Tom III: W Jego ranach
Rozważania rekolekcyjne oparte na trzecim tygodniu Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego (J 3, 16-18).
1. Powaga i dramat męki i śmierci Jezusa
Kontemplacja męki Jezusa domaga się od nas żywej wiary, że wchodzimy w niepojętą dla nas tajemnicę, której sami nie potrafimy zgłębić. Tajemnicę męki, śmierci i zmartwychwstania może nam jedynie objawić sam Chrystus. Stąd też św. Ignacy zachęca nas, aby prosić i pytać Jezusa, jak to On będąc Stwórcą, do tego doszedł, że stał się człowiekiem, a od życia wiecznego przeszedł do śmierci doczesnej i do konania za moje grzechy (ĆD, 53) 2. Kontemplując mękę i śmierć Jezusa, winniśmy naprawdę rozumieć powagę i dramatyczność tego typu rozmyślania — mówi kardynał C. M. Martini.
Nieśmiertelny Król wieków, do którego należy wszelka chwała i cześć (por. 1 Tm 1, 17) zostaje upokorzony przez mękę i śmierć, tak iż mówi o sobie: Ja zaś jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu (Ps 22, 7).
Wcielony Bóg, najpiękniejszy z synów ludzkich, zostaje w męce zmaltretowany, oszpecony tak, iż nie było na co patrzeć, a wszyscy odwracali od Niego swoje twarze (por. Iz 53, 2-3).
Jedyny sprawiedliwy i jedyny niewinny zostaje zaliczony w poczet złoczyńców i powieszony na drzewie hańby jako jeden z nich.
Najwierniejszy z ludzkich synów, który z największym oddaniem pełnił wolę swojego Ojca i Jemu służył, zostaje oskarżony i skazany jako bluźnierca i grób Mu wyznaczono między bezbożnymi (Iz 53, 9).
Bóg-Człowiek, który ukochał wszystkich nieskończoną Boską miłością aż do końca (por. J 13, 1), staje się ofiarą ludzkiej nienawiści i zemsty.
2. Mała apokalipsa
H. U. von Balthasar, wielki teolog współczesny, aby ukazać dramatyzm rozważań o męce i śmierci Jezusa przytacza tekst małej apokalipsy Proroka Izajasza:
Groza i dół,
i sidło na ciebie,
mieszkańcu ziemi:
kto umknie przed krzykiem grozy,
wpadnie w dół,
a kto się wydostanie z dołu,
w sidła się omota!
Tak, upusty otworzą się w górze
i podwaliny ziemi się zatrzęsą.
Ziemia rozpadnie się w drobne kawałki,
ziemia pękając wybuchnie,
ziemia zadrgawszy zakołysze się,
ziemia się mocno będzie zataczać jak pijany
i jak budka na wietrze będzie się chwiała;
grzech jej zaciąży nad nią tak,
iż upadnie
i już nie powstanie.
Nastąpi w ów dzień to,
iż Pan skarze wojsko niebieskie tam, w górze
i królów ziemskich tu — na dole.
Zostaną zgromadzeni,
uwięzieni w lochu;
będą zamknięci w więzieniu,
a po wielu latach będą ukarani.
Księżyc się zarumieni,
słońce się zawstydzi,
bo zakróluje Pan Zastępów na górze Syjon
i w Jeruzalem:
wobec swych starców będzie uwielbiony
(Iz 24, 17-23).
Tekst ten, podobny raczej do poezji, niż do realistycznego opisu, oddaje stan zagrożenia, w jakim znajduje się człowiek. H. U. von Balthasar przytacza małą apokalipsę Izajasza, aby przywołać dramatyzm człowieka i uzasadnić konieczność męki i śmierci Boga-Człowieka. Ten wielki teolog mówi: Jeżeli Bóg umiera, wszystko umiera, jeżeli słowo objawiające Boga w pewnym momencie milczy, cały świat milczy. Śmierć Boga-Człowieka i Jego milczenie oddaje jedynie śmierć i milczenie człowieka. Jezus Chrystus wchodzi bowiem w okrutną mękę i śmierć krzyżową nie ze względu na siebie samego, ale tylko ze względu na nas:
On dźwigał nasze boleści. (...)
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
I dalej:
Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. (...)
Za grzechy mego ludu został zbity na śmierć
(Iz 53, 4-6. 8).
Dramat męki i śmierci Syna Bożego odzwierciedla więc dramat człowieka uwikłanego w grzech pierworodny i grzech osobisty. Poważna jest sytuacja całej ludzkości, a w niej każdego z nas, skoro Bóg-Człowiek musiał przyjąć na siebie tak okrutny los: musiał wiele wycierpieć, być odrzuconym, wzgardzonym i ukrzyżowanym (por. Łk 9, 22).
3. Jak kontemplować mękę i śmierć Jezusa?
Cierpiący Jezus sam nas poucza, jak mamy kontemplować Jego mękę i śmierć krzyżową: Nie płaczcie nade Mną, płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! (...) Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym? (Łk 23, 28. 31).
Św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych zachęca nas, abyśmy łączyli rozważania męki i śmierci Jezusa z naszymi grzechami. Każe nam prosić o boleść, współczucie i zawstydzenie, że z powodu mych grzechów Pan idzie na mękę (ĆD, 193).
W rozważaniach męki i śmierci Jezusa trzeba nam przechodzić od kontemplacji ran Jezusa do rozmyślania o naszych grzechach, które były przyczyną Jego ran. W nieszczęściu, upokorzeniu i zranieniu Syna Bożego winniśmy dostrzegać nasze nieszczęście, upokorzenie i zranienie grzechem cudzym i własnym. Męka i śmierć Jezusa ma być dla nas zwierciadłem, w którym poznamy naszą dramatyczną sytuację; ma być również siłą w naszym dążeniu do wolności, jaką ofiaruje nam Bóg w swoim ukrzyżowanym Synu.
Słowa, które Izajasz stosuje do cierpiącego Sługi, możemy odnieść także do nas samych. Parafrazując słowa Proroka możemy więc mówić: Jak nieludzko przez grzech, cudzy i osobisty, został oszpecony mój wygląd; moja postać jest niepodobna do ludzi. To grzechem niszczę w sobie to, co jest najbardziej ludzkie. Z powodu grzechu nie ma we mnie żadnego wdzięku, ani blasku, aby na mnie patrzeć, ani wyglądu, abym się podobał. To z powodu grzechu nie podobamy się sami sobie, nie podobamy się Bogu i nie podobamy się ludziom. (por. Iz 53, 1nn).
W rozważaniach o grzechu św. Ignacy każe nam wydać okrzyk pełen zdziwienia, że z powodu mojego grzechu ziemia sama (...) nie otworzyła się i nie pochłonęła mnie, tworząc nowe piekło, abym na wieki doznawał w nim katuszy (ĆD, 60).
Kiedy odkryjemy powagę i dramat męki Jezusa, a tym samym powagę i dramat naszej sytuacji jako grzeszników, spontanicznie wyrwie się z naszego serca okrzyk: Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? (Rz 7, 24). Któż mnie wyzwoli z przepastnego dołu, w który wpadłem przez grzech? Któż mnie wyrwie z sideł, z niewoli grzechu, którą jestem omotany? Któż mnie podtrzyma, kiedy się zachwieję i upadnę? (por. Iz 24, 17nn).
To właśnie kontemplacja męki i śmierci Jezusa ma zrodzić w nas te pytania i ona również ma nam udzielić na nie odpowiedzi. Kontemplacja męki Jezusa sprawia, iż doświadczenie powagi naszej sytuacji przeradza się w doświadczenie zdziwienia, miłości i wdzięczności wobec Jezusa za to, że On sam pozwolił przebić się za nasze grzechy, zdruzgotać za nasze winy, że to On obarczył się naszym cierpieniem i oręduje za nami u Ojca (por. Iz 53, 5nn).
4. Miejcie te same uczucia, co Jezus Chrystus
Świadomi faktu, że męka i śmierć Syna Bożego jest wielką tajemnicą wiary, wchodzimy w nią pełni ufności. Wierzymy bowiem, że towarzyszyć nam będzie Duch Jezusa Chrystusa. On będzie nas prowadził. Bez Niego nie moglibyśmy wymówić nawet Imienia Jezus. W naszej słabości i niezdolności wejścia w kontemplację męki przyczyniać się będzie za nami Duch Święty. Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8, 26). Wchodzić będziemy w tajemnice męki i śmierci Jezusa świadomi własnej słabości, ale również świadomi towarzyszącej nam mocy Jezusa.
Św. Paweł zachęca nas: Miejcie te same uczucia, co Jezus Chrystus. On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci i to śmierci krzyżowej (Flp 2, 6-8).
Odwołując się do tej zachęty św. Pawła będziemy patrzeć na Osobę Jezusa, słuchać Jego słów, wpatrywać się w Jego gesty, wczuwać się w Jego ludzkie i Boskie serce. W odkrywaniu zaś najgłębszego znaczenia tego wszystkiego, co będzie przedmiotem naszej kontemplacji, trzeba nam będzie bardziej zdać się na pokorną prośbę o łaskę poznania, niż na własne ludzkie rozumowanie, wysiłki intelektualne i wolitywne. Do takiej postawy zachęca nas św. Ignacy, kiedy każe nam prosić o boleść, współczucie i zawstydzenie, że z powodu mych grzechów Pan idzie na mękę oraz o boleść wespół z Chrystusem pełnym boleści, o udrękę z Chrystusem udręczonym, o łzy i mękę wewnętrzną z powodu tak wielkiej męki, którą Chrystus wycierpiał za mnie (ĆD, 193, 203).
5. Miłość i posłuszeństwo
Najgłębszym sensem męki Jezusa nie jest najpierw fizyczne cierpienie, ale przede wszystkim absolutne posłuszeństwo swojemu Ojcu. Posłuszeństwo Jezusa nie ma jednak charakteru niewolniczej zależności i poddaństwa, ale kieruje się wyłącznie nieskończoną miłością Syna do Ojca. Syn poprzez swoją mękę staje się posłusznym Ojcu aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. I w tej właśnie śmierci Jezus wyraża odwieczną synowską miłość. On sam powie, że nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15, 13). Pierwszym Przyjacielem Jezusa, dla którego oddaje życie jest właśnie Jego Ojciec.
Cierpliwe, pokorne i odważne znoszenie nieludzkich cierpień fizycznych, maltretowania psychicznego, upokorzeń, płynie z posłuszeństwa wobec Ojca. Jezus nie pragnął cierpienia dla niego samego. Wręcz przeciwnie. W modlitwie w Ogrójcu modli się o oddalenie kielicha goryczy i męki. Jezus pragnął być jedynie posłuszny swojemu Ojcu. Dopiero wówczas, kiedy poprzez wewnętrzne światło doświadcza, iż wolą Ojca jest, że Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie (Łk 9, 22), wówczas przyjmuje kielich. Posłuszeństwo Jezusa osiąga szczyt w oddaniu życia w ręce Ojca: W Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23, 46).
Wejście w kontemplację męki, to wejście w bezwarunkowe posłuszeństwo Jezusa swojemu Ojcu. Bardzo ważnym celem rozważania męki i śmierci Jezusa, obok wezwania do nawrócenia z naszych grzechów, jest też rozbudzenie w nas pragnienia naśladowania Jezusa w Jego posłuszeństwie Ojcu.
Odkrycie nieskończonej miłości Ojca i Syna, która objawia się w męce, śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa, staje się dla nas źródłem naszego posłuszeństwa i oddania. Aby stać się posłusznym Bogu na wzór Jezusa, trzeba najpierw odkryć Boga jako miłującego Ojca. Bez odkrycia nieskończonej miłości, nasze posłuszeństwo łatwo może sprowadzić się do zależności kierowanej jedynie strachem i chorym poczuciem winy. Taka zależność zaś sprawia, iż bardziej podobni jesteśmy do niewolników, niż do dzieci Bożych.
Wejście w kontemplację męki jest bardzo trudne, ponieważ zakłada uznanie najpierw nieposłuszeństwa Bogu: nieposłuszeństwa pierwszego człowieka — Adama i naszego osobistego nieposłuszeństwa. Grzech zawsze polega na nieposłuszeństwie. Dopiero kiedy uznamy nasz grzech, nasze nieposłuszeństwo, możemy zrozumieć sens męki i śmierci Jezusa: Jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszyscy stali się grzesznikami, tak przez posłuszeństwo Jednego wszyscy staną się sprawiedliwymi (Rz 5, 19). Kontemplacja męki nie tylko naprawia nasze nieposłuszeństwo, ale także uczy nas poddania całego naszego życia Bogu, na wzór poddania Syna swojemu Ojcu. To właśnie dzięki posłuszeństwu Jezusa aż do śmierci i to śmierci krzyżowej, możemy stać się sprawiedliwymi, to znaczy posłusznymi Bogu.
6. Męka Jezusa w naszym życiu
W rozważaniu męki i śmierci Jezusa nie chodzi jedynie o rozważanie historycznego posłuszeństwa Ojcu, historycznych wydarzeń, które miały miejsce dwa tysiące lat temu. Rozważanie historycznej męki Jezusa pozwala jednocześnie odkrywać mękę i śmierć Jezusa, która nieustannie uobecnia się w całej ludzkości, w każdym człowieku, w każdym z nas.
Oto przykład. Rozmawiałem kiedyś z pewnym młodym człowiekiem, żonatym, z trójką dzieci, bardzo zaangażowanym religijnie. Do pewnego momentu jego życie toczyło się spokojnie i cicho. Wydawało mu się, iż dzięki jego gorliwej religijności Pan Bóg błogosławi mu w życiu osobistym i rodzinnym. Takie podejście do wiary towarzyszyło mu jednak tylko do momentu, kiedy jeden z jego bardzo bliskich przyjaciół zapadł na ciężką chorobę i po krótkim czasie umarł. Pod wpływem tego dramatycznego wydarzenia, coś załamało się w tym człowieku. Wpadł w depresję. Wiara — w jego subiektywnym przeżyciu — nagle przestała mieć dla niego większe znaczenie.
W tych trudnych dniach zrozumiałem — mówił później z bólem — że Bóg mógłby dopuścić to samo doświadczenie i na mnie, na moją żonę, na moje dzieci. Wówczas zbuntowałem się wewnętrznie. Uświadomiłem sobie bowiem, że Bóg nie jest już gwarantem mojego ziemskiego poczucia bezpieczeństwa i zewnętrznego ludzkiego szczęścia. Nagle też zdałem sobie sprawę, jak bardzo jest mi obcy Jezus cierpiący na krzyżu, który zaprasza mnie do naśladowania. Wewnętrznie, choć tego nie chcę, bardzo buntuję się przeciwko Bogu, który dopuszcza czy wręcz, jak mi się niekiedy wydaje, sprawia cierpienie. To bolesne doświadczenie uświadomiło mi, jak bardzo jestem skoncentrowany na sobie, swojej rodzinie i jak daleka jest jeszcze moja droga do prawdziwej wiary w Jezusa ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, jak daleka jest przede mną droga do prawdziwego posłuszeństwa Bogu.
Przed przystąpienie do rozważania męki Jezusa musimy sobie uświadomić, że o własnych ludzkich siłach nie jesteśmy w stanie jej dobrze przeżyć. Stąd też kontemplację męki i śmierci trzeba nam rozpoczynać od serdecznej prośby, abyśmy przez samego Jezusa zostali zaproszeni do towarzyszenia Mu w Jego Drodze Krzyżowej od uroczystej Wieczerzy Paschalnej aż do złożenia w Jego Ciała w grobie.
Przed każdą kontemplacją św. Ignacy zachęca nas, by prosić o to, czego chcę. Tutaj o to, o co wypada prosić w czasie męki, a mianowicie o boleść wespół z Chrystusem pełnym boleści, o udrękę serca z Chrystusem udręczonym, o łzy i mękę wewnętrzną z powodu tak wielkiej męki, którą Chrystus wycierpiał za mnie (ĆD, 203). Tylko bowiem sam Jezus może nas dopuścić do tego.
W tej wstępnej modlitwie rekolekcyjnej prośmy, abyśmy nie banalizowali rozważań męki Jezusa sprowadzając je wyłącznie do wzruszeń emocjonalnych. Kontemplacja męki i śmierci Jezusa nie może być podobna do oglądania ciekawego filmu. I choć film może nas wzruszyć i możemy o nim myśleć nawet przez kilka dni, to jednak nie zmienia on naszego życia.
Prośmy, abyśmy z pomocą męki Jezusa weszli otwartym sercem w naszą codzienność; byśmy z jej pomocą chcieli zadawać sobie szczere pytania: w jaki sposób reagujemy na cierpienia, które nas dotykają; na upokorzenia, niesłuszne posądzenia, krzywdy i zniewagi, szczególnie wówczas, gdy spadają na nas niespodziewanie. Czy usiłujemy przyjmować je w duchu naśladowania Jezusa upokorzonego, niesłusznie oskarżonego, ubiczowanego, cierniem ukoronowanego, Jezusa ukrzyżowanego? Prośmy także, abyśmy w czasie rozważań męki i śmierci Jezusa Chrystusa mieli te same uczucia, co On. Módlmy się gorąco, aby męka i śmierć Jezusa objawiły nam, że Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony (J 3, 16-17).
Panie, chcemy patrzeć na Ciebie, by poznać Ojca. Ty z krzyża nam objawiasz Ojca. Objaw nam, Panie tajemnicę krzyża. Spraw, abyśmy się go nie obawiali, byśmy z nim poznali Boga, poznali Ciebie, Syna Ojca, byśmy poznali siebie, zbawionych grzeszników. Daruj nam cząstkę zrozumienia tajemnicy krzyża, który przeznaczyłeś dla każdego z nas. Spraw, by nasze życie konsekwentnie postępowało za tym, co Ty nam dajesz poznać, a jeśli chcesz sprawić, byśmy najpierw praktykowali, a potem poznali, uczyń, żebyśmy najpierw pokochali, zanim zrozumiemy. Daj nam Twego Ducha poprzez Twoją śmierć i chwalebne Zmartwychwstanie. Adorujemy Cię, obecnego wśród nas, żywego Zmartwychwstałego, chwalebnego przez wieki wieków. Amen (C. M. Martini).
Rozważania zakończmy modlitwą św. Ignacego z drugiego tygodnia Ćwiczeń duchownych. Modlitwa ta stanowi fundament rozważań męki i śmierci Jezusa: Odwieczny Panie wszystkich rzeczy! Oto przy Twej łaskawej pomocy składam ofiarowanie swoje w obliczu nieskończonej Dobroci Twojej i przed oczami chwalebnej Matki Twojej i wszystkich świętych dworu niebieskiego, oświadczając, że chcę i pragnę i taka jest moja dobrze rozważona decyzja, jeśli to tylko jest ku Twojej większej służbie i chwale, naśladować Cię w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak zewnętrznym jak i duchowym, jeśli tylko najświętszy Majestat Twój zechce mię wybrać i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia (ĆD, 98).
1 Ignacjańska metoda kontemplacji ewangelicznej została przedstawiona w rozważaniach drugiego tygodnia pt. „Daj mi pić” tego samego Autora.
Rozważania nr I, II, — por. J. Augustyn, Jak szukać i znajdować wolę Bożą, Wydawnictwo M, Kraków 1993. Rozważania nr IV-XII, XIV-XVI, XVIII — por. J. Augustyn, Rabbi, gdzie mieszkasz?, Wydawnictwo M, Kraków 1993. Rozważania nr XXI-XXIII — por. J. Augustyn, Życie i Eucharystia, Wydawnictwo M, Kraków 1993. Rozważania XXV — por. J. Augustyn, Posłuszeństwo ewangeliczne, Wydawnictwo WAM, Kraków 1992.
2 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne (=ĆD), WAM, Kraków 1991.
II. OFIARA ABRAHAMA, IZAAKA I JEZUSA
Po tych wydarzeniach Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: Abrahamie! A gdy on odpowiedział: Oto jestem — powiedział: Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę.
Nazajutrz rano Abraham osiodłał swego osła, zabrał z sobą dwóch swych ludzi i syna Izaaka, narąbał drzewa do spalenia ofiary i ruszył w drogę do miejscowości, o której mu Bóg powiedział.
Na trzeci dzień Abraham spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług: Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was (Rdz 22, 1-5).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Abrahama, który z synem Izaakiem oraz dwoma sługami rusza w drogę. Zauważmy także drzewo przygotowane przez Abrahama do spalenia ofiary, które Patriarcha zabiera w drogę. Kontemplujmy również zamyślonego Patriarchę w czasie podróży.
Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielką szczerość i otwartość w naszym dialogu z Bogiem; będziemy też prosić, byśmy w obliczu trudnych wymagań stawianych nam przez Boga, nie obawiali się wypowiadać przed Nim wszystkiego, co leży nam na sercu. Przedstawmy Mu zarówno nasze obawy, lęki i całą naszą trwogę, jak też wszystkie nasze duchowe pragnienia i szlachetne zamiary. Módlmy się, aby kontemplacja męki pozwoliła nam sprawdzić naszą więź z Jezusem oraz przyczyniła się do jej umocnienia i pogłębienia.
1. Czas spełnionych marzeń
Opis próby Abrahama rozpoczyna się od słów: po tych wydarzeniach, to znaczy po serii zbawczych interwencji Boga w życie Patriarchy. Interwencje te sprawiły, iż ten stary już człowiek poczuł się szczęśliwy i syty życia. Szczęście Abrahama dopełniło się wówczas, kiedy przyszedł na świat upragniony syn, Izaak. Innym szczęśliwym wydarzeniem było także ocalenie Izmaela, któremu Pan błogosławił, oraz zawarcie pokoju z Abimelekiem. Te wszystkie zbawcze wydarzenia wprowadziły Abrahama na stare lata w czas spełniających się marzeń. Abrahamowi zaczęło się wieść dobrze. Właśnie pośród tego szczęścia, które przecież pochodziło od Boga, o czym Abraham nigdy nie zapominał, Patriarcha zostaje wystawiony na próbę.
W życiu duchowym nie ma nigdy czasu spełnionych marzeń. Realizujemy bowiem nie tyle nasze ludzkie marzenia, co zamiary i plany Boga, których nie można nigdy do końca przewidzieć. Stąd też, jeżeli dajemy się Bogu prowadzić, będziemy ciągle na nowo zaskakiwani nieoczekiwanymi wydarzeniami. Także sam Jezus, choć przewidywał, iż koniec Jego życia będzie gwałtowny i dramatyczny, to jednak w ostatniej chwili, tuż przez rozpoczęciem męki czuje się jakby zaskoczony jej nadejściem. Modli się i prosi o oddalenie zbliżającego się kielicha goryczy.
W obecnej modlitwie chciejmy przypomnieć sobie wszystkie interwencje Boga w naszym życiu, które były źródłem ludzkiego powodzenia, naszego szczęścia. Ucieszmy się jeszcze raz tym ludzkim dobrem, które otrzymaliśmy od Boga. Dziękujmy Mu za nie. Prośmy jednak, abyśmy nie wiązali celu i sensu życia tylko z doczesnym powodzeniem w naszych ludzkich sprawach. Prośmy również o otwartość, która uczyniłaby nas gotowymi do przyjmowania niemożliwego do przewidzenia Bożego działania.
2. Abrahamie!
Rzekł (Jahwe) do niego: Abrahamie! Wymawiając imię człowieka, Bóg powołuje go do istnienia. Stwarza go. Imię jest zawsze pierwszym słowem skierowanym przez Boga do człowieka. Posługiwanie się imieniem nadaje osobowy charakter spotkaniu Stwórcy ze stworzeniem.
W kolejnym — tym razem bardzo trudnym — spotkaniu Boga z Abrahamem, Jahwe wymawiając jego imię, odwołuje się do ich osobowego związku. Odwołuje się do przyjacielskiej zależności, jaka istniała pomiędzy nimi. Zależność ta wynika z zaufania, z wzajemnego oddania i z miłości. Ta właśnie osobowa więź stanie się siłą Abrahama, dzięki której dokona rzeczy po ludzku niemożliwej. Zgodzi się złożyć w ofierze swojego syna.
Zasadniczym źródłem siły Jezusa będzie także Jego osobowa więź z Ojcem. To właśnie na tę więź będzie powoływał się Chrystus uzasadniając oddanie swojego życia. Nikt Mi go (życia) nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca (J 10, 18).
Koniecznym warunkiem pełnego wejścia w kontemplację męki, śmierci i Zmartwychwstania Jezusa jest głęboka więź z Synem, a poprzez Niego z Ojcem. Tylko dzięki niej będziemy doświadczać najgłębszego sensu wydarzeń, które w ludzkim wymiarze są bez sensu, ponieważ prowadzą ostatecznie do cierpienia i śmierci. To właśnie więź z Synem pozwoli nam przekroczyć i zwyciężyć lęk przed bólem i przed śmiercią.
W obecnej kontemplacji chciejmy uświadomić sobie naszą więź z Jezusem, a w Jezusie naszą więź z Ojcem. To właśnie dzięki tej więzi i dla jej pogłębienia potrafimy znosić trudy, zmagania i ofiary. To dzięki niej potrafimy naśladować Jezusa w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak zewnętrznym jak i duchowym (ĆD, 98), jeśli tylko On sam zaprosi nas do takiego rodzaju i stanu życia.
W obecnej modlitwie wyraźmy Ojcu oraz Jego Synowi wdzięczność za tę więź. Prośmy także, aby kontemplacja Męki Pańskiej pozwoliła nam sprawdzić głębię tej więzi oraz przyczyniła się do jej utrwalenia i umocnienia.
3. Dialogowanie z Bogiem
Kiedy Abraham wyraził pełną gotowość na przyjęcie woli Jahwe słowami: Oto jestem, otrzymał trudny, bolesny rozkaz: Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę.
Takiego wezwania Abraham w żaden sposób nie mógł przewidzieć. Uwzględniając ludzką logikę wydarzeń, którą jak każdy człowiek posługiwał się także Patriarcha, polecenie Boga praktycznie miało zniszczyć daną mu obietnicę, iż właśnie w Izaaku stanie się ojcem wielkiego narodu.
W rozkazie Jahwe podkreślona zostaje miłość Abrahama do swojego dziecka: weź twego syna jedynego, którego miłujesz. W ten sposób Bóg chce powiedzieć do Patriarchy: Abrahamie, Ja dobrze wiem, kogo ci każę złożyć w ofierze. To nie jest pomyłka, to nie jest też przypadek. Chcę, byś Mi oddał tego, którego na ziemi kochasz najbardziej. Z pewnością Abraham był gotów oddać wszystko, byle ocalić życie Izaaka. Gotów był sam umrzeć zamiast syna. Ale wezwanie Boga było jednoznaczne.
Dlaczego Bóg sięga nieraz właśnie po to, do czego człowiek po ludzku jest najbardziej przywiązany, co daje mu największą ludzką, uczuciową satysfakcję? Ponieważ z miłością emocjonalną, zamkniętą w sobie samej, wiąże się wielkie niebezpieczeństwo. Człowiek związany wyłącznie emocjonalnie z drugą osobą posiada pokusy, aby uznać ją za swoją własność; aby samemu stać się dla niej bogiem oraz ją uznać za swojego boga.
Więź ojca z synem mogła łatwo przerodzić się w posiadanie. Abraham był tylko człowiekiem. On również był narażony na taką właśnie pokusę uznania syna za swoją własność. Każda emocjonalna miłość, przywiązanie może stać się bożkiem, jeżeli człowiek zapomni o pierwszej swojej miłości, o pierwszym przykazaniu: Słuchaj, Izraelu... będziesz miłował Boga.
Bóg określa nie tylko, kogo Abraham ma złożyć na ofiarę, ale także w jakim miejscu, kiedy i w jaki sposób. Jahwe w ten sposób chciał powiedzieć Abrahamowi: Zaufaj Mi we wszystkim; to Ja cię będę prowadził. Nie działaj na własną rękę. W tym prowadzeniu jakby zapowiada ocalenie: Jeżeli Mi zaufasz, nie zginiesz; jak do tej pory byłem ci wierny, tak samo pozostanę nadal wierny.
Zauważmy, że Abraham dialogując z Bogiem nie targuje się z Nim, nie próbuje wymienić życia Izaaka na własne życie, na życie Izmaela lub też na jakąś inną ofiarę. To sam Bóg wymieni później życie Izaaka za życie przypadkowo znalezionego baranka. Mojżesz, zanim zgodzi się stanąć na czele Narodu Wybranego, by wyprowadzić go z Egiptu, będzie targował się, wręcz kłócił się z Bogiem, długo i wytrwale. Kiedy w tej kłótni wyczerpie wszystkie swoje argumenty, powie po prostu: Wybacz Panie, ale poślij kogo innego (Wj 4, 13). Dopiero pod wpływem gniewu Bożego połączonego z usilną perswazją Mojżesz w końcu ulegnie. W podobny sposób będzie się targować wielu proroków, wielu świętych, zanim przyjmie Jego wolę.
Bóg się nie dziwi, kiedy człowiek targuje się i kłóci z Nim. On wie, iż Jego wezwania mogą budzić obawy, lęki, a nawet przerażenie. Targowanie się z Bogiem jest trudną formą dialogowania z Nim. Im trudniejsze życie, im trudniejsze powołanie człowieka, tym trudniejszy i bardziej bolesny bywa dialog z Bogiem. Trzeba nam modlić się, abyśmy w naszym dialogu z Bogiem byli zawsze szczerzy; abyśmy nie silili się na puste słowa, gesty, które nie odzwierciedlają naszej wewnętrznej rzeczywistości. Bóg nie przyjmie naszych szlachetnych, ale nieprawdziwych deklaracji. Jezus nie przyjął hojnego zapewnienia Piotra, iż choćby przyszło mu umrzeć z Nim, nie opuści swojego Mistrza. Przestrzegł go natomiast przed zbytnią pewnością siebie zapowiadając jego trzykrotne zaparcie się. Otwartość i wielkoduszność człowieka wobec Boga nie może być tylko owocem jego odczuć emocjonalnych i wysiłku ludzkiej woli. Wielkoduszność jest owocem wewnętrznego otwarcia na łaskę. Wielkoduszność wobec Boga jest owocem modlitwy i zaufania. Sam Bóg udzieli nam daru hojności, ponieważ On sam jako pierwszy pragnie widzieć nas właśnie takimi: otwartymi, wielkodusznymi, hojnymi.
W jakiś niepojęty dla nas sposób w dramatycznej modlitwie w Ogrójcu Jezus wyprasza u Ojca swoje oddanie się Mu, swoją hojność wobec Jego woli. Jezus stając przed bolesnym wezwaniem, nie obawia się pytać, dialogować, dyskutować z Ojcem o tym, jaka naprawdę jest Jego wola. I choć Jezus całkowicie oddaje się Ojcu, to jednak nie zostaje Mu oszczędzony ból przyjęcia Jego woli, trud zaufania. Modlitwa Jezusa w Ogrójcu zdaje się być bardziej podobna do modlitwy Mojżesza w chwili powoływania go przez Boga, niż do modlitwy Abrahama wystawionego na próbę.
Prośmy w tej kontemplacji, abyśmy podjęli taki dialog z Bogiem, jaki dyktuje nam nasze serce, nasze życie. Módlmy się, abyśmy w obliczu trudnych wymagań życiowych, trudnych wezwań nie obawiali się wypowiadać przed Panem tego wszystkiego, co leży nam na sercu. Przedstawmy Mu nasz bunt wewnętrzny, naszą trwogę, lęki, obawy — słowem wszystkie ludzkie zastrzeżenia, które sprawiają, iż nasze powierzenie się Bogu sprawia nam ciągle jeszcze wiele trudności. Prośmy także, abyśmy mieli odwagę wypowiedzieć również wszystkie nasze duchowe pragnienia i szlachetne zamiary, choć są one złączone z naszymi wewnętrznymi obawami.
4. Potem wrócimy do was
Nazajutrz rano Abraham osiodłał swego osła, zabrał z sobą dwóch swych ludzi i syna Izaaka, narąbał drzewa do spalenia ofiary i ruszył w drogę do miejscowości, o której mu Bóg powiedział.
Przyjmując wezwanie Abraham przekłada je na konkretne czyny. Abraham przygotowuje podróż dokładnie. Pomyślał o wszystkim. Także o drzewie, za pomocą którego ma spalić swoją ofiarę. Drzewo to Abraham przygotowuje osobiście. Pełnienie woli Bożej rozpoczyna się od konkretów codziennego życia. Są one nierzadko prozaiczne, mało efektowne. Są to nieraz drobne gesty. Ale właśnie pośród tych drobiazgów przygotowuje się coś bardzo ważnego: oddanie siebie samego wraz z tym, co się posiada najcenniejszego.
Bywają w naszym życiu takie chwile, kiedy musimy się zdobywać na wielkie ofiary i wielkie czyny. Ale te wielkie będą niemożliwe bez tych drobnych. Mówi o tym sam Jezus: Kto w drobnej rzeczy jest wierny... i w wielkiej będzie wierny (Łk 16, 10). Jeżeli nie sprawdzamy się w chwilach decydujących i ważnych dla naszego życia, to może właśnie dlatego, iż nie podjęliśmy trudu wierności w rzeczach drobnych.
Na trzeci dzień Abraham, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług: Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was.
Trudno nam sobie wyobrazić, co Abraham przeżywał podczas tych trzech dni. Z pewnością nie trwał w jakimś nieludzkim stoickim spokoju. Abraham był człowiekiem wrażliwym, dobrym mężem, czułym ojcem. Swojego syna Izaaka, zrodzonego już w podeszłej starości, owoc wielkiego zmiłowania Jahwe, kochał ponad wszystko. Musiał zmagać się z sobą w jakiś niezwykły sposób.
Trzy dni Abrahama w drodze są zapewne bardzo podobne do kilkugodzinnej udręki Jezusa w Ogrójcu. Podobne są także do trzech dni Maryi i Józefa, którzy z bólem serca szukali 12-letniego Jezusa. Te trzy dni Abrahama wypełniał nieustanny dialog z Bogiem. Powierzał się i prosił. W powierzeniu wyrażał prośbę, a w prośbie zawierzenie. Te trzy dni drogi oczyszczały wiarę Patriarchy. Coraz pełniej i głębiej rozumiał, iż musi zdać się jedynie na Boga i Jego zmiłowanie.
Ale w ciągu tych trzech dni Abraham stawał się człowiekiem coraz bardziej wolnym. Ta wolność nie oddalała go jednak od syna. Nie czyniła go niewrażliwym. Wolność udoskonalała miłość ojca do syna. Abraham coraz bardziej kochał swojego syna.
Oczyszczenie wewnętrzne człowieka, prawdziwa wolność nie oddala nas od ludzi, od życia. Wprost przeciwnie, czyni nas bardziej wrażliwymi, delikatnymi, otwartymi. Potrafimy kochać naprawdę tylko wówczas, kiedy jesteśmy naprawdę wolni.
I wtedy (Abraham) rzekł do swych sług: Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was. Abraham nie zabiera na górę sług. Nie chce, aby ktokolwiek z ludzi był świadkiem tej jego niezwykłej ofiary. To, czego Bóg zażądał od Abrahama, było jego wewnętrzną, intymną i jednocześnie bardzo bolesną sprawą. Słudzy nie zrozumieliby swojego pana. Być może przeszkadzaliby mu nawet w złożeniu ofiary. Składanie ofiary nie może być teatrem, w którym człowiek wystawia samego siebie na podziw i uznanie innych. Ofiara dokonuje się w cichości serca, w zamkniętej izdebce (por. Mt 6, 6).
Zauważmy jeszcze jedno niezwykłe stwierdzenie Abrahama wypowiedziane do sług, w momencie, w którym udawał się ze swoim synem na ofiarniczą górę: Pójdziemy tam, (...) a potem wrócimy do was. Wrócimy: ja i mój syn. Czyżby Abraham wierzył, że Bóg przywróci życie Izaakowi, kiedy zabije go i złoży w ofierze? Właśnie tak wierzył Abraham. Mówi o tym List do Hebrajczyków: Przez wiarę Abraham, wystawiony na próbę, ofiarował Izaaka, i to jedynego syna składał na ofiarę, on, który otrzymał obietnicę, któremu powiedziane było: z Izaaka będzie dla ciebie potomstwo. Pomyślał bowiem, iż Bóg mocen wskrzesić także umarłych, i dlatego odzyskał go (Hbr 11, 17-19).
W obecnej kontemplacji chciejmy towarzyszyć Abrahamowi w jego trzydniowej podróży. Zrozumienie jego wewnętrznych doświadczeń bardzo przybliży nam to, co działo się w sercu Jezusa podczas Jego męki i śmierci. Podobnie jak Abraham, tak i Jezus będzie łączył cierpienie i ból z całkowitym zaufaniem Ojcu.
Powierzenie swojego życia Bogu zarówno przez Abrahama, jak przez Jezusa było tak wielkie, iż obaj spodziewali się otrzymać od Niego to, co po ludzku było absolutnie niemożliwe: przywrócenie zmarłemu życia. O ile Abraham jedynie niejasno przeczuwał, w jaki sposób Jahwe przywróci życie jego synowi, o tyle Jezus z całkowitą pewnością zapowiadał swoje powstanie z martwych: Oni zabiją Go, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie — mówił jednoznacznie do swoich uczniów (Mt 17, 23). Po swoim Zmartwychwstaniu Chrystus będzie domagał się od nich, aby przypomnieli sobie wielokrotne zapowiedzi Jego powstania z martwych: Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? — pytają aniołowie niewiast u pustego grobu. Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie. Wtedy przypomniały sobie Jego słowa i wróciły od grobu, oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym (Łk 24, 5-9).
Prośmy, abyśmy w naszych doświadczeniach próby umieli przebijać się przez doświadczenie udręki wewnętrznej, cierpienia, bólu fizycznego, aby móc odkryć zapowiedź ocalenia. Nasze serce musi być wolne choćby w minimalnym stopniu, aby mogło skierować się ku Bogu w pokornej prośbie o pomoc. Kontemplacja własnego cierpienia, bólu, poczucia skrzywdzenia, wewnętrznego żalu sprawia, iż nie jesteśmy w stanie otworzyć się na przychodzące z góry zbawienie.
III. BARANA ZŁOŻYŁ W OFIERZE CAŁOPALNEJ ZAMIAST SWEGO SYNA
Abraham zabrawszy drwa do spalenia ofiary włożył je na syna swego Izaaka, wziął do ręki ogień i nóż, po czym obaj się oddalili. Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: Ojcze mój! A gdy ten rzekł: Oto jestem, mój synu — zapytał: Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie? Abraham odpowiedział: Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój. I szli obydwaj dalej. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna.
Ale wtedy Anioł Jahwe zawołał do niego z nieba i rzekł: Abrahamie, Abrahamie! A on rzekł: Oto jestem. Anioł powiedział mu: Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna.
Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna. I dał Abraham miejscu temu nazwę Jahwe widzi. Stąd to mówi się dzisiaj: Na wzgórzu Jahwe się ukazuje.
Po czym Anioł Jahwe przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: Przysięgam na siebie, wyrocznia Jahwe, że ponieważ uczyniłeś to, iż nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu (Rdz 22, 6-18).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie ołtarz, a na nim drzewo i związanego Izaaka. Dostrzeżmy także dramatyczny gest Abrahama, który bierze do ręki nóż i zamierza zabić syna. Wsłuchajmy się w słowa wysłańca Bożego, które zatrzymują rękę Patriarchy: Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna. Dalej kontemplujmy barana palącego się na ołtarzu zamiast Izaaka.
Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o wewnętrzne przekonanie wiary, iż w najtrudniejszej sytuacji Bóg ma dla nas wyjście. Prośmy także o wewnętrzne odczucie, iż ostatecznym celem każdego Bożego działania jest nasze szczęście. Tylko głębokie przekonanie wiary, iż w woli Bożej zawiera się nasze dobro, może sprawić, że staje się ona przedmiotem naszych pragnień i tęsknot.
1. Ojcze mój!
Abraham wkłada na ramiona syna drzewo do spalenia ofiary, a sam bierze nóż i ogień. Izaak niosący drzewo, na którym ma zostać spalony, przypomina nam Jezusa, który niesie swój krzyż, na którym sam zostanie powieszony. Zasadnicza różnica między nimi polega jednak na tym, iż Jezus był świadom, że umrze na drzewie krzyża i dobrowolnie przyjął tę ofiarę. Izaak idzie zaś w całkowitej nieświadomości czując się bezpiecznie u boku swojego ojca. Z jego dziecięcej nieświadomości i z zaufania, jakim chłopiec darzył ojca, wywiązuje się pomiędzy nimi serdeczny dialog. Ukazuje on ich wzajemne zaufanie i serdeczność.
Ojcze mój! — zwraca się Izaak do Abrahama. Te serdeczne słowa Izaaka skierowane do ojca przywołują nam na pamięć modlitwę Jezusa w czasie męki. Jezus również będzie wołał do swojego Ojca. To właśnie swojemu Ojcu tuż przed swoją śmiercią powierzy umiłowanych uczniów: Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata (J 17, 24). Tuż przed męką w Ogrójcu Jezus będzie wołał do Ojca i będzie błagał Go o ratunek: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie (Łk 22, 42). Umierając zaś na krzyżu będzie również wzywał Ojca: będzie prosił Go o przebaczenie dla swoich winowajców: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34), a tuż śmiercią powierzy się ostatecznie w Jego ręce: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23, 46).
Ojcze mój! (...) Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie? — pyta Izaak swojego ojca Abrahama. Odpowiedź Patriarchy może budzić nasz wielki podziw: Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój. W odpowiedzi danej synowi z jednej strony przebija całe zaufanie Abrahama do Jahwe, z drugiej zaś delikatność i czułość ojcowskiej miłości wobec syna. Ta sama bolesna rzeczywistość, która w pytaniu syna wywołuje niepokój i wewnętrzne rozdarcie, w odpowiedzi Abrahama tchnie wewnętrznym pokojem, harmonią i jednością. Odpowiedź ta odsłania, iż w czasie tej ciężkiej próby Abraham w jakiś tajemniczy sposób umie łączyć sprawy ludzkie ze sprawami Boskimi: naturalną ojcowską miłość do syna z synowskim oddaniem się i powierzeniem się swojemu Bogu Jahwe.
Sam Jezus doświadczył również wewnętrznej sprzeczności pomiędzy swoim naturalnym ludzkim pragnieniem życia (Jezus umierając był młodym człowiekiem — miał jedynie 33 lata), a wolą swojego Ojca, aby oddać życie na ofiarę za wielu. W doświadczeniu tej wewnętrznej sprzeczności Jezus modli się do swojego Ojca: Ojcze, (...) nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie! (Łk 22, 42). Jezus zdaje się na Ojca jak Abraham zdał się na Jahwe.
W obecnej kontemplacji przywołajmy nasze sytuacje wewnętrznego rozdarcia, sytuacje konfliktowe, w których doświadczamy sprzeczności pomiędzy naszymi ludzkimi pragnieniami i potrzebami a wiernością Bogu i Jego woli. Zauważmy, że sprzeczności te, podobnie jak u Izaaka, budziły nasz niepokój, poczucie jakiegoś wewnętrznego rozdwojenia, smutek, gniew na siebie i na innych. Pytajmy siebie, co robiliśmy w takich sytuacjach? Jakie były nasze pierwsze reakcje? Jakie podejmowaliśmy postanowienia? Czy nasze reakcje i decyzje były choć trochę podobne do reakcji i decyzji Abrahama i Jezusa?
Prośmy, abyśmy w naszych sytuacjach konfliktowych, w pozornych sprzecznościach pomiędzy tym, co ludzkie i Boskie, nie poddawali się zniechęceniu, smutkowi czy wręcz rozpaczy, ale szukali odpowiedzi poprzez zawierzenie Bogu. Prośmy o wewnętrzne przekonanie wiary, iż z każdej najtrudniejszej sytuacji Bóg mocen jest znaleźć dla nas wyjście.
2. Sięgnął po nóż, aby zabić swego syna
I choć istnieje ludzka sprzeczność pomiędzy obietnicą związaną z Izaakiem a rozkazem Jahwe, to jednak Abraham z żelazną konsekwencją wykonuje wszystkie czynności, aby złożyć syna w ofierze: buduje ołtarz, układa drewno, wiąże syna, kładzie go na ołtarzu i wreszcie sięga po nóż. Nie są to gesty teatralne. Abraham nie udaje. Chce być posłusznym do końca. Abraham z jednej strony otrzymuje obietnicę, iż w Izaaku stanie się wielkim narodem, z drugiej strony zaś otrzymuje polecenie złożenia syna w ofierze. Pełnienie woli Bożej wymaga wiary, zaufania w Boże działanie, wiary, że jest ono spójne. Bóg nie działa chaotycznie, przypadkowo. Nie odwołuje też nigdy raz danej obietnicy. Nie przeczy sobie samemu w swoim działaniu, nawet jeżeli takie są zewnętrzne pozory.
W tym właśnie momencie, kiedy Abraham był już gotów oddać Bogu syna — nie wątpiąc jednak w spełnienie obietnicy — przychodzi ocalenie. Jest to stały sposób zachowania się Boga. Taka jest Jego pedagogika wobec człowieka, który powierzył się Jemu bez reszty.
Przypomina mi się tutaj rekolekcyjne doświadczenie pewnego bardzo młodego człowieka, niemal jeszcze chłopca. Miał wiele neurotycznych niepokojów i lęków, które męczyły go od samego dzieciństwa. Analizując swoją historię życia łatwo odkrył ich źródła. Ale chociaż był świadom genezy swoich lęków, nie umiał sobie z nimi radzić. Lęki te dopadały go niekiedy jak sępy odbierając mu radość, odwagę i chęć do życia. Często czuł się zagubiony, bezradny i bezbronny. Pewnego wieczoru podczas rekolekcji, po udaniu się na spoczynek ogarnął go jeden z tych neurotycznych lęków, z powodu których spędzał niekiedy bezsenne noce. Tego wieczoru, uzbrojony w różne informacje i metody walki z lękiem, postanowił zmagać się z nim konsekwentnie. Nie chciał mu się poddać. Wstał z łóżka, zaczął jeszcze raz czytać rekolekcyjną broszurę o lęku, żeby sobie uświadomić raz jeszcze, że są to tylko jego własne subiektywne i neurotyczne odczucia. Niewiele to pomagało. Nie mógł się uspokoić. Dalej sięgnął po reguły o rozeznawaniu duchowym św. Ignacego Loyoli, by pełniej uświadomić sobie, że jego lęk nie pochodzi od Pana Boga i to nie On dręczy go nim. Ale i ta duchowa wiedza o lęku nie uspokoiła go wcale.
Zaczął usilnie się modlić przez dłuższy czas. Wreszcie zmęczony swoją walką i modlitwą, rozczarowany swoimi nowymi umiejętnościami zmagania się z lękiem, zrezygnował i spontanicznie powiedział do Boga: Jeżeli mam się tak męczyć całą noc, niech tak będzie. Nie jest to pierwszy raz. I w tym właśnie momencie lęk go opuścił. Poczuł się nagle, jakby cudownie, uwolniony od zmory lęku. Czuł, że zwyciężył — nie on sam, ale Bóg w nim. Aby podziękować za to doświadczenie, ubrał się i w środku nocy poszedł do kaplicy, by odprawić Drogę Krzyżową. Po powrocie do pokoju, jak wyznał, zasnął jak kamień. Z pewnością nie należy tego doświadczenia interpretować zbyt łatwo, jako całkowitego i pełnego pokonania całej postawy lękowej. Było to pojedyncze zwycięstwo. Lęk opanuje go jeszcze nie raz. Nie była to wygrana wojna, ale jedynie mała bitwa. W odczuciu tego młodego człowieka był to jednak moment decydujący. To jedno przeżycie odebrał jako wielką obietnicę, iż może wygrywać nie tylko drobne bitwy, ale całe wojny. Stwierdził: Lęk nie musi mną rządzić.
Przywołajmy w tej modlitwie kilka momentów bardzo krytycznych, w których doświadczyliśmy własnej bezradności i ludzkiej niemocy, momentów, które domagały się od nas bezwarunkowego powierzenia się Bogu. Zauważmy sprzeczność istniejącą pomiędzy pragnieniem powierzenia Bogu naszego życia, a oporem wynikającym z lęku i obawy o siebie, z naszej małoduszności, egoizmu, z niewiary, z przywiązania do rzeczy, do ludzi. Jakie były nasze decyzje serca w tych trudnych i decydujących chwilach? Co w nas zwyciężało? Czy w naszych wyborach serca byliśmy podobni choć trochę do Abrahama, do Jezusa czy do tego młodego człowieka, o którym wspominaliśmy?
3. Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego
Wezwanie skierowane do Abrahama — złożenie syna w ofierze — wpisuje się w cały kontekst kulturowy i religijny czasów, w których żył Patriarcha. Narody Palestyny owych czasów, składały na ofiarę bogom swoje dzieci. Interpretacja tej próby w naszym kontekście kulturowym i religijnym jest nieporozumieniem. Zgorszenie wielu humanistów i innych obrońców człowieka tą próbą zesłaną przez Boga na Abrahama, jest nie tylko wyrazem braku rozumienia kulturowych uwarunkowań ludzkich zachowań, ale także wyrazem pewnej obłudy. Bóg jest dawcą życia ludzkiego, Panem tego życia i ma prawo zażądać go od człowieka.
Wezwania Boże, choć są zawsze wpisane w kontekst kulturowy, w którym człowiek żyje, to jednocześnie go przekraczają. Bóg koryguje i poprawia człowieka. Bóg pogłębia i rozwija pojmowanie ofiary przez człowieka. Wszelkie zewnętrzne ofiary są tylko pomocą, symbolem ofiary serca — skruchy serca. Moją ofiarą, Boże, duch skruszony, nie gardzisz, Boże, sercem pokornym i skruszonym (Ps 51, 19).
W szczytowym momencie próby, podobnie jak na jej początku, Jahwe wzywa Patriarchę po imieniu. Tym razem wzywa dwukrotnie: Abrahamie, Abrahamie! Wzywa więc mocniej. Wyraźniej odwołuje się do ich wzajemnej przyjaźni. W każdym swoim działaniu Bóg odwołuje się do intymnej więzi, jaka łączy Go z człowiekiem. Czyni to zarówno wtedy, kiedy człowieka poddaje próbie i zabiera mu pocieszenie duchowe i odczuwalną miłość, (por. ĆD, 322) jak również wówczas, kiedy go ocala, pociesza, podnosi i zbawia. Bóg zawsze działa z miłości.
Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! — mówi Anioł w imieniu Jahwe. Zabicie Izaaka byłoby złem. Męka i śmierć Jezusa sama w sobie jest złem. Nasze smutki, strapienia, choroby, cierpienia i śmierć same w sobie są złem. Bóg nie ma upodobania w złu. Bóg go nie pragnie. Zło, cierpienie i śmierć jest tak samo dramatem Boga jak i dramatem człowieka. Ten dramat człowieka Bóg-Człowiek wziął na siebie: On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści (Iz 53, 4).
Ale to zło samo w sobie może być wykorzystane przez Boga jako miejsce spotkania, jako szczególna okazja do zbudowania jeszcze głębszej więzi zaufania i miłości. To, co jest samo w sobie złe, może stać się miejscem oczyszczenia człowieka. Jeżeli Bóg dopuszcza zło na nas, to w tym celu, abyśmy poznali, kim On jest dla nas i na czym polega nasz związek z Nim.
W obecnej kontemplacji przywołajmy raz jeszcze w naszej wyobraźni tę dramatyczną chwilę, w której Abraham posłuszny Jahwe pragnie złożyć na ofiarę Izaaka. Zauważmy determinację Patriarchy. Jest ona bowiem znakiem i zapowiedzią determinacji Boga-Ojca i wyrazem Jego nieskończonej miłości do człowieka-grzesznika: On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? (Rz 8, 32).
Prośmy w tej kontemplacji o mądrość Abrahama, o mądrość Jezusa, która pozwoli nam przeczuć sens trudnych doświadczeń życiowych: tych, w których sami uczestniczymy, jak również i tych, które dosięgają osób nam bliskich. Prośmy, abyśmy nie usprawiedliwiali Boga w jakiś tani sposób z powodu cierpienia, śmierci i zła, jakie istnieją na świecie. Tanie tłumaczenie Boga spłaszcza zarówno obraz Boga, jak też samą ludzką rzeczywistość. Prośmy także, byśmy nie ulegali równie niebezpiecznej pokusie oskarżania Boga i czynienia Go osobiście i bezpośrednio odpowiedzialnym za każde zło istniejące na świecie. Każde zło, które ostatecznie zawsze pozostanie dla nas jakąś tajemnicą, wiąże się z ludzkim grzechem: grzechem pierworodnym oraz z naszym grzechem osobistym.
4. Barana złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna
Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna.
Izaak ocalał. Ojcowie Kościoła widzieli w ocaleniu Izaaka proroctwo odnoszące się do każdego człowieka. Każdy z nas ocalał tylko dlatego, że Jezus Chrystus, Baranek Boży, oddał się za nas w całopalnej ofierze na krzyżu. Zagubiona owca, baranek uwikłany w zaroślach, z jednej strony symbolizuje grzesznika uwikłanego w grzechu, ale z drugiej strony jest także obrazem Boga-Człowieka, który sam dobrowolnie uwikłał się w ludzką nieprawość biorąc na siebie jej tragiczne skutki. Poprzez Wcielenie dokonuje się utożsamienie grzesznika z Jezusem. Syn Boży stając się człowiekiem staje się pierwszym grzesznikiem, nie poprzez grzechy osobiste, ale poprzez skutki wszystkich naszych grzechów, które spadły na Niego: On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas (Iz 53, 5).
I dał Abraham miejscu temu nazwę Jahwe widzi. Stąd to mówi się dzisiaj: Na wzgórzu Jahwe się ukazuje. Miejsce ofiarowania Izaaka, podobnie jak miejsce ukrzyżowania Jezusa, dzięki interwencji Boga, staje się jednocześnie miejscem ocalenia życia, miejscem zmartwychwstania.
Jahwe widzi wszystko. Wszystko w naszym życiu dzieje się pod czułym, widzącym okiem Boga. Poprzez trudności i ludzkie słabości On sam nas prowadzi do życia. Poprzez krzyż i śmierć prowadzi nas do zmartwychwstania. Wyrażenie Jahwe widzi jest innym nazwaniem Bożej Opatrzności. Doświadczenie próby pozwala zawsze jednocześnie doświadczyć Bożego wejrzenia, doświadczyć Bożej Opatrzności.
Na wzgórzu Jahwe się ukazuje. Pan ukazuje się — objawia się człowiekowi w tym miejscu, w którym człowiek przyjmie najtrudniejszą Jego wolę i zaufa jej bez reszty. Wola Boża jest zawsze miejscem objawiania się Boga człowiekowi; wola Boża jest miejscem spełnienia się obietnicy danej człowiekowi przez Boga.
Góra Moria, na której Abraham wypełnił wolę Jahwe, jak również góra Golgota, na której Jezus wypełnił wolę swojego Ojca stają się górami obietnicy. Do Abrahama Jahwe mówi: Przysięgam na siebie, wyrocznia Jahwe, że ponieważ uczyniłeś to, iż nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie... Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego, że usłuchałeś mego rozkazu. Sam Bóg gwarantuje spełnienie się tej obietnicy. Bóg życiem swojego Jednorodzonego Syna gwarantuje, że spełni się to, co obiecuje. A ponieważ człowiek i tak Bogu nie uwierzył, Bóg-Człowiek oddał życie dla uwiarygodnienia swojej obietnicy. Jezus Chrystus, Jego śmierć i Zmartwychwstanie, jest spełnieniem przysięgi Boga Jahwe danej Abrahamowi i jego potomstwu.
Jezus na górze Golgocie również otrzymuje obietnicę: Po udrękach swej duszy, ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu. (...) Dlatego w nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz, za to, że Siebie na śmierć ofiarował i policzony został pomiędzy przestępców (Iz 53, 11-12).
Ale Jezus Chrystus, który otrzymuje obietnicę, jednocześnie ją spełnia. Tajemnica Zmartwychwstania, Wniebowstąpienia, Zesłania Ducha Świętego, tajemnica Kościoła jest spełnieniem obietnicy Boga danej człowiekowi. Obietnica dana Abrahamowi jest tą samą obietnicą, którą Jahwe powtórzy później Izaakowi oraz jego synowi Jakubowi. Jest to ta sama obietnica, którą otrzyma także król Dawid, Salomon, wszyscy prorocy. Tę samą obietnicę otrzyma Maryia, Apostołowie. Tę samą obietnicę otrzymuje dziś każdy z nas. Jezus Chrystus nie tylko otrzymuje obietnicę, ale On sam ją ostatecznie spełnia. On sam staje się obietnicą. To jednocześnie w Abrahamie i w Jezusie Chrystusie Bóg błogosławi każdemu człowiekowi. W Abrahamie i w Jezusie Chrystusie wszystkie ludy ziemi życzą sobie szczęścia.
Prośmy w tej kontemplacji o wewnętrzne odczucie, iż każda Boża obietnica i każde Jego działanie ma na celu ostatecznie szczęście człowieka. Tylko głębokie przekonanie wiary, iż w każdej woli Bożej ukrywa się nasze szczęście, może sprawić, że staje się ona przedmiotem naszych pragnień i tęsknot. Święci, ludzie do końca oddani Bogu, są szczęśliwi już na ziemi. Dawali temu nieraz świadectwo właśnie w momentach największych prób i doświadczeń wewnętrznych, podobnych do próby Abrahama i Jezusa. Cierpienie związane z wyrzekaniem się siebie i własnej woli nie czyniło ich nieszczęśliwymi. Prośmy o wewnętrzne poznanie prawdy ewangelicznego paradoksu, że Jezusowe jarzmo jest słodkie, a Jego brzemię lekkie (por. Mt 11, 30).
IV. OSTATNIA WIECZERZA
Nadchodziła uroczystość Przaśników, tak zwana Pascha. Arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jak by Go zabić, gdyż bali się ludu. Wtedy szatan wszedł w Judasza, zwanego Iskariotą, który był jednym z Dwunastu. Poszedł więc i umówił się z arcykapłanami i dowódcami straży, jak ma im Go wydać. Ucieszyli się i ułożyli się z nim, że dadzą mu pieniądze. On zgodził się i szukał sposobności, żeby im Go wydać bez wiedzy tłumu. Tak nadszedł dzień Przaśników, w którym należało ofiarować Paschę. Jezus posłał Piotra i Jana z poleceniem: Idźcie i przygotujcie nam Paschę, byśmy mogli ją spożyć. Oni Go zapytali: Gdzie chcesz, abyśmy ją przygotowali? Odpowiedział im: Oto gdy wejdziecie do miasta, spotka się z wami człowiek niosący dzban wody. Idźcie za nim do domu, do którego wejdzie, i powiecie gospodarzowi: Nauczyciel pyta cię: Gdzie jest izba, w której mógłbym spożyć Paschę z moimi uczniami? On wskaże wam salę dużą, usłaną; tam przygotujecie. Oni poszli, znaleźli tak, jak im powiedział, i przygotowali Paschę. A gdy nadeszła pora, zajął miejsce u stołu i Apostołowie z Nim. Wtedy rzekł do nich: Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał. Albowiem powiadam wam: Już jej spożywać nie będę, aż się spełni w Królestwie Bożym. Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie rzekł: Weźcie go i podzielcie między siebie; albowiem powiadam wam: odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu, aż przyjdzie Królestwo Boże. Następnie wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie połamał go i podał mówiąc: To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę! Tak samo i kielich po wieczerzy, mówiąc: Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana (Łk 22, 1-20).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Ostatnią Wieczerzę Jezusa wraz z Jego uczniami. Chciejmy skupić naszą uwagę na momencie ustanowienia Eucharystii. Zauważmy jak Jezus bierze chleb, odmawia dziękczynienie, łamie go i podaje uczniom mówiąc: To jest Ciało moje, które za was będzie wydane. Następnie bierze kielich z winem, również błogosławi, podaje uczniom mówiąc: Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej.
Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o łaskę uczestniczenia z Jezusem w Jego męce i śmierci, byśmy mogli razem z Nim doświadczyć tego, co działo się w Jego sercu w tych dramatycznych dla Niego chwilach. Prośmy także, abyśmy kontemplując mękę poznali wierność Jezusa swojemu Ojcu oraz abyśmy poznali Jego nieskończoną miłość do swoich uczniów. Będziemy też prosić o wielką miłość do Eucharystii, by Msza św., Komunia św. i adoracja Najświętszego Sakramentu stały się dla nas źródłem intymnego zjednoczenia z Bogiem oraz źródłem coraz pełniejszej miłości braterskiej.
1. Judasz szukał sposobności, żeby im Go wydać
Kiedy Judasz Iskariota dołączył w charakterze zdrajcy do spisku Sanhedrynu przeciw Jezusowi, wszystko było gotowe, aby Chrystusa aresztować. Szukano jedynie okazji, aby uczynić to bez wywoływania zamieszek. Jezus bowiem miał ciągle wielu zwolenników wśród ludu. Judasz, jeden z Dwunastu, mając bezpośredni dostęp do Mistrza o każdej porze dnia i nocy, postanowił ułatwić faryzeuszom uwięzienie Jezusa i sam szukał sposobności, żeby im Go wydać bez wiedzy tłumu (Łk 22, 6). W takiej atmosferze zdrady i osaczenia Jezus i Jego uczniowie mieli wspólnie spożyć Wieczerzę Paschalną.
Do spraw związanych z przygotowaniem Paschy Jezus wybrał najbardziej zaufanych: Piotra i Jana, i im polecił przygotować Ostatnią Wieczerzę. Oni Go zapytali: Gdzie chcesz, abyśmy ją przygotowali? Odpowiedział im: Oto gdy wejdziecie do miasta, spotka się z wami człowiek niosący dzban wody. Idźcie za nim do domu, do którego wejdzie, i powiecie gospodarzowi: Nauczyciel pyta cię: Gdzie jest izba, w której mógłbym spożyć Paschę z moimi uczniami? On wskaże wam salę dużą, usłaną; tam przygotujecie. (Łk 22, 9-12). W taki oto zakonspirowany sposób Jezus wskazuje miejsce uczty, aby Judasz nie mógł powiadomić o nim wrogów Jezusa. Chrystus pragnął udaremnić w ten sposób swoje aresztowanie przed odbyciem uczty lub też w czasie jej trwania.
Chciejmy wczuć się w tę atmosferę zagrożenia i spisku, która otaczała Jezusa przed Ostatnią Wieczerzą. Zauważmy, że Jezus nie podejmuje żadnych kroków, aby zdemaskować zdrajcę i w ten sposób udaremnić cały spisek. Jezus, Bóg-Człowiek, zna wszystkie wydarzenia, przez które będzie musiał przejść. On jakby sam kieruje nimi; wchodzi w nie dobrowolnie. Chrystus pozwala się osaczyć przez wrogów, a najbliższemu uczniowi nie przeszkadza, aby Go zdradził. W ten sposób spełnia się wola Ojca.
Prośmy, abyśmy przeniknęli naszym sercem oddanie i wierność Jezusa swojemu Ojcu oraz abyśmy poznali Jego nieskończoną miłość do swoich uczniów (także do Judasza) i Jego miłosierdzie wobec wszystkich nieprzyjaciół.
2. Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami
Dla Żydów Pascha była najpiękniejszym i najbardziej czystym świętem. Obchodzili ją tak, jak nakazał im Bóg w czasach niewoli egipskiej (J.-P. Roux). Pascha była także centralnym świętem, wokół którego skupiało się całe życie religijne Narodu Wybranego. Każdy Żyd tęsknił za Paschą i wyczekiwał jej. Również Jezus tęsknił za tą Ostatnią Paschą. Daje temu wyraz na samym początku Wieczerzy: A gdy nadeszła pora, zajął miejsce u stołu i Apostołowie z Nim. Wtedy rzekł do nich: Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał. Albowiem powiadam wam: Już jej spożywać nie będę aż się spełni w Królestwie Bożym (Łk 22, 14-16).
Wreszcie nadeszła pora, godzina (por. J 13, 1) oczekiwana przez Jezusa z jakąś niezwykłą Boską miłością i ludzką udręką (por. Łk 12, 50). Mówił o niej swoim uczniom wiele razy, ale oni nie zrozumieli tego powiedzenia; było ono zakryte przed nimi tak, że go nie pojęli (Łk 9, 45). Jezus karci wprawdzie swoich uczniów za ten brak zrozumienia, ale nie zniechęca się. Z cierpliwością przypomina im o mającej nadejść godzinie przejścia z tego świata do Ojca, ponieważ zaufał swoim umiłowanym uczniom do końca, jak Ojciec zaufał Jemu. To miłość Jezusa do uczniów kazała Mu wierzyć, że nadejdzie także dla nich czas zrozumienia tajemnicy Jego męki, śmierci i Zmartwychwstania.
Gdy (...) zajął miejsce u stołu i Apostołowie z Nim: Jezus nie zwraca już uwagi na słabość uczniów, która za kilka godzin jeszcze raz objawi się z całą mocą. W najtrudniejszym momencie wszyscy Go opuszczą. W tym momencie jednak Jezus pragnie całkowicie otworzyć swoje serce przed uczniami objawiając im swoją miłość: Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał. Ten krótki czas, jaki im pozostał, pragnie spędzić z nimi w całkowitej jedności, miłości i pokoju.
Uroczysty czas uczty paschalnej, czas przyjaźni i wzajemnej miłości staje się zapowiedzią wiecznego przebywania razem z uczniami w Królestwie Bożym. Ta wieczerza jest ostatnią tutaj na ziemi i nie będzie już innej, aż przyjdzie ta wieczna, w Królestwie niebieskim.
Kontemplujmy Jezusa zasiadającego z uczniami do Ostatniej Wieczerzy. Chciejmy wczuć się w ten uroczysty, podniosły nastrój, nad którym unosi się jednak ciężka atmosfera bliskiego rozstania i niepewności uczniów. Dołączając do grona Dwunastu poczujmy się zaproszeni do stołu. Wsłuchujmy się w słowa Jezusa, przypatrujmy się Jego postawie, Jego gestom. Przyjmijmy z radością słowa: Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami. Te słowa Chrystus powtarza nam w każdej Eucharystii, która jest uobecnieniem Ostatniej Wieczerzy.
Dziękujmy Jezusowi za Jego gorące pragnienie spożywania Paschy z nami. Prośmy również, abyśmy nigdy nie zobojętnieli na tę miłość, by Jego zaproszenie budziło w nas ciągły niepokój serca: nienasyconą tęsknotę za Jego nieskończoną, odwieczną miłością. Módlmy się także o głębokie przekonanie wewnętrzne, iż gorąca miłość Boga do nas nie ulega zniweczeniu czy pomniejszeniu wskutek naszych ludzkich słabości. Miłość Boga nie zależy od naszej ludzkiej ułomności i biedy.
3. Łamanie Chleba, błogosławienie Kielicha
W czasie uroczystego posiłku paschalnego Jezus odmawiał z uczniami przepisane modlitwy. Spożyli wspólnie baranka paschalnego przygotowanego według szczegółowego przepisu; spożywano też niekwaszony chleb, kosztowano wina, gorzkich ziół oraz czerwonego sosu przyrządzanego w starodawny sposób. Spożywanie potraw, picie wina i ziół odbywało się według ściśle określonej kolejności i według przepisanego rytuału.
Kiedy jednak zakończono przepisaną ucztę, Jezus wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie połamał go i podał mówiąc: To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę! Tak samo i kielich po wieczerzy, mówiąc: Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana. Wszystkie modlitwy i gesty w czasie Paschy żydowskiej, które wykonywał ojciec rodziny czy mistrz wspólnoty, były określone przez prawo i należało trzymać się ich bardzo wiernie. Stąd też niemałym zaskoczeniem dla uczniów musiały być te dwa nowe w swej treści obrzędy: łamanie chleba i błogosławienie kielicha.
Uczniowie jedli podany im połamany chleb, który uobecniał wydane i połamane przez straszliwą mękę i śmierć krzyżową Ciało Jezusa. Pili także błogosławione wino, uobecniające w sposób realny wylaną za nich krew Syna Bożego. Śmierć Jezusa, która nastąpiła kilka godzin później na Kalwarii, już się dokonała w momencie ustanowienia Eucharystii, w czasie absolutnym, mistycznym (J.-P. Roux). W ten sposób Bóg-Człowiek w czasie Ostatniej Wieczerzy, antycypuje to, co ma się wnet rozegrać. Wydał już w Wieczerniku swe życie na ofiarę za nasze grzechy (por. Iz 53, 10).
Co rozumieli uczniowie, którzy przed chwilą spożywali to Ciało i tę Krew? — pyta F. Mauriac. Syn Człowieczy był z nimi przy stole i jednocześnie każdy z nich czuł Go w sobie samym, czuł, jak pulsuje życiem, jak goreje niby płomień, który jest orzeźwieniem i rozkoszą. Po raz pierwszy na tym świecie dokonał się cud posiadania Tego, którego się umiłowało, wcielenia się w Niego, żywienia się Nim, zjednoczenia się z Jego istotą, przekształcenia się w Jego żywą miłość.
W obecnej kontemplacji prośmy gorąco, abyśmy przezwyciężając przyzwyczajenie, osłuchanie czy może nawet pewną religijną rutynę, pozwolili Jezusowi odsłonić przed nami rąbka wielkiej tajemnicy wiary, która w niej jest ukryta. Módlmy się, aby i w nas dokonał się cud posiadania Tego, którego pragniemy miłować, wcielenia się w Niego, żywienia się Nim, zjednoczenia się z Jego istotą, przekształcenia się w Jego żywą miłość (F. Mauriac).
4. To czyńcie na moją pamiątkę!
Po dokonaniu łamania chleba i błogosławieniu kielicha Jezus poleca uczniom: To czyńcie na moją pamiątkę! Kościół wypełnia te słowa Jezusa w sposób dosłowny. W obrzędzie Mszy św. kapłan bierze najpierw kawałek niekwaszonego chleba, jakiego Żydzi używali w czasie Paschy, i powtarza nad nim słowa Jezusa: To jest Ciało moje... Następnie bierze odrobinę wina zmieszanego z kilku kroplami wody i mówi: To jest Krew moja... Wierzymy mocno, że poprzez powtórzenie przez kapłana tych prostych słów i gestów Jezusa uobecniamy w sposób rzeczywisty Jego śmierć krzyżową i Jego Zmartwychwstanie. Wierzymy również, iż ten sakramentalny znak dokonuje również rzeczywistej przemiany chleba w Ciało Jezusa, a wina w Jego Krew. Przemienione chleb i wino spożywane przez nas staje się naszą komunią, źródłem najgłębszego zjednoczenia z Jezusem oraz między braćmi.
W obecnej kontemplacji obejmijmy pamięcią i wyobraźnią nasze uczestnictwo w Eucharystii w ciągu całego naszego życia. W sposób szczególny chciejmy powrócić do przeżycia pierwszej Komunii świętej. Przywołajmy całą atmosferę święta, radości i życzliwości tego dnia. Jeżeli to możliwe, odszukajmy zdjęcia z Pierwszej Komunii św., aby w ten sposób pomóc sobie w przywołaniu tej atmosfery. W tym kontekście dziękujmy Jezusowi za Jego eucharystyczną obecność w tym dniu i w całym naszym późniejszym życiu.
Zauważmy jednak, że nasze uczestnictwo we Mszy św. nie zawsze było naznaczone atmosferą miłości, radości i święta. Było ono niekiedy uwikłane w ludzką słabość, w lenistwo, w rutynę, brak uwagi i skupienia. Przeprośmy Jezusa, iż tak często przystępowaliśmy do sprawowania Jego Pamiątki z małą wiarą i bez większego wysiłku duchowego. Prośmy Go o wielką miłość do Eucharystii. Prośmy także, aby Msza św., Komunia św. i adoracja Najświętszego Sakramentu stały się dla nas źródłem intymnego zjednoczenia z Bogiem oraz źródłem coraz pełniejszej wzajemnej miłości braterskiej.
5. Sakrament kapłaństwa
Ostatnia Wieczerza jest momentem ustanowienia nie tylko sakramentu Eucharystii, ale również sakramentu kapłaństwa. To do swoich umiłowanych uczniów Jezus powiedział: To czyńcie na moją pamiątkę! W ten sposób zostali ustanowieni pierwszymi szafarzami Eucharystii.
A oto dwa piękne świadectwa Ojców Kościoła, które mogą nam pomóc zrozumieć wielkość i głębię tajemnicy hierarchicznego kapłaństwa: Kapłani są pośrednikami pomiędzy Bogiem a człowiekiem, a przez swe słowa odpędzają niegodziwość spośród ludzi. Klucz miłosierdzia Bożego został złożony w ich ręce i rozdzielają życie ludziom wedle swej woli. Umocniła ich moc ukryta, (...) aby mogli wykazać w sposób widzialny miłość Boga. (...) Swą miłość okazał On w sakramencie, który przekazał istotom ziemskim, aby dzięki temu darowi ludzie umieli współczuć innym ludziom. Swój dar potężny przekazał kapłanom Kościoła, aby nim umacniali słabych ludzi, którzy zawinili przez grzech.
O kapłanie, jak wielką jest funkcja, którą sprawujesz, jakże czcigodni są szafarze ognia i ducha! Któż wyrazi w sposób dostateczny wielkość twego urzędu, przekraczającego swoją mocą istoty niebieskie. (...) Anioł jest kimś wielkim, (...) ale jeśli porównać twoje posługi do jego, to jest od ciebie mniejszy. Serafin jest święty, Cherubin jest piękny (...) Gabriel jest chwalebny, Michał jest wielki — ich imię jest już tego świadectwem, a jednak w każdej chwili kłaniają się przed tajemnicą złożoną w twoje ręce. (...) Z miłością poddają się woli ukrytej w sprawowanych przez ciebie tajemnicach i czczą funkcje przez ciebie spełniane. (...) Podziwiajmy wielkość twego urzędu pełnego majestatu, który poddał swej mocy niebo i ziemię. Kapłani Kościoła otrzymali moc na ziemi i rozkazują bytom niebieskim i ziemskim (Narsai, 502 r.).
Św. Jan Chryzostom napomina natomiast, aby nasze życie było zgodne z wielkością powołania, które nam zostało dane: Słuchajmy my kapłani i ci, którzy są im poddani, jakiegośmy dostąpili zaszczytu, słuchajmy i drżyjmy! Dał nam bowiem na spożycie swoje Święte Ciało, siebie samego dał nam na ofiarę. Jakże się usprawiedliwiamy, jeśli po takim pokarmie dopuszczamy się takich grzechów, gdy pożywając Baranka, stajemy się wilkami, gdy pożywając Baranka, stajemy się żarłoczni jak lwy? Ta bowiem tajemnica Eucharystii wymaga, abyśmy byli wolni nie tylko od zdzierstwa, ale nawet od małej nieprzyjaźni. Ta tajemnica jest tajemnicą pokoju i nie pozwala, abyśmy przywiązywali się do bogactw. Jeśli bowiem on nie oszczędził siebie samego, to na co zasługiwalibyśmy, gdybyśmy dbali o majątek, a nie dbali o duszę, dla której On siebie nie szczędził?
W obecnej kontemplacji chciejmy sobie przypomnieć wszystkich kapłanów, który towarzyszyli i nadal towarzyszą nam w naszej drodze duchowej. Podziękujmy Jezusowi za ich posługę, za ich pracę, za ich trud. Módlmy się za nich, aby świadectwo ich słowa było zgodne ze świadectwem ich życia, aby odpowiadali hojnie na swoje powołanie.
Jeżeli natomiast jesteśmy sami kapłanami lub też przygotowujemy się do tej posługi, chciejmy wejść w całą historię naszego powołania kapłańskiego i z tej perspektywy zadajmy sobie kilka zasadniczych pytań: Czy jestem wdzięczny Bogu za dar powołania? Czy pielęgnuję w moim życiu intymny, oblubieńczy związek z Jezusem? W jaki sposób moje kapłaństwo wpływa na moje codzienne życie: na moją modlitwę, posługę bliźnim, sprawowaną Eucharystię? Czy staję się podobny do Jezusa ubogiego, czystego i posłusznego Ojcu?
V. UMYCIE NÓG APOSTOŁOM
Było to przed Świętem Paschy. Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował. W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydać, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? Jezus mu odpowiedział: Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział. Rzekł do Niego Piotr: Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał. Odpowiedział mu Jezus: Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną. Rzekł do Niego Szymon Piotr: Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę! Powiedział do niego Jezus: Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy. Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: Nie wszyscy jesteście czyści. A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem (J 13, 1-15).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawimy sobie Jezusa, który wstaje od wieczerzy, zdejmuje wierzchnią szatę, bierze prześcieradło, przepasuje się nim. Następnie nalewa wody do miednicy. Podchodzi do uczniów i zaczyna im umywać nogi. Wsłuchajmy się też w słowa Jezusa: Jeżeli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną.
Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić, abyśmy w geście umycia nóg przez Jezusa odkryli tajemnicę pokory Boga wobec człowieka oraz tajemnicę delikatności i kruchości Jego Boskiej miłości wobec każdego z nas. Prośmy o pokorne uznanie, iż także nasze doświadczenie miłości jest kruche, ponieważ buduje na naszej kruchej wolności. Módlmy się, abyśmy coraz odważniej otwierali się na miłość, byśmy umieli o nią prosić: prosić o przyjęcie miłości i o ofiarowanie jej nam.
1. Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?
W obecnej kontemplacji powrócimy do jednego szczegółu Ostatniej Wieczerzy, który stosunkowo szeroko opisuje św. Jan Ewangelista: do umycia nóg uczniom przez Jezusa. Umywanie nóg było prostą czynnością wykonywaną nieraz wielokrotnie w ciągu dnia. W umyciu nóg w czasie Ostatniej Wieczerzy nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że gestu tego dokonał właśnie Jezus. Umywanie nóg było bowiem niską posługą, którą zwyczajnie wykonywali tylko niewolnicy (por. 1 Sam 25, 41). Na pewno nigdy nie wykonywał jej w rodzinie ojciec rodziny, a we wspólnocie mistrz wspólnoty.
Tym niezwykłym gestem Chrystus objawia uczniom tę samą tajemnicę Boskiej miłości, którą wyrazi podczas tej samej Wieczerzy poprzez ustanowienie Eucharystii. Egzegeci podkreślają, że umycie nóg Apostołom zastępuje u św. Jana opis ustanowienia Eucharystii, którego brakuje w jego Ewangelii. Zarówno poprzez umycie nóg, jak i poprzez Eucharystię Jezus pragnie zapewnić umiłowanych uczniów o swojej nieskończonej miłości: miłości aż do końca. Tą miłością darzy każdego z nich, niezależnie od tego, kim jest w danej chwili. Jezus nie patrzy teraz na swoich uczniów przez pryzmat ich opornych serc, przez pryzmat ich niewierności, która niedługo jeszcze raz objawi się z całą mocą.
Jezus dobrze wie, że w czasie zagubienia się uczniów w dniu Jego męki, doświadczenie Jego miłości będzie dla nich oparciem. Jego miłość będzie ich nadzieją. Jezus wie również, iż światło Jego miłości rozproszy ciemności złączone z Jego cierpieniem, poniżeniem, z Jego okrutną śmiercią na krzyżu. To właśnie doświadczenie miłości Jezusa uchroni uczniów przed ostatecznym zwątpieniem i rozpaczą.
Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował. Godzina przejścia staje się godziną największego i najbardziej wyraźnego świadectwa o miłości Boga do człowieka. W chwili poprzedzającej przejście Jezus nie chciał używać samych słów. Do słów Mistrza Jego uczniowie już się trochę przyzwyczaili. Jezus chciał użyć mocnego i bardzo wyrazistego znaku; znaku, który wzbudzając zdziwienie i zaskoczenie, zostanie zapamiętany przez uczniów na zawsze.
Jezus wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. W obecnej modlitwie przypatrujmy się ze zdziwieniem każdemu gestowi Jezusa: patrzmy, jak Jezus wstaje od stołu, zdejmuje wierzchnią szatę, przepasuje się szerokim płótnem, nalewa wody do miednicy, bierze ją i podchodzi do każdego z uczniów i umywa mu nogi.
Zauważmy proste i naturalne zachowanie się Jezusa oraz zdziwienie i zaskoczenie uczniów. Każdy z nich zadaje sobie pytanie, co On robi? Piotr daje wyraz swojemu zaskoczeniu i zdziwieniu: Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? (...) Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał. Zdziwienie Piotra i innych Apostołów pięknie opisuje Cyryllonas, syryjski pisarz z V w.: Pan ochoczo umywał uczniom nogi i z radosnym obliczem im służył. Ujął ich stopy, a nie spłonęły, umywał je i nie zajęły się płomieniem, oczyścił ich ze śladów wysiłku i zmęczenia i umocnił na drogę. Przystąpił do Szymona, ten zaniepokojony powstał i począł błagać: Aniołowie w niebie okrywają swe nogi z bojaźnią, że mogą spłonąć, a Ty, Panie przyszedłeś objąć nogi Szymona i służyć mu. (...) Ty, Panie, chcesz mi umyć nogi? Któż może spokojnie tego słuchać? Ty, Panie, chcesz mi umyć nogi: Jak to przyjmie ziemia? Wieść o Twoim czynie zadziwi wszak wszystkich. Ta wiadomość z ziemi nasyci duchy niebieskie.
Tym niezwykłym gestem Jezus pragnie jeszcze raz powiedzieć uczniom to, co już im wielokrotnie mówił słowami: Kocham każdego z was, kocham miłością pełną, absolutną. Oddaję się z miłości każdemu z was. Uniżam się jak niewolnik, aby wam służyć. Wyniszczam własne życie, abyście wy mogli żyć. Klękam przed wami w pokorze, aby was prosić o przyjęcie mojej miłości. Ty Piotrze, Janie, Judaszu, Mateuszu, jesteś teraz panem mojej miłości i możesz zrobić z nią, co zechcesz. Proszę cię jednak, abyś ją przyjął. Proszę cię, ale nie zmuszam cię do tego. Prawdziwa miłość bowiem jest zawsze pokorna. Ona nigdy nie używa przemocy i gwałtu. Ona nigdy nie zniewala. Prawdziwa miłość zawsze daje wolność.
To właśnie miłość Jezusa, który klęczy u stóp Apostołów, objawia nam delikatność i kruchość miłości, każdej miłości. Także miłości Boga. Miłość jest delikatna i krucha, ponieważ można ją zlekceważyć, odrzucić. Także tę największą — miłość Boga, odwołując się do swojej wolności człowiek może zlekceważyć i odrzucić. Odrzucając ją, głęboko ją ranimy. Każda miłość podlega zranieniu. Również miłość Boga do człowieka podlega zranieniu.
Piotr nie chce, aby Jezus umył mu nogi, ponieważ nie umie i nie chce zgodzić się na kruchość i delikatność miłości Boga do człowieka. Nie umie przyjąć prawdy, iż jego Mistrz pozwoli się raczej ukrzyżować, niż złamie ludzką wolność. Piotr nie chce przyjąć bezradności Boga wobec złego użycia wolności przez człowieka.
Prośmy w obecnej kontemplacji o odczucie tajemnicy delikatności i kruchości każdej miłości. Prośmy, abyśmy umieli nieustannie rozeznawać zmienność naszych uczuć, pragnień i nastrojów wewnętrznych, które mogą stać się przyczyną zlekceważenia objawiającej się w naszym życiu miłości: miłości Boga i ludzkiej miłości. Prośmy także o pokorne uznanie, iż nasze doświadczenie miłości budowane jest na wolności. Nikt nie może nam narzucić miłości, nawet sam Bóg. Ale my również nie możemy żądać miłości od nikogo. Możemy się jedynie na nią otwierać, możemy jedynie o nią prosić. Módlmy się, abyśmy umieli otwierać się na miłość, abyśmy umieli o nią prosić: prosić o przyjęcie miłości i o ofiarowanie nam jej. Daj mi jedynie miłość Twą i łaskę, albowiem to mi wystarcza (ĆD, 234).
W obecnej kontemplacji zwróćmy szczególną uwagę, że Jezus umywa nogi także Judaszowi. Judasz nie bronił się jednak przed tym niezwykłym gestem. Uniżenie się Mistrza przed nim było dla niego jeszcze jednym dowodem Jego bezradności. Judasz utwierdził się, iż nie może naśladować Kogoś tak naiwnego. Judasz reprezentuje postawę siły, życiowego sprytu, cwaniactwa, które każe mu na wszystkim zarabiać. Uczeń ten — korzystając ze swej wolności — zranił Jezusa w Jego miłości. Odrzucona miłość zawsze cierpi. Także odrzucona miłość Boga cierpi.
Cyryllonas tak komentuje umycie nóg Judasza przez Jezusa: Jezus zbliżył się z miłością, tak samo do wszystkich. Przystąpił też do Judasza i umył mu nogi. Jękła ziemia, choć jest bez ust. Podniosły głos na ten widok kamienie w murach. Spuściłem głowę, usłyszałem głos płaczu. Przerażająca mowa wyszła z ust owieczek: co bardziej podziwiać i na kogo patrzeć. Podwójne zdziwienie w nas się rodzi. Czy o tym myśleć, który siedząc, knuje zabójstwo i zdradę, czy o tym, który pełen miłosierdzia myje nogi zbrodniarza. Dziwili się bardzo, gdy ręka Pańska tknęła zdrajcy. Nie wyjawił Mistrz jego złości, lecz odniósł się do niego jak do innych.
W obecnej kontemplacji przyglądajmy się, w jaki sposób Jezus umywa nogi innym Apostołom. Zauważmy w sposób szczególny, jak Jezus umywa nogi Judaszowi. Jest to bowiem dla nas niezwykły znak miłości, miłości aż do śmierci i to śmierci krzyżowej. Umycie nóg Judaszowi przez Jezusa wciela w życie przykazanie miłości nieprzyjaciół.
2. Jeżeli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną
Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później to będziesz wiedział — mówi Jezus do Piotra. Chciejmy uznać z pokorą, że również i my nie rozumiemy do końca ofiarowanej nam przez Jezusa miłości, że często nie widzimy i nie rozumiemy tego, co On robi z nami i dla nas. Przyczyną braku dostrzegania i rozumienia miłości jest, podobnie jak w przypadku Piotra, fałszywy obraz Boga. Nierzadko upieramy się jak Piotr: Nie, nigdy mi nie będziesz umywał nóg.
Ale co naprawdę skrywa się za sprzeciwem Piotra? Całą swoją postawę Piotr mógłby wyrazić w słowach: Nie potrzebuję, Panie, Twojego uniżenia, nie potrzebuję Twojej posługi. Ja sam dam sobie radę. Trzeba mi może jedynie trochę więcej popracować nad sobą. Trochę więcej się wysilić, itp. Ale Jezus wyjaśnia Piotrowi: Jeżeli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną. Nie, Piotrze, nie dasz sobie rady. Twoje przekonanie o własnych możliwościach jest fałszywe. Jeżeli nie pozwolisz, abym ci usłużył, jeżeli nie pozwolisz, abym umarł za ciebie, nie wytrwasz w mojej miłości, nie będziesz miał udziału ze Mną. Jeżeli się to nie stanie, zwróć Mi powierzone przeze Mnie klucze. Jeśli się to nie stanie, odjęta ci będzie władza. Jeśli się to nie stanie, nie możesz być moim uczniem. Jeśli się to nie stanie, nie będziesz mógł kosztować mego ciała (Cyryllonas).
Piotr pozwolił umyć sobie nogi, więcej, prosił nawet o umycie mu rąk i głowy. Posługę Jezusa przyjął szczerze, ale była to szczerość pozbawiona głębi. Piotr nie znał bowiem naprawdę swojego serca, jeszcze bardzo uwikłanego w ludzką dumę. W swoim zadufaniu Piotr jeszcze raz będzie usiłował zbawić już nie tylko siebie samego, ale także Jezusa. W Ogrodzie Oliwnym będzie chciał mieczem oddalić godzinę Jezusa. Jezus nie będzie go już strofował, jak czynił to przedtem. Przypomni mu jedynie, że jest to metoda ludzi tego świata; metoda pozbawiona sensu, ponieważ wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną (Mt 26, 52). Miecz powiększa jedynie zło obecne w świecie.
Dopiero trzykrotne zaparcie się Jezusa powali Piotra ostatecznie, rzuci go na kolana przed Jezusem. Pewny siebie Piotr zapłacze jak dziecko. Raz na zawsze zwątpi w swoje własne siły. Zobaczy w końcu swoje pyszne serce. Pozwoli Jezusowi obsłużyć się. Pozwoli naprawdę umyć sobie nogi. Przyjmie Jezusową śmierć jako znak Jego przebaczającej miłości.
W obecnej kontemplacji chciejmy usiąść pośród Apostołów. Wyobraźmy sobie, iż Jezus podchodzi do nas i także nam umywa nogi. Przyjmijmy ten gest bez oporu, bez buntu. Dziękujmy Jezusowi za niego. Jezus czyni to niezależnie od tego, kim jestem i jak Go kocham. Na umycie nóg niczym sobie nie zasłużyłem. Jest mi ono ofiarowane całkowicie dobrowolnie.
Jezus pragnie mi usłużyć niezależnie od tego, co tkwi w moim sercu: czy jest ono niewinne i wierne jak serce Jana, czy też jest zadufane w sobie i strachliwe jak serce Piotra, czy też nieufne jak serce Tomasza, czy nawet skłonne do zdrady jak serce Judasza. Jezus klęka przede mną i błaga mnie, abym przyjął Jego posługę; prosi mnie, abym oddał Mu moje grzechy. Prosi mnie o to, by mógł umrzeć dla mnie. Uświadomię sobie, że oto jestem panem Jego miłości. On czyni się moim sługą. Mogę tę miłość zlekceważyć i odrzucić; mogę stwierdzić, że jej nie potrzebuję, że sam dam sobie radę. Więcej, mogę ją nawet oskarżyć. Człowiek może wszystko zrobić z Bogiem, który klęka u jego stóp.
Przyznajmy z pokorą, że nie rozumiemy tego, co Pan robi dla nas. Pomimo tego przyjmijmy Jego posługę z zaufaniem i wdzięcznością. Jezus daje nam obietnicę, że kiedyś zrozumiemy to, co On robi teraz dla nas. Człowiek nie musi zrozumieć Boga, aby Go przyjąć. Aby móc przyjąć miłość Bożą, trzeba jej najpierw zaufać. Zrozumienie miłości przychodzi wraz z jej przyjęciem i zaufaniem jej.
Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? Powtórzmy Jezusowi te słowa Piotra, ale niech nie będą one wyrazem oporu i sprzeciwu, ale zdziwienia, które zamienia się w adorację i wdzięczność. Wsłuchajmy się w odpowiedź Jezusa: Tak, chcę ci umyć nogi, chcę ci usłużyć Moją śmiercią na krzyżu, chcę oddać Moje życie za ciebie. Chcę cię przekonać raz na zawsze, jak bardzo cię kocham i jak bardzo zależy Mi na twojej miłości.
3. Dałem wam przykład
A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem.
Jezus pragnie nas przekonać o swojej miłości po to, abyśmy — napełnieni nią — miłowali się tak, jak On sam nas umiłował. Winniście sobie nawzajem nogi umywać, winniście w pokorze posługiwać sobie nawzajem, przekonywać się o swojej wzajemnej miłości, umierać jedni dla drugich. Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci (1 J 3, 16). To właśnie miłość do braci najpełniej świadczy, na ile pozwoliliśmy Jezusowi umyć sobie nogi, na ile pozwoliliśmy obsłużyć się Bogu, na ile prawdziwe jest nasze przyjęcie śmierci Jezusa poniesionej za nasze grzechy.
Wzajemna miłość uczniów nie może różnić się od miłości Jezusa. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem (J 15, 12). Nie chodzi o jakąkolwiek miłość, ale o miłość na wzór Jezusa. Właśnie ta miłość, na wzór miłości Jezusa ma być znakiem, po którym ludzie spoza Kościoła, poganie, poznają nas uczniów Jezusa.
W dzisiejszym świecie nienawiści, odwetu i przemocy uczniowie Jezusa mają się wyróżniać. Chrześcijanin ma ukazać życiem, że miłość trudna i ofiarna jest możliwa. Nie pokochamy jednak człowieka, który nas krzywdzi, upokarza, lekceważy i wykorzystuje, jeżeli najpierw nie pozwolimy umyć sobie nóg, jeżeli nie wyrazimy zgody, aby Jezus umarł za nasze grzechy. Będziemy w stanie pokochać każdego wroga, jeżeli uznamy, że jako grzesznicy sami byliśmy nieprzyjaciółmi Boga, a On nas przygarnął i oddał za nas swoje życie.
Pan umył nogi uczniom i nakazał im miłość: widzicie, jak wam służyłem i co poleciłem! Oto was umyłem i oczyściłem, radośnie przeto idźcie do Kościoła, stąpajcie po złym bez obaw, deptajcie śmiało głowę węża! Zdążajcie drogą swą bez lęku, głoście po miastach wasze słowo. Siejcie Ewangelię w krajach, zaszczepiajcie miłość w sercach ludzi! Głoście Ewangelię przed królami, objawiajcie swą wiarę przed sędziami. Oto Ja, Bóg wasz, uniżyłem się i służyłem wam, by przygotować Paschę doskonałą i uweselić oblicze całego świata (Cyryllonas).
W zakończeniu obecnej kontemplacji jeszcze raz wyobrażę sobie, iż Jezus podchodzi także do mnie osobiście i umywa mi nogi. Będę kontemplował każdy Jego gest, każdy Jego ruch. Poddam się najpierw temu, co Jezus dla mnie czyni, następnie opowiem Jezusowi o wszystkich odczuciach i pragnieniach, które zrodzą się w sercu pod wpływem tego niezwykłego gestu miłości i pokory. Umycie nóg Apostołom i nam niech będzie znakiem powierzenia się miłości Boga i prośbą o Jego miłość.
Zabierz, Panie i przyjmij
całą wolność moją,
pamięć moją i rozum,
i wolę mą całą,
cokolwiek mam i posiadam.
Ty mi to wszystko dałeś -
Tobie to, Panie, oddaję.
Twoje jest wszystko.
Rozporządzaj tym w pełni
wedle swojej woli.
Daj mi jedynie
miłość twą i łaskę,
albowiem to mi wystarcza.
Amen (ĆD, 234).
VI. MODLITWA JEZUSA W OGRÓJCU
Potem wyszedł i udał się, według zwyczaju, na Górę Oliwną; towarzyszyli Mu także uczniowie. Gdy przyszedł na miejsce, rzekł do nich: Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. A sam oddalił się od nich na odległość jakby rzutu kamieniem, upadł na kolana i modlił się tymi słowami: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie! Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go. Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię. Gdy wstał od modlitwy i przyszedł do uczniów, zastał ich śpiących ze smutku. Rzekł do nich: Czemu śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie (Łk 22, 39-46).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa klęczącego na modlitwie w Ogrójcu w ciemnościach nocnych. W bliskiej odległości uczniowie są zmorzeni snem. Dostrzeżmy krwawy pot, który spływa po twarzy Jezusa. Zauważmy też krople krwawego potu padające na ziemię. Wsłuchajmy się z uwagą w słowa modlitwy: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!
Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy, abyśmy wśród naszych rozlicznych pokus naśladowali gorące pragnienie Jezusa pełnienia we wszystkim woli Ojca. Prośmy także o wielkie pragnienie modlitwy. Tylko bowiem modlitwa zapewni nam ostateczne zwycięstwo nad wszelkimi siłami, które opierają się w nas Bogu.
1. Kuszenie Jezusa w Ogrójcu
Po spożyciu Paschy i po ostatnich pouczeniach Jezus udaje się na Górę Oliwną. Towarzyszą Mu także Jego uczniowie. Wstępując na Górę Oliwną Jezus realizuje ostatni etap swojego wielkiego wstępowania do Jerozolimy, które rozpoczął tajemnicą Przemienienia na górze Tabor. W niedługim czasie miało się dokonać to, co Jezus zapowiadał wielokrotnie: Oto idziemy do Jerozolimy i spełni się wszystko, co napisali prorocy o Synu Człowieczym. Zostanie wydany w ręce pogan, będzie wyszydzony, zelżony i opluty; ubiczują Go i zabiją, a trzeciego dnia zmartwychwstanie. Oni jednak nic z tego nie zrozumieli. Rzecz ta była zakryta przed nimi i nie pojmowali tego, o czym była mowa (Łk 18, 31-34). Przedtem uczniowie nie rozumieli sensu zapowiedzi, a teraz nie przeczuwali bliskości zapowiadanych wydarzeń. Ale mimo braku rozumienia towarzyszą Jezusowi w tym ostatnim odcinku drogi, jak wcześniej towarzyszyli Mu podczas całego Jego wstępowania do Jerozolimy.
Uczniowie idą wiernie śladami Mistrza. Jeżeli nawet powodowani lękiem opuszczą chwilowo swojego Mistrza i rozproszą się jak owce bez pasterza, to jednak po Jego Zmartwychwstaniu na powrót zgromadzą się razem wokół Niego. W jedności na modlitwie będą też oczekiwać zesłania Ducha Świętego. Ich śmierć męczeńska będzie naśladowaniem gwałtownej śmierci krzyżowej Mistrza. Tak spełnią się słowa Jezusa: Pamiętajcie na słowo, które do was powiedziałem: Sługa nie jest większy od swego pana. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać (J 15, 20).
I chociaż w życiu uczniów były chwile słabości, niewierności i upadków, a nawet jak w wypadku Piotra — zaparcie się Jezusa, to jednak w ich naśladowaniu Mistrza istnieje pewna ciągłość. I właśnie owa ciągłość jest istotna. Ona pozwala kontynuować pójście za Jezusem pomimo chwil niewierności.
Również i w naszym życiu chwile ułomności, poszczególne upadki nie przekreślają naszej zasadniczej wierności Jezusowi. Jeżeli jesteśmy świadomi naszych niewierności, uznajemy i wyznajemy je przed Nim, On patrzy na nas z miłosierdziem, jak patrzył na Piotra i swoich zagubionych uczniów. Także i w naszym życiu duchowym liczy się przede wszystkim owa ciągłość bycia z Jezusem, która nie zostaje przekreślona chwilą niewierności. Kontemplując Mistrza i Jego uczniów towarzyszących Mu na Górę Oliwną, dziękujmy Jezusowi za to, iż również nam dał głębokie pragnienie bycia wiernymi Mu. Wypowiedzmy przed Jezusem nasze pragnienie coraz pełniejszego poznawania Go, kochania oraz coraz wierniejszego wstępowania w Jego ślady. Prośmy, aby pragnienie to w nas nieustannie rosło. Prośmy także, abyśmy z odwagą przyznawali się do chwil słabości, aby one nie rzucały się cieniem na naszą wierność Jezusowi.
2. Męka Jezusa źródłem pokoju i radości
Jezus dociera na Górę Oliwną, z której nie ma już powrotu. Z tego miejsca zostanie zabrany przemocą przez swoich nieprzyjaciół. Na Górze Oliwnej rozpoczyna się godzina Jezusa. Dla tej godziny przyszedł na świat. Do tej jednej godziny przygotowywał się całe swoje życie. Na Górze Oliwnej Jezus nie tylko rozpocznie mękę, ale także z tego samego miejsca — z Góry Oliwnej — po swoim Zmartwychwstaniu wstąpi do Ojca, aby zasiąść po Jego prawicy.
Tak więc już sam początek męki Jezusa zapowiada Jego przyszłą chwałę. I chociaż w trzecim tygodniu Ćwiczeń duchownych rozważamy mękę i śmierć Jezusa na krzyżu, to jednak nieustannie mamy świadomość, iż rozważania te dotyczą Jezusa Zmartwychwstałego. Kontemplacja męki bez perspektywy zmartwychwstania byłaby jedynie zanurzaniem się w jakiejś ciemnej tragedii, pełnej smutku i zwątpienia. Rozważania o męce i śmierci Jezusa, choć trudne i bolesne, dzięki zmartwychwstaniu oczyszczają nasze serca, przynoszą nam pokój, rodzą wewnętrzną radość. Ten związek męki i śmierci Jezusa z Jego Zmartwychwstaniem doskonale ukazuje sztuka wczesnochrześcijańska. Na freskach katakumb, na sarkofagach, na mozaikach bazylik pierwszych wieków nie znajdujemy drastycznych scen męki i śmierci Jezusa. Jezus cierpiący i umierający na krzyżu jest jednocześnie ukazany, jako zwycięzca jako triumfujący Pan i władca. Oto przykład. Na jednym z sarkofagów rzymskich z czwartego wieku w scenie koronowania cierniem żołnierz nakłada Jezusowi na głowę wieniec laurowy, a nie koronę cierniową. Wieniec taki wręczała bogini Wiktoria zwycięskiemu wodzowi wracającemu z wojny. W innej scenie tego samego sarkofagu Jezus wstępujący na Golgotę niesie krzyż, ale nie jako drzewo hańby, na którym zostanie powieszony, a raczej jako sztandar zwycięstwa nad wrogami. Te sceny męki przedstawione w sztuce wczesnochrześcijańskiej uczą nas duchowego, mistycznego odczytywania i przeżywania męki i śmierci Jezusa.
Rozważania, w których będziemy łączyć mękę Jezusa z Jego chwalebnym Zmartwychwstaniem nie będą nas przygniatać swoim ciężarem, ale będą prowadzić do nadziei, będą nam dawać wewnętrzne pocieszenie. Kontemplacja cierpień Jezusa ukaże nam wprawdzie wielkość naszego grzechu, ale tylko po to, abyśmy mogli lepiej doświadczyć nieskończonego miłosierdzia Bożego, które objawia się w całym przejściu paschalnym Jezusa. Rozważania męki ukażą nam także drogę naśladowania Jezusa. Jeżeli pragniemy pójść za Jezusem, nie możemy pominąć Jego krzyża. Jezus zaprasza nas do dźwigania go razem z Nim. Daje nam też obietnicę, iż razem z Nim zmartwychwstaniemy i będziemy królować na wieki.
3. Kuszenie na Górze Oliwnej
Na Górze Oliwnej szatan przypuszcza na Jezusa i Jego uczniów ostatni decydujący atak. Góra Oliwna staje się miejscem wielkiego kuszenia. Gdy przyszedł na miejsce, rzekł do nich: Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. Przestrogę tę powtórzy Jezus jeszcze raz, gdy zastanie uczniów śpiących ze smutku. Zapyta: Czemu śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie.
Kuszenie, nawet najsilniejsze, choć jest nieodłącznym elementem życia ludzkiego, nie pomniejsza jednak naszego człowieczeństwa. Jezus, Wcielony Syn Boży, doświadczył również kuszenia. Jest rzeczą ogromnie ważną, abyśmy przyjęli właściwą postawę wobec pokusy, abyśmy mieli świadomość, że w samej pokusie nie ma cienia grzechu. Niezdrowe poczucie winy wywołane jedynie samą pokusą, sprawia, iż koncentrujemy się na niej i czujemy się nią już jakoś zbrudzeni. Chore poczucie winy wobec samej pokusy sprawia, iż łatwo wchodzimy z nią w niebezpieczny dialog. Aby pokonać pokusę, potrzeba wolności wobec niej. Wolność ta wyraża się w wewnętrznym przekonaniu, iż jest ona czymś zewnętrznym wobec naszej wolnej woli. I chociaż pokusa dręczy nas nieraz swoją natarczywością, to jednak nie jesteśmy odpowiedzialni za nią samą i nigdy nie determinuje ona naszych decyzji i czynów. W chwilach udręczenia pokusami, w chwilach zmęczenia walką, przychodzi nam niekiedy pragnienie, by móc uwolnić się od pokus, aby żyć w atmosferze rajskiego wyciszenia i spokoju. Jest to jednak pragnienie nierealne, pragnienie złudne.
Prośmy, aby kontemplacja Jezusa kuszonego na pustyni, na Górze Oliwnej oraz na krzyżu ukazała, że doświadczenie pokusy ściśle wiąże się z naszym bytowaniem na tej ziemi. Jeżeli Jezus, jedyny niewinny spośród synów ludzkich, musiał stawiać czoła pokusie, to o ileż bardziej my, którzy jesteśmy zranieni grzechem pierworodnym, grzechem naszych bliźnich oraz naszym osobistym grzechem. Dziękujmy Jezusowi za to, że stał się podobny do nas we wszystkim, także w byciu kuszonym. Prośmy, abyśmy pośród naszych rozlicznych pokus naśladowali Jego gorące pragnienie pełnienia tylko woli Ojca. Prośmy także, aby Jego modlitwa: Ojcze, nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie była także naszą zasadniczą modlitwą w chwilach każdej pokusy.
4. Dramatyczna walka i krwawy pot
A gdy się modlił, wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go. Pogrążony w udręce, jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię.
Modlitwę Jezusa na Górze Oliwnej św. Łukasz ukazuje jako wewnętrzną dramatyczną walkę. W Jezusie zmagają się dwie siły. Pierwsza z nich, to naturalna, ludzka siła życia, która opiera się obciążeniu się grzechami całej ludzkości. Ta naturalna siła życia buntuje się przeciwko cierpieniu i chce uratować życie fizyczne od śmierci. Ludzki instynkt życia i ludzkie poczucie sprawiedliwości są w Jezusie mocne, jak w każdym człowieku. Był bowiem do nas podobny we wszystkim, oprócz grzechu. Druga siła ma charakter duchowego, mistycznego związku z Ojcem. Jest to siła odwiecznej miłości Ojca do Syna, siła odwiecznego pragnienia Syna bycia wiernym swojemu Ojcu we wszystkim. Siła ta płynie z intymnej więzi Syna z Ojcem. Jezus w Ogrójcu broni się przed pokusą nieufności wobec woli Ojca. Opiera się przed pójściem za odruchami swojej ludzkiej natury.
W swojej udręce Jezus nie jest jednak sam. Anioł wysłany przez Ojca jest znakiem Jego obecności. Ta właśnie obecność Ojca umacnia Jezusa w dalszym zmaganiu się. Doświadczywszy tej obecności, Jezus jeszcze usilniej się modlił. Użyte przez św. Łukasza na określenie udręki ducha słowo greckie: agonidzomai, oznacza wysiłek atletów. Parafrazując słowa Ewangelisty moglibyśmy powiedzieć: Jezus walczy jak atleta, aby zwyciężyć słabość swojej ludzkiej natury. Tego samego słowa agonidzomai używa także Jezus w napomnieniu: Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi (Łk 13, 24). To, co Jezus określił jako bardzo trudne dla uczniów: przejście przez ciasne drzwi, jest najpierw bardzo trudne dla Niego samego. On sam jako pierwszy przechodzi przez ciasne drzwi. W ten sposób staje się dla całej ludzkości drogą do Ojca. Swoją walką o wypełnienie woli Ojca Jezus rozpoczyna walkę niezliczonych rzesz swoich naśladowców.
Dramatyzm walki Jezusa podkreśla Jego pot, który był jak gęste krople krwi sączące się na ziemię. Jest to wprawdzie bardzo rzadkie zjawisko, ale dobrze znane medycynie. Towarzyszy ono stanom najwyższej trwogi lub skrajnej rozpaczy (J.-P. Roux).
Teraz właśnie ludzka strona natury Jezusa chwyta nas za serce. Ten człowiek osaczony śmiercią, wdychający ją razem z zapachem nocy, nie może sprawić, by Jego ciało nie lękało się i nie buntowało: ma lat trzydzieści trzy i musi umierać. Żadna scena w Ewangelii, nawet scena kuszenia na pustyni, nie dociera tak głęboko do prawdy psychologicznej. Dobrze znamy (z naszego własnego życia) to strwożone serce, ten umysł tak bardzo zepchnięty na bezdroża, że błaga Boga o cud, który byłby zaprzeczeniem i przekreśleniem całej Jego działalności. (...) Męczennicy śpiewający podczas tortur niewiele nas uczą lub uczą zbyt wiele, tak bardzo wyjątkowa zdaje się być podtrzymująca ich łaska (H. Daniel-Rops). Jezus swoim konaniem w Ogrójcu aż do krwawego potu uczy nas więcej. Jest nam łatwiej Go zrozumieć. Z Nim jest nam łatwiej się utożsamiać, łatwiej nam Go naśladować.
Kontemplując ze czcią Jezusa strwożonego, Jezusa zalanego krwawym potem, prośmy Go, aby On sam zaprosił nas do przeżywania Jego straszliwej męki i śmierci na krzyżu. Przykład Jezusa ukazuje nam, że Bóg nie potępia trwogi i słabości naszej natury (O. Lebreton). Bóg nie tylko nie każe nam, lecz nawet wprost nie pozwala niszczyć naszej ludzkiej natury. Ona jest Jego darem, Jego łaską. Wzywa nas, abyśmy wszystko, co jest w nas — także samą kruchość i słabość naszej ludzkiej natury — włączyli w przyjmowanie Jego miłości i odpowiadanie miłością na miłość. Jak Ciało Jezusa z całą Jego ludzką naturą, naznaczoną skutkami grzechu ludzkiego, stało się darem nieskończonej miłości Boga do człowieka, tak samo nasza zraniona ludzka natura winna także stać się darem miłości Boga i bliźniego.
Zwróćmy jeszcze uwagę na prawdę, że konanie Jezusa w Ogrójcu aż do krwawego potu, który wsiąka w ziemię, ma ścisły związek z grzechem pierwszego człowieka i przekleństwem rzuconym na ziemię z jego powodu: Przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie (Rdz 3, 17-19). Przekleństwo to dosięga teraz Jezusa. Jezus pracuje w krwawym pocie czoła, aby nam otworzyć ciasne drzwi prowadzące do zbawienia, aby odwołać rzucone przekleństwo.
Kontemplujmy z całą czcią krople krwawego potu Jezusa, które wsiąkają w ziemię i w ten sposób odwołują przekleństwo rzucone w raju. Dziękujmy Jezusowi za to, że dał się obarczyć naszym grzechem, abyśmy mieli życie i mieli je w obfitości. Dziękujmy Mu za Jego ciężką pracę w Ogrójcu i prośmy, abyśmy obficie korzystali z jej owoców.
5. Modlitwa warunkiem zwycięstwa nad pokusą
Gdy wstał od modlitwy i przyszedł do uczniów, zastał ich śpiących ze smutku. Rzekł do nich: Czemu śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie.
Wstanie Jezusa od modlitwy po dramatycznej, ciężkiej walce jest znakiem odniesionego zwycięstwa. Wola Ojca zwyciężyła w tym decydującym momencie dla Jezusa, a w Nim dla całej ludzkości. Wstanie od modlitwy jest także zapowiedzią powstania Jezusa z martwych. Męka i śmierć, choć chwilowo powali Jezusa na ziemię, nie zwycięży Go jednak. Zły duch posługując się grzechami całej ludzkości, nie uśmierci na wieki Syna Bożego, ale jedynie zmiażdży mu piętę. Chrystus zaś swoim powstaniem z martwych zmiażdży mu głowę (Rdz 3, 15).
O ile Jezus w Ogrójcu odniósł zwycięstwo nad pokusą, uczniowie zostali przez nią całkowicie pokonani. Gdy On się modlił, oni spali. Sen uczniów możemy dobrze zrozumieć. Gdy Jezus i uczniowie przybyli do Ogrodu, była już z pewnością późna noc. Musieli być zmęczeni. Miniony dzień pełen był głębokich przeżyć, napięć, lęku, miłości, uczuć do głębi poruszających serce człowieka (J.-P. Roux). Ewangelista dodaje jednak, iż Jezus zastał uczniów śpiących ze smutku. Nawet ci trzej wybrani nie są w stanie znieść wstępnej próby, choć trwa ona tak krótko, najwyżej kilka godzin (J.-P. Roux).
Sen ze smutku to chęć ucieczki od trudnej rzeczywistości, przed którą postawiło Apostołów ich pójście za Jezusem. Ich sen jest odruchową, nieuświadomioną próba zapomnienia o tym, co trudne i bolesne. Uciec, nie myśleć, zapomnieć — oto naturalna reakcja obronna człowieka stojącego wobec bardzo bolesnych wydarzeń. Uczniowie nie przyjęli Jezusowego napomnienia: Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. Ich ucieczka w chwili aresztowania Jezusa będzie jedynie konsekwencją poddania się pokusie odwodzącej od modlitwy; będzie konsekwencją bierności i braku walki wewnętrznej. Jeśli zło nie zostanie pokonane w sercu poprzez wytrwałą i wierną modlitwę, staje się rzeczą wprost niemożliwą pokonać je w konkretnej rzeczywistości dnia codziennego.
Reflektując nad naszym codziennym grzechem możemy łatwo zauważyć ten sam proces. Uleganie ludzkiej ułomności, słabości, poddanie się jakiejś moralnej nędzy, jest najczęściej wynikiem naszej bierności duchowej i braku zmagania się na modlitwie. By oprzeć się pokusie nie wystarczy chwilowy wysiłek dobrej woli w czasie trwania samej pokusy. Konieczna jest postawa walki na modlitwie w całym życiu. Tę konieczność modlitwy do zwycięskiej walki z pokusą przypomni Jezus ponownie swoim uczniom: Czemu śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie.
Na zakończenie naszej modlitwy prośmy, aby kontemplowany obraz Jezusa pogrążonego w dramatycznej walce w Ogrójcu uświadomił nam dramatyzm naszej ludzkiej sytuacji. Życie człowieka nie może być traktowane jak tania zabawa. Człowiek, który usiłuje uczynić ze swojego życia łatwą komedię, nierzadko przekonuje się, iż nagle życie przemienia się w bolesną i nieznośną tragedię. Prośmy o głęboką świadomość, że za nasze życie jesteśmy odpowiedzialni przed naszym Ojcem niebieskim. Prośmy także o wielkie pragnienie modlitwy, która zapewnia nam ostateczne zwycięstwo nad wszelkimi siłami w naszym sercu, które opierają się Bogu. Jedynie sam Bóg może sprawić, że nasza walka z grzechem będzie zwycięska, jak zwycięska była walka Jezusa.
VII. POJMANIE JEZUSA
Gdy On jeszcze mówił, oto zjawił się tłum. A jeden z Dwunastu, imieniem Judasz, szedł na ich czele i zbliżył się do Jezusa, aby Go pocałować. Jezus mu rzekł: Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego? Towarzysze Jezusa widząc, na co się zanosi, zapytali: Panie, czy mamy uderzyć mieczem? I któryś z nich uderzył sługę najwyższego kapłana i odciął mu prawe ucho. Lecz Jezus odpowiedział: Przestańcie, dosyć! I dotknąwszy ucha, uzdrowił go. Do arcykapłanów zaś, dowódcy straży świątynnej i starszych, którzy wyszli przeciw Niemu, Jezus rzekł: Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę? Gdy codziennie bywałem u was w świątyni, nie podnieśliście rąk na Mnie, lecz to jest wasza godzina i panowanie ciemności (Łk 22, 47-53).
To powiedziawszy Jezus wyszedł z uczniami swymi za potok Cedron. Był tam ogród, do którego wszedł On i Jego uczniowie. Także i Judasz, który Go wydał, znał to miejsce, bo Jezus i uczniowie Jego często się tam gromadzili. Judasz, otrzymawszy kohortę oraz strażników od arcykapłanów i faryzeuszów, przybył tam z latarniami, pochodniami i bronią. A Jezus wiedząc o wszystkim, co miało na Niego przyjść, wyszedł naprzeciw i rzekł do nich: Kogo szukacie? Odpowiedzieli Mu: Jezusa z Nazaretu. Rzekł do nich Jezus: Ja jestem. Również i Judasz, który Go wydał, stał między nimi. Skoro więc rzekł do nich: Ja jestem, cofnęli się i upadli na ziemię. Powtórnie ich zapytał: Kogo szukacie? Oni zaś powiedzieli: Jezusa z Nazaretu. Jezus odrzekł: Powiedziałem wam, że Ja jestem. Jeżeli więc Mnie szukacie, pozwólcie tym odejść! Stało się tak, aby się wypełniło słowo, które wypowiedział: Nie utraciłem żadnego z tych, których Mi dałeś. Wówczas Szymon Piotr, mając przy sobie miecz, dobył go, uderzył sługę arcykapłana i odciął mu prawe ucho. A słudze było na imię Malchos. Na to rzekł Jezus do Piotra: Schowaj miecz do pochwy. Czyż nie mam pić kielicha, który Mi podał Ojciec? Wówczas kohorta oraz trybun razem ze strażnikami żydowskimi pojmali Jezusa (J 18, 1-12). Wtedy opuścili Go wszyscy (uczniowie) i uciekli (Mk 14, 50).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie najpierw Judasza, który idzie na czele straży świątynnej, zbliża się do Jezusa i całuje Go. Wsłuchajmy się z uwagą w słowa Jezusa: Przyjacielu, po coś przyszedł? (Mt 26, 50). W drugim obrazie zaś zauważmy związanego Jezusa, którego straż świątynna prowadzi na przesłuchanie do Annasza i Kajfasza. Dostrzeżmy też uczniów uciekających pośród nocnych ciemności.
Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o dogłębne odczucie miłości Jezusa, który choć zdradzony przez Judasza, jednak sam dobrowolnie wydaje się w ręce wrogów. W ten sposób bierze na siebie wszystkie ludzkie krzywdy i niesprawiedliwości. Prośmy także, abyśmy wzorem Chrystusa, biorąc na siebie brzemiona innych, przerywali łańcuch zła, który zniewala ludzkość.
1. Jeden z Dwunastu
Kiedy Jezus wstał od modlitwy i po raz trzeci obudził uczniów oto nadszedł Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim wielka zgraja z mieczami i kijami od arcykapłanów i starszych ludu (Mt 26, 47). Judasz dobrze znał to miejsce, bo Jezus i uczniowie Jego często się tam gromadzili (J 18, 2). Zdrajca szedł na czele straży świątynnej. Zbliżył się do Jezusa, aby Go pocałować. Jezus mu rzekł: Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?
Św. Łukasz stawia Judasza w scenie pojmania na czele nieprzyjaciół Jezusa. Jako pierwszy podchodzi do Mistrza, aby Go zdradzić pocałunkiem. Widzimy bardzo mocny kontrast w jego zachowaniu. Stojąc po stronie nieprzyjaciół czyni znak intymnej przyjaźni. Właśnie ten podstęp i obłuda zdrajcy stawiają go na czele nieprzyjaciół Mistrza. Judasz jest pierwszym nieprzyjacielem.
Judasz, postać tragiczna, przyciągał uwagę wielu pisarzy i artystów, którzy chcieli zrozumieć najgłębsze motywy jego postępowania, chcieli zrozumieć historię jego życia. Nie brakowało w literaturze obrońców Judasza, którzy szukali usprawiedliwienia dla jego zdradzieckiego czynu. W 1984 roku ukazała się we Francji książka pt. Święty Judasz. Autor odwołując się do swojej bujnej wyobraźni czyni z Judasza bohatera wyzwolenia narodowego, które jednak nie powiodło się z powodu nieporadności politycznej Jezusa.
Zdradziecki pocałunek jest czynem, w świetle którego interpretuje się całe życie Judasza. Judasz Iskariota w katalogu imion Apostołów wymieniany jest zwykle na końcu ze wzmianką, iż to on właśnie zdradził Jezusa.
Jan Ewangelista, który najpełniej opisał sylwetkę psychologiczną Iskarioty, przytacza słowa Jezusa o Judaszu wypowiedziane po sławnej mowie w Kafarnaum, po której odeszło wielu uczniów: Czyż nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem. Mówił zaś o Judaszu, synu Szymona Iskarioty. Ten bowiem — jeden z Dwunastu — miał Go wydać (J 6, 70-71).
Wydaje się, że od samego początku swojego powołania Judasz miał trochę inną wizję swojego towarzyszenia Jezusowi, niż jego Mistrz. Twarda mowa Jezusa w Kafarnaum, jak wskazują niektórzy egzegeci, była dla Judasza punktem zwrotnym. Judasz nie łudzi się już, że Jezus spełni jego oczekiwania. Zdecydowanie odrzucił więc Jezusa w sercu. I chociaż Go odrzucił, jednak nie odszedł od Niego, jak uczynili to w tym momencie inni uczniowie. I ten właśnie wewnętrzny opór wobec Jezusa złączony z cynicznym pozostaniem z Nim, uczynił Judasza twardym.
W czasie Ostatniej Wieczerzy po zapowiedzi zdrady Judasz sam pyta, czy jest zdrajcą. Jezus odpowiada mu: Tyś powiedział. Judasz odchodzi z Wieczernika przed ustanowieniem Eucharystii. A była noc — dodaje lakonicznie Jan. Szczegół dokładnie zapamiętany przez świadka, który widział, jak otwierają się drzwi na ciemność tarasu i jak w mrokach znika postać zdrajcy biegnącego ku swej zgubie. Ten obraz godny wielkiego pisarza przywodzi na myśl inny obraz: obraz jeszcze bardziej nieprzeniknionych ciemności, w które wciągany przez potworny los i na ślepo wiedziony przez grzech zapada ów człowiek, którego opór uczynił twardym (H. Daniel-Rops).
Po odejściu z Wieczernika Judasz pojawia się na Górze Oliwnej na czele nieprzyjaciół Jezusa. I choć Jezus uprzedza zdradziecki pocałunek Judasza słowami: Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego? i sam siebie wydaje w ręce nieprzyjaciół, to jednak Judasz spełnia swój haniebny czyn zdrajcy. Całuje Mistrza, choć ten znak okazał się zupełnie zbędny dla wydania Jezusa.
Na czym polega istota grzechu zdrady? Dlaczego w momencie zrozumienia swojego błędu Judasz nie miał odwagi prosić Jezusa, jak Piotr, o przebaczenie? Kiedy Judasz odrzucił ostatecznie Jezusa, zamknął się w sobie. Odtąd prowadził podwójną grę. Powoli stawał się nie tylko twardy, ale także i cyniczny. I właśnie ta podwójna gra ostatecznie zdemoralizowała Judasza i doprowadziła go do odegrania roli zdrajcy. Długi opór wobec Jezusa uczynił serce Judasza zdradliwym. Podwójna gra uczyniła Judasza diabłem.
Będąc diabłem stał się jednocześnie małym człowiekiem, który wszystkich wykorzystuje i na wszystkim zarabia. Podkradanie ze wspólnej kasy, oszustwa, podstęp i zdrada, to owoce jego cynicznego towarzyszenia Jezusowi. Z żalem chciwca patrzy na marnowanie drogocennego olejku nardowego, który Maria wylewa na nogi Jezusa. Sam też proponuje się arcykapłanom jako zdrajca, żądając za ten czyn wynagrodzenia. Oni dają mu 30 srebrników. Jest to suma, jaką prawo Mojżesza wyznacza za niewolnika (por. Wj 21, 32).
Serce tych, którzy świadomie kroczą podwójną drogą zawsze się deprawuje. Deprawuje się serce człowieka o podwójnej moralności. Historia Kościoła, także w naszych czasach, nieustannie potwierdza to, co Ewangeliści chcieli nam przekazać wspominając tak często Judasza i opowiadając nam jego haniebną historię. Diabeł jest znudzony, diabeł niedoszły mnich (C. S. Lewis).
Każdy człowiek ma chwile zwątpienia, zagubienia i niepewności. Mieli je także wszyscy Apostołowie. W takich momentach trzeba przyjmować postawę prawego szukania wyjścia z trudności. Jeżeli człowiek jest uczciwy wobec siebie i pragnie być uczciwym wobec Boga, to — pomimo swojego zagubienia czy wręcz nędzy moralnej — zawsze odnajdzie właściwą drogę do Boga. Człowiek otwarty i szczery, nawet jeżeli ulega ludzkiej słabości, nigdy nie stanie się twardy i cyniczny.
Prośmy, aby głęboka świadomość realnego niebezpieczeństwa płynącego z sił przeciwnych Bogu, które działają w nas, czyniła nas ludźmi pokornymi, ludźmi zaufania, szczerości. Prośmy, abyśmy mieli odwagę wypowiadać otwarcie przed sobą, przed Bogiem i przed Kościołem nasze niewierności, zdrady, oszustwa. Prośmy, abyśmy nie pozwolili demoralizować się naszemu sercu.
2. Wydanie się w ręce nieprzyjaciół
Opis pojmania ukazany jest nie tyle jako uwięzienie Jezusa przez arcykapłanów, dowódców straży świątynnej i starszych (por. Łk 22, 52), ale raczej jako Jego dobrowolne wydanie się w ich ręce. W całym opisie pojmania Jezus całkowicie panuje nad sytuacją. Nawet na chwilę nie traci nad nią kontroli. Samo aresztowanie wspomniane jest zaledwie w końcowej części opisu (Łk 22, 54). Rola tłumu uzbrojonego w kije i miecze zredukowana jest w Ewangelii Łukaszowej i Janowej do roli świadków słów i czynów Jezusa. W ten sposób Ewangeliści podkreślają, że Jezus sam dobrowolnie przyjmuje kielich męki z ręki swojego Ojca.
Jan Ewangelista ponadto wyraźnie ukazuje, iż Jezus posiada Boską władzę nad swoimi nieprzyjaciółmi. Na Jego pytanie: Kogo szukacie? Jego wrogowie odpowiedzieli Mu: Jezusa z Nazaretu. Kiedy usłyszeli odpowiedź Jezusa Ja jestem, cofnęli się i upadli na ziemię. Słowa Ja jestem przywołują nam na pamięć słowa Jahwe powiedziane do Mojżesza: Jestem, który jestem (Wj 3, 14). W chwili aresztowania Jezus objawia swoim wrogom swoje Bóstwo, a mimo to dobrowolnie wydaje się w ich nieprawe ręce. To dobrowolne wydanie się w ręce wrogów sam przepowiedział: Ja życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca (J 10, 17).
W obecnej modlitwie kontemplujmy Jezusa, który dobrowolnie oddaje się w ręce nieprzyjaciół. Podziwiajmy Jego mężną uległość. Idzie na mękę jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich (Iz 53, 7). Prośmy Jezusa, aby Jego postawa była dla nas wezwaniem do naśladowania Go w tym, co dla nas najtrudniejsze i najboleśniejsze: w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak zewnętrznym jak i duchowym, jeśli tylko najświętszy Majestat twój zechce mię wybrać i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia (ĆD, 98).
3. Przestańcie, dosyć!
Towarzysze Jezusa widząc, na co się zanosi, zapytali: Panie, czy mamy uderzyć mieczem? I któryś z nich uderzył sługę najwyższego kapłana i odciął mu prawe ucho. Lecz Jezus odpowiedział: Przestańcie, dosyć! I dotknąwszy ucha, uzdrowił go.
Apostołowie towarzyszący Jezusowi w Ogrodzie Oliwnym nie rozumieją jeszcze Jego misji, nie rozumieją tego, co teraz czyni. Kierują się mentalnością starego prawa: Twe oko nie będzie miało litości. Życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, ręka za rękę, noga za nogę (Pwt 19, 21). Pytają wprawdzie Jezusa, czy mają bronić Go mieczem, ale zanim jeszcze usłyszeli Jego odpowiedź, Piotr uderzył sługę najwyższego kapłana i odciął mu prawe ucho. Jezus nie akceptuje jednak ich przemocy. Nie pozwala bronić się mieczem. Natychmiast zatrzymuje ich zbrojną akcję mówiąc: Przestańcie, dosyć! Słowa Jezusa są wyrazem Jego zniecierpliwienia wobec uczniów. Nie rozumieją oni najtrudniejszego przykazania miłowania nieprzyjaciół. Nawet to małe zło, które wyrządzili słudze, Jezus naprawia w sposób cudowny: dotknąwszy ucha, uzdrowił sługę.
Jezus nie zrzuca na innych zła, które spadło na Niego. Bierze je na siebie, by ponieść i zawiesić na krzyżu. Jako pierwszy przerywa łańcuch ludzkiej nieprawości, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Swoją postawą zaprasza nas do naśladowania Go. Przykazanie: miłujcie waszych nieprzyjaciół (Mt 5, 44) jest wezwaniem, abyśmy zło dobrem zwyciężali (por. Rz 12, 21). Jeżeli Chrystus oddał za nas życie swoje, my także winniśmy oddawać życie za braci (1 J 3, 16).
W codziennym naszym życiu, kiedy spotykają nas nawet drobne krzywdy, niesprawiedliwości, jesteśmy kuszeni, aby odpłacać złem za zło. Nasze przykre i niecierpliwe odpowiedzi, gniew, podtrzymywane urazy, chęć zemsty demaskują nasz brak miłości nieprzyjaciół. W tej kontemplacji zobaczmy całą naszą ludzką bezradność i niemoc wobec najmniejszych krzywd, niesprawiedliwości, które nas spotykają. Zobaczmy, jak bardzo jeszcze kierujemy się chęcią odwetu; jak bardzo głęboko tkwią w nas drobne nieraz urazy, których nie umiemy oddać Bogu do końca; jak bardzo przylegamy do starego prawa, które nie zna litości, ale stosuje twardą zasadę: Życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, ręka za rękę, noga za nogę. Prośmy Jezusa, który obarcza siebie naszymi cierpieniami, abyśmy dostrzegli naszą starotestamentalną mentalność. Prośmy, abyśmy wzorem Chrystusa, biorąc na siebie brzemiona innych, przerywali łańcuch zła, który zniewala ludzkość.
4. Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę
Chociaż Jezus nie odpłaca złem za zło, ale sam bierze je na siebie, to jednak nie waha się demaskować zła. Miłość nieprzyjaciół nie oznacza bowiem pochwały dla niesprawiedliwości i zła. W dobrze rozumianej miłości nieprzyjaciół nie ma lęku. Lęk wobec nieprzyjaciela sprawia, że w sytuacjach nieporozumień i konfliktów przyjmujemy postawę cierpiętniczego wycofania się z życia i pasywnej uległości. Nierzadko postawa ta jeszcze bardziej rozpala gniew i agresję człowieka, który nie umie lub też nawet nie chce rozpoznać najgłębszych motywów swojego działania.
Jezus nie lęka się tych, którzy Go krzywdzą. Z naciskiem podkreśla, że to, co Go spotyka, jest niesprawiedliwością i bezprawiem: Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę? Gdy codziennie bywałem u was w świątyni, nie podnieśliście rąk na Mnie, lecz to jest wasza godzina i panowanie ciemności. Postępowanie arcykapłanów wobec Jezusa cechuje podstęp i nieuczciwość. Działają, podobnie jak Judasz, pod wpływem szatana.
Miłość nieprzyjaciół wyraża się z jednej strony w odważnym zatrzymaniu zła na sobie i w przezwyciężaniu go dobrem; z drugiej zaś w trosce o duchowe dobro człowieka, który nas krzywdzi. Jezus w spotkaniu z ludźmi, którzy są wobec Niego niesprawiedliwi, wyraża troskę o ich najgłębsze duchowe dobro. Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to czemu Mnie bijesz? (J 18, 23) — powie Jezus słudze najwyższego kapłana, kiedy ten uderzy Go niesprawiedliwie w czasie przesłuchania. Tymi słowami Chrystus zwraca uwagę słudze nie tylko na niesprawiedliwość, której doznaje, ale także na krzywdę, jaką on sam wyrządza sobie swoim nieuczciwym postępowaniem. Pytaniem: Czemu Mnie bijesz? Jezus wzywa go do refleksji i zastanowienia się nad sobą: Kim ty jesteś, człowieku? Co ty robisz z sobą samym bijąc bezbronnego i niewinnego człowieka, który stoi przed tobą? W pytaniu Jezusa zawiera się wezwanie do widzenia siebie w prawdzie i do wewnętrznego nawrócenia. Podobne pytanie pełne miłości i troski zada Jezus Judaszowi: Przyjacielu, po coś przyszedł? (Mt 26, 50) — Przyjacielu, co ty robisz ze sobą? Dokąd zmierzasz? Jaki będzie twój koniec, jeżeli dalej tak będziesz postępował? W pytaniach Jezusa nie ma cienia zemsty, nienawiści czy ironii, ale jedynie pragnienie udzielenia pomocy człowiekowi w jego zagubieniu i słabości.
Dla nas, którzy tak łatwo czujemy się zranieni najmniejszą niesprawiedliwością, jest rzeczą bardzo trudną oddzielić niechęć i pragnienia zemsty od demaskowania zła i udzielania pomocy duchowej krzywdzicielowi. Nie jest bynajmniej rzeczą prostą oddzielić grzech od grzesznika, krzywdę od krzywdziciela, słabość od człowieka słabego. Potrzeba do tego wielkiej wolności wewnętrznej wobec doznanej niesprawiedliwości i krzywdy. Kiedy jesteśmy mało jeszcze świadomi siebie, kiedy podtrzymujemy wewnętrzne poczucie krzywdy, wówczas napominanie, zwracanie uwagi, domaganie się sprawiedliwości może łatwo stać się zracjonalizowanym odruchem niechęci i zemsty. Stąd też zanim będziemy kogokolwiek upominać, potrzebujemy modlitwy o wewnętrzną wolność i o ducha przebaczenia.
W obecnej kontemplacji przywołajmy kilka sytuacji, w których doznaliśmy, naszym zdaniem, niesprawiedliwego traktowania. Jaki był nasz pierwszy spontaniczny odruch w takiej sytuacji: zamykanie się w sobie, obrażanie się, zacięte milczenie, czy też odwrotnie — odruchowe wypowiadanie żalu, odcinanie się przykrym słowem? Czy w sytuacji skrzywdzenia i niesprawiedliwości pokonywaliśmy i przekraczaliśmy nasze naturalne spontaniczne odruchy? Przedstawmy Jezusowi owoce naszej refleksji nad sobą i prośmy Go, aby Jego wolność i odwaga wobec niesprawiedliwego traktowania Go były dla nas szkołą miłości nieprzyjaciół.
5. Ucieczka Apostołów
Kiedy Jezusa aresztowano, uczniów ogarnął paniczny lęk. Opuścili Go wszyscy (uczniowie) i uciekli (Mk 14, 50). Lęk uczniów był — po ludzku rzecz biorąc — mocno uzasadniony. Wszelkie rozruchy i bunty mające choćby mały wydźwięk polityczny w Palestynie w czasach Jezusa topiono bezlitośnie we krwi.
Jezus, Bóg-Człowiek został zdradzony, opuszczony. Otoczony dotąd życzliwością, miłością i przyjaźnią Matki, przybranego Ojca, prostych, ale przecież bardzo oddanych Mu uczniów, w Ogrójcu doświadczył nagle jednego z najbardziej przykrych ludzkich odczuć: osamotnienia, opuszczenia i zdrady.
W obecnej kontemplacji chciejmy najpierw wczuć się w osamotnienie Jezusa pozostawionego przez najbliższych, a następnie przywołajmy także nasze doświadczenia opuszczenia, samotności, zdrady. Przypomnijmy sobie ból z nimi związany. Z jakimi osobami związany jest ten ból i cierpienie? Przypomnijmy sobie także odruchowy żal, jaki rodził się czy też jeszcze rodzi się w nas.
W naszym życiu byliśmy nie tylko odrzucani, opuszczani i zdradzani, ale sami także odrzucaliśmy, opuszczaliśmy, a może nawet zdradzaliśmy innych. Przypomnijmy sobie osoby i sytuacje, w których miało to miejsce. Chciejmy wczuć się w ból tych, których zraniliśmy. Prośmy, abyśmy zrozumieli, iż w swojej męce Jezus wziął na siebie nie tylko bolesne doświadczenie wszystkich osamotnionych, opuszczonych i zdradzonych, ale także grzech odrzucania innych, grzech gardzenia innymi, grzech zdrady. Dziękujmy Mu, iż od chwili pojmania bierze na siebie i przezwycięża całą naszą niezdolność do przyjmowania i dawania miłości.
VIII. JEZUS PRZED WYSOKĄ RADĄ
Ci zaś, którzy pochwycili Jezusa, zaprowadzili Go do najwyższego kapłana, Kajfasza, gdzie zebrali się uczeni w Piśmie i starsi. (...) Tymczasem arcykapłani i cała Wysoka Rada szukali fałszywego świadectwa przeciw Jezusowi, aby Go zgładzić. Lecz nie znaleźli, jakkolwiek występowało wielu fałszywych świadków. W końcu stanęli dwaj i zeznali: On powiedział: Mogę zburzyć przybytek Boży i w ciągu trzech dni go odbudować. Wtedy powstał najwyższy kapłan i rzekł do Niego: Nic nie odpowiadasz na to, co oni zeznają przeciwko Tobie? Lecz Jezus milczał. A najwyższy kapłan rzekł do Niego: Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży? Jezus mu odpowiedział: Tak, Ja Nim jestem. Ale powiadam wam: Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego i nadchodzącego na obłokach niebieskich. Wtedy najwyższy kapłan rozdarł swoje szaty i rzekł: Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo. Co wam się zdaje? Oni odpowiedzieli: Winien jest śmierci. Wówczas zaczęli pluć Mu w twarz i bić Go pięściami, a inni policzkowali Go i szydzili: Prorokuj nam, Mesjaszu, kto Cię uderzył? (...) A gdy nastał ranek, wszyscy arcykapłani i starsi ludu powzięli uchwałę przeciw Jezusowi, żeby Go zgładzić (Mt 26, 57-68; 27, 1).
Skoro dzień nastał, zebrała się starszyzna ludu, arcykapłani i uczeni w Piśmie i kazali przyprowadzić Go przed swoją Radę. Rzekli: Jeśli Ty jesteś Mesjasz, powiedz nam! On im odrzekł: Jeśli wam powiem, nie uwierzycie Mi, i jeśli was zapytam, nie dacie Mi odpowiedzi. Lecz odtąd Syn Człowieczy siedzieć będzie po prawej stronie Wszechmocy Bożej. Zawołali wszyscy: Więc Ty jesteś Synem Bożym? Odpowiedział im: Tak. Jestem Nim. A oni zawołali: Na co nam jeszcze potrzeba świadectwa? Sami przecież słyszeliśmy z ust Jego (Łk 22, 66-71).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Zatrzymajmy się na jednym obrazie — przedstawmy sobie Jezusa poniżanego wobec Wysokiej Rady. Zauważmy bicie Go pięściami, policzkowanie Go, plucie na Niego. Dostrzeżmy też, iż Jezus znosi wszystkie te obelgi i niesprawiedliwości z wewnętrznym pokojem.
Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o to, o co wypada prosić w czasie (rozważania) męki, a mianowicie o boleść wespół z Chrystusem pełnym boleści, o udrękę serca z Chrystusem udręczonym, o łzy i mękę wewnętrzną z powodu tak wielkiej męki, którą Chrystus wycierpiał za mnie (ĆD, 203). Prośmy także, abyśmy naśladując postawę Jezusa, przyjmowali z pokorą niesprawiedliwe sądy i opinie, z którymi możemy się spotkać w naszym życiu.
1. Nocne przesłuchanie
Aresztowanego Jezusa straż świątynna, po przesłuchaniu u Annasza, powiodła do Kajfasza, wokół którego zebrała się cała starszyzna żydowska. Chrystus staje wobec tych, którym wielokrotnie mówił biada, których nazywał grobami pobielanymi: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa (Mt 23, 27).
W czasie przesłuchania Wysoka Rada stawiając zarzuty Jezusowi powoływała się na świadków. Ewangeliści nazywają jednak tych świadków fałszywymi. Wszyscy oni plątali się w zeznaniach, ponieważ były one fabrykowane, bez większej troski o jakąkolwiek dokładność i precyzję. Oskarżenia te polegały głównie na przytaczaniu zniekształconych wypowiedzi Jezusa, których nie usiłowano bynajmniej wyjaśniać. Świadectwa przeczyły sobie nawzajem. I choć podstawieni świadkowie kompromitowali cały proces, to jednak nie przejmowano się zbytnio tym faktem. Ci sami faryzeusze, którzy znani byli z legalnej dokładności i jurydycznej przesady, w przypadku Jezusa nie robili sobie najmniejszych wyrzutów z powodu łamania prawa wobec Jego Osoby. Sprawa Jezusa wydawała się im tak oczywista i przewaga nad bezbronnym człowiekiem tak wielka, iż nikt specjalnie nie starał się stwarzać pozorów rzeczywistego procesu sądowego. Proces ten był jawnym bezprawiem.
Aby zakończyć ten kompromitujący chaos przesłuchania postawiono w końcu dwóch świadków. Mieli oni ratować tę parodię sądu. Obaj zgodnie zeznali, że Jezus powiedział, iż może zburzyć przybytek Boży i w ciągu trzech dni go odbudować. Wtedy powstał najwyższy kapłan i rzekł do Niego: Nic nie odpowiadasz na to, co oni zeznają przeciwko Tobie? Lecz Jezus milczał. Ale także i te świadectwa były fałszywe, ponieważ opierały się na zniekształconym rozumieniu nauki Jezusa. Jezus nie zagrażał świątyni zbudowanej z kamienia rękami ludzkimi. Świątynię tę kochał i podziwiał, jak każdy pobożny Żyd. Jezus mówił o świątyni swojego ciała zapowiadając swoją śmierć i zmartwychwstanie.
I chociaż arcykapłan wezwał Jezusa, aby udzielił zdecydowanej odpowiedzi na ten konkretny zarzut, to jednak Jezus milczał. Ci ludzie nie przesłuchiwali Go, aby odkryć prawdę. Oni nie szukali prawdy. Zaślepieni nienawiścią i lękiem o siebie byli niezdolni do szukania prawdy. Człowiek ogarnięty namiętnością nie jest zdolny usłyszeć i zrozumieć bliźniego, który mówi prawdę. Na wszystko bowiem patrzy poprzez pryzmat swojej namiętności. Aby przerwać kłopotliwe milczenie, arcykapłan zapytał Jezusa: Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży? I chociaż arcykapłan był człowiekiem ogarniętym lękiem i nienawiścią, wezwał imienia Bożego. Teraz Jezus nie mógł dłużej milczeć. Musiał dać świadectwo prawdzie. Właśnie po to przyszedł na świat. Nie dbał o to, iż świadectwo nie będzie przyjęte, ale zostanie obrócone przeciwko Niemu. Po tym uroczystym wezwaniu arcykapłana Jezus jasno i zdecydowanie odpowiedział: Tak, Ja Nim jestem. Ale powiadam wam: Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego i nadchodzącego na obłokach niebieskich.
Dawanie świadectwa prawdzie nie może być uzależnione od korzystnych okoliczności zewnętrznych czy też od nastrojów wewnętrznych. Kiedy przywódcy narodu wybranego, wzywając na świadka samego Boga Jahwe, zadają Jezusowi pytanie o Jego pochodzenie i Jego misję, Jezus musi przemówić. Jako odpowiedzialni za naród mieli prawo wiedzieć, kim jest Ten, który podaje się za Mesjasza i jaka jest Jego misja, nawet jeżeli nie uznają Jego posłania, ale potępią Go w imieniu całego narodu i skażą na śmierć. Prawda pozostaje prawdą niezależnie od tego, czy jest akceptowana czy też odrzucana przez ludzi. Jezus daje świadectwo Prawdzie za cenę swojego życia. Odtąd za przykładem Jezusa wielu Jego uczniów będzie więzionych, upokarzanych, wyśmiewanych, torturowanych, skazywanych na śmierć tylko dlatego, że wobec niesprawiedliwych sądów i władców przyznawać się będą odważnie, iż są uczniami Jezusa.
Na tę pełną majestatu odpowiedź Jezusa: Tak, Ja Nim jestem, arcykapłan rozdarł szaty. Trzask rozdzieranego materiału zmieszał się ze słowami: Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo. Co wam się zdaje? Oni odpowiedzieli: Winien jest śmierci. Wybuchł okrzyk histerycznego oburzenia.
Po zakończeniu nocnej narady Jezus został przekazany straży świątynnej. Nastąpiła wówczas wstrząsająca scena. Zaczęli pluć Mu w twarz i bić Go pięściami, a inni policzkowali Go i szydzili: Prorokuj nam, Mesjaszu, kto Cię uderzył? H. Daniel-Rops tak komentuje tę scenę: Już nikt nie krył się ze swoją nienawiścią i nie hamował jej w żaden sposób. Nie trzeba było zachęcać tych ludzi o psychice lokajskiej, by nadużywali władzy nad człowiekiem zdanym na ich łaskę. Zresztą któż im polecił, by Jezusa szanowali? Nienawiść wybuchła w sposób najbardziej dziki, ale może i najprawdziwszy. U dostojników Świątyni była jeszcze zawoalowana pozorami praworządności; tu wśród tego wyjącego motłochu, zrzuciła zupełnie maskę. Tak więc dosłownie wypełnione zostało proroctwo Izajasza o cierpiącym Słudze Jahwe oraz proroctwo Psalmu 22, którym modlił się sam Jezus na krzyżu: Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym Mi brodę (Iz 50, 6). Ja zaś jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu. Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą, rozwierają wargi, potrząsają głową: Zaufał Panu, niechże go wyzwoli, niechże go wyrwie, jeśli go miłuje (Ps 22, 7-9).
Do narodu wybranego przyszedł wreszcie długo oczekiwany Mesjasz, którego od dawna zapowiadali prorocy. Przyszedł Ten, za którym tęskniły całe pokolenia. Przyszedł i uroczyście oświadczył: Ja nim jestem. I właśnie w momencie uroczystego objawienia się prawowitym przedstawicielom narodu wybranego, doznał od nich najgłębszego poniżenia, pogardy i odrzucenia. Człowiek splunął Bogu-Człowiekowi w twarz. Gdyby oblicze Jezusa miało w tym momencie majestatyczny blask, jaki Mu przypisujemy, to ci nieprawi ludzie trzymaliby się z daleka. Ale Jezus upodobnił się do szarego człowieka. Upodobnił się do ludzi zmęczonych, przepracowanych, pokrzywdzonych, sponiewieranych, poniżanych, prześladowanych za prawdę, za wiarę. Nie ma ludzkiego udręczenia, którego nie można by odkryć w udręczeniu i sponiewieraniu Syna Bożego.
Kontemplując odwagę Jezusa w Jego dawaniu świadectwa prawdzie pytajmy siebie, jaka jest prawda o nas samych; czy intymna więź z Osobą Jezusa jest dla nas najwyższą wartością, która decyduje o naszym sposobie myślenia, odczuwania, o dokonywanych wyborach, podejmowanych decyzjach? Czy nasza przynależność do Jezusa określa naszą tożsamość i naszą misję życiową? Czy bylibyśmy zdolni oddać życie dla Jezusa, także w śmierci męczeńskiej? To pytanie może nam wydać się niepotrzebne i nierealne w naszej sytuacji. A jednak pytanie to może być ważne. Za nim kryje się bowiem pytanie o naszą odwagę dawania świadectwa Jezusowi. Nie szukajmy odpowiedzi na zadane pytania w naszych myślach, ale odwołajmy się do naszego codziennego życia, szczególnie zaś do naszej miłości bliźniego. Nie bylibyśmy w stanie oddać życia dla Chrystusa, gdybyśmy nie oddawali życia dla naszych bliźnich. Co chcielibyśmy powiedzieć Jezusowi poniżanemu i upokarzanemu o naszym świadectwie dawanym Jemu? Za co chcielibyśmy Mu podziękować? Za co chcielibyśmy Go przeprosić?
2. Poranne przesłuchanie i wyrok Wysokiej Rady
Skoro dzień nastał, zebrała się starszyzna ludu, arcykapłani i uczeni w Piśmie i kazali przyprowadzić Go przed swoją Radę.
Przed podbiciem Palestyny przez Rzymian Sanhedryn posiadał realną władzę: wybierał króla, w czasie jego nieobecności sprawował rządy. Pod okupacją rzymską miał już tylko prawo sądzenia w sprawach religijnych (J.-P. Roux). Po przesłuchaniu u najwyższego kapłana Kajfasza, jeszcze w nocy kapłani i uczeni biegali po całym mieście, aby w trybie natychmiastowym w bardzo wczesnych godzinach rannych zwołać Wysoką Radę. Ciągle ten sam pośpiech; on to wprawia cały ten dzień w jakiś gorączkowy rytm, w pośpiech zbrodni. Skoro tylko mrok okryje wzgórza (otaczające Jerozolimę) rozpocznie się oficjalna Pascha: żaden z tych pobożnych Żydów nie mógł o tym zapomnieć (H. Daniel-Rops). Członkowie Sanhedrynu zdawali sobie sprawę, że mają bardzo mało czasu. Należało się bardzo spieszyć.
Postawienie Jezusa przed Wysoką Radą miało charakter przesłuchania, a nie formalnego sądu. Przeciwnicy Jezusa zdecydowali już dawno o Jego śmierci. Obecnie, przed wydaniem Go w ręce rzymskiego prokuratora, pragną jedynie formalnego potwierdzenia dla podjętej wcześniej decyzji. A gdy nastał ranek (...) powzięli uchwałę przeciw Jezusowi, żeby Go zgładzić.
Przesłuchanie przed Wysoką Radą było podobne do wcześniejszego przesłuchania przed najwyższym kapłanem Kajfaszem. Teraz zaniechano już tylko oskarżenia o wzbudzanie rozruchów, bo bardzo mało było dowodów na to, by Jezus chciał burzyć Świątynię (H. Daniel-Rops). Tym kolejnym przesłuchaniem chciano jedynie sprowokować Jezusa do wyznania, że jest Synem Bożym, gdyż ono mogło stanowić podstawę do oskarżenia o bluźnierstwo. Stąd też Wysoka Rada aż dwa razy zadaje Jezusowi pytanie o Jego tożsamość: Jeśli Ty jesteś Mesjasz, powiedz nam! Po pozytywnej odpowiedzi Jezusa pytają raz jeszcze: Więc Ty jesteś Synem Bożym?
Podobnie jak w przesłuchaniu nocnym u Kajfasza, tak i teraz ludzie ci nie byli uczciwi wobec Jezusa. Nie szukali prawdy. Nie nurtowało ich pytanie, kim jest naprawdę ten Człowiek. Szukali jedynie pretekstu, aby jak najszybciej mogli Go oskarżyć, potępić i skazać na śmierć w majestacie swojego prawa. Chcieli zyskać na czasie. Zdawali sobie sprawę, iż wymuszenie na Piłacie skazania tego Człowieka na śmierć nie będzie proste. Jezus otwarcie demaskuje ich zakłamanie: Jeżeli wam powiem, nie uwierzycie Mi, i jeśli was zapytam, nie dacie odpowiedzi. Tragizm sytuacji polega na tym, iż sąd Wysokiej Rady, przed którym staje Wcielony Syn Boży, występuje w imieniu Jahwe, Jedynego Boga.
Kontemplując Syna Bożego stającego przed ludzkim sądem, chciejmy sobie uświadomić, iż w ten sposób Jezus bierze na siebie grzechy niesłusznego sądzenia i potępiania, wszystkie niesprawiedliwie wydane wyroki. Sądzenie i potępianie drugiego człowieka jest wielkim grzechem, wchodzi bowiem w kompetencje samego Boga. Jezus powie wyraźnie: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni (Mt 7, 1). Ostatecznie tylko do Boga należy wydawanie decyzji o tym, kim jest naprawdę człowiek i na co naprawdę zasługuje swoim życiem i postępowaniem. Tylko sam Bóg ma bezpośredni dostęp do ludzkiego serca i On jeden wie, co naprawdę kryje się w człowieku. Niesprawiedliwe sądzenie Jezusa niech będzie dla nas wezwaniem do szukania prawdy w naszych sądach i ocenach ludzi. Prośmy także, abyśmy naśladując postawę Jezusa, przyjmowali z pokorą niesprawiedliwe sądy i opinie, z którymi możemy się spotkać w naszym życiu.
3. Mesjasz, Syn Człowieczy, Syn Boży
Jezus dając świadectwo o sobie i swojej misji, używa trzech tytułów: Mesjasz, Syn Człowieczy, Syn Boży. W tych trzech imionach Jezusa widzimy stopniowe odsłanianie Jego prawdy o sobie. Tytuł Mesjasza był dla Żydów współczesnych Jezusowi bardzo dwuznaczny, ponieważ sugerował wizję przywódcy politycznego, który wyzwoli naród wybrany spod panowania rzymskiego oraz odbuduje polityczne królestwo Izraela. Aby tytuł Mesjasza był dobrze zrozumiany, Jezus nazywa siebie także Synem Człowieczym. Jezus odwołuje się tutaj przede wszystkim do proroctwa Daniela: A oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecznego i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody (Dn 7, 13-14). Tytuł Syn Człowieczy posiada atrybuty, którymi przewyższa Mesjasza, zwanego inaczej synem Dawida: pochodzi bowiem ze świata Boskiego, transcendentnego (X. L. Dufour). Trzeci wreszcie tytuł: Syn Boży kładzie kres wszelkim wątpliwościom, kim jest Jezus. Podanie się za Syna Bożego oznacza więc szczyt Objawienia.
Wiara w Jezusa jako Syna Bożego jest punktem wyjścia do rozważania tajemnic Paschalnych Chrystusa. Męka i śmierć Jezusa mają nieskończoną Boską moc zbawczą tylko dzięki Jego Bóstwu. Św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych zachęca, aby rozważać, jak Bóstwo ukrywa się w czasie męki Jezusa (ĆD, 196). To właśnie Bóstwo Jezusa sprawia, iż wydarzenia, które w kategoriach ludzkich byłyby tylko upokorzeniem, klęską i śmiercią, stają się ostatecznie źródłem zwycięstwa, wywyższenia i życia. Mówi o tym Izajasz: Po udrękach swej duszy, ujrzy światło i nim się nasyci. (...) W nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz za to, że Siebie na śmierć ofiarował (Iz 53, 11-12). Takie właśnie zwycięskie zakończenie historii swojego życia zapowiada Jezus ludziom, którzy skazują Go na śmierć krzyżową: Lecz odtąd Syn Człowieczy siedzieć będzie po prawej stronie Wszechmocy Bożej.
Wyraźmy wiarę, iż Jezus, który stoi przed niesprawiedliwym ludzkim sądem, jest prawdziwie Synem Bożym, Panem nieba i ziemi, a panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie (Dn 7, 14).
IX. ZAPARCIE SIĘ PIOTRA
Wówczas Jezus rzekł do nich: Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy. Bo jest napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada. Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei. Odpowiedział Mu Piotr: Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię. Jezus mu rzekł: Zaprawdę, powiadam ci: Jeszcze tej nocy, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz. Na to Piotr: Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie. Podobnie zapewniali wszyscy uczniowie. (...)
Ci zaś, którzy pochwycili Jezusa, zaprowadzili Go do najwyższego kapłana, Kajfasza, gdzie zebrali się uczeni w Piśmie i starsi. A Piotr szedł za Nim z daleka, aż do pałacu najwyższego kapłana. Wszedł tam na dziedziniec i usiadł między służbą, aby widzieć, jaki będzie wynik. (...)
Piotr zaś siedział zewnątrz na dziedzińcu. Podeszła do niego jedna służąca i rzekła: I ty byłeś z Galilejczykiem Jezusem. Lecz on zaprzeczył temu wobec wszystkich i rzekł: Nie wiem, co mówisz. A gdy wyszedł ku bramie, zauważyła go inna i rzekła do tych, co tam byli: Ten był z Jezusem Nazarejczykiem. I znowu zaprzeczył pod przysięgą: Nie znam tego Człowieka. Po chwili ci, którzy tam stali, zbliżyli się i rzekli do Piotra: Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza. Wtedy począł się zaklinać i przysięgać: Nie znam tego Człowieka. I w tej chwili kogut zapiał. Wspomniał Piotr na słowo Jezusa, który mu powiedział: Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz. Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał (Mt 26, 31-35. 57-75).
...Ktoś inny począł zawzięcie twierdzić: Na pewno i ten był razem z Nim; jest przecież Galilejczykiem. Piotr zaś rzekł: Człowieku, nie wiem, co mówisz. I w tej chwili, gdy on jeszcze mówił, kogut zapiał. A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra. Wspomniał Piotr na słowo Pana, jak mu powiedział: Dziś, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz. Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał (Łk 22, 59-62).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Piotra, który po raz trzeci zaparł się Jezusa. Z oddali słychać jeszcze pianie koguta. Jezus zaś wychodząc z pałacu arcykapłana obraca się i patrzy z miłością na Piotra. Kontemplujmy najpierw wejrzenie Jezusa, a następnie gorzki, ale jednocześnie serdeczny płacz Piotra.
Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o głębokie poznanie siebie samych oraz najważniejszych motywów, którymi się w życiu kierujemy. Pełniejsze poznanie siebie uczyni nas bardziej wrażliwymi i bardziej otwartymi na Słowo Jezusa. Módlmy się także o płacz Piotra, w którym moglibyśmy wyrazić zarówno nasz żal za grzechy jak również nasze przywiązanie i miłość do Jezusa jako naszego Mistrza.
1. Zapowiedź zdrady
Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy. Bo jest napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada. Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei.
Po Ostatniej Wieczerzy i odśpiewaniu hymnu w drodze na Górę Oliwną Jezus zapowiada zgorszenie i ucieczkę uczniów w czasie Jego męki. Tą zapowiedzią pragnie przygotować ich do mężnego stawienia czoła słabości, która niedługo się w nich objawi. I chociaż uczniowie zwątpią w Niego, Jezus zapowiada jednak, że On w nich nie zwątpi. Ich słabość nie przekreśli Jego miłości do nich. Obiecuje czekać na nich w miejscu ich ulubionych wspólnych spotkań: w Galilei.
Słysząc tę zapowiedź Piotr jak zwykle reaguje bardzo szybko, wręcz nerwowo: Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię. Swoją pewność wierności Jezusowi Piotr buduje jednak tylko na osobistym subiektywnym przekonaniu. Piotr nie zna bowiem siebie samego. Nie zna najgłębszych motywacji, którymi się kieruje. Ta sama gwałtowność i niecierpliwość, z jaką Piotr zaprzecza słowom Jezusa, będzie miała miejsce także w momencie zaparcia się Mistrza. Jezus jednak ostatni raz pragnie przestrzec Piotra, upomnieć Go: Zaprawdę, powiadam ci: Jeszcze tej nocy, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz. Jezus pragnie powiedzieć Piotrowi: Nie bądź taki pewny siebie. Choć raz uwierz moim słowom. Piotr nie dał się jednak przekonać. Nie potraktował słów Jezusa na serio. Z uporem twierdził dalej: Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie. Podobnie zapewniali wszyscy uczniowie.
Słowa Piotra są zarówno wyrazem jego ludzkiej szlachetności, jak też jego poczucia wyższości i dumy. Piotr czuje się mocniejszy i silniejszy od innych: Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię. Te słowa wzięte same w sobie mogłyby wzbudzić podziw i zachwyt: Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie. Czyż nie do takiej postawy właśnie wzywał Jezus Piotra, kiedy powiedział do niego: Pójdź za Mną! (por. Mt 4, 19)? Analizując same słowa, moglibyśmy powiedzieć, że Piotr wreszcie pojął, o co naprawdę chodziło Jezusowi, kiedy tyle razy pouczał go i napominał. Ale Jezus patrzy nie na słowa i gesty. Jezus patrzy na serce. I właśnie dlatego, iż Mistrz znał dobrze serce ucznia, nie przyjął tych słów i nie ucieszył się nimi. To były tylko słowa, dźwięki. Nie miały pokrycia w rzeczywistości. Były to słowa powiedziane na wyrost. Istniała wielka rozbieżność pomiędzy tym, kim Piotr był naprawdę, a tym, co obiecywał sobie i innym.
Jezus nie mówi uczniom: Wy wszyscy zaprzecie się Mnie, ale wy wszyscy zwątpicie we Mnie; wy wszyscy zgorszycie się ze Mnie. Zgorszyć się w języku biblijnym, to napotkać nieprzewidziany kamień. Zgorszenie jest przeszkodą, która staje się zarazem pułapką. Dla uczniów nastąpi niespodziewane zderzenie między ideą, jaką mieli o Bogu, a tą która się objawi tej nocy. Bóg Izraela, wielki, potężny, zwycięzca wrogów, który nigdy nie opuści Jezusa, oto idea Boga, jaką przyswoili sobie ze Starego Testamentu. Jezus przestrzega uczniów, iż będą musieli skonfrontować to, co myślą, z tym co nastąpi (C. M. Martini). Jezus poprzez mękę i śmierć objawi im inne oblicze Boga; oblicze, którego jeszcze nie znają. To nowe oblicze Boga wywoła ich zgorszenie.
Jedną z głównych przeszkód w naszym słuchaniu Jezusa jest brak znajomości siebie samych oraz nasze fałszywe pojęcie o Bogu. Często nie docieramy do istoty słów Jezusa tylko dlatego, iż ślizgamy się po powierzchni naszych pobożnych życzeń, opartych nierzadko na nieakceptacji siebie samych i nieznajomości Boga. Jan Paweł II stwierdza, iż człowiek współczesny żyje często poza sobą, ponieważ zajęty jest zbytnio rzeczami zewnętrznymi. Piotr żył jeszcze poza sobą, zbytnio zajęty tym, co zewnętrzne i dlatego właśnie nie rozumiał najgłębszego sensu słów Jezusa. Zamiast ich słuchać, usiłować rozumieć, przyjmować je i wcielać w życie, Piotr dyskutuje z nimi. Dyskusje Piotra są jedynie jałowymi intelektualnymi konstrukcjami, które mają ukryć jego zalęknione serce.
Podobnie jak Piotr, my również często składamy Bogu różne szlachetne i ofiarne deklaracje, postanowienia. Czujemy nieraz w sobie jakąś pełnię religijnej euforii, czujemy, że my naprawdę kochamy Boga, naprawdę chcemy zmienić siebie. Jeżeli ktoś wątpi w nasze wielkie i szlachetne słowa, wówczas łatwo się obrażamy mówiąc z pretensją: Dlaczego mi nie wierzysz? Ale wystarcza, że spotyka nas jakieś małe zagrożenie, odrzucenie lub po prostu zmiana wewnętrznego nastroju emocjonalnego, a reagujemy i zachowujemy się w taki sposób, że nie poznajemy siebie samych. Prośmy w tej modlitwie o dogłębne poznanie naszego serca oraz najgłębszych motywów, którymi się ono kieruje. Słuchając Jezusa i Jego słowa odkryjemy nasze serce.
2. Nie znam tego Człowieka
Aresztowanie Jezusa było dla wszystkich uczniów szokiem. Wszyscy, a wśród nich także Piotr, opuścili Jezusa i uciekli. W tym momencie Piotr jest całkowicie zdezorientowany w swojej tożsamości. Nie wie już, kim jest, co powinien robić, jakie jest jego zadanie w Królestwie Bożym, nie wie, kim jest Jezus, którego Bóg opuszcza. To wszystko miesza się w umyśle Piotra (C. M. Martini). Mimo całego wewnętrznego chaosu, mimo budzącego się w sercu Piotra lęku, mimo zgorszenia słabością Boga, który opuszcza Jezusa Piotr nadal kocha Jezusa i dlatego idzie za Nim z daleka.
Kroczenie za Jezusem z daleka jest pewnym kompromisem Piotra. I znowu Piotrowi mogło się wydawać przez chwilę, że znalazł dobre wyjście z tej trudnej sytuacji. Błąd Piotra polegał na tym, iż śledził wszystko z daleka, a więc zewnętrznie, powierzchownie. Piotr interesuje się faktami jedynie z zewnątrz. Zadaje sobie pytanie, co stanie się z Jezusem; zostanie skazany na śmierć czy też zwolniony. A może przed Sanhedrynem da się poznać jako Mesjasz i zmusi arcykapłana i całą Wysoką Radę do uznania Jego Boskiego pochodzenia? Może jakimś niezwykłym cudem przekona ich, że jest Mesjaszem, Synem Bożym? To były jednak tylko przypuszczalne rozwiązania. Dopóki się wszystko nie wyjaśni do końca, trzeba trzymać się z daleka. Być z Nim, ale jednocześnie zachować bezpieczną odległość.
Ale, jak to często bywa w życiu, zupełnie przez przypadek Piotr zostaje wciągnięty w środek sprawy Jezusa. Zostaje postawiony w sytuacji przymusowej, w której nie może uniknąć jednoznacznego opowiedzenia się za lub przeciw. Kompromis okazał się nie tylko niewystarczający, ale wręcz niemożliwy.
Początkowo Piotr szedł z daleka. Doszedłszy na dziedziniec, usiadł sobie, a raczej ukrył się, pomiędzy służbą. Zdawało mu się, iż jest bezpieczny. Któż tutaj mógłby go rozpoznać? Ale nagle podeszła do niego pewna służąca i rzekła zupełnie niespodziewanie i jakby od niechcenia: I ty byłeś z Galilejczykiem Jezusem. Kobieta ta nie prowadziła śledztwa, ale kierowała się jedynie kobiecą ciekawością, którą w tej właśnie chwili chciała zaspokoić.
Jezus był znaną postacią w Jerozolimie. Nauczał często w miejscach publicznych. Towarzyszyli Mu także uczniowie, stąd też łatwo było rozpoznać ich twarze. Słowa służącej z pewnością bardzo zaskoczyły Piotra. Takich słów najmniej się spodziewał. Nie miał czasu na przemyślenie, jakiej powinien udzielić odpowiedzi. Już samo wahanie się zdradziłoby Piotra. Zresztą nie należało do jego natury długie zastanawianie się, jak należałoby postąpić. Jak czynił to w innych przypadkach, tak i tym razem udziela odruchowej odpowiedzi: Nie wiem, co mówisz.
W tym momencie Piotr uświadomił sobie, iż zaparł się Mistrza po raz pierwszy. Ale Jezus zapowiedział trzykrotne zaparcie się. Stąd też jakby chcąc uniknąć dalszego zapierania się Jezusa, natychmiast skierował się ku bramie. Chciał uciec. A kiedy już opuszczał to nieszczęsne dla siebie podwórze, zauważyła go inna (służąca) i rzekła do tych, co tam byli: Ten był z Jezusem Nazarejczykiem. Druga sytuacja była tak samo przypadkowa, jak pierwsza. Inna służąca chcąc jakby poprzeć swoją koleżankę, potwierdza, iż naprawdę rozpoznaje Piotra. Sytuacja robi się coraz trudniejsza, ponieważ w całą sprawę zostają włączone inne osoby, które przypadkowo znalazły się na dziedzińcu. Nacisk na Piotra był teraz znacznie większy. Piotr znowu zaprzeczył. Lęk o siebie okazał się silniejszy. Tym razem zaprzeczył pod przysięgą: Nie znam tego Człowieka.
Na dziedzińcu arcykapłana zrobił się ruch. Wszyscy dowiedzieli się, że jest tutaj jeden z uczniów Jezusa, który właśnie w tej chwili był przesłuchiwany przez arcykapłana. Sytuacja stała się trudna. Nie była to już bowiem kłótnia z jakąś kobietą. Piotr musiał stawić czoła także strażnikom, którzy pilnowali porządku. Po chwili ci, którzy tam stali, zbliżyli się i rzekli do Piotra: Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza.
Tym razem osoba, która rozpoznała Piotra, przytacza pewien dowód na to, iż Piotr był uczniem Jezusa. Dowodem tym był jego galilejski akcent. Dowód był zbyt oczywisty, stąd też należało się bardziej przekonywująco bronić. Wtedy począł się zaklinać i przysięgać: Nie znam tego Człowieka. I w tej chwili kogut zapiał. Wspomniał Piotr na słowo Jezusa, który mu powiedział: Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz. Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał.
Nie znam tego Człowieka. W tych słowach kryje się bolesna prawda o Piotrze. Bo choć wyparł się nimi Mistrza, to jednak w jakiś paradoksalny sposób tymi słowami wypowiedział to, czego w głębi swojego serca naprawdę doświadczał: Piotr rzeczywiście nie znał tego Człowieka. Ten Człowiek był dla niego w tej chwili wielką niewiadomą. Nie wiedział, co mógłby zrobić dla Niego. Obiecał Mu pójście z Nim na śmierć, a On nie chciał. Chciał bronić Go mieczem w Ogrodzie Oliwnym, skarcił go.
Jak pocałunek Judasza w Ogrójcu był tylko symbolem deprawacji wewnętrznej upadłego ucznia, tak zaparcie się Piotra było jedynie znakiem jego zagubienia, dezorientacji i zamętu wewnętrznego. Bycie z daleka, brak wewnętrznego zaangażowania, szukanie kompromisów — oto postawy, które w każdym z nas wydają z czasem gorzkie owoce wewnętrznego zagubienia, dezorientacji, braku duchowej tożsamości. Może nieraz czujemy się wewnętrznie wzywani do większego radykalizmu ewangelicznego, może nawet nosimy w sobie takie pragnienia przez dłuższy czas, ale blokuje nas lęk o siebie, lęk o własną opinię, lęk przed reakcjami ludzi. Stąd też wolimy się nie wychylać, dostosować się do innych, nie narażać się, wolimy iść z daleka. Obawiamy się nieraz zerwać z pewnymi niedobrymi zwyczajami panującymi w środowisku. To są nasze kompromisy, które każą nam grać na dwie bramki.
A kiedy, podobnie jak w życiu Piotra, zostajemy zmuszeni do jednoznacznego opowiedzenia się po którejś stronie, wówczas objawia się cała nasza dwuznaczność wewnętrzna, nieokreśloność, rozmycie, zagubienie. Sytuacje krytyczne, miast stawać się dla nas wezwaniem do wzrostu wiary i zaufania, stają się przyczyną reakcji obronnych: uciekamy w smutek, w depresję, w agresję wobec innych, w zmysłową konsumpcję, bezsenność czy niekiedy nawet w nałogowe stosowanie środków uśmierzających. Dopiero sytuacje krytyczne objawiają słabość naszej więzi z Jezusem.
Prośmy w tej kontemplacji, abyśmy umieli odkrywać nasze kompromisy, nasze dwuznaczności wobec Jezusa. Prośmy, aby Jezus wzbudził w nas pragnienie bardziej jednoznacznego, bardziej radykalnego opowiedzenia się po Jego stronie. Nasze dawanie świadectwa nie może wypływać z naszych woluntarystycznych postanowień (choćby i na śmierć pójdę z Tobą), ale z wewnętrznego doświadczenia miłości Boga. Błąd Piotra polegał na tym, że ważniejsza była dla niego jego miłość do Jezusa, niż miłość Jezusa do niego.
3. Gorzko zapłakał
Zaledwie Piotr zdołał się uwolnić od natrętów swymi kłamliwymi zaklęciami i przysięgami, dało się słyszeć pianie koguta. W sztuce wczesnochrześcijańskiej artyści niemal zawsze umieszczali u stóp Piotra koguta. O ile nam osoba Piotra Apostoła kojarzy się z kluczami, o tyle pierwszym chrześcijanom kojarzyła się najpierw z kogutem. Pianie koguta jest przełomową chwilą w jego życiu. To pianie o poranku obudziło Piotra po długim śnie. Wspomniał Piotr na słowo Jezusa, który mu powiedział: Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz. Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał.
Dopiero zaparcie się Jezusa, przysięgi i zaklinanie się, iż Go nie zna, uświadomiły Piotrowi, jak bardzo był do tej pory zaślepiony. Przypomniał sobie nie tylko te słowa Jezusa, które zapowiadały jego zaparcie się, ale wszystkie inne słowa Jezusa, nierzadko bardzo ostre i gorzkie, którymi chciał dotrzeć do jego serca. Piotr nareszcie zaczął rozumieć, że Jezus wydając się w ręce wrogów, idąc dobrowolnie na mękę i śmierć, nie przestał być Mesjaszem, Synem Bożym, co wcześniej wyznał Piotr wobec Mistrza i wszystkich uczniów.
On naprawdę chciał tego wszystkiego — musiał pomyśleć Piotr. Przecież wiele razy mówił o tym otwarcie, a ja usiłowałem zmienić Jego myślenie i Jego zamiary. I choć spośród wszystkich uczniów byłem najbliżej Niego, to jednak zupełnie Go nie rozumiałem. Byłem zaślepiony moją zbytnią pewnością siebie. To, co wydawało się być jedynie nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, było od początku przez Niego przewidziane i zamierzone.
W Piotrze zrodził się jakiś głęboki wewnętrzny ból: Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał. W płaczu Piotra wybucha i pęka coś, co gromadziło się przez wiele ostatnich tygodni i miesięcy, coś co gromadziło się przez całe trzy lata. Wreszcie odkrył, jak bardzo był twardy, ślepy, zadufany, jak bardzo usiłował dominować nad innymi, jak daleki był od rozumienia Mistrza, jak bardzo usiłował Nim manipulować. W płaczu Piotra nie ma jednak cienia rozpaczy. Jest jedynie ból i żal, żal doskonały. Ten właśnie ból i żal spowodował, iż Piotr doświadczył siebie nie tylko jako człowieka twardego, który musi mieć zawsze rację, ale odkrył, że jest także małym, niekochanym chłopcem, który nieustannie szuka akceptacji, uznania i miłości.
Ewangelista Łukasz dodaje, że Pan obrócił się i spojrzał na Piotra. Tym razem niepotrzebne były już słowa. Wystarczyło jedno spojrzenie. W tym jednym spojrzeniu Jezusa Piotr wyczytał wszystko. W tym jednym spojrzeniu otrzymał to, czego z takim wielkim wysiłkiem szukał: miłość, akceptację, uznanie. Teraz Piotr mógłby powiedzieć Jezusowi: Ja chciałem za Ciebie umierać, gdyż wydawało mi się, że Cię kocham. Ale to nie była prawda. Teraz rozumiem, że Ty mnie kochasz, ponieważ cierpisz i umierasz za mnie. Rodzi się w Piotrze nowe poznanie Jezusa. Z jego oczu spadają nie tylko łzy, ale wraz ze łzami łuski zaślepienia.
W tej medytacji kontemplujmy szczery i głęboki płacz Piotra. Jest on bowiem nie tylko gorzki, ale także serdeczny, dający wolność, oczyszczający. Prośmy, aby ten płacz był dla nas wezwaniem, byśmy dzięki niemu mogli lepiej przypatrzeć się naszemu poznaniu siebie, naszemu poznaniu Jezusa. Prośmy, abyśmy i my nie bali się i nie wstydzili się płakać gorzko i serdecznie.
X. JEZUS PRZED PIŁATEM
Jezusa zaś stawiono przed namiestnikiem. Namiestnik zadał Mu pytanie: Czy Ty jesteś królem żydowskim? Jezus odpowiedział: Tak, Ja nim jestem. A gdy Go oskarżali arcykapłani i starsi, nic nie odpowiadał. Wtedy zapytał Go Piłat: Nie słyszysz, jak wiele zeznają przeciw Tobie? On jednak nie odpowiedział mu na żadne pytanie, tak że namiestnik bardzo się dziwił (Mt 27, 11-14).
Teraz całe ich zgromadzenie powstało; i poprowadzili Go przed Piłata. Tam zaczęli oskarżać Go: Stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza nasz naród, że odwodzi od płacenia podatków Cezarowi i że siebie podaje za Mesjasza-Króla. Piłat zapytał Go: Czy Ty jesteś królem żydowskim? Jezus odpowiedział mu: Tak, Ja nim jestem. Piłat więc oświadczył arcykapłanom i tłumom: Nie znajduję żadnej winy w tym człowieku. Lecz oni nastawali i mówili: Podburza lud, szerząc swą naukę po całej Judei, od Galilei, gdzie rozpoczął, aż dotąd. (...)
Piłat więc kazał zwołać arcykapłanów, członków Wysokiej Rady oraz lud i rzekł do nich: Przywiedliście mi tego człowieka pod zarzutem, że podburza lud. Otóż ja przesłuchałem Go wobec was i nie znalazłem w Nim żadnej winy w sprawach, o które Go oskarżacie (Łk 23, 1-16).
Wtedy powtórnie wszedł Piłat do pretorium, a przywoławszy Jezusa rzekł do Niego: Czy Ty jesteś królem żydowskim? Jezus odpowiedział: Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie? Piłat odparł: Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił? Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. Piłat zatem powiedział do Niego: A więc jesteś królem? Odpowiedział Jezus: Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu. Rzekł do Niego Piłat: Cóż to jest prawda? To powiedziawszy wyszedł powtórnie do Żydów i rzekł do nich: Ja nie znajduję w Nim żadnej winy (J 18, 33-38).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa w pretorium Piłata. Zauważmy, w jaki sposób namiestnik rzymski rozmawia z Jezusem. Wsłuchajmy się najpierw w pytanie zadane Chrystusowi: Czy Ty jesteś królem żydowskim?, a następnie w odpowiedź Jezusa: Tak, Ja nim jestem.
Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy gorąco, abyśmy w Jezusie oskarżonym przez swój naród i niesprawiedliwie skazanym na śmierć przez Piłata odkryli prawdziwego Króla wszechświata. Prośmy także, abyśmy przyglądając się uwikłaniom osobistym i politycznym Piłata odkryli nasze własne zniewolenia, które przeszkadzają nam w pełni pójść za Jezusem.
1. Nienawiść Sanhedrynu i strach Piłata
Po przesłuchaniu Jezusa przed Wysoką Radą, całe zgromadzenie powstało; i poprowadzili Go przed Piłata. Ponieważ sami z braku kompetencji nie mogli wykonać wyroku, który wydali na Jezusa, o potwierdzenie go musieli prosić namiestnika rzymskiego. Sprawa Jezusa była dla Piłata bardzo kłopotliwa. Namiestnik rzymski nie chciał bynajmniej robić Sanhedrynowi taniej przysługi zgadzając się łatwo na wykonanie wyroku śmierci z wątpliwych dla niego powodów. Jezus staje się w tej sytuacji pionkiem na szachownicy nieczystej gry politycznej.
Żydzi dobrze zdawali sobie sprawę, że rozmowa z Piłatem nie będzie łatwa. Żadna ze stron nie ukrywała wzajemnej wrogości wynikającej z sytuacji politycznej: Piłat uosabiał okupanta rzymskiego, Wysoka Rada zaś okupowany naród żydowski. Piłat w ogóle nie lubił Żydów. Ale Żydzi nienawidzili go jeszcze bardziej, twierdzili, że jest twardy, wzgardliwy, gwałtowny; oskarżali go o niemożliwe zbrodnie (E. Renan). Żydzi w swoich odniesieniach do rzymskich urzędników stosowali niekiedy podwójną metodę. Z jednej strony posługiwali się uniżonością i pochlebstwem, z drugiej zaś postawą pretensji, a nawet zuchwalstwa. Wiedzieli, że choć wielu rzeczy mogą się z powodu ich bezwzględności obawiać, to jednak mogą im także szkodzić, denuncjując ich u cesarza, czego urzędnicy ci bardzo się obawiali (H. Daniel-Rops).
Sanhedryn przewidując opór Piłata w tym samym czasie wysłał do miasta agentów, którzy mieli podburzać tłumy (J.-P. Roux). Doniesienie do cesarza o rozruchach w mieście pełnym pielgrzymów oraz o tolerowanie w zbuntowanym kraju samozwańczego króla miało być bardzo silną formą nacisku na Piłata. Metoda ta miała też okazać się w końcu skuteczna. Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi (J 19, 12) Ten argument miał w procesie Jezusa okazać się ostateczny i decydujący. To właśnie na skutek zagrożenia donosem, Piłat uległ w końcu Sanhedrynowi. Strach Piłata o siebie miał się okazać, z jego strony, decydującym motywem posłania niewinnego człowieka na śmierć.
Przedstawiciele Sanhedrynu udali się do Piłata bardzo wcześnie. Było przypuszczalnie około godziny szóstej (naszego czasu). Rzymianie zaczynali dzień wcześnie, ale czy można było niepokoić namiestnika ledwie wstał ranek? W owych dniach święta Piłat zapewne nie miał ochoty spać: w tym gorącym, wzburzonym, niezrozumiałym kraju wszystko mogło się zdarzyć. Przyprowadzono więc Jezusa do pretorium. Żydzi odmówili wejścia do środka, aby się nie skalać: spożycie Paschy wymagało szczególnej rytualnej czystości (J.-P. Roux).
Przedstawiciele Sanhedrynu zarówno w swoim nocnym, jak i porannym przesłuchaniu zadawali Jezusowi pytania o charakterze religijnym. Pytano Go o Jego pochodzenie i Jego mesjańską misję. Głównym zarzutem arcykapłana i Wysokiej Rady było bluźnierstwo Jezusa, który — ich zdaniem — będąc człowiekiem podawał się za Syna Bożego. Przed Piłatem natomiast oskarżają Jezusa o działalność polityczną: o podawanie się za króla, o podburzanie ludu i o sianie niepokoju społecznego. Przewrotność oskarżycieli każe im przejść z płaszczyzny religijnej na płaszczyznę społeczną i polityczną. Potrafili zręcznie przedstawić swego wroga jako niebezpiecznego agitatora zagrażającego rzymskiej władzy (G. Bessiere). Wobec Piłata liczyły się jedynie zarzuty, które dotyczyły zagrożenia sytuacji politycznej i społecznej. Namiestnika nie interesowały wewnętrzne spory religijne Żydów, do których odnosił się z lekceważeniem i z poczuciem wyższości.
I chociaż Sanhedryn oskarża Jezusa o podburzanie ludu, to jednak później domagać się będzie uwolnienia Barabasza, który był więźniem politycznym, zatrzymanym za rozruchy w mieście i za zabójstwo. Ta sprzeczność w postawie Wysokiej Rady ukazuje hipokryzję oskarżycieli. Członkowie Wysokiej Rady nie troszczą się bynajmniej o pokój społeczny i polityczny. Zaślepieni gniewem i zawiścią szukają jedynie możliwości zgładzenia Jezusa w majestacie prawa żydowskiego i rzymskiego.
Kim jest Piłat i jaką przyjmuje postawę wobec Jezusa? Piłat jest biurokratą przywiązanym do stołka — stwierdza C. M. Martini. Swoimi działaniami chciałby zadowolić wszystkich, by nikomu się zbytnio nie narazić: ani podejrzliwemu Rzymowi, ani Żydom pałającym nienawiścią do Jezusa, ani też kapryśnemu tłumowi. Chęć zadowolenia wszystkich sprawia, iż Piłat łatwo wikła się w sprzeczności i pułapki, które sam na siebie zastawia. Aby z nich wyjść usiłuje stosować różne tanie wybiegi: odesłanie Jezusa do Heroda, rozkaz biczowania Jezusa, wybór pomiędzy Jezusem a Barabaszem, zrzucenie odpowiedzialności za zbrodnię dokonaną na Jezusie poprzez umycie rąk. Są to nieuczciwe chwyty stosowane wobec niewinnego i bezbronnego człowieka.
Głównym motorem całego procesu Jezusa, tak ze strony Sanhedrynu, jak i władz rzymskich, były najniższe ludzkie namiętności: nienawiść, pogarda, żądza władzy, strach, egoizm. Zarówno Żydzi, jak i Rzymianie są nieuczciwi i niesprawiedliwi wobec Jezusa, ponieważ ich działania są zaślepione ich namiętnościami.
Każda ludzka namiętność zaślepia człowieka i sprawia, że nie jest on w stanie kierować się prawym rozumem i prawym sercem. Św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych podkreśla z naciskiem, iż trzeba najpierw stać się człowiekiem wolnym wobec uczuć nieuporządkowanych, aby móc dokonywać trzeźwego rozeznania i wybierać jedynie to, co nam więcej pomaga do służby Bogu (ĆD, 23). Kiedy jakakolwiek namiętność, silne nieuporządkowane uczucie opanuje człowieka, wówczas stopniowo deprawuje całe jego życie. Człowiek zaczyna wówczas oceniać swoje osobiste życie, jak i cały świat zewnętrzny poprzez pryzmat swojego wewnętrznego zniewolenia. Członkowie Wysokiej Rady patrzyli na sprawę Jezusa przez pryzmat własnego zagrożenia i nienawiści do Niego.
Prośmy Jezusa o postawę szczerości i uczciwości wewnętrznej, dzięki której moglibyśmy uchronić się od zaślepienia jakimkolwiek nieuporządkowanym przywiązaniem do siebie, do rzeczy i do bliźnich. Módlmy się także, abyśmy w naszych pragnieniach, dążeniach i działaniach umieli rozpoznawać rzeczywiste motywy, którymi się w życiu kierujemy. Prośmy również, aby nasze powoływanie się, przed sobą i przed innymi, na motywy religijne nie stawało się nigdy przykrywką dla naszych dwuznacznych i nieczystych pragnień, odczuć, dążeń i zachowań.
2. Jezus Królem
Piłat uważał prawdopodobnie Jezusa za jednego z tych na pół obłąkanych fanatyków religijnych, którzy politycznie byli niegroźni. Musiał uderzyć go jednak jakiś niezwykły spokój, opanowanie i postawa pełna godności u człowieka, któremu groziła przecież straszna kara ukrzyżowania. Piłat wyczuwał także wielką wolność Jezusa, któremu jakby obojętne było to, czy zostanie skazany na śmierć.
W pewnym momencie ta właśnie wolność Jezusa wyprowadziła namiestnika z równowagi, który z gniewem zapytał: Czy nie wiesz, że mam władzę uwolnić Ciebie i mam władzę Ciebie ukrzyżować? (J 19, 10). Podawanie się za króla, podburzanie ludu i sianie niepokojów społecznych — były to, wobec namiestnika rzymskiego, poważne zarzuty polityczne. Piłat wiedział jednak dobrze, że faryzeusze przyszli prosić go o zatwierdzenie wyroku, który wydali tylko przez zawiść do Jezusa.
Nawiązując do wysuwanych zarzutów, Piłat zapytał Jezusa: Czy Ty jesteś królem żydowskim? Jezus nie zaprzecza i nie odpiera tego oskarżenia, ale potwierdza swoją królewską władzę, tłumacząc jednak Piłatowi, na czym naprawdę ona polega: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. I chociaż Jezus zdecydowanie odcina się od jakiegokolwiek dążenia do zdobycia ziemskiej władzy, z naciskiem podkreśla wielką wagę swojej władzy królewskiej, ponieważ obejmuje ona swoim zasięgiem już nie tylko jakieś określone terytorium, ale cały świat, a na nim każdego człowieka: Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu.
Piłat niewiele zrozumiał z tego, co mówił mu Jezus. Rzucił tylko sceptyczne pytanie: Cóż to jest prawda? — nie oczekując bynajmniej odpowiedzi. I chociaż namiestnik nie był w stanie uchwycić istoty królewskiej władzy Jezusa, to jednak zrozumiał, że człowiek ten nie ma zamiaru walczyć z Rzymianami. Piłat nie uznał Jezusa za człowieka, który w jakikolwiek sposób zagrażałby imperium rzymskiemu. Lakonicznie stwierdził więc: Nie znajduję w Nim żadnej winy. A jednak później skaże Jezusa na śmierć właśnie dlatego, że Jezus nazywał siebie królem.
Królewski tytuł Jezusa, szczególnie w opisie męki i śmierci w Ewangelii św. Jana, będzie powracał kilkakrotnie. Królewska władza Chrystusa zostanie podkreślona także w czasie przesłuchania Jezusa przed Herodem, który, dla wyśmiania jej, każe Go ubrać w szkarłatny płaszcz, znak godności króla. A kiedy Jezus zostanie ukrzyżowany, Piłat, nie bez cienia ironii i na przekór Żydom, każe wypisać tytuł winy i umieści na krzyżu. A było napisane: Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski (J 19, 19). Napis ten, umieszczony w trzech podstawowych językach ówczesnego świata: łacińskim, greckim i hebrajskim, podkreślał uniwersalność władzy królewskiej Jezusa. Z władzy królewskiej Jezusa będą także szydzić żołnierze, którzy Jezusa krzyżowali (por. Łk 23, 37).
Jezus głosi najpierw przez trzy lata nadejście Królestwa Bożego, a w czasie męki otwarcie podaje się za króla i z tego też powodu zostaje skazany na śmierć krzyżową. W taki oto sposób wypełnia obietnicę dawaną wielokrotnie przez Boga Dawidowi i jego potomkom: Przede Mną — mówi Jahwe — dom Twój i Twoje królestwo będzie trwać na wieki. Z tronu krzyża Jezus będzie pociągał ku sobie (J 12, 32) i królował na wieki. Sztuka chrześcijańskiego Wschodu często przedstawia Jezusa ukrzyżowanego w kólewskich szatach i z koroną króla na głowie.
W obecnej kontemplacji uklęknijmy z pokorą przed umęczonym Jezusem jako przed naszym Królem; uznajmy Jego królewską władzę nad nami. Pytajmy Go, jak to się stało, że On będąc Królem całego wszechświata został wzgardzony, upokorzony i odrzucony przez ludzi, a będąc najświętszym policzony został między przestępców (Iz 53, 12). Prośmy jednocześnie o pragnienie naśladowania Jezusa Króla poniżonego, skrzywdzonego i upokorzonego poprzez znoszenie naszych krzywd, zniewag i wszelkiego ubóstwa, jeżeli tylko najświętszy Majestat zechce nas wybrać i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia (por. ĆD, 98).
3. Jezus wobec Piłata
Jezus nie broni się przed Piłatem i nie odpowiada na zarzuty, jakie wobec niego stawia Mu Sanhedryn. Chrystus w rozmowie z Piłatem odwołuje się do jego wolności i odpowiedzialności. Uznając władzę Piłata nad sobą wzywa go jednocześnie do sprawowania jej w sposób uczciwy i zgodny z normami sumienia. Jezus zdaje się mówić: Piłacie! Sam rozsądź. Jeżeli jestem winny, jestem gotów ponieść karę. Jeżeli zaś nie jestem winny, zapytaj swego sumienia, co powinieneś zrobić ze Mną. Jesteś człowiekiem wolnym (C. M. Martini).
C. M. Martini snuje wyobrażenia, co by się stało, gdyby Piłat wszedł w otwarty, szczery dialog z Jezusem. Myślę — mówi C. M. Martini — że wtedy Piłat po raz pierwszy w swym życiu poczułby, że rozmawia jak człowiek z człowiekiem; z kimś, kto mu nie pochlebia, kto go nie straszy, ani też nie odrzuca go, ale mówi do niego w wolności, ze swobodą. Wyobrażam sobie — mówi dalej C. M. Martini — że Piłat jeśliby uczynił taki gest, to w rozmowie z Jezusem poczułby się uwolniony od ludzkich względów w stosunku do cesarza, do Sanhedrynu. Rozważania te są jedynie historyczną fantazją. Piłat nie rozmawiał szczerze z Jezusem. Namiestnik rzymski zamyka się w sobie, w swojej biurokratycznie sprawowanej władzy. Kierując się obawą o siebie, skazuje Jezusa na śmierć, choć dobrze wie, że jest On niewinny.
Osobista, otwarta, szczera rozmowa z Jezusem sprawia, że nie tylko Piłat, ale każdy z nas może uwolnić się od absurdu własnych lęków, poczucia zagrożenia, gniewu wewnętrznego, nienawiści i wszystkich innych namiętności. To one czynią nas więźniami siebie samych. One sprawiają, że krzywdzimy innych, jak Piłat skrzywdził Jezusa. We wszystkich naszych uwikłaniach jedynym wyjściem jest stanąć na płaszczyźnie własnego człowieczeństwa i rozmawiać z Jezusem jak osoba z Osobą. Moja własna osoba, Osoba Jezusa oraz osoba bliźniego musi wówczas okazać się ważniejsza od kariery, pieniędzy, prawa, ludzkiego uznania, lęku o siebie. Dla każdego z nas jest to jedyne uczciwe wyjście. Szczera rozmowa z Jezusem będzie dla nas zawsze źródłem autentyczności naszego człowieczeństwa.
W obecnej kontemplacji zapytajmy siebie, co w nas jest z Piłata, co nam przeszkadza być wolnymi. Jakie są nasze obawy, nasze fasady, szaty i maski, które nosimy na wierzchu, przez co nie umiemy ryzykować. Wobec konkretnego przypadku ujawniają się wszystkie nasze niedorzeczności, zdolności do zaniedbania i zdeptania drugiego, by zachować pozory, twarz, albo ważną posadę, dobre zdanie, jakie ludzie mają o naszej szacowności, sławie czy uznaniu. Rozmawiaj ze Mną — mówi Pan — daj się wyzwolić (C. M. Martini).
Prośmy, abyśmy uczyli się otwarcie i szczerze rozmawiać z Jezusem w każdej sytuacji życia. Prośmy, abyśmy mieli odwagę demaskować nasze półprawdy i kłamstwa, które sprawiają, iż posługujemy się nieraz największymi świętościami, aby bronić się przed przyznaniem się do słabości, by bronić się przed uznaniem potrzeby głębokiego nawrócenia.
Spraw, Panie Jezu, aby Twoje upokorzenia, niesprawiedliwy sąd nie były daremne dla nas, byśmy przez Twoje najświętsze rany zostali oczyszczeni, pocieszeni i uzdrowieni. W Twojej męce jest nasze zdrowie, nasz pokój, nasza radość. Mocą Twojej męki krzyżowej każdy z nas może odkryć Twoją nieskończoną miłość, dla której warto poświęcić wszystko.
XI. JEZUS PRZED HERODEM — JEZUS I BARABASZ
Gdy Piłat to usłyszał, zapytał, czy człowiek ten jest Galilejczykiem. A gdy się upewnił, że jest spod władzy Heroda, odesłał Go do Heroda, który w tych dniach również przebywał w Jerozolimie. Na widok Jezusa Herod bardzo się ucieszył. Od dawna bowiem chciał Go ujrzeć, ponieważ słyszał o Nim i spodziewał się, że zobaczy jaki znak, zdziałany przez Niego. Zasypał Go też wieloma pytaniami, lecz Jezus nic mu nie odpowiedział. Arcykapłani zaś i uczeni w Piśmie stali i gwałtownie Go oskarżali. Wówczas wzgardził Nim Herod wraz ze swoją strażą; na pośmiewisko kazał ubrać Go w lśniący płaszcz i odesłał do Piłata. W tym dniu Herod i Piłat stali się przyjaciółmi. Przedtem bowiem żyli z sobą w nieprzyjaźni (Łk 23, 6-12).
A był zwyczaj, że na każde święto namiestnik uwalniał jednego więźnia, którego chcieli. Trzymano zaś wtedy znacznego więźnia, imieniem Barabasz. Gdy się więc zebrali, spytał ich Piłat: Którego chcecie, żebym wam uwolnił, Barabasza czy Jezusa, zwanego Mesjaszem? Wiedział bowiem, że przez zawiść Go wydali. A gdy on odbywał przewód sądowy, żona jego przysłała mu ostrzeżenie: Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu. Tymczasem arcykapłani i starsi namówili tłumy, żeby prosiły o Barabasza, a domagały się śmierci Jezusa. Pytał ich namiestnik: Którego z tych dwóch chcecie, żebym wam uwolnił? Odpowiedzieli: Barabasza. Rzekł do nich Piłat: Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem? Zawołali wszyscy: Na krzyż z Nim! Namiestnik odpowiedział: Cóż właściwie złego uczynił? Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: Na krzyż z Nim! Piłat widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz. A cały lud zawołał: Krew Jego na nas i na dzieci nasze (Mt 27, 15-25).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawimy sobie dwie sceny: najpierw Jezusa w płaszczu szkarłatnym stojącego przed Herodem i całym jego dworem. Zauważmy po jednej stronie śmiech i drwiny Heroda i jego dworu, po drugiej zaś milczenie pełne godności. I druga scena: Przestawmy sobie Jezusa a obok niego Barabasza. Wsłuchajmy się w krzyk tłumu, który domaga się skazania Jezusa na karę krzyża słowami: Ukrzyżuj Go, ukrzyżuj Go.
Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o ducha głębokiej adoracji i czci dla Jezusa jako Baranka Bożego, który posłuszny swojemu Ojcu oddaje za nas swoje życie. Będziemy też prosić, aby stopniowo rodziło się w nas coraz głębsze pragnienie naśladowania Go w znoszeniu wszelkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak zewnętrznym jak i duchowym, jeśli tylko zechce mnie wybrać i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia (por. ĆD, 98).
1. Pokorne oblicze Boga
Przypadkowa informacja podana przez faryzeuszów o galilejskim pochodzeniu Jezusa nasunęła namiestnikowi rzymskiemu myśl łatwego pozbycia się kłopotliwej sprawy Jezusa: odesłania oskarżonego do Heroda, któremu podlegała właśnie Galilea. Piłat i Herod byli nieprzyjaciółmi. Herod nie mógł zapewne darować Rzymianinowi, że zbyt silną ręką zdusił rozruchy ludowe na jego własnym terytorium. Prokurator zaś musiał dobrze wiedzieć, że książęta z rodu Heroda odgrywali przy cesarzu rolę szpiegów i donosicieli (H. Daniel-Rops). Ale właśnie sprawa Jezusa z Nazaretu stała się dla Piłata dobrą okazją, aby zażegnać kłopotliwą niezgodę. Dzień skazania Jezusa na śmierć stał się w ten sposób dniem nawiązania przyjaznych stosunków pomiędzy tym dwoma władcami.
Na widok Jezusa Herod bardzo się ucieszył. Morderca Jana Chrzciciela i wielu innych ludzi, od dawna pragnął ujrzeć Jezusa, ponieważ słyszał o Nim i spodziewał się, że zobaczy jaki znak, zdziałany przez Niego. Przyjął Go więc uroczyście z całym dworem i zasypał Go też wieloma pytaniami. Ta wielka chęć oglądania cudu przez Heroda była przejawem jego śmiertelnej nudy. Cud dla Heroda był tylko czynem nadzwyczajnym, który mógł go zabawić przez kilka chwil. Jedynym bowiem złem, jedynym grzechem i jedyną klęską, jaką uznają światowcy, jest nuda. Aby uniknąć nudy, zdolni są poruszyć niebo i ziemię (R. L. Bruckberger).
Jezus w czasie swojej męki rozmawiał z Judaszem, ze strażnikami świątyni, rozmawiał z członkami Sanhedrynu, z Piłatem, z łotrem na krzyżu. Tylko Herodowi nic nie miał do powiedzenia. Tak zwanym ludziom światowym Jezus nie ma nic do powiedzenia. Nawet Jezus nie może z nimi dojść do porozumienia (R. L. Bruckberger). U Heroda Chrystus natknął się na najgorszy rodzaj zła: cynizm połączony z pychą i pogardą. Żądza władzy utrwalanej zbrodnią rywalizowała u Heroda z wyuzdaną zmysłowością. Tetrarcha i jego dwór to był świat, za który Jezus się nie modlił pisze F. Mauriac. Istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć. W takim wypadku nie polecam, aby się modlono — stwierdza św. Jan (1 J 5, 16).
Herod nie mogąc wymusić na Jezusie nie tylko cudu, ale nawet jednego słowa, wzgardził Nim wraz ze swoją strażą; na pośmiewisko kazał ubrać Go w lśniący płaszcz i odesłał do Piłata. Herod po tym krótkim spotkaniu z Jezusem był przekonany, podobnie jak niektórzy krewni Jezusa, iż należy Go traktować jako szaleńca. Nie chcąc robić sobie dodatkowego kłopotu tetrarcha odesłał Go z powrotem do Piłata.
Właśnie u Heroda Jezus zdawał się mieć największe szanse uniknięcia skazującego wyroku. Gdyby się zgodził zostać jego błaznem, uprzywilejowanym cudotwórcą, wszyscy dworzanie byliby się sprzymierzyli w Jego obronie. Ludzie światowi nie są w stanie postawić sobie pytania, czy dany człowiek jest winny, czy nie; natomiast ten, który ich bawi, jest dla nich nietykalny i nigdy go nie opuszczą. Nawet surowi faryzeusze musieliby ustąpić, gdyby tylko Jezus zgodził się przyjąć rolę komedianta (R. L. Bruckberger). Herod grając rolę okrutnego błazna chciał jednocześnie wszystkim narzucić tę samą rolę. W swojej wielkiej nieprawości nie podejrzewał nawet, że istnieje inny świat, w których miłość i ofiara są ważniejsze od doczesnego życia. Był to świat, do którego tetrarcha nie miał dostępu.
Pogarda, poniżanie, cyniczne traktowanie bliźnich jest zwykle mechanizmem obronnym, przy pomocy którego człowiek uzasadnia sobie swoją moralną wyższość nad innymi, a tym samym usprawiedliwia także swoje niemoralne postępowanie. Fenomen ten można obserwować w życiu wielu ludzi głęboko poranionych i zagubionych emocjonalnie, a jednocześnie pogrążonych nieraz w ciężkich nałogach i grzesznych przyzwyczajeniach. W sposób przedziwny potrafią łączyć w swojej świadomości przekonanie o swojej wielkiej „świętości” z całym uwikłaniem w niemoralne myślenie, decydowanie, postępowanie. W takim wypadku tylko prawdziwy cud może sprawić, iż zostanie rozbity gruby mur usprawiedliwiania siebie we własnych oczach połączony z gniewnym i agresywnym nastawieniem do całego świata. Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą i postem (Mk 9, 29).
Kontemplujmy Jezusa stojącego z godnością wobec tetrarchy i jego dworu. Dostrzeżmy kontrast dwóch światów tak różnych, jak różni się piekło od nieba, jak różni się miłość od nienawiści, jak różni się odwaga od tchórzostwa. Wzbudźmy wiarę, iż milczenie Jezusa nie jest wyrazem pogardy i lekceważenia Heroda i jego ludzi, ale ostatnim i najmocniejszym sposobem upomnienia, jakie kieruje do niego.
W tym kontekście prośmy o wrażliwe serce, które byłoby zdolne przyjąć każde, choćby najmniejsze Boże upomnienie. Dociera ono do nas w różnoraki sposób: poprzez codzienne wydarzenia, niepowodzenia życiowe, ludzkie reakcje i słowa, a przede wszystkim poprzez głos sumienia.
W głębi sumienia, które jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, człowiek odkrywa prawo, którego sam sobie nie nakłada, lecz któremu winien być posłuszny i którego głos rozbrzmiewa w sercu nakazem: czyń to, a tamtego unikaj (Gaudium et spes). Ale głos sumienia nie jest jednak najpierw głosem prawa Bożego rozumianego w sensie jurydycznym, ale głosem miłości Boga. To miłość stanowi zawsze ostateczną wykładnię dla prawa. Opór wielu ludzi wobec problemu sumienia wiąże się często z faktem, że samo pojęcie sumienia kojarzy im się niemal wyłącznie z jakimś zimnym, bezwzględnym prawem Bożym, które żąda od człowieka nawet tego, czego nie byłby w stanie wykonać. Tymczasem sumienie, głos Boży, przemawia do człowieka jako głos osoby, mówi w nas głosem Ojca, Syna i Ducha Świętego. Głos sumienia jest głosem Ojca odwiecznie przemawiającego do swojego Syna. Głos sumienia jest głosem miłości także wtedy, a może przede wszystkim wtedy, gdy napomina, domaga się prawdy, uczciwości, uznania grzechu, nawrócenia. Głos sumienia jest zawsze najpierw zapewnieniem o miłości Boga do nas, a później jakąś pokorną prośbą Boga skierowaną do człowieka o odpowiedź miłości na Miłość.
Lekceważąc sumienie lekceważymy zawsze miłość Boga. Odrzucamy tę miłość. Odrzucenie zaś doświadczenia miłości wprowadza nas automatycznie w doświadczenie lęku i wewnętrznego gniewu. Tam, gdzie brakuje ludzi sumienia, pojawiają się ludzie lęku, ludzie gniewu, ludzie przemocy. Herod jest człowiekiem przemocy. Osoby stosujące przemoc są ludźmi bez sumienia. Człowiek bez sumienia, jak Herod, stanowi duże zagrożenie dla bliźnich, dla społeczeństwa.
Wzbudźmy w sobie wielką wiarę, że Bóg napomina nas w sumieniu i karci właśnie dlatego, że bardzo nas miłuje: Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się! (Ap 3, 19). Najmniejszej skazy szuka się z uwagą na bardzo kosztownym diamencie — mówi J. Korczak. Ponieważ jesteśmy kosztownymi diamentami dla Boga, upomina nas także wówczas, kiedy dostrzega w nas choćby najmniejszą skazę, najmniejsze zło. Dziękujmy Jezusowi za Jego nieustanne upominanie nas.
Kontemplując spotkanie z Herodem dziękujmy naszemu Panu także za to, iż poprzez całą maskaradę u tetrarchy, którą władca chciał zelżyć i poniżyć Syna Bożego, Jezus potwierdził raz jeszcze swoje Boskie królowanie nad światem. Ta właśnie brutalna scena u Heroda jest dla nas niezwykłą pomocą w coraz pełniejszym rozumieniu prawdziwego królowania Jezusa w świecie i w każdym ludzkim sercu. Ona też objawia nam, że królowanie Boga nie stosuje przemocy, ale posługuje się swoją Boską pokorą. Jezus u Heroda objawił nam pokorne oblicze Boga (F. Varillon).
Na zakończenie całej kontemplacji uklęknijmy przed Jezusem, Królem wyśmianym i zelżonym przez Heroda i jego ludzi. Oddajmy Mu chwałę jako Panu całego wszechświata wraz z Matką Najświętszą, z Apostołami, wszystkimi aniołami i świętymi.
2. Barabasz i Jezus
Wybieg Piłata, aby łatwo pozbyć się kłopotliwej sprawy z Jezusem przez odesłanie Go do Heroda, nie udał się. Tetrarcha bowiem odesłał Go z powrotem do namiestnika rzymskiego. Piłat musiał więc szukać innego rozwiązania. Kiedy przypomniano mu, iż jest zwyczaj ułaskawiania z okazji święta Paschy jednego więźnia żydowskiego wskazanego przez lud, namiestnik sądził, iż tym razem uda mu się uwolnić Jezusa. Gdy się więc zebrali, spytał ich Piłat: Którego chcecie, żebym wam uwolnił, Barabasza czy Jezusa zwanego Mesjaszem? Wiedział bowiem, że faryzeusze przez zawiść Go wydali. Barabasz zaś uwięziony był za zabójstwo i wywoływanie zamieszek w mieście.
Namiestnik rzymski, zamknięty w swojej twierdzy Antonia, prawdopodobnie nie doceniał wielkiego wpływu religijnych przywódców żydowskich na prosty lud. Być może nie wyczuwał także zmienności nastrojów tłumu. Arcykapłani i starsi namówili przez swoich agentów tłumy, żeby prosiły o Barabasza, a domagały się śmierci Jezusa. Kiedy więc Piłat ponownie rzucił decydujące pytanie: którego z tych dwóch chcecie, żebym wam uwolnił? usłyszał, być może ku swojemu zaskoczeniu, zgodnie brzmiący okrzyk: Barabasza!
Rozważając postawę tłumu w tej scenie chciejmy sobie uświadomić, jak łatwo można kierować emocjami człowieka, odwołując się do jego najniższych instynktów, a poprzez to wpływać na jego najważniejsze wybory i decyzje. W tym kontekście badajmy nasze zachowania i pytajmy siebie, czy nie ulegamy zbyt łatwo nastrojom, szczególnie zaś zniechęceniu i lenistwu wewnętrznemu. Badajmy także wpływ ludzkich opinii na nasz sposób myślenia, decydowania, działania. Pytajmy się, czy ich sugestywne przedstawianie nie jest dla nas ważnym motywem, dla którego przejmujemy się nimi także wówczas, kiedy wydają się nam nieuzasadnione.
Kontemplujmy w tej modlitwie Jezusa i Barabasza stojących razem. Obserwujmy zachowanie Barabasza, jego zdziwienie i dziką radość, kiedy tłum zdecydował o jego wolności. Popatrzmy następnie na Jezusa, na Jego zachowanie pełne dyskrecji i cichości. Chrystus nie protestuje i nie wstydzi się, iż zostaje postawiony na równi ze zbrodniarzem. Nie wyraża żalu, że to właśnie Barabasza, a nie Jego wybrał tłum. Podobnie jak wobec Heroda, tak i teraz, Jezus nie powiedział ani jednego słowa. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją (Iz 53, 7), Jezus milczy. Całym swoim zachowaniem i swoją postawą modli się nieustannie do Ojca: Nie moja wola, lecz Twoja, niech się stanie! (Łk 22, 42).
Kontemplując Boga-Człowieka oraz stojącego obok Niego Barabasza, zobaczmy, że to właśnie dzięki Jezusowi Barabasz odzyskuje wolność. Nie znamy wprawdzie dalszej historii Barabasza, ale niektórzy powieściopisarze sugerowali, że Barabasz wstrząśnięty postawą człowieka, dzięki któremu uratował swoje życie, uwierzył w Jezusa ponosząc w końcu za Niego śmierć męczeńską. Barabaszem jest każdy z nas. Wszyscy zgrzeszyliśmy zasługując na śmierć. Jezus zajął nasze miejsce na krzyżu i dzięki Niemu odzyskaliśmy życie i wolność.
Rozważajmy w tej kontemplacji, jak to wszystko Chrystus cierpi za moje grzechy itd. i com ja powinien czynić i cierpieć dla Niego (ĆD, 197). Odpowiadając na to pytanie, zadane nam przez św. Ignacego, módlmy się jego słowami: Odwieczny Panie wszystkich rzeczy. Oto przy Twej łaskawej pomocy składam ofiarowanie swoje (...) oświadczając, że chcę i pragnę i taka jest moja dobrze rozważona decyzja, jeśli to tylko jest ku Twojej większej służbie i chwale, naśladować Cię w znoszeniu wszelkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak zewnętrznym jak i duchowym (ĆD, 98).
3. Parodia sądu
Odwołując się do naszej znajomości prawa żydowskiego i rzymskiego możemy zapytać, czy w przypadku Jezusa możemy mówić, że mamy do czynienia z autentycznym procesem sądowym? Jest to zaledwie parodia — odpowiada znany katolicki badacz życia Jezusa J.-P. Roux. W procesie Jezusa nie stosowano się do żadnych z przyjętych i na ogół respektowanych przez Hebrajczyków praw. Nie wyznaczono żadnego obrońcy. Posyłano oskarżonego od jednego trybunału do drugiego i wszystko zostało załatwione w ciągu kilku godzin. Herod nie zajął się sprawą. Piłat również nie miał na to ochoty, jedynie zmuszony pod naciskiem okrzyków wzburzonego tłumu, bojąc się niełaski cesarza, decyduje się wydać wyrok skazujący. Żydzi wszystko już naprzód ukartowali. Teraz myślą już tylko o tym, aby jak najprędzej skończyć. Chcą, aby Jezus był tego samego dnia ukrzyżowany, w najbliższej godzinie, być może dlatego, że wiedzą o wyrokach śmierci, które mają być wykonane tego samego piątku. Nie jest to proces ani nawet jego parodia, lecz skazanie ofiary na zabicie. Oto Baranek Boży. Nad barankiem nie sprawuje się sądu. Wybiera się go ze stada i zabija. Jezus, Baranek Boży, chciał być ofiarowany tego dnia Paschy, który miał przypieczętować Nowe Przymierze, podobnie jak kiedyś, w czasie pierwszej Paschy żydowskiej, ofiarowany został baranek dla zawarcia pierwszego przymierza. Gest Abrahama unoszącego nóż nad szyją jedynego syna, Izaaka, aby posłusznie spełnić wolę Boga, ten gest, który przez zastąpienie ofiary dosięgnął baranka, teraz miał być dopełniony (J.-P. Roux).
Na zakończenie kontemplacji dziękujmy Jezusowi za to, że staje się dla nas Bożym Barankiem i ofiaruje się za nasze grzechy; przywołajmy słowa, którymi Jan Chrzciciel przedstawił Jezusa jako Mesjasza swoim uczniom: Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata (J 1, 29). Te słowa towarzyszą nam w każdej Mszy św. Tuż przed Komunią św. zostajemy przez Niego zapewnieni, że On sam bierze na siebie nasze grzechy i dlatego możemy z odwagą spożywać Jego Ciało i pić Jego Krew. Doświadczenie wewnętrznego uwolnienia od naszych grzechów otwiera nam drogę do pełnego, mistycznego, intymnego zjednoczenia z Jezusem.
XII. BICZOWANIE, UKORONOWANIE CIERNIEM
Wówczas uwolnił im Barabasza, a Jezusa kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie. Wtedy żołnierze namiestnika zabrali Jezusa z sobą do pretorium i zgromadzili koło Niego całą kohortę. Rozebrali Go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę. Potem przyklękali przed Nim i szydzili z Niego, mówiąc: Witaj, królu żydowski! Przy tym pluli na Niego, brali trzcinę i bili Go po głowie (Mt 27, 26-30).
Wówczas Piłat wziął Jezusa i kazał Go ubiczować. A żołnierze uplótłszy koronę z cierni, włożyli Mu ją na głowę i okryli Go płaszczem purpurowym. Potem podchodzili do Niego i mówili: Witaj, królu żydowski! I policzkowali Go.
A Piłat ponownie wyszedł na zewnątrz i przemówił do nich: Oto wyprowadzam Go do was na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winy. Jezus więc wyszedł na zewnątrz, w koronie cierniowej i płaszczu purpurowym. Piłat rzekł do nich: Oto Człowiek. Gdy Go ujrzeli arcykapłani i słudzy, zawołali: Ukrzyżuj! Ukrzyżuj! Rzekł do nich Piłat: Weźcie Go i sami ukrzyżujcie! Ja bowiem nie znajduję w Nim winy. Odpowiedzieli mu Żydzi: My mamy Prawo, a według Prawa powinien On umrzeć, bo sam siebie uczynił Synem Bożym. Gdy Piłat usłyszał te słowa, uląkł się jeszcze bardziej. Wszedł znów do pretorium i zapytał Jezusa: Skąd Ty jesteś? Jezus jednak nie dał mu odpowiedzi. Rzekł więc Piłat do Niego: Nie chcesz mówić ze mną? Czy nie wiesz, że mam władzę uwolnić Ciebie i mam władzę Ciebie ukrzyżować? Jezus odpowiedział: Nie miałbyś żadnej władzy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry. Dlatego większy grzech ma ten, który Mnie wydał tobie. Odtąd Piłat usiłował Go uwolnić. Żydzi jednak zawołali: Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi. Gdy więc Piłat usłyszał te słowa, wyprowadził Jezusa na zewnątrz i zasiadł na trybunale, na miejscu zwanym Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata. Był to dzień Przygotowania Paschy, około godziny szóstej. I rzekł do Żydów: Oto król wasz! A oni krzyczeli: Precz! Precz! Ukrzyżuj Go! Piłat rzekł do nich: Czyż króla waszego mam ukrzyżować? Odpowiedzieli arcykapłani: Poza Cezarem nie mamy króla. Wtedy więc wydał Go im, aby Go ukrzyżowano. Zabrali zatem Jezusa (J 19, 1-16).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa ubiczowanego i ukoronowanego cierniem, którego Piłat wyprowadza na zewnątrz. Wskazując na Niego mówi do ludu: Oto Człowiek. Wsłuchajmy się w odpowiedź ludu: Ukrzyżuj! Ukrzyżuj!
Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielką otwartość, o ducha wiary, dzięki któremu odkryjemy w Jezusie poniżonym, upokorzonym i zmaltretowanym najpiękniejszą ludzką twarz, najpiękniejszego człowieka. Będziemy też prosić o wewnętrzne pragnienie, aby Jezusa uczynić jedynym wzorem naszego życia.
1. Biczowanie Jezusa
Piłat spierając się z faryzeuszami o sprawę Jezusa w pewnym momencie stwierdził, że każe Go wychłostać i uwolni. Zmuszony jednak do wypuszczenia na wolność zabójcy Barabasza podtrzymuje rozkaz biczowania niewinnego Jezusa (H. Daniel-Rops). Jest rzeczą zaskakującą, że wszyscy Ewangeliści tę okrutną scenę męki wspominają jednym zdaniem. Być może dlatego, że ludzie żyjący w epoce Jezusa dobrze znali tę okrutną kaźń powszechnie stosowaną zarówno przez Żydów jak i przez Rzymian. Jezusa biczowano zgodnie ze zwyczajem rzymskim.
Liczbę i siłę uderzeń ograniczała jedynie litość kata lub jego zmęczenie; narzędziem były nie skórzane rzemienie, lecz flagra, straszliwe bicze z żelaznych łańcuszków zakończonych kostkami i kulkami z ołowiu; flagella z rzemieni oraz rózgi z gałązek wiązu zastrzeżone były dla obywateli rzymskich. Całe ciało ofiary przywiązanej za ręce do niskiej kolumny, wystawione było na razy liktora. Uderzenia żelaznych biczów rozrywały skórę, szarpały ciało i wyrywały je kawałkami, tak że ofiara po krótkim czasie stawała się drgającą konwulsyjnie, bezkształtną masą (J.-P. Roux).
W dziełach Cycerona i Plutarcha widzimy skazanego skręcającego się pod razami, ociekającego krwią, padającego na ziemię — czasami umierającego przed końcem kary. Próżną jest rzeczą starać się wypowiedzieć ohydę tej sceny i wyobrazić sobie, jak Jezus przywiązany do pnia odbiera okrutne razy. Umysł buntuje się wobec tego widoku. Tu realizm zawodzi a wszelki naturalizm jest nie na miejscu — mówi H. Daniel-Rops.
Zgodnie z uwagą tego wielkiego pisarza w obecnej kontemplacji nie wchodźmy w jakieś nasycanie naszej wyobraźni okrucieństwami tortury biczowania. Odwołując się do zachęty św. Ignacego, prośmy raczej o wewnętrzne doświadczenie udręki serca z Chrystusem udręczonym, o łzy i mękę wewnętrzną z powodu tak wielkiej męki, którą Chrystus wycierpiał za mnie (ĆD, 203). Rozważajmy również jak Bóstwo Jezusa ukrywa się, a mianowicie, jak mogąc zniszczyć nieprzyjaciół swoich nie czyni tego, i jak zezwala, aby tak okrutnie cierpiało Jego człowieczeństwo (ĆD, 196).
Poprzez Wcielenie Syn Boży przyjmuje na siebie ludzkie ciało. Ciało dla Jezusa nie jest jedynie więzieniem ducha. Jezus identyfikuje się ze swoim ciałem. Mówi bowiem: To jest Ciało moje (Łk 22, 19). Tajemnica Wcielenia wraz z tajemnicą Eucharystii objawia nam niezwykłą godność i wartość ludzkiego ciała. Ciało Jezusa staje się miejscem objawienia Jego Bóstwa. Jezus Chrystus posługuje się Swoim Ciałem, aby objawić nam swoją nieskończoną Boską miłość. Oddaje nam swoje Ciało do spożycia: Bierzcie i jedzcie. To jest Ciało moje, które za was będzie wydane. Poprzez dopuszczenie okrutnego biczowania swojego Ciała Jezus spełnia to, co zapowiedział w czasie Ostatniej Wieczerzy; wydaje swoje Ciało za nasze grzechy. W ten sposób ta nieludzka masakra Najświętszego Ciała Jezusa staje się wielkim znakiem zbawienia.
Kontemplacja biczowania Jezusa może budzić w nas oburzenie na ludzkie okrucieństwo: Piłata, żołnierzy, Sanhedrynu. Pohamujmy jednak nasze oburzanie się na innych i chciejmy posłuchać z uwagą słów św. Piotra wypowiedzianych do ludzi, którzy, być może, nawet nie widzieli Jezusa własnymi oczami: Jezusa Nazarejczyka (...) przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście (Dz 2, 22-24). Pisarze chrześcijańscy podkreślają, że biczowanie Jezusa było ofiarowane w szczególny sposób za grzechy przeciwko ludzkiemu ciału. F. Mauriac biczowanie Jezusa komentuje w ten sposób: Całe upodlenie cielesne człowieka, (...) całą hańbę ciał stworzonych na przybytek Miłości Bożej, wszystkie grzechy nie tylko przeciw łasce, ale i przeciw naturze, wszystko to bierze na siebie Syn Człowieczy poprzez biczowanie.
Przypomnijmy sobie w tej kontemplacji grzechy przeciwko ludzkiemu ciału, które zawsze są grzechami przeciwko człowiekowi: bezsensowne wojny, okrutne masakry ludności, zbrodnie ludobójstwa, w których człowiek wraz ze swoim ciałem doznaje najwyższego poniżenia i pogardy; aborcja i eutanazja — zbrodnie dokonywane na najsłabszych członkach rodzaju ludzkiego; bicie i wszelkie fizyczne znęcanie się nad innymi, zwłaszcza nad dziećmi; wszystkie nadużycia i grzechy seksualne, które traktują człowieka i jego ciało w sposób instrumentalny. Dziękujmy Chrystusowi za to, że poprzez tajemnicę biczowania bierze na siebie także wszystkie moje osobiste grzechy przeciwko ludzkiemu ciału. Dzięki męce Jezusa możemy przywracać naszemu ciału jego wartość i godność, możemy odkrywać w nim świątynię Ducha Świętego.
2. Koronowanie cierniem
Po biczowaniu żołnierze namiestnika zabrali Jezusa z sobą do pretorium i zgromadzili koło Niego całą kohortę. Rozebrali Go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę. Koronowanie cierniem nie nastąpiło już z rozkazu namiestnika, ale było nieludzkim pomysłem samych żołnierzy. Byli to Syryjczycy i Beduini, a tylko paru oficerów było Rzymianami. A oto wydano im Żyda, który nie musiał być wiele wart, skoro Gubernator kazał Go ubiczować (H. Daniel-Rops).
Po biczowaniu całe ciało Jezusa było już tylko jedną wielką raną. Rozpasanym żołnierzom żądnym cudzej krwi i poniżenia, znudzonym koszarowym życiem, nie wystarczyło jednak tego znęcania się nad człowiekiem. I nagle przypomnieli sobie, że On mówił o sobie, że jest królem. Z głogu palestyńskiego, którego kolce mają twardość stali, upleciono koronę, a raczej ciernistą czapę. Do prawej ręki dali Mu trzcinę. I zaczęła się okrutna, upokarzająca maskarada, tym razem z inicjatywy żołdaków. Przyklękali przed Nim i szydzili z Niego, mówiąc: Witaj, królu żydowski! Przy tym pluli na Niego, brali trzcinę i bili Go po głowie. W ten sposób spełnia się proroctwo Izajasza: Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarz zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic (Iz 53, 3).
Ale właśnie ta maskarada w jakiś paradoksalny i tajemniczy sposób staje się spełnieniem obietnicy danej królowi Dawidowi i jego potomstwu, iż jego królestwo będzie trwać na wieki. Przez krew płynącą ze zranionej głowy korona cierniowa staje się prawdziwą koroną królewską. Chrześcijaństwo zrozumiało tę głęboką treść i otacza cierniowe gałązki Chrystusowej korony wielką czcią (J.-P. Roux).
Król wszechświata, który stworzył człowieka i nieustannie podtrzymuje go w istnieniu, doznaje od niego najpodlejszego poniżenia i wyszydzenia. W rozważaniach męki Jezusa pisarze chrześcijańscy podkreślają, że Jezus przyjmuje koronowanie cierniem i wyszydzenie swojej królewskiej władzy za grzechy ludzkiej pychy. Św. Paweł zaświadczy: On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie przyjąwszy postać sługi (Flp 2, 6-7). Św. Augustyn zastanawiając się nad prawdziwą wartością człowieka pokazuje, jak śmieszną i absurdalną jest postawa ludzkiej pychy: Pokładasz ufność w swych siłach? Zwierzęta cię przewyższają. Chlubisz się szybkością? Muchy cię zwyciężą. Chlubisz się pięknością? Czyż nie są piękniejsze pióra pawie? Czymże jesteś od nich dostojniejszy? Obrazem Boga.
W obecnej medytacji przepraszajmy Jezusa za wszelkie przejawy pychy w naszym życiu: wywyższanie się nad innych, najdrobniejsze upokarzanie ich, jakieś niezdrowe pragnienia bycia nienagannymi we wszystkim (perfekcjonizm), a przede wszystkim za to, iż tak mało liczymy na Bożą łaskę, ale próbujemy zbawiać siebie samych. Adorujmy Jezusa upokarzanego przez żołnierzy dziękując Mu, że swoją męką odkupił największy grzech człowieka: grzech buntu wobec Stwórcy, pychę — początek wszelkiego grzechu.
3. Oto Człowiek!
Jezusa ubiczowanego, oblanego krwią, w cierniowej koronie i płaszczu szkarłatnym przyprowadzono przed Piłata. Chrystus musiał przedstawiać odrażający widok. Izajasz mówi: Jak wielu osłupiało na Jego widok — tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi. (..) Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał (Iz, 52, 14; 53, 2).
Namiestnik rzymski widząc ten ludzki strzęp, niepodobny do człowieka, sądził być może, iż kara biczowania wreszcie nasyci żądzę odwetu i zemsty faryzeuszy. Widok tej nieszczęsnej istoty — pomyślał Piłat — przejmie wstydem tych, którzy Go wydali. Wyszedł do nich osobiście, aby ich zawiadomić z miną, która miała oznaczać: Nie macie pojęcia, co zobaczycie (F. Mauriac). Powiedział więc do nich: Oto wyprowadzam Go do was na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winy. Jezus wyszedł na zewnątrz, w koronie cierniowej i płaszczu purpurowym. Piłat rzekł do nich: Oto Człowiek.
W tym momencie Jezus staje się uosobieniem całej ludzkości. Oto cały tragizm ludzkiej kondycji. Być może trzeba było wszystkim pokoleniom ukazywać obraz Boga zdradzonego, wydanego, odrzuconego, wyszydzonego i umęczonego, abyśmy byli zdolni dźwigać nasz ludzki los (J.-P. Roux). Jezus dźwiga na sobie wszystkie cierpienia, bóle, krzywdy, dźwiga całe zło, które od zarania ludzkości człowiek wyrządzał człowiekowi. On się obarczył naszym cierpieniem. On dźwigał nasze boleści, (...) On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie (Iz 53, 4-5).
W tym niezwykłym momencie, w którym Bóg-Człowiek dźwigał na sobie brzemię nieprawości i zła całej ludzkiej rodziny, nikt jednak nie padł na kolana. F. Mauriac rozważając tę scenę męki pyta: Gdzie byli uzdrowieni trędowaci, oswobodzeni od czartów, ociemniali, którym przywrócił wzrok? Wielu z tych, którzy wierzyli w Niego, którzy mieli jeszcze nadzieję wbrew wszelkiej nadziei, straciło resztki wiary na widok tej postaci niepodobnej do człowieka.
Padnijmy w tym momencie na kolana świadomi, iż słowa Piłata: Oto Człowiek objawiają nam Boga o najpiękniejszej ludzkiej twarzy. Nikt z ludzi nie doświadczył na sobie człowieczeństwa w takim stopniu, jak sam Bóg-Człowiek. I to właśnie czyni Go pięknym, wdzięcznym i miłym (por. ĆD, 144). Odepchniętego przez ludzi przygarnijmy z zaufaniem i czułością; w postaci oszpeconej i niepodobnej do ludzi zobaczmy najpiękniejszego z ludzkich synów; we wzgardzonym i upokorzonym Jezusie podziwiajmy Boską pokorę; wzgardzonego tak, iż miano Go za nic uznajmy za największy skarb naszego życia, dla którego gotowi bylibyśmy poświęcić wszystko, łącznie z naszym życiem doczesnym, podobnie jak On sam oddał je za nas.
4. Skazany na śmierć
Reakcją tłumu na słowa Piłata: Oto Człowiek był jeden potężny krzyk: Ukrzyżuj! Ukrzyżuj! Rzekł do nich Piłat: Weźcie Go i sami ukrzyżujcie! Ja bowiem nie znajduję w nim winy. Odpowiedzieli mu Żydzi: My mamy Prawo, a według Prawa powinien On umrzeć, bo sam siebie uczynił Synem Bożym.
Usłyszawszy o Boskim pochodzeniu Jezusa Piłat postanowił ostatecznie uwolnić Jezusa, ale w swoim postanowieniu nie wytrwał długo. Faryzeusze znając słabość rzymskiego systemu rządzenia, opierającego się na donosach (nie zawsze sprawdzanych), jeszcze raz zdecydowanie odwołali się do lęku namiestnika rzymskiego, którego władza zależała całkowicie od kaprysów Cezara. Żydzi mieli w Rzymie swoje znaczne wpływy i rzeczywiście mogli Piłatowi zaszkodzić. W tej sytuacji namiestnik szybko zmienił zdanie. Wiedział bowiem, iż nie wygra tej sprawy z przebiegłymi i ogarniętymi fanatyczną nienawiścią do Jezusa przywódcami Izraela. I chociaż był przekonany o Jego niewinności, to jednak zrezygnował z dalszej walki o Jego uwolnienie. Pozostało już tylko formalne wydanie wyroku śmierci. Namiestnik wyprowadził Jezusa na zewnątrz i zasiadł na trybunale, na miejscu zwanym Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata. Był to dzień przygotowania Paschy, około godziny szóstej.
Ewangeliści nieczęsto podają tak dokładny czas i miejsce opisywanych zdarzeń. Dokładność ta świadczy o doniosłości zdarzenia: miało nim być oficjalne odrzucenie Mesjasza przez naród wybrany i skazanie Boga-Człowieka na śmierć krzyżową. Oto bardzo ważny dialog przytoczony przez św. Jana pomiędzy Piłatem a Żydami: I rzekł do Żydów: Oto król wasz! A oni krzyczeli: Precz! Precz! Ukrzyżuj Go! Piłat rzekł do nich: Czyż króla waszego mam ukrzyżować? Odpowiedzieli arcykapłani: Poza Cezarem nie mamy króla. Wtedy więc wydał Go im, aby Go ukrzyżowano.
Ten właśnie umiłowany naród Jahwe wyzwolił z niewoli egipskiej, wprowadził go do Ziemi Obiecanej i opiekował się nim na różne sposoby przemawiając do niego przez swoich proroków. Kiedy w końcu przemówił ostatni raz przez swojego Syna, (por. Hbr 1, 1) naród ten odrzucił Mesjasza, uznając za króla pogańskiego władcę Rzymu, który właśnie okupował ziemię Izraela. Tym grzechem ściągnie na siebie straszną karę, z powodu której Jezus płakał nad umiłowanym miastem — Jerozolimą: Przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia (Łk 19, 43-44). Tak właśnie potraktował Jerozolimę ten, którego obrali sobie za króla odrzucając Mesjasza. Nie była to zemsta Boga, ale konsekwencja ich wyboru, konsekwencja grzechu.
W tej dramatycznej scenie odrzucenia przez naród wybrany Mesjasz, Bóg-Człowiek milczy. Jedyną bronią Boga jest bowiem bezgraniczna miłość. Kiedy człowiek mówi Bogu: Precz!, lekceważy Go, znieważa, On milczy. Milczenie Boga wyraża Jego nieskończoną cierpliwość i troskę o człowieka, jest także ostatecznym sposobem upominania go. Bóg nigdy nie odwraca się plecami do człowieka. Rozliczne ludzkie cierpienia, smutek, depresja, gorycz życia, nuda nie są nigdy zemstą Boga, ale jedynie prostą, bolesną konsekwencją odrzucenia Miłości. Poza miłością Stwórcy istnieje bowiem tylko rozpacz i śmierć.
Kontemplujmy Jezusa ubiczowanego, w cierniowej koronie, stojącego przez swoim narodem wybranym, do którego został wysłany przez Ojca. Prośmy o wewnętrzne odczucie bólu, jakiego Chrystus musiał doznać, słysząc słowa: Precz! Precz! Ukrzyżuj Go.
XIII. DROGA KRZYŻOWA
Wtedy więc wydał Go im, aby Go ukrzyżowano. Zabrali zatem Jezusa. A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota (J 19, 16-17).
Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem. A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?
Przyprowadzono też dwóch innych — złoczyńców, aby ich z Nim stracić (Łk 23, 26-32).
Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy (Mt 27, 35).
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce,
każdy z nas się obrócił ku własnej drodze,
a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich.
Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić,
nawet nie otworzył ust swoich.
Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją,
tak On nie otworzył ust swoich. (...)
Grób Mu wyznaczono między bezbożnymi,
i w śmierci swej był na równi z bogaczem,
chociaż nikomu nie wyrządził krzywdy
i w Jego ustach kłamstwo nie powstało.
Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem.
Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy,
ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży,
a wola Pańska spełni się przez Niego.
Po udrękach swej duszy, ujrzy światło
i nim się nasyci.
Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu,
ich nieprawości On sam dźwigać będzie (Iz 53, 3-11).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa dźwigającego ciężki krzyż. Dostrzeżmy, jak Jezus słania się i upada pod krzyżem. Zauważmy też Szymona z Cyreny, którego żołnierze siłą zatrzymują i przymuszają, aby dźwigał krzyż Jezusa.
Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić Jezusa, aby Jego Droga Krzyżowa była dla nas lekcją, dzięki której dane nam będzie poznać, co znaczy dla nas zapieranie się siebie samych, umierania dla siebie. Będziemy też prosić, abyśmy idąc z Jezusem uczyli się coraz pełniejszej wolności wewnętrznej, która stopniowo powierza się całkowicie Bogu i wszystko oddaje do Jego dyspozycji.
1. On sam dźwigał krzyż
Jezus przyjmując krzyż na swoje ramiona, przyjmował straszną rzeczywistość. Pierwsi chrześcijanie wzdrygali się przed przedstawianiem Jezusa na krzyżu. Widywali bowiem na własne oczy te nieszczęsne, zupełnie nagie ciała zawieszone na pospolitym palu, przeciętym u góry w kształcie litery T poprzeczną belką, widzieli ręce przybite gwoździami do tej szubienicy, widzieli nogi również przygwożdżone, ciało opadające pod własnym ciężarem, zwieszoną głowę, psy znęcone wonią krwi, pożerające stopy ukrzyżowanego, sępy krążące nad miejscem rzezi i skazańca wyczerpanego męką, palonego pragnieniem, wzywającego śmierci bełkotliwym wołaniem. Była to kaźń niewolników i zbrodniarzy. Tę kaźń zadano Jezusowi (M. J. Lagrange).
Starożytny pisarz Plutarch wspomina, że skazani na ukrzyżowanie sami musieli dźwigać swój krzyż na miejsce kaźni. Niektórzy pisarze przypuszczają jednak, że chodziło tu o belkę poprzeczną, gdyż pionowa była wkopana na placu egzekucji, ale w każdym razie ciężar jej musiał był znaczny; około 30 kilogramów, jeżeli była to tylko belka (H. Daniel-Rops).
Chrześcijanie otaczają wielką czcią pamięć Drogi Krzyżowej Jezusa. Nabożeństwo Drogi Krzyżowej, które pochodzi z czasów krucjat, jest jedną z najbardziej rozpowszechnionych form nabożeństwa Męki Pańskiej. Droga Krzyżowa Jezusa jest nam tak bardzo bliska, ponieważ doskonale symbolizuje ona naszą drogę życia. Na tej ziemi jesteśmy bowiem tylko gośćmi i pielgrzymami. W rozważaniach Drogi Krzyżowej autorzy zwykle snują najpierw krótkie rozważania, a następnie ukazują, w jaki sposób dana tajemnica Drogi Krzyżowej spełnia się w naszym życiu.
W obecnej modlitwie chciejmy towarzyszyć Jezusowi w Jego Drodze Krzyżowej. Kontemplujmy Jezusa niosącego swój krzyż na ramionach. Patrzmy na Jego wyczerpanie i słabość fizyczną, na cierpienie związane z ranami biczowania i koronowania cierniem. Zauważmy, w jaki sposób Jezus chwieje się, potyka i upada wielokrotnie. Kontemplujmy także owe mnóstwo ludzi, którzy szli razem z Jezusem. Wsłuchajmy się w to, co mówią między sobą: jedni — podobnie jak płaczące kobiety — współczują Mu, inni są obojętni i gapią się na to okrutne widowisko, inni jeszcze obrzucają Jezusa drwinami i wyzwiskami.
Przypatrujmy się też poszczególnym zdarzeniom, jakie miały miejsce na Drodze Krzyżowej: spotkanie Jezusa z Matką Najświętszą, pomoc Szymona Cyrenejczyka, otarcie twarzy Jezusa przez Weronikę, spotkanie płaczących kobiet, odarcie Jezusa z szat. Zauważmy też cichość Baranka Bożego w Jego drodze na miejsce kaźni. Jezus idzie jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich.
Rozważając w ten sposób Drogę Krzyżową Jezusa chciejmy następnie w sposób bardzo spontaniczny wejść w naszą drogę życia. Jakie zdarzenia, sytuacje, przeżycia, doświadczenia życiowe nasuwają nam myśl o podobieństwie naszej drogi życiowej z Drogą Krzyżową Jezusa? I choć jesteśmy świadomi, iż naszych cierpień w żaden sposób nie możemy przyrównać w sposób dosłowny z cierpieniami Jezusa, to jednak nie obawiajmy się dostrzegać zbieżności pomiędzy naszą drogą życia a Drogą Krzyżową. Jezus ofiaruje nam swoją Drogę Krzyżową jako miejsce umocnienia, pocieszenia w naszej drodze do Ojca.
Dziękujmy Jezusowi za cały ból i trud Jego Drogi Krzyżowej; dziękujmy za napomnienie płaczących niewiast, poprzez które uczy nas owocnego rozważania Jego męki; dziękujmy Jezusowi za Jego upadki pod ciężarem krzyża; za spotkanie z Matką Najświętszą; dziękujmy Mu za to, iż pozwolił obedrzeć się ze swoich szat, a w końcu dał się ukrzyżować za nas i dla nas.
2. Szymon Cyrenejczyk
W sposób szczególny zwróćmy uwagę na dwa wydarzenia z Drogi Krzyżowej, o których wspominają nam Ewangelie: o przymusowej pomocy, jakiej udzielił Mu Szymon Cyrenejczyk oraz o spotkaniu z płaczącymi kobietami.
Ciężar krzyża, jaki włożono Jezusowi na ramiona, był ponad Jego ludzkie siły. Siły Jezusa były wyczerpane całonocnym czuwaniem, wielokrotnymi przesłuchaniami, wyśmiewaniem Go w upokarzający sposób przez straż świątynną i żołnierzy rzymskich, okrutnym biczowaniem i koronowaniem cierniem. Jezus dźwigał też krzyż niemal w samo południe, a więc w bardzo gorącej porze dnia. Rzymianie obawiali się prawdopodobnie, iż skazany umrze w drodze na Kalwarię, dlatego też zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem.
W pomocy udzielonej Jezusowi przez Szymona możemy wyczytać zaproszenie Jezusa, abyśmy razem z Nim dźwigali krzyż. To niezwykłe, że Syn Boży pragnie naszej ludzkiej pomocy. Wielokrotnie w swoim życiu przyjmował pomoc swojej Matki, przybranego Ojca, swoich uczniów i przyjaciół, a teraz w tych najtrudniejszych chwilach przyjmuje pomoc wymuszoną lękiem i zagrożeniem.
Dziękujmy Jezusowi za to, iż zechciał z pokorą przyjąć pomoc Szymona Cyrenejczyka, pomoc Weroniki. W ten sposób Jezus uczy nas pokornego wyciągania ręki z prośbą o pomoc. W sytuacjach nieraz dla nas najtrudniejszych, z lęku i pychy obawiamy się prosić o pomoc. Boimy się, iż będzie ona wymuszona, niechętna, nieżyczliwa. Ale bywają sytuacje, w których konieczną rzeczą jest przyjąć każdą pomoc.
W tej kontemplacji prośmy także, abyśmy — za przykładem Szymona Cyrenejczyka — pozwalali się przymuszać. Nasze wzniosłe ideały szlachetnej i chętnej pomocy bliźnim nie zawsze zdają egzaminy. Nieraz ideały te zawodzą nas. W takich chwilach tylko pewien przymus zdaje się być najbardziej skuteczny, by okazać naszą pomoc bliźniemu. Szymonie z Cyreny, przymuszony do pomocy w niesieniu krzyża, módl się za nami, którzy tak nie chcemy być przymuszani do pomocy w niesieniu cudzych krzyży. Pochwaleni bądźcie, wszyscy Nieznani Cyrenejczycy. Postawieni w sytuacjach, których nie szukaliście, nie odwróciliście oczu od brata, który was potrzebował (A. Boniecki).
3. Płaczące niewiasty
W Drodze Krzyżowej towarzyszyły Jezusowi kobiety, które ówczesnym wschodnim zwyczajem zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Jezus swoim upomnieniem kobiet nie odrzuca ofiarowanego Mu współczucia i życzliwości. Przyjmując je pragnie jednak zachęcić kobiety (i nas), aby przedzierały się przez zewnętrzną powłokę zdarzeń i szukały najgłębszego sensu tego, w czym właśnie uczestniczą. Oto bowiem przyjdą dni — mówi Jezus — kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym? Jezus pragnie objawić kobietom, że Jego męka i śmierć jest jakimś tajemniczym straszliwym sądem nad grzechem całej ludzkości i każdym pojedynczym grzechem człowieka. Ta sama prawda o męce Jezusa zostanie objawiona rozdarciem zasłony Świątyni, zaćmieniem słońca, ciemnościami panującymi na ziemi oraz trzęsieniem ziemi.
Jezus upominając kobiety pragnie nam powiedzieć, że płaczemy i narzekamy nie wtedy, kiedy dotyka nas prawdziwe nieszczęście. Iluż z nas nie płacze z powodu powierzchowności naszego serca albo tchórzostwa przed widokiem cierpienia. Wylewamy łzy i czujemy się przez to uwolnieni od winy i odpowiedzialności. Jak często łzy zasłaniają prawdziwe nieszczęście i problemy świata (J. Twardowski).
W obecnej kontemplacji chciejmy wsłuchać się w upomnienie kobiet, które jest także skierowane i do nas osobiście. Pytajmy siebie, czy w naszych rozważaniach bierzemy je pod uwagę? Czy doświadczamy, iż męka Jezusa sądzi nasz grzech osobisty oraz grzechy całego świata? Czy rozważanie męki i śmierci Jezusa demaskuje nasz grzech; czy odsłania nam jego wielkość, jego głębię? Czy dzięki rozważaniom męki i śmierci Jezusa czujemy się wzywani do pełniejszego, bardziej radykalnego nawrócenia wewnętrznego?
4. Obnażenie z szat
Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy. Odarcie Jezus z szat tuż przed ukrzyżowaniem jest jakby powtórzeniem się sceny Ecce Homo — Oto Człowiek. W tym momencie nasze myśli zwracają się do Jego Matki, biegną jakby do samych początków tego Ciała, które już teraz, przed ukrzyżowaniem, stanowi jedną wielką raną (K. Wojtyła). Scena obnażenia Jezusa każe nam myśleć o tajemnicy Wcielenia. Syn Boży mówi do Ojca: Całopalenia i ofiary za grzech nie podobały się Tobie, aleś Mi utworzył ciało (Hbr 10, 6. 5). Ciało Chrystusa wyraża Jego miłość Ojca. (...) To ciało obnażone teraz pełni wolę Syna i wolę Ojca każdą raną, każdym drgnieniem bólu, każdym zszarpanym mięśniem, każdą strugą krwi, która z Niego się toczy; całym wyczerpaniem ramion, zmiażdżeniem szyi i barków i strasznym bólem skroni. To ciało pełni wolę Ojca. (...) Musimy myśleć przy tej stacji o Matce Chrystusa, bo pod Jej sercem, a potem w Jej oczach i w Jej dłoniach Ciało Syna Bożego doznało pełnej czci (K. Wojtyła).
W tej kontemplacji powróćmy do tajemnicy Narodzenia Jezusa. Wpatrujmy się najpierw w Dzieciątko Jezus leżące w żłóbku, adorowane przez Maryię, Józefa, pasterzy, trzech mędrców. W drugiej odsłonie kontemplujmy to samo Ciało trzydzieści trzy lata później — zmasakrowane, ociekające krwią i brutalnie odarte z szat, ciało czekające na tortury ukrzyżowania. Oddajmy Jezusowi chwałę jako Wcielonemu Synowi Bożemu, tak w scenie Narodzenia, jak również w scenie obnażenia z szat.
W tych dwu scenach Jezus ukazuje nam całe swoje boskie ubóstwo, którym nas ubogaca oraz boską pokorę, którą nas wywyższa. Odarty ze wszystkiego i pozbawiony wszystkiego, nagi wyszedł z łona Matki swojej i nagi idzie na krzyż. (...) Zbawić może człowiek odarty ze wszystkiego, pozbawiony wszystkiego, nie rozporządzający już żadnymi środkami ludzkimi (S. Wyszyński). Tajemnicą obnażenia z szat i całkowitym wyniszczeniem siebie Jezus wskazuje nam drogę do Ojca. Prośmy więc Jezusa, abyśmy byli wewnętrznie otwarci na tę trudną i bolesną lekcję zapierania się siebie samych, umierania dla siebie. Śmierć zabiera nam wszystko. W bezlitosnym oświetleniu ostatniego momentu staniemy się wszyscy przeraźliwie nadzy (jak Jezus na Golgocie). Liczyć się będzie wtedy tylko ta garstka prawdy o nas (A. Boniecki).
Zarówno tajemnicą swojego Narodzenia jak również tajemnicą obnażenia z szat, Jezus uczy nas, co znaczy naprawdę stać się jak dziecko, co znaczy być naprawdę tylko Synem. Prośmy Jezusa, aby prawda o nas samych, jako dzieciach, nie musiała być wymuszona przez chwilę naszej śmierci, ale byśmy ją przyjmowali i uczyli się jej od Jezusa już teraz, za życia, dobrowolnie. Prośmy, abyśmy szli za wezwaniem Jezusa i stopniowo oddawali Mu to, czego będzie się od nas domagał.
5. Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem
Przyjęcie przez Jezusa krzyża na swoje ramiona oraz bolesne upadki, w których krzyż przygniata Chrystusa do ziemi, przywołuje nam na pamięć przedziwny, tajemniczy werset Proroka Izajasza z czwartej Pieśni Sługi Jahwe: Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem.
Spodobało się Panu — to znaczy było Jego planem, było Jego wyborem. Krzyż Jezusa jest planem Jego Ojca, jest Jego wyborem. Ojciec chciał, aby Jego Jednorodzony Syn został przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy, aby zgładzono Go z krainy żyjących, aby za grzechy (...) ludu został zabity na śmierć, chociaż nikomu nie wyrządził krzywdy i w Jego ustach kłamstwo nie powstało.
Sam Jezus wiele razy mówił do swoich uczniów o upodobaniu swojego Ojca: Oto idziemy do Jerozolimy. Tam Syn człowieczy zostanie wydany arcykapłanom. Oni skażą Go na śmierć i wydadzą poganom. I będą z Niego szydzić, oplują Go, ukrzyżują i zabiją, a po trzech dniach zmartwychwstanie (Mk 10, 33-34).
I chociaż uczniowie nie rozumieją, dlaczego takie właśnie jest upodobanie Ojca, Jezus nie stara się tego wyjaśnić. Uczniowie nie byli w stanie zrozumieć tego okrutnego upodobania Ojca, ponieważ upodobania osoby, którą się kocha, nie znajdują nigdy wyjaśnienia rozumowego, ale jedynie wyjaśnienie serca. Zrozumienie sensu upodobania odnajduje się dopiero w głębokiej relacji miłości.
Jezus rozumie upodobanie swojego Ojca, bo łączy Go z Nim intymna więź miłości, oddania i zaufania. Całkowite powierzenie się Syna Ojcu staje się źródłem rozumienia tego trudnego upodobania.
Kiedy dotyka nas jakieś niepowodzenie, niezrozumienie ze strony najbliższych, cierpienie, ból i wszystko w nas buntuje się i burzy, stajemy wówczas i my przed tajemnicą Bożego upodobania. I nam przychodzi niekiedy stwierdzić: Spodobało się Panu dotknąć mnie cierpieniem, a niektórzy z nas mogą powiedzieć więcej: Spodobało się Panu zmiażdżyć mnie cierpieniem. To, co dziś jest tylko dotknięciem Boga, jutro może stać się doświadczeniem zmiażdżenia.
Na biurku jednego z moich przyjaciół, który przechodził przez bardzo bolesne doświadczenia życiowe, zobaczyłem kiedyś obrazek umęczonej twarzy Jezusa, a pod nim napis: Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem. Codzienność życiowa pokazywała, iż te słowa były dla niego źródłem odwagi w codziennym dźwiganiu krzyża.
Przyjęcie Bożego upodobania będzie zależeć przede wszystkim od naszej relacji z Bogiem. Jeżeli tak często buntujemy się przeciwko różnym krzyżom życiowym, które Bóg nam zsyła, to dlatego, że nie jesteśmy dość mocno związani z Jezusem. Kiedy nasze serce jest daleko od Pana, mamy duże trudności w rozumieniu Jego upodobań. Upodobanie Boga oznacza zawsze Jego łaskę, Jego obietnicę. Pan bowiem nie tylko miażdży cierpieniem, ale także wyzwala, pociesza, dźwiga, podnosi. W samym krzyżu Jezusa zawiera się już obietnica pocieszenia. Po udrękach swej duszy, ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie. Dopiero z perspektywy zmartwychwstania, zwycięstwa, z perspektywy pocieszenia możemy doświadczyć, że bycie zmiażdżonym przez Pana może być Jego wielką łaską, Jego wielkim darem. W upodobaniu Boga zawiera się zawsze Jego nieskończona miłość także wówczas, kiedy dotyczy ono cierpienia. Stąd też św. Paweł uświadamia nam: Wam bowiem z łaski dane jest to dla Chrystusa: nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć (Flp 1, 29).
XIV. UKRZYŻOWANIE JEZUSA
Gdy przyszli na miejsce, zwane Czaszką, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Lecz Jezus mówił: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Potem rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy. A lud stał i patrzył. (...)
Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas. Lecz drugi, karcąc go, rzekł: Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież — sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił. I dodał: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Jezus mu odpowiedział: Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju (Łk 23, 33-34. 39-43).
O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: Eloi, Eloi, lema sabachthani, to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Niektórzy ze stojących obok, słysząc to, mówili: Patrz, woła Eliasza (Mk 15, 34-35).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie scenę krzyżowania Jezusa i wieszania Go na krzyżu. Nie wchodząc jednak w zbyt szczegółowe i naturalistyczne wyobrażenia, chciejmy jednak dostrzec cały ból i cierpienie fizyczne Jezusa. Zauważmy krzyż Jezusa na Golgocie, stojący pomiędzy dwoma innymi krzyżami.
Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy gorąco, aby dane nam było wczuwać się w cierpienia Jezusa ukrzyżowanego. Prośmy także o głębokie zrozumienie dla modlitwy Jezusa: Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Módlmy się, aby Jezus ukrzyżowany dał nam wewnętrzne poznanie i odczucie, co jest naszym prawdziwym krzyżem życiowym i w czym możemy Go naśladować.
1. Ukrzyżowanie Jezusa
Gdy przyszli na miejsce zwane Czaszką, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie. Ten krótki opis egzekucji ukrzyżowania zawiera w sobie straszną rzeczywistość ludzkiego cierpienia, którą wprost trudno opisać w słowach. Pochodzącą z Persji karę śmierci przez ukrzyżowanie, Grecy i Rzymianie stosowali wobec zbrodniarzy, niewolników i cudzoziemców (G. Bessiere).
Najpierw przybijano ręce skazanego do małej belki, tej, którą kazano mu dźwigać. Potem albo na blokach, albo po prostu sznurem wciągano belkę razem z jej ciężarem na pionowy pal, który był zapewne na stałe wkopany na miejscu kaźni (J.-P. Roux). Według chrześcijańskich pisarzy pierwszych wieków, między nogami skazanego znajdowała się podpórka trzymająca ciało. Natomiast wbrew temu, co się często sądzi, nie było oparcia pod stopy. Skazany miał przybite do krzyża nadgarstki i stopy (G. Bessiere). Według powszechnego mniemania, śmierć na krzyżu była straszliwa. Ciało przytwierdzone do krzyża tężało i drętwiało, rany się rozogniały, w płucach, głowie i sercu następowało przekrwienie; a całego człowieka ogarniała okrutna trwoga. Pożerające pragnienie paliło błonę śluzową. Całe ciało było jedną boleścią. A najgorsze było to, że taka męka mogła trwać długo, zwłaszcza jeżeli skazany był człowiekiem o silnej konstytucji fizycznej. Jest zrozumiałe, że myśl o tej karze przejmowała każdego dreszczem trwogi (J.-P. Roux). Tej nieludzkiej męki krzyża miał doświadczyć także Jezus.
Podobnie jak w czasie całej męki, tak i w tych ostatnich godzinach życia Jezus nie stawia oporu i nie buntuje się, ale poddaje się temu, co robią z Nim żołnierze wykonujący zlecone im zadanie katów. Dręczono Go, lecz sam dał się dręczyć, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich (Iz 53, 7).
W tej kontemplacji patrzmy na Jezusa ukrzyżowanego z głębokim pragnieniem przeżywania wewnętrznej udręki serca z Chrystusem udręczonym (ĆD 203). Módlmy się także o głębokie przeświadczenie, że przez tę straszną kaźń Wcielony Syn Boży bierze na siebie wszelkie zło pod każdą możliwą postacią.
W ciszy i w milczeniu wewnętrznym chciejmy towarzyszyć Jezusowi w tych Jego strasznych chwilach cierpienia. Nie róbmy jednak sami jakichś szczególnych wysiłków i zabiegów, aby wyobrazić sobie okrutny ból i rany fizyczne, ale raczej prośmy pokornie Jezusa, aby On sam dał nam doświadczyć i odczuć swoją mękę ukrzyżowania. Ty, Panie, znasz mnie najpełniej. Ty sam wiesz, w jaki sposób Twoja męka może mnie oczyszczać i uzdrawiać. Spraw, aby Twoje Najświętsze rany zadane Ci przez krzyżowanie były miejscem mojego uzdrowienia. Wierzę bowiem, iż w Twoich ranach jest moje zdrowie.
2. Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią
Ale nawet w czasie tego nieludzkiego cierpienia i zhańbienia Jezus nie myśli o sobie, lecz o swoim Ojcu, o swoich najbliższych oraz o tych, za których ponosi tę straszną kaźń: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Są to pierwsze słowa Jezusa wypowiedziane na krzyżu. Modlitwą tą Jezus zdaje się najpierw ogarniać żołnierzy, którzy ukrzyżowali trzech skazanych, a pośród nich jednego niewinnego. Ale nie do żołnierzy-katów należy wydawanie wyroków. Oni nie wiedzą, co czynią. Spełnili jedynie swój katowski obowiązek.
Modlitwą tą Jezus obejmuje również ludzi, którzy brali bezpośredni udział w skazaniu Go na śmierć: Judasza, Sanhedryn, uczonych w Piśmie. Powodowani fanatyczną nienawiścią wymusili na Piłacie skazanie Jezusa na śmierć, a teraz drwią z Jego cierpienia i upokorzenia. Oni także w swoim zaślepieniu nie wiedzą, co czynią. Będąc nieprzyjaciółmi Boga, sądzą, że oddają Mu chwałę. Swoją modlitwą Jezus do końca wypełnia niezwykłe przykazanie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tych, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają (Łk 6, 27-28). Jezus modli się, błogosławi i dobrze czyni tym, którzy z nienawiści oczernili Go przed ludem i namiestnikiem rzymskim, a teraz, kiedy wisi już na krzyżu, przeklinają Go i drwią z Niego.
Modlitwą: Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią Jezus obejmuje także każdego z nas. Kiedy buntujemy się przeciwko Bogu i Jego woli, kiedy powodowani gniewem ranimy naszych najbliższych, kiedy rozbudzamy nasze najniższe instynkty i pożądania, tak naprawdę nie wiemy, co robimy. Rzadko zdajemy sobie sprawę z rozmiarów zła, które rozsiewamy naszymi nierozważnymi i nieodpowiedzialnymi osądami, słowami i czynami. I choć nie mamy złej woli, ale kierujemy się raczej nieopanowanymi i nieświadomymi odruchami i impulsami, to jednak zło się rozszerza i rani.
Modlitwa Jezusa: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią jest dla nas także wielkim wezwaniem. Kiedy widzimy bowiem, że nasze czyny ranią innych, choć tego wprost nie zamierzamy, to winniśmy sobie uświadomić, że także nasi bliźni ranią nas w podobny sposób. Oni również nie wiedzą, co czynią. Kierują się nierzadko, podobnie jak my, niekontrolowanymi odruchami, których w sobie jeszcze nie rozpoznali. Z tego wzajemnego zrozumienia może zrodzić się duch przebaczenia i wzajemnej miłości nieprzyjaciół. Prośmy gorąco Jezusa, abyśmy w znoszeniu wszelkich krzywd i wszelkiej zniewagi (ĆD, 98) umieli modlić się Jego słowami: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią.
3. Co jest moim krzyżem?
Z Jezusem ukrzyżowano także dwóch innych złoczyńców, jednego po prawej stronie, drugiego po lewej stronie. Ich cierpienie, jak to podkreśla jeden z nich, jest uzasadnione dokonanymi przez nich zbrodniami: My przecież — sprawiedliwie (cierpimy), odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki. Jezus natomiast cierpi niewinnie: On nic złego nie uczynił.
Ukrzyżowanie wraz z Jezusem złoczyńców każe nam myśleć o dwóch rodzajach krzyża, dwóch rodzajach cierpienia w naszym życiu. Jedno z nich jest słuszne, ponieważ stanowi owoc naszych grzechów. W tym cierpieniu odbieramy jedynie uzasadnioną karę za nasze uczynki. Tego cierpienia nie możemy traktować jako Krzyża (przez duże K), który wyraża bezpośrednio wolę Bożą. Bóg nie pragnie cierpienia dla człowieka. Bóg jedynie je dopuszcza. W wieczności, która będzie samą doskonałością nie będzie cierpienia ani krzyża. Jeżeli cierpimy z powodu naszych grzechów, wówczas Bóg zaprasza nas do wewnętrznego nawrócenia i odsunięcia od siebie tego cierpienia. Grzech jedynie obiecuje szczęście, ale tak naprawdę zawsze rodzi cierpienie i śmierć: zapłatą za grzech jest śmierć — powie św. Paweł (Rz 6, 23). Cierpienie samo w sobie nie posiada bowiem mocy zbawczej. Ono jedynie niszczy i uśmierca. Tylko cierpienie z Jezusem cierpiącym posiada dla nas moc oczyszczającą, moc zbawiającą. To łaska Boga czyni z cierpienia narzędzie i miejsce pełniejszego zjednoczenia z Nim.
Kiedy cierpimy, wówczas winniśmy wejść w rozeznanie i badanie naszego sumienia, jaki jest związek cierpienia z moim sposobem myślenia, reagowania, działania, a zwłaszcza z moimi życiowymi postawami i przyzwyczajeniami. Jeżeli istnieją w nas nierozpoznane postawy pychy, kompleksy niższości, niepokonane lęki, jakaś lekkomyślność życiowa, postawa urazowa i pełna rozżalenia wobec bliźnich, postawa buntu wobec Boga, wówczas postawy te będą źródłem nieustannego cierpienia. W takiej sytuacji cierpienie winno być przez nas przeżywane, jak przez Dobrego Łotra. Trzeba je uznać za owoc grzesznych postaw. Trzeba sobie szczerze powiedzieć: Słusznie cierpię za moje grzechy. Nie trzeba nam tego cierpienia najpierw uświęcać czyniąc je krzyżem bezpośrednio zesłanym przez Boga na nas, lecz traktować je jako wezwanie Boga do nawrócenia.
Ale istnieją także cierpienia, które są zupełnie niezależne od naszych decyzji i zachowań. Są to cierpienia, które — podobnie jak w przypadku Jezusa — zostają dopuszczone przez Boga. Jezus cierpi, choć sam nic złego nie uczynił. Takie cierpienia są rzeczywiście naszym krzyżem, na podobieństwo krzyża Jezusa. Ten rodzaj cierpienia i krzyża wzywa nie tyle do nawrócenia, ile przede wszystkim do zjednoczenia z Jezusem, naśladowania Go w Jego krzyżu.
W obecnej kontemplacji przypomnijmy sobie wszystkie najważniejsze cierpienia naszego życia. Prosząc o łaskę rozeznania duchowego oraz wielkie wewnętrzne światło, chciejmy zadać sobie pytanie, które z nich wypływały z grzesznych postaw i przyzwyczajeń, a które były rzeczywiście krzyżem zesłanym przez Boga. W wielu wypadkach odpowiedź na to pytanie może okazać się bardzo trudna.
Bywają sytuacje, w których te dwa krzyże nie dadzą się tak radykalnie oddzielić, bowiem zachodzą na siebie. Cierpienie, które najpierw jest skutkiem grzechu, z czasem może stać się rzeczywiście krzyżem, którego nie da się usunąć także wówczas, kiedy dokona się w nas jakieś wewnętrzne radykalne nawrócenie. Każde cierpienie, także to, które jest owocem naszych grzechów, jeżeli zostaje złączone z cierpieniem Jezusa, nabiera ostatecznie mocy zbawczej. Jezus obiecuje Dobremu Łotrowi: Dziś ze Mną będziesz w raju. To sam Jezus uczynił z jego słusznego cierpienia miejsce oczyszczenia z jego grzechów. Módlmy się w tej kontemplacji za przyczyną Dobrego Łotra, który w ostatniej chwili swojego życia dogłębnie rozpoznał swój krzyż i zbawczy krzyż Jezusa, o wielkie wewnętrzne światło w rozeznaniu prawdziwych źródeł naszych codziennych cierpień i udręk wewnętrznych. Prośmy także, abyśmy wszystkie nasze cierpienia przyjmowali i dźwigali z Jezusem.
4. Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?
Jezus ukrzyżowany dźwiga udrękę całej ludzkości. Został bowiem przebity i zdruzgotany za wszystkie winy człowieka. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas (Iz 53, 5). W ten sposób Jezus wziął na siebie nasze zranione grzechem człowieczeństwo i całą udrękę z nim związaną.
Świat, w którym żyjemy — podobnie jak sama męka Jezusa — jest pełen brutalności, gwałtu, przemocy; jest także pełen lęków, bezradności i niemocy. Męka i śmierć Jezusa jest tylko odbiciem, zwierciadłem ukazującym nam świat, a w nim nasze człowieczeństwo. Ten obraz świata obserwujemy nie tylko na ekranach dzienników telewizyjnych, ale nierzadko także w naszym życiu codziennym: w życiu rodzinnym, zawodowym, w życiu społecznym. Jezus umęczony i ukrzyżowany ukazuje nam, w jaki sposób mamy żyć pośród udręk tego świata, jak mamy dźwigać nasze zranione człowieczeństwo. Życie duchowe chrześcijanina nie może polegać bowiem na wycofaniu się ze świata, by móc żyć w sposób elitarny i wolny od udręk i zmagań.
Zagubiony świat, a w nim zagubiony człowiek nie potrafi wejść w zmaganie ze złem, które sam rodzi. Usiłuje uciec od zła poprzez wszelkiego rodzaju zagłuszenia i odurzenia zmysłowe, aby móc zapomnieć o całym szaleństwie rozpętanym przez siebie. Człowiek współczesny zachowuje się nierzadko jak małe kapryśne dziecko, które najpierw dla zabawy, z nudów samo podpala zamknięty pokój, w którym przebywa, a następnie usiłuje uciec od ognia kładąc głowę pod poduszkę. Nie możemy odcinać się od świata oraz całej jego nieprawości i bezradności także dlatego, iż naszym grzechem niemało przyczyniamy się do kształtowania takiego świata. Całe zło i cała nieprawość rodzi się w sercu człowieka i nie da się od niej uciec. Wszyscy mamy jakiś udział w złu świata. Tylko człowiek nie znający siebie może twierdzić, że jest niezdolny do czynienia tego zła, które inni popełniają.
Kontemplując Jezusa ukrzyżowanego wchodzimy w jakąś wewnętrzną udrękę, niepokój, lęk i pustkę. Nierzadko zmuszeni jesteśmy dotykać granic naszej bezsilności, niemocy, zwątpienia. Nie jest nam także oszczędzone doświadczenie obrzydzenia wobec siebie samych z powodu życia półprawdami czy wręcz w zakłamaniu wewnętrznym. Jeżeli szczerze i autentycznie dążymy do Boga, On sam troszczy się, abyśmy stawali twarzą w twarz z nieprawdą naszego życia. Nie ma bowiem dla nas innej drogi do prawdy, jak tylko stawać szczerze wobec naszej nieprawdy. Podobnie jak Jezus w Ogrójcu, tak i my w pocie czoła dochodzimy do bolesnej prawdy o naszym zranionym przez grzech człowieczeństwie i zgody na nie.
Odkrywamy tę prawdę nie tylko dla nas samych, ale także dla innych, dla świata. Świat doprowadza się do rozpaczy, ponieważ z prawdą o zranionym człowieczeństwie (zaledwie przeczuwaną) zostaje sam: bez Boga, bez nadziei, bez wiary. B. Pascal mówi, że owocem prawdziwego poznania siebie bez wiary w Boga jest rozpacz. Człowiek nie jest bowiem w stanie unieść sam swojego zranionego grzechem człowieczeństwa.
Dowiadujemy się w taki mozolny sposób prawdy o sobie nie dlatego, aby móc doznać jakiejś natychmiastowej, cudownej przemiany, ale by z pokorą dochodzić do jej akceptacji. Wyjście z tego, co nas tak głęboko dotyka, rani i upokarza, rozpoczyna się od akceptacji, od przyjęcia. Ale o własnych siłach, własną mocą, jesteśmy do tego absolutnie niezdolni. Nie wchodzimy też w nasze zranione człowieczeństwo, aby uprawiać jakąś zwyrodniałą negatywną introwersję, pewien rodzaj masochizmu, jakiś niezdrowy doloryzm i cierpiętnictwo. Wchodzimy w nie, aby stanąć z tym wszystkim przed Jezusem ukrzyżowanym.
Przeszedłszy w ten sposób przez długi, nieraz bardzo ciemny tunel zwątpienia, niemocy, lęku, obrzydzenia do siebie dostrzegamy oślepiające światło, które każe nam zapomnieć o sobie i odejść od siebie. Możliwość rozpaczy przemienia się w doskonałą nadzieję. Ciemności zwątpienia przemieniają się w ufność. Bezsilność i niemoc przemienia się w wewnętrzne przekonanie, że wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. Całe obrzydzenie i nienawiść do siebie wówczas się rozpływa. Udręka i lęk wewnętrzny przechodzi w uciszenie i radość.
Aby w naszym zranionym człowieczeństwie zrodziła się wielka nadzieja, trzeba nam jednak zgodzić się dotknąć granic rozpaczy, jak dotknął jej sam Jezus. Jego słowa wypowiedziane na krzyżu: Eloi, Eloi, lema sabachthani?, to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? są jakimś tajemniczym dotykaniem granic ludzkiej rozpaczy. Trzeba nam jednak mieć jasną świadomość, iż to nie my sami wprowadzamy się w te trudne graniczne stany ducha. Jezus nie szukał męki i krzyża. On szukał jedynie Ojca. My również nie szukamy sami stanów trudnych, bolesnych. My szukamy jedynie Boga i Jemu dajemy się prowadzić. On sam wyznacza nasze etapy rozwoju, oczyszczające nas próby, nasze krzyże i cierpienia. On sam również planuje nam rodzaj naszej śmierci, jak zaplanował swojemu Synowi.
Całą kontemplację — na podobieństwo liturgii Wielkiego Piątku — możemy zakończyć adoracją krzyża Jezusa. Przez dłuższą chwilę wpatrujmy się w krzyż Jezusa. Możemy posłużyć się obrazem Jezusa ukrzyżowanego. Przyglądajmy się Jego ranom, Jego nieludzkiemu cierpieniu. Prośmy o głęboką świadomość, że są to rany całej ludzkości, że są to także nasze osobiste rany. Wyznajmy z wiarą, że krzyż Jezusa jest drzewem, na którym zawisło zbawienie świata, moje własne zbawienie.
XV. JEZUS NA KRZYŻU
A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie (J 19, 25-27).
Lecz członkowie Wysokiej Rady drwiąco mówili: Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym. Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie. Był także nad Nim napis w języku greckim, łacińskim i hebrajskim: To jest Król Żydowski. Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas. Lecz drugi, karcąc go, rzekł: Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież — sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił. I dodał: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Jezus mu odpowiedział: Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju.
Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha. Na widok tego, co się działo, setnik oddał chwałę Bogu i mówił: Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy. Wszystkie też tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, wracały bijąc się w piersi. Wszyscy Jego znajomi stali z daleka; a również niewiasty, które Mu towarzyszyły od Galilei, przypatrywały się temu (Łk 23, 35-49).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa na krzyżu oraz stojącą pod krzyżem Jego Matkę oraz umiłowanego ucznia. Wsłuchajmy się z uwagą w dwa krótkie zdania Jezusa wypowiedziane pośród ogromnego cierpienia: Oto Matka twoja... Oto syn Twój.
W drugim obrazie chciejmy przedstawić sobie sam moment śmierci Jezusa: zaćmienie słońca, panujące ciemności. Wsłuchajmy się także w słowa Chrystusa wypowiedziane donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha.
Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy najpierw, abyśmy odkryli Maryię jako naszą Matkę, którą Jezus ofiarował nam w najboleśniejszym momencie swojego życia — na krzyżu. Prośmy także, abyśmy z wielką wdzięcznością przyjęli Jezusową śmierć na krzyżu, jako najwyższy znak miłości Ojca niebieskiego do każdego z nas.
1. Oto Matka twoja
Cierpienie przyjmowane z poddaniem się Bogu czyni człowieka bardziej otwartym, delikatnym i wrażliwym na ludzkie cierpienie. Tej delikatności i wrażliwości Jezusa doświadczają najpierw ci, których najbardziej kochał: Jego Matka Maryia oraz umiłowany uczeń Jan. Jezus dostrzega i odczuwa ich wielki ból i opuszczenie, jest świadom, iż brakować im będzie Jego ludzkiej miłości. I choć doznają głębokiego wewnętrznego pocieszenia po Jego Zmartwychwstaniu, to jednak po Jego ziemskiej nieobecności pozostanie — szczególnie dla Matki — głęboka ludzka rana.
Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie. Trzeba nam w tym pięknym geście Jezusa zobaczyć najpierw bardzo ludzki odruch: ludzką miłość syna do matki i ludzką przyjaźń z Janem. Ten piękny ludzki gest jest jednocześnie tak niezwykły, iż przebija przez niego nieskończona boska miłość Syna Człowieczego. I jak przez całą mękę Bóstwo Jezusa ukrywało się za zasłoną Jego człowieczeństwa, tak teraz tuż przed śmiercią w człowieczeństwie Jezusa objawia się Jego boska miłość.
Od zarania chrześcijaństwa Ojcowie Kościoła widzieli w osobie Jana Apostoła każdego ucznia Jezusa. Stąd też ten fragment Ewangelii Janowej określany bywa testamentem Jezusa na krzyżu. Jezus oddaje tym, których odkupił swoją krwią, to, co ma najcenniejszego na ziemi: swoją Matkę.
W obecnej kontemplacji wsłuchajmy się z wielką uwagą i adoracją w słowa Jezusa wypowiedziane do Jego Matki i do Jego przyjaciela Jana. Chciejmy wyobrazić sobie, że stoimy na miejscu Jana Apostoła, a Jezus mówi do Matki w naszej obecności: Oto syn Twój, a następnie mówi do nas w Jej obecności: Oto Matka twoja. Prośmy, abyśmy w tych słowach mogli odkryć boską i ludzką miłość Jezusa do Maryi oraz do nas, do mnie osobiście.
Powierzenie Maryi nas jako Jej synów oraz powierzenie nam Maryi, jako naszej Matki, dotyka najgłębszej naszej potrzeby — potrzeby miłości. Jako istoty ludzkie zawsze najpierw potrzebujemy miłości matki. Zanim dziecko odkryje miłość ojca, musi najpierw nasycić się miłością matki. Z czasem dziecko odrywa się od matki, aby przejść do ojca i odkryć jego miłość. Człowiek odkrywa ojca jakby na drugim etapie. Pierwszy najgłębszy kontakt miłości budowany jest właśnie z matką. Macierzyńska miłość Matki Jezusa może nam pomóc odkryć braterską i przyjacielską miłość Jej Syna oraz ojcowską miłość naszego Ojca w niebie. Przez miłość Maryi możemy dochodzić do miłości Jezusa, poprzez miłość Jezusa do miłości Boga Ojca. Proste, pokorne, a jednocześnie głębokie i dyskretne nabożeństwo do Matki Najświętszej jest ważnym kryterium głębi naszej wiary.
Zauważmy, iż Jezus ofiaruje swoją Matkę umiłowanemu uczniowi na Golgocie. Eucharystia, która uobecnia śmierć Jezusa, staje się w ten sposób szczególnym miejscem powierzenia nam Maryi za Matkę i naszego powierzenia się Jej. Jeżeli przyjmiemy Maryię pełnym sercem, Ona nauczy nas stania pod krzyżem, Ona nauczy nas uczestnictwa w Eucharystii. Widzimy tutaj ścisły związek naszego przeżywania Eucharystii z głęboką pobożnością maryjną. Nasza pobożność maryjna bywa nieraz przegadana, utopiona w słowach. Prośmy, abyśmy z wiarą przyjęli Maryię jako naszą Matkę, abyśmy często uciekali się do Niej z wielkim zaufaniem. Prośmy także, abyśmy dali się Jej prowadzić do Jezusa, na Eucharystię, pod Jego krzyż.
Jeżeli zaś odkrywamy w nas choćby najmniejsze lęki przed przyjmowaniem i dawaniem miłości, jeżeli czujemy się mało kochani, czy wręcz niekochani przez ludzi i przez Boga, Maryia jako pierwsza pomoże nam pokonać nasze obawy i zaprowadzi nas do Jezusa jako naszego Brata i przyjaciela oraz do Boga jako naszego Ojca. Z pomocą pobożności maryjnej możemy roztopić w nas brak wrażliwości, wewnętrzne urazy czy wręcz pewną twardość emocjonalną.
2. Kuszenie Jezusa na krzyżu
W Jezusie ukrzyżowanym spełniają się słowa proroctwa Symeona: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą (Łk 2, 34). Pierwszymi ludźmi, dla których Jezus jest znakiem sprzeciwu, są faryzeusze, żołnierze rzymscy oraz jeden z łotrów ukrzyżowanych razem z Nim. Członkowie Wysokiej Rady drwiąco mówili: Innych wybawił, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym. Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: Jeżeli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie. Ubliżał Jezusowi także jeden z wiszących z nim złoczyńców mówiąc: Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas.
Słowa faryzeuszów oraz żołnierzy przypominają kuszenie Jezusa na pustyni: Jeżeli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby się stał chlebem (...), rzuć się w dół (Łk 4, 3. 9.) Na krzyżu Jezus doświadcza ostatniej próby kuszenia. Jak podczas kuszenia na pustyni i w Ogrójcu, również na krzyżu Jezus zdecydowanie odrzuca pokusę. Chrystus nie zstępuje z krzyża, ale umiera na nim. Pozwala szatanowi uderzyć w siebie z całą mocą, by w ten sposób ostatecznie zniszczyć jego władzę nad człowiekiem. Panowanie złego ducha w chwili śmierci Chrystusa dochodzi do szczytu, ale szczyt tryumfu złego ducha okazuje się jednocześnie jego upadkiem i ostateczną klęską.
W obecnej kontemplacji oddajmy chwałę Jezusowi ukrzyżowanemu za Jego wierność Ojcu do końca (J 13, 1). Dzięki tej wierności Jezus nas zbawił. Wyraźmy naszą wiarę w Jego zwycięstwo nad grzechem, szatanem i śmiercią, dokonane przez całkowite zaufanie Ojcu. Prośmy, abyśmy w momentach wielkich i decydujących pokus nie ulegali lękowi o siebie i nie szukali ocalenia na własną rękę, własnymi środkami, ale byśmy wzorem Jezusa szukali pełniejszego zaufania Bogu.
3. Sąd Boga nad światem
Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Trzygodzinne ciemności podczas męki i śmierci krzyżowej Jezusa, to symboliczne wypełnienie się słów wypowiedzianych w Ogrójcu do tych, którzy Go aresztowali: To jest wasza godzina i panowanie ciemności (Łk 22, 53). Ciemności te są znakiem sądu Boga nad światem, jaki dokonuje się poprzez mękę i śmierć Wcielonego Syna Bożego. O sądzie nad światem mówił Jezus zapowiadając godzinę Syna Człowieczego: Teraz odbywa się sąd nad tym światem. Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony. A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie (J 12, 31-32). Na sześć wieków przed przyjściem Chrystusa Sofoniasz prorokował, iż wielki dzień Jahwe, (...) będzie dniem ciemności i mroku, dniem chmury i burzy (Sof 1, 14-15).
Kontemplując Jezusa wiszącego na krzyżu w ciemnościach południa wzbudźmy wiarę w Jego sędziowską władzę nad światem, która nie polega jednak na ślepym stosowaniu prawa. Jezus na krzyżu otrzymuje sędziowską władzę nad ludzkością, aby usprawiedliwić wielu i orędować za przestępcami (por. Iz 53, 11-12), aby pociągnąć wszystkich do swojego boskiego serca. Miarą sprawiedliwości i władzy sędziowskiej Syna Bożego jest Jego nieskończone miłosierdzie wobec każdego grzesznika, który się nawraca. Powracający grzesznicy nie budzą w niebie gniewu, ale wielką radość. Jeden z nich jest źródłem większej radości niż wielka liczba tych, którzy nawrócenia nie potrzebują (por. Łk 15, 1nn).
Prośmy gorąco, aby sędziowska władza Jezusa nie budziła w nas paraliżującego lęku, ale wielkie zaufanie, zwłaszcza w chwilach słabości i grzechu. I chociaż nikt z nas nie może na przyszłość zabezpieczyć się przed grzechem, to jednak zawsze możemy wołać z Dobrym Łotrem: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa.
4. Ekonomia Bożego zbawienia
Przywódcy ludu działając w zaślepieniu nie wiedzieli, że ich bezprawne działanie zbiega się z tajemniczym wypełnieniem Pisma, które uważali za swoje. Mieszkańcy Jerozolimy i ich zwierzchnicy nie uznali Go i potępiając Go wypełnili głosy Proroków, odczytywane co szabat (Dz 13, 27).
Z największej ludzkiej nieprawości Bóg umie wyciągnąć dobro. Nieskończona troska Boga o człowieka sprawia, że grzech, który niesie ze sobą cierpienie i śmierć, staje się dla Niego okazją, aby obdarzyć człowieka życiem i szczęściem. W orędziu paschalnym Wigilii Wielkanocy grzech Adama, źródło ludzkiego nieszczęścia, zostaje nazwany szczęśliwą winą, ponieważ zgładził ją tak wielki Odkupiciel. Także nasz grzech może również stać się dla nas miejscem łaski, jeżeli odwracając się od niego, potrafimy jednocześnie zrozumieć nieskończone miłosierdzie Boga oraz potrzebę zaufania Mu w naszej słabości.
W tym kontekście możemy także widzieć jasno bezsensowność sądzenia i potępiania naszych bliźnich. Nasze osądy zawsze będą mijać się z osądami Boga, ponieważ tylko Bóg może winę człowieka uczynić winą szczęśliwą, dzięki której pozna on Jego nieskończone miłosierdzie. Jak miłosierdzie człowieka wobec człowieka czerpie z jedynego miłosierdzia Boga, tak również wzajemne patrzenie ludzi na siebie winno być zakorzenione w tym samym źródle: w miłosierdziu Boga. W obecnej kontemplacji prośmy o wewnętrzny zachwyt wiary nad niezwykłą ekonomią Bożego zbawienia, dzięki której wszystko — także grzech — może obrócić się na dobro człowieka. Stało się to możliwe dzięki Jezusowi ukrzyżowanemu, na którego spadła chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie (Iz 53, 5).
5. Złożyć głowę na krzyżu Jezusa
Szyderstwa nieprzyjaciół Jezusa zdają się zadawać pytanie: czy Ukrzyżowany między dwoma łotrami jest rzeczywiście Synem Bożym? Czy ta okrutna śmierć niewolnika na drzewie hańby nie zakwestionowała w jakiś radykalny sposób Piotrowego wyznania: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego (Mt 16, 16)?
Odpowiedź na to pytanie daje nam Dobry Łotr wiszący po prawej stronie Jezusa. On jako pierwszy odkrywa i jednocześnie objawia tajemnicę ukrzyżowanego Mesjasza: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Uznaje w Jezusie Syna Bożego i Zbawcę pomimo Jego poniżenia, zhańbienia, okrutnej męki i śmierci. On też jako pierwszy doznaje owoców odkrytej przez siebie tajemnicy: Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju. Dobry Łotr, który cierpi nieludzko za swe zbrodnie i który jest świadom swojej bliskiej śmierci, zaufał bez reszty Jezusowi cierpiącemu niewinnie razem z Nim i dla Niego. Modlitwa Dobrego Łotra jest pierwszą adoracją Jezusa ukrzyżowanego.
Kilka lat temu w Taizé w czasie piątkowej liturgii byłem świadkiem niezwykłej adoracji krzyża. Do dużej, kilkumetrowej ikony krzyża, namalowanej w bizantyjskim stylu na desce, położonej na niewielkim podwyższeniu, podchodzili ze wszystkich stron młodzi ludzie i opierali na niej swoje głowy. Pozostawali w tym geście przez dłuższą chwilę. Adoracja ta odbywała się w głębokiej ciszy. Obserwowałem głębokie wzruszenie wielu młodych wykonujących ten szczególny gest. Była to piękna adoracja Jezusa ukrzyżowanego — znak składania ludzkich nadziei w Jezusowym krzyżu.
W głębokiej adoracji złóżmy i my nasze głowy na krzyżu Jezusa uznając w Nim naszego Pana i Boga. Prośmy, aby znak krzyża był dla nas znakiem mocy i nadziei szczególnie w okresach rozprężenia, chłodu, oschłości, w okresach, w których Bóg, życie wieczne, (...) prawość, czystość, sprawiedliwość i wierność odsuwa się jakby od człowieka, staje się mgliste, wydaje się czymś w rodzaju luksusu, na który można sobie pozwolić tylko w jakichś pogodniejszych czasach. W takich momentach wielkiego kuszenia nie mówmy nigdy: Nie mogę. Mówmy do Boga: Ty możesz. Nie mówmy: Bez tego (z czego mam właśnie zrezygnować) nie mogę żyć, lecz powtarzajmy wciąż uparcie, cierpliwie i głośno: Tylko bez Ciebie, Boże, nie mógłbym istnieć (K. Rahner).
Tak właśnie Jezus modlił się na krzyżu: wciąż uparcie, cierpliwie i głośno i dzięki tej modlitwie, w godzinie największej ciemności i kuszenia, pozostał wierny swojemu Ojcu do końca. Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie (Łk 22, 40) — była to nie tylko rada Jezusa dla swoich uczniów, ale głęboka prawda, którą wypełniał przez całe życie, aż po ostatnie tchnienie.
Na zakończenie całej kontemplacji jeszcze raz powróćmy do Maryi, Matki Jezusa stojącej pod krzyżem. Powierzmy jej cały owoc naszej modlitwy. Prośmy Ją, aby nauczyła nas stać pod krzyżem swojego Syna, aby nauczyła nas mężnego przyjmowania najtrudniejszych doświadczeń naszego życia. Całą kontemplację możemy zakończyć piękną modlitwą św. Bernarda, który zachęca nas do szukania Jej pomocy i wstawiennictwa w chwilach naszych życiowych krzyży:
Pomnij o Najświętsza Panno Maryio, że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka, Twojej pomocy przyzywa, Ciebie o przyczynę prosi. Tą ufnością ożywiony do Ciebie, o Panno nad pannami i Matko biegnę, do Ciebie przychodzę, przed Tobą jako grzesznik staję. O Matko Słowa, racz nie gardzić prośbami moimi, ale usłysz je łaskawie i wysłuchaj.
XVI. ŚMIERĆ JEZUSA
Gdy przyszli na miejsce, zwane Czaszką, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Lecz Jezus mówił: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Potem rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy. A lud stał i patrzył. Lecz członkowie Wysokiej Rady drwiąco mówili: Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym. Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie. Był także nad Nim napis w języku greckim, łacińskim i hebrajskim: To jest Król Żydowski. Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas. Lecz drugi, karcąc go, rzekł: Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież — sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił. I dodał: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Jezus mu odpowiedział: Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju.
Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha. Na widok tego, co się działo, setnik oddał chwałę Bogu i mówił: Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy. Wszystkie też tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, wracały bijąc się w piersi. Wszyscy Jego znajomi stali z daleka; a również niewiasty, które Mu towarzyszyły od Galilei, przypatrywały się temu (Łk 23, 33-49).
Ponieważ był to dzień Przygotowania, aby zatem ciała nie pozostawały na krzyżu w szabat — ów bowiem dzień szabatu był wielkim świętem — Żydzi prosili Piłata, aby ukrzyżowanym połamano golenie i usunięto ich ciała. Przyszli więc żołnierze i połamali golenie tak pierwszemu, jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani. Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli. Stało się to bowiem, aby się wypełniło Pismo: Kość jego nie będzie złamana. I znowu na innym miejscu mówi Pismo: Będą patrzeć na Tego, którego przebili (J 19, 31-37).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawimy sobie martwe ciało Jezusa wiszące na krzyżu. Jeden z żołnierzy podchodzi do krzyża, na którym wisi Jezus i włócznią przebija Mu bok. Z boku wypływa krew i woda.
Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wyczytanie z rany przebitego boku Jezusa najgłębszego sensu i celu męki i śmierci Jezusa.
1. Świadkowie śmierci Jezusa
Świadków męki i śmierci Jezusa możemy podzielić na trzy grupy. Pierwszą grupę stanowią nieprzyjaciele Jezusa: przełożeni ludu, żołnierze-kaci oraz zły łotr. Wszyscy oni szydzą z Jezusa, z Jego Bóstwa oraz z misji powierzonej Mu przez Ojca. Są oni nieprzyjaciółmi Jezusowego krzyża.
Drugą grupę stanowią ludzie, którzy uwierzyli w Jezusa oraz w Jego zbawczą misję, wbrew poniżeniu i śmierci na krzyżu: Matka Jezusa, towarzysząca Synowi w czasie całej męki; Jan, umiłowany uczeń Jezusa, stojący jako jedyny z Apostołów na Golgocie; Dobry Łotr, który uwierzył w Chrystusa tuż przed własną śmiercią. Do Żydów wierzących w Jezusa ukrzyżowanego dołączył także poganin, setnik, żołnierz rzymski, który na widok tego, co się działo, oddał chwałę Bogu i mówił: Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy. Wszyscy ci ludzie, poganin i Żydzi, stają się zaczątkiem wielkiej rzeszy wyznawców Jezusa ukrzyżowanego: zaczątkiem uniwersalizmu Kościoła. A tu już nie ma Greka ani Żyda, (...) niewolnika i wolnego, lecz wszystkim we wszystkich jest Chrystus (Kol 3, 11). Jezus ukrzyżowany pociągając ku sobie wszystkich zjednoczy ich także między sobą. Jezus ukrzyżowany łączy ludzkość podzieloną do tej pory na Żydów i pogan.
Trzecią grupę stanowi tłum. Wszystkie też tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, wracały bijąc się w piersi. Wszyscy Jego znajomi stali z daleka; a również niewiasty, które Mu towarzyszyły od Galilei, przypatrywały się temu. Lud stojący z daleka od krzyża Jezusa podobny jest do ludu izraelskiego, który pod górą Synaj również stał z daleka, podczas gdy Mojżesz zbliżył się do ciemnego obłoku, w którym był Bóg (Wj 20, 21). Mojżesz uspokaja jednak zalękniony lud: Nie bójcie się! Bóg przybył po to, aby was doświadczyć i pobudzić do bojaźni przed sobą, żebyście nie grzeszyli (Wj 20, 20).
Tłum, znajomi, niewiasty patrzą również z daleka na Jezusa ukrzyżowanego, obserwują, co się z Nim dzieje, ale jeszcze nic nie rozumieją. Są rozproszeni i zagubieni wewnętrznie, podobnie jak pozostali Apostołowie, którzy być może stoją gdzieś ukryci pomiędzy znajomymi Jezusa i tłumem gapiów. Tylko św. Jan Apostoł miał odwagę podejść pod sam krzyż. Jeszcze na początku tego tygodnia tłum i znajomi widzieli Jezusa nauczającego w świątyni, a oto teraz wisi pomiędzy dwoma zbrodniarzami. Ludzie ci są zaskoczeni i zdezorientowani gwałtownością i pośpiechem, z jakim się to wszystko stało. Być może wielu z nich za namową szpiegów Wysokiej Rady bezmyślnie domagało się uwolnienia Barabasza i ukrzyżowania Jezusa. Tłum ten nie należy jednak do nieprzyjaciół Jezusa, choć niewiele wie o Nim i nie wierzy jeszcze w Niego jako Mesjasza. Jeżeli nawet wcześniej niektórzy z nich zadawali sobie pytanie, czy jest on Mesjaszem, to teraz, kiedy wisiał w tych haniebnych warunkach, nie mieli już wątpliwości, że wszystko to było jedną wielką pomyłką. Trwają w jakimś bliżej nieokreślonym oczekiwaniu. Na widok śmierci Jezusa rozproszą się unosząc z sobą poczucie winy, smutek i rozczarowanie. Oto zawiódł ich jeszcze jeden prorok. I choć przeczuwają, że stało się coś dramatycznego, to jednak nie są w stanie tego zrozumieć.
Do tego właśnie zagubionego tłumu zostaną później wysłani Apostołowie, aby mu ogłosić Dobrą Nowinę o Zmartwychwstaniu Jezusa, którego haniebne ukrzyżowanie na Golgocie oglądali własnymi oczyma. Przemawiając do tego tłumu Izraelitów św. Piotr będzie nawiązywał do poczucia winy i smutku, z którym wielu odchodziło z góry Golgoty: Zaparliście się Świętego i Sprawiedliwego, a wyprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Zabiliście Dawcę życia, ale Bóg wskrzesił Go z martwych, czego my jesteśmy świadkami (Dz 3, 14-15). Piotr i inni Apostołowie będą zachęcać lud nie tyle do lęku, ile raczej do wiary, że Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego wydał na śmierć, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16).
Apostołom, którzy zostają wysłani do ludu, nie było oszczędzone przejście przez zagubienie, żal i smutek. W momencie śmierci Jezusa byli oni częścią tłumu: zagubieni, zdezorientowani i nieświadomi tego, co się stało. I oni unosili z sobą smutek, poczucie winy i rozczarowanie; oni również opuścili Jezusa, choć byli Jego najbliższymi uczniami. Dzięki temu bolesnemu doświadczeniu tak dobrze rozumieli ten nieświadomy i zagubiony, ale pełen dobrej woli lud.
W odróżnieniu od członków Wysokiej Rady, Apostołowie nie stają w pozycji wyższości wobec ludu i nie kryją swojego zagubienia: Piotr nie będzie ukrywał swojego zaparcia się Jezusa, a Paweł nie będzie wstydził się mówić o sobie jako prześladowcy Kościoła. Mając bowiem głęboką świadomość, że nie są lepsi od ludu, ale to oni właśnie zostali wybrani i posłani przez Jezusa, aby ludowi ogłosić Dobrą Nowinę.
Niezależnie od naszego stanu życia (duchownego czy świeckiego) winniśmy mieć głęboką świadomość, że nasze duchowe problemy i słabości, w swojej najgłębszej istocie, nie różnią się niczym od problemów i słabości ludzi, do których posyła nas Jezus. Najmniejsze choćby poczucie wyższości wobec innych z powodu spełnianej, nawet bardzo ważnej, funkcji nie ma sensu. Nie może być ono niczym uzasadnione. Świadczy raczej, że jesteśmy dalecy od ducha Ewangelii. Jezus nas wybrał do wypełniania naszych funkcji i zadań, ponieważ tak chciał. I to jest jedyne uzasadnienie dla spełniania naszej misji.
W obecnej kontemplacji przyglądajmy się Jezusowi wiszącemu na krzyżu. Patrzmy na Jego cierpienie. Prośmy Go, aby On sam przyłączył nas do grona osób wyznających wiarę w Jego krzyż: do Matki Najświętszej, do św. Jana, Dobrego Łotra, rzymskiego setnika. Prośmy także, abyśmy naszą postawą otwartości wobec Jezusa mogli pokonywać zagubienie, smutek, zwątpienie, jakie rodzi się w nas pod wpływem naszych codziennych krzyży oraz ludzkich słabości i niewierności. Prośmy także, aby nasze doświadczenie zagubienia uczyło nas pokornego solidaryzowania się z ludźmi słabymi i niesienia im pomocy.
2. Śmierć Jezusa
Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha mojego. Są to ostatnie słowa Jezusa na krzyżu. Po tych słowach Jezus skonał. W tym momencie, podobnie jak czynimy to w czasie czytania Męki Pańskiej w Wielkim Tygodniu przerwijmy modlitwę na chwilę i uklęknijmy, aby w ciszy oddać chwałę Jezusowi umierającemu na krzyżu.
Zauważmy, iż w swej ostatniej modlitwie Jezus wymienia imię Ojca: Ojcze. Pierwszy raz Jezus użyje tego imienia już jako dwunastoletni chłopiec. Zatroskanym rodzicom, którzy szukali Go przez trzy dni w Jerozolimie, powie: Czyż nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mojego Ojca? (Łk 2, 49). Są to pierwsze słowa Jezusa zanotowane przez Ewangelistów. Tym imieniem Jezus posługiwał się całe życie. Także na Górze Oliwnej, w momencie decydującej walki wewnętrznej, swoją modlitwę rozpocznie od słowa: Ojcze, (...) nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie (Łk 22, 42). Z tym imieniem na ustach Jezus umiera na krzyżu.
W obecnej kontemplacji powróćmy raz jeszcze do wielu momentów życia Jezusa, w których zwracał się On do swojego Ojca. W sposób szczególny chciejmy towarzyszyć Jezusowi w Jego długich modlitwach, na które udawał się nocą lub wczesnym rankiem. Wsłuchajmy się w to jedno Słowo. Zauważmy całą miłość i oddanie, z jakim je wymawiał.
Bezwarunkowe, synowskie oddanie Ojcu było jedyną treścią i pokarmem Jezusa tak w ciągu całego życia, jak również w chwili Jego śmierci. Oddając swojego ducha Ojcu, Wcielony Syn Boży jednoczy się z Nim na zawsze. Jednoczy się z Nim także w swoim człowieczeństwie. Śmierć Jezusa na krzyżu jest tajemnicą ostatecznego spotkania Wcielonego Syna ze swoim Ojcem. Krzyż, czas najokrutniejszego cierpienia i hańby, miejsce przeklęte (por. Pwt 21, 23) staje się dla Jezusa czasem i miejscem pełnego spotkania z Ojcem, czasem i miejscem naszego zbawienia.
Dziękujmy Bogu, że poprzez śmierć krzyżową Jezusa zostaliśmy dopuszczeni do tajemnicy oddania Syna Ojcu; że dzięki tajemnicy Paschalnej możemy całkowicie powierzać siebie Jemu pomimo wszystkich naszych słabości, niewierności i grzechów.
Podobnie jak Jezusowi w czasie męki, tak i nam — choć na inny sposób i w innym wymiarze — życie nie oszczędza ciosów i ran. Mają one różny charakter i występują w różnej formie. Od jakichś dolegliwości i chorób fizycznych po dotkliwe i ciężkie rany emocjonalne i psychiczne. Rany te pozostają nieraz długo otwarte. Najmniejsze dotykanie ich powoduje dotkliwy ból. I choć każde cierpienie bardzo trudno zaakceptować, to jednak wydaje się, iż nieraz łatwiej radzimy sobie z cierpieniem natury fizycznej. Możemy sobie jakoś wytłumaczyć ograniczenia i dolegliwości fizyczne. O wiele trudniej jest nam pogodzić się z głębokimi ranami emocjonalnymi: z odrzuceniem przez najbliższych, z wieloletnią manipulacją, z wykorzystaniem w wielorakiej formie, z czyimś znęcaniem się fizycznym czy też psychicznym nad nami. To tylko przykłady możliwych cierpień.
Nieraz chcielibyśmy sądzić, że zranienia nas nie dotyczą. Nie jest to jednak prawdą. Nasze niepokoje, poczucie krzywdy, smutki czy wręcz rozpacz są objawami istniejących w nas głębokich ran emocjonalnych. Samo jednak odkrywanie naszych ran oraz ich źródeł, nie zmniejsza bynajmniej uczucia bólu i cierpienia. Wpatrywanie się w nie, rozważanie ich powiększa jedynie zgorzknienie wewnętrzne, odczucie beznadziejności i upokorzenia.
Kiedy dotkliwie cierpimy, rodzi się w nas pytanie, co możemy zrobić z naszymi ranami? Jak zaradzić, aby nie powodowały one w nas jakiejś wewnętrznej destrukcji: zamykania się w sobie, buntu wobec Boga i Jego woli, agresywnego nastawienia do innych? Na te pytania ostatecznie może nam odpowiedzieć tylko krzyż Jezusa Chrystusa. Naszym złożeniem całej nadziei w Jezusie ukrzyżowanym możemy jak On uczynić nasze rany miejscem spotkania z Ojcem.
Dziękujmy także, że tajemnica Jezusowego krzyża sprawia, iż czas i miejsce naszego cierpienia i upokorzenia może stać się czasem i miejscem spotkania z Bogiem na wzór spotkania Syna z Ojcem. Przyjąć lub przynajmniej chcieć przyjąć wszelkie krzywdy, zniewagi, ubóstwo i cierpienia ze względu na Jezusa, znaczy dorastać do coraz pełniejszej jedności z Ojcem.
3. Przebicie serca włócznią
Po śmierci Jezusa zostało już tylko kilka godzin do końca dnia. Po zachodzie słońca rozpoczynał się wielki dzień — Dzień Paschy. I chociaż zdarzało się, że skazani na ukrzyżowanie wisieli na drzewie hańby przez kilka dni, to jednak w tym wypadku z powodu wielkiego święta Żydzi poprosili Piłata, aby ukrzyżowanych zdjęto i pogrzebano jeszcze tego dnia. Sprawa Jezusa, także po Jego śmierci była nadal kłopotliwa. Cały Jego proces odbywał się nie tylko w trybie przyspieszonym, ale także wśród kłamstw i matactw politycznych. Faryzeusze drwiąc z Jezusa wiszącego na krzyżu nacieszyli się już swoim niechlubnym zwycięstwem. Teraz roztropniej było sprzątnąć sprzed oczu widomy znak ich zbrodni.
Żydzi prosili Piłata, aby ukrzyżowanym połamano golenie i usunięto ich ciała. Piłat wyraził zgodę. Dla niego również skazanie Jezusa musiało pozostawić niesmak i poczucie przegranej, tym bardziej, że nawet jego własna żona usiłowała go przekonać o niewinności Jezusa. Także dla namiestnika było lepiej, żeby zniknęły szybko ślady jego porażki politycznej w walce z Sanhedrynem.
Wysłani żołnierze połamali golenie tak pierwszemu jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani. Łamanie goleni, gruchotanie kości było u Rzymian torturą tak powszechną jak łamanie kołem w czasach średniowiecznych. Była to tortura barbarzyńska przynosząca niewątpliwie naddatek cierpienia, ale dla ludzi wyczerpanych męką krzyża mogła być tylko rodzajem łaski (H. Daniel-Rops), ponieważ przyspieszała śmierć w tych nieludzkich warunkach.
Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. Przebicie boku Jezusa nie było jakimś dodatkowym masakrowaniem ciała, ale było jedynie odruchem żołnierskiej skrupulatności, który miał jedynie potwierdzić zgon powieszonego. Jeżeli Tomasz Apostoł po Zmartwychwstaniu prosił Jezusa, aby mógł włożyć całą rękę do Jego boku (J 20, 27), to widocznie rana spowodowana przebiciem włóczni musiała być bardzo szeroka.
Sam św. Jan Ewangelista a za nim Ojcowie Kościoła i teologowie nadają scenie przebicia Jezusa włócznią duchowy i mistyczny charakter: Stało się to bowiem, aby się wypełniło Pismo: Kość jego nie będzie złamana. I znowu na innym miejscu mówi Pismo: Będą patrzeć na Tego, którego przebili.
Przebicie włócznią boku Jezusa jest ostatnią zadaną Mu raną. Nie przysparza ona cierpienia, gdyż została zadana po śmierci, lecz jest to rana najbardziej znacząca, najbardziej rozważana i najszerzej komentowana. Z otwartego boku Chrystusa płynie krew zmieszana z wodą, tak jak w czasie konania w Ogrójcu z Jego czoła spływał krwawy pot: oto źródło życia chrześcijańskiego, połączone dwie substancje Odkupienia, woda chrztu i krew Eucharystii (J.-P. Roux). Nabożeństwo do Serca Pana Jezusa oraz współczesne nabożeństwo do Miłosiernego Jezusa swoją zasadniczą inspirację czerpią właśnie ze sceny przebicia boku Jezusa włócznią żołnierza.
Będą patrzeć na Tego, którego przebili. W obecnej kontemplacji patrzmy z wiarą i miłością na Jezusa ukrzyżowanego i Jego przebity bok. Otwarcie Serca Jezusa jest bowiem ostatnim i jednocześnie najmocniejszym znakiem nieskończonej miłości Wcielonego Syna Bożego do człowieka. W symbolu otwartego Serca Jezus jeszcze raz mówi do każdego z nas, iż pragnie naszej miłości (por. J 19, 29): Pragnę, abyś przyjął moje Wcielenie, całe moje życie, moją naukę, a teraz moją nieludzką mękę i śmierć jako dowód miłości do ciebie, jako źródło prawdziwego życia.
Przypominam ci córko moja — mówi Jezus w prywatnych objawieniach do Bł. S. Faustyny — ile razy usłyszysz, jak zegar bije trzecią godzinę, zanurzaj się cała w miłosierdziu moim, uwielbiając i wysławiając je, wzywając je, wzywaj jego wszechmocy dla świata całego, a szczególnie dla biednych grzeszników, bo tej chwili zostało na oścież otwarte dla wszelkiej duszy. W godzinie tej uprosisz wszystko dla siebie i dla innych. W tej godzinie stała się łaska dla świata całego — miłosierdzie zwyciężyło sprawiedliwość.
XVII. POGRZEB JEZUSA
Potem Józef z Arymatei, który był uczniem Jezusa, lecz ukrytym z obawy przed Żydami, poprosił Piłata, aby mógł zabrać ciało Jezusa. A Piłat zezwolił. Poszedł więc i zabrał Jego ciało. Przybył również i Nikodem, ten, który po raz pierwszy przyszedł do Jezusa w nocy, i przyniósł około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania. A na miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym jeszcze nie złożono nikogo. Tam to więc, ze względu na żydowski dzień Przygotowania, złożono Jezusa, bo grób znajdował się w pobliżu (J 19, 38-42).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie dwa obrazy: pierwszy, to obraz Maryi, Matki Jezusa trzymającej w swoich ramionach martwe ciało Jezusa. Zauważmy Jej wielki ból, ale jednocześnie wewnętrzny pokój wynikający z Jej zaufania Bogu. Przedstawmy sobie także drugi obraz: pogrzeb Jezusa. Będziemy kontemplować Nikodema, Józefa z Arymatei i innych uczniów składających ciało Jezusa do grobu. Dostrzeżmy też wielki kamień zataczany nad grotą, w której zostało złożone ciało Jezusa.
Prośba o owoc kontemplacji: Najpierw będziemy prosić Maryię, aby zezwoliła nam doświadczyć Jej wielkiego bólu z powodu śmierci Syna oraz Jej bezwarunkowego zaufania Bogu. Następnie będziemy także prosić o głęboką wiarę, że Jezus swoją śmiercią wyzwolił nas z mocy zła: z mocy zła grzechu, z mocy śmierci oraz z sideł złego ducha.
1. Martwe ciało Jezusa
Kiedy stajemy wobec martwego ciała osoby kochanej ból związany z jej odejściem łączy się z zadumą nad istotą ludzkiego życia, nad nieubłaganymi prawami natury, które okazują się silniejsze od ludzkich pragnień i marzeń. Śmierć — nieubłagane prawo natury — dotknęła także Jezusa. Śmierć utrwaliła się w zesztywniałych i bezwładnych członkach Wcielonego Syna Bożego. O ile w odniesieniu do tajemnicy Wniebowzięcia Maryi Matki Jezusa mówimy nie tyle o Jej śmierci, ale jakby dyskretniej, o chwilowym Jej zaśnięciu, o tyle w odniesieniu do Jezusa mówimy wyraźnie i jasno o śmierci. Autentyczność Zmartwychwstania Jezusa zostaje uwiarygodniona sprawdzonym faktem Jego śmierci.
Dostojewski w jednym ze swoich dzieł komentując Zdjęcie z krzyża Holbeina kładzie w usta bohatera swojej powieści takie słowa: Jeżeli Jego uczniowie zobaczyli takie ciało, jakże mogli (...) przypuszczać, że zmartwychwstanie? Nie można powstrzymać się od pytania: jeżeli prawa natury są tak okropne, jakże można je zwyciężyć? Gdy patrzymy na ten obraz, wydaje nam się, że natura jest rodzajem ogromnego, nieubłaganego i niemego zwierzęcia, a raczej, wyrażając się ściślej, że jest to olbrzymi a bezmyślny mechanizm, który głuchy i nieczuły (...) połknął największą bezcenną Istotę — Jezusa.
Natura ze wszystkimi jej procesami, szczególnie zaś procesem nieustannego rodzenia się i umierania jest rzeczywiście nieubłagana. Jest rodzajem mechanizmu, który porusza się niezależnie od ludzkiej woli. Martwe ciało Wcielonego Syna Bożego, które za trzy dni zmartwychwstanie, jest świadectwem, iż Bóg wchodzi w te nieubłagane prawa natury i przyjmuje je na siebie, aby je pokonać, przezwyciężyć.
W liturgii Wielkiego Tygodnia Kościół ofiaruje nam kontemplację martwego Ciała Jezusa w Grobie Pańskim. Figurę zmarłego Jezusa wystawia się wówczas do adoracji. W obecnej kontemplacji wpatrujmy się w to martwe Ciało Jezusa zdjęte z krzyża. Zauważmy Jego bezwładność, zauważmy też Jego rany: rany biczowania, koronowania cierniem, rany krzyżowania, ranę przebitego boku. W martwym ciele Jezusa przywołajmy na pamięć owe nieubłagane prawa natury, którym dobrowolnie poddał się także Wcielony Syn Boży. Stał się do nas podobny we wszystkim, oprócz grzechu. Jezus stał się podobny do nas także w owym nieubłagalnym prawie ludzkiej śmierci.
Ciało zmarłego, którego się kocha, traktuje się zwykle z jeszcze większym pietyzmem i z jeszcze większą delikatnością niż za życia. I choć jesteśmy świadomi, że ciało to ulega z czasem rozkładowi, to jednak pozostaje ono symbolem więzi miłości i wzajemnego oddania. Także po pogrzebie wyrazem miłości stają się odwiedziny grobu. Kontemplujmy troskliwość i czułość, z jaką Ciało Jezusa traktują Jego przyjaciele i uczniowie.
Cała tradycja ikonograficzna, szczególnie w Kościele Zachodnim, ukazuje nam martwe Ciało Jezusa w ramionach Jego Matki. Zdaje się być to scena równie często przedstawiana, jak scena narodzenia Jezusa. I choć nie ma w Ewangeliach wzmianki, że Maryia trzymała w ramionach martwe Ciało Jezusa, to jednak wydaje się rzeczą naturalną, że Matka wzięła w ramiona umęczone Ciało swojego jedynego Syna. Nie mogąc Mu przyjść z pomocą w czasie męki i śmierci, teraz tym usilniej okazuje Mu całą swoją miłość, współczucie i oddanie.
W przedstawianiu Piety franciszkanie posunęli się — pisze M. Jover — do przypisywania pogrążonej w smutku Maryi złudzenia, iż trzyma w ramionach nie zwłoki Syna, lecz ciało dziecka. Stąd też na niektórych przedstawieniach Ciało Chrystusa jest rozmiarów ciała dziecka, a Maryia ma twarz młodej kobiety. Z tej franciszkańskiej prostoty, czy wręcz naiwności artystycznej przebija duch miłości, która daje i podtrzymuje życie. Maryia, jak podkreślają niektórzy teologowie, jako jedyny człowiek na ziemi wierzyła w Zmartwychwstanie swojego Syna. Apostołowie, choć słyszeli wielokrotne zapowiedzi Jezusa o Jego Zmartwychwstaniu, to jednak uwierzyli w nie dopiero wówczas, kiedy zobaczyli Go na własne oczy i usłyszeli na własne uczy. Św. Tomasz natomiast będzie domagał się także, aby mógł dotknąć dowodów Jego śmierci na krzyżu — ran nóg, rąk i rany boku.
W obecnej modlitwie kontemplujmy Maryię trzymającą w swoich ramionach martwe Ciało Jezusa. Chciejmy towarzyszyć Jej ze współczuciem i oddaniem. Prośmy Ją, aby Ona sama pozwoliła nam odczuć swój ból i jednocześnie miłość do Jezusa. Maryia choć wolna od grzechu, zostaje doświadczona największym cierpieniem, jakiego może doświadczyć kochająca matka.
Ból Maryi miesza się jednak z nadzieją i oczekiwaniem na zmartwychwstanie. Wolno nam wierzyć, iż Maryia, która wiedziała, że Ciało Jezusa poczęło się z Ducha Świętego, swoim nadzwyczajnym zmysłem wiary przeczuwała Jego Zmartwychwstanie. Łączenie się z Maryią w Jej cierpieniu oraz w nadziei na zmartwychwstanie stanie się dla nas źródłem ściślejszej więzi z Nią, a przez Nią z Jej Synem. Maryia zaś łącząc się z nami i uczestnicząc w naszych dramatach życiowych, będzie stawać się dla nas wzorem nadziei i wytrwania.
2. Pogrzeb Jezusa
Żydzi otaczali zmarłych wielką czcią. Stąd też przywiązywano wiele wagi do obrzędów pogrzebowych. Prawo zezwalało obmywać i namaszczać zmarłych nawet w dzień szabatu. Dla umarłego można robić wszystko, co trzeba: można go natrzeć wonnościami i umyć — powiada talmudyczny traktat Szabbat (H. Daniel-Rops). Stąd też nawet jeżeli zaszło już słońce i rozpoczęła się Pascha, krewni, uczniowie i przyjaciele Jezusa mogli spokojnie skończyć pobożne obrzędy, którymi u Żydów czczono zmarłych (H. Daniel-Rops).
Przy pogrzebie Jezusa zaangażowanych było wiele osób, ale Ewangeliści wspominają w sposób szczególny o Józefie z Arymatei, który był uczniem Jezusa, lecz ukrytym z obawy przed Żydami oraz o Nikodemie, który również z obawy przed Żydami rozmawiał z Jezusem nocą. Teraz ci dwaj lękliwi dotychczas ludzie, w obliczu śmierci Mistrza doświadczają niezwykłej wolności wewnętrznej oraz odwagi. Nie obawiają się ujawnić swojej przynależności do grona uczniów Zmarłego. Śmierć — szczególnie zaś śmierć osób bliskich, relatywizuje często ludzkie zniewolenia, przywiązania i obawy.
Nikodem przynosi na pogrzeb 100 funtów, czyli około 32 kilogramów, mieszaniny mirry i aloesu. Mirra to pachnąca żywica, w której tak kochał się Wschód (H. Daniel-Rops). Ta sama mirra, którą przywieźli Trzej Królowie Jezusowi do Betlejem. Aloes zaś jest drzewem pochodzącym z Indii, z którego wyciskano pachnące substancje. W czasach Jezusa ofiarowywano zmarłym wonności podobnie jak my ofiarowujemy zmarłym kwiaty (H. Daniel-Rops). Pachnideł tych używano w czasie grzebania ciała. Ciało Jezusa zostało namaszczone przyniesionymi wonnościami i obwiązane w płótna według żydowskiego sposobu grzebania zmarłych. Z pewnością ze względu na nietypową porę pogrzebu, jaką była bliskość Paschy, szukano grobu w niewielkiej odległości od miejsca ukrzyżowania. A na miejscu gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym jeszcze nie złożono nikogo. To przypadkowo znalezione miejsce wraz z Kalwarią miało się stać później centralnym miejscem dla chrześcijan.
Przypomnijmy sobie pogrzeb jakiejś bliskiej nam osoby. Przywołajmy smutek i ból związany z faktem jej odejścia. W tym duchu chciejmy uczestniczyć we wszystkich gestach i czynnościach związanych z pogrzebem Jezusa. Dołączmy się do Nikodema, do Józefa z Arymatei i innych uczniów. Razem z nimi zanośmy Jezusa do Grobu. Aby móc ucieszyć się Zmartwychwstaniem Jezusa, trzeba najpierw z całym realizmem przeżyć Jego mękę, śmierć krzyżową i Jego pogrzeb. Uczniowie i przyjaciele nie robili Jezusowi pogrzebu na trzy dni, to był pogrzeb na wieczny spoczynek. Ich radość ze Zmartwychwstania Chrystusa była nieoczekiwana, nieprzewidziana i dlatego tym większa i głębsza. Nawet jeżeli słyszeli z ust samego Jezusa zapowiedzi Jego Zmartwychwstania, to w szoku Jego śmierci zupełnie o nich zapomnieli lub też wydały się im one jakąś niemożliwą do zrealizowania jeszcze jedną Jego przypowieścią. Towarzysząc uczniom i przyjaciołom Jezusa w ich smutku związanym ze śmiercią, będziemy tym pełniej towarzyszyć im w ich radości ze Zmartwychwstania.
XVIII. KONTEMPLACJA CAŁEJ MĘKI JEZUSA
Na zakończenie trzeciego tygodnia Ćwiczeń duchownych św. Ignacy zachęca nas do rozważania raz jeszcze przez cały jeden dzień męki Jezusa tak często, jak to jest możliwe (ĆD, 208f). W poniższych refleksjach podajemy dwa sposoby, z pomocą których możemy kontemplować mękę Jezusa.
Pierwszy z nich to rozważanie męki i śmierci Jezusa pod kątem ofiarowania wszystkiego swojemu Ojcu. Jezus przemienia posiadanie w coraz pełniejsze ofiarowanie się Ojcu.
Drugi klucz, to rozważanie męki pod kątem pasywności Jezusa w przyjmowaniu tego, co Ojciec przygotował dla Niego. Pasywność Jezusa nie jest jednak rezygnacją i wycofaniem się z życia, ale jest owocem Jego wielkiego zaangażowania w szukanie i znajdowanie woli swojego Ojca.
1. Przemiana posiadania w ofiarowanie
Na całą mękę i śmierć Jezusa na krzyżu możemy popatrzeć także jako na proces przemiany posiadania w coraz pełniejsze ofiarowanie się Syna Ojcu. Chrystus w męce i śmierci dobrowolnie oddaje wszystko, aby móc posiadać tylko Ojca. Rozważajmy przez cały dzień (ĆD, 208f), jak Jezus w kolejnych etapach swojej męki traci wszystko — dosłownie wszystko dla Ojca.
Na modlitwie w Ogrójcu Jezus dobrowolnie pozbawia się chęci spełniania swojej woli: Ojcze, (...) nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie (Łk 22, 42). W chwili pojmania Jezus traci fizyczną wolność: staje się więźniem i odtąd inni będą decydować o Jego fizycznym życiu i śmierci. Przy pojmaniu Jezus traci także swoich najbliższych Mu uczniów-przyjaciół. Wszyscy oni pouciekali; zdrada Judasza oraz zaparcie się Piotra będą bolesnym dopełnieniem tego opuszczenia ze strony uczniów. Przed sądem Wysokiej Rady, Piłata i Heroda Jezus traci dobre imię: nie tylko zostaje uznany za złoczyńcę, skazany na śmierć, ale także znieważony, upokorzony i wyśmiany w swojej godności Boskiej i ludzkiej tak, iż miano Go za nic (Iz 53, 3). Poprzez biczowanie, koronowanie cierniem, torturę krzyżowania Jezus traci zdrowie fizyczne i wszystkie ludzkie siły. Ciało Jezusa zostaje w okrutny sposób zmasakrowane. Przed ukrzyżowaniem Jezus zostaje odarty nawet z własnych szat i w ten sposób zraniony w naturalnym ludzkim poczuciu wstydu. Na krzyżu Wcielony Boży Syn zostaje pozbawiony bliskości swojego Ojca; woła z niepojętym dla nas bólem: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił (Mk 15, 34). W końcu po trzech godzinach nieludzkiej męki oddaje swojego ducha Ojcu.
Rozważając przez cały dzień kolejne tajemnice męki, adorujmy Jezusa jako Syna Bożego, dziękując Mu za to, że całym swoim życiem, a zwłaszcza swoją męką i śmiercią pokazuje nam drogę do Ojca, którą jest właśnie wewnętrzna przemiana posiadania w całkowite ofiarowanie się w Chrystusie, przez Chrystusa i z Chrystusem Bogu Ojcu.
Dla każdego człowieka moment śmierci oznacza opuszczenie wszystkiego i wszystkich. Człowiek umierający nic i nikogo nie może zatrzymać przy sobie. U ludzi zbliżających się do śmierci, którzy nie są jednak przygotowani na jej przyjęcie, obserwuje się jakiś tragiczny bunt wewnętrzny. Jest to wewnętrzny opór człowieka przed koniecznością opuszczenia wszystkiego i wszystkich. Im bardziej człowiek przywiązuje się do życia ziemskiego i tego, co z nim go łączy, tym śmierć jest trudniejsza; proces odzierania jest wówczas boleśniejszy. Jeżeli człowiek oderwie się choć trochę od siebie i tego, co posiada, wówczas o wiele łatwiej mu umierać; wówczas też przyjmuje śmierć jako ostatni konieczny etap ludzkiego życia.
Akceptacja śmierci nie oznacza wówczas rezygnacji z życia, ale wyraża pragnienie życia pełniejszego, dla którego poświęca się życie doczesne. Umieranie jest wówczas formą przejścia z tego świata do Boga. Jezus również określał swoją śmierć jako przejście z tego świata do Ojca. Jezus nie obawia się oddać wszystkiego, gdyż wie, że wszystko otrzyma wraz ze zjednoczeniem z Ojcem.
A. de Saint-Exupery w powieści Twierdza nie znajduje powodu do żalu nad osobami umierającymi: Dlaczego miałbym żałować umierających? Dlaczego miałbym opłakiwać ich koniec? Egoista lub skąpiec całe życie pomstujący na wszelkie marnotrawstwo, w ostatniej godzinie prosi, aby zeszli się dokoła niego wszyscy domownicy a potem ze wzgardliwą sprawiedliwością dzieli swoje dobra niby zabawki pomiędzy dzieci. Znam takich, co sami wypaleni pragnieniem, dzielili się zapasem wody albo skórką chleba w najcięższym głodzie, gdyż człowiek w obliczu śmierci nie odczuwa już potrzeby i pełen królewskiej obojętności rzuca innemu kość do ogryzienia.
Wzrost w miłości ludzkiej można ukazać jako coraz pełniejsze przechodzenie od chęci wzajemnego posiadania do ofiarowania się sobie. W pierwszym okresie przyjaźni, narzeczeństwa, w pierwszych latach małżeństwa, macierzyństwa, ojcostwa, choć są to chwile bogate i piękne, to jednak nierzadko we wzajemnym zachowaniu się wobec siebie ludzie odwołują się przede wszystkim do posiadania. Kładzie się nacisk na słowo mój, moja: mój przyjaciel, mój chłopiec, moja dziewczyna, moje dziecko, moja mama. W początkach ludzkiej miłości zwykle dominuje posiadanie. I jest to pewien nieodłączny etap rozwoju ludzkiej miłości. Miłość i przyjaźń ludzka rozpoczyna się od doświadczenia posiadania. I nie ma w tym fakcie nic wstydliwego. Posiadanie to wyraża się w pewnym koncentrowaniu się na własnych przeżyciach, doznaniach, nierzadko także w szukaniu siebie. Niekiedy ta chęć posiadania jest tak silna, iż objawia się w zazdrości o każdą chwilę osoby kochanej i każde jej spotkanie z innym człowiekiem.
Jeżeli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24). Zaparcie samego siebie Jezus nazywa także utratą swego życia, obumieraniem: Kto straci swoje życie z mego powodu, znajdzie je (Mt 16, 25). Zaparcie samego siebie jest właśnie dobrowolnie przyjętym procesem opuszczenia wszystkiego, wyjściem naprzeciw własnej śmierci. Naturalna ludzka skłonność do posiadania zostaje w tym procesie dobrowolnego opuszczenia wszystkiego przekształcona w nieustanne ofiarowanie się Bogu. Uczeń naśladujący Jezusa ma stać się człowiekiem nieustannego ofiarowania. Wzrost w wierze nazywamy niekiedy wewnętrznym ubogaceniem się. Jeżeli to określenie ma być prawdziwe, to musi być jednak uzupełnione o Jezusowe wezwanie do zapierania się siebie samego przez całkowite oddawanie się Bogu i ludziom.
Zanim Jezus rozpoczął swoją mękę, w czasie Ostatniej Wieczerzy antycypuje i jednocześnie pozostawia swoim uczniom proces przemiany posiadania w ofiarowanie. Wziął chleb (...) połamał go i podał mówiąc: To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę. Tak samo i kielich po wieczerzy mówiąc: Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana (Łk 22, 19-20). Wydać ciało, przelać krew znaczy oddać życie, czyli oddać wszystko. Eucharystia nieustannie uobecnia tę przemianę posiadania w ofiarowanie, którego Jezus dokonał w całym swoim życiu, szczególnie zaś w męce i śmierci. Każdy uczeń Jezusa, który uczestniczy w Eucharystii, jest zaproszony, aby uobecniać to, czego dokonał jego Mistrz. Nasze naśladowanie Jezusa, zapieranie się siebie samych winno znaleźć swoje odniesienie w Eucharystii. Ona winna wyrażać to, czego dokonujemy całym życiem.
2. Pasywność Jezusa w czasie męki i śmierci
Podczas całej męki, szczególnie podczas procesu, Jezus przybiera postawę pasywnego przyjmowania tego, co Go spotyka. Z całym spokojem wewnętrznym poddaje się zdarzeniom. Jezus akceptuje spadające na Niego niesprawiedliwości, zadawane Mu kolejno cierpienia, zniewagi, razy. Przyjmuje fałszywe oskarżenia i pomówienia. Zabiera głos jedynie wówczas, kiedy daje świadectwo własnej tożsamości lub też kiedy napomina z miłością i życzliwością swoich nieprzyjaciół. Praktycznie nie zabiera jednak głosu we własnej obronie, nie usprawiedliwia się, nie tłumaczy się. Nie wyjaśnia Piłatowi prawdziwych motywów, dla których arcykapłani i starsi ludu wydają Go na śmierć. Nie oskarża jednych przed drugimi. Jezus nie podaje też argumentów na własną niewinność. Wobec Heroda milczy całkowicie. Herod nie traktował Go na serio, chciał się jedynie cynicznie zabawić Jego kosztem. Nie oczekiwał świadectwa i nie był też w stanie przyjąć jakiegokolwiek upomnienia.
Jako przygotowanie do kontemplacji przeczytajmy raz jeszcze opis całej męki Jezusa, na przykład według św. Łukasza, zwracając szczególną uwagę na tę właśnie pasywność Chrystusa. Kontemplujmy Jezusa, który poddaje się temu, co na Niego spada. Zauważmy brak buntu i oporu z Jego strony.
Pasywność Mesjasza w czasie Jego męki i śmierci przepowiada Prorok Izajasz w Pieśniach Sługi Jahwe. Wsłuchajmy się w te niezwykłe proroctwa, które dosłownie opowiadają o tym, jak zachowa się Jezus w czasie męki:
Pan Bóg otworzył Mi ucho,
a Ja się nie oparłem ani się cofnąłem.
Podałem grzbiet mój bijącym
i policzki moje rwącym Mi brodę.
Nie zasłoniłem mojej twarzy
przed zniewagami i opluciem.
Pan Bóg Mnie wspomaga,
dlatego jestem nieczuły na obelgi,
dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz
i wiem, że wstydu nie doznam (Iz 50, 5-7).
Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić,
nawet nie otworzył ust swoich.
Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją,
tak On nie otworzył ust swoich.
Po udręce i sądzie został usunięty;
a kto się przejmuje Jego losem?
Tak! Zgładzono Go z krainy żyjących;
za grzechy mego ludu został zbity na śmierć (Iz 53, 7-8).
Chciejmy zauważyć, jak bardzo dokładnie proroctwo Izajasza odpowiada opisowi męki i śmierci Jezusa. W tej pasywności Chrystusa wyraża się całkowite Jego zaufanie i oddanie się swojemu Ojcu. Męka i śmierć jest przyjęciem kielicha z Jego rąk. Chrystus nie broni się, gdyż nie należy już do siebie. Pozwala, aby wola Ojca spełniła się na Nim całkowicie. Ta pasywność Jezusa jest możliwa dzięki Jego absolutnemu zaufaniu Ojcu; jest ona owocem tego zaufania. Pasywność Jezusa wystawia Go na ryzyko większego i głębszego zranienia.
Zauważmy jednak, iż pasywność Jezusa nie ma charakteru negatywnej rezygnacji i bierności życiowej. Nie wyraża także Jego nieświadomości doznawanej krzywdy. Pasywność Jezusa stanowi owoc Jego decyzji podjętej całkowicie świadomie podczas dramatycznej walki aż do krwawego potu w Ogrójcu. Jezus jest świadom, iż cierpi niesprawiedliwie i daje temu świadectwo. Stwierdza otwarcie, że zgotowany Mu los przez przywódców Izraela oznacza panowanie ciemności.
Kontemplujmy pasywne zachowanie Jezusa w kolejnych scenach męki. Kontemplujmy pasywność Jezusa przy pojmaniu; Jezus nie usiłuje uciekać, ale wychodzi naprzeciw strażom świątynnym; pozwala się pocałować Judaszowi; pozwala się pochwycić i związać strażom. Dalej pozwala się prowadzić od Annasza do Kajfasza, następnie przed Wysoką Radę Sanhedrynu, przed Piłata, Heroda, i znowu przed Piłata. Kontemplujmy pasywność Jezusa w czasie biczowania i cierniem koronowania. Jezus pozwala się katować w okrutny sposób. Dopuszcza, aby znieważono i zelżono Jego godność Mesjasza i Syna Bożego. Jezus zezwala, aby włożono na Niego ciężki krzyż. Pozwala się prowadzić na Golgotę. Kiedy nie może dalej nieść krzyża, pozwala, aby Szymon Cyrenejczyk pomógł Mu zanieść go na Kalwarię. Dalej, Jezus pozwala się krzyżować. Dopuszcza ostatnie zniewagi ze strony tych, który Go doprowadzili do tej strasznej kaźni.
W czasie tej kontemplacji uświadommy sobie, że Jezus czyni to wszystko z naszego powodu i dla nas. Jeszcze raz powróćmy do Proroka Izajasza:
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce,
każdy z nas się obrócił ku własnej drodze,
a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich (Iz 53, 4-6).
Nasz wzrost w miłości do Jezusa jest kroczeniem ku coraz większej pasywności wobec Jego działania w nas. Aby wchodzić w coraz pełniejsze zjednoczenie z Chrystusem trzeba nam coraz bardziej wyciszać w nas pośpiech, zabieganie, niepokój o siebie, potrzebę sprawdzania swojej wartości w działaniu. Trzeba nam także wyciszać aktywność naszego umysłu, naszej pamięci, aktywność naszej woli. To wyciszenie wewnętrzne sprawia, iż Bóg może w nas i przez nas działać coraz pełniej. Kroczenie ku coraz większej pasywności wobec Boga dobrze wyraża modlitwa św. Ignacego Loyoli proponowana na zakończenie całych rekolekcji. Modlitwę tę moglibyśmy włożyć także w usta Jezusa. Chciejmy ją odmówić jako wyraz naśladowania pasywności Jezusa w czasie Jego męki:
Zabierz, Panie, i przyjmij
całą wolność moją,
pamięć moją i rozum,
i wolę mą całą,
cokolwiek mam i posiadam.
Ty mi to wszystko dałeś -
Tobie to, Panie, oddaję.
Twoje jest wszystko.
Rozporządzaj tym w pełni
wedle swojej woli.
Daj mi jedynie
miłość Twą i łaskę,
albowiem to mi wystarcza (ĆD, 234).
Kroczenie od aktywności ku coraz większej pasywności przed Bogiem jest drogą bolesną. Jest to droga krzyżowa. Droga ta wiedzie bowiem pod prąd naturalnej skłonności człowieka do bronienia się, do koncentrowania na sobie uwagi innych, do pokładania ufności we własnych ludzkich możliwościach i sile własnej woli. Postawa pasywności wobec Boga może być jedynie owocem wielkiej wewnętrznej walki i zmagań, tak jak pasywność Jezusa była owocem Jego wielkich zmagań aż do krwawego potu w Ogrodzie Oliwnym.
Pasywność wobec Boga sprawia, iż zaangażowanie apostolskie nie przestaje być pustym aktywizmem, który koncentrowałby nas na potrzebie uznania, ale jest prawdziwym wydaniem siebie na służbę Bogu i ludziom. Zaangażowanie apostolskie staje się wydaniem na służbę, oddaniem się do dyspozycji innych na wzór Jezusa, który nie przyszedł, aby Mu służono, ale aby służyć (Mt 20, 28). Ta pasywność wobec Boga czyni nas zaangażowanymi i aktywnymi w przyjmowaniu Jego Boskiej woli. Pasywność wobec Boga czyni nas prawdziwymi narzędziami.
Kontemplując Jezusa w Jego męce i śmierci prośmy, aby była ona dla nas nieustannym wezwaniem do odchodzenia od siebie, swoich ludzkich potrzeb, by móc coraz pełniej koncentrować się na Jego miłości i Jego woli.
***
Na zakończenie przytoczmy piękne pouczenie J. Taulera, jednego z najwybitniejszych kaznodziejów niemieckich XIV wieku, jak należy rozważać i wprowadzać w życie mękę i śmierć Jezusa. Niektórzy tak mówią: Panie, codziennie rozmyślam nad Męką Pańską: o tym jak stał przed Piłatem, przed Herodem, przy słupie i w innych miejscach. Otóż posłuchaj mojej nauki: nie patrz na Boga jak na zwykłego człowieka, lecz wpatruj się w Boga transcendentnego i niepoznawalnego, Boga najwyższego, potężnego i wiecznego, który jednym słowem stworzył niebo i ziemię i w ten sam sposób wszystko może w nicość obrócić. Rozważ, że ten właśnie Bóg chciał się tak unicestwić dla swoich stworzeń. I zarumień się wtedy ze wstydu, że ty, śmiertelny, nędzny człowiek, myślałeś o zaszczytach, korzyściach i dumie. Ugnij się pod krzyżem, skądkolwiek przychodzi, od wewnątrz czy z zewnątrz. Nagnij swoją pyszną duszę pod Jego cierniową koroną. I pójdź za ukrzyżowanym Bogiem w duchu poddania, pełnym prawdziwej wzgardy dla siebie samego, pod każdym względem, wewnętrznie i zewnętrznie, skoro twój tak wielki Bóg do tego stopnia się unicestwił, osądzony przez swoje własne stworzenia, skazany na śmierć i ukrzyżowany. W ten to sposób, cierpiąc cierpliwie i z pokorą, powinieneś naśladować Jego mękę, na niej się wzorować.
ROZWAŻANIA REKOLEKCYJNE
XIX. PRZYPOWIEŚĆ O WINNICY
Posłuchajcie innej przypowieści! Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: To jest dziedzic; chodźcie zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami? Rzekli Mu: Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze. Jezus im rzekł: Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach. Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce. Kto upadnie na ten kamień, rozbije się, a na kogo on spadnie, zmiażdży go. Arcykapłani i faryzeusze, słuchając Jego przypowieści, poznali, że o nich mówi (Mt 21, 33-45).
1. Założenie winnicy
Jezus wygłasza powyższą przypowieść w Jerozolimie w sytuacji, gdy polemika z Żydami była już bardzo ostra. Faryzeusze już dawno postanowili zgładzić Jezusa. Szukali jedynie okazji i sposobu, w jaki można będzie to uczynić. Przypowieść rozpoczyna się od niemal dosłownego cytatu z Proroka Izajasza: Chcę zaśpiewać memu Przyjacielowi pieśń o Jego miłości ku swojej winnicy! Przyjaciel mój miał winnicę na żyznym pagórku. Otóż okopał ją i oczyścił z kamieni i zasadził w niej szlachetną winorośl; pośrodku niej zbudował wieżę, także i tłocznię w niej wykuł. I spodziewał się, że wyda winogrona, lecz ona cierpkie wydała jagody (Iz 5, 1-2).
Słuchacze, którym na ogół dobrze był znany ten tekst, uświadomili sobie, iż Jezus mówi o narodzie izraelskim, gdyż on właśnie jest winnicą Jahwe, dla której tak wiele zrobił z miłości do niej.
Opis zakładania winnicy moglibyśmy porównać do długiego i troskliwego dzieła stwarzania świata. Właściciel winnicy, jak mówi Izajasz, włożył w nią wszystkie swoje twórcze zdolności i talenty oraz całą swoją miłość. Wybrał dla niej najlepsze miejsce — żyzny pagórek. Zasadził w niej dobrze wyselekcjonowaną szlachetną winorośl. Kiedy gospodarz ukończył swoją winnicę, oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał.
Posługując się w analizie tej przypowieści naszym ludzkim sposobem szukania zależności pomiędzy przyczyną a skutkiem, powiemy, że już tu tkwił pierwszy błąd gospodarza. Skoro aż tak bardzo zależało mu na winnicy, nie powinien był jej oddawać w niesprawdzone ręce. Gospodarz zaufał ludziom przypadkowym, którzy mieli okazać się nie tylko nielojalni wobec niego, ale także mieli stać się zabójcami jego własnego syna. Zaufanie niesprawdzonym rolnikom wydaje się być aktem elementarnego braku roztropności. Gospodarzowi szybko przyjdzie zbierać gorzkie owoce swojego nieroztropnego zaufania, jeżeli będzie stosował taką metodę.
W tym miejscu zaczyna się jakby historia słabości Boga, który wszystko, co ma najcenniejszego z całym zaufaniem powierza przypadkowemu człowiekowi; przypadkowemu, ponieważ chodzi tu o każdego człowieka. Oto słabość Boga, który kocha człowieka i dlatego właśnie ufa jego ludzkiej wolności wbrew wszelkiej oczywistości.
2. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi
Kiedy przyszła pora pierwszych zbiorów, gospodarz wysłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Owo wielkie zaufanie do rolników sprawiło, iż gospodarz jakby sobie nie zdawał sprawy, iż naraża swoje sługi nie tylko na zniewagę, ale także na śmiertelne niebezpieczeństwo. Niewdzięczni rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Rolnicy zachowują się nie tylko w sposób buntowniczy, ale także w sposób brutalny i zbrodniczy. Nie myślą dotrzymywać zawartej wcześniej z gospodarzem umowy.
Możemy spróbować odtworzyć sposób rozumowania zbuntowanych rolników: Gospodarz, który powierzył nam winnicę jest teraz bardzo daleko. Pracujemy na jego roli bardzo ciężko cały rok. I choć na samym początku włożył tyle trudu i wysiłku w budowanie winnicy, to jednak teraz zdaje się nie dbać o nią. Czyżby nie znał prawa siły, którym rządzi się świat dzisiejszy? Gospodarz wydaje się być bardzo słaby lub też naiwny, skoro wysłał kilku nieuzbrojonych sług nie zapewniając im bezpieczeństwa z pomocą jakiegoś małego choćby oddziału wojska. Naiwność jest innym rodzajem słabości. Nie damy mu tego, czego się domaga. Zobaczymy, jaka będzie jego reakcja.
Rolnicy zachowują się jak małe dzieci w szkole. Kiedy przychodzi do klasy nowa nauczycielka, od samego początku zaczynają psocić, dokuczać jej, żartować, ale obserwują jednocześnie, w jaki sposób ona zareaguje. Badają w ten sposób, na ile żartów i psot będzie można sobie przy niej pozwolić. Jeżeli pozwoli na małe psoty, będą robić małe; jeżeli pozwoli na duże, korzystając z jej słabości, będą psocić do woli.
Prawdopodobnie rolnicy po swoim brutalnym czynie, zaczęli rozmyślać i rozmawiać między sobą, co się teraz stanie. Możemy przypuszczać, iż wielu zaczęło się obawiać, że gospodarz przyśle wojsko i natychmiast surowo wszystkich ich ukarze. Z pewnością dość niecierpliwie czekali na pierwszą reakcję gospodarza na ich zbrodnicze i buntownicze zachowanie. Byli przecież świadomi niesprawiedliwości, jakiej dopuścili się zarówno w stosunku do gospodarza, jak i samych sług.
I oto znowu gospodarz zdaje się powtarzać ten sam elementarny błąd. Za drugim razem posłał wprawdzie więcej sług, ale tak samo bezbronnych. Także tym razem nie zabezpieczył ich przed przemocą ze strony zbuntowanych rolników. Dla rolników zaś był to ewidentny znak, że gospodarz nie jest człowiekiem interesu i nie można traktować go na serio. Także za drugim razem rolnicy zrobili to samo, co za pierwszym: jednych obili, drugich zabili, jeszcze innych ukamienowali. Masakra sług była tym razem większa niż za pierwszym razem.
A teraz spróbujmy wczuć się w sposób rozumowania samego gospodarza, który podsuwa nam także sama przypowieść Jezusa. Chociaż gospodarz jest jednocześnie potężnym władcą posiadającym liczne wojska, to ma jakąś odrazę wobec stosowania przemocy. Stąd też wbrew wszelkiej oczywistości zakłada w sposób maksymalny dobrą wolę u rolników i chce im wyjść naprzeciw. Za wszelką cenę pragnie z nimi pojednania i ugody. Gospodarz usiłuje najpierw znaleźć wytłumaczenie idące po linii ich rzekomej dobrej woli. Gospodarz myśli: Być może nie zrozumieli mnie do końca i dlatego doszło do przypadkowej bójki. Jeżeli nawet niektórzy z nich zawinili, to być może zreflektują się, uznają swój błąd, przyznają się do winy. Przecież nie mogą nie być świadomi, że mam wojsko i mogę także siłą odebrać to, co moje. Ale po co stosować zaraz siłę. Podaruję im ten pierwszy wybryk. Za drugim razem wyślę więcej sług. Kiedy jednak druga misja sług nie powiodła się, gospodarz zamiast ukarać ich, co wydawało się być naturalne, dalej szuka usprawiedliwienia dla buntowników. Wprawdzie tym razem wysłałem więcej sług, ale może nie byli dość stanowczy, może pozwolili się zlekceważyć. Prawdopodobnie doradcy gospodarza podpowiadali mu, aby rozwiązał problem od razu wysyłając oddział wojska, by ukarać buntowników.
3. W końcu posłał swojego syna
Po drugim bezkarnym buncie stało się dla rolników niemal oczywiste, iż gospodarz jest człowiekiem słabym, który nie umie dochodzić swoich praw. Pomyśleli, iż teraz gospodarz będzie bał się przysłać kogokolwiek. Ale oto staje się rzecz niesamowita, która może zdarzyć się jedynie w mitycznych opowiadaniach lub też w przypowieści Jezusa. Do zbuntowanych rolników, którzy już dwukrotnie zmasakrowali wysłanników, gospodarz w końcu posłał swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Gospodarz ciągle wierzy w dobrą wolę rolników i ich lojalność względem niego. Zakłada, iż rolnicy uznają jego prawo własności do winnicy. Jeżeli rolnicy nie uznali autorytetu sług, to teraz z pewnością uznają autorytet mojego syna. Z pewnością przed moim synem uznają swoją winę, ukorzą się i oddadzą należne mi plony. Wraz z misją mojego syna rozpocznie się nowy okres współpracy z rolnikami.
Rozumowanie rolników było jednak zupełnie inne. Kiedy zobaczyli syna gospodarza, bynajmniej się nie przestraszyli. Nie mieli też ochoty do dialogu i do pertraktacji. Skoro znieważyli i zabili sługi gospodarza, dlaczego mieliby nagle okazać się uległymi i pokornymi wobec syna gospodarza? Przyzwyczaili się do stosowania przemocy. Przemoc, w ich mniemaniu, okazała się skuteczną metodą na życie. Skoro gospodarz nie mógł ukarać nas za pierwszym i drugim razem — myślą sobie rolnicy — to nie będzie w stanie ukarać nas i dochodzić swoich praw także za trzecim razem. Ostatecznie potwierdziło się, iż gospodarz nie umie rządzić i jest słaby. Jeżeli syn ma otrzymać w spadku winnicę, to wystarczy go teraz zabić, a winnica będzie już nasza na zawsze. Skończy się ostatecznie uciążliwa zależność od gospodarza, sami będziemy sobie gospodarzyć. Zrobili tak, jak postanowili. Chwyciwszy więc syna, wyrzucili go z winnicy i zabili.
Gospodarz posyłając swojego syna ryzykuje wszystko, ale wbrew wszelkiej oczywistości ma do nich zaufanie. Wierzy, iż uznają jego autorytet i ze względu na autorytet pana uznają autorytet syna. Słabość gospodarza nie wynika z braku siły i wojska, ale z zaufania i miłości do rolników. Posyłając do nich syna pragnie, aby w końcu się opamiętali. Okazuje im najwyższy dowód zaufania. Przecież nie mogą nie dostrzec — myśli gospodarz — jak bardzo mi na nich zależy.
Ostatecznym źródłem słabości Boga w Jezusie Chrystusie jest niewiarygodne zaufanie Boga do człowieka, niewiarygodna Jego miłość do ludzi. To właśnie to bezgraniczne zaufanie, bezgraniczna miłość karze Bogu zachowywać się w sposób po ludzku nielogiczny. W Jezusie Chrystusie Bóg, podobnie jak gospodarz, wszystko stawia na jedną kartę i ryzykuje wszystko.
Kiedy jednak wchodzimy w rozważania męki i śmierci Jezusa trudne staje się stosowanie jakichkolwiek porównań i przypowieści. Wydaje się dziwne, że gospodarz posyła syna wiedząc, że będzie zabity. Ale w tym właśnie wyraża się bezwarunkowość zaufania, bezgraniczność miłości. Miłość nie kalkuluje, nie oblicza. Biblia powie nam, że Bóg nie oszczędził nawet swojego Jedynego Syna, ale Go wydał za nas na śmierć krzyżową. To nieskończona miłość Boga do człowieka każe stać się Bogu słabym, bezbronnym i nielogicznym w spotkaniu z człowiekiem. Miłość nie łamie nigdy wolności. Bóg nie złamie i nie zgwałci nigdy wolności swoich stworzeń za pomocą krzyku, lęku, przymusu, przemocy. I właśnie dlatego gospodarz nie posyła wojska, aby ukarać buntowników. Bóg zawsze staje się pokorny i słaby, kiedy staje wobec wolności ludzkiego serca. Bóg nieustannie, w historii każdego człowieka osobiście naraża się, że zostanie osądzony, odrzucony, zelżony, pobity, ukrzyżowany.
4. Możliwość powiedzenia Bogu nie
Straszliwą konsekwencją, negatywną konsekwencją naszej wolności, jest możliwość powiedzenia Bogu nie. Daje ona możliwość zabicia sług i syna gospodarza, zabicia Jezusa Syna Bożego. Człowiek, podobnie jak owi rolnicy, może fałszywie odczytać swoją sytuację przed Bogiem. Wchodzi w grzech, sprzeciwia się Bogu, łamie przykazania, łamie podjęte zobowiązania, krzywdzi bliźnich i jednocześnie zauważa, że to uchodzi mu bezkarnie. Życie toczy się dalej. Nikt go nie każe. Kiedy człowiek raz spróbuje stosować metodę przemocy i dostrzeże, że to się opłaca, wówczas może sądzić, iż jest to dobry sposób na życie. Wyrzuty sumienia, które może nawet pojawiają się od czasu do czasu, są jednak coraz słabsze, aż wreszcie gdzieś znikają. Pierwsze lęki, że Bóg może nas ukarać jakąś nagłą chorobą, śmiercią kogoś bliskiego, życiowym niepowodzeniem itp., okazują się jedynie projekcją na Boga naszych osobistych obaw. Człowiek nieprawy szybko przekonuje się, że nic takiego nie zagraża mu ze strony Pana Boga. W sytuacji życia w nieprawości człowiek może sobie rozwiązać problem Boga deklarując się agnostykiem, ateistą; może też — co okazuje się najczęściej stosowaną metodą — uśpić Boga w swoim życiu.
Oto przykład. Zaniedbujemy modlitwę, modlimy się banalnie, powierzchownie, z czasem zaniedbujemy modlitwę w ogóle, porzucamy ją, przestajemy się spowiadać, uczestniczyć w Eucharystii i — nic się nie dzieje. Naiwnie możemy myśleć, że porzucając modlitwę mamy trochę więcej czasu i spokojniejsze życie. Inny przykład. Mając zobowiązania wobec własnej żony, męża i dzieci (czy też wobec dobrowolnie podjętego celibatu), pozwalamy sobie na jakieś dwuznaczne kontakty emocjonalne; z czasem angażujemy się pełniej i głębiej. W końcu dochodzi do zdrady i niewierności. I chociaż obawiamy się, że coś się stanie, nic szczególnego się nie dzieje. Przekonujemy się, że można sobie ułożyć spokojne podwójne moralnie życie. W tych okresach uwikłania moralnego czujemy się nieraz nawet szczęśliwi i zadowoleni z życia. W taki właśnie stopniowy i powolny sposób można nauczyć się praktycznie każdej nieprawości, która — jak się wydaje — może uchodzić bezkarnie. Ale te nasze odczucia, podobnie jak sposób rozumowania rolników, są fałszywe, złudne. Pokaże to dopiero przyszłość.
5. Co właściciel winnicy czyni z owymi rolnikami?
Wbrew temu, co mogło wydawać się rolnikom i co może wydawać się także nam samym, gospodarz nie jest słabym i bezradnym człowiekiem. Pokazuje to dalsza część przypowieści. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami? Rzekli Mu: Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze.
Męka i krzyż Jezusa ukazują nie tylko słabość Boga, ale także Jego Boską moc. Męka i krzyż Jezusa jest straszliwym sądem Boga nad ludzkim grzechem. Bóg pragnie, abyśmy dzięki krzyżowi Jego Syna byli wolni od straszliwej rzeczywistości naszego grzechu. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich (Iz 53, 6) — powie prorok Izajasz. Bóg Ojciec dokonał surowego sądu na swoim Synu, zamiast na nas. Przekleństwo grzechu spadło na Niego. Bóg w Jezusie podstawił się na nasze miejsce.
Jezus im rzekł: Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach. Syn pochwycony, wyrzucony i zabity poza murami miasta stanie się Tym, który będzie sądził żywych i umarłych. Gospodarz w Nim właśnie okaże swoją potęgę i moc: Wówczas ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego, i wtedy (...) ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach niebieskich z wielką mocą i chwałą. Pośle On swoich aniołów z trąbą o głosie potężnym, i zgromadzą Jego wybranych z czterech stron świata, od jednego krańca nieba aż do drugiego (Mt 24, 30-31). Kto upadnie na ten kamień, rozbije się, a na kogo on spadnie, zmiażdży go. Odrzucona miłość, zlekceważone i nadużyte zaufanie w końcu obraca się przeciwko człowiekowi. Wysłanie przez gospodarza wojska, które marnie wytraci buntowników jest pewną biblijną metaforą, którą trzeba rozważać w całym kontekście biblijnym. Bóg nie sądzi i nie karze człowieka na ludzki sposób, jak czynił to zwykle bezwzględny wschodni władca wobec swoich zbuntowanych podwładnych. W grzechu to my sami nakładamy na siebie okrutną karę oddzielając się swoim buntem od jedynego źródła życia i miłości; od miłości Ojca i Syna w Duchu Świętym.
A jeżeli ktoś posłyszy słowa moje, ale ich nie zachowa, to Ja go nie sądzę — mówi Jezus. Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić (J 12, 47). Sądem Boga jest Jego nieskończone miłosierdzie. Grzech, któremu człowiek uwierzył i oddał do dyspozycji swoje życie, sam osądzi człowieka. Człowiek sam, zrywając życiodajne więzy miłości, nierzadko czyni swoje życie piekłem już tutaj na ziemi. Życie ludzkie bez miłości zawsze jest piekłem, zarówno tutaj na ziemi, jak tym bardziej w wieczności.
Prośmy gorąco o głębokie wejście w tajemnicę Bożej słabości, dzięki której moglibyśmy wewnętrznie poznać tajemnicę bezgranicznego zaufania Boga do człowieka. Prośmy, abyśmy mogli dotknąć Jego nieskończonej miłości do każdego z nas. Módlmy się również, abyśmy przyjęli tę słabość Boga objawioną w krzyżu Jezusa jako przejaw Jego mocy; mocy, która nie identyfikuje się jednak z przemocą, siłą, z łamaniem ludzkiej wolności. Słabość Boga nie jest jedynie figurą retoryczną. Bóg nie udaje słabego, ale jest słaby, kiedy wchodzi w dialog z wolnym człowiekiem. Bóg nie gwałci wolności ludzkiej woli. Szanuje ją, nawet za cenę śmierci swojego Jednorodzonego Syna. Ojciec wydał Syna w ręce rolników, nie jako w ręce swoich wrogów, ale jako w ręce tych, którym bezgranicznie zaufał. Ojciec nieustannie wydaje swojego Syna w nasze ręce z zaufaniem, że Go przyjmiemy jak Syna i że w Nim odczytamy nieskończoną miłość Gospodarza — Ojca.
XX. MOWA POŻEGNALNA
Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie — o ile nie trwa w winnym krzewie — tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy — latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami.
Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał — aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go prosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali (J 15, 1-17).
1. Trwanie w miłości Jezusa
W wielkiej mowie pożegnalnej Jezus wyjaśnia, iż jedność pomiędzy Nim a Jego uczniami polega na jedności miłości. Z jednej strony uczniowie powinni pozostawać w Jego miłości, z drugiej zaś strony winni kochać się wzajemnie, jak Jezus ich ukochał. Miłość wzajemna uczniów ma swoje źródło we wspólnym ich uczestnictwie w miłości Chrystusa.
W czasie tych ostatnich godzin, które Jezus spędza z uczniami, zapewnia ich, że Jego miłość do nich będzie trwała wiecznie. To właśnie miłość stała się źródłem silnych i bardzo bliskich więzi pomiędzy Jezusem a uczniami. Ona inspirowała ich wzajemne relacje podczas całego publicznego życia.
Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem — mówi Jezus. Ojciec niebieski kocha swojego Jednorodzonego Syna miłością nieskończoną. Ta właśnie miłość określa ich wzajemne relacje. Jest ona tak wielka, iż owocem tej miłości jest trzecia Osoba Boska — Duch Święty. Tę samą miłość, którą Ojciec okazuje Synowi, Syn okazuje swoim uczniom. Miłość Ojca do Syna posiada swoje przedłużenie we wszystkich czynach i w całym nauczaniu Jezusa.
Miłość, o której mówi Jezus to przede wszystkim więź. W łonie Trójcy Świętej jest to więź nierozerwalna, nieskończona, Boska więź. Wytrwajcie w miłości mojej — te słowa są wezwaniem do zachowania trwałej więzi uczniów ze swoim Mistrzem na wzór owej Boskiej więzi Syna z Ojcem w Duchu Świętym.
Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem — te słowa Jezusa nie wyrażają jedynie jakiegoś porównania. Miłość Jezusa do uczniów ma tę samą naturę, co miłość Ojca do Syna. Jezus kocha swoich uczniów miłością właściwą tylko Bogu. Tak więc uczniowie uczestniczą w sposób rzeczywisty w Boskiej miłości Syna do Ojca.
Porównanie jedności pomiędzy uczniami a Jezusem do więzi łączącej winne latorośle z krzewem dobrze podkreśla naturę ich wzajemnej relacji. Latorośle posiadają to samo życie, co krzew winny. Życiem krzewu winnego — życiem Chrystusa, jest miłość Jego Ojca. Życiem latorośli — Jego uczniów jest również ta miłość Ojca, którą On otrzymuje od Niego.
Życie chrześcijańskie polega na przyjęciu miłości, którą Chrystus okazuje uczniom oraz na wytrwaniu w niej do końca: Wytrwajcie w miłości mojej — mówi Jezus. Miłość Jezusa do swoich uczniów nie jest jednorazowym aktem woli, nie jest doświadczeniem przemijającym. Jest to miłość wieczna, miłość stała, jak wieczna i stała jest miłość Ojca do Jego Jednorodzonego Syna. Ponieważ Syn wiecznie trwa w miłości swojego Ojca a Ojciec w miłości do Syna, również uczeń Jezusa winien wiecznie trwać w miłości swojego Mistrza. Podkreślenie trwania, podkreślenie wytrwania w miłości Boga jest cechą charakterystyczną Ewangelii Jana. Jan podkreśla tę prawdę także w swoich listach: Poznajemy, że my trwamy w Nim, a On w nas, bo udzielił nam ze swego Ducha (1 J 4, 13). To zdanie brzmi jak echo Księgi Mądrości: Wierni w miłości będą przy Nim trwali (Mdr 3, 9) oraz echo wielkiej mowy eucharystycznej: Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie a Ja w nim (J 6, 56).
Trwanie — pozostawanie w Chrystusie wyraża jakby definicję chrześcijanina, ucznia Jezusa: Jeżeli trwać będziecie w nauce mojej, będziecie prawdziwymi uczniami moimi (J 8, 31). Prawdziwy uczeń to ten, który przylega całkowicie do swojego mistrza.
Aby trwanie w Chrystusie było możliwe otrzymujemy wiele darów: dar Ducha Świętego (1 J 4, 13), dar namaszczenia (1 J 2, 27), dar Agape — miłości (1 J 3, 17; 4, 16), ziarno słowa Bożego (1 J 3, 9). Ktoś, kto nie trwa w Chrystusie nie może dokonać niczego: Beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15, 5). Ta jedność Jezusa z Jego uczniem jest tak bliska i intymna, iż wyraża się ona w jakimś wzajemnym przenikaniu. To samo wyrażenie, którego używa się na określenie trwania uczniów w Chrystusie, służy również do objawienia trwania Ojca w Synu: Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie — wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła (J 14, 10-11).
Jeżeli działalność uczniów ma wydać owoce, to winni oni trwać w miłości Jezusa. To trwanie zakłada całkowite posłuszeństwo, ducha ofiary i oddanie siebie na służbę. Owocność miłości uczniów, płodność ich miłości przewyższa owocność innych charyzmatów i darów. Owoce miłości są trwalsze niż owoce wiary i nadziei. Stąd też św. Paweł powie: Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość — te trzy: z nich zaś największa jest miłość (1 Kor 13, 13).
Jeżeli jednak zasadnicza inicjatywa w miłości należy do Mistrza, powstaje pytanie: jak wytrwać w tej miłości? Jezus odpowiada: Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. Już Stary Testament nauczał, że wierność i posłuszeństwo Bogu łączy się ściśle z miłością. Kochać Boga to oddać Mu się całkowicie poprzez posłuszeństwo i służbę.
Św. Augustyn komentując te słowa Jana pisze: Czy to miłość sprawia zachowanie przykazań, czy też zachowanie przykazań prowadzi do miłości? Ale przecież nikt nie wątpi, że miłość jest pierwsza. Nie ma możliwości zachowania przykazań ten, kto nie kocha. Kiedy Jezus mówi słowa: Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, wskazuje nie na to, skąd pochodzi miłość, ale na to, co jest sprawdzianem miłości. Poprzez te słowa Jezus chce jakby powiedzieć: Nie sądźcie, że pozostajecie w mojej miłości, jeżeli nie zachowujecie moich przykazań. Jeżeli je zachowujecie, to będzie to dowodem, że w niej trwacie. Niech się nikt nie wynosi, że kocha Boga, jeżeli nie zachowuje Jego przykazań.
Słowo przykazanie jest tu może niezbyt precyzyjne. Nie chodzi bowiem o przepis, o jakąś normę prawną czy moralną, która winna być zachowana, ale chodzi o pełnienie woli, o pełnienie upodobań i pragnień kochanej osoby. Jezus określa, w jaki sposób mamy zachować Jego przykazania: Jak Ja zachowałem przykazania Ojca mojego i trwam w Jego miłości. Jedynym przykazaniem Jezusa danym Mu przez Ojca było wykonanie Jego woli: Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło (J 4, 34); A Ten, który Mnie posłał, jest ze Mną; nie pozostawił Mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba (J 8, 29).
Całe życie Jezusa w szarej codzienności, jak i we wszystkich szczytowych momentach życia: na górze kuszenia, na Górze Przemienienia, na Górze Oliwnej, na Kalwarii, na górze Wniebowstąpienia, było nakierowane na zachowania woli Jego Ojca. Ponieważ Jezus całkowicie oddał się wypełnieniu woli Ojca, dlatego też doświadczał w pełni Jego miłości: Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać (J 10, 17). Szczytowym punktem wypełnienia woli Ojca była śmierć na krzyżu, którą Jezus przyjmuje dobrowolnie.
Nakaz zachowania przykazań nie jest bynajmniej nakładaniem na uczniów jedynie ciężarów życia. Jest to raczej objawienie im sekretu pełnej i czystej radości: To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. Duszę Jezusa wypełnia radość. Radość jest tajemnicą Syna Człowieczego. I choć jest Człowiekiem udręczenia i boleści, to jednak trwa także w radości. Radością Jezusa jest Jego trwanie w Ojcu, Jego miłosna przynależność i oddanie się Mu. Radość Jezusa jest owocem spełnienia zbawczej misji arcykapłana i pasterza, który oddaje swoje życie za owce. Jezus doświadcza w ten sposób słów, które sam wypowiedział: Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu (Dz 20, 35).
Jezus przed swoim odejściem przekazuje uczniom sekret doskonałej radości. Polega ona na trwaniu w Jego miłości oraz zachowaniu Jego przykazań. Jezus pragnie bowiem, aby Jego własna radość stała się radością uczniów, aby doświadczyli w pełni Jego radości kochania i radości trwania w miłości.
Podobnie jak uczniowie Jezusa trwają w Jego miłości, tak samo winni trwać również w Jego radości. Jezus życzy sobie, aby radość tych, którzy do Niego należą była pełna. Nie wyraża tego życzenia jakby mimochodem, ale ukazuje ono ostatnią wolę Jezusa, którą powtórzy kilkakrotnie w swojej pożegnalnej mowie (J 16, 24; 17, 13). Pełna radość łączy się ściśle z trwaniem w miłości. Radość i miłość są bowiem owocami tego samego Ducha (por. Ga 5, 22). Od momentu przylgnięcia do Jezusa Jego uczeń jest szczęśliwy, trwa w radości. Całe jego życie upływa w miłosnej wierności, pogłębia tę radość, powiększa ją aż do momentu wejścia do radości wiecznej, radości oglądania Boga twarzą w Twarz.
2. Trwanie we wzajemnej miłości
I choć w całym przemówieniu Jezus wiele razy akcentuje radość, to jednak wyczuwa On atmosferę smutku uczniów spowodowaną zbliżającym się rozstaniem z ich umiłowanym Mistrzem. Jezus nie ukrywa, że niedługo już odejdzie: Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami (J 13, 33). Mówi o tej prawdzie bardzo serdecznie, ciepło. Zwraca się do uczniów jak dobry ojciec zwraca się do dzieci, kiedy wyjeżdża na dłuższy czas.
W sytuacji rozstania Chrystus pozostawia swoim uczniom ważne zadanie do spełnianie, które będzie dla nich pociechą w ich smutku: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem: żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali (J 13, 34-35). Jest to testament Jezusa dany uczniom. Testament w dosłownym znaczeniu, wyraża bowiem Jego ostatnią wolę. Ta ostatnia wola Jezusa ma być dla Jego uczniów umocnieniem i źródłem pocieszenia po odejściu Mistrza z tej ziemi. Wypełnienie jej gwarantuje im nie tylko pełne spotkanie z Jezusem w przyszłości, ale przede wszystkim Jego nieustanną obecność pośród uczniów.
Nakaz miłości braterskiej jest czymś więcej niż jakąś ogólną zachętą, ogólnym poleceniem danym uczniom. Jest to nowa ekonomia zbawienia. Jezus w ten sposób ustanawia nową moralność. Tym nowym przykazaniem Jezus określa nowy charakter wspólnoty, która będzie się gromadzić odtąd w Jego imię. Jezus definiuje styl życia wspólnoty i styl życia każdego z jej członków.
Nowe przykazanie najszerzej nam opisał i najgłębiej zinterpretował św. Jan Ewangelista. Mając duszę mistyka, będąc umiłowanym uczniem Jezusa, wczuł się dogłębnie w pragnienia Jezusowego serca. Nowe przykazanie św. Jan przytacza i komentuje wielokrotnie w swoich listach: A przykazanie zaś Jego jest takie, abyście (...) miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał. Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim (1 J 3, 23-24). Jeden z Ojców Kościoła przytacza znamienny fakt z życia św. Jana Ewangelisty. Kiedy św. Jan będąc starcem nie mógł chodzić o własnych siłach na spotkania eucharystyczne, jego uczniowie przynosili go. Na spotkaniach tych św. Jan powtarzał nieustannie jedno zdanie: Nasz Pan powiedział, synaczkowie, miłujcie się nawzajem. Uczniowie jego znużeni nieustannym słuchaniem tych samych słów powiedzieli mu pewnego razu: Mistrzu, przypomnij nam także inne słowa naszego Pana. Wówczas św. Jan odpowiedział: Synaczkowie moi, jeżeli te słowa zachowacie, wszystkie zachowacie.
Św. Paweł określa to nowe przykazanie jako prawo Chrystusa: Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnijcie prawo Chrystusowe (Ga 6, 2). Stary Testament nakazywał miłość bliźniego. Jezus rozciągnął to przykazanie na wszystkich ludzi, także na nieprzyjaciół: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą (Łk 6, 27).
Opuszczając zaś swoich uczniów nakazuje im kochać się wzajemnie tak, aby ich miłość była znakiem rozpoznawczym przynależności do wspólnoty wyznającej wiarę w Mistrza. Ta miłość wzajemna jest miłością szczególną. Ona wyznacza granice Kościoła, Oblubienicy Chrystusa. Miłość wzajemna ma wartość tylko wówczas, gdy wzoruje się na miłości Chrystusa. Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem (J 13, 34). Sposób okazania przez Chrystusa miłości swoim uczniom charakteryzuje i jednocześnie określa tę miłość, którą oni winni sobie świadczyć wzajemnie. Umycie nóg jest przykładem, w jaki sposób uczniowie mają się kochać między sobą: Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem (J 13, 15).
Wszyscy są zgodni, iż w określeniu jak Ja was umiłowałem nie chodzi o intensywność miłości. Nikt nie jest zdolny kochać z taką siłą i tak bezinteresownie, jak Jezus. Nasza miłość jest jedynie odbiciem miłości Chrystusa. Odbicie światła jest zawsze słabsze od samego źródła.
Jak Ja was umiłowałem — określa jakość naszej miłości. Jakość zaś ma tę samą naturę, co miłość Chrystusa. Uczniowie mają naśladować swojego Mistrza w oddaniu się braciom i w służbie, aż do ofiary z życia: Jeżeli Chrystus umarł za nas, to i my także winniśmy oddać życie za braci (1 J 3, 16). Określenie jak Ja was umiłowałem wskazuje także na zależność miłości braterskiej uczniów od miłości Mistrza. Miłość braterska między uczniami będzie zawsze jedynie udziałem w miłości, którą Mistrz ich obdarza, będzie dzieleniem się doświadczeniem miłości Mistrza.
Podobieństwo miłości braterskiej uczniów i miłości Jezusa, ma wartość teologalną. Miłość między uczniami jest jakby przedłużeniem Agape Chrystusa. Miłość pomiędzy chrześcijanami zdecydowanie różni się od każdej innej ludzkiej tylko miłości. W określeniu jak Ja was umiłowałem nie chodzi bowiem o jakieś zewnętrzne podobieństwo, ale o identyczność. Podobieństwo miłości braterskiej uczniów do miłości Jezusa posiada charakter wewnętrzny. Przykład Jezusa jest jednocześnie normą i podstawą miłości wzajemnej uczniów. Wzajemna miłość uczniów nie może być różna od miłości Jezusa wobec nich, ponieważ oni w niej uczestniczą. Oto dlaczego miłość braterska chrześcijan jest świadectwem, a nawet — moglibyśmy tak powiedzieć — jest dowodem miłości Chrystusa do nich. Każdy kto kocha swojego brata tą miłością, którą wcześniej okazał mu Chrystus, musi sobie zadać pytanie, z jakiego źródła czerpie siły, aby kochać w ten sposób.
Mahatma Gandhi, hinduista, zapoznawszy się z życiem wielkiego misjonarza trędowatych, bł. ojca Damiana de Veuster, napisał: Świat wielkiej polityki i codzienna prasa niewielu zna bohaterów, których można by postawić w jednym szeregu z ojcem Damianem z Molokai. Z pewnością warto zadać sobie trud dotarcia do źródeł, z których tak wiele bohaterstwa wzięło początek. Podobne zdziwienie budzi dzisiaj miłość Matki Teresy i jej sióstr do najbardziej opuszczonych i najbiedniejszych. Źródłem, z którego bierze początek bohaterstwo każdej miłości, jest miłość Jezusa do swojego Ojca, do uczestnictwa w której zaprasza swoich uczniów. Źródłem bohaterskiej miłości ojca Damiana, ojca Bejzyma, Brata Alberta, ojca Kolbego, Matki Teresy i wielu innych jest ich miłosna więź z Jezusem.
Uczniowie Jezusa, dzięki miłości wzajemnej mogą w pełni ukazać światu miłość Boga do całej ludzkości, a w niej do każdego pojedynczego człowieka. Świat nie jest zdolny bezpośrednio dostrzec, poznać miłości Boga, gdyż nie słucha Jego Jedynego Syna Jezusa Chrystusa. Świat może natomiast poznać miłość Boga za pośrednictwem uczniów Jezusa. Wzajemna miłość ma być dla świata znakiem rozpoznawczym przynależności do Chrystusa, a w Jezusie do Ojca.
Jeżeli jednak wszyscy mają rozpoznać uczniów Jezusa po ich wzajemnej miłości, to miłość ta winna być bardzo czytelna, winna wyrazić się w czytelnych znakach. Miłość ta nie może być chwiejna, niestała, zmienna. W świecie, który żyje nienawiścią, a przynajmniej obojętnością, uczniowie świadczący sobie wzajemnie miłość będą natychmiast się wyróżniać. Uczniowie nie mogą jednak skupiać swojej uwagi na sobie. Ich postawa wobec siebie wzajemnie i wobec świata ma być przejrzysta. Byłoby to wbrew miłości, gdyby szukali podziwu i pochwały tylko dla siebie. Kochając siebie wzajemnie mają jednak przyciągać świat do Tego, który uzdolnił ich do takiej miłości; mają przyciągnąć świat do źródła miłości. Swoją wzajemną miłością uczniowie Jezusa dają światu obietnicę: Jeżeli przyjmiecie Jezusa jako Zbawiciela, a w Jezusie Jego Ojca, wówczas i wy będziecie zdolni do takiej samej miłości. Sam Jezus uzdolni was do tego.
Jezus powołuje uczniów nie tylko po to, aby byli pierwszymi ogniwami Tradycji przekazującej nauczanie Jezusa, ale także by byli pierwszymi świadkami Jego miłości. Przekazanie Tradycji oraz świadectwo miłości nie tylko wzajemnie się nie wykluczają, ale wręcz są wzajemnym dopełnieniem. Z jednej strony przekazywanie tradycji będzie jedynie przekazywaniem słów, jeżeli zabraknie uczestnictwa w miłości Jezusa. Z drugiej zaś próba kochania bliźnich bez wierności nauce Jezusa wcześniej czy później zejdzie na manowce.
Powołanie uczniów zawiera się w słowach Jezusa: Moi uczniowie. Wyraża to ich całkowite, absolutne przynależenie do Mistrza. Wzajemna miłość braterska ma ukazać silną więź istniejącą między Jezusem a Jego wybranymi: Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi. Kiedy uczniowie okazują sobie wzajemną miłość nie tylko dają dowód autentycznej przynależności do Jezusa, ale są przedłużeniem tej Jego miłości. Poprzez wzajemną miłość uczniów miłość Jezusa do ludzi nie przestaje być obecna na świecie także po Jego odejściu. W miłości Jezusa objawia się zaś miłość samego Ojca: kto bowiem doświadcza miłości Jezusa, w Nim doświadcza także miłości samego Ojca. Chrystus ustanawia trwałą wspólnotę Kościoła w tym celu, aby miłość Ojca objawiona w Nim trwała na świecie aż do czasu Jego powtórnego przyjścia.
XXI. EUCHARYSTIA SZKOŁĄ MIŁOŚCI
Nierzadko Eucharystia, w której uczestniczymy być może nawet regularnie, angażując przy tym całą dobrą wolę, nie ma większego wpływu na nasze życie codzienne: na sposób podejścia do siebie samych i na nasze relacje z Bogiem i z bliźnimi. Eucharystia bywa jakby czasem wyłączonym z naszej codzienności. Dostrzegamy wprawdzie ten rozdźwięk między szarą codziennością a świętem sprawowania Eucharystii, ale najczęściej jesteśmy bezradni wobec tego faktu. I choć Eucharystia bywa dla nas czasem żarliwej modlitwy, często w naszym odczuciu nie różni się jednak od każdej innej modlitwy. Tymczasem Eucharystia winna być naszą pierwszą modlitwą i jej szczytem.
W naszych rozważaniach będziemy odkrywać te miejsca naszej codzienności, w których może spełniać się żywa Eucharystia. W Eucharystię wchodzimy bowiem z całym naszym życiem. Celem uczestnictwa w niej jest przemiana naszego życia. To właśnie Eucharystia ma sprawić, aby nasze życie było podobne do życia Jezusa Chrystusa, aby samo stało się Eucharystią.
1. Miłość mierzy się darem
Używając analogii możemy powiedzieć, że Eucharystia jest dla nas chrześcijan słońcem. Słońce jest źródłem życiodajnej energii. Tam, gdzie nie docierają promienie słońca, nie ma życia. W ciemnościach życie nie rozwija się. Jeżeli chrześcijanin nie uczestniczy w Eucharystii, jego życie wiary stopniowo zamiera, jak zamiera roślina pozbawiona światła.
W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, w okresie wielkich prześladowań, chrześcijanie zawsze gromadzili się na łamaniu chleba wbrew zakazom i groźbom prześladowców. Prowadzeni przed trybunały sądowe odpowiadali z odwagą, iż nie mogą nie uczestniczyć w Eucharystii, ponieważ są chrześcijanami. Wielu ponosiło śmierć męczeńską za wierność Eucharystii. Tak było również w okresie wszystkich późniejszych prześladowań. Eucharystia przez całe dwadzieścia wieków chrześcijaństwa stała zawsze w centrum liturgii Kościoła, była pierwszą modlitwą i szczytem modlitwy Kościoła.
Dlaczego? Ponieważ Eucharystia jest rzeczywistym uobecnieniem najważniejszego momentu historii zbawienia: śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Eucharystia jest najświętszą Ofiarą Kościoła, w której Jezus Chrystus, nasz jedyny Kapłan, który raz jeden ofiarował się na krzyżu za zbawienie całego świata, ponawia i uobecnia to swoje ofiarowanie. W Eucharystii Jezus nieustannie oddaje się w ręce Ojca dla nas i za nas. W tym akcie oddania się Syna Ojcu uczestniczy cały Kościół, uczestniczy każdy z nas.
Ciało i Krew Jezusa, uobecniane pod postaciami chleba i wina, są rzeczywistymi znakami Jezusowej śmierci na krzyżu. Śmierć Jezusa, uobecniana w Eucharystii, nieustannie objawia nam najwyższą miłość Boga do człowieka. W Eucharystii spełniają się słowa Jezusa: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16).
Wielkość każdej miłości mierzy się wielkością daru. Miłość Boga ku nam jest nieskończona, jak nieskończony jest dar ofiarowany nam przez Ojca w Jezusie Chrystusie. Jeżeli doświadczymy, bardziej sercem niż rozumem, tej nieskończonej miłości Ojca, zrozumiemy istotne znaczenie Eucharystii. Z drugiej strony kontemplacja Eucharystii, żywe uczestnictwo w niej, może nam przybliżyć nieskończoną miłość Boga do nas.
Eucharystia nie tylko objawia nieskończoną miłość Boga do człowieka, ale napełnia chrześcijanina tą samą miłością. Dzięki Eucharystii chrześcijanin może kochać tą miłością, którą kocha go sam Bóg. Jak Ojciec mnie umiłował, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej (J 15, 9). Dzięki Eucharystii trwamy w miłości samego Boga. I choć miłość chrześcijanina nie jest miłością nieskończoną, jak miłość Boga, to jednak posiada tę samą naturę, co miłość Boga. Krucha i słaba miłość ludzka w Eucharystii zostaje przebóstwiona. Dzięki Niej Ciało i Krew Chrystusa rozchodzą się po naszych członkach. Tak stajemy się uczestnikami Boskiej Natury, Boskiej miłości (św. Cyryl Jerozolimski).
Eucharystia jest dla chrześcijanina źródłem każdej miłości: miłości Boga, ludzi, świata, siebie samego; miłości przyjacielskiej, małżeńskiej, rodzicielskiej, kapłańskiej, zakonnej; miłości realizowanej w każdym powołaniu i stanie życia. Eucharystia wzywa chrześcijan, aby kochali tak samo jak kochał Chrystus, który oddał za nas życie swoje (1 J 3, 16). Taka postawa miłości — miłości oddającej życie — jest możliwa tylko wówczas, kiedy dzięki Eucharystii chrześcijanin wejdzie w logikę miłości mierzonej darem.
Miłość mierzy się darem. Miarę miłości wyznacza miara daru. Największym zaś darem będzie zawsze dar z życia. Jezus mówi: Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15, 13). Im większą ofiarę ponosimy dla osoby kochanej, tym większą darzymy ją miłością.
Eucharystia zadaje nam nieustannie pytanie o kształt naszej miłości, o to, na czym się ona opiera. Czy na naszych ludzkich tylko potrzebach i odczuciach, czy na czymś więcej? Co w niej dominuje: szukanie jedynie uczucia, wrażeń, doznań, czy też pragnienie ofiarnego trudzenia się dla drugiego: dla Boga i człowieka? Możemy sprawdzać i mierzyć naszą miłość do Boga, do bliźnich, do świata i do siebie samych patrząc na naszą ofiarę i trud związany z nią.
Prawdziwej miłości ludzkiej nie mierzy się najpierw uczuciem. Uczucie towarzyszy miłości jako jej ważny element, ale nie stanowi jej istoty. Samo bowiem uczucie jest zmienne, niestałe i ślepe. Nierzadko zdarza się, że ci, którzy najpierw kochają się do szaleństwa uczuciową, zmysłową tylko miłością, po pewnym czasie również do szaleństwa nienawidzą siebie. Uczucia nienawiści i miłości leżą blisko siebie. Nienawiść bywa bowiem zawiedzionym uczuciem miłości, sfrustrowaną potrzebą miłości. Łatwo znienawidzić człowieka, którego się kocha, jeżeli miłość ta opiera się tylko na pragnieniu zaspokajania wielorakich ludzkich potrzeb. Miłość zawsze potrzebuje przynajmniej pewnej stałość uczuciowej. Stałość ta jest owocem uporządkowania emocjonalnego. Nie chodzi tylko o uporządkowanie uczuć związanych z miłością, ale o wszystkie ludzkie odczucia, potrzeby, pragnienia. Tylko w wolności emocjonalnej możemy być zdolni do tego, aby czuć do siebie nawzajem te same uczucia, które były w Jezusie Chrystusie (por. Rz 15, 5). Im większa w nas wolność emocjonalna, tym bardziej w miłowaniu upodabniamy się do Jezusa.
Uczestnicząc w Eucharystii, która uobecnia najwyższą ofiarę, jaką składa Bóg, chrześcijanin winien pytać siebie: Jaka jest moja ofiara związana z moją miłością do Boga, ludzi i siebie samego? Jeżeli brakuje w miłości ofiarnego dawania siebie, jeżeli brakuje trudu zapierania się siebie, aby wyjść ku drugiemu, to wówczas zapewnienia o miłości sprowadzają się jedynie do słów bez pokrycia.
Eucharystia zadaje nam pytanie: Jaki wpływ ma Ewangelia na nasze pragnienia, decyzje, czyny? Czy kształtuje ona styl naszego życia, nasze posiadanie, naszą konsumpcję, pracę, odpoczynek, nasz stosunek do bliźnich? Eucharystia pyta nas, czy Ewangelia ma nam coś do powiedzenia w krytycznych momentach naszego życia: w konfliktach z innymi, w zagrożeniu naszych osobistych interesów, w niepowodzeniach życiowych, w smutku, w lęku o siebie i swoją przyszłość, w pokusie rozpaczy, itp. Słowem, jaki jest związek Eucharystii z naszym codziennym życiem?
Chrześcijanin jest człowiekiem, który zdobywa się na dar z siebie, na ofiarę, aby zwyciężyć siebie. Eucharystia — ofiara Jezusa Chrystusa — uzdalnia nas do zwycięstwa nad sobą. Eucharystia jest bowiem uobecnieniem nie tylko miłości ukrzyżowanej, ale także miłości zmartwychwstałej. Jeżeli często pokonują nas różne namiętności: miłość własna, lęk, wygodnictwo, zmysłowość, pycha, chęć odwetu, itp., to właśnie dlatego, że uczestniczymy w Eucharystii zbyt formalnie, zbyt zewnętrznie.
Trzeba nam uczyć się takiego uczestnictwa w Eucharystii, które stawałoby się dla nas szkołą prawdziwej miłości. Eucharystia ma nas przeprowadzić od pragnienia brania miłości innych do pragnienia ofiarnego dawania się innym, od miłości potrzeby do miłości daru (C. S. Lewis).
Czy dziękujemy Bogu za dar Eucharystii, za to, że Jezus Chrystus w sposób rzeczywisty wprowadza nas w Misterium miłości Ojca do nas. Czy prosimy, abyśmy głębią naszego serca umieli odkryć, że w Eucharystii łaskawa i bezinteresowna wola Boga zbawienia wszystkich ludzi staje się w tym świecie obecna, dotykalna i widzialna (K. Rahner); czy prosimy, aby Eucharystia była dla nas centrum całego naszego życia wewnętrznego, szczytem naszej modlitwy, punktem w którym przecinać się będą wszystkie nasze ludzkie zmagania, wysiłki i ofiary; czy modlimy się o wielką miłość do Eucharystii, która wyrazi się w nieustannym pogłębianiu tej wielkiej tajemnicy wiary?
2. Miejsce pojednania
W Eucharystię wchodzimy świadomi naszej wewnętrznej kruchości i grzeszności: naszego skłócenia z Bogiem, ludźmi i samymi sobą. Na początku każdej Mszy św. uświadamiamy więc sobie potrzebę pojednania. Wspólnie wyznajemy: Spowiadam się Bogu..., że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem.
To wyznanie ma nam uświadomić głębię naszego zakorzenienia w złu. Grzech dosięga wszystkich sfer naszej osobowości, wszystkich przejawów życia w nas: myślenia, odczuwania, mowy i ludzkiego działania. Grzechem jest jednak nie tylko złe działanie, ale także zaniedbanie dobrego działania. Złym drzewem jest nie tylko to, które wydaje złe owoce, ale także i to, które nie wydaje żadnych owoców. Jezus każe takie drzewo wyciąć i rzucić w ogień.
Kiedy jednak z naszymi grzechami złego działania i grzechami zaniedbania otwieramy się na Boga, On jedna nas z Sobą. Nasza ludzka słabości i wypływająca z niej niewierność wobec Jego miłości nie są przeszkodą dla miłości Boga, gdyż On zawsze kocha nas takimi, jakimi jesteśmy w danym momencie. Wielką pokusą jest mniemanie, iż Bóg pokocha nas dopiero wówczas, kiedy staniemy się takimi, jakimi sami chcielibyśmy siebie widzieć według naszego idealnego (a tym samym złudnego) obrazu siebie lub też takimi, jakimi On chciałby nas widzieć w swoim Boskim zamyśle.
Bóg w swej miłości do nas jest, jeśli wolno tak powiedzieć, wielkim realistą i liczy się nie tylko z naszymi ograniczonymi możliwościami, ale także z naszym złym używaniem wolności. Ta Boska bezwarunkowa miłość do człowieka-grzesznika ciągle zaprasza do pojednania się z nią przez wyrzeczenie się grzechu.
W Eucharystii Bóg pomaga człowiekowi pojednać się z sobą przez to, iż okazuje mu swoją nieskończoną bliskość, intymność. Eucharystia najpełniej i najgłębiej przekonuje człowieka, iż nie powinien bać się Boga pomimo swoich grzechów. Bóg-Człowiek oddaje życie za grzesznika, aby przekonać o bezsensie lęku człowieka przed Bogiem.
Eucharystia jest jednak nie tylko miejscem pojednania z Bogiem, ale także miejscem pojednania z bliźnimi. Jezus mówi: Jeżeli przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj (Mt 5, 23-24). Ofiary eucharystycznej nie może składać ktoś, kto ma coś przeciwko bratu, kto nie jest pojednany z bliźnimi. Eucharystia wzywa nas do przebaczenia i uczy nas przebaczania. Okazując nam swoje nieskończone miłosierdzie, Bóg wzywa nas poprzez Eucharystię, abyśmy tym miłosierdziem podzielili się z tymi, którzy zawinili przeciwko nam, jak my zawiniliśmy przeciwko Bogu.
Wzajemne przebaczanie stanowi nieodzowny warunek każdej prawdziwej ludzkiej miłości. Dlaczego? Ponieważ każdy człowiek, najbardziej nawet kochany i z najlepszą dobrą wolą, jest tylko człowiekiem, słabym i grzesznym. Jeżeli ludzie zafascynowani sobą, przyjaciele, narzeczeni, małżonkowie, rodzice i dzieci, nie widzą nawzajem swoich wad, braków i słabości, to tylko dlatego, iż jasność widzenia przesłania im silne zaangażowanie (niekiedy wprost zaślepienie) uczuciowe. Kiedy jednak wzajemne emocjonalne zafascynowanie nieco wygasa, natychmiast dostrzegamy nasze wzajemne wady i rozpoczynamy nierzadko wzajemne oskarżanie siebie: Dawniej, na początku byłeś(aś) inny(a). Nie była to jednak inność bycia, ale jedynie inność widzenia.
Słabość i ludzka ułomność nie muszą zagrażać bynajmniej miłości i przyjaźni. Trzeba jednak być świadomym słabości, najpierw własnej a później bliźniego. Jeżeli widzi się szczerze i do końca swoje osobiste wady i ograniczenia, to wówczas nie będzie się oskarżać bliźniego o błędy i słabości, którym samemu się podlega. Eucharystia, godzina prawdy o nas samych i o Bogu jako miłości, może nas uczyć najpierw innego spojrzenia, spojrzenia pełnego realizmu na nas samych i na naszych bliźnich. Pozwala nam wyleczyć się z ludzkiego zaślepienia w patrzeniu na siebie i innych: zaślepienia wynikłego z zachłanności emocjonalnej jak również zaślepienia wynikłego z nienawiści. Jak Bóg patrzy na nas z realizmem i kocha nas takimi, jakimi nas widzi, tak samo i nas zaprasza, abyśmy kochali siebie i bliźnich również takimi, jakimi wzajemnie siebie widzimy. Eucharystia uczy nas miłości bezwarunkowej, miłości niezależnej od określonych zachowań i postaw.
Jest rzeczą bardzo bolesną, jeżeli wskutek jakiegoś zaślepienia, osoby, które pragną się kochać, nie dostrzegają swoich osobistych ograniczeń, ale widzą dokładnie wady i słabości drugiej strony. W takim zaślepieniu z pozycji własnej sprawiedliwości wzajemnie się oskarżają i potępiają za te same błędy, które sami popełniają. Widzenie w prawdzie własnych ludzkich słabości tworzy podstawę wzajemnego przebaczania sobie. Przebaczenie musi być trwałą postawą osób pragnących się kochać autentyczną miłością: współmałżonków, rodziców i dzieci, przyjaciół. Pragnąc się kochać winniśmy być gotowi przebaczyć sobie wzajemnie, jak mówi Pan Jezus, siedemdziesiąt siedem razy, czyli zawsze. Tu nie może istnieć żadne ograniczenie.
Brak przebaczenia i wzajemne nieprzejednanie sprawiają, iż wszystkie wielkie i małe nieporozumienia nakładają się na siebie i tworzą nieraz bardzo głęboką postawę urazowości. Rośnie wówczas pomiędzy ludźmi jakby jakiś niewidzialny i nieprzenikniony mur. Dialog sprowadza się wtedy do spraw niemal czysto formalnych. Przypadkowe dotknięcie bolesnych a nie rozwiązywanych problemów staje się powodem kłótni, po których następują nieraz długie ciche dni. Nieprzenikniony mur i wzajemne oddalanie się narastające nieraz przez wiele lat, staje się nierzadko powodem nieporozumień i rozbicia małżeństwa, rodziny, przyjaźni, wspólnoty — każdego trwałego związku międzyludzkiego.
Przebaczenie i pojednanie bywa nieraz bardzo trudne. Zdarzają się bowiem w naszym życiu pewne słowa, czyny, gesty, które bardzo głęboko zapadają w serce i ranią jakby na trwałe. I chociaż chciałoby się o nich zapomnieć i wyrzucić je z pamięci i serca, to jednak wydaje się to być niemożliwe. Jak wybaczyć poniżanie i upokorzenia, jak wybaczyć stały egoizm, życie w nałogach, nieodpowiedzialność współmałżonka(i), własnych rodziców, własnych dzieci, przyjaciela, któremu się zaufało, itp.? Jak wybaczyć zdradę w przyjaźni, w miłości?
Gdyby miłość międzyludzka opierała się na ludzkich tylko siłach, to rzeczywiście byłoby to niemożliwe. Jeżeli jednak miłość małżeńska, przyjacielska, rodzicielska, synowska czerpie ze swego ostatecznego źródła, jakim jest miłość samego Boga — z Eucharystii, to cud przebaczenia nawet największych ran staje się możliwy. Zanurzenie się ludzkiego serca poprzez Eucharystię w nieskończonej miłości Bożej czyni możliwym wzajemne przebaczenie w każdej sytuacji. I chociaż dar przebaczenia nie przychodzi w jednym momencie, ale jest pewnym procesem, drogą, pielgrzymką, to jednak jest to dar stały i nieodwracalny.
Przebaczenie jest źródłem nieustannego odradzania się i wzrostu ludzkiej miłości i przyjaźni. Przebaczenie bowiem daje ludziom wiarę we własne siły oraz dźwiga ich z upadku i słabości. Eucharystia uczy nas wypowiadania w konkretnych słowach i gestach wzajemnego przebaczania sobie. Wezwanie kapłana przed Komunią św.: Przekażcie sobie znak pokoju winno być miejscem obalania wszelkich niewidzialnych murów, które powstawały w ciągu tygodnia pomiędzy narzeczonymi, małżonkami, rodzicami i dziećmi, przyjaciółmi, członkami wspólnoty. Dlatego dobrą jest rzeczą, aby małżonkowie, narzeczeni, dzieci i rodzice, osoby żyjące we wspólnocie, przyjaciele uczestniczyli, przynajmniej od czasu do czasu — o ile to możliwe — w Eucharystii wspólnie.
Każdy akt przebaczenia, który wzajemnie sobie ofiarujemy sprawia, iż miłość nasza rozkwita jakby na nowo. Przebaczenie pozwala bowiem nieustannie powracać do pierwszej miłości i wierności. Miłość sprawdza się w wierności, a doskonali się w przebaczeniu (P. van Breemen). Błędy i słabości, którymi ranimy się wbrew własnej dobrej woli, nie muszą degradować naszej miłości, ale mogą stać się miejscem jej doskonalenia dzięki wzajemnemu przebaczeniu.
XXII. ŻYWA EUCHARYSTIA
1. Wdzięczność
Eucharystia jest modlitwą wdzięczności. Poprzez nią chrześcijanin włącza się w wielkie dziękczynienie zanoszone przez Jezusa Chrystusa Bogu Ojcu. Dziękujemy przede wszystkim za odwieczną miłość Boga do człowieka, za dzieło stworzenia oraz za wszystko, co Bóg zdziałał w całej historii zbawienia i w naszej osobistej historii. Dziękujemy także za ofiarowaną nam obietnicę Jego obecności po wszystkie dni aż do skończenia świata.
Momentem szczególnego dziękczynienia w czasie Mszy św. jest prefacja. Kapłan wzywa wiernych: Dzięki składajmy Panu, Bogu naszemu, a oni odpowiadają: Godne to i sprawiedliwe. Podejmując te słowa kapłan kontynuuje: Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, abyśmy dzięki Ci składali. W tym pięknym dialogu kapłan i wierni zachęcają się wzajemnie do wejścia w ducha modlitwy dziękczynnej.
Uczestnicząc w Eucharystii chrześcijanin uczy się zatem postawy wdzięczności Bogu i ludziom za wszystko, kim jest i co posiada. Być wdzięcznym znaczy nie przyjmować rzeczy jako oczywistych, lecz podążać ich śladem aż do prapoczątku, do Boga (P. van Breemen).
W Eucharystii uczymy się najpierw postawy wdzięczności wobec Boga. Przyjaźń i miłość jest darem samego Boga, jest odblaskiem Jego nieskończonej miłości. Darem jest każda miłość: narzeczeńska, małżeńska, rodzicielska, koleżeńska, przyjacielska, wspólnotowa. Eucharystia uczy nas nie tylko wdzięczności wobec Boga, ale także wzajemnej wdzięczności wobec siebie. Wspólne życie w małżeństwie, rodzinie, w przyjaźni, we wspólnocie jest nieustannym obdarowywaniem siebie. Wszystko to, co czynimy dla siebie nawzajem, jest wzajemnym darem.
Darem są wspólnie przeżyte chwile radości i szczęścia. Darem jest także trudzenie się dla siebie wzajemnie. Darem są również wspólnie niesione krzyże. To właśnie one oczyszczają naszą wzajemną miłość i nie pozwalają nam zamykać się w nas samych, ale uczą nas postawy większego otwarcia się na ludzi i zaufania Bogu.
Wdzięczność wnosi ducha młodości i świeżości we wzajemne odnoszenie się ludzi do siebie. Wdzięczność nie pozwala im nigdy zapomnieć, iż jesteśmy wzajemnym darem dla siebie. Świadomość tego obdarowania pobudza do miłości. Im większa będzie świadomość obdarowania i z nią związana potrzeba wdzięczności, tym większa będzie wzajemna miłość i przyjaźń. I odwrotnie. Wzrastanie we wzajemnej miłości będzie prowadzić do coraz obfitszego obdarowywania się i związanej z nim wdzięczności. Wdzięczność staje się źródłem delikatności wobec siebie. Nawet długie lata przeżyte razem w rodzinie, we wspólnocie, w miejscu pracy, nie powinny stępić tej delikatności i czułości.
Kto zagubił uczucie wdzięczności, ten pozbawia się doświadczenia głębszej rzeczywistości, ten spłyca swoje życie. Taki człowiek ma mniej radości z rzeczy, zdarzeń i ludzi. W zasadzie wdzięczność jest najbardziej realistyczną postawą życiową: pomaga ona pełniej doświadczać życia i wzmacnia poczucie odpowiedzialności (P. van Breemen).
2. Spełnianie pragnień
Eucharystia uobecnia godzinę Jezusa, czas, w którym oddaje się On wyłącznie do dyspozycji Ojcu i spełnia Jego wolę: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie (Łk 22, 42). Nieskończona miłość Syna do Ojca wyraża się w szukaniu jedynie Jego woli.
W naszej wzajemnej miłości jesteśmy wezwani do takiej samej postawy względem siebie: do oddania się sobie i szukania wypełniania swoich wzajemnych pragnień. Rezygnacja z własnej woli i upodobań, by poddać je woli i upodobaniom kochanej osoby, wyraża prawdziwą miłość i przyjaźń. Taka postawa staje się źródłem prawdziwej jedności i harmonii nawet w najtrudniejszych momentach życia.
Codzienność pokazuje jednak, że życie wspólnotowe, przyjacielskie, małżeńskie, rodzinne, staje się nierzadko miejscem walki o realizowanie własnej woli. W tej walce, nie zawsze świadomej, najczęściej wygrywa osoba bardziej odporna psychicznie, mniej wrażliwa lub po prostu mniej zmęczona. Pójście za wolą i upodobaniami bliźniego niekiedy uważane jest nawet za słabość i niewolnicze poddanie się drugiemu. Walka o spełnianie swojej woli i wymuszanie uległości na bliźnim zawsze przeczy miłości, wyraża brak zaufania do niego i niedocenianie jego oddania.
Chrystus mówiąc swojemu Ojcu: Nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie — wzywa nas do wyrażania miłości i przyjaźni w zgodnym szukaniu spełniania wzajemnych pragnień i życzeń.
Kiedy chcemy rozwijać naszą miłość ludzką, winniśmy wychowywać najpierw siebie samych do rezygnowania z własnych ludzkich upodobań i potrzeb po to, by móc wsłuchiwać się w upodobania i pragnienia kochanej osoby. Tylko w ten sposób możemy zagwarantować trwałość i jedność miłości i przyjaźni.
Aby móc realizować swoje wzajemne potrzeby i życzenia, winniśmy uczyć się wypowiadania ich przed sobą. Najpierw trzeba nam słuchać pragnień, życzeń, potrzeb bliźnich. Miłość i przyjaźń wolne od lęku przed odrzuceniem, pozwalają nam wypowiedzieć także nasze osobiste pragnienia, życzenia i upodobania. W prawdziwej miłości międzyludzkiej panuje postawa partnerskiego słuchania siebie i partnerskiej uwagi skierowanej na pragnienia, upodobania i życzenia drugiej osoby.
Niewolnicza uległość jednej ze stron płynąca ze słabości i lęku o siebie nie gwarantuje trwałości przyjaźni czy miłości. W prawdziwej miłości nie ma lęku (por. 1 J 4, 18). Ludzka przyjaźń i miłość nie może budować na niewolniczym podleganiu jednej osoby drugiej. Prawdziwa miłość i przyjaźń doprowadza do partnerstwa i wzajemnej wolności wobec siebie. Potrzeby, pragnienia, upodobania i wola obu stron winny być brane pod uwagę we wszystkich wzajemnych relacjach. W prawdziwej miłości i przyjaźni uczucia obu stron mają tę samą wartość. Obie strony mają prawa do tych samych odczuć, pragnień i życzeń. Można wprawdzie zmuszać osobę, którą się kocha, do uległości, szczególnie wówczas kiedy jest słabsza psychicznie, ale zawsze za cenę stopniowego rozpadania się istniejącej więzi emocjonalnej.
Niechaj Eucharystia, w której Jezus spełnia wolę swojego Ojca, będzie dla nas pytaniem, czy potrafimy rezygnować ze swojej woli, aby przyjąć wolę osoby kochanej? Czy potrafimy być tolerancyjni uznając odmienność upodobań i pragnień kochanej osoby? Czy nie robimy nacisków na drugiego, aby zrealizować najpierw naszą wolę?
Ponad dążeniem do spełniania swoich pragnień w ludzkiej miłości i przyjaźni winniśmy się troszczyć o wspólne wypełnianie Bożych pragnień. Życie według woli Bożej winno być najważniejszym celem każdej miłości i przyjaźni. Nie możemy budować szczęścia w oparciu o nasze tylko ludzkie odczucia i pragnienia. Bóg daje nam innych, daje nam siebie nawzajem, abyśmy wspólne dążyli do Niego. Bóg pragnie, abyśmy korzystali z pomocy innych w dążeniu do Niego, ale pragnie również, abyśmy sami byli także pomocą dla nich. Otwierając się na otrzymywanie pomocy, winniśmy także udzielać pomocy tym, którzy jej potrzebują.
Autentyczna miłość i przyjaźń między ludźmi nie sprzeciwia się Bogu. Jest nam ona dana jako miejsce szukania Boga. Każda miłość i przyjaźń pochodzi od Boga i winna także prowadzić do Niego. Jeżeli narzeczeni, małżonkowie, rodzice i dzieci, przyjaciele mogą kochać się wzajemnie, to właśnie dlatego, iż tą zdolnością obdarzył ich sam Bóg. Najgłębszym źródłem ludzkiej miłości jest zawsze stwórczy akt Boga, czyli zrodzenie człowieka z miłości i powołanie go do życia w miłości. Realizując autentyczne pragnienia miłości ludzkiej, człowiek wypełnia jednocześnie Bożą wolę.
Każda ludzka miłość i przyjaźń ma jednak bardzo określone granice. Nawet najgorętsza ludzka miłość nie jest nigdy nieskończona. Zapewnienia o miłości i przyjaźni zmieniają się nieraz bardzo szybko na skutek zmiany uczuć i nastrojów. Słabość i podatność na zranienia sprawiają, że uczucia miłości i przyjaźni okazują się bardzo zmienne i niestałe. Nierzadko po pierwszym okresie fascynacji emocjonalnej przyjaźnią i miłością młodzi doświadczają rozczarowania sobą, ponieważ odkrywają granice wzajemnego oddania, ofiarności. Przeżywają wówczas nierzadko także poczucie bezsilności i bezradności.
Rozczarowanie miłością i przyjaźnią choć jest doświadczeniem bolesnym, to jednak posiada tę pozytywną stronę, iż naprowadza na głębszy wymiar miłości, na miłość samego Boga. Uświadomienie sobie ograniczeń w miłości człowieka do człowieka jest zaproszeniem Boga do szukania absolutnej miłości, która jako jedyna może wypełnić niepokój ludzkich serc, które jeszcze nie spoczęły w Bogu. Pragnąc nieskończonej miłości, pragniemy samego Boga. On sam w ten sposób ukształtował nasze serce.
3. Miłość ukrzyżowana i zwycięska
Młodzi ludzie dążący konsekwentnie do prawdziwej miłości i przyjaźni bardzo szybko przekonują się, iż domagają się one od człowieka gotowości podejmowania cierpienia i krzyża. Miłość i przyjaźń domagają się wzajemnego noszenia swoich ciężarów. Samo życie szybko rozwiewa mit o miłości i przyjaźni jako drogi usłanej różami. Jeżeli brakuje w życiu narzeczeńskim, małżeńskim, rodzinnym, wspólnotowym, przyjacielskim gotowości cierpienia jedno dla drugiego i wzajemnego noszenia swoich krzyży, wówczas panoszy się egoizm. Może on objawiać się w różny sposób: np. w wykorzystywaniu bliźniego dla łatwiejszego i bardziej wygodnego życia czy też we wzajemnym przerzucaniu na siebie ciężarów życia wspólnego. Taka postawa staje się źródłem nieustannych konfliktów, coraz większej izolacji emocjonalnej, cierpienia, a nawet stopniowego rozkładania się istniejącej więzi. Jeżeli osoby pragnące żyć w miłości i przyjaźni nie chcą wzajemnie dla siebie cierpieć w sposób dobrowolny ze względu na istniejącą miłość i przyjaźń, cierpią wówczas z przymusu, cierpią dotkliwiej i głębiej. Takie cierpienie jest jednak tym trudniejsze, że jest wymuszane przez rozliczne sytuacje życiowe. Powracanie do pierwszej miłości i wierności oznacza powrót do wzajemnego podejmowania cierpienia i krzyża.
I chociaż życie narzeczeńskie, małżeńskie, rodzinne, wspólnotowe, przyjacielskie niesie ze sobą wiele radości i szczęścia, jest ono zawsze okupione wysoką ceną — własnym życiem. Jak ziarno pszeniczne umierając kiełkuje i wydaje owoc, tak samo ludzie obumierając dla siebie, wzrastają we wzajemnej miłości (por. J 12, 24). Każdy rodzaj miłości wymaga nieustannego umierania sobie, na wzór Chrystusa umierającego za nas wszystkich: Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci (1 J 3, 16).
Rezygnacja z własnej woli i upodobań na rzecz pragnień i upodobań bliźniego, przebaczenie raniących słów, akceptacja negatywnych postaw, wzajemna tolerancja dla swoich słabości i granic ludzkich, które czynią życie trudnym — wszystko to jest oddawaniem swego życia, umieraniem dla drugiego.
Eucharystia ukazuje nam bardzo ścisły związek miłości z cierpieniem i krzyżem. Uobecnia ona bowiem mękę i śmierć Syna Bożego — najwyższy znak miłości Boga do człowieka. Jezus zdecydowanie odrzuca pokusę uniknięcia krzyża tylko dlatego, że krzyż wyraża Jego miłość. Kiedy Piotr będzie usiłował odwrócić uwagę Jezusa od cierpienia, Chrystus nazwie go po prostu szatanem (por. Mt 16, 23). Tylko bowiem szatan może kusić człowieka do szukania miłości bez krzyża. Miłość zawsze wiąże się z cierpieniem i krzyżem, ponieważ domaga się od człowieka przekraczania granic wyznaczonych przez ludzkie zranienie, słabość, odczucie bezsilności i bezradności. Żywe uczestnictwo w Eucharystii winno z jednej strony być dla nas nieustannym przypomnieniem tej prawdy, że miłość wymaga cierpienia i krzyża, z drugiej zaś winno dawać siłę i odwagę do podejmowania go w życiu codziennym.
Eucharystia jest jednak uobecnieniem nie tylko samego krzyża i cierpienia Jezusa, ale także Jego Zmartwychwstania. Miłość Chrystusa w Eucharystii jest więc nie tylko miłością ukrzyżowaną, ale także miłością zmartwychwstałą — zwycięską, pokonującą wszelkie ludzkie zło: grzech, cierpienie i śmierć.
Uczestnicząc w Eucharystii jesteśmy wzywani i jednocześnie uzdalniani do życia zwycięską miłością. Jeżeli miłość wielu par narzeczeńskich, małżeńskich, wielu rodzin, wspólnot i przyjaźni jest taka słaba, niezwycięska, pokonana przez zło, to czyż nie dlatego, że nie czerpie mocy ze swojego źródła — z Eucharystii? Pogłębiając nieustannie uczestnictwo w Eucharystii: we Mszy św., w Komunii św., w adoracji Najświętszego Sakramentu, winniśmy odnawiać w sobie źródło zwycięskiej miłości, która pozwala pokonywać każde zło zagrażające miłości i przyjaźni. Cierpienie, umieranie i krzyż nie są wówczas naznaczone tragizmem i rozpaczą, opromienia je bowiem miłość zwycięska. To właśnie ona sprawia, że jesteśmy zdolni cierpieć jedni dla drugich, wzajemnie nosić swoje krzyże. Nasze uczestnictwo w Eucharystii nie może być wyizolowane z naszego codziennego życia. Winno służyć naszej codzienności, szczególnie zaś winno pogłębiać nasze współżycie z bliźnimi. Wpływ Eucharystii na naszą codzienną miłość bliźniego sprawia, iż całe nasze życie staje się żywą Eucharystią.
Jeżeli w miłości i przyjaźni słabnie zwycięska miłość, wówczas zło bierze górę. Pragnąc kochać się wzajemnie winniśmy być świadomi tkwiących w nas zagrożeń: odruchów niechęci, egoizmu, zmysłowości, pychy itp. Stąd też potrzebujemy szczerego dialogu, w którym będziemy wypowiadać wzajemnie przed sobą swoje odczucia i wspólnie odkrywać źródła nieporozumień i konfliktów. A ponieważ jesteśmy skłonni koncentrować się tylko na słabych stronach naszego życia, będzie rzeczą bardzo pożyteczną, jeżeli we wzajemnym dialogu będziemy rozpoczynać od wydobywania naszych pozytywnych cech.
Najszczersze jednak rozmowy narzeczonych, małżonków, rodziców i dzieci, członków wspólnoty, przyjaciół nie przyniosą pożądanych rezultatów, jeżeli nie będą poprzedzone uważnym wejściem w siebie, wnikliwą analizą własnego sposobu reagowania, myślenia i działania. Ogromną pomocą w poznawaniu siebie mógłby stać się codzienny osobisty rachunek sumienia, który rozpoczynałby się jednak nie od liczenia własnych grzechów, ale od dziękczynienia za wszystkie dobrodziejstwa otrzymane od Boga w życiu. Dopiero na tle otrzymanych darów możemy prawdziwie ocenić popełnione grzechy, które zawsze ujawniają braki pełnej miłości i wierności wobec Boga i ludzi. Tak więc dialog poprzedzony osobistą rozmową z Bogiem może stać się miejscem wspólnego przezwyciężania zagrożeń dla naszej miłości i przyjaźni.
4. Dawanie świadectwa
Eucharystia ma także wymiar apostolski i misyjny. Chrześcijanie, którzy w niej uczestniczą, otrzymują dary nie tylko dla osobistego pożytku, ale także dla dobra ludzi, z którymi żyją na co dzień. Słowa kończące Mszę św.: Idźcie w pokoju Chrystusa są rozesłaniem wiernych, aby dawali świadectwo Jezusowi całym swoim życiem. Winny być one pomostem pomiędzy Eucharystią a życiem codziennym, w którym chrześcijanie przekazują innym tę Rzeczywistość, której stali się uczestnikami. Najbardziej nawet osobiste i prywatne sprawy chrześcijanina stają się miejscem dawania świadectwa i nie mogą być oddzielane od Eucharystii, która uświęca życie człowieka we wszystkich jego wymiarach. Gdyby chrześcijanin nie otwierał się na innych w dawaniu świadectwa Jezusowi swoim życiem, wówczas jego uczestnictwo w Eucharystii byłoby tylko pewną formalnością.
Apostolski wymiar każdej miłości i przyjaźni przejawia się najpierw w fakcie, iż każda miłość i przyjaźń otwiera się na innych. Miłość i przyjaźń pragną dzielić się z innymi, nie są nigdy zamknięte na innych.
Często podkreśla się i słusznie docenia apostolski charakter powołania kapłańskiego czy zakonnego, ale jednocześnie zaniedbuje się może nieco odkrywanie misyjnego i apostolskiego charakteru każdego małżeństwa i rodziny.
Miłość musi się dzielić i rozszerzać. Miłość współmałżonków nie zamyka ich i nie ogranicza do nich, ale wręcz odwrotnie — otwiera ich. Taka jest natura miłości. Mąż może kochać innych nie pomimo tego, że ma żonę i dzieci, ale właśnie dlatego, iż ma kochającą żonę i dzieci. Podobnie i żona. Małżonkowie kochając się wzajemnie uzdalniają siebie i swoje dzieci do prawdziwej miłości każdego człowieka. Jeżeli nawet w pierwszych latach pożycia małżonkowie są bardziej zajęci własnym domem i dziećmi, to jednak w miarę rozwijania się ich wzajemnej miłości i dorastania dzieci, spontanicznie otwierają się na bliźnich wychodząc ku nim razem ze swoimi dziećmi, podobnie jak Chrystus otwiera się i wychodzi do każdego człowieka.
Swoją wzajemną miłością rodzice uczą swoje dzieci nie tylko ludzkiej miłości, ale także miłości i zaufania do Boga. Miłość rodzicielska jest fundamentem prawdziwej miłości Boga. Człowiek, który nie doświadczyłby w swoim życiu miłości ludzkiej, nie będzie w stanie pojąć miłości Boga i uwierzyć w nią. Sam Bóg objawiając miłość człowiekowi, miłość która jest przecież całkowicie inna od miłości ludzkiej, odwołuje się właśnie do miłości rodzicielskiej. Sam Bóg każe nazywać siebie Ojcem i Matką (por. Oz 11, 1-4).
Opierając się na miłości matki i ojca, dzieci będą zdolne uwierzyć, że Bóg je kocha naprawdę; będą mogły także kształtować w sobie prawdziwe pojęcie o Bogu, który jest Miłością. Miłość rodziców staje się obrazem miłości Boga. Jest to odpowiedzialna i ważna misja rodziców wobec swoich dzieci. Wypełnienie tej misji będzie możliwe tylko wówczas, kiedy małżonkowie będą wspólnie czerpać z miłości samego Boga, która uobecnia się nieustannie w Eucharystii. Człowiek bowiem sam z siebie nie jest zdolny do miłości, może jedynie dzielić się z innymi tą miłością, którą uprzednio przyjmie.
XXIII. EUCHARYSTIA ŹRÓDŁEM SIŁY I RADOŚCI
1. Chleb grzeszników
Eucharystia jest ucztą ofiarną — uobecnieniem Ostatniej Wieczerzy Jezusa ze swoimi uczniami. Jezus daje w tej uczcie swoje Ciało i swoją Krew na pokarm: Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje za was wydane; Bierzcie i pijcie, to jest Krew moja za was przelana. Jezus zaprasza nas w ten sposób do wejścia w niezwykłą bliskość, intymność z Nim. Spożywanie Ciała i Krwi Jezusa we Mszy św. nazywamy przyjmowaniem Komunii. Komunia św. jest znakiem wielkiej zażyłości człowieka z Bogiem, znakiem jedności. Bóg-Człowiek w Komunii oddaje siebie do całkowitej dyspozycji człowieka. Jezus nie może już więcej dać człowiekowi. Człowiek nie może aż tak zbliżyć się do drugiego człowieka, jak zbliża się do nas Bóg-Człowiek poprzez Komunię.
I choć jesteśmy ludźmi słabymi, zranionymi przez grzech, choć dajemy się nieraz powalić przez nasze namiętności, chociaż nie umiemy kochać miłością ofiarną i czystą, to jednak jesteśmy zaproszeni do przyjmowania Komunii św. Jeden z hymnów kościelnych nazywa wprawdzie Komunię Chlebem aniołów, jednak nie jest to pokarm dla aniołów, lecz dla nas ludzi grzesznych i słabych. Komunia jest Chlebem grzeszników. Komunia, Chleb grzeszników daje nam moc do dźwigania się z naszej słabości i niemocy, do wychodzenia z ciasnego kręgu ludzkich potrzeb i pragnień, aby na wzór Chrystusa dającego się na pokarm, dawać się innym w ofiarnej miłości.
Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników (Mk 2, 17). Lekarstwem Jezusa-Lekarza jest właśnie Jego Ciało i Jego Krew. One są naszą mocą i siłą, które mogą leczyć wszystkie nasze rany, szczególnie zaś zranienia brakiem miłości. Ta właśnie niezwykła bliskość, intymność Boga z człowiekiem w Komunii leczy nasze serca zranione w miłości. Komunia może być lekarstwem na nasze poranienia.
I chociaż wiemy dobrze, że nie jesteśmy godni przyjmować Komunii, to jednak przystępujemy do Niej z odwagą pełną wiary i przyjmujemy Ją jako niczym niezasłużony Dar. Ona uświadamia nam, że jesteśmy ubogimi Pana, którzy wszystko otrzymują z Jego rąk. Jeżeli przyjmujemy Eucharystię z całym zaangażowaniem wewnętrznym i miłością, wówczas napełnia nas Ona niewiarygodną siłą i odwagą do stawiania czoła wszelkiemu złu, które napotykamy w naszym życiu, szczególnie zaś nienawiści. Jak źródłem szczęścia jest miłość, tak źródłem nieszczęścia jest lęk i nienawiść. Eucharystia jest źródłem miłości i lekarstwem na główne choroby ludzkiego serca: na lęk i nienawiść.
Św. Cyryl Jerozolimski tak pisał o Eucharystii: Skoro tedy Chrystus sam powiedział o chlebie: To jest Ciało moje, któż odważy się teraz powątpiewać. I skoro On sam zapewnił i rzekł: To jest Krew moja, któż będzie wątpił, mówiąc, że to nie jest Krew Jego. Dlatego z najgłębszym przekonaniem przyjmujemy te dary jako Ciało i Krew Chrystusa, bo pod postacią chleba dają ci Ciało a pod postacią wina dają ci Krew. I gdy przyjmujesz Ciało i Krew Chrystusa, stajesz się jednego Ciała i jednej Krwi z Nim.
Dziękujmy Bogu za pokarm Ciała i Krwi Jezusa, za to, że mamy do Niego taki prosty dostęp. Dziękujmy Mu, że w Eucharystii stał się tak bliski, że możemy na Niego patrzeć, dotykać Go, a nawet spożywać. Prośmy o głęboką świadomość, że Eucharystia jest nam dana jako niczym niezasłużony Dar, który winniśmy przyjmować w duchu wdzięczności. Prośmy także o głęboką wiarę, że Ciało Chrystusa może być dla nas lekarstwem na wszystkie nasze słabości i zranienia życiowe, szczególnie zaś na nasze zranienia w miłości.
2. Źródło radości
Chrystus mój jest, bo Go pożywam, bo we mnie jest. O, jaka to mi pociecha, mnie słabemu jak trzcina! Jaka pociecha mnie grzesznemu, gdy tak czystego Ciała pożywam! Jakie wesele mnie smutnemu, gdy Pana chwały mam z sobą! (P. Skarga).
Eucharystia — modlitwa dziękczynienia — może wypływać tylko z doświadczenia radości i przyjemności życia. Dziękujemy z serca tylko wówczas, kiedy cieszymy się życiem, kiedy naprawdę chce nam się żyć. Eucharystia zapraszając nas do dziękczynienia wzywa nas także do odkrycia najgłębszej radości i przyjemności życia. Życie jest darem Boga i poprzez nasze życie sam Bóg dzieli się radością i przyjemnością życia z człowiekiem.
Gorzkie stwierdzenie, które narzuca się nam w chwilach głębokiego rozczarowania życiem: ja się na świat nie prosiłem, jest zgodne z prawdą, gdyż nikt z nas nie prosił sam o własne życie. W stwierdzeniu tym nie ma jednak radości z życia i właśnie dlatego brzmi ono tak bardzo boleśnie i smutno.
Jedną z głównych chorób współczesnego człowieka jest depresja i smutek. Są one wyrazem niechęci do życia, są pewnym dążeniem do przekreślenia i unicestwienia własnego życia. Kiedy nie doświadcza się radości i najgłębszej przyjemności z życia, nie przedstawia ono większej wartości. Nie przeżywa się go wówczas jako dar człowieka i Boga, ale jako przedmiot, z którym nie wiadomo, co zrobić.
Nasze życie bywa smutne, nieprzyjemne, pełne depresji, zniechęcenia, najpierw dlatego, iż nie umiemy pracować i trudzić się dla niego. Ponieważ nie byliśmy dostatecznie kochani przez ludzi, nie umiemy pracować, aby móc pokochać nasze życie. Aroganckie, nieprzyjemne zachowanie się nie tylko młodych, ale i starszych osób, jest najczęściej próbą zwrócenia na siebie uwagi, jest desperacką prośbą o miłość. Ale mało można spotkać ludzi, którzy potrafiliby odczytać właściwie to nieporadne wołanie o miłość. Ponieważ czujemy się niekochani i nie kochamy siebie, w naszym smutku i zagubieniu próbujemy się jakoś pocieszyć. Zamiast szukać prawdziwej radości życia sięgamy po jego tanie substytuty.
Konsumpcyjny styl życia, jaki wytworzył się w naszym stuleciu, jest owocem pustki egzystencjalnej (V. E. Frankl) i smutku człowieka współczesnego. Jawi się jako pewna forma ucieczki od prawdziwego, pełnego życia duchowego i emocjonalnego w życie ograniczone do bardzo zewnętrznych doznań zmysłowych. Próbujemy zabić w nas wewnętrzny smutek i pogardę dla życia silnymi zewnętrznymi doznaniami. Przemoc, narkotyki, alkohol, nadużycia seksualne, pełne brutalności programy audiowizualne — wszystko to służy dziś człowiekowi jako środki na ukojenie smutku i nudy życia. Doświadczenie pokazuje nam jednak, iż lekarstwa te, po które sięgamy odruchowo, nie tylko nie budzą radości, ale wręcz przeciwnie, pozostawiają nas głębiej rozbitymi, zawiedzionymi, bardziej smutnymi.
Bóg stworzył człowieka bez człowieka (św. Augustyn), ale nie może dać mu radości z życia bez jego zaangażowania i pracy. Radość i najgłębsza przyjemność życia jest darem Boga i jednocześnie owocem pracy i trudu człowieka. Dary Boże — źródło radości życia — człowiek przyjmuje w pocie czoła.
Nie umiejąc a często także nie chcąc trudzić się dla naszego życia, szukamy nieraz winnych naszego smutku i depresji. W ten sposób podtrzymujemy i rozwijamy istniejące już urazy. Rozrastają się one wówczas w nas i czynią nas bardziej nieszczęśliwymi i smutnymi. Nierzadko także do swoich stanów dorabiamy swoistą ideologię: takie jest po prostu życie i nic się na to nie poradzi. Dziś wielu ludzi uważa egzystencjalny pesymizm w połączeniu z konsumpcyjnym stylem życia za przejaw mądrości i braku złudzeń. Bardzo wielu, zbyt wielu twórców współczesnej kultury pokazuje przede wszystkim ciemne strony naszego życia. To prawda, iż odzwierciedlają one część naszej rzeczywistości, ale też prawdą jest, że nie wyczerpują jej całkowicie. Także wówczas, kiedy czujemy się zagubieni, poranieni, smutni, zniechęceni do życia nosimy w sobie wielkie i piękne pragnienia. Marzenia o ludzkiej miłości, o służbie bliźniemu, o twórczej pracy, marzenia o głębokim życiu duchowym, o wielkiej przyjaźni z Bogiem — wszystkie one są w każdym z nas, nawet jeżeli nie doświadczamy ich jeszcze zbyt wyraźnie i mocno na co dzień. Pragnienia te czekają wciąż na swoje spełnienie. Kiedy odkryjemy nasze głębokie pragnienia, odkryjemy smak życia, odkryjemy radość z życia, odkryjemy sens trudu i pracy dla naszego życia.
Uczestnictwo w Eucharystii stawia nam pytanie, czy odkryliśmy już prawdziwą radość i najgłębszą przyjemność życia? Czy pojęcie życie kojarzy nam się najpierw z udręką, umęczeniem, czy też raczej z doświadczeniem sensu, ładu, pogody ducha? Czy gdy budzimy się rano ze snu ogarnia nas najpierw znużenie, zniechęcenie, ospałość, czy też przeciwnie, odczuwamy chęć wejścia w codzienność życia, niezależnie od jego ciężarów i trudów? Eucharystia stawia nam także pytanie, czy podjęliśmy już trud i pracę dla naszego życia?
Eucharystia staje się źródłem radości z życia dzięki temu, że odkrywamy ją jako źródło miłości. Miłość rodzi radość, tak jak nienawiść rodzi smutek. To nienawiść odbiera nam szczęście (II Modlitwa Eucharystyczna dla dzieci). Eucharystia pozwala nam zdemaskować podwójną nienawiść: do swojego życia i do bliźnich. Nienawiść występuje bowiem zawsze w formie wiązanej, ponieważ każdy z nas ma tylko jedno serce. Tym samym sercem kocha siebie i bliźnich, ale również tym samym sercem nienawidzi siebie i bliźnich. Nienawiść do własnego życia ukrywa się często za niechęcią i ciągłym niezadowoleniem z innych, zaś niezgoda na siebie i swoje życie bywa ukrytą formą nienawiści do bliźnich. Karmię was tym, czym sam żyję — mówi św. Augustyn. Jeżeli żyjemy nienawiścią do siebie , karmimy tym samym naszych bliźnich, także wówczas, kiedy chcemy ich bardzo kochać.
Eucharystia najpełniej objawia nam bezsens nienawiści, która niszczy życie. Jezus umiera na krzyżu z powodu nienawiści, naszej nienawiści do siebie samych i do bliźnich. Nasza nienawiść uderzyła najpierw w Jezusa, zanim uderzyła w nas samych i bliźnich.
Jezus biorąc jednak naszą nienawiść na siebie pokonał ją raz na zawsze. Jezus ukrzyżowany nienawiścią ludzką, zmartwychwstał. Nasze uczestnictwo w Eucharystii jest więc wyrazem przyjęcia śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, jako znaku najwyższej miłości Boga do nas. W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu (1 J 4, 9). Miłość Boga jest źródłem życia. Eucharystia jest więc dla nas wielką obietnicą, że również my w Chrystusie i z Chrystusem możemy przezwyciężyć naszą niechęć czy nawet pewną formę nienawiści do naszego życia, jak Chrystus pokonał całą nienawiść ludzkości, a w niej nienawiść każdego człowieka. Przezwyciężając naszą nienawiść odkryjemy niemal automatycznie miłość Boga i ludzi. Najpierw odkryjemy miłość Boga. To ona da nam moc i siłę do przezwyciężenia wszelkich zranień w ludzkiej miłości. Miłość Boga pozwoli nam odkryć, że nasze zranienia w miłości nie muszą nas niszczyć, ale mogą stać się szczególnym miejscem otwarcia na miłość.
Nasze zranienia mogą również stać się miejscem naszej szczególnej wrażliwości na drugiego człowieka. Doświadczywszy bolesnych zranień potrafimy lepiej i głębiej zrozumieć ludzi zranionych, których Bóg stawia na naszej drodze. Dzięki Eucharystii możemy odnaleźć tę wrażliwość serca, która każe nam nie tylko szukać miłości ludzkiej, ale także dawać ją innym. Dając zaś będziemy otrzymywać. Odkryjemy w ten sposób nie tylko nieskończoną wielkość miłości Boga, ale także szlachetność i hojność ludzkiego serca: naszego własnego serca i serca naszych bliźnich.
Eucharystia będzie wówczas dla nas zaproszeniem, abyśmy przyjmując od Boga radość i przyjemność życia płynącą z Jego nieskończonej miłości, dzielili się nią z bliźnimi. Owocem Eucharystii będzie nasza większa wrażliwość na ludzi smutnych, zamkniętych w sobie, na ludzi, którzy nie kochają swojego życia, ponieważ nikt ich nie pokochał. Nasza uboga ludzka miłość będzie naprowadzać ich na nieskończoną miłość Boga. To dzięki niej będą odzyskiwać radość i chęć do życia.
3. Przygotowanie do Eucharystii
Radość w przeżywaniu Eucharystii wyraża radość z życia. Radość ta rodzi się także z żywego uczestnictwa i zaangażowania w obrzędach Najświętszej Ofiary. Znużenie obrzędami Mszy św. płynie najczęściej z naszego biernego uczestnictwa w nich. Przychodzimy nieraz na Mszę św. wyłącznie z obowiązku. Nasze uczestnictwo ogranicza się wówczas do biernego śledzenia czynności kapłana i sprowadza się niekiedy do udziału w teatrze jednego aktora. Z takiego uczestnictwa nie zrodzi się radość. Znużenie i rutyna sprawowaniem czy też uczestnictwem w Eucharystii jest znakiem naszego znudzenia życiem, znakiem banalnego i powierzchownego przeżywania go. Trzeba nam z jednej strony pracować i trudzić się dla odkrycia wartości, sensu i radości naszego życia, z drugiej zaś strony ożywiać nasze uczestnictwo w Eucharystii.
Samo sprawowanie Eucharystii w swej zewnętrznej formie winno bowiem podkreślać radość. Nasze Msze św. bywają smutne, jak smutne bywa nasze życie. Jakżeż nieraz mało jest w naszym sprawowaniu Eucharystii charakteru uroczystego święta, podniosłej radości. Eucharystia winna być miejscem, w którym chrześcijanie dzielą się nawzajem przeżywaną radością i najgłębszą przyjemnością życia. Smutki, zniechęcenia pojedynczych uczestników spotkania eucharystycznego winny być przezwyciężone i pokonane przez Wspólnotę Kościoła świętującą zwycięstwo Chrystusa Zmartwychwstałego nad nienawiścią i śmiercią. Eucharystia sprawowana w dzień Zmartwychwstania Pańskiego winna być przeżywana jako święto zwycięstwa.
Abyśmy mogli doświadczać radości w Eucharystii, nasze uczestnictwo w niej winno być przygotowane, przede wszystkim przez atmosferę skupienia i wyciszenia wewnętrznego. Takie przygotowanie wymaga jednak naszej uwagi, naszego czasu, naszego serca.
Szczególnym znakiem naszego przygotowania się do Eucharystii może być zebranie, ogarnięcie myślą tego wszystkiego, co chcielibyśmy ofiarować w Eucharystii Bogu Ojcu przez Chrystusa. Ogarnąć całe nasze życie sercem, by móc je powierzyć, złożyć na patenie. Najpierw ogarnąć nasze słabości, ułomności i grzechy, zwłaszcza te, które wprost wymierzone są przeciwko miłości Boga, bliźnich i siebie samego. W Eucharystii ofiarujemy je Jezusowi, by On mógł nas uzdrowić, aby mógł nas umocnić do dalszej walki ze złem, zwłaszcza z wszelkimi przejawami nienawiści do siebie i innych.
Przed Eucharystią winniśmy także ogarnąć pamięcią i sercem wszystkie nasze dobre czyny, wszystkie zwycięstwa (także te najdrobniejsze) nad naszą ludzką ułomnością. Zwłaszcza zwycięstwa w miłości: pokonywanie najmniejszych naszych odruchów niechęci, nieżyczliwości, egoizmu, zmysłowości. Każde pokonanie naszej słabości jest dla nas wielką obietnicą Boga, iż możemy zwyciężać zło, że jesteśmy zdolni do miłości. Ofiarujemy Jezusowi nasze zwycięstwa, aby je przyjął i pomnożył w nas pragnienie wzrastania w miłości.
Na Eucharystię przynosimy także to wszystko, czego doświadczyliśmy jako bezinteresownego daru w miłości Boga i ludzi: nieustannie odnawiające się w nas pragnienie przyjmowania i dawania miłości, wszystkie znaki i dowody ludzkiej życzliwości i miłosierdzia Bożego. Te wielkie i wyjątkowe, ale także te małe i drobne. Wszystko to, co było dla nas źródłem radości z życia. Ofiarujmy to wszystko Bogu, jako wyraz naszego hołdu i oddania.
W sposób szczególny jesteśmy zaproszeni, aby w Eucharystii oddać Jezusowi nasze cierpienia, bóle i cały mozół życia. To wszystko, co sprawia, że nasze życie bywa nie tylko trudne, ale i bolesne. Jeżeli nasze cierpienie, trudy, mają nam pomagać we wzroście w miłości, musimy je nieustannie oddawać Jezusowi w Eucharystii. Cierpienie ludzkie bez Jezusa, bez Jego krzyża i Zmartwychwstania jest tylko przekleństwem. W samym cierpieniu nie ma zbawienia. Tylko cierpienie znoszone z Jezusem ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym może stać się dla nas zbawcze.
Ofiarując Bogu Ojcu przez Chrystusa zarówno nasze zwycięstwa jak i upadki, nasze krzyże i radości oddajemy Bogu chwałę. W ten sposób dzięki Eucharystii przemienia się całe nasze życie, stajemy się coraz bardziej podobni do samego Jezusa. Dzięki Eucharystii nasze życie staje się żywą Eucharystią.
XXIV. CIEMNA NOC MISTYKÓW I JEZUSA UKRZYŻOWANEGO
Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?
Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku.
Boże mój, wołam przez dzień, a nie odpowiadasz,
wołam i nocą, a nie zaznaję pokoju. (...)
Ja zaś jestem robak, a nie człowiek,
pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu.
Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą,
rozwierają wargi, potrząsają głową:
Zaufał Panu, niechże go wyzwoli,
niechże go wyrwie, jeśli go miłuje.
Ty mnie zaiste wydobyłeś z matczynego łona;
Ty mnie czyniłeś bezpiecznym u piersi mej matki.
Tobie mnie poruczono przed urodzeniem,
Ty jesteś moim Bogiem od łona mojej matki,
Nie stój z dala ode mnie, bo klęska jest blisko,
a nie ma wspomożyciela.
Otacza mnie mnóstwo cielców,
osaczają mnie byki Baszanu.
Rozwierają przeciwko mnie swoje paszcze,
jak lew drapieżny i ryczący.
Rozlany jestem jak woda
i rozłączają się wszystkie moje kości;
jak wosk się staje moje serce,
we wnętrzu moim topnieje.
Moje gardło suche jak skorupa,
język mój przywiera do podniebienia,
kładziesz mnie w prochu śmierci.
Bo sfora psów mnie opada,
osacza mnie zgraja złoczyńców.
Przebodli ręce i nogi moje,
policzyć mogę wszystkie moje kości.
A oni się wpatrują, sycą mym widokiem;
moje szaty dzielą między siebie
i los rzucają o moją suknię.
Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka;
Pomocy moja, spiesz mi na ratunek!
Ocal od miecza moje życie,
z psich pazurów wyrwij moje jedyne dobro,
wybaw mnie od lwiej paszczęki
i od rogów bawolich — wysłuchaj mnie! (Ps 22, 1-3; 7-22).
1. Świadectwa mistyków
Ponieważ męka i śmierć Jezusa jest dziełem samego Boga, jest także tajemnicą. Nasze rozmyślanie o męce nigdy nie mogą przeniknąć do końca tej tajemnicy. Możemy tylko uchwycić, a może raczej przeczuć pewne jej aspekty. W rozmyślaniach o męce Syna Bożego winniśmy zawsze pamiętać, że końcem jej jest Zmartwychwstanie. Istnieje ścisły związek między męką i Zmartwychwstaniem.
I choć winniśmy dostrzegać całą okropność męki Jezusa w jej historycznym wymiarze, to jednak jej wymiar fizyczny nie jest jedyny i najważniejszy. W rozważaniach o męce i śmierci Jezusa trzeba nam nieustannie pamiętać, że cierpień doznaje Wcielony Syn Boży. Doświadczenie ludzkiego cierpienia nie daje nam pełnej możliwości wniknięcia w cierpienie Syna Bożego. Nasze wniknięcie w mękę i śmierć Jezusa będzie zawsze tylko fragmentaryczne, częściowe. Istotę męki Jezusa stanowią przede wszystkim jakieś tajemnice, mistyczne cierpienie duszy, tajemnicze opuszczenie przez Ojca.
Kardynał C. M. Martini mówi, że w cierpieniach Jezusa dotykamy ciemnej nocy mistycznego smutku wewnętrznego, który przeżywało wielu mistyków i świętych. Oddani Bogu całym swoim życiem, oddani pełnym sercem Jego woli, cierpieli nieraz długie udręki ducha, czując się przez Niego zupełnie opuszczeni. Kto przeżywa w swoim wnętrzu takie właśnie najboleśniejsze, oczyszczające, straszliwe doświadczenie mówi, że nie istnieje na świecie cierpienie, które można by z nim porównać. Jest to cierpienie, które uderza w to, co jest najdroższe dla człowieka oddanego Bogu. Powierzając się Jemu z całą miłością i oddaniem, składając w Nim całą swoją nadzieję, doświadcza jednocześnie bolesnych chwil całkowitego opuszczenia, osamotnienia i oschłości.
Próbując zrozumieć tę ciemną noc mistyków, możemy lepiej wczuć się w doświadczenie Jezusa na krzyżu, który modli się do swojego Ojca: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?
Jeden z mistyków Wschodu, Izaak z Niniwy, mówi o piekle umysłu przeżywanym w sytuacji opuszczenia przez Boga. Doświadczenie to nazywa także smakowaniem gehenny, smakowaniem piekła: Człowiek nie wierzy wówczas, że coś może się zmienić w jego życiu, że może kiedyś znaleźć pokój i pocieszenie. Nadzieja w Bogu i pociecha uleciały z jego duszy, która jest bez przerwy wypełniona zwątpieniem i udręką.
Św. Róża z Limy, mistyczka, przez jakiś czas codziennie doświadczała najstraszniejszych ciemności duszy. Całymi godzinami zostawała w stanie takiej wewnętrznej udręki, że nie wiedziała, czy jest na ziemi, czy też już w piekle. Stała tak jęcząc pod nieznośnym ciężarem ciemności. Wola chciała się skierować ku Bogu i Jego miłości, ale była jakby zlodowaciała. Pamięć odmawiała posłuszeństwa, nie mogła odnaleźć i przypomnieć sobie coś z poprzednich pociech. Lęk i udręka opanowywała jej duszę, a jej serce krzyczało: Mój Boże, dlaczego mnie opuściłeś?, ale nikt nie odpowiadał. Największym bólem było jednak to, iż ciemna noc przychodziło tak, jakby miała trwać wiecznie, jakby stanowiła mur z brązu, który uniemożliwia wydostanie się z labiryntu, z więzienia.
Podobne doświadczenie miał także św. Ignacy Loyola w Manresie. Choć modlił się na kolanach przez wiele godzin dziennie, choć wstawał na modlitwę dzień w dzień o północy, to jednak przez dłuższy czas nie znajdował żadnego pocieszenia. Pewnego razu — wspomina sam w Opowieści Pielgrzyma — gdy był szczególnie dręczony, zaczął się modlić i w zapale głośno wołać do Boga mówiąc: Pomóż mi, Panie, bo nie znajduję żadnego lekarstwa u ludzi, ani u żadnego innego stworzenia. Gdybym sądził, że będę mógł je znaleźć, żaden trud nie byłby dla mnie za wielki. Ukaż mi, Panie, gdzie mógłbym znaleźć lekarstwo! Choćbym miał biegać za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to. Gdy był zajęty tymi myślami, nachodziła go często gwałtowna pokusa, żeby się rzucić w dół. Ale wiedząc, że byłoby to grzechem zabić samego siebie, zaczynał wołać do Pana: Panie, nie uczynię tego, co Ciebie obraża. Doświadczenie pocieszenia przyszło dopiero po kilku tygodniach. Tym doświadczeniem głębokiego strapienia i pocieszenia podzielił się św. Ignacy w regułach o rozeznawaniu duchowym.
I jeszcze jedno świadectwo mistycznych udręk ciemnej nocy. O wielkim misjonarzu trędowatych z Flandrii bł. Damianie de Veuster, w jednym z jego życiorysów czytamy: Kiedy nadszedł okres Wielkiego Postu 1888 roku Bóg nałożył misjonarzowi na ramiona krzyż najcięższy. Był już wtedy chory na trąd i nieludzkie bóle rozdzierały jego śmiertelne członki. Ale były one niczym w porównaniu z męką, w jakiej pogrążyła się dusza. Ojciec Damian, który zawsze we wszystkich cierpieniach miał mężne serce i umiał zachować pogodę ducha, teraz w ostatnich tygodniach swego życia zapadł w ciemną noc całkowitego zwątpienia. Czuł zbliżającą się śmierć. Wiedział, że stoi nad grobem. Utyrany życiem marzył niekiedy o ostatnim spoczynku. Ale teraz myśl o śmierci napawała go głębokim lękiem i smutkiem. Nie doświadczał już obecności Boga, choć czuł zbliżający się koniec życia. Żadna modlitwa nie przynosiła mu ulgi. Całymi nocami klęczał przed Najświętszym Sakramentem, ale nie doznawał żadnego pocieszenia. Nad ranem zwlekał się znużony i złamany do swojej izby i nie chciał widzieć nikogo. Któregoś dnia jego przyjaciel Conrady, kapłan, który przemocą wtargnął do jego chaty, zastał go w stanie całkowitego opuszczenia.
— Odejdź i zostaw mnie samego — krzyczał ochryple chory, kiedy wszedł do niego jego przyjaciel.
— Nie zostawię cię samego — upierał się Conrady. Musisz mnie wysłuchać.
— Bóg mnie opuścił, cóż może pomóc teraz człowiek — jęczał Ojciec Damian. Umieram, ale nie jestem godny wejść do nieba.
— Ty głupi chłopcze — strofował go przyjaciel. Przyjmą cię tam odgłosem trąb i bębnów. Całe życie przecież poświęciłeś trędowatym. Ojciec Damian potrząsnął tylko głową i ukrył zranioną, zniekształconą twarz. Conrady otworzył tymczasem Nowy Testament, który przyniósł z sobą i powiedział:
— No posłuchaj. Teraz odczytam ci twój wyrok, który Pan Jezus ogłosi nad tobą. I przeczytał mu fragment Ewangelii św. Mateusza o sądzie ostatecznym: Byłem głodny, a dałeś mi jeść, byłem spragniony, a dałeś mi pić. Wejdź do królestwa mego. Wydawało się jakby trędowaty kapłan wcale tego nie słuchał. Po chwili podniósł się, spojrzał smutnym wzrokiem na przyjaciela i powiedział jakby pokornie prosząc:
— Odejdź bracie, mnie już nikt nie pomoże (W. Huenermann). Po tym przeżyciu ciemnej nocy trwającym kilka tygodni Bóg zesłał ojcu Damianowi pocieszenie za przyczyną Matki Bożej Pocieszenia z jego rodzinnych stron z Scherpenheuvel. Ojciec Damian umierał pełen pokoju wewnętrznego i zaufania do Boga.
Ci, którzy przechodzą poprzez takie czy podobne doświadczenia, mogą głębiej odczuć to, co przeżywał Jezus na krzyżu. Mogą też odczuć modlitwę Psalmu 22, którą posłużyć się sam Jezus: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku. Boże mój, wołam przez dzień, a nie odpowiadasz, wołam i nocą, a nie zaznaję pokoju.
Cierpienia ciemnej nocy doświadczane przez wielu świętych są bardzo często odpowiedzią na wielkoduszną ofiarę dusz, które proszą, aby móc współcierpieć z Jezusem. H.U. von Balthasar stwierdza, że w historii mistyki istnieją przypadki ofiarowania siebie samego za kogoś drugiego. Jest to jakby dosłowne naśladowanie Jezusa, który z miłości do nas ofiarował się całkowicie za nas.
Święci mogli doświadczać głębokiego opuszczenia przez Boga, ciemnej nocy, ponieważ kosztowali wcześniej Jego nieskończonej miłości. Jedynie ktoś, kto żyje całkowicie Bogiem, kto wszedł w doświadczenie Jego obecności, kto odczuł przynajmniej raz słodycz Jego bezinteresownej miłości wie, co znaczy być opuszczonym przez Stwórcę.
2. Nasze duchowe udręki
Usiłując wczuć się w te bolesne przeżycia świętych musimy jednak mieć świadomość, że są one w najlepszym wypadku dalekim przybliżeniem niepojętej dla człowieka tajemnicy męki i krzyża Syna Bożego. Doświadczenie Jezusowej ciemnej nocy, opuszczenie przez Ojca, jest unikalnym, jedynym doświadczeniem, niemożliwym do powtórzenia przez jakiekolwiek stworzenie na ziemi. Jezus bowiem jest Synem Bożym. To, co przeżył Bóg-Człowiek na krzyżu, nie może być przez nas poznane do końca.
Z pewnością jeszcze mniej możemy zrozumieć i poznać doświadczenie Jezusa na krzyżu, kiedy odwołamy się tylko do naszego rozumu. Rozum nic nam nie powie. Trzeba nam tutaj odwołać się do naszego osobistego doświadczenia, do udręk ducha, które nieraz przeżywaliśmy. Z pewnością naszych udręk wewnętrznych nie można porównać całkowicie do mistycznych przeżyć ciemnej nocy, jakich doświadczali mistycy i święci. Ale to, co my przeżywamy — choć może z innych motywów i dla innych racji — jest także często bardzo bolesne, pełne udręki, lęku, opuszczenia, samotności i bólu. Odwołajmy się więc do naszych bolesnych wewnętrznych przeżyć, jakichś udręk psychicznych i duchowych, aby choć troszeczkę odczuć, choć troszkę zrozumieć Chrystusa ukrzyżowanego, który woła do Ojca: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?
Takie rozważanie męki Chrystusa będzie nie tylko myśleniem o męce, ale współodczuwaniem z Jezusem. Do takich rozważań i do takiej kontemplacji zachęca nas św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych. Każe nam prosić o boleść wespół z Chrystusem pełnym boleści, o udrękę serca z Chrystusem udręczonym, o łzy i mękę wewnętrzną z powodu tak wielkiej męki, którą Chrystus wycierpiał za mnie (ĆD, 203).
Prośmy Jezusa, abyśmy w naszych kontemplacjach Jego męki i śmierci byli prawdziwi. Prośmy także, byśmy szczerze otwierali się na przyjęcie Jego pragnień poznawania Go coraz pełniej, kochania Go coraz głębiej i naśladowania Go coraz wierniej. Nie powinniśmy zanosić próśb, których naprawdę wewnętrznie jeszcze nie czujemy, które wydają nam się jedynie pustymi dźwiękami. Jeżeli czujemy w sobie małoduszność naszych pragnień, chciejmy ją uznać z całą pokorą i prośmy pokornie, aby On sam obdarzał nas większymi pragnieniami i hojniejszymi prośbami.
3. Współuczestnictwo w cierpieniu Jezusa na krzyżu
Św. Franciszek z Asyżu prosił, aby mógł odczuć to, co sam Jezus przeżył na krzyżu, by mógł wejść w serce Jezusa ukrzyżowanego. I Bóg hojnie odpowiedział na jego prośby. Obdarzył go stygmatami. Ale ten zewnętrzny znak męki, stygmaty, były jedynie uzewnętrznieniem jego wewnętrznych cierpień z Chrystusem cierpiącym. W naszych czasach ojciec Pio, wierny swemu powołaniu zakonnemu i kapłańskiemu, dążył konsekwentnie do doskonałej miłości. Starał się zgłębić tajemnicę miłości Boga wyrażoną w męce Jezusa. Często prosił, aby stać się ofiarą dla miłości Boga. Bóg również hojnie odpowiedział na jego prośbę. W jednym z jego życiorysów czytamy: Nadszedł piątek 20 września 1918 roku. Ojciec Pio jak zwykle klęczał na chórze przed Ukrzyżowanym i odprawiał dziękczynienie. Przez chwilę jakby się zdrzemnął. Wszystkie zmysły i uczucia doznały jakiegoś wielkiego ukojenia. Wtedy zobaczył tajemniczą postać, którą oglądał wcześniej. Tym razem miała ona jednak ręce, nogi, klatkę piersiową ociekającą krwią. Ten widok napełnił go przerażeniem. Czułem — mówi ojciec Pio — że chyba umrę, jeżeli Pan nie przyjdzie mi z pomocą. Postać na chwilę cofnęła się, a ja zauważyłem, że moje ręce, nogi i pierś zostały przebite i ociekały krwią. Możecie sobie wyobrazić ból, jaki przeżyłem i odczuwam po dziś dzień. Rana serca wyrzuca nieustannie porcje krwi. Dzieje się to od czwartku wieczorem do soboty. Umieram wprost z bólu i zawstydzenia, lękam się, że umrę na skutek upływu krwi, chyba, że Pan wysłucha westchnienia mego biednego serca. Proszę Go, by przynajmniej usunął to zawstydzenie, jakiego doznaję każdego dnia przez te zewnętrzne znaki. Będę Go błagał, zaklinał na wszystko, aby zesłał na mnie najgorsze bóle i cierpienia, ale aby odsunął ode mnie te zewnętrzne znaki, które są dla mnie potwornym zawstydzeniem i nieopisanym upokorzeniem.
Bóg hojnie odpowiada na prośby swoich świętych. Każdy z nas niech prosi o to, o co powinien prosić, co dyktuje mu jego własne serce. Miejmy świadomość, że nasza prośba może stać się naszą pułapką. Bóg może bowiem na serio potraktować nasze prośby, tak jak na serio potraktował prośbę św. Franciszka z Asyżu, św. Maksymiliana Kolbego, bł. Damiana, o. Pio i wielu innych świętych.
A oto pragnienie Karola de Foucauld, szaleńca Bożego naszych czasów, które wyraził w swoim dzienniczku. Pisał tak: Pragnij i myśl o tym, że musisz umrzeć jako męczennik, obrabowany ze wszystkiego, rozciągnięty na ziemi, nagi, pokryty ranami i krwią, zabity gwałtownie, boleśnie. Pragnij, żeby się to stało dzisiaj. I stało się tak, jak pisał w swoim dzienniku i jak tego pragnął. Pierwszego grudnia 1916 roku został w sposób gwałtowny i brutalny zabity w swej pustelni przez Beduinów.
Prośmy Jezusa ukrzyżowanego, abyśmy mogli — choć w bardzo ograniczonych i zawężonych warunkach — przeżyć to, co przeżył w czasie swojej męki i śmierci. Wyraźmy pragnienie towarzyszenia Jezusowi w Jego drodze od Ogrójca aż po krzyż, prosząc Go, aby otworzył nam nasze serce i ukazał nam to, czego wówczas doświadczał. Prośmy także, aby nasze współuczestnictwo w Jego cierpieniu i udręce On sam przemieniał w doświadczenie radości i pociechy z Jego Zmartwychwstania.
XXV. POSŁUSZEŃSTWO EWANGELICZNE
1. Posłuszeństwo Jezusa
Doskonały wzór posłuszeństwa kryje się w tajemnicy Trójcy.
Między Ojcem, Synem i Duchem Świętym wszystko jest słuchaniem, przyjmowaniem i dawaniem.
Jeżeli chcesz poznać podstawowe motywy swego posłuszeństwa, kontempluj Trójcę. Posłuszeństwo nie jest wynalazkiem ludzkim. Jest ono wyrazem samej istoty Boga — mówi P. M. Delfieux.
Całe życie Chrystusa skupia się na posłuszeństwie swojemu Ojcu. Jezus wielokrotnie podkreśla potrzebę poddania swojej woli, woli Ojca. W Jezusie istniała jakaś niemożność działania według swojej woli: Ja sam z siebie nic uczynić nie mogę — mówi Chrystus (J 5, 30).
Ze względu na Bóstwo Chrystusa, Jego posłuszeństwo Ojcu posiada jednak szczególny charakter. Jezus żyjąc na ziemi, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi (Flp 2, 6-7).
To szczególne posłuszeństwo Jezusa Ojcu staje się najgłębszym prawem odkupienia ludzkości.
2. Nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał
A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał (Hbr 5, 8). Cierpienie było dla Jezusa szkołą posłuszeństwa Ojcu. Jezus, chociaż był Synem Bożym, nie był poddany woli Ojca w jakiś automatyczny sposób. Posłuszeństwo Chrystusa było owocem Jego osobistej decyzji podjętej w wolności. Z decyzją tą był związany trud i walka wewnętrzna. Posłuszeństwo swojemu Ojcu Jezus okupił cierpieniem.
3. Kto was słucha, Mnie słucha
Jezus zapewnia nas: Kto was słucha, Mnie słucha (Łk 10, 16). Ostatecznym motywem naszego posłuszeństwa Kościołowi może być tylko oddanie się Chrystusowi, na podobieństwo Jego oddania się Ojcu.
Człowiek wierzący będąc posłusznym ludziom, nie słucha ich najpierw dla ich osobistej ludzkiej dobroci, wiedzy czy świętości. Ale słucha ich przede wszystkim dlatego, iż dani mu są przez Chrystusa. Będąc posłusznym Kościołowi, staje się posłusznym Chrystusowi.
To miłość do Chrystusa, jako głowy Kościoła, każe człowiekowi wierzącemu przechodzić ponad ograniczeniami i słabościami pośredników. Ich słabości i ułomności, choć są bolesnym doświadczeniem, nie umniejszają sensu posłuszeństwa ich nakazom wydawanym w imieniu Chrystusa.
Przez posłuszeństwo wyrażamy wiarę. Sami jesteśmy grzeszni i słuchamy innych ludzi grzesznych. Jeżeli wstydzilibyśmy się Kościoła, bylibyśmy nieludzcy tam, gdzie Bóg jest ludzki, wstydzilibyśmy się naprawdę samego Jezusa Chrystusa — mówi K. Barth.
4. Dwie płaszczyzny posłuszeństwa
Św. Ignacy zachęca, aby przyzwyczaić się nie patrzeć, kim jest ten, kogo słuchamy, lecz raczej Ten, dla którego jesteśmy posłuszni. A jest nim Chrystus Pan!
Mamy tutaj wyróżnione dwie płaszczyzny posłuszeństwa:
— płaszczyzna czysto ludzka odnosząca się do konkretnych ludzi, których słuchamy oraz
— płaszczyzna wiary, która mówi nam o Tym, dla którego jesteśmy posłuszni, a jest nim Chrystus Pan.
Pomimo jednak absolutnego pierwszeństwa płaszczyzny wiary, płaszczyzny ludzkiej nie można ani lekceważyć, ani tym bardziej pomijać. Kluczem do dobrego funkcjonowania posłuszeństwa na płaszczyźnie wiary jest dobre zrozumienie tego, co dzieje się na płaszczyźnie ludzkiej.
Wzajemna akceptacja, życzliwość, braterska miłość, szczery dialog są nieodzownym warunkiem posłuszeństwa. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo zakrywania braków na płaszczyźnie ludzkiego spotkania pomiędzy przełożonym i podwładnym łatwym, tanim odwoływaniem się do płaszczyzny wiary.
Ani przełożony, ani podwładny nie powinni odwoływać się do płaszczyzny wiary, zanim nie spełnią wszystkiego, co należy do ich obowiązku na płaszczyźnie ludzkiej.
Jak przełożony nie nakazuje we własnym imieniu, tak również i podwładny nie przyjmuje nakazów w swoim własnym. Obaj spotykają się na gruncie wiary w działanie woli Boga w ich wspólnym spotkaniu.
5. Dynamiczne i statyczne rozumienie woli Bożej
Istotnym problemem w posłuszeństwie jest właściwe rozumienie woli Bożej. Tylko wola Boga może usprawiedliwić rezygnację z własnej woli, aby w wolności poddać ją woli przełożonego. W podejściu do woli Bożej możemy wyróźnić dwa uzupełniające się podejścia: dialogiczne oraz niedialogiczne.
a) W podejściu dialogicznym wola Boża rozumiana jest jako spotkanie dwóch rzeczywistości: wezwania Bożego i odpowiedzi człowieka przyjętej w wolności.
Wezwanie Boże jest pierwsze, odpowiedź człowieka jest druga. Bóg wzywa, a człowiek odpowiada. Bóg mówi, człowiek słucha.
Między tymi dwoma biegunami kształtuje się wola Boża. Człowiek sam pod okiem Boga decyduje o własnym losie — mówi Sobór Watykański II. W tym stwierdzeniu Soboru widzimy wyraźnie podkreślenie dialogicznego rozumienia woli Bożej.
Dialogiczne podejście do woli Bożej jest jednocześnie podejściem dynamicznym. Jeżeli wiernie odpowiadamy Bogu na Jego wołanie, Jego wola rośnie wraz ze wzrostem człowieka.
Człowiek wzywany jest wówczas do dawania Bogu coraz to dojrzalszej i pełniejszej odpowiedzi. Jeżeli człowiek w swojej gnuśności duchowej zamknąłby się w sobie i nie wzrastałby wewnętrznie, wówczas Pan Bóg — szanując wolność człowieka — zmuszony byłby dostosować swoją wolę do ograniczonych możliwości człowieka z powodu złego używania wolności.
b) W podejściu niedialogicznym wolę Bożą traktuje się jako statyczny niezmienny plan Boga przyjęty od wieków. Człowiek winien ten plan odnaleźć i dostosować się do niego.
Te dwa podejścia do woli Bożej nie powinny być rozważane w opozycji do siebie. Jedno podejście winno uzupełniać drugie. Każde z nich, brane oddzielnie, nie wyczerpuje całego bogactwa woli Bożej.
Oba pojęcia woli Bożej mają też swoje ograniczenia i kryją w sobie określone niebezpieczeństwa. I tak w podejściu dialogicznym istnieje niebezpieczeństwo zbytniego aktywizmu człowieka. Człowiek może też ulegać pokusie traktowania Boga jako partnera w dialogu. Dialog człowieka z Bogiem, to dialog dwóch nierównych istot: Stwórcy i stworzenia, Pana i sługi, Ojca i dziecka.
Z niedialogicznym podejściem do woli Bożej wiąże się natomiast pokusa bierności. Pod wpływem tej bierności człowiek może zwalniać się z zaangażowania w rozeznawanie i szukanie woli Bożej. Całą odpowiedzialność zrzuca się wówczas na innych; głównie na wspólnotę, w której się żyje lub też na przełożonych. Powołując się na literę prawa, możemy uzasadniać swoją bierność, pasywność życiową.
Statyczne podejście do woli Bożej może owocować pasywnością wobec powierzonych zadań. Pasywności tej może jednocześnie towarzyszyć złudne poczucie bezpieczeństwa i pewności siebie.
Jest to sytuacja niebezpieczna dla życia duchowego, ponieważ może rodzić się z niej duchowe lenistwo i życiowa inercja. W takiej sytuacji posłuszeństwo nie będzie twórcze. Ograniczy się ono do zewnętrznej wierności literze prawa.
Dialogiczne podejście do woli Bożej nie daje takiej pewności siebie. Człowiek uświadamia sobie, iż wezwanie, jakie Bóg kieruje do niego, zależy od otwarcia się na działanie Ducha Świętego.
W ewangelicznym rozumieniu woli Bożej muszą spotkać się dwie z pozoru sprzeczne pomiędzy sobą rzeczywistości: niezmienny plan Boga wobec człowieka z Jego nieustannie odnawiającym wszystko działaniem; odwieczna i wierna miłość z ciągle nowym i twórczym wezwaniem.
6. Dojrzewanie do posłuszeństwa
Posłuszeństwo woli Bożej wymaga pewnego stopnia ludzkiej dojrzałości. Człowiek całkowicie niedojrzały, który nie widzi własnego samolubstwa, niedołęstwa, nieumiejętności i pychy — jak mówi T. Merton, patrzy na całą rzeczywistość w sposób egocentryczny. Nadmiernie koncentruje się na swoich nieuporządkowanych uczuciach i popędach.
Człowiek taki nie będzie w stanie zrezygnować z własnej woli, aby poddać ją woli Bożej wyrażonej poprzez wolę przełożonego. Pokorne i uległe poddanie swojej woli woli przełożonego wymaga od chrześcijanina pokonywania egocentryzmu; wymaga obiektywnej oceny rzeczywistości, w której żyje; wymaga panowania nad swoimi negatywnymi uczuciami i odruchami.
Niedojrzałość człowieka ujawnia się w niepewności siebie, kompleksach niższości, skrywanej wrogości lub jawnej agresji wobec innych, a zwłaszcza w pysze. Wszystko to sprawia, że posłuszeństwo drugiemu człowiekowi staje się bardzo trudne, a nawet wprost niemożliwe.
a) Niedojrzałość w posłuszeństwie
W posłuszeństwie niedojrzałość może ujawnić się w dwu zasadniczych postawach: z jednej strony w przesadnej uległości motywowanej lękiem o siebie złączonym zwykle z lękiem przed autorytetem; z drugiej zaś w buncie, gniewie i skrytej wrogości. W obu tych postawach autorytet traktowany jest jako zagrożenie.
W pewnych sytuacjach dominować może uległość motywowana lękiem; bunt, gniew i wrogość mogą być natomiast zamaskowane. W innych zaś wypadkach na zewnątrz ujawni się gniew, wrogość i bunt, a lękowa uległość może być skrzętnie maskowana.
Człowiek niedojrzały będzie w posłuszeństwie oscylował pomiędzy gniewem i wrogością a uległością motywowaną lękiem.
Jeżeli w posłuszeństwie człowieka dominować będzie przede wszystkim uległość motywowana lękiem z jednoczesnym zamaskowanym buntem, to wówczas może mu towarzyszyć subiektywne przekonanie, że jest bardzo posłuszny.
Jednym z przejawów ukrytej wrogości wobec przełożonego jest tendencja do krytyki, która zatrzymuje się tylko na brakach i błędach. Człowiek niedojrzały będzie najczęściej patrzył na decyzje przełożonego tylko poprzez pryzmat własnej osoby. Nie będzie natomiast umiał dostrzec szerokiego kontekstu wspólnoty, w której żyje.
b) Dojrzałość w posłuszeństwie
Na tle przejawów niedojrzałości w posłuszeństwie łatwiej nam będzie scharakteryzować postawę dojrzałości, której wymaga ewangeliczne posłuszeństwo.
Po pierwsze — zasadniczym motywem ewangelicznego posłuszeństwa jest pragnienie naśladowania Jezusa posłusznego swojemu Ojcu aż do śmierci. Stąd też dojrzałe posłuszeństwu nie zna lęku o siebie, obawy przed autorytetem, chęci przypodobania się przełożonemu czy też szukania własnej korzyści lub uznania w oczach przełożonego. Pokornego podlegania przełożonemu nie odbiera się jako pomniejszanie się przed człowiekiem, ale wyraz uległości wobec samego Boga objawiającego swoją wolę także poprzez ludzi.
Po drugie — dojrzałe posłuszeństwo cechuje pozytywne nastawienie do osoby przełożonego. Pozwala to na swobodne wyrażanie swoich opinii, nawet wówczas, kiedy są to opinie krytyczne. Przedstawianie swojego krytycznego zdania nie jest jednak atakiem na osobę przełożonego, ale wyraża troskę o wypełnienie woli Bożej. W sytuacjach konfliktowych podwładny umie wówczas zapanować nad rodzącymi się odruchami niechęci.
Kolejnym ważnym przejawem dojrzałości w posłuszeństwie jest szczerość i otwartość wobec przełożonego. Podwładny umie wówczas nie tylko przedstawić swoje propozycje, krytyczne opinie, ale także odsłonić swoje słabości ludzkie; słabości, które mogłyby przeszkadzać w realizacji powierzonego mu zadania. Szczerość wobec przełożonego jest ogromną pomocą zarówno dla przełożonego jak i dla podwładnego we wspólnym szukaniu i rozeznawaniu woli Bożej.
Możliwość błędu w decyzji przełożonego będzie tym mniejsza, im spotka się z większą szczerością i otwartością wspólnoty. Szczerość i otwartość w posłuszeństwie winna wypływać z troski o znalezienie woli Bożej w decyzji przełożonego. Ta otwartość leży więc w interesie zarówno przełożonych jak i tych, którzy podlegają jego władzy.
7. Posłuszeństwo zakonne
Zakonnicy — stwierdza Sobór Watykański II w Dekrecie o przystosowanej odnowie życia zakonnego Perfectae caritatis — przez profesję posłuszeństwa poświęcają całkowicie wolę swoją Bogu, jakby składając ofiarę z siebie, a przez to jednoczą się trwalej i bezpiecznej ze zbawczą wolą Boga.
Posłuszeństwo zakonników jest jednak darem nie tylko dla nich samych, ale dla całej wspólnoty Kościoła. Zrozumienie sensu posłuszeństwa zakonnego, pozwoli także osobom świeckim oraz księżom diecezjalnym zrozumieć istotę posłuszeństwa Kościołowi hierarchicznemu, a poprzez niego samemu Chrystusowi.
a) Zakonnik poprzez ślub posłuszeństwa świadomie i dobrowolnie rezygnuje z pełnienia swojej woli, aby móc całkowicie pełnić wolę Bożą. W posłuszeństwie zakonnym wyraża się więc pełne zaufanie do Boga, że w Jego woli objawia się dobro i szczęście człowieka. Oddając swoją wolę do dyspozycji Pana Boga zakonnik wyraża tym samym pragnienie Boga i Jego miłości. Oddaje wszystko, nawet własną wolę, aby móc doświadczyć Boga i Jego miłości.
b) Zakonnik nie odkrywa jednak woli Bożej sam, ale poprzez swoich przełożonych. Sobór zachęca: Niech przeto zakonnicy w duchu wiary i umiłowania woli Bożej okazują swym przełożonym, zgodnie z przepisami reguł i konstytucji pokorną uległość.
Przełożeni w szukaniu woli Bożej odwołują się nie tylko do własnego subiektywnego sądu, ale reguł i konstytucji, które otrzymały oficjalną aprobatę Kościoła i określają ściśle jego misję.
Poddając się woli przełożonych, którzy działają zgodnie z regułami zakonnymi, zakonnik jednoczy się trwalej i bezpiecznej z wolą Bożą. Tak więc posłuszeństwo jest bezpieczną drogą do Boga.
c) Posłuszeństwo zakonne, choć ma być pokorne i uległe, nie może być jednak nigdy ślepe i bezmyślne. Zakonnik poddając swoją wolę woli przełożonych, nie staje się przez to manekinem, jak wielu mylnie sądzi. Nierzadko ukazywano posłuszeństwo zakonne w sposób karykaturalny spaczając w ten sposób jego istotną treść i jego sens.
Zakonnik w posłuszeństwie ma się okazać człowiekiem zaangażowanym, wrażliwym i inteligentnym. Winien brać pod uwagę zarówno treści i sens powierzonego mu zadania, jak również uwzględniać warunki, w których ma ono być wykonane.
W spełnieniu powierzonej mu misji winien wykorzystać wszystkie dary, jakimi obdarzył go Bóg: zdolności naturalne, ludzkie doświadczenie, otrzymane łaski, winien włożyć w nie całe swoje serce.
Tego, co spełnia z polecenia przełożonego, nie wykonuje jednak dla niego, ale dla Chrystusa i Kościoła. Wykonywanie poleceń przełożonych bez osobistego zaangażowania, choćby wydawało się być dokładnym spełnianiem litery, może być niewiernością ślubowi posłuszeństwa. Zakonnik winien bowiem spełniać polecenie całą swoją osobą.
d) Sobór nie ukrywa, że posłuszeństwo zakonne jest związane z ofiarą: Zakonnicy przez profesję posłuszeństwa poświęcają całkowicie wolę swoją Bogu jakby składając ofiarę z siebie.
Rezygnacja z pełnienia swojej woli dotyka w człowieku jego wolności. Takie korzystanie z własnej wolności, w której poddaje się swoją wolę woli drugiego, wiąże się z ofiarą, z cierpieniem.
Z posłuszeństwem wiąże się zaparcie się swojej woli, rezygnacja z tego, co w nas jest bardzo ludzkie: z naszych ludzkich upodobań, przyzwyczajeń, planów, zamiarów.
Ofiara związana z posłuszeństwem uwidacznia się szczególnie w momentach napięć, nieporozumień i konfliktów, które mogą powstać pomiędzy podwładnym a przełożonym. W takich sytuacjach trzeba wielkiej wiary i miłości, aby pokornie przyjąć przełożonego jako zastępcę Chrystusa, oddając się posłudze innym pod jego kierunkiem.
Podobnie jak Chrystus nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał, tak i my uczymy nie nieraz dojrzałego posłuszeństwa przez cierpienie.
8. Przełożony
Już sama nazwa mówi, że jest on pierwszy. Nie w porządku hierarchii, pierwszeństwa czy nawet świętości. On jest pierwszy posłuszny. Pierwszy, który chce się podporządkować wspólnie uznanej regule, a przez to samo pociągać do tego całą wspólnotę. Pierwszy, który chce pełnić wolę Ojca i przypominać o niej tobie, swemu bratu — mówi P. M. Delfieux.
Powyższe słowa mogą być dobrym komentarzem do słów Soboru Warykańskiegi II: Przełożeni, sami ulegli woli Bożej w pełnieniu swego zadania, niech władzę swoją sprawują w duchu służby braciom, tak, żeby przez to wyrazić ową miłość, jaką Bóg ich miłuje.
Bycie przełożonym jest pełnieniem posługi zarówno wobec Boga, jak również wobec braci. Stąd też przełożony winien troszczyć się o odczytanie wszystkich znaków woli Bożej, tak by jego decyzje wypływały rzeczywiście z uległości wobec woli Bożej.
Istotą zaś każdej woli Boga wobec człowieka jest miłość. Sprawowanie władzy przez przełożonych winno odzwierciedlać tę miłość, jaką w swojej woli Bóg kieruje do człowieka. Miłość ta wyrazi się w ojcowskiej postawie zarówno wobec całej wspólnoty, jak i poszczególnych jej członków.
Sobór mówi: Przełożeni niech kierują podwładnymi jako dziećmi Bożymi i z szacunkiem należnym osobie ludzkiej starają się o to, aby ich posłuszeństwo było dobrowolne. W rządzeniu przełożeni winni mieć na względzie dobro nie tylko powierzonej im misji, ale także dobro ludzi, którzy wraz z nimi tę misję spełniają.
Styl rządzenia i wydawania decyzji przełożonych, winien pobudzać wolność podwładnych. Ogromnie ważną rzeczą w wydawaniu poleceń jest odpowiednie ich uzasadnienie. Podwładni, którzy przyjmują decyzje przełożonego jako wyraz woli Bożej, winni mieć tę pewność, iż przełożony troszczy się o odczytanie znaków woli Bożej.
Samowolność decyzji, odwoływanie się do własnych, nie zawsze rozeznanych odczuć, kaprysów, mogłoby budzić u podwładnych słuszne wątpliwości, czy podleganie przełożonemu w takim sposobie rządzenia jednoczy się trwalej i bezpiecznej ze zbawczą wolą Boga.
Oczywiście w takiej sytuacji, w której podwładny miałby wyraźne wątpliwości, czy decyzja przełożonego jest dla niego wyrazem woli Bożej, ma prawo odwołać się do swojego wyższego przełożonego.
Przełożeni niech do tego wdrażają podwładnych, żeby w pełnieniu obowiązków współpracowali przez posłuszeństwo aktywne i z poczuciem odpowiedzialności. Wychowanie podwładnych do aktywnego posłuszeństwa dokonuje się przede wszystkim poprzez wzajemny dialog przełożonego z podwładnym.
O ten dialog winni być zatroskani zarówno przełożeni jak i podwładni. Podwładny winien przedstawić swoje trudności, wątpliwości i problemy. Chodzi szczególnie o te problemy, które utrudniałyby lub też wprost uniemożliwiały wykonanie zadań zleconych mu przez przełożonych.
Sobór zobowiązuje przełożonych do tego, aby byli gotowi wysłuchać swoich podwładnych: Niech więc przełożeni chętnie słuchają zdania członków i pobudzają ich do wspólnego wysiłku dla dobra instytutu i Kościoła.
Ostateczna decyzja winna jednak należeć do przełożonego. Sobór broni wolności przełożonego przed zbytnimi naciskami ze stony podwładnych przestrzegając, aby dialog przełożonego z podwładnym nie przynosił ujmy dla jego władzy decydowania i nakazywania tego, co należy czynić.
Na zakończenie przytoczmy piękną refleksję G. Bernanosa z Dialogu karmelitanek: Moje córki, możliwe, że w waszym wieku posłuszeństwo wydaje się jeszcze miękką poduszeczką, na której można pozwolić spocząć głowie. Ale my wiemy, że posłuszeństwo, choć tak różne od rozkazywania, jest także ciężarem. Tak, tak, moje córeczki, równie trudno jest nauczyć się słuchać, jak rozkazywać. Być posłusznym to nie znaczy pozwolić się biernie prowadzić, tak jak ślepy daje się prowadzić swemu psu. Zakonnica, tak stara jak ja, nie pragnie niczego więcej niż umrzeć w posłuszeństwie, ale w posłuszeństwie czynnym i świadomym. Nie rozporządzamy niczym na tym świecie, to jasne. Niemniej to prawda, że nasza śmierć jest śmiercią naszą, nikt nie może umrzeć zamiast mnie.
Te piękne słowa włożone przez G. Bernanosa w usta starej doświadczonej przeoryszy, które wypowiada w obliczu śmierci męczeńskiej, pokazują nam, iż posłuszeństwo ewangeliczne nie wynika bynajmniej z postawy bierności wobec życia. Nie jest ono też ucieczką od odpowiedzialności za siebie i innych.
Wprost przeciwnie. W posłuszeństwie człowiek aktywnie ofiaruje swoje życie Bogu na służbę bliźnim. Poddanie swojej woli drugiemu człowiekowi w imię Chrystusa, wymaga wielkiej odwagi, równej odwadze, jaka konieczna jest w chwili śmierci.
Nie rozporządzamy niczym na tym świecie. Prawda ta ujawnia się najpełniej w momencie naszej śmierci, kiedy musimy zostawić wszystko, aby móc powierzyć się tylko Bogu. Jedyną rzeczą, jaką naprawdę posiadamy, jest nasza własna śmierć, którą możemy dobrowolnie przyjąć i oddać Bogu.
Posłuszeństwem ewangelicznym uprzedzamy ten ostateczny ludzki akt, jakim jest opuszczenie wszystkiego i przyjęcie własnej śmierci, aby móc złączyć się na zawsze z Bogiem.
Dzięki posłuszeństwu już za życia przyjmujemy własną śmierć, oddajemy bowiem do dyspozycji Boga to, co stanowi o istocie naszego człowieczeństwa: naszą wolność.
Umieranie z Jezusem jest jednak zawsze jednoczesnym zmartwychwstaniem razem z Nim, dlatego też posłuszeństwo obdarza nas radością i pokojem wewnętrznym nie tylko kiedyś w wieczności, ale już teraz — na ziemi.
JAK MOŻNA WYKORZYSTAĆ PROPONOWANE ROZWAŻANIA?
1. Dla odprawienia trzeciego tygodnia Ćwiczeń
a) Warunki odprawienia ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich trzeciego tygodnia
Niniejszymi rozważaniami można posłużyć się do odprawienia pełnych ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich trzeciego tygodnia.
Jeżeli rekolektant pragnie uczynić Ćwiczenia duchowne szkołą życia wewnętrznego, dobrze jest kolejne tygodnie odprawiać w odstępach mniej więcej jednego roku. Czas pomiędzy kolejnymi tygodniami Ćwiczeń trzeba wówczas wypełnić stopniowym pogłębianiem przeżytych treści przyjętych w trakcie dni rekolekcyjnych. Podstawą odprawienia trzeciego tygodnia jest uprzednie przeżycie pierwszego i drugiego tygodnia 3.
Pierwszym warunkiem odprawienia rekolekcji ignacjańskich jest odejście od swojego codziennego zaangażowania przez zmianę miejsca. Św. Ignacy zachęca, aby na czas ćwiczeń udać się do innego domu lub też przynajmniej zamieszkać w innym pokoju. W ten sposób możemy oderwać się od swojej codzienności życiowej i pełniej oddać się modlitwie rekolekcyjnej.
Drugim ważnym warunkiem jest nawiązanie kontaktu z doświadczonym kierownikiem duchowym, który towarzyszyłby odprawiającemu trzeci tydzień poprzez codzienne rozmowy indywidualne. Usilnie zachęca się, aby nie odprawiać ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich (z pełnym milczeniem i wyciszeniem wewnętrznym) bez kierownictwa duchowego. Dotyczy to szczególnie osób, które posiadają głębsze problemy emocjonalne czy też psychiczne. Wchodzenie w siebie domaga się gruntownego rozeznania swoich stanów duchowych poprzez kierownictwo duchowe.
Trzecim warunkiem jest wejście w pełne milczenie i wyciszenie wewnętrzne połączone z hojnym zaangażowaniem się w cały program rekolekcji.
b) Szczegółowy program ośmiodniowych rekolekcji
Dla tych, którzy chcieliby w oparciu o niniejszą książkę odprawić 8-dniowe rekolekcje trzeciego tygodnia Ćwiczeń z pełnym milczeniem oraz z indywidualnych kierownictwem, podajemy poniżej szczegółowy plan korzystania z proponowanych rozważań. Jest on odzwierciedleniem programu proponowanego w domach rekolekcyjnych, w których udziela się Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli.
DZIEŃ ROZPOCZĘCIA:
po południu I. WSTĘP DO KONTEMPLACJI MĘKI JEZUSA
II. OFIARA ABRAHAMA, IZAAKA I JEZUSA
wieczorem III. BARANA ZŁOŻYŁ W OFIERZE CAŁOPALNEJ ZAMIAST SWEGO SYNA
DZIEŃ 1
rano IV. OSTATNIA WIECZERZA
w południe XIX. PRZYPOWIEŚĆ O WINNICY
wieczorem V. UMYCIE NÓG APOSTOŁOM
DZIEŃ 2
rano VI. MODLITWA JEZUSA W OGRÓJCU
w południe XX. MOWA POŻEGNALNA
wieczorem VII. POJMANIE JEZUSA
DZIEŃ 3
rano VIII. JEZUS PRZED WYSOKĄ RADĄ
w południe XXI. EUCHARYSTIA SZKOŁĄ MIŁOŚCI
wieczorem IX. ZAPARCIE SIĘ PIOTRA
DZIEŃ 4
rano X. JEZUS PRZED PIŁATEM
w południe XXII. ŻYWA EUCHARYSTIA
wieczorem XI. JEZUS PRZED HERODEM — JEZUS I BARABASZ
DZIEŃ 5
rano XII. BICZOWANIE, UKORONOWANIE CIERNIEM
w południe XXIII. EUCHARYSTIA ŹRÓDŁEM SIŁY I RADOŚCI
wieczorem XIII. DROGA KRZYŻOWA
DZIEŃ 6
rano XIV. UKRZYŻOWANIE JEZUSA
w południe XXIV. CIEMNA NOC MISTYKÓW I JEZUSA UKRZYŻOWANEGO
wieczorem XV. JEZUS NA KRZYŻU
DZIEŃ 7
rano XVI. ŚMIERĆ JEZUSA
w południe XXV. POSŁUSZEŃSTWO EWANGELICZNE
wieczorem XVII. POGRZEB JEZUSA
DZIEŃ 8
rano XVIII. KONTEMPLACJA CAŁEJ MĘKI JEZUSA
po południu PRZYGOTOWANIE DO SPOWIEDZI I SPOWIEDŹ
c) Propozycja programu dnia rekolekcyjnego
Poniżej podajemy także program dnia w czasie 8-dniowych rekolekcji ignacjańskich odprawianych w pełnym milczeniu. Program zawiera trzy kontemplacje, które poprzedzone zostają przygotowaniem i zakończone tzw. refleksją po kontemplacji. Czwarta kontemplacja na zakończenie dnia, (bez przygotowania i bez refleksji) jest pewnym podsumowaniem dnia w bezpośredniej rozmowie z Bogiem. Jeżeli to możliwe, zachęca się do odprawiania czwartej kontemplacji przed Najświętszym Sakramentem.
Zachęca się także, aby — o ile to możliwe — uczestniczyć codziennie w Eucharystii oraz korzystać codziennie z rozmowy indywidualnej z kierownikiem duchowym.
Proponowany program nie powinien być traktowany w sposób sztywny. Może być dostosowywany do osobistych okoliczności. Długość kontemplacji oraz cały sposób realizacji programu winien być rozeznany z kierownikiem duchowym.
7.00 kontemplacja I
9.00 lektura wprowadzenia do kontemplacji
— przygotowanie osobiste do kontemplacji
— kontemplacja II
— refleksja po kontemplacji
12.00 lektura rozważania rekolekcyjnego
15.00 kontemplacja powtórkowa
— przygotowanie osobiste do kontemplacji
— kontemplacja III (powtórkowa)
— refleksja po kontemplacji
19.00 kontemplacja IV (powtórkowa)
(bez przygotowania i bez refleksji)
20.00 lektura wprowadzenia do kontemplacji porannej
przed snem — rachunek sumienia
— przygotowanie osobiste do kontemplacji porannej
2. Dla odprawienia trzeciego tygodnia w życiu codziennym
Z pomocą niniejszych rozważań można również odprawić trzeci tydzień Ćwiczeń w życiu codziennym. Ten sposób odprawienia Ćwiczeń nie wymaga odejścia od codziennego zaangażowania w życie zawodowe, rodzinne, wspólnotowe. Pozostając w codziennych warunkach możemy odprawiać kolejne tygodnie Ćwiczeń. Takie Ćwiczenia domagają się jednak zapewnienia sobie stałego czasu ma modlitwę. Rytm modlitwy rekolekcyjnej w Ćwiczeniach duchownych w życiu codziennym winien być dobrze przemyślany i uzgodniony z kierownikiem duchowym. Jednorazowy blok czasu poświęcony na skupienie, refleksję, lekturę i modlitwę rekolekcyjną winien trwać od jednej do dwóch godzin, w zależności od możliwości czasowych oraz intensywności odprawiania Ćwiczeń. Także w tym sposobie odprawiania trzeciego tygodnia konieczne byłoby kierownictwo duchowe. Spotkania z kierownikiem mogą jednak odbywać się rzadziej (np. raz w tygodniu). I chociaż wyciszenie wewnętrzne miałoby nieco inny charakter niż w rekolekcjach ośmiodniowych, to jednak na czas Ćwiczeń w życiu codziennym należałoby również szukać większego skupienia wewnętrznego, np. poprzez rezygnację z oglądania programów telewizyjnych.
3. Jako wprowadzenie do przedłużonej modlitwy indywidualnej
Niniejsze rozważania mogą również być potraktowane jako wprowadzenia do przedłużonej modlitwy osobistej lub wspólnotowej. Nie jest wówczas rzeczą konieczną tworzenie specjalnych warunków modlitwy. Nie jest też konieczne kierownictwo duchowe. Byłoby jednak rzeczą ważną, aby Czytelnik rozeznawał uczucia, natchnienia i pragnienia, które będą rodzić się w nim.
Wreszcie możemy korzystać z tych rozważań także na zasadzie lektury duchowej. Nie musimy wówczas czuć się zobowiązani do regularnej modlitwy w oparciu o przedstawione treści.
3 Rozważania pierwszego tygodnia noszą tytuł Adamie, gdzie jesteś?, natomiast rozważania drugiego tygodnia Daj Mi pić.
88