13 Wskrzeszenie Łazarza Jezus w kraju świętych Trzech Królów


Jezus w Bethabara i Jerycho. Celnik Zacheusz

Gdy Jezus przybył z Apostołami do Bethabary nad Jordanem, zastał już zebrane niezliczone tłumy ludzi. Miejscowość cała była przepełniona; przybysze obozowali nawet w szopach i pod drzewami. Całymi procesjami schodziły się matki z gromadami dzieci wszelkiego wieku, bo nie brakło nawet niemowląt przy piersi. Wszystko to wyszło naprzeciw Jezusa szeroką ulicą miejską. Uczniowie, idący naprzód, chcieli nie bardzo grzecznie odpędzić niewiasty i dzieci, by oszczędzić zbytniego trudu Jezusowi, który już dziś tyle dzieci pobłogosławił; lecz Jezus kazał im zaniechać tego, a raczej zająć się uporządkowaniem tłumów. Ustawiono więc wszystkich w porządku; po jednej stronie stanęły dzieci różnego wieku i płci w pięciu długich rzędach, osobno chłopcy i dziewczęta. Dziewcząt było o wiele więcej, jak chłopców. Poza ostatnim piątym szeregiem stały matki z niemowlętami na rękach. Po drugiej stronie ulicy stanęli dorośli, przeciskając się naprzemian naprzód. Jezus przeszedł najpierw wzdłuż pierwszego szeregu dzieci, kładł im rękę na głowę i błogosławił. Niektórym kładł jedną rękę na głowę, drugą na piersi, inne ściskał serdecznie, niektóre stawiał reszcie za wzór i tak nauczał, upominał, pocieszał i błogosławił. Minąwszy cały szereg, przechodził na drugą stronę ulicy i wracał wzdłuż szeregu dorosłych, upominał ich, pouczał i przedstawiał im niektóre dzieci za przykład. Szedł potem wzdłuż drugiego szeregu dzieci i znowu wracał koło dorosłych, którzy tymczasem się zmieniali. Tak chodził niezmordowanie, nie pomijając i niemowląt, bo i tym okazał Swą dla nich miłość. Wszystkie pobłogosławione przez Jezusa dzieci otrzymywały łaski wewnętrzne i później stawały się wyznawcami wiary Chrystusowej. A było tu tych dzieci przeszło tysiąc, bo natłok przybyszów nie ustawał przez kilka dni z rzędu. Jezus pracował niezmordowanie, a wciąż był poważny, łagodny i spokojny, a na twarzy Jego widniał wzruszający wyraz tajemnej troski. Często nauczał na ulicy, a nieraz ciągnięto Go natarczywie za suknie do domów. On zaś opowiadał mnóstwo przypowieści, nauczał zarówno uczonych, jak i prostaczków. Mędrcom przypominał nieraz, że powinni z wdzięcznością starać się wrócić Bogu wszystkie dary, jakie z rąk Jego otrzymali, podobnie jak to On czyni.
Ze św. niewiast były tu obecne Weronika, Marta, Magdalena i Maria Salome. Maria Salome, pojmując wszystko po ziemsku, przystąpiła tu raz do Jezusa z obu synami swymi, Janem i Jakubem Starszym, i prosiła Go, by w królestwie Jego synowie jej otrzymali miejsca przy Jego boku. Faryzeusze jerozolimscy przysłali tu wywiadowców dla szpiegowania Jezusa. Lecz cel został chybiony, bo jedni z nich zaraz się nawrócili i pozostali, drudzy w prawdzie powrócili źli do Jerozolimy, ale po drodze zmienili swój sposób myślenia i później stali się wyznawcami Jezusa. Wychodząc z Apostołami z Bethabary, przechodził Jezus koło domu, w którym leżało 10 trędowatych. Proszono Go, by wstąpił. Apostołowie bojąc się zetknięcia z trędowatymi, poszli naprzód w stronie południowej, by zaczekać na Jezusa dalej pod drzewem, a Jezus wszedł do środka. Trędowaci umieszczeni byli w tylnej części domu; byli osłonięci, a ciała ich pokryte gęsto strupami. Jezus dał im jakiś rozkaz i zdawało mi się, jakoby jednego z nich się dotknął, poczym zaraz odszedł. Dwaj zaś mężowie, tam obecni, brali trędowatych jednego po drugim, nieśli do małej sadzawki pobliskiej i myli ich tam w korytach. Skutek był nadzwyczajny, bo wszyscy mogli zaraz stawić się przed kapłanami jako zupełnie już uzdrowieni.
Jezus tymczasem wstąpił jeszcze do innego budynku. W środku był czworo boczny dziedziniec, po którego obu stronach biegły kryte krużganki; w jednym umieszczeni byli mężczyźni kalecy, w drugim chore niewiasty; Posłania umieszczone były w dość znacznych zagłębieniach w podłodze. Środkiem podwórza w równej linii szedł również kryty krużganek, wiodący do kuchni i pralni. Między krużgankami były piękne trawniki pod gołym niebem. I tu uzdrowił Jezus wielu chorych i zaraz wybrał się w dalszą drogę. Wtem usłyszał, że ktoś biegnie za Nim i głośno wielbi linię Jego. Obejrzawszy się, ujrzał Jezus jednego z uzdrowionych niedawno dziesięciu trędowatych; mąż ów upadł przed Nim na twarz i serdecznie Mu dziękował. Idąc dalej, błogosławił Jezus wciąż po drodze dzieci, które matki do Niego przynosiły. Droga, którą Jezus szedł z Apostołami z Bethabary, wiodła obok miast Macherus i Madian. Minąwszy je, zbliżyli się znów do Jordanu, obeszli Bethabarę i bocznymi drogami przez ustronną pustą okolicę poszli ku Jerychu. Po drodze przyłączyli się do nich wysłani niedawno uczniowie i opowiadali, co zdziałali. Wysłuchawszy ich Jezus, począł nauczać w przypowieściach. Przypominam sobie słowa, które w tej nauce zachodziły: „Ci, którzy mówią, że są czyści, a jedzą i piją, co tylko zapragną, — podobni są do tych, którzy chcą ugasić ogień suchym drzewem." Inna przypowieść odnosiła się do przyszłej działalności dwunastu Apostołów. Jezus rzekł w niej: „Teraz trzymacie się Mnie, bo macie dobre utrzymanie;" lecz oni nie zrozumieli, że Jezus ma na myśli spokojne życie i Swe piękne nauki. A dalej tak mówił: „W niebezpieczeństwie inaczej będziecie postępować. Nawet ci, którzy teraz odziewają się niejako w płaszcz miłości ku Mnie, upuszczą go na ziemię i uciekną." Odnosiło się to do postępowania Jana w ogrodzie Getsemańskim. Wśród takich rozmów i nauk odbywała się podróż. W pewnym miasteczku tuż nad Jordanem przyszła do Jezusa jakaś niewiasta, prosząc Go o uzdrowienie jej córki, okrytej wrzodami. Jezus obiecał posłać jej jednego z uczniów, a gdy mimo to nastawała, by przybył sam, odprawił ją z niczym. Niedaleko Jerycha przybliżyła się jednak znowu ta niewiasta i znów błagała o pomoc, mówiąc, że już wyrzekła się wszystkiego, jak jej to Jezus rozkazał. Lecz Jezus nie wysłuchał jej i teraz, mówiąc, że dziecię jej poczęte jest w grzechu; przy tym wytknął jej jeden błąd, drobnostkę jakąś, do której lgnie już od lat wielu; kazał jej więc przyjść wtenczas, gdy się już zupełnie od nałogu tego uwolni. Widząc niewiasta, że nic nie wskóra, minęła Apostołów i uczniów i wróciła do Jerycha. W chwilę potem, niedaleko Jerycha, zbliżyło się do Jezusa czterech Faryzeuszów, wysłanych przez Faryzeuszów jerozolimskich, z przestrogą, by Jezus nie przychodził do miasta, bo Herod chce Go zamordować. Właściwie jednak uczynili to dlatego, bo słysząc o tylu cudach Jezusa, sami zaczęli się Go obawiać. Jezus kazał im na to powiedzieć lisowi Herodowi w Jego imieniu: „Patrz! oto wypędzam czarty, uzdrawiam dziś i jutro, a trzeciego dnia wypełnię się!" Dwóch z tych Faryzeuszów nawróciło się i zaraz przyłączyli się do Jezusa, dwaj inni powrócili rozzłoszczeni do Jerozolimy.
Zaledwie ci odeszli, przybyło do Jezusa dwóch braci z Jerycho, którzy nie mogli się zgodzić co do podziału dziedzictw. Jeden chciał zostać na miejscu, drugi chciał się wyprowadzić. Wreszcie poradził któryś z nich, by sławny Jezus rozstrzygnął tę sprawę; wyszli więc naprzeciw Niego. Jezus jednak odprawił ich z niczym, mówiąc, że to nie Jego rzecz. Gdy potem Jan przedstawiał Jezusowi, że byłoby to spełnieniem dobrego uczynku, a i Piotr wstawiał się za nimi, odrzekł Jezus, że nie przybył tu dla podziału dóbr ziemskich, tylko dóbr niebieskich i w tym duchu miał zaraz przemowę upominającą do zbierającego się tłumu. Uczniowie mimo to nie zrozumieli Go jeszcze zupełnie, bo dotąd nie otrzymali Ducha świętego, wciąż oczekiwali jakiegoś ziemskiego, doczesnego królestwa. Tymczasem zebrało się znów mnóstwo kobiet z dziećmi i zewsząd proszono Jezusa o udzielenie błogosławieństwa. Uczniowie, strwożeni bardzo świeżymi groźbami Faryzeuszów, chcieli unikać wszelkiego rozgłosu, a że im powierzone było utrzymanie porządku, starali się więc usunąć natrętne niewiasty. Jezus natomiast sam kazał przyprowadzić do Siebie dzieci, mówiąc, że potrzebne im jest Jego błogosławieństwo, by kiedyś także zostały Jego uczniami. Zaraz też pobłogosławił mnóstwo niemowląt i starszych dzieci w wieku od 10 —11 lat. Niektórych nie błogosławił teraz i te przychodziły powtórnie po błogosławieństwo. Tuż przed miastem, gdzie już gęściej stały domy, poprzedzielane ogrodami i placami do zabawy, zwiększał się coraz bardziej natłok wkoło Jezusa i Jego otoczenia. Ludzie zeszli się tu ze wszystkich stron, posprowadzawszy ze sobą chorych wszelkiego rodzaju, których umieszczono pod szopami i namiotami. Wszystko to czekało na Jezusa, gdy się więc pojawił, ze wszystkich stron Go otoczono. Na drodze, którą miał Jezus przechodzić, stanął między innymi starszy celnik, Zacheusz, mieszkający za miastem. Że zaś był małego wzrostu, wylazł na pobliską figę, by w natłoku lepiej Jezusa widzieć. Jezus, przechodząc, spojrzał na drzewo i rzekł: „Zacheuszu, zleź prędko, bo jeszcze dzisiaj zagoszczę do twego domu!" Zacheusz zlazł natychmiast pokornie, i wzruszony bardzo pospieszył do domu, by przygotować wszystko. Słowa Jezusa jednakże inne miały znaczenie. Jezus chciał przez to powiedzieć, że już dzisiaj wstąpi do serca jego; nie poszedł bowiem do jego domu, tylko do miasta Jerycho. Z samego miasta nie wyszedł nikt przed bramę na przywitanie; wszyscy mieszkańcy z obawy przed Faryzeuszami siedzieli cicho po domach i sami tylko obcy otaczali Jezusa, wzywając pomocy Jego dla chorych. Jezus uzdrowił tylko jednego ślepego i jednego głuchoniemego, reszcie pomocy odmówił. Po tym błogosławił dzieci, szczególnie niemowlęta, pouczając przy tym uczniów, że trzeba ludzi przyzwyczajać, by dzieci swe od kolebki przygarniali do Niego, a tak wszystkie pobłogosławione teraz dzieci staną się kiedyś Jego naśladowcami. Między chorymi, którzy nie uzyskali pomocy, była pewna niewiasta cierpiąca na krwotok. Przybyła ona tu z daleka, już przed kilku dniami, ze stałym postanowieniem błagania Jezusa o uzdrowienie. Słyszałam, jak Jezus mówił do uczniów, tłumacząc im, dlaczego ją pominął: „Kto nie prosi wytrwale, ten nie ma prawdziwej wiary i nie umie prawdziwie prosić." Gdy zaszedł szabat, udał się Jezus z uczniami do synagogi miejskiej, a potem do gospody. Do wieczerzy zasiadł z Apostołami w otwartej jadalni, a uczniowie umieścili się w bocznych krużgankach. Podano małe placki, miód i owoce. Wszyscy jedli stojąc, a Jezus nauczał i opowiadał. Apostołowie pili po trzech z jednego kubka, tylko Jezus miał kubek osobny. Jeszcze nie skończyła się wieczerza, gdy przyszła znowu matka owej chorej dziewczynki, dwa razy odprawiona, ponawiając swe prośby. Lecz i tym razem musiała odejść z niczym, dlatego, że chcąc dwom panom służyć, nim przyszła do Jezusa, wypytywała się Faryzeuszów w Jerycho, co mówią o Nim w Jerozolimie. Zacheusz także przyszedł. Nowi uczniowie szemrali już przed miastem na to, że Jezus wdaje się z tak osławionym celnikiem, a nawet chce u niego gościć. Głównie zaś gorszyli się nad Zacheuszem, bo niektórzy byli z nim spokrewnieni, więc wstyd ich było, że on tak długo pozostał celnikiem i dotychczas się nie nawrócił. Ody pojawił się przed domem, żaden nie chciał się doń przyznać i żaden mu nic nie podał. Dopiero Jezus sam wyszedł do przedsionka, skinął nań, by się przybliżył, i dał mu jeść i pić. Nazajutrz rano poszedł Jezus znowu do synagogi i zażądał od Faryzeuszów miejsca dla Siebie, bo chce objaśniać lekcję i nauczać. Faryzeusze wszczęli na to zaciętą kłótnię, ale widząc, że nic nie wskórają, usunęli się. Jezus nauczał surowo przeciw chciwości, a potem uzdrowił przed synagogą chorego, którego przyniesiono na noszach. Po zakończeniu szabatu wyszedł Jezus z Apostołami za miasto do mieszkania Zacheusza; uczniów przy tym nie było. Na drodze przystąpiła doń po raz czwarty owa niewiasta, prosząc o uzdrowienie córki. Wtedy Jezus włożył na nią rękę, by najpierw uwolnić ją od jej błędu, a potem kazał jej iść do domu, mówiąc, że dziecię już zdrowe. Przybywszy do Zacheusza, zasiedli na jego zaproszenie do uczty, składającej się z miodu, owoców i pieczonego jagnięcia; sam Zacheusz usługiwał, przysłuchując się z nabożeństwem słowom Jezusa. Jezus opowiadał przypowieść o drzewie figowym w winnicy, które przez trzy lata nie rodziło owoców, a gdy chciano je wyciąć, prosił ogrodnik, by jeszcze rok jeden zaczekano. Mówił to Jezus tak, jakoby Apostołowie byli winnicą, On panem, a Zacheusz drzewem figowym; albowiem podczas gdy krewni Zacheusza porzucili ten haniebny urząd i poszli ze Jezusem, on sam już przeszło trzy lata trwał przy tym podłym rzemiośle i dlatego głównie był u uczniów w pogardzie. Teraz jednak ulitował się Jezus nad nim i to w chwili, gdy wezwał go z drzewa. Dalej mówił Jezus o nieurodzajnych drzewach, które mają wiele liści, a nie wydają owoców; liście — mówił — są zewnętrzną działalnością, szumią, ale nie są trwałe i nie mają nasienia dobrego. Owoce zaś są właściwą wewnętrzną istotą, działającą w wierze i czynie, owoc orzeźwia i nosi w sobie zarodek dalszego trwania drzewa. Tak też, gdy Jezus kazał Zacheuszowi zejść z drzewa, rzekł mu niejako przez to, by pozbył się tej szumiącej zewnętrznej powłoki i jako dojrzały owoc zszedł z drzewa, które przez trzy lata stało niepłodne w winnicy. Wreszcie była mowa o wiernych sługach, którzy czuwają pilnie i nie znoszą żadnego szmeru, by każdej chwili słyszeć, kiedy pan zapuka do drzwi. Przez czas pobytu Swego, postępował Jezus tak, jakoby ostatni raz był tutaj i chciał pełnię całej Swej miłości okazać mieszkańcom. Do okolicznych miejscowości, gdzie Jezus nie pójdzie już osobiście, rozsyłał Apostołów i uczniów po dwóch. Sam zaś chodził po mieście od domu do domu, nauczał nie tylko w synagodze, ale i na ulicy, wśród ciągłego zbiegowiska tłumów. Zbiegali się do Niego grzesznicy i celnicy; chorzy kazali się wynosić na ulice, którymi miał przechodzić, i z jękiem błagali Go o poratowanie. A On nauczał i uzdrawiał niezmordowanie, zawsze poważny, stanowczy, a łagodny. Uczniowie w niemałej byli trwodze i z niechęcią na to patrzeli, że Jezus tak bez troski naraża się na tyle niebezpieczeństw ze strony rozjątrzonych Faryzeuszów; zebrało się też ich tu w rzeczywistości około stu, z różnych stron kraju i wciąż porozumiewają się przez posłów z Faryzeuszami jerozolimskimi i radzą nad tym, jakby Jezusa pojmać. Nawet Apostołów to nieco trwożyło, że Jezus zanadto się im sprzeciwia i naraża, i sam niejako ułatwia przeciwnikom działanie przeciw Sobie. Widziałam, jak raz stał Jezus w pośrodku licznej gromady ludzi i nauczał; każdy miał jakąś prośbę do Niego, chorzy kazali się także przynieść i wzywali Jego pomocy. Uczniowie jednak przypatrując się temu, stali w oddaleniu. Przyniesiono także paralityczkę, cierpiącą na krwotok, którą Jezus już kilka kroć z niczym odprawiał. Chora kazała się przedtem obmyć w kąpieli oczyszczalnej i przebłagalnej, do której przywiązane było odpuszczenie grzechów, a teraz przyczołgała się do Jezusa i dotknęła rąbka Jego szaty. Jezus przystanął, spojrzał na nią, a ulitowawszy się, uzdrowił ją. Niewiasta powstała zaraz, dziękując serdecznie, i zdrowiutka powróciła do domu. Jezus zaś, nawiązując do tego naukę, mówił o wytrwałej, nieustającej modlitwie, w której nigdy nie trzeba się zniechęcać. — Przy okazji uzdrowienia paralityczki miałam sposobność podziwiać życzliwość tych ludzi ku sobie; z tak daleka bowiem przynieśli tę niewiastę, to tu to tam ją nosząc w pobliże Jezusa, wypytywali się kornie uczniów, którędy Jezus będzie przechodził, by tylko znaleźć dla chorej dobre miejsce. Choroba jej była nieczystą, więc nie wszędzie wolno jej było leżeć i tak zeszło na niczym osiem dni, nim Jezus się nad nią ulitował. W środku Jerycha jest staw kąpielowy, otoczony budynkami; schodzi się doń po stopniach, a kąpiel odbywa się w pływających kabinach, podobnie jak na stawie Betesda w Jerozolimie. Tu przyjęło chrzest wielu mieszkańców z rąk Jakua i Bartłomieja. Nowochrzczeńcy mieli na sobie białe płaszczyki; dwaj uczniowie trzymali każdemu ręce na ramionach, a Apostoł chrzcił. Niektórzy chorzy odzyskali po przyjęciu chrztu zdrowie. Jeszcze przed odejściem Jezusa z Jerycha przynieśli posłańcy z Betanii wiadomość, że Marta i Magdalena pragną gorąco przybycia Jezusa, gdyż Łazarz jest bardzo chory. Jezus jednak nie poszedł do Betanii, tylko do małej miejscowości o godzinę drogi na północ od Jerycha. I tu już czekało na Niego mnóstwo ludzi i chorych, ślepych i kalek. Przy drodze siedziało dwóch ślepych ze swymi przewodnikami. Gdy Jezus tędy przechodził, zaczęli wołać nań, błagając o uzdrowienie. Tłum obruszył się na nich i kazał im milczeć, oni jednak kazali przewodnikom wieść się za Jezusem i wołali bez przerwy: „Ach, Synu Dawidów, zmiłuj się nad nami!" Jezus zwrócił się ku nim, kazał ich przyprowadzić i dotknął się ich oczu; ślepi przejrzeli natychmiast i poszli za Nim. Gdy wrócono do Jerycho, zaczęła się dopiero wrzawa o uzdrowienie tych ślepych. Faryzeusze zarządzili dochodzenia, wezwali na przesłuchanie jednego z uzdrowionych i jego ojca. Uczniowie, zatrwożeni tym, radziby byli, by Jezus jak najprędzej poszedł do Betanii, bo tam u Łazarza mieliby więcej spokoju i nikt by im nie przeszkadzał; niechęć po trosze ich opanowywała, lecz Jezus, nie zważając na to, uzdrawiał dalej chorych. Z nieopisanym spokojem i cierpliwością znosił te wszystkie wymogi, napady i prześladowania, a gdy uczniowie chcieli odwieść Go od wytkniętej drogi, uśmiechał się tylko spokojnie i łagodnie. Wreszcie wybrał się w dalszą drogę w kierunku Samarii. Przed jakąś miejscowością, mniej więcej sto kroków w bok od gościńca, stał namiot, a w nim leżało na posłaniach w koło dziesięciu trędowatych. Gdy Jezus tedy przechodził, wyszli trędowaci z namiotu i zaczęli błagać Go o pomoc. Jezus zaraz przystanął, podczas gdy uczniowie poszli naprzód. Trędowaci, otuleni od góry do dołu w płaszcze, zbliżali się jeden prędzej, drugi wolniej, o ile im siły pozwalały, i ugrupowali się wkoło Jezusa. Jezus dotknął się każdego z nich i zaraz trąd zaczął opadać, poczym kazał im stawić się na świadectwo przed kapłanami i poszedł dalej. Jeden z trędowatych, Samarytanin, najzdrowszy i najsilniejszy, poszedł tą samą drogą z dwoma uczniami. Inni poszli w innych kierunkach; nie wyzdrowieli oni zaraz, wprawdzie mogli od razu chodzić, ale ciało oczyściło się zupełnie dopiero po upływie godziny.
Wkrótce potem zaszedł Jezusowi drogę pewien mąż z osady pasterskiej, leżącej o kwadrans na prawo od gościńca. Ten zaczął Jezusa błagać o wstąpienie do niego, bo mu córeczka umarła. Jezus szedł właśnie z owym mężem, gdy wtem dognał Go uzdrowiony Samarytanin. Przekonawszy się bowiem, że rzeczywiście wyzdrowiał, powrócił natychmiast wzruszony, a dognawszy Jezusa, upadł Mu do nóg z podzięką. Jezus zaś rzekł: „Czyż nie dziesięciu zostało oczyszczonych, a gdzież dziewięciu jeszcze? Czyż żaden nie znalazł się między nimi, tylko ten obcy, by oddając cześć Bogu wrócić i podziękować? Powstań i idź do domu, wiara twoja pomogła ci!" Samarytanin ten przeszedł później w poczet uczniów. Nie zatrzymując się już, poszedł Jezus za prowadzącym Go pasterzem. Miał przy sobie Piotra, Jana i Jakua Starszego. Dzieweczka, licząca około siedem lat, nie żyła już od czterech dni. Jezus położył jej jedną rękę na głowę, drugą na piersi, i wzniósłszy oczy w górę, zaczął się modlić. Po chwili podniosło się dziecko żywe. Jezus polecił Apostołom, by tak samo czynili w Jego Imieniu, i oddał dziecię rodzicom. Ojciec dostąpił tej łaski w nagrodę, bo wierzył silnie i z całą pewnością czekał na Jezusa. Matka chciała go już wcześniej posłać do Pana, ale on z niewzruszoną nadzieją czekał, aż Jezus sam teraz przyszedł. Skłoniony ku nowej wierze, zdał wkrótce gospodarstwo komu innemu, a gdy po ukrzyżowaniu Jezusa umarła mu żona, wstąpił w poczet uczniów i wkrótce zyskał sławne imię. Wskrzeszona córka jego żyła do śmierci w wielkiej pobożności.
Wyszedłszy stąd, zwiedzał Jezus rozproszone w koło szałasy pasterskie i uzdrawiał chorych; szedł tak od domu do domu, zmierzając górzystą okolicą ku Hebron. Widziałam Jezusa z Piotrem w jednym domu, gdy w tym nadszedł ze szkoły orszak weselny. Nowożeńców prowadzono pod jakiegoś rodzaju baldachimem. Przodem szły dziewczęta z małymi wiankami z barwnej wełny, grające na fletach, a za niemi strojni chłopcy, również na fletach grający. Pochodowi towarzyszył kapłan z Jerycha. Wszedłszy do domu, zadziwili się na widok Jezusa i wielce wzruszyli, Jezus zaś skinął na nich, by nie przerywali obrzędu weselnego, i nie wywoływali zgorszenia. Nowożeńcy pili wspólnie z małych szklanek, poczym oblubienica pozostała sama z niewiastami, a dzieci przed nią tańczyły i grały. Następnie poszli oboje nowożeńcy do osobnej komnaty, gdzie Jezus się znajdował, i tam złączył jeszcze raz ich ręce; prawicą udzielił błogosławieństwa i pouczył ich o nierozerwalności małżeństwa i o wstrzemięźliwości. Potem zasiadł z Piotrem i owym kapłanem do stołu, a oblubieniec im usługiwał. Kapłan krzywił się na to, że nie jemu, tylko gościom oddano miejsce honorowe za stołem, to też wkrótce zabrał się i poszedł do domu. W Jerycho podburzył na Jezusa kilku Faryzeuszów i ci później napadli na Pana i żądali usprawiedliwienia się, przy czym jeden w zapędzie ściągnął Mu płaszcz z ramion. Jezus mimo to zachował zwykłą łagodność, a oni, widząc że nic nie zdziałają, ustąpili. Jezus traktował mieszkańców tego domu z oznakami niezwykłej miłości i życzliwości. Na wieść o bytności Jego zeszli się i inni pasterze. W czasie rozmowy pokazało się, że rodzice oblubienicy i kilku starców są to ci sami, którzy w noc narodzenia witali Jezusa przy żłóbku. W sposób wzruszający opowiadali o tym, oddając powtórnie cześć Panu. Młodzi opowiadali znów to, co słyszeli z ust zmarłych swoich rodziców. Potem przyniesiono chorych, nie mogących chodzić ze starości, i chore dzieci, a Jezus ich uzdrawiał. Nowożeńcom polecił Jezus, by po Jego śmierci zwrócili się do Apostołów, a przyjąwszy z ich rąk chrzest i poduczywszy się, poszli w Jego ślady. Jeszcze nigdy w czasie Swych wędrówek nie był Jezus tak wesoły, jak tu u tych prostaczków. Zauważyłam, że wszyscy, którzy niegdyś uczcili Go jako dziecię, dostąpili łaski przyjęcia wiary Chrystusowej. Stąd poszedł Jezus więcej na południe w okolicę górzystą koło Juty, dokąd Go godownicy kawałek odprowadzili. Przy Sobie miał Jezus teraz znów sześciu Apostołów, między nimi Andrzeja. Po drodze uzdrawiał Jezus wszędzie chore dzieci, opuchłe tak strasznie, że nie mogły chodzić. Ludzie w tej okolicy są w porównaniu do innych jeszcze bardzo dobrzy. Przechodząc przez jakąś małą osadę górską, wstąpił Jezus do synagogi, by nauczać. Kapłani stawili opór, a nawet innych wezwali na pomoc, lecz wobec przychylnego usposobienia ludu musieli Jezusowi mównicy ustąpić. Wszystek lud słuchał radośnie słów Pana, gdy nauczał, że nie można równocześnie dwom panom służyć. Mówił też o tym, że przyniósł na ziemię miecz, tj. oddzielenie od wszystkiego złego, jak to później uczniom tłumaczył. Wobec tego, że Jezus wciąż mówił o bliskim Swym końcu, chcieli uczniowie, by odwiedził na jakiś czas rodzinne Swe miasto Nazaret. Lecz Jezus rzekł, że zamiast iść do Nazaretu, woli zużyć ten czas dla dobra tych poczciwych ludzi.

Jezus w drodze do Betanii. Wskrzeszenie Łazarza

Jezus bawił właśnie w małej miejscowości koło Samarii, gdzie również przybyła na szabat Najśw. Panna z Marią Kleofy, gdy przez posłańców doszła ich wieść o śmierci Łazarza. Zaraz po jego śmierci opuściły siostry Betanię i udały się do swej posiadłości koło Genei, by się tu spotkać z Jezusem i Najśw. Panną. Tymczasem w Betanii zabalsamowano i owinięto zwłoki Łazarza na sposób żydowski i złożono je do sklepionej trumny, uplecionej z prętów. Jezus miał już przy Sobie wszystkich Apostołów, więc podzieliwszy ich na kilka grup, poszedł z nimi do Ginei. Przybywszy tam, nauczał w synagodze i dopiero po szabacie poszedł do posiadłości Łazarza, podczas gdy Najśw. Panna wybrała się tam już wcześniej. Za zbliżeniem się Jego, wyszła naprzeciw Magdalena, oznajmiając Mu o śmierci Łazarza, mówiąc: „Łazarz już umarł; ach gdybyś Ty, Panie, tu był!" Lecz Jezus odrzekł: , „Nie nadszedł jeszcze Mój czas, i dobrze, że Łazarz umarł. Lecz pozostawcie w Betanii wszystkie jego sprzęty na swym miejscu, a Ja tam przyjdę. Poszły więc św. niewiasty do Betanii, a Jezus wrócił z Apostołami do Ginei i stąd dopiero poszli do gospody, oddalonej o godzinę drogi od Betanii. Tu znowu przybył posłaniec od sióstr Łazarza, z prośbą, by Jezus spieszył do Betanii; lecz Jezus jeszcze zwlekał, a gdy uczniowie niecierpliwili się i szemrali na to, surowo ich zganił. W ogóle zachował się Jezus nieraz tak, jak ktoś, co nie może powiedzieć, jak się rzecz ma, jaki jest stosunek między nim a otoczeniem, bo by go nie zrozumiano. Nauczając także tak robił, że raczej rozwijał własne pojęcia słuchaczów i rozbudzał w nich wątpliwość w prawdę ziemskich ich pojęć, a nie tłumaczył istoty rzeczy, bo wiedział, że tego by nie zrozumieli. Teraz właśnie nauczał o robotnikach w winnicy. Matka Jakóba i Jana, słysząc, że Jezus mówi o bliskim spełnieniu się posłannictwa, a sądząc, że jej krewnym należy się w Jego królestwie zaszczytne miejsce, wystąpiła znowu z prośbą za swymi synami i dopiero, gdy Jezus naprawdę ją zganił, umilkła. Teraz dopiero wybrał się Jezus do Betanii, po drodze nauczając. Posiadłość Łazarza otoczona była w koło na wpół zapadłymi murami; część tylko ogrodów i niektóre przednie dziedzińce leżały poza obrębem murów. Łazarz nie żył już od ośmiu dni. Cztery dni nie grzebano go w nadziei, że Jezus przyjdzie i go wskrzesi. W tym też celu poszły siostry do posiadłości w Ginei naprzeciw Jezusa, lecz widząc, że Jezus nie wybiera się z nimi do Betanii, wróciły i kazały Łazarza pochować. Zeszło się tu wielu był zielenią. Przy końcu tej drogi wychodziło się przez bramę i stąd było już tylko kwadrans drogi do cmentarza betańskiego, otoczonego murem. Przed bramą cmentarza rozchodziła się droga na prawo i na lewo w koło narzuconego sztucznie pagórka, którego środkiem szło na całą szerokość olbrzymie sklepienie. Pod tym sklepieniem mieściły się groby, oddzielone od siebie kratami. Przednie i tylne wyjście także zamknięte było kratą, więc stojąc z jednego końca, widać było na przestrzał zielone drzewa, rosnące po drugiej stronie cmentarza. Światło dostawało się także przez otwory u góry.
Do groty schodziło się po kilku stopniach. Grób Łazarza leżał zaraz przy wejściu, po prawej ręce. Była to jama, a w niej dopiero grób właściwy w kształcie podłużnego czworoboku, na pół chłopa głęboki, przykryty kamieniem. Wewnątrz mieściła się lekka trumna, dziurkowało pleciona, zawierająca zwłoki. W koło grobu zostawione było wolne miejsce. Wszedłszy do groty, stanął Jezus z kilku Apostołami nad grobem; niewiasty św., Magdalena i Marta, stanęły u drzwi, a za nimi tłoczyła się reszta ludu, przy czym niektórzy wchodzili aż na wierzch sklepienia, lub na mur cmentarza, by lepiej widzieć. Na rozkaz Jezusa podnieśli Apostołowie wierzchni kamień, oparli go o ścianę i otworzyli lekkie drzwi pod nim umieszczone. Marta niewielką widać żywiła nadzieję, bo rzekła: „Łazarz już od czterech dni pogrzebany i zwłoki jego już cuchną." Tymczasem zdjęli Apostołowie lekkie plecione wieko trumny, a oczom obecnych ukazały się szczelnie owinięte zwłoki. Wtedy Jezus wzniósł oczy w górę, pomodlił się głośno i zawołał wielkim głosem: „Łazarzu, wyjdź!" Na te słowa odniósł się trup i usiadł. Nacisk tłumu stał się teraz tak wielki, że Jezus był zmuszony kazać wyprosić ich przed cmentarz. Wskrzeszony Łazarz wyglądał jakby obudzony z twardego snu. Apostołowie, stojący koło trumny, zdjęli mu prześcieradło z twarzy, rozwiązali opaski na rękach i nogach i podali je stojącym na zewnątrz, a w zamian otrzymali płaszcz dla Łazarza. Teraz dopiero podniósł się Łazarz z trumny i wyszedł z grobu, podobny do cienia raczej, niż do żywego człowieka. Zarzucono mu płaszcz na ramiona, on zaś jakby lunatyk przeszedł koło Jezusa i wyszedł za drzwi. Na widok jego cofnęły się trwożnie siostry i ich towarzyszki, jakby przed duchem i nie dotknąwszy go wcale, upadły twarzą na ziemię. Dopiero Jezus, wyszedłszy za nim z groty, ujął go przyjaźnie za obie ręce.
Teraz wyruszyli wszyscy do domu Łazarza. Natłok był wielki, ale że ludzie bali się jeszcze trochę, więc skwapliwie rozstępowano się przed zmartwychwstałym. Łazarz szedł chwiejnie, podobny jeszcze zupełnie do trupa, obok niego szedł Jezus, a inni otaczali ich w koło, płacząc i łkając, pełni niemego, strwożonego podziwu. Minąwszy bramę, wrócili tą samą oparkanioną drogą i zatrzymali się przed altaną, skąd byli wyszli. Jezus wszedł do wnętrza z Łazarzem i uczniami, a lud cisnął się w koło tłumnie z wielkim zgiełkiem. Łazarz upadł przed Jezusem na ziemię, jak ten, którego przyjmuje się do zakonu. Jezus zaś miał przemowę, poczym poszli wszyscy do domu Łazarza, oddalonego stąd o sto kroków. Wziąwszy Łazarza i Apostołów, poszedł Jezus z nimi do sali jadalnej, nikogo więcej nie wpuszczając. Łazarz ukląkł przed Jezusem, a Apostołowie stanęli w koło. Wtedy Jezus położył Łazarzowi prawicę na głowę i siedmiokroć tchnął nań świetlistym dechem. W tej chwili ujrzałam, że z Łazarza wyszedł ciemny obłok, a poza Apostołami w tyle u góry latał szatan w czarnej postaci, zły, a czujący swą bezsilność. Przez ten obrzęd poświęcił Jezus Łazarza na Swą służbę, oczyścił go z wszelkiego przywiązania do świata i z grzechów, umacniając go w darach duszy. Długo jeszcze rozmawiał z nim, dodając, że na to go wskrzesił, by Mu służył, a zarazem przepowiedział, że w służbie tej czekają go ze strony Żydów wielkie prześladowania. Dotąd był Łazarz w swych chustach grobowych, poszedł więc zdjąć je i przyodziać się inaczej. Teraz dopiero zaczęły go ściskać z radością siostry i przyjaciele; przedtem bowiem miał w sobie wiele podobieństwa do trupa i to wzbudzało ich trwogę.
Przez tchnienie Jezusa otrzymał Łazarz siedem darów Ducha św. i stracił całkiem przywiązanie do rzeczy doczesnych. Otrzymał te dary przed innymi Apostołami i mógł je otrzymać, bo umarł rzeczywiście a teraz się odrodził; przez śmierć swą poznał wielkie tajemnice i widział świat pozagrobowy. Kryjąc zaś w sobie tak Wielką tajemnicę, ma osoba Łazarza wielkie znaczenie.
Wnet zasiedli wszyscy do sutej uczty. Podawano potrawy jedną po drugich, a wino stało w małych dzbankach na stole; usługiwał jakiś wyznaczony do tego człowiek. Po uczcie przyszły i niewiasty i stanęły w głębi sali, by przysłuchać się nauce Pana. Łazarz siedział koło Jezusa. Na dworze panował straszny hałas, przybyło bowiem mnóstwo ludzi z Jerozolimy, pojawiły się i straże i otoczono gęsto dom dokoła. Jezus wysłał Apostołów, którym nakazał zgromadzony tłum i straże usunąć. Nauczając jeszcze przy świetle lamp, oznajmił, że jutro uda się do Palestyny z dwoma Apostołami. Przedstawiano Mu, jak to niebezpieczne, lecz Jezus obiecał, że nie da się poznać i nie wystąpi nigdzie publicznie. Widziałam, iż potem się nieco, oparci o ściany, zdrzemnęli. O świcie poszedł Jezus z Janem, i Mateuszem do Jerozolimy; obaj Apostołowie przepasani byli nieco inaczej, jak zwykle. Obszedłszy miasto, przybyli postronnymi drogami do tego domu, w którym później odbyła się ostatnia wieczerza. Przepędzili tu w cichości dzień cały i następną noc. Jezus przez cały czas nauczał i umacniał tutejszych Swych przyjaciół. O ile widziałam, były też w ciągu dnia Maria Marka, Weronika i może z dwunastu różnych mężczyzn. Nikodem, właściciel tego domu, nie był obecny; właśnie tego dnia poszedł do Betanii widzieć się z Łazarzem. Dom swój odstępował on zawsze chętnie do użytku przyjaciołom Jezusa. W tym samym czasie odbyli Faryzeusze i arcykapłani walną naradę co do Jezusa i Łazarza. Przyznawali, że boją się o to, by Jezus nie zechciał wszystkich zmarłych wskrzeszać, bo wywołałoby to okropne zamieszanie. O ile mi się zdaje wszczęto skutkiem tej narady w południe, w Betanii, wielki rozruch; gdyby Jezus tam był, byliby Go pewnie ukamienowali. Łazarz musiał się ukryć, to samo przyjaciele Jezusa, a Apostołowie rozproszyli się na wszystkie strony. Wkrótce jednak nastał spokój, bo wichrzyciele zastanowili się, że przecież Jezusa niema, a Łazarzowi nic prawie nie mogą zarzucić. Jezus tymczasem przepędził noc całą aż do świtu w domu na górze Syjon. Przed dniem opuścił z Mateuszem i Janem Jerozolimę i spiesznie wyruszył ku Jordanowi, ale nie drogą na Bethabarę, jak ostatni raz, lecz na północny wschód. Około południa był już niezawodnie za Jordanem; wieczorem zeszli się doń Apostołowie z Betanii i noc przepędzili razem pod wielkim jakimś drzewem. Rano poszli do małej pobliskiej miejscowości. Po drodze napotkali ślepego, prowadzonego przez dwóch chłopaków, nie krewnych mu wcale. Był to pasterz z okolicy Jerycha; od Apostołów dowiedział się, że Pan nadchodzi, zaczął więc prosić o uzdrowienie. Jezus położył mu rękę na głowę, a ślepy natychmiast przewidział i zrzuciwszy z siebie łachmany, w spodniej tylko sukni poszedł za Jezusem do osady. Tu miał Jezus zaraz naukę o naśladowaniu Go, mówiąc, że kto chce przewidzieć i pójść za Nim, musi wszystko opuścić, jak ów ślepy porzucił swe łachmany. Tu podano uzdrowionemu ślepemu płaszcz. Chciał też zaraz pozostać na zawsze przy Jezusie, lecz Jezus na teraz go oddalił, by wypróbować jego wytrwałość. Nauka trwała aż do wieczora. Jezus miał przy Sobie ośmiu Apostołów.
Zdarzyło się potem, że Jezus, zbliżając się właśnie do jakiegoś małego miasteczka, łaknął. Śmiać mi się chce, używając tego wyrazu, bo Jezus łaknął właściwie inaczej, niż my, łaknął za duszami. Od ostatniej miejscowości towarzyszyło Mu kilku ludzi, których sprawy nie w zupełnym były porządku. Otóż przy drodze stało drzewo figowe, nie rodzące owoców; Jezus podszedł ku niemu i przeklął je, i oto, drzewo to uschło natychmiast i zmarniało, a liście pożółkły. To niepłodne drzewo ligowe obrał Jezus za temat nauki w szkole. Faryzeusze i uczeni tutejsi, źle usposobieni, zażądali od Jezusa, by się stąd wyniósł. Mimo to przepędził tu Jezus noc w gospodzie. — Szkoła tutejsza położona jest wysoko. Jakaś rzeczka wpada pod tą miejscowością do Jordanu (może Betaran). Przez rzeczkę prowadzi most.

Jezus wyrusza w podróż do kraju św. Trzech Królów

Opuściwszy nazajutrz tę miejscowość, poszedł Jezus z towarzyszami ku północnemu zachodowi przez ziemię pokolenia Gad. Po drodze wyjawił Apostołom i uczniom, że wybiera się w podróż, więc rozłączy się na jakiś czas z nimi; wskazał im, gdzie mają nauczać, a gdzie nie, i w którym miejscu mają się znowu z Nim zejść. Podróż ta będzie nader cudowna. Najbliższy szabat ma Jezus zamiar obchodzić w Wielkim Chorazynie, potem pójdzie do Betsaidy, a stąd het w dół ku południowi w okolice Macherus i Madian. Pójdzie i tam, gdzie Hagar porzuciła Ismaela i gdzie Jakub położył kamień. Potem obejdzie wschodni brzeg Morza Martwego aż do miejsca, gdzie Melchizedek złożył ofiarę wobec Abrahama. Na tym miejscu stoi jeszcze do dziś kaplica, w której od czasu do czasu odprawia się nabożeństwo. Kapliczka ta jest zbudowana z surowych, nie ociosanych kamieni, grubo mchem obrosłych. Stąd pójdzie Jezus dalej, będzie nawet w Egipcie, w Heliopolis, gdzie przebywał, będąc dzieckiem. Mieszka tam kilku poczciwych rówieśników Jego, którzy bawili się z Nim za lat dziecięcych i dotychczas o Nim nie zapomnieli. Wciąż dopytywali się, gdzie też On może się obracać, a nie chcieli w żaden sposób uwierzyć, że ten poważny nauczyciel, to ów mały ich rówieśnik. Stąd powróci Jezus inną stroną przez Hebron i dolinę Jozafata, a potem uda się tam, gdzie Go Jan ochrzcił i gdzie kuszony był na puszczy przez czarta. Cała podróż miała zabrać 3 miesiące czasu. Jako pewne miejsce spotkania wyznaczył uczniom studnię Jakuba, koło Sychar, chociaż, jak mówił, mogą Go i prędzej spotkać, gdy będzie powracał przez Judeę. Przed rozstaniem się, powiedział im jeszcze Jezus długą naukę; szczególny nacisk kładł na to, jak mają się zachowywać podczas Jego nieobecności w swych wędrówkach nauczycielskich. Przypominam sobie słowa Jego, jak radził im, by w razie nieprzychylnego gdziekolwiek przyjęcia, proch otrząsali z obuwia swego i szli dalej. Mateusz wybrał się na jakiś czas do domu. Z żoną jego, bardzo dobrą niewiastą, żyje od czasu swego powołania w zupełnej wstrzemięźliwości. Ma on zamiar nauczać w domu, nic sobie nie robiąc z pogardy ludzi przewrotnych. W Wielkim Chorazynie nauczał Jezus w szabat w synagodze, mając przy Sobie Piotra, Andrzeja i Filipa. Oczekiwał tu już na Niego pewien mąż z Kafarnaum, lecz dopiero koło południa zbliżył się do Niego z prośbą, by poszedł z nim i uzdrowił mu śmiertelnie chorego syna. Jezus kazał mu na to wrócić zaraz do domu, mówiąc, że syn już od tej pory zdrowy jest. Za przykładem tego zeszli się inni chorzy i szukający pociechy z miasta i okolicy; niektórych uzdrowił Jezus zaraz, innym przyrzekł pomoc na później.
Z końcem szabatu pożegnał się Jezus przed synagogą z mieszkańcami i z kilku Apostołami, poszedł w górę rzeki ku miejscu, gdzie Jordan wpływa do jeziora, by tu przeprawić się na drugą stronę rzeki. Właściwy przewóz był wyżej i droga tam była o wiele dalsza, tu zaś służył do przeprawy rodzaj tratwy, tj. rusztowania, zbitego z belek, pokładzionych jedna na drugą. W środku na podwyższeniu umocowana była kufa, czyli kadź, w którą podróżni kładli swe tłumoki, bo tu woda nigdy się nie może dostać. Tratwę tę popychano drągami. Brzeg Jordanu nie jest w tym miejscu wysoki, i jeśli mnie oczy nie mylą, widać na rzece parę drobnych wysepek. Wieczór już był i księżyc świecił jasno, gdy Jezus z trzema Apostołami zbliżył się do Betsaidy. Przed Betsaidą, jak w ogóle przed wielu miastami w Palestynie, stała szopa, w której podróżni, nim weszli do miasta, rozpasywali się, obmywali i czyścili suknie. Do mycia nóg byli zwykle umyślnie przeznaczeni ludzie i ci teraz oddali tę przysługę Panu i Apostołom. Stąd poszedł Andrzej naprzód, by przygotować w swym domu przyjęcie dla mistrza; w chwilę za nim poszedł Jezus z Piotrem i Filipem. Andrzej jest żonaty. Dom jego dosyć obszerny, leży na kraju miasta; z przodu jest dziedziniec, a całość otoczona jest murem. Gdy Jezus przybył, zastawiono wieczerzę, złożoną z miodu, placków i winogron. Ogółem siedziało przy stole dwunastu mężczyzn, przy końcu zaś przyszło sześć niewiast, by słuchać nauki Pana. Wyszedłszy nazajutrz z Betsaidy, zatrzymał się Jezus przed miastem w budynkach, przeznaczonym na skład narzędzi rybackich i nauczał zebranych tu licznie mężczyzn. Po nauce poszedł Jezus w górę brzegiem Jordanu i daleko od miejsca ostatniej przeprawy, przeszedł znowu rzekę mostem i przez wschodnią Galileę wyruszył do kraju Baszan. Na Zajordaniu jest pewne miejsce, gdzie są pokłady białego piasku i małych białych kamieni. Tu w otwartym szałasie pasterskim zebrała się gromada uczniów na spotkanie Jezusa. Przyprowadzili ich tu trzej dziarscy młodzieńcy. Zbierali tu trochę żółtych i zielonych jagód wielkości figi i małych żółtych jabłek, rosnących jużto na krzakach, jużto na drzewach; zrywano je za pomocą długich, zakrzywionych żerdek. Po obu stronach drogi, którą Jezus dotąd przybył, tworzyły rozłożyste drzewa owocowe cienistą aleję, łącząc się w górze gałęziami w nierozerwalne płoty. Droga była widocznie mało używana, bo pokrywała ją bujna trawa. Apostołowie zrywali po drodze owoce i chowali je po kieszeniach, tylko Jezus nic nie brał. Wędrówka trwała już całą noc wciąż prawie pod górę, więc wszyscy żądni byli odpoczynku. Uczniowie, ujrzawszy Jezusa, wyszli naprzeciw i otoczyli Go w koło, witając radośnie, ale żaden nie ośmielił się podać Mu ręki. Przed szopą leżała długa, gruba, ociosana w czworobok kłoda; obsiedli ją wszyscy w koło, jakby do stołu, i każdy otrzymał porcję zebranych owoców, prócz tego miał każdy mały dzbanuszek z napojem. Patrząc stąd, widać było wznoszące się w dali góry, a przed nimi jakieś miasto. Zdaje mi się, że tam już rozciąga się kraj Amozytów. Stąd począwszy, zwracała się droga znowu nieco w dół.
Po odpoczynku wyruszyli wszyscy w dalszą drogę i po całodziennej wędrówce zatrzymali się wieczorem w szeroko rozrzuconej wiosce. Weszli do gospody, stojącej przy drodze, gdzie zaraz zebrało się w koło nich sporo ciekawych. Prostaczkowie ci niewiele wiedzieli o Jezusie, ale z natury dobrzy, przyjaźnie Go przyjęli. Objaśniwszy im przypowieść o dobrym pasterzu, poszedł Jezus z uczniami w bok od drogi do drugiej gospody, gdzie posilili się i przenocowali. Tu oznajmił Jezus uczniom, że teraz weźmie ze Sobą tylko tych trzech młodzieńców i z nimi przez Chaldeję, kraj Ur, gdzie się urodził Abraham, i Arabię, pójdzie do Egiptu, uczniowie zaś mieli się rozejść tam i ówdzie po okolicy i nauczać. Jako główne miejsce zebrania po upływie trzech miesięcy naznaczył im znowu studnię Jakuba koło Sychar. Między uczniami, znajdującymi się obecnie przy Panu, widziałam Symeona, Kleofasa i Saturnina.
Z brzaskiem dnia rozstał się Jezus z Apostołami i uczniami, podając każdemu rękę na pożegnanie. Smutno im było, że Jezus nie ich bierze ze Sobą, tylko wspomnianych trzech młodzieńców, ale poddali się temu bez szemrania. Wspomniani młodzieńcy byli w wieku od 16—18 lat; byli smuklejsi i zwinniejsi od zwykłych Żydów i nosili długie suknie. Do Jezusa przywiązani byli jak dzieci, i usługiwali Mu we wszystkim ochoczo. Przy każdej rzeczce, strumyku, lub studni umywali Mu nogi, po drodze wciąż znosili Mu laski, kwiaty, owoce i jagody. Jezus nawzajem bardzo serdeczny był dla nich, uczył ich i w przypowieściach zaznajamiał z całym dotychczasowym postępem Swej nauki. Rodzice tych młodzieńców pochodzili z pokolenia Mensor. Przybyli oni do Palestyny z orszakiem Trzech królów i nie wrócili już z nimi, lecz osiedlili się w dolinie pasterskiej. Zostawszy Żydami, pożenili się z córkami pasterzy i zajęli pastwiska między Samarią a Jerycho. Najmłodszy z młodzieńców zwał się Eremenzear, a później otrzymał imię Hermas. Był to ten sam chłopiec, którego Jezus po rozmowie z Samarytanką, u studni Jakóba koło Sychar, uzdrowił na prośbę jego matki. Średni zwał się Sela, albo Silas, najstarszy zaś Eliasz, a przy chrzcie otrzymał imię Siricius; wszystkich trzech zwano także tajemniczymi uczniami. Później obcowali oni z Tomaszem, Janem i Pawłem. Podróż tę Jezusa opisał Eremenzear. W podróży miał Jezus na Sobie brązową tunikę, tkaną czy też na drutach robioną, powłóczystą, ułożoną w ciągle fałdy. Na tym miał długą, delikatną, białą suknię z. wełny z szerokimi rękawami, przepasaną w biodrach szerokim pasem z tej samej materii; z tejże materii była także chusta, którą na noc Jezus otulał głowę. Jezus jest słuszniejszy wzrostem, niż Apostołowie; czy idą razem, czy stoją, zawsze ponad wszystkimi góruje Jego jasne, poważne czoło; chód Jego jest prosty, sprężysty. Tuszy jest Jezus miernej, ani za chudy, ani za tłusty, cała postać bije zdrowiem i szlachetnym ukształtowaniem członków, piersi i plecy szerokie, silne. Mięśnie są wyrobione przez podróże i wprawę, ale jednak niema na nich śladu przebytych trudów.
Pożegnawszy się z Apostołami, wyruszył Jezus w towarzystwie młodzieńców drogą, wznoszącą się wciąż pod górę ku wschodowi; grunt tu był biały, piaszczysty, gdzieniegdzie rosły cedry i daktyle. Naprzeciw wznosiły się góry Galaad. Jezus miał zamiar zdążyć na szabat do ostatniego miasta żydowskiego w tej stronie, o ile mi się zdaje, zwącego się Kedar. Młodzieńcy nieśli w woreczkach placki i dzbanuszki z napojem, prócz tego jedzono po drodze owoce i jagody. Wszyscy mieli laski w rękach. Czasem i Jezus wyłamywał Sobie laskę, potem znowu ją zostawiał. Na gołych nogach miał tylko trepki. Wieczorem wstąpili do jakiegoś domu na uboczu, zamieszkałego przez nieokrzesanych prostaków; tu spędzili noc. Jezus nie dawał się nigdzie poznać, nie uzdrawiał, nie działał cudów, tylko opowiadał przeróżne, piękne przypowieści, szczególnie o dobrym pasterzu. Jak gdzie indziej tak i tu wypytywano Go o Jezusa z Nazaretu, ale Jezus nie zdradzał się z tym, że On nim jest. Rozmawiał z mieszkańcami o ich pracy i interesach, więc uważali Go za podróżującego pasterza, który szuka dobrych pastwisk, gdyż tacy podróżni często się zjawiali w Palestynie. Rano wyruszył Jezus w dalszą drogę; miał już teraz tylko kilka mil do Kedar. Grunt wznosił się teraz znowu stopniowo, bo poza Kedar były góry. Ojczyzna Abrahama leży podobno daleko stąd na północny wschód, kraj zaś Trzech Królów w kierunku południowo wschodnim. Uczniowie, rozstawszy się z Jezusem, częścią powrócili do domu, częścią rozproszyli się po okolicy, by nauczać. Zacheusz z Jerycha, który tu także był z nimi, powróciwszy do domu, sprzedał wszystko, rozdał pieniądze ubogim, a sam osiadł z żoną w małej miejscowości i żył teraz w ciągłej wstrzemięźliwości. Dziewięć tygodni zostawił Jezus uczniom czasu, poczym mieli się znowu połączyć. W Jerozolimie wielki był rozruch z okazji wskrzeszenia Łazarza. Toteż dlatego Jezus się oddalił, by o Nim zapomniano, podczas gdy przeświadczenie o prawdziwości tego cudu nurtowało w sercach wielu, przygotowując grunt sposobny do nawrócenia. Z podróży powrócił Jezus bardzo wychudzony. Pisanego nic niema o tej podróży, bo żaden Apostoł nie był przy tym; zresztą może i nie wszyscy wiedzieli, gdzie Jezus się obracał. Ja, o ile sobie przypominam, pierwszy raz dopiero miałam o tej drodze objawienie. W towarzystwie trzech młodzieńców szedł Jezus wciąż dalej ku południowemu wschodowi, wybierając uboczne drogi. Noc przepędzili znowu w odosobnionym domu pasterskim. Ludzie są tu wszędzie dobrzy, bez ukrytej złości, więc lubią Jezusa i patrzą na Niego z podziwem. On zaś powtarza im przypowieści, opowiadane już w Judei, znajdując w nich gorliwych słuchaczy. Nie uzdrawia jednak i nie błogosławi. Gdy Go wypytują o Jezusa z Nazaretu, opowiada im o tych którzy stali się Jego wyznawcami i zręcznie nawiązuje to do treści Swych przypowieści. Powszechnie uważają Go za pasterza, wędrującego za zakupem trzód lub pastwisk.

Jezus w Kedar

Jeszcze przed szabatem doszli nasi podróżni do Kedar, mimo że nie szli gościńcem, tylko bocznymi drogami. Za późno już było wejść do miasta, więc przenocowali w wielkiej, otwartej gospodzie, w której inni jeszcze podróżni szukali schronienia. Gospoda składała się z kilku otwartych szop z rzędami posłań; całość otoczona była zamkniętym dziedzińcem. Człowiek dozorujący gospodę, tylko w wieczór przyszedł otworzyć takową, poczym zaraz wracał do miasta; rano przyszedł znowu odebrać od gości należną, niewielką zapłatę. Jezusa i Jego towarzyszów wziął z sobą do miasta do swego domu, podczas gdy inni podróżni rozeszli się każdy w swą stronę. Miasto leży na przedgórzu, w dolinie, po obu stronach płynącej tędy rzeki; z jednej strony leży stara dzielnica, z drugiej nowa. Rzeka płynie od wschodu ku Ziemi obiecanej. Strome brzegi połączone są dwoma łukowymi mostami. Dzielnica z tej strony, mniej znacząca, uboższa, zamieszkana jest przez żydowskich pasterzy, którzy trudnią się również stawianiem lekkich budowli, sporządzaniem sprzętów pasterskich i przyborów stajennych. Druga dzielnica jest o wiele bogatsza, zamieszkana przez samych pogan. Mieszkańcy tutejsi ubierają się już nie całkiem tak jak Żydzi; wielu nosi na głowie rogate kapuzy. W dzielnicy żydowskiej wznosi się synagoga, a przed nią na pięknym trawniku, obsypanym białym piaskiem, bije wodotrysk. To jest jedyna ozdoba całej dzielnicy. Gospodarz zaprowadził Jezusa i młodzieńców do synagogi i tu obchodzili wraz z drugimi szabat. Po skończonych modłach zapytał przełożonych, czy Mu wolno co opowiedzieć. Że zaś wszyscy chętnie Go słuchać obiecali, zaczął opowiadać o synu marnotrawnym. Wszyscy przysłuchiwali się uważnie, podziwiając mądrość Jego, ale nie wiedzieli co On za jeden. Jezus sam nazwał się pasterzem, który szuka zaginionych jagniąt i chce je zaprowadzić na dobrą paszę. Na prośby mieszkańców, uważających Go za Proroka, zwiedzał Jezus w ciągu dnia poszczególne domy i nauczał. Nazajutrz nauczał koło wodotrysku; mężczyźni i niewiasty rozsiedli się u stóp Jego, On zaś, przyciskając co chwila dzieci do piersi, opowiadał, jak to Zacheusz zlazł z drzewa figowego, opuścił wszystko i poszedł za Nim, dalej o Faryzeuszu, który rzekł w świątyni: „Dziękuję Ci, Boże, że nie jestem jako ów celnik," i o tym właśnie celniku, który, bijąc się w piersi, mówił: „Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu!" Wkrótce zyskał sobie Jezus ogólną miłość i życzliwość. Mieszkańcy prosili Go nawet, by pozostał tu do następnego szabatu i nauczał w szkole. Gdy zapytywano Go o Jezusa z Nazaretu, opowiadał niejedno o Nim i o nauce Jego. Stąd wyruszył Jezus ku wschodowi drogą wijącą się wśród pięknych łąk i drzew palmowych do miejscowości Edon. Po drodze wstąpił do odosobnionego domu, w którym ojciec i matka złożeni byli nieuleczalną chorobą, a gromadka stroskanych dziatek krzątała się po domu. Dobrzy to byli ludzie. I tu wypytywano Go o Jezusa z Nazaretu, o którym różne wieści ich dochodziły. Jezus opowiadał im więc w pięknej przypowieści o królu i synu jego, jako ten Jezus będzie prześladowany i powróci do królestwa Ojca Swego, a wszyscy ci, którzy pójdą za Nim, posiądą z Nim to królestwo. Równocześnie miałam widzenie o Męce Pańskiej, Wniebowstąpieniu i tronie Jego nadświatowym, obok Boga Ojca, wokoło widziałam chóry aniołów i nagrody, przeznaczone Jego wyznawcom. Naocznie przedstawiło mi się w widzeniu całe to królestwo i przypowieść opowiadana przez Jezusa, której obraz wnikał w serca słuchaczów. Skończywszy opowiadanie, zapytał ich Jezus, czy wierzą w to wszystko i czy chcą pójść za dobrym królem. Gdy Go o tym uroczyście zapewnili, obiecał, że Bóg w nagrodę za to uzdrowi ich i pozwoli im pójść za Nim do Edon. Rzeczywiście w tej chwili wyzdrowieli oboje i ku zdumieniu wszystkich mogli iść za Jezusem. Uzdrowiony mąż zwał się Beniamin, a pochodził w prostej linii od Rut. Zdaje mi się, że Tytus, wtenczas 14 czy 16 letni młodzieniec, był jego synem czy też krewnym; był on w Kedar i we wszystkich okolicznych miejscowościach, gdzie Jezus nauczał, by słyszeć samego Pana, lub przynajmniej to, co inni o Nim mówią. Również znajomymi tej rodziny byli Markus i Sylas; miejsce rodzinne Marka leży bliżej Judei.
Stąd wyruszył Jezus dalej przez urocze pola i łąki obsadzone palmami do Edon; w prawej ręce trzymał laskę pasterską, u góry zakrzywioną. W Edon odbywały się właśnie gody weselne w publicznym domu godowym, stojącym zaraz na lewo na wolnym placu. Środek domu wypełniała jedna ogromna sala, na końcu była kuchnia, a wkoło małe sypialnie, w których co trzy łoża przedzielone były przegrodzeniem. Choć był jasny dzień, świeciła się w sali lampa. Obok oblubieńca i oblubienicy zebrani byli w sali mężczyźni i kobiety, wszyscy przystrojeni we wieńce. Chłopcy grali na fletach i innych instrumentach, i śpiewali. Pobożni ci ludzie słyszeli o naukach i przypowieściach, opowiadanych przez Jezusa w Kedar i w okolicy, a uważając Go za Proroka, zaprosili Go na gody i teraz Go oczekiwali. Przyjęli Go z oznakami czci i radości, umyli zaraz Jemu i towarzyszom nogi i otarli je własnymi sukniami. Wzięli Mu z rąk laskę, postawili ją w kącie, poczym zastawili dlań na stole ryby, placki, plastry miodu, długie może na stopę, i czerwone jagody; jagody te miały u góry koronkę czarnych liści z białymi punktami, i to trzeba było przed zjedzeniem jagody, oberwać. Dalej stały na stole dzbanki i kubki i małe czareczki, jakby z gliny, ale pobielane, z których dolewało się coś łyżeczką do napoju. Spoczywano przy stole na małych ławkach z poręczami. Jezusowi wyznaczono miejsce między oblubieńcem a oblubienicą; niewiasty zaś zajęły dolny koniec stołu. Jezus pobłogosławił potrawy i napój, poczym wszyscy zabrali się do jedzenia.
Podczas uczty opowiadał Jezus o mężu w Judei, który podczas godów w Kanie galilejskiej przemienił wodę w wino. Wtem weszli do sali uzdrowieni niedawno małżonkowie; goście, którzy wiedzieli o ich nieuleczalnej chorobie, zdumieli się bardzo ich przybyciem. Oni zaś zaczęli opowiadać, co im Pan mówił o królu i Jego królestwie i że kto uwierzy słowom Jego, stanie się uczestnikiem tego królestwa z taką pewnością, jak pewnym jest, że oni wyzdrowieli. Jezus zapewnił ich jeszcze raz o tym i powiedział wyraźnie, że teraz w prawdzie wznosi się jeszcze mur między nimi a królestwem owego króla, że jednak mogą łatwo dostać się przez ten mur, jeśli tylko sami zechcą się przezwyciężyć. Uczta trwała prawie do rana, poczym udano się na spoczynek. Jezusowi przeznaczono sypialnię poza salą jadalną, obok Jego towarzyszów. Zanim położył się na spoczynek, ukląkł Jezus na odosobnionym miejscu i wzniósłszy ręce, modlił się gorąco do Ojca niebieskiego. Z ust Jego wychodziły promienie świetlane, a z góry spuścił się ku Niemu obłok, podobny do postaci anielskiej. Jezus w dzień nieraz się tak modlił, ilekroć znajdował się na odosobnionym miejscu. Ja jeszcze jako dziecko nauczyłam się tego od Niego; widziałam, jak On postępował, więc i ja tak robiłam. Najśw. Panna znowu do czasu poczęcia Zbawiciela modliła się zwykle stojąco z rękoma skrzyżowanymi na piersiach i wzrokiem utkwionym w ziemię; po Najśw. Wcieleniu zaś modliła się zawsze klęcząc ze wzniesionymi rękoma i obliczem zwróconym w Niebo. Nazajutrz, dla licznego zbiegowiska, nauczał Jezus pod gołym Niebem, a po nauce przyprowadził do porządku wiele zawikłanych spraw małżeńskich, ludzie bowiem tutejsi bardzo słabe mieli pojęcie o prawie małżeńskim. I tak chciało się koniecznie pobrać dwoje bliskich krewnych i zapytywali Jezusa o Jego zdanie. Jezus wyjaśnił im więc na podstawie Mojżesza, że to nie jest dozwolone; dali się oni też przekonać i przyrzekli żyć w czystości. Doniesiono Mu także, że w pobliskiej miejscowości pewien mąż ma zamiar pojąć za żonę już szóstą siostrę swej pierwszej nieboszczki żony. Jezus obiecał, że przyjdzie tam i sprawę tę załatwi. Na szabat powrócił Jezus do Kedar, nauczał przez cały dzień w szkole i dawał odpowiedzi na różne zapytania i wątpliwości co do spraw prawnych i małżeńskich; w ten sposób ułatwił pogodzenie się wielu rozwiedzionym małżonkom.

Jezus przybywa do Sychar - Kedar i naucza o tajemnicy małżeństwa Odprowadzony przez wielu mieszkańców, wyruszył Jezus z Kedar ku stronie północnej; grunt był tu już równiejszy. Pierwszym miejscem odpoczynku była jakaś osada pasterska. Drzewa zasadzone tu były długimi rzędami a gałęzie splecione były ze sobą; chaty porobione były przeważnie z gałęzi i pełno szop otwartych stało dokoła. Pod jedną taką szopą zasiedli przybysze do posiłku, złożonego z fig, winogron i daktyli. Noc była piękna, ciepła, więc siedzieli jeszcze na świeżym powietrzu, gdy niebo zaiskrzyło się już gwiazdami, w których słabym świetle błyszczały brylantami krople rosy.
Odprowadzający powrócili stąd do swych domów, Jezus zaś wędrował dalej z trzema młodzieńcami, nauczając wszędzie, i dopiero wieczorem następnego dnia przybył do małego miasta SycharKedar, leżącego u podnóża góry. Była to właśnie miejscowość, o której Jezus słyszał podczas godów w Edon, że tak wielu ludzi żyje tu w niedozwolonych związkach małżeńskich. Mieszkańcy wyszli naprzeciw i zaprowadzili Go do publicznego domu godowego, zupełnie podobnego do takiegoż domu w Kanie galilejskiej. Zebranie było liczne; młodzi bowiem małżonkowie, niedawno poślubieni, stracili rodziców skutkiem nagłej śmierci, i teraz ugaszczali tu wszystkich którzy brali w pogrzebie udział. Przed domem był dziedziniec otoczony kratą, a na dziedzińcu sztucznie pleciona altana; w czterech rogach altany stały wydrążone kamienie z wodą, z której wiły się po palikach pnące rośliny i czepiały się arkad, biegnących do środka podwórza, a wspartych na kolumnie, pomalowanej sztucznie na marmur i zdobnej w bogate rzeźby. Rośliny te wciąż utrzymywały się świeżo, jak trzcina. Było także mnóstwo innych ozdób i wieńców, a wszystko nadzwyczaj gustowne i piękne. Jezusa i towarzyszów wprowadzono najpierw do sali tuż koło podwórza, umyto im nogi i podano przekąskę. Potem przeszli do innej komnaty, gdzie zastawiona była uczta, podczas której Jezus nauczał, przy tym sam usługiwał do stołu, dodawał wszystkim chleb, owoce i wielkie plastry miodu i nalewał z dzbanów i kubków trojaki napitek, mianowicie jakiś zielony sok, żółty napój i trzeci całkiem biały płyn. Ze strony nowożeńców był na uczcie tylko mąż; zwał się on Eliud. Niedawno ożeniony, pojechał na gody do Edon, a powróciwszy, nie zastał już żony rodziców przy życiu; ci bowiem dowiedzieli się tymczasem przypadkowo, że córka ich, a żona Eliuda, jest cudzołożnicą, i ze zgryzoty nagle pomarli. Eliud sam nie znał powodu ich śmierci, bo nie wiedział nic o postępowaniu żony. — Po uczcie kazał się Jezus zaprowadzić Eliudowi do jego domu, nie biorąc ze Sobą młodzieńców. Tu pomówił na osobności z żoną jego, szczerze opłakującą i swój postępek i śmierć rodziców; niewiasta upadła Panu do nóg i z płaczem wyznawała swą winę. Potem zaprowadził Go Eliud na miejsce spoczynku. Jezus przemówił doń jeszcze poważnie, wzruszającymi słowy, poczym odprawiwszy go, pomodlił się i udał się na spoczynek. Nazajutrz rano przyszedł znów Eliud do sypialni, niosąc miednicę i zieloną gałązkę. Jezus spoczywał jeszcze na posłaniu, wsparty na ręce, lecz zaraz wstał, a Eliud umył Mu nogi i otarł je własną suknią. Wtedy kazał mu Jezus zaprowadzić się do jego modlitewnika, mówiąc, że chce tam nawzajem umyć jemu nogi. Eliud nie chciał oczywiście przystać na to, lecz Jezus rzekł mu stanowczo: „Jeśli nie zgodzisz się na to, opuszczę natychmiast dom twój; musi tak być, więc jeśli chcesz Mnie naśladować, nie powinieneś się sprzeciwiać." Ustąpił zatem Eliud, zaprowadził Jezusa do swego modlitewnika i przyniósł świeżej wody w miednicy. Wtedy Jezus ujął go za obie ręce, spojrzał mu czule w oczy i najpierw zaczął mówić o myciu nóg, a wreszcie powoli, ogródkami, wyjawił mu, że żona jego zgrzeszyła cudzołóstwem, lecz żałuje teraz szczerze i pragnie otrzymać jego przebaczenie. Wiadomość ta wywarła na biednym człowieku okropne wrażenie. Upadł twarzą na ziemię i tarzał się, jęcząc, taka boleść targała serce jego. Jezus tymczasem, odwróciwszy się, modlił się chwilę gorąco, dopiero gdy Eliud nieco ochłonął z pierwszej boleści, przystąpił doń, podniósł Go, pocieszył i teraz dopiero umył mu nogi. Widząc zaś, że już zupełnie ucichł i się uspokoił, kazał mu zawołać żonę. Gdy winowajczyni weszła z zasłoną na twarzy, wziął Jezus jej rękę, włożył w rękę Eliuda, a połączonych tak na nowo małżonków pobłogosławił i pocieszył. Na znak nowego związku zdjął niewieście zasłonę. Potem kazał im przywołać dzieci, te także pobłogosławił i oddał na powrót rodzicom. Małżonkowie pozostali sobie odtąd wierni i złożyli ślub dozgonnej czystości. Tegoż dnia zwiedził Jezus wiele domów, by sprostować błędne pojęcia mieszkańców o małżeństwie; wszędzie rozmawiał łaskawie o wszystkich sprawach i dolegliwościach, a obejściem się Swym zyskiwał Sobie coraz więcej serca mieszkańców. W pobliżu miasta na stoku góry stoją całe rzędy uli. W tym celu są umyślnie porobione tarasy, a na nich, oparte jednym bokiem o górę, stoją licznie, czworoboczne, płaskie u góry pnie, na siedem stóp wysokie. Czubki ozdobione są gałkami. Ule poustawiane rzędem, jedne nad drugimi, są u góry nie okrągłe, lecz spiczaste, jak dach; z przodu znajdują się drzwiczki do otwierania. Cała pasieka otoczona jest delikatną kratą, plecioną z trzciny. Między tymi ulami prowadzą od tarasu do tarasu schody, którymi można dochodzić do coraz wyższych rzędów. Na tarasach rosną poprzywiązywane do krat krzaki jagód i białe kwiaty. Mieszkańcy nieraz zapytywali Jezusa, skąd On jest. Jezus odpowiadał na to w przypowieściach, które oni prostym umysłem dosłownie brali za prawdę. Raz miał naukę pod altaną domu godowego i w niej opowiadał przypowieść o synu królewskim, który przybył wszystkich długi zapłacić. Słuchacze wzięli to w zupełnie dosłownym znaczeniu i cieszyli się tym bardzo. Wtrącił także przypowieść o odpuszczaniu długów, jak to wierzyciel za małą drobnostkę chciał dłużnika swego zawlec przed sąd. Przy tym rzekł: „Mnie także oddał Ojciec winnicę, którą muszę uprawiać i szczepić latorośle i szukać robotników do winnicy; dlatego właśnie wybrałem się w podróż. Lecz muszę wyrzucić wielu zbytecznych, leniwych najemników, podobnie jak te latorośle, których oni nie chcieli nacinać i szczepić." Tu wyjaśnił im Jezus sposób nacinania winorośli i zrobił porównanie, że jak w winnicy nieraz wiele jest drzewa i liści, a mało jagód, tak i w człowieku przez grzech wiele jest zbytecznych, niepotrzebnych naleciałości, które trzeba obciąć i zniszczyć przez umartwienie, by tym obfitsze pokazały się owoce. Z tego nawiązał Jezus naukę o małżeństwie, o prawach małżeńskich, o obyczajności i wstydliwości w małżeństwie. Potem zaczął znów mówić o winorośli i zalecał im, by także uprawiali wino. Oni całkiem prostodusznie odrzekli, że tu nie jest odpowiednie miejsce na uprawę, lecz Jezus im odpowiedział, że tam powinni założyć winnicę, gdzie są pasieki, bo to dobre położenie i zaraz opowiedział im przypowieść o pszczołach. Ludzie, słysząc od Niego, że jest właścicielem winnicy, objawili życzenia, że chcą także pracować w Jego winnicy, jeśli się na to zgodzi, lecz Jezus odrzekł, że teraz musi odejść stąd zapłacić długi i dać wycisnąć prawdziwą winorośl na wino życia, by potem i inni nauczyli się uprawiać i przyrządzać wino. Wtedy oni w prostocie serca, zasmuciwszy się, że chce odejść, błagali Go, by został przy nich; lecz Jezus rzeki: „Jeśli wierzycie prawdziwie, to przyślę wam takiego, który was wszystkich uczyni robotnikami w winnicy." Miałam później objawienie, że Tadeusz nawrócił ich wszystkich na wiarę Chrystusową i że podczas prześladowania cała ludność przeniosła się stąd gdzie indziej. Ludzie tutejsi byli to pastuszkowie, dziecinnego usposobienia, tylko pod względem obyczajów nieco zdziczali. Jezus nie mówił im żadnych proroctw, ani też nie działał cudów. Kilka zwaśnionych, rozdzielonych małżeństw, połączył na nowo. Mężowi, który chciał się żenić z szóstą już siostrą swej pierwszej żony, wykazał Jezus, że to się nie godzi. Drugim razem znowu nauczał Jezus o uprawie wina, o pielęgnowaniu winnicy i obcinaniu winnych latorośli, z tego zaś wysnuwał przedziwne, a głębokie zastosowania do małżeństwa. Wtedy to dziwnie jasnymi i przekonywującymi stały się dla mnie słowa Jego, że, jeśli małżeństwo nie żyje w jedności i nie wydaje dobrych, czystych owoców, to wina leży przeważnie po stronie niewiasty. Każde słowo Jezusa, choć na pozór pojedyncze, zawierało w sobie głęboką myśl. — Kobieta — mówił — powinna znosić wszystko i cierpieć, powinna strzec i pielęgnować owoce małżeństwa, a ta duchowa jej praca i walka jest w stanie wygładzić wszystkie nieprawidłowości w niej samej i w jej płodzie, potrafi zmazać winę; każdy jej uczynek i postępek jest dla jej potomstwa albo błogosławieństwem, albo zagładą. W małżeństwie nie powinno chodzić o zadowolenie żądzy zmysłowej, lecz trzeba przede wszystkim pamiętać o pokucie i umartwianiu się, o trosce i ciągłej walce przeciw grzechowi i pożądliwości przy pomocy zaparcia się i modlitwy; przez taką walkę i zaparcie się odniesione zwycięstwo wychodzi na korzyść nie tylko rodzicom, ale i potomkom. Na ten temat mówił Jezus długo jeszcze o małżeństwie. Podczas całego objawienia tego otrzymałam łaskę być wszędzie przy Jezusie i chodzić wciąż za Nim. Słyszałam więc każde Jego słowo, a prawdziwość i potrzeba tej nauki tak mnie uderzyła, że nie mogłam oprzeć się myślom, dlaczego się nikt nie zajmie spisaniem tego, dlaczego niema tu żadnego ucznia, który by naukę tę spisał w księgi i podał do wiadomości współczesnym i potomnym. Właśnie gdy byłam zaprzątnięta tymi myślami, zwrócił się ku mnie niebieski Oblubieniec i rzekł mniej więcej tak: „Jestem sprawcą miłości i uprawiam winnicę tam, gdzie ma wyróść bujny plon. Gdyby nauka ta była spisaną, to albo uległaby zniszczeniu, jak wiele innych ksiąg, albo przekręcono by ją, albo nie zwracano nawet na nią uwagi. Nie tylko to, ale i wiele innych rzeczy nie spisanych obfitsze przynosi owoce, niż to, co jest zawarte w księgach, gdyż prawa pisanego bardzo często nie przestrzega się wcale. Kto wierzy, ufa i kocha, ten całe prawo nosi wypisane w sercu." Sposób ten nauczania Jezusa przez ciągłe używanie przypowieści jest nadzwyczaj pięknym i przekonywującym. Z istoty winorośli potrafi zawsze udowodnić wszystko, czego naucza o małżeństwie i nawzajem z istoty małżeństwa, wysnuwa prawidła na poparcie tego, co mówi o winnicy. Słuchacze zadają Mu przy tym nieraz różne naiwne pytania, a odpowiedzi Jezusa rozjaśniają im coraz bardziej te obrazy i porównania i zbliżają ich do właściwego jądra nauki. Pewnego dnia w południe odbyły się przed synagogą zaślubiny pewnej pary ubogich, młodych nowożeńców. Dla czystości i niewinności ich serc był im Jezus bardzo życzliwy, więc, zaszczycił obrzęd Swą obecnością. Na czele orszaku ślubnego, idącego do synagogi, szły strojne dzieci sześcioletnie w wieńcach na głowach, grając na piszczałkach; za nimi młode dziewczęta w bieli, rozsypujące z koszyczków kwiaty na drogę, dalej młodzieńcy, grający na harfach, trianglach i innych osobliwych instrumentach. Oblubieniec ubrany był prawie jak kapłan. Mieli też oboje oblubieńcy swych drużbów, którzy podczas ślubu trzymali im na ramionach ręce. Kapłan jeden żydowski pobłogosławił nowożeńcom pod gołym niebem, gdyż dach hali, w której się ślub odbył, w czasie zaślubin podniesiono. Gdy pierwsze gwiazdy zajaśniały na niebie, poszli nowożeńcy na szabat do synagogi, potem pościli aż do następnego wieczora i wtedy dopiero rozpoczęli wesele w domu godowym. Jezus, także obecny, opowiadał różne przypowieści, jak np. o marnotrawnym synu i o mieszkaniach w domu Ojca Jego. Mówił też, że starcom i ubogim powinno się zawsze dawać pierwsze miejsce przy stole. Oblubieniec nie miał własnego domu i miał tymczasem mieszkać w domu świekry, Jezus jednak polecił mu, ażeby, zanim otrzyma mieszkanie w domu ojca, postawił sobie namiot w winnicy, mającej się założyć na wzgórku pasiecznym, i w nim się umieścił. Przy tym nauczał znowu wiele o małżeństwie, a mówił tak: „Jeśli małżonkowie żyją w obyczajności i czystości, jeśli uważają stan swój, jako stan pokuty, to wtedy i dzieci ich znajdą drogę do zbawienia, wtedy pożycie ich małżeńskie nie będzie rozpraszaniem, ale zbieraniem zasobów do mieszkania Ojca Jego." W tej nauce nazwał się Jezus oblubieńcem oblubienicy, z której wszyscy zebrani się odrodzą. Napomknął także o godach w Kanie i o przemienieniu wody w wino, ale przy tym mówił zawsze o Sobie niby o trzeciej osobie, jako o owym mężu z Judei, którego On zna dobrze, który tyle cierpi prześladowania, a wreszcie poniesie śmierć z ręki Swych współ rodaków. Wszystkiego tego słuchali ludzie z dziecięcą wiarą i ufnością, a przypowieści brali w dosłownym ich znaczeniu. Oblubieniec był, zdaje mi się, nauczycielem; Jezus bowiem tłumaczył mu, jak ma nauczać, nie tak jak Faryzeusze, którzy na drugich wkładają ciężary, a sami ich nie chcą ponosić, lecz przez własny przykład. Także o Izmaelu wspominał coś Jezus, a to dlatego, gdyż Kedar i miejscowości okoliczne zamieszkałe są przez potomków Izmaela. Są to przeważnie pasterze, uważający sami siebie za niższych i gorszych od Judejczyków. To też zawsze mówią o nich jako o znakomitych mężach i wybranym narodzie; żyją na stary sposób patriarchalny. Każdy zamożny właściciel trzód ma wielki dom otoczony w koło rowem, w pobliżu są mieszkania podwładnych mu pasterzy, a dalej pastwiska. W każdej takiej posiadłości jest studnia, przy której poją się tylko trzody właściciela, a także za obopólną umową i trzody sąsiadów. Takich osad sporo jest rozrzuconych w koło Kedar; samo jednak miasto jest niewielkie. Skłonieni słowy Jezusa, postanowili mieszkańcy wybudować dla nowożeńców lekki dom, a raczej namiot na górze pasiecznej, gdzie również miano założyć winnicę. Każdy z ich przyjaciół zrobił na ten namiot kawałek lekkiej plecionki i odnosił zaraz na miejsce, poczym wszystko składano, pokrywano skórami i smarowano jakąś kleistą masą, pomagając w ten sposób mniej albo więcej według możności; udzielano sobie nawzajem wszelkich potrzebnych rzeczy, Jezus zaś wskazywał, jak ma być co urządzone, dziwiąc wszystkich dokładną znajomością rzeczy. Poszedł z nimi na mały wzgórek przed górą pasieczną i jako najlepsze miejsce na winnicę obrał stok góry poza nowo postawionym namiotem. Za nadejściem święta Nowiu zebrali się wszyscy licznie w domu godowym. Jezus wiedział, że, gdy polecał wystawić nowożeńcom dom, wielu pomyślało sobie, a nawet mówili jeden do drugiego: „Czy On nie ma własnego domu i miejsca pobytu? Czy może chce zamieszkać u tych ludzi?" Więc też, by rozproszyć te ich przypuszczenia, rzekł teraz Jezus wobec wszystkich: „Nie myślę tu pozostać, bo nie tu jest Mój dom, a królestwo Moje przyjdzie później dopiero. Tymczasem muszę uprawiać winnicę Ojca Mego i polewać ziemię własną krwią na górze Kalwarii. Teraz Mnie nie rozumiecie, ale zrozumiecie, gdy winnicę krwią zroszę. Wtedy powrócę znowu z ciemnego kraju; przyjdą do was Moi posłańcy i powołają was, a wy opuścicie siedzibę waszą i pójdziecie za Mną. Gdy zaś przyjdę po raz trzeci, wprowadzę do królestwa Ojca Mego tych wszystkich, którzy winnicę rzetelnie uprawiali. Nie długo tu już pozostaniecie, więc też lekkie powinny być domy mieszkalne a raczej namioty dające się w każdej chwili zwinąć." Dalej nauczał Jezus długo o miłości wzajemnej, która jakby kotwica powinna przykuwać ich do siebie, by burze światowe nie rozproszyły ich i nie wygubiły każdego z osobna. Mówił w przypowieściach o uprawie winnicy i wspomniał przy tym, że tylko jeszcze nowożeńcom założy winnicę i nauczy ich uprawiać winną latorośl, a potem zaraz ich pożegna, by pójść uprawiać winnicę Ojca Swego. Słowa Jezusa były tak pojedyncze, a zarazem tak głębokiego znaczenia, że słuchacze coraz bliżsi byli przeczucia prawdy, a jednak nie mogli zupełnie jej odgadnąć. Jezus nauczył ich w całym życiu i w całej naturze poznawać ukryte święte prawo, zmienione do nie poznania przez grzech, przy czym nauka przeciągnęła się późno w noc. Gdy Jezus chciał już odejść, otoczyli Go wszyscy wkoło, zaczęli obejmować rękami i prosić serdecznie: „Wytłumacz nam to wszystko jaśniej! Lecz Jezus kazał im tylko postępować według słów Jego i obiecał przysłać im później takiego, który dokładnie o wszystkim ich pouczy. Po nauce zasiedli do skromnej uczty, przy której wszyscy pili z wspólnego kielicha. Nowożeniec, któremu Pan kazał tu zbudować dom, zwał się Salatiel, a żona jego jakby niemieckie Bräunchen czy też Feinchen. Z rąk Tadeusza przyjęli oni później chrzest wraz z większą częścią mieszkańców miasta; ewangelista Marek bawił także jakiś czas w tej okolicy. W 35 lat po wniebowstąpieniu Chrystusa wyszedł stąd Salatiel wraz z żoną i trzema dorosłymi synami do Efezu, gdzie zagościł u złotnika Demetriusza. Tenże Demetriusz podburzył był raz lud do prześladowania św. Pawła, ale później się nawrócił; teraz opowiadał Salatielowi wciąż o Pawle i cudownym jego nawróceniu się. Pawła nie było już w Efezie, więc Salatiel, jego trzej synowie i Demetriusz wybrali się w ślad za nim, żona zaś Salatiela zamieszkała w Efezie w pewnym domu, gdzie się powoli zeszło do niej więcej niewiast z jej stron i wszystkie mieszkały razem. Żydzi prawie wszyscy wywędrowali z Efezu. Salatiel z synami, Demetriusz, jakiś Gajus i Sylas znajdowali się na okręcie, który wiózł Pawła do Rzymu. Gdy okręt rozbił się koło Malty, wylądowali wszyscy na wyspie. Później już w więzieniu w Rzymie wyznaczył Paweł synom Salatiela stosowne miejscowości, gdzie mogli pracować z pożytkiem dla Kościoła. Gdy już miejsce na dom było wyznaczone i szpaler wystawiony, poszedł Jezus w gronie mężów na górę pasieczną, pokazać im, jak się szczepi latorośl winną. Mówiono Mu, że rosnące tu winogrona mają smak gorzki, lecz Jezus rzekł: „Pochodzi to stąd, że szczepi się gałązkę nie szlachetną, ze złego pnia, która swobodnie puszcza dzikie pędy, a nikt nie myśli ich o obcinaniu. Taka latorośl ma tylko kształt winogradu, a nie ma jego słodyczy: lecz te, które Ja zasadzę, będą z pewnością słodkie." Z tego przeszedł znowu na naukę o małżeństwie, mówiąc, że tylko wtenczas przynosi ono słodkie owoce, jeśli rolą przewodnią w nim jest zaparcie się, umartwianie i wstrzemięźliwość, w połączeniu z pracą i boleścią. Z przyniesionych latorośli wybrał Jezus pięć, wsadził je w grunt własnymi rękoma spulchniony i pokazał im, jak na krzyż mają przywiązywać gałązki do szpaleru. Przy tym mówił wciąż o własnościach i hodowli winorośli, stosując to wszystko do tajemnicy małżeństwa i uświęcenia owoców małżeństwa. To samo mówił potem w dalszym ciągu w synagodze, wpajając w nich obowiązek powściągliwości po poczęciu się dziecięcia. Na dowód, jak dalece zepsuci są ludzie pod tym względem, wykazał, że co do tego mogłyby im służyć za przykład zbawienny słonie, w lasach tutejszych żyjące. Przy końcu wreszcie wspomniał o tym, że wkrótce opuści ich, by na górze Kalwarii zasadzić winorośl i polać krwią Swoją, ponowił jednak obietnicę, że przyśle im kogoś, który ich wszystkiego nauczy i zaprowadzi do winnicy Ojca Jego. Gdy zaczął znowu mówić o królestwie Ojca Swego i mieszkaniach w nim, zapytali Go słuchacze, dlaczego nie wziął nic ze Sobą z tego królestwa i chodzi tak ubogo ubrany. Wtedy Jezus im rzekł: „Królestwo to zachowane jest dla tych, którzy pójdą w ślad za Mną, każdy, kto chce je otrzymać, musi sobie na nie zasłużyć. Ja obcy jestem tutaj i szukam tylko wiernych pracowników do winnicy. Dom Salatiela kazałem dlatego zbudować tak lekko, bo naśladowcy Moi nie pozostaną tu na ziemi i nie powinni się do niej przywiązywać. Dlaczegoż macie budować ciału waszemu trwały dom, kiedy to ciało także jest tylko kruchą chatą. Ciało wasze powinniście oczyszczać jako mieszkanie duszy, powinniście uświęcać je, jak świątynię, a nie bezcześcić, przeładowywać na szkodę duszy i czynić zniewieściałym." Z tego zaczął znów Jezus mówić o domu Ojca Swego, o Mesjaszu i znakach, po których można go poznać. Mówił, że Mesjasz musi pochodzić z wysokiego rodu, ale z rodziców prostaczków, pobożnych, i że według wszelkiego prawdopodobieństwa musiał już przyjść na świat. Zalecał im więc, by słuchali tego Mesjasza i trzymali się nauki Jego. Innym razem nauczał Jezus o miłości bliźniego i dobrym przykładzie. Salatielowi mówił, że śmiało może zostawić dom swój otworem, jeśli tylko zaufa słowom Jego i będzie pobożnie żył, bo wtenczas Bóg będzie strzegł domu jego, a pod taką opieką nic mu pewnie nie zginie. Salatiel otrzymał na nowe gospodarstwo wszystkiego więcej, niż mu było potrzeba, a zawdzięczał to Jezusowi, który powstając w naukach przeciw samolubstwu, polecał wszystko czynić dla miłości Boga i bliźniego. Zwolna wchodził Jezus w coraz silniejsze stosunki z tutejszymi mieszkańcami. By ratować ich jakoś z tego zdziczenia obyczajów, uczył Jezus w najrozmaitszych porównaniach o obyczajności, skromności i powściągliwości wstanie małżeńskim, jak np. w porównaniu o zasiewie i żniwie. Właśnie miały się zawiązać dwa małżeństwa między osobami stojącymi w takim stopniu pokrewieństwa, że nie wolno im było się pobierać. Jezus poszedł więc osobiście do nich, by ich od tego odwieść. Jedna z tych par była w pierwszym stopniu spokrewniona. Jezus kazał ich zawołać do Siebie i wyjawił im, że powzięli ten zamiar ze względów majątkowych, by powiększyć swe mienie i zaraz wykazał im, że jest to niedozwolone. Oboje zlękli się, widząc, że Jezus odgadł ich myśli, bo nie mówili o tym dotychczas nikomu i zaraz się zamierzonego związku wyrzekli. Nastąpiło obopólne mycie nóg, przy czym narzeczona otarła Jezusowi nogi końcem swej zasłony, czy też górną połową płaszcza. Z nauki Jezusa poznali oboje, że jest On czymś więcej niż Prorokiem, nawrócili się więc i poszli za Nim. Następnie udał się Jezus na wieś do pewnego domu, gdzie znowu macocha chciała się wydać za swego pasierba, a który jeszcze nie zupełnie był świadom tych zamysłów. Jezus odkrył mu grożące niebezpieczeństwo, kazał mu oddalić się z tej miejscowości i pomóc Salatielowi w budowie domu, co on posłusznie uczynił. I jemu umył Jezus nogi. Macosze ganił Pan surowo ten grzeszny zamiar, lecz to rozjątrzyło ją tylko; nie chcąc pokutować za grzech, zeszła marnie z tego świata. Ludzie tutejsi muszą przez swoich przodków mieć jakiś szczególny związek z arką przymierza. — Zapytywali oni Jezusa, gdzie podziała się świętość arki. Jezus pouczał ich, że ludzie już tyle otrzymali z tego, że teraz wszystko już w nich przeszło; już z tego samego, że niema tej świętości, można poznać, że narodził się Mesjasz. Wielu mieszkańców z tych stron było tego przekonania, że Mesjasz zginął w czasie rzezi niewiniątek, zarządzonej przez Heroda.

Wskrzeszenie umarłego

Mniej więcej godzinę drogi na, wschód od miasta stał otoczony rowem dom bogatego właściciela trzód. Zdarzyło się, że człowiek ten zmarł nagle na swym polu, niedaleko domu. Śmierć jego była doraźną karą za grzechy. Skąpiec ten bowiem uciskał podwładnych mu pasterzy, wydzierał podstępem ich mienie tak, że oni, nie chcąc dłużej znosić tego, przenosili się w inne strony. Właśnie niedawno zabrał jednemu niesprawiedliwie kawał pola i gdy je wyszedł obejrzeć, dotknął go Bóg nagłą śmiercią. Smutek wielki padł na cały dom, ale że śmierć nie ulegała wątpliwości, więc zarządzono przygotowania do pogrzebu. Rodzina posłała do Jezusa z prośbą, by wraz z innymi także przybył na pogrzeb. Jezus się więc tam wybrał, a z Nim trzej młodzieńcy, Salatiel wraz żoną i inni mieszkańcy, razem około 30 osób. Zwłoki, gotowe już do pochowania, stały w wielkim, u góry otwartym krużganku przed domem. Jezusowi znane były postępki nieboszczyka, więc teraz wobec zwłok, przemówił do zebranych: „Na cóż przyda mu się teraz, że tak troskliwie dbał o ten dom i o swe ciało i tak im służył, kiedy teraz musi to wszystko opuścić." Obciążył duszę swoją dla tego ciała, które za życia nie płaciło powinności i teraz nie potrafi ich uiścić." Pogrążona w smutku żona, rzekła, że gdyby tu był król żydowski z Nazaretu, to może wskrzesiłby umarłego, lecz Jezus rzekł: „Tak, król żydowski potrafiłby to; lecz właśnie dlatego, że daje życie, prześladują Go, chcą zabić, a nikt nie chce Go uznać za Mesjasza" Słuchacze rzekli na to z pokorą: Gdyby On pojawił się u nas, to pewnie byśmy Go uznali." Jezus wystawił ich jednak jeszcze na próbę. Ucząc bowiem o wierze rzekł, że i im pomógłby Król żydowski, jeśli zechcą wierzyć i czynić to, co On naucza. Następnie, oddaliwszy innych, zostawił tylko rodzinę zmarłego, Salatiela i jego żonę, i wtedy dopiero zwrócił się do żony, syna i córki zmarłego. Jeszcze gdy wszyscy byli, rzekła żona nieboszczyka do Jezusa: „Panie, mówisz tak, jakbyś sam był królem żydowskim!" Lecz Jezus skinął na nią, by zamilkła i dopiero, gdy oddalił tych, których uważał za słabszych w wierze, rzekł do pozostałych: „Jeśli wierzycie Mej nauce i chcecie iść za Mną, a przyrzekniecie zachować ścisłą tajemnicę, to zmarły ożyje; dusza jego bowiem nie jest jeszcze osądzona, i czeka tam na polu, gdzie popełniła niesprawiedliwość i z ciałem się rozłączyła." Obecni wszystko święcie przyrzekli, a wtedy Jezus poszedł z nimi na pole, gdzie człowiek ów zmarł. Duszę jego rzeczywiście tam ujrzałam; unosiła się nad miejscem śmierci w kole, przedstawiającym jej obrazy wszystkich zbrodni, na ziemi popełnionych, i doczesne skutki tychże. Widok ten dręczył ją niewypowiedzianą skruchą. Widziała również ta dusza wszystkie kary, jakie miała ponosić, przewidując w tym stanie zadosyćczyniące męki Chrystusa. Dręczona tak niewczesną skruchą, miała już rozpocząć karę, gdy wtem Jezus, pomodliwszy się, zawołał na nią imieniem Nazor — tak bowiem zwał się zmarły — i kazał jej połączyć się na powrót z ciałem. Do obecnych zaś rzekł: „Gdy powrócimy do domu, będzie już Nazor żywy siedział w trumnie." Rzeczywiście na rozkaz Jezusa podążyła dusza zaraz do swego ciała, a zmniejszając się coraz bardziej, wpłynęła lekko w usta zmarłego, a tenże podniósł się natychmiast i usiadł w trumnie. Oprócz Jezusa i mnie, dusza zmarłego była dla innych niewidoczna. Ja widzę duszę ludzką, zawsze jakby nad sercem, a od niej jakby mnóstwo nitek prowadzi do głowy.
Wróciwszy do domu, ujrzeli z podziwem, że Nazor siedzi w trumnie owinięty jeszcze w całuny i ze związanymi rękoma. Żona rozwiązała mu ręce i zdjęła opaski, a on wylazł z trumny, upadł przed Jezusem na ziemię i chciał uścisnąć Jego kolana. Lecz Pan, cofnąwszy się, wzbronił mu tego, mówiąc, że musi najpierw oczyścić się i umyć, nim wolno mu będzie się Go dotknąć; kazał mu dalej ukryć się w swej izdebce i nie wspominać nic o swym wskrzeszeniu, dopóki tych stron nie opuści. Zaprowadzony przez żonę do skrytej izdebki, oczyścił się Nazor i przebrał, Jezus zaś, Salatiel, żona jego i trzej młodzieńcy posilili się nieco, bo mieli tu zostać do jutra. Trumnę postawiono w trupiarni. Jezus nauczał aż do nocy, poczym wszyscy udali się na spoczynek. Nazajutrz rano umył Jezus Nazorowi nogi i upomniał go przy tym, by na przyszłość pamiętał więcej o duszy, jak o ciele i by zwrócił nieprawnie nabyte dobro. Następnie kazał zawołać dzieci jego, oznajmił im, jakiego miłosierdzia dostąpił od Boga ich ojciec, upomniał ich do trwania w bojaźni Bożej, a pobłogosławiwszy je, odprowadził do rodziców. Wziąwszy zaś żonę Nazora za rękę, oddał mu ją z upomnieniem, by pożycie ich wspólne było odtąd lepsze i cnotliwsze. Dnia tego nauczał Jezus długo o małżeństwie w porównaniach o winnicy i zasiewie. Przy tym zwracał się często do młodej pary małżeńskiej; tak np. mówił do Salatiela: „Do ożenienia skłoniła cię piękność twej żony. Bacz jednak, jak piękną musi być dusza, kiedy Bóg Syna Swego zsyła na ziemię, aby ofiarą życia Jego ratować dusze. Kto służy ciału, nie może służyć duszy. Piękność rodzi żądzę, a żądza gubi duszę. Pożądliwość jest jak pnąca roślina, która zadusza, dławi i stłumia pszenicę i winną latorośl." — Z tej nauki zeszedł znowu na wskazówki co do uprawy wina i pszenicy; i tak upominał ich, by skrzętnie wypleniali z roli i z winnicy dwa rodzaje jakichś pnących się chwastów. Wreszcie oznajmił im, że w szabat nauczać będzie w szkole w Kedar, gdzie dowiedzą się, w jaki sposób mogą zostać uczestnikami królestwa Jego i kogo mają naśladować, potem opuści te strony i pójdzie na wschód przez Arabię. Na zapytanie, dlaczego idzie do pogan czczących gwiazdy, rzekł: „Mam tam przyjaciół, którzy szli niegdyś za gwiazdą, by pozdrowić Mnie przy narodzeniu. Chcę ich więc odszukać, by ich także zawezwać do winnicy i do królestwa Ojca Mego i utorować im tam drogę." W Kedar zebrały się teraz niezmierne tłumy wkoło Jezusa, który jawnie uzdrawiał mnóstwo chorych. Nieraz przechodząc tylko mówił do poznoszonych chorych: „Powstań! chodź ze Mną!" a chorzy wstawali zaraz zdrowiuteńcy. Podziw tłumów przybierał coraz większe rozmiary. Gdyby Jezus nie był się uchylił w ustronie, to z powodu wybuchu radości, powstałby rozruch w całym kraju. Salatiel z żoną poszedł także do Kedar; tu jeszcze raz mówił Jezus z nimi o małżeństwie i szczegółowo objaśniał im, jak mają żyć, by stać się dobrą, winnicą, tj. by małżeństwo ich wydało czyste, szlachetne owoce, z których mogliby kiedyś wyróść święci i uczniowie Jego Apostołów i męczenników. Kazał im przestrzegać skromności i czystości, a we wszystkich czynnościach zwracać przede wszystkim uwagę na czystość zamiaru; napominał ich do modlitwy i zaparcia się, i surowo nakazywał zupełne wstrzymanie się od społeczności małżeńskiej po poczęciu. — W małżeństwie — mówił — powinno panować obopólne zaufanie i posłuszeństwo ze strony niewiasty. Mąż niech nie zbywa żony milczeniem, jeśli się go o coś pyta; powinien ją czcić i oszczędzać jako słabe naczynie. Nie powinien jej nie ufać, jeśli widzi ją w rozmowie z innymi, a żona nie powinna wpadać zaraz w zapalczywość, jeśli mąż rozmawia z innymi niewiastami; lecz jedno i drugie powinno unikać dawania powodu do zgorszenia dla siebie i do wzajemnego podejrzewania. Małżonkowie nie powinni znosić żadnego trzeciego pośrednika między sobą, lecz wszelkie sprawy załatwiać sami między sobą na podstawie prawideł miłości. — Jako wzór postawił Jezus żonie Salatiela pobożną Abigail. Dbając o ich powodzenie, wskazał im Jezus stosowne miejsce na uprawę pszenicy. Dodał jeszcze, że muszą winnicę otoczyć ogrodzeniem; przenośnie znaczyło to ogrodzenie wszystkie dane im rady i upomnienia.
Przed odejściem z Kedar miał Jezus jeszcze długą naukę w synagodze, w której zebrał ogólnie wszystkie punkty dotychczasowych poszczególnych nauk. Mówił przystępnie, obrazowo, jak do dzieci, o tajemnicy upadku grzechowego, o zdziczeniu i wzrastającym zepsuciu między ludźmi, o łaskawym rządzeniu Boga, prowadzącego wśród zepsucia naród wybrany przez ciąg wieków, aż do przyjścia na świat Najśw. Panny, o tajemnicy Wcielenia, o odrodzeniu się upadłych w Synu Dziewicy i śmierci do żywota wiecznego. Siebie nazwał przy tym ziarnem pszenicznym, które musi być zagrzebane w ziemię, by ożyć znowu i się rozkrzewić. Słuchacze oczywiście nie rozumieli znaczenia tych słów. Dalej tak mówił Jezus: „Idźcie wciąż za Mną, nie krótką drogą, ale długą aż do sądu. Przyjdzie czas, że umarli zmartwychwstaną i nadejdzie sąd ostateczny, a więc czuwajcie." Opowiedziawszy przypowieść o leniwych sługach, mówił dalej: „Podobnie przyjdzie sąd jak złodziej w nocy, śmierć każdej godziny może nadejść. Wy Izmaelici jesteście sługami, więc pozostańcie wierni. Melchizedech był tylko przedobrażeniem; ofiara jego składała się z chleba i wina, ale we Mnie jest ofiarą ciało i krew." Wreszcie powiedział Jezus wyraźnie, że jest Zbawicielem. Różny to wywarło skutek na słuchaczach: jedni stali się przez to lękliwi i bardziej zaślepieni, inni odczuli to głębiej i żywszym zapałali ogniem. Kończąc naukę, upominał ich Jezus gorąco, by jako członki jednego ciała, kochali się wzajemnie, współczuli jedni z drugimi, dzielili wspólnie przykre i radosne chwile życia. Nauki tej słuchali także z pewnego oddalenia poganie z pogańskiej dzielnicy miasta. Dotychczas byli oni wrogo usposobieni względem Żydów; odtąd jednak zacieśniły się ich stosunki z Żydami i nieraz wypytywali się ich uprzejmie o bliższe szczegóły co do nauki i cudów Jezusa.

Jezus przybywa do pierwszego miasta namiotów, zamieszkałego przez czcicieli gwiazd

Z Kedar wyruszył Jezus z trzema młodzieńcami w dalszą drogę; arcybożnik Nazor, wywodzący swe pochodzenie od Tobiasza, Salatiel, młodzieniec Tytus i Eliud, odprowadzili ich spory kawał drogi. Przeprawiwszy się przez rzekę, przeszli pogańską dzielnicę, gdzie właśnie obchodzono obrzęd bałwochwalczy i składano ofiary przed świątynią. Droga wiodła z początku w kierunku wschodnim, potem zwróciła się ku południowi równiną między dwoma wyniosłymi pasmami gór. Grunt był częścią zarosły krzakami, częścią pokryty był białym i żółtym piaskiem, lub białym żwirem. Wreszcie zatrzymali się podróżni na obszernej, zielonej łączce; naprzeciw widać było rozrzucone wśród palm namioty, z których jeden górował nad innymi wielkością. Było to miasto, a raczej osada czcicieli gwiazd. Teraz odprawił Jezus towarzyszy, udzieliwszy im błogosławieństwa, a sam poszedł z trzema młodzieńcami do miasta. Dzień zbliżał się już ku końcowi i wieczór zapadał, więc Jezus zatrzymał się przy wielkiej, pięknej studni, położonej w niewielkim zagłębieniu, a otoczonej w koło niskim wałem. Przy studni przewieszony był czerpak. Jezus, napiwszy się, usiadł przy studni, młodzieńcy umyli Mu nogi, a On im nawzajem. Wszyscy czterej tworzyli miły wzruszający obraz, na tle uroczego otoczenia. Wkoło rozciągała się równina, urozmaicona grupami gajów palmowych i łąk kwiecistych. Na łąkach rozścielały się szeroko grupami namioty, gdzieniegdzie zaś sterczała na tym krajobrazie wieża lub schodowa piramida średniej wielkości, nie wyższa jednak jak zwykły kościół. Od czasu do czasu pokazywał się jakiś mieszkaniec, spoglądał z dala z trwogą i podziwem na Jezusa, ale żaden nie ośmielił się zbliżyć. Zaraz w pobliżu studni stał namiot, przewyższający inne wielkością; bardzo obszerny, składał się z licznych komnat, poprzedzielanych oponami lub kratami, zewnątrz zaś przykryty skórami, w ogóle pięknie i sztucznie urządzony. U góry wybiegał w kilka szczytów, robiąc wrażenie kilku namiotów w jedno połączonych. Z tego to namiotu wyszło naprzeciw Jezusa pięciu mężów, trzymając w ręku różnego rodzaju gałązki; jeden niósł gałązkę z żółtymi listkami i takimiż owocami, drugi z czerwonymi jagodami, trzeci miał gałązkę palmową, czwarty winną latorośl, piąty winne grono. Ubrani byli w suknie wełniane sięgające od pasa do kolan, z boku rozcięte, górna część ciała okryta była buchastym kaftanem z leciutkiej, prawie przezroczystej tkaniny wełnianej; krótkie rękawy okrywały zaledwie czwartą część ręki. Cerę mieli białą, brody krótkie, czarne i takiegoż koloru długie włosy, wijące się w loki. Głowę okrywała czapka zwieszająca się w koło, u góry zakręcona jakby w węzeł. Stanąwszy przed podróżnymi, pozdrowili ich uprzejmie i podawszy im gałązki, zaprosili ze sobą do namiotu. Jezusowi podano winną latorośl i takąż samą gałązkę miał ten, który Go prowadził. W namiocie posadzono ich na poduszki, ozdobione z przodu frędzlami, i podano owoce. Chwilę tak siedzieli w milczeniu, bo Jezus niewiele się odzywał, poczym uprzejmi gospodarze zaprowadzili gości korytarzykiem namiotu do innej komnaty, służącej jako sala jadalna. W korytarzyku znajdowały się po obu stronach oddzielne sypialnie; widać było wysokie posłania, zasłane obficie poduszkami. W środku jadalni stała kolumna, na której wspierał się cały namiot. Kolumna cała pokryta była malowidłami, przedstawiającymi wieńce z liści i owoców, winne latorośle, winogrona, głowy ludzkie i zwierzęce, a wszystko to zrobione było z taką naturalnością, że sama nie byłam pewna, czy to rzeczywiste, czy sztuczne. Wprowadziwszy gości, rozstawiono na środku podłużny stolik do składania, wykonany z cienkiej deseczki. Noga była tylko jedna, rozsuwana na krzyż. Stolik zasłano barwnym kobiercem, na którym tkane były wizerunki mężów z ich plemienia, poczym poustawiano naczynia i kubki. Ściany jadalni, jak również innych komnat pokryte były pięknymi kobiercami. Na zaproszenie gospodarzy zajął Jezus z towarzyszami miejsce przy stole na dywanie. Wniesiono ciasta z wyciskami w środku, różne owoce i miód. Sami gospodarze siedzieli z podwiniętymi nogami na okrągłych stołkach składanych, mających między sztalugą rodzaj czopka z umieszczoną na nim tarczką, na której stawiali miski. Obsługiwali oni na przemian swych gości, a słudzy stali w pogotowiu przed namiotem, by podać i przyrządzić, co potrzeba. Widziałam też, iż przyniesiono z sąsiedniego namiotu ptaszki pieczone na rożnie, w podziemnej, obmurowanej kuchni, z której dym wychodził górą. Ptaki przyrządzone były w dziwny sposób, sama nie wiem, jak to możebne, bo miały wszystkie pióra na sobie i wyglądały jak żywe. Po wieczerzy odprowadzono gości do sypialni. Gospodarze bardzo się zdziwili, widząc, że Jezus umywa nogi młodzieńcom, a oni Jemu nawzajem. Jezus więc ich pouczył, dlaczego powinno się tak czynić, a oni zaraz postanowili na przyszłość tak samo postępować.

Nocny obrzęd religijny czcicieli gniazd.

Opuściwszy Jezusa, ubrali się gospodarze, wszyscy pięciu, w obszerne płaszcze, dłuższe z tyłu jak z przodu, a przy każdym płaszczu zwieszała się z tyłu od karku szeroka szmata. Tak ubrani poszli do bałwochwalnicy, leżącej w zagłębieniu, wznoszącym się w koło amfiteatralnie, z urządzonymi, stopniowo coraz wyżej, siedzeniami i przywałkami. Rzędy siedzeń poprzecinane były tu i ówdzie przejściami przystrojonymi po obu bokach w lekkie, ozdobne szpalery. Zebranych było na tym tarasie już kilka set ludzi. Niewiasty stały za mężczyznami, za nimi dziewice, a na samym końcu dzieci. Bałwochwalnica sama zbudowana była w kształcie wielkiej, czworobocznej piramidy, wyłącznie z lekkiego materiału, tj. z drzewa i skór. Z zewnątrz prowadziły schody aż na wierzch. Na schodach tych stały wielkie, sztucznie oświecone kule, naśladujące z wielkim złudzeniem gwiazdy, bo nawet podobnie jak gwiazdy migotały. W jaki to sposób było urządzone, nie wiem. Kule ustawione były w tym porządku, jak pewne grupy gwiazd. Wnętrze bałwochwalnicy mieściło także wielki tłum ludzi. W środku stał wysoki filar, od którego wiązania poprzeczne, obwieszone gęsto światłem, prowadziły do ścian, a stąd dalej aż na wierzchołek piramidy tak, że i zewnętrzne kule otrzymywały stąd oświetlenie. Świątynia cała zalana była dziwnym, mrocznym światłem, podobnym do światła księżyca, sklepienie zaś wyobrażało sztucznie Niebo, zasiane gwiazdami; gdzieś z boku widać było księżyc, a na samej górze w środku — słońce. Całość zrobiona była łudząco sztucznie i naturalnie, więc czyniła na widzu wstrząsające wrażenie, które potęgował jeszcze mrok, zalegający dół świątyni. Około filaru stały trzy bałwany; jeden z nich postaci ludzkiej z głową ptasią i wielkim, zakrzywionym dziobem. Jako ofiarę wpychano mu do dzioba potrawy, ptaki itp., a to wszystko wypadało znowu dołem. Drugi bałwan, wyglądający jak człowiek skulony w kuczki, miał głowę zupełnie podobną do głowy wołu. Temu znów wkładano w ręce ptaki, które on piastował jak dzieci. W całym ciele miał dziury, w których był ogień. Obok stał stół ofiarny, na którym zabijano i rozcinano na kawały zwierzęta ofiarne, a potem je palono; dym wychodził rurą podziemną poza obręb świątyni. Przy paleniu nie widać było płomienia, tylko bałwany szkaradne połyskiwały krwistym żarem, ponuro w mroku się przebijającym. Lud licznie zebrany, śpiewał w dziwny sposób; raz słychać było pojedynczy jakiś głos, to znów wszystkie głosy łączyły się w jeden wielki chór, zawodzący tęsknie, lub wybuchający potężnym finałem. Śpiew stawał się najgwałtowniejszym przy wschodzie księżyca i innych gwiazd. Cały ten obrzęd trwał, zdaje mi się, aż do wschodu słońca. Wybierając się nazajutrz w dalszą drogę, udzielił Jezus przedtem tutejszym mieszkańcom niektórych nauk. Na zapytania ich, skąd jest i dokąd idzie, mówił najpierw o królestwie Ojca Swego; rzekł im, że idzie odwiedzić Swych przyjaciół, którzy nie omieszkali pozdrowić Go zaraz po narodzeniu, a potem ma zamiar wyszukać w Egipcie swych rówieśników z lat młodzieńczych i powołać ich za Sobą, bo wkrótce już wróci do Ojca Swego. Ganił ich za bałwochwalstwo, które im samym sprawia tyle kłopotu i wymaga tyle ofiar zwierzęcych; zalecał im więc, by raczej oddawali cześć Ojcu, który wszystko stworzył, a ofiar nie składali bałwanom przez siebie zrobionym, lecz raczej oddawali je ubogim współbraciom. Według zwyczaju miejscowego stały mieszkania niewiast osobno, oddzielone od namiotów mężczyzn; mimo to wielożeństwo było tu rzeczą zwyczajną. Niewiasty nosiły długie suknie, głowy przykrywały wysokimi czapkami, a w uszach nosiły drogocenne kolczyki. Jezus pochwalił im to, że niewiasty mieszkają osobno, lecz z drugiej strony surowo ganił ich za wielożeństwo i stanowczo zalecał, by każdy miał tylko jedną żonę, tę zaś traktował jako podwładną, ale nie jako niewolnicę. Te i tym podobne nauki dawał im Jezus, a ze słów Jego przebijała się taka nadnaturalność, a zarazem życzliwość wielka, że mieszkańcy przywiązali się doń zaraz i gorąco Go prosili, by u nich pozostał. Jezus jednak wytłumaczył im, że to niemożebne i obiecał, że jak wróci już do Ojca, to w Swoim czasie da im znać, by poszli tamże w ślad za Nim. — Chcieli też przywołać jakiegoś starego, mądrego kapłana, ale Jezus kazał im tego zaniechać; przynieśli więc tylko jakieś stare pisma i zaczęli w nich szperać. Nie były to zwoje, tylko grube karty jakby z kory drzewnej, wyglądające jak gruba skóra. Zapisane były pismem wklęsłym, rytem. Na pożegnanie wypisał im Jezus na kamiennej podłodze namiotu spiczastą pałeczką pięć Swych pokoleń rodowych. Jak mi się zdawało, było to tylko 4 lub 5 pojedynczych liter sztucznie poskręcanych, głęboko wyrytych; poznałam między nimi jedno M. Ludzie tutejsi z podziwem patrzyli na nie i wielce je czcić zaczęli, a później zrobili nawet z tego kamienia ołtarz. Kamień ten znajduje się teraz w Rzymie, wmurowany w węgieł kościoła św. Piotra. Nieprzyjaciele Kościoła nie będą także w stanie go usunąć. Jezus nie pozwolił się nikomu odprowadzać, w czwórkę tylko, jak przyszedł, wyruszył w dalszą drogę, minąwszy bałwochwalnicę i rozstawione na równinie namioty. Po drodze zwracał młodzieńcem uwagę, jak to życzliwie przejęli Go ci poganie, chociaż nic dotąd nie doznali od Niego, podczas gdy niewdzięczni, zatwardziali Żydzi z taką złośliwością Go prześladują, pomimo iż ich obsypał dobrodziejstwami. — Cały dzień wędrowali nasi podróżni z wielkim pośpiechem. Zdaje mi się, że od kraju Trzech Królów dzieli ich jeszcze około 50 mil, to znaczy parę dni drogi.

Jezus w osadzie pasterskiej.

Tuż przed nadejściem szabatu przybył Jezus w pobliże grupy szałasów pasterskich. Pasterze nie byli tu stale osiadli i nie mieli nawet żon przy sobie; mieszkali oni gdzie indziej, a tylko tymczasowo wypędzali tu trzody na pastwiska. Potrzeby swe zaopatrywali w umyślnie wysławionej gospodzie. Jezus nie szedł do nich, lecz zatrzymał się z towarzyszami przy studni i tu umyli sobie nawzajem nogi. Zaraz potem zaczął modlić się z nimi i nauczać, by nawet tu na obczyźnie nie sprawdził się na Nim zarzut Faryzeuszów, że nie święci szabatu. Noc przepędzili wszyscy przy studni pod gołym Niebem. Nazajutrz rano nadeszli pasterze w liczbie około 40 i zaczęli przysłuchiwać się nauce. Jezus, zapytał ich, czy nie słyszeli co o ludziach, którzy przed 33 laty szli tędy za śladem gwiazdy do Judei, by pozdrowić nowonarodzonego Króla żydowskiego.
Otrzymawszy potwierdzającą odpowiedź, oznajmił im, że On właśnie jest tym Królem żydowskim i że teraz nawzajem tych mężów idzie odwiedzić. Pasterze z dziecinną naiwnością zaczęli Mu okazywać swą radość i życzliwość, wyjęli długie kamienne czy też kościane noże, prędko zaczęli ciąć darnie i na placyku, otoczonym palmami, zrobili w okamgnieniu piękne tarasowate siedzenie z darni. Usadowiwszy na nim Pana słuchali z dziecięcą ciekawością Jego pięknych przypowieści i wraz z Nim się modlili. Gdy nadszedł wieczór, rozebrali jeden namiot, złączyli z drugim w jedną wielką salę i zastawili wspólną wieczerzę, złożoną z owoców, jakiejś papki i mleka wielbłądziego. Widząc, że Jezus błogosławi Swe potrawy, zapytali ciekawie, dlaczego to czyni; otrzymawszy objaśnienie, poprosili zaraz, by i ich cząstki pobłogosławić raczył, co też chętnie uczynił. Nie poprzestając na tym, prosili Go, by na zapas pobłogosławił im więcej żywności, ale ponieważ przynosili same miękkie przedmioty, ulegające zepsuciu, zażądał Jezus trwałych, nie gnijących owoców, co też przynieśli. Pobłogosławił im także Jezus białe kule, ugniecione z ryżu, i nakazał, by zawsze, zjadłszy trochę, domieszali świeżego, a tak nie zgnije ryż i nie utraci mocy błogosławieństwa. Królowie wiedzą już przez sny prorocze o zbliżaniu się Jezusa.

Cudowna kula.

I znowu nauczał Jezus na siedzeniu darniowym. Mówił o stworzeniu świata, o upadku pierwszych rodziców i obietnicy odkupienia. Zapytywał ich, czy przechowali w podaniach pamięć jakiej obietnicy, lecz oni mało tylko wiedzieli o Abrahamie i Dawidzie, a i to pomieszane było z baśniami. W prostocie swej podobni byli do dzieci w szkole; jak tylko który co wiedział na zadane pytanie, zaraz się z tym wyrywał. Widząc ich niewinność i nieświadomość, uczynił Jezus Swą wszechmocą osobliwy cud. Opowiadając, nie pamiętam już co, zagarnął prawą ręką promień słoneczny i niejako wyjął z niego małą kulę świetlistą, uwieszając ją Sobie na promieniu, wychodzącym ze środka ręki. Kula ta powiększała się i to tak dziwnie, że słuchaczom i uczniom się zdawało, że sami się w niej znajdują i wszystko naocznie widzą, co Jezus im opowiada. Więc też, zaparłszy oddech, czekali ze wzruszeniem, co dalej będzie. Przypatrywałam się i ja i ujrzałam w kuli Najśw. Trójcę. Ujrzawszy w niej drugą Boską Osobę, straciłam za to z oczu Jezusa; widziałam tylko, jak anioł unosił się w powietrzu koło kuli. Raz położył Sobie Jezus kulę na ręce, to znów zdawało się, że sama ręka Jego jest kulą, a wciąż rozwijały się w niej jeden po drugim niezliczone obrazy. Obiła się o moje uszy liczba 360 czy 365, jakoby liczba dni w roku, a równocześnie nawiązały się do tego obrazy w kuli. Jezus tymczasem wciąż nauczał; i tak nauczył ich krótkiej modlitwy, zbliżonej nieco do „Ojczenasz", i podał im także trzy intencje, które miały być na przemian celem ich modlitwy. Jedna była podziękowaniem za stworzenie, druga za odkupienie, trzecia odnosiła się podobno do sądu ostatecznego. Kulę Jezus wciąż trzymał, a w niej rozwijała się powoli cała historia stworzenia, upadku i odkupienia i wszystkie środki, czyniące ludzi uczestnikami tegoż. Wszystko to w kuli połączone było cudownie promieniami z Najśw. Trójcą i z Niej się rozwijało, reszta zaś była oddzielona. Przez wyprowadzenie kuli ze Swej ręki chciał Jezus dać słuchaczom pojęcie stworzenia, przez zawieszenie jej na nitce — pojęcie łączności upadłego świata z Boskością i odkupieniem, przez ujęcie jej w rękę — pojęcie sądu. Nauczał ich o roku i o dniach, jako wyobrażających tę historię stworzenia, a dalej o nabożeństwie i pracy w ciągu tego czasu. Równocześnie gdy Jezus skończył Swoje objaśnienia, znikła także i kula, tak nagle jak się była zjawiła. Słuchaczy wzruszył do głębi ten objaw Boskiej godności ich Gościa, poczuli zarazem jak nędznymi są wobec Niego, więc smutek przejął ich serca i z płaczem upadli twarzą na ziemię, oddając Mu cześć; to samo uczynili trzej młodzieńcy. I Jezus posmutniał bardzo i upadł obliczem na murawę. Młodzieńcy pospieszyli, by Go podnieść, a ludzie otoczyli Go wkoło nieśmiało, pytając, dlaczego się smuci; On zaś odrzekł: „Ze smutnymi smutny jestem." Następnie kazał Sobie Jezus urwać hiacynt, dziko tam rosnący, ale większy i piękniejszy jak u nas. „Czy znacie — zapytał — własność tego kwiatu? Gdy Niebo się smuci, to i ten kwiat podziela smutek, stula swe listeczki a żywe barwy jego bledną; tak też przez słońce Mego życia przeciągnęła chmura." Wiele jeszcze dziwnych rzeczy opowiedział im Jezus o tym kwiatku i jego znaczeniu. Nazwał go przy tym jakimś dziwnym obcym nazwiskiem, a ja osobno otrzymałam wskazówkę, że to jest hiacynt.

Usunięcie bałwochwalstwa.

Jezus wypytywał ich także o ich obrzędy religijne, chociaż jako Bóg o wszystkim dobrze wiedział. Postępował jak dobry nauczyciel, który stosuje się do dziecinnych pojęć. Oni też poznosili Mu swoje bożki, jako to: różne, dość dobrze naśladowane zwierzęta, owce, wielbłądy i osły. Bożki te wyglądały jakby zrobione z metalu, a obciągnięte były skórami; co zaś najśmieszniejsze i najosobliwsze, że wyobrażały one same samice, którym zamiast wymion poprzyczepiano długie worki, zakończone sutkami ze trzciny. Wymiona te napełniali mlekiem i w święta doili i spożywali je wśród tańców i skoków. Prócz tego przyprowadził każdy najpiękniejszą i najokazalszą sztukę ze swej trzody, którą żywiono osobno i uważano za świętą. Podług tych to zwierząt odtwarzali oni bożki, i ich mleko wlewali do tych worków, naśladujących wymiona. Na obrzędy religijne znoszono wszystkie te bożki do strojnego namiotu, gdzie się schodzili mężczyźni, niewiasty i dzieci, zaczynając tam ruch i gospodarkę, jak w jaki jarmark. Dojono bożki, jedzono, śpiewano i tańczono, czcząc w ten sposób bożkizwierzęta. Jako święty dzień tygodnia obchodzili nie szabat, lecz dzień następny. To wszystko opowiadali oni Jezusowi, pokazując Mu swe bałwany, a ja równocześnie widziałam rzeczywisty obraz takiego obrzędu. Jezus wykazał im, że takie ich obrzędy są tylko nędznym cieniem prawdziwej służby Bożej, i zeszedł w końcu na to, że On sam jest czystym zwierzęciem trzody i jagnięciem, z którego musi się wszelkie pożywienie i wszelkie zbawienie zyskać. Kazał im wszystkie bożki usunąć, żywe zwierzęta włączyć do trzody, a bałwany, o ile w nich jest co wartościowego, rozdać ubogim, by je mogli zużytkować. „Budujcie — mówił — ołtarze i jako dziękczynienie palcie na nich kadzidło wszechmocnemu Stwórcy, Ojcu niebieskiemu. Troszczcie się i proście tylko o odkupienie, a mienie wasze dzielcie z uboższą bracią; w pobliskiej puszczy bowiem mieszka tylu ubogich, którzy nic nie mają, nawet namiotów. Co nie spożyjecie ze zabitych zwierząt, spalcie jako ofiarę, tak samo część chleba, nie przeznaczoną dla biednych. Popiół z tego rozsypcie na miejsca nieurodzajne, które wam wskazałem, a przez to wybłagacie błogosławieństwo Boże." Tak to pouczał ich Jezus, dodając zawsze objaśnienie, dlaczego tak mówi. Potem znów zaczął mówić o królach, którzy Go odwiedzili w żłóbku. Słuchacze powtórzyli znowu, że słyszeli o nich, jako szli tędy przed 33 laty szukać Zbawiciela z tym przekonaniem, że przyniosą od Niego szczęście i zbawienie; królowie także wrócili i od tego czasu zmienili nieco swą religię, ale więcej nie słyszano tu nic o nich. Po nauce zwiedzał Jezus w otoczeniu pasterzy, ich szałasy i trzody, dawał różne, pouczające wskazówki, nawet co do użytku niektórych ziół. Wreszcie przyrzekł im, że przyśle tu później kogoś, który dokładnie pouczy ich o wszystkim. Objaśnił ich, że nie przyszedł na ziemię wyłącznie dla Żydów, jak oni w pokorze mniemali, lecz dla każdego człowieka, którego serce pragnie Go przyjąć. Mieszkańcy tutejsi, mało wiedzieli o Abrahamie, ale z tego, co wiedzieli, utkwiło w nich szczególnie poszanowanie i zamiłowanie do powściągliwości. Na trzech młodzieńców wywarł nowy cud Jezusa z kulą także osobliwszy wpływ. Stosunek ich do Pana był inny zupełnie jak Apostołów; byli zależnymi, więc cicho, z dziecięcą usłużnością spełniali wszystko, nie śmiejąc wtrącać się do niczego jak tamci. Apostołowie byli niejako urzędnikami, oni zaś biednymi sługami i zarazem uczniami.

Jezus zbliża się do siedziby Trzech Królów.

W dalszej podróży przyłączyło się do Jezusa około 12 pasterzy, którzy podobno szli uiścić jakiś podatek; nieśli oni ze sobą ptaki w koszach. Droga była samotna, opuszczona, nigdzie nie było widać mieszkań ludzkich, ale szlak cały zaznaczony był wyraźnie i nie gubił się nigdzie wśród piasków pustyni. Znaczyły go z obu stron rzędy drzew owocowych, pokrytych jadalnymi owocami wielkości fig; tu i ówdzie rosły jagody. W kilku miejscach, gdzie mniej więcej wypadał od¬poczynek po całodziennej podróży, urządzone były umyślnie kryte studnie obsadzone drzewami ; gałęzie drzew złączone były u góry obręczą i opadały w koło, tworząc w ten sposób naturalną altanę. Na takich popasach nie brakło także miejsc stosownych do rozpalenia ognia, trafiały się i poddasza, służące do schronienia się na noc. Jezus zatrzymywał się z towarzyszami przy takich studniach i to zwykle w południe, gdy upał był największy, posilając się owocami, poczym zawsze On i trzej młodzieńcy myli sobie nawzajem nogi. Komu innemu z towarzyszących nie pozwalał Jezus dotykać się. Młodzieńcy, wciąż z Nim obcując i mając na każdym kroku dowody Jego dobroci, przywiązali się doń z dziecięcą ufnością, a jednak czasem, wspomniawszy na zdziałane cuda i Boską moc Jego, z trwogą i lękiem spoglądali z boku na Niego, a potem patrzyli pytająco po sobie. Widziałam, iż nieraz cudownym sposobem znikał im Jezus na jakiś czas z przed oczu. Po drodze korzystał Pan z każdej sposobności, z każdego napotkanego przedmiotu i o wszystkim pouczał ich w przystępny, a zajmujący sposób.
Część nocy także przeznaczona była na podróż; wtedy młodzieńcy oświecali latarkę umieszczoną na drążku, u góry otwartą, której małe światło zrzucało daleko czerwonawy odblask i wtenczas widziałam spłoszone dzikie zwierzęta. Zatrzymując się na nocleg, rozniecali młodzieńcy ogień, trąc dwa kawałki drzewa o siebie. Nieraz trzeba było przeprawiać się także przez góry, dosyć wysokie, ale nie strome, tylko łagodnie się wznoszące. Raz weszli podróżni na pole zarosłe gęsto rzędami drzew orzechowych; jacyś ludzie zajęci byli właśnie zbieraniem orzechów we worki, a był to zapewne zbiór powtórny. Gdzieniegdzie widać było drzewa, z których liście już opadły, lecz owoce nie były jeszcze zebrane. Na wzgórkach rosły brzoskwinie, to znów rzędy cienkich drzewek i jakieś drzewo, wyglądające zupełnie jak nasze drzewo laurowe. Nieraz miejsca popasowe obsadzone były gęsto jałowcami o pniu, grubym jak ramię tęgiego mężczyzny. W górze sztucznie złączone, zrastały się te jałowce we wspólne sploty, a dołem były równo wycięte, tworząc uroczy zakątek do spoczynku. Przeważną część drogi trzeba było iść przez piaszczystą pustynię, poczym nadeszły miejsca pełne rozmaitych kamieni. Jedne były malutkie, białe, inne gładkie, okrągłe jak ptasie jaja, dalej był wielki pokład czarnych kamieni, wyglądających jak drobne skorupy potłuczonych czerepów, to znów kamienie wydrążone jak bańki. U niektórych otwory były wielkie, jak spore ucha naczyń, i takie zbierano umyślnie, używając ich jako mis lub garnków. Ostatnia góra, którą przebywali, zasiana była samymi szarymi kamieniami. Zszedłszy z tej góry, ujrzeli nasi podróżni gęsty szpaler drzew, a poza tym rwący strumień, spływający uprawną już ziemią. U brzegu przymocowana była tratwa z belek, pospajanych łoziną. Przeprawiwszy się na niej na drugą stronę, poszli wprost ku grupie chat, stojących w pobliżu. Chaty te o dachach spiczastych, plecione były z gałęzi i wyłożone z zewnątrz mchem. W każdej z nich grupowały się, wokoło środkowej izby, sypialnie; posłania zaś i siedzenia zrobione były z mchu. Dopiero w pewnej odległości stąd stały wspaniałe namioty, większe i trwalsze od dotychczas spotykanych. Namioty te o podstawie kamiennej składały się z kilku pięter, do których wchodziło się po schodach, umieszczonych z zewnątrz, wyglądały pięknie, jakby jakie pałace. Schodząc z góry, było je dobrze widać, ale stąd już nie. Ludzie tutejsi, poczciwi bardzo, ubierali się suto i okrywali się płachtami na kształt długich płaszczy. Jezus zatrzymał się zaraz obok pierwszych namiotów przy studni, a młodzieńcy umyli Mu nogi. Mieszkańcy zaprowadzili przybyszów do domu, przeznaczonego wyłącznie na gościnę dla obcych. Pasterze odprowadzający Jezusa, rozłączyli się tu z Nim i wybrali się z powrotem do domu. Otrzymawszy na drogę nowy zapas żywności. Okolica ta bardzo przeciągła, zasiana jest mnóstwem takich szałasów z mchu wśród pól, łąk i ogrodów. Urocza to ziemia, a nadzwyczaj urodzajna. Wzgórza pokryte są szpalerami krzewów balsamowych, które nacinają, a płynący, kosztowny balsam zbierają w wydrążone zbierane na pustyni kamienie podobne do garnków. Pola pokryte są wspaniałą pszenicą o źdźbłach grubości trzciny, a także winnice się tam znajdują. Widziałam tu i kwiaty niezwykłej wielkości a między nimi róże, wielkie jak głowa dziecka. Ziemię użyźniają przejrzyste, bystre strumyki. Brzegi strumyków porosłe są krzewami pięknie ułożonymi w szpalery; gałązki ich łączą się górą, tworząc sklepienie w rodzaju altany. Kwiaty z tych krzewów zbierają mieszkańcy, a nawet spadłe do wody umyślnie wyławiają sieciami i przechowują. Nad brzeg strumyka dochodzi się przez umyślne przejścia w szpalerach, zwykle zamykane. Mieszkańcy pokazywali Jezusowi chętnie wszystkie płody swej ziemi. Wypytując się o mężów, którzy szli za gwiazdą do Judei, otrzymał Jezus od tutejszych mieszkańców następujące o nich wiadomości: Po powrocie z Judei wybudowali Trzej Królowie w miejscu, gdzie po raz pierwszy ujrzeli gwiazdę, wysoką świątynię w kształcie piramidy, w koło niej postawili całe miasto namiotów i osiedlili się tu wszyscy trzej razem, podczas gdy przedtem mieszkali osobno, daleko od siebie. Pewni byli, że Mesjasz odwiedzi ich jeszcze i na to tylko czekali, bo potem mieli zamiar miejscowość tę opuścić. Obecnie było ich już tylko dwóch; najstarszy, Menzor, zdrów był zupełnie, Teokeno, osłabiony, nie mógł już chodzić ze starości, a trzeci, Seir, umarł przed kilku laty. Zwłoki jego, dobrze zachowane, złożone były w grobowcu, zbudowanym w kształcie piramidy. W rocznicę śmierci otwierano groby i uroczyście je odwiedzano, przy grobach utrzymywano ciągły ogień. Ukończywszy opowiadanie, wypytywali się pilnie Jezusa o tych, którzy, poszedłszy z królami do Judei, na zawsze tam pozostali. Prócz tego wysłali posłów do siedziby Menzora, oddalonej o parę godzin drogi, z oznajmieniem, że według ich przypuszczenia przybył tu poseł Króla Żydów. Z nadejściem szabatu, prosił Jezus, aby Jemu i uczniom osobny dom odstąpiono. Ponieważ zaś nikt nie miał tu lamp na sposób żydowski, więc młodzieńcy sami na prędce jedną zrobili, poczym wspólnie obchodzili szabat.

Menzor wprowadza Jezusa uroczyście do swego namiotu

Otrzymawszy wiadomość o zbliżaniu się Jezusa, zarządzili zaraz królowie wielkie przygotowania na Jego przyjęcie. Związano wierzchołki stojących na przeciw sobie drzew, urządzono łuki tryumfalne i obwieszono je ozdobami, barwnymi materiami, kwiatami i owocami. Na powitanie Jezusa wyruszyło do osady pasterskiej siedmiu mężów; ubrani byli w długie, białe, fałdziste płaszcze złotem przetykane; na głowie mieli wałkowate czapki, także strojne w złoto i pęki piór. Gdy tam przyszli, miał Jezus właśnie naukę; mówił o poczciwych poganach, którzy nie są wprawdzie oświeceni, ale serca mają bogobojne.
Siedziba królów jest nadzwyczaj urocza i wygodnie urządzona; wygląda raczej na jakie miejsce zabaw, niż na miasto. Główny namiot królewski robi zupełnie wrażenie wspaniałego pałacu. Murowane, kamienne podwaliny dźwigają na sobie kilka pięter. Najniższe piętro ma ściany z przejrzystej kraty, wyższe zaś piętra zawierają właściwe komnaty pałacu. Wkoło obszernego budynku biegną kryte ganki schodowe. Podobne namioty, ale mniejsze, połączono ze sobą ścieżkami, leżą na całej przestrzeni. Ścieżki te wyłożone są ozdobnie barwnymi kamieniami, ułożonymi w najrozmaitsze wzory, które przedstawiają gwiazdy, owoce, kwiaty itp. Dróżki te ciągną się wśród pięknych trawników i ogrodów. Kunsztowne grządki i klomby pokryte są pięknymi kwiatami. W koło stoją szlachetne drzewka o drobnych liściach, jakby mirty lub drzewka laurowe; wszędzie pełno jagód i cennych korzeni. Na jednym z takich trawników stoi w środku kiosk wsparty na kolumnach; wewnątrz są wkoło siedzenia i ławki, a w samym środku stoi śliczny, wysoki wodotrysk, złożony z kilku rzędów umieszczonych jeden nad drugim, a coraz to mniejszych. Na wierzchu bije w górę główna fontanna, strumień wody opada w dolne nakrywki i przez liczne otwory rozlewa się wkoło. Poza wodotryskiem stoi świątynia otoczona wkoło krużgankami; krużganki otwarte są z zewnątrz a od środka są drzwi do pojedynczych grobowców, zatem i do grobu króla Seira. Świątynia sama ma kształt czworobocznej piramidy o bokach więcej pochyłych, niż pierwsza, którą wpierw widziałam; i tu prowadzą z zewnątrz na wierzch kręte schody z poręczami. Sam szczyt obrobiony jest tak delikatnie i kunsztownie, że tworzy prawie przezroczystą kamienną koronę. W innym znów miejscu stoi namiot, w którego jednej połowie jest szkoła dla młodzieńców, w drugiej dla młodych dziewcząt. Niewiasty wszystkie mie szukają wspólnie, ale poza obrębem tej osady. Widziałam tu także wielki budynek, cały okratowany, napełniony od góry do dołu ptactwem. Dalej stały namioty i szałasy, stanowiące mieszkania robotników i rzemieślników, np. kowali. Stajnie były bardzo obszerne, bo na rozległych łąkach wypasały się liczne trzody wielbłądów, osłów, wielkich owiec o delikatnej wełnie i innych nieco niż u nas krów, o wielkich rogach, a małych łbach. Nie da się opowiedzieć, jak tu wszystko urządzone jest ozdobnie i czyściutko; wszędzie znać pracowitą rękę właścicieli. Wszędzie zieloność, co krok piękne ogrody, ławki zapraszają do miłego spoczynku. Całość nosi na sobie cechę jakiejś lekkości i dziecięcego wdzięku. Gór nie ma tu wysokich, tylko same łagodne pagórki, niewiele większe jak u nas nasypiska cmentarne z czasów pogańskich. Szukając za złotem, wiercono te pagórki wielkim świdrem, otoczonym z zewnątrz rurami. Gdy po wyciągnięciu świdra dojrzano na końcu ślady złota, kopano z boku szyby w głąb i tak wydobywano złoto. Przetapiano je zaraz w pobliżu kopalni. Jako paliwa nie używano drzewa, tylko jakichś brunatnych i jasnych brył, także z ziemi wykopywanych. Menzor przekonany był wprawdzie, że to tylko poseł Jezusa przybywa, ale wszystko poruszył, by posła tego przyjąć tak uroczyście, jakby samego Króla żydowskiego. Naradziwszy się z innymi naczelnikami i kapłanami, zarządził wszystkie potrzebne przygotowania. Sporządzono więc wspaniałe ubiory i podarunki, jako też przyozdobiono wszystkie drogi. Z radością i powagą oczekiwali wszyscy przybycia Jezusa. Dowiedziawszy się, że Jezus wybrał się już w drogę w towarzystwie trzech młodzieńców i siedmiu posłańców, dosiadł Menzor bogato przystrojonego wielbłąda, obładowanego skrzyniami z podarunkami i wyruszył na spotkanie Jezusa w orszaku dwudziestu znakomitszych mężów, z których kilku było jeszcze jego towarzyszami w podróży do Betlejem. Cały orszak śpiewał jakąś smętną melodię; tak samo śpiewali niegdyś w podróży, jadąc nocą do Betlejem. Na czele orszaku jechał Menzor. Był to mąż o obliczu wyrazistym, barwy brunatnej; miał na sobie biały, powłóczysty płaszcz, haftowany z białym, futrzanym wałkiem dokoła. Przed orszakiem niesiono na drzewcu zygzakowato zakończonym chorągiew powiewającą, jako zaszczytną odznakę; chorągiew podobna była do kity końskiej. Orszak posuwał się aleją wśród pięknych łąk, pokrytych tu i ówdzie delikatną warstwą białego mchu, błyszczącego jak gęste grzyby. Tak doszli do studni, otoczonej w koło rodzajem altany, gęsto obrosłej sztucznie przystrzyganą zielenią. Już z daleka ujrzano Jezusa, więc zatrzymano się tu i Menzor zsiadł z wielbłąda. Jeden z siedmiu posłańców, towarzyszących Jezusowi, przybiegł teraz, oznajmiając przybycie Pana. Zdjęto zatem skrzynie z wielbłąda, powyjmowano z nich materie złotem przetykane, złote kubki, talerze i czasze z owocami, i rozłożono to wszystko na kobiercu przy studni. Dwóch z orszaku wzięło pochylonego wiekiem Menzora pod ręce, trzeci niósł powłokę jego płaszcza i tak wyszedł on naprzeciw Jezusa, trzymając w prawicy długie złotem wykładano, u góry zagięte berło. Na widok Jezusa coś tknęło go wewnątrz, podobnie jak niegdyś przy żłóbku, gdzie pierwszy upadł na kolana. I teraz oddał zaraz Jezusowi berło i upadł przed Nim na twarz. Jezus podniósł go dobrotliwie, a ofiarowane podarunki kazał uczniom włożyć na powrót na wielbłąda. Przyjął tylko suknie, lecz nie chciał się w nie ubrać. Wielbłąda, którego Mu Menzor ofiarował w darze, również nie przyjął.
Wprowadziwszy Jezusa do altany, podał Mu Menzor czaszę z owocami i kubek świeżej wody, do której nalał z flaszeczki jakiegoś soku. Z nieopisaną pokorą i dziecinną radością wypytywał Jezusa o króla Żydów, bo dotychczas jeszcze uważał Jezusa za Jego posła, nie mogąc sobie wytłumaczyć wewnętrznego poruszenia, jakiego doznał na Jego widok. Inni z orszaku wszczęli tymczasem rozmowę z młodzieńcami i w toku niej dowiedzieli się od Eremenzeara, wśród łez radości, że jest on synem tych, którzy poszedłszy z królami do Judei, na stałe się tam osiedlili; pochodzenie swe wywodzili oni od Ketury, drugiej żony Abrahama. Po krótkim odpoczynku wyruszono do pałacu Menzora. Menzor chciał, by Jezus siadł na wielbłąda, co jednakowoż Pan odmówił, i pieszo poszedł z uczniami na czele orszaku. Za godzinkę doszedł orszak do parkanu, otaczającego pałac Menzora. Osobliwy to był parkan, bo tworzyły go rozpięte płótna namiotowe, a u wejścia urządzony był łuk tryumfalny. Tu wyszedł naprzeciw Jezusa orszak strojnych dziewic; szły parami, sypiąc z koszów, trzymanych w ręku, kwiaty na drogę, tak, że całkowicie ziemię nimi zasłały. Ubrane były w suknie kroju płaszcza, pod spodem miały szerokie białe spodnie, a na nogach spiczasto zakończone sandały, na głowie białe przepaski, a szyja, piersi i ręce przystrojone były w wieńce z kwiatów, wełny i błyszczących piór. Zasłon nie miały na twarzy, ale skromność przebijała z całego ich ubrania i zachowania. Droga wiodła cienistą aleją, bo wierzchołki drzew złączone nie przepuszczały promieni słonecznych. Aleja kończyła się krytym mostem, wiodącym przez rów, czy też strumyk, opływający w koło wielki ogród. Przed mostem, stał drugi strojny łuk tryumfalny i tu przyjęło Jezusa pięciu kapłanów. Ubrani byli w białe, powłóczyste płaszcze i suknie, naszywane bogato sznurami; na prawej ręce mieli manipularze, sięgające aż do ziemi. Głowy przystroili w ząbkowane korony, opatrzone nad czołem sercowatą tarczką, z której sterczało ostrze. Dwóch z nich niosło złoty, żarzący trybularz, do którego dosypywali wciąż kadzidła ze złotej łódki. Doszedłszy do Jezusa, odebrali powłoki swych płaszczów niosącym je pacholętom i podpięli je z tyłu w węzeł. Wszystkie te oznaki czci przyjmował Jezus ze spokojem i powagą, podobnie jak w Palmową niedzielę. Wspaniały ogród nawodniały liczne strumyki; ścieżki, wyłożone kamieniami, krzyżowały się na wszystkie strony, okalając sobą trójkątne grządki z kwiatami. Środkiem prowadziła cienista aleja do drugiego krytego mostu, także w figury kolorowymi kamieniami wyłożona. Drzewa i krzewy strzyżone były sztucznie w rozmaite figury, a między nimi niektóre coś w rodzaju ludzi i zwierząt. Na krajach, ogrodu rosły same wielkie drzewa, ku środkowi zaś coraz mniejsze. W miejscach cienistych stały wszędzie ławki, zapraszające do odpoczynku. Przez drugi most wiodła droga wprost na wielki kolisty plac, stanowiący punkt środkowy całego ogrodu. Na placu tym był rodzaj sadzawki, z której wód wyłaniała się w środku pagórkowata wysepka, na której była studnia a raczej wodotrysk, przykryty dachem ze skór, wspartym na smukłych kolumnach. Wodotrysk utworzony był z nakrywek, umieszczonych jedna nad drugą, a opatrzonych rurami z błyszczącego metalu. Gdy wyciągnęło się kurki, tryskały promienie wody szeroko wkoło, o woda spływała w dół pagórka rynnami, ukrytymi wśród krzewów. W koło umieszczone były siedzenia, naprzeciw zaś wysepki wznosił się wspaniały namiot królewski.
Po przejściu drugiego mostu przywitał Jezusa orszak młodzieńców, grających na fletach i małych bębenkach. Młodzieńcy ci mieszkali tu przy moście w niskich, czworobocznych namiotach, stojących łukiem na prawo i na lewo, a stanowili rodzaj przybocznej gwardii, bo odbywali straż przy osobie króla; uzbrojeni byli w krótkie miecze. Czapki nosili z pióropuszem i obwieszali się różnymi świecidełkami, między którymi był także wielki półksiężyc z wyrytym wprawną ręką obliczem. Orszak zatrzymał się przy wysepce. Menzor zsiadł z wielbłąda i zaprowadził Jezusa i uczniów do wodotrysku. Uczniowie umyli tu Jezusowi nogi, a On im nawzajem. Od wodotrysku prowadził przez most na drugą stronę placu do pałacu a raczej namiotu Menzora i Teokeny, chodnik, kryty płótnem. Od pałacu szło się szerokim łukiem wkoło wysepki do świątyni, nieco niższej jak pałac, zbudowanej w kształcie czworobocznej piramidy i otoczonej krużgankiem, w którym znajdowały się wejścia do grobowców zmarłych królów. Kręcone schody wiodły wkoło świątyni aż na szczyt, zewnątrz kunsztownie rzeźbiony. Między świątynią a wysepką, w jamie nakrytej metalową półkulą, na wierzchu której stała figurka z chorągiewką w ręku, utrzymywano święty ogień, palący się ustawicznie białym płomieniem, niewidocznym poza obręb jamy; podtrzymywali go kapłani, dokładając wciąż kawałki paliwa, wydobywanego z ziemi. Pałac królewski był to wspaniały budynek kilkupiętrowy. Dolne piętro, opierające się na kamiennych fundamentach, obejmowało, jak już wspominaliśmy, wolną, okratowaną przestrzeń, zasadzoną drzewkami i roślinami, służącą nie mogącemu już chodzić Teokenie za ogródek. W koło pałacu biegły kryte schody i galerie aż na górę, tu i ówdzie widać było okna, lecz nieregularnie rozmieszczone. Dach wybiegał w kilka szczytów, ozdobionych chorągiewkami, sztucznymi gwiazdami i księżycami. Zabawiwszy chwilę przy wodotrysku, poprowadzono Jezusa przez kryty chodnik do pałacu, do wielkiej ośmiobocznej sali, wspierającej się na stojącym w środku słupie, na którym po przybijane były okrągłe półeczki do kładzenia na nich różnych przedmiotów. Płócienne ściany osłonięte były barwnymi kobiercami, na których tkane były różne kwiaty i figury, przedstawiające także chłopięta z kubkami. Podłoga także zasłana była dywanami. Jezus zażądał zaraz od Menzora, by Go zaprowadził do Teokeny, którego mieszkanie znajdowało się na dole przy ogródku. Teokeno spoczywając właśnie na poduszkach, powitał radośnie Jezusa, a potem zasiadł do wspólnej uczty. Potrawy misternie przyrządzone wnoszono na pięknych naczyniach, delikatne zioła ułożone były na talerzach jak miniaturowe ogródki, a kubki były ze szczerego złota. Z owoców podpadł mi szczególnie wielki, żółty owoc bruzdowaty, z naroślą w kształcie korony; nadzwyczaj ogromne widziałam także plastry miodu. Jezus zjadł tylko kawałek chleba i kilka owoców i napił się z kubka, dotychczas przez nikogo nie używanego. Widziałam Jezusa ten jedyny raz jedzącego z poganami, poza tym — nigdy. Nauczał tu po całych dniach, a tylko rzadko kiedy się posilał. Podczas uczty Jezus nauczał, a wreszcie wyjawił, że nie jest posłańcem Mesjasza, ale samym Mesjaszem. Na tę wiadomość upadli wszyscy z płaczem na twarze, szczególnie Menzor nie mógł się utulić. Wszelkimi sposobami starali się Mu okazać swą miłość i cześć dla Niego; nie mieściło im się to w głowie, że Jezus przybyciem Swym im taki zaszczyt wyrządził. Jezus wytłumaczył im to, że przybył nie tylko dla Żydów ale i dla pogan, w ogóle dla wszystkich, którzy zechcą w Niego uwierzyć. Poczciwi poganie zauważyli zaraz, że nadszedł już czas opuścić ten kraj i oświadczyli swą gotowość pójścia za Nim do Judei; Jezus jednak rzekł: „Królestwo Moje nie jest z tego świata. Zgorszylibyście się i zachwiali w wierze, gdybyście wiedzieli, jak Żydzi Mną pogardzają i Mnie prześladują." Tego nie mogli pojąć i pytali się, jak to może być, że tylu złym ludziom dobrze się powodzi, a dobrzy znowu muszą cierpieć. Na to odparł im Jezus, że ci, którzy tu żyją w rozkoszach, muszą na drugim świecie zdać rachunek z tego, bo życie doczesne jest życiem pokuty.
Królowie wiedzieli także o Abrahamie i Dawidzie. Gdy Jezus mówił o Swym pochodzeniu, przynieśli jakieś stare księgi i zaczęli w nich szukać, czy i oni nie są spokrewnieni z tymi rodami. Księgi te były to tablice, dające się rozkładać w zygzak, podobnie jak nasze karty z wzorami. Królowie z dziecięcym posłuszeństwem chcieli dopełnić wszystkich przepisów. Słyszeli, że Abraham zalecał obrzezanie, więc pytali teraz Jezusa, czy i oni mają się poddać temu prawu. Jezus powiedział im, że już to niepotrzebne, bo obrzezali swe żądze i złe skłonności, i na przyszłość będą tego przestrzegać. Wiedzieli także o Melchizedeku i jego ofierze chleba i wina; sami nawet mieli coś podobnego, bo składali w ofierze małe chleby i jakiś zielony sok, przy czym wymawiali słowa brzmiące, zdaje mi się, tak: „Kto mnie pożywa, a jest pobożny, ten posiądzie wszelką szczęśliwość." Jezus objaśnił ich, że ofiara Melchizedeka była tylko przedobrażeniem Najść. ofiary, w Nim uosobionej; oni zaś mają tylko różne formy i podobieństwa prawdy, skoszlawione przez bałwochwalstwo.
W nocy przed przybyciem Jezusa, czy też następnej, oświetlone były rzęsiście wszystkie drogi, wiodące do pałacu. Na słupach poustawiano przeuroczyste kule z lampami w środku; na każdej kuli był u góry punkcik, migocący jak gwiazdka.

Jezus w bałwochwalnicy Króli. Święto pamiątkowe pojawienia się gwiazdy
Pierwszy raz poszedł Jezus zwiedzić bałwochwalnicę za dnia. W uroczystym pochodzie prowadzili Go do niej z pałacu królów kapłani, ubrani dziś w wysokie czapki; na jednym ramieniu mieli gęsto poprzewieszane srebrne tarczki, na drugiej ręce znowu długie manipularze. Szli boso po drodze zasłanej płótnem. W pobliżu świątyni zabrały się tu i ówdzie gromadki niewiast, pragnące widzieć Pana. Siedziały one pod daszkami, umieszczonymi na słupkach, a służącymi jako parasole; gdy Jezus je mijał, wstawały i oddawały Mu pokłon aż do ziemi. W środku bałwochwalnicy stał filar, od którego biegły krokwie ku czterem ścianom świątyni, w górze zaś wisiało koło, obwieszone kulami i gwiazdami; używano go zaś przy pewnych obrzędach religijnych.
Oprowadzano Jezusa po całej świątyni i wszystko Mu pokazywano. W jednym miejscu stał żłóbek cały zrobiony ze złota; kazali go zrobić królowie po powrocie z Betlejem zupełnie na wzór tego, jaki widzieli w gwieździe. Złote dzieciątko siedziało w żłóbku na purpurowym posłaniu; rączęta miało skrzyżowane na piersiach, a od stóp aż do piersi otulone było w powijaki. Nie brakowało i siana. Za główką dziecięcia widać było biały wianuszek, nie wiem jednak już z czego. W całej bałwochwalnicy nie było zresztą żadnych wizerunków, tylko na ścianie wisiał długi zwój, czy też tablica o piśmie symbolicznym z różnymi figurami, i to było ich pismo święte. Między filarem a żłóbkiem stał mały ołtarz z otworami z boku. Obok było kropidło i woda do kropienia, jak u nas święcona woda. Wreszcie widziałam poświęconą gałązkę, używaną przy różnych obrzędach, małe okrągłe chleby, kielich, a na talerzu mięso ofiarne. Wszystko to obejrzał Jezus, a następnie nauczał i wykładał różne stawiane Mu pytania. Teraz zaprowadzono Jezusa także do grobowca zmarłego króla Saira i jego rodziny, znajdującego się w podziemnych sklepach krytego krużganka, otaczającego świątynię. Groby, umieszczone w ścianach, robiły wrażenie łóżek do spania. Nieboszczycy przybrani byli w długie, białe suknie, a piękne przykrycia zwieszały się z posłań. Widać było tylko połowę oblicza i nie okryte ręce, wydawały się śnieżno białe, ale nie wiem, czy to były tylko same kości, czy skóra tak zasuszona, bo znać było na nich głębokie bruzdy. W grobowcach tych było dosyć znośnie i w każdym stało krzesło. Kapłani przynieśli ze sobą ogień i teraz dokoła okadzali. Na wspomnienie śmierci Saira wszyscy zaczęli płakać, a szczególnie stary Menzor płakał jak dziecko. Jezus zaś zbliżywszy się do zwłok, rozpoczął naukę o śmierci. Przedtem jeszcze opowiadał Teokeno Jezusowi, że kilkakroć pojawiał się gołąb na gałązce, którą wedle zwyczaju zatknięto na drzwiach grobu Saira. Nie umiano sobie tego wytłumaczyć. Jezus zapytał przede wszystkim, jakie było postępowanie i jaka wiara zmarłego. Na to rzekł Mu Teokenos: „Panie! wiara jego taka była, jak moja. Od czasu jak oddaliśmy hołd Królowi żydowskiemu, aż do śmierci, wszystkie jego myśli i czyny zmierzały do tego, by w każdej chwili i na każdym kroku pełnić wolę Króla Żydów." — „W takim razie — rzekł Jezus — oznacza ten gołąb na gałązce, że Sair za życia otrzymał chrzest pragnienia."
Następnie narysował im Jezus na płycie baranka z chorągiewką na plecach, stojącego na księdze z siedmiu pieczęciami, i polecił im, by według tego kazali sobie zrobić wizerunek baranka i umieścili go na filarze naprzeciw żłóbka.
Od czasu powrotu z Betlejem obchodzili królowie każdego roku przez 3 dni z rzędu pamiątkę tego dnia, kiedy to na 15 lat przed narodzeniem Chrystusa pojawiła im się po raz pierwszy gwiazda z wizerunkiem dziewicy, trzymającej w jednej ręce berło a w drugiej wagę z kłosem i winnym gronem. Wyznaczone były na to 3 dni na cześć Jezusa, Maryi i św. Józefa, któremu szczególną cześć oddawali za tak serdeczne ich przyjęcie. Czas ten pamiątkowy teraz właśnie nadszedł. Poganie z pokory wielkiej chcieli zaniechać zwyczajnych corocznych w tym czasie obrzędów i prosili Jezusa, by On sam tylko w tych dniach nauczał, lecz Jezus nie zgodził się, kazał im obchodzić święto jak zwykle, by pospólstwo, w starych zwyczajach wychowane, tym się nie zgorszyło. Zaczęły się więc uroczystości; przypatrując się im, dowiedziałam się wiele ciekawych szczegółów o ich religii. Wkoło bałwochwalnicy na zewnątrz stały trzy figury zwierzęce: smok z wielką paszczą, pies z grubą głową i ptak z długimi nogami i takąż szyją, podobny do bociana, tylko dziób miał nieco zakrzywiony. Nie sądzę, by te figury czczono jako bogowie, były one tylko symbolami pewnych traktatów o cnocie. I tak smok wyobrażał złą, ciemną naturę materialną, którą trzeba umartwiać; pies, oznaczający również jakąś gwiazdę, był symbolem wierności, wdzięczności i czujności; ptak zaś wyobrażał miłość ku rodzicom. Do tych trzech figur przywiązane było jeszcze inne jakieś tajemne głębokie znaczenie, ale nie potrafię już tego dokładnie opowiedzieć; wiem tylko, że nie mieszało się w to żadne bałwochwalstwo, żadna ohyda, owszem wszystko nacechowane było mądrością, pokorą i chęcią rozważania cudów Bożych. Figury nie wyglądały na złote, lecz były ciemniejsze, jakby zrobione z żużla, używanego przy topieniu, lub z pozostałych odpadków. Pod wizerunkiem smoka napisane było 5 głosek, AASCC lub ASCAS, nie wiem już tego dokładnie. Psa nazywali Sur, nazwy ptaka już nie pamiętam.
W święto nauczało czterech kapłanów na czterech różnych placach koło bałwochwalnicy. Jeden nauczał mężczyzn, drugi niewiasty, trzeci dziewice, czwarty młodzieńców. Widziałam przy tym, jak otwierali smokowi paszczę, mówiąc: „Gdyby ten smok, tak straszny i szkaradny, ożył i chciał nas pożreć, któż mógłby nam przyjść z pomocą, jeśli nie Bóg wszechmocny?" Boga tego nazywali także jakimś szczególnym imieniem. Potem spuścili koło, postawili je na ołtarzu na torze, a jeden z kapłanów obracał nim. Na kole było pełno obręczy, złączonych ze sobą, i złote wydrążone, błyszczące kulki, wydające dźwięk przy obracaniu koła; miało to wyobrażać bieg gwiazd.
Śpiewano przy tym piosenkę, której treścią było pytanie, co by się stało, gdyby Bóg nie poruszał gwiazd. Następnie składano ofiarę z kadzidła przed złotym dzieciątkiem Jezus w żłóbku. Na przyszłość kazał im Jezus usunąć zwierzęta i nauczać głównie o miłosierdziu, miłości bliźniego i odkupieniu; polecał także, by podziwiali Boga w Jego stworzeniach, dzięki Mu czynili i Jego jednego wyłącznie czcili. Wieczorem pierwszego z trzech dni świątecznych zapadł szabat, Jezus więc odosobnił się z trzema młodzieńcami w jednej z komnat pałacu, by szabat obchodzić. Ubrali się w długie, białe suknie, zupełnie jak całuny, na pasach wypisane mieli głoski i poprzypinane rzemyki, które krzyżowały się na piersiach na kształt stuły. Na stole, przykrytym materią w białe i czerwone pasy, stał świecznik siedmioramienny. Podczas modłów stali dwaj młodzieńcy po bokach Jezusa, a trzeci za Nim. Z pogan nie było przez czas szabatu żadnego. Podczas gdy Jezus obchodził szabat, zebrały się w świątyni tłumy ludzi; byli tam dorośli mężczyźni i niewiasty, młodzieńcy i dziewice, a wszystkie te cztery grupy miały osobno wyznaczone miejsca, otoczone amfiteatralnymi siedzeniami. Jezus, ukończywszy Swe modły, przyszedł tak że do świątyni, a wnet po Jego przybyciu zaszło dziwne zdarzenie. Rzecz miała się tak: W środku kręgu niewiast stała figura smoka. Niewiasty, stosownie do swego stanu, rozmaicie były ubrane; uboższe miały suknie pojedyncze, a na wierzchu długi płaszcz, znakomitsze zaś wystrojone były podobnie jak niewiasta, którą zaraz opiszę, a która odegrała główną rolę w zaszłej scenie. Była to niewiasta silna, lat około trzydziestu. Nosiła długi płaszcz, który siadając zdejmowała. Pod tym miała suknię, ułożoną w sztywne fałdy i kaftanik ściśle przylegający do ciała, pokryty błyszczącymi stroikami i łańcuszkami. Rękawów nie było całych, tylko do polowy ramienia zwieszały się płatki, jakby pół ramiączka; reszta rąk podobnie jak nogi owinięte były kosztownymi sznurami i naramiennikami. Na głowie miała obcisłą czapeczkę, rodzaj kapuzy, zrobioną z samych kędzierzawych piórek; czapeczka opadała aż na oczy, zakrywała policzki i brodę, tak że widać było tylko usta, nos i oczy. Przez środek głowy, z przodu ku tyłowi, była wypukłość, przez którą widać było strojne sploty włosów. Z uszów zwieszały się aż na pierś długie, ozdobne łańcuchy. Zanim kapłan rozpoczął naukę, podeszła owa niewiasta, jak wiele innych, przed figurę smoka, uklękła i ucałowała ziemię. Ponieważ zaś czyniła to z osobliwym nabożeństwem i przejęciem, więc Jezus, zauważywszy to, przystąpił do niej i zapytał o przyczynę. Niewiasta odrzekła Mu, że smok ten budzi ją każdego dnia o świcie, więc ona wstaje, rzuca się przed posłaniem na twarz ku stronie, gdzie stoi figura smoka, i w ten sposób cześć mu oddaje. Jezus zawołał na to z oburzeniem: „Dlaczego padasz na twarz przed szatanem? Wiarę twoją szatan wziął w posiadanie. Prawda, że budzisz się co rana, ale nie szatan powinien cię budzić, tylko anioł. Patrz, kogo czcisz!" W tej chwili stanął koło niewiasty widoczny dla niej i dla innych smukły, rudej, lisiej barwy duch o szkaradnym, szyderczym obliczu. Niewiasta zlękła się bardzo a Jezus, wskazawszy na zjawisko, rzekł: „Oto ten budził cię zawsze. Lecz każdy człowiek ma także przy sobie dobrego anioła. Przed nim upadaj na twarz i za jego idź radą!" I znowu po tych słowach ujrzeli wszyscy obok niewiasty świetlaną, piękną postać. Dopóki szatan był przy niej, stał dobry anioł z tyłu, dopiero gdy szatan ustąpił, stanął anioł po jej prawym boku. Niewiasta, wzruszona, upadła przed aniołem na twarz, poczym ze skruszonym sercem odeszła na swoje miejsce. Zwała się ona Cuppes, później zaś na Chrzcie św. otrzymała od Tomasza imię Serena. Pod tym imieniem poniosła śmierć męczeńską i czczona jest jako święta. Później zgromadził Jezus dziewice i młodzieńców koło figury ptaka i tu upominał ich do zachowania należytej miary w miłości dla ludzi i zwierząt. Byli tu bowiem tacy, którzy rodziców swych prawie ubóstwiali, inni znów więcej okazywali miłości zwierzętom, jak ludziom. W trzecim dniu tego święta pamiątkowego postanowił Jezus mieć naukę tak dla kapłanów i królów, jak i dla wszystkiego ludu. Chciał, by i słaby król Teokeno mógł się przysłuchać nauce, więc udał się z Menzorem do niego, a ująwszy go za rękę, kazał mu wstać i iść za Sobą. Teokeno, silną przejęty wiarą, wstał natychmiast, poszedł za Jezusem do świątyni i odtąd odzyskał już zupełnie władzę w nogach. Jezus kazał otworzyć drzwi świątyni, by ludzie, stojący na zewnątrz, mogli Go widzieć i słyszeć. Zebrało się mnóstwo mężczyzn i niewiast, młodzieńców, dziewic i dzieci. Jezus nauczał to w świątyni samej, to na dworze, powtarzając wiele przypowieści, opowiadanych już w Judei. Na wyraźne Jego polecenie wolno było słuchaczom przerywać Mu i stawiać pytania. Odgadując myśli słuchaczów, zawołał raz sam głośno na niejednego, by jawnie przed wszystkimi wypowie-dział swoje wątpliwości. Stawiano Mu różne pytania, między innymi i to, dla- czego tu nie wskrzesza zmarłych i nie uzdrawia chorych, kiedy przecież Król żydowski to czyni. Jezus odrzekł im, że w ogóle u pogan tego nie czyni, lecz obiecał, że przyśle im później ludzi, którzy będą działali mnóstwo cudów i oczyszczą ich przez kąpiel chrztu; kazał im jednak pokładać wiarę w każdym Jego słowie. Dla kapłanów i królów miał Jezus osobną naukę; tłumaczył im, że w nauce ich jest tylko pozór prawdy, a w rzeczywistości to wszystko kłamstwo, omamienie i czcza forma prawdy, wypełniona przez szatana. Gdy tylko dobry anioł ustąpi, zaraz występuje szatan, obejmuje wszystko w posiadanie i niweczy wszelką zasługę. Królowie czcili przedtem wszystko, co tylko mogło naprowadzić myśl na jakąś ukrytą siłę przyrody. Po powrocie z Betlejem poprawili się wprawdzie nieco pod tym względem, ale zawsze jeszcze pozostało wiele złego. Otóż teraz kazał im Jezus usunąć zupełnie te figury zwierząt i stopić; wymienił nawet zaraz ubogich, którym mieli darować stopiony kruszec. Przy tym przemówił do nich: „Wszystka wasza wiedza i wasze obrzędy są niczym; powinniście bez tych figur uczyć miłości i miłosierdzia i dziękować Ojcu niebieskiemu, że w miłosierdziu Swoim powołał was do poznania prawdy. Później przyślę wam takiego, który was o tym obszerniej pouczy." Również i koło z gwiazdami kazał im usunąć ze świątyni. Koło to, wielkości średniego koła od wozu, miało siedem dzwon, a na nich, to wyżej, to niżej, poumieszczane były różne kule z rozchodzącymi się od nich promieniami. W środku była większa kula, przedstawiająca ziemię; koło było obwieszone w pewnych odstępach 12 gwiazdami, a w nich było 12 bogato błyszczących obrazów. I tak w jednej był wizerunek dziewicy o świetlistych oczach i ustach, która miała na czole klejnoty; dalej był wizerunek zwierzęcia, trzymającego coś błyszczącego w pysku. Nie mogłam widzieć dobrze wszystkiego, bo koło wciąż było w ruchu; figury nie zawsze były widzialne, a czasem niektórych całkiem nie było widać. Jezus postanowił zostawić im chleb i wino przez Siebie poświęcone. Za wskazówką Jego upiekli kapłani delikatne bielutkie chleby, na kształt małych ciastek i przygotowali dzbanuszek z czerwonym płynem. Zarazem dał im Jezus wskazówki co do formy naczynia, w którym miano to przechowywać. Zrobiono je w kształcie wielkiego moździerza o dwóch uchach z przykrywką opatrzoną guzikiem. Wewnątrz były dwa przedziały: w górny wkładano chleby, w dolny, opatrzony drzwiczkami, wstawiano dzbanuszek z płynem. Naczynie błyszczało z zewnątrz jak żywe srebro, wewnątrz zaś było żółte. Gdy już wszystko było gotowe, położył Jezus chleby i wino na małym ołtarzu, pomodlił się i pobłogosławił je. Kapłani i obaj królowie klęczeli podczas tego z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Jezus pomodlił się nad nimi, włożył im ręce na ramiona, poczym oddawszy chleb pokrajany na krzyż, pouczył ich, jak mają go odnawiać i udzielił im przy tym błogosławieństwa. Chleb ten i wino miały być dla nich wyobrażeniem Najśw. Sakramentu Ołtarza. Królowie wiedzieli coś o Melchizedeku i zapytywali Jezusa o znaczenie jego ofiary. Teraz, pobłogosławiwszy im chleby, wspomniał Jezus ogólnikowo o ostatniej wieczerzy i czekającej Go męce. Z pobłogosławionego wina i chleba polecił im po raz pierwszy użyć w rocznicę dnia, w którym uczcili Go w żłóbku, a potem mieli je pożywać trzy razy do roku, czy też co trzy miesiące; nie pamiętam już tego dobrze.
Nazajutrz nauczał Jezus znowu w świątyni, gdzie zebrał się wszystek lud. Jezus wychodził przed świątynię, to znów wchodził do środka, każąc przyprowadzać do Siebie po kolei pojedyncze gromady. Przywoływał także niewiasty z dziećmi i uczył je, jak matki mają wychowywać dzieci i przyuczać do modlitwy. Pierwszy to raz widziałam tu tyle dzieci zebranych razem. Chłopcy mieli na sobie krótkie sukienki, dziewczynki krótkie płaszczyki. Były tu także dzieci owej nawróconej niedawno niewiasty. Ona sama była znakomitą damą, a mąż jej wysokim urzędnikiem przy królu Menzorze. Miała przy sobie może z dziesięcioro dzieci. Jezus wszystkie dzieci błogosławił, wkładając im ręce na ramiona, a nie na głowę, jak dzieciom w Judei. Dalej nauczał Jezus o całym Swym posłannictwie i bliskiej śmierci i tak mówił: „Pobyt Mój tutaj jest dla Żydów tajemnicą. Dlatego wziąłem Sobie za towarzyszów troje dzieci, bo one nie zgorszą się i są posłuszne. Żydzi byliby Mnie zamordowali, gdybym się nie był usunął. Zresztą chciałem być i tak u was, bo i wy odwiedziliście Mnie w Betlejem, ponieważ w sercu mieliście wiarę, nadzieję i miłość. Dziękujcie Bogu, że nie pozwolił wam oślepnąć całkiem w służbie bałwochwalstwa, wierzcie silnie i postępujcie według przykazań Jego." Jeśli się nie mylę, mówił im, kiedy odejdzie do Ojca niebieskiego i kiedy mają tu przyjść posłowie Jego. Wreszcie oznajmił im, że pójdzie stąd do Egiptu, gdzie jako dziecko bawił z matką Swą, bo ma tam rówieśników, którzy już w dzieciństwie za posłańca Bożego Go uznawali. Mówił, że nie da się tam jawnie poznać, bo są i tam Żydzi, którym mogłaby przyjść chętka pojmać Go i wydać Faryzeuszom, a jeszcze nie nadszedł właściwy czas na to. Poganom dziwną się wydała ta Jego ostrożność; w dziecinnych ich pojęciach nie mogło się to pomieścić, jak ktoś może Jezusowi coś złego uczynić, kiedy On jest Bogiem. Lecz Jezus im to tak wytłumaczył: że jest zarazem i człowiekiem, a Ojciec posłał Go, by sprowadził wszystkich rozproszonych ze złej drogi. Jako człowiek może także cierpieć i w swym czasie ponieść cios z ręki drugiego. Gdyby nie był człowiekiem, nie mógłby tak poufale z nimi obcować. Jeszcze raz upominał ich Jezus, by porzucili bałwochwalstwo i wzajemnie się miłowali. Zacząwszy mówić o Swych cierpieniach, zeszedł na naukę o współczuciu. Tu wytknął im zbyteczną nieraz troskę w pielęgnowaniu chorych zwierząt; kazał im tę życzliwość i współczucie zwracać raczej ku ludziom, obdarzonym duszą i ciałem, a jeśli niema pod ręką żadnych potrzebujących, to wyszukać ich gdzie indziej; w ogóle należy modlić się za wszystkich w potrzebie będących braci, bo, jak mówił, co wyświadcza się potrzebującym, to wyświadcza się Jemu. Zakazał jednak także okrutnie obchodzić się ze zwierzętami. Cała ta nauka bardzo była na czasie, bo rzeczywiście przesadne tu nieraz dla zwierząt okazywano przywiązanie. Chorymi zwierzętami zapełniano nieraz namioty, umieszczając je w osobnych łóżeczkach. Szczególnie namiętnie lubili psy; wszędzie było pełno wielkich psów o grubych głowach.

Przybycie naczelnika obcego plemienia.

Długo już Jezus nauczał, gdy wtem nadciągnęła drogą jakaś karawana na wielbłądach i zatrzymała się w pewnym oddaleniu. Naczelnik, jakiś obcy mi człowiek, zsiadł i wraz ze starym sługą, którego wysoce cenił, podszedł bliżej. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Dopiero gdy skończyła się nauka, a Jezus poszedł z uczniami do namiotu się posilić, przyjął Menzor przybyszów i wyznaczył im namiot na mieszkanie. Nowo przybyły naczelnik, czy też król, podobnie jak i jego ludzie, bielszą miał cerę niż Menzor, ubranie krótsze i nie tak wielki zawój na głowie. Podróżował tu przez kilka dni. Wziął ze sobą żony i orszak, coś z 30 osób złożony, w namiotach; tu przyprowadził niewielu tylko ludzi. Zamierzali oni dłuższy czas tu pozostać. Poszedł też wraz z swym sługą do kapłanów i rzekł, że nie chce mu się wierzyć, by Jezus był obiecanym Królem żydowskim, a to głównie dlatego, że tak poufale obcuje z nimi. — Przecież — mówił — wiadomo, że Izraelici mają jakąś skrzynię, w której przechowują swego Boga, ale nikomu nie wolno nawet zbliżyć się tam; więc Jezus nie może być tym ich Bogiem. Stary znów sługa wtrącił jakichś parę źle zrozumianych szczegółów o Maryi. Mimo tych błędów byli to jednak dobrzy ludzie. Królowi temu pojawiła się niegdyś także gwiazda, ale nie poszedł za nią do Betlejem. Bogów swoich uważał za coś wielkiego, wciąż mówił, jak dobrzy są dla niego i jakie szczęście mu przynoszą. Jako dowód opowiadał świeżo zaszły wypadek, gdzie to mu w wojnie bogowie dopomogli do zwycięstwa przez to, że ów stary sługa przyniósł mu pewną wiadomość o nieprzyjacielu. Widać było, że bardzo jest przywiązany do swych bożków, a jednego nawet wiózł z sobą na wielbłądzie; bałwan miał w koło mnóstwo rąk i dziury w tułowiu, w które wkładano ofiary. Co do własnych potrzeb małe miał król wymogi. Starego sługę swego cenił ponad wszystko, czcił go nawet jako proroka. Sam też nakłonił go do tej podróży, by pokazać mu w Jezusie największego z bogów, lecz zdaje się, że rzeczywistość nie odpowiadała jego wyobrażeniu o Panu. Podobało mu się to, co Jezus mówił o współczuciu i dobroczynności, bo i sam był bardzo dobroczynny, a uważał to za wielką zbrodnię, by dla zwierząt zapominać o ludziach. Nieco później zastawiono dlań ucztę, lecz Jezus nie był na niej i w ogóle nie widziałam, by rozmawiał z tym człowiekiem; słyszałam tylko, że chwalił jego miłosierdzie dla bliźnich i mówił, że kiedyś i on i jego ludzie oświeceni będą w prawdzie. Wpadły mi przy tym w pamięć wyrazy Ormusd i Zorosdat. Nazwa króla brzmiała jakoby Acicus. Stary sługa był właściwie gwiaździarzem. Ubrany był jak prorok w długą suknię i pas z mnóstwem węzłów, na głowie miał turban, z którego znowu zwieszało się dokoła pełno białych nitek i węzełków, zapewne z bawełny. Na piersi wisiała mu długa broda. Mąż zamożnej niewiasty Cuppes był bratankiem Menzora, i jako młodzieniec był wraz z nim w Betlejem. Oboje mają żółto brunatną barwę skóry i są potomkami Joba. Jeszcze w nocy nauczał Jezus w świątyni i przed świątynią. Wszędzie było pełno światła, a najwięcej oświecone było wnętrze świątyni. Figur zwierzęcych już nie było, gdyż je zaraz usunięto za pierwszym poleceniem Jezusa, za to ujrzałam coś dotychczas niewidzianego. W górze u stropu świątyni widać było cały firmament niebieski, zasiany gwiazdami, wśród których znów przebijały się wszędzie małe ogródki, strumyki. i drzewka, ustawione u góry w świątyni, zewsząd rzęsiście oświecone. Dziwny to był widok i nie-zwykły, ale nie wiem, jak to było urządzone.

Jezus opuszcza siedzibę Królów i przybywa do Azariasza, bratanka Menzora, w osadzie pasterskiej w Atom

Jeszcze przed świtem, przy, świetle lamp, wybrał się Jezus w dalszą drogę. Królowie uradzili odprowadzić Go z równą wspaniałością, z jaką Go przyjęli; lecz Jezus kazał zaniechać wszystkiego i nie przyjął nawet ofiarowanego Mu wielbłąda. Uczniowie tylko wzięli na drogę nieco chleba i soku do flaszek. Stary Menzor błagał gorąco Jezusa, by przecież zechciał pozostać u nich; złożył u nóg Jego koronę, którą zwyczajnie nosił na zawoju i ofiarował Mu całe swe mienie. A było tego nie mało, gdyż skarbiec, znajdujący się w piwnicy pod pałacem, obficie był zaopatrzony. Złoto leżało tam kupami w sztabach, bryłach, lub jako drobne ziarnka. Wszyscy płakali rzewnie przy rozstaniu; sam Menzor płakał jak dziecko, a łzy toczyły się perłami po jego żółtobrunatnym licu. Taką samą cerę miał Job, od którego Menzor pochodził. Był to kolor delikatny, połyskliwy, smagły, nie tak jednak ciemny, jak ubarwienie ludzi z nad Gangesu.
Droga Jezusa wiodła po stronie świątyni i koło wspaniałego namiotu nawróconej Cuppes; wyszła ona z dziećmi naprzeciw Jezusa i z płaczem upadła przed Nim na twarz. Jezus garnął dzieci do Siebie, a z matką chwilę łaskawie pomówił. Menzor, kapłani i wielu innych z pospólstwa odprowadzali Jezusa i to w ten sposób, że zawsze kolejno towarzyszyło Mu po dwóch z każdego boku. Jezus i uczniowie mieli laski w rękach. — Ciemno już było, gdy Menzor powrócił z kapłanami do miasta, odprowadziwszy Jezusa spory kawał drogi. Lampy świeciły się wszędzie; tłumy ludu zebrały się wewnątrz i koło bałwochwalnicy, a wszyscy modlili się klęcząc lub leżąc twarzą na ziemi. Menzor zaraz wydał obwieszczenie, że kto nie zechce żyć według przykazań Jezusa i uwierzyć w Jego naukę, będzie musiał opuścić ten kraj.
Miasto namiotów, siedziba Menzora, wraz z świątynią i grobowcami królewskimi, stanowiło stolicę czcicieli gwiazd; w promieniu kilku godzin drogi były jeszcze inne takie miasta namiotów. Nie wszyscy mieszkańcy byli jednakowo ubarwieni; wielu miało znacznie ciemniejszą cerę niż Menzor. Droga, którą Jezus się udał, wiodła na wschód. Pierwszy nocleg wypadł Mu na dwanaście godzin drogi od pałacu Menzora w osadzie pasterskiej, należącej jeszcze do plemienia Menzora. Noc przepędził Jezus z uczniami w okrągłym namiocie; posłania oddzielone były od siebie parawanami. Nazajutrz rano, zanim mieszkańcy się pobudzili, opuścił Jezus osadę. Po jakimś czasie przybył z uczniami nad rzekę, a że w tym miejscu była za szeroka, więc musiał iść w górę rzeki ku północy, by wyszukać dogodny bród. Nad wieczorem napotkali osadę, złożoną z nędznych lepianek i chat z mchu. Obok stała nie nakryta studnia, otoczona wałem; tu umyli sobie nogi i nie przyjmowani przez nikogo, rozgościli się na nocleg w małej chatce. Była to chatka okrągła z dachem spiczastym, prawie przeźroczysta, bo ściany plecione były z zielonych gałęzi, poprzetykanych gdzieniegdzie darnią. Dokoła zrobione było ogrodzenie z sieci dla ochrony przed dzikimi zwierzętami. Okolica jest tu bardzo urodzajna. Wspaniale pola obsadzone są rzędami grubych, cienistych drzew. W miejscach, gdzie drzewa się schodziły, stały mieszkania, nie namioty — jak u Menzora, lecz okrągłe chaty, plecione z gałęzi. Zabarwienie skóry tutejszych mieszkańców przypominało opalenie słoneczne; nie była to tak delikatna brunatna barwa jak u Menzora. Ubierali się tak, jak pierwsi gwiazdochwalcy, których Jezus w tej wędrówce napotkał. Niewiasty nosiły szerokie spodnie, a na to zarzucały płaszcze. Mieszkańcy trudnią się podobno tkactwem. W wielu bowiem miejscach rozpięte byty przędziwa od drzewa do drzewa i przy takich krosnach pracowała większa ilość ludzi naraz nad tkaniem różnych materii. Drzewa, obsadzone wzdłuż pól, były ozdobnie poobcinane, a w gałęziach porobione były sztuczne siedzenia. Z pierwszym brzaskiem dnia, bo jeszcze gwiazdy nie zeszły z firmamentu niebieskiego, nadeszła gromadka tutejszych ludzi do chatki, gdzie nocował Jezus z młodzieńcami. Ujrzawszy ich jeszcze na posłaniu, cofnęli się ze czcią i upadli twarzą na ziemię. Niedawno właśnie otrzymali byli przez gońca wiadomość, że Jezus ma przybyć do nich, ale nie wiedzieli, że już jest między nimi. Jezus wstał zaraz, przepasał szeroką tunikę, i zarzucił na to płaszcz, który w podróży noszono zwykle zwinięty w węzełek; uczniowie umyli Mu nogi, a On pomodlił się z nimi i wtedy dopiero wyszedł z chaty. Widząc, że przybyli wciąż jeszcze leżą na ziemi, kazał im powstać i nie mieć strachu przed Nim. Potem poszedł z nimi do bałwochwalnicy. Był to wielki, podłużny budynek o płaskim dachu, po którym można było chodzić. Z obu stron dachu były poręcze, a na nich jakieś figury, spoglądające w Niebo przez szkła. Przed świątynią była zamknięta studnia, uważana za świętą, i kocioł na ogień, stojący na podwyższeniu tak, że można było pod nim przejrzeć na drugą stronę. Wkoło bałwochwalnicy były wyznaczone miejsca dla ludu, oddzielone barierami. Kapłani ubrani byli w długie, białe suknie, obszyte od góry do dołu różnobarwnymi sznurami; suknia przepasana była szerokim pasem, z którego zwieszała się z przodu tabliczka, wysadzana klejnotami i głoskami. Na plecach wisiały na rzemykach tarczki. Zbliżywszy się do bałwochwalnicy, zawołał Jezus jednego z kapłanów, który stojąc na dachu, śledził bieg gwiazd. Tymczasem wyszedł jednak z bałwochwalnicy naprzeciw Jezusa bratanek Menzora, naczelnik całej tej osady pasterskiej i podał Jezusowi gałązkę pokoju. Jezus podał ją Ermenzearowi, ten Silasowi, a Silas Eliudowi. Potem odebrał ją Eremenzear na powrót i zaniósł do bałwochwalnicy, gdzie poszedł za nim Jezus wraz z innymi. Stał tu mały, okrągły ołtarz, a na nim kielich bez podstawki, podobny do moździerza, napełniony jakąś żółtawą masą; Eremenzear utkwił weń przyniesioną gałązkę. Gałązka ta miała dwa rzędy liści, a była zeschła, lub może sztucznie zrobiona. Zdaje mi się, że Jezus mówił, iż gałązka ta zazielenieje. Wszystkie obrazy w bałwochwalnicy osłonięte były jakby pokrowcem lub rodzajem maski z lekkiej sztywnej materii. By Jezus lepiej mógł nauczać, ustawiono w obrębie około bałwochwalnicy mównicę. Podczas nauki wypytywał Jezus słuchaczów o wszystko jak małe dzieci, a oni też z dziecięcą gotowością na wszystko się godzili. Niewiasty przysłuchiwały się także, ale stały daleko z tyłu. Prawie cały dzień nauczał Jezus, a potem zagościł na nocleg w domu naczelnika osady. Był to okrągły budynek kilkupiętrowy; schody biegły w koło zewnątrz. Wnętrze domu przystrojone bardzo pięknie barwnymi kobiercami, połączone było z komnatami żony jego chodnikiem, krytym płótnem. Nad bramą domu przybita była tarcza z żółtego metalu, a na niej czytało się napis: " Azarya z Atom." Azarya nie mógł się pogodzić z Menzorem i dlatego rozdzielili swe pastwiska. Od czasu bytności tu Jezusa, poprawił się Azarya zupełnie. Z nadejściem szabatu odosobnił się Jezus znowu wraz z trzema młodzieńcami, by i tu, jak w siedzibie Królów, ściśle ten dzień święcić.
Cudowne uzdrowienie dwóch chorych niewiast. Żona Azariasza chora była od dłuższego już czasu. Właśnie gdy Jezus z uczniami obchodził szabat w chacie, gdzie pierwszą noc przepędził, postanowiła ona szukać pomocy w chorobie u swych bożków. Gwarno było w jej mieszkaniu, bo dzieci miała dosyć, a prócz tego cały zastęp służebnych. Z tyłu za ogniskiem, w kącie, stał stolik na słupkach z małą nasadą, opatrzoną otworami ze wszystkich stron i przystrojoną w zieleń; na tej nasadzie ustawiony był bożek, przedstawiający psa z grubą płaską głową, w siedzącej postawie. Pies siedział na jakimś piśmie w kształcie książki, spiętej rzemykami, a podniesioną przednią łapą wskazywał niejako na książkę, pod nim leżącą. Nad nim stał drugi bałwan jeszcze szkaradniejszy, z mnóstwem rąk. Kapłani przynieśli zarzewia z kotła przed świątynią i nasypali pod wydrążoną figurę psa tak, że z nosa jego i z pyska buchał dym i iskry, a oczy błyszczały żarem. W obecności Azariasza przyprowadziły dwie niewiasty żonę jego chorą na krwotok, i usadowiły ją na poduszkach i kobiercach. Kapłani modlili się, kadzili, składali ofiarę przed bałwanem, ale wszystko jakoś daremnie. Płomienie buchały z figury, w gęstym czarnym dymie ukazywały się jakieś obrzydliwe postacie mopsów i znikały, ale nic nie pomagało. Chora słabła coraz bardziej, wreszcie upadła bezwładna, jak martwa na ziemię i zawołała: „Nie pomogą mi te bałwany. To są złe duchy! Nie mogą tu już wytrwać, bo uciekają przed prorokiem, Królem żydowskim, który jest u nas. Widzieliśmy Jego gwiazdę i szliśmy za nią. On jeden może mi pomóc!" Po tych słowach upadła znowu jak martwa. Wszystkich ogarnęło osłupienie; dotychczas bowiem byli przekonani, że Jezus jest tylko posłem Króla żydowskiego. Udali też się zaraz z oznakami wielkiego uszanowania do chatki, gdzie Jezus z młodzieńcami obchodził szabat, i prosili Go, by poszedł do chorej, bo ona sama wołała, że bałwany na nic już są i tylko On sam może ją uzdrowić.
Jezus, podobnie jak i uczniowie, był jeszcze w szatach szabatowych, i tak zaraz poszli do chorej, leżącej już prawie w konaniu. Tu przemówił najpierw surowo do obecnych, ganiąc ich bałwochwalstwo, które niczym nie jest, jak służeniem szatanowi. W szczególności zganił Azarię, że po powrocie z Betlejem, gdzie był z Królami jako młodzieniec, popadł znowu tak nisko w ohydne bałwochwalstwo. Rzekł jednak, że jeśli uwierzą w Jego naukę, spełniać będą przykazania Boże i objawią chęć przyjęcia chrztu, to pomoże chorej niewieście, a po trzech latach przyśle im tu jednego z Apostołów. Wszyscy zapewnili Go o tym uroczyście, a i niewiasta, zapytana osobno, rzekła, że wierzy.
Na polecenie Jezusa rozebrano ściany namiotu, a tłumy ludzi zebrały się wkoło. Jezus zażądał naczynia z wodą, ale nie ze świętej studni, tylko z wodą całkiem zwykłą. Kropidła także nie przyjął od nich, lecz kazał sobie przynieść świeżą gałązkę z delikatnymi, wąskimi listkami. Na rozkaz Jezusa przykryto bałwany cienkimi, białymi kobiercami, przetykanymi złotem, poczym Jezus postawił wodę na ołtarzu, dwóch uczniów stanęło po obu bokach, a jeden z tyłu. Jeden z nich podał Mu z worka, który nosili zawsze przy sobie, puszkę metalową. Było tam więcej takich puszek z oliwą i bawełną; ta, którą wziął teraz Jezus, zawierała jakiś biały, miałki proszek, zapewne sól. Jezus nasypał trochę do wody, pochylił się nad naczyniem, pomodlił się i pobłogosławił ręką; potem zamaczał w naczyniu gałązkę, pokropił obecnych, a wyciągnąwszy rękę ku niewieście, rozkazał jej powstać. Niewiasta wstała natychmiast zdrowiuteńka i upadłszy na kolana, chciała uścisnąć Jezusowi nogi, lecz On na to nie pozwolił.
Po chwili rzekł Jezus, że jest tu jeszcze jedna niewiasta o wiele słabsza, która jednak nie żąda pomocy Jego. Była rzeczywiście taka niewiasta, zamężna, imieniem Ratimiris. Choroba jej polegała na tym, że ilekroć ujrzała pewnego młodzieńca, usłyszała imię jego, lub pomyślała o nim, zaraz dostawała ataków febry i ciężko się rozchorowywała. I tak ilekroć w świątyni odbierał od niej ofiarę, był bowiem sługą świątyni, zaraz dostawała tych napadów. Młodzieniec nie domyślał się jednak niczego. Na wezwanie Jezusa przybliżyła się zawstydzona Ratimiris. Jezus wziął ją na stronę, wyjawił jej wszystkie okoliczności tej choroby i wszystkie grzechy, a wtedy ona przyznała się do winy. Zaprowadziwszy ją na powrót przed wszystkich, zapytał Jezus głośno: „Czy wierzysz we Mnie i chcesz przyjąć chrzest, gdy przyślę tu Mego wysłańca?" Skruszona niewiasta przyrzekła wszystko, a wtedy Jezus wypędził z niej diabła, opuszczającego ją w postaci czarnej, kłębiącej się pary.
Młodzieniec ów, imieniem Kaisar, miał coś w sobie pod względem czystości i wstydliwości, podobieństwa do Jana. Był on potomkiem Ketury, a krewnym Eremenzeara; ten bowiem także stąd pochodził, i dlatego to przy powitaniu, jemu podał Jezus gałązkę pokoju. Z rozmowy Kaisara z uczniami, okazało się, że dawno już miał przeczucie przyjścia Zbawiciela; opowiadając im swoje sny, mówił, jak raz śniło mu się, że mnóstwo ludzi przenosił przez wodę. Uczniowie zauważyli na to, że zapewne nawróci wielu ludzi w swym życiu. Gdy Jezus stąd wyruszył dalej, przyłączył się doń i Kaisar. W trzy lata po Wniebowstąpieniu, właśnie gdy Tomasz tu chrzcił, powrócił znowu razem z Tadeuszem. Później posłał go Tomasz jako biskupa do pewnej miejscowości; tam oczerniono go niewinnie jako złodzieja i zbrodniarza, i ku wielkiej radości jego czystej duszy go ukrzyżowano. Jezus nauczał tu aż do świtu, dopóki nie pogaszono płonących lamp. Nakazywał też surowo zniszczyć wszelkie bałwany jako przedobrażenia diabła Ganił im, że czczą niewiastę w figurze diabła, a żony swe traktują gorzej psów, uważając ostatnich jako świętości. Nad ranem powrócił Jezus z młodzieńcami do samotnej chaty, by dalej obchodzić szabat. Otrzymałam także objaśnienie, dlaczego podróż Jezusa trzymana była przed wszystkimi w tajemnicy. O ile pamiętam, mówił Jezus Apostołom i uczniom, że chce tylko usunąć się z oczu na jakiś czas, by zapomniano o Nim, lecz gdzie się miał udać, tego oni nie wiedzieli. Ze Sobą wziął Jezus zwyczajnych, młodych chłopców, bo ci nie gorszyli się Jego obcowaniem z poganami i nie zwracali tak na wszystko uwagi. Pamiętam, że gdy raz zakazywał im Jezus surowo o tym co wspominać, rzekł jeden z nich naiwnie: „Gdyś przywrócił wzrok ślepemu i zakazał mu mówić o tym, on mimo to rozgłosił cud wszystkim, a jednak nie uległ karze." Na co odpowiedział mu Jezus: „Tamto obróciło się na uświetnienie Imienia Mego, a z tego wynikłoby wielkie zgorszenie." Nie wątpię, że Żydzi, a nawet sami Apostołowie, zgorszyliby się, gdyby doszło do ich wiadomości, że Jezus był u pogan. Po szabacie zwołał Jezus znowu wszystkich mieszkańców na naukę, powstawał surowo przeciw wielożeństwu i nauczał; jakie ma być pożycie małżeńskie. Całą noc z soboty na niedzielę nauczał Jezus przed bałwochwalnicą, sam pomagał rozbijać bałwany i objaśniał w jaki sposób mieli rozdać kawały kruszcu. Poświęcił im wodę, ale musieli zrobić taki sam kielich, jak u Menzora. Również poświęcił chleb i czerwony płyn podobnie jak tam. Kapłanom wkładał ręce na ramiona i pouczał ich, jak mają rozdzielać chleb. Przyrządził im także napój, jak i tamtym, tylko że tu było naczynie nieco większe. Kielich, w który Eremenzear zaraz po przybyciu wstawił gałązkę, napełniony był żółtozielonawą masą, wyciśniętą z rośliny, której sok pili tu jako święty napój.
Azaria został później kapłanem i męczennikiem. Obie uzdrowione niewiasty, tak jak Cuppes, poniosły śmierć męczeńską. Żona Azarii i Ratimiris prosiły Jezusa, by zaraz udzielił im chrztu, lecz Jezus rzekł: „Mógłbym to wprawdzie uczynić, lecz teraz jeszcze nie przystoi. Muszę najpierw powrócić do Ojca i zesłać Pocieszyciela, a wtedy dopiero ochrzczą was Moi wysłańcy. Tymczasem pełnijcie wolę Moją i żyjcie w tym pragnieniu przyjęcia chrztu, a to nawet w razie śmierci wystarczy wam za chrzest aż do czasu." Niewiastę Ratimiris ochrzcił później Tomasz, dając jej na imię Emilia. Przybył on w te strony z Tadeuszem i Kaisarem, w trzy lata po Wniebowstąpieniu Chrystusa i ochrzcił Królów i wszystek lud. Przyszedł nawet tą samą stroną co Jezus, tylko więcej od południa.

Jezus przybywa do Sikdor, Mozian i Ur

Z Atom poszedł Jezus z początku ku południowi, a potem zwrócił się na wschód ku urodzajnej bardzo okolicy, poprzecinanej rzekami i kanałami. Całymi rzędami stały tu wszędzie drzewa owocowe, a szczególniej brzoskwinie. Z rozmów prowadzonych wpadły mi w uszy nazwy: Eufrat, Tygrys i Chaldar; sądzę, że niedaleko stąd musiał być rodzinny kraj Abrahama, Ur, jak również miejsce, gdzie Tadeusz poniósł śmierć męczeńską. Pod wieczór przybył Jezus do miejscowości Sikdor, złożonej z szeregu domów o płaskich dachach, a zamieszkanej przez Chaldejczyków. Była tu krajowa szkoła dla chłopców, kształcących się na kapłanów i druga dla dziewcząt. Mieszkańcy nie ubierali się tak jak w siedzibie Królów; nosili tylko wolne, lub przepasane okrycia. Dobrzy to byli ludziska, a bardzo pokorni i sądzili, że wyłącznie Żydzi są narodem wybranym. Na wzgórku stał tu budynek piramidalny z galeriami i siedzeniami, a na górze umieszczone były wielkie dalekowidze. Mieszkańcy tutejsi badali bieg gwiazd, wróżyli z biegu zwierząt i tłumaczyli sny. W środku miejscowości stała owalna świątynia z dziedzińcem i studnią. Było w niej sporo płaskorzeźb, bardzo misternie w metalu wyrobionych. Główną uwagę zwracał trójgraniasty słup z trzema bożyszczami. Jeden bałwan miał mnóstwo rąk i nóg; nie były to jednak nogi ludzkie, tylko łapy zwierzęce. W rękach trzymał za korzonek wielkie jabłko żłobkowane, kulę, obręcz i pęk ziół. Oblicze jego było na kształt słońca. Zwał się Mytor lub Mitras. Drugi, był to jednorożec, nazwany jakoś Asfas czy Aspax. Zwierzę to miało walczyć tym rogiem z trzecim złym zwierzęciem, stojącym po trzeciej stronie słupa. Ten znów potwór miał głowę sowy, krzywy dziób, cztery łapy ze szponami, dwa skrzydła, ogon kończący się jak u skorpiona. Ponad dwiema ostatnimi figurami stał przed ostrym kantem słupa wizerunek, przedstawiający matkę wszystkich bogów, zwaną niewiasta lub Alfa. Stała ona wyżej wszystkich bogów; kto chciał od najwyższego boga co uzyskać, musiał szukać jej pośrednictwa. Zwano ją także spichrzem zboża. Z figury wyrastał pęk gęstych kłosów pszenicznych, a ona obejmowała je obiema rękoma. Głowa wciśnięta w ramiona, przegięta była naprzód, a na karku stała beczułka z winem. Nad figurą umieszczona była korona, nad nią zaś na słupie wypisane były dwie głoski, czy też znaki; mnie zdawało się, że to jest O i W. W nauce o tych bożkach, zachodziło, że pszenica ma się zamienić w chleb, a wino orzeźwiać wszystkich ludzi. Dalej był w świątyni ołtarz ze spiżu. Na nim, co mnie mocno dziwiło, stał pod ruchomym parasolem w kształcie kotła okrągły ogródek, kratowany złotymi drucikami, jak klatka; w górze był wizerunek dziewicy. W środku ogródka pod daszkiem był wodotrysk, złożony z kilku mis nad sobą ustawionych, przed studzienką zaś rosła zielona winna latorośl, a z niej zwieszało się winne grono wprost do tłoczarni, zrobionej w formie, przypominającej mi krzyż; z górnego końca wydrążonego pnia sterczał worek skórzany, otwierający się lejkowato z dwoma ruchomymi ramionami, poza które można było wycisnąć owo zwisające winne grono, a sok wypływał dołem pod pniem. Ogródek długi był na 5— 6 stóp i tyleż szeroki. Zasadzony był pięknymi krzaczkami i drzewkami i to naturalnymi, podobnie jak winna latorośl i grono. Ułożyli oni ten ogródek na podstawie konstelacji gwiazd. Nie brakło im pojęć, choć niejasnych, i różnych przedstawień o Najśw. Boga Rodzicielce. Jako ofiary składali zwierzęta, ale osobliwszy wstręt mieli do krwi, i zawsze wylewali ją na ziemię. Zresztą mieli ogień, wodę, kielich z sokiem roślinnym i małe chleby, podobnie jak ludzie w Atom. Jezus ganił im surowo ich bałwochwalstwo i to, że znaki i wróżby niebiańskie pomieszali z mamidłami szatańskimi; chociaż bowiem jest w tym jeszcze jakieś przeczucie prawdy, wszystkie te formy jednak zanieczyścił i wypełnił szatan. Znacze¬nie tego zamkniętego ogródka wyjaśnił im tak, że to On jest winną macicą, której krew ma orzeźwić świat, i ziarnkiem pszenicznym, które musi być złożone w ziemię, a potem zmartwychwstać. W ogóle przemawiał tu o wiele swobodniej i wyraźniej, niż u Żydów, bo też ludzie ci byli o wiele pokorniejsi. Pocieszał ich, mówiąc, że przybył na świat dla zbawienia wszystkich ludzi, lecz przede wszystkim kazał im zniszczyć bożyszcza, a kruszec z nich rozdzielić ubogim. Mieszkańców wzruszyły bardzo Jego słowa, więc też, gdy odchodził, nie chcieli Go puścić od siebie, a nawet rzucali się przed Nim w poprzek drogi. Uszedłszy spory kawał drogi, zatrzymał się Jezus z towarzyszami koło jakiegoś domu. Usiedli pod rozłożystym drzewem, ogrodzonym w koło, i zaraz wyniesiono im z domu chleba i miodu. Posiliwszy się i odpocząwszy, wybrali się dalej w drogę na całą noc. Miejscami wypadało im iść przez piaszczyste wydmy, pokryte białymi kamieniami, to znów napotykali łąki pełne białego kwiecia. Wzdłuż drogi rosły gęsto smukłe brzoskwinie. Rzek, strumyków i kanałów było pełno w całej okolicy. Po drodze nauczał Jezus towarzyszących Mu młodzieńców; nieraz przystawał, mówił coś do nich z zajęciem i wskazywał palcem w koło. Wspominałam już, że podróż trwała całą noc. W ogóle często już odbywał Jezus takie uciążliwe marsze, a nieraz szedł bez przerwy dwadzieścia godzin, dzień i noc. Cała droga Jego z powrotem do Judei zakreśli wielki łuk. Wciąż mi się zdaje, że Eremenzear opisał całą tę podróż; pismo jego uległo podobno spaleniu, ale nieliczne ułomki jednakże pozostały. Wieczorem dnia drugiego po odejściu z Sikdor zbliżył się Jezus do jakiegoś miasta, przed którym na wzgórku urządzone były plantacje, obsadzone pięknymi krzewami i drzewami; prawie każdy taki ogródek miał w środku studnię. Miasto leżało po obu brzegach rzeki Tygrys; zmierzając więc do miasta, szedł Jezus w kierunku południowym. Za Nim na północy leżał Babilon, ale o wiele niżej, bo droga, wiodąca doń stąd, opadała wciąż na dół. Spokojnie, nie zatrzymywany przez nikogo, wszedł Jezus do miasta. Zmierzch już zapadł, więc mało przechodniów widać było po ulicach, a i ci nie zwracali uwagi na przybyłych. Wkrótce jednak wyszła naprzeciw Jezusa gromadka mężów w długich szatach, przypominających ubiór Abrahama; głowy owinięte mieli chustami. Oddali oni Jezusowi głęboki pokłon, a jeden z nich podał Mu krótką, zakrzywioną laskę. Była to laska pokoju, z trzciny podobna do tej, jaką na szyderstwo podano Jezusowi po ubiczowaniu. Mniej więcej taką samą laskę powitalną miał i Abraham. Inni, tymczasem stanęli parami po obu stronach drogi, trzymając rozpostarte na ziemi pasma jakiejś tkaniny. Gdy Jezus przeszedł po jednym takim paśmie, biegli zaraz, ci, co go trzymali, naprzód i znów kładli takowy na ziemi, tak, że Jezus wciąż szedł po zasłanej drodze. Weszli tak do jakiegoś dziedzińca. Na otaczającej go kracie stały tu i ówdzie posążki bożyszcz i zatknięta była chorągiew, a na niej wymalowany był mąż, trzymający również taką zakrzywioną laskę; była to chorągiew pokoju. Minąwszy dziedziniec, poprowadzili Jezusa przewodnicy przez jakiś budynek, opatrzony na górze balustradą; tu także była zatknięta chorągiew. Budynek robił wrażenie bałwochwalnicy. Wewnątrz stało w środku bożyszcze, a inne dokoła; wszystkie były osłonięte, a osłona ta ściągnięta była u góry w koronę. I tu Jezus się nie zatrzymywał. Poszli dalej korytarzem, po którego obu bokach wiodły drzwi do sypialń. Doszli wreszcie do małego, zamkniętego podwórza, a raczej ogródka, wyłożonego ozdobnie barwnymi kamieniami i zasadzonego pięknymi krzewami i ziołami. W środku pod otwartym daszkiem stała studnia. Tu dopiero zatrzymał się Jezus. Na żądanie Jego przyniesiono Mu w miednicy wody. Pobłogosławił ją, jakby chciał zniweczyć błogosławieństwo pogańskie, potem umył uczniom nogi, a oni Jemu, i pozo-stałą wodę wylali do studni. Potem zaprowadzili ich poganie do przyległej otwartej sali, gdzie już zastawiony był posiłek na niskim stoliku. Zastawa składała się z wielkich, żółtych, żłobkowanych jabłek i innych owoców, z plastrów miodu, placków podobnych do andrutów i małych czworograniastych ciastek; stojąc, posilili się podróżni trochę. O przybyciu Jezusa donieśli tu kapłani z ostatniej miejscowości, gdzie Jezus bawił; czekano tu już cały dzień na Niego, a teraz tak uroczyście Go przyjęto. Miasto to, zwane Mozin albo Mozian, było miastem kapłańskim. Mieszkańcy pogrążeni są w głębokim bałwochwalstwie. Jezus nie wchodził nawet do ich bałwochwalnicy, nauczał tylko zebrane tłumy ludu przy studni przed bałwochwalnicą, na tarasowatym obmurowanym pagórku. Z naciskiem wytykał im przede wszystkim, że bardziej niż ich sąsiedzi oddali się przez bałwochwalstwo w służbę szatana, a opuścili prawdziwy Zakon Boży. Wszystkie ich obrzędy nazwał marną nicością. Mówił o zburzeniu świątyni w Jerozolimie, w którym brali udział ich przodkowie, o Nabuchodonozorze i Danielu. Ponieważ między słuchaczami była garstka dobrych, przychylnych Jego nauce, więc tym kazał Jezus oddzielić się od zaślepionych i wskazał im, gdzie mają się udać. Inni, zatwardziali, gniewali się głównie żądaniem Jezusa, by zaniechali wielożeństwa, był bowiem ten zły zwyczaj bardzo u nich rozpowszechniony. Niewiasty mieszkały u nich oddzielnie w osobnej ulicy na krańcu miasta, od którego mieszkania ich oddzielone były cienistymi alejami. Niewiasta była u nich w wielkiej pogardzie. Dziewczętom wolno było pokazywać się jawnie tylko do pewnego oznaczonego roku życia, to też żadna niewiasta tutejsza nie miała sposobności widzieć Jezusa. Oprócz mężczyzn tylko chłopcy przysłuchiwali się nauce. Nauka Jezusa była bardzo surową. Nazwał ich zaślepieńcami niepoprawnymi, którzy tak daleko w złem zabrnęli, że nie będą jeszcze gotowi do przyjęcia chrztu, gdy przyjdzie tu Jego wysłaniec. Zaraz po nauce wybrał się Jezus w dalszą drogę, bo nie chciał tu dłużej między nimi bawić. Gdy wychodził z miasta, napotkał przy bramie orszak wyszłych Mu naprzeciw młodych dziewcząt. Ubrane były w szerokie spodnie, na szyi i ramionach miały wieńce, a w rękach kwiaty. Wszystkie śpiewały hymn pochwalny na Jego cześć. Przeszedłszy rozległe pole, przybył Jezus z towarzyszami do wsi, a raczej grupy namiotów pasterskich. Usiadł przy studni, uczniowie umyli Mu nogi i zaraz nadeszli jacyś mężowie, którzy przywitali Go radośnie i podali gałązkę pokoju. Ubiór ich jeszcze więcej zbliżony był do ubioru Abrahama, niż u tamtych. Stał tu piramidalny budynek, z którego śledzili gwiazdy. Bałwanów nie widziałam żadnych; zdaje się, że byli oni wyłącznie gwiazdochwalcami i że z ich plemienia także kilku było z Królami w Betlejem. Mieszkali w namiotach, tworząc małą osadę pasterską. Jeden tylko naczelnik miał stały dom. Do tego właśnie domu przybył Jezus, zjadł na stojąco trochę chleba i owoców, i napił się z osobnego naczynia; następnie nauczał przy studni. Mieszkańcy polubili Go bardzo, a gdy odchodził, rzucali się przed Nim na ziemię i prosili bardzo, by pozostał z nimi dłużej. Wyszedłszy stąd, szedł Jezus całą noc i następny dzień. Raz tylko zatrzymał się przy studni na miejscu popasu, ocienionym wielkimi drzewami zjadł kawałek chleba i popił wodą. Celem podróży Jezusa było miasto Ur czyli Urhi, położone także nad Tygrysem o trzydzieści godzin drogi na południe od Mozian. W tej to okolicy była siedziba Abrahama. Wieczorem, jeszcze przed zapadnięciem szabatu, zbliżył się Jezus do miasta. Przed miastem zatrzymał się przy studni obsadzonej cienistymi drzewami i zaopatrzonej w kamienne siedzenia. Tu umyli uczniowie nogi Panu i sobie, spuścili podkasane podczas podróży suknie, i wtedy dopiero poszli do miasta. Miasto wydało mi się nieco inaczej zbudowane, niż te, które dotychczas widziałam. Pełno było wież z galeriami; schody wiodły na nie z zewnątrz, a na górze umieszczone były dalekowidze do badania gwiazd. Kobiety nie były tu tak ściśle odosobnione od mężczyzn. Mieszkańcy wiedzieli z gwiazd o zbliżaniu się Jezusa, więc czekali Go niecierpliwie i każdego obcego podróżnika brali za Niego. Gdy Jezus wchodził do miasta, ujrzało Go kilku i zaraz pobiegli z oznajmieniem do wielkiego domu, stojącego na wolnym placu. Dach tego domu był płaski, na górze zatknięta była chorągiew; zapewne był to budynek szkolny. Po niedługiej chwili wyszedł z domu orszak mężów w długich jednobarwnych szatach, przepasanych zwieszającymi się rzemykami. Na głowach mieli okrągłe czapki, obramowane wałkiem z wełny, czy też z piórek; paski wałka zbiegały się ku górze w pęk piór. Z pod tego stroiku wyglądały włosy. Upadłszy przed Jezusem na twarz, zaprowadzili Go ci mężowie do wielkiej sali, ciągnącej się przez cały budynek. Było tu mnóstwo ludzi zebranych, więc Jezus miał krótką naukę; przemawiał z mównicy, na którą wchodziło się po schodach. Następnie zaprowadzono Go do innego domu, gdzie już zastawiona była uczta. Jezus przekąsił tylko troszkę stojąc i zaraz z uczniami oddalił się do odosobnionej komnaty, by obchodzić szabat. Nazajutrz nauczał Jezus na placu przy studni z kamiennej mównicy. Niewiasty wszystkie zebrały się na słuchanie nauki; były one tak skrępowane szatami, że ledwo mogły chodzić, na głowie miały czapki podobne do kapuz, a z boku zwieszały się dwa płatki na uszy. Jezus zaczął najpierw mówić o Abrahamie, a w dalszym toku surowo gromił ich oddawanie się bałwochwalstwu. Było tu bowiem kilka bałwochwalnic, w których bożyszcza okryte byty zasłonami. Jezus nie wchodził do żadnej z nich. Przypominam sobie, że Tomasz, przybywszy tu po raz pierwszy, nikomu chrztu nie udzielił. Mieszkańcy Ur odprowadzili gromadnie Jezusa, posypując drogę przed Nim gałązkami. Rozstawszy się z nimi, szedł Jezus długo przez piękne pola w kierunku zachodnim, dalej napotkał grunt piaszczysty, a minąwszy jakieś chaszcze, skierował kroki Swe ku południowi i zatrzymał się na odpoczynek przy jakiejś studni. Dalsza droga wiodła przez las i uprawne pola. Wieczorem doszli do jakiegoś wielkiego okrągłego budynku z obszernym dokoła dziedzińcem, otoczonego rowem napełnionym wodą. Dach, przemieniony w ogródek, zasadzony był zielenią i drzewkami. W grubych murach wykute były mieszkania dla uboższych ludzi, w koło zaś stały bezładnie rozrzucone nędzne domki o płaskich dachach. Jezus zatrzymał się z uczniami na podwórzu przy studni, gdzie, jak zwykle, umyli sobie nogi. Wkrótce potem wyszło z wnętrza domu dwóch mężów w długich szatach, obszytych gęsto sznurami, i w czapkach z piór. Starszy niósł gałązkę i krzaczek z jagodami, oddał to Jezusowi i zaprowadził Go wraz z uczniami do domu. Środek domu zajmowała okrągła sala; stało w niej ognisko na stopniach, a światło padało z góry. Liczne drzwi prowadziły w koło do innych komnat. Ponieważ budynek był okrągły, więc każdy pokój był nieregularnie zbudowany. W każ-dym była tylna okrągła ściana, przysłonięta kobiercami, poza którymi chowano wszelkie naczynia. Podłogi ułożone były z płyt i jak ściany grubo matami wysłane. Tak Jezus jak uczniowie zachowali przezorność w doborze potraw, a pili tylko z nowych naczyń jakiś płyn mi nieznany. Gospodarz domu oprowadzał Jezusa po całym domu i wszystko Mu pokazywał. Cały dom, a raczej zamek, pełen był różnych bożyszcz starannie wykonanych. Były tam małe i wielkie figury, z psimi i wołu głowami, inne z tułowiem węża, inne znów podobne do dzieci w powijakach. Jedno bożyszcze miało mnóstwo rąk i głów; w otwartą paszczę wkładano mu zwykle coś na ofiarę. W podwórzu stały pod drzwiami bałwany kształtu zwierząt; był np. ptak, spoglądający w górę, a w koło niego stały inne zwierzęta. W ofierze składano głównie zwierzęta; krew jednak, jako rzecz obrzydliwą, spuszczano zawsze na ziemię. Był tu zwyczaj ogólnego rozdzielania chleba. Znakomitsi otrzymywali przy tym większe kawałki, lub takie same, ale w większej ilości. Potem nauczał Jezus na podwórzu przy studni, a w niej powstawał głównie przeciw bałwochwalczej czci dla szatana. Słuchacze z niechęcią przyjmowali słowa Jego; szczególnie naczelnik w zaślepieniu swoim złościł się i nawet się Jezusowi sprzeciwiał. Wreszcie Jezus rzekł tak do nich: „Na dowód prawdziwości słów Moich tak się stanie w rocznicę nocy, w której pojawiła się Królom gwiazda: bożyszcza pokruszą się; bałwany, przedstawione w postaci wołu, będą ryczeć, w postaci psa szczekać, a w postaci ptaków krzyczeć." Oczywiście nie przywiązywali słuchacze wiary do tych słów. Nie tylko tu ale w całej tej podróży wśród pogan przepowiadał to Jezus. Rzeczywiście w noc Bożego Narodzenia miałam widzenie, w którym przesunęła mi się przed oczyma cała ta podróż Jezusa od pogańskiego miasta koło Kedar, aż do ostatniej miejscowości. Wszędzie w tę noc rozpadały się bałwany, a te, które przedstawione były w postaci zwierzęcej, wydawały dzikie okrzyki. Królowie przepędzili tę noc w świątyni na modlitwie. Koło żłóbka było mnóstwo świateł i jak mi się zdaje, ustawiono tam teraz figurę osła. Królowie nie oddają już teraz czci obrazom zwierząt, ale i u nich wydawały one głosy w tę noc, na znak, że Jezus rzeczywiście jest tym, do którego wiodła ich niegdyś gwiazda. A potrzebne to było, bo niektórzy, słabi na duchu, wątpili jeszcze dotychczas.

Jezus przybywa do Egiptu, naucza w Heliopolis i przez pustynię powraca do Judei

Teraz szedł Jezus wciąż w kierunku zachodnim. Wędrował szybko, nie wstępując nigdzie po drodze; tak On jak i uczniowie wciąż byli na nogach. Przebrnęli piaszczystą pustynię i przeprawili się przez łańcuch górski o łagodnych stokach. Za nim napotkali już więcej zieleni, a dalej niskie chaszcze podobne do jałowcu, zrosłe u góry i tworzące w ten sposób jakby wielką salę. Minąwszy je, ujrzeli ziemię zasłaną mnóstwem kamieni, obrosłych bluszczem. Szli dalej przez łąki i gaiki, aż nocą już przybyli nad jakąś rzekę, nie rwącą wprawdzie, ale dość głęboką. Przeprawili się na tratwie z belek i tejże jeszcze nocy przybyli do jakiegoś miasta, leżącego, jak mi się zdaje, nad tą rzeką lub nad jedną z jej odnóg czy kanałów. Było to pierwsze egipskie miasto. Nie zauważeni przez nikogo, zatrzymali się w przysionku bałwochwalnicy, gdzie zawsze stały przygotowane posłania dla obcych przechodniów. Miasto wydało mi się bardzo podupadłe. Mury były wysokie, grube, domy z kamienia niekształtne bardzo, zamieszkane przez biedaków. Coś mi mówi, że Jezus przebywał tę samą stronę pustyni, którą niegdyś szli Izraelici.
Nazajutrz rano, gdy Jezus z uczniami opuszczał miasto, zbiegły się dzieci, a idąc za nim, wołały: „To są święci ludzie!" Wzburzenie powstało między mieszkańcami na przybyszów; już bowiem w nocy niepokój był wielki w mieście, wiele bożyszcz poprzewracało się, a dzieci przez sen jakby jasnowidzeniem przepowiadały, że do miasta weszli święci ludzie. Widząc niechęć mieszkańców, oddalili się nasi podróżni spiesznie i głębokimi wąwozami zapuścili się w piaszczystą puszczę. Wieczorem zatrzymali się na odpoczynek w pobliżu jakiegoś miasta u źródeł strumyka. Uczniowie umyli Jezusowi nogi, poczym zasiedli wszyscy do skromnego posiłku. Obok strumyka umieszczona była niewielkim, okrągłym kamieniu, figura psa. Pies ten, w postawie leżącej, mniej więcej wielkości krowy, miał głowę ludzką, o przyjemnym wyrazie twarzy. Na głowie miał według zwyczaju krajowego przepaskę, obwieszoną w koło zwisającymi, karbowanymi płatkami. Przed miastem stało znowu bożyszcze. Z głową wołu i mnóstwem rąk; ciało jego było podziurawione. Od głównej bramy wiodło pięć ulic w głąb miasta. Jezus wybrał pierwszą ulicę na prawo, biegnącą wzdłuż murów i tak w mroku nocnym przeszli przez miasto niedostrzeżeni i nie zaczepieni przez nikogo. Mury tego miasta były tak szerokie, że na nich urządzone były ogrody i w najlepsze odbywała się komunikacja pieszo i wozami. W murach urządzone były liczne mieszkania, o lekkich drzwiach, plecionych z sitowia. Takież mieszkania znajdowały się także w grubych murach obszerniejszych budowli, ale wszystko to chyliło się już ku upadkowi. Bożnic pogańskich było kilka w mieście.
W dość znacznym oddaleniu od miasta napotkali nasi podróżni na rzekę, przez którą prowadził wielki, kamienny most. Rzeka ta (Nil) była jedną z najszerszych, jakie widziałam podczas całej tej podróży. Płynęła z południa na północ, dzieląc się na wiele ramion, zdążających w różne strony. Kraj był wszędzie płaski, tak, iż z dala widać było wysokie budynki, podobne do świątyń gwiazdochwalców, tylko o wiele wyższe i budowane z kamienia. Ziemia tu bardzo urodzajna, ale tylko po obu brzegach rzeki. Przeszedłszy most, podążył Jezus ku miastu, gdzie jako dziecko mieszkał ze Swą Matką. Miasto to (Heliopolis) leżało nad pierwszą odnogą Nilu, płynącą w kierunku Judei. Jeszcze na godzinę drogi przed miastem zeszedł Jezus na ten sam gościniec, którym niegdyś z Maryją i Józefem przybył do miasta. Wieczór już zapadał, gdy Jezus zbliżył się z uczniami ku miastu; zdjęli pasy i puścili suknie wolno, czego nigdzie dotychczas w drodze nie robili. W pobliżu gościńca pracowało sporo robotników, jedni wycinali krzaki, drudzy ociosywali belki, inni wreszcie czyścili głębokie rowy. Niektórzy z nich, ujrzawszy Jezusa, nałamali sobie gałązek, pobiegli naprzeciw Niemu, a upadłszy na twarz, podali Mu je; potem, gdy oddał im takowe na powrót, powtykali je w ziemię przy drodze. Nie wiem, przez co zaraz Jezusa poznali. Może, widząc po ubiorze, że to Żyd, domyślili się, kim jest, tym bardziej, że oczekiwali Go od dawna i ufali, że przyjdzie ich oswobodzić. U niektórych jednak znać było niechęć z przybycia Pana i ci zaraz pobiegli do miasta. Jezus wyruszył tam także w otoczeniu mniej więcej 20 mężów. Przed miastem rosły gęsto drzewa. Przy jednym z nich Jezus się chwilę zatrzymał; drzewo to było obalone, korzenie były z jednego boku wydarte, a w tym miejscu utworzyła się wielka jama, pełna czarnej wody. Kałuża ta otoczona była wysoką, żelazną kratą, tak gęstą, że ręki nie można było przecisnąć. Stało tu niegdyś jakieś bożyszcze, ale gdy Józef i Maryja, uciekając z Dzieciątkiem Jezus, tu przybyli, zapadło się, a drzewo się przewróciło. Tuż przed miastem leżał wielki, czworo-graniasty, zupełnie płaski kamień; wypisane były na nim różne imiona, a między nimi i nazwa odnosząca się do miasta, z końcówką „polis"; całej nazwy nie pamiętam. W mieście zwracały na siebie uwagę wielka bożnica, otoczona dwoma dziedzińcami, liczne wysokie, bogato rzeźbione kolumny, u góry się zwężające, i wielkie figury psów w postawie leżącej, z ludzkimi głowami; tych ostatnich było najwięcej. Zresztą wyglądało miasto bardzo podupadłe. Robotnicy zaprowadzili Jezusa pod przyczółek grubego muru, wznoszącego się naprzeciw bożnicy, i zaczęli zwoływać jeszcze innych mieszkańców. Zeszło się też wnet sporo młodych Żydów i sędziwych już starców z długimi brodami. Z kobiet podpadła mi szczególnie jakaś wysoka staruszka. Nowoprzybyli witali Jezusa ze czcią, bo wszyscy prawie byli przyjaciółmi św. Rodziny za czasów Jej pobytu tutaj. Za przyczółkiem w murze było mieszkanie, które niegdyś urządził św. Józef dla św. Rodziny; teraz przystrojono je odświętnie, oświecono lampami, a dawni rówieśnicy Jezusa z lat dziecięcych, wprowadzili Go doń. Wieczorem zaprowadził Jezusa jakiś bardzo sędziwy Żyd do szkoły, urządzonej nader wzorowo. Niewiasty stały w niej w tyle na miejscu okratowanym i miały osobną swą lampę. Jezus odprawił modły a potem nauczał; wszyscy ze czcią oddawali Mu pierwszeństwo na każdym kroku. Nazajutrz znowu nauczał Jezus w synagodze. Mieszkańcy tutejsi noszą białe opaski na głowach i krótkie suknie, okrywające część piersi i pleców. Budynki wszystkie mają nadzwyczaj grube, ciężkie ściany. Ogromne bryły kamienne, zadziwiające swym ciężarem, pokryte są płasko-rzeźbą. Gdzieniegdzie stoją wielkie, rzeźbione figury, dźwigające na karku albo na głowie olbrzymie kamienie. Bałwochwalstwo panuje tu wszędzie, a ma właściwą sobie dziwaczną formę. Cały kraj czci wizerunki wołów i leżących psów z ludzkimi głowami, prócz tego każda miejscowość czci także jeszcze inne zwierzęta. W Heliopolis dobrał Jezus Sobie piątego ucznia, imieniem Deodatus. Matka jego zwała się Mira, a była nią owa słuszna staruszka, którą zaraz pierwszego wieczora widziałam przy Jezusie. Za bytności tu Maryi była ona bez-dzietną i dopiero za wstawiennictwem Najświętszej Panny dał jej Pan Bóg później syna. Był to młodzieniec silny, smukły, wyglądał na osiemnaście lat.
Stąd wybrał się Jezus z powrotem do Judei. Liczni mieszkańcy odprowadzili Go kawałek drogi, potem wrócili, a Jezus z pięciu uczniami poszedł dalej przez pustynię. — Przypominam sobie też teraz nazwę miasta, wypisaną na kamieniu; nazywało się ono Eliopolis. E jednak napisane było na odwrót i złączone z L, a że dotychczas nigdy tego nie widziałam, więc wciąż mi się L).
*zdawało, że to jest X (wyglądało to tak: Wieczorem doszedł Jezus do jakiegoś miasteczka w pustyni, zamieszkanego przez trojakiego rodzaju ludność. Żydów, Arabów i jeszcze jakichś. Żydzi mieszkali w zwyczajnych domach, Arabowie zaś w szałasach z chrustu, pokrytych skórami. Założenie miasteczka datuje od czasu zburzenia Jerozolimy przez Antiocha, kiedy to tyle ludzi musiało uciekać z miasta. Widziałam całą tę historię. Jakiś stary bogobojny kapłan*)( *) Matiasz. Porów. I Mach. 2, 23—25. ) zabił Żyda, który składał ofiary bałwanom, przewrócił ołtarz, zwołał wszystkich dobrze myślących mieszkańców i jak bohater przywiódł wszystko do porządku. W czasie owych prześladowań schronili się ci poczciwi ludzie tutaj. Arabowie przyłączyli się do nich w poprzedniej ich siedzibie i razem z nimi musieli iść na wygnanie; jakiś czas później znowu popadli w bałwochwalstwo. — Przyszedłszy tu, poszedł Jezus najpierw jak zwykle do studni. Mieszkańcy wyszli zaraz z przywitaniem i zaprowadzili Go do jednego z domów; tu Jezus nauczał, bo szkoły publicznej nie było. Mówił o bliskim Swym odejściu do Ojca i przepowiadał, jak Żydzi z Nim postąpią; w ogóle nauka ta była podobną do wszystkich, jakie miał w ostatnich czasach. Słuchaczom nie bardzo chciało się wierzyć, że tak smutny ma być Jego koniec. Byliby Go tu chętnie zatrzymali na dłużej, lecz jak wiadomo, było to niemożliwe. Jezus wyruszył zaraz w dalszą drogę, wziąwszy ze Sobą dwóch nowych uczniów, potomków Matatiasza. Szedł spiesznie przez pustynię dniem i nocą, krótko tylko odpoczywając. Raz zatrzymał się z uczniami w uroczej okolicy przy źródle, otoczonym pięknymi krzewami balsamowymi; źródło to wytrysło tu umyślnie na pokrzepienie św. Rodziny w czasie ucieczki do Egiptu. Spragnieni byli wtenczas bardzo, więc napili się tu wody, a potem Maryja umyła Dzieciątko Jezus. Droga, którą św. Rodzina szła wtenczas do Egiptu, skręcała się w łuk wygięty ku zachodowi, a Jezus szedł teraz więcej w prostym kierunku wschodnią stroną i tu dopiero drogi te się krzyżowały. Idąc z Arabii do Egiptu, miał Jezus w dali po prawej ręce górę Synaj. Przybywszy do Bersabee, nauczał Jezus w synagodze. Dał się tu jawnie poznać i wyraźnie mówił o bliskiej Swej śmierci. Było stąd jeszcze cztery dni drogi do studni Jakóba koło Sychar, gdzie Jezus miał spotkać się z Apostołami. Wziąwszy znowu kilku młodzieńców do Swego orszaku, wyruszył Jezus dalej i przed nadejściem szabatu doszedł do jakiejś miejscowości w dolinie Mambre. Tu obchodził szabat i nauczał; zwiedzał także chorych po domach i uzdrawiał ich. Miał stąd jeszcze do studni Jakóba najwyżej dwadzieścia godzin drogi. By nagłym Swym zjawieniem się w Judei nie zwracać na Siebie uwagi, wybrał się Jezus w drogę nocą, szedł potem cały dzień dolinami pasterskimi koło Jerycha i wieczorem, o zmierzchu, doszedł do studni. Miał teraz przy Sobie 16 towarzyszów, bo z doliny Mambre wziął nowych kilku młodzieńców. W pobliżu studni była porządna gospoda, opatrzona we wszelkie potrzebne przybory w zamkniętym przechowku. Dozorca odmykał zawsze rano studnię i gospodę. Okolica cała od Jerycha do Samarii jest nadzwyczaj piękną. Cała prawie droga obsadzona jest drzewami, w koło zielenią się prześliczne łąki i pola, i szemrzą mile strumyki. W koło studni Jakóba są piękne trawniki, obsadzone cienistymi drzewami. Przy studni oczekiwali Jezusa Apostołowie: Piotr, Andrzej, Jan, Jakób i Filip; zaraz umyli Jemu i nowym uczniom nogi, roniąc łzy radosne, że widzą znowu drogiego Mistrza swego. Jezus, poważny bardzo, zaczął im mówić o bliskiej Swej męce, o niewdzięczności Żydów i o sądzie, jaki za to spadnie na nich. Przepowiedział, że po trzech miesiącach rozpocznie się męka Jego. Widziałam, że czas świąt Wielkanocnych, wypadających w roku przestępnym później, zawsze trafnie był obliczany. Z 16 nowymi uczniami udał się Jezus do rodziców Eliuda, Silasa i Eremenzeara, mieszkających w pobliskiej osadzie pasterskiej, Apostołom zaś kazał stawić się na szabat do Sychar.

Jezus w Sychar, Efron i Jerycho.

Na szabat wyruszył Jezus do niedaleko stąd oddalonego Sychar, w otoczeniu nowych uczniów. Jezus nieraz przystawał i żywo rozprawiając, pouczał towarzyszów. Eliudowi, Silasowi i Eremenzearowi zakazał wyraźnie wspominać cośkolwiek o tym, gdzie byli i co podczas tej podróży zaszło; wytłumaczył im nawet po części, dlaczego to czyni. Wtedy to Eremenzear, pociągnąwszy Go za rękaw sukni, poprosił, by wolno mu było choć cokolwiek o tej podróży opisać. Jezus pozwolił to uczynić, lecz dopiero po Swej śmierci i kazał pismo to złożyć u Jana. Wciąż mi się zdaje, że musiały gdzieś pozostać resztki tego dzieła. Gdy Jezus zbliżył się do Sychar, wyszli naprzeciw Niego Piotr i Jan, innych sześciu Apostołów czekało przed bramą. Tu zaprowadzono Jezusa i no?wych uczniów do jakiegoś domu. Go?spodarz, fałszywy z wejrzenia i wyglądający na Faryzeusza, przyjął przybyłych dobrze; nie widział on przedtem nigdy Jezusa, który zdaje się, nie chcąc się zdradzać, kim jest, chciał uchodzić za równego innym. Przybyłym umyto nogi i zaświecono lampy, bo szabat już zachodził. Wszyscy ubrali się w długie, białe suknie i pasy, odprawili modły i poszli do synagogi, położonej na niewielkim wzgórku. Potem spożyli w domu wieczerzę, w której wzięli udział jeszcze jacyś inni Żydzi z długimi brodami. Najstarszy z nich ubrany był jak znakomity kapłan; prowadzili go inni. Tak w synagodze jak i przy stole starał się Jezus nie ściągać na Siebie uwagi.
Po wieczerzy dopiero zażądał Jezus, by Mu otwarto synagogę, mówiąc, że chce także sam nauczać, wysłuchawszy poprzednio ich nauki. Poszli za Nim do synagogi wszyscy Apostołowie i uczniowie, a i kilku Żydów się przyłączyło. Tu Jezus mówił o tym, jak to znaki i cuda na nic się nie przydadzą, jeśli ludzie zapominają przy nich o swych grzechach i braku wzajemnej miłości; wobec tego potrzebniejszą jest nauka, niż cuda. Apostołowie jeszcze przed wieczerzą prosili Go, by przecież teraz jaśniej się tłumaczył, bo wciąż jeszcze nie można słów Jego, zrozumieć. ? ?Wciąż ? mówili ? przepowiadasz bliską Swą śmierć; udaj się więc jeszcze raz przed śmiercią do Nazaretu, pokaż moc Swą i cudami rozgłoś Swe posłannictwo." Na to odrzekł im Jezus: ?Cuda nic nie pomogą, jeśli ludzie zadowolą się podziwianiem ich, a nie zaczną pracy nad poprawą własną. Na cóż się przydały dotychczas zdziałane znaki i cuda, nakarmienie pięciu tysięcy ludzi, wskrzeszenie Łazarza, kiedy nawet wy więcej jeszcze żądacie?" Piotr i Jan uznawali słuszność tych słów, ale inni nie całkiem byli zadowoleni. Już w drodze do Sychar objawił Jezus Eliudowi, Silasowi i Eremenzearowi, dlaczego już podczas całej podróży nie działał żadnych cudów, bo, jak mówił, chciał zostawić to uczniom i Apostołom, by cudami stwierdzali naukę Jego i więcej zdziałali, niż On. Smuciło to Jezusa, że Apostołowie dopytywali się trzech młodzieńców, gdzie Jezus był i co zdziałał, i źli byli, że ci nie chcieli im nic powiedzieć; świadczyło to o niezupełnej jeszcze ich doskonałości. Jezus oznajmił tu wszystkim, że wkrótce uda się do Jerozolimy i nauczać będzie w świątyni. W Sychar wnet poznano Jezusa, więc Żydzi tutejsi zaraz dali przez po?słów znać do Jerozolimy, że Jezus po dłuższej nieobecności znowu się pojawił. Faryzeusze tutejsi źli na Pana, zaczęli Mu grozić, że Go pojmą i dostawią do Jerozolimy. Jezus odpowiadał im na to śmiało, że nie przyszedł jeszcze czas Jego, że zresztą i tak sam do Jerozolimy pójdzie; niech zresztą nie zwracają uwagi na słowa Jego, bo nie mówi dla nich, tylko dla swoich uczniów.
Stąd rozesłał Jezus Apostołów i uczniów do różnych miejscowości; przy Sobie zatrzymał tylko trzech młodzieńców, dotychczasowych towarzyszów i z nimi wyruszył ku Efron, mając w najętej gospodzie przed Jerychem zejść się ze świętymi niewiastami. Były one już o powrocie Jezusa z podróży, powiadomione przez rodziców trzech młodzieńców. Deszcz padał często i cała okolica od Sychar do Efron przysłonięta była gęstą mgłą. Jezus nie szedł prosto do Efron, zbaczał po drodze do różnych miejscowości, zwiedzał domy, pocieszał, uzdrawiał i wzywał do pójścia w Jego ślady. Uczniowie i Apostołowie także nie poszli prosto do wyznaczonych miejscowości, wstępowali wszędzie po drodze do domów i głosili powrót Jezusa. Zdawało się, jakby nowy duch wstąpił we wszystkich pragnących zbawienia, jak gdyby owieczki rozpierzchłe w lesie po odejściu pasterza, zbierały się znowu w jedną trzódkę, nawoływane przez pastuszków oznajmiających o powrocie pasterza. Nad wieczorem przybył Jezus do Efron i zaraz zaczął zwiedzać domy, uzdrawiał chorych i kazał im zebrać się w szkole. Szkoła była tu wielka, piętrowa; jedna sala była na dole, druga na górze. Na naukę zebrało się mnóstwo ludzi obojga płci z Efron i z okolicznych miejscowości. Synagoga aż nabita była tłumem; Jezus kazał postawić sobie krzesło w środku i nauczał najpierw mężczyzn, potem kazał im ustąpić i zrobić miejsce niewiastom, stojącym dotychczas z tylu. Mówił o naśladowaniu Go, o bliskiej Swej śmierci i o karze na tych wszystkich, którzy nie zechcą uwierzyć. Szmer powstał wśród tłumu, bo wielu z nich było Mu tam niechętnych. Z Efron wysłał Jezus naprzód trzech zaufanych młodzieńców do św. niewiast, które tymczasem przybyły już do najętej gospody koło Jerycha. Było ich dziesięć, a mianowicie: Najśw. Panna, Magdalena, Marta z dwiema innymi, żona i pasierbica Piotra, żona Andrzeja, wreszcie żona i córka Zacheusza; ta ostatnia zaślubioną była pasterzowi Annadiaszowi, krewnemu matki Silasa. Był to jeden z najlepszych uczniów.? Jezus wyruszył także ku Jerychu, a po drodze przy łączy li się do Niego Piotr, Andrzej i Jan. Na dwie godziny przed zachodem słońca doszedł Jezus do studni, gdzie oczekiwały Go Najśw. Panna Magdalena, Marta i kilka innych niewiast. Wszystkie upadły przed Nim na twarze i ucałowały rękę Jego; i Maryja to uczyni-ła, a Jezus nawzajem, gdy powstała, ucałował Ją w rękę. Magdalena stała nieco z tyłu. Mło?dzieńcy umyli przy studni nogi Jezusowi i Apostołom, poczym zasiedli wszyscy do wieczerzy. Niewiasty jadły osobno, ale później przyszły do sali jadalnej i stanąwszy z tyłu, przysłuchiwały się słowom Pana. Jezus nie bawił tu długo, lecz zaraz poszedł z trzema Apostołami do Jerycho, gdzie już zebrała się reszta Apostołów i uczniów i mnóstwo chorych; zwiedzał tu poszczególne domy, uzdrawiał chorych, potem kazał otworzyć szkołę i w środku ustawić stołek dla Siebie. Święte niewiasty przybyły tam także i zajęły osobne miejsce, gdzie własną miały lampę; Maryja była tam także. Po nauce powróciły do gospody, a stąd nazajutrz do swych miejsc rodzinnych. Mnóstwo ludzi zebrało się w Jerycho, bo uczniowie rozgłosili już, że Jezus tu przybędzie. Nazajutrz nauczał Jezus i uzdrawiał wśród wielkiego natłoku. Faryzeusze szemrali na to bardzo, a nawet wystali posłów do Jerozolimy. Jezus nie zważając na nich, robił Swoje, a potem poszedł nad Jordan na miejsce chrztu. Przy Sobie miał tylko Jana, Andrzeja i Jakóba Młodszego. Tu było mnóstwo ludzi z Samarii, Judei Galilei, nawet ze Syrii, a między nimi wielu chorych, którzy dowiedziawszy się, że Jezus bawi w pobliżu, kazali przez posłańców tutaj Go prosić. Tuż nad wodą stały chatki i namioty, pod którymi można się było kąpać.
Jama na wysepce, w której Jezus przyjął chrzest, znajdowała się w dobrym stanie. Chwilami było w niej pełno wody, to znów naraz znikała. Ludzie zjeżdżali się zewsząd czerpać tę wodę, wlewali ją w skórzane wory, dwa takie wory złączone pałąkiem przewieszali przez grzbiet osła i tak przewozili na miejsce. Jezus ani Apostołowie nie udzielali teraz wcale chrztu; chorzy tylko obmywali się lub kąpali, a Jezus ich uzdrawiał. Nie był to więc chrzest, bo nawet chrzest Jana miał w sobie więcej istoty Sakramentu. Za poprzedniej Swej bytności w Jerycho uzdrowił Jezus także wielu chorych w kąpieli, a nie był to chrzest właściwy. Tu nad Jordanem było z dawien dawna miejsce kąpielowe, Jan zaś je tylko rozszerzył. W jamie na wysepce, gdzie Jezus się dał ochrzcić, stał jeszcze w środku ów drąg i o niego opierali się nieraz chorzy. Jezus uzdrowił tu bardzo wielu, nie używając przy tym wody; trędowatym tylko lał wodę na głowę a uczniowie ją potem obcierali. Właściwy chrzest, jako Sakrament, wszedł w użycie dopiero po zesłaniu Ducha św. Jezusa nie widziałam nigdy chrzcić. Matkę Bożą ochrzcił dopiero Jan po Zielonych Świątkach; uczynił to w samotności przy sadzawce Betesda. Przedtem odprawił Mszę św. taką, jaką wtenczas odprawiano, tj. składającą się z konsekracji i kilku modlitw. Gdy natłok stał się zbyt wielki, odszedł Jezus z trzema Apostołami ku Betel, gdzie patriarcha Jakób na wzgórku widział drabinę niebieską. Ciemno już było, gdy przybyli do domu, gdzie oczekiwali na nich przyjaciele, tj. Łazarz z siostrami, Nikodem i Jan Marek. Przebyli oni tu w cichości z Jerozolimy, by widzieć się z Jezusem. Dom otoczony był dziedzińcem ze studnią; zamieszkiwał go gospodarz wraz z żoną z czworgiem dzieci. Wyszedł on teraz z dwojgiem dziatek naprzeciw przybyłych, otworzył bramę, zaprowadził ich do studni i umył im nogi. Jezus siedział właśnie na krawędzi studni, wtem wyszła z domu Magdalena, zbliżyła się doń z tyłu i wylała Mu na głowę wonny olejek, z małej płaskiej flaszeczki. Dziwiła mnie ta jej śmiałość, gdyż już kilka razy tak czyniła. Łazarz chudy był jeszcze i blady, a czarne włosy połyskiwały mu na głowie. Jezus uściskał Go serdecznie, uzdrowił następnie chorych, umieszczonych w przybudowaniu, poczym zasiedli wszyscy do wieczerzy. Stół zastawiony był, jak zwyczajnie w Judei, owocami, plackami, plastrami miodu, małymi kubkami i ziołami. Niewiasty jadły osobno; później dopiero przyszły i stanęły z tyłu, by przysłuchiwać się nauce Jezusa. Nazajutrz rano wrócił Łazarz ze swymi towarzyszami do domu, Jezus zaś z trze-ma Apostołami poszedł wielkim łukiem do domu syna przyrodniego brata Andrzeja, którego córka była chora. Był to mąż krzepki, miał liczne potomstwo, między tym i drobne dzieci. Trudnił się wyrobem rozmaitych plecionek. Dwaj jego starsi synowie w wieku od 16 ?18 lat byli właśnie w domu Andrzeja nad Morzem Galilejskim, zatrudnieni połowem ryb. Dał im on przez posłańca znać, że Jezus już powrócił i kazał im stawić się na pewne oznaczone miejsce. Jezus przybył około południa z Apostołami przed studnię; gospodarz umył im nogi i wprowadził ich do domu. Po uczcie zaprowadził gospodarz gości do chorej dwunastoletniej córki. Była ona lunatyczką, a przy tym cierpiała już długo na blednicę. Jak na swój wiek była dość słusznego wzrostu. Blada i nieruchoma, leżała na swoim łóżeczku. Jezus kazał jej wstać, zaprowadził ją z Andrzejem za rękę do studni i nalał jej na głowę wody. Potem obmyła się jeszcze pod namiotem i zdrowa już wróciła do domu. Jezus wybrał się wnet w dalszą drogę odprowadzony kawałek przez gospodarza i przed zajściem szabatu przybył do jakiegoś miasteczka; rozgościwszy się w gospodzie koło murów miejskich, poszedł zaraz z Apostołami do synagogi święcić szabat. Gdy nazajutrz rano Jezus znowu poszedł do synagogi, modlił się i miał krótką naukę, powstał wielki natłok koło Niego, zewsząd przynoszono Mu chorych, a Jezus ich uzdrawiał. Ludzie zbiegali się ze wszystkich stron, wszyscy cześć Mu okazywali, wszyscy tłoczyli się ku Niemu z jakąś prośbą, a nawet kapłani przyprowadzali chorych. Apostołowie także uzdrawiali i udzielali błogosławieństwa. Jezus tu uzdrowił jednego trędowatego, którego już dawniej nieraz za Nim noszono, lub stawiano na drodze, którą przechodził, ale Jezus zawsze go pomijał. Mieszkał on tu w dalszej części miasta, w domku przy murach miejskich. Przyniesiono go na noszach, siedzącego w skrzyni, okrytej kołdrami. Nikt nie chciał się doń zbliżyć, więc Jezus sam zdjął okrycie, dotknął się chorego i kazał go zanieść do cysterny kąpielowej przy murach; tam po okąpaniu trąd z niego zeszedł. A miał on trąd podwójny, zwykły i trąd nieczystości. Prócz niego uzdrowił Jezus wiele niewiast cierpiących na krwotok, a działo się to na dziedzińcu synagogi. W końcu stał się natłok tak wielki, że ludzie połamali bariery; niektórzy ciekawi powyłazili aż na dachy. Odszedłszy stąd, przybył Jezus do jakiegoś warownego zamku (Aleksandrium). Otaczały go w koło szerokie rowy czy stawy, opatrzone spustami. Zdaje się, że były tu kąpiele. Przy zamku były różne fortyfikacje i murowane sklepienia. W zamku tym trzymano bowiem po części więźniów, po części kaleki i chorych. Nie wolno im było samym wychodzić, a jeśli wychodzili, to po kilku razem i pod strażą. Obowiązani byli do kopania rowów i wykonywania robót szańcowych; przy bramach stały straże. Apostołowie, widząc, że Jezus chce tam pójść, przestrzegali Go, że da przez to zgorszenie, a zresztą może tam natrafić na nieprzyjemności, lecz Jezus rzekł, że jeśli chcą, mogą tu zostać i nauczać, a On sam pójdzie. Przy bramie zatrzymał Go strażnik, lecz po kilku słowach, widocznie Go poznawszy, wpuścił Pana zaraz z oznakami czci. Ludzie zebrali się wkrótce na dziedzińcu, a Jezus długo do nich przemawiał, niektórych zaś ustawił osobno na boku. Potem kazał zawołać z pobliskiego miasteczka dwóch mężów, zapewne urzędników sądowych, bo na plecach przewieszone mieli na rzemykach metalowe tabliczki. Pomówił z nimi, zapewne wstawiając się za tymi, których ustawił na boku, bo pozwolono Mu wszystkich zabrać ze Sobą; było ich dwudziestu pięciu. Z nimi więc opuścił zamek, połączył się z Apostołami i wszyscy razem szli przez całą noc w górę Jordanu. Część uwolnionych więźniów pozostawił po drodze w jakimś miasteczku, z którego pochodzili, zwracając przez to żonom mężów, a dzieciom ojców. Reszta ich przeprawiła się przez Jordan i poszli dalej w górę a potem ku wschodowi; byli oni bowiem z okolicy Kedar, gdzie Jezus tak długo nauczał przed Swą podróżą do gwiazdochwalców. Jezus tymczasem, minąwszy studnię Jakóba, szedł dolinami ku Tyberiadzie. Po drodze przyłączyli się do Niego trzej młodzieńcy i inni Jego towarzysze z nie-dawnej podróży po krajach pogańskich. Jezus więc odprawił Apostołów, a z nowymi towarzyszami szedł dalej przez część nocy. Odpocząwszy tylko parę godzin w jakiejś szopie, poszli dalej i wieczorem następnego dnia przybyli do Kafarnaum. Tu przedstawiono Jezusowi pewnego młodzieńca imieniem Sela lub Selam. Był to powinowaty owego oblubieńca z Kedar, który za staraniem Jezusa przyszedł do posiadania domu i winnicy. On to też posłał tego krewnego do Jezusa. Młodzieniec czekał dotychczas na Pana w domu Andrzeja w Betsaidzie. Dowiedziawszy się o Jego przybyciu, pospieszył doń zaraz i pokornie upadł przed Nim na kolana. Jezus przyjął go łaskawie i przez włożenie rąk przyjął go w poczet Swych uczniów. Dał mu też zaraz zatrudnienie, bo posłał go do przełożonego szkoły i kazał mu przynieść od niego klucz i zwój pisma, który znaleziono w świątyni w tym czasie, gdy przez siedem lat stała opustoszała bez użytku. Była to księga Izajasza; ze zwoju tego Jezus także nauczał za ostatniej Swej, tu bytności. Gdy młodzieniec przyniósł żądane rzeczy, poszli wszyscy do szkoły, zapalili lampy, a Pan kazał zrobić miejsce na środku i ustawić mównicę ze stopniami. Zgromadzenie było liczne; Jezus długo nauczał i objaśniał pismo Izajasza, w całym mieście ruch się zrobił wielki. Tłumy zbiegały się po ulicach i wszędzie słychać było okrzyki: ?Oto pojawił się znowu syn Józefa!"
Przed wieczorem opuścił Jezus Kafarnaum, połączył się z nadeszłymi tym-czasem uczniami i Apostołami, i wszyscy razem poszli do Nazaretu. Przy tej sposobności widziałam, że w domu Anny wszystko się zmieniło. Dom Józefa zamknięty był już od dawna i nie zamieszkały; Jezus zwiedził go, poczym zaraz poszedł do synagogi. Pojawienie się Pana było przyczyną wielkiego rozgłosu i zbiegowiska. Opętany jakiś, mający w sobie niemego diabła, zaczął wołać za Nim: ?Oto syn Józefa! Podburzyciel! chwytajcie Go! Pojmijcie!" Na rozkaz Jezusa umilknął; diabła jednak Jezus z niego nie wypędził.
W szkole kazał Pan uprzątnąć wszystko i ustawić na środku mównicę. W ogóle w ostatnich czasach postępował Jezus zupełnie swobodnie, nauczał otwarcie i na kształt prawa, co Żydów bardzo gniewało. Zwiedzał potem domy w pobliżu mieszkania Józefa, uzdrawiał chorych i błogosławił dzieci. To już obudziło niechęć i tych Żydów, którzy podczas nauki jeszcze spokojnie się zachowywali. Widząc to Jezus, opuścił miasto i kazał Apostołom zejść się na górze rozmnożenia chleba; sam też poszedł tamże z uczniami. Noc już zapadła, gdy przybyli na górę. Na wierzchołku paliły się ognie. Jezus stanął wpośród Apostołów, za nimi stanęli w koło uczniowie, a dalej tłumy ludu. Nauka trwała przez całą noc, aż do rana. Jezus wskazywał Apostołom miejscowości, gdzie mają się udać, jak mają nauczać i uzdrawiać. Zdawało się, że Jezus chce na czas najbliższy oznaczyć im wszystkie drogi i rozłożyć między nich pracę około rozszerzenia nowej nauki. Apostołowie i większa część uczniów pożegnali się tu z Jezusem i poszli w wyznaczoną drogę, Jezus zaś o świcie wyruszył na południe. Po drodze prosili Go jacyś ludzie, by wstąpił do ich domu i uzdrowił ich córkę lunatyczkę i chorą na blednicę. Jezus więc kazał jej powstać, a dzieweczka natychmiast ozdrowiała. Na godzinę drogi przed Tenat-Silo wyszli naprzeciw Jezusa wszyscy Apostołowie, trzymając zielone gałązki w ręku. Upadli przed Nim na twarz, a Jezus wziął jedną gałązkę w rękę; umyli Mu nogi. Obrzęd ten miał, zdaje mi się oznaczać, że teraz znowu są wszyscy razem i że Jezus teraz znowu wystąpi publicznie jako ich mistrz i wszędzie będzie nauczać. W otoczeniu uczniów i Apostołów poszedł Jezus do miasta. Tu przed gospodą przyjęły Go Najśw. Panna, Magdalena, Marta i inne św. niewiasty, oprócz żony i pasierbicy Piotra i żony Andrzeja, które pozostały w Betsaidzie. Najśw. Panna przybyła tu z pod Jerycha i umyślnie czekała na Jezusa, reszta zaś niewiast przybyła tu innymi drogami. Zastawiono ucztę, w której wzięło udział około 50 gości. Potem kazał Jezus otworzyć synagogę i nauczał. Tłumy ludu jako i święte niewiasty słuchały nauki Jego.

Jezus idzie do Betanii

Nazajutrz uzdrowił Jezus w mieście mnóstwo chorych; niektóre jednak domy omijając, wstępował znowu do gospód i tam uzdrawiał. Potem rozesłał Apostołów, jednych do Kafarnaum, innych na górę rozmnożenia chleba. Przy Sobie zatrzymał uczniów, zebranych podczas ostatniej wielkiej podróży, w liczbie około dwudziestu. Święte niewiasty poszły już naprzód do Betanii, a teraz i Jezus wyruszył tamże za nimi; po drodze zatrzymał się na szabat w jakiejś gospodzie. Uczniowie zawiesili na środku sali lampę, nakryli stół białą i czerwoną chustą, ubrali się w suknie szabatowe i stanęli w koło Jezusa w pewnym porządku na modlitwę. Jezus odczytywał głośno modlitwy z księgi, a w przerwach pouczał uczniów o ich przyszłych obowiązkach. Lampa szabatowa paliła się cały dzień. Między uczniami znajdował się jeden nowy, imieniem Sylwanus, którego przyjął Jezus w ostatnim mieście. Liczył on przeszło 30 lat, a pochodził z rodu Aarona; Jezus znał go już od młodości. Powracając jako dwunastoletni chłopiec z świątyni, był z nim razem na zabawie dziecięcej u św. Anny, matki Najśw. Panny, i już wtenczas widział w nim przyszłego ucznia. Tamże poznał także i wybrał na ucznia przyszłego oblubieńca z Kany.
W dalszej drodze do Betanii pouczał Jezus znowu nowych uczniów, objaśniał „Ojcze nasz" i mówił o wiecznym naśladowaniu Go, przy czym oznajmił im, że teraz będzie nauczał w Jerozolimie i wkrótce odejdzie do Swego Ojca niebieskiego; dalej, że jeden z uczniów Jego odstąpi Go, bo już teraz knuje zdradę w swym sercu. Wszyscy ci nowi uczniowie pozostali Jezusowi wierni.
Po drodze wynoszono Jezusowi wszędzie trędowatych, a On ich uzdrawiał. Na godzinę drogi przed Betania zatrzymał się w gospodzie, w której przed wskrzeszeniem Łazarza tak długo nauczał i dokąd Magdalena Mu wyszła naprzeciw. W gospodzie była już Najśw. Panna i inne niewiasty, dalej pięciu Apostołów, Judasz, Tomasz, Szymon, Jakub Młodszy i Tadeusz, Jan Marek i kilku innych; Łazarza nie było. Apostołowie wyszli naprzeciw Jezusa aż do studni, tu przywitali Go i umyli Mu nogi. Jezus miał zaraz naukę, po której zasiedli wszyscy do uczty. Potem powróciły niewiasty do Betanii, a Jezus pozostał tu z Apostołami i uczniami. I na drugi dzień nie poszedł jeszcze do Betanii, lecz wziąwszy ze Sobą trzech zaufanych młodzieńców, wybrał się na wędrówkę po okolicy; uczniowie, rozdzielili się także na dwie gromady pod zwierzchnictwem Tadeusza i Jakuba, wędrowali i uzdrawiali po okolicznych miejscowościach. Uzdrawiali zaś w różny sposób i to: przez wkładanie rąk, chuchanie, lub kładzenie się na chorego, albo znowu, brali dzieci np., na ręce, przyciskali je do piersi i chuchali na nie. Chodząc tak, przybył Jezus do jakiejś nieregularnie zbudowanej wioski. Tu zaraz przybiegli doń jacyś ludzie prosząc Go o uzdrowienie ich opętanego syna; Jezus poszedł za nimi na podwórze ich domu. Za zbliżeniem się Jego zaczął opętany szaleć, skakać na wszystkie strony i spinać się na ściany. Rodzice chcieli go złapać, lecz nie mogli dać rady, bo opętany wpadał w coraz większy szał i z niezwykłą silą ich roztrącał. Wtedy Jezus rozkazał wszystkim wyjść z domu, i gdy już został sam na sam z opętanym, zawołał go do Siebie. Lecz ten, zamiast przyjść, wykrzywił straszliwie twarz i wyszczerzył na Jezusa język. Jezus powtórnie kazał mu przyjść do Siebie, lecz opętany wciąż tylko z pode łba patrzał na Niego i nie ruszał się z miejsca. Wtedy Jezus, wzniósłszy oczy w Niebo, pomodlił się, a gdy potem powtórzył Swój rozkaz, opętany przybiegł natychmiast i jak długi rzucił Mu się do nóg. Nad leżącym przesunął Jezus dwa razy najpierw jedną, potem drugą nogą, niby chcąc go nogą zdeptać. Równocześnie wyszła z ust opętanego czarna, kłębiasta para i rozpłynęła się w powietrzu. W dziwnej tej parze rozpoznałam trzy jakby węzły, z których ostatni był najsilniejszy i najczarniejszy; węzły połączone były jedną silniejsza i mnóstwem cieńszych nitek. Nic wiem, z czym by się to dało porównać, chyba tak, jakby kto trzy kadzielnice umieścił jedna nad drugą, i jakby z ich otworów wychodził dym, łączący się razem w jeden wielki obłok. Opętany leżał teraz spokojnie u nóg Jezusa jak martwy. Jezus uczynił nad nim znak krzyża i kazał mu powstać, a gdy biedak to uczynił, zaprowadził go ku drzwiom dziedzińca, oddał rodzicom i rzekł im: „Oddaje wam syna uzdrowionego, ale wnet zażądam go znowu od was. Nie obciążajcie nim więcej waszego sumienia, bo wasze to grzechy wtrąciły go w taką nędzę." Teraz dopiero udał się Jezus do Betanii. Przed Nim i za Nim poszło tamże mnóstwo ludzi, między nimi uzdrowiony opętaniec i wszyscy uzdrowieni przez Apostołów. Zgiełk wielki zrobił się w Betanii, bo uzdrowieni starali się całemu światu objawić swą radość. Naprzeciw Jezusa wyszli kapłani, zaprowadzili Go do synagogi i przedłożyli Mu tę księgę Mojżesza, z której miał wziąć tekst do nauki. Zebranie było bardzo liczne; św. niewiasty stały w miejscu, przeznaczonym dla niewiast. Po nauce poszedł Jezus ze Swymi towarzyszami do domu uzdrowionego trędowatego Szymona z Betanii, gdzie w najętej sali zastawiły już niewiasty ucztę. Łazarza tu nie było. Noc przepędził Jezus z trzema uczniami w gospodzie przy synagodze, Apostołowie zaś i reszta uczniów nocowali w gospodzie przed Betanią; Maryja i inne św. niewiasty mieszkały u Marty i Magdaleny. Dom, który zwykle zajmował Łazarz, stał od strony Jerozolimy; wyglądał jak zamek, otoczony rowami, przez które wiodło kilka mostów. Nazajutrz rano nauczał Jezus znowu w szkole. W licznym gronie uczniów znajdowali się także Saturnin, Natanael Chased i Zacheusz. Po nauce była znowu uczta w domu Szymona. Jezus pozapraszał do stołu obecnych tamże ubogich i rozdzielił między nich wszystkie dania. Stąd powstały szemrania między Faryzeuszami, a później i w Jerozolimie; mówiono, że Jezus jest lekkomyślnym marnotrawcą i że wszystko, co ma, trwoni dla zjednania, Sobie motłochu. Do Betanii sprowadzano zewsząd mnóstwo chorych, przeważnie samych mężczyzn. Podczas gdy Jezus nauczał, ustawiono od szkoły do domu Szymona podwójny rząd namiotów i w nich chorych pomieszczono. Trędowatych tu nie było, bo tylko na ustronnych miejscach wolno im było się pojawiać. Wkrótce wyszedł Jezus ze szkoły, mając przy Sobie trzech uczniów jakby Lewitów; dwóch szło po obu Jego bokach, nieco w tyle, trzeci zaś zaraz za Nim. Natłoku nie było. Jezus szedł wzdłuż jednego szeregu, a potem przy drugim wracał i uzdrawiał chorych w różny sposób. Jednych pomijał całkiem w milczeniu, innych upominał, by się po- prawili, ale także ich nie uzdrawiał; niektórych brał za rękę, każąc im wstać, innych dotykał się tylko, a chorzy odzyskiwali zdrowie. Jakiemuś choremu na wodną puchlinę pociągnął Jezus ręką po głowie i po ciele, a puchlina natychmiast ustąpiła; woda wyszła z niego w postaci obfitego potu, spływającego strumieniami po ciele. Uzdrowieni, przejęci wdzięcznością, upadali na twarz przed Jezusem; towarzyszący Mu uczniowie podnosili ich i odprowadzali na bok. Wróciwszy do szkoły, kazał Jezus ustawić dla uzdrowionych siedzenia blisko Siebie i nauczał. Uczniów rozsyłał stąd Jezus parami w okolicę, by nauczali i uzdrawiali. Jednym wyznaczył samą Betanię, innych posłał do Betfage, sam zaś poszedł z trzema poufnymi młodzieńcami do miejscowości, oddalonej o parę godzin drogi na południe i uzdrawiał. Wstąpił tu Jezus do domu jednego człowieka, którego dawniej już uleczył z niemocy a który znowu popadł w grzechy i za karę został chromym. Palec i ręce miał całkiem pokrzywione. Jezus dał mu stosowne upomnienie, a dotknąwszy się go, uzdrowił go po raz wtóry. Były tu także chore wynędzniałe dziewczęta, lunatyczki: leżały jak martwe, nieraz to płakały, to gwałtownie na przemian się śmiały. Jezus uzdrowił je wszystkie. Wróciwszy przed szabatem do Betanii, poszedł Jezus do szkoły. Zgromadzeni tu Żydzi zaczęli Mu docinać, że nie potrafi uczynić tego, co Bóg uczynił dla Izraelitów, spuściwszy im na puszczy mannę z Nieba. W ogóle okazywali Mu Żydzi wielką niechęć. Tym razem nie nocował Jezus w Betanii, lecz w gospodzie uczniów poza miastem.
Tutaj to przybyli do Niego z Jerozolimy Obed, syn starego Symeona, sługa świątyni i potajemny uczeń Jezusa, dalej krewny Weroniki i trzeci, krewny jakiś Joanny Chusa. Ten ostatni był później biskupem w Kedar, długi zaś czas żył jako pustelnik w pobliżu owego drzewa daktylowego, które Maryi w ucieczce do Egiptu schyliło swe gałęzie z owocami, by mogła je rwać. Przywitawszy się z Jezusem, zapytywali Go, dlaczego na tak długo ich opuścił, gdzie był i co zdziałał, że nikt o tym nic nie wie. Jezus odpowiedział im na to ogólnikowo: Gdy się cenne kobierce i drogie, wartościowe rzeczy schowa na czas jakiś, to wydają się nam potem nowsze i milsze. Jeśli się wszystko naraz, jedno za drugim sieje na jednym polu, to może grad naraz wszystko zniszczyć, lecz jeśli się naucza w przerwach, od czasu do czasu i w różnych miejscach, to nie tak łatwo da się to zepsuć." Od nich również otrzymał Jezus wiadomość, że arcykapłani i Faryzeusze mają zamiar we wsiach w koło Jerozolimy ustanowić szpiegów, by ci pojmali Jezusa, gdy się tylko zbliży. Jezus musiał zapewne wiedzieć już naprzód, że taką wiadomość z Jerozolimy otrzyma i że odejdzie na teraz z Betanii, bowiem już dwa razy nie nocował w Betanii, lecz w gospodzie przed miastem. Wziąwszy teraz ze Sobą dwóch najnowszych uczniów, Selama z Kedar i Sylwanusa, wyruszył na noc w drogę do posiadłości Łazarza koło Ginei. Łazarz był wprawdzie jeszcze przed dwoma dniami w miasteczku, położonym między Betanią a Betlejem, w pobliżu którego popasali niegdyś Trzej Królowie, jadąc do Betlejem, Otrzymawszy jednak przez umyślnego posłańca wiadomość od Jezusa, zaraz do swej posiadłości pospieszył. Po ciemku jeszcze, przed świtem, przybył Jezus na miejsce i zapukał do drzwi w murze, otaczającym dziedziniec. Łazarz wyszedł sam ze światłem w ręku, otworzył i zaprowadził Jezusa do sali, gdzie już zebrani byli Nikodem, Józef z Arymatei, Jan Marek i Jair, młodszy brat Obeda. W jakiś czas potem widziałam Jezusa z obu uczniami w Betabarze i w Efron, gdzie obchodził szabat. Z Betanii przybyli tu do Niego Andrzej, Judasz, Tomasz, Jakub Młodszy, Tadeusz, Zacheusz i siedmiu innych uczniów. Gdy Judasz odchodził z Betanii, upominała go Najświętsza Panna usilnie, by się miarkował, uważał na siebie i nie mieszał się tak do wszystkiego.
W Efron uzdrawiał Jezus ślepych, chromych, niemych i głuchych, których Mu zewsząd poznoszono; jednego opętanego uwolnił od czarta. Potem udał się Jezus do miejscowości na północ od Jerycha, gdzie było przytulisko dla chorych i ubogich. Tu przywrócił wzrok jednemu ślepemu starcowi. Na tym samym miejscu przywrócił Jezus dawniej wzrok dwom ślepym, pomazawszy im oczy maścią z ziemi i śliny; ślepego starca wtenczas jednak Jezus był pominął, i teraz dopiero samą potęgą słowa go uzdrowił. Stąd powrócił Jezus wprost do posiadłości Łazarza i z nim razem wyruszył do Betanii. Święte niewiasty wy szły Mu naprzeciw.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
D 2 Polonez trzech królów
Podróż świętych Trzech Króli do Betlejem, Dary Ducha Świętego
kat30-wskrzeszenie Łazarza, katecheza
D 2 Polonez trzech królów
13 OTO NADCHODZI JEZUS CHRYSTUS NA OBŁOKACH
Tajemnice prozdrowotne ukryte w darach trzech Królów
Wskrzeszenia Łazarza kazan
Wskrzeszenie Łazarza
Mój Jezus Królem królów jest
Pan Jezus do Papieza marca 13 1
13 Zgorzelski, Sycyna, Czarnolas i Zwoleń w opisach wędrówek po kraju
J Ptaśnik o swiętych 13 10 13
Litania do Św TRZECH KRÓLI z53 r z Laudate pl na stronie Dzieło Św Królowej Jadwigix
jezus swiety namaszczony
1 Królów 14 w.13 Psalm 103 w.8-14 BÓG NIESKORY DO GNIEWU, Wiersze Teokratyczne, Wiersze teokratyczn
Jezus, Jezus święty namaszczony
13 karty osobowe KrólowaMieczy
1 Królów 14 w 13 Psalm 103 w 8 14 BÓG NIESKORY DO GNIEWU

więcej podobnych podstron