Pewnego wieczoru mąż powrócił z miną tryumfatora. W ręku trzymał dużą kopertę.
—< Spójrz! — powiedział. — Mam tu coś dla ciebie!
Żywo rozerwała kopertę d wyciągnęła z niej kartę, na której były wydrukowane następujące słowa:
Minister Oświecenia Publicznego oraz pani Jerzowa Ram-ponneau* mają zaszczyt prosić państwa Loisel* na wieczór taneczny, który odbędzie się w poniedziałek dnia 18 stycznia, w gmachu ministerstwa.
Nie okazując zachwytu, którego spodziewał się mąż, rzuciła niechętnie zaproszenie na stół i rzekła głosem stłumionym:
*— Wiięc cóż mam z tym począć?
— Ależ, moja droga, ja sądziłem, że będziesz zadowolona. Nie bywasz nigdzie, a to jest okazja. I to piękna okazja! Wdele zachodu mnie to kosztowało. Każdy chciał mieć zaproszenie, każdy się o nie dobijał, a mało kto z urzędników je dostał. Zobaczysz tam cały świat oficjalny.
Spojrzała nań z rozdrażnieniem i rzekła niecierpliwie:
— No, a cóż chcesz, żebym włożyła na grzbiet, gdy tam pójdę?
Nie pomyślał o tym, przeto powiedział nieśmiało:
— No, a ta suknia, w której chodzisz do teatru. Wydaje mi się bardzo ładna...
Zamilkł zdumiony i przerażony, widząc, że żona płacze. Dwie grube łzy spłynęły powoli z kącików jej oczu ku kącikom ust. Zapytał niepewnie:
—• Cóż ci to? Cóż ci to?
Gwałtownym wysiłkiem opanowała ból i wycierając zwilgotniałe policzki odrzekła głosem spokojnym:
Ramponneau — czyt.: Rampono.
Loisel — czyt.: Luazel.
— Nic ponadto, że nie mam sukni i dlatego nie mogę pójść na zabawę. Oddaj zaproszenie temu z kolegów, którego żona będzie miała więcej szmatek niż ja.
Zmartwił się.
—- Zobaczymy, Matyldo — odparł. — Ileż by kosztowała taka przyzwoita suknia, która mogłaby ci służyć poza tym w innych okolicznościach, coś zupełnie prostego?
Zastanawiała się przez kilka sekund, nie tylko rachując, ale i licząc się z sumą, o którą mogłaby poprosić bez narażenia się na bezpośrednią odmowę i okrzyk zgrozy ze strony oszczędnego skryby.
Wreszcie odrzekła z wahaniem:
— Nie wiem dokładnie, ale zdaje mi się, że z cztery-stoma frankami dałabym sobie radę.
Pobladł nieco, ponieważ odłożył dokładnie tę właśnie sumę, aby kupić sobie strzelbę i zapolować na równinach pod Nanterre *, gdzie kilku z jego przyjaciół strzelało co niedzielę do skowronków.
Mimo to powiedział:
—i Dobrze, dam ci czterysta franków, ale postaraj się mieć za to piękną suknię.
Zbliżał się dzień zabawy, ale pani Loisel robiła wrażenie osoby smutnej, niespokojnej i pełnej obaw. Jednakże suknia była gotowa. Któregoś wieczoru pan Loisel zapytał:
•— Co się z tobą dzieje? Jesteś jakaś dziwna od trzech dni.
—• Martwię się — odpowiedziała — bo nie mam żadnej biżuterii, ani jednego kamyka, nic, czym by się można przystroić. Będę wyglądała jak ostatnia
Nanterre — czyt.: Nanter.
95