I rzecv. prosta odnalazłam ju na miejscu. Oto one, i sporo jeszcze innych.
Czy czytelnik tej książki (ewentualny) odczuje także urok mówiących szpargałów, „papierów41. Jak mawiano podówczas — czy znajdzie w nich konkret ludzki i trop badawczy?
Nie znajdzie niestety wszystkiego. Bo jak przekazać emocje szperania, przebijania się do sensu, do wiernego tekstu? Choćby na to ostatnie potrzeba nieraz konsylium archiwalnego oraz natchnienia jak przy krzyżówkach . A łowy w matecznikach chronologiczno-rodzin-nych — kto był kiedy kim? Wiadomo, że myśliwsko-rybackie emocje nie udzielają się na słowo. Nie da się też przenieść na te karty szorstkiego dotknięcia papieru ani wdzięcznych, precyzyjnych wypukłości pieczątek i pieczęci. A najbardziej może wietrzejąca w druku jest aura ogólna. Zakurzone (rzekomo) grzbiety foliałów odstraszają przelotnych gości archiwum. Ale kto się w nim zadomowił, spędza tu godziny — i miesiące — która będzie potem tęsknie wspominał.
A więc naprzód przyjemność, tak dobrze znana tu-H rys tom, odkrywania skromnych, ale nie znakowanych dotąd ścieżek. Jest to zetknięcie z historią ułamkową, w pełną zagadek, ślepych zaułków, pozbawioną na bliski
dystans syntezy, lecz za to wolną od „jasnych" schematów.
Lecz prędko przyjdzie potrzeba, pokusa ogarnięcia na nowo całości, zobaczenia, jaki naprawdę był ów wiek. W spokoju pustelniczej pracy wszystko brzmi rezonansem wyobraźni, takiej, która chce kompletować, budować. A więc jakoś i wyrokować. Budzi się i dolega tak bardzo nasza polska potrzeba własnego, jeszcze jednego rozrachunku z historią narodową. Sondujemy tu jej dno, przyglądamy się podszewce. A już podręczni-