ma dziennie (!) zamiast dozwoloną jedną. W efekcie tych idiotycznych praktyk prawie wcale nie wychodziłam z WC. W pewnym momencie zupełnie straciłam kontrolę nad sytuacją. Zostało ze mnie zaledwie 38 kilogramów (przy 168 centymetrach wzrostu).
Do tego mój umysł zaczął płatać mi figle: im byłam chudsza, tym wydawałam się sobie grubsza. Stojąc przed lustrem, zamiast pozbawionego policzków szkieletu z dziurą w miejscu brzucha, widziałam ciągle wielkie, utuczone monstrum. Wszystkie wklęsłości jawiły mi się jako wypukłości. To był istny horror. Wreszcie trafiłam do war-
w porządku, że będę jeść. że chcę żyć i już byłam na wolności. I tak nie potrafili mnie wyleczyć. Może to ich nieudolność, a może to ja nie dojrzałam jeszcze do tego. żeby pozwolić sobie pomóc?
DOTKNĘŁAM DNA
Dwumiesięczna, przymusowa kuracja pogrubiająca, mimo moich uników. zrobiła jednak swoje - ważyłam aż 49 kilogramów! Postanowiłam natychmiast pozbyć się efektów szpitalnego tuczenia. Herbatki „Figura" były moim sprzymierzeńcem, matka - wrogiem. Za nic miałam jej lamenty, błagania, krzyki, nakazy. Efektu nie przynosiło nawet
Moje ciało pozbywało się kilogramów, bo nie chciałam żyć. To było umieranie na raty. Chcąc się wyleczyć z anoreksji, musiałam przede wszystkim odzyskać wolę życia.
[Straciłam kontrolę nad sytuacją. Im byłam chudsza,
/m wydawałam się sobie grubsza. Zamiast szkieletu,
[jakim się stałam, widziałam w lustrze utuczone monstrum.
szawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii na ul. Sobieskiego.
| W szpitalu przyjęłam wariant obronny: za nic w świecie nie pozwolić, by mnie utuczyli! Na początku,
I w tzw. pierwszej fazie, uniki były niemożliwe. Pod czujnym okiem pi-guł-źandarmów trzeba było zmiatać z talerza wszystko: cztery kanapki plus zupę mleczną na śniadanie, małe co nieco na drugie śniadanko,
| obiad z dwóch dań. kaloryczny podwieczorek. cztery kanapki i dodatek anorektyczny (np. wstrętne smażone kiełbaski) na kolację. Po trzech tygodniach pozornego posłuszeństwa udało mi się przeskoczyć do fazy drugiej, w której mogłam już wybierać, co chcę jeść (i wychodzić pod opieką na spacery). Skrzętnie skorzystałam z popuszczenia smyczy: jadłam tylko po pół kanapki na śniadanie i kolację oraz porcję surówki na obiad. Żeby wyprowadzić wroga w pole, do cotygodniowej kontroli wagi opijałam się wodą. Potrafiłam wypić na raz 4 litry. Wystarczyła odrobina sprytu i już byłam w fazie trzeciej (z jeszcze mniejszym nadzorem i możliwością przepustek na weekendy), a stąd już krótka droga do wyjścia z tego wariatkowa. Jeszcze tylko parę kłamliwych zapewnień, że wszystko jest przekupstwo: gdy mama kładła mi przed nosem pół kromki suchego Chleba (!). a obok 300 zł na upragnioną kurtkę lub buty, dając do wyboru „wszystko albo nic", wybierałam „nic". Wolałam chodzić boso niż ulec obrzydliwym wybiegom.
Nie trudziłam się szukaniem wymyślnych kryjówek dla żarełka. Mogłam je ukrywać, choćby w kieszeniach, torebkach, szufladach... Ostentacyjnie odsuwałam pełen talerz. Przymuszona do jego opróżnienia, zwracałam zawartość w wersji nie nadającej się do spożycia.
Głód i papierosy powodowały, że byłam coraz bardziej agresywna. Mój 8-letni brat został „chłopcem do bicia". Wyżywałam się na nim ile wlezie. Z matką też nieustannie darłam koty. Najchętniej zamykałam się w pokoju, żeby nie oglądać tego głupiego świata. Po kilku tygodniach nie wychodziłam z pokoju nie tylko dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że nie mogłam. Byłam tak wycieńczona, że udanie się do łazienki wydawało mi się wyprawą na Mount Everest. Za którymś razem straciłam przytomność, którą odzyskałam dopiero w Klinice Psychiatrii Wieku Rozwojowego na Litewskiej. Lekarze stwierdzili, że była to ostatnia chwila - jutro przywieźliby mnie tu już z zawałem. Przestraszyłam się. Poczułam, że jednak nie chcę jeszcze umierać. Moja uśpiona do tej pory wola życia zaczęła się budzić dzięki doktorowi K., wspaniałemu terapeucie, który od początku mi „przypasił". To on tak naprawdę uratował mi życie.
W tym szpitalu nie było żadnych głupich, sprzyjających moim kombinacjom, faz. Tu trzeba było jeść wszystko od pierwszego do ostatniego dnia pobytu. Dodatkowo apetytu dodawał nam strach przed sondą. Powoli, wraz ze wzrostem wagi, wracała moja motywacja do jedzenia. Przez cztery miesiące pobytu w klinice moje nawyki żywieniowe na tyle się uregulowały, że mogłam zostać wypisana.
Dziś, po blisko trzech latach zmagań z chorobą, wreszcie uwierzyłam. że będzie OK. Rozpoczęłam życie na własny rachunek. Przyznam, ze bardzo tego potrzebowałam. Wiem, że jeśli ma mi się udać. to tylko poza domem, bez toksycznej miłości matki, za to z dużym kredytem jej zaufania. Cena jaką zapłaciłam za zdrowotne eksperymenty to rok opóźnienia w nauce i zaawansowana osteoporoza - choroba kości charakterystyczna dla starszych pań. Mam 17 lat, a czuję się jakbym miała 70. Moja wędrówka po szpitalnych ścieżkach zakończyła się w kwietniu 2001 r. Co tydzień wracam tam jednak na terapię, a co miesiąc na kontrolę wagi. Niedługo ma się to skończyć. Boję się tego momentu. Choć nie żyję już tylko liczeniem kalorii i jem prawie wszystko. to jednak stare problemy przypominają o sobie. Wiem jednak, że jeden kilogram w dół u leczącej się anorektyczki jest jak jeden kieliszek u alkoholika na odwyku. Po nim już się nie zatrzymasz!
Notowała i fotografowała Agnieszka Leleniewska
Sama nie wygrasz z anoreksją. Zgłoś się do lekarza!
Objawy anoreksji, poza chorobliwym lękiem przed jedzeniem, to: Hzanik okresu wypadanie włosów sucha, łuszcząca się skóra H łamliwe, rozdwajające się paznokcie
Hzimne dłonie nadmierne pocenie się stóp pojawienie się włosów na ramionach i innych częściach ciała H krótki oddech Hnierówny puls (arytmia serca) ogólne osłabienie, przerywane wyczerpującymi okresami „superaktywności" obsesyjne mówienie o jedzeniu kłamstwa o ilości zjedzonego pokarmu intensywne gimnastykowanie się.
Leczenie zależy od stanu pacjenta, może być biologiczne lub psychologiczne.
skupia się na wyrównaniu poziomu pierwiastków życiowych i odbudowie masy ciała poprzez dietę oraz lekarstwa. ^^Wjbazuje na psychoterapii. Wskazane jest bezzwłoczne zgłoszenie się do kliniki leczącej zaburzenia odżywiania, jak np. Oddział Dziecięcy w Instytucie Psychiatrii i Neurologii przy ul. Sobieskiego w Warszawie, Oddział Psychiatryczny dla Młodzieży w Zagórzu czy warszawska Klinika Psychiatrii Wieku Rozwojowego przy ul. Litewskiej.
Me