tn’0&0
IDA MOfMKA HOMMU
im lalcwycz
IA TATAftKmWtC7> obtolim proMwmli
I FRYSZTAK
W
■eUOtUAUWWUBYnCKA hn N»y w K|iiwio>«
FUW0M3642
Odwaga myśli, bogactwo zagadnie*, błyskotliwość wyrazu, nic mówiąc o polcmictfiej zaciekłości, uczyniły s Rolanda Barthes*a jeśli nic papieża ftrukturalutnu -tym byłby raczej Lćvi-$trau« - to przynajmniej kardy na la i członka świętego kolegium. Myśl Barthdła biegła szlakiem kapryśnym i nieraz tobie samej zaprzeczała, choćby tam pisarz wolał o swoich meandrach milczeć. Trudno się dziwić: pracował zawsze na styku dyscyplin: socjologii, semiologii, teorii i historii literatury i na styku systemów: marksistowskiego, fenomenologicznego, psy* cboana li tycznego itcL Lub raczej: Barthei usiłował te ty* stemy nie tyle zintegrować, ile wykorzystać, dążąc do metody, która by pozwoliła mówić kolejno językiem Marksa, Bacbelarda, Freuda... zachowując zarazem, mimo swej neutralności ideologicznej, formalną odrębność. Jaka była historia tego marzenia?
Punktem wyjścia - na terenie literatury, pomijam bowiem socjologiczne badania Bartbesa - punktem więc wyjścia była niesłychanie gwałtowna negacja tradycji literackiej i kulturalnej, dokonana jednocześnie w imię marksizmu i awangardy. „Dlatego, ie miot* czaóstwo czasów monarchiomych i potewołucyjnych, posługując się tą samą zbiorową konwencją (dctumu), rozwinęło esencjalistyczną mitologię człowieka, styl klasyczny, jeden i powszechny, porzucił wszelkie drżę* nie na rzecz ciągłości, której każdy składnik był wyborem, czyli radykalną eliminacją różnorakich maż-