teksty o Schulzu i Gombrowiczu, filologia polska i do poczytania, Schulz


Marta Suchańska

studentka V roku polonistyki i IV roku psycholgii. W pracy magisterskiej zajmuje się empatią jako kategorią poetycką. Interesuje się związkami psychologii i literatury (zwłaszcza teorii literatury).

Język z głębin prabytu - Bruno Schulz i psychoanaliza




„Kabała jest umiejętnością słyszenia niesłyszalnego, widzenia niewidzialnego.”
Marc-Alain Ouaknin, Tajemnice kabały [1]

Chciałabym pokusić się o spojrzenie na psychoanalizę Freudowską i prozę Brunona Schulza przez pryzmat niektórych wątków tradycji żydowskiej. Takie zestawienie pewnie nigdy nie znajdzie faktograficznego ani merytorycznego uzasadnienia. Jednak może być jedną z wielu prób interpretacji, wariacją na temat obecności myśli kabalistycznej w kulturze europejskiej. Pozwala ono także na porównanie niektórych aspektów myśli Zygmunta Freuda oraz Brunona Schulza i pokazanie istniejących między nimi podobieństw. Być może są one wynikiem zbiegu okoliczności albo nadmiernego zaangażowania interpretatora, jednak mam nadzieję, że mimo wszystko warto się im przyjrzeć.

Kiedy czytamy prozę Schulza, nasuwają się nam skojarzenia z tradycją żydowską. Wielokrotnie próbowano znaleźć dla nich potwierdzenie. O wątkach żydowskich w opowiadaniach autora Sklepów Cynamonowych pisał Władysław Panas [2], wskazywał na nie Jerzy Jarzębski [3], Karen Underhill czy Jacek Sławomir Żurek [4]. Ich obecność zdaje się otwierać jeszcze jeden wymiar interpretacyjny niezwykłej twórczości Schulza, choć jest to oczywiście wyłącznie hipoteza.

Szukanie śladów myśli żydowskiej w psychoanalizie można uznać za jeszcze trudniejsze zadanie. Zygmunt Freud dążył do osadzenia swojej koncepcji w ramach wyjaśnień biologicznych, a zatem jak najbardziej naukowych i weryfikowalnych. Nie identyfikował się z judaizmem, a tożsamość narodowa zdawała się nie wpływać zasadniczo na kształt jego prac. A jednak mimo wszystko zwrócił się kiedyś w liście do Karla Abrahama w następujący sposób: „niech Pan nie zapomina, że jest Panu naprawdę dużo łatwiej niż Jungowi przyjąć mój punkt widzenia. Po pierwsze dlatego, że jest Pan zupełnie niezależny, ale również ze względu na nasze wspólne pochodzenie, które pozwala Panu dzielić mój temperament intelektualny” [5]. Próby kabalistycznych interpretacji metody psychoanalitycznej dokonali David Bakan [6] oraz Arthur Willy Szafran [7]. Myślę, że tak samo jak do Karla Abrahama mógłby zwrócić się twórca psychoanalizy do Schulza. Być może wspólne korzenie oraz ta sama wyobraźnia religijna wpłynęły na kształt twórczości ich obu.

Pytanie i odpowiedzi o rzeczywisty związek między Schulzem a Freudem również pozostają w sferze domysłów. Bez ryzyka możemy stwierdzić tylko, że Schulz, władając biegle niemieckim, znał dzieła psychoanalityczne, tak jak znał zresztą twórczość pisarzy kręgu wiedeńsko-praskiego czy niemiecki ekspresjonizm. Po wybuchu I wojny światowej przebywał przez kilka miesięcy w Wiedniu, więc i tam miał dostęp do życia naukowego i kulturalnego ówczesnej Europy. Jednak wszystkie wypowiedzi pisarza na temat teorii Freuda pełne są dystansu, a nawet niechęci. O ile w komentarzu do Cudzoziemki Marii Kuncewiczowej Schulz stwierdza tylko, że nie nadszedł jeszcze czas na użycie metod psychoanalitycznych w powieści i że jeszcze długo pozostaną one „dla nieprzyzwyczajonego umysłu nieprzekonywujące”, o tyle w recenzji Ferdydurke wypowiada się bardziej stanowczo. Zarzuca Freudowi, że pokazał tylko mały wycinek świata podświadomości, że uczynił z niej „izolowaną wyspę” . Stwierdza, że „generalny atak na tę dziedzinę mógł się udać tylko przez całkowite zwinięcie i opuszczenie pozycji powagi, przez otworzenie frontu dla żywiołu śmiechu, dla bezgranicznej inwazji komizmu. Okazuje się, że w samej powadze naukowej, w samej dostojnej pozie badacza leżał najpoważniejszy szkopuł, nie pozwalający na gruntowną dekonspirację mechanizmu myślenia. Oficjalność i obłuda, wypłoszone z pozycji zdemaskowanej, chroniły się w powagę postawy badawczej. Była to gra w ciuciubabkę” [8]. Tym, który według Schulza demaskuje prawidła nieświadomości, „przerabia narzędzie destrukcji na organ konstruktywny”, jest Gombrowicz, a nie Freud.

Jednak mimo tych wszystkich niejasności oraz swobody, na jaką sobie pozwalam, zestawiając Freuda z Schulzem w kontekście tradycji kabalistycznej, myślę, że jest to próba, którą warto podjąć. W rozumieniu kategorii czasu, energii, tajemnicy, języka istnieją między tymi twórcami pewne zbieżności, którym chciałabym się dokładniej przyjrzeć.

Ślady myśli kabalistycznej w prozie Schulza i w psychoanalizie

W Zoharze z ust rabbiego Szimona ben Jochaja pada zdanie, że śmiesznym byłoby zatrzymywanie się na powierzchni znaczeń Tory. Jej istota leży w schodzeniu w głąb Pisma, w odkrywaniu jego prawdziwego, tzn. ukrytego sensu. Schulz wspomina, że nasza wiedza o rzeczywistości jest jak palimpsest: między linijkami tekstu oficjalnego prześwituje ukryte, niewidzialne białe pismo [9]. U Freuda zaś w pracy Objaśnianie marzeń sennych czytamy: „(...) między treść senną a rezultaty naszych obserwacji wślizgnął się nowy materiał: odkryta dzięki zastosowaniu naszej metody utajona treść lub myśl senna. To właśnie dzięki niej, nie dzięki jawnej treści sennej, otrzymujemy rozwiązanie marzenia sennego” [10].

Mistyka żydowska zanurzona jest w myśleniu metaforycznym. Człowiek porusza się w świecie symboli, przez nie zwraca się do Boga, w nich egzystuje. Symbol mistyczny wyraża, według Gerschoma Scholema, treści, które leżą poza obrębem ekspresji i komunikacji słownej. Przedstawia coś, co przychodzi z jakiejś innej sfery i jej przynależy - ze sfery odwróconej od nas ku wnętrzu. Taka sama świadomość organizuje świat Schulzowski i myślenie Freudowskie. U Schulza znajdujemy się w rzeczywistości, która zorganizowana jest symbolicznie, istnieje w procesie ciągłego odsyłania do przeczuwanego sensu, w sieci metaforycznych znaczeń i migotań. Również psychoanaliza, tak jak świat Schulza oraz kabały, mogłaby zostać określona jako przestrzeń symbolu. Zasadza się ona właśnie na próbie wyjaśniania i demistyfikacji sfery symbolicznej. Ten nadrzędny schemat: zasłaniania i odkrywania, obecności treści jawnej i ukrytej, docierania do nieuchwytnego sensu, wyznacza cały szereg pokrewieństw w myśleniu Schulza i Freuda, które w czasie poprzedziła ontologiczna wizja kabały.

Metafizyka kabalistów, metaforyka Schulza, metapsychologia Freuda opiera się na mechanizmie „meta”, czyli na wykroczeniu poza to, co widzialne, w kierunku tego, co niedostępne. Mistycy żydowscy wędrują od fizycznego świata ku metafizycznej pełni niebios. Drohobycki pisarz przekracza granice słowa w kierunku metafory, która odsłania ukryte sensy języka. Freud odchodzi od psychologii świadomości, XIX-wiecznego behawioryzmu, i zwraca się ku tajnikom nieświadomości, tworząc w ten sposób metapsychologię.

Możemy powiedzieć, że istota natury ludzkiej, w tych trzech koncepcjach, leży właśnie w przemieszczaniu się między owymi dwoma wymiarami, między sferą ziemską i boską, między czasem linearnym a jego mistycznymi odnogami, między świadomym i nieświadomym, czyli - jednym słowem - zawsze między jawnym i ukrytym.

Ten ruch, przejście z przestrzeni w przestrzeń warunkuje energia. Jest ona jednym z centralnych pojęć kabały, prozy Schulza i teorii Freuda. Przemieszczanie się, obsadzenie, dynamika energii organizują wszelki ruch, determinują kondycję człowieka. Zgodnie z wykładnią kabalistyczną to właśnie energia, a nie materia jest realnością świata. Materia znalazła się na szczycie ciągu emanacji jako źródło form. Jest jednak nieuchwytna dla rozumu, jest substratem rzeczy i bez energii nie może istnieć w świecie. Podobny wniosek można by wysnuć z konstrukcji Schulzowskiego świata. Materia jest u niego podporządkowana energii. Schulz ożywia rzeczy martwe i reifikuje istoty żywe gestem tchnięcia w nie lub odebrania im energii.

Ta sama dynamika jawnego i ukrytego determinuje również koncepcje czasu w omawianych tutaj teoriach. Zawsze oscylujemy między czasem historycznym a cyklicznym. Ten pierwszy przynależy do porządku jawnego, drugi zaś do utajonego. Literalny sens Tory opisuje wydarzenia w wymiarze historycznym, linearnym. Interpretacja znaczeń ukrytych odwołuje się do obrazów mistycznych. Znajdujemy się w przestrzeni czasu cyklicznego, sensów, które mają uniwersale znaczenie, które uczestniczą w procesie mitycznego powtórzenia. Zanurzamy się więc w sacrum. Ta sama reguła rządzi światem Schulzowskiej prozy. Tutaj czas linearny ma swoje odnogi, rozgałęzienia, nisze, w których zmienia się w czas cykliczny. Kiedy wydarzenia toczą się narzuconym rytmem chronologii, pozostajemy na poziomie treści jawnych. Kiedy niespodziewanie gubimy się w nieznanych odnogach, kłączach czasu i przestrzeni, zanurzamy się w mitycznej opowieści. W niej sklep bławatny przestaje być już zwykłym pomieszczeniem i staje się areną, na której rozgrywają się sprawy ostateczne. Myślenie Freudowskie zakorzenione jest w tej samej logice. Treści jawne przynależą do sfery świadomości. Ułożone są one, przez reguły racjonalnego myślenia, w określonym porządku. Wydarzenia istnieją w świadomości w sposób zorganizowany. Przynależą do wybranych momentów życia i następują kolejno po sobie. Dokładnie odwrotnie działają prawa nieświadomego. Tutaj czas historyczny zostaje zanegowany, pewne rzeczy powtarzają się, trwają niezmienione niezależnie od upływu lat. Rzeczywistość dzieciństwa bywa realniejsza od teraźniejszości, a energia organizuje się wokół doświadczeń najbardziej znaczących.

Przejście między jawnym a ukrytym, zwracanie się w kierunku tego, co znajduje się w przestrzeni tajemnicy, ma w jakimś sensie charakter naruszania ustalonych granic, wchodzenia w obszar tego, co niedostępne. Ireneusz Kania w komentarzu zatytułowanym O Kabale i Zoharze do Opowieści z Zoharu pisze: „(...) podłożem psychologicznym pomysłowych koncepcji kabalistów i ich fantazji jest jakiś niepokój, płynący gdzieś głęboko mrocznym nurtem niezadowolenia z literalnego sensu Tory (...). Tora jest taką świętością dla prawowiernego Żyda, że owo „niezadowolenie”, choćby tylko intelektualne, musiało go napawać trwogą i oburzeniem; samo w sobie było dlań herezją” [11]. Na tę samą drogę wstępuje Schulz w swojej prozie. Przechyla się „w te wątpliwe, ryzykowne i dwuznaczne rejony, które nazwiemy tu krótko regionami wielkiej herezji” [12].

Sprzeciw wobec oficjalnej litery prawa, tradycji judaistycznej naznaczył mistyków żydowskich, którzy zaczęli poszukiwać ukrytego sensu Pisma, od II w.p.n.e. Ten sam bunt wobec więzów tradycji, ale także wobec literatury określa „Bruna kabalistę” [13]. Demiurg-Stwórca przeistacza się u niego w pokracznego ptaka, to znów w karakona, wikła się w erotyczne pragnienia, zmienia postać: od proroka wylewającego fale gniewu, jak Mojżesz na Synaju, po pokraczną kreaturę ojca, który rozczochrany, w nocnej koszuli wylewa za okno zawartość nocnika. Schulz na przemian desakralizuje i uwzniośla główne figury tradycji judaistycznej. Tym zabiegom poddaje osoby takie jak: Bóg-Demiurg, Mojżesz, Józef, ale także kluczowe dla Żydów wydarzenia: wyzwolenie z niewoli egipskiej czy otrzymanie przykazań na górze Synaj.

W tej przestrzeni herezji znajduje się także Freud. Psychoanaliza okazała się zamachem nie tylko na tradycję judaistyczną, ale też na moralność cywilizacji Zachodu. Freud od samego początku sytuuje się w opozycji do tradycji rabinistycznej. Już w chwili rezygnacji ze studiów prawniczych przeciwstawia się literze prawa i religii. W gminach żydowskich były one ze sobą utożsamiane. Ta sama osoba - rabin - rozstrzygała jednocześnie problemy prawne i religijne. Freud wybiera medycynę. W swoim ostatnim, a zarazem jedynym dziele, w którym podejmuje kwestię własnej tożsamości żydowskiej - Mojżesz i Monoteizm, pisze o Mojżeszu jako o uosobieniu superego. Prorok na górze Synaj otrzymał prawo, które odtąd narzucone zostaje wszystkim Żydom. To od tej tradycji Freud się odwraca, wkraczając na „ścieżkę herezji”.

Zastanawiający jest w tym kontekście komentarz Schulza do Procesu Franza Kafki. Nie ulega wątpliwości, że Schulz odczytuje powieść praskiego pisarza przez pryzmat mistycznej tradycji żydowskiej. Widzi w nim parabolę sądu Bożego, który jest, w przeciwieństwie do najczęstszych odczytań Procesu, sądem sprawiedliwym. Według Schulza błędem Józefa K. jest próba uniknięcia wyroku. Negację wyrażoną w powieści odczytuje jako reakcję człowieka na wzniosłość porządku Boskiego. Pisze: „Te poznania, wglądy i wniknięcia, którym Kafka pragnie dać tu wyraz, nie są jego wyłączną własnością, są one wspólnym dziedzictwem mistyki wszystkich czasów i narodów, która je wyrażała zawsze w języku subiektywnym, przypadkowym, w języku umownym pewnych gmin i szkół ezoterycznych” [14]. Ta interpretacja wskazuje, jak bardzo była obecna, w świadomości Schulza, kabalistyczna wizja sądu Bożego [15]. Autor Sklepów cynamonowych odczytał Proces jakby za radą Scholema, który tak pisał do Waltera Benjamina: „radziłbym Ci zacząć wszelkie badania nad Kafką od Księgi Hioba albo od rozważań o nieuchronności boskich wyroków, co uważam za jedyny przedmiot twórczości Kafki” [16]. Można by zaryzykować stwierdzenie, że Freud, jeszcze silniej niż wspomniani pisarze, odczuwał wszechobecność i nieuchronność Sądu Bożego. O ile u Kafki i w odczytaniu Schulza widzimy, że ów Sąd jest nieustanny i niemożliwy do uniknięcia, o tyle u Freuda zostaje on uwewnętrzniony. Tak jak figura Mojżesza uosabia prawo, tak Sąd oznacza jego egzekucję. Prawo zostaje wyryte w psychice jednostki tak, jak kiedyś unieśmiertelnione zostało na kamiennych tablicach. Człowiek nie może przed nim uciec, ponieważ nie ma możliwości uwolnienia się od samego siebie. Stąd Sąd odbywa się nieustająco, gdziekolwiek się udajemy i cokolwiek robimy.

Nawiązania Brunona Schulza do koncepcji kabalistycznych są bezpośrednie, jawne. Już sam język, który pojawia się w Sklepach cynamonowych i w Sanatorium pod Klepsydrą odsyła nas do tradycji kabalistycznej. Są to takie określenia jak: egzegeza, zabiegi kacerskie, mesjasz, demiurg, tellurgia, księga, blask, energia, herezjarcha, golem, cheruby, prorocy itd. Władysław Panas niezwykle przekonywująco dowodzi, że centralnym tematem prozy Schulza jest kosmogonia, poczęcie świata, materii, czasu, sensu. Pisarz chce zawrzeć w swej twórczości „wszystko”, odsłonić wielką, nieograniczoną perspektywę, przedstawić dzieje od początku stworzenia po nadejście Mesjasza i zakończenie historii [17]. Panas pokazuje też, że kosmogonia Schulza opiera się na doktrynie kabały luriańskiej [18]. Od pierwszego gestu kreacji, czyli cimcum, kiedy to Bóg wycofał się w głąb samego siebie, skurczył i w ten sposób pozostawił przestrzeń, w której zaistniał świat, poprzez upadek stworzenia, rozbicie naczyń i rozproszenie bożych iskier, czyli szewirat ha-kelim, aż do procesu naprawy i zbawienia świata - tikkum oraz antycypacji nadejścia Mesjasza, a z tym i czasów mesjaszowych. Potwierdzeniem tej interpretacji jest także nieopublikowana, zaginiona powieść Mesjasz, która stanowiła największy projekt literacki Schulza.

Wątków, które łączą twórczość autora Sklepów cynamonowych i psychoanalizę z doktryną kabalistyczną, jest bardzo wiele. Chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jeden z nich, być może najważniejszy. Myślę o filozofii języka, która ma swoje korzenie w mistycyzmie żydowskim, a która obecna jest zarówno w myśleniu Freuda, jak i Schulza.

Filozofia języka

„Język przywędrował gdzieś z daleka, z boskich otchłani, z głębin prabytu”
Jan Tomkowski
„Słowo rozkłada się tu na elementy i rozwiązuje, wraca w swą etymologię, wchodzi z powrotem w głąb, w ciemny swój korzeń”
Brunon Schulz
„Nieświadomość ustrukturalizowana jest jak język”
Jacques Lacan

Aspekt lingwistyczny mistycznej tradycji żydowskiej [19] stanowi jedną z jej najważniejszych części. Kabaliści wypracowali spójną filozofię języka, która stała się inspiracją dla wielu późniejszych myślicieli. Zgodnie z ich doktryną zjednoczenie z Bogiem jest niemożliwe. Oglądanie Wszechmogącego ma charakter świętokradztwa, zaś jedyne miejsce spotkania Stwórcy z człowiekiem stanowi właśnie przestrzeń języka. Słowa, litery i cyfry są trzema emanacjami boskości. Mają one moc nieskończenie kreacyjną i są także wyrazem tryumfu języka [20]. Dla kabalistów pratworzywem świata jest słowo. To ono kreuje rzeczywistość, tylko przez nie i w nim żyjemy. Scholem pisał w Enciclopedia Judaica (1932): „Wszelkie dzianie się jest w najgłębszym sensie dzianiem się językowym, to zaś co kryje się w istnieniu rzeczy, to schowane w nich lub działające kombinacje najpierwotniejszych elementów mowy” [21]. Ten język, stanowiący o istocie świata, jest językiem poetyckim. Tylko on bowiem pozwala otworzyć się na nieskończoność. Pierwotne obrazy, symbole, metafory stanowią pierwszy środek wyrazu, poprzedzają powstanie logicznego dyskursu. „Język i nasze rozumienie świata rozpoczynają się w tym pierwotnym obszarze, gdzie zgodnie współbrzmią złożone powiązania, które pozwalają wyczuć najmniejsze subtelności naszej obecności w świecie” [22]. Taki opis języka kabalistów może posłużyć jako definicja słowa w koncepcji Schulza. To właśnie język ma tu moc kreacyjną, on powołuje do istnienia, kształtuje, deformuje rzeczywistość. Schulzowskie słowo rozwija się w ciągu asocjacji, wywołuje lawiny skojarzeń, obrazów. Wszystko jest w tym świecie tekstem, nawet wiosna: „bo tekst wiosny znaczony jest cały w domyślnikach, w niedomówieniach, w elipsach, wykropkowany bez liter w pustym błękicie i w wole luki między sylabami” [23]. Tak jak język poetycki w kabale ciąży ku przedwiecznej, pierwotnej harmonii, tak słowo u Schulza zmierza do owej utraconej „integralnej mitologii”, „matecznika sensu”, „praojczyzny słowa”, które nazywamy poezją.

Do tej samej koncepcji języka odwołuje się Freud. Założeniem psychoanalizy (wyrażonym jeszcze dosłowniej w późniejszej koncepcji Jacques'a Lacana) jest nasze zanurzenie w języku. Rzeczywistość powoływana jest do istnienia dopiero w akcie nazwania. Treści nieświadome, jak ów „pierwotny matecznik”, wydobywają się na powierzchnię świadomości w formie opowieści, a - jak dopowiedziałby Lacan - już w swojej nieświadomej formie mają strukturę języka. Słowo pociąga słowo, wywołuje sensy. Kiedy poszukamy źródeł, które zainspirowały psychoanalityczną metodę wolnych skojarzeń, dotrzemy do jednego z ulubionych autorów Freuda, Ludwika Börne, którego Freud był w stanie cytować z pamięci wiele lat po lekturze. Börne napisał w 1823 roku esej Jak w ciągu trzech dni stać się oryginalnym pisarzem. W pracy tej możemy przeczytać niemalże opis techniki wolnych skojarzeń. Jak wskazuje Szafran [24], zarówno Freud, jak i Börne znajdują inspirację w mistycznej tradycji żydowskiej. Boża rzeczywistość, która jest dla kabalistów światem języka, poznawana bywa przez człowieka poprzez proces interpretacji. Do podstawowych założeń lingwistycznych kabały należą między innymi: medytacja imion Boga, rozpatrywanie Tory jak żywego organizmu, którego język staje się przedmiotem niewyczerpanych analiz i, co za tym idzie, nieograniczonych ilości odczytań, wariacje znaczeń słów i liter. Możemy za Davidem Bakanem [25] zaryzykować stwierdzenie, że Freud analizuje pacjenta, podobnie jak kabalista interpretuje Torę. Poprzez sny, symbole, pomyłki i przede wszystkim niekończące się narracje, skojarzenia i ciągi słowne. Praca marzenia sennego podobna jest do konstrukcji języka poetyckiego. Nieświadomość, jako najgłębsza, pierwotna sfera psychiki sięga do tropów poetyckich. Bo przecież kondensacja to nic innego jak metafora, przemieszczenie posługuje się mechanizmem metonimii, zaś obrazowość marzenia sennego jest przekładem słowa na obraz [26]. Zarówno Freud, jak i kabaliści starają się dotrzeć do głębi człowieka i świata. Jak Schulz sięgają słowem do matecznika, w głąb dzieciństwa, w poszukiwaniu sensu pierwotnego.

Możemy powiedzieć, że terapia psychoanalityczna podporządkowana jest celowi, którym jest wprowadzenia jak największej ilości treści nieświadomych do świadomości. Proces ten polega na nadawaniu im charakteru językowego. Zaskakuje podobieństwo tej idei do Schulzowskiego „postulatu humanizmu”, który autor Sanatorium pod klepsydrą wyraził w liście do Rosenberga z 1938 roku. Zadaniem słowa jest, według Schulza, zhumanizowanie całych mrocznych obszarów życia, „żeby coraz mniej rzeczy było unikających światła myśli i uchylających się przed słowem” [27].

Jest więc zaginiona przestrzeń pierwotnej poezji źródłem, ku któremu się zawracamy, ale które pozostaje nieosiągalne. Jak pisał Krzysztof Stala, proza Schulza koncentruje się wokół poszukiwania sensu, który jednak nieustannie wymyka się poznaniu. Świat kabały, Sklepów cynamonowych i psychoanalizy kieruje się, poprzez nieustanny proces interpretacji, ku temu, co pozajęzykowe, najgłębsze, pierwotne. Nigdy jednak do tego nie dociera. W kabale i Talmudzie znajdujemy wykładnię czterech poziomów lektury: pesztat - sens prosty, czyli dosłowny, remez - sens aluzyjny, derasz - sens pożądany i sod - sens tajemny, czyli ukryty. Ostatni, a zarazem najgłębszy z wymienionych poziomów interpretacji charakteryzuje się całkowitą nieobecnością znaczenia.

Pustka, brak stanowi jedno z fundamentalnych założeń ontologii kabalistycznej. Z cofnięcia się Boga powstała przestrzeń dla świata. Szechina, czyli Boża obecność została z niego wygnana i od tego momentu rozpoczęły się dzieje człowieka, historia połączenia światów transcendentnego i ludzkiego, nieustającego dialogu z Bogiem, cyrkulacji energii między sferami niższymi i wyższymi. Nieobecność jest więc, w jakimś sensie, warunkiem bytu. Człowiek dąży do zjednoczenia z Bogiem, ale taka mistyczna unia jest nieosiągalna. Pragnie wypełnić pustkę, ale to działanie z góry skazane jest na niepowodzenie, ponieważ właśnie ten brak jest samą istotą jego natury ludzkiej.

Ten sam paradoks zauważyć możemy, jeszcze wyraźniej, w prozie Schulza. Niezwykle trafnie scharakteryzował ten fenomen Krzysztof Stala. Pisze on: „Dotarcie do sensu w jego głębokiej, pozaświatowej postaci, w jego transcendencji i descendencji, jest zadaniem niemożliwym, nieosiągalnym (...). Sens jest wiecznie oddalającym się centrum, otchłanią bez dna, jądrem niedostępnym w swym sukiennym mateczniku” [28]. W późniejszej książce Na marginesach rzeczywistości Stala dodaje: „Pełnia świata zdaje się być gwarantowana jedynie przez jego pusty środek. Tylko „wypadnięcie” środka - utrata Księgi, porażka Króla, odejście Ojca - umożliwia twórcze widzenie i doświadczanie świata” [29]. Pojęcie straty (kastracji) jest również jednym z centralnych założeń psychoanalizy. Już samo istnienie nieświadomego sytuuje człowieka w pozycji braku. Traci on dostęp do samego siebie. Od narodzenia konfrontujemy się z pojęciem nieobecnego. W niemowlęctwie jest to separacja z matką, która ma swoje znaczenie symboliczne. Substytucja, kompensacja, sublimacja, kompleks - wszystkie główne pojęcia psychoanalityczne związane są właśnie z pierwotnym doświadczeniem straty. Jednocześnie to właśnie ona wyznacza dynamikę rozwoju, jest motorem procesu indywiduacji. Co więcej, nieobecność, a właściwie potrzeba kompensacji braku, wprowadzają człowieka w porządek symboliczny, który - jak wcześniej wspominaliałam - leży u podstaw mediacji między sensem jawnym, obecnym a treściami utajonymi.

Podobieństwa między dziełami Schulza i Freuda a Kabałą są dla mnie wyrazem podobnych struktur myślenia, wzajemnego przenikania się idei, zakorzenienia we wspólnej tradycji. Są odpowiedzią na odwieczne dążenie do poznania sensu, który nieodmiennie pozostaje ukryty. Są tajemnicą słyszenia niesłyszalnego i widzenia niewidzialnego.

0x01 graphic


[1] M.-A. Ouaknin, Tajemnice Kabały, przeł. K i K. Pruscy, Wydawnictwo Cyklady, Warszawa 2006, s. 11.
[2] Zob. W. Panas, Księga blasku. Traktat o kabale w prozie Brunona Schulza, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 1997.
[3] Zob. J. Jarzębski, wstęp do: Opowiadania. Wybór esejów i listów, Ossolineum, Wrocław 1989.
[4] Dwóch ostatnich badaczy przedstawiło swoje referaty na temat związków Schulza z tradycją żydowską oraz kabałą na konferencji, która miała miejsce w Leuven, w Belgii, w dniach 25-26 maja 2007. Teksty są w tej chwili w druku.
[5] Cyt. za A.W. Szafran, Aspects socio-culturels judaïques de la pensée de Freud, extrait de „L'Évolution psychiatrique” 1971, nr 1, s. 93.
[6] Zob. D. Bakan, Sigmund Freud and the Jewish Mystical Tradition, Beacon Press, Boston 1975.
[7] Zob. A.W. Szafran, dz. cyt.
[8] B. Schulz, Ferdydurke, w: tegoż, Opowiadania. Wybór esejów i listów, oprac. J. Jarzębski, Ossolineum, Wrocław 1989, s. 381.
[9] Zastanawiające jest Schulzowskie określenie „białe pismo”. Zgodnie z nauka kabalistyczną Tora została zapisana na prawym ramieniu Boga jako ogień czarny na ogniu białym. Zatem ogień biały mógłby być pierwotna, zakrytą treścią Tory, której sensu poszukują mistycy. Białe pismo palimpsestu, treść ukryta byłaby więc aluzją to utajonego znaczenia Tory.
[10] S. Freud, Objaśnianie marzeń sennych, przeł. R. Reszke, w zbiorze: Teorie literatury XX w. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Znak, Kraków 2006, s. 26.
[11] I. Kania, Opowieści z Zoharu. O Kabale i Zoharze, Homini, Kraków 2005, s. XVIII.
[12] B. Schulz, Traktat o Manekinach albo Wtórna Księga Rodzaju, w: tegoż, dz. cyt., s. 32.
[13] Tytuł artykułu W. Panasa - Bruno kabalista. O kosmogonii kabalistycznej Brunona Schulza. Tekst wygłoszony na konferencji Schulzowskiej w Drohobyczu 18.09.1992.
[14] B. Schulz - posłowie do polskiego przekładu Procesu, dz. cyt., s. 413.
[15] Chciałabym tu przytoczyć opis sądu Bożego z opowiadań chasydzkich, który był bardzo rozpowszechniony w kręgach żydów galicyjskich i praskich w tym czasie: „Każdego dnia zawisa Sąd nad światem, bo świat został stworzony na sądzie [to znaczy według zasad Prawa] i to jest jego fundament. Dlatego strzeże się człowiek grzechu, bo nie wie, kiedy rozpocznie się nad nim Sąd. [Zdarzyć się może], siedzi w swym domu, a tam zaczyna się Sąd nad nim, albo idzie na dwór z domu, a Sąd już radzi i nie wie, czy powróci jeszcze w dom (...), bo Sąd podąża przed nim” (cyt. za K.E. Grözinger, Kafka a Kabała, przeł. J. Güntner, Wydawnictwo Austeria, Kraków 2006, s. 23).
[16] Cyt. za: tamże, s. 21.
[17] Zob. W. Panas, Księga blasku..., dz. cyt. s. 8.
[18] O kabale luriańskiej zob. G. Scholem, Mistycyzm żydowski i jego główne kierunki, przeł. I. Kania, Czytelnik, Warszawa 1997, s. 302-352; M.-A. Quaknin, dz. cyt., s. 189-201; Ch. Mopsik, Kabała, przeł. A. Szymanowski, Wydawnictwo Cyklady, Warszawa 2001, s. 18-19.
[19] Możemy powiedzieć, że sytuuje się ona opozycyjnie do założeń mistyki chrześcijańskiej, której odkryciem jest przekonanie o znikomości ziemskiego języka. W spotkaniu z Bogiem rozległe przestrzenie mowy i pisma stają się zupełnie nieznaczące. Język jest tylko niedoskonałym narzędziem, które Adam zabrał ze sobą z raju. Doświadczenie mistyczne, w duchu chrześcijańskim, ma całkowicie pozajęzykowy charakter, słowo oddala się od Najwyższego.
[20] Por. J. Tomkowski, Święta przestrzeń języka, „Teksty Drugie” 1992, nr 5, s. 63-74.
[21] Cyt. za I. Kania, Opowieści z Zoharu. O Kabale i Zoharze, dz. cyt., s. XXVI.
[22] M.-A. Ouakinin, dz. cyt., s. 96.
[23] B. Schulz, Wiosna, w: tegoż, dz. cyt., s. 135.
[24] A.W. Szafran, dz. cyt. s. 97.
[25] D. Bakan, dz. cyt., s. 246-270.
[26] Por. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Teorie literatury XX wieku. Podręcznik, Znak, Kraków 2006, s. 47-78.
[27] B. Schulz, Księga listów, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2002, s. 121.
[28] K. Stala, Przestrzeń metafizyki, przestrzeń języka. Schulzowskie „mateczniki” sensu, „Pamiętnik Literacki” 1983, z. 1, s. 96.
[29] K. Stala, Na marginesach rzeczywistości. O paradoksach przedstawiania w twórczości Brunona Schulza, IBL PAN, Warszawa 1995, s. 61.

Marta Suchańska 
 

» wyślij znajomym | » drukuj | » powrót

 

Joanna Roszak

PS Brunona Schulza




What the world calls originality is only an unaccustomed method of tickling it.
George Bernard Shaw

PS1 Dubravka Ugresic chwilę uświadomienia sobie własnego dzieła jako interpretacji zwie „dążeniem do pierwotnego, a więc: imitacją”
[1]. Taki moment odczytania, czytania odkrywkowego łączy się z przestrachem. Autor Sanatorium pod Klepsydrą powtarza gest pierwszego kreatora, podąża jego śladem, ale ponosi zaplanowaną klęskę, bo świat Schulza nosi wszelkie znamiona sztuczności, wtórności, podróbki. Poszukuje odbić, także odzwierciedleń tekstów w tekstach. Jednak Ugresic, która zrekonstruowała przemożny lęk, komentuje dalej w swoim tekście: „poetka nie miała wyjścia, musiała imitować znaczenie własnego poematu, to znaczenie, które ja odczytałam, pisząc o tym, co oryginalne […]” [2]. Pojawia się u Schulza temat mimowolnego plagiatu i wątpliwego autorstwa książkowych rysunków - uczucie opisywane przez Ugresic. Autentyk olśniewa, ale nie może powstać jako dzieło z tego świata: „- Tobie, Szlema - rzekłem - mogę zdradzić tajemnicę tych rysunków. Już od początku nachodziły mnie wątpliwości, czy jestem naprawdę ich autorem. Czasami wydają mi się mimowolnym plagiatem, czymś, co mi zostało podpowiedziane, podsunięte… Jak gdyby coś obcego posłużyło się mym natchnieniem dla nie znanych mi celów. Gdyż muszę ci wyznać - dodałem po cichu, patrząc mu w oczy - znalazłem Autentyk… - Autentyk? - zapytał z twarzą rozjaśnioną dawnym blaskiem” (SpK, 86) [3]. Schulz opisuje światy i dzieła imitowane, protetyczne, które albo zapowiadają rozpad, albo są efektem rozpadu. Oryginały nie istnieją i nie istniały, a nic z tego, co czytaliśmy, nie zostało napisane.

PS2 Ten tekst ma c
harakter przypisów do licznych i świetnych opracowań na temat twórczości drohobyckiego pisarza; krążąc wokół tematu księgi, uruchamia kategorie oryginału i falsyfikatu. Jerzy Ficowski zaznaczał, że Sklepy cynamonowe powstały z postskriptów listów kierowanych do jednej osoby. Józef Ratajczak w wierszu Nieznany list Brunona Schulza podejmuje podobny motyw:

[...] Nic odtąd nie napisałem
prócz garści zgubionych listów
do zupełnie nie znanych osób,
które należy dobrze cofnąć w czasie,
jeżeli mają coś znaczyć.
[...] Nie ruszę ręką,
nie zmącę
zbielałej ciszy po sobie.
Wszak ona jest przede wszystkim
moją wciąż trwałą
twórczością
[4].

Bohater Schulza
deprecjonuje oryginał, a jednocześnie go szuka - znajduje niedokładną replikę, oryginalną imitację [5]. Falsyfikaty, czyli dzieła o niższej wartości estetycznej, kopie, podróbki mają w prozie Schulza inny - to znaczy nie jednoznacznie negatywny - status ontologiczny. Jego prozę poetycką można określić jako oryginalną także w rozumieniu Knapskiego z Thesaurusa (1626): jest ona początkowa. Schulz znajduje poetycki początek (origo). Według Giambattisty Vico, jednego z prekursorów koncepcji poety jako człowieka pierwotnego, poetyckość była zarannym sposobem istnienia ludzi. Dopiero z upływem czasu wypracowali oni schematy myślenia abstrakcyjnego. Dzięki „mądrości poetyckiej”, pierwszej metafizyce, zdziwieniu i naturalnej zmysłowości ogarniali świat. „Poezja ich była z początku boska, wyobrażali sobie bowiem, że to bogowie są przyczyną wszystkiego, co spostrzegają i podziwiają” [6]. Księga Schulza wyrasta właśnie z matecznika poezji, z ułamków potłuczonego, lirycznego zwierciadła. Jej odkrywca-czytelnik może śmiało powiedzieć, że stratował jej ciche ustronie.

PS3 Sztukmistrz z Drohobycza ma obsesję falsyfikatu, iluzji oryginalności. Najważniejsze elementy wykreowanego przez niego świata są analogonami, odsyłają do oryginału, niekiedy wręcz nieistniejącego: „Nawet ręce, silne w węzłach […] miały swój analogon w szponach kondora” (Sc, 17). Oryginalność wiąże się z idiosynkrazją, lękiem przez niedoskonałością i zawiedzeniem własnych oczekiwań. „Zbyt długo żyliśmy pod terrorem niedościgłej doskonałości Demiurga […]. Nie mamy ambicji mu dorównać. Chcemy być twórcami we własnej, niższej sferze […]” (Sc, 24). Stąd danie pierwszeństwa tandecie, falsyfikatowi, manekinowi. „Sobowtórność, fascynacja awersji” (Sc, 55) to lekarstwo na strach przed okrucieństwem oryginału, jego fatalność. Dlatego Bruno Schulz pisze o trzynastych, fałszywych miesiącach, nadliczbowych, ósmych dniach stworzenia, wykorzystuje kapitał falsyfikatu, odbywa ceremoniały związane z podróbką.

Księga wtajemniczenia, „księga dzieciństwa, ów znany nam wszystkim - byłym dzieciom - czarodziejski szpargał, noszący w sobie olśnienia pierwszych dziecięcych lektur [...]”
[7], nie istnieje, choć jej poszukiwacz-odkrywca bardzo jej pragnie. Księga ta nie jest tym, czym się wydaje, i nie jest także niczym innym. Przynależność do grona ludzi Księgi oznacza zgodę na los samotnika, jak w Tomaszu Mrocznym Maurice'a Blanchota: „Książka butwiała na stole. [...] Jego samotność była całkowita. A jednak, im bardziej był pewny, że nikogo nie ma w pokoju ani nawet na całym świecie, tym bardziej był pewny, że jest tam ktoś, kto zamieszkuje jego sny, kto jest coraz bliżej, wokół niego i w nim. Naiwnym ruchem uniósł się w swoim siedzisku i usiłował przeniknąć noc, starając się ręką włączyć światło. Był jednak niczym ślepiec, który słysząc hałas pospiesznie zapaliłby lampę: nic, pod żadną postacią, nie pozwalało mu złowić owej obecności. Zmagał się z czymś niepochwytnym, obcym, o czym by mógł powiedzieć: to nie istnieje, a jednak czuł, że to coś napełnia go trwogą i błądzi w zasięgu jego samotności” [8]. Józef, bohater Schulza, spotyka się z oryginałem: „Nachylony nad tą Księgą, z twarzą płonącą jak tęcza, gorzałem cicho od ekstazy do ekstazy. Zatopiony w czytaniu zapomniałem o obiedzie. Nie omyliło mnie przeczucie. Był to Autentyk, święty oryginał, choć w tak głębokim poniżeniu i degradacji” (SpK, 76). Autentyk zostaje zarazem antytetycznie i syntetycznie zestawiony ze szpargałem: „Wracamy do Autentyku. Ależ nie opuszczaliśmy do nigdy. I tu wskazujemy na dziwną cechę szpargału, już teraz jasną czytelnikowi, że rozwija się on podczas czytania, że ma granice ze wszech stron otwarte dla wszystkich fluktacyj i przepływów” (SpK, 78). Seneka radził, by artyści naśladowali pszczoły, wyszukiwali wartościowe rośliny, z których mogą zbierać miód, a wreszcie składali swój oryginalny falsyfikat, poddając się przepływom i fluktuacjom, „tak że gdyby nawet dobrze wiadomo było, skąd to się wzięło, wydawało się czymś innym niż tamto, z czego wzięto”[9]. Impuls ustanawiający tekst nosi zatem piętno oryginału i doskonałości. „Podniosłem oczy na ojca, pełne wyrzutu: - Ty wiesz, ojcze - wołałem [...]. Ta książka cię zdradziła. Dlaczego dajesz mi ten skażony apokryf, tysiączną kopię, nieudolny falsyfikat? Gdzie podziałeś Księgę?” (SpK, 72). Oryginał - jak Księga - jest postulatem i zadaniem. Następuje inkarnacja, obrzęd odsuwania się od oryginału, rodzi się sztuczne potomstwo, wyłania się cień, znajduje się powód do ciągłych omyłek, czuje się posmak kopii i nieograniczoną moc falsyfikatu. Analogon i podobieństwo heretycko i występne spełniają się we wtórej księdze rodzaju, bo Schulz to herezjarcha natchniony, dezerter od oryginału. Nie chce on gubić uroku mowy, książka objawia się jako niewywołany negatyw, trwale niedokończona, naruszona, uszkodzona, na stałe w przestrzeni metaxu. Mnóżmy określenia: książka migotliwa, widmowa, niemożliwa, książka w poczęciu, nie napisana i wykarmiona tajemnicą; zarazem doskonała próżnia, wielkość urojona i republika marzeń.

PS4 Michał Paweł Markowski pisze o Schulzowskim zarażeniu świata przez sztukę
[10]. To stwierdzenie daje mi impuls, by zestawić prozę Schulza z pięknym Traktem o marionetkach Heinricha von Kleista. Pan C. zauważa w nim, że lalki potrzebują ziemi tylko po to, aby ją musnąć i zebrać siły do tańca, człowiek natomiast musi na niej odpocząć. To manekin, marionetka nigdy się nie męczy, poraża płynnością i lekkością ruchów. Niemiecki romantyk opisuje młodzieńca, który przy wycieraniu stóp po kąpieli zauważa podobieństwo swojej figury do rzeźby chłopca, wyciągającego drzazgę ze stopy. Zachwycony widokiem, latami ćwiczy ten ruch, ale nigdy już nie osiąga takiej naturalności, jak wówczas, gdy wykonał go nieświadomie pierwszy raz. Także w traktacie Kleista - mutatis mutandis - świat zaraża się przez sztukę.

„Ulica Krokodyli była koncesją naszego miasta na rzecz nowoczesności i zepsucia wielkomiejskiego.
Widocznie nie stać nas było na nic innego, jak na papierową imitację, jak na fotomontaż złożony z wycinków zleżałych, zeszłorocznych gazet” (Sc, 52). Zapewne inspirowali się prozą Schulza Jerzy Nowosielski i Zofia Rydet, których prace przedstawiam poniżej. Autor Sklepów cynamonowych polemizuje z zastanym obrazem świata, kreuje sztuczny, panpoetycki infraświat. Rodzi prawdziwą baśń-zwłoki, bo gra na zwłokę, nie odpowiada mu przyspieszenie i uliczna plaga blichtru, bo wie, że pod pozornym kolorem kryje się ciemność. Ucieka od „świata prozy”, przybliża się do gaju poezji, ma w tyle głowy niedościgniony ideał piękna. Kreuje manekiny na obraz i podobieństwo człowieka, schodzi piętro niżej niż Bóg, urządza sezonową wyprzedaż. Schulz wydobywa świat popsuty, wyjałowiony, pełen rys i pęknięć, zemdlony, nudny, urojony, przebrany. Taką ma religię i oryginalną wizję skończoności [11].

Kiedy człowiek śpi, budzą się nietrwałe upiory, manekiny. Wyraz
manekin pochodzi przecież od man. Warto wspomnieć, że przyjaciółka Schulza, Debora Vogel, w 1934 roku wydała tom poezji Manekiny. W pracach Schulza, Nowosielskiego i Rydet ujawnia się lęk przed odczłowieczeniem i zdegradowaniem, bo manekin jest w środku pusty, bezduszny, uwięziony tylko w materii, tandetny, lichy. Měnē - těkēl - ūpharsīn: brzmiało biblijne ostrzeżenie wypisane niewidzialną ręką. U Schulza niewidzialna ręka kreśli na ulicach podobne przestrogi. W jego prozie nie tylko all the world's a stage - jak pisał Szekspir - ale także all the word's a stage. Świat Schulza jest - po norwidowsku - niemistrzowsko zrobiony.

0x01 graphic


[1] D. Ugresic, Kultura kłamstwa (eseje antypolityczne), przeł. D. Ćirlić, Czarne, Wołowiec 2006, s. 56.
[2] Tamże.
[3] Wszystkie cytaty za: B. Schulz, Sklepy cynamonowe, Sanatorium pod Klepsydrą, Porozumienie Wydawców, Kraków 2000. Dalej używam skrótu SpK lub Sc i podaję numer strony.
[4] J. Ratajczak, Nie znany list Brunona Schulza, w: tegoż, Przeprowadzka na Atlantydę. Wiersze wybrane, słowo wstępne K. Nowicki, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1981, s. 192-193.
[5] W. Stróżewski, Dialektyka twórczości, Znak, Kraków 2007, s. 200. Dalej w nawiasie używam skrótu Dt i podaję numer strony.
[6] G. Vico, Nauka nowa, przeł. J. Jakubowicz, oprac. i wstępem opatrzył S. Krzemień-Ojak, PWN, Warszawa 1966, s. 167.
[7] J. Ficowski, Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno Schulz i jego mitologia, Pogranicze, Sejny 2002, s. 15.
[8] M. Blanchot, Tomasz Mroczny (fragmenty), przeł. A. Wasilewska, „Literatura na Świecie” 1996, nr 10, s. 13-14.
[9] Cyt. za: A. Fulińska, Naśladowanie i twórczość. Renesansowe teorie imitacji, emulacji i przekładu, Leopoldinum, Wrocław 2000, s. 40.
[10] M. P. Markowski, Polska literatura nowoczesna. Leśmian - Schulz - Witkacy, Universitas, Kraków 2007, s. 163.
[11] „Artystą może być tylko ktoś mający własną religię, oryginalną wizję nieskończoności” - twierdził F. Schlegel - zob. F. Schlegel, Z „Idei”, przeł. J. Ekier, w: Pisma teoretyczne niemieckich romantyków, wybrał i oprac. T. Namowicz, Ossolineum, Wrocław 2000, s. 218.

Joanna Roszak

Galeria :

Karolina Ruta

doktorantka w Zakładzie Gramatyki Opisowej Współczesnego Języka Polskiego i Onomastyki. Pracuje nad rozprawą doktorską, która poświęcona będzie cechom stylistyczno-składniowym tetralogii "Jezus z Nazarethu" Romana Brandstaettera. Interesuje się współczesnym językoznawstwem. Opiekunka Koła Miłośników Języka.

O pojęciu "wulgaryzm" i zjawisku wulgarności





Istnieje powszechne przekonanie, że język, jakim posługują się współcześni jego użytkownicy, stał się wulgarny, brutalny. W prasie i telewizji często słyszy się kolokwialne, nieprzyzwoite, często wulgarne i obraźliwe słowa. Słychać też sprzeciw ludzi kultury, naukowców, estetyków, psychologów czy wreszcie językoznawców przeciwko takim procesom. W języku polskim sam przymiotnik „wulgarny” ma negatywne konotacje. Celem artykułu jest przestawienie stanu badań nad wulgaryzmami. Jak badacze traktują wulgaryzmy, jakie przypisują im cechy i jakie są kryteria ich wydzielania?

Obecność wulgaryzmów nie jest zjawiskiem nowym. Istniały one w języku od zawsze (wulgaryzmów używał już Mikołaj Rej w Utworach rubasznych, gdzie pojawiają się takie wyrazy jak: srać, gówno, dupa, pierdzieć, bździć), ale nigdy na taką skalę nie były używane w komunikacji codziennej. Zmiany, jakie obserwujemy we współczesnej polszczyźnie, z pewnością przyczyniają się do rozwoju wulgarności w języku. Za taki czynnik uznać należy rozchwianie normy wśród użytkowników polszczyzny ogólnej, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Kwiryna Handke zauważa, iż wpływ na stan dzisiejszego języka miało zjawisko rozszerzenia zasięgu uzusu na niekorzyść normy językowej. Dawniej norma, pewne zasady, reguły i prawidła były strzeżone przez szkoły, instytucje państwowe, kościelne, kulturalne. Dziś znacznie więcej właściwości języka ma względny charakter. Wiele form do tej pory nieużywanych wchodzi do uzusu (np. wyrazy kolokwialne, środowiskowe) [1]. Do niedawna wyrazy wulgarne wśród wykształconych ludzi funkcjonowały na zasadzie cytatu z innego rejestru języka, z subkodu. Cytat taki pełnił funkcję ludyczną, np. w tekstach ludowych przyśpiewek i dowcipach. Cytowanie nie było równoznaczne z identyfikacją kulturową [2]. Tymczasem młodzi ludzie, używając wulgaryzmów, manifestują swoją przynależność do pewnej grupy społecznej, wskazują na nieoficjalność sytuacji komunikacyjnej. Przekazują odbiorcy, niezależnie od właściwego sobie nacechowania ekspresywnego, informację: „mówię tak, abyś wiedział, iż traktuję cię jak osobę znajomą” [3].

Inną niezwykle ważną przyczyną popularności wulgaryzmów jest szybki rozwój mass mediów i ich wpływ na polszczyznę. Wyrazy obraźliwe, często wulgarne pojawiają się w prasie, telewizji, Internecie. Świadczyć to może o zmniejszeniu dystansu między nadawcą a odbiorcą przekazu. Używanie słów nieprzyzwoitych jest środkiem pomocnym w przyciągnięciu widza, wciągnięciu go do programu [4]. Ważny jest wpływ obcych mediów, który dostrzec można w kinie polskim. Wzory bohaterów, ich postawy, zachowania i język przejmowane są z obcego kina. Jak zauważa Antonina Grybosiowa, ma to wpływ na rozpowszechnienie się w Polsce obcego wzorca mężczyzny (np. Bogusław Linda) i kobiety (np. Dorota Stalińska) [5]. Od wulgaryzmów nie stroni także prasa. Tutaj wyrazy silnie nacechowane negatywnie pełnią funkcję ekspresywną, mimetyczną (naśladują język środowiskowy), dlatego też pojawiają się wówczas, gdy jest mowa o konkretnych tematach (np. narkotyki, seks, prostytucja, życie szkoły, subkultur), w wypowiedziach indywidualnych osób (np. w wywiadach z przedstawicielami subkultur, wykonawcami piosenek młodzieżowych itp.). Wulgaryzmy, potocyzmy i kolokwializmy w prasie służą uwyraźnieniu sądów [6].

Jak wskazuje Jacek Warchala, wulgaryzmy mogą być narzędziem nowego języka polityki, który pojawił się po roku 1989. Tak się dzieje w tygodniku „Nie”, który znany jest z używania języka nasyconego (albo przesyconego) wyrazami kolokwialnymi spoza normy językowej. Są one elementem stylotwórczym tego tygodnika. „Wulgaryzmy w „Nie” - pisze Warchala - wchodzą do prezentowanego przez redakcję dyskursu politycznego, stają się koniecznym elementem komentarza politycznego, polemiki, pojawiają się w artykułach wstępnych i felietonach, załamując zasadę stosowności publicznego tekstu prasowego, jak i - szerzej - stosowności w obrębie dyskursu politycznego. [...] Niegdyś odnawiano język spontanicznie, poszukując w potoczności prawdy o świecie. Teraz „Nie”, parodiując tamten proces, poszukuje w wulgaryzmach, na obrzeżu potoczności, narzędzia agresji, deprecjacji i destrukcji” [7]. Wulgarność w języku doczekała się nobilitacji. Młodzi literaci piszą swoje powieści, w których bohaterowie mówią językiem kolokwialnym, wulgarnym. Dzięki temu są bardziej wiarygodni, bliżsi odbiorcy.

Nadużywanie wulgaryzmów w mediach wywołuje proces ich dewulgaryzacji. Wiele słów, które jeszcze niedawno były uznawane przez autorów słowników ogólnych języka polskiego za wulgarne, dziś traktuje się w zupełnie inny sposób. Jadwiga Kowalikowa za czynniki mające wpływ na szerzenie się wulgaryzmów uznaje:
a)      upodobanie Polaków do dosadnego, rubasznego, tzw. sarmackiego humoru;
b)      modę na zachowania populistyczne wśród osób znanych, którym zależy na identyfikacji ze środowiskiem odbiorców, np. politycy, idole młodzieżowi;
c)      akcentowanie prawa jednostki do wolności;
d)      dewulgaryzację wulgaryzmów [8].

Kwiryna Handke, badając wulgaryzmy w języku Polek XX wieku, zwraca uwagę, że na rozwój tych właśnie ekspresywizmów w latach powojennych wpływ miała zmiana warunków życia kobiet. Korzystanie z wulgaryzmów wynikało z ich z generalnego buntu [9].

Według Encyklopedii językoznawstwa ogólnego wulgaryzm to „jednostka systemu językowego (wyraz, zwrot frazeologiczny) nie akceptowany przez ogół użytkowników języka, zarówno ogólnego, jak i dialektów, ze względu na swą ordynarność, nieprzyzwoitość albo wyraźną przynależność do języka grupy społecznej uważanej za niższą” [10]. Encyklopedia języka polskiego definiuje ten sam termin jako „wyraz, wyrażenie lub zwrot odczuwany współcześnie przez użytkowników ogólnego języka narodowego jako ordynarny, prostacki” [11]. Andrzej Markowski wyrazy wulgarne definiuje jako „takie, które odnoszą się prymarnie do czynności fizjologicznych (trawienia, wydalania, seksu), związanych z nimi części ciała, zachowań oraz skutków tych zachowań i niosą silny ujemny ładunek emocjonalny” [12].

O pojęciu „wulgaryzm” pisał też w swoim Słowniku polskich przekleństw i wulgaryzmów Maciej Grochowski [13]. Wyróżnia on:
a)      przekleństwo - jednostka leksykalna, za pomocą której mówiący może w sposób spontaniczny ujawniać swoje emocje względem czegoś lub kogoś, nie przekazując żadnej informacji;
b)      wulgaryzm - jednostka leksykalna, za pomocą której mówiący ujawnia swoje emocje względem czegoś lub kogoś, łamiąc przy tym tabu językowe;
c)      wyzwisko - zwykle spontanicznie wypowiedziane wyrażenie, ujawniające emocje mówiącego względem adresata; może być ono użyte po to, aby adresat wiedział, że mówiący czuje względem niego coś złego, i żeby adresat czuł się źle z tego powodu [14].

Wyraz wulgarny może być użyty jako:
a)      zwrot bezpośredni - „Ty jesteś…”;
b)      przerywnik - „Byłem … wczoraj”;
c)      przekleństwo - „O …!”;
d)      wyzwisko - „Ty stara ….”;
e)      ogólne wyrażenie złości, zdenerwowania, frustracji: „…!”;
f)        dobitne podkreślenie złości, zdenerwowania, frustracji: „No i co ty….robisz!”;
g)      użycie słownikowe „Ta dziewczyna to zwykła …” [15].

Wszyscy badacze zwracają uwagę na to, że wulgaryzmy używane są w celu wyrażenia negatywnego stosunku do tego, o czym się mówi. Jednak należy w tym miejscu wspomnieć o tym, że we współczesnym języku wyrazy wulgarne coraz częściej wyrażają pozytywne emocje, otrzymują dodatnie nacechowanie. Mirosław Bańko podaje na przykład w Innym słowniku języka polskiego, że wyraz „dupa” ten może być użyty w znaczeniu: „kobieta, którą traktuje się jako obiekt zainteresowań seksualnych: Niezła z niej dupa - cmoknął z podziwem. Nacechowanym dodatnio jest również przymiotnik „zajebisty”, który jest bardzo często używany przez ludzi młodych. W Podręcznym słowniku języka polskiego pod redakcją Haliny Zgółkowej jedno ze znaczeń tego wyrazu brzmi: „taki, który wyraża uznanie, podziw dla kogoś, czegoś”. Jako przykład użycia zanotowano: „Spotyka się z zajebistym facetem, tylko jej pozazdrościć. Pojechał taką zajebistą bryką, że wszyscy oniemieli z podziwu. Pozytywne nacechowanie mają dziś także wulgaryzmy typu: „wykurwisty”, „wyjebany”.

W związku z rozpowszechnianiem się wulgaryzmów dostrzega się zmiany semantyczne w ich obrębie. Dochodzi do ich specjalizacji i do rozszerzenia znaczenia. Wyrazy te przestają być używane w swym pierwotnym znaczeniu i upowszechnia się znaczenie nowe. Tak jest z wyrazem „kurwa”. Pierwotnie „kurwa” to kobieta lekkich obyczajów, prostytutka. Współcześnie jest to także określenie na łajdaka, kobietę (pogardliwie, obelżywie), kochankę lub słowo puste semantycznie, pełniące funkcję wyzwiska, przekleństwa lub parentezy. Dziś wyraz ten jest częściej stosowany w jego nowym znaczeniu (znaczeniach) niż w tym, które miał pierwotnie [16]. Najwięcej przykładów neosemantyzmów należy do grupy określeń męskiego członka, np. drut, flak, flet, fujara, kij, klarnet, kolba, koń, korzeń.

Między przekleństwami i wulgaryzmami dochodzi do relacji krzyżowych. Istnieją przekleństwa niewulgarne, a także wulgaryzmy nie należące do zbioru przekleństw, np.:
- „Zaczniesz być poważna, do kurwy nędzy, czy nie?” (przekleństwo i wulgaryzm);
- „Żeby go szlag trafił!” (przekleństwo);
- „Ktoś zajebał mi portfel” (wulgaryzm).

Wulgaryzmy mogą być przeciwstawione eufemizmom, które są tożsame znaczeniowo lub przynajmniej funkcjonalnie w przypadku jednostek semantycznie pustych (np. przekleństw). Grochowski dzieli wulgaryzmy na:
1)      wulgaryzmy systemowe - jednostki leksykalne objęte tabu wyłącznie ze względu na swoje cechy wyrażeniowe (formalne), niezależnie od właściwości semantycznych i rodzaju kontekstu użycia, np. kurwa, pierdolić, jebać. Naruszają one przede wszystkim konwencje językowe. Łamanie konwencji kulturowych stanowi tu jedynie konsekwencję podporządkowania zachowań językowych ogólnym normom kulturowym;
2)      wulgaryzmy referencyjno-obyczajowe - jednostki leksykalne objęte tabu ze względu na swoje cechy semantyczne i zakres odniesienia przedmiotowego. Za pomocą tego rodzaju wulgaryzmów naruszane są konwencje kulturowe przyjęte w danej zbiorowości, np. kurde, dupa, gówno, pieprzyć.

Kowalikowa rozróżnia zaś:
a)      wyrazy prymarnie wulgarne - wywodzące się z obszarów anatomii, fizjologii, seksu (nazwy organów, funkcji, utworzonych od nich cech);
b)      wyrazy prymarnie neutralne, które zyskały wtórnie opinię wulgarnych i jako takie funkcjonują obecnie w świadomości użytkowników (np. palant, burak, ćwok);
c)      wyrazy pierwotnie wulgarne, lecz jedynie uważane za potoczne, względnie obraźliwe (np. cwel);
d)      przekleństwa;
e)      eufemizmy - często zrodzone z podobieństwa brzmieniowego do wulgaryzmu (kurka, przysolić); są to wulgaryzmy intencjonalne, ale funkcjonują w świadomości użytkowników jako autonomiczne słowa o własnym znaczeniu metaforycznym [17].

Wulgaryzmy mogą też być semantycznie puste. Występują wówczas w zdaniu w funkcji parentezy, „czyli mogą być wstawione w niemal całkowicie dowolne miejsce wypowiedzenia bez naruszenia jego struktury składniowej i jednocześnie nie wchodzić w żadne relacje ze składnikami tego wypowiedzenia, przy czym nie wnoszą one do jego treści żadnego ładunku emocjonalnego”, np. I co, łosiu? Idziemy, kurwa, na te węgorze? Robaki mam jeszcze, kurwa, w lodówce, tylko byś, kurwa, wędki wziął [18]. Jako przykład analogiczny, w którym wyraz jest semantycznie pusty, Anna Śledź podaje zdanie, gdzie wyrazem pustym semantycznie jest leksem „prawda”, pełni on tylko funkcję przerywnika: Jeżeli dziecko czerpie na przykład przyjemności z zatrzymywania i wydalania kału, prawda, to mu się nie pozwala robić tego w dowolny sposób, tak jak ono chce, tylko mu się każe odroczyć tę przyjemność, prawda, poczekać na nocniczek i dopiero wtedy, prawda, mu się pozwala na doznanie tej przyjemności [19].

Wulgaryzmy pełnią rozmaite funkcje w wypowiedzeniach. We wszystkich pracach dotyczących tego zagadnienia wymienia się funkcję ekspresywną wulgaryzmów, która w podziale Ilony Biernackiej-Ligięzy należy do funkcji tradycyjnych [20]. Funkcja ekspresywna pozwala wyrażać mówiącemu swoje emocje, uczucia związane z tym, o kim lub o czym mówi. Może to być proces świadomy bądź nieświadomy, spontaniczny. Nadawca może posłużyć się wulgaryzmami w celu rozładowania napięcia psychicznego, stresu bądź agresji, zastępując na przykład uderzenie, pchnięcie itp. Słowo „kurwa” może wyrażać zaskoczenie (O kurwa! Nic o tym nie wiedziałem), podziw (O kurwa! Ale nogi), złość (O kurwa! Znowu ten gnojek narozrabiał) lub nienawiść (Ta kurwa znowu mnie oblała). Spotyka się opinię, że wulgaryzmy używane pod wpływem zdenerwowania tracą swoje nacechowanie i mniej rażą słuchacza. Potwierdziły to badania Biernackiej-Ligięzy, z których wynikało, że 75,9% studentów i 66,7% studentek uznało, że wulgaryzmy wypowiedziane pod wpływem emocji są mniej rażące. Oprócz funkcji ekspresywnej Biernacka-Ligięza wyróżnia funkcję impresywną, perswazyjną, ludyczną [21].

Funkcja impresywna wiąże się z „dążeniem do spotęgowania mocy wykonawczej komunikatu, zwłaszcza, gdy przybiera on formę polecenia, którego siła illokucyjna powinna stymulować postawy i działania odbiorcy” lub gdy celem nadawcy jest obrażenie, zdenerwowanie, zirytowanie odbiorcy.

Funkcja perswazyjna występuje wtedy, gdy poprzez wulgaryzmy nadawca chce się identyfikować z daną grupą, chce podkreślić swoją tożsamość („jestem skinem i mówię tak, jak mówią skini”), chce zbudować własny wizerunek publiczny („jestem człowiekiem silnym i mówię językiem „mocnym”). Jest to również wyraz opozycji wobec języka oficjalnego, zaproszenie do gry językowej.

Funkcja ludyczna - użycie wulgaryzmu ma na celu rozweselenie, rozbawienie adresata wypowiedzi, przy czym autor sam się wprawia w dobry nastrój. Dla wielu młodych osób słowa powszechnie uznawane za ordynarne nie są wulgarne, tylko śmieszne. Używają ich dla zabawy, a nie po to, by kogoś obrazić. Funkcję taką pełnią często wulgaryzmy, które występują w dowcipach. Bez użycia tych słów żart nie byłby śmieszny, udany. Funkcję ludyczną dostrzec można także w tworzeniu różnych zabawnych przekształceń językowych wulgaryzmów (np. kurrr… wagon dziś przywieźli, pierdziworek - śpiwór, ja cię sunę, kuźwa, kurdebalans, kurdebele).

Warchala wskazuje na funkcję wyróżniającą, identyfikującą (fatyczną) wulgaryzmów. Występuje ona w mass mediach, prasie, gdzie wyrazy ordynarne używane w komunikacji z odbiorcą mają służyć przekonaniu, przyciąganiu i formowaniu adresata, a nie tylko informowania go o rzeczywistości [22]. Kowalikowa wyróżniła zaś następujące funkcje wulgaryzmów:
a)      perswazyjno-imperatywną;
b)      terapeutyczno-relaksacyjną;
c)      kompensacyjną;
d)      utożsamiającą;
e)      dyscyplinująco-indoktrynacyjną;
f)        intensyfikującą;
g)      degradująco-obraźliwą;
h)      ludyczną.

Przyczyn korzystania z tego wulgarnego, ordynarnego słownictwa jest wiele. Kowalikowa dzieli je na:

1)      psychologiczne:
a)      chęć zaimponowania i popisania się: dorosłością, twardością, odwagą „luzactwem”;
b)      chęć przypodobania się określonej grupie i jej przywódcom;
c)      wzbudzenie w partnerach strachu, respektu, posłuszeństwa;
d)      rozładowanie napięcia psychicznego: własnego i partnera;
e)      ukrycie własnej niepewności, lęku;
f)        neutralizacja stresu;
g)      wyrażanie negatywnych lub pozytywnych emocji;
h)      wyładowanie własnej agresji, gniewu, złości, nienawiści;
i)        podkreślenie jakiegoś elementu komunikatu;
j)        wyrażenie własnego stosunku wobec osoby lub sytuacji;
k)      obrażenie, zlekceważenie, poniżenie kogoś;
l)        wzmocnienie argumentów w interakcji perswazyjnej, np. kłótni, wydawaniu poleceń;
m)    podkreślenie więzi z odbiorcą i podtrzymanie z nim kontaktu;
n)      element zgrywy, humoru;
o)      naśladowanie sposobu, w jakim mówią inne osoby;
p)      skutek przyzwyczajenia;

2)      językowo-komunikacyjne:
a)      chęć osiągnięcia maksimum efektu komunikacyjnego przy minimum wysiłku, dzięki sile ekspresji wulgaryzmów, ich polisemantyczności i wielofunkcyjności;
b)      braki w słownictwie adekwatnym do przekazywania treści i intencji, zwłaszcza służącym wyrażaniu uczuć bardzo silnych;
c)      bezrefleksyjne sięganie po wulgaryzm jako tzw. przerywnik i wypełniacz, podobnie jak używa się tzw. wyrazów natrętnych (prawda, właśnie itp.);

3)      kulturowe:
a)      hołdowanie modzie na niektóre określenia, np. zajebisty;
b)      przejmowanie rodzinnych i środowiskowych wzorców językowych zachowań;
c)      przyzwyczajenie, które stało się nawykiem [23].

Poczucie wulgarności zależy od obowiązujących zasad, norm w języku i zachowaniach społecznych. Zależy również od norm kulturowych i obyczajowych panujących w określonym miejscu i czasie. Jest to kategoria historycznie zmienna. Niezaprzeczalnie wulgaryzmy są dla większości społeczeństwa wyrazem prostactwa, ordynarności. Jednoznacznie wskazują nam miejsce w kulturze. Wkraczają w sferę prywatności, tabu, gdyż najczęściej są to wyrażenia dotyczące sfery seksu i intymnych części ciała.

Należy zaznaczyć, że wulgarność nie jest tylko cechą języka, ale także wielu zachowań i czynności odnoszących się do obiektów pozajęzykowych (np. ubiór, zachowanie, gesty). Najbardziej znanym wulgarnym gestem jest wyprostowany środkowy palec pokazany drugiej osobie, który wyraża lekceważenie. Wulgarność występuje w prasie erotycznej wypełnionej tzw. „brzydkimi” obrazkami.

Wulgarność objęła cały obszar potocznej polszczyzny mówionej. Taki stan jest świadomym wyborem jego użytkowników. Według badań z września 2001 roku nie przeklina tylko co czwarty Polak. A zaledwie co trzeciego rażą przekleństwa w telewizji. Mówiąc inaczej: 75% rodaków ma kłopoty z kulturalnym wysłowieniem, a blisko 70% stan ten uważa za normalny i go akceptuje. „Jest to przejaw zubożenia komunikacji werbalnej; przekleństwo stało się społecznie akceptowanym, poręcznym substytutem wielu poręcznych słów, które należałoby znać i stosować z sensem” [24].

0x01 graphic

[1] K. Handke, Wulgaryzmy w języku Polek XX wieku, w zbiorze, Polszczyzna dawna i współczesna, red. Cz. Łapicz, Toruń: UMK, 1994, s. 57.
[2] A. Grybosiowa, Język wtopiony w rzeczywistość, Katowice: UŚ, 2003, s. 36.
[3] J. Kowalikowa, Znaczenie i funkcja wyrazów tzw. brzydkich we współczesnej polszczyźnie mówionej, w zbiorze, Współczesna polszczyzna mówiona w odmianie opracowanej (oficjalnej), red. Z. Kurzowa, W. Śliwiński, Kraków: Universitas, 1994, s. 107-113.
[4] O funkcjach wulgaryzmów w mediach pisała K. Mosiołek-Kłosińska w artykule Wulgaryzacja języka w mediach (w zbiorze: Język w mediach masowych, red. J. Bralczyk, K. Mosiołek-Kłosińska, Warszawa: Upowszechnianie Nauki - Oświata „UN-O”, 2000, s. 112-119.
[5] A. Grybosiowa, Język wtopiony w rzeczywistość, dz. cyt., s. 39.
[6] J. Warchala, Kategoria potoczności w języku, Katowice: UŚ, 2003, s. 225-226.
[7] Tamże, s. 227.
[8] J. Kowalikowa, Wulgaryzmy we współczesnej polszczyźnie, w zbiorze, Język trzeciego tysiąclecia, red. G. Szpila, Kraków: Tertium, 2000, s. 121-131.
[9] K. Handke, Wulgaryzmy w języku Polek XX wieku, w zbiorze, Polszczyzna dawna i współczesna, dz. cyt., s. 57.
[10] Encyklopedia językoznawstwa ogólnego, red. K. Polański, Wrocław: Ossolineum, 1993, s. 393.
[11] Encyklopedia języka polskiego, red. S. Urbańczyk, Wrocław: Ossolineum, 1991, s. 380.
[12] A. Markowski, Polszczyzna końca XX wieku, Warszawa: Wiedza Powszechna, 1992, s. 28.
[13] Zob. M. Grochowski, Słownik polskich przekleństw i wulgaryzmów, Warszawa: PWN, 1995.
[14] Tamże, s. 16.
[15] I. Biernacka-Ligięza, „Kląć na czym świat stoi” - analiza wulgaryzmów najczęściej wykorzystywanych w języku polskim i angielskim, w zbiorze, Język w komunikacji, red. G. Habrajska, t. 2, Łódź: Wyd. WSH-E, 2001, s. 259.
[16] Zob. tamże, s. 255-262.
[17] J. Kowalikowa, Wulgaryzmy we współczesnej polszczyźnie, dz. cyt., s. 125.
[18] A. Śledź, Przerywnik czy wykrzyknik? Analiza składniowa i semantyczna pewnych użyć słów uważanych za wulgarne, „Poradnik Językowy” 2003, z. 9, s. 71.
[19] Tamże, s. 73.
[20] I. Biernacka-Ligięza, Wulgaryzmy w slangu młodzieży, w zbiorze, Kształcenie językowe, red. K. Bakuła, J. Miodek, t. 2, Wrocław: Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego, 2001, s. 77.
[21] Tamże, s. 166-181.
[22] J. Warchala, Kategoria potoczności w języku…, dz. cyt., s. 228.
[23] J. Kowalikowa, Wulgaryzmy we współczesnej polszczyźnie, dz. cyt., s. 121-131.
[24] K. Uściński, Lingua teriae Reipublicae czyli język skundlony, „Odra” 2002, nr 12, s. 15.

Alicja Gołębiewska

Przykłady innowacji frazeologicznych we współczesnej polskiej prasie młodzieżowej

 

Najczęściej spotykanymi w prasie młodzieżowej [1] innowacjami frazeologicznymi są wszelakiego rodzaju kontaminacje. Ich zastosowanie wynika na ogół z chęci podkreślenia ekspresywnego charakteru wypowiedzi bądź doznań: przykładowo w zdaniu Jeżeli będziesz chciał, aby inni zostawili Cię w świętym spokoju, po prostu o tym powiedz!, „zostawić kogoś w świętym spokoju” to połączenie dwóch frazeologizmów: zostawić kogoś w spokoju i dać komuś święty spokój, podkreślające zarówno pragnienie owego spokoju, jak i precyzujące jego rodzaj. Podobnie w przypadku mocno trzymać się ziemi - połączenie ze sobą twardo stąpać po ziemi oraz mocno trzymać się rzeczywistości ma za zadanie zaakcentować pragmatyzm osoby, do której określenie się odnosi. Podkreślenie znaczeniowe tego samego typu występuje w następujących mariażach frazeologicznych: wywalić kogoś na zbity łeb (połączenie lecieć na łeb, na szyję oraz wylecieć na zbity pysk akcentuje zarówno szybkość, jak i bezwzględność akcji) czy przecierać oczy z wrażenia (przecierać oczy ze zdumienia plus osłupieć z wrażenia). Natomiast coś na ząb do przegryzienia to przykład kontaminacji, będącej jednocześnie tautologią, powstałej nie przez połączenie, ale zestawienie ze sobą dwóch frazeologizmów o identycznym znaczeniu i powinno być traktowane jako błąd językowy, gdyż nie wnosi nic nowego. Łatka do niego przylgnie jest także przykładem błędnego użycia kontaminacji frazeologicznej - przypiąć komuś łatkę zlało się z wyrażeniem przylgnęła do niego opinia.

Szczególnie interesującą kontaminacją jest wyrażenie być na topie - połączenie polskiego frazeologizmu być na szczycie z angielskim being on the top. Hybryda ta mogłaby być uznana jedynie za kolejną próbę unowocześnienia języka młodzieży poprzez nawiązanie do współcześnie panującej mody na angielszczyznę, gdyż na pierwszy rzut oka być na topie i być na szczycie zasadniczo niczym się nie różnią. Jednak dokładna analiza treści wypowiedzi i kontekstów, w jakich oba te wyrażenia są używane, umożliwia zauważenie pewnych prawidłowości, które z kolei pozwalają na wyprowadzenie hipotezy, iż być na topie, mimo że zawiera w sobie część znaczenia być na szczycie - czyli osiągnąć sukces, rozszerzyło swój zakres znaczeniowy. Bowiem być na topie to także być bardzo popularnym i coraz częściej jest używane wyłącznie w tym znaczeniu. Niewykluczone zatem, iż za kilka lat drogi być na szczycie i być na topie całkiem się rozejdą [2].

Zakres znaczeniowy frazeologizmu często bywa rozszerzony poprzez użycie go w konkretnym kontekście. Dotyczy to szczególnie homonimów, które przez swą dwuznaczność dają piszącym duże pole do popisu w wykazaniu się lotnością i dowcipem. Przykładowo: być z zupełnie innej bajki, czyli być kimś spoza towarzystwa, kimś obcym, nieprzystającym do ogółu, zyskuje zręczną dwuznaczność, jeżeli okaże się, że używa się go w odniesieniu do jednego z bohaterów Shreka 2, Kota w Butach, którego nie powinno się mylić z innym kotem w butach, który jest z zupełnie innej bajki. W ten sposób podkreśla się różnicę w charakterach i sposobie ukazywania obu kotów, jak i daje do zrozumienia, że są bohaterami dwóch zupełnie różnych historii.

Odpowiedni kontekst może także uzasadnić modyfikację frazeologizmu, która byłaby ewidentnym błędem, gdyby wykorzystać postać kanoniczną. Przykładowo: mitologizm „po nitce do kłębka” (wyjaśnić coś, opierając się na analizie kolejnych szczegółów) został zmieniony na „od nitki do kłębka” (od początku do końca) na użytek wstępu do wywiadu w formie abecedariusza [3] - Tym razem od a do z, od nitki do kłębka powolutku rozkręcaliśmy całkiem zakręconą Reni Jusis. Poprzez nieznacznie zmieniony zapis oraz zestawienie z innym wyrażeniem, frazeologizm zyskał nowe znaczenie i mimo iż nadal budzi jednoznaczne skojarzenia z postacią kanoniczną, błędem nie jest.

Wbrew panującej powszechnie w języku młodzieżowym tendencji do dosadności, często zdarza się, iż ostrzej brzmiące połączenia wyrazowe są łagodzone poprzez wymianę kontrowersyjnego wyrazu na inny. Przegiąć bagietę, będące modyfikacją wyrażenia przegiąć pałę, jest takim właśnie przykładem zastosowania frazeologicznego eufemizmu. Wyraz pała we współczesnym języku młodzieżowym ma nacechowanie raczej negatywne - większość słowników gwary uczniowskiej jako jedno z najczęściej używanych znaczeń podaje „męski narząd płciowy; penis” (skojarzenie to odwołuje się do fallicznego kształtu obu omawianych desygnatów). Istnieje także bogata lista frazeologizmów i wyrażeń o wydźwięku niewątpliwie wulgarnym, operujących tymże rzeczownikiem, jak choćby powszechnie znane obrabiać pałę, czyli uprawiać seks oralny, czy walić pałę lub pałować w znaczeniu „onanizować się”. Podmianie rzeczownika towarzyszy zatem zmiana desygnatu, który zachował kształt falliczny, jest jednak bez wątpienia bezpieczniejszy i nie budzi negatywnych skojarzeń (chyba, że ktoś wykaże się zaawansowaną wyobraźnią i uruchomi rozbudowaną sieć skojarzeń: bagietka - Francja - wiadomo co...). Wyrażenie zachowało jednak pierwotny sens i nadal jest zrozumiałe dla czytelników. Podobnie jest w przypadku dać ciała, które jest niczym innym, jak zeufemizowaną wersją frazeologizmu dać dupy. Dupa, jako wyraz nadal uznawany powszechnie za wulgarny lub przynajmniej niejednoznaczny [4], zastąpiona została ciałem, bez wskazania, o którą jego część chodzi konkretnie. Skojarzenie jest jednak na tyle jednoznaczne, że nie trzeba się martwić o ewentualne niewłaściwe odczytanie całości.

Ze względów ekspresywnych spotkać można także zabieg odwrotny - wymianę nienacechowanie brzmiącego słowa na bardziej dosadne. Tak jak w przewrócić komuś we łbie neutralna głowa z wersji kanonicznej została zamieniona na znacznie bardziej brutalnie brzmiący łeb. Zamiana ta uzasadniona jest przez kontekst wypowiedzi - tekst, z którego pochodzi przytoczony przykład, traktuje o kłótniach w hiphopowym składzie D12 i nawiązuje zarówno do języka hip-hopu, który charakteryzuje się dużym zbrutalizowaniem, jak i do tematu artykułu - kłótni o pieniądze, niszczącej wieloletnią przyjaźń.

Narozrabiać jak pijana tchórzofretka także jest przykładem zmodyfikowania frazeologizmu już istniejącego. Na pierwszy rzut oka można uznać go za frazeologizm stworzony przez autorów gazety, jednak profesor Stanisław Bąba zwraca uwagę [5] na niewątpliwe podobieństwo tegoż do z dawna w języku polskim notowanego, acz rzadko obecnie używanego wyrażenia narozrabiać jak pijany zając w kapuście. Ponieważ zdecydowana większość targetu pism młodzieżowych mieszka w miastach i zająca w naturze widuje sporadycznie, autorzy w celu uwspółcześnienia wymienili go na tchórzofretkę (kapustę usuwając zupełnie i nie precyzując terenu działań tchórzofretki). Dlaczego wybrali akurat tchórzofretkę? Można domniemywać, iż ma to związek ze sporą obecnie popularnością tegoż zwierzątka, które trzymane jest w wielu domach i stąd jego niezwykle żywy charakter może być znany wielu czytającym (znajomość realiów życia z tchórzofretką czyni ów frazeologizm zarówno zrozumiałym, jak i wiarygodnym). Możliwe też (sugeruje profesor Bąba), że wynika to z samej „figlarności brzmienia” słowa tchórzofretka.

Tchórzofretka - pijana czy trzeźwa - okazuje się zresztą stworzeniem stosunkowo mało kłopotliwym i nietrudnym do wyjaśnienia. Prawdziwego mistrzostwa interpretacyjnego wymaga wypowiedź redakcji, która odparowując zarzuty o kopiowanie artykułów z zagranicznych gazet, wygarnia czytelniczce: „Możemy się oprzeć na tym, co napisali nasi koledzy Niemcy, ale nie zżynamy na wydrę”. Po pierwsze - wyjaśnienia domaga się osobliwy zapis. Czasownik zrzynać w znaczeniu „odpisywać od kogoś na sprawdzianie, ściągać” (które to znaczenie będzie zapewne pierwszym, jakie przyjdzie czytającemu na myśl), jest w słownikach gwary młodzieżowej pisany przez rz. Czyżbyśmy mieli do czynienia z jakąś inną czynnością? Po drugie - wydra jako zwierzę nie posiada ani wyjątkowych skłonności złodziejskich, ani talentów mimetycznych, co podaje w wątpliwość zasadność jej przywołania w wyżej wymienionym kontekście. Sytuacja nie jest jednak bez wyjścia, a wyjaśnienie da się znaleźć. Otóż chodzić na wydrę to wyrażenie pochodzące z gwary złodziejskiej, oznaczające kradzież, która polega na wyrwaniu z ręki damskiej torebki, zatem owa wydra to nie zwierzę, ale rzeczownik odczasownikowy, pochodzący od wydzierać, cały zaś zwrot będzie po prostu innowacją regulującą, w której nastąpiła wymiana czasowników: chodzić na zżynać. Ta interpretacja znacznie lepiej pasuje do całościowego kontekstu wypowiedzi niż wszelkie próby wpasowania weń wydry. Zapis przez ż jest zaś najprawdopodobniej efektem nieznajomości ortografii - taka pisownia pojawia się kilkakrotnie w wielu numerach.

Bardzo ciekawie prezentuje się także frazeologizm urządzić komuś borutę. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, iż jest to kontaminacja wyrażenia urządzić komuś piekło oraz imienia diabelskiego Boruta. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, iż pochodzenie owej tajemniczej boruty wywodzi się nie tyle od imienia diabła, ile raczej ze zniekształconego zapisu pochodzącego z Wielkopolski słowa poruta, oznaczającego wstyd lub zażenowanie. Wskazywałby na to kontekst, w jakim frazeologizm ów został użyty: Remik schowany w ciemnym kącie bajerował Gośkę - moją najlepszą kumpelę! Wkurzyłam się i urządziłam mu borutę, oraz jego pokrewieństwo znaczeniowe z  wyrażeniem urządzać /robić komuś wiochę, czyli narobić komuś wstydu.

Część innowacji frazeologicznych powodowana jest troską o jak największe doprecyzowanie języka - współczesna młodzież nie zna prawidłowego znaczenia poszczególnych frazeologizmów, nawet jeśli czasem ich używa. Dlatego też autorzy artykułów w pismach młodzieżowych próbują wyjaśnić  ich znaczenie - z różnym skutkiem. Dodanie dobrą w wyrażeniu zachować dobrą twarz wynikać może z niedokładnej znajomości postaci kanonicznej frazeologizmu - już samo zachować twarz ma wydźwięk pozytywny, oznacza „pozostać wiernym zasadom moralnym, wyjść honorowo z trudnej sytuacji”, zatem niepotrzebnie dodano tu przymiotnik - być może miał on usunąć wszelkie wątpliwości, co do charakteru owego zachowania. Prawdopodobnie jest to także efekt kontaminacji zachować twarz i zachować dobre imię. Natomiast czuć do kogoś miętę przez rumianek jest rozbudowaną wersją powszechnie znanego frazeologizmu czuć do kogoś miętę. Obecność rumianku można uzasadnić przez odwołanie się do łagodnego i terapeutycznego charakteru obu ziół - podkreśla to łagodną sielskość wyrażenia. Mimo licznych przykładów rozszerzeń, także tendencja do ekonomiczności w języku znajduje swoje odbicie w prasie młodzieżowej. Przykładem dążenia do skrótowości komunikatu jest choćby trzymać buzię na kłódkę - eliptyczna postać trzymać buzię zamkniętą na kłódkę, wypłynąć - pierwotnie wypłynąć na szerokie wody, czy być w centrum - być w centrum zainteresowania. Co ciekawe, w przeciwieństwie do języka mówionego, w tekstach przykładów skrótów jest raczej niewiele - najprawdopodobniej wynika to ze wspominanej już troski o jasność przekazu, a także z faktu, iż w większości z nich niedobór treści nadrabia się ilością słów.

Często spotykanym zjawiskiem językowym związanym z frazeologizmami jest także aluzyjne odnoszenie się w wypowiedzi do innych frazeologizmów bądź budowanie ich poprzez odwołanie się do znajomości przez czytelnika realiów współczesnej popkultury. Przykładowo: wyrażenie wdzięczyć się jak britnejka odsyła czytelnika do postaci Britney Spears, a raczej charakterystycznego typu kobiety, który Britney reprezentuje - osoby nadrabiającej efektownym wyglądem ewidentne braki w talencie i inteligencji. Natomiast pytanie prowadzącego wywiad skąd muzyka w twojej krwi? jest aluzją do istniejącego już frazeologizmu - mieć coś we krwi.

Jest to zaledwie wierzchołek frazeologicznej góry lodowej, którą można odkryć po zagłębieniu się w morze artykułów w prasie młodzieżowej. Mam jednak nadzieję, iż przywołane przykłady były na tyle interesujące i trafnie dobrane, by choćby szkicowo zarysować, jak frapujące jest to pole badań.

0x01 graphic

[1] Analizowane przeze mnie przykłady pochodzą z czasopism „Bravo”: 04/1999, 17/1999, 27/1999, 01/2000, 04/2001, 24/2001, 04/2002, 14/2003, 17/2004, 01/2005; 22/2006; „Bravo love”: 05/2005, 06/2006; „Mega star”: 09/1998, 10/1998, 11/1998; „Popcorn”: 07/2000, 12/2001, 07/2002, 12/2004, 12/2005, 11/2006.
[2] W trakcie badań nad tym frazeologizmem podsunięto mi hipotezę, iż top z „być na topie” nie jest zapożyczeniem z języka angielskiego, a wyrazem polskim, oznaczającym górną część masztu. Biorąc jednak pod uwagę słabe rozpowszechnienie języka żeglarskiego wśród młodzieży, jak i ramy chronologiczne pojawienia i upowszechnienia się być na topie, hipoteza ta nie wydaje się być trafna.
[3] Pytany dzieli się skojarzeniami i refleksjami, jakie przyszły mu na myśl po wysłuchaniu szeregu słów, z których każde zaczyna się na kolejną literę alfabetu.
[4] Wg najnowszych badań, wyraz dupa powoli traci swe nacechowanie negatywne, stając się neutralnym, a czasem używanym wręcz w znaczeniu komplementu.
[5] Wszystkie przytoczone uwagi padły podczas seminarium magisterskiego prof. Stanisława Bąby w roku akademickim 2006/2007.


Alicja Gołębiewska

Kinga Banderowicz

studentka V roku filologii polskiej, autorka pracy "Historyczna antroponimia Poznania na podstawie akt Sądu Wójtowskiego z lat 1601-1602"; lubi literaturę rosyjską, śpiew chóralny i grę na gitarze.

Ranking warsztatów prowadzonych przez ekspertów, czyli kilka uwag o kulturze współczesnego języka polskiego




Żyjemy w zmieniającej się rzeczywistości, której towarzyszy intensywnie zmieniający się język. Chociaż rządzi się on własnymi prawami, to jego użytkownicy nie zawsze przestrzegają przepisów i norm poprawnościowych. Dlatego znawcy kultury języka nieustannie prowadzą działalność, która polega na kodyfikowaniu i propagowaniu norm językowych.

Interpretacja niektórych zachodzących obecnie procesów może nastręczać wiele trudności. Łączą się one bowiem z usiłowaniami, których celem jest ustalenie, czy dany wyraz lub połączenie wyrazowe używane są z jakichś powodów częściej niż dotychczas oraz w jakich kontekstach się pojawiają. Nasilające się „zjawisko mechanicznego kopiowania użyć wyrazów o dużej frekwencji, ekspansywnych nosi nazwę mody językowej (…)” [1] - i to ona właśnie będzie przedmiotem mojego zainteresowania.

Materiał, który mam zamiar poddać analizie, jest wynikiem własnych spostrzeżeń oraz obserwacji językowych poczynionych i publikowanych przez Rafała Janusa w Głosie Koszalińskim, w kąciku zatytułowanym Moja korrida.

Moda na warsztaty

Jest wyraz, który na naszych oczach zmienia znaczenie, a raczej zyskuje nowy sens - odmienny od tradycyjnego. Tym słowem jest rzeczownik warsztat. Słowniki języka polskiego rejestrują następujące użycia analizowanego wyrazu:

WARSZTAT m IV, D. -u:
1.      urządzenie ręczne lub mechaniczne przeznaczone do wykonywania na nim różnego rodzaju prac np. warsztat stolarski;
2.      budynek, pomieszczenie wyposażone w urządzenia, maszyny, narzędzia do wykonywania prac rzemieślniczych np. warsztat mechaniczny;
3.      ogół metod stosowanych przez artystę, właściwych dla niego, świadczących o jego umiejętnościach np. warsztat malarza, warsztat pisarski [2].

Zauważmy, że w trzecim znaczeniu wyraz jest już użyty przenośnie: mówiąc o warsztacie twórczym, poetyckim czy aktorskim, myślimy o charakterystycznych dla danego autora środkach językowych czy kompozycyjnych, nie zaś o jego miejscu pracy.

WARSZTAT m IV, D. -u;  Ms. -acie;  l. Mn. M. -y:
1.      urządzenie (lub zespół urządzeń) ręczne lub mechaniczne, np. rodzaj stołu z podstawą, na którym wykonuje się określone prace rzemieślnicze albo techniczne; Warsztat stolarski. Warsztat tkacki. Pracować przy warsztacie. Fraz. Brać coś na warsztat; mieć coś na warsztacie <zabierać się do jakiejś pracy twórczej; pracować nad jakimś dziełem>;
Przen. <ogół metod, środków technicznych i artystycznych stosowanych przez twórców, artystów w ich pracy>; Warsztat twórczy, poetycki, malarski, aktorski, reżyserski, naukowy, edytorski, pisarski;
2.      pomieszczenie wyposażone w urządzenia, maszyny, narzędzia do wykonywania określonych prac najczęściej rzemieślniczych; zakład wykonujący takie prace; Warsztat rzemieślniczy. Warsztat ślusarski, kamieniarski, samochodowy, elektromechaniczny. Warsztaty naprawcze, remontowe. Warsztaty kolejowe, okrętowe. Prowadzić warsztat. Pracować w warsztacie, w warsztatach [3].

Analizowany tu wyraz nie jest słowem nowym. Spotykamy się z jego użyciami w sformułowaniach: warsztat ślusarski czy warsztat samochodowy. Istnieją warsztaty naprawcze i remontowe. Można także prowadzić warsztat lub pracować w warsztacie. Przytoczone znaczenia są powszechnie znane, zaaprobowane i nie budzą wątpliwości. Jednak w ostatnich czasach rzeczownik WARSZTAT (najczęściej w liczbie mnogiej) pojawia się w kontekstach, które nie odpowiadają żadnemu ze znaczeń wymienionych w słownikach. Wyraz przesunął się w stronę innego pola semantycznego i połączył z grupą określeń, które dotychczas w jego sąsiedztwie nie występowały.

Słowo to pojawiało się często w środkach masowego przekazu. W prasie można było przeczytać o tym, że polscy i zachodni politycy oraz oficerowie zorganizowali WARSZTATY NATO, natomiast radio i telewizja podały wiadomość o WARSZTATACH EUROPEJSKICH, w których brali udział polscy deputowani do struktur unijnych. Coraz częściej można się także spotkać z wyrażeniami: WARSZTATY METODYCZNE, WARSZTATY TELEWIZYJNE, WARSZTATY DZIENNIKARSKIE czy WARSZTATY TERAPII ZAJĘCIOWEJ. Wskazują one na zdolność przystosowania się tego rzeczownika do wielu różnorodnych kontekstów. A zatem słowo WARSZTAT zaczyna obecnie oznaczać pewien rodzaj zajęć doskonalących, wyrabiających jakieś umiejętności, poświęconych konkretnej problematyce. Użycie wyrazu w takim znaczeniu notują słowniki języka polskiego dopiero od 1996 roku:

WARSZTATY rz. mnos, blp, D, -tów:
zajęcia, dzięki którym ich uczestnicy pogłębiają wiedzę w danej dziedzinie (zazwyczaj artystycznej), mają możliwość wymiany doświadczeń, obserwacji mistrzów; plenery, spotkania artystyczne: Warsztaty artystyczne. Warsztaty fotograficzne [4].

Powyższe znaczenie analizowanego wyrazu jest obecnie bardzo ekspansywne, rozszerza swój zasięg nawet na takie połączenia jak metoda warsztatowa (forma nauczania żywego, interdyscyplinarnego, gdzie nauczyciel jest jedynie aktywnym kreatorem i dystansuje się, aby umożliwić uczniom odkrycie informacji). Można przypuszczać, że na przestrzeni kilku najbliższych lat podobne znaczenia utrwalą się w języku i będą stanowić matrycę kolejnych zaskakujących modyfikacji semantycznych.

WARSZTATY to wyraz modny, nadużywany. Z powodzeniem mógłby być zastąpiony synonimami, które dobrze oddawałyby jego treść nawet w nowych odcieniach znaczeniowych, a które nie budziłyby językowych dyskusji. Myślę tu o wyrazach: kurs, lekcja, szkolenie, lektorat, konwersatorium, ćwiczenia. Mają one również dodatkową cechę - różnicują wartość informacyjną - co nie jest możliwe w przypadku użycia analizowanego słowa, mającego ogólnikowe znaczenie.

Co to jest tkaninarium?

Na jednej z centralnych ulic mego rodzinnego miasta otworzono nowy sklep. Nie byłoby w tym nic zaskakującego i godnego uwagi, gdyby nie jego szyld: TKANINARIUM. Od razu zwrócił moją uwagę, bo chociaż w polszczyźnie spotykamy się z wieloma słowami podobnie brzmiącymi (por. planetarium, oceanarium, akwarium, terrarium, dendrarium), to w tym przypadku ewidentnie „coś” nie pasuje. Owa nomina loci swoją strukturą słowotwórczą nawiązuje do wyżej wymienionych rzeczowników - hybryd łacińsko-greckich (również zawiera łacińską cząstkę -arium), ale nijak nie mieści się w wyznaczanych przez nie możliwościach odczytania znaczeń wyrazów zbudowanych w ten sposób. Semantyka leksemów o takiej konstrukcji jest bowiem następująca: `obszar, teren, miejsce występowania, pomieszczenie, przestrzeń, na której coś zgromadzono'. Nazwa sklepu, w którym zakupić można tkaniny (bo tak należy rozumieć sens owej nazwy), nie mieści się w zarysowanym przed chwilą polu znaczeniowym. Poza tym tkaninarium jest miejscem, w którym zgromadzono produkty handlowe i przemysłowe. Natomiast wszystkie wymienione wyżej nazwy sugerują wyraźnie nazwę miejsca.

Kim jest ekspert?

Kilka reklam telewizyjnych kazało mi zweryfikować moją wiedzę na temat znaczenia słowa EKSPERT. Leksem ów w słownikach języka polskiego rejestrowany jest w powszechnie znanych (i przyjętych) użyciach. Przypatrzmy się tym definicjom.

EKSPERT m IV
specjalista powoływany do wydania orzeczenia lub opinii w sprawach spornych, wchodzących w zakres jego kompetencji; biegły, rzeczoznawca [5].

EKSPERT
z łacińskiego expertus; rzecz. r.m.; D. eksperta. Ms. ekspercie, l. mn. M. eksperci, D., B. ekspertów `specjalista powoływany do rozstrzygania kwestii spornych lub wydawania opinii z zakresu swojej wiedzy fachowej': W loży ekspertów gościmy dziś psychologa oraz pedagoga. Komisja ekspertów jednoznacznie stwierdziła, że przyczyną katastrofy samolotu był błąd pilota, a nie wada konstrukcji maszyny. Połączenia: Ekspert w dziedzinie literatury romantyzmu. Ekspert w zakresie kryminalistyki. Komisja ekspertów. Opinia eksperta. Powołać eksperta. Być ekspertem. Bliskoznaczne: rzeczoznawca, biegły, fachowiec. Por. specjalista [6].

EKSPERT rz. mos. I, Mc. ~rcie, lm. M.~rci
`specjalista w określonej dziedzinie, znawca, rzeczoznawca, biegły'; ekspert sądowy. Być ekspertem. <łac.> [7].

Wszystkie artykuły hasłowe podkreślają podmiotowość, potwierdzają, że ekspertem nazywamy ludzi (!), konkretne, predestynowane do tego tytułu osoby, a także nakazują stosować ten rzeczownik tylko w wyraźnie określonym kontekście.

Natomiast jakiś czas temu obejrzeć mogliśmy reklamy, w których wykorzystywano takie hasła: „Lotos. EKSPERT w chłodzeniu silnika”; „Dialog. EKSPERT w telekomunikacji”; „Vanish - EKSPERT w praniu dywanów”. Ich cechą wspólną jest depersonalizacja. Oto na naszych oczach ekspertem staje się produkt, firma, instytucja. Już nie człowiek, nie fachowiec, nie specjalista.

Taki wzór językowy jest niezgodny z ustaleniami znawców kultury języka, jest zjawiskiem niebezpiecznym i niepokojącym.

Pora na ranking

Rozpowszechnił się w naszym rodzimym języku i cieszy się dużą popularnością mechanizm tworzenia nowych wyrazów na wzór angielski. Dobrze zadomowiły się w polszczyźnie wyrazy z końcówką -ing, np. monitoring, lobbing, sponsoring, peeling, lifting, surfing, curling, busing, clubbing, sliping, dancing itp. Także wyraz RANKING zrobił zawrotną karierę. Znacznie rozszerzył się jego zakres znaczeniowy. Spotykamy bowiem obecnie RANKING szkół wyższych, liceów, polityków, muzyków, zespołów sportowych, list przebojów radiowych. Chociaż śmiało moglibyśmy zastąpić go wyrazami bliskoznacznymi (np. klasyfikacja, kolejność, lista, tabela, zestawienie, porównanie, hierarchia), to słowniki notują takie użycia wyrazu:

RANKING m III, D. rankingu
`klasyfikacja według określonych kryteriów, kolejność osiągnięta na podstawie osiągniętych wyników'. W rankingu trenerów zdobył najwięcej punktów. Europejskie rankingi lekkoatletyczne. Ranking czegoś: Ranking pism kobiecych. Ranking filmów. Nadużywane, lepiej: zestawienie. Np. ranking, lepiej: zestawienie: najsympatyczniejszych polityków [8].

RANKING
poch. od angielskiego rank `zaliczać': rzecz. r.m.: D., Ms. rankingu, N. rankingiem, l.mn. M., B., rankingi, D. rankingów;
„kolejność od najlepszego do najgorszego ustalana na podstawie osiągniętych wyników, klasyfikacja ustalona według określonych kryteriów, np. stopnia popularności, osiągnięć sportowych itp.”. Rankingi wyborcze wykazują ciągły spadek poparcia dla rządzącej koalicji. W rankingu Międzynarodowej Federacji Szachowej FIDE z czerwca 2000 roku Gari Kasparow zajmował pierwsze miejsce, a Anatolij Karpow aż dwunaste. Połączenia: Ranking generalny, krajowy, końcowy. Ranking wyborczy. Ranking najlepszych sportowców, aktorów, filmów. Ranking zespołów rockowych. Europejski ranking tenisistek. Ranking drużyn piłkarskich. Zajmować pierwsze, czołowe, ostatnie miejsce w rankingu. Bliskoznaczne: klasyfikacja, kolejność, lista rankingowa, lista klasyfikacyjna, hierarchia. Pochodne: zob. przym. rankingowy; zob. też: rankingować [9].

Moim skromnym zdaniem takie zestawienia jak RANKING teleturniejów, kredytów mieszkaniowych czy kart kredytowych to swoista maniera, bezmyślne podleganie modzie językowej, ubożenie języka, które nie powinno mieć miejsca.

Inteligentny świat

W pogoni za efektywnymi działaniami marketingowymi polscy handlowcy zdają się tracić zdrowy rozsądek, umiar i poczucie estetyki językowej. Moda przybiera na sile i obserwować możemy proces przydawania inteligencji różnym przedmiotom i wytworom. Przymiotniki INTELIGENTNY, INTELIGENTNA pojawiają się w takich sformułowaniach, jak INTELIGENTNE maszyny i urządzenia, INTELIGENTNE domki jednorodzinne, INTELIGENTNE oświetlenia dróg, INTELIGENTNE media, INTELIGENTNE instalacje grzewcze, INTELIGENTNE karty bankowe itp. Tymczasem reguły słownikowe każą nam łączyć ten przymiotnik przede wszystkim z człowiekiem i używać w takich kontekstach: inteligentny człowiek, inteligentny uczeń, inteligentny wyraz twarzy, inteligentne spojrzenie. Aby nie być gołosłownym przytoczę definicje.

INTELIGENTNY m. os. inteligentni, st. w. inteligentniejszy a. bardziej inteligentny: Inteligentne zwierzę. Inteligentna rozmowa. Niepoprawne w odniesieniu do rzeczy. Np. inteligentny samochód [10].

INTELIGENTNY z łacińskiego inteligus; przym.; inteligentna, inteligentne, inteligentni; inteligentniejszy, inteligentniejsi;
1. „taki, który jest obdarzony inteligencją - zdolnością do uczenia się, myślenia, radzenia sobie z różnymi problemami i w różnych okolicznościach”: Myślenie człowieka inteligentnego jest ukierunkowane, czyli prowadzone według skutecznego planu, który zmierza do rozwiązania problemu. Obecnie prowadzi się badania nad tym, czy osoby inteligentne wyróżniają się czymś w zakresie działania podstawowych procesów poznawczych - percepcji, uwagi, pamięci. Połączenia: Inteligentny chłopiec, młodzieniec, mężczyzna, człowiek. Inteligentna dziewczyna, kobieta. Bardzo, szczególnie, wyjątkowo inteligentny. Mało, niezbyt inteligentny. Inteligentni rozmówcy, dyskutanci, wykładowcy, prelegenci, nauczyciele, lekarze. Inteligentne towarzystwo, grono. Istoty inteligentne. Psychologiczny Inteligentne zachowanie człowieka `postrzeganie, rozpoznawanie, uczenie się, operowanie symbolami, posługiwanie się językiem, rozwiązywanie problemów, twórczość człowieka i in. Bliskoznaczne: mądry, rozumny, bystry, spostrzegawczy, przenikliwy, pojętny, zdolny, błyskotliwy, lotny, przemyślny, niegłupi, myślący, rozgarnięty, pomysłowy, łebski, zmyślny, chłonny, uzdolniony, utalentowany. Antonimy: głupi, tumanowaty, nieinteligentny.
2. o zwierzęciu: „takie, które wykazuje pewne cechy inteligencji, np. zdolność do rozwiązywania konkretnych problemów”. (…) Połączenia: inteligentne zwierzęta, osobniki. Inteligentne szympansy, delfiny, szczury. Bliskoznaczne: mądry, bystry, pojętny. Antonimy: głupi, nieinteligentny.
3. „taki, który świadczy o czyjejś inteligencji”: Inteligentna twarz Wojtka przez chwilę zdradzała niepokój i zniecierpliwienie, które zauważyli tylko jego znajomi. Nauczyciel czuł satysfakcję ze swojej pracy, kiedy spoglądały na niego inteligentne oczy uczniów. Połączenia: inteligentna twarz. Inteligentne spojrzenie. Inteligentne zachowanie. Inteligentna karta (np. bankowa, tożsamości) `karta zaopatrzona w mikroprocesor, w którym znajdują się zakodowane w postaci elektrycznych impulsów wszelkiego rodzaju dane'. Wojskowy Broń inteligentna `typ broni rakietowej wyposażonej w elektroniczne systemy pozwalające na samoczynne (bez udziału człowieka) odnajdywanie i niszczenie zaprogramowanych celów'. Bliskoznaczne: wnikliwy, przenikliwy, błyskotliwy, bystry, rozumny, logiczny. Antonimy: tępy, ociężały, nieinteligentny, pusty. Pochodne: zob. przysł. Inteligentnie; zob. też: nieinteligentny [11].

Oczywiste jest, że twórcy tej innowacji językowej chcieli podkreślić wyjątkowość przedmiotów, produktów i zjawisk, ich nowoczesność i doskonałość przez dodanie do nich przym. INTELIGENTNY/A. Chcieli wykazać się pomysłowością i błyskotliwą inteligencją. Mam jednak nieco wątpliwości względem tej ostatniej.

„Niezmiernie szybkie szerzenie się wyrazów modnych doprowadza do zatraty wyczucia, w jakich granicach mieści się ich poprawne użycie, czyni z nich „słowa na każdą okazję”, niestety wieloznaczne i nieprecyzyjne” [12]. Ocena ich przydatności w procesie komunikacji językowej jest jednoznaczna. Nie powinno się aprobować innowacji, które nie respektują podstawowego znaczenia słów oraz ich powiązań składniowo-semantycznych. Nie warto też zachowywać tych, które niepotrzebnie zwiększają liczbę wariantów danego słowa.

Używanie wyrazów modnych nie zawsze jest potrzebne. Rodzi niebezpieczeństwo zubożenia języka, zaniku wyrazów tradycyjnie stosowanych w określonych kontekstach. Pamiętać należy również o tym, że wyrazy ekspansywne obciążają odbiorcę koniecznością zidentyfikowania ich sensu. „(…) Moda leksykalna doprowadza nie tylko do zmian ilościowych, ale także do różnorodnych modyfikacji treści, łączliwości i barwy stylistycznej (…); żłobi też głębokie rysy w całej strukturze słownej języka” [13].

0x01 graphic

[1] D. Butler, H. Kurkowska, H. Satkiewicz, Kultura języka polskiego. Zagadnienia poprawności leksykalnej (słownictwo rodzime), Warszawa: PWN, 1982, t. 2, s. 122.
[2] Hasło warsztat w: Mały słownik języka polskiego, red. S. Skorupka, H. Anderska, Z. Łempicka, Warszawa: PWN, 1969, s. 879.
[3] Hasło warsztat w: Słownik języka polskiego, red. M. Szymczak, Warszawa: PWN, 1995, t.3, s. 614. Podobne definicje znajdują się w Praktycznym słowniku poprawnej polszczyzny nie tylko dla młodzieży, red. A. Markowski, Warszawa: PWN, 2000; Słowniku poprawnej polszczyzny, red. W. Doroszewski, Warszawa: PWN, 1973; Podręcznym słowniku języka polskiego, oprac. E. Sobol, Warszawa: PWN, 1996.
[4] Hasło warsztaty w: Słownik współczesnego języka polskiego, red. B. Dunaj, Warszawa: Wilga, 1996, s. 1207. Znaczenie takie notuje także Nowy słownik poprawnej polszczyzny pod red. A. Markowskiego oraz Praktyczny słownik współczesnej polszczyzny pod red. H. Zgółkowej.
[5] Hasło ekspert w: Mały słownik języka polskiego, dz. cyt., s. 159.
[6] Hasło ekspert w: Praktyczny słownik współczesnej polszczyzny, red. H. Zgółkowa, Poznań: Kurpisz, 1997, t.10, s. 313.
[7] Hasło ekspert w: Słownik współczesnego języka polskiego, dz. cyt., s. 231.
[8] Hasło ranking w: Nowy słownik poprawnej polszczyzny, red. A. Markowski, Warszawa: PWN, 2003, s. 828.
[9] Hasło ranking w: Praktyczny słownik współczesnej polszczyzny, red. H. Zgółkowa, dz. cyt., s. 235.
[10] Hasło inteligentny w: Nowy słownik poprawnej polszczyzny, red. A. Markowski, dz. cyt., s. 291.
[11] Hasło inteligentny w: Praktyczny słownik współczesnej polszczyzny, red. H. Zgółkowa, dz. cyt., s. 303.
[12] D. Butler, H. Kurkowska, H. Satkiewicz, dz. cyt., s. 129.
[13] Tamże, s. 122.

Anna Wiśniewska

magistrantka w Zakładzie Historii Języka Polskiego, autorka pracy "Analiza leksykalno-stylistyczna pamiętnika Józefa Łosia "Na paryskim i poznańskim bruku". Z pamiętnika powstańca, tułacza i guwernera 1840-1882", zajmuje się stylistycznymi badaniami leksyki oraz kontaktami językowymi.

Rzeczywistość widziana oczami pokolenia lat siedemdziesiątych



Uwagi wstępne

Obserwacje współczesnego języka polskiego, a właściwie jego odmian środowiskowych, przy czym mam tu na myśli głównie socjolekt młodzieży, zwracają szczególną uwagę na wzrost liczby zapożyczeń. Z punktu widzenia kultury języka polskiego jest to zjawisko dość niepokojące. Wpływ leksemów obcego pochodzenia na obraz rzeczywistości postanowiłam prześledzić w tekstach autorstwa pisarzy pokolenia lat siedemdziesiątych: Piotra Czerwińskiego, Mariusza Maślanki, Mariusza Sieniewicza. Teksty te zostały wybrane z kilku względów. Po pierwsze, jest to tak zwana proza pokoleniowa i pretenduje do bycia rejestrem pewnego, konkretnego socjolektu. Po drugie, proza ta zawiera, oprócz bogactwa materiału, refleksję nad językiem, co ułatwia zrozumienie procesów zachodzących w języku współczesnych subkultur. Po trzecie, analizowane powieści [1] powstały na początku obecnego stulecia, zatem jest to bardzo aktualny rejestr współczesnego języka potocznego. Teresa Skubalanka uważa, iż powinno się „(...) tam, gdzie to możliwe, wskazywać na przykłady twórczej ingerencji człowieka w rozwój stylów języka narodowego” [2]; dlatego celem niniejszego artykułu jest charakterystyka wyrażeń osobliwych prozaików pokolenia lat siedemdziesiątych, będących zarówno zapożyczeniami, jak i neologizmami, a także tworami sytuującymi się na pograniczu tych dwóch kategorii. Podczas lektury analizowanych tekstów pojawiły się pytania: czy jest to rzeczywiście odzwierciedlenie pewnych socjolektów, czy już odbicie tendencji języka ogólnego? czy autorzy jedynie rejestrują określone tendencje, czy też posuwają się krok dalej, konstruując pewną wizję rzeczywistości, która nas czeka?

Na wstępie należy zaznaczyć, iż biografie autorów miały spory wpływ zarówno na treść utworów, jak i ich kształt językowy. Czerwiński ukończył dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim i przez wiele lat pracował jako reporter „Expressu Wieczornego”, później zaś w redakcjach tak zwanych czasopism kolorowych. Jego powieść Pokalanie przesiąknięta jest językiem ludzi reklamy i dziennikarzy. Maślanka był wychowankiem domu dziecka i właśnie o tym wspomina w tekście Bidul, zaś jego opowiadania zebrane w tomie Kroki przedstawiają życie na prowincji. Sieniewicz jest współtwórcą czasopisma kulturalno-literackiego „Portret”. Jego Czwarte niebo to opowieść dotycząca między innymi życia artystycznej młodzieży, natomiast tom opowiadań Żydówek nie obsługujemy nawiązuje do czasu totalitaryzmów. Oczywiście jest to tylko skrócony zarys poruszanej przez prozaików problematyki.

Materiał do analizy został pozyskany metodą ekscerpcji ciągłej tekstów. Pod uwagę brane były zapożyczenia najnowsze, często jeszcze nie zaakceptowane przez normę, a także wyrazy-cytaty oraz neologizmy, gdyż zwykle powstawały one w oparciu o morfemy obce, a nie rodzime. W tym miejscu należy dokonać pewnego wyjaśnienia natury terminologicznej. Badacze najczęściej traktują neologizmy oraz zapożyczenia jako osobne kategorie [3]. Tymczasem w analizowanym tekście te dwie kategorie przenikają się i trudno jest wprowadzać ostre podziały. Dlatego uważam, że w takim przypadku najtrafniejszy jest termin zaproponowany przez Magdalenę Nowotny-Szybistową - osobliwość leksykalna [4]. Do osobliwości leksykalnych Nowotny-Szybistowa zalicza: neologizmy, pożyczki, kalki językowe oraz wszelkie pozostałe innowacje językowe. Mniej ostre kryteria wyodrębniania osobliwości wprowadza Tadeusz Lewaszkiewicz [5], wciągając w obręb tej kategorii neologizmy absolutne (czyli leksemy całkowicie wymyślone przez danego autora, co jednak jest zjawiskiem bardzo rzadkim wg Nowotny-Szybistowej), neologizmy wątpliwe oraz leksemy o znikomej częstości występowania. Terminem tym posługuje się też M. Białoskórska [6], określając nim neologizmy słowotwórcze, pożyczki, kalki, neosemantyzmy. Ostatecznie zaś stwierdza, że są to właściwie wszystkie leksemy prowokujące swoją formą i znaczeniem, czyli będące po prostu osobliwymi. W analizowanych tekstach pojawiło się wiele osobliwości tworzonych od nazw własnych, jednakże zostały one pominięte przy ekscerpcji, gdyż stanowią materiał na odrębną pracę z zakresu onomastyki.

Pomimo wspólnego określenia osobliwości leksykalne, prezentowany materiał został podzielony na trzy podkategorie: neologizmy, zapożyczenia oraz wyrazy-cytaty. Podział ten, po pierwsze, ułatwia wysnucie wniosków, po drugie, wprowadza przejrzystość, a po trzecie, lepiej unaocznia płynność podkategorii. Dotyczy to głównie nowotworów, które częściowo można by zaliczyć do pożyczek, niekiedy zaś do wtrętów. W ekscerpcji zapożyczeń zostały uwzględnione także derywaty od leksemów zapożyczonych, zwłaszcza że niektóre z nich rzeczywiście są osobliwe, na przykład sajensfikszyński (P: 55). Ponadto przyjęto, iż leksem jest zapożyczeniem z tego języka, z którego został przejęty, niezależnie od tego, jakie jest jego pierwotne źródło. Niniejsza analiza opiera się na dwóch nurtach badawczych. Punktem wyjścia jest metoda genetyczna, która przynosi ustalenia z zakresu etymologii wyrazów obcych oraz ich adaptacji. Metoda ta nie jest jednak wystarczająca, jeśli prowadzone badanie ma na celu ustalenia wiążące zmiany w języku z tłem geopolitycznym i socjokulturowym. Dlatego też w głównej mierze została wykorzystana metoda funkcjonalna, sytuująca zapożyczenia w szerszym kontekście i nie izolująca ich od systemu językowego. Leksemy zapożyczone wpływają bowiem na zmianę nie tylko ilościową języka, ale także jakościową, co nie pozostaje bez znaczenia dla wniosków z analizy leksykalno-stylistycznej. Należy podkreślić, iż ekscerpowano głównie zapożyczenia na płaszczyźnie parole, to znaczy mające charakter jednostkowy, okazjonalny, czyli będące osobliwymi jednostkami językowymi, mającymi szczególny wpływ na język analizowanych tekstów. Rezygnuję z używania w stosunku do języków omawianych twórców terminu idiolekt, jako że ich konstrukty nie są wyjątkowo zindywidualizowane, ale z pewnością można mówić o indywidualnych elementach języka, jakim napisane są analizowane powieści i opowiadania.

Wyrazy-cytaty

Na wstępie należy zastrzec, iż w tej podkategorii znalazły się nie tylko pojedyncze leksemy, lecz także całe frazy, stanowiące utarty zwrot (na przykład: ang. in order of appearance [7] (P: 76)). W przeciwieństwie do Jiřiego Damborský'ego [8] za cytaty uznałam nie wyrazy niemal identyczne z oryginałem, lecz identyczne. Zgodnie zatem z przyjętym kryterium, leksem werkschutz `straż zakładowa' nie jest wtrąceniem niemieckim, gdyż rzeczowniki w grafii niemieckiej rozpoczynane są wielką literą. Zamiana litery wielkiej na małą jest elementem procesu asymilacji leksemu obcego z systemem języka polskiego, więc leksem ten został uznany za pożyczkę. Przyjęto również rozróżnienie na cytaty graficzne oraz fonetyczne. Cytaty fonetyczne wykazują zerowy stopień asymilacji z systemem języka polskiego, natomiast ich zapis zgodny jest z oryginalną wymową. W obrębie obu grup analizowane leksemy zostały podzielone według pól semantycznych.

Wyrazy-cytaty graficzne

Omawiana grupa zawiera nieliczne wyrażenia z języka włoskiego, które pojawiają się w kontekście tańców w klubie, zatem można przypuszczać, iż są to fragmenty tekstów piosenek, choć nie zostały w żaden sposób wyodrębnione graficznie (poprzez cudzysłów lub kursywę): noi contiamo su di voi, nuove generazioni di ribelli (P: 40). Później pojedyncze wyrazy (contiamo, noi contiamo) pojawiają się jeszcze w kilku miejscach tekstu (P: 40, 225). Cytaty francuskie stanowią nieco liczniejszą grupę. Pozornie banalne stwierdzenie c'est dramatique `to jest dramatyczne' (P: 128) oraz termin dotyczący kultury fin de siècle `koniec wieku = secesja' czy też łacińskie: populares (P: 27), jus primae `prawo pierwszeństwa' (ŻNO: 28) wywołują kontrast, powstały przez zestawienie powyższych fraz z językiem obfitującym w potocyzmy i wulgaryzmy, co z kolei ukazuje głównego bohatera obu powieści w nieco innym świetle, jako inteligenta skrywającego się pod maską slangu młodzieżowego. Ciekawe jest też inne zjawisko, a mianowicie pojawianie się konkretnych leksemów z jednej strony jako cytatów (np. je suis (P: 40) czy też cool (P: 101, 224)), zaś z drugiej jako pożyczek (że słis (P: 234) lub cytatów fonetycznych kul (P: 14, 34)). Ukazuje to wahania pomiędzy wprowadzaniem do systemu polszczyzny obcych zwrotów a traktowaniem ich jako okazjonalnych cytatów. Wtrącenie w języku niemieckim pojawia się zaledwie jeden raz i stanowi oczywiste odwołanie do zdania nad bramą obozu Auschwitz-Birkenau: Postmodernismus macht frei!!! `Postmodernizm czyni wolnym' (ŻNO: 194). Zdecydowanie najliczniejszą grupą są cytaty z języka angielskiego. Swym zakresem tematycznym obejmują słownictwo dotyczące komputerów (turn the visual off/on[9] `włącz/wyłącz wizualizację' (P: 49, 50, 128, 207, 151)) i kultury (chill out `spokojna muzyka do słuchania' [10] (P: 186)). Pojawiają się wulgaryzmy (fuck (P: 15)) oraz przymiotniki typu best (P: 196, ŻNO: 29), cool ang. `fajny' (P: 101, 224), full ang. `pełny' (P: 80, 81; K: 157) i inne: grandpa ang.`dziadek' (P: 145). Kilka wtrętów pojawia się w kontekście podróży do Grecji. Ilustrują one próby nawiązania najprostszej komunikacji z obcokrajowcami: money ang. `pieniądze' (P: 17, 183, 183), mister ang. `pan' (P: 183, 186, 187), please ang. `proszę' (P: 183, 183). Grupa ta nie jest zbyt zróżnicowana. Leksemy bardziej różnorodne pod względem tematycznym znajdują się wśród pożyczek angielskich oraz cytatów fonetycznych. Fakt ten prowadzi do stwierdzenia, iż wyrazy przejmowane z angielskiego są w bardzo szybkim tempie wchłaniane przez polszczyznę, czasem może nawet na siłę, co wykaże analiza zapożyczeń.

Wyrazy-cytaty fonetyczne

W grupie tej najliczniejsze są leksemy związane z komputerami i ich obsługą, pochodzące z języka angielskiego: kłit ang. quit `zakończ' (P: 243), mausped ang. mauspad `podkładka pod mysz' (P: 14), Opszyn speszjal. Kłit program. Szat dałn. Goł hołm. Enter. ang. Option special. Quit programme. Shut down. Go home. Enter. `Opcja specjalna. Zakończ program. Zamknij. Idź do domu. Enter.' (P: 243), pałerbuk mekintosh ang. powerbook Macintosh `laptop firmy Macintosh' (P: 63, 222, 222). Pojawiają się też wulgaryzmy: fak ang. fuck (CN: 27), fakju ang. fuck you (B: 7) oraz leksemy związane z nastrojem bohaterów: hepi ang. happy `szczęśliwy' (B: 177), Lajf is brutal! Faklajf! ang. Life is brutal! Fuck life! (B: 225), Lajf is bjutiful! ang. Life is beautiful! (B: 254), filing ang. filling `uczucie' (P: 130). Spora część leksemów cytowanych pojawia się w kontekście próby nawiązania rozmowy: „pani nie ponimaju niśt fersztejen zi dojcz ani ju dont enderstent, ani tu ne komprą pa?” ros. nie poniemaju `nie rozumiem', nm. nicht verstehen Sie Deutsch `(tu: Pani) nie rozumie po niemiecku', fr. tu ne comprends pas `nie rozumiesz' (B: 252), joł ang. you `ty' (K: 66), łot ang. what `co' (K: 77), enderstent ang. understand `rozumieć' (K: 77), aj hew ang. I have `ja mam' (K: 77), ju dont ang. you don't `ty nie' (K: 78), aj łork, łork ang. I work, work `ja pracuję, pracuję' (K: 78), maj frend ang. my friend `mój przyjacielu' (ŻNO: 179), Du ju spik polisz? ... Noł? Okej. Aj dont spik inglisz. ang. Do you speak Polish? ... No? OK. I don't speak English `Mówisz po polsku? ... Nie? OK. Ja nie mówię po angielsku' (ŻNO: 140). Co ciekawe, jeden z akapitów Kroków (143) zawiera określenia ulicy w różnych językach, przy czym raz są to cytaty graficzne (wł. via, fr. rue), a innym razem cytaty fonetyczne (sztrasse nm. die Strasse; rołd ang. road; ewenju ang. avenue `aleja'). Pojawiają się też próby zapisu fragmentów piosenek (co prawda nie zawsze są one wyodrębnione graficznie, na przykład przez cudzysłów lub kursywę, lecz tłumaczy to kontekst): Szoł mast goł on! ang. Show must go on! `Show musi się zacząć' (K: 45), newer let mi dałn egejn; sacz a szejm; sejw a prejer; klołs maj ajs end newer stap ang. never let me down again; such a shame; save a prayer; close my eyes and never stop `nigdy mnie znów nie opuszczaj; co za wstyd; zachowaj modlitwę; zamknij moje oczy i nigdy nie przerywaj' (CN: 33), aj łona bi jor lawer, aj łona bi jor men ang. I wanna be your lover, I wanna be your man `chcę być twoim kochankiem, chcę być twoim mężczyzną' (P: 151).

Należy podkreślić, że bardzo często pojawiają się błędy w wymowie i dotyczy to każdego z cytowanych języków, na przykład angielski przedimek nieokreślony a fonetycznie zapisywany jest właśnie jako samogłoska a, tymczasem jego wymowa zbliżona jest do e. Podobnie w języku francuskim zaimek osobowy tu (2. lp.) nie jest wymawiany zgodnie z pisownią, ale jak ti. Nie każdy dźwięk można też zapisać prawidłowo, posługując się alfabetem łacińskim, czego przykładem frazy: De best of de best! ang. The best of the best! `najlepsze z najlepszych (tu: utwory muzyczne, napis na obwolucie płyty CD)' (CN: 28), disis sijenen ang. this is CNN `to jest CNN (formuła rozpoczynająca wiadomości amerykańskiej stacji telewizyjnej)' (P: 161). Jest to zapis niezgodny z fonetyką angielską, a będący częstym błędem uczących się tego języka. Grafia polska nie dysponuje bowiem znakami oddającymi dźwięk oznaczany literami th, należałoby się odwołać do międzynarodowego alfabetu fonetycznego, co jest rozwiązaniem nierealnym, gdyż niezrozumiałym dla większości czytelników.

Niezbyt liczną grupą są wyrażenia opisujące realia polityczne: trejd polisy ang. trade policy `polityka handlowa' (P: 162) i łerk permit ang. work permit `pozwolenie na pracę' (P: 96). Nieco większą grupę stanowią leksemy określające nowo powstałe stanowiska, nazywające nowe realia pracy: art dajrektor ang. art director `dyrektor artystyczny' (P: 115), brejnstorm ang. brainstorm `burza mózgów' (P: 32), kopyrajt ang. copyright `prawa autorskie' (P: 64), pablik rilejszyns ang. public relations `relacje społeczne, publiczne' (P: 115), prodakt plejsment ang. product placement `umiejscowienie produktu' (P: 13), senior midja menedżer ang. senior media menager `starszy dyrektor ds. mediów' (P: 134, 134, 135, 135). Swoiste curiosum stanowi leksem nius. Wyraz powszechnie znany i używany, notowany przez słowniki w pisowni oryginalnej, zaś przez Czerwińskiego zapisywany zgodnie z fonetyką angielską, lecz na dwa sposoby (nius[11] (P: 122) lub njus (P: 213), IS: news), co odzwierciedla wahanie samego autora oraz wskazuje na trudności z dostosowywaniem obcych leksemów do systemu polszczyzny. Pojawiają się też leksemy związane z życiem codziennym, które trudno powiązać w jakieś inne pola tematyczne: fjuczer perfekt ang. future perfect `dokonany czas przyszły' (P: 24), hajskul ang. high school `szkoła wyższa' (P: 172), hel ang. hell `piekło' (P: 116), mjuzik ang. music `muzyka' (P: 232), akszyn ang. action `akcja' (ŻNO: 36), kesz ang. cash `gotówka' (ŻNO: 46), mija ragacca wł. mia ragazza `moja dziewczyna' (P: 162), bejbe lub bejbes [12] ang. babe `kochanie' (P: 14, 27, 39) cwaj klajne jegermajster ałf di bundezwer nm. zwei kleine Jägermeister auf die Bundeswehr `dwie pięćdziesiątki wódki Jägermeister' (P: 218), Ja wol! Das Picca, majn Herr! nm. Ja wohl! Das Pizza, mein Herr! `Tak jest! Twoja pizza, mój Panie!' (ŻNO: 239). Zdarza się także wymieszanie cytatu graficznego, fonetycznego oraz neologizmu, na przykład: Raus, hipermarketische szwajne! nm. Raus (...) Schweine! `Wynoś się ty hipermarketowa świnio' (ŻNO: 236). Raus to oczywiście cytat graficzny, a szwajne fonetyczny, zaś najciekawszy jest leksem hipermarketische, będący zupełnie nową jednostką, wynikającą z inwencji autora, ale powstałą według niemieckiego wzorca derywacyjnego. Zdecydowanie okazjonalny charakter ma kilka fraz-cytatów w powieści Czerwińskiego, gdyż jest to próba fonetycznego zapisu zasłyszanych podczas oglądania telewizji słów: że słi fr. je suis `jestem' (P: 234) oraz awąs, awąs se tunewidąs fr. avance, avance, c'est tout en évidence `posuwać się, posuwać się, to wszystko na widoku' (P: 161).

Zapożyczenia

Do zapożyczeń zostały wliczone także derywaty od wyrazów-cytatów, ponieważ operacja derywacji jest rodzajem próby zasymilowania danej jednostki wyrazowej z systemem języka polskiego. Zaledwie kilka takich jednostek jest notowanych przez słowniki, z reguły przez Słownik gwary uczniowskiej, czasami przez Inny słownik języka polskiego [13]. Należą tu takie leksemy, jak: ame ang. I am `jestem' (P: 226), dżaga  `zgrabna, ładna dziewczyna' (P: 86), dżol `przystojny chłopak' (P: 174), oblukać `obejrzeć, obszukać' (P: 50, B: 67), będące reprezentantami gwary uczniowskiej. Pozostałe należą do kilku pól tematycznych. Słownictwo komputerowe: imejlowy (P: 165, 165, 232, 23), sejwować kopi ang. saving copy `zapisywać kopię' (P: 14), zdilejtować [14] ang. to delete `kasować' (CN: 73). Choć powyższe zwroty znajdują się w uzusie, nawet użytkownicy języka posługujący się często żargonem komputerowym nie mają zwyczaju zapisywania tych technicznych terminów w wersji niezgodnej z oryginałem (por. magazyny komputerowe). Tymczasem przez zabieg fonetycznego zapisu autor niweluje różnice pomiędzy profesjolektem a językiem ogólnym.

Pojawiają się też zwroty związane z nowymi realiami pracy: brifować ang. to brief `streszczać' (P: 14), imidżowy topik `temat, tworzący image' (P: 14), marketingowiec od ang. marketing = zorganizowana sprzedaż, tu: `zajmujący się marketingiem' (CN: 84), hipermarketowiec od ang. hypermarket = hipermaket `tu: pracujący w hipermarkecie' (ŻNO: 34), kopirajter (tu: w Dat.) ang. copywriter `autor tekstów reklamowych' (CN: 84). Kilka zapożyczeń związanych jest z kulturą, głównie młodzieżową: czilaucik deminutivum od ang. chillout (omawiane wyżej; K: 58), nie-trendy od ang. trendy `modny' (K: 46), nie-edgy od ang. edgy `modny, synonim trendy' (K: 46), dizajn ang. design `wzór, projekt (tu: w Gen.)' (ŻNO: 93). Brak niektórych leksemów w słownikach wydaje się nieuzasadniony - na przykład przymiotnik lajfstajlowy pojawia się obecnie bardzo często w języku mówionym, a także w prasie (tym epitetem określa się pewien segment czasopism kolorowych, co prawda występuje on w tekstach w pisowni zgodnej z oryginałem). Ponadto leksem ten jest najczęściej występującym wyrazem w tekście Pokalania (pojawia się aż 41 razy (na przykład: P: 14, 16, 40, 136, 217, 245)). Derywacja od wyrazów-cytatów stanowi pole popisu dla inwencji autora, a tak powstałe jednostki sytuują się pomiędzy zapożyczeniami a neologizmami, na przykład: okejować od OK (P: 14) lub sajensfikszyński `fantastyczny w zn. nierealny' od science fiction (P: 55).

Neologizmy

W grupie tej zdecydowanie dominują leksemy powstałe w wyniku kompozycji/kontaminacji. Zaraz na drugim miejscu jest grupa leksemów powstałych przez sufiksację, częstszą od prefiksacji. Jednostkowe są neosemantyzmy czy neofrazeologizmy. Ciekawym zjawiskiem jest imitacja, czyli frazy sytuujące się na pograniczu fonetycznego zapisu zasłyszanych słów a inwencji autora: hatta hali laka hadija (P: 162), ałła, chałła, marałła, nassra, kutassa (P: 161), co z jednej strony wywołuje wrażenie jakby czytelnik rzeczywiście słuchał wiadomości w języku arabskim, ale także od razu wartościuje te wiadomości ujemnie (kutasssa). Neosemantyzmy powstały poprzez przypisanie nowych znaczeń na drodze asocjacji. I tak wyraz có-ruchna z jednej strony przywołuje na myśl młodą dziewczynę, a z drugiej przywodzi skojarzenia z wulgarnym określeniem stosunku płciowego, co ma swoje uzasadnienie w kontekście: „pociotki, kumple, niepiśmienne có-ruchny i kurewki, których wpycha się do redakcji na siłę” (P: 115). Podobnie dzieje się z wyrazem klepadło (P: 114), którego definicja słownikowa podaje, iż jest to rodzaj młotka [15], tymczasem autor określa w ten sposób maszynę do pisania, wartościując ją ujemnie przez przywoływanie na myśl kolokwializmu klepać, czyli `mówić bez sensu', zatem klepadło to narzędzie produkujące bezsensowne twory. Jedyny neofrazeologizm powstał na zasadzie substytucji jednego z leksemów rodzimych leksemem zapożyczonym, właściwie będącym wtrętem angielskim: press kit (P: 115). W popularnym związku wciskać kit `mówić nieprawdę', w miejsce leksemu wciskać autor podstawił jego angielski odpowiednik. W ten sposób Czerwiński ironiczne odnosi się do zbyt dużej ilości zapożyczeń z angielskiego: „W myśl zasady wszechobecnych anglicyzmów nazywa się to press kitem”.

Prefiksację reprezentują leksemy ujawniające satyryczno-ironiczne podejście autorów, po pierwsze, do nadmiernej liczby zapożyczeń, a po drugie, do zbyt częstego posługiwania się prefiksoidami typu super, hiper, ultra, mega. Warto podkreślić, że wszystkie te neologizmy powstały w wyniku derywacji od leksemów obcego pochodzenia, na przykład: superultrahiperczadowy (P: 15), ultrahiperbillboard (P: 15), ultrahiperczadowy (P: 208), ultrahipersuperlajfstajlowy (P: 208), megawypas (ŻNO: 93), hipernajniższy (K: 57), megahiperwiększy (K: 33) oraz dość interesujący leksem ultrakuku (P: 148), którego podstawą jest onomatopeja z języka dzieci. Na zasadzie onomatopei powstało także określenie muzyki techno jako umpa- umpiastej (K: 33).

Cząstki typu super, hiper występują także jako sufiksy, na przykład: biznessuperhiper (P: 219). Pozostałe formacje sufiksalne nie odznaczają się zbytnią innowacyjnością i z reguły są nacechowane ujemnie, na przykład: turbaniarz `noszący turban, czyli Arab' (P: 205, 205), pizdut (K: 14), chujowizna (K: 66). Uwagę czytelnika zwraca jedynie leksem gwiazdyngowość (P: 230), który umieszczony jest w całym ciągu wyrazów pejoratywnie określających gwiazdorskość: „Oh, yeah - powiedział nagle gwiazdor Adam Chała (...) powtórzył dobitnie, by podkreślić swoją gwiazdość. Gwiazdorskość, gwiazdowatość, gwiazdolność [kontaminacja - A.W.]. Gwiazdyngowość”. Nagromadzenie neologizmów odwołujących się do tej samej podstawy wpływa na ekspresywność tekstu. Obok gwiazdolności zręczną kontaminacją jest twór sekretyn (P: 151, 152, 153, 156 - 14 wystąpień w tekście) i sekretynka (P: 152, 153, 156 - 11 wystąpień w tekście). Scalenie leksemów sekretarz/sekretarka oraz kretyn/kretynka jest przejawem tendencji do ekonomizacji w języku, a także poszerza pole znaczeniowe tych wyrazów o wartości ujemne. W podobny sposób został utworzony leksem sretaty (ŻNO: 11), czyli poprzez kontaminację wyrazu etaty z kolokwialną, onomatopeiczną frazą sra ta ta, oznaczającą mówienie bzdur, głupot, lub przez kontaminację z przymiotnikiem zasrany `beznadziejny, denerwujący'. Wszystkie neologizmy powstałe na drodze kompozycji czy też kontaminacji mają wydźwięk pejoratywny, na przykład: analnoretencyjny (P: 69), obszczymur (P: 109, 150). Na drodze zestawienia powstały także leksemy, które mają wyrażać nasilenie, zwiększenie jakiejś cechy: bigkupa ang. big `duży' (B: 250) lub fraza full mega total wypas (K: 78).

Pozostałe formacje powstałe na zasadzie kompozycji nie łączą się w większe pola semantyczne, na przykład: drętwiaki - niecierpliwiaki `mrowienie w nodze' (B: 69), ściśnięcie - objęcie (ŻNO: 20), chuju - muju (ŻNO: 94), duszograf `nos' (ŻNO: 34), możeboże (ŻNO: 50), bidozjad (ŻNO: 124). Ciekawszą formacją prefiksalną jest leksem zacieleśniać powstały przez analogię do zacieśniać (ŻNO: 30).

Uwagi końcowe

Analizowane teksty są przesycone zarówno zapożyczeniami, wtrętami, jak i neologizmami powstałymi z obcych morfemów, przy czym zdecydowaną większość stanowią anglicyzmy. Jest to w pewnym stopniu obiektywny obraz rzeczywistości polskiej, czego dowodem jest język prasy oraz młodzieży, a zwłaszcza język mówiony. Jednak gdy weźmiemy pod uwagę stwierdzenie Schmidta, mówiącego, że „ludzkie postrzeganie środowiska nie jest procesem odzwierciedlenia, lecz konstrukcji” [16], to okaże się, iż rzeczywistość przedstawiona jest subiektywnym projektem, żeby nie powiedzieć wizją niedalekiej przyszłości, opanowanej przez dziwne twory językowe, bo „jakiś specjalista od marketingu w porozumieniu z jakimś stylistą czy innym palantem nagle stwierdzą, że zbyt polski język polski jest nietrendowy, bo jest zbyt polski. (...) Nieprzebrana rzesza niedouczonych debili (...) wtyka angielskie słowa tam, gdzie nie umie wetknąć polskich” (P: 14). Ta trudna w odbiorze stylistyka powieści pokolenia lat siedemdziesiątych, pełna wulgaryzmów, leksemów obcych, wyrazów, których zakres znaczeniowy jest coraz większy, konstruuje rzeczywistość, w której „ (...) słowa przestały mieć właściwą moc” (P: 10), „niektóre (...) z czasem zupełnie się zeszmaciły. Tyle razy wytarto sobie nimi gębę” (P: 236). Tekst, w którym język nie respektuje normy językowej, ma być „pomnikiem nagrobnym tego odmóżdżonego pokolenia” (P: 9).

0x01 graphic

[1] P. Czerwiński, Pokalanie, Warszawa: Świat Książki, 2005 (skrót używany w szkicu - P: nr str.); M. Maślanka, Bidul, Warszawa: Świat Książki, 2004 (skrót - B: nr str.); tenże, Kroki, Warszawa: Świat Książki, 2006 (skrót -  K: nr str.); M. Sieniewicz, Czwarte niebo, Warszawa: W.A.B., 2003 (skrót - CN: nr str.); tenże, Żydówek nie obsługujemy, Warszawa: W.A.B., 2005 (skrót - ŻNO: nr str.).
[2] T. Skubalanka, Historyczna stylistyka języka polskiego, Wrocław: Ossolineum 1984, s.7.
[3] Zob. H. Kurkowska, S. Skorupka, Stylistyka polska. Zarys, Warszawa: PWN, 2001; D. Buttler, Neologizm i terminy pokrewne, „Poradnik Językowy” 1962, z. 5-6; J. Damborský, Wyrazy obce w języku polskim. Próba klasyfikacji, „Poradnik Językowy” 1974, z. 7; M. Witaszek-Samborska, Zapożyczenia z różnych języków we współczesnej polszczyźnie (na podstawie słowników frekwencyjnych), Poznań: PTPN, 1993.
[4] Zob. M. Nowotny-Szybistowa, Osobliwości leksykalne w języku Stanisława Ignacego Witkiewicza, Wrocław: Ossolineum, 1973.
[5] Zob. T. Lewaszkiewicz, Panslawistyczne osobliwości leksykalne S. B. Lindego i jego projekt stworzenia wspólnego języka słowiańskiego, Wrocław: Ossolineum, 1980.
[6] Zob. M. Białoskórska, Osobliwości leksykalne w utworach satyrycznych Adolfa Nowaczyńskiego, „Poradnik Językowy” 1988, z. 5.
[7] Oznacza: `w kolejności występowania', pojawia się przy prezentacji aktorów po danej sztuce/filmie.
[8] Zob. J. Damborský, dz. cyt., s. 341.
[9] Opcja wyświetlana podczas odtwarzania muzyki z komputera, umożliwiająca wyłączenie/włączenie pokazu wideo.
[10] Zob. więcej na ten temat w B. Chaciński, Wyczesany słownik najmłodszej polszczyzny, Kraków: Znak, 2005; tegoż, Wypasiony słownik najmłodszej polszczyzny, Kraków: Znak, 2003. Hasło nie jest definiowane jednoznacznie.
[11] W powieści CN leksem ten pojawia się już jako zapożyczenie, gdyż został zaadaptowany do reguł polskiej fleksji: „(...) posłuchaj radia , może jesteście w niusach” (83).
[12] Forma bejbes jest już zapożyczeniem, gdyż w przeciwieństwie do bejbe została zaadaptowana do systemu polszczyzny. Dodany formant -s nie jest bowiem angielskim wykładnikiem liczby mnogiej.
[13] Zob. H. Zgółkowa, K. Czarnecka, Słownik gwary uczniowskiej, Poznań: SAWW, 1991; M. Bańko, Inny słownik języka polskiego, Warszawa: PWN, 2000.
[14] Tu w znaczeniu nie związanym z komputerami: „Zdilejtowałem przeszłość”.
[15] Słownik języka polskiego, red. M. Szymczak, t. 1, Warszawa: PWN, 1998.
[16] Cyt. za M. Fleischer, Podstawy konstruktywistycznej i systemowej teorii komunikacji, w: Język w komunikacji, t. 1, red. G. Habrajska, Łódź: Wyd. WSHE, 2001, s. 86.

Tadeusz Morawski, Beata Rusek

Tadeusz Morawski - profesor w Instytucie Radioelektroniki Politechniki Warszawskiej. Poza działalnością naukową (elektronika mikrofalowa, teoria pola elektromagnetycznego) lubi dobrą muzykę (jazz, klasyka) i piękne górskie krajobrazy. Jest najaktywniejszym twórcą polskich palindromów. W latach 2005-2007 wydał książki o tej tematyce: "Gór ech chce róg", "Zagwiżdż i w gaz", "Zaradny dynda raz". Prowadzi stronę internetową www.palindromy.pl. Można tam znaleźć między innymi najdłuższy palindrom Jego autorstwa i najdłuższy wiersz palindromiczny. Beata Rusek - absolwentka filologii polskiej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Autorka pracy magisterskiej o komizmie w tekstach Kabaretu Starszych Panów Jeremiego Przybory. Interesuje się problematyką polskiej prasy XIX-wiecznej, a także żonglerką słowną w literaturze.

Palindromy - słowa w zwierciadle





Palindromy reprezentują ściśle przemyślany układ literowy. Świadome ich tworzenie uchodzić może za słowną wirtuozerię, a jednocześnie za przykład doskonałej intelektualnej rozrywki. Bogata i wielowiekowa tradycja palindromu motywuje, by bliżej przyjrzeć się czasem intrygującym, ale i zaskakującym symetrycznym układom liter. Tak jak dawniej, palindrom również dziś wzbudza zainteresowanie, bawi, ale i mobilizuje do pokonywania stawianych przez język ograniczeń, spójnie łącząc słowny humor z intelektualnym wysiłkiem.

Z historii gatunku zwanego palindromem

Z greckiego słowo palindromos tłumaczone jest jako biegnący z powrotem [1]. Historia palindromu sięga III wieku p.n.e. Wtedy to starożytni Grecy dostrzegli pewną charakterystyczną cechę słów i zdań, objawiającą się w symetrycznym układzie liter. Za pioniera w tego typu twórczości uważa się poetę Sotadesa z Maronei. Jemu też palindrom zawdzięcza drugą nazwę - sotada. Główną zasadą, na której swe istnienie opiera poprawnie skonstruowany palindrom, jest konsekwentna symetryczność w rozstawieniu poszczególnych liter, która sprawia, iż jesteśmy w stanie otrzymać lustrzany obraz przy „złożeniu” wpół wyrazu bądź zdania w jego środkowym punkcie (z pominięciem znaków interpunkcyjnych). Ten wspomniany symetryczny układ liter umożliwia odczytywanie pojedynczych słów, ale i zdań, sentencji, wierszy, od początku do końca przy zachowaniu tej samej treści, którą posiadają, gdy czyta się je od końca do początku.

Zainteresowanie palindromami na przełomie starej i nowej ery ściśle związane było z przypisywaniem literom i słowom różnych magicznych znaczeń. Traktowanie przez Greków mitycznych bogów jako wynalazców poszczególnych liter i alfabetu było pierwszym krokiem do traktowania pisma z szacunkiem, ale i z niezwykłością. To nieszablonowe podejście miało swe odzwierciedlenie w wypowiadanych zwrotach zaklęć i egzorcyzmów, a w okresie wczesnochrześcijańskim we wszelkiego rodzaju znakach kryptograficznych, jak np. znak ryby czy magiczny kwadrat, którego znaczenia notabene po dziś dzień jeszcze nie rozszyfrowano [2]. Symetria liter poruszała wyobraźnię ludzi do tego stopnia, iż byli oni w stanie przypisywać palindromom proroczą moc. Niezwykłe połączenie tajemniczej siły, która mogła się kryć w niesionym przez palindrom znaczeniu, z odpowiednio dobranymi okolicznościami sprawiało, że zatrzymywano się z zadumą nad ich treścią. I tak, jako przechwałkę kauzyperdy traktowano określenie: si nummi immunis znaczące: „jeśli (masz) pieniądze (czeka cię) wolność” [3].

Palindromy cieszyły się również niezwykłą popularnością w okresie średniowiecza. Jak podaje Julian Tuwim w książce Pegaz dęba, autorem jednego ze średniowiecznych palindromów miał być rzekomo sam diabeł, którzy rzekł:

Signa te, signa, temere me tangis et angis
Roma, tibi subito motibus ibit amor

co miało znaczyć: „Rzymie! Przeżegnaj się, przeżegnaj! Nierozważnie dotykasz mnie i dręczysz. Przez te ruchy przyjdzie ci nagle miłość (do mnie)” [4]. Ten fakt spowodował, iż nie tylko dodatkowe zainteresowanie, ale i swego rodzaju przekleństwo spłynęło na te symetryczne konstrukcje, które zaczęto określać mianem versus recurrentes, ale i versus diabolici.

Następnie, pomiędzy XVI a XVII wiekiem, powstało wiele utworów palindromicznych, które traktowano jako przykłady niezwykłego słownego kunsztu; powstawały panegiryki, ale i obszerne utwory poetyckie. Z wytrwałością konstruowano palindromy, pokonując przeciwności języka, jak również prześcigając się pomysłowością w budowaniu coraz to bardziej wyrafinowanych form. Popularnością cieszyły się wówczas w Polsce tak zwane „raki”, wiersze, które czytane wspak (nie litera po literze, lecz słowo po słowie) miały inne, zazwyczaj przeciwne znaczenie. Ślady tego wstecznego chodu wyrazów odnaleźć można w twórczości Jana Kochanowskiego czy Andrzeja Morsztyna. Z tego też okresu pochodzi jedyny zachowany na piśmie palindrom w języku polskim autorstwa księdza Wojciecha Waśniowskiego: Co w onei? ow pokoy y okop, woien owoc. Natomiast najbardziej popularny polski palindrom anonimowego twórcy pochodzi z wieku XIX, a jest nim zdanie: Kobyła ma mały bok.

Trwająca przez lata stopniowa zmiana postrzegania symetrii w słowach i zdaniach z kategorii magicznych na ludyczne, traktowanie palindromów jako doskonałego materiału do słownej zabawy sprawiło, iż wymykały się one szczegółowej uwadze oraz uchodziły jakimkolwiek poważnym opracowaniom. Dopiero zamiłowanie Juliana Tuwima do wszelkiego rodzaju słownych kuriozów stało się pobudką do powstania w latach 30. ubiegłego stulecia książki będącej swoistym literackim panopticum - Pegaz dęba. Jeden z rozdziałów, zatytułowany „O pewnej kobyle i o rakach”, w całości poświęcony został palindromom oraz powstającym na przestrzeni wieków symetrycznym tworom. Rękopis książki przetrwał wojnę, wydano ją, po raz pierwszy i jedyny zarazem, w 1950 roku. Sam autor również próbował swoich sił na warsztacie palindromowym. Poniżej zostały przytoczone dwa krótkie (najbardziej znane i najczęściej cytowane) palindromy autorstwa Juliana Tuwima:

Popija rum As, samuraj i pop
Muzo, raz daj jad za rozum

W książce Tuwima znaleźć można wiele rozważań na temat pożytków płynących z uprawiania najdziwniejszych nawet hobby, a palindromy to przecież nic innego, jak takie właśnie kuriozalne, literackie hobby. Zatrzymując się chwilę nad motywami tworzenia tego rodzaju słownych eksperymentów, impulsami, jakie kierują ludźmi zajmującymi się tak wyszukanymi formami, możemy stwierdzić, iż pewnym ich wytłumaczeniem jest właśnie hobby, gdyż tylko przez pryzmat tej ogromnej pasji „niewinnymm bzikom przypisać można podejmowanie pewnych kłopotliwych a bezużytecznych trudów” [5].

Po książce Juliana Tuwima, przez blisko czterdzieści lat, nie ukazała się żadna pozycja zbierająca dorobek z polskiego pola palindromowej twórczości. Zapewne w okresie tym symetryczne zdania tworzyli różni hobbyści, jednak ich dorobek jest obecnie trudny do odzyskania. Kilkadziesiąt spośród tych utworów udało się uratować od zapomnienia. Marek Penszko zebrał je w artykule Słowa biegnące z powrotem czyli o palindromach, który ukazał się w „Kalendarzu Szaradzisty” w 1975 roku. Autorzy prezentowanych tam palindromów są na ogół nieznani, czasem ukrywają się pod różnymi pseudonimami. Poniżej przytoczono kilka wybranych utworów:

A kona szarotka aktora z Sanoka
Oni wypili Filipy wino
A warta kosy wysoka trawa
Marzena pokazała Zakopane z ram
Metal ma wady, brak sitka tam, a baba ma takt i skarby da wam latem

W latach 90. ubiegłego stulecia można zauważyć pewne ożywienie w dziedzinie zainteresowań symetrią liter. W przeciwieństwie do Tuwima, który w Pegazie dęba pisał o różnego typu „humorystyczno-kuriozalnych gatunkach poetyckich istniejących w rzeczywistości” [6], Stanisław Barańczak, wydając w roku 1995 książkę Pegaz zdębiał, miał świadomość dobrej zabawy słowem, jakiej można doświadczyć zestawiając ze sobą litery, słowa i przyglądając się im bliżej. Książka, której podtytuł jednoznacznie wskazuje na subiektywizm ocen i analiz - poezja nonsensu a życie codzienne: wprowadzenie w prywatną teorię gatunków - w całości poświęcona została rozmaitym grom słownym. Znajduje się tam również rozdział z palindromami, a właściwie - jak je autor nazywa - palindromaderami, czyli dłuższymi palindromami. Oto kilka przykładów:
Jak łyso było Gotom i Maurom! „U-ha! Sama zaraza - masa humoru, a mimo to goły-bosy łkaj!”
„Taki cel ataku”, dodał Kazik: „Erotomana na motorek - i zakład o dukata: leci kat!”

Barańczak napisał potem jeszcze bardzo długi palindrom (2500 liter, obecnie jest on trzecim po względem długości polskim palindromem), niemniej powrócił do bardziej klasycznych form poetyckich.

W rok po ukazaniu się książki Pegaz zdębiał, na rynku wydawniczym pojawiła się kolejna pozycja poświęcona palindromom: Echozdania czyli palindromy. Stanowiła ona wynik piętnastoletnich przemyśleń autora - Józefa Godzica. Książka zawiera ponad tysiąc (głównie krótkich) nieuporządkowanych tematycznie palindromów, wiele z nich jest interesujących, niemniej trzeba umieć je wyłowić z całości zbioru. Poniżej kilka przykładów:

Ja tutaj
A tu mam od żab aż do mamuta
A, krowo, do worka
Jak łysy łkaj
My to pili po tym
Orkom mokro
Myto tu auto tym
Animator Adam ma dar, o, ta mina
As unika kin USA
 A to kanapa pana kota
Mów, dała dwóm?
I gonimy barką tą kraby, minogi
Może jutro ta dama sama da tortu jeżom?

Po utworzeniu serii „literozwrotów” dodatkowym czynnikiem dopingującym Godzica do zajmowania się palindromami była chęć opracowania uniwersalnego algorytmu, swoistego klucza umożliwiającego w szybki sposób generowanie konstrukcji palindromowych. Wynikiem końcowym podjętych założeń stało się nie tylko stworzenie przepisu na palindrom, otrzymanie swoistego wzoru, ale również uzyskanie wpisu przez Józefa Godzica do Księgi Rekordów Guinnessa (rekordowa liczba kompozycji palindromowych).

Ten przykład wskazuje również na to, w jak bliskim sąsiedztwie potrafią operować obok siebie dwie dość odległe, wydawać by się mogło, dziedziny nauk, jak język czerpie z matematyki, matematyka z języka [7]. Oczywiście kwestią podlegającą polemice jest stopień sensowności w ten sposób tworzonych zwrotów. Bowiem rzeczywiście, mając do dyspozycji tysiące leksemów danego języka, teoretycznie możliwe jest stworzenie, wygenerowanie niewyobrażalnie dużej liczby symetrycznych zdań. Pytanie, jakie się wtedy nasuwa, dotyczy kwestii ich jakości. Czy stawiając na ilość, nie utraci się sensu i logiki w palindromie? Czy, i w jakim stopniu, znaczenie palindromu, przekazywana przez niego treść będą zrozumiałe dla odbiorców? Jak dalece można odejść od reguł budowy zdań? Tym bardziej, że nierzadko w tych odległych od opisu rzeczywistości formach słownej symetrii zauważyć można przekraczanie granic realności, podążanie przez twórcę ku swobodnej myśli jego kreatywnej językowo wyobraźni. W tej perspektywie prawdziwym wyczynem lingwistycznym jest utworzenie możliwie najliczniejszej grupy takich zdań, które łączyłyby spójnie sens oraz przyzwoitą długość - najlepiej, by był to palindromader. I wtedy taki długi palindrom potrafiłby w wiarygodny sposób opisywać rzeczywistość. Tym bardziej, jak twierdzi Barańczak, „przy pomocy palindromadera jesteśmy w stanie wyrazić doprawdy wszelkie, najbardziej nawet efemeryczne, nastroje i wszelkie, najbardziej nawet szczegółowe, treści” [8], np.: „O, łam ordą jutro Paryża!”, wołam: „Mało waży raportu jądro, mało!”.

Do podtrzymywania zainteresowania tym ludycznym gatunkiem i rozwijania kreatywności językowej motywowały czytelników czasopisma rozrywkowe, w tym dwutygodnik „Rozrywka”, w którym to można było poznać wyniki różnego typu symetrycznych zabiegów na słowach. Niemniej, ze względu na przyjęte szaradziarskie wymogi, palindromy te stanowiły zazwyczaj tylko fragmenty niedokończonych zdań, a nieliczne z nich można uznać za dokończone utwory. Poniżej przedstawiono kilka wybranych, które mogą stanowić egzemplifikację szaradziarskich poczynań z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych:

A tu mam mamuta
A ile ma Amelia?
Ma tarapaty ta para tam
I na atol flota Ani
Okna ma za manko
Ela tropi portale
Ej, i panna pije
I kobyłkom mokły boki
I gromada da morgi
A to kiwi zdziwi kota

Niektóre z nich mogą być doskonałym materiałem wyjściowym do dalszych eksperymentów. Palindrom bowiem rzadko kiedy stanowi hermetycznie zamkniętą strukturę. Jego specyficzna, hierarchiczna struktura umożliwia dowolne rozbudowywanie, umieszczanie na biegunach kolejnych lustrzanych wyrazów lub drastyczniej: przez „rozrywanie” zdania wprowadzanie dowolnych modyfikacji. Na dowód tego poniżej przytoczono kilka przykładów palindromów napisanych przez Tadeusza Morawskiego, dla którego inspiracją stały się krótkie i niedokończone palindromy z „Rozrywki” (zostały one podane w nawiasie):

I karana na rzece z rana na raki?    (a na rzece z rana)
Znowu t
a nagana tu w ONZ?    (a nagana)
Ilu t
a Nina z Anina tuli?   (a Nina z Anina)
Oli kot ten netto kilo    (Oli kilo)
I zdun Ken im o kominek nudzi    (i zdun nudzi)

W palindromie możliwe jest bowiem umieszczanie dodatkowych elementów rozbudowujących poszczególne fragmenty zdań. Palindrom może się rozrastać, może być rozwijany i rozszerzany. Zwierzę z jednego z najsłynniejszych zdań palindromicznych: kobyła ma mały bok po dziś dzień służy autorom za pretekst do rozbudowań. „Ta nasza swojska, stara, poczciwa kobyła jest też stara i poczciwa jak na palindrom. Niezbyt kunsztowna, w miarę absurdalna, cieszy umiarkowanie, ale już długo i wiele pokoleń. Mimo wymyślania wszelkich nowych kunsztowności ona zapewne pozostanie jako wzorzec polskiego palindromu” [9]. Ponieważ naczelnym elementem palindromu jest lustrzane odbicie, zauważyć można w poniższych przykładach, w jaki sposób da się operować wnętrzem zdania:

Kobyłami oni woły bili; było wino i mały bok. [10]
Kobyła mami mera i muzę z umiarem - i ma mały bok. [11]
Kobyła ma manny żywo je; żywiej zje i wyżej - o, wyżynna! - ma mały bok. [12]

Tego typu przykłady obrazują, iż palindromy stanowią formy, które mogą być poszerzane przez umieszczanie na ich biegunach „lustrzanych” wyrazów (na początku zdania wyraz, a na końcu zaś jego lustrzane odbicie) lub przez poszerzanie ich wnętrza. Rozbudowywanie nie jest jednak zadaniem prostym, ponieważ „w wypadku palindromu trudność stworzenia poprawnego a zarazem ściśle „lustrzanego” zdania rośnie w postępie geometrycznym w miarę rozszerzania się jego rozmiarów” [13].

Wydaje się, że palindromy zwracają uwagę na możliwości, jakie tkwią w języku w sytuacji narzuconych mu ograniczeń. Nieoczekiwane zestawianie w bliskim sąsiedztwie wyrazów i zwrotów sprawia, że tworzą one nowe, niespodziewane i zaskakujące treści. Obok tej kreatywności języka na pierwszy plan wysuwa się też próba demistyfikacji pewnego rodzaju utartych konwencji i wykorzystywanych na co dzień sposobów komunikowania się. To również udowadnianie, jak wielki i wciąż do końca nieodkryty jeszcze potencjał kryje w sobie nasz język.

Współczesne oblicze polskiego palindromu [14]

Dziś już nie interpretuje się palindromów w świetle ich rzekomego magicznego znaczenia, nie doszukuje się w nich ukrytej, tajemnej mocy. Niemniej każde zetknięcie się z tą symetrią liter, z tym osobliwym układem, staje się powodem choćby chwilowego zaciekawienia lub zadziwienia. Zmieniły się czasy, ale pozostało zainteresowanie tą formą twórczości. Jeszcze kilka lat temu mogłoby się wydawać, że przy tak znacznym wzroście liczby palindromów (w porównaniu z czasami przedwojennymi) i wobec ograniczonej oraz wyczerpującej się przestrzeni możliwych kombinacji, tworzenie nowych, okazałych polskich palindromów będzie znacznie trudniejsze. Potwierdzeniem słuszności tego stwierdzenia mógłby być pogląd, jaki wygłosił w swojej książce Józef Godzic, pisząc: „Oddaję do rąk Czytelników książkę, jakiej jeszcze nie było, a podobnej drugiej może już nie będzie”. Podobnie utworzony w 2003 roku w Internecie na Forum „Szaradziarstwo” wątek zatytułowany „Złota kolekcja palindromów” nastawiony był głównie na przypominanie najładniejszych palindromów z naszej historii.

Ożywienie, jakie nastąpiło z początkiem XXI wieku stanowi jednak zaprzeczenie tego stwierdzenia. Palindromy dzięki swej specyficznej budowie są strukturami tyle nietypowymi, co i ekscentrycznymi. Charakteryzują się balansowaniem pomiędzy precyzyjnym,  logicznym połączeniem układu liter a irracjonalnością przedstawianych faktów.

Współcześnie jest nas w stanie zaskoczyć umiejętnie zbudowane zdanie, skłonni też jesteśmy uśmiechnąć się w wyniku odkrycia trafnej puenty czy przemyślnie skonstruowanego żartu słownego ukrytego w symetrycznym układzie liter. Magiczność ustąpiła miejsca ludyczności. Ta zmiana nie spowodowała jednak zatarcia niezwykle istotnej cechy, która popycha ludzi do stawiania czoła przeciwnościom i trudnościom. Nadal trudność języka motywuje do kreatywności myśli w celu osiągnięcia nietypowego układu słownego. Jerzy Bralczyk w książce Leksykon zdań polskich pisze: „Jednocześnie zabawa formą to wyzwanie. Ułożyć kalambur to drobiazg, ale pobawić się w anagramy, a także zbudować poprawny klasyczny limeryk to już sztuka. Tworzenie palindromów to wyższa szkoła jazdy” [15].

Historia dotycząca zjawiska, które określić by można mianem renesansu zainteresowań polskim palindromem, związana jest z nazwiskiem Tadeusza Morawskiego. Jego dorobek w sposób pokaźny uzupełnia zbiór polskich wyrazów czytanych „tak i wspak”, wypełnia jednocześnie lukę, jaka powstała w tej dziedzinie słownej żonglerki po latach 90. ubiegłego stulecia. Jak sam wspomina, w roku 2003, udając się na wycieczkę w polskie Tatry, zapisał na skrawku papieru nazwy związane ze zbliżaniem się do Zakopanego: Nowy Targ, góry, Zakopane [16]. Po dopisaniu do nich lustrzanego odbicia otrzymał, jak się potem okazało, w miarę sensowny palindrom: Nowy Targ, góry, Zakopane - na pokazy róg, graty won! Podbudowany i zachęcony tym pozytywnym wynikiem zaczął układać kolejne palindromy. I tak, zachwycony pięknem gór zadał sobie proste pytanie: co mi dał duch?, a odpowiadając na nie wspak, stał się autorem następującego atrakcyjnego palindromu: Co mi dał duch - cud, ład i moc.

Efektem zainteresowań związanych z tworzeniem palindromów stały się z czasem wydane książki. I już w niespełna dziewięć lat od wydania książki Józefa Godzica Echozdania czyli palindromy, na rynek czytelniczy trafia książka Tadeusza Morawskiego zatytułowana Gór ech chce róg. Jak się potem okazało, stanowiła ona dopiero zwiastun, mających ujrzeć światło dzienne na drukowanych stronach, kolejnych „wspakoliterów” [17]. W dalszych latach ukazały się następne książki: Zagwiżdż i w gaz (2006) oraz Zaradny dynda raz (2007). Jak przystało na książki o palindromach, ich tytuły są również palindromami. Każda z nich zaprasza do wspólnej zabawy i przyglądania się słowom oraz ich znaczeniom; zawiera ponad tysiąc nowych palindromów, a także kryje inne, szczególne atrakcje.

W pierwszej - Gór ech chce róg -  znajdują się (po raz pierwszy w polskiej „palindromowej” literaturze) wiersze-palindromy i dwie najdłuższe sotady. A znakomite umiejętności i predyspozycje językowe autora - Tadeusza Morawskiego nie ulegają wątpliwości. Potwierdzeniem tego może być stworzony przez niego palindrom składający się z 33 tysięcy liter, który jest obecnie najdłuższym palindromem na świecie (dotychczas rekord długości należał do palindromu angielskiego, liczącego 17 tysięcy liter). Druga z wymienionych książek zawiera ponad sto dłuższych palindromów. Owocem dalszego rozwijania warsztatu stała się też najnowsza książka Zaradny dynda raz, w której zamieszczony został najdłuższy wiersz-palindrom, składający się z ponad 4400 liter. Zaprezentowano również algorytm umożliwiający odłączanie od wiersza wybranych wersów i utworzenie licznych, nowych, krótszych wierszy-palindromów [18]. Wiele palindromów autorstwa Tadeusza Morawskiego zyskało dużą popularność w Internecie. Do najbardziej znanych należą tytuły trzech wymienionych książek oraz następujące zdania:

Może jeż łże jeżom
A kto kota ma - to kotka
Ilu tuli filut Uli?
Tu armata, a tam raut
Akta generała ma mała renegatka
Rada dama sama da dar
Ala boski miks obala
Adela atomowo mota, ale da
Ino gnam jak kajman goni
Jeż leje lwa, paw leje lżej
Ot, dancing, nic nad to
Asa loguj u golasa
Zakopane i nie na pokaz
U Izydy żądze - zdąży Dyziu?
A ile ma tez od A do Zet Amelia?

W konsekwencji zauważalny w przeciągu ostatnich lat ogólny wzrost zainteresowania palindromami zaowocował wydaniem w latach 2005-2007 aż czterech książek z tej tematyki. W ogólnym podsumowaniu stanowi to więcej niż połowę wszystkich dotychczasowych wydawnictw. Pozytywnym przykładem ratowania od zapomnienia rezultatów tej osobliwej twórczości słownej jest wydany zbiór palindromów, tworzącego w Kazimierzu Dolnym Edmunda Johna. W 2006 roku, w 18 lat po jego śmierci, ukazała się książka Palindromy pana Johna [19], zawierająca ponad sto palindromów jego autorstwa. Poniżej kilka przykładów:

Jadzi w gębę gwizdaj!
Ada raportuje, że jutro parada
Upał u pułapu
I partanina trapi
A i wam domu kum odmawia

Popularyzowanie palindromów w kontekście nikłej wiedzy o tym gatunku literackim jest niezwykle trudne. Z tego też względu pozytywnym osiągnięciem i realnym wkładem w rozwijanie zainteresowań tym gatunkiem stało się, obok wydawanych książek, stworzenie przez Tadeusza Morawskiego w roku 2005 witryny internetowej www.palindromy.pl. Liczne palindromy, które zostały tam umieszczone, podzielono na grupy tematyczne. Obok zdań i symetrycznych wierszy samego autora systematycznie dodawane są palindromy pochodzące z dawnych czasów, nowe utwory nadesłane przez czytelników, opinie, artykuły o palindromach i aktualności. To swego rodzaju wirtualne muzeum polskich palindromów, dzięki aktywności miłośników symetrii liter, systematycznie gromadzi wiedzę o gatunku.

Obecnie do upowszechniania wiedzy o palindromach przyczyniają się redakcje czasopism „Rozrywka” i „Angorka”. W tym ostatnim utworzono stały dział dla młodzieży, w którym zamieszczane są co tydzień „wspakolitery” nadesłane przez czytelników. Palindromy są też nierzadko publikowane w licznych mediach elektronicznych, wiele informacji na ich temat zawiera artykuł w internetowej Wikipedii, funkcjonują różne internetowe fora dyskusyjne i informacyjne o palindromach.

Działalność prowadzona na tak licznych polach ma w głównej mierze propagować wiedzę o gatunku, przełamywać barierę przekonania, iż palindromy są trudne i zazwyczaj niezrozumiałe. Wynika to zapewne z możliwości różnorodnego odczytywania i interpretowania palindromów. Ten specyficzny rodzaj igraszki literackiej inaczej zapewne będzie odbierać i interpretować autor, który dysponuje szerszą wiedzą na temat zamysłu palindromu, inaczej osoba, która może odwołać się jedynie do własnych doświadczeń i wiedzy. Niemniej, to, czy będziemy w stanie zinterpretować palindrom, ułożyć poszczególne zdania w zabawną historię, zależy od naszej wyobraźni, kreatywności, skojarzeń oraz umiejętności wychwytywania znaczeń. Czasem też wysiłek poniesiony w celu odnalezienia logiki w palindromie może okazać się daremnym, bowiem palindromy „bywają zazwyczaj bezsensowne. Jeżeli coś może być czytane (i oczywiście pisane) tak samo i z tym samym znaczeniem zarazem od lewej do prawej i od prawej do lewej, to trudno wymagać, by miało jeszcze do tego głębszy sens” [20].  Można zatem zaniechać doszukiwania się w palindromach czegoś więcej niż tylko efektów umysłowej świerzby i poddać się zabawie, do której zapraszają.

Jako symptomatyczny gatunek artystyczny palindromy podlegają zmianom i przeobrażeniom. Współcześnie dostrzega się również ich kreatywność - wykorzystuje się je do tworzenia opowiadań, układa się wiersze z udziałem wybranych palindromowych fraz czy zwrotów. Tadeusz Morawski zaproponował na przykład zabawę w „historyjki palindromem pisane”. Taką „historyjkę” stanowić może jeden dłuższy lub kilka różnych palindromów, poruszających w zwięzłej formie mniej lub bardziej związane ze sobą kwestie. Opowiadanie z wybranych palindromów staje się w takim przypadku odkrywaniem gdzieś głęboko w nich osadzonych pokładów znaczeń. Oto przykład:

„Raj - oberża”. Popija tutaj i pop, a żre bojar.
U Bila „Malibu”   /   I laba na Bali
Ala sodę dosala   /   Ada jodu dojada
Amok, nam rabat, a bar manko ma
Łapał za Tokaj, a kota złapał
Kory wina - Ani wyrok!
Ani pan spec i biceps napina
Ma tu Pac u Pałaca kaca - „łapu capu” tam
To kłamał kot?   /   To kłamał koń, okłamał kota
Ada bąki piką bada   /  Dno bada Bond
Jim, jedz serdelki w ćwikle, dres zdejmij!
Mata na kei zdybała i chciała by dziekana tam
Oto mim, adagio gra, largo - i gada mimo to
Ej, u Reja bogaty dureń. Erudyta go bajeruje.
Oto na wyrku Ada Gmeracz z carem gada. Ukrywano to!

Poniżej też historyjka - palindromiczna rozmowa, jaką po upojnej nocy przeprowadzają dwie postaci - Adam i Ada:

A kat, a lew on co noc. Mawia typ Adam - a ty wyżyta? - A ty żywy tam? - Ada pyta. I wam co noc nowela taka.

Długość palindromu, oczywiście obok logicznej treści, którą niesie, jest jego dodatkowym atutem. Jednak to właśnie ona sprawia, iż palindrom jest trudny do zapamiętania. Poniżej przykłady kilku dłuższych palindromów Tadeusza Morawskiego:

Róg, zima do larga, zima mi zagra lodami z gór
Sani woła dal biała i blada, łowi nas
Ej, Ela, ten Urban mech ci cały mył,  a cichcem na bruneta leje
Ej, Eli Kamil świeże jada jeże i w ślimaki leje
Kat Pąk Izydor świni w środy z Iką Ptak
I naga samotna figi Fantomasa gani
Raz cywil boso mami - mam osobliwy czar

i Stanisława Barańczaka:

Nam, Rusi, bąble mąk! Lube ci, maso, sznycle jada Jelcyn z sosami, cebulką, melbą, bisurman!
Ocena: „Wady - weto! Łzy! Marazm! Ech, ci cynicy! Ryciny cichcem za ramy złote wydawane, co?!”

W tym miejscu wspomnieć należy o jeszcze jednym istotnym elemencie „wspakoliteru”, którym jest skomplikowanie i swego rodzaju trudność językowa. Jako ilustracja zagadnienia może posłużyć taka oto garść palindromów Tadeusza Morawskiego:

Pętaka pętaj, a tępaka tęp!
Ja tu tę chcącą chcę tutaj
Zaginarkę chcę, kran i gaz
Może jeż łka jak łże jeżom?

Dająca się zauważyć pewna trudność w wymowie poszczególnych zdań może być dodatkowym atutem palindromu, będącego doskonałym przykładem zbioru zdań do ćwiczenia dykcji. Pewne słowa zawarte w palindromie mogą brzmieć dla odbiorcy nieco egzotycznie, obco, archaicznie, a nawet humorystycznie. Ta wielobarwność ma swe wytłumaczenie. Niejednokrotnie palindromista decyduje się na nią kosztem utrzymania logiczności zdania. W takim przypadku palindrom może stanowić interesującą i osobliwą mozaikę znaczeń. W tym też kontekście nowość, odmienność stają się podstawowymi wyzwaniami dla palindromisty. Dają tak jemu, jak i odbiorcom możliwość konfrontacji nowej formy z doznaniami estetycznymi oraz sposobami ich wywoływania. A cechą elementarną palindromu staje się wówczas ukazywanie zmienności i oryginalności języka.

Zapewne żadne palindromy z wydanych dotychczas książek nie mogą konkurować pod względem popularności ze znanym z szaradziarskich zagadek, a potem z książki Józefa Godzica palindromem, który jest tytułem najnowszej książki Stanisława Tyma Mamuta tu mam [21]. Jednak to, czy kobyła z małym bokiem, bohaterka jednego z najbardziej znanych polskich palindromów, będzie musiała ustąpić miejsca mamutowi, z pewnością pokaże upływający czas.

0x01 graphic

[1] M. Głowiński, T. Kostkiewiczowa, A.Okopień-Sławińska, J.Sławiński, Podręczny słownik terminów literackich, Warszawa: Open, 1998, s. 204.
[2] M. Penszko, Słowa biegnące z powrotem czyli o palindromach, „Kalendarz Szaradzisty”, Warszawa 1975, s. 52.
[3]  Tamże, s. 58.
[4] J. Tuwim, Pegaz dęba, Warszawa: Czytelnik, 1950, s. 96.
[5]  Tamże, s. 18.
[6]  S. Barańczak, Pegaz zdębiał, Londyn: Puls, 1995, s. 8.
[7] Na stronie internetowej www.palindromy.pl w dziale „Aktualności” znajduje się szczegółowy opis wzoru J. Godzica.
[8]  S. Barańczak, dz. cyt., s. 31-32.
[9]  J. Bralczyk, Leksykon zdań polskich, Warszawa: Świat Książki, 2004, s. 137.
[10]  J. Godzic, Echozdania czyli palindromy, Rzeszów 1996, s. 81.
[11] T. Morawski Zagwiżdż i w gaz, Poznań: Sorus, 2006, s. 38.
[12]  S. Barańczak, dz. cyt., s. 24.
[13]  Tamże, s. 25.
[14] Autorką drugiej części artykułu jest Beata Rusek.
[15]  J. Bralczyk, dz. cyt., s. 136-137.
[16] T. Morawski, Napisane tak, by czytano wspak, „Wiedza i Życie” 2006, nr 8, s. 47.
[17]  Zob. J. Tuwim, dz. cyt., s. 96.
[18] Treść wspomnianego wiersza oraz szczegółowy opis wykorzystania mechanizmu konstruowania nowych wierszy znajduje się w rozdziale „Wiersze z wiersza” książki T. Morawskiego, Zaradny dynda raz, Poznań: Sorus, 2007, s. 58-66.
[19]  E. John, Palindromy pana Johna, Kazimierz Dolny 2006.
[20] J. Bralczyk, dz. cyt., s. 136.
[21] S. Tym, Mamuta tu mam, Michałów-Grabina: Latarnik, 2005.

Marianna Wartecka

studentka III roku wiedzy o teatrze na UAM; interesuje się przede wszystkim teatrem współczesnym; publikowany esej zdobył wyróżnienie na XXXII Konkursie na Referat Studencki, organizowanym przez Instytut Filologii Polskiej UAM.

Inna Europa Andruchowycza i Stasiuka





W efekcie uznawanej za europejską skłonności do racjonalnego analizowania i systematyzowania wszelkich problemów powstała niemożliwa do ogarnięcia ilość tekstów poruszających kwestię rozumienia tejże „europejskości”. W rezultacie równie europejskiej skłonności do krytycyzmu powszechnie uznawane i jednoznaczne rozwiązanie tej kwestii nie istnieje. W krótkim szkicu, będącym głosem w toczonej na łamach „Znaku” dyskusji na temat Gdzie jest Europa, Henryk Woźniakowski pisze: „Definiowanie Europy przypomina nierozwiązywalne zadanie typu « kwadratura koła » (...) Europa jest jak żyrafa: zwierzę łatwe do zidentyfikowania, trudne jednak do zdefiniowania” [1].

Wydaje się jednak, że wątpliwości towarzyszące każdej próbie odpowiedzi na pytanie „gdzie jest Europa?” bledną przy próbie zdefiniowania tego, co określa się mianem Europy Środkowej, Europy Środkowowschodniej czy Europy Wschodniej. W tym przypadku już na wstępie pojawia się zasadniczy problem: które z trzech wymienionych wyżej określeń jest właściwe i do jakiego obszaru je odnosić? Odpowiedź na pytanie, gdzie kończy się „środkowa”, a zaczyna „wschodnia” jest wysoce problematyczna. Nie jest to bynajmniej pytanie natury geograficznej, ale raczej z pogranicza psychologii społecznej i zakorzenionych w niej silnie stereotypów. Przeciętnego mieszkańca zachodniej Polski, głoszącego, że „granica między Europą a Azją przebiega na Stadionie Dziesięciolecia” albo że „od Konina Ukraina” (przy czym Azja i Ukraina są w tego typu myśleniu tożsame i oznaczają po prostu brak cywilizacji), zirytowałby Francuz, informujący go, że mieszka na Wschodzie, ale rozbawił do łez Białorusin, twierdzący, że jego dom leży jeszcze w Europie Środkowej. Wolfgang Bücher w relacji z pieszej podróży, jaką odbył z Berlina do Moskwy, stwierdza, że mniej więcej w połowie swej drogi przez Białoruś przestał pytać, kiedy znajdzie się na Wschodzie, gdyż z każdym zapytaniem ta granica się przesuwała [2]. Te dywagacje nie są jedynie domeną myślenia potocznego - ich echo można odnaleźć w publikacjach największych intelektualistów naszych czasów.

Milan Kundera w eseju Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej [3] posługuje się głównie określeniem tytułowym, ale pisze także: „geograficznie Europa środkowa jest środkiem, kulturalnie - Zachodem, a politycznie - od 1945 roku - Wschodem [Kundera pisał ten tekst w latach 80. - przyp. M.W.]”. To właśnie w tym podwójnym - czy potrójnym - statusie Europy Środkowej dostrzega Kundera jej największy tragizm. Definiując ją nie jako całość geograficzną czy historyczną, ale jako „kulturę, los”, nie wyznacza precyzyjnie jej granic. Wyraźnie jednak wyczuwa się, że pewnym narodom - Rosjanom czy Bułgarom - odmawia przynależności do niej. A uznając Europę Środkową za „wschodnią granicę Zachodu”, odmawia tym narodom przynależności do zachodniego kręgu kulturowego. Do tekstu Kundery odwołuje się Mykoła Riabczuk, podkreślając, że „rozprawianie o « jedności kultury » jest naprawdę niewiele warte, skoro lekceważymy Albańczyków - bo biedni, Białorusinów - bo to « prawie Rosjanie », Serbów Łiżyckich - bo są nieliczni, a Gruzinów i Ormian dlatego, że są za daleko od naszych ogródków” [4]. Ukraiński pisarz walczy z mitem „Środkowowschodniej Europy” i postuluje, aby „stać się po prostu « Europą », bez dodatkowych epitetów i poniżających sporów, kto z nas jest bardziej « Środkowy » i « Europejski »” [5].

Czesław Miłosz pisał z kolei o sobie jako o „Europejczyku wschodnim”, który „wyłonił się z mglistych obszarów, o których podręczniki i książki rzadko podają wiadomość, a jeżeli, to fałszywą” [6], otwarcie przyznając, że przez wieki „kiedy nad Morzem Śródziemnym powstawały i upadały królestwa, a niezliczone generacje przekazywały sobie wyrafinowane rozrywki i grzechy, mój kraj rodzinny był puszczą” [7]. Zauważyć jednak należy, że polski poeta stał się w późniejszym okresie raczej zwolennikiem pojęcia „Europa Środkowa”, głownie ze względu na jednoznaczne kojarzenie Europy Wschodniej ze Związkiem Radzieckim i komunizmem [8].

Wydaje się, iż koncepcją wzbudzającą najmniejsze kontrowersje może być rozumienie Europy Środkowowschodniej przedstawione przez Piotra Wandycza. Historyk, traktując to określenie w kategoriach geopolitycznych, zaznacza pewną jego niejednoznaczność, ale jednocześnie przedstawia dość konkretną propozycję. Odrzucając dualistyczny podział na Wschód i Zachód, autor prezentuje Europę jako obszar od stuleci podzielony na centrum, półobrzeża i obrzeża, które w toku dziejów ulegały mniejszym bądź większym przemieszczeniom. Narody i państwa Europy Środkowowschodniej znajdowały się zawsze w strefie półobrzeży, balansując raz to w stronę centrum, innym razem w stronę obrzeży. Choć Wandycz, myśląc o Europie Środkowowschodniej, pisze głównie o Czechach, Polsce i Węgrzech, to zważywszy na zmieniające się historycznie terytoria tych państw, termin ten obejmuje mniej więcej obszar dzisiejszych państw bałtyckich, Białoruś, Ukrainę, część Rosji, Bułgarię, Rumunię, Mołdawię, Słowację, Czechy, Węgry, Polskę, część państw bałkańskich oraz znacznie więcej narodów i grup etnicznych. Najważniejsze w tej koncepcji wydaje się jednak być nie tylko stosunkowo ścisłe, przestrzenne umiejscowienie problematyki Europy Środkowowschodniej, ale naukowe, pozbawione elementów emocji i wartościowania uchwycenie tematu. Wandycz, zaznaczając niewątpliwie duży wpływ kultury i cywilizacji zachodniej na omawiany obszar, podkreśla równocześnie rolę, jaką w jego kształtowaniu odegrała kultura wschodnia. Ponadto autor, zauważając i akceptując odmienność tej części Europy, nie określa jej jako lepszej czy gorszej. Nie odmawia też nikomu ze względu na położenie geograficzne czy sytuację polityczną prawa do dowolnie rozumianej „europejskości”. „Europa Środkowowschodnia” nie posiada dla niego wartości autotelicznych, jest po prostu pojęciem, które ma służyć do przedstawienia historii państw i narodów, które już posiadają wartość samą w sobie [9].

Europa Środkowowschodnia obecna w prozie Andrzeja Stasiuka i Jurija Andruchowycza ma w sobie coś z koncepcji Piotra Wandycza. Obaj pisarze w pełni akceptują fakt, że znajdują się na półobrzeżach, a czasem wręcz na obrzeżach Europy. Mało tego - to właśnie prowincja i zaścianek są inspiracją ich twórczości i jej głównymi bohaterami. Przedstawiają świat, w którym „europejskość” jest rozrzedzona i rozproszona, ale dzięki temu nikomu nie można odmówić do niej prawa. Ich literatura - inaczej niż książka Wandycza - nie jest pozbawiona emocjonalnego zabarwienia, ale w tej akurat kwestii wymagania stawiane sztuce i nauce znacznie się od siebie różnią.

Warto sięgnąć po Andruchowycza i Stasiuka, gdy choćby pobieżnie pragniemy zgłębić problem Europy Środkowowschodniej. Pomimo wszystkich cech różniących prozę obu autorów, można w niej odnaleźć zadziwiająco zbieżne ze sobą spostrzeżenia na temat tej części Europy. Nieustannie powracający, właściwie nadrzędny, jest dla nich motyw prowincji, często groteskowej i absurdalnej. Przestrzeń, która stanowi dla nich przedmiot zainteresowania, to obszar, gdzie sfera rzeczywistości nie jest jasno określona, gdzie rozumowe ideały oświecenia poniosły przynajmniej częściową porażkę. Jedną ze stale przetaczających się przez tę przestrzeń zjaw jest historia, przywoływana zresztą często nie z założenia, ale po prostu dlatego, że nie da się jej uniknąć. Zza najmniej oczekiwanego rogu potrafi też wyskoczyć Zachód - jako pokraczna parodia albo idealny świat marzeń, stanowiący nieosiągalny cel i jedyny punkt odniesienia. Zarówno u jednego, jak i drugiego pisarza nie brakuje również swoistej „dokumentacji” przemian zaszłych na początku lat dziewięćdziesiątych i ich rezultatów.

Podobieństwa między twórcami nie kończą się na pewnej symetrii kilku wymienionych wyżej elementów, ale dotyczą także ich ujęcia. Prowincja nie jest dla nich źródłem kompleksów, ale inspiracji. Choć bezsprzecznie do niej przywiązani, są obserwatorami krytycznymi i niezwykle ironicznymi. Historia nie występuje u nich bynajmniej w wersji romantyczno-mesjanistycznej, jest jedynie nieodzownym elementem ich świata. Zachód nie jest przedmiotem ani nienawiści, ani uwielbienia - jest równoległą rzeczywistością, czasem wartościowaną dodatnio, innym razem złośliwie komentowaną.

Upór, z jakim obaj prozaicy wracają do przywołanych wyżej motywów, pozwala mniemać, iż pochylenie się nad nimi może wzbogacić wiedzę na temat środkowej i wschodniej części Europy, pomóc w głębszym zrozumieniu jej specyfiki. Lektura tych autorów nabiera jednak sensu dopiero przy spełnieniu kilku założeń. Po pierwsze, należy uznać, że ta część Europy różni się w swojej istocie od innych obszarów europejskich. Dalej, trzeba się zgodzić, że to, co ją wyróżnia, jest ważne, warte poznania. Wreszcie, powinno się zaakceptować fakt, że obraz, który się wytworzy, będzie niekompletny, niejednorodny i raczej niemożliwy do ukończenia. Dopiero po przyjęciu takich założeń przejść można do próby uchwycenia wspomnianych motywów w twórczości obu autorów.

Status prowincji

Jeden z bohaterów Opowieści galicyjskich, Rudy Sierżant, czyta lokalną gazetę: „W knajpie w Żurawicy ktoś siekierą porąbał umywalkę i kran, pod Medyką ciągnik sam przejechał swojego właściciela, na moście w Nagnajowie  od dwóch tygodni leży zdechły pies” [10]. Rudy Sierżant przyswaja te informacje ze spokojnym opanowaniem, nie ekscytuje się nimi, ale są one dla niego istotne. Mają przecież ścisły związek z jego życiem. Innym razem w miejscowej knajpie wpada mu w ręce „Życie Warszawy” z datą „sprzed kilkunastu dni”. Sierżant wzrusza ramionami na jego widok i odkłada wymięty rulon. Co go obchodzi życie Warszawy? Jego świat to miasteczko, w którym „pod sklepem siedzi dwóch i czeka na trzeciego, który ma mieć jakiś grosz” (OP, s. 78), gdzie „głównym składnikiem służby jest nieruchomość” (OP, s. 60) i gdzie „czasami jest praca dla tych, co nie potrafią prawie nic” (OP, s. 55).

Takie małe, samoistne światy Stasiuk odnajduje „w mieście Sabinov, w mieście Gorlice, w Gonc, w Caransebes, w całym słynnym międzymorzu między Czarnym a Bałtykiem” [11]. Dominującą cechą tych różnych, ale tak do siebie podobnych terenów, jest absolutny bezruch, zarówno krajobrazów, jak i ludzi, tak jakby oszczędzanie energii było podstawowym zadaniem na tym obszarze. Tak jest w Rumunii, gdzie „na pustkowiu przy szosie siedziała czwórka starych wieśniaków (...) po prostu siedzieli i patrzyli” (JB, s. 17), czy na Węgrzech, gdzie „przed wejściem do szpitala kilku wariatów w szlafrokach paliło papierosy” (JB, s. 63). W Albanii „o wpół do szóstej rano pod hotelem Grand stało już kilku mężczyzn” (JB, s. 114), natomiast w Mołdawii „w knajpach na powietrzu wygrzewali się smutni królowie życia. Zamawiali mołdawski koniak, wypijali szklankami, ale ich twarze nie zmieniały wyrazu. Potrafili tylko poruszać ustami. Resztę mieli nieruchomą raz na zawsze” (JB, s. 142). Dla Stasiuka niewiele się zmienia mimo pokonywanych kilometrów. Różnice krajobrazowe też nie odgrywają większego znaczenia, czasem jest bardziej płasko, kiedy indziej górzyście, ale dominuje zwykle i tak bezkres oraz brak elementów charakterystycznych. Odmienność sprowadza się do tego, że raz droga biegnie „wśród lasów i bezkresnych słonecznikowych pól” (JB, s. 69), innym zaś razem przez „winorośl, słoneczniki i kukurydzę” (JB, s. 140). Pomimo iż rozpiętość opisywanych przez autora krajów waha się od Słowenii, która przypomina „habsburski sen o misji cywilizacyjnej Cesarstwa” (JB, s. 105), do Albanii - „europejskiego id, lęku, który nawiedza nocą śpiący Paryż, Londyn i Frankfurt nad Menem” (JB, s. 119), to i tak odnosi się wrażenie, że cały czas przebywa się w jednym miejscu.

Mówił o tym w jednym z wywiadów Jurij Andruchowycz: „Ten Babadag, moim zdaniem wybitna rzecz, która jest też w pewnym sensie monotonna i dosyć nudna, bo wszędzie gdzie on jeździ widzi te same rzeczy. Potem to już nawet opisuje w tych samych słowach: i tak było tam, tak było na Węgrzech, tak było w Rumunii itd. itd. On jakby cieszy się z tego, że to wszystko jest takie podobne. I to jest jego patent. Że wszędzie są jacyś średniego czy młodszego wieku mężczyźni, którzy nic nie robią, stoją i palą i patrzą przed siebie. I potrafią tak stać godzinami” [12]. Sam Stasiuk nie stara się zresztą udawać, że podróżuje, aby szukać i znajdować nowe zjawiska. Nie ukrywa, że niezależnie od tego, w którym miejscu środkowowschodniej Europy się znajduje, czuje się jak w domu, dzięki specyficznym podobieństwom, które na tym obszarze występują. Wracając z jednej z wypraw, przy przekraczaniu w Koniecznej granicy słowacko-polskiej zauważa: „nie miałem poczucia, że skądś wracam” (JB, s. 317).

We wszystkich miejscach, do których dociera, autor dostrzega „stary czas” i to on stanowi jedną z przyczyn owego tak wszędzie podobnego bezruchu. To czas, kiedy „ludzie nie wyruszali w drogę bez przyczyny (...) bo wezwanie do podróży nigdy nie oznaczało niczego dobrego” [13]. Ludzie stosujący „stary czas” nie są ani mobilni, ani elastyczni. Nie zmieniają przyzwyczajeń i nie zmieniają przestrzeni, w której przyszło im żyć. Wykonują przez całe życie te same czynności, o ile to możliwe, tak samo jak robili to ich przodkowie: „Dzisiaj naprzeciwko mojego domu czterech mężczyzn zrywało drewno. Wyciągali na skraj lasu świerkowe pnie. Potem, gdy zebrały się trzy, cztery sztuki, ładowali kłody na rozciągnięty wóz. Pracowali jak zwierzęta - wolno, monotonnie, wykonując te same czynności i gesty, co sto i dwieście lat temu” (JB, s. 33-34).

Andrzej Stasiuk nie wyraża wprost swojej aprobaty dla tego świata, gdzie wszystko jest powtarzalne i, przy braku interwencji z zewnątrz, przewidywalne. W żaden sposób nie można uznać jego tekstów za radosną pochwałę sielskiej krainy, gdzie ludzkość oparła się westernizacji i postanowiła żyć powoli. Bardzo często przez jego teksty przebijają się realne społeczne problemy - bieda, bezrobocie, stagnacja. Kiedy pisze o miejscach, gdzie „ « jutro » właściwie nigdy nie nadchodzi, bo zatrzymuje się w dalekich krajach (...) to, co ma nadejść, nigdy tu nie dociera, ponieważ zużywa się gdzieś po drodze (...) panuje tutaj wieczny schyłek i dzieci rodzą się zmęczone” (JB, s. 87), oddaje panujący w nich nastrój rezygnacji i marazmu. Bez wątpienia jest jednak nimi zafascynowany, przyciągają go one i czuje się w nich swojsko. Pragnie i potrzebuje istnienia takich miejsc. Nie może jednak zdumiewać postawa zupełnie inna wobec tych samych zjawisk. Prezentuje ją chociażby ukraińska pisarka i eseistka, Oksana Zabużko: „W naszym sposobie przeżywania czasu (...) w ciągu ostatnich 150 lat nie dokonały się istotniejsze zmiany. Czas pozostał definitywnie nieeuropejski (...), lokalny, sprzed wprowadzenia Greenwich. (...) Nasze zegary nie mają wskazówek, jak te na płótnach Salvadora Dali. Nasze samoloty nie przylatują o ,,pierwszej zero trzy”, a spóźniają się o dwie godziny, i nikt z pasażerów nie żąda od linii lotniczych odszkodowania (...). Nasz czas odmierzany jest według zdarzeń, jak w społeczeństwie średniowiecznym. Pod koniec XX wieku czas „zachodni” został rozdrobniony na jakieś ułamki z niekończącym się rozwinięciem (...); każda chwila!, ćwierć chwili!, setna część chwili! - pęka od nadmiaru znaczenia. (...) Każdego, kto przez pewien czas mieszkał na Zachodzie, po powrocie do domu, na Ukrainę, na początku prześladuje groteskowo fantastyczne uczucie jakiejś niemal fizycznej zmiany środowiska. Tak, jakbyś mknął na rowerze wyścigowym po gładkiej nawierzchni i raptem (...) pedałujesz z tą samą energią a rower stoi w miejscu! Na wszystkie twoje nowatorskie propozycje (...) odpowiadają ci: „Trzeba będzie pomyśleć” oraz „Proszę zajrzeć przy okazji, omówimy to”” [14].

Nie jest celem tej pracy rozstrzyganie, która z tych postaw jest lepsza, bardziej właściwa. Zresztą takie jednoznaczne jej rozwiązanie nie istnieje. Istotne jest, iż oboje - Stasiuk i Zabużko - choć inaczej do zjawiska ustosunkowani, potwierdzają specyficzne, środkowoeuropejskie traktowanie czasu. Jest to podejście zdecydowanie prowincjonalne - tam, gdzie czas jest mało istotny, nie da się wygrywać wyścigów, kreować trendów i eksportować ich poza swoją lokalność. Z takim podejściem do czasu - tutaj także oboje są zgodni, choć Zabużko to krytykuje, a Stasiuk po prostu zauważa - jest się skazanym na bycie prowincją, choć jest ona oczywiście w swoim obrębie zróżnicowana. Tu i ówdzie trafiają się jakieś większe miasta, które usiłują być „centrum” chociaż w lokalnej skali. Ale także one nie są w stanie zamaskować swojego prowincjonalnego charakteru. Jurij Andruchowycz tak pisze o Lwowie: „We Lwowie powiadają, że córka doktora C. wyjechała do Stanów, żeby tam urodzić dziecko. We Lwowie mówią, że dentysta K. wyciąga nieboszczykom złote korony. We Lwowie gadają, że J. sypia z B., a Ch. z P. We Lwowie mówi się, że R. gustuje w chłopcach. We Lwowie gadają, że na wernisażu M. były kanapki z trutką. We Lwowie mówią, że Z. ostatnio bardzo wyłysiał, pewnie ma kochankę. We Lwowie mówią, że K-scy w zeszłą niedzielę nie pokazali się na mszy. We Lwowie mówią, że Ten kupił mieszkanie, Tamten - rozensznaucera, a Tamta jest Żydówką. We Lwowie mówią” [15]. Andrzej Stasiuk nazywa to „usiłowaniem metropolii” (JB, s. 78), skłaniając się raczej ku „szczerej” prowincji.

Płynność rzeczywistości

Choć prowincjonalna Europa Środkowowschodnia jest głównym przedmiotem zainteresowań twórczych Andruchowycza i Stasiuka, w żadnym wypadku nie można ich uznać za bezkrytycznych jej wielbicieli. Obaj pisarze doskonale widzą ponure strony tego terytorium, gdzie jest „pełno nikomu niepotrzebnej młodzieży, chroniczne bezrobocie, mnóstwo całodobowych sklepików i barków z wódką i narkotykami” (OT, s. 95).

Karl-Joseph Zumbrunnen, bohater Dwunastu kręgów, po swojej śmierci, obdarzony nadnaturalnymi zdolnościami, dokonuje szerszego spojrzenia na tę przestrzeń: „Widział teraz na wylot i do głębi (...) na przykład, jak rośnie trawa, jak ropa naftowa płynie rurami, jak ryby płyną rzekami i potokami, z nurtem i pod prąd. Albo widział szkielety na dnie zasypanych jaskiń i czaszki na dnie zapadniętych studni. Czy powiedzmy, niezliczone TIR-y, zamarłe w długich kolejkach przed przejściami granicznymi, wyładowane pół żywymi, pół uduszonymi Pakistańczykami (tym razem był pewien, że to ludzie z Pakistanu, a nie z Bangladeszu), którzy warstwami leżeli bez ruchu pod podłogą” [16].

Prowincja Stasiuka i Andruchowycza jest obszarem odrzuconym, mrocznym, miejscem patologicznych zjawisk społecznych i ciężkich przestępstw. Wymaga ona od swoich mieszkańców specyficznego przystosowania - nie można jej traktować całkiem poważnie i dosłownie. „Ten świat musi być fikcją, by można go było znosić tak długo” [17] - pisze Andrzej Stasiuk. A tam, gdzie rzeczywistość trzeba często traktować jak fikcję, fikcja z kolei może nabrać zupełnie innego znaczenia. Tak jest w prozie Stasiuka i Andruchowycza - realność, zaświaty, iluzja przenikają się i trudno je rozdzielić, stwierdzić, co jest ważniejsze. Dwa światy, realny i nadrealny, są ze sobą splecione i wpływają na siebie. W Opowieściach galicyjskich Kościejny - już po śmierci - pomaga Rudemu Sierżantowi rozwikłać zagadkę śmierci Maryśki. W zamian za to Sierżant musi zamówić mszę za duszę Kościejnego i zadbać o jej odpowiednią oprawę. Rudy Sierżant, choć niewierzący, z całkowitym spokojem przyjmuje pojawianie się zjawy. Kościejny jest potrzebny jemu, on Kościejnemu - mogą sobie nawzajem pomóc i robią to. Ich ponadnaturalnym spotkaniom nie towarzyszą żadne nadzwyczajne okoliczności, obecność ducha nie jest w ziemskim świecie szczególnie akcentowana. Wyraźna linia demarkacyjna między tym, co rzeczywiste, a tym, co ponadrzeczywiste czy fikcyjne, nie istnieje.

Niebagatelną rolę w zacieraniu tych granic odgrywa alkohol, który u obu autorów leje się gęsto i stanowi integralny składnik opisywanego przez nich świata. Choć trunki wszelkiego rodzaju występują chyba w każdej ich powieści i w wielu esejach, absolutny prym w tej dziedzinie wiedzie jednak Moscoviada [18]. Opis jednego dnia z życia ukraińskiego poety Otto von F. w Moskwie jest jednym wielkim delirium. Wszystkiemu, co tego dnia przydarza się von F. - miejsca, do których dociera, napotykani ludzie, snute refleksje - towarzyszy przybywanie kolejnej alkoholowej warstwy w „przekroju poprzecznym” bohatera. Mniej więcej w połowie swej dosyć koszmarnej podróży Otto składa się z czterech warstw: „(...) na spodzie mamy piwo. Mniej więcej trzy litry żółtego, mętnego napoju, nawarzonego specjalnie z myślą o proletariacie. Wyżej ciepła i czerwona warstwa wina. Tam rodzą się procesy górotwórcze, to wulkaniczne głębiny. Jeszcze wyżej, gdzieś na poziomie przewodu pokarmowego, stosunkowo cienka warstwa wódki. (...) to ładunek wybuchowy. Ponad wódką, bliżej gardła, zalega pokład enwuemu - „napoju winogronowego mocnego”. W razie erupcji tym właśnie tryśniesz najpierw. Jest śmierdzący i bury jak nafta” (M, s. 95).

Ostatecznie, choć jego zdolności absorpcyjne nieco się obniżają, Otto osiąga siedem warstw. Już na końcu tego ciężkiego dnia zauważa: „Mam we krwi mnóstwo alkoholu. Alkoholu jest więcej niż krwi” (M, s. 194). Nie trzeba chyba dodawać, że stopień niesamowitości spotykanych ludzi i miejsc rośnie proporcjonalnie do przybywających warstw. Von F. zaczyna dzień od piwa z kolegami w barze. Nie da się wprawdzie określić kolegów jako ludzi spokojnych, miłych i zrównoważonych, a baru jako uroczego, ale w porównaniu z wydarzeniami, które czekają na poetę później, jest to pijatyka absolutnie codzienna i normalna. Otto kończy bowiem dzień na tajnym, dość szatańskim balu maskowym odbywającym się w niedostępnych, rządowych tunelach moskiewskiego metra. W balu uczestniczą maski postaci historycznych (jest Lenin, Breżniew, caryca Katarzyna...), przywdziane przez osoby bliżej nieokreślone, które rozważają przyszłość Imperium. W dodatku na poetę poluje brutalny funkcjonariusz KGB. Ostatecznie Otto wydostaje się na powierzchnię miasta i udaje mu się wsiąść do pociągu do Kijowa - do domu. Uwalnia się od koszmarnej Moskwy. Uwalnia się od niej również jego ojczyzna - napisana w 1992 roku Moscoviada jest oczywistym komentarzem do rozpadu Związku Radzieckiego i odzyskania niepodległości przez sowieckie republiki, w tym także przez Ukrainę.

Nie ma jednak złudzeń, że „nowy” kraj, do którego się wybiera, jest w lepszym stanie niż on - „zły, pusty, w dodatku z kulą w czaszce (...) teraz prawie wszyscy tacy jesteśmy”. Ma jedynie nadzieję, że „jakoś to będzie” (OT, s. 195), że pomimo kiepskiego „dnia poprzedniego” kac minie - i jemu, i Ukrainie. Obraz tego, „jak będzie”, przynosi Dwanaście kręgów, powieść powstała dziesięć lat później. Nie przedstawia ona bynajmniej wizji świata naprawionego. Kolejnemu bohaterowi-poecie, Arturowi Pepie, przebłyski trzeźwości nadal zdarzają się rzadko, a i organizm polityczny, którego jest obywatelem, zdaje się miewać niewiele lepiej. Dwanaście kręgów stanowi świadectwo kolejnej historycznej zmiany - nie pierwszej i nie ostatniej w tej części Europy, gdzie historia zmian i zmiany historii ciągle są bardzo istotne.

Władza historii

„W Europie przeszłość waży, czy się tego chce czy nie” [19], pisze Czesław Porębski, zabierając głos we wspomnianej już dyskusji pod tytułem Gdzie jest Europa?. Można pokusić się o stwierdzenie, że w Europie Środkowowschodniej przeszłość waży jeszcze więcej. W „szczęśliwszych krajach” historii nie przywołuje się nieustannie, nie rozdrapuje się jej przy każdej okazji, nie jest ona tak często obecna w życiu publicznym. W państwach Środkowowschodniej Europy historia nadal odgrywa ogromną rolę. Niesie to za sobą ogromne niebezpieczeństwo gloryfikowania własnych cierpień, akcentowania krwawych heroizmów, odwrócenia się od teraźniejszości, izolacjonizmu, nacjonalizmu. Przy całej świadomości tych zagrożeń, wydaje się, że usunięcie historycznego ciężaru ze współczesnej kultury Europy Środkowowschodniej nie jest jeszcze możliwe. Pisze o tym Adam Michnik w komentarzu do cytowanego już wcześniej eseju Oksany Zabużko: „zastanawiam się - pyta Michnik - czy może być inaczej? Czy kultura może nie odreagować długich lat zakłamania, pogardy, represji? Czy oddanie hołdu męczennikom wolności, w chwili gdy wolność nastała, nie jest naturalną koleją rzeczy? Czy ten « prowincjonalny » kult zmarłych nie jest oznaką powrotu do zdrowia?” [20]. Można dodać pytanie: czy możliwe jest nieprzykładanie wagi do historii tam, gdzie przetaczała się ona w stosunkowo niedalekiej przeszłości wielokrotnie i burzliwie? Proza Stasiuka i Andtuchowycza daje na te pytania odpowiedź negatywną - historia jest stale obecna w ich twórczości. Nie jest to oczywiście jej romantyczna wersja, nie ma w niej martyrologii, żalów, wezwań do heroizmu. Pisarze nie musieli nigdy przejmować się „zmierzchem paradygmatu”, bo nigdy go nie przyjęli. Historia jest integralnym składnikiem świata, który przedstawiają. Jak można o niej nie pomyśleć, kiedy znajdzie się w Rumunii „w żydowskiej dzielnicy, na skraju słowackiego miasteczka u stóp węgierskiego zamku” (JB, s. 27)?

Same doświadczenia II wojny światowej, która w Europie Środkowowschodniej przebiegała w sposób zdecydowanie odmienny, niż na Zachodzie, oraz znalezienie się tej części Europy w radzieckiej strefie wpływów wystarczyłyby, aby przez długie jeszcze lata rozpamiętywać przeszłość, choćby dlatego, że przez długi czas była ona fałszowana i wymaga sprostowań. A przecież i w dawniejszej historii tego regionu nie brakuje wydarzeń dyskusyjnych, wciąż mających wpływ na relacje między narodami środkowowschodniej części Starego Kontynentu. Wyjaśnianie kwestii spornych, łagodzenie konfliktów może być dokonane jedynie przez dwa równorzędne podmioty polityczne, a taka sytuacja - na przykład między Polską a Ukrainą czy Polską a Litwą - wykształciła się zaledwie kilkanaście lat temu.

Historia Europy Środkowowschodniej jest w dużej mierze historią ludzkich tragedii, co również decyduje o jej żywotności. Upokorzenia, krzywdy pamięta się długo. Niełatwo zapomnieć o przeszłości, jeżeli wiąże się ona z masowymi mordami, eksterminacją, deportacjami, przesiedleniami, łagrami. O historii przypominają dawne dzielnice żydowskie, synagogi zmienione na pływalnie, cerkwie przenoszone do skansenów czy zbory zamienione w kościoły rzymskokatolickie - jest obecna nie tylko w świadomości, ale także namacalnie, pod postacią przekształconych budynków albo ich ruin. Dlatego historia niewątpliwie musi być bohaterką w twórczości tych, którzy w pewien sposób dokumentują współczesną Europę Środkowowschodnią. Pisze Jurij Andruchowycz: „Mieszkam w jednym z takich miast, gdzie zupełnie nieunikniona jest miłość do archeologii, nawet jakieś dziwne od niej uzależnienie (...) to przede wszystkim możliwość odszukania śladów przeszłości, zanurzania się w coraz głębsze jej warstwy” (OT, s. 13).

Szczęśliwie dla tej miłości do archeologii i ruin, jak zauważa sam pisarz, „krajobraz mojej części świata jest dostatecznie wyposażony w tego typu obiekty” [21], nie brak w niej „cudzych domów”, ani „cudzych umarłych” [22]. W tym obszarze Europy podróż pociągiem może nagle zamienić się w inną podróż, jeżeli tylko potrafi się ją dostrzec: „Nie znał trasy podróży. Powinien widzieć ją ze szczegółami: bez wątpienia jechali pociągiem i bez wątpienia na północny wschód, ale powiedzenie północny wschód w żadnym razie nie wystarczało, należało jeszcze jak najwyraźniej zobaczyć, jak krajobraz staje się coraz bardziej północny, a jednocześnie coraz bardziej wschodni, przejrzeć tę pustkę jesiennych pól, to nagłe przejście jesieni w zimę, deszczów w śniegi, a potem i przepełnione rozmaitymi zmarzniętymi uciekinierami piekielne stacje, odbudowywane z ruin rękami niemieckich, przez zimno pozbawionych godności jeńców; należało wyprzedzić całe transporty deportowanych, skazańców, niepostrzeżenie przekazywać za kraty chleb i papierosy, rozpoznawać wśród nich przyjaciół i krewnych, blednąć i tracić przytomność. Geografia kryła w sobie przedziwne pułapki i podstępy” (DK, s. 104).

Fragment ten ukazuje jeszcze jedną cechę środkowoeuropejskiej historii: jej ścisły związek z geografią, z położeniem na mapie. „Bycie pomiędzy Rosjanami a Niemcami to historyczne przeznaczenie Europy Środkowej” [23], „między lękiem dnia wczorajszego i lękiem przyszłości” (DK, s. 79) - pisze Andruchowycz. Żyć w tym miejscu, to według Stasiuka, „żyć pomiędzy Wschodem, który nigdy nie istniał, a Zachodem, który istniał zanadto” [24].

Ta niefortunna lokalizacja wiąże się z marzeniem, żeby choć trochę zmienić lokalizację, co ironicznie, ale chyba również z pewnym wzruszeniem wyraża Andruchowycz: „Gdyby swego czasu Wielki Rozdawca Map Świata zwrócił się do mnie o radę, teraz wszystko wyglądałoby inaczej. Ale On umieścił nasz kraj właśnie tam, gdzie Mu się spodobało”. Wielki Rozdawca Map nie zapytał nikogo o zdanie - trudno, należy to zaakceptować. „Dziękujmy i za to (...) mogło być gorzej” (M, s. 194) - dodaje. Wymarzone przesunięcie na zachód dokonało się, nie w sensie geograficznym, ale politycznym. Upadek komunizmu, kolejna radykalna zmiana w historii tego regionu, w oczywisty sposób musiała wpłynąć na jego obraz.

Efekty wielkiej zmiany

Proza Stasiuka i Andruchowycza w bardzo interesujący sposób obrazuje przemiany, które zachodzą w Europie Środkowowschodniej po upadku komunizmu i przekształcaniu systemów gospodarczych w państwach tego regionu. Proces wkraczania w kapitalizm, jak wiele innych rzeczy, odbywa się w „naszej” Europie w sposób dość specyficzny. Trudno się zresztą temu dziwić - psychika człowieka ukształtowanego w systemie komunistycznym, nawet przy jego negatywnym stosunku do tego systemu, musi różnić się od tej ukształtowanej w systemie kapitalistycznym. Nie jest możliwe jednorazowe zlikwidowanie wieloletnich, często nieuświadomionych nawyków wyniesionych z innej rzeczywistości. Bardzo ciekawie pisze o tym Mykoła Riabczuk w książce Dwie Ukrainy. Przedstawia on problem „postsowieckiej schizofrenii” [25] - wytwarzania przez członków społeczeństw postkomunistycznych ambiwalentnych osobowości, co umożliwia im „akceptowanie niespójnych, nie dających się ze sobą pogodzić poglądów i wartości”. Wykształcenie takiej postawy było warunkiem uzyskania przez jednostkę względnego komfortu psychicznego i umożliwiało codzienne funkcjonowanie w systemie komunistycznym, którego podstawową cechą była sprzeczność. Wytworzenie podwójnego myślenia, innego dla sfery prywatnej i publicznej, umożliwiało budowanie normalnych relacji osobistych przy jednoczesnym traktowaniu wszelkich przejawów państwowości jako zewnętrznych i obcych. W momencie upadku systemu komunistycznego taka „ambiwalentna osobowość” stała się poważną przeszkodą w budowaniu nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego i zdrowej gospodarki rynkowej, ogromnie różnicując postsowieckie społeczeństwa. Pojawiła się więc ogromna grupa ludzi, którzy pozostali poza nurtem zmian, ponieważ żadna zmiana nigdy ich nie dotyczyła i nie wiedzieli, jakie im stawia wymagania. To większość bohaterów Stasiuka - to ci wszyscy, którzy siedzą lub stoją, piją i palą, wszędzie tam, gdzie jeździ autor. Zmienili się może o tyle, że stali się bardziej rozgoryczeni, głębiej odczuwają swoją marginalizację, bo zwiększyły się możliwości porównywania. Docierają do nich strzępy Zachodu, jak „foliowe torby Boss, Marlboro i Tesco” (JB, s. 125) leżące na plaży w albańskiej Sarandzie, które przypominają o istnieniu lepszego świata.

Jednak Stasiuk przedstawia także inną opowieść: Władek, postać z Opowieści galicyjskich, miał żonę, dwanaścioro dzieci, ziemię, która „najchętniej rodziła kamienie (...) poza tym trochę owiec, dwie krowy” (OP, s. 12). Wiodło mu się dość kiepsko, ale w pewnym momencie, „niczym Ariel wśród Kalibanów, chwycił te nagłe, nieznane powiewy i jego dusza unosi się w powietrzu nad wsią, podczas gdy reszta oddaje się starym, ciężkim i beznadziejnym zajęciom” (OP, s. 15). Władek w swojej wsi stworzył nowy ołtarz - kiosk ze wszystkimi, właśnie odkrytymi dobrami materialnymi tego świata. Ołtarz mieni się znajomymi barwami, ale na ich dawnym znaczeniu nabudowało się nowe, dzięki czemu teraz znaczą podwójnie: „Kolor biały - Similac Isomil - to czystość, radość, niewinność i wieczna chwała, to barwa szat Chrystusa na górze Tabor, to bisior ze Świątyni Salomona. Niebieski - Blue Ocean Deodorant - to kolor Matki Boskiej, firmamentu i tak jak biel znaczy nieskazitelność. Czerwień - Fort Moka Desert - to kolor Ducha Świętego, który wznieca ogień miłości i zjawia się w postaci ognistych języków, to także kolor Męki Pańskiej, krzyża i tych wszystkich, którzy drogą wiary szli aż po przelanie krwi. Czarny - John Players Stuyvesant - to śmierć, żałoba, smutek i przebłaganie, ale też wzgarda świata, odrzucenie, ciemności, które tylko nadprzyrodzona jasność może rozproszyć. Zieleń - Fa Fresh Creme and Soap - to kolor nadziei, bo szmaragdowa tęcza w Apokalipsie pojawia się na znak miłosierdzia Sądu” (OP, s. 14).

Władek nie poprzestał na kiosku, ale dokonywał kolejnych inwestycji. Postawił „szopę z desek i szyld: « zagraniczna odzież używana », a potem zgrabną budkę, owoce i warzywa, i jeszcze kilka stolików pod gołym niebem i pięć gatunków piwa. I półka w kącie chałupy - wypożyczalnia kaset wideo”. Władek stał się „zwiastunem nowej ogólnoświatowej religii” (OP, s. 15). Tak samo zresztą jak Heniek, bohater opowiadania Paris-London-New York, właściciel obwoźnego lumepksu. Zwiastuje on nową wiarę mniej przebojowo niż Władek, ale także dzięki niemu upragniony Zachód dociera w najdalsze zakątki Europy. Razem z jego przyjazdem we wsi „zjawiał się świat (...) Paris - London - New York ”. Pełen używanych ciuchów dwudziestoletni samochód pozwala uwierzyć, że „nad Wiedniem i wsią Bodaki rozciąga się ten sam nieboskłon, a kształty chmur zmieniają się wprawdzie po drodze, lecz ich esencja pozostaje taka sama i nad rzeką Leman, i nad potokiem Sękówka” [26].

Przeobrażenia gospodarcze wytworzyły nie tylko takich miniaturowych kapitalistów, jak Władek czy Heniek. Pozwoliły także wyrosnąć prawdziwym potentatom - też jednak dość specyficznym. Należy do nich Warcabycz, najbardziej tajemnicza postać Dwunastu kręgów. Jest on absolutnym zwycięzcą przemian, posiadaczem niezliczonych dóbr (należy do niego „sieć stacji benzynowych, sieć pensjonatów i bacówek, sieć kantorów « Redyk », firma « Jog » z jej ekologiczno-jogicznymi jogurtami, zakłady spirytusowe « Moonshine »” (DK, s. 48-49) i wiele innych, najróżniejszych firm, spółek, przedsiębiorstw...), sponsorem najdziwniejszych przedsięwzięć, ma władzę nad milicją - jego moc wydaje się nieograniczona. Ciężko dostać się przed jego oblicze - kontaktuje się ze świtem przy pomocy dużego zastępu silnie zbudowanych, łysych mężczyzn. Jego wizytówka głosi: „Pan VARTSABYCH, Ylko, Jr., Owner”. A na odwrocie: „Warcabycz Ilko Ilkowicz, Właściciel? / I niech na tej karcie / Ożyje do bólu znajome / I waluta i ropa / I blizna, i - do rymu - ojczyzna?” (DK, s. 48).

Warcabycz to karykaturalna, ale i przerażająca, bo bez trudu dająca się odnieść do dzisiejszej rzeczywistości, postać. Należy do tych, którzy najwięcej skorzystali na silnie rozwiniętych wypaczeniach kapitalizmu: mafijno-polityczno-biznesowych układach, które pozwalają zbijać fortuny. Dwanaście kręgów to w pewnym sensie studium „nowego podziemia”, które wykształciło się w latach 90. Jest ono inne niż to z Moscoviady, ale tak jak i tamto niebezpieczne i dostępne tylko wybranym. Pisze Andruchowycz: „Trzeba pamiętać o wolnej strefie ekonomicznej i grze bez zasad, a więc o niekończących się karawanach jakichś nigdzie nie zarejestrowanych TIR-ów, a także o nocnych transportach drewna i cementu, o nieustającym stukocie zaplombowanych wagonów, o metafizycznych gwizdach lokomotywy na przygranicznych stacyjkach towarowych (...) on, Warcabycz Ilko, Właściciel, dawno już zdołał pokonać skutki tej geograficznej sytuacji bez wyjścia i dosięgnąć finansowo innych, bardziej bajkowych terytoriów - i Keksholmu, i Helgolandu, i Strasznych Wysp Salomona” (DK, s. 49-50). Dwanaście kręgów stanowi wyrazisty dowód na to, że nie należy się obawiać, iż specyficzna rzeczywistość Europy Środkowowschodniej stanie się przeciętna i przewidywalna, iż przestanie dostarczać artystom inspiracji. Jałowość nie stanowi dla niej zagrożenia.

*     *     *

Może się wydawać, iż celem tej pracy było udowodnienie tezy o wewnętrznej jednorodności Europy Środkowowschodniej, że różnice występujące w jej obrębie znaczą niewiele wobec podobieństw. Nie było to moim zamiarem, gdyż nie istnieją przesłanki do postawienia takiej tezy. Jest dokładnie odwrotnie. Europa Środkowowschodnia jest obszarem niezwykle, jak na swoją powierzchnię, zróżnicowanym. Na różnice historyczne, związane z narodowością, religią, językiem i tradycją, nakładają się różnice polityczne, gospodarcze i społeczne wynikające z tempa przemian w latach 90. Wszystkie one wpływają często negatywnie na relacje między przedstawicielami różnych społeczeństw, wywołują niechęć, pogardę, stanowią podstawę najróżniejszych stereotypów. Na szczęście po raz pierwszy w historii tego regionu tendencją dominującą, przynajmniej w oficjalnych wersjach, jest dążenie do zgody i pojednania, a nawet pewnej wspólnoty. Reakcja dużej części Polaków na ukraińską Pomarańczową Rewolucję udowodniła, że wzajemny szacunek i sympatia są możliwe nie tylko w kontaktach dyplomatycznych.

Ryszard Kapuściński odbierając doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego, mówił: „trzy możliwości stały zawsze przed człowiekiem, ilekroć spotkał się z Innym: mógł wybrać wojnę, mógł odgrodzić się murem, mógł nawiązać dialog” [27]. W naszej części Europy o spotkanie z Innym zawsze było dość łatwo. Dwa pierwsze rozwiązania eksploatowano intensywnie, ale mimo usilnych starań nie wszystkich Innych udało się zlikwidować bądź odseparować. Pewne rezultaty te praktyki jednak przyniosły: niektórych Innych nie ma już w ogóle, niektórzy są, ale gdzieś daleko. Koszta takich działań właśnie w Europie Środkowowschodniej są widoczne lepiej niż gdziekolwiek indziej, więc także i wiedza dotycząca pierwszych dwóch rozwiązań i sprzeciw wobec nich powinny być tu największe.

Idealną byłaby sytuacja, gdyby do nawiązania dialogu z Innym nie były nam potrzebne żadne podobieństwa. Ponieważ jednak idealne sytuacje nie istnieją, świadomość istnienia zbieżności między różnymi społecznościami Europy Środkowowschodniej, którą wyrabia proza Andruchowycza i Stasiuka, może tylko pomóc, kiedy znowu spotkamy naszego sąsiada Innego.

0x01 graphic

[1] H. Woźniakowski, Definiowanie Europy, „Znak” 2003, nr 5, s. 13.
[2] W. Büscher, Berlin-Moskwa. Podróż na piechotę, przeł. R. Makarska, Wołowiec: Czarne, 2004.
[3] M. Kundera, Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej, przeł. M.L., „Zeszyty Literackie” 1984, nr 5, s. 14-31.
[4] M. Riabczuk, Na wschód od ogrodu Metternicha, przeł. O. Hnatiuk, w: Sny o Europie, red. O. Hnatiuk, Kraków: Nemrod, 2005, s. 35-36.
[5] Tamże, s. 34.
[6] Cz. Miłosz, Rodzinna Europa, Warszawa: Czytelnik, 1990, s. 6-7.
[7] Tamże, s. 11.
[8] Por. P. Wandycz, Cena wolności, przeł. T. Wyrzumski, Kraków: Znak, 2003,  s. 13.
[9] Tamże, s. 11-26.
[10] A. Stasiuk, Opowieści galicyjskie, Wołowiec: Czarne, 2001, s. 62. Wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania - dalej lokalizowane w tekście głównym jako: OP, nr strony.
[11] A. Stasiuk, Jadąc do Babadag, Wołowiec: Czarne, 2005, s. 87. Wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania - dalej lokalizowane w tekście głównym jako: JB, nr strony.
[12] J. Andruchowycz, Pochwała młodości, wywiad przeprowadziły A. Drotkiewicz i A. Dziewit, „Lampa i Iskra Boża” 2005, nr 3, s. 56.
[13] A. Stasiuk, Dziennik okrętowy, w: J. Andruchowycz, A. Stasiuk Moja Europa, Wołowiec: Czarne, 2001, s. 101.
[14] O. Zabużko, „Psychologiczna Ameryka” i renesans azjatycki, albo znów o Kartaginie, przeł. R. Rusnak, w: Sny o Europie, dz. cyt., s. 84-89.
[15] J. Andrucowycz, Ostatnie terytorium. Eseje o Ukrainie, przeł. O. Hnatiuk, K. Kotyńska, L. Stefanowska, Wołowiec: Czarne, 2002, s. 29. Wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania - dalej lokalizowane w tekście głównym jako: OT, nr strony.
[16] J. Andruchowycz Dwanaście kręgów, przeł. K. Kotyńska, Wołowiec 2005, s. 326. Wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania - dalej lokalizowane w tekście głównym jako: DK, nr strony.
[17] A. Stasiuk Dziennik okrętowy, dz. cyt., s. 97.
[18] J. Andruchowycz Moscoviada. Powieść grozy, przeł. P. Tomanek, Wołowiec 2004. Akcja Moscoviady rozgrywa się w prawdzie już poza terytorium, które stanowi przedmiot zainteresowania - w Moskwie, ale z uwagi na osobę bohatera Otto von F., zachodnioukraińskiego poety, może być włączona w krąg moich rozważań. Otto von F. traktuje zresztą swój pobyt w Moskwie oraz samo miasto jak nocny koszmar. Jego ostatnie słowa brzmią: „Bo ja dziś nie uciekam, lecz wracam (...). Najważniejsze to dożyć do jutra. Dociągnąć do stacji Kijów. I nie spaść, do ciężkiej cholery, z tej półki, na której kończę swoją nieudaną podróż dookoła świata” (s. 195). Wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania - dalej lokalizowane w tekście głównym jako: M, nr strony.
[19] Cz. Porębski, Idea Europy „Znak” 2003, nr 5, s. 18.
[20] A. Michnik, Ukraińskie losy „Gazeta Wyborcza” 2006, 28-29 stycznia, s. 13.
[21] J. Andruchowycz, Środkowowschodnie rewizje, przeł. L. Stefanowska, w: J. Andruchowycz, A. Stasiuk, Moja Europa, Wołowiec: Czarne, 2001, s. 9.
[22] Tamże, s. 15.
[23] Tamże, s. 43.
[24] A. Stasiuk Dziennik okrętowy, dz. cyt., s. 136.
[25] M. Riabczuk, Dwie Ukrainy, przeł. M. Dyhas i in., Wrocław: Kolegium Europy Wschodniej, 2004, s. 43-47. „Postsowiecka schizofrenia” to termin zaczerpnięty przez Riabczuka z „The Economist” z 04.02.1995, s 27.
[26] A. Stasiuk Zima, Wołowiec: Czarne, 2001, s. 36.
[27] R. Kapuściński, Spotkanie z Innym - jako wyzwanie XXI wieku, „Gazeta Wyborcza” z 2-3.10.2004, s. 24.

Zenon Kubiak

student V roku filologii polskiej UAM, przewodniczący Koła Miłośników Języka, pisze pracę magisterską o słownictwie sprawozdań z meczów piłkarskich.

Te cholerne wulgaryzmy





Są wszędzie - na ulicy, w szkole, nawet w parlamencie. Niszczą naszą kochaną polszczyznę, choć niektórzy twierdzą, że wzbogacają. Co z nimi zrobić? Zakazać się ich nie da, a zalegalizować nie wypada.

Wszyscy użytkownicy „mocnego” języka mieli kiedyś swoje ulubione określenie stanu euforii, jakim było „zajebiście”. Niestety, Michał Wiśniewski krzycząc kilka lat temu w Opolu: „Jesteście zajebiści!”, wszystko zepsuł. „Zajebistość” zrobiła tak wielką karierę, że nawet telewizja darowała sobie „pikowanie” tego wyrazu, który dla przeciętnego młodego Polaka nie jest już wyrazem wulgarnym. I jak teraz nasza młodzież ma dawać upust swojej potrzebie ekspresji, łamiąc tabu językowe? Młodzi nie ustają w poszukiwaniu „swoich” słów. Skoro „zajebisty” już nie jest „trendy”, to teraz mówią „zakurwisty”. Tego chyba nikt im nie zabierze, bo wyraz, od którego utworzono ten przymiotnik, to wulgaryzm wręcz kanoniczny.

Z wulgaryzmami walczyć nie sposób. W języku zawsze była sfera zakazana. Nie jesteśmy w stanie nikogo zmusić do tego, aby przestał przeklinać. Niczego nie zmieni również uznanie, że wszystko wolno i teraz można bluzgać, ile wlezie. Istotą wulgaryzmów jest bowiem ta ich „nielegalność”, mroczna, często agresywna natura. To one budują „mocny” język ulicy w opozycji do oficjalnej mowy salonów. Problem pojawia się, gdy to salon zaczyna mówić językiem ulicy. Wtedy pociski lingwistyczne do rażenia wrażliwszych uszu zostają rozbrojone. Czyż nie taki los spotkał „cholerę”, „dupę” i „pieprzenie”, a teraz zabrał się za „zajebistego”? Pewne wulgaryzmy da się tak oswoić, czy to się komuś podoba czy nie. O obliczu języka decydują bowiem nie puryści językowi, lecz jego użytkownicy. Są na szczęście (a może na nieszczęście?) pewne wyrażenia, których zdewulgaryzować się nie da, nawet gdy użyje ich marszałek sejmu. I dobrze, bo sfera zakazana w języku jest potrzebna. Jaki dziwny byłby świat, w którym wszystko można by było powiedzieć „na legalu”. Kto by wtedy oglądał program Kuby Wojewódzkiego, gdyby takim samym językiem mówił Janek Pospieszalski w Warto rozmawiać? A co by poczęli ci biedni hip-hopowcy? Czymże ich utwory miałyby się wyróżniać, gdyby o „dupach” śpiewał także Piasek. Legalizacja wulgaryzmów znacząco wpłynęłaby również na pracę pospolitych rabusiów. Do tej pory po zaczepieniu przechodnia w ciemnej uliczce wystarczyło prośbę o portfel wzmocnić perswazyjną, bo wulgarną „kurwą”. W nowej sytuacji komunikat „Dawaj kasę, kurwa!” nie zrobiłby już na nikim wrażenia. A dowcipy albo komedie? Zanosimy się śmiechem, gdy bohater Dnia świra mruczy pod nosem „Dziżys, kurwa, ja pierdolę!”. Wulgaryzmy nas śmieszą właśnie dzięki temu, że naruszają tabu. Na tej samej zasadzie bawią nas sprośne dowcipy. Nie zapominajmy też, że wulgaryzmy dla wielu osób to sposób na rozładowanie emocji. Gdy uderzymy się młotkiem w palec, żadna „motyla noga” nie przyniesie nam takiej ulgi, jak stara poczciwa „kurwa”.

Więc co? Powinniśmy bronić wulgaryzmów jak „poszedłem” przed „poszłem”? Uczyć ich w szkole? Ależ nie, bo wtedy zabijemy ich esencję, jaką jest „nielegalność”. Postępujmy dokładnie odwrotnie. Za przeklinanie w szkole obniżajmy uczniom stopień z zachowania, wyrostkom na ulicy wlepiajmy mandaty, a bluzgi w telewizji starannie „wypikowujmy”. Ale pouczajmy przy tym starym powiedzeniem: „Nie przeklinaj, bo ci Bozia języka upierdoli”.

52



Wyszukiwarka