L
dzie mają ró
ne
obby. Jedni lubią ogl
dać mecz
okeja, inni zaś wolą
p
jść do fil
armon
na k
cert. Hubert l
bi jedno i drugie. Zawsze wa
a się
co wybrać. Cz
ściej jednak kibic
je
arcom na lodzie.
ekawi go, kt
ra
dru
yna zdoła obronić sw
j
onor i kto zostanie bo
aterem meczu.
|
K
yś postanowił nam
wić swoich rodzic
w i brata Zbyszka na wyprawę latem nad
ałtyk. Bardzo t
sknił za mo
em, k
pielą w słonej wodzie i spacerami po gor
cym piasku. Trasa podró
y miała p
ebiegać przez
oruń i Tr
jmiasto. Celem wyprawy były d
ewicze tereny las
w w okolica
łupska.
Ciotka
atarzyna podała goś
om fili
ankę
erbaty i deser lodowy
z wi
niami. W
jek
ózef zrobił zdj
cie, a J
stynka zagrała na
sk
ypcach. Gaw
dzili rado
nie do p
źnego wieczora. Nie mogli uwie
yć,
że czas tak szy
ko płynie. Chcieliby, żeby d
eń miał wi
cej godzin. W nocy wszystkim śnił się dalszy cią
miłego spotkania i pysznego pocz
st
nku
Wy
owa
ca powied
ał, że Michalina ma
rypkę i le
y w ł
ku. Dzieci poszły odwiedzić kole
ankę i zaniosły jej b
kiet
abrów. Na jednym z kwiatów siedział
rab
szcz. Było du
o śmie
u. Potem wszyscy ogl
dali
omika
ichaliny i karmili go świe
ą mar
e
ką.
Jak
b znalazł w sz
fladzie starą f
jarkę i dm
nął w nią delikatnie.
Kiedy jego pap
ga usłyszała d
wi
k f
jarki, zaczęła głośno k
yczeć
i wy
ucać ł
piny nasionek z klatki.
Gdy flet
ciszał się, pap
ga
adała spokojnie i czyś
ła paz
rki. Jakub
rz
cił jej kilka ziaren kuk
rydzy i poszedł grać do ku
ni.
Wr
bel i k
k
łka kł
cili się o to, które z nich jest pi
kniejsze. Na kł
tni upłynęło im popoł
dnie i wiecz
r. O p
łnocy zdenerwowała się rop
a, która wyszła z kał
y. Nazwała wr
bla i k
k
łkę pr
niakami. Po co się kł
cić? I tak wiadomo, że najpiękniejsze są duże ropu
y.
Do starego grodu p
ybył szczeg
lnie pr
ny wł
częga. Cały dzień pysznił się swoim zniszczonym ż
łto-ró
owym
braniem. Na dodatek wł
częga był wielkim pr
niakiem. Wkr
tce og
ł mieszkańców miał go dosyć. Doszło do licznych kł
tni. Wł
częga, który był równie
t
ó
em, szybko op
ścił gr
d.
Pewien zezowaty u
ędnik nie l
bił ptak
w. Ma
ył o tym, że zdoła je wszystkie wyst
elać. W ka
dą sobotę wybierał się na pe
cha
kę ze swoją
st
elbą. Wypatrywał ptak
w w k
ewach i gał
zia
d
ew. Gdy doj
ał jakiegoś wr
bla lub goł
bia, naty
miast st
elał do niego. I nie m
gł tylko
zroz
mieć, dlaczego nie udało mu się nigdy zest
elić
adnego ptaka.
W pobli
u grodu
ył smok
arłok. Zagra
ał on ka
demu dziecku,
niewieś
e, mę
owi. Nawet odwa
na stra
grodu d
ała ze stra
u przed smokiem. W końcu swoim ob
arst
em bestia zdenerwowała szcz
płą wr
kę. Wr
ka dotknęła ró
ką
arłoka. Nienasycony smok zamienił się w pot
lne ciel
, które całymi dniami
uło ż
łte
kile.
Polski
eglarz Leopold Teliga postanowił opłynąć ś
iat na
agl
wce. Starannie p
ygotował się do tej podr
y. Odnowił ł
dź i sprawił sobie nowy
agiel. Zgromadził d
żo
ywności. Potem
po
egnał się z p
yjaci
łmi i rodziną.
eglarz spełnił swoje ma
enie, chocia
wr
cił do
olski bardzo cię
ko
ory.
|
Zu
y jadą na wycieczkę a
tokarową. Wszyscy mają wyśmienite
mory
i gło
no śpiewają ul
bione piosenki. Martwią ich tylko bu
owe
mury
p
es
wające się po niebie. Na biwaku czekają na nich
śtawki i
lajnogi. Będzie n
dno i sm
tno bez ładnej pogody.
Chocia
od kilku dni m
y, wybraliśmy się wieczorem na spacer. Na niebie pojawił się ksi
yc w
łtawej po
wiacie. Nie dawał jednak wiele światła, a my nie byliśmy ostro
ni. Wpadliśmy do d
żej kał
y. Teraz
al nam p
emoczonych b
tów i odzie
y. J
tro po
yczymy kalosze i b
dziemy bardziej uwa
ni.
Pr
ny żołnie
je
ał cię
ar
wką. Był wielkim
arłokiem i zajadał sma
ony ry
wielką ły
ką. Mały
czek jadący równie
cię
ar
wką, poprosił żołnie
a o ziarnko ry
u - na pr
no. W
wczas
czek p
emienił się w pi
kną
księ
niczkę. I żołnie
ałował swego sk
pstwa - za p
źno.
Wiosna tego roku spóźniała się. Wszyscy z utęsknieniem oczekiwali na cieplejsze podmuchy powietrza, snując się wolniutko w przybrudzonych kurtkach i ciężkich kożuchach. Omijali kałuże i niezdarnie człapali w przemoczonych butach po wąziutkich ścieżkach. Z żalem dumał o ciężkim losie ucznia, który musi zapamiętać pisownię różnych wyrazów, na przykład takich: gżegżółka z żółtą piegżą siedziały na krzaku jeżyn obok żywopłotu z bukszpanu. Co za horror! Kto wymyślił te ortograficzne historie? Na pewno dręczyciel młodzieży, wyżywający się na przekór wszystkim humanistycznym ideałom. Marzenia o podróży dookoła świata odłożyli na później. Wiedział, że starożytne budowle Aten i kąpiel w Morzu Śródziemnym, staną się faktem, a wędrówki po polskim mieście Łodzi zadowolą go wkrótce.
Temperatura na dworze nie wskazywała na rychle ocieplenie. Jeszcze leżał śnieg, ale mróz już zelżał. Nagle Krzyś żwawo wybiegł na ośnieżony próg i wrócił zaraz z garścią śniegu. W korytarzu zawrzało jak w ulu , gdy hultaj Henryk rzucił na stół śnieżkę. Trzeba rozstrzygnąć należycie toczący się spór i przyznać rację temu, kto mówi z rozsądkiem. Po siódmej lekcji znużony wlókł się do domu. Wydarzenia szkolne miały niekorzystny wpływ na jego humor. Na dodatek oskarżony został o wyrycie ohydnego napisu na drzwiach. Uważał to podejrzenie za haniebne i rozważał różne możliwości rehabilitacji. Po krótkim wahaniu niegrzeczny Jerzy przyznał się do zarzutów . Westchnął z ulgą, gdyż jego honor został uratowany. Nie było obawy, że znów będzie w centrum zainteresowania. Zyskał przyjaciół , a nieprzyjaciół pożegnał.
Spódnice, kombinezony i podkoszulki piętrzyły się wokół, tworząc górę rzeczy przydatnych do podróży. Należało to upchnąć do dwóch walizek i malutkiego plecaka. Honorata przejrzała skarby przyjaciółki, odrzucając po kolei to, co niepotrzebne. Wystarczy starannie zharmonizować strój, aby dobrze wyglądać. Na tle bezchmurnego nieba wystrzeliwały w górę potężne ramiona metalowego krzyża. Niezmordowani turyści wspinali się na górski szczyt. Zażądano gwarancji, że o ósmej nie będzie żadnego hałasu. Panował ogólny harmider i w ogóle nie słychać było chlubnego przemówienia. Wahanie przerwał głośno brzmiący dzwonek. Wkrótce doszłoby na pewno do interwencji Hanki, która wiedziała, że nie co dzień świętuje się hucznie urodziny. Krzyku było mnóstwo. Na koniec dał się słyszeć w gąszczu zarośli cichutko pogwizdujący kszyk.
Przyjechał na dworzec na rowerze. Na peronie nagrzanym słońcem siedział znużony kolejarz i spoglądał na podróżnych zza rozłożonej gazety. Pociąg do Kazimierza z Sandomierza opóźniał się o trzydzieści minut, więc podenerwowani pasażerowie niecierpliwie przemierzali dworzec wzdłuż i wszerz. Pociąg dalekobieżny linii Kraków- Łódź Kaliska powoli wjeżdżał na szósty peron. Wówczas zrobiło się niewielkie zamieszanie przy zejściu do tunelu. Zgrzyt hamulców przeszył ciężkie powietrze. Pogoda zaczęła psuć się, zawiało z północy i w powietrzu uniosły się tumany kurzu. Wkrótce kropelki dżdżu zrosiły betonowe płytki peronu. W dali słychać było grzmot, który wypłoszył krążące przy ziemi jaskółki. Podróżni odetchnęli z ulgą, gdy ujrzeli wtaczający się powoli na stację pociąg.
Posążek z mahoniu wyrzeźbiony przez prawdziwego mistrza miał przepiękny kształt. Wyróżniał się uderzającą prostotą i ciemnobrązową barwą. Przypominał niewielkie zwierzątko podobne do żubra. Do olbrzyma było mu jeszcze daleko. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że rzeźba sprawiała wrażenie niczym żywej istoty. Przechodnie patrzyli na nią z zachwytem, natężali wzrok, przysuwając lub oddalając głowy. Co chwilę dostrzegali w niej jakiś nowy szczegół. Krążyli wokół rzeźbiarza i jego dzieła od ósmej do południa, przemieszczając się wzdłuż skruszałych murów. W skupieniu słuchali słów mówcy o historii i pochodzeniu posążka, przechadzali się wolniutkim krokiem w kierunku eksponatu. Niektórzy spośród zebranych nie mogli oderwać oczu od zachwycającego i urzekającego swym pięknem obiektu.
Przeróżne zwierzęta urządziły zabawę w chowanego. Żółw schował się wśród niewielkich kamyków, żaba ukryła się w kałuży przed harcującymi olbrzymami. Dowództwo objęła sprytna małpka, która dała hasło do zabawy. Wszystkie stworzenia ostrożnie ukrywały swoje piórka, futerka i pancerze oraz zbyt długie ogony i szyje. Piegża z wróblem leciutko podfrunęły na gałązki jarzębiny, w krzaku głogu schował się żuczek, a pod próchnicą ukryła się mrówka z chrabąszczem. W kierunku źródełka, w którym żył staruszek węgorz, podreptała przepiórka z malutkimi pisklętami. Zatrwożony i płochliwy z natury żbik, czmychnął pomiędzy chaszcze, rosnące nieopodal. Zachmurzyło się, więc należało skończyć zabawę. W dziupli ukryła się para dzięciołów, hałaśliwe chrząszcze zadomowiły się pod trzciną, a tchórz uciął sobie drzemkę w ogródku wśród chwastów.
Przygotowania do wizyty w teatrze trwały od pół tygodnia. Dziewczęta nie mogły skompletować odpowiednich strojów. Niektórzy z kolegów niedowierzająco kręcili głowami. Grześ jakby użalał się nad niełaskawym dla koleżanek losem. Jednak przyjaciele potrafili zaradzić złemu. Użyczyli koleżankom swoich poważnych rad. W podróż udali się tramwajem, gdyż inny wehikuł był niedostępny. Niesamowite wrażenie wywarł gmach przystrojony różnobarwnymi afiszami. Już po pierwszej odsłonie młodzi widzowie byli przekonani, że czas spędzony z wytrawnymi mistrzami sceny nie będzie zmarnowany. Wkład pracy reżysera, choreografa, charakteryzatorów i inspicjenta był nieoceniony, a muzyka sama wpadała do uszu słuchaczy. Po antrakcie zasiedli w loży, by z zapartym tchem śledzić dalsze losy bohaterów.
To niesłychana wiadomość! Wkrótce wyjeżdżamy na Warmię i Mazury . Oprócz Mikołajek i Olsztyna zwiedzimy pola Grunwaldu. Wojaże dostarczą nam nowych wrażeń, które na długo pozostaną w pamięci. Bohaterowie historycznych bojów, według opinii przewodników, zasługują na miano idealnych rycerzy. Wkrótce z ziemi poderwał się do lotu helikopter, który za chwile okazał się malutkim punkcikiem znikającym w oddali. O dwunastej trzydzieści dotarli do atrakcyjnego miejsca, by skonsumować obiad. Hipolit zdjął z szyi płócienny szalik, usiadł wygodnie, a wyciągnąwszy zmęczone nogi, oddał się marzeniom. Czuł się, jakby doświadczał wizji; widział siebie w Australii wśród kangurów. Podróże po polskich krainach zawsze są fascynujące dla młodych Polaków. To prawdziwe lekcje żywej historii i geografii.
Na postoju poprosił taksówkarza o podwiezienie do północno-wschodniej części miasta do ośrodka szkolno-wypoczynkowego. Nagłe hamowanie i pisk opon przerwało pogrążonego w lekturze. Przed wejściem do budynku widniał beżowo-zielony napis „Jutrzenka”, tuż za ogrodzeniem na jasnozielonej trawie wygrzewały się w promieniach słońca maluchy. Ruszyłem w kierunku klubokawiarni, gdzie miałem spotkać się z moim przyjacielem Krzysiem, by omówić ważne szczegóły podróży na przyszły rok. Na przystrzyżonym trawniku natknąłem się na bladoróżowe okularki, które upuściła z malutkiej rączuchny Hanusia. Przystanąłem na chwilę, nabrałem powietrza i przywitałem się: - Dzień dobry. Później przemierzyłem równym krokiem plac zabaw, by znaleźć się przy wejściu do budynku, w którym czekał na mnie kolega z przyjaciółmi.
Kiedy upchnęli bagaże pod dachem chałupki, usadowili się u podnóża góry, by pomachać schodzącym wąskimi ścieżkami, turystom. Już zachód słońca blisko, ponieważ dotkliwy chłód wyczuwali w powietrzu przesyconym zapachem skoszonych traw. Chmury powoli zaczęły przysłaniać wierzchołek Śnieżki. Chcąc nie chcąc, podnieśli się z ziemi i skierowali w stronę czmychającej wiewiórki. Chcieli natychmiast znaleźć się w schronisku i wypić herbatkę z cytryną. Dusze harcowników jedynie mogła natchnąć otuchą huczna muzyka. Ochotnicy trzymali wartę na chodniku przed chatą, a Helenka znana z hartu ducha, udała się na spacer ze swoim chartem. Z błahego powodu nie przyłączył się do dwóch koleżanek Henryk. Tchórzliwy chłopak chyba ze strachu zatrzasnął drzwi i ukrył się w zawieszonym na hakach hamaku. Pozostali chrupali pszenne paluchy zamiast schabowego i homarów, wesoło chichocząc.
Na żółtych ścianach wisiały nie zmienione od tygodnia gazetki. Tylko zmieniał się nastrój i oblicze chłopca. Nie przeczytawszy lektury, siedział na lekcji niczym mysz pod miotłą. Nie odpowiadał na pytania nauczyciela, nie podnosił głowy, nie przestawał wpatrywać się w zeszyt. Niewiedza i niepoważne podejście do zajęć stały się źródłem ocen niedostatecznych. Nie chciał słuchać starszych, nie dopuszczał myśli o czwórkach i piątkach. Uważał, że piątki i szóstki należą się kujonom. Nie najlepiej wyglądał, kiedy przeszywający na wskroś wzrok nauczyciela skupił się na twarzy ucznia. Pomyślał, że lekcja niedługo dobiegnie końca. Z niecierpliwością czekał na zbawienny dzwonek, który niebawem wyzwoli go z męczarni. Nie miał dziś ochoty na żarty, był w niezbyt dobrym humorze. Niepokój ogarnął chłopca na myśl o powrocie do domu. Nie będzie miał się czym pochwalić przed rodzicami.
Długo oczekiwane lato nadeszło wreszcie, ale niepostrzeżenie zbliżało się do końca. Harcerzom potrzeba trzech godzin do złożenia namiotów i uprzątnięcia terenu przylegającego do obozu. Żaglówki odstawiono do hangaru stojącego bliżej północnej strony brzegu. Leciutkimi kajakami fale rzucały niczym piłeczkami, więc należało się nimi natychmiast zająć. Wąziutkie przesmyki lśniły za zakrętem rzeki. Służba złożona z druhen krzątała się przy krzakach głogu i grabiła zżółknięte liście. Ktoś w przestworzach ujrzał szybującego jastrzębia. Harcmistrz Kazimierz przebiegł wzgórze i z wrzaskiem skierował się ku kucharzom, którzy warzyli dziś ostatnią strawę. Nikt nie mógł narzekać na brak wrażeń, wędrówek, przejażdżek i podróży. W cieniu rozłożystego drzewa odprężał się zuch Jerzy, który w ogóle nie zauważył popołudniowej bieganiny obozowiczów. Zawsze był w dobrym humorze.
Młodszy brat z wielką uwagą obserwował tę scenę zza drzewa. Gdyby miał lornetkę, podejrzałby całe zdarzenie z bliska. Był oburzony, że sprzątnął mu spod nosa ostatni egzemplarz wymarzonej książki. Pomyślał, że warto by mieć swój własny. Spod długich, wywiniętych rzęs rzucał nieśmiałe spojrzenie. Po dwunastu minutach poszukiwań wydobył spod sterty papierzysków jasnobrązowy ołówek. Można by przypuszczać, że nieład panujący na biurku istniał od niepamiętnych czasów. Takiego nieporządku nie można się spodziewać nawet u największych bałaganiarzy. Obserwowany obiekt znalazł się poza zasięgiem wzroku przerażonej opiekunki. Fruwające w przestworzach ptaki przyleciały do nas znad Morza Śródziemnego. Okazało się, że to szybko rosnący gatunek jaskółek. Po kąpieli w rzece poczuł się jak nowo narodzony. Zgrzyt i hałas dochodzący spoza wzgórza był obco brzmiący dla uszu.
Do Poznania dojeżdżali o szóstej trzydzieści. Bladoróżowy świt oświetlał niczym gorejąca łuna pogrążone jeszcze we śnie miasto. Na ulicy Szerokiej panował nieopisany zgiełk, tumult i wrzawa, ponieważ każdy straganiarz próbował zachęcić przechodniów do swojego stoiska, krzycząc donośnie: -Świeże rzodkiewki, ogórki, rzeżucha, bakłażany, brukselka. Ktoś dalej przywoływał kupujących grzmiącym basem: -Chrupiące pszenne pieczywo, świeżutkie grahamki, gorący żytni chlebuś. Jazgot nie ustawał przez cały czas godzin handlu. Wciąż napływali nowi klienci, by wśród przedziwnych ofert wybrać tę właściwą i dokonać należytej transakcji. Rzeczywiście można było w czym wybierać. Jędrne i kształtne warzywa , różnego rodzaju wyroby cukiernicze oraz pstrągi, węgorze i brzany a także miód pszczeli nęciły każdego, kto o tak wczesnej porze zawitał na targ. Według handlarzy życie na targu trwa od brzasku do północy.
Uważaj, żeby nie zhańbić i nie zszargać swojego dobrego imienia. Najlepiej będzie, jak sczeszesz włosy do tyłu i ściągniesz je gumką lub zwiążesz wstążką. Na te słowa zbladła, potem spąsowiała, sczerwieniała, a w końcu zsiniała ze złości. Józek ścichł jakoś dziwnie, chyba musiał się za bardzo zhasać. Najlepiej będzie, jak zsypiesz resztkę mąki do torebki, a stół przetrzesz wilgotną ściereczką. Kiedy się ściemniło, próbował zheblować w garażu sczerniałą od deszczu deskę. Pod zszarzałą powierzchnią ujrzał jasnożółty kolor drewna. Zsumował swoje dzisiejsze dokonania i orzekł, że jeszcze nie zsiwiał. Był małomówny, ale nie mało zdolny. Są i tacy, którzy mają jasno sprecyzowane poglądy. To rzadka, zwłaszcza wśród młodych, cecha. Trzeba by wziąć się do pożytecznej pracy i to od zaraz.
Pierwszą godzinę podróży muszę uznać za nużącą. Marzyłem o wędzonym węgorzu lub smażonej flądrze albo solonym śledziu. Wiem, że taki inteligentny, dobrze wychowany, młody mężczyzna nie będzie dopominał się poczęstunku i zakąsek w tak nieodpowiednim miejscu i niewłaściwym momencie. Inni zaczęli bębnić palcami o blat stołu, lecz wkrótce ujrzeli opiekuna z tęgą miną, przeciskającego się pomiędzy grupkami siedzących i stojących pasażerów. Kędzierzawy chłopak, wątły na pierwszy rzut oka, odsunął się na bok, torując drogę posuwającemu się zamaszystym krokiem naprzód opiekunowi. Ten muskularny mężczyzna niczym legendarny Wyrwidąb, stanąwszy przed towarzyszami podróży, poświęcił im chwilę. Argumenty, których użył, przemówiły do rozsądku żądnej wrażeń młodzieży.
Sześć sikorek siedzi na gałęzi. Mroźny wiatr szeleści w liściach. Wyśpiewuje piosenkę o jesieni. Niedługo nadejdzie zima.
Na dworze jest coraz cieplej. Topi się śnieg. Słońce zachodzi coraz później. Niedługo przylecą bociany. Zazielenią się łąki i gałęzie drzew.
Co się dzieje jesienią? Słońce świeci coraz słabiej, opadają liście z drzew. Śpiewające ptaki odlatują do ciepłych krajów. Ludzie wykopują ziemniaki i zbierają późne owoce. Niedługo nadejdzie zima.
W październiku słońce świeci jeszcze dość mocno. W ciągu dnia jest ciepło, choć nie tak jak w sierpniu. Liście straciły zielony kolor. Jesień chodzi po lesie w pomarańczowej sukni. W cieniu świerku rośnie smakowity maślak. Mieszkańcy lasu cieszą się, bo do zimy jeszcze dość daleko.
Podczas wakacji Janek dużo podróżował. Zwiedzał Warszawę, Kraków, i Łódź. Widział Tatry oraz Bałtyk. Piękne są nasze góry i morze. Piękny jest nasz kraj - Polska.
Wujek Romek kupił opla. Samochód stoi przed jego domem przy ulicy Pawiej. Na razie wujek nigdzie nie jeździ, tylko czyści auto. Latem zamierza wyruszyć w Polskę, wzdłuż Wisły. Chce zwiedzić Kraków, Warszawę i Toruń. Kilka dni spędzi w Gdańsku. Będzie miał okazję pływać w Bałtyku. Wujek Romek zabierze ze sobą psa Szarika.
Z wiślanego brzegu pięknie wygląda Warszawa - stolica Polski. Nad Wisłą jest przyjemnie. Przy pięknej pogodzie spotkać tu można nie tylko Polaków. Po ulicach warszawskiej Starówki spacerują Anglicy, Niemcy, Francuzi i inni obcokrajowcy.
Maciuś z klasą poszedł do teatrzyku. Na scenę wyszedł król w długim płaszczu i skórzanych butach oraz jego córka - królewna. Pojawiła się też wróżka w sukni w żółte i różowe kółka. Później na scenę wyszedł olbrzymi stwór podobny do żółwia. Stwór ten chciał złapać krasnoludka. Nagle Maciuś zaczął marzyć, że to on jest krasnoludkiem. Olbrzym wszędzie go szukał. Ze złości wyrwał z korzeniami orzech i jarzębinę. Chłopiec schował się do komórki, a drzwi zamknął na zasuwkę. Rozmarzonego Maćka do rzeczywistości przywróciły głośne oklaski publiczności.
Minął wrzesień. Dni stały się krótkie, a noce długie. Przekwitły wrzosy. Pożółkłe liście tańczą na wietrze. Klucz dzikich gęsi uniósł się wysoko w górę. Przed nimi długa wędrówka. Ptaki te wrócą dopiero wiosną. Późną jesienią wśród drzew i krzewów słychać tylko kłótnię wróbli. Ruda wiewiórka przemknęła po gałęziach brzózki do swej dziupli pełnej przysmaków. Azor ujrzał wiewiórkę, ale przenikliwy chłód zniechęcił go do gonitwy. Tęsknił do czasów, gdy wygrzewał się w ogródku pomiędzy truskawkami a grządką ogórków.
Agnieszka rysuje zabawny obrazek. Są na nim pszczółki w sukienkach. Na główce każdej z nich są kolorowe wstążki i wsuwki. Na nóżkach - malutkie buciki. Pod krzakiem, na skraju pola pszenicy znajduje się szkółka dla owadów. Uczą się tam biedronki, żuczki, chrząszcze i motyle z przepięknymi skrzydełkami. Wszyscy uczniowie otrzymują same szóstki. Mrówka - nauczycielka tłumaczy, w jaki sposób pszczoły robią miód.
Kasia spędza wakacje u babci. Dziadek Kasi jest leśniczym. Jego dom stoi na leśnej polanie. Za domem jest mały ogródek. Rosną tam słoneczniki, cebula, marchew, buraki, ogórki, rzodkiewka i sałata. Za płotem szumią stare brzozy i wierzby. Kasia często chodzi do lasu na grzyby. Ostatnio podczas takiego spaceru spotkała sarniątko i rudą wiewiórkę. Po zakupy jeździ autobusem do Krakowa. Lubi spacerować brzegiem Wisły.
Nadeszła upragniona zima. Spadł puszysty śnieg. Stawy, jeziora i rzeki zamarzły. Nastał trudny czas dla ptaków. Ludzie pamiętają o skrzydlatych przyjaciołach. Sypią do karmników okruszki chleba, ziarna pszenicy, suszoną jarzębinę, a sikorkom zawieszają skórkę słoniny. Choć mróz na dworze, dzieci nie boją się zimy. Józio i Henio pójdą na lodowisko. Krzyś i Marzenka wybierają się na górkę obok szkoły. Ulepią tam dużego bałwana. Pod wieczór w dobrych humorach wrócą do domu.
Zapadał zmrok. Całodzienna wędrówka zmęczyła Grzesia. Krętą dróżką wspiął się na szczyt niewielkiej góry, na której stało stare zamczysko. Przestąpił próg zamku i znalazł się wśród chłodnych murów. Poza małą myszką i trzema nietoperzami nie było tu nikogo. W zamku panowała absolutna cisza. Nagle w sąsiedniej komnacie rozległ się hałas. Nie wróżył on nic dobrego. Po chwili Grześ ujrzał ducha. Wystraszony chłopiec krzyknął głośno. Nie spodobało się to duchowi, który szybko pomknął do zamkowych podziemi. Był to bowiem bardzo łagodny duch, który złościł się na inne duchy, że straszą ludzi. Przerażony Grześ przez całą noc nie zmrużył oka.
Wiosna zaczęła się dosyć późno. Liście na drzewach z wielkich pąków zmieniły się w plamy zieleni. Niektóre kwiaty rozwinęły swoje płatki. Ciepłe czapki, szaliki są już niepotrzebne i leżą schowane w szufladach. Klasa Tomka wyruszyła na wycieczkę do lasu. Roześmiana gromadka rozbiegła się po leśnych dróżkach. Nikt nie zauważył zniknięcia Tomka i Kuby. Po pewnym czasie chłopcy wybiegli z zarośli. Krzyczeli głośno, że widzieli wilka. Wybuch śmiechu zdziwił obu przyjaciół. Po chwili wahania spojrzeli za siebie i zobaczyli krowę, która z niezmąconym spokojem żuła liście młodej brzózki.
Dzięki ekologii powróciła moda na różne przedmioty z wikliny. Wiklinę od ponad stu lat uprawia się na specjalnych plantacjach. Później wiklinowe gałązki poddawane są skomplikowanej obróbce. Na koniec trafiają do osób, które potrafią pięknie wyplatać. Przy zakupie mebli trzeba zwrócić uwagę, czy połączenia elementów są solidne. Ważne jest też, żeby splot był mocny i przylegający. Przedmioty z wikliny umiejętnie konserwowane mogą nam służyć przez wiele lat. Kurz zmywamy szmatką bez mydła, bo wiklina może zszarzeć. Czasem wiklinę lekko nawilżamy spryskiwaczem od kwiatów.
Ciepłe promienie wróżyły nadejście wiosny. Przyroda znów budziła się ze snu zimowego. Odczuwało się już niepokój wśród pszczółek. Do kraju przyleciały jaskółki, skowronki i bociany. Córka gajowego odwiedza swych leśnych przyjaciół. Nawet stary stróż Józef włóczy się po lesie. Lubi słuchać odgłosów natury. W ogródkach zaczęto siać ogórki, rzodkiewki i buraki. W polu rolnicy mają mnóstwo pracy. Widać bruzdy równo zaoranej ziemi. Wójt Henryk rozmawia z panem Grzegorzem o wiosennych siewach. Na pagórku słychać chór śpiewających dziewcząt i chłopców. Spod nóg uciekają im tchórzliwe przepiórki. Na spróchniałej wierzbie kłócą się niesforne wróble. Kiedy zapada zmierzch rolnicy wracają do swoich zagród.
Był ostry mróz. Lód pokrył cały staw. Łukasz lubi zimę. Wstał o ósmej i wyszedł do ogródka. Na dróżce zbudował bałwana.
Skończył się zimowy chłód. Na stawie stopił się lód. W ogródku obok ula zakwitły tulipany. Malutka pszczółka opuściła swój domek. Usiadła na kwiatku i zbiera nektar. W ulu pszczoły zrobią miód.
Na górce stoi mały domek. W ogródku za domem rośnie cebula i ogórki. Między główkami kapusty kicają króliki. Wróble ćwierkają radośnie.
Tata kupił Joli grę komputerową. Jest tam królewicz zamieniony w żabę. Zaczarowała go zła wróżka. Królewicz musi przejść wąwóz oraz wielką górę i dostać się do zamku. Tam odczaruje go królewna. W wyprawie królewiczowi pomaga jaskółka, żółw i królik.
Kuba przyniósł do szkoły swego ulubionego zółwia. Nie wiedział, że taki malutki żółw spowoduje tyle zamieszania. Niespodziewanie zwierzaczek opuścił swoje pudełko. Wszyscy zobaczyli, jak maszeruje w stronę nauczycielki. Teraz już nikt nie słuchał tego, co mówi pani. Kuba próbował schować żółwia, jednak było za późno - pani go zauważyła. Tego dnia nie było zapowiedzianej klasówki.
Dwóch urwisów - Marek i Kubuś ulepili z pierwszego śniegu duże kule i rzucali nimi w uliczny znak drogowy. Przez to spóźnili się na autobus. Teraz muszą iść piechotą. Szkoła, w której się uczą, jest za szóstym skrzyżowaniem. Marek zawiązał silniej nowy, żółty szalik i ruszył w jej stronę. Również Kubuś poprawił swój krótki szalik i wcisnął na uszy cieplutką czapkę. Mróz nie mógł im zaszkodzić.
Maciuś z mamusią poszli do teatru. Na scenę wyszedł król i królowa i ich córka królewna. Pojawiła się też dobra wróżka, stwór podobny do żółwia, dwóch piratów i krasnoludki. Maciusiowi szczególnie spodobał się król i krasnoludki. Król ubrany był w długi płaszcz i skórzane buciki. Okrągłe buzie krasnoludków przypominały buraczki, a pękate brzuszki wyglądały jak żółciutkie, grubiutkie cebulki.
Róża ustawiła swoje ulubione książki na półce, obok łóżka. Jest wśród nich duży zbiór baśni. Przed zaśnięciem mama czyta córce króciutki fragment. Później Róża ogląda różnobarwne ilustracje. Są tam złotowłose królewny, piękna wróżka i królewicz zamieniony w osiołka. W ogromnym królewskim parku wije się tajemnicza dróżka, która prowadzi do zaczarowanego źródła. Ta wędrówka Róży w bajkowy świat zawsze kończy się pięknym snem.
Spóźniony Kubuś przekroczył próg klasy. Mina nauczycielki nie wróżyła nic dobrego. Wkrótce przewidywania uczniów okazały się słuszne, bo pani zapowiedziała dyktando. Była to już ósma klasówka z ortografii. Wśród niektórych dzieci zapanował niepokój, bo z ostatniej klasówki były prawie same dwójki. Kuba zaczął pisać dyktowany tekst i nagle pióro odmówiło mu posłuszeństwa. W piórniku miał jeszcze ołówek, ale ten zaraz się złamał. Coraz bardziej zasmuconego chłopca uratowała Ula, która pożyczyła mu swój długopis. Dyktando dobiegło końca. Tym razem wśród ocen królowały czwórki.
Zosia i Basia wybrały się nad rzekę. Brzeg rzeki porastają drzewa i krzewy. Dziewczynki spotkały tam małą żabkę, kolczastego jeża, a nawet żywego węża. Basia zbierała żółte i różowe kwiatki.
W ogródku babci Katarzyny rosną drzewa i krzewy owocowe. Obok na grządce zielenią się warzywa. Tuż przy furtce swoje gałęzie rozpościera stary orzech i jarzębina.
Babcia Katarzyna ma wspaniały ogród. Rosną tu rozmaite warzywa: buraki, cebula, rzodkiewka, marchewka i kapusta. Obok na grządce czerwienią się smakowite truskawki i poziomki. Przy płocie dziadek Roman posadził krzewy i drzewa owocowe. Obok altanki kwitną róże.
Praca ludzi różnych zawodów jest wszystkim potrzebna. Lekarze i pielęgniarki opiekują się chorymi. Piekarze zajmują się wypiekiem pieczywa, a kucharze gotują potrawy. Stolarze produkują sprzęty, a pisarze piszą książki, które tak chętnie czytamy.
Lubię jeździć na rowerze. W czasie jazdy zachowuję się ostrożnie. Bezpieczeństwo zapewniają mi ścieżki rowerowe. Nie narażam siebie ani przechodniów na nieszczęśliwe zdarzenie.
Krzyś przyszedł na dworzec przywitać swoją ciocię Alinę. Ciocia Alina mieszka w Kołobrzegu - nad morzem. Potężna lokomotywa przetoczyła się obok Krzysia. Uśmiechnięta ciocia wysiadła z trzeciego wagonu. Walizka cioci waży chyba sto kilo. Może są tam prezenty?
Każda pora roku trwa trzy miesiące. Wiosną rośliny i zwierzęta budzą się do życia. Latem na polu rośnie pszenica i żyto, a na grządkach kwiaty. Czasem grzmi, czasem grzeje słońce. Jesienią kwitną wrzosy. Jeż, żaba, wąż i żuk szykują się do snu. Zimą szaleją śnieżyce. Dzieci zakładają łyżwy i narty.
Każda pora roku trwa trzy miesiące. Wiosną przyroda buzi się do życia. Dni stają się coraz dłuższe. Latem słońce grzeje bardzo mocno. Na polu dojrzewa zboże. Czasem chmurzy się i grzmi. Jesienią w lesie kwitną wrzosy i rosną rozmaite grzyby. Gdy żółte liście opadają z drzew jeże, żaby, węże i żuki szykują się do snu. Zimą wszędzie jest biało, aż miło popatrzeć. Dzieci rzucają się śnieżkami i jeżdżą na sankach oraz łyżwach.
Wiał zimny, nieprzyjemny wiatr. Wysokie fale biły o brzeg z wielką siłą. Plaża opustoszała, tylko w oddali widać było trzy kolorowe leżaki z najbardziej odważnymi plażowiczami. To Grzesiek z przyjaciółmi przyszedł pożegnać się z morzem. Wakacje się skończyły i czas już wracać do domu.
Trwają ostatnie przygotowania do zimy. Dawno już zasnęły jeże, żaby, węże i chrząszcze. Bociany i dzikie gęsi odleciały za morze. Przyleciały gile i jemiołuszki. Przysmakiem dla nich są owoce jarzębiny. Wiewiórki zgromadziły orzechy. Sarny, żubry i zające mogą liczyć na pomoc leśniczego. Nietoperze przyczepiają się do stropów jaskiń. Nieprzyjemny okres przetrwają w letargu wisząc głową w dół. Wszystkie zwierzęta marzą o wiośnie.
Każdy może udać się we wspaniałą podróż. Przemierzać przestworza potężnym odrzutowcem lub pływać statkiem po morzach i oceanach. Można także spotkać dzikie zwierzęta, nawet lwa, żyrafę lub jadowite węże. Nad brzegiem rzeki obserwować wygrzewające się w słońcu krokodyle. Drzemać pod drzewem w świetle księżyca, a w czasie burzy schować się w namiocie. - Wystarczy tylko sięgnąć po książkę, a tajemnicze drzwi przygody otworzą się przed tobą.
Spotkanie żuczka z żabą upłynęło w przyjemnej atmosferze. Wcześniej żaba odkurzyła dom i upiekła tort. Żuk przyniósł przepiękne kwiaty i duży koszyk dojrzałych malin. Najpierw przekąsili co nieco. Jedząc podwieczorek żuczek bardzo uważał, żeby nie nakruszyć. Potem spacerowali, trzymając się za ręce. Podczas spaceru spotkali mieszkającego w pobliżu chrząszcza i zamienili z nim trzy zdania. Słońce mocno grzało i żaba zaczęła wysychać, więc zatrzymali się pod krzakiem. Przeczekali upał, a na dalszą przechadzkę udali się, gdy zaświecił księżyc.
Henio huśtał się w hamaku. Tymczasem niebo się zachmurzyło. Nagle błyskawica rozdarła chmury, zahuczał piorun. Heniek udaje bohatera. Jeszcze trochę chce się pohuśtać. Wtem jak nie zacznie padać! Zanim chłopiec schronił się pod dachem, przemókł do suchej nitki.
Na wycieczce w lesie dzieci miały dobry humor. Michał i Hubert huśtali się na gałęzi drzewa. Inni chłopcy hałasowali. Hania zrywała pachnące kwiaty. Leśniczy - pan Henryk zwrócił dzieciom uwagę. Opowiedział o mieszkańcach lasu. Słychać było jak wiatr huczy w drzewach.
Historyczną rocznicę harcerze uczcili zbiórką. Wszyscy chętni przybyli w harcerskich chustach. W postawie na baczność odśpiewali hymn państwowy. Potem druh drużynowy wygłosił gawędę. Ciekawa jest historia naszego kraju. Najlepsi harcerze dostali w tym dniu honorowe dyplomy.
Michał najchętniej czyta wieczorami, gdy cienie chowają się po kątach. Mały Henio przestaje wtedy hałasować i harcować po pokoju. W domu jest cicho i spokojnie. Słychać tylko wiatr hulający za oknami. Ulubionym bohaterem chłopca jest Kubuś Puchatek. Michał chciałby zaprzyjaźnić się z tym małym łakomczuchem.
Hania była dziś w znakomitym humorze. Włożyła nową sukienkę, na której babcia wyhaftowała malutkie kwiatuszki. Z uśmiechem na twarzy stanęła w drzwiach szkolnej stołówki. Jak zwykle na przerwach obiadowych panował tu hałas i harmider. Obok Hani pojawiła się Helenka z talerzem pełnym smakowicie pachnącej zupy. Z zachwytem oglądała nową sukienkę koleżanki. Wtem do stołówki jak huragan wpadło czterech chłopców. Pierwszy z biegnących nie zahamował i popchnął Helenkę. Zupa chlusnęła na sukienkę Hanusi. Talerz z hukiem spadł na podłogę. Na stołówce najpierw zrobiło się cicho. Potem w ruch poszły chusteczki, ale plama na sukience została.