Zacznę bloga od pierwszej notki. Przecież nikomu się nie chce czytać o tym, dlaczego piszę opowiadanie itd. Poza tym pierwsza notka powinna zawierać jakieś konkretne treści. Dlatego nie będę owijała w bawełnę pisząc, co tu będę zamieszczać, bo przecież to oczywiste. Miłego czytania. Liczę na jakieś komentarze, jak każdy, kto pisze.
- Potter! Do kuchni! Kolacja! - Domem pod adresem Privet Drive 4 wstrząsnął wrzask Petunii, zwołującej mieszkańców na posiłek.
Harry odłożył podręcznik od eliksirów na biurko i powoli zszedł po schodach. Spojrzał na stół w salonie. Wszyscy jedli kurczaka i sałatkę z kukurydzą. Usiadł na swoim miejscu i zerknął na leżący przed nim talerz. Cóż... to co zwykle. Powoli przeżuł przydzieloną mu kromkę z masłem, popijając ją sokiem pomarańczowym, po czym grzecznie podziękował i zaniósł naczynia do zlewu. Już chciał wejść po schodach, kiedy...
- Potter, wychodzimy. Ubierz się. Za 5 minut masz stać gotowy pod drzwiami. - warknął Vernon. Żona popatrzyła na niego zdziwiona.
- Gdzie jedziemy? - spytała, uważnie przypatrując się mężowi.
- Ty i Dudley zostajecie. Jadę tylko ja i Potter. - odpowiedział Dursley i wyszedł przed dom.
Chwilę później razem z Harry'm jechali samochodem drogą, która prowadziła za miasto.
Zaparkowali przy małym, w miarę schludnym motelu. Vernon wynajął pokój na jeden dzień, gdzie od razu udał się ze swoim podopiecznym. Gdy tylko zamknął na klucz drzwi od sypialni, odwrócił się do chłopca.
- Rozbieraj się. - rozkazał z dziwnym uśmiechem na ustach. Uśmiechem, którego Harry wtedy nie rozumiał, a który będzie go prześladował do końca życia.
Chłopiec wystraszył się. Co to wszystko ma znaczyć? Nie zrobił jednak ani kroku, czym zdenerwował Dursley'a.
- Powiedziałem... rozbieraj się! - wrzasnął wuj.
Potter nadal stał tam, gdzie wcześniej, nie wykonując najmniejszych ruchów. Vernon poczerwieniał na twarzy. Wyciągnął pasek od spodni, które opadły ciężko na podłogę, jednak mężczyzna nie zwrócił na to uwagi.
Popchnął przerażonego chłopca na łóżko. Obrócił go na brzuch. Zdarł z niego koszulę.
TRZASK!.
Na bladej skórze Harry'ego pojawiła się długa, płytka rana, która natychmiast zaczęła piec niemiłosiernie.
TRZASK!.
Słabe i delikatne ciało chłopca wkrótce ozdobiło więc więcej rozcięć i skaleczeń - płytkich i długich.
- Ściągaj spodnie. - zażądał mężczyzna.
Potter pospiesznie, na tyle, na ile pozwalały mu na to niemiłosiernie piekące plecy, zrobił to co mu kazano. Nie chciał, żeby wuj zbił go jeszcze mocniej. Bał się, że go zabije. Harry wiedział, że jeśli nie będzie go słuchał, na kilku, i tak sprawiających ogromny ból uderzeniach, się nie skończy.
- Dalej. Masz zostać nagi. - Po tych słowach Dursley sam zaczął się rozbierać.
Rozdział 1 Gdzie mnie nogi poniosą...
Harry Potter siedział na parapecie, patrząc zamyślonym wzrokiem w zamglone tereny Little Whinging. Nic nie widział przez opary unoszące się nad miastem, jednak niewiele to znaczyło. Okularnik myślami był daleko od Privet Drive. Wspominał swojego ojca chrzestnego.
Mimo iż minęły dwa miesiące od jego śmierci, chłopiec nadal obwiniał się o to, co miało miejsce w Ministerstwie. Miał tyle marzeń związanych z Syriuszem... W końcu znalazł kogoś, kogo kochał, kto zawsze przy nim będzie... A ta osoba zginęła, i to przez niego! Czuł się paskudnie, zły humor nie opuszczał go od czerwcowego wypadku. Nie mógł pogodzić się ze stratą Łapy. Nie umiał wybaczyć sobie, że przez jego głupie pomysły stracił życie ktoś taki, jak Black. Miał nadzieję, że Syriusz uwolni go od tego skurwiela Dursley'a, który regularnie go gwałcił, bił i głodził, jednocześnie zadając mu mnóstwo prac do zrobienia i ukrywając fakt, że jest czarodziejem.
Vernon zawsze traktował go paskudnie, ale prawdziwe problemy zaczęły się w zeszłym roku. Wtedy Potter za bardzo się bał, żeby coś zrobić, ale teraz stawiał opór. Oczywiście nic to nie dawało. Dursley po prostu bił go wtedy tak mocno, żeby Harry ledwo utrzymywał się na nogach. Okularnik nie miał wtedy wyjścia - musiał robić to, co kazał mu wuj. Ogarnia go panika na myśl, co zrobiłby z nim ten prosiak, gdyby zemdlał.
Potter nienawidził siebie za to. Nienawidził Vernona... Nienawidził wszystkich Dursley'ów. Chłopak miał dość takiego życia. Pragnie się jakoś od tego uwolnić, ale nie chciał robić krzywdy innym. Nawet przeszło mu przez myśl, żeby poprosić o pomoc Dumbledore'a, ale stracił do niego zaufanie.
Te jego czyny dla „większego” albo dla „twojego dobra” niosły za sobą śmierć niewinnych osób, a jeszcze nie było z nich żadnych korzyści. Mimo iż wiedział, jak go traktują Dursley'owie nadal kazał mu u nich zdychać, bo "tak jest lepiej". Harry znienawidził go za to. I postanowił, że więcej nie pozwoli mu sobą dyrygować.
Kruczowłosy zeskoczył z parapetu i podszedł do Hedwigi. Dał jej kawałek suchego chleba, przemyconego z kuchni, po czym pogłaskał czule po dziobie.
- Potter! Złaź na dół! Wychodzimy! - Chłopiec wzdrygnął się, kiedy usłyszał krzyk Vernona.
Wiedział, że to już dziś. Czegoś takiego nie dało się zapomnieć. Może pozbyłby się potwornych myśli o „tych dniach” gdyby nie okropnie piekące rany na całym ciele, nie przestające boleć nawet na chwilę. Harry zastanawiał się teraz, na co Dursley będzie miał ochotę tym razem? Co okropnego wymyśli? Nie mógł przestać roztrząsać tego, co za chwilę się stanie, dołując się jeszcze bardziej. Męczyło go uczucie upokorzenia i pogardy do samego siebie. I nienawiść. Nienawiść do Dumbledore'a i do Dursley'ów. Chęć zemsty wypełniła wszystkie jego myśli. W tym momencie myślał tylko o tym...
Chwycił różdżkę i zbiegł po schodach.
- No, nareszcie. - warknął Dursley, odwracając się w stronę schodów. Na widok kruczowłosego, chudego chłopca o wściekle zielonych oczach z wyciągniętą różdżką, wycelowaną w jego serce, zbladł, jakby ktoś mu obsypał głowę talkiem.
- Odłóż tego badyla. - wydukał, próbując zamaskować strach.
Zielonooki Harry uśmiechnął się kpiąco.
- Bo co mi zrobisz? - spytał, bawiąc się różdżką. Vernonowi wystąpiły krople zimnego potu na czole.
- Mogę ci uprzykrzyć życie jeszcze bardziej. Jestem w tym dobry. - bąknął.
- Nie pozwolę ci na to. Już nigdy więcej mnie nie zgwałcisz, nie zbijesz ani do niczego nie zmusisz. To koniec, Vernon. - powiedział spokojnie i z powagą Potter, nie zwracając uwagi na zszokowaną Petunię.
- Jak śmi...
- Avada Kedavra!
Błysnęło zielone światło i wielkie, tłuste, obrzydliwe cielsko, niepotrzebnie przybrane w garnitur, bo i tak widać, jak bardzo jest paskudne, runęło z hukiem na ziemię, wydając z siebie ostatni jęk.
Rodzina Dursley'a stała w drzwiach salonu, wytrzeszczając oczy na martwego jak głaz ojca i męża, nie wierząc własnym zmysłom. Po krótkiej chwili milczenia Petunia padła na ziemię. Jej ciało, wstrząsane spazmatycznym szlochem, tuliło do piersi głowę ukochanego. Dudley, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, płakał głośno.
- Nigdy więcej! - wrzasnął. - Nikt nie będzie mnie głodził ani do niczego zmuszał. Nikt więcej nie będzie mną gardził. Nikt... - spojrzał z obrzydzeniem i pogardą na ciotkę. Wycelował w nią różdżkę. - Avada Kedavra!
Ciało Petunii bezwładnie opadło na zwłoki Vernona.
Harry skierował wzrok na zalanego łzami Dudley'a, który kiwając powoli głową, i z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, cofał się do drzwi.
- Wielki De - zaczął Potter, nie odrywając wzroku od przerażonego, masywnego chłopca. - Czy mam jakiś powód, aby cię zabić? - spytał, choć doskonale wiedział, że Dudley nie jest w stanie odpowiedzieć. - Jeszcze dwa lata temu gnębiłeś mnie, traktowałeś jak worek treningowy. Później się bałeś, że wygadam Syriuszowi. Ale Syriusz nie żyje. - „I to przeze mnie.”, dodał w myślach. - Mimo iż mnie ostatnimi czasy nie upokarzałeś, miałeś radochę zawsze, gdy cierpiałem.
- Jesteś potworem. - pisnął przerażony Dudley.
- Avada Kedavra!
Błysk zielonego światła i kolejny trup ozdobił sterylnie czystą podłogę domu nr 4 przy Privet Drive. Trzy ciała, a ani jednej kropli krwi.
Potter wszedł po schodach do swojej sypialni. Za pomocą magii spakował swoje rzeczy do kufra i pomniejszył go tak, że zmieścił się do kieszeni. Tylko klatka Hedwigi, różdżka i miotła nie zostały umieszczone w przepastnej skrzyni.
Uwolnił sowę i wypuścił ją przez okno.
- Tylko wróć do mnie. - poprosił, zanim ptak odleciał.
Nie czekał, aż Hedwiga zniknie mu z oczu. Wiedział, że zaraz zjawi się tu Dumbledore ze swoją świtą. Chwycił miotłę i wyszedł z domu. Skierował się na północ.
Rozdział 2 Przyjaciele na dobre i na złe...?
Harry szedł wolnym krokiem leśną drogą. Zaraz zajdzie słońce, a on nie znalazł jeszcze miejsca, w którym mógłby spokojnie spędzić noc.
Kiedy natrafił na niewielką polankę, ucieszył się. Jego radość długo nie trwała, bo zauważył kilka znajomych postaci. Szybko czmychnął za drzewo. Oparł się o pień, mając nadzieję, że nikt go nie spostrzegł. Zaczął wycofywać się w głąb lasu. Zatrzymał się dopiero, gdy całkowicie stracił polanę z oczu. Chciał przeczekać, aż Weasley'owie sobie pójdą, a nie miał siły na dalszy marsz.
Po chwili jednak usłyszał, jak ktoś łamie gałązkę, mijając drzewo, przy którym siedział. Wcisnął się głębiej w krzaki, okalające pień starej rośliny, wstrzymując oddech. Na próżno. Już go zauważyli.
- Harry! Jak dobrze cię widzieć! - pisnęła Hermiona, uśmiechając się szeroko. - Dumbledore kazał nam ciebie szukać, powiedział, że Śmierciożercy zabili Dursley'ów i tylko tobie udało się uciec. Pomyśleliśmy, że możesz uciec gdzieś w pobliże Nory. Mieliśmy rację!
- No tak, zapomniałem, że wyruszając na północ zbliżam się do nich. - pomyślał “odnaleziony”.
- Dobrze wiesz, że to niemożliwe... - powiedział Potter, wstając. Na widok zdziwionej miny przyjaciółki zbaraniał. To, że Ron nie skumał, było do przewidzenia, ale Hermiona...? Postanowił powiedzieć im wszystko, żeby sprawdzić, czy mimo tego, co zrobił, nie odwrócą się od niego. - Dumbledore powiedział przecież, że Śmierciożercy nie mogą wtargnąć do domu Dursley'ów, więc jak mieliby ich zabić?
- Więc oni żyją? - spytał Ron. - Skoro tak, to dlaczego Dumb...
- Nie żyją. - przerwał mu Harry. - Ja ich zabiłem.
Hermiona pisnęła, Weasley jęknął. Potter westchnął.
- Rozumiem, że nie chcecie mnie teraz znać. Pozwólcie jednak, że odejdę.
- Niemożliwe. - wydukała Granger, gdy kruczowłosy odwracał się, by pomimo zmęczenia wyruszyć w dalszą drogę, jak najdalej od tego miejsca. - To tylko test, prawda? Chcesz sprawdzić, czy jesteśmy twoimi przyjaciółmi do końca, bez względu na wszystko, tak? Ale Harry, to nie jest śmieszne. - mówiła szybko Hermiona, zalewając się łzami.
- Zabiłem ich. - powiedział Potter, nie odwracając się do przyjaciółki. Już zrozumiał, że ona tego nie zaakceptuje. Ron też nie, inaczej by coś powiedział. Nawet jeśliby na niego nawrzeszczał, byłoby lepiej niż teraz, gdy milczy. Harry bał się spojrzeć im w oczy, bał się tego, co może w nich zobaczyć. Wolał po prostu odejść, żeby nie musieć słuchać słów potępienia z ust przyjaciół... czy raczej byłych przyjaciół... wolał uciec.
- Jesteś potworem... - powiedział z pogardą Weasley i splunął. Te słowa zabolały Harry'ego mocniej niż niejeden gwałt. Dudley też go tak nazwał, ale on nie był jego przyjacielem... Ron w sumie też już nie, ale to nie zmienia faktu, że Potter nadal sobie ceni jego i Granger.
Rudzielec chwycił zapłakaną Gryfonkę i pociągnął ją w stronę polany.
- Chodź, Hermiono. Nie będziemy zadawać się z mordercą. - odszedł, wlokąc za sobą dziewczynę, która co chwila obracała się, by spojrzeć na Pottera. Na jej twarzy odbijały się przeróżne uczucia: od szoku i niedowierzania, przez smutek i niepewność, aż do złości.
Nie zdążyli odejść daleko. Zanim zniknęli z pola widzenia, koło nich deportowały się trzy postaci w czarnych szatach, z białymi maskami. Śmierciożercy. Cholera by ich wzięła, zawsze pojawiają się w najgorszych momentach. No cóż, nieszczęścia chodzą parami. W tym wypadku dobrały się nawet w tercet. Harry ukrył się za drzewem i czekał na rozwój wypadków. Jeśli ktoś przyglądałby się temu z bliska pomyślałby, że zostawił przyjaciół na pastwę losu. Nic bardziej mylnego. Harry wiedział, że jeśli wyjdzie z ukrycia, od razu straci wszelkie szanse na to, by pomóc byłym towarzyszom. Teraz, gdy pozostaje niezauważony, stojąc wystarczająco blisko, by słyszeć o czym rozmawiają, doskonale orientuje się w sytuacji i w odpowiednim momencie może zareagować. Miał przewagę tylko dlatego, że towarzyszył mu element zaskoczenia.
- No, no... Czarny Pan jednak wie, jak was znaleźć. - zakpił jeden ze Śmierciożerców. Harry rozpoznał jego głos.
Lucjusz Malfoy.
- Czego chcecie? - spytał przerażony Ron, ściskając rękę Hermiony. Zakapturzone postacie roześmiały się.
- Och, to proste. Faktycznie jesteś tak głupi, jak o tobie mówią, skoro się nie domyśliłeś - kolejny głos, który Potter już kiedyś słyszał, jednak za nic nie mógł sobie przypomnieć, do kogo należy. - Przyszliśmy zadać cios w samo serce Złotego Chłopca. - Jasne! To przecież Lestragne! Skoro on tu jest, to Bellatrix pewnie też!
Nie pomylił się.
- Czyń honory, Bello. - powiedział Malfoy z kpiną.
Kobieta uniosła różdżkę. Harry automatycznie sięgnął po swoją. Z przerażeniem stwierdził, że jej nie ma.
- Nie ruszaj się. - usłyszał złowieszczy syk tuż przy swoim uchu. Nawet nie drgnął, choć nie mógł powstrzymać się od wytrzeszczenia oczu.
Zastanawiał się, jakim cudem nie wyczuł jego obecności. Blizna powinna go teraz palić, a on nie poczuł nawet lekkiego ukłucia.
- Jakim cudem? - spytał. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wypowiedział te słowa na głos.
- Kiedyś się dowiesz. - odpowiedział tajemniczo Voldemort, nadal stojąc tuż koło chłopca.
- Nie zabijesz mnie? To świetna okazja. - zauważył Harry.
Niedaleko nich Bellatrix torturowała Hermionę. Dwaj zakapturzeni mężczyźni trzymali Ronalda, żeby nie rzucił się na Śmierciożerczynię. Potter zamknął oczy. Nie chciał teraz patrzeć na Granger.
- Po co? Urozmaicasz mi życie, jeśli można tak nazwać moją... egzystencję? - Czarny Pan zaśmiał się cicho.
- Nie chodzi ci o to, że nie jesteś do końca człowiekiem. To coś innego. - rozważał na głos Harry.
- Oczywiście, że nie. W ogóle w tej całej wojnie idzie o znacznie więcej, niż walka o przetrwanie czy śmierć mugolaków.
Potter drgnął.
- Dumbledore też nie jest tym, za kogo się podaje - ciągnął dalej Riddle, szepcząc tuż przy uchu nastolatka.
- Powiedz coś, czego nie wiem - powiedział cicho Harry, drżąc ze złości. Otworzył na chwilę oczy, żeby wiedzieć, co się dzieje.
Teraz Bella torturowała Rona. Hermiona leżała obok - obraz nędzy i rozpaczy, truchło w podartych ciuchach. Potter nie był pewien, czy jeszcze żyje.
Na powrót przymknął powieki.
- Złoty Chłopiec pokazuje pazurki - zakpił Riddle. - Co ja mówię, ty nigdy nie byłeś Złotym Chłopcem. Walczyłeś, żeby przeżyć. Albo w obawie o przyjaciół. Nigdy dla ratowania świata.
Skąd on wie? - przemknęło przez myśl Harry'emu.
- Skoro więc odwróciłeś się od Albusa, może przyłączysz się do mnie? - zaproponował Voldemort.
Potter zacisnął pięści.
- Odebrałeś mi rodzinę.
- Dumbledore tak twierdzi. - Czarny Pan jeszcze zbliżył się do chłopca, przez co Potter czuł jego oddech na szyi. - A gdybym powiedział, że możesz ich spotkać? - spytał prawie niedosłyszalnie. Harry wzdrygnął się i otworzył oczy.
Bellatrix właśnie rzucała Avadę na Hermionę. Ciało Rona leżało pokiereszowane, w brudnej szacie, pod nogami Lucjusza. Był martwy.
- Nie wierzę ci - wyznał chłopiec.
- Kiedyś sam się przekonasz... - obiecał Riddle. Mówił pewnie i z pełnym przekonaniem. - Pamiętaj, w moich szeregach zawsze jest dla ciebie miejsce.
Widząc łzę na poliku Harry'ego Voldemort podążył za jego wzrokiem.
- Moi Śmierciożercy wykonali swoje zadanie. Na mnie już czas - wsunął różdżkę do tylnej kieszeni spodni Pottera. - Do zobaczenia, Harry - deportował się, a chwilę później zniknęli jego poplecznicy.
Chłopiec odwrócił się. Tuż pod jego stopami leżało czerwone pióro. Nie miał czasu zastanawiać się, skąd się wzięło. Usłyszał głosy pana Weasley'a i Billa, którzy zbliżali się do miejsca, gdzie leżą zmarli Ron i Hermiona. Na myśl o przyjaciołach serce ścisnęło się Harry'emu z żalu. Schował zdobycz do kieszeni i odszedł z powrotem na południe. Mimo iż był wykończony, nie pozwolił sobie na postój. Wiedział, że gdyby się zatrzymał, szanse na to, że zostanie odnaleziony gwałtownie wzrosną. Po jakimś czasie zmienił kierunek na wschód. Szedł wiele godzin, nie zatrzymał się, gdy zapadła noc ani gdy nadszedł świt.
Stanął, gdy dochodziło południe. Harry dopiero teraz poczuł, że jest głodny. Z przerażeniem stwierdził, że nie zabrał nic do jedzenia. Rozejrzał się po polanie, do której doszedł. Niestety, nie było tu żadnych drzew czy krzewów owocowych, nie wspominając o zwierzynie. Potter odpoczął chwilę i ponownie wyruszył w podróż, zmęczony, spragniony i głodny.
Maszerując zauważył, że las jest coraz rzadszy. Po godzinnej wędrówce dotarł do małej wioski, wyglądającej, jakby czas dla niej zatrzymał się w średniowieczu. Wszedł na szeroką drogę, prowadzącej w stronę pierwszych domostw.
Rozdział 3 Miejsce gdzie czas się zatrzymał
Pierwsze domy wyglądały w miarę normalnie. Drewniane ściany, dachy pokryte strzechą - Harry zastanawiał się, jak ludzie mieszkający w nich wytrzymują wielkie mrozy bez porządnego kominka. Przy chacie po lewej stronie drogi owce skracały trawę. Dom po prawej stronie wyglądał... nienajlepiej. Duża dziura w dachu, drzwi w ogóle nie ma, płot połamany. Po prostu widać, że od dawna nikt tu nie mieszka. Harry szedł dalej. Kiedy wyminął pierwsze domy zauważył, że między nimi a resztą wioski zieje pustka. Dopiero 100 metrów dalej stały następne chaty.
Potter poczuł się tak, jakby wylądował w Carvachall, osadzie z powieści Christophera Paolliniego. Domy wyglądały na zadbane, ale nie budują takich już od kilku wieków. Harry był pewien, że nie mają tu radia, lodówki ani żadnej innej rzeczy, wynalezionej w ciągu ostatnich 200 lat.
Ludzie ubrani byli co najmniej... dziwnie. Wyglądali jak średniowieczne pospólstwo - żadnych jeansów, t-shirtów czy adidasów.
Harry z niepokojem zauważył, że ludzie się go boją. Wszyscy, którzy go spostrzegli, uciekali do domów i zamykali się na cztery spusty.
Do uszu chłopca dochodził nietypowy dźwięk. Brzmiał tak, jakby gdzieś w okolicy ktoś walczył na miecze. Potter postanowił pójść w stronę, z której pochodził dźwięk. Skręcił, w trzecią już, boczną uliczkę. Nim dotarł do źródła odgłosów spostrzegł, że zbliża się do kuźni.
Nadzwyczaj wysoki i barczysty kowal o gęstych, brązowych włosach nie dostrzegł Harry'ego, dopóki ten się nie przedstawił.
Na jego widok mężczyzna nie zwiał w panice jak inni ludzie, tylko po prostu odłożył na bok gorące ostrze, którym dotychczas się zajmował.
- Dlaczego ludzie się mnie boją? - spytał Harry ni z gruchy ni z pietruchy.
- Tacy jak ty przychodzą tu od czasu do czasu. Mają magiczne patyki i robią dziwne rzeczy. Są też inni, postaci w czarnych płaszczach z kapturami a głowach. - "Śmierciożercy", pomyślał Potter. - Przychodzą tu zawsze z ostrymi mieczami i dobrymi łukami, żeby handlować. Bardzo dobrze płacą, złotymi monetami, ale gdy ktoś nie chce im czegoś sprzedać, są agresywni. Ucięli nadgarstek staremu Devonovi, bo nie chciał pozbyć się swojej ostatniej beczki piwa. Słyszałem też, że nie da się ich zabić. Morvin zaklina się, że dźgnął jednego piką prosto w serce, a na drugi dzień widział go w karczmie Devona, śmiejącego się przy kuflu piwa ze swoimi znajomkami. Ja tam w to nie wierzę, ale wielu mieszkańców wioski tak się wystraszyło, że uciekają do Minvirada, jak tylko pojawią się w wiosce.
Harry postanowił nie pokazywać różdżki dla własnego bezpieczeństwa. Miał nadzieję, że uda mu się dowiedzieć czegoś więcej o miejscu, w którym się znalazł i o dziwnych najeźdźcach. Na początku myślał, że to Śmierciożercy, ale zmienił zdanie.
- Macie świadomość, że jesteście daleko w tyle za resztą świata? - spytał ostrożnie. Nie chciał urazić żadnego mieszkańca tej wioski.
- Wiemy. Nie są nam potrzebne te wasze wynalazki. Dajemy sobie radę bez zbytniej ingerencji w naturę - wyjaśnił kowal.
- Jak często przychodzą tu ci... w kapturach?
- Raz w miesiącu. Powinni być tu jutro rano.
,,Świetnie. Jeśli się tu zatrzymam ,będę miał okazję ich zobaczyć. To też wyjaśnia, dlaczego ludzie przede mną uciekają. Pewnie są zestresowani i spięci'', pomyślał Harry.
- Gdzie mógłbym przenocować? - spytał Potter.
- Masz zamiar tu zostać mimo tego, co ci powiedziałem? - mężczyzna nie ukrywał zdziwienia. - Nie boisz się?
- Nie naraziłem się im w żaden sposób, więc chyba nic mi nie zrobią. - powiedział chłopiec. - Jak na razie tylko tym, którzy nie chcieli z nimi handlować robili krzywdę, prawda?
Kowal westchnął.
- Musisz iść cały czas prosto, potem w lewo. Idź daleko, aż za most. Nie skręcaj w żadną boczną uliczkę, przy głównej drodze jest karczma Devona, tam zatrzymują się podróżni. Jeśli cię nie przyjmie, wróć do mnie.
- Dziękuję. Zapamiętam.
Harry pożegnał się i ruszył przed siebie. Gdy tylko dotarł do głównej drogi, skręcił w lewo. Kiedy dotarł do karczmy, zatrzymał się. Domyślał się, że jest zamknięta. Postanowił zapukać, bo wiedział, że to przez jego obecność Devon zaryglował drzwi.
Kilka razy uderzył głośno w drewniane "wrota". Po chwili ze środka dobiegł go gniewny, męski głos.
- Czego?
Harry zignorował odpychający ton głosu rozmówcy.
- Szukam noclegu na jedną noc. - odpowiedział spokojnie.
- Nie przyjmuję żadnych gości. - warknął mężczyzna.
- Tylko na jedną noc! - prosił dalej Potter. - Czego się pan boi?!
- Nie chcę pod dachem żadnej czarnej magii! - wrzasnął Devon.
- Jakiej czarnej magii?! Ja tędy tylko przechodzę, jedna noc i mnie tu nie będzie! Gdybym był czarownikiem rozwaliłbym te drzwi i wszedłbym, nie prosząc o pańskie pozwolenie!
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Harry nie usłyszał kroków, więc domyślał się, że mężczyzna nigdzie się nie ruszył.
Po chwili wyczekiwania coś skrzypnęło i drzwi się uchyliły, ukazując siwego mężczyznę z gęstą brodą.- Niech będzie. Ale tylko na jedną noc! - zastrzegł mężczyzna, po czym wpuścił chłopca do środka. Kiedy zamykał drzwi Harry zauważył, że lw miejscu lewego nadgarstka starca został tylko kikut.
Pomieszczenie było ciemne i jakby zamglone. Wszędzie walały się drewniane stoły i krzesła, rozstawione byle jak. Po lewej stronie od wejścia długa, ciemnobrązowa lada rozciągała się wzdłuż całej ściany. Za nią znajdowały się drzwi oraz półki, obładowane naczyniami, trunkami i żywnością. W najodleglejszym miejscu w karczmie znajdowały się schody na piętro. Harry ruszył w ich stronę.
- Chwileczkę! A zapłata? - warknął mężczyzna.
Potter wystraszył się. Nie pomyślał o tym, że jakoś będzie musiał zapłacić za pobyt w karczmie. Wygrzebał z kieszeni kilka srebrnych monet.
- Może być? - spytał niepewnie, mając nadzieję, że pieniądze czarodziejów wystarczą.
Devon podniósł jedną z monet i uważnie ją obejrzał.
- Chcę takich dziesięć. - powiedział z chytrym uśmieszkiem.
Chłopiec pogrzebał chwilę w kieszeni, po czym wyjął garść galeonów, knutów i sykli. Odliczył 10 srebrnych i wręczył je zaskoczonemu i jakby zawiedzionemu mężczyźnie. Harry, kiedy zastanawiał się później, dlaczego starzec tak zareagował, nie mógł przestać myśleć, że Devon po prostu miał nadzieję, że nie będzie go stać na nocleg.
Potter wspiął się po skrzypiących stopniach na górę i otworzył drzwi, które wskazał mu właściciel budynku. W środku znajdowało się tylko stare, podniszczone łóżko i komoda, która w każdej chwili mogła się rozpaść.
Chłopiec wyjął z kieszeni kufer i przywrócił mu normalne rozmiary. Schował go pod łóżko po czym zszedł na dół. Postanowił zamówić u Devona porządny, ciepły posiłek, bo od dawna nic nie jadł.
Starzec stał za ladą i wycierał ścierką szklankę.
- Mógłbyś mi zrobić coś ciepłego do jedzenia? - poprosił grzecznie.
- Nie jestem siostrą miłosierdzia, idź żebrać gdzie indziej - warknął, nie zaprzestając swojej czynności.
Harry prychnął.
- Dobrze wiesz, że mam czym zapłacić.
- Baranina? Wieprzowina? - spytał mężczyzna znudzonym głosem.
- Wieprzowina. I chciałbym do tego coś do picia.
- Siadaj. Zaraz ci przyniosę. - warknął Devon i nie czekając na odpowiedź, przeszedł przez znajdujące się za ladą drzwi.
Potter westchnął i usiadł na pierwszym krześle, na jakie trafił. Bezmyślnie gapił się w podłogę, stukając palcami o stół. Zauważył przechodzącego mu pod nogami karalucha. Przydepnął go i podniósł głowę na parujący jeszcze posiłek, który postawił przed nim właściciel karczmy. Szybko zabrał się do jedzenia, bo kiedy wciągnął przyjemny zapach w nozdrza, żołądek skręcił mu się z głodu. W błyskawicznym tempie połknął swój posiłek, popijając wodą mineralną. Nie był specjalnie smaczny, ale organizm Pottera tego nie zauważył, będąc zbyt osłabionym, by wybrzydzać. Harry zostawił na stole 5 knutów i poszedł do swojego pokoju. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi rzucił się na łóżko, nie zdejmując nawet butów. Zasnął natychmiast.
Rozdział 4 Mroczni wędrowcy
Obudziły go krzyki, dochodzące z parteru.
- Nie ma mowy! - wrzeszczał Devon.
Harry pobiegł w stronę schodów.
- Nie... bo inaczej... - do jego uszu dochodziły strzępy wypowiedzi przybyszów.
Zbiegł na dół i usiadł przy stoliku w kącie.
W karczmie były dwie wysokie postacie w czarnych płaszczach i kapturach. Za ladą stał rozwścieczony Devon.
- nie sprzedam! Po raz kolejny wam powtarzam: to mój życiowy interes! Nie oddam wam wszystkich trunków, bo przez następne pół roku nie będę miał jak zarobić na życie! Wynoście się!
Starca wyraźnie ponosiły nerwy, za to obcy, nawet jeśli byli zdenerwowani, nie dali tego po sobie poznać.
- Dostaliśmy zamówienie. nie możemy wrócić bez towaru. Albo oddasz nam to, o co prosimy, albo stracisz coś więcej, niż tylko dłoń. - syknął wyższy z mężczyzn.
Drugi zdjął kaptur. Miał czerwone włosy.. Harry nie widział jego twarzy. Wyjął sztylet z błyszczącym ostrzem i rubinową rękojeścią. Przejechał nim po swojej szyi. Jego towarzysz, nie zdejmując kaptura, zlizał krew spływającą mu po ciele, po czym odwrócił się w stronę Devona.
Harry był pewien, że to pokazówka. Udana. Po minie właściciela karczmy wnioskował, że jest przerażony. I wcale mu się nie dziwił. Potter od razu postanowił, że nie będzie im załaził za skórę.
Posiadacz czerwonych włosów uśmiechnął się drapieżnie, ukazując długie kły, czego Harry nie zdołał dojrzeć.
- Nic wam nie oddam! Słyszycie?! NIC!
Czerwonowłosy pokiwał głową ze smutkiem.
- Wybacz, muszę to zrobić. - powiedział i rzucił swoim sztyletem w serce Devona. Starzec jęknął i osunął się na ziemię.
- Zabieramy co mamy zabrać i rozwalamy tę budę. - powiedział wyższy przybysz i przeskoczył ladę. Drugi poszedł w jego ślady. Zatrzymał się przy ciele zabitego starca.
- Nie lubię zabijać. - mruknął cicho, nie odrywając oczu od trupa.
Towarzysz poklepał go przyjacielsko po plecach.
- Wiem. Musisz się przyzwyczaić, często nie mamy innego wyjścia.
Czerwonowłosy pokiwał w milczeniu głową. Obaj skierowali się do drzwi za ladą. Kiedy tylko zniknęli, Harry zerwał się z zajmowanego przez siebie miejsca.
“Chcą zniszczyć ten budynek. Muszę wiać!” - pomyślał i pobiegł schodami do góry. Pomniejszył zaklęciem kufer, wsadził do kieszeni i wybiegł z budynku.
Zatrzymał się przed domem obok. Kiedy chata zaczęła płonąć, ruszył główną drogą w stronę rzeki.
***
Dwie postaci w czarnych płaszczach stały przed beczkami pełnymi trunków.
- Musimy to jakoś przetransportować... - mruknął niższy.
Jego towarzysz machnął ręką i beczki zniknęły.
- No tak, zapomniałem. - wyznał czerwonowłosy.
- Zawsze zapominasz, Kundelku. - zażartował wyższy z mężczyzn.
- Nie kpij, Łosi, siedzisz w tym pięć lat dłużej. - bronił się drugi.
Postaci wyszły z chaty. Jeden z nich rysował w powietrzu różne wzory rękoma, mrucząc coś pod nosem. po chwili karczma zajęła się ogniem i mężczyźni w czarnych płaszczach odwrócili się, by odejść.
Zauważyli kruczowłosego chłopca w okularach. był wysoki, chudy i nosił za duże ciuchy.
- Harry! - wrzasnął mężczyzna z czerwoną czupryną.
Przyjaciel zatkał mu usta ręką i z zadziwiającą prędkością pociągnął go za jeden z domów, przy okazji niechcący zrzucając kaptur z głowy.
- Dlaczego nie moglibyśmy z nim porozmawiać?! Przecież ON nie dowiedziałby się, że złamaliśmy rozkaz. - warknął, gdy poczuł, że może mówić.
- Nie możemy. - powiedział cicho czarnowłosy mężczyzna.
Jego towarzysz chciał się jeszcze kłócić, nawet otworzył już usta, żeby coś powiedzieć, ale na widok łzy, spływającej brunetowi po policzku, poczuł że powinien dać spokój. Przytulił mocno przyjaciela.
- Jak bardzo chciałbym z nim porozmawiać... - załkał kruczowłosy, po czym rozpłakał się jak dziecko.
***
Harry ruszył w stronę domu kowala, gdy tylko karczma zaczęła płonąć.
- Harry! - na dźwięk znajomego głosu Potter odwrócił się gwałtownie, jednak nikogo nie zobaczył.
“Tak znajomy głos! Jak bardzo chciałbym go zobaczyć. Ten głos był naprawdę podobny do niego. Och! przecież ten z czerwonymi włosami miał taki głos jak ten, kto mnie wołał! Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem?! teraz to jestem pewien, że to jednak nie był Syriusz...” - z takimi myślami podążał w stronę kuźni. Kowal powiedział mu, że jak nie będzie dla niego miejsca w karczmie, może przenocować u niego.
Obejrzał się za siebie. Coraz więcej ludzi zbierało się wokół chaty Devona. Harry co jakiś czas słyszał krzyki ludzi, próbujących ugasić ogień.
- Podajcie wiadro!
- Odsuń się, bo się poparzysz!
- Nie wchodź tam!
- Tego się nie da ugasić!
Patrzył, jak matki trzymają swoje dzieci, żeby nie podchodziły za blisko, jak ludzie leją hektolitry wody a ogień jakby nic sobie z tego nie robił i naigrywał się z mieszkańców wioski, z każdą przelaną kroplą płonąc jeszcze goręcej i jeszcze wyżej.
- NIEEE!! NIE WCHODŹ TAM!!! - wrzasnęła młoda kobieta o długich, prostych blond włosach.
Harry podbiegł bliżej.
Zobaczył mężczyznę, biegnącego w stronę domu, powstrzymywanego przez krzyki jednej z mieszkanek wioski i silne ramiona dwóch starszych chłopów.
- Kim on jest? - spytał Potter jednego z mieszkańców wioski, który też przyglądał się scenie.
- To Karol, syn Devona. Chce ratować ojca, a jego ukochana, Ann, nie chce, żeby tam szedł, bo się boi, że zginie.
- Dziękuje.
Harry podbiegł do mężczyzny.
- Niech pan tam nie idzie. - powiedział spokojnie.
- Odwal się mały, tam jest mój ojciec! - warknął, próbując wyrwać się trzymającym go ramionom.
- Twój MARTWY ojciec. Zabili Devona na moich oczach. - warknął Potter.
- Mężczyzna zamarł.
- Kto...
- Ci, co wcześniej ucięli mu rękę. - przerwał mu Harry. Zanim mężczyzna cokolwiek zrobił, odszedł w kierunku kuźni.
Rozdział 5 Zawiniątko warte świeczki
Tej nocy niebo przysłonięte było grubą warstwą chmur, przysłaniając księżyc oraz wszystkie gwiazdy. Co jakiś czas gęste obłoki wylewały na ziemię niezliczone, maleńkie krople, od niepamiętnych czasów nazywane deszczem.
Z ogromnego, średniowiecznego zamku o grubych, zimnych murach i małych oknach wybiegły trzy postaci w czarnych płaszczach. Głowy mieli ukryte pod kapturami, a spod ciepłego, prostego okrycia każdemu wystawała rękojeść miecza, którego ostrze ukryte było w pochwie, przytroczonej do pasa.
Jeden z osobników różnił się od pozostałej dwójki. Przez ramię przewiesił misternie rzeźbiony łuk oraz kołczan. Gdy podszedł do jednego z trzech białych, dumnych i majestatycznych rumaków, ów wyróżniający się osobnik wyjął zza poły płaszcza niepozorny, prostokątny pakunek i przypiął tuż przy prostym siodle, żeby zawsze mieć zawiniątko na oku.
Postaci zgrabnie wsiadły na konie i szybkim galopem popędziły ścieżką, prowadzącą w głąb pobliskiego lasu.
Białe rumaki biegły nieustraszenie stałym tempem bez wahania, jakby doskonale wiedziały, jak dojechać do celu. Mimo iż powietrze było spokojne grzywy koni powiewały na wietrze, wytworzonym przez szybki, nieprzerwany pęd zwierząt.
Kaptury jeźdźców opadły. W mroku bezgwiezdnej nocy dało się jedynie dostrzec, że wszyscy mają długie włosy, z czego postać z tajemniczym pakunkiem miała jasną czuprynę, a jego towarzysze prawie tak ciemne, jak niebo. Jako jedyny z trójki uciekinierów, którymi niewątpliwie byli, zważając na to, z jakim pośpiechem działają, nie miał szpiczastych, wąskich uszu. Na twarzach wędrowców dało się dostrzec jedynie trzy pary nieokreślonego koloru oczu.
Pędzili przed siebie, całkowicie ufając swoim wierzchowcom.
Nagle jedno z sędziwych drzew prastarego lasu zwaliło się przed nimi na drogę. Na ścieżkę wybiegło tuzin wrzeszczących postaci na czarnych koniach, odzianych w kolczugi i z hełmami na głowach. Każdy uzbrojony był w przewieszony przez plecy łuk i przytroczony do pasa miecz.
Napastnicy chwycili broń dystansową w dłonie i naciągnęli cięciwy.
Trójka przybyszów spięła wierzchowce i wystrzeliła w kierunku, z którego przyjechali. Koń jasnowłosego daleko w tyle zostawił rumaki elfów, pędząc niczym strzała. Gdy oddalił się od napastników skręcił w las, by obejść dookoła wroga.
Gdy tylko przekroczy tę przeklętą rzekę będzie mógł się deportować, będzie bezpieczny...
Koń przyspieszył, pędząc przez gęstwiny roślin i przeskakując spróchniałe pnie. Jeździec dostrzegł cienie, majaczące między drzewami. Wiedział, że się zbliżają. Musi przekroczyć rzekę, wtedy znów poczuje magię w żyłach.
Świst uwalnianych cięciw.
W kierunku uciekiniera wystrzeliły cztery strzały, z czego jedna wbiła mu się pod łopatką. Jeździec syknął i zachwiał się w siodle. Sięgnął ręką w stronę pleców i zdecydowanym ruchem wyrwał drzewce z ciała. Ponownie syknął i jeszcze raz jego równowaga przeszła ciężką próbę. Koń przez cały czas pędził z niezmienną, ogromną prędkością, nie zważając na problemy jeźdźca. Po chwili dostrzegł przed sobą rzekę. Uśmiechnął się w duchu i popędził rumaka. Znów rozległ się świst wypuszczanych strzał, jednak tym razem wszystkie chybiły. Za to trafiło go coś innego... Sztylet. Jeździec modlił się, żeby ostrze nie było zatrute. Już teraz był świadom, że prawdopodobnie będzie miał na policzku podłużną szramę do końca życia... Jego narcyzowata natura nie zdołała przyćmić rozsądku i znów popędził konia, byle jak najszybciej znaleźć się za rzeką.
Kiedy wierzchowiec zanurzył kopyta w wodzie, jeźdźcowi zakręciło się w głowie. Gdy tylko ponownie poczuł, że koń stąpa po stałym lądzie, deportował się.
I co z tego, że zwierzęta nie powinny chodzić po zamku. ten jeden raz nic się nie stanie...
Gdy tylko wylądował w swojej posiadłości, spadł z konia i zemdlał.
***
Harry doszedł do domu kowala i zapukał do drzwi. Otworzyła mu niska, szczupła kobieta o ciemnej cerze i długich, brązowych włosach związanych w kok. Minę miała poważną, ale jej niebieskie oczy się śmiały.
- Pani mąż powiedział, że jeśli nie będą mnie chcieli przyjąć w karczmie, mogę przenocować tutaj... - zaczął niepewnie Harry.
- Ahh, a więc stary Devon cię nie przyjął? Stary, uprzedzony głupiec, wiedziałam, że ten piernik nie zwraca uwagi na innych, ale żeby do tego stopnia... ale wydawało mi się, że byłeś tutaj wczoraj? Co zrobiłeś Devonowi, że cię wyrzucił? Wiesz, jego strasznie łatwo urazić...- kobieta mówiła bardzo szybko, a Potter nie miał pojęcia, jak przerwać ten słowotok, żeby nie urazić żony kowala. W tej chwili do drzwi podszedł właściciel kuźni.
- Ellen, dlaczego męczysz chłopca? Wpuść go do środka, gdzie podziała się twoja gościnność?
Zmieszana kobieta wybełkotała ciche zaproszenie i szerzej otworzyła drzwi. Harry wszedł do środka i znalazł się w czystym, przyjemnym pomieszczeniu, na środku którego stał stół i kilka krzeseł. Po dwóch stronach stołu siedzieli dwaj chłopcy. Jeden był mniej więcej w wieku Harry'ego, miał brązowe włosy jak ojciec, był wysoki i chudy. Drugi był kilka lat starszy, miał takie same włosy jak brat, tylko dłuższe, bo aż do łopatek i był dobrze zbudowany.
Kiedy Harry wszedł do pokoju przerwali kłótnię o to, kto jest bardziej złośliwy: stara Eleonora czy Devon i odwrócili się w stronę kruczowłosego przybysza.
- Siadaj chłopcze, zaraz dam ci coś do jedzenia, właśnie mieliśmy zasiadać do obiadu, więc przyszedłeś w samą porę. Jak ci na imię? - kobieta najwyraźniej odzyskała animusz i zaczęła gadać jak najęta.
- H-Hary. - wyjąkał Pottera, siadając obok młodszego z braci.
- Jestem Stuart, a to jest Tomasz. - szatyn wskazał na siedzącego po przeciwnej stronie stołu mężczyznę. - Jest jeszcze Dolly, ale właśnie...
- MAAAAMOOOO! - chatą wstrząsnął wrzask dziewczyny, która zbiegała właśnie po schodach. Po chwili stała tuż koło matki, dysząc ciężko.
Miała długie, brązowe włosy, tak jak wszyscy członkowie rodziny. Ubrana była w prostą, zwiewną spódnicę w kremowym odcieniu, zakończoną koronkami oraz w zwykłą białą bluzkę. Policzki miała zarumienione a jej niebieskie oczy rzucały co chwila nienawistne spojrzenia na młodszego z braci.
- Co się stało? - spytała kobieta.
- Stuart podmienił mi listy!! - wrzasnęła nastolatka.
- Skąd wiesz, że to ja? - spytał chłopak. Matka przenosiła spojrzenie z jednego dziecka na drugie.
- Bo się podpisałeś durniu!! - wrzasnęła Dolly.
Harry zachichotał.
- Stuart, oddaj siostrze listy. - zarządziła surowym tonem Ellen.
Chłopak wstał i skierował się w stronę schodów.- Ciekawe rzeczy pisze do ciebie ten Frank. Jesteście już zaręczeni? - zażartował.
- Osz ty! - wściekła dziewczyna pognała w pogoń za bratem.
Kiedy tylko dwójka zniknęła, odezwał się Tomasz.
- Zawsze się kłócą i zawsze jest to winą Stuarta. Jest zbyt dowcipny więc często przesadza. - powiedział.
Harry uśmiechnął się w odpowiedzi.
Do pokoju wrócił kowal i rozsiadł się wygodnie na jednym z krzeseł.
- Jesteś głodny, Jimm? - spytała Ellen, podchodząc do stołu z wielką misą gulaszu.
Cudny zapach mięsa uderzył w nozdrza Pottera. Chłopak dawno nie jadł nic porządnego, bo raczej nie można nazwać dobrym posiłkiem nieporadnie zrobionej jajecznicy po wielogodzinnej głodówce. Z zapałem zabrał się do jedzenia, nie zważając na rozbawione spojrzenia domowników.
Kiedy wszyscy najedli się do syta, przemówił Jimm.
- Chyba czas, żebyś wyjaśnił, co się stało. Gdyby Devon cię nie przyjął, przyszedłbyś tu wczoraj.
Harry wyjaśnił o zdarzeniu, jakie miało miejsce dziś rano. Kowal i jego rodzina nie kryli zdziwienia, ale nie zdawali się być tym specjalnie przejęci.
- Ten piernik zasłużył sobie na to, a jego karczma i tak nie była nikomu potrzebna. - wyraziła na głos swoje myśli Ellen. Wszyscy poparli ją niemym kiwnięciem głową.
- No, to pokaż Harry'emu, gdzie jest pokuj gościnny, Tomaszu. - zarządziła gospodyni i zaczęła sprzątać ze stołu. Tomasz kiwnął głową na Pottera i ruszył w stronę schodów.
Harry zaczął wspinać się po skrzypiących, drewnianych stopniach. Po drodze zauważył, że na ścianach wiszą portrety, jak się domyślał, zmarłych członków rodziny.
Tomasz wskazał mu drzwi blisko schodów.
- Te po drugiej stronie schodów są moje, więc jak coś to śmiało pukaj. - uśmiechnął się.
Harry odwzajemnił gest i wszedł do nowego pokoju. Od razu zauważył, że nie jest w nim sam...
Potter zamarł. Na jego łóżku wylegiwała się mała dziewczynka, na oko miała 10 lat. Patrzyła mu prosto w oczy i uśmiechała się od ucha do ucha. Czarne włosy związała w dwie kitki. Miała na sobie czarną szatę, taką, jakiej jeszcze nigdy nie widział. O ramę łóżka oparty był długi miecz, rozszerzany od rękojeści po czubek ostrza.
- Cześć. Jestem Emily i będę cię chronić.
***
W gabinecie dyrektorskim Hogwartu siedział zamyślony Dumbledore. Nie wiedział, co miał robić. po raz pierwszy w życiu, jeśli można to tak nazwać, bał się, że coś pójdzie nie po jego myśli. Bał się Harry'ego Pottera.
Rozległo się pukanie do drzwi. Albus uprzejmym "proszę" pozwolił przybyszowi na wejście do jego sanktuarium.
- Co cię do mnie sprowadza, Alastorze? - spytał swoim zabójczo spokojnym głosem. Widział, że auror się martwi i sam też miał pewne obawy, bowiem Moody rzadko przychodzi do niego do szkoły, ale wiedział też, że jego głos działa na ludzi uspokajająco, więc starał się nie okazywać niepokoju.
- Napadnięto na Biały Dwór. Trzech jeźdźców zabrało księgę.
Dumbledore zbladł i ogarnęła go panika. Jedyny as w rękawie został mu odebrany. Nieistotne, że nie wiedział, jak z niego korzystać. Teraz, kiedy jest w rękach wroga...
- Znane nam jest nazwisko choć jednego ze złodziejów? - spytał, siląc się na spokojny ton.
- Niestety, nie widzieli za bardzo twarzy. Wybrali sobie doskonała noc na atak, niebo było strasznie zachmurzone. Straż graniczna twierdzi, że dwoje z nich to były elfy, ale nie bardzo daję wiarę tym słowom.
- Dziękuję, Alastorze, możesz odejść.
Rozdział 6 Emily
Harry wytrzeszczył oczy i otworzył usta ze zdziwienia.
- Co do jasnej... - zaczął, kiedy głos mu wrócił.
Dziewczynka westchnęła.
- Tak ciężko zrozumieć? Jestem tu, żeby cię chronić. Proste, logiczne i jasno powiedziane.
- Czy logiczne, to nie jestem do końca pewien... Ma mnie chronić dziecko... ehh... - mruknął Potter, nie ruszając się z miejsca.
Emily wstała i spojrzała badawczym wzrokiem na Harry'ego.
- Jesteś jednym z Draznigh. - powiedziała z dumą.
- Że kim? - spytał zdezorientowany Potter.
- Och, to tacy, którzy mają magiczną aurę! Co za ignorant. - prychnęła.
- Jesteś chora. Poważnie chora. - wymamrotał Harry, pukając się wskazującym palcem w skroń.
- Argh! Udowodnię ci! - warknęła dziewczynka. Podeszła do okna i otworzyła je zamaszystym ruchem. Stanęła na parapecie.
- Haaalooo! Jesteśmy na piętrze! - Harry utwierdził się w przekonaniu, że z tą małą jest coś nie tak.
Emily uśmiechnęła się cynicznie.
- Tchórzysz?
- Wiesz... ja jednak zdecydowanie wolę schody. - mruknął.
Dziewczynka zeszła z parapetu.
- O, czyżbyś się bała? - zaśmiał się Potter.
- Skądże znowu, wracam po miecz.
Po chwili ponownie stanęła na parapecie.
- Do zobaczenia na dole! - i już jej nie było.
Harry z niemym podziwem patrzył, jak Emily zgrabnie ląduje na ziemi. Odwróciła się do okna i uśmiechnęła tryumfalnie na widok miny "podopiecznego".
- Czekam! - krzyknęła ze śmiechem.
Harry, przeklinając tę małą, szaloną idiotkę, zszedł na dół.
W salonie siedziała tylko Dolly, czytając jakąś książkę. Potter poinstruował ją, żeby przekazała rodzicom, że wyszedł na spacer, po czym oddalił się w kierunku dziwnej dziewczynki.
- Chodź za mną. - zarządziła Emily i ruszyła na północ od domu.
Harry, chcąc nie chcąc, poszedł za nią.
Po pewnym czasie dotarli do rzeki. Stał przy niej olbrzymi stary i silny dąb. Miękka, soczyście zielona trawa pokrywała cały brzeg. Woda była spokojna.
- Teraz ci pokażę. - powiedziała dziewczynka i wyjęła miecz z pochwy. Zaczęła prezentować skomplikowaną serię pchnięć. Cofała się i posuwała do przodu, blokowała i uchylała się przed wyimaginowanymi ciosami. Prezentacja robiła wrażenie, choć trwała niecałe dziesięć minut.
Odłożyła broń i podeszła do rzeki. Wyciągnęła rękę przed siebie i skupiła się. Po chwili gwałtownie podniosła ramię, formując wodną bańkę. przeniosła ją nad trawę, zacisnęła pięść i bańka pękła. Skierowała otwartą dłoń na drzewo. Po chwili wyrosła mu długa gałąź, która oplotła w pasie Harry'ego. Chłopak nie poruszył się nawet, zbyt osłupiały i zaskoczony, by się bać.
Emily wskazała dłonią na miecz. Ten podfrunął do gałęzi i uciął ją u nasady.
Dziewczynka podeszła do broni i chwyciła ją za rękojeść. usiadła pod drzewem i ukryła błyszczące ostrze w purpurowej pochwie.
Odwróciła się w stronę oniemiałego Pottera i a jej twarzy zagościł uśmiech.
- Z magią nie radzę sobie najlepiej. Chyba bardziej mi pasuje walka bronią białą. - powiedziała.
- Jesteś świetna. Mimo wszystko nadal nie rozumiem, dlaczego miałbym być chroniony. - wysapał Harry, męcząc się z oplatającą go gałęzią. Gdy z końcu się jej pozbył, usiadł koło Emily.
- Dlatego, że są miejsca, gdzie nie można używać magii, a które są dla ciebie bardzo niebezpieczne, a mój pan chce zdobyć twoje zaufanie. - odpowiedziała.
- Kim jest twój pan? - spytał Potter, przyglądając się dziewczynce badawczo. Miał naprawdę przenikliwy wzrok.
W odpowiedzi Emily uśmiechnęła się tajemniczo.
Nastała cisza. Harry pomyślał, że to idealne miejsce do rozmyślań i uspokojenia skołatanych nerwów. Pozbierał kilka kamyków i podszedł do rzeki. Zaczął wrzucać je do wody, puszczając tak zwane kaczki.
Przyglądająca się temu Emily zebrała parę kamyków i próbowała naśladować Pottera. Harry ze śmiechem obserwował nieudolne próby dziewczynki. W końcu mała nie wytrzymała. Usiadła po turecku na ziemi ze skrzyżowanymi rękoma i złożyła usta w dzióbek. Potter podał jej rękę i obiecał, że nauczy ją puszczać kaczki. Emily od razu się uśmiechnęła i chwyciła dłoń bruneta, po czym wstała.
Przez ponad dwie godziny puszczali razem kaczki i chlapali się wodą. Cali mokrzy usiedli pod dębem, śmiejąc się ze wszystkiego.
Nawet się nie spostrzegli, a już zachodziło słońce. Niebo ze strony, z której znikała wielka, gorąca gwiazda, nabierało ciepłych odcieni pomarańczy, czerwieni i różu. Po drugiej stronie horyzontu stawało się coraz ciemniejsze.
Emily odwróciła wzrok od zachodzącego słońca i spojrzała na Harry'ego.
Siedział ze zgiętymi nogami. Ręce oparł na kolanach a głowę trzymał wysoko. Czarne, poczochrane włosy, cały czas mokre od toczonej z dziewczynką bitwy, opadały na czołu. Z kosmyków nadal kapały krople wody na policzki, spływając aż do brody i zostawiając za sobą mokre ślady. Przysłonięte okrągłymi okularami, zielone oczy spoglądały zza kurtyny gęstych, ciemnych rzęs a kąciki ust unosiły się w lekkim uśmiechu.
Przymknął oczy, ciesząc się każdym podmuchem wiatru.
- Przystojny jesteś. - szepnęła. - I do twarzy ci z uśmiechem.
Harry zarumienił się. Sam sobie się dziwił, przecież to tylko dziecko.
"... do twarzy ci z uśmiechem..." - usłyszał w głowie jak echo. Kąciki jego ust opadły, speszony odwrócił głowę.
- Nie powinienem się uśmiechać. - mruknął. - Nie mam rodziców, straciłem ojca chrzestnego, zabiłem Dursley'ów a moi przyjaciele zostali zamordowani przez Śmierciożerców na moich oczach.
"Zabiję go" - pomyślała Emily. - "Po co mu to było? Czeka nas poważna rozmowa."
- Nie rozumiem, dlaczego nie cierpię. Jeszcze tydzień temu byłem załamany po stracie Syriusza. A teraz? Wydarzyło się znacznie więcej, a nie czuję już takiego przygnębienia. Prawdę mówiąc zapominam o nich... Tylko wieczorem, kiedy nawiedzają mnie wspomnienia, płaczę. Płaczę jak dziecko. - Nie widział, dlaczego się zwierza. A ona, widząc spływającą łzę po jego policzku, pomyślała, że nie chciałaby nikogo stracić. Nie chciała też, żeby Harry płakał...
Podeszła do niego na kucaka i... Pocałowała.
Nie odtrącił jej, był w szoku.
- Muszę już iść. - szepnęła, odchodząc w stronę lasu.
- Już? Miałaś mnie chronić. - odpowiedział równie cicho.
- To, że cię pilnuję, nie znaczy, że będziesz mnie widział. Trafisz do domu kowala?
- Tak.
Zniknęła.
Harry ruszył w stronę chaty Jimma.
"Niemożliwe! Całowało mnie dziecko!"
Uśmiechnął się lekko.
***
Emily biegła. Była bardzo szybka, szybsza niż większość dzieci, baa! Niż większość sportowców...
Wiedziała, że nie powinna go całować. Miała go tylko chronić, ewentualnie zdobyć jego zaufanie, jeśli to będzie konieczne... Niezwykle trudne zadanie dla dziecka, prawda?
I jeszcze jedno. Przepowiednia. o tym też ma mu powiedzieć.
Dobiegła do rzeki Moss. Była znacznie szersza od Nirelu, przy którym siedziała z Harrym i była zdecydowanie bardziej niespokojna.
Od drugiego brzegu jest teren Bo. Niedawno okradziono Biały Dwór, więc strażników jest więcej i wszyscy są bardziej czujni, niż zwykle.
Jeśli Harry będzie chciał iść do Simmilionu będą musieli ominąć te tereny, więc czeka ich przeprawa przez góry. Całe szczęście, że jest lato... Ale przecież nie wiadomo, ile Potter zechce spędzić czasu w Thetgardzie. Nie wiadomo też, czy ma zamiar wrócić do szkoły.
Cóż... Gdyby się na to zdecydował, doszłoby do wojny tytanów. Dumbledore z pewnością ją rozpozna, a to nie wróży nic dobrego...
Rozdział 7 Nadzieja przychodzi i odchodzi...
Potter wrócił do domu kowala już po zmroku. Nie wiedział, dlaczego droga zajęła mu tyle czasu i nawet się nad tym nie zastanawiał.
Jeszcze zanim przekroczył próg chaty usłyszał krzyki Ellen.
- Niemożliwe! Co ten stary dureń sobie wyobraża?!
Otworzył drzwi i wszedł do obszernego pomieszczenia, służącego domownikom za kuchnię, salon i jadalnię jednocześnie.
Ellen umilkła, a głowy wszystkich zgromadzonych zwróciły się na kruczowłosego chłopca. Prócz rodziny kowala i Harry'ego w pomieszczeniu znajdował się tęgi mężczyzna o ciele z przejawami starzenia: czarne włosy zaczynały siwieć a ostre rysy twarzy zanikały pod wpływem tworzących się zmarszczek. Człowiek ten nie budził sympatii, przeciwnie, Potter od początku czuł do niego niechęć. Wyczuwał od mężczyzny typową dla Snape'a wrogość wobec wszystkiego i wszystkich.
- Co on tu robi? - spytał, wskazując na Harry'ego.
- To nasz gość, przyjęliśmy go po tym, jak spłonęła karczma Devona. - wyjaśniła Ellen.
- Jestem pewien, że to jeden z TAMTYCH.
- Nie obrażaj osób, których nie znasz, Thil! - ryknął kowal.
- Więc jak wyjaśnisz to, że był w karczmie a nie został zabity? - spytał z chytrym uśmieszkiem Thill.
- A czy oni kiedykolwiek zabili kogoś, kto niczym im się nie naraził?! - odezwał się w końcu Harry.
Mężczyzna wściekł się. Podbiegł do chłopca i chwycił go za szyję. Podniósł go do góry i przyparł do ściany. Dolly pisnęła.
Harry rękoma chwycił ramię Thila, lecz był za słaby, żeby wygrać z dorosłym mężczyznom. Czuł, że brakuje mu powietrza...
- No dalej, pokaż, na co cię stać. Machnij ręką, spraw, żeby coś się stało... wiem, że potrafisz, tak jak ci, którzy spalili karczmę Devona... - mówił Thil jak opętany.
- Przestań! - krzyknął Stuart.
Mężczyzna jakby się opamiętał i puścił chłopca.
Harry opadł na ziemię. Klęcząc chwycił się za gardło, dysząc ciężko.
- Pamiętajcie, ci dwaj są u Billa. Miejcie się na baczności! - warknął Thil i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
- Nic ci nie jest? - spytał Tomasz, kucając przy kruczowłosym.
- Wszystko w porządku. - odpowiedział Harry. Oddech mu się wyrównał i gardło nie bolało już tak mocno.
- Na pewno?
- Tak, dzięki. - zapewnił Potter i wstał.
- Ale... ty nie jesteś jednym z TAMTYCH, prawda? - zapytał Stuart, za co oberwał od siostry po głowie.
- Ten cały... Thil... Twierdził, że TAMCI umieją robić dziwne rzeczy. Wystarczy, że wykonają jakiś gest ręką a dzieją się różne nieprawdopodobne rzeczy. Skoro naprawdę tak potrafię, dlaczego narażałem życie, żeby to ukryć? Prawie mnie udusił, a wystarczył jeden gest i bym się uwolnił. Czy to nie jest wystarczający dowód na to, że nie jestem jednym z nich? Swoją drogą Thil dużo o nich wie. Ciekawe, skąd zdobywa informacje? - po tych słowach poszedł do swojego tymczasowego pokoju, zdjął bytu i rzucił się na łóżko. Zasnął od razu.
***
Stał na szczycie góry... nie, to był wulkan. Osłupiały i przerażony, tępo patrzył na gorącą lawę w głębi krateru. Mimo iż był środek dnia, przez gęste chmury wszystko wydawało się ciemniejsze. Siąpił gęsty deszcz, a mroźny wiatr neutralizował gorący oddech góry.
Dostrzegł starca w szarym płaszczu i z kapturem na głowie. W ręku trzymał drewnianą laskę.
Widok postaci nie zaskoczyłby go tak bardzo, gdyby nie fakt, że znajdowała się w głębi krateru, co dziwniejsze - stała na lawie!
"Chodź do mnie", usłyszał w swojej głowie. Był pewien, że to starzec go woła. Nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby skoczyć, choć głos postaci wzbudzał zaufanie. Nie miał zamiaru spłonąć żywcem, nawet jeżeli dzieje się to we śnie...
Był pewien, że to sen, w końcu pamiętał, jak kładł się spać. Poza tym jak inaczej wytłumaczyć, co tu robi??
Nie skoczy! Nie przekona go żaden dziadek! Będzie tu siedział, dopóki się nie obudzi... bo się obudzi, prawda...?
Obudził się dosłownie w tym samym momencie. Oddychając ciężko znalazł okulary i włożył je na nos.
Wiedział, że już nie zaśnie. Mimo iż było jeszcze bardzo wcześnie czuł się dziwnie rozbudzony. Spojrzał na zegarek na ręku - kwadrans po piątej.
Postanowił się przejść. Najciszej, jak umiał zszedł po skrzypiących schodach i znalazł się na dole. Już bardziej rozluźniony przeszedł przez salon i wyszedł z domu.
Postanowił pójść nad rzekę, w miejsce, gdzie wczoraj siedział razem z Emily.
Gdy dotarł na miejsce, zaskoczony zauważył, że już ktoś tam jest...
Doznał szoku, widząc, że to około piętnastoletnia dziewczyna, z prostymi, czarnymi włosami do pasa, powiewającymi na wietrze. Wytrzeszczył oczy, kiedy zobaczył, że koło nieznajomej leży taki sam miecz, jak Emily.
Podszedł do dziewczyny, starając się, żeby go nie spostrzegła. Przeliczył się... nieznajoma wstała i odwróciła się w stronę kruczowłosego, jednocześnie wyciągając miecz z pochwy. Kiedy poznała osobą, która przed nią stała, rozdziawiła usta i wytrzeszczyła oczy.
- Harry?!
- Eee... - Potterowi odebrało mowę. Ku jego zdziwieniu dziewczyna uśmiechnęła się.
- Nie strasz mnie tak więcej.! - powiedziała. Harry coraz mniej rozumiał.
Widząc minę chłopaka zaśmiała się szczerze.
- Zapomniałam, że ty nic nie wiesz! To ja, Emily! Wyglądałam jak dziecko, bo musiałam się ukryć przed Jamesem Potterem i Syriuszem Blackiem, to ci dwaj, którzy wczoraj spalili... Harry?!
Potter oddychał ciężko, a oczy wyłaziły mu z orbit... więc to jednak był jego głos? Jednak to był Łapa.. Och! I jego ojciec! Mógł wreszcie go poznać, ale zmarnował okazję... och! Ale przecież jest jeszcze szansa!
- Chodź ze mną do Billa... - mruknął, zaciskając pięści. Już podjął decyzję.
- Ale... ich już tam nie ma... - odpowiedziała zmieszana Emily.
Ręce Harry'emu opadły, w oczach zebrały się łzy...
- Dlaczego ja? - załkał. Przytulił mocno dziewczynę i zaczął rzewnie płakać.
Rozdział 8 Millia Rose
Ludzie dobrzy nie chwalą się swoim cierpieniem, przeżywają je w samotności i ciszy, bez niczyjej wiedzy. Świat jest głuchy na ich nieszczęście. Większość ludzi nie widzi cierpienia ludzi, którzy pomagają innym. Głupcy, myślą, że ci, co ratują innych, służą dobrą radą lub pomagają cierpiącym, są wiecznie szczęśliwi. Widzą, jak ciągle się uśmiechają, pocieszają i mówią miłe słowa. Są ślepi, nie widzą ślad łez na policzkach tych, którzy im pomagają, nie widzą podkrążonych, zaczerwienionych oczu.
Potter często tak się czuł. Po finale ważnych wydarzeń w Hogwarcie, zamiast grzać się w ciepłym łóżku i leczyć rany, musiał spędzać długi czas w towarzystwie Niby - Dobrego dyrektora i odpowiadać na setki pytań. Wspaniały sposób na okazanie wdzięczności za próby utrzymania magicznego świata w trzymającej się kupy całości.
A teraz? Teraz nie może powiedzieć, że ludzie nie dostrzegają jego cierpienia. Chodząc po głównej drodze w Thethgardzie mijał głodne dzieci, zapracowanych mężczyzn i kobiety, wieszające pranie lub plewiące w ogródkach. Mieli mnóstwo własnych zmartwień, zbyt dużo, żeby dodatkowo przejmować się obcym chłopcem.
Minął już tydzień, odkąd Emily wyjawiła Harry'emu prawdziwą tożsamość dwóch mrocznych postaci, które zabiły Devona.
Harry dużo nad tym myślał. Przestał się tym przejmować, bo przywykł do tego, że nie ma nikogo bliskiego... Że cały czas wszystko wymyka mu sie z rąk, że traci, ale nic od życia nie dostaje, poza bólem, cierpieniem, odpowiedzialnością i bagażem złych doświadczeń... a Emily? Może ona będzie jego przyjaciółką, taką prawdziwą, na dobre i złe? A może kimś więcej, niż przyjaciółką...
Potter doszedł do ciekawych wniosków w związku z tym, co powiedziała mu dziewczyna. Doskonale pamiętał, jak Voldemort mówił, że może spotkać się ze zmarłymi bliskimi mu osobami... wtedy mu nie wierzył. A teraz? Sam nie wiem, może to zbieg okoliczności? Nie... Harry nie wierzył w coś takiego, jak przypadek. Poza tym, wychodzi na to, że jego ojciec żył. Kolejny dowód na to, że Dumbledore go oszukuje. Poza tym, Syriusz zmienił kolor włosów. Dlaczego?
Wrodzona ciekawość Pottera zmusiła go do rozmyślań, choć nic nowego nie odkrył.
Doszedł do mostu, prowadzącego na drugą stronę wioski (Thethgard przecina dopływ rzeki Nirel, wąski potok o nazwie Shull). Jak zwykle mijał starego żebraka, siedzącego przy brzegu na dziurawym kocu. Ubrany był w podarte, ciemne ubranie, niezmiennie nieogolony. Zawsze milczący...
... Ale nie teraz. Zaciekawiony Harry nadstawił ucha, żeby zrozumieć, co mówi człowiek.
- Dla Wielkich On nadzieją... On, Syn Wojny i Mąż Pokoju. - starzec cały czas powtarzał te same zdania, które przyprawiły Pottera o nieprzyjemny dreszcz. Chłopiec nie rozumiał, o co chodzi żebrakowi, ale bał się tych słów. Natychmiast przyspieszył kroku, przekraczając most. Nie wiedział, że ktoś mu się przygląda...
***
Millia krzątała się po niewielkiej izbie, służącej za kuchnię, parząc ziółka dla chorego sąsiada. Wyjrzała przez okno, czekając, aż woda się zagotuje. Zauważyła żebraka, siedzącego przy moście. Codziennie tam jest, praktycznie nie rusza się z tego miejsca. Zaskoczona zauważyła, że człowiek mamrocze coś do siebie. Otworzyła okno, żeby lepiej go słyszeć. Przeraziła się, gdy zrozumiała, co mówi starzec. Jej niepokój pogłębił się, gdy zobaczyła zamyślonego, kruczowłosego chłopca, przemierzającego wioskę. Zbliżał się do mostu. Kobieta wiedziała, że to za wcześnie, żeby usłyszał przepowiednię. Nie jest gotowy, za dużo się stało, nie wiadomo, jak wpłynęłaby na niego ta wiadomość. W tej chwili pożałowała, że oddała swoje zdolności magiczne za możliwość poznania prawdy... Bezradnie patrzyła, jak zamyślony chłopak podchodzi do mostu, prostuje się i wytęża słuch, gdy docierają do niego słowa żebraka. Widziała obawę w jego oczach i dziękowała Bogu, że ten człowiek znał tylko dwa ostatnie wersy. Odprowadziła chłopca wzrokiem, przyglądając mu się czujnie i prosząc siły wyższe, aby nie przejął się zbytnio słowami żebraka.
Kiedy tylko Harry zniknął jej z pola widzenia, ziółka się zagotowały. Kobieta ubrała buty, po czym wyszła z domu z gotowym wywarem, aby dać go choremu sąsiadowi.
Wracając, zauważyła cień w kuchennym oknie. Odpędzając obawy i przekonując się, że pewnie jej się przywidziało, weszła do domu. Przeraził ją widok, jaki tam zastała. Dom był cały, nie było też nikogo niebezpiecznego, ale...
Właśnie, ale. W izbie stało około trzydziestu uzbrojonych w różdżki osób, ubranych w czarne szaty i z białymi maskami na twarzach. Najbardziej jednak zdziwił ją widok Jego, Lorda Voldemorta. Wiedziała, że nic jej nie zrobią, w końcu jest ich sprzymierzeńcem, choć nie posiada mrocznego znaku, jednak obawiała się tego, co się wydarzy. Domyśliła się planów Czarnego Pana i nie bardzo jej się to podobało. Zdążyła przyzwyczaić się do tej wioski, tak samo jak do jej mieszkańców. Zaczęła traktować to miejsce jak swój dom.
- Znajdź Pottera. Zabierz stąd jego i moją córkę. Idźcie do Simmilionu. Viktor i Markus będą was osłaniać - zarządził Riddle.
- A jeśli on nie zechce? - spytała kobieta.
- Zapewniam cię, Millio, że zechce - odpowiedział Voldemort tonem kończącym rozmowę.
Kobieta chwyciła w rękę torbę i spokojnie zapakowała do niej potrzebne rzeczy - od razu wiedziała, co ze sobą zabrać. Na koniec zarzuciła torbę na ramię i chwyciła do ręki miecz, po czym wyszła.
Śmierciożercy nie mogli się nadziwić. Nie dość, że się nie pokłoniła, nie zwraca się do Lorda per "panie" i odważyła się wtrącać swoje sugestie, wyszła be pożegnania. A na dodatek - Czarny Pan wcale nie wyglądał na niezadowolonego. Dla własnego bezpieczeństwa, nic nie powiedzieli na ten temat.
- Ruszamy. - syknął Voldemort, kierując się w stronę drzwi. Śmierciożercy bez zastanowienia ruszyli za nim.
***
Millia szła szybko w stronę, w którą udał się Potter pół godziny wcześniej. Spieszyła się, wiedziała, że ludzie Czarnego Pana nie będą próżnować. Przyspieszyła kroku, więc w efekcie prawie biegła. Jak na złość nigdzie nie było śladu chłopca i Emily.
Znalazła ich chwilę później, kiedy zaniepokojeni zmierzali w stronę wioski. Dopiero teraz zorientowała się, że z Thethgardu docierają tu krzyki dzieci i szloch niewiast, wrzask mężczyzn, próbujących chronić swoje rodziny. Z tego, co słyszała o Potterze, domyślała się, że ciężko będzie go powstrzymać przed próbom ratowania mieszkańców.
- Stójcie - powiedziała spokojnie. Harry, z czystej ciekawości, zatrzymał się. Emily rozpoznała kobietę - to ona powiedziała jej ojcu, gdzie może znaleźć Pottera.
- Jestem Millia, i mam was zabrać do Simmilionu - wyjaśniła.
- Nigdzie nie idę - oświadczył twardo Harry.
- Ależ owszem, idziesz - odpowiedziała spokojnie kobieta. Emily nie miała pojęcia, skąd dorośli biorą tyle cierpliwości, ona nie jest w stanie tak dobrze nad sobą panować.
Harry zacisnął usta w wąską szparkę i nic nie mówiąc, skierował się w stronę wioski.
Millia westchnęła.
- Oczywiście, że idziesz. nie pozwolę ci wrócić do Thethgardu, to zbyt niebezpieczne.
Potter zatrzymał się.
- Voldemort mnie nie zabije - powiedział pewny siebie.
- Ale nie wiesz, czy jego Śmierciożercy tego nie zrobią. Pewnie domyślasz się, że jest ich tam pełno.
Harry myślał gorączkowo.
“Muszę tam wrócić, Jimm i jego rodzina przyjęli mi pod swój dach z otwartymi ramionami, mimo iż nie znali nawet mojego imienia. Nie mogę ich tak zostawić. nie mogę... już za dużo ludzi przeze mnie zginęło.”
Pewny siebie ruszył w stronę wioski. Podjął decyzję.
Millia ponownie westchnęła. Wyciągnęła z torby szmatkę i nasączyła ją kilkoma kroplami bezbarwnej cieczy, znajdującej się w niewielkiej fiolce.
- Widać nie mam wyboru... - kobieta rzuciła się na chłopca i przytrzymała go od tyłu. Potter próbował się wyrwać, ale Millia przyłożyła mu szmatkę do twarzy. Harry stracił przytomność.
Od razu po tym, jak chłopak zemdlał, przyjechały dwa elfy w czarnych płaszczach i długich, czarnych włosach. Do złudzenia przypominali elfy, towarzyszące blondwłosemu jeźdźcowi podczas kradzieży tajemniczego pakunku. Poza końmi, na których podróżowali, przyprowadzili trzy wierzchowce dla Pottera, Emily i Millii. Jeden z elfów wziął Harry'ego do siebie na siodło. Kobieta wsiadła na jednego z koni, Emily poszła w jej ślady. Ruszyli na zachód.
***
Voldemort rzucał zaklęciami we wszystkich ludzi, którzy mu się nawinęli, pomijając oczywiście Śmierciożerców. Wszędzie latały zielone promienie, słychać było szloch, krzyki, jęki, błagania...
Czarny Pan nie przejmował się tym. Zrobi wszystko, by pokonać Dumbledore'a, Nawet będzie zabijał Bogu ducha winnych ludzi. Miał świadomość, że niczym nie zawinili, wiedział, że to dzięki legilimencji i eliksirowi prawdy Albus wydobywał z nich informacje. Jednak stanowili dla niego zagrożenie, choć nie bezpośrednie. Nie może pozwolić na to, żeby dostarczali nowych wiadomości jego największemu wrogowi, a nie stać go na to, by zostawić straż w wiosce.
Z czasem okrzyki bólu ucichły, a Śmierciożercy zgromadzili się na środku wioski.
- Spalić? - spytał jeden ze sług Lorda.
- Nie. to miejsce może się nam jeszcze przydać - rozkazał. - Wracamy. - Deportował się, a za nim jego poddani.
***
Dojechali na wysokie wzgórze, z którego widać było wioskę. Millia odwróciła się w stronę Thethgardu, myśląc, co stało się z jej sąsiadem.
Rozdział 9 Przyjaźń i zrozumienie idą w parze: gdy nie ma jednego, drugie też znika
Obudził się z potwornym bólem głowy. Kiedy otworzył oczy, wszystko było rozmazane, ale kiedy zamrugał kilka razy, obraz się wyostrzył. Podniósł się z grubego, ciepłego koca, na którym leżał, i rozejrzał się dookoła. Była pochmurna noc. Znajdował się na niewielkiej polanie, na środku której paliło się ognisko. Na posłaniu obok niego spała Emily, na krańcu lasu stało 5 koni, przywiązanych do drzew. Przy ognisku z zamkniętymi oczami siedziała wyprostowana Millia.
Nagle usłyszał piękny śpiew, jakby nie z tego świata. Głosy śpiewających przepełnione były magią, Harry nie mógł przestać wsłuchiwać się w melodię. Las wydawał się piękniejszy, niż zwykle, a zwierzęta, do tej pory niewidoczne i ukryte przed ludzkim okiem, zdawały się ożywione i śmiało podchodziły do ogniska.
- Kto tak śpiewa? - spytał cicho, zaczarowany cudownym brzmieniem pieśni.
- Elfy - odpowiedziała Millia. Uchyliła lekko powieki i uśmiechnęła się do zafascynowanego Pottera. - Z pewnością jesteś głodny - dodała, podając kruczowłosemu miskę.
Harry podziękował i grzecznie zjadł, co mu podano, bo w istocie był bardzo głodny. Kiedy skończył, oddał naczynie i dając upust ciekawości, zasypał Millię gradem pytań. Kobieta z nadzwyczajnym spokojem odpowiadała chłopcu.
- Jakie elfy? - Potter dopiero teraz się zorientował, że nigdy nie widział tych stworzeń i niewiele o nich wie. Cóż, nie są one zwierzętami i nie podlegają lekcją Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami.
- Dwaj młodzieńcy, którzy nam towarzyszą. Niedługo ich poznasz, to jedyna para elfich bliźniaków, jakich świat widział.
- Gdzie jesteśmy?
- W Simmilionie.
Potter wytrzeszczył oczy. Śpiew elfów tracił na sile, teraz zdawał się być tylko cichym zawodzeniem.
- Ależ to...
- Zgadza się, to jest las.
W Harrym coś się zagotowało.
- Po co mnie tu zabraliście? - spytał sucho, nieudolnie maskując gniew.
- Żebyś poznał prawdę.
- Jaką prawdę?! - warknął dość niegrzecznie, choć powoli ciekawość brała górę nad złością.
- O przepowiedni. Ta, którą znasz, nie jest prawdziwa. Dumbledore ją stworzył, żeby cię oszukać.
- Nie rozumiem - burknął Potter, mimo iż doskonale wiedział, o co chodzi. Kolejne kłamstwo Dropsa, po prostu genialnie.
- Wszystkie przepowiednie, które widziałeś w Ministerstwie Tajemnic, są fałszywe, stworzył je Dumbledore, żeby mieć pole do manipulowania ludźmi. Prawdziwe przepowiednie powstają co kilka lat, a miejsce, gdzie się znajdują, to Świątynia Trzech Dębów w mieście Minos, leżącym w głębi Simmilionu. Jedna z takich przepowiedni dotyczy również ciebie.
- Voldemort i Dumbledore wiedzą o tej przepowiedni?
- Owszem, ale jej nie znają. W przeciwieństwie do tych stworzonych przez Albusa, przepowiednie w Świątyni Trzech Dębów chronione są naprawdę dobrze. Broni ich wyższa magia, znana tylko Losowi.
- Losowi?
- Dowiesz się o tym więcej, gdy dotrzemy do Minos.
- A co, jak nie zechcę się tam udać? - spytał podchwytliwie Potter.
- Do niczego cię nie będziemy zmuszać.
- To dlaczego przyciągnęliście mnie tu siłą?
- Nie mogliśmy pozwolić, żebyś stracił życie, próbując ratować Jimma i jego rodzinę.
Harry zamilkł. Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Millia zdawała się wiedzieć naprawdę dużo, nie tylko o przepowiedni, elfach i magii, ale także, o dziwo, o Dumbledorze i Voldemorcie. To go zdziwiło, bo przecież są to z reguły informacje trudne do zdobycia. Czyżby miała jakieś powiązania z Czarnym Panem? A może z Dropsem? Obojętnie, po czyjej jest stronie, Potter nie może jej ufać. Ale z drugiej strony możliwość poznania prawdziwej przepowiedni jest bardzo kuszącą pespektywą. Właściwie to nie ma nic do stracenia - w końcu ani Voldemort, ani Dumbledore nie chcą jego śmierci, a gdyby Millia miała go skrzywdzić, miała na to wystarczająco dużo czasu. Postanowił zaryzykować i pozwolić się prowadzić tej tajemniczej kobiecie.
Przeciągnął się i spojrzał w niebie. Zauważył, że zbliża się wschód słońca, bo niebo zaczęło się rozjaśniać. Wstał, aby rozprostować kości. Dopiero teraz dotarło do niego, że elfy już dawno przestały śpiewać.
Spojrzał na posłanie Emily. Dziewczyna już nie spała i teraz przyglądała się Harry'emu. Widząc, że Potter to dostrzegł, odwróciła głowę. Kruczowłosy ziewnął głośno, nic sobie nie robiąc z zasad kultury.
- Kiedy ruszamy? - spytał, patrząc na Millię. Emily spojrzała na Harry'ego, zaciekawiona.
- Za jakieś pół godziny, zanim na dobre się rozjaśni - odpowiedziała Millia.
Potter usiadł na swoim kocu. Wiedział, że Emily mu się przygląda, ale nie miał zamiaru się z tym ujawniać. Czuł, że ona o tym wszystkim wiedziała od początku... Czuł się w pewien sposób zdradzony.
- Już wszystko wiesz? - spytała dziewczyna. Kruczowłosy w milczeniu pokiwał głową.
- Posłuchaj, ja ci nic nie powiedziałam, bo myślałam, że...
Potterowi puściły nerwy.
- Co? No co myślałaś?! Że nie jestem gotowy? Że lepiej poczekać, aż zapomnę o przyjaciołach? O Syriuszu? Jesteś taka sama jak Dumbledore, popełniacie te same błędy! On też nie chciał mi niczego mówić, bo sądził, że tak będzie lepiej, że nie jestem gotowy! - podniósł się z miejsca i pobiegł w stronę lasu. Emily wstała, żeby pobiec za nim, lecz poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Millia, która stała za nią, dała jej znać, żeby została.
- Potrzebuje czasu...
- Straciłam jego zaufanie, prawda? - spytała czarnowłosa.
- Tak, straciłaś.
Dziewczyna westchnęła. Usiadła z powrotem na posłaniu, co chwila zerkając w stronę lasu, w miejsce, gdzie Harry zniknął jej z oczu.
Biegł. Biegł ile sił w nogach. Wyżywał się. Musiał odreagować gniew, jaki nagromadził mu się w środku... Nie chciał nikomu robić krzywdy, tak, jak to było u Dursley'ów...
"To było co innego, wtedy pragnąłem zemsty, teraz po prostu jestem wściekły", przekonywał sam siebie. Mimo to był świadom, że niewiele brakowało, a wyciągnąłby różdżkę.
Przystanął i oparł się o pień drzewa, dysząc ciężko. Wiedział, że przez niego wyjazd się opóźni, jednak w tej chwili niewiele go to obchodziło. Teraz był tylko on, las i jego złość.
- Witaj, Harry - usłyszał obok siebie. Przestraszony podskoczył i gwałtownie odwrócił się w stronę osoby, która pojawienie się spowodowało u niego wzrost ciśnienia. Zobaczył dwa wysokie elfy, o długich, czarnych włosach i tego samego koloru płaszczach, identycznych, jaką nosiła Millia. na ich ustach gościły szczere uśmiechy. Potter zatrzymał spojrzenie na ładnym łuku, który jeden z nich miał przewieszony przez ramię.
- Powinniśmy się przedstawić - jestem Viktor, a to Markus. Łatwo nas rozróżnisz, ja posiadam łuk, a Markus włócznię. Chciałbyś postrzelać? - Viktor najwyraźniej dostrzegł, na co patrzy Harry.
- Raczej nie, nie jestem wystarczająco silny - mruknął Potter.
Viktor uśmiechnął się.
- Cięciwę tego łuku bardzo łatwo naciągnąć i jest lekki. Powinieneś dać radę, choć wątpię, byś trafił do celu. Markus do dziś trafia zaledwie w dziewiątkę z dwudziestu metrów, mimo pięcioletniego treningu.
Chłopak niepewnie chwycił broń. Ku zdziwieniu bliźniaków i samego Pottera, od razu dobrze się ustawił. Viktor wyczarował dwadzieścia metrów przed nim tarczę. Nie użył przy tym różdżki, ale Harry tego nie zauważył. Chłopak naciągnął cięciwę i nacelował, mrużąc jedno oko. Wystrzelił. Ku zdziwieniu samego siebie, jak i bliźniaków, trafił w piątkę. Uśmiechnięty oddał łuk właścicielowi.
- To było niezłe, ale pewnie miałeś po prostu farta - odezwał się Viktor, gdy szli z powrotem na polanę. Potter zauważył, że Marcus niewiele się odzywa, praktycznie wcale, za to jego bliźniak jest wesołą gadułą.
- Też myślę, że miałem szczęście, nigdy wcześniej nie strzelałem z łuku - przyznał, po czym uśmiechnięci podeszli do Milli.
Potter zauważył, że wszystko jest już gotowe do drogi. Wyglądało na to, że dziewczyny czekały już tylko na nich.
- Dobra, ruszamy - zarządziła Millia. - Jeszcze dziś musimy znaleźć się w Minos.
W milczeniu dosiedli koni i rozpoczęli wędrówkę. Harry wiele razy czuł na sobie wzrok Emily, ale sam nie obdarzył jej nawet przelotnym Spojrzeniem. kilka razy próbowała nawiązać rozmowę, ale tylko odwracał głowę. Żywił do niej zbyt wielką urazę, by tak szybko wybaczyć.
Rozdział 10 Minos
Emily po raz kolejny próbowała nawiązać rozmowę. Nie zrezygnowała, mimo iż Potter nie raz dawał jej do zrozumienia, że nie ma zamiaru jej słuchać.
- Harry, ja...
- zamknij się! - warknął.
Na nikim to już nie robiło wrażenia. Markus, jak to miał w zwyczaju, nie reagował, Victor spojrzał wymownie w niebo, na co Millia zgromiła go spojrzeniem.
- Ale ja... - kontynuowała Emily, łudząc się, że Potter jednak ją wysłucha.
Harry popędził konia, całkowicie ignorując dziewczynę. Zrezygnowana znowu umilkła.
Jechali już kilka godzin, słońce było coraz wyżej, z czego Potter wnioskował, że niedługo południe. Usłyszał pisk i po chwili z drzewa spadła wiewiórka, z wielką siłą uderzając w ziemię. Z korony dębu wzleciał orzeł, niedoszły zabójca niewinnej istotki.
Harry szybko zszedł z konia i podbiegł do stworzenia, po czym wziął je na ręce.
- Co ty wyprawiasz? - spytała Millia, kiedy zobaczyła, że zostawili za sobą Pottera.
- Nic szczególnego - mruknął chłopak i wsiadł na konia.
Cały czas trzymał w ręku wiewiórkę, więc prowadził swojego wierzchowca tylko jedną ręką.
- Co tam masz?- zaciekawiła się Millia.
Potter pokazał jej stworzonko, po czym uśmiechnął sie lekko.
- Nie mogłem jej zostawić - wyjaśnił.
Poczuł na sobie silne spojrzenie Markusa. Kiedy odwrócił się w jego stronę dostrzegł w jego oczach coś na wzór czułości i szacunku oraz jakby... Smutek? Nie wiedział, co o tym myśleć. Odwrócił wzrok i zaczął jedną ręką grzebać w kieszeni. Wyjął z niej czerwone pióro...
Znalazł je zaraz po rozmowie z Voldemortem, w miejscu, gdzie stał jego wróg. Do tej pory nie ma pojęcia, skąd się tam wzięło.
Zauważył, że Emily zainteresowała się jego znaleziskiem, ale udał, że tego nie widzi.
Schował pióro z powrotem do kieszeni, nie miał czasu ani chęci zastanawiać się nad pochodzeniem tego przedmiotu. Po chwili wygrzebał chusteczkę, w którą owinął wiewiórkę, po czym włożył stworzonko do kieszeni bluzy.
- Jak ma na imię? - spytał, klepiąc swojego konia po szyi, dając tym samym do zrozumienia, że właśnie o niego mu chodzi.
- Raku - odparł Viktor z uśmiechem.
- Ładnie - powiedział Harry i uśmiechnął się.
- To po japońsku. Tylko dobre konie dostają imiona w tym języku - dodał, milczący jak dotąd Markus.
Wszyscy zwrócili wzrok w jego stronę, zaskoczeni. Elf tylko wzruszył ramionami i popędził rumaka, nie patrząc na nikogo.
Viktor podrapał się po głowie.
- Chyba muszę sobie z nim porozmawiać - mruknął. Po chwili dodał już weselszym tonem - Za jakąś godzinę postój, pierwszy i jedyny. Przed zachodem słońca powinniśmy być w Minos.
Emily przez całą dalszą drogę się nie odzywała, tak jak Harry i Markus. Millia rozmawiała szeptem z Viktorem. Potterem zawładnęła dzika ciekawość, chciał wiedzieć, o czym mówią. Popędził konia, żeby przysłuchać się ich rozmowie. Na próżno, gdy tylko się zbliżył, zaczęli rozmawiać o pogodzie i wypytywać chłopaka o Hogwart.
- Masz zamiar tam wrócić? - spytał w końcu elf.
Harry zacisnął ręce na lejcach.
- Nie - odparł twardo; w miarę spokojnie, ale widać było, że jest zły.
- Może to i lepiej - mruknął Markus, jadący kilka metrów przed nimi.
Znów wszyscy odwrócili się w jego stronę, jednak bliźniak nic sobie z tego nie robił. Skręcił w las. podróżnicy poszli w jego ślady. W końcu doprowadził ich do polany. Przez jej środek przepływał strumień, przy którym napoili konie. Zjedli zimny posiłek, składający się z chleba, suszonych winogron i naparu z mięty. Odpoczynek trwał niecałą godzinę; przed trzecią znów byli w drodze.
Harry cały czas rozmawiał z Viktorem. Opowiadał mu głównie o szkole: o lekcjach, przedmiotach, jakich się uczył, o nauczycielach i przygodach, które przeżył. W zamian elf opowiedział mu trochę o swoim ludzie - Potter dowiedział się, że elfy były pierwszym gatunkiem myślącym na ziemi, że do zaklęć nie potrzebują różdżek, wystarczą im słowa i moc magiczna. Viktor okazał się dobrym rozmówcą, wtrącał co jakiś czas swoje uwagi i komentował wszystkie opowieści Harry'ego i umiał słuchać. Co więcej, zdawało się, że naprawdę go rozumie.
Harry z pozoru był wesoły - w rzeczywistości czuł przygnębienie i miał wrażenie, że go oszukano. Stracił przyjaciół i wszystkich, którym ufał. Dumbledore, którego traktował jak dziadka, okazał się oszustem, a Emily, która dała mu nadzieję na nową przyjaźń, zawiodła go okrutnie.
Był także zdenerwowany i spięty - nie wiedział, co go czeka w Minos. Bał się słów, jakie może tam usłyszeć, jednak z taką samą siłą odczuwał pragnienie wiedzy i ciekawość. Do tej pory spotkał tylko dwa elfy i niezmiernie mało o nich wiedział - perspektywa znalezienia się w miejscu pełnym tych stworzeń była dla niego niezwykle kusząca i atrakcyjna.
Spojrzał w niebo - zachodziło słońce, więc niedługo powinni być na miejscu.
Harry usłyszał szelest na skraju lasu dokładnie w momencie, gdy ich pochód się zatrzymał. Zza drzew wyszedł elf o długich, nierówno obciętych, prostych i białych włosach. Odziany był w zieloną tunikę, wtapiającą się w otoczenie, a przez ramię przewiesił łuk. Do pasa miał przytroczony sztylet.
Ukłonił się w stronę bliźniaków, Emily i Millii. Podróżnicy zrobili to samo. Tylko Harry, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, siedział prosto, zdezorientowany. Po chwili elf go dostrzegł i ukłonił się mu, pozdrawiając.
- Elerosse Tinethele - powiedział z powagą.
Potter zbaraniał. Przecież nazywa się inaczej! Mimo wszystko nie chciał robić obcemu przykrości, nawet jeśli był obłąkany, więc sam postanowił się pokłonić, jednak spadające z drzewa coś mu w tym przeszkodziło.
To coś okazało się postacią. I to nie byle jaką, bo kolejnym elfem, ubranym jednakowo, jak jego poprzednik. Włosy miał krótkie, brązowe.
- Proszę się nie kłaniać, Elerosse Tinethele - powiedział, samemu oddając pokłon.
Harry nie miał pojęcia, co robić. Dwaj wariaci zwracają się do niego jakimś obcym imieniem, imieniem, które pierwszy raz słyszy, a na dodatek zabraniają mu się kłaniać, mimo iż jego towarzysze podróży nie mieli nic na przeszkodzie. Cóż, świat bywa dziwnie skomplikowany. Miał tylko nadzieję, że jak dotrze do Minos, wszystkiego się dowie.
Mimo iż o tym nie wiedział, rzeczy, o których miał usłyszeć w Świątyni Trzech Dębów były strasznie trudne i skomplikowane, odmienią całe jego życie oraz światopogląd, diametralnie odwrócą niektóre aspekty jego istnienia i sprawią, że nic nie będzie takie, jak dawniej.
Do Minos dojechali chwilę przed tym, jak zaszło słońce. Wokół krzątały się elfy, wszystkie były radosne i uśmiechnięte, stąpały z gracją i dumą. Wszyscy kłaniali się Harry'emu, jakby był panem i władcą. Potter niewiele z tego zrozumiał. I nawet po tym, jak usłyszy powody tej błazenady, nie będzie potrafił zrozumieć zachowania mieszkańców Minos.
Po długiej ciszy odezwała się Millia.
- Dzisiaj nie będziemy nic zwiedzać, skierujemy się bezpośrednio do kwater zamkowych, zjemy ciepły posiłek i wypoczniemy. Jutro zabiorę cię na spacer po mieście; po południu wyruszymy do Świątyni Trzech Dębów. Odpowiada ci to?
Harry kiwnął głową. Dopiero teraz poczuł, że jest bardzo zmęczony. Powieki mu ciążyły, miał wrażenie, że zaśnie w siodle.
Rozglądał się dookoła. To miejsce, tak jak Thethgard, wydawało się być odcięte od świata, ale było zdecydowanie bardziej cywilizowane. Domy były ceglane, dachy pokryte dachówkami. Z kominów każdego z domu buchał dym. Wszystkie elfy ubrane były w tuniki przeróżnych kolorów; dzieci bawiły się beztrosko w berka i chowanego, młodszych rodzice wyłapywali, żeby utulić do snu.
Zsiedli z koni i przywiązali je do płotu.
Dostrzegł przed sobą potężny zamek, cały z czerwonej cegły i z wielkimi, strzelistymi wieżami. przepych, z jakim spotkał się w środku, przekraczał wszystko, co do tej pory widział, nawet piękno Hogwartu. Każdy korytarz, każda kolejna komnata była piękniejsza i barwniej zdobiona od poprzedniej.
Jeden z elfów wskazał mu jego pokój. Potter bez zastanowienia padł na łóżko, zamykając oczy. Zanim zasnął, usłyszał jeszcze wiersz...
Oddzielili cię, syneczku, od snów co jak motyl drżą
Haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią
Malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg
Wyszywali wisielcami drzew płynące morze
Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć
Gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami
Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg
Przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg
I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc
I poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką
Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?**
Nie miał siły zastanawiać się nad znaczeniem wiersza. Gdy tylko istota o pięknym głosie zamilkła, zasnął.
Rozdział 11 List
Obudził się pełen wigoru i chęci do życia. Przez okno wpadały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Pogoda była ładna, na niebie nie widział chmur. Odwrócił się 0d okna i spojrzał na komodę. Zauważył na niej śnieżną sowę, w śmieszny sposób przekrzywiającą główkę. Kłapnęła dziobem, jakby chciała się przywitać.
- Hedwiga! - Harry rozpoznał w ptaku swoje zwierzątko, które dostał od Hagrida na jedenaste urodziny. Uszczęśliwiony podbiegł do sowy i zaczął pieszczotliwie głaskać ją po dziobie i miękkich piórkach. Humor trochę mu się pogorszył, pomyślał bowiem, że nie dane mu będzie już spotkać się z gajowym Hogwartu, jednak nawet rozłąka z przyjacielem nie była wstanie zmusić go do powrotu do szkoły.
Właśnie dostrzegł list, przywiązany do nóżki sowy. Odwiązał go i spojrzał na pieczęć - widniał na niej liść dębu. Bez zbędnych rozmyślań zerwał pieczęć i zaczął czytać.
Harry!
Zapewne zastanawiasz się, kto do Ciebie pisze. Jestem Miritho Dinne, najstarszy kapłan Świątyni Trzech Dębów, jedyna osoba upoważniona do rozmów z wyrocznią oraz przyjaciel i doradca króla Simmilionu, a co za tym idzie, całego rodu Leśnych Elfów.
Wiem, że zrozumienie tego, co zaraz przeczytasz, może być trudne, jednak ktoś musi Cię o tym poinformować,zanim usłyszysz słowa przepowiedni. Od razu przejdę do rzeczy, z tego,co słyszałem, jesteś równie ciekawski, jak Twoja matka Lily, więc z pewnością nudzi Cię zbędna gadanina.
Ciekawi Cię, dlaczego zostałeś nazwany Elerosse Tinethele? To Twoje elfie imię, każdy takie ma.
Co do imion - posiadasz trzy:prawdziwe, którego nikt nie zna, przypuszczam, że nawet Ty. Jeśli ktoś zdoła je poznać, posiądzie nad tobą władzę - nie tylko nad Twoimi ruchami, czy czynnościami, jakie wykonujesz, ale także nad Twoimi myślami i uczuciami. Jeśli dane będzie Ci je poznać, trzymaj je w tajemnicy, nawet przed najlepszymi przyjaciółmi.
Drugie imię, to imię nadane, czy te,którym nazwali Cię rodzice - w Twoim przypadku brzmi ono Harry James Potter. Jeśli ktoś je pozna, będzie miał możliwość władania Tobą,jednak bez ingerencji w Twoje myśli i uczucia.
Trzecie, najważniejsze - imię przybrane. Musi być ci ono znane, nawet, jeśli go nie posiadasz. Brzmi skomplikowanie i niezrozumiale, ale w odpowiednim momencie to zrozumiesz. Imię to będzie Cię chroniło, gdy ktoś, kto zna Twoje imię nadane, będzie próbował Ci rozkazywać.
Już zapewne wiesz, że Dumbledore to zwykły oszust. Mam nadzieję, że niechęć do niego nie sprawi, żezaczniesz sprzyjać Voldemortowi. Obaj są siebie warci i, uwierz mi, tak samo niebezpieczni.
Wojna, jaka panuje na tym świecie,nie jest zwykłą wojną. Wszyscy myślą, że Riddle jest żądnym krwi mordercą, nienawidzącym wszystkich mugoli i szlam, a Dumbledore obrońcą uciśnionych, dobrotliwym mędrcem, próbującym zwalczyć zło. Tak naprawdę to wszystko sięga głębiej i jest o wiele bardziej niewiarygodne, niż możesz to sobie wyobrazić. Postaram się wyjaśnić to wszytko najprościej, jak to możliwe.
Los był zawsze i będzie zawsze. Jest stwórcą wszystkiego i wszystkich. Na początku stworzył Zaświaty, czyli miejsce, do którego trafiają dusze zmarłych. W Zaświatach są cztery dzielnice - Niebo, Piekło, Hades i Kolonia.
Wbrew pozorom Piekło nie jest dla tych złych, a do nieba nie trafiają sami święci. Prawdę mówiąc nie ma ludzi świętych i nie ma dusz dogłębnie złych.
Niebo zostało stworzone dla mędrców,dla tych, którzy nie lubią sobie brudzić rąk, dla myślicieli. Dla takich, co zamiast korzystać z magii czy miecza wolą przekonywać, że to oni mają rację, przyciągać do siebie ludzi i wykorzystywać ich do walki, samemu wydając rozkazy i opracowując strategie. Jak widzisz jest to miejsce, do którego mogą trafić równocześnie ludzie dobrzy, jak i źli. Wbrew pozorom są tam także tacy, którzy są potężnymi magami i świetnymi walkami, ale wolą walczyć w inny sposób. Osobą, która włada Niebem i jest podległa bezpośrednio Losowi, to Albus Dumbledore.
Piekło - kraina, do której trafiają wojownicy, Ci, którzy cechują się odwagą. Tacy, którzy są potężnymi magami i wielkimi wojownikami i kochają wykorzystywać swoje umiejętności. Piekłem rządzi, jak nietrudno się domyśleć, Tom Marvolo Riddle.
Hades to miejsce, gdzie znajdują się ci, którzy kochają pokój. Są przeciw walce w jakikolwiek sposób -miejsce to jest oazą spokoju. Nietrudno się domyślić, że jest to kraina neutralna - nikt do nich nic nie ma i nikt ich nie prosi o pomoc w wojnie, gdyż nigdy się do wojen nie mieszają. To właśnie dusze z Hadesu są wybierane do Sądu Mędrców i Rady Najwyższych, gdyż są z reguły sprawiedliwi i obiektywni. Krainą tą włada Beatrice Povolon.
I ostatnia Dzielnica Zaświatów -Kolonia - w tym miejscu znajdują się dusze dzieci - tych nienarodzonych, jak i tych, które zmarły, będąc jeszcze dziećmi. Kiedy tylko ich charakter się ukształtuje trafiają do jednej z trzech pozostałych krain. Władczynią tej Dzielnicy jest Hera Dimitrov.
Po stworzeniu Zaświatów, Los ukształtował Kosmos, w tym Ziemię, jedyną zamieszkaną planetę.Istotami, które ją zamieszkiwały, były zwierzęta i rośliny. Miesiąc po utworzeniu Ziemi Los pomyślał, że jest nudna, więc stworzył elfy oraz stworzenia i rośliny magiczne.
Piekło i Niebo od zawsze prowadziło spory, nikt, poza Losem, nie wie, dlaczego. 4000 lat temu doprowadziło to do wojny, która trwa do dziś.
Tysiąc lat przed początkiem wojny,Dumbledore zapragnął mieć własny lud na ziemi. Los umożliwił mu tworzenie ludzi rozumnych i udostępnił Albusowi dusze z Kolonii, więc Dumbledore stworzył więc ludzi. Niestety, nie posiadali oni żadnej magicznej mocy.
Voldemort chciał udowodnić, że jest lepszy, stworzył więc istotę doskonalszą od człowieka - istotęposiadającą moc magiczną. Oczywiście Los o wszystkim wiedział.
Zaskakujące jest to, że wielu czarodziejów stoi po stronie Pana Niebios, odwracając się przeciw temu,któremu zawdzięczają istnienie.
Voldemortowi spodobało się tworzenie nowych istnień. Stworzył wampiry, wilkołaki, trolle, olbrzymy i dementorów. Tego ostatniego żałuje, choć pewnie trudno w to uwierzyć.
Los, wiedząc, że może to się źle skończyć, stworzył fałszywą historię ludzi zwykłych i świata magii,odseparowując tych pierwszych od drugiego. Stworzył też miejsca, gdzie ani magia, ani wynalazki technologii mugoli nie działają.
Dumbledore postanowił stworzyć swój klon i posłać go na ziemię, żeby zadać cios Voldemortowi, uderzając w jego ukochane istoty magiczne. Zazdrościł mu, że był w stanie stworzyć coś, na co on nawet nie miał pomysłu.
Tom Riddle, bojąc się o swój lud, stworzył swoją kopię, żeby zstąpiła na ziemię.
Dumbledore robił wszystko, żeby magiczni odwrócili się przeciwko swemu stwórcy. Oczywiście Los zabronił mówić o tym, kim naprawdę są, tak więc musieli stworzyć sobie nową historię. Tak więc Albus był człowiekiem z dobrego domu, a Tom pokrzywdzonym dzieckiem, które musiało spędzić dzieciństwo w sierocińcu.
Dumbledore okazał się wspaniałym manipulatorem i udało mu się przekonać do siebie większość czarodziejów, oczerniając przy tym Voldemorta. Wielu zostało po stronie Toma, jednak było to nic, w porównaniu do armii Albusa. Jednak Riddle miał asa w rękawie - czarodzieje przecież nie były jedynymi istotami,jakie stworzył.
Wtedy urodziłeś się ty - od początku było wiadomo, że nie jesteś zwykłym dzieckiem. Twoi rodzice wiedzieli wszystko o prawdziwej wojnie, gdyż niespełna rok przed Twoim przyjściem na świat trafili do miasta elfów. Po tym wszystkim odwrócili się od Dumbledore'a i postanowili się ukryć.
Znalazł się jednak ktoś, kto was znalazł. Był to człowiek, który święcie wierzył Dumbledore'owi, który był jednym z najpotężniejszych magów na ziemi. Postanowił pozbyć się Ciebie i Twoich rodziców, bał się bowiem, że zajmiesz jego miejsce w armii Albusa. Nie spodziewał się jednego - Los postanowił Cię chronić i otoczył Cię zaklęciami ochronnymi, które odbiły zaklęcie i zabiły napastnika.
Los postanowił naznaczyć Cię blizną, dzięki której wszyscy będą wiedzieć, że jesteś wyjątkowy.
Jest pewnie jeszcze wiele rzeczy, o które chciałbyś zapytać, jednak wyjaśnię Ci je, kiedy oswoisz się z tym, czego się dowiedziałeś. Wieczorem przyjdzie po Ciebie jeden z mnichów ze Świątyni Trzech Dębów. Bądź gotów.
Z poważaniem
Miritho Dinne
Potter nie wiedział, co ze sobą zrobić. Tyle kłamstw, tyle... tylezmian! W roztargnieniu sięgnął do kieszeni - wyjął z niej małezawiniątko, które okazało się był chorą wiewiórką, owinięto w chustkę.Zwierzątko spało i oddychało głęboko. Harry bez zastanowienia wyszedłpokoju i zaczął krążyć po zamku w poszukiwaniu kogokolwiek, kto mógłbymu pomóc. Jak na taki duży zamek było w nim zadziwiająco mało ludzi. Wkońcu natknął się na wysokiego elfa o czarnych, długich włosach.Wyglądał na młodego, Potter przypuszczał, że nie ma więcej, niż 20 lat.Mimo iż był niewiele młodszy, czuł się niepewnie, podchodząc do obcego.
- Mógłbyś mi pomóc? - spytał, starając się, by głos mu nie drżał.
Elf popatrzył na niego lekceważąco i z wyższością, ale skinął głową naznak zgody. Potter zdziwił się, gdyż to zachowanie wobec niego byłodiametralnie inne od tego, jak traktują go inne elfy. Tamci mu siękłaniali, a ten... nie, żeby chciał, aby traktowali go jak lepszego odsiebie, ale jednak zachowanie tego elfa wytrącił go z równowagi.
- Możesz ją wyleczyć? - spytał, siląc się na spokój i pokazał wiewiórkę.
Niemiły jegomość w milczeniu wyciągnął rękę w stronę stworzonka i jeuleczył, szepcząc słowa w nieznanym Harry'emu języku. Potter patrzył nato zafascynowany.
Kiedy elf skończył, bez słowa minął chłopca i poszedł w swoją stronę.
- Jak się nazywasz?
- Kail Fowl - odpowiedział elf, nawet się nie odwracając.
Potter postanowił, że wypyta kogoś, kim jest ten gość.
Rozdział 12 Stajnie Wirium
Pobiegł pędem korytarzem, myśląc o dziwnym elfie. Robił wszystko, byle tylko nie wspominać o liście, który dostał od Miritho.
Dobiegł do końca mrocznego korytarza i stanął przed wielkimi,drewnianymi drzwiami, wyglądającymi na bardzo stare. Dopiero teraz zaczął się rozglądać. Odkąd przybył do Minos, w ogóle nie zwracał uwagi na to, co go otacza.
Zorientował się, że korytarz, w którym stoi jest ciemny, oświetlony słabym płomieniem pochodni. Sklepienie było wysoko, a ściany zbudowano z ciemnoszarych cegieł. Niczym ich nie ozdobiono, jedynie posągi przedstawiające elfich wojowników stały niewzruszone i dumne, czyniąc korytarz ciekawszym.
Podszedł do starych wrót i dotknął je dłonią. Drzwi zaczęły się otwierać, głośno przy tym skrzypiąc.
Uderzyła w niego jasność, sprawiająca oczom ból. Gwałtownie zamknął powieki i zakrył twarz ramieniem. dopiero po chwili odważył się spojrzeć na rozciągający się przed nim krajobraz. Zamrugał szybko kilka razy i przekroczył próg. Stał w olbrzymim ogrodzie, porośniętym tak pokręconymi i nadzwyczajnymi roślinami, jakich nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić. Pełno wielkich drzew o najróżniejszych kształtach liści, z gałęzi zwisały przeróżne pnącza i liany, mnóstwo wymyślnych krzewów i wielobarwnych kwiatów ożywiało ogród, czyniąc go jeszcze bardziej egzotycznym. Ogród wyglądał na zapuszczony - wszystko było zarośnięte, zachowały się tylko kamienne dróżki. Mimo iż był zaniedbany nie wyglądał gorzej, przeciwnie - dodawało mu to uroku, bowiem Harry nie dostrzegł żadnych szpecących otoczenie chwastów, które są zmorą każdego ogrodnika.
Ruszył pierwszą lepszą ścieżką, pragnąc zagłębić się w ten rajski ogród. natknął się na fontannę. Przedstawiała piękną, długowłosą elfkę,trzymającą w ręku dzbanek. Z naczynia leciała woda, napełniająca basen pod posągiem.
Harry przysiadł na murku i wyciągnął wiewiórkę. Zwierzątko obudziło się i zaczęło węszyć, śmiesznie poruszając wąsami. Potter uśmiechnął się, cały czas obserwując poczynania stworzonka. Wiewiórka spojrzała na niego i przekrzywiła główkę, wlepiając bystry wzrok w szmaragdowe oczy chłopca.
I właśnie w tamtej chwili kruczowłosy pomyślał, że wiewiórki to stworzenia niezwykle inteligentne.
Stalowooki blondyn siedział w swoim pokoju, pisząc list do jedynego przyjaciela, gdy rozległo się donośne "pyk!" i na środku pokoju pojawił się jeden z wielu skrzatów, należących do rodu Malfoy'ów.
- Pański ojciec wzywa Panicza do swojego gabinetu - zaskrzeczał, kłaniając się nisko.
- Dziękuję, możesz odejść - odpowiedział sucho Dracon.
Rozległo się kolejne "pyk!" i skrzat zniknął.
Blondyn szybko dokończył list i zwinął go w rulonik, po czym przywiązał go do nóżki brązowej sowy, siedzącej w swojej klatce przy oknie. Kiedy ptak odleciał, skierował się w stronę drzwi. Zanim wyszedł, spojrzał przelotnie w lustro.
Nie był już tym samym człowiekiem, co kiedyś. Włosy miał znacznie dłuższe, sam nie wiedział, jak to się stało, że tak szybko urosły. Poza tym nie miał takich ostrych rysów twarzy, typowych dla Malfoy'ów,przeciwnie, rysy twarzy miał delikatne, choć dumne.
Zmienił się nie tylko z wyglądu - zaczął stawiać się ojcu, otwarcie powiedział, że nie ma zamiaru stawać po stronie Voldemorta. Przez przyjaciela zmienił także stosunek do szlam, nie uważał ich już za wybryki natury, za plagę. Teraz ich tolerował, po przyjaciel zdołał go przekonać, że są to czarodzieje równi czystokrwistym. O tym jednak nie powiedział ojcu, miał bowiem świadomość, że szybko zakończyłby swój marny żywot. Nikt nie wiedział o tej zmianie, zachował ją dla siebie.
Wyprostowany wyszedł z pokoju. Po pięciominutowej wędrówce przez jasne korytarze Malfoy Manor dotarł do gabinetu ojca. Zapukał i poczekał, aż usłyszał “proszę” po czym wszedł do pomieszczenia.
Gabinet nie był duży. Praktycznie całe ściany, poza oknem, zasłonięte były regałami pełnymi książek, eliksirów i przedziwnych magicznych przedmiotów. Naprzeciwko wejścia stało duże, mahoniowe biurko, przy którym siedział Lucjusz. Ręką wskazał synowi, aby usiadł na jednym z krzeseł, stojących po drugiej stronie biurka.
- W jakim celu mnie wezwałeś, ojcze?
- Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił.
Zaskoczony Draco nic nie powiedział, czekając, aż Lucjusz znajdzie to,czego szukał w szufladzie. Po chwili mężczyzna wyjął prostokątny pakunek.
- Zaniesiesz tę księgę dla Czarnego Pana.
- Dlaczego ja? - oburzył się chłopak. - Przecież nie jestem jego sługą.
- Ale Czarny Pan wyraźnie sobie zażyczył, żebyś ty to zrobił, bo chce się z tobą widzieć.
- Nie ma mowy, nie będę nic dla niego robił!
Lucjusz wstał i przyłożył synowi z liścia w policzek. Zabolało mocno, choć Draco starał się tego nie pokazać.
- Wyruszysz za godzinę i nie waż się sprzeciwiać. Policzymy się po twoim powrocie.
Draco wstał i wyszedł z gabinetu ojca, trzaskając drzwiami. Od razu pobiegł do swojego pokoju. Wiedział już, co robić.
Błyskawicznie spakował wszystkie swoje rzeczy do kufra, po czym pomniejszył go i schował do kieszeni. Za pomocą różdżki zmienił swoje ciuchy na strój Śmierciożerców, po czym chwycił pióro i zaczął pisać list.
Nicolasie!
Mam kłopoty. Ojciec chce mnie wysłać do Voldemorta, bo ten chce się ze mną widzieć. Boję się, że już chce mnie naznaczyć, więc ucieknę razem z księgą, którą miałem mu zanieść.Bądź o północy tam, gdzie zawsze.
Liczę na Ciebie
D.M.
Zwinął list w rulonik i wezwał skrzata. Rozległo się “pyk!” i jego osobisty sługa pojawił się w pokoju.
- Tak, paniczu? - spytał skrzat, kłaniając się nisko.
- Przyślij mi MOJĄ zapasową sowę.
- Tak, sir. - Ponownie pyknęło i skrzat zniknął. Po chwili pojawił sięz sową na ramieniu. Draco wystawił rękę, na którą natychmiastprzefrunął czarny ptak.
- Dziękuję, Brodku, możesz iść.
Skrzat skłonił się i zniknął.
Blondyn natychmiast przywiązał list do nóżki sowy i wysłał ją doprzyjaciela. Teraz tylko czekał, odliczając minuty do godziny, któramiała zaważyć na jego całym życiu.
Kiedy zegar wybił południe, wstał i ruszył w stronę gabinetu ojca.Zapukał i gdy tylko usłyszał “proszę” wszedł do pomieszczenia, kierującna ojca wyczekujące spojrzenie.
Usta Lucjusza wykrzywiły się w drwiącym grymasie, tak bardzo typowymdla wszystkich Malfoy'ów, a który na dzień dzisiejszy w ogóle niepasował do Dracona.
- Jeszcze godzinę temu nie chciałeś iść, a teraz już nie możesz się doczekać? - zakpił mężczyzna, podając synowi księgę.
- Po prostu chcę mieć to już za sobą - mruknął chłopak i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Pędem ruszył ku wyjściu z domu, z trudem powstrzymując chęć pożegnania się z matką.
Pobiegł do stajni i wsiadł na konia. Błyskawicznie pokonał odległość oddomu do zachodnich lasów i gdy tylko znalazł się poza zasięgiem ojca ijego sługusów, zmienił kierunek.
Nawet się nie obejrzał.
Albus Dumbledore krążył nerwowo po swoim gabinecie. Na krześle przed jego biurkiem siedział Moody.
- Jak mogli wykryć naszych szpiegów w Thethgardzie? - zastanawiał się na głos starzec.
- Albusie, ostrzegałem cię przecież. Na odległość było widać, że Jimmjest szpiegiem. Nie nadawał się do tej roboty, obaj dobrze o tym wiemy- powiedział Alastor, wywracając na wszystkie strony swoim sztucznymokiem.
- A co z księgą? Żadnych postępów?
- Jest u Malfoy'a, ale nie wiemy na jak długo. Pewnie zaniesie ją do Voldemorta.
Dumbledore stanął jak wryty, a w jego oczach zabłysły iskierki nadziei. Jeszcze jest szansa.
- Zwołaj Zakon.
Wiewiórka zapiszczała i wspięła się na ramię Harry'ego, po czymzeskoczyła na murak. Chwilę później pojawiła się druga, trzymająca włapkach orzeszek. Oba stworzonka zaczęły coś piskać, po czym ta “obca”oddała orzeszek. Ocalone przez Pottera zwierzątko podeszło do chłopca iwyciągnęło łapki z bakalią, machając wąsami. Kruczowłosy był bardzozaskoczony zachowaniem wiewiórek.
- To dla mnie? - spytał niepewnie.
Stworzonko energicznie pokiwało główką, jeszcze bardziej wyciągając łapki w stronę chłopca.
Harry wyciągnął dłoń tak, by zwierzę mogło położyć na niej orzeszek.Wiewiórka kichnęła na bakalię, położyła ją na ręce Pottera i odeszła zdrugim stworzonkiem. Potter przez chwil wpatrywał się oniemiały worzeszek, po czym schował go do kieszeni i ruszył w stronę zamku.
Długo błądził, zanim znalazł swój pokój. Ledwie do niego wszedł,rozległo się pukanie. Wymamrotał “proszę”, po czym przez próg przeszłaMillia i Emily, obie szeroko uśmiechnięte.
- Idziemy zwiedzać Minos! - oświadczyła radośnie ta druga. Ona także, tak jak Harry, pierwszy raz była w mieście elfów.
Potter w milczeniu pokiwał głową, po czym cała trójka wyszła z zamku.Stanęli przed wrotami budowli, która z zewnątrz była stukroćpogodniejsza, niż w środku. Naprzeciwko nich był most.
- Idziemy tam? - spytała Emily, z niecierpliwości przeskakując z nogi na nogę.
- Nie. Tam jest wejście do Świątyni Trzech Dębów i nie mamy tam wstępu.Musimy czekać do wieczora, aż przyjdą po Harry'ego, ale nie mampewności, że pozwolą nam tam wejść - wyjaśniła Millia i ruszyła wprzeciwnym kierunku. Potter i Emily podbiegli, żeby ją dogonić.
- Gdzie idziemy? - ciekawska dziewczyna nie mogła powstrzymać się odpytań. Chłopak z rozbawieniem pomyślał, że w tej kwestii niewiele sięróżnią, z tym że dziewczyna szybciej zadaje pytania.
- Idziemy do dzielnicy kupców.
- Jak tam jest? - spytała Emily. Nie otrzymała odpowiedzi.
Harry cały czas rozglądał się dookoła. Nie mógł napatrzeć się naporuszające się z gracją elfie damy i dumnych wojowników z mieczamiprzytroczonymi do pasów. budowle były wspaniałe, wprost bajeczne!Wielkie domy stały na gałęziach drzew łamiąc przy tym prawa fizyki, bow normalnych warunkach leżałyby już rozwalone na ziemi, gdyż są zbytciężkie, by utrzymać się na gałęzi. Mijali śpiewające krzewy róż idrzewa, rozmawiające z przechodniami, drogowskazy tłumaczące elfom, jakdojść do poszczególnych szczęści miasta.
- To tutaj - Millia stanęła przed szeroką drogą, po której brzegachstało mnóstwo zadziwiających budowli. Harry wytrzeszczył oczy,zafascynowany. Elfy rozmawiały głośno, śmiały się i biegały od budynkudo budynku. Co jakiś czas przemykało przez ulicę dziecko z koszemwarzyw na głowie. W powietrzu unosiły się znicze. Wyglądało to tak,jakby podtrzymywał je wiatr, bo w żaden sposób nie były przymocowane.
Przeszli przez dzielnicę kupców kierunku dzielnicy mieszkalnej. KiedyHarry ją zobaczył, najzwyczajniej w świecie się zawiódł - po tym, cozobaczył do tej pory, spodziewał się czegoś bardziej zaskakującego.
Domy były w miarę normalne, dzielnica ta była jakby pozbawionawszelkiej roślinności, a mimo to wyglądała, jakby była częścią natury.Tylko jedno go zaciekawiło - wielki budynek ze strzelistymi wieżami,znajdujący się w centrum dzielnicy.
- Co to jest? - spytał.
- To Stajnie Wirium - wyjaśniła Millia.
- Dlaczego są takie...
- Wysokie? - Harry przytaknął. - To dlatego, że kiedyś trzymano tamGryfy. Niestety, zwierzęta te wyginęły i dzisiaj są tam tylko konie ijednorożce.
Harry oddalił się za Millią, cały czas zerkając w stronę Stajni.
Rozdział 13 Si vis pacem, para bellum
- Gdzie idziemy? - spytał Harry, podążając za Millią.
- Wracamy do zamku.
Potter spojrzał na nią zdziwiony.
- Dlaczego? Przecież mają po mnie przyjść dopiero o zachodzie słońca.
Millia uśmiechnęła się.
- Spójrz w niebo.
Faktycznie, słońce było już dość nisko. Harry przestraszył się, że nie zdąży wrócić do zamku przed przybyciem mnicha.
Doszli dość szybko; Harry był w swoim pokoju tuż po zachodzie słońca. Millia musiała go odprowadzić, bo nadal nie potrafił odnaleźć właściwej drogi.
Przyszedł po niego mnich w połatanym, lnianym płaszczu do ziemi, przewiązanym czarnym pasem. Na głowę miał nałożony kaptur, lecz Potter po głosie domyślił się, że jest młody.
- Mam nadzieję, że jesteś gotowy - powiedział spokojnie mnich.
Harry w milczeniu pokiwał głową. Wyszedł za mężczyzną bez zbędnych przygotowań; ubrał tylko płaszcz, bo od Milli dowiedział się, że noce w Simmilionie są chłodne. Z Emily wciąż nie rozmawiał i nic nie wskazywało na to, by miało się coś w tej kwestii zmienić.
- Może pójść ze mną Millia? - spytał, kiedy mijali jej pokój.
Mnich zaprzeczył w milczeniu głową.
Całą drogę przebyli w milczeniu. Kiedy wyszli z zamku, skierowali się w stronę mostu, który, jak powiedziała mu Millia, gdy szli zwiedzać miasto, prowadził w stronę Świątyni Trzech Dębów.
Zestresowany Potter nie zachwycał się widokami, choć były naprawdę wspaniałe. Był zbyt zdenerwowany, a spojrzenie utkwił w ziemi, rozmyślając o tym, co go czeka. Bał się tego, co może usłyszeć. Przeczuwał, że to diametralnie zmieni całe jego życie.
W końcu doszli do kolejnej części zamku. W tym budynku korytarze nie były czarne, jak w tam, gdzie zakwaterowani byli Harry, Emily i Millia. Wszędzie było jasno i przejrzyście, sklepienie nie było płaskie, tylko półkoliste. Ściany były zdobione przepięknymi rzeźbami, co jakiś czas mijali posągi, przedstawiające wytworne elfie damy i przeróżne magiczne zwierzęta, w tym smoki i testrale.
Doszli do wielkich, drewnianych drzwi. Mnich wypowiedział szeptem jakieś słowa i wrota uchyliły się bez najmniejszego dźwięku.
Znaleźli się w prostym ogrodzie, przez którego środek przechodziła ścieżka. Pełen był róż i lilii, wierzb, akacji i jarzębin. ruszyli dróżką, która okazała się naprawdę długa. Potter spojrzał w niebo - noc była wyjątkowo ciemna, gdyż księżyc i gwiazdy przysłonięte były grubymi chmurami, zwiastującymi deszcz.
Po godzinnej wędrówce dotarli do płaskich, szerokich schodów. Harry'ego zdumiał widok, jaki rozciągał się przed jego oczami - na schodach leżała młoda, piękna kobieta, odziana w białą suknię. Miała lśniące, brązowe włosy i wyglądało na to, że śpi. U szczytu schodów stała zakapturzona postać w długim do ziemi, jasnym płaszczu. Potter nie widział jego twarzy.
Mnich zatrzymał się.
- Dalej musisz iść sam.
- Nie idziesz ze mną? - zdziwił się Harry.
- Nie mam tam wstępu - wyjaśnił mnich i odszedł.
Potter stał w miejscu, niepewny i zdenerwowany. Nie wiedział, co miał robić. podejść, czy nie podejść? Pokłonić się, czy może klęknąć? Odezwać się, czy milczeć? Ostatecznie nie zrobił nic.
Zakapturzona postać podeszła do pięknej kobiety i wzięła ją na ręce.
- Chodź za mną - powiedział mężczyzna, po czym odwrócił się od chłopca i ruszył w głąb Świątyni Trzech Dębów.
Potter, chcąc, nie chcąc, podążył za nieznajomym, bo przecież nie będzie tu tak sterczał.
Znalazł się na czymś w rodzaju kwadratowej areny, otoczonej wspaniałą, złotą i bogato rzeźbioną kolumnadą. Otaczały ją bujnie rozrośnięte drzewa o miedzianych, bursztynowych, czerwonych i żółtych liściach. Całość prezentowała się wspaniale.
Mężczyzna przeszedł przez arenę i podążył w stronę ogromnego drzewa. Wyglądało ono tak, jakby było puste w środku - istotnie, tak właśnie było. Mędrzec stanął przy nim i odwrócił się do chłopca.
- Chodź.
Kiedy Harry do niego doszedł, mężczyzna wszedł do drzewa. Potter uczynił to samo, choć nie miał pojęcia, dlaczego robi coś tak idiotycznego.
Szybko jednak stwierdził, że to wcale nie było idiotyczne, bowiem wcale nie znalazł się w drzewie, a na brzegu małego jeziorka, otoczonego drzewami.
Mędrzec delikatnie położył kobietę na brzegu, po czym cofnął się, nakazując, by chłopiec zrobił to samo. Zaczął mówić szeptem słowa, których Potter nie rozumiał, a w których wyczuwał ogromną moc.
Cały czas skupiał wzrok na kobiecie i nie mógł się nadziwić temu, na co patrzył. Głos mężczyzny i słowa przez niego wypowiadane wzrastały na sile, a jednocześnie piękna pani podnosiła się, jakby napełniało ją życie, wypływające ze zdań, wypowiadanych przez Miritho.
W końcu Dinne przestał mówić, a kobieta otworzyła oczy i wzniosła je do nieba.
Ostatnim dniem lipca zrodzony
Z krwi córy Niebios i syna Piekieł
Moc ma niezwykła bo od eonów zapomnianą
Moc kiedyś znaną i umiłowaną
Moc ponad Niebiosa i ponad Piekło
Do dnia ostatniego lipca po latach szesnastu
Nietykalny, nieśmiertelny i niepokonany
Dnia ostatniego lipca po latach szesnastu
Odrodzi się w Otchłani, odrodzi się ród cały
On początkiem i końcem
On lekarstwem i trucizną
On rozstrzygnięciem wojny
Dla Wielkich On nadzieją
On, Syn Wojny i Mąż Pokoju
Kobieta spojrzała na Pottera krwiście czerwonymi oczyma.
- Si vis pacem, para bellum - wszystkie te słowa wypowiedziała śpiewnym, melodyjnym, wręcz hipnotyzującym głosem, jedna Harry na to nie zważał, starając się wychwycić sens tego, co usłyszał.
Poczuł na ramieniu czyjąś dłoń, a po chwili stał już w gabinecie Miritho.
- Elerosse Tinethele, cieszę się, że mogę cię u siebie gościć - powiedział kapłan, wskazując ręką na krzesło, stojące przed biurkiem. Harry bez słowa usiadł.
- Wie pan, co te słowa znaczą? - spytał chłopiec po chwili otępienia.
- niestety nie. Tak jak i ty słyszałem je po raz pierwszy. I możesz być pewien, że teraz, kiedy już dotarł do twych uszu, poznają je także Voldemort i Dumbledore i będą je interpretować każdy na swój sposób.
- Zna pan może choć część tych słów?
Mędrzec zamyślił się, po czym rzekł:
- On rozstrzygnięciem wojny. Dla Wielkich On nadzieją. On, Syn Wojny i Mąż Pokoju. Wychodzi na to, że tylko ty możesz zakończyć tę wojnę. Wielcy to panowie dzielnic Zaświatów - być może to, po której stronie staniesz, zaważy na tym, kto zwycięży. Ostatnie zdanie - zdaje mi się, że przed tą wojną nie możesz uciec i musisz stanąć do walki i dzięki tobie zapanuje pokój.
Starzec zamilkł, czekając, aż Harry przetrawi nowe informacje.
- Si vis pacem, para bellum. Co to znaczy? - spytał Potter. Sam siebie zaskoczył, zapamiętując te słowa.
- Jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny - wyjaśnił mędrzec, przyglądając się chłopcu z troską i powagą.
Harry'emu nie mieściło się w głowie, że na jego barkach może spoczywać jeszcze większy ciężar. Fakt, że miał pokonać Voldemorta, wtedy jeszcze zwykłego śmiertelnika, o mało go nie przerósł, a teraz? W jego rękach leży los całego wszechświata! I co on ma do powiedzenia?! Oczywiście nic, bo jeśli nie stanie do walki do końca życia, a nawet i po śmierci, będzie musiał znosić tę wojnę. Co ma robić, jak się zachować? Po czyjej stanąć stronie?
Rozdział 14 Cierpliwość też ma swoją granicę
Harry przełknął ślinę. Czuł, że to za dużo, jak dla niego, jednak postanowił odkryć jak najwięcej tajemnic ze swojego życia. Może następnej okazji już nie będzie.
- Czy... czy osoba, z którą tyle razy walczyłem, to był Voldemort? Przecież Riddle jest nieśmiertelny, kamień filozofów zupełnie by mu się nie przydał. Nie musiał odradzać się z mojej krwi i wcale nie musiał wyruszać do Departamentu Tajemnic, bo z pewnością wiedział, że tamte przepowiednie są fałszywe. Więc jak, dlaczego?
Miritho uśmiechnął się lekko.
- Dobry z ciebie detektyw. Masz rację, Voldemort nie musiał nic z tych rzeczy robić. Prawdę mówiąc on od początku chce ciebie mieć po swojej stronie, nie próbował cię zabić. To Dumbledore. Wiedział, że jesteś ważny, dlatego bał się, że staniesz po stronie jego wroga i próbował cię unicestwić. Wiem, że wydawał się miły i troskliwy, ale przecież musiał udawać przed resztą świata, żeby nie stracić zaufania czarodziejów. Do walki o kamień filozoficzny zmusił jednego, ze swoich sług. Przypomnij sobie, nawet nie widziałeś jego prawdziwej twarzy, tylko coś, co wystawało z głowy Quirella (nie wiem, czy dobrze napisałam). Jeśli chodzi o zdarzenia w komnacie tajemnic... Wielkiemu magowi nie było ciężko zmusić bazyliszka do posłuszeństwa, nawet bez wężomowy. A Riddle? To tylko iluzja. To wąż miał cię zabić, nie on. Widziałeś, jak bladł. To dlatego, że taka iluzja z czasem traci na sile. Wydarzenia na cmentarzu? to nic innego, jak obrzydliwiec, który ukradł sobie głos Voldemorta. Riddle wcale nie wygląda tak paskudnie, bo niby czemu? Przecież nic mu się nie stało, nic nie zeszpeciło jego urody. A jest przystojny, trzeba powiedzieć. W Ministerstwie Magii był już Voldemort. Po tym, jak dowiedział się, że widziałeś go jako potwora, upodobnił się do niego i ruszył na Ministerstwo. Miał nadzieję, że będą tam tylko członkowie Zakonu Feniksa. Ciebie, twoich przyjaciół ani Syriusza miało tam nie być. Twoje wizje to też wina Dumbledore'a; chciał, żebyś znienawidził Riddle'a. Poza tym pomyśl - dlaczego Czarny Pan ma tylu zwolenników, skoro, według Albusa, rzuca cruciatusami na prawo i lewo? Trochę niedorzeczne, nie sądzisz? - Miritho umilkł, dając Harry'emu czas na przetrawienie informacji.
Potter nie wiedział, co myśleć. Wychodzi na to, że to Voldemort jest ten dobry. Tylko jak to się stało, że przez tyle lat tego nie dostrzegł? Tyle lat dawał się oszukiwać, tyle czasu nie dostrzegał, że coś jest nie tak? Ależ skąd, przecież to widział. Nie raz zadawał sobie pytanie, czy to wszystko nie jest zbyt głupie? Idealny Dumbledore, wszystko mu można powiedzieć, na wszystko ma radę i zawsze mu pomaga. Czemu więc jego życie ciągle jest zagrożone, bo pojawiają się kłopoty? Coś tu nie grało i Harry nie raz się nad tym zastanawiał.
- Na brodę Merlina, jaki byłem głupi! - ukrył twarz w dłoniach.
- Nie zadręczaj się. Albus jest perfekcyjnym manipulatorem, mądrzejsi od ciebie dawali się oszukać.
- Jeszcze jedno... - szepnął cicho Potter.
- Słucham.
- Jak to się stało, że moja mam trafiła do miasta elfów?
Miritho jakby ucieszył się tym pytaniem.
- Ahh, to był zwykły przypadek. Twoja matka pokłóciła się z Jamesem i uciekła miotłą gdzieś daleko. Oczywiście miała zamiar wrócić, nawet się nie spakowała. Rzecz w tym, że fatalnie latała na miotle i spadła do lasu. Mój brat ją znalazł i przyniósł do świątyni. Ja zostałem jej przyjacielem, nawet bardzo bliskim, ale mojego brata nie polubiła...
- Chyba powinienem już iść... - mruknął Potter.
- Tak, to chyba dobry pomysł. Jakbyś chciał jeszcze o coś spytać - możesz przyjść o każdej porze.
- Dziękuję - szepnął Potter i wyszedł.
Jechał szybko, mimo iż wiedział, że koń ledwo zipie. Poklepał Zuel po szyi, okazując tym swoją wdzięczność. Dobrze się rozumiał ze swoją czarną klaczą.
- Proszę, nie zawiedź mnie, bądź na miejscu, proszę... - słowa te powtarzał jak mantrę. Wiedział, że ścigają go członkowie Zakonu Feniksa, że depczą mu po piętach, jednak on nie miał zamiaru im oddawać księgi. Nie miał pojęcia, dlaczego, ale była ona ważna zarówno dla Dumbledore'a, jak dla Voldemorta. Nie popierał żadnej ze stron, uważał, że miejsce księgi jest u elfów.
Miał świętą rację, choć nie miał bladego pojęcia, dlaczego.
Popędził jeszcze konia, spoglądając na zegarek. Za trzy minuty północ. Musi zdążyć, jeszcze tylko kawałek.
Obrócił się za siebie. Zakon pędził na swoich białych rumakach zaledwie 20 metrów za nim. Doganiali go.
- Irytujące, myślą, że jeżdżąc na białych koniach są tymi dobrymi? Żałosne, doprawdy - mruczał Dracon pod nosem, żeby samemu sobie dodać odwagi.
Wjechał głębiej w las. Już prawie jest na miejscu...
Koń zahamował gwałtownie. Do Malfoy'a podbiegła odziana w ciemny wtapiający się w otoczenie płaszcz z kapturem. Chwycił Dracona za nogę, bo ten siedział cały czas na Zuel, po czym...
...
Zniknęli.
- Jak to zniknęli?! - denerwował się Dumbledore.
- Zwyczajnie. Ten obcy musiał znać teleportację łączną - mruknął Remus. Zaczęło go już wkurzać, że Dumbledore każe im wszystko robić i irytuje się przy każdym niepowodzeniu. Nie są doskonali, powinien to zrozumieć. Wszystko zwala na ich barki, a sam tylko wydaje rozkazy. Z czasem to zaczyna męczyć.
Nie tylko on się tak czuł. Snape odszedł dwa miesiące temu; wszelki słuch po nim zaginął. Nimfadora też zaczyna juz narzekać, tak samo rodzina Weasley'ów. Mimo wszystko sądzą, że to przejściowe i Dumbledore przeżywa kryzys.
Wszyscy jednak byli zgodni co do jednego - skoro chce, żeby wykonywali jego rozkazy, niech wyjaśni, do czego to wszystko prowadzi.
- Albusie, czy mógłbyś nam wytłumaczyć, o co chodzi z tą księgą? - spytał grzecznie pan Weasley.
- Nie mogę. Przykro mi, ale to was nie dotyczy.
- To po jaką cholerę wykonujemy wszystkie twoje rozkazy?! Przecież to nie ma z nami nic wspólnego, nic to nie zmieni. Skoro to dla ciebie takie ważne, to czemu sam się za to nie zabierzesz?! - wściekł się Remus i wyszedł z domu na Grimmuald Place 12, po czym deportował się.
W siedzibie Zakonu zapanowała niezręczna cisza. Wszyscy podzielali zdanie Huncwota, jednak nikt nie wypowiedział tego na głos; sami siebie próbowali przekonać, że to, co robią, jest naprawdę ważne.
Bo jest ważne. Tylko czy na pewno dobre...?
Rozdział 15 Ból
Potter wyszedł ze Świątyni Trzech Dębów. Był tak zamyślony, skołowany i pełen sprzecznych uczuć, że nawet nie zaskoczył go widok mnicha, czekającego, by go odprowadzić.
Dopiero teraz zaczął na poważnie myśleć o tym, co usłyszał. Tyle niewiadomych, a zarazem tyle nowych informacji. Dowiedział się o tylu rzeczach, z którymi powinien być na porządku dziennym od wielu lat. Ale Dumbledore uważał, że lepiej będzie go okłamywać, żeby nie wyrwał się spod jego władzy i żeby w porę zdążyć się go pozbyć, tak, żeby nikt nie domyślił się, że to jego wina. Najlepiej obarczyć konsekwencjami Toma Riddle'a, skoro już kreuje go na tego złego.
Nagle coś go napadło. Przecież usłyszał dwie różne wersje śmierci rodziców! Raz załatwił ich jakiś fanatyczny sługus Dropsa, a drugi raz brat Miritho! Coś się tu nie zgadza, zwłaszcza że obie te wersje usłyszał od Dinne'a. Musi sprawdzić, która z tych wersji jest prawdziwa, o ile którakolwiek mówi prawdę. A może jego rodzice zostali zabici w zupełnie inny sposób? A może żyją? Z takimi rozmyślaniami wracał do pokoju, posłusznie podążając za mnichem.
Do głowy przychodziło mu mnóstwo pytań. Zastanawiał się, jak to się stało, że widział ojca i Syriusza w Thethgardzie. Jakim cudem Emily mogła udawać małą dziewczynkę - za pomocą znanej mu magii było to niemożliwe. Wiedział też, że blizna, którą ma na czole nie połączyła go w żaden sposób z Voldemortem - więc skąd te wizje? Dlaczego tak piekła? Wiedział, że niektóre wizje, ja nie wszystkie, były fałszywe, ale skąd się wzięły? Czy to też sprawka Dumbledore'a?
Dopiero teraz zaczął myśleć, skąd Emily zna takie potężne czary i jak to się stało, że używała ich bez różdżki.
I skoro Voldemort chce go po swojej stronie, dlaczego jego słudzy zabili Rona i Hermionę? Właściwie to to nie było aż tak zaskakujące, w końcu sytuacja, w jakiej znalazł się Potter oraz cały ten świat i prawda o wojnie, mogą być zbyt absurdalne dla większości umysłów ludzkich. Riddle pewnie to przewidział, dlatego udaje przed Śmierciożercami. Dobre chociaż to, że on zważa na to, co myślą inni. W końcu nie bez powodu daje mu czas do namysłu, do niczego go nie zmusza i tak dalej. W końcu wtedy, w lesie, mógł go po prostu porwać i Harry nie miałby wyboru, a Tom dał mu czas do namysłu. Pozwolił mu wybierać. To coś, czego nigdy nie doświadczył u Dumbledore'a. czuł się z tym dziwnie, do tej pory Drops nim manipulował i Potter robił to, co uważał za słuszne tylko wtedy, kiedy nie mógł skonsultować się z Dumbledorem albo po prostu postępował zgodnie ze sobą, mimo iż sądził, że to złe, bo Dumbledore by tego nie poparł. Od jakiego czasu patrzy na to wszystko inaczej - Drops przecież nie wszystko wie i z tego, co zauważył Harry, przez praktycznie cały czas udaje, więc nie należy stawiać go sobie za autorytet, zwłaszcza że nie zna się jego prawdziwych poglądów. Oszust po prostu.
Harry czuł się zmęczony wszystkim, co go dziś spotkało. Tylu rzeczy się dowiedział, a tyle ma jeszcze pytań. Postanowił poczekać z nimi do jutra. Kiedy wszedł do swojego pokoju przeciągnął się i padł na łóżko, przemęczony nadmiarem informacji. Zasnął natychmiast.
Po tym, jak “wyparowali”, jak mniemał Zakon, ruszyli przed siebie, w stronę Minos.
- Dziękuję, że przyszedłeś - powiedział cicho Dracon, prowadząc swojego konia. Zszedł z niego, bo czuł się głupio, jadąc na Zuel, gdy Nicolas szedł pieszo.
- Nie ma sprawy. Przyjaciele sobie pomagają, nieprawdaż? Poza tym, byłem ci coś dłużny.
Fakt, Malfoy też go kiedyś uratował. To był początek ich znajomości - prawie dwa lata temu Dracon, wściekły po kolejnej kłótni z ojcem, wyszedł z domu i pragnął na czymś wyładować swoją złość. Jako że nie miał w zwyczaju rzucać czym popadnie ani wrzeszczeć sam do siebie, gromada dzieci męczących kota była doskonałym przedmiotem wyładowania nadmiaru energii.
- Ooch, męczy się kota? Nikt was nie nauczył, żeby nie ciągać zwierząt za ogony? - zakpił z typowym dla siebie uśmieszkiem a na ustach. Dzieciaki zwiały, zostawiając kota. Malfoy wziął zwierzę na ręce.
- No i co ja mam z tobą zrobić, co? Zostawiłbym cię w cholerę i poszedłbym dalej, ale nawet nie zamiauczałeś. Twardziel z ciebie, przypadłeś mi do gustu - mówił Draco do kota. Cóż, można pomyśleć, że to wariat, choć ja, autorka, zapewniam, że jest całkowicie zdrowy psychicznie.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy kot zniknął, a na jego miejscu pojawił się przystojny blondyn z kocimi uszami.
- Eee...
- Dziękuję - powiedział kotołak. Tak, właśnie tym kimś jest Nicolas - pół człowiekiem, pół kotem. Trudno uwierzyć, prawda?
- Emm... nie ma za co - wydukał Malfoy, nie bardzo wiedząc, co mówi.
Nicolas zaczął rozglądać się po okolicy. Dostrzegł wielką, piękną willę o jasnych ścianach i wielkim ogrodzie.
- Tam mieszkasz? - spytał niespodziewanie, wskazując budynek palcem.
- Tak - odpowiedział zaskoczony Draco.
Kotołak zaczął lizać się po ręce, jak to mają w zwyczaju koty. Kiedy skończył, spojrzał Draconowi w oczy.
- Wyślę do ciebie list. Umiem pisać, wiesz? - powiedział dumny.
Malfoy pokiwał tylko głową, ogłupiały, a Nicolas zamienił się w kota, pomachał mu łapą i pobiegł przed siebie.
Malfoy uśmiechnął się na to wspomnienie. Kotołak jest teraz znacznie bardziej ludzki - po tym, jak się poznali, często do siebie pisali, choć pierwsze listy Nicolasa były koszmarnie trudne do rozszyfrowania - chłopak pisał z błędami i strasznie nieczytelnie. Przez pierwszy rok znajomości podczas potajemnych spotkań Draco uczył go kultury, pisania, liczenia, historii i wielu innych rzeczy. Później kotołak zamieszkał w Minos, gdzie szkolił się w magii i walce. Okazał się bardzo inteligentną i pojętną istotą o wielu talentach.
Jego ostatnie listy były już prawie bezbłędne, choć nadal pisze brzydko. I nie potrafi się oduczyć oblizywania rąk.
- Masz księgę? - spytał Nicolas.
- Oczywiście. Co powinienem z nią zrobić?
- Oddamy ją Miritho Dinne, kapłanowi Świątyni Trzech Dębów i doradcy Pana Elfów - oznajmił kotołak. - Tam będzie najbezpieczniejsza.
Rozejrzał się dookoła, upewniając się, że nikt ich nie słyszy.
- Dzisiaj Harry Potter poznał prawdziwą przepowiednię - szepnął.
Draco zbaraniał.
- Więc jest teraz w Minos? - nie chciał spotkać Pottera. Byli wrogami i nawet zmiana, jaka dokonała się w Draconie, nie jest w stanie zmniejszyć ich nienawiści.
- Jest. Tak samo jak córka Voldemorta i Millia.
- Mógłbyś mi jakoś umożliwić spotkanie z nią? - spytał Malfoy.
- Z Millią?
- Oczywiście, a z kim innym! Mógłbyś?
Nicolas pokiwał głową.
- To się da załatwić.
- Dzięki.
Kotołak uśmiechnął się. Doszli już do bram miasta.
Voldemort siedział na swoim tronie, wlepiając swoje avadzie ślepia w Malfoy'a.
- Powiadasz, że go wysłałeś do mnie z księgą, ale tu nie doszedł?
- Tak, panie - zgodził się Lucjusz, cały czas klęcząc ze spuszczoną głową.
- Więc dzieciak uciekł. Ale dokąd? - myślał na głos Czarny Pan.
- Nie wiem, panie - powiedział Malfoy.
Riddle spojrzał na niego z rozbawieniem.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wiesz. Już dawno przestał być ci posłuszny, byłeś ślepy, że tego nie widziałeś - syknął Voldemort, mrużąc oczy.
- Starałem się go dobrze wychować, panie - szepnął Lucjusz.
- Wychować? - Riddle roześmiał się cierpko. - To nie było wychowanie, to była katorga! W domu Draco czuł się jak w jakimś getcie czy obozie koncentracyjnym. - Voldemort nie przejmował się, że Malfoy nic z tego nie rozumie. Znając życie zaraz po powrocie do domu pójdzie do biblioteki i zacznie szukać znaczenia tych słów. - Myślisz że wychowasz dziecko na cruciatusach i nienawiści? Głupcze, dzieci potrzebują miłości i opieki, a nie strachu! Nie dziwię się Draconowi, któżby chciał być bitym przez ojca - prychnął. - Bitym, co ja gadam! Czy wiesz, Lucjuszu, jaki to ból obrywać cruciatusem? Zapewne jeszcze nigdy tego nie odczułeś. Nigdy nie krzywdzę moich sług, chyba że zdradzą, ale tym razem zrobię wyjątek. Poczujesz ten ból, żebyś zrozumiał, jak czuł się twój syn. Crucio!
Po powrocie do domu obolały Lucjusz nie poszedł do żony, by opatrzyła jego rany, nie poszedł się wyspać, by odpocząć, lecz poszedł do biblioteki, gdzie przeczytał, czym są getta i obozy koncentracyjne.
Gdy tylko się dowiedział, rozpłakał się jak dziecko.
Rozdział 16 Powrót
obudził się wypoczęty, a jego głowa przepełniona była pytaniami, których nie zadał zeszłej nocy. Wstał z łóżka i wymacał na szafce okulary, po czym poczęstował Hedwigę krakersem. Udał się do łazienki i wziął prysznic, na który nie miał siły poprzedniego wieczoru. Gdy tylko ubrał się i wyszedł, do pokoju wparowała Millia.
- Szykuj się! Wiejemy! Od zachodu nadjeżdża Zakon! Wiejemy!
Potter nałożył czarny płaszcz, pospiesznie spakował kufer i szybko wybiegł za Milią. Przebiegli przez jeden z trzech mostów i wsiedli na czarne konie. Obok na swoich rumakach stali bliźniacy i Emily. Popędzili galopem w kierunku traktu, prowadzącego na wschód.
Nicolas wpadł do małego domku, w którym zamieszkał tymczasowo Dracon.
- Zbieraj się! Śmierciożercy na wschodzie, wiejemy! - wrzasnął, machnął ręką i już miał spakowane swoje rzeczy i Malfoy'a, po czym pomniejszył kufry. Draco schował je do kieszeni, a Nicolas zmienił się w kota. Wskoczył na ramię Malfoy'a, po czym wyszli. Draco wsiadł na konia, a kotołak usadowił się wygodnie w worku z materiału, przywiązanym do siodła. No, na tyle wygodnie, na ile było to możliwe. Ruszyli na zachód.
Jechali cały czas na wschód, nie zatrzymując się i bez zbędnych rozmów. Dostrzegli samotnego jeźdźca, jadącego w ich kierunku. Jeździec i Potter spięli wierzchowce, reszta poszła w ich ślady.
- Malfoy?!
- Potter?!
Patrzyli na siebie wzrokiem pełnym nienawiści i pogardy.
- Przed czym wiejesz, Potter? - Malfoy pierwszy się odezwał, głosem ociekającym kpiną.
Harry już miał odpowiedzieć coś nieprzyjemnego, ale uprzedziła go Millia.
- Najpierw powiedz, co tu robisz i dokąd jedziesz.
Malfoy już otwierał usta, ale nie zdążył się odezwać, bo z worka przy siodle jego rumaka wychyliła się głowa kota i przemówiła ludzkim głosem.
- Ukrywał się. Teraz Śmierciożercy nadjeżdżają od wschodu i musi wiać.
Wszyscy gapili się zaskoczeni na zwierzę. Tylko Draco, podirytowany, miał ochotę zacząć wrzeszczeć.
- A wy co? - spytał w miarę spokojnie.
- Zakon na zachodzie.
- To jesteśmy w potrzasku.
- Niekoniecznie. Za mną! - zarządził Viktor i pognał przed siebie. Nie widząc innego wyjścia, wszyscy ruszyli za nim.
- Co ci odbiło, Potter, żeby uciekać ze złotej klatki Dumbledore'a? - zakpił Malfoy.
- A co się stało, Malfoy, że uciekasz przed Voldemortem? Tatuś nie będzie zadowolony.
- MILCZEĆ TAM Z TYŁU! Malfoy, jedź przede mną, bo jak usłyszę jeszcze jedną ciętą wymianę zdań, to wyjdę ze skóry - warknęła Millia.
Draco rzucił ostatnie wrogie spojrzenie Potterowi i wyprzedził Millię.
I Harry, i Draco dostrzegli, jak bardzo zmienili się z wyglądu.
Nie dojechali zbyt daleko, gdy dogonił ich inny jeździec w szarym płaszczu.
- Ojciec Dinne! - zawołał zaskoczony Markus.
- We własnej osobie - odpowiedział starzec. - Potowarzyszę wam jakiś czas, musze zawieść tę księgę w bezpieczne miejsce - dodał, klepiąc prostokątny pakunek, przyczepiony do siodła.
- TĘ księgę? - spytał Malfoy.
- Tak, tę.
- Jaką? - spytali jednocześnie Potter, Millia i Markus.
- Dowiecie się w swoim czasie - zbył ich Miritho. - A swoją drogą, gdzie podział się Nicolas? Nie ma go z tobą, Draconie? - zdumiał się kapłan.
- Jestem tutaj - wyspała kot, nie wystawiając nawet kłaka z worka.
Dinne zaśmiał się.
- Za chwilę będę musiał was opuścić. W tę stronę prowadzi droga do Lustirii, a właśnie tam chcę się udać.
Pożegnał się i skręcił w boczną ścieżkę, która pojawiła się przed nimi.
Pędzili lasem. Zbliżało się południe, a oni nadal jechali, dopóki...
... dopóki przed nimi nie pojawił się tuzin członków Zakonu Feniksa z Dumbledorem na czele.
Spięli wierzchowce i konie stanęły dęba. Chcieli zawrócić, ale z lasu wyszli kolejni członkowie Zakonu.
Razem było ich koło pięćdziesiątki.
Okrążyli jeźdźców. Potter ze złością zauważył, że między nimi są elfy - jedyne stworzenia, które mogą używać magii. Nicolas też mógł, ale Harry o tym nie wiedział.
Więc po wszystkim; uciec przecież nie mogą, członków Zakonu jest zbyt wielu, a Markus i Viktor nie zdołają się ich pozbyć, co prawda Millia i Emily mogą pomóc swoimi mieczami, ale co to da? On i Malfoy są bezsilni.
Potter patrzył z nienawiścią na Dumbledore'a. Znów wszystko zepsuł, znów sprawił, że Harry nie wie, co ma robić. tylko on stawia go w tak trudnych sytuacjach.
- Harry Potterze, czy ty i pan Malfoy dobrowolnie wyruszycie z nami? - spytał Dumbledore, świdrując Złotego Chłopca spojrzeniem.
Potter zacisnął pięści ze złości. Gdyby można było zabijać wzrokiem, Drops już by nie żył.
Harry wiedział, że jeśli się nie zgodzi, zabiorą go ze sobą siłą. Poza tym nie wiadomo, co zrobiliby z jego towarzyszami. Musiał się zgodzić, choć nie chciał.
Prychnął.
- Myślisz, że powiem nie? Co to zmieni? Mogę pójść do Hogwartu o własnych siłach, albo zawleczecie mnie tam przymusem. Nie jestem na tyle głupi, by upierać się przy swoim tylko po to, żebyś miał tą satysfakcję, jaką jest możliwość związania mnie, zakneblowania, ogłuszenia czy czego tam jeszcze. Więc owszem, pojadę z wami. Ale stawiam warunki.
Zdziwiony Dumbledore pozwolił mu je wymienić, unosząc brwi do góry i prześwietlając Pottera oczami, jakby miał w soczewkach rentgen.
- Emily jedzie ze mną. Poza tym chcę zmienić dom, bo wiem, że zwariuję wśród ubóstwiających cię Gryfonów.
- Niech będzie. A ja cię uprzedzam, że będziesz miał kuratora. Cud, że Ministerstwo ograniczyło się tylko do tego, wszyscy już wiedzą, że zabiłeś Dursley'ów.
Harry uśmiechnął się drapieżnie. No to będzie wesoło...
- A ja nie mam nic do powiedzenia? - warknął Malfoy.
Dumbledore ukrył rozdrażnienie i udając spokojnego spojrzał na Dracona, po czym pozwolił mu mówić.
- Nie chcę, żeby mój ojciec zabrał mnie ze szkoły ani nie chcę być Śmierciożercą, nie chcę też być twoim służącym czy pieskiem na posyłki, więc przyzwyczaj się, że mój stosunek do ciebie się nie zmieni. I jeszcze jedno - jedzie ze mną kot.
Drops westchnął rozeźlony, ale zgodził się na warunki nastolatków.
- Macie zwracać się do mnie “panie profesorze”, nie jestem z wami na ty, z tego, co pamiętam.
Emily, Harry i Draco udali się z członkami Zakonu na Grimmuald Place 12. Millię i bliźniaków zostawiono w lesie, najwyraźniej Zakon nic do nich nie miał.
Wszystko to działo się 10 sierpnia.
Rozdział 17 Grimmuald Place 12
Leżał na łóżku z rękoma założonymi za głowę, wpatrzony w sufit. Nie chciało mu się wstawać. Przespał śniadanie i mimo iż za chwilę będzie obiad, wcale nie był głodny.
"Czy zrobiłem źle? Miałem wybór... albo pójdę z Dropsem do Hogwartu po dobroci, albo zawloką mnie tam siłą. Co miałem robić?! Wybrać pierwszą opcję i wyjść z tego sparaliżowany przez petrificusa?! Nie, bramka numer 1 odpadła na wstępie... Chociaż to wbrew moim przekonaniom, nie żałuję tego wyboru..."
Znajdował się na Grimmuald Place 12, w starym pokoju Syriusza. Dumbledore kazał mu tu zostać do czasu powrotu do szkoły. Odkąd tu przybył myślał o wielu rzeczach - o śmierci przyjaciół, Syriuszu, Voldemorcie i o tym, jak będzie w Hogwarcie... Dowiedział się, że Dumbledore wcale nie ukrywał, że to on załatwił Dursley'ów. Jaki był wtedy wściekły... Cóż, Albus lubi działać mu na nerwy. Najbardziej wkurzyło go to, że chciał przydzielić mu kuratora. Baa! Nawet rozmawiał o tym z Knotem!
"Ludzie święci, przecież to mugolskie!", pomyślał oburzony.
Wytrzeszczył oczy, bo zdał sobie sprawę z tego, o czym właśnie myślał. Czy właśnie nie tak rozumuje Riddle?
Westchnął. Cóż, jeśli nawet przez to upodabniał się do Toma, nie miał zamiaru tolerować kogoś, kto kontroluje każdy jego ruch. I bez tego jest śledzony na każdym kroku i praktycznie nie ma żadnej swobody, prawie jak w więzieniu. A jednak zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewali - załatwił Dursley'ów i zwiał. O tak, z pewnością Drops nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Zaśmiał się cicho.
Jego myśli znów zaczęły krążyć wokół szkoły. Powiedział, że chce znaleźć się w innym domu. Miał już dość przesiadywania z Gryfonami; właściwie nic przeciwko nim nie miał, tylko że te ciągłe spory ze Slytherinem... to się robi męczące. A przede wszystkim ta ich wierność wobec Dumbledore'a. Jak można ufać komuś takiemu, jak ten oszust? Czy Gryfoni naprawdę są aż tak ślepi? Nie widzą, jak miesza im w głowach? Czy tak jak on potrzebują silnego wstrząsu, jak śmierć kogoś bliskiego, żeby przejrzeć na oczy?
Westchnął.
Slytherin też odpada. Towarzystwo Malfoy'a jest nader nieznośne już teraz, a co dopiero, jak będą dzielić jeden Pokój Wspólny, albo co gorsza, dormitorium. Poza tym nie chce robić Voldemortowi nadziei - Ślizgoni są najbliżej Czarnego Pana, a przyłączenie się do ich grona niektórzy uważają za jednoznaczne.
“Czarny Pan?!”
Hufflepuff też odpada. Nie, żeby miał coś do Puchonów, ale mimo wszystko są uważani za łamagi. Zostaje Ravenklaw.
Harry nie wiedział, jak przeżyje ten rok w Hogwarcie. Gryfoni będą wściekli, że ich zostawił, Ślizgoni będą kpić jeszcze więcej, zarówno z niego, jak i z Gryffindoru.
Co ma zrobić, żeby tego uniknąć...? No i musi pozbyć się tego kuratora.
“Co za głupi, mugolski pomysł.”
Leżał na łóżku, z rękoma założonymi pod głowę, wlepiając spojrzenie w sufit. Myślał, czy dobrze zrobił, uciekając z domu. Teraz jest w naprawdę paskudnej sytuacji - przez Dumbledore'a musi wrócić do szkoły, a powinien się ukrywać, żeby ojciec ani Śmierciożercy nie odkryli, gdzie jest. Jak ma to zrobić, chodząc do szkoły? Przecież wystarczy, że wsiądzie do pociągu, ojciec będzie o tym wiedział. Na szczęście Hogwart jest w miarę bezpiecznym miejscem. Nie, żeby ufał czy popierał Dumbledore'a, ale trzeba mu przyznać, że jest potężny.
Nie ma wyjścia, musi wrócić do szkoły, mimo iż sam sobie w ten sposób szkodzi.
Szkoda tylko, że musi znosić Pottera do czasu powrotu do szkoły. Dumbledore zmusił go, żeby przesiedział ten okres w siedzibie Zakonu Feniksa.
Westchnął. Tak, ostatnio problemy kleją się do niego jak muchy do lepa. Na szczęście Nicolas mu pomaga.
Cieszył się, że go poznał. To on otworzył mu oczy, to dzięki niemu zaczął zauważać błędy w rozumowaniu ojca.
A właśnie, gdzie jest Nicolas...?
Śnieżnobiały kot siedział na płocie niewielkiego domku, znajdującego się za gęstym lasem; patrzył na północ, czekając, aż wrócą gospodarze. Wreszcie dostrzegł dwóch elfów z koszami pełnymi warzyw i Millię z martwym królikiem przewieszonym przez plecy, czyszczącą brudny od krwi miecz. Uśmiechnęła się na widok Nicolasa.
Ziewnął przeciągle i wstał. Nawet jeśli nie był głodny, na obiedzie należałoby się stawić. W końcu jeśli zaczną się martwić, jego pokój (mimo iż zajmuje go zaledwie tydzień, czuł się w nim jak u siebie) będzie przeżywał oblężenie. Lepiej ich nie martwić, bo zrobią tu rewolucję.
Uśmiechnął się na myśl wrzeszczącej Molly i Artura z wyciągniętą różdżką, próbującego wyważyć drzwi.
Przecierając oczy ubrał kapcie. Szurając zagarnął ciuchy leżące na krześle, które stało pod ścianą i wgramolił się do łazienki. Wziął szybki prysznic i umył zęby, ubrał się, po czym poczochrał włosy ręką i wyszedł z łazienki, po czym zszedł na dół.
Wszyscy byli już przy stole. Najwyraźniej postanowili na niego nie czekać. Właściwie mu to nie przeszkadzało.
- Oh, Harry! jak się spało? - spytał pan Wesley. Potter dostrzegł, jak krzywi się Malfoy, siedzący przy drugim końcu stołu.
- Całkiem nieźle - odparł beznamiętnym tonem.
Nałożył sobie na talerz sałatki warzywnej, posłodził herbatę, po czym zabrał to wszystko i ruszył w stronę schodów.
- Nie zjesz z nami, Harry? - spytała smutno Molly. Dziwne, że też jeszcze nie przyzwyczaili się, że woli jeść w samotności. Zdecydowanie nie lubił, jak ktoś mu się przygląda podczas jedzenia; tracił wtedy apetyt.
- Nie - odpowiedział, nawet się nie odwracając. Mimo iż stał tyłem do wszystkich, niemal widział oczyma wyobraźni porozumiewawcze spojrzenia Weasley'ów i innych członków Zakonu Feniksa oraz kpiący uśmieszek Malfoy'a, który, prawdę mówiąc, już tak bardzo do niego nie pasuje, jak w zeszłym roku. Potter zauważył, że Dracon bardzo się zmienił. Miał zdecydowanie dłuższe włosy niż dwa miesiące temu, Harry nadal nie może się nadziwić, jakim cudem tak szybko urosły; był wyższy i miał ewidentnie łagodniejsze rysy twarzy.
Malfoy także dostrzegł zmianę w wyglądzie Harry'ego. Nie był już tak chudy, jak kiedyś. Zmężniał, a jego włosy były bardziej potargane, niż do tej pory. Oczy nabrały koloru jeszcze głębszej zieleni i nie nosił już workowatych ciuchów po kuzynie.
Potter poszedł do swojego pokoju, nie zaszczycając obecnych nawet przelotnym spojrzeniem.
- Co cię tu sprowadza? - spytała Millia, kiedy już siedzieli w domku. Bliźniaki przygotowywały sobie wegetariański posiłek (nie jedzą mięsa, są głęboko połączeni z naturą i zabijanie zwierząt uważają za zbrodnię), a Millia piekła królika.
- Znudziło mi się siedzenie w domu Syriusza, a że nie mam gdzie rozprostować kości, bo wszyscy myślą, że jestem normalnym kotem, przyszedłem tutaj, żeby rozprostować kości.
- co u Dracona? - spytał Viktor.
- Nieźle. NIe narzeka, bynajmniej. Mimo wszystko martwi się powrotem do szkoły.
- Ojciec?
Nicolas pokiwał głową.
- On to ma kłopotów w bród - westchnęła Millia.
- Mhm. - mruknął Nicolas, wodząc za czymś wzrokiem. Po chwili zamienił się w kota i rzucił w kąt, ignorując zaskoczone spojrzenia przyjaciół.
Kiedy wskoczył na stół z myszą w pyszczku, wszyscy zgodnie wybuchnęli śmiechem.
Kiedy usłyszeli, jak drzwi od pokoju Syriusza się zamykają, Malfoy wybuchnął śmiechem. Wszyscy skierowali wrogie spojrzenia w jego stronę.
- Wy to naprawdę bywacie żałośni - stwierdził Dracon.
- A co ty wiesz?! - warknął Bill Weasley.
- Wyjaśnijcie mi, dlaczego jesteście dla niego tacy mili? Załatwił swoje wujostwo i ewidentnie pokazuje, że nie ma zamiaru was poprzeć w tej wojnie. Więc co wam jeszcze zależy? Nie jest już tym człowiekiem, którego znaliście. Zmienił się i z pewnością wam się to nie podoba.
- Przecież ty go nie znasz! - wybuchła Molly.
Malfoy wstał od stołu i skierował się w stronę schodów. Tuż przed nimi na chwilę się zatrzymał i odwrócił w stronę jadalni.
- Upodabnia się do Ślizgonów, no nie?
Uśmiechając się drwiąco ruszył w stronę swojego tymczasowego pokoju, zostawiając Zakon Feniksa pośród krzykliwej, niemal namacalnej ciszy.
Rozdział 18 Biegając w deszczu...
20 sierpnia, sobota. Mimo iż są wakacje i środek lata, dzień byłpochmurny i deszczowy. Harry siedział na kanapie w salonie domu przyGrimmuald Place 12, przyglądając się kroplom, uderzającym w okno.Pomyślał, że w tym roku listy z Hogwartu się spóźniają... No, chyba żeon i Malfoy mają ich nie dostać, co przecież jest niemożliwe, skorowyraźnie zaznaczono, że muszą wrócić do szkoły, a więc zanim zaczniesię nauka, powinni odesłać dyrektorowi listę z przedmiotami, które będąznosić przez następne dwa lata... Cóż, Dumbledore ma dzisiaj pojawićsię w kwaterze, żeby ponownie odczytać testament Syriusza, bo Harry'egoto ominęło, więc przy okazji może go wypytać o parę rzeczy... Może teżzmieniło się coś w szkole? Kto wie...
- Co jest, Potter, tęsknisz za szlamcią i rudzielcem? - usłyszał Potter kpiący głos Malfoy'a, dochodzący zza kanapy.
- Ja przynajmniej mam za kim tęsknić - odparował obojętnym tonem, myśląc przy tym, że tak naprawdę od dawna o nich nie myślał.
Malfoy prychnął.
- Ja nie przywiązuję się do ludzi - skłamał gładko. Taak, najłatwiej skłamać, przecież nie może okazać słabości.
Potter uśmiechnął się lekko.
- Co, zatkało? - zakpił Draco.
- A co możnaodpowiedzieć na to, że jesteś bez uczuć? Wiesz co, szkoda mi ciebie,Malfoy. Nawet nie masz z kim porozmawiać wiedząc, że to, o czym mówisz,nie zostanie przekazane dalej - ziewnął. - Właściwie to ja też kogośtakiego nie mam. Właściwie nigdy nie miałem - przerwał na chwilę, bospostrzegł, że właśnie zwierza się fretce. - No, ale to szczegół.Spadam stąd, bo jeszcze zarażę się od ciebie wrogością do mugolaków...Choć tak naprawdę to ostatnio faktycznie zaczynam świrować...
Malfoy, gdyby niebył Malfoy'em, wytrzeszczyłby oczy, bo jak to Potter zaczyna świrować?Przecież to było wiadome już od dawna...
- Taa Potter,najlepiej uciec od wszystkiego, co nie? - zapytał z cynicznymuśmieszkiem platynowowłosy, myśląc przy tym, że sam przecież ucieka...
- A kto ci powiedział, że ja uciekam? Po prostu nie mam zamiaru zwierzać się tlenionej fretce, którą niewątpliwie jesteś...
- Nie podskakuj, Potter, bo...
- Bo co?! Naskarżysz na mnie Dumbledore'owi? Weź przestań...
- Niee... ale...
- Nie ma żadnego ale, jak idę się przejść, na razie...
Malfoy zacisnąłpięści ze złości. Kiedy Potter wyszedł z pokoju, wyciągnął z kieszeniróżdżkę i rozwalił wazon, stojący na stole, po czym poszedł do pokoju,który został mu przydzielony na tymczasową kwaterę...
Szła korytarzemciemnym, jak noc, oświetlonym nikłym blaskiem pochodni, w stronęwielkiej sali, gdzie ojciec i jego ziemscy słudzy odbywali zawszezebrania. Stanęła przed olbrzymimi wrotami, których żaden człowiek niebyłby w stanie otworzyć o własnych siłach, tak były ciężkie. Dotknęłaręką klamki i drzwi się otworzyły, ukazując duże pomieszczenie zwielkim, okrągłym stołem, przy którym zgromadzili się Śmierciożercyoraz jej ojciec... Głupio się czuła, rozmawiając tu z nim, bowiedziała, że to tylko jego klon.
- Witaj, córko. Cocię do mnie sprowadza? - spytał Voldemort, uprzednio uciszając rozmowy,prowadzone między sługami Czarnego Pana.
- Ojcze, już dawnopowinniśmy porozmawiać. Zastanawia mnie kilka rzeczy, które sąniezwykle ważne i które z całą pewnością nie powinny dotrzeć do uszutych tutaj. No, chyba że zdradziłeś im sekrety mojej misji.
Czarnowłosy mężczyzna uśmiechnął się.
- Nie obawiaj się. Zgromadzeni tu czarodzieje są moimi najbardziej zaufanymi ludźmi, elitą. Wiedzą o wszystkim, więc mów śmiało.
- Dlaczego kazałeś zamordować przyjaciół Harry'ego?
Riddle westchnął.
- Może tego niezauważyłaś, ale jesteśmy bardzo do siebie podobni, ja i Harry. Wiemmniej więcej czym się kieruje. Wiedziałem, że pozbawiając gowszystkiego, co dla niego ważne, tym samym sprawiam, że znienawidzijeszcze bardziej nie tylko mnie, ale i Dumbledore'a, wiedziałem, żedzięki temu jeszcze bardziej będzie pragnął podążyć własną, niewyznaczoną przez nikogo ścieżką. I takie właśnie jest jego zadanie -sam ma osądzić, co jest dobre, a co złe, co powinien zrobić, a co nie.Owszem, chcę go przekonać do siebie, ale nie mam zamiaru zmieniaćswojego sposobu postępowania tylko dlatego, że jemu może się to niespodobać. Niszczę wszystkich, którzy są po stronie Dumbledore'a, choćnie sprawia mi to radości, a mimo iż próbowałem przekonać do siebieWeasley'ów i Granger, wiedziałem już, że będą stać murem przed tymgłupcem, więc cóż mi pozostało? Nie chcę, żeby Harry przyłączył się domnie dlatego, że naopowiadałem mu bajek o tym, co robię. Później mógłbyżałować swojej decyzji. Chcę, aby stanął po mojej stronie, bo mojepostępowanie jest zgodne z jego zasadami. Na razie nie wie, dlaczegodoszło do tej wojny, może kiedy się dowie, zmieni to jego nastawieniedo mnie... Ale jest jeszcze czas, a nie mogę na niego naciskać, żeby gonie zniechęcać...
Emily westchnęła ciężko.
- Wszystko pięknie,ładnie, ale czy dowiem się w końcu, po co w ogóle mam go pilnować?Przecież nie potrzebuje już ochrony. świetnie sobie radzi, poza tymjest już bezpieczny, choć martwiłabym się o jego stan psychiczny,zważając na to, że zmuszony jest do przesiadywania w towarzystwieDumbledore'a średnio co dwa dni.
Wśród Śmierciożerców rozległy się ciche śmiechy. Nie, żeby bali się roześmiać, po prostu tacy już byli...
- Posłuchaj. Kiedydotrze do Hogwartu, ktoś... Będzie chciał się go pozbyć. Ktoś z Nieba.Ten ktoś jest teraz najsilniejszym z młodych magów i nie chce, żebyktoś inny zajął jego miejsce, rozumiesz?
- Masz na myśli Nathana Kellera? - powiedziała cicho Emily.
Czarny Pan zachichotał.
- Nic nie umknie twojej uwadze, co?
- Ale... to znaczy,że... ja wiedziałam, że Harry jest Draznigh, ale przecież to nictakiego... on jest aż tak silny, żeby Keller się nim przejmował...?
Riddle spoważniał.
- Tak, jest tak silny, choć sam o tym nie wie. Powinien przebudzić się dopiero w dniu swoich 16 urodzin.
- Przecież ten dzień już minął - zauważył jeden ze Śmierciożerców.
- Słuszna uwaga.Jednakże, kiedy w Ministerstwie Magii walczyłem z Dumbledorem, częśćemanowanej przez nas mocy wniknęła w Harry'ego, przez co blokadazostała wzmocniona.
- Więc kiedy zyska pełną moc? - spytał któryś z zamaskowanych.
- Niestety, nie potrafię podać dokładnej daty, ale ten czas nie powinien wydłużyć się dalej niż o parę miesięcy.
- Czyli do świąt? - spytała Emily, nadal nie do końca wierząc w to, co usłyszała.
Voldemort pokiwał głową.
- Do świąt. Do kiedysię nie przebudzi, musisz go strzec. jednak pamiętaj - nie jesteś wstanie dorównać Kellerowi, kiedy więc zagrozi Harry'emu, masz mu pomócuciec do Lustirii. Tam jest ktoś, kto może mu pomóc.
Riddle pokiwała głową.
- Postaram się, ojcze - obiecała.
- Cieszę się.
Harry biegł.Ostatnio nabrał nawyku biegania w deszczu. To niezwykle męczące, aledawało mu satysfakcję, kiedy się zmęczył, usiadł na ławce, równiemokrej jak on sam. Przez kilka minut przyglądał się chmurom, kiedyusłyszał szelest w krzakach za sobą. Gwałtownie odwrócił głowę, przezco rozbolał go kark, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo to,co zobaczył, zszokowało go jak nic do tej pory. Zobaczył czarnego,dużego psa, machającego wesoło ogonem.
- Nie... Syriusz... to nie możesz być ty...
Pies pobiegł kawałekprzed siebie i odwrócił się w stronę Harry'ego. Chyba chciał, żebyposzedł za nim. Chłopak wstał i poszedł za psem, nie zastanawiając sięnad tym, dokąd go prowadzi, tylko jak to w ogóle możliwe...
Rozdział 19 Zmiany, ach te zmiany...
- Ale jak... to przecież niemożliwe... - Harry pokiwał z powątpiewaniem głową. Już od kilku godzin siedział z Syriuszem w jakimś starym, opuszczonym domu. Po rzewnych powitaniach i opowieści Harry'ego, co się z nim działo przez cały ten czas, nadeszła pora na gorzką prawdę... Syriusz opowiedział mu, jak umarł, że trafił do Piekła, gdzie został przydzielony do pracy w Międzyświatowym Transportem Towarów. Okazuje się, że poszukują tego, czego nie ma w Piekle, dla ludzi, którzy to sobie zamówią. Podróż Międzyświatową Koleją trwa cały tydzień, więc jak już są na ziemi, to starają się załatwić jak najwięcej.
Ale to nie to jest straszne. Straszne jest to, co mu powiedział o sile, którą będzie musiał pokonać. Powiedział mu, kim są Draznigh - ludzie, którzy mają naturalną moc czarowania bez różdżki. Harry nim jest, i z wypowiedzi Syriusza wynika, że jest kimś nawet znacznie potężniejszym... Ale jakim cudem, skoro wybitny był tylko z Obrony Przed Czarną Magią? Jak ma się tego nauczyć, skoro musi uczęszczać do Hogwartu?
Usłyszał także o przeciwniku, którego będzie musiał pokonać. Nathaniel Keller, przepotężny. Jest Verugaldem Cierni. Syriusz nie chciał mu wyjaśnić, o co chodzi z tą nazwą, bo twierdził, że to za bardzo namiesza mu w głowie. W każdym razie Nathaniel uważa Harry'ego za zagrożenie i będzie chciał go wyeliminować, zanim jego moc się przebudzi... Czyli już niedługo.
Jak wyjaśnił Łapa, przybył tu tylko po to, żeby go ostrzec, bo już jutro wraca do Piekła. Wyprawa grupy z Międzyświatowego Transportu Towarów skończyła pracę i gdy tylko załadują wszystko do pociągu, wyruszają w drogę powrotną.
Harry żałował, że Syriusz już odchodzi. Miał nadzieję, że zostanie z nim dłużej... Że będą mieli czas rozmawiać i się śmiać... że mu pomoże. Żałował też, że nie przyszedł tu jego ojciec. Do cholery, przecież mógł! Mógł, był gdzieś niedaleko, ale nie przyszedł. Dlaczego? No dlaczego?!
Rozstali się w ciszy. Harry wrócił na Grimmuald Place z podłym humorem i miał przeczucie, że za chwilę jeszcze się pogorszy...
***
- Przygotowałem do Hogwartu wiele zmian, sytuacja znacznie się pogorszy dlatego... - Dumbledore'owi przerwało wejście przemoczonego, zdyszanego Pottera.
- Harry, jak ty wyglądasz! - załamywała ręce Molly.
- Właśnie. Co żeś robił w taką pogodę na dworze? - spytał pan Weasley.
- Biegałem - wyjaśnił Potter.
- Tyle czasu? Chłopcze, oszalałeś! - wtrąciła się jakaś starsza czarownica, której Harry nigdy na oczy nie widział.
- Spóźniłem się? - spytał, nadal sapiąc ze zmęczenia. Wysuszył się różdżką i usiadł na krześle obok Malfoy'a.
- Nie martw się, Harry, dopiero przyszedłem. Powtórzenie wszystkiego nie zajmie wiele czasu - odpowiedział łagodnym tonem Albus, na co Potter skrzywił się lekko.
- Taa - westchnął i usadowił się wygodniej w krześle.
- Proszę, oto twój list ze szkoły, Harry. Jutro podasz mi przedmioty, jakich chciałbyś się uczyć w tym roku.
Brunet kiwnął głową, modląc się, aby nie wybuchnąć kpiącym śmiechem. Dumbledore, nie udawaj takiego troskliwego!
- Jak już mówiłem, szykuję wiele zmian na ten rok, gdyż sytuacja znacznie się pogorszy. Zacznijmy od systemu nauczania - podział na domy będzie, owszem, ale wszystko będzie wyglądało inaczej. W dotychczasowym Pokoju Wspólnym Slytherinu zamieszkają szósto i siódmoroczni, w Pokoju Wspólnym Gryffindoru - pierwszo i drugoroczni, Hufflepuffu - trzecio i czwartoroczni. W Pokoju Wspólnym Ravenklawu znajdą się pokoje naszych gości z Lustirii.
Harry i Malfoy wymienili zaskoczone spojrzenia. Jakim cudem zyskał poparcie elfów?
- Lustiria? - spytała zaskoczona Molly.
- Miasto elfów.
Wszyscy wydawali się być zaskoczeni tą odpowiedzią, zaś Dumbledore uśmiechał się dobrodusznie. Kiedy członkowie Zakonu Feniksa umilkli, kontynuował.
- Ponadto, będą dwa systemy nauki - pierwszy, dzienny, dla uczniów słabszych; nocny, dla tych wybitniejszych. Nie będzie podziału na damskie i męskie dormitoria - w dormiotoriach damskich będą uczniowie uczący się systemem dziennym, w dormitoriach męskich - ci lepsi.
“To teraz nie ma znaczenia, do jakiego domu będę należał - i tak będziemy musieli się znosić.”, pomyślał Harry. ”Mimo wszystko wlałbym zmienić dom.”
- Rozumiem, że podzielicie nas na tych gorszych i tych lepszych dopiero w roku szkolnym? - spytał Malfoy, kpiąc w myślach z beznadziejnych pomysłów Dumbledore'a.
Dumbledore pokiwał głową i gdy już otwierał usta, żeby znów zacząć mówić, uprzedził go Harry.
- I niby po co to wszystko? - spytał, ziewając.
“Brawo, Potter.”. pomyślał Draco, uśmiechając się kpiąco i czekając na reakcję Dumbledore`a.
- Po to, aby zawsze ktoś był na korytarzach i nikt nie zdołał się wedrzeć do zamku.
- Nie wystarczą patrole nauczycieli i prefektów? - spytał Malfoy.
- Skoro Harry dawał radę się przemknąć, to wyszkoleni czarodzieje tym bardziej.
Potter prychnął.
- Doskonale pan wiedział, że robię co chcę i nie próbował się pan temu przeciwstawić. gdyby pan chciał, nie dawałbym rady szwendać się po zamku. Poza tym mam jedyną prawdziwą pelerynę - niewidkę.
Po twarzy Dumbledore'a przebiegł cień, ale nikt tego nie zauważył. Poza wytrawnymi obserwatorami i tymi, którzy wiedzieli, czego szukać - Potterem i Malfoy'em.
- Mimo wszystko obcy także przedostawali się do Hogwartu więc takie środki ostrożności uważam za konieczne. To wszystko, co chciałem powiedzieć. Panie Potter, czy zechce pan porozmawiać ze mną na osobności?
- Niech będzie - westchnął z rezygnacją Potter.
Kiedy wszyscy wyszli, przemówił Dumbledore.
- Wiesz już, w jakim chcesz być domu, Harry? - spytał Albus.
Potter pomyślał chwilę. Chciał być Krukonem, ale... Cóż, z kim będzie gadał o elfach i tym, co dzieje się naprawdę? Chyba będzie skazany na Malfoy'a, ale raz kozie śmierć.
- W Slytherinie - odpowiedział. - I chciałbym zmienić wygląd; nie chcę, aby mnie rozpoznawano.
Dumbledore wydawał się zaskoczony, ale wyraził zgodę.
- Przygotuję odpowiedni eliksir i...
- Znajdę kogoś, kto to dla mnie zrobi. Do widzenia, profesorze - przerwał mu Harry i nie czekając na odpowiedź ruszył do pokoju Malfoy'a. Musi z nim poważnie porozmawiać. Z nim i z Emilly.
Rozdział 20 Rozmowy kontrolowane. Wizyta tajemniczego gościa.
- Potter - odrzekł spostrzegawczo blondyn na widok kruczowłosego, stojącego w progu pokoju.
- W istocie, to właśnie ja. Mogę wejść?
Nie czekając na odpowiedź wyminął Malfoy'a i rozsiadł się wygodnie na parapecie.
- Wiesz, gdzie jest Emily? - spytał, patrząc na krople deszczu uderzające w szyby.
- Skąd mam wiedzieć? To tu ją tu sprowadziłeś. Swoją drogą dlaczego? Słyszałem, że jesteście pokłóceni.
Chwila ciszy.
- Nie wiem - odrzekł szczerze. - Chyba coś mnie do niej ciągnie.
Gęste chmury na niebie sprawiały, że mimo iż było letnie popołudnie, w pokoju panował półmrok. W domu nie było prądu, a Dracon, zamiast magicznie oświetlić pomieszczenie, po prostu zapalił świece.
- Niezły klimacik żeś tu zrobił - rzucił beztrosko Potter.
Za oknem dało się słyszeć pomruk. Zbliżała się burza.
- Co cię tu sprowadza? - spytał Malfoy.
- Będę Ślizgonem - powiedział smętnie Harry.
Za oknem błysnęło. Swoim starym zwyczajem Potter odliczał czas od zobaczenia błyskawicy do grzmotu. Jeden... Dwa... Trzy... Cztery...
- Nie pasujesz do Slytherinu.
Siedem... Osiem...
- Byłbym tam gdybym nie prosił Tiary Przydziału o przydzielenie do Gryffindoru.
Dwanaście... Trzynaście...
Zagrzmiało cicho.
- Dlaczego mi o tym mówisz?
Potter oderwał wzrok od okna i spojrzał na Malfoy'a.
- Bo wiele nas łączy.
Blondyn ostentacyjnie uniósł do góry prawą brew
- Niewiele osób zachowuje swoje poglądy w tych czasach i pozostaje niezależnych od Dumbledore'a i Voldemorta. ty i ja jesteśmy jednymi z takich ludzi i dlatego powinniśmy trzymać się razem.
- Czy ty mi proponujesz przyjaźń, Potter?
Harry uśmiechnął się lekko.
- To za dużo powiedziane. Bynajmniej przemyśl to,
Wstał i ruszył do drzwi. Chwytał już za klamkę, kiedy odezwał się Malfoy.
- Przyznaj się Potter. Potrzebujesz mnie. Jesteś zbyt słaby, by samemu podołać temu wszystkiemu.
Przez niezmiernie długie kilka sekund Harry stał nieruchomo z ręką na klamce. Trwał tak z wytrzeszczonymi oczyma i twarzą zastygłą w zaskoczeniu, kiedy Malfoy wlepiał stalowe spojrzenie w jego plecy. Nie uśmiechał się cynicznie, jak możnaby się po nim spodziewać; po prostu stał i czekał na reakcję Pottera, równie nieruchomy, jak on sam.
- Masz rację, Malfoy. Potrzebuję cię - powiedział Harry i wyszedł z pokoju. Szybko przeszedł do swojej kwatery. Zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie placami, dysząc ciężko. W towarzystwie Malfoy'a było mu... duszno. Czuł się tak, jakby wynurzył się spod wody i wreszcie mógł zaczerpnąć powietrza. To chyba ulga. Tak, niewątpliwie ta rozmowa nie należała do łatwych.
Puk, puk, puk.
Millia wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z bliźniakami, po czym wyjrzała przez okno na ganek. Stała tam zakapturzona, niewysoka postać w ciemnym płaszcz, ociekającym wodą. Rose podeszła do drzwi i otworzyła je, jednocześnie wyciągając miecz i celując nim w przybysza.
- Spokojnie, to ja - odrzekła postać. Rozejrzała się niespokojnie, po czym zdjęła kaptur.
- Emily! Wchodź, proszę. Czego się napijesz? Właśnie zagotowałam wodę - trajkotała jak nakręcona Millia, zamykając drzwi za panną Riddle. Emily zdjęła płaszcz i odwiesiła go na haczyk w holu, po czym przeszła do jednej z dwóch izb na parterze, gdzie z uśmiechem powitali ją Marcuj i Victor. Pogłaskała Nicolasa i rozsiadła się wygodnie w fotelu przy kominku.
- Jakie wieści? - spytał Marcuj, kiedy z kuchni wróciła Millia i podała Emily kubek z gorącą czekoladą, a elfom ziołowy napar.
- Byłaś u ojca, prawda? - zapytała, sącząc ziółka..
- O tak, byłam. I wygląda na to że Harry ma kłopoty.
- Keller? - spytał Victor.
Riddle pokiwała głową.
- Nie wiem, czy zostanę tu na tyle długo, by zdołać mu pomóc. Mój limit pobytu na ziemi się kończy. 5 października będę musiała wracać do Piekła, a Keller może zaatakować później.
- Na razie mamy inny problem.
Victor pokiwał głową.
- Potter zyskał jeszcze większą sławę - wszyscy wiedzą o tym, że załątwił Dursley'ów, o kuratorze, którego będzie miał. Jak jeszcze zmieni dom i otwarcie zacznie wyrażać swoją niechęć do Dumbledore'a, to w tej szkole go chyba zjedzą.
- Nie podejrzewałam cię o poczucie humoru, Victorze! - zarechotała Emily. Rose zgromiła ją spojrzeniem.
- To nie jest powód do żartów. Oni naprawdę mogą tam mu zrobić krzywdę.
- Los go chroni - mruknęła Riddle.
- Nie powołuj się na Niego! Jeśli będziemy na Nim polegać, nic z nas nie zostanie!
-Przepraszam - westchnęła, obracając kubek w rękach.
-Harry wspominał coś, że chce zmienić wygląd, a jak wygląd, to i nazwisko - odezwał się Nicolas.
- no to uczniów mamy z głowy. Został tylko Keller.
- Z pewnością rozpozna Pottera. Znajdzie na to sposób...
TRZASK!
Zerwał się z łóżka, obudzony niepokojącymi odgłosami, dobiegającymi z głębi domu. Ubrał kapcie i chwycił różdżkę. Szepnął "Lumos", po czym cicho wyszedł z pokoju, ruszył w stronę, z której wcześniej dobiegał trzask tłuczonej szyby.
Powoli szedł przed siebie, co jakiś czas zerkając przez ramię. Doszedł do schodów. Wspiął się po nich, po czym stanął przed drzwiami , zza których dobiegały ciche szmery. Ostrożnie nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia.
Przez wybitą szybę chłód nocy przedostawał się do pokoju. Zimny wiatr przyprawił Harry'ego o dreszcze. Koło okna stała zakapturzona postać, dysząca ciężko ze zmęczenia. Gdy tylko Potter wszedł do pokoju, odwróciła się w jego stronę.
- Pomóż... mi... - wysapał mężczyzna, jak Harry wywnioskował po głosie.
- Kim jesteś? - spytał.
- Pozwól... mi się... najeść.... - wydukała zakapturzona postać, zbliżając się powoli do chłopca.
"Najeść?!"
I wtedy go olśniło.
"Wampir!"
Rozdział 21 Przebudzenie
Widział ktoś Pottera? - spytał Malfoy.
- Nie - rzuciła obojętnie Ginny, nie podnosząc wzroku znad książki. - A od kiedy cię to obchodzi, co? - spytała.
Malfoy spojrzał na nią z politowaniem, ale nie odpowiedział. Zastanawiał się, gdzie się podział brunet. W pokoju go nie było, nie zszedł na śniadanie. Ciekawiło go, dlaczego nikt się tym nie przejął.
Już chciał wrócić do pokoju, gdy Nimfadora dała mu znak, by szedł za nią. Zaskoczony zrobił, o co go proszono.
Kiedy znaleźli się w pokoju Tonks, Malfoy spojrzał na nią pytająco, unosząc lewą brew.
- Przestań się tak dziwić tylko powiedz, czy ty też słyszałeś te hałasy w nocy.
Dracon zastanowił się. Faktycznie, coś słszał. jakby ktoś stłukł lustro czy coś. Pokiwał twierdząco głową.
- W porządku. Musimy znaleźć Harry'ego. Nikt nam nie pomoże więc musimy sobie radzić sami.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego nikt nam nie pomoże?
- Chora zachcianka Dumbledore'a. Nie pytaj, po co mu to. Sama nie mam pojęcia, ale dostosowywać do takich rozkazów się nie będę.
- Durny człowiek. Idziemy?
Kiedy wyszli, zastali Emily wchodzącą po schodach na piętro. Ostatnio rzadko bywała w kwaterze - razem z Nicolasem siedziała w domku zajmowanym przez Millię Rose i bliźniaków, a kiedy już była na Grimmauld Place, próbowała porozmawiać z Potterem. Zazwyczaj kończyło się to krzykami i trzaskaniem drzwi.
- Stało się coś? - spytała.
- Tak. Szukaj Pottera, zgubiło się dziecko - zakpił Malofy i pognał na górę.
- On mówi poważnie? - spytała z niepokojem.
- Tak. trudno uwierzyc, nie? Dracon szuka Harry'ego z własnej... - Nimfadora urwała,bo zauwazyła, że nikt jej już nie słucha. Westchnęła i zaczęła przeszukiwac parter.
Malfoy otwierał jedne drzwi za drugimi, ale Pottera jak nie było, tak nie ma. Doszedł do scohdów prowadzących na ostatnie piętro, po tym był jużtylko strych. były tu tylko dwa pokoje - wszedł do pierwszego po lewej i zbladł. Podbiegł do schodów i wychylił sie przez barierkę.
- Mam go ! - krzyknął i wrócił do pokoju, gdzie znalazł zgubę.
Ukląkł koło ciała Pottera i przyłożył dwa palce do jego szyi. Żyje, odetchnął w myślach. Obrócił bruneta na plecy i zobaczył dwie dziórki po drugiej stronie szyi.
- Kurwa! Wampir go ugryzł! - wrzasnął akurat w tym momencie, w którym Emily i Nimfadora wbiegły do pokoju. Riddle pisnęła i uklękła koło Malfoy'a.
Dracon postanowił się ulotnic. Dźwignął się na nogi i poszedł do siebie. Zamknął drzwi i ziewnął szeroko. Przetarł rękoma oczy i pomyślał, że nie wyspał się tej nocy. Tak naprawdękażdej pełni nie może spac.
Tydzień później Harry się obudził. Pierwsze, co zobaczył, to beczącą przy jego łóżku Emily.
- Przestań się mazac - wychrypiał, po czym założył okulary. Nagle poczuł ostry ból w klatce piersiowej. Zaczął ciężko oddychac, zacisnął ręce na kołdrze. Językiem wyczuł, że wydłużyły mu się kły, a ostrymi jak brzytwa pazurami rozdziera pościel. Ze strachu zacisnął pięści, raniąc tym samym wnętrze dłoni. Metaliczny posmak krwi wypełnił jego nozdrza. Nęcił go i kusił, zachęcał, aby go zasmakowac, mimo iż samej krwi było niewiele. Harry już wiedział, co się dzieje, jest na głodzie. Cholernym wampirzym głodzie. Starał się nie patrzec na Emily, wiedział, że gdyby odwrócił wzrok w jej stronę natychmiast straciłby panowanie nad instynktem budzącego się w nim drapieżcy i na nic nie zważając zaatakowałby ją, czyniąc takim samym potworem, jakim jest on sam, a może nawet gorzej, może by ją zabił!
- Wyjdź - wychrypiał słabym głosem.
Riddle chyba zrozumiała, o co chodzi, bo ulotniła się, mówiąc:
- Przyprowadzę kogoś, kto ci pomoże.
Wiedziała, co ma robic. Każdy wampir z zaświatów miał zwierzę, jednorożca z piekieł, który dawał mu swą krew, aby zaspokoic jego głód. Krew jednorożców bowiem doskonale zastępowała ludzką a zbyt wiele było istot odpornych na wpływ wampirzych komórek, by pozwolic na rozprezstrzenianie się wampiryzmu. Każdy wampir był zarejestrowany i posiadał jednorożca, który oddawał mu swoją krew. Gdyby Magiczna Rada do Spraw Zaświatów nie panowała nad tym, wkrótce każdy byłby wampirem i nie miałby czym się żywic. Wszyscy by cierpieli tak okrutnie, jak nikt dotąd. Bo tego, kto umarł, drugi raz śmierc nie spotka.
Dlatego Emily biegła do salonu. Jej ojciec przysłał elfa, który jest odporny na wampirzą krew i który miał służyć ją Potterowi. Teraz ten elf czekał na Grimmauld Place 12, aż Harry poczuje swój pierwszy głód.
Tymczasem Harry przestał sięhamowac. Wił się w łóżku, aż w końcu z niego spadł. Łzy zalewały jego twarz i podłogę, jęki wypełniały pomieszczenie...
... I wtedy wszedł Kail. Czarnowłosy elf ukląkł przy Harrym, odwracając go w swoją stronę. Pottera nie trzeba było o nic prosic. rzucił się na przybysza, zachłannie wbijając kły w jego szyję. Elf nie stawiał oporu. Harry łapczywie pił krew, bez żadnych zahamowań. Głód tak nad nim zapanował, że z podniecenia wbił pazury w plecy ofiary, rozkoszując się smakiem krwi. Kiedy elf poczuł, że zaczyna opadac z sił, sparaliżował Pottera.
Był zachłanny.Bardziej, niż inne wampiry.
Tak bardzo, że mógł go zabic.
Pozbawic go całej krwi.
Co więcej, biła od niego moc, jakiej Kail nigdy dotąd nie spotkał.
Rozdział 22 W niewoli własnych lęków
Na całym świecie, a nawet poza nim, działo się dużo rzeczy, na które wpływ miał Harry lub które w przyszłości zmienią w pewien sposób jego życie. Tego samego dnia, kiedy wybudził się ze śpiączki, Miritho Dine dotarł do Lustirii z księgą. Ukrył ją w ciężko dostępnej jaskini pod miastem, do której dostać się można tylko podając swoje prawdziwe imię.
Millia i bliźniacy nadal mieszkali w domku w Zakazanym Lesie, jednakże zatrzymała się u nich jeszcze jedna osoba, nienawidząca Harry'ego. Mimo swoich negatywnych uczuć w przyszłości bardzo Potterowi pomoże.
Nicolas miał się dobrze. Wszyscy cały czas myślą, że jest zwykłym kotem.
W Niebie natomiast działu się straszne rzeczy. Dumbledore uznał, że najwyższy czas, aby zaangażować niebiańskie oddziały do zbrojnej walki. W jednej z jednostek znalazła się matka Pottera.
Natomiast w Piekle Voldemort organizowanie oddziałów zostawił swojemu generałowi, a sam skupił się na Harrym i Księdze. Wiedział, że chłopak nienawidzi Albusa i nigdy nie stanie po jego stronie, za to diametralnie zmienił się jego stosunek do Riddle'a. Wiedział również, że Harry jest osobą, która pragnie spokoju. Chciał się jak najmniej angażować, gdyż miał nadzieję, że dzięki temu jego życie mnie się pokomplikuje, dlatego z całych sił starał się zachować bezstronność. Riddle uważał, że to bez sensu, zwłaszcza po tym, jak usłyszał przepowiednię. W niej wyraźnie jest nakreślone, że Harry jest w tę wojnę wplątany po uszy, nawet jeśli tego nie chce. miał więc nadzieję, że jednak uda mu się przekonać chłopca do siebie.
____
- Budź się, budź! - zawołała Emily. Harry otworzył oczy i przeciągnął się. Spojrzał na pannę Riddle i uśmiechnął się do niej ciepło, po czym poszedł do łazienki.
Minęły dwa tygodnie, od kiedy wybudził się ze śpiączki. Od tamtej pory pogodził się z Emily i zrozumiał, że bardzo mu na niej zależy. Od kilku dni są parą i Harry uważał, że to jedna z najlepszych podjętych przez niego decyzji. Wsparcie dziewczyny było mu wtedy bardzo potrzebne. Przeraźliwie bał się ciemności i nękały go koszmary. Większość dotyczyła tej strasznej nocy, kiedy to zaatakował go wampir, zdarzały się jednak takie, w których ponownie zabijał Dursley'ów lub patrzył na śmierć przyjaciół i właśnie te ostatnie były dla niego najgorsze. Do jego pokoju dostawiono drugie łóżko, na którym spał Dracon Malfoy.
Jak tylko Harry wszedł do łazienki, uśmiech zszedł mu z twarzy. Kiedy spojrzał w lustro, zobaczył chorego, zmęczonego życiem nastolatka. W jego oczach czaił się strach, niepewność wobec tego, co przyniesie przyszłość.
Kiedy był blisko Emily, starał się częściej uśmiechać. Przy niej naprawdę czuł się bardziej radosny, jednak z trudem zachowywał się pogodnie. Nie chciał po prostu, aby jego dziewczynie udzielał się ponury nastrój.
Z tego też powodu ani on, ani Draco nie wspominali przy niej o tym, że Harry budzi się w środku nocy zlany potem, że często płacze , kiedy ponownie przeżywa śmierć Hermiony i Rona. Poza tym miewał napady lęków. Czwartego dnia po wybudzeniu się ze śpiączki, kiedy wrócił z łazienki do swojego pokoju już po tym, jak Dracon zgasił światło, poczuł ogromny strach. Cały się trząsł i nie mógł dobrze oddychać. Dracon musiał go długo uspokajać, nim wreszcie dał radę zasnąć, jednak od tamtego dnia Harry spał z zapaloną świeczką, postawioną na szafce przy łóżku. Od tamtego czasu Potter miał jeszcze trzy takie napady.
Potter westchnął głęboko i zabrał się za poranną toaletę. Dwadzieścia minut później schodził po schodach do kuchni. usiadł na swoim miejscu, naprzeciwko Kaila Fowla, który zajmował teraz pokój Dracona. Musiał być cały czas w pobliżu, aby regularnie dostarczać swojej krwi Potterowi.
PO śniadaniu przemówił pan Weasley.
- Za 30 minut idziemy na Pokątną. Kto chce się zabrać niech idzie się szykować.
Harry westchnął ciężko i ruszył do swojego pokoju, czując na sobie kpiące spojrzenie Fowla.
Potter jest chyba jedynym wampirem bojącym się ciemności, przez co stał się obiektem kpin Kaila i Moody'ego. Wampiry są stworzeniami nocnymi, za dnia starają się nie wychodzić z domu, bo promienie słonecznie bezpośrednio padające na skórę, dosłownie palą ich ciało. W pochmurne, deszczowe dni krótkie przechadzki nie wyrządzają im większych szkód, ale w okresie letnim wystarczy, że wystawią głowę przez okno a już mają całą poparzoną twarz.
Ta sytuacja zdecydowanie nie poprawia Potterowi humoru, przeciwnie, czuje się teraz jak mucha złapana w pajęczynę, bojąca się nocy jak pająka, nadchodzącego, by ją pożreć.
Powlókł się po schodach do góry. Wszedł do pokoju, a za nim Malfoy.
- Zrób listę rzeczy, których potrzebujesz, to ci kupię - powiedział Draco i zaczął przekopywać kufer w poszukiwaniu klucza do skrytki w banku Gringotta. Harry usiadł przy biurku i zaczął pisać. Na jego liście znalazły się m. in. książki do wszystkich przedmiotów, jakich nauczają w Hogwarcie. Wiedział, że nie mogąc wyjść na słońce, nie będzie miał zbyt wielu rzeczy do roboty. Był pewien, że znajdzie się w grupie uczniów, mających zajęcia w nicy, więc w dzień będzie odsypiał, a resztę wolnego czasu postanowił poświęcić nauce. Mimo iż Fowl dostarczał mu swej krwi, gdy tego potrzebował, Harry nadal odczuwał pokusę, by wgryźć się w czyjąś tętnicę, dlatego miał zamiar jak najlepiej odseparować się od większości ludzi. Zastanawiał się także, jak przemyci do Hogwartu Fowla. No, chyba że elf zamieszkałby w Zakazanym Lesie.
Postawił ostatnią kropkę akurat w momencie, gdy Dracon zatrzasnął kufer. Podał mu pergamin.
- dzięki - powiedział i uśmiechnął się lekko. Malfoy wyszczerzył się i poczochrał czarną czuprynę Pottera, jakby był jego ojcem.
- Nie ma sprawy - rzucił beztrosko, po czym wyszedł z pokoju.
____
Millia mieszała herbatę, by wydusić z ziółek jak najwięcej aromatycznej esencji. Markus czyścił włócznię, a Viktor bawił się z kotem. Prócz nich w kuchni siedział jeszcze czarnowłosy mężczyzna.
- Dlaczego tak nienawidzisz Harry'ego? - spytała Millia, nie zaprzestając swej czynności.
- Oczy, wszystko przez oczy - odpowiedział krótko.
- Miała takie same?
Pokiwał głową.
- Identyczne. Nie mogę na nie patrzeć. Chciałbym zapomnieć, ale nie mogę... Wszystko przez oczy - westchnął ciężko.
- Przypuszczam, że teraz nie są już takie podobne. Harry się zmienia, dużo przeszedł i teraz ich wyraz będzie dalece inny od tego, który pamiętasz, Poza tym odkąd stał się wampirem zmienił się ich kolor. Teraz są całkiem czarne.
- Powtórz ! - syknął nieznajomy na Viktora, nagle zaniepokojony.
- Mówiłem, że teraz już oczy Harry'ego są zupełnie inne niż...
- Nie to! - warknął. - To z kolorem! Mówisz, że są czarne?!
- No... tak. To takie strasznie?
- Kretynie! Czarne oczy mają Depeshowie!!
W izbie zapanowała nienaturalna cisza. Millia przestała mieszać w kubku, Markus upuścił włócznię a Viktorowi wyślizgnął się z ręki kłębek wełny prosto na głowę Nicolasa, który z przejęcia nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Wszyscy patrzili na bruneta z mieszaninąniedowierzania i lęku.
- Chyba nie mamy wyjścia, musimy iść do Nighmare Hill - westchnęła Millia.
Rozdział 23 Dotknięty przeznaczeniem
Ziewnął szeroko i zszedł na dół zrobić sobie kawę i przy okazji zobaczyć, kto zrezygnował z wyjazdu na Pokątną. Pierwszą osobą, którą dostrzegł, był Kail, później rzucił mu się w oczy Moody. Pięknie, znów będą mieli zabawę, pomyślał z goryczą. Próbując zachowywać się beztrosko bez słowa minął stół i stanął przy termosie z kawą doprawioną ziółkami, jaką przyrządzała mu Millia. Nie zdążył nawet wyjąć szklanki.
- Śpiący, no nie? - zarechotał Moody. - Gdybyś spał w dzień, nie w nocy, miałbyś więcej sił. Ale nie, przecież ty musisz być inny.
- Daj mu spokój, bo zemdleje z wycieńczenia - wtórował mu Fowl.
W Harrym zawrzało. Nikomu o tym nie mówił, ale w takich sytuacjach jego dzika natura zaczyna przejmować nad nim kontrolę. Wyjął z szafki kubek ze swoim imieniem, nie nalał jednak kawy. Starał się uspokoić. Moody podszedł do niego i nalał mu kawy.
- Co cię tak wyprowadziło z równowagi, Harry? Chyba nie ja? - i grał dalej z chłopcem. Niby od niechcenia zaczął bawić się gałązką Borczynu Mlecznego.
- No, wygląda na to, że cię irytuję - zakpił. Mleczne ziele "przez przypadek" wypadło z ręki Moodyego i upadło na ramię Pottera. Zapiekło.Harry syknął z bólu i zamknął oczy. Zaczął drżeć jeszcze mocniej.Uniósł powieki, które ukazały jego gniew i dziwną dzikość, usta wygięły się w grymasie sprowokowanego, agresywnego stworzenia. Cofnął rękę do tyłu i gwałtownie wymierzył nią potężny cios w twarz Moody'ego. Auror poleciał 3 metry do tyłu, na końcu uderzając plecami o ścianę.
- Nigdy więcej mnie nie prowokuj! - syknął, po czym szybko poszedł do pokoju.
Zdjął z siebie koszulę i spojrzał w miejsce, gdzie z jego skórą zetknął się borczyn. Ciało stało się w tym miejscu bordowe, mocno piekło i krwawiło. Dotknął lekko rany i syknął. Ktoś zapukał i wszedł, nie czekając na zaproszenie.
- Czego? - warknął Potter.
- Pokaż ranę - odpowiedział Fowl, podchodząc do Harry'ego.
- Co Cię ona obchodzi? - spytał sucho Potter, mrużąc gniewnie oczy.
Kail wzruszył ramionami.
- Moody przegina. Borczyn Mleczny jest dla ciebie niebezpieczny, rany od niego ciężko wyleczyć a blizny nigdy nie znikają. pokaż ranę - elf mówił obojętnym tonem, nie jak dotychczas, zimnym i ironicznym.
Harry'ego bardzo zdziwiła ta zmiana, choć nie miał zamiaru tego okazać.Bez słowa odwrócił się bokiem do Fowla. Elf wymamrotał kilka słów i zasklepił ranę.
- Teraz musisz mnie ugryźć - oznajmił, wiążąc swoje długie, czarne jak smoła włosy. Wyglądał bardzo arystokratycznie a z włosami związanymi w kucyk jego rysy nabierały drapieżności. Spojrzał na Pottera czarnymi,nieprzeniknionymi oczyma i na widok zszokowanej miny Hary'ego uniósł w górę lewą brew.
- Wesz... nie, żeby mi to przeszkadzało, ale naprawdę nie mam pojęcia,dlaczego miałbym dzisiaj jeść, zwłaszcza, że robiłem to wczoraj -zmrużył oczy.
- Aby do końca się wyleczyć. Do twoich żył z pewnością dostało się odrobinę Borczynu. Moja krew oczyści twoją.
Harry pokiwał głową i chwycił rękę Fowla. łapczywie wgryzł się w jego tętnicę powyżej nadgarstka. Kail czekał, aż Harry się napije do syta,po czym wymamrotał pod nosem zaklęcie, które uśpiło Pottera i szybko zasklepił ranę. Westchnął i odłożył Harry'ego na łóżko. Wyszedł z pokoju i skierował się do kuchni. Czekała go długa rozmowa z Moody'm.
***
- Ojcze! OJCZE!! - darła się Emily w zamku Voldemorta.
- Coś się stało? - usłyszała za sobą. Błyskawicznie się odwróciła, stając twarzą w twarz z Riddle'm.
- Oh, oczywiście, że się stało. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś o przepowiedni Malfoy'a?? - warknęła, mrużąc oczy.
Tom wytrzeszczył oczy, bez słowa patrząc na córkę.
- Nie... nie wiedziałeś? Ja... jakim cudem?! - wysapała Emily, opierając się o zimną, ceglaną ścianę korytarza.
- Co to za przepowiednia? - spytał zdezorientowany i zszokowany Pan Piekieł.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia, o czym jest. Wiem tylko, że ma coś wspólnego z Potterem i ze zmianą, jaka zaszła w wyglądzie Dracona. Niemam pojęcia, o co chodzi, bo usłyszałam przez przypadek tylko kawałek rozmowy Malfoy'a z Nicolasem, jeszcze zanim ten kocur wyruszył z Millią i bliźniakami do zamku Depesha.
Voldemort chodził tam i z powrotem po korytarzu, gorączkowo myśląc.
- Muszę się dowiedzieć, o co chodzi w tej przepowiedni... Może mógłbym...
- Nawet o tym nie myśl, ojcze - przerwała mu stanowczo.
- Dlaczego? - porwanie Malfoy'a albo jego kota i szantażowanie w ten sposób tego drugiego to świetny pomysł.
- Zapomniałeś o Potterze. Jeśli chcesz zdobyć jego zaufanie, a przede wszystkim, jeśli chcesz żeby wyszedł z dołka, musisz zostawić jego przyjaciół w spokoju.
- Miałby jeszcze ciebie.
- To za mało.
Riddle zdawał się nie być przekonany, ale po krótkiej chwili ciszy pokiwał głową.
- Dobrze, że się rozumiemy, tatku - wyszczerzyła zęby.
- Nie mów do mnie tatku, moja droga! - zdenerwował się Tom.
Emily deportowała się, chichocząc.
***
Obudził się z potężnym bólem głowy. Otworzył oczy i zorientował się, żejeszcze jest noc. Dzięki świecom wiedział, że Dracona nie ma w łóżku.Rozejrzał się po pokoju i zobaczył blondyna na ziemi, zwijającego się zbólu. szybko się zorientował, że chłopak przygryza wargę, z którejciekła teraz krew. Chyba tłumił w ten sposób krzyk, aby nie obudzićHarry'ego. Chłopak od razu przestał odczuwać zmęczenie, widok Malfoy'aw takim stanie szybko otrzeźwił jego umysł. Podbiegł do Dracona iuklęknął koło niego. Mafoy natomiast, jedną rękę zaciskał na udzie adrugą sięgał w stronę pleców, oddychając szybko. Spojrzał na Harry'ego.W jednej chwili ból jakby zelżał, jednakże w ułamku sekundy powrócił zezdwojoną siłą. Malfoy nie dał rady nad sobą zapanować. Krzyknął, iHarry stwierdził, że to najbardziej żałosny, najbardziej przepełnionybólem krzyk, jaki w życiu słyszał. Zaciskając dłonie na spodniachprawie rył głową po posadzce, jęcząc cicho. Harry podszedł do niegobliżej i spojrzał na plecy. W okolicach łopatek coś pulsowało, jakbypróbowało przebić skórę. Potter patrzył na to szeroko otwartymi oczyma,nie mając pojęcia, co powinien zrobić. Usłyszał dźwięk, jakby ktoś rwa coś na strzępy, a dom na Grimmauld Place 12 wypełnił rozpaczliwy krzyk Malfoy'a.
Rozdział 24 Pertraktacje
Zapomnij.
Nie pozwól, aby zawładnęła tobą przeszłość.
Przecież to, co było, nie wróci.
A ludzie się zmieniają.
Ty się zmieniłeś...
***
Ciemność, cały czas wokół niego. Wiedział jednak, że kiedyś dostrzegał światło, kolory... Ból. Znów zaczął go czuć. Jest potworny, rozprasza myśli, nie pozwala się skoncentrować, jakby z całych sił starał się zwócić na siebie uwagę. Nie musi tego robić, on cały czas jest świadomy jego istnienia...
Jest straszny. Głeboki jak dno oceanu. Na tyle silny, by nakierowywać myśli na niebezpiecznie ponure tory...
Zacisnął oczy. Jak przez mgłę poczuł, że ktoś przeciera mu czoło gąbką, namoczoną w zimnej wodzie. Przyjemne. Przyjemne jak cholera, jest mu przecież tak gorąco...
Ciemność zachęcająco rozłożyła ramiona. Przytulił się do nich, uciekając przed ogniem trawiącym jego ciało.
***
Znów poczuł zimną gąbkę na czole. To takie przyjemne... Cichutko zamruczał z rozkoszy i zacisnął powieki.
- Obudził się już? - usłyszał czyiśszept. To chyba kobieta... Tak, zdecydowanie kobieta.
- Nie - odpowiedział jej równie cichy, dziwnie znajomy, męski głos.
Nagle zaczął się zastanawiać, gdzie jest. Powoli wracały do niego wspomnienia ostatnich wydarzeń... Powrót z Pokątnej, już po zmroku, wściekłość na Moddy'ego za to, co zrobił Harry'emu, powrót do pokoju, straszny ból, troskliwe i zaniepokojone spojrzenie bruneta, Uczucie, jakby coś mu rozrywało plecy...
Nagle otworzyl szeroko oczy i próbował się podnieść. Jęknął, spowrotem opadając na poduszki, przytłoczony własnym ciężarem. Zakręciło mu się w głowie i ponownie zamknął oczy.
- Draco! Jak się czujesz? - pytał Potter.
- Wody - wychrypiał cicho. Nie był pewien, czy go usłyszał, ale po chwili usłyszał, jak ktoś wychodzi z pokoju, przypuszczał więc że jego prawie niema prośba właśnie się spełnia.
- Emily ci przyniesie. Bolą cię plecy?
Pokręcił przecząco głową. Znów spróbował otworzyć oczy, tym razem powoli... Wszystko wokół było niewyraźne, ale poszło lepiej, niż za pierwszą próbą.
- To dobrze. To znaczy, że leki działają.
Zamrugał kilka razy i obraz się wyostrzył. Spojrzał na Harry'ego. Chłopak mówił spokojnie, ale było po nim widać, że jest zmęczony i zły. Nigdy nie umiał maskować uczuć.
-Jak dłu...
- Nic nie mów. Widzę, że sprawia ci to ból., więc nie wysilaj się niepotrzebnie. Byłeś nieprzytomny zaledwie dwa dni. To cholernie mało, zwarzając na to, że prezz skrzydła, które ci wyrosły, masz pocharatane plecy jakby ktoś je siekał jak kiełbasę. Uważam nawet, że za wcześnie odzyskałeś przytomność. Teraz będziemy musieli zmienić leki na słabsze, przez co rany nie zagoją się tak szybko... - westchnął.
- Jesteś zmęczony - wysapał.
- Pilnuj swojego nosa - warknął Harry. Tym razem nie dał rady ukryć rozdrażnienia. - I nie waż się więcej odzywać, bo cię zaknebluje.
Dracon westchnął. Przymknął oczy i nim się obejrzał, znów spał.
***
- Jak się czuje? - spytała Emily.
- Dobrze - odpowiedział sucho Potter.
- Nie mógłbyś normalnie się do mnie odzywać? Czy musimy się kłócić? - spytała rozżalona.
- Przecież się nie kłócę - prychnął.
- Dobra, niech ci będzie. To czy musisz traktować w taki sposób własną dziewczynę tylko dlatego, że zwróciła uwagę na to, że twoje zachowanie jest przesadzone?! - zdenerwowała się Riddle.
- Nie jesteśny już parą - odpowiedział cicho, ale stanowczo.
- C... co? - Emily była zdezorientowana. Wiedziała, że sprawa jest poważna, ale nie sądziła, że aż tak.
Harry nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Poszedł dalej, w swoją stronę. Musiał się zdrzemnąć.
Jak tylko wszedł do pokoju, który dzielił z Draconem, usiadł przy łóżku Malfoy'a. Blondyn był przy nim, gdy tego potrzebował. Czuł więc coś na rodzaj wdzięczności, chciał mu jakoś odpłacić. Poza tym był dumny, że może się nim zaopiekować po tym wszystkim, co od niego otrzymał.
Przyłożył rękę do czoła Dracona, aby sprawdzić, czy nie ma gorączki. Na szczęscie temperaturę miał w normie.
Nie mógł się doczekać, aż się obudzi. Molly podała mu lekarstwo, dzięki któremu mógł już normalnie mówić, więc w końcu będzie miał okazje dowiedzieć się, o co chdzi z tymi skrzydłami. Poza tym... Przyzwyczaił się do tego, że Malfoy się nim opiekuje. Mimo iż jest tak dopiero od kilku tygodni, to Harry bardzo to odczuł i przywykł do myśli, że Dracon zawsze mu pomaga. Chciał się wyżalić, powiedzieć, jak potraktowała go Emily. Że kiedy dowiedziała się, że ma koszmary, budzi się w nocy z krzykiem i boi się ciemności, zaczęła na niego wrzeszczeć, że jest tchórzem, że nie potrafi pogodzić się z rzeczywistością, że wszystko wyolbrzymia, stwarza nowe, nieistniejące problemy, mimo iż bez nich kłopotów jest wystarczająco dużo, żeby ześwirować...
To tak bolało...
- Harry - szepnął zdziwiony Malfoy, widząc siedzącego na podłodze Harry'ego, z podkulonymi kolanami i głowąschowanąw ramionach.
Harry wstał i odwrócił się tyłem do Dracona.
- Dobrze spałeś? - spytał, próbując ukradkiem otrzeć łzy.
Dracon westchnął.
- Jak kamień. Z resztą widziałeś. Co się stało? Powiedz mi. Chodź, usiądź - powiedział łagodnie.
Potter usiadł koło łóżka i przytulił głowę do poduszki Dracona. Zaczął po cichu opowiadać i płakać na przemian, a Dracon uspokajająco głaskał go po włosach...
***
- Zgubiliśmy się? - spytał Nicolas, zmieniając się w człowieka.
- Nie, to gdzieś tutaj... Chyba tam - Millia wskazała ścieżkę, skierowaną na zachód.
- Jesteś pewna? - spytał Viktor, spopglądając w niebo. Niedługo zacznie świtać.
- Nie jestem. Ale i tak lepsze prezczucie od chodzenia na oślep.
Wyruszyli. Po trzydziesty minutach szybkiego marszu doszli na polanę. Niemal natychmiast koło nich pojawiło się 5 wampirów.
- Co was tu sprowadza? - spytała młoda wampirzyca o czarnych, krótko ściętych włosach.
- Przyszliśmy pertraktować.
- O co?
- O Harry'ego Pottera.
Rozdział 25 Czuć czyjś ból
-Ach,tak, Potter. Wiecie, że trzeba będzie kogoś poświęcić?
Brązowowłosy, wysoki wampir przyglądał się Millii z poważną miną. Był piękny, jak każdy z jego rasy, a czarne oczy błyszczały ciekawością i inteligencją.
- Wiemy.
- Mimo to chcecie, alby przestał być wampirem?
- Tak.
- Kto się poświęci? - przesunął wzrokiem po wszystkich zgromadzonych.
- Długo o tym myśleliśmy... - zerknęła za siebie. - Kiedy byliśmy w drodze, dogoniła nas Emily - wzruszyła ramionami. - Sama tak zdecydowała.
Wampir wyglądał na zaskoczonego, tak jak stłoczona obok rodzina. Krwiopijcy, wyraźnie zdumieni usłyszaną wiadomością, szeptem wymieniali się spostrzeżeniami.
- Co na to Tom? Co, jeśli wpadnie we wściekłość?
- Będzie musiał się z tym pogodzić - odpowiedziała choci, z lekkim wahaniem. - Emily... napisała list. Nie będzie mógł nikogo obwiniać o jej śmierć.
Wampir pokiwał głową.
- Zgoda. Rozumiem, że Potter ma nic nie wiedzieć?
- Tak. Z tego, co wiem, rytuał działa na odległość, więc...
- Dobrze. Zabierzmy się za przygotowania.
***
Ziewnął szeroko i rozejrzał się po pokoju. Dracon leżał na swoim łóżku, jeszcze spał. Sięgnął po szlafrok i wstał. Wygrzebał z szafy jeansy, koszulkę z krótkim rękawm i bieliznę, po czym dalej zaspany powlókł się do łazienki. Kiedy 20 minut później wrócił do pokoju, Malfoy już nie spał, tylko gapił się w sufit, obracając w rękach piórko ze swoich białych skrzydeł. Kiedy usłyszał, że Harry wszedł do pokoju, odwrócił głowę w jego stronę.
- Cześć.
Potter uśmiechnął się blado.
- Przynieść ci śniadanie, czy spróbujesz zejść na dół?
Malfoy przez chwilę milczał.
- Spróbuję zejść - powiedział w końcu. Harry podszedł do niego. Dracon powoli usiadł i spuścił nogi z łóżka, asekurowany przez bruneta. Delikatnie wstał i zachwiał się, jednak przytrzymując się ramienia Harry'ego zdołał odzyskać równowagę. Przytrzymywany przez przyjaciela w pasie, uważając na skrzydła powoli zszedł na dół. Jeszcze nim zeszli na dół, słyszeli gwar, panujący w kuchni. Molly krzyczała na bliźniaków, żeby w końcu zabrali się za odgnomianie ogrodu, Pan Weasley zdezerterował, tłumacząc się, że ma teraz dużo pracy w ministerstwie i musi wcześniej wyjść. Słychać było Giny, wrzeszczącą na Billa, który przyjechał do domu, żeby wesprzeć walczących z Voldemortem. Kiedy weszli do kuchni wszyscy, jak na jakiś umówiony sygnał, zamarli w bezruchu. Tylko Tonks zdawała się być nieporuszona "wejściem Smoka"*.
- Może zamiast się tak gapić, pomoglibyście mu usiąść? - spytała z sarkazmem.
Bill wstał i razem z Harry'm pomógł Draconowi usiąść. Na szczęście obeszło się bez urwanych piórek.
- Bolą cię plecy? - spytała Molly.
- Nie - odpowiedział krótko Malfoy, rozglądając się po stole. Dostrzegł twaróg ze śmietaną i z serem.
- Harry, czy możesz...
Nie zdążył dokończyć, a już trzymał w ręku miskę.
- Dzięki.
Potter wstał.
- Pójdę się zdrzemnąć - powiedział, po czym zniknął na schodach.
Zszokowany Malfoy patrzył tępo w miejsce, w którym zniknął bruten.
- Jak to...
- Przestawił się dzięki tobie. Nocami przy tobie czuwał, a w dzień, kiedy wszyscy byli na nogach, odsypiał. Chyba zaczął się przyzwyczajać - powiedział pan Weasley.
- To znaczy, że już nie boi się...
- Myślę, że się boi - przerwał mu pan Weasley. - Po prostu zaczął z tym strachem walczyć.
Zamyślony Draco wpakował sobie do ust twarogu, myśląc o tym, dlaczego Potter się o niego martwi. Przecież miało być na odwrót...
- Wszystko przygotowane? - spytał brązowowłosy wampir.
- Tak - szepnęła Millia. - Właściwie chciałabym o coś spytać...
- Słucham?
- Jakieś skutki uboczne?
- Cóż... nic groźnego. Kiedy Potter stał się wampirem, wszelkie rany czy choroby zostały wyleczone. Zmiany te nie cofną się.
- To wszystko? - spytała zdziwiona.
- Tak, tylko tyle. Możemy zaczynać? - spytał Emily.
- Tak. Możemy zaczynać.
Obudził go ogień, tak przynajmniej myślał. Otworzył oczy, lecz nic nie widział. Poczuł gorąco, lecz nie wiedział, skąd się bierze. Chciał się podnieść, lecz był jak sparaliżowany. Nie mógł poruszyć nawet palcem. Ogarnął go lęk. "Czy tak wygląda piekło?", pomyślał ze zgrozą. Jednocześnie poczuł, że jest coraz cieplej, cieplej, i cieplej... Chciał krzyknąć, ale nie potrafił. Nagle poczuł się tak, jakby jego ciało wybuchło. Był to taki okropny ból, tak nieznośny, że coś się w nim odblokowało. Z jego ust wydobył się głośny krzyk, ciałem wstrząsnęły konwulsje. Poczuł, jak z czegoś miękkiego, gorącego, stacza się na zimną i twardą powierzchnię. Boleśnie uderzył się w głowę. Potem nie czuł już nic...
W milczeniu jadł swój twaróg, zamyślony. Nagle poczuł niepokój i wiedział, po prostu wiedział, że coś się stało Harry'emu. Odłożył łyżeczkę i wstał. Lekko się zachwiał. Zamknął oczy, wziął kilka głębszych wdechów i ruszył w stronę schodów. Nagle usłyszał wrzask Pottera, tak przepełniony bólem, że sam poczuł ból i zatrzymał się na chwilę, wytrzeszczając oczy. Otrząsnął się błyskawicznie i popędził na górę. Sam nie wiedział, skąd wziął na to siłę, ale nawet się nad tym nie zastanawiał. Jak przez mgłę słyszał za sobą kroki członków Zakonu Feniksa, jednak nie docierało to do jego świadomości. Wbiegł do pokoju i stanął w drzwiach. Na podłodze leżał brunet, najwyraźniej stracił przytomność. Anioł zawył z rozpaczy i rzucił się w stronę Harry'ego. Wziął go na ręce i poczuł, że jest gorący. Położył go na łóżku.
- Szybko, musimy mu pomóc!
Rozdział 26 Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość
Leżał na swoim łóżku i przyglądał się śpiącemu Harry'emu. Co tak właściwie się stało? Wiedział tylko, że ni z tego ni z owego Potter przestał być wampirem i że to było strasznie bolesne. Jak do tego doszło? Kto się o to postarał? Domyślał się, że ktoś za tym stoi, takie rzeczy nie dzieją się ani bez przyczyny, ani bez czyjejś ingerencji. To po prostu niemożliwe. I sytuacja, w jakiej się znaleźli, też nie wygląda normalnie. Kail Fowl stwierdził, że i tak musi z nimi zostać, mimo iż Potter nie potrzebuje już jego krwi. Elf coś ukrywa i nie zapowiada się na to, żeby podzielił się z kimś motywami swojego postępowania. Dumbledore chodzi cały nabuzowany negatywnymi emocjami i zarządził poszukiwania przyczyn "odwampirzenia" Pottera. W efekcie cały Zakon siedzi z nosami w książkach i nie sposób z nimi porozmawiać, bo posiłki pochłaniają w oka mgnieniu i szybko powracają do czytania. Z nich wszystkich Tonks jako jedyna zachowuje się normalnie. Stosunki Nimfadory i Draco zdecydowanie się ociepliły, wyglądało na to, że mają podobne poglądy na zaistniałą sytuację. Oboje wiedzieli, że poszukiwanie wiedzy na temat "odwampirzenia" w książkach, jakie posiadają, jest bezcelowe, a to, że Zakon jak opętany nie odrywa się od lektury uważają za co najmniej żałosne. Nie robili nic, tylko czytali. Wyglądało na to, że wielu zarywa noce, bo chodzili po domu jak zombie, a ich podkrążonych oczu po prostu nie dało się nie zauważyć. No i jest Aniołem Stróżem Pottera. To nie jest normalne, czy anioły nie powinny być martwe... nieśmiertelne, czy coś w ten deseń? On jest tylko człowiekiem...
Wspomnienie...
Znudzony przyglądał się witrynom sklepów. Miał godzinę, aż ojciec załatwi interesy. Aż godzina... Nie wytrzyma tyle na Nokturnie. Nie, żeby się bał. Po prostu nie widział tutaj nic ciekawego. Westchnął i ruszył w dół ulicy. Po chwili poczuł, że z czym się zderza. Spojrzał w dół i zobaczył małą, przestraszoną dziewczynkę, ubraną w zniszczoną i brudną, zieloną sukienkę i białe pantofelki. Miała pięć, może sześć lat. Patrzyła na niego przerażona. Dziewczynka zaczęła płakać, szybko podniosła się i uciekła. Draco zobaczył na ziemi pluszowego, brązowego misia. Zauważył, że wiele razy był zszywany, brakowało mu jednego ucha, lewe oko ktoś zastąpił czerwonym guzikiem. Podniósł pluszaka z ziemi i poszedł w kierunku, w którym biegła dziewczynka. Znalazł ją dziesięć minut później, jak stała w ciemnym zaułku. Podchodził do niej powoli, ale mała się cofała, nie odrywając wzroku od misia. Widać było, że maskotka jest dla niej ważna.
- Nie bój się mnie - szepnął.
Dziewczynka przeniosła wzrok na twarz Dracona.
- Masz, chciałem ci go tylko oddać - rzucił lekko pluszakiem, prosto w ręce dziewczynki. Mała przycisnęła go mocno do siebie i spojrzała na Malfoya wielkimi, zielonymi oczami. Uśmiechnęła się leciutko i uciekła.
Draco parzył przez chwilę na znikającą postać, po czym ruszył przed siebie. Nie zdąrzył zrobić dwóch kroków, kiedy zatrzymał go jakiś trzask. Obrócił się za siebie. Wiedział, że powinien wiać; ta dzielnica nie należy do bezpiecznych, a łomot, jakby ktoś wyrzucił telewizor przez okno i to w miejscu, gdzie nikt nie mieszka, zdecydowanie nie zapowiadał niczego dobrego.
Dopiero teraz zauważył, że miejsce to od dawna jest opuszczone; w domach nie było okien, wszędzie walały się śmieci i jakieś szmaty. Na ledwo trzymających się zawiasów drzwiach budynku, który kiedyś niewątpliwie był pubem, zobaczył zaschniętą krew. Kawałek dalej leżały łuski od nabojów, gdzie indziej pudełko po tabletkach. Widocznie to miejsce zostało ukochane przez tych, którzy robili coś niedobrego.
Tym, co wydało ten głośny dźwięk, był człowiek. Wyglądało na to, że spadł z dachu. Niewątpliwie był ranny, albo nawet martwy, bo długo się nie podnosił. w tym momencie jednak myśli Malfoy'a zajmował fakt, że mężczyzna miał skrzydła. Młody Ślizgon szybko się zreflektował i wiedząc, że człowiek może potrzebować pomocy, podszedł do niego szybkim krokiem. Mężczyzna akurat próbował się podnieść. Oparł się o mur i z cichym sykiem wyciągnąl sobie strzałę z krwawiącej rany, krzywiąc się na twarzy.
- Pomóc panu? - spytał Draco. Czuł się niezręcznie, nie odważył się też spojrzeć mężczyźnie w twarz. Budził autorytet i szacunek, nawet brudny, ranny i słaby.
Anioł spojrzał w twarz blondyna.
- Owszem. MUSISZ... MI POMÓC. Wiesz... kto to jest... Harry Potter?
Zaskoczony Malfoy pokiwał głową.
- Świetnie. Za chwilę mnie... znajdą. Ktoś... Potter, dokładniej mówiąc, będzie potrzebował twojej pomocy. Ja.. jestem jego aniołem stróżem. Właśnie uratowałem mu życie, ściągając tych drani na siebie. Kiedy... kiedy ze mną skończą, będziesz musiał przejąć moje obowiązki... Wiem, że to nieodpowiedzialne, przekazywać takie zadanie komuś obcemu... Ktoś mi jednak powiedział, że to masz być właśnie ty. Czy... czy mogę...?
Za zgodą blondyna anioł rzucił na Draona kilka zaklęć, przez co chłopak zemdlał. We śnie, usłyszał przepowiednię, która mówiła o tym, że ma chronić Pottera i że "dziewczyna o włosach, jak kora, wróci z zaświatów, by mu uratować życie..."
Do dziś nie miał pojęcia, jak wrócił później do domu. Był w szoku i sam nie potrafił zrozumieć, dlaczego się na to zgodził. Wiedział jednak, że zrobił dobrze... Mimo iż nie do końca świadomie.
Wstał i poszedł do łazienki. Rozebrał się i wziął szybki prysznic, po czym założył luźne ciuchy. Dobrze, że takie posiada - obcisłej bluzki nie mógłby ubrać przez skrzydła,a tak może zrobić dziury i będzie jako tako pasować.
Harry zdążył przespać już rozpoczęcie roku... Będzie miał co nadrabiać, w końcu zapisał się na wszystkie przedmioty. Dobrze tylko, że dał radę przestawić się na tryb nocny, bo Dumbledore powiedział Malfoy'owi, że zarówno on, jak i Harry będą mieli zajęcia po zmroku. Właściwie go to nie dziwi, obaj są inteligentni, choć po Potterze może tego nie widać. Sam zadbał o to, żeby mieć nie najlepsze oceny w szkole. gdyby chociaż trochę zaglądał do książek, z pewnością byłoby widać zmianę. Mimo wszystko jest dobrze. Najważniejsze, że są w jednej grupie. Draco, biorą przykład z Harry'ego, też zapisał się na wszystkie przedmioty. Kiedy Dumbledore chciał go zabrać do szkoły, odmówił. Nie ruszy się stąd dopóki Harry się nie ocknie...
Westchnął i wyszedł z łazienki.
Chodź.
Draco zatrzymał się. Czy naprawdę to słyszał? Głos pochodził jakby z daleka, nie słyszał go uszami, lecz umysłem.
Kim jesteś?
Przyjacielem. Chcę nauczyć cię tego, co potrafi każdy anioł. Chodź.
Dokąd?
Nie otrzymał odpowiedzi. Przez minutę stał, intensywnie myśląc. Czy zwariował, czy to dzieje się naprawdę?
Dokąd mam iść?, powtórzył pytanie.
Wyjdź do ogrodu, usłyszał w odpowiedzi. Przy murze, za starym dębem, znajdziesz myślodsiewnię. Będą tam wspomnienia mojego przyjaciela, anioła, którego zastępujesz. Chciałbym uczyć cię osobiście, ale to bezcelowe. Elerosse Tinethele potrzebuje... specjalnej opieki, więc i anioł musi przejść inne przygotowania.
Och. Tak, jasne.
Myślodsiewnię znalazł tam, gdzie powiedział mu głos. Przyklęknął przy niej. Czy dobrze robi? Czy powinien słuchać tego głosu? Przecież to może być pułapka. Ale mimo wszystko...
- Raz kozie śmierć - powiedział na głos, żeby dodać sobie odwagi, po czym zanurzył głowę w misie.
- Posłuchaj, Hermiono, musisz komuś pomóc. Wrócisz na ziemię i ocalisz czyjeś życie.
Hermiona wpatrywała się w Niego, zaskoczona. Nic nie rozumiała...
- Ja... komu? Dalczego ja?
- Posłuchaj mnie uważnie, Hermiono. By tę osobę uratować, musisz ją poznać tak, jak jeszcze nikt nikogo nie poznał, rozumiesz?
On ignorował wszystkie jej pytania, po prostu przekazał jej, co ma robić. Postawił jej cel, a ona nie miała innego wyjścia, jak uczynić to, o co ją prosi.
Hermiona pokiwała głową.
- Będziesz wiedziała, kto to, nie martw się. Zaufaj swojej intuicji, na pewno się nie pomylisz.
- Tak, panie.
Rozdział 27 Z wiatrem
Kail Fowl siedział w przydzielonym dla niego pokoju. Praktycznie z niego nie wychodził, nie widział w tym celu. Nie ptrafił znaleźć wspólnego języka z ludźmi przebywającymi w tym domu. Był poirytowany faktem, że nie potrafił znaleźć innego wyjścia ze swojej sytuacji, niż siedzenie w kwaterze głównej Zakonu eksdobroczyńcy... Gdyby tylko mógł wrócić do Minos... Tam było jego miejsce. Gdyby tylko nie wpadł na durny pomysł, żeby mieszać się w tę wojnę. Przyłączył się do Voldemorta i teraz musi cierpieć. Elfy odrzucają wszystkich swoich rodaków za przyłączanie się do którejś ze stron tego wielowiecznego sporu.
Fowl westchnął ciężko, otworzył okno i zmrużył oczy, czując uderzający w jego kredowobiałą twarz wiatr. Czarne, długie włosy co chwila wpadały mu na oczy, jednak elf się tym nie przejmował. Uśmiechnął się lekko i wyskoczył do ogrodu, lądując zgrabnie na nogach. fakt, że jego pokój znajdował się na drugim piętrze, nie stanowił najmniejszego problemu...
Zamachał skrzydłami. Nie wyhamował, prędkość była zbyt duża, by dał radę się zatrzymać, więc uderzył w drzewo. Ból był okropny, z pewnością nabił sobie niezłego guza. Całe szczęście, że nic sobie nie złamał. Uśmiechnął się szeroko. W końcu wzniósł się w powietrze! Co z tego, że nie dał rady się zatrzymać? Nie wszystko można mieć od razu! W końcu się nauczy, to pewne. Martwiło go tylko jedno - dlaczego to właśnie TO dodało mu skrzydeł...
Siedział na ławce pod oknem kuchni domu przy Grimmauld Place 12, patrząc na białe chmury, powoli przesuwające się na południe, a wiatr poruszał piórami jego anielskich skrzydeł. Sam Malfoy wiele myślał. Musiał się dowiedzieć, co się stało z Potterem. Chciał, aby ten już się obudził... Mogliby wtedy wyruszyćdo Hogwartu. Wbrew pozorom tam mieliby więcej swobody, niż w kwaterze... Poza tym, nie odczytali jeszcze testamentu Syriusza. Draconowi wydawało się, zę może zawierać dość istotne informacje...
Westchnął. Usłyszał, że do kuchni wchodzi McGonagall. Po tonie jej wypowiedzi poznał, że jest wstrząśnięta i jakby radosna.
- Hermiona Granger żyje?! - wrzasnął Pan Weasley. - Gdzie jest teraz?
Malfoy'owi serce zaczęło szybciej bić. Kiedy usłyszał, gdzie jest, omal nie podskoczył z radości.
O mój Boże, Granger żyje, ta wiedźma żyje a ja wiem, gdzie ona mieszka. Jezus Maria, jak to się stało...
Poczuł się tak dobrze, jak nigdy dotąd. Biegnąc przez ogród w stronę bramy zamachał skrzydłami i poczuł między piórami wiatr... Podskoczył i zamachał mocniej... Jaki był szczęśliwy, zauważając, że zamiast stanąć z powrotem na ziemi, wisi w powietrzu...
Później zrezygnował z pomysłu wyjścia poza ogrodzony zaklęciami teren wokół kwatery. Oprzytomniał i zrozumiał, że miałby kłopoty, gdyby zobaczył go jakiś mugol...
Malfoy potrząsnął głową. Nawet jeśli mu to nie odpowiadało, nie mógł nic z tym zrobić. Odetchnął głęboko, żeby wyrównać oddech. Ciągle był niespokojny po odbytym locie. Wstał i otrzepał spodnie i ruszył miarowym krokiem w stronę domu. Usłyszał trzask i ciche przekleństwa. Prawdopodobnie Tonks znów się o coś potknęła. Draco zaśmiał się cicho. Naprawdę polubił Nimfadorę. Była trochę niezdarna, ale za to utalentowana, zabawna i mądra. Spojrzał w stronę tarasu i zobaczył zdenerwowaną różowowłosą, biegnącą w jego stronę. Malfoy już wiedział, że coś jest nie tak.
- Co jest? - spytał.
- Bliźniaki i Millia wrócili.
- Bez Emily...? - zmarszczył czoło.
Dlaczego? Znów jest u ojca? Nagle coś przyszło mu do głowy. Wytrzeszczył w szoku oczy.
- Nie mów, że...
Tonks westchnęła.
- Właśnie nie wiemy. Wyjaśnią, jak wszyscy się zbierzemy. Pospiesz się.
Ale Malfoy'a już nie było - minął szybko Nimfadorę i biegł w stronę tarasu. Wszedł do kuchni i zobaczył bliźniaków i Millię, posilających się w milczeniu. Ich zły nastrój dawało się zauważyćwręcz natychmiast. Poza nimi w pokoju był pan Weasley, Bill i Dumbledore.
Draco patrzył w napięciu na Millię. Chwilę później poczuł, jak Tonks przyjaźnie klepie go po ramieniu.
- Lepiej usiądź - szepnęła, po czym zajęła miejsce koło Billa.
Zignorował jej radę i dalej stał w drzwiach. W napięciu czekali 10 minut, aż w końcu Millia odsunęła talerz.
- Wyjdźcie. Niech zostanie tylko Malfoy - zarządziła.
Draco poczuł na sobie pytające spojrzenie Nimfadory. Kiwnął głową, a Millia wyszła, ciągnąc za sobą Billa. Po chwili wyszedł również Weasley.
- Ty też, Dumbledore.
- NIe będziesz mnie wyganiać, to nie jest twój dom! -warknął Albus.
- Pana też nie - wtrącił Draco.
- Zakon jest pod moim dowództwem a to jest jego kwatera, mam do tego domu największe prawa.
Malfoy zacisnął pięści. Miał już na języku ciętą ripostę, jednak Millia odezwała się pierwsza.
- Wyjdź Dymbledore, albo my to zrobimy. Czy ci się to podoba, czy nie, nie usłyszysz ani słowa - syknęła, a w jej głosie dało się wyczuć pogardę.
Albus skapitulował. Kiedy opuścił kuchnię, bliźniaki rzuciły na nią kilka zaklęć.
- Nie żyje, prawda? - spytał Draco.
Millia spojrzała na niego.
- Można tak powiedzieć... Mam tutaj jej resztki - podała zaskoczonemu Draconowi fiolkę z przezroczystym, rzadkim płynem.
- Toco z niej zostało... To woda?!
- Nie. Ta substancja ma magiczne właściwości. I nie pytaj jakie, bo nie wiem.
Draco westchnął.
- Co tak właściwie się stało? - I jak ja to powiem Harry'emu?, dodał w myślach.
- Byliśmy w drodze do Nightmare Hill, miejsca, gdzie żyją wampiry, których krewniak podzielił się z Harry'm swoim DNA. Chcieliśmy odwrócić ten proces. Istnieje rytuał, dzięki któremu jest to możliwe, jednakże należy kogoś poświęcić... Na początku miałam to być ja, jednakże w drodze dogoniła nas Emily... Sama podjęła decyzję... Reszty pewnie się domyślasz.
Draco pokiwał głową.
- Nic dobrego z tego nie wyniknie... Swoją drogą, długo was nie było. te wampiry mieszkają tak daleko?
- Nie, skądże znowu. Byliśmy w naszym tymczasowym domku, a przyszliśmy do was dopiero teraz, gdyż, według moich obliczeń, dzisiaj obudzi się Harry.
Draco wyglądał na zaskoczonego.
- Millia uśmiechnęła się smutno.
- Ktoś będzie mu musiał o wszystkim powiedzieć - westchnęła.
- Oczywiście ja to zrobię - powiedział szybko Draco. - Sporo rozmawialiśmy, zanim zapadł w śpiączkę...
Do kuchni wbiegł Bill.
- OBUDZIŁ SIĘ!
Rozdział 28 Wizyta
- Harry... ja... nie wiem, jak mam to powiedzieć - zaczął niepewnie Malfoy.
- Daj spokój, ktoś umarł, że siętak jąkasz? - zaśmiał się Potter.
Draco uciekał spojrzeniem.
- Nie mów, że jednak... kto? - szepnął.
- Emily...
Harry zbladł. Biorąc pod uwagę, że do tej pory nie był w najlepszym stanie, Draconowi wydał się teraz niemal biały.
- Proszę, to... to co z niej zostało - Draco podał Harry'emu fiolkę z półprzezroczystym płynem. Harry nawet nie drgnął.
- Millia mówiła, że ma jakieś ciekawe właściwości, tylko nie wie, jakie. Weźmiesz to? Powinno być twoje.
Harry wziął od Dracona fiolkę. Przez chwilę przyglądał się jej zamyślony.
- Jak zginęła? - spytał w końcu.
- Millia z bliźniakami domyślili się, że ugryzł cię wampir z rodu Depeshów i poszli na ich teren, żeby wampiry zgodziły się odprawić rytuał, który zamieniłby cię z powrotem w człowieka. Emily znała ich plany... Dogoniła ich, kiedy byli w drodze. Żeby odprawić ten rytuał, trzeba kogoś poświęcić. Na początku miała to być Millia, ale Emily... To ona chciała być ofiarą. Sama tak zdecydowała.
Spojrzał na Harry'ego.
- Dobrze się czujesz? - spytał, i niemal od razu tego pożałował. Po czymś takim nie można czuć się dobrze.
Ku jego uldze Harry uśmiechnął się lekko. Był to słaby uśmiech, wymuszony i bez odrobiny radości, ale lepszy taki, niż żaden.
- Nienajgorzej. Mógłbyś wyjś? Chciałbym pobyć sam.
- Tak, pewnie. I... postaraj się nie zamartwiać. Emily by tego nie chciała.
Draco wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Harry siedział zamyślony, przyglądając się zachmurzonemu niebu za oknem.
- Jak się czuje? - spytała Millia, kiedy Draco zszedł na dół.
- Nie najgorzej - powiedział z sarkazmem, cytując słowa Harry'ego.
Millia pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Dzisiaj wróci do ciebie Nicolas. Jak byliśmy w drodze powrotnej wybrał się do Minos.
- Draco ucieszył się. Tak dawno nie rozmawiał z przyjacielem; miał mu naprawdę dużo do powiedzenia.
- Dumbledore'a nie ma? - spytał z odrazą Draco.
- Nie.
- Bardzo dobrze. Ten Miłośnik Dropsów jest coraz bardziej irytujący. I chyba opuszcza go jego słynny spokój, bo ostatnio jest coraz bardziej nerwowy - Malfoy prychnął.
- Jesteś aniołem stróżem Harry'ego, prawda? - spytał Victor.
- Tak... - westchnął. - Trochę to dziwne, prawda?
- Owszem, nietypowe - potwierdziła Millia.
- Chciałbym miećtakie skrzydła - uśmiechnął się promiennie Viktor, wyrywając Draconowi jedno piórko.
- Au! - Draco uderzył elfa w głowę, za co dostał w ramię z poduszki. Uśmiechając się chytrze uszczypnął Viktora w ucho, które okazało się dość wrażliwym punktem na ciele elfa. Chwilę później podskoczył z bólu - Viktor wbił mu igłę w skrzydło. Sycząc wściekle Draco chwycił Victora za nos i zaczął ciągnąć. Tortura okazała się skuteczna, gdyż Malfoy usłyszał ciche "poddaję się". Z złośliwym uśmieszkiem nachylił się w stronę Victora.
- Przepraszam, nie dosłuszałem, Mógłbyś powtórzyć głośniej?
- Dobra, poddaję się! - warknął, co, z racji tego, że miał zatkany nos, zabrzmiało dość śmiesznie.
Draco zarechotał z satysfakcją, po czym odwrócił się w stronę okna. Kiedy zobaczył, kto stoi w ogrodzie, natychmiast odechciało mu się śmiać.
- Millia, wyjrzyj za okno - rozkazał, nie odrywając oczu od postaci.
Oczy Millii Rose rozszerzyły się w szoku.
- Dlaczego nic nie powiedział...!
Zakapturzona postać machnęła kilka razy różdżką i zrobiła sobie drzwi w ścianie. Za nią weszli Yaxley, Avery, Malfoy i Lestragne.
- Przyszliśmy w pokojowych zamiarach - zaczął chłodnym głosem Malfoy, rozglądając się po pomieszczeniu. Jego wzrok zatrzymał się na synu.
- Draco...! Więc jednak przyłączyłeś się do Dumbledore'a.
- Nie przyłączyłem się - warknął Draco.
Lucjusz przyglądał mu się badawczo.
- Skąd masz skrzydła?
Draco prychnął.
- NIEsądzisz chyba, żę będę ci sięzwierzał? - odpowiedział sucho. - Nie uciekłem od ciebie bez powodu.
Lucjusz musiał przyznaćmu rację, bo więcej się na ten temat nie odezwał.
- Matka za tobą tęskni.
Draco skrzywił się.
- Ja za nią też, ale nie wrócę tam. Nie chcę znów tego przeżywać.
- Rozumiem, że ta rozmowa jest dla was ważna, ale przyszliśmy tu w konkretnym celu - wtrąciła Bella. - Przyprowadźcie Pottera.
Draco zerknął na Millię. Była gotowa do walki, prawą dłoń trzymała na rękojeści miecza. Kiwnęła głową, więc Draco poszedł na górę.
Wszedł bez pukania.
- Harry, na dole są...
Urwał, bo zobaczył, że Harry stoi przed nim w pełnej gotowości.
- Chodź.
- Potter, dobrze, że jesteś - przywitał go Yaxley. - Cieszę się, że cię tu widzimy.
- Wybacz, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że ja też.
Lucjusz przyjrzał się mu. Potter nie wyglądał dobrze. Podkrążone oczy, wyraźnie odznaczające się od bladej, wręcz szarej cery. Oczy koloru avady wydawały się być równie martwe, jak ofiary tego zaklęcia.
- Nasz Pan ponawia swojąpropozycję. Chce, żebyś się do niego przyłączył - powiedziała Bella.
- Nie będę sługusem waszego pana - westchnął. Wydawał się być zmęczony.
- Nie byłbyś Śmierciożercą, tylko kimś na równi z Czarnym Panem - wyjaśnił Yaxley. Widać było, że nie potrafi tego zrozumieć. Wyraźnie zazdrościł Potterowi.
Harry usiadł. Był jedyną osobą w pomieszczeniu, która się na to zdobyła. Wszyscy stali, spięci i gotowi do walki.
- Rozmowa z wami do niczego nie prowadzi. Albo rozmawiam z Voldemortem, albo możecie już iść.
Millia zaobserwowała z niepokojem, że Śmierciożercy zerkali niepewnie na zakapturzoną postać . Nieznajomy wystąpił do przodu i odrzucił z głowy kaptur.
- Witaj, Harry. Znów się spotykamy.
- Witaj, Voldemort. Widać obaj cierpimy. Bardzo mi przykro, że Emily przeze mnie zginęła - Harry mówił niemal bez uczuć, wszyscy jednak wiedzieli, że jest mu źle ze śmiercią Emily.
- Chyba już zawsze tak będzie, Harry, że śmierć innych ludzi bierzesz na siebie. Powinieneś zrozumieć, że to była jej decyzja.- Nie mówmy już o moim sumieniu, Voldemort. Wiesz... żeby wynagrodzić ci jej śmierć, byłbym skłonny do ciebie dołączyć. W końcu nas obu dotknęła jej strata, ciebie pewnie nawet bardziej. Ale wiesz... Irytujące jest to, że wy zabijacie. Gdyby to były tylko walki z Dumbledore'm i jego "aniołkami" z nieba, to nawet by mi to odpowiadało. Do ciebe nic nie mam, Voldemort, a Dropse nienawidzę. Ale tu giną niewinni ludzie, Voldemort. Zabijasz mugoli i Bogu ducha winnych czarodziejów. Nie toleruję tego.
- To nawet dobrze, bo postanowiłem się ujawnić. Moi poplecznicy - ci postawieni najniżej nie mają pojęcia, kim tak naprawdę jestem. Są przekonani, że historia, która została przedstawiona światu, jest prawdziwa. Żeby utrzymać pozory, musiałem postępować tak, jak po mnie oczekiwano, jednakże zaczyna mnie to męczyć... Niszczyć tych, których się stworzyło... To jak zabijać swoje dzieci. mam zamiar pokazać, jaki jestem naprawdę. Niesie to ze sobą duże ryzyko, ale mogę sporo zyskać. I skończyłyby się te masowe mordy.
Wszyscy byli zaskoczeni taką postawą Voldemorta. Harry patrzył na niego w nieskrywanym szoku.
- Czy to coś zmienia, Harry?
- Nawet sporo. Chciałbym to przemyśleć.
- Myśl, jak długo zechcesz. I pilnuj się, nie jesteś bezpieczny.
- Kiedy Śmierciożercy zniknęli, wszyscy przenieśli się do kuchni. Millia wstawiła wodę i w milczeniu czekali, aż się zagotuje.
- Jest gorąca czekolada? - spytał Harry.
- Jest.
- To porposzę.
W milczeniu przesiedzieli kolejne pół godziny. Nwe informacje wstrząsnęły wszystkimi, każdy miał sporo do przemyślenia. Jeszcze te zagadkowe słowa Voldemorta...
- Skąd wiedzieli, że Zakon ma dziś misję? - spytał w końcu Harry. - Przyszli akurat wtedy, kiedy kwatera była pusta.
- Millia stoi za Voldemortem - zauważył Malfoy.
Pokręciła głową.
- Nie kontaktowałam się z nim, od kiedy zabrałam Harry'ego z Thethgardu.
Harry'emu przypomniało się, że właśnie tam poznał Emily. Spędził z nią tyle radosnych chwil... Była zawsze impulsywna i mało taktowna. I roztrzepana, niemal tak jak Nimfadora... Ale już nie będzie mógł jej złapać, kiedy się potknie, ani uspokajać, kiedy nerwy wezmą górę... Stop! Przestań! Dołowanie się jest złe. Wiesz, co by powiedziała, gdyby tu była. Przestań się zadręczać...
Wrócił do rzeczywiśtości i zobaczył, że Draco przygląda mu się z troską.
- Najwyraźniej ma jakiegoś informatora w Zakonie. Ciekawe tylko, kogo... - zastanawiał się Viktor.
- Nic mi nie przychodzi do głowy - zamyślił się Draco.
- Mi też nie - westchnęła Millia.
- Mnie zastanawia jeszcze jedno - przed kim ostrzegał mnie Voldemort?
- To oczywiste, Harry. Przed Dumbledore'm.
Harry pokręcił głową.
- Voldemort nie jest głupi. Wie, że jestem świadom niebezpieczeństwa z jego strony... Musi chodzić o coś innego.
Millia wymieniła spojrzenia z bliźniakami. Chyba najwyższy czas, by mu powiedzieć...
Rozdział 29 Jak dobrze znów być w domu
- Spakowani?- spytał pan Weasley, kiedy Harry i Draco zeszli do kuchni na "śniadanie" - od kiedy Harry się przebudził przestawiają się na tryb nocny, żeby nie mieć problemów w szkole.
- Tak - odpowiedzieli zgodnie. Już dzisiaj wyjeżdżają do Hogwartu. Przy całym miesiącu opóźnienia czeka ich dużo nauki, zwłaszcza, że obaj należą do tej bardziej zdolnej grupy. W milczeniu zabrali się za jedzenie tostów. Mieli już iść do pokoju po kufry, kiedy do domu weszli bliźniacy z Millią. Poprosili wszystkich o opuszczenie kuchni, żeby mogli w spokoju porozmawiać.
- Pamiętaj Harry, o czym ci mówiliśmy - zastrzegła Millia.
- Tak, wiem. Nie chodzić nigdzie samemu, zrezygnować z wypadów do Hogsmeade a o Zakazanym Lesie mam całkiem zapomnieć. Daj spokój, trujecie mi o tym od kiedy dowiedziałem się o Nathanielu.
- Owszem, ale znając twoją przeszłość wątpię, żeby raz wystarczył. Tobie trzeba powtarzać do upadłego.
- Mamy coś dla ciebie - oznajmił niespodziewanie Victor, wyjmując coś z szerokiego rękawa swojej tuniki. Podał Harry'emu małe, drewniane pudełko, dziwnie ciężkie, jak na swój rozmiar.
- Co to jest? - spytał.
Victor wyszczerzył się.
- Niespodzianka. Otwórz dopiero w Hogwarcie, i dobrze tego pilnuj. Komuś takiemu jak ty bardzo się to przyda.
Kwadrans później Harry wraz z Nicolasem w kociej formie i Draconem szli przez lochy w stronę Pokoju Wspólnego Ślizgonów - Pokoju, w którym teraz śpią wszyscy szósto - i siódmoklasiści. Była środa, godzina 1:30 - trwała pierwsza lekcja w trybie nocnym. Dumbledore zadbał o to, żeby nikogo nie było na korytarzach, kiedy Draco i Harry będą wracać do hogwartu, aby mogli w spokoju zapoznać się ze swoimi planami zajęć.
- Szmaragdowy rubin - tym oto absurdalnym hasłem otworzyli przejście do Pokoju Wspólnego. Harry nie zachwycał się nim - widział go już w drugiej klasie, kiedy dzięki eliksirowi wielosokowemu mógł się tu wkraść, aby wypytać Dracona o Dziedzica Slytherina... Uśmiechnął się lekko, przypominając sobie, jakie miał wtedy zmartwienia.
- Ciekawe, z jakimi debilami przyjdzie nam mieszkać... - mruknął Draco.
Potter uśmiechnął się szelmowsko.
- Oby z kimś dowcipnym.
Draco przestraszył się na widok rozbrykanych iskierek w oczach Harry'ego.
- Nie, zlituj się. Chyba nie będziesz wydurniał się tak, jak Ci głupi bliźniacy Weasley'owie?
- Hej, hamuj się! Wcale nie są głupi - bronił ich Harry. - Poza tym, nie będą to dowcipy w stylu Freda i George`a, tylko Łapy, Rogacza, Lunatyka i Glizdogona - uśmiechnął się tajemniczo.
- Gorzej ci?
- Nie, czuję się świetnie. Zresztą... Później pokażę ci coś super - dodał obiecująco Harry, po czym ruszył na poszukiwanie dormitorium, w którym ma nocować.
Pół godziny później...
- NIENAWIDZĘ McKONELLA!!! - do uszu Dracona i Harry'ego doszedł wrzask Seamusa Finnigana, po czym do dormitorium wkroczyło trzech szóstoklasistów. Wściekły Seamus chodził cały czas od ściany od ściany, przeklinając nowego nauczyciela eliksirów.
- Kto to McKonell? - spytał Harry, po czym wszyscy na niego spojrzeli. Nawet Seamus przerwał swój marsz ku wyładowaniu nerwów i spojrzał na figlarnie uśmiechniętego Ślizgona.
- HARRY! Wieki cię nie widzieliśmy!
Po chwili Dean Thomas z Seamusem zaczęli mu opowiadać o zmianach w Hogwarcie, a w tym samym czasie Draco przywitał się ze swoim kumplem z minionych lat, czarnoskórym Blaisem Zabinim. Tak jak i Draco przed laty był uprzedzony do mugoli i szlam, dopóki nie zakochał się w mugolce - z wzajemnością.
Blaise w dużym szoku patrzył na Dracona. Zapamiętał go jako typowo arystokratycznego, przystojnego nastolatka o dobrze ostrzyżonych włosach, tymczasem zastał wysokiego, długowłosego blondyna o sympatycznym uśmiechu. Kiedy patrzył zdezorientowany na Malfoy'a zaczął dostrzegać, że już wcześniej widział oznaki zachodzących w przyjacielu zmian, po prostu nie zwracał na nie większej uwagi.
Kiedy minął pierwszy szok przyjaciele powitali się jak bracia po długiej rozłące (i tak też się czuli). Harry cieszył się, że Draco ma tak dobrego przyjaciela. W duchu pobłogosławił Markusa za to, że odkopał w starych księgach zaklęcie, dzięki któremu Draco może ukrywać skrzydła, inaczej musiałby zrezygnować z tej przyjaźni.
- Czemu was nie było tyle czasu? - spytał Blaise. - Myślałem, że zatłukliście się na śmierć, ale widzę, że macie się dobrze, a nawet nieźle się ze sobą dogadujecie.
Harry i Draco spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- To długa historia - powiedzieli razem, na co towarzystwo się roześmiało.
- Malfoy, jak to się stało, że masz takie długie włosy? - spytał Seamus. - Ciężko uwierzyć, że same tak urosły.
- Dziwne, co nie? Ale nie chciałbym, abyście mówili do mnie per Malfoy. Nie mam nic wspólnego z Lucjuszem Malfoy'em.
- Ma... Draco, gorzej ci? - spytał Dean.
- Przeciwnie, czuję się świetnie.
- To jak to się stało, że nie chcesz być nazywany tak jak ojciec, którego ubóstwiałeś?
- Zwiałem z domu - odpowiedział spokojnie.
Blaise patrzał na przyjaciela i nie wiedział, gdzie podziać myśli. To się kupy nie trzyma. O tak... Czeka ich poważna rozmowa.
- Zwia... To się w głowie nie mieści - dziwił się Seamus.
- Słusznie, do tej pory ubóstwiałeś swojego ojca... Ale nie mam zamiaru się uskarżać - wyszczerzył się Dean.
- A jak tam Hogwart? - spytał Harry.
- Nieciekawie. Przez te durne reformy Dumbledore'a wszystko się chrzani. Nie możemy grać w Quiddicha, a nauczyciele pracują praktycznie całą dobę. Podsłuchałem rozmowę McGonagall z Flitwikiem o tym, że żeby się wysypiać korzystają ze zmieniaczy czasu.
- Dumbledore się starzeje. Nigdy nie miał takich durnych pomysłów, jak ten nocny tryb nauki - Dean prychnął. - Poza tym ten pomysł ze zmianami w Pokojach Wspólnych też jest słaby. Niby ma to pomóc w integracji domów, ale skoro Drops tak dużą wagę przywiązuje do bezpieczeństwa, taki podział jest głupotą. Teraz pierwszaki i drugoroczni mieszkają w wieży Gryffindoru, trzecio i czwartoroczni zajęli Hufflepuff a reszta zajęła Slytherin. Najmłodsi zostali praktycznie bezbronni, bo nie dość, że umieją najmniej, to jeszcze nie ma tam prefektów.
- Wychodzi na to, że tylko my jesteśmy w miarę bezpieczni - westchnął Harry.
- Zgadza się. Dobrze przynajmniej, że elfy, które Dumbledore ściągnął do Hogwartu, na okrągło patrolują korytarze, bo pewnie dzieciaki już by zwariowały ze strachu. Co prawda w ogóle się nie odzywają, ale gdziekolwiek nie pójdziesz, tam widzisz któregoś z nich, więc chyba dobrze wywiązują się ze swojego obowiązku ochrony szkoły.
- Na lekcjach jest strasznie. Wszyscy nagle się obudzili, że grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo i kładą straszny nacisk na praktykę. Nawet na historii magii Binns zamiast nawijać o buntach goblinów nawija cały czas o Voldemorcie, najpotężniejszych czarnoksiężnikach i innych takich. Plusem tej sytuacji jest to, że Ministerstwo Magii zezwoliło na używanie przez nieletnich czarów poza szkołą i przestało się wtrącać w sprawy Hogwartu - powiedział Dean. - To akurat twoja zasługa, Harry. Gdybyś w czerwcu nie wyruszył do Ministerstwa, Knot nie byłby zmuszony do przyznania, że Voldemort powrócił. Przypuszczam, że nadal faszerowaliby nas teorią i Umbridge zmieniłaby praktycznie wszystkich nauczycieli na szpicli z Ministerstwa.
- Co to za McKonell? - spytał Draco.
- Daj spokój, to jest kretyn - warknął Seamus.
- Uczy nas obrony przed czarną magią - wyjaśnił Blaise. - Jest nieobliczalny, gorszy nawet od Snape'a. Zadaje cholernie trudne prace domowe a odejmowanie punktów i wlepianie szlabanów to dla niego przyjemność.
- Faktycznie nieciekawie, ale wszystko można przetrwać - stwierdził Harry.
- Ty się nie cwań, od zawsze wiadomo, że spisujesz od Hermiony - sapnął Dean.
Harry spochmurniał.
- No cóż, nie wiem nawet, czy w tym roku będzie chciała ze mną rozmawiać.
- Niby dlaczego? Jest w szkole, wygląda na zadowoloną z życia, choć jest jakby bardziej tajemnicza.
- Do tego mniej się uczy. No i wyładniała - wyszczerzył się Seamus.
- Chyba ci się podoba - zażartował Blaise. Seamus walnął go w ramię.
- Przecież wiesz, że mam dziewczynę!
- Dobra, spokojnie, żartowałem.
- Harry, nie odpowiedziałeś na pyta...
Deanowi przerwał huk otwieranych drzwi.
- Spokojnie, bo będziemy musieli spać w otwartym dormitorium - zarechotał Blaise, ale kiedy poznał osobę, która tak bezceremonialnie wpadła do ich pokoju, zamarł.
- Harry! Dumbledore mi powiedział! Oh, wieki cię nie widziałam!! Przez to, co stało się na wakacjach nie masz żadnych większych kłopotów, prawda? Oh, w takich sytuacjach naprawdę dobrze jest być Złotym Chłopcem, co nie? No powiedz coś, jak się czujesz, czemu cię nie było tyle czasu!!
- Hermiono, jestem pewien, że by odpowiedział, ale go dusisz - wykrztusił Draco, hamując śmiech.
Zaskoczona dziewczyna oderwała się od przyjaciela.
- Malfoy?
- Nie po nazwisku, proszę.
- Zaraz, chwila. Powiedziałeś Hermiona?
Granger zdawała się być w szoku. Jej twarz nie wyrażała emocji.
- No cóż... Tak, o ile dobrze pamiętam, to tak.
Cały czas się uśmiechał, kiedy ona przyglądała mu się badawczo, odwracała się na pięcie, zatrzymywała, by zerknąć raz jeszcze i wychodziła w ciszy z pokoju.
- Ups, Harry, chyba popsułem ci przywitanie z przyjaciółką.
- Nie ma sprawy - wszysczerzył się Potter. - Jeszcze będzie na to czas. Tak właściwie, to chyba za nią pójdę. Szok jest niezdrowy, może zrobić coś głupiego, na przykład pójść się objeść i przytyć - zaśmiali się.
- Faktycznie wyładniała, co nie? - wyszczerzył się Dean, kiedy Harry wyszedł.
- Nie da się ukryć - potwierdził cicho Malfoy.