie miała koronę, od której spływała z obu stron wąska szarfa. Piotr przemówił do nowo nawróconych, oddając ich opiece Najśw. Panny, jako wspólnej ich Matki. Przyprowadzał ich przed Nią gromadkami po dwudziestu, a Ona wszystkich błogosławiła.
Następnie odbyło się uroczyste nabożeństwo w sali wieczernika; ściany ruchome od sal bocznych i od przedsionka były porozsuwane. Nad ołtarzem w sanktuarium zawieszony był wieniec świąteczny z ziela, przeplatanego kwiatami. Kielich z Najświętszym Sakramentem stał na podwyższeniu, przykryty białą zasłoną; po obu stronach płonęły lampy. Na ołtarzu stał mniejszy kielich i leżały chleby przaśne a wszystko było nakryte. Poza tym stały na talerzu dwa naczynia, z wodą i z winem. Talerz ten usunięto na bok, naczynie z wodą postawiono po jednej stronie ołtarza, naczynie z winem po drugiej.
Piotr, ubrany w płaszcz swój biskupi, odprawiał Mszę świętą; usługiwali mu do mszy Jan i Jakób Młodszy. Wszystko odbywało się ściśle według tego, jak postępował Jezus przy ustanawianiu Najśw. Sakramentu, a więc ofiarowanie, nalewanie, umywanie rąk i konsekrowanie. Wino nalewano z jednej strony, a wodę z drugiej. Po jednej stronie ołtarza leżały na pulcie zwoje pisma, zapisane w dwie kolumny. Za pomocą kołeczków, powtykanych wyżej i niżej w pult, można było wygodnie zwijać, rozwijać i przytrzymywać karty, których było sporo; po przeczytaniu jednej karty, odwijało się ją w tył poza pult. Piotr, przyjąwszy sam komunię, podał Najśw. Sakrament pod obiema postaciami usługującym mu do mszy Apostołom. Następnie Jan podał komunię Najśw. Pannie, Apostołom, sześciu uczniom, którzy zaraz potem otrzymali święcenia kapłańskie i wielu innym. Przyjmujący Najśw. Sakrament klęczeli, a dwu uczniów trzymało przed nimi wąską chustę. Oprócz Piotra i dwóch usługujących mu Apostołów, wszyscy inni przyjmowali Najśw. Sakrament tylko pod postacią chleba. Owi uczniowie, mający otrzymać święcenia kapłańskie byli to: Zacheusz, Natanael, Jozes Barsabas, Barnaba, Jan Marek i Eliud, syn starego Symeona. Opuściwszy miejsce, przeznaczone dla uczniów, stanęli w pośród Apostołów. Maryja przyniosła dla nich nowe szaty i złożyła je na ołtarzu. Wybrani, uklękli wszyscy sześciu, parami, przed Piotrem, a on przemówiwszy do nich, odmówił modlitwy z małego zwoju. Jan i Jakób, trzymając w jednej ręce świecę, drugą wkładali im na ramiona, Piotr zaś na głowę. Następnie wycinał im Piotr trochę włosów z głowy i kładł na talerzyku na ołtarzu, dalej namaszczał im głowy i palce olejem, który mu Jan podawał. Wreszcie włożono na nich nowe suknie kapłańskie i stuły, na jednych ukośnie popod ramię, na drugich na krzyż przez piersi. Ceremonie te odbywały się krócej, niż teraz, ale z większą uroczystością. Przy końcu nabożeństwa pobłogosławił Piotr wszystkich kielichem, na którym złożony był Najświętszy Sakrament. Zaraz potem poszła Maryja z niewiastami do kościoła przy sadzawce Betesda. Za nimi udali się w procesy i Apostołowie, uczniowie i nowoochrzceni, niosąc zielone gałązki w rękach i śpiewając po drodze. W kościele uklękła Maryja przed ołtarzem w chórze, modląc się gorąco, Piotr zaś nauczał z mównicy. Mówił o potrzebie przestrzegania ustaw nowego Kościoła, jako jeden nie powinien posiadać więcej niż drugi, jako powinni dzielić się ze sobą wszystkim i pamiętać o potrzebach biedniejszych przybyszów. Dalej składał Piotr dzięki Bogu i Zbawicielowi za łaski i błogosławieństwa, zsyłane na Kościół. Następnie zajęło się znowu kilku Apostołów chrztem. Wprowadzano nawróconych na mostek, wiodący do wodotrysku; dwaj Apostołowie wkładali ręce na chrzczonego, a Piotr, ubrany w suknię białą, przepasaną pasem, kierował ręką promień wodotrysku po trzykroć na jego głowę i wymawiał przy tym jakieś słowa. Na kraju sadzawki płonął na żerdzi kaganiec, podobny do tych, jakie mieli strażnicy przy św. grobie. Widziałam nieraz, jak na chrzczonych spływał obłok świetlisty, lub promień; duch ich wzmacniał się cudownie, przemieniał i oświecał. Z rozczuleniem patrzyłam na to, jak nieraz ludzie z dalekich nawet krain, zostawiwszy całe swe mienie, spieszyli tu, by przyłączyć się do gminy Chrystusowej. Wieczorem odbyła się uczta w przedsionku wieczernika. Do stołu zasiadła z Apostołami Najśw. Panna, dalej Józef z Arymatei, Nikodem i Łazarz.
Pierwsza wspólna komunia nowo nawróconych. Wybór siedmiu Diakonów
Po jakimś czasie przygotowano wszystkich, będących ochrzczonych w czasie od Zielonych Świąt aż dotąd do przyjęcia świętej komunii. Sześciu Apostołów, ubranych w długie, białe szaty, pouczało ich w kościele przy sadzawce o Najśw. Sakramencie. Komunii udzielano wszystkim podczas Mszy świętej, którą odprawił Piotr w tymże kościele w asystencji dwóch Apostołów. Piotr ubrany był pod spodem w długą białą szatę, przepasaną pasem, od którego zwieszały się wstęgi. Na to zarzucony miał płaszcz, wyjęty ze skrytki w ołtarzu. Płaszcz był koloru czerwonego, wpadającego w złoty połysk. Kształtem podobny był do wielkiego kołnierza o wąskich końcach, z przodu się schodzących. Z tyłu sięgał do pasa, a z przodu spięty był trzema klamrami. Na klamrze środkowej, spinający płaszcz na piersiach, odtworzoną była jakaś postać, trzymająca chleb w ręku. Dolna klamerka miała kształt krzyża. Na plecach wyszyty był płaszcz klejnotami, ułożonymi w figurę. Ołtarz przykryty był pod spodem czerwonym obrusem, a na to białym, haftowanym. W środku rozpostarta była mała, biała chusta, na kształt korporału. Na owalnym talerzu leżał cały stos cienkich, bielutkich plasterków chleba, pokarbowanych już do łamania. Obok stała szeroka, na niskiej podstawce, czasza, na kształt niskiego kielicha; jej to używał Piotr do rozdzielania między wiernych konsekrowanych już cząstek chleba. Stał także na ołtarzu kielich, napełniony winem. Gdy Piotr podczas Mszy świętej wymawiał, słowa konsekracji nad chlebem i winem, ujrzałam, że cząstki chleba zajaśniały blaskiem, a nad ołtarz spuściła się, jakoby z obłoku świetlista ręka, błogosławiąc wraz z ręką Piotra chleb i wino i znikła dopiero wtenczas, gdy wszyscy rozeszli się. Naprzód sam komunikując, podał Piotr Najśw. Ciało najpierw Apostołom i uczniom, a potem innym. Konsekrowany chleb nabierał z talerza do swej płytkiej czaszy i rozdawał wiernym, a gdy się czasza opróżniła, znowu ją napełniał. Następnie, począwszy od Apostołów, podawał wszystkim Krew przenajświętszą. Komunikujących było tyle, że nie mogli pomieścić się w kościele i wielu musiało stać przed drzwiami. Ci więc, którzy już komunikowali wychodzili zaraz, robiąc miejsce innym. Przyjmując Najśw. Sakrament, wierni nie klęczeli, lecz stali pochyleni, w postawie, pełnej czci najgłębszej.
Przed wyborem siedmiu diakonów zgromadził Piotr wkoło siebie Apostołów w sali wieczernika. Uroczystą ceremonią zaświadczyli Apostołowie swą uległość względem Piotra, jako głowy Kościoła. Zaprowadzili go przed sanktuarium, tu Jan odział go płaszczem, drugi włożył mu mitrę na głowę, inny znów podał pastorał do ręki. Udzieliwszy wszystkim Apostołom Komunii świętej, wyszedł Piotr w ich gronie do przedsionka i tu miał mowę do licznie zebranych uczniów i wiernych. „Nie godzi się — mówił — dla troski o pożywienie i odzież zaniedbywać słowa Bożego. Nie przystoi Łazarzowi, Nikodemowi i Józefowi z Arymatei zajmować się nadal zarządem mienia kościelnego, od czasu, jak zostali kapłanami, gdyż głoszenie słowa Bożego jest odtąd jedynym ich zadaniem." Mówił dalej Piotr o porządku w rozdzielaniu jałmużny, o gospodarzeniu, o wdowach i sierotach. Wreszcie poradził, by obrano siedmiu mężów i zdano im wyłączną troskę o sprawy doczesne Kościoła. Pierwszy wystąpił na ochotnika piękny, smukły młodzieniec, imieniem Szczepan czyli Stefan. Dalej wszedł do grona diakonów Parmenas, jako jeden ze starszych. Wybrano także na diakonów kilku młodziutkich murzynów, na których jeszcze Duch święty nie zstąpił. Na wybranych wkładał Piotr ręce i przewiązywał im stułę na ukos pod ramię. Na tych, którzy nie otrzymali jeszcze Ducha świętego, spłynęła w tej chwili cudowna jasność. Wybranym diakonom przeznaczono na mieszkanie dom Józefa z Arymatei, stojący niedaleko domu Jana Marka, i oddano w ich ręce cały ruchomy majątek kościoła, składający się z wielkich zapasów, płótna, materii, okryć, gotowych szat, naczyń różnych i pojedynczych sprzętów gospodarczych, wreszcie sporo mieszków z różnorodną monetą; były tam monety w kształcie laseczek, spiralnie skręconych, dalej blaszki stemplowane, połączone łańcuszkami w długie sznury; inne znów monety w kształcie owalnych listków. Wszystkie te zapasy, przewieziono na osłach do mieszkania diakonów, w czym Jan Marek skrzętnie pomagał. W tym samym dniu, w którym oddano diakonom dom Józefa z Arymatei, rozdzielili się Apostołowie i rozeszli po całej Judei. Piotr więcej działał cudów i większe, niż inni Apostołowie. Wypędzał czarty, wskrzeszał umarłych; uważałam nawet, że nieraz szedł przed nim anioł do chorych, polecając im, by czynili pokutę i prosili Piotra o pomoc. Między innymi jego cudami widziałam także uzdrowienie chromego. Była mniej więcej trzecia godzina po południu; Piotr i Jan szli z kilku uczniami do świątyni, za nimi postępowała Maryja i kilka św. niewiast. Chromy leżał na noszach przed drzwiami świątyni. Piotr i Jan, idąc po schodach ku drzwiom, coś doń przemówili. Apostołowie nie weszli do wnętrza, lecz zwrócili się ku południowej części placu, gdzie dla ochrony od słońca, rozpięty był daszek z kobierców. Piotr zwrócony plecami do świątyni, na wprost miejsca, gdzie stał ołtarz ofiarny, zaczął z wielkim zapałem przemawiać do zebranego tłumu. Już podczas nauki zauważyłam, że kapłani szeptali coś ze sobą tajemniczo, a wszystkie wyjścia obsadzono żołnierzami. Po nauce, gdy Piotr i Jan zbliżyli się znowu ku drzwiom świątyni, poprosił ich ów chromy o jałmużnę. Leżał biedak, pokurczony, wsparty na lewym łokciu, a w prawej ręce trzymał kule i z wysileniem próbował się nieco podnieść, lecz na próżno. Na prośbę jego odrzekł Piotr: „Spojrzyj na nas." A gdy chory to uczynił, rzekł mu: „Złota i srebra nie mam, ale ofiaruję ci to, co posiadam. W imię Jezusa Chrystusa z Nazaretu wstań i chodź!" Poczym ujął go za prawicę, a Jan wziął go pod pachy. Chromy ozdrowiał w jednej chwili i odzyskał siły, więc zerwał się radośnie, zaczął skakać z uciechy i biegać po hali. Nieopodal siedziało na swych miejscach dwunastu żydowskich kapłanów. Ci, wyciągnąwszy szyje, spoglądali ciekawie, co się tam dzieje u drzwi, a gdy ciżba wkoło uzdrowionego się coraz bardziej zwiększała, powstali z siedzeń i odeszli. Piotr wszedł tymczasem z Janem do przedsionka i zajął mównicę tą samą, z której niegdyś nauczał Jezus jako dwunastoletni chłopiec Tłum liczny mieszkańców miejskich i obcych otoczył mównicę, a wśród nich stał także ów uzdrowiony. Piotr nauczał długo z natchnieniem wielkim, tymczasem ściemniło się już i zaczęło się rozchodzić do domu, gdy wtem wtargnęli żołdacy, pojmali Piotra, Jana i uzdrowionego chromego i zamknęli ich w więzieniu, obok tego samego dziedzińca, gdzie Piotr zaparł się był Jezusa. Nazajutrz wyprowadzili ich żołdacy wszystkich trzech z więzienia wśród udręczeń rozlicznych i stawili ich przed Radą z Kajfaszem na czele, na tych samych schodach, na których stał i Jezus. Długo trwało przesłuchiwanie; Piotr opowiadał śmiało, a że ostatecznie nie można im było udowodnić żadnej winy, więc musiano puścić ich wolno. Pozostali Apostołowie przepędzili tymczasem całą noc w wieczerniku, modląc się ustawicznie za uwięzionych. Wtem nadeszli rano Piotr i Jan, oznajmiając, jako za łaską Bożą musiano ich wypuścić na wolność. Radość wielka ogarnęła wszystkich; odmówiono zaraz głośno modlitwę dziękczynną i oto zadrżał cały budynek, jak gdyby Pan chciał im cudownie dać poznać, że bawi wśród nich i wysłuchał ich modlitwy. Po modlitwie oznajmił Jakób Młodszy zebranym, że Jezus podczas Swego pojawienia się na górze w Galilei mówił z nim na osobności i zostawił mu następujące polecenie: Gdy Piotra i Jana pojmą w świątyni i wypuszczą na powrót, mają Apostołowie usunąć się na krótko z Jerozolimy. Widziałem, jak na tę wiadomość Apostołowie wszystko pozamykali. Piotr schował Najśw. Sakrament do torebki, którą zawiesił sobie na szyi i wszyscy poszli do Betanii, podzieliwszy się na trzy grupy. Najśw. Panna i inne niewiasty poszły sobie za nimi. W Betanii nauczali Apostołowie z wielkim zapałem w gospodzie uczniów, w domu Szymona i u Łazarza. Po jakimś czasie powróciwszy znów do Jerozolimy, głosili słowo Boże z tym większym zapałem i odwagą. Piotr nauczał we wieczerniku i w kościele przy sadzawce Betesda; w jednej, nauce w kościele tak mówił: „Teraz pokaże się, kto otrzymał Ducha, którego Jezus posłał. Nadchodzi czas działania, znoszenia prześladowań i wyrzeczenia się wszystkiego na rzecz ogółu. Kto nie czuje się dosyć silnym, niech odstąpi, póki czas." Rzeczywiście z wielkiej gromady niedawno nawróconych oddzieliło się około stu i odeszli. Niepomni doznanych prześladowań, poszli znowu Piotr i Jan wraz z siedmiu Apostołami do świątyni. Mnóstwo chorych zebrało się wzdłuż drogi na dolinie Jozafata; leżeli na noszach pod namiotami. Wielu czekało także koło świątyni na dziedzińcu pogan i dalej aż do schodów. Głównie uzdrawiał chorych Piotr: inni Apostołowie także wprawdzie uzdrawiali, ale więcej pomagali. Piotr uzdrawiał tylko tych, którzy rzeczywiście wierzyli w Chrystusa i mieli postanowienie przyłączyć się do Kościoła. Chorzy leżeli miejscami w dwóch szeregach po obu stronach drogi. Otóż widziałam, że nieraz, gdy Piotr uzdrawiał po jednej stronie, odzyskiwali po drugiej stronie zdrowie ci chorzy, na których padał jego cień, a których Piotr miał postanowienie uzdrowić.