Zycie
LUDWIK ERHARDT
Zbyt często zapomina się, żc Beethoven był człowiekiem głuchym. I że cierpienie to nie przyszło nań z wiekiem, łagodzone świadomością dokonań i szacunkiem otoczenia, lecz dotknęło go u progu życia dojrzałego, gdy zaledwie uzmysławiając sobie własny geniusz zaczynał wzbijać się do wielkiego lotu. Pierwsze niepokojące objawy osłabienia słuchu zauważył w dwudziestym ósmym roku życia, przez kilka lqt łudził się nadzieją, że jest to przejściowe niedomaganie, poddawał się rozmaitym kuracjom, zręcznie maskując swoją słabość przed otoczeniem. „Aby dać Ci jakieś pojęcie o tej dziwnej głuchocie, powiem ci, że w teatrze muszę zajmować miejsce blisko orkiestry, aby rozumieć słowa aktorów, i że z daleka nie słyszę wyższych tonów, czy to instrumentów, czy ludzkiego głosu. Jeśli chodzi o rozmowy, zdumiewające jest, że niektórzy ludzie wcale nic spostrzegli mojej głuchoty; trudności, jakie mam ze słyszeniem tego, co się do mnie mówi, przypisują temu, że zawsze miałem zwyczaj popadać w zamyślenie. Czasem też ledwie słyszę kogoś, kto mówi cichym głosem; słyszę dźwięki, nie przeczę, ale nie mogę rozróżnić słów” — pisał w czerwcu 1801 roku do swego przyjaciela Franza Wegclera.
W rok później musiał pogodzić się z myślą o swym trwałym kalectwie. W październiku 1802 zredagował głośny „testament heiligen-stadeki", przejmujący rozrachunek z losem, który zmusił go w dwudziestym ósmym roku
do przyjęciu postawy filozofa. Odtąd całe jego życie, prywatne i artystyczne, staje się pasmem rezygnacji 4 kompromisów, przeciw
którym równocześnie buntuje się Jogo nieokiełznana natura. Słyszy raz lepiej, raz gorzej. Lecz nie oszukuje się nadzieją, na którą nie pozwala mu wyraźnie postępująca choroba. Jeszcze w 1814 roku usiłuje występować publicznie. Usłyszawszy go na próbie Tria D-ilur op. 97 Louis Spobr pisał: „Trudno to było nazwać utzłą dla ucha, bo przede
wszystkim fortepian był fatalnie rozstrojony, CO niezbyt przeszkadzało Becthovenowi, skoro go nie słyszał, a ipo drugie z powodu jego głuchoty niewiele pozostało z wirtuozerii artysty kiedyś tak podziwianego. Nieszczęsna głuchota wszystkie forte bębnił tak mocno. aż drżały struny, a piano grał tak cicho, źc cale frazy wychodziły niesłyszalne”. W rok później ogłuchł zupełnie. Od jesieni 1815 porozumiewał się z otoczeniem już tylko na piśmie. Liczne ocalałe „zeszyty konwersacyj-ne” są źródłem wiadomości o dniu powszednim Beethovena w ostatnich dwunastu łatach życia.
W owych czasach medycyna stała jeszcze zbyt nisko, by móc leczyć chorobę, eva którą cierpiał Beethoven, o nawet — by postawić poprawną diagnozę. Stąd w literaturze można po dziś dzień spotkać wiele sprzecznych hipotez na temat przyczyny t charakteru je-go cierpienia. Omawia je amerykański pisarz George R. Marek w bardzo ciekawej biografii Beethoven (PIW, Warszawa 1976, w przekładzie E%vy Życieńsłdej). Niezależnie od tego. która z hipotez Jest najbliższa prawdy, choroba kompozytora z pewnością miała bardzo .-rilny wpływ na jego stosunek do świata i sposób funkcjonowania w społeczeństwie. Goethe, poznawszy BeeChovemt w czeskim kurorcie Cieplicach w 1812 roku, tak pisał o nim do swego przyjaciela Carla Zcltera: „Jego talent zdumiał mnie; niestety, jest to człowiek całkowicie nieokrzesany, który wprawdzie nie myli się utrzymując, że świat jest wstrętny, ale postawą swoją nic czyni go ani trochę milszym, czy to dla siebie, czy dla innych. Z drugiej strony, łatwo mu to wybaczyć i wielco go należy żałować, jako żc słuch go opuszcza..."
Przyczyną takiej opinii Goethego było prawdopodobnie często opisywane zajście, które w relacji Beethocena, zawartej w wątpliwej autentyczności liście do BetCiny Brentano, miało przebieg następujący: „Królowie i książęta mogą sobie robić profesorów i tajnych radców, mogą ich obsypywać tytularni i odznaczeniami, ale nie mogą robić wielkich ludzi, duchów, które wznoszą się ponad gnój świata... i kiedy cJwóch łudzi, takich jak ja i Goethe, jest razem, ci panowie muszą czuć naszą wielkość. — Wczoraj, wracając, spotkaliśmy na drodze całą rodzinę cesarską. Zobaczyliśmy ją z daleka. Goethe oderwał się od mego ramienia, by stanąć na skraju drogi. Mogłem mu mówić, eo chciałem, nie zdołałem go skłonić, by zrobił jeden krok. Wcisnąłem tedy kapelusz na głowę, zapiąłem surdut i rzuciłem się z założonymi do tylu rękoma w środdk najgęstszych grup. Książęta i dworzanie zrobili mi szpaler; książę Rudolf zdjął przodc mną kapelusz; cesarzowa ukłoniła mi się pierwsza. — Możni znają mnie. — Ku mojemu ubawieniu ujrzałem, jak procesja przechodzi przed Goethom. Stał na skraju drogi, głęboko pochylony, z kapeluszem w ręce. Zmyłem mu potem głowę, nie darowałem mu niczego..."
Jeśli opis ten jest prawdziwy, to świadczy on jedynie o niczym nie wytłumaczonej nie-grzccznoścj Beethovcna wobec ?>Iarii Teresy i jej dworu, a także wobec Goethego, który wszak mógłby być jego ojcom. Było to może jakieś echo dawnych nastrojów republikańskich. o tyle u Beethovena nic uzasadnionych, że swą karierę — w stopniu chyba Jeszcze znaczniejszym niż Mozart — zawdzięczał muzykalnej arystokracji. Był wszak jeszcze nikim1, gdy w 1792 roku elektor kolońsfó, arcyksląźę Maksymilian Franciszek — być może za radą hrabiego Wa'.d-steina — wysłał go do Wiednia, by u Haydna pogłębił swą wiedzę muzyczną, zdobywaną dotychczas pod okiem życzliwego, acz ograniczonego organisty bońskiego Christiana Neefe. Wszedł tu natychmiast nie tylko w środowisko wiedeńskich muzyków, znajdując sobie nauczycieli — oprócz Haydna —w osobach Schenka, Ałbrechtsbergera, Gelinka i SaHerlego, alo również w krąg kosmopolitycznej arystokracji wiedeńskiej. Listy polecające od arcyksięcia Maksymiliana Franciszka musiały być utrzymywane w entuzjastycznym tonie (na wyjozdnym z Bonn hrabia Waldstcin wpisał mu do albumu znamienną przepowiednię, iż „przejmie ducłia Mozarta z rok Haydna”), gdyż młody przybysz z prowincji poczuł wokół siebie życzliwe zainteresowanie książąt Lichnowskich, Lobkowitzów, Razumowskich, Esterhazych, Kinskich i jeszcze tuzina innych posiadaczy wielkich nazwisk i wielkich fortun.
Jako kompozytor zadebiutował Beethovcn w Wiedniu już w roku 1794, grając na przyjęciu u księcia Lichnowskiego trzy Trio op. 1 na fortepian, skrzypce i wiolonczelę, wydane z dużym powodzeniem w roku następnym. W roku 1795 dał się kilkakrotnie słyszeć publicznie jako pianista, a ośmielony odnoszonymi sukcesami ruszył w 1796 na długie tourr.óc koncertowe, które prowadziło przez Pragę na dwór elektora saskiego w Dreźnie, a potem przez Lipsk — na dwór króla pruskiego Fryderyka Wilhelma II. Sowicie się ono opłaciło.
Ludwik i>an Bcclftoren, mai. Isldore N.iu-iiisj •